15440

Szczegóły
Tytuł 15440
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

15440 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 15440 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

15440 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

PATRICIA HERMES la MOJA DZIEWCZYNA Rozdzia� I Urodzi�am si� z ��taczk�. A kiedy� by�am w ubikacji na postoju dla ci�ar�wek i dosta�am hemoroid�w. I nau- czy�am si� �y� z kostk� kurczaka, kt�ra tkwi�a mi w gardle od czasu, jak zachorowa�a babcia � tak, wiele si� na- uczy�am. Chocia� p�niej martwi�am si�, bo czu�am, �e to ro�nie. Nauczy�am si� te� �y� w towarzystwie nieboszczyk�w, kt�rych stale mamy w piwnicy i w du�ym pokoju. To prawda � tam rzeczywi�cie s� nie�ywi ludzie. Przywozi si� ich do piwnicy, a potem, kiedy s� ju� przygotowani, ubiera si� ich i zanosi do du�ego pokoju. �Harry J. Sultenfuss. Salon" � g�osi mosi�na tabliczka na drzwiach naszego domu. To znaczy salon pogrzebowy. To jest w�a�nie m�j dom. To straszne tak �y� przez ca�y czas w otoczeniu nie�ywych ludzi � martwych i tych, kt�rzy ich op�akuj�. Zastanawia�am si�, czy tata bardzo p�aka�, kiedy zmar�a moja mama. Nie pami�tam tego oczywi�cie, bo ona umar�a zaraz potem, jak mnie urodzi�a. Staram si� jednak nie my�le� o tym. A zatem mieszkamy razem, ja i m�j tata. Tata mnie chyba lubi, ale nie bardzo umie o tym m�wi�. My�l�, �e wielu ojc�w nie ca�kiem potrafi rozmawia� ze swoimi c�rkami. Tak przynajmniej m�wi babcia � to znaczy m�wi�a, zanim sta�a si� dziwna i ca�kiem przesta�a si� odzywa�. Tak czy owak, pomy�la�am, �e nawet przy tym wszystkim, co mnie spotka�o, tata zmartwi si� t� kostk� kurczaka tkwi�c� w moim gardle i guzem, kt�ry narasta� wok� niej. Musia�am mu powiedzie�. To by�a powa�na sprawa. Byli�my razem w kuchni, a tata robi� kanapki przy oknie. Przygl�da� im si� marszcz�c brwi, jakby mia� u�o�y� jakiego� puzzle'a. � Tato � odezwa�am si�. Nic nie odrzek�. � Tato? � powt�rzy�am g�o�niej. Wci�� bez odpowiedzi. � Hej, tato! � Hm? � chrz�kn��, ale nawet nie podni�s� wzroku znad kanapek. � Nie chc� ci� martwi� � powiedzia�am � ale wiesz, chodzi o to w moim gardle... wydaje mi si�, �e to ro�nie. Nie mog� dobrze prze�yka�. Czuj�, �e to mo�e by� rak. Czy my�lisz, �e umr�? � Mo�esz mi poda� majonez z lod�wki, Vada? � odezwa� si�. Najwyra�niej nie us�ysza�, co do niego m�wi�am. Tak jakbym nie wyda�a �adnego d�wi�ku. A mo�e jestem te� niewidzialna? Jeszcze tego brakowa�o, obok raka i hemo- roid�w. Wyj�am majonez i poda�am mu. Mrukn��: �Dzi�kuj�", ale nawet nie spojrza� na mnie. A mo�e cz�owiek staje si� niewidzialny, kiedy �yje w�r�d nieboszczyk�w? Westchn�am i wysz�am przed dom. Nied�ugo mia� przyj�� Thomas J. Jemu mog�am o tym powiedzie�. M�wi�am mu w�a�ciwie o wszystkim. Powiedzia�am mu nawet, �e jestem zakochana w panu Bixlerze, naszym nauczycielu. �a�owa�am, �e nie mog� o tym porozmawia� z babci�. Kiedy� mog�am, ale od paru miesi�cy zachowywa�a si� tak, jakbym nie tylko ja, ale wszyscy byli niewidzialni. Widzi tylko jakich� ludzi w swojej g�owie i �piewa im piosenki � czasami na ca�e gard�o. Usiad�am na ganku i spojrza�am na zegarek. Thomas J. si� sp�nia�. Kiedy ju� by�am pewna, �e nie przyjdzie, pojawi� si�. Zbli�a� si� do mojego domu na rowerze, a w pewnej odleg�o�ci za nim jechali na rowerach jacy� ch�opcy wrzeszcz�c zapami�tale. Nie mog�am dos�ysze�, o co im chodzi, ale zorientowa�am si�, �e dokuczaj� mu. Bardzo �atwo jest dokucza� Thomasowi J. � na wszystko jest uczulony i wszystkiego si� boi � i w�a�ciwie ka�dy w naszej klasie mu dokucza, nawet ja. Ale nie tak z�o�liwie. Lubi� Thomasa J. Jest moim najlepszym przyjacielem i tak jest od czasu, kiedy babcia i mama Thomasa J., pani Sennett, spotka�y si� na placu zabaw, a my mieli�my wtedy po dwa lata. Thomas J. zahamowa� tu� przede mn�. Stukn�� palcem w okulary, kt�re zjecha�y mu na czubek nosa. By�y ca�e polepione ta�m�. � Je�li b�dziesz w nie tak stuka�, to rozlec� si� w drobny mak � powiedzia�am. � Vada! � zawo�a�. � Czy to prawda, �e poka�esz im je? To znaczy zw�oki? � Komu? � Howiemu i Billy'emu. � O, rany. Zupe�nie zapomnia�am. Jaki� tydzie� temu, ostatniego dnia szko�y, dokuczali mi, �e przyja�ni� si� z Thomasem J. i m�wili, �e to straszny dzieciuch i tak dalej. Powiedzia�am im wtedy, i� nie byliby tak odwa�ni jak on i nie przyszliby zobaczy� nieboszczyka. A kiedy oni na to, �e przyjd�, odpowiedzia�am, i� musz� zap�aci� za taki pokaz. Oczywi�cie, nie musieli wiedzie�, �e Thomas J. te� nigdy go nie widzia� i �e ani razu u mnie nie by�, cho� od tak dawna si� przyja�nili�my. � I poka�esz im? � zapyta� Thomas J. Kiwn�am g�ow�. � Je�li zap�ac�. � Ale dlaczego? � Co, dlaczego? � Dlaczego chcesz im pokaza�? Wzruszy�am ramionami. Nie chcia�am mu m�wi�, �e nabijali si� z niego. Powiedzia�am wi�c tylko: � A dlaczego nie? Howie i Billy podjechali do nas i po�o�yli rowery na trawie. � No i co? Poka�esz nam? � zapyta� Howie. � No w�a�nie � zawt�rowa� mu Billy. � Macie pieni�dze? � zapyta�am. � Kto ch�tny? Podnie�li r�ce, tylko Thomas J. si� cofn��. Howie i Billy zacz�li grzeba� w swoich kieszeniach. W ko�cu Howie da� mi pi��dziesi�t cent�w. � Idziesz, czy nie, Thomas J.? � zapyta� Howie. � Nie � powiedzia�am. � On ju� widzia� ca�e mn�stwo nieboszczyk�w. Ju� mu si� znudzili, prawda, Thomas J.? � Nie mog� � powiedzia� Thomas. � Musz� wraca� do domu. � Bawi� si� lalkami!? � zakpi� Billy. � Zostaw go w spokoju! � krzykn�am. � A gdzie twoje pieni�dze? Nie zap�aci�e�. � Sk�d mamy wiedzie�, �e naprawd� go nam poka �esz? � zapyta�. � Nie b�d� dziecinny � odpar�am. � Chcesz to na pi�mie, �eby twoja mamusia mog�a podpisa�? Spojrza� na mnie, ale po chwili powiedzia�: � No dobra, ju� dobra. Poda� mi �wier� dolara. Wzi�am, ale nie cofn�am r�ki. Westchn�� i da� mi drug� �wier�dolar�wk�. � Nareszcie! � stwierdzi�am. � A teraz id�cie za mn�. I ani s�owa. Kiedy si� odwr�ci�am, zobaczy�am, jak Thomas J. peda�uje ulic�. Wiedzia�am, �e po obiedzie zjawi si� znowu. Podesz�am do ganku, a za mn� tamtych dw�ch. Stara�am si� ze wszystkich si� co� wymy�li�, bo wiedzia�am, �e akurat teraz nie mieli�my w domu �adnych nieboszczyk�w � chyba �e jaki� nowy w piwnicy, gdzie tata ich zawsze przygotowuje, ale tam nie mia�am zamiaru schodzi�. I wtedy nagle przyszed� mi do g�owy pewien pomys�, plan tak wspania�y, �e ma�o nie roze�mia�am si� w g�os. Po cichutku weszli�my do domu i zaprowadzi�am ich do du�ej sali we frontowej cz�ci domu. Sami mieszkali�my od podw�rza, a z przodu by�y pokoje dla nieboszczyk�w, biura i tak dalej. Uchyli�am drzwi i wprowadzi�am ich do sali, gdzie stoj� puste trumny do wyboru. Ale oni oczywi�cie nie wiedzieli, co to by� za pok�j. Kiedy weszli za mn�, zamkn�am drzwi. W �rodku by�o mn�stwo trumien, niekt�re zamkni�te, inne otwarte. Pode- sz�am na palcach do jednej z tych zamkni�tych, a oni za mn�. Po�o�y�am r�ce na wieku i sta�am tak przez d�u�sz� chwil� bez s�owa. � Na co czekamy? � szepn�� Howie. G�os zacz�� mu wyra�nie dr�e�. � Daj� wam jeszcze szans� odej��, je�li chcecie � odpowiedzia�am. �aden si� nie poruszy�. � Nikt nie tch�rzy? � zapyta�am. � Na pewno nie ja � powiedzia� Billy. Ale s�ysza�am, �e i jemu g�os zacz�� dr�e�. Z uroczyst� min� odwr�ci�am si� do nich. � Na pewno? Obaj jeste�cie na to gotowi? Przez chwil� nikt si� nie odzywa�. I wreszcie Billy przynagli�: � Otwieraj! � No dobrze � odpowiedzia�am. � Sami tego chcie li�cie. Odwr�ci�am si� do trumny, po�o�y�am na niej obie r�ce i szepn�am cicho: � Dobra, nachylcie si�. � Gotowi? � zapyta�am. Skin�li g�owami. Szybkim ruchem zdj�am pokryw� trumny. Nic! W �rod- ku by�o zupe�nie pusto. J�kn�li i odskoczyli. Mia�am ochot� roze�mia� si� w g�os, ale si� powstrzy- ma�am. Zas�pi�am si�, przybieraj�c swoj� najpowa�niejsz� min�. � Ojej! � opu�ci�am wieko i zas�oni�am d�oni� usta. � W�a�nie tego si� obawia�am. � Czego? � zapyta� Billy. � Czego? � powt�rzy� Howie. � Chodzi o to � szepn�am � �e czasami ci ludzie nie s� tak zupe�nie nie�ywi. Wiecie, to tak jak z kurami, kt�rym utnie si� g�ow�, a one wci�� biegaj� w k�ko jak szalone. � Bajki � powiedzia� Billy, ale g�os dr�a� mu ju� na ca�ego. � To by�a staruszka � ci�gn�am. � By�a tak stara, �e pewnego dnia po prostu przesta�a oddycha�. Ale mo�e znowu zacz�a. Za�o�� si�, �e teraz kr��y tu gdzie� po domu. Chod�my, mo�e j� znajdziemy. Id�cie za mn�. Podesz�am na palcach do drzwi i wyjrza�am ukradkiem na korytarz. Nikogo tam nie by�o. Ostro�nie otworzy�am drzwi i kiedy wszyscy wyszli�my na korytarz, po cichu zamkn�am je za nami. Ruszy�am przodem przez korytarz do naszej cz�ci domu. Staraj�c si� zachowywa� najciszej, jak potrafi� i modl�c si� w duchu, �eby j� tam znale��, otworzy�am drzwi do naszej kuchni i zajrza�am do �rodka. Babcia by�a tam, tak jak si� spodziewa�am. Siedzia�a bez ruchu w swoim bujanym fotelu, zupe�nie zesztywnia�a, a jej �ylaste r�ce spoczywa�y na oparciach. By�a tak nieruchoma, i� przez chwil� nawet ja pomy�la�am, �e nie �yje. Obejrza�am si� na Howiego i Billy'ego. Wlepili oczy w babci� z trudem �api�c oddech. W gar- dle Billy'ego co� podskakiwa�o w g�r� i w d� i tak zblad�, �e by�am pewna, i� zaraz zemdleje. � To ona � szepn�am do nich. � Wiedzia�am, �e tak b�dzie. Odwr�ci�am si� do babci. Siedzia�a sztywno jak mar- twa, tak jak to robi teraz niemal ca�y czas. I nagle, kiedy tak patrzyli�my na ni�, zacz�a si� buja�. Za moimi plecami rozleg� si� st�umiony krzyk. Gdy si� obr�ci�am, tamci wybiegli ju� przez korytarz do fron- towych drzwi. Przygl�da�am im si� z u�miechem. �Ha, zaj�ce". Zoba- czymy, czy jeszcze b�d� si� �mia� z Thomasa J., �e jest tch�rzem! Potem podesz�am do babci. Za�o�� si�, �e bardzo chcia�aby wiedzie�, jak ich nastraszy�a. Par� miesi�cy wcze�niej u�mia�aby si� do �ez. � Cze��, babuniu! � powiedzia�am. � Nap�dzi�a� im niez�ego stracha. Nie odpowiedzia�a. � Babuniu? Ukl�k�am przed ni� i spojrza�am w jej twarz. Nie widzia�a mnie. A w ka�dym razie nie okazywa�a tego. Bardzo mi jej brakuje. By�a dla mnie jak mama. Kiedy by�am ma�a, d�ugo my�la�am nawet, �e jest moj� mam�. Co jej si� sta�o? Jak ona mo�e tu by� i jednocze�nie nie by�? �eby cho� spr�bowa�a. Zawsze obejmowa�a mnie i g�aska�a, a kiedy czego� si� ba�am, �piewa�a mi i ko�ysa�a mnie na kolanach, w�a�nie w tym fotelu. Nagle przysz�a mi do g�owy dziwaczna my�l. Ro- zejrza�am si� wok�, �eby si� upewni�, i� nikt nie patrzy. I wtedy jak malutkie dziecko wdrapa�am si� na jej kolana i zwin�am w k��bek. Tak jak wtedy, kiedy by�am ma�a. � Babuniu? � szepn�am. Nawet mnie nie zauwa�y�a. Jej twarz by�a pusta jak u �pi�cego niemowl�cia. � Babuniu � powt�rzy�am szeptem. � Czy mnie widzisz? Czy wiesz, �e to ja tu siedz�? Ale ona tylko si� ko�ysa�a. � Prosz� � szepn�am. Po�o�y�am jej d�o� na w�osach i zacz�am je g�adzi�. � Postaraj si� � b�aga�am. � Spr�buj, prosz� ci�. Jak si� postarasz co� powiedzie�, na pewno ci si� uda. Rozdzia� II Babcia nie odpowiada�a, ale wo�a� mnie tato. I to g�o�no. O, rany! Zorientowa� si�, �e byli�my w pokoju z trumnami. Powoli zesz�am z kolan babci, jeszcze raz pog�adzi�am j� po g�owie. � Zaraz wr�c� � szepn�am. � Zosta� tu, a ja nied�ugo przyjd�. � Vada? � rozleg�o si� zn�w wo�anie taty. � Ju� id� � wrzasn�am. � Vada! � krzycza� ojciec. � Czy mo�esz mi przy nie�� tu na d� papierosy? Na d�. Tam, gdzie oporz�dza� nieboszczyk�w. Ale przynajmniej nie chodzi�o o to, co robi�am w pokoju z trumnami. Wzi�am papierosy ze sto�u i podesz�am do drzwi prowadz�cych do piwnicy. Jak zwykle by�y zatrza�ni�te. Szarpn�am raz i drugi, pchn�am je i w ko�cu si� otworzy�y. Powoli zesz�am po schodach, ale na ostatnim stopniu zatrzyma�am si�. Nigdy nie przekracza�am ostat- niego schodka. Tata sta� odwr�cony do mnie ty�em i pochyla� si� nad jakim� cia�em umieszczonym w maszynie do balsamowa- nia. Stara�am si� nie patrze�, ale chocia� by�o to straszne, zerkn�am ukradkiem. Zawsze co� zmusza�o mnie, �eby tam spojrze�, kiedy schodzi�am na d�. Okropno��. Ojcu asystowa� wuj Phil, kt�ry pracuje dorywczo dla mojego taty, pomagaj�c mu przy najgorszej robocie jak balsamowanie i przywo�enie zw�ok ze szpitali i z kostnic. Poza tym wuj jest barmanem. Byli tak poch�oni�ci swoim zaj�ciem, �e �aden z nich nie us�ysza�, jak schodzi�am. Nie chcia�am nic m�wi�, �eby ich nie przestraszy�. Przecie� pracowali przy nieboszczyku. Dlatego kaszln�am, cicho i delikatnie. Phil � odezwa� si� tato � przesu� go troch� w lewo, dobrze? Wuj Phil przesun�� cia�o i tato wy��czy� maszyn�. � M�wi�em ci, �e on by� moim nauczycielem? � zapyta� tato. � Prowadzi� zaj�cia praktyczno-techniczne. � Ty chodzi�e� na warsztaty? � zdziwi� si� wuj. � Jasne. Zrobi�em wieszak na krawaty. � Chyba �artujesz! � powiedzia� wuj. � To ja zrobi�em wieszak na krawaty. I podp�rki do ksi��ek. Zn�w zakaszla�am. � Po�� na stole, Vada � poprosi� tato, wci�� nie podnosz�c wzroku. I zej�� ze schod�w? Nie ma mowy. Rzuci�am je szybkim ruchem nadgarstka � hop! Dwa punkty. Jak zawodowiec. Kiedy� zostan� gwiazd� koszy- k�wki. Wyl�dowa�y tu� obok taty na stole. � Tatusiu? � odezwa�am si�. � Wiesz co? Wygra�am wczoraj z Thomasem J. w monopol. Przez chwil� tata nic nie m�wi�. A wreszcie powiedzia�: � Na sze�� krawat�w. Wci�� go mam. � Wujku! � zawo�a�am. � Va-da! � odpowiedzia�. � Wygra�am wczoraj z Thomasem J. w monopol. � �wietnie si� spisa�a�, dziecino � powiedzia� wuj Phil. � Jak postawi si� hotele na Boardwalk i Park Place, to ma si� ju� wygran� w r�ku � stwierdzi�am. � Ja lubi� wykupywa� linie kolejowe � odpar� wuj Phil. � Vada, my tu pracujemy � rzuci� tato. � Tato � powiedzia�am. � Mama Thomasa J. wzi�a nas na 101 Dalmaty�czyk�w. Cruella porwa�a wszystkie szczeniaki i chcia�a zrobi� sobie z nich futro. � Phil, sprawd� mu t�tnic� szyjn� � odezwa� si� tato. Usiad�am na schodku i czeka�am. Mo�e zaraz sko�cz�. Wystuka�am palcami rytm na stopniu i za�piewa�am sobie po cichu. Babcia zawsze m�wi�a, �e mam pi�kny g�os. � Vada! � zawo�a� tato. � S�ucham, tatusiu? � Vada, ja tu balsamuj� swojego nauczyciela. Nie �piewaj. Wsta�am. Pod �cian� przy schodach le�a�a tabliczka. Podnios�am j� i obejrza�am. � Layton Charles, wiek 60, rak krtani. Krta�. To znaczy gard�o, tak? On by� nie�ywy. I mia� to samo, co ja � guz w gardle. Mo�e to nie jest kostka kurcz�cia. Mo�e to naprawd� rak! Postanowi�am wraca�. Zaraz, jak tylko przyjdzie Tho-mas J.. idziemy do doktora Welty. Kiedy by�am w po�owie schod�w, rozleg� si� dzwonek do drzwi. � Thomas J.! Ale kiedy otworzy�am drzwi, okaza�o si�, �e to wcale nie Thomas J., ale jaka� pani bardzo wymy�lnie ubrana. Od razu zorientowa�am si�, �e nie by�a �prawdziw� dam�", o jakich m�wi�a babcia, kiedy jeszcze si� odzywa�a. Ta pani mia�a na sobie ca�e kilogramy makija�u, a jej powieki by�y tak zapa�kane czym� ciemnym, �e wygl�da�a, jakby j� kto� pobi�. Kolczyki zwiesza�y si� jej z uszu do samych ramion. W�osy mia�a kr�cone we wszystkie strony, a sukienk� tak kr�tk�, jakby jej wcale nie by�o. No, no! � Czy jest pan Harry Sultenfuss? � zapyta�a. � To m�j ojciec. � Czy mog�abym z nim porozmawia�? � Oczywi�cie � powiedzia�am. � A zatem � odezwa�am si� uprzejmie, kiedy wesz�a ju� do hallu � spotka�o pani� nieszcz�cie w postaci utraty kogo� drogiego? Spojrza�a na mnie. � Co takiego? � Czy spotka�o pani� nieszcz�cie w postaci... � Czy mog�abym cho� na chwil� zobaczy� si� z twoim tat�? Zesz�am na d� i zawo�a�am: � Tato! Kto� przyszed� do ciebie! � Ju� id�! � odkrzykn��. Wr�ci�am do niej. � Jest na dole � powiedzia�am. Pracuje przy panu Laytonie. Rak gard�a. Jak cz�owieka chwyci co� takiego, to koniec. Nie mo�na je�� ani pi�. Umiera si� wtedy z g�odu. � Och, tak? � rozgl�da�a si� nerwowo doko�a. Drzwi od piwnicy otworzy�y si� i ukaza� si� w nich tata, dopinaj�c jeszcze marynark�. Kiedy zobaczy� t� pani�, zrobi� swoj� powa�n�, wsp�czuj�c� min�, kt�r� tak cz�sto pokazuje. Obcym. � W czym mog� pani pom�c? � zapyta�. � Nazywam si� Shelly De Voto � powiedzia�a. Dzwoni�am kilka dni temu w sprawie pracy dla makija- �ystki. Mam nadziej�, �e to wci�� aktualne? � Tak, tak � potwierdzi� tata. I zobaczy�am, jak j� lustruje � od d�ugich, dyn- daj�cych kolczyk�w a� po wysokie obcasy. � My�l�, �e tak � doda�. Od razu zauwa�y�am, �e ona si� zorientowa�a, o czym ojciec pomy�la�, tak samo jak ja. Wyci�gn�a z torebki jaki� papier. � Prosz� spojrze�! Widzi pan? Jestem dyplomowan� kosmetyczk�. Chodzi�am do szko�y sztuk kosmetycznych i uko�czy�am j� jako najlepsza spo�r�d dwudziestki uczni�w. Przez dwa lata pracowa�am w salonie Dino Raphaela, a moi klienci p�akali, kiedy powiedzia�am im, �e odchodz�. I mam... � Pani De Voto � przerwa� jej tata. � ...bardzo dobry kontakt z lud�mi � ci�gn�a dalej, nie zauwa�aj�c, �e on chce co� powiedzie�. � Potrafi� ludzi uspokoi� i rozlu�ni� i... � Pani De Voto! � powiedzia� tata na tyle g�o�no, �e jej w ko�cu przerwa�. � Ci ludzie s� ju� spokojni i rozlu�nieni � zamilk� na chwil�. � To nie jest salon pi�kno�ci, ale zak�ad pogrzebowy. Shelly spojrza�a na tat�, potem na mnie i jeszcze raz na niego. � S� nie�ywi? � wyj�ka�a w ko�cu. Tata i ja skin�li�my g�owami. � Tak. � To chyba jakie� �arty! � niedowierza�a. � Truposze? Roze�mia�am si� na g�os. Tata obrzuci� mnie gro�nym spojrzeniem. � Zmarli! � O, rany! � Shelly potrz�sn�a g�ow�. � A pomy �le�... W og�oszeniu by�o tylko, �e potrzebny specjalista od makija�u. Nagle zacz�a si� �mia�. � To znaczy, �e jecha�am ca�� noc, �eby wyl�dowa� w zak�adzie pogrzebowym? Tata i ja zgodnie kiwn�li�my g�owami. � O, rany! � powt�rzy�a. Spogl�dali teraz na siebie w milczeniu. Nie widzia�am dobrego wyj�cia z tej sytuacji. Pode- sz�am do frontowych drzwi i wyjrza�am na zewn�trz. Przed domem sta�a furgonetka i samoch�d kempingowy. Z fur- gonetki wysiedli dwaj ludzie i skierowali si� w stron� naszego domu. Nie�li trumny -� ma�e trumienki, mniejsze od wszystkich, kt�re widzia�am do tej pory. Kiedy weszli na ganek, otworzy�am drzwi. Tata odwr�ci� si� i zobaczy� ich. � Cze��, George � rzuci�. � Zaraz przyjd� � powiedzia� do Shelly i do mnie, i poszed� z tamtymi dwoma do pokoju z trumnami. Sta�am przy drzwiach i wygl�da�am na zewn�trz. � Ten samoch�d kempingowy to tw�j? � zapyta�am Shelly. � M�j � odpowiedzia�a. � Mieszkasz w nim? � Tak, oczywi�cie. A potem doda�a: � Dom pogrzebowy, kto by pomy�la�. � A jak musisz i�� do �azienki? � Co? � No, jak jeste� w swoim samochodzie. � Tam jest �azienka. � To super. Po chwili tata i tamci dwaj wyszli na korytarz. Po- �egnali si� i wr�cili do mikrobusu. � Tatusiu? � zapyta�am, kiedy ju� odjechali. � Dlaczego te trumny s� takie ma�e? Czy to trumny dla dzieci? Przez d�u�sz� chwil� tato nie odpowiada�. A w ko�cu odpar�: � Ale� sk�d. � To dlaczego s� takie ma�e? � S� r�ne rozmiary trumien � powiedzia� tata. � To jest tak samo jak z butami. � Tato! � wzi�am si� pod boki. � Czy one s� dla dzieci? � Ju� ci powiedzia�em, �e nie. � To w takim razie dla kogo? Tata spojrza� gdzie� w bok. � Dla niskich ludzi � powiedzia� po chwili. � Dla bardzo niskich ludzi. Nie uwierzy�am mu. Spojrza�am na Shelly. By�a zdener- wowana. Wida� by�o, �e ona te� mu nie uwierzy�a. Ci�ko westchn�a. � A co z prac�? � zapyta�a. Tata uni�s� brwi. � Wci�� to pani� interesuje? Mimo, �e... � Oczywi�cie. Widzi pan, to nie taki wielki problem, bo... bo... Wida� by�o, jak stara si� ze wszystkich si� co� wymy�li�, tak samo jak ja, kiedy musz� znale�� jak�� wym�wk� w szkole. ,,O, rany, ona naprawd� musi potrzebowa� pieni�dzy" � pomy�la�am. � ...bo, widzi pan � ci�gn�a dalej � wszyscy moi klienci w ko�cu umr�. A wszyscy pa�scy kiedy� byli �ywi. A zatem maj� ze sob� co� wsp�lnego! U�miechn�a si�, wyra�nie zadowolona z siebie. Mnie to przekona�o. Ale tato wci�� spogl�da� na ni� z pow�t- piewaniem. Gotowa by�am si� za�o�y�, �e my�li o jej makija�u i ca�ym wygl�dzie. � A zatem � doda�a � mog� wykorzysta� te same umiej�tno�ci! � Opr�cz dobrego kontaktu z lud�mi � zauwa�y�am. � B�dzie pani ich czesa�, robi� im makija� i odbiera� telefony � powiedzia� tata. � A pensja? � zapyta�a Shelly. � Sto dolar�w. � Tygodniowo? Tata przytakn��. Ho, ho! Chcia�abym mie� sto dolar�w na tydzie�. Ale nie za t� robot�. Nie robi�abym tego nawet za tysi�c tygodniowo. � To wszystko jest jak z�y sen � t�umaczy�a Shelly, pocieraj�c palcami czo�o. � Widzi pan, spodziewa�am si� stu pi��dziesi�ciu. Sto to mniej ni� mia�am ostatnio. A w dodatku ci klienci nie daj� napiwk�w. Wida� by�o, �e tata zastanawia si� nad tym. � Powiedzmy, sto dziesi�� � powiedzia� w ko�cu. Shelly wyci�gn�a r�k�: � Panie Sultenfuss, umowa stoi. Tata u�cisn�� jej d�o�, ale tylko przez chwil�. � Mo�e pani zacz�� od zaraz � zaproponowa�. � Na imi� mam Harry. Jeszcze raz przyjrza� si� jej uwa�nie. � Czy pani tak ubiera si� do pracy? � zapyta�. � Nie � odpowiedzia�a. � To str�j na specjalne okazje. Obiecuj�, �e b�d� o nich dba�. Zas�uguj� na to. To znaczy, s� martwi i wszystko, co im zosta�o, to ich wygl�d � przerwa�a. � By�abym zapomnia�a, mam tu swoje referencje. Wyci�gn�a z torebki jakie� papiery i kiedy podawa�a je tacie, rozsypa�y si� po ca�ej pod�odze. Oboje jednocze�nie schylili si� po nie. Kiedy si� wypro- stowali, zauwa�y�am, �e tata dostrzeg� to samo, co ja przedtem � sukienk� Shelly, a w�a�ciwie to, �e jakby jej nie by�o. Tato mrugn�� do mnie. I ja u�miechn�am si� do niego. Rozdzia� III Tato i Shelly weszli do biura, �eby �odwali� papier- kow� robot�". Tak nazywa� to m�j tata. Thomas J. nie wraca� i postanowi�am, �e sama do niego wpadn�. Ale okaza�o si�, �e ju� nie musz� go szuka�. Siedzia� na trawniku przed moim domem. Obok le�a� jego rower, a Thomas J. wyrywa� �d�b�a trawy i posypywa� sobie nimi nogi, czekaj�c na mnie, jakby by� moim pieskiem albo czym� w tym rodzaju. � Chod�, Thomas J. � powiedzia�am. � Idziemy. � Do wierzby? � zapyta�. � Nie. Musimy p�j�� do doktora Welty. Ale on si� nie ruszy�. � Po co? � zdziwi� si�. � Co� si� sta�o? Nie odpowiedzia�am. Gard�o bola�o mnie okropnie. � Chod�my. Prosz� ci�. Wiesz, �e jeste� mi potrzebny. Kiwn�� g�ow�. � Dobra. Wskoczyli�my na rowery i pojechali�my na s�siedni� uliczk� do doktora Welty. W poczekalni nie by�o nikogo poza pani� Randall, piel�gniark�, kt�ra siedzia�a przy biurku. � Ach, witam. Vada i Thomas J. � skin�a nam g�ow�. � C� takiego ci� dzi� sprowadza, moja panno? � zapyta�a. Zaakcentowa�a do �dzisiaj", jakby widzia�a mnie co- dziennie. A przecie� nie widzi mnie co dzie�. Mo�e cz�sto, ale nie co dzie�. � Jestem bardzo chora � powiedzia�am, nie zwraca j�c uwagi na jej z�o�liwo��. Westchn�a. � Usi�d�. Zobacz�, czy doktor b�dzie mia� czas ci� przyj��. Za minut� by�a z powrotem. � W porz�dku, panienko. Pok�j numer dwa. Tam, gdzie zawsze. Kiedy mija�am po drodze gabinet numer jeden, zoba- czy�am tam jakie� dziecko w w�zku inwalidzkim. W�zek inwalidzki! I ma�e dziecko. Musi by� naprawd� chore. A mo�e umrze? Mo�e jedna z tych ma�ych trumien by�a dla niego? Gard�o rozbola�o mnie jeszcze bardziej. Wdrapa�am si� na kozetk� akurat, kiedy wchodzi� doktor Welty. Doktor jest stary � naprawd� stary. Ma mn�stwo bia�ych w�os�w i pomarszczon� twarz. Ale chodzi bardzo szybko, jakby by� o wiele m�odszy. I jest zawsze dla mnie bardzo mi�y. Zawsze. Nigdy si� ze mnie nie �mieje ani nie m�wi, �e udaj� � jak tata, kiedy mi si� co� przydarzy. I nie bierze ode mnie pieni�dzy za wizyty. M�wi, �e je�li go potrzebuj�, mog� przychodzi�, kiedy chc�. K�opot tylko w tym, �e czasami wydaje mi si�, i� doktor boi si� powiedzie� mi, jak bardzo jestem chora. Podszed� do mnie wielkimi krokami. � No dobrze, Vada. Zobaczymy, co ci jest. Nawet nie zapyta�, co mi dolega, ale pomy�la�am sobie, po co mu podpowiada�? Zorientuje si� natychmiast. Jak zwykle zajrza� mi w oczy, w uszy, a potem w gard�o. Czu�am, jak p�cznieje ta kostka kurczaka, cho� teraz wiedzia�am ju�, �e to nowotw�r. Moja krta�. Kiedy ju� sko�czy�, zapyta�am: � No i co to jest? Prosz� mi powiedzie�, b�d� dzielna. Po�o�y� mi r�ce na ramionach i u�miechn�� si� do mnie. � Jeste� najzupe�niej zdrowa, Vada. � To niemo�liwe! � zawo�a�am. � Mam wszystkie objawy. Moje gard�o. Nie widzia� pan? Potrz�sn�� g�ow�. � I jeszcze tutaj! � pokaza�am na moje w�osy. � Wypadaj� mi. � Vada � zapyta� cicho doktor Welty � czy przywie �li dzisiaj do was pana Laytona? Spojrza�am na swoje buty. � Tak. � Musisz si� uspokoi�. Wiem, �e naprawd� si� przej mujesz, ale nic ci nie jest. Zupe�nie nic. Stara� si� mnie pociesza�. Przecie� czu�am ten nowo- tw�r i to od miesi�cy. Dlaczego nie powie mi prawdy? Wola�abym wiedzie� to teraz, ni� zad�awi� si� na �mier� w �rodku nocy. Czy on sobie z tego nie zdaje sprawy? W poczekalni zawo�a�am Thomasa J. Wyszli�my na zewn�trz i wsiedli�my na rowery. � No i co powiedzia�? � zapyta� Thomas J. � Wszyscy lekarze to niedojdy � odpar�am. Gdyby by�o inaczej, potrafiliby uratowa� moj� mam�. Przejechali�my przez kilka ulic prawie nie odzywaj�c si� do siebie. Thomas J. jest dobry w takich chwilach. Wie, kiedy m�wi�, a kiedy milcze�. Skr�cili�my w moj� ulubion� ulic� wielkimi starymi domami i wielkimi starymi drzewami rosn�cymi po obu stronach. S� tak ogromne, �e ich ga��zie stykaj� si� nad drog�. Jedzie si� jak w zielonym tunelu z li�ci. � Zobacz, Thomas J. � powiedzia�am po chwili. � Jad� bez trzymanki. � Widz� � powiedzia�, po czym zdj�� nogi z peda��w i rozstawi� je na boki. � Teraz popatrz � bez n�g. � No, no! Prawdziwy cyrkowiec. Thomas J. jest czasami taki dziecinny. Wprawdzie ma jedena�cie lat tak samo jak ja, ale jest taki chudy i drobny, �e wygl�da na osiem. A jeszcze z tymi wielkimi okularami, kt�re powi�kszaj� jego oczy, wygl�da zupe�nie jak sowa. Jest te� na wszystko uczulony i dlatego ka�dy mu dokucza. Kiedy� mia� na sobie w szkole we�niany sweter i twarz spuch�a mu jak balon. W sto��wce musi dostawa� specjalne jedzenie bez mleka i jajek, a nawet bez pomidor�w czy cho�by keczupu. Nie mo�e je�� nawet pizzy! Thomas J. zbiera r�ne dziwne rzeczy: pancerzyki cykad, motyle, martwe owady i gniazda szerszeni. Ale to m�j najlepszy przyjaciel. Rozmawiamy o wszystkim, razem wspinamy si� na drzewa i �owimy ryby, a nawet razem bawimy si� w �dom". Nie chcia�abym, �eby ktokolwiek inny na �wiecie wiedzia�, �e wci�� bawi� si� w ,,dom". Czasami naprawd� a� si� dziwi�, �e on si� nie denerwuje, kiedy mu dokuczam. Ja bym nikomu nie pozwoli�a, �eby mi tak dokucza�. Chyba, �e on to lubi. A mo�e po prostu przyzwyczai� si�. Byli�my w po�owie ulicy, kiedy nagle zahamowa�am gwa�townie. � Popatrz! � powiedzia�am pokazuj�c palcem. Pan Bixler, nasz nauczyciel, sta� na drabinie przy jednym ze starych dom�w i malowa� okno. Pan Bixler! To najlepszy nauczyciel, jakiego kiedykolwiek mia�am. Jest m�ody, nie ma �ony i jest naprawd� przystojny. Gdyby si� okaza�o, �e b�d� �y�a, chcia�abym wyj�� za pana Bixlera. To mo�e g�upie, ale wyobra�am sobie czasami, �e on zaczeka na mnie i te� b�dzie chcia� si� ze mn� o�eni� � to znaczy, kiedy b�d� doros�a. � Chod�, porozmawiamy z nim! � zach�ca�am Tho- masa J. � Nie chc� rozmawia� z nauczycielem! � odpar� Thomas J. � Jest przecie� lato. Uda�am, �e nie s�ysz�. � Dzie� dobry, panie Bixler! � zawo�a�am. Pan Bixler spojrza� w d� i u�miechn�� si�. � Panna Sultenfuss! I wspania�y dr J. Jak tam waka cje? Zszed� z drabiny i podszed� do nas, wci�� trzymaj�c w r�ku p�dzel. � Prosz� pana, przeczyta�am ju� wszystkie ksi��ki zadane na lato. � Ju�? Wszystkie? Lato dopiero si� zacz�o. � Tak, ale ju� przeczyta�em. A teraz czytam Wojn� i pok�j. � Niemo�liwe! � Naprawd�. � Ho, ho! � u�miechn�� si�. � Nic dziwnego, �e jeste� moj� ulubion� uczennic�. A ty, doktorze J.? Nazywa� mnie swoj� ulubion� uczennic�. Mo�e za- czeka na mnie. � Jeszcze nie zacz��em czyta� � powiedzia� Thomas J. � Lepiej we� z niego przyk�ad, Vada. � poradzi� pan Bixler. � Dlaczego pan maluje ten dom? Nie wiedzia�am, �e pan tu mieszka. � Nie mieszkam. To znaczy nie mieszka�em, bo teraz go kupi�em i remontuj�. � To du�y dom dla jednej osoby � zauwa�y�am. U�miechn�� si�. � No, nigdy nic nie wiadomo. � Ach, tak � westchn�am. To by� cios. On si� �eni! Nie zaczeka na mnie. � Mo�e sobie sprawi� jakie� zwierz�tko � powie dzia�. Spojrza�am na swoj� d�o� i zacz�am obraca� pier- �cionek wok� palca, �eby nie dostrzeg�, jak� poczu�am ulg�. � Sk�d nauczyciele bior� w lecie pieni�dze? � zapyta �am. � To znaczy, sk�d pan wzi�� pieni�dze na ten dom, skoro pan nie pracuje? Roze�mia� si�. � Od przysz�ego tygodnia b�d� prowadzi� letni kurs poezji. A zatem troch� pracuj�. � Ile to kosztuje? � zapyta�am. � Dom? � Nie, ten kurs. � Trzydzie�ci pi�� dolar�w. � I co si� za to ma? � Mnie. Przez dwie godziny tygodniowo. I rozmowy o poezji. Jego. Wpatrywa�am si� w pana Bixlera. � Kiedy to b�dzie? � zapyta�am. � Zaj�cia? W czwartki po po�udniu. O drugiej � znowu si� roze�mia�. � Przepytujesz mnie, Vada. � No, dobrze. Chyba wr�c� do domu i doko�cz� Wojn� i pok�j. � To jest lato! � powiedzia� machaj�c nam na po�egnanie p�dzlem. � Jeste�cie dzie�mi, wi�c bawcie si�. Wr�ci� do drabiny, a my z Thomasem J. wsiedli�my na rowery. � Co teraz? � zapyta� Thomas J. � Mo�e p�jdziemy na ryby? Albo na brzoskwinie do sadu? Mo�emy te� poszuka� pancerzyk�w cykad. Za�o�� si�, �e ju� je po- zrzuca�y. � Nie � odpowiedzia�am, poniewa� przyszed� mi do g�owy pewien pomys�, co�, co musia�am zrobi� od razu. �eby tylko uda�o mi si� nam�wi� tat�. � Wracam do domu. � Do domu? � zdziwi� si� Thomas J. Skrzywi� si�. � Jak to? Przecie� jeszcze daleko do obiadu. � Obiad? Jeste� jak pies. Chodzisz do domu tylko po to, �eby je��! Wzruszy� ramionami. Pojecha�am, a on zosta� siedz�c na rowerze. Kiedy si� odwr�ci�am, zobaczy�am, �e patrzy za mn�, popychaj�c palcem okulary � jak gdyby naprawd� nie m�g� zrozumie�, �e kto� mo�e i�� do domu, je�li nie przysz�a pora na jedzenie. � Cze��, Thomas J.! � zawo�a�am. � Nie sikaj na hydrant! Rozdzia� IV Pod�a. By�am pod�a dla Thomasa J. Ale on sam a� si� prosi, �eby mu dokucza�. Tak czy owak, nie b�dzie na mnie d�ugo z�y, je�li w og�le si� zez�o�ci�. A ja musia�am szybko wr�ci� do domu. Mia�am wspania�y pomys�. �eby tylko tato si� zgodzi� � gdyby uda�o mi si� nam�wi� go, �eby da� mi pieni�dze. Dwie godziny tygodniowo z panem Bixlerem rozma- wiaj�c o poezji. Mo�e nawet napisa�abym wiersz dla pana Bixlera, o tym, �e jestem umieraj�ca. To mog�oby by� bardzo romantyczne. A poza tym zawsze uwielbia�am pisanie. Pisa�am opowiadania i wiersze nawet, kiedy nie musia�am. Ci�ko jednak b�dzie nam�wi� tat�, �eby rozsta� si� z tak du�� sum�, zw�aszcza, �e ma p�aci� Shelly wi�cej, ni� si� spodziewa�. Ale by�o o co walczy�. Gdyby tylko uda�o mi si� trafi� we w�a�ciwym czasie na jego dobry humor. Musz� po prostu poczeka� na najlepsz� okazj�. By� mo�e w�a�nie teraz b�dzie odpowiedni moment, je�li Shelly dobrze si� spisuje. Rzuci�am rower na trawnik i wbieg�am do domu szuka� taty. Nie by�o go ani w biurze, ani w mieszkaniu. W kuchni siedzia�a tylko babcia w swoim bujanym fotelu. Na ku- chence co� si� gotowa�o, pewnie tata postawi� to wcze�niej. Od czasu, gdy babcia zachorowa�a i przesta�a gotowa�, kuchni� zajmowa� si� tato. Martwi si�, �e nie jest dobrym kucharzem. Rzeczywi�cie nie jest. Ale nigdy nie m�wi� mu tego, �eby go nie urazi�. � Cze��, babuniu! � powiedzia�am, cho� wiedzia�am, �e ona nie odpowie. � Gdzie jest tato? Us�ysza�am jakie� odg�osy z piwnicy i zacz�am si� mocowa� z drzwiami prowadz�cymi na d�. Kiedy w ko�cu pu�ci�y, ma�o nie r�bn�y mnie w g�ow�. Z do�u dobiega�y g�osy � taty, Shelly i wuja Phila. Wuj Phil zaprasza� Shelly do swojego baru. Wuj Phil zawsze zaprasza kobiety do swojego baru. Zesz�am kilka stopni ni�ej i zajrza�am. Tata, wuj Phil i Shelly otaczali pana Laytona. � Tatusiu? � odezwa�am si� cicho. � Podp�rki do ksi��ek � powiedzia� wuj Phil, spo gl�daj�c na pana Laytona. � Z orzecha. � Ja zrobi�em wieszak do krawat�w � powiedzia� tato. Co oni robili, popisywali si� przed Shelly? Przecie� ju� rozmawiali o tym wcze�niej. Wuj Phil jest kobieciarzem � tak przynajmniej zawsze m�wi o nim tata. � Laminowane � dorzuci� wuj. � Dosta�em najwy� sz� ocen�. � Nigdy w �yciu nie mia�e� takiej oceny � powiedzia� tato. Odwr�ci� si� do Shelly. � Dlaczego nie strzy�esz pana Laytona? Nie chcia�am na to patrze�. Czmyhn�am do wyj�cia. Ale umiera�am z ciekawo�ci, jak Shelly poradzi sobie z nieboszczykiem. Za�o�� si�, �e tato te� by� tego ciekaw. Zatrzyma�am si� u szczytu schod�w, sk�d niczego ju� nie widzia�am, ale mog�am chocia� nas�uchiwa�. � A zatem, do dzie�a, panie Layton! � us�ysza�am g�os Shelly, jak gdyby m�wi�a do prawdziwego cz�owieka, to znaczy do prawdziwego �ywego cz�owieka. � Jak pan sobie �yczy � na mokro czy na sucho? Rzuci�am si� p�dem do mojego pokoju. P�niej. Je�li tata b�dzie w dobrym humorze, poprosz� o te pieni�dze przy obiedzie. Ale przy obiedzie nie mia�am okazji go poprosi�. Po pierwsze, gulasz by� paskudny i cho� �adne z nas nie powiedzia�o tego tacie, wuj Phil o�wiadczy�, �e nie mo�e zje�� du�o, bo boi si� uty�. Tata powiedzia� wtedy wujowi, �e i tak ju� jest gruby i chocia� to by� �art, wida� by�o, �e wujowi zrobi�o si� przykro. A potem i tacie zrobi�o si� przykro. Tato odwr�ci� si� i zacz�� karmi� babci� �y�k�. Po chwili, jak zawsze, babcia poj�a, o co chodzi i sama zacz�a je��. Ale tato by� ca�y czas czerwony na twarzy, jakby wstydzi� si� tego, co powiedzia�. Kiedy ju� babcia zacz�a je�� sama na dobre, tata i wuj podj�li rozmow� o wypadku drogowym na autostradzie 1-34 i o tym, �e jutro przywioz� dwa cia�a. Cia�a! Nie�ywi ludzie z wypadku. Zastanawia�am si�, kto spowodowa� ten wypadek. Czy temu komu� by�o przykro � tak przykro jak mnie z powodu mojej mamy? Na domiar z�ego babcia nagle zacz�a �piewa� jedn� ze swoich piosenek, kt�re nie wiadomo czemu wykrzykuje od czasu do czasu. Tym razem to by�o Wszystko jedno. �piewa�a na ca�y g�os, a tata i wuj rozmawiali o wypad- kach i zw�okach. A gard�o rozbola�o mnie jak nigdy dot�d. Nie by�o rady. Musia�am im powiedzie�. � Tato? � odezwa�am si�. Na dobr� spraw� musia�am wrzasn��, �eby przekrzy- cze� babci�. � Tato! Tato spojrza� na mnie wyra�nie zniecierpliwiony. � Co? � zapyta� przyk�adaj�c d�o� do ucha. � Tato, moje gard�o! � wrzasn�am. � Pami�tasz, co ci m�wi�am dzi� rano? Naprawd� bardzo mnie boli. I jest coraz gorzej. Tata tylko pokr�ci� g�ow� i odwr�ci� si� do wuja Phila. � Nie cierpi� tych z wypadk�w. Wtedy nigdy nie dogodzisz rodzinie. � Opowiedz co� o tym � poprosi� wuj. Babcia �piewa�a dalej. Wzi�am troch� gulaszu do ust i nagle zad�awi�am si�. Naprawd�. Szybko popi�am wod�, ale wci�� si� krztusi�am. Kaszla�am i plu�am, a �zy p�yn�y mi do oczu. Ale nikt nie stukn�� mnie w plecy ani w niczym mi nie pom�g�. Odesz�am od sto�u i zanosz�c si� od kaszlu upad�am na kanap� akurat w chwili, kiedy z piwnicy wr�ci�a Shelly. � Zrobi�am mu fryzur� � powiedzia�a rado�nie. � Wygl�da jak Danny Kaye, gdyby by� Szwedem... I wtedy us�ysza�a, �e kaszl� i podesz�a do mnie. � Wszystko w porz�dku, kochanie? � zapyta�a stuka j�c mnie w plecy. Potrz�sn�am g�ow�. Zacz�a wali� mnie jeszcze mocniej. Wydawa�o mi si�, �e czuj� si� od tego jeszcze gorzej, ale przynajmniej stara�a si�. Odwr�ci�a si� do taty. � Harry! Co� jej jest! Tata jad� dalej. � Ona udaje � powiedzia�. � Chod� tu, Vada, i doko�cz swoje broku�y. Udaj�? � Przynios� ci wody � powiedzia�a Shelly. � Za czekaj tutaj. Po chwili by�a z powrotem z wod� i usiad�a przy mnie na kanapie. Wypi�am wszystko do dna. Naprawd� troch� pomog�o. � Chcesz jeszcze co� zje��? � zapyta�a. Pokr�ci�am g�ow�. � A mo�e w��czy� ci telewizor? Potakn�am. W��czy�a telewizor i posz�a z powrotem do piwnicy. Dostrzeg�am jednak, �e wychodz�c spojrza�a krzywo na tat�, jakby chcia�a co� powiedzie� i jakby by�a z�a. Nagle zobaczy�am co� w telewizji � rewelacja! Powt�r- ka jednego z ulubionych program�w taty! To wprawi go w dobry humor! � Tato! � powiedzia�am. � Zobacz! To tw�j ulubio ny program! Tata rzuci� spojrzenie znad sto�u, a potem wsta�. Podszed� do swojego telewizyjnego fotela zabieraj�c ze sob� talerz i szklank� wody sodowej. � Phil, chod�, popatrzysz. To jest naprawd� �wie tne. Ale wuj nie ruszy� si� i dalej siedzia� ko�o babci. Kiedy tato usadowi� si� ju� w swoim fotelu, podesz�am do niego i usiad�am przy nim na pod�odze. Ogl�daj�c program tata roze�mia� si� kilka razy i wtedy ja te� si� �mia�am. Gdy uzna�am, �e tato jest ju� w do- statecznie dobrym humorze, pomy�la�am, �e w�a�nie nade- sz�a odpowiednia chwila. � Tatusiu? � odezwa�am si�. Powiedzia�am to bardzo czule. � Cicho, Vada � rzuci� tata i wskaza� g�ow� na telewizor. Odczeka�am minut� i kiedy roze�mia� si� jeszcze par� razy, spr�bowa�am znowu. � Tatusiu? � powt�rzy�am cichutko. � Czy mo g�abym dosta� trzydzie�ci pi�� dolar�w? Nie by�o sensu owija� w bawe�n�. � To kupa pieni�dzy dla ma�ej dziewczynki � powie dzia� tato spogl�daj�c na mnie i u�miechaj�c si�. � To na szko�� � powiedzia�am. � Letnie zaj�cia z poezji. Tato pokaza� na swoj� szklank�. � Czy jest jeszcze woda sodowa? � zapyta� i zn�w wbi� wzrok w ekran. Wsta�am i przynios�am wod� ze sto�u, nala�am reszt� do szklanki i zn�w usiad�am przy jego fotelu. � M�j nauczyciel powiedzia�, �e bardzo dobrze pisz� -- ci�gn�am dalej. � Wiesz przecie�, jak wa�ny jest wczesny pocz�tek kariery, tak samo by�o z tob�. Za czyna�e� w zak�adzie jako ma�y ch�opak, prawda? � Nie wiem, dziecinko � powiedzia� tato. W roztargnieniu wyci�gn�� do mnie r�k� i poklepa� mnie po g�owie, jakbym by�a jego pieskiem. Mimo wszystko by�o to mi�e. � Mo�esz troch� zg�o�ni�? � odezwa� si� po chwili. Wsta�am, podkr�ci�am ga�k� i z powrotem usiad�am obok taty. � Tatusiu? S�czy� wod� sodow� i co pewien czas wybucha� �mie- chem. � Tylko popatrz! � powiedzia�, wymachuj�c szklan k� w stron� telewizora. � Ten facet jest fantastyczny. � Tatusiu? � odezwa�am si� znowu. � Co? � Pieni�dze. Czy mog�abym je dosta�? Przez d�u�sz� chwil� nie odpowiada�. � Mo�e nast�pnego lata � znowu pog�adzi� mnie po w�osach. � Hmm � zamrucza� � masz bardzo mi�e w�osy. � Ale, tato! � wzi�am g��boki oddech. � A mo�e kiedy b�dziesz szed� na bingo, posz�abym razem z tob�? Mo�e mog�abym wygra� te pieni�dze? � Nie, nie mo�esz i�� na bingo � powiedzia� tato i zn�w roze�mia� si� widz�c co� w telewizji. � To jest moja samotna wyprawa. Wiesz o tym. � To mo�e po�yczy�by� mi te pieni�dze? � zapyta �am. � Oddam ci. Tata westchn��. � Vada, ty zapominasz o pewnych rzeczach, ale ja pami�tam � uj�� mnie za brod� i popatrzy� na mnie. � W zesz�ym miesi�cu by�y skrzypce, jeszcze wcze�niej brzu- chom�wstwo, a kiedy indziej �onglerka. Je�li nast�pnego lata b�dziesz wci�� zainteresowana pisaniem, to mo�e. Zgoda? Ale nie teraz. Pu�ci� moj� brod� i znowu zatopi� si� w telewizji. Westchn�am i wsta�am. Powoli wesz�am schodami w g�r�. Ha! Zapomnia� o tym, jak chcia�am zosta� czarnoksi�- �nikiem. Naprawd� porafi�am wspaniale znika�. Rozdzia� V Zanim posz�am spa�, wyci�gn�am z mojej szafki stary adapter � jedyny jaki mam. Puszczam na nim bardzo stare p�yty. W��czy�am swoj� ulubion� � Blues weselnego dzwonu. Podesz�am do biurka i wyj�am z szuflady zdj�cie mojej klasy � to z panem Bixlerem w �rodku. Stoj� tam tu� obok niego. Postara�am si� o to, kiedy robili zdj�cia. � Jako� sobie poradz� � szepn�am do niego. � Jako� to zrobi�. Zobaczysz. I na rano ju� mia�am plan, wspania�y spos�b na zdobycie potrzebnych mi pieni�dzy. Wsta�am bardzo wcze- �nie i posz�am do Thomasa J. zabieraj�c ze sob� moj� w�dk�. Poprzedniego wieczora zadzwoni�am do niego i powiedzia�am, �eby si� szykowa� na ryby, ale nie zdradzi�am mu jeszcze, co zamierzam. Kiedy wesz�am do jego domu, Thomas J. by� ju� got�w, tylko musia� jeszcze i�� zrobi� siku. � Gramy? � zapyta�am, kiedy wszed� do �azienki. � Pewnie � u�miechn�� si�. Wiedzia�am, co to znaczy � naprawd� musia� i��. Niedobrze. � B�d� liczy�a � powiedzia�am. Thomas J. zamkn�� za sob� drzwi. Za chwil� krzykn��: � Dobra, start! Tylko bez wolnego liczenia, �adne tysi�c i jeden czy co� w tym rodzaju. � Dobrze, dobrze � odpowiedzia�am. Us�ysza�am, �e ju� sika i zacz�am odlicza�, r�wno, nie za wolno. � Raz, dwa, trzy, cztery... � Za wolno! � krzykn��. � Pi��! � powiedzia�am, szybko i g�o�no. � Sze��, siedem... Ju� sko�czy�. � Siedem � powiedzia�am. � Osiem! � odkrzykn��. Ale przecie� sko�czy� sika�, zanim powiedzia�am osiem. � Siedem � odpowiedzia�am. � Doliczy�am do sied miu. � Siedem i p� � upiera� si�. Wyszed� z �azienki, wci�� dopinaj�c spodnie. � Niech ci b�dzie. Siedem i p�. Ale za�o�� si�, �e potrafi�abym d�u�ej. � Zak�ad � powiedzia�. � Nie dasz rady nawet sze��. � No to id�. Wesz�am do �azienki i zamkn�am drzwi na klucz. Potem po cichutku podesz�am do kranu i nabra�am szklank� wody. � Pospiesz si� tam! � krzykn�� Thomas J. � Spokojnie! � powiedzia�am. � Dziewczyny po trzebuj� na to wi�cej czasu. Z pe�n� szklank� podesz�am do klozetu. � Dobra! � zawo�a�am. � Tylko nie za wolno. Start! I powoli zacz�am wlewa� wod� do miski klozetowej. S�ysza�am, jak Thomas liczy: � Raz, dwa, trzy, cztery... Umy�lnie zwalnia�. � Licz! � wrzasn�am. � Pi��, sze��, siedem � odlicza� powoli ponurym g�osem. � Osiem. � Wygra�am! Spu�ci�am wod� i odczeka�am tyle, ile trzeba, �eby si� ubra� i po chwili wysz�am. � Wygra�am. Potrafi� sika� d�u�ej od ciebie. Wyszli�my razem na ganek po nasze w�dki. � Ty zawsze wygrywasz � powiedzia� Thomas J., ale to nie by�a prawda. � To dlatego, �e moja mama by�a arabsk� ksi�nicz k�. Oni potrafi� zatrzymywa� wod� jak wielb��d. � Nieprawda! Nagle skoczy�am na niego i przewr�ci�am go na pod�og�. Spad�y mu okulary. Usiad�am na nim i przycisn�am go do ziemi. � Powiedz, �e moja mama by�a arabsk� ksi�niczk�. � Nie! � krzykn��. Podskoczy�am na nim. � Auu! � wrzasn��. � Powiedz! Zn�w podskoczy�am. � No ju� dobrze. By�a arabsk� ksi�niczk�. Podskoczy�am jeszcze raz. � I najpi�kniejsz� kobiet� na �wiecie. � I najpi�kniejsz� kobiet�. Zejd�! Usiedli�my oboje, z trudem �api�c oddech. Thomas J. odnalaz� swoje okulary i nasadzi� je sobie z powrotem na nos. Za�o�� si�, �e moja mama by�a pi�kna. To �mieszne, ale nigdy si� tego nie dowiem. Widzia�am zdj�cia, ale... Zastanawia�am si�. czy ci�gle jest na mnie z�a, tam w niebie. Nagle Thomas J. podskoczy�, chwyci� swoj� w�dk� i zbieg� po schodkach. � Twoja mama wygl�da�a jak Mona Lisa! � krzyk n��. Pobieg� w stron� jeziora. Nie zrozumia�am, dlaczego ucieka. Przecie� wiedzia�, �e i tak zawsze go dogoni�. Z�apa�am w�dk� i dogoni�am go ju� po chwili, przy jeziorze. Thomas J. chowa� si� przede mn� za wierzb�. Ale ja nie mia�am ju� zamiaru go wi�cej goni�. Bardziej mnie interesowa� m�j plan zdobycia pieni�dzy. � S�uchaj, Thomas J. � powiedzia�am. � A co zrobimy... jak z�apiemy jakie� ryby? Mo�e je sprzedawa�. Damy og�oszenie o �wie�ych rybach i napiszemy tam te�, �e dostawa b�dzie prosto do domu. Ludzie nie b�d� musieli chodzi� po ryby gdziekolwiek, tylko dostan� �wie�e prosto z zatoki. � Z zatoki? � zapyta� Thomas J., spogl�daj�c na ma�e jeziorko? � No, wiesz, o co chodzi. Co ty na to? Wzruszy� ramionami. � Nie wiem. Czy ktokolwiek b�dzie chcia� kupi� uklejki? � Je�eli z�apiemy du�e, to tak. A poza tym, mo�e w tym jeziorze s� inne ryby. Mo�e tu s�... no, nie wiem, pstr�gi, czy co� w tym rodzaju. � Jasne! � powiedzia� Thomas J. � Mo�e nawet �oso�. Tego nie wiedzia�am. �oso� przyp�ywa chyba rzekami, takimi wielkimi, kt�re s� na p�nocy, czy jako� tak? Wszystko jedno. Wa�ne by�o zdobycie pieni�dzy. � Po co ci pieni�dze? � zapyta�. � Na ten kurs pisarski � odpowiedzia�am. � Chcesz chodzi� do szko�y w lecie? � zdziwi� si� Thomas J. � To z powodu pana Bixlera? Nie mia�am zamiaru mu odpowiada�. � W�a�ciwie to nie jest szko�a � powiedzia�am. � Chod�, idziemy �owi�. Pozak�adali�my przyn�ty i zarzucili�my w�dki. Siedzieli�my tak przy naszych kijach d�u�szy czas. Ale �y�ki zwisa�y nieruchomo, jakby wszystkie ryby w tym jeziorze pozdycha�y. � Nic nie bierze � powiedzia�am. � Mo�e najad�y si� na �niadanie � powiedzia� Tho mas J. � Mog� ci po�yczy� troch� pieni�dzy. Mam pi�� dolar�w w �wince. � Dzi�kuj�. Ale tak czy tak, brakuje mi wci�� trzy dziestu. W ko�cu co� z�apiemy. Zarzu�my w�dki przez tamt� ga���, to b�dziemy mogli wej�� na drzewo. Przerzucili�my �y�ki przez jedn� z nisko zwieszaj�cych si� ga��zi wierzby i zostawili�my je tak w wodzie. Wspi�li�my si� na drzewo. Thomas J. zaczepi� si� nogami o ga��� i zwiesi� w d� spuszczaj�c ramiona za g�ow�. Kiedy tak si� buja�, spad�y mu okulary. � Sp�jrz na mnie. Kiedy b�d� du�y, zostan� akrobat�. � Te� mi co�. Potrafi� tak samo. I mnie w dodatku nie spadn� okulary. � Dlatego, �e ich nie nosisz. � Dobra, dobra. Thomas J. wyprostowa� si�. � Czy mo�na by� akrobat�, jak si� ma l�k wysoko �ci? � zapyta�. Wzruszy�a ramionami. � Dlaczego nie? To mo�na przezwyci�y�. Za�o�� si�, �e m�j tata ba� si� nieboszczyk�w, kiedy zaczyna�. Ale pokona� ten strach. Ojej, sp�jrz! � Gdzie? � Masz co�. Tw�j sp�awik skacze! Sp�awik Thomasa J. ta�czy� wko�o, jakby szarpa�a go wielka ryba. Zeskoczy�am z ga��zi, a zaraz za mn� Thomas J. Ale upad� na ziemi� i wyl�dowa� na kolana. To taka niezdara! Zacz�� chodzi� w k�ko szukaj�c okular�w, a ja pobieg�am do wody. � Nie mog� ich znale��! � krzycza� Thomas J. � Nic nie widz�! Gdzie one s�? � Zaraz ci pomog�! � odpowiedzia�am. � Najpierw musz� j� przyholowa�. Chwyci�am jego w�dk� i zacz�am kr�ci� ko�owrotkiem. Po chwili jednak Thomas J. znalaz� si� przy mnie z okula- rami na nosie. Wyrwa� mi kij i przyci�gn�� ryb� do samego brzegu. To by�a bardzo ma�a uklejka, mniejsza nawet od mojej d�oni. � To tylko uklejka � ? powiedzia�am. � Nikt jej nie kupi. Wyrzu� j� z powrotem do wody. � Nie lubi� dotyka� ryb � Thomas J. spojrza� na mnie. Ja te� tego nie lubi� i on o tym wiedzia�. Nie mia�am zamiaru mu pomaga�. Kiedy zobaczy�, �e si� nie spiesz� z pomoc�, rozejrza� si�. � Wiem, co zrobi� � powiedzia�. Po�o�y� rybk� na ziemi, a potem postawi� na niej stop�. � Wyci�gn� haczyk nie dotykaj�c jej � wyja�ni�. � Tylko patrz. Poci�gn�� za �y�k�. Widzia�am, jak haczyk szarpie si� w rybim pyszczku. � To j� rani! Nie zabijaj jej � zawo�a�am. � Wcale nie mam zamiaru � powiedzia� Thomas J. Poci�gn�� jeszcze raz, delikatniej. Ale rybi pyszczek wci�� rozci�ga� si� na boki. Odpechn�am Thomasa J. i podnios�am rybk�. Bardzo delikatnie podwa�y�am haczyk, a� w ko�cu j� uwolni�am. Trwa�o to pewien czas, ale za to nie kaleczy�o rybce pyszczka. Kiedy rzuci�am rybk� z powrotem do wody, nagle �y�ka napi�a si� i haczyk przeora� mi palec. � Auuu! � wrzasn�am. � M�j palec! � Co? � przestraszy� si� Thomas J. Podszed� do mnie i pr�bowa� zerkn�� przez moje rami�, ale odwr�ci�am si�, trzymaj�c kciuk w ustach. Nie chcia�am, �eby wiedzia�, i� prawie p�acz�. � Nic ci nie jest? � zapyta� Thomas J. � Nic, nic. A co z rybk�? � zagadn�am nie od wracaj�c si�. Thomas J. nie odpowiada� przez d�u�sz� chwil�. Od- wr�ci�am si� ci�gle ss�c palec. Thomas J. sta� na brzegu jeziora i patrzy� w wod�. � Odp�yn�a? � zapyta�am. � Tak, tak, nic jej nie b�dzie � odpowiedzia�. Kiedy jednak spojrza� na mnie, by� ca�y czerwony na twarzy. K�ama�, wiedzia�am, �e k�amie. Zawsze robi si� czer- wony, kiedy k�amie. Biedna rybka! Zabi�am j�. � Chc� j� zobaczy�! � ruszy�am w stron� brzegu. � Chod�my ju� st�d � Thomas J. zacz�� mnie odpycha�. � Poka� mi lepiej sw�j palec. Pokaza�am mu kciuk. � Krwawi � powiedzia�. � Tak. I wtedy do g�owy przyszed� mi pewien pomys� � co�, o czym czyta�am wiele razy. Poniewa� nie mia�am ani brata, ani siostry, ani mamy... � Zawrzemy braterstwo krwi? � zapyta�am, unosz�c sw�j kciuk. � Nie, nie chc�. Chod�my ju�. � Wystarczy tylko, �e rozdrapiesz ten strupek na ramieniu. � To po ugryzieniu komara. � Ale b�dzie krwawi� � powiedzia�am. Westchn��. Wci�� sta� pomi�dzy mn� a miejscem, gdzie rzuci�am rybk� do wody. � A je�li to zrobi�, to p�jdziemy? � Tak. Thomas J. usiad� i zacz�� rozdrapywa� sobie strupek na ramieniu. Nawet nie skrzywi� si�, chocia� musia�o go troch� bole�. Zachowywa� si� jak ma�e dziecko, kt�remu kazano co� zrobi�. Troch� mi by�o g�upio i mia�am nadziej�, �e nie boli go to za bardzo. Kiedy w ko�cu ranka zacz�a krwawi�, uni�s� r�k�. � Dobra. Jest. � Trzymaj tak � powiedzia�am i przy�o�y�am palec do jego ranki. � To jest braterstwo krwi na ca�e �ycie. � Dobrze � zamrucza� Thomas J., ale nie wygl�da� na zachwyconego. Wstali�my, wzi�li�my w�dki i ruszyli�my do domu. � No i co? Jak si� teraz czujesz? � zapyta�am, kiedy byli�my ju� w po�owie drogi. � M�wisz o rance? Szturchn�am go. � Nie, baranie. Chodzi mi o braterstwo krwi. Przez chwil� nic nie m�wi�. A potem powiedzia�: � A ty? � Ja ci� pierwsza zapyta�am. � Tak samo jak przedtem � nie podnosi� wzroku. Zamilkli�my. � A ty? � zapyta� w ko�cu. � Te� tak samo � oznajmi�am, bo zawsze jestem szczera wobec Thomas J. � To nie ma znaczenia � powiedzia� cicho. � I tak w�a�ciwie jeste�my jak rodze�stwo. Rozdzia� VI Wr�cili�my do domu akurat w chwili, kiedy Shelly wychodzi�a na ganek. Przysiad�a na schodkach, wyra�nie roze�lona. Usiad�am ko�o niej z jed