15440
Szczegóły |
Tytuł |
15440 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15440 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15440 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15440 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
PATRICIA HERMES la
MOJA DZIEWCZYNA
Rozdzia� I
Urodzi�am si� z ��taczk�. A kiedy� by�am w ubikacji
na postoju dla ci�ar�wek i dosta�am hemoroid�w. I nau-
czy�am si� �y� z kostk� kurczaka, kt�ra tkwi�a mi w gardle
od czasu, jak zachorowa�a babcia � tak, wiele si� na-
uczy�am. Chocia� p�niej martwi�am si�, bo czu�am, �e
to ro�nie.
Nauczy�am si� te� �y� w towarzystwie nieboszczyk�w,
kt�rych stale mamy w piwnicy i w du�ym pokoju. To
prawda � tam rzeczywi�cie s� nie�ywi ludzie. Przywozi si�
ich do piwnicy, a potem, kiedy s� ju� przygotowani, ubiera
si� ich i zanosi do du�ego pokoju. �Harry J. Sultenfuss.
Salon" � g�osi mosi�na tabliczka na drzwiach naszego
domu. To znaczy salon pogrzebowy. To jest w�a�nie m�j
dom.
To straszne tak �y� przez ca�y czas w otoczeniu
nie�ywych ludzi � martwych i tych, kt�rzy ich op�akuj�.
Zastanawia�am si�, czy tata bardzo p�aka�, kiedy zmar�a
moja mama. Nie pami�tam tego oczywi�cie, bo ona umar�a
zaraz potem, jak mnie urodzi�a. Staram si� jednak nie
my�le� o tym.
A zatem mieszkamy razem, ja i m�j tata. Tata mnie
chyba lubi, ale nie bardzo umie o tym m�wi�. My�l�, �e
wielu ojc�w nie ca�kiem potrafi rozmawia� ze swoimi
c�rkami. Tak przynajmniej m�wi babcia � to znaczy
m�wi�a, zanim sta�a si� dziwna i ca�kiem przesta�a si�
odzywa�.
Tak czy owak, pomy�la�am, �e nawet przy tym wszystkim,
co mnie spotka�o, tata zmartwi si� t� kostk� kurczaka
tkwi�c� w moim gardle i guzem, kt�ry narasta� wok� niej.
Musia�am mu powiedzie�. To by�a powa�na sprawa.
Byli�my razem w kuchni, a tata robi� kanapki przy
oknie. Przygl�da� im si� marszcz�c brwi, jakby mia� u�o�y�
jakiego� puzzle'a.
� Tato � odezwa�am si�.
Nic nie odrzek�.
� Tato? � powt�rzy�am g�o�niej.
Wci�� bez odpowiedzi.
� Hej, tato!
� Hm? � chrz�kn��, ale nawet nie podni�s� wzroku
znad kanapek.
� Nie chc� ci� martwi� � powiedzia�am � ale wiesz,
chodzi o to w moim gardle... wydaje mi si�, �e to ro�nie.
Nie mog� dobrze prze�yka�. Czuj�, �e to mo�e by� rak. Czy
my�lisz, �e umr�?
� Mo�esz mi poda� majonez z lod�wki, Vada? �
odezwa� si�.
Najwyra�niej nie us�ysza�, co do niego m�wi�am. Tak
jakbym nie wyda�a �adnego d�wi�ku. A mo�e jestem te�
niewidzialna? Jeszcze tego brakowa�o, obok raka i hemo-
roid�w.
Wyj�am majonez i poda�am mu. Mrukn��: �Dzi�kuj�",
ale nawet nie spojrza� na mnie.
A mo�e cz�owiek staje si� niewidzialny, kiedy �yje
w�r�d nieboszczyk�w?
Westchn�am i wysz�am przed dom. Nied�ugo mia�
przyj�� Thomas J. Jemu mog�am o tym powiedzie�.
M�wi�am mu w�a�ciwie o wszystkim. Powiedzia�am mu
nawet, �e jestem zakochana w panu Bixlerze, naszym
nauczycielu.
�a�owa�am, �e nie mog� o tym porozmawia� z babci�.
Kiedy� mog�am, ale od paru miesi�cy zachowywa�a si� tak,
jakbym nie tylko ja, ale wszyscy byli niewidzialni. Widzi
tylko jakich� ludzi w swojej g�owie i �piewa im piosenki �
czasami na ca�e gard�o.
Usiad�am na ganku i spojrza�am na zegarek. Thomas J.
si� sp�nia�.
Kiedy ju� by�am pewna, �e nie przyjdzie, pojawi� si�.
Zbli�a� si� do mojego domu na rowerze, a w pewnej
odleg�o�ci za nim jechali na rowerach jacy� ch�opcy
wrzeszcz�c zapami�tale. Nie mog�am dos�ysze�, o co im
chodzi, ale zorientowa�am si�, �e dokuczaj� mu. Bardzo
�atwo jest dokucza� Thomasowi J. � na wszystko jest
uczulony i wszystkiego si� boi � i w�a�ciwie ka�dy w
naszej klasie mu dokucza, nawet ja. Ale nie tak z�o�liwie.
Lubi� Thomasa J. Jest moim najlepszym przyjacielem i tak
jest od czasu, kiedy babcia i mama Thomasa J., pani
Sennett, spotka�y si� na placu zabaw, a my mieli�my wtedy
po dwa lata.
Thomas J. zahamowa� tu� przede mn�. Stukn�� palcem w
okulary, kt�re zjecha�y mu na czubek nosa. By�y ca�e
polepione ta�m�.
� Je�li b�dziesz w nie tak stuka�, to rozlec� si�
w drobny mak � powiedzia�am.
� Vada! � zawo�a�. � Czy to prawda, �e poka�esz im
je? To znaczy zw�oki?
� Komu?
� Howiemu i Billy'emu.
� O, rany.
Zupe�nie zapomnia�am. Jaki� tydzie� temu, ostatniego
dnia szko�y, dokuczali mi, �e przyja�ni� si� z Thomasem J.
i m�wili, �e to straszny dzieciuch i tak dalej. Powiedzia�am
im wtedy, i� nie byliby tak odwa�ni jak on i nie przyszliby
zobaczy� nieboszczyka. A kiedy oni na to, �e przyjd�,
odpowiedzia�am, i� musz� zap�aci� za taki pokaz.
Oczywi�cie, nie musieli wiedzie�, �e Thomas J. te� nigdy
go nie widzia� i �e ani razu u mnie nie by�, cho� od tak
dawna si� przyja�nili�my.
� I poka�esz im? � zapyta� Thomas J.
Kiwn�am g�ow�.
� Je�li zap�ac�.
� Ale dlaczego?
� Co, dlaczego?
� Dlaczego chcesz im pokaza�?
Wzruszy�am ramionami. Nie chcia�am mu m�wi�, �e
nabijali si� z niego. Powiedzia�am wi�c tylko:
� A dlaczego nie?
Howie i Billy podjechali do nas i po�o�yli rowery na
trawie.
� No i co? Poka�esz nam? � zapyta� Howie.
� No w�a�nie � zawt�rowa� mu Billy.
� Macie pieni�dze? � zapyta�am. � Kto ch�tny?
Podnie�li r�ce, tylko Thomas J. si� cofn��. Howie i Billy
zacz�li grzeba� w swoich kieszeniach. W ko�cu Howie da�
mi pi��dziesi�t cent�w.
� Idziesz, czy nie, Thomas J.? � zapyta� Howie.
� Nie � powiedzia�am. � On ju� widzia� ca�e
mn�stwo nieboszczyk�w. Ju� mu si� znudzili, prawda,
Thomas J.?
� Nie mog� � powiedzia� Thomas. � Musz� wraca�
do domu.
� Bawi� si� lalkami!? � zakpi� Billy.
� Zostaw go w spokoju! � krzykn�am. � A gdzie
twoje pieni�dze? Nie zap�aci�e�.
� Sk�d mamy wiedzie�, �e naprawd� go nam poka
�esz? � zapyta�.
� Nie b�d� dziecinny � odpar�am. � Chcesz to na
pi�mie, �eby twoja mamusia mog�a podpisa�?
Spojrza� na mnie, ale po chwili powiedzia�:
� No dobra, ju� dobra.
Poda� mi �wier� dolara. Wzi�am, ale nie cofn�am r�ki.
Westchn�� i da� mi drug� �wier�dolar�wk�.
� Nareszcie! � stwierdzi�am. � A teraz id�cie za
mn�. I ani s�owa.
Kiedy si� odwr�ci�am, zobaczy�am, jak Thomas J.
peda�uje ulic�. Wiedzia�am, �e po obiedzie zjawi si�
znowu.
Podesz�am do ganku, a za mn� tamtych dw�ch.
Stara�am si� ze wszystkich si� co� wymy�li�, bo wiedzia�am, �e
akurat teraz nie mieli�my w domu �adnych nieboszczyk�w
� chyba �e jaki� nowy w piwnicy, gdzie tata ich zawsze
przygotowuje, ale tam nie mia�am zamiaru schodzi�.
I wtedy nagle przyszed� mi do g�owy pewien pomys�,
plan tak wspania�y, �e ma�o nie roze�mia�am si� w g�os.
Po cichutku weszli�my do domu i zaprowadzi�am ich do
du�ej sali we frontowej cz�ci domu. Sami mieszkali�my od
podw�rza, a z przodu by�y pokoje dla nieboszczyk�w, biura i
tak dalej. Uchyli�am drzwi i wprowadzi�am ich do sali, gdzie
stoj� puste trumny do wyboru. Ale oni oczywi�cie nie
wiedzieli, co to by� za pok�j.
Kiedy weszli za mn�, zamkn�am drzwi. W �rodku by�o
mn�stwo trumien, niekt�re zamkni�te, inne otwarte. Pode-
sz�am na palcach do jednej z tych zamkni�tych, a oni za mn�.
Po�o�y�am r�ce na wieku i sta�am tak przez d�u�sz� chwil�
bez s�owa.
� Na co czekamy? � szepn�� Howie.
G�os zacz�� mu wyra�nie dr�e�.
� Daj� wam jeszcze szans� odej��, je�li chcecie �
odpowiedzia�am.
�aden si� nie poruszy�.
� Nikt nie tch�rzy? � zapyta�am.
� Na pewno nie ja � powiedzia� Billy.
Ale s�ysza�am, �e i jemu g�os zacz�� dr�e�.
Z uroczyst� min� odwr�ci�am si� do nich.
� Na pewno? Obaj jeste�cie na to gotowi?
Przez chwil� nikt si� nie odzywa�. I wreszcie Billy
przynagli�:
� Otwieraj!
� No dobrze � odpowiedzia�am. � Sami tego chcie
li�cie.
Odwr�ci�am si� do trumny, po�o�y�am na niej obie r�ce
i szepn�am cicho:
� Dobra, nachylcie si�.
� Gotowi? � zapyta�am.
Skin�li g�owami.
Szybkim ruchem zdj�am pokryw� trumny. Nic! W �rod-
ku by�o zupe�nie pusto. J�kn�li i odskoczyli.
Mia�am ochot� roze�mia� si� w g�os, ale si� powstrzy-
ma�am. Zas�pi�am si�, przybieraj�c swoj� najpowa�niejsz�
min�.
� Ojej! � opu�ci�am wieko i zas�oni�am d�oni� usta.
� W�a�nie tego si� obawia�am.
� Czego? � zapyta� Billy.
� Czego? � powt�rzy� Howie.
� Chodzi o to � szepn�am � �e czasami ci ludzie nie
s� tak zupe�nie nie�ywi. Wiecie, to tak jak z kurami,
kt�rym utnie si� g�ow�, a one wci�� biegaj� w k�ko jak
szalone.
� Bajki � powiedzia� Billy, ale g�os dr�a� mu ju� na
ca�ego.
� To by�a staruszka � ci�gn�am. � By�a tak
stara, �e pewnego dnia po prostu przesta�a oddycha�.
Ale mo�e znowu zacz�a. Za�o�� si�, �e teraz kr��y tu
gdzie� po domu. Chod�my, mo�e j� znajdziemy. Id�cie za
mn�.
Podesz�am na palcach do drzwi i wyjrza�am ukradkiem
na korytarz. Nikogo tam nie by�o. Ostro�nie otworzy�am
drzwi i kiedy wszyscy wyszli�my na korytarz, po cichu
zamkn�am je za nami.
Ruszy�am przodem przez korytarz do naszej cz�ci
domu. Staraj�c si� zachowywa� najciszej, jak potrafi�
i modl�c si� w duchu, �eby j� tam znale��, otworzy�am
drzwi do naszej kuchni i zajrza�am do �rodka.
Babcia by�a tam, tak jak si� spodziewa�am. Siedzia�a
bez ruchu w swoim bujanym fotelu, zupe�nie zesztywnia�a,
a jej �ylaste r�ce spoczywa�y na oparciach. By�a tak
nieruchoma, i� przez chwil� nawet ja pomy�la�am, �e nie
�yje.
Obejrza�am si� na Howiego i Billy'ego.
Wlepili oczy w babci� z trudem �api�c oddech. W gar-
dle Billy'ego co� podskakiwa�o w g�r� i w d� i tak zblad�,
�e by�am pewna, i� zaraz zemdleje.
� To ona � szepn�am do nich. � Wiedzia�am, �e
tak b�dzie.
Odwr�ci�am si� do babci. Siedzia�a sztywno jak mar-
twa, tak jak to robi teraz niemal ca�y czas.
I nagle, kiedy tak patrzyli�my na ni�, zacz�a si� buja�.
Za moimi plecami rozleg� si� st�umiony krzyk. Gdy si�
obr�ci�am, tamci wybiegli ju� przez korytarz do fron-
towych drzwi.
Przygl�da�am im si� z u�miechem. �Ha, zaj�ce". Zoba-
czymy, czy jeszcze b�d� si� �mia� z Thomasa J., �e jest
tch�rzem!
Potem podesz�am do babci. Za�o�� si�, �e bardzo
chcia�aby wiedzie�, jak ich nastraszy�a. Par� miesi�cy
wcze�niej u�mia�aby si� do �ez.
� Cze��, babuniu! � powiedzia�am. � Nap�dzi�a� im
niez�ego stracha.
Nie odpowiedzia�a.
� Babuniu?
Ukl�k�am przed ni� i spojrza�am w jej twarz. Nie
widzia�a mnie. A w ka�dym razie nie okazywa�a tego.
Bardzo mi jej brakuje. By�a dla mnie jak mama. Kiedy
by�am ma�a, d�ugo my�la�am nawet, �e jest moj� mam�.
Co jej si� sta�o? Jak ona mo�e tu by� i jednocze�nie nie
by�? �eby cho� spr�bowa�a. Zawsze obejmowa�a mnie i
g�aska�a, a kiedy czego� si� ba�am, �piewa�a mi i ko�ysa�a
mnie na kolanach, w�a�nie w tym fotelu.
Nagle przysz�a mi do g�owy dziwaczna my�l. Ro-
zejrza�am si� wok�, �eby si� upewni�, i� nikt nie patrzy. I
wtedy jak malutkie dziecko wdrapa�am si� na jej kolana i
zwin�am w k��bek. Tak jak wtedy, kiedy by�am ma�a.
� Babuniu? � szepn�am.
Nawet mnie nie zauwa�y�a. Jej twarz by�a pusta jak u
�pi�cego niemowl�cia.
� Babuniu � powt�rzy�am szeptem. � Czy mnie
widzisz? Czy wiesz, �e to ja tu siedz�?
Ale ona tylko si� ko�ysa�a.
� Prosz� � szepn�am.
Po�o�y�am jej d�o� na w�osach i zacz�am je g�adzi�.
� Postaraj si� � b�aga�am. � Spr�buj, prosz� ci�. Jak
si� postarasz co� powiedzie�, na pewno ci si� uda.
Rozdzia� II
Babcia nie odpowiada�a, ale wo�a� mnie tato. I to
g�o�no. O, rany! Zorientowa� si�, �e byli�my w pokoju
z trumnami.
Powoli zesz�am z kolan babci, jeszcze raz pog�adzi�am
j� po g�owie.
� Zaraz wr�c� � szepn�am. � Zosta� tu, a ja
nied�ugo przyjd�.
� Vada? � rozleg�o si� zn�w wo�anie taty.
� Ju� id� � wrzasn�am.
� Vada! � krzycza� ojciec. � Czy mo�esz mi przy
nie�� tu na d� papierosy?
Na d�. Tam, gdzie oporz�dza� nieboszczyk�w. Ale
przynajmniej nie chodzi�o o to, co robi�am w pokoju z
trumnami.
Wzi�am papierosy ze sto�u i podesz�am do drzwi
prowadz�cych do piwnicy. Jak zwykle by�y zatrza�ni�te.
Szarpn�am raz i drugi, pchn�am je i w ko�cu si�
otworzy�y. Powoli zesz�am po schodach, ale na ostatnim
stopniu zatrzyma�am si�. Nigdy nie przekracza�am ostat-
niego schodka.
Tata sta� odwr�cony do mnie ty�em i pochyla� si� nad
jakim� cia�em umieszczonym w maszynie do balsamowa-
nia. Stara�am si� nie patrze�, ale chocia� by�o to straszne,
zerkn�am ukradkiem. Zawsze co� zmusza�o mnie, �eby
tam spojrze�, kiedy schodzi�am na d�.
Okropno��.
Ojcu asystowa� wuj Phil, kt�ry pracuje dorywczo dla
mojego taty, pomagaj�c mu przy najgorszej robocie jak
balsamowanie i przywo�enie zw�ok ze szpitali i z kostnic.
Poza tym wuj jest barmanem. Byli tak poch�oni�ci swoim
zaj�ciem, �e �aden z nich nie us�ysza�, jak schodzi�am.
Nie chcia�am nic m�wi�, �eby ich nie przestraszy�.
Przecie� pracowali przy nieboszczyku. Dlatego kaszln�am,
cicho i delikatnie.
Phil � odezwa� si� tato � przesu� go troch� w
lewo, dobrze?
Wuj Phil przesun�� cia�o i tato wy��czy� maszyn�.
� M�wi�em ci, �e on by� moim nauczycielem? �
zapyta� tato. � Prowadzi� zaj�cia praktyczno-techniczne.
� Ty chodzi�e� na warsztaty? � zdziwi� si� wuj.
� Jasne. Zrobi�em wieszak na krawaty.
� Chyba �artujesz! � powiedzia� wuj. � To ja
zrobi�em wieszak na krawaty. I podp�rki do ksi��ek.
Zn�w zakaszla�am.
� Po�� na stole, Vada � poprosi� tato, wci�� nie
podnosz�c wzroku.
I zej�� ze schod�w? Nie ma mowy.
Rzuci�am je szybkim ruchem nadgarstka � hop! Dwa
punkty. Jak zawodowiec. Kiedy� zostan� gwiazd� koszy-
k�wki. Wyl�dowa�y tu� obok taty na stole.
� Tatusiu? � odezwa�am si�. � Wiesz co? Wygra�am
wczoraj z Thomasem J. w monopol.
Przez chwil� tata nic nie m�wi�. A wreszcie powiedzia�:
� Na sze�� krawat�w. Wci�� go mam.
� Wujku! � zawo�a�am.
� Va-da! � odpowiedzia�.
� Wygra�am wczoraj z Thomasem J. w monopol.
� �wietnie si� spisa�a�, dziecino � powiedzia� wuj
Phil.
� Jak postawi si� hotele na Boardwalk i Park Place, to
ma si� ju� wygran� w r�ku � stwierdzi�am.
� Ja lubi� wykupywa� linie kolejowe � odpar� wuj
Phil.
� Vada, my tu pracujemy � rzuci� tato.
� Tato � powiedzia�am. � Mama Thomasa J. wzi�a
nas na 101 Dalmaty�czyk�w. Cruella porwa�a wszystkie
szczeniaki i chcia�a zrobi� sobie z nich futro.
� Phil, sprawd� mu t�tnic� szyjn� � odezwa� si� tato.
Usiad�am na schodku i czeka�am. Mo�e zaraz sko�cz�.
Wystuka�am palcami rytm na stopniu i za�piewa�am sobie
po cichu. Babcia zawsze m�wi�a, �e mam pi�kny g�os.
� Vada! � zawo�a� tato.
� S�ucham, tatusiu?
� Vada, ja tu balsamuj� swojego nauczyciela. Nie
�piewaj.
Wsta�am. Pod �cian� przy schodach le�a�a tabliczka.
Podnios�am j� i obejrza�am.
� Layton Charles, wiek 60, rak krtani.
Krta�. To znaczy gard�o, tak?
On by� nie�ywy. I mia� to samo, co ja � guz w gardle.
Mo�e to nie jest kostka kurcz�cia. Mo�e to naprawd� rak!
Postanowi�am wraca�. Zaraz, jak tylko przyjdzie
Tho-mas J.. idziemy do doktora Welty.
Kiedy by�am w po�owie schod�w, rozleg� si� dzwonek
do drzwi.
� Thomas J.!
Ale kiedy otworzy�am drzwi, okaza�o si�, �e to wcale
nie Thomas J., ale jaka� pani bardzo wymy�lnie ubrana.
Od razu zorientowa�am si�, �e nie by�a �prawdziw�
dam�", o jakich m�wi�a babcia, kiedy jeszcze si� odzywa�a.
Ta pani mia�a na sobie ca�e kilogramy makija�u, a jej
powieki by�y tak zapa�kane czym� ciemnym, �e wygl�da�a,
jakby j� kto� pobi�. Kolczyki zwiesza�y si� jej z uszu do
samych ramion.
W�osy mia�a kr�cone we wszystkie strony, a sukienk�
tak kr�tk�, jakby jej wcale nie by�o.
No, no!
� Czy jest pan Harry Sultenfuss? � zapyta�a.
� To m�j ojciec.
� Czy mog�abym z nim porozmawia�?
� Oczywi�cie � powiedzia�am.
� A zatem � odezwa�am si� uprzejmie, kiedy wesz�a
ju� do hallu � spotka�o pani� nieszcz�cie w postaci utraty
kogo� drogiego?
Spojrza�a na mnie.
� Co takiego?
� Czy spotka�o pani� nieszcz�cie w postaci...
� Czy mog�abym cho� na chwil� zobaczy� si� z twoim
tat�?
Zesz�am na d� i zawo�a�am:
� Tato! Kto� przyszed� do ciebie!
� Ju� id�! � odkrzykn��.
Wr�ci�am do niej.
� Jest na dole � powiedzia�am. Pracuje przy panu
Laytonie. Rak gard�a. Jak cz�owieka chwyci co� takiego,
to koniec. Nie mo�na je�� ani pi�. Umiera si� wtedy
z g�odu.
� Och, tak? � rozgl�da�a si� nerwowo doko�a.
Drzwi od piwnicy otworzy�y si� i ukaza� si� w nich tata,
dopinaj�c jeszcze marynark�. Kiedy zobaczy� t� pani�,
zrobi� swoj� powa�n�, wsp�czuj�c� min�, kt�r� tak cz�sto
pokazuje. Obcym.
� W czym mog� pani pom�c? � zapyta�.
� Nazywam si� Shelly De Voto � powiedzia�a.
Dzwoni�am kilka dni temu w sprawie pracy dla makija-
�ystki. Mam nadziej�, �e to wci�� aktualne?
� Tak, tak � potwierdzi� tata.
I zobaczy�am, jak j� lustruje � od d�ugich, dyn-
daj�cych kolczyk�w a� po wysokie obcasy.
� My�l�, �e tak � doda�.
Od razu zauwa�y�am, �e ona si� zorientowa�a, o czym
ojciec pomy�la�, tak samo jak ja. Wyci�gn�a z torebki
jaki� papier.
� Prosz� spojrze�! Widzi pan? Jestem dyplomowan�
kosmetyczk�. Chodzi�am do szko�y sztuk kosmetycznych
i uko�czy�am j� jako najlepsza spo�r�d dwudziestki
uczni�w. Przez dwa lata pracowa�am w salonie Dino
Raphaela, a moi klienci p�akali, kiedy powiedzia�am im, �e
odchodz�. I mam...
� Pani De Voto � przerwa� jej tata.
� ...bardzo dobry kontakt z lud�mi � ci�gn�a dalej,
nie zauwa�aj�c, �e on chce co� powiedzie�. � Potrafi�
ludzi uspokoi� i rozlu�ni� i...
� Pani De Voto! � powiedzia� tata na tyle g�o�no, �e
jej w ko�cu przerwa�. � Ci ludzie s� ju� spokojni
i rozlu�nieni � zamilk� na chwil�. � To nie jest salon
pi�kno�ci, ale zak�ad pogrzebowy.
Shelly spojrza�a na tat�, potem na mnie i jeszcze raz na
niego.
� S� nie�ywi? � wyj�ka�a w ko�cu.
Tata i ja skin�li�my g�owami.
� Tak.
� To chyba jakie� �arty! � niedowierza�a. � Truposze?
Roze�mia�am si� na g�os.
Tata obrzuci� mnie gro�nym spojrzeniem.
� Zmarli!
� O, rany! � Shelly potrz�sn�a g�ow�. � A pomy
�le�... W og�oszeniu by�o tylko, �e potrzebny specjalista od
makija�u.
Nagle zacz�a si� �mia�.
� To znaczy, �e jecha�am ca�� noc, �eby wyl�dowa�
w zak�adzie pogrzebowym?
Tata i ja zgodnie kiwn�li�my g�owami.
� O, rany! � powt�rzy�a.
Spogl�dali teraz na siebie w milczeniu.
Nie widzia�am dobrego wyj�cia z tej sytuacji. Pode-
sz�am do frontowych drzwi i wyjrza�am na zewn�trz. Przed
domem sta�a furgonetka i samoch�d kempingowy. Z fur-
gonetki wysiedli dwaj ludzie i skierowali si� w stron�
naszego domu. Nie�li trumny -� ma�e trumienki, mniejsze
od wszystkich, kt�re widzia�am do tej pory.
Kiedy weszli na ganek, otworzy�am drzwi.
Tata odwr�ci� si� i zobaczy� ich.
� Cze��, George � rzuci�. � Zaraz przyjd� �
powiedzia� do Shelly i do mnie, i poszed� z tamtymi dwoma
do pokoju z trumnami.
Sta�am przy drzwiach i wygl�da�am na zewn�trz.
� Ten samoch�d kempingowy to tw�j? � zapyta�am
Shelly.
� M�j � odpowiedzia�a.
� Mieszkasz w nim?
� Tak, oczywi�cie.
A potem doda�a:
� Dom pogrzebowy, kto by pomy�la�.
� A jak musisz i�� do �azienki?
� Co?
� No, jak jeste� w swoim samochodzie.
� Tam jest �azienka.
� To super.
Po chwili tata i tamci dwaj wyszli na korytarz. Po-
�egnali si� i wr�cili do mikrobusu.
� Tatusiu? � zapyta�am, kiedy ju� odjechali. �
Dlaczego te trumny s� takie ma�e? Czy to trumny dla
dzieci?
Przez d�u�sz� chwil� tato nie odpowiada�. A w ko�cu
odpar�:
� Ale� sk�d.
� To dlaczego s� takie ma�e?
� S� r�ne rozmiary trumien � powiedzia� tata. �
To jest tak samo jak z butami.
� Tato! � wzi�am si� pod boki. � Czy one s� dla
dzieci?
� Ju� ci powiedzia�em, �e nie.
� To w takim razie dla kogo?
Tata spojrza� gdzie� w bok.
� Dla niskich ludzi � powiedzia� po chwili. � Dla
bardzo niskich ludzi.
Nie uwierzy�am mu. Spojrza�am na Shelly. By�a zdener-
wowana. Wida� by�o, �e ona te� mu nie uwierzy�a. Ci�ko
westchn�a.
� A co z prac�? � zapyta�a.
Tata uni�s� brwi.
� Wci�� to pani� interesuje? Mimo, �e...
� Oczywi�cie. Widzi pan, to nie taki wielki problem,
bo... bo...
Wida� by�o, jak stara si� ze wszystkich si� co� wymy�li�,
tak samo jak ja, kiedy musz� znale�� jak�� wym�wk�
w szkole. ,,O, rany, ona naprawd� musi potrzebowa�
pieni�dzy" � pomy�la�am.
� ...bo, widzi pan � ci�gn�a dalej � wszyscy moi
klienci w ko�cu umr�. A wszyscy pa�scy kiedy� byli �ywi.
A zatem maj� ze sob� co� wsp�lnego!
U�miechn�a si�, wyra�nie zadowolona z siebie. Mnie
to przekona�o. Ale tato wci�� spogl�da� na ni� z pow�t-
piewaniem. Gotowa by�am si� za�o�y�, �e my�li o jej
makija�u i ca�ym wygl�dzie.
� A zatem � doda�a � mog� wykorzysta� te same
umiej�tno�ci!
� Opr�cz dobrego kontaktu z lud�mi � zauwa�y�am.
� B�dzie pani ich czesa�, robi� im makija� i odbiera�
telefony � powiedzia� tata.
� A pensja? � zapyta�a Shelly.
� Sto dolar�w.
� Tygodniowo?
Tata przytakn��.
Ho, ho! Chcia�abym mie� sto dolar�w na tydzie�. Ale
nie za t� robot�. Nie robi�abym tego nawet za tysi�c
tygodniowo.
� To wszystko jest jak z�y sen � t�umaczy�a Shelly,
pocieraj�c palcami czo�o. � Widzi pan, spodziewa�am si�
stu pi��dziesi�ciu. Sto to mniej ni� mia�am ostatnio.
A w dodatku ci klienci nie daj� napiwk�w.
Wida� by�o, �e tata zastanawia si� nad tym.
� Powiedzmy, sto dziesi�� � powiedzia� w ko�cu.
Shelly wyci�gn�a r�k�:
� Panie Sultenfuss, umowa stoi.
Tata u�cisn�� jej d�o�, ale tylko przez chwil�.
� Mo�e pani zacz�� od zaraz � zaproponowa�. � Na
imi� mam Harry.
Jeszcze raz przyjrza� si� jej uwa�nie.
� Czy pani tak ubiera si� do pracy? � zapyta�.
� Nie � odpowiedzia�a. � To str�j na specjalne
okazje. Obiecuj�, �e b�d� o nich dba�. Zas�uguj� na to.
To znaczy, s� martwi i wszystko, co im zosta�o, to ich
wygl�d � przerwa�a. � By�abym zapomnia�a, mam tu
swoje referencje.
Wyci�gn�a z torebki jakie� papiery i kiedy podawa�a je
tacie, rozsypa�y si� po ca�ej pod�odze.
Oboje jednocze�nie schylili si� po nie. Kiedy si� wypro-
stowali, zauwa�y�am, �e tata dostrzeg� to samo, co ja
przedtem � sukienk� Shelly, a w�a�ciwie to, �e jakby jej
nie by�o.
Tato mrugn�� do mnie.
I ja u�miechn�am si� do niego.
Rozdzia� III
Tato i Shelly weszli do biura, �eby �odwali� papier-
kow� robot�". Tak nazywa� to m�j tata.
Thomas J. nie wraca� i postanowi�am, �e sama do niego
wpadn�. Ale okaza�o si�, �e ju� nie musz� go szuka�.
Siedzia� na trawniku przed moim domem. Obok le�a� jego
rower, a Thomas J. wyrywa� �d�b�a trawy i posypywa�
sobie nimi nogi, czekaj�c na mnie, jakby by� moim
pieskiem albo czym� w tym rodzaju.
� Chod�, Thomas J. � powiedzia�am. � Idziemy.
� Do wierzby? � zapyta�.
� Nie. Musimy p�j�� do doktora Welty.
Ale on si� nie ruszy�.
� Po co? � zdziwi� si�. � Co� si� sta�o?
Nie odpowiedzia�am. Gard�o bola�o mnie okropnie.
� Chod�my. Prosz� ci�. Wiesz, �e jeste� mi potrzebny.
Kiwn�� g�ow�.
� Dobra.
Wskoczyli�my na rowery i pojechali�my na s�siedni�
uliczk� do doktora Welty.
W poczekalni nie by�o nikogo poza pani� Randall,
piel�gniark�, kt�ra siedzia�a przy biurku.
� Ach, witam. Vada i Thomas J. � skin�a nam
g�ow�. � C� takiego ci� dzi� sprowadza, moja panno? �
zapyta�a.
Zaakcentowa�a do �dzisiaj", jakby widzia�a mnie co-
dziennie. A przecie� nie widzi mnie co dzie�. Mo�e cz�sto,
ale nie co dzie�.
� Jestem bardzo chora � powiedzia�am, nie zwraca
j�c uwagi na jej z�o�liwo��.
Westchn�a.
� Usi�d�. Zobacz�, czy doktor b�dzie mia� czas ci�
przyj��.
Za minut� by�a z powrotem.
� W porz�dku, panienko. Pok�j numer dwa. Tam,
gdzie zawsze.
Kiedy mija�am po drodze gabinet numer jeden, zoba-
czy�am tam jakie� dziecko w w�zku inwalidzkim. W�zek
inwalidzki! I ma�e dziecko. Musi by� naprawd� chore. A
mo�e umrze? Mo�e jedna z tych ma�ych trumien by�a dla
niego?
Gard�o rozbola�o mnie jeszcze bardziej.
Wdrapa�am si� na kozetk� akurat, kiedy wchodzi�
doktor Welty. Doktor jest stary � naprawd� stary. Ma
mn�stwo bia�ych w�os�w i pomarszczon� twarz. Ale
chodzi bardzo szybko, jakby by� o wiele m�odszy. I jest
zawsze dla mnie bardzo mi�y. Zawsze. Nigdy si� ze
mnie nie �mieje ani nie m�wi, �e udaj� � jak tata,
kiedy mi si� co� przydarzy. I nie bierze ode mnie
pieni�dzy za wizyty. M�wi, �e je�li go potrzebuj�, mog�
przychodzi�, kiedy chc�. K�opot tylko w tym, �e czasami
wydaje mi si�, i� doktor boi si� powiedzie� mi, jak bardzo
jestem chora.
Podszed� do mnie wielkimi krokami.
� No dobrze, Vada. Zobaczymy, co ci jest.
Nawet nie zapyta�, co mi dolega, ale pomy�la�am sobie,
po co mu podpowiada�? Zorientuje si� natychmiast.
Jak zwykle zajrza� mi w oczy, w uszy, a potem w
gard�o.
Czu�am, jak p�cznieje ta kostka kurczaka, cho� teraz
wiedzia�am ju�, �e to nowotw�r. Moja krta�.
Kiedy ju� sko�czy�, zapyta�am:
� No i co to jest? Prosz� mi powiedzie�, b�d� dzielna.
Po�o�y� mi r�ce na ramionach i u�miechn�� si� do
mnie.
� Jeste� najzupe�niej zdrowa, Vada.
� To niemo�liwe! � zawo�a�am. � Mam wszystkie
objawy. Moje gard�o. Nie widzia� pan?
Potrz�sn�� g�ow�.
� I jeszcze tutaj! � pokaza�am na moje w�osy. �
Wypadaj� mi.
� Vada � zapyta� cicho doktor Welty � czy przywie
�li dzisiaj do was pana Laytona?
Spojrza�am na swoje buty.
� Tak.
� Musisz si� uspokoi�. Wiem, �e naprawd� si� przej
mujesz, ale nic ci nie jest. Zupe�nie nic.
Stara� si� mnie pociesza�. Przecie� czu�am ten nowo-
tw�r i to od miesi�cy. Dlaczego nie powie mi prawdy?
Wola�abym wiedzie� to teraz, ni� zad�awi� si� na �mier�
w �rodku nocy. Czy on sobie z tego nie zdaje sprawy?
W poczekalni zawo�a�am Thomasa J. Wyszli�my na
zewn�trz i wsiedli�my na rowery.
� No i co powiedzia�? � zapyta� Thomas J.
� Wszyscy lekarze to niedojdy � odpar�am.
Gdyby by�o inaczej, potrafiliby uratowa� moj� mam�.
Przejechali�my przez kilka ulic prawie nie odzywaj�c si�
do siebie. Thomas J. jest dobry w takich chwilach. Wie,
kiedy m�wi�, a kiedy milcze�.
Skr�cili�my w moj� ulubion� ulic� wielkimi starymi
domami i wielkimi starymi drzewami rosn�cymi po
obu stronach. S� tak ogromne, �e ich ga��zie stykaj� si�
nad drog�. Jedzie si� jak w zielonym tunelu z li�ci.
� Zobacz, Thomas J. � powiedzia�am po chwili. �
Jad� bez trzymanki.
� Widz� � powiedzia�, po czym zdj�� nogi z peda��w
i rozstawi� je na boki. � Teraz popatrz � bez n�g.
� No, no! Prawdziwy cyrkowiec.
Thomas J. jest czasami taki dziecinny. Wprawdzie ma
jedena�cie lat tak samo jak ja, ale jest taki chudy i drobny, �e
wygl�da na osiem. A jeszcze z tymi wielkimi okularami,
kt�re powi�kszaj� jego oczy, wygl�da zupe�nie jak sowa.
Jest te� na wszystko uczulony i dlatego ka�dy mu dokucza.
Kiedy� mia� na sobie w szkole we�niany sweter i twarz
spuch�a mu jak balon. W sto��wce musi dostawa� specjalne
jedzenie bez mleka i jajek, a nawet bez pomidor�w czy
cho�by keczupu. Nie mo�e je�� nawet pizzy! Thomas J.
zbiera r�ne dziwne rzeczy: pancerzyki cykad, motyle,
martwe owady i gniazda szerszeni. Ale to m�j najlepszy
przyjaciel. Rozmawiamy o wszystkim, razem wspinamy
si� na drzewa i �owimy ryby, a nawet razem bawimy si� w
�dom". Nie chcia�abym, �eby ktokolwiek inny na �wiecie
wiedzia�, �e wci�� bawi� si� w ,,dom".
Czasami naprawd� a� si� dziwi�, �e on si� nie denerwuje,
kiedy mu dokuczam. Ja bym nikomu nie pozwoli�a, �eby mi
tak dokucza�. Chyba, �e on to lubi. A mo�e po prostu
przyzwyczai� si�.
Byli�my w po�owie ulicy, kiedy nagle zahamowa�am
gwa�townie.
� Popatrz! � powiedzia�am pokazuj�c palcem.
Pan Bixler, nasz nauczyciel, sta� na drabinie przy
jednym ze starych dom�w i malowa� okno. Pan Bixler! To
najlepszy nauczyciel, jakiego kiedykolwiek mia�am. Jest
m�ody, nie ma �ony i jest naprawd� przystojny. Gdyby si�
okaza�o, �e b�d� �y�a, chcia�abym wyj�� za pana Bixlera.
To mo�e g�upie, ale wyobra�am sobie czasami, �e on
zaczeka na mnie i te� b�dzie chcia� si� ze mn� o�eni� � to
znaczy, kiedy b�d� doros�a.
� Chod�, porozmawiamy z nim! � zach�ca�am Tho-
masa J.
� Nie chc� rozmawia� z nauczycielem! � odpar�
Thomas J. � Jest przecie� lato.
Uda�am, �e nie s�ysz�.
� Dzie� dobry, panie Bixler! � zawo�a�am.
Pan Bixler spojrza� w d� i u�miechn�� si�.
� Panna Sultenfuss! I wspania�y dr J. Jak tam waka
cje?
Zszed� z drabiny i podszed� do nas, wci�� trzymaj�c
w r�ku p�dzel.
� Prosz� pana, przeczyta�am ju� wszystkie ksi��ki
zadane na lato.
� Ju�? Wszystkie? Lato dopiero si� zacz�o.
� Tak, ale ju� przeczyta�em. A teraz czytam Wojn�
i pok�j.
� Niemo�liwe!
� Naprawd�.
� Ho, ho! � u�miechn�� si�. � Nic dziwnego, �e
jeste� moj� ulubion� uczennic�. A ty, doktorze J.?
Nazywa� mnie swoj� ulubion� uczennic�. Mo�e za-
czeka na mnie.
� Jeszcze nie zacz��em czyta� � powiedzia� Thomas J.
� Lepiej we� z niego przyk�ad, Vada. � poradzi� pan
Bixler.
� Dlaczego pan maluje ten dom? Nie wiedzia�am, �e
pan tu mieszka.
� Nie mieszkam. To znaczy nie mieszka�em, bo teraz
go kupi�em i remontuj�.
� To du�y dom dla jednej osoby � zauwa�y�am.
U�miechn�� si�.
� No, nigdy nic nie wiadomo.
� Ach, tak � westchn�am.
To by� cios. On si� �eni! Nie zaczeka na mnie.
� Mo�e sobie sprawi� jakie� zwierz�tko � powie
dzia�.
Spojrza�am na swoj� d�o� i zacz�am obraca� pier-
�cionek wok� palca, �eby nie dostrzeg�, jak� poczu�am
ulg�.
� Sk�d nauczyciele bior� w lecie pieni�dze? � zapyta
�am. � To znaczy, sk�d pan wzi�� pieni�dze na ten dom,
skoro pan nie pracuje?
Roze�mia� si�.
� Od przysz�ego tygodnia b�d� prowadzi� letni kurs
poezji. A zatem troch� pracuj�.
� Ile to kosztuje? � zapyta�am.
� Dom?
� Nie, ten kurs.
� Trzydzie�ci pi�� dolar�w.
� I co si� za to ma?
� Mnie. Przez dwie godziny tygodniowo. I rozmowy
o poezji.
Jego. Wpatrywa�am si� w pana Bixlera.
� Kiedy to b�dzie? � zapyta�am.
� Zaj�cia? W czwartki po po�udniu. O drugiej �
znowu si� roze�mia�. � Przepytujesz mnie, Vada.
� No, dobrze. Chyba wr�c� do domu i doko�cz�
Wojn� i pok�j.
� To jest lato! � powiedzia� machaj�c nam na
po�egnanie p�dzlem. � Jeste�cie dzie�mi, wi�c bawcie
si�.
Wr�ci� do drabiny, a my z Thomasem J. wsiedli�my na
rowery.
� Co teraz? � zapyta� Thomas J. � Mo�e p�jdziemy
na ryby? Albo na brzoskwinie do sadu? Mo�emy te�
poszuka� pancerzyk�w cykad. Za�o�� si�, �e ju� je po-
zrzuca�y.
� Nie � odpowiedzia�am, poniewa� przyszed� mi do
g�owy pewien pomys�, co�, co musia�am zrobi� od razu.
�eby tylko uda�o mi si� nam�wi� tat�.
� Wracam do domu.
� Do domu? � zdziwi� si� Thomas J.
Skrzywi� si�.
� Jak to? Przecie� jeszcze daleko do obiadu.
� Obiad? Jeste� jak pies. Chodzisz do domu tylko po
to, �eby je��!
Wzruszy� ramionami.
Pojecha�am, a on zosta� siedz�c na rowerze.
Kiedy si� odwr�ci�am, zobaczy�am, �e patrzy za mn�,
popychaj�c palcem okulary � jak gdyby naprawd� nie
m�g� zrozumie�, �e kto� mo�e i�� do domu, je�li nie
przysz�a pora na jedzenie.
� Cze��, Thomas J.! � zawo�a�am. � Nie sikaj na
hydrant!
Rozdzia� IV
Pod�a. By�am pod�a dla Thomasa J. Ale on sam a� si�
prosi, �eby mu dokucza�. Tak czy owak, nie b�dzie na
mnie d�ugo z�y, je�li w og�le si� zez�o�ci�. A ja musia�am
szybko wr�ci� do domu. Mia�am wspania�y pomys�. �eby
tylko tato si� zgodzi� � gdyby uda�o mi si� nam�wi� go,
�eby da� mi pieni�dze.
Dwie godziny tygodniowo z panem Bixlerem rozma-
wiaj�c o poezji. Mo�e nawet napisa�abym wiersz dla pana
Bixlera, o tym, �e jestem umieraj�ca. To mog�oby by�
bardzo romantyczne. A poza tym zawsze uwielbia�am
pisanie. Pisa�am opowiadania i wiersze nawet, kiedy nie
musia�am.
Ci�ko jednak b�dzie nam�wi� tat�, �eby rozsta� si�
z tak du�� sum�, zw�aszcza, �e ma p�aci� Shelly wi�cej, ni�
si� spodziewa�.
Ale by�o o co walczy�. Gdyby tylko uda�o mi si� trafi�
we w�a�ciwym czasie na jego dobry humor. Musz� po
prostu poczeka� na najlepsz� okazj�. By� mo�e w�a�nie
teraz b�dzie odpowiedni moment, je�li Shelly dobrze si�
spisuje.
Rzuci�am rower na trawnik i wbieg�am do domu szuka�
taty.
Nie by�o go ani w biurze, ani w mieszkaniu. W kuchni
siedzia�a tylko babcia w swoim bujanym fotelu. Na ku-
chence co� si� gotowa�o, pewnie tata postawi� to wcze�niej.
Od czasu, gdy babcia zachorowa�a i przesta�a gotowa�,
kuchni� zajmowa� si� tato. Martwi si�, �e nie jest dobrym
kucharzem.
Rzeczywi�cie nie jest. Ale nigdy nie m�wi� mu tego,
�eby go nie urazi�.
� Cze��, babuniu! � powiedzia�am, cho� wiedzia�am,
�e ona nie odpowie. � Gdzie jest tato?
Us�ysza�am jakie� odg�osy z piwnicy i zacz�am si�
mocowa� z drzwiami prowadz�cymi na d�. Kiedy w ko�cu
pu�ci�y, ma�o nie r�bn�y mnie w g�ow�.
Z do�u dobiega�y g�osy � taty, Shelly i wuja Phila.
Wuj Phil zaprasza� Shelly do swojego baru. Wuj Phil
zawsze zaprasza kobiety do swojego baru.
Zesz�am kilka stopni ni�ej i zajrza�am.
Tata, wuj Phil i Shelly otaczali pana Laytona.
� Tatusiu? � odezwa�am si� cicho.
� Podp�rki do ksi��ek � powiedzia� wuj Phil, spo
gl�daj�c na pana Laytona. � Z orzecha.
� Ja zrobi�em wieszak do krawat�w � powiedzia� tato.
Co oni robili, popisywali si� przed Shelly? Przecie� ju�
rozmawiali o tym wcze�niej. Wuj Phil jest kobieciarzem �
tak przynajmniej zawsze m�wi o nim tata.
� Laminowane � dorzuci� wuj. � Dosta�em najwy�
sz� ocen�.
� Nigdy w �yciu nie mia�e� takiej oceny � powiedzia�
tato.
Odwr�ci� si� do Shelly.
� Dlaczego nie strzy�esz pana Laytona?
Nie chcia�am na to patrze�. Czmyhn�am do wyj�cia.
Ale umiera�am z ciekawo�ci, jak Shelly poradzi sobie z
nieboszczykiem.
Za�o�� si�, �e tato te� by� tego ciekaw.
Zatrzyma�am si� u szczytu schod�w, sk�d niczego ju�
nie widzia�am, ale mog�am chocia� nas�uchiwa�.
� A zatem, do dzie�a, panie Layton! � us�ysza�am
g�os Shelly, jak gdyby m�wi�a do prawdziwego cz�owieka,
to znaczy do prawdziwego �ywego cz�owieka. � Jak pan
sobie �yczy � na mokro czy na sucho?
Rzuci�am si� p�dem do mojego pokoju.
P�niej. Je�li tata b�dzie w dobrym humorze, poprosz� o
te pieni�dze przy obiedzie.
Ale przy obiedzie nie mia�am okazji go poprosi�. Po
pierwsze, gulasz by� paskudny i cho� �adne z nas nie
powiedzia�o tego tacie, wuj Phil o�wiadczy�, �e nie mo�e
zje�� du�o, bo boi si� uty�. Tata powiedzia� wtedy wujowi, �e
i tak ju� jest gruby i chocia� to by� �art, wida� by�o, �e wujowi
zrobi�o si� przykro. A potem i tacie zrobi�o si� przykro.
Tato odwr�ci� si� i zacz�� karmi� babci� �y�k�. Po
chwili, jak zawsze, babcia poj�a, o co chodzi i sama
zacz�a je��. Ale tato by� ca�y czas czerwony na twarzy,
jakby wstydzi� si� tego, co powiedzia�.
Kiedy ju� babcia zacz�a je�� sama na dobre, tata i wuj
podj�li rozmow� o wypadku drogowym na autostradzie
1-34 i o tym, �e jutro przywioz� dwa cia�a.
Cia�a! Nie�ywi ludzie z wypadku. Zastanawia�am si�,
kto spowodowa� ten wypadek. Czy temu komu� by�o
przykro � tak przykro jak mnie z powodu mojej mamy?
Na domiar z�ego babcia nagle zacz�a �piewa� jedn� ze
swoich piosenek, kt�re nie wiadomo czemu wykrzykuje od
czasu do czasu. Tym razem to by�o Wszystko jedno.
�piewa�a na ca�y g�os, a tata i wuj rozmawiali o wypad-
kach i zw�okach.
A gard�o rozbola�o mnie jak nigdy dot�d.
Nie by�o rady. Musia�am im powiedzie�.
� Tato? � odezwa�am si�.
Na dobr� spraw� musia�am wrzasn��, �eby przekrzy-
cze� babci�.
� Tato!
Tato spojrza� na mnie wyra�nie zniecierpliwiony.
� Co? � zapyta� przyk�adaj�c d�o� do ucha.
� Tato, moje gard�o! � wrzasn�am. � Pami�tasz, co
ci m�wi�am dzi� rano? Naprawd� bardzo mnie boli. I jest
coraz gorzej.
Tata tylko pokr�ci� g�ow� i odwr�ci� si� do wuja Phila.
� Nie cierpi� tych z wypadk�w. Wtedy nigdy nie
dogodzisz rodzinie.
� Opowiedz co� o tym � poprosi� wuj.
Babcia �piewa�a dalej.
Wzi�am troch� gulaszu do ust i nagle zad�awi�am si�.
Naprawd�. Szybko popi�am wod�, ale wci�� si� krztusi�am.
Kaszla�am i plu�am, a �zy p�yn�y mi do oczu. Ale nikt
nie stukn�� mnie w plecy ani w niczym mi nie pom�g�.
Odesz�am od sto�u i zanosz�c si� od kaszlu upad�am na
kanap� akurat w chwili, kiedy z piwnicy wr�ci�a Shelly.
� Zrobi�am mu fryzur� � powiedzia�a rado�nie. �
Wygl�da jak Danny Kaye, gdyby by� Szwedem...
I wtedy us�ysza�a, �e kaszl� i podesz�a do mnie.
� Wszystko w porz�dku, kochanie? � zapyta�a stuka
j�c mnie w plecy.
Potrz�sn�am g�ow�.
Zacz�a wali� mnie jeszcze mocniej. Wydawa�o mi si�,
�e czuj� si� od tego jeszcze gorzej, ale przynajmniej stara�a
si�.
Odwr�ci�a si� do taty.
� Harry! Co� jej jest!
Tata jad� dalej.
� Ona udaje � powiedzia�. � Chod� tu, Vada,
i doko�cz swoje broku�y.
Udaj�?
� Przynios� ci wody � powiedzia�a Shelly. � Za
czekaj tutaj.
Po chwili by�a z powrotem z wod� i usiad�a przy mnie na
kanapie. Wypi�am wszystko do dna. Naprawd� troch�
pomog�o.
� Chcesz jeszcze co� zje��? � zapyta�a.
Pokr�ci�am g�ow�.
� A mo�e w��czy� ci telewizor?
Potakn�am.
W��czy�a telewizor i posz�a z powrotem do piwnicy.
Dostrzeg�am jednak, �e wychodz�c spojrza�a krzywo na
tat�, jakby chcia�a co� powiedzie� i jakby by�a z�a.
Nagle zobaczy�am co� w telewizji � rewelacja! Powt�r-
ka jednego z ulubionych program�w taty! To wprawi go
w dobry humor!
� Tato! � powiedzia�am. � Zobacz! To tw�j ulubio
ny program!
Tata rzuci� spojrzenie znad sto�u, a potem wsta�.
Podszed� do swojego telewizyjnego fotela zabieraj�c ze
sob� talerz i szklank� wody sodowej.
� Phil, chod�, popatrzysz. To jest naprawd� �wie
tne.
Ale wuj nie ruszy� si� i dalej siedzia� ko�o babci.
Kiedy tato usadowi� si� ju� w swoim fotelu, podesz�am
do niego i usiad�am przy nim na pod�odze.
Ogl�daj�c program tata roze�mia� si� kilka razy i wtedy
ja te� si� �mia�am. Gdy uzna�am, �e tato jest ju� w do-
statecznie dobrym humorze, pomy�la�am, �e w�a�nie nade-
sz�a odpowiednia chwila.
� Tatusiu? � odezwa�am si�.
Powiedzia�am to bardzo czule.
� Cicho, Vada � rzuci� tata i wskaza� g�ow� na
telewizor.
Odczeka�am minut� i kiedy roze�mia� si� jeszcze par�
razy, spr�bowa�am znowu.
� Tatusiu? � powt�rzy�am cichutko. � Czy mo
g�abym dosta� trzydzie�ci pi�� dolar�w?
Nie by�o sensu owija� w bawe�n�.
� To kupa pieni�dzy dla ma�ej dziewczynki � powie
dzia� tato spogl�daj�c na mnie i u�miechaj�c si�.
� To na szko�� � powiedzia�am. � Letnie zaj�cia
z poezji.
Tato pokaza� na swoj� szklank�.
� Czy jest jeszcze woda sodowa? � zapyta� i zn�w
wbi� wzrok w ekran.
Wsta�am i przynios�am wod� ze sto�u, nala�am reszt�
do szklanki i zn�w usiad�am przy jego fotelu.
� M�j nauczyciel powiedzia�, �e bardzo dobrze
pisz� -- ci�gn�am dalej. � Wiesz przecie�, jak wa�ny jest
wczesny pocz�tek kariery, tak samo by�o z tob�. Za
czyna�e� w zak�adzie jako ma�y ch�opak, prawda?
� Nie wiem, dziecinko � powiedzia� tato.
W roztargnieniu wyci�gn�� do mnie r�k� i poklepa� mnie
po g�owie, jakbym by�a jego pieskiem. Mimo wszystko
by�o to mi�e.
� Mo�esz troch� zg�o�ni�? � odezwa� si� po chwili.
Wsta�am, podkr�ci�am ga�k� i z powrotem usiad�am
obok taty.
� Tatusiu?
S�czy� wod� sodow� i co pewien czas wybucha� �mie-
chem.
� Tylko popatrz! � powiedzia�, wymachuj�c szklan
k� w stron� telewizora. � Ten facet jest fantastyczny.
� Tatusiu? � odezwa�am si� znowu.
� Co?
� Pieni�dze. Czy mog�abym je dosta�?
Przez d�u�sz� chwil� nie odpowiada�.
� Mo�e nast�pnego lata � znowu pog�adzi� mnie po
w�osach. � Hmm � zamrucza� � masz bardzo mi�e
w�osy.
� Ale, tato! � wzi�am g��boki oddech. � A mo�e
kiedy b�dziesz szed� na bingo, posz�abym razem z tob�?
Mo�e mog�abym wygra� te pieni�dze?
� Nie, nie mo�esz i�� na bingo � powiedzia� tato
i zn�w roze�mia� si� widz�c co� w telewizji. � To jest moja
samotna wyprawa. Wiesz o tym.
� To mo�e po�yczy�by� mi te pieni�dze? � zapyta
�am. � Oddam ci.
Tata westchn��.
� Vada, ty zapominasz o pewnych rzeczach, ale ja
pami�tam � uj�� mnie za brod� i popatrzy� na mnie. �
W zesz�ym miesi�cu by�y skrzypce, jeszcze wcze�niej brzu-
chom�wstwo, a kiedy indziej �onglerka. Je�li nast�pnego
lata b�dziesz wci�� zainteresowana pisaniem, to mo�e.
Zgoda? Ale nie teraz.
Pu�ci� moj� brod� i znowu zatopi� si� w telewizji.
Westchn�am i wsta�am. Powoli wesz�am schodami w
g�r�. Ha!
Zapomnia� o tym, jak chcia�am zosta� czarnoksi�-
�nikiem. Naprawd� porafi�am wspaniale znika�.
Rozdzia� V
Zanim posz�am spa�, wyci�gn�am z mojej szafki stary
adapter � jedyny jaki mam. Puszczam na nim bardzo
stare p�yty. W��czy�am swoj� ulubion� � Blues weselnego
dzwonu. Podesz�am do biurka i wyj�am z szuflady zdj�cie
mojej klasy � to z panem Bixlerem w �rodku. Stoj� tam
tu� obok niego. Postara�am si� o to, kiedy robili zdj�cia.
� Jako� sobie poradz� � szepn�am do niego. �
Jako� to zrobi�. Zobaczysz.
I na rano ju� mia�am plan, wspania�y spos�b na
zdobycie potrzebnych mi pieni�dzy. Wsta�am bardzo wcze-
�nie i posz�am do Thomasa J. zabieraj�c ze sob� moj�
w�dk�. Poprzedniego wieczora zadzwoni�am do niego i
powiedzia�am, �eby si� szykowa� na ryby, ale nie zdradzi�am
mu jeszcze, co zamierzam.
Kiedy wesz�am do jego domu, Thomas J. by� ju�
got�w, tylko musia� jeszcze i�� zrobi� siku.
� Gramy? � zapyta�am, kiedy wszed� do �azienki.
� Pewnie � u�miechn�� si�.
Wiedzia�am, co to znaczy � naprawd� musia� i��.
Niedobrze.
� B�d� liczy�a � powiedzia�am.
Thomas J. zamkn�� za sob� drzwi.
Za chwil� krzykn��:
� Dobra, start! Tylko bez wolnego liczenia, �adne
tysi�c i jeden czy co� w tym rodzaju.
� Dobrze, dobrze � odpowiedzia�am.
Us�ysza�am, �e ju� sika i zacz�am odlicza�, r�wno, nie
za wolno.
� Raz, dwa, trzy, cztery...
� Za wolno! � krzykn��.
� Pi��! � powiedzia�am, szybko i g�o�no. � Sze��,
siedem...
Ju� sko�czy�.
� Siedem � powiedzia�am.
� Osiem! � odkrzykn��.
Ale przecie� sko�czy� sika�, zanim powiedzia�am osiem.
� Siedem � odpowiedzia�am. � Doliczy�am do sied
miu.
� Siedem i p� � upiera� si�.
Wyszed� z �azienki, wci�� dopinaj�c spodnie.
� Niech ci b�dzie. Siedem i p�. Ale za�o�� si�, �e
potrafi�abym d�u�ej.
� Zak�ad � powiedzia�. � Nie dasz rady nawet sze��.
� No to id�.
Wesz�am do �azienki i zamkn�am drzwi na klucz.
Potem po cichutku podesz�am do kranu i nabra�am
szklank� wody.
� Pospiesz si� tam! � krzykn�� Thomas J.
� Spokojnie! � powiedzia�am. � Dziewczyny po
trzebuj� na to wi�cej czasu.
Z pe�n� szklank� podesz�am do klozetu.
� Dobra! � zawo�a�am. � Tylko nie za wolno. Start!
I powoli zacz�am wlewa� wod� do miski klozetowej.
S�ysza�am, jak Thomas liczy:
� Raz, dwa, trzy, cztery...
Umy�lnie zwalnia�.
� Licz! � wrzasn�am.
� Pi��, sze��, siedem � odlicza� powoli ponurym
g�osem. � Osiem.
� Wygra�am!
Spu�ci�am wod� i odczeka�am tyle, ile trzeba, �eby si�
ubra� i po chwili wysz�am.
� Wygra�am. Potrafi� sika� d�u�ej od ciebie.
Wyszli�my razem na ganek po nasze w�dki.
� Ty zawsze wygrywasz � powiedzia� Thomas J., ale
to nie by�a prawda.
� To dlatego, �e moja mama by�a arabsk� ksi�nicz
k�. Oni potrafi� zatrzymywa� wod� jak wielb��d.
� Nieprawda!
Nagle skoczy�am na niego i przewr�ci�am go na
pod�og�. Spad�y mu okulary.
Usiad�am na nim i przycisn�am go do ziemi.
� Powiedz, �e moja mama by�a arabsk� ksi�niczk�.
� Nie! � krzykn��.
Podskoczy�am na nim.
� Auu! � wrzasn��.
� Powiedz!
Zn�w podskoczy�am.
� No ju� dobrze. By�a arabsk� ksi�niczk�.
Podskoczy�am jeszcze raz.
� I najpi�kniejsz� kobiet� na �wiecie.
� I najpi�kniejsz� kobiet�. Zejd�!
Usiedli�my oboje, z trudem �api�c oddech.
Thomas J. odnalaz� swoje okulary i nasadzi� je sobie
z powrotem na nos.
Za�o�� si�, �e moja mama by�a pi�kna. To �mieszne, ale
nigdy si� tego nie dowiem. Widzia�am zdj�cia, ale...
Zastanawia�am si�. czy ci�gle jest na mnie z�a, tam w
niebie.
Nagle Thomas J. podskoczy�, chwyci� swoj� w�dk� i
zbieg� po schodkach.
� Twoja mama wygl�da�a jak Mona Lisa! � krzyk
n��.
Pobieg� w stron� jeziora.
Nie zrozumia�am, dlaczego ucieka. Przecie� wiedzia�, �e
i tak zawsze go dogoni�.
Z�apa�am w�dk� i dogoni�am go ju� po chwili, przy
jeziorze.
Thomas J. chowa� si� przede mn� za wierzb�. Ale ja
nie mia�am ju� zamiaru go wi�cej goni�. Bardziej mnie
interesowa� m�j plan zdobycia pieni�dzy.
� S�uchaj, Thomas J. � powiedzia�am. � A co
zrobimy... jak z�apiemy jakie� ryby? Mo�e je sprzedawa�.
Damy og�oszenie o �wie�ych rybach i napiszemy tam te�,
�e dostawa b�dzie prosto do domu. Ludzie nie b�d� musieli
chodzi� po ryby gdziekolwiek, tylko dostan� �wie�e prosto
z zatoki.
� Z zatoki? � zapyta� Thomas J., spogl�daj�c na
ma�e jeziorko?
� No, wiesz, o co chodzi. Co ty na to?
Wzruszy� ramionami.
� Nie wiem. Czy ktokolwiek b�dzie chcia� kupi�
uklejki?
� Je�eli z�apiemy du�e, to tak. A poza tym, mo�e
w tym jeziorze s� inne ryby. Mo�e tu s�... no, nie wiem,
pstr�gi, czy co� w tym rodzaju.
� Jasne! � powiedzia� Thomas J. � Mo�e nawet
�oso�.
Tego nie wiedzia�am. �oso� przyp�ywa chyba rzekami,
takimi wielkimi, kt�re s� na p�nocy, czy jako� tak?
Wszystko jedno. Wa�ne by�o zdobycie pieni�dzy.
� Po co ci pieni�dze? � zapyta�.
� Na ten kurs pisarski � odpowiedzia�am.
� Chcesz chodzi� do szko�y w lecie? � zdziwi� si�
Thomas J. � To z powodu pana Bixlera?
Nie mia�am zamiaru mu odpowiada�.
� W�a�ciwie to nie jest szko�a � powiedzia�am. �
Chod�, idziemy �owi�.
Pozak�adali�my przyn�ty i zarzucili�my w�dki.
Siedzieli�my tak przy naszych kijach d�u�szy czas. Ale
�y�ki zwisa�y nieruchomo, jakby wszystkie ryby w tym
jeziorze pozdycha�y.
� Nic nie bierze � powiedzia�am.
� Mo�e najad�y si� na �niadanie � powiedzia� Tho
mas J. � Mog� ci po�yczy� troch� pieni�dzy. Mam pi��
dolar�w w �wince.
� Dzi�kuj�. Ale tak czy tak, brakuje mi wci�� trzy
dziestu. W ko�cu co� z�apiemy. Zarzu�my w�dki przez
tamt� ga���, to b�dziemy mogli wej�� na drzewo.
Przerzucili�my �y�ki przez jedn� z nisko zwieszaj�cych
si� ga��zi wierzby i zostawili�my je tak w wodzie.
Wspi�li�my si� na drzewo. Thomas J. zaczepi� si�
nogami o ga��� i zwiesi� w d� spuszczaj�c ramiona za
g�ow�. Kiedy tak si� buja�, spad�y mu okulary.
� Sp�jrz na mnie. Kiedy b�d� du�y, zostan� akrobat�.
� Te� mi co�. Potrafi� tak samo. I mnie w dodatku nie
spadn� okulary.
� Dlatego, �e ich nie nosisz.
� Dobra, dobra.
Thomas J. wyprostowa� si�.
� Czy mo�na by� akrobat�, jak si� ma l�k wysoko
�ci? � zapyta�.
Wzruszy�a ramionami.
� Dlaczego nie? To mo�na przezwyci�y�. Za�o�� si�,
�e m�j tata ba� si� nieboszczyk�w, kiedy zaczyna�. Ale
pokona� ten strach. Ojej, sp�jrz!
� Gdzie?
� Masz co�. Tw�j sp�awik skacze!
Sp�awik Thomasa J. ta�czy� wko�o, jakby szarpa�a go
wielka ryba.
Zeskoczy�am z ga��zi, a zaraz za mn� Thomas J. Ale
upad� na ziemi� i wyl�dowa� na kolana.
To taka niezdara! Zacz�� chodzi� w k�ko szukaj�c
okular�w, a ja pobieg�am do wody.
� Nie mog� ich znale��! � krzycza� Thomas J. � Nic
nie widz�! Gdzie one s�?
� Zaraz ci pomog�! � odpowiedzia�am. � Najpierw
musz� j� przyholowa�.
Chwyci�am jego w�dk� i zacz�am kr�ci� ko�owrotkiem.
Po chwili jednak Thomas J. znalaz� si� przy mnie z okula-
rami na nosie. Wyrwa� mi kij i przyci�gn�� ryb� do samego
brzegu. To by�a bardzo ma�a uklejka, mniejsza nawet od
mojej d�oni.
� To tylko uklejka � ? powiedzia�am. � Nikt jej nie
kupi. Wyrzu� j� z powrotem do wody.
� Nie lubi� dotyka� ryb � Thomas J. spojrza� na
mnie.
Ja te� tego nie lubi� i on o tym wiedzia�. Nie mia�am
zamiaru mu pomaga�.
Kiedy zobaczy�, �e si� nie spiesz� z pomoc�, rozejrza�
si�.
� Wiem, co zrobi� � powiedzia�.
Po�o�y� rybk� na ziemi, a potem postawi� na niej stop�.
� Wyci�gn� haczyk nie dotykaj�c jej � wyja�ni�. � Tylko
patrz.
Poci�gn�� za �y�k�. Widzia�am, jak haczyk szarpie si�
w rybim pyszczku.
� To j� rani! Nie zabijaj jej � zawo�a�am.
� Wcale nie mam zamiaru � powiedzia� Thomas J.
Poci�gn�� jeszcze raz, delikatniej. Ale rybi pyszczek
wci�� rozci�ga� si� na boki.
Odpechn�am Thomasa J. i podnios�am rybk�. Bardzo
delikatnie podwa�y�am haczyk, a� w ko�cu j� uwolni�am.
Trwa�o to pewien czas, ale za to nie kaleczy�o rybce pyszczka.
Kiedy rzuci�am rybk� z powrotem do wody, nagle �y�ka
napi�a si� i haczyk przeora� mi palec.
� Auuu! � wrzasn�am. � M�j palec!
� Co? � przestraszy� si� Thomas J.
Podszed� do mnie i pr�bowa� zerkn�� przez moje rami�, ale
odwr�ci�am si�, trzymaj�c kciuk w ustach. Nie chcia�am,
�eby wiedzia�, i� prawie p�acz�.
� Nic ci nie jest? � zapyta� Thomas J.
� Nic, nic. A co z rybk�? � zagadn�am nie od
wracaj�c si�.
Thomas J. nie odpowiada� przez d�u�sz� chwil�. Od-
wr�ci�am si� ci�gle ss�c palec. Thomas J. sta� na brzegu
jeziora i patrzy� w wod�.
� Odp�yn�a? � zapyta�am.
� Tak, tak, nic jej nie b�dzie � odpowiedzia�.
Kiedy jednak spojrza� na mnie, by� ca�y czerwony na
twarzy.
K�ama�, wiedzia�am, �e k�amie. Zawsze robi si� czer-
wony, kiedy k�amie.
Biedna rybka! Zabi�am j�.
� Chc� j� zobaczy�! � ruszy�am w stron� brzegu.
� Chod�my ju� st�d � Thomas J. zacz�� mnie
odpycha�. � Poka� mi lepiej sw�j palec.
Pokaza�am mu kciuk.
� Krwawi � powiedzia�.
� Tak.
I wtedy do g�owy przyszed� mi pewien pomys� � co�,
o czym czyta�am wiele razy. Poniewa� nie mia�am ani
brata, ani siostry, ani mamy...
� Zawrzemy braterstwo krwi? � zapyta�am, unosz�c
sw�j kciuk.
� Nie, nie chc�. Chod�my ju�.
� Wystarczy tylko, �e rozdrapiesz ten strupek na
ramieniu.
� To po ugryzieniu komara.
� Ale b�dzie krwawi� � powiedzia�am.
Westchn��. Wci�� sta� pomi�dzy mn� a miejscem, gdzie
rzuci�am rybk� do wody.
� A je�li to zrobi�, to p�jdziemy?
� Tak.
Thomas J. usiad� i zacz�� rozdrapywa� sobie strupek na
ramieniu. Nawet nie skrzywi� si�, chocia� musia�o go
troch� bole�. Zachowywa� si� jak ma�e dziecko, kt�remu
kazano co� zrobi�.
Troch� mi by�o g�upio i mia�am nadziej�, �e nie boli go to
za bardzo.
Kiedy w ko�cu ranka zacz�a krwawi�, uni�s� r�k�.
� Dobra. Jest.
� Trzymaj tak � powiedzia�am i przy�o�y�am palec
do jego ranki.
� To jest braterstwo krwi na ca�e �ycie.
� Dobrze � zamrucza� Thomas J., ale nie wygl�da�
na zachwyconego.
Wstali�my, wzi�li�my w�dki i ruszyli�my do domu.
� No i co? Jak si� teraz czujesz? � zapyta�am, kiedy
byli�my ju� w po�owie drogi.
� M�wisz o rance?
Szturchn�am go.
� Nie, baranie. Chodzi mi o braterstwo krwi.
Przez chwil� nic nie m�wi�. A potem powiedzia�:
� A ty?
� Ja ci� pierwsza zapyta�am.
� Tak samo jak przedtem � nie podnosi� wzroku.
Zamilkli�my.
� A ty? � zapyta� w ko�cu.
� Te� tak samo � oznajmi�am, bo zawsze jestem
szczera wobec Thomas J.
� To nie ma znaczenia � powiedzia� cicho. � I tak
w�a�ciwie jeste�my jak rodze�stwo.
Rozdzia� VI
Wr�cili�my do domu akurat w chwili, kiedy Shelly
wychodzi�a na ganek. Przysiad�a na schodkach, wyra�nie
roze�lona. Usiad�am ko�o niej z jed