15218

Szczegóły
Tytuł 15218
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

15218 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 15218 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

15218 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

KRAJOWA AGENCJA WYDAWNICZA WARSZAWA 1977 Copyright by Krzysztof Teodor Toeplitz ilustrowała Małgorzata Różańska KRAJOWA AGENCJA WYDAWNICZA RSW „PRASA-KSIĄŻKA-RUCH" WARSZAWA 1977 r Wydanie I. Nakład. 45.000+200 egz. w opr. brosz., 5.000+150 egz. w opr tw м u/1 /b. Skład DSP - Warszawa, ul. Miedziana 11. Druk i oprawa- Zakładv Fotopohgraficzne RSW „Prasa-Książka-Ruch" Ruda Śląska. Zam 554 - J 122 Cena egz. w opr. brosz. 18.- zł, w opr. tw. 30.- zł. " ■■..■•■--•■■-.....'• : "*■■ )D AUTORA Nazywam się Jones, ale ci, którzy chcą okazać mi szacunek, zwracają się do nnie mister Jones, co znaczy pan Jones. Jeśliby jednak interesowała kogoś •ełna nazwa, brzmi ona: mister Jones z Essex, chociaż urodziłem się w Polsce nigdy nie byłem w Essex, zielonym hrabstwie w Anglii. Jednakże ta wzmianka > Essex w nazwisku, na którą taki nacisk kładli moi rodzice, ma wskazywać, że odzina nasza pochodzi z Anglii. Tam urodził się zarówno mój ojciec, o dźwięcz-iym imieniu Minstrel, jak i moja matka Liza. Nie wiem, kto ich sprowadził do 'olski i w jaki sposób znaleźli się w małym domku w Jeziornie pod Warszawą, rtoczonym bujnym i niezbyt dobrze utrzymanym ogrodem, gdzie przyszedłem іа świat. Znajomość z rodzicami trwała zresztą krótko i już jako ośmiotygodnio-ve szczenię rozpocząłem życie z daleka od domu, za którym, podobnie jak i za odzeństwem, wkrótce przestałem tęsknić. Pamiętam, że kiedy po raz pierwszy znalazłem się w nowym mieszkaniu w mieście i stanąłem naprzeciwko ogromnego lustra, moje własne odbicie, którego nigdy przedtem nie widziałem, wydało ni się postacią któregoś z moich braci lub jedynej siostry Matyldy. Rzuciłem się wówczas z zapałem w stronę tego stworzenia w lustrze, czego skutkiem było tylko rozbicie sobie nosa o twarde, zimne szkło. Nigdy później nie ulegałem już takim złudzeniom wzrokowym, zdając sobie coraz lepiej sprawę z tego, że jestem w mieszkaniu sam. Nie znaczy to jednak, abym niczego nie zawdzięczał rodzicom. Przeciwnie -ich to zasługą jest moja wspaniała, rosła i zgrabna sylwetka, ponieważ rodzice byli oboje bardzo przystojni. Odziedziczyłem po nich również rzecz niezwykle dla mnie cenną, a mianowicie rodowód-oficjalnydokument,wktórym wymienione są pełne imiona nie tylko dwóch moich dziadków i dwóch babek, ale również czterech pradziadków i czterech prababek, wszystkie brzmiące bardzo dostojnie i po angielsku. Tu muszę jednak od razu przyznać, że mówiąc o czterech pradziadkach popełniam pewną nieścisłość, a może wręcz niewinne kłamstwo: otóż w trzech spośród czterech rubryk rodowodu przeznaczonych na to, aby wpisać tam imię pradziadka, figuruje ta sama osoba - niejaki Tirremoor Truf larz, który był mężem aż trzech moich prababek. Nigdy nie widziałem tego osobnika -któż zresztą zna swoich pradziadków? - ale wyobrażam sobie, że musiał to być ktoś niezwykły, skoro aż trzy spośród czterech moich prababek zgodziły się 7 wydać na świat potomstwo jegomościa, którego prawdziwą namiętnością były przede wszystkim trufle - rosnące pod ziemią, niezwykle smakowite, ciemnobrązowe grzyby. W tym miejscu, jak sądzę, czytelnik tej książki złapie się za głowę! Taka historia, jak ów wypadek z moim potrójnym pradziadkiem Truflarzem, to przecież zwyczajny skandal i obraza wszelkiej ludzkiej przyzwoitości! Spieszę więc was uspokoić: jestem psem, a wśród psów zdarzenia takie są całkiem normalne. Należę do rasy dalmatyńczyków. Znaczy to, że jestem wzrostu średniego, większy i solidniej zbudowany niż psy małe, jak foksteriery czy szpice, ale mniejszy od psów dużych, jak owczarki alzackie zwane także wilkami, nie mówiąc już o dogach. Moja sierść jest krótka, ostra i biała, pokryta równomiernie czarnymi plamkami. Owe plamki u prawdziwego dalmatyńczyka muszą być drobne i pod żadnym pozorem nie mogą się zlewać w łaty, takie jakie spotyka się na przykład u wyżłów lub bardzo do nas podobnej rodziny psów myśliwskich, pointerów. Uszy mam miękkie, ciemniejsze nieco niż reszta ciała, również jednak nie całe czarne, ale po prostu gęściej nakrapiane, ogon zaś silny, długi, lekko zakręcony ku górze. Ludzie spierają się co do tego, czy ogon ten powinien być zakręcony czy też wyprostowany, w końcu jednak godzą się, że może być jaki chce, byle go ładnie nosić. Dobrze wychowane dalmatyńczyki trzymają się tej wskazówki, ale kiedy zobaczycie dalmatyńczyka z ogonem zawiniętym w górę jak rogal, nie miejcie do niego zbytnio pretensji, jestto bowiem albo nie wychowany jeszcze szczeniak, albo też pies, który się po prostu na chwilę zapomniał. W każdym razie pocieszającym jest to, że rasę naszą ominęła moda krótkiego obcinania ogonów, a także podcinania uszu, której poddało się w poszukiwaniu złudnej elegancji tyle innych psich ras. My, dalmatyńczyki, biegamy po świecie takie, jakie przyszłyśmy na świat, bez sztucznych zabiegów i wątpliwych upiększeń. Nie musimy też, jak na przykład pudle, chodzić do fryzjera i wystrzygać włosów w fantastyczne formy, nasza własna sierść, byle dobrze wyszczotkowa-na, służy nam za wystarczającą ozdobę. Nie będę jednak zanudzał Czytelnika opisem mego wyglądu ani też wyliczaniem cech mojej rasy. Powód, dla którego postanowiłem napisać tę książkę, jest całkiem inny. Pomysł jej przyszedł mi na myśl w ciągu długich godzin, które spędzam samotnie w moim mieszkaniu, leżąc zwinięty w kłębek na miękkim materacu 8 z gąbki ze skłębionym kocem pod głową. Lubię tak leżeć, mimo że wygląda to niechlujnie i moi współlokatorzy mają mi to czasem za złe. Dom jest wówczas pusty i ludzie rozchodzą się do swoich zajęć. Od strony okien wychodzących na ulicę dobiega monotonny szum przejeżdżających samochodów. Szum ten narasta, kiedy samochód mija nasz dom, a potem oddala się przechodząc w ledwo dosłyszalne syczenie. Przyzwyczaiłem się do tego dźwięku i nie zwracam nań żadnej uwagi, pogrążony w lekkiej, przyjemnej drzemce. Natomiast, kiedy jakieś odgłosy dobiegają od strony drzwi prowadzących na klatkę schodową, nastawiam uszu, a czasem nawet podnoszę głowę. Są to bowiem dźwięki bliskie, ostre, przenikliwe - zgrzyt otwieranej windy, stąpanie czyichś butów po kamiennej posadzce, czyjeś rozmawiające głosy, czasem nawet szczeknięcie psa z sąsiedniego mieszkania. Odgłosy te mogą oznaczać, że któryś z mieszkańców wraca właśnie do domu albo że do mieszkania zbliżył się ktoś obcy; podbiegam wówczas do drzwi i zawiadamiam szczeknięciem, że jestem, że czuwam. Zdarza się to jednak rzadko, znam bowiem dokładnie godziny, o których moi współlokatorzy wracają do domu. Nauczyłem się także, że nie każdy dźwięk dochodzący zza drzwi ma ze mną bezpośredni związek. Ludzie mają jakieś swoje sprawy, chodzą, rozmawiają i nic mi do tego, a tylko lekkomyślne psy szczekają bez potrzeby. Tak więc codziennie pozostaje mi bezmiar czasu na rozmyślanie o sprawach, które teraz właśnie postanowiłem zapisać i podać do druku. Jest wiele książek o psach. Jedne z nich opisują, jak należy się z psami obchodzić, jak je karmić, hodować i tresować. Są to książki pożyteczne, ponieważ trudno sobie nawet wyobrazić, ile codziennych błędów popełniają ludzie, którym zachciało się zamieszkać razem z psem; zwłaszcza w mieście, gdzie pies i człowiek skazani są na swoje towarzystwo nieomal bez przerwy, znacznie więcej niż na wsi lub w dużych domach z ogrodem, gdzie obaj - pies i człowiek- mogą sobie robić co im się podoba, spotykając się jedynie w nocy i w porze posiłków. Trafiają się również książki, przeważnie przeznaczone dla dzieci, których autorzy starają się opisywać fantastyczne i zabawne przygody psów. Niektóre z tych książek są szczerze wzruszające lub naprawdę piękne, większość jednak bardzo mnie denerwuje, a to dlatego, że ich autorzy, którymi są zazwyczaj ludzie, starają się przedstawić swoich bohaterów w ten sposób, jakby pomiędzy psem a człowiekiem nie było żadnej różnicy. Wszystkie więc te pieski: Pimpusie,Azorki,Reksiki-takie bowiem pieszczotliwe imiona nadaje się zazwyczaj bohaterom książek 9 o psach - starają się usilnie naśladować ludzi, albo wręcz zachowują się tak, jakby były ludźmi, tyle tylko że bardziej dziecinnymi i naiwnymi. Są to po prostu ludzkie, czworonożne głuptasy, porośnięte milusim futerkiem. Nie muszę chyba tłumaczyć, że każdemu rozsądnemu, dorosłemu psu sierść jeży się ze zgrozy i szczęki drętwieją, kiedy słyszy coś podobnego. Owszem, nie przeczę, że spotyka się psy, które w celu przypodobania się ludziom nauczyły się doskonale naśladować człowieka, na zawołanie wykonywać rozmaite zabawne sztuczki, podskakiwać, chodzić na dwóch łapach, i sam nawet znam pewnego pudla, który aby podlizać się swemu panu, nauczył się tańczyć sambę. Ręczę Wam jednak, że są to zwyczajne oszustwa, które pies wykonuje wiedząc, że bawi to człowieka, a także - bądźmy szczerzy - mając na myśli konkretne korzyści w postaci kości, cukierka czy kawałka surowego mięsa. Godzi się więc na to, aby przez chwilę pobłaznować, nie ma to jednak nic wspólnego z jego prawdziwą psią naturą. Pies bowiem jest psem, a człowiek jest człowiekiem i są to dwa zupełnie różne, niepodobne do siebie gatunki. Ludzie mają swoje zwyczaje, które sięgają dawnych, zamierzchłych czasów, kiedy w miejscu obecnych miast rosły potężne lasy; albo tam, gdzie dzisiaj rozpościerają się piaszczyste pustynie, kwitły żyzne uprawne pola i łąki. Jeśli więc ludzie dzisiejsi, mijając się na ulicy, pozdrawiają się przez uchylenie kapeluszy, jest to pamiątka po czasach, kiedy dwóch zakutych w zbroje rycerzy, nie żywiąc wobec siebie złych zamiarów, podnosiło zasłaniające ich twarze metalowe przyłbice, aby pokazać w ten sposób, że mają do siebie zaufanie i nie boją się odsłonić oczu. Dokładnie takie same, własne zwyczaje mają także psy i aby zrozumieć psa nie można patrzeć nań jak na małego człowieka, ale jak na osobny rodzaj, który posiada swoją historię. Kiedyś, przed setkami, a może tysiącami lat, pies zgodził się mieszkać z człowiekiem i człowiek zgodził się przyjąć psa do swojego domu, nie znaczy to jednak wcale, aby pies przestał być psem, zmieniając się w coś w rodzaju małego czworonożnego człowieczka wesoło merdającego ogonkiem. I właśnie o tym, co w psie jest naprawdę psiego, postanowiłem spisać tych parę myśli. Ja, mister Jones z Essex, dalmatyńczyk. Pies. ROZDZIAŁ PIERWSZY, W KTÓRYM MISTER JONES OPOWIADA O PIERWSZYM SPOTKANIU PSA Z CZŁOWIEKIEM Nikt nie wie dokładnie, jak to się stało, że pierwszy pies zamieszkałz pierwszym człowiekiem. Wiadomo jedynie, że stało się to bardzo dawno, sześć, a może dziesięć tysięcy lat temu. Nawet człowiekowi trudno jest wyobrazić sobie czasy tak odległe, a przecież człowiek żyje dłużej niż pies i podczas kiedy bardzo starzy ludzie potrafią dożyć dziewięćdziesięciu, albo nawet stu lat, bardzo stare psy dożywają najwyżej lat niespełna dwudziestu. A więc sześć tysięcy lat - to co najmniej trzysta pokoleń bardzo starych psów, tak starych, jakich się prawie nie spotyka. Gdyby więc nawet owe bardzo stare psy opowiadały swoim dzieciom i wnukom historię tego pierwszego spotkania z człowiekiem, którą to dzieci i wnuki z kolei przekazywałyby swoim dzieciom i wnukom, historia ta, powtarzana tyle razy, zostałaby doszczętnie przekręcona, zmieniona i przeinaczona, niczym w zabawie w głuchy telefon. A jednak wiadomo, że przed sześcioma tysiącami lat pies był już z człowiekiem, o czym dowiedzieć się można z bardzo starych rysunków, które dawni, półdzicy jeszcze ludzie wydrapywali lub malowali na ścianach jaskiń służących im wówczas za siedziby. Odkryto sporo takich rysunków, większość z nich - na skałach lub w grotach znajdujących się w Afryce. Na jednym, znalezionym w Nigerii, można dostrzec wyraźnie człowieka z tarczą i włócznią w ręku, a obok niego psa o sterczących uszach i z zakręconym do góry ogonem. Pies patrzy w stronę człowieka, przy czym z całej jego postawy widać, że jest to dlań widok codzienny: nie ma zjeżonej sierści, nie szczerzy kłów, a zakręcony ogon wskazuje, że jest w nastroju wesołym i pogodnym. Również człowiek nie żywi wobec psa złych zamiarów. Wydaje się, że są to dwaj starzy przyjaciele. Jak jednak do tego doszło i kiedy pierwszy pies zbliżył się do pierwszego człowieka? Często rozmyślam o tym leżąc na moim posłaniu i czasami wydaje mi się, że widzę tę scenę, która nawet jeśli nie wyglądała dokładnie tak, jak Wam ją opiszę, z całą pewnością wyglądała jednak bardzo podobnie. A więc wyobrażam sobie ogromny, nie kończący się step, porośnięty wysoką, ostrą trawą. Nad stepem, na czystym niebie, unosi się rozgrzane, jasne słońce. Taki widok może być miły i przyjemny dla kogoś, kto bytu przyjechał na chwilę na wakacje, żeby poleżeć w trawie, poopalać się na słońcu, zjeść przywiezione ze sobą zapasy i pod wieczór wrócić do wygodnego, własnego domu. Ale dla mieszkających tu pierwszych i dzikich jeszcze psów, był to widok okropny. 12 Napisałem „dla psów", ale naprawdę nie były to jeszcze psy takie, z jakimi spotykamy się dzisiaj. Były to szakale - płowe czworonogi o ciemniejszym, szarawym futrze na grzbiecie, szpiczastym pysku i ostrych, sterczących uszach, albo też likaony - ginąca dzisiaj rasa, którą uczeni umieszczają pomiędzy szakalem a wilkiem. Likaony są szare, mają czarne pyszczki i czarną kreskę biegnącą przez środek czoła, od oczu aż pomiędzy uszy, które nie są jak u szakali szpiczaste, lecz zaokrąglone, i przypominają swoim kształtem płatki tulipana. Wiele dzisiejszych psów, a także wielu ludzi przez długi czas wstydziło się przyznać, że naszymi prawdziwymi przodkami są zwierzęta cieszące się tak małą sympatią jak szakale - biedne, wygłodniałe stworzenia, żywiące się padliną i same nie umiejące polować. Wołano więc twierdzić, że przodkiem dzisiejszego psa jest silny i waleczny wilk, zwierzę groźne, mężne i piękne. Do dzisiaj istnieją na ten temat najrozmaitsze spory, których pewnie nigdy nie uda się rozstrzygnąć, powiem wam jednak szczerze, że chociaż sam nie przepadam za szakalami, a likaon wydaje mi się zwierzątkiem śmiesznym i żałosnym, to jednak nie potrafię uwierzyć, aby pierwszy pies był kiedyś wilkiem. Ponieważ wilk, jak napisałem, jest zwierzęciem walecznym i silnym. Wilk, gdy jest głodny, potrafi sam wytropić sobie zwierzynę, zaatakować ją, nawet gdy jest tak duża jak jeleń, sarna czy żyrafa, i zaspokoić swój głód. A więc wilk nie potrzebuje niczyjej pomocy i serca wilka nia zalewałaby rozpacz, strach i smutek, z którym przed tysiącami lat głodny szakal czy głodny likaon patrzył na bezbrzeżny step porośnięty ostrą trawą i porażony przez bezlitosne jasne słońce. Dla szakala bowiem widok ten oznaczał śmierć. Drobne zwierzęta pochowały się w głębokich trawach, w podziemnych norach lub w rozpadlinach skał. Ptaki z ciężkim łopotem zmęczonych skrzydeł odfrunęły w stronę odległych dżungli, pełnych owoców i kolorowych owadów. Duże afrykańskie zwierzęta odbiegły na żyźniejsze tereny lub zbiły się w stada dookoła wysychających, ale przecież ciągle jeszcze służących wodą jezior o jasnym, mulistym dnie, wokół których kępy drzew dawały upragniony cień. Szakal jednak bał się do nich zbliżać. Wiedział, że gdy tylko się pojawi, zostanie odpędzony. Wiedział również, że gdy nawet któreś z tych zwierząt padnie z wyczerpania lub ze starości, natychmiast zjawią się potężne drapieżniki - Iwy albo tygrysy - i będzie mógł najwyżej przyglądać się z daleka ich uczcie, bojąc się, aby samemu nie być zjedzonym na deser. 14 Szakale potrafią wydawać głos - od krótkiego szczekania aż po długie, przeciągłe wycie. I oto zrozpaczony szakal, myśląc o tym wszystkim i ledwo stojąc na chwiejących się ze zmęczenia i głodu nogach, zawył długo i żałośnie, najbardziej smutnym, najbardziej błagalnym wyciem. Rozdzierające wołanie poniosło się nad spłowiałym od słońca stepem, odbiło się od samotnych niskich skał, przeleciało obok oazy, gdzie wylegujące się duże zwierzęta zastrzygły uszami na ten dźwięk, a poznawszy, że jest to tylko wołanie szakala, pogrążyły się na powrót w leniwej drzemce. I tylko jedno stworzenie wsłuchało się uważniej w ten rozpaczliwy krzyk. Stworzeniem tym był człowiek. Człowiek wówczas, przed sześcioma albo i więcej tysiącami lat, nie był szczególnie czuły ani litościwy. Żył w dużych gromadach składających się z kilku rodzin i przenosił się z miejsca na miejsce w poszukiwaniu lepszych terenów do polowania lub źródeł czystej wody do picia. Tak samo jak zwierzęta bał się suszy, która groziła mu zagładą, bał się silnych drapieżników i bał się nocy, kiedy z różnych stron ciemnej otchłani dobiegały do niego pomruki, ryczenie lub okrzyki bólu polującej dookoła zwierzyny. Bał się również nieba, na którym co wieczór zapalały się niezliczone gwiazdy i po którym od zmierzchu aż do świtu płynął srebrzysty księżyc, odmieniający swój kształt od pełnego, świecącego koła aż do wąskiego zagiętego sierpu. Na całym ogromnym stepie zamieszkałym przez tysiące żywych istot jedynie człowiek przyglądał się niebu, siedząc przed jaskinią, która dawała mu schronienie przed deszczem i wiatrem. I może właśnie dlatego, że myśl jego w tym czasie odrywała się od spłowiałego stepu, od krążących dookoła dzikich zwierząt i od codziennych trosk i zmartwień, przychodziły mu do głowy dziwne pomysły, na które nie umiały wpaść inne zwierzęta. A więc na przykład wymyślił, że można tak długo pocierać o siebie dwa kawałki twardego drewna, aż rozżarzą się do tego stopnia, że przytknięta do nich sucha trawa zajmie się wesołym, jasnym płomieniem. Albo że można wziąć giętką gałąź, związać oba jej końce i naciągnąwszy mocno zrobić z niej łuk. Albo że można obciosać kamień w taki sposób, by jedna jego krawędź stała się ostra jak siekiera, którą ściąć można drzewo albo rozpłatać czaszkę przeciwnika. Człowiek nie był najsilniejszym ze zwierząt. Był słabszy niż słoń, nie miał kłów i pazurów jak lew czy tygrys, biegał wolniej niż zebra. Miał także wzrok o wiele słabszy niż unoszące się wysoko na niebie drapieżne ptaki, które z tej ogromnej 15 wysokości potraf iły wypatrzyć przebiegającą między trawami mysz i spadając na nią jak kamień, porwać ją w swoje ostre szpony. Również węch człowieka nie mógł równać się z węchem szakala, który na odległość wielu kilometrów potrafił wywęszyć zwierzynę lub źródło wody. Mimo to jednak, właśnie dzięki wynalazkom, człowiek stał się najlepiej radzącym sobie mieszkańcem całej dzikiej okolicy. Przed jego jaskinią co noc płonęło ognisko, którego bały się nawet najbardziej drapieżne zwierzęta i mimo że z ciemności wyłaniały się co chwila ich świecące, wąskie oczy, żadne z nich nie odważyło się zbliżyć do ognia. Kiedy po upalnym dniu zapadała chłodna noc, jaskinia człowieka stawała się najcieplejszym miejscem i dlatego człowiek nie musiał zazdrościć zwierzętom pokrywających ich skórę ciepłych futer. Człowiek również, mimo że słabszy i bardziej powolny, potrafił upolować więcej niż jakiekolwiek stworzenie w okolicy. W stronę przebiegających szybko stad zwierzyny wypuszczał jeszcze szybszą strzałę ze swego łuku, kopał też rowy i urządzał zasadzki na zwierzęta, z którymi bałby się stanąć oko w oko w otwartej walce. A kiedy rzucał się na niego drapieżnik, potrafił stawić mu opór, uderzając kamienną siekierą lub wyrzucając w jego stronę długą włócznię zakończoną ostrym, kamiennym grotem. I dlatego właśnie człowiek, inaczej niż inne zwierzęta, nie musiał się już liczyć z każdym kawałkiem pożywienia. Dookoła miejsc, w których zatrzymywali się ludzie, znaleźć można było niedokładnie obgryzione kości lub nawet kawałki nie zjedzonego mięsa, którego ludziom nie chciało się zabierać w dalszą wędrówkę. Szakal wiedział o tym i dlatego stojąc pośrodku pustego, gorącego stepu i unosząc z lekka głowę, tak aby złapać w nozdrza niesione przez ledwo wyczuwalny podmuch wiatru rozmaite zapachy, starał się wyłowić zapach człowieka. Zapach człowieka to był zapach jego skóry, ale przede wszystkim byłto zapach dymu unoszącego się nad ogniskiem, palonych suchych krzewów i trawy oraz zapach jedzenia. Im bardziej głód doskwierał szakalowi, tym bliżej podchodził on do ludzkiego obozowiska. Najpierw kładł się opodal, ukryty w trawach przyglądał się z daleka siedzącym dookoła ogniska ludziom i czekał, aż odejdą, wtedy zbliżał się do dogasającego ognia wyszukując walające się wokół niego kości i smakowite resztki. Czasami jednak ludzie pozostawali długo, obozując przez wiele dni w jednym miejscu, i wówczas głodny szakal przeżywał istne męki. Widział ludzi, jak chodzą, jedzą, zbierają się na polowanie, zostawiając w obozie jedynie kobiety 16 dzieci, a następnie wracają, niosąc na plecach zabitą antylopę, a czasem nawet jroźnego tygrysa, z którego zdzierali potem wspaniałe cętkowane futro i zakłada- i na siebie -trochę dla ochrony przed chłodem, trochę dla ozdoby, a trochę po to, jby nosząc na sobie skórę drapieżnika, stać się tak samo szybkim, zwinnym mężnym jak tygrys. Nie wiadomo, jak długo trwała rozterka biednego szakala. Niewiadomo więc, ctórego dnia resztką sił podniósł się na osłabionych łapach i powoli, krok za (rokiem, zbliżył się do miejsca, w którym siedzieli ludzie. Podszedł do nich na jdległość kilkunastu kroków i stanął. Wiedział, że jest teraz widoczny, że nie kryją go już wysokie trawy, a nawet nie będzie m iał już siły uciekać, kiedy człowiek rzuci w niego kamieniem albo strzeli z łuku. Ale było mu już wszystko jedno. Stał i patrzył błagalnie na jedzących ludzi wydając z siebie ciche, przeciągłe skamlanie. Napisałem już, że człowiek ówczesny -walczący na śmierć i życie z nieżyczliwą mu przyrodą, nad którą jednak z biegiem stuleci osiągać zaczął coraz wyraźniejszą przewagę - nie był szczególnie czuły ani litościwy. I dlatego wcale nie wiadomo, czy pierwszy szakal, który zdobył się na tę rozpaczliwą odwagę, aby zbliżyć się do człowieka, nie został odegnany, trafiony kamieniem lub zabity. Człowiek nie litował się nad zwierzętami, ponieważ zwierzęta nie litowały się nad nim i każdy z ludzi dobrze wiedział, że gdyby on sam stanął tak w pobliżu ucztujących lwów, zostałby przez nie rozszarpany na strzępy. Tak więc nie myślmy lepiej o losie tego szakala, który być może przypłacił życiem pierwszą próbę zbliżenia się do człowieka. Ale kiedyś przecież musiała nastąpić ta chwila, o której myślę tak często. A więc ludzie, siedzący z podkurczonymi nogami wokół ognia, zobaczyli stojącego opodal nich szakala. Byli najedzeni, więc byli w dobrych humorach, a udane polowanie odsunęło od nich na pewien czas myśl ó niedostatku. Zobaczywszy wynędzniałe zwierzę, które zresztą znali już przedtem zwidzenia, przestali jeść i zaczęli coś mówić między sobą wybuchając co chwila wesołym śmiechem. Wreszcie jeden z nich odwrócił twarz w stronę stojącego nieruchomo, bezbronnego szakala i powiedział: - Chodź tu. Ale szakal się bał: Obserwował uważnie ruchy siedzących przy ognisku ludzi i stał w miejscu. Wówczas człowiek wziął do ręki kość z obrastającym ją, 2 - Myśli Mister Jonesa 17 -■'. '■/ \Щ І makowicie wypieczonym mięsem i wyciągnął rękę w stronę szakala: - Chodź tu - powtórzył. Ale szakal się bał. Rozumiał, że jeśli podejdzie za blisko, nie będzie już dlań adnego ratunku. Ludzie będą mogli go złapać gołymi rękami i zrobić z nim, cosię n będzie podobało. Równocześnie do nozdrzy szakala doleciał zapach pieczone-lo mięsa, tak silny i z tak bliska jak nigdy dotychczas. Wtedy człowiek trzymający y ręku kość roześmiał się i rzucił kość w stronę szakala, nie tak, aby upadła mu »od nogi, ale tak, aby znalazła się na ziemi, w połowie drogi między człowiekiem zwierzęciem. - Weź to - powiedział człowiek. I wówczas szakal chwiejąc się na nogach, z sercem zamarłym ze strachu, aczął powoli iść naprzód. Pochylił głowę, aby nosem wyraźnie wyczuć miejsce, v którym leżv mięso, a równocześnie oczyma śledził każdy ruch siedzących ludzi, .udzie przestali teraz rozmawiać i przyglądali mu się z uwagą. Ale żaden z nich -zakał widział to wyraźnie - nie sięgnął po kamień ani nie wyciągnął ręki po vłócznię. Nikt też nie szykował się do tego, aby nagle wstać i chwycić rękoma głodniałe zwierzę. Wtedy szakal wykonał jeden skok na słabych nogach, złapał :ębami leżącą na piasku kość i szybko odskoczył do tyłu. Czuł w pysku wspaniały >mak mięsa, który rozlewał mu się po podniebieniu. Ludzie śmiali się. Szakal ;hciał początkowo uciec ze swoją zdobyczą, zorientował się jednak, że mu nic na azie nie grozi, więc odszedł tylko na bezpieczną odległość i zaczął jeść. Niechciał jdchodzić za daleko, ponieważ wiedział, że ludzie mają jeszcze więcej kości więcej mięsa. Może więc, kiedy zje już zdobyty z takim lękiem kąsek, dostanie następny? Nie pomylił się. Następną kość człowiek rzucił mu bliżej siebie niż poprzednią. Me szakal nie bał się już tak bardzo i ośmielony sięgnął również i po nią. Tego dnia najadł się jak nigdy w życiu i po raz pierwszy zasnął z miłym poczuciem, że nie jest głodny. Nazajutrz, kiedy słońce stanęło nad stepem, widok ten nie był już dla szakala tak przykry. Posilony wczorajszą ucztą wysunął nos w kierunku wiatru i znowu lekki podmuch przyniósł ze sobą zapach dymu, ludzkiej skóry i pieczonego mięsa. Szakal ruszył w stronę, skąd nadlatywały te zapachy. Ale nie szedł już sam. Prowadził samicę, która głodna i wychudzona szła za nim ociągając się. Kiedy stanęli we dwoje w bezpiecznej odległości od ludzi, ale już dla nich widoczni, 19 ludzie znów zaczęli się śmiać. Bawiło ich pewnie to, że szakal przyprowadził ze sobą swoją towarzyszkę. Człowiek znów powiedział: - Chodź tu - i znowu rzucił kość. Szakal obejrzał się na samicę i dał jej znak, żeby podeszła i wzięła mięso, ale samica bała się tak samo, jak on się bał poprzedniego dnia. Wówczas sam zbliżył się do leżącego mięsa i porwał je zębami, aby jej pokazać, że to wcale nie jest takie straszne. Tego dnia również i samica najadła się do syta. Tymczasem pora roku zaczęła się zmieniać. Słońce stało się mniej upalne i nie wisiało już nad stepem jak rozpalona do białości kula. Ludzie zwinęli swój obóz i idąc dniem a zatrzymując się na noc ruszyli w inne okolice. Za nimi w bezpiecznej odległości szły dwa szakale. Ludzie przyzwyczaili się do nich i one przyzwyczaiły się do ludzi, ale nigdy nie nabrały na tyle zaufania, aby podejść i pozwolić się dotknąć ręką. Były to bowiem jeszcze ciągle dzikie stepowe zwierzęta, którym daleko było do dzisiejszych psów. W ten sposób dotarli w okolicę bardziej skalistą. W jednej ze skał ludzie wynaleźli jaskinię i u wejścia do niej rozpalili ognisko. Było to konieczne, ponieważ noce stawały się coraz zimniejsze, a z nieba lać się począł ulewny deszcz. (Deszcz padał bez przerwy. Lał się długimi pasmami sięgającymi aż do samego nieba i jeśli przypomnicie sobie największy deszcz, jaki widzieliście kiedykolwiek, możecie sobie wyobrazić, że ten, jaki się wówczas rozpadał, był trzy razy bardziej ulewny. Nastała pora deszczowa, która w Afryce jest zimą. Ludzie siedzieli w jaskini, szakale zaś mokły na zewnątrz. I nic by im to nie szkodziło, ponieważ niejedną już porę deszczową spędzały na otwartym stepie pod gołym niebem, gdyby nie to, że właśnie tej pory deszczowej samica szakala urodziła małe. Cztery maleńkie, ślepe jeszcze szakalątka drżały z zimna i starały się wcisnąć pod ciepłe ciało leżącej matki, aby osłonić się trochę przed lejącą się z nieba wodą. Ale ulewa była tak wielka, że wkrótce także ziemia przesiąknęła nią zupełnie i małe, tuląc się do matki, leżały w powiększającej się z godziny na godzinę gliniastej kałuży, przemarznięte i nieszczęśliwe. Z jaskini, w której siedzieli ludzie, dolatywał jak zwykle zapach dymu i pieczonego mięsa. Powietrze przy wejściu drgało i mieniło się, jak drga i mieni się zawsze, kiedy jest silnie rozgrzane. W jaskini było sucho i ciepło, ludzie siedzieli z lekka tylko pookrywani, kobiety bawiły się z dziećmi lub zszywały kościanymi igłami zdarte z upolowanych zwierząt skóry, a mężczyźni ostrzyli kawałki krzemie- 20 ііа, aby zrobić z nich siekiery lub groty strzał. Nagle jeden z ludzi wstał naciągnąwszy na głowę skórę tygrysa, którą dotychczas miał narzuconą na amiona, wyszedł z jaskini. Nie wiadomo, po co człowiek wychodził na dwór w taką ulewę. Ale idąc przez Tiokre trawy i osłaniając głowę przed deszczem, kierował się prosto na miejsce, gdzie ukryte wśród zarośli i przemoczone do ostatniego włoska leżały zziębnięte szakale. Na pewno nie zdawał sobie sprawy, że napotka je na swojej drodze. Szedł więc patrząc przed siebie i nie zauważając tego, co działo się pod jego stopami, szakale jednak z coraz większym przerażeniem obserwowały zbliżającą się postać. Nigdy jeszcze człowiek nie znajdował się tak blisko, a szakale, mimo że nauczyły się zjadać rzucone przez człowieka kęsy, bały się go i instynkt radził im, aby rzucić się do ucieczki. Toteż, kiedy człowiek znalazł się na odległość trzech kroków, szakal nie wytrzymał, wyskoczył ze swojej kryjówki, zjeżył sierść, wyszczerzył zęby i podwinąwszy ogon zaczął uciekać. Opisuję ten moment ze wstydem, ponieważ tym szakalem, który zaczął uciekać, był samiec. Samiec powinien być odważniejszy i dzielniejszy od samicy, jest od niej bowiem większy i silniejszy. Samiec również wie, że ma się opiekować samicą, a w czasie największej nawet bijatyki nigdy jej nie ugryzie, nawet gdyby rzuciła się na niego z wyszczerzonymi kłami. Sam widziałem kiedyś w parku, do którego chodzę na spacery, jak mała, zwinna suczka rzucała się na dużego, silnego psa i ugryzła go boleśnie w nogę - suczkom zdarzają się takie wybryki, świadczące o ich kłótliwym, nieopanowanym charakterze. Pies, którego noga bolała nie na żarty i który był tak duży i silny, że mógłby jednym kłapnięciem zębów przywołać do porządku kapryśną panienkę, zamiast rzucić się na nią, odbiegł o parę kroków i zaczął wyć, z wściekłością bijąc przednimi łapami o ziemię. Miał ogromną ochotę sprać jej skórę. Czuł się ośmieszony w oczach kolegów, że taki mały piesek robi z nim, co mu się podoba, a równocześnie wiedział, że żaden przyzwoity pies pod żadnym pozorem nie może ugryźć nawet najgorzej wychowanej suczki. Ale teraz szakal samiec uciekał, podczas gdy samica została przy małych. Wiedziała, że nie może ich zostawić, ponieważ małe, niezdarne stworzonka nie potrafią same uciekać ani same się bronić. Kiedy człowiek zrobił jeszcze jeden krok do przodu, omal nie nadeptując leżących w trawie szakali, samica zebrała wszystkie siły i skoczyła na niego chwytając go zębami za rękę. 21 Człowiek zupełnie nie spodziewał się tego ataku. Krzyknął z bólu i przerażenia. Przez moment myślał, że skoczyło na niego jakieś duże, silne zwierzę, na przykład lampart lub tygrys, i przeraził się, że zostanie zabity, zanim dopadnie do jaskini. Tymczasem samica skoczyła po raz drugi, tym razem gryząc człowieka w nogę. Było już jej wszystko jedno. Strach i wściekłość dodawały jej odwagi, czuła na zębach smak świeżej ludzkiej krwi i jedyną rzeczą, o której myślała, były cztery maleństwa, które zbiły się za nią w trwożliwą kupkę, nie rozumiejąc co się dzieje i dziwiąc się tylko, dlaczego deszcz leje się im teraz na głowy i dlaczego znikło gdzieś to źródło miłego ciepła, którym było dla nich ciało leżącej matki. Wszystko to trwało nie więcej niż kilka sekund, podczas których człowiek zdążył się zorientować, że to nie lampart lub tygrys, ale rozwścieczony szakal boleśnie gryzie go swoimi ostrymi zębami. Przestał się więc bać i kiedy samica zerwała się do następnego skoku, zwinnie odskoczył na bok i gołą, zaciśniętą pięścią uderzył ją z całej siły w głowę. Samica wykonała jeszcze wielki łuk w powietrzu, przez chwilę w jej oczach mignął obraz szarego, zasnutego deszczowymi chmurami nieba, i upadła ciężko na ziemię. Człowiek stał chwilę bez ruchu opanowując zdyszany oddech. Potem pochylił się, aby zobaczyć swoją ugryzioną łydkę. I wtedy właśnie wzrok jego padł na leżące w trawie cztery bezradne szczenięta, stukające się nosami i bezskutecznie szukające po omacku ciepłego ciała matki, które tak nagle znikło. Człowiek zrozumiał teraz wszystko, co się stało przed chwilą. A więc że to nie rozjuszony szakal rzucił się nagle na niego, nie wiadomo dlaczego chcąc go pogryźć, lecz matka, przestraszona jego nadejściem, bohatersko stanęła do walki w obronie swoich małych. Zrobiło mu się przykro. Podszedł do leżącego w trawie zwierzęcia, aby zobaczyć, czy nie da mu się jeszcze w czymś pomóc - ludzie w tych dawnych czasach żyjąc wśród zwierząt, rozumieli je lepiej niż dzisiaj i potrafili szanować ich odwagę, szlachetność i mądrość- ale samica już nie żyła. Wówczas wrócił na miejsce, gdzie żałośnie popiskiwały małe szakalątka i ostrożnie, delikatnie wziął je na ręce. Szczenięta poczuły nagle ciepło żywego ciała i zaczęły się tulić do trzymającego je na ręku człowieka, popiskując tym razem z wyraźną radością. Wtedy człowiek ze szczeniakami na rękach zawrócił w stronę jaskini. Chciałbym, aby wszyscy zrozumieli, jak ważna rzecz stała się w tej chwili. Oto człowiek po raz pierwszy dotknął ręką żywego małego szakala i szakal zamiastsię bać lub uciekać, przytulił się do niego szukając opieki. Człowiek minąłteż płonące 22 ś / , I ' 11 '/ ', /Мшт ' ' L ' .1 w®. ! iii "T i 1M lilii щ u wejścia do jaskini ognisko i małe szakale zamiast bać się ognia, jak czyniły to wszystkie szakale i wszystkie dzikie zwierzęta od początku świata, poczuły, że od ogniska bije miłe ciepło, które sprawia, że w jaskini jest przyjemniej niż na dworze. W jaskini człowiek postawił je na ziemi i kiedy inni ludzie zebrali się ciekawie dookoła śmiesznej, bezradnej czwórki malców, małe szakalątka nie zaczęły uciekać, ale rozłażąc się po wnętrzu jaskini na swoich śmiesznych, niezdarnych nogach, zaczęły obwąchiwać siedzących tam ludzi, ich posłania ze skór i trawy, ich naczynia i broń. W ten sposób te cztery pierwsze niezdarne szczenięta stały się, same o tym nie wiedząc, pierwszymi psami na świecie. Kiedy zapadła noc, ich ojciec, szakal, który tak haniebnie uciekł z miejsca zajadłej walki i bohaterskiej śmierci swojej towarzyszki, powrócił tam znowu. Znalazł martwe ciało samicy i stojąc nad nim podniósł wysoko głowę, wyciągnął szyję i zawył długo i bardzo smutnie. Był w tym wyciu żal i wstyd, i poczucie ogromnej samotności. Potem, bojąc się teraz człowieka bardziej niż kiedykolwiek, bo to przecież człowiek zabił jego towarzyszkę, podczołgał się jednak bliżej w stronę jaskini, z której wnętrza padało światło płonącego ogniska zakreślając przed jaskinią jasne półkoJe wyrwane nieprzeniknionym ciemnościom afrykańskiej nocy. Wiedział, że nigdy w życiu nie odważy się przekroczyć tego kręgu. Patrząc z oddali i mrużąc ślepia od światła zobaczył, że siedzący wokół ogniska ludzie trzymają na kolanach zadowolone i suche cztery małe szczenięta. Szakal przyglądał się długo temu niezwykłemu widokowi i nie mógł zrozumieć, jak jedno silne i przebiegłe zwierzę może się opiekować innym, małym i bezradnym. Czegoś takiego nie widział jeszcze żaden z mieszkańców dzikiej afrykańskiej przyrody. Po paru godzinach, ciągle nie mogąc tego pojąć, z ogromnym smutkiem spojrzał po raz ostatni na swoje bawiące się przy ognisku szczenięta, zawył bardzo długo i bardzo przeciągle, zawrócił i począł biec coraz szybciej w ciemność nocy pełnej tajemniczych odgłosów i dzikich, skradających się bezszelestnie zwierząt. Im dalej odbiegał od zamieszkanej przez ludzi jaskini, tym wyraźniejszą stawała się granica między dzikim szakalem a pierwszymi małymi psami. Nie lubię bajek, w których zwierzęta mówią ludzkim głosem. Zwierzęta mają tyle własnych sposobów porozumiewania się i dawania sobie różnych sygnałów i znaków, że potrafią powiedzieć wszystko bez słów i jest naprawdę zarozumiałością ze strony ludzi, aby uważać, że zwierzę musi się uczyć ludzkiego języka, by stać się stworzeniem inteligentnym. My, psy, na przykład doskonale rozumiemy wszystko, co się dzieje między ludźmi i doprawdy śmieszy mnie radość, jaka ogarnia ludzi, gdy na dźwięk słowa „spacer" idę w kierunku drzwi albo kiedy na słowo „mięso" macham ogonem i niecierpliwie biegnę do kuchni. Jeśli mam być całkiem szczery, to częściej się zdarza, że człowiek zupełnie nie rozumie, co ma mu do powiedzenia pies, mimo że tłumaczy mu się to dokładnie wszystkimi ruchami: pyskiem, ogonem, łapami i całym ciałem, niżżeby pies miał nie rozumieć, co chce mu powiedzieć człowiek. Oczywiście nie zawsze to, co człowiek ma do powiedzenia psu, jest warte jego uwagi i pies może po prostu udawać, że nic a nic nie rozumie, ale uwierzyć w to naprawdę może tylko człowiek, który całkiem nie rozumie mieszkającego z nim razem psa. Chociaż - jak napisałem - nie lubię bajek, w których zwierzęta mówią ludzkim głosem, chciałbym - przeznaczając tę książkę dla ludzi -wyobrazić sobie scenę, jaka bardzo dawno temu odbyła się pomiędzy psem a człowiekiem. Scena ta miała miejsce wtedy, kiedy małe szakalątka odkarmione i odchowane przez człowieka urosły na tyle, że stały się dorosłymi szakalami i mogły, jak ich rodzice, ruszyć w step. Oswojone szakale znały już człowieka i nie bały się go, podobnie jak nie bały się ognia. Było im z ludźmi dobrze i zawsze liczyć mogły na pożywienie, które ludzie specjalnie dla nich odkładali teraz po swoich posiłkach. Ale jednak coś ciągnęło je na swobodę. I gdy słyszały dalekie wycie dzikich szakali, nadstawiały uszu, poznając, że są to głosy ich bliskich krewnych, i odpowiadały im takim samym ujadaniem. Małe szakale, które były pierwszymi psami, tęskniły za swoim stadem. Ale człowiek polubił zwierzęta, które wychował od maleńkiego. Lubił, kiedy zawołane przez niego szakalątka podbiegały i jadły mu z ręki. Lubił, kładąc się do snu, czuć koło siebie skręcone w kłębek ciepłe ciało zwierzęcia-pierwszego, jakie udało mu się oswoić. I dlatego człowiek pierwszy zaczął tę rozmowę: CZŁOWIEK - Zostań ze mną. PIES-Eee tam... 26 і "' 1 Ul 11 ;'" ,11II11 III Ifalillllll 111 1; CZŁOWIEK- Zostań ze mną, a ja będę zawsze dawał ci jedzenie. Psu propozycja ta wydała się interesująca. Usiadł na tylnych łapach, zmarszczył czoło i przekrzywiając głowę popatrzył uważnie na człowieka: PIES - Brzmi to całkiem ciekawie, ale któregoś dnia ci się znudzę i odpędzisz mnie. Czy nie mam racji? CZŁOWIEK - Mylisz się. Nie zrobię tego, ponieważ będziesz mi potrzebny. PIES - Ciekawe do czego? CZŁOWIEK - Masz ode mnie lepszy węch i znacznie szybciej biegasz. PIES - Oczywiście, że biegam znacznie szybciej od ciebie. CZŁOWIEK - A także słuch masz lepszy i śpisz tak czujnie, że każdy szelest potrafi cię natychmiast obudzić. PIES -To wszystko prawda. Ale nie rozumiem, do czego ci to potrzebne? CZŁOWIEK - Chciałbym, abyś pilnował mojego domu. Kiedy ja niczego jeszcze nie podejrzewam, ty, dzięki swojemu węchowi, możesz już na kilometr wyczuć, że zbliża się lew, tygrys albo obcy człowiek, który chce mi zrobić krzywdę. Potrafisz obudzić się nawet wówczas, kiedy usłyszysz szelest skradającego się jadowitego węża, który może ukąsić mnie albo moje dziecko, gdy będziemy spali, i wtedy wystarczy, abyś podbiegł do mnie albo zaszczekał i mnie obudził, żebym mógł się bronić. PIES - Zbliżającego się węża wyczuwam nie tylko słuchem, alei węchem. Ale czy tylko za to będziesz mi dawał jeść, nawet wówczas kiedy będę już stary? Człowiek zrobił niejasną minę, spuścił oczy i podrapał się w głowę i Pies natychmiast poznał, że Człowiek coś przed nim ukrywa. Podszedł więc bliżej i bardzo uważnie popatrzył w twarz Człowiekowi. CZŁOWIEK - Chciałbym cię prosić o jeszcze jedną przysługę. Chciałbym, żebyś mi pokazywał, gdzie są dzikie zwierzęta, a ja będę na nie polował. Pies nic nie odpowiedział, odszedł parę kroków, pokręcił się w kółko za swoim ogonem, po czym położył się i zaczął myśleć. Myślał tak przez długą chwilę strasznie marszcząc czoło. PIES-Ja też jestem dzikim zwierzęciem. I nigdy żadne dzikie zwierzę nie pokazało 28 CZŁOWIEK - Zostań ze mną, a ja będę zawsze dawał ci jedzenie. Psu propozycja ta wydała się interesująca. Usiadł na tylnych łapach, zmarszczył czoło i przekrzywiając głowę popatrzył uważnie na człowieka: PIES - Brzmi to całkiem ciekawie, ale któregoś dnia ci się znudzę i odpędzisz mnie. Czy nie mam racji? CZŁOWIEK - Mylisz się. Nie zrobię tego, ponieważ będziesz mi potrzebny. PIES - Ciekawe do czego? CZŁOWIEK - Masz ode mnie lepszy węch i znacznie szybciej biegasz. PIES - Oczywiście, że biegam znacznie szybciej od ciebie. CZŁOWIEK - A także słuch masz lepszy i śpisz tak czujnie, że każdy szelest potrafi cię natychmiast obudzić. PIES -To wszystko prawda. Ale nie rozumiem, do czego ci to potrzebne? CZŁOWIEK - Chciałbym, abyś pilnował mojego domu. Kiedy ja niczego jeszcze nie podejrzewam, ty, dzięki swojemu węchowi, możesz już na kilometr wyczuć, że zbliża się lew, tygrys albo obcy człowiek, który chce mi zrobić krzywdę. Potrafisz obudzić się nawet wówczas, kiedy usłyszysz szelest skradającego się jadowitego węża, który może ukąsić mnie albo moje dziecko, gdy będziemy spali, i wtedy wystarczy, abyś podbiegł do mnie albo zaszczekał i mnie obudził, żebym mógł się bronić. PIES - Zbliżającego się węża wyczuwam nie tylko słuchem, alei węchem. Ale czy tylko za to będziesz mi dawał jeść, nawet wówczas kiedy będę już stary? Człowiek zrobił niejasną minę, spuścił oczy i podrapał się w głowę i Pies natychmiast poznał, że Człowiek coś przed nim ukrywa. Podszedł więc bliżej i bardzo uważnie popatrzył w twarz Człowiekowi. CZŁOWIEK - Chciałbym cię prosić o jeszcze jedną przysługę. Chciałbym, żebyś mi pokazywał, gdzie są dzikie zwierzęta, a ja będę na nie polował. Pies nic nie odpowiedział, odszedł parę kroków, pokręcił się w kółko za swoim ogonem, po czym położył się i zaczął myśleć. Myślał tak przez długą chwilę strasznie marszcząc czoło. PIES-Ja też jestem dzikim zwierzęciem. I nigdy żadne dzikie zwierzę nie pokazało 28 człowiekowi, gdzie są kryjówki innych dzikich zwierząt. CZŁOWIEK - Dobrze wiem, że wy, szakale, potraficie całymi dniami chodzić za polującym tygrysem i tylko czekacie na to, aby wytropiłon jakieś zwierzę, upolował je, a dla was zostawił resztki. W ten sposób równie dobrze możesz i mnie pomagać w polowaniu. 'IES - Ale tygrys jest zwierzęciem. Ma cztery łapy, tak jak ja... CZŁOWIEK - Ja też chodziłem kiedyś na czterech łapach i dopiero później nauczyłem się chodzić na dwóch. DIES - Naprawdę? "ZŁOWIEK - Naprawdę. Przyjrzyj się moim niemowlętom, one też nie umieją chodzić wyprostowane, tylko próbują poruszać się na czworakach jak każde zwierzę. I dopiero potem uczą się chodzić na dwóch łapach. PIES - Masz rację. Jest tylko jeszcze jedna trudność. Otóż my, zwierzęta, żyjemy w stadach. Lwy z Iwami, gazele z gazelami, czaple z czaplami. A my nie jesteśmy do siebie zbyt podobni. CZŁOWIEK - To prawda. Ale myślę, że dałoby się jakoś pokonać i tę trudność. Czy wszystkie zwierzęta należące do jednego stada są zupełnie takie same? PIES - Ależ skąd! W każdym stadzie są zwierzęta małe i duże, samce i samice, jaśniejsze i ciemniejsze, każde ma inny wyraz pyska i inny głos. CZŁOWIEK - A więc skąd wiesz, które zwierzę należy akurat do twojego stada? PIES - Oczywiście poznaję to po zapachu. Wszystkie zwierzęta poznają się po zapachu, nie tylko szakale, ale myszy, szczury, lamparty - i odganiają od siebie inne szczury czy myszy, które pachną innym stadem. Znajomość między zwierzętami zaczyna się zawsze od obwąchiwania. CZŁOWIEK - Ach tak. No więc czy mógłbyś teraz wstać i mnie powąchać? Pies wstał leniwie i zaczął dokładnie obwąchiwać nogi Człowieka. CZŁOWIEK - A teraz powąchaj siebie albo swojego brata. Pies podszedł do swojego brata i zaczął go obwąchiwać tak szczegółowo, że tamten podniósł głowę i warknął coś niegrzecznego. PIES - Ciekawe. Obaj pachniecie zupełnie inaczej, ale jednak jest w tym jakieś podobieństwo. Trochę zapachu jaskini, odrobinę dymu, trochę tej skóry 3 - Myśli Mister Jonesa 29 dzikiego barana, którego upolowałeś przed tygodniem... CZŁOWIEK - Bo mieszkamy w tej samej jaskini, grzejemy się przy tym samym ogniu, jemy to samo jedzenie, chodzimy po tych samych okolicach. PIES - Czy chcesz przez to powiedzieć, że pachniemy jak to samo stado? CZŁOWIEK - To właśnie chciałem powiedzieć, ponieważ my jesteśmy tym samym stadem. Być może, podobna rozmowa trwała jeszcze bardzo długo i zarówno pies jak i człowiek używali w niej wielu rozmaitych argumentów. Ale zarówno dla psa jak i dla człowieka jedno stawało się coraz bardziej jasne: to właśnie, że ani się obejrzeli, jak zaczęli należeć do tego samego stada. Często słyszy się o nas, psach, że jesteśmy wierne człowiekowi, że poznajemy swoich, a odpędzamy obcych, i że pod tym względem różnimy się od wszystkich innych zwierząt, jakie żyją w przyrodzie. Otóż chciałbym was prosić, abyście nigdy nie wierzyli w to, że pies jest innym zwierzęciem niż te, które żyją dziko w lasach lub na stepie. Pies nie przyjaźni się z człowiekiem dlatego, że jest to akurat człowiek, ale przyjaźni się z nim dlatego, że należy do tego samego stada. Pomiędzy różnymi stadami takich samych zwierząt, na przykład wilków, dzików lub drapieżnych szczurów, odbywają się często nie mniej zacięte walki niżte, jakie zwierzęta staczają z innymi zwierzętami należącymi do innego gatunku - na przykład jelenie z wilkami lub słonie z tygrysami. Dzieje się tak, ponieważ dla każdego zwierzęcia najważniejsze jest jego własne stado, z którym łączy je wspólny zapach. Pies nie jest pod tym względem żadnym wyjątkiem, tyle tylko że wybrał on jako swoje stado rodzinę człowieka, z którym mieszka. Dlatego warczy na obcych ludzi, którzy pachną innym stadem, a także warczy na obce psy, które-mimo że są takimi samymi jak on psami - należą do innych, obcych rodzin, to znaczy do innych, obcych stad. A więc każdy, nawet najmniejszy piesek, uważa się za członka waszego stada - bo tak nazywa on waszą rodzinę i tak przecież umówił się pierwszy pies z pierwszym człowiekiem. Skoro zaś należy do tego samego stada co i ludzie, to uważa także, że ma takie same prawa jak i ludzie. Nie widzi więc powodu, dlaczego każdy człowiek ma swoje łóżko i swój kąt w mieszkaniu, a pies miałby nie mieć swojego posłania i swojego kąta. Kiedy ludzie zasiadają do jedzenia ze swoich talerzy, w tym samym czasie powinien zabrać się do jedzenia ze swojej 30 miski pies. Kiedy ludzie siedzą i rozmawiają, pies ma prawo przysłuchiwać się rozmowie, oczywiście jeśli umie się odpowiednio zachować. Nie muszę tłumaczyć, że każdy pies chciałby znacznie więcej. Zastanawia go na przykład, dlaczego ludziom wolno jest siadać na kanapie, a psu się tego zabrania albo dlaczego, kiedy ludzie zjadają indyka, jemu daje się tylko zaprawioną kawałkiem mięsa kaszę? Jest to niesprawiedliwość, ale którą mądry pies potrafi w końcu zr