15419
Szczegóły |
Tytuł |
15419 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15419 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15419 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15419 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ERICH MARIA REMARQUE
PRZYSTANEK NA HORYZONCIE
Prze�o�y� Andrzej Zawilski
I
Kai zdumiewa� si�, �e po roku zn�w jest w domu, �e
otaczaj� go te same co w m�odo�ci krajobrazy i ludzie,
w�r�d kt�rych dorasta�. To zdumienie towarzyszy�o mu
zawsze, kiedy wraca� i wszystko by�o jak przedtem: hra-
bina Ghest ze swoj� s�abo�ci� do ciasta cytrynowego i mu-
zyki romantycznej, bia�ow�osy pan von Croy, rodze�stwo
Holgersen. Tylko ma�a Barbara nie by�a ju�, jak wtedy,
dzieckiem.
Wszyscy siedzieli jeszcze na tarasie rodowej siedziby.
Drzwi do pokoju muzycznego by�y otwarte, gdy� uwa�a-
no, �e muzyka dobrze si� komponuje z wczesnej esien-
nym otoczeniem. Park i ��kn�ce w nim li�cie tworzy�y
odpowiednie t�o. Tym milej zasi�dzie si� potem do sto�u:
stosowne uwagi o znikomo�ci rzeczy zaostrz� apetyt.
Spokojnie, gdzie� z samego dna, wpe�za�o dotychczas
g��boko u�pione poczucie w�asnego istnienia - zdomino-
wane nastrojem pory roku, spot�gowane porz�dkiem zda-
rze� dnia. Tutaj siewy i �niwa by�y zawsze wa�niejsze
od spraw serca. Wszyscy �yli tak samo, nie by�o wi�k-
szych r�nic. Znano si� zbyt d�ugo, by jeden drugiego
m�g� jeszcze czym� zaskoczy�. Dlatego w rozmowach nie
wykraczano poza, jak�e zdrow�, przyziemno�� dnia po-
wszedniego. Chwilami natr�tne �ja" domaga�o si� wzgl�-
d�w. Godzono si� z tym. Nikt jednak nie pojmowa�, jak
bardzo to ci�g�e bycie z sob� przeszkadza penetracjom
^ic*, w r-fTM pozostawa�a poKrywana gadulstwem
pustka.
Wiatr targa� zamaszy�cie wierzcho�kami platan�w
i chwilami zag�usza� muzyk�. Spoza drzew b�ysn�� sp�-
niony piorun.
Kaia ogarn�� niepok�j: nagle dotar�o do�, �e minuty
i sekundy jego �ycia przemijaj� bezpowrotnie, podczas
gdy on tkwi tutaj, obecny jedynie po�owicznie. Obok prze-
p�ywa� bezg�o�nie strumie� czasu, zagadkowy, niepoko-
j�cy, niepowstrzymany, sun�cy niczym cie�, bez ustan-
ku, jak niemi�osierne krwawienie.
D�u�ej Kai nie m�g� tego znie��. Pod jakim� pretek-
stem po�egna� si� i poszed� do stajni. Chcia� wzi�� konia
i przez wrzosowiska pop�dzi� do domu.
W cieple p�mroku pachn�cego s�om� i oddechem zwie-
rz�t le�a�a po�r�d koni Frute, b��kitna do�yca. S�ysz�c
kroki, zerwa�a si� i wypad�a na zewn�trz z radosnym
ujadaniem. Jej szczek zamieni� si� po chwili w pe�en za-
chwytu skowyt. Kai nas�uchiwa�. W drzwiach stajni sta-
�a m�odziutka Barbara.
- Kai, pojad� z panem! - zawo�a�a. - Mamy na to ca�y
wiecz�r. Za lasem jeszcze wida� burz�.
Wsparta o boks przygl�da�a si� Kaiowi. Jej twarz gi-
n�a w ciemno�ci. Zarysy ja�niej�cego w mroku czo�a i ocie-
nionych ust mia�y osobliwy urok. Wpadaj�ce przez okno
nik�e �wiat�o odbija�o si� w jej oczach. Kai widzia�, jak
bardzo co� wyrywa si� w niej naprz�d - co�, czego jeszcze
sobie nie u�wiadamia�a. Pobieg�a za nim, bo zdawa�o si�
jej, �e chce z nim jecha�; w rzeczywisto�ci chodzi�o o wi�cej.
Stali pomi�dzy st�oczonymi zwierz�tami, obok okry-
tych g�adk� sier�ci� koni i mocno przytulonego, l�ni�ce-
go psa, po�r�d ko�skiego potupywania, cichego parska-
nia i brz�ku �a�cucha. Naraz Kai chwyci� Barbar� za
r�ce i rzek� dobitnie:
- Barbaro, zawsze po powrocie zastawa�em pani�
6
dojrzalsz�. Dlatego te powroty by�y wspania�e. Ale pani
nie wolno opuszcza� tego miejsca. Prosz� mi wierzy�, pani
nale�y do tego domu, do tych lip i platan�w, ps�w i koni.
Ja powinienem by� nigdy st�d nie wyje�d�a� albo wcale
nie wraca�; teraz jestem rozdarty, nie umiem ju� tak na-
prawd� wr�ci�. Pani miejsce, Barbaro, jest jednak tutaj,
po�r�d tej ciszy, jest pani stworzona do takiego �ycia: god-
nego, pe�nego prostoty.
Jej d�onie dr�a�y. Nie odpowiada�a. Milczenie, kt�re
zapad�o, nabrzmiewa�o wyczekiwaniem, zaczyna�o ci�-
�y�. Kai przerwa� je:
- Trzeba osiod�a� klacz, Barbaro.
Jechali obok siebie. Zaraz za parkiem ci�gn�y si� ��ki
i pola, pomi�dzy nimi le�a�a wie�. Dalej zaczyna�y si�
wrzosowiska poro�ni�te brzoz�, krzewami ja�owca, usia-
ne g�azami. Horyzont by� zachmurzony. Co chwila roz-
�wietla�y go poskr�cane zygzaki b�yskawic. Konie unio-
s�y g�owy. Wiatr, kt�ry dot�d hula� pod lasem, ow�adn��
aur� wieczoru.
- Znowu pan wyjedzie?
- Nie wiem. By� mo�e. - Kai naraz si� pochyli� i zn�w
wyprostowa�. - Tak. Mo�liwe, �e wyjad�...
Pop�dzili konie. Droga wiod�a na wzniesienie. Z g�ry
roztacza� si� rozleg�y widok. �ci�gn�li koniom cugle. Na
wzg�rze opada� cie�, wciskaj�c si� mi�dzy kamienie
i krzaki. Za wzg�rzem, w g�stniej�cym mroku, falowa�y
wrzosowiska.
B�yska�o si� coraz cz�ciej. W rudawym blasku le��ca
opodal wie� wygl�da�a jak nocna zjawa. Gwa�towne roz-
b�yski wydobywa�y z ciemno�ci rz�dy dach�w i nisk�, ja-
sn� wie��. Potem, tak samo nagle, wszystko wpada�o
w otch�a�. Wykwitaj�cy na sekund� obraz sprawia� wra-
�enie ogl�danej we �nie dalekiej fatamorgany. Najcich-
szy nawet grzmot nie odezwa� si� w przerwach dziel�-
cych b�ysk od ciemno�ci.
7
Okolic� prost� lini� przecina� nasyp kolejowy. Na po-
dobie�stwo l�ni�cej, podniecaj�cej obietnicy bieg�y po nim
szyny. To srebrz�c si�, to matowiej�c, zlewa�y si� na wid-
nokr�gu w jednolity, fosforyzuj�cy punkt. Biegn� tak ku
niesko�czono�ci, pomy�la� Kai. Grzbiet konia ko�ysa� si�
pod nim rytmicznie. Szyny wybiega�y w bezkresn� dal.
Po�r�d wiatru i b�yskawic nadci�ga�a noc. Krzykn�� do
Barbary:
- Zwolnij, o tej porze powinien przeje�d�a� poci�g!
Naraz drgn�a ziemia, w g��bi odezwa� si� jaki� ru-
mor. Druty wzd�u� nasypu j�kn�y metalicznie i po chwi-
li ich �piew zmiesza� si� z narastaj�cym ha�asem. �a�-
cuch lampek sygna�owych zamigota� jak sznur nagle
zastyg�ych l�ni�cych oczek wodnych, bezg�o�nie podsko-
czy�o rami� semafora. Ponad torami wyros�y reflektory
poprzedzane bia�� smug� �wiat�a. Obok je�d�c�w prze-
toczy�y si� jasno o�wietlone, d�ugie wagony ekspresu.
Przez sekund� by�o wida� ludzi w oknach; jaka� posta�
przylgn�a do szyby, nie wiadomo - kobieta, a mo�e m�-
czyzna? I ju� po wszystkim. Jeszcze tylko rozp�ywaj�ce
si� w oddali, podskakuj�ce tylne �wiate�ka poci�gu, po
czym zn�w zapad�a cisza.
Kai skuli� si� w siodle i mocno wspar� na ��ku. To by�a
jasna wyspa, kt�ra jak kometa przeci�a niebosk�on.
Przyby�a nie wiadomo sk�d i pomkn�a w nieznane. We-
wn�trz ludzie: teraz obok siebie, za chwil� ka�dy pod��y
w inn� stron�. Ca�y ogrom ludzkich przeznacze� p�dz�-
cych w jasnej kabinie poprzez ciemno��. Jaki� splot pod-
niecaj�cych tajemnic ci�gn�� za nimi. Zdawa�o si�, �e
ponad bezkresem r�wniny, z chmur i cienia, z ziemi i nocy
wo�aj� g�osy - niezrozumia�e i pomieszane, istna kipiel
morza, kt�re k��bi si� i wo�a...
Nad lasami przetoczy� si� pierwszy grzmot. Kai wy-
prostowa� si�. U�miechn�� si� do Barbary i chwyci� cugle
jej konia.
- Mia�a pani racj�, Barbaro. Znowu chc� wyjecha�.
8
B�d� podr�owa�. Wyjad� zaraz. Zegnaj, zawdzi�czam
pani najpi�kniejsze chwile...
Pu�ci� cugle i chcia� odjecha�, lecz zatrzyma�o go spoj-
rzenie dziewczyny. Czu�, �e trzeba co� jeszcze powiedzie�,
co� istotnego, wa�nego. Nie m�g� jednak znale�� s��w.
Cho� szuka� ich gor�czkowo, umyka�y mu, przepada�y
w nat�oku obraz�w. W ko�cu po�piesznie, niemal gwa�-
townie wykrzykn��:
- Ale wr�c�...!
To te� znaczy�o niewiele. Jednak�e czas nagli�, nabiera�
tempa. Jakby strata minuty oznacza�a utrat� �ycia. Ko�
kr�ci� si� i przytupywa�, udzieli� mu si� niepok�j je�d�ca.
Barbara unios�a g�ow� i poruszy�a si� znacz�co. Kai
zrozumia�. Zawr�ci� konia. Chcia� do niej podjecha�. Wie-
dzia�, �e przytuli�aby si� teraz do niego. Wiedzia� te�, �e
jego �nie" zabrzmi stanowczo, �e si� od niej na dobre od-
sunie. Nie m�g� dopu�ci� do wybuchu nami�tno�ci. Ba�
si�, �e na�o�y sobie p�ta. Ale przyp�yw w nim wzbiera�.
Nim si�gn�� szczytu, Kai spi�� konia i nie patrz�c za sie-
bie, pu�ci� si� galopem z g�ry, prosto do swego domu. Przed
nim przez zaro�la p�dzi�a psica. Wygl�da�a jak b��kitny lis.
Wjecha� na podw�rze, zaprowadzi� konia do stajni i za-
cz�� go czy�ci�. Zaraz jednak przerwa�, odda� stajenne-
mu szczotki i szmaty, a sam poszed� do siebie na g�r�.
We wszystkich k�tach pokoju sta�y ogromne, okute
metalem walizy. Bi�a z nich jaka� w�adcza moc. Odrapa-
ne, poobcierane, oklejone by�y mn�stwem kolorowych
etykiet hotelowych. Ka�da oznacza�a jaki� etap, migota-
nie dni podobne do szybowania mew, jakie� wspomnie-
nie. Kraw�d� ozdabia�a charakterystyczna plakietka
z Mena House - palmy, pustynia, piramidy, m�tnoszary
Nil, orkiestra wojskowa w sali restauracyjnej Shephear-
da, pola golfowe Grand Hotelu w Heluanie, zachody s�o�-
ca pod Asuanem, hotel Katarakta, jazda powoln� daha-
bij� prosto w niebo barwy jadeitu. Dalej by� emblemat
9
hotelu Galie Face - czyli pla�a w Kolombo, gdzie grzy-
wy fal morskich rozpryskiwa�y si� niemal na szybach
okiennych, w sali maureta�skiej bucza�y wentylatory,
a dwudziestu milcz�cych, odzianych w biel hinduskich
boy�w czatowa�o za kolumnami na samotnych go�ci, by
uraczy� ich wod� sodow� i zielonymi cygarami; Grand
Hotel w Gardone z kiczowatymi landszaftami przedsta-
wiaj�cymi Lago di Garda - a wi�c przeja�d�ki motor�wk�
w bryzgaj�cej pianie i s�o�cu, szkocki pled i popo�udnia
w San Vigilio; br�zowy bilet baga�owy kolei andyjskiej -
poci�gi wspinaj�ce si� ponad przepa�ciami Kordylier�w.
Na jakiej� stacji india�ski dzieciak, nieruchawy, o w�-
skiej g�owie, w o wiele za du�ym poncho, patrz�cy prze-
ra�aj�cym wzrokiem stulatka - stemple kom�r celnych
w Buenos, w Rio, ksi�ycowe noce w tropiku owiewane
pasatem, Amerykanka i Murzyn w orkiestrze okr�towej;
hotel Medan, Pal�ce Hotel, Grand Orient, hotel Buiten-
zorg - jawajski p�askowy�, br�zowe dziewcz�ta i dudni�-
ce po ca�ych nocach gongi tysi�ca gamelan�w. Wszyst-
kie naklejki nale�a�y do przesz�o�ci. Teraz jednak ka�da
stawa�a si� realn� rzeczywisto�ci�: to by� zew �ycia. W�a-
�nie te niezgrabne walizy z drewna, mosi�dzu i sk�ry,
grube, opas�e, kanciaste, rozstawione noc� po pokoju,
dzia�a�y niczym wielki nadajnik radiowy �wiata, anteny
w�asnego jestestwa. Kolorowe, wyblak�e etykiety roz-
brzmiewa�y muzyk� przygody.
Kai przyni�s� jedn� z waliz, otworzy� zamki. Pusta
czelu�� �ar�ocznie poch�on�a bielizn�, ubrania i r�ne
drobiazgi.
Za jednym zamachem spakowa� si� do ko�ca i zni�s�
wszystko do gara�u. P�niej wr�ci� na g�r� i przebra� si�
do podr�y. Wiedzia�, �e post�puje niem�drze, �e by�oby
lepiej spokojnie wszystko uporz�dkowa� i op�ni� wyjazd
o godzin�, a nawet o dzie�. Nie chcia� jednak t�umi� w so-
bie owych nami�tno�ci, kt�re wzbiera�y, burzy�y si�, gna�y
go naprz�d. Odrzuca� namys� i rozwag�, ryzykowa�.
10
Utwierdzi� si� w postanowieniu i razem ze swymi za-
miarami, my�lami i s�owami rzuci� w porywaj�cy go nurt.
Przegryz� kilka k�s�w, wyda� polecenia zarz�dcy, pod-
pisa� jakie� papiery i zszed� zn�w do gara�u. W�o�y� za-
kurzony kombinezon automobilowy, gwizdn�� na psa,
kt�ry jednym susem znalaz� si� obok, nacisn�� starter
i powoli, na najni�szym biegu, przetoczy� si� przez po-
dw�rze. Potem warkot silnika przeszed� w jednostajny
szum, dziko i przeci�gle zakrzycza� ponad polami klak-
son, reflektory omiata�y drog�. Pojazd rwa� na po�udnie.
Pierwszego dnia po po�udniu Kai spotka� Cygan�w.
Omal nie rozjecha� pomarszczonej staruchy, kt�ra zosta-
�a z ty�u za taborem, by �ebra� po wsiach. Spluwaj�c ze
strachu, z�orzeczy�a ko�om i wygra�a�a wychud�ymi pi�-
�ciami. Kiedy jednak dojrza�a skulon� na tylnym siedze-
niu Frute, zl�k�a si� i chcia�a uciec.
Kai przywo�a� Cygank�. Mocno zagniewana wr�ci�a.
Zaprosi� j� do samochodu. Powiedzia�, �e mo�e z nim je-
cha� tak daleko, jak tylko zechce. Stara zagada�a co� do
psa, potem kiwn�a g�ow� i wsiad�a.
Kai dowi�z� j� do taboru i zamierza� ruszy� dalej. Prze-
szkodzi� mu w tym m�czyzna kr�pej postury, o ciem-
nym wejrzeniu chytrego ch�opa. Malowniczo gestykulu-
j�c, przekonywa� Kaia, by zosta� jeszcze godzin� - st�d
ju� niedaleko do miejsca na ob�z. Pr�bowa� wyt�uma-
czy�, �e odmowa zmartwi star�.
Kai da� si� uprosi�. Po chwili zaprz�gi zjecha�y w le�-
n� drog� i wtoczy�y si� na polan�. Ustawiono wozy
i wkr�tce nad gorej�cym ogniem zawis� wielki, miedzia-
ny kocio�. Starucha pochyli�a si� nad nim z warz�chwi�
i miesza�a, dorzucaj�c do kot�a zi� i okrawk�w mi�sa.
Zupa mia�a niezwyk�y smak, tak ostry, jakby dopra-
wiono j� alkoholem. Na pytanie Kaia stara za�mia�a si�:
- Nie, tylko zio�a...
Chwyci�a go za lew� r�k� i zacz�a wr�y�. Szybko,
11
z ogromn� wpraw� mamrota�a. Naraz co� spostrzeg�a
i zamilk�a. Kai nie pyta� o nic. Wyj�� papierosy i po-
cz�stowa� star�. Gwa�townie zbieg�y si� dziewcz�ta, ich
chwytliwe palce przebiera�y w pude�ku. Na czyjej� r�ce
b�ysn�� agat. D�o� by�a smuk�a, delikatna w przegubie.
Kai uni�s� oczy, szukaj�c twarzy. Dziewczyna wytrzy-
ma�a jego wzrok, z wolna si� jednak zarumieni�a, rysy
jej zmi�k�y. Pod delikatn� cer� pulsowa�a krew.
Powiedzia� co� do niej. Potrz�sn�a g�ow�, nie rozu-
mia�a. Patrzyli tak na siebie, odgrodzeni od ca�ego �wia-
ta ludzkiej mowy, w ca�kiem nowy i szczeg�lny spos�b,
szukaj�c w ko�cu porozumienia bez s��w.
Kai zauwa�y�, �e stara to spostrzeg�a i chce co� po-
wiedzie�. Natychmiast j� uprzedzi�, rzucaj�c mimocho-
dem pytanie o jej sprawy osobiste. Odparowa�a od razu,
reaguj�c jak stary wyjadacz, po czym wpad�a w lament.
Nagle jednak przesta�a rozpacza�, zmru�y�a figlarnie
oko, roze�mia�a si� i zacz�a wybiera� z kot�a kawa�ki
mi�sa dla Frute. Kai po�egna� si�.
W Monachium zaopatrzy� si� w wizy i dokumenty
automobilowe.
W Kochel pada� deszcz. W Walchensee klei�a si� do szyb
wiruj�ca �nie�na breja. Dwa kilometry dalej le�a� �nieg.
Przed Zirlbergiem droga pod �niegiem by�a zlodzona. Ko�a
kr�ci�y si� w miejscu. Kai nie mia� �a�cuch�w.
Odpi�� rzemienne pasy od waliz i obwi�za� nimi opo-
ny. Po kilkuset metrach ze sk�r zosta�y strz�py. Powi�-
za� je, powplata� drut i ga��zie jod�y. Spr�bowa� raz jesz-
cze. Na ostatnim ostrym podje�dzie w�z bezw�adnie sto-
czy� si� z g�ry i tylko z najwy�szym trudem uda�o si� go
powstrzyma�. Kai musia� wr�ci� po �a�cuchy �niegowe.
Wiedzia�, �e nie ma innego wyj�cia. Jednak na prze-
k�r wszelkiej logice konieczno�� zawr�cenia zdeprymo-
wa�a go. Najch�tniej by zaryzykowa� i jeszcze raz spr�-
bowa� pokona� wzniesienie.
12
Z �a�cuchami na ko�ach w�z g�adko wspi�� si� na g�r�.
Niebo poja�nia�o. Odbija�o od g�r nasyconym b��kitem.
Dotychczas Kai jecha� bez okre�lonego celu. Teraz si� zde-
cydowa�. Postanowi� skierowa� si� na Lazurowe Wy-
brze�e.
Nast�pnego ranka zostawi� Alpy za sob� i p�dzi� po-
�r�d bia�ego py�u w�oskich dr�g.
Raz z prawa, raz z lewa, kiedy indziej nad nim lub
g��boko w w�wozie bieg�a zelektryfikowana linia kolei
po�piesznej. Kr�tymi serpentynami droga opada�a do
Pontedecimo. P�nym popo�udniem by� w Genui. Nie
zatrzymuj�c si�, pojecha� dalej do Monte Carlo.
Po przyje�dzie do hotelu przygotowa� sobie japo�sk�
k�piel w ukropie z dodatkiem olejku eukaliptusowego.
Potem natar� cia�o spirytusem mentolowym. Tak od�wie-
�ony wypakowa� smoking i ubra� si�.
Kupi� zielon� kart� wst�pu do cercie priue kasyna. Po
drodze rzuci� okiem w stron� wielkich sal. Drobni kupcy
angielscy t�oczyli si� wok� sto��w gry wraz z miejscowymi
Rosjanami i podstarza�ymi Amerykankami. Obstawiano
jak najni�ej. Pomi�dzy nimi siedzia�o towarzystwo po�led-
niejszej rangi przemieszane z kokotami i leciwymi Angiel-
kami, kt�rych na ca�ym �wiecie unikn�� nie spos�b.
Jak dobrze by� Brytyjczykiem, pomy�la� Kai. Wszyst-
kie stare panny wysy�a si� z Anglii na Lazurowe Wy-
brze�e b�d� do Egiptu.
W salons prives ko�czy�a si� partia bakarata. Nie by�o
w tym nic interesuj�cego. Kai wyszed� z kasyna i snu� si�
wzd�u� Avenue de Monte Carlo. Zza budynku poczty b�y-
ska�y latarnie stoj�ce u wej�cia do portu. Na wodzie obok
zacumowanych jacht�w motorowych ko�ysa�y si� troskli-
wie okryte �agl�wki. Prychaj�ce automobile wspina�y si�
po stromej ulicy. Na prawo ja�nia� oknami Sporting-Club.
Kai wszed�, pokaza� legitymacj�. Trafi� mi�dzy znajo-
mych.
13
Panowa�o tu o�ywienie. Jaki� Rosjanin w�a�nie stra-
ci� �wier� miliona frank�w. Przy stole, gdzie grano wtren-
te-et-quarante, po raz sz�sty z rz�du wygrana pad�a na
noir. Wygl�da�o to na pocz�tek passy i ludzie w podnie-
ceniu cisn�li si� obstawia�.
Kai podszed� do sto�u i postawi� kilka razy. Przed nim
siedzia� jaki� typ z Ba�kan�w. Mia� zapadni�te czo�o. Jego
palce zdobi�o mn�stwo pier�cieni. Cho� r�ni�y si� od sie-
bie, w ka�dym tkwi� szmaragd. Obok le�a�a szkatu�ka
z japo�skiej laki - w po�owie czarna, w polowie czerwo-
na. Wewn�trz uwi�ziony by� ma�y paj�czek. Jegomo��
co chwila potrz�sa� szkatu�k�. Zale�nie od tego, w kt�rej
po�owie znalaz� si� paj�czek, stawia� na rouge lub noir.
- A pan jak� ma maskotk�? - spyta� Kaia Bird, pro-
ducent automobili.
- Po co mi maskotka? - odpar� Kai.
- Wobec tego nie mo�e pan gra� - ci�gn�� z ca�� po-
wag� Bird. - W tym sezonie nikt nie ryzykuje gry bez
maskotki. Niech pan spojrzy na t� rud� Amerykank�.
Krowi dzwonek, kt�ry przypasa�a do lewej r�ki, wa�y co
najmniej kilogram. Zobaczy pan, �e nie rozstaje si� z nim
nawet na minut�. To w�a�nie jej maskotka.
- Co za szcz�cie, �e nie przysz�o jej do g�owy dzwo-
ni� przed ka�d� gr� - powiedzia� Kai.
- Niech pan nie �artuje. M�czyzna naprzeciw jest
Brazylijczykiem i, jak s�dz�, plantatorem kawy. Widzi
pan? Obok niego le�y ma�y ��w. Brazylijczyk przywi�z�
go tu zza oceanu. Niestety, ��w nie znosi miejscowego
pokarmu. Dlatego codziennie w�a�ciciel sprowadza mu
specjaln� sa�at� z Nicei. Zanim zagra, ka�dy �eton po-
ciera o pancerz zwierz�cia. W ten spos�b wygra� ju�
dwie�cie tysi�cy frank�w. Seria, w kt�rej sze�� razy wy-
grana pada�a na noir, ju� si� sko�czy�a. Przed si�dm�
gr� nieuwa�ny s�siad str�ci� ��wia ze sto�u. Brazylij-
czyk natychmiast przerwa� gr� i wyszed�. Od tej chwili
stale wygrywa� rouge. Przed godzin� ��w znowu zjawi�
14
si� na stole. Wida� przywr�cono go do �ask. C�... chod�-
my do rulety. Po prawej siedzi ksi��� Fio�a. To dzi�ki
niemu przy tym stole gdzie� od dwunastej gra si� bar-
dzo wysoko.
Kai znalaz� jakie� miejsce i zasiad� do gry. Ma�o go to
jednak obchodzi�o. Fio�a windowa� stawki i wkr�tce nikt
nie obstawia� poni�ej tysi�ca frank�w.
Brazylijczyk te� si� tu przeni�s�, usadzi� swego ��-
wia i postawi� kilka numer�w d cheval. Potem najch�t-
niej obstawia� noir. Gra nabiera�a tempa. G�os krupiera
o�ywi� si�, coraz cz�ciej powtarza�y si� jego stereotypo-
we zapowiedzi, coraz kr�tsze by�y przerwy mi�dzy kolej-
nymi grami.
Kai bezmy�lnie patrzy� na siedz�c� obok Amerykan-
k� i jej du�� india�sk� broszk� wyklepan� ze szczerego
z�ota. Nie wiedzia�, co bardziej podziwia� - brak gustu
w�a�cicielki czy warto�� broszki. Mia� za sob� czterna�cie
godzin jazdy samochodem. Wci�� prze�ladowa� go szum
silnika, jego monotonny, usypiaj�cy �piew.
Po chwili odkry�, �e dotychczas ca�y czas przegrywa�.
Wyj�� z kieszeni banknoty i przesun�� je po stole. Wspa-
nia�e uczucie rozdwojenia nie opuszcza�o go, wprawia-
j�c w jedyny w swoim rodzaju nastr�j. Lekko, wr�cz bez-
trosko odbiera� siebie tutaj przy rulecie. Przed sob� mia�
ludzi, dla kt�rych ca�e �ycie skupia�o si� teraz w oszcz�d-
nych ruchach r�k. Czasem tylko drgn�a powieka, uno-
si�a si� brew, jaka� d�o� w�drowa�a na chwil� w g�r�
przetrze� skronie i czo�o, poprawi� w�osy, rozpala�y si�
i zaraz gas�y czyje� oczy.
P�wiadomie Kai stale s�ysza� �agodny, monotonny
szum. Wydawa�o mu si�, �e mozaikowy ornament na �cia-
nach rozp�ywa si�, staje przezroczysty, �e jakim� cudow-
nym sposobem przenikaj� przeze� obrazy g�r i las�w,
roz�wietlonych s�o�cem wy�yn i dolin, czerwieniej�cych
o zachodzie szczyt�w. Widzia� wszystkie drogi i dr�ki,
kt�re przemierzy� dzi� w ci�gu wielu godzin p�dz�cych
15
jak wiatr. R�wnocze�nie jednak �ledzi� dok�adnie gr�
i wci�� w niej uczestniczy�.
Czym� niemal boskim by�o owo ogarni�cie dw�ch ob-
szar�w - jednoczesne przebywanie tu i ca�kiem gdzie
indziej. Przypomina�o wszak�e o cz�stym udr�czeniu
wywo�ywanym zwyk�� ludzk� niemoc� sprawiaj�c�, �e
nie da si� podzieli� swej ja�ni tak, by w tym samym cza-
sie dosi�gn�� odmiennych rzeczy i spraw.
�etony i pieni�dze pi�trzy�y si� przed Kaiem. W�dro-
wa�y do niego od Brazylijczyka przez ca�y st�. Ksi���
Fio�a zauwa�y� to i po�o�y� plik banknot�w na wybra-
nym przez Kaia numerze. Prawie wszyscy zrobili to samo.
Z nieomylnym instynktem bywalc�w salon�w gier wy-
czuli zbli�aj�c� si� seri�. Tylko Brazylijczyk przycupn��
zawzi�ty obok swego ��wia. Ostro i g�o�niej ni� zwykle
uderza� p�ytkami z galalitu o pancerz zwierz�cia. Kai od-
wr�ci� si� do Birda. Ironicznie zauwa�y�:
- Zdaje si�, �e budz� wielkie zaufanie.
Bird wpatrywa� si� w drgaj�cy kr��ek.
- Prosz� tam nie patrzy�, dop�ki kulka si� nie zatrzyma.
Kai u�miechn�� si�.
- Ale� Bird... - powiedzia� i odwr�ci� si�.
W tej samej chwili kulka wskoczy�a w przegrod� ozna-
czon� si�demk� i zatrzyma�a si�.
Kai wygra�.
Bird promienia�.
- Musi pan przerwa� - poradzi�.
Po chwili, kiedy Kai przesun�� zn�w spor� sum� na
numer si�dmy, na twarzy Birda wykwit�y wszystkie od-
cienie zdumienia.
Ca�e zreszt� towarzystwo os�upia�o, widz�c ten oczy-
wisty b��d. Gdy seria si� ko�czy, nikt nie obstawia szcz�-
�liwego numeru, czeka si� na now� pass�. Teraz pr�cz
Kaia nikomu nie przysz�oby do g�owy stawia� na si�dem-
k�. Kai nieco ironicznie przygl�da� si� graj�cym. Nie ma
�adnej r�nicy mi�dzy nimi a otoczeniem hrabiny Ghest,
16
pomy�la�. Zawsze robi� tylko to, co w�a�ciwe. Przecie�
to okropne...
Teraz Kai przegra�. Gra przesta�a go interesowa�.
Wsta� od sto�u i wyszed� zapali�, a tak�e sprawdzi�, co
porabia pies, kt�rego zostawi� w samochodzie.
Ksi��� Fio�a poszed� za nim i przedstawi� si�. Posta-
nowili i�� w stron� taras�w kasyna, by pos�ucha� kreol-
skiej orkiestry.
Wok� rozpo�ciera�a si� noc, podobna do czarnego szk�a.
Za hotelem de Paris szklany monolit kruszy� si�. Czu�o
si� tutaj jedwabisty podmuch morskiego powietrza, jego
i�cie po�udniow� mi�kko��.
Przed budynkiem poczty sta� w�z Kaia. B�otniki by�y
zbryzgane glin�, ko�a usmarowane, zakurzone, zmaltre-
towane d�ug� jazd� przez kilka kraj�w i g�ry. Odcina� si�
wyra�nie od szeregu wspania�ych limuzyn b�yszcz�cych
chromem i lakierem, by� jedynym w�r�d nich wozem spor-
towym - brudnym i wspania�ym.
Fio�a mu si� przygl�da�.
- To m�j pojazd - powiedzia� Kai.
- Przyjecha� pan dzisiaj? - zdziwi� si� Fio�a
Kai skin�� g�ow�.
- Przed trzema godzinami.
Ju� prawie min�li samoch�d, gdy na tylnym siedze-
niu co� si� poruszy�o. Z ciemno�ci wynurzy� si� psi �eb
i rozleg� si� �a�osny skowyt.
Kai za�mia� si�.
- Frute!
Jednym susem do�yca wyskoczy�a z wozu i pr꿹c si�,
stan�a obok m�czyzn.
- Powinni�my zajrze� do Cafe de Paris. Pies jeszcze
nie jad� kolacji.
Kai wybra� najlepsze k�ski spo�r�d zimnych kotle-
t�w, jakie jeszcze by�y, i dopilnowa�, by Frute je dosta�a.
Kiedy oblizywa�a si� po jedzeniu, Kai kaza� jej wraca�
do auta. Pos�usznie odmaszerowa�a, cho� nim wskoczy-
�a na siedzenie, pr�bowa�a psiej dyplomacji. Lekko dr�a-
�a, niby to nas�uchuj�c gwizdu, po czym wielkimi susa-
mi pop�dzi�a z powrotem. W ostatniej chwili ruszy�o j�
jednak sumienie. Nim dobieg�a do Kaia, zatrzyma�a si�,
wyra�nie nieufna, wyczekuj�ca, z przekrzywionym �bem.
Kai pogrozi� jej palcem. Odszczekn�a z wyrzutem i, po-
godzona ju� z losem, zawr�ci�a.
Na tarasie, pod go�ym niebem ta�czy�o kilka par. Do
tego celu s�u�y�a niewielka, kwadratowa przestrze� po-
mi�dzy stolikami. Usadowion� w muszli orkiestr� zas�a-
nia�a bariera. Wygl�da�o to dziwnie, jakby sama muszla
gra�a. Na niebie b�yszcza�y gwiazdy.
Od morza dobiega�y r�ne odg�osy. Motor�wka ��obi-
�a w wodzie pienist� bruzd�. W oddali unosi� si� samot-
ny �agiel, o�wietlony reflektorem przep�ywaj�cej �odzi.
W ciemno�ciach nocy sprawia� wra�enie czego� nadprzy-
rodzonego: zdecydowanie odcinaj�c si� od czarnego t�a,
sta� nieporuszony niczym kredowa ska�a w blasku ma-
gnezji.
Kreole �wietnie improwizowali, w ich grze zupe�nie
nie czu�o si� rutyny. Tanga wabi�y melancholi�, chcia�o
si� ta�czy�.
Fio�a przyrz�dza� sobie martini. Przerwa� na chwil�
i zwr�ci� si� do Kaia:
- Niech pan patrzy, jak ta kobieta trzyma g�ow�. Co
za linia - od skroni przez policzki do podbr�dka... Za p�-
no, ju� jej nie wida�.
Po chwili jednak ta�cz�ca, otulona brokatem, zn�w
si� ukaza�a. Trudno by�o dociec, czy nosi sukni�, czy te�
nadzwyczaj zr�cznie upi�ty kupon materia�u. W�skie
biodra wysmukla�y ca�� posta�, ozdoby na przegubie roz-
rzuca�y b�yski. Kobieta odchyla�a g�ow� nieco do ty�u,
jej ramiona by�y nagie. Zdawa�o si�, �e unosz� ca�� tan-
cerk�. Nic nie by�o wyraziste, dopowiedziane. Na tym
w�a�nie polega� niezwyk�y urok.
Sk�pe �wiat�o sprzyja�o marzeniom. Zamazywa�o kon-
18
tury. Przybli�aj�ca si� i odp�ywaj�ca wraz z muzyk� po-
wiewna posta� rzuca�a jaki� czar.
- Jakie to szcz�cie oderwa� si� czasem od ziemi i da�
upust fantazji - rzek� Kai. - Mo�na tak� chwil� zamie-
ni� w co� naprawd� romantycznego. O ile� lepiej by� tu
ni� na miejscu m�czyzny, kt�ry ta�czy z brokatow�
dam�. On wie, czyjego pani ch�tnie jada przek�ski, ja-
kie gatunki win przedk�ada nad inne, o czym lubi roz-
mawia�. Dla niego to kobieta, by� mo�e nawet kobieta
ukochana. Dla nas... - Tutaj Kai zerkn�� na kieliszek
Fioli. - Widz�, �e ju� pan wypi� martini. Dlatego mog�
moje wra�enia wyrazi� dok�adniej. Ot� dla nas to sym-
bol najwspanialszego nastroju. I tak doszli�my do cze-
go�, co chyba najbardziej warte po��dania.
Fio�a zamy�li� si�.
- Bardzo mo�liwe. Takie b��kanie si� po obrze�ach
ma szczeg�lny wdzi�k. Ale dlaczego s�dzi pan, �e zbli�a-
j�c si� cho�by o krok, doznajemy zawodu?
- Niekoniecznie zaraz zawodu. Ale to ju� nie to. B�-
d�c bli�ej, musimy niejedno okre�li�, wyja�ni�. Tworz�
si� wsp�zale�no�ci. Mo�e nieco przesadzam, ale co� ta-
kiego sprawia, �e czar pryska.
- To teoria.
- Oczywi�cie - przyzna� Kai. - Zycie wedle podob-
nych zasad by�oby bardzo g�upie, a za�o�enie, �e istniej�
bezb��dne regu�y post�powania, to czysta niedorzeczno��.
Z teori� jest jak z medycyn�. Kiedy trzeba, si�gamy po
ni�, w miar� mo�no�ci jednak z sofistycznym umiarem.
- To wygodne.
- Ale z wygody p�yn� korzy�ci. Wygoda to przyjem-
no��, zw�aszcza gdy �atwo j� mie�. Czemu z niej nie sko-
rzysta� dla pobudzenia swej ja�ni.
- Takie pogl�dy mo�na znakomicie okre�li� jako nie-
moralne - powiedzia� Fio�a, przy czym �ci�gn�y si� nie-
co rysy jego twarzy. - Poza tym nie s� logiczne, ale to
dobrze. Post�powcy maj� logik� w ma�ym palcu, szczyci-
�y si� tym ca�e pokolenia. Logika jednak parali�uje uczu-
cia, je�li rozumie� pod tym poj�ciem nie sentymenty, lecz
gi�tk�, niezmiernie aktywn� cz�� duszy wyposa�on�
w i�cie koci kr�gos�up - gibki i spr�ysty - zawsze goto-
w� do skoku. Logika stwarza t� wy�mienit� pozycj�,
z kt�rej w poczuciu wy�szo�ci mo�na obali� ka�de odczu-
cie. Nawet je�li wi��e si� ze sprawami godnymi uwagi.
Dzi�ki temu rzeczywisto�� pozostaje izolowana, z dala od
profesor�w i bankier�w. - Fio�a doko�czy� z ironi�: - Tak-
�e z dala od tego, co rzetelne, przyzwoite.
Kai wyj�� papierosy.
- Nie psujmy nastroju prawieniem mora��w.
- Mam wra�enie, �e raczej mocno go podbudowali�my.
- Tym gorzej. Id�my st�d, trzeba co� zrobi�.
Kreole �piewali teraz na tle band�o i saksofon�w. Spo-
mi�dzy siedz�cych zn�w wy�oni� si� profil ta�cz�cej ko-
biety.
- Ma pan racj� - powiedzia� Fio�a. - Trzeba co� przed-
si�wzi�� i powinno to by� r�wnie wyj�tkowe jak ta ta�-
cz�ca dama. - W u�miechu ods�oni� ostre z�by. - Mo�e
zn�w spr�bujemy rulety i postaramy si� rozbi� bank?
- Zgoda.
Wstali od stolika.
- Widz�, �e obaj nale�ymy do ludzi zdecydowanych -
ci�gn�� uradowany Fio�a.
- Nawet bardzo. Teraz r�wnie� mamy od czego za-
czyna�.
- Nale�y zauwa�y�, �e nawet moralno�� obecnie jest
po naszej stronie.
- Tym rozwa�niej b�dziemy grali.
Przed wej�ciem do Sporting-Clubu Fio�a rzuci� za sie-
bie �eton.
- Ofiara dla Merkurego - wyja�ni�, gdy kr��ek spad�
na ulic�.
- Nie, dla Wenus. - Kai wskaza� na kokot�, jedn�
20
z tych, kt�re sprzedaj� si� po sto frank�w. Zaskoczona
podnios�a �eton, kt�ry przypadkiem upad� u jej st�p, i te-
raz s�a�a im ca�usy.
- To z pewno�ci� oznacza szcz�cie.
Przez chwil� przypatrywali si� rulecie. Kai usiad�.
Fio�a robi� notatki. Grano ostro o wysokie sumy, nie by�o
mowy o �artach ani pogaw�dce, nerwy napi�te do granic
wytrzyma�o�ci. W powietrzu kr��y�y �cieraj�ce si� fluidy.
Bankiem miota�y pot�ne wstrz�sy, gdy kilka razy wy-
pad�o zero. Go�� z Ba�kan�w zdenerwowa� si�, roztrzaska�
paj�cz� szkatu�k� i tak j� zostawi�. Na jego miejsce wsko-
czy�a korpulentna belgijska dama. Jak kwoka ukokosi�a
si� na poduszkach, kt�rymi wy�cieli�a krzes�o, i leniwymi
ruchami t�ustych ramion wios�owa�a nad sto�em.
Tymczasem Kai testowa� rulet�. Trzy razy uda�o mu
si� wygra�, obstawiaj�c rouge, nast�pnie ca�� wygran�
przerzuci� na impair i zn�w mu si� powiod�o. W ten spo-
s�b zapewni� sobie pierwsz� douzaine. Potrojon� sum�
pomno�y� w bloku czw�rkowym i ca�o�� postawi� na si�-
demk�. By�o to wszystko, co mia� przy sobie.
Gra poch�on�a go teraz tak mocno, �e nie istnia�o dla�
nic pr�cz zielonego blatu sto�u, kt�ry - zdawa�o si� - nie-
mal p�ka� pod naporem napi�cia i koncentracji. Gwizd
wiruj�cych numer�w zapiera� dech. Wreszcie niczym
b�ysk zjawia�a si� liczba, coraz wyra�niejsza, rosn�ca,
kulka po�era�a przestrze�, waha�a si�, znika�a i w ko�-
cu najzwyczajniej stan�a w polu: si�demka. Kai wygra�.
Ju� rozlu�niony pomy�la�, �e sytuacja sprzed godzi-
ny powtarza si�. Jakby ko�o czasu zawr�ci�o i los daro-
wa� mu jeszcze jedn� szans�. Kai da� si� porwa� chwili:
zrobi� to samo co przedtem -jeszcze raz postawi� na si�-
demk�.
Fio�a, kt�ry tymczasem wszystko straci�, pr�bowa� po-
wstrzyma� Kaia, czyni�c rozpaczliwe gesty. Nawet kru-
pier si� oci�ga�. Mimo to Kai wytrwa� w swym postano-
wieniu. Przegra�, lecz zn�w obstawi� tak samo. Po trzy-
o^
kro� krupier zgarnia� najwy�sz� stawk�. Po kilku dal-
szych zagrywkach miejsce obok Kaia opustosza�o. Bank
odrobi� straty.
Kai chcia� wsta�. Opar� r�ce na stole i naraz poczu� pod
d�oni� jakie� �etony. Zupe�nie nie zauwa�y�, kto i jak mu je
podsun��. Dopiero teraz spostrzeg� kobiet�, kt�ra ju� od
do�� dawna siedzia�a obok. Odgad�, �e to od niej dosta� �e-
tony. Powiedzia�a bardzo cicho i stanowczo:
- Musi pan gra� dalej.
Oci�ga� si� przez moment. W tej grze nie by�o ju�
mowy o pojedynczych zagrywkach, nie da�o si� jej prze-
rwa� w ka�dej dogodnej chwili. Gra przeistoczy�a si� w sa-
moistn� moc - panuj�c� nad ca�ym sto�em, rz�dz�c� si�
w�asnymi, surowymi prawami. Moc ta bez reszty ow�ad-
n�a sytuacj�, wszystko, co nie dotyczy�o gry, odsuwa�a
w cie�. Nie istnia�o ju� nic pr�cz mieszaniny gor�czko-
wych przeczu� i dr��cego wyczekiwania.
Ludzie, kt�rzy siedzieli przy stole, czuli, �e tworz� te-
raz wsp�lny front. By� mo�e to zrozumieli i dlatego nie
przeszkodzili Kaiowi, kiedy postanowi� gra� dalej �etona-
mi, kt�re nie nale�a�y do niego; przecie� ka�dy rasowy
gracz wyczuwa emanacj� magii zawsze towarzysz�c� serii
i stara si� do niej dostroi�. Wie tak�e, �e rezygnacja z gry
w takiej chwili mo�e wszystko obr�ci� wniwecz.
Ka�dy z graj�cych czu� intuicyjnie, �e zbli�a si� roz-
strzygni�cie, �e to w�a�nie Kai stoi przed wielk� szans�.
I wszyscy byli gotowi gra� wraz z nim. Nikt nie zauwa-
�y�, �e Kai nie ma pieni�dzy, w przeciwnym wypadku
kto� by mu pom�g�. Sam zapewne by o to poprosi�, gdy-
by nie tempo, w jakim toczy�a si� gra. Nie maj�c pieni�-
dzy, opu�ci� kilka kolejek. Ale teraz nadesz�a chwila
szczeg�lna: odst�pienie od gry by�oby nonsensem, ponow-
ny w niej udzia� zakrawa� natomiast na nieco �a�osne
trwanie przy swych b��dach. Chodzi�o jednak tylko o t�
gr�, o t� jedyn�, w kt�rej za wszelk� cen� powinien ob-
stawi�.
22
Krupier ju� klepa� sw�j tekst i spogl�da� na Kaia. Kai
zauwa�y�, �e Fio�a po�apa� si� w sytuacji i pos�a� mu pod
sto�em wizyt�wk�, na kt�rej co� po�piesznie napisa�.
Czu�, �e zewsz�d otaczaj� go bratnie dusze, w ostatniej
chwili przesun�� �etony nieznajomej na rouge i natych-
miast wygra� drugie tyle.
Podzi�kowa� nieznajomej, odda� jej d�ug, po czym ob-
stawi� impair, rouge i dwie liczby. Na liczby pad�a wy-
grana.
W potr�jnej serii dama z Belgii straci�a wszystko, co
mia�a. Roze�mia�a si� nerwowo i wsta�a od sto�u. Za to
pomi�dzy g�r� banknot�w i g�sto zapisanym notesem
zn�w pojawi� si� ��w. Maria� maskotki i systemu - czy�
mog�o si� nie uda�...?
A jednak si� nie uda�o. Kai znowu szturmowa� bank.
Kobieta obok przenikn�a jego zamiary i postanowi�a si�
przy��czy�. Fio�a zaci�gn�� po�yczk�, kt�r� por�czy� wi-
zyt�wk�, i wr�ci� do gry. Na razie jednak bank by� wy-
p�acalny, Brazylijczyk bowiem sporo przegra�.
W sali sta� jeszcze jeden st� do rulety. Fio�a wsta� i za-
cz�� gra� r�wnie� przy nim. Kai poszed� w jego �lady.
W kr�tkim czasie przepad� gdzie� ��w. Pojawi� si� nato-
miast Bird, kt�ry wraz z innymi zrobi� to samo: w��czy�
si� do natarcia na bank.
Wiadomo�� o szalonym pojedynku szybko si� rozesz�a.
Pozosta�e sale opustosza�y. Ludzie t�oczyli si� w kilku rz�-
dach wok� sto��w, niekt�rzy przyszli prosto z czytelni, z ga-
zetami w r�ku. Nies�ychane - krupier wyra�nie si� przeli-
czy�. Gor�czka zatacza�a coraz szersze kr�gi. Coraz wi�cej
ludzi przychodzi�o wzi�� udzia� w bitwie. W przemy�ln� gr�
wk�adano ca�� energi�. Najbardziej obl�one by�y miejsca,
w kt�rych obstawiano podw�jnie b�d� potr�jnie.
Bank zaczyna� topnie�. Wprawdzie powi�kszy� swe
zasoby podczas kilku gier, ostatecznie jednak trzeba by�o
wszystko wyp�aci� i uruchomi� rezerwy.
W ko�cu Fio�a i Kai poszli na ca�o��. Ulokowali naj-
23
wy�sze sumy na kilku zaledwie polach, na kt�re natych-
miast pop�yn�� strumie� pieni�dzy od innych graczy. Na
jednym z dw�ch sto��w komu� dopisa�o szcz�cie. W ban-
ku zabrak�o pieni�dzy i krupier poprosi� o chwil� przerwy.
W podnieceniu ludzie przeciskali si� do drugiej rulety.
Zapanowa� nastr�j entuzjazmu i powszechnego zbratania,
kt�ry zdawa� si� mie� wp�yw na wiruj�c� kul�. Ju� na-
st�pna gra osi�gn�a maksimum en plain. Bank nie m�g�
wyp�aci� wygranej. R�wnie� tutaj trzeba by�o zrobi� prze-
rw� i przynie�� pieni�dze. Gwar narasta� niczym przy-
p�yw morza. Sporting-Club m�g� przez najbli�sze dni
�ywi� si� sensacj�: w ca�ej sali bank zosta� rozbity.
Kai opuszcza� Sporting-Club w wy�mienitym nastro-
ju. Czu� si� jak kto�, komu uda�o si� szcz�liwie zako�-
czy� ci�k� prac�. Wewn�trzne obawy i rozterki nic go
ju� teraz nie obchodzi�y
Rozpiera�o go uczucie nieco zuchwa�ej lekko�ci. Nie
by�o dla� wa�ne, �e wygra� du�o pieni�dzy. Nie wiedzia�
nawet, czy odebra� ca�� wygran�. Czu� jednak, �e ten
dzie� jak zawrotna spirala by� wspania�y, �e go uskrzy-
dli�, �e dos�ownie wszystko mu sprzyja�o.
Szed� prosto do swego wozu, czekaj�cego jak wierny
przyjaciel, nisko usadowionego na ko�ach, wyr�niaj�ce-
go si� sportow� lini�.
Mask� oblepia�a u g�ry zaskorupia�a glina. Kai od�a-
ma� grudk� i bezwiednie rozciera� w palcach. Zauwa�y�,
�e tu i �wdzie nikiel poszarza�. Wyj�� chusteczk� i prze-
tar� ma�y fragment do po�ysku.
Dziwi�o go, �e jego umys� wci�� �ywo pracuje. Wyrzu-
ci� chusteczk� i uruchomi� silnik. Na zako�czenie pe�ne-
go wra�e� dnia chcia� pojecha� w g�r� przez Grand�
Corniche do La Tourbie.
Frute wsun�a mu �eb pod rami� i przeszkadza�a
w prowadzeniu auta. Powoli, w kilku nawrotach, zdo�a�
zawr�ci�. Avenue de Monte Carlo wygl�da�a jak wymar�a,
24
tylko jaka� samotna posta� sz�a od strony Boulevard de
la Condamine. Okr�g�y kapelusik, uszminkowane usta
i zm�czona twarz.
Kaiowi wydawa�o si�, �e poznaje w niej kobiet�, kt�-
ra podnios�a �eton rzucony przez Fiole. Kobieta pode-
sz�a bli�ej, stan�a niezdecydowana, u�miechn�a si�.
Sta�a tak szczup�a i niepozorna, maj�c za sob� pust� ulic�
i, w g��bi, masyw g�rski - �ywa istota na tle milcz�cego
szeregu ulicznych latarni. Mizerny, zawodowy u�miech
pokrywa� niepewno��; by� jak zaszczute zwierz�, kt�re
boi si�, �e w ka�dej chwili mo�e mu si� co� przydarzy�.
�w u�miech zmiesza� Kaia: by� w nim tragizm znacz-
nie wi�kszy ni� w g�o�nym krzyku. Ma�a kokota zapew-
ne nie mia�a o tym poj�cia. Bo ten tragizm nie przynale-
�a� do niej - ona by�a jedynie istnieniem o mocno przyt�-
pionych przez p�atn� mi�o�� odczuciach. To by�o tragiczne
dla ka�dego, kto pr�bowa� doszuka� si� w niej cz�owie-
cze�stwa - dostrzega� je poza ni�, nie za� w niej...
Kai uchyli� drzwi.
- Jad� na spacer. Mo�e mia�aby pani ochot� pojecha�
ze mn�?
Nie by�a zaskoczona. Jej zaw�d przyzwyczai� j� do
dziwactw. Skin�a g�ow� i wsiad�a. Za chwil� przecie� si�
dowie, o co chodzi.
Okr��yli gazon przed kasynem, skr�cili w Avenue de
Spelughes, zostawili po prawej Mirabeau i zacz�li pod-
je�d�a� pod g�r�. Ga�nik zasysa� strumie� powietrza,
cicho przy tym pomlaskuj�c, pr�dko�� ros�a. Po lewej wy-
ros�a �ciana pionowych, stromych ska�, z prawej krajo-
braz wci�� si� zmienia�. Raz rozci�ga� si� daleko ponad
kamienn� barier�, kiedy indziej wida� by�o tylko niebo.
Kai w��czy� reflektory i skierowa� cienk� smug� �wiat-
�a ukosem na pobocze. Sto metr�w z przodu droga o�y�a
w bladym niesamowitym �wietle, wielkie palmy - jak
czarne olbrzymy - wystrzeliwa�y przed nimi, a za samo-
chodem natychmiast zapada�y w ciemno��.
25
Niczym pies my�liwski bieg�o obok wozu �wiat�o re-
flektora; podobne do ostrego, jasnego palca lub �wietli-
stej szpili wy�awia�o z ciemno�ci ukryte sceny - will�
o bia�ych �cianach, po�amane ga��zie drzew, skalne zwa-
liska, alejki ogrodowe, kt�re w w�skim strumieniu �wia-
t�a sprawia�y wra�enie po�o�onych nieprawdopodobnie
wysoko, wr�cz zawieszonych w powietrzu, prowadz�cych
ku gwiazdom.
Nocna panorama stawa�a si� coraz rozleglejsza. Wybrze-
�e ci�gn�o si� majestatycznym �ukiem od Bordighery po
Cap d'Antibes. W dole, poni�ej garb�w skalnych, le�a�o
Monte Carlo i Monako, jak oblany wod� grzbiet bawo�u,
na kt�rym roi si� od robaczk�w �wi�toja�skich. Cicho szu-
mia�o morze, fale uderza�y z rzadka, w oddali po�yskiwa�a
piana. S�aby powiew przynosi� delikatny, s�ony zapach.
Na zboczach chwilami b�yska�o �wiat�o, narasta�o
i zbli�a�o si�. By�y to reflektory jakiego� samochodu,
widoczne na d�ugo przed spotkaniem, gdy jeszcze �liz-
ga�y si� po drogach i ogrodach. Zwykle skr�ca�y w d�, ku
drodze nadmorskiej. Raz jednak �wiat�o pozosta�o na
g�rze, b�yska�o ju� to wy�ej, ju� to we wg��bieniu ka-
miennej drogi. Nagle ta para �arz�cych si� oczu przyga-
s�a i Kai us�ysza� przyjazny szum silnika mijaj�cej go
limuzyny. Lampka wewn�trz pojazdu o�wietla�a starsz�
kobiet�; spod narzuconego futra wida� by�o jej ramiona.
Wygl�da�y, jakby nale�a�y do m�odej dziewczyny.
Na wysoko�ci La Tourbie Kai zawr�ci�. W czasie jazdy
dziewczyna si� nie poruszy�a. On te� nie mia� poj�cia,
o czym z ni� rozmawia�. Kiedy zn�w ich oczom ukaza�o
si� kasyno, Kai zapyta�:
- Dok�d mam pani� zawie��?
Cienie podkre�la�y regularne rysy jej twarzy, wyrazi-
ste czo�o i podbr�dek.
Jest naprawd� �adna, pomy�la� Kai, oczekuj�c odpo-
wiedzi.
Popatrzy�a na niego i ze spokojem odpar�a:
26
- Dok�d pan chce. - Dopiero po chwili zrozumia�a,
co Kai mia� na my�li. Zmiesza�a si� i po�piesznie dorzu-
ci�a: - Na Boulevard de la Condamine.
Jej twarz zn�w si� zapad�a. Wcisn�a si� w k�t, r�k�
trzyma�a na klamce od drzwi, jakby nie mia�a ju� chwili
do stracenia.
Kai ca�y czas b��dzi� my�lami wok� niej. By� w zna-
komitym nastroju. Chcia� komu� sprawi� przyjemno��,
zabra� wi�c dziewczyn� ze sob�. Odkry�, �e podczas prze-
ja�d�ki kokota na moment przeobrazi�a si� w kobiet�.
Kiedy mijali Sporting-Club, Kai przypomnia� sobie
scenk� z �etonem rzuconym przez Fiole. Chwyci� dam-
sk� torebk�, kt�ra le�a�a pomi�dzy nimi, wsun�� do niej
pieni�dze, zatrzasn�� zamek i trzymaj�c j�, powiedzia�:
- Przynios�a mi pani dzi� szcz�cie. Jutro b�dzie tak
samo.
Chwil� zwleka�a, nim wzi�a torebk�. Kai nawet s�-
dzi�, �e odejdzie bez niej. Ale zaraz odebra�a sw� w�a-
sno��: by�a to dla niej znaczna suma. Nawyk brania pie-
ni�dzy wzi�� g�r�. Odesz�a bez specjalnych podzi�kowa�.
Kai troch� p�no si� po�apa�, �e pope�ni� b��d i zacho-
wa� si� wobec niej zbyt oschle. Czu� wewn�trzn� potrze-
b� powiedzenia dziewczynie czego� mi�ego - �e ch�tnie
spotka�by si� z ni� jutro, �e dopiero dzi� przyjecha� i jest
potwornie zm�czony. Lecz na co mog�o si� to zda�: zyska�-
by kr�tk� chwil�, a dziewczyna i tak pewnie by go nie
zrozumia�a.
Czeka�, a� zniknie w g��bi Avenue de Monte Carlo,
patrzy� na jej drobn� posta� rysuj�c� si� na tle wylud-
nionej ulicy.
Towarzystwo Kaia opuszcza�o w�a�nie Sporting-Club.
Jaka� dama przechodzi�a przez ulic�. Ozdobny kande-
labr o�wietla� ��to jej twarz. To by�a kobieta, kt�ra pora-
towa�a Kaia �etonami. By�a sama. Nie ogl�daj�c si� za
siebie, wsiad�a do limuzyny.
Kai nagle poczu� ogromne zm�czenie.
27
II
Spa� do p�nego popo�udnia. Obudzi�o go g�o�ne za-
wodzenie Frute, kt�ra domaga�a si� wyj�cia. Na wieczor-
ny spacer pojechali we dw�jk� do Nicei. Do�yca mia�a
sw�j dzie�. Na Promenad� des Anglais rozbawiona bez-
ceremonialnie wciska�a si� mi�dzy spacerowicz�w, oka-
zuj�c im wzgl�dy tak natarczywie, �e wielkim ko�em
omijano osobliw� par�.
Kto� przygl�da� si� im, wyra�nie zaskoczony. Po chwili
wzrok przechodnia zderzy� si� ze spojrzeniem Kaia.
- Co za niespodzianka! Chyba niedawno pan przyje-
cha�. Gdyby to si� sta�o wcze�niej, zapewne by�my si�
spotkali.
- Jestem tu od wczoraj, Lieven, dzi� po raz pierwszy
w Nicei.
Lieven pog�aska� psa.
- Pami�ta pan, jak chcia� mi podarowa� Frute przed
odjazdem z Surabai? Wtedy by�a jeszcze szczeni�ciem,
teraz prezentuje si� wspaniale.
- Dzi� nie odda�bym jej nikomu. Ile to czasu min�o,
odk�d widzieli�my si� ostatni raz?
- Dwa lata.
- Dwa lata. Czas p�dzi jak rozregulowany zegar. Zda-
wa�o mi si�, �e to nie wi�cej ni� dwa tygodnie.
- Du�o si� wydarzy�o?
- Niewiele. Rok prze�y�em bardzo spokojnie. Po cz�-
28
�ci przez rozwag�, po cz�ci przes�dzi�y o tym sentymen-
ty. Dobrze mi to zrobi�o.
- Stara przypad�o��, czyli niezdrowe zasiedzenie si�.
Zjawia si� jak malaria, w regularnych nawrotach. Do-
piero co uda�o mi si� z niej wyleczy� po wizycie u Kin-
sleya. On si� o�eni�, poch�ania faszerowane g�si i powa�-
n� lektur�. Co� takiego odstrasza przynajmniej na rok.
Jak d�ugo chce pan tu zosta�?
- Nie mam poj�cia. - Kai wzruszy� ramionami.
- W takim razie spotkali�my si� we w�a�ciwym mo-
mencie. Jutro jad� do Monzy. Pojedzie pan ze mn�?
- Na wy�cigi?
- Tak, ale niewielkie, bez specjalnego znaczenia. Dla
mnie jednak bardzo wa�ne. Kilka lat temu kupi�em ak-
cje fabryki samochod�w. Teraz moja pozycja umocni�a
si� na tyle, �e zosta�em wsp�pracownikiem. Skonstru-
owali�my nowy, doskona�y model - bardzo szybki. Za-
mierzamy go wypr�bowa�. Jedn� z maszyn zg�osili�my
do jutrzejszego wy�cigu. Nie nadaj�c sprawie rozg�osu,
chcemy sprawdzi�, na ile ten pojazd odpowiada wymo-
gom toru wy�cigowego. Trenujemy wytrwale od dawna
i marzy mi si�, by w�z okaza� si� przebojem wy�cig�w
o Grand Prix Europy. Dlatego te� nie mo�na do ko�ca
ods�ania� jego mo�liwo�ci. Nie chcemy przedwczesnego
zwyci�stwa, zale�y nam jedynie na pr�bie. Czy to pana
interesuje?
- Tak, pojad� z panem.
Postanowili co� zje�� i zaj�li stolik w restauracyjnym
ogr�dku. By�o mi�o, spokojnie gaw�dzili o wsp�lnie prze-
�ytych latach, racz�c si� okruchami wspomnie� jak dzie-
ci ciastem.
W ramionach odlanych w br�zie figur wok� hotelu
Ambasadeur zapali�y si� kuliste lampy. Za hotelem Ne-
gresco wschodzi� ksi�yc. Stoj�cy w wodzie, niegustowny
jetee pauillon nabra� urody, gdy z jego okien sp�yn�o do
morza �wiat�o elektryczne. Wzd�u� promenady sun�y
29
automobile, jeden obok drugiego, w kilku rz�dach, co tro-
ch� przypomina�o defilad�. Szum przyp�ywu miesza� si�
z warkotem silnik�w.
Lieven odwi�z� Kaia. By� z nim szofer, kt�rego Lieven
zamierza� zostawi� w Monzie, by pom�g� mechanikom.
Jechali z umiarkowan� pr�dko�ci�. Ulic� toczy�o si� mn�-
stwo autobus�w, w kt�rych panowie z megafonami udzie-
lali wyczerpuj�cych obja�nie� krajoznawczych przedsta-
wicielom wykszta�conej klasy �redniej.
Droga zatacza�a �uk, po czym opada�a w d�, tworz�c
zakr�t o ograniczonej widoczno�ci.
Za sob� us�yszeli przenikliwy d�wi�k klaksonu.
Lieven ostrzegawczo podni�s� r�k�, lecz mimo to zje-
cha� na bok, by przepu�ci� doganiaj�cy ich pojazd.
Dostrzegli mask� du�ego kabrioletu, kt�ry na pe�nym
gazie pr�bowa� ich wyprzedzi�. Siedz�ca za kierownic�
kobieta zbyt p�no zauwa�y�a, �e ma przed sob� podw�j-
ny zakr�t. Mimo to usi�owa�a jak najszybciej znale�� si�
przed samochodem Lievena.
Naraz zza zakr�tu us�ysza�a sygna� pojazdu nad-
je�d�aj�cego z przeciwnej strony, zupe�nie straci�a g�ow�
i zbyt szybko zjecha�a na w�a�ciw� stron�. Cho� Lieven
zahamowa�, kabriolet otar� si� o jego w�z i odgi�� b�otnik.
Autem zarzuci�o tak mocno, �e Lieven musia� odbi� kie-
rownic�, by nie stoczy� si� w d�.
Oba samochody stan�y sczepione z sob�. Lieven w��-
czy� gwi�d��cy sygna� ostrzegawczy. Kai wyskoczy� i po-
bieg� na zakr�t zatrzymywa� pojazdy jad�ce z naprze-
ciwka.
W kabriolecie siedzia�a dama, kt�ra prowadzi�a w�z.
Mocno poblad�a patrzy�a na Lievena. Ten wzruszy� ra-
mionami.
� Przykra sprawa.
� To by�a moja wina - powiedzia�a po�piesznie dama.
� Automobili�ci nigdy nie m�wi� o winie - odpar� Lie-
30
ven. - To by� godzien po�a�owania wypadek. Mam na-
dziej�, �e uda si� nam uruchomi� pani w�z.
Szofer rozgi�� b�otniki. Lieven ostro�nie cofn��, wy��-
czy� silnik i ogl�da� uszkodzenia.
- Tylko b�otnik, a wi�c drobiazg. Reszta jest nietkni�ta.
Odstawi� pojazd na widoczne miejsce i wraz z Kaiem
wr�ci� przejrze� kabriolet. Dama wysiad�a i bezradnie
sta�a obok auta.
Lieven uruchomi� silnik i ws�uchiwa� si� we�. Wszystko
by�o jak nale�y.
- My�l�, �e mo�e pani jecha� - powiedzia� g�osem,
w kt�rym pobrzmiewa�o wsp�czucie.
Wrzuci� bieg, nacisn�� peda� sprz�g�a. Co� zgrzytn�o,
kabriolet jednak ani drgn��.
- Mo�liwe, �e to skrzynia bieg�w! - krzykn�� w pod-
nieceniu, manewruj�c dr��kiem.
W�z nie reagowa�.
Szofer wymontowa� siedzenia i boczne stopnie, pod-
stawi� podno�nik pod tyln� o� i po chwili dwa ko�a zawi-
s�y w powietrzu. Silnik pracowa�, ko�a jednak si� nie
obraca�y.
Lieven pokr�ci� g�ow� i odwr�ci� si� do m�odej damy.
- Ju� wiemy, co si� sta�o. Przypuszczalnie p�k�a tyl-
na o� albo zosta� uszkodzony dyferencja�. Tak czy ina-
czej bez warsztatu si� nie obejdzie.
- Mo�liwe, �e wy�ama� si� tylko jeden bolec - uspoka-
ja� Kai. - Proponuj� odstawi� w�z do najbli�szej miejsco-
wo�ci i tam poszuka� warsztatu. Musimy pani� wzi�� na
hol. To dla nas �aden k�opot.
- Raczej przyjemno�� - roze�mia� si� Lieven. - Jed-
nak do tego potrzeba linki holowniczej.
- Czy nie lepiej zostawi� samoch�d tutaj i kogo� po
niego przys�a�? - zapyta�a dama.
- Nie by�oby chyba po co wraca�. W�z stoi wyj�tko-
wo niefortunnie i najbli�szy autobus m�g�by z niego zro-
bi� miazg�, zw�aszcza gdyby za kierownic� siedzia� W�och
31
o ambicjach rajdowca. Zreszt� oni wszyscy tak je�d��.
My�l�, �e bez trudu znajdziemy lin�.
Lieven zatrzyma� kilka przeje�d�aj�cych samochod�w.
- Lina holownicza?
Przecz�cy ruch g�owy.
Po chwili obok przystan�� autobus, z kt�rego wysypa-
�a si� grupa zaciekawionych turyst�w.
Kai wda� si� w pertraktacje z szoferem i w ko�cu wy-
prosi� od niego lin�. Da� mu sw�j adres i obieca�, �e od-
wiezie lin� do zajezdni.
W kierowcy jednak obudzi�a si� zawodowa solidarno��.
Zostawi� autobus na pastw� losu, wczo�ga� si� pod unie-
ruchomiony kabriolet i wielkim g�osem j�� spod k� wy-
krzykiwa� instrukcje.
Przewodnik grupy wo�a� go przez megafon. Osi�gn��
tyle, �e szofer wsun�� si� pod samoch�d jeszcze g��biej.
Zrezygnowany przewodnik odwr�ci� si� do wycieczkowi-
cz�w i podj�� sw� zwyk�� opowie�� o urokach okolicy.
W ko�cu uda�o si� wyci�gn�� szofera spod kabrioletu,
cho� nie obesz�o si� bez �agodnego przymusu. Zosta� hoj-
nie obdarzony papierosami, nim wreszcie da� spok�j i przy-
pomnia� sobie o swoich obowi�zkach.
Szofer Lievena mocno spl�t� lin� pomi�dzy pojazdami
i zasiad� za kierownic� kabrioletu.
Ustalono, �e miss Maud Philby wybiera�a si� do
Genui.
- My tak�e tam jedziemy - powiedzia� Lieven. - Tak
wi�c do warsztatu b�dzie nam po drodze.
Siedli we troje obok siebie. W�z ruszy�. Lieven krzyk-
n�� do szofera:
- Hamulce dzia�aj�?!
- Tak.
- Zatem hol nie przeszkodzi w p�ynnej je�dzie -
stwierdzi� uspokojony i podj�� rozmow� ze swymi pasa-
�erami.
Po dwudziestu kilometrach ujrzeli szyld warsztatu
32
samochodowego. Wprowadzili kabriolet do �rodka, o�
zosta�a wymontowana. Po godzinie pojawi� si� szofer,
kt�ry zameldowa�, �e dora�na naprawa mija si� z celem
i trzeba sprowadzi� cz�ci do wymiany. Za trzy dni w�z
powinien by� got�w do drogi.
Lieven spojrza� pytaj�co na Maud Philby.
Skin�a g�ow�.
- Zostawi� samoch�d tutaj. Czy mogliby�cie zabra�
mnie do Genui?
- Ch�tnie - pad�a uprzejma odpowied�. - Jedziemy
przecie� przez Genu�. Ale mo�e chce pani jecha� dalej?
- Nie, tylko do Genui. Tam zaczekam.
- Mo�emy ju� rusza�?
Czas nagli�. Li