1541

Szczegóły
Tytuł 1541
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1541 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1541 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1541 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Zofia Kossak Szale�cy Bo�y    Tom   Ca�o�� w tomach         Zak�ad Nagra� i Wydawnictw  Zwi�zku Niewidomych  Warszawa 1996  `pa             T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni Z$n, Warszawa, ul. Konwiktorska 9   Przedruk  z wydawnictwa "Pax",  Warszawa 1957      Pisa�a K. Kruk  Korekty dokona�y  M. Szyma�ska  i I. Stankiewicz  `st   11) 21) 31) 41. l1 .1 .1 .1 .1 .1 rI.A.1.a  Legenda o �w. Jerzym  `tc   Prawy i pobo�ny rycerz, Jerzy z Kapadocji, zatrzyma� konia przed gospod� zwan� "Rajem strudzonego" i ze zdziwieniem spojrza� po panuj�cym na ulicy zbiegowisku. Dzie� nie by� targowy ni �wi�teczny, wszak�e t�umy ludzi d��y�y �piesznie w stron� rynku. Gruby i gadatliwy gospodarz "Raju", Domicellus, zapytany o przyczyn�, podni�s� w g�r� obie d�onie,  - Nieszcz�cie! - krzykn��. - Kr�lewna los wyci�gn�a! Jedynaczka! Czterech ksi���t ju� zje�d�a�o w swaty... i z darami! A ot, co!... Los... St�d taka wrzawa na grodzie...  - Ni s�owa nie rozumiem z tego, co mi prawisz... Jaki los?  - Mo�liwe�, by�cie nie wiedzieli, panie, o bestii piekielnej, przekle�stwie Syleny?  - Nie s�ysza�em.  - Z daleka chyba jedziecie, bo� ju� po ca�ym �wiecie o tym g�o�no...  - Z daleka jad�, istotnie. Powiadaj�e, w czym rzecz, czasu na pr�ne gadanie nie trac�c.  Odpi�� podpink� z zesch�ego rzemienia i zdj�� z g�owy ci�ki he�m.  - Ju�ci w dw�ch s�owach si� nie da... Uroczysko tu jest niedaleko, gdzie z dawien dawna demony poga�skie si� kry�y. Powiadaj�, �e w Pustyni Libijskiej tyle ich nie najdziesz, wiela tutaj by�o. Miejsce sobie ulubione obra�y. Z tej racji nikt chwili spokojnej nie mia�. W bia�y dzie� praczka, �ona Protusowa, widzia�a spro�nego ko�lacza pod grodem! Nieczyste dziewki wiod�y przy miesi�cu swoje ta�ce i ch�opc�w k'sobie wabi�y... A� eremita jeden zbo�ny, kt�rego zwano Fulgencjusz, na kolanach si� sun�c, granic� szata�stwu zakre�li�, kopczykami kamiennymi j� znacz�c, a nad kopczykiem ka�dym zakl�cie krzy�a czyni�c. Tak w siedemdziesi�t dwa lata obszed� uroczysko i spokojnie zasn�� w Panu. Pok�j jego pami�ci! Diab�y poga�skie, w ciasnym kr�gu zawarte, zdech�y powoli czy usz�y... Zgin�y. Wprz�d przecie� sztuk� szata�sk� sp�odzi�y besti� straszliw�, trzy stajania d�ug�, do sko�czenia �wiata trwa� maj�c�, kt�ra kraj n�ka, a ludzi do po�owy bodaj wytrzebi�a...  - Jak�e, nie chroni od niej granica pobo�nego eremity?  - Chroni, i owszem. Ludzie sami szli. Podchodzi�a potwora pod granic�, n�c�c, kto jeno tamt�dy przechodzi�, i szli...  - Nie mo�e to by�!  - Na �wi�tego Piotra w Wi�zach kln� si�, �e nie ���, szlachetny rycerzu. Wielu zgin�o! Najlepszych, naj�wi�tobliwszych!... Poszed� cnotliwy biskup Makary z relikwiami egzorcyzmowa� potwor�... Relikwij poniecha� na kopcu, sam zasi� ku bestii pobie�a�... Rycerstwa wiela chodzi�o! Samotrze� i kup�... �aden nie zdzier�y�... Miecz�w zabyli i poszli. Podobnie� uczeni Maksencjusz oraz Pelagiusz. Gadali, �e si� jeno z dala przygl�dn� okropie, by j� w ksi�gach uczonych opisa� - a poszli! A innych! Nie zliczy!  - Czym�e mami�a, na Boga!  - Tego wam, szlachetny panie, nie powiem, jako �e nikt, kto by owego Lewiatana, syna diab�a i spro�nej nimfy poga�skiej, obaczy�, �yw nie uszed�. Nie ostoi si� jej czarom nikt, i was by zmami�a.  - Nie.  - Tak samo gadali tamci, a jeno wiatr od bestii poczuli, ju� ku niej pobiegli. Czym wabi, nie wiadomo: co za� z nimi czyni, �atwo poj��, na ko�cie bielej�ce z daleka spojrzawszy.  Wrzawa na ulicy ros�a.  - Mi�o�ciwy kr�l - podj�� gospodarz - spo�eczno�� w tak �a�osnym stanie widz�c, w uk�ady z besti� wszed�...  - Chrze�cija�ski pan! w uk�ady?!  - Ha, trza podle��, gdzie przele�� nie lza. By ku granicy nie podchodzi�a, m��dk� jedn� szesnastolatk� w wieczyste czasy co roku dawa� obieca�... Heroldy w kapturach przez tr�by to og�osi�y i bestia przysta�a. M�drze zrobi� mi�o�ciwy kr�l i ca�y nar�d go chwali. B�dzie dzi� pi�tna�cie lat, jak uk�ad trwa... Dziewek i tak rodzi si� niby czego dobrego; jedna na rok si� straci, ani poznaku po tym nie ma w grodzie... Jeno �e dzi� na kr�lewn� pad� los i�� ku bestii na po�arcie. Chcia� kr�l c�rk� od prawa uchyli�, ale Rada Starszych nie przysta�a. I s�usznie... Raczcie zdj�� zbroj� i spocz��, szlachetny rycerzu.  - Nie czas na to - odpar� w�drowiec.  - Kum Marko, kt�ren na kasztel chodzi� z innymi, ju� wraca! - zawo�a� gospodarz i pobieg�.  Rycerz w�o�y� z powrotem ci�ki he�m na m�od� g�ow� i poszed� do konia uwi�zanego przy s�upie. Ko�, pod srebrnymi blachami, bia�y by� jak �nieg. Wielkie, m�dre oczy przeb�yskiwa�y przez wiziory nacz�ka opatrzonego w ostry grot. Rycerz podci�gn�� rozlu�nione uprzednio popr�gi.  - Nie pora jeszcze spocz��, przyjacielu m�j. Przygoda nas czeka, przedziwna, najwi�ksza, jaka by� mo�e. P�jdziemy. Nie zawiedziesz mnie, przyjacielu koniu! Nie chybnie si� gi�tka p�cina. Nie zmami nas bestia straszliwa... Czym�e ona wabi? Czarem. Czar dzia�a na tych jeno, co chc� zawczasu podda� si� czarowi. Niew�tpliwie wabi ona czym�, co skryte jest w duszy cz�owieczej. W�dk� zarzuca, za� cz�owiek sam idzie niebacznie. Ty nie ulegniesz pokusie. Lepiej ni� blachy chroni� ci� b�dzie uczciwa prostota zwi�rz�ca. Bezgrzaszny�. Nie pr�bowa�e� owocu z drzewa wiadomo�ci z�ego. Bezpieczny� przeciw urokom. Oby pozwoli� mi B�g bodaj na ten dzie� jeden sta� si� podobnie prostym, niewinnym, spokojnym, nie dociekaj�cym niczego...  - Kr�lewn� wiod�! - zabrzmia�o.  Podj�� z piersi ryngraf miedziany z wizerunkiem Zbawiciela i uca�owa� gor�co. Wskoczy� na wysokie siod�o, uj�� w r�k� kopi� i nie spuszczaj�c przy�bicy wyjecha� wolno z obej�cia.   T�um obj�� go, obla� fal�. Wszystkie g�owy nios�y si� w stron�, sk�d dochodzi� j�kliwy wrzask surm. Po chwili ukaza� si� orszak. Od d�ugich, srebrnych tr�b zwiesza�y si� czarne opony. Za tr�baczami sz�y p�aczki, wyj�c i paznokciami dr�c swoje oblicza, a� krew �cieka�a na ich bia�e obleczenie. Za p�aczkami, w�r�d dru�yny milcz�cego ponuro rycerstwa, niesiono z�ot� lektyk�. W lektyce s�dziwi kr�lestwo, p�acz�c, obejmowali ramionami jedynaczk�. Siwa g�owa kr�la chwia�a si� z b�lu. T�um wznosi� na jego cze�� okrzyki, kt�rych nie s�ysza�, nieprzytomnymi oczami patrz�c na sw� c�rk�, cud wiosny. Stara kr�lowa zawodzi�a na r�wni z p�aczkami. Za lektyk� paziowie nie�li pochodnie i wie�ce asfodelowe, jako za pogrzebem.  Obcy rycerz jecha� st�pa po�r�d t�umu, nie zauwa�ony przez nikogo. Szli d�ugo. S�o�ce chyli�o si� ku zachodowi, gdy ujrzano kopczyki kamienne, wzniesione niegdy� ofiarn� d�oni� eremity. Na ten widok p�aczki podwoi�y lament. Orszak stan��. Sp�akane panny s�u�ebne podprowadzi�y kr�lewn� do tajemnej z�a granicy. Przest�pi�a j�, blada jak giez�o.  W�drowny rycerz piersiami konia rozepchn�� t�um, wysun�� si� naprz�d i przejecha� za ni�.  W t�umie buchn�y okrzyki:  - Kto� jest?  - Gdzie jedziesz?... Tam �mier�!  - Nie zratujesz, a sam zginiesz! Zawracaj, nieszcz�sny, co si�!  Nie odwr�ci� g�owy. Kr�lowa matka stan�a w lektyce, b�ogos�awi�c mu. Nie s�ysza�. Orszak zawr�ci� powoli w�r�d p�aczliwych d�wi�k�w tr�b.  Rycerz spojrza� na kr�lewn�. Sta�a l�kliwie, smuk�a, w d�ugiej bia�ej szatce. We wzroku jej dojrza� pr�cz l�ku nie wiedz�c� o sobie ciekawo�� przed straszn�, lecz, kto wie, n�c�c� mo�e tajemnic�. Nie zwraca�a na niego uwagi... Gdy tak stali w�r�d ciszy pustkowia, z pobliskiego boru dolecia� szum jak gdyby nadp�ywaj�cej burzy. Ko� pocz�� chrapa�, nastawiwszy uszy, rycerz uj�� krzepciej kopi� i wyt�y� wzrok. Wyda�o mu si�, �e krzaki, podszycie lasu stanowi�ce, poruszy�y si� i id� ku nim. To pe�z�o cielsko potwora. Leniwie, niby omackiem, gadzinowe, niesko�czone, szpetne. Wraz podnios�o si� �bisko olbrzymie, potworne, o ma�ych, zapad�ych �lepiach i szerokiej jak wierzeje paszczy, zako�ysa�o si�, stan�o. Tu� poza �bem toczy�y si�, kurcz�c i rozci�gaj�c, zwa�y pier�cienne cielska, ob�e, brzuchate, nie bronione �usk�. Wyd�te boki przewala�y si� niezdarnie i plugawie, gdy straszny �eb zwraca� si� w prawo i w lewo, szukaj�c... Dojrza�, znieruchomia�, wpi� �lepia w kr�lewn�. Stoj�cy w pogotowiu rycerz spojrza� na ni� i ujrza� w zdumieniu, �e z twarzy dziewczyny znik� strach. Sta�a niby urzeczona. Niepewny p�u�miech drga� na rozchylonych wargach. Naraz post�pi�a par� krok�w naprz�d.  - St�j! - krzykn��.  Nie s�ysza�a jego g�osu, id�c naprz�d coraz pr�dzej. Ruszy� koniem w poprzek jej drogi - j�a biec. Zerwa� p�aszcz z ramion i zarzuci� jej na g�ow�. O�lepiona, stan�a jak wryta, j�cz�c i s�aniaj�c si� bezradnie.  Teraz sprawiedliwy rycerz sta� oko w oko z potworem. Spojrza� w iskrz�ce �lepia i opu�ci� kopi� mimo woli. Bo �lepia smocze, ma�e i pod�e na poz�r, nagle rozjarzy�y si�, ros�y, a� zap�on�y olbrzymie, przes�aniaj�c sob� wszystko inne. Niby dwie banie ogromne z czarodziejskiego kryszta�u, migota�y tysi�cem powierzchni, z kt�rych ka�da jawi�a si� ukrytym i cudownym �wiatem. Spojrza� rycerz raz wt�ry i ujrza� w nich naraz wszystkie rzeczy ziemi, wszystkie uczucia i my�li, i niesko�czenie zawi�e sprawy cz�owiecze. Nienazwane, nieprzyznawalne, n�c�ce, kusz�ce, tajemne, k��bi�y si� wirem barwnym, wy�ania�y si� i znowu zapada�y w g��bi�. Rzeczy cenne, rzeczy wa�kie, i potrzebne w zwierciadle oczu smoczych jawi�y si� b�ahe, bezu�yteczne i �mieszne, ust�puj�ce miejsca s�odkiej pon�cie pokusy. Za rzekom� mg�� widziade� przeb�yskiwa�y co moment jakoby �wiaty dalekie, w wiecznym obrocie nieuchwytnej kolejno�ci ukazuj�ce si� i znikaj�ce, dziwne, nieznane, ci�gn�ce, i rycerz poczu� niezmo�on� ch�� spojrzenia w nie z bliska, chwycenia nici zagadki. Ko� nie chcia� post�pi� w prz�d, lecz potw�r przysuwa� si� sam i czarnoksi�skie zwierciad�a by�y coraz bli�ej. Pochyli� si� nad nim rycerz zaciekle, badawczo. Wtem miedziany ryngraf, na piersi jego wisz�cy, odbi� si� w oczach poczwary. Z migotliwej bani wyjrza�a ku rycerzowi twarz Chrystusowa zniekszta�cona blu�nierczo, wykoszlawiona, przesmutna. Strwo�ony, zas�oni� twarz d�oni�. Czar prys�. Znik�y u�udne �wiaty - pozosta�y zwoje cielska, opasuj�ce go ju� kr�giem wok�. Spi�� konia i run�� na besti�. �wisn�a ostra kopia, przebi�a paszcz� straszliw� na wskro�. Przebi�a raz wt�ry, raz trzeci, p�k�a od rozmachu. Pochwyci� jasnego miecza. Wielkimi ciosami odr�ba� poczwarn� g�ow�, a gdy upad�a martwa, buchaj�ca krwi�, zdj�� he�m i prze�egna� si�.  Obejrza� si� na kr�lewn�. Sta�a opodal niby skamienia�a. Zsiad� z konia i podszed� ku niej.  - Jako martwe �cierwo le�y - rzek�. - Nie b�dzie ju� szkodzi� nikomu. Chrystus Pan zratowa� nas, wol� walki daj�c, bo ubi� go by�o fraszk� godn� dziecka.  Nie odpowiedzia�a, patrz�c na� z ub�stwieniem i mi�o�ci�. Widzia� jej si� wielki, jedyny w ca�ym �wiecie obro�ca i zbawca, najpi�kniejszy, najbli�szy, kochania i podziwu godny. W zachwyceniu wstydliwym, uroczym, s�a�a mu dusz� pod nogi, gdy, wzi�wszy konia za wodze, poszli razem ku widniej�cym niedaleko kopcom kamiennym, r�k� zbo�nego eremity Fulgencjusza przed laty wzniesionym.   �pi! Nie dziwota; po takiej przeprawie!... �pi!... Uciszcie si�, mili chrze�cijanie... - uspokaja� gruby Domicellus t�um cisn�cy si� przed wrotami gospody.  Daremnie. Wiwatom i krzykom nie by�o ko�ca. Po�owa ludno�ci syle�skiej zebra�a si� tutaj, po�owa pobieg�a jeszcze przed �witem ogl�da� �cierwo zabitej poczwary. Gr�d by� od�wi�tnie przybrany, radosny. Gruby Domicellus, zatkn�wszy r�ce za pas, opowiada� najbli�ej stoj�cym o przebiegu walki. S�uchali z zapartym tchem.  Wtenczas potwora podnios�a �bisko, jak wie��, i k�api�c z�bami powiada: "Zaprzedaj mi dusz�, albo ci� zjem". A zasi� rycerz: "Nie przedam!" Ona: "Przedaj!" On: "Zgi�, przepadnij! Nie przedam, bestio piekielna!..." Tak ci si� sobie przemawiali, a� okropa, widz�c, �e go nie ustraszy, smr�d wypu�ci�a jak dym, przytomno�� odbieraj�cy. Lecz rycerz nozdrza sobie r�k� zatka� i kopii si� j��. Brzucha jej rozpru�, jelita na czysto wypuszczaj�c, a bestia, rycz�c ze strachu, ucieka� pocz�a...  - Sam to wam szlachetny rycerz opowiada�? - spyta� z podziwem powa�ny Gorgoniusz, baka�arz.  - Chcecie s�ucha�, s�uchajcie, a nie przeszkadzajcie... - sarkn�� niech�tnie gospodarz. - W�tpia gubi�c ucieka� smok przekl�ty, tedy rycerz za nim pogna� i �ba mieczem odci��. Dopiero� ku kr�lewnie si� zwr�ci�: "A moja� ty pere�ko!..." - powiada, za� ona, kl�kn�wszy, wiar� mu przyobieca�a, dank czyni�a i za m�a przyj�� �lubowa�a...  - Wiadomo, �ycie zratowa�! No, ludkowie, bezpiecznie b�dzie �y� przy takim kr�lu...  - Ale i twardo - zaniepokoi� si� Sylwester kotlarz.  - Nieust�pliwy. Smoka si� nie zl�k�, to Rady Starszych pos�ucha� nie zechce...  - Boga� tam!  - Ino patrze�, jak z wie�y zadzwoni� i ca�e rycerstwo tu zjedzie bohatyra przed oblicze kr�la poprowadzi�. Tam i triumf, tam i zr�kowiny odprawi� - b�dzie si� na co popatrzy�... Sto�y ju� stoj� przed zamkiem, a barany i wo�y dworscy r�n�li ca�� noc.  - Kto mocny w �ebrach, a dopchnie si� bli�ej, nie odejdzie dzisiaj g�odny.   W ciemnej komorze, niebaczny na gwar ulicy, m�ody rycerz my�la� o swej sprawie. Nie spa�. Z otwartymi oczyma przele�a� noc ca��, patrz�c na jawie w sen, co si� mia� spe�ni� za chwil�. Oczy �wietliste, modre jak to� jeziorowa, sta�y w pami�ci, patrz�c w g��b duszy mi�o�nie. Usta dziewcz�ce r�ane dr�a�y tu� przy jego ustach... Na g�os bij�cych jego chwa�� dzwon�w i surm pr�y�o si� i zrywa�o m�ode cia�o, s�awy g�odne. W glorii zbawcy_bohatera ni�s� go na ramionach t�um przez ulice grodu. Zas�u�y� sobie na to wyniesienie, m�g� si� nim cieszy� bez sromu. Czyn spe�niony nie potrzebowa� si� wstydzi� nagrody. Jak�e jest pi�kna ona nagroda, jak s�odka! Z zachwytem prze�ywa� j� wprz�d ni�li nadejdzie. Niby prz�dziwo subtelne przewija� przez r�ce chwile, co nast�pi� mia�y, ciesz�c si� zawczasu ich czarem przewija� bez znu�enia niezliczone razy...  A�, nasyciwszy dusz�, si�gn�� mimo, ku dniom dalszym. Urwa�o si� naraz z�ociste prz�dziwo, sko�czy�a si� dola swobodnego rycerza Bo�ego. Jak z�oty akord, b�j ze smokiem wie�czy� jego woln� s�aw� i zamyka� j�. Wyda�o mu si�, �e patrzy na ni� zza grobu, zamkni�ty w nag�ym kr�gu obowi�zk�w tak r�norodnych, zawi�ych, wi���cych. Jasno�� prosta, z jak� dotychczas rozcina� nieomylnie wszelkie sprawy niby mieczem, ust�pi� mia�a dziwacznym z sumieniem zatargom, ust�pstwom, s�uszno�ciom pozornym, zas�ugom w�tpliwym. I z przera�eniem pozna� naraz, �e b�d�c dotychczas s�ug� wolnym Jedynego, Najpot�niejszego Pana �wiata, nie l�kaj�cym si� ani s�uchaj�cym nikogo krom Niego, zamieni �w zaszczyt i wielko�� na niewolnictwo ci�kie i niewdzi�czne.  Wzdryga� si�, jak gdyby czuj�c ju� na karku �elazny d�wigar panowania. Z mrok�w izby �wiat�a oczu sp�yn�y blisko ku niemu, b�agalne, �zami nalane. Rozchyli�y si� mi�o�nie wp�dziecinne usta, rozdrgane serdecznym kochaniem. Wpatrzy� si� w nie d�ugo, bacznie. Mocne one - przecie nie w�adne do tyla, by wolno�� duszy rycerskiej zast�pi�. S�odkie - wszak�e nie tyle, by rado�� dobrowolnej s�u�by Najwi�kszemu, Najlepszemu, Panu wynagrodzi�...  Przyodzia� si� szybko, sprawnie, nie przyzywaj�c nikogo. Boczn� furtk�, nie zauwa�ony, wyprowadzi� wiernego konia z obej�cia. Gdy �wietny poczet rycerstwa stan�� przed gospod�, a dzwony grodu rozhucza�y si� w triumfie - w�drowny, nie znany nikomu rycerz Bo�y Jerzy, daleki ju� by�, zagubiony, w przestworze swobodnych dr�g.   `tc  Pierwsze dary  �w. Miko�aja  `tc   Dom ubogiego Symforiona kamieniarza sta� przy g��wnym placu Myry, g�ruj�cym wysoko nad p�askowzg�rzem licyjskim. W oddali b��kitnia�o morze. Bia�e �agle, podobne motylom, skupia�y si� wok� b�yszcz�cych w s�o�cu portowych ramion Andriaku. Plac by� du�y, nieustannie wype�niony t�umem ruchliwym i gwarnym, wieczn� rado�� dla oczu dzieci�cych stanowi�cym, przeto Prakseda, Sekundus i Abdon, n�dzne potomstwo ubogiego Symforiona, przesiadywali ca�e dnie przed domem, syc�c oczy, by oszuka� g��d �o��dka. Nagie ich cia�ka wystalizn� ko�ci jaskrawo wyra�a�y zadawnion� bied�. Zapad�e g��boko oczy wpiera�y si� po��dliwie w nieosi�gni�ty nigdy przedmiot marze�: gor�ce placki miodne, maczane w oliwie, grubego handlarza Gorgona, s�siada. Gdy na cienkim tr�jz�bie �elaznym rozdawa� placki szcz�liwcom, mog�cym zap�aci� za nie �wier� obola, oliwa kapa�a na gor�c� blach�, przypalaj�c si� z sykiem, i rozkoszna wo� dochodzi�a a� ku dzieciom, powoduj�c �askotanie w krzy�u i nap�yw �liny do wyschni�tej grdyki.  Tu� za Gorgonem stara jednooka Tryscylla sprzedawa�a go��bie. Powi�zane za n�ki parami, podlatywa�y wko�o niej, trzepocz�c. Pr�cz go��bi handlowa�a te� dziewcz�tami, d�ugie chwile trawi�c na szeptach z bogat� m�odzie�� myre�sk�, do kt�rej szczerzy�a bezz�bne, krzywe usta. Wr�biarz Thalesus zaprasza� r�k� przechodni�w do wn�trza zasnutej opon� izby, w kt�rej smrodliwych ciemno�ciach ukazywa� w wiadrze wody przysz�e losy. R�j much brz�cza� opodal nad roz�o�onym mi�siwem przed kramem rze�nika. Psy bezpa�skie, p�owe, wa��sa�y si� mi�dzy nogami przechodni�w. �rodkiem placu przelewa� si� ruchliwy t�um, pstro i barwnie przyodziany. Filozofowie w bia�ych tunikach szli powa�nie, rozmy�lnie nie widz�c przechodni�w. Za nimi �pieszyli skryby. Nieraz zdarza�o si�, �e na jednym ko�cu placu stawa� na kamiennym podwy�szeniu retor, na przeciwnym za� sofista, do zupe�nego schrypni�cia g�osu staraj�c si� przekrzycze� wzajemnie i przyci�gn�� t�um do siebie. Podjudzani przez rozbawionych s�uchaczy, ko�czyli nieraz dysput� pi�ciami. W dnie �wi�teczne przesuwa�y si� w�r�d mod��w procesje diakon�w i pobo�nych diakonis w d�ugich zas�onach na twarzach. Czasem wstrz�sa� miastem �elazny krok legij, d���cych z P�nocy na Po�udnie albo ze Wschodu na Zach�d. Rzemienne sk�rznie zrudzia�e by�y od �nieg�w lub pop�kane od gor�cych piask�w. Drga�y moc� stalowe golenie, kolana. Szcz�ka�y tarcze, w�adne wznie�� Cezara, ol�niewa�y w s�o�cu miecze, zdolne powali� wybra�ca. Przed zwartym ich w�em rozst�powa� si� z dala t�um i gr�d zalega�a cisza. Oni za� szli mimo, nie spogl�daj�c na boki, zapatrzeni w dalek� sw� drog�, we w�asn� rzymsk� nieodpart� moc.  Gdy wiecz�r zapada�, do wyg�odnia�ych dzieci powraca� r�wnie jak one wychud�y ojciec Symforion, ca�y dzie� pracuj�cy w kopalniach marmuru, w twardym trudzie zdobywaj�cy prawo do n�dznego �ycia. Przynosi� dzieciom gar�� fig i suchy placek j�czmienny, po czym uk�adali si� na spoczynek przed drzwiami niskiego domostwa. Plac zalega�a cisza. Czerwone latarnie b�yska�y u drzwi winiarni. Gdy i one zgas�y, male�kie, samotne �wiat�o, ponad bazylik� jak baczne oko czuwa�o nad u�pionym miastem. Ka�dy z mieszka�c�w spojrzawszy w t� stron� wiedzia�, �e to p�onie lampka zatlona ku czci Matki Bo�ej, przed kt�rej obrazem s�dziwy biskup Myry, �wi�tobliwy Epiphanes, trawi dnie i noce na nieustannej modlitwie. Z dawna pacierzami jeno dzieli� sobie czas, niewidomym od lat b�d�c.  Wiekowy by� biskup, z �o�a z trudem d�wigaj�cy si� przy pomocy pilnych diakon�w. Rozlu�nione wi�zy starczego cia�a z trudem przytrzymywa�y dusz�, kt�ra lada dzie� uleci. Ulecia�aby ju� pewno, gdyby nie troska, do ziemi wi���ca. . Podziela j� ca�e miasto: Nie masz biskupa nast�pcy! S�usznie przypuszczaj� ludzie, �e dzia�aj� tu z�e czary. Bo raz po raz diakoni i Rada przywodz� przed starca kap�an�w co najprzedniejszych, naj�wi�tobliwszych, uczonych, prosz�c, by r�ce na kt�rego z nich po�o�y�, nast�pc� swoim mianuj�c - na pr�no, bo bezsilnie opadaj� starcze d�onie. Do zmartwia�ego ucha G�osy tajemne, nieodparte, szepc�: Nie tego naznaczysz!!... I pr�no wypatruje starzec �lepe oczy, czekaj�c na godniejszego. Stawali ju� przed nim z ca�ej Licji ludzie godni wielkiego zaszczytu, i ura�eni odeszli. Wr�ci� do swojej pustelni, u�miechaj�c si� wyrozumiale nad starczym dziwactwem biskupa, �wi�tobliwy anachoreta Hierofanus. Odszed� uczony teolog Baladon. Lud szemra� niezadowolony. Lada dzie� biskup zemrze i trza b�dzie chyba do dalekiej Aleksandrii s�a�, do tamtejszego ko�cio�a. Sko�atany, serdecznie bolej�cy nad tym stanem rzeczy Epiphanes czuwa� nocami, w modlitewnym wysi�ku daremnie staraj�c si� rozezna�, od kogo pochodzi� wi���cy d�o� jego G�os. By� to g�os Boga? Nie by��e to - o udr�ko! - g�os demona?! Wspieraj�c utrudzone, rozesch�e cia�o o kl�cznik, modli� si� starzec bezsenny.  Z pi�knego swego domu, na przeciwnym ko�cu placu tu� przy domku kamieniarza stoj�cego, patrzy� uparcie w �wiate�ko migoc�ce w komnatce biskupa - Miko�aj, syn Euzebiuszowy. M�ody by�, brzydki i nie�mia�y. Dziwaczna nie�mia�o�� p�ta�a go od dziecka niby sie�. Stroni� od ludzi, kt�rych l�ka� si� w cichym swym sercu. Bezpiecznym by�by i wolnym gdzie� na dalekiej pustyni, los za� uczyni� go dziedzicem wielkiego maj�tku, z kt�rym nie wiedzia�, co pocz��. Noce jego by�y bezsenne i nu��ce ci�k� trosk�. Nie chcia� bogactwa, a jakby je rozda�, nie wiedzia�. Nie�mia�o�� klei�a mu wargi, gdy pragn�� rozwa�nej porady starszyzny. Zawezwa� ubogich, niech bior�? �cierpn�� i skuli� si� w sobie na my�l, �e og�oszono by go dobroczy�c� i wyniesiono w triumfie na plac. Zbiera�a ochota rzuci� wszystko i noc� uj�� z domu, lecz wstrzymywa�a my�l o chciwym krewniaku, kt�ry przyjdzie, dom opuszczony zajmie i tward� d�oni� zaci�y nad niewolnikami. Udarowa� ich wolno�ci� - oni przedsi� padli mu do n�g, b�agaj�c, by im pozosta� pozwoli�... I pl�ta� si� bezradnie w�r�d swych bezu�ytecznych dostatk�w, kt�rych podj�� i dobroczynnym potokiem mi�dzy ludzko�� skierowa� nie umia�.  �wit b�ysn��, r�owi�c g�ry. Ranny wiew od�wie�y� sko�atan� g�ow�. Stroskany m�ody bogacz spojrza� z ganku w d�, gdzie kamieniarz Symforion ziewa�, powstaj�c do pracy. Dzieci spa�y, nagie, skulone pod ch�odem nocy, podobne do sinych trupk�w. Nag�y b�l �cisn�� serce Miko�aja.  Zaprawd� - pomy�la� - wszystko na �wiecie jest l�ejsze i do zniesienia �atwiejsze ni� niedola ma�ych dzieci. Wsp�czuj�cym okiem ogarn�� mo�na ka�dy b�l i p�j�� swoj� drog� spokojnie, jeno nie cierpienie dziecka. Cz�ek dojrza�y zna przyczyn� i powody swego b�lu. Cz�ek dojrza�y zapa�nikiem jest �wiadomym - dzisiaj le�y powalony, kto wie za�, czyli sam nie t�oczy� przeciwnika wczoraj? Kt� odgadnie, jaki odwet gotuje mu jutro? Lecz krzywda dziecka ci�sza jest ni� �wiat. Niewinne oczy, zachodz�ce �zami z bolesnym zdziwieniem nad z�em, pal�ce s� i niezapomniane jak wyrzut Boga samego. Niewinno�� Chrystusowa mieszka w drobnym cia�ku nie znaj�cym grzechu ni jego przyczyny. Kto mi�uje Chrystusa, mi�owa� musi ponad wszystko inne - dzieci. Przez nie dojdzie ku Niemu naj�acniej. Biada �yciu, kt�re krzywdzi ma�ych! Szcz�liwy, kto krzywd� dziecinn� nagrodzi...   Stukot oddalaj�cych si� �piesznie sanda��w obudzi� w nocy Praksed�, c�rk� Symforiona. Ciemna posta� w naci�gni�tym g��boko kapturze mign�a w zdziwionych oczach dziewczynki. Odwr�ci�a si� na drugi bok, by zasn�� ponownie, gdy zapach bliski, n�c�cy poderwa� j� na nogi. Instynktem g�odnego zwierz�cia wyczu�a jad�o w pobli�u. Si�gn�a r�k� - znalaz�a. Ze zd�awionym piskiem zdziwienia kopn�a w chude �ebra braci. Na wp� przytomni ze snu, rzucili si� na ni�, na zdobycz. Nie m�wili nic. W mroku nocnym, w�chem i dotykiem raczej ni� oczami rozpoznawali, zach�ystuj�c si� spazmem rozkoszy, z widzenia jeno znajome mi�siwo pieczone w szafranie, w�gorze t�uste w oliwie i placki, lepkie od miodu, wonne od korzeni. Jedli �ar�ocznie, pomrukuj�c z rozkoszy, jak to czyni� zwierz�ta, a� gdy szcz�ki im usta�y, a ka�dunki po raz pierwszy w �yciu sta�y si� pe�ne i ci�kie, przebudzili �pi�cego opodal ojca. Ubogi kamieniarz, ostro�nym cz�owiekiem b�d�c, nie zadowoli� si� samym faktem radosnym. Nasyciwszy g��d, zapragn�� wiedzie�, sk�d spad�y dary nieznane. Lecz Prakseda nie umia�a nic powiedzie�. Obudzi�a si�, bo nieznajomy cz�owiek bieg� przez plac. Poczu�a placki, bo le�a�y tu� obok... Zatliwszy olejny kaganek, Symforion podj�� ostro�nie reszt� zapas�w, by skry� je w izbie przed okiem zawistnych s�siad�w i - rado�� odj�a mu mow�; oto jeszcze lniana szatka w sam raz dla Praksedy, i opo�cze ciep�e, wielb��dzie, dla ch�opc�w, i woreczek dzwoni�cy, a w nim... Ach! ach! a!... Przyciskaj�c go obur�cz do piersi, n�dzarz dygota� jak li��. Nie b�d� ju� nigdy g�odni! Ukl�k�, bij�c pok�ony Stw�rcy, a tak�e i bogom, nie wiedzia� bowiem, kto mu ten dar zes�a�. Dzi�kowa� wi�c we �zach Jezusowi i Jowiszowi zarazem, Naj�wi�tszej Pannie i Afrodycie. Naraz pomy�la�, �e niechybnie okradziono kogo� w mie�cie, i z�odziej, sp�oszony, zdobycz sw� przy nich podrzuci�. Wszak�e dziewczyna uciekaj�cego s�ysza�a. Zgarn�� obur�cz skarb, przenosz�c go w g��b ciemnej nory, zwanej domem, przykazuj�c srogo dzieciom nic nikomu o zdarzeniu nie opowiada�, natomiast pilnie s�ucha�, gdy obwo�ywacz strat� og�osi. Lecz obwo�ywacz nie ukaza� si� wcale na placu, na kt�rym dw�ch retor�w potyka�o si� na s�owa od stra�y rannej do schy�ku dnia - a� s�uchacze, zak�adaj�cy si� o to, kt�ry przetrzyma, wod� im z winem podawali dla pokrzepienia.  Ubogi dotychczas kamieniarz nie wiedzia�, co o tym my�le�. Nie wiedzia� r�wnie�, �e nast�pnej zaraz nocy dzieci ubo�szego jeszcze ni� on Nazariusza taki� sam skarb przy ubogim swoim pos�aniu znalaz�y i �e r�wnie jak on ostro�ny Nazariusz zaleci� dzieciom milczenie. Z kolei bogatymi si� zbudzi�y ma�e c�rki starej Darii, wdowy niemoc� ruszonej, potem Rustykus i Klemens, sieroty po Tymoteuszu, tragarzu. Wtedy przestano si� ju� ukrywa� i wie�� hukn�a w�r�d ludzi, �e dobroczynny demon nawiedza miasto w nocy, rozdaje kr�lewskie dary. Zapewne obdzieli z kolei wszystkich mieszka�c�w?  Z radosnym wzruszeniem my�leli bogaci kupcy, jakie skarby tajemniczy go�� musi zachowywa� dla nich, skoro tak hojnie obdziela n�dzarzy, niewartych spojrzenia. Kim�e by�? Anio�em? Demonem dobrym? Gdy nie kwapi� si� i�� z darami pomi�dzy bogaczy, gotowi go byli og�osi� duchem piekie�, czartem, i dary na ogie� skaza�. �e znajdowa�y si� jednak pomi�dzy nimi misternie z drzewa lub kamienia rze�bione wyobra�enia Baranka albo Go��bicy, musiano uzna� niebia�skie pochodzenie dobroczy�cy. Tymczasem nie mija�a noc, by kto� z ubogich, dzieci maj�cych, obdarowanym nie zosta�. W mie�cie nie m�wiono ju� o niczym innym, z groz�, zawi�ci�, uniesieniem i b�ogos�awie�stwem lub oczekiwaniem. B�d� co b�d�, podnosi�o to ogromnie znaczenie grodu. Myra dotychczas szczyci�a si�, �e wyl�dowa� w niej kiedy� Pawe� z Tarsu, Aposto� narod�w, a przeje�d�a� cesarz Hadrian, obwo��cy po ca�ym �wiecie frasobliw�, niespokojn� dusz�. Do tych odwiedzin przybywa�y nowe, nier�wnie wszak�e znaczniejsze.  Nikt dot�d nie widzia� tajemniczego przybysza. Zjawia� si�, gdzie si� go nie spodziewano, i - rzuciwszy do wn�trza domu lub przed progiem t�umok z darmi - znika� bez �ladu. Niekt�rzy zar�czali, �e widzieli �wietlisty r�bek nikn�cej szaty i rozpoznawali Archanio�a Gabriela. Inni stwierdzali, �e pojawieniu si� Geniusza towarzyszy� nag�y wicher, a wraz czar schodzi� na g�owy mieszka�c�w, klej�c im oczy nieprzepartym snem. Wi�c grube przekupki, omijane dotychczas przez Ducha, kiwa�y frasobliwie g�owami, zapewniaj�c, �e nieczyste to musz� by� moce.  W�r�d og�lnego zaciekawienia prawie niepostrze�enie przechodzi�a inna sprawa, zaszczytu miastu nie przynosz�ca, nie ogadana ani roztrz��ni�ta jakby nale�a�o przez gawied� rynkow�. Oto Miko�aj, syn Euzebiuszowy, po kt�rym s�usznie spodziewa� si� by�o mo�na statku i pobo�nej obyczajno�ci, zostawszy dziedzicem nie byle maj�tku, zamkn�� si� przed lud�mi, by wie�� �ycie gorsz�ce i haniebne. Co dzie� wieczorem (opowiadali z �alem niewolnicy) m�ody pan wymyka� si� z domu, by wr�ci� dopiero o �wicie. Przepada� bez wie�ci i darmo pr�bowano go �ledzi�. Pozornie niezr�czny, nabiera� chytro�ci w�a, gdy chodzi�o o zmylenie �lad�w. Raz wyzwole�cowi imieniem Jonas uda�o si� go dostrzec: W ciemnej opo�czy i kapturze szczelnie nasuni�tym na g�ow� wa��sa� si� po najgorszej, odleg�ej dzielnicy miasta. Czego tam szuka�?... Co wi�cej, starszy wyzwoleniec Theobaldus, zaufany nieboszczyka Miko�ajowego jca, zajrza� kiedy� ukradkiem do skarbca domowego i z przera�eniem zauwa�y� w nim znaczny ubytek. Miko�aj trwoni� fortun�, z trudem zbieran� przez pobo�nego a zapobiegliwego Euzebiusza! Niew�tpliwie ho�dowa� grzesznym mi�ostkom greckim, przez Ko�ci� najsurowiej pot�pionym.  Starsi m�owie starali si� nak�oni� �wi�tobliwego Epiphanesa, by grzesznika do siebie zawezwa� i powag� biskupi� popraw� �ycia nakaza�, lecz starzec oboj�tny by� na te namowy.  - Zali kto go na grzechu zdyba�? - zapytywa�.  Darmo by�o zdziecinnia�emu �lepcowi t�umaczy�, i� niepotrzebny jest widok grzechu samego, tam gdzie og�lne, niezbite o winie trwa przekonanie. Na koniec wi�c dawni przyjaciele i towarzysze nieboszczyka Euzebiusza, Markus Ancilla, najbogatszy kupiec w mie�cie, zapalczywy Chrystofor, �eglarz, i �agodny Lucius, trzymaj�cy gospod� w Andriaku, zeszli si�, by synowi przyjaciela sumienie roztrz�sn��. Do�� d�ugo stukali ko�atk� u wr�t, zanim niewolnik otworzy� i dostojnik�w do atrium wprowadzi�. Markus tr�ci� znacz�co Chrystofora w bok, i obaj smutnie pokiwali g�owami, rozgl�daj�c si� doko�a.  Wykwintne niegdy� mieszkanie wia�o opuszczeniem. Na zapylonym marmurze tabliczek nie zapisa� si� od dawien dawna �aden go��. Jedynie przed obrazem Naj�wi�tszej Dziewicy, umieszczonym w miejscu, gdzie poga�skimi czasy sta� o�tarzyk b�stw domowych, p�on�a lampka oliwna, jak dawniej.  Na odg�os krok�w odwr�cili g�owy. Miko�aj sta� przed nimi, schylaj�c si� w kornym uk�onie. Nie�mia�a jego twarz wyra�a�a najwy�sze zak�opotanie, szerokie usta u�miecha�y si� niepewnie, a z ca�ej postawy bi� l�k nieczystego sumienia. Obrzucili go surowo badawczym wejrzeniem, siadaj�c wygodnie na �awie.  - Miko�aju, synu Euzebiuszowy - zagai� rzecz Markus Ancilla z powag� - jako przyjaciele ojca twego pobo�nej pami�ci przyszli�my ci� spyta�, co czynisz?  - Zgorszenie miastu dajesz, kt�rego �cierpie� nie mo�emy - przerwa� porywczo Chrystofor.  - Zbawienie duszy nara�aj�c - westchn�� Lucius, sk�adaj�c r�ce na wydatnym brzuchu.  - Noce poza domem sp�dzasz - podj�� surowo Ancilla - maj�tek nikczemnie marnujesz. Nie po to ojciec tw�j zapobiegliwie go gromadzi�...  - Ha�bisz si�! tajnej rozpu�cie oddajesz!  - Powiadaj� ju�, �e� wiary �wi�tej odst�pi�, do poga�skich praktyk bezecnych nale��c...  Miko�aj potrz�sn�� g�ow� przecz�co.  - Oby tak nie by�o!... Dok�d zatem chodzisz nocami?  - Gadaj nam zaraz, a szczerze...  - W imieniu gminy ��damy!...  A gdy oskar�ony milcza� uparcie, mn�c kraj sukni w dr��cych palcach, w sercu powa�nych m��w wezbra� s�uszny gniew.  - Biada ci, nieszcz�niku, kt�ry w szpony szatan�w popad�e�! - zagrzmia� Chrystofor. - Biada ci! Ratowa� b�dziem tw� dusz�, z wol� czy bez woli, obaczysz!  Wyszli wzburzeni, otrzepuj�c na progu starannie sanda�y. Miko�aj sta� bez ruchu. Wyzwoleniec odprowadzi� ich do drzwi.  - Nie tak nas tu niegdy� przyjmowano - sapn�� do� gniewnie Chrystofor. - Na taki �ar nawet kropli wina nie poda�e�, Symforionie!  - Nie mamy wina w domu, dostojny panie! - szepn�� wyzwoleniec.  - Nie ma wina?! C� podajecie do sto�u?  - Mleko kozie - westchn�� s�uga. - M�ody pan prza�nymi plackami, figami i mlekiem �yje, a my z nim - doko�czy� �a�o�nie.  - S�yszeli�cie, szlachetni przyjaciele? - zagadn�� za wrotami towarzyszy Markus Ancilla. - W nocy fortun� trwoni na rozpust�, w domu zasi� s�u�b� g�odzi...  - Czary to poga�skie! Czary! Tesalijskie j�dze go zmami�y. - Widzia�y praczki onegdaj podle gaju, kt�ren ku wybrze�u schodzi, korow�d owych czarownic, przy miesi�cu ta�ce swoje sprawuj�cych...  - Uchowaj Bo�e! - wzdrygn�� si� z l�kiem Lucius.  - Na �wi�tego Walentego m�czennika! W gaju?! To�e tam Miko�aja, rzekomo wracaj�cego z Andriaku, widziano!  - Baczycie?!  - Nie tylko dla pami�ci cnotliwego Euzebiusza, lecz dla spokoju ca�ego miasta, kt�re za spraw� jednego apostaty nawiedzone przez demony by� mo�e, nale�y swawol� Miko�aja grzesznika ukr�ci� - stwierdzi� uroczy�cie Chrystofor.  Weszli do winiarni, gdzie znajomi zwartym ko�em otaczali Serwiliusza owocarza. Geniusz dobroczynny nawiedzi� jego dom tej nocy. Ma�a Lucylla zd��y�a zobaczy�, gdy znika�, d�ugi szmat barwnej materii. Dziecko, jak to dziecko, upiera�o si�, �e by�a to sakwa z kwiecistego b�awatu zeszyta, z kt�rej Geniusz wytrz�sn�� swe dary, niew�tpliwie za� musia� to by� kraj szaty lub skrzyd�a.  Lecz trzej m�owie s�uchali tego oboj�tnie. Co tam Geniusz! Dot�d nie by� u nich i u innych, co najprzedniejszych. Nier�wnie wi�cej poch�ania�a ich uwag� sprawa Miko�aja. Obiecali sobie roztoczy� baczny nadz�r nad grzesznikiem.  Jako� w par� dni p�niej ju� go wykryli, przemykaj�cego si� noc� pod �cianami.  - Miko�aju! Miko�aju! st�j!...  S�ysz�c wo�anie, porwa� si� ucieka�. Skoczyli za nim. Wnet przy��czyli si� do nich s�siedzi, zwabieni ha�asem. Miko�aj p�dzi� jak jele�, daremnie staraj�c si� zmyli� pogo� w zawi�ej pl�taninie uliczek. T�um, krzycz�c i gro��c, bieg� za nim. Gorliwsi kamieniami si�gali. Zbudzi�o si� ca�e miasto.   R�wnocze�nie za� nieczu�y z dawna na gwary zewn�trzne, w rozmy�laniach dusznych zatopiony, s�dziwy biskup Epiphanes roztworzy� szeroko w ciemno�� niewidome oczy. Wrzawa rozbudzonego miasta bi�a w okna, nie dochodz�c do�. Daleki o ca�e �wiaty od wrzaskliwych ludzi z do�u, uni�s� si�, zas�uchany w G�osy tajemne, Boskie, zza kraw�dzi �wiata dochodz�ce, kt�rych d�wi�k tak jest odleg�y, i� czterdzie�ci lat ciszy straszliwej pustyni zaledwie nieraz wystarczy, aby je uchem pochwyci�. Nakaz, tyle lat oczekiwany, przyszed� nareszcie i bi� we� rozkazuj�co, mocno, nieodparcie. Przy�o�y� d�onie do czo�a, by uciszy� szum, wype�niaj�cy such� czaszk� niby morsk� konch�, i tre�� nakazu rozezna�. Zapragn�� wsta� i p�j��, cho� nie wiedzia� jeszcze, dok�d. Nie by�o nikogo w pobli�u. Diakoni zbiegli na d�, zwabieni krzykiem na placu, przeto sam d�wign�� z wysi�kiem zniedo��nia�e cia�o. Dr��cymi r�koma zmaca� biskupie swe szaty. W�o�y� na g�ow� infu��. Podpieraj�c si� lask�_krzywul�, schodzi� po schodach, wiedziony czuciem nieomylnym.  G�osy �piewa�y woko�o i w nim. Rozeznawa� je teraz wyra�nie; ptasz�cym ch�rem dzwoni�y: Naznacz go! Naznacz go! Naznacz go i spocznij rad...  Szed� ciemn� naw� ko�cio�a, szcz�liwy, wyci�gaj�c w ciemno�ci ramiona ku temu, kogo g�os zwiastowa�!... - Nareszcie b�dzie m�g� spocz��!... Czu� ju� wieczn� wiosn� duszy, ku kt�rej wyzwoli� si� osi�gnie prawo. Odrzuci larw� cielesn� staro�ci, jak �achman przykry, zetla�y...  Zachwia� si� nagle, bo cz�owiek uciekaj�cy upad� mu do n�g bezw�adnie. Roz�wiergota�y si� G�osy, rozja�ni�a si� twarz starca. Niezbicie czuj�c, i� trzyma w ramionach nast�pc�, nie pyta�, kim by� �w cz�owiek ani sk�d si� wzi��. Nie wiedzia�, �e r�wnocze�nie wtargn�� do ko�cio�a gro�ny i wzburzony t�um. Blask pochodni roz�wieca� g��bok� noc bazyliki. W tym �wietle ujrzano starca, jak radosnymi r�kami zdejmowa� z g�owy infu��, tyle lat na g�owie ci���c�, i wciska� na g�ow� zbiega. Z szyi krzy�, z r�ki lask� pasterza, krzywul�. W gor�czce szcz�liwej zsuwa� z s�katego palca pier�cie�, dr��c� r�k� szuka� d�oni, na kt�r� ametyst nasunie. A ustroiwszy, odwr�ci� go twarz� ku wyj�ciu i wzni�s� wysoko b�ogos�awi�ce d�onie nad g�ow� wybra�ca. Nie s�ysza� gniewnego szemrania. T�um, zaskoczony, nie chcia� ust�pi� bynajmniej. Omy�ka �wi�tobliwego �lepca by�a zbyt widoczna i gorsz�ca. Szacunek wstrzymywa�, rozs�dek nakazywa� przeciwdzia�a� rych�o. Ruszono naprz�d stanowczo. A w tej�e chwili, wp�przytomny ze wstydu i przera�enia, Miko�aj upu�ci� zawini�tko, kurczowo dot�d przy piersi trzymane. Upad�o z szelestem na ziemi�. Okr�g�e placuszki z miodu, rado�� dzieci, potoczy�y si� po stopniach a� pod nogi t�umu.  - Sakwa Geniusza! - wykrzykn�a ze zdumieniem ma�a Lucylla, c�rka owocarza.   `tc  Opiekun Bo�ych stworze�  `tc   Nie�atwo by�o przejezdnym dopyta� drogi do dawnego arcybiskupa gnie�nie�skiego Bogumi�a, od dziesi�tka lat pustelnika. Wiedziano po grodach, �e siedzi podle Uniejowa na jednym z licznych ostrow�w, ale na kt�rym? Jak do� dojecha� przez lasy i bagna? Przyje�d�ali w nadziei, �e uniejowianie dojazd wska��, tu jednak spotyka� ich zaw�d. Pytani drapali si� w kud�y, udaj�c, i� nie wiedz�, o co chodzi. Biskup? Biskup? Na ostrowie? T�po kr�cili g�owami, daj�c poz�r doskona�ej niewiedzy. Zniecierpliwieni go�cie odje�d�ali z niczym.  Dopiero gdy t�tent ucich� na go�ci�cu, u�miech zadowolenia krasi� twarze, �cieraj�c wyraz t�poty. Nie wydadz� lada komu drogi do ojca Bogumi�a. Nie wydadz�!  Tak by�o, ilekro� przeje�d�a� cz�owiek konny, czyli znaczny, wzgl�dnie znacznego wys�aniec. Niech no jednak na go�ci�cu pojawi si� kmie� wiod�cy kulawego wo�u, chor� krow�, nios�cy niemocne dziecko - jeszcze g�by nie otworzy�, a ju� wskazywano �cie�k�. �e t�dy najlepsze doj�cie do pustelni.  �cie�ka g�sto zdeptana wi�a si� lasem, omijaj�c wykroty i mokrad�a, gin�a w paprociach wielkich na ch�opa, dochodz�c wreszcie do twardego brzegu rzeki. Naprzeciw, o strzelenie z �uku, ciemnia�a k�pa starych olch, jawor�w, topoli. Bia�odrzewy macza�y w wodzie zwisaj�ce nisko ga��zie. To by� ostr�w Bogumi�owy. Tutaj, gdy z brzegu krzykni�to: Dajcie przew�z w imi� Chrystusa Pana! z g�szczu drzew wychodzi� siwy pustelnik, odczepia� ukryt� pod ga��ziami kryp� i p�dzi� j� ra�no ku wo�aj�cemu, noc by�a czy dzie�, lato czy zima, jednako skwapliwy i przyjazny. Bywa�y szarugi, �e nie daj Bo�e; psa wygna� na dw�r gospodarz szkoduje, li�cie lec� jak zamie�, deszcz siecze wod� kosymi strugami, a on wita u�miechni�ty, rad odwiedzinom. Dopiero� chore dziecko czy bydl�tko umieszcza� ostro�nie w krypie i pcha� j� do ostrowu z powrotem. Na k�pie w g�szczu sta�a chata, w�asnor�cznie przez eremit� wzniesiona, z przybud�wk� stanowi�c� kaplic�. W niej przed drewnianym o�tarzem pustelnik odprawia� codziennie msz� �wi�t� i spowiada� ludzi.  U�miech, jakim wita� przybywaj�cych, nie by� przymuszony. Dawny biskup, lekarz dusz i cia�, czu� si� doskonale szcz�liwy. Daleko zosta�y lata rozterki, gdy wyniesiony na arcybiskupstwo gnie�nie�skie nie czu� si� zdolny sprosta� stawianym mu wymaganiom. Lata �wczesne by�y latami zam�tu, o�miu powa�nionych ksi���t rozdziera�o mi�dzy siebie Polsk� i arcybiskup gnie�nie�ski winien by� stan�� po stronie jednego z nich przeciw pozosta�ym. Oczekiwano, �e on, Bogumi�, z�otousty kaznodzieja, p�jdzie w �lady poprzednika, Jakuba ze �nina, co wygna� W�adys�awa II, dybi�cego na m�odszych braci. Tego si� od niego domagano, on za� nie chcia� stawa� po stronie niczyjej, bo wszyscy ci Piastowicze zdawali mu si� r�wnie grzeszni, jedyn� za� rzecz� godn� mi�osierdzia i obrony - kraj i nar�d, o kt�rych nie my�la� nikt. W�wczas, w czasie dusznej m�ki, gdy le�a� krzy�em w katedrze, modl�c si� o drog�, nap�ywa�y do� s�owa: "...ducam eum in solitudinem et loquar ad cor eius..." zawiod� go na puszcz� i b�d� m�wi� do serca jego... Powtarza� z uniesieniem te s�owa, n�c�ce jak pokusa. Poi� si� nimi sekretnie, hodowa� w sobie, a� na koniec oznajmi� wszem wobec, �e pragnie z�o�y� sw� godno��, by �y� samotnie na puszczy.  Zdumienie by�o powszechne, oburzenie wielu silne. Pozostali biskupi poczytywali Bogumi�a za tch�rza, ha�b� rycerskiego rodu Poraj�w, z kt�rego pochodzi�. Przedk�adaniom, namowom nie by�o ko�ca. Wszystko nadaremnie. "...ducam eum in solitudinem.."  Cho� eremita gmatwa� za sob� �lady, by go nie odnaleziono, rozesz�a si� wpr�dce wie��, �e na kt�rym� ostrowiu siedzi i chat� z bierwion buduje. M�wiono o tym w kapitu�ach gnie�nie�skiej, krakowskiej, wroc�awskiej, pozna�skiej. P�ki lato, dobrze mu eremit� udawa� - u�miechali si� kanonicy. - Obaczym, rych�o przybie�y do najbli�szego klasztoru, gdy pluchy jesienne nadejd�... Ale zimy przechodzi�y i mija�y srogie, nie wyp�aszaj�c pustelnika z obranej przeze� kryj�wki. Tyle �e co dwa miesi�ce puka� do furty ojc�w cysters�w, prosz�c o wino mszalne i op�atki. M�ki ni kaszy ofiarowanej bra� nie chcia�, powiadaj�c, �e ludzie przynosz� mu jad�a do zbytku.  Prawda, �e ludzie schodzili do niego licznie. Zrazu z ciekawo�ci, wpr�dce z dusznej potrzeby, bo nie zdarzy�o si� jeszcze w puszczy, by kto o Bogu m�wi�, jak m�wi� Bogumi�. Prawdziwie Bogu mi�y. A c� dopiero, gdy si� okaza�o, �e Pan da� mu moc poznawania ka�dej choroby i znajdywania dla niej s�usznego lekarstwa. To ju� istne ci�gi sz�y przez ca�y rok, z si� i posi�k�w, zza Kalisza, spod Poznania. Po kilka dni szli nieraz ludzie, d�wigaj�c na plecach chorego lub wiod�c chore bydl�tko. I zawsze Bogumi� poradzi�.  Dziw, jakie mia� serce dla wszelkiej �ywiny. Takie samo, jak dla ludzi. Gniewa� si� bardzo na widok wo�u z karkiem tak obtartym jarzmem, a� gni�a �mierdz�ca rana. "Odpowiesz za to, bracie, przed Panem na s�dzie" - mawia� do niedba�ego gospodarza. "Gdyby ten w� m�g� przem�wi� - powiada� jeszcze - zawstydzi�by was, chrze�cijany. Bo Pan nasz nie da� bydl�ciu �adnej obietnicy, a przecie uczciwe jest i wierne, i do ostatniego tchu pos�uszne. Nam obiecano przysz�� chwa�� i wielkie nagrody, a wiele� w sercach l�gnie si� z�o�ci i pychy?... Hej, wyprzedzi�yby nas zwierz�ta, gdyby im Pan dusz�, jako nam, da�! Wy�ej wzniesie si� orze� ni� my�l chciwa, co tylko w�asnej korzy�ci patrzy, wdzi�czniejszy od cz�owieka skowronek, milszy s�owiczek, a gdzie dusza wierniejsza ni� pies swemu panu wierny? Zbawiciel tako� mi�owa� wszelkie stworzenie. Nie rzek� do Piotra: Pa� skopy moje, albo: Pa� byd�o moje, jeno z czu�o�ci�: Pa� baranki moje... A dzieci�tkiem b�d�c, sam ptaszki z gliny lepi� i �ycie im dawa�, jako nam Ewangelia �wi�tego Dzieci�stwa powiada..."  Ku niema�emu podziwieniu ludzi, gadzina zrozumia�a przychylno�� Bogumi�ow�. Opatrywa� rany, gadaj�c �agodnie, i bydl� ani si� nie poruszy�o. Nastawia� zwichni�te czy spleczone nogi, naprawia� kopyta. Leczy� zapalenie wymion, zo�zy, paskudnika, nawet czarne wrzody, ochwat albo kolk�. Potem nieraz bywa� k�opot, bo zwierz�ta odej�� z ostrowu nie chcia�y. Zaprze si� krowa racicami w ziemi� i ryczy, ogl�daj�c si� za Bo�ym cz�ekiem. Dopiero� Bogumi� pie�ci j�, namawia i do gospodarza nak�ania. Nieraz zatrzymywa� u siebie chore stworzenie, by nad nim d�u�sz� mie� piecz�. Owce, ciel�ta pas�y si� na wyspie, nie doznaj�c �adnej szkody od wilk�w nawet zim�, gdy rzeka stan�a i dost�p po lodzie by� �atwy. Zdarza�o si�, �e ludzie id�cy do ojca Bogumi�a stawali strwo�eni, widz�c na �niegu wydeptany chodnik wilczy. Rety! rety! zastan�� go �ywego? Tyle psiarstwa przesz�o! Lecz na ostrowiu ojciec Bogumi� �ywy i zdrowy karmi� sw� trz�dk�, pomi�dzy kt�r� p�ta� si� kulawy wilk, przywiedziony snad� przez stado. Dziwy to by�y wielkie. Ludzie �egnali si� ukradkiem, niespokojni. Jakie mia� zakl�cia bywszy biskup - nie wiadomo, ale na ostrowiu jedno zwierz� nie by�o krzywe drugiemu. Jakby inny �wiat. Jakby utracony raj, z kt�rego grzech wygna� ludzi.  Wieczorem, gdy wszyscy odeszli, Bogumi� odmawia� pacierze siedz�c na zwalonej k�odzie. Wilk i dwa psy le�a�y przy nim, grzej�c nogi starca. Krowy prze�uwa�y g�o�no. Chory w� st�ka�. Sarny, le�ne przyjaci�ki, pas�y si� opodal beztrwo�nie. Mi�dzy jedn� zdrowa�k� a drug� pustelnik my�la� o tym, jak ma�o cz�owiek zna zwierz�ta, cho� �yje z nimi pospo�u od wiek�w i z us�ug ich korzysta. Jaka dumka �ni si� psu? Jakie my�li kr��� powoli w m�drej czaszce wo�u? Sk�d to wiedzie�? Pan przekaza� ludziom wszystko, co im do zbawienia potrzebne, nie przekaza� tego, co dotyczy innych �wiat�w. M�drze uczyni�, gdy� �ycia nie starcza, by poj�� i przemy�le� zadania cz�owiecze. Do�� wysi�ku siebie zbawi� i drugim do zbawienia dopom�c. K�dy� czas my�le� o innych, nie cz�owieczych sprawach? A mo�e kiedy� przem�wi� do zwierz�t Pan, za�wiecaj�c nad ich pokornym bytem nadziej�? Niepodobna, by przepada� zas�b zwierz�cej cnoty i zwierz�cego niezawinionego cierpienia. Bo nie jest zwierz� zwierz�ciu r�wne, nawet w gatunku swoim, w cechach rodzaju swojego. Jedne pracowite, �agodne, inne z�o�liwe, niedba�e. Za� gdzie zas�uga, tam musi by� i rachunek, w�odarz za� niebieski czyni liczb� ze wszystkiego... Gromadzi si� pewnie ono dobro w spichrzach Bo�ych, by by� u�yte w porze znanej Panu...   Ludzie wsiowi nieradzi wyjawiali miejsce pobytu ojca Bogumi�a i stare podania nie wspominaj�, czy kto z mo�nych odwiedzi� kiedy pustelni� pod Uniejowem. Pozostawa�a ona ukochanym miejscem w�dr�wek wie�niaczych. I gdy w roku pa�skim 1182 starzec zasn�� w�r�d oddanych sobie dusz ludzkich i zwierz�cych, wie�� o jego zas�udze, cudach przeze� dokonanych rozesz�a si� szeroko po kraju i po ca�ym �wiecie, sk�aniaj�c Stolic� Apostolsk� do wyniesienia Bogumi�a na o�tarze.  Od tego min�y liczne wieki, zasz�o wiele zmian, przeobrazi� si� �wiat i rzeka ju� nie ta, co ongi, i puszcze znik�y, i ziemi� zmy�y ulewy �elaza, ognia, krwi, �ez, i nic nie pozosta�o takim, jak by�o w�wczas, kromia mowy i wiary. Mimo tych zmian, corocznie teraz jak dawniej, w dzie� b�ogos�awionego Bogumi�a ludzie z okolic Dobrowa i Uniejowa prowadz� byd�o i konie na gr�b pustelnika, prosi� go, by pob�ogos�awi� �ywin�.   `tc  Per�y �w. Orszuli  `tc   Ilekro� stara Erlenda zacz�a opowiada�, zas�uchane dziewki przerywa�y prac�. I teraz wrzeciona zamar�y nieruchomo w ich r�kach, gdy prawi�a podniesionym g�osem:  - ...$a ma ci on Attyla, syn Mundzuka, g�ow� wielk�, grzbiet garbaty, nogi krzywe, nos perkaty, sk�r� ��t� i kose oczy. Kobyle mleko pija, surow� konin� Ϳre, po sze�� palcy ma u n�g. Kiedy tupnie w z�o�ci, dym smrodliwy idzie spod murawy. W dymie demony si� k��bi�, Mundzukowemu synowi pos�uszne. Nie zdzier�y im nikt... Ma za� ci on Attyla sw�j stolec daleko, w stepie gor�cym, r�wnym. Cztery wie�yce strzeg� jego domu. Po cztery razy waruje wko�o cz�stok�. Na ka�dym palcu cz�stoko�u wbita g�owa wroga. Z wygni�ych oczu kapie trupi jad, groz� niesie na wskr� stepu. Nie zd��y ich s�o�ce wybieli�, ju� wiatr p�dzi cuch nowych g��w. Dr�y z trwogi ziemia doko�a. Dyszy ci�ko z l�ku step... Za czterokrotnym opasaniem g��w ucztuje rad Attyla, syn Mundzukowy. Z nim pi��dziesi�ciu jego syn�w i stu hetman�w przedniejszych - Ellak o srogim obliczu, Dengitzik dr��czk� maj�cy, wielki Emedzar g�ry przenosz�cy, Uzindur tr�dem dotkni�ty, Uto, Iskalm i Ernak... Ze z�otych i srebrnych czar pij� Attylowe syny i woje; on sam za� z czary drewnianej, zakl�tej. Podle pa�acu jego stoi pomieszkanie �on. Jest ich dziewi��dziesi�t i dziewi��. A najpierwsza jest Cerka, kt�r� zw� te� Helg�, jasnow�osa, z p�nocy branka przywieziona. Ta ma sw�j pa�ac osobny. S�uchaj� si� zachcenia Attyli, Mundzukowego syna, cesarz rzymski Walencjusz, w wielkim Bizancjum siedz�cy, i wszyscy kr�lowie Wschodu. Straszny on. "Tra