14971
Szczegóły |
Tytuł |
14971 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
14971 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14971 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
14971 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Mojemu mężowi Kevinowi
oraz moim dzieciom Sarze i Brandonowi,
którzy są niegasnącym światłem mojego życia.
Kocham was.
Marice Matlin
Przekład: ALEKSANDRA WOLNICKA
C&T
TORUŃ
Tytuł oryginału:
DEAF CHILD CROSSING
Copyright © 2002 by Marlee Matlin. Published by arrangement with Simon & Schuster Books for Young Readers, an imprint of Simon & Schuster Childreńs Publishing DMsion. Ali rights reserved. Copyright © for the Polish edition by „C&T", Toruń 2006 Copyright © for the Polish translation by Aleksandra Wolnicka
Opracowanie graficzne: MAŁGORZATA WOJNOWSKA
Redaktor wydania: PAWEŁ MARSZAŁEK
Korekta:
MAGDALENA MARSZAŁEK
Skład i łamanie:
KUP „BORGIS" Toruń, tel. (056) 654-82-04
ISBN 83-7470-036-Х
ъ%ь<ъъ
Wydawnictwo „C&T" ul. Św. Józefa 79, 87-100 Toruń, tel./fax (056) 652-90-17.
Toruń 2006. Wydanie I. Ark. wyd. 6; ark. druk. 7,5.
Druk i oprawa: Wąbrzeskie Zakłady Graficzne Sp. z o.o.
ul. Mickiewicza 15, 87-200 Wąbrzeźno.
ОЪкооб
ROZDZIAŁ 1
Głucha jesteś, czy co?
Megan siedziała na masce niebieskiego samochodu terenowego swojego taty, wypatrując nadjeżdżającej ciężarówki firmy przewozowej, która lada moment powinna potoczyć się z hukiem w górę Morton Street, w stronę domu Bregenzerów. Oczywiście, pomyślała Megan, to już nie jest dom Bregenzerów; Bregenzerowie wyprowadzili się stąd w kwietniu. Praktycznie każdego dnia od chwili, gdy z frontu posesji znikła tabliczka z napisem „Na sprzedaż", Megan pytała rodziców: — Kiedy ci nowi się wprowadzą? — Oni zaś niezmiennie odpowiadali: — Niedługo. — Megan wiedziała, że robią sobie z niej żarty, ale nie przejmowała się tym. Agent nieruchomości, który zdjął tabliczkę, powiedział Merrillom, że nowi właściciele mają dziewięcioletnią córeczkę, rówieśnicę Megan.
W okolicy było niewiele dzieci w wieku Megan. Większość stanowili chłopcy mieszkający dwie przecznice dalej, z którymi Megan raczej się nie przyjaźniła. Tak więc ta „nowa" będzie pierwszą od dłuższego czasu dziewczynką, jaka zamieszka w ich okolicy. W głowie Megan kłębiły się setki pytań, gdy na wpół leżąc na masce samochodu, obserwowała przesuwające się po niebie puszyste, białe chmury. Jaka ta „nowa" będzie? Czy będzie miła? Wesoła? Co ze sobą przywiezie? Megan miała nadzieję, że będą to nowe rzeczy, a nie używane zabawki czy zbyt duży rower, które ona odziedziczyła po swoim starszym bracie, Macie. Przede wszystkim jednak Megan zastanawiała się, czy jej nowa sąsiadka nie będzie taka sama, jak niektóre dzieci z jej szkoły — te, które się z niej wyśmiewały. Megan miała już serdecznie dosyć stawania we własnej obronie albo proszenia brata, żeby przegonił żartownisiów. Na samo wspomnienie drwin zacisnęła powieki i przepędziła złe myśli.
5
Ta nowa dziewczynka będzie inna. Była tego całkowicie pewna. Może — pomyślała, zaciskając kciuki na szczęście — zostanie moją najlepszą przyjaciółką...
Była pierwsza sobota letnich wakacji, co oznaczało, że nie trzeba odrabiać lekcji ani budzić się bladym świtem, żeby iść do szkoły. Megan rozejrzała się po ulicy. Wciąż ani śladu ciężarówki. Zerknęła na olbrzymi dąb i klony rosnące wzdłuż Morton Street — dwa idealnie równe rzędy drzew po każdej stronie ulicy. Zawsze była ciekawa, czy kiedy budowano okoliczne domy, ktoś chodził w tę i z powrotem z linijką i odmierzał odstępy pomiędzy sadzonkami. Klony pięknie wyrosły; ich szerokie pnie nadawały się doskonale do zabawy w chowanego, a na nisko opuszczone gałęzie można się było wspinać.
Czasami, w ciemne, zimowe wieczory, kiedy opadły już wszystkie liście, Megan wyobrażała sobie, że drzewa przy jej ulicy zamieniają się w olbrzymie patyczaki — takie, jakie widziała w szkole na objazdowej wystawie owadów. Jednak zamiast połykać niczego nie podejrzewające muchy i pająki, te insekty-giganty pożerały przechadzających się chodnikiem ludzi wraz z ich psami. Tak przynajmniej twierdził brat Megan, Matt, kiedy pewnego dnia zaginął tłusty kot pani Adams.
— Prawdopodobnie pożarły go drzewa — powiedział. Megan nie uwierzyła mu wtedy, ale któregoś wieczoru, podczas naprawdę przerażającej burzy, kiedy gałęzie uderzały w ściany ich domu, była pewna, że lada moment drzewa wedrą się do środka i zaatakują ich rodzinę! Mama powiedziała jej wtedy, żeby przestała się wygłupiać; drzewa nie zmieniają się w potwory i nie porywają ludzi. Megan nie była jednak całkowicie przekonana. Na wszelki wypadek okazywała klonom szacunek i w przeciwieństwie do innych dzieci nigdy nie wycinała na ich pniach napisów ani nie zrywała z nich kory.
Teraz poczuła, że kręci ją w nosie; pachniało świeżo ściętą trawą, najprzyjemniejszym zapachem lata. Megan przekręciła się na drugi bok i zobaczyła starego pana Rogowskiego, koszącego trawnik przed swoim domem. O ile nie padało, stary pan Rogowski w każdy weekend kosił swój trawnik. Tata Megan kazał Mattowi
kosić trawnik w zamian za kieszonkowe, ale Matt zawsze narzekał. Tymczasem pan Rogowski, pchając przed sobą kosiarkę, wyglądał na najszczęśliwszego człowieka pod słońcem. Był niewysokim człowieczkiem z łysiną z tyłu głowy i miał tylko trzy palce u lewej ręki, przez co dzieciaki z sąsiedztwa bardzo się go bały. Ale pan Rogowski był zawsze miły dla Megan, a poza tym tata powiedział jej, że nie ma powodu się go bać. Pan Rogowski stracił palce w wypadku z kosiarką, ale wciąż uwielbiał strzyc swój trawnik. Dziewczynka uśmiechnęła się na widok wielkiego kapelusza z opadającym rondem, chroniącym łysinę pana Rogowskiego przed słońcem; wyglądał identycznie jak ten, który zakładała jej mama, kiedy jechali na plażę. Pan Rogowski podniósł głowę znad kosiarki i pomachał Megan, a ona mu odmachała. Stawiała sobie za punkt honoru znajomość z każdą osobą i każdym zwierzęciem w okolicy. Dlaczego miałoby być inaczej? To była jej okolica, wszyscy o tym wiedzieli.
W tej samej chwili Megan spojrzała w górę ulicy i zobaczyła wielką ciężarówkę, zatrzymującą się na podjeździe przed domem Bregenzerów. Podjechali od drugiego końca Morton Street! A to spryciarze, pomyślała Megan, śmiejąc się w duchu. Zeskoczyła z maski samochodu i popędziła przez ulicę obejrzeć nowych sąsiadów.
Podbiegła do wielkiego dębu, rosnącego tuż przy podjeździe. Z tego miejsca z łatwością mogła wszystko obserwować, wyglądając zza szerokiego pnia. Zerknęła i poczuła rozczarowanie. Bo tylko trzej pracownicy firmy przewozowej wysiedli i podeszli właśnie na tył ciężarówki. Cała trójka miała na sobie szare kombinezony bez rękawów; czoła przepasali czerwonymi bandanami. Megan zwróciła uwagę na ich umięśnione ramiona, bo jej brat Matt w pocie czoła rzeźbił swoje muskuły. Postanowiła powiedzieć mu, że jeśli chce mieć naprawdę potężne mięśnie, powinien zostać tragarzem.
Ale gdzie są nowi sąsiedzi? Tragarze zaczęli wyładowywać pękate kartony. Pudła, pudła i jeszcze raz pudła! Megan starała się, żeby nic nie umknęło jej uwadze. Dokładnie przyjrzała się me-
7
blom, a nawet nowiutkim narzędziom ogrodniczym. Uważała, że przedmioty wiele mówią o swoich właścicielach.
Szczególnie zainteresował ją komplet mebli salonowych, które mężczyźni akurat wnosili do środka: długa sofa do leżenia, zwana —jak się później dowiedziała — szezlongiem, oraz dwa niskie stoliczki z ciemnego drewna, z błyszczącymi uchwytami. Jak można siedzieć na czymś takim i oglądać telewizję? Wszystko wydawało się takie twarde i niewygodne!
W tym samym momencie tuż za ciężarówką zatrzymał się samochód osobowy. W pierwszej chwili Megan nic nie zobaczyła — to czerwcowe słońce odbijało się od przedniej szyby tak ostro, że musiała przysłonić oczy. Wtedy jednak drzwi się otworzyły i z samochodu wysiadły dwie osoby. Mężczyzna był wysoki i szczupły; miał gładko zaczesane ciemne włosy i okulary, które bez przerwy poprawiał. Kobieta była bardzo ładna, też z ciemnymi, kręconymi włosami, zaczesanymi równie porządnie jak włosy mężczyzny. Oboje mieli na sobie jasnobrązowe, wyprasowane spodnie i nieskazitelnie białe, gładkie koszule. Coś za porządnie, jak na przeprowadzkę — pomyślała Megan.
Zastanawiała się, gdzie jest ich córka. Podobno mieli córkę! Pomyślała o Hammerach, którzy mieszkali dalej przy tej samej ulicy i nie mieli dzieci. Pan Hammer zawsze przeganiał dzieciaki ze swojego trawnika, gdy chciały się tam bawić w stertach suchych liści. Raz posunął się nawet do spryskania ich wodą z węża ogrodowego. Megan była pewna, że nie zachowywałby się w ten sposób, gdyby miał własne dzieci. Pan Hammer nie rozumiał, że czasami człowieki po prostu musi poskakać w stertach suchych liści; miała nadzieję, że jej nowi sąsiedzi nie będą tacy, jak Hammerowie. Jeszcze raz zacisnęła kciuki i podkradła się bliżej samochodu.
Zauważyła, że mężczyzna krzyknął jakby na żonę, idąc w stronę domu, nie miała jednak pojęcia, o co mu chodzi. Widząc ich zdenerwowanie, domyśliła się, że dzień przeprowadzki musi być dla nich bardzo stresujący. Nagle promienie słońca ponownie odbiły się od szyby auta i na ułamek sekundy oślepiły Megan; po chwili zobaczyła, że tylne drzwi pojazdu otwierają się.
Z wozu wysiadła dziewczynka.
8
Pierwszą rzeczą, na którą Megan zwróciła uwagę, były jej wielkie, brązowe oczy. Były większe i bardziej brązowe niż oczy samej Nancy Cułver, która siedziała za Megan w klasie i miała największe oczy, jakie Megan kiedykolwiek widziała. Nancy lubiła wszystkich straszyć, wywijając na zewnątrz powieki i robiąc głupie miny. Kolejną rzeczą, jaką zauważyła Megan, były czarne włosy dziewczynki — krótko obcięte i falujące, z ciasno skręconymi loczkami z tyłu, takimi samymi, jakie miała jej stojąca tuż obok mama. Megan pomyślała, że takie uczesanie wygląda trochę staromodnie.
Była jednak tak bardzo podniecona faktem, że córka jej nowych sąsiadów nareszcie się znalazła, iż bez wahania podbiegła do samochodu.
— Cześć! — krzyknęła, na co dziewczynka omal nie wyskoczyła ze swoich sandałów. — Jestem Megan! — krzyczała dalej. — Mieszkam cztery domy stąd! Uważam, że powinnyśmy zostać najlepszymi przyjaciółkami!
Megan wiedziała, że jej głos może wydawać się ludziom dziwny; nie miała przecież pojęcia, czy mówi cicho, czy głośno. Niektórzy uważali, że jej głos brzmi tak, jakby mówiła, siedząc w kartonowym pudle, inni, że sprawia wrażenie, jakby naśladowała postaci z kreskówek. Kiedy jednak ktoś już zdążył przyzwyczaić się do sposobu mówienia Megan, nie miał żadnych problemów ze zrozumieniem jej — przynajmniej tak jej się wydawało.
Teraz patrzyła, jak tamta dziewczynka o wielkich, brązowych oczach otwiera je coraz szerzej — tak szeroko, iż wydawało się, że wcale nimi nie mruga. Przez ułamek sekundy miała wrażenie, że widzi scenkę ze starej kreskówki, w której wilkowi oczy wychodzą z orbit, a szczęka opada aż do ziemi. Zachciało jej się śmiać. Mówiła przecież w ten sposób, od kiedy w wieku trzech lat zaczęła brać lekcje u logopedy, ale jak dotąd nikt nie zareagował takim zdumieniem na dźwięk jej głosu.
— Cześć — odezwała się w końcu dziewczynka. Jednocześnie nieśmiało spuściła głowę i przycisnęła brodę do ramienia.
— Cześć! — powtórzyła Megan, tak samo głośno. — Mam na imię Megan, a ty?
9
Wyglądało na to, że tym razem dziewczynka lepiej ją zrozumiała. — Cindy — odparła cichutko, wpatrując się w trawę. — Cindy Calicchio.
— Jak? — zapytała Megan. Nie usłyszała odpowiedzi, poprawiła więc swój aparat słuchowy.
— Cindy — powtórzyła głośniej dziewczynka, wciąż ze zwieszoną głową.
— Nie rozumiem! — krzyknęła Megan. Mama Cindy odwróciła się, chcąc zobaczyć, dlaczego dziewczynki tak głośno ze sobą rozmawiają.
Cindy popatrzyła Megan prosto w oczy. Teraz to ona wyglądała na odrobinę zmieszaną. — Co jest? Głucha jesteś, czy co? — krzyknęła.
Megan cała się zatrzęsła, lądując na ziemi i skręcając się ze śmiechu. — Skąd wiesz? — zapytała, wciąż się śmiejąc.
— Ojej, to ty naprawdę jesteś głucha? — zapytała nieśmiało Cindy.
— A jak myślałaś? Po co noszę ten aparat? — odparła Megan, wskazując swoje uszy, po czym pokręciła głową, żeby Cindy mogła zobaczyć jasnofioletowe wkładki i aparat słuchowy wystający zza każdego ucha. — Jestem głucha.
Cindy milczała przez chwilę, zastanawiając się nad tym, co właśnie usłyszała. — Myślałam, że ktoś wsadził ci do uszu gumę do żucia! — powiedziała w końcu.
Na te słowa Megan dostała kolejnego ataku śmiechu.
Cindy poczekała, aż Megan się uspokoi, po czym ośmieliła się zadać jej następne pytanie.
— Jak to działa? — spytała bojaźliwie.
— Dzięki aparatowi wszystkie dźwięki są głośniejsze. Choć i tak niewiele słyszę, to z tymi wkładkami jest znacznie lepiej — odpowiedziała Megan, wstając. Przekręciła maleńkie pokrętło w jednym z aparatów, aż zaczął wydawać głośne, piszczące dźwięki — takie, jakie wydaje czajnik, kiedy gotuje się w nim woda. — Mój tata nosi podobne słuchawki, kiedy nie chce, żeby mama słyszała jego głupią muzykę. Tylko że w moim przypadku wszystko jest dzięki nim głośniejsze, nie tylko muzyka.
10
— To znaczy, że coś jednak słyszysz? Myślałam, że jesteś głucha... — odezwała się Cindy.
Megan widziała, że Cindy ma mętlik w głowie. Spróbowała jeszcze raz jej wszystko wytłumaczyć: — Trochę słyszę, ale z aparatem słyszę więcej! Pewnie nie tak dobrze, jak ty, ale nie jest źle. A będzie jeszcze lepiej, jeśli mówiąc, będziesz na mnie patrzyła.
Policzki Cindy poczerwieniały ze wstydu.
— Czy teraz mogę już skończyć ten wykład? — spytała Megan, biorąc się pod boki.
Cindy zachichotała i skinęła głową, wyraźnie rozluźniona. Więcej — wyglądała tak, jakby zrozumiała wszystko, co Megan do niej powiedziała.
— A więc masz na imię Megan, tak? — zapytała ostrożnie. Megan pokiwała głową z entuzjazmem. Widziała, że Cindy nie
jest już zakłopotana i to było teraz dla niej najważniejsze. — Cześć, Cindy! — powiedziała rozpromieniona i uśmiechnęła się najszerzej, jak umiała. — Witaj w mojej okolicy.
Schwyciła dłoń Cindy i potrząsnęła nią mocno. Cindy wyglądała na zaskoczoną, ale już po chwili odwzajemniła uścisk.
— To będą fantastyczne wakacje — oznajmiła Megan.
ROZDZIAŁ 2
Ogryzek, siadaj!
Następnego ranka Cindy obudziła się i zobaczyła mamę, stojącą przy jej łóżku z listem w dłoni. — Chyba należy ci się nagroda za pierwszy list na nowym miejscu — zażartowała mama, Grace.
Cindy przetarła oczy, oswajając się z jasnym światłem, wlewającym się przez okna do jej sypialni. — Wygląda na to, że musimy powiesić dzisiaj twoje zasłony — dodała Grace. Ale Cindy nie słuchała jej; była zbyt zaintrygowana listem.
Koperta była jasnofioletowa, ozdobiona po lewej stronie naklejkami przedstawiającymi ciemnozielone żabki. Nie było znaczka ani adresu zwrotnego, lecz list był bez wątpienia zaadresowany do niej. — Kto mógł tak szybko do mnie napisać? — zastanawiała się głośno. Otworzyła kopertę i wyjęła z niej drukowane zaproszenie.
CINDY
JESTEŚ ZAPROSZONA DO DOMU
MEGAN
MORTON STREET 9509
DZIŚ RANO, PUNKTUALNIE O DZIESIĄTEJ!
Cindy nie wierzyła własnym oczom. Nigdy jeszcze nie dostała niczego podobnego! Spojrzała na zegarek i aż się poderwała z wrażenia — była już za kwadrans dziesiąta! Zwykle wstawała o wpół do ósmej, ale poprzedniego wieczoru zapomniała nastawić budzik, a mama najwyraźniej postanowiła pozwolić jej poleniu-chować. Cindy nie była pewna, co powinna teraz zrobić.
Mama zerknęła jej przez ramię na fioletowe zaproszenie.
12
— Wygląda na to, że należy ci się też nagroda za zdobycie pierwszej koleżanki w okolicy — powiedziała.
— Chyba tak. — Cindy wzruszyła ramionami.
— Lepiej więc się pospiesz i włóż coś na siebie.
— Ale co z moimi rzeczami? — spytała Cindy.
Jej pokój był pełen pudeł, które trzeba było rozpakować. A i to było niczym w porównaniu z kartonami wypełniającymi pozostałe pomieszczenia.
— Myślę, że tata i ja możemy obyć się bez ciebie przez kilka godzin — odparła Grace. — Poza tym niegrzecznie jest spóźniać się na spotkanie — dodała, wychodząc z pokoju.
Cindy rozejrzała się po swojej nowej sypialni. Denerwowała ją myśl, że jej rzeczy wciąż leżą poupychane w pudłach. Lubiła mieć wszystko porządnie poukładane. Ubrania, zabawki, lalki i książki... Wszystko miało swe miejsce. Z drugiej strony, była bardzo ciekawa tej dziewczynki, Megan. Szybko podjęła decyzję. Wciągnęła szorty i T-shirt, wsunęła sandały na nogi, popędziła na dół i wypadła z domu, nie tknąwszy nawet płatków owsianych.
Kiedy zbliżyła się do domu, którego numer widniał na zaproszeniu, zwolniła kroku. Przez chwilę spacerowała zdenerwowana w tę i z powrotem po chodniku przed domem Megan. Nawiązywanie nowych przyjaźni nie przychodziło jej łatwo. Czasami żałowała, że nie ma młodszej siostry albo brata. Wtedy miałaby przynajmniej jednego przyjaciela i nie musiałaby szukać innych.
W mieście, w którym wcześniej mieszkali, większość czasu spędzała w samotności. Dzieciaki z sąsiedztwa ignorowały ją, zazwyczaj bawiła się więc cicho w swoim pokoju albo czytała w bi bliotece. Uwielbiała czytać i zawsze wypożyczała całe stosy ks> żek. Teraz jednak była nowa w nowej okolicy. To było dla niej że przeżycie.
Dom Megan nie różnił się zbytnio od reszty domów prz1 ton Street. Był pomalowany na ciemnobrązowo, a w jego wisiały białe, koronkowe firanki. Na ganku stały kolorów w doniczkach, a po obu stronach podjazdu rósł żywop przyjazny dom. Pomyślała, że wcale nie wygląda jak с dziewczynki.
13 ------
Wzięła głęboki wdech i ruszyła ścieżką w stronę domu. Drzwi frontowe były otwarte, ale wejście zasłaniała moskitiera. Ze środka dobiegały głośne dźwięki rocka. Cindy zadzwoniła, bojąc się, że nikt jej nie usłyszy. Po chwili oczekiwania ponownie nacisnęła przycisk dzwonka. Tym razem przysunęła twarz do siatki moski-tiery i zobaczyła coś, co wyglądało jak pokaz fajerwerków. W całym domu błyskały kolorowe światła. Cindy zaniepokoiła się, że dzwoniąc do drzwi, spowodowała jakąś awarię.
— Halo? — zawołała głośno, starając się, żeby nie zabrzmiało to nieuprzejmie. Nagle w drzwiach pojawiła się kobieta. Cindy była tak zaskoczona, że aż pisnęła ze strachu.
— Ty musisz być Cindy, koleżanka Megan. Jestem jej mamą, mam na imię Lainee — odezwała się kobieta.
— Bardzo mi przyjemnie — odpowiedziała Cindy. Z miejsca polubiła mamę Megan. Lainee otworzyła drzwi z siatki i wpuściła Cindy do środka. Dziewczynka pomyślała, że Lainee wygląda jak trochę większa Megan, z wielkimi, niebieskimi oczyma i miłym uśmiechem. Ale Lainee mówiła wyraźnie, zupełnie inaczej niż Megan. Cindy zerknęła na jej uszy. Kobieta nie nosiła aparatu słuchowego. Dziewczynka spojrzała na nią zakłopotana.
— Coś się stało? — spytała Lainee.
— Nie ma pani w uszach takich kulek z gumy do żucia, jakie ma Megan — wypaliła Cindy.
— Z gumy do żucia? O czym ty, na Boga, mówisz? — wykrzyknęła Lainee.
Cindy zawstydziła się. Spuściła głowę i przestąpiła z nogi na nogę. — Megan pokazała mi swój aparat słuchowy. A ja pomyślałam, że ten plastik w jej uszach wygląda jak kawałki fioletowej gumy do żucia. Dlaczego pani ich nie nosi? — Cindy miała nadzieję, że mama Megan zrozumie coś z jej nieskładnych wyjaśnień.
Lainee roześmiała się — nie tak głośno, jak Megan poprzedniego dnia, ale ich śmiech brzmiał bardzo podobnie.
— Słyszę równie dobrze, jak ty — odezwała się Lainee — Więc nie potrzebuję aparatu słuchowego. Megan też nie urodziła się głucha. Tylko kiedy była malutka, poważnie zachorowała. Gdy gorączka w końcu opadła, okazało się, że praktycznie straciła
14
słuch. — Lainee skinęła w stronę schodów, znajdujących się za salonem. — Może pójdziesz na górę? Megan jest w swoim pokoju.
Wchodząc po schodach na piętro, Cindy rozglądała się po stojących w salonie meblach. Była tam pękata kanapa i kilka krzeseł, które wyglądały, jakby pamiętały lepsze dni. W salonie stał włączony telewizor, ale nie było słychać dźwięku. Zupełnie inaczej, niż w domu Cindy; jej rodzice nie zgadzali się, żeby postawić telewizor w salonie. Salon był dla nich miejscem towarzyskich spotkań, a telewizję oglądało się w gabinecie.
Cindy nie zauważyła niczego szczególnego w wyglądzie telewizora, poza tym, że na ekranie pojawiały się cienkie, czarne rzędy liter. Będzie musiała zapytać o to Megan. Kiedy znalazła się na piętrze, wahała się przez chwilę, nie wiedząc, które drzwi prowadzą do pokoju Megan, aż usłyszała jej głos.
— Ogryzek, siadaj... Ogryzek, no już!
Cindy pomyślała, że Megan bardzo się różni od innych znanych jej dziewczynek, ale żeby rozmawiać z ogryzkiem — to już było prawdziwe dziwactwo. Może lepiej będzie, jeśli odwiedzi ją innego dnia.
— Ogryzek, powiedziałam „siadaj"! — krzyknęła głośno Megan. Cindy doszła do wniosku, że jest zbyt zaciekawiona, żeby iść teraz do domu. Bardzo chciała dowiedzieć się, z kim Megan rozmawia. Ruszyła zatem w stronę drzwi, zza których dobiegał głos Megan.
— Ogryzek! Kiedy ty mnie wreszcie zaczniesz słuchać? — gderała Megan, gdy Cindy ostrożnie wyjrzała zza framugi.
Ku jej wielkiemu zdziwieniu Megan gestykulowała i mówiła do psa. Nagle podniosła głowę.
— Cześć, Cindy! Jesteś punktualnie! — powiedziała, wskazując wiszący na ścianie zegar. Był to największy zegar, jaki Cindy kiedykolwiek widziała; zauważyła też, że Megan uśmiecha się dziś jeszcze szerzej niż wczoraj, gdy spotkały się po raz pierwszy.
Jejku, ale numer, pomyślała, rozglądając się po pokoju. Chociaż na ścianach wisiały typowe dla dziewczynek w ich wieku plakaty gwiazd filmowych — Freddie'go Prinze'a Juniora i Heatha Ledgera — sypialnia Megan wyglądała jak żywcem wyjęta ze zwa-
15
riowanych historyjek Dr. Seussa*. Poczynając od tego, że wszystko tutaj było fioletowe.
Na podłodze leżał fioletowy dywanik w motyle. Tapczan był podobny do tego, który stał w pracowni mamy Cindy. Okrywała go fioletowa kapa, a na niej leżały duże, fioletowe poduszki. Nawet schowane pod tapczanem składane łóżko, które wysuwa się, kiedy goście zostają na noc, przykryte było fioletową narzutą. Obok tapczanu, ciśnięty pod fioletową ścianę, o ton jaśniejszą od pozostałych przedmiotów, leżał ogromny, fioletowy, wypełniony kulkami worek, pełniący funkcję fotela. Megan miała też fioletowe rolki i fioletową obudowę komputera!
Na wszystkich półkach piętrzyły się książki. Cindy rozpoznała kilka powieści Judy Blume, które wcześniej czytała. Stały tam też w izędach japońskie cyberzabawki tamagotchi i porcelanowe figurki aniołków. Patrząc na pokój, w żadnym wypadku nie można było powiedzieć, że Megan lubi porządek. Wszędzie dookoła walały się porozrzucane ubrania. Nawet ze skrzydła umocowanego pod sufitem wentylatora zwisała porzucona skarpetka! Podłoga przy tapczanie zasłana była skrawkami fioletowego papieru; pomiędzy nimi leżały nożyczki i rolka naklejek przedstawiających żabki. Megan musiała przygotowywać tutaj swoje zaproszenie.
Ogłuszająca muzyka w połączeniu z szalonym wystrojem pokoju sprawiła, że Cindy zobaczyła nagle przed oczyma fioletową mgłę. Zakryła dłońmi uszy i zawołała: — Dlaczego tak głośno słuchasz muzyki?
Megan aż zatoczyła się ze śmiechu. — Bo jestem głucha, głuptasie!
Podeszła do odtwarzacza i przyciszyła muzykę na tyle, żeby Cindy nie musiała zatykać uszu.
— To jest Ogryzek — przedstawiła Cindy psiaka. — Ma trzynaście lat i w ogóle mnie nie słucha.
Cindy przyjrzała się Ogryzkowi. Wyglądał naprawdę zabawnie: futerko sterczało mu po obu stronach mordki, jak bokobrody
* Dr. Seuss (1904-1991)—właśc. Theodor Geisel, popularny amerykański autor książek dla dzieci.
16
u starszego pana. Dziewczynka zauważyła, że jego oczy były mlecznobiałe w miejscach, gdzie powinny być ciemne źrenice, a w jego pyszczku brakowało zębów. Na szczęście przynajmniej on nie był fioletowy!
— Ogryzek? Dlaczego tak go nazwałaś? — zapytała.
— Dawno temu, zanim jeszcze się urodziłam, moja rodzina wybrała się na wieś zbierać jabłka. Była tam tablica z napisem „Zbiór jabłek", a pod spodem ktoś powiesił ogłoszenie: „Szczeniaki do oddania za darmo". Jeden z tych piesków podbiegł do mojego brata, Matta, i zaczął się do niego łasić. Matt podniósł go i powiedział, że nazwie go Ogryzek. I tak już zostało.
— Aha... — mruknęła Cindy, którą rozpraszał widok fioletowych zasłon, wiszących w oknie. Ucieszyła się w duchu, że jej pokój jest cały biały.
— Jedyny kłopot z Ogryzkiem jest taki — ciągnęła Megan, marszcząc czoło — że jest już strasznie stary: nie ma zębów, kiepsko widzi i ma najpaskudniejszy oddech, jaki możesz sobie wyobrazić!
Ogryzek spojrzał w górę na Megan i zamerdał ogonem. Cindy zastanowiła się, czy wie, że o nim rozmawiają.
— Na razie nic nie dostaniesz! — oświadczyła jego pani. Cindy przyglądała się, jak Megan jednocześnie gestykuluje psu przed nosem.
— Co ty wyprawiasz? — zapytała.
— Uczę Ogryzka języka migowego, chociaż on i tak słucha tylko Matta — wyjaśniła Megan. I nie przestając poruszać szybko dłońmi, dodała: — Ale Ogryzek wie, że jeśli ładnie poprosi, dam mu coś dobrego do zjedzenia. Dlatego ciągle za mną chodzi.
Cindy podeszła do tapczanu i usiadła.
— Kto to śpiewa? — spytała, marszcząc nos. Piosenka kojarzyła jej się z tymi, których jej tata zwykł słuchać w samochodzie. Z piosenkami dla starych ludzi.
— To Billy Joel. —>Megan. uśmiechnęła się i zamknęła drzwi sypialni, pokazujао^Зшсгу тафасу na nich wielki plakat ze zdjęciem faceta w ciernnyeh окйіащщі. — Fajny, prawda?
— A kto to jest Billy Joel? — zapytała Cindy. Nigdy nie słyszała o kimś takim.
— Wszystkie koleżanki mnie o to pytają — odparła Megan. — Moi rodzice go uwielbiają. To gwiazda rocka z epoki kamienia łupanego. Chyba z lat osiemdziesiątych, czy coś w tym rodzaju. Podobają mi się jego piosenki, bo łatwo jest zrozumieć słowa.
Cindy znowu zakręciło się w głowie. Może wokół niej było za dużo fioletowych rzeczy. Może to ten bezzębny pies o słabym wzroku i nieprzyjemnym oddechu. A może po prostu nie mogła pojąć, jak głucha dziewczynka może rozumieć słowa piosenek.
Megan zamachała Cindy przed nosem, żeby zwrócić na siebie jej uwagę. — Patrz — powiedziała, wciskając przycisk odtwarzacza i wybierając utwór z płyty. Następnie wyciągnęła skądś kartkę z tekstem i położyła ją Cindy na kolanach. Rozległa się muzyka. Podczas gdy Billy Joel śpiewał, Megan wskazywała Cindy kolejne linijki:
Me zmieniaj się tylko po to, żeby mi się przypodobać Nigdy dotąd mnie nie zawiodłaś Nie myśl sobie, że mi się znudziłaś I że już cię nie zauważam...
Cindy nie wierzyła własnym oczom: Megan pokazywała palcem słowo po słowie, dokładnie wtedy, gdy padało ono w piosence.
— Super! — zawołała, gdy Megan z dumą wskazywała kolejne linijki w rytm muzyki. — Jak ty to robisz?
Megan pochyliła się nad odtwarzaczem i wcisnęła przycisk „pauza". — Tata kupił mi nuty z tekstami wszystkich piosenek — wyjaśniła. — Słuchałam ich z aparatem słuchowym podkręconym najbardziej, jak się da, tak długo, aż zapamiętałam, jaki dźwięk odpowiada jakiemu słowu. Proste, nie? A teraz, kiedy już znam słowa, mogę też zamigać całą piosenkę.
— Chyba zaśpiewać? — poprawiła ją Cindy. Zastanawiała się, jak też brzmi śpiew kogoś, kto nie słyszy. Przypomniało jej się, jak jej mama — kiedy to mieszkali jeszcze w starym domu — śpiewała w kościelnym chórze i ciągle narzekała na panią Woodman. Bo
18
pani Woodman w ogóle nie miała słuchu. Mama mówiła, że nawet gdyby wszyscy aniołowie w niebie zjawili się, żeby nauczyć ją śpiewu, to i tak nie wyciągnęłaby czysto ani jednej nuty. Cindy była ciekawa, czy Megan fałszuje tak samo, jak pani Woodman.
Megan zerknęła na skrzywioną twarz Cindy. — Nie zaśpiewać... ZAMIGAĆ! No wiesz, rękami...
Cindy nie miała pojęcia, o czym Megan mówi.
— Obiecujesz, że nie będziesz się ze mnie śmiać? — poprosiła Megan.
— Obiecuję — odpowiedziała Cindy, chociaż nie była pewna, o co chodzi z tym miganiem.
Megan wstała z tapczanu i wcisnęła inny przycisk. W chwili, gdy rozległa się piosenka, Megan zamknęła oczy i zaczęła kołysać się w rytm muzyki! Cindy siedziała jak zaczarowana. Megan poruszała się w taki sposób, jakby slyszałal Cindy nie mogła w to uwierzyć. A potem rozległy się słowa:
Me zmieniaj się tylko po to, żeby mi się przypodobać Nigdy dotąd mnie nie zawiodłaś...
Równocześnie, zupełnie jakby ktoś dał jej ukradkiem znak, Megan zaczęła poruszać rękami w rytm słów śpiewanych przez Bilh^ego Joela. Jej dłonie zdawały się płynąć w powietrzu jak motyle, a każdy motyl był innym wyrazem. Wyglądało to prawie tak, jakby dziewczynka dyrygowała orkiestrą. Jej twarz i całe ciało również poruszały się dokładnie w takt melodii. Przez krótką chwilę Cindy wydawało się, że rozumie wszystko, co Megan stara się bez słów przekazać —jej wyraz twarzy i ruchy rąk były dla Cindy tak oczywiste! Nigdy dotąd nie widziała czegoś równie pięknego. Na koniec Billy Joel zaśpiewał:
Me mógłbym bardziej cię kochać Kocham cię taką, jaką jesteś.
Kiedy piosenka dobiegła końca, Megan złożyła ręce i ukłoniła się jak baletnica po skończonym przedstawieniu. Cindy klaskała i gwizdała tak głośno, że zwróciła uwagę Megan, która podniosła głowę. Cindy śmiała się od ucha do ucha.
19
— To była najwspanialsza, najbardziej niewiarygodna rzecz, jaką kiedykolwiek widziałam — zawołała Cindy. — Jak się tego nauczyłaś?
— Prosiłam Matta, żeby słuchał ze mną tej piosenki tak długo, aż nauczę się na pamięć każdego słowa i każdego dźwięku — odparła Megan.
— O kurczę! — wykrzyknęła Cindy. — Twój brat musi bardzo lubić tę piosenkę, skoro cię jej nauczył.
Megan zachichotała. — Ależ on jej nienawidzi! Słucham jej każdego dnia co najmniej dwadzieścia razy, i to na cały regulator. Doprowadzam go tym do szału!
Nagle drzwi sypialni otworzyły się i stanęła w nich mama Megan. Cindy zauważyła, że mówiąc do córki, kreśli dłońmi znaki.
— Megan, będziesz musiała ściszyć muzykę. Teraz kolej na twojego brata — powiedziała.
— Powiedz mu, żeby sobie kupił aparat słuchowy! — odkrzyknęła Megan. Odwróciła się do Cindy i zrobiła zeza. Cindy musiała zakryć usta dłonią, żeby się nie roześmiać.
— Przycisz muzykę — powtórzyła twardo Lainee. Cindy rozpoznała w jej głosie ton, jaki milion razy słyszała w głosie swojej mamy. Megan ściszyła dźwięk.
— Rany, ale ty masz szczęście, że czasami nie słyszysz pewnych rzeczy — odezwała się do niej Cindy. — Moja mama też wrzeszczy na mnie, kiedy jestem niegrzeczna.
— No tak — odparła Megan. — Ale wystarczy, że spojrzę na jej minę i jest zupełnie tak, jakbym ją słyszała. Widziałaś, jak pulsowały jej żyły z boku szyi? Kiedy tak się dzieje, wiem, że mama nie żartuje. Rodzice potrafią być czasami nie do wytrzymania...
Cindy nigdy nie mówiła w ten sposób o swoich rodzicach, chociaż też potrafili być czasami nie do wytrzymania.
Zdążyła się już przyzwyczaić do tego dziwnego, fioletowego pokoju. Spojrzała w dół na Ogryzka, który siedział na podłodze blisko Megan.
— A co robisz, kiedy nie możesz wyjść na dwór albo mama nie pozwala ci słuchać muzyki? — zapytała, nachylając się, żeby po-
20
głaskać Ogryzka. Zauważyła, że Megan mówiła prawdę: Ogryzek naprawdę miał paskudny oddech.
— Zadajesz dużo pytań! — roześmiała się Megan, po czym odwróciła się i włączyła komputer.
— Oto moja odpowiedź na problem „kiedy pada deszcz, a ja nie mogę słuchać muzyki ani oglądać telewizji"! — oznajmiła uroczyście. Na te słowa ekran monitora rozbłysł i pojawiły się na nim słowa „Pokój Megan". Oczywiście, napisane fioletową czcionką. Cindy roześmiała się. Zrozumiała, że z Megan wszystko jest możliwe.
Megan wystukała coś na klawiaturze i w mgnieniu oka surfowała po Internecie. Cindy nie mogła uwierzyć, że jej nowa koleżanka potrafi tak szybko pisać, nie patrząc na klawisze. Ona sama zawsze długo szukała każdej litery i wieki całe trwało, zanim napisała jedno zdanie.
— Witaj! — rozległo się z głośników. W tym samym momencie taki sam napis pojawił się na ekranie.
Cindy siedziała i obserwowała palce Megan, wystukujące słowa na klawiaturze. — Co to jest? — zapytała w końcu.
— Ten program nazywa się Playground, czyli plac zabaw — wyjaśniła Megan.
Cindy zobaczyła, że imię Megan pojawiło się pod napisem. „Mój Plac Zabaw". Nagle tuż obok zaczęły wyskakiwać kolejne imiona: Madeleine, Zack i Sarah.
— Kim oni są? — chciała wiedzieć Cindy.
— To moi internetowi przyjaciele — odpowiedziała Megan. Cindy surfowała już po sieci w bibliotece, ale nigdy dotąd nie
zaglądała na żaden czat. Nie wiedziała, co powiedzieć. Może powinna poprosić o komputer na swoje następne urodziny? Wtedy nauczy się pisać równie szybko, jak Megan. Wpatrywała si' w ekran, podczas gdy kolejne osoby rejestrowały się i w szalony tempie wpisywały swoje posty.
— Cześć, Megan! Tu Zack.
— Gdzie się podziewałaś? — pytała Madeleine. — Już у dżiny czekam, żeby się z tobą przywitać!
------ 21
с -i i' 3 * •g SzJ -ЄЗ
xi 3 3 rt l' Й n fD
SU
11
§■ & 'S' § £
^ л <; ч М
N
— Pewnie znowu słuchała tych swoich staroci — odpisała Sarah.
Megan wstukała swoją odpowiedź: — Bądźcie miłi.
— Ale super! — zawołała Cindy.
Megan pisała i zaśmiewała się, rozmawiając ze swoimi internetowymi przyjaciółmi. — Czy oni też są głusi, tak jak ty? — odezwała się nagle Cindy.
— Nie mam pojęcia — odpowiedziała Megan takim tonem, jakby nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiała. — Może tak, a może nie. To nie ma znaczenia w sieci. — Obróciła się na krześle. — Niezłe, co? Chcesz spróbować?
— Sama nie wiem — zawahała się Cindy. Co będzie, jeśli napisze coś głupiego?
— Nie bój się — ośmieliła ją Megan. — Tylko najpierw cię przedstawię.
Szybko stukała w klawisze.
— Hej, wszyscy! Chcę wam przedstawić Cindy. To moja nowa sąsiadka — napisała. — I moja najlepsza przyjaciółka...
Cindy nie mogła uwierzyć, że Megan tak napisała. Nigdy jeszcze nie miała najlepszej przyjaciółki.
Powoli wystukała słowo „cześć". Wszyscy odpowiedzieli powitaniami. Kolejne wpisy pojawiały się zbyt szybko.
— Lepiej ty odpisuj — powiedziała, odwracając się do Megan.
Megan położyła klawiaturę na kolanach i zaczęła naciskać klawisze. A więc to jest moja nowa przyjaciółka, pomyślała Cindy i uśmiechnęła się. Zerknęła na Megan, która uśmiechała się równie szeroko, jak ona.
ROZDZIAŁ 3
Telefony są głupie
Telefony są głupie. Wszyscy ciągle tylko gadają przez telefon! — narzekała Megan, chodząc z hałasem po salonie. — Dlaczego trzeba przez cały czas wisieć na telefonie?
Megan się nudziła. Był poniedziałek — pierwszy po przeprowadzce Cindy — i tego dnia Cindy musiała jechać z mamą na zakupy, co oznaczało, że Megan nie miała towarzystwa do zabawy. Wyszła na podwórko, żeby pobawić się przez chwilę z Ogryzkiem, ale Ogryzek nie miał ochoty na figle; postanowiła więc wrócić do domu i porozmawiać z mamą. Zawołała ją, ale mama nie odpowiedziała. Zawołała jeszcze raz, głośniej i wtedy w drzwiach pojawiła się głowa Lainee i ręka trzymająca słuchawkę telefonu.
— Rozmawiam przez telefon, kochanie. Mogłabyś najpierw sprawdzić, czy nie jestem zajęta, zanim zaczniesz tak hałasować. Tak byłoby grzeczniej — powiedziała.
Oczywiście, miała rację. Ale Megan i tak nie podobało się, że mama robi coś, co jej nie wychodziło najlepiej: rozmawia przez telefon. Dlatego zamiast powiedzieć: „Tak, wiem" albo: „Przepraszam", wyrzuciła z siebie: — Telefony są głupie! Wszyscy ciągle tylko gadają przez telefon!
— Nie przypominam sobie, żebym tak hałasowała w twoim pokoju, kiedy rozmawiasz z przyjaciółmi na czacie — odparła Lainee. — A skoro już mowa o twoim pokoju, to może posprzątasz go, skoro tak bardzo się nudzisz. Wygląda jak po przejściu huraganu. — Taka była odpowiedź mamy na wszystko: „A może posprzątałabyś swój pokój?"
— Mam lepszy pomysł — powiedziała Megan. — Upieczmy ciasto czekoladowe z polewą.
23
Ale mama, zamiast odpowiedzieć, tylko pogroziła Megan palcem i wróciła do rozmowy.
Megan pobiegła więc do salonu i opadła ciężko na sofę. Wzięła do ręki pilota telewizyjnego i przez chwilę zmieniała kanały. Ale nic ją nie zainteresowało. Ta cała historia z telefonem była okropnie denerwująca.
Mama, tata i Matt godzinami potrafili mówić do głupiej, plastikowej słuchawki. Za każdym razem, gdy rozmawiali przez telefon, robili głupie miny. Milczeli, śmiali się, a potem znowu milczeli. Jak coś takiego mogło być ciekawe? Matt nigdy nie chciał jej powiedzieć, z kim rozmawia. Na pewno z dziewczynami, bo czasami czerwienił się albo odwracał twarzą do ściany, kiedy próbowała czytać mu z ust.
— Mamo, z kim ty w ogóle rozmawiasz? — zawołała z salonu. Lainee wsunęła głowę przez otwarte drzwi, ze słuchawką
wciąż przyciśniętą do ucha. Odpowiedziała, używając języka migowego: — Z babcią Josie!
— Z babcią Josie! Chcę się z nią przywitać! — wykrzyknęła Megan. Zeskoczyła z sofy i podbiegła do mamy, zapominając, jak bardzo nie lubi telefonów. Mama podała jej słuchawkę.
— CZEŚĆ, BABCIU! — wrzasnęła Megan.
Lainee delikatnie odsunęła słuchawkę od ust córki i po raz nie wiadomo który wyjaśniła jej, że nie musi tak krzyczeć.
Megan ściszyła głos: — Babciu, to ja, Megan! Przepraszam, że tak krzyknęłam. Przestraszyłaś się?
Lainee nachyliła się, żeby usłyszeć odpowiedź. Megan nie miała nic przeciwko temu.
— Babcia się śmieje. Mówi, że wcale jej nie przestraszyłaś. Cieszy się, że cię słyszy — mama przekazała jej na migi. — Mówi, że nie może się doczekać kolejnego listu od ciebie. Teraz twoja kolej, żeby do niej napisać.
Megan skinęła głową. Uwielbiała pisać do babci Josie. I uwielbiała dostawać od niej odpowiedzi. Listy od babci były napisane pięknym pismem, przypominającym wzory ze szkolnego podręcznika do kaligrafii. Wszystkie brzuszki były jednakowe, a kreski prościutkie. W jednym z listów babcia Josie nazwała Megan swoją
24
ulubioną wnuczką. Megan postarała się, żeby Matt go przeczytał. I chociaż brat powiedział jej, że babcia Josie nazywa tak wszystkie swoje wnuki, wcale się tym nie przejęła. Babcia Josie była jej ulubioną babcią.
Ze wszystkich listów, jakie babcia Josie przysłała Megan, dziewczynka najlepiej zapamiętała ten, który był dołączony do dużej paczki. Cała rodzina zebrała się wokół Megan, czekając, aż otworzy karton. W środku było pełno miękkich, styropianowych kulek, które tata nazywał „orzeszkami do pakowania". Co to za dziwny prezent? — głowiła się. Ale kiedy odgarnęła kulki na bok, znalazła to, czego szukała — różowe, aksamitne pudełeczko. Zapamiętała, że Matt machnął wtedy ręką i powiedział: — Znowu coś dla bab.
Megan zerknęła na mamę, która uśmiechała się, jakby chciała powiedzieć: „Jaka miła niespodzianka". Megan znała ten uśmiech. Wiedziała, że u mamy na twarzy taki grymas pojawia się zawsze, gdy niespodzianka wcałe nie jest miła. Jak mogła się tak uśmiechać na widok takiego ślicznego pudełeczka?
Gdy jednak Megan otworzyła puzderko, przestała martwić się tym, co myśli jej mama. Wewnątrz znajdowała się maleńka, delikatna baletnica, ubrana na różowo, wykonująca piruety przed malutkim lusterkiem. Była prześliczna. Obracała się i obracała, aż Megan wyobraziła sobie, że sama jest tancerką i wiruje na scenie. To był najpiękniejszy prezent, jaki kiedykolwiek dostała od babci.
— Powiedz babci, że niedługo znowu do niej zadzwonię — poprosiła Megan, oddając mamie słuchawkę.
Lainee roześmiała się: — Co za maniery, Megan.
— Widzisz? Potrafię korzystać z telefonu jak wszyscy — pochwaliła się Megan.
Kiedy Lainee skończyła rozmawiać i wyszła na zakupy, Megan spędziła trochę czasu na czacie, rozmawiając z internetowymi znajomymi. Po południu została zupełnie sama; Matt kosił trawę przed domem, mama była na zakupach z przyjaciółkami, a tata jeszcze nie wrócił z pracy. Megan wciąż rozmyślała o telefonach. To niesprawiedliwe, że wszyscy oprócz niej mogą normalnie rozmawiać przez telefon.
25
Włączyła swój tekstofon. Było to niewielkie urządzenie, wyglądające jak mała, biała maszyna do pisania, podłączone do aparatu telefonicznego. Gdy dzwoniący miał u siebie podobne urządzenie, Megan mogła wystukiwać na klawiszach pytania i odpowiedzi, a litery przesuwały się na malutkim ekranie, zupełnie jakby rozmawiała z kimś na prywatnym czacie w Internecie, korzystając z przenośnego komputera.
To jednak nie było to samo, co rozmowa przez telefon. A ona chciała robić to samo, co wszyscy. Tata powiedział jej kiedyś, że jest uparta jak osioł. Pamiętała, że natychmiast pobiegła na górę i zaczęła przeglądać się w lustrze, ale nie zauważyła u siebie oślich uszu. Ale to nie miało znaczenia. Jeśli wszystkie dzieci bawiły się na dworze, ona też chciała bawić się na dworze. Jeśli pozostali członkowie rodziny oglądali telewizję, ona też chciała to robić. Nie chciała być z niczego wykluczana tylko dlatego, że nie słyszała.
Megan przypomniała sobie, co mama powiedziała o jej manierach. Skoro udało jej się porozmawiać z babcią, dlaczego nie miałaby znowu spróbować? Postanowiła po raz pierwszy samodzielnie porozmawiać przez telefon, bez pomocy tekstofonu. Sięgnęła do aparatu słuchowego, który miała za uchem i przekręciła gałkę na pozycję oznaczoną literką T, jak „telefon". Dzięki temu mogła lepiej słyszeć głos w słuchawce. Przyłożyła słuchawkę do ucha. A jednak coś słyszała! Co prawda było to tylko jednostajne buczenie, ale zawsze!
Jaki był numer telefonu babci Josie? Przypomniała sobie, że gdy mama nie znała jakiegoś numeru, wciskała przycisk z napisem „informacja", zrobiła więc to samo.
Po kilku sekundach „usłyszała" głos. Tylko co ten głos mówił? Przynajmniej przestało tak buczeć.
— Halo? Mam na imię Megan i chciałabym rozmawiać z panią Josie Merrill — powiedziała do słuchawki. W odpowiedzi usłyszała jednak tylko odległe, niezrozumiałe dźwięki, które zdawały się nie mieć początku ani końca. Wydawało jej się, że usłyszała coś w rodzaju: „mrttrssttbbffnmtthhur".
To było naprawdę nie do zniesienia. W tej samej chwili przypomniała sobie o innych przyciskach telefonu, obok których wypisa-
26
ne były nazwiska. Mama nazywała je „przyciskami szybkiego wybierania numeru". Podobało jej się to. Zupełnie, jakby telefon stawał się nagle autem wyścigowym, pędzącym w kółko po torze, dopóki ktoś nie podniesie słuchawki. Widziała, jak mama lub tata naciskali jeden z tych przycisków i już po sekundzie z kimś rozmawiali. Nazwisko babci Josie z pewnością też musiało tam być.
Zbliżyła słuchawkę do swojego aparatu słuchowego i nacisnęła przycisk oznaczony jako „Babcia Josie". Niski, buczący sygnał, który usłyszała, gdy podniosła słuchawkę, nagle ustał. Jej ucho wyłapało kilka dźwięków, była to jednak seria nic nie znaczących pisków i pauz. W końcu dotarło coś, co brzmiało jak ludzki głos.
— Babcia Josie? — krzyknęła do słuchawki, po czym natychmiast przypomniała sobie o dobrych manierach. — Babciu? — powtórzyła ciszej.
Nie było odpowiedzi. Żadnego buczenia, żadnych pisków, nic. Co się stało? Może popsuł się system szybkiego wybierania? Megan odłożyła słuchawkę, odczekała kilka sekund, po czym znów ją podniosła i wcisnęła ten sam przycisk... I jeszcze raz... I jeszcze raz...
W tym momencie do pokoju weszła Lainee, dźwigając torby pełne zakupów. — Co ty wyprawiasz? — zapytała, stawiając ostrożnie torby na kuchennym stole.
Megan miała ochotę się rozpłakać. — Próbuję się dodzwonić do babci Josie, ale telefon jest popsuty!
Mama przyłożyła słuchawkę do ucha. Powiedziała kilka słów i dalej słuchała. W końcu rozłączyła się. — Naprawdę zadzwoniłaś do babci Josie dziesięć razy z rzędu?
Megan nie mogła już dłużej nad sobą panować. Łzy potoczyły się po jej policzkach. — To niesprawiedliwe! Chcę rozmawiać przez telefon tak jak ty, tata i Matt! — krzyknęła. Ze wszystkich sił starała się nie płakać, ale to było silniejsze od niej. Ukryła twarz w ramionach mamy.
Lainee pozwoliła jej płakać przez chwilę, po czym podniosła w górę twarz córki i otarła jej łzy. — Wiesz, że są rzeczy, których zwyczajnie nie damy rady zrobić.
Megan nie zrozumiała.
27
— Na przykład tata nie może pokonać Matta w koszykówce, a Matt nie potrafi wykonać salta z trampoliny, chociaż bardzo by chciał.
— Zawsze spada na brzuch — dodała Megan, uśmiechając się przez łzy.
— Ale inne rzeczy nam to rekompensują — powiedziała mama.
— Na przykład jakie? — spytała Megan, pociągając nosem. Lainee wyjęła z kieszeni chusteczkę i podsunęła ją Megan.
Dziewczynka dmuchnęła. Wtedy mama wzięła ją za brodę i unosząc w górę jej twarz, spojrzała córce prosto w oczy. — Masz śliczną buzię, jesteś inteligentna i dociekliwa, masz wspaniałą osobowość. Czego więcej można chcieć? — zapytała.
— Rozmawiać przez telefon jak wy — odparła Megan. Lainee westchnęła i odgarnęła jej włosy z czoła.
— No cóż, w niektórych sytuacjach potrzebujesz niewielkiej pomocy — powiedziała, chcąc ją pocieszyć.
— O to właśnie chodzi! — zawołała Megan. — Nie chcę niczyjej pomocy! — Wybiegła z kuchni, tupiąc nogami, i tym razem mama nie próbowała jej zatrzymać.
к
ROZDZIAŁ 4
Jak pokazać...?
Cindy, która tego popołudnia robiła zakupy ze swoją mamą, nie mogła przestać myśleć o wszystkich nowych rzeczach, które widziała poprzedniego dnia w domu Megan: o migających światłach, śmiesznym małym psiaku, któremu śmierdziało z pyska i który był prawie ślepy, sypialni, w której wszystko było fioletowe, i pokazywaniu słów piosenki rękoma. To wszystko było naprawdę fantastyczne.
— Masz dzisiaj głowę w chmurach — zauważyła jej mama.
— Hę? — To było wszystko, co Cindy zdołała wykrztusić.
— Właśnie o tym mówię — uśmiechnęła się Grace Calicchio. — Dopiero co mijałyśmy półkę z płatkami śniadaniowymi, a ty nie wybrałaś swoich ulubionych.
— Naprawdę? — zdumiała się Cindy. Nie mogła uwierzyć, że przegapiła płatki.
— O czym tak rozmyślasz?
Cindy chętnie opowiedziała mamie o Megan. Mówiła i mówiła: o fioletowym pokoju i o Ogryzku, i o bardzo głośnym słuchaniu muzyki. Zanim skończyła, zdążyły już minąć kasę i szły przez parking, pchając przed sobą wyładowany wózek.
— Zamierzasz może nauczyć się rozmawiać ze swoją nową przyjaciółką? — spytała Grace, pakując zakupy do bagażnika samochodu.
Co mama mogła mieć na myśli? Jak dotąd Cindy świetnie porozumiewała się z Megan. — Megan rozumie wszystko, co mówię. Muszę tylko na nią patrzeć i mówić bardzo głośno — odparła.
— Megan prawdopodobnie czyta z ruchu twoich warg, Cindy. To niesprawiedliwe zrzucać na nią całą pracę, kiedy ze sobą roz-
29
mawiacie. Może mogłabyś się nauczyć języka migowego — zaproponowała Grace. — No wiesz, zacząć od alfabetu?
Cindy nie pomyślała o tym wcześniej, ale rada mamy rzeczywiście miała sens. Wsiadła do samochodu i zapięła pasy.
— Jak mogę się tego nauczyć? — spytała podekscytowana.
— No cóż, n