15470
Szczegóły |
Tytuł |
15470 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15470 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15470 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15470 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Agata Hołuj
Skarb
Młody Człowiek chciał coś powiedzieć, lecz spotkał się tylko z jej zimnym spojrzeniem. Jej oczy pałające nienawiścią i pogardą.
– Idiota!- Skomentowała krótko jego słowa.- Czy ty naprawdę wierzysz w to, co mówisz? Co za kit chcesz mi wcisnąć?
– To nie żaden kit, tylko szczera prawda- próbował wyjaśnić nieszczęśnik. Przychodziło mu to z trudem, ostrze miecza było przecież tak blisko.
– Nie wierzę, mówisz tak tylko żeby zachować swoje życie- powiedziała dziewczyna równie zimnym głosem jak poprzednio.
– Nie skądże!- Chłopak zaczął szybko poruszać głową w geście sprzeciwu.- Naprawdę wiem gdzie leży ukryty skarb, tylko muszę mieć kogoś do obrony, no rozumiesz, przed piratami i w ogóle. Kogoś takiego jak ty. Jesteś młoda i silna, a poza tym znasz się na robocie.
Kilka małych komplementów nie zaszkodziło. Dziewczyna zdjęła ostrze z szyi nieszczęśnika i schowała swój wielki, zakrzywiony miecz do pochwy.
– Gadaj- powiedziała siadając na przeciwległej beczce z piwem. Dzień był wyjątkowo ładny, szczególnie tu w porcie. Mewy wrzeszczały niemiłosiernie, ale ogólnie utrzymywała się przyjemna, letnia atmosfera wzmagana przez łagodny, południowy wietrzyk. Dziewczyna była jednak kompletnie obojętna na wszelkie zjawiska przyrodnicze. Czekała na konkretne wyjaśnienia, których nie mógł jej zaoferować. Trochę się tym przeraził, bo wcale nie podobała mu się perspektywa stracenia głowy. Że też musiał właśnie ją zaczepić w tawernie! Ale była znana i rzeczywiście sprawiała wrażenie osoby której nie obce były metody posługiwania się mieczem. Wołali na nią Aren, ale to nie było jej prawdziwe imię. Tego nie znał nikt, bowiem z tego, co słyszał, ujawniała je jedynie przyjaciołom. Wynikało więc z tego, że ich nie miała, a imię odziedziczyła od nazwy swojego miecza.
Siedziała teraz przed nim, a wiatr rozwiewał nieposłuszne kosmyki jej czarnych włosów, upiętych w dość nieudolny kok, osadzony wysoko na głowie. Ogromne zielone, jak morska woda, oczy wpatrywały się teraz w niego z zaciekawieniem i niecierpliwością.
– Więc jeśli o to chodzi...-próbował tłumaczyć młody człowiek.- To wiem gdzie jest skarb, tylko muszę załatwić mapę i...
-Co?!- Dziewczyna spojrzała na niego ze złością.
– Nie zrozum mnie źle...
– Zawracasz mi tylko głowę, a ja nie mam czasu na zabawy z marzycielami!- Mówiąc to dziewczyna znów sięgnęła po miecz.
– Nie, nie! Zaczekaj!- Pisnął chłopak tuląc głowę między ramiona. Nie wiedzieć czemu postanowiła go wysłuchać.- Mam znajomego, który sprzeda mi, za całkiem rozsądną sumę, pewną starą mapę, bardzo starą, prowadząca do skarby, ukrytego kiedyś przez słynnego wojownika...
– Nie chce wykładów z historii, tylko konkretów!- Dziewczyna przerwała mu gwałtownie.- Gadaj gdzie to jest!
– Przy wyspach Van Dradon’a- wykrztusił chłopak.
– Co? Przecież o te skały rozbije się każdy statek! Jak ty, młody chcesz tam dopłynąć?- Dziewczyna była zła. Zaskoczyła z beczki z zamiarem oddalenia się, lecz młody człowiek zatrzymał ją.
– Poczekaj! Czy ty wiesz co tam się znajduje? Pięć skrzyń złota, srebra, diamentów i innych drogocennych kamieni oraz kosztowności!- Mówił to z szeroko otwartymi ustami i głupkowatym uśmiechem na twarzy.- Wojownik zwany Janem Van Dradon dopłynął tam i przeżył. Zdążył także ukryć skarb, który mamy szansę zdobyć!
Oczy młodego człowieka zdawały się błyszczeć z zachwytu i podniecenia, jednak dziewczyna spojrzała na niego obojętnie i westchnęła.
– Ile z tego będzie dla mnie?- Zapytała beznamiętnie.
– Jeżeli legendy mówią prawdę...to jedną skrzynię- odpowiedział chłopak przyjmując pozę myśliciela.
– Słuchaj!- Dziewczyna złapała go za kołnierz i podniosła gwałtownie w górę.- Jeżeli mam brać w tym udział i narażać swoje życie to żądam większej zapłaty, jasne?
– Ile?- Wykrztusił chłopak przez zaciśnięte zęby.
– Trzy skrzynie, jeżeli oczywiście legendy mówią prawdę...- Powiedziała dziewczyna uśmiechając się wrednie.
– Najwyżej dwie...- Zdołał odpowiedzieć młodzieniec. Za nic w świecie nie chciał zrezygnować z większej części skarbu. Aren puściła go niedbale, po czym poprawiła swoją lnianą koszulę i skórzaną kamizelkę, wiązaną na rzemyki.
– No dobra, gdzie masz kupić te mapę?- Zapytała.
Sklepik był mały i duszny. Wszędzie dookoła unosił się zapach cynamonu i ziół. Światła było niewiele, jedynie parę promieni wpadało do środka zza niewielkiego okienka zasłoniętego pomarańczową płachtą. Drzwi zakrywały rzędy ozdobnych koralików i muszli, sięgające aż do podłogi. Zaszeleściły odsłonięte przez wchodzącą parę. Stary człowieka spoglądał na nich z ukrycia, schowany za wielkim regałem, zastawionym ogromną ilością butelek, flakoników, szkatułek i całej masy innych drobiazgów. Rozglądali się ciekawie po pomieszczeniu. Staremu wcale się to nie podobało, gotowi byliby coś jeszcze zrabować, zniszczyć i uciec. Rozczochrany chłopak i dziwna dziewczyna z areńskim mieczem przy pasie. Nie wróżyło to nic dobrego, ludzie którzy się nim posługiwali byli wyjątkowo dobrymi szermierzami. Władali mieczem niesamowicie szybko i zwinnie.
Pewnie jakaś najemniczka- pomyślał stary. Może chce mnie zabić, ale kto mógł ją nająć. Stary Tom Jiggins? Nie, oszukał go parę razy, ale nie miałby tyle pieniędzy, więc kto...?Jego rozmyślania przerwała jednak postać nachylającej się dziewczyny. Oczy miała jak młoda pantera, a włosy czarne jak pióra kruka. Spojrzała na niego obojętnie i powiedziała cicho:
– Coś tu znalazłam.- W dalszym ciągu patrzyła na starego, lecz mówiła do innej osoby. Wtedy za jej lewym ramieniem pojawiła się znajoma głowa.
– Luhba!- Wykrzyknęła radośnie pojawiająca się postać.
– Mahnue?- Stary spojrzał na niego zdziwiony.- Co, co ty tu robisz?
– Jak to? Przyszedłem po mapę.- Chłopak imieniem Mahnue wydał się nieco rozczarowany. Staruszek znał go dobrze, przychodził do niego od dziecka. Ale co on robi z tą dziewczyną?
– Więc starzec nie wie nawet o co ci chodzi- tym razem przemówiła właśnie ona. Luhba wyczuł zdenerwowanie w jej głosie.
– Nie, nie!- Zaprzeczył natychmiast.- Mam mapę! To ta ze skarbem, tak? To ta o którą mnie pytałeś dwa dni temu? Mam ją jeszcze, oczywiście, trzymałem ją specjalnie dla ciebie.
Staruszek zniknął za regałem i zaczął przeszukiwać stare skrzynie w których trzymał cenniejsze i bardziej unikatowe drobiazgi. Powrócił ze starym zwojem dość "nadgryzionym przez ząb czasu". Dziewczyna z zadziwieniem otworzyła szeroko swoje zielone oczy. Mahnue uśmiechnął się przebiegle i błyskawicznie chwycił zwój w swoje ręce. Zaśmiał się cicho.
– Tak, to właśnie to...
– Rzeczywiście, mówiłeś prawdę!- Dziewczyna wyrwała mu mapę z ręki i zaczęła przyglądać się jej z bliska.
– Droga jest trudna, niebezpieczna i...- Zaczął stary sentymentalnie, jednak dziewczyna przerwała mu gwałtownie.
– Młody bierz mapę i idziemy, mamy jeszcze dużo pracy!
Odwróciła się i ruszyła w stronę wyjścia.
– Ach...- Westchnął Luhby.- Uważaj na siebie chłopcze i pamiętaj o wszystkim co ci mówiłem. Może rzeczywiście wszystko jest jedynie legendą, ale w każdej historii kryję się ziarnko prawdy, które może wykiełkować. Idź więc swoja drogą i niech nie zgubi cię twoja ciekawość, ani towarzyszka.
– Luhby, przestań.
– Tak, tak...- Starzec spojrzał na niego poważnie. – Uważaj na tę młodą panterę, gotowa ci jest przysporzyć sporo problemów.
– Nie będę na ciebie czekała przez wieczność!- Dziewczyna wpadła do pomieszczenia i siłą wyprowadziła stamtąd Mahnue. Chłopak zdążył jedynie rzucić krótkie "Bywaj!" i już go nie było. Stary spojrzał za nim z zaniepokojeniem. Zawsze podziwiał jego młodzieńczy zapał, ale to mogło wpakować go w kłopoty. Czy to było sensowne, uganiać się za legendą? Ale to właśnie cała młodość, dążenie do realizacji planów, które im starcom wydają się śmieszne i niemożliwe, a które pod wpływem młodzieńczej energii stają się rzeczywistością.
– Mam nadzieję, że masz dużo złota- powiedziała Aren.- Musimy dobrze się zaopatrzyć. Potrzeby nam prowiant, załoga i oczywiście statek.
– Co? Myślałem że masz swój!
– Zajedź na ziemię chłopcze, tu jest rzeczywistość, a nie błogi sen! Będzie cię to wszystko kosztowało trzecia skrzynię.- To co powiedziała zabrzmiało jak stwierdzenie, nie zaś prośba, czy propozycja. Mahnue próbował protestować, lecz Aren ucięła krótko- A czego się spodziewałeś po piratach?
– Co? Zamierzasz zatrudnić piratów! Myślałem...
– Nie myśl, to zadanie filozofów, a nie zwykłych ludzi! Spotkamy się jutro w porcie. Statek nazywa się "Lewiatan", znajdziesz go bez problemu.
Aren skręciła w boczną uliczkę i zniknęła mu z oczu. Mahnue stał oniemiały na środku drogi. Spodziewał się, że właśnie przed piratami będzie go Aren bronić. Musiał przyznać, że zarówno metody jak i poglądy miało dość oryginalne.
Statek rzeczywiście odnalazł bez problemu. Wielko trójmasztowiec wyróżniał się znacznie spośród innych łajb stojących w około. Burty były zdobione przeróżnymi drewnianymi ornamentami. Przedstawiały groźne ryby i piękne syreny oraz nimfy wodne. Na rufie widniała sylwetka nagiej kobiety, której intymne części ciała przykryte zostały przez artystę jedynie zwiewnymi skrawkami materiału. Naprężone ciało, wygięte niczym cięciwa łuku, skierowane było ku niebu. Puste oczy kobiety wydawały się spoglądać gdzieś daleko, poza horyzont, jakby chciała spojrzeć w dal i odgadnąć co stanie się za chwilę, jakie niebezpieczeństwa czekają statek na jego drodze, czujna by w każdej chwili móc ostrzec kapitana. Zapewne była uznana za opiekunkę wielkiego trójmasztowca.
Odpłynęli dopiero po godzinie od jego przybycia. Był z nimi właściciel statku zwany przez wszystkich Stellen Skała. Pewnie chciał z całej wyprawy zagarnąć również coś dla siebie. Nie lubił go, gdyż odnosił się do niego jak do głupiego gówniarza. Wiedział, że dla Stellena liczyło się tylko złoto i dlatego tak bardzo go denerwował. Przecież ważna była też przygoda i...Sam nie wiedział co jeszcze, ale nie tylko pieniądze. Bardzo polubił sternika, na którego Aren bez przerwy wołała Kezwig, chociaż miał na imię Jack.
Plan podróży został opracowany na siedem dni. Czekały ich bardzo trudne manewry między skalistymi wyspami, na każdym kroku mogli natrafić na mieliznę. Pierwsze trzy dni przebiegły jednak spokojnie. Mahnue spędzał cale dnie przyglądając się morzu i studiując bezustannie mapę. Często rozmawiał ze sternikiem o jego morskich przygodach i życiu na statku. Aren widywał niezmiernie rzadko. Prawie bez przerwy przebywała w swojej kajucie, lub rżnęła na pokładzie w pokera.
– O czym myślisz?- Spytała pewnego razu, gdy wpatrywał się w morze.
– O niczym, gapię się tylko na wodę- odpowiedział mimochodem.
– Kłamiesz, widzę to po twoich oczach, morze odbija się w nich dziwnie. O czym myślisz?
Spojrzał na nią zaskoczony, ale po chwili znów zatopił wzrok w błękitnej toni:
– Myślę o skarbie, o tym co będzie kiedy już go znajdziemy- odpowiedział.
– Po co myślisz o przyszłości skoro obecnie panuje teraźniejszość! Nie wiadomo nawet czy znajdziemy skarb, a ty się już martwisz jak rozdzielisz łupy!- Oburzyła się dziewczyna.- Nie dzieli się skóry na żywym niedźwiedziu. Żyj chwilą, ona jest najważniejsza!
– Co ty wygadujesz, przecież należy planować wszystko co przed nami, przecież nawet nasz plan podróży...
– A co by było gdybyśmy natrafili na mieliznę? – Przerwała mu nagle.- Cały plan diabli wzięli, bo nie zakładał takiej sytuacji, co wtedy?
– Trzeba układać lepsze plany, przewidujące większa ilość sytuacji- powiedział już trochę niepewnie.
– Za dużo myślisz młody i nie wychodzi ci to na dobre- westchnęła dziewczyna.- Należy żyć z dnia na dzień, bo nie wiadomo co przyniesie jutro, po co więc się o to martwić. Zaufaj swojej drodze, gdybyś szedł nią bez żadnych oporów, na pewno dotarłbyś do tego co zwykło nazywać się szczęściem. Miej nadzieję w jutrzejszym dniu i nie oczekuj od niego, że posłusznie wysłucha twojej woli.
Odeszła z lekko zadartą głową z wrednym uśmiechem oznaczającym tyle samo co: "Widzisz młody, ja wiem lepiej". Nienawidził kiedy robiła mu takie uwagi, ponieważ nie wiedział jakim cudem. Zawsze miała rację.
Wyspy były nieduże, ale groźne. Ostre krawędzie skały wystawały z wody na każdym kroku. Za każdym razem coraz bardziej zwiększało się ryzyko przebicia kadłuba. Kezwig manewrował ostrożnie, lecz nic to nie dawało.
– Aren, jeśli dalej tak pójdzie rozbijemy się!- Krzyknął do niej Stellen- Nie widzisz co się dzieje z pogodą zaraz rozszaleje się sztorm!
– Kezwig!- Sternik Jack nadstawił ucha.- Zakotwicz w bezpiecznym miejscu! Bierzemy szalupę i płyniemy na wyspę- rozkazała Aren- Mały płyniesz z nami, mam nadzieję, że wiesz gdzie znajduje się skarb?
Mahnue potakująco pokręcił głową.
– Dobra, bierzcie co trzeba i ruszamy!
Płynął z nimi Stellen i paru innych piratów. Aren wzięła trzy łodzie, na wypadek, gdyby skarb dużo ważył. Mahnue znajdował się w jednej z nich wraz ze Stellenem i dziewczyną. Pogoda nie była łaskawa, deszcz rozpadał się na dobre i zaczął wiać ostry północny wiatr.
Wyspa była składała się wyłącznie ze skał, Mahnue nie wiedział z jakich, nie znał się na tym za bardzo, ale w gruncie rzeczy nie znajdowało się na niej nic oprócz starego, uschłego drzewa i wejścia...Wejścia do jaskini... Ucieszył się, bo nie podobała mu się perspektywa błądzenia po jakiejś dżungli, opędzając się od dzikich zwierząt i moskitów.
Zapalili pochodnię. Wewnątrz było zimno i wilgotno, a jedyne co można było dostrzec to schodzące stromo w dół kamienne stopnie.
– Raz kozie śmierć- powiedziała Aren i pierwsza bezceremonialnie ruszyła w głąb jaskini.
Schody ciągnęły się bardzo długo, zdawały się nie mieć końca.
– Czy orientuje się pan, jak długa czeka nas droga do skarbu?- Zapytał Stellen dystyngowanie jak na pirata.
– Niestety nie mam pojęcia...- Zaczął chłopak, lecz Stellen przerwał mu w pół słowie.
– Nie musi się pan wcale dzielić z tą bandą dzikusów, proszę mi wierzyć. Mógłbym załatwić całą sprawę cicho i bez rozgłosu, tak że nikt by się o niczym nie dowiedział, w końcu statek należy do mnie. Wziąłbym tylko jedną małą skrzynię w zamian za...
– Nie mam pojęcia co chodzi kapitanowi po głowie i nie chce widzieć- powiedział Mahnue dobitnie, zniżając ton głosu.- Nie idę na żadne tajne obietnice ani zniżki. Jeżeli pan kapitan taki mądry to niech sobie sam tego skarbu poszuka!
Dopiero potem Mahnue pożałował tych słów, może gdyby nie one do niczego takiego by nie doszło, wiedział jednak że w sercu Stellena, jeśli jeszcze takowe posiadał, kręciły się złowrogie pomysły.
– Uważaj na Stellena, nie podoba mi się ten typ- zwrócił się do niej, gdy tylko ją dogonił.
– Mnie też, poza tym gustuje w blondynkach- zaśmiała się Aren.
– Nie o tym mówię! Lepiej mnie posłuchaj zanim dostaniesz mieczem w plecy!
Niestety nie zdążył nic powiedzieć, bo oto stanęli przed marzeniem za którym tak długo gonili.
Wejście do pieczary zagradzały ostre stalaktyty. Przejście przez taką barierę było dość trudne, szczególnie że wolne przestrzenie między kamiennymi "soplami", były stosunkowo wąskie.
– Nie dalibyśmy rady przeciągnąć tędy skrzyń- stwierdził sucho Stellen.
– Wiem, ale mam na to sposób.- Aren nie czekała długo. Szybko i bez zastanowienia wyciągnęła swój areński, zakrzywiony miecz i robiąc olbrzymi zamach uderzyła w stalaktyt, raz, drugi, trzeci... Znać było niewielką szramę po ostrzu klingi. Aren kopnęła w kamień z całej siły. Drgnął. Jeszcze parę razy i kamień skruszył się u cięcia i odsłonił drogę dojścia.
Wewnątrz było rzeczywiście pięć skrzyń, wszystko według legendy. Złoto, srebro, kamienie szlachetne, nawet najdrobniejsze plotki się spełniły! Mahnue wpadł do jaskini z radosnym okrzykiem, nie wierzył własnym oczom.
– Znaleźliśmy! Znaleźliśmy! Wiedziałem ze istnieje! Wiedziałem!- Krzyczał Mahnue biegając od skrzyni do skrzyni i rozrzucając klejnoty po całej pieczarze. Aren założyła na siebie złoty diadem i niezliczoną ilość różnorakich naszyjników. Pierwszy raz od początku całej podróży Mahnue widział ją tak szczęśliwą. Zadziwiające jak uśmiech zmienia oblicze człowieka czyniąc go zupełnie innym, piękniejszym. To właśnie uśmiech sprawia że w tym jednym momencie ujawnia się w nas cząstkę raju. Człowiek został stworzony do radości...
– Nie ruszaj się kotku- usłyszał nagle, to był głos Stellena.- Nie próbuj nawet sięgać po swój miecz, bo stracisz twoje słodkie życie.
Aren spuściła rękę w dół i zapytała z rezygnacją:
– Czego chcesz Stellen?
– Dobrze wiesz. Skarbu, po to tu jestem, tylko nie mów, że się tego nie spodziewałaś. No dalej ściągaj te błyskotki!
– Spodziewałam się, ale myślałam że zdążę cię zabić zanim przyjdzie ci to do głowy. Zaskoczyłeś mnie tym szybkim atakiem i to od tyłu- powiedziała Aren ściągając wszystkie wcześniej założone klejnoty. Starała się opanować, ale Mahnue wyczuwał rosnącą w niej złość.
– Tak, tak, ale ja myślę szybko moja droga, w przeciwieństwie do ciebie- Stellen zaśmiał się parszywie po czym kazał jednemu ze swoich ludzi związać Aren i Mahnue, tym co znajdowało pod ręką, a był to złoty naszyjnik.
– Mogłeś uniknąć tych przykrych konsekwencji młodzieńcze, ale skoro wolałeś co innego twoja strata- powiedział Stellen pochylając się nad chłopakiem.
Załoga pojawiła się błyskawicznie i wyniosła wszystkie pięć skrzyń. Nikt nie zechciał im pomóc, wszyscy udawali że niczego nie widzą. Zapewne spodziewali się takiego toku zdarzeń i nie chcieli się w nic mieszać, lub Stellen od początku ich przekupił perspektywą łatwego zdobycia łupu.
– Do zobaczenia- powiedział Stellen złośliwie na pożegnanie i zostawił ich samych.
– Cholera!- Wykrzyknął Mahnue ze wszystkich sił. Odpowiedziało mu jedynie echo jaskini.
– Przestań się wydzierać, chcesz żeby to coś w górze na nas spadło?- Powiedziała Aren poważnie. Mimo całej zaistniałej sytuacji nie traciła zdrowego rozsądku. Zdołała opanować swój gniew.
– Jesteśmy zgubieni! -Mahnue spojrzał na wiszące u góry, ostre niczym miecze, stalaktyty.- Wszystko przepadło, wiedziałem że to nie będzie miało sensu. Od samego początku stary Luhba ostrzegał mnie przed tym, ale ja mu nie wierzyłem! Dlaczego byłem taki głupi?!
– Zamiast tyle gadać pomóż mi – powiedziała Aren ze złością- musze wygiąć to ogniwo łańcucha. Wyciągnij z mojego buta mizerykordię, powinna się nadawać.
Posłusznie wykonał jej polecenie. Cała operacja nie trwała długo, ogniwo wygięło się bez większego trudu. Było zrobione z czystego złota, dlatego można było je tak łatwo formować. Mahnue mimowolnie westchnął z zachwytu.
– Udało się!- Wykrzyknęła Aren kiedy łańcuch opadł. – Wynośmy się stąd szybko.
– Po co? I tak wszystko jest stracone. Nie mamy skarbu, ani łodzi, by wrócić na brzeg. Beznadziejna sytuacja!- Mahnue z rezygnacją usiadł na ziemi.
– Chcesz tu zostać do końca życia i strzec pustej jaskini jako szkielet?- Wykrzyknęła dziewczyna zniecierpliwiona.
– Tak.
– Gadasz bzdury! Tylko skarb się dla ciebie liczył? Tylko to? Myślałam, że zależy ci na przygodzie, na zrobieniu czegoś szalonego, czego nie dokonał nikt inny! Dlatego zgodziłam się uczestniczyć w tej wyprawie! Podziwiałam cię ze to, a ty teraz rezygnujesz z dalszej drogi, tylko dlatego, że cała przygoda nie skończyła się tak jak się tego spodziewałeś. Mówiłam ci, niepotrzebnie martwisz się o jutro, a gdy nie spełniają się twoje oczekiwania jesteś rozczarowany. Czy ty myślisz że bogów obchodzą wymagania jakiegoś śmiesznego człowieka? Czy myślisz, że ktoś, kto zajmuję się kształtowaniem jutra, nie ma nic innego do roboty, tylko spełniać twoje dziecinne zachcianki? Nie wiemy co przyniesie następny dzień i nigdy nie będziemy wiedzieć, bo czas jest czymś czego żaden człowiek nie zdoła sobie podporządkować. Więc przestań tak siedzieć na ziemi i gapić się na mnie jak ciele na malowane wrota. Ruszaj tyłek i wychodzimy na powierzchnię!
Wytrzeszczył szeroko oczy. Poczuł się jak ostatni dureń i zdawał sobie sprawę z tego że rzeczywiście nim był. Bez słowa podniósł się z ziemi i ruszył za dziewczyną w kierunku powierzchni.
Statek tonął. Piękne rzeźbione burty pochłaniała woda, tonęły wodne nimfy i morskie ryby. Piękna bogini uniosła jeszcze wysoko głowę, starając się jak najdłużej utrzymać nad wodą, lecz bezlitośnie rozszalałe fale nie oszczędziły nawet jej. Wszystko stało się niczym wobec potęgi żywiołu. Lewiatan powrócił do morza.
Mahnue usiadł na skale i złapał się za głowę w geście rozpaczy.
– Teraz straciliśmy wszystko- powiedział jakby do siebie- skarb i drogę powrotną. Nic już nie zostało.
Aren usiadła obok niego i wyciągnęła złoty naszyjnik, którym byli związani. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się wesoło.
– Mam na imię Maria, miło mi- powiedziała nagle, cicho i jakby nieśmiało wpatrując się w tonący statek. Mahnue spojrzał na nią zaskoczony. Jej twarz wyglądała teraz inaczej niż przedtem, nie potrafił sobie tego wytłumaczyć...
– Czy ty niczego nie żałujesz?- Odważył się zapytać. Spojrzała na niego wesoła i uśmiechnięta, to już nie była ta sam osoba, wiedział to.
– Ja znalazłam swój skarb – powiedziała.