15465
Szczegóły |
Tytuł |
15465 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15465 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15465 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15465 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JAYNE ANN KRENTZ
DŁUGI SPACER
Tytuł oryginału ECLIPSE BAY
Cudownej Cissy i wspanialej paczce z www.jayneannkrentz.com
Prosiłyście mnie o serią...
PROLOG
Eclipse Bay, Oregon Północ,
osiem lat wcześniej...
To będzie długi spacer do domu.
Głos był niski, nieco szorstki i bez wątpienia męski - taki, który u większości kobiet
wywołuje dreszcz podniecenia i emocji. Dochodził z nieprzeniknionego mroku panującego wokół
Eclipse Arch - kamiennego monolitu górującego nad tym odosobnionym rejonem skalistej plaży
Eclipse Bay.
Zapatrzona w znikające w oddali światła samochodu Perry'ego Decatura, Hannah Harte
wzdrygnęła się; spojrzała w stronę, z której doszedł głos, i odwróciła się. Jej serce, które i tak
już szybko biło z powodu nieprzyjemnej kłótni w samochodzie, przyspieszyło jeszcze bardziej.
Przemknęło jej przez głowę, że może nie postąpiła najrozsądniej, wysiadając z
samochodu. O tej porze ten zakątek Bayview Drive był zawsze bardzo wyludniony. Wspaniałe,
skomentowała w myślach swoje zachowanie. Wpadłam z deszczu pod rynnę. Ja, taka czujna i
ostrożna, która nigdy nie ryzykuje, nigdy nie przysparza sobie kłopotów, znalazłam się w
takiej sytuacji?
- Z kim mam przyjemność? - spytała, wolno cofając się o krok i mobilizując do
ucieczki.
Z mroku panującego przy skalnym łuku wyłonił się mężczyzna. Jego sylwetka
zamajaczyła w zimnym świetle księżyca jaśniejącego na nocnym niebie. Był to jeden z
ostatnich dni lata. Nieznajomy stał niecałe sześć metrów od Hannah.
- Cześć, Harte - przywitał ją. Ton jego głosu był chłodny i ironiczny, choć wyczuwało
się w nim nutę rozbawienia. - Nie poznajesz złego, nikczemnego i niegodnego zaufania
Madisona?
Teraz zorientowała się, że zna tę męską sylwetkę o aroganckiej pozie i zwierzęcym
wdzięku. W srebrzystym świetle księżyca zajaśniały kruczoczarne włosy. Dostrzegła
skórzaną kurtkę, czarny obcisły podkoszulek i dżinsy zbliżającego się do niej mężczyzny.
To był Rafe Madison, najbardziej wyróżniający się wmieście chłopak. Pochodził z
cieszącej się złą sławą, zdeprawowanej rodziny Madisonów. Od trzech pokoleń - od sławetnej
ulicznej bójki Mitchella Madisona z Sullivanem Harte'em przed Fulton's Supermarket -
Harte'owie nie ustawali w wysiłkach, by ich dzieci nie utrzymywały kontaktów z zepsutymi i
zdemoralizowanymi Madisonami.
Najwyraźniej Rafe też postanowił zrobić wszystko, by podtrzymać złą sławę swej
rodziny. Syn rzeźbiarza i modelki, został wraz z bratem osierocony w wieku dziewięciu lat.
Wychowywał ich zdeprawowany dziadek Mitchell, który zdaniem matki Hannah absolutnie
nie nadawał się na ojca.
Rafe wyrósł na zepsutego młokosa. Chyba tylko cudem udało mu się nie trafić jeszcze
do więzienia, ale większość mieszkańców Eclipse Bay sądziła, że była to tylko kwestia czasu.
Ma dwadzieścia cztery lata, o cztery więcej ode mnie, pomyślała Hannah.
Było powszechnie wiadomo, że dziadek okropnie się na niego rozgniewał, gdy ten w
połowie drugiego roku porzucił college i wstąpił do armii, gdzie nie wytrzymał jednak długo -
bo nie tak ją sobie wyobrażał. Odszedł z wojska nie nabywszy żadnych przydatnych w życiu
umiejętności. Tego lata Mitchell starał się go nakłonić do podjęcia pracy u starszego brata,
Gabe'a, który usiłował, wbrew zdrowemu rozsądkowi, ponownie rozkręcić rodzinny interes.
Ludzie nie dawali Gabe'owi szans na odniesienie sukcesu, ale on nie ustawał w wysiłkach, by
mu się powiodło.
Pomimo że Hannah wraz z rodziną spędzała w Eclipse Bay każde lato i liczne
weekendy oraz wakacje, to nigdy nie miała z Rafe'em bezpośredniej styczności. Różnica
wieku aż do dzisiejszego wieczoru sprzyjała temu, by ich drogi życiowe nie spotkały się -
nawet w tej niewielkiej nadmorskiej miejscowości, w której obie rodziny tak głęboko
zapuściły korzenie. Cztery lata między dziećmi stanowią przepaść nie do pokonania.
Ale te czasy należały do przeszłości. Dziś Hannah miała dwudzieste urodziny. Tej
jesieni rozpoczynała naukę w college'u w Portland. Teraz nagle te cztery lata straciły swoje
znaczenie.
Gdy uświadomiła sobie, że Rafe był świadkiem jej gwałtownej sprzeczki z Perrym w
samochodzie, poczuła paraliżujące zażenowanie. Harte'owie nie pozwalali sobie nigdy na
takie kompromitujące ceny. Była w tym jakaś ironia losu, że gdy Hannah właśnie złamała tę
żelazną regułę, to w pobliżu znajdował się nie kto inny, tylko Madison.
- Często to robisz? - spytała szorstko.
- Co?
- Często chowasz się za skały, by szpiegować ludzi, którzy chcą porozmawiać na
osobności?
- Musisz przyznać, że w tej mieścinie trudno liczyć na duży wybór rozrywek.
- Z pewnością to prawda, jeśli ma się takie ograniczone pojęcie na temat tego, czym
jest rozrywka. - Odcięła się. Motocykl Rafe'a stał najczęściej na małym parkingu przy sklepie
porno Virgil's Adult Books and Video Arcade., Spytała więc: - A co robisz, gdy nie
zachowujesz się jak zboczeniec?
- Zboczeniec? - Rafe aż gwizdnął ze zdumienia. - Czy nie jest to przesadne określenie
zwykłego podglądacza?
- Owszem - powiedziała sztywno.
- Tak pomyślałem, choć nie byłem do końca pewny. Rzuciłem college, zanim
zaczęliśmy się uczyć bardziej wyszukanych słów.
Kpił z niej. Zdawała sobie z tego sprawę, ale nie wiedziała, jak ma się zachować.
- Na twoim miejscu nie szczyciłabym się tym, że porzuciłam szkołę - oświadczyła,
przyciskając mocno rękami torebkę do piersi, jakby to była magiczna tarcza mogąca ją
uchronić przed jakimiś demonicznymi fluidami emanującymi z Rafe'a. - Mój ojciec uważa, że
to bardzo źle, iż tak nierozważnie przekreśliłeś swoją przyszłość. Twierdzi, że tkwi w tobie
wielki potencjał.
Zęby Rafe'a błysnęły w sardonicznym uśmiechu.
- Wiele osób mówiło mi to w dzieciństwie, poczynając od mojego pierwszego
nauczyciela. I wszyscy oni dochodzili do wniosku, że nie wykorzystam owego drzemiącego
we mnie potencjału.
- Jesteś już dorosły i tylko od ciebie zależy, czy twoje życie będzie udane. Nie możesz
obwiniać innych za swoje niepowodzenia.
- Nigdy tego nie robiłem - zapewnił ją. W tonie jego głosu słychać było powagę. - Z
dumą mogę powiedzieć, że sam sobie spieprzyłem życie.
Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. Hannah jeszcze mocniej ścisnęła torebkę i
znowu się cofnęła.
- Oświadczyłaś, że ty i ten gość, który właśnie odjechał, zjawiliście się tu, by
porozmawiać na osobności. - Jego słowa brzmiały zaczepnie, jakby prowadził śledztwo. - Ale
ja nie odniosłem wrażenia, że, jak zapewne byś to nazwała, konwersowaliście. Kto to jest ten
palant?
Z jakichś niewyjaśnionych powodów Hannah czuła się zobowiązana do obrony
Perry'ego, który w przeciwieństwie do Rafe'a mógł jeszcze coś w życiu osiągnąć. Ale może
tylko tak jej się zdawało, że chce go bronić. Po prostu nie chciała dopuścić do siebie myśli, że
należy do tych kobiet, które umawiają się z „palantami”.
Oczywiście Perry nie był żadnym palantem, tylko dobrze zapowiadającym się
naukowcem.
- Nazywa się Perry Decatur - odpowiedziała chłodno. - Skończył Chamberlain. Ale
takie rzeczy jak studia chyba cię nie interesują.
- Zapewne liczył na to, że wieczór skończy się trochę inaczej.
- Perry jest w porządku. Po prostu stał się nieco natarczywy, to wszystko.
- Natarczywy? Hm... Tak to nazywasz? - Rafe wzruszył ramionami. - Wyglądało to
tak, jakbyś nieźle się broniła. Myślałem nawet, że trzeba ci pomóc, ale szybko doszedłem do
wniosku, iż radzisz sobie całkiem nieźle.
- Perry nie należy do mężczyzn, którzy używają siły - oburzyła się Hannah. - Co ty
sobie myślisz? Skończył uczelnię! Chce wykładać politykę.
- Doprawdy? Od kiedy to polityka jest nauką?
Zadał pytanie retoryczne, więc puściła je mimo uszu.
- Ma obiecaną pracę na wydziale w Chamberlain, gdy zrobi doktorat.
- Ale wpadłem. Gdybym to wiedział, ani przez chwilę nie martwiłbym się o ciebie,
kiedy zmagałaś się z nim w samochodzie. Sądziłem dotąd, że gość, który planuje obronić
pracę doktorską i zamierza zostać wybitnym profesorem w Chamberlain, nie powinien
narzucać się kobiecie. Ale byłem naiwny.
Teraz Hannah cieszyła się, że jest północ. Przynajmniej Rafe nie mógł zobaczyć
rumieńców, które poczuła na policzkach. Zapewne była pąsowa jak róża.
- Nie ma żadnego powodu do takiego sarkazmu. Pokłóciliśmy się, to wszystko.
- Czy często umawiasz się z palantami?
- Przestań nazywać Peny'ego palantem!
- Po prostu byłem ciekawy. Chyba nie powinnaś mieć mi tego za złe, biorąc pod
uwagę zaistniałe okoliczności, nieprawdaż?
- Powinnam. To cię nie tłumaczy. - Spojrzała na Rafe'a ze złością. - Celowo
zachowujesz się jak gbur.
- Ale nie tak jak ten palant, hm? Nawet cię nie dotknąłem.
- Och, zamknij się. Wracam do domu.
- Naprawdę nie chcę się naprzykrzać, ale zauważ, że jesteś sama w środku nocy na tej
odludnej drodze. Tak jak powiedziałem, to będzie długi spacer do domu.
Hannah potrafiła znaleźć tylko jeden słaby punkt w jego logicznym wywodzie.
- Nie jestem tutaj sama - stwierdziła, zgodnie z faktem.
Rafe uśmiechnął się. W bladym świetle księżyca jego uśmiech wydał jej się złowrogi.
- Oboje wiemy, że dla twojej rodzinki to, że jestem tutaj z tobą, czyni twoją sytuację
gorszą, niż gdybyś była sama. Nie zapomniałaś chyba, że nazywam się Madison?
Hannah uniosła podbródek.
- Nic mnie nie obchodzi ta głupia kłótnia, która poróżniła nasze rodziny. Stare dzieje,
i tyle.
- Racja. Stare dzieje. Ale wiesz, co się mówi o starych dziejach - że ci, którzy nie
zważają na płynące z nich wnioski, narażają się na przeżywanie ponownie tych samych
sytuacji.
- Mówisz to samo, co ciotka Isabel. Wciąż wygłasza tego rodzaju poglądy.
- Wiem.
Hannah była zaskoczona.
- Rozmawiałeś z moją ciotką?
- To ona rozmawiała ze mną. - Rafe wzruszył ramionami. - Czasami wykonuję różne
prace na terenie jej posiadłości. To uprzejma starsza pani, może nieco dziwna, ale bądź co
bądź jest z Harte'ów.
Hannah próbowała sobie wyobrazić, jak zareagowaliby jej rodzice na wiadomość, że
ciotka Isabel wynajmuje Rafe'a do wykonywania różnych dziwnych prac w Dreamscape.
- To rzeczywiście tłumaczy, skąd masz taki pogląd - stwierdziła.
- Chyba nie sądziłaś, że wyczytałem go w książce?
- No cóż, wszyscy wiedzą, że umiejętność czytania wykorzystujesz głównie do
studiowania „literatury” pornograficznej w sklepie porno Virgila Nasha - oznajmiła nieco
afektowanym tonem. - Wątpię więc, byś w sprzedawanych przez niego książkach czy
magazynach natknął się na tego rodzaju pogląd.
Rafe stał przez chwilę w milczeniu, jakby jej słowa go zaskoczyły. Szybko się jednak
otrząsnął.
- Racja, tyle że najczęściej gapię się na zdjęcia.
- Jestem tego pewna.
- Założę się, że ten twój palant dużo czyta.
Tego było już za wiele. Musiała stawić czoło Rafe'owi Madisonowi. Co prawda był od
niej o cztery lata starszy i bardziej doświadczony życiowo, ale ona pochodziła z Harte'ów,
którzy nigdy nie oddawali pola Madisonom.
- Jeśli nie przyszedłeś tu, by zabawiać się w podglądacza - zaczęła chłodno - to co
robisz przy Eclipse Arch o tak późnej porze?
- To samo co ty - odparł spokojnie. - Byłem z dziewczyną na randce. Nieco się
posprzeczaliśmy i wywaliła mnie z samochodu.
Hannah była zdumiona.
- Kaitlin Sadler wyrzuciła cię z samochodu, bo nie chciałeś z nią uprawiać seksu?
- Nie poszło nam o seks - odpowiedział z rozbrajającą szczerością. - Pokłóciliśmy się
o to, że spotyka się z innymi facetami.
- Rozumiem. - Nie było tajemnicą, że Kaitlin umawia się z innymi mężczyznami. -
Słyszałam, że chce wyjść za tego, który zabierze ją z Eclipse Bay.
- Dobrze słyszałaś. Najwyraźniej ja nie jestem wstanie tego zrobić. To tak samo jak z
tym tkwiącym we mnie potencjałem, którego nie potrafiłem wykorzystać.
- Żal mi ciebie.
- Do diabła, ja nie mam nawet stałej pracy!
- Istotnie, nie sądzę, by Kaitlin uważała, że praca przy smażeniu wegetariańskich
hamburgerów w Snow's Cafe daje ci możliwość awansu społecznego - oznajmiła Hannah w
zadumie.
- Z pewnością tak nie uważa. Dała mi to jasno do zrozumienia.
Hannah uświadomiła sobie z przerażeniem, że w głębi duszy odczuwa odrobinę
współczucia i sympatii do Rafe'a.
- Musisz przyznać, że absolutnie nie możesz spełnić jej oczekiwań.
- Wiem, ale uznałem za oczywiste, że skoro się spotykamy, to żadne z nas nie
kombinuje na boku z kimś innym.
- Jak rozumiem, dla Kaitlin nie było to takie oczywiste?
- Nie było. Powiedziała, że nie chce, bym ją ograniczał. Bez ogródek wyznała, że
najważniejsze jest dla niej znalezienie bogatego męża. Byłem zdruzgotany, gdy usłyszałem,
że jestem dla niej jedynie zabawką.
- Aż tak? Zdruzgotany?
- Do licha, Madisonowie też mają uczucia.
- Czyżby? - wymamrotała pod nosem. - Nigdy o tym nie słyszałam.
- Moja rodzina nie lubi się z nimi obnosić.
- Nie dziwię się. Wiadomość o waszej uczuciowości mogłaby zrujnować wizerunek
Madisonów.
- Jasne. Może cię to zdziwi, ale spotykanie się z kimś, kto za twoimi plecami usilnie
szuka bogatego faceta na męża, jest naprawdę bardzo irytujące.
- Tak właśnie postępuje Kaitlin - stwierdziła Hannah pojednawczo. - Każdy w mieście
o tym wie.
Rafe uśmiechnął się powściągliwie.
- Od dzisiejszego wieczoru może tak postępować z kimś innym.
- Pewnie się okropnie... hm... zmartwiła, gdy jej powiedziałeś, że nie chcesz już
dłużej być przez nią traktowany jak zabawka?
- Diabelnie się wkurzyła.
Hannah próbowała w mroku odczytać wyraz jego twarzy, ale nie sposób było
stwierdzić, co myślał lub czuł, zakładając, że w ogóle myślał i czuł.
- Wydaje mi się, że nie jesteś specjalnie zdruzgotany rozpadem swojego związku z
Kaitlin - stwierdziła Hannah ostrożnie.
- Mylisz się. Powiedziałem ci, że jestem uczuciowym facetem. Ale jakoś sobie
poradzę.
- A co z Kaitlin?
- Zastanawianie się nad jej uczuciami nie znajduje się na liście moich
najważniejszych spraw do załatwienia - skwitował oschle.
Spojrzała na niego, zdumiona.
- Sugerujesz, że masz listę spraw do załatwienia?
- W porządku, Nie jest to komputerowy pięcioletni plan generalny, jaki z pewnością
wisi na ścianie w twojej sypialni. Ale czasami inni też odczuwają potrzebę sporządzenia
pewnego rodzaju listy spraw do załatwienia.
Hannah skrzywiła się na myśl, że na początku lata sporządziła taką właśnie listę i
powiesiła ją w sypialni na specjalnej tablicy nad komodą z lustrem. Co więcej, była to
uaktualniona, dokładniejsza wersja listy, którą wykonała po skończeniu szkoły średniej.
Leżało w jej naturze spisywanie celów do osiągnięcia i wybór drogi ich realizacji. Wszystkich
w jej rodzinie uczono dobrej organizacji i myślenia o przyszłości. Jej ojciec, Hamilton, lubił
mawiać, że niezaplanowane życie to życie chaotyczne.
Madisonów cechowała natomiast skłonność do kierowania się donkiszotowskimi
obsesjami, dziwacznymi żądzami i niespodziewanymi porywami serca. Gdy któregoś z nich
opanowała namiętność, podobno nic nie mogło stanąć mu na przeszkodzie. Jeśli zatem Rafe tak
spokojnie przyjął rozstanie z Kaitlin Sadler, to zapewne nie łączyła ich miłość.
- W porządku, niech ci będzie - odparła, wciąż niepewna, czy Rafe z niej nie kpi. -
Ciekawe, co znajduje się na twojej liście najważniejszych spraw do załatwienia?
Przez chwilę sądziła, że chłopak nie odpowie. Jeszcze głębiej wsunął ręce w kieszenie
skórzanej motocyklowej kurtki i odwrócił się w stronę zatoki.
- Nie sądzę, by zbyt cię obchodziły moje plany życiowe - stwierdził krótko. - Nie zanosi
się na to, bym zrobił doktorat czy coś w tym rodzaju.
Hannah przyglądała mu się uważnie, niechętnie przyznając, że jej zainteresowanie jednak
rośnie.
- Opowiedz mi o nich.
Nie spieszył się z odpowiedzią. Miała wrażenie, że toczył ze sobą wewnętrzną walkę.
- Mój dziadek uważa, że mam głowę do interesów, a tracę czas na włóczenie się po
okolicy - odezwał się w końcu. - Chce, bym pracował dla Gabe'a.
- Ale ty tego nie chcesz, nieprawdaż?
- Madison Commercial to ukochane dziecko Gabe'a. On wszystkim kieruje, i tak ma to
wyglądać. Dogadujemy się ze sobą, ale w wojsku dowiedziałem się o sobie kilku rzeczy - na
przykład tego, że nie jestem stworzony do wykonywania czyichś rozkazów.
- Nie jestem tym specjalnie zaskoczona.
Rafe wyjął rękę z kieszeni, podniósł niewielki kamień i cisnął go przed siebie. Kamień
odbił się kilka razy od ciemnej powierzchni wody w zatoce i zatonął.
- Chcę być niezależny.
- Rozumiem cię.
Odwrócił głowę i spojrzał na Hannah przez ramię.
- Naprawdę? - zdziwił się.
- Ja też nie chcę pracować w firmie czy w jakiejś biurokratycznej strukturze -
odpowiedziała cicho. - Gdy tylko skończę studia, uruchamiam własny biznes.
- Wszystko zgodnie z planem, co?
- Niezupełnie. Ale zanim opuszczę uczelnię, istotnie powinnam mieć większość
szczegółów dopracowanych. A ty? Jakie masz plany na przyszłość?
- Nie trafić do więzienia.
- To z pewnością imponująca ścieżka kariery. Ale musiałbyś studiować przez lata i
zapewne zrobić staż oraz odbyć rezydenturę, aby udało ci się osiągnąć ten cel.
- Wszyscy, których znam, uważają, że nieskończenie w więzieniu będzie moim poważnym
sukcesem życiowym. - Rafe odwrócił się do Hannah i spojrzał jej w oczy. - A ty? Jaki interes
chce rozkręcić kobieta sukcesu?
Hannah usiadła na skale kilka kroków od niego.
- Nie jestem jeszcze pewna. Wciąż analizuję różne możliwości. Wiele rozmawiam na ten
temat z ojcem. On uważa, że sukces zależy od tego, czy ktoś zdoła zająć niewielką niszę w
sektorze usług - taką, której wielkie koncerny i przedsiębiorstwa nie mogą zagarnąć z racji
swoich rozmiarów.
- Coś w sektorze usług typu masaż na telefon lub panienki do towarzystwa?
- Okropnie śmieszne.
- Widziałem reklamy w Yellow Pages. No wiesz, te adresowane do podróżujących
biznesmenów i do uczestników różnych zjazdów. „Spędź miło czas w zaciszu swojego pokoju
hotelowego. Zapewnimy ci osobę do towarzystwa. Dyskrecja gwarantowana”.
- Twoje poczucie humoru jest tak ograniczone, jak pomysły na spędzenie wolnego czasu
wieczorem.
- A czego się spodziewałaś po facecie, który nie ma doktoratu?
- Z pewnością zbyt wiele. - Hannah podciągnęła kolana pod brodę i objęła je dłońmi.
Rafe stanął przy skale, na której siedziała.
- Przepraszam. Nie powinienem ci dokuczać w ten sposób.
- W porządku, nie gniewam się.
- Jestem przekonany, że znajdziesz dla siebie tę swoją niszę lub cokolwiek innego.
Życzę ci powodzenia.
- Dzięki.
- Czy na twojej liście spraw do załatwienia znajduje się małżeństwo?
Spojrzała na niego zaskoczona.
- Och, tak, oczywiście.
- Jak sądzę, poślubisz kogoś pokroju tego palanta, czyż nie?
Hannah westchnęła.
- Nigdy nie traktowałam Perry'ego poważnie. Chciałam po prostu mieć tego lata
kogoś, z kim mogłabym miło spędzić czas. - Zmarszczyła nos. - I żeby nie okazał się tak
pseudoprzyjacielski i niby - zabawny jak dziś wieczorem.
- Z całą pewnością nie był to Pan Odpowiedni.
- Nie.
- Idę o zakład, że masz długą listę wymagań, którym musi sprostać Pan Odpowiedni,
zanim zgodzisz się go poślubić, czyż nie?
Poczuła się nieswojo z powodu tego ironicznego pytania.
- Ja po prostu wiem, jakiego chciałabym mieć męża. Czy to źle? Jeśli ty nie
wybiegasz zbyt daleko w przyszłość, nie znaczy to, że inni muszą żyć z dnia na dzień.
- To prawda - odpowiedział i szybko usiadł na skale obok niej. Zrobił to lekko i
zwinnie jak kot.
- Powiedz mi, jakie przeszkody musi pokonać Pan Odpowiedni, zanim zgodzisz się
go poślubić.
Hannah musiała się odciąć. Wyciągnęła rękę i zaczęła wyliczać podstawowe
wymagania.
- Ma być inteligentny, dobrze wykształcony, powinien skończyć renomowaną uczelnię
i odnosić sukcesy w swojej dziedzinie. Ma też być lojalny, honorowy, przyzwoity i godny
zaufania.
- I nienotowany w kartotekach policyjnych?
- W żadnym wypadku. - Wyciągnęła drugą rękę i kontynuowała wyliczanie. - Ma być
niezawodny, uprzejmy, czuły i zaangażowany. Ma być kimś, z kim potrafiłabym rozmawiać o
wszystkim, kimś, kto podzielałby moje zainteresowania i życiowe cele. To bardzo ważne,
wiesz?
- Uhum.
- Powinien także mieć dobry kontakt z moją rodziną, kochać zwierzęta i być dla mnie
silnym oparciem w życiu.
Rafe odchylił się do tyłu i oparł na łokciach.
- A poza tym ma być po prostu zwykłym facetem?
Hannah poczuła się urażona kpiną w jego głosie.
- Sądzisz, że wymagam za dużo?
Uśmiechnął się lekko.
- Bądź realistką. Facet, którego szukasz, nie istnieje. A nawet jeśli tak, to okaże się, że
ma jakiś słaby punkt, którego sienie spodziewałaś.
- Tak myślisz? - Hannah przymknęła powieki. - A co powiesz o Pani Odpowiedniej?
Czy w ogóle masz jakieś wyobrażenia na jej temat?
- Nie mam. Wątpię, czy taka istnieje. Ale nie chodzi o to, że sprawa nie ma dla mnie
znaczenia.
- Bo nie jesteś zainteresowany związkiem monogamicznym? - spytała z przekąsem.
- Nie, ponieważ mężczyźni z mojej rodziny raczej nie sprawdzają się w małżeństwie.
Biorąc pod uwagę moje obciążenia dziedziczne, nie ma szans, by mi się udało.
Z tym Hannah musiała się zgodzić. Wszyscy wiedzieli o rażąco nieudanych czterech
małżeństwach jego dziadka, Mitchella. Z kolei ojciec Rafe'a, Sinclair Madison, miał dwie
żony, zanim wdał się w burzliwy romans ze swoją modelką, która urodziła mu dwóch synów.
Gdyby nie zginął wraz z nią w wypadku motocyklowym, to śmiało można by założyć, że
uwikłałby się w wiele jeszcze romansów i małżeństw, tak iż rekord Mitchella wypadłby mizernie
w porównaniu z jego osiągnięciami.
- Małżeństwa nie można traktować jak loterii czy rzutu kośćmi - obruszyła się Hannah. -
To poważna decyzja życiowa, którą trzeba podjąć w sposób racjonalny.
- Myślisz, że to takie łatwe?
- Nie powiedziałam, że to łatwe. Chodzi o to, że decyzja o zawarciu małżeństwa
powinna być przemyślana i liczyć się ze zdrowym rozsądkiem.
- A jak ma się do tego miłe spędzenie czasu, o którym wcześniej wspomniałaś?
Hannah zacisnęła zęby.
- Znowu mi docinasz.
- Spójrz prawdzie w oczy. My, Madisonowie, zwykle nie kierujemy się zdrowym
rozsądkiem. Prawdopodobnie brak nam genu, który za niego odpowiada.
- Oszczędź mi tych bredni. Rafe, ja podchodzę do tych spraw poważnie. Absolutnie nie
wierzę, że nie możesz zmienić tego, co uważasz za swoje przeznaczenie. Zmierzył ją
spojrzeniem.
- Naprawdę sądzisz, że mógłbym być tym pierwszym, który jest w stanie się wyłamać?
- Jeśli bardzo byś tego chciał, to naprawdę sądzę, że tak, że potrafisz to zrobić.
- Niesamowite. Kto by pomyślał, że ktoś z Harte'ów może być takim fantastą.
- To co zamierzasz zrobić ze swoim życiem?
- No cóż. Zauważyłem, że dobrze jest być guru, którego otacza kult. To dochodowy
interes - wycedził.
- Bądź poważny. Masz przed sobą całe życie. Nie zmarnuj go. Pomyśl o tym, czego
pragniesz. Zaplanuj coś konkretnie. Postaw przed sobą poważne cele i potem dąż do ich osiągnięcia.
- Nie uważasz mojego obecnego celu, o którym wspomniałem, za istotny?
- Nie trafić do więzienia to rzeczywiście jest w twoim wypadku szczytne zamierzenie.
Jednak to nie wystarczy, Rafe, wiesz o tym.
- Może i nie wystarczy, ale to wszystko, co obecnie zaplanowałem. - Spojrzał na zegarek.
Tarcza błysnęła w blasku księżyca. - Myślę, że już pora, abyś poszła do domu.
Odruchowo sprawdziła, która godzina.
- Boże drogi! Już po pierwszej. Spacer do domu zajmie mi co najmniej trzydzieści minut.
Muszę iść.
Podniósł się ze skały płynnym ruchem i ruszył za Hannah.
- Odprowadzę cię.
- Nie ma potrzeby.
- Właśnie, że jest. Nie zapominaj, że ja jestem z Madisonów, a ty z Harte'ów.
- I co z tego?
- A to, że gdyby przytrafiło ci się coś w drodze do domu, a twoi starzy dowiedzieliby
się, że ostatnim kolesiem, z którym cię widziano, byłem ja, to na pewno wszystko zwaliliby na
mnie.
Uśmiechnęła się.
- I może szeryf Yates wsadziłby cię do więzienia?
- No. To by mi dopiero pokrzyżowało jedyny realny cel w życiu, który w tej chwili
mam.
W oddali, w pobliżu zdradliwych wód Hidden Cove, rysował się szeroki, półkolisty brzeg
zatoki. Na jego odległym końcu, który ginął teraz w mroku, znajdował się wychodzący w ocean
skrawek lądu zwany Sundown Point. Na drodze, biegnącej wzdłuż długiego urwistego brzegu,
otaczającego łukiem niespokojne wody Eclipse Bay, nie było żadnych latarni. Świeciły się tylko te
nieliczne na molo, przystani i w niewielkim centrum miasta - ponad dwie mile stąd, od strony
Hidden Cove.
Przed oczyma Hannah rozciągała się ściana mroku. Nie było widać również Sundown
Point. Ale Hannah wiedziała, że na gęsto zalesionym urwistym brzegu stoi kilka domków i willi.
Niestety, teraz z ich okien nie dochodziło żadne światło.
Letniskowa posiadłość jej rodziny znajdowała się niemal o milę stąd, przycupnięta nad
niewielką zaciszną zatoczką, a olbrzymi dom ciotki Hannah, Isabel, zwany Dreamscape - stał
jeszcze o pół mili dalej.
Miał to być rzeczywiście długi spacer do domu.
Hannah obejrzała się przez ramię. Z oddali, sącząc się spomiędzy drzew górujących nad
miastem, dochodził nikły blask położonego na stoku, dobrze oświetlonego parkingu.
Parking należał do Instytutu Nauk Politycznych w Eclipse Bay, nowo założonej placówki
naukowej, usytuowanej w pobliżu Chamberlain College.
- Moi rodzice są teraz w instytucie - zagadnęła Hannah, chcąc przerwać nieprzyjemne
milczenie. - Na przyjęciu wydanym na cześć Trevora Thornleya.
- Tego jajogłowego, który ubiega się o członkostwo we władzach stanowych?
- Tak. - Była zaskoczona, że Rafe wie o kampanii Thornleya. Raczej nie sprawiał
wrażenia, że interesuje się polityką. Szczęśliwie udało się jej powstrzymać od wypowiedzenia na
głos swojego spostrzeżenia. - Wygląda na to, że przyjęcie się przeciąga. Może uda mi się wrócić do
domu przed mamą i tatą.
- Szczęście ci sprzyja, nieprawdaż? Nie będziesz musiała się tłumaczyć z niezręcznej
sytuacji - dlaczego nie odprowadził cię do domu ten palant, tylko ja.
Spojrzała na niego zdziwiona.
- Powiem im, co się stało, tyle że dopiero rano.
Rafe lekko uderzył się dłonią w czoło.
- Racja. Ciągle o tym zapominam, że przebywam w towarzystwie Pani Chodząca Świętość.
Oczywiście powiesz rodzicom, że spędziłaś ze mną wieczór na plaży.
Hannah znieruchomiała.
- Panie Rafe Madison, nie spędziłam tego wieczoru z panem. Jeśli ośmielisz się
rozpowiadać swoim znajomym z Total Eclipse Bar and Grill, że tak było, to przysięgam, że...
podam cię do sądu. Zrobię cos, czego pożałujesz.
- Bądź spokojna - wymamrotał. - Nie zamierzam obwieszczać całemu miastu, że zaszło
coś między nami pod Eclipse Arch.
- Radzę ci tak postąpić. - Znowu mocniej ścisnęła torebkę i ruszyła szybkim krokiem.
Im wcześniej wróci do domu, tym będzie lepiej.
Rafe też przyspieszył i zrównał z nią krok. Nagle uświadomiła sobie, że jego obecność teraz
przy niej jest bardzo wskazana. Przez lata wielokrotnie przemierzała tę drogę, ale nigdy nie o
tak późnej porze. W Eclipse Bay przestępstwa zdarzały się niezwykle rzadko, ale jednak do nich
dochodziło, zwłaszcza latem, kiedy w mieście i na plaży tłumnie zjawiali się przyjezdni. Teraz
dziękowała losowi, że nie jest tu w nocy sama. Długi, samotny spacer do domu mógł ją kosztować
więcej niż tylko rozstrój nerwowy.
Po trzydziestu minutach dotarli do wysadzanej drzewami drogi dojazdowej do domu
letniskowego Harte'ów.
Gdy doszli do schodów werandy, Rafe się zatrzymał.
- Dalej nie idę - stwierdził. - Dobranoc, Hannah.
Weszła na pierwszy schodek i zatrzymała się. Poczuła się zawiedziona, że ich pierwsze
dziwne spotkanie już się skończyło. Nagle ogarnęła ją jakaś niewytłumaczalna tęsknota.
Uświadomiła sobie, że weszła na schodek absolutnie wbrew swej woli. Na pewno nie było nic
złego w pofantazjowaniu sobie nieco na temat Rafe'a Madisona. Bądź co bądź był największym
zawadiaką w mieście, przynajmniej wśród jej rówieśników. Z drugiej strony takiego chłopaka
nie mogła traktować poważnie. Ich znajomość nie miała przyszłości.
- Dzięki za odprowadzenie - powiedziała sztywno.
- Nie ma sprawy. Zrobiłem to, bo nie miałem dziś wieczorem nic lepszego do roboty. -
Żółtawe światło werandy ukazywało nieprzeniknioną głębię jego spojrzenia. - Powodzenia w reali-
zacji tego twojego planu pięcioletniego.
Hannah odruchowo chwyciła go za rękaw kurtki.
- Rafe, pomyśl o zrobieniu własnych planów. Nie zmarnuj swojego życia.
Uśmiechnął się szeroko. Błyskawicznie pochylił się do przodu i szybko, z
zaskoczenia, delikatnie pocałował ją w usta.
- Człowiek powinien robić to, co umie najlepiej, a ja jestem cholernie dobry w
marnowaniu sobie życia.
Ten krótki, nieoczekiwany pocałunek całkowicie ją rozbroił. Jej ciało ogarnęła fala
gorąca. Rozpalona, poczuła dziwne mrowienie. Ale zamaskowała niezręczność sytuacji,
wbiegając szybko po schodach werandy.
Zatrzymała się przed drzwiami, by wyjąć z torebki klucze. Gdy otwierała zamek, jej
dłoń lekko drżała. Po wejściu do środka odwróciła się, by spojrzeć na Rafe'a. Wciąż stał przy
schodach i patrzył na nią. W geście pożegnania uniosła dłoń i szybko zamknęła drzwi.
Rano obudził ją gwar głosów. Gdy otworzyła oczy, zobaczyła za oknem ścianę mgły.
Mgła była czymś nieodłącznym od letnich i wczesnojesiennych poranków w Eclipse
Bay. Zwykle do południa ustępowała, choć zdarzało się, że utrzymywała się przez cały dzień.
Przy ładnej pogodzie temperatura powietrza dochodziła po południu najwyżej do 24 stopni
Celsjusza. Nikt jednak nie przyjeżdżał do Eclipse Bay, by się opalać. Plaże południowej
Kalifornii należały do tych, którzy lubią wylegiwać się w żarze palącego słońca. Natomiast
dzikie, kamieniste plaże wybrzeża Oregonu były odpowiednie dla tych, którzy wolą założyć
wiatrówkę i nie zważając na poranną mgłę, podziwiać poszarpane przypływami i odpływami
wybrzeże, a także porozrzucane wzdłuż niego jaskinie skalne. Dla osób ceniących sobie
trudne, nieraz ryzykowne wyprawy wzdłuż wysokich nieosłoniętych urwisk oraz dla tych,
którzy lubią patrzeć na wzburzone wody oceanu, rozbryzgujące się o skaliste występy u
podnóża klifów.
Dobiegające z dołu głosy stawały się coraz głośniejsze.
Rodzice Hannah rozmawiali z kimś w kuchni. Z mężczyzną. Hannah nie rozumiała
poszczególnych słów, ale zdradzały napięcie i nerwowość.
Przez chwilę nasłuchiwała, a jej ciekawość rosła coraz bardziej. Kto to mógł być o tak
wczesnej porze? Nagle usłyszała imię i nazwisko. Rafe Madison.
- O cholera! - zaklęła pod nosem.
Szybko odrzuciła kołdrę, wyskoczyła z łóżka i w pośpiechu włożyła dżinsy, szary
golf, wsunęła stopy w mokasyny, przeczesała włosy i wyszła z pokoju.
Zbiegła po schodach i skierowała się do kuchni, z której dobiegały głosy.
Przy stole siedzieli jej rodzice i łysiejący, mocno otyły mężczyzna, którego
natychmiast rozpoznała.
- Dzień dobry, szeryfie Yates - pozdrowiła go.
- Dzień dobry, Hannah. - Phi! Yates skinął ciężko głową, jak to miał w zwyczaju. Od
kiedy Hannah pamiętała, był w tym mieście jedynym stróżem prawa, ale dopiero dzisiaj, po
raz pierwszy, pojawił się w ich domu.
Zamaskowała niepokój promiennym uśmiechem i pytająco spojrzała na rodziców.
Natychmiast zorientowała się, że wydarzyło się coś strasznego.
Na pięknej twarzy Elaine Harte malowało się napięcie i niepokój. Hampton Harte miał
zaciśnięte usta i wysuniętą do przodu szczękę, co nadawało mu surowy, groźny wygląd.
Hannah ogarnął obezwładniający strach.
- Co się stało? - spytała pospiesznie.
Ojciec przymknął oczy.
- Właśnie miałam iść na górę, żeby cię obudzić, kochanie - powiedziała cicho Elaine. -
Szeryf Yates przyniósł nam złe wiadomości.
Hannah wyobraziła sobie przerażający widok Rafe'a leżącego na Bayview Drive,
potrąconego śmiertelnie przez kierowcę, który zbiegł z miejsca wypadku. Rafe miał do domu
o wiele dalej niż ona. Musiał długo iść nocą wzdłuż nieoświetlonej drogi.
Podeszła do stołu i zacisnęła dłonie na oparciu wolnego krzesła.
Co się stało? - powtórzyła.
- Dziś rano znaleziono w Hidden Cove zwłoki Kaitlin Sadler - ponurym głosem
odpowiedział ojciec.
- O mój Boże! - A więc to nie Rafe, przemknęło jej przez głowę. On był bezpieczny.
Opadła na krzesło. Nagle dotarło do niej to, co powiedział ojciec. - Kaitlin Sadler?
- To wygląda na wypadek - odezwał się Yates. Wszystko na to wskazuje, że spadła ze
ścieżki biegnącej nad skałami. Muszę ci jednak zadać kilka pytań.
Coś w jego głosie i słowach zaniepokoiło Hannah, sprawiając, że szybko
przeanalizowała fakty. Rafe był w porządku, ale jego dziewczyna nie żyła. Nie trzeba było
być geniuszem, żeby się domyślić, dlaczego szeryf Yates przyszedł tu dziś rano. Jeśli kobieta
ginie w niewyjaśnionych okolicznościach, to policja zawsze najpierw poszukuje i sprawdza
jej chłopaka lub męża. Powiedział jej to kiedyś brat.
Hamilton przyglądał się córce z zakłopotaniem.
- Hannah, w całej tej sprawie są pewne niejasności. Phil mówi, że wczoraj wieczorem
Kaitlin miała randkę z Rafe'em Madisonem. Chłopak jednak zeznał, że w chwili, gdy zginęła,
był z tobą.
- Wyjaśniliśmy Philowi, że to niemożliwe - oświadczyła sucho Elaine. - Byłaś w
towarzystwie tego miłego młodzieńca z Chamberlain College, Peny'ego Decatura.
Yates odchrząknął.
- No cóż, rozmawiałem z panem Decaturem. Twierdzi, że niezupełnie tak było.
Hamilton spojrzał z irytacją na szeroką, spokojną twarz Yatesa.
- Stwierdziliśmy również, że nawet jeśli nie byłaś w towarzystwie Decatura, to i tak
jest wielce nieprawdopodobne, byś przebywała w miejscach, w których pojawia się Rafe
Madison.
- Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że Harte'owie nie utrzymują kontaktów z
Madisonami - odezwał się gromkim głosem Yates. - Młody Rafe zarzeka się jednak, że był
wtedy z Hannah, a ja muszę sprawdzić jego alibi.
Wnioski, jakie wypływały z jego wypowiedzi, poraziły Hannah.
- Nie rozumiem. Powiedział pan wcześniej, że Kaitlin zginęła w wypadku. Czy
istnieją jakieś wątpliwości dotyczące okoliczności jej śmierci?
- Nie mogę wykluczyć, że skoczyła z klifu. - Yates ujął w swoją olbrzymią dłoń
kubek z kawą. - Ta dziewczyna stale żyła w strasznym napięciu nerwowym.
Elaine zmarszczyła brwi.
- Miała trudną sytuację rodzinną, ale nie słyszałam nigdy ojej skłonnościach
samobójczych.
Przez chwilę Yates sączył kawę małymi łykami.
- Jest jeszcze inna możliwość. Spojrzeli na niego pytająco.
- Mogło dojść do sprzeczki - wyjaśnił cicho.
- Mój Boże - • szepnęła Elaine.
- Czy mamy przez to rozumieć, że mogła zostać zepchnięta? Hannah położyła ręce na
stole.
- Chwileczkę. Sugeruje pan, że Rafe Madison zabił Kaitlin?
- To mógł być wypadek - odrzekł Yates. - Jak powiedziałem, jest możliwe, że doszło
między nimi do szamotaniny.
- Ale to niedorzeczne. Dlaczego Rafe miałby zrobić coś takiego?
- Nie podobało mu się to, że Kaitlin spotyka się z innymi mężczyznami. Tak
przynajmniej mówią ludzie - odpowiedział Yates.
- Tak, ale...
Hamilton utkwił w niej wzrok.
- Kochanie, Rafe usiłuje cię wykorzystać jako alibi. Nie podoba mi się to, że wciąga
cię w tę całą przeklętą sprawę. Ale zajmę się tym później.
- Tato, posłuchaj...
- Teraz musisz jedynie powiedzieć panu Yatesowi, gdzie byłaś wczoraj między północą a
drugą nad ranem.
Hannah zbierała siły, oczekując na wybuch gniewu rodziców.
- Byłam z Rafe'em Madisonem.
Trzy dni później oficjalnie uznano śmierć Kaitlin Sadler za wypadek. Znacznie więcej
czasu wymagało, by ucichły burzliwe plotki na ten temat. Wiadomość, że tej nocy, kiedy zginęła
Kaitlin Sadler, Hannah Harte spotkała się z Rafe'em Madisonem, przetoczyła się przez
społeczność Eclipse Bay jak huragan. Początkowo niewiele osób wierzyło, że było to dzieło
przypadku.
Jedyną osobą, która wydawała się naprawdę uszczęśliwiona faktem, że Rafe i Hannah
spędzili ze sobą całe dwie godziny na księżycowej plaży, była stryjeczna babka Hannah, Isabel
Harte.
Miała osiemdziesiąt trzy lata. Była w rodzinie jedyną prawdziwą romantyczką. Faktu tego
nigdy nie ukrywała. Ta emerytowana pani profesor filologii angielskiej nigdy nie wyszła za mąż.
Mieszkała sama w Dreamscape, wielkiej dwupiętrowej rezydencji wzniesionej przez jej ojca za
fortunę, której dorobił się na rybołówstwie.
Przed laty to Isabel wyłożyła fundusze niezbędne do rozwoju Harte - Madison,
przedsiębiorstwa obrotu nieruchomościami, założonego przez Sullivana Harte'a i Mitchella
Madisona. Zagorzały spór, który zniszczył firmę i przyjaźń między Sullivanem i Mitchellem, był
dla niej źródłem nieustającej frustracji i rozczarowania. Wciąż żyła marzeniem, że kiedyś zakończy
się ten konflikt tak niszczący dla partnerskiego układu obu mężczyzn i rodzący taką wzajemną
nienawiść.
Hannah bardzo lubiła swoją stryjeczną babkę. Jej rodzice starali się namówić Isabel do
sprzedaży Dreamscape i przeprowadzenia się do apartamentu w Portland. Jednak starsza pani
absolutnie nie chciała się na to zgodzić.
Cztery dni po śmierci Kaitlin, gdy plotki jeszcze nie ucichły, Isabel zjawiła się w domu
Hannah. Siedziała teraz z Elaine Harte w kuchni.
- To takie romantyczne - stwierdziła Isabel z beztroską obojętnością obserwując
rozpaczliwy wraz twarzy Elaine. - Wypisz, wymaluj, Romeo i Julia.
- To niedorzeczne - wykrztusiła Elaine.
- Zgadzam się - poparła ją Hannah, stając w drzwiach. - Wiemy, jak skończyła się
historia Romea i Julii. Bardzo paskudnie, jeśli interesuje kogoś moja opinia.
- To mogłaby być historia Romea i Julii ze szczęśliwym zakończeniem - odrzekła Isabel,
nie przejmując się opinią Hannah i jej matki. - Położyłoby ono kres długotrwałej waśni obu
rodzin.
Elaine błagalnie podniosła oczy ku górze.
- Isabel, waśń dotyczy Sullwana i Mitchella. My wszyscy pozostali po prostu się
ignorujemy. Rafe Madison naprawdę nie ma powodu, by interesować się taką piękną
dziewczyną jak Hannah.
- Dzięki, mamo. - Hannah podeszła do blatu, by nalać sobie kawy. - Dlaczego nie powiesz
po prostu, że jestem nieciekawa?
Elaine skarciła ją spojrzeniem.
- Wiesz doskonale, co mam na myśli.
- Oczywiście, że wiem, mamo. - Hannah zrobiła zdegustowaną minę. - Masz całkowitą
rację. Rafe nie ma żadnego powodu, by się mną interesować. Nie jestem w jego typie.
W żywych niebieskich oczach Isabel pojawiło się zainteresowanie.
- Co masz na myśli, kochanie?
Usta Hannah wykrzywił drwiący uśmieszek.
- Uważa, że jestem pruderyjna, afektowana, świętoszkowata i przesadnie nastawiona na
sukces.
- A co ty o nim sądzisz? - spytała ją nieoczekiwanie Isabel.
- Myślę, że marnuje swoje życie. Co mu, zresztą, powiedziałam. Jedyne, co nas łączyło
tamtej nocy, gdy wpadliśmy na siebie na plaży, to to, że oboje musieliśmy wracać do domu na
piechotę po nieudanej randce. Nawet nie przyszło mu do głowy, że mógłby mnie podrywać.
- Niestety, prawie nikt w mieście w to nie wierzy - wtrąciła oschle Elaine. - Słyszałam, że
brat Kaitlin Sadler posuwa się w swych domysłach o wiele dalej. Jest przekonany, że Rafe
naprawdę zepchnął Kaitlin z klifu, a później uwiódł cię po to, byś go kryła.
- Wiem o tym - odrzekła Hannah. - Biedny Dell. Stracił siostrę i teraz potrafi mówić
tylko o tym, jak to Rafe spędził ze mną noc, udowadniając mi na plaży swoją dziką i namiętną
miłość.
Isabel spojrzała na nią pytająco.
- Nie przypuszczam, by on naprawdę...
- Nie, nic mi nie zrobił - odpowiedziała szorstko Hannah, przerywając pytanie Isabel. -
Mówiłam wam już, że tylko rozmawialiśmy.
Elaine skinęła głową.
- Wierzę ci, kochanie. I odczuwam ulgę, wiedząc, że Rafe'a nie było w pobliżu, gdy zginęła
Kaitlin. Żałuję tylko, że nie znalazł sobie kogoś innego, kto zapewniłby mu alibi na tę feralną
noc. Obawiam się, że minie wiele czasu, zanim ludzie przestaną mówić o tej przykrej sprawie.
Zastanawiając się nad tym, można dojść do wniosku, że to naprawdę niesamowite -
orzekła Pamela, z którą Hannah spotkała się następnego dnia w Snow's Cafe. Zajadała się
wegetariańskim hamburgerem i frytkami. - Bo jakie są szanse na to, by któraś z nas kiedykolwiek
spędziła dwie godziny na plaży z facetem pokroju Rafe'a Madisona?
Hannah przyglądała się przyjaciółce znad słodkiej bułeczki z rodzynkami. Pamela
chodziła do Chamberlain College. W przyszłości zamierzała uczyć studentów filologii angielskiej.
Miała na sobie typowy strój kobiety będącej młodym, odnoszącym sukcesy naukowcem -
czarne rajstopy, masywne czarne buty, długą czarną spódnicę i luźny żakiet. Na nosie widniały
szkła w delikatnej cienkiej oprawce. Długie, sięgające do ramion brązowe włosy upięła na karku
spinką ozdobioną imitacją szylkretu.
- Muszę przyznać, że szanse są nieduże. - Hannah ugryzła kęs sojowego hamburgera. - To
było właśnie jedno z takich zdarzeń. Zawdzięczam je Perry'emu Decaturowi.
Pamela skrzywiła się.
- Głównie chyba jednak opinii twojej matki na jego temat. Była przecież przekonana, że
to uprzejmy, miły i dobrze zapowiadający się facet, który będzie się piął do góry.
- Z całą pewnością zależy mu na tym ostatnim. Prawdopodobnie wysoko zajdzie w
uczelnianym światku - zawtórowała jej Hannah.
- Ale nie jest uprzejmym i miłym gościem?
- Jest ugrzeczniony. Sprytny. - Przed oczami Hannah stanęła scena kłótni i szamotaniny w
samochodzie Perry'ego. - Ale nie jest ani miły, ani uprzejmy - potwierdziła.
Pamela rozejrzała się po zatłoczonej kawiarni. Wyraźnie zadowolona, że nikt nie może
podsłuchiwać ich rozmowy, pochyliła się nad stołem.
- Co faktycznie zaszło między tobą a Rafe'em Madisonem? - spytała cicho.
- Nic. Mówiłam ci już, że tylko rozmawialiśmy. To wszystko.
W oczach Pameli malowało się rozczarowanie.
- To wszystko? Szczerze?
Hannah zastanawiała się przez chwilę, czy powiedzieć jej o przelotnym pocałunku, na
który odważył się Rafe.
- Mniej więcej - odrzekła w końcu. Pamela oparła się na krześle.
- Niedobrze - podsumowała.
- Tak myślisz?
- No pewnie. Kobiety takie jak my, inteligentne, wykształcone, trzeźwo patrzące na świat,
wiedzą najlepiej, że nie należy wychodzić za mąż za mężczyznę pokroje Rafe'a Madisona. Ale
nie znaczy to, że nie byłoby zabawnie poszaleć z takim facetem.
- Ucierpiałaby na tym nasza reputacja, szczególnie w takim mieście jak Eclipse Bay. Wierz
mi, znam to miasto. Po tych dwóch niesławnych godzinach, spędzonych na plaży z Rafe'em
Madisonem, mój wizerunek spokojnej, dobrze ułożonej panienki legł w gruzach.
- Skoro nie dało się tego uniknąć, to należało przynajmniej dobrze się zabawić.
Rafe zadzwonił do Hannah w dniu swojego wyjazdu z Eclipse Bay. Była akurat sama w
domu. Gdy usłyszała jego głos w słuchawce, odniosła wrażenie, że on wie, iż jej rodzice pojechali
do miasta.
- Jestem twoim dłużnikiem - oznajmił bez wstępu.
- Nie, nie jesteś. - Uświadomiła sobie, że kurczowo ściska słuchawkę. Jego głos także
przez telefon brzmiał seksownie, jak wtedy o północy na ciemnej plaży. - Taka jest prawda, i
już.
- Czy wszystko jest dla ciebie takie proste, kobieto sukcesu? Czarne lub białe? Prawdziwe
lub fałszywe?
- W tej sprawie tak.
- Nie martwisz się tym, że wszyscy w mieście myślą, iż tamtej nocy nie trzymałem cię
tylko za rękę, ale posunąłem się o wiele dalej?
Hannah wybrnęła z tego niezręcznego pytania, zwracając uwagę na pewien
niepodważalny fakt.
- Nie trzymałeś mnie nawet za rękę.
W słuchawce zapadło milczenie. Hannah zastanawiała się, czy Rafe może mieć na myśli
ten nic nie znaczący przelotny pocałunek, który skradł jej przed domem. Bo ona o nim myślała.
- Wszystko jedno - odezwał się w końcu. - Nadal jednak jestem twoim dłużnikiem.
- Nie ma sprawy. Nic wielkiego. Uczciwie mówiąc, to ja jestem twoją dłużniczką.
- Jak to?
- Nikt w mieście nie uważa mnie już za nudną chodzącą świętość.
W słuchawce znowu zapadła cisza.
- Z pewnością nie jesteś nudziarą.
Hannah nie wiedziała, co powiedzieć na taki komplement. Owinęła kabel od słuchawki
wokół dłoni i milczała. Czekanie na inwencję Rafe'a było dla niej swego rodzaju ćwiczeniem
silnej woli.
- Hannah?
- Tak?
- Nie żartowałem tamtej nocy. Naprawdę życzę ci powodzenia w realizacji twojego
pięcioletniego planu. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie po twojej myśli. Chciałbym, aby udało ci
się rozkręcić własny interes. - Zawiesił głos. - Mam także nadzieję, że znajdziesz faceta, który
spełni wszystkie wymagania z tej twojej listy.
Jego słowa brzmiały szczerze.
- Rafe?
- Tak?
- Ja także nie żartowałam tamtej nocy. Nie zmarnuj swojego życia.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Portland, Oregon
Obecnie...
Długi, wysadzany perłami tren kremowej połyskującej w świetle świec atłasowej sukni
ślubnej ciągnął się z wdziękiem za panną młodą, gdy sunęła do ołtarza. Materiał majestatycznie
opadał na posadzkę kaskadami fałdów, podkreślając uroczysty charakter ceremonii. Panna młoda
zatrzymała się przed ołtarzem i przez delikat