15419

Szczegóły
Tytuł 15419
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

15419 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 15419 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

15419 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ERICH MARIA REMARQUE PRZYSTANEK NA HORYZONCIE Prze�o�y� Andrzej Zawilski I Kai zdumiewa� si�, �e po roku zn�w jest w domu, �e otaczaj� go te same co w m�odo�ci krajobrazy i ludzie, w�r�d kt�rych dorasta�. To zdumienie towarzyszy�o mu zawsze, kiedy wraca� i wszystko by�o jak przedtem: hra- bina Ghest ze swoj� s�abo�ci� do ciasta cytrynowego i mu- zyki romantycznej, bia�ow�osy pan von Croy, rodze�stwo Holgersen. Tylko ma�a Barbara nie by�a ju�, jak wtedy, dzieckiem. Wszyscy siedzieli jeszcze na tarasie rodowej siedziby. Drzwi do pokoju muzycznego by�y otwarte, gdy� uwa�a- no, �e muzyka dobrze si� komponuje z wczesnej esien- nym otoczeniem. Park i ��kn�ce w nim li�cie tworzy�y odpowiednie t�o. Tym milej zasi�dzie si� potem do sto�u: stosowne uwagi o znikomo�ci rzeczy zaostrz� apetyt. Spokojnie, gdzie� z samego dna, wpe�za�o dotychczas g��boko u�pione poczucie w�asnego istnienia - zdomino- wane nastrojem pory roku, spot�gowane porz�dkiem zda- rze� dnia. Tutaj siewy i �niwa by�y zawsze wa�niejsze od spraw serca. Wszyscy �yli tak samo, nie by�o wi�k- szych r�nic. Znano si� zbyt d�ugo, by jeden drugiego m�g� jeszcze czym� zaskoczy�. Dlatego w rozmowach nie wykraczano poza, jak�e zdrow�, przyziemno�� dnia po- wszedniego. Chwilami natr�tne �ja" domaga�o si� wzgl�- d�w. Godzono si� z tym. Nikt jednak nie pojmowa�, jak bardzo to ci�g�e bycie z sob� przeszkadza penetracjom ^ic*, w r-fTM pozostawa�a poKrywana gadulstwem pustka. Wiatr targa� zamaszy�cie wierzcho�kami platan�w i chwilami zag�usza� muzyk�. Spoza drzew b�ysn�� sp�- niony piorun. Kaia ogarn�� niepok�j: nagle dotar�o do�, �e minuty i sekundy jego �ycia przemijaj� bezpowrotnie, podczas gdy on tkwi tutaj, obecny jedynie po�owicznie. Obok prze- p�ywa� bezg�o�nie strumie� czasu, zagadkowy, niepoko- j�cy, niepowstrzymany, sun�cy niczym cie�, bez ustan- ku, jak niemi�osierne krwawienie. D�u�ej Kai nie m�g� tego znie��. Pod jakim� pretek- stem po�egna� si� i poszed� do stajni. Chcia� wzi�� konia i przez wrzosowiska pop�dzi� do domu. W cieple p�mroku pachn�cego s�om� i oddechem zwie- rz�t le�a�a po�r�d koni Frute, b��kitna do�yca. S�ysz�c kroki, zerwa�a si� i wypad�a na zewn�trz z radosnym ujadaniem. Jej szczek zamieni� si� po chwili w pe�en za- chwytu skowyt. Kai nas�uchiwa�. W drzwiach stajni sta- �a m�odziutka Barbara. - Kai, pojad� z panem! - zawo�a�a. - Mamy na to ca�y wiecz�r. Za lasem jeszcze wida� burz�. Wsparta o boks przygl�da�a si� Kaiowi. Jej twarz gi- n�a w ciemno�ci. Zarysy ja�niej�cego w mroku czo�a i ocie- nionych ust mia�y osobliwy urok. Wpadaj�ce przez okno nik�e �wiat�o odbija�o si� w jej oczach. Kai widzia�, jak bardzo co� wyrywa si� w niej naprz�d - co�, czego jeszcze sobie nie u�wiadamia�a. Pobieg�a za nim, bo zdawa�o si� jej, �e chce z nim jecha�; w rzeczywisto�ci chodzi�o o wi�cej. Stali pomi�dzy st�oczonymi zwierz�tami, obok okry- tych g�adk� sier�ci� koni i mocno przytulonego, l�ni�ce- go psa, po�r�d ko�skiego potupywania, cichego parska- nia i brz�ku �a�cucha. Naraz Kai chwyci� Barbar� za r�ce i rzek� dobitnie: - Barbaro, zawsze po powrocie zastawa�em pani� 6 dojrzalsz�. Dlatego te powroty by�y wspania�e. Ale pani nie wolno opuszcza� tego miejsca. Prosz� mi wierzy�, pani nale�y do tego domu, do tych lip i platan�w, ps�w i koni. Ja powinienem by� nigdy st�d nie wyje�d�a� albo wcale nie wraca�; teraz jestem rozdarty, nie umiem ju� tak na- prawd� wr�ci�. Pani miejsce, Barbaro, jest jednak tutaj, po�r�d tej ciszy, jest pani stworzona do takiego �ycia: god- nego, pe�nego prostoty. Jej d�onie dr�a�y. Nie odpowiada�a. Milczenie, kt�re zapad�o, nabrzmiewa�o wyczekiwaniem, zaczyna�o ci�- �y�. Kai przerwa� je: - Trzeba osiod�a� klacz, Barbaro. Jechali obok siebie. Zaraz za parkiem ci�gn�y si� ��ki i pola, pomi�dzy nimi le�a�a wie�. Dalej zaczyna�y si� wrzosowiska poro�ni�te brzoz�, krzewami ja�owca, usia- ne g�azami. Horyzont by� zachmurzony. Co chwila roz- �wietla�y go poskr�cane zygzaki b�yskawic. Konie unio- s�y g�owy. Wiatr, kt�ry dot�d hula� pod lasem, ow�adn�� aur� wieczoru. - Znowu pan wyjedzie? - Nie wiem. By� mo�e. - Kai naraz si� pochyli� i zn�w wyprostowa�. - Tak. Mo�liwe, �e wyjad�... Pop�dzili konie. Droga wiod�a na wzniesienie. Z g�ry roztacza� si� rozleg�y widok. �ci�gn�li koniom cugle. Na wzg�rze opada� cie�, wciskaj�c si� mi�dzy kamienie i krzaki. Za wzg�rzem, w g�stniej�cym mroku, falowa�y wrzosowiska. B�yska�o si� coraz cz�ciej. W rudawym blasku le��ca opodal wie� wygl�da�a jak nocna zjawa. Gwa�towne roz- b�yski wydobywa�y z ciemno�ci rz�dy dach�w i nisk�, ja- sn� wie��. Potem, tak samo nagle, wszystko wpada�o w otch�a�. Wykwitaj�cy na sekund� obraz sprawia� wra- �enie ogl�danej we �nie dalekiej fatamorgany. Najcich- szy nawet grzmot nie odezwa� si� w przerwach dziel�- cych b�ysk od ciemno�ci. 7 Okolic� prost� lini� przecina� nasyp kolejowy. Na po- dobie�stwo l�ni�cej, podniecaj�cej obietnicy bieg�y po nim szyny. To srebrz�c si�, to matowiej�c, zlewa�y si� na wid- nokr�gu w jednolity, fosforyzuj�cy punkt. Biegn� tak ku niesko�czono�ci, pomy�la� Kai. Grzbiet konia ko�ysa� si� pod nim rytmicznie. Szyny wybiega�y w bezkresn� dal. Po�r�d wiatru i b�yskawic nadci�ga�a noc. Krzykn�� do Barbary: - Zwolnij, o tej porze powinien przeje�d�a� poci�g! Naraz drgn�a ziemia, w g��bi odezwa� si� jaki� ru- mor. Druty wzd�u� nasypu j�kn�y metalicznie i po chwi- li ich �piew zmiesza� si� z narastaj�cym ha�asem. �a�- cuch lampek sygna�owych zamigota� jak sznur nagle zastyg�ych l�ni�cych oczek wodnych, bezg�o�nie podsko- czy�o rami� semafora. Ponad torami wyros�y reflektory poprzedzane bia�� smug� �wiat�a. Obok je�d�c�w prze- toczy�y si� jasno o�wietlone, d�ugie wagony ekspresu. Przez sekund� by�o wida� ludzi w oknach; jaka� posta� przylgn�a do szyby, nie wiadomo - kobieta, a mo�e m�- czyzna? I ju� po wszystkim. Jeszcze tylko rozp�ywaj�ce si� w oddali, podskakuj�ce tylne �wiate�ka poci�gu, po czym zn�w zapad�a cisza. Kai skuli� si� w siodle i mocno wspar� na ��ku. To by�a jasna wyspa, kt�ra jak kometa przeci�a niebosk�on. Przyby�a nie wiadomo sk�d i pomkn�a w nieznane. We- wn�trz ludzie: teraz obok siebie, za chwil� ka�dy pod��y w inn� stron�. Ca�y ogrom ludzkich przeznacze� p�dz�- cych w jasnej kabinie poprzez ciemno��. Jaki� splot pod- niecaj�cych tajemnic ci�gn�� za nimi. Zdawa�o si�, �e ponad bezkresem r�wniny, z chmur i cienia, z ziemi i nocy wo�aj� g�osy - niezrozumia�e i pomieszane, istna kipiel morza, kt�re k��bi si� i wo�a... Nad lasami przetoczy� si� pierwszy grzmot. Kai wy- prostowa� si�. U�miechn�� si� do Barbary i chwyci� cugle jej konia. - Mia�a pani racj�, Barbaro. Znowu chc� wyjecha�. 8 B�d� podr�owa�. Wyjad� zaraz. Zegnaj, zawdzi�czam pani najpi�kniejsze chwile... Pu�ci� cugle i chcia� odjecha�, lecz zatrzyma�o go spoj- rzenie dziewczyny. Czu�, �e trzeba co� jeszcze powiedzie�, co� istotnego, wa�nego. Nie m�g� jednak znale�� s��w. Cho� szuka� ich gor�czkowo, umyka�y mu, przepada�y w nat�oku obraz�w. W ko�cu po�piesznie, niemal gwa�- townie wykrzykn��: - Ale wr�c�...! To te� znaczy�o niewiele. Jednak�e czas nagli�, nabiera� tempa. Jakby strata minuty oznacza�a utrat� �ycia. Ko� kr�ci� si� i przytupywa�, udzieli� mu si� niepok�j je�d�ca. Barbara unios�a g�ow� i poruszy�a si� znacz�co. Kai zrozumia�. Zawr�ci� konia. Chcia� do niej podjecha�. Wie- dzia�, �e przytuli�aby si� teraz do niego. Wiedzia� te�, �e jego �nie" zabrzmi stanowczo, �e si� od niej na dobre od- sunie. Nie m�g� dopu�ci� do wybuchu nami�tno�ci. Ba� si�, �e na�o�y sobie p�ta. Ale przyp�yw w nim wzbiera�. Nim si�gn�� szczytu, Kai spi�� konia i nie patrz�c za sie- bie, pu�ci� si� galopem z g�ry, prosto do swego domu. Przed nim przez zaro�la p�dzi�a psica. Wygl�da�a jak b��kitny lis. Wjecha� na podw�rze, zaprowadzi� konia do stajni i za- cz�� go czy�ci�. Zaraz jednak przerwa�, odda� stajenne- mu szczotki i szmaty, a sam poszed� do siebie na g�r�. We wszystkich k�tach pokoju sta�y ogromne, okute metalem walizy. Bi�a z nich jaka� w�adcza moc. Odrapa- ne, poobcierane, oklejone by�y mn�stwem kolorowych etykiet hotelowych. Ka�da oznacza�a jaki� etap, migota- nie dni podobne do szybowania mew, jakie� wspomnie- nie. Kraw�d� ozdabia�a charakterystyczna plakietka z Mena House - palmy, pustynia, piramidy, m�tnoszary Nil, orkiestra wojskowa w sali restauracyjnej Shephear- da, pola golfowe Grand Hotelu w Heluanie, zachody s�o�- ca pod Asuanem, hotel Katarakta, jazda powoln� daha- bij� prosto w niebo barwy jadeitu. Dalej by� emblemat 9 hotelu Galie Face - czyli pla�a w Kolombo, gdzie grzy- wy fal morskich rozpryskiwa�y si� niemal na szybach okiennych, w sali maureta�skiej bucza�y wentylatory, a dwudziestu milcz�cych, odzianych w biel hinduskich boy�w czatowa�o za kolumnami na samotnych go�ci, by uraczy� ich wod� sodow� i zielonymi cygarami; Grand Hotel w Gardone z kiczowatymi landszaftami przedsta- wiaj�cymi Lago di Garda - a wi�c przeja�d�ki motor�wk� w bryzgaj�cej pianie i s�o�cu, szkocki pled i popo�udnia w San Vigilio; br�zowy bilet baga�owy kolei andyjskiej - poci�gi wspinaj�ce si� ponad przepa�ciami Kordylier�w. Na jakiej� stacji india�ski dzieciak, nieruchawy, o w�- skiej g�owie, w o wiele za du�ym poncho, patrz�cy prze- ra�aj�cym wzrokiem stulatka - stemple kom�r celnych w Buenos, w Rio, ksi�ycowe noce w tropiku owiewane pasatem, Amerykanka i Murzyn w orkiestrze okr�towej; hotel Medan, Pal�ce Hotel, Grand Orient, hotel Buiten- zorg - jawajski p�askowy�, br�zowe dziewcz�ta i dudni�- ce po ca�ych nocach gongi tysi�ca gamelan�w. Wszyst- kie naklejki nale�a�y do przesz�o�ci. Teraz jednak ka�da stawa�a si� realn� rzeczywisto�ci�: to by� zew �ycia. W�a- �nie te niezgrabne walizy z drewna, mosi�dzu i sk�ry, grube, opas�e, kanciaste, rozstawione noc� po pokoju, dzia�a�y niczym wielki nadajnik radiowy �wiata, anteny w�asnego jestestwa. Kolorowe, wyblak�e etykiety roz- brzmiewa�y muzyk� przygody. Kai przyni�s� jedn� z waliz, otworzy� zamki. Pusta czelu�� �ar�ocznie poch�on�a bielizn�, ubrania i r�ne drobiazgi. Za jednym zamachem spakowa� si� do ko�ca i zni�s� wszystko do gara�u. P�niej wr�ci� na g�r� i przebra� si� do podr�y. Wiedzia�, �e post�puje niem�drze, �e by�oby lepiej spokojnie wszystko uporz�dkowa� i op�ni� wyjazd o godzin�, a nawet o dzie�. Nie chcia� jednak t�umi� w so- bie owych nami�tno�ci, kt�re wzbiera�y, burzy�y si�, gna�y go naprz�d. Odrzuca� namys� i rozwag�, ryzykowa�. 10 Utwierdzi� si� w postanowieniu i razem ze swymi za- miarami, my�lami i s�owami rzuci� w porywaj�cy go nurt. Przegryz� kilka k�s�w, wyda� polecenia zarz�dcy, pod- pisa� jakie� papiery i zszed� zn�w do gara�u. W�o�y� za- kurzony kombinezon automobilowy, gwizdn�� na psa, kt�ry jednym susem znalaz� si� obok, nacisn�� starter i powoli, na najni�szym biegu, przetoczy� si� przez po- dw�rze. Potem warkot silnika przeszed� w jednostajny szum, dziko i przeci�gle zakrzycza� ponad polami klak- son, reflektory omiata�y drog�. Pojazd rwa� na po�udnie. Pierwszego dnia po po�udniu Kai spotka� Cygan�w. Omal nie rozjecha� pomarszczonej staruchy, kt�ra zosta- �a z ty�u za taborem, by �ebra� po wsiach. Spluwaj�c ze strachu, z�orzeczy�a ko�om i wygra�a�a wychud�ymi pi�- �ciami. Kiedy jednak dojrza�a skulon� na tylnym siedze- niu Frute, zl�k�a si� i chcia�a uciec. Kai przywo�a� Cygank�. Mocno zagniewana wr�ci�a. Zaprosi� j� do samochodu. Powiedzia�, �e mo�e z nim je- cha� tak daleko, jak tylko zechce. Stara zagada�a co� do psa, potem kiwn�a g�ow� i wsiad�a. Kai dowi�z� j� do taboru i zamierza� ruszy� dalej. Prze- szkodzi� mu w tym m�czyzna kr�pej postury, o ciem- nym wejrzeniu chytrego ch�opa. Malowniczo gestykulu- j�c, przekonywa� Kaia, by zosta� jeszcze godzin� - st�d ju� niedaleko do miejsca na ob�z. Pr�bowa� wyt�uma- czy�, �e odmowa zmartwi star�. Kai da� si� uprosi�. Po chwili zaprz�gi zjecha�y w le�- n� drog� i wtoczy�y si� na polan�. Ustawiono wozy i wkr�tce nad gorej�cym ogniem zawis� wielki, miedzia- ny kocio�. Starucha pochyli�a si� nad nim z warz�chwi� i miesza�a, dorzucaj�c do kot�a zi� i okrawk�w mi�sa. Zupa mia�a niezwyk�y smak, tak ostry, jakby dopra- wiono j� alkoholem. Na pytanie Kaia stara za�mia�a si�: - Nie, tylko zio�a... Chwyci�a go za lew� r�k� i zacz�a wr�y�. Szybko, 11 z ogromn� wpraw� mamrota�a. Naraz co� spostrzeg�a i zamilk�a. Kai nie pyta� o nic. Wyj�� papierosy i po- cz�stowa� star�. Gwa�townie zbieg�y si� dziewcz�ta, ich chwytliwe palce przebiera�y w pude�ku. Na czyjej� r�ce b�ysn�� agat. D�o� by�a smuk�a, delikatna w przegubie. Kai uni�s� oczy, szukaj�c twarzy. Dziewczyna wytrzy- ma�a jego wzrok, z wolna si� jednak zarumieni�a, rysy jej zmi�k�y. Pod delikatn� cer� pulsowa�a krew. Powiedzia� co� do niej. Potrz�sn�a g�ow�, nie rozu- mia�a. Patrzyli tak na siebie, odgrodzeni od ca�ego �wia- ta ludzkiej mowy, w ca�kiem nowy i szczeg�lny spos�b, szukaj�c w ko�cu porozumienia bez s��w. Kai zauwa�y�, �e stara to spostrzeg�a i chce co� po- wiedzie�. Natychmiast j� uprzedzi�, rzucaj�c mimocho- dem pytanie o jej sprawy osobiste. Odparowa�a od razu, reaguj�c jak stary wyjadacz, po czym wpad�a w lament. Nagle jednak przesta�a rozpacza�, zmru�y�a figlarnie oko, roze�mia�a si� i zacz�a wybiera� z kot�a kawa�ki mi�sa dla Frute. Kai po�egna� si�. W Monachium zaopatrzy� si� w wizy i dokumenty automobilowe. W Kochel pada� deszcz. W Walchensee klei�a si� do szyb wiruj�ca �nie�na breja. Dwa kilometry dalej le�a� �nieg. Przed Zirlbergiem droga pod �niegiem by�a zlodzona. Ko�a kr�ci�y si� w miejscu. Kai nie mia� �a�cuch�w. Odpi�� rzemienne pasy od waliz i obwi�za� nimi opo- ny. Po kilkuset metrach ze sk�r zosta�y strz�py. Powi�- za� je, powplata� drut i ga��zie jod�y. Spr�bowa� raz jesz- cze. Na ostatnim ostrym podje�dzie w�z bezw�adnie sto- czy� si� z g�ry i tylko z najwy�szym trudem uda�o si� go powstrzyma�. Kai musia� wr�ci� po �a�cuchy �niegowe. Wiedzia�, �e nie ma innego wyj�cia. Jednak na prze- k�r wszelkiej logice konieczno�� zawr�cenia zdeprymo- wa�a go. Najch�tniej by zaryzykowa� i jeszcze raz spr�- bowa� pokona� wzniesienie. 12 Z �a�cuchami na ko�ach w�z g�adko wspi�� si� na g�r�. Niebo poja�nia�o. Odbija�o od g�r nasyconym b��kitem. Dotychczas Kai jecha� bez okre�lonego celu. Teraz si� zde- cydowa�. Postanowi� skierowa� si� na Lazurowe Wy- brze�e. Nast�pnego ranka zostawi� Alpy za sob� i p�dzi� po- �r�d bia�ego py�u w�oskich dr�g. Raz z prawa, raz z lewa, kiedy indziej nad nim lub g��boko w w�wozie bieg�a zelektryfikowana linia kolei po�piesznej. Kr�tymi serpentynami droga opada�a do Pontedecimo. P�nym popo�udniem by� w Genui. Nie zatrzymuj�c si�, pojecha� dalej do Monte Carlo. Po przyje�dzie do hotelu przygotowa� sobie japo�sk� k�piel w ukropie z dodatkiem olejku eukaliptusowego. Potem natar� cia�o spirytusem mentolowym. Tak od�wie- �ony wypakowa� smoking i ubra� si�. Kupi� zielon� kart� wst�pu do cercie priue kasyna. Po drodze rzuci� okiem w stron� wielkich sal. Drobni kupcy angielscy t�oczyli si� wok� sto��w gry wraz z miejscowymi Rosjanami i podstarza�ymi Amerykankami. Obstawiano jak najni�ej. Pomi�dzy nimi siedzia�o towarzystwo po�led- niejszej rangi przemieszane z kokotami i leciwymi Angiel- kami, kt�rych na ca�ym �wiecie unikn�� nie spos�b. Jak dobrze by� Brytyjczykiem, pomy�la� Kai. Wszyst- kie stare panny wysy�a si� z Anglii na Lazurowe Wy- brze�e b�d� do Egiptu. W salons prives ko�czy�a si� partia bakarata. Nie by�o w tym nic interesuj�cego. Kai wyszed� z kasyna i snu� si� wzd�u� Avenue de Monte Carlo. Zza budynku poczty b�y- ska�y latarnie stoj�ce u wej�cia do portu. Na wodzie obok zacumowanych jacht�w motorowych ko�ysa�y si� troskli- wie okryte �agl�wki. Prychaj�ce automobile wspina�y si� po stromej ulicy. Na prawo ja�nia� oknami Sporting-Club. Kai wszed�, pokaza� legitymacj�. Trafi� mi�dzy znajo- mych. 13 Panowa�o tu o�ywienie. Jaki� Rosjanin w�a�nie stra- ci� �wier� miliona frank�w. Przy stole, gdzie grano wtren- te-et-quarante, po raz sz�sty z rz�du wygrana pad�a na noir. Wygl�da�o to na pocz�tek passy i ludzie w podnie- ceniu cisn�li si� obstawia�. Kai podszed� do sto�u i postawi� kilka razy. Przed nim siedzia� jaki� typ z Ba�kan�w. Mia� zapadni�te czo�o. Jego palce zdobi�o mn�stwo pier�cieni. Cho� r�ni�y si� od sie- bie, w ka�dym tkwi� szmaragd. Obok le�a�a szkatu�ka z japo�skiej laki - w po�owie czarna, w polowie czerwo- na. Wewn�trz uwi�ziony by� ma�y paj�czek. Jegomo�� co chwila potrz�sa� szkatu�k�. Zale�nie od tego, w kt�rej po�owie znalaz� si� paj�czek, stawia� na rouge lub noir. - A pan jak� ma maskotk�? - spyta� Kaia Bird, pro- ducent automobili. - Po co mi maskotka? - odpar� Kai. - Wobec tego nie mo�e pan gra� - ci�gn�� z ca�� po- wag� Bird. - W tym sezonie nikt nie ryzykuje gry bez maskotki. Niech pan spojrzy na t� rud� Amerykank�. Krowi dzwonek, kt�ry przypasa�a do lewej r�ki, wa�y co najmniej kilogram. Zobaczy pan, �e nie rozstaje si� z nim nawet na minut�. To w�a�nie jej maskotka. - Co za szcz�cie, �e nie przysz�o jej do g�owy dzwo- ni� przed ka�d� gr� - powiedzia� Kai. - Niech pan nie �artuje. M�czyzna naprzeciw jest Brazylijczykiem i, jak s�dz�, plantatorem kawy. Widzi pan? Obok niego le�y ma�y ��w. Brazylijczyk przywi�z� go tu zza oceanu. Niestety, ��w nie znosi miejscowego pokarmu. Dlatego codziennie w�a�ciciel sprowadza mu specjaln� sa�at� z Nicei. Zanim zagra, ka�dy �eton po- ciera o pancerz zwierz�cia. W ten spos�b wygra� ju� dwie�cie tysi�cy frank�w. Seria, w kt�rej sze�� razy wy- grana pada�a na noir, ju� si� sko�czy�a. Przed si�dm� gr� nieuwa�ny s�siad str�ci� ��wia ze sto�u. Brazylij- czyk natychmiast przerwa� gr� i wyszed�. Od tej chwili stale wygrywa� rouge. Przed godzin� ��w znowu zjawi� 14 si� na stole. Wida� przywr�cono go do �ask. C�... chod�- my do rulety. Po prawej siedzi ksi��� Fio�a. To dzi�ki niemu przy tym stole gdzie� od dwunastej gra si� bar- dzo wysoko. Kai znalaz� jakie� miejsce i zasiad� do gry. Ma�o go to jednak obchodzi�o. Fio�a windowa� stawki i wkr�tce nikt nie obstawia� poni�ej tysi�ca frank�w. Brazylijczyk te� si� tu przeni�s�, usadzi� swego ��- wia i postawi� kilka numer�w d cheval. Potem najch�t- niej obstawia� noir. Gra nabiera�a tempa. G�os krupiera o�ywi� si�, coraz cz�ciej powtarza�y si� jego stereotypo- we zapowiedzi, coraz kr�tsze by�y przerwy mi�dzy kolej- nymi grami. Kai bezmy�lnie patrzy� na siedz�c� obok Amerykan- k� i jej du�� india�sk� broszk� wyklepan� ze szczerego z�ota. Nie wiedzia�, co bardziej podziwia� - brak gustu w�a�cicielki czy warto�� broszki. Mia� za sob� czterna�cie godzin jazdy samochodem. Wci�� prze�ladowa� go szum silnika, jego monotonny, usypiaj�cy �piew. Po chwili odkry�, �e dotychczas ca�y czas przegrywa�. Wyj�� z kieszeni banknoty i przesun�� je po stole. Wspa- nia�e uczucie rozdwojenia nie opuszcza�o go, wprawia- j�c w jedyny w swoim rodzaju nastr�j. Lekko, wr�cz bez- trosko odbiera� siebie tutaj przy rulecie. Przed sob� mia� ludzi, dla kt�rych ca�e �ycie skupia�o si� teraz w oszcz�d- nych ruchach r�k. Czasem tylko drgn�a powieka, uno- si�a si� brew, jaka� d�o� w�drowa�a na chwil� w g�r� przetrze� skronie i czo�o, poprawi� w�osy, rozpala�y si� i zaraz gas�y czyje� oczy. P�wiadomie Kai stale s�ysza� �agodny, monotonny szum. Wydawa�o mu si�, �e mozaikowy ornament na �cia- nach rozp�ywa si�, staje przezroczysty, �e jakim� cudow- nym sposobem przenikaj� przeze� obrazy g�r i las�w, roz�wietlonych s�o�cem wy�yn i dolin, czerwieniej�cych o zachodzie szczyt�w. Widzia� wszystkie drogi i dr�ki, kt�re przemierzy� dzi� w ci�gu wielu godzin p�dz�cych 15 jak wiatr. R�wnocze�nie jednak �ledzi� dok�adnie gr� i wci�� w niej uczestniczy�. Czym� niemal boskim by�o owo ogarni�cie dw�ch ob- szar�w - jednoczesne przebywanie tu i ca�kiem gdzie indziej. Przypomina�o wszak�e o cz�stym udr�czeniu wywo�ywanym zwyk�� ludzk� niemoc� sprawiaj�c�, �e nie da si� podzieli� swej ja�ni tak, by w tym samym cza- sie dosi�gn�� odmiennych rzeczy i spraw. �etony i pieni�dze pi�trzy�y si� przed Kaiem. W�dro- wa�y do niego od Brazylijczyka przez ca�y st�. Ksi��� Fio�a zauwa�y� to i po�o�y� plik banknot�w na wybra- nym przez Kaia numerze. Prawie wszyscy zrobili to samo. Z nieomylnym instynktem bywalc�w salon�w gier wy- czuli zbli�aj�c� si� seri�. Tylko Brazylijczyk przycupn�� zawzi�ty obok swego ��wia. Ostro i g�o�niej ni� zwykle uderza� p�ytkami z galalitu o pancerz zwierz�cia. Kai od- wr�ci� si� do Birda. Ironicznie zauwa�y�: - Zdaje si�, �e budz� wielkie zaufanie. Bird wpatrywa� si� w drgaj�cy kr��ek. - Prosz� tam nie patrzy�, dop�ki kulka si� nie zatrzyma. Kai u�miechn�� si�. - Ale� Bird... - powiedzia� i odwr�ci� si�. W tej samej chwili kulka wskoczy�a w przegrod� ozna- czon� si�demk� i zatrzyma�a si�. Kai wygra�. Bird promienia�. - Musi pan przerwa� - poradzi�. Po chwili, kiedy Kai przesun�� zn�w spor� sum� na numer si�dmy, na twarzy Birda wykwit�y wszystkie od- cienie zdumienia. Ca�e zreszt� towarzystwo os�upia�o, widz�c ten oczy- wisty b��d. Gdy seria si� ko�czy, nikt nie obstawia szcz�- �liwego numeru, czeka si� na now� pass�. Teraz pr�cz Kaia nikomu nie przysz�oby do g�owy stawia� na si�dem- k�. Kai nieco ironicznie przygl�da� si� graj�cym. Nie ma �adnej r�nicy mi�dzy nimi a otoczeniem hrabiny Ghest, 16 pomy�la�. Zawsze robi� tylko to, co w�a�ciwe. Przecie� to okropne... Teraz Kai przegra�. Gra przesta�a go interesowa�. Wsta� od sto�u i wyszed� zapali�, a tak�e sprawdzi�, co porabia pies, kt�rego zostawi� w samochodzie. Ksi��� Fio�a poszed� za nim i przedstawi� si�. Posta- nowili i�� w stron� taras�w kasyna, by pos�ucha� kreol- skiej orkiestry. Wok� rozpo�ciera�a si� noc, podobna do czarnego szk�a. Za hotelem de Paris szklany monolit kruszy� si�. Czu�o si� tutaj jedwabisty podmuch morskiego powietrza, jego i�cie po�udniow� mi�kko��. Przed budynkiem poczty sta� w�z Kaia. B�otniki by�y zbryzgane glin�, ko�a usmarowane, zakurzone, zmaltre- towane d�ug� jazd� przez kilka kraj�w i g�ry. Odcina� si� wyra�nie od szeregu wspania�ych limuzyn b�yszcz�cych chromem i lakierem, by� jedynym w�r�d nich wozem spor- towym - brudnym i wspania�ym. Fio�a mu si� przygl�da�. - To m�j pojazd - powiedzia� Kai. - Przyjecha� pan dzisiaj? - zdziwi� si� Fio�a Kai skin�� g�ow�. - Przed trzema godzinami. Ju� prawie min�li samoch�d, gdy na tylnym siedze- niu co� si� poruszy�o. Z ciemno�ci wynurzy� si� psi �eb i rozleg� si� �a�osny skowyt. Kai za�mia� si�. - Frute! Jednym susem do�yca wyskoczy�a z wozu i pr꿹c si�, stan�a obok m�czyzn. - Powinni�my zajrze� do Cafe de Paris. Pies jeszcze nie jad� kolacji. Kai wybra� najlepsze k�ski spo�r�d zimnych kotle- t�w, jakie jeszcze by�y, i dopilnowa�, by Frute je dosta�a. Kiedy oblizywa�a si� po jedzeniu, Kai kaza� jej wraca� do auta. Pos�usznie odmaszerowa�a, cho� nim wskoczy- �a na siedzenie, pr�bowa�a psiej dyplomacji. Lekko dr�a- �a, niby to nas�uchuj�c gwizdu, po czym wielkimi susa- mi pop�dzi�a z powrotem. W ostatniej chwili ruszy�o j� jednak sumienie. Nim dobieg�a do Kaia, zatrzyma�a si�, wyra�nie nieufna, wyczekuj�ca, z przekrzywionym �bem. Kai pogrozi� jej palcem. Odszczekn�a z wyrzutem i, po- godzona ju� z losem, zawr�ci�a. Na tarasie, pod go�ym niebem ta�czy�o kilka par. Do tego celu s�u�y�a niewielka, kwadratowa przestrze� po- mi�dzy stolikami. Usadowion� w muszli orkiestr� zas�a- nia�a bariera. Wygl�da�o to dziwnie, jakby sama muszla gra�a. Na niebie b�yszcza�y gwiazdy. Od morza dobiega�y r�ne odg�osy. Motor�wka ��obi- �a w wodzie pienist� bruzd�. W oddali unosi� si� samot- ny �agiel, o�wietlony reflektorem przep�ywaj�cej �odzi. W ciemno�ciach nocy sprawia� wra�enie czego� nadprzy- rodzonego: zdecydowanie odcinaj�c si� od czarnego t�a, sta� nieporuszony niczym kredowa ska�a w blasku ma- gnezji. Kreole �wietnie improwizowali, w ich grze zupe�nie nie czu�o si� rutyny. Tanga wabi�y melancholi�, chcia�o si� ta�czy�. Fio�a przyrz�dza� sobie martini. Przerwa� na chwil� i zwr�ci� si� do Kaia: - Niech pan patrzy, jak ta kobieta trzyma g�ow�. Co za linia - od skroni przez policzki do podbr�dka... Za p�- no, ju� jej nie wida�. Po chwili jednak ta�cz�ca, otulona brokatem, zn�w si� ukaza�a. Trudno by�o dociec, czy nosi sukni�, czy te� nadzwyczaj zr�cznie upi�ty kupon materia�u. W�skie biodra wysmukla�y ca�� posta�, ozdoby na przegubie roz- rzuca�y b�yski. Kobieta odchyla�a g�ow� nieco do ty�u, jej ramiona by�y nagie. Zdawa�o si�, �e unosz� ca�� tan- cerk�. Nic nie by�o wyraziste, dopowiedziane. Na tym w�a�nie polega� niezwyk�y urok. Sk�pe �wiat�o sprzyja�o marzeniom. Zamazywa�o kon- 18 tury. Przybli�aj�ca si� i odp�ywaj�ca wraz z muzyk� po- wiewna posta� rzuca�a jaki� czar. - Jakie to szcz�cie oderwa� si� czasem od ziemi i da� upust fantazji - rzek� Kai. - Mo�na tak� chwil� zamie- ni� w co� naprawd� romantycznego. O ile� lepiej by� tu ni� na miejscu m�czyzny, kt�ry ta�czy z brokatow� dam�. On wie, czyjego pani ch�tnie jada przek�ski, ja- kie gatunki win przedk�ada nad inne, o czym lubi roz- mawia�. Dla niego to kobieta, by� mo�e nawet kobieta ukochana. Dla nas... - Tutaj Kai zerkn�� na kieliszek Fioli. - Widz�, �e ju� pan wypi� martini. Dlatego mog� moje wra�enia wyrazi� dok�adniej. Ot� dla nas to sym- bol najwspanialszego nastroju. I tak doszli�my do cze- go�, co chyba najbardziej warte po��dania. Fio�a zamy�li� si�. - Bardzo mo�liwe. Takie b��kanie si� po obrze�ach ma szczeg�lny wdzi�k. Ale dlaczego s�dzi pan, �e zbli�a- j�c si� cho�by o krok, doznajemy zawodu? - Niekoniecznie zaraz zawodu. Ale to ju� nie to. B�- d�c bli�ej, musimy niejedno okre�li�, wyja�ni�. Tworz� si� wsp�zale�no�ci. Mo�e nieco przesadzam, ale co� ta- kiego sprawia, �e czar pryska. - To teoria. - Oczywi�cie - przyzna� Kai. - Zycie wedle podob- nych zasad by�oby bardzo g�upie, a za�o�enie, �e istniej� bezb��dne regu�y post�powania, to czysta niedorzeczno��. Z teori� jest jak z medycyn�. Kiedy trzeba, si�gamy po ni�, w miar� mo�no�ci jednak z sofistycznym umiarem. - To wygodne. - Ale z wygody p�yn� korzy�ci. Wygoda to przyjem- no��, zw�aszcza gdy �atwo j� mie�. Czemu z niej nie sko- rzysta� dla pobudzenia swej ja�ni. - Takie pogl�dy mo�na znakomicie okre�li� jako nie- moralne - powiedzia� Fio�a, przy czym �ci�gn�y si� nie- co rysy jego twarzy. - Poza tym nie s� logiczne, ale to dobrze. Post�powcy maj� logik� w ma�ym palcu, szczyci- �y si� tym ca�e pokolenia. Logika jednak parali�uje uczu- cia, je�li rozumie� pod tym poj�ciem nie sentymenty, lecz gi�tk�, niezmiernie aktywn� cz�� duszy wyposa�on� w i�cie koci kr�gos�up - gibki i spr�ysty - zawsze goto- w� do skoku. Logika stwarza t� wy�mienit� pozycj�, z kt�rej w poczuciu wy�szo�ci mo�na obali� ka�de odczu- cie. Nawet je�li wi��e si� ze sprawami godnymi uwagi. Dzi�ki temu rzeczywisto�� pozostaje izolowana, z dala od profesor�w i bankier�w. - Fio�a doko�czy� z ironi�: - Tak- �e z dala od tego, co rzetelne, przyzwoite. Kai wyj�� papierosy. - Nie psujmy nastroju prawieniem mora��w. - Mam wra�enie, �e raczej mocno go podbudowali�my. - Tym gorzej. Id�my st�d, trzeba co� zrobi�. Kreole �piewali teraz na tle band�o i saksofon�w. Spo- mi�dzy siedz�cych zn�w wy�oni� si� profil ta�cz�cej ko- biety. - Ma pan racj� - powiedzia� Fio�a. - Trzeba co� przed- si�wzi�� i powinno to by� r�wnie wyj�tkowe jak ta ta�- cz�ca dama. - W u�miechu ods�oni� ostre z�by. - Mo�e zn�w spr�bujemy rulety i postaramy si� rozbi� bank? - Zgoda. Wstali od stolika. - Widz�, �e obaj nale�ymy do ludzi zdecydowanych - ci�gn�� uradowany Fio�a. - Nawet bardzo. Teraz r�wnie� mamy od czego za- czyna�. - Nale�y zauwa�y�, �e nawet moralno�� obecnie jest po naszej stronie. - Tym rozwa�niej b�dziemy grali. Przed wej�ciem do Sporting-Clubu Fio�a rzuci� za sie- bie �eton. - Ofiara dla Merkurego - wyja�ni�, gdy kr��ek spad� na ulic�. - Nie, dla Wenus. - Kai wskaza� na kokot�, jedn� 20 z tych, kt�re sprzedaj� si� po sto frank�w. Zaskoczona podnios�a �eton, kt�ry przypadkiem upad� u jej st�p, i te- raz s�a�a im ca�usy. - To z pewno�ci� oznacza szcz�cie. Przez chwil� przypatrywali si� rulecie. Kai usiad�. Fio�a robi� notatki. Grano ostro o wysokie sumy, nie by�o mowy o �artach ani pogaw�dce, nerwy napi�te do granic wytrzyma�o�ci. W powietrzu kr��y�y �cieraj�ce si� fluidy. Bankiem miota�y pot�ne wstrz�sy, gdy kilka razy wy- pad�o zero. Go�� z Ba�kan�w zdenerwowa� si�, roztrzaska� paj�cz� szkatu�k� i tak j� zostawi�. Na jego miejsce wsko- czy�a korpulentna belgijska dama. Jak kwoka ukokosi�a si� na poduszkach, kt�rymi wy�cieli�a krzes�o, i leniwymi ruchami t�ustych ramion wios�owa�a nad sto�em. Tymczasem Kai testowa� rulet�. Trzy razy uda�o mu si� wygra�, obstawiaj�c rouge, nast�pnie ca�� wygran� przerzuci� na impair i zn�w mu si� powiod�o. W ten spo- s�b zapewni� sobie pierwsz� douzaine. Potrojon� sum� pomno�y� w bloku czw�rkowym i ca�o�� postawi� na si�- demk�. By�o to wszystko, co mia� przy sobie. Gra poch�on�a go teraz tak mocno, �e nie istnia�o dla� nic pr�cz zielonego blatu sto�u, kt�ry - zdawa�o si� - nie- mal p�ka� pod naporem napi�cia i koncentracji. Gwizd wiruj�cych numer�w zapiera� dech. Wreszcie niczym b�ysk zjawia�a si� liczba, coraz wyra�niejsza, rosn�ca, kulka po�era�a przestrze�, waha�a si�, znika�a i w ko�- cu najzwyczajniej stan�a w polu: si�demka. Kai wygra�. Ju� rozlu�niony pomy�la�, �e sytuacja sprzed godzi- ny powtarza si�. Jakby ko�o czasu zawr�ci�o i los daro- wa� mu jeszcze jedn� szans�. Kai da� si� porwa� chwili: zrobi� to samo co przedtem -jeszcze raz postawi� na si�- demk�. Fio�a, kt�ry tymczasem wszystko straci�, pr�bowa� po- wstrzyma� Kaia, czyni�c rozpaczliwe gesty. Nawet kru- pier si� oci�ga�. Mimo to Kai wytrwa� w swym postano- wieniu. Przegra�, lecz zn�w obstawi� tak samo. Po trzy- o^ kro� krupier zgarnia� najwy�sz� stawk�. Po kilku dal- szych zagrywkach miejsce obok Kaia opustosza�o. Bank odrobi� straty. Kai chcia� wsta�. Opar� r�ce na stole i naraz poczu� pod d�oni� jakie� �etony. Zupe�nie nie zauwa�y�, kto i jak mu je podsun��. Dopiero teraz spostrzeg� kobiet�, kt�ra ju� od do�� dawna siedzia�a obok. Odgad�, �e to od niej dosta� �e- tony. Powiedzia�a bardzo cicho i stanowczo: - Musi pan gra� dalej. Oci�ga� si� przez moment. W tej grze nie by�o ju� mowy o pojedynczych zagrywkach, nie da�o si� jej prze- rwa� w ka�dej dogodnej chwili. Gra przeistoczy�a si� w sa- moistn� moc - panuj�c� nad ca�ym sto�em, rz�dz�c� si� w�asnymi, surowymi prawami. Moc ta bez reszty ow�ad- n�a sytuacj�, wszystko, co nie dotyczy�o gry, odsuwa�a w cie�. Nie istnia�o ju� nic pr�cz mieszaniny gor�czko- wych przeczu� i dr��cego wyczekiwania. Ludzie, kt�rzy siedzieli przy stole, czuli, �e tworz� te- raz wsp�lny front. By� mo�e to zrozumieli i dlatego nie przeszkodzili Kaiowi, kiedy postanowi� gra� dalej �etona- mi, kt�re nie nale�a�y do niego; przecie� ka�dy rasowy gracz wyczuwa emanacj� magii zawsze towarzysz�c� serii i stara si� do niej dostroi�. Wie tak�e, �e rezygnacja z gry w takiej chwili mo�e wszystko obr�ci� wniwecz. Ka�dy z graj�cych czu� intuicyjnie, �e zbli�a si� roz- strzygni�cie, �e to w�a�nie Kai stoi przed wielk� szans�. I wszyscy byli gotowi gra� wraz z nim. Nikt nie zauwa- �y�, �e Kai nie ma pieni�dzy, w przeciwnym wypadku kto� by mu pom�g�. Sam zapewne by o to poprosi�, gdy- by nie tempo, w jakim toczy�a si� gra. Nie maj�c pieni�- dzy, opu�ci� kilka kolejek. Ale teraz nadesz�a chwila szczeg�lna: odst�pienie od gry by�oby nonsensem, ponow- ny w niej udzia� zakrawa� natomiast na nieco �a�osne trwanie przy swych b��dach. Chodzi�o jednak tylko o t� gr�, o t� jedyn�, w kt�rej za wszelk� cen� powinien ob- stawi�. 22 Krupier ju� klepa� sw�j tekst i spogl�da� na Kaia. Kai zauwa�y�, �e Fio�a po�apa� si� w sytuacji i pos�a� mu pod sto�em wizyt�wk�, na kt�rej co� po�piesznie napisa�. Czu�, �e zewsz�d otaczaj� go bratnie dusze, w ostatniej chwili przesun�� �etony nieznajomej na rouge i natych- miast wygra� drugie tyle. Podzi�kowa� nieznajomej, odda� jej d�ug, po czym ob- stawi� impair, rouge i dwie liczby. Na liczby pad�a wy- grana. W potr�jnej serii dama z Belgii straci�a wszystko, co mia�a. Roze�mia�a si� nerwowo i wsta�a od sto�u. Za to pomi�dzy g�r� banknot�w i g�sto zapisanym notesem zn�w pojawi� si� ��w. Maria� maskotki i systemu - czy� mog�o si� nie uda�...? A jednak si� nie uda�o. Kai znowu szturmowa� bank. Kobieta obok przenikn�a jego zamiary i postanowi�a si� przy��czy�. Fio�a zaci�gn�� po�yczk�, kt�r� por�czy� wi- zyt�wk�, i wr�ci� do gry. Na razie jednak bank by� wy- p�acalny, Brazylijczyk bowiem sporo przegra�. W sali sta� jeszcze jeden st� do rulety. Fio�a wsta� i za- cz�� gra� r�wnie� przy nim. Kai poszed� w jego �lady. W kr�tkim czasie przepad� gdzie� ��w. Pojawi� si� nato- miast Bird, kt�ry wraz z innymi zrobi� to samo: w��czy� si� do natarcia na bank. Wiadomo�� o szalonym pojedynku szybko si� rozesz�a. Pozosta�e sale opustosza�y. Ludzie t�oczyli si� w kilku rz�- dach wok� sto��w, niekt�rzy przyszli prosto z czytelni, z ga- zetami w r�ku. Nies�ychane - krupier wyra�nie si� przeli- czy�. Gor�czka zatacza�a coraz szersze kr�gi. Coraz wi�cej ludzi przychodzi�o wzi�� udzia� w bitwie. W przemy�ln� gr� wk�adano ca�� energi�. Najbardziej obl�one by�y miejsca, w kt�rych obstawiano podw�jnie b�d� potr�jnie. Bank zaczyna� topnie�. Wprawdzie powi�kszy� swe zasoby podczas kilku gier, ostatecznie jednak trzeba by�o wszystko wyp�aci� i uruchomi� rezerwy. W ko�cu Fio�a i Kai poszli na ca�o��. Ulokowali naj- 23 wy�sze sumy na kilku zaledwie polach, na kt�re natych- miast pop�yn�� strumie� pieni�dzy od innych graczy. Na jednym z dw�ch sto��w komu� dopisa�o szcz�cie. W ban- ku zabrak�o pieni�dzy i krupier poprosi� o chwil� przerwy. W podnieceniu ludzie przeciskali si� do drugiej rulety. Zapanowa� nastr�j entuzjazmu i powszechnego zbratania, kt�ry zdawa� si� mie� wp�yw na wiruj�c� kul�. Ju� na- st�pna gra osi�gn�a maksimum en plain. Bank nie m�g� wyp�aci� wygranej. R�wnie� tutaj trzeba by�o zrobi� prze- rw� i przynie�� pieni�dze. Gwar narasta� niczym przy- p�yw morza. Sporting-Club m�g� przez najbli�sze dni �ywi� si� sensacj�: w ca�ej sali bank zosta� rozbity. Kai opuszcza� Sporting-Club w wy�mienitym nastro- ju. Czu� si� jak kto�, komu uda�o si� szcz�liwie zako�- czy� ci�k� prac�. Wewn�trzne obawy i rozterki nic go ju� teraz nie obchodzi�y Rozpiera�o go uczucie nieco zuchwa�ej lekko�ci. Nie by�o dla� wa�ne, �e wygra� du�o pieni�dzy. Nie wiedzia� nawet, czy odebra� ca�� wygran�. Czu� jednak, �e ten dzie� jak zawrotna spirala by� wspania�y, �e go uskrzy- dli�, �e dos�ownie wszystko mu sprzyja�o. Szed� prosto do swego wozu, czekaj�cego jak wierny przyjaciel, nisko usadowionego na ko�ach, wyr�niaj�ce- go si� sportow� lini�. Mask� oblepia�a u g�ry zaskorupia�a glina. Kai od�a- ma� grudk� i bezwiednie rozciera� w palcach. Zauwa�y�, �e tu i �wdzie nikiel poszarza�. Wyj�� chusteczk� i prze- tar� ma�y fragment do po�ysku. Dziwi�o go, �e jego umys� wci�� �ywo pracuje. Wyrzu- ci� chusteczk� i uruchomi� silnik. Na zako�czenie pe�ne- go wra�e� dnia chcia� pojecha� w g�r� przez Grand� Corniche do La Tourbie. Frute wsun�a mu �eb pod rami� i przeszkadza�a w prowadzeniu auta. Powoli, w kilku nawrotach, zdo�a� zawr�ci�. Avenue de Monte Carlo wygl�da�a jak wymar�a, 24 tylko jaka� samotna posta� sz�a od strony Boulevard de la Condamine. Okr�g�y kapelusik, uszminkowane usta i zm�czona twarz. Kaiowi wydawa�o si�, �e poznaje w niej kobiet�, kt�- ra podnios�a �eton rzucony przez Fiole. Kobieta pode- sz�a bli�ej, stan�a niezdecydowana, u�miechn�a si�. Sta�a tak szczup�a i niepozorna, maj�c za sob� pust� ulic� i, w g��bi, masyw g�rski - �ywa istota na tle milcz�cego szeregu ulicznych latarni. Mizerny, zawodowy u�miech pokrywa� niepewno��; by� jak zaszczute zwierz�, kt�re boi si�, �e w ka�dej chwili mo�e mu si� co� przydarzy�. �w u�miech zmiesza� Kaia: by� w nim tragizm znacz- nie wi�kszy ni� w g�o�nym krzyku. Ma�a kokota zapew- ne nie mia�a o tym poj�cia. Bo ten tragizm nie przynale- �a� do niej - ona by�a jedynie istnieniem o mocno przyt�- pionych przez p�atn� mi�o�� odczuciach. To by�o tragiczne dla ka�dego, kto pr�bowa� doszuka� si� w niej cz�owie- cze�stwa - dostrzega� je poza ni�, nie za� w niej... Kai uchyli� drzwi. - Jad� na spacer. Mo�e mia�aby pani ochot� pojecha� ze mn�? Nie by�a zaskoczona. Jej zaw�d przyzwyczai� j� do dziwactw. Skin�a g�ow� i wsiad�a. Za chwil� przecie� si� dowie, o co chodzi. Okr��yli gazon przed kasynem, skr�cili w Avenue de Spelughes, zostawili po prawej Mirabeau i zacz�li pod- je�d�a� pod g�r�. Ga�nik zasysa� strumie� powietrza, cicho przy tym pomlaskuj�c, pr�dko�� ros�a. Po lewej wy- ros�a �ciana pionowych, stromych ska�, z prawej krajo- braz wci�� si� zmienia�. Raz rozci�ga� si� daleko ponad kamienn� barier�, kiedy indziej wida� by�o tylko niebo. Kai w��czy� reflektory i skierowa� cienk� smug� �wiat- �a ukosem na pobocze. Sto metr�w z przodu droga o�y�a w bladym niesamowitym �wietle, wielkie palmy - jak czarne olbrzymy - wystrzeliwa�y przed nimi, a za samo- chodem natychmiast zapada�y w ciemno��. 25 Niczym pies my�liwski bieg�o obok wozu �wiat�o re- flektora; podobne do ostrego, jasnego palca lub �wietli- stej szpili wy�awia�o z ciemno�ci ukryte sceny - will� o bia�ych �cianach, po�amane ga��zie drzew, skalne zwa- liska, alejki ogrodowe, kt�re w w�skim strumieniu �wia- t�a sprawia�y wra�enie po�o�onych nieprawdopodobnie wysoko, wr�cz zawieszonych w powietrzu, prowadz�cych ku gwiazdom. Nocna panorama stawa�a si� coraz rozleglejsza. Wybrze- �e ci�gn�o si� majestatycznym �ukiem od Bordighery po Cap d'Antibes. W dole, poni�ej garb�w skalnych, le�a�o Monte Carlo i Monako, jak oblany wod� grzbiet bawo�u, na kt�rym roi si� od robaczk�w �wi�toja�skich. Cicho szu- mia�o morze, fale uderza�y z rzadka, w oddali po�yskiwa�a piana. S�aby powiew przynosi� delikatny, s�ony zapach. Na zboczach chwilami b�yska�o �wiat�o, narasta�o i zbli�a�o si�. By�y to reflektory jakiego� samochodu, widoczne na d�ugo przed spotkaniem, gdy jeszcze �liz- ga�y si� po drogach i ogrodach. Zwykle skr�ca�y w d�, ku drodze nadmorskiej. Raz jednak �wiat�o pozosta�o na g�rze, b�yska�o ju� to wy�ej, ju� to we wg��bieniu ka- miennej drogi. Nagle ta para �arz�cych si� oczu przyga- s�a i Kai us�ysza� przyjazny szum silnika mijaj�cej go limuzyny. Lampka wewn�trz pojazdu o�wietla�a starsz� kobiet�; spod narzuconego futra wida� by�o jej ramiona. Wygl�da�y, jakby nale�a�y do m�odej dziewczyny. Na wysoko�ci La Tourbie Kai zawr�ci�. W czasie jazdy dziewczyna si� nie poruszy�a. On te� nie mia� poj�cia, o czym z ni� rozmawia�. Kiedy zn�w ich oczom ukaza�o si� kasyno, Kai zapyta�: - Dok�d mam pani� zawie��? Cienie podkre�la�y regularne rysy jej twarzy, wyrazi- ste czo�o i podbr�dek. Jest naprawd� �adna, pomy�la� Kai, oczekuj�c odpo- wiedzi. Popatrzy�a na niego i ze spokojem odpar�a: 26 - Dok�d pan chce. - Dopiero po chwili zrozumia�a, co Kai mia� na my�li. Zmiesza�a si� i po�piesznie dorzu- ci�a: - Na Boulevard de la Condamine. Jej twarz zn�w si� zapad�a. Wcisn�a si� w k�t, r�k� trzyma�a na klamce od drzwi, jakby nie mia�a ju� chwili do stracenia. Kai ca�y czas b��dzi� my�lami wok� niej. By� w zna- komitym nastroju. Chcia� komu� sprawi� przyjemno��, zabra� wi�c dziewczyn� ze sob�. Odkry�, �e podczas prze- ja�d�ki kokota na moment przeobrazi�a si� w kobiet�. Kiedy mijali Sporting-Club, Kai przypomnia� sobie scenk� z �etonem rzuconym przez Fiole. Chwyci� dam- sk� torebk�, kt�ra le�a�a pomi�dzy nimi, wsun�� do niej pieni�dze, zatrzasn�� zamek i trzymaj�c j�, powiedzia�: - Przynios�a mi pani dzi� szcz�cie. Jutro b�dzie tak samo. Chwil� zwleka�a, nim wzi�a torebk�. Kai nawet s�- dzi�, �e odejdzie bez niej. Ale zaraz odebra�a sw� w�a- sno��: by�a to dla niej znaczna suma. Nawyk brania pie- ni�dzy wzi�� g�r�. Odesz�a bez specjalnych podzi�kowa�. Kai troch� p�no si� po�apa�, �e pope�ni� b��d i zacho- wa� si� wobec niej zbyt oschle. Czu� wewn�trzn� potrze- b� powiedzenia dziewczynie czego� mi�ego - �e ch�tnie spotka�by si� z ni� jutro, �e dopiero dzi� przyjecha� i jest potwornie zm�czony. Lecz na co mog�o si� to zda�: zyska�- by kr�tk� chwil�, a dziewczyna i tak pewnie by go nie zrozumia�a. Czeka�, a� zniknie w g��bi Avenue de Monte Carlo, patrzy� na jej drobn� posta� rysuj�c� si� na tle wylud- nionej ulicy. Towarzystwo Kaia opuszcza�o w�a�nie Sporting-Club. Jaka� dama przechodzi�a przez ulic�. Ozdobny kande- labr o�wietla� ��to jej twarz. To by�a kobieta, kt�ra pora- towa�a Kaia �etonami. By�a sama. Nie ogl�daj�c si� za siebie, wsiad�a do limuzyny. Kai nagle poczu� ogromne zm�czenie. 27 II Spa� do p�nego popo�udnia. Obudzi�o go g�o�ne za- wodzenie Frute, kt�ra domaga�a si� wyj�cia. Na wieczor- ny spacer pojechali we dw�jk� do Nicei. Do�yca mia�a sw�j dzie�. Na Promenad� des Anglais rozbawiona bez- ceremonialnie wciska�a si� mi�dzy spacerowicz�w, oka- zuj�c im wzgl�dy tak natarczywie, �e wielkim ko�em omijano osobliw� par�. Kto� przygl�da� si� im, wyra�nie zaskoczony. Po chwili wzrok przechodnia zderzy� si� ze spojrzeniem Kaia. - Co za niespodzianka! Chyba niedawno pan przyje- cha�. Gdyby to si� sta�o wcze�niej, zapewne by�my si� spotkali. - Jestem tu od wczoraj, Lieven, dzi� po raz pierwszy w Nicei. Lieven pog�aska� psa. - Pami�ta pan, jak chcia� mi podarowa� Frute przed odjazdem z Surabai? Wtedy by�a jeszcze szczeni�ciem, teraz prezentuje si� wspaniale. - Dzi� nie odda�bym jej nikomu. Ile to czasu min�o, odk�d widzieli�my si� ostatni raz? - Dwa lata. - Dwa lata. Czas p�dzi jak rozregulowany zegar. Zda- wa�o mi si�, �e to nie wi�cej ni� dwa tygodnie. - Du�o si� wydarzy�o? - Niewiele. Rok prze�y�em bardzo spokojnie. Po cz�- 28 �ci przez rozwag�, po cz�ci przes�dzi�y o tym sentymen- ty. Dobrze mi to zrobi�o. - Stara przypad�o��, czyli niezdrowe zasiedzenie si�. Zjawia si� jak malaria, w regularnych nawrotach. Do- piero co uda�o mi si� z niej wyleczy� po wizycie u Kin- sleya. On si� o�eni�, poch�ania faszerowane g�si i powa�- n� lektur�. Co� takiego odstrasza przynajmniej na rok. Jak d�ugo chce pan tu zosta�? - Nie mam poj�cia. - Kai wzruszy� ramionami. - W takim razie spotkali�my si� we w�a�ciwym mo- mencie. Jutro jad� do Monzy. Pojedzie pan ze mn�? - Na wy�cigi? - Tak, ale niewielkie, bez specjalnego znaczenia. Dla mnie jednak bardzo wa�ne. Kilka lat temu kupi�em ak- cje fabryki samochod�w. Teraz moja pozycja umocni�a si� na tyle, �e zosta�em wsp�pracownikiem. Skonstru- owali�my nowy, doskona�y model - bardzo szybki. Za- mierzamy go wypr�bowa�. Jedn� z maszyn zg�osili�my do jutrzejszego wy�cigu. Nie nadaj�c sprawie rozg�osu, chcemy sprawdzi�, na ile ten pojazd odpowiada wymo- gom toru wy�cigowego. Trenujemy wytrwale od dawna i marzy mi si�, by w�z okaza� si� przebojem wy�cig�w o Grand Prix Europy. Dlatego te� nie mo�na do ko�ca ods�ania� jego mo�liwo�ci. Nie chcemy przedwczesnego zwyci�stwa, zale�y nam jedynie na pr�bie. Czy to pana interesuje? - Tak, pojad� z panem. Postanowili co� zje�� i zaj�li stolik w restauracyjnym ogr�dku. By�o mi�o, spokojnie gaw�dzili o wsp�lnie prze- �ytych latach, racz�c si� okruchami wspomnie� jak dzie- ci ciastem. W ramionach odlanych w br�zie figur wok� hotelu Ambasadeur zapali�y si� kuliste lampy. Za hotelem Ne- gresco wschodzi� ksi�yc. Stoj�cy w wodzie, niegustowny jetee pauillon nabra� urody, gdy z jego okien sp�yn�o do morza �wiat�o elektryczne. Wzd�u� promenady sun�y 29 automobile, jeden obok drugiego, w kilku rz�dach, co tro- ch� przypomina�o defilad�. Szum przyp�ywu miesza� si� z warkotem silnik�w. Lieven odwi�z� Kaia. By� z nim szofer, kt�rego Lieven zamierza� zostawi� w Monzie, by pom�g� mechanikom. Jechali z umiarkowan� pr�dko�ci�. Ulic� toczy�o si� mn�- stwo autobus�w, w kt�rych panowie z megafonami udzie- lali wyczerpuj�cych obja�nie� krajoznawczych przedsta- wicielom wykszta�conej klasy �redniej. Droga zatacza�a �uk, po czym opada�a w d�, tworz�c zakr�t o ograniczonej widoczno�ci. Za sob� us�yszeli przenikliwy d�wi�k klaksonu. Lieven ostrzegawczo podni�s� r�k�, lecz mimo to zje- cha� na bok, by przepu�ci� doganiaj�cy ich pojazd. Dostrzegli mask� du�ego kabrioletu, kt�ry na pe�nym gazie pr�bowa� ich wyprzedzi�. Siedz�ca za kierownic� kobieta zbyt p�no zauwa�y�a, �e ma przed sob� podw�j- ny zakr�t. Mimo to usi�owa�a jak najszybciej znale�� si� przed samochodem Lievena. Naraz zza zakr�tu us�ysza�a sygna� pojazdu nad- je�d�aj�cego z przeciwnej strony, zupe�nie straci�a g�ow� i zbyt szybko zjecha�a na w�a�ciw� stron�. Cho� Lieven zahamowa�, kabriolet otar� si� o jego w�z i odgi�� b�otnik. Autem zarzuci�o tak mocno, �e Lieven musia� odbi� kie- rownic�, by nie stoczy� si� w d�. Oba samochody stan�y sczepione z sob�. Lieven w��- czy� gwi�d��cy sygna� ostrzegawczy. Kai wyskoczy� i po- bieg� na zakr�t zatrzymywa� pojazdy jad�ce z naprze- ciwka. W kabriolecie siedzia�a dama, kt�ra prowadzi�a w�z. Mocno poblad�a patrzy�a na Lievena. Ten wzruszy� ra- mionami. � Przykra sprawa. � To by�a moja wina - powiedzia�a po�piesznie dama. � Automobili�ci nigdy nie m�wi� o winie - odpar� Lie- 30 ven. - To by� godzien po�a�owania wypadek. Mam na- dziej�, �e uda si� nam uruchomi� pani w�z. Szofer rozgi�� b�otniki. Lieven ostro�nie cofn��, wy��- czy� silnik i ogl�da� uszkodzenia. - Tylko b�otnik, a wi�c drobiazg. Reszta jest nietkni�ta. Odstawi� pojazd na widoczne miejsce i wraz z Kaiem wr�ci� przejrze� kabriolet. Dama wysiad�a i bezradnie sta�a obok auta. Lieven uruchomi� silnik i ws�uchiwa� si� we�. Wszystko by�o jak nale�y. - My�l�, �e mo�e pani jecha� - powiedzia� g�osem, w kt�rym pobrzmiewa�o wsp�czucie. Wrzuci� bieg, nacisn�� peda� sprz�g�a. Co� zgrzytn�o, kabriolet jednak ani drgn��. - Mo�liwe, �e to skrzynia bieg�w! - krzykn�� w pod- nieceniu, manewruj�c dr��kiem. W�z nie reagowa�. Szofer wymontowa� siedzenia i boczne stopnie, pod- stawi� podno�nik pod tyln� o� i po chwili dwa ko�a zawi- s�y w powietrzu. Silnik pracowa�, ko�a jednak si� nie obraca�y. Lieven pokr�ci� g�ow� i odwr�ci� si� do m�odej damy. - Ju� wiemy, co si� sta�o. Przypuszczalnie p�k�a tyl- na o� albo zosta� uszkodzony dyferencja�. Tak czy ina- czej bez warsztatu si� nie obejdzie. - Mo�liwe, �e wy�ama� si� tylko jeden bolec - uspoka- ja� Kai. - Proponuj� odstawi� w�z do najbli�szej miejsco- wo�ci i tam poszuka� warsztatu. Musimy pani� wzi�� na hol. To dla nas �aden k�opot. - Raczej przyjemno�� - roze�mia� si� Lieven. - Jed- nak do tego potrzeba linki holowniczej. - Czy nie lepiej zostawi� samoch�d tutaj i kogo� po niego przys�a�? - zapyta�a dama. - Nie by�oby chyba po co wraca�. W�z stoi wyj�tko- wo niefortunnie i najbli�szy autobus m�g�by z niego zro- bi� miazg�, zw�aszcza gdyby za kierownic� siedzia� W�och 31 o ambicjach rajdowca. Zreszt� oni wszyscy tak je�d��. My�l�, �e bez trudu znajdziemy lin�. Lieven zatrzyma� kilka przeje�d�aj�cych samochod�w. - Lina holownicza? Przecz�cy ruch g�owy. Po chwili obok przystan�� autobus, z kt�rego wysypa- �a si� grupa zaciekawionych turyst�w. Kai wda� si� w pertraktacje z szoferem i w ko�cu wy- prosi� od niego lin�. Da� mu sw�j adres i obieca�, �e od- wiezie lin� do zajezdni. W kierowcy jednak obudzi�a si� zawodowa solidarno��. Zostawi� autobus na pastw� losu, wczo�ga� si� pod unie- ruchomiony kabriolet i wielkim g�osem j�� spod k� wy- krzykiwa� instrukcje. Przewodnik grupy wo�a� go przez megafon. Osi�gn�� tyle, �e szofer wsun�� si� pod samoch�d jeszcze g��biej. Zrezygnowany przewodnik odwr�ci� si� do wycieczkowi- cz�w i podj�� sw� zwyk�� opowie�� o urokach okolicy. W ko�cu uda�o si� wyci�gn�� szofera spod kabrioletu, cho� nie obesz�o si� bez �agodnego przymusu. Zosta� hoj- nie obdarzony papierosami, nim wreszcie da� spok�j i przy- pomnia� sobie o swoich obowi�zkach. Szofer Lievena mocno spl�t� lin� pomi�dzy pojazdami i zasiad� za kierownic� kabrioletu. Ustalono, �e miss Maud Philby wybiera�a si� do Genui. - My tak�e tam jedziemy - powiedzia� Lieven. - Tak wi�c do warsztatu b�dzie nam po drodze. Siedli we troje obok siebie. W�z ruszy�. Lieven krzyk- n�� do szofera: - Hamulce dzia�aj�?! - Tak. - Zatem hol nie przeszkodzi w p�ynnej je�dzie - stwierdzi� uspokojony i podj�� rozmow� ze swymi pasa- �erami. Po dwudziestu kilometrach ujrzeli szyld warsztatu 32 samochodowego. Wprowadzili kabriolet do �rodka, o� zosta�a wymontowana. Po godzinie pojawi� si� szofer, kt�ry zameldowa�, �e dora�na naprawa mija si� z celem i trzeba sprowadzi� cz�ci do wymiany. Za trzy dni w�z powinien by� got�w do drogi. Lieven spojrza� pytaj�co na Maud Philby. Skin�a g�ow�. - Zostawi� samoch�d tutaj. Czy mogliby�cie zabra� mnie do Genui? - Ch�tnie - pad�a uprzejma odpowied�. - Jedziemy przecie� przez Genu�. Ale mo�e chce pani jecha� dalej? - Nie, tylko do Genui. Tam zaczekam. - Mo�emy ju� rusza�? Czas nagli�. Li