15409
Szczegóły |
Tytuł |
15409 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15409 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15409 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15409 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
NIE MA LITO�CI
(Bie� poszczady)
ALEKSANDER ZORICZ
ROZDZIA� l
�...I MODLITWA ZAMIAST GUTEN MORGEN"
Luty 2622 r.
Ob�z moralnego o�wiecenia im. Bed�ada Sawane
Planeta Glagol, uk�ad nieznany
Nigdy bym nie przypuszcza�, �e ob�z dla je�c�w wojennych mo�e podpada� pod
okre�lenie �malowniczy".
Krajobraz robi� wra�enie. Podobno najpi�kniejsze g�ry na Ziemi s� w Dyrektorii
Po�udniowoameryka�skiej. Nigdy tam nie by�em, wi�c nic nie mog� powiedzie�. Za to
krymskie p�askog�rza Mangup i Czefut znam jak w�asn� r�k�.
I gdyby ka�d� tak� krymsk� g�r� rozci�gn�� na boki, porz�dnie wyd�u�y�, a potem
zwielokrotni�, wysz�oby co�, co troch� przypomina�oby t� dziur�, do kt�rej zani�s� mnie
pod�y los.
Na wschodnim brzegu p�askowy�u biela�a cytadela zbudowana z ociosanych blok�w
naturalnego kamienia (�adnego prozaicznego pianobetonu). Wzniesiono j� na planie trapezu.
D�u�szym bokiem by�a zwr�cona do w�wozu, oddzielaj�cego plateau od s�siedniej g�ry,
kr�tszym - do strefy obozu je�c�w wojskowych.
Cztery wie�e na rogach, pi�ta w centrum.
W g��wnej wie�y mie�ci� si� w�ze� ��czno�ci, radary kontroli powietrznej i dwie
wyrzutnie pocisk�w przeciwlotniczych. U podstawy wie�y mie�ci�y si� koszary stra�nik�w,
male�ki szpital polowy, kuchnia, gara�e i dwa kamienne budynki - jeden dla pechlewan�w,
drugi dla zaotar�w.
W cytadeli mieszkali konkordia�czycy. A my, wzi�ci do niewoli oficerowie Narod�w
Zjednoczonych, zajmowali�my bloki ustawione w dw�ch grupach na zach�d od cytadeli.
Sz�sta wie�a - okr�g�a, przysadzista, klony nazywa�y j� dachma - sta�a na uboczu. Na
szczycie dachmy k�adzie si� nieboszczyk�w, �eby ich cia�a zosta�y rozszarpane przez
drapie�ne ptaki, a ko�ci wybiela�y na wietrze. I chocia� w tych g�rach (a pewnie na ca�ej
planecie) nie by�o drapie�nych ptak�w, to nie m�g� by� pow�d, dla kt�rego konkordia�czycy
odst�piliby od ducha i litery swojej religii.
W czasie mojego pobytu w obozie na szczycie dachmy z�o�ono szcz�tki czterech os�b,
ale o tym potem.
Mogli�my si� porusza� po ca�ym terenie cytadeli, byle�my nie wychodzili za bram�. Za
bram� wypuszczano nas w sk�adzie oddzia�u zaopatrzeniowego - trzy razy na dob� oddzia�
odbiera� �arcie dla ca�ego obozu. Raz na dwa dni wydawano papierosy, raz na tydzie�
zmieniano po�ciel.
Do plateau mo�na si� by�o dosta� na trzy sposoby. Po pierwsze, przylecie� helikopterem.
Po drugie, przyj�� pieszo. Zachodnie zbocze, w odr�nieniu do wschodniego, by�o do��
�agodne. Po trzecie, przyjecha�. Do cytadeli dochodzi� most, ca�kowicie odgrodzony jej
murami od sektora je�c�w wojennych. Most, pi�kny, a�urowy i kruchy, ��czy� nasz� g�r� z
s�siedni�. Tam droga przecina�a p�askowy� i spada�a serpentynami w d�, do niewidocznej z
naszego obozu doliny. W�a�nie t� drog� w zamkni�tych wojskowych ci�ar�wkach
przywo�ono do obozu je�c�w.
Kosmodrom znajdowa� si� daleko st�d, za szczerbatym szaro-niebieskim pasmem
g�rskim, zajmuj�cym ca�y wschodni sektor horyzontu.
Miejscowa infrastruktura wyda�a mi si� nieco dziwna. Po co umieszcza� ob�z na takim
zadupiu? Po co budowa� kilometrowy most z jednej g�ry na drug�, skoro ta droga ko�czy�a
si� cytadel�?
Dlaczego nie uciekli�my z obozu? Czym zajmowali�my si� w niewoli? Czy dr�czono nas
psychicznie b�d� fizycznie? Gdy nadszed� czas, na ka�de z tych pyta� odpowiedzia�em co
najmniej sto razy.
Zaj�cia prowadzi�, jak zwykle, major wychowawca Kirder, niski blondyn, kt�rego
wygl�d obala� powszechne przekonanie, �e wszystkie klony jak jeden m�� przypominaj�
skandynawskich berserk�w z g�owami Azerbejd�an. Zreszt� Kirder nie by� klonem - w ko�cu
jak wszyscy oficerowie wychowawcy w obozie nale�a� do kasty zaotar�w.
- A teraz, panowie, powiedzcie mi... - Major zmru�y� oczy. - Jak brzmi� trzy cnoty
g��wne?
Kirder nie doda� �w nauce Zaratustry" czy �w naszej wierze". Gdy konkordianiec zadaje
pytanie z dziedziny religii, etyki b�d� teologii, zawsze ma na my�li swoj� religi�, etyk� i
teologi�. Inne religie traktuje jako ciekawe ga��zie nauk humanistycznych, z kt�rych mo�na
czerpa� fakty w celu wzbogacenia swojej erudycji.
Zna�em odpowied� na to pytanie, wi�c podnios�em r�k�. O u�amek sekundy wyprzedzi�
mnie porucznik Kostadin Z�oczew.
Po twarzy Kirdera przemkn�� cie� niezadowolenia.
- Tak... Z�oczew - raz, Puszkin - dwa, Hodemann - trzy, Swinti�ow - cztery. Troch� ma�o
jak na dwudziestopi�cioosobowe
audytorium. A przecie� o tej kwestii rozmawiamy ju� drugi tydzie�. Nie uwierz�, �eby
oficerowie, kt�rzy otrzymali wykszta�cenie w najlepszych akademiach Wielkiej Rasy, nie
mogli zapami�ta� tak podstawowych, a jednocze�nie po�ytecznych rzeczy. Panie Stiepaszyn,
czy naprawd� nie zna pan trzech cn�t g��wnych?
- Znam, ashwant Kirder - mrukn�� Stiepaszyn, porucznik osnazu, jednostek specjalnych,
w naszym baraku zwany Lowa-Osnaz. Ch�opak mia� strasznego pecha. W pierwszych
minutach wojny ich koszary na Lucii oberwa�y z g��wnego kalibru
konkordia�skich liniowc�w. Z kompanii osnazu zosta�y niedobitki. Nieprzytomny
Stiepaszyn, z ranami od od�amk�w, przele�a� w ruinach dwa dni, zanim wyczu�y go psy
zwiadowcy konkordia�skiego desantu. To znaczy, tu akurat mia� szcz�cie, bo gdyby go nie
znalaz�y, zdech�by w tych ruinach, nie odzyskuj�c przytomno�ci. Jego pech polega� na tym,
�e nie mia� okazji powalczy�. Tyle lat przygotowuj� cz�owieka do wojny, a jak przychodzi co
do czego, mo�e jedynie pos�ucha� wyk�ad�w w obozie moralnego o�wiecenia.
- Dlaczego w takim razie nie podniesie pan r�ki, panie Stiepaszyn?
- Nie widz� takiej potrzeby.
- Ach tak? A to dlaczego? I czemu pa�scy towarzysze: Z�oczew, Puszkin, Hodemann i
Swinti�ow widz�, a pan nie? A zreszt� ma pan prawo nie informowa� mnie o zakresie swojej
wiedzy. Ale rozkaz personelu obozu musi pan wykona�... Starszy porucznik Stiepaszyn!
-Tak jest!
Lowa-Osnaz stan�� na baczno��. Takie s� regu�y gry - skoro masz mundur i dystynkcje,
to znaczy, �e w niewoli tak�e jeste� �o�nierzem i musisz wykonywa� rozkazy dow�dztwa.
Wprawdzie dow�dztwo si� zmieni�o, ale regulaminu i subordynacji nikt nie odwo�ywa�...
- Prosz� poda� trzy cnoty g��wne.
- Tak jest, aszwant Kirder! Trzy cnoty g��wne to dobra my�l. dobre s�owo, dobry czyn.
- Dobrze... Starszy poruczniku Stiepaszyn! -Tak jest!
- Jak mia�a na imi� trzecia �ona Zaratustry?
Uuu, z tym ju� gorzej. Kto by tam pami�ta�, jak jej by�o na imi�... Ale Stiepaszyn jednak
odpowiedzia�:
- Chloja, aszwant Kirder!
- Podobnie, ale nie do ko�ca prawid�owo. Chloja to imi� biblijne, a nie awestyjskie. Kto
pomo�e porucznikowi Stiepaszynowi? -Kirder obrzuci� uwa�nym spojrzeniem nasz� polank�
do zaj��.
Kto pomo�e! No prawie jak w szkole! Wzruszy�em si� do �ez.
Teraz ju� nie rwali�my si� do odpowiedzi. I tylko Z�oczew z u�mieszkiem wy�szo�ci
sygnalizowa� wyci�gni�t� w g�r� praw� r�k�: A ja wiem, ja wiem wszystko! Bo jestem z
Globalnej Agencji Bezpiecze�stwa, tralala! I moj� specjalizacj� jest Konkordia! Pod
wzgl�dem tej wszechwiedzy Kostadin przypomina� mi mojego serdecznego przyjaciela, Kol�
Samochwa�owa.
Kola... Przypomnia�em sobie ten dzie�, w kt�rym jego uwa�a�em za zaginionego bez
wie�ci, a siebie za uratowanego z niewoli, i te kilka minut, gdy wszystko si� diametralnie
zmieni�o... W efekcie ja zagin��em (z punktu widzenia naszego skrzyd�a), a Kola szcz�liwie
wr�ci� i jeszcze zgarn�� medal za atak na Ba�cha...
Je�li tylko naprawd� wr�ci�. Sk�d mia�em wiedzie�, czy za�oga lotniskowca Trzech
�wi�tych odesz�a wtedy przez x-matryc�. czy mo�e tak oberwali, �e tylko promieniowanie
reliktowe po nich zosta�o...
- Nie, poruczniku Z�oczew, prosi�bym, �eby�cie ju� do ko�ca zaj�� si� nie zg�aszali.
Wiem, �e znacie wszystkie odpowiedzi na moje pytania - te, kt�re pad�y, i kt�re jeszcze
padn�, to wynika z waszych dokument�w, abrewiatura G�B nie jest mi obca. Chcia�bym
us�ysze� odpowied� kt�rego� ze starszych oficer�w, powiedzmy, kapitana drugiej rangi
Szczegolewa.
Kapitan Szczegolew by� dow�dc� pu�ku torpedowc�w 32. skrzyd�a 3. Armii Powietrznej.
Mia� ju� swoje lata. Karier� diabli wzi�li, �ona odesz�a, c�rka uciek�a do jednego z licznych
lewackich guru w Los Angeles... To wszystko z�ama�o tego cz�owieka jeszcze przed
wybuchem wojny. Klony tylko go dobi�y, w ci�gu trzech dni rozpi-rzaj�c na wysokich
orbitach Lucii dwadzie�cia sze�� z dwudziestu o�miu torpedowc�w Szczegolewa, kt�re
musia�y dzia�a� same, bez os�ony my�liwc�w.
Dwudziesty si�dmy spad� na Lucie z powodu uszkodzenia. Dwudziesty �smy (ze
Szczegolewem na pok�adzie) pu�ci� dwie torpedy w lotniskowiec desantowy. Jedn� torped�
nieprzyjaciel zestrzeli�, druga trafi�a w cel, ale nie wybuch�a. Jako�� naszych torped typu WT
500 to temat na odr�bn� dyskusj�.
W�wczas za�oga torpedowca zgodzi�a si� ze swoim dow�dc�, �e jak ju� gin��, to z
muzyk�, i ruszy�a, �eby staranowa� statek wroga. I desant konkordia�ski p�aka�by gorzkimi
�zami, gdyby nie jeden jedyny pocisk, kt�ry zniszczy� torpedowcowi dziobowy w�ze� dysz
manewrowych. Lotniskowiec zd��y� da� pe�ny ci�g i uchyli� si� przed zderzeniem, a
Szczegolewowi zabrak�o kilku stopni, �eby zaczepi� go cho�by skrzyd�em.
Nast�pnie niesterowny torpedowiec dogoni�y my�liwce. Rozpoznaj�c po znakach na
usterzeniu maszyn� dow�dcy pu�ku, klony najpierw rozwali�y rufowy punkt ogniowy, a
potem zaproponowa�y oddanie si� do niewoli. Drugi pilot si� zgodzi�, Szczegolew odm�wi�,
ale drugi pilot z�ama� rozkaz dow�dcy i katapultowa� ich obu. Zostali zgarni�ci ju� w
otwartym kosmosie. Jak na ironi�, drugi pilot trafi� w r�ce konkordia�czyk�w martwy -jego
skafander mia� mikroskopijn� szczelin�.
Na skutek tych wszystkich dramat�w Szczegolew by� pogr��ony w g��bokiej apatii.
Kirder, z szacunku do wieku i traum kapitana, zazwyczaj nie dr�czy� go za bardzo.
- Kapitanie Szczegolew, powtarzam pytanie. Jak mia�a na imi� trzecia �ona Zaratustry?
Kapitan odpar� beznami�tnie:
- Trzecia �ona Zaratustry mia�a na imi� Hvovi. Hvovi by�a c�rk� Fraszaostry. Fraszaostra
by� krewnym D�amaspy. D�amaspa by� m�em Pouruczisty. Pouruczista by�a m�odsz� c�rk�
Zaratustry...
Wszyscy, nawet Kirder, s�uchali�my Szczegolewa z otwartymi ustami. Z�oczew a�
gwizdn��. On to wszystko wiedzia� ze wzgl�du na charakter swojej pracy, ale kto by
przypuszcza�, �e Szczegolew, kt�ry wygl�da� jak �ywa mumia, tak uwa�nie s�ucha�
wyk�ad�w Kirdera?
Dorzucaj�c jeszcze co nieco o kr�lu Wisztapsie, kt�rego doradc� by� D�amaspa, a
ma��onk� kr�lowa Hutaosu, Szczegolew zapyta�:
- Czy to wystarczy?
- Tak, dzi�kuj� panu, kapitanie. Powiedzia�bym, �e mo�e pan usi���, ale ju� pan siedzi.
B�d� wdzi�czny, je�li nast�pnym razem odpowie pan w pozycji stoj�cej.
- A ja b�d� wdzi�czny, majorze, je�li zostawi mnie pan w spokoju. Kirder popatrzy�
uwa�nie na Szczegolewa.
- Obawiam si�, �e zar�wno forma, jak i tre�� pa�skiej pro�by �amie regulamin karny
obozu. Otrzymuje pan pierwsze ostrze�enie. Przypominam, �e po otrzymaniu drugiego
ostrze�enia zostanie pan umieszczony na pi�� dni w karcerze.
Kirder skierowa� pulpit zdalnego sterowania na Szczegolewa i nacisn�� przycisk. Z
kieszonki Szczegolewa dobieg� melodyjny g�osik dowodu osobistego: �Otrzymano pierwsze
ostrze�enie. Administracja obozu o�wiecenia moralnego �a�uje, �e kapitan drugiej rangi
Szczegolew z�ama� regulamin karny, i wyra�a nadziej�, �e nasz go�� wyci�gnie z tego
w�a�ciwe wnioski na przysz�o��".
Szczegolew wyci�gn��.
Dokument nie zd��y� doj�� do �przysz�o��", gdy kapitan zblad�, wyrwa� dow�d z
kieszeni i zacz�� drze�. A raczej pr�bowa� drze� -dow�d by� grub� p�ytk� piekielnie mocnego
plastiku.
Rozz�oszczony Szczegolew rzuci� dow�d na ziemi� i zacz�� go depta�, a poniewa� nadal
siedzia�, ty�kiem �miesznie podskakiwa� na drewnianej �awie. Zupe�nie jakby ta�czy� hopaka
zaadaptowanego dla siedz�cych paralityk�w.
- Prosz� natychmiast przesta�! - zawo�a� kapitan G�adki, starszy naszej grupy. - Jak panu
nie wstyd! Niech si� pan opanuje! Kirder wzruszy� ramionami.
- Otrzymuje pan drugie ostrze�enie.
Nie�miertelna p�ytka wyg�osi�a spod obcas�w Szczegolewa:
�Otrzymano drugie...".
Trzask! B�c!
�Administracja...".
�up! B�c!
�...wyra�a...".
Poczu�em, �e si� czerwieni�. Nigdy jeszcze nie widzia�em, �eby oficer si� tak
zachowywa�. Przekl�ta wojna!
Na polanie pojawi� si� oddzia� stra�nik�w - czterech ros�ych dem�w w kombinezonach
wspomagaj�cych z uniwersalnymi pa�kami (z trucizn� parali�uj�c� w ig�ach na czubku pa�ki
oraz innymi atrakcjami).
Jedno pchni�cie pa�ki i Szczegolew, po otrzymaniu porcji trucizny, umilk�. Pad� na twarz.
Cholerne demy nie mia�y zamiaru go �apa� i gdyby nie kapitan G�adki, biedak
rozkwasi�by sobie nos. A ja podnios�em z ziemi, otrzepa�em i wsun��em do kieszeni
Szczegolewa nieszcz�sny dokument.
Klony maj� hysia na punkcie r�nych dokument�w, dlatego im szybciej zademonstruje
si� szacunek do tego ich parszywego plastiku, tym mniej kopniak�w zaliczy biedny kapitan.
Poza tym ba�em si�, �eby stra�nicy nie zacz�li ok�ada� pa�kami wszystkich jak leci. W takiej
sytuacji b�l jest niczym wobec poni�enia.
Ale jako� si� uda�o. Stra�nicy przej�li z r�k G�adkiego nieprzytomnego Szczegolewa i
zawlekli go w stron� cytadeli, do karceru. A sygna� oznajmi�, �e min�a w�a�nie trzydziesta
czwarta lokalna godzina, co znaczy�o, �e zaj�cia mamy z g�owy i teraz b�dzie obiad.
A mi�dzy obiadem a kolacj� - o szcz�cie niepoj�te! - mia� by� czas wolny! Poniewa�,
jak si� dowiedzieli�my ju� na porannym apelu, do cytadeli przybywa konw�j z kosmodromu i
wszyscy, nie wy��czaj�c zaotar�w, nie b�d� mieli dla nas czasu.
Konw�j by� ca�kiem spory - dwadzie�cia ci�ar�wek. Co przywioz�y, mogli�my najwy�ej
spekulowa�.
Do dostarczenia nowej partii je�c�w wojennych wystarczy�a jedna ci�ar�wka. Dla tej
garstki klony nie otwiera�y nowego bloku, do��czali po jednym, po dw�ch do ju� istniej�cych
grup. My te� dostali�my jednego nowego.
Nawet nie wiedzia�em, czy by� z nami u Kirdera, czy nie. Gdy opuszczali�my �zielon�
szko��" (o, terminologio klon�w!), gdzie w cieniu platan�w odbywa�y si� zaj�cia,
spostrzeg�em nieznajomego pilota - sta� strapiony z boku. Mo�e siedzia� w ostatnim rz�dzie i
po zaj�ciach postanowi� rozejrze� si� po okolicy, a mo�e w�a�nie wyszed� z cytadeli po
rozmowie z dow�dc� obozu...
P�niej zobaczy�em go znowu na obiedzie.
Wszed� do sto��wki, rozejrza� si� ponuro i podszed� do stolika, od kt�rego w�a�nie wstali
piloci szturmowc�w, z tego 32. skrzyd�a w kt�rym Szczegolew dowodzi� torpedowcami. Pu�k
szturmowc�w nie nalata� si� za bardzo w tej wojnie - po�ow� maszyn stracili jeszcze na ziemi,
po�ow� przy starcie.
Nowy ostrym ruchem odsun�� brudne naczynia na brzeg sto�u, waln�� tac� o blat i usiad�.
Jego kombinezon (mundur lotniczy nr 3) �wiadczy� o tym, �e wzi�to go do niewoli w
czasie lotu bojowego. Z w�asnego do�wiadczenia wiedzia�em, �e ka�dy pilot, kt�ry by� obozie
cho�by dzie�, m�g� sobie wybra� drelichy z zapas�w przywiezionych z naszych magazyn�w.
Ciekawe, gdzie go postrzelili?
Mia�em ochot� zostawi� moich nowych przyjaci�, Ludgera Ho-demanna i Artioma
Rewenko, w towarzystwie niez�ych suchar�w i beznadziejnego kisielu, podej�� do nowego i
zapyta�, co s�ycha� w przestrzeni. Czy bijemy wreszcie klo�skich bydlak�w, czy ci�gle to
samo? Daleko jeszcze od zwyci�stwa?
Powstrzymywa�o mnie tylko jedno - nie widzia�em, czy mam do czynienia z kapitanem,
czy szeregowcem. Problem w tym, �e kombinezon lotniczy nr 3 nie przewiduje dystynkcji,
jedynie nad lew� kieszeni� na piersi jest naszywka z nazwiskiem i stopniem.
Gdybym by� pewien, �e to jaki� porucznik, podszed�bym jak nic. Ale je�li kapitan, lepiej
by�o go nie rusza�. Wy�si oficerowie, przyzwyczajeni dowodzi� ca�ymi oddzia�ami
flogger�w, a teraz zmuszeni do s�uchania rozkaz�w konkordia�skich sier�ant�w, m�czyli si�
w niewoli bardziej ni� ni�si stopniem. Ten tutaj m�g�by mnie najwy�ej odpali� ze s�owami:
�Dajcie ludziom spok�j, poruczniku".
A potem zagada�em si� z kumplami i nowy wylecia� mi z pami�ci.
Zastanawiali�my si� w�a�nie, co si� teraz dzieje w naszych okupowanych koloniach.
- Nic si� nie dzieje - m�wi� Hodemann. - Wszystko przesrali. Kaput, kapitulacja!
Hodemann m�wi� po rosyjsku ca�kiem nie�le, tylko pl�ta� si� w akcentach, stawiaj�c je,
gdzie popad�o. Poza tym lubi� si� wyg�upia�, specjalnie wstawiaj�c niemieckie s��wka i
kalecz�c rosyjski. To oszcz�dza�o mu zapami�tywania odmiany przez przypadki i osoby.
- Sasza, mo�e powinni�my Ludgera postawi� pod mur za szerzenie nastroj�w
defetystycznych? - Rewenko si� u�miechn��. - Na w�asne oczy widzia�em, jak dywizja
pancerna - ca�a dywizja, kapujesz! - wycofywa�a si� na Gro�nym w las. A wiesz, jakie tam s�
lasy?
- To do Hodemanna. - Wiecznie zielona selwa z drug� warstw�! Z powietrza nic nie
wida� przez okr�g�y rok!
- Panzerdwision ? Kaput panzerdivision - odpowiedzia� spokojnie Niemiec. - Szuka� z
kosmos �lad infrarotten... podczerwony... puszcza� rakieta... puszcza� sto rakieta... Paf! I nie
ma division\
- Co� ty, Ludger! Od razu wida�, �e z ciebie pilot my�liwca prze-chwytu, a nie samolotu
wielozadaniowego! Poj�cia nie masz o zwiadzie cel�w naziemnych! W lasach Gro�nego
czo�g�w by� nie znalaz�, nawet gdyby si� nie maskowa�y. A nasi mieli batalion in�ynieryjny z
ca�� technik�! Ca�� fregat� by tak zamaskowali, �e grzybki by� na niej zbiera� i nic nie
zauwa�y�!
- Jak to si� sta�o - zapyta�em - �e klony nie zbombardowa�y dywizji wcze�niej, zanim
wesz�a w las? Przecie� mieli przewag� w kosmosie i powietrzu?
- Nie do ko�ca, Sasza. Na Gro�nym dyslokowali dywizjon okr�t�w podwodnych obrony
przeciwkosmicznej. Wiesz, s� takie typu Jurij Do�gorukij...
- My�la�em, �e je wycofali.
- Te� tak my�la�em, a sta�y na konserwacji w Dudynce! -Gdzie?
- Jest taka dziura na Jeniseju. Jeszcze w dwudziestym pierwszym wieku zbudowali tam
zamaskowany schron dla strategicznych rakietowych okr�t�w podwodnych, �eby
Ameryka�cy nie za�atwili ich w czasie pierwszego ciosu w stare, znane bazy. No i wyobra�
sobie, �e w zesz�ym roku Do�gorukiego i jeszcze jeden bli�niaczy okr�t rozkonserwowali,
uzbroili w supernowe rakiety przeciwkosmiczne, zamustrowali za�og� i wys�ali du�ymi
hansami na Gro�ny...
Du�y hans to legendarny wojskowy transportowiec produkcji niemieckiej. Do g��wnego
przedzia�u �adowni mo�na by�o wpakowa� oba wie�owce hotelu Ru� i jeszcze by zosta�o
sporo miejsca. My�la�em, �e s�ysz�c o hansach, Ludger wtr�ci co� ze swego ulubionego
repertuaru. Ze niby Rosja taka wielka i niezwyci�ona, a bez Niemc�w nawet zardzewia�ego
U-Boota nie mo�e przewie�� z planety na planet�. Ale Ludger milcza� i Rewenko m�wi�
dalej:
-Wy�adowali je i postawili na dy�ur bojowy w takiej tajemnicy, �e w naszym garnizonie
nikt nic nie wiedzia�. Wywiad klon�w przegapi� je jak nic! No wi�c, klonom si� starczy�o
tylko na to, �eby zd�awi� nasz� naziemn� obron� przeciwkosmiczn� i wysadzi� desant.
Ch�opaki na okr�tach podwodnych szybko ocenili sytuacj�, wy�ledzili na orbicie ci�kie
lotniskowce klon�w i jak nie waln�! Klony mog�y si� spodziewa� wszystkiego, tylko nie
ciosu spod wody. Wiesz, �e oni w og�le nie maj� system�w analogicznych. Eskadra os�ony z
wra�enia da�a nog�. Tych flogger�w, kt�re dostarczyli na kosmodromy naziemne,
wystarczy�o jak raz na to, �eby odpiera� nasze kontrataki, dlatego nie przeprowadzili
ca�kowitej likwidacji naszej dywizji. No a Jurij Do�gorukij z towarzyszami strzelaj� do
flogger�w w atmosferze, ale kiep�ciutko, ich rakiety s� nastawione na powa�niejsze cele. I
wysz�o na to, �e w kosmosie przewag� mia�y klony, a na ziemi - my. My nie mogli�my odbi�
stolicy Gro�nego, oni nie mogli rozgromi� naszej dywizji pancernej. �eby wyj�� z tego pata,
klony szybko przerzuci�y na planet� dodatkowe oddzia�y rakietowe - i to pod ostrza�em z
okr�t�w podwodnych! Szkoda, �e nasi oszcz�dzali amunicj� i nie zdo�ali rozwali� wszystkich
statk�w desantowych... No i klonom w ko�cu uda�o si� zebra� si�y do ataku. Jak tylko zrobi�o
si� gor�co, nasi si� wycofali na pi��set kilometr�w - i w las! Os�aniali�my ich odwr�t na
ostatnich floggerach z zamaskowanego pasa startowego. Zestrzeli�em dwa szturmowce
klon�w, a potem mnie trafili. Jak si� to wszystko sko�czy�o, nie wiem, ale pod koniec
stycznia dywizja jeszcze �y�a; nasze okr�ty podwodne pewnie te�. Klony kontrolowa�y wtedy
tylko stolic�, Nowogeorgijewsk.
Ludger zmarszczy� czo�o i odpowiedzia� powa�nie:
- Artiom, przepraszam ci�, ale to wszystko g�wno. Czo�gi nie mog� d�ugo bez wsparcia.
Jak spal� ostatnie paliwo - wszyscy do niewoli. Alles kaput, stalag i modlitwa zamiast Guten
Morgen.
Za�miali�my si� gorzko.
- S�uchajcie - powiedzia�em. - A mo�e w okupowanych koloniach jest podobnie jak w
naszym obozie? Poniedzia�ek: materializacja Czysto�ci Absolutnej. Wtorek: mistrzostwa w
erudycji. Ile n�g ma �uk mutant z Andobandu? Dlaczego kosmos jest czarny? Jak si� nazywa�
trzeci monarcha dynastii Sasanid�w? �roda: wyk�ad o bohaterze Bed�adzie Sawane.
- W czwartek - podj�� Rewenko - masowy przegl�d reporta�u o sukcesach meliorator�w
Trajtaony. Milion kilometr�w osuszonych bagien! Tryliony komar�w zdychaj� bez dachu nad
g�ow�!
- Natilrlich. - Hodemann skin�� g�ow�. - A w pi�tek rozstrzelanie tych, kt�rzy opu�cili
wyk�ad w �rod�.
- Daj spok�j. - Skrzywi�em si�. - To z innej bajki, Ludger.
- W�a�nie - przytakn�� Rewenko. - S�ysza�e�, �eby klony kogo� z naszych rozstrzela�y?
Im to kompletnie niepotrzebne!
- Potrzebne czy nie, a rozstrzeliwa� b�d� - powiedzia� ponuro Hodemann.
Ja i Rewenko wymienili�my jeszcze kilka �art�w, ale ponure proroctwa Ludgera zepsu�y
nam humor.
- Dobra, stratedzy, chod�my do baraku - zaproponowa�em, ko�cz�c kisiel.
Domek, kt�ry zajmowa�a nasza grupa, by� ca�kiem sympatyczny i oficjalnie nazywano go
blokiem mieszkalnym. Jednak z g��bi kolektywnej pami�ci historycznej wyp�yn�o s��wko
�barak" i na zawsze przylgn�o do naszego budynku.
Ju� wszyscy nasi zebrali si� na poobiedni wypoczynek. Brakowa�o tylko Szczegolewa,
kt�ry mia� odsiadk� w karcerze. Trzeba przyzna�, �e karcer ma swoje plusy - na przyk�ad nie
s�uchasz wyk�ad�w Kirdera. Ale ma te� dwa minusy: brak okien, a to wywiera powa�ny
wp�yw na psychik�, i zakaz wnoszenia ksi��ek z naszego kultbloku. Rzecz jasna, w karcerze
ksi��ki by�y: �Jasna", �Gaty", �Regulamin karny oboz�w oficerskich G��wnego Zarz�du
Oboz�w Narodowego Ministerstwa Obrony Konkordii" no i pami�tna �Szachname", to samo
elegancko wydane t�umaczenie na rosyjski, kt�re otrzyma�a nasza delegacja w przeddzie�
wojny...
Ja jeszcze nie trafi�em do karceru - i ca�e szcz�cie! Od tak wysublimowanych lektur
pewnie bym sfiksowa�! Biedny Szczegolew... A w baraku zamiast s�odkiego pr�niactwa z
dobr� ksi��k� w r�ku (mia�em przygotowan� ca�� szafk� lektur) czeka� mnie aktywny
wypoczynek: spontaniczna gimnastyka, zwana popularnie b�jk�.
Gdy weszli�my, akcja ju� by�a w toku. Scena kolejna. Ci sami, Puszkin, Hodemann,
Rewenko.
W przej�ciu mi�dzy ��kami, twarz� do drzwi, sta� nasz nowy. Wok� niego w
ekspresyjnych pozach zastyg�o kilku naszych, mi�dzy innymi Lowa-Osnaz, Tichomirow i
kapitan G�adki.
Pozostali le�eli na ��kach, z zaciekawieniem obserwuj�c rozw�j wydarze�.
- ...sami defety�ci! - wrzeszcza� nowy. - Poddali si� klonom w pierwszej walce! Bez
jednego strza�u zostawiali ca�e miasta, ca�e planety! I wy mnie nazywacie prowokatorem?!
- Powtarzam, kapitanie-poruczniku - rzek� twardo G�adki. - Uspok�jcie si� natychmiast!
Stiepaszyn pana przeprosi, ale najpierw prosz� wykona� rozkaz zwierzchnika i zamilkn��.
Co za dzie�... Najpierw Szczegolew, teraz ten... A przecie� je�li to kapitan-porucznik, to
najmarniej dow�dca eskadry! Oho, nasz Gotowcew nigdy by si� tak nie zachowa�!
Poczu�em rosn�c� z�o��. Jak wiadomo, nic tak nie kole w oczy jak prawda - faktycznie,
wielu z nas podda�o si� klonom w pierwszej walce...
Nowy nie mia� zamiaru s�ucha� niczyich rozkaz�w.
- Prowokator! - rycza�. - Co, mo�e macie zamiar dekowa� si� tu do ko�ca wojny?! Tam
ca�e eskadry id� na �mier�, Osiemset Pierwszy parsek ca�y w ogniu! Z drugiego roku
ma�olat�w bior�, �eby by�o kogo na floggery posadzi�! Ameryka�c�w wynaj�li, a wy...!
- Do�� - powiedzia� Lowa-Osnaz, czerwony jak burak. - Towarzyszu kapitanie, my�l�, �e
potrzebuje pan chwili przerwy...
I zrobi� krok do przodu, �eby przeprowadzi� efektowny chwyt z bogatego repertuaru
osnazu, kt�ry wy��czy�by nowego na jakie� dwie godziny. Ale nowy kapitan mia�
rewelacyjn� intuicj� i jeszcze lepsz� reakcj�.
Jeden cios i Lowa pada na plecy, a nowy przeskakuje przez ��ko, zabezpieczaj�c si�
przed odwetem ze strony Tichomirowa. Obserwatorzy zerwali si� z ��ek.
- To ju� przekracza wszelkie granice! - zawo�a� G�adki.
Sam nie zauwa�y�em, jak w dw�ch susach znalaz�em si� obok nowego.
- Sasza, st�j! - krzykn�� Rewenko, ale by�o ju� za p�no. Kapitan chcia� mnie strzeli�,
lecz by�em przygotowany i jego pi�� przelecia�a obok mojej skroni, za to m�j hak dosi�gn��
celu.
Trzask!
Na og�uszonego buntownika od razu zwali� si� Lowa.
P� minuty p�niej obezw�adniony kapitan ju� si� uspokoi� i nawet przeprasza� - najpierw
kapitana G�adkiego, a potem Low� Stiepaszyna.
A mnie... mnie by�o strasznie wstyd, �e uderzy�em starszego stopniem. Nie wiem, co
mnie napad�o... Ale widok rozhisteryzowanego oficera jest strasznie nieprzyjemny.
- Jak on si� nazywa? - spyta�em Z�oczewa, odci�gaj�c go na bok.
- Bogdan Merku�ow. Podobno dow�dca eskadry my�liwc�w z Nachimowa.
- Kontuzjowany?
- Chyba tak... albo po prostu wkurzony, �e trafi� do niewoli. Dla tych z G�B wszystko
jest zawsze proste. Ale jestem pewien,
�e na ka�dy taki wypadek Zioczew ma setki w�asnych wyobra�e�. Na temat bior�cego
udzia� w b�jce porucznika Puszkina na pewno te�.
Niewa�ne, czy da�e� komu� w mord� dwa razy, czy sto dwa razy; w raporcie stoi jak byk:
�Bra� udzia� w b�jce, uderzy� starszego stopniem".
- O co w og�le posz�o?
- Nawet si� nie zd��y� przedstawi�, a ju� zacz�� omawia� mo�liwo�ci ucieczki. Dali�my
mu do zrozumienia, �e takich rzeczy nie nale�y otwarcie omawia�, a on dalej swoje. No to w
ko�cu Lowa chlapn�� p�artem: �Towarzyszu kapitanie, czy wy czasem nie jeste�cie
prowokatorem?". A tamten si� w�ciek�.
Tymczasem poszed� do nas G�adki, kt�ry ju� przyj�� przeprosiny Merku�owa i teraz
zostawi� go ze Stiepaszynem.
- A wi�c tak, Puszkin - zacz��. - Potem powiem to wszystkim, ale wam przypomn� teraz,
jako uczestnikowi b�jki... - A nie m�wi�em! - Rosyjscy oficerowie rozwi�zuj� kwestie sporne
na trzy sposoby. Pierwszy: s�ownie. Drugi: poprzez z�o�enie zwierzchnikom raportu. Trzeci:
w pojedynku z u�yciem odzie�y ochronnej i bia�ej broni. Machanie pi�ciami jest surowo
wzbronione! W stosunku do m�odszego i r�wnego stopniem zostaje zakwalifikowane jako
przekroczenie uprawnie�. W stosunku do starszego - jako chuliganeria lub bunt. Jasne?
- Tak jest, towarzyszu kapitanie! Czy mog� co� powiedzie�?
- S�ucham.
- Kapitan Merku�ow ignorowa� pa�skie polecenia i przekroczy� uprawnienia s�u�bowe w
stosunku do porucznika Stiepaszyna! Swoimi czynami zha�bi� mundur oficera rosyjskiej floty
wojennej!
- By� mo�e. - G�adki skin�� g�ow�. - Ale t� kwesti� powinien rozstrzygn�� s�d
towarzyski, a nie rozbuchany porucznik. Nie mieli�cie racji, Puszkin. B�dziecie uprzejmi
przeprosi� kapitana Merku�owa!
Naszej rozmowy, teraz ju� nieprowadzonej p�g�osem, stucha� ca�y barak, nie wy��czaj�c
Merku�owa.
- Towarzyszu kapitanie, czy mog�...? - spyta� kapitan, podchodz�c do nas.
- Prosz�.
- Czy dobrze zrozumia�em, �e nazwisko tego towarzysza brzmi Puszkin?
- Dobrze.
- Aleksander? - Merkuiow si� u�miechn��.
- Owszem. - G�adki r�wnie� u�miechn�� si� p�g�bkiem. Czuj�c, �e czarne chmury
powoli si� rozchodz�, wtr�ci�em si� do rozmowy:
- Moje imi� odojcowskie brzmi Riczardowicz, nie Siergiejewicz. - W�a�nie mia�em o to
zapyta�! - Kapitan si� roze�mia�. - A ja si� nazywam Bogdan Merku�ow... w dodatku
Siergiejewicz!
I wyci�gn�� do mnie wielk� kwadratow� �ap�. Nieco zak�opotany u�cisn��em j�- kapitan
nie powinien podawa� r�ki ma�o znajomym m�odszym oficerom.
- Przepraszam, towarzyszu kapitanie, �e pana... - powiedzia�em, zerkaj�c na
pochmurnego G�adkiego - �e dopu�ci�em si� w stosunku do pana czyn�w
nieregulaminowych!
- Daj spok�j! - Merku�ow machn�� r�k�. - Dobry cios... a� w uszach dzwoni. A jednak,
towarzyszu kapitanie - zwr�ci� si� do G�adkiego - ja zdania nie zmieni�. Nie b�d� siedzia� w
tej dziurze d�u�ej ni� to konieczne. Ju� dzi� zaczn� szuka� drogi do wolno�ci!
Zobaczy�em, jak stoj�cy z ty�u Lowa skrzywi� si� i postuka� w g�ow�. G�adki nie
pozwoli� sobie na podobne gesty, ale pewnie pomy�la� to samo.
- Bardzo chwalebne, kapitanie - rzek� spokojnie. - Ale na pocz�tek proponuj�, �eby
zorientowa� si� pan w sytuacji. Nie ma pan nic przeciwko?
- A sk�d! W�a�nie chcia�em to zrobi�, gdy towarzysz z osnazu nazwa� mnie
prowokatorem!
- A wi�c tak... - Po chwili namys�u G�adki zwr�ci� si� do mnie (po imieniu, daj�c do
zrozumienia, �e incydent b�jki puszcza w niepami��): - Sasza, zaprowadzisz kapitana na
kraw�d� p�askowy�u, poka�esz mu ��te tabliczki, poka�esz czerwon�... Oprowadzisz troch�
po �cie�ce... Jednym s�owem, zorientujesz. Dobrze?
Diabli wzi�li m�j wypoczynek..., pomy�la�em.
- Oczywi�cie, Niktopolionie Wasiljewiczu... To znaczy, tak jest, towarzyszu kapitanie!
- Towarzyszu kapitanie, prosz� si� nie gniewa�, ale w �adnym wypadku nie wolno
m�wi� o ucieczce w barakach ani w og�le na terenie obozu. Tutaj na pewno wsz�dzie jest
pods�uch! Poza tym... -Tak?
- Przykro mi o tym m�wi�, ale... by� mo�e, kt�ry� z naszych towarzyszy zgodzi� si�...
albo zgodzi wsp�pracowa� z klonami...
- Kapu�?! - wrzasn�� Merku�ow. - Kto?
- Spokojnie... Nie powiedzia�em, �e tacy s�, tylko �e mog� by�.
- Ja bym takiego gada go�ymi r�kami...!
Co za go��! Jak mu si� uda�o dos�u�y� do kapitana z takim charakterem?
- Ja r�wnie�, towarzyszu kapitanie. Ale je�li nie wiadomo, kim jest ten gad, a on
tymczasem donosi komendantowi obozu...
- Bzdury, poruczniku! Nie mo�e to by�, �eby rosyjski oficer zaprzeda� si� takim
wyrodkom! Nie, to niemo�liwe!
Mog�em si� tylko zgodzi� z podobnie wa�kim argumentem.
Szli�my d�ugim przej�ciem mi�dzy dwoma ogrodzeniami z siatki, dziel�cym ob�z na
dwie po�owy i znajduj�cym si� pod sta�� obserwacj�.
Porucznik Tichomirow, mi�o�nik antyku, twierdzi�, �e taka ulica w rzymskim obozie
wojskowym nazywa�a si� via pretoria. Niestety, przyj�a si� swojska nazwa zaproponowana
prze Low�
- Twerska.
No wi�c szli�my z Merku�owem Twerska, a� doszli�my do bramki Zachodniego Punktu
Kontrolnego. Bramka by�a jedynie symboliczn� przegrod� - jeniec m�g� opu�ci� teren obozu
o ka�dej porze dnia i nocy. Nie by�o ani ps�w, ani wartownik�w z karabinami, ani drut�w
kolczastych, ani nawet kolonialnej egzotyki w rodzaju drapie�nych lian z Trajtaonu.
Wyj��em dow�d i wsun��em w szczelin� skanera. Bramka si� rozjecha�a. Przeszed�em
przez ZPK, wyj��em dow�d ze szczeliny i wsun��em do kieszeni.
�Opuszczacie teren obozu. Przypominamy, �e kolacja odb�dzie si� za godzin� i
trzydzie�ci minut. Najbli�sza kontrola, apel przed wieczorn� modlitw�, odb�dzie si� za dwie
godziny i trzydzie�ci osiem minut. �yczymy mi�ego spaceru!".
- �eby� zdech�! - warkn�� Merku�ow
Byli�my na wolno�ci. Dos�ownie. Ob�z, cytadela, zaj�cia, p�atany - wszystko zosta�o za
nami.
- Pos�uchaj, czego� nie rozumiem. - Merku�ow czu� si� nieswojo.
- Na czym polega podst�p? Podejdziemy do kraw�dzi p�askowy�u i zdejmie nas snajper?
- Nie.
- Ukryta ochrona? Punkty ogniowe? Patrole?
- O ile wiem, nie.
- P�askowy� ko�czy si� urwiskiem?
- Nie. �agodne zbocze.
- No wi�c kiego czorta?
Nie powinienem odpowiada� starszemu stopniem pytaniem na pytanie, ale nie mog�em
si� oprze�:
- Jak pana zdaniem nazywa si� ta planeta?
- B�dziemy si� bawi� w zgadywanki?
- Spr�bujmy, towarzyszu kapitanie.
- No dobrze...
Merku�ow stan�� i z demonstracyjn� zadum� popatrzy� na b��kitne niebo.
Ja siedzia�em tu ju� trzy tygodnie. Niemal wszyscy moi towarzysze - ponad miesi�c.
W�r�d nich byli nawigatorzy, astrografowie, piloci i wywiadowcy. By� te� wszystkowiedz�cy
ekspert Zloczew Wszyscy nocami studiowali rysunek gwiazdozbior�w i liczyli cia�a
niebieskie; w dzie� gapili si� na s�o�ce, rozcierali w palcach grunt i przygl�dali si� ka�dej
�wa�ce" (tak nazywali�my tutejsze quasi-owady).
I nikt nie m�g� da� pewnej odpowiedzi, co to za planeta. Nasi stra�nicy trzymali jej
nazw� w �cis�ej tajemnicy. �Niewa�ne, jak nazywa si� miejsce, do kt�rego zani�s� was los -
mawia� Kirder.
- Wa�ne, �e tu jest pierwsza linia walki z Angra-Manju!".
Ale przecie� nie mogli�my nazywa� planety, na kt�rej, by� mo�e, przyjdzie nam sp�dzi�
ca�e lata, �Pierwsz� Lini� Walki z Angra -Manju"! Dlatego kt�ry� z oficer�w nazwa� planet�
Glagol. Dla cywila mo�e to brzmie� dziwacznie, lecz dla wojskowego - ca�kiem normalnie.
Glagol to czwarty kod z tablicy umownych wezwa� (pierwsze trzy to Azy Buk i Wietier).
Mo�na powiedzie�, �e te kody to alfabet wojny; bardzo cz�sto u�ywano ich w szkoleniowych
symulacjach.
Ale dlaczego mia�em od razu m�wi� o tym wszystkim kapitanowi? Niech si� troch�
pom�czy!
- To nietrudne, gdy si� zna wszystkie planety Konkordii na pami��... - wymamrota�
Merku�ow, na oko oceniaj�c rozmiar k�towy tutejszego s�o�ca za pomoc� rozstawionych
palca wskazuj�cego i kciuka. - No tak, to nie Jama. Tam g��wna gwiazda jest wi�ksza. I nie
Ardwisura, inna klasa spektralna. Nie Parkida, nie Wertra-gna... Ach, no tak, Chwarena! -
Odwr�ci� si� do mnie z u�miechem zwyci�zcy.
- Tutejsza doba jest trzy razy d�u�sza od chware�skiej. S� r�wnie� inne r�nice.
- A ile trwa doba na Chwarenie?
- Dwadzie�cia dwie standardowe godziny.
Nie �ebym wyni�s� t� wiedz� z Akademii... ale w ostatnich tygodniach tyle razy by�em
�wiadkiem i uczestnikiem takich dyskusji, �e zacz��em si� nie�le orientowa� w
konkordia�skiej astrografii.
- No dobrze. A inne r�nice?
- Ju�, ju�. Podejd�my do ch�opak�w.
Pokaza�em grup� je�c�w, kt�rzy wyszli si� przej��. Stali przed ��t� tabliczk� STOP!
ZAGRO�ENIE DLA �YCIA! i grali w �y�ki.
- Do licha z nimi.
- Chod�my, chod�my, nie po�a�uje pan.
Poszli�my. To byli W�osi. Nie zna�em ich osobi�cie, ale wiedzia�em, �e s� pilotami z
dw�ch liniowc�w za�atwionych z zasadzki na orbicie Jekateriny.
Prosta gra (administracja obozu nie pochwala�a jej, ale i nie zabrania�a) polega�a na tym,
�eby wzi�� ze sto��wki �y�ki sto�owe, rzuca� w ��t� tabliczk� i patrze�, co b�dzie dalej.
Gdy Merku�ow zobaczy�, co by�o dalej, otworzy� usta i patrzy�, co b�dzie jeszcze dalej.
W�och rzuca �y�k� lekkim wymachem r�ki. �y�ka spada na ziemi�, pos�uszna prawu
grawitacji, ale zamiast upa�� i sobie le�e�, wstaje. I stoi.
Grunt jak grunt, kamyczki i szara glina, �adnej trawy. Je�li si� uwa�niej przyjrze�, wida�,
�e bok to jednego, to drugiego kamienia w tej strefie anomalnej mieni si� w �wietle barwami
t�czy. Albo i nie.
No wi�c �y�ka sobie stoi. Dziesi�� sekund, dwadzie�cia, a potem hop! - wyskakuje z
strefy anomalnej jak korek z butelki i leci po paraboli.
Wygrywa ten, kt�rego �y�ka zaleci najdalej.
- Jak to? - Merku�ow os�upia�, gdy najwy�szy z W�och�w pobieg� po swoj� zwyci�sk�
�y�k�, kt�ra wyl�dowa�a siedem metr�w za
nami.
- W�a�nie tak - odpar�em, u�miechaj�c si� do W�och�w. To by�a jedyna dost�pna nam
forma kontaktu, bo t�umacze, kt�re mieli�my przy sobie, odebrali nam konkordia�czycy. A
W�osi uczyli si� w kolonialnej szkole na Lucii, gdzie j�zyk kontakt�w mi�dzynarodowych by�
na beznadziejnym poziomie.
- Co za licho? - nie ust�powa� Merku�ow. - Zmienne pole magnetyczne?
- Nie wiem, co to za licho. Nie pole magnetyczne i nie grawitacyjne. Przynajmniej nie w
czystej postaci. To anomalia bez nazwy i wyja�nienia. Tabliczka oznacza granic� strefy, w
kt�rej ten efekt wyst�puje.
- A jak tam wejdzie cz�owiek, to co si� stanie?
- Jako� nikt nie sprawdza�. Wierzymy klonom na s�owo. Przejdziemy si� jeszcze?
- Chod�my... I du�o tu takich stref?
- Du�o. I r�nych. To nie planeta, towarzyszu kapitanie, lecz psychoza. Nikt w NZ nie
s�ysza� o czym� takim. Nawy w GAB nic o niej nie wiedz�. Nazwali�my j� Glagol,
-�le pracuj�... �le! Glagol sobie wymy�lili, jego ma�! Nasz wywiad to banda nierob�w!
�eby przegapi� zamieszkan� planet� klon�w? To niemo�liwe, poruczniku! Niemo�liwe!
Szli�my do zachodniego brzegu p�askowy�u. Chcia�em pokaza� kapitanowi kilka innych
ciekawostek, �eby mia� pe�n� ocen� sytuacji. Od razu wida�, �e ten wariat ucieknie jeszcze tej
nocy i zginie...
- Towarzyszu kapitanie... - westchn��em. - Je�li nie wierzy pan mi, prosz� spyta�
starszych stopniem. Ale Merku�ow ju� mnie nie s�ucha�, jego my�li pod��a�y w
przewidywanym kierunku.
- Ile klon�w jest w ochronie obozu?
- Nie wiem. Na oko cytadela obliczona jest na sto, sto dwadzie�cia os�b.
- Potrzebujemy dok�adnych liczb! Nie pr�bowa�e� policzy� posterunk�w, liczby wart?
Nie patrzy�e�, jak cz�sto zmieniaj� si� �o�nierze w oddzia�ach dy�urnych?
- Jak, skoro wi�kszo�� to sklonowane demy?
- Cholera... S�usznie. A ilu jest oficer�w?
- Dziesi�ciu, ale to o niczym nie �wiadczy. Pododdzia�, kt�ry nas ochrania, ma
nadliczbowy sk�ad oficerski. Dziesi�ciu oficer�w wystarczy�oby na trzy kompanie, a tutaj jest
maksymalnie jedna. S� jeszcze zaotarowie.
- Po kiego grzyba?
- Nauczyciele. Jak pan zapewne zauwa�y�, wychowuj� nas. Jest ich co najmniej pi�ciu.
Jeszcze trzech powinno by� do odprawiania nabo�e�stw, to kap�ani, egbadowie.
- Wisi mi, egbadowie czy tribadowie. Ilu jest je�c�w w obozie?
- Teraz stu. Wi�kszo�� barak�w jest nieczynna, ale skoro jeden barak mie�ci
maksymalnie dwudziestu pi�ciu ludzi, to ca�y ob�z m�g�by pomie�ci� siedmiuset
pi��dziesi�ciu.
- Interesuje mnie stan na dzie� dzisiejszy. Z tego wynika, �e wypada jeden klon na
jednego je�ca. Niedobrze... lepiej by�oby, jeden na pi�ciu... i wi�cej szeregowc�w... szkoda
wystawia� oficer�w. A przecie� tutaj s� wy��cznie oficerowie?
- Tak, g��wnie z marynarki wojennej. Jest te� kilku admira��w. Szeregowych, sier�ant�w
nie ma.
- Jasne, podoficer�w trzymaj� oddzielnie. Piechot� te�, bli�ej ziemi - Merku�ow
zachichota�. - A s�ysza�e� co� o obozach dla szeregowc�w?
- Wiem tylko, �e je�li wszystkich oficer�w naszej marynarki konkordia�czycy
automatycznie przyr�wnywali do pechlewan�w, to szeregowc�w do dem�w. Pewnie warunki
w tych obozach s� znacznie gorsze...
Wtedy kapitan, kt�ry chyba znowu mnie nie s�ucha�, wykrzykn��:
- Czekaj! To przecie� Naotar! -Co?
- No, planeta, planeta! Naotar! �e te� od razu na to nie wpad�em!
- Sk�d ta my�l?
- Rze�ba terenu pasuje.
To ju� by�a czysta fantasmagoria. Co z nim, naprawd� kontuzjowany w g�ow�?
- To nie Naotar. Prosz� mi wierzy�, walczy�em tam.
- I kiedy niby? - Merku�ow nie kry� niedowierzania.
- W maju zasz�ego roku, starcie z d�ipsami. Sztab Generalny wyda� nawet broszur� o
konflikcie naotarskim.
- Wiem, czyta�em... I co, byli�cie tam? Taki m�okos?
W kilku s�owach opowiedzia�em, jak trafi�em do Floty Ekspedycyjnej Naotar prosto z
trzeciego roku Akademii.
- Aaa... a my�my gnili �ywcem w Mie�cie Pu�kownik�w! Ech, naszego Admira�a
Nachimowa by tam, dopiero by�my d�ipsom pokazali! A wy�cie na remis wyszli,
negocjatorzy... Co za pomys�, �eby posy�a� ��todziob�w zamiast kadrowych oficer�w!
O tym, �e kadrowych oficer�w by�o tam do diab�a i troch�, nawet nie wspomina�em - po
co? Tylko nam takich choleryk�w jak Merku�ow brakowa�o. Zw�aszcza wtedy, gdy ma�e
d�ipsy zacz�y roi� si� wok� pieca... Jeden wystrza� m�g�by doprowadzi� do totalnej wojny!
Mo�e to dziwne, ale by�em pewien, �eby Merku�ow strzela�by do d�ips�w bez wahania - i
wbrew rozkazowi.
- A pan, towarzyszu kapitanie, gdzie walczy�?
- No przecie� m�wi�, �e siedzia�em w Mie�cie Pu�kownik�w!
- Mam na my�li teraz, po dziewi�tym stycznia.
- Aa... O Admirale Nachimowie s�ysza�e�?
- Troch�. Nowy lotniskowiec typu Admira� Uszakow. Pierwszy lot p�tora roku temu...
- Ty co, z Ksi�yca spad�e�? - Merku�ow si� skrzywi�. - Nic wam o Nachimowie nie
m�wili?
- Wszystko jest utajnione. Klony nie dziel� si� z nami wiadomo�ciami, a niemal wszyscy
oficerowie siedz� w obozie d�u�ej ni� ja. O wojnie wiem niewiele. Wybuch wojny zasta� mnie
na Ziemi, potem przerzucono nas do Miasta Pu�kownik�w, gdzie uczyli�my si� pilotowa�
Durandale, a potem na lotniskowcu Trzech �wi�tych robili�my rajd na Felicj�. Tam mnie
zestrzelili.
- Ej, to� ty z 19. samodzielnego? - G�os Merku�owa pociepla�.
- Tak jest.
- No, Szubina znam, Berdnika te�. Widzia�em ich... kiedy? Ze cztery dni temu... i co,
by�e� w tym locie, co Atur Gushnasp rozwalili?
- Tak, druga eskadra my�liwc�w, dow�dca Gotowcew. Niech mi pan powie, czy Trzech
�wi�tych jeszcze... jeszcze lata? -spyta�em zdenerwowany.
- Wszystko z twoimi �wi�tymi w porz�dku. Lataj�. Tylko nisko i wolno.
- Jak to?
- Po tym, jak do Miasta Pu�kownik�w �ci�gn�li te trzpiotki...
- Zrozumia�em, �e kapitan m�wi o naszych rozkosznych primabalerinach. - ...Komisja
techniczna odsun�a wasz lotniskowiec od lot�w bojowych. Klony wam tak pok�ad
podziurawili, �e ho! Po dw�ch tygodniach za�atali i dopu�cili �wi�tych do lot�w, ale
stacjonarnych. Teraz z Ksi�ciem Po�arskim siedzi na orbicie, os�ania.
- To ju� jest przed kim os�ania�?
- Ju� ty si� nie b�j... Na Osiemset Pierwszym parseku nasi tak wywijaj�... Ale czekaj,
przecie� nie powiedzia� ci w ko�cu o Nachimowie!
Tymczasem, nadal id�c �cie�k�, znale�li�my si� pi��dziesi�t metr�w poni�ej poziomu
p�askowy�u. Nieopodal zaczyna�a si� kolejna strefa cholera wie czego, b�d�cego tutejsz�
specjalno�ci�, i celowo prowadzi�em tu Merku�owa, kt�ry najwyra�niej nadal uwa�a�, �e
znajdujemy si� w jakiej� znanej konkordia�skiej kolonii - lataj�ce �y�ki zupe�nie go nie
przekona�y.
-Towarzyszu kapitanie, o Nachimowie opowie pan potem. Teraz chcia�bym panu co�
pokaza�.
-No to dawaj.
Po prawej stronie znajdowa�y si� urwiste ska�y z plamami zielonego minera�u, w
prze�witach mi�dzy nimi wida� by�o brzeg plateau. Po lewej stronie widnia�o szare osypisko
rozpalone zachodz�cym s�o�cem. Na g�rze osypiska widnia�a ��ta tabliczka STA�!
ZAGRO�ENIE �YCIA! Bior�c pod uwag� stromizn� zbocza, skr�canie w lewo by�o
niebezpieczne bez �adnych tam anomalii, a ju� z anomaliami...
Osypisko ci�gn�o si� kilkadziesi�t metr�w w d� i ko�czy�o ogromnymi g�azami. Za
nimi zaczyna�y si� g�ste krzaki, przypominaj�ce miot�y, kt�re widzia�em kiedy� w muzeum
etnograficznym. Szaro��te krzaki z pomara�czowymi witkami najwyra�niej nie przejmowa�y
si� fotosyntez�.
Nasza �cie�ka bieg�a �agodnie w d�, znikaj�c mi�dzy ska�ami. Przed wej�ciem mi�dzy
ska�y klony postawi�y jeszcze jedn� tabliczk�, tym razem czerwon�, z napisem PRZEJ�CIA
NIE MA.
- Towarzyszu kapitanie, niech pan zwr�ci uwag� na ten napis. Tak naprawd� przej�cie
jest, ale klony ograniczy�y si� do tabliczki, nie postawi�y tu wartownik�w, zasiek�w ani pola
minowego...
- Nie gadaj tyle, poruczniku! Co dalej?
- Prosz� spojrze� w d�, na te ��te krzaki. Widzi pan zbocze? Zaro�la? Kawa�ki
transportera g�sienicowego na kamieniach? Bia�e ko�ci?
- Widz�.
- Jak pan my�li, b�dzie do nich ze dwie�cie metr�w?
- Sto pi��dziesi�t.
- Ma pan lepsze wyczucie odleg�o�ci - sk�ama�em dyplomatycznie.
- A spadek jaki? Z pi��dziesi�t?
- S�uchaj no, jak ci� tam, Aleksiej...
- Aleksander.
- Jeden diabe�. S�uchaj, Sasza, gadaj w czym rzecz, bo tu gor�co jak w piecu! Pewnie, w
takim kombinezonie...
- Chod�my. Jak pan widzi, widoczno�� jest doskona�a... A teraz, towarzyszu kapitanie,
niech si� pan przygotuje, bo czeka nas co� niezwyk�ego...
Ruszy�em do przodu, min��em czerwon� tabliczk� i wszed�em w cie� mi�dzy ska�ami. W
lewym uchu zacz�o mi szumie�, zaraz potem r�wnie� w prawym. Jeszcze krok... jak zawsze
w tym miejscu zachwia�em si�, a gdy odzyska�em r�wnowag�, okolica ju� si� zmieni�a.
Odwr�ci�em si� i zaczeka�em na Merku�owa.
Merku�ow oczywi�cie potkn�� si� na r�wnym gruncie. Podtrzyma�em go za r�k�.
- Gdzie my jeste�my? - zapyta�, rozgl�daj�c si�. - Jakie� sztuczki z odleg�o�ciami?
Organiczne x-przej�cie?
No, no, nie�le sobie radzi. Niby kawa� chama, ale, jak pisz� w raportach: �Posiada
wszystkie cechy niezb�dne dow�dcy, szybko si� dostosowuje do zmieniaj�cych si�
warunk�w, zdyscyplinowany umys�, zdolno�ci analityczne".
- X-przej�cie nie ma tu nic do rzeczy. To kolejna anomalia nie-daj�ca si� wyja�ni�
j�zykiem wsp�czesnej nauki. Stali�my na �cie�ce, widzieli�my zarysy ska�, mi�dzy kt�rymi
przeszli�my, ale wra�enie by�o takie, jakby�my si� znale�li w
�rodku chmury burzowej. By�o ciemniej, w ustach pojawi� si� metaliczny smak, w uszach
szumia�o, a w opuszkach palc�w czu�o si� drobne uk�ucia. Zupe�nie jakby do co dziesi�tej
moleku�y azotu i tlenu do��czono moleku�� krzemu. A co najgorsze, cz�owiek zdawa� sobie
spraw�, �e ta chmura widoczna jest wy��cznie od �rodka! Z braku innych sugestii nadali�my
tym efektom wsp�ln� nazw�: Mg�a.
- I co, tak jest a� do samego do�u? Do podn�a g�ry? - zapyta� bystro kapitan.
- Gorzej. To idzie warstwami, a warstwy s� r�ne. Wystarczy jak na pierwszy raz?
Wracamy?
- Nie, poczekaj. Jaka jest wysoko�� g�ry?
- Ciekawe pytanie. Wysoko�� mierzona od poziomu oceanu, je�li w og�le jest tu jaki�
ocean, jest nam nieznana. Je�li patrzy si� ze wschodniej cz�ci p�askowy�u, to wychodzi, �e z
pi��set metr�w. Ale je�li schodzi si� dalej w d�, subiektywne odczucie wysoko�ci m�wi o co
najmniej dw�ch kilometrach...
- A co, kto� z obozu tam schodzi�? - Merku�ow a� z�apa� mnie za rami�.
- Tak, Z�oczew, ten z G�B. Poszed�, jak tylko si� zorientowa�, �e mo�na. By� pewien, �e
skoro jest �cie�ka, to musi dok�d� zaprowadzi�. Wzi�� suchary, czajnik wody i poszed�.
- No i co, no i co?
- Naliczy� osiem warstw tego zjawiska, nazywamy je Mg�a. Ni�ej jest kilka
automatycznych stacji klon�w.
- Bojowych?
- Raczej naukowo-badawczych. Zioczew widzia� strumie�, w kt�rym p�yn�a galareta.
Mi�dzy warstwami Mg�y s� straszne skoki ci�nienia, Z�oczew omal nie zgin��. Gdyby go
klony nie przynios�y, by�oby po nim.
- Wys�ali pogo�?
- Sk�d! Im wszystko jedno, gdzie si� kto w��czy. Ale nasz kapitan ma dobre stosunki z
majorem Szapurem, komendantem obozu, trenuj� razem fechtunek. Dzie� po znikni�ciu
Z�oczewa G�adki i Szapur w�a�nie mieli trening i nagle major m�wi: �Szkoda waszego,
poruczniku! A przecie� ostrzegali�my, �e opuszczenie p�askowy�u grozi �mierci�. Specjalnie
umie�cili�my rosyjskie napisy na
tabliczkach!". G�adki wiedzia�, �e Z�oczew wyszed�, ale ani on, ani nikt z nas nie
przypuszcza�, �e to mo�e by� niebezpieczne. Wypytuje majora, a ten m�wi: �Nie wolno mi
informowa� o parametrach miejscowych anomalii. Ale jest pan pechlewanem, wi�c powiem
jedno: najbli�sze uj�cie wody pitnej jest dwie�cie kilometr�w st�d, z czego czterdzie�ci
kilometr�w to strefy anomalii. Je�li porucznikowi nie urwie g�owy przebicie, nie po�r� go
slepnie, nie zabije ci�nienie, to i tak umrze z pragnienia.
- Ale klony jako� tu chodzi�y, skoro jest �cie�ka!
- O to samo G�adki spyta� majora. Szapur odrzek�, �e prowadzono tu intensywne badania,
i w efekcie zbudowano drogi oraz inne obiekty; ale w miejscach intensyfikacji anomalii s�
jedynie wzgl�dnie bezpieczne piesze trasy, kt�rymi chodzi�y ekspedycje w hermetycznych
skafandrach, z mas� sprz�tu, a nawet wtedy nie obywa�o si� bez ofiar.
- Kr�tko m�wi�c, G�adki przekona� majora i dobry klon pos�a� swoich po Z�oczewa.
- Tak jest. Wzi�li z cytadeli lekkie skafandry, poszli �cie�k�, znale�li Z�oczewa ju�
nieprzytomnego. Przynie�li go do obozu i jako� docucili, ale powiedzieli, �e to pierwszy i
ostatni raz, i nikogo wi�cej nie b�d� ratowa�. Wtedy z ucieczki od razu zrezygnowa�y cztery
grupy.
- A Z�oczewowi nic nie zrobili za ucieczk�?
- Nie zna pan klon�w. - U�miechn��em si�. - Z ich punktu widzenia ZJoczew nie ucieka�,
lecz spacerowa�; ale poniewa� z powodu spaceru opu�ci� kilka zaj�� i modlitw, czyli z�ama�
regulamin, wsadzili go na pi�� dni do karceru.
- Dyscyplina... - Merku�ow si� za�mia�. - Dobra! By�o nie by�o, musz� zobaczy� cho�
jedn� warstw�!
- Prosz� bardzo. Ale tylko jedn�, musimy wraca� na kolacj�, bo i my wyl�dujemy w
karcerze...
Powiedzmy sobie szczerze, �e ten Merku�ow nie za bardzo mi si� podoba� - ale trzeba
przyzna�, �e by� cz�owiekiem odwa�nym. Zab�jczo odwa�nym.
Weszli�my w drug� warstw� Mg�y, podobn� do pierwszej, tylko wzbogacon� s�upami
r�owego �wiat�a, do�� niesamowitego. Merku�ow, na kt�rym nie zrobi�o t