1541
Szczegóły |
Tytuł |
1541 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1541 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1541 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1541 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Zofia Kossak
Szale�cy Bo�y
Tom
Ca�o�� w tomach
Zak�ad Nagra� i Wydawnictw
Zwi�zku Niewidomych
Warszawa 1996
`pa
T�oczono pismem punktowym dla
niewidomych w Drukarni Z$n,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Przedruk
z wydawnictwa "Pax",
Warszawa 1957
Pisa�a K. Kruk
Korekty dokona�y
M. Szyma�ska
i I. Stankiewicz
`st
11)
21)
31)
41.
l1 .1 .1 .1 .1 .1
rI.A.1.a
Legenda
o �w. Jerzym
`tc
Prawy i pobo�ny rycerz, Jerzy
z Kapadocji, zatrzyma� konia
przed gospod� zwan� "Rajem
strudzonego" i ze zdziwieniem
spojrza� po panuj�cym na ulicy
zbiegowisku. Dzie� nie by�
targowy ni �wi�teczny, wszak�e
t�umy ludzi d��y�y �piesznie w
stron� rynku. Gruby i gadatliwy
gospodarz "Raju", Domicellus,
zapytany o przyczyn�, podni�s� w
g�r� obie d�onie,
- Nieszcz�cie! - krzykn��. -
Kr�lewna los wyci�gn�a!
Jedynaczka! Czterech ksi���t ju�
zje�d�a�o w swaty... i z darami!
A ot, co!... Los... St�d taka
wrzawa na grodzie...
- Ni s�owa nie rozumiem z
tego, co mi prawisz... Jaki los?
- Mo�liwe�, by�cie nie
wiedzieli, panie, o bestii
piekielnej, przekle�stwie
Syleny?
- Nie s�ysza�em.
- Z daleka chyba jedziecie,
bo� ju� po ca�ym �wiecie o tym
g�o�no...
- Z daleka jad�, istotnie.
Powiadaj�e, w czym rzecz, czasu
na pr�ne gadanie nie trac�c.
Odpi�� podpink� z zesch�ego
rzemienia i zdj�� z g�owy ci�ki
he�m.
- Ju�ci w dw�ch s�owach si�
nie da... Uroczysko tu jest
niedaleko, gdzie z dawien dawna
demony poga�skie si� kry�y.
Powiadaj�, �e w Pustyni
Libijskiej tyle ich nie
najdziesz, wiela tutaj by�o.
Miejsce sobie ulubione obra�y. Z
tej racji nikt chwili spokojnej
nie mia�. W bia�y dzie� praczka,
�ona Protusowa, widzia�a
spro�nego ko�lacza pod grodem!
Nieczyste dziewki wiod�y przy
miesi�cu swoje ta�ce i ch�opc�w
k'sobie wabi�y... A� eremita
jeden zbo�ny, kt�rego zwano
Fulgencjusz, na kolanach si�
sun�c, granic� szata�stwu
zakre�li�, kopczykami kamiennymi
j� znacz�c, a nad kopczykiem
ka�dym zakl�cie krzy�a czyni�c.
Tak w siedemdziesi�t dwa lata
obszed� uroczysko i spokojnie
zasn�� w Panu. Pok�j jego
pami�ci! Diab�y poga�skie, w
ciasnym kr�gu zawarte, zdech�y
powoli czy usz�y... Zgin�y.
Wprz�d przecie� sztuk� szata�sk�
sp�odzi�y besti� straszliw�,
trzy stajania d�ug�, do
sko�czenia �wiata trwa� maj�c�,
kt�ra kraj n�ka, a ludzi do
po�owy bodaj wytrzebi�a...
- Jak�e, nie chroni od niej
granica pobo�nego eremity?
- Chroni, i owszem. Ludzie
sami szli. Podchodzi�a potwora
pod granic�, n�c�c, kto jeno
tamt�dy przechodzi�, i szli...
- Nie mo�e to by�!
- Na �wi�tego Piotra w Wi�zach
kln� si�, �e nie ���, szlachetny
rycerzu. Wielu zgin�o!
Najlepszych,
naj�wi�tobliwszych!... Poszed�
cnotliwy biskup Makary z
relikwiami egzorcyzmowa�
potwor�... Relikwij poniecha� na
kopcu, sam zasi� ku bestii
pobie�a�... Rycerstwa wiela
chodzi�o! Samotrze� i kup�...
�aden nie zdzier�y�... Miecz�w
zabyli i poszli. Podobnie�
uczeni Maksencjusz oraz
Pelagiusz. Gadali, �e si� jeno z
dala przygl�dn� okropie, by j� w
ksi�gach uczonych opisa� - a
poszli! A innych! Nie zliczy!
- Czym�e mami�a, na Boga!
- Tego wam, szlachetny panie,
nie powiem, jako �e nikt, kto by
owego Lewiatana, syna diab�a i
spro�nej nimfy poga�skiej,
obaczy�, �yw nie uszed�. Nie
ostoi si� jej czarom nikt, i was
by zmami�a.
- Nie.
- Tak samo gadali tamci, a
jeno wiatr od bestii poczuli,
ju� ku niej pobiegli. Czym wabi,
nie wiadomo: co za� z nimi
czyni, �atwo poj��, na ko�cie
bielej�ce z daleka spojrzawszy.
Wrzawa na ulicy ros�a.
- Mi�o�ciwy kr�l - podj��
gospodarz - spo�eczno�� w tak
�a�osnym stanie widz�c, w uk�ady
z besti� wszed�...
- Chrze�cija�ski pan! w
uk�ady?!
- Ha, trza podle��, gdzie
przele�� nie lza. By ku granicy
nie podchodzi�a, m��dk� jedn�
szesnastolatk� w wieczyste czasy
co roku dawa� obieca�... Heroldy
w kapturach przez tr�by to
og�osi�y i bestia przysta�a.
M�drze zrobi� mi�o�ciwy kr�l i
ca�y nar�d go chwali. B�dzie
dzi� pi�tna�cie lat, jak uk�ad
trwa... Dziewek i tak rodzi si�
niby czego dobrego; jedna na rok
si� straci, ani poznaku po tym
nie ma w grodzie... Jeno �e dzi�
na kr�lewn� pad� los i�� ku
bestii na po�arcie. Chcia� kr�l
c�rk� od prawa uchyli�, ale Rada
Starszych nie przysta�a. I
s�usznie... Raczcie zdj�� zbroj�
i spocz��, szlachetny rycerzu.
- Nie czas na to - odpar�
w�drowiec.
- Kum Marko, kt�ren na kasztel
chodzi� z innymi, ju� wraca! -
zawo�a� gospodarz i pobieg�.
Rycerz w�o�y� z powrotem
ci�ki he�m na m�od� g�ow� i
poszed� do konia uwi�zanego przy
s�upie. Ko�, pod srebrnymi
blachami, bia�y by� jak �nieg.
Wielkie, m�dre oczy
przeb�yskiwa�y przez wiziory
nacz�ka opatrzonego w ostry
grot. Rycerz podci�gn��
rozlu�nione uprzednio popr�gi.
- Nie pora jeszcze spocz��,
przyjacielu m�j. Przygoda nas
czeka, przedziwna, najwi�ksza,
jaka by� mo�e. P�jdziemy. Nie
zawiedziesz mnie, przyjacielu
koniu! Nie chybnie si� gi�tka
p�cina. Nie zmami nas bestia
straszliwa... Czym�e ona wabi?
Czarem. Czar dzia�a na tych
jeno, co chc� zawczasu podda�
si� czarowi. Niew�tpliwie wabi
ona czym�, co skryte jest w
duszy cz�owieczej. W�dk�
zarzuca, za� cz�owiek sam idzie
niebacznie. Ty nie ulegniesz
pokusie. Lepiej ni� blachy
chroni� ci� b�dzie uczciwa
prostota zwi�rz�ca.
Bezgrzaszny�. Nie pr�bowa�e�
owocu z drzewa wiadomo�ci z�ego.
Bezpieczny� przeciw urokom. Oby
pozwoli� mi B�g bodaj na ten
dzie� jeden sta� si� podobnie
prostym, niewinnym, spokojnym,
nie dociekaj�cym niczego...
- Kr�lewn� wiod�! -
zabrzmia�o.
Podj�� z piersi ryngraf
miedziany z wizerunkiem
Zbawiciela i uca�owa� gor�co.
Wskoczy� na wysokie siod�o, uj��
w r�k� kopi� i nie spuszczaj�c
przy�bicy wyjecha� wolno z
obej�cia.
T�um obj�� go, obla� fal�.
Wszystkie g�owy nios�y si� w
stron�, sk�d dochodzi� j�kliwy
wrzask surm. Po chwili ukaza�
si� orszak. Od d�ugich,
srebrnych tr�b zwiesza�y si�
czarne opony. Za tr�baczami sz�y
p�aczki, wyj�c i paznokciami
dr�c swoje oblicza, a� krew
�cieka�a na ich bia�e
obleczenie. Za p�aczkami, w�r�d
dru�yny milcz�cego ponuro
rycerstwa, niesiono z�ot�
lektyk�. W lektyce s�dziwi
kr�lestwo, p�acz�c, obejmowali
ramionami jedynaczk�. Siwa g�owa
kr�la chwia�a si� z b�lu. T�um
wznosi� na jego cze�� okrzyki,
kt�rych nie s�ysza�,
nieprzytomnymi oczami patrz�c na
sw� c�rk�, cud wiosny. Stara
kr�lowa zawodzi�a na r�wni z
p�aczkami. Za lektyk� paziowie
nie�li pochodnie i wie�ce
asfodelowe, jako za pogrzebem.
Obcy rycerz jecha� st�pa
po�r�d t�umu, nie zauwa�ony
przez nikogo. Szli d�ugo. S�o�ce
chyli�o si� ku zachodowi, gdy
ujrzano kopczyki kamienne,
wzniesione niegdy� ofiarn�
d�oni� eremity. Na ten widok
p�aczki podwoi�y lament. Orszak
stan��. Sp�akane panny s�u�ebne
podprowadzi�y kr�lewn� do
tajemnej z�a granicy.
Przest�pi�a j�, blada jak
giez�o.
W�drowny rycerz piersiami
konia rozepchn�� t�um, wysun��
si� naprz�d i przejecha� za ni�.
W t�umie buchn�y okrzyki:
- Kto� jest?
- Gdzie jedziesz?... Tam
�mier�!
- Nie zratujesz, a sam
zginiesz! Zawracaj, nieszcz�sny,
co si�!
Nie odwr�ci� g�owy. Kr�lowa
matka stan�a w lektyce,
b�ogos�awi�c mu. Nie s�ysza�.
Orszak zawr�ci� powoli w�r�d
p�aczliwych d�wi�k�w tr�b.
Rycerz spojrza� na kr�lewn�.
Sta�a l�kliwie, smuk�a, w
d�ugiej bia�ej szatce. We wzroku
jej dojrza� pr�cz l�ku nie
wiedz�c� o sobie ciekawo�� przed
straszn�, lecz, kto wie, n�c�c�
mo�e tajemnic�. Nie zwraca�a na
niego uwagi... Gdy tak stali
w�r�d ciszy pustkowia, z
pobliskiego boru dolecia� szum
jak gdyby nadp�ywaj�cej burzy.
Ko� pocz�� chrapa�, nastawiwszy
uszy, rycerz uj�� krzepciej
kopi� i wyt�y� wzrok. Wyda�o mu
si�, �e krzaki, podszycie lasu
stanowi�ce, poruszy�y si� i id�
ku nim. To pe�z�o cielsko
potwora. Leniwie, niby omackiem,
gadzinowe, niesko�czone,
szpetne. Wraz podnios�o si�
�bisko olbrzymie, potworne, o
ma�ych, zapad�ych �lepiach i
szerokiej jak wierzeje paszczy,
zako�ysa�o si�, stan�o. Tu�
poza �bem toczy�y si�, kurcz�c i
rozci�gaj�c, zwa�y pier�cienne
cielska, ob�e, brzuchate, nie
bronione �usk�. Wyd�te boki
przewala�y si� niezdarnie i
plugawie, gdy straszny �eb
zwraca� si� w prawo i w lewo,
szukaj�c... Dojrza�,
znieruchomia�, wpi� �lepia w
kr�lewn�. Stoj�cy w pogotowiu
rycerz spojrza� na ni� i ujrza�
w zdumieniu, �e z twarzy
dziewczyny znik� strach. Sta�a
niby urzeczona. Niepewny
p�u�miech drga� na rozchylonych
wargach. Naraz post�pi�a par�
krok�w naprz�d.
- St�j! - krzykn��.
Nie s�ysza�a jego g�osu, id�c
naprz�d coraz pr�dzej. Ruszy�
koniem w poprzek jej drogi -
j�a biec. Zerwa� p�aszcz z
ramion i zarzuci� jej na g�ow�.
O�lepiona, stan�a jak wryta,
j�cz�c i s�aniaj�c si�
bezradnie.
Teraz sprawiedliwy rycerz sta�
oko w oko z potworem. Spojrza� w
iskrz�ce �lepia i opu�ci� kopi�
mimo woli. Bo �lepia smocze,
ma�e i pod�e na poz�r, nagle
rozjarzy�y si�, ros�y, a�
zap�on�y olbrzymie,
przes�aniaj�c sob� wszystko
inne. Niby dwie banie ogromne z
czarodziejskiego kryszta�u,
migota�y tysi�cem powierzchni, z
kt�rych ka�da jawi�a si� ukrytym
i cudownym �wiatem. Spojrza�
rycerz raz wt�ry i ujrza� w nich
naraz wszystkie rzeczy ziemi,
wszystkie uczucia i my�li, i
niesko�czenie zawi�e sprawy
cz�owiecze. Nienazwane,
nieprzyznawalne, n�c�ce,
kusz�ce, tajemne, k��bi�y si�
wirem barwnym, wy�ania�y si� i
znowu zapada�y w g��bi�. Rzeczy
cenne, rzeczy wa�kie, i
potrzebne w zwierciadle oczu
smoczych jawi�y si� b�ahe,
bezu�yteczne i �mieszne,
ust�puj�ce miejsca s�odkiej
pon�cie pokusy. Za rzekom� mg��
widziade� przeb�yskiwa�y co
moment jakoby �wiaty dalekie, w
wiecznym obrocie nieuchwytnej
kolejno�ci ukazuj�ce si� i
znikaj�ce, dziwne, nieznane,
ci�gn�ce, i rycerz poczu�
niezmo�on� ch�� spojrzenia w nie
z bliska, chwycenia nici
zagadki. Ko� nie chcia� post�pi�
w prz�d, lecz potw�r przysuwa�
si� sam i czarnoksi�skie
zwierciad�a by�y coraz bli�ej.
Pochyli� si� nad nim rycerz
zaciekle, badawczo. Wtem
miedziany ryngraf, na piersi
jego wisz�cy, odbi� si� w oczach
poczwary. Z migotliwej bani
wyjrza�a ku rycerzowi twarz
Chrystusowa zniekszta�cona
blu�nierczo, wykoszlawiona,
przesmutna. Strwo�ony, zas�oni�
twarz d�oni�. Czar prys�. Znik�y
u�udne �wiaty - pozosta�y zwoje
cielska, opasuj�ce go ju�
kr�giem wok�. Spi�� konia i
run�� na besti�. �wisn�a ostra
kopia, przebi�a paszcz�
straszliw� na wskro�. Przebi�a
raz wt�ry, raz trzeci, p�k�a od
rozmachu. Pochwyci� jasnego
miecza. Wielkimi ciosami odr�ba�
poczwarn� g�ow�, a gdy upad�a
martwa, buchaj�ca krwi�, zdj��
he�m i prze�egna� si�.
Obejrza� si� na kr�lewn�.
Sta�a opodal niby skamienia�a.
Zsiad� z konia i podszed� ku
niej.
- Jako martwe �cierwo le�y -
rzek�. - Nie b�dzie ju� szkodzi�
nikomu. Chrystus Pan zratowa�
nas, wol� walki daj�c, bo ubi�
go by�o fraszk� godn� dziecka.
Nie odpowiedzia�a, patrz�c na�
z ub�stwieniem i mi�o�ci�.
Widzia� jej si� wielki, jedyny w
ca�ym �wiecie obro�ca i zbawca,
najpi�kniejszy, najbli�szy,
kochania i podziwu godny. W
zachwyceniu wstydliwym, uroczym,
s�a�a mu dusz� pod nogi, gdy,
wzi�wszy konia za wodze, poszli
razem ku widniej�cym niedaleko
kopcom kamiennym, r�k� zbo�nego
eremity Fulgencjusza przed laty
wzniesionym.
�pi! Nie dziwota; po takiej
przeprawie!... �pi!... Uciszcie
si�, mili chrze�cijanie... -
uspokaja� gruby Domicellus t�um
cisn�cy si� przed wrotami
gospody.
Daremnie. Wiwatom i krzykom
nie by�o ko�ca. Po�owa ludno�ci
syle�skiej zebra�a si� tutaj,
po�owa pobieg�a jeszcze przed
�witem ogl�da� �cierwo zabitej
poczwary. Gr�d by� od�wi�tnie
przybrany, radosny. Gruby
Domicellus, zatkn�wszy r�ce za
pas, opowiada� najbli�ej
stoj�cym o przebiegu walki.
S�uchali z zapartym tchem.
Wtenczas potwora podnios�a
�bisko, jak wie��, i k�api�c
z�bami powiada: "Zaprzedaj mi
dusz�, albo ci� zjem". A zasi�
rycerz: "Nie przedam!" Ona:
"Przedaj!" On: "Zgi�,
przepadnij! Nie przedam, bestio
piekielna!..." Tak ci si� sobie
przemawiali, a� okropa, widz�c,
�e go nie ustraszy, smr�d
wypu�ci�a jak dym, przytomno��
odbieraj�cy. Lecz rycerz nozdrza
sobie r�k� zatka� i kopii si�
j��. Brzucha jej rozpru�, jelita
na czysto wypuszczaj�c, a
bestia, rycz�c ze strachu,
ucieka� pocz�a...
- Sam to wam szlachetny rycerz
opowiada�? - spyta� z podziwem
powa�ny Gorgoniusz, baka�arz.
- Chcecie s�ucha�, s�uchajcie,
a nie przeszkadzajcie... -
sarkn�� niech�tnie gospodarz. -
W�tpia gubi�c ucieka� smok
przekl�ty, tedy rycerz za nim
pogna� i �ba mieczem odci��.
Dopiero� ku kr�lewnie si�
zwr�ci�: "A moja� ty
pere�ko!..." - powiada, za� ona,
kl�kn�wszy, wiar� mu
przyobieca�a, dank czyni�a i za
m�a przyj�� �lubowa�a...
- Wiadomo, �ycie zratowa�! No,
ludkowie, bezpiecznie b�dzie �y�
przy takim kr�lu...
- Ale i twardo - zaniepokoi�
si� Sylwester kotlarz.
- Nieust�pliwy. Smoka si� nie
zl�k�, to Rady Starszych
pos�ucha� nie zechce...
- Boga� tam!
- Ino patrze�, jak z wie�y
zadzwoni� i ca�e rycerstwo tu
zjedzie bohatyra przed oblicze
kr�la poprowadzi�. Tam i triumf,
tam i zr�kowiny odprawi� -
b�dzie si� na co popatrzy�...
Sto�y ju� stoj� przed zamkiem, a
barany i wo�y dworscy r�n�li
ca�� noc.
- Kto mocny w �ebrach, a
dopchnie si� bli�ej, nie
odejdzie dzisiaj g�odny.
W ciemnej komorze, niebaczny
na gwar ulicy, m�ody rycerz
my�la� o swej sprawie. Nie spa�.
Z otwartymi oczyma przele�a� noc
ca��, patrz�c na jawie w sen, co
si� mia� spe�ni� za chwil�. Oczy
�wietliste, modre jak to�
jeziorowa, sta�y w pami�ci,
patrz�c w g��b duszy mi�o�nie.
Usta dziewcz�ce r�ane dr�a�y
tu� przy jego ustach... Na g�os
bij�cych jego chwa�� dzwon�w i
surm pr�y�o si� i zrywa�o m�ode
cia�o, s�awy g�odne. W glorii
zbawcy_bohatera ni�s� go na
ramionach t�um przez ulice
grodu. Zas�u�y� sobie na to
wyniesienie, m�g� si� nim
cieszy� bez sromu. Czyn
spe�niony nie potrzebowa� si�
wstydzi� nagrody. Jak�e jest
pi�kna ona nagroda, jak s�odka!
Z zachwytem prze�ywa� j� wprz�d
ni�li nadejdzie. Niby prz�dziwo
subtelne przewija� przez r�ce
chwile, co nast�pi� mia�y,
ciesz�c si� zawczasu ich czarem
przewija� bez znu�enia
niezliczone razy...
A�, nasyciwszy dusz�, si�gn��
mimo, ku dniom dalszym. Urwa�o
si� naraz z�ociste prz�dziwo,
sko�czy�a si� dola swobodnego
rycerza Bo�ego. Jak z�oty akord,
b�j ze smokiem wie�czy� jego
woln� s�aw� i zamyka� j�. Wyda�o
mu si�, �e patrzy na ni� zza
grobu, zamkni�ty w nag�ym kr�gu
obowi�zk�w tak r�norodnych,
zawi�ych, wi���cych. Jasno��
prosta, z jak� dotychczas
rozcina� nieomylnie wszelkie
sprawy niby mieczem, ust�pi�
mia�a dziwacznym z sumieniem
zatargom, ust�pstwom,
s�uszno�ciom pozornym, zas�ugom
w�tpliwym. I z przera�eniem
pozna� naraz, �e b�d�c
dotychczas s�ug� wolnym
Jedynego, Najpot�niejszego Pana
�wiata, nie l�kaj�cym si� ani
s�uchaj�cym nikogo krom Niego,
zamieni �w zaszczyt i wielko��
na niewolnictwo ci�kie i
niewdzi�czne.
Wzdryga� si�, jak gdyby czuj�c
ju� na karku �elazny d�wigar
panowania. Z mrok�w izby �wiat�a
oczu sp�yn�y blisko ku niemu,
b�agalne, �zami nalane.
Rozchyli�y si� mi�o�nie
wp�dziecinne usta, rozdrgane
serdecznym kochaniem. Wpatrzy�
si� w nie d�ugo, bacznie. Mocne
one - przecie nie w�adne do
tyla, by wolno�� duszy
rycerskiej zast�pi�. S�odkie -
wszak�e nie tyle, by rado��
dobrowolnej s�u�by Najwi�kszemu,
Najlepszemu, Panu wynagrodzi�...
Przyodzia� si� szybko,
sprawnie, nie przyzywaj�c
nikogo. Boczn� furtk�, nie
zauwa�ony, wyprowadzi� wiernego
konia z obej�cia. Gdy �wietny
poczet rycerstwa stan�� przed
gospod�, a dzwony grodu
rozhucza�y si� w triumfie -
w�drowny, nie znany nikomu
rycerz Bo�y Jerzy, daleki ju�
by�, zagubiony, w przestworze
swobodnych dr�g.
`tc
Pierwsze dary
�w. Miko�aja
`tc
Dom ubogiego Symforiona
kamieniarza sta� przy g��wnym
placu Myry, g�ruj�cym wysoko nad
p�askowzg�rzem licyjskim. W
oddali b��kitnia�o morze. Bia�e
�agle, podobne motylom, skupia�y
si� wok� b�yszcz�cych w s�o�cu
portowych ramion Andriaku. Plac
by� du�y, nieustannie wype�niony
t�umem ruchliwym i gwarnym,
wieczn� rado�� dla oczu
dzieci�cych stanowi�cym, przeto
Prakseda, Sekundus i Abdon,
n�dzne potomstwo ubogiego
Symforiona, przesiadywali ca�e
dnie przed domem, syc�c oczy, by
oszuka� g��d �o��dka. Nagie ich
cia�ka wystalizn� ko�ci jaskrawo
wyra�a�y zadawnion� bied�.
Zapad�e g��boko oczy wpiera�y
si� po��dliwie w nieosi�gni�ty
nigdy przedmiot marze�: gor�ce
placki miodne, maczane w oliwie,
grubego handlarza Gorgona,
s�siada. Gdy na cienkim
tr�jz�bie �elaznym rozdawa�
placki szcz�liwcom, mog�cym
zap�aci� za nie �wier� obola,
oliwa kapa�a na gor�c� blach�,
przypalaj�c si� z sykiem, i
rozkoszna wo� dochodzi�a a� ku
dzieciom, powoduj�c �askotanie w
krzy�u i nap�yw �liny do
wyschni�tej grdyki.
Tu� za Gorgonem stara jednooka
Tryscylla sprzedawa�a go��bie.
Powi�zane za n�ki parami,
podlatywa�y wko�o niej,
trzepocz�c. Pr�cz go��bi
handlowa�a te� dziewcz�tami,
d�ugie chwile trawi�c na
szeptach z bogat� m�odzie��
myre�sk�, do kt�rej szczerzy�a
bezz�bne, krzywe usta. Wr�biarz
Thalesus zaprasza� r�k�
przechodni�w do wn�trza zasnutej
opon� izby, w kt�rej smrodliwych
ciemno�ciach ukazywa� w wiadrze
wody przysz�e losy. R�j much
brz�cza� opodal nad roz�o�onym
mi�siwem przed kramem rze�nika.
Psy bezpa�skie, p�owe, wa��sa�y
si� mi�dzy nogami przechodni�w.
�rodkiem placu przelewa� si�
ruchliwy t�um, pstro i barwnie
przyodziany. Filozofowie w
bia�ych tunikach szli powa�nie,
rozmy�lnie nie widz�c
przechodni�w. Za nimi �pieszyli
skryby. Nieraz zdarza�o si�, �e
na jednym ko�cu placu stawa� na
kamiennym podwy�szeniu retor, na
przeciwnym za� sofista, do
zupe�nego schrypni�cia g�osu
staraj�c si� przekrzycze�
wzajemnie i przyci�gn�� t�um do
siebie. Podjudzani przez
rozbawionych s�uchaczy, ko�czyli
nieraz dysput� pi�ciami. W dnie
�wi�teczne przesuwa�y si� w�r�d
mod��w procesje diakon�w i
pobo�nych diakonis w d�ugich
zas�onach na twarzach. Czasem
wstrz�sa� miastem �elazny krok
legij, d���cych z P�nocy na
Po�udnie albo ze Wschodu na
Zach�d. Rzemienne sk�rznie
zrudzia�e by�y od �nieg�w lub
pop�kane od gor�cych piask�w.
Drga�y moc� stalowe golenie,
kolana. Szcz�ka�y tarcze, w�adne
wznie�� Cezara, ol�niewa�y w
s�o�cu miecze, zdolne powali�
wybra�ca. Przed zwartym ich
w�em rozst�powa� si� z dala
t�um i gr�d zalega�a cisza. Oni
za� szli mimo, nie spogl�daj�c
na boki, zapatrzeni w dalek� sw�
drog�, we w�asn� rzymsk�
nieodpart� moc.
Gdy wiecz�r zapada�, do
wyg�odnia�ych dzieci powraca�
r�wnie jak one wychud�y ojciec
Symforion, ca�y dzie� pracuj�cy
w kopalniach marmuru, w twardym
trudzie zdobywaj�cy prawo do
n�dznego �ycia. Przynosi�
dzieciom gar�� fig i suchy
placek j�czmienny, po czym
uk�adali si� na spoczynek przed
drzwiami niskiego domostwa. Plac
zalega�a cisza. Czerwone
latarnie b�yska�y u drzwi
winiarni. Gdy i one zgas�y,
male�kie, samotne �wiat�o, ponad
bazylik� jak baczne oko czuwa�o
nad u�pionym miastem. Ka�dy z
mieszka�c�w spojrzawszy w t�
stron� wiedzia�, �e to p�onie
lampka zatlona ku czci Matki
Bo�ej, przed kt�rej obrazem
s�dziwy biskup Myry, �wi�tobliwy
Epiphanes, trawi dnie i noce na
nieustannej modlitwie. Z dawna
pacierzami jeno dzieli� sobie
czas, niewidomym od lat b�d�c.
Wiekowy by� biskup, z �o�a z
trudem d�wigaj�cy si� przy
pomocy pilnych diakon�w.
Rozlu�nione wi�zy starczego
cia�a z trudem przytrzymywa�y
dusz�, kt�ra lada dzie� uleci.
Ulecia�aby ju� pewno, gdyby nie
troska, do ziemi wi���ca. .
Podziela j� ca�e miasto: Nie
masz biskupa nast�pcy! S�usznie
przypuszczaj� ludzie, �e
dzia�aj� tu z�e czary. Bo raz po
raz diakoni i Rada przywodz�
przed starca kap�an�w co
najprzedniejszych,
naj�wi�tobliwszych, uczonych,
prosz�c, by r�ce na kt�rego z
nich po�o�y�, nast�pc� swoim
mianuj�c - na pr�no, bo
bezsilnie opadaj� starcze
d�onie. Do zmartwia�ego ucha
G�osy tajemne, nieodparte,
szepc�: Nie tego naznaczysz!!...
I pr�no wypatruje starzec �lepe
oczy, czekaj�c na godniejszego.
Stawali ju� przed nim z ca�ej
Licji ludzie godni wielkiego
zaszczytu, i ura�eni odeszli.
Wr�ci� do swojej pustelni,
u�miechaj�c si� wyrozumiale nad
starczym dziwactwem biskupa,
�wi�tobliwy anachoreta
Hierofanus. Odszed� uczony
teolog Baladon. Lud szemra�
niezadowolony. Lada dzie� biskup
zemrze i trza b�dzie chyba do
dalekiej Aleksandrii s�a�, do
tamtejszego ko�cio�a. Sko�atany,
serdecznie bolej�cy nad tym
stanem rzeczy Epiphanes czuwa�
nocami, w modlitewnym wysi�ku
daremnie staraj�c si� rozezna�,
od kogo pochodzi� wi���cy d�o�
jego G�os. By� to g�os Boga? Nie
by��e to - o udr�ko! - g�os
demona?! Wspieraj�c utrudzone,
rozesch�e cia�o o kl�cznik,
modli� si� starzec bezsenny.
Z pi�knego swego domu, na
przeciwnym ko�cu placu tu� przy
domku kamieniarza stoj�cego,
patrzy� uparcie w �wiate�ko
migoc�ce w komnatce biskupa -
Miko�aj, syn Euzebiuszowy. M�ody
by�, brzydki i nie�mia�y.
Dziwaczna nie�mia�o�� p�ta�a go
od dziecka niby sie�. Stroni� od
ludzi, kt�rych l�ka� si� w
cichym swym sercu. Bezpiecznym
by�by i wolnym gdzie� na
dalekiej pustyni, los za�
uczyni� go dziedzicem wielkiego
maj�tku, z kt�rym nie wiedzia�,
co pocz��. Noce jego by�y
bezsenne i nu��ce ci�k� trosk�.
Nie chcia� bogactwa, a jakby je
rozda�, nie wiedzia�.
Nie�mia�o�� klei�a mu wargi, gdy
pragn�� rozwa�nej porady
starszyzny. Zawezwa� ubogich,
niech bior�? �cierpn�� i skuli�
si� w sobie na my�l, �e
og�oszono by go dobroczy�c� i
wyniesiono w triumfie na plac.
Zbiera�a ochota rzuci� wszystko
i noc� uj�� z domu, lecz
wstrzymywa�a my�l o chciwym
krewniaku, kt�ry przyjdzie, dom
opuszczony zajmie i tward�
d�oni� zaci�y nad niewolnikami.
Udarowa� ich wolno�ci� - oni
przedsi� padli mu do n�g,
b�agaj�c, by im pozosta�
pozwoli�... I pl�ta� si�
bezradnie w�r�d swych
bezu�ytecznych dostatk�w,
kt�rych podj�� i dobroczynnym
potokiem mi�dzy ludzko��
skierowa� nie umia�.
�wit b�ysn��, r�owi�c g�ry.
Ranny wiew od�wie�y� sko�atan�
g�ow�. Stroskany m�ody bogacz
spojrza� z ganku w d�, gdzie
kamieniarz Symforion ziewa�,
powstaj�c do pracy. Dzieci
spa�y, nagie, skulone pod
ch�odem nocy, podobne do sinych
trupk�w. Nag�y b�l �cisn�� serce
Miko�aja.
Zaprawd� - pomy�la� - wszystko
na �wiecie jest l�ejsze i do
zniesienia �atwiejsze ni�
niedola ma�ych dzieci.
Wsp�czuj�cym okiem ogarn��
mo�na ka�dy b�l i p�j�� swoj�
drog� spokojnie, jeno nie
cierpienie dziecka. Cz�ek
dojrza�y zna przyczyn� i powody
swego b�lu. Cz�ek dojrza�y
zapa�nikiem jest �wiadomym -
dzisiaj le�y powalony, kto wie
za�, czyli sam nie t�oczy�
przeciwnika wczoraj? Kt�
odgadnie, jaki odwet gotuje mu
jutro? Lecz krzywda dziecka
ci�sza jest ni� �wiat. Niewinne
oczy, zachodz�ce �zami z
bolesnym zdziwieniem nad z�em,
pal�ce s� i niezapomniane jak
wyrzut Boga samego. Niewinno��
Chrystusowa mieszka w drobnym
cia�ku nie znaj�cym grzechu ni
jego przyczyny. Kto mi�uje
Chrystusa, mi�owa� musi ponad
wszystko inne - dzieci. Przez
nie dojdzie ku Niemu naj�acniej.
Biada �yciu, kt�re krzywdzi
ma�ych! Szcz�liwy, kto krzywd�
dziecinn� nagrodzi...
Stukot oddalaj�cych si�
�piesznie sanda��w obudzi� w
nocy Praksed�, c�rk� Symforiona.
Ciemna posta� w naci�gni�tym
g��boko kapturze mign�a w
zdziwionych oczach dziewczynki.
Odwr�ci�a si� na drugi bok, by
zasn�� ponownie, gdy zapach
bliski, n�c�cy poderwa� j� na
nogi. Instynktem g�odnego
zwierz�cia wyczu�a jad�o w
pobli�u. Si�gn�a r�k� -
znalaz�a. Ze zd�awionym piskiem
zdziwienia kopn�a w chude �ebra
braci. Na wp� przytomni ze snu,
rzucili si� na ni�, na zdobycz.
Nie m�wili nic. W mroku nocnym,
w�chem i dotykiem raczej ni�
oczami rozpoznawali,
zach�ystuj�c si� spazmem
rozkoszy, z widzenia jeno
znajome mi�siwo pieczone w
szafranie, w�gorze t�uste w
oliwie i placki, lepkie od
miodu, wonne od korzeni. Jedli
�ar�ocznie, pomrukuj�c z
rozkoszy, jak to czyni�
zwierz�ta, a� gdy szcz�ki im
usta�y, a ka�dunki po raz
pierwszy w �yciu sta�y si� pe�ne
i ci�kie, przebudzili �pi�cego
opodal ojca. Ubogi kamieniarz,
ostro�nym cz�owiekiem b�d�c, nie
zadowoli� si� samym faktem
radosnym. Nasyciwszy g��d,
zapragn�� wiedzie�, sk�d spad�y
dary nieznane. Lecz Prakseda nie
umia�a nic powiedzie�. Obudzi�a
si�, bo nieznajomy cz�owiek
bieg� przez plac. Poczu�a
placki, bo le�a�y tu� obok...
Zatliwszy olejny kaganek,
Symforion podj�� ostro�nie
reszt� zapas�w, by skry� je w
izbie przed okiem zawistnych
s�siad�w i - rado�� odj�a mu
mow�; oto jeszcze lniana szatka
w sam raz dla Praksedy, i
opo�cze ciep�e, wielb��dzie, dla
ch�opc�w, i woreczek dzwoni�cy,
a w nim... Ach! ach! a!...
Przyciskaj�c go obur�cz do
piersi, n�dzarz dygota� jak
li��. Nie b�d� ju� nigdy g�odni!
Ukl�k�, bij�c pok�ony Stw�rcy, a
tak�e i bogom, nie wiedzia�
bowiem, kto mu ten dar zes�a�.
Dzi�kowa� wi�c we �zach Jezusowi
i Jowiszowi zarazem,
Naj�wi�tszej Pannie i Afrodycie.
Naraz pomy�la�, �e niechybnie
okradziono kogo� w mie�cie, i
z�odziej, sp�oszony, zdobycz sw�
przy nich podrzuci�. Wszak�e
dziewczyna uciekaj�cego
s�ysza�a. Zgarn�� obur�cz skarb,
przenosz�c go w g��b ciemnej
nory, zwanej domem, przykazuj�c
srogo dzieciom nic nikomu o
zdarzeniu nie opowiada�,
natomiast pilnie s�ucha�, gdy
obwo�ywacz strat� og�osi. Lecz
obwo�ywacz nie ukaza� si� wcale
na placu, na kt�rym dw�ch
retor�w potyka�o si� na s�owa od
stra�y rannej do schy�ku dnia -
a� s�uchacze, zak�adaj�cy si� o
to, kt�ry przetrzyma, wod� im z
winem podawali dla pokrzepienia.
Ubogi dotychczas kamieniarz
nie wiedzia�, co o tym my�le�.
Nie wiedzia� r�wnie�, �e
nast�pnej zaraz nocy dzieci
ubo�szego jeszcze ni� on
Nazariusza taki� sam skarb przy
ubogim swoim pos�aniu znalaz�y i
�e r�wnie jak on ostro�ny
Nazariusz zaleci� dzieciom
milczenie. Z kolei bogatymi si�
zbudzi�y ma�e c�rki starej
Darii, wdowy niemoc� ruszonej,
potem Rustykus i Klemens,
sieroty po Tymoteuszu, tragarzu.
Wtedy przestano si� ju� ukrywa�
i wie�� hukn�a w�r�d ludzi, �e
dobroczynny demon nawiedza
miasto w nocy, rozdaje
kr�lewskie dary. Zapewne
obdzieli z kolei wszystkich
mieszka�c�w?
Z radosnym wzruszeniem my�leli
bogaci kupcy, jakie skarby
tajemniczy go�� musi zachowywa�
dla nich, skoro tak hojnie
obdziela n�dzarzy, niewartych
spojrzenia. Kim�e by�? Anio�em?
Demonem dobrym? Gdy nie kwapi�
si� i�� z darami pomi�dzy
bogaczy, gotowi go byli og�osi�
duchem piekie�, czartem, i dary
na ogie� skaza�. �e znajdowa�y
si� jednak pomi�dzy nimi
misternie z drzewa lub kamienia
rze�bione wyobra�enia Baranka
albo Go��bicy, musiano uzna�
niebia�skie pochodzenie
dobroczy�cy. Tymczasem nie
mija�a noc, by kto� z ubogich,
dzieci maj�cych, obdarowanym nie
zosta�. W mie�cie nie m�wiono
ju� o niczym innym, z groz�,
zawi�ci�, uniesieniem i
b�ogos�awie�stwem lub
oczekiwaniem. B�d� co b�d�,
podnosi�o to ogromnie znaczenie
grodu. Myra dotychczas szczyci�a
si�, �e wyl�dowa� w niej kiedy�
Pawe� z Tarsu, Aposto� narod�w,
a przeje�d�a� cesarz Hadrian,
obwo��cy po ca�ym �wiecie
frasobliw�, niespokojn� dusz�.
Do tych odwiedzin przybywa�y
nowe, nier�wnie wszak�e
znaczniejsze.
Nikt dot�d nie widzia�
tajemniczego przybysza. Zjawia�
si�, gdzie si� go nie
spodziewano, i - rzuciwszy do
wn�trza domu lub przed progiem
t�umok z darmi - znika� bez
�ladu. Niekt�rzy zar�czali, �e
widzieli �wietlisty r�bek
nikn�cej szaty i rozpoznawali
Archanio�a Gabriela. Inni
stwierdzali, �e pojawieniu si�
Geniusza towarzyszy� nag�y
wicher, a wraz czar schodzi� na
g�owy mieszka�c�w, klej�c im
oczy nieprzepartym snem. Wi�c
grube przekupki, omijane
dotychczas przez Ducha, kiwa�y
frasobliwie g�owami,
zapewniaj�c, �e nieczyste to
musz� by� moce.
W�r�d og�lnego zaciekawienia
prawie niepostrze�enie
przechodzi�a inna sprawa,
zaszczytu miastu nie
przynosz�ca, nie ogadana ani
roztrz��ni�ta jakby nale�a�o
przez gawied� rynkow�. Oto
Miko�aj, syn Euzebiuszowy, po
kt�rym s�usznie spodziewa� si�
by�o mo�na statku i pobo�nej
obyczajno�ci, zostawszy
dziedzicem nie byle maj�tku,
zamkn�� si� przed lud�mi, by
wie�� �ycie gorsz�ce i haniebne.
Co dzie� wieczorem (opowiadali z
�alem niewolnicy) m�ody pan
wymyka� si� z domu, by wr�ci�
dopiero o �wicie. Przepada� bez
wie�ci i darmo pr�bowano go
�ledzi�. Pozornie niezr�czny,
nabiera� chytro�ci w�a, gdy
chodzi�o o zmylenie �lad�w. Raz
wyzwole�cowi imieniem Jonas
uda�o si� go dostrzec: W ciemnej
opo�czy i kapturze szczelnie
nasuni�tym na g�ow� wa��sa� si�
po najgorszej, odleg�ej
dzielnicy miasta. Czego tam
szuka�?... Co wi�cej, starszy
wyzwoleniec Theobaldus, zaufany
nieboszczyka Miko�ajowego jca,
zajrza� kiedy� ukradkiem do
skarbca domowego i z
przera�eniem zauwa�y� w nim
znaczny ubytek. Miko�aj trwoni�
fortun�, z trudem zbieran� przez
pobo�nego a zapobiegliwego
Euzebiusza! Niew�tpliwie
ho�dowa� grzesznym mi�ostkom
greckim, przez Ko�ci�
najsurowiej pot�pionym.
Starsi m�owie starali si�
nak�oni� �wi�tobliwego
Epiphanesa, by grzesznika do
siebie zawezwa� i powag�
biskupi� popraw� �ycia nakaza�,
lecz starzec oboj�tny by� na te
namowy.
- Zali kto go na grzechu
zdyba�? - zapytywa�.
Darmo by�o zdziecinnia�emu
�lepcowi t�umaczy�, i�
niepotrzebny jest widok grzechu
samego, tam gdzie og�lne,
niezbite o winie trwa
przekonanie. Na koniec wi�c
dawni przyjaciele i towarzysze
nieboszczyka Euzebiusza, Markus
Ancilla, najbogatszy kupiec w
mie�cie, zapalczywy Chrystofor,
�eglarz, i �agodny Lucius,
trzymaj�cy gospod� w Andriaku,
zeszli si�, by synowi
przyjaciela sumienie
roztrz�sn��. Do�� d�ugo stukali
ko�atk� u wr�t, zanim niewolnik
otworzy� i dostojnik�w do atrium
wprowadzi�. Markus tr�ci�
znacz�co Chrystofora w bok, i
obaj smutnie pokiwali g�owami,
rozgl�daj�c si� doko�a.
Wykwintne niegdy� mieszkanie
wia�o opuszczeniem. Na zapylonym
marmurze tabliczek nie zapisa�
si� od dawien dawna �aden go��.
Jedynie przed obrazem
Naj�wi�tszej Dziewicy,
umieszczonym w miejscu, gdzie
poga�skimi czasy sta� o�tarzyk
b�stw domowych, p�on�a lampka
oliwna, jak dawniej.
Na odg�os krok�w odwr�cili
g�owy. Miko�aj sta� przed nimi,
schylaj�c si� w kornym uk�onie.
Nie�mia�a jego twarz wyra�a�a
najwy�sze zak�opotanie, szerokie
usta u�miecha�y si� niepewnie, a
z ca�ej postawy bi� l�k
nieczystego sumienia. Obrzucili
go surowo badawczym wejrzeniem,
siadaj�c wygodnie na �awie.
- Miko�aju, synu Euzebiuszowy
- zagai� rzecz Markus Ancilla z
powag� - jako przyjaciele ojca
twego pobo�nej pami�ci
przyszli�my ci� spyta�, co
czynisz?
- Zgorszenie miastu dajesz,
kt�rego �cierpie� nie mo�emy -
przerwa� porywczo Chrystofor.
- Zbawienie duszy nara�aj�c -
westchn�� Lucius, sk�adaj�c r�ce
na wydatnym brzuchu.
- Noce poza domem sp�dzasz -
podj�� surowo Ancilla - maj�tek
nikczemnie marnujesz. Nie po to
ojciec tw�j zapobiegliwie go
gromadzi�...
- Ha�bisz si�! tajnej
rozpu�cie oddajesz!
- Powiadaj� ju�, �e� wiary
�wi�tej odst�pi�, do poga�skich
praktyk bezecnych nale��c...
Miko�aj potrz�sn�� g�ow�
przecz�co.
- Oby tak nie by�o!... Dok�d
zatem chodzisz nocami?
- Gadaj nam zaraz, a
szczerze...
- W imieniu gminy ��damy!...
A gdy oskar�ony milcza�
uparcie, mn�c kraj sukni w
dr��cych palcach, w sercu
powa�nych m��w wezbra� s�uszny
gniew.
- Biada ci, nieszcz�niku,
kt�ry w szpony szatan�w
popad�e�! - zagrzmia�
Chrystofor. - Biada ci! Ratowa�
b�dziem tw� dusz�, z wol� czy
bez woli, obaczysz!
Wyszli wzburzeni, otrzepuj�c
na progu starannie sanda�y.
Miko�aj sta� bez ruchu.
Wyzwoleniec odprowadzi� ich do
drzwi.
- Nie tak nas tu niegdy�
przyjmowano - sapn�� do�
gniewnie Chrystofor. - Na taki
�ar nawet kropli wina nie
poda�e�, Symforionie!
- Nie mamy wina w domu,
dostojny panie! - szepn��
wyzwoleniec.
- Nie ma wina?! C� podajecie
do sto�u?
- Mleko kozie - westchn��
s�uga. - M�ody pan prza�nymi
plackami, figami i mlekiem �yje,
a my z nim - doko�czy� �a�o�nie.
- S�yszeli�cie, szlachetni
przyjaciele? - zagadn�� za
wrotami towarzyszy Markus
Ancilla. - W nocy fortun� trwoni
na rozpust�, w domu zasi� s�u�b�
g�odzi...
- Czary to poga�skie! Czary!
Tesalijskie j�dze go zmami�y. -
Widzia�y praczki onegdaj podle
gaju, kt�ren ku wybrze�u
schodzi, korow�d owych
czarownic, przy miesi�cu ta�ce
swoje sprawuj�cych...
- Uchowaj Bo�e! - wzdrygn��
si� z l�kiem Lucius.
- Na �wi�tego Walentego
m�czennika! W gaju?! To�e tam
Miko�aja, rzekomo wracaj�cego z
Andriaku, widziano!
- Baczycie?!
- Nie tylko dla pami�ci
cnotliwego Euzebiusza, lecz dla
spokoju ca�ego miasta, kt�re za
spraw� jednego apostaty
nawiedzone przez demony by�
mo�e, nale�y swawol� Miko�aja
grzesznika ukr�ci� - stwierdzi�
uroczy�cie Chrystofor.
Weszli do winiarni, gdzie
znajomi zwartym ko�em otaczali
Serwiliusza owocarza. Geniusz
dobroczynny nawiedzi� jego dom
tej nocy. Ma�a Lucylla zd��y�a
zobaczy�, gdy znika�, d�ugi
szmat barwnej materii. Dziecko,
jak to dziecko, upiera�o si�, �e
by�a to sakwa z kwiecistego
b�awatu zeszyta, z kt�rej
Geniusz wytrz�sn�� swe dary,
niew�tpliwie za� musia� to by�
kraj szaty lub skrzyd�a.
Lecz trzej m�owie s�uchali
tego oboj�tnie. Co tam Geniusz!
Dot�d nie by� u nich i u innych,
co najprzedniejszych. Nier�wnie
wi�cej poch�ania�a ich uwag�
sprawa Miko�aja. Obiecali sobie
roztoczy� baczny nadz�r nad
grzesznikiem.
Jako� w par� dni p�niej ju�
go wykryli, przemykaj�cego si�
noc� pod �cianami.
- Miko�aju! Miko�aju! st�j!...
S�ysz�c wo�anie, porwa� si�
ucieka�. Skoczyli za nim. Wnet
przy��czyli si� do nich
s�siedzi, zwabieni ha�asem.
Miko�aj p�dzi� jak jele�,
daremnie staraj�c si� zmyli�
pogo� w zawi�ej pl�taninie
uliczek. T�um, krzycz�c i
gro��c, bieg� za nim. Gorliwsi
kamieniami si�gali. Zbudzi�o si�
ca�e miasto.
R�wnocze�nie za� nieczu�y z
dawna na gwary zewn�trzne, w
rozmy�laniach dusznych
zatopiony, s�dziwy biskup
Epiphanes roztworzy� szeroko w
ciemno�� niewidome oczy. Wrzawa
rozbudzonego miasta bi�a w okna,
nie dochodz�c do�. Daleki o ca�e
�wiaty od wrzaskliwych ludzi z
do�u, uni�s� si�, zas�uchany w
G�osy tajemne, Boskie, zza
kraw�dzi �wiata dochodz�ce,
kt�rych d�wi�k tak jest odleg�y,
i� czterdzie�ci lat ciszy
straszliwej pustyni zaledwie
nieraz wystarczy, aby je uchem
pochwyci�. Nakaz, tyle lat
oczekiwany, przyszed� nareszcie
i bi� we� rozkazuj�co, mocno,
nieodparcie. Przy�o�y� d�onie do
czo�a, by uciszy� szum,
wype�niaj�cy such� czaszk� niby
morsk� konch�, i tre�� nakazu
rozezna�. Zapragn�� wsta� i
p�j��, cho� nie wiedzia�
jeszcze, dok�d. Nie by�o nikogo
w pobli�u. Diakoni zbiegli na
d�, zwabieni krzykiem na placu,
przeto sam d�wign�� z wysi�kiem
zniedo��nia�e cia�o. Dr��cymi
r�koma zmaca� biskupie swe
szaty. W�o�y� na g�ow� infu��.
Podpieraj�c si� lask�_krzywul�,
schodzi� po schodach, wiedziony
czuciem nieomylnym.
G�osy �piewa�y woko�o i w nim.
Rozeznawa� je teraz wyra�nie;
ptasz�cym ch�rem dzwoni�y:
Naznacz go! Naznacz go! Naznacz
go i spocznij rad...
Szed� ciemn� naw� ko�cio�a,
szcz�liwy, wyci�gaj�c w
ciemno�ci ramiona ku temu, kogo
g�os zwiastowa�!... - Nareszcie
b�dzie m�g� spocz��!... Czu� ju�
wieczn� wiosn� duszy, ku kt�rej
wyzwoli� si� osi�gnie prawo.
Odrzuci larw� cielesn� staro�ci,
jak �achman przykry, zetla�y...
Zachwia� si� nagle, bo
cz�owiek uciekaj�cy upad� mu do
n�g bezw�adnie. Roz�wiergota�y
si� G�osy, rozja�ni�a si� twarz
starca. Niezbicie czuj�c, i�
trzyma w ramionach nast�pc�, nie
pyta�, kim by� �w cz�owiek ani
sk�d si� wzi��. Nie wiedzia�, �e
r�wnocze�nie wtargn�� do
ko�cio�a gro�ny i wzburzony
t�um. Blask pochodni roz�wieca�
g��bok� noc bazyliki. W tym
�wietle ujrzano starca, jak
radosnymi r�kami zdejmowa� z
g�owy infu��, tyle lat na g�owie
ci���c�, i wciska� na g�ow�
zbiega. Z szyi krzy�, z r�ki
lask� pasterza, krzywul�. W
gor�czce szcz�liwej zsuwa� z
s�katego palca pier�cie�, dr��c�
r�k� szuka� d�oni, na kt�r�
ametyst nasunie. A ustroiwszy,
odwr�ci� go twarz� ku wyj�ciu i
wzni�s� wysoko b�ogos�awi�ce
d�onie nad g�ow� wybra�ca. Nie
s�ysza� gniewnego szemrania.
T�um, zaskoczony, nie chcia�
ust�pi� bynajmniej. Omy�ka
�wi�tobliwego �lepca by�a zbyt
widoczna i gorsz�ca. Szacunek
wstrzymywa�, rozs�dek nakazywa�
przeciwdzia�a� rych�o. Ruszono
naprz�d stanowczo. A w tej�e
chwili, wp�przytomny ze wstydu
i przera�enia, Miko�aj upu�ci�
zawini�tko, kurczowo dot�d przy
piersi trzymane. Upad�o z
szelestem na ziemi�. Okr�g�e
placuszki z miodu, rado��
dzieci, potoczy�y si� po
stopniach a� pod nogi t�umu.
- Sakwa Geniusza! -
wykrzykn�a ze zdumieniem ma�a
Lucylla, c�rka owocarza.
`tc
Opiekun Bo�ych stworze�
`tc
Nie�atwo by�o przejezdnym
dopyta� drogi do dawnego
arcybiskupa gnie�nie�skiego
Bogumi�a, od dziesi�tka lat
pustelnika. Wiedziano po
grodach, �e siedzi podle
Uniejowa na jednym z licznych
ostrow�w, ale na kt�rym? Jak do�
dojecha� przez lasy i bagna?
Przyje�d�ali w nadziei, �e
uniejowianie dojazd wska��, tu
jednak spotyka� ich zaw�d.
Pytani drapali si� w kud�y,
udaj�c, i� nie wiedz�, o co
chodzi. Biskup? Biskup? Na
ostrowie? T�po kr�cili g�owami,
daj�c poz�r doskona�ej
niewiedzy. Zniecierpliwieni
go�cie odje�d�ali z niczym.
Dopiero gdy t�tent ucich� na
go�ci�cu, u�miech zadowolenia
krasi� twarze, �cieraj�c wyraz
t�poty. Nie wydadz� lada komu
drogi do ojca Bogumi�a. Nie
wydadz�!
Tak by�o, ilekro� przeje�d�a�
cz�owiek konny, czyli znaczny,
wzgl�dnie znacznego wys�aniec.
Niech no jednak na go�ci�cu
pojawi si� kmie� wiod�cy
kulawego wo�u, chor� krow�,
nios�cy niemocne dziecko -
jeszcze g�by nie otworzy�, a ju�
wskazywano �cie�k�. �e t�dy
najlepsze doj�cie do pustelni.
�cie�ka g�sto zdeptana wi�a
si� lasem, omijaj�c wykroty i
mokrad�a, gin�a w paprociach
wielkich na ch�opa, dochodz�c
wreszcie do twardego brzegu
rzeki. Naprzeciw, o strzelenie z
�uku, ciemnia�a k�pa starych
olch, jawor�w, topoli.
Bia�odrzewy macza�y w wodzie
zwisaj�ce nisko ga��zie. To by�
ostr�w Bogumi�owy. Tutaj, gdy z
brzegu krzykni�to: Dajcie
przew�z w imi� Chrystusa Pana! z
g�szczu drzew wychodzi� siwy
pustelnik, odczepia� ukryt� pod
ga��ziami kryp� i p�dzi� j�
ra�no ku wo�aj�cemu, noc by�a
czy dzie�, lato czy zima,
jednako skwapliwy i przyjazny.
Bywa�y szarugi, �e nie daj Bo�e;
psa wygna� na dw�r gospodarz
szkoduje, li�cie lec� jak
zamie�, deszcz siecze wod�
kosymi strugami, a on wita
u�miechni�ty, rad odwiedzinom.
Dopiero� chore dziecko czy
bydl�tko umieszcza� ostro�nie w
krypie i pcha� j� do ostrowu z
powrotem. Na k�pie w g�szczu
sta�a chata, w�asnor�cznie przez
eremit� wzniesiona, z
przybud�wk� stanowi�c� kaplic�.
W niej przed drewnianym o�tarzem
pustelnik odprawia� codziennie
msz� �wi�t� i spowiada� ludzi.
U�miech, jakim wita�
przybywaj�cych, nie by�
przymuszony. Dawny biskup,
lekarz dusz i cia�, czu� si�
doskonale szcz�liwy. Daleko
zosta�y lata rozterki, gdy
wyniesiony na arcybiskupstwo
gnie�nie�skie nie czu� si�
zdolny sprosta� stawianym mu
wymaganiom. Lata �wczesne by�y
latami zam�tu, o�miu
powa�nionych ksi���t rozdziera�o
mi�dzy siebie Polsk� i
arcybiskup gnie�nie�ski winien
by� stan�� po stronie jednego z
nich przeciw pozosta�ym.
Oczekiwano, �e on, Bogumi�,
z�otousty kaznodzieja, p�jdzie w
�lady poprzednika, Jakuba ze
�nina, co wygna� W�adys�awa II,
dybi�cego na m�odszych braci.
Tego si� od niego domagano, on
za� nie chcia� stawa� po stronie
niczyjej, bo wszyscy ci
Piastowicze zdawali mu si�
r�wnie grzeszni, jedyn� za�
rzecz� godn� mi�osierdzia i
obrony - kraj i nar�d, o kt�rych
nie my�la� nikt. W�wczas, w
czasie dusznej m�ki, gdy le�a�
krzy�em w katedrze, modl�c si� o
drog�, nap�ywa�y do� s�owa:
"...ducam eum in solitudinem et
loquar ad cor eius..." zawiod�
go na puszcz� i b�d� m�wi� do
serca jego... Powtarza� z
uniesieniem te s�owa, n�c�ce jak
pokusa. Poi� si� nimi sekretnie,
hodowa� w sobie, a� na koniec
oznajmi� wszem wobec, �e pragnie
z�o�y� sw� godno��, by �y�
samotnie na puszczy.
Zdumienie by�o powszechne,
oburzenie wielu silne. Pozostali
biskupi poczytywali Bogumi�a za
tch�rza, ha�b� rycerskiego rodu
Poraj�w, z kt�rego pochodzi�.
Przedk�adaniom, namowom nie by�o
ko�ca. Wszystko nadaremnie.
"...ducam eum in solitudinem.."
Cho� eremita gmatwa� za sob�
�lady, by go nie odnaleziono,
rozesz�a si� wpr�dce wie��, �e
na kt�rym� ostrowiu siedzi i
chat� z bierwion buduje. M�wiono
o tym w kapitu�ach
gnie�nie�skiej, krakowskiej,
wroc�awskiej, pozna�skiej. P�ki
lato, dobrze mu eremit� udawa� -
u�miechali si� kanonicy. -
Obaczym, rych�o przybie�y do
najbli�szego klasztoru, gdy
pluchy jesienne nadejd�... Ale
zimy przechodzi�y i mija�y
srogie, nie wyp�aszaj�c
pustelnika z obranej przeze�
kryj�wki. Tyle �e co dwa
miesi�ce puka� do furty ojc�w
cysters�w, prosz�c o wino
mszalne i op�atki. M�ki ni kaszy
ofiarowanej bra� nie chcia�,
powiadaj�c, �e ludzie przynosz�
mu jad�a do zbytku.
Prawda, �e ludzie schodzili do
niego licznie. Zrazu z
ciekawo�ci, wpr�dce z dusznej
potrzeby, bo nie zdarzy�o si�
jeszcze w puszczy, by kto o Bogu
m�wi�, jak m�wi� Bogumi�.
Prawdziwie Bogu mi�y. A c�
dopiero, gdy si� okaza�o, �e Pan
da� mu moc poznawania ka�dej
choroby i znajdywania dla niej
s�usznego lekarstwa. To ju�
istne ci�gi sz�y przez ca�y rok,
z si� i posi�k�w, zza Kalisza,
spod Poznania. Po kilka dni szli
nieraz ludzie, d�wigaj�c na
plecach chorego lub wiod�c chore
bydl�tko. I zawsze Bogumi�
poradzi�.
Dziw, jakie mia� serce dla
wszelkiej �ywiny. Takie samo,
jak dla ludzi. Gniewa� si�
bardzo na widok wo�u z karkiem
tak obtartym jarzmem, a� gni�a
�mierdz�ca rana. "Odpowiesz za
to, bracie, przed Panem na
s�dzie" - mawia� do niedba�ego
gospodarza. "Gdyby ten w� m�g�
przem�wi� - powiada� jeszcze -
zawstydzi�by was, chrze�cijany.
Bo Pan nasz nie da� bydl�ciu
�adnej obietnicy, a przecie
uczciwe jest i wierne, i do
ostatniego tchu pos�uszne. Nam
obiecano przysz�� chwa�� i
wielkie nagrody, a wiele� w
sercach l�gnie si� z�o�ci i
pychy?... Hej, wyprzedzi�yby nas
zwierz�ta, gdyby im Pan dusz�,
jako nam, da�! Wy�ej wzniesie
si� orze� ni� my�l chciwa, co
tylko w�asnej korzy�ci patrzy,
wdzi�czniejszy od cz�owieka
skowronek, milszy s�owiczek, a
gdzie dusza wierniejsza ni� pies
swemu panu wierny? Zbawiciel
tako� mi�owa� wszelkie
stworzenie. Nie rzek� do Piotra:
Pa� skopy moje, albo: Pa� byd�o
moje, jeno z czu�o�ci�: Pa�
baranki moje... A dzieci�tkiem
b�d�c, sam ptaszki z gliny lepi�
i �ycie im dawa�, jako nam
Ewangelia �wi�tego Dzieci�stwa
powiada..."
Ku niema�emu podziwieniu
ludzi, gadzina zrozumia�a
przychylno�� Bogumi�ow�.
Opatrywa� rany, gadaj�c
�agodnie, i bydl� ani si� nie
poruszy�o. Nastawia� zwichni�te
czy spleczone nogi, naprawia�
kopyta. Leczy� zapalenie wymion,
zo�zy, paskudnika, nawet czarne
wrzody, ochwat albo kolk�. Potem
nieraz bywa� k�opot, bo
zwierz�ta odej�� z ostrowu nie
chcia�y. Zaprze si� krowa
racicami w ziemi� i ryczy,
ogl�daj�c si� za Bo�ym cz�ekiem.
Dopiero� Bogumi� pie�ci j�,
namawia i do gospodarza
nak�ania. Nieraz zatrzymywa� u
siebie chore stworzenie, by nad
nim d�u�sz� mie� piecz�. Owce,
ciel�ta pas�y si� na wyspie, nie
doznaj�c �adnej szkody od wilk�w
nawet zim�, gdy rzeka stan�a i
dost�p po lodzie by� �atwy.
Zdarza�o si�, �e ludzie id�cy do
ojca Bogumi�a stawali strwo�eni,
widz�c na �niegu wydeptany
chodnik wilczy. Rety! rety!
zastan�� go �ywego? Tyle
psiarstwa przesz�o! Lecz na
ostrowiu ojciec Bogumi� �ywy i
zdrowy karmi� sw� trz�dk�,
pomi�dzy kt�r� p�ta� si� kulawy
wilk, przywiedziony snad� przez
stado. Dziwy to by�y wielkie.
Ludzie �egnali si� ukradkiem,
niespokojni. Jakie mia� zakl�cia
bywszy biskup - nie wiadomo, ale
na ostrowiu jedno zwierz� nie
by�o krzywe drugiemu. Jakby inny
�wiat. Jakby utracony raj, z
kt�rego grzech wygna� ludzi.
Wieczorem, gdy wszyscy
odeszli, Bogumi� odmawia�
pacierze siedz�c na zwalonej
k�odzie. Wilk i dwa psy le�a�y
przy nim, grzej�c nogi starca.
Krowy prze�uwa�y g�o�no. Chory
w� st�ka�. Sarny, le�ne
przyjaci�ki, pas�y si� opodal
beztrwo�nie. Mi�dzy jedn�
zdrowa�k� a drug� pustelnik
my�la� o tym, jak ma�o cz�owiek
zna zwierz�ta, cho� �yje z nimi
pospo�u od wiek�w i z us�ug ich
korzysta. Jaka dumka �ni si�
psu? Jakie my�li kr��� powoli w
m�drej czaszce wo�u? Sk�d to
wiedzie�? Pan przekaza� ludziom
wszystko, co im do zbawienia
potrzebne, nie przekaza� tego,
co dotyczy innych �wiat�w.
M�drze uczyni�, gdy� �ycia nie
starcza, by poj�� i przemy�le�
zadania cz�owiecze. Do�� wysi�ku
siebie zbawi� i drugim do
zbawienia dopom�c. K�dy� czas
my�le� o innych, nie
cz�owieczych sprawach? A mo�e
kiedy� przem�wi� do zwierz�t
Pan, za�wiecaj�c nad ich
pokornym bytem nadziej�?
Niepodobna, by przepada� zas�b
zwierz�cej cnoty i zwierz�cego
niezawinionego cierpienia. Bo
nie jest zwierz� zwierz�ciu
r�wne, nawet w gatunku swoim, w
cechach rodzaju swojego. Jedne
pracowite, �agodne, inne
z�o�liwe, niedba�e. Za� gdzie
zas�uga, tam musi by� i
rachunek, w�odarz za� niebieski
czyni liczb� ze wszystkiego...
Gromadzi si� pewnie ono dobro w
spichrzach Bo�ych, by by� u�yte
w porze znanej Panu...
Ludzie wsiowi nieradzi
wyjawiali miejsce pobytu ojca
Bogumi�a i stare podania nie
wspominaj�, czy kto z mo�nych
odwiedzi� kiedy pustelni� pod
Uniejowem. Pozostawa�a ona
ukochanym miejscem w�dr�wek
wie�niaczych. I gdy w roku
pa�skim 1182 starzec zasn��
w�r�d oddanych sobie dusz
ludzkich i zwierz�cych, wie�� o
jego zas�udze, cudach przeze�
dokonanych rozesz�a si� szeroko
po kraju i po ca�ym �wiecie,
sk�aniaj�c Stolic� Apostolsk� do
wyniesienia Bogumi�a na o�tarze.
Od tego min�y liczne wieki,
zasz�o wiele zmian, przeobrazi�
si� �wiat i rzeka ju� nie ta, co
ongi, i puszcze znik�y, i ziemi�
zmy�y ulewy �elaza, ognia, krwi,
�ez, i nic nie pozosta�o takim,
jak by�o w�wczas, kromia mowy i
wiary. Mimo tych zmian,
corocznie teraz jak dawniej, w
dzie� b�ogos�awionego Bogumi�a
ludzie z okolic Dobrowa i
Uniejowa prowadz� byd�o i konie
na gr�b pustelnika, prosi� go,
by pob�ogos�awi� �ywin�.
`tc
Per�y �w. Orszuli
`tc
Ilekro� stara Erlenda zacz�a
opowiada�, zas�uchane dziewki
przerywa�y prac�. I teraz
wrzeciona zamar�y nieruchomo w
ich r�kach, gdy prawi�a
podniesionym g�osem:
- ...$a ma ci on Attyla, syn
Mundzuka, g�ow� wielk�, grzbiet
garbaty, nogi krzywe, nos
perkaty, sk�r� ��t� i kose
oczy. Kobyle mleko pija, surow�
konin� Ϳre, po sze�� palcy ma u
n�g. Kiedy tupnie w z�o�ci, dym
smrodliwy idzie spod murawy. W
dymie demony si� k��bi�,
Mundzukowemu synowi pos�uszne.
Nie zdzier�y im nikt... Ma za�
ci on Attyla sw�j stolec daleko,
w stepie gor�cym, r�wnym. Cztery
wie�yce strzeg� jego domu. Po
cztery razy waruje wko�o
cz�stok�. Na ka�dym palcu
cz�stoko�u wbita g�owa wroga. Z
wygni�ych oczu kapie trupi jad,
groz� niesie na wskr� stepu.
Nie zd��y ich s�o�ce wybieli�,
ju� wiatr p�dzi cuch nowych
g��w. Dr�y z trwogi ziemia
doko�a. Dyszy ci�ko z l�ku
step... Za czterokrotnym
opasaniem g��w ucztuje rad
Attyla, syn Mundzukowy. Z nim
pi��dziesi�ciu jego syn�w i stu
hetman�w przedniejszych - Ellak
o srogim obliczu, Dengitzik
dr��czk� maj�cy, wielki Emedzar
g�ry przenosz�cy, Uzindur tr�dem
dotkni�ty, Uto, Iskalm i
Ernak... Ze z�otych i srebrnych
czar pij� Attylowe syny i woje;
on sam za� z czary drewnianej,
zakl�tej. Podle pa�acu jego stoi
pomieszkanie �on. Jest ich
dziewi��dziesi�t i dziewi��. A
najpierwsza jest Cerka, kt�r�
zw� te� Helg�, jasnow�osa, z
p�nocy branka przywieziona. Ta
ma sw�j pa�ac osobny. S�uchaj�
si� zachcenia Attyli,
Mundzukowego syna, cesarz
rzymski Walencjusz, w wielkim
Bizancjum siedz�cy, i wszyscy
kr�lowie Wschodu. Straszny on.
"Tra