Thor Brad - Scot Harvath (14) - Żadnych zasad(1)

Szczegóły
Tytuł Thor Brad - Scot Harvath (14) - Żadnych zasad(1)
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

Thor Brad - Scot Harvath (14) - Żadnych zasad(1) PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd Thor Brad - Scot Harvath (14) - Żadnych zasad(1) pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Thor Brad - Scot Harvath (14) - Żadnych zasad(1) Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

Thor Brad - Scot Harvath (14) - Żadnych zasad(1) Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Strona 1 Strona 2 Strona 3 Strona 4 Strona 5 Tytuł oryginału: CODE OF CONDUCT Copyright © 2015 by Brad Thor Copyright © 2018 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga Copyright © 2018 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz Redakcja: Łukasz Błaszczyk Korekta: Edyta Malinowska-Klimiuk, Maria Zając, Kamila Majewska ISBN: 978-83-8110-529-3 Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi. Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty. Szanujmy cudzą własność i prawo! Polska Izba Książki Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o. ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28 e-mail: [email protected] www.soniadraga.pl www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga E-wydanie 2018 Skład wersji elektronicznej: konwersja.virtualo.pl Strona 6 Spis treści Prolog Rozdział 1 Rozdział 2 Rozdział 3 Rozdział 4 Rozdział 5 Rozdział 6 Rozdział 7 Rozdział 8 Rozdział 9 Rozdział 10 Rozdział 11 Rozdział 12 Rozdział 13 Rozdział 14 Rozdział 15 Rozdział 16 Rozdział 17 Rozdział 18 Rozdział 19 Rozdział 20 Rozdział 21 Strona 7 Rozdział 22 Rozdział 23 Rozdział 24 Rozdział 25 Rozdział 26 Rozdział 27 Rozdział 28 Rozdział 29 Rozdział 30 Rozdział 31 Rozdział 32 Rozdział 33 Rozdział 34 Rozdział 35 Rozdział 36 Rozdział 37 Rozdział 38 Rozdział 39 Rozdział 40 Rozdział 41 Rozdział 42 Rozdział 43 Rozdział 44 Rozdział 45 Rozdział 46 Rozdział 47 Rozdział 48 Rozdział 49 Rozdział 50 Rozdział 51 Strona 8 Rozdział 52 Rozdział 53 Rozdział 54 Rozdział 55 Rozdział 56 Podziękowania Strona 9 Mojej nadzwyczajnej agentce, Heide Lange. Co za przygoda! Dzięki za każdą wspaniałą chwilę. Strona 10 „Jeśli musisz złamać prawo, zrób to, żeby przejąć władzę”. JULIUSZ CEZAR Strona 11 Prolog WASZYNGTON, DYSTRYKT KOLUMBII Kiedy wyciekła wiadomość, że prezydent trafił na obserwację do szpitala Marynarki Wojennej w Bethesdzie, wybuchła panika. Skoro prezydent Stanów Zjednoczonych nie ustrzegł się przed wirusem, nikt nie był bezpieczny. Scot Harvath wyminął jadący przed nim samochód i przemknął przez skrzyżowanie, kiedy zmieniały się światła. Ruch na ulicach gęstniał. Pogłoski o kwarantannie sprawiły, że ludzie rzucili się do sklepów, żeby zgromadzić zapasy. – Nie musimy tego robić – odezwała się kobieta, która siedziała obok niego. Miała na myśli, że on nie musi tego robić. Też mógł wyjechać. Nie musiał zostawać w Waszyngtonie. – Już to uzgodniłem z Jonem i jego żoną – odparł. – Będziesz u nich bezpieczna. – A ty? – Dam sobie radę. Dołączę do ciebie, kiedy tylko będę mógł. Kłamał. To było niewinne kłamstwo, wymyślone, żeby poprawić jej nastrój, niemniej jednak kłamstwo. Mówiło się już o wstrzymaniu ruchu lotniczego. Dlatego jeszcze dziś musiał ją stąd wywieźć. – A jeśli przesadzamy? – spytała. – Nie przesadzamy. Lara nie wątpiła w jego słowa. Znała prognozy. Nawet najbardziej optymistyczne scenariusze były przerażające. Ucierpieć miały przede wszystkim miasta. Szpitale już pękały w szwach, a oblegali je skądinąd zdrowi ludzie, przekonani, że wykazują niektóre z objawów. Dochodziło do tego, że naprawdę cierpiący pacjenci, jak ci z zawałem serca czy ostrym atakiem astmy, nie mogli liczyć na pomoc. A miało być tylko gorzej. Władze miast, miasteczek i wiosek w całym kraju gorączkowo szukały rozwiązań, które pozwoliłyby im w dalszym ciągu zapewniać mieszkańcom Strona 12 podstawowe świadczenia i uporać się ze spodziewaną liczbą zwłok zmarłych – szokującą, nawet gdyby prognozy sprawdziły się tylko w połowie. Bez powodzenia. Należało liczyć się z tym, że ratownicy sami będą padać ofiarą wirusa, albo zostaną w domach, żeby chronić swoich bliskich, więc stopniowo zaczną się wykruszać. Wkrótce służby ratunkowe przestaną działać. Potem to samo stanie się z wodociągami i elektrowniami. Oraz szpitalami, aptekami i sklepami spożywczymi, których większość zostanie splądrowana i zrównana z ziemią. Zapanują chaos i anarchia. Na przetrwanie mogli liczyć jedynie ci, którzy wykazali się jako taką przezornością i przygotowali się zawczasu. Jednak nawet oni nie mieli żadnej gwarancji. Było jasne, że śladem apokaliptycznego jeźdźca na siwym koniu przybędzie kolejna plaga, równie niszczycielska jak śmierć – wszyscy ci, którzy postanowią skorzystać na całym tym zamęcie. Nagle zza rogu wyjechały dwa chevrolety suburbany w barwach Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego i na sygnale pognały w ich stronę. Chociaż Harvath gwałtownie odbił w prawo, żeby zjechać im z drogi, i tak od kraksy dzieliły ich centymetry, kiedy rozpędzone biało- niebieskie SUV-y, ścinając zakręt, przemknęły tuż obok. Lara obróciła głowę i powiodła za nimi wzrokiem. – Jezu! – krzyknęła. – Widziałeś to? Omal nas nie staranowali. Chaos zapanował już oficjalnie. Zanim Harvath zdążył odpowiedzieć, rozdzwoniła się jego komórka. Odebrał i słuchał przez chwilę. – Dobrze – odparł. – Będziemy za dziesięć minut. – Rozłączył się i wcisnął mocniej pedał gazu. – Samolot już wylądował – zwrócił się do Lary. – Kiedy dojedziemy na miejsce, wszystko będzie gotowe. Zbliżając się do lotniska Reagan International, a konkretnie do terminalu obsługującego prywatne loty, zobaczył mrowie potężnych luksusowych sedanów i czarnych limuzyn. Nie on jeden dostrzegł w porę, co się święci. Ci, którzy mieli szansę wydostać się z miasta, właśnie z niej korzystali. Nie chciał utknąć na parkingu, więc zjechał na pobocze w pobliżu wejścia i wyskoczył z samochodu, żeby wyjąć bagaż Lary. Podniósł tylną klapę SUV-a, po czym wybrał sekwencję pięciu przycisków na cylindrycznym zamku i wysunął jedną z pancernych szuflad. – Zabrałam służbowy pistolet – odezwała się Lara. – Mam też odznakę i zapas amunicji. Strona 13 Nigdy nie rozstawała się z bronią. Wiedział o tym. Sięgnął do szuflady po małą skrzynkę z czarnego tworzywa i podał ją Larze. – Na wszelki wypadek. Podważyła zaczepy i uniosła wieczko. – Telefon satelitarny? – zapytała. Harvath pokiwał głową. – Jeśli sytuacja jeszcze się pogorszy, sieć komórkowa nie przetrwa długo – wyjaśnił. – Czy tam w ogóle będzie zasięg? – Kiedy wyjedziesz z Anchorage, na dobrą sprawę możesz wyłączyć komórkę. Na miejscu nie ma zasięgu, ale możesz dzwonić przez wi-fi. Zdjął tylną klapkę aparatu i pokazał jej przyklejony na odwrocie pasek taśmy z zapisanym numerem telefonu satelitarnego, który nosił w swoim plecaku ucieczkowym. Był to ich awaryjny środek kontaktu, na wypadek gdyby wszystko inne zawiodło. Zamknął samochód i niosąc jej torbę, podprowadził Larę do budynku centrum obsługi pasażerów. Wewnątrz rozgrywały się dantejskie sceny. W hali piętrzyła się sterta walizek, a bogaci klienci usiłowali wymusić na personelu przyśpieszony start swoich samolotów. Z gwaru rozmów Harvath wyłowił nazwy najróżniejszych punktów docelowych – Jackson Hole w Wyoming, Eleuthera na Bahamach, Kauai na Hawajach czy Kostaryka – gdzie zapewne mieściły się ich wakacyjne rezydencje, w których mieli nadzieję schronić się przed epidemią. W tłumie wypatrzył jednego z pilotów odrzutowca, oddał mu bagaż, po czym oboje pozwolili poprowadzić się w stronę wyjścia. Kiedy znaleźli się na pasie startowym, Harvath nie chciał przedłużać pożegnania. Zależało mu, żeby Lara jak najszybciej znalazła się w powietrzu. Wziął ją w ramiona i pocałował, ale ten gest wydał mu się dziwnie chłodny. Myślami był już daleko od lotniska. Skupiał się na niebezpiecznym zadaniu, które go czekało. – Jeszcze nie jest za późno – odezwała się Lara, chociaż wiedziała, że to nieprawda. – Musisz już lecieć – odparł. Pocałował ją kolejny raz i wyswobodził się z jej objęć. – Odprowadź mnie jeszcze na pokład. Hałas pracujących silników zagłuszył sygnał, ale Harvath poczuł wibrację w kieszeni. Wyjął komórkę i odczytał wiadomość. Teraz naprawdę Strona 14 musiał się pośpieszyć. – Nie mogę – powiedział i pocałował ją po raz ostatni. – Daj znać, kiedy dotrzesz na miejsce. Potem odwrócił się i odszedł z powrotem w stronę budynku. Kiedy znalazł się w hali, wybrał numer, z którego przyszła wiadomość. – Jesteś tego pewien? – spytał. – Na sto procent – odpowiedział głos w słuchawce. – Ile mam czasu? – Może kilka godzin. A może kilka dni. Co zamierzasz zrobić? – A co ty byś zrobił? – zapytał Harvath. – Uporządkowałbym swoje sprawy i miałbym nadzieję, że koniec będzie bezbolesny. Strona 15 Rozdział 1 PROWINCJA ITURI DEMOKRATYCZNA REPUBLIKA KONGA TYDZIEŃ WCZEŚNIEJ Potężny samochód terenowy przedzierał się przez mrok. Zbliżał się świt i nad prowadzącą przez dżunglę drogą wisiała mgła. Scot Harvath wyjął komórkę i znów odtworzył nagranie. Ile już razy je oglądał? Sto? Dwieście? Obraz trząsł się i momentami był nieostry. Na wyświetlaczu widać było grupę ludzi w kombinezonach ochronnych, wchodzących do niewielkiego budynku kliniki medycznej. Potem błyski płomieni wylotowych, gdy otworzyli ogień. A potem kompletny bezruch. Ten krótki film został przysłany e-mailem do CARE International, organizacji dobroczynnej z siedzibą w Stanach Zjednoczonych, która ufundowała budowę kliniki. Natychmiast trafił do założyciela CARE, biznesmena i filantropa, Bena Beamana. Przez kilka kolejnych godzin Beaman usiłował skontaktować się z kliniką Matumaini na wschodzie Konga. Nikt się nie zgłaszał. W końcu wcielił w życie plan awaryjny i skontaktował się z najwyższym rangą urzędnikiem Departamentu Stanu, jakiego znał. Ale ponieważ na terenie placówki nie było obywateli amerykańskich, dyplomaci niewiele mogli zdziałać. To „nie leżało w ich kompetencjach”, jak poinformował Beamana jego znajomy. Obiecał zadzwonić w tej sprawie do kilku osób, ale poradził mu, żeby wiele sobie nie obiecywał. Beaman traktował swoją organizację jak wielką rodzinę. Atak na jednego z jej członków był atakiem na wszystkich. Nie miało dla niego znaczenia, czy był to ktoś z Kinszasy, czy z Kansas City. Skoro Departament Stanu nie mógł nic zrobić w tej sprawie, musiał poszukać pomocy gdzie indziej. Tylko gdzie? Nawet gdyby znał kogoś w FBI albo CIA, najprawdopodobniej również spotkałby się z odmową. Sprawa jakiejś małej Strona 16 kliniki zagubionej wśród afrykańskiej dziczy nie leżała w niczyich kompetencjach. Ale przecież musiał istnieć ktoś, kto potrafi coś na to zaradzić. Beaman zaczął się nad tym zastanawiać. Kiedy ze szpitala CARE w Afganistanie została porwana lekarka, wynajął pewnego wyjątkowo przedsiębiorczego człowieka, który poleciał tam, żeby ją uwolnić. Właśnie takiej pomocy teraz potrzebował. Musiał zadzwonić do kilku osób, zanim udało mu się wytropić Scota Harvatha, zatrudnionego z prywatnej agencji wywiadowczej, która nigdzie się nie reklamowała. Nie musiała. Dawniej Carlton Group zajmowała się głównie nieoficjalnymi zleceniami, które przyjmowała za pośrednictwem Departamentu Obrony. Jednak obecnie jej agenci najczęściej przeprowadzali tajne operacje powierzane im przez Biały Dom i Centralną Agencję Wywiadowczą. Kiedy firma przechodziła trudny okres, nie miała innego wyjścia, jak korzystać z każdej nadarzającej się okazji do wykonania zlecenia, ale te czasy należały już do przeszłości. Teraz rzadko współpracowała z prywatnymi kontrahentami, a jeżeli się to zdarzało, musiał istnieć poważny powód. Podobnie jak Lekarze bez Granic, pracownicy CARE docierali tam, gdzie tylko nieliczni mieli odwagę i ochotę się zapuszczać. Zakładali swoje placówki w najuboższych zakątkach Trzeciego Świata, od Mumbaju do Mogadiszu, gdzie nie tylko leczyli tubylców, ale również pomagali miejscowym służbom medycznym w podnoszeniu kwalifikacji. Byli życzliwymi ludźmi, którzy robili dużo dobrego dla bliźnich w potrzebie, a wykonując swoją pracę, nie raz zetknęli się z przemocą. Na przestrzeni lat kilka razy dochodziło do napaści na placówki CARE. Ich pracownicy traktowali poważnie kwestię bezpieczeństwa, ale mieli ograniczone możliwości finansowe w tym zakresie. Chcieli przeznaczyć możliwie jak najwięcej pieniędzy na pomoc ludziom. Na tym polegała ich misja. Planowali otworzyć dwa kolejne szpitale w Kongu, ale Beaman chwilowo wstrzymał to przedsięwzięcie. Postanowił najpierw wyjaśnić, co się stało z Matumaini. Chociaż rządowi Stanów Zjednoczonych nie podobało się wykorzystywanie organizacji pozarządowych do tajnych operacji, założyciel Carlton Group miał w tej kwestii inny pogląd. Nawiązał już współpracę z paroma organizacjami tego typu, ale żadna z nich nie Strona 17 dorównywała CARE International. Gdyby ich skaptował, zyskałby bezcenną przykrywkę. Co więcej, Beaman zaoferował mu sowitą zapłatę. Zadanie było niebezpieczne, a założyciel CARE zdawał sobie sprawę z ryzyka. Postawił tylko jeden warunek. Chciał, żeby całą akcją pokierował Scot Harvath. W związku z tym już na samym początku pojawił się problem. W zasadzie Harvath był nieosiągalny. Pracował w szaleńczym tempie i właśnie doprowadził do końca piekielnie trudną operację w Syrii. Na ten czas wszystkie sprawy w kraju pozostawały w stanie zawieszenia i dotyczyło to również jego życia osobistego. Jego partnerka mieszkała w Bostonie, a on pod Waszyngtonem, nieopodal Alexandrii. Już sama ta odległość wystarczająco utrudniała im życie. Jednak szanse na przetrwanie ich związku niemal całkowicie przekreślał fakt, że Harvath wiele razy zmieniał ich wspólne plany albo wyjeżdżał za granicę, nawet jej o tym nie informując. Niedawno uprosiła go, żeby zarezerwował dla niej tydzień i trzymał się tego terminu, choćby walił się świat. Harvath wykroił urlop ze swojego kalendarza i udał się do Carltona, żeby uzyskać jego błogosławieństwo. Otrzymał je. Mieli rozkoszować się plenerami Nowej Anglii w jesiennej szacie. Lara wystarała się w swojej pracy o tydzień wolnego w tym samym czasie. Wynajęła idealny domek nad jeziorem i poprosiła pośrednika, żeby zamówił dwie skrzynki ich ulubionego wina. Pomyślała, że to będzie wspaniała niespodzianka. Wyobrażała sobie, że po drodze wstąpią do swojego ulubionego sklepu i zrobią zapasy, żeby oszczędzić sobie późniejszych sprawunków, a kiedy dojadą na miejsce, wino będzie już na nich czekać. Przez wielkie okno w sypialni będą mogli podziwiać paletę jesiennych barw. Właśnie tego potrzebowali. Kiedy Reed Carlton, czyli Stary, jak nazywał go Harvath, zadzwonił do niego, od razu przeszedł do rzeczy. – Jutro rano masz spotkanie w moim gabinecie. Przyjdź o wpół do ósmej i załóż garnitur. Nie ulegało wątpliwości, że szykuje się coś poważnego, ale Carlton nie zdradził żadnych szczegółów. To było dla niego typowe. Ten stary as wywiadu zawsze ujawniał tylko tyle informacji, ile jego zdaniem inni potrzebowali. Harvathowi to nie przeszkadzało. Zdążył się przyzwyczaić. Zresztą był już jedną nogą na wakacjach i nie mógł się doczekać wyjazdu do Nowej Anglii. Strona 18 Rankiem następnego dnia zjawił się w siedzibie Carlton Group w Reston w stanie Virginia z kubkiem kawy w ręku, ubrany w grafitowy garnitur od Ralpha Laurena, białą koszulę i ciemnoniebieski krawat. Podczas ostatniego pobytu za granicą musiał się ograniczyć do ćwiczeń wytrzymałościowych, przez co stracił około pięciu kilo, chociaż zachował wysportowaną sylwetkę. Jego błękitne oczy kontrastowały z opaloną twarzą, a jasnobrązowe włosy spłowiały nieco od słońca. Stojąc przed lustrem, pomyślał, że wygląda bardziej jak student z Południowej Kalifornii, który większość czasu spędza na plaży, niż ekskomandos Navy SEALs i tajny agent, walczący z terrorystami. Kiedy wszedł do sali konferencyjnej, Stary już tam czekał i przedstawił go Benowi Beamanowi, szefowi CARE International. Kiedy Harvath zamienił z gościem kilka słów, pytając, jak się miewa lekarka, którą uwolnił w Afganistanie, Carlton poprosił ich, żeby usiedli, i nakierował rozmowę na zasadniczy temat. Beaman, który przyniósł ze sobą laptop, uruchomił krótki pokaz slajdów. Przedstawiały budynek małej kliniki, jej personel oraz pacjentów, głównie rodziny z dziećmi. Jej nazwa – Matumaini – pochodziła z języka suahili i oznaczała nadzieję. Klinika, położona w głębi dżungli niedaleko granicy z Ugandą, była jedynym punktem opieki medycznej w promieniu przeszło dwustu kilometrów. Posiadała izbę chorych z piętnastoma łóżkami, gabinet zabiegowy i mniejsze o połowę laboratorium oraz niewielką aptekę. Prezentację wieńczyło nagranie z ataku na ośrodek. Beaman uruchomił odtwarzanie i spojrzenia trzech par oczu wbiły się w monitor. Kiedy krótki film dobiegł końca, dyrektor CARE zamknął laptop i rozparł się na krześle. – To wszystko, co wiemy – oznajmił. Carlton włączył wielki płaski ekran umieszczony na ścianie za stołem konferencyjnym. – To najnowsze zdjęcia satelitarne, jakie udało nam się zdobyć – wyjaśnił. Za pomocą małego pilota powiększył obraz i ekran wypełniła niewielka polana wykarczowana w gęstej dżungli. Na środku stał samotny budynek małego szpitala. Dookoła nie było widać niczego, co zdradzałoby jakiekolwiek oznaki życia. Stary uniósł dłoń z wyprostowanym palcem wskazującym, jakby chciał powiedzieć: „Ale to jeszcze nie wszystko”. Naciskając guziczki na pilocie, przesunął obraz na północny zachód od polany. Na ekranie, u podnóża Strona 19 wzniesienia, ukazało się coś, co przywodziło na myśl długi osmalony wykop. Wydobywały się z niego smużki czarnego dymu. – Domyślacie się, co to jest? – zapytał. Beaman pokręcił głową. – Wygląda jak palenisko – rzucił Harvath. – I to ogromne. – Zgadza się. – Carlton przytaknął. – A jak sądzisz, co tam zostało spalone? – Raczej nie śmieci. Dyrektor CARE International przez chwilę wodził wzrokiem między swoimi rozmówcami. – Myślicie, że ktoś tam spalił zwłoki? – odezwał się ściszonym głosem. Stary wyłączył ekran z obrazem satelitarnym. – To mogło być cokolwiek. – Ale jeśli to były zwłoki? – drążył Beaman. – Jeśli to ciała kobiet i dzieci? Naszego personelu i pacjentów? – zapytał i spojrzał na Harvatha. – Skoro to nie śmieci, to co? Harvath odwiedził w swoim życiu tyle spustoszonych przez wojnę miejsc, że nawet nie potrafiłby ich wszystkich spamiętać. Widział potworności, które przechodziły wszelkie wyobrażenie. Jego zdaniem o wartości społeczeństwa świadczyło tylko jedno – to, jak troszczy się o swoich najsłabszych członków, zwłaszcza o kobiety i dzieci. Zdjęcia satelitarne wypalonego rowu przywołały falę wspomnień, z których żadne nie było przyjemne, z których żadnego nie chciał pamiętać. Jednak było w tym wszystkim coś dziwnego. Próbował określić, co to takiego, ale ponieważ nic nie przychodziło mu do głowy, zepchnął tę myśl na drugi plan. – Pan Carlton ma rację – orzekł. – To mogło być cokolwiek. Przez chwilę Beaman sprawiał wrażenie, jakby nie wiedział, co odpowiedzieć. – Ale jesteśmy zgodni co do tego, że najprawdopodobniej nie są to śmieci. Harvath spojrzał na swojego szefa, a potem przeniósł wzrok z powrotem na dyrektora CARE International i pokiwał głową. W sali zapanowało niezręczne milczenie. – Panie Harvath – odezwał się w końcu Beaman. – Chciałbym wyjaśnić… Muszę wyjaśnić, co tam się stało. Jestem to winien tym ludziom, wszystkim moim ludziom. Nie mam wątpliwości, że poczułby się pan tak samo, gdyby coś takiego spotkało zespół, za który pan odpowiada. Strona 20 Harvath zaczynał rozumieć, dokąd to wszystko zmierza. Beamanowi zależało, żeby to on pokierował tą operacją. Oczywiście gdyby zamienili się miejscami, Harvath zrobiłby wszystko, żeby wyjaśnić, co się stało z ludźmi, za których odpowiada. Ale tutaj nie chodziło o jego ludzi. Tutaj chodziło o pracowników CARE International i sprawa była o wiele bardziej złożona. Nie wystarczyło ot tak polecieć za ocean i sprawdzić, co się dzieje. Kongo było najbardziej zabójczą strefą konfliktu na świecie. W ciągu niespełna dwudziestu lat toczące się tam nieprzerwanie walki pochłonęły pięć i pół miliona ofiar. Ten nękany najazdami sąsiadów i wojnami kraj przypominał beczkę prochu stojącą w pobliżu ogniska. Określenie sytuacji w tamtym regionie mianem niestabilnej było grubym niedopowiedzeniem. Jednak związane z tym zagrożenia stanowiły tylko jeden z wielu problemów, jakie dostrzegał Harvath. Nasuwało się również mnóstwo pytań bez odpowiedzi. Nikt nie miał pojęcia, kto przysłał do CARE to tajemnicze nagranie, a co gorsza, nikt nie potrafił wyjaśnić, dlaczego uzbrojeni ludzie, którzy weszli do kliniki, mieli na sobie kombinezony ochronne. Jak twierdził Beaman, Matumaini była małym ośrodkiem specjalizującym się w medycynie rodzinnej. Nie leczono tam chorób stwarzających zagrożenie epidemiologiczne. Nie pozwalało na to zbyt skromne zaplecze. Szczytem możliwości były mniej skomplikowane zabiegi chirurgiczne. Personel wiedział, że jeśli pojawi się jakiś nadzwyczajny problem, należy wezwać pomoc. Jednak nikt w centrali CARE nie odebrał takiego wezwania. Harvathowi nie podobało się to ani trochę. Nie znosił błądzenia po omacku, a tutaj piętrzyło się zbyt wiele niewyjaśnionych wątków. A poza tym nie było ani chwili do stracenia. Zdawał sobie sprawę, że im dłużej potrwa przerzucenie zespołu do Konga, tym trudniej będzie znaleźć świeży trop. Jeżeli nie zaczną działać szybko, mogą nigdy nie dowiedzieć się, co zaszło i kto jest za to odpowiedzialny. W jego głowie po raz kolejny zagościły drastyczne wspomnienia. Najbardziej wstrząsające były obrazy pomordowanych rodzin. Na własne oczy widział, do czego zdolne są potwory. Wiedział, jak daleko potrafią się posunąć, kiedy nikt ich nie powstrzymuje. W tym przypadku potwory były ucieleśnieniem wyrafinowanego zła. Ich ofiarami padli nie tylko chorzy i niedołężni, ale również ci, którzy się nimi opiekowali. Potem powrócił myślami do swojego urlopu w Nowej Anglii, ale była to tylko przelotna refleksja. Już dokonał wyboru. Uważał to za swoją

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!