15376
Szczegóły |
Tytuł |
15376 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15376 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15376 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15376 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
STANIS�AW VINCENZ
r
NA WYSOKIEJ PO�ONINIE
BMtlNKOWY WIANEK
' � 11
/' I r/l
�OTOdzeniem lub sl<; ku przysz-I zapowiedzi ladto�cl, domeny i � w| proch, a to ie i trzyma przy-(bj�ciach. Nie pili ani nie przy-/.awodu uczone-
i, jedyn:
e okruchy
on nie� przez
ihki, ciotki i nia�ki maku. Moq� nas strzec, �e dzieje w�a� 10 mijaj� zupe�nie, bc rawie nieustannie. n>tind to wiedza o obe
lodaj� nam itrze�wi� i ;iwie nigdy s� obecne /Viedza jedno�ci tego,
i�aa, w kt�rej czy jsi� z niej, fm, kt�ry opo-
i jak
h jak
ego� k�ta
�olitej, czy Ko-
"mie laki
iowan me dzie-
od epok sztucz-
mi� parka-
[o.� umie�ci� do-takie: �tutaj �udnipwieczne", lynaj� si� ii tut�ij gdzie� a w rozhio-
^^JIB
NA WYSOKIEJ PO�ONINIE
STANIS�AW YINCENZ
STANIS�AW VINCENZ
NA WYSOKIEJ Po�oNINIE
PASMO 1 PRAWDA STAROWIEKU
PASMO II NOWE CZASY
KSI�GA I: ZWADA KSI�GA II: LISTY Z NIEBA
PASMO III BARWINKOWY WIANEK
NA WYSOKIEJ PO�ONINIE
BARWINKOWY WIANEK
EPILOG
': i ;\
POS�OWIE
ANDRZEJA YINCENZ A < ,/�>. -�
WARSZAWA 1983
INSTYTUT WYDAWNICZY PAX
� by Irena Vincenz Lausanne Switzerland
Wydanie na podstawie Barwinkowy wianek, Londyn Oficyna Poet�w i Malarzy, poszerzone o tekst
Opowie�ci o �ydowskim Kamieniu po raz pierwszy odczytany z autografu.
Obwolut�, ok�adk� i wyklejk� projektowa� Marek Zalejski
Redaktor Andrzej Wi�ckowski
Redaktor techniczny Adam Malaszewski
�mm
ISHN-63-211-0392-8
S�OWO WST�PNE
Jak w poprzednim tomie, a raczej poprzednim cyklu, pie�� moja. podobna Czeremoszowi � zbiera wszystkie rzeczki, strumienie, potoki i strugi z ca�ej Wierchowiny � ��czy wszystkie strugi pie�ni i nuty p�yn�ce z Wierchowiny.
A cho� p�yniemy tu we w�asnym �o�ysku Czeremoszowym, cho� rzeka przewa�a nad ka�dym dop�ywem, �adnego si� nie wypiera, bo wysch�aby prawie.
Nadaje falom swoj� barw�, gleb� swoj� im daje, wsp�ln� g��bi�, wsp�ln� moc.
Pie�� ta wyros�a z ziarna, posiewu Wierchowiny, kt�ra jest � jak powiedzia�em � �ostatni� wysp� Atlantydy s�owia�skie]". Ale rozros�a si� teraz.
Oby sta�a si� s�owem dla �wiata. Nie tylko naszej Wierchowiny, nie tylko Polski i Ukrainy, lecz s�owem ca�ej wynurzaj�cej si� z fal Atlantydy, jej darem.
INSTYTUT Wt !'\x, WARSZAWA. 1983
Wydanie I. Noklnd 10 DOU1130 egz. Ark. wyd. 35� aclc.
druk. 35,5. Pnpier diuk. migi. U. III, 65 g, 82X104. Oddaao
do sk�adania w lutym 1982 r. Podpisano do druku i
uko�czono H Btn g 1983' r. Zam. nr 85/fK Z-SB
Printtd la Poland by
DRUKARNIA WYDAWNICZA Krnlcow, ul. Wadowicka 8
Cana z\ 370,�
Akc.
\9.
KSI�GA PIERWSZA CZʌ� PIERWSZA
WIATR NAD POKUCIEM
Boldog ki mindig ujrakezd Boldog kit as elet maraszt Boldog aki vigan kaszal Boldog aki paraszt *
ADY ENDRE
* Szcz�liwy, kto wci�� na nowo zaczyna Szcz�liwy, kogo �ycie oszcz�dza Szcz�liwy, kto rado�nie kosi Szcz�liwy, kto jest ch�opem.
Przek�ad Andrzeja Vincenza. Przypisy, w kt�rych nie zaznaczono, �e pochodz� od autora, dodane s� przez wydawc�.
I. W JESIE� POGODN�
W jesie� pogodn�, gdy silny a ciep�y wiatr si� rozwieje od szczyt�w w Pokucie, wcale nie wr�y to deszczu ani zmian.
Przygrywk� zacznie sobie gdzie� p�noc�, nad ranem ju� si� wahad�em rozmachnie, ko�o po�udnia coraz pot�nieje na ca�y kraj. Nie psuje jednak modrej pogody, odradza j� nawet. Opary wymiecie, skraj niebosk�onu oczy�ci z kosmyk�w chmur, z zastyg�ych smug. Zawr�ci sk�aczone mg�y, pe�zaj�ce od wschodu, od do��w, dolinami rzek: Pistynki, Luczki, Prutu, Czeremoszu. Jarami, bram� dniestrow� wymknie si� ku stepom i tam przepada.
1 zn�w l�ni� w ciszy, w cieple: Wierchowina, Pokucie i Bukowina falista.
I tak te� by�o lat temu sze��dziesi�t w okresie Pokrowy, gdy Krzywor�wnia przygotowywa�a pami�tne swe gody.
Kog� w tej porze skusi p�j�� na szczyty? Kt� w�wczas troszczy si� o nie? I ma�o kto pomni, �e tam jest wiatru kolebka. A tam si� w�a�nie rozp�ta�a burza, niepostrze�ona dla reszty kraju.
Z �ona mgie� g�stych, co szczelnie obsiad�y wa� Czarnohory, wybucha� wci�� wicher. Gdy poryw uderzy�, �oskot pot�ny grzmia� kr�tko, przysi�g�by�, �e blisko piorun gdzie� si� roz�us-ka�. Lecz huk ten wstrz�sa� g�rami, ton�� w przepa�ciach, nawatowanych zapor� chmur, wch�oni�ty mgieln� pustk�, kt�ra go przedtem wytchn�a.
W chmurach, w wichurze trudzili si� wszak�e, nie wiedz�c
0 sobie, niewcze�ni w�drowcy dwaj, wracaj�cy z w�gierskiej strony.
Obaj pod��ali na wesele do Krzywor�wni. Jeden, k�usownik, z ci�kim �upem my�liwskim zmykaj�cy z puszcz �u�a�-skich, rad w�a�nie, �e chmury go okry�y, �e wichura chroni go od spotkania. Drugi, niem�ody ju�, bywalec jarmark�w w Mar-maroskim Szigecie, fatalnie uwiedziony wczorajszym ciep�em
1 pogod�, z trudem przedziera� si� przez wichur� wraz z ko-
�i
10
Barwinkowy wianek
niem ob�adowanym zakupami i podarkami. Gdy chmury rzed�y, zobaczyli si� raz i drugi, i w tej chwili, wed�ug starej recepty, obaj po�piesznie oddalili si� w przeciwnych kierunkach. To uspokoi�o chwilowo ka�dego.
Byli to ludzie przywykli do harc�w Czarnohory. A przecie� co jaki� czas ten i �w k�ad� si� na ziemi�, by przeczeka� poryw wichru. Lecz odpocz�� nie by�o gdzie, a nawet tylko zatrzyma� si� nieco d�u�ej nie by�o po co.
Skaliste urwiska Berbenieskiej by�y mokre, �liskie, niego�cinne. Ukryte w �onie pasma mi�dzy dwoma bli�niaczymi wierchami, d�ugie a w�skie jeziorko Tomnackie szamota�o si� z wichrem, toczy�o spore fale, zalewa�o pian� p�askie brzegi. By�o bardziej samotne ni� zwykle, bardziej smutne. Nakazywa�o zostawi� je � tak z wichrem.
Na grzbiecie ruchome mg�y niby to pozwala�y ju� na, chwil� przypomnie� podobie�stwa dobrze znanych wierch�w, naprawd� jednak nie da�y rozpozna� �adnego. Wci�� gasi�y zarysy, wci�� zn�w �udzi�y, szydzi�y po prostu. Bezpieczniej by�o i�� za my�l� i za stop� ni� za wzrokiem. P�aj wci�� gubi� si� w�r�d g�az�w. W�drowcy gubili go tym cz�ciej, im wi�cej go szukali. Og�uchli od �oskotu wichru, zaniewidzieli od mokrej mg�y, stracili rachub� czasu, nie wiedzieli dobrze czy to dzie� jeszcze, czy ju� wiecz�r. Raczej dziwili si�, ni� si� bali. Cierpliwie zachowywali wszelk� ostro�no��, by wiatr nie str�ci� kt�rego w berdo.
Po wielu, wielu godzinach, po uci��liwej przeprawie w�r�d mgie�, ska�, mch�w �liskich, dopiero g��boko po stronie leckiej, ju� poni�ej �r�dlisk a niedaleko kolib pasterskich wychylili si� z chmur.
Niewypowiedzianej to szcz�liwo�ci chwila wr�ci� do �wiat�a, do �wiata!
Wyrv:ali si� hu�tawce wiatrowej, ujrzeli jak dobrotliwe popo�udniowe s�o�ce poufale igra�o w okienkach z dala widocznych nielicznych chat. A wci�� dziwnie im by�o jako�, �e nie do piekie� id�, nie do mgielnej krainy Syrojid�w, lecz do chat i na wesele.
W�drowcy, ka�dy dla siebie, usi�owali rozpozna� gdzie s�. Wyrywali si� wzrokiem coraz dalej, hen ku pasmom odleg�ym, A tarn najszczodrzej �wiat�o zasypa�o przestrze�. Przeci��a�o j� �wiat�em, przetapia�o. Nie topi�o jak mg�y, lecz podwy�sza�o rzeczywisto�� do przemienienia. W widmowe mary, w pochody duch�w �wiat�a.
W jesie� pogodn�
11
Najdalej, na horyzoncie �a�cuchy do z�oto�ci prze�wietlonych trawiastych wierch�w opasane szmaragdowymi wst�gami, d�wigni�te �wiat�em wzwy�, pi�trzy�y si� w blaskach tak wysokie, tak niebostrzelne, �e podr�ni ze �ci�ni�tym sercem, z l�kiem wprost � z zawrotem w g�owie niemal � przygl�dali si� tym oczywidnie zupe�nie obcym a pot�nym szczytom.
Obezw�adnieni uczuciem zb��kania, bliskim rozpaczy, rozwa�ali d�ugo Z trudem rozpoznawali w zjawach �wietlistych stoki Jasient wa, a w wynios�ych widziad�ach tak dobrze, najlepiej im znane po�oniny: Bia�� Koby��, Ihrec, Pisany Kamie�,
Morelow�.
Ich w�asny stary �wiat! Pastwiska rozleg�e, carynki zaciszne. A ni�ej lasy: haj, lasy to, my�liwskie ost�py, Bo�e komory, schowki pe�ne wszelakiego zwierza. Wspomnienia oprowadza�y ka�dego z nich niezawodnie po tych t�czach i blaskach jak po mapie przejrzystej. Lecz rozzwierciadlone oblicza starych wierch�w, wyzwolone od trosk i smutk�w, utraci�y swe zmarszczki, wyg�adzi�y karby. Temu to, gdy ju� rozpoznasz ten przenicowany �wiat�o�ci� �wiat wywy�szony, odm�odzony, odbudowuje ci si� tym pr�dzej jego wn�trze.
Nie wspomnienia ju� � te i owe �� lecz wszystek rdze� �ycia, smak �wiata. Z mieszanego tworzywa wszelak� mozaik� wypisany. Wspomnienia, ale w �wi�tych koronach t�sknot oczekiwania � nigdy nie spe�nione � tym niebosi�niej rzeczywiste, przygody tak roz�wietlone nadziej�, �e topi� w sobie, co mog�o by� naprawd�. Takie� one, we wn�trzu tych pasem, przemienionych w �wietliste s�upy, w skalnych skrytkach � skarby, skarby Wielit�w, skarby Doboszowe, cerkwy i organy skalne, sygnaturki kapliczek tajemnych dzwony rachma�-skie � skarby kto wie jakie jeszcze. W tych skalnych i w innych jeszcze skrytkach.
Zaprawd� �wiat�o samo wydar�o g�r wn�trze wiecznie m�ode, objawi�o je. Ich dziejom wznios�o pomniki naj�wietniejsze. Powoli wzrok ich wraca� ku najbli�szym przeciwleg�ym stokom Bystreca. Poczuli, �e s� w domu. Rozpoznawali w�r�d las�w i carynek ka�d� chat�, ka�dy st�g siana.
�wiat�o wyzwoli�o ich, rzuci�o poza �wiat i zwr�ci�o ich
�wiatu,
Tote� na m�akach obok wy�nej stai w�drowcy nabrali wzajemnie �mia�o�ci do siebie. Spad�y z nich podejrzenia, obawy. Poznali si� w ko�cu. Byli to: Pigacz, znany strzelec z Bere�-nicy i czterdziestokilkoletni gazda z Ho��w, Dmytro Szekieryk.
12
Barwinkowy wianek
Pierwszy wysoki, chudy, chy�y biegi stromiznami z ci�kim �adunkiem na plecach, skacz�c czasami z g�azu na g�az. A drugi, podpieraj�c si� bardk�, ostro�nie przeprowadza� wci�� zsuwaj�cego si� na zadzie konia ma�ci myszatej, pomi�dzy ska�y i zaro�la kosodrzewiny.
Pigacz u�atwi� sobie przepraw� niejednym �ykiem w�gierskiej palinki. Przejawia� w powitaniach niehamowan� serdeczno��. Odpowiada�y mu bez przerwy, huka�y skalne kot�y Czarnohory. Powa�ny za� i zm�czony Dmytro pod deszczem wymowy Pigaczowej nie m�g� prawie doj�� do s�owa. Cieszy� si� tak�e, bez s��w.
Na stokach i dolinach by� jeszcze zapach letni. Tak�e koliby pachnia�y niedawnym dymem, a lasy nie przeby�y oczyszczenia wichrowego.
Doszli do chat w zupe�nej ciszy. Spogl�dali czasami w stron� Czarnohory, kiwali g�owami. Przynie�li wie��, �e �idzie co� stamt�d".
Dopiero o p�nocy przed Pokrow� zast�py wichrowe ruszy�y ku dolinom. Jak zacz�o na dobre wia� gdzie� przed Ma-ryszesk�, to od razu wszystkie staje powytrz�sa�o. Wywia�� z reszty zapachu cz�owieczego. Oczy�ci�o na zim�, zagarn�o dla wiatru.
Uderza�o raz po raz, coraz pot�niej druzgota�o i wali�o po stokach drzewa co s�absze.
Odpoczywa�o jeszcze. Pr�bowa�o sobie harc�w t�dy i ow�dy. Ko�ychn�o si� naprz�d pod szczytami ku wschodowi. Krokiem nie byle jakim, nie to by zbyt pot�nym, ale wcale nie drobniutkim cz�apa�o po wierchowinach.
Naprz�d pobudzi�o po licznych zymarkach pasterzy zaszytych w sianowych �o�ach. M�ody pastuch, jeden i drugi, poderwa� si�, przetar� oczy, krzykn�� co� dziko, pos�ucha� p�przytomnie grania wichru i spa� dalej. A ten i �w staruch, o trzod� po ojcowsku zatroskany, wychyli� si� z ciep�ej zy-mnrki.
Na Wierchowinie huculskiej r�wnomiernie p�ynie �ycie gaz^ dowskie. Dop�ki cz�ek �yje, dop�ki zdr�w, z daleka, zda si�, mo�na by odgadn�� co robi niemal o ka�dej porze dnia.
Zapewne w�wczas, obudzony nalotem wichru, wyko�ysa� si� z zymarki Ba�y�o, pogromca starowiecznych las�w, ojciec tylu zielonych carynek. Ba�y�o z twarz� szerok�, brzydk�, pop�kan� jak pie� wiekowej wierzby i z tak kud�at� g�ow� jak korona wierzby, gdy tylko wysun�� si� z chaty sianowej, w�a�-
W jesie� pogodn�
13
nie tak jak wierzba ko�ysana wiatrem, zaskrzypia�. Przem�wi� z przej�ciem do chudoby: �Haj, biedactwa, biedactwa serdeczne, nie l�kajcie si� male�stwa kra�ne". Modli� si� potem skrzypi�cym g�osem:
Hospody, mi�o�ciw b�d� na Twoj� rosiczk�!
Na wszystkich p�ajach, na wszystkich p�aiczkach,
Na wodach � zdroiczkach!
Przy skokach � przeskoczkach,
W ska�ach i debrach, w chmurkach � ob�oczkach.
W zaspach, w zasowach,
W igrach wiatrowych,
W fortunie gro�nej, w zawiei mro�nej,
Hospody Bo�e, �wi�ta Dziecino!
Skrzyd�em leciuchnym,
R�czk� zorniczn�,
�ask� ksi�yczn�, s�onfcow� zorz�,
Kr�wki, owieczki,
Kozy i konie,
Ja�owni� wszelk� �
Os�o� je, Bo�e.
G�aska�, to zn�w odp�dza� bia�e kud�ate psy, zagradzaj�ce mu wci�� drog�, skacz�ce na�, tul�ce si� do�. Uwa�nie sprawdza� stan dach�w, starannie ogl�da� p�oty i wrota, w obawie, aby wiatr nie sprzymierzy� si� z nied�wiedziami i wilkami.
Z innej za� zymarki na zharach-paleniekach wypad� wyprostowany starzec Matarha. Jak widmo snu� si� zagrodami po�r�d kr�w. Sta� d�ugo nieruchomy mi�dzy setkami owiec, jak kiedra w�r�d ciemnej trzody kosodrzewiny. Ani pot�ny wiatr, ani �agodne �wiat�o miesi�czne nie zdo�a�y rozchmurzy� troski zastyg�ej na twarzy gazdy. W miar� jak zanurza� palce w runa owiec, t�ocz�cych si� wok�, jak g�adzi� ciep�e pyszczki i nozdrza, rozja�nia�o si� jego lice. Kr�wki wzdycha�y, rezolutnie parska�y konie, jaka� m�oda owieczka zabecza�a sennie. Nad wszystkim ja�nia�y w pogodnej toni rz�siste gwiazdy jesiennego nieba. Wznosi�y si� powoli ku szczytowi nieba, Siedmiu Archanio��w � Plejady �wi�te. �wietlistym rojem b�ogos�awi�y westchnieniom pasterzy.
Nie by�o powodu do niepokoju. Ludzie i zwierz�ta spoczywali dalej ufnie w ko�ysce wiatrowej.
14
Barwinkowy wianek
W jesie� pogodn�
15
Potem wianie sun�o dalej puszczami ku wschodowi, gdzie nie by�o ludzkiej stopy, ludzkiego tchu.
I dopiero pod prze��cz� Suligu�u, wysoko na skraju puszczy zbudzi�o muzykant�w, r�wnie� na wesele zd��aj�cych.
�ostu�skie puszcze, g��bie Wierchowiny puszczowej! Gdzie� je�li nie w szumawie waszej, w �wi�tyni waszej ciszy, ca�ego �wiata bezdomnik�w smutnych, w�tpicieli spragnionych � napoi prawd�!
Stara piastunka na nich tam czeka.
Cierpliwie czeka �aska puszczowa. Ciemno-zielon� zas�on� zasnuje b��dy, otuli rany. Oczy�ci oczy z py�u, w �wie�o�� ziemi rosistej przemieni pot, oddech spalony � w zapach zielny. I s�ucha� nauczy � nauczy bez trudu � szelest�w z coraz g��bszych kryj�wek. Puszczowa �aska pozwoli szuka� w wdzi�czno�ci, �aska pomo�e w podziwie odnale�� Tego, kt�ry jest przybytk�w ga��zistych gazd�, a ponad puszcz� duchem szczodro�ci gwia�dzistej.
Do takiej puszczy przy�atali si� w�a�nie � naprawd� ni st�d ni zow�d, bo ze szlaku wiecznej w�dr�wki � muzykanci cyga�scy z W�gier, pos�ani przez pana z Leordiny do pana z Krzywor�wni. Drzemali tam sobie synowie w�dr�wki, opodal �cie�ki na wzg�rzu niewielkim, w�r�d mch�w, w g��bokim u�pieniu starej puszczy. W drzemce otwierali oczy. Widzieli wysoko nad chojarami usiany gwiazdami pogodny strop niebieski. Uspokojeni zasypiali na dobre. Obok na mchu le�a�y jak dzieci dobrze otulone Instrumenty muzyczne. U st�p ich drga�a ma�a waterka.
A� tu nagle zakr�ci�o smerekow� puszcz� �ostu�sk�, jakby wilk stado owiec okr��y�. Wielkie gwiazdy zako�ysa�y si� nad g�owami przebudzonych ze snu. Zasycza�a waterka, prasn�a iskrami. Zawy�o, zatrzaska�o, wdar�o si� do wn�trza i strzeli�o raz gro�nie. Zatarasowa�o w pobli�u plaj jakim� powalonym le�nym olbrzymem. Zapad�o g�ucho.
Niema�o strachu wrzepilo biednym Cyhaniukom, tak i� zapominaj�c cudownej beztroski w�drownych sztukmistrz�w, wcale ma�odusznie przeklinali si� wzajemnie za to, �e zaufali przyczajonej pogodzie jesiennej i pu�cili si� a� z W�gier �cie�kami przez te puszcze.
Ludziom naszym zdaje si� czasem, �e �adna dola nie jest zbyt ci�ka dla Cygana, jakby nie mo�na go do�� obarczy� trosk�, bied�, nawet nieszcz�ciem. Serca niekt�re bywaj� zatwardzia�e obco�ci�, niejeden nie wierzy prawie, �e Cygan od-
czuwa jakiekolwiek cierpienie, jak gdyby w�tpi, czy umiera naprawd�.
Naprawd� za� muzykanci nie tylko wiatru si� przel�kli, nawet przed cisz� po wietrze radzi byli pod ziemi� si� schowa�. Jak zwykle och�on�li pr�dko, chocia� nie puszczowi ludzie to byli, ani g�rscy. Gdy wiatr zwr�ci� si� w inn� stron�, ju� zacz�li wykpiwa� si� wzajemnie. Pokazywali sobie swoje pocieszne w przera�eniu miny. Za�miewali si� nad t� zabaw�. Nied�ugo jednak �miali si�; tylko tyle, by pogrzeba� nag�y przestrach. Czuli, �e wszelki ha�as niesamowicie narusza uroczysto�� puszczy. Rodzi jaki� nowy l�k, g��bszy, mo�e l�k przed �wi�tokradztwem.
Zasn�� ju� nie mogli. Dla ogrzania si� dok�adali do waterki, W jej blasku �yska�y ciemne oczy, du�e bia�ka, �wieci�y srebrne p�kate guziki na �upanach. W milczeniu, cichutko ogl�dali instrumenty. Gdy ju� je wydobyli, nie rozstawali si� z nimi. Pr�bowali strun. Powoli wi�zali tony: skrzypce z basem, skrzypce z cymba�ami. Wichrem zbudzona w�drowna muzyka rozszele�ci�a w puszczy �ostu�skiej, wsnu�a si� w nabo�ne granie w�d g�rskich.
Tymczasem wianie zwr�ci�o si� ku p�nocy. Wpad�o do jaworzyny, na bukowinki. Usypa�o li�ci, wszystkie p�aje wy�cieli�o suchym listowiem. Ju� galopowa�o bez przeszk�d dolinami, ju� panoszy�o si� nad �abiem.
A ca�e �abie spa�o. Spoczywa�o najwi�ksze osiedle w g�rach. Nie troszczy�y si� o wiatr u�pione chaty, umiej�tnie pou-krywane po stokach w zaciszach. Tylko nad sam� Rzek�, na stromym brzegu, na zakr�cie pod G�yf�, z daleka by� dostrzeg� w domu pustelnika �wiate�ko zwr�cone w stron� wiatru. Tam czuwa�, jak zwykle po nocach, pan W�adys�aw. Przegl�da� w�r�d g�uszy �pi�cego �wiata po��k�e papiery. Tak � zatopiony w tym, co dawno zamkni�te, zako�czone na zawsze � z nat�eniem nads�uchiwa� szept�w przesz�o�ci, wydalonej ze �wiata przestrzeni. Tote� on, przesz�o�ci wi�zie�, rado�nie wita� wiatr z Czarnohory.
Wiatr p�yn�c swobodnie otwartym �o�yskiem Rzeki, ca�� si�� rozmachn�� si� na zwr�cone ku Czarnohorze okna domku. Zatarga� oknami, dmuchn�� w lamp�, z lekka poruszy� nawet le��ce na stole papiery. Wi�cej zrobi� nie m�g�. Zbudzony tym jedyny towarzysz pana W�adys�awa, pot�ny czarny kot, zwany Kami�ski, wskoczy� na st�. Cierpliwie i ciekawie zagl�da�
16
Barwinkowy wianek
do okna. Postanowi� wreszcie: �to nas nie dotyczy". U�o�y� si� na stole w�r�d papier�w.
Na chwil� granie wiatru zatrzyma�o si� w bramie skalnej mi�dzy Hromow� a Synyciami. Piszcza�o tam tylko i poj�kiwa�o d�ugo, jakby sil�-moc� wciska�o si� w szyj� Czeremoszu za Bere�nic�. Wida� nat�oczy�o si� wreszcie i zn�w zad�o. I nagle zbudzi�o wszystkie sady w Krzywor�wni. U nich wci�� by�o lato jeszcze. Gwa�townie zadr�a�y drzewa napadni�te znienacka. Gi�y si� rozpaczliwie, jakby ju� mia�o je �ama�. Ale sko�czy�o si� na tym. Tylko nie pozrywane jab�ka posypa�y si� obronn� kanonad�, a mieszka�cy dworu, co zm�czeni mozolnym przygotowaniem wesela zaledwie posn�li, od razu na r�wne nogi powstawali.
Gospodarz za�wieci� du�� ruchom� lamp� naftow�, przytwierdzon� z boku �ciany. Wdziawszy ciep�y cha�at ogl�da� naprz�d barometry w oknach pokoju. Po czym otuli� si� staranniej, wyszed� na ty� domu, na galeri�, by i tam obejrze� przyrz�dy meteorologiczne. Barometry trzyma�y si�. By�o nadspodziewanie ciep�o. Wszystkie drzewa, nawet stare modrzewie gi�y si� w wichrze, a� �al by�o patrze�.
Czeremosz szumia� jasno, niebo mi�dzy szczytami, a co wa�ne mi�dzy Tarnoczk� i Ihrecem � by�o wyiskrzone gwiazdami. �wierszcze �piewa�y r�wnomiernie, przeci�gle. W du�ej sieni obok komina zapach dymu by� s�aby.
Wszed� na prz�d domu, na ganek. Zajazd z dziedzi�ca by� zasypany li��mi, schody i deptaki pod gankiem us�ane p�atkami r�. Zobaczy� �wiat�o w pokoju pani domu. Wszed� do pokoju: �Nie �pisz, Otille? Pogoda zapewniona na tydzie�. Dla nas zapewne wystarczy".
Pani domu by�a ju� ubrana. Dla niej nieraz za ma�o by�o dnia. St�d mawia�a, �e chcia�aby aby dwa dni by�y razem, tym bardziej w�wczas w okresie przedweselnym. Nie k�ad�a si� ju� a� do �witu. Ca�y dom zreszt� spa� dalej.
Gospodarz wr�ci� do swego pokoju i usiad� na jednym z niskich foteli spr�ynowych. Fotele te wysokie, o oparciu bardzo szerokim okr�g�ym, obite by�y szorstkim a ciep�ym materia�em czerwonym ze z�otymi drucikami, u�ywanym przez kobiety huculskie na zapaski. Zapisa� w rubrykach daty meteorologiczne, skre�li� swoje uwagi o pogodzie. Potem czyta� d�ugo, w przerwach nas�uchiwa� wiatru.
Przyczai�o si�, zn�w wzi�o rozp�d. Dalej�e hasa� przez jedne, przez drugie, przez trzecie pasmo. Lasy na Bukowcach
W jesie� pogodn�
17
wywija�y si� bez l�ku, wt�rowa�y ochoczo: pot�ne starodrzewy na Rokietach zaledwie mrucza�y. W bukowinkach podg�rskich tu i �wdzie trzas�o co� i upad�o.
A� w Ropie-Uroczysku, w kotlinie mi�dzy Knia�em a Wa-ratykiem rozpasa�y si� figle wiatrowe. Tam bowiem, na karczo-wiskach, w�r�d na wp� wyr�banych bukowin, nowi a �miali � dla wiatru mo�e zuchwali �� przybysze nastawiali sobie, jak zabawek m�dra�nych, wie� wiertniczych. Poprzez przerzedzone bukowiny, przez wyr�bane z lasu prze��cze rozdzieli�y si� wichry na cztery g�osy, Zawsze� je s�ycha� tam, na stokach kopalni na wietrze: przeci�g�e j�ki strun harfianych, niskie tony f�ojery, koloratury fletni, piszcza�ek gwizdy. Tam gra�y i w�wczas. Da�y rad� bukom pot�nym, lecz samotnym, a tak osaczy�y wie�e, �e jedna za drug� fika�y koz�y. W lesie i na kopalniach strzaskane k�ody pokry�y ziemi� niby rozsypane zapa�ki. Obudzi�o tam wszystkich, wstrzyma�o ruch kopal�.
Lecz wiatr, je�li gdzie to tutaj, nalecia� na takich, co mu sprostali. Na przeci�g�y alarm syren wysypa�y si� z domk�w, z ogrzewalni i z szynowych zabudowa� dziarskie postacie robotnik�w. Siarczy�cie wymy�lali po mazursku wiatrowi, odgra�ali si� mu nieprzystojnie. Kierownicy kopal�, mieszkaj�cy daleko a� pod Kamienistym, a� pod Knia�em, zjawili si� niezw�ocznie. Gor�czkowo uprz�tywano rumowiska, usuwano k�ody, r�bano, pi�owano, a� trzeszcza�o wsz�dzie. Pos�ano wozy po nowe s�upy dla wie�. Rozlega�y si� wprawdzie ostrze�enia by uwa�a�, bo przecie� wiatr wci�� zagra�a stoj�cym jeszcze wie�om. Na to nikt nie zwraca� uwagi. Bez rozkaz�w m�odzi robotnicy wdrapywali si� po stopniach przymocowanych do wie� lub wprost po s�upach na wie�e ta�cz�ce w wietrze. Ubezpieczali je, przywi�zuj�c ka�d� z trzech lub czterech stron manilowymi linami do wystaj�cych z ziemi rur g��boko wkopanych.
Pan Szczepanowski, z odkryt� g�ow�, w niebieskim p��ciennym ubraniu robotniczym i szalu przebiega� wszystkie kopalnie. Widzia�, �e wszystko idzie sprawnie, upomina� wszystkich tylko, by bro� Bo�e nie pali� tytoniu. Zgadywa�, �e w prze-korno�ci m�odzie�y robotniczej wobec najazdu wiatru kryje si� mo�e diabla ch�tka by za�mi� tak sobie, by �ykn�� wonnego dymku. Zrozumiano go od razu, zrozumiano, czym by�by jaz�w naftowych w�r�d wichru. W ko�cu rzuci� has�o: jpora� si� z wiatrem!" � Te s�owa przebieg�y przez ^ topalnie. Nie tylko ubezpieczono stoj�ce wie�e.
po�ar
I
18
Barwinkowy wianek
tak�e ju� powalone cz�ciowo postawiono na nowo. O �wicie zn�w balanse kiwa�y si� miarowo, zn�w �widry ra�nie wali�y, a przy opuszczeniu do g��bi szybu �widra czy ��yski" polaty-wa� przez kotliny i lasy zwyci�ski �piew z wie�y: �O hej-ja � hej-ja � got�w."
Wichrowe zagony pu�ci�y si� dalej Podg�rzem. Nalecia�y na dwory w Kieda�czu i Sopowie. Tu porozwiera�y na o�cie� okna, tam wyrywa�y ramy okienne. Niepotrzebnie gospodarze nastawili budziki. Naoko�o wsz�dzie stuka�o, dzwoni�o, budzi�o. Wicher szasta� si� po pokojach, na wp� obudzone salony, przywyk�e do przyj�� w �wietle rz�sistym, go�ci�y w ciemno�ci niewidzialnych p��sarzy. Dreszczem przejmowa�y ich kroki zbyt ciche, szepty ledwie dos�yszalne, l�k krzesa�y zbyt g�o�ne wiatrowe porywy, wiwkania junackie.
W Ko�omyi-mie�cie tak trzaska�o wywieszkami, a tak co� bulgota�o j�kliwie i lamentowa�o w blachach, jakby ze zduszonego gard�a, �e nawet strudzeni tarapatami w�drowni �yd-kowie, �pi�cy w dusznych izdebkach w�a�ciciele i wo�nice omnibus�w � �ba�agu�y", kt�rym harce wiatrowe w kt�rejkolwiek porze roku nie nowina � rzucali si� i sami poj�kiwali w kamiennym �nie, za ka�dym porywem wiatru. Wyrwa� si� przecie z p�t ci�kiego snu stary i mocny Bjumen, patriarcha wo�nic�w. Obr�ci� si� na drugi bok obok swej odwiecznej baranicy. Obudzony odetchn�� z ulg�. Wiatr nie przera�a na wp� osiad�ego koczownika. Dom jego w przestrzeni. �o�em jego stara baranica, kt�r� wozi ze sob� wsz�dzie. Modli� si� g�o�no, przyk�adnie. Po cichu podzi�kowa� Bogu, �e mo�na si� zbudzi�, �e to tylko harce wiatru � kto wie jakie � ale tam, w Bo�ej przestrzeni. A nie to, co rozk��bi si�, co rozj�czy si� w niewoli snu, w duszy odci�tej od �wiata, zabutelkowanej, zakorkowanej, a tak samotnej jak w ci�g�ym umieraniu.
Dolatywa�o i na Bukowin� falist�. Zajazgota�o, zawy�o przez chwil�, jak czarny go��-sczeznyk z Czarnohory. Rozczochra�o lasy i sady, zaniepokoi�o wody. I zn�w schowa�o si� za Czeremosz. Rechota�o wci�� stamt�d, z leckiego boku. I Bukowinie sen popsu�o.
Zawr�ci�o ku Dniestrowi. Buszowa�o, szurgota�o jarami. Napad�o i na stare dwory w Stanis�awowie i Jezupolu. Dobija�o si� do t�gich mur�w, do dobrze, dopasowanych okiennic. Senne dwory przyj�y to pogardliwie: niech�e tam kol�duje pod oknami sobie samemu, pijany jaki� dziadyga, co ni�^w por� noc� si� przypl�ta�.
W jesie� pogodn�
19
Lecz dwory i mury nie wiedzia�y, co naprawd� dzia�o si� na �wiecie.
A� gdy �wit przyszed�, niebo odkry�o i odkry�a ziemia, �e to sam k�dziorny wata�ko o tchnieniu gor�cym � czarnohor-ski wicher � przyby� na gody Pani Jesieni. Skokami-prysiuda-mi, arkanami-wirami rozhula� si�. Tanecznie panoszy� si� nad ca�ym krajem. Wyrwa� go z kleszczy ci�ko�ci. Przewia� w wichrow�, w swoj� dziedzin�, przemieni� w fnny �wiat � wietrzny-powietrzny.
Z daleka warzy� si� i kipia�, bli�ej ju� toczy� si� jak morski wa�, spada� nagle p�acht� powietrzn�. Zdawa�o si�, �e zniszczy co� i zdusi, na�amie drzew, poszarpie, porwie z sob� dachy, po-roztr�ca domy.
Gdy za� ogarn�� osiedla, orze�wi� je, k�pa� i muska�. Oczyszcza� powietrze, porywa� do lotu, wymiata� troski. �udzi�, �e cz�owiek tak samo swobodny.
I si�ga� jeszcze �mielszej gry: w igrzyskach �wiat�a uczestniczy�. Nie tylko p�on�cych barw Jesieni nie gasi�, nie tylko stroi� si� sam wiatr w godowe barwy Dnia i Nocy. Wsz�dzie wiatrowe karby rewaszowa� i dosypywa� nowych barw. Pl�saj�c miesza� barwy w nowe stopy, w nowe desenie iskrzy�.
O �wicie widziano, jak czesa� i mieni� rozczochrane krwawo bukowe stoki. Rozchylaj�c g�szcze, stalowymi pniami buk�w b�yska�. A gdy strza�� wypada� z rozta�czonych g�stwin, wydziera� z nich ob�oki li�ci. Wpuszcza� �wiat�o�� do g�stwiny. Mi�t� przed sob� li�cie, c�tkowa� nimi b��kit. Sam zaszywa� si� w b��kicie. Hucza� okryty toni� b��kitn�.
Spada� na pola. Uganiaj�c bez przeszk�d polami podsyca� przygas�e kilimy �ciernisk, rozt�cza� je prawie. Szczebiotliwe gamy f�ojer wiatrowych na �d�be� tysi�cach do nich dostraja�.
Spada� na wody. Rozmlecza� pian� g�rskie wodospady � Huki. Podsyca� ich gromkie szumy, lecz coraz zag�usza� je porywistymi ch�rami rozszumia�ych kosodrzewin. Ta�cz�cych kosodrzewin odbicia w zielonych g�rskich jeziorkach m�ci�, pian� zalewaj�c. Ciemne szmaragdy Szybenego jeziora os�oni�tego uroczystymi lasami � k�dzierzawi� srebrnymi pr�gami, lecz odbicia las�w w g��bi nie narusza�. Czarn� Rzek� rze�bi� w spienione puchary zielonego kryszta�u, a mleczno�� Bia�ej Rzeki wci�� rozsnuwa� w srebrno-�usk�, przejrzysto-sin� zas�on�. Rozplenia� te� z lekka z�otawe fale Dniestru. Na chwil� sk��bi� je, na chwil� wzburzy� do buro�ci. Najczujniejsze te fale dniestrowe, lecz cierpliwe, pokorne. Zaraz zn�w szepta�y naj-
20
Barwinkowy wianek
s�odziej, nie rozhu�ta�y si� szumem oburzenia ani walki. I wci�� ciep�o naszeptywa� wiatr w nadbrze�nych kukuru-dzach i trzcinach zszarza�ych. Zgas�� ich szaro�� z�oci� w odbiciu dniestrowym podw�jnym ruchem: uk�onami czubatych �odyg i ta�cem samych w�d.
Jak ogar nurtuj�c w trawach po�oni�skich goni sarn�, tak wiatr ugania� si� za �wiat�o�ci�. Oboje niewidzialni, on zanurzony, lecz zdyszany, ona strzelista, lekka tanecznica. A przecie o zmroku w trawach wysokich po�onin k�pali si� oboje: duch-wiatr i z�oto-cielesna �wiat�o��. Zako�ysa�a po�onina morzem trawiastym, okry�a fal� oblubie�c�w.
Wieczorem i noc� w miesi�cznej po�wiacie jedn� stop� w przestrzeni ta�czy�, drug� w tajemnicy. Barwy drzema�y, cienie i szepty wynurza�y si� z g��bi tajemnicy. Na progu przestrzeni waha�y si� cienie, ku tajemnicy wraca�y szepty. Tylko szumy w�drowa�y ra�nie szlakiem po�wiaty miesi�cznej.
W skarbnicach jesieni czeka�y na� dawno gotowe do lotu nasiona: wszystkie py�y i ziarna tajemnic ��kowych, tajemnic le�nych. Na gody czeka�y, na skrzyd�a. Rozskrzydla� je ciep�y wiatr, unosi� pl�salnie, a.sypa� niby od niechcenia, niby tak sobie, dla zabawy wiatrowej. Tak dniem i noc�, zasiewa� �wiat, on igrzec niebieski, a przecie� Gazdowskie dziecko, siewca z Rodu siewc�w.
Niewidzialnie, najciszej dope�ni� god�w jesieni. Dla tych tajemnic wcale nie szuka� os�ony w ciemno�ciach, tak�e w �wietle zatai� je przed ca�ym �wiatem, przed okiem s�o�ca nawet. A gdy spocz�y nasiona w ciemnych �onach, wiatr spocz�� na �onie, kt�re go pos�a�o.
Przez dwa dni takie igry rozigrywa�, takie �wi�towa� gody. Napoi� si� wszystkim, wszystko gr� wichrow� rozegra�. I ucich�.
Gdzie� by� naprawd�, kt� go widzia�? Zacich� jakby go nigdy nie by�o. A kt� powie, �e go nie by�o. �wi�tecznie u�cieli� listowiem wszystkie drogi i przywia� go�ci weselnych na dziedziniec w Krzywor�wni.
Odwiedzili�my szlaki wiatrowe, pod��my teraz szlakami ludzi.
II. WYGNANIEC
Swoi spali a czuwa� go�� uciekinier i zbieg z Sybiru, pan W�adys�aw Sedorowicz, a w�a�ciwie Tyszkiewicz, zaniesiony tutaj dawniej ni� muzykanci cyga�scy, bo przed 25 laty. Tak jak ro�lina dobrze zakorzeniona w kryj�wce czarnohorskiej zaniesiona niegdy� z odleg�ej obczyzny nie l�ka si� wiatru, bo poznaje w nim siewc�. Tylko niemowl�, nasienie dopiero co porwane i unoszone z wichrem, mog�oby czu� si� w szponach harpii potwornej. Gdy przesz�o�� zagarnie raz g��boko i ca�kowicie, a codzienne pytania przestan� budzi� i potr�ca� tymi s�owami: �czuwasz? jeste�? �yjesz?" � potworne g�bki zaci�gaj� coraz g��biej w przesz�o�� do utopienia na zawsze.
Nie po raz pierwszy wiatr od Czarnohory zastawa� pana W�adys�awa czuwaj�cym po nocach. Samotno�� wstawa�a, ros�a ciemnym olbrzymem si�gaj�cym nieba z g�ow� w gwiazdach. Ukazywa�a mu w wielu kierunkach korytarze nieprzejrzane i bez widzialnego ko�ca. Zapomina� wtedy prawie o jej obecno�ci, zaci�ga�a go pokusa, ta co wia�a z tych wielu gwiezdnych korytarzy, pokusa odgadnienia, wyobra�ania sobie. Jaka� taka jak apel do gwiazd astronoma pozbawionego teleskopu, a nawet maj�cego s�aby wzrok. Czuwa� wspominaj�c, chcia� by� nocnym str�em, cieszy�oby go, gdyby m�g� by� czuwa� za kogo�. Tote� latem podczas ulewy lub burzy wygl�da� przez okno, a nawet wychodzi� na drog� i szed� ni� a� do granicy Krzywor�wni, sprawdza� stan w�d, ogl�da� mosty. Wyobra�a� sobie, �e m�g�by ostrzec ludzi. Podczas nocy pogodnych uczucie to �cisza�o si� i pustosza�o, ale rozszerza�o.
Dla kog� czuwa�? Czuwa� daj�c �ycie przesz�o�ci, szuka� wci�� na nowo setek ludzi bliskich lub znajomych ze swego spo�ecze�stwa, rozsypanych przez burz� dziejow�. Tak jakby li�� jesienny, kt�ry sam jeden pozosta� na drzewie po burzy, pyta�: �gdzie� s� te li�cie, z kt�rymi wzros�em?" Szuka� w Plejadach, w Hyjadach, w Orionach wielu drogich oczu zagas�ej przesz�o�ci. Promienie ich ulecia�y, tam k�dy� wr�druj�, odda-
22
Barwinkowy wianek
laj� si� wci�� w przestrze�, kt�rej ogrom przekracza wszystko. Tam ta�m� �wiat�a rozwik�a� si� w przestrze� zw�j przesz�o�ci, zw�j duszy. Tu przy cz�owieku pozosta�y listy, pami�tniki �ycia zako�czonego na zawsze, po��k�e papiery. Czym dogoni� �wiat�o? Tak jak by�my my dzisiaj szukali w przestworzach �wiat�a promieni oczu samego pana W�adys�awa. Tak jak kiedy� szuka� b�d� naszych spojrze� pozostali po nas przyjaciele.
Wiedza jesienna. Czy� uda si� z niej co� przekaza� przysz�o�ci, aby �y�o dalej, tak jak wiatr prze�yje nasiona jesieni�? Pami�ci wyra�nej, bo zrodzonej? Czy z jej rdzenia?
Wiatr wyzwala� wiedz� jesienn�. Wiatr zasiewa�. Lecia� tam, gdzie go nie by�o, a gdzie si� nie zatrzyma. Wiatr-duch ruchu nie by�by nigdzie, gdyby nie opuszcza� wszystkich miejsc, kt�re przelatywa�. Lecia� w innym kierunku, ni� wzrok ku gwiazdom zwr�cony. Lecia� ku przysz�o�ci wstaj�cej. Wiatr by� herosem ca�ego kraju, herosem ziemi. Wz�r niewyra�alny za pomoc� obraz�w, tak jak muzyka. C� za narz�dzie dla wyobra�ania sobie! Jak pocieszaj�ce by�oby pow�drowa� z wiatrem ku czasom wstaj�cym. Wiatr lecia�by sobie tak, zagl�daj�c w ka�dy z korytarzy, nie dla siebie. Zbli�y� si�, ��czy� w �yczliwo�� bez ukazywania si� nikomu. Ale� ta ��czno�� jest i tak. Nie tylko ze znajomymi, nie tylko w �wiadomo�ci i �wiadomie. Wiatr jest jej obrazem. To by�o najwa�niejsze poznanie jesienne: uzupe�nianie -si� dusz ludzkich, wsp�lnota r�nych nitek i witek ludzkiego �ycia. Nie mamy chyba dla� organu. Jeste�my wszak cz�ci� wielkiego organizmu w ruchu. To, co poza mn� w tylu duszach si� dzieje, nie jest poza mn�. Niech b�dzie wzrok m�j ku przesz�o�ci tylko zwr�cony. T�sknota i nadzieja przenios�y si� ze mnie na inne posterunki przysz�o�ci. Czuj� je tam jak nerw m�j w�asny wszczepiony w inne cia�a. Czy naprawd� w inne?
Zn�w wraca� okiem i my�l� ku gwiazdom. Callirrhoe. Tak sobie nazwa� niegdy� t� ca�o�� granatowo �wietlist�. Nie ma pot�niejszej gwarancji wiecznego �ycia, to jest nowo�ci i nawrotu, w�dr�wki duszy. Z przysz�o�ci idzie ku nim pewno��. Te przestworza przezwyci�aj� wszelki l�k, utrzymuj� nadziej�. Gro�ne niesko�czono�ci i bez miary,- Pascal m�wi�: �Ta niesko�czono�� przestrzeni przera�a mnie." Ale radosne, gdy dojrzymy, �e sens ku nim zd��a.
Pan W�adys�aw zakorzeniony w podziwie jeszcze raz sobie powt�rzy� i to zapisa�:
Wygnaniec
23
Brzemi� �ywota i wielu �ywot�w Raz jeszcze d�wign��, i nieraz jam got�w, By was podziwia� Plejady, Oriony! Wzrasta� w podziwie, by podziwu chwile Z godzin w dnie rozsnu�, w �ywoty strudzone, A� wiosn� wzlec�, a� pszczo�� zaton�, W niebie rozkwit�ym, w gwiazdotrysk�w pyle. Swoim zwyczajem zacz�� s;� troska�. Zazwyczaj my�la� z trosk� o wielu przyjacio�ach i osobach nale��cych do rodziny przyjaciela. Obecnie my�la� z trosk� o go�ciach. Pod��a� za wiatrem ku tym miejscom, do kt�rych wiatr lecia� naprzeciw go�ci. Jaka b�dzie pogoda? Jaka jazda po wietrze? Co poka�� wody Rybnicy, co Bukowiec, a co Waratyn?
III. PODRӯ BABCI
W ciep�y pogodny ranek na sam� Pokrow�, od Stanis�awowa w kierunku Ko�omyi, go�ci�cem id�cym przewa�nie w�r�d las�w, trzy obszerne i ci�kie pojazdy dudni�y ob�adowane podr�nymi walizami. Na przedzie jecha�a d�uga staro�wiecka kareta na wysokich ko�ach. Za ni� dwa powozy otwarte, r�wnie stare i ci�kie. W karecie siedzia�a do�� t�ga s�dziwa dama w koronkowym ciemnym czepku. By�a to pani Zuzanna, matka dziedzica Krzywor�wni.
Pr�cz niej znajdowali si� w karecie: najm�odsza c�rka, zi�� i dwoje wnucz�t, a tak�e zwi�d�a i suchutka, zawsze prawie milcz�ca bratowa-wdowa, dalej nieodzowna panna do towarzystwa, niewiele m�odsza od samej pani, wreszcie osob-a do dzieci w wieku nieokre�lonym lecz statecznym. W powozach za� jecha�y inne c�rki z dzie�mi, r�ne osoby okre�lane jaka ciotki lub kuzynki, pr�cz tego inne panny do towarzystwa, panny szwaczki i panny s�u��ce.
W pojazdach panowa�a stateczna cisza. Zw�aszcza w karecie w obecno�ci pani Zuzanny, opr�cz ma�ego wnuka Niunia, nikt nie odwa�y� si� odezwa� nie zapytany. Niunio za� spa� tymczasem. W powozach co� tam szeptano. G��wnie jednak wypatrywano, czy starsza pani nie skinie, nie za��da czego�, nie zapyta o co�. Na ka�de jej skinienie pojazdy stawa�y, jak si� okazywa�o potem przewa�nie niepotrzebnie. G��wn� bowiem i to powa�n� trosk� starszej pani by�o w danej chwili: czy kto nie czuje si� �le z powodu podr�y, czy ju� si� nie zazi�bi�, czy mu w og�le czego� nie potrzeba. O siebie nie dba�a.
Zreszt� je�dzi�a tak w g�ry lat 50 przesz�o i to wcale nie zawsze dobrymi drogami, i nie w zupe�nym bezpiecze�stwie jak teraz. Nieraz przed laty, w otoczeniu uzbrojonej karawany strzelc�w i hajduk�w, przedziera�a si� grz�skimi �cie�kami le�nymi, okolic�, kt�ra rzekomo roi�a si� od rozb�jnik�w. Czasem wymyka�a si� konno naprz�d i z jasnym g�o�nym �miechem dobrze wyprzedza�a karawan�, galopuj�c zawzi�cie pod g�r� czy w d�, a m�� dop�dzaj�c j� z trudem, �agodnym wy-
Podr� babci
25
razem wyrzutu, kt�ry rych�o zamienia� si� w podziw, bezskutecznie stara� si� u�mierza� jej przedsi�biorczo��.
Ale teraz pani Babcia d�wiga�a na barkach swych odpowiedzialno�� za pokolenia. Tote� mimo lat 77 z g�r�, nawet w tak pogodny i ciep�y dzie�, czu�a si� troch� podobnie, jak �wiadomy swej odpowiedzialno�ci dowodz�cy genera� w czasie rozstrzygaj�cej akcji wojennej. Jej regularne i energiczne rysy twarzy koncentrowa�y si� w desperacko niemal zdecydowanym wyrazie ust. Bardzo wysokie i otwarte czo�o przeciwstawia�o si� jak zawsze wszystkim rzekomym niebezpiecze�stwom, gro�bom i troskom podr�y. M�wi�a cierpko i kr�tko lecz spokojnie, bez cienia my�li o opozycji.
Troska za� reszty towarzystwa, kt�ra ch�tnie z podziwem a milcz�co koncedowa�a Babci jej brzemi� odpowiedzialno�ci, ogranicza�a si� g��wnie do tego, by nie odezwa� si� niepotrzebnie. Opr�cz samej Babci wszystko by�o tak �ciszone i nakr�cone statecznie, i� wydawa�o si�, jakby nie by�o tam m�odych, ani niczego m�odego nawet. Regularnie i powa�nie sun�y stare pojazdy. Starzy wo�nice o siwych regularnych bokobrodach nieruchomo i bez okrzyk�w pop�dzali, a raczej ci�gle wstrzymywali konie. U�ywali hamulca przy najmniejszym stoku, jechali prawie st�pa na ka�dym zakr�cie. Zreszt� stare i ci�kie, cho� doskonale od�ywione, konie same ju� sz�y r�wno, pedantycznie. Plan podr�y u�o�ony by� jak naj�ci�lej.
Tote�, jak stwierdzaj� stare listy, ju� kilka tygodni przed weselem sprawdza�a nieustannie: czy te� burze letnie i ulewy nie popsu�y? czy mo�e � bro� Bo�e � nie zniszczy�y dr�g w g�rach? I czy zatem zn�w nie trzeba b�dzie jecha� kawalkad� konn�, jak niegdy�, przed laty... Z Krzywor�wni synowa uspokaja�a, �e to inne czasy, �e bez obawy mkn�� mo�na � co najmniej a� pod Bukowiec � nawet czw�rkami. Ca�a energia Babci skupi�a si� zatem na wykonaniu planu podr�y. I chocia� w�a�ciwie towarzystwo czu�o si� o�ywione, a nawet, je�li mo�na tak si� wyrazi�, wprost podniecone wa�no�ci� celu podr�y � jechali na wesele najstarszej wnuczki i to w g�ry a� poza s�ynny i gro�ny Bukowiec, a ka�da podr� tamt�dy jak�e� by�a urozmaicona niebezpiecze�stwami sprzed lat sze��dziesi�ciu, kt�re rzuca�y jeszcze swe niesamowite cienie � jednak tak by�o karne mimo woli, �e nie wylatywa�o my�lami zbyt �mia�o ku rzeczom zanadto odleg�ym, jak to, co mia�o by� o kilka mil dalej, lub dopiero a� za kilka dni. Uwaga wszystkich skupia�a si� na starszej pani. A za jej przewodem
i
26
Barwinkowy, wianek
na �rodkach do celu dos�ownie dotykalnych lub doczesnych: stan uprz�y, postoje, popasy. Jaka� tam nadwyr�ona firanka w karecie. Na ten temat d�u�sze rozwa�ania.
Czasem jednak starsza pani przypomina�a sobie co� wi�cej. Kontrolowa�a dorywczo. Odwraca�a si� nagle ku powozom. Stawa�y natychmiast. Pyta�a tedy nieco obcesowo: � Suche kajzerki s�? (te na �o��dek). � S�. � A �wie�e? � Tak. � Iz szynk�? � Oczywi�cie. � Woda selterska?,� W walizce kar�sbadzkiej. -� A widelce, no�e, �y�ki? � W ceratowej podr�cznej.
Zn�w rusza�y powozy. I ci�gle jedno za drugim pada�y pytania wa�kie a pe�ne troski. I wci�� stawa�y powozy. � A ile jeszcze do Ty�mienicy? � P� mili. Po jakim� czasie: �A co tam wida� daleko? � Wie�� ko�cio�a w Otynii.
Zatem na wie�� t� pani Zuzanna, gdy ju� skontrolowa�a wszystko, wyst�pi�a z konkretnym przejawem opieki. Kaza�a rozdziela� dok�adnie: kurcz�ta, pasztet zaj�czy z bu�k� i bia�e wonne ciastka w kszta�cie p�ksi�yca, zwane cynamonikami.
Niunio spa� bez przerwy.
Tymczasem nasz znajomy, wiatr zabra� si� do tego statecznego towarzystwa. Zahucza� t�go a przekornie, zagwizda� g��boko, jakby przebieg� ca�� bateri� pr�nych butelek. Zatrz�s� nast�pnie pojazdami, zdawa�o si�, �e niemal je posun��, zakr�ci� kurzaw� w oczy koniom. Jednak nie pomiesza� szyk�w pani Zuzannie. Nie rozbi� systematycznej powolno�ci jej karawany. Przeciwnie, starsza pani wkroczy�a natychmiast. Na razie stan�y powozy. Nast�pi�a narada bynajmniej niekr�tka, cho� wiatr bez przerwy szasta� si� i napada�. Ju�, ju� zdawa�o si�, �e trzeba b�dzie za porz�dkiem rozpakowywa� wielkie ci�kie walizy przytroczone do pojazd�w. Na szcz�cie znalaz�o si� wszy�ciutko w walizach podr�cznych. Powyci�gano tedy szale, chustki, pledy, szklanki, flakony, pude�ka i �y�eczki. Otulano si� starannie. Bez protestu za�ywano krople, cierpliwie nacierano szyje, czo�a i nosy francusk� w�dk�. Pr�cz tego przygotowano proszki, p�ukania i p�dzelki do gard�a.
Jeszcze powolniej mia�y odt�d jecha� konie, bo oto � tak kr��y�o od ust do ust, z�owr�bne powiedzenie samej pani Zuzanny � mo�e zacz�� wyrywa� drzewa z korzeniami i ciska� je w poprzek go�ci�ca. By�y ju� takie wypadki � co prawda bardzo dawno. Nawet te konie, nawet ci wo�nice z trudem przyswajali sobie to nowe tempo, powsta�e z opozycji do wiatru.
Podr� babci
27
Wiatr jednak nie da� za wygran�. Obudzi� Niunia. Rozpieszczony najwi�cej przez sam� Babci� kilkoletni Niunio, jak zwykle od razu i to bez skrupu��w zacz�� krytykowa� wszystko, powtarzaj�c r�ne zdania zas�yszane zapewne poza plecami Babci: � A to wariatki! Pozawija�y si� w samo po�udnie! To Babcia wszystkiemu winna! One same nie takie durne. Nie chc� tych szal�w, nie potrzebuj�! Joj, jak tu �mierdzi ta w�d-. ka francuska!
Babcia wpatrywa�a si� W Niunia nie tylko cierpliwie, nawet czule. Napi�te przesadn� odpowiedzialno�ci� usta rozlu�ni�y si� powoli: � Co za ch�opczyna � wa�ko szepn�a i doda�a g�o�no � chcecie troch� rozgarn�� szale? Wszyscy zaprzeczali gorliwie, gromili przy tym Niunia strasznym wzrokiem. Matka Niunia rozpaczliwie zaciska�a usta z niem� a bezradn� gro�b�. Mia�o to ten skutek, �e Niunio wykrzywia� si� wszystkim i za porz�dkiem ma�powa� miny niefortunnych pedagog�w. Babci pociepla�y oczy. Rozszerzy�y si�, nagle zaja�nia�y. Ale jeszcze si� trzyma�a. � Uf, uf, uf, duszno! �- wykrzykiwa� Niunio coraz g�o�niej i zuchwa�ej � otw�rzcie okno! To bardzo przyjemny wiatr.
Pani Zuzanna zgodzi�a si� powa�nie: �Tak, rzeczywi�cie, wiatr orze�wiaj�cy. W�a�ciwie �wie�e powietrze � to zdrowo". Jakby oswobodzona od brzemienia odpowiedzialno�ci i troski, Babcia ogl�da�a ju� sobie �wiat przez otwarte okno. Nawet na harce wiatru nie patrzy�a wrogo, lecz uwa�nie, i ciekawie, prawie jak na ruchy tancerza. I wzrok jej pod��a�, za lotem wiatru, jak niegdy�, bardzo dawno, jej wierzchowce. Prawdopodobnie gdyby kto m�g� w tej chwili zagl�dn�� przez jasne oczy do duszy dzielnej Babci, dojrza�by tam taki� krajobraz i tak ciep�� jesienn� pogod� jak naoko�o na �wiecie. � Opami�ta�a si� jednak znowu. Dla ostro�no�ci zwr�ci�a si� do pozosta�ych: Otulcie si� mo�e? � Ale� jed�my pr�dzej � domaga� si� zn�w Niunio natr�tnie � wujcio m�wi�, �e nasze konie id� jak �winie na jarmark. A Babcia to � Co� jakby l�k przelecia�o przez wszystkie oblicza. Czy nie za wiele tego?
W oczach i na obliczu Babci zafalowa�a jasno��. Mocowa�a si� przez chwil� ze sob�. Wreszcie prysn�a �miechem. �mia�a si� Babcia g�o�no, serdecznie bez hamulca, mo�e tak jak kiedy�, dawno. I wiatr dolatywa�, �mia� si� i chichota�. By�a to zach�ta nie lada. W ko�cu �miali si� wszyscy. Nie wiadomo kiedy g�o�ny �miech i gwar rozszerzy� si� na wszystkie po-
28 , Barwinkowy wianek
jazdy. Jeszcze na chwil� skupi�a si� Babcia. Zdecydowa�a kr�tko: Semenie, jed��e porz�dnie!
Semenowi wcale nie trzeba by�o tego powtarza�. Ra�nie sz�y konie. I one by�y rade. Wszyscy byli radzi. Nad nimi weso�o ko�ysa� si� wiatr. Dogania� ich, zawraca�, to zn�w przegania�. Porywa� i unosi� ze sob� gwar i �miech ku lasom, ku g�rom. A my�li Babci ko�ysz�c si� w t� i w ow� stron� si�ga�y dalej jeszcze ni� wiatr. W�drowa�y ku dawnym czasom i szlakiem wspomnie� wraca�y.
IV. M�DRO�� JESIENNA
Obok pani Babci w kontra�cie do obszernego miejsca, kt�re zajmowa�a, zadowalaj�c si� miejscem najskromniejszym w k�ciku, g��boko zdrzemana jecha�a osoba najwa�niejsza z ca�ego towarzystwa, ale tak chuda i �ciszona, jakby tam jej wcale nie by�o. By� to biskup ormia�skokatolicki, ksi�dz Isako-wicz, nauczyciel religii i katecheta z zawodu � tak�e niegdy� katecheta wnuczki Zoni, oblubienicy naszego wesela. By� on spowiednikiem starszej pani, a w miar� mo�no�ci wszystkich pa� i niewiast nale��cych do jej orszaku. Cz�sty go�� a kierownik duchowny rodziny, by� upatrzony dla roli szczeg�lnie wa�nej, w ci�gu najbli�szych dni, aby da� �lub m�odej parze. Zmo�ony wiekiem, a tak�e chudziutki i s�aby, m�czy� si� rych�o byle czym i zdrzemn�� si� na dobre, przeto nakazem surowym pani Babci by�o, aby nie budzi� go za �adn� cen�. Jak wiadomo, jednak istniej� takie pa�stwa i organizacje, w kt�rych ka�dy �lad swobody, a nawet odruch rewolucyjny, odbywa si� jedynie za zezwoleniem, a nawet na �yczenie najwy�szej w�adzy. Tak�e w naszych karetach rozp�tanie weso�o�ci wbrew pierwotnym zamiarom odby�o si� za zezwoleniem, bo ku zadowoleniu najwy�szej w�adzy. Starsza pani nie mia�a ochoty karci� Niunia. Nic dziwnego, �e jego okrzyki zbudzi�y g��boko zdrzemanego staruszka. Biskup wstrz�sn�� si� w pierwszej chwili, jak gdyby si� przestraszy�, niezw�ocznie jednak jego �askawy u�miech uregulowa� wszystko. Jako katecheta lubi� poucza�, a �e go szanowano, a nawet czczono, jego pouczenia pewniej kierowa�y towarzystwem i weso�o�ci� ni� surowe miny i gesty pani Zuzanny czy nawet b�aze�stwa Niunia. Z ma�ym op�nieniem zacz�to go traktowa� drugim �niadaniem, ale biskup wym�wi� si� grzecznie. Wiadomo by�o, �e jada bardzo wstrzemi�liwie.
Pra�at by� chudziutki. Po oliwkowej cerze i wyci�gni�tym jak struna nosie, a tak�e po tym, �e m�wi� przez nos, poznawano w nim w naszym kraju bez trudno�ci Ormianina. By� rozmowny, ch�tnie katechizowa�, i zwracano si� do� o to �ywo i cz�sto, z czego by� zawsze zadowolony i w�wczas bez trudu pokonywa� zm�czenie czy os�abienie.
30 . Barwinkowy wiane'k
Pani Zuzanna ceni�a jego towarzystwo. Z zapa�em korzysta�a z jego rad i nauk, a nawet z praktycznych wskaz�wek, zw�aszcza �e opinie biskupa r�ni�y si� wielce od zwyczajnych ko�cielnych pozycji, co do kt�rych pani Zuzanna zazna�a niejednego zawodu, zw�aszcza w dziedzinie opinii politycznych, jako �e sama z natury by�a otwart� i nieraz cierpk� weredycz-k�. Biskup nie wpada� nigdy w arbitralno�� ani w uprzedzenie, a jego apologetyka nie bywa�a nigdy napastliwa. Co prawda szeptano sobie co� o jego pob�a�liwo�ci wobec herezji, jednak nie przypisywano tego nigdy ub�stwu argument�w ani s�abo�ci, a jedynie tylko s�odyczy jego usposobienia. Wystawia� si� ch�tnie na ataki i z rado�ci� dostarcza� oponentom materia�u dla argument�w, dat i szczeg��w, cytuj�c ksi��ki i dokumenty ma�o znane szerszemu og�owi. Tak�e innowiercy korzystali z jego kaza�, a salony stanis�awowskie przyjmowa�y go nadzwyczaj ch�tnie, gdy� w braku wy�szych szk� do nich przenosi�y si� w�tki kaza� biskupa. Biskup lubi� wskazywa�, jak wa�n� by�a dla �w. Augustyna znajomo�� j�zyka punickiego Kartaginy, gdy� to u�atwia�o mu wst�p do tekst�w semickich i do Pisma �wi�tego, i w ten spos�b m�g� zabiera� g�os w sprawach przek�ad�w �aci�skich. Podobno s�ynny t�umacz �w. Hieronim, reagowa� do�� gwa�townie na r�nice zda� ze strony Augustyna.
Biskup Isakowicz przyznawa� si�, �e nieco podobne u�atwienie dawa�a mu znajomo�� nowych �ydowskich tekst�w chasydzkich, tak rozpowszechnionych na terenie Pokucia, kt�re chocia� wcale nie staro�ytne historycznie, by�y wed�ug jega wyra�enia �staro�ytne z ducha". To wszystko razem dawa�a przem�wieniom i wyst�pieniom biskupa sporo zainteresowania, a nawet budzi�o posmak sensacji, chocia� nikt go nie m�g� podejrzewa� o paradoksy albo dowcipy w sprawach tak powa�nych.
Pani Zuzanna mawia�a o nim: nogi s�abe, a na tych chwiejnych nogach chodz�cy uniwersytet, o�wiecenie i opinie niezachwiane.
Pani Zuzanna tradowa�a o post�pie, a biskup stosownie do tego jak oczekiwano, wstrzemi�liwie dorzuca� swoje uwagi.
� Rozumiecie dziewczynki � m�wi�a ostro pani do dam b�d� co b�d� w do�� podesz�ym wieku. � Vesperina sapientia, o kt�rej nam niedawno wyg�osi� kazanie jego ekscelencja, polega na tym, aby nie sprawi� zawodu tym, kt�rzy niegdy� oddali rz�dy w nasze r�ce. Odpowiedzialno��! Przeto i ja dodam
M�dro�� jesienna
31
w moim stylu, i� Strzec si� musimy, aby nie powiedziano kiedy� o nas i o naszym �wiecie, jak w tej dykteryjce ch�opskiej: �c� to za wie�, w kt�rej cymba� Mykieta jest w�jtem, a cym-balistka Mykietycha w�jtow�".
� Dobrodziejko � uspokaja� biskup grzecznie i ciep�o � ksi�na pani daje najlepsze komentarze do tego wszystkiego, co ja spe�niaj�c me obowi�zki mia�em zaszczyt powiedzie� kiedykolwiek w kt�rymkolwiek z moich kaza�. Trzeba zna� swoje granice. Nie mam tej odwagi i brak mi tej rezolutno�ci, kt�ra potrzebna, przeto ka�de wa�kie a siostrzane powiedzenie pani jest mi pomocne.
Zb�i�a�p si� miasteczko Otynia. Tam znajdowa� si� ko�ci� �aci�ski ze s�ynnym hebrajskim napisem imienia Bo�ego i pami�tkowymi dzwonami, co wszystko razem by�o ufundowane niegdy� przez przodk�w starszej pani. Ponawianie traktamen-t�w �niadaniowych nie udawa�o si�, przeto ograniczy�a si� do troski o los Otynii. Motywowa�a po swojemu:
� S�uchajcie dzieci, to pewno dla was odrobin� nudne, wszelako konie zas�u�y�y sobie na odpoczynek. Zatrzymamy si� w naszym starym mie�cie Otynii.
Wysiad�a pr�dko i przechadzaj�c si� o lasce po uliczkach, rozgl�da�a si� naoko�o, jak gdyby szuka�a znajomych.
� C� wy my�licie sobie dzieci � pyta�a nieco obceso-wo � czy znajdzie si� tu kto� taki, kto mnie pozna, albo czy w og�le nas pami�ta?
Obie damy nale��ce do rodziny wzrusza�y ramionami, a starsza pani odpowiada�a sobie sama:
� Chyba to nieprawdopodobne, bo warstwy rzemie�lnicze, kt�re mieszkaj� w domach dawnych mieszczan, s� nowe i w og�le nic nie pami�taj�. Jedyna warstwa, kt�ra co� pami�ta, to s� �ydzi. Mo�e nie?
Obie damy zn�w wzrusza�y ramionami u�miechaj�c si� kwa�no i przepraszaj�co. B