15544

Szczegóły
Tytuł 15544
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

15544 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 15544 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

15544 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Wiera Iwanowna Krzyżanowska Pięcioksiąg ezotoryczny dziewięciotomowy GNIEW BOŻY Tom I wydane przez POWRÓT DO NATURY Katolickie publikacje 80-345 Gdańsk-Oliwa ul. Pomorska 86/d tel/fax. (058) 556-33-32 Spis rozdziałów Rozdział I str - 2 Rozdział II str - 10 Rozdział III str - 16 Rozdział VI str - 24 Rozdział V str - 29 Rozdział VI str - 37 Rozdział VII str - 44 Rozdział VIII str - 51 Rozdział IX str - 61 Rozdział X str - 69 Rozdział XI str - 75 Rozdział XII str - 81 Rozdział XIII str -85 Rozdział XIV str - 94 »mih ROZDZIAŁ I Pierwsze promienie wschodzącego słońca zalewały złotem i purpurą wieczne śniegi himalajskich szczytów, a życiodajne światło okryło blaskiem głęboką dolinę, otoczoną sterczącymi, szpiczastymi ska- łami i poprzecinaną, zdawałoby się, bezdennymi przepaściami. Krętą ścieżką, wijącą się nad krawędzią skał, dostępną zaledwie dla górskich kóz, wolnym lecz pew- nym krokiem szło trzech ludzi w stroju Hindusów. Na przodzie szedł człowiek wysokiego wzrostu, chudy, 0 brązowej twarzy. Był to mężczyzna w średnim wieku, lecz w jego dużych, czarnych oczach świeciła nieugięta wola i potężna siła. Obaj jego towarzysze podróży to piękni, młodzi ludzie, poważni i zamyśleni. Kiedy niebezpieczna ścieżka wyprowadziła ich na niewielką płaszczyznę skalną, wszyscy trzej zatrzymali się, aby odpocząć. Nad czym się tak zadumałeś Supramati?- z uśmiechem zapytał człowiek o brązowej twarzy. Zapatrzy- łem się na te dziwnie wspaniałe i dzikie okolice, tą ponurą, wąską rozpadlinę czyniącą wrażenie bezden- nej przepaści. Doprawdy można by sądzić, że to jedno z wejść do piekła, które opisywał Dante. Nawet ołówek Dore nie potrafiłby stworzyć czegoś bardziej fantastycznego jak ta uderzająca rzeczywistość. 1 przez takie diabelskie miejsca, prawdziwe uosobienie bezpłodności i śmierci, idziemy do źródła życia naszej planety?... Czy daleko do niego Ebramarze? - O! Czeka nas jeszcze spory szmat drogi - odpowiedział zapytany. Ominiemy zrąb widniejącej tam skały, a za nią dopiero znajduje się rozpadlina otwierająca wejście w podziemny świat, dokąd mamy dojść. A więc w drogę, przyjaciele! Widzę, że Dachir płonie z niecierpliwości. Ten, którego dotyczyły te słowa lekko się zarumienił, lecz nie protestował. Ze zwinnością i pewno- ścią górskich kóz wszyscy trzej przebyli zrąb skalny i weszli w znajdującą się po drugiej stronie wąską i ciemną rozpadlinę. Znaleźli się w ciasnym, krętym przejściu, które się stopniowo rozszerzało. Kiedy szerokość drogi pozwalała im już swobodnie poruszać się i stać, podróżni zapalili wiszące u pasów po- chodnie i śmiało ruszyli w dalszą drogę. Czytelnicy nasi, którym znane są dwie pierwsze części tej powieści: „Eliksir życia" i „Magowie", po- znali niewątpliwie hinduskiego maga Ebramara i dwóch jego uczniów, członków Bractwa Nieśmiertel- nych; młodego lekarza Ralfa Morgana, będącego od czasu wstąpienia do tajemnej społeczności, księ- ciem Supramati i Dachira, legendarnego kapitana widmowego okrętu. Skończywszy pierwszy okres 2 swego wtajemniczenia, ludzie ci powrócili do Indii dla prowadzenia dalszych nauk pod kierownictwem Ebramara. Szybko posuwali się przejściem, które stopniowo stawało się coraz szersze i bardzej sklepio- ne, a przy blasku pochodni sprawiało fascynujący widok. Wszędzie wisiały dziwacznego kształtu stalak- tyty; grube i świecące jak brylanty krople zastygłe po ścianach i powoli wszystko przyjmowało zielonka- wy odcień. Nagle za zakrętem znaleźli się w niewielkiej jaskini, która przy blasku pochodni zajaśniała jak olbrzymi szmaragd. Młodzi ludzie wydali okrzyk zachwytu. - Boże! Jaka wspaniałość! Stokroć piękniejsza od błękitnej groty na Capri! - zachwycał się Dachir. Skoro wam się to miejsce podoba, to zatrzymamy się tutaj, żeby odpocząć i pokrzepić swoje siły - rzekł Ebramar, zatykając pochodnię w szczelinę skalną i siadł na dużym kamieniu. Towarzysze poszli za jego przykładem. Następnie wyjęli z woreczków okrągłe chlebki i maleńkie buteleczki z mlekiem, zaś Ebra- mar wydostał zza pasa kryształowe pudełko zawierające kulkę z różowego, pachnącego ciasta i połknął ją. - Ciekawym byłoby dowiedzieć się w jaki sposób i przez kogo została odkryta ta droga do źródła „eliksiru życia"? Trudno znaleźć ją śmiertelnemu i nie łatwo iść po niej nawet „nieśmiertelnemu" - zauwa- żył Supramati. - Jeżeli chcecie, opowiem wam legendę o tym jak została odkryta pierwotna materia - rzekł Ebramar. Zauważywszy ciekawość uczniów, mag rozpoczął swoje opowiadanie. W bardzo odległych czasach, o których w historii nie zachowało się nawet wspomnienie, w pewnym wielkim mieście, na miejscu którego od wieków już rosną dziewicze lasy żył uczony Hindus imieniem Ugrazena. Był to święty starzec o przykładnym życiu i wielkiej mądrości, lecz nie był lubiany w rodzin- nym mieście, a wielu nawet nienawidziło go dlatego, że surowo sądził występki swoich współobywateli, nie oszczędzając nikogo i bezlitośnie potępiał ich przestępstwa i wykroczenia. Mieszkał samotnie w skromnym domku w pobliżu jednej z większych świątyń; ludzie uciekali od niego obawiając się suro- wych napomnień. Lubiła i szanowała świętego starca jedna tylko młodziutka bajadera przy świątyni. Od- wiedzała go, przynosiła pożywienie, czystą odzież i w miarę możliwości przychodząc mu z pomocą, a szczególnie od tej pory kiedy Ugrazena, od wielu lat cierpiący na oczy - zupełnie oślepł. Lecz wrogo- wie świętego starca wybrali ten właśnie czas jako najodpowiedniejszy dla dokonania zemsty i postano- wili najpierw wypędzić go z miasta, a następnie zabić. Przypadkowo bajadera dowiedziała się o tym niecnym zamiarze, uprzedziła starca i uciekła z nim, postanawiając poświęcić się dla niego. Chociaż ślepiec i dziewczyna ukryli się w górach, wrogowie spo- strzegli ich ucieczkę, wpadli na ślad i rozpoczęli pościg. Uciekinierzy doszli do najbardziej niedostęp- nych miejsc, a starzec bezustannie wysławiał Brahmę i wzywał jego pomocy. Bóg przyprowadził ich do rozpadliny w pewnej skale, gdzie się ukryli trafiając na tę podziemną drogę, którą my teraz idziemy. Lecz szli oni po ciemku, nie wiedząc dokąd droga prowadzi. Starzec był spokojny, a dziewczyna płakała z żalu, aż oczy jej zapuchły od łez. Nagle usłyszeli głu- chy szum wodospadu i kiedy bajadera wyciągnęła rękę poczuła jakiś płyn, który pociekł jej po palcach. Ponieważ oboje umierali z pragnienia, dziewczyna zaczerpnęła swoim kamiennym kubkiem to, co uwa- żała za wodę: napoiła Ugrazenę i napiła się sama. W tejże chwili poczuła jakby uderzenie w głowę, a ciało jej pożerał ogień. Pomyślała, że już umiera i padła bez zmysłów na ziemię. Ile czasu upłynęło, bajadera nie była w stanie odpowiedzieć. Kiedy się ocknęła zdawało się jej, że śni czarowny sen. Leża- ła obok strumienia płynnego ognia, a w odległości kilku kroków widniała obszerna, zalana światłem gro- ta i w niej kaskadą spływał potok tego ognistego płynu. Nie zdążyła jeszcze przyjść do siebie ze zdumie- nia, gdy nagle ujrzała schylonego nad sobą nieznajomego, pięknego młodzieńca. Krzyknęła i skoczyła na nogi w wielkim strachu, lecz on rzekł do niej: ja jestem Ugrazena i nie rozumiem jaki cudem wróciła mi młodość. Początkowo bajadera nie chciała wierzyć, lecz kiedy zobaczyła utkaną przez siebie odzież i usłysza- ła o tym, co dotyczyło ich obojga: przekonała się wreszcie, że mówił prawdę. Weszli oboje do groty, że- by z bliska ujrzeć to bajeczne widowisko i wówczas we wgłębieniu zauważyli sędziwego starca, który ich zapytał czego potrzebują. W odpowiedzi wyjawili wszystko, a wtedy stróż źródła rzekł im: - Jak mam nazwać was, których Brahma przyprowadził tutaj, szczęśliwymi czy też nieszczęśliwymi? Skosztowaliście pierwotnej materii, która jest eliksirem życia i nie umrzecie; będziecie żyć bardzo długo, prawie wiecznie. Napełnijcie więc czarę drogocennym płynem i dawajcie go tylko tym, kogo poko- 3 chacie całym sercem. Bajadera zaczerpnęła pełny kubek ognistego płynu, po czym oboje opuścili grotę i powrócili między ludzi. Nikt nie poznał Ugrazeny, który ze swoją żoną zamieszkał w górach i to oni stali się pierwszymi założycielami „Bractwa Nieśmiertelnych". Ebramar zamilkł i smętnym wzrokiem popatrzył na swoich uczniów, którzy słuchali go w skupieniu. Szczęśliwi my jesteśmy w istocie, czy też nieszczęśliwi? - zapytał Supramati. - Nieszczęśliwi! - odrzekł Dachir. Tak jest nieszczęśliwi dlatego, że już krótkie stosunkowo życie, jakieś 60 - 70 lat może rozczaro- wać człowieka i wywołać pragnienie śmierci. Jakież męki przechodzimy my, zmuszeni wieść nieskoń- czone życie wśród tępych, podstępnych, fałszywych i występnych ludzi, nie mając przy tym nic wspólne- go z tym społeczeństwem, w którym od czasu do czasu zmuszeni jesteśmy żyć i widzieć jak wszystko wokoło nas umiera. Żywe zagadki, ludzie innego świata chowający w znużonej duszy wspomnienia i wrażenia tylu wieków, tylu różnych cywilizacji, wiecznie samotni i obcy pośród rojącego się wkoło i szybko zmieniającego się człowieczeństwa - jesteśmy potrójnie nieszczęśliwi! W głosie jego taiła się niewypowiedziana gorycz, zaś w oczach Supramatiego pokazały się łzy. - Ażeby rozjaśnić wasze długie życie moje dzieci i wskazać tego życia cel, dano wam naukę; czystą i wielką naukę, która wywyższa was ponad ludzkość nieokrzesaną i występną, oczywiście na skutek swej ciemnoty. Wam udostępniono jaśniejsze i doskonalsze pojmowanie Bóstwa; zasłona skrywająca dla innych świat niewidzialny, dla was jest odsłonięta; i wreszcie macie otwarty dostęp do najniezwyklej- szych wielkich tajemnic natury, którą na przykład za chwilę będziecie się upajać. Głos Ebramara dźwię- czał surowo, a jednocześnie zachęcająco. Słowa jego wywołały natychmiastowy skutek. - Wybacz nam nauczycielu naszą słabość niegodną tej wiedzy, jaką już zdobyliśmy - rzekł Suprama- ti. A także i naszą niewdzięczność, za wszystkie darowane nam przez los dobrodziejstwa - dodał Dachir. - Widzę, że już zwyciężyliście mimowolną słabość, a to, co zobaczycie mam nadzieję, zupełnie was uspokoi i pogodzi z waszym położeniem „nieśmiertelnych". Tymczasem w drogę moi przyjaciele! - rzekł Ebramar z dobrodusznym uśmiechem wstając z miej- sca. Wszyscy trzej wyruszyli w dalszą drogę. Podziemne przejście, którym szli coraz bardziej się roz- szerzało, sklepienia były coraz wyższe, spadek coraz bardziej pochyły; po bokach otwierały się przej- ścia, a pochodnie okazały się wkrótce niepotrzebne, gdyż pojawił się półblask jakiegoś nieokreślonego koloru. I nagle przed nimi otwarło się tak czarowne i niezwykłe zjawisko, że Dachir i Supramati oniemie- li ze zdziwienia i zatrzymali się. Na pierwszym planie widać było olbrzymi łuk, wykuty w sklepieniu przez samą naturę, na podobień- stwo bramy gotyckiej świątyni. Za tym wejściem rozciągała się olbrzymia grota ze sklepieniem, ginącym gdzieś w niedosięgłej dla oka wysokości. Oślepiające, lecz zarazem dziwnie delikatne światło opromie- niało wszystko dokoła; stalaktyty i stalagmity lśniły jak diamenty. Powierzchnia dna groty wznosiła się ła- godnie szerokimi stopniami i za najwyższym z nich pysznił się w swej wspaniałości olbrzymi, na kilka metrów szeroki, ognisty strumień, początek którego znikał w nieprzejrzanej wysokości sklepienia. Otoczony iskrzącym i migotliwym obłokiem, tajemny strumień bił ognistą fontanną ze złotymi i purpu- rowymi odcieniami. Bulgocące fale staczały się po stopniach, u podnóża których mieścił się wielki, natu- ralny basen, a nadmiar, ognistymi strugami spływał w liczne boczne galerie, z których jedne były wyso- kie i szerokie, drugie znów niskie i wąskie, jak rozpadliny. Nad basenem i wyżej w całej grocie, na podo- bieństwo obłoku, unosiła się złocista mgła. Supramati i Dachir jakby zastygli, zachwyceni bajeczną pięknością obrazu. Oczarowany ich wzrok błądził od ognistego wodospadu do dziwacznych koronek pokrywających ściany, zwieszających się gir- land i przechodził z nisz na kolumienki. A wszystko to jaśniało, migotało i mieniło się różnymi barwami: ciemnoniebieską jak szafir, czerwoną jak rubin, zieloną jak szmaragd, wreszcie fioletową, jak ametyst. - Boże Ojcze Wszechmogący, jakież cuda stworzyła Twoja bezgraniczna mądrość, a dobroć Twoja obdarzyła nas szczęściem zachwycania się nimi! - przemówił Supramati, przyciskając obie ręce do pier- si. - Tak, moje drogie dzieci, wielką jest łaska Stworzyciela, który dał nam możność zbliżenia się do jed- nej z najwyższych tajemnic tworzenia. Wasz zachwyt i wzruszenie są zupełnie naturalne, ponieważ wi- dzicie przed sobą źródło życia, istotny pokarm planety, ognisko zachowania i odnawiania czynnych i twórczych sił przyrody. Dawniej dziewięć podobnych źródeł nasycało planetę; obecnie sześć z nich zu- 4 pełnie wyschło, a trzy pozostałe również utraciły już część swojej siły. Kiedy zniknie ostatnie z nich, chłód i śmierć obejmą naszą ziemię. - A wtedy? - przemówił z trudem Supramati. - Wtedy opuścimy skazaną na śmierć ziemię i poszukamy przystani na nowej planecie, żeby tam spłacić nasz ostatni dług „wtajemniczonych" i złożyć wreszcie cielesne brzemię; po czym wrócimy w świat pozagrobowy. Lecz do tego jeszcze daleko, że tymczasem nie warto nawet myśleć o tym - do- dał Ebramar spostrzegłszy, że jego towarzysze zadrżeli i pobledli. - A teraz moje drogie dzieci pomódlmy się! Dopiero w tej chwili Dachir i Supramati zauważyli, że przed basenem wznosił się jak gdyby ołtarz. Był to szeroki, w kształcie sześcianu przezroczysty kamień, a na nim na podstawie z tego materiału stał kryształowy kielich napełniony pierwotną materią, z której wypływała jakby ognista mgła. Nad kielichem unosił się przeźroczysty, jaśniejący krzyż. Wszyscy trzej padli na kolana i z dusz ich popłynęła gorąca modlitwa ku Stwórcy wszechrzeczy, naj- wyższej niepojętej Istocie, z której wypływa cała miłość, mądrość i wszelka siła. Pocałowawszy ołtarz i kielich Supramati i Dachir powstali. - A zatem drogie dzieci widzieliście to, czego ludzie całe wieki daremnie szukali i szukają: „kamień fi- lozoficzny" „eliksir życia", „źródło wiecznej młodości". Instynkt i przeczucia podpowiadają ludziom, że skarby te istnieją, lecz nie mogą oni znaleźć ku nim drogi. - Nauczycielu, wszak ten ołtarz i kielich jest dziełem ludzkich rąk? - zapytał Supramati. - Tak, wykonane zostały przez adeptów, kolejno mieszkających tutaj przez określony czas. Oni strzegą źródła i mają obowiązek obserwować siłę fontanny oraz dokładnie mierzyć jej obniżanie się, po- wolne wprawdzie lecz stałe. Praca ta jest bardzo męcząca i wymaga tyle wiedzy, ile najwyższej dokładności, lecz czyni ona wiel- kie dobrodziejstwo pod względem oczyszczania ich ciał. Przez cały czas pobytu tutaj adepci nie potrze- bują pożywienia, gdyż aromat źródła w zupełności go zastępuje. A teraz dalej w drogę. Po raz ostatni Supramati i Dachir z niemą czcią spojrzeli na czarowny obraz źródła życia i poszli w ślad za Ebrama- rem, który wszedł w jedno z bocznych przejść groty. Droga teraz wznosiła się stromo i miejscami spotykali nawet wykute w skale schodki. Niebezpieczny korytarz był oświetlony lampami zawieszonymi u sklepień, lub umocowanymi w szczelinach skał. Po kil- ku godzinach uciążliwej drogi doszli wreszcie do obszernej groty, rozjaśnionej błękitnawym światłem. Przed nimi rozpościerała się gładka powierzchnia podziemnego jeziora. Na słupie stojącym przy brzegu zawieszony był metalowy dzwon. Ebramar uderzył w niego trzy razy i po kilku chwilach ukazała się maleńka łódka z wioślarzem w bia- łym ubraniu. Kiedy przybiła do brzegu, wszyscy trzej weszli do niej; Supramati i Dachir zaczęli wiosło- wać, a przybyły wioślarz usiadł przy sterze. Był to piękny, młody człowiek o zamyślonym obliczu, a w oczach jego świecił ten sam dziwny blask, który wyróżnia „nieśmiertelnych". Łódka jak strzała pędzi- ła po jeziorze; a następnie ślizgała się przez kanały, to wąskie, to szerokie wijące się dziwacznie. Nagle podziemny kanał uczynił raptowny skręt, prawie pod prostym kątem i Supramati omal nie krzyknął ze zdumienia. Łódka wślizgnęła się w wąski otwór w skale i jak jaskółka lekko wypłynęła na średniej wielko- ści jezioro, zalane promieniami słońca. Jezioro to leżało pośrodku głębokiej i widocznie nie mającej wyj- ścia doliny. Ze wszystkich stron wznosiły się strome, skaliste góry, których szczyty wybielone wiecznym śniegiem ginęły w obłokach, jedynie tylko wzdłuż samego brzegu jeziora, wznoszący się tarasami pas ziemi pokryty był pyszną roślinnością. W jednym miejscu pas znacznie się rozszerzał i tam, na wzgórku widoczny był, oparty o skałę niewielki, biały pałac wyglądający jak perła na tle otaczającej go zieleni. Po kilku chwilach ostatnie stopnie wchodziły w wodę. Dachir i Supramati serdecznie uścisnęli rękę swemu sternikowi, po czym wszyscy trzej skierowali się do pałacu, który teraz zdawał się być jeszcze bardziej czarujący niż z oddali. Zbudowany był w zupełnie nieznanym stylu i z jakiegoś niewiadomego kamienia, bielszego od marmuru. Cienka jak koronka rzeźba upiększała ściany, wysmukłe kolumienki podtrzymy- wały dach szerokiego tarasu i sufit dość obszernej sali, mieszczącej się za przedsionkiem. Poprzez wie- le pokoi Ebramar wyprowadził ich na otwarty taras, przed którym rozciągał się ogród. Po szmaragdowo-zielonej polanie brodziły, skubały trawę, skakały lub leżały wyciągnięte w w słońcu najróżnorodniejsze zwierzęta: wielki tygrys, niedźwiedź razem z owcami, gazelami, psami, wielkimi pta- kami itd. 5 Supramati ze zdumieniem patrzył na tą dziwną gromadę, a tak bliskie sąsiedztwo strasznych dra- pieżców, prawdę mówiąc przejmowało go trochę strachem. - Nie obawiaj się - rzekł Ebramar, odpowiadając na jego myśli. - Zwierzęta te nie znają człowieka w roli kata lub wroga, one widzą w nim tylko przyjaciela, jak rów- nież nie wyrządzają sobie wzajemnie szkody, zaś obecność ich tutaj jest konieczna i przewidziana. - Mieszkanie to, moi przyjaciele będzie służyło dla waszego przygotowania. Tutaj przede wszystkim upoicie się głębokim, rozlanym wszędzie spokojem; następnie nauczycie się żyć w skupieniu, uczynicie waszą myśl i wolę bystrą i zwinną jak udoskonalony instrument. Wreszcie przyswoicie sobie język niż- szych istot, co dla was jest konieczne; a osiągnąć to można jedynie tylko wśród bezwzględnej ciszy i harmonii. Tutaj dusze wasze uwolnią się od cielesnych ograniczeń i zaczerpną nowych sił. Ja was opuszczam, ponieważ potrzebujecie odpoczynku. Dzień dzisiejszy był pełen wzruszeń i nużący nawet dla waszej niezwykłej natury. Odwiedzę was znów kiedy będzie potrzeba, aby dać wytyczne waszym zajęciom i sam będę nimi kierował. Tymczasem dam wam jeszcze jedną ostatnią wskazówkę. W sali przylegającej do tego tarasu, co- dziennie znajdziecie gotowy obiad; w drugiej sali, przeznaczonej na umywalnię każdego rana będziecie brać kąpiel i zmieniać przygotowaną tam odzież. A teraz odprowadźcie mnie, gdyż nie mogę dłużej za- trzymywać wioślarza. Na brzegu jeziora Ebramar serdecznie pożegnał się ze swoimi uczniami i lekko wskoczył do oczeku- jącej go łódki. Tym razem on usiadł przy sterze, a łódka z szybkością ptaka sunęła po wodzie i po chwi- li zniknęła w oddali. Wróciwszy na taras Supramati z Dachirem, oparci o balustradę w zamyśleniu upajali się czarującym obrazem pełnym głębokiej ciszy. Nawet najmniejszy wiaterek nie mącił przeźroczystej i gładkiej jak zwierciadło powierzchni jeziora. Czarne, białe, błękitne jak szafir łabędzie bez szmeru, a dumnie ślizga- ły się po równi wód i tylko świergot ptasząt latających wokół tarasu, podobnych do żywych i jasnych, drogocennych kamieni - naruszał uroczystą ciszę. Ocknąwszy się wreszcie z zadumy, młodzi ludzie obeszli nowe mieszkanie i obejrzeli je szczegóło- wo. Pałac był niewielkich rozmiarów i jednocześnie stanowił prawdziwe dzieło sztuki, zupełnie nieznanej i niespotykanej. Bogate lecz proste umeblowanie odpowiadało stylowi, a jedwabna materia upiększają- ca drzwi, okna i upiększająca tapczany była trwale utkana. - Jakaż to nieznana rasa wykuła w kamieniu takie koronki w tej zapadłej i niedostępnej dolinie?- Za- uważył Supramati, z ciekawością oglądając okienne nisze. - Kiedy będziemy w stanie przenikać odległą przeszłość i roztrząsać archiwa naszej planety, wów- czas i to poznamy - z uśmiechem odrzekł Dachir. Prawdziwą radość sprawiło im odkrycie biblioteki, gdzie w dużej ilości zebrane były zwoje papirusów i drewnianej kory, deszczułki, gliniane tabliczki, stare foliały, a nawet współczesne książki. - Jak widać zebrano tutaj literaturę prawie od stworzenia świata i wystarczy jej na całe wieki dla za- spokojenia umysłowych potrzeb - zauważył Dachir. - Dzięki Bogu czasu nam nigdy nie zabraknie- odrzekł śmiejąc się Supramati. - A teraz - dodał - przy- jacielu Dachirze pójdziemy poszukać obiadu. Wobec tego estetycznego urządzenia odczuwam zupełnie nieprzyzwoity apetyt, a krnąbrne ciało nie chce przyzwyczajać się do pożywienia składającego się wy- łącznie z astralnych prądów. Obaj serdecznie się roześmieli i przeszli do wskazanej przez Ebramara jadalni. W sali jadalnej stół był już przygotowany. Przy każdym nakryciu leżał średniej wielkości okrągły chleb, stało naczynie z mle- kiem oraz dwa talerze z ryżem i jarzynami oblanymi oliwą. - Niezbyt zachęcające - zauważył z grymasem Supramati. Mimowoli przypomina mi się mój paryski kucharz i jego obiady. -1 mnie Pierreta? - żartował Dachir. Lecz bądź spokojny. Na deser narwiemy owoców w ogrodzie. Zauważyłem tutaj drzewa wszystkich krajów, a nawet zupełnie nieznanych gatunków i wszystkie uginają się pod ciężarem owoców. Przyznaję, że Pierrety najmniej ze wszystkiego żałuję, jednak wolałbym zobaczyć tu dobry pasztet. Chociaż, mimo wszystko myśl twoja o deserze - znakomita - dobrodusznie odrzekł Supramati siadając e przy stole. Przy końcu tego skromnego obiadu Supramati zauważył obok kredensu kilka dużych koszy z kawał- kami chleba, ryżem i różnymi ziarnami. - Co to znaczy? Trudno przypuścić, żeby i to przeznaczone było dla nas, lecz nawet kilku zdrowych robotników nie mogłoby spożyć tych zapasów - powiedział, spoglądając pytająco na Dachira. - Ja sądzę, że kosze te przeznaczone są dla zwierząt. Idźmy i zanieśmy je na taras. Jeżeli zwierzęta przyzwyczajone są do przyjmowania pokarmów z rąk mieszkańców tego domu, to niezawodnie zbiegną się na widok koszy - odpowiedział Dachir. Przypuszczenie jego całkowicie się sprawdziło, gdyż zaledwie obaj ukazali się ze swoim ciężarem, zwierzęta obserwujące prawdopodobnie taras zbiegły się gromadnie: nawet biały słoń wyszedł z gęstwi- ny leśnej. Widocznie pomiędzy zwierzętami panowała zgoda i posłuch, ponieważ nie cisnęły się wcale, nie wydzierały sobie wzajemnie pożywienia, a cierpliwie oczekiwały na swoją kolej. Szczególne zadowolenie sprawiało Supramatiemu i Dachirowi zaufanie, jakim darzyły ich te różno- rodne zwierzęta. Ptaki bez obawy siadały im na ramiona; inne zatrzymywały się w pobliżu i nawet w oczach starych drapieżców - Iwa, niedźwiedzia i tygrysa - nie widać było właściwego im dzikiego i wro- giego wyrazu. Lew również zbliżył się po swoją porcję i Supramati zachęcony jego łagodnością, pogła- skał go po grzywie, a zwierzę liznęło go w rękę. - Prawdopodobnie dobry geniusz, który troszczy się o pożywienie dla nas, karmi i naszych czworo- nożnych braci. A to, cośmy im dali, stanowi deser dla podtrzymania towarzyskich stosunków, - wesoło odrzekł Dachir. - A teraz, dodał - pójdziemy zdobyć swój własny deser. Zeszli do pięknego ogrodu, który rzeczywiście obfitował w najwspanialsze i niezwykle smaczne owo- ce wszystkich krajów; niektóre gatunki wydały im się nawet zupełnie nieznane. Nasyciwszy się, przyja- ciele wrócili do pałacu, aby odpocząć. Na sypialnię wybrali niewielką salę z dwoma miękkimi tapczana- mi. Wśród głębokiej, wszechobejmującej ciszy słychać było jedynie szmer fontanny w onyksowym base- nie. Supramati i Dachir położyli się i wkrótce zasnęli głębokim pokrzepiającym snem. Gdy przebudzili się, było już dość późno, lecz pamiętając wskazówki Ebramara, wzięli kąpiel i zmie- nili odzież na lekkie płócienne ubrania, które były dla nich przygotowane. Następnie, spożywszy skromną wieczerzę, przyjaciele usiedli na tarasie, wychodzącym na jezioro. Początkowo rozmawiali ze sobą lecz powoli każdy z nich pogrążał się w zadumie. W pamięci Suprama- tiego uporczywie budziły się wspomnienia z przeszłości. Widział siebie biednym, suchotniczym leka- rzem, w maleńkim londyńskim mieszkanku, gdzie wówczas znalazł go Narajana i uczynił mu niezwykłą propozycję. Następnie zaczęły przed nim kolejno przesuwać się pierwsze obrazy tej dziwnej i tajemnej egzy- stencji, na którą dobrowolnie się skazał. Jak w kalejdoskopie migały różne sceny z jego życia: w Paryżu, Wenecji i Indiach; ożywiały zapomniane obrazy Pierrety, Lormoeila i innych spotykanych po drodze osób. Potem nastąpiło jego pierwsze wtajemniczenie, które skończyło się przybyciem tutaj i wreszcie, rozłąka z Narą, czarującą kobietą, która była mu żoną i pozostała przyjacielem, wierną, prawdziwą towa- rzyszką w czasie ich długiej wędrówki życiowej i ciężkiego wznoszenia się ku doskonałości. Jak żywy, stał przed nim obraz młodej kobiety, a palące uczucie tęsknoty i samotności ścisnęło mu serce. Lecz w tejże chwili owiało mu twarz pachnące tchnienie i na czole odczuł miłe dotknięcie atłasowej rączki, a znajomy, kochany głos wyszeptał: - Odpędź precz wzruszające wspomnienia przeszłości. Otwórz oczy i upajaj się; oddaj pokłon i dzię- kuj niepojętej Istocie, która pozwoliła ci oglądać cuda stworzone Jego mądrością. Widzisz - że dusze na- sze złączone są po dawnemu i moje serce odczuwa każde poruszenie twojego. Głos umilkł i Suprama- tiemu powrócił spokój. Przesunął ręką po czole, wyprostował się i drgnął. Jak zaczarowany nie mógł oderwać wzroku od roztaczającego się przed nim czarownego widoku. Zagłębiwszy się myślą w dawne wspomnienia, Supramati zatracił świadomość zewnętrznego świata i nie zauważył, że zapadła noc. Księżyc zalał wszystko swoim delikatnym, a jednocześnie oślepiającym światłem. W blaskach królowej nocy, nieruchoma tafla jeziora jaśniała jak srebrna tarcza; pośród ciem- nej zieleni drzew fantastycznie wyglądały białe kolumny pałacu; migotały i skrzyły się tysiące rozprysku- jących kropel fontanny. Głęboki spokój objął uśpioną przyrodę i nagle pośród tego milczenia dała się sły- 7 szeć cicha, delikatna melodia, zupełnie jakby oddalony dźwięk harfy Eola. Dachir również powstał, milcząc objął przyjaciela i obaj w zadumie patrzyli w niebo słuchając dziw- nej, cudownej muzyki jakiej nigdy dotychczas nie słyszeli. Powoli w duszach ich zapanował jasny spo- kój. Odczuwane dotychczas zwątpienie i tęsknota zniknęły; zatarło się nawet wszelkie wspomnienie 0 przeszłości i zniknął strach przed przyszłością. Jedna tylko teraźniejszość napełniała ich istoty. Ach, jakże wszystko tutaj było cudownie piękne i wspaniale spokojne; z dala od ludzi, od gorączkowego, zgiełkliwego ich życia, intryg i dzikiego egoizmu!.... Gdyby ten ślepy, nieświadomy tłum, pijany zwierzęcymi namiętnościami, napiętnowany występkami, trawiony różnymi chorobami - mógł chociaż przez chwilę doświadczyć tego błogosławieństwa, jakie daje duchowy spokój i badanie przyrody, a z nim czynna i zdrowa egzystencja, - być może - ocknąłby się z brzydkiego koszmaru, który nazywa „życiem1. W tej chwili, olbrzymie stolice i rojąca się w nich ludność z jej marnymi kłopotami, plotkami i hanieb- nym upadkiem, zdawały się Supramatiemu rodzajem piekła, gdzie ludzie skazani są wieść życie za ka- rę. Żywo przypominały mu się słowa, wypowiedziane pewnego razu przez Narę jeszcze przed jego wta- jemniczeniem. Nie możesz sobie wyobrazić i pojąć tego stanu błogosławieństwa, jakiego doświadcza człowiek, któ- ry osiągnął pewien stopień oczyszczenia dlatego, że dotychczas cała twoja istota przepełniona jest jesz- cze chaotycznymi i nieczystymi prądami, jakie panują tutaj. Gdy wychodzimy ze świątyni, przybytku światła, gdzie panuje harmonia, otaczający nas ludzie czy- nią wrażenie stada dzikich zwierząt, gotowych rozszarpać jeden drugiego. I nic ich nie zatrzyma w obłą- kanym pędzie. Wiedzą oni, że śmierć czeka ich na każdym kroku, że co chwila zabiera im kochaną i bli- ską istotę, a mimo wszystko nie budzi się w nich świadomość marności wszystkiego co ziemskie. Rano płaczą na pogrzebach, a wieczorem śmieją się, ucztują i tańczą. Są to zwierzęta w ludzkiej postaci, a mag bezradnie staje przed nimi, nie wiedząc czym ująć i jak orzeźwić ciała, ciągnące ich ku nieuchron- nej zgubie. Teraz Supramati zrozumiał ją. Czuł, że z ciała jego spadał jakiś ciężar, że duszy wyrastały skrzydła i opanował go wstręt na wspomnienie vice-hrabiego de Lormoeila, Pierrety. O! Jakiż on szczęśliwy i hojnie obdarzony przez los w porównaniu z innymi! Nagle opanowała go po- trzeba modlenia się, wysławiania i dziękczynienia Wielkiemu Stwórcy wszystkich dziwów, które mu dane było zbadać. Prawie mimowoli, obaj z Dachirem opuścili się na kolana. Nie była to określona, wyrażona słowami modlitwa, lecz z całej ich istoty uniósł się ekstatyczny, namiętny wylew dziękczynienia. Po tym porywie ku nieskończoności, kiedy znów poczuli się na ziemi, zauważyli, że zaszła w nich jakaś dziwna zmiana. Czuli się jakby lżejszymi, zręczniejszymi, a wzrok i słuch nabyły znacznie większej ostrości. Uświadamiali sobie, że zaszła w nich niepojęta reakcja i przypuszczenie to, prawie w tej samej chwi- li potwierdziło się. Spojrzawszy mimowoli na ogród Supramati drgnął; zobaczył teraz to, czego przedtem nigdy nie dostrzegał. Z każdej rośliny wychodziła różowawa, jaśniejąca mgła, zaś w kielichach kwiatów rosnących w pobli- żu pnących się roślin, owijających balustradę i kolumny tarasu migały ogniki. - Spójrz Dachirze - rzekł - na ogniki świecące w kielichach kwiatów. Wszak jest to dusza rośliny, bo- ska i niezniszczalna iskra, która z nieświadomego stanu pójdzie z czasem po tej samej drodze doskona- lenia się, po której i my idziemy. Dachir ostrożnie podniósł duży, biały kwiat leżący na balustradzie i przez chwilę oglądał go uważnie. - Tak. Być może to - dusza przyszłego maga spoczywa w różowym kielichu, nie uświadamiając so- bie swego przyszłego wielkiego przeznaczenia - zauważył w zamyśleniu, lekko opuszczając kwiatek. 1 znów usiedli nie mogąc oderwać się od zachwycającego obrazu czarownej nocy; gdy nagle wydało im się, że w kryształowo czystym powietrzu, w długich powiewnych szatach poruszają się fantastyczne istoty, które unosiły się w przestrzeni nie dotykając ziemi, a wypłynąwszy na niedosięgłą wysokość lodo- wych szczytów - znikały zupełnie, jakby rozpływając się w białawej mgle. Byliż to aniołowie czy magowie wyższych stopni, ciała, których osiągnęły dostateczną lekkość, aże- by unosić się w przestrzeni i tylko siłą woli dosięgać żądanego celu? Kiedy pierwsze promienie wschodzącego słońca zbudziły śpiącą przyrodę, wtedy dopiero Supramati 8 z Dachirem zeszli z tarasu. - Mój Boże, ileż my jeszcze nie wiemy, ile rzeczy pozostaje jeszcze dla nas niezrozumiałych, a tych okruchów zdobytej przez nas wiedzy, z której wyznaję ze wstydem, byłem tak dumny, nie wiem nawet jak je zużytkować - z westchnieniem wyrzekł Supramati. - Wszystko nadejdzie we właściwym czasie. Nie zapomnij, że pośpiech bywa dowodem niedoskona- łości - odrzekł z uśmiechem Dachir. ROZDZIAŁU Wiele tygodni upłynęło od czasu przybycia Dachira i Supramatiego do czarownej doliny, a dotych- czas nie widzieli jeszcze ani Ebramara, ani żadnej żywej ludzkiej duszy. Jednakże nie nudzili się i nic nie mąciło ich jasnego, spokojnego nastroju. Czynili ciągłe wycieczki i z ciekawością studiowali nieznaną faunę i florę, które ich otaczały; pracowali w bibliotece, zawierającej istne skarby nauki i wiele zagadek zupełnie dla nich niepojętych. Pewnego razu Supramati przesiedziawszy długi czas nad starożytnym rękopisem, a nie mogąc opa- nować jego treści - w zniecierpliwieniu zawołał: - To już zaczyna być denerwujące. Siedzę nad tym sta- rym szpargałem i w żaden sposób nie mogę dociec ukrytego w nim sensu, a równocześnie sądząc po kabalistycznych znakach, które na nim widzę, powinno to być coś nadzwyczajnie ciekawego. Tak bym chciał pracować, a Ebramar nie zjawia się i nikogo nie przysyła, aby kierował naszymi zajęciami. Dlaczego nie wystarcza ci poznawanie tego, co jest dla nas dostępne? - odrzekł Dachir. - Dzięki Bo- gu, na brak materiału narzekać nie możemy, a Ebramar przywiózł nas tutaj, oczywiście nie dlatego, że- by skazać na bezczynność; kiedy nadejdzie czas niezawodnie zjawi się sam, lub przyśle kierownika. Tymczasem będziemy upajali się szczęśliwą teraźniejszością - ciągnął dalej. Wszystko mamy co nam potrzeba; niewidzialne ręce zaspakajają nasze potrzeby, a czworonożni przyjaciele przywiązali się do tego stopnia, że przychodzą z pozdrowieniem na dzień dobry i bez żadnej ujmy zastępują starych, pary- skich znajomych. Dla mnie na przykład bardzo zajmujące jest studiowanie różnorodności ich charakte- rów i zdolności. A następnie, czy nie zauważyłeś, że od czasu naszego przybycia tutaj, zachodzą w nas jakieś dziwne zjawiska? Ja przynajmniej widzę, że z twego ciała wydziela się jakiś ciemny pot. - Masz rację - wtrącił Supramati. I ja zauważyłem podobne parowanie u ciebie; a tuniki, które co rano znajdujemy w pokoju kąpielowym również się zmieniły. Początkowo były lniane, a teraz - patrz, takiej tkaniny nigdy jeszcze nie widziałem; one są jakby fosforyzujące. Rano, kiedy ją nakładam na siebie sre- brzy się, a wieczorem, gdy zdejmuję jest ciemna, zmięta i pokryta czarnymi plamami. To samo błękitno- przeźroczysta woda w basenie, po każdej mojej kąpieli staje się mętna i szara. Widocznie nasze ciała przesycone są jeszcze nieczystymi emanacjami i nie możemy rozpocząć nowego wtajemniczenia dopó- ki się nie oczyścimy. - To znaczy, że powinniśmy być cierpliwi i spokojnie żyć w naszym raju - z uśmiechem zakończył Dachir. Wreszcie ku wielkiej ich radości zjawił się Ebramar. - Z zadowoleniem widzę, kochani przyjaciele, że cierpliwie mnie oczekiwaliście, a to jest dobrą wróż- bą dla naszych zajęć - zauważył mag z uśmiechem. Równocześnie mam zamiar obarczyć was nieła- twym zadaniem, a mianowicie studiowaniem nieskończoności w celach praktycznych. Z czasem będzie nam potrzebna umiejętność zużytkowania sił natury, aby móc przychodzić z pomocą ludzkości i wspie- rać ją w cierpieniach, które sama sobie przygotowuje w swym bezmyślnym zaślepieniu. A jeszcze bar- dziej będą potrzebne nasze wiadomości, kiedy wylądujemy na nowej planecie, gdzie mamy być nauczy- cielami i krzewicielami oświaty. Wszystko co teraz zbieramy, podobnie jak pszczoły, wszelkie owoce na- szych trudów zmuszeni będziemy oddać na pożytek rodzącej się ludzkości. Ustanowić tam porządek, stworzyć prawa, nauczyć ludzi rozumnie zaspakajać materialne i duchowe potrzeby, wszczepić w nich zasady postąpu i pojmowania Bóstwa. Zadanie wielkie i niełatwe..... - Nie wywołuj przede mną tej przyszłości, nauczycielu. Wydaje mi się ona tak trudna, że doznaję sła- bości i czuję zawrót głowy, a bolesna tęsknota ściska mi serce! - drżącym głosem przemówił cicho Su- pramati. Ebramar położył rękę na jego schylonej głowie i jasnym wzrokiem spojrzał w bladą twarz 9 ucznia. - Nie wywoływałbym obrazów przyszłości, gdybym nie był pewien, że ty i Dachir jesteście w stanie wytrzymać świadomość tego, co was oczekuje. Uczcie się odważnie patrzeć w oczekującą was przy- szłość, oceńcie całą jej wielkość, a niepotrzebny i małoduszny strach zniknie. Przede wszystkim ten ostateczny cel naszej egzystencji jest jeszcze bardzo daleki, a w obecnej chwili mamy o wiele skromniejsze zadanie, które - mam nadzieję zupełnie was pochłonie. Supramati wyprostował się, twarz rozjaśnił mu jasny uśmiech, a w pięknych, wyrazistych oczach znów zapłonęła spokojna siła i stanowczość. - Dziękuję ci nauczycielu i wybacz, proszę, moją chwilową słabość. Czegóż mam się obawiać przy- szłości przy twojej pomocy i kierownictwie? A i Bóg z pewnością doda mi sił do wypełnienia oczekujące- go zadania. Oto takim cię lubię. Wierz, bądź czynnym, pokornym, a będziesz silny. A teraz, nakreślę program waszych zajęć do następnego mojego przybycia. Supramati z Dachirem usiedli, a Ebramar otworzył ukrytą w ścianie szafkę, wyjął kilka zwojów pergaminu i rozłożył na stole. - Pierwsze wasze zajęcia będą poświęcone poznaniu języka zwierząt. Oto są objaśniające uwagi i klucze, które dadzą wam pojęcie o mowie istot, stojących niżej od nas. Jest to niezbędne dla maga, gdyż inaczej nie moglibyście ukształtować sobie pełnej wiedzy o wszystkich fazach rozwoju i przecho- dzenia niezniszczalnej iskry przez trzy niższe państwa, o korporacjach pierwszych, młodzieńczych du- chów, ich pracach, wychowaniu, przygotowaniu się do przyszłej roli, jak również i tej, którą one odrywa- ją w przyrodzie. Następnie będziecie rozwijali wasze zmysły w ten sposób, aby każdy mógł działać w państwie czwartego wymiaru. To znaczy, że wasze oczy powinny z jednakową łatwością widzieć ma- terialny i nadziemski świat; uszy winny jednakowo słyszeć tak śpiew ptaków w ogrodzie, jak i ruch soku w gałązce rośliny, lub też falowanie powietrza przy przelocie ducha. Niezależnie od wskazówek, których wam udzielę, znajdziecie w tych rękopisach wszystkie niezbędne dla was rady. - Wreszcie - tu rozwinął stary papirus pokryty dziwnymi literami i kabalistycznymi znakami - tutaj mieszczą się niektóre zasady i formuły białej magii; przy ich pomocy będziecie mogli dysponować czą- steczkami przestrzeni, zespalać je w całość, lub rozpraszać zależnie od potrzeby. Trzy dni spędził Ebramar ze swoimi uczniami, tłumacząc i udzielając pierwszych objaśnień w trud- nym ich zadaniu. Po czym poleciwszy im pracować wytrwale, lecz bez pośpiechu, gdyż nie ma obawy, aby mogło zabraknąć czasu - odjechał. Z właściwą sobie energią Supramati i Dachir wzięli się do pracy. Niełatwą dla nich sprawą było zro- zumieć skomplikowane pismo starożytnych rękopisów, uczyć się rozróżniać i stosować liczne kabali- styczne znaki wyższej magii, lecz gorliwość i dobra wola pomagały pokonywać trudności. Od czasu do czasu zjawiał się Ebramar, aby sprawdzać ich wiadomości; udzielał dalszych rad i wskazówek, zachęcał i cieszył się ich postępami. Najszybciej postępowała i najwięcej zadowolenia dawała im nauka języka niższych istot i doskonalenie własnych zmysłów. Mogli już rozmawiać ze swoimi czworonożnymi przyja- ciółmi, rozumieli śpiew ptaków, brzęczenie owadów, nieuchwytny szmer jaki czynią mrówki itp. zdumieni i oczarowani, obserwowali i poznawali nowy, otwierający się przed nimi świat, odnajdując w nim już mocno ugruntowane zasady „przyszłego człowieka". Przygniatała ich wielkość Boskiej mądrości, która prowadziła niezniszczalną iskrę poprzez łańcuch kolejnego doskonalenia się, zaczynając od nieczułego snu w minerale, przez drzemkę w roślinie i już ku świadomemu życiu w świecie zwierzęcym. I im bardziej pojmowali dusze niższych istot, tym więcej od- krywali w nich zagadkowych głębin i rasowych nienawiści, których korzenie najwidoczniej brały początek w roślinnym, a może nawet aż w mineralnym świecie. Poznawali u samych podstaw antagonizmu - wal- kę, w których dwie potągi „dobro" i „zło", jakby już ścierały się między sobą i doświadczały wzajemnie swych sił. Pewnego razu podczas odwiedzin, po dokładnym sprawdzeniu ich postępów, Ebramar oznajmił, że nadszedł czas dołączenia do ich zajęć nowej nauki: badaniu zasad eliksiru życia. - Chodźcie ze mną, zaprowadzę was do laboratorium. Niezwykle zainteresowani młodzi ludzie poszli za magiem do bocznej galerii wykutej w skale i wspartej na kolumnach, gdzie w jednej z nisz znajdowa- ła się płaskorzeźba, wyobrażająca ludzką głowę z zamkniętymi oczami. Już niejednokrotnie zachwycali się obaj tym kunsztownym dziełem sztuki snycerskiej, nie podejrzewając w nim specjalnego przezna- czenia. Ze zdziwieniem zobaczyli teraz, że gdy Ebramar dotknął rękami oczu płaskorzeźby, kamienne 40 powieki podniosły się i z pod nich wyjrzało na chwilę dwoje szmaragdowych oczu, po czym tylna ściana niszy obróciła się na niewidzialnych zawiasach i odsłoniła schody. Wszyscy trzej weszli po tych scho- dach, następnie znów szli w dół, minęli niewielki sklepiony korytarz, w końcu którego Ebramar podniósł ciężką, ciemną zasłonę i wprowadził ich do maleńkiej groty, przylegającej do niewielkiego dziedzińca, ze wszystkich stron zamkniętego skalnymi ścianami. W głębi groty były żelazne drzwi bogato ozdobione rzeźbą, które Ebramar otworzył złotym kluczem. Znaleźli się w drugiej grocie, dużej i wysokiej jak wnę- trze katedry. Ściany w niej były pokryte zielonymi stalaktytami, a panujące tam oświetlenie pozwalało z łatwością czytać nawet najdrobniejsze pismo. W zagłębieniu z rozpadliny w ścianie wypływał cienki, złocisty i migocący strumyk, który spadał do basenu z kryształu, rubinowej barwy i następnie znikał w drugiej rozpadlinie widocznej na powierzchni ziemi. Po środku groty stały dwa duże, kryształowe stoły i dwa takież krzesła, zaś wzdłuż ścian znajdowało się kilka stołów i półek, zastawionych instrumentami dziwnych kształtów i niewiadomego przeznaczenia. Między nimi były lupy różnej wielkości, coś w rodza- ju latarni czarnoksięskiej, duży biały ekran i kilka astronomicznych instrumentów, znanych już obu uczniom. - Tutaj moi przyjaciele powinniście spędzać codziennie po kilka godzin - rzekł Ebramar, specjalnie w tym celu, aby zbadać pierwotną materię tę boską i straszną esencję, która z jednakową siłą przebudo- wuje, daje życie lub je burzy. Przede wszystkim musicie poznać ją w ogólnych zarysach, a następnie nauczyć się analizować ją w szczegółach, aby móc wyprowadzać z niej pierwotne cząsteczki, inaczej mówiąc zaczątki minerałów, roślin i zwierząt. Początkowo trzeba oddzielić elementy jedne od drugich, a potem poszczególne gatunki oddzielnie; umieć rozróżniać je i stosować, łączyć i rozłączać. Nie przeczę, że jest to bardzo długa i ciężka praca, lecz w rezultacie - odda wam ona wielką usługę. - Powiedziałeś nauczycielu, że pierwotna materia zarówno może dać życie, jak i burzyć. Sądziłem zawsze, że istotnym jej przeznaczeniem jest wyłącznie dawać życie i podtrzymywać je - rzekł Suprama- ti. - Bez wątpienia. Będąc rozlaną w całym organizmie planety i we wszystkim, co na niej żyje, pierwot- na materia wszędzie podtrzymuje życie; i odwrotnie, zniszczy każdy organizm, który wejdzie w bezpo- średnie, a zbyteczne zetknięcie z potęgą tego groźnego żywiołu. Organizm taki, rozpadnie się na swoje atomy. Oprócz tego eliksir życia, spełniając swoje przeznaczenie, może burzyć i zabijać jeszcze innym spo- sobem. Przypomnijcie sobie wypadek z nieszczęsną Lorenca; kiedy Narajana powziął występny zamiar wskrzeszenia jej prawie po trzech stuleciach od czasu jej śmierci. Pamiętasz, Supramati, z jaką nieprawdopodobną szybkością został przywrócony i ożywiony orga- nizm i ściągnięty duch żyjący w nim poprzednio. Dla osiągnięcia jednak takiego rezultatu, zostało zabite ciało zamieszkiwane w danej chwili przez duszę Lorency i cała rodzina pogrążona została w rozpaczy, opłakując tę niewyjaśnioną śmierć. Eliksir życia jest obosieczną bronią i jeżeli mag w interesie nauki ma czynić najróżniejsze doświad- czenia, to jednak powinien wystrzegać się nadużywania swej wiedzy i praktykowania okrutnych do- świadczeń bez koniecznej potrzeby. - Supramati opowiadał mi o tym wypadku i znam sposób jakiego użył Narajana. Jednak nie bacząc na gorące pragnienie i ciekawość zobaczenia podobnego zjawiska, mimo wszystko wstrzymałbym się od takiego doświadczenia - rzekł Dachir. - Ciekawość twoja jest zupełnie naturalna, a wykazana ostrożność czyni ci zaszczyt - odpowiedział Ebramar. A teraz chodźcie ze mną na dziedziniec, pokażę wam doświadczenie tego rodzaju. Na dziedzińcu mag otworzył szafę, wmurowaną w ścianę i wydobył z niej bardzo stary ul. Otwory w nim były pozatyka- ne, a kiedy Ebramar odkrył je, to wewnątrz ukazały się wyschnięte ciała pszczół, zmarłych tam wskutek uduszenia. Ebramar polecił przynieść z laboratorium rozpylacz i ze wskazanego stołu porcelanowy garnuszek z jakąś szarawą, galaretowatą materią, po czym wydostał z zza pasa flakon z eliksirem życia i wlał kilka // kropel do tegoż naczynia. Galaretowata materia stała się natychmiast płynną, przyjęła różowy odcień i zabłysła fosforyzującym światłem. Wówczas Ebramar wlał część płynu do rozpylacza i skropił nim wnę- trze ula. Z trzaskiem posypał się ognisty deszcz i w okamgnieniu wzniósł się obłok dymu, poprzecinany ognistymi zygzakami jakby błyskawicą. Z niesłabnącą uwagą Dachir i Supramati obserwowali ten dziw- ny obraz przemiany. Po upływie kilku chwil dym zniknął i dało się słyszeć głuche brzęczenie, a ożywio- ne, pełne sił pszczoły zaczęły wydobywać się z ula; jedne z nich poleciały szukać pracy, inne znów peł- zały i latały po swoim opustoszałym mieszkaniu, starając się prawdopodobnie przywrócić w nim porzą- dek. - Teraz pokażę wam jeszcze podobne wskrzeszenie w świecie roślinnym - ciągnął Ebramar. Widzi- cie tam, w kącie to stare, uschłe drzewo; martwe korzenie jego podobne są do łap olbrzymiego pająka. Trzeba wyciągnąć go na środek podwórza. Tym razem Ebramar wylał kilka kropel tajemnego płynu wprost na pień, w miejscu gdzie zaczynały się korzenie. Wówczas z trzaskiem i świstem, kłębami wy- buchł gęsty, czarny dym, zupełnie zakrywając sobą martwe drzewo. Po upływie kilku chwil czarny dym zamienił się na szary, a następnie przyjął zielonkawy odcień. Dziwny świst trwał dalej, powiał gwałtowny wiatr, potem rozległ się silny trzask i kiedy dym się roz- wiał, oczom zdziwionych uczniów ukazało się olbrzymie drzewo. Wspaniałe, gęste jego uliścienie pokry- wało cieniem cały dziedziniec; silne korzenie przebiły kamienne płyty podwórza i głęboko wryły się w ziemię. Co za cudotwórcza, a jednocześnie jaka straszna siła! Takie cuda wywołują zdumienie,