15609

Szczegóły
Tytuł 15609
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

15609 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 15609 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

15609 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ECHO G�OSU MATKI (Fighting Mother's Echo) ERIC M. WITCHEY ROZDZIA� l - Syzyfie? Wys�ane my�li Echa niech�tnie opuszcza�y p�przytomny, niedobudzony umys�. - Czy moja regeneracja si� zako�czy�a? Le�a�a w ciszy, z zamkni�tymi oczyma, czekaj�c na odpowied� swojego przewodnika. Chcia�a wr�ci� do ciep�ej bez�wiadomo�ci, do leczniczego snu bez marze�. Chcia�a doko�czy� wch�anianie, wygaszanie tej osobowo�ci, kt�r� nosi�a przez poprzednie dwa tygodnie. - Nie jestem gotowa - pomy�la�a cicho. G�os Syzyfa by� �agodny, koj�cy. - Masz za sob� mniej ni� godzin� standardowego cyklu regeneracyjnego, niezb�dnego z punktu widzenia zasad �wiatowej Karty Transfer�w Tymczasowych - zaszemra� w jej g�owie. Przetoczy�a si� na skraj le�anki i usiad�a. Otulaj�cy j� dot�d kokon, produkt korporacji Somno, opad� bezg�o�nie na ��ko. Zamruga�a w ciemno�ci. - Potrzebuj� regeneracji! - Rozdra�niona, wys�a�a te s�owa i jednocze�nie wypowiedzia�a na g�os. - Pan Mathiason chce ci� widzie� na podpoziomie sz�stym. Natychmiast. Samo wspomnienie nazwiska Mathiasona otrze�wi�o j� momentalnie. A mo�e wiedzia�...? Zimny strach zakwit� gdzie� wewn�trz i owin�� si� wok� kr�gos�upa. - M�wi�e� przecie�, �e jeszcze nie czas... - szepn�a. Echo szuka�a po omacku okrycia, b��kitnoniebieskiego, lu�nego szlafroka, kt�ry cisn�a na le�ank� mniej ni� godzin� temu. - �wiat�o - powiedzia�a. Luminopanele korporacji Lucent wype�ni�y surowe, betonowe pomieszczenie bia�ym blaskiem. Zmru�y�a oczy. Znalaz�a wreszcie szlafrok. Ostro�nie wyci�gn�a go spod kokonu, staraj�c si� nie wykonywa� gwa�townych ruch�w. To mog�oby zagrozi� fizycznym i mentalnym bliznom, kt�re pozosta�y w niej po ostatnim zadaniu. Nie zd��y�y si� zagoi�: nie przesz�a przez pe�en cykl. Zesz�a z ��ka i stan�a w otwartym pojemniku. Lu�ne nogawki pope�z�y w g�r�, wzd�u� jej �ydek i ud, otulaj�c szczup�e nogi. Chwyci�a uniform, pomagaj�c mu pokona� wypuk�o�� bioder, i naci�gn�a go na ramiona. Przez otw�r w wysokiej st�jce ko�nierza wyci�gn�a na zewn�trz swoj� implantenk�. Pokryta oplotem ciemnego, rzadkiego w�osia, przypominaj�ca szczurzy ogon antenka wyrasta�a z podstawy czaszki. By�a o wiele wyra�niejszym znakiem przynale�no�ci do klasy pracowniczej ,,Echo" ni� niebieski kolor uniformu. Bezwiednie odebrany przekaz: ,,Bezpiecznie. Czysto". Niemal si� roze�mia�a. Jak mog�a tak bardzo si� myli�? Cieszy�a si� z przywilej�w przynale�no�ci od bardzo dawna. Ostateczn� decyzj� podj�a dziesi�� lat temu. Mia�a wtedy siedemna�cie lat, wychowana i wytrenowana przez Oddzia� Rekrutacyjny Korporacji Specjalistycznych Us�ug Tymczasowych. Chcia�a pomaga� ludziom. Chcia�a �y� bezpiecznie. Firma wiele obiecywa�a. Dali jej implant i sprawili, �e poczu�a si� wyj�tkowa. Wra�enia i do�wiadczenia by�y przesy�ane przez neurosieciowy interfejs korporacji Cyberscribe - oparty na organicznych neuronach tw�r, kt�ry wr�s� jej g��boko w substancj� szar� m�zgu. Impulsy nerwowe, wy�apywane w siateczce wyspecjalizowanych kom�rek, by�y pr�bkowane i przetwarzane w sprz�onym klastrze nanoprocesor�w wszczepionych w okolice rdzenia przed�u�onego. Stamt�d bieg�a ju� szerokopasmowa transmisja sygna�u cyfrowego do bio��cza umieszczonego w podstawie czaszki. Znajduj�cy si� tam transmiter wysy�a� i odbiera� dane dzi�ki wszczepionej implantence, podobnej do szczurzego ogona. - Jak d�ugo odpoczywa�am? - spyta�a Echo, naci�gaj�c r�kawy uniformu. - Dwadzie�cia pi�� minut - odpar� Syzyf. A wi�c tyle co nic, pomy�la�a. Nawet nie zbli�y�a si� do fazy snu delta, absolutnie niezb�dnej dla prawid�owej regeneracji. - Nie mo�e mnie wzywa� przez nast�pne dwadzie�cia trzy godziny. Przecie� to wie. - Przykro mi. Maszynie by�o przykro. Jak Syzyfowi mog�o by� przykro? Ale istotnie, tak brzmia� jego g�os. Czy Syzyf rzeczywi�cie traktowa� j� lepiej ni� innych czasownik�w, czy tylko jej si� zdawa�o? - M�wi, �e to nag�y wypadek. Chce ci� widzie� jak najszybciej. - Nie mog� przyj�� nast�pnego transferu bez prawid�owego wch�oni�cia poprzedniego - m�wi�a, id�c w stron� drzwi. - Sam wiesz, �e jestem ju� zbyt blisko wypalenia. Wypalenie. Zamkni�te o�rodki - gdzie�, na odleg�ych r�wninach; a mo�e gdzie� po�r�d g�r. A wszystko by�o takie proste, takie ekscytuj�ce, kiedy decydowa�a si� zosta� czasownikiem. Bezpiecze�stwo. Wsp�lnota. Nigdy wi�cej samotno�ci. Mog�a pom�c leczy� rany �wiata, wywo�ane przez Wojny Przeludnieniowe. - Pr�buj� znale�� jaki� spos�b, by ci pom�c - przerwa� jej my�li �agodny g�os Syzyfa. Echo zatrzyma�a si� w drzwiach. - Pom�c? - pomy�la�a gniewnie. - Budz�c mnie zaledwie po dwudziestu pi�ciu minutach regeneracji? Wsun�a stopy w czarne, robocze buty, kt�re zostawi�a na progu. - Czy chcesz, aby Mathiason zosta� powiadomiony o twoim ryzyku wypalenia? - spyta� Syzyf, jak zwykle beznami�tnie. Echo powstrzyma�a si� od podyktowanej z�o�ci� odpowiedzi. Czy Syzyf j� straszy�? Czy m�g�by? Z drugiej strony, czy w og�le m�g� nie przekaza� Mathiasonowi jej statusu? Wola�aby, �eby szef Korporacji nie zmieni� zdania na temat jej osobistej przydatno�ci. M�g�by od razu odes�a� j� do o�rodka. O�rodka... Echo w�a�ciwie nie wiedzia�a, co dzieje si� z wypalonymi czasownikami. Ale by�a prawie pewna, �e wcale nie id� do tych o�rodk�w, o kt�rych opowiada�y Kadry i Marketing. Nikt z pozostaj�cych jeszcze na s�u�bie nie mia� kontaktu z kimkolwiek, kogo rzekomo odes�ano do o�rodka. - Co to za nag�a sytuacja? - spyta�a Syzyfa, staraj�c si� uspokoi�. - Jestem tylko twoim przewodnikiem, a nie cz�onkiem zarz�du firmy. Herrington Mathiason poleci�: sprowadzi� Echo 5127. Sprowadzam Echo 5127, Moje zadanie sko�czone. Tw�j wyb�r to podporz�dkowa� si� poleceniu lub zaprotestowa�. Mimo �e by� tylko Sztuczn� Inteligencj�, Syzyf wydawa� si� ura�ony. - Nie musisz si� od razu obra�a�! - powiedzia�a Echo pojednawczym tonem. - Id�, id�. Przejecha�a d�oni� wzd�u� mostka i ni�ej, a materia� uniformu zamkn�� si� bez �ladu na jej ma�ych piersiach i p�askim brzuchu. Przez ci�kie drzwi pokoju wysz�a na korytarz: o�wietlony s�abym, ��tym blaskiem cichy korytarz dormitorium pracownik�w klasy Echo. O cokolwiek chodzi�o, my�la�a, by�a to wystarczaj�co wa�na sprawa, aby sam Herrington Mathiason, prezes Korporacji Specjalistycznych Us�ug Tymczasowych, zaryzykowa� sankcje Mi�dzynarodowego Konsorcjum Bankowego, kt�re grozi�y za z�amanie kodeksu. A nawet Herrington Mathiason nie m�g� lekcewa�y� decyzji MKB. Tylko �e jej problemy by�y bli�ej. O wiele bli�ej ni� jakie� tam przysz�e sankcje. Kiedy zaczyna�a prac�, wypalenie zdawa�o si� by� zupe�nie niemo�liwe, niewyobra�alnie odleg�e... Ot, straszna historyjka opowiadana na sesjach treningowych, nic wi�cej. Wtedy liczy�y si� �ywno��, opieka medyczna, czysto��, dobre �ycie. Liczy�o si� bezpiecze�stwo, odseparowanie od gro�nej masy nie-przynale�nych. Wypalenie by�o wtedy bajk�. Teraz stawa�o si� realnym koszmarem. * Spotka�a Mathiasona przy windzie, na podpoziomie sz�stym. S�aby, wyniszczony, p�le�a� w swoim podtrzymuj�cym �ycie fotelu. Czerwono-czarny koc okrywa� jego delikatne cia�o a� po szyj�. Fotel - l�ni�ca, sze�cienna bry�a, akrylowy cud techniki - unosi� si� w powietrzu to wy�ej, to zn�w ni�ej, jakby w dziwaczny spos�b zsynchronizowany z oddechem swego pana, wyczerpanego, chorego starca. Echo odetchn�a gwa�townie. Ciep�e, g�ste powietrze by�o wype�nione najrozmaitszymi chemikaliami. Upiorna twarz Mathiasona wygl�da�a na jeszcze bledsz�, jeszcze chudsz�, ni� j� zapami�ta�a. Spojrza�a w jego m�tne, wodniste oczy, pr�buj�c domy�li� si�, o co mog�o mu chodzi�. - Wed�ug kontraktu, przys�uguj� mi jeszcze dwadzie�cia trzy godziny - powiedzia�a Echo, prostuj�c si�. Jego skrzecz�cy g�os dobieg� do niej wzmocniony przez g�o�niki fotela. - Masz twarz swojej matki. Te india�skie ko�ci policzkowe, ta mleczna sk�ra... - Za�mia� si� s�abo. - Ta iskra w oczach, te... - Nie powinnam tu by�. Odby�am tylko... - Co� ci poka��. Potrzebuj� twojej pomocy. - Czarny fotel Mathiasona zawr�ci� i skierowa� si� w ciemne korytarze podpoziomu. Strach, pe�zn�cy po kr�gos�upie Echa, by� coraz wy�ej. * W milczeniu szli labiryntem pustych, nieprzyjaznych korytarzy. Wreszcie Echo przesz�a za szefem przez pancerne, oliwkowozielone drzwi do wielkiego, dziwacznego pomieszczenia. Zimne powietrze na chwil� odebra�o jej oddech. Niski, bia�y sufit l�ni� jednostajnym blaskiem. �ciany ci�gn�y si� na dziesi�tki, setki metr�w z ka�dej strony. Komor� wype�nia�y rz�dy zielonych plastikowych kontener�w. Ka�dy z nich si�ga� Echu do piersi i by� tak du�y, �e zmie�ci�by si� w nim Mathiason razem ze swoim fotelem. Ka�dy pojemnik wie�czy�a oliwkowa, sferyczna kopu�a, pokryta warstw� szronu. Kontenery ��czy�y si� z posadzk� przezroczystymi rurami. Ukryta pod pod�og� maszyneria niestrudzenie t�oczy�a i odsysa�a jakie� nieokre�lone, g�ste p�yny. L�d, pe�zn�cy wzd�u� kr�gos�upa Echa, dotar� do serca. Poczu�a podmuch na kostkach: to lataj�cy fotel Mathiasona zmieni� pozycj�. Unosi� si� przed ni� - kruchy starzec, �yj�cy tylko dzi�ki magii zakl�tej w fotelu i dzi�ki swej roli w Korporacji. - D�ugo razem pracowali�my - przerwa� cisz� Mathiason. - Dziesi�� lat - odpar�a, patrz�c na niesko�czone szeregi kontener�w. - Jeste� dla mnie wyj�tkowa. Zapewnia�em ci przez te lata wszystko co potrzebne. Po to, by�my mogli dzisiaj odby� t� rozmow�. Te s�owa zaskoczy�y Echo. Odwr�ci�a si�, by spojrze� w puste oczy Mathiasona. - Rozejrzyj si� - za�wiszcza� starzec. - Co widzisz? - Pud�a. Pojemniki. Rz�dy pojemnik�w. - Przyjrzyj si� im z bliska. Echo z wahaniem podesz�a do najbli�szego kontenera. Delikatnie dotkn�a szronu pokrywaj�cego wieko. Kryszta�ki topi�y si� pod jej dotykiem. Powoli zacz�a rozpoznawa� sk�pane w bladym �wietle ludzkie kszta�ty. Dwaj m�czy�ni i kobieta. Zanurzeni w zimnej, bia�ej ciszy, owini�ci w przezroczysty plastik, wygl�dali jak zamro�one manekiny. Ciche bulgotanie t�oczonych p�yn�w. Delikatne drgnienia ga�ek ocznych pod sinymi powiekami. Jedyne oznaki �ycia ludzi zamkni�tych w plastikowych kontenerach. Strach d�awi�cy Echo zamkn�� jej serce w lodowatej klatce. - To twoja przysz�o�� - powiedzia� Mathiason. - Kim... oni s�? - Z ca�ych si� stara�a si� uspokoi� oddech i prze�kn�� �lin�. - S�ysza�a� o o�rodkach dla wypalonych? Na pewno opowiadacie sobie o nich r�ne bajki. - Tak, prosz� pana - odpar�a cicho. - Opowiadamy. Ale ja nigdy nie wierzy�am w te o�rodki. - By�em twoim przyjacielem - ci�gn�� Mathiason, jakby jej w og�le nie us�ysza�. - Na d�ugo zanim przekona�em si�, �e mo�esz przyswaja� umiej�tno�ci dawc�w bez przejmowania obcych schemat�w my�li i zachowa�. To wyj�tkowe. Jeste� najlepsz� pracowniczk� klasy Echo, kt�r� kiedykolwiek stworzyli�my. Zachowa�a� sp�jno�� swojej ja�ni d�u�ej ni� kt�rykolwiek inny czasownik. - Jeste� moim osobistym projektem - doda� po d�u�szej ciszy. Echo skin�a g�ow�; nie �mia�a si� odezwa� ani oderwa� wzroku od ludzi w pojemnikach. - Pami�taj - za�wiszcza� Mathiason. - Kupi�em ci� od twojej nieprzynale�nej matki. Echo pog�adzi�a z�ot� bransoletk�, oplecion� wok�i lewego nadgarstka. - Da�em ci t� bransolet� i powiedzia�em, �e nale�a�a niegdy� do twojej matki - m�wi� dalej prezes. - Wy�wiczy�em ci�. Karmi�em, dawa�em schronienie. Kiedy doros�a�, da�em ci wyb�r: �ycie na ulicach albo korporacyjn� przynale�no�� w charakterze czasownika. Wybra�a� uniform pracownika klasy Echo. Tylko dzi�ki �wiczonej latami samokontroli uda�o si� jej nie rozp�aka�, nie uciec z krzykiem przed siebie w z�owrogi labirynt sarkofag�w. Starzec mia� racj�. Wybra�a. Ale nie wybiera�a tego! Chcia�a tylko bezpiecznej s�u�by. Gdzie�, daleko, Mathiason wci�� skrzecza�: - Jeste� pracownikiem przyjmuj�cym transfery tymczasowe - jak m�wi� wszyscy, czasownikiem. Nosisz wi�c neutralne niebieskie barwy Korporacji Specjalistycznych Us�ug Tymczasowych. Wszyscy na �wiecie: wszystkie korporacje, ko�cio�y, Mi�dzynarodowe Konsorcjum Bankowe, a nawet ludzkie wraki �yj�ce na ulicach, kt�re nie nale�� do �adnej korporacji, rozumiej� fundamentaln� rol�, pe�nion� w spo�ecze�stwie przez pracownik�w klasy Echo. Bez ciebie zgin�oby ca�e do�wiadczenie przesz�o�ci. Musieliby�my odbudowa� uniwersytety. Upad�aby ca�a ekonomia, bo cenne zasoby ludzkie musia�yby zosta� skierowane do mozolnego zdobywania redundantnej wiedzy. S�u�ysz wszystkim - Mathiason skrzywi� si� w parodii u�miechu - wi�c inni mog� walczy�, toczy� ekonomiczne boje, rozmna�a� si�, wykonywa� wszelkie proste prace, niewdzi�czne, a wci�� niezb�dne w dobie korporacyjnego feudalizmu. Dzi�ki tobie ka�da korporacja mo�e kupi� dowolny rodzaj istniej�cej wiedzy, umiej�tno�ci i uzdolnie�. Z�a, lepka ciemno�� zimnego przera�enia urodzi�a si� w jej �o��dku i ros�a, ros�a a� do gard�a, a� do zaci�ni�tych ust. Odwr�ci�a si�, by spojrze� na Mathiasona: mia�a nadziej�, �e nie wida� strachu na jej twarzy. - Jeste� najlepsz� z najlepszych - ci�gn�� starzec. - Nie mo�emy sobie pozwoli� na strat� ciebie, a niestety zbytnio zbli�yli�my si� do tego punktu. Jego czarny fotel obr�ci� si� na poduszce powietrznej i podlecia� bli�ej. - Ju� blisko do wypalenia, co? - wyszepta� jej prosto do ucha. - Tak - odpar�a, wiedz�c, �e �adne k�amstwo jej nie uratuje. Bry�a fotela oddali�a si� z miarowym �wistem silnik�w. Mathiason wyci�gn�� s�abe ramiona, jakby chcia� obj�� nimi ca�� sal�. - Wkr�tce trafisz do jednego z tych sarkofag�w. - Jego g�os zabija� w niej ostatnie iskierki nadziei; g�os i monotonny szum rur t�ocz�cych p�yny do kontener�w. - Czy naprawd� tego chcesz? Echo z ca�ej si�y zacisn�a oczy, aby powstrzyma� �zy. - Nie ma �adnych o�rodk�w dla wypalonych - kontynuowa� Mathiason. - To jedyny o�rodek, do kt�rego mo�esz trafi�. I to wy��cznie dlatego, �e po��czone do�wiadczenia ludzi, kt�rych nosi�a� w swojej g�owie, mog� okaza� si� r�wnie cenne, co w�a�ciwe osobowo�ci zapisane w naszych bazach. Cia�o to proch. To nic. Do�wiadczenie i wiedza to pot�ga. Zachowujemy tych czasownik�w na wypadek, gdyby kiedy� uda�o si� nam wynale�� metod� odzyskania do�wiadcze� z wypalonego m�zgu. - Czyli sprowadzicie nas z powrotem, kiedy tylko odkryjecie, jak to zrobi�? - Je�eli odkryjemy. - Ale pr�bujecie? - Echo bardzo chcia�a mie� co�, w co jeszcze mog�aby wierzy�. - Czy za�o�ysz si� o w�asne �ycie - Mathiason u�miechn�� si� - �e Korporacja znajdzie spos�b, aby ustabilizowa� tw�j pogr��aj�cy si� w chaosie m�zg? Uwarunkowania ekonomiczne mog� nas zmusi� do wyekstrahowania twojego umys�u i zachowania go w bibliotece osobowo�ci do p�niejszego wykorzystania. - Taka ekstrakcja jest �miertelna. - G�os Echo zadr�a�. - Cia�o to proch - powt�rzy� prezes; uni�s� mask� tlenow� z por�czy krzes�a i zaci�gn�� si� o�ywcz� mieszank� gaz�w. - Czy chcesz sp�dzi� reszt� swego czasu w jednym z tych sarkofag�w, w nadziei, �e kiedy� technologia pozwoli ci� st�d wyci�gn��? Je�eli tak, musimy ci� tam umie�ci� przed ca�kowitym wypaleniem, �eby zachowa� maksymalnie du�o z twojego umys�u. W przeciwnym razie tysi�ce dusz, kt�re �yj� w twojej g�owie, wp�dz� ci� wreszcie w nieuchronne i autodestrukcyjne szale�stwo. Echo odwr�ci�a si� do betonowej �ciany. Poczu�a silne md�o�ci i my�la�a ju�, �e zaraz zwymiotuje. Nudno�ci min�y, ale pozosta� t�py b�l w dole brzucha. Obraz wypalenia r�s� jej przed oczyma. Zobaczy�a siebie w jednej z tych sterylnych, plastikowych trumien. Nic ju� nie widzia�a, nic nie czu�a; jej my�li uton�y w kakofonii wrzasku obcych g�os�w i nat�oku chaotycznych, cudzych wspomnie�. Otrz�sn�a si�, oddychaj�c zimnym, nieprzyjemnym powietrzem. Zebra�a si� w sobie i odp�dzi�a koszmary. Czemu jej to wszystko pokazuje? I czemu pyta j� o zdanie? - Nie, prosz� pana. - Spojrza�a prosto w twarz Mathiasona. - Nie chc� tak sko�czy�. - Dobrze. - W jego zm�czonym g�osie by�o s�ycha� satysfakcj�. - Masz szans� tego unikn��. Wybra� inn� przysz�o��. Ale musisz mi w czym� pom�c. - Tak, prosz� pana. Poczu�a co� w rodzaju nadziei na dnie serca. - Dam ci stanowisko kierownicze w firmie. -Je�eli...? - Tw�j ton mnie martwi - �achn�� si� starzec. - Wiele po�wi�ci�em, by uczyni� ci� tym, czym jeste�. Daj� ci to, o czym ka�dy czasownik m�g�by jedynie marzy�. Czy odm�wisz mi w zamian za ma�� przys�ug�? Jego fotel zawis� nieruchomo w powietrzu. Zimny wzrok Mathiasona przebija� j� na wylot. Echo milcza�a. - ,,Je�eli", pytasz. A wi�c odpowiadam: je�eli zaprezentujesz odpowiedni poziom potencja�u kierowniczego i w�a�ciwy stopie� zaanga�owania. Nie wiedzia�a, co zrobi� ze wzrokiem. Z jednej strony sarkofagi, z drugiej upiorna, wyniszczona twarz prezesa. Patrzy�a w pod�og�. - Wie pan, co si� stanie, je�li b�d� dalej pracowa�. Ile jeszcze znios� transfer�w, zanim wpadn� w katatoni� albo trafi� tutaj? - Jeszcze dwa. - Mathiason u�miechn�� si�. - Wytrzymasz jeszcze dwa, prawda? - Musz�... sko�czy� m�j cykl regeneracyjny - zawaha�a si� Echo. - Nie - przerwa� jej starzec. - Nie mamy czasu. Nawet bez regeneracji, przez czterdzie�ci osiem godzin nie utracisz sp�jno�ci osobowo�ciowej. Do tego czasu zrobimy ci transfer zdolno�ci zarz�dczych. - Transfer to transfer. Tylko pogorszy spraw�. - Transfer zarz�dczy nie mo�e zintegrowa� twoich mul-tiosobowo�ci, ale mo�e je koordynowa�. Chroni� przed wypaleniem. Wystarczy, je�li wcze�niej wykonasz proste zlecenie na odzyskanie danych. Dwie, g�ra trzy godziny. Echo pomy�la�a o ryzyku schizofrenicznej katatonii, kt�re wynika�oby z przyj�cia transferu przed uko�czeniem cyklu regeneracyjnego. Pomy�la�a o mo�liwym prze�adowaniu m�zgu i - w rezultacie - wypaleniu. Pomy�la�a o tym, czego do�wiadcza�a ju� teraz: migotaniu osobowo�ci, zaburzeniach widzenia, trudno�ciach ze skupieniem si�, napadach dziwacznych cudzych my�li i wspomnie�. Spojrza�a w puste oczy starego cz�owieka. - Panie Mathiason - powiedzia�a cicho. - Wypowiadam moj� przynale�no�� do Korporacji Specjalistycznych Us�ug Tymczasowych. - To ci nie pomo�e. Ju� nie. - Je�eli nie przyjm� wi�cej transfer�w, to uda mi si� powstrzyma� napieraj�ce pozosta�o�ci poprzednich. Tylko czasami udaje im si� na moment zaistnie� w mojej �wiadomo�ci. Kontroluj� to. Je�li ju� wi�cej nic nie przyjm�, wytrzymam. Dam rad�! Echo odwr�ci�a si� od Mathiasona i wysz�a przez ci�kie drzwi. Prezes zawo�a� za ni�: - Je�eli ju� przedostaj� si� przez barier� �wiadomo�ci, to za p�no na cokolwiek! B�d� coraz silniejsze. A je�li odejdziesz, stracisz opiek� medyczn�. Echo stan�a. Powoli odwr�ci�a si� w jego stron�. - B�dziesz tam, na zewn�trz, w dzikim �wiecie nieprzy-nale�nych, kiedy g�osy ostatecznie z�ami� ci� i posi�d�. Twoje cia�o stanie si� igraszk� w r�ku tysi�ca duch�w, miliona wspomnie�, miliarda cudzych do�wiadcze�. Nie b�dziesz w stanie zdoby� po�ywienia, znale�� dachu nad g�ow�, obroni� si� przed rabusiami. - I umr� - wyszepta�a. Chmurka jej oddechu znikn�a pomi�dzy sarkofagami. Czarny fotel Mathiasona podlecia� do niej tak blisko, �e poczu�a bij�ce od niego trupie zimno. - Umrzesz! - wysycza� z bliska, patrz�c jej w oczy. Zgni�y oddech starca wype�ni� jej nozdrza. W oczach zebra�y si� �zy. - Nie mog� przyj�� teraz nast�pnego transferu! - wyrzuci�a z siebie rozpaczliwie. - To... zbyt szybko. Nie dam rady! - Musisz - zaszele�ci� Mathiason. - Ca�y zarz�d Korporacji �ledzi post�p tego zlecenia. Je�li ci si� uda, zdob�d� ich zgod� na tw�j transfer zarz�dczy. - Pracownik klasy Echo nie mo�e zajmowa� stanowiska kierowniczego - powiedzia�a dr��cym g�osem. - To zadanie wyj�tkowe. I nagroda te�. Echo czu�a, �e prezes chce czego� wi�cej. Czu�a, jak przeszywa j� wzrokiem, jak w skupieniu czeka na ka�de jej s�owo. Na zgod�. - Transfer zarz�dczy mo�e mnie zabi�... - wyszepta�a. - Przecie� ty i tak ju� nie �yjesz! - prychn�� Mathiason. - On mo�e ci� tylko uratowa�. Zlecenie. Ostatnie zlecenie, a potem ju� nic. Stara�a si� uwierzy�. - Co to za zadanie? - spyta�a. - Kradzie� danych z kabla linii podziemnej. - Ale.,. Nikt ju� nie u�ywa linii podziemnych, od kiedy MKB zaprzesta�o dotowania rz�d�w narodowych. S� zbyt trudne do zabezpieczenia. - Specjalistyczne Us�ugi Tymczasowe maj� kilka tajemnic. - Mathiason skrzywi� si� w parodii u�miechu. - Wci�� istniej�ce linie podziemne utrzymuje si� w�a�nie dlatego, �e s� trudne do zabezpieczenia. Potrzebujemy cz�owieka, kt�ry fizycznie dotrze do terminala i uzyska pewne istotne dane dla zamo�nego klienta. - Jakie dane? - spyta�a Echo. - Dla jakiego klienta? - Plany budynku Korporacji Ko�cio�a Zjednoczonych Chrze�cijan. Przekazujemy je Korporacji D�ihad - Prawe Rami� Allacha. - Przecie� jeste�my neutralni! - odpar�a dziewczyna. -Nie wolno nam si� anga�owa�. Chrze�cijanie i D�ihad to wrogie korporacje, formalnie zarejestrowane jako takie w indeksie MKB. Je�eli wmieszamy si� w ich walk� o udzia�y rynkowe, Konsorcjum nas ukarze. Fotel Mathiasona uni�s� si� nieco. Starzec wyprostowa� si�, a czerwono-czarny koc zsun�� si� z zapad�ej klatki piersiowej. Spod poznaczonej starymi szwami, pergaminowej sk�ry pokrywaj�cej mostek i �ebra, prze�witywa�o zielone, sztuczne serce. - Jeste�my Korporacj� Specjalistycznych Us�ug Tymczasowych - powiedzia� z moc� prezes najwi�kszej firmy �wiata. - Mo�emy to zrobi�. I zrobimy to! - Chce pan, �ebym zdradzi�a jeden kodeks korporacyjny w imi� drugiego? - spyta�a Echo, robi�c niezdecydowany krok w stron� drzwi. - Twoj� zdrad� bior� na siebie! - wyskrzecza� Mathiason. - Ty wykonasz tylko techniczn� robot�. To na mnie spadnie ewentualna zemsta MKB. Wejdziesz do korporacyjnej strefy negocjacji bojowych. Mamy tam opuszczone biuro, w kt�rym stoi terminal. Ma po��czenie z biegn�cymi pod ziemi� liniami, kt�re prowadz� do Wie�y �wiat�o�ci, centrali Korporacji Ko�cio�a Zjednoczonych Chrze�cijan. W�amiesz si� i wyci�gniesz plany budynku, schematy obrony, topologi� sieci komputerowych. Mathiason zaczeka�, a� wzrok Echa zn�w skoncentrowa� si� na jego twarzy. - Osobowo��, kt�ra zostanie przetransferowana do twojego umys�u na czas tej misji, figuruje w naszych bazach jako Maria Del Muerte. Oko�o dwudziestu lat temu by�a znan� hakerk�. Pod koniec Wojen pr�bowa�a w�amywa� si� do naszych sieci. Kiedy j� eliminowali�my, jej wyekstrahowany profil osobowo�ciowy zosta� zachowany w naszych archiwach. Pomog� ci jej umiej�tno�ci. Podczas misji twoim przewodnikiem i ��cznikiem ze mn� b�dzie Syzyf. Wszystko, co wydob�dziesz, przekazuj jemu. On skopiuje materia� do naszych archiw�w i przygotuje do przekazu satelitarnego dla klienta. Ty musisz tylko wydoby� dane i poda� klientowi kod dost�pu do nich. - Nie zrobi� tego - powiedzia�a Echo po chwili milczenia. - Wol� i�� na ulic�, ni� przyj�� nielegalny transfer. - My�la�em, �e zrozumia�a�. - W s�abym g�osie Mathiasona nie by�o ju� ani troch� ciep�a. -Jeste� zbyt cenna, �eby wypu�ci� ci� na ulic�. Do pomieszczenia wesz�o trzech technik�w w bia�ych kitlach. Dw�ch ruszy�o w stron� Echa, trzeci podszed� do sarkofagu stoj�cego najbli�ej �ciany i zdj�� pokryw�. Echo spr�bowa�a si� schowa� za fotel Mathiasona, ale m�czy�ni okr��yli go z obu stron. Rzuci�a si� w stron� drzwi. Zanim przebieg�a dwa metry, ci�kie skrzyd�a zamkn�y si� z �oskotem. Echo zawaha�a si�, po czyni skoczy�a mi�dzy rz�dy kontener�w. Jeden z technik�w z�apa� j� za r�k�. Okr�ci�a si� i kopn�a go w krocze. Upad�. Drugi chwyci� j� od ty�u, trzeci zaszed� od frontu. Pr�bowa�a go kopn��, ale chwyci� jej stop�. Uderzy�a drug�; odczu� cios, ale przypar� j� jeszcze mocniej. Szarpa�a si�, �ci�ni�ta mi�dzy dwoma zwalistymi m�czyznami. Herrington Mathiason podlecia� bli�ej, tak by spojrze� dziewczynie w twarz. Zn�w poczu�a na policzku jego nie�wie�y oddech. - Masz wyb�r, Echo 5127 - wyszepta�. - Misja albo sarkofag: zamro�one cia�o i szalony umys�, niezdolny do ucieczki. - Nie! - krzykn�a. Mathiason odsun�� si�. - Sarkofag! - sykn��. Technicy powlekli j� w stron� otwartego kontenera. - Nie! Nie! - p�aka�a Echo; w my�lach rozpaczliwie wzywa�a Syzyfa. - Ratunku! - Nie mog� nic zrobi� - odpar� Syzyf g�osem �agodnym i spokojnym jak zwykle. - A kiedy znajdziesz si� w pojemniku, nie b�d� ju� m�g� si� z tob� nawet porozumie�. Echo czu�a za plecami zimn�, tward� kraw�d� kontenera. Jeden z m�czyzn szarpn�� mocniej i rozdar� r�kaw jej niebieskiego uniformu. Krzycza�a, szarpa�a si� i kopa�a. W pewnej chwili w zimnej ciszy szklanej trumny dostrzeg�a znajom� twarz. By� to Echo 2212: cz�owiek, kt�ry prosi�, by inni nazywali go ,,Bernie". Zna�a go. Chodzili nawet razem na terapi� potransferow�. Pewnego dnia znikn�� bez �ladu. - Mathiason! -j�kn�a g�o�no. - St�j! P�jd�! Przyjm� transfer! P�jd�! Technicy pu�cili j�. Ze szlochem osun�a si� na pod�og�. Kiedy unios�a g�ow�, w pobli�u by� ju� tylko Mathiason, ci�kie drzwi sta�y otworem. S�ysza�a tylko cichy szum fotela starego cz�owieka. - Misja... kiedy? - spyta�a dr��cym g�osem. - Natychmiast - odpowiedzia� lodowaty g�os. - W strefie negocjacji bojowych panuje odpowiednie zamieszanie. Klient zg�osi si� o wschodzie s�o�ca. - Je�li to zrobi�, dostan� transfer zarz�dczy? - Masz moje s�owo. Kwadratowy cie� czarnego fotela obraca� si� wolno na posadzce. Wreszcie ruszy� powoli w stron� drzwi. - Ale... wypalenie... - wyj�ka�a. - Kraw�d�... Jestem na kraw�dzi... - W�a�nie dzia�anie na kraw�dzi mo�e udowodni� twoje oddanie dla Korporacji - odpar�, nie odwracaj�c g�owy. Op�aca si� ryzykowa�. Dostojnie wylecia� z sali, drzwi zamkn�y si� za nim. Echo kl�cza�a na pod�odze, ci�ko oddychaj�c zimnym, ostrym powietrzem, przybita i przera�ona. Wsta�a i popatrzy�a na najbli�szy kontener. Bernie nie wygl�da� na cierpi�cego. Zastanowi�a si�, czy wypaleni s� jeszcze �wiadomi czegokolwiek, zdolni do odczuwania. Poprawi�a rozdarty r�kaw. Spr�bowa�a przypomnie� sobie twarz Mathiasona, jej grymasy, szukaj�c w tych wspomnieniach jakiegokolwiek pocieszenia. Jego twarz przypomina�a jednak blad�, szar� mask�, w kt�rej mieszka�y martwe, wodniste oczy. Nieludzk� mask�. ROZDZIA� 2 Syzyf trwa� po�r�d mi�kkich, po��czonych szept�w tysi�cy m�czyzn, kobiet i maszyn. Zastanawia� si� nad podpi�ciem do kt�rej� ze �cie�ek danych, ale ostatecznie zdecydowa� ch�on�� odleg�e echo bicia miliard�w serc Sieci. Skurcz i rozkurcz - rytm cywilizacji, ludzkich my�li, rytm �ycia. W jego wirtualnym �wiecie ersatz�w sztucznym zmys�om jawi�y si� dziwaczne sensacje. Potoki danych pachnia�y; ka�dy zapach manifestowa� si� w o�rodkach zmys�u pozbawionego cia�a m�zgu. Niekt�re zapachy by�y s�odkie, silne, kusz�ce; inne dane �mierdzia�y uryn�, odpycha�y, wskazuj�c na obecno�� zabezpiecze� systemowych lub innych zagro�e� dla niego samego, dla korporacji, lub dla tych, na kt�rych mu zale�a�o. - Syzyfie. G�os prezesa by� niczym silny, pal�cy b�l. Brutalnie wydar� Syzyfa z jego cichej k�pieli w morzu danych, po�r�d niepoj�tych dla cz�owieka cudowno�ci Sieci. Wezwanie mia�o najwy�szy korporacyjny priorytet alfa. S�ysza� znajomy g�os Herringtona Mathiasona, ale przede wszystkim czu� zapach: wiosenny bez, syrop klonowy, gotuj�ca si� kie�baska. Dom. To by� zapach bunkra, w kt�rym Syzyf spoczywa� pod budynkiem centrali Korporacji Specjalistycznych Us�ug Tymczasowych. Gdyby nie agresywna nuta zapachowa, kt�r� wprowadza� sam Mathiason, Syzyf ch�tnie pod��y�by tym tropem. Ale prezes �mierdzia� spalonym prochem i �mierci�. Syzyf odpowiedzia� na wezwanie, pos�uszny korporacyjnemu szkoleniu i warunkowaniu. * Ma�e pomieszczenie pod central� Korporacji by�o jedynym miejscem, gdzie dane by�o Syzyfowi m�wi� s�yszalnym g�osem. Podczas rzadkich chwil, gdy dzi�ki kaprysowi Mathiasona mia� okazj� to robi�, Syzyf nie odmawia� sobie drobnej przyjemno�ci przesterowania si�y d�wi�ku. Prezes unosi� si� ponad �rodkiem b�yszcz�cego, bia�ego pokoju. Jak zwykle zwr�cony twarz� w stron� stalowych drzwi, za kt�rymi by�y ukryte prywatna winda i schody do innych podpoziom�w. Za plecami Mathiasona w �cian� wmontowany by� wielki panel komunikacyjny, zapewniaj�cy po��czenie z Sieci� i z reszt� budynku centrali. - Oto jestem - uderzaj�c bez uprzedzenia, pot�ny g�os Syzyfa zatrz�s� �wi�tyni� Mathiasona. Starzec zwin�� si�, usi�uj�c zas�oni� uszy s�abymi r�kami. - Syzyfie, ciszej! - krzykn�� s�abo. - Tak, prosz� pana - odpar� Syzyf ju� normalnym tonem, bardzo podobnym do g�osu, jaki mia� kiedy�, zanim wyj�to mu z cia�a m�zg i pod��czono do Sieci. - Syzyfie, jeste� jedyn� osob�, kt�rej ufam. Wiem, �e mnie wys�uchasz i �ci�le wype�nisz wszelkie zadania. Ufam ci, poniewa� mam nad tob� ca�kowit� kontrol�. - Jestem do pana us�ug. - Och tak. Jeste�. Syzyf st�umi� swoje my�li; kolejny raz ucieszy� si�, �e Herrington Mathiason nie ma poj�cia, co kryje si� za mechanicznym g�osem dochodz�cym ze �ciany. Mathiason, niegdy� jego Nemezis, a teraz pan i w�adca. Chcia�, aby Herrington mu ufa�, aby wierzy�, �e Syzyf to wierny i bezwolny korporacyjny rab. Musia� wierzy�, �e ca�kowicie ujarzmi� dawnego kapitana armii Nowej Republiki - Jestem stary - ci�gn�� Mathiason. - To cia�o ju� mnie zawodzi. - Przykro mi, prosz� pana. - C� ty wiesz o wsp�czuciu? - Suchy �miech prezesa rozszed� si� po pomieszczeniu. - Kiedy ci� stwarzali�my, wyci��em ci pami��, aby powi�kszy� szans� pomy�lnego zako�czenia procesu. Nawet nie znasz swego prawdziwego imienia. - Syzyf, prosz� pana - odpowiedzia�. Swoje ludzkie imi�, Jeffery, chowa� g��boko w duszy jak ostr� strza�� gniewu, kt�ra mog�a ugodzi� cz�owieka w fotelu. - Ot� to - roze�mia� si� Mathiason. - Niewa�ne. Wystarczy, �e ja je znam. - Tak, prosz� pana. Syzyf te� je zna�. Pami�ta� swoje powt�rne narodziny, pami�ta� jasn�, czyst� �wiadomo��, zagubienie, a tak�e umieranie. I pustk�. �adnego prawdziwego wspomnienia, kt�rego m�g�by si� chwyci�. Zgin��by, gdyby nie zapach. Delikatny, ulotny zapach jedwabistej sk�ry tu� za uchem kobiety. Z�apa� si� go rozpaczliwie; to by�a jedyna i ostatnia rzecz, jak� pami�ta� z poprzedniego �ycia. Pod��y� za ni� z nadziej�, jak za obietnic� wybawienia od piek�a zimnej pustki. Zapach. Znajomy, taki pi�kny... Zanurkowa� za nim w przepastne otch�anie baz danych Korporacji Specjalistycznych Us�ug Tymczasowych. Nie waha� si� - si�gn�� swoj� nierzeczywist�, wirtualn� d�oni� i wydoby� jak przedmiot du�y plik danych. Otwiera� go niecierpliwie, jak dziecko rozdzieraj�ce papier na �wi�tecznym prezencie. Pami��. Do�wiadczenia, emocje, wszystko, czego do�wiadczy� przed �mierci�, p�yn�o przez niego i do niego. Wype�nia�o go ciep�ym poczuciem odzyskiwania kompletnej ja�ni, pe�nej osobowo�ci. Wype�nia�o niesamowitym �alem i �wiadomo�ci� tragicznej straty. Syzyf pomy�la� o Marii, zmuszonej przez nich do u�ycia swoich nieprzeci�tnych zdolno�ci, aby utrzyma� jego m�zg przy �yciu po �mierci cia�a; powstrzyma� niecierpliw� dusz� od ucieczki. Potworne wspomnienia rozpali�y w nim zimn�, t�p� nienawi��, kt�ra pozwoli�a mu prze�y� dwadzie�cia lat w Sieci i nie oszale�. - Zdecydowa�em nie umiera� - m�wi� dalej Mathiason, nie�wiadom uczu� ukrytych za mechanicznym g�osem swojego rozm�wcy. - Jestem zbyt cenny dla korporacji. Nikt nie m�g�by mnie zast�pi�. - Nikt nie chce umiera�, prosz� pana - odpar� beznami�tnie Syzyf. - Zapewne ja te� nie chcia�em umrze�, zanim sta�em si� tym, czym jestem teraz. Je�eli nawet Mathiason wyczu� ironi� w sztucznym g�osie, to nie da� tego po sobie pozna�. - Musisz co� dla mnie zrobi� - wyskrzecza�. - Chc�, �eby� jak najdok�adniej monitorowa� Echo 5127. - Tak w�a�nie robi�, prosz� pana. - Wi�c r�b to jeszcze dok�adniej. Rytm serca, lu�ne my�li, decyzje, dzia�ania. Syzyf odczyta� zaprogramowane polecenie o wy�szym priorytecie i wyrecytowa� je najbardziej oficjalnym tonem, jaki mia� w swoich bazach wzorc�w g�osu: - Tu organiczna jednostka przetwarzania danych ,,Syzyf. Przypominam, �e moim najwy�szym priorytetem jest przestrzeganie regulacji korporacyjnych. Kodeks Korporacji pozwala na taki monitoring wy��cznie po zatwierdzeniu polecenia przez co najmniej siedemdziesi�t procent cz�onk�w zarz�du firmy. - Tu prezes zarz�du Korporacji Specjalistycznych Us�ug Tymczasowych - parskn�� Mathiason. - Na mocy moich uprawnie� zatwierdzam polecenie. Kod weryfikacyjny: sis897-a!2b. Potwierdzi�! Syzyf nie musia� sprawdza�, wiedzia�, �e kod si� zgadza. Wiedzia� tak�e, �e zarz�d tego nie przeg�osowa�. - Tak jest. Wynik weryfikacji pozytywny. Rozpoczynam monitoring Echa 5127. W rzeczywisto�ci Syzyf robi� to od samego pocz�tku, jak tylko dziewczyna sta�a si� cz�ci� Korporacji. - Jaki jest cel monitoringu? - spyta�. Chcia� us�ysze� to, czego si� domy�la�. - Po prostu zr�b to. Wszelkie anomalie raportuj bezpo�rednio do mnie. - Je�eli mam dzia�a� samodzielnie, musz� zna� cel. -Syzyf nie ust�powa�. - W przeciwnym razie nie b�d� w stanie zidentyfikowa� anomalii i dzia�a� wystarczaj�co efektywnie dla Korporacji. - Jasne. - Mathiason si� skrzywi�. - Czasem zastanawiam si�, czy przypadkiem nie zosta�o w tobie co� z tego rebelianckiego psa. Ale to niemo�liwe, co? Jeste� tylko wypranym m�zgiem pod��czonym do maszyn podtrzymuj�cych �ycie. Mog� wy��czy� ci� w ka�dej chwili. - Cel monitoringu nie zosta� okre�lony. Nie rozumiem -powiedzia� Syzyf, powstrzymuj�c si� od og�uszenia Mathiasona w�ciek�ym rykiem. Chcia� wykrzycze� mu prosto w twarz: ,,Ale� jestem tu, Herringtonie! Maria odebra�a ci mo�liwo�� wy��czenia mnie jakie� dwadzie�cia lat temu!". - G�upcze! - �achn�� si� Mathiason. - To nie by� �aden cel. Masz j� obserwowa�, abym m�g� jej potem u�y�. Ona zapewni spokojn� przysz�o�� ca�ej Korporacji. Musi tylko doczeka� w zdrowiu fizycznym i psychicznym chwili, kiedy b�d� gotowy. Musisz powstrzyma� j� przed utrat� zmys��w, przed osuni�ciem si� poza kraw�d� szale�stwa. Ma pozostawa� blisko kraw�dzi, tak blisko, jak tylko si� da, a potem przyprowadzisz j� do mnie. - Tak jest, prosz� pana. - Tak, prosz� pana. Nie, prosz� pana. Czasami chcia�bym, �eby� znowu by� tym przekl�tym partyzantem, jak kiedy�. Pami�tasz, jak ze mn� walczy�e�? �ycie mia�o wtedy prawdziwy smak. - Tak jest... prosz� pana? - spyta� Syzyf po chwili wahania. - Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek z panem walczy�. - To oczywiste. Nie mo�esz tego pami�ta�. - Tak jest, prosz� pana. - Ruszaj. Zajmij si� Echem 5127. Kiedy przetransferuj� do jej umys�u ograniczony zestaw umiej�tno�ci jej matki, b�dzie gotowa - s�aby g�os Mathiasona przerodzi� si� w suchy ni to �miech, ni kaszel. - Jest w tym jaka� ironia. Osobowo�� jej w�asnej matki popchnie j� ku kraw�dzi... - Nie rozumiem - powiedzia� Syzyf, z trudem t�umi�c w�ciek�o��. - Niewa�ne. R�b, co kaza�em. Przygotuj j�. Zamierzam dokona� transferu w�asnej ja�ni do jej cia�a, zanim dziewczyna do reszty oszaleje. Jest moj� najbli�sz� krewn�, Sy-zyfie. Wysoka zgodno�� synaptyczna. A ja jestem ju� gotowy. - Tak jest, prosz� pana. - Syzyf �a�owa�, �e nie ma r�k, w kt�rych m�g�by trzyma� bro�; w tej sytuacji musia� jednak u�ywa� narz�dzi, kt�re mu pozosta�y. - Wed�ug mnie nie ma jednak sensu posy�anie Echa 5127 do strefy negocjacji, je�eli ma pan zamiar u�y� jej cia�a. Ryzyko jest wysokie. Cia�o mo�e zosta� powa�nie uszkodzone. Mathiason wykrzywi� suche, bezkrwiste wargi. K�ciki ust opad�y, gin�c w zniszczonej, br�zowej sk�rze. Jego fotel zdawa� si� sycze� g�o�niej, jak pod wi�kszym obci��eniem. - Konsorcjum u�ywa nas jako narz�dzia do regulacji stref wp�yw�w na p�nocnym zachodzie - odezwa� si� wreszcie. - Bitwa nie odb�dzie si� w strefie. Echo pozostanie bezpieczna. A stres zwi�zany z pobytem na tym obszarze zbli�y j� jeszcze bardziej ku kraw�dzi. Rolandowi Fitzgeraldowi uda�o si� odnale�� i zidentyfikowa� mutacj� genetyczn�, kt�ra by�a udzia�em �wi�tych, prorok�w, mo�e nawet samego Jezusa. Nazywa j� Mutacj� Mesja�sk�. - A jaki to ma zwi�zek ze spraw�? - Fitzgerald odnalaz� historyczne zapiski, kt�re doprowadzi�y go do bliskich krewnych Chrystusa. - Jezusa Chrystusa? - Syzyf nie m�g� uwierzy� w to, co s�yszy. To by�o niemo�liwe. Wiedzia�by o tym. Mia� przecie� wgl�d w prawie wszystkie dane ka�dej licz�cej si� firmy �wiata. - Dostarczy� cenne DNA do korporacji Instivolve - ci�gn�� Mathiason. - Chcia� z ich pomoc� stworzy� cudowne dziecko. Zabrali si� wi�c za in�ynieri�; spreparowane fagi wprowadza�y do przygotowanych jajeczek sekwencje rekombinowanego na r�ne sposoby materia�u genetycznego. Wszystkie pr�by zawiod�y, zarodki obumiera�y. Z wyj�tkiem jednego. Jego c�rka, Sunny Fitzgerald. Tylko ona przetrwa�a z tysi�cy embrion�w. - To jawne pogwa�cenie kodeksu etycznego MKB - powiedzia� zszokowany Syzyf. - Prosz� o dostarczenie dowod�w pa�skich oskar�e�. Przeka�� je natychmiast w�a�ciwym organom Konsorcjum. - Syzyfie... Nawet jako superistota, maj�ca dost�p do ka�dej bazy danych na kontynencie, masz w sobie skaz� naiwno�ci mojego nieszcz�snego brata. MKB wie o wszystkim. Ludzie z Konsorcjum zasiadaj� w zarz�dzie Instivolve. Ko�ci� Fitzgeralda zbytnio ur�s�, zagra�a r�wnowadze si� w�r�d korporacji religijnych. Chcieli wi�c, aby ta kosztowna operacja go os�abi�a, wyczerpa�a zasoby. Nie spodziewali si� tylko jednego: �e mu si� uda. Jest o krok od uzyskania Mutacji Mesja�skiej, zakl�tej w cudownym dziecku. U�yje swojej c�rki jako �wi�tej, dziewiczej matki. Sunny ju� dzi� jest publicznie czczona. Kiedy urodzi syna, ludzie b�d� spijali z jej ust ka�de s�owo. MKB nie mo�e na to pozwoli�, bo uczyni�oby to Fitzgeralda zbyt pot�nym. Zepchn�li ten problem na mnie, a ja zepchn��em go na Echo. * Syzyf powr�ci� do cia�a, kt�re istnia�o tylko w jego umy�le. Przep�yn�� po informacyjnych nurtach Sieci, czuj�c si� w nich jak ryba w wodzie. Problemy Mathiasona niewiele go obchodzi�y. Martwi� si� tylko o Echo 5127. �ycie w bezczasowych przestrzeniach Sieci nauczy�o go, �e cierpliwo�� i konsekwencja mog� zwalczy� ka�d� przeszkod�. Strze� si�, Herrington, pomy�la�. Jestem czym� wi�cej, ni� ci si� wydaje. I pr�dzej ci� zniszcz�, ni� pozwol� ci skrzywdzi� Echo. Pogr��y� si� w czarnych oceanach informacji, wygasi� �wiadomo�� w szarych pr�dach danych. Z rado�ci� zanurzy� si� w zbiorowej cyberduszy ludzkiej technokracji. Wiedzia�, �e jego czy�ciec si� ko�czy. Pomo�e Echu 5127; przepchnie sw�j g�az ponad szczytem g�ry i wstrz��nie posadami Olimpu. ROZDZIA� 3 Echo sta�a po�r�d rzadkiej mg�y wiosennego poranka. Otacza�o j� trzystu demonstrant�w; maszerowali w rozfalowanych szeregach, na�adowani z�o�ci� i strachem. Zewsz�d dochodzi� niski pomruk t�umu i szum wody; pada�o. Jej w�osy by�y ju� mokre, wilgo� sp�ywa�a na ramiona niebieskiego uniformu. Czul� na sobie liczne spojrzenia. Korporacyjny p�aszcz, zupe�nie ju� mokry, przylgn�� do szerokich plec�w. Zmru�y�a oczy, pr�buj�c dostrzec, co jest za mg��. Poczu�a niepok�j, napi�cie; wiedzia�a, �e to nastr�j t�umu zgromadzonego doko�a. Woda sp�ywa�a po drzewcach transparentu, kt�ry nios�a, po zaci�ni�tych d�oniach, w r�kawy uniformu. M�awka nieco przyt�umi�a wszechobecny smr�d smaru i spalin, mami�c obietnic� prawdziwego, wiosennego deszczu. Deszcz nie przerzedzi� bynajmniej szereg�w protestuj�cych. Ideali�ci spod znaku Nowej Republiki maszerowali przed siebie, niesieni nadziej� przywr�cenia politycznej i ekonomicznej normalno�ci. D�ugie korowody bia�ych i czarnych tablic z has�ami wi�y si� na wszystkie strony wok� oka cyklonu - marmurowej bry�y portlandzkiego biura Mi�dzynarodowego Konsorcjum Bankowego. MKB posun�o si� za daleko. W latach 2050-2052 zerwano powi�zania mi�dzy bankami a instytucjami w�adzy stanowej i municypalnej. Plotka g�osi�a, �e rz�d federalny jest nast�pny w kolejce. Jednak kropl�, kt�ra przepe�ni�a czar�, by�a decyzja MKB o rozpocz�ciu kredytowania zarejestrowanych korporacji religijnych. Zarejestrowa� si� mog�y tylko te firmy, kt�re wykazywa�y dodatnie saldo finansowe, perspektywy na zwi�kszenie udzia��w rynkowych oraz jasn� wizj� przyci�gni�cia typowego klienta z klasy �redniej. Echo oraz jej towarzysze ze �wieckiej Partii Konserwatywnych Humanist�w nie mogli pozwoli� na to, by banki zast�pi�y rz�d. Nie w tej sytuacji, gdy najwi�kszy wp�yw na pa�stwo mia�y pot�ne korporacje, tak�e te religijne. Przyst�pili wi�c do rebelianckiej armii Nowej Republiki. G�osy demonstrant�w raz brzmia�y g�ucho po�r�d deszczu, innym razem zn�w nios�y si� echem po betonowych alejach miasta: ,,Pa�-stwo-ko�-ci�! Nig-dy-ra-zem!" Przez szum deszczu i rytmiczne skandowanie przebi�o si� niskie, przenikaj�ce do ko�ci buczenie. Echo najpierw je poczu�a, dopiero potem us�ysza�a. Krzyki demonstrant�w cich�y. Niski, niemal nies�yszalny pog�os ni�s� si� po ziemi. Poczu�a go w nogach, potem w �o��dku. Opu�ci�a transparent na rami�. - Pancerki! - krzykn�� kto� z t�umu. Dwa wielkie, obie kszta�ty zmaterializowa�y si� na ko�cu zamglonej uliczki; dostojnie sun�y mi�dzy szarymi sylwetami budynk�w. Sze�� pot�nych silnik�w utrzymywa�o ka�dy transporter opancerzony kilka metr�w nad ziemi�, okrywaj�c pojazdy chmur� pary i mg�y. Siepacze MKB nadci�gali, by rozgoni� ich protest. ... Ich protest? Jej protest? Co� tu nie pasowa�o. ... Obserwowa�a zbli�aj�ce si� transportery. Porzucone upad�y na bruk; jaka� kobieta krzycza�a. Ludzie rozbiegli si� w stron� pobliskich przecznic. Echo by�a zdezorientowana. Czu�a si� jak po�r�d g�stej mg�y. Nic tu nie pasowa�o - rz�d�w pa�stwowych nie by�o ju� od ponad dwudziestu lat, kiedy w roku 2057 podpisano Korporacyjny Pakt Feudalny. Nie mog�a wi�c teraz oprotestowywa� decyzji MKB z roku 2052. ... Zacisn�a mocniej d�onie na drzewcach transparentu, a� ostre drzazgi wbi�y si� w sk�r�. Pancerki zatrzyma�y si� trzy metry przed stopniami biura, na kt�rych stali ostatni demonstranci. Pot�ne silniki odrzutowe mia�d�y�y asfalt pod pojazdami. Nagle transportery wyrzuci�y z opas�ych brzuch�w szerokie trapy, po kt�rych zbiegali �o�nierze w zielono-czarnych mundurach; nierealni jak duchy z zupe�nie innego �wiata. D�uga, b�yszcz�ca bro� jednego z �o�nierzy plun�a niebieskim ogniem. Kobieta stoj�ca po prawej stronie Echa eksplodowa�a; jej spalone szcz�tki upad�y na mokry asfalt. Echo potrz�sn�a g�ow�, aby wyostrzy� wzrok oraz oczy�ci� umys�. ... To by�a jedna z transferowanych w ni� kiedy� osobowo�ci. Z pewno�ci�. Ona nie mog�a bra� udzia�u w tamtych zdarzeniach; w czasach Wojen by�a jeszcze dzieckiem. ... Znajdowa�a si� w opuszczonym biurze Korporacji w portlandzkiej strefie negocjacji bojowych. Wype�nia�a misj� dla Mathiasona. ... Echo stara�a si� uporz�dkowa� chaotyczne sygna�y i wra�enia p�yn�ce z cia�a, z umys�u, z pami�ci. Obrazy, d�wi�ki, zapachy... Pom� mi!, pomy�la�a rozpaczliwie do swego przewodnika. - Echo! ... Rozejrza�a si� po rozbiegaj�cym si� z krzykiem t�umie demonstrant�w, szukaj�c cz�owieka, kt�ry do niej wo�a�. ... Poczu�a pod palcami zimn�, ceramiczn� powierzchni�. - Echo 5127! - krzycza� g�os. - Spadasz poza kraw�d�! Wracaj! Jeste� w dawnym biurze Korporacji Specjalistycznych Us�ug Tymczasowych w strefie bitewnej Port-land! Wykonujesz misj� poszukiwania i odzyskania danych, tw�j klient wkr�tce si� pojawi! Syzyfie?, spyta�a w my�lach; jego g�os wyci�gn�� j� z chaosu wypalenia, w kt�ry wpada�a; przerwa� przeskakiwanie po d�ugim szeregu osobowo�ci, kt�re przetransferowano do jej umys�u podczas pracy w Korporacji. Syzyfie? Wr�ci�am...? Jej serce t�uk�o si� szale�czo w spoconej piersi. Nie �mia�a nawet drgn��, by nie osun�� si� znowu w otch�a� szale�stwa. - Wr�ci�a�, Echo. - �agodny, m�ski g�os dzia�a� koj�co na sko�atan� dusz�. - Ju� dobrze. To nie trwa�o d�ugo. Wezwa�a� mnie, zanim zacz�o si� migotanie osobowo�ci. Echo spojrza�a na swoje szczup�e, opalone d�onie. Podci�gn�a r�kaw i dotkn�a bransoletki. �cisn�a znoszone z�oto mi�dzy palcami. Twarde. Zimne. G�adkie w tym miejscu, kt�re zazwyczaj odruchowo pociera�a. Prawdziwe. Bransoletka by�a pomostem do przesz�o�ci, kt�rej Echo nie pami�ta�a. Przypomina�a jej o tym, �e mia�a kiedy� matk� i ojca, mia�a �ycie prawdziwsze od tysi�cy cudzych wspomnie� k��bi�cych si� w g�owie. - Syzyfie... Jest coraz gorzej. - Wiem. - Jego spokojny g�os dzia�a� na ni� podobnie jak dotyk bransoletki. - Wiem, Echo. Dziewczyna ostro�nie dotkn�a bariery, kt�r� wyczuwa�a w swej g�owie. Cienkiej zas�ony, kt�ra oddziela�a jej my�li od k��bi�cych si� duch�w. Wyobrazi�a sobie kraw�d� tak, jak dawni �eglarze wyobra�ali sobie kraniec �wiata. Granica, a za ni� pusta, czarna otch�a� wiruj�cej nico�ci. Co� absolutnie niepoj�tego. Poza kraw�dzi� by� ju� tylko chaos. Jednak �eglarze, bez wzgl�du na to jak daleko pop�yn�li, nigdy nie dotarli do swojego wyimaginowanego kra�ca �wiata. Kraw�d�, ku kt�rej zbli�a�a si� Echo, by�a jak najbardziej realna. Przez poprzednie dziesi�� lat by�a to twarda, nieprzepuszczalna �ciana, broni�ca dost�pu niechcianym cudzym my�lom i do�wiadczeniom. Echo mog�a spokojnie si�gn�� do ostatniego transferu i wybra� te umiej�tno�ci, kt�rych potrzebowa�a. Ale z ka�dym transferem �ciana s�ab�a. Teraz by�a ju� p�prze�roczyst� kurtyn�, za kt�r� szala�y upiory. Echo odetchn�a g��boko, �eby si� uspokoi�. Jej palce zata�czy�y po ��tej klawiaturze terminala, wpuszczonego w zniszczone, na wp� spalone biurko; pozosta�a w zasadzie tylko ko�c�wka Sieci, klawiatura i stary holoprojektor. Pomara�czowo-��te linie, wykresy i cyfry pojawi�y si� w brudnym powietrzu nad biurkiem - terminal dzia�a�. Echo wpatrzy�a si� w wy�wietlan� informacj�. Poranne s�o�ce zajrza�o do zniszczonego biura przez wybite okna. - Mam po��czenie przez podziemny �wiat�ow�d - pomy�la�a do Syzyfa. Z profesjonaln� pewno�ci� siebie si�gn�a ponad kraw�dzi� po umiej�tno�ci Marii. Od razu zacz�a szybciej uderza� w klawiatur�; po chwili palce �miga�y ju� po klawiszach z niewiarygodn� pr�dko�ci�. Echo stara�a si� zrelaksowa�, nie my�le� o coraz s�abszej barierze. Skupi�a si� na pracy; musia�a si� skoncentrowa�, aby w pe�ni wyzyska� umiej�tno�ci Marii. - Pierwsza bramka zabezpieczaj�ca - pomy�la�a. - Badam sie� bezpiecze�stwa Wie�y. Wesz�am. Syzyfie, czego dok�adnie potrzebujemy? - Plan�w i schemat�w konstrukcyjnych Wie�y �wiat�o�ci. Interesuj� nas poziomy jeden, dwa, trzy i sto czterdzie�ci siedem. G�os Syzyfa wytr�ci� j� z hakerskiego transu; przypomnia� o zimnych, pustych oczach Mathiasona. O twarzy Berniego za szk�em sarkofagu. - �amanie zabezpiecze� Korporacji Ko�cio�a Zjednoczonych Chrze�cijan nie ujdzie nam na sucho. - Na jej d�oniach wykwit�y kropelki zimnego potu. - Kto� si� wkr�tce zorientuje. Mo�emy zosta� przy�apani. - Zanim ktokolwiek si� zorientuje, b�dziesz daleko st�d. A Wie�a �wiat�o�ci b�dzie wtedy mia�a inne problemy. - Nie podoba mi si� to, Syzyfie. - Jej palce podj�y szalony taniec po klawiaturze. - Powinni�my zachowa� neutralno��. - Ju� za p�no. Echo zna�a swojego przewodnika. Syzyf potrafi� j� uspokoi�, kiedy sytuacja tego wymaga�a, potrafi� r�wnie� przypomnie� jej o zagro�eniach i niebezpiecze�stwach czyhaj�cych za ka�dym rogiem, je�li uzna�, �e podniesienie poziomu adrenaliny przys�u�y si� realizacji korporacyjnych cel�w. - Jeste� w trakcie kolejnej misji, bez wymaganej regeneracji - kontynuowa�. - Operujesz w negocjacyjnej strefie walki. Korporacja pozostaje neutralna, o ile jej w�asne interesy nie s� nara�one na szwank. - Nie wyspa�am si�, no trudno. Gorzej, �e wstaje s�o�ce i mog� sta� si� przypadkow� ofiar� widowiskowej, mi�dzykorporacyjnej wymiany argument�w, kt�r� obejrz� na �ywo miliony ludzi w RealiTY. To ta strefa. To przez ni� staczam si� bli�ej i bli�ej ku kraw�dzi... - Echo! - powiedzia� z moc� Syzyf. - Skoncentruj si�. Nied�ugo przyb�dzie klient. B�dzie potrzebowa� plan�w budynku, kod�w dost�pu do wind, schemat�w elektroniki obronnej, najkr�tszej drogi z wind do prywatnych apartament�w Fitzgeralda w zachodnim skrzydle pi�tra sto czterdzie�ci siedem, a tak�e obej�cia wszystkich zabezpiecze�, daj�cego co najmniej trzydziestosekundo-we okno czasowe wolnego dost�pu do g��wnego holu. Nie trafi�a w klawisz. Poczu�a nag�� s�abo�� w nogach; kraw�d� sta�a si� warstw� przejrzystej, cienkiej folii. - Syzyfie! - Wci�gn�a powietrze. - Takie informacje mog� si� przyda� wy��cznie w razie bezpo�redniego ataku. Nie jestem naiwna. Umiej�tno�ci Marii opu�ci�y jej d�onie. Palce nie ta�czy�y ju� szalonej polki na klawiaturze. Obserwowa�a w�asne r�ce, bezw�adne i obce, niepos�uszne. Mog�a tylko na nie patrze�. - Kraw�d�... Zbyt blisko... - wyszepta�a. - Echo! - krzykn�� w jej g�owie przewodnik, wyci�gaj�c j� z powrotem na powierzchni� i pomagaj�c uciszy� g�osy. Nie my�l o kraw�dzi. Nie poddawaj si�! Nie pozwol� ci na to. Musisz... Musimy si� teraz skoncentrowa� na wyci�gni�ciu tych plan�w. Potrz�sn�a g�ow�. Jej r�ce, r�ce Marii, zn�w o�y�y na klawiaturze. Pliki pojawia�y si� i znika�y. Wykresy i schematy przemyka�y nad biurkiem, morfuj�c nieustannie. Wreszcie Maria znalaz�a dane zabezpiecze�. Znalaz�a aplikacje i interfejsy, kt�rych szuka�a, i zmodyfikowa�a je w taki spos�b, �eby ochrona Wie�y nie zauwa�y�a czasowej utraty funkcjonalno�ci niekt�rych instalacji obronnych. Wydoby�a pliki, kt�rych chcia� klient i dzi�ki kt�rym w ci�gu najbli�szych czterdziestu o�miu godzin uzyska transfer zarz�dczy. Zanim zupe�nie oszaleje. - Mam! - krzykn�a z satysfakcj�, �ami�c ostatnie zabezpieczenia. Schematy wszystkich instalacji ochronnych centrali Zjednoczonych Chrze�cijan sta�y przed ni� otworem. - Co masz, czasowniku? - zabrzmia� niski, mocny g�os za jej plecami. Odwr�ci�a si�. Najpierw zobaczy�a czarne, wypolerowane na wysoki po�ysk wojskowe buty. Potem ciemne, opalizuj�ce nagolenniki z kewlarytu. Wisz�c� u szerokiego pasa kabur�. Granaty, �adownice i niezb�dnik, umieszczone na pasach skrzy�owanych na opancerzonej piersi przybysza. Zobaczy�a te� wymierzony w siebie pistolet smugowy Smitzer o charakterystycznej, srebrnej lufie. Napier�nik �o�nierza by� ozdobiony wizerunkiem krzy�a chrze�cija�skiego otoczonego szecioma gwiazdami Dawida. Symbole te przecina�a czerwona b�yskawica, kt�rej �r�d�em by� p�ksi�yc. Znaki Korporacji D�ihad -Prawe Rami� Allaha. Po�wiata holoprojektora o�wietla�a muskularny kark i lew� stron� twarzy m�czyzny. Spod okapu ci�kiego he�mu spojrza� na Echo surowym, szarym okiem. Swoim wygl�dem budzi� w niej l�k i respekt. ��te �wiat�o terminala prze�lizn�o si� po starannie przystrzy�onej br�dce �o�nierza. Echo nie �mia�a si� poruszy�. Przybysz zbli�y� si� do niej i wtedy zobaczy�a reszt� jego twarzy. Mimo woli g�o�no wci�gn�a powietrze. Prawy policzek m�czyzny pokrywa�a pl�tanina blizn, z kt�rej spoziera�o rozbiegane, niespokojne, szalone oko. Echo poczu�a, jak je�� si� jej w�osy na karku. Zarost na prawej, spalonej stronie twarzy �o�nierza musia� by� kiedy� r�wnie wypiel�gnowany, co na lewej, teraz jednak wygl�da� jak sen chorego surrealisty. Dziewczyna wsta�