15514

Szczegóły
Tytuł 15514
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

15514 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 15514 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

15514 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

LINDSEY JOHANNA ZA G�OSEM SERCA Tytu� orygina�u DEFY NOT THE HEART ROZDZIA� 1 Zamek Claydon; Anglia, 1192 �ump! I znowu, i znowu: �ump! lump! Odg�os pot�nych uderze� tarana zag�usza� wrzaski ogarni�tych panik� obro�c�w na blankach zewn�trznych mur�w obronnych oraz agonalne krzyki tych, kt�rzy ugodzeni �mierteln� strza�� gin�li pod murami. Reina de Champeney s�ysza�a ten �oskot mimo upiornego b�lu g�owy rozsadzaj�cego jej czaszk�. �ump! I znowu: �ump! Atak. Zajazd. Wszystko zdarzy�o si� za szybko, stanowczo za szybko. Obudzi� j� okrzyk: �Do broni!� Natychmiast zerwa�a si� z �o�a, by stwierdzi�, �e zewn�trzne mury obronne zamku zosta�y ju� zdobyte. Zdobyto je podst�pem, tak, ohydnym podst�pem: zesz�ej nocy udzieli�a schronienia pielgrzymowi, a raczej cz�owiekowi podaj�cemu si� za pielgrzyma, kt�ry przed �witem, pod os�on� ciemno�ci, podni�s� krat� w murze zewn�trznym i wpu�ci� do �rodka ca�� armi�. Parszywy kundel. Dzi�ki Bogu, nie kaza�a go przenocowa� w kt�rym� z budynk�w za murami wewn�trznymi albo nawet w samym sto�pie, bo wtedy wszystko potoczy�oby si� inaczej i nie dowodzi�aby teraz obron� zza blank�w nad baszt� wjezdn�. Lecz B�g okaza� si� �askaw tylko w tym jednym, jedynym przypadku - za nic wi�cej dzi�kowa� mu nie mog�a. Szturmuj�cy oddzia� liczy� najwy�ej stu zbrojnych, lecz jak na zamek tej wielko�ci Clydon mia� wielce niedostateczn� za�og�. Po tym, jak jej ojciec uszczupli� garnizon, kompletuj�c armi� na wypraw� krzy�ow�, Reinie zosta�o tylko pi��dziesi�ciu pi�ciu ludzi, z kt�rych nie wszyscy byli obecni. Praktycznie rzecz bior�c, dysponowa�a ledwie dwudziestu zbrojnymi oraz dziesi�ciu kusznikami i �ucznikami. Ale co najmniej sze�ciu z nich zgin�o albo wpad�o w pu�apk� na murach zewn�trznych, kt�rych atakuj�cy nie pr�bowali ju� nawet zdobywa�, bowiem nawet najlepsi strzelcy uznali, �e s� nie do zdobycia. - Pod��cie wi�cej drewna pod kad�! - krzykn�a do jednego ze s�ug; do obrony zamku skierowano wszystkich m�czyzn. - Wrz�tku potrzebujemy ju� teraz. Kiedy padnie brama, nic nam po nim! Wychyli�a si� zza blanku akurat w chwili, gdy wielki p�aski g�az wyl�dowa� co najmniej trzy stopy od sztur�muj�cego tarana, by nie czyni�c nikomu najmniejszej szkody stoczy� si� do suchej fosy biegn�cej tu� za zewn�trznym murem. Odwr�ci�a si� i pos�a�a mordercze spojrzenie Theodricowi, swemu najbardziej zaufanemu dudze. Chudy osiemnastoletni m�odzieniec upar� si� i postawi� na swoim: zosta� na murach, chocia� kiedy przyni�s� Reinie robion� na specjalne zam�wienie zbroj� i pom�g� jej si� ubra� - tam, za blankami, po�r�d ognia i dymu! - kaza�a mu zej�� na d�. - P�g��wek! - warkn�a. - Idiota! Masz przebi� os�on� tarana, a nie wznieca� tumany kurzu u st�p tych przebrzyd�ych zb�j�w! - G�azy s� ci�kie! - zaprotestowa� nie�mia�o Theodric, chc�c si� usprawiedliwi�, �e zmarnowa� cenny pocisk z ich nader skromnego arsena�u. - Owszem, a ty nie masz si�y, �eby je d�wiga�, wi�c uciekaj st�d i r�b to, co dasz rad� zrobi�, Theo. Potrzebujemy wi�cej wody, wi�cej wrz�tku i trzeba roznieci� ogie� na dodatkowym palenisku. Szybko, czas ucieka! Odwr�ci�a si�, nie sprawdziwszy, czy Theodric zapomni o dumie, by wype�ni� rozkaz, i omal nie przewr�ci�a ma�ego Aylmera, kt�ry stan�� u jej boku. Siedmiolatek wyci�gn�� chudziutkie ramiona i �eby nie straci� r�wnowagi, kurczowo przytrzyma� si� jej nogi. Serce skoczy�o Reinie do gard�a, bowiem kaleki ch�opiec - mia� mocno zniekszta�con� stop� - m�g�by �atwo wypa�� za blanki. - Co ty tu robisz?! - wrzasn�a w�ciek�a, �e tak bardzo j� wystraszy�. Br�zowe oczy Aylmera wezbra�y �zami. Oczy Reiny te� zwilgotnia�y. Nigdy dot�d na niego nie krzycza�a, zawsze znajdowa�a dla niego dobre s�owo, zawsze umia�a go pocieszy� i zawsze m�g� si� wyp�aka� na jej piersi. By�a dla niego jak matka, bo prawdziwej matki nie mia�: nikt inny przygarn�� go nie chcia�, bo komu� potrzebny jest kaleki sierota. By� tylko zwyk�ym wie�niakiem, synem ch�opa pa�szczy�nianego, ale tyle z nim przesz�a, wyleczy�a z tylu chor�b wieku dzieci�cego, �e traktowa�a,., go jak w�asnego syna - musia�a o niego dba�, musia�a go broni� i chroni�. - Chc� pom�c, pani - odrzek� Aylmer. Reina ukl�k�a i otar�a mu wilgotne, czarne od sadzy policzki z nadziej�, �e u�miech, kt�rym go obdarzy�a, os�odzi gorycz szorstkich s��w. - Ciesz� si�, �e przyszed�e�, Aylmer - sk�ama�a od�wracaj�c si� ty�em do blank�w, �eby okrytymi kolczug� plecami os�oni� ch�opca przed strza�ami nadlatuj�cymi zza muru. - Przybieg�am tu tak szybko, �e nie zd��y�am zostawi� rozkaz�w damom w sto�pie. P�d� i powiedz Lady Alici, �eby poci�y p��tno na banda�e i przygotowa�y si� na przyj�cie rannych. Zosta� z ni� i z Lady Hilary i pom� im, w czym zdo�asz. I jeszcze jedno, Aylmer - doda�a z wymuszonym u�miechem. - Chodzi o m�odsze damy. Postaraj si� je uspokoi�, przekona� je, �e nie ma powodu do obaw. Dobrze wiesz, �e czasami potrafi� by� bardzo niem�dre. - Tak, pani. To tylko ma�e dziewczynki. A ty jeste� tylko ma�ym ch�opcem, pomy�la�a z czu�o�ci� Reina, patrz�c, jak Aylmer schodzi niezgrabnie po drabinie. Przynajmniej nie urazi�a jego dumy. Gdyby jeszcze mog�a wymy�li� co�, �eby r�wnie �atwo pozby� si� st�d Theodrica... Zobaczy�a go przy wielkiej paruj�cej kadzi - lada moment mieli j� przechyli� i wyla� wrz�tek za mur - i ju� otwiera�a usta, by go przywo�a�, lecz w tej samej chwili tu� ko�o jej policzka �wisn�a wroga strza�a. Sekund� p�niej poczu�a gwa�towne szarpni�cie i wyl�dowa�a na ziemi powalona przez Auberta Malfeda. - Bo�e, pani, ma�o brakowa�o, a... - Z�a� ze mnie, ty niezdarny t�paku! - tchn�a prosto w jego poblad�� twarz. - Ale... - My�lisz, �e mam ochot� tu stercze�?! - przerwa�a mu z furi�. - Ot� wiedz, �e nie mam, i to najmniejszej, ale Sir William nagle zaniem�g� i od wczoraj spoczywa w �o�u, bez w�tpienia podtruty przez tego fa�szywego pielgrzyma, wi�c obron� dowodzi� mog� tylko ja. - Zapominasz o mnie, pani. - O nikim nie zapominam - odrzek�a z mniejsz� ju� w�ciek�o�ci�. Bardzo by chcia�a, �eby kto� m�g� j� zast�pi�, lecz Aubert mia� ledwie pi�tna�cie wiosen, poza tym Sir William sposobi� do walki nie jego, ale j�, Rein�, to w�a�nie j� �ci�gn�� na mury zesz�ej niedzieli na przyspieszony kurs obrony zamku. - Dzi�kuj� ci, Aubercie, ale ci zb�je przyszli tu po mnie, wi�c pozw�l, �e wezm� los w swoje r�ce. Przynajmniej trzymaj si� z dala od kraw�dzi muru, pani - b�aga�, pomagaj�c jej wsta�. - Dobrze. Theo... Theo! Wrzasn�a tak przera�liwie, �e obydwaj a� podskoczyli. W tej samej chwili z przechylonej kadzi chlusn�� strumie� wrz�tku - Theodric cofn�� si� szybko, �eby nie straci� stopy, po czym pos�a� Reinie w�ciek�e spojrzenie. Widz�c to, Reina straci�a cierpliwo��. - Do diab�a z twoj� dum�, Theo! Z�a� na d�, i to ju�! Za bardzo ci� kocham, �eby spokojnie patrze�, jak gotujesz sobie nogi w ukropie albo s�u�ysz za tarcz� strzelnicz� tylko dlatego, �e mniemasz, i� tymi w�t�ymi patykami, kt�re zowiesz ramionami, zdo�asz zrobi� co�, na co sta� tylko prawdziwego m�czyzn�. - Theodric ani drgn��, wi�c wrzasn�a: - Ruszaj, Theo, bo jak mi B�g mi�y, ka�� przyku� ci� �a�cuchami w sto�pie! Ty te�, Aubercie. Potrzebuj� tu si�aczy, a nie dzieciak�w, kt�re ci�gle wchodz� mi w drog�. Tw�j miecz na nic si� nie zda, chyba �e przystawi� drabiny, �eby zdoby� mur albo baszt�. Wi�c id�cie i niechaj nie s�ysz� od was ani s�owa skargi. Aubert zaczerwieni� si�, poniewa� wiedzia�, �e Reina ma racj�. Mimo �e dobrze w�ada� mieczem, m�g� nim w�ada� tylko wtedy, gdy nieprzyjaci� mia� tu� przed sob�. Natomiast Theodric ruszy� do drabiny z u�miechem na twarzy. Gdyby nie to: �Za bardzo ci� kocham�, by�by dotkni�ty, do g��bi ura�ony, a tak m�g� zej�� z mur�w z godno�ci�, za co by� swej pani niezmiernie wdzi�czny. Ledwie o rok od niej starszy, bez w�tpienia zemdla�by na widok pierwszej krwi, o czym oboje doskonale wiedzieli. Gdy zeszli jej z oczu, Reina odetchn�a z ulg� i skupi�a uwag� na olbrzymiej kadzi, kt�rej zawarto�� wreszcie wylano za mur. Z do�u dobieg�y ich krzyki, lecz ju� po kilku sekundach rozleg�o si� kolejne uderzenie tarana. Niech piek�o poch�onie tych poga�skich parszywc�w! To jej zwierz�ta zaszlachtowali, tak, tak, zaszlachtowali jej w�asne zwierz�ta, �eby zdoby� mokre, nas�czone krwi� sk�ry na prymitywnego ���wia�, pod kt�rym chronili si� szturmuj�c taranem g��wn� bram�. �wie�e, nie wyprawione sk�ry stanowi�y znakomit� os�on� zar�wno przed ogniem, jak i przed strza�ami, chocia� wrz�tek na pewno poparzy� tym zb�jom nogi. Wyrwali �cian� z jej ku�ni, �eby wykorzysta� j� jako most, kt�ry przerzucili nad such� fos�. Przyw�aszczyli jeden z jej woz�w, �eby u�o�y� na nim wielki pie� drzewa s�u��cy za taran - drzewa, kt�re wyci�li w jej w�asnym lesie! - Prosz�, moja pani. Odwr�ci�a si� i zobaczy�a przed sob� Gilberta Kempe'a, rz�dc� Clydon, kt�ry przyni�s� jej kawa� chleba, ser i manierk� z winem. Mia� przemoczony kaftan, wida�, pomaga� zlewa� wod� szczyt baszty wjezdnej i budynki za murami wewn�trznymi, chocia� szturmuj�cy nie wypu�cili jeszcze p�on�cych strza�. - Dzi�kuj� ci, Gilbercie - odrzek�a z pe�nym wdzi�cz�no�ci u�miechem, chocia� nie mia�a ochoty na jedzenie. Gilbert drgn��, s�ysz�c �omot tarana z tak niewielkiej odleg�o�ci. - Wiesz, pani, kto to jest? - spyta�. - Ludzie Sir Falkesa - odrzek�a bez wahania. Gilbert nie pomy�la� o tym wcze�niej i ba� si� my�le� o tym teraz. ...Ale nie nosz� jego barw - zauwa�y� - nie ma w�r�d nich ani jednego rycerza. I nie s� przygotowani do obl�enia. - Zgadza si�. Pewnie my�leli, �e jak ich cz�owiek, ten przebrzyd�y kundel, kt�remu nieopatrznie udzieli�am schronienia, otworzy bram�, bez przeszk�d przebij� si� do sto�pu. Ma�o brakowa�o, by si� przebili. Gdyby kto� w por� nie zauwa�y�, co ten przekl�ty zdrajca knuje, nie starczy�oby czasu na obsadzenie lud�mi zewn�trznych mur�w i baszty wjezdnej. Tak, to Sir Falkes, Gilbercie. Kt� inny �mia�by mnie wzi��? - �ciszy�a glos i spyta�a: - Bo kt� jeszcze wie o �mierci mego ojca? Gilbert pokr�ci� g�ow�. - Teraz wiedzie� mo�e ka�dy, pani. Lord Roger zgin�� prawie rok temu, chocia� smutne wie�ci otrzymali�my dopiero przed czterema miesi�cami. My�lisz, pani, �e tylko tw�j ojciec pisywa� do domu? Nie, inni rycerze walcz�cy z Saracenami u boku kr�la Ryszarda te� pisuj�, a hrabia Shefford poinformowa� o tym swego kasztelana, tak samo jak poinformowa� nas. A kasztelan? Min�o kilka miesi�cy, m�g� o tym rozpowiedzie� wszystkim dooko�a. Zar�wno o �mierci twojego ojca, pani, jak i o tym, �e� jeszcze nikomu nie po�lubiona. Ot, cho�by w zesz�ym tygodniu: czy� nie przys�a� umy�lnego z listem, w kt�rym pyta ci� o dat� �lubu? Ma racj�, przyzna�a w duchu rozdra�niona Reina, ma racj�. O �mierci ojca i o zwi�zanym z tym dylemacie nie mog�a spokojnie m�wi�. By�a tak bardzo przygn�biona, tak bardzo przybita, �e up�yn�� ca�y miesi�c, nim zdo�a�a napisa� list, kt�ry mia� zabezpieczy� jej przysz�o��. Ten miesi�c drogo j� kosztowa�: pope�niwszy grzech zaniedbania, by�a �wiadkiem ataku na zamek Clydon. Mimo to wci�� nie mia�a najmniejszych w�tpliwo�ci, �e atakuj� ich zbrojni Falkesa de Rochefort, �e chc� j� uprowadzi�. Przypomnia�a Gilbertowi, dlaczego tak my�li: - To prawda, ale zapominasz o wizycie, jak� dwie niedziele temu z�o�y� nam de Rochefort. Czy� nie prosi� mnie w�wczas o r�k�? A kiedy odm�wi�am, czy� nie w�lizgn�� si� do mej alkowy, by mnie zgwa�ci� i tym haniebnym czynem zmusi� do ma��e�stwa? Gdyby Theo nie us�ysza� mojego krzyku... - Prosz� ci�, pani, nie musisz wspomina� tej nieszcz�snej nocy. W rzeczy samej, mog� to by� ludzie Sir Falkesa, kt�remu pewnikiem zemsta chodzi po g�owie od czasu, kiedy wyrzuci�a� go z zamku prosto do fosy. Chcia�bym ci tylko u�wiadomi�, �e Sir Falkes nie jest jedynym mo�now�adc�, kt�ry got�w du�o zaryzykowa�, by ci� zdoby�. - Przecie� skarb�w nieprzebranych nie dziedzicz� - odrzek�a rozz�oszczona Reina, Gilbert nachmurzy� czo�o. - Mo�e nie a� tak wielkich, �eby skusi� hrabiego - odpar� - ale nie zapominaj, pani, o wynagrodzeniu nale�nym licznym rycerzom, kt�re teraz tobie przypada. Ju� samo to wystarczy, �eby skusi� drobnych baron�w, od kt�rych w kr�lestwie a� si� roi. Zreszt� kusi ich nie tylko to: �lini� si� na my�l o samym zamku. Zagryz�a wargi. Wiedzia�a, �e to prawda, jednak by�a zbyt rozdra�niona, �eby przyzna� mu racj�, Gdyby nie zwleka�a z pisaniem list�w, mog�aby wyj�� za m�� ju� przed dwoma miesi�cami. Wiedzia�a, jak bardzo jest bezbronna: hrabia Shefford, jej suzeren, by� na wyprawie krzy�owej, a wraz z nim po�owa jej wasali, z kt�rych trzech poleg�o u boku ojca. Poza tym de Rochefort zaatakowa� Clydon tak szybko, tak niespodziewanie, �e nie zd��y�a wys�a� po pomoc do Simona Fitz Osberna, swego najbli�szego wasala. - R�wnie dobrze mog� to by� banici z naszych las�w - m�wi� dalej Gilbert. Reina z trudem powstrzyma�a �miech, �eby go nie obrazi�, jednak dzi�ki tej komicznej uwadze na chwil� zapomnia�a o strachu. - Te le�ne szczury nie �mia�yby podnie�� na mnie r�ki - prychn�a. - Racz zauwa�y�, pani, �e tam na dole nie ma �adnych rycerzy, �e ani jeden zbrojny nie nosi barw ani klejnotu na he�mie. - Tak, de Rochefort jest zbyt wielkim skner�, �eby odpowiednio wyposa�y� swoich ludzi. Do��, Gilbercie, wystarczy. Niewa�ne, kto dobija si� do naszych bram, je�li tylko zdo�amy go powstrzyma�. Gilbert nie rzek� nic wi�cej, bo nie �mia�by si� z ni� k��ci�. Odszed�, a wraz z jego odej�ciem wr�ci� strach. Tak, Reina ba�a si�, ba�a si� naprawd�. Gdyby te kundle chcia�y zamek oblega�, mog�aby wytrzyma� wiele miesi�cy, co zreszt� nie by�oby konieczne. Znacznie wcze�niej nadci�gn��by Simon, a w przysz�ym tygodniu mia� odwiedzi� j� Lord John de I.ascelles, wezwany jej listami. Ale ci parszywcy musieli doskonale wiedzie�, �e Clydon ma niedostateczn� za�og�, w przeciwnym razie nie zaatakowaliby wtedy, gdy odpowiedzia�a im, �e z zamku dobrowolnie nie wyjdzie. Chcieli zdoby� Clydon jak najszybciej, chcieli odnie�� zwyci�stwo, zanim nadejdzie pomoc, bo liczebno�ci� nie grzeszyli, cho� na pewno by�o ich wi�cej ni� obro�c�w warowni. Zwa�ywszy, �e od samego pocz�tku bitwa by�a w po�owie przegrana, Reina zrobi�a, co mog�a. Najsilniejsze fortyfikacje Clydon, mur zewn�trzny kurtyn� zwany oraz g��boka fosa - szturmuj�cy musieliby skonstruowa� specjalny most, co zaj�oby im wiele dni - by�y ju� zdobyte. To prawda, nie mia�a tylu ludzi, �eby obsadzi� nimi ca�� d�ugo�� muru, bo Clydon do ma�ych zamk�w nie nale�a�. Lecz pr�buj�c wedrze� si� na mury zewn�trzne, atakuj�cy straciliby mn�stwo zbrojnych i kto wie, mo�e by zrezygnowali. Mury wewn�trzne nie by�y nawet w po�owie tak d�ugie jak zewn�trzne i ogradza�y ledwie jedn� czwart� powierzchni zajmowanej przez budowle zamku wraz ze sto�pem g�ruj�cym w rogu, by�y za to �atwiejsze do obrony, bowiem wznosi�y si� tam a� cztery pot�ne baszty, ��cznie z baszt� wjazdow� z blankami wychodz�cymi na podzamcze, na kt�rej wzi�ciu nieprzyjaciel koncentrowa� si�y. Nie mia�a czasu na przygotowywanie d�ugiej mowy i gdy te kundle za��da�y, �eby si� podda�a, odpowiedzia�a: �nie�. I podczas gdy tamci �cinali jej drzewo na taran, podczas gdy burzyli zabudowania podzamcza, �eby zdoby� materia� na os�on� przed strza�ami i na budow� mostu spinaj�cego brzegi suchej fosy, podczas gdy szlachtowali jej byd�o, by zedrze� ze� sk�ry potrzebne na ���wia� chroni�cego zbrojnych taraniarzy, przywo�a�a na pami�� wszystkie nauki, kt�re wpoi� jej Sir William, i rozpocz�a przygotowania do odparcia szturmu: kaza�a sprawdzi� i przysposobi� bro�, podgrza� wod� i piach, znale�� d�ugie kije do odpychania drabin obl�niczych, zla� wod� wszystko, co �atwo palne. Poniewa� brakowa�o ludzi, zap�dzi�a za blanki ca�� s�u�b�, dzi�ki czemu liczba obro�c�w podwoi�a si�. S�udzy nie znali si� na wojaczce, ale mogli zrzuca� z mur�w g�azy, odpycha� drabiny, napina� kusze dla kusznik�w i podawa� strza�y �ucznikom. Lecz Reina doskonale zdawa�a sobie spraw�, �e kiedy taran zrobi swoje, niewielki b�dzie z nich po�ytek. W�wczas pozostanie im tylko jedno: wycofa� si� na ostatni� lini� obrony - do sto�pu. Je�li zd���. ROZDZIA� 2 Obudzi�o go natarczywe miauczenie. To Lady Ella dawa�a mu zna�, �e nie �yczy sobie d�u�ej czeka� na porann� straw�. Ranulf Fitz Hugh wyci�gn�� d�ug� r�k� i nie otwieraj�c oczu, chwyci� kota za pokryty zmierzwion� sier�ci� kark i zrzuci� go sobie na szerok� pier�. Pora wstawa�, co? - mrukn�� rozespany do kota i o dziwo, odpowiedzia� mu ludzki g�os. - M�wi�e� co�, panie? Ranulf drgn�� i wykrzywi� twarz, zapomniawszy, �e w �o�u towarzyszy mu nie tylko ulubiony kot. Obozowa dziewka, jedna z sze�ciu obs�uguj�cych jego zbrojnych, przytuli�a si� do swego pana i potar�a go�� nog� o jego nog�. Ladacznica mog�a by� przydatna zesz�ej nocy, bo chcia� da� upust chuci, ale nie podoba�o mu si�, �e przeszkadza�a mu z rana, gdy g�ow� mia� zaj�t� powa�nymi sprawami. Usiad�, trzepn�� j� mocno w zadek i �eby pogodniej przyj�a odmow�, delikatnie popie�ci� piek�ce miejsce. ...Id� precz, dziewko. Od�a wargi, ale takie miny na Ranulfa nie dzia�a�y. By�a najpi�kniejsz� z towarzysz�cych im nierz�dnic, lecz pi�knisie, w tym bia�og�owy, wchodzi�y mu do �o�a z wielk� ch�ci�. Imienia tej niewiasty nawet nie pami�ta�, chocia� nie pierwszy raz ogrzewa�a mu siennik. Mia�a na imi� Mae i dobrze wiedzia�a, �e jak tylko Ranulf rzuci jej monet�, natychmiast zapomni i o niej, i o wsp�lnie sp�dzonej nocy. Tymczasem ona zapomnie� o nim nie mog�a. My�la�a o Ranulfie co najmniej sto razy dziennie, bowiem pope�ni�a b��d, ��cz�c uczucia z prac� zarobkow�. Zrobi�a co�, czego nigdy robi� nie powinna: zakocha�a si�. Zakocha�a si� w Ranulfie jak wiele innych niewiast - wystarczy�o, �e tylko na niego spojrza�y - ��cznie z obozowymi kole�ankami po fachu, kt�re serdecznie j� znienawidzi�y, bowiem Ranulf wzywa� do siebie tylko j�. Gdyby wiedzia�y, �e przysy�a� giermk�w �po t� blondyn�, �e nawet nie pami�ta� jej imienia, mo�e nie by�yby tak zazdrosne. Traktowa� j� jak zwyk�� ladacznic�, obozow� dziewk�, udogodnienie WT podr�y, nic wi�cej. Obserwowa�a, jak wychodzi nago z namiotu za potrzeb�. Jak wi�kszo�� m�czyzn nie zwa�a� na swoj� nago��, je�li tylko nie by�o w pobli�u dam, kt�re m�g�by zgorszy�. Dziewki si� nie liczy�y, Lecz Mae dawa�a g�ow�, �e nawet dama nie by�aby zgorszona widokiem nago�ci Ranulfa Fitz Hugha. Niewielu m�czyzn mia�o tak� prezencj�, niewielu mog�o pochwali� si� takim wzrostem i tak� budow� cia�a. To, �e Sir Ranulf unika� dam jak zatkanej �ajnem latryny, nale�a�o przypisa� wy��cznie ich pechowi. Nagle uzmys�owi�a sobie, �e rozmy�laj�c, traci cenny czas. Sir Ranulf obudzi� si� w kiepskim humorze, jak zwykle, ale kiedy wr�ci i zastanie j� w namiocie, kiepski humor mo�e zmieni� si� we w�ciek�o��. Tymczasem Ranulf by� tego ranka w nader mi�ym nastroju jak na niego, rzecz jasna - co, zdaniem Lanzo Shepherda, graniczy�o z cudem. Miast obudzi� go kopniakiem, do czego Lanzo zd��y� ju� przywykn��, wytarmosi� go za rude w�osy i rzuci� mu na kolana Lady Ell�, kt�ra czeka�a na �niadanie. - My�lisz, �e Mae wych�do�y�a go lepiej ni� zwykle? - spyta� Lanzo Kenrica, kt�ry ju� zwija� koc. Starszy giermek pokr�ci� g�ow�, obserwuj�c Ranulfa znikaj�cego w pobliskich krzakach. - Ona zawsze wych�do�y go tak, jak nikogo z nas - odrzek� bez urazy w g�osie. Podobnie jak inni m�czy�ni, giermkowie Ranulfa przywykli ju� do tego, �e kiedy w pobli�u by� ich pan, niewiasty nie zwraca�y na nich najmniejszej uwagi. Poza tym Lanzo prze�y� ledwie czterna�cie wiosen i niewiele o tych sprawach wiedzia�, tak �e nie sprawia�o mu to �adnej r�nicy. - Cieszy si�, �e koniec roboty ju� bliski, i tyle - m�wi� dalej Kenric, spogl�daj�c na koleg� swymi szmaragdowymi oczyma. - Stary Brun, ten, kt�ry nas poleca�, twierdzi, �e sprawa jest bardzo prosta, ale dobrze wiesz, �e Ranulf nie cierpi zadawa� si� z bia�og�owami. - Wiem, wiem. Searle m�wi, �e Ranulf tej roboty w og�le nie we�mie. - W rzeczy samej, bo tak naprawd� to jeszcze jej nie wzi��. A przynajmniej nie wzi�� dot�d pieni�dzy od Lorda Rothwella, chocia� zgodzi� si�, �eby towarzyszyli nam jego zbrojni. - Tak, i wleczemy si� przez nich jak ��wie. Ale nie rozumiem, dlaczego... - Znowu plotkujecie jak dziewki? Lanzo spiek� raka i zerwa� si� na r�wne nogi, ale Kenric tylko si� u�miechn��. Do��czyli do nich Searle i liric, obaj �wie�o pasowani rycerze; Ranulf za�atwi! to u swego ostatniego zleceniodawcy w zamian za nale�ne mu wynagrodzenie. M�g� pasowa� ich osobi�cie, lecz pragn��, �eby m�odzie�cy poczuli smak prawdziwej ceremonii i �eby �wiadkami przypinania rycerskich ostr�g byli nie tylko jego ludzie. Obydwaj mieli po osiemna�cie lat: Searle z Totnes, blondyn z weso�ymi, jasnoszarymi oczami i Erie Fitzstepben z w�osami czarnymi jak w�osy Kenrica i z oczami koloru dojrza�ego kasztana, kt�re, dzi�ki d�ugim rz�som, nadawa�y mu wygl�d cz�owieka wiecznie zaspanego. S�u�yli pod rozkazami Sir Ranulfa i Sir Waltera de Breaute'a znacznie d�u�ej ni� Lanzo i Kenric, mimo to ca�� czw�rk� ��czy�o wiele wsp�lnego: wszyscy byli b�kartami urodzonymi we wsi albo w kuchni na zamku. Szlachetnie urodzeni ojcowie wyparli si� ich, tak �e i Ranulfowi, i Walterowi, i Searle'owi, i Ericowi odebrano wszelk� nadziej� na popraw� losu. Na wp� ch�opi pa�szczy�niani, na wp� szlachcice nie znajdywali oparcia ani u jednych, ani u drugich. Gdyby Ranulf nie uzna� ich takimi, jakimi naprawd� byli, na zawsze pozostaliby ch�opami, przywi�zanymi do ziemi pan�w, kt�rzy ich sp�odzili. Lecz sw�j ci�gnie do swego, bowiem Ranulf te� by� b�kartem. - Zastanawiali�my si�, dlaczego Ranulf odm�wi� przyj�cia po�owy zap�aty za robot� dla Lorda Rothwella - odrzek� Lanzo na szydercz� zaczepk� Searle'a. - Je�li tylko pomy�lisz, ma�y Lanzo, odpowied� sama przyjdzie ci do g�owy. - Bo mo�e tego zadania nie wype�ni�? To jedyna odpowiedz, jaka mi si� nasuwa. - �wietnie, ot� to - wtr�ci� Erie. - Ale dlaczego? Erie zachichota�. - Odpowied� na to pytanie nie jest tak oczywista. Co o tym s�dzisz, Searle? Czy Ranulf po prostu znielubi� Rothwella, czy te� nie daje wiary jego opowie�ciom o z�amanej obietnicy ma��e�skiej? Searle wzruszy� ramionami. - Ranulf pracowa� dla wielu ludzi, za kt�rymi nie przepada�. Ale to mu nie przeszkadza�o. Pieni�dz to zawsze pieni�dz. - W takim razie mo�e chodzi� tylko o jedno: o to, �e sprawa dotyczy wysoko urodzonej damy. - Mo�liwe, cho� przyczyny mog� by� bardziej z�o�one. Tak czy inaczej, Sir Ranulf jeszcze si� nie zdecydowa� i... - Ale przebyli�my taki kawa� drogi, jeste�my prawie na miejscu - zauwa�y� Lanzo. - Do tej pory musia� ju� zdecydowa�. Poza tym nie odrzuci�by chyba tak wysokiej zap�aty, przecie� to a� pi��set marek! Nikt mu nie odpowiedzia� i Lanzo odwr�ci� si�, �eby sprawdzi�, na co tak patrz�. Patrzyli na Ranulfa, Ranulf wraca�! Dopiero w�wczas ch�opak zda� sobie spraw�, �e Lady Ella wci�� spoczywa w jego ramionach, bo dopiero wtedy perfidne zwierz� wyda�o z siebie miaukni�cie, kt�re zbudzi�oby umar�ego, a kt�rym chcia�o zawiadomi� swego pana, �e wci�� przymiera g�odem. Wredna bestia. Czasami mia� ochot� skr�ci� jej ten parszywy kark, ale Ranulf obdar�by �ywcem ze sk�ry ka�dego, kto �mia�by wyrwa� cho� jeden z jej kr�tkich br�zowych w�osk�w. Koszmarne brzydactwo. Chryste, jak mo�na co� takiego mi�owa�? - Jeszcze nie nakarmi�e� mojej Lady? - Eeee... jeszcze nie, panie - wyzna� przera�ony Lanzo. - Mo�e nie obudzi�em ci�, jak nale�y? - W�a�nie mia�em j� nakarmi�, panie - zapiszcza� Lanzo i wybieg� z namiotu, trzymaj�c r�k� na zagro�onym po�ladku. Ranulf zachichota� weso�o, obserwuj�c czmychaj�cego giermka, po czym wszed� do namiotu. Searle spojrza� na Erica, Erie na Searle'a i m�odzie�cy u�miechn�li si� do siebie. S�ysz�c chichot swego pana, Searie ubra� w s�owa my�li, kt�re ich nasz�y: - Ju� zdecydowa�. Odprowadzi pani� do narzeczonego. Lanzo mia� racj�. Odrzuci� mo�liwo�� zarobienia pi�ciuset marek, kt�re mog� zadecydowa�, czy kupi t� ziemi� czy nie? To gra o zbyt wysok� stawk�. Ziemia. Ranulf o niczym innym nie my�li. - W takim razie mo�e zdecydowa� ju� na samym pocz�tku? Mo�e nie udzieli� ostatecznej odpowiedzi tylko dlatego, �e chcia� zdenerwowa� Rothwella? - Tak, to mo�liwe. Szczerze nie lubi tego starego w�adyki. Powinni�my byli spyta� Sir Waltera... - O co, je�li �aska? - O wilku mowa. Trzej m�odzie�cy odwr�cili si�, by ujrze� przed sob� mlecznego brata Ranulfa. Walter sta� w cieniu i dopiero po chwili dostrzegli weso�e ogniki igraj�ce w jego ciem�nobr�zowych oczach. Niewielu m�czyzn r�ni�o si� tak bardzo jak Ranulf Fitz Hugh i Walter de Breaute. R�nili si� zar�wno temperamentem, jak i wygl�dem, jednak ju� od pierwszego spotkania przylgn�li do siebie jak prawdziwi bracia. Walter imponowa� wzrostem - mierzy� sze�� st�p - i by� znacznie wy�szy ni� wi�kszo�� m�czyzn. Ranulf przewy�sza� go o p� g�owy i by� istnym gigantem po�r�d r�wie�nik�w. Ze sw� oliwkow� sk�r� i ciemnobr�zowymi w�osami Walter by� jak noc, podczas gdy z�otow�osy i z�ocistosk�ry Ranulf by� jak promienne s�o�ce. Ranulf wrzeszcza� nawet w dobrym humorze, podczas gdy Walter m�wi� tak cicho, �e trzeba by�o wyt�a� s�uch, by zrozumie�, o czym prawi. Walter �mia� si� z najpodlejszego �artu. Ranulf nie �mia� si� prawie nigdy. Walter by� cz�owiekiem beztroskim. Jako trzeci syn jednego z pomniejszych baron�w nie odziedziczy� nawet skrawka ziemi, tak samo jak Ranulf, z t� r�nic�, �e Walter mia� to gdzie�. By�by szcz�liwy mog�c s�u�y� pod rozkazami pana, wielkiego jak i ma�ego, albo w og�le �adnego. Nie sprawia�o mu to r�nicy. Nie mia� ambicji, nie kierowa�o nim pragnienie zdobycia s�awy, nazwiska, bogactwa czy w�adzy. Starsi bracia bardzo go mi�owali, wi�c zawsze mia� dok�d wr�ci�, gdyby kiedykolwiek odczu� tak� potrzeb�. W przeciwie�stwie do Ranulfa. Jego ojciec by� pot�nym panem, m�g� zabra� go z wioski, gdzie do dziewi�tej wiosny wychowywa� go ojczym, m�g� zadba� o jego wychowanie i wyszkolenie, by zdoby� rycerskie ostrogi, ale Ranulf szczerze go nienawidzi� i nigdy, przenigdy o nic by go nie poprosi�, nawet gdyby sz�o o �ycie. Ranulf nie mia� domu, mia� za to pal�c� ambicj�, �eby �w brak uzupe�ni�. By� to jego jedyny cel, cel, kt�ry poch�ania� go bez reszty. Dlatego robi� wszystko, �eby go osi�gn��, oferuj�c swe us�ugi ka�demu, kogo by�o na to sta�. Nie mia� �adnych skrupu��w - nie pozwala�a mu na to ambicja. Zdobywa� zamki dla mo�now�adc�w, stacza� za nich wojny, wyp�dza� z�odziei z ich miast i banit�w - z ich las�w. Cokolwiek robi�, robi� skutecznie. Zyskawszy reputacj� rycerza niezawodnego, nie m�g� �wiadczy� us�ug za bezcen, dlatego Lord Rothwell wyrazi� gotowo�� zap�acenia wprost niewyobra�alnej kwoty pi�ciuset marek w zamian za doprowadzenie na zamek narzeczonej, kt�r� mu niegdy� przyobiecano. - C� to? - spyta� z u�miechem Walter. - Lady Ella poodgryza�a wam j�zyki? Odpowiedzia� mu Kenric. Ciekawo�� pi�tnastolatka usprawiedliwia�a wyra�ny brak subtelno�ci. - Sir Ranulf cz�sto z tob� rozmawia, panie. Znasz jego my�li i uczucia lepiej ni� kt�rykolwiek z nas. Powiedz, czy nie wzi�� pieni�dzy za zlecenie tylko dlatego, �e zrodzi�a si� w nim silna awersja do Lorda Rothwella? - Nie powiedzia� mu, �e zlecenia nie wykona. - Ale nie powiedzia� mu r�wnie�, �e je wykona - wtr�ci� Erie. Walter parskn�� �miechem. - My�la�em, �e: �Poczekamy, zobaczymy� to jak na milczkowatego Ranulfa wypowied� nader elokwentna. - My�lisz, �e w�a�nie dlatego Rothwell nalega�, by�my zabrali jego pi��dziesi�ciu zbrojnych? - Oczywi�cie. Ludzie tacy jak on nikomu nie ufaj�, zw�aszcza gdy chodzi o co�, co jest dla nich tak bardzo wa�ne. Nie ufa nawet swoim wasalom, w przeciwnym razie nie musia�by nas wynajmowa�, prawda? Gdyby nie z�o�y�a go podagra, na pewno przyjecha�by tu osobi�cie. Bez w�tpienia uwa�a, �e jego ludzie, kt�rzy przewy�szaj� nas liczebno�ci�, stanowi� wystarczaj�c� gwarancj� skuteczno�ci misji. - W takim razie nie zna Ranulfa - skonstatowa� ze �miechem Searle. - Jak z tego wida�, najwyra�niej go nie zna - zgodzi� si� Walter. - Ale co mu si� w tym Rothwellu nie spodoba�o? - spekulowa� Erie. - Pan jak pan. Sprawia� wra�enie niegro�nego, chocia� jakby... przebieg�ego. - Niegro�nego? - prychn�� szyderczo Walter. - Po�rozmawiaj z jego lud�mi, a dowiesz si�, co to za cz�owiek. - Rozmawia�e� z nimi? - Nie, ale widzia�em to, co widzia� Ranulf. Rothwell to drugi Lord Montfort, w�adyka, kt�ry nas wychowywa�. Zamiast odda� Ranulfa i mnie jednemu ze? swoich rycerzy, zatrzyma� nas przy sobie. Byli�my jego giermkami i je�li uwa�acie, �e Ranulf jest trudnym panem, nie wiecie, co znaczy prawdziwe piek�o. Ranulf wyczul w Rothwellu czyste z�o, dlatego zareagowa� tak, jak zareagowa�. - Ale co to ma wsp�lnego z nasz� wypraw�? - spyta� Kenric. - Przecie� to zwyczajna rzecz. Albo to pierwszy raz narzeczony wynajmuje nas do sprowadzenia na zamek niech�tnej narzeczonej? Czy Sir Ranulf nie mia� ochoty tego robi�, czy te� nie mia� ochoty zapewni� Lorda Rothwella, �e na pewno to zrobi? Walter u�miechn�� si� do nich i w jego br�zowych oczach zata�czy�y weso�e ogniki. - Moje drogie dzieci, gdybym zdradzi� wam t� tajemnic�, o czym by�cie plotkowali? Searle i Eiric spochmurnieli. Walter mia� dopiero lat dwadzie�cia cztery, a nazywa� ich dzie�mi. Ich uwag� odwr�ci� j�k Kenrica. Spojrzeli w tamt� stron� i zobaczyli, �e z namiotu wychodzi Ranulf w pe�nej zbroi. - Bo�e, miej nas w opiece - mrukn�� Walter, natychmiast trac�c dobry humor. - Lanzo by� dzisiaj stanowczo za szybki. Wstyd� si�, Kenricu, �e pozwoli�e� mi sta� tu w bieli�nie i plotkowa� jak stara baba. �wawiej, p�g��wku, ruszaj, bo Ranulf odjedzie bez nas! Bez w�tpienia tak by si� sta�o, gdyby Lady Ella nie pogardzi�a straw� naszykowan� przez Lanza i nie wyprawi�a si� na �owy. Ranulf doszed� do wniosku, �e kot go nie odnajdzie, cho� cel wyprawy le�a� nie dalej jak godzin� jazdy od obozowiska. Nie, musieli czeka�, a� Lady Ella wr�ci z poln� mysz� w pysku i ruszyli w drog� dopiero w�wczas, gdy posadzili zwierz� na wozie z zapasami, gdzie mog�o spokojnie delektowa� si� posi�kiem. ROZDZIA� 3 Reina zdo�a�a podtrzyma� rannego, nim upad�, lecz by� dla niej za ci�ki, skutkiem czego run�li na ziemi� oboje. Zanim zd��y�a cokolwiek zrobi�, wyrwa� z ramienia strza�� - w jego ciele zia�a rozwarta dziura o wystrz�pionych brzegach, a Reina nie mia�a pod r�k� mc, czym mog�aby zatamowa� krwotok. Nawet nie wiedzia�a, kim ten cz�owiek jest - by� utyt�any sadz� i popio�em z paleniska - ale jedno wiedzia�a na pewno: ranny �le znosi� b�l. Na szcz�cie zemdla�, lecz nie mog�a zostawi� go bez opieki i pozwoli�, by wykrwawi� si� na �mier�. - Aubert, daj mi kawa�ek p��tna, jakiego� materia�u, czegokolwiek... Lecz Aubert jej nie s�ucha� lub mo�e nie s�ysza� po�r�d nieustannego �omotu szturmuj�cego tarana. Taraniarze przebili si� ju� przez zwodzony most, przez pierwsz� z dw�ch pot�nych krat, byli ju� w baszcie wjezdnej, gdzie �wrz�tek i gor�cy piach nie mog�y ich dosi�gn��, mimo to ognia jeszcze nie gaszono, czekaj�c, a� do ataku przyst�pi� g��wne si�y nieprzyjaciela. Nadesz�a pora, aby wycofa� si� do sto�pu. Ci, kt�rych zadaniem by�o dogl�danie palenisk, przypadli do muru i ci�ko dyszeli z wyczerpania. Kusznicy i �ucznicy szyli strza�ami, gdy tylko kt�ry� z nieprzyjaci� wychyn�� z ukrycia. Zbrojni z oddzia�u szturmowego cierpliwie czekali, a� taraniarze zrobi�, co do nich nale�y, cho� i oni od czasu do czasu strzelali, mierz�c mi�dzy blanki mur�w. - Aubert! Sta� tu� obok, spogl�daj�c w d�, mimo to nadal jej nie s�ysza�. Kiedy to wszystko si� sko�czy, niezale�nie od tego, czy uprowadz� j� czy nie, porachuje mu wszystkie ko�ci za to, �e wprawi� j� w tak� sam� z�o�� jak wroga armia. Nie wytrzyma�a i grzmotn�a go w nog�, �eby raczy� na ni� popatrze�. - Daj mi sztylet albo miecz! - wrzasn�a. Nie mia�a przy sobie �adnej broni, bowiem bro� sporo wa�y�a, a Reina i tak nie umia�a si� ni� pos�ugiwa�. Kolczuga, kt�r� na�o�y�a na murach, cho� ledwie pi�tnastofuntowa, i tak dawa�a si� jej we znaki. Sir William chcia�, by nosi�a j� nie do walki, lecz dla kamufla�u i os�ony przed strza�ami, gdyby przysz�o jej stan�� na murach i uk�ada� si� z nieprzyjacielem. Pomys� ten przyszed� mu do g�owy przed kilkoma dniami, gdy Reina wpad�a w panik�, zdawszy sobie spraw�, �e wys�a�a z poleceniami dw�ch ostatnich rycerzy, �e pozosta� jej tylko on, Sir William, �e tylko on mo�e dowodzi� obron� Clydon. I chocia� zgodzi�a si� na pomys� z kolczug�, �eby nie psu� mu humoru, nigdy nie przypuszcza�a, �e kiedykolwiek b�dzie musia�a ucieka� si� do tego fortelu. Jednak musia�a i rankiem stan�a na murach, by przem�wi� do wroga. Przemawia�a nie jako pani na zamku, lecz jako rycerz m�wi�cy w jej imieniu. Na g�owie he�m, na ciele zbroja kolczanie domy�lili si�, �e stoi przed nimi niewiasta, ta sama niewiasta, po kt�r� tu przybyli. Widz�c, �e Reina nie uwolni�a si� jeszcze spod ci�aru rannego, Aubert wytrzeszczy� swoje zielone oczy. - Pani! Moja pani! - krzykn��. - Sztylet! Daj mi sztylet, p�g��wku! - wrzasn�a. Niewiele my�l�c, wyszarpn�� zza pasa sztylet i poda� go Reinie, lecz palce mia�a �liskie od krwi brocz�cej z rany, kt�rej brzegi wci�� zaciska�a, i n� upad� na ziemi�. Aubert zd��y� pozbiera� si� na tyle, �e podni�s� go i chwyciwszy skraj koszuli rannego, zacz�� j� szybko rozcina�. Oddawszy d�ugi kawa�ek materia�u, poda� go Reinie, a ona wepchn�a �w prowizoryczny opatrunek pod rozdarty kaftan nieprzytomnego, by zakry� ran�. Aubert my�la� na tyle trze�wo, by wezwa� na pomoc s�ug�, kt�ry zni�s�by rannego na d�, jednak nie na tyle rozs�dnie, by pierwej uwolni� Rein� spod przygniataj�cego j� ci�aru. Coraz bardziej rozsierdzona zda�a sobie spraw�, �e sama wsta� nie mo�e, lecz zanim zd��y�a cokolwiek powiedzie�, Aubert znowu przesta� si� ni� interesowa�, jego uwag� przyku�o co�, co dzia�o si� pod murami, i po�r�d huku szturmuj�cego tarana us�ysza�a jego g�o�ny j�k. ' - Co? - Jezu Chryste! - Co?! - krzykn�a. Aubert prze�egna� si� i wykrztusi�: - Dostali... dostali posi�ki. Widz� konnic�... Tak, mn�stwo jezdnych, ju� min�li bram� w murach zewn�trznych. Bo�e, ponad trzydziestu jezdnych i jeszcze wi�cej zbrojnych bez koni... Rycerze! O s�odki Jezu, s� i rycerze, dowodz� nimi rycerze... Przera�ona Reina znieruchomia�a, Co teraz? Co mia�a teraz robi�? Sir William chyba zwariowa� my�l�c, �e s�aba, wystraszona niewiasta bez �adnego do�wiadczenia bojowego poradzi sobie z obron� zamku. Gdyby nie stracili mur�w zewn�trznych, gdyby nieprzyjaciel post�pi� tak, jak si� w podobnych przypadkach post�puje, i rozpocz�� obl�enie, nie by�oby �adnego problemu. Ale de Rochefort, ta podia, �mierdz�ca �winia, ten przebrzyd�y b�kart, ten zawszony sukinsyn, dobrze wiedzia�, �e Clydon ma niekompletn� za�og�. Pewnie tam jest, tam, na dole, pewnie my�li, �e bitwa ju� wygrana. I s�usznie, bo pod dow�dztwem wyszkolonych rycerzy zdob�d� zamek raz - dwa. W stodole jest kilka drabin i je�li tylko zechc� tam zajrze�, po kilku minutach b�dzie po wszystkim - wewn�trzne mury padn�. Tymczasem ona utkn�a tu jak mucha w smole: z ramionami zm�czonymi d�wiganiem ci�kiej kolczugi, z nogami przygniecionymi cielskiem nieprzytomnego obro�cy nie mog�a nawet wyda� rozkazu do odwrotu. - Aubert! - Spr�bowa�a jeszcze raz. ��� - Pom� mi wsta�! Lecz Aubert by� jak zahipnotyzowany. Sta� i gapi� si� w d�, m�wi�c rzeczy, kt�rych nie mia�a ochoty wys�uchiwa�. - Nadci�gaj�, coraz ich wi�cej... Siedemdziesi�ciu... Osiemdziesi�ciu... Zaraz... Chwileczk�! - Co? - A kiedy nie odpowiedzia� od razu, wrzasn�a: - Niech ci� piek�o poch�onie, ty zarazo! Co tam widzisz?! Spojrza� na ni� z tak promiennym u�miechem, �e ca�a w�ciek�o�� z niej wyparowa�a. - Pani moja, to odsiecz, to nasze posi�ki! Jeste�my uratowani! - Dopiero wtedy us�ysza�a odg�osy gwa�townej walki: szcz�k �elaza, j�k rannych, radosny krzyk obro�c�w wiwatuj�cych na murach zamku. - Nie s�yszeli, �e nadci�gaj�! - entuzjazmowa� si� roze�miany Aubert. - Nie s�yszeli ich, a teraz jest ju� za p�no. S� w rozsypce, sp�jrz, pani, jak uciekaj�! A to tch�rze! - Jak mog� spojrze�, ty zakuta pa�o! - wrzasn�a, cho� na jej ustach go�ci� szeroki u�miech. Gdy wreszcie zda� sobie spraw�, �e Rema nie mo�e si� ruszy�, twarz mu zrudzia�a, przybieraj�c barw� jego w�os�w. Sturla� z niej nieprzytomnego i pom�g� jej wsta�. A gdy spojrza�a w d�, gdy obj�a wzrokiem pole bitwy, gdy zobaczy�a, jak rycerze wycinaj� w pie� ludzi de Rocheforta, jak zbrojni �cigaj� czmychaj�cych niczym szczury taraniarzy, te� zacz�a si� �mia�. To by�a prawdziwa rze�. Nowo przyby�a armia gromi�a nieprzyjaci� tak szybko i z tak� �atwo�ci�, �e walka mia�a si� ju� ku ko�cowi. Reina odczu�a ulg�, ulg� tak g��bok�, �e by�a sk�onna przebaczy� �pomocnemu� Aubertowi. - Wpu�� ich, jak tylko si� uspokoi - poleci�a. - Jezus Maria, musz� si� przebra�, nie mog� ich tak przyj��! - Skrzywi�a si� spogl�daj�c na sw�j zbrojny rynsztunek i spiek�a raka: wygl�da�a jak m�czyzna i nie wyobra�a�a sobie, �eby obcy zobaczyli j� w tym stroju. - Niech czuj� si� tu jak u siebie w domu! - krzykn�a zmierzaj�c w stron� drabiny. - Ale kto to jest, pani? - Jakie to ma znaczenie, skoro uratowali Clydon? ROZDZIA� 4 Ranulf zdj�� he�m dopiero w�wczas, gdy wkroczywszy do wielkiej sali, stwierdzi�, �e s� w niej same niewiasty i dzieci. Mimo to wci�� czu� si� troch� nieswojo, bo zamek by� ogromny, a towarzyszy�o mu niewielu ludzi. Nie m�g� oprze� si� wra�eniu, �e gdzie� w zakamarkach Clydon czyha na niego dobrze uzbrojona armia, �e obserwuj� go z ukrycia, zastanawiaj�c si�, czy przybywa jako przyjaciel, czy jako wr�g. Z tego, co widzia� do tej pory, wynika�o, �e jest tu wi�cej s�u�by ni� zbrojnych, co t�umaczy�oby �a�osn� obron� mur�w, kt�rej by� �wiadkiem. Zamek prawie pad�, wzi�ty przez �miesznie ma�y oddzia� bez cho�by jednego rycerza na czele. Mimo to zdobycie mur�w zewn�trznych powinno by�o trwa� wiele tygodni, w dodatku wymaga�o odpowiednich machin obl�niczych. Tak, obron� Clydon dowodzi� albo ostatni imbecyl, albo kto�, kto chcia� przegra� bitw� celowo. - Je�li... je�li zechcesz tu zaczeka�, panie, Lady... Lady Reina wkr�tce ci� powita. Ranulf otaksowa� wzrokiem m�odzie�ca niewiele starszego od Kenrica. Aubert Malfed - tak si� nazywa� giermek Sir Williama Folville'a, kimkolwiek ten Fohnlle by�. Malfed wyszed� mu na spotkanie przed mury wewn�trzne i nie zadawszy ani jednego pytania, zaprowadzi� ich prosto do sto�pu. Ranulf przywyk� do tego, �e jego widok onie�miela i przera�a, ale to? To by�o doprawdy beznadziejne. Mia� ochot� zwymy�la� ch�opaka za g�upot�, za to, �e oddaje im sto�p, �e przekazuje im go bez najmniejszych podejrze�, ale zdradzi�by tym samym swe prawdziwe zamys�y. Zamierza� spyta� o Rogera de Champeney, Lorda Clydon, udaj�c, �e nic nie wie o jego �mierci. Tak, m�g� mie� do niego spraw�, jak�kolwiek spraw�, dzi�ki czemu ukry�by pow�d swego przybycia i unikn�� podejrze� ze strony pani zamku. Ale m�g�by tak post�pi�, gdyby przyjecha� tu sam, ze �wit� kilku zbrojnych, jak pierwotnie planowa�. Przybywszy na miejsce, stwierdzi�, �e Clydon atakuje horda obcych i wszystkie plany wzi�y w �eb. Musia� wprowadzi� do walki sw�j trzydziestoosobowy oddzia� oraz pi��dziesi�cioosobowy oddzia� Rothwella - liczebna to obecno�� i nader gro�na, wi�c je�li nie chcia� zaniepokoi� pani zamku, je�li nie chcia�, �eby si� gdzie� ukry�a, musia� co� wymy�li�, i to szybko. Przep�dzili niespodziewanych intruz�w i przyj�to ich bardzo ciep�o. Co im powiedzie�, na Boga? Je�li powie, �e przeje�d�a� t�dy przypadkowo, �e zobaczywszy, co si� dzieje, postanowi� pospieszy� z odsiecz�, nikt mu nie uwierzy, bo rycerze podr�uj� z tyloma zbrojnymi tylko w�wczas, gdy ci�gn� na wojn�, i nie wdaj� si� w przypadkowe potyczki. M�ody giermek by� bardzo zdenerwowany i bez przerwy be�kota� o jakim� s�siedzie nazwiskiem de Rochefort, kt�ry zawi�zawszy spisek z banitami koczuj�cymi w pobliskich lasach, napad� wraz z nimi na Clydon. Wygl�da�o na to, �e gada tylko po to, �eby zyska� na czasie, �eby nie dopu�ci� Ranulfa do g�osu. Powinna ich powita� pani zamku, to ona powinna wyj�� im na spotkanie i Ranulf zastanawia� si�, dlaczego nie ma jej w wielkiej sali. Jeszcze nie zesz�a - dlaczego? Czy�by uciek�a? Sta� tu i czeka�, tymczasem ona p�dzi�a przed siebie, aby dalej, aby tylko nie wpa�� w jego r�ce? W ko�cu nie wytrzyma� i przerwa� ten s�owotok: - Gdzie twoja pani, ch�opcze? Chcia�bym upewni� si�, �e nic jej nie grozi. - Eeee.. nie, panie, jest zupe�nie bezpieczna. Ostatni raz widzia�em j� na... eee... ale teraz? Nie, nie wiem, gdzie teraz jest. - Odpowied� nie u�mierzy�a niepokoju gn�bi�cego Ranulfa, a jego nachmurzone czo�o przerazi�o biednego Auberta do tego stopnia, �e szybko doda�: - P�jd� jej poszuka�. - Po czym wybieg� z sali, jakby goni�o go stado wilk�w. - Co ty na to, Ranulfie? - szepn�� Walter, obserwuj�c czmychaj�cego giermka, kt�ry wpad� na schody wiod�ce do naro�nej wie�ycy. - My�lisz, �e p�dzi do jej komnaty? - Sto�p jest tak wielki, �e nie wiadomo, co jest na g�rze - odrzek� Ranulf. - Na wszelki wypadek pilnuj schod�w. - Sam powi�d� wzrokiem po sali, po zgromadzonych w niej niewiastach, otaksowa� spojrzeniem jedn� z nich, wyj�tkow� pi�kno��, kt�rej u�yteczno�� postanowi� rozwa�y� nieco p�niej, po czym spojrza� na towarzysz�cych mu ludzi. - Erie, id� i.,. Erie! - Musia� da� mu porz�dnego kuksa�ca i dopiero wtedy giermek oderwa� wzrok od tej samej, osza�amiaj�co pi�knej blondynki, kt�r� zauwa�y� Ranulf. - Przesta�, nie pora gapi� si� na dziewki - mrukn��. - Oj, nie pora, panie, ale czy kiedykolwiek widzia�e� tak�... - Urwa� i j�kn��, gdy Searle d�gn�� go �okciem z drugiej strony. Podni�s� wzrok, zobaczy� chmurn� twarz Ranulfa i od razu oprzytomnia�. - S�ucham, panie? - Id� i postaw stra�e przy ka�dej bramie. Z zamku nie mo�e wyj�� �adna niewiasta, zrozumia�e�? �adna. - Kiedy Erie odszed�, Ranulf zwr�ci� si� do Kenrica: - Id� i wypytaj s�u�b�, gdzie jest ich pani. - Gdy Kenric ruszy� w stron� blond pi�kno�ci, przywo�a� go z powrotem. - Daj mi tylko pow�d, a bez wahania ci go obetn� - sykn��. - Najpierw obowi�zek, potem przyjemno��. Kenric zblad�, odruchowo os�oni� r�k� krocze i kiwn�� g�ow�. Walter i Searle roze�miali si�, widz�c, jak obchodzi jasnow�os� pi�kno�� szerokim �ukiem. - Ranulfie, je�li mamy czeka�, to przynajmniej usi�d�my - zaproponowa� Walter, podsuwaj�c mu sto�ek. Usiedli przed kominkiem. - Lanzo, znajd� rz�dc� albo kogo�, kto poda�by nam puchar piwa. Po tej ma�ej rozgrzewce ch�tnie zwil�y�bym gard�o, ale jak zwykle wszyscy s� zbyt przera�eni, �eby nas czym� pocz�stowa�. - U�miechn�� si�, gdy Ranulf pos�a� mu kwa�ne spojrzenie. - Tak, tak, bracie, ciebie si� boj� i dobrze o tym wiesz. Owszem, bia�og�owy pe�zaj� ci u st�p, ale dopiero wtedy, gdy przekonaj� si�, �e nie jeste� tak gro�ny, na jakiego wygl�dasz. - Chyba oszala�e� - sykn�� Searle. - Szydzisz z niego w takiej sytuacji?! - Wiem, co robi� - odpar� szeptem Walter. - Je�li b�d� milcza�, straci cierpliwo�� czekaj�c na pani� zamku, a wtedy niech B�g ma nas w swojej opiece. - S�dz�c po jego minie, ju� j� straci�. - Nie, jeszcze nie. - Walter u�miechn�� si� pod w�sem. - Ale owszem, by�oby lepiej, gdyby si� ju� zjawi�a. Niestety, wr�ci� Kenric z wiadomo�ci�, �e od �witu nikt z mieszka�c�w Clydon nie widzia� Reiny de Champeney. Ranulf nie wytrzyma�. - Piek�o i szatani! � - wybuchn��. - Uciek�a, zanim tamci przyst�pili do szturmu! Uciek�a nam! - Nie, Ranulfie, zachowaj spok�j. R�wnie dobrze mog�a si� sprytnie ukry� i jeszcze nikt nie zd��y� jej zawiadomi�, �e mo�e bezpiecznie wyj��. - Racja - wtr�ci� Searle. - Niewiasty na pewno wiedz�, gdzie si� ukry�a, trzeba je tylko zapyta�. P�jd� i... Dzi�ki ci, o B�ogos�awiona. Oto i nasza pani, Ranulfie. Ranulf odwr�ci� si�, by ujrze� powracaj�cego Auberta Malfeda. Towarzyszy�a mu m�oda dziewczyna; d�uga, bogato zdobiona suknia z b��kitnego brokatu, rude w�osy starannie upi�te pod bia�ym welonem tak, wygl�da�a na prawdziw� dam�. By�a o wiele m�odsza, ni� to sobie wyobra�a�, mia�a nie wi�cej jak dwana�cie, trzyna�cie lat, jednak poniewa� wi�kszo�� dobrze urodzonych dziewcz�t wychodzi�a za m�� w�a�nie w tym wieku, nie odczuwa� wyrzut�w sumienia, �e musi odprowadzi� j� do Lorda Rothwella. Do takich zwi�zk�w dochodzi�o nader cz�sto: stary w�adyka bra� za �on� m�odziutk� dziewczyn�, dziecko niemal. Ranulf zastanawia� si� ju�, czy kto� taki jak Rothwell w og�le zas�uguje na �on�, bowiem doszed� do wniosku, �e staruch nie potrafi odr�ni� dobra od z�a. Z drugiej strony je�li on tego nie zrobi, zrobi to kto� inny, wi�c dlaczego mia�by rezygnowa� z pi�ciuset marek? Tylko dlatego, �e Rothwell wzbudza� w nim odraz�? Nie. Zwleka�, poniewa� nie cierpia� anga�owa� si� w sprawy dotycz�ce dam. Osobiste do�wiadczenie nauczy�o go jednego: damy nigdy nie wygl�daj� na takie, jakimi naprawd� s�. Ot, cho�by ta: mimo s�odziutkiego wygl�du i oczywistej nie�mia�o�ci, z jak� si� do niego zbli�a�a, mog�a by� z�o�liwsza i okrutniejsza od wszystkich, jakie dot�d pozna�. Zdawszy sobie z tego spraw�, zacisn�� z�by, wiedz�c, �e za chwil� b�dzie musia� do niej przem�wi�.' Nie wsta�. Nie wsta� z czystej przewrotno�ci, cho� wsta� powinien, bo tak nakazywa�y zasady rycersko�ci oraz fakt, �e znacznie przewy�sza�a go pozycj� spo�eczn�. Bia�og�owy od dawna nazywa�y go prostakiem i gburem, poniewa� nie ukrywa� pogardy, jak� dla nich �ywi�, jednak poniewa� z t� dam� porozmawia� musia�, przybra� kamienny wyraz twarzy, �eby nie okaza� po sobie swych prawdziwych odczu�. Z�o�y�a mu g��boki uk�on. Czemu nie? Przywyk�, �e ci, kt�rzy nie wiedzieli, i� jest tylko zwyk�ym rycerzem bez ziemi - zw�aszcza s�u�ba, ale nie tylko - � tytu�owali go �panem�. - Witaj w Clydon, panie - powiedzia�a cicho z ner�wowym wahaniem, ��� - Wybacz, �e tak d�ugo zwlekali�my, ale my�leli�my, �e powita ci� nasza pani... - Wasza pani? Wi�c nie jeste� Rein� de Champeney? - O, nie, panie, jestem Elaine Fitz Osbern z Forthwick. To dla mnie wielki zaszczyt, �e mog� przebywa� w Clydon, gdzie wychowuje mnie suzerenka mojego ojca. - Spokojnie, Ranulf, tylko spokojnie... - szepn�� Walter widz�c chmurne oblicze przyjaciela. Niestety, zareagowa� za p�no. - Piek�o i szatani! - �� rykn�� Ranulf. - Chc� wiedzie�, dlaczego twoja pani nie chce mnie przyj��! M�wcie, gadajcie, i to natychmiast! Malfed, wys�a�em ci�... - B�agam ci�, panie! - za�ka� przera�ony Aubert, cofaj�c si� przed nim wraz z Elaine Fitz Osbern. - Mojej pani nie by�o tam, gdzie mia�em nadziej� j� znale��, ale przysi�gam, na pewno ci� przyjmie! - Daj� ci pi�� minut, giermku, albo jak mi B�g mi�y... Nie musia� ko�czy� zdania. Aubert odwr�ci� si� na pi�cie i znowu wybieg� z sali, tym razem kieruj�c si� w stron� wyj�cia na zamkowy dziedziniec. Ranulf przeszy� wzrokiem Lady Elaine, kt�ra zacz�a si� j�ka�. - Czczy... Czczy mog� zaproponowa� co� do... - urwa�a i te� uciek�a. - I ju� po naszym pocz�stunku - mrukn�� Walter. - Wielkie dzi�ki, drogi Ranulfie. Sp�jrz tylko. Swoim rykiem wyp�oszy�e� st�d dos�ownie wszystkich. M�g�bym sam poszuka� spi�arni, ale to zamczysko jest tak olbrzymie, �e zaj�oby mi to ca�y tydzie�. Odpowied� Ranulfa by�a kr�tka i dosadna: - Searle, je�li Walter wypowie jeszcze jedno s�owo, zatkaj mu czym� g�b�. ROZDZIA� 5 Aubert p�dzi� tak szybko, �e prawie stratowa� Rein�, gdy wchodzi�a po schodach z Theodrikiem u boku. Gdyby Theo jej nie podtrzyma�, upad�aby i stoczy�aby si� na sam d�, ale m�ody giermek by� tak zdenerwowany, �e nawet nie pomy�la� o przeprosinach. - Dzi�ki Bogu, �e nareszcie jeste�, pani! Nasz wyba�wiciel powzi�� uraz�, �e� go nie powita�a. Przestraszy� na �mier� Lady Elaine i... - Ciebie te�, jak widz� - warkn�a niecierpliwie Reina. - Chryste, przecie� kaza�am wam podj�� ich, jak nale�y. Pocz�stowali�cie ich napitkami, zadbali�cie o ich wygod�? - Nie wiedzia�em... Nie wiedzia�em, �e tak d�ugo ci� nie b�dzie, pani, a on jest... on jest naprawd� potworny. Nigdy nie widzia�em cz�owieka tak... - Ty cymbale! Chcesz powiedzie�, �e przez ten czas nikt si� nimi nie zajmowa�?! - My�la�em, �e zejdziesz na d�, pani... - Nie zd��y�am jeszcze wej�� na g�r�! Jest du�o rannych, kt�rymi musia�am si� bezzw�ocznie zaj��, i...