15544
Szczegóły |
Tytuł |
15544 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15544 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15544 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15544 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Wiera Iwanowna Krzyżanowska
Pięcioksiąg ezotoryczny
dziewięciotomowy
GNIEW BOŻY Tom I
wydane przez
POWRÓT DO NATURY
Katolickie publikacje
80-345 Gdańsk-Oliwa ul. Pomorska 86/d
tel/fax. (058) 556-33-32
Spis rozdziałów
Rozdział I str - 2
Rozdział II str - 10
Rozdział III str - 16
Rozdział VI str - 24
Rozdział V str - 29
Rozdział VI str - 37
Rozdział VII str - 44
Rozdział VIII str - 51
Rozdział IX str - 61
Rozdział X str - 69
Rozdział XI str - 75
Rozdział XII str - 81
Rozdział XIII str -85
Rozdział XIV str - 94
»mih
ROZDZIAŁ I
Pierwsze promienie wschodzącego słońca zalewały złotem i purpurą wieczne śniegi
himalajskich
szczytów, a życiodajne światło okryło blaskiem głęboką dolinę, otoczoną
sterczącymi, szpiczastymi ska-
łami i poprzecinaną, zdawałoby się, bezdennymi przepaściami.
Krętą ścieżką, wijącą się nad krawędzią skał, dostępną zaledwie dla górskich kóz,
wolnym lecz pew-
nym krokiem szło trzech ludzi w stroju Hindusów. Na przodzie szedł człowiek
wysokiego wzrostu, chudy,
0 brązowej twarzy. Był to mężczyzna w średnim wieku, lecz w jego dużych,
czarnych oczach świeciła
nieugięta wola i potężna siła.
Obaj jego towarzysze podróży to piękni, młodzi ludzie, poważni i zamyśleni.
Kiedy niebezpieczna
ścieżka wyprowadziła ich na niewielką płaszczyznę skalną, wszyscy trzej
zatrzymali się, aby odpocząć.
Nad czym się tak zadumałeś Supramati?- z uśmiechem zapytał człowiek o brązowej
twarzy. Zapatrzy-
łem się na te dziwnie wspaniałe i dzikie okolice, tą ponurą, wąską rozpadlinę
czyniącą wrażenie bezden-
nej przepaści. Doprawdy można by sądzić, że to jedno z wejść do piekła, które
opisywał Dante. Nawet
ołówek Dore nie potrafiłby stworzyć czegoś bardziej fantastycznego jak ta
uderzająca rzeczywistość.
1 przez takie diabelskie miejsca, prawdziwe uosobienie bezpłodności i śmierci,
idziemy do źródła życia
naszej planety?... Czy daleko do niego Ebramarze?
- O! Czeka nas jeszcze spory szmat drogi - odpowiedział zapytany. Ominiemy zrąb
widniejącej tam
skały, a za nią dopiero znajduje się rozpadlina otwierająca wejście w podziemny
świat, dokąd mamy
dojść. A więc w drogę, przyjaciele! Widzę, że Dachir płonie z niecierpliwości.
Ten, którego dotyczyły te słowa lekko się zarumienił, lecz nie protestował. Ze
zwinnością i pewno-
ścią górskich kóz wszyscy trzej przebyli zrąb skalny i weszli w znajdującą się
po drugiej stronie wąską
i ciemną rozpadlinę. Znaleźli się w ciasnym, krętym przejściu, które się
stopniowo rozszerzało. Kiedy
szerokość drogi pozwalała im już swobodnie poruszać się i stać, podróżni
zapalili wiszące u pasów po-
chodnie i śmiało ruszyli w dalszą drogę.
Czytelnicy nasi, którym znane są dwie pierwsze części tej powieści: „Eliksir
życia" i „Magowie", po-
znali niewątpliwie hinduskiego maga Ebramara i dwóch jego uczniów, członków
Bractwa Nieśmiertel-
nych; młodego lekarza Ralfa Morgana, będącego od czasu wstąpienia do tajemnej
społeczności, księ-
ciem Supramati i Dachira, legendarnego kapitana widmowego okrętu. Skończywszy
pierwszy okres
2
swego wtajemniczenia, ludzie ci powrócili do Indii dla prowadzenia dalszych nauk
pod kierownictwem
Ebramara. Szybko posuwali się przejściem, które stopniowo stawało się coraz
szersze i bardzej sklepio-
ne, a przy blasku pochodni sprawiało fascynujący widok. Wszędzie wisiały
dziwacznego kształtu stalak-
tyty; grube i świecące jak brylanty krople zastygłe po ścianach i powoli
wszystko przyjmowało zielonka-
wy odcień. Nagle za zakrętem znaleźli się w niewielkiej jaskini, która przy
blasku pochodni zajaśniała jak
olbrzymi szmaragd. Młodzi ludzie wydali okrzyk zachwytu.
- Boże! Jaka wspaniałość! Stokroć piękniejsza od błękitnej groty na Capri! -
zachwycał się Dachir.
Skoro wam się to miejsce podoba, to zatrzymamy się tutaj, żeby odpocząć i
pokrzepić swoje siły - rzekł
Ebramar, zatykając pochodnię w szczelinę skalną i siadł na dużym kamieniu.
Towarzysze poszli za jego
przykładem. Następnie wyjęli z woreczków okrągłe chlebki i maleńkie buteleczki z
mlekiem, zaś Ebra-
mar wydostał zza pasa kryształowe pudełko zawierające kulkę z różowego,
pachnącego ciasta i połknął
ją.
- Ciekawym byłoby dowiedzieć się w jaki sposób i przez kogo została odkryta ta
droga do źródła
„eliksiru życia"? Trudno znaleźć ją śmiertelnemu i nie łatwo iść po niej nawet
„nieśmiertelnemu" - zauwa-
żył Supramati.
- Jeżeli chcecie, opowiem wam legendę o tym jak została odkryta pierwotna
materia - rzekł Ebramar.
Zauważywszy ciekawość uczniów, mag rozpoczął swoje opowiadanie.
W bardzo odległych czasach, o których w historii nie zachowało się nawet
wspomnienie, w pewnym
wielkim mieście, na miejscu którego od wieków już rosną dziewicze lasy żył
uczony Hindus imieniem
Ugrazena. Był to święty starzec o przykładnym życiu i wielkiej mądrości, lecz
nie był lubiany w rodzin-
nym mieście, a wielu nawet nienawidziło go dlatego, że surowo sądził występki
swoich współobywateli,
nie oszczędzając nikogo i bezlitośnie potępiał ich przestępstwa i wykroczenia.
Mieszkał samotnie
w skromnym domku w pobliżu jednej z większych świątyń; ludzie uciekali od niego
obawiając się suro-
wych napomnień. Lubiła i szanowała świętego starca jedna tylko młodziutka
bajadera przy świątyni. Od-
wiedzała go, przynosiła pożywienie, czystą odzież i w miarę możliwości
przychodząc mu z pomocą,
a szczególnie od tej pory kiedy Ugrazena, od wielu lat cierpiący na oczy -
zupełnie oślepł. Lecz wrogo-
wie świętego starca wybrali ten właśnie czas jako najodpowiedniejszy dla
dokonania zemsty i postano-
wili najpierw wypędzić go z miasta, a następnie zabić.
Przypadkowo bajadera dowiedziała się o tym niecnym zamiarze, uprzedziła starca i
uciekła z nim,
postanawiając poświęcić się dla niego. Chociaż ślepiec i dziewczyna ukryli się w
górach, wrogowie spo-
strzegli ich ucieczkę, wpadli na ślad i rozpoczęli pościg. Uciekinierzy doszli
do najbardziej niedostęp-
nych miejsc, a starzec bezustannie wysławiał Brahmę i wzywał jego pomocy. Bóg
przyprowadził ich do
rozpadliny w pewnej skale, gdzie się ukryli trafiając na tę podziemną drogę,
którą my teraz idziemy.
Lecz szli oni po ciemku, nie wiedząc dokąd droga prowadzi.
Starzec był spokojny, a dziewczyna płakała z żalu, aż oczy jej zapuchły od łez.
Nagle usłyszeli głu-
chy szum wodospadu i kiedy bajadera wyciągnęła rękę poczuła jakiś płyn, który
pociekł jej po palcach.
Ponieważ oboje umierali z pragnienia, dziewczyna zaczerpnęła swoim kamiennym
kubkiem to, co uwa-
żała za wodę: napoiła Ugrazenę i napiła się sama. W tejże chwili poczuła jakby
uderzenie w głowę,
a ciało jej pożerał ogień. Pomyślała, że już umiera i padła bez zmysłów na
ziemię. Ile czasu upłynęło,
bajadera nie była w stanie odpowiedzieć. Kiedy się ocknęła zdawało się jej, że
śni czarowny sen. Leża-
ła obok strumienia płynnego ognia, a w odległości kilku kroków widniała obszerna,
zalana światłem gro-
ta i w niej kaskadą spływał potok tego ognistego płynu. Nie zdążyła jeszcze
przyjść do siebie ze zdumie-
nia, gdy nagle ujrzała schylonego nad sobą nieznajomego, pięknego młodzieńca.
Krzyknęła i skoczyła
na nogi w wielkim strachu, lecz on rzekł do niej: ja jestem Ugrazena i nie
rozumiem jaki cudem wróciła
mi młodość.
Początkowo bajadera nie chciała wierzyć, lecz kiedy zobaczyła utkaną przez
siebie odzież i usłysza-
ła o tym, co dotyczyło ich obojga: przekonała się wreszcie, że mówił prawdę.
Weszli oboje do groty, że-
by z bliska ujrzeć to bajeczne widowisko i wówczas we wgłębieniu zauważyli
sędziwego starca, który ich
zapytał czego potrzebują. W odpowiedzi wyjawili wszystko, a wtedy stróż źródła
rzekł im:
- Jak mam nazwać was, których Brahma przyprowadził tutaj, szczęśliwymi czy też
nieszczęśliwymi?
Skosztowaliście pierwotnej materii, która jest eliksirem życia i nie umrzecie;
będziecie żyć bardzo
długo, prawie wiecznie. Napełnijcie więc czarę drogocennym płynem i dawajcie go
tylko tym, kogo poko-
3
chacie całym sercem.
Bajadera zaczerpnęła pełny kubek ognistego płynu, po czym oboje opuścili grotę i
powrócili między
ludzi. Nikt nie poznał Ugrazeny, który ze swoją żoną zamieszkał w górach i to
oni stali się pierwszymi
założycielami „Bractwa Nieśmiertelnych".
Ebramar zamilkł i smętnym wzrokiem popatrzył na swoich uczniów, którzy słuchali
go w skupieniu.
Szczęśliwi my jesteśmy w istocie, czy też nieszczęśliwi? - zapytał Supramati. -
Nieszczęśliwi! - odrzekł
Dachir. Tak jest nieszczęśliwi dlatego, że już krótkie stosunkowo życie, jakieś
60 - 70 lat może rozczaro-
wać człowieka i wywołać pragnienie śmierci. Jakież męki przechodzimy my,
zmuszeni wieść nieskoń-
czone życie wśród tępych, podstępnych, fałszywych i występnych ludzi, nie mając
przy tym nic wspólne-
go z tym społeczeństwem, w którym od czasu do czasu zmuszeni jesteśmy żyć i
widzieć jak wszystko
wokoło nas umiera. Żywe zagadki, ludzie innego świata chowający w znużonej duszy
wspomnienia
i wrażenia tylu wieków, tylu różnych cywilizacji, wiecznie samotni i obcy pośród
rojącego się wkoło
i szybko zmieniającego się człowieczeństwa - jesteśmy potrójnie nieszczęśliwi! W
głosie jego taiła się
niewypowiedziana gorycz, zaś w oczach Supramatiego pokazały się łzy.
- Ażeby rozjaśnić wasze długie życie moje dzieci i wskazać tego życia cel, dano
wam naukę; czystą
i wielką naukę, która wywyższa was ponad ludzkość nieokrzesaną i występną,
oczywiście na skutek
swej ciemnoty. Wam udostępniono jaśniejsze i doskonalsze pojmowanie Bóstwa;
zasłona skrywająca
dla innych świat niewidzialny, dla was jest odsłonięta; i wreszcie macie otwarty
dostęp do najniezwyklej-
szych wielkich tajemnic natury, którą na przykład za chwilę będziecie się upajać.
Głos Ebramara dźwię-
czał surowo, a jednocześnie zachęcająco. Słowa jego wywołały natychmiastowy
skutek.
- Wybacz nam nauczycielu naszą słabość niegodną tej wiedzy, jaką już zdobyliśmy
- rzekł Suprama-
ti. A także i naszą niewdzięczność, za wszystkie darowane nam przez los
dobrodziejstwa - dodał Dachir.
- Widzę, że już zwyciężyliście mimowolną słabość, a to, co zobaczycie mam
nadzieję, zupełnie was
uspokoi i pogodzi z waszym położeniem „nieśmiertelnych".
Tymczasem w drogę moi przyjaciele! - rzekł Ebramar z dobrodusznym uśmiechem
wstając z miej-
sca. Wszyscy trzej wyruszyli w dalszą drogę. Podziemne przejście, którym szli
coraz bardziej się roz-
szerzało, sklepienia były coraz wyższe, spadek coraz bardziej pochyły; po bokach
otwierały się przej-
ścia, a pochodnie okazały się wkrótce niepotrzebne, gdyż pojawił się półblask
jakiegoś nieokreślonego
koloru. I nagle przed nimi otwarło się tak czarowne i niezwykłe zjawisko, że
Dachir i Supramati oniemie-
li ze zdziwienia i zatrzymali się.
Na pierwszym planie widać było olbrzymi łuk, wykuty w sklepieniu przez samą
naturę, na podobień-
stwo bramy gotyckiej świątyni. Za tym wejściem rozciągała się olbrzymia grota ze
sklepieniem, ginącym
gdzieś w niedosięgłej dla oka wysokości. Oślepiające, lecz zarazem dziwnie
delikatne światło opromie-
niało wszystko dokoła; stalaktyty i stalagmity lśniły jak diamenty. Powierzchnia
dna groty wznosiła się ła-
godnie szerokimi stopniami i za najwyższym z nich pysznił się w swej
wspaniałości olbrzymi, na kilka
metrów szeroki, ognisty strumień, początek którego znikał w nieprzejrzanej
wysokości sklepienia.
Otoczony iskrzącym i migotliwym obłokiem, tajemny strumień bił ognistą fontanną
ze złotymi i purpu-
rowymi odcieniami. Bulgocące fale staczały się po stopniach, u podnóża których
mieścił się wielki, natu-
ralny basen, a nadmiar, ognistymi strugami spływał w liczne boczne galerie, z
których jedne były wyso-
kie i szerokie, drugie znów niskie i wąskie, jak rozpadliny. Nad basenem i wyżej
w całej grocie, na podo-
bieństwo obłoku, unosiła się złocista mgła.
Supramati i Dachir jakby zastygli, zachwyceni bajeczną pięknością obrazu.
Oczarowany ich wzrok
błądził od ognistego wodospadu do dziwacznych koronek pokrywających ściany,
zwieszających się gir-
land i przechodził z nisz na kolumienki. A wszystko to jaśniało, migotało i
mieniło się różnymi barwami:
ciemnoniebieską jak szafir, czerwoną jak rubin, zieloną jak szmaragd, wreszcie
fioletową, jak ametyst.
- Boże Ojcze Wszechmogący, jakież cuda stworzyła Twoja bezgraniczna mądrość, a
dobroć Twoja
obdarzyła nas szczęściem zachwycania się nimi! - przemówił Supramati,
przyciskając obie ręce do pier-
si.
- Tak, moje drogie dzieci, wielką jest łaska Stworzyciela, który dał nam możność
zbliżenia się do jed-
nej z najwyższych tajemnic tworzenia. Wasz zachwyt i wzruszenie są zupełnie
naturalne, ponieważ wi-
dzicie przed sobą źródło życia, istotny pokarm planety, ognisko zachowania i
odnawiania czynnych
i twórczych sił przyrody. Dawniej dziewięć podobnych źródeł nasycało planetę;
obecnie sześć z nich zu-
4
pełnie wyschło, a trzy pozostałe również utraciły już część swojej siły. Kiedy
zniknie ostatnie z nich,
chłód i śmierć obejmą naszą ziemię.
- A wtedy? - przemówił z trudem Supramati.
- Wtedy opuścimy skazaną na śmierć ziemię i poszukamy przystani na nowej
planecie, żeby tam
spłacić nasz ostatni dług „wtajemniczonych" i złożyć wreszcie cielesne brzemię;
po czym wrócimy
w świat pozagrobowy. Lecz do tego jeszcze daleko, że tymczasem nie warto nawet
myśleć o tym - do-
dał Ebramar spostrzegłszy, że jego towarzysze zadrżeli i pobledli.
- A teraz moje drogie dzieci pomódlmy się! Dopiero w tej chwili Dachir i
Supramati zauważyli, że
przed basenem wznosił się jak gdyby ołtarz. Był to szeroki, w kształcie
sześcianu przezroczysty kamień,
a na nim na podstawie z tego materiału stał kryształowy kielich napełniony
pierwotną materią, z której
wypływała jakby ognista mgła. Nad kielichem unosił się przeźroczysty, jaśniejący
krzyż.
Wszyscy trzej padli na kolana i z dusz ich popłynęła gorąca modlitwa ku Stwórcy
wszechrzeczy, naj-
wyższej niepojętej Istocie, z której wypływa cała miłość, mądrość i wszelka siła.
Pocałowawszy ołtarz
i kielich Supramati i Dachir powstali.
- A zatem drogie dzieci widzieliście to, czego ludzie całe wieki daremnie
szukali i szukają: „kamień fi-
lozoficzny" „eliksir życia", „źródło wiecznej młodości". Instynkt i przeczucia
podpowiadają ludziom, że
skarby te istnieją, lecz nie mogą oni znaleźć ku nim drogi.
- Nauczycielu, wszak ten ołtarz i kielich jest dziełem ludzkich rąk? - zapytał
Supramati.
- Tak, wykonane zostały przez adeptów, kolejno mieszkających tutaj przez
określony czas. Oni
strzegą źródła i mają obowiązek obserwować siłę fontanny oraz dokładnie mierzyć
jej obniżanie się, po-
wolne wprawdzie lecz stałe.
Praca ta jest bardzo męcząca i wymaga tyle wiedzy, ile najwyższej dokładności,
lecz czyni ona wiel-
kie dobrodziejstwo pod względem oczyszczania ich ciał. Przez cały czas pobytu
tutaj adepci nie potrze-
bują pożywienia, gdyż aromat źródła w zupełności go zastępuje. A teraz dalej w
drogę. Po raz ostatni
Supramati i Dachir z niemą czcią spojrzeli na czarowny obraz źródła życia i
poszli w ślad za Ebrama-
rem, który wszedł w jedno z bocznych przejść groty.
Droga teraz wznosiła się stromo i miejscami spotykali nawet wykute w skale
schodki. Niebezpieczny
korytarz był oświetlony lampami zawieszonymi u sklepień, lub umocowanymi w
szczelinach skał. Po kil-
ku godzinach uciążliwej drogi doszli wreszcie do obszernej groty, rozjaśnionej
błękitnawym światłem.
Przed nimi rozpościerała się gładka powierzchnia podziemnego jeziora. Na słupie
stojącym przy brzegu
zawieszony był metalowy dzwon.
Ebramar uderzył w niego trzy razy i po kilku chwilach ukazała się maleńka łódka
z wioślarzem w bia-
łym ubraniu. Kiedy przybiła do brzegu, wszyscy trzej weszli do niej; Supramati i
Dachir zaczęli wiosło-
wać, a przybyły wioślarz usiadł przy sterze. Był to piękny, młody człowiek o
zamyślonym obliczu,
a w oczach jego świecił ten sam dziwny blask, który wyróżnia „nieśmiertelnych".
Łódka jak strzała pędzi-
ła po jeziorze; a następnie ślizgała się przez kanały, to wąskie, to szerokie
wijące się dziwacznie. Nagle
podziemny kanał uczynił raptowny skręt, prawie pod prostym kątem i Supramati
omal nie krzyknął ze
zdumienia. Łódka wślizgnęła się w wąski otwór w skale i jak jaskółka lekko
wypłynęła na średniej wielko-
ści jezioro, zalane promieniami słońca. Jezioro to leżało pośrodku głębokiej i
widocznie nie mającej wyj-
ścia doliny. Ze wszystkich stron wznosiły się strome, skaliste góry, których
szczyty wybielone wiecznym
śniegiem ginęły w obłokach, jedynie tylko wzdłuż samego brzegu jeziora,
wznoszący się tarasami pas
ziemi pokryty był pyszną roślinnością. W jednym miejscu pas znacznie się
rozszerzał i tam, na wzgórku
widoczny był, oparty o skałę niewielki, biały pałac wyglądający jak perła na tle
otaczającej go zieleni. Po
kilku chwilach ostatnie stopnie wchodziły w wodę. Dachir i Supramati serdecznie
uścisnęli rękę swemu
sternikowi, po czym wszyscy trzej skierowali się do pałacu, który teraz zdawał
się być jeszcze bardziej
czarujący niż z oddali. Zbudowany był w zupełnie nieznanym stylu i z jakiegoś
niewiadomego kamienia,
bielszego od marmuru. Cienka jak koronka rzeźba upiększała ściany, wysmukłe
kolumienki podtrzymy-
wały dach szerokiego tarasu i sufit dość obszernej sali, mieszczącej się za
przedsionkiem. Poprzez wie-
le pokoi Ebramar wyprowadził ich na otwarty taras, przed którym rozciągał się
ogród.
Po szmaragdowo-zielonej polanie brodziły, skubały trawę, skakały lub leżały
wyciągnięte w w słońcu
najróżnorodniejsze zwierzęta: wielki tygrys, niedźwiedź razem z owcami, gazelami,
psami, wielkimi pta-
kami itd.
5
Supramati ze zdumieniem patrzył na tą dziwną gromadę, a tak bliskie sąsiedztwo
strasznych dra-
pieżców, prawdę mówiąc przejmowało go trochę strachem.
- Nie obawiaj się - rzekł Ebramar, odpowiadając na jego myśli.
- Zwierzęta te nie znają człowieka w roli kata lub wroga, one widzą w nim tylko
przyjaciela, jak rów-
nież nie wyrządzają sobie wzajemnie szkody, zaś obecność ich tutaj jest
konieczna i przewidziana.
- Mieszkanie to, moi przyjaciele będzie służyło dla waszego przygotowania. Tutaj
przede wszystkim
upoicie się głębokim, rozlanym wszędzie spokojem; następnie nauczycie się żyć w
skupieniu, uczynicie
waszą myśl i wolę bystrą i zwinną jak udoskonalony instrument. Wreszcie
przyswoicie sobie język niż-
szych istot, co dla was jest konieczne; a osiągnąć to można jedynie tylko wśród
bezwzględnej ciszy
i harmonii. Tutaj dusze wasze uwolnią się od cielesnych ograniczeń i zaczerpną
nowych sił. Ja was
opuszczam, ponieważ potrzebujecie odpoczynku. Dzień dzisiejszy był pełen
wzruszeń i nużący nawet
dla waszej niezwykłej natury. Odwiedzę was znów kiedy będzie potrzeba, aby dać
wytyczne waszym
zajęciom i sam będę nimi kierował.
Tymczasem dam wam jeszcze jedną ostatnią wskazówkę. W sali przylegającej do tego
tarasu, co-
dziennie znajdziecie gotowy obiad; w drugiej sali, przeznaczonej na umywalnię
każdego rana będziecie
brać kąpiel i zmieniać przygotowaną tam odzież. A teraz odprowadźcie mnie, gdyż
nie mogę dłużej za-
trzymywać wioślarza.
Na brzegu jeziora Ebramar serdecznie pożegnał się ze swoimi uczniami i lekko
wskoczył do oczeku-
jącej go łódki. Tym razem on usiadł przy sterze, a łódka z szybkością ptaka
sunęła po wodzie i po chwi-
li zniknęła w oddali.
Wróciwszy na taras Supramati z Dachirem, oparci o balustradę w zamyśleniu
upajali się czarującym
obrazem pełnym głębokiej ciszy. Nawet najmniejszy wiaterek nie mącił
przeźroczystej i gładkiej jak
zwierciadło powierzchni jeziora. Czarne, białe, błękitne jak szafir łabędzie bez
szmeru, a dumnie ślizga-
ły się po równi wód i tylko świergot ptasząt latających wokół tarasu, podobnych
do żywych i jasnych,
drogocennych kamieni - naruszał uroczystą ciszę.
Ocknąwszy się wreszcie z zadumy, młodzi ludzie obeszli nowe mieszkanie i
obejrzeli je szczegóło-
wo.
Pałac był niewielkich rozmiarów i jednocześnie stanowił prawdziwe dzieło sztuki,
zupełnie nieznanej
i niespotykanej. Bogate lecz proste umeblowanie odpowiadało stylowi, a jedwabna
materia upiększają-
ca drzwi, okna i upiększająca tapczany była trwale utkana.
- Jakaż to nieznana rasa wykuła w kamieniu takie koronki w tej zapadłej i
niedostępnej dolinie?- Za-
uważył Supramati, z ciekawością oglądając okienne nisze.
- Kiedy będziemy w stanie przenikać odległą przeszłość i roztrząsać archiwa
naszej planety, wów-
czas i to poznamy - z uśmiechem odrzekł Dachir.
Prawdziwą radość sprawiło im odkrycie biblioteki, gdzie w dużej ilości zebrane
były zwoje papirusów
i drewnianej kory, deszczułki, gliniane tabliczki, stare foliały, a nawet
współczesne książki.
- Jak widać zebrano tutaj literaturę prawie od stworzenia świata i wystarczy jej
na całe wieki dla za-
spokojenia umysłowych potrzeb - zauważył Dachir.
- Dzięki Bogu czasu nam nigdy nie zabraknie- odrzekł śmiejąc się Supramati. - A
teraz - dodał - przy-
jacielu Dachirze pójdziemy poszukać obiadu. Wobec tego estetycznego urządzenia
odczuwam zupełnie
nieprzyzwoity apetyt, a krnąbrne ciało nie chce przyzwyczajać się do pożywienia
składającego się wy-
łącznie z astralnych prądów.
Obaj serdecznie się roześmieli i przeszli do wskazanej przez Ebramara jadalni. W
sali jadalnej stół
był już przygotowany. Przy każdym nakryciu leżał średniej wielkości okrągły
chleb, stało naczynie z mle-
kiem oraz dwa talerze z ryżem i jarzynami oblanymi oliwą.
- Niezbyt zachęcające - zauważył z grymasem Supramati. Mimowoli przypomina mi
się mój paryski
kucharz i jego obiady.
-1 mnie Pierreta? - żartował Dachir. Lecz bądź spokojny. Na deser narwiemy
owoców w ogrodzie.
Zauważyłem tutaj drzewa wszystkich krajów, a nawet zupełnie nieznanych gatunków
i wszystkie uginają
się pod ciężarem owoców.
Przyznaję, że Pierrety najmniej ze wszystkiego żałuję, jednak wolałbym zobaczyć
tu dobry pasztet.
Chociaż, mimo wszystko myśl twoja o deserze - znakomita - dobrodusznie odrzekł
Supramati siadając
e
przy stole.
Przy końcu tego skromnego obiadu Supramati zauważył obok kredensu kilka dużych
koszy z kawał-
kami chleba, ryżem i różnymi ziarnami.
- Co to znaczy? Trudno przypuścić, żeby i to przeznaczone było dla nas, lecz
nawet kilku zdrowych
robotników nie mogłoby spożyć tych zapasów - powiedział, spoglądając pytająco na
Dachira.
- Ja sądzę, że kosze te przeznaczone są dla zwierząt. Idźmy i zanieśmy je na
taras. Jeżeli zwierzęta
przyzwyczajone są do przyjmowania pokarmów z rąk mieszkańców tego domu, to
niezawodnie zbiegną
się na widok koszy - odpowiedział Dachir.
Przypuszczenie jego całkowicie się sprawdziło, gdyż zaledwie obaj ukazali się ze
swoim ciężarem,
zwierzęta obserwujące prawdopodobnie taras zbiegły się gromadnie: nawet biały
słoń wyszedł z gęstwi-
ny leśnej. Widocznie pomiędzy zwierzętami panowała zgoda i posłuch, ponieważ nie
cisnęły się wcale,
nie wydzierały sobie wzajemnie pożywienia, a cierpliwie oczekiwały na swoją
kolej.
Szczególne zadowolenie sprawiało Supramatiemu i Dachirowi zaufanie, jakim
darzyły ich te różno-
rodne zwierzęta. Ptaki bez obawy siadały im na ramiona; inne zatrzymywały się w
pobliżu i nawet
w oczach starych drapieżców - Iwa, niedźwiedzia i tygrysa - nie widać było
właściwego im dzikiego i wro-
giego wyrazu. Lew również zbliżył się po swoją porcję i Supramati zachęcony jego
łagodnością, pogła-
skał go po grzywie, a zwierzę liznęło go w rękę.
- Prawdopodobnie dobry geniusz, który troszczy się o pożywienie dla nas, karmi i
naszych czworo-
nożnych braci. A to, cośmy im dali, stanowi deser dla podtrzymania towarzyskich
stosunków, - wesoło
odrzekł Dachir.
- A teraz, dodał - pójdziemy zdobyć swój własny deser.
Zeszli do pięknego ogrodu, który rzeczywiście obfitował w najwspanialsze i
niezwykle smaczne owo-
ce wszystkich krajów; niektóre gatunki wydały im się nawet zupełnie nieznane.
Nasyciwszy się, przyja-
ciele wrócili do pałacu, aby odpocząć. Na sypialnię wybrali niewielką salę z
dwoma miękkimi tapczana-
mi. Wśród głębokiej, wszechobejmującej ciszy słychać było jedynie szmer fontanny
w onyksowym base-
nie. Supramati i Dachir położyli się i wkrótce zasnęli głębokim pokrzepiającym
snem.
Gdy przebudzili się, było już dość późno, lecz pamiętając wskazówki Ebramara,
wzięli kąpiel i zmie-
nili odzież na lekkie płócienne ubrania, które były dla nich przygotowane.
Następnie, spożywszy skromną wieczerzę, przyjaciele usiedli na tarasie,
wychodzącym na jezioro.
Początkowo rozmawiali ze sobą lecz powoli każdy z nich pogrążał się w zadumie. W
pamięci Suprama-
tiego uporczywie budziły się wspomnienia z przeszłości. Widział siebie biednym,
suchotniczym leka-
rzem, w maleńkim londyńskim mieszkanku, gdzie wówczas znalazł go Narajana i
uczynił mu niezwykłą
propozycję.
Następnie zaczęły przed nim kolejno przesuwać się pierwsze obrazy tej dziwnej i
tajemnej egzy-
stencji, na którą dobrowolnie się skazał. Jak w kalejdoskopie migały różne sceny
z jego życia: w Paryżu,
Wenecji i Indiach; ożywiały zapomniane obrazy Pierrety, Lormoeila i innych
spotykanych po drodze
osób. Potem nastąpiło jego pierwsze wtajemniczenie, które skończyło się
przybyciem tutaj i wreszcie,
rozłąka z Narą, czarującą kobietą, która była mu żoną i pozostała przyjacielem,
wierną, prawdziwą towa-
rzyszką w czasie ich długiej wędrówki życiowej i ciężkiego wznoszenia się ku
doskonałości. Jak żywy,
stał przed nim obraz młodej kobiety, a palące uczucie tęsknoty i samotności
ścisnęło mu serce.
Lecz w tejże chwili owiało mu twarz pachnące tchnienie i na czole odczuł miłe
dotknięcie atłasowej
rączki, a znajomy, kochany głos wyszeptał:
- Odpędź precz wzruszające wspomnienia przeszłości. Otwórz oczy i upajaj się;
oddaj pokłon i dzię-
kuj niepojętej Istocie, która pozwoliła ci oglądać cuda stworzone Jego mądrością.
Widzisz - że dusze na-
sze złączone są po dawnemu i moje serce odczuwa każde poruszenie twojego. Głos
umilkł i Suprama-
tiemu powrócił spokój. Przesunął ręką po czole, wyprostował się i drgnął. Jak
zaczarowany nie mógł
oderwać wzroku od roztaczającego się przed nim czarownego widoku.
Zagłębiwszy się myślą w dawne wspomnienia, Supramati zatracił świadomość
zewnętrznego świata
i nie zauważył, że zapadła noc. Księżyc zalał wszystko swoim delikatnym, a
jednocześnie oślepiającym
światłem. W blaskach królowej nocy, nieruchoma tafla jeziora jaśniała jak
srebrna tarcza; pośród ciem-
nej zieleni drzew fantastycznie wyglądały białe kolumny pałacu; migotały i
skrzyły się tysiące rozprysku-
jących kropel fontanny. Głęboki spokój objął uśpioną przyrodę i nagle pośród
tego milczenia dała się sły-
7
szeć cicha, delikatna melodia, zupełnie jakby oddalony dźwięk harfy Eola.
Dachir również powstał, milcząc objął przyjaciela i obaj w zadumie patrzyli w
niebo słuchając dziw-
nej, cudownej muzyki jakiej nigdy dotychczas nie słyszeli. Powoli w duszach ich
zapanował jasny spo-
kój. Odczuwane dotychczas zwątpienie i tęsknota zniknęły; zatarło się nawet
wszelkie wspomnienie
0 przeszłości i zniknął strach przed przyszłością. Jedna tylko teraźniejszość
napełniała ich istoty. Ach,
jakże wszystko tutaj było cudownie piękne i wspaniale spokojne; z dala od ludzi,
od gorączkowego,
zgiełkliwego ich życia, intryg i dzikiego egoizmu!....
Gdyby ten ślepy, nieświadomy tłum, pijany zwierzęcymi namiętnościami,
napiętnowany występkami,
trawiony różnymi chorobami - mógł chociaż przez chwilę doświadczyć tego
błogosławieństwa, jakie daje
duchowy spokój i badanie przyrody, a z nim czynna i zdrowa egzystencja, - być
może - ocknąłby się
z brzydkiego koszmaru, który nazywa „życiem1.
W tej chwili, olbrzymie stolice i rojąca się w nich ludność z jej marnymi
kłopotami, plotkami i hanieb-
nym upadkiem, zdawały się Supramatiemu rodzajem piekła, gdzie ludzie skazani są
wieść życie za ka-
rę.
Żywo przypominały mu się słowa, wypowiedziane pewnego razu przez Narę jeszcze
przed jego wta-
jemniczeniem.
Nie możesz sobie wyobrazić i pojąć tego stanu błogosławieństwa, jakiego
doświadcza człowiek, któ-
ry osiągnął pewien stopień oczyszczenia dlatego, że dotychczas cała twoja istota
przepełniona jest jesz-
cze chaotycznymi i nieczystymi prądami, jakie panują tutaj.
Gdy wychodzimy ze świątyni, przybytku światła, gdzie panuje harmonia, otaczający
nas ludzie czy-
nią wrażenie stada dzikich zwierząt, gotowych rozszarpać jeden drugiego. I nic
ich nie zatrzyma w obłą-
kanym pędzie. Wiedzą oni, że śmierć czeka ich na każdym kroku, że co chwila
zabiera im kochaną i bli-
ską istotę, a mimo wszystko nie budzi się w nich świadomość marności wszystkiego
co ziemskie. Rano
płaczą na pogrzebach, a wieczorem śmieją się, ucztują i tańczą. Są to zwierzęta
w ludzkiej postaci,
a mag bezradnie staje przed nimi, nie wiedząc czym ująć i jak orzeźwić ciała,
ciągnące ich ku nieuchron-
nej zgubie.
Teraz Supramati zrozumiał ją. Czuł, że z ciała jego spadał jakiś ciężar, że
duszy wyrastały skrzydła
i opanował go wstręt na wspomnienie vice-hrabiego de Lormoeila, Pierrety.
O! Jakiż on szczęśliwy i hojnie obdarzony przez los w porównaniu z innymi! Nagle
opanowała go po-
trzeba modlenia się, wysławiania i dziękczynienia Wielkiemu Stwórcy wszystkich
dziwów, które mu dane
było zbadać. Prawie mimowoli, obaj z Dachirem opuścili się na kolana. Nie była
to określona, wyrażona
słowami modlitwa, lecz z całej ich istoty uniósł się ekstatyczny, namiętny wylew
dziękczynienia. Po tym
porywie ku nieskończoności, kiedy znów poczuli się na ziemi, zauważyli, że
zaszła w nich jakaś dziwna
zmiana. Czuli się jakby lżejszymi, zręczniejszymi, a wzrok i słuch nabyły
znacznie większej ostrości.
Uświadamiali sobie, że zaszła w nich niepojęta reakcja i przypuszczenie to,
prawie w tej samej chwi-
li potwierdziło się. Spojrzawszy mimowoli na ogród Supramati drgnął; zobaczył
teraz to, czego przedtem
nigdy nie dostrzegał.
Z każdej rośliny wychodziła różowawa, jaśniejąca mgła, zaś w kielichach kwiatów
rosnących w pobli-
żu pnących się roślin, owijających balustradę i kolumny tarasu migały ogniki.
- Spójrz Dachirze - rzekł - na ogniki świecące w kielichach kwiatów. Wszak jest
to dusza rośliny, bo-
ska i niezniszczalna iskra, która z nieświadomego stanu pójdzie z czasem po tej
samej drodze doskona-
lenia się, po której i my idziemy.
Dachir ostrożnie podniósł duży, biały kwiat leżący na balustradzie i przez
chwilę oglądał go uważnie.
- Tak. Być może to - dusza przyszłego maga spoczywa w różowym kielichu, nie
uświadamiając so-
bie swego przyszłego wielkiego przeznaczenia - zauważył w zamyśleniu, lekko
opuszczając kwiatek.
1 znów usiedli nie mogąc oderwać się od zachwycającego obrazu czarownej nocy;
gdy nagle wydało im
się, że w kryształowo czystym powietrzu, w długich powiewnych szatach poruszają
się fantastyczne
istoty, które unosiły się w przestrzeni nie dotykając ziemi, a wypłynąwszy na
niedosięgłą wysokość lodo-
wych szczytów - znikały zupełnie, jakby rozpływając się w białawej mgle.
Byliż to aniołowie czy magowie wyższych stopni, ciała, których osiągnęły
dostateczną lekkość, aże-
by unosić się w przestrzeni i tylko siłą woli dosięgać żądanego celu?
Kiedy pierwsze promienie wschodzącego słońca zbudziły śpiącą przyrodę, wtedy
dopiero Supramati
8
z Dachirem zeszli z tarasu.
- Mój Boże, ileż my jeszcze nie wiemy, ile rzeczy pozostaje jeszcze dla nas
niezrozumiałych, a tych
okruchów zdobytej przez nas wiedzy, z której wyznaję ze wstydem, byłem tak dumny,
nie wiem nawet
jak je zużytkować - z westchnieniem wyrzekł Supramati.
- Wszystko nadejdzie we właściwym czasie. Nie zapomnij, że pośpiech bywa dowodem
niedoskona-
łości - odrzekł z uśmiechem Dachir.
ROZDZIAŁU
Wiele tygodni upłynęło od czasu przybycia Dachira i Supramatiego do czarownej
doliny, a dotych-
czas nie widzieli jeszcze ani Ebramara, ani żadnej żywej ludzkiej duszy.
Jednakże nie nudzili się i nic nie
mąciło ich jasnego, spokojnego nastroju. Czynili ciągłe wycieczki i z
ciekawością studiowali nieznaną
faunę i florę, które ich otaczały; pracowali w bibliotece, zawierającej istne
skarby nauki i wiele zagadek
zupełnie dla nich niepojętych.
Pewnego razu Supramati przesiedziawszy długi czas nad starożytnym rękopisem, a
nie mogąc opa-
nować jego treści - w zniecierpliwieniu zawołał: - To już zaczyna być
denerwujące. Siedzę nad tym sta-
rym szpargałem i w żaden sposób nie mogę dociec ukrytego w nim sensu, a
równocześnie sądząc po
kabalistycznych znakach, które na nim widzę, powinno to być coś nadzwyczajnie
ciekawego. Tak bym
chciał pracować, a Ebramar nie zjawia się i nikogo nie przysyła, aby kierował
naszymi zajęciami.
Dlaczego nie wystarcza ci poznawanie tego, co jest dla nas dostępne? - odrzekł
Dachir. - Dzięki Bo-
gu, na brak materiału narzekać nie możemy, a Ebramar przywiózł nas tutaj,
oczywiście nie dlatego, że-
by skazać na bezczynność; kiedy nadejdzie czas niezawodnie zjawi się sam, lub
przyśle kierownika.
Tymczasem będziemy upajali się szczęśliwą teraźniejszością - ciągnął dalej.
Wszystko mamy co nam
potrzeba; niewidzialne ręce zaspakajają nasze potrzeby, a czworonożni
przyjaciele przywiązali się do
tego stopnia, że przychodzą z pozdrowieniem na dzień dobry i bez żadnej ujmy
zastępują starych, pary-
skich znajomych. Dla mnie na przykład bardzo zajmujące jest studiowanie
różnorodności ich charakte-
rów i zdolności. A następnie, czy nie zauważyłeś, że od czasu naszego przybycia
tutaj, zachodzą w nas
jakieś dziwne zjawiska? Ja przynajmniej widzę, że z twego ciała wydziela się
jakiś ciemny pot.
- Masz rację - wtrącił Supramati. I ja zauważyłem podobne parowanie u ciebie; a
tuniki, które co rano
znajdujemy w pokoju kąpielowym również się zmieniły. Początkowo były lniane, a
teraz - patrz, takiej
tkaniny nigdy jeszcze nie widziałem; one są jakby fosforyzujące. Rano, kiedy ją
nakładam na siebie sre-
brzy się, a wieczorem, gdy zdejmuję jest ciemna, zmięta i pokryta czarnymi
plamami. To samo błękitno-
przeźroczysta woda w basenie, po każdej mojej kąpieli staje się mętna i szara.
Widocznie nasze ciała
przesycone są jeszcze nieczystymi emanacjami i nie możemy rozpocząć nowego
wtajemniczenia dopó-
ki się nie oczyścimy.
- To znaczy, że powinniśmy być cierpliwi i spokojnie żyć w naszym raju - z
uśmiechem zakończył
Dachir. Wreszcie ku wielkiej ich radości zjawił się Ebramar.
- Z zadowoleniem widzę, kochani przyjaciele, że cierpliwie mnie oczekiwaliście,
a to jest dobrą wróż-
bą dla naszych zajęć - zauważył mag z uśmiechem. Równocześnie mam zamiar
obarczyć was nieła-
twym zadaniem, a mianowicie studiowaniem nieskończoności w celach praktycznych.
Z czasem będzie
nam potrzebna umiejętność zużytkowania sił natury, aby móc przychodzić z pomocą
ludzkości i wspie-
rać ją w cierpieniach, które sama sobie przygotowuje w swym bezmyślnym
zaślepieniu. A jeszcze bar-
dziej będą potrzebne nasze wiadomości, kiedy wylądujemy na nowej planecie, gdzie
mamy być nauczy-
cielami i krzewicielami oświaty. Wszystko co teraz zbieramy, podobnie jak
pszczoły, wszelkie owoce na-
szych trudów zmuszeni będziemy oddać na pożytek rodzącej się ludzkości.
Ustanowić tam porządek,
stworzyć prawa, nauczyć ludzi rozumnie zaspakajać materialne i duchowe potrzeby,
wszczepić w nich
zasady postąpu i pojmowania Bóstwa. Zadanie wielkie i niełatwe.....
- Nie wywołuj przede mną tej przyszłości, nauczycielu. Wydaje mi się ona tak
trudna, że doznaję sła-
bości i czuję zawrót głowy, a bolesna tęsknota ściska mi serce! - drżącym głosem
przemówił cicho Su-
pramati. Ebramar położył rękę na jego schylonej głowie i jasnym wzrokiem
spojrzał w bladą twarz
9
ucznia.
- Nie wywoływałbym obrazów przyszłości, gdybym nie był pewien, że ty i Dachir
jesteście w stanie
wytrzymać świadomość tego, co was oczekuje. Uczcie się odważnie patrzeć w
oczekującą was przy-
szłość, oceńcie całą jej wielkość, a niepotrzebny i małoduszny strach zniknie.
Przede wszystkim ten ostateczny cel naszej egzystencji jest jeszcze bardzo
daleki, a w obecnej
chwili mamy o wiele skromniejsze zadanie, które - mam nadzieję zupełnie was
pochłonie.
Supramati wyprostował się, twarz rozjaśnił mu jasny uśmiech, a w pięknych,
wyrazistych oczach
znów zapłonęła spokojna siła i stanowczość.
- Dziękuję ci nauczycielu i wybacz, proszę, moją chwilową słabość. Czegóż mam
się obawiać przy-
szłości przy twojej pomocy i kierownictwie? A i Bóg z pewnością doda mi sił do
wypełnienia oczekujące-
go zadania. Oto takim cię lubię. Wierz, bądź czynnym, pokornym, a będziesz silny.
A teraz, nakreślę
program waszych zajęć do następnego mojego przybycia. Supramati z Dachirem
usiedli, a Ebramar
otworzył ukrytą w ścianie szafkę, wyjął kilka zwojów pergaminu i rozłożył na
stole.
- Pierwsze wasze zajęcia będą poświęcone poznaniu języka zwierząt. Oto są
objaśniające uwagi
i klucze, które dadzą wam pojęcie o mowie istot, stojących niżej od nas. Jest to
niezbędne dla maga,
gdyż inaczej nie moglibyście ukształtować sobie pełnej wiedzy o wszystkich
fazach rozwoju i przecho-
dzenia niezniszczalnej iskry przez trzy niższe państwa, o korporacjach
pierwszych, młodzieńczych du-
chów, ich pracach, wychowaniu, przygotowaniu się do przyszłej roli, jak również
i tej, którą one odrywa-
ją w przyrodzie. Następnie będziecie rozwijali wasze zmysły w ten sposób, aby
każdy mógł działać
w państwie czwartego wymiaru. To znaczy, że wasze oczy powinny z jednakową
łatwością widzieć ma-
terialny i nadziemski świat; uszy winny jednakowo słyszeć tak śpiew ptaków w
ogrodzie, jak i ruch soku
w gałązce rośliny, lub też falowanie powietrza przy przelocie ducha. Niezależnie
od wskazówek, których
wam udzielę, znajdziecie w tych rękopisach wszystkie niezbędne dla was rady.
- Wreszcie - tu rozwinął stary papirus pokryty dziwnymi literami i
kabalistycznymi znakami - tutaj
mieszczą się niektóre zasady i formuły białej magii; przy ich pomocy będziecie
mogli dysponować czą-
steczkami przestrzeni, zespalać je w całość, lub rozpraszać zależnie od potrzeby.
Trzy dni spędził Ebramar ze swoimi uczniami, tłumacząc i udzielając pierwszych
objaśnień w trud-
nym ich zadaniu. Po czym poleciwszy im pracować wytrwale, lecz bez pośpiechu,
gdyż nie ma obawy,
aby mogło zabraknąć czasu - odjechał.
Z właściwą sobie energią Supramati i Dachir wzięli się do pracy. Niełatwą dla
nich sprawą było zro-
zumieć skomplikowane pismo starożytnych rękopisów, uczyć się rozróżniać i
stosować liczne kabali-
styczne znaki wyższej magii, lecz gorliwość i dobra wola pomagały pokonywać
trudności. Od czasu do
czasu zjawiał się Ebramar, aby sprawdzać ich wiadomości; udzielał dalszych rad i
wskazówek, zachęcał
i cieszył się ich postępami. Najszybciej postępowała i najwięcej zadowolenia
dawała im nauka języka
niższych istot i doskonalenie własnych zmysłów. Mogli już rozmawiać ze swoimi
czworonożnymi przyja-
ciółmi, rozumieli śpiew ptaków, brzęczenie owadów, nieuchwytny szmer jaki czynią
mrówki itp. zdumieni
i oczarowani, obserwowali i poznawali nowy, otwierający się przed nimi świat,
odnajdując w nim już
mocno ugruntowane zasady „przyszłego człowieka".
Przygniatała ich wielkość Boskiej mądrości, która prowadziła niezniszczalną
iskrę poprzez łańcuch
kolejnego doskonalenia się, zaczynając od nieczułego snu w minerale, przez
drzemkę w roślinie i już ku
świadomemu życiu w świecie zwierzęcym. I im bardziej pojmowali dusze niższych
istot, tym więcej od-
krywali w nich zagadkowych głębin i rasowych nienawiści, których korzenie
najwidoczniej brały początek
w roślinnym, a może nawet aż w mineralnym świecie. Poznawali u samych podstaw
antagonizmu - wal-
kę, w których dwie potągi „dobro" i „zło", jakby już ścierały się między sobą i
doświadczały wzajemnie
swych sił.
Pewnego razu podczas odwiedzin, po dokładnym sprawdzeniu ich postępów, Ebramar
oznajmił, że
nadszedł czas dołączenia do ich zajęć nowej nauki: badaniu zasad eliksiru życia.
- Chodźcie ze mną, zaprowadzę was do laboratorium. Niezwykle zainteresowani
młodzi ludzie poszli
za magiem do bocznej galerii wykutej w skale i wspartej na kolumnach, gdzie w
jednej z nisz znajdowa-
ła się płaskorzeźba, wyobrażająca ludzką głowę z zamkniętymi oczami. Już
niejednokrotnie zachwycali
się obaj tym kunsztownym dziełem sztuki snycerskiej, nie podejrzewając w nim
specjalnego przezna-
czenia. Ze zdziwieniem zobaczyli teraz, że gdy Ebramar dotknął rękami oczu
płaskorzeźby, kamienne
40
powieki podniosły się i z pod nich wyjrzało na chwilę dwoje szmaragdowych oczu,
po czym tylna ściana
niszy obróciła się na niewidzialnych zawiasach i odsłoniła schody. Wszyscy trzej
weszli po tych scho-
dach, następnie znów szli w dół, minęli niewielki sklepiony korytarz, w końcu
którego Ebramar podniósł
ciężką, ciemną zasłonę i wprowadził ich do maleńkiej groty, przylegającej do
niewielkiego dziedzińca, ze
wszystkich stron zamkniętego skalnymi ścianami. W głębi groty były żelazne drzwi
bogato ozdobione
rzeźbą, które Ebramar otworzył złotym kluczem. Znaleźli się w drugiej grocie,
dużej i wysokiej jak wnę-
trze katedry. Ściany w niej były pokryte zielonymi stalaktytami, a panujące tam
oświetlenie pozwalało
z łatwością czytać nawet najdrobniejsze pismo. W zagłębieniu z rozpadliny w
ścianie wypływał cienki,
złocisty i migocący strumyk, który spadał do basenu z kryształu, rubinowej barwy
i następnie znikał
w drugiej rozpadlinie widocznej na powierzchni ziemi. Po środku groty stały dwa
duże, kryształowe stoły
i dwa takież krzesła, zaś wzdłuż ścian znajdowało się kilka stołów i półek,
zastawionych instrumentami
dziwnych kształtów i niewiadomego przeznaczenia. Między nimi były lupy różnej
wielkości, coś w rodza-
ju latarni czarnoksięskiej, duży biały ekran i kilka astronomicznych
instrumentów, znanych już obu
uczniom.
- Tutaj moi przyjaciele powinniście spędzać codziennie po kilka godzin - rzekł
Ebramar, specjalnie
w tym celu, aby zbadać pierwotną materię tę boską i straszną esencję, która z
jednakową siłą przebudo-
wuje, daje życie lub je burzy.
Przede wszystkim musicie poznać ją w ogólnych zarysach, a następnie nauczyć się
analizować ją
w szczegółach, aby móc wyprowadzać z niej pierwotne cząsteczki, inaczej mówiąc
zaczątki minerałów,
roślin i zwierząt.
Początkowo trzeba oddzielić elementy jedne od drugich, a potem poszczególne
gatunki oddzielnie;
umieć rozróżniać je i stosować, łączyć i rozłączać. Nie przeczę, że jest to
bardzo długa i ciężka praca,
lecz w rezultacie - odda wam ona wielką usługę.
- Powiedziałeś nauczycielu, że pierwotna materia zarówno może dać życie, jak i
burzyć. Sądziłem
zawsze, że istotnym jej przeznaczeniem jest wyłącznie dawać życie i podtrzymywać
je - rzekł Suprama-
ti.
- Bez wątpienia. Będąc rozlaną w całym organizmie planety i we wszystkim, co na
niej żyje, pierwot-
na materia wszędzie podtrzymuje życie; i odwrotnie, zniszczy każdy organizm,
który wejdzie w bezpo-
średnie, a zbyteczne zetknięcie z potęgą tego groźnego żywiołu. Organizm taki,
rozpadnie się na swoje
atomy.
Oprócz tego eliksir życia, spełniając swoje przeznaczenie, może burzyć i zabijać
jeszcze innym spo-
sobem.
Przypomnijcie sobie wypadek z nieszczęsną Lorenca; kiedy Narajana powziął
występny zamiar
wskrzeszenia jej prawie po trzech stuleciach od czasu jej śmierci.
Pamiętasz, Supramati, z jaką nieprawdopodobną szybkością został przywrócony i
ożywiony orga-
nizm i ściągnięty duch żyjący w nim poprzednio. Dla osiągnięcia jednak takiego
rezultatu, zostało zabite
ciało zamieszkiwane w danej chwili przez duszę Lorency i cała rodzina pogrążona
została w rozpaczy,
opłakując tę niewyjaśnioną śmierć.
Eliksir życia jest obosieczną bronią i jeżeli mag w interesie nauki ma czynić
najróżniejsze doświad-
czenia, to jednak powinien wystrzegać się nadużywania swej wiedzy i
praktykowania okrutnych do-
świadczeń bez koniecznej potrzeby.
- Supramati opowiadał mi o tym wypadku i znam sposób jakiego użył Narajana.
Jednak nie bacząc
na gorące pragnienie i ciekawość zobaczenia podobnego zjawiska, mimo wszystko
wstrzymałbym się
od takiego doświadczenia - rzekł Dachir.
- Ciekawość twoja jest zupełnie naturalna, a wykazana ostrożność czyni ci
zaszczyt - odpowiedział
Ebramar.
A teraz chodźcie ze mną na dziedziniec, pokażę wam doświadczenie tego rodzaju.
Na dziedzińcu
mag otworzył szafę, wmurowaną w ścianę i wydobył z niej bardzo stary ul. Otwory
w nim były pozatyka-
ne, a kiedy Ebramar odkrył je, to wewnątrz ukazały się wyschnięte ciała pszczół,
zmarłych tam wskutek
uduszenia.
Ebramar polecił przynieść z laboratorium rozpylacz i ze wskazanego stołu
porcelanowy garnuszek
z jakąś szarawą, galaretowatą materią, po czym wydostał z zza pasa flakon z
eliksirem życia i wlał kilka
//
kropel do tegoż naczynia. Galaretowata materia stała się natychmiast płynną,
przyjęła różowy odcień
i zabłysła fosforyzującym światłem. Wówczas Ebramar wlał część płynu do
rozpylacza i skropił nim wnę-
trze ula. Z trzaskiem posypał się ognisty deszcz i w okamgnieniu wzniósł się
obłok dymu, poprzecinany
ognistymi zygzakami jakby błyskawicą. Z niesłabnącą uwagą Dachir i Supramati
obserwowali ten dziw-
ny obraz przemiany. Po upływie kilku chwil dym zniknął i dało się słyszeć głuche
brzęczenie, a ożywio-
ne, pełne sił pszczoły zaczęły wydobywać się z ula; jedne z nich poleciały
szukać pracy, inne znów peł-
zały i latały po swoim opustoszałym mieszkaniu, starając się prawdopodobnie
przywrócić w nim porzą-
dek.
- Teraz pokażę wam jeszcze podobne wskrzeszenie w świecie roślinnym - ciągnął
Ebramar. Widzi-
cie tam, w kącie to stare, uschłe drzewo; martwe korzenie jego podobne są do łap
olbrzymiego pająka.
Trzeba wyciągnąć go na środek podwórza. Tym razem Ebramar wylał kilka kropel
tajemnego płynu
wprost na pień, w miejscu gdzie zaczynały się korzenie. Wówczas z trzaskiem i
świstem, kłębami wy-
buchł gęsty, czarny dym, zupełnie zakrywając sobą martwe drzewo. Po upływie
kilku chwil czarny dym
zamienił się na szary, a następnie przyjął zielonkawy odcień.
Dziwny świst trwał dalej, powiał gwałtowny wiatr, potem rozległ się silny trzask
i kiedy dym się roz-
wiał, oczom zdziwionych uczniów ukazało się olbrzymie drzewo. Wspaniałe, gęste
jego uliścienie pokry-
wało cieniem cały dziedziniec; silne korzenie przebiły kamienne płyty podwórza i
głęboko wryły się
w ziemię. Co za cudotwórcza, a jednocześnie jaka straszna siła! Takie cuda
wywołują zdumienie,