Mojemu mężowi Kevinowi oraz moim dzieciom Sarze i Brandonowi, którzy są niegasnącym światłem mojego życia. Kocham was. Marice Matlin Przekład: ALEKSANDRA WOLNICKA C&T TORUŃ Tytuł oryginału: DEAF CHILD CROSSING Copyright © 2002 by Marlee Matlin. Published by arrangement with Simon & Schuster Books for Young Readers, an imprint of Simon & Schuster Childreńs Publishing DMsion. Ali rights reserved. Copyright © for the Polish edition by „C&T", Toruń 2006 Copyright © for the Polish translation by Aleksandra Wolnicka Opracowanie graficzne: MAŁGORZATA WOJNOWSKA Redaktor wydania: PAWEŁ MARSZAŁEK Korekta: MAGDALENA MARSZAŁEK Skład i łamanie: KUP „BORGIS" Toruń, tel. (056) 654-82-04 ISBN 83-7470-036-Х ъ%ь<ъъ Wydawnictwo „C&T" ul. Św. Józefa 79, 87-100 Toruń, tel./fax (056) 652-90-17. Toruń 2006. Wydanie I. Ark. wyd. 6; ark. druk. 7,5. Druk i oprawa: Wąbrzeskie Zakłady Graficzne Sp. z o.o. ul. Mickiewicza 15, 87-200 Wąbrzeźno. ОЪкооб ROZDZIAŁ 1 Głucha jesteś, czy co? Megan siedziała na masce niebieskiego samochodu terenowego swojego taty, wypatrując nadjeżdżającej ciężarówki firmy przewozowej, która lada moment powinna potoczyć się z hukiem w górę Morton Street, w stronę domu Bregenzerów. Oczywiście, pomyślała Megan, to już nie jest dom Bregenzerów; Bregenzerowie wyprowadzili się stąd w kwietniu. Praktycznie każdego dnia od chwili, gdy z frontu posesji znikła tabliczka z napisem „Na sprzedaż", Megan pytała rodziców: — Kiedy ci nowi się wprowadzą? — Oni zaś niezmiennie odpowiadali: — Niedługo. — Megan wiedziała, że robią sobie z niej żarty, ale nie przejmowała się tym. Agent nieruchomości, który zdjął tabliczkę, powiedział Merrillom, że nowi właściciele mają dziewięcioletnią córeczkę, rówieśnicę Megan. W okolicy było niewiele dzieci w wieku Megan. Większość stanowili chłopcy mieszkający dwie przecznice dalej, z którymi Megan raczej się nie przyjaźniła. Tak więc ta „nowa" będzie pierwszą od dłuższego czasu dziewczynką, jaka zamieszka w ich okolicy. W głowie Megan kłębiły się setki pytań, gdy na wpół leżąc na masce samochodu, obserwowała przesuwające się po niebie puszyste, białe chmury. Jaka ta „nowa" będzie? Czy będzie miła? Wesoła? Co ze sobą przywiezie? Megan miała nadzieję, że będą to nowe rzeczy, a nie używane zabawki czy zbyt duży rower, które ona odziedziczyła po swoim starszym bracie, Macie. Przede wszystkim jednak Megan zastanawiała się, czy jej nowa sąsiadka nie będzie taka sama, jak niektóre dzieci z jej szkoły — te, które się z niej wyśmiewały. Megan miała już serdecznie dosyć stawania we własnej obronie albo proszenia brata, żeby przegonił żartownisiów. Na samo wspomnienie drwin zacisnęła powieki i przepędziła złe myśli. 5 Ta nowa dziewczynka będzie inna. Była tego całkowicie pewna. Może — pomyślała, zaciskając kciuki na szczęście — zostanie moją najlepszą przyjaciółką... Była pierwsza sobota letnich wakacji, co oznaczało, że nie trzeba odrabiać lekcji ani budzić się bladym świtem, żeby iść do szkoły. Megan rozejrzała się po ulicy. Wciąż ani śladu ciężarówki. Zerknęła na olbrzymi dąb i klony rosnące wzdłuż Morton Street — dwa idealnie równe rzędy drzew po każdej stronie ulicy. Zawsze była ciekawa, czy kiedy budowano okoliczne domy, ktoś chodził w tę i z powrotem z linijką i odmierzał odstępy pomiędzy sadzonkami. Klony pięknie wyrosły; ich szerokie pnie nadawały się doskonale do zabawy w chowanego, a na nisko opuszczone gałęzie można się było wspinać. Czasami, w ciemne, zimowe wieczory, kiedy opadły już wszystkie liście, Megan wyobrażała sobie, że drzewa przy jej ulicy zamieniają się w olbrzymie patyczaki — takie, jakie widziała w szkole na objazdowej wystawie owadów. Jednak zamiast połykać niczego nie podejrzewające muchy i pająki, te insekty-giganty pożerały przechadzających się chodnikiem ludzi wraz z ich psami. Tak przynajmniej twierdził brat Megan, Matt, kiedy pewnego dnia zaginął tłusty kot pani Adams. — Prawdopodobnie pożarły go drzewa — powiedział. Megan nie uwierzyła mu wtedy, ale któregoś wieczoru, podczas naprawdę przerażającej burzy, kiedy gałęzie uderzały w ściany ich domu, była pewna, że lada moment drzewa wedrą się do środka i zaatakują ich rodzinę! Mama powiedziała jej wtedy, żeby przestała się wygłupiać; drzewa nie zmieniają się w potwory i nie porywają ludzi. Megan nie była jednak całkowicie przekonana. Na wszelki wypadek okazywała klonom szacunek i w przeciwieństwie do innych dzieci nigdy nie wycinała na ich pniach napisów ani nie zrywała z nich kory. Teraz poczuła, że kręci ją w nosie; pachniało świeżo ściętą trawą, najprzyjemniejszym zapachem lata. Megan przekręciła się na drugi bok i zobaczyła starego pana Rogowskiego, koszącego trawnik przed swoim domem. O ile nie padało, stary pan Rogowski w każdy weekend kosił swój trawnik. Tata Megan kazał Mattowi kosić trawnik w zamian za kieszonkowe, ale Matt zawsze narzekał. Tymczasem pan Rogowski, pchając przed sobą kosiarkę, wyglądał na najszczęśliwszego człowieka pod słońcem. Był niewysokim człowieczkiem z łysiną z tyłu głowy i miał tylko trzy palce u lewej ręki, przez co dzieciaki z sąsiedztwa bardzo się go bały. Ale pan Rogowski był zawsze miły dla Megan, a poza tym tata powiedział jej, że nie ma powodu się go bać. Pan Rogowski stracił palce w wypadku z kosiarką, ale wciąż uwielbiał strzyc swój trawnik. Dziewczynka uśmiechnęła się na widok wielkiego kapelusza z opadającym rondem, chroniącym łysinę pana Rogowskiego przed słońcem; wyglądał identycznie jak ten, który zakładała jej mama, kiedy jechali na plażę. Pan Rogowski podniósł głowę znad kosiarki i pomachał Megan, a ona mu odmachała. Stawiała sobie za punkt honoru znajomość z każdą osobą i każdym zwierzęciem w okolicy. Dlaczego miałoby być inaczej? To była jej okolica, wszyscy o tym wiedzieli. W tej samej chwili Megan spojrzała w górę ulicy i zobaczyła wielką ciężarówkę, zatrzymującą się na podjeździe przed domem Bregenzerów. Podjechali od drugiego końca Morton Street! A to spryciarze, pomyślała Megan, śmiejąc się w duchu. Zeskoczyła z maski samochodu i popędziła przez ulicę obejrzeć nowych sąsiadów. Podbiegła do wielkiego dębu, rosnącego tuż przy podjeździe. Z tego miejsca z łatwością mogła wszystko obserwować, wyglądając zza szerokiego pnia. Zerknęła i poczuła rozczarowanie. Bo tylko trzej pracownicy firmy przewozowej wysiedli i podeszli właśnie na tył ciężarówki. Cała trójka miała na sobie szare kombinezony bez rękawów; czoła przepasali czerwonymi bandanami. Megan zwróciła uwagę na ich umięśnione ramiona, bo jej brat Matt w pocie czoła rzeźbił swoje muskuły. Postanowiła powiedzieć mu, że jeśli chce mieć naprawdę potężne mięśnie, powinien zostać tragarzem. Ale gdzie są nowi sąsiedzi? Tragarze zaczęli wyładowywać pękate kartony. Pudła, pudła i jeszcze raz pudła! Megan starała się, żeby nic nie umknęło jej uwadze. Dokładnie przyjrzała się me- 7 blom, a nawet nowiutkim narzędziom ogrodniczym. Uważała, że przedmioty wiele mówią o swoich właścicielach. Szczególnie zainteresował ją komplet mebli salonowych, które mężczyźni akurat wnosili do środka: długa sofa do leżenia, zwana —jak się później dowiedziała — szezlongiem, oraz dwa niskie stoliczki z ciemnego drewna, z błyszczącymi uchwytami. Jak można siedzieć na czymś takim i oglądać telewizję? Wszystko wydawało się takie twarde i niewygodne! W tym samym momencie tuż za ciężarówką zatrzymał się samochód osobowy. W pierwszej chwili Megan nic nie zobaczyła — to czerwcowe słońce odbijało się od przedniej szyby tak ostro, że musiała przysłonić oczy. Wtedy jednak drzwi się otworzyły i z samochodu wysiadły dwie osoby. Mężczyzna był wysoki i szczupły; miał gładko zaczesane ciemne włosy i okulary, które bez przerwy poprawiał. Kobieta była bardzo ładna, też z ciemnymi, kręconymi włosami, zaczesanymi równie porządnie jak włosy mężczyzny. Oboje mieli na sobie jasnobrązowe, wyprasowane spodnie i nieskazitelnie białe, gładkie koszule. Coś za porządnie, jak na przeprowadzkę — pomyślała Megan. Zastanawiała się, gdzie jest ich córka. Podobno mieli córkę! Pomyślała o Hammerach, którzy mieszkali dalej przy tej samej ulicy i nie mieli dzieci. Pan Hammer zawsze przeganiał dzieciaki ze swojego trawnika, gdy chciały się tam bawić w stertach suchych liści. Raz posunął się nawet do spryskania ich wodą z węża ogrodowego. Megan była pewna, że nie zachowywałby się w ten sposób, gdyby miał własne dzieci. Pan Hammer nie rozumiał, że czasami człowieki po prostu musi poskakać w stertach suchych liści; miała nadzieję, że jej nowi sąsiedzi nie będą tacy, jak Hammerowie. Jeszcze raz zacisnęła kciuki i podkradła się bliżej samochodu. Zauważyła, że mężczyzna krzyknął jakby na żonę, idąc w stronę domu, nie miała jednak pojęcia, o co mu chodzi. Widząc ich zdenerwowanie, domyśliła się, że dzień przeprowadzki musi być dla nich bardzo stresujący. Nagle promienie słońca ponownie odbiły się od szyby auta i na ułamek sekundy oślepiły Megan; po chwili zobaczyła, że tylne drzwi pojazdu otwierają się. Z wozu wysiadła dziewczynka. 8 Pierwszą rzeczą, na którą Megan zwróciła uwagę, były jej wielkie, brązowe oczy. Były większe i bardziej brązowe niż oczy samej Nancy Cułver, która siedziała za Megan w klasie i miała największe oczy, jakie Megan kiedykolwiek widziała. Nancy lubiła wszystkich straszyć, wywijając na zewnątrz powieki i robiąc głupie miny. Kolejną rzeczą, jaką zauważyła Megan, były czarne włosy dziewczynki — krótko obcięte i falujące, z ciasno skręconymi loczkami z tyłu, takimi samymi, jakie miała jej stojąca tuż obok mama. Megan pomyślała, że takie uczesanie wygląda trochę staromodnie. Była jednak tak bardzo podniecona faktem, że córka jej nowych sąsiadów nareszcie się znalazła, iż bez wahania podbiegła do samochodu. — Cześć! — krzyknęła, na co dziewczynka omal nie wyskoczyła ze swoich sandałów. — Jestem Megan! — krzyczała dalej. — Mieszkam cztery domy stąd! Uważam, że powinnyśmy zostać najlepszymi przyjaciółkami! Megan wiedziała, że jej głos może wydawać się ludziom dziwny; nie miała przecież pojęcia, czy mówi cicho, czy głośno. Niektórzy uważali, że jej głos brzmi tak, jakby mówiła, siedząc w kartonowym pudle, inni, że sprawia wrażenie, jakby naśladowała postaci z kreskówek. Kiedy jednak ktoś już zdążył przyzwyczaić się do sposobu mówienia Megan, nie miał żadnych problemów ze zrozumieniem jej — przynajmniej tak jej się wydawało. Teraz patrzyła, jak tamta dziewczynka o wielkich, brązowych oczach otwiera je coraz szerzej — tak szeroko, iż wydawało się, że wcale nimi nie mruga. Przez ułamek sekundy miała wrażenie, że widzi scenkę ze starej kreskówki, w której wilkowi oczy wychodzą z orbit, a szczęka opada aż do ziemi. Zachciało jej się śmiać. Mówiła przecież w ten sposób, od kiedy w wieku trzech lat zaczęła brać lekcje u logopedy, ale jak dotąd nikt nie zareagował takim zdumieniem na dźwięk jej głosu. — Cześć — odezwała się w końcu dziewczynka. Jednocześnie nieśmiało spuściła głowę i przycisnęła brodę do ramienia. — Cześć! — powtórzyła Megan, tak samo głośno. — Mam na imię Megan, a ty? 9 Wyglądało na to, że tym razem dziewczynka lepiej ją zrozumiała. — Cindy — odparła cichutko, wpatrując się w trawę. — Cindy Calicchio. — Jak? — zapytała Megan. Nie usłyszała odpowiedzi, poprawiła więc swój aparat słuchowy. — Cindy — powtórzyła głośniej dziewczynka, wciąż ze zwieszoną głową. — Nie rozumiem! — krzyknęła Megan. Mama Cindy odwróciła się, chcąc zobaczyć, dlaczego dziewczynki tak głośno ze sobą rozmawiają. Cindy popatrzyła Megan prosto w oczy. Teraz to ona wyglądała na odrobinę zmieszaną. — Co jest? Głucha jesteś, czy co? — krzyknęła. Megan cała się zatrzęsła, lądując na ziemi i skręcając się ze śmiechu. — Skąd wiesz? — zapytała, wciąż się śmiejąc. — Ojej, to ty naprawdę jesteś głucha? — zapytała nieśmiało Cindy. — A jak myślałaś? Po co noszę ten aparat? — odparła Megan, wskazując swoje uszy, po czym pokręciła głową, żeby Cindy mogła zobaczyć jasnofioletowe wkładki i aparat słuchowy wystający zza każdego ucha. — Jestem głucha. Cindy milczała przez chwilę, zastanawiając się nad tym, co właśnie usłyszała. — Myślałam, że ktoś wsadził ci do uszu gumę do żucia! — powiedziała w końcu. Na te słowa Megan dostała kolejnego ataku śmiechu. Cindy poczekała, aż Megan się uspokoi, po czym ośmieliła się zadać jej następne pytanie. — Jak to działa? — spytała bojaźliwie. — Dzięki aparatowi wszystkie dźwięki są głośniejsze. Choć i tak niewiele słyszę, to z tymi wkładkami jest znacznie lepiej — odpowiedziała Megan, wstając. Przekręciła maleńkie pokrętło w jednym z aparatów, aż zaczął wydawać głośne, piszczące dźwięki — takie, jakie wydaje czajnik, kiedy gotuje się w nim woda. — Mój tata nosi podobne słuchawki, kiedy nie chce, żeby mama słyszała jego głupią muzykę. Tylko że w moim przypadku wszystko jest dzięki nim głośniejsze, nie tylko muzyka. 10 — To znaczy, że coś jednak słyszysz? Myślałam, że jesteś głucha... — odezwała się Cindy. Megan widziała, że Cindy ma mętlik w głowie. Spróbowała jeszcze raz jej wszystko wytłumaczyć: — Trochę słyszę, ale z aparatem słyszę więcej! Pewnie nie tak dobrze, jak ty, ale nie jest źle. A będzie jeszcze lepiej, jeśli mówiąc, będziesz na mnie patrzyła. Policzki Cindy poczerwieniały ze wstydu. — Czy teraz mogę już skończyć ten wykład? — spytała Megan, biorąc się pod boki. Cindy zachichotała i skinęła głową, wyraźnie rozluźniona. Więcej — wyglądała tak, jakby zrozumiała wszystko, co Megan do niej powiedziała. — A więc masz na imię Megan, tak? — zapytała ostrożnie. Megan pokiwała głową z entuzjazmem. Widziała, że Cindy nie jest już zakłopotana i to było teraz dla niej najważniejsze. — Cześć, Cindy! — powiedziała rozpromieniona i uśmiechnęła się najszerzej, jak umiała. — Witaj w mojej okolicy. Schwyciła dłoń Cindy i potrząsnęła nią mocno. Cindy wyglądała na zaskoczoną, ale już po chwili odwzajemniła uścisk. — To będą fantastyczne wakacje — oznajmiła Megan. ROZDZIAŁ 2 Ogryzek, siadaj! Następnego ranka Cindy obudziła się i zobaczyła mamę, stojącą przy jej łóżku z listem w dłoni. — Chyba należy ci się nagroda za pierwszy list na nowym miejscu — zażartowała mama, Grace. Cindy przetarła oczy, oswajając się z jasnym światłem, wlewającym się przez okna do jej sypialni. — Wygląda na to, że musimy powiesić dzisiaj twoje zasłony — dodała Grace. Ale Cindy nie słuchała jej; była zbyt zaintrygowana listem. Koperta była jasnofioletowa, ozdobiona po lewej stronie naklejkami przedstawiającymi ciemnozielone żabki. Nie było znaczka ani adresu zwrotnego, lecz list był bez wątpienia zaadresowany do niej. — Kto mógł tak szybko do mnie napisać? — zastanawiała się głośno. Otworzyła kopertę i wyjęła z niej drukowane zaproszenie. CINDY JESTEŚ ZAPROSZONA DO DOMU MEGAN MORTON STREET 9509 DZIŚ RANO, PUNKTUALNIE O DZIESIĄTEJ! Cindy nie wierzyła własnym oczom. Nigdy jeszcze nie dostała niczego podobnego! Spojrzała na zegarek i aż się poderwała z wrażenia — była już za kwadrans dziesiąta! Zwykle wstawała o wpół do ósmej, ale poprzedniego wieczoru zapomniała nastawić budzik, a mama najwyraźniej postanowiła pozwolić jej poleniu-chować. Cindy nie była pewna, co powinna teraz zrobić. Mama zerknęła jej przez ramię na fioletowe zaproszenie. 12 — Wygląda na to, że należy ci się też nagroda za zdobycie pierwszej koleżanki w okolicy — powiedziała. — Chyba tak. — Cindy wzruszyła ramionami. — Lepiej więc się pospiesz i włóż coś na siebie. — Ale co z moimi rzeczami? — spytała Cindy. Jej pokój był pełen pudeł, które trzeba było rozpakować. A i to było niczym w porównaniu z kartonami wypełniającymi pozostałe pomieszczenia. — Myślę, że tata i ja możemy obyć się bez ciebie przez kilka godzin — odparła Grace. — Poza tym niegrzecznie jest spóźniać się na spotkanie — dodała, wychodząc z pokoju. Cindy rozejrzała się po swojej nowej sypialni. Denerwowała ją myśl, że jej rzeczy wciąż leżą poupychane w pudłach. Lubiła mieć wszystko porządnie poukładane. Ubrania, zabawki, lalki i książki... Wszystko miało swe miejsce. Z drugiej strony, była bardzo ciekawa tej dziewczynki, Megan. Szybko podjęła decyzję. Wciągnęła szorty i T-shirt, wsunęła sandały na nogi, popędziła na dół i wypadła z domu, nie tknąwszy nawet płatków owsianych. Kiedy zbliżyła się do domu, którego numer widniał na zaproszeniu, zwolniła kroku. Przez chwilę spacerowała zdenerwowana w tę i z powrotem po chodniku przed domem Megan. Nawiązywanie nowych przyjaźni nie przychodziło jej łatwo. Czasami żałowała, że nie ma młodszej siostry albo brata. Wtedy miałaby przynajmniej jednego przyjaciela i nie musiałaby szukać innych. W mieście, w którym wcześniej mieszkali, większość czasu spędzała w samotności. Dzieciaki z sąsiedztwa ignorowały ją, zazwyczaj bawiła się więc cicho w swoim pokoju albo czytała w bi bliotece. Uwielbiała czytać i zawsze wypożyczała całe stosy ks> żek. Teraz jednak była nowa w nowej okolicy. To było dla niej że przeżycie. Dom Megan nie różnił się zbytnio od reszty domów prz1 ton Street. Był pomalowany na ciemnobrązowo, a w jego wisiały białe, koronkowe firanki. Na ganku stały kolorów w doniczkach, a po obu stronach podjazdu rósł żywop przyjazny dom. Pomyślała, że wcale nie wygląda jak с dziewczynki. 13 ------ Wzięła głęboki wdech i ruszyła ścieżką w stronę domu. Drzwi frontowe były otwarte, ale wejście zasłaniała moskitiera. Ze środka dobiegały głośne dźwięki rocka. Cindy zadzwoniła, bojąc się, że nikt jej nie usłyszy. Po chwili oczekiwania ponownie nacisnęła przycisk dzwonka. Tym razem przysunęła twarz do siatki moski-tiery i zobaczyła coś, co wyglądało jak pokaz fajerwerków. W całym domu błyskały kolorowe światła. Cindy zaniepokoiła się, że dzwoniąc do drzwi, spowodowała jakąś awarię. — Halo? — zawołała głośno, starając się, żeby nie zabrzmiało to nieuprzejmie. Nagle w drzwiach pojawiła się kobieta. Cindy była tak zaskoczona, że aż pisnęła ze strachu. — Ty musisz być Cindy, koleżanka Megan. Jestem jej mamą, mam na imię Lainee — odezwała się kobieta. — Bardzo mi przyjemnie — odpowiedziała Cindy. Z miejsca polubiła mamę Megan. Lainee otworzyła drzwi z siatki i wpuściła Cindy do środka. Dziewczynka pomyślała, że Lainee wygląda jak trochę większa Megan, z wielkimi, niebieskimi oczyma i miłym uśmiechem. Ale Lainee mówiła wyraźnie, zupełnie inaczej niż Megan. Cindy zerknęła na jej uszy. Kobieta nie nosiła aparatu słuchowego. Dziewczynka spojrzała na nią zakłopotana. — Coś się stało? — spytała Lainee. — Nie ma pani w uszach takich kulek z gumy do żucia, jakie ma Megan — wypaliła Cindy. — Z gumy do żucia? O czym ty, na Boga, mówisz? — wykrzyknęła Lainee. Cindy zawstydziła się. Spuściła głowę i przestąpiła z nogi na nogę. — Megan pokazała mi swój aparat słuchowy. A ja pomyślałam, że ten plastik w jej uszach wygląda jak kawałki fioletowej gumy do żucia. Dlaczego pani ich nie nosi? — Cindy miała nadzieję, że mama Megan zrozumie coś z jej nieskładnych wyjaśnień. Lainee roześmiała się — nie tak głośno, jak Megan poprzedniego dnia, ale ich śmiech brzmiał bardzo podobnie. — Słyszę równie dobrze, jak ty — odezwała się Lainee — Więc nie potrzebuję aparatu słuchowego. Megan też nie urodziła się głucha. Tylko kiedy była malutka, poważnie zachorowała. Gdy gorączka w końcu opadła, okazało się, że praktycznie straciła 14 słuch. — Lainee skinęła w stronę schodów, znajdujących się za salonem. — Może pójdziesz na górę? Megan jest w swoim pokoju. Wchodząc po schodach na piętro, Cindy rozglądała się po stojących w salonie meblach. Była tam pękata kanapa i kilka krzeseł, które wyglądały, jakby pamiętały lepsze dni. W salonie stał włączony telewizor, ale nie było słychać dźwięku. Zupełnie inaczej, niż w domu Cindy; jej rodzice nie zgadzali się, żeby postawić telewizor w salonie. Salon był dla nich miejscem towarzyskich spotkań, a telewizję oglądało się w gabinecie. Cindy nie zauważyła niczego szczególnego w wyglądzie telewizora, poza tym, że na ekranie pojawiały się cienkie, czarne rzędy liter. Będzie musiała zapytać o to Megan. Kiedy znalazła się na piętrze, wahała się przez chwilę, nie wiedząc, które drzwi prowadzą do pokoju Megan, aż usłyszała jej głos. — Ogryzek, siadaj... Ogryzek, no już! Cindy pomyślała, że Megan bardzo się różni od innych znanych jej dziewczynek, ale żeby rozmawiać z ogryzkiem — to już było prawdziwe dziwactwo. Może lepiej będzie, jeśli odwiedzi ją innego dnia. — Ogryzek, powiedziałam „siadaj"! — krzyknęła głośno Megan. Cindy doszła do wniosku, że jest zbyt zaciekawiona, żeby iść teraz do domu. Bardzo chciała dowiedzieć się, z kim Megan rozmawia. Ruszyła zatem w stronę drzwi, zza których dobiegał głos Megan. — Ogryzek! Kiedy ty mnie wreszcie zaczniesz słuchać? — gderała Megan, gdy Cindy ostrożnie wyjrzała zza framugi. Ku jej wielkiemu zdziwieniu Megan gestykulowała i mówiła do psa. Nagle podniosła głowę. — Cześć, Cindy! Jesteś punktualnie! — powiedziała, wskazując wiszący na ścianie zegar. Był to największy zegar, jaki Cindy kiedykolwiek widziała; zauważyła też, że Megan uśmiecha się dziś jeszcze szerzej niż wczoraj, gdy spotkały się po raz pierwszy. Jejku, ale numer, pomyślała, rozglądając się po pokoju. Chociaż na ścianach wisiały typowe dla dziewczynek w ich wieku plakaty gwiazd filmowych — Freddie'go Prinze'a Juniora i Heatha Ledgera — sypialnia Megan wyglądała jak żywcem wyjęta ze zwa- 15 riowanych historyjek Dr. Seussa*. Poczynając od tego, że wszystko tutaj było fioletowe. Na podłodze leżał fioletowy dywanik w motyle. Tapczan był podobny do tego, który stał w pracowni mamy Cindy. Okrywała go fioletowa kapa, a na niej leżały duże, fioletowe poduszki. Nawet schowane pod tapczanem składane łóżko, które wysuwa się, kiedy goście zostają na noc, przykryte było fioletową narzutą. Obok tapczanu, ciśnięty pod fioletową ścianę, o ton jaśniejszą od pozostałych przedmiotów, leżał ogromny, fioletowy, wypełniony kulkami worek, pełniący funkcję fotela. Megan miała też fioletowe rolki i fioletową obudowę komputera! Na wszystkich półkach piętrzyły się książki. Cindy rozpoznała kilka powieści Judy Blume, które wcześniej czytała. Stały tam też w izędach japońskie cyberzabawki tamagotchi i porcelanowe figurki aniołków. Patrząc na pokój, w żadnym wypadku nie można było powiedzieć, że Megan lubi porządek. Wszędzie dookoła walały się porozrzucane ubrania. Nawet ze skrzydła umocowanego pod sufitem wentylatora zwisała porzucona skarpetka! Podłoga przy tapczanie zasłana była skrawkami fioletowego papieru; pomiędzy nimi leżały nożyczki i rolka naklejek przedstawiających żabki. Megan musiała przygotowywać tutaj swoje zaproszenie. Ogłuszająca muzyka w połączeniu z szalonym wystrojem pokoju sprawiła, że Cindy zobaczyła nagle przed oczyma fioletową mgłę. Zakryła dłońmi uszy i zawołała: — Dlaczego tak głośno słuchasz muzyki? Megan aż zatoczyła się ze śmiechu. — Bo jestem głucha, głuptasie! Podeszła do odtwarzacza i przyciszyła muzykę na tyle, żeby Cindy nie musiała zatykać uszu. — To jest Ogryzek — przedstawiła Cindy psiaka. — Ma trzynaście lat i w ogóle mnie nie słucha. Cindy przyjrzała się Ogryzkowi. Wyglądał naprawdę zabawnie: futerko sterczało mu po obu stronach mordki, jak bokobrody * Dr. Seuss (1904-1991)—właśc. Theodor Geisel, popularny amerykański autor książek dla dzieci. 16 u starszego pana. Dziewczynka zauważyła, że jego oczy były mlecznobiałe w miejscach, gdzie powinny być ciemne źrenice, a w jego pyszczku brakowało zębów. Na szczęście przynajmniej on nie był fioletowy! — Ogryzek? Dlaczego tak go nazwałaś? — zapytała. — Dawno temu, zanim jeszcze się urodziłam, moja rodzina wybrała się na wieś zbierać jabłka. Była tam tablica z napisem „Zbiór jabłek", a pod spodem ktoś powiesił ogłoszenie: „Szczeniaki do oddania za darmo". Jeden z tych piesków podbiegł do mojego brata, Matta, i zaczął się do niego łasić. Matt podniósł go i powiedział, że nazwie go Ogryzek. I tak już zostało. — Aha... — mruknęła Cindy, którą rozpraszał widok fioletowych zasłon, wiszących w oknie. Ucieszyła się w duchu, że jej pokój jest cały biały. — Jedyny kłopot z Ogryzkiem jest taki — ciągnęła Megan, marszcząc czoło — że jest już strasznie stary: nie ma zębów, kiepsko widzi i ma najpaskudniejszy oddech, jaki możesz sobie wyobrazić! Ogryzek spojrzał w górę na Megan i zamerdał ogonem. Cindy zastanowiła się, czy wie, że o nim rozmawiają. — Na razie nic nie dostaniesz! — oświadczyła jego pani. Cindy przyglądała się, jak Megan jednocześnie gestykuluje psu przed nosem. — Co ty wyprawiasz? — zapytała. — Uczę Ogryzka języka migowego, chociaż on i tak słucha tylko Matta — wyjaśniła Megan. I nie przestając poruszać szybko dłońmi, dodała: — Ale Ogryzek wie, że jeśli ładnie poprosi, dam mu coś dobrego do zjedzenia. Dlatego ciągle za mną chodzi. Cindy podeszła do tapczanu i usiadła. — Kto to śpiewa? — spytała, marszcząc nos. Piosenka kojarzyła jej się z tymi, których jej tata zwykł słuchać w samochodzie. Z piosenkami dla starych ludzi. — To Billy Joel. —>Megan. uśmiechnęła się i zamknęła drzwi sypialni, pokazujао^Зшсгу тафасу na nich wielki plakat ze zdjęciem faceta w ciernnyeh окйіащщі. — Fajny, prawda? — A kto to jest Billy Joel? — zapytała Cindy. Nigdy nie słyszała o kimś takim. — Wszystkie koleżanki mnie o to pytają — odparła Megan. — Moi rodzice go uwielbiają. To gwiazda rocka z epoki kamienia łupanego. Chyba z lat osiemdziesiątych, czy coś w tym rodzaju. Podobają mi się jego piosenki, bo łatwo jest zrozumieć słowa. Cindy znowu zakręciło się w głowie. Może wokół niej było za dużo fioletowych rzeczy. Może to ten bezzębny pies o słabym wzroku i nieprzyjemnym oddechu. A może po prostu nie mogła pojąć, jak głucha dziewczynka może rozumieć słowa piosenek. Megan zamachała Cindy przed nosem, żeby zwrócić na siebie jej uwagę. — Patrz — powiedziała, wciskając przycisk odtwarzacza i wybierając utwór z płyty. Następnie wyciągnęła skądś kartkę z tekstem i położyła ją Cindy na kolanach. Rozległa się muzyka. Podczas gdy Billy Joel śpiewał, Megan wskazywała Cindy kolejne linijki: Me zmieniaj się tylko po to, żeby mi się przypodobać Nigdy dotąd mnie nie zawiodłaś Nie myśl sobie, że mi się znudziłaś I że już cię nie zauważam... Cindy nie wierzyła własnym oczom: Megan pokazywała palcem słowo po słowie, dokładnie wtedy, gdy padało ono w piosence. — Super! — zawołała, gdy Megan z dumą wskazywała kolejne linijki w rytm muzyki. — Jak ty to robisz? Megan pochyliła się nad odtwarzaczem i wcisnęła przycisk „pauza". — Tata kupił mi nuty z tekstami wszystkich piosenek — wyjaśniła. — Słuchałam ich z aparatem słuchowym podkręconym najbardziej, jak się da, tak długo, aż zapamiętałam, jaki dźwięk odpowiada jakiemu słowu. Proste, nie? A teraz, kiedy już znam słowa, mogę też zamigać całą piosenkę. — Chyba zaśpiewać? — poprawiła ją Cindy. Zastanawiała się, jak też brzmi śpiew kogoś, kto nie słyszy. Przypomniało jej się, jak jej mama — kiedy to mieszkali jeszcze w starym domu — śpiewała w kościelnym chórze i ciągle narzekała na panią Woodman. Bo 18 pani Woodman w ogóle nie miała słuchu. Mama mówiła, że nawet gdyby wszyscy aniołowie w niebie zjawili się, żeby nauczyć ją śpiewu, to i tak nie wyciągnęłaby czysto ani jednej nuty. Cindy była ciekawa, czy Megan fałszuje tak samo, jak pani Woodman. Megan zerknęła na skrzywioną twarz Cindy. — Nie zaśpiewać... ZAMIGAĆ! No wiesz, rękami... Cindy nie miała pojęcia, o czym Megan mówi. — Obiecujesz, że nie będziesz się ze mnie śmiać? — poprosiła Megan. — Obiecuję — odpowiedziała Cindy, chociaż nie była pewna, o co chodzi z tym miganiem. Megan wstała z tapczanu i wcisnęła inny przycisk. W chwili, gdy rozległa się piosenka, Megan zamknęła oczy i zaczęła kołysać się w rytm muzyki! Cindy siedziała jak zaczarowana. Megan poruszała się w taki sposób, jakby slyszałal Cindy nie mogła w to uwierzyć. A potem rozległy się słowa: Me zmieniaj się tylko po to, żeby mi się przypodobać Nigdy dotąd mnie nie zawiodłaś... Równocześnie, zupełnie jakby ktoś dał jej ukradkiem znak, Megan zaczęła poruszać rękami w rytm słów śpiewanych przez Bilh^ego Joela. Jej dłonie zdawały się płynąć w powietrzu jak motyle, a każdy motyl był innym wyrazem. Wyglądało to prawie tak, jakby dziewczynka dyrygowała orkiestrą. Jej twarz i całe ciało również poruszały się dokładnie w takt melodii. Przez krótką chwilę Cindy wydawało się, że rozumie wszystko, co Megan stara się bez słów przekazać —jej wyraz twarzy i ruchy rąk były dla Cindy tak oczywiste! Nigdy dotąd nie widziała czegoś równie pięknego. Na koniec Billy Joel zaśpiewał: Me mógłbym bardziej cię kochać Kocham cię taką, jaką jesteś. Kiedy piosenka dobiegła końca, Megan złożyła ręce i ukłoniła się jak baletnica po skończonym przedstawieniu. Cindy klaskała i gwizdała tak głośno, że zwróciła uwagę Megan, która podniosła głowę. Cindy śmiała się od ucha do ucha. 19 — To była najwspanialsza, najbardziej niewiarygodna rzecz, jaką kiedykolwiek widziałam — zawołała Cindy. — Jak się tego nauczyłaś? — Prosiłam Matta, żeby słuchał ze mną tej piosenki tak długo, aż nauczę się na pamięć każdego słowa i każdego dźwięku — odparła Megan. — O kurczę! — wykrzyknęła Cindy. — Twój brat musi bardzo lubić tę piosenkę, skoro cię jej nauczył. Megan zachichotała. — Ależ on jej nienawidzi! Słucham jej każdego dnia co najmniej dwadzieścia razy, i to na cały regulator. Doprowadzam go tym do szału! Nagle drzwi sypialni otworzyły się i stanęła w nich mama Megan. Cindy zauważyła, że mówiąc do córki, kreśli dłońmi znaki. — Megan, będziesz musiała ściszyć muzykę. Teraz kolej na twojego brata — powiedziała. — Powiedz mu, żeby sobie kupił aparat słuchowy! — odkrzyknęła Megan. Odwróciła się do Cindy i zrobiła zeza. Cindy musiała zakryć usta dłonią, żeby się nie roześmiać. — Przycisz muzykę — powtórzyła twardo Lainee. Cindy rozpoznała w jej głosie ton, jaki milion razy słyszała w głosie swojej mamy. Megan ściszyła dźwięk. — Rany, ale ty masz szczęście, że czasami nie słyszysz pewnych rzeczy — odezwała się do niej Cindy. — Moja mama też wrzeszczy na mnie, kiedy jestem niegrzeczna. — No tak — odparła Megan. — Ale wystarczy, że spojrzę na jej minę i jest zupełnie tak, jakbym ją słyszała. Widziałaś, jak pulsowały jej żyły z boku szyi? Kiedy tak się dzieje, wiem, że mama nie żartuje. Rodzice potrafią być czasami nie do wytrzymania... Cindy nigdy nie mówiła w ten sposób o swoich rodzicach, chociaż też potrafili być czasami nie do wytrzymania. Zdążyła się już przyzwyczaić do tego dziwnego, fioletowego pokoju. Spojrzała w dół na Ogryzka, który siedział na podłodze blisko Megan. — A co robisz, kiedy nie możesz wyjść na dwór albo mama nie pozwala ci słuchać muzyki? — zapytała, nachylając się, żeby po- 20 głaskać Ogryzka. Zauważyła, że Megan mówiła prawdę: Ogryzek naprawdę miał paskudny oddech. — Zadajesz dużo pytań! — roześmiała się Megan, po czym odwróciła się i włączyła komputer. — Oto moja odpowiedź na problem „kiedy pada deszcz, a ja nie mogę słuchać muzyki ani oglądać telewizji"! — oznajmiła uroczyście. Na te słowa ekran monitora rozbłysł i pojawiły się na nim słowa „Pokój Megan". Oczywiście, napisane fioletową czcionką. Cindy roześmiała się. Zrozumiała, że z Megan wszystko jest możliwe. Megan wystukała coś na klawiaturze i w mgnieniu oka surfowała po Internecie. Cindy nie mogła uwierzyć, że jej nowa koleżanka potrafi tak szybko pisać, nie patrząc na klawisze. Ona sama zawsze długo szukała każdej litery i wieki całe trwało, zanim napisała jedno zdanie. — Witaj! — rozległo się z głośników. W tym samym momencie taki sam napis pojawił się na ekranie. Cindy siedziała i obserwowała palce Megan, wystukujące słowa na klawiaturze. — Co to jest? — zapytała w końcu. — Ten program nazywa się Playground, czyli plac zabaw — wyjaśniła Megan. Cindy zobaczyła, że imię Megan pojawiło się pod napisem. „Mój Plac Zabaw". Nagle tuż obok zaczęły wyskakiwać kolejne imiona: Madeleine, Zack i Sarah. — Kim oni są? — chciała wiedzieć Cindy. — To moi internetowi przyjaciele — odpowiedziała Megan. Cindy surfowała już po sieci w bibliotece, ale nigdy dotąd nie zaglądała na żaden czat. Nie wiedziała, co powiedzieć. Może powinna poprosić o komputer na swoje następne urodziny? Wtedy nauczy się pisać równie szybko, jak Megan. Wpatrywała si' w ekran, podczas gdy kolejne osoby rejestrowały się i w szalony tempie wpisywały swoje posty. — Cześć, Megan! Tu Zack. — Gdzie się podziewałaś? — pytała Madeleine. — Już у dżiny czekam, żeby się z tobą przywitać! ------ 21 с -i i' 3 * •g SzJ -ЄЗ xi 3 3 rt l' Й n fD SU 11 §■ & 'S' § £ ^ л <; ч М N — Pewnie znowu słuchała tych swoich staroci — odpisała Sarah. Megan wstukała swoją odpowiedź: — Bądźcie miłi. — Ale super! — zawołała Cindy. Megan pisała i zaśmiewała się, rozmawiając ze swoimi internetowymi przyjaciółmi. — Czy oni też są głusi, tak jak ty? — odezwała się nagle Cindy. — Nie mam pojęcia — odpowiedziała Megan takim tonem, jakby nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiała. — Może tak, a może nie. To nie ma znaczenia w sieci. — Obróciła się na krześle. — Niezłe, co? Chcesz spróbować? — Sama nie wiem — zawahała się Cindy. Co będzie, jeśli napisze coś głupiego? — Nie bój się — ośmieliła ją Megan. — Tylko najpierw cię przedstawię. Szybko stukała w klawisze. — Hej, wszyscy! Chcę wam przedstawić Cindy. To moja nowa sąsiadka — napisała. — I moja najlepsza przyjaciółka... Cindy nie mogła uwierzyć, że Megan tak napisała. Nigdy jeszcze nie miała najlepszej przyjaciółki. Powoli wystukała słowo „cześć". Wszyscy odpowiedzieli powitaniami. Kolejne wpisy pojawiały się zbyt szybko. — Lepiej ty odpisuj — powiedziała, odwracając się do Megan. Megan położyła klawiaturę na kolanach i zaczęła naciskać klawisze. A więc to jest moja nowa przyjaciółka, pomyślała Cindy i uśmiechnęła się. Zerknęła na Megan, która uśmiechała się równie szeroko, jak ona. ROZDZIAŁ 3 Telefony są głupie Telefony są głupie. Wszyscy ciągle tylko gadają przez telefon! — narzekała Megan, chodząc z hałasem po salonie. — Dlaczego trzeba przez cały czas wisieć na telefonie? Megan się nudziła. Był poniedziałek — pierwszy po przeprowadzce Cindy — i tego dnia Cindy musiała jechać z mamą na zakupy, co oznaczało, że Megan nie miała towarzystwa do zabawy. Wyszła na podwórko, żeby pobawić się przez chwilę z Ogryzkiem, ale Ogryzek nie miał ochoty na figle; postanowiła więc wrócić do domu i porozmawiać z mamą. Zawołała ją, ale mama nie odpowiedziała. Zawołała jeszcze raz, głośniej i wtedy w drzwiach pojawiła się głowa Lainee i ręka trzymająca słuchawkę telefonu. — Rozmawiam przez telefon, kochanie. Mogłabyś najpierw sprawdzić, czy nie jestem zajęta, zanim zaczniesz tak hałasować. Tak byłoby grzeczniej — powiedziała. Oczywiście, miała rację. Ale Megan i tak nie podobało się, że mama robi coś, co jej nie wychodziło najlepiej: rozmawia przez telefon. Dlatego zamiast powiedzieć: „Tak, wiem" albo: „Przepraszam", wyrzuciła z siebie: — Telefony są głupie! Wszyscy ciągle tylko gadają przez telefon! — Nie przypominam sobie, żebym tak hałasowała w twoim pokoju, kiedy rozmawiasz z przyjaciółmi na czacie — odparła Lainee. — A skoro już mowa o twoim pokoju, to może posprzątasz go, skoro tak bardzo się nudzisz. Wygląda jak po przejściu huraganu. — Taka była odpowiedź mamy na wszystko: „A może posprzątałabyś swój pokój?" — Mam lepszy pomysł — powiedziała Megan. — Upieczmy ciasto czekoladowe z polewą. 23 Ale mama, zamiast odpowiedzieć, tylko pogroziła Megan palcem i wróciła do rozmowy. Megan pobiegła więc do salonu i opadła ciężko na sofę. Wzięła do ręki pilota telewizyjnego i przez chwilę zmieniała kanały. Ale nic ją nie zainteresowało. Ta cała historia z telefonem była okropnie denerwująca. Mama, tata i Matt godzinami potrafili mówić do głupiej, plastikowej słuchawki. Za każdym razem, gdy rozmawiali przez telefon, robili głupie miny. Milczeli, śmiali się, a potem znowu milczeli. Jak coś takiego mogło być ciekawe? Matt nigdy nie chciał jej powiedzieć, z kim rozmawia. Na pewno z dziewczynami, bo czasami czerwienił się albo odwracał twarzą do ściany, kiedy próbowała czytać mu z ust. — Mamo, z kim ty w ogóle rozmawiasz? — zawołała z salonu. Lainee wsunęła głowę przez otwarte drzwi, ze słuchawką wciąż przyciśniętą do ucha. Odpowiedziała, używając języka migowego: — Z babcią Josie! — Z babcią Josie! Chcę się z nią przywitać! — wykrzyknęła Megan. Zeskoczyła z sofy i podbiegła do mamy, zapominając, jak bardzo nie lubi telefonów. Mama podała jej słuchawkę. — CZEŚĆ, BABCIU! — wrzasnęła Megan. Lainee delikatnie odsunęła słuchawkę od ust córki i po raz nie wiadomo który wyjaśniła jej, że nie musi tak krzyczeć. Megan ściszyła głos: — Babciu, to ja, Megan! Przepraszam, że tak krzyknęłam. Przestraszyłaś się? Lainee nachyliła się, żeby usłyszeć odpowiedź. Megan nie miała nic przeciwko temu. — Babcia się śmieje. Mówi, że wcale jej nie przestraszyłaś. Cieszy się, że cię słyszy — mama przekazała jej na migi. — Mówi, że nie może się doczekać kolejnego listu od ciebie. Teraz twoja kolej, żeby do niej napisać. Megan skinęła głową. Uwielbiała pisać do babci Josie. I uwielbiała dostawać od niej odpowiedzi. Listy od babci były napisane pięknym pismem, przypominającym wzory ze szkolnego podręcznika do kaligrafii. Wszystkie brzuszki były jednakowe, a kreski prościutkie. W jednym z listów babcia Josie nazwała Megan swoją 24 ulubioną wnuczką. Megan postarała się, żeby Matt go przeczytał. I chociaż brat powiedział jej, że babcia Josie nazywa tak wszystkie swoje wnuki, wcale się tym nie przejęła. Babcia Josie była jej ulubioną babcią. Ze wszystkich listów, jakie babcia Josie przysłała Megan, dziewczynka najlepiej zapamiętała ten, który był dołączony do dużej paczki. Cała rodzina zebrała się wokół Megan, czekając, aż otworzy karton. W środku było pełno miękkich, styropianowych kulek, które tata nazywał „orzeszkami do pakowania". Co to za dziwny prezent? — głowiła się. Ale kiedy odgarnęła kulki na bok, znalazła to, czego szukała — różowe, aksamitne pudełeczko. Zapamiętała, że Matt machnął wtedy ręką i powiedział: — Znowu coś dla bab. Megan zerknęła na mamę, która uśmiechała się, jakby chciała powiedzieć: „Jaka miła niespodzianka". Megan znała ten uśmiech. Wiedziała, że u mamy na twarzy taki grymas pojawia się zawsze, gdy niespodzianka wcałe nie jest miła. Jak mogła się tak uśmiechać na widok takiego ślicznego pudełeczka? Gdy jednak Megan otworzyła puzderko, przestała martwić się tym, co myśli jej mama. Wewnątrz znajdowała się maleńka, delikatna baletnica, ubrana na różowo, wykonująca piruety przed malutkim lusterkiem. Była prześliczna. Obracała się i obracała, aż Megan wyobraziła sobie, że sama jest tancerką i wiruje na scenie. To był najpiękniejszy prezent, jaki kiedykolwiek dostała od babci. — Powiedz babci, że niedługo znowu do niej zadzwonię — poprosiła Megan, oddając mamie słuchawkę. Lainee roześmiała się: — Co za maniery, Megan. — Widzisz? Potrafię korzystać z telefonu jak wszyscy — pochwaliła się Megan. Kiedy Lainee skończyła rozmawiać i wyszła na zakupy, Megan spędziła trochę czasu na czacie, rozmawiając z internetowymi znajomymi. Po południu została zupełnie sama; Matt kosił trawę przed domem, mama była na zakupach z przyjaciółkami, a tata jeszcze nie wrócił z pracy. Megan wciąż rozmyślała o telefonach. To niesprawiedliwe, że wszyscy oprócz niej mogą normalnie rozmawiać przez telefon. 25 Włączyła swój tekstofon. Było to niewielkie urządzenie, wyglądające jak mała, biała maszyna do pisania, podłączone do aparatu telefonicznego. Gdy dzwoniący miał u siebie podobne urządzenie, Megan mogła wystukiwać na klawiszach pytania i odpowiedzi, a litery przesuwały się na malutkim ekranie, zupełnie jakby rozmawiała z kimś na prywatnym czacie w Internecie, korzystając z przenośnego komputera. To jednak nie było to samo, co rozmowa przez telefon. A ona chciała robić to samo, co wszyscy. Tata powiedział jej kiedyś, że jest uparta jak osioł. Pamiętała, że natychmiast pobiegła na górę i zaczęła przeglądać się w lustrze, ale nie zauważyła u siebie oślich uszu. Ale to nie miało znaczenia. Jeśli wszystkie dzieci bawiły się na dworze, ona też chciała bawić się na dworze. Jeśli pozostali członkowie rodziny oglądali telewizję, ona też chciała to robić. Nie chciała być z niczego wykluczana tylko dlatego, że nie słyszała. Megan przypomniała sobie, co mama powiedziała o jej manierach. Skoro udało jej się porozmawiać z babcią, dlaczego nie miałaby znowu spróbować? Postanowiła po raz pierwszy samodzielnie porozmawiać przez telefon, bez pomocy tekstofonu. Sięgnęła do aparatu słuchowego, który miała za uchem i przekręciła gałkę na pozycję oznaczoną literką T, jak „telefon". Dzięki temu mogła lepiej słyszeć głos w słuchawce. Przyłożyła słuchawkę do ucha. A jednak coś słyszała! Co prawda było to tylko jednostajne buczenie, ale zawsze! Jaki był numer telefonu babci Josie? Przypomniała sobie, że gdy mama nie znała jakiegoś numeru, wciskała przycisk z napisem „informacja", zrobiła więc to samo. Po kilku sekundach „usłyszała" głos. Tylko co ten głos mówił? Przynajmniej przestało tak buczeć. — Halo? Mam na imię Megan i chciałabym rozmawiać z panią Josie Merrill — powiedziała do słuchawki. W odpowiedzi usłyszała jednak tylko odległe, niezrozumiałe dźwięki, które zdawały się nie mieć początku ani końca. Wydawało jej się, że usłyszała coś w rodzaju: „mrttrssttbbffnmtthhur". To było naprawdę nie do zniesienia. W tej samej chwili przypomniała sobie o innych przyciskach telefonu, obok których wypisa- 26 ne były nazwiska. Mama nazywała je „przyciskami szybkiego wybierania numeru". Podobało jej się to. Zupełnie, jakby telefon stawał się nagle autem wyścigowym, pędzącym w kółko po torze, dopóki ktoś nie podniesie słuchawki. Widziała, jak mama lub tata naciskali jeden z tych przycisków i już po sekundzie z kimś rozmawiali. Nazwisko babci Josie z pewnością też musiało tam być. Zbliżyła słuchawkę do swojego aparatu słuchowego i nacisnęła przycisk oznaczony jako „Babcia Josie". Niski, buczący sygnał, który usłyszała, gdy podniosła słuchawkę, nagle ustał. Jej ucho wyłapało kilka dźwięków, była to jednak seria nic nie znaczących pisków i pauz. W końcu dotarło coś, co brzmiało jak ludzki głos. — Babcia Josie? — krzyknęła do słuchawki, po czym natychmiast przypomniała sobie o dobrych manierach. — Babciu? — powtórzyła ciszej. Nie było odpowiedzi. Żadnego buczenia, żadnych pisków, nic. Co się stało? Może popsuł się system szybkiego wybierania? Megan odłożyła słuchawkę, odczekała kilka sekund, po czym znów ją podniosła i wcisnęła ten sam przycisk... I jeszcze raz... I jeszcze raz... W tym momencie do pokoju weszła Lainee, dźwigając torby pełne zakupów. — Co ty wyprawiasz? — zapytała, stawiając ostrożnie torby na kuchennym stole. Megan miała ochotę się rozpłakać. — Próbuję się dodzwonić do babci Josie, ale telefon jest popsuty! Mama przyłożyła słuchawkę do ucha. Powiedziała kilka słów i dalej słuchała. W końcu rozłączyła się. — Naprawdę zadzwoniłaś do babci Josie dziesięć razy z rzędu? Megan nie mogła już dłużej nad sobą panować. Łzy potoczyły się po jej policzkach. — To niesprawiedliwe! Chcę rozmawiać przez telefon tak jak ty, tata i Matt! — krzyknęła. Ze wszystkich sił starała się nie płakać, ale to było silniejsze od niej. Ukryła twarz w ramionach mamy. Lainee pozwoliła jej płakać przez chwilę, po czym podniosła w górę twarz córki i otarła jej łzy. — Wiesz, że są rzeczy, których zwyczajnie nie damy rady zrobić. Megan nie zrozumiała. 27 — Na przykład tata nie może pokonać Matta w koszykówce, a Matt nie potrafi wykonać salta z trampoliny, chociaż bardzo by chciał. — Zawsze spada na brzuch — dodała Megan, uśmiechając się przez łzy. — Ale inne rzeczy nam to rekompensują — powiedziała mama. — Na przykład jakie? — spytała Megan, pociągając nosem. Lainee wyjęła z kieszeni chusteczkę i podsunęła ją Megan. Dziewczynka dmuchnęła. Wtedy mama wzięła ją za brodę i unosząc w górę jej twarz, spojrzała córce prosto w oczy. — Masz śliczną buzię, jesteś inteligentna i dociekliwa, masz wspaniałą osobowość. Czego więcej można chcieć? — zapytała. — Rozmawiać przez telefon jak wy — odparła Megan. Lainee westchnęła i odgarnęła jej włosy z czoła. — No cóż, w niektórych sytuacjach potrzebujesz niewielkiej pomocy — powiedziała, chcąc ją pocieszyć. — O to właśnie chodzi! — zawołała Megan. — Nie chcę niczyjej pomocy! — Wybiegła z kuchni, tupiąc nogami, i tym razem mama nie próbowała jej zatrzymać. к ROZDZIAŁ 4 Jak pokazać...? Cindy, która tego popołudnia robiła zakupy ze swoją mamą, nie mogła przestać myśleć o wszystkich nowych rzeczach, które widziała poprzedniego dnia w domu Megan: o migających światłach, śmiesznym małym psiaku, któremu śmierdziało z pyska i który był prawie ślepy, sypialni, w której wszystko było fioletowe, i pokazywaniu słów piosenki rękoma. To wszystko było naprawdę fantastyczne. — Masz dzisiaj głowę w chmurach — zauważyła jej mama. — Hę? — To było wszystko, co Cindy zdołała wykrztusić. — Właśnie o tym mówię — uśmiechnęła się Grace Calicchio. — Dopiero co mijałyśmy półkę z płatkami śniadaniowymi, a ty nie wybrałaś swoich ulubionych. — Naprawdę? — zdumiała się Cindy. Nie mogła uwierzyć, że przegapiła płatki. — O czym tak rozmyślasz? Cindy chętnie opowiedziała mamie o Megan. Mówiła i mówiła: o fioletowym pokoju i o Ogryzku, i o bardzo głośnym słuchaniu muzyki. Zanim skończyła, zdążyły już minąć kasę i szły przez parking, pchając przed sobą wyładowany wózek. — Zamierzasz może nauczyć się rozmawiać ze swoją nową przyjaciółką? — spytała Grace, pakując zakupy do bagażnika samochodu. Co mama mogła mieć na myśli? Jak dotąd Cindy świetnie porozumiewała się z Megan. — Megan rozumie wszystko, co mówię. Muszę tylko na nią patrzeć i mówić bardzo głośno — odparła. — Megan prawdopodobnie czyta z ruchu twoich warg, Cindy. To niesprawiedliwe zrzucać na nią całą pracę, kiedy ze sobą roz- 29 mawiacie. Może mogłabyś się nauczyć języka migowego — zaproponowała Grace. — No wiesz, zacząć od alfabetu? Cindy nie pomyślała o tym wcześniej, ale rada mamy rzeczywiście miała sens. Wsiadła do samochodu i zapięła pasy. — Jak mogę się tego nauczyć? — spytała podekscytowana. — No cóż, na początek mogłabyś odwiedzić tutejszą bibliotekę. — Teraz? — A dlaczego nie? — odparła mama i uruchomiła silnik. W drodze do domu zatrzymały się przy bibliotece. Cindy była tam pierwszy raz, ale gdy tylko otworzyła ciężkie, dębowe drzwi, poczuła się jak u siebie domu. Podczas gdy mama wypełniała karty biblioteczne dla nich obu, Cindy podziwiała niekończące się rzędy półek z książkami. I było tam jeszcze jedno piętro! Biblioteka wyglądała na o wiele większą od tej, z której do tej pory korzystały. W poprzedniej Cindy sama rzucała sobie wyzwania, starając się jak najszybciej odszukać jakąś książkę. Z łatwością zapamiętywała, gdzie znajdują się kolejne działy, od archeologii po zoologię. Nie mogła się już doczekać, kiedy zbada tutejsze zakamarki, ale w tej chwili miała zadanie do wykonania. Odszukała komputerowy katalog i wstukała hasło: ,język migowy". Mieli tu kilka książek na ten temat. Szybko zanotowała ich sygnatury i ruszyła na poszukiwanie właściwego regału. Nie zajęło jej to zbyt wiele czasu. Musiała oczywiście wspiąć się na niewielki ruchomy podnóżek, żeby dosięgnąć półki. Tam zaś stała książka, której szukała: „Jak rozmawiać za pomocą dłoni". Cindy wypożyczyła ją. W drodze do domu z podziwem obejrzała wszystkie obrazki i opisy różnych wyrazów w języku migowym. Na początku książki znalazła alfabet migowy z ilustracjami przedstawiającymi ułożenia palców dla wszystkich liter. Wyglądało to wszystko bardzo skomplikowanie. Zniechęcona, zwróciła się do mamy: — Jak w ogóle można się tego nauczyć? — Och, to proste — odparła Grace i zaczęła literować alfabet na migi. Cindy nie wierzyła własnym oczom! — A, B, C, D... — mówiła mama, poruszając palcami i zmieniając ich ułożenie, aż doszła do litery Z. 30 Cindy wodziła palcem po obrazkach w książce. — Mamo, nigdy mi nie mówiłaś, że znasz język migowy! — wykrzyknęła. — Nie potrafię mówić na migi, umiem tylko pokazywać litery alfabetu — odparła mama. — Nauczyłam się, gdy byłam jeszcze harcerką. Nie wiem, czemu do tej pory wszystko pamiętam. Kiedy samochód zatrzymał się wreszcie na podjeździe przed ich domem, Cindy otworzyła drzwi i skoczyła pomóc mamie w noszeniu zakupów. A gdy już wszystko było w kuchni, zaczęła układać produkty na półkach tak szybko, jak potrafiła. — Zwolnij trochę — zawołała za nią mama. — Bo porozbijasz jajka! Przygotowała lunch dla siebie i córki: sałatkę z tuńczyka z dużą ilością marynowanych ogórków i bez cebuli — taką Cindy najbardziej lubiła. Ale Cindy wolała się uczyć migania. Usiadła na krześle i czekała, aż mama skończy. Grace uśmiechnęła się do niej. — No już dobrze, ale pamiętaj, że trochę wyszłam z wprawy — powiedziała, pokazując córce pierwszą literę — ,Д". Dała Cindy znak, żeby powtarzała za nią. Wspólnie przećwiczyły alfabet. Nim Cindy się obejrzała, były już przy „Z". — Pamiętasz wszystkie znaki! — zawołała z zachwytem. Zauważyła, że mama jest z siebie bardzo dumna. — A ty bezbłędnie mnie naśladowałaś! — usłyszała. — Będziemy ćwiczyć cały dzień! Nauczę się na pamięć całego alfabetu, a potem zrobię niespodziankę Megan! — wykrzyknęła wtedy Cindy. Tak też zrobiły. Ćwiczyły tak długo, aż obie poczuły skurcze w dłoniach. Czasami Cindy przerywała i prosiła mamę o pomoc we właściwym ułożeniu palców i kciuków, ale w końcu wszystko okazało się o wiele prostsze, niż myślała. Literowały tak na migi cały dzień, aż do wieczora. Ostatnią rzeczą, jaką Cindy zrobiła przed zaśnięciem, było przeliterowanie całego alfabetu i tym razem udało jej się to zrobić bez jednej pauzy. Następnego dnia już przy śniadaniu Cindy i jej mama literowały każde słowo, próbując rozmawiać na migi. — Planujecie urodzinowe przyjęcie — jakąś niespodziankę? — spytał w końcu zza gazety tata Cindy, Jack. — Wiecie, jak bar- 31 dzo nie lubię niespodzianek. Zresztą do moich urodzin jest jeszcze mnóstwo czasu! Był to pierwszy raz, kiedy tata odezwał się podczas czytania porannej gazety. Zazwyczaj siedział w milczeniu, sącząc kawę i jedząc śniadanie. Nigdy nie odzywał się do nich choćby słowem — tak bardzo lubił czytać rano gazetę. — My po prostu ze sobą rozmawiamy, tatusiu — zachichotała Cindy. — W takim razie róbcie to trochę ciszej... — powiedział tata, zerkając zza gazety. — Oj, tato! — rzuciła Cindy. Tata oczywiście żartował. Cindy przeliterowała mamie swe pytanie: — C-Z-Y M-O-G-Ę I-Ś-Ć D-0 M-M-M... — Znowu złapał ją skurcz w palcach. Najwyraźniej trzeba mieć bardzo silne dłonie, żeby rozmawiać na migi. — Do Megan? — domyśliła się mama. — Oczywiście. Baw się dobrze! Cindy pomknęła do domu swojej nowej przyjaciółki i zadzwoniła do drzwi. Przycisnęła twarz do moskitiery i ponownie zobaczyła migające światła. Ale tym razem nic jej już nie dziwiło! Ledwo mogła ukryć podniecenie: za chwilę zadziwi nową przyjaciółkę! Ale nikt się nie zjawił, żeby jej otworzyć. W końcu po drugiej stronie moskitiery stanął bardzo ładny chłopak. W ręku trzymał nieduży ciężarek i nie przestawał go podnosić i opuszczać. — Jeśli sprzedajesz przeterminowane cukierki, to nie jesteśmy zainteresowani — odezwał się. — Szukam Megan — odparła Cindy. Czy aby nie pomyliła domów? — Aha. Ona jest z tyłu — poinformował ją chłopak. — I powiedz jej, że dzisiaj to jej kolej wynosić śmieci. Cindy pobiegła na podwórko za domem, ale zobaczyła tam tylko Ogryzka, siedzącego pod drzewem z pyskiem uniesionym w górę. Cindy także spojrzała w górę i wysoko, pomiędzy konarami drzewa, dostrzegła drewniany domek. W tej samej chwili Megan wystawiła głowę przez okno domku i zauważyła przyjaciółkę. — Hej! Jesteś ode mnie szybsza! — zawołała. — Właśnie niedługo miałam wpaść do ciebie do domu. Wchodź na górę. 32 Cindy nadal stała pod drzewem, uśmiechając się szeroko. — O co chodzi? — spytała Megan, kiedy Cindy się nie poruszyła. — Nie umiem się wspinać na drzewa — odpowiedziała nieśmiało Cindy. — Nie musisz się wspinać na drzewo, po prostu wejdź po drabinie — odparła Megan, pokazując dłonią pień drzewa, w który wbite były drewniane deseczki, prowadzące do otworu w podłodze — wejścia do domku. Tak czy owak, było to dosyć wysoko. Cindy niespecjalnie lubiła przebywać wysoko nad ziemią. Kiedyś tata wziął ją na przejażdżkę diabelskim młynem i gdy znaleźli się na samej górze, koło się zatrzymało. Wagonik, w którym siedzieli, kołysał się w tę i z powrotem. I chociaż tata przez cały czas powtarzał, że nic im nie grozi, Cindy nie była do końca przekonana. Mocno trzymała tatę za rękę, bojąc się, że lada chwila wagonik przechyli się, a oni spadną na dół. Od tamtej pory robiła wszystko, żeby nie znaleźć się w podobnej sytuacji. Teraz zaś Megan proponowała jej wspinaczkę, a Cindy nie chciała wyjść na tchórza. Wzięła głęboki oddech i zaczęła się wdrapywać po drewnianych stopniach. Nie tylko pierwszy raz w życiu wchodziła po takiej drabinie, ale też po raz pierwszy miała się znaleźć w domku na drzewie. Kiedy dotarła do otworu w podłodze, Megan pomogła jej podciągnąć się do środka. — Fajnie tu, co? — spytała. — Mój tata i Matt zbudowali ten domek razem. Teraz Matt jest za gruby, żeby tu włazić, więc ja się tutaj bawię. Mam też zamiar pomalować cały domek. — Niech zgadnę — na fioletowo? — zaśmiała się Cindy. Siedziała oparta plecami o ścianę, bojąc się wypaść przez dziurę w podłodze, Megan jednak zdawała się być tutaj całkiem zadomowiona i swobodnie przechadzała się po domku. Na podłodze stała skrzynka pełna komiksów, a na ścianie na kawałku sznurka wisiała latarka. — Dobrze się czujesz? — spytała w końcu Megan. — Jasne — odparła Cindy. Przypomniała sobie o swojej niespodziance i natychmiast przestała myśleć o tym, jak wysoko nad ------- 33 ------- ziemią się znajduje. Powolutku zaczęła literować: — D-Z-I-E-Ń D-O-B-R-Y. — Mówisz na migi! — pisnęła Megan zachwycona. — Jak się tego nauczyłaś? Cindy opowiedziała jej o wyprawie do biblioteki i o tym, jak jej mama nauczyła się w harcerstwie alfabetu migowego. — A więc nauczyłaś się migać specjalnie dla mnie? — spytała z niedowierzaniem Megan. — T-A-K — przeliterowała Cindy w odpowiedzi. — O kurczę — westchnęła Megan, po czym zaczęła szybko migać palcami, podskakując przy tym do góry. Cindy wydawało się, że za chwilę domek zwali się z hukiem na ziemię. Palce Megan wykonywały dziki taniec. Cindy ledwo za nimi nadążała. — BĘDZIEMYSIĘŚWIETNIEBAWIĆLITERUJĄCRAZEM! — Nieźle! — wykrzyknęła Cindy. — Naprawdę potrafisz tak szybko migać? — Pewnie — odpowiedziała Megan. — Popatrz. Zaczęła bardzo wolno od litery „A" i przyspieszała z każdą kolejną literą. Cindy zgubiła się gdzieś w okolicach „G". Megan migała w oszałamiającym tempie. Unosząc brwi, Megan podniosła drugą rękę. Najwyraźniej nie był to koniec jej popisów. — Popatrz na to. — Po tych słowach znowu przeliterowała alfabet z prędkością światła, ale tym razem używała OBU rąk! Jedna dłoń była zwrócona w stronę drugiej — wyglądało to tak, jakby migała do lustra! — Naprawdę pokazujesz wszystkie litery? — spytała Cindy podejrzliwie. Megan roześmiała się. — Nie... tylko „A" i „Z" — odparła, po czym znów wybuchła śmiechem. Dopiero po pewnej chwili Cindy zorientowała się, że Megan z niej żartuje. — Nabrałam cię — cieszyła się Megan. — Też chcę się nauczyć wszystkich słów — poprosiła ją Cindy, podekscytowana. — Nauczysz mnie? — Pewnie. Będziemy mogły rozmawiać ze sobą o różnych rzeczach i nikt nie będzie wiedział, o czym mówimy. No, może z wyjątkiem moich rodziców i Matta. ------ 34 ------ Cindy nigdy przedtem nie używała „tajnego" języka. Ale też nigdy przedtem nie miała takiej przyjaciółki jak Megan. Na myśl o tych wszystkich rzeczach, których będzie mogła się nauczyć od niej, ogarnęło ją podniecenie. — Jak się pokazuje „przyjaciółka"? — spytała. Megan wystawiła palec wskazujący, po czym zaczepiła go, niczym haczyk, o drugi palec. Następnie odwróciła dłonie i jeszcze raz zaczepiła palce o siebie. — „Przyjaciółka" wygląda jak my obie, razem. Złączone ze sobą na całe życie — powiedziała z dumą, łącząc palce. — Teraz ja! — zawołała Cindy. — Ty jesteś... — Skoncentrowała się, próbując poprawnie przeliterować. — Ty jesteś moją przyjaciółką, M-E-G-A-N. — Krzyknęła z radości, kiedy udało jej się bezbłędnie pokazać całe słowo. Powoli, ale bezbłędnie. W odpowiedzi Megan zaczęła literować, tym razem nic nie mówiąc: — A ty jesteś moją przyjaciółką, Cindy! — Jednak zamiast przeliterować jej imię do końca, Megan uniosła palce ułożone w znak oznaczający literę „C" na wysokość swoich oczu. — Co to znaczy? — chciała wiedzieć Cindy. — To może być znak oznaczający twoje imię — odparła z dumą Megan. — „C" jak Cindy, na wysokości oczu, bo właśnie dotąd mi sięgasz... To było takie zabawne. — A jaki jest twój znak? — spytała Cindy. Megan złożyła palce w znak oznaczający literę „M" i przysunęła je do ust. — „M" jak Megan, przy ustach, bo lubię dużo gadać. Cindy powtórzyła za nią. — Fajnie, co? — stwierdziła Megan. — Mam tylko jedno pytanie — odezwała się Cindy. — Jak my stąd zejdziemy? Megan pokręciła jedynie głową, przewracając oczyma. I resztę dnia obie spędziły w domku na drzewie, ucząc się języka migowego. 35 ROZDZIAŁ 5 Kotleciki z łososia i wakacyjne plany Nie odejdziesz od stołu, dopóki twój talerz nie będzie pusty. Nie będziemy znowu przechodzić przez tę całą szopkę, Megan — powiedział tata Megan, David. W domu Merrillów trwał właśnie obiad. Tak jak w innych domach, była to okazja do rozmowy o wydarzeniach całego dnia, rozmów o szkole i pracy, albo po prostu o pogodzie. U Megan wyglądało to jednak trochę inaczej, ponieważ cała rodzina mówiła i migała jednocześnie, siedząc przy stole w jadalni. Dla kogoś z zewnątrz taki obiad byłby z pewnością interesującym doświadczeniem. Tego wieczoru, gdy wszyscy skończyli jeść sałatkę, Lainee zebrała talerze i poszła do kuchni po drugie danie. Matt opowiadał ojcu o treningu baseballu. Megan nie włączała się do ich rozmowy. Ogryzek siedział u jej stóp i wyglądał na równie znudzonego, jak jego pani. Megan wykrzywiła się do niego i zawołała: — Ogryzek! — Pies prawie niedostrzegalnie poruszył ogonem. Gdy drzwi prowadzące do kuchni otworzyły się, Megan zmarszczyła nos. Poczuła dziwną, nieprzyjemną woń, która nie zapowiadała niczego dobrego. Miała bardzo wrażliwy węch. Potrafiła wyczuć zapachy dobiegające nawet z bardzo odległych miejsc — jak wtedy, gdy poczuła dym z pustej, zachwaszczonej działki położonej dwie przecznice dalej, na której ktoś podłożył ogień! Powiedziała o tym mamie, a mama natychmiast zadzwoniła po straż pożarną. Tata uważał, że doskonały węch Megan ma związek z jej głuchotą; jak gdyby natura chciała wynagrodzić dziewczynce problemy ze słuchem, wyostrzając jej pozostałe zmysły. Matt twierdził jednak, że to zasługa jej wielkiego nosa. Megan cieszyła się, że po- 36 trafi wyczuwać zapachy, które inni zauważ wcale. Wyjątek stanowiły mocne zapachy r spotykała z mamą w centrum handlowym, nie powtarzała jej, że nieładnie jest tak rc razem wykrzywiała się i zatykała nos. W tf ła zapach, który zdecydowanie jej się nie ■ — Kodeciki z łososia! —wykrzyknęła którą mama właśnie wnosiła z kuchni. Matt podniósł głowę, bo wiedział, co — Nie będę tego jadła! — oświadcz zacisnęła powieki. Jak żadne inne danie, te kotleciki o mdłości. Wystarczył sam ich zapach stawienie, które tata nazywał „transen tak zawsze, kiedy coś jej się nie podo czemu nie widziała, co się do niej m< jednak zerkać spod przymkniętych p sobie z niej, mówiąc: — Megan, mas lekarza! — Albo: — Jesteś gorsza dziewczynek razem wziętych. W rzeczywistości istniał powód, nie znosiła kotlecików z łososia. P wielkie oceanarium w centrum mi ła do domu, zobaczyła, że mama r rybnych kotlecików. Zamiast się r gła przestać myśleć o rybach płj akwariach, otwierających i zanr piących powietrze. Ni stąd, ni z s żały przed nią na talerzu, zaczę ożyły, podzieliły się na części i z dziwę małe łososie, które widzi cieczki. Aż w końcu, gdy Matt i Megan wyobraziła sobie wys Chlup! Plusk! Wrzasnęła i wte Megan". Mamie powiedziała, na. Kiedy jednak powtarzała gdy ЛеЬаІ- Wjcolcu, że sze, njaczął chcia. JVfJ ciebie mieni J zostaje oołz3tał0 Ц PamięJ, że po-niu. AflPła wąt-Snęła ^zyjacie- kundzi ГУЫ ogłicieliby- rnóc. w kotic 1 "śmie, tylko si Щ ny dwa, świadcz Ъата п Mmm... czyniu. gicznie s, żuiłososi ^zęby *fki, a d taić zajęci W koń zavvoJaja_ — Wi Ua'eszyfaS; ~~ Co, sPojrzeniei Megan nerPozwoJ kotleciki ziesz na ma. Ш z losowała Me- skutować. у również że rzeczy- !juz wystar-tórego mia-i będziesz a? ijąc ręce na skiemu gra- Św. Wincentego założyciela Sto- ROZDZIAŁ 5 Kotleciki z łososia i wakacyjne plany Nie odejdziesz od stołu, dopóki twój talerz nie będzie pusty. Nie będziemy znowu przechodzić przez tę całą szopkę, Megan — powiedział tata Megan, David. W domu Merrillów trwał właśnie obiad. Tak jak w innych domach, była to okazja do rozmowy o wydarzeniach całego dnia, rozmów o szkole i pracy, albo po prostu o pogodzie. U Megan wyglądało to jednak trochę inaczej, ponieważ cała rodzina mówiła i migała jednocześnie, siedząc przy stole w jadalni. Dla kogoś z zewnątrz taki obiad byłby z pewnością interesującym doświadczeniem. Tego wieczoru, gdy wszyscy skończyli jeść sałatkę, Lainee zebrała talerze i poszła do kuchni po drugie danie. Matt opowiadał ojcu o treningu baseballu. Megan nie włączała się do ich rozmowy. Ogryzek siedział u jej stóp i wyglądał na równie znudzonego, jak jego pani. Megan wykrzywiła się do niego i zawołała: — Ogryzek! — Pies prawie niedostrzegalnie poruszył ogonem. Gdy drzwi prowadzące do kuchni otworzyły się, Megan zmarszczyła nos. Poczuła dziwną, nieprzyjemną woń, która nie zapowiadała niczego dobrego. Miała bardzo wrażliwy węch. Potrafiła wyczuć zapachy dobiegające nawet z bardzo odległych miejsc — jak wtedy, gdy poczuła dym z pustej, zachwaszczonej działki położonej dwie przecznice dalej, na której ktoś podłożył ogień! Powiedziała o tym mamie, a mama natychmiast zadzwoniła po straż pożarną. Tata uważał, że doskonały węch Megan ma związek z jej głuchotą; jak gdyby natura chciała wynagrodzić dziewczynce problemy ze słuchem, wyostrzając jej pozostałe zmysły. Matt twierdził jednak, że to zasługa jej wielkiego nosa. Megan cieszyła się, że po- 36 trafi wyczuwać zapachy, które inni zauważają z opóźnieniem lub wcale. Wyjątek stanowiły mocne zapachy perfum tych pań, które spotykała z mamą w centrum handlowym. I chociaż Lainee wiecznie powtarzała jej, że nieładnie jest tak robić, Megan za każdym razem wykrzywiała się i zatykała nos. W tej chwili również poczuła zapach, który zdecydowanie jej się nie spodobał. — Kotleciki z łososia! — wykrzyknęła, pokazując palcem tacę, którą mama właśnie wnosiła z kuchni. Matt podniósł głowę, bo wiedział, co teraz nastąpi. — Nie będę tego jadła! — oświadczyła Megan głośno i mocno zacisnęła powieki. Jak żadne inne danie, te kotleciki z łososia przyprawiały ją o mdłości. Wystarczył sam ich zapach, żeby zaczynało się przedstawienie, które tata nazywał „transem Megan". Zachowywała się tak zawsze, kiedy coś jej się nie podobało: zamykała oczy, dzięki czemu nie widziała, co się do niej mówi na migi. Zdarzało jej się jednak zerkać spod przymkniętych powiek i wtedy tata żartował sobie z niej, mówiąc: — Megan, masz pianę na ustach! Wezwijcie lekarza! — Albo: — Jesteś gorsza niż dwanaście humorzastych dziewczynek razem wziętych. W rzeczywistości istniał powód, dla którego Megan tak bardzo nie znosiła kotlecików z łososia. Pewnego dnia zwiedzali z klasą wielkie oceanarium w centrum miasta i kiedy po południu wróciła do domu, zobaczyła, że mama przygotowała na obiad całą górę rybnych kotlecików. Zamiast się nimi delektować, Megan nie mogła przestać myśleć o rybach pływających w wielkich, zielonych akwariach, otwierających i zamykających pyszczki, z trudem łapiących powietrze. Ni stąd, ni z zowąd kotleciki z łososia, które leżały przed nią na talerzu, zaczęły robić to samo. W jednej chwili ożyły, podzieliły się na części i zaczęły pływać po talerzu jak prawdziwe małe łososie, które widziała wcześniej podczas szkolnej wycieczki. Aż w końcu, gdy Matt przełykał wyjątkowo duży kawałek, Megan wyobraziła sobie wystający mu z ust wielki, rybi ogon. Chlup! Plusk! Wrzasnęła i wtedy po raz pierwszy wpadła w „trans Megan". Mamie powiedziała, że późno jadła lunch i nie jest głodna. Kiedy jednak powtarzała tę samą wymówkę za każdym razem, 37 gdy na obiad były kotleciki z łososia, Lainee nabrała podejrzeń. W końcu Megan przyznała, że nie cierpi kodecików, bo, po pierwsze, mają okropny smak, a po drugie, boi się, że nagle ożyją i będą chciały wypłynąć jej z ust. Mama postawiła właśnie tacę na stole i poklepała córkę po ramieniu. Megan otworzyła oczy. — Przestań się wygłupiać i wykręcać od jedzenia. Łosoś jest bardzo zdrowy. No, dalej. Jedz. Megan pomyślała, że za chwilę zwymiotuje. Co by tu zrobić? Pamiętała, iż obiecała tacie, że przestanie robić sceny przy jedzeniu. Musiała się przemóc i spróbować zjeść chociaż trochę. Wciągnęła głęboko powietrze i wzięła do ręki widelec. W tej samej sekundzie pomiędzy kotlecikami na półmisku zobaczyła trzepoczący rybi ogon. To było silniejsze od niej! Ale przecież musiała się przemóc. Obiecała. Wiedziała, że spędzi przy stole cały wieczór, aż w końcu zje te rybie paskudztwa. Matt ugryzł już potężny kęs i uśmiechnął się do niej. W odpowiedzi pokazała mu język, ale on tylko się roześmiał. Była w pułapce! Wtedy wpadł jej do głowy genialny pomysł. Ogryzek był głodny dwadzieścia cztery godziny na dobę, postanowiła więc wyświadczyć mu przysługę i nakarmić go kotlecikami z łososia. Gdy mama nałożyła jej na talerz solidną porcję, Megan zamruczała: — Mmm... — zupełnie, jakby kotleciki były jej ulubionym daniem, po czym ukradkiem zsunęła jeden z nich na serwetkę. Ruszając energicznie szczękami, nakarmiła Ogryzka kawałkami kotlecika. Pies żuł łososia tak, jakby ryba była z gumy. Na szczęście do tej potrawy zęby nie były mu potrzebne. Megan podsuwała mu kolejne kawałki, a on miętosił je w pysku. Fantastyczna sprawa. Wszyscy są tak zajęci rozmową, że może mi się udać, pomyślała. W końcu z jej talerza znikł ostatni kotlecik. — Skończyłam! — zawołała. — Widzisz, wiedziałam, że kiedyś się do nich przekonasz — ucieszyła się mama. — Co, tak szybko? — spytał tata i zmierzył ją podejrzliwym spojrzeniem. Megan szybciutko zmieniła temat. — Matt... ty, myślisz, że trener pozwoli ci rzucać w tym sezonie? — zapytała prędko. Wiedzia- 38 ła, że Matt potrafi godzinami gadać o tym swoim głupim baseballu, i nie zawiodła się. Tymczasem Ogryzek doszedł do wniosku, że nic więcej od Megan nie dostanie, podreptał więc do Marta i zaczął łasić się o jedzenie. — Spadaj, Ogryzek — przegonił psa Matt. — Czuć od ciebie rybą. — Megan zamarła, spodziewając się, że jej oszustwo zostanie wykryte, ale rodzice nie zwracali uwagi na dzieci. Zaprzątało ich coś zupełnie innego. Lainee nachyliła się do Davida i powiedziała: — Myślę, że powinniśmy porozmawiać z Megan. — Dziewczynka nie miała wątpliwości, że chodzi o konszachty z jej czworonożnym przyjacielem. — Mamy pewien pomysł dotyczący twoich wakacji i chcielibyśmy o tym z tobą porozmawiać — zaczął tata. Megan poczuła ulgę. Chyba jednak nie chodziło im o kotleciki z łososia. — Twój tata i ja postanowiliśmy, że tego lata pojedziesz na obóz. Zapisaliśmy cię na obóz Ozanam* — oznajmiła mama. Ta nowina była prawie tak samo okropna, jak kotleciki z łososia. — Na obóz? Nie chcę jechać na obóz! — zaprotestowała Megan. — Nie mogę tam jechać! Obóz był ostatnią rzeczą, o jakiej miała ochotę dyskutować. Ten temat był już omawiany poprzedniego lata i wtedy również protestowała, a rodzice nie naciskali. Stwierdzili, że może rzeczywiście jest jeszcze za mała, żeby sama wyjeżdżać. — Posłuchaj, Megan — zaczęła mama. — Jesteś już wystarczająco duża na taki wyjazd, nie widzę powodu, dla którego miałabyś nie jechać na ten obóz. Poznasz nowe koleżanki i będziesz brać udział w ciekawych zajęciach. Co ci się nie podoba? — Mnóstwo rzeczy! — odparła Megan, zakładając ręce na piersiach. — Kto wtedy będzie pomagał panu Rogowskiemu gra- * Letnie obozy dla dzieci organizowane są przez Stowarzyszenie Św. Wincentego a Paulo na całym świecie; nazwane na cześć bl. Fryderyka Ozanam, założyciela Stowarzyszenia. 39 bić trawnik? Kto będzie ściągał kota Otisa z drzewa Millerów? — Rozpaczliwie szukała argumentów, które przemawiałyby za jej pozostaniem w domu. — Wszyscy mnie tutaj potrzebują. — Chyba jednak chętnie się ciebie pozbędą! — zaśmiał się Matt. Megan posłała mu jadowite spojrzenie. Widziała też, że mama jest zdenerwowana. — Dziwi mnie twój stosunek do tego wyjazdu — usłyszała po chwili od niej. — Jesteś niesprawiedliwa. — Niesprawiedliwa? To wy jesteście niesprawiedliwi! — wykrzyknęła Megan. — Zaplanowaliście mi wakacje, nie pytając mnie wcale o zdanie! — Megan, jestem pewien, że nie chciałaś być niegrzeczna wobec mamy — zganił ją ojciec. — Aleja nie chcę jechać! — powtórzyła ciszej Megan. Ponownie skrzyżowała ręce na piersiach i nadęła się. Tata nie wyglądał na zagniewanego, zwłaszcza że już nie krzyczała, ale nie był też zachwycony jej uporem. — No cóż, Megan, mam nadzieję, że zmienisz zdanie, bo tak czy owak pojedziesz na obóz. Przyda ci się nowe doświadczenie — stwierdził. Megan nadal siedziała ze wzrokiem wbitym we własne kolana. Tata wyciągnął rękę ponad stołem i poklepał ją po ramieniu. — Obiecuję, że ci się spodoba. To chyba lepsze, niż siedzenie całymi dniami w domu i gapienie się na te same ściany — dodał. — Mama mówi, że wychowawcy znają język migowy, a może nawet spotkasz tam inne niesłyszące dziewczynki. Kto wie? Megan nie zareagowała. Nawet gdyby cały obóz potrafił migać, i tak nie zrobiłoby to na niej większego wrażenia. Nie chciała jechać i koniec. — Poza tym — ciągnął tata — co to za atrakcja spędzić całe wakacje w towarzystwie psa, którego czuć rybą? Oczy Megan zrobiły się wielkie jak spodki. Tata wiedział, co się stało z kotlecikami! Zerknęła na mamę, która zdawała się zastanawiać nad słowami taty. Ale tata nie zdradził sekretu Megan. Spojrzał tylko znacząco i mrugnął do niej. — Może pójdziesz teraz do swojego pokoju 40 i przemyślisz to, co ci powiedzieliśmy? Możesz zapytać o radę swoich internetowych znajomych. Założę się, iż powiedzą ci, że wyjazd na obóz to najfajniejsza rzecz, jaka kiedykolwiek im się zdarzyła — zapewnił ją. Poszła więc na górę i zatrzasnęła drzwi sypialni. Włączyła komputer i ciężko opadła na krzesło. Była wściekła i nie wiedziała, co robić. Wyglądając za okno, pomyślała, że cały świat powinien złościć się razem z nią. Ale tylko delikatny wietrzyk poruszał jej zasłonami. Było mnóstwo rzeczy, które musiała przemyśleć. W żadnym wypadku nie może jechać na ten obóz. Musi się zastanowić, jak się od tego wykręcić. ROZDZIAŁ 6 Na lodach Za szybko literujesz, Megan. Dokąd musisz jechać? — spytała Cin-dy. Był jasny, letni dzień —jeden z tych, kiedy po prostu nie mogła usiedzieć w domu. Razem z Megan jechały na rolkach po chodniku, kierując się w stronę niewielkiego ciągu sklepików przy Golf Road. — Na obóz! — Megan złączyła palce obu dłoni w taki sposób, że utworzyły daszek przypominający namiot. Cindy nadal nic nie rozumiała. Megan westchnęła i przeliterowała: — N-A O-B-Ó-Z! — Na obóz? Zawsze marzyłam o tym, żeby pojechać na obóz — zawołała Cindy i przyspieszyła, żeby dogonić Megan. — Chyba jesteś walnięta! — obruszyła się Megan. Cindy pochyliła głowę i poruszając palcami, zastanawiała się, jak przeliterować swoją odpowiedź. Nie patrzyła przed siebie i dlatego nie zauważyła słupa telefonicznego, który nagle wyrósł przed nią na chodniku. BUM! Wpadła na niego z całym impetem! Zanim zdążyła się zorientować, leżała jak długa na ziemi. W oka mgnieniu Megan była przy niej. — Nic ci się nie stało? Cindy leżała na wznak, z wyciągniętymi nogami i ramionami odrzuconymi do tyłu. Kółka jednej rolki wciąż się obracały, wydając piskliwy dźwięk. Potrząsnęła głową. Nic jej nie było. Dobrze, że założyła kask. Chociaż rzecz jasna nie spodziewała się, że wpadnie na słup telefoniczny. Megan zachichotała. — Co cię tak śmieszy? — chciała wiedzieć Cindy. — Och, Cindy — przepraszam! Ale gdy tylko powiedziałam, że jesteś walnięta, ty naprawdę walnęłaś w słup! — śmiała się Megan. 42 Cindy zdjęła z głowy kask. Śmiech Megan był tak szczery i zaraźliwy, że sama też się uśmiechnęła. — No widzisz! Ciebie też to śmieszy — zauważyła Megan. — Ciężko jest jechać na rolkach i migać jednocześnie. Chodź, pójdziemy na lody do cukierni pani Kim! Z rolkami przerzuconymi przez ramię dziewczynki ruszyły w stronę cukierni, która znajdowała się na samym końcu rzędu sklepików przy Golf Road. Po drodze mijały kolejne witryny, a Megan przystawała i machała na dzień dobry każdemu sklepikarzowi. Wyglądało na to, że wszyscy ją tutaj znają. Cindy zastanawiała się, czy kiedykolwiek sama będzie równie łatwo nawiązywać przyjaźnie. Przy drzwiach do cukierni wisiał malutki dzwoneczek, który dzwonił, gdy ktoś wchodził do środka. Cindy spodobał się jego dźwięk. Przypominał dźwięk tych przy saniach świętego Mikołaja. Nagle zrobiło jej się przykro, bo zdała sobie sprawę, że Megan nigdy go nie usłyszy. Chociaż z drugiej strony, Megan nie sprawiała wrażenia poszkodowanej przez los. Potrafiła robić tyle rzeczy, których Cindy nie umiała, na przykład wspinać się po drzewach albo jeździć na rolkach do tyłu. Może Cindy wcale nie powinna czuć się winna. Kiedy znalazły się w środku, Cindy oniemiała na widok wyboru lodowych przysmaków — było ich tak wiele! Podczas gdy ona wahała się pomiędzy porcją „Czekoladowych Delicji" a „Miętową Niespodzianką", Megan śmiało podeszła do lady i zamówiła „Kolosa", pokazując palcem wiszące nad jej głową zdjęcie banana na ciepło z lodami. Cindy nie wierzyła własnym oczom. Porcja była ogromna — obok banana piętrzyła się prawdziwa góra lodów! — Dasz radę zjeść to wszystko? — zapytała z niedowierzaniem, patrząc, jak pani Kim zaczyna nakładać lody do pucharka. — Trzymaj — Megan podała jej plastikową łyżeczkę. — Pomożesz mi. Wystarczy dla nas obu! Poza tym ja funduję. Zostało mi trochę pieniędzy z tego, co dostałam na urodziny od babci Josie. Cindy wciąż nie mogła uwierzyć w to, co widziała. Jeszcze nigdy nie zjadła tak wielkiej porcji lodów przed obiadem. 43 — Zresztą to przeze mnie rozbiłaś sobie głowę — ciągnęła Megan. Na chodniku przed cukiernią stało kilka dużych parasoli, a pod nimi ustawiono stoliki. Cindy i Megan usiadły przy jednym z nich i czekały, aż pani Kim przyniesie im „Kolosa". — Założę się, że na obozie codziennie je się lody — odezwała się Cindy. — Chyba żartujesz! Lody na obozie? Jestem pewna, że na obiad jest ciągle wieprzowina z fasolą albo zimne hot dogi. A wieczorem piecze się przy ognisku ciągnące się, piankowe cukierki. — Skąd wiesz? — chciała wiedzieć Cindy. — Pytałam moich znajomych z czatu — wyjaśniła Megan. — Mówią, że na obozie zmuszają cię do spania w śpiworze pod gołym niebem, podczas gdy wszędzie wokół łażą robaki. A kiedy skończy się prowiant, trzeba jeść zupę z węża. — Megan zgięła dwa palce w taki sposób, że przypominały kły, przyłożyła dłoń do ust, a potem wysunęła naprzód, pokazując Cindy, jak w języku migowym powiedzieć „wąż". — Moim zdaniem po prostu z ciebie żartowali — oświadczyła Cindy. W tej samej chwili pani Kim przyniosła im „Kolosa". Wiszące nad ladą zdjęcie nie oddawało w pełni jego wielkości... Cindy nie widziała jeszcze, żeby tyle lodów mogło się zmieścić w jednym pucharku! — Macie to wszystko zjeść — powiedziała pani Kim tonem nauczycielki. Może jeśli coś zostawią, zatrzyma ich za karę w cukierni? To by dopiero była kara! — Proszę się nie martwić, na pewno zjemy — zapewniła ją Megan, zagłębiając łyżeczkę w olbrzymiej porcji. Cindy poszła w jej ślady. Po pewnym czasie zauważyła, że ulicą zmierza w ich stronę grupka dzieciaków. Było tam dwóch chłopców i dwie dziewczynki. Wyglądali na rówieśników Cindy i Megan. Cindy pomyślała, że pewnie będzie chodziła z nimi do jednej klasy. Śmiejąc się i żartując pomiędzy sobą, cała czwórka podeszła do ich stolika i stanęła za plecami Megan. Jedna z dziewczynek miała długie warkocze i bez przerwy bawiła się ich końcami. 44 — Co ja widzę, to chyba panna Megan — rzekła drwiąco. Megan zerknęła wtedy na Cindy i widząc wyraz jej twarzy, odwróciła się. — O, cześć, Charlotte — powiedziała. Cindy zauważyła, że Charlotte nie ma żadnych trudności ze zrozumieniem Megan. Musiały być w tej samej klasie, chociaż Megan nie wyglądała na zachwyconą jej widokiem. — Jak tam twoje świadectwo? — spytała Charlotte. — Ja mam same szóstki i piątki, więc mama dała mi pieniądze, żebym zaprosiła wszystkich na lody. Ale tobie chyba aż tak dobrze nie poszło? — Charlotte wykrzywiła się do reszty towarzystwa, a oni wy-buchnęli śmiechem. — Tyle wiesz, ile zjesz. Tak się składa, że mam same szóstki — odparła Megan, odwracając się plecami do Charlotte. Przelitero-wała Cindy słowo „snobka". Cindy prawie się zachłysnęła, ale zaraz zdała sobie sprawę, że Charlotte nie rozumie, co Megan właśnie powiedziała. Oto jedna z zalet posiadania tajnego języka. — Jak sobie chcesz — rzuciła Charlotte i ułożyła palce w literę G. Czyżby wyśmiewała się z głuchoty Megan i jej migania?... Tamci weszli do cukierni. Cindy zobaczyła, że poruszają palcami, tak jakby rozmawiali na migi. Teraz nie miała już żadnych wątpliwości, że śmieją się z Megan. To było okrutne. Cindy cieszyła się, że Megan tego nie widzi. — Co to za jedni? — zapytała, chcąc odwrócić uwagę Megan od jej okropnych znajomych. — Koledzy ze szkoły. Myślą, że są fantastyczni, ale nikt poza nimi tak nie uważa — odparła Megan. Przez chwilę dziewczynki jadły lody w milczeniu. — A wracając do obozu, nie rozumiem, dlaczego nie chcesz tam jechać — zaczęła Cindy. — Jesteś gorsza niż moja mama! — ofuknęła ją Megan. Cindy nie była przyzwyczajona do przebywania w towarzystwie osoby tak wybuchowej, jak Megan. Siedziała więc w milczeniu, bojąc się cokolwiek powiedzieć. 45 Megan zastanawiała się przez chwilę. —- Przecież... nikogo bym tam nie znała, a dzieciaki... Sama widziałaś, jak się ze mnie nabijają — powiedziała w końcu. Cindy zauważyła, że Megan powiedziała to bardzo cicho. Ciekawa była, czy przyjaciółka widziała, jak Charlotte i reszta ją przedrzeźniali. — Mogłabym pojechać z tobą — zaproponowała. — Aleja się nigdzie nie wybieram! — powtórzyła Megan. — Dopiero co powiedziałaś, że nikogo byś tam nie znała. Gdybym pojechała z tobą, znałabyś już jedną osobę — upierała się Cindy. Nabrała na łyżeczkę porcję lodów czekoladowych. Megan jadła truskawkowe. Cindy uważała, że wpadła na doskonały pomysł. — Dlaczego tak bardzo ci zależy, żeby pojechać na ten obóz? — spytała Megan, zbierając łyżeczką odrobinę bitej śmietany, która przelała się przez brzeg pucharka. — Nigdy nie byłam na obozie i myślę, że to może być naprawdę fajne. Nigdy dotąd nie wyjeżdżałam sama, zresztą z tego samego powodu, co ty. Bałam się, że nikogo nie będę znała. Ale skoro my dwie już się znamy, pomyślałam... Urwała, widząc Charlotte i jej paczkę, wychodzących z cukierni z rożkami lodów. Przeszli obok ich stolika, nie mówiąc Megan nawet „cześć". Cindy pomyślała, że są zwyczajnie niewychowani. Miała nadzieję, że nie będzie musiała siedzieć z żadnym z nich w ławce, kiedy zacznie się szkoła. Podjęła przerwaną rozmowę, próbując przekonać Megan: — Mogłybyśmy pływać, chodzić na wycieczki i grać w softball*. — I nie spać całą noc, śmiać się i opowiadać dowcipy! — Megan dała się ponieść emocjom. — Właśnie! Mogłybyśmy też zabrać ze sobą rolki i jeździć całymi dniami — ciągnęła Cindy. Chyba w końcu udało jej się przekonać Megan do swojego pomysłu. — Nie, to głupie — orzekła nagle Megan. No i co teraz? — pomyślała Cindy. * Softball — gra zespołowa podobna do baseballu, rozgrywana przez 2 drużyny po dziesięciu zawodników. :----- 46 ----- — Na pewno wszędzie tam są drzewa, więc ciągle byś na coś wpadała! — roześmiała się Megan i wyłuskała ostatnią wisienkę z „Kolosa". — Więc jednak pojedziesz? — spytała żywo Cindy. Może wreszcie zdołała przekonać przyjaciółkę. Megan zastanowiła się przez chwilę. — Przykro mi, ale raczej nie. I zanim Cindy zdążyła cokolwiek powiedzieć, Megan wzięła ze stolika pusty pucharek i odniosła go pani Kim. Cindy nie wiedziała, co robić. Naprawdę spodobał jej się pomysł wyjazdu na obóz. Była pewna, że bez trudu przekonałaby rodziców, żeby ją puścili. Wciąż powtarzali, że powinna się bardziej angażować w różne zajęcia, a to była wprost wymarzona okazja! Wiedziała jednak, że podobnie jak Megan, nigdy nie odważyłaby sję pojechać na obóz sama. Megan wyszła z cukierni, usiadła na ławce i zaczęła zakładać rolki. — Ścigamy się do domu! — krzyknęła i pomknęła jak strzała. — Oszukujesz! — zawołała Cindy, próbując ją dogonić. Postanowiła na razie nie poruszać tematu obozu, ale była zdecydowana wrócić do tej rozmowy. Była całkowicie pewna, że uda jej się namówić Megan na wyjazd. Może jej przyjaciółka potrzebuje po prostu trochę czasu do namysłu. ROZDZIAŁ 7 Sekret Megan Ze wszystkich dni tygodnia najbardziej lubię ten, kiedy na kolację jemy spaghetti — oświadczyła Megan. Razem z Cindy kroiły warzywa na sałatkę, podczas gdy Lainee mieszała gotujący się sos. Cały dom pachniał sosem do spaghetti. Megan pokazała Cindy, jak powiedzieć na migi „spaghetti". — Łączysz małe palce, a potem odsuwasz je od siebie, rysując w powietrzu małe fale. Jak falujące spaghetti. Cindy powtórzyła. — Świetnie! — wykrzyknęła Megan. Tego wieczoru uroczyście zawiadomiła Cindy, że będzie gościem honorowym na kolacji u Merrillów. Wysłała jej nawet kolejne fioletowe zaproszenie z tej okazji. — Dziewczynki, nakryjcie do stołu — poprosiła Lainee. Megan złapała stertę talerzy, noże i widelce, a Cindy podała serwetki. — Chodź ze mną — zakomenderowała i poprowadziła przyjaciółkę do jadalni. Kiedy zaczęły nakrywać do stołu, Megan zapytała: — Co się z tobą dzieje? Cindy westchnęła.— Denerwuję się, a jednocześnie strasznie się cieszę — powiedziała. — Cieszę się, że jem kolację u ciebie w domu. Nigdy dotąd nie byłam zaproszona na kolację sama, bez rodziców! — Ale z ciebie głuptas! — uśmiechnęła się Megan. — Czy przy tej kolacji wszyscy będą rozmawiać na migi? Nie wiem, czy nadążę z literowaniem, chociaż ćwiczyłam cały dzień, zanim tutaj przyszłam. Czasami, kiedy szybko migasz, zaczynam się gubić. 48 — Nic się nie martw — uspokoiła ją Megan. — Moja rodzina nie gryzie. Zadbała o to, żeby Cindy siedziała potem obok niej i ciągle zerkała, czy przyjaciółka nadąża za tempem rozmowy. — Megan powiedziała mi, że mama pokazała ci alfabet migowy, a teraz sama uczysz się pozostałych znaków. To prawda? — zapytała Lainee. Megan zauważyła, że Cindy jest zdenerwowana, i postanowiła jej pomóc. — Cindy świetnie miga. Pokaż im, Cindy — odezwała się z dumą. — C-I-N-D-Y — powiedziała Cindy, literując jednocześnie swoje imię. — A teraz pokaż im znaki oznaczające nasze imiona — zachęciła ją Megan. Cindy pokazała literę „C" i literę „M". Lainee i David byli pod wrażeniem. Matt był zbyt zajęty sięganiem po pieczywo czosnkowe, żeby w ogóle cokolwiek zauważyć. — Cindy jest moją przyjaciółką! — Megan przeliterowała słowo „przyjaciółka" tak wolno i wyraźnie, by Cindy ją zrozumiała. — Wspaniale! — wykrzyknęła Lainee. — Bardzo się cieszymy, że jesteś przyjaciółką Megan — dodała. Megan zauważyła, że po tych słowach Cindy zaczęła się szerzej uśmiechać. — I co, nie cieszysz się, że przyszłaś do nas na kolację? — za-migała do Cindy, kiedy pozostali członkowie rodziny nie patrzyli. Cindy przytaknęła. — Cindy, to może nauczysz Megan innych piosenek niż ten okropny Billy Joel — odezwał się zgryźliwie Matt. Nachylił się nad Ogryzkiem i zaczął śpiewać: — Kocham cię takim, jakim jesteś... — Matt, bądź miły! — ostrzegła go Megan, gotowa do kłótni. — Aleja faktycznie kocham Ogryzka, bo jest ładniejszy od ciebie — nucił dalej Matt. — Mamo! Każ mu przestać! — wrzasnęła Megan. Była wściekła na brata za to, że ośmieszał ją przy jej najlepszej przyjaciółce. Chciała, żeby z okazji wizyty Cindy wszystko było ----- 49 ------ idealnie, ale Matt oczywiście musiał zachowywać się jak idiota! Wiedziała jednak, jak może mu dopiec. — A ty masz dziewczynę! Ma na imię Lucy! O, Lucy, kiedy znowu cię zobaczę? — zanuciła, przedrzeźniając brata. — Tak? A skąd wiesz, że ona ma na imię Lucy? — zapytał podejrzliwie Matt. — Podsłuchiwałaś, jak rozmawiałem przez telefon, prawda? Obserwowałaś, co mówiłem? — Może tak, może nie — odparła Megan i głośno wciągnęła do ust nitkę spaghetti na znak, że uważa dyskusję za skończoną. — Oboje natychmiast się uciszcie — poleciła mama. Matt pokazał Megan język, a ona natychmiast zrobiła to samo. — Cindy, twoja mama mówiła mi, że nie możesz się doczekać wyjazdu na obóz — Lainee zwróciła się do dziewczynki. Megan przewróciła oczyma. No nie, znowu się zaczyna. — E, właściwie to się jeszcze nie zdecydowałam. Miałam nadzieję, że Megan też pojedzie — odparła Cindy nieśmiało. — Pojedzie na pewno, o to się nie martw — zadrwił Matt. — Nieprawda! — wrzasnęła Megan. — Musisz wybaczyć moim dzieciom, Cindy — odezwał się surowo David, posyłając Megan spojrzenie, które mówiło: „Dosyć tego". — Czasami zdarza im się zapominać o dobrych manierach... Był wściekły, Megan nie miała co do tego wątpliwości. Oboje z Mattem posłusznie zamilkli. — Dziewczynki, a ja mam dla was niespodziankę — Lainee uśmiechnęła się do Cindy i Megan. — Rozmawiałam przez tełefon z twoją mamą, Cindy. Zgodziła się, żebyś została u nas na noc. To będzie taka wprawka przed wyjazdem na obóz. Megan nie wierzyła własnym uszom. Miała ochotę zerwać się od stołu, wybiec z jadalni i ukryć w jakimś bezpiecznym miejscu, ale zbyt dobrze wiedziała, że wtedy tata naprawdę by się na nią rozgniewał. — Dziękuję, pani Merrill — zawołała Cindy. — Ale fajnie! — Palcami wskazującym i środkowym potarła nos, a następnie dotknęła nimi palców drugiej dłoni, lekko w nie stukając. Tak wyglądało słowo „fajnie" w języku migowym. Megan nie była jednak wcale przekonana, że to rzeczywiście fajny pomysł. 50 Po kolacji cała rodzina grała w monopol, robiąc wszystko, żeby Cindy poczuła się jak u siebie w domu. Megan była w szoku. Dlaczego nikt nigdy nie pyta mnie o zdanie? — zastanawiała się. Wcale nie miała ochoty grać w monopol. Od niechcenia rzucała kostkami, ale wszyscy byli tak zajęci zabawą, że nikt nie zwrócił na to uwagi. Miała ochotę wrzasnąć i pobiec do domku na drzewie, ale zamiast tego grzecznie siedziała przy stole i grała. Nie przestawała jednak martwić się, że tej nocy Cindy odkryje jej wstydliwy sekret. Kiedy zrobiło się późno, Lainee posłała Cindy składane łóżko i dała jej nawet piżamę Megan. Dziewczynki umyły zęby i przebrały się, i wskoczyły do łóżek. Lainee i David wsunęli potem głowy przez uchylone drzwi.__ Kazaliśmy wam zgasić światło i kłaść się spać, ale widzę, że w ogóle nas nie słuchacie — uśmiechnął się David. — Dobranoc, dziewczynki — powiedziała Lainee. — Śpijcie już. — Po czym zamknęli drzwi. — Ojej, pierwszy raz nocuję poza domem! Moi rodzice na pewno za mną tęsknią! — szepnęła Cindy, podekscytowana.__ Chyba powinni się do tego przyzwyczaić, jeśli mam jechać na obóz. Megan usiadła na swoim łóżku. Była bardzo zdenerwowana. — Co się dzieje? — spytała Cindy, patrząc na nią podejrzliwie. — Nic — odparła Megan. — Kłamczucha jesteś. — Wcale nie kłamię! — wrzasnęła Megan. — Już dobrze, tylko żartowałam — broniła się Cindy. — Nie chcę, żebyś tu nocowała — wyrzuciła z siebie Megan. Cindy siedziała w milczeniu. Megan czuła, że sprawiła przyjaciółce przykrość. Wszystko było nie tak. — Chcesz, żebym sobie poszła? — spytała w końcu Cindy. Megan zmarszczyła brwi. — Nie — odparła cicho. Widziała, że teraz Cindy już nic nie rozumie. Wstała i zaczęła przechadzać się nerwowo po pokoju. Drepcząc w tę i z powrotem, kopnięciem odrzucała na bok ubrania i zabawki, które znalazły się na jej drodze. Cindy siedziała w swoim 51 łóżku, z kołdrą podciągniętą pod brodę. Wyglądała, jakby bała się odezwać. — Jeżeli coś ci powiem, obiecasz, że nikomu, ale to nikomu nie powtórzysz? — zapytała Megan. — Obiecuję — odparła szybko Cindy. Megan wróciła do swojego łóżka. Przez chwilę zbierała myśli. — To dlatego boję się, że dzieciaki na obozie będą się ze mnie wyśmiewać. — Po tych słowach wyciągnęła spod poduszki sfatygowany fioletowy kocyk. Nie był aż tak jaskrawego koloru, jak pozostałe rzeczy w jej sypialni. Nagle Megan zdała sobie sprawę z tego, że jej skarb ma już swoje lata i był ze sto razy prany. Kocyk rzeczywiście był w opłakanym stanie. — Nie chcesz jechać na obóz z powodu koca? — spytała Cindy z niedowierzaniem. — To mój ulubiony kocyk — odparła Megan. Mówiąc to, nie mogła spojrzeć Cindy w oczy. — Mam go od zawsze. Nigdy bez niego nie zasypiam. — Aha. Wielkie rzeczy, ja śpię z pluszowym misiem — Cindy spróbowała pocieszyć Megan, ale bez powodzenia. Kocyk nie był jedynym sekretem Megan. — Kiedy śpię, muszę mieć go przy sobie. Ale to nie wszystko. Ja jeszcze... — Megan wolno wsunęła do ust kciuk. Początkowo wyglądało na to, że Cindy nie zrozumiała. Potem jej oczy zrobiły się okrągłe i ostrożnie skinęła głową. — Ciągle ssiesz kciuk? — wykrzyknęła. — Może jeszcze ogłosisz to całej okolicy? — Megan była przerażona. — Przepraszam — mruknęła Cindy. Megan znowu zerwała się z łóżka i zaczęła chodzić po pokoju. — Wiem, że jestem za duża na to, żeby spać z kocykiem i ssać kciuk, ale to silniejsze ode mnie — odezwała się w końcu. Wreszcie to powiedziała. To była jej najpilniej strzeżona tajemnica, ale wyjawienie jej Cindy sprawiło, że jakaś część Megan poczuła się lepiej. — Ja też ssałam kiedyś kciuk — przyznała się Cindy. - Jasne, kiedy byłaś mała — prychnęła Megan. ------- 52 — Robiłam to jeszcze całkiem niedawno. — Naprawdę? — Słysząc to, Megan poczuła pewną ulgę. — Naprawdę. — A jak udało ci się przestać? — chciała wiedzieć Megan. Była pewna, że jest jedyną dziewięciolatką na świecie, która wciąż jeszcze ssie w nocy kciuk. —■ Chyba po prostu postanowiłam sobie, że przestanę. — Cindy wzruszyła ramionami. Megan nie wiedziała, co odpowiedzieć, dała więc znak, żeby przyjaciółka mówiła dalej. — Ale to nie jest powód, żeby nie jechać na obóz. Nawet jeśli nadal to robisz, to... kto się o tym dowie? W nocy wszyscy śpią. Ja zabieram swojego misia, więc jeśli nawet weźmiesz ze sobą swój kocyk, nikt nie będzie się dziwił. — Może. — Megan wzruszyła ramionami. — To może być nasz sekret — zaproponowała Cindy. Megan zastanawiała się przez chwilę. — Może jeśli pojadę na obóz, będę musiała przestać... — Świetny pomysł — pochwaliła ją Cindy. — Założę się, że po czterech tygodniach spędzonych na obozie będziesz całkowicie wyleczona. — A mój brat przez cztery tygodnie będzie odpoczywał od Bil-b/ego Joela! Nagle Megan i Cindy spojrzały na siebie, myśląc o tym samym. — I nie będzie śmierdzącego Ogryzka! — powiedziały jednocześnie i zaczęły się głośno śmiać. — Mogłybyśmy się dobrze bawić razem, prawda? — odezwała się na koniec Cindy. — Jasne! Będzie... — W tym miejscu Megan zamilkła i zaczęła pokazywać coś Cindy na migi. Jej przyjaciółka spojrzała na nią pytająco. — Co to znaczy? — przerwała, powtarzając ruchy Megan i wystawiając przed siebie otwarte dłonie w taki sposób, jakby szykowała się do odbicia w siatkówce. — To znaczy fantastycznie, rewelacyjnie, wspaniale! — wykrzyknęła Megan. — Więc jednak pojedziesz? — upewniła się Cindy. 53 Megan zamyśliła się. Czy tylko jej się zdawało, czy też Cindy rzeczywiście wstrzymała oddech, czekając na jej decyzję? Wzięła do ręki postrzępiony, stary kocyk i wcisnęła go pod poduszkę. — Tak! — powiedziała. Rozmawiały jeszcze przez chwilę, po czym Cindy ziewnęła, zamknęła oczy i szybko zapadła w sen. Megan zaraz poszła w jej ślady. Przedtem jednak wyciągnęła spod poduszki mały, obszarpany rąbek fioletowego koca. Nie muszę tak od razu ze wszystkiego rezygnować, pomyślała, zasypiając. ROZDZIAŁ 8 Wakacyjne odliczanie Kiedy już Cindy i Megan oznajmiły rodzicom, że jadą razem na obóz, przygotowania nabrały tempa. Zanim się obejrzały, nadszedł ostatni dzień przed ich wyjazdem, a one chciały jeszcze zrobić zakupy w wielkim centrum handlowym, takim z setkami różnych sklepów i restauracji. Mama Megan zawiozła je tam samochodem. — Czuję się tutaj jak u siebie w domu — oznajmiła z dumą Megan, pokazując Cindy rzędy sklepowych wystaw. — Znam wszystkich, którzy tu pracują! Lainee przykazała dziewczynkom, żeby nie rozmawiały z nieznajomymi, i umówiła się z nimi za dwie godziny przed głównym wejściem. Cindy zobaczyła, że Megan zwija kopertę z pieniędzmi, którą dostała od mamy, i wsuwają za pasek szortów. To jej o czymś przypomniało. Szybko poklepała kieszeń, w której schowała pieniądze na zakupy. Na szczęście wciąż były na miejscu. — Jesteś pewna, że się nie zgubimy? — odezwała się do Megan, kiedy już ruszyły przed siebie. — Tyle tutaj sklepów! Sklepienie centrum handlowego górowało wysoko nad ich głowami. Trzy główne aleje rozchodziły się w trzech różnych kierunkach, a wzdłuż nich jak okiem sięgnąć ciągnęły się sklepy. Cindy nigdy jeszcze nie widziała czegoś równie wielkiego. — Wszystko będzie dobrze — odparła Megan. — Pochodzimy po sklepach, a jeśli w całym centrum nie znajdziemy nic ciekawego, to znam miejsce, gdzie na pewno kupimy coś na obóz. Cindy posłusznie poszła za nią. Przyjaciółka oprowadziła ją po wszystkich miejscach, gdzie bywała wcześniej z mamą. Kiedy znalazły się w wielkim salonie odzieżowym Tannebaum's, Cindy zauważyła, że zamiast letnich rzeczy, na wyprzedaży były tylko szkol- 55 ne ubrania. — Wygląda na to, że możemy za jednym zamachem kupić coś do szkoły — odezwała się. — Kto by teraz myślał o szkole? — obruszyła się Megan i pociągnęła ją za rękę w kierunku wyjścia. — Fakt —- zgodziła się z nią Cindy. Później będzie wystarczająco dużo czasu, żeby myśleć o szkole. W końcu, gdy Cindy zdawało się, że przeszły już wiele kilometrów, dziewczynki dotarły do wielkiego sklepu firmowego Po-welTs. Megan powiedziała, że Powell's to właśnie najlepsze miejsce dla kogoś, kto chce kupić letnie rzeczy na obóz. Cindy z niedowierzaniem patrzyła na niekończące się rzędy wieszaków i na ściśnięte na nich ubrania. Panujący tutaj bałagan przypominał ten w sypialni Megan, ale Cindy wolała jej tego nie mówić. — Od czego zaczniemy? Tyle tu różnych rzeczy — rzekła. W tym samym momencie Megan popędziła jak szalona w kierunku głównej kasy. — No, chodź! — zawołała przez ramię. Cindy pobiegła za nią. Zauważyła, że wszystkie ekspedientki machały i uśmiechały się do Megan, gdy je mijała. Zupełnie jak sprzedawcy na Golf Road. Całkiem niespodziewanie Cindy pomyślała, że przebywając w towarzystwie Megan, sama czuje się kimś odrobinę ważniejszym niż zwykle. — Tam jest Claire! — wykrzyknęła Megan, wskazując jedną z ekspedientek. Zanim do niej podeszły, Megan szarpnęła Cindy za rękaw, przyciągając ją do siebie. Następnie, marszcząc nos, przeli-terowała słowo „P-E-R-F-U-M-Y". Z początku Cindy nie miała pojęcia, o co przyjaciółce chodzi, ale gdy tylko zbliżyły się do Claire, zrozumiała wszystko. Claire była ładną kobietą, ale zdecydowanie zbyt obficie spryskiwała się perfumami. Cindy zobaczyła, że Megan znowu marszczy nos. Z trudem powstrzymała się, żeby nie wybuchnąć śmiechem. — Czego dzisiaj potrzebujesz, Megan? — spytała Claire. — Rzeczy na obóz! — krzyknęła Megan z podnieceniem. — Moja najlepsza przyjaciółka i ja jedziemy tam razem! — No proszę. Właśnie dostaliśmy nowy transport szortów w naprawdę fantastycznych kolorach. Jestem pewna, że wam się spodobają! — oświadczyła Claire. — Zresztą same zobaczcie. 56 Mówiąc to, Claire odwróciła się do dziewczynek plecami. — Co powiedziałaś? — spytała ją Megan. Zanim Claire zdążyła odpowiedzieć, Cindy zaczęła tłumaczyć Megan na migi słowa ekspedientki. Bardzo zależało jej na tym, by pomóc swojej najlepszej przyjaciółce. — Powiedziała, że mają szorty w super kolorach. — Była dumna, że umie tak szybko posługiwać się językiem migowym. Jednak Megan nachmurzyła się. — Wcale cię nie prosiłam o pomoc, Cindy — powiedziała ze złością. — Ale przecież powiedziałaś, że nie dosłyszałaś, co Claire do nas... — Zanim skończyła, Megan przerwała jej w pół słowa. — To nie znaczy, że masz się zaraz wtrącać! Megan powiedziała to bardzo głośno, po czym odwróciła się do Cindy plecami. Cindy widziała, że Claire ze wszystkich sił stara się nie zwracać na nie uwagi. Wiedziała także, że ekspedientka słyszała każde słowo, ponieważ Megan prawie krzyczała. Poczuła, że czerwieni się ze wstydu. Claire zaprowadziła dziewczynki do wieszaka z szortami, w następnym przejściu, po czym przeprosiła je, mówiąc, że musi zająć się innymi klientami. Jednak zanim odeszła, powiedziała Megan, że może ją w każdej chwili zawołać, jeśli tylko będzie miała jakieś pytania. I rzekła to bardzo głośno, przesadnie szeroko otwierając usta. — Megan, popatrz na te fioletowe szorty! Rewelacja, co? — odezwała się Cindy, zdejmując z wieszaka parę szortów z nieco dłuższymi nogawkami i przykładając je w pasie, żeby sprawdzić, czy będą pasowały. Miała nadzieję, że na widok fioletowych spodenek Megan się rozchmurzy, ale przyjaciółka nawet na nią nie spojrzała. Może naprawdę się obraziła? Może nie wszystko da się wyrazić językiem migowym. — Megan? Nie podobają ci się te szorty? — Nie wiem — mruknęła Megan. Machinalnie przesuwała rzeczy na wieszaku, nie patrząc na nie. — No dobra. Powiedz mi, o co chodzi. — O nic. Wszystko w porządku. — Megan coraz szybciej przeglądała ubrania. 57 — Nie zachowujesz się tak, jakby wszystko było w porządku. — Bardzo cię przepraszam — powiedziała Megan obrażonym tonem — ale potrafię radzić sobie sama. — Przecież nie zrozumiałaś, co Claire do nas powiedziała. Chciałam ci tylko pomóc! — zawołała Cindy. Megan pokręciła głową i wróciła do oglądania szortów. Cindy nie rozumiała, czym wobec niej zawiniła. Nagle zakupy przestały jej sprawiać przyjemność. Obeszła Megan dookoła i stanęła tuż przed nią, żeby przyjaciółka mogła ją widzieć. — Przepraszam — powiedziała na migi. — Ja tylko próbowałam ci pomóc. — Nie miała nawet ochoty spojrzeć Megan w oczy. — Chyba jesteś trochę niesprawiedliwa. — Nie przyszło jej to łatwo, ale czuła, że po prostu musi to powiedzieć. Zerknęła na wiszący na ścianie zegar. Do spotkania z Lainee zostało im już tylko dziesięć minut, a one jeszcze nic nie kupiły! — Zobacz, która godzina! — Szarpnęła Megan, wskazując jej zegar. Megan podążyła spojrzeniem za jej wyciągniętą ręką, błyskawicznie ściągnęła z wieszaka kilka par szortów i rzuciła je zaskoczonej Cindy. — Pospiesz się! Mama się wścieknie, jeśli zobaczy, że przez tyle czasu nie kupiłyśmy nic na obóz! Nie patrząc, co właściwie kupują, Cindy podeszła do kasy, gdzie Claire obsługiwała innych klientów. Zapłaciła za szorty, po czym obie z Megan pędem wybiegły ze sklepu. Kiedy dotarły do głównego wejścia do centrum, Lainee już tam czekała, zerkając niecierpliwie na zegarek. — Macie jeszcze tyle do zrobienia przed wyjazdem — strofowała je, gdy szybkim krokiem szły do samochodu. Kiedy Lainee wycofywała wóz, Cindy zapięła pasy. Zauważyła, że Megan w milczeniu robi to samo, postanowiła więc także się nie odzywać. — Cindy, podobało ci się w PowelFs? — spytała Lainee. — Tak... — odparła Cindy. — Ale to centrum handlowe jest strasznie wielkie. — No cóż, z Megan w roli przewodnika na pewno się nie zgubisz. 58 Cindy zauważyła, że Megan patrzy na usta mamy, odbijające się we wstecznym lusterku — w ten sposób porozumiewały się, gdy Megan siedziała na tylnym siedzeniu. Przyjaciółka odwróciła twarz do szyby, więc Cindy zrobiła to samo. Na kolejnym czerwonym świetle Lainee odwróciła się i zapytała, posługując się jednocześnie językiem migowym: — Wszystko w porządku, dziewczynki? — Tak, w porządku — odparła Megan, przewracając oczyma. Ale nic nie było w porządku. Przez całą powrotną drogę Cindy i Megan nie odzywały się do siebie ani do siebie nie migały. ROZDZIAŁ 9 Kto miał rację? Widzę, że ktoś tutaj jest zbyt podekscytowany wyjazdem, żeby spać — zauważyła Lainee. Weszła właśnie do sypialni Megan, by obudzić córkę, i zobaczyła, że ta zdążyła się już ubrać i siedzi na spakowanej torbie, gotowa do wyjścia. — Może kiedy cię nie będzie, spróbuję posprzątać w tym chlewiku — dodała, podchodząc do okna i otwierając je szeroko. Megan po raz ostatni sprawdziła swój bagaż. Miała nadzieję, że o niczym nie zapomniała. — Cieszysz się, że jedziesz na obóz, prawda? — spytała Lainee, siadając na łóżku obok Megan. Dziewczynka spojrzała na nią. — Nie spóźnimy się? — Na pewno nie — odparła Lainee, wskazując na wielki fioletowy zegar wiszący na ścianie sypialni. Wskazywał godzinę siódmą. — Mamy jeszcze godzinę. Megan nie odpowiedziała. Siedziała, w milczeniu bawiąc się bransoletką na swoim nadgarstku. Była to plecionka z cienkich, kolorowych sznureczków, którą sama zrobiła. Nagle westchnęła. — No dobrze, powiedz mi, o co chodzi — odezwała się Lainee. — Od kiedy wróciłaś wczoraj z zakupów w centrum handlowym, wciąż chodzisz osowiała. Myślałam, że będziesz się bardziej cieszyć na wspólny wyjazd z Cindy. — Ona ciągle się wtrąca i chce wszystko za mnie robić — wy-buchnęła Megan. Podniosła się z łóżka, podeszła do biurka i zaczęła przebierać w długopisach i ołówkach, szukając tych, które mogłaby zabrać ze sobą. — Skoro już muszę jechać na ten głupi obóz, to wolałabym jechać sama. — Wcale tak nie myślisz — zaprotestowała Lainee. 60 — A właśnie, że tak. — Megan podeszła do spakowanej torby z pękiem długopisów i ołówków w dłoni. Lainee poklepała miejsce obok siebie na łóżku. Megan usiadła. — Nie ma nic złego w tym, że ktoś chce ci pomóc — powiedziała mama. — Ale z drugiej strony ten, komu pomagamy, powinien chcieć lub potrzebować tej pomocy, prawda? — To jak mam jej wytłumaczyć, że nie chcę, żeby mi pomagała? Powiedziałam jej to wczoraj, a ona się obraziła. Uważa, że byłam wobec niej niesprawiedliwa. — Pamiętasz, jak w ubiegłym tygodniu zobaczyłyśmy panią Hammer z naszej ulicy, która nie mogła wjechać wózkiem inwalidzkim na podjazd? Pamiętasz, co wtedy zrobiłam? — Pomogłaś jej... — A pamiętasz, co wcześniej zrobiłam? Megan zastanowiła się, ale nie mogła sobie przypomnieć. — Zapytałam, czy potrzebuje pomocy. — Ale Cindy nigdy nie pyta, czy potrzebuję pomocy. Po prostu od razu się wtrąca! — zawołała Megan. — A zatem musisz jej grzecznie powiedzieć, że poprosisz ją o pomoc, jeśli będziesz jej potrzebowała — odparła Lainee. — Przecież ona tylko stara się być dla ciebie miła. Czyżby mama miała rację? Zawsze wiedziała, co powiedzieć. Może jednak ma rację. — To znaczy, że to ja powinnam jej pomóc? — upewniła się. — Myślę, że znasz odpowiedź na to pytanie — uśmiechnęła się do niej Lainee. Megan myślała przez chwilę, po czym mocno uściskała mamę. W tym momencie do pokoju wszedł David. — A to co? O mnie zapomniałyście, tak? — Och, tato! — Megan podbiegła i przytuliła się do niego. — Strasznie będę za wami tęsknić. W progu sypialni pojawił się Matt, przecierając zaspane oczy; rozczochrane włosy sterczały mu na wszystkie strony. Widać było, że dopiero się obudził. — Moglibyście tak nie hałasować? Może o tym zapomnieliście, ale są wakacje — powiedział, ziewając. 61 — A może byś się tak ładnie pożegnał ze swoją siostrą? Dzisiaj po raz pierwszy wyjeżdża sama — odezwał się David. — Jakbym nie słyszał o tym milion razy dziennie — westchnął Matt. — Cześć, siostra. Baw się dobrze na obozie. — Rzucił w stronę Megan niewielką torebkę z brązowego papieru. Megan złapała ją i zajrzała do środka. Wewnątrz pełno było gumy do żucia we wszystkich możliwych smakach! W całym zamieszaniu wywołanym pakowaniem Megan zapomniała o najważniejszej rzeczy — o gumie do żucia! — I nie wracaj za szybko z powrotem! — rzucił Matt, wychodząc z sypialni. Lainee uśmiechnęła się i zerknęła na zegar. — No, to skoro jesteś już gotowa do wyjścia, myślę, że możemy ruszać w drogę. David pomógł znieść bagaże Megan na dół do samochodu. Megan podniosła plecak i po raz ostatni rozejrzała się po pokoju. Za stanawiała się, jakiego koloru będzie ich domek na obozie. Nagle spostrzegła go... Jej fioletowy kocyk. Niewiele brakowało, żeby o nim zapomniała! Podbiegła do łóżka, zwinęła go w kulę i wepchnęła na dno plecaka. Nikt nie powinien go tam zauważyć. Teraz mogła jechać na obóz. Wyszła przed dom i otworzyła drzwi samochodu. Na tylnym siedzeniu zdążył już rozsiąść się Ogryzek. — Mamo! Czy Ogryzek musi z nami jechać? Cały samochód będzie śmierdział! —jęknęła. Ale naprawdę wcale tak nie myślała. Była nawet zadowolona, że Ogryzek z nimi jedzie. Chociaż brzydko pachniało mu z pyska, Megan wiedziała, że będzie za nim tęsknić. Kiedy mama nie patrzyła, ukradkiem uściskała psa. — Kto będzie ci podsuwał łakocie, kiedy mnie nie będzie, co, Ogryzku? — mówiła do niego na migi. Gdy samochód zatrzymał się na parkingu przed budynkiem YMCA*, dziewczynka zobaczyła tłum rodziców z dziećmi. Pomyślała, że wygląda to jak pierwszy dzień roku szkolnego, z tą różnicą, że wszystkie dzieciaki miały na sobie krótkie spodenki i T-shir- * YMCA (Young Men's Christian Association) — Organizacja propagująca różne działania zbiorowe (sportowe) w duchu obywatelskim. :----- 62 ------ ty, a w rękach trzymały walizki i torby podróżne. Nagle serce zaczęło jej bić jak oszalałe. — Wzięłaś zapas baterii do aparatu słuchowego? — spytała Lainee, pomagając Megan wyciągnąć torbę z samochodu. — Mamo, jestem już wystarczająco duża, żeby pamiętać o takich rzeczach — obruszyła się Megan. Ze wszystkich sił starała się nie wyglądać na przestraszoną. — Tylko sprawdzam... — uśmiechnęła się Lainee. Megan ukradkiem poklepała bok plecaka, chcąc się upewnić, że baterie rzeczywiście są na miejscu. W tej samej chwili podeszła do nich Cindy ze swoimi rodzicami. — Cześć — odezwała się pierwsza Megan. — Cześć — odparła Cindy. Megan zauważyła, że Cindy unika jej spojrzenia. — No cóż, dziewczynki, wygląda na to, że jesteście gotowe do wyjazdu — powiedziała Lainee. Schyliła się, przytuliła Megan i nagle zaczęła płakać. — Mamo... —jęknęła Megan, czując coraz silniejszy uścisk. Jak gdyby na jakiś ukryty znak, mama Cindy także schyliła się i z całej siły przytuliła córkę. A potem też zaczęła płakać. — Ach, te matki — powiedziała Megan na migi do Cindy. — Właśnie — odpowiedziała jej w ten sam sposób przyjaciółka i niepewnie się uśmiechnęła. Wtedy Megan przewróciła oczyma i wzruszyła ramionami. Cindy zrobiła to samo — zupełnie, jakby jedna była bliźniaczym odbiciem drugiej. — Do zobaczenia za miesiąc! — odezwał się tata Cindy. — A teraz lepiej już wsiadajcie. Dziewczynki wspięły się po stopniach do autokaru. Pozostałe dzieci były już w środku i wesoło ze sobą gawędziły. Z tyłu były dwa wolne miejsca, więc przecisnęły się w ich stronę i usiadły. Megan odwróciła się do okna i popatrzyła na gromadkę machających rodziców. Po kilku minutach zdecydowała się zrobić pierwszy krok. — Ojej, zupełnie zapomniałam, że mam coś dla ciebie — powiedzia- ------ 63 ----- ła, sięgając do plecaka. — Proszę! — Podała Cindy kolorową sznurkową bransoletkę, identyczną jak ta, którą sama nosiła. — To dla ciebie. — A co to jest? — spytała Cindy. Megan chwyciła przyjaciółkę za rękę i zawiązała bransoletkę wokół jej przegubu. Pasowała jak ulał. — Nie wiesz? To na znak naszej przyjaźni. Zapomniałaś, że jesteś moją najlepszą przyjaciółką? — powiedziała, zawiązując ostatni supełek. — Naprawdę? — ucieszyła się Cindy. Megan patrzyła, jak obraca bransoletkę wokół przegubu ręki. — Jest piękna — powiedziała w końcu Cindy i uśmiechnęła się szeroko. — Najlepsze przyjaciółki, na zawsze! — oświadczyła Megan. Trąciła Cindy łokciem i wskazała jej okno. Po raz ostatni poma-, chały rodzicom. Ich mamy wycierały zapłakane oczy i dmuchały w chusteczki. Wyglądało na to, że pozostałe mamy też płaczą. Megan odwróciła się do Cindy, udając, że pochlipuje. Cindy poszła w jej ślady i za chwilę obie wybuchnęły śmiechem. — To będzie najwspanialszy wyjazd pod słońcem! — zawołała Megan. — Najlepsze przyjaciółki? — spytała Cindy na migi i pogładziła swoją nową bransoletkę. — Na zawsze! — odpowiedziała Megan i przeliterowała: — NPNZ! Autokar wytoczył się z parkingu i wyjechał na autostradę. ROZDZIAŁ 10 Witajcie w Ozanam! Wszyscy na zewnątrz! — zawołała Ruthie, ich nowa opiekunka. W ręce trzymała listę z nazwiskami. Cindy i Megan zebrały swoje rzeczy i czekały na wyjście z autokaru. Nareszcie były na miejscu. Wydawało im się, że ta pięciogodzinna podróż nigdy się nie skończy. Cindy zasnęła zaledwie na godzinę po wyjeździe z miasta. Ale wtedy ktoś nagle zawołał: — Patrzcie, krowy! Na te słowa Cindy przebudziła się gwałtownie, budząc przy okazji Megan, która spała z głową opartą na jej ramieniu. — Jak się pokazuje na migi „krowa"? — zapytała Cindy. Megan przyłożyła kciuki do skroni i wystawiła na zewnątrz małe palce, a następnie zaczęła nimi poruszać w przód i w tył, tak jak krowa, która bodzie rogami. Ten gest był dla Cindy oczywisty. — Mam nadzieję, że dają czekoladowe mleko! — zawołała jakaś dziewczynka. Cały autokar wybuchnął śmiechem. Musieli być już dość daleko od domu. Prawdę mówiąc, nigdzie wokół nie było widać żadnych domów. Tylko góry i las. Autokar jechał krętą, dwupasmową drogą. Cindy nie mogła się nacieszyć widokiem tylu drzew. Megan wyciągnęła rękę i opuściła w dół szybę. Wkrótce reszta dzieci poszła w jej ślady. W końcu ktoś z przodu autokaru krzyknął głośno: — Jesteśmy na miejscu! — Wszyscy wyprostowali się i wyciągając szyje, próbowali dostrzec to, co znajdowało się przed nimi. — Jeszcze jedna krowa? — spytała przyjaciółkę Megan. — Nie — odparła Cindy. — To już obóz! — Nareszcie! — westchnęła Megan. 65 Droga do obozu wiodła przez bramę, zbudowaną z drewnianych bali. Tuż obok niej stał maszt z powiewającą na wietrze amerykańską flagą. Z boku wisiała tablica, a na niej dużymi, staroświeckimi literami napisane było OBÓZ OZANAM. Pod spodem druga tablica informowała: NAJSŁYNNIEJSZY LETNI OBÓZ DLA DZIECI W AMERYCE. Przed bramą stało już kilka autokarów, które także dopiero przyjechały. Dzieci z tych autokarów kręciły się już po parkingu. W dole Cindy zobaczyła przejrzyście błękitne jezioro. Jego spokojną taflę przecinało kilka żaglówek. Cindy głęboko wciągnęła powietrze, które słodko pachniało. Była tutaj, naprawdę tutaj była! — Wysiadać po kolei! I w szeregu zbiórka! — zakomenderowała Ruthie, wskakując do autokaru. Właściwie nie był to prawdziwy rozkaz, tylko wesołe, energiczne powitanie. Ruthie była wysoką, szczupłą osiemnastolatką z długimi, ciemnymi włosami związanymi w koński ogon i piwnymi oczyma. A jakie miała zęby! Cindy z zachwytem wpatrywała się w te ich dwa olśniewająco białe rzędy. Nigdy u nikogo nie widziała równie białych zębów, z wyjątkiem aktorów w telewizji. Kiedy o tym myślała, Megan zamigała do niej: — Ale zęby, co? — Basso, Dyas, Tannebaum! — Ruthie wywoływała kolejno nazwiska. Każdy, kto wysiadał z autokaru, dostawał od niej identyfikator, który trzeba było przypiąć do koszulki. Cindy trąciła Megan łokciem i na migi przeliterowała nazwisko „Tannebaum". Była ciekawa, czy dziewczynka, która właśnie podniosła rękę, była w jakiś sposób spokrewniona z właścicielami sklepu, który widziały w centrum handlowym. — Calicchio! — Jestem! — zawołała Cindy. Podniosła się i ruszyła w stronę wyjścia. — Woodman, Merrill! — wołała dalej Ruthie. — Merrill? Gdzie jest Merrill? Megan była zajęta patrzeniem przez okno na żaglówki i wysiadające z innych autokarów dzieci. — Merrill? — wrzasnęła jeszcze raz Ruthie. 66 Cindy nie wiedziała, co powinna zrobić. Chciała pomóc Megan, a jednocześnie pamiętała, co przyjaciółka powiedziała jej na temat pomagania innym bez pytania ich o zgodę. Nie chciała jednak, żeby Ruthie krzyczała na Megan. — Ona siedzi tam z tyłu — odważyła się wreszcie odezwać. — Nie słyszy. — Wiedziała, że Megan na nią nie patrzy, pomyślała więc, że może ten jeden raz jej się upiecze. Ruthie zbliżyła się do Megan. — Ty jesteś Megan Merrill? — zapytała. Megan zrozumiała każde jej słowo i przytaknęła. — Witamy na obozie — powiedziała Ruthie, pokazując jednocześnie to samo w języku migowym. Cindy aż otworzyła usta ze zdumienia. — Twoi rodzice dzwonili i uprzedzili nas, że przyjedziesz. Zostałam wyznaczona na twoją opiekunkę. — Potrafisz migać? — spytała Megan. — Moja siostra też nie słyszy, ale ponieważ jest w college^ w Waszyngtonie, rzadko mam okazję rozmawiać na migi — wyjaśniła Ruthie. — Mam nadzieję, że pomożesz mi odświeżyć nieco moje umiejętności. — Wyciągnęła do Megan otwartą dłoń. — Umowa stoi? — Stoi! — odparła Megan. Wysiadły z autokaru, a Cindy podążyła za nimi. — Może jednak nie będzie tutaj tak źle — szepnęła Megan do Cindy. Ciekawe, jakie jeszcze niespodzianki czekają je na obozie? ROZDZIAŁ 11 Niech żyje Różowy Domek! Ruthie poprowadziła Megan, Cindy i pozostałe dzieci leśną ścieżką, wiodącą do drewnianych domków. Powietrze pełne było nowych zapachów. Pachniały leżące na ziemi kawałki cedrowej kory; pachniała bryza znad jeziora; pachniały sosny. Zmysł węchu Megan pracował na pełnych obrotach! Na terenie obozu rozrzuconych było kilkanaście drewnianych domków. W każdym z nich rozpakowywała się już jakaś grupa obozowiczów. — Megan, Cindy, to będzie wasz dom przez najbliższe trzy tygodnie — powiedziała Ruthie. — Pospieszcie się z rozpakowywaniem. — Po tych słowach odeszła, prowadząc za sobą resztę dzieciaków. Ciężko stąpając, dziewczynki wniosły bagaże po schodach. Po prawej stronie drzwi wisiała tabliczka z napisem: RÓŻOWY DOMEK. — Dobrze, że nie fioletowy — zażartowała Cindy. W środku znajdowały się cztery piętrowe łóżka. Megan pomyślała, że ich domek pachnie troszeczkę jak strych u niej domu — stęchlizną. Na większości łóżek zauważyła rozłożone śpiwory i plecaki. Ostatnie wolne miejsca były tuż przy drzwiach. — Bierzemy to tutaj — oznajmiła, wrzucając plecak na górne łóżko. — Ja zajmę górę, a ty będziesz spała na dole. — Przyszło jej do głowy, że może Cindy wolałaby spać na górze, ale ponieważ przyjaciółka nie protestowała, zaczęła rozkładać swoje rzeczy. Nagle poczuła, że drewniana podłoga domku zatrzęsła się. Odwróciła się i zobaczyła gromadkę dziewczynek, wchodzących gęsiego do domku. Wszystkie gadały jak najęte. Megan próbowała 68 odczytać ich identyfikatory, ale nie było to łatwe, gdyż dziewczynki nieustannie się kręciły. Trudno było również zorientować się, o czym rozmawiają, bo wszystkie zdawały się mówić jednocześnie. W końcu skupiła uwagę na jednej z nich — tej, która przed chwilą zapytała, dlaczego właściwie ich domek ma być „różowy". Wreszcie dziewczynki usadowiły się na swoich łóżkach. Teraz łatwiej było czytać z ruchu ich warg. — Myślę, że to niesprawiedliwe — odezwała się dziewczynka, na której identyfikatorze widniało imię Arielle. Opadła na łóżko, a koraliki w jej ciasno splecionych warkoczykach zabrzęczały. Ciekawe, czyją to nie bolało? — To chyba lepsze, niż domek niebieski jak śpioszki niemowlaka! — odparła dziewczynka o imieniu Rachel. Megan zauważyła, że spod jej czapeczki baseballowej wysuwają się rude włosy. Gdy mówiła, przez cały czas odbijała o podłogę piłkę do koszykówki. Na zębach miała aparat ortodontyczny, więc Megan musiała poprosić Cindy o powtórzenie jej słów ich nowej koleżanki. Aparaty ortodontyczne były zmorą wszystkich czytających z ruchu warg. — Ziemia do Różowych Panienek, Ziemia do Różowych Panienek... Odezwijcie się! — zawołała Barb. Miała jasne, kręcone włosy, ładne kolczyki i pomalowane paznokcie. Megan nie widziała jeszcze dziewczynki w tym wieku z pomalowanymi paznokciami. Z jakiegoś powodu Barb, mówiąc, poruszała głową w górę i w dół. Od patrzenia na nią Megan aż zakręciło się w głowie. — Różowy to, wiecie, kolor dla dziewczynek, a niebieski jest, wiecie, dla chłopaków! — dodała Barb. Stojąca obok Barb niska dziewczynka o imieniu Wendy przez cały czas robiła balony z gumy do żucia. Plask! Nie odzywała się ani słowem. Megan była ciekawa, jakiego smaku jest jej guma. W końcu dziewczynka z wypisanym na identyfikatorze imieniem Jessie oznajmiła: — Moim zdaniem różowy to strasznie smutny kolor. — Pozostałe dziewczynki zachichotały. Jessie cała była ubrana na czarno: miała czarne szorty, czarny T-shirt, czarne tenisówki i skarpetki; nawet oprawki jej okularów były czarne. Skoro różowy jest smutnym kolorem, pomyślała Megan, to co dopiero można powiedzieć o czarnym? 69 Nagle wszystkie oczy zwróciły się na Megan i Cindy, które zaczęły się rozpakowywać. Megan była bardzo wrażliwa na punkcie tego, czy ktoś się na nią patrzy, a w tej chwili tym dotkliwiej czuła na sobie ciekawe spojrzenia. — Co za towarzystwo! — powiedziała na migi do Cindy. Cindy przytaknęła w milczeniu, nie przerywając rozpakowywać rzeczy. Megan przypomniała sobie słowa mamy, która powiedziała, że cała przyjemność z przebywania na obozie polega właśnie na dzieleniu domku z zupełnie obcymi dziećmi, z którymi się w końcu zaprzyjaźniamy, bez względu na to, jak bardzo by się wydawały dziwaczne na początku. Rachel odbiła piłkę w stronę Cindy i Megan. — Hej, a wy co powiecie? — odezwała się pomiędzy uderzeniami. — Nic — odparła szybko Megan. — Jestem Megan, a to jest Cindy. Cindy niechętnie pomachała. Arielle podeszła i stanęła za plecami Rachel, pytając: — To ona jest ta głucha? — Nie, to ja — sprostowała Megan. — Ale potrafię czytać z ruchu warg. Arielle poczerwieniała. Megan wyciągnęła do niej rękę. — Mam cię! Arielle roześmiała się. Pozostałe dziewczynki zbliżyły się do nich, żeby się przywitać. Znowu zaczęły mówić wszystkie na raz. Dla Megan było tego stanowczo za wiele. Zerknęła na Cindy, która wyglądała na równie skołowaną jak ona. — Więc wy dwie jesteście, no wiecie, przyjaciółkami i tak dalej? — chciała wiedzieć Barb. — NPNZ. Najlepsze przyjaciółki, na zawsze — odparła Megan, po czym przeliterowała to samo na migi. — Znasz język migowy? — odezwała się Rachel. — Widziałam kiedyś coś takiego w telewizji. To było naprawdę super. Megan powoli przyzwyczajała się do widoku aparatu na jej zębach. — To niezła zabawa — odpowiedziała Cindy, migając. 70 — Gracie w kosza? Będziemy potrzebowały kogoś do obrony — rzuciła Rachel, mierząc wzrokiem Cindy i Megan. Barb zaraz się wtrąciła: — Słuchajcie no, chyba nie tylko ja jestem ciekawa, czy są tu jacyś, no wiecie, fajni chłopcy...? Rachel zaczęła biegać po domku, kozłując piłkę. W efekcie Megan rozumiała zaledwie co drugie jej słowo. — Chłopcy... Chłopcy są beznadziejni. Tylko by siedzieli w domu... i... bili się albo grali w głupie gry komputerowe... Założę się, że pokonałabym każdego chłopaka w... rzutach indywidualnych. Chociaż nie wszystko udało jej się wychwycić, Megan nie miała wątpliwości, o czym mówiła Rachel; wystarczyło spojrzeć na wyraz jej twarzy i na to, co robiła. — Głodna jestem, wiecie? — odezwała się Wendy. — Czy nie powinni nas tu karmić, kiedy zgłodniejemy? Jessie przewróciła oczyma. — To będzie bardzo długie lato. Dziewczynki dalej ze sobą rozmawiały. Megan pomyślała, że lubi je bardziej niż swoje koleżanki z klasy. Wyglądało na to, że przypadły do gustu nawet nieśmiałej zazwyczaj Cindy. Nagle Megan wzdrygnęła się, słysząc wysoki, świdrujący dźwięk. — Co się dzieje? — zawołała. Dziwny dźwięk ranił jej uszy. Pozostałe dziewczynki wybuchnęły śmiechem. — To gwizdek — wyjaśniła Cindy. Czyżby ona też się z niej śmiała? Za chwilę w drzwiach domku pojawiła się głowa Ruthie. — Nie słyszałyście gwizdka na kolację? — spytała, po czym, zauważając Megan, powtórzyła to samo na migi i dodała: — Nie mówiłam o tobie, Megan. Wiem, że ty nie mogłaś go słyszeć. Megan spojrzała na Ruthie i przyszedł jej do głowy znakomity pomysł. Odegra się na Cindy za to, że się z niej śmiała. — To prawda, nic nie słyszałam — odparła niewinnie. Złapała Cindy za rękę i przyciągnęła do siebie. — Chyba Cindy będzie musiała być moimi uszami tutaj, na obozie. Wszędzie będzie ze mną chodzić i powie mi o każdym gwizdku na posiłek. — Myślałam, że trochę słyszysz... — zaprotestowała Cindy. Megan dała jej lekkiego kuksańca w bok. — Cindy myśli, że trochę słyszę, ale to nieprawda — powiedziała. — Jeśli będziesz 71 czegoś ode mnie chciała albo będę ci do czegoś potrzebna, poszukaj najpierw Cindy, a ona na pewno mnie znajdzie! — Megan ze wszystkich sił starała się nie spalić dowcipu. — Nie ma sprawy — obiecała Ruthie. — Na tym właśnie polega życie na obozie. Najważniejsze, to umieć ze sobą współpracować. Megan była z siebie bardzo zadowolona. Teraz cała odpowiedzialność związana z nasłuchiwaniem spadnie na Cindy, podczas gdy ona sama będzie mogła udawać głuchą. W ten sposób wykręci się od różnych nieprzyjemnych obowiązków. — Sądząc po tym, co tutaj widzę, przydałaby się wam lekcja zespołowego sprzątania — zauważyła Ruthie, rozglądając się po domku. — Gada zupełnie jak moja mama — poskarżyła się na migi Megan. — Twoja mama ma rację — odpowiedziała w ten sam sposób Ruthie. Już po raz drugi Megan zapomniała, że ich opiekunka zna język migowy. Jedynym łóżkiem, na którym panował wzorowy porządek, było to, którego nikt jeszcze nie zajął. Ruthie wyjaśniła im, że dziewczynka, która będzie na nim spała, przyjedzie dopiero wieczorem, po kolacji. — Ponieważ Megan ma prawdopodobnie najlepszy wzrok z was wszystkich, będzie odpowiedzialna za utrzymanie domku w porządku i czystości — zadecydowała Ruthie. — Zgadzasz się, Megan? To nie miało być tak. Jej żart obrócił się przeciwko niej. Teraz będzie miała więcej pracy niż pozostałe dziewczynki. — A skoro już mowa o obowiązkach — ciągnęła Ruthie, mówiąc i migając jednocześnie — każdy domek musi przygotować swoją piosenkę, którą będzie śpiewał codziennie przed śniadaniem. Waszym zadaniem na najbliższy weekend jest przygotować wasz obozowy hymn. Odśpiewacie go w poniedziałek rano. Piosenka? Na poniedziałek? Miały tylko dwa dni, żeby wszystko obmyślić. Megan zobaczyła, że jej nowe koleżanki patrzą na Ruthie z takim samym niedowierzaniem jak ona. 72 — No dobrze, a teraz pora na kolację — zarządziła Ruthie, ustawiając dziewczynki gęsiego i wyganiając je z domku. — Pospieszcie się, bo wszystko wystygnie. Megan wychodziła ostatnia. Ruthie zatrzymała ją na chwilę, gestem nakazując Cindy, żeby nie czekała na przyjaciółkę. — Pamiętam, jak to było, kiedy moja siostra dorastała — powiedziała na migi do Megan. — Często jej pomagałam, kiedy nie rozumiała, co ktoś do niej mówił. — Ale ja nie potrzebuję żadnej specjalnej opieki — zaprotestowała Megan. — Tak też sobie pomyślałam — roześmiała się Ruthie. — Od razu wiedziałam, że coś zmyślasz, kiedy powiedziałaś, że Cindy musi ci we wszystkim pomagać. Megan poczuła się jak kot z kreskówek dla dzieci, przyłapany na próbie pochwycenia kanarka. — Będę cię traktowała tak samo jak pozostałe dziewczynki — oświadczyła Ruthie. — Zgoda? — Wyciągnęła dłoń do Megan. — Zgoda! — odparła Megan. — A teraz pędem na kolację. Czeka na ciebie pyszny gulasz z węża — zażartowała Ruthie. — Ohyda! — wzdrygnęła się Megan. Ponieważ nie miała pojęcia, gdzie dokładnie znajduje się stołówka, pozwoliła, by poprowadził ją nos. Trudno było nie trafić, podążając za apetyczną wonią świeżych hot dogów. Kolacja nie była wcale taka straszna, jak się Megan obawiała. Przypominała raczej szkolny lunch: do wyboru były hot dogi albo hamburgery, do tego warzywa i galaretka albo ciastko na deser. Jednak zamiast niemiłych pań kucharek w siatkach na głowie, potrawy wydawali dyżurni obozowicze. W przeciwieństwie do szkolnej stołówki, nikt też nie musiał płacić tutaj za jedzenie. Później Ruthie wyjaśniła Megan, że koszt posiłków wliczony jest w cenę obozu. Zanim wszyscy zjedli, na dworze zdążyło się już ściemnić. W drodze powrotnej do domku Megan i Cindy musiały skorzystać z latarek, które rodzice kupili im przed wyjazdem. Barb poprowadziła już pozostałe mieszkanki Różowego Domku na wyprawę 73 w poszukiwaniu domków, gdzie mieszkali chłopcy — po drugiej stronie obozu. Megan wyciągnęła się wygodnie na górnym łóżku. Wolała zająć się stertą komiksów, które ze sobą przywiozła, niż latać nie wiadomo gdzie za chłopakami. — Pójdę umyć zęby — powiedziała Cindy, wystawiając głowę z dolnego łóżka. — Uważaj na węże. Wieczorami lubią wyłazić z rur! — ostrzegła ją Megan i zachichotała w duchu, widząc, że Cindy zamierza wziąć ze sobą do łazienki kij baseballowy Rachel. — Żartowałam! — roześmiała się. — W rurach nie ma żadnych węży. Cindy nie wyglądała jednak na przekonaną, kiedy wyszła z domku i ruszyła w kierunku wspólnych łazienek. Megan wróciła do czytania komiksów. Nagle poczuła, że drzwi do domku trzasnęły. — Jak wam się podobali chłopcy? — spytała, nie podnosząc głowy. Cisza. Megan wychyliła się ze swojego łóżka. Myślała, że to wróciła jedna z jej nowych koleżanek, ale kiedy się rozejrzała, nikogo nie zobaczyła. Po chwili wyczuła w powietrzu delikatny zapach mydła. Odwróciła się i spojrzała na łóżko stojące tuż obok, przy tej samej ścianie. Zobaczyła chudą, jasnowłosą dziewczynkę, która rozpakowywała swoje rzeczy. To na pewno ta nowa współlokatorka, pomyślała, schodząc po drabince na dół, żeby przyjrzeć się jej z bliska. Coś w wyglądzie dziewczynki zwróciło uwagę Megan. W przeciwieństwie do Arielle nie miała wymyślnej fryzury. Jej włosy były jasne i proste. Nie nosiła aparatu ortodontycznego, tak jak Rachel, ani nie podrzucała głową w górę i w dół, jak Barb. Nie była umalowana, ale też nie było widać, żeby miała trądzik, tak jak Wendy. A co najważniejsze, ubrana była w fioletowe spodnie i czerwony T-shirt, zupełnie jakby robiła zakupy w tym samym sklepie, co Megan. — Cześć, jestem Megan. A ty jak masz na imię? — odezwała się. Jasnowłosa dziewczynka nie zwróciła na nią uwagi i dalej się rozpakowywała. Megan spróbowała raz jeszcze: — Cześć, mam na imię Megan — ale znowu nie otrzymała żadnej odpowiedzi. 74 To było naprawdę irytujące. Od zwariowanych współlokatorek gorsza była tylko nieuprzejma współlokatorka. Megan poderwała się ze swojego łóżka i podeszła do dziewczynki. Idąc, tupała i wyraźnie literowała pytanie: — Kim jesteś? Dziewczynka odwróciła się, przestraszona. Szeroko otworzyła oczy. — Cześć! Jestem Lizzie ■— odpowiedziała, jednocześnie migając. — Przepraszam, ale cię nie usłyszałam. — Zerknęła na Megan. — Jestem głucha. Serce Megan podskoczyło z radości. Nowa koleżanka, JEJ współlokatorka, która także nie słyszy — to było zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. Szybko odpowiedziała na migi: — Mam na imię M-E-G-A-N. Też jestem głucha! Jej dłonie wykonywały oszalały taniec w powietrzu, gdy zadawała Lizzie setki pytań. Lizzie migała równie szybko. Posługiwała się językiem migowym tak dobrze, jak Megan. — Skąd jesteś? — chciała wiedzieć Megan. — Z Long Grove — odparła Lizzie. — To po przeciwnej stronie mojego miasta! — wykrzyknęła Megan. — Pierwszy raz jesteś na obozie? — O, nie — odpowiedziała Lizzie. — Jestem tu już drugi raz. — Dlaczego nie nosisz aparatu słuchowego? — drążyła Megan. — Moi rodzice mówią, że nie jest mi potrzebny — wyjaśniła Lizzie. — Umiesz też mówić? — Nie, tylko migam. Chodzę do Szkoły dla Niesłyszących w Illinois. — Lizzie przeliterowała nazwę szkoły. — Chodzą tam tylko te dzieci, które nie słyszą, ale rodzice chcieli, żebym spędziła wakacje z dziećmi słyszącymi. — O kurczę! — Megan była pod wrażeniem. Nigdy dotąd nie spotkała nikogo, kto chodziłby do szkoły dla niesłyszących. Dziewczynki siedziały, rozmawiając na migi, dowiadując się coraz więcej o sobie. Gawędziły o Ruthie, o pozostałych dziewczynkach z ich domku, o swoich rodzinach. 75 — To będą najwspanialsze wakacje w moim życiu! — oświadczyła wreszcie Megan. Nagle drzwi do domku trzasnęły. Megan poczuła to i odwróciła się. Wróciła Cindy. — Teraz twoja kolej — odezwała się do Megan. — Póki co, nie widziałam żadnych węży. Tylko wstrętne robaki, które latają wokół lamp i pełzają po podłodze. Ohyda! Megan chwyciła Lizzie za rękę i pociągnęła za sobą. — Cindy! To nowa współlokatorka. Ma na imię Lizzie! Będzie naszą najlepszą przyjaciółką tutaj na obozie! Zobaczyła, że wargi Cindy układają się w nieme pytanie: „Najlepszą przyjaciółką?". — Cześć, jestem L-I-Z-Z-I-E — przeliterowała Lizzie. — Jestem głucha. Miło cię poznać. Ty też nie słyszysz? — Czy to nie wspaniałe? — wykrzyknęła Megan, zwracając się do Cindy. — Wszystkie trzy znamy język migowy! — Podczas gdy Lizzie dalej migała, Megan zerknęła na Cindy. Jej mina świadczyła o tym, że wcale nie jest zadowolona. ROZDZIAŁ 12 Obozowa piosenka Gdzie jest Megan? — odezwała się Barb, lekko podrzucając głową. — To niesprawiedliwe, że kiedy my, wiecie, męczymy się nad piosenką, ona i Lizzie bawią się w najlepsze w swoim małym klubie głuchych. — Pewnie uczą Ruthie języka migowego — odparła Cindy. Wszystkie siedziały na łóżkach, z długopisami w dłoniach i kartkami papieru na kolanach. — Dlaczego nie poszłaś z nimi? Nie należysz już do ich klubu, Najlepsza Przyjaciółko? — spytała zgryźliwie Rachel. Cindy po raz pierwszy zastanowiła się, czy rzeczywiście należy do świata Megan. Lizzie zjawiła się na obozie w piątek wieczorem i Megan spędziła cały weekend w jej towarzystwie. Zupełnie, jakby zapomniała, że to Cindy jest jej najlepszą przyjaciółką. — Sama nie wiem... — odpowiedziała cicho. Pierwszego ranka po przyjeździe Megan, Cindy i Lizzie poszły po śniadaniu do głównego pawilonu, żeby obejrzeć obozową tablicę ogłoszeń i sprawdzić, jakie zajęcia zaplanowano na ten dzień. Główny pawilon okazał się starą stodołą, zamienioną w olbrzymi hangar z rzędami stołów i ławek. Tu biło serce ich obozu. Tutaj też mieściła się jadalnia. Po każdym posiłku sprzątano naczynia i każdy mógł korzystać z zajęć, które odbywały się w pawilonie. Można było malować, grać na komputerach, uczyć się tańca albo po prostu spotykać się z innymi dziećmi. Już pierwszego dnia Megan zapisała Cindy i Lizzie na całe mnóstwo zajęć. Najpierw poszły pływać, po lunchu była gimnastyka, a potem zajęcia plastyczne. Im więcej czasu Megan i Lizzie spędzały razem, tym szybciej do siebie migały. W pewnym momencie 77 narzuciły takie tempo rozmów, że Cindy przestała za nimi nadążać. Megan nie pomogła jej wtedy — w ogóle nie zwróciła na nią uwagi. Do niedzielnego śniadania Megan tak wciągnęły pogaduszki z Lizzie, że przestała cokolwiek mówić i tylko migała. Po kilku minutach ciągłego dopytywania się: „Co takiego?" i „Co to znaczy?", Cindy poddała się i wróciła do domku. Wyjęła jedną ze swoich książek i zaczęła czytać, ale nie mogła się skoncentrować. Jej najlepsza przyjaciółka opuściła ją. Musiała tak siedzieć sporo czasu, bo gdy reszta dziewczynek wróciła i zaczęła się zastanawiać nad piosenką, którą miały zaśpiewać następnego dnia przy śniadaniu, Cindy zdała sobie sprawę, że jest już czwarta po południu. Dzień upłynął jej zupełnie niepostrzeżenie. — Moim zdaniem ten cały pomysł z piosenką to głupota — oświadczyła Jessie. — Właśnie — zgodziła się z nią Wendy, wydmuchując wielki balon z gumy do żucia. — Kto słyszał, żeby dziewięciolatki pisały piosenki? — Lepiej niech któraś coś wymyśli, bo nie chcę wypaść na frajerkę! — powiedziała Rachel. — Przecież Ruthie mówiła, że to nie jest konkurs. Nikt nie wygrywa i nikt nie przegrywa — zaprotestowała Arielle. — Powiedz to reszcie obozu — odcięła się Rachel. — Bardzo mi przykro, ale ja potrafię pisać tylko na komputerze — stwierdziła Barb. — No nie, na pewno przegramy —jęknęła Wendy. Dziewczynki zaczęły tak zawzięcie dyskutować, że w końcu nawzajem się przekrzykiwały. Nie można było niczego zrozumieć. Wszystko wskazywało na to, że piosenka nie ma szansy powstać. Nagle Cindy wpadła na doskonały pomysł. Nie była pewna, czy w ogóle powinna się odzywać, ale właściwie... Dlaczego nie? — Wiem, co zaśpiewamy — odezwała się wreszcie cichutko. — Hę? — zdziwiła się Barb. — O kurczę, chyba po raz pierwszy powiedziałaś coś do kogoś innego niż Megan — zażartowała Rachel. 78 Kilka dziewczynek zachichotało. Cindy zaczęła żałować, że w ogóle otworzyła usta. — Co to za piosenka? — spytała podejrzliwie Jessie. — Nauczyłam się jej w mojej starej szkole w Indianie. Śpiewałyśmy ją podczas meczów, żeby dopingować naszą drużynę. — O rany... — westchnęła Rachel. — Piłkarska piosenka? Na pewno jest beznadziejna! — Ale ja nie umiem grać w piłkę nożną! — poskarżyła się Barb. — Poza tym to dobre dla chłopaków! — To seksistowska uwaga! — rzuciła Arielle. — Pozwólcie jej chociaż spróbować. — Wszystkie głowy zwróciły się w stronę drzwi. W progu stały Megan i Lizzie. — Może to dobra piosenka. Cindy odniosła wrażenie, że żadna z dziewczynek nie chciała spierać się z Megan. — No, dalej, Cindy — zachęciła ją Megan, siadając obok. — Zaśpiewaj nam! Cindy zaczerpnęła powietrza i spróbowała zanucić: Jakie jesteśmy? Każdy to wie. Nikt z nami nie równa się. Zabrzmiało to niewiele głośniej od szeptu. Wszystkie dziewczynki nachyliły się, żeby ją lepiej słyszeć. — Śmiało, Cindy, głośniej! — ośmielała ją Megan. — Przecież nie wszystkie jesteśmy głuche. Pozostałe dziewczynki zaśmiały się. Cindy też się roześmiała. W towarzystwie Megan czuła się o wiele pewniej. Zaczęła jeszcze raz: Jakie jesteśmy? Każdy to wie. Nikt z nami Nie równa się! La di da, Różowe Panny to my! La di da, 79 Super dziewczyny! La di da, Wszystkim wam pokażemy! La di da, la di da, la di da. R-Ó-Ż-O-W-Y D-O-M-E-K To my Dziewczyny! La di da, Różowe Panny to my! La di da, Super dziewczyny! La di da, Wszystkim wam pokażemy! La di da, la di da, la di da. Kiedy Cindy doszła do drugiej zwrotki, Megan zaczęła klaskać w rytm melodii. Lizzie zaraz do niej dołączyła, a po niej kolejno pozostałe dziewczynki. Gdy Cindy kończyła śpiewać, klaskał już cały domek. Cindy nie mogła w to uwierzyć. — To wspaniała piosenka! — orzekła Megan. — Całkiem niezła — dodała Wendy. — Myślę, że jest seksistowska — odezwała się Arielle. — Zamknij się, Arielle — zawołały chórem pozostałe, przewracając oczyma. Teraz wszystkie mówiły jednocześnie. Cindy rozpierała duma na myśl, że wywołała całe to zamieszanie. Nagle Megan tupnęła. Dziewczynki umilkły. — Mam pomysł, jak z tej piosenki zrobić jeszcze lepszą! — oznajmiła. — Nachylcie się. Powiem wam, jaki jest plan. Dziewczynki zbiły się w gromadkę. Teraz, gdy Megan była obok niej, Cindy czuła się znacznie lepiej. Następnego ranka po śniadaniu Ruthie i pozostali opiekunowie zebrali się wokół kominka w głównym pawilonie, żeby wysłuchać 80 obozowych piosenek. Ruthie dmuchnęła w gwizdek, aby uciszyć zgromadzonych. — Mam nadzieję, że wasze piosenki są gotowe — powiedziała, po czym spojrzała w stronę stołu, przy którym siedziała Cindy oraz pozostałe mieszkanki Różowego Domku, i mrugnęła do nich porozumiewawczo. — Pamiętajcie, że to nie jest konkurs na najlepszą piosenkę. Nie będzie zwycięzców ani przegranych. Z tyłu sali rozległ się jęk jakiegoś chłopca; kilkoro dzieci zachichotało. — Chodzi o to, żebyście utożsamiali się ze swoim domkiem, z naszym obozem. Swoją piosenką możecie dopingować kolegów z drużyny podczas zawodów pływackich. Albo możecie śpiewać ją podczas wycieczek, żeby lżej wam się maszerowało. A nawet możecie odstraszać nią niedźwiedzie! — zażartowała Ruthie. Cała sala wybuchnęła śmiechem. — Gotowi? — upewniła się Ruthie, podnosząc gwizdek do ust. — Gotowi! — odkrzyknęli chórem wszyscy obozowicze. — A zatem, do śpiewu... przystąp! — zakomenderowała Ruthie i zagwizdała. Niebiescy Chłopcy z domku numer 1 zaśpiewali piosenkę, która brzmiała mniej więcej tak: — Najpierw O! Potem Z! Potem A! Potem N! Potem A! Na końcu M! Co to jest? Wszyscy zebrani odkrzyknęli chórem: Ozanam! — A nie mówiłam? — Barb nachyliła się do Cindy. — Jak ze stadionu! Dziewczynka z Domku Kijanek zagrała na gitarze, którą ze sobą przywiozła, a jej koleżanki odśpiewały piosenkę na melodię „Panie Janie". Mieszkanki Różowego Domku popatrzyły po sobie i pokiwały głowami. — Nieźle — podsumowała Rachel. Następnie grupa chłopców nazywających się Zającami zdjęła czapeczki baseballowe, założyła je daszkami do tyłu i zaśpiewała swoją piosenkę, naśladując styl rapperów. ------ 81 ------ — Podoba mi się ten z ciemnymi włosami — szepnęła wtedy Barb. — Ciii, bo cię usłyszy — ostrzegła ją Wendy. — I o to chodzi — odparła Barb, poprawiając włosy. Po każdej kolejnej piosence obozowicze zgromadzeni w głównym pawilonie klaskali i głośno gwizdali. Ruthie miała rację: występy okazały się doskonałym sposobem na przełamanie lodów. Wszyscy bawili się tak, jakby znali się od dawna. W końcu przyszła kolej na Różowy Domek. Cindy poczuła nagłą tremę. Co będzie, jeśli pozostałe dzieci je wyśmieją? A jej współlokatorki uznają, że to ona jest temu winna? Ale dziewczynki popatrzyły tylko po sobie i skinęły głowami. Wcale nie wyglądały na zdenerwowane. — Raz, dwa, trzy! — zawołały i zaczęły rytmicznie klaskać w dłonie. Klap! Klap! Rachel wstała, podniosła do góry ręce i klaskała z całych sił, dając znak wszystkim w pawilonie, żeby się przyłączyli. Arielle, Barb, Jessie, a nawet Wendy również wstały i klaskały z uniesionymi rękoma. Po chwili klaskała już cała sala. Nawet opiekunowie przyłączyli się do zabawy. Wtedy dziewczynki rozpoczęły swoją piosenkę. Jakie jesteśmy? Każdy to wie... Lecz tym, co wywołało największy aplauz publiczności i sprawiło, że twarz Ruthie rozjaśniła się uśmiechem, był fakt, że Megan i Lizzie nie tylko śpiewały, ale też jednocześnie pokazywały na migi słowa piosenki. Nikt ze zgromadzonych w głównym pawilonie nie widział dotąd takiego pokazu języka migowego. R-Ó-Ż-O-W-YD-O-M-E-K, To my Dziewczyny! Megan i Lizzie migały i literowały, podczas gdy pozostałe dziewczynki śpiewały. Po chwili wahania Cindy, ku własnemu zaskoczeniu, zaczęła migać razem z nimi. Szybko zrównała się z Megan i Lizzie i odtąd dotrzymywała im kroku. Gdy Różowy Domek kończył swoją pio- 82 senkę, cała sala skakała i wiwatowała. I co najważniejsze, Cindy w ogóle nie odczuwała tremy. Nagle ktoś z sali krzyknął: — Najpierw O! Wszyscy odkrzyknęli chórem: — O! — a Megan, Lizzie i Cindy pokazały palcami literę „O". — Teraz Z! — krzyknął ktoś inny. I tak po kolei, aż przeliterowali nazwę obozu: „Ozanam". Znów zaczęły się owacje, tym razem jeszcze głośniejsze. W końcu Ruthie musiała z całej siły dmuchnąć w gwizdek, żeby się uciszyli. — Za pięć minut zaczynają się zajęcia w grupach, więc posprzątajcie salę — zawołała. Odwróciła się do Cindy i Megan i pochwaliła je na migi: — Brawo! Nawet Cindy zrozumiała, co Ruthie powiedziała. ^ A po skończonych występach Cindy i pozostałe mieszkanki Różowego Domku stanęły w ciasnym kręgu i uściskały się. Po raz pierwszy od dnia przyjazdu Cindy pomyślała, że obóz jej się podoba. — Chyba jednak nasza piosenka nie była seksistowska — odezwała się Arielle. — Zamknij się, Arielle! — zawołały pozostałe dziewczynki, zanosząc się śmiechem. ROZDZIAŁ 13 Cicho, sza! Megan i Cindy prędko przywykły do obozowego trybu życia. Chodziły na wycieczki, pływały, jeździły konno, brały udział w zajęciach plastycznych. Szybko okazało się, że Megan i Lizzie zdobyły w obozie sporą popularność. Po brawurowym wykonaniu piosenki przez ich domek pozostałe dzieci przez cały tydzień tłumnie zgłaszały się do opiekunów, prosząc o zorganizowanie im lekcji języka migowego. Ruthie poprosiła więc dziewczynki, żeby na zmianę prowadziły nieformalne zajęcia z migania, gdzie każdy mógłby nauczyć się choćby kilku znaków. Gdy Megan zauważyła, że Cindy też ma ochotę uczyć innych migania, szybko powiedziała jej, że na razie lepiej będzie, jeśli tylko poobserwuje ją i Lizzie. — Nie migasz jeszcze na tyle dobrze, żeby kogoś uczyć! — zwróciła jej uwagę. I miała rację: pewnego dnia, gdy Barb spytała Cindy, jak powiedzieć na migi „dzień dobry", Cindy tak niezgrabnie migała, że naśladując ją, Barb przeliterowała: „Dziękuję, dobry wieczór". — Lepiej zostaw nam naukę migania! — oświadczyła Megan, po czym schwyciła Lizzie za rękę i pobiegły razem do głównego pawilonu. A kolejnego ranka na tablicy ogłoszeń w pawilonie pojawiło się ogłoszenie zapowiadające „Dzień na wspak". Obozowicze mieli chodzić tyłem i mówić wspak; nawet ubrania miały być zakładane tyłem na przód. Megan, Cindy i Lizzie zrobiły wszystko, co było w ich mocy, żeby dostosować się do zasad zabawy. Megan kazała nawet swoim współlokatorkom przewrócić koszulki i szorty na lewą stronę, a potem założyć je tyłem na przód. 84 — Skoro tak, to niech wszystko będzie na odwrót! — ogłosiła z dumą. Cindy miała kłopoty z chodzeniem, ponieważ nawet buty założyła odwrotnie. Lizzie zaś próbowała migać na wspak, przez co nikt nie mógł jej zrozumieć. Dzień później Megan, Cindy i Lizzie leżały na pomoście nad jeziorem, mocząc stopy w chłodnej wodzie. — Powinni zorganizować „Dzień ciszy", żeby w całym obozie było tak, jak tutaj, nad wodą. Nie wolno byłoby nic mówić — odezwała się Cindy. — Coś takiego jak „Dzień na wspak", tylko bez gadania. A my i tak mogłybyśmy ze sobą rozmawiać na migi. — Właśnie! — zamigała Lizzie. — Tylko my trzy mogłybyśmy się ze sobą porozumiewać! — Miałybyśmy swój tajny język — dodała Megan. — Mój tata mówi: cicho, sza! — powiedziała Cindy. — Co to znaczy? — spytała Lizzie. — No wiecie, kiedy macie jakiś sekret, mówicie: cicho, sza! To znaczy, że nikomu nie wolno go zdradzić — wyjaśniła Cindy. — Mogłybyśmy tak nazwać nasz dzień. ^ Megan zaczęła rozpryskiwać wodę nogami, ochlapując Lizzie i Cindy. — Świetny pomysł! — pisnęła. — „Dzień cicho, sza"! Muszę o tym koniecznie powiedzieć Ruthie! — Podskakując, założyła sandały i pobiegła w stronę głównego pawilonu odszukać opiekunkę. Później powiedziała koleżankom, że po rozmowie z kierownikiem obozu Ruthie i pozostali opiekunowie postanowili ogłosić następny dzień „Dniem cicho, sza". Przez całą dobę nikomu nie wolno będzie pisnąć ani słowa; zakaz dotyczył zarówno obozowi-czów, jak i całej kadry. Jeżeli ktoś będzie chciał coś powiedzieć, musi pokazać to za pomocą pantomimy lub gestów. Pisanie liścików również było zabronione. Każdy, kto zostanie przyłapany na mówieniu, będzie musiał wrzucić pięć centów do wielkiego słoja, stojącego na pieńku obok masztu, tuż przed wejściem do głównego pawilonu. 85 — A co będzie, jeśli zobaczę na środku jeziora aligatora i będę chciała wezwać pomocy? — dopytywała się przed zaśnięciem Arielle. Megan pokazała jej, jak powiedzieć na migi „aligator": złożyła dłonie, a potem zaczęła je otwierać i zamykać w taki sposób, w jaki aligator kłapie paszczą. Żeby było śmieszniej, groźnie zawarczała. Arielle pisnęła, a pozostałe mieszkanki Różowego Domku wy-buchnęły śmiechem. — Gasić światła! Dobranoc! — zawołała Ruthie, wsuwając głowę przez uchylone drzwi. — Dobranoc — odpowiedziały chórem dziewczynki. Następnego dnia cały obóz zbudził się jak zwykle o siódmej rano. Megan poganiała Cindy i Lizzy, żeby szybciej się ubierały. Potem wszystkie trzy popędziły do głównego pawilonu. Kiedy tam dotarły, Megan nie mogła uwierzyć własnym oczom. Jadalnia pełna była dzieci porozumiewających się w milczeniu za pomocą gestów. Przy żadnym stole nie padło ani jedno słowo! Całość wyglądała jak scena z niemego filmu. Jeden stół rozwiązywał szarady, ale nikt z grających nie mógł się odezwać, żeby sprawdzić, czy udało mu się odgadnąć odpowiedź. Gdzie indziej dzieciaki, które nauczyły się od Megan i Lizzie języka migowego, literowały między sobą całe zdania. A jeszcze inna grupa próbowała się porozumiewać, strojąc do siebie śmieszne miny! — Zupełnie jak na zjeździe niesłyszących! — zauważyła Lizzie, zwracając się do Megan. Do południa Megan, Lizzie, a nawet Cindy nie mogły się opędzić od próśb o choćby krótką lekcję migania i literowania na migi. Przez cały dzień chłopcy i dziewczynki ustawiali się w kolejce do wielkiego słoja i wrzucali pięciocentówki za każde słowo, które im się wyrwało. Cindy, Megan i Lizzie jako jedyne zachowały swoje oszczędności. Ani razu nie złamały nakazu milczenia. Wieczorem, po kolacji, Ruthie ogłosiła, że „Dzień cicho, sza" zakończył się sukcesem. — Chcę wam tylko powiedzieć, że wasze pięciocentówki zostaną przeznaczone na cel charytatywny. Udało nam się dziś uzbierać ponad czterdzieści dolarów! — oznajmiła - 86 i z przyjemnością odnotowała fakt, że cała sala z aprobatą kiwa głowami. — Myślę też, że powinniśmy podziękować Megan za jej wspaniały pomysł — dodała. Zamiast zacząć klaskać, wszyscy spojrzeli pytająco na Megan, która podniosła w górę dłonie i pomachała nimi, wyrażając na migi aplauz. — W ten sposób mówimy „brawo" na migi — wyjaśniła Ruthie, wyręczając Megan. Po czym własnoręcznie pokazała wszystkim, jak to się robi. Po chwili cały pawilon wypełnił się falującymi w powietrzu dłońmi „klaszczących" obozowiczów. Megan zerknęła na Cindy, ale jej przyjaciółka nie przyłączyła się do owacji. Zamiast „klaskać", siedziała z rękoma skrzyżowanymi na piersiach i wyglądała na bardzo niezadowoloną. — Chciałabym, żebyście dobrze zapamiętali tę dzisiejszą lekcję milczenia. Mam nadzieję, że w niedzielę rano, kiedy będę chciała pospać piętnaście minut dłużej, nie będziecie hałasować! — zażartowała na koniec Ruthie. — Aha! Jeszcze jedno. Od tej chwili wolno wam rozmawiać! „Dzień cicho, sza" właśnie się zakończył! W całym pawilonie rozległy się głośne owacje, przerywane kaskadami śmiechu i pokrzykiwaniami. Megan zauważyła, jak bardzo wszyscy cieszą z tego, że znowu mogą mówić. Wyglądało na to, że mają sobie bardzo wiele do powiedzenia! — Ale było fajnie, prawda? — spytała wieczorem, wciągając fioletową piżamę. Pozostałe mieszkanki Różowego Domku ochoczo jej przytaknęły. — Było, no wiecie, genialnie! — zawołała Barb. — Po powrocie do domu poproszę rodziców, żeby od czasu do czasu robili nam taki dzień „Cicho, sza". Nie będę wtedy musiała wysłuchiwać gadania mojej głupiej siostry! — oświadczyła Rachel. — Jak dotąd to był twój najlepszy pomysł — pochwaliła Megan Jessie. 87 — To ja wymyśliłam „Dzień cicho, sza", a nie Megan — odezwała się nagle Cindy. Ponieważ powiedziała to, mając spuszczoną głowę, Megan nie była pewna, czy dobrze zrozumiała. — Co mówisz? — spytała. Cindy popatrzyła jej prosto w oczy. — Powiedziałam, że to był mój pomysł, ale to ty zebrałaś wszystkie pochwały. — Przecież razem na to wpadłyśmy: ty, ja i Lizzie — zaprotestowała Megan. — Rozmawiałyśmy o tym, ale to ja pierwsza wspomniałam o „Dniu cicho, sza" — upierała się Cindy. — Czy to naprawdę był pomysł Cindy? — chciała wiedzieć Rachel. — Gdyby nie ja, nie nauczyłaby się nawet migać — broniła się Megan. — Potrafi rozmawiać na migi tylko dzięki mnie i Lizzie! W odpowiedzi usłyszała zbiorowe: „Buuu..." Dziewczynki usiadły na swoich łóżkach i patrzyły na Megan z potępieniem. O co to całe zamieszanie? A może liczyły na kłótnię najlepszych przyjaciółek? Lizzie trąciła Megan i poprosiła, żeby przetłumaczyła coś, co ona ma Cindy do powiedzenia. Megan chętnie się zgodziła — miała nadzieję, że Lizzie stanie po jej stronie. — To ja myślę, że jesteśmy kwita. My nauczyłyśmy cię migać, a ty podsunęłaś nam pomysł na „Dzień cicho, sza". — Megan przetłumaczyła znaki Lizzie, zanim zdała sobie sprawę, co właściwie mówi. — I dziękuję ci za świetny pomysł — dodała Lizzie. Megan zawahała się. — Co ona powiedziała? Co powiedziała? — dopytywały się dziewczynki. — Powiedz im! — zwróciła się Lizzie do Megan. — Powiedziała... dziękuję — powtórzyła niechętnie Megan. Lizzie trąciła ją łokciem, jak gdyby mówiąc: „A ty? Nie powinnaś też czegoś powiedzieć?". Megan musiała przyznać jej rację. — Okej, Cindy... To rzeczywiście był twój pomysł — wykrztusiła w końcu. — Ale nie zapomi- ------- 88 ------- naj, kto nauczył cię języka migowego! — Po tych słowach położyła się twarzą do ściany i naciągnęła koc na głowę. Po zgaszeniu świateł mieszkanki Różowego Domku szybko posnęły. Wszysdde z wyjątkiem Megan, która leżała z szeroko otwartymi oczyma i myślała. Czasami Cindy i ona wspaniale się ze sobą bawiły, ale czasami Megan miała jej serdecznie dosyć. Czy zawsze tak jest między najlepszymi przyjaciółkami? Tej nocy Megan długo nie mogła zasnąć. ROZDZIAŁ 14 Przerażająca historia i jeszcze gorsza burza Kto chce posłuchać przerażającej historii? — zawołał pan Tucker. Cindy szybko przekonała się, że Rick Tucker był ulubieńcem wszystkich obozowiczów. Tak jak pozostałe dzieciaki lubiła go za jego gestykulację i kolorowe ubrania. Był spontaniczny, nieprzewidywalny i — co najważniejsze — szalenie zabawny! Pomimo opadających wąsów i lśniącej łysiny, którą próbował ukryć, zaczesując do przodu resztki włosów, Cindy uważała go za najfajniejszego opiekuna — oczywiście, zaraz po Ruthie. Był niedzielny wieczór i cały obóz zebrał się wokół płonącego ogniska. To był ulubiony wieczór Cindy. Wszyscy spotykali się, żeby pożartować, wymienić się przeżyciami z minionego tygodnia i oczywiście wysłuchać kolejnej przerażającej opowieści pana Tuc-kera. Jednak ten wieczór był wyjątkowy, ponieważ była to ich ostatnia niedziela na obozie. — To nie do wiary, że niedługo stąd wyjedziemy — szepnęła Cindy, wciskając się na ławkę obok Megan. Megan uśmiechnęła się do niej, nie przestając rozmawiać na migi z Lizzie. Od pamiętnego „Dnia cicho, sza" Megan i Lizzie spędzały razem coraz więcej czasu. Nie uszło to uwadze Cindy. Wcześniej wszędzie chodziły we trzy, ale ostatnio Megan i Lizzie wybiegały z domku na zajęcia, wcale na nią nie czekając. Za każdym razem, gdy Cindy się skarżyła, Megan powtarzała: „Nie bądź taka marudna". — Nie zapomnij wpisać swojego adresu do mojego pamiętnika — odezwała się do Cindy Barb. 90 Dobrze, że znalazłam tu przynajmniej jedną przyjaciółkę, pomyślała Cindy. Ale za chwilę usłyszała, jak Barb mówi to samo innym dziewczynkom, i westchnęła. — Pytam, kto chce posłuchać przerażającej historii? — powtórzył głośno pan Tucker. Tym razem wszystkie dzieci odpowiedziały pohukiwaniami i gwizdami. — To świetnie, bo tak się składa, że mam jedną przygotowaną. Ta historia jest tak straszna, że włosy staną wam dęba na głowie — oznajmił pan Tucker, zataczając szerokie koło swoją pulchną dłonią. Zrobił krótką przerwę dla większego efektu, po czym wstrząsnął głową, odrzucając do tyłu resztki włosów i odsłaniając lśniącą łysinę. Wszyscy obozowicze zawyli ze śmiechu. — Nie opowiadałem wam tego wcześniej, bo ta historia naprawdę się wydarzyła — zaczął. Cindy zauważyła, że niektóre dzieci przewracają oczyma. Najwidoczniej mu nie uwierzyły. — Było to dawno, dawno temu, po drugiej stronie jeziora, w innym obozie. Jessie podniosła rękę. — Przepraszam, ale po drugiej stronie jeziora nie ma żadnego obozu. — Masz rację — przytaknął pan Tucker. — Teraz nic tam nie ma, ale kiedyś był tam obóz... Rozległo się chóralne: „Ooo!". Dzieci zbiły się w ciasną gromadkę. Cindy miała ochotę wziąć Megan za rękę, ale po namyśle zrezygnowała. Jej przyjaciółka nie mogłaby wtedy rozmawiać na migi z Lizzie... — Tamtego lata, bardzo dawno temu, świętowano pierwszy sezon w obozie. Ale żadne z dzieci nie wiedziało, że został on zbudowany na świętej ziemi Indian — na ich cmentarzysku... Kilkoro dzieci jęknęło. Już wcześniej słyszały opowieści o indiańskich cmentarzach. — Oczywiście organizatorzy obozu otrzymali zgodę Indian na zajęcie tych terenów — dodał szybko pan Tucker. Wokół ogniska rozległy się śmiechy. — Nie otrzymali tylko zgody Hagathy, wiedźmy mieszkającej w okolicznych lasach. Obóz został zbudowany na poletku, na którym Hagatha uprawiała swoje magiczne zioła. Kie- 91 dy odebrano jej ogród, wiedźma wpadła we wściekłość. A to najgorsze, co może się zdarzyć, jeśli ktoś ma do czynienia z wiedźmą. Nad taflą jeziora zawisło kilka ciemnych, burzowych chmur. Chłodny wiatr poruszał konarami drzew. Cindy ciaśniej otuliła się swetrem. — Podejrzewam, że kiedy słyszycie słowo: „wiedźma", myślicie o wysuszonej, przygarbionej staruszce o pomarszczonej twarzy. — Pan Tucker zgarbił się, udając wiedźmę. Znowu rozległy się śmiechy. — Ale Hagatha tak nie wyglądała. Miała prawie dwa metry wzrostu, a z potarganym, brudnym kołtunem włosów niemal trzy. Miała długie, kościste palce o ostrych jak szpony paznokciach, wściekłe, czerwone oczy i zęby, które... — Pan Tucker zamilkł i wstrząsnął się z odrazą. — Powiem tyle: lepiej było nie zbliżać się do jej zębów. Hagatha mieszkała w jaskini, w samym sercu puszczy. Wychodziła z niej tylko w nocy i tylko podczas pełni księżyca... Minął pierwszy miesiąc na obozie. Wszystko szło znakomicie. Dzieci świetnie się bawiły, wypełnione zajęciami dni mijały jeden po drugim. Aż w końcu nadeszła pełnia księżyca. W pierwszą noc pełni rozpętała się straszliwa burza. Padał deszcz, waliły pioruny, błyskawice przecinały niebo... Cindy zerknęła na Megan. Przyjaciółka tłumaczyła Lizzie na migi opowieść pana Tuckera; Cindy rozpoznała znaki oznaczające deszcz, pioruny i błyskawice. — Następnego ranka, gdy obozowicze wyszli ze swoich domków, zobaczyli, że wszystkie konie, psy i koty zniknęły. Pomyśleli, że wystraszyły się burzy i uciekły. Ale po chwili zaczęli znajdować w obozie znaki: dwie skrzyżowane gałązki, przewiązane w środku sznurkiem. Widzicie, Hagatha nie umiała czytać ani pisać, a jedynym znakiem, jaki mogła zostawić, był ten„X". Cindy rozejrzała się po twarzach zgromadzonych wokół ogniska dzieci. Teraz już nikt się nie uśmiechał. Wyglądało na to, że przerażająca historia pana Tuckera wreszcie je wciągnęła. — Drugiej nocy pełni nie było burzy, ale wydarzyło się coś o wiele gorszego. Około północy, w godzinie duchów, w lesie wokół obozu rozległy się dziwne dźwięki. Najpierw potworne wycie... 92 W tej samej chwili, jakby na zawołanie, gdzieś w puszczy coś okropnie zawyło. Barb wrzasnęła, a po niej jeszcze kilka osób. Cindy nie spuszczała wzroku z pana Tuckera. Opiekun zachowywał się tak, jakby niczego nie słyszał. Był zbyt przejęty opowiadaną przez siebie historią. —A potem przeszywające piski... Z przeciwległego końca obozu dobiegł przeszywający pisk. Kilkoro dzieci podskoczyło i zaśmiało się nerwowo. Cindy zobaczyła, że Megan i Lizzie rozglądają się dookoła, nie wiedząc, co się dzieje. Na migi opisała im dźwięki dochodzące z lasu. — Nie osłabiaj mnie — westchnęła teatralnie Megan, przewracając oczyma. — Następnego dnia wszystkim zaczęły puszczać nerwy. Postanowili, że nie zasną, bo wiedzieli, że gdy tylko przestaną czuwać, porwie ich Hagatha. Tak więc nikt w obozie nie zmrużył oka z wyjątkiem jednego domku, w którym mieszkało... kilka dziewięcioletnich dziewczynek. Mówiąc to, pan Tucker spojrzał prosto na mieszkanki Różowego Domku. W oddali rozległ się grzmot. Barb znowu wrzasnęła i schowała twarz w ramieniu Cindy. — Rano okazało się, że wszystkie dziewczynki zniknęły, a na ich poduszkach leżały skrzyżowane gałązki! — Pan Tucker gwałtownie podniósł w górę zrobiony z gałązek znak „X". Wszystkie dzieci wrzasnęły przerażone, nawet Cindy. I wtedy to w sam środek ich ciasnego kręgu wskoczyła olbrzymia, ciemna postać. Miała dobrze ponad dwa metry wzrostu i była ubrana w czarny płaszcz. Twarz jej zasłaniał głęboki kaptur, a długie ramiona wyciągały się w stronę zgromadzonych. Dzieciaki zaczęły krzyczeć, chwytając się kurczowo za ręce. Megan wrzasnęła, poderwała się na równe nogi i schowała za drzewem. Opiekunowie wybuchnęli głośnym śmiechem. Mroczna postać opadła na ziemię; okazało się, że była to ogromna kukła, pod której płaszczem ukryła się Ruthie. Gdy tylko Cindy ją zobaczyła, głośno odetchnęła z ulgą. I nie tylko ona. Wszyscy zaczęli mówić jednocześnie o tym, jak bardzo się przestraszyli. Cindy obejrzała się za siebie i zobaczyła Megan, skradającą się po cichu z powrotem do ogniska. Jak gdyby nigdy nic, przyjaciółka próbowała włączyć się do wesołej rozmowy. 93 — Ojej, Megan. Nie widziałam jeszcze, żeby ktoś tak prędko zmykał! — zawołała na jej widok Cindy. — A ja myślałam, że wystraszyłam się najbardziej ze wszystkich! — dodała ze śmiechem Arielle. — Megan, ty byłaś naprawdę przerażona! — włączyła się Wendy. — Wcale nie — odparła Megan wyzywającym tonem. — Po prostu chciałam mieć lepszy widok. Od początku wiedziałam, że to tylko kukła. — Akurat! — zachichotała Rachel. Dziewczynki śmiały się i bawiły w najlepsze, ale Cindy wystarczyło jedno spojrzenie na twarz Megan, żeby się zorientować, co się dzieje. Megan zaczynała się dąsać. — No, przecież my tylko żartujemy — odezwała się do niej na migi. Megan nie odpowiedziała. Z ponurą miną skrzyżowała ramiona na piersiach. Wtedy właśnie spadły pierwsze krople deszczu. Obozowicze rozbiegli się do swoich domków. Kiedy tylko znalazły się pod dachem, mieszkanki Różowego Domku zaczęły mówić wszystkie naraz, ściągając przemoczone rzeczy i susząc włosy ręcznikami. Na zewnątrz błyskało i grzmiało. Każdy grzmot witały głośne pokrzykiwania i salwy śmiechu. Nagle pogasły wszystkie światła. — O, nie!—wykrzyknęła Arielle. — To tylko awaria — uspokoiła ją Rachel. — Popatrzcie! Dziewczynki wyjrzały przez okno i zobaczyły, że cały obóz tonie w ciemnościach. Szybko rozbiegły się po domku w poszukiwaniu latarek. Pioruny wciąż waliły jeden po drugim, a błyskawice rozjaśniały niebo. Oświetlając sobie drogę latarką, Cindy dotarła do łóżka, które zajmowały z Megan. — Wszystko w porządku? — spytała, świecąc prosto w twarz przyjaciółki. — Byłoby w porządku, gdybyś nie świeciła mi latarką po oczach — mruknęła Megan. W tym momencie drzwi otworzyły się z hukiem. — To Hagatha! — wrzasnęła Rachel. 94 Dziewczynki zaczęły krzyczeć, a Megan schowała głowę pod koc. Ale była to tylko Ruthie. Stała na progu w mokrym płaszczu przeciwdeszczowym. — Bardzo zabawne — stwierdziła z przekąsem. — Jesteście wszystkie? Żadnej nic się nie stało? To dobrze. Nie wychodźcie już na zewnątrz. Najlepiej od razu połóżcie się do łóżek. — Ale na pewno przez całą noc nie zmrużymy oka! — oświadczyła Jessie. Pozostałe jej przytaknęły. — Jak chcecie — uśmiechnęła się Ruthie. Zamknęła drzwi i zniknęła za zasłoną deszczu. Cindy wstała, podeszła do okna i wyjrzała; tak naprawdę chciała jeszcze raz sprawdzić, co się dzieje z jej przyjaciółką. Lizzie wspięła się po drabince do Megan i ściągnęła jej z głowy koc. — Dlaczego się chowasz? — zamigała. — To tylko burza. — Wcale się nie chowam! — odparła ze złością Megan. — Dlaczego nie zajmiecie się własnymi sprawami? Cindy zauważyła, że poza nią i Lizzie nikt nie zwrócił uwagi na wybuch Megan. Dziewczynki były zbyt przejęte burzą i wspominaniem historii Hagathy. — A co, jeśli któraś z nas będzie musiała iść w środku nocy do łazienki? — spytała przerażona Arielle. — To pójdzie i już. — Rachel wzruszyła ramionami. — Niech tylko uważa na Hagathę — zamigała Lizzie. Ponieważ Megan najwyraźniej nie miała ochoty przetłumaczyć słów koleżanki, Cindy zrobiła to za nią. Dziewczynki rozeszły się do swoich łóżek, nie przestając rozmawiać i żartować. Cindy podeszła do Megan. Przyjaciółka siedziała skulona, czytając komiks i nie przyłączając się do ogólnej zabawy. — Co się stało? — spytała cicho. — Nic. — Megan nawet na nią nie spojrzała. — Jesteś zła, bo żartowałyśmy z tego, że się przestraszyłaś? — Wcale nie jestem zła, jeśli chcesz wiedzieć — odparła Megan. — Nie ma nic złego w tym, że się przestraszyłaś. Wszyscy się wystraszyliśmy. To była tylko zabawa. Taka sama, jak przejażdżka kolejką górską. 95 — Wcale się nie przestraszyłam! — Okej — westchnęła Cindy. Wiedziała, kiedy należy dać Megan spokój. Zanim odeszła, zdążyła jeszcze zauważyć, że po raz pierwszy od przyjazdu na obóz Megan włożyła pod poduszkę swój stary, fioletowy kocyk. Musiała być naprawdę zdenerwowana. Cindy wsunęła się w pościel. Dziewczynki nie przestawały traj-kotać, a tymczasem burza cichła w oddali. W końcu jednak wszystkie posnęły, ściskając w dłoniach latarki. Po kilku godzinach Cindy gwałtownie się przebudziła. Grzmoty i deszcz ustały. Na zewnątrz panowała cisza. Cindy przypomniała sobie, że miała koszmar; śniło jej się, że zabłądziła w lesie. Poczuła, że natychmiast musi o tym komuś opowiedzieć. Ale kiedy zajrzała na górne łóżko, chcąc obudzić Megan, zobaczyła, że jej przyjaciółka zniknęła, a na jej poduszce leżą dwie skrzyżowane gałązki, tworzące znak „X". ROZDZIAŁ 15 Zaginiona Już ja im pokażę. Przekonają się, kto jest większym tchórzem — myślała Megan, wymykając się po kryjomu z domku w samym środku nocy. Wkrótce po tym, jak pozostałe dziewczynki zmorzył sen, Megan przyszedł do głowy genialny pomysł. Nastraszy je wszystkie! Na palcach wyszła na zewnątrz i wyszukała dwie gałązki. Prędko je skrzyżowała i przewiązała w środku sznurkiem, tak aby tworzyły znak „X" — taki sam, jak ten z opowieści pana Tucke-ra o wiedźmie Hagacie. Jej plan był prosty: ukryje się w zaroślach i poczeka, aż koleżanki ujrzą znak na jej poduszce. Żałowała tylko, że nie zobaczy ich min, kiedy odkryją, że jej nie ma. Burza oddaliła się, ale z gałęzi wciąż kapały ciężkie krople. W powietrzu unosił się zapach wilgotnych liści. Chociaż wokół niej panowały nieprzeniknione ciemności, Megan wcale się nie bała — niezbity dowód na to, że nie była tchórzem. Nie miała nawet ochoty zabierać ze sobą swojego fioletowego kocyka. Była ciekawa, jak wygląda jezioro podczas pełni księżyca. Postanowiła pójść ścieżką prowadzącą na brzeg. Ścieżka biegła przez las, wijąc się i zawracając. Ale do jeziora nie było daleko, a poza tym Megan podobał się zapach mokrej cedrowej kory pod stopami. Kiedy zbliżyła się do pierwszego zakrętu, natknęła się na leżące w poprzek ścieżki przewrócone drzewo. Mogła je ominąć albo przejść górą: Megan przystanęła i oparła się o potężny pień, rozważając obie możliwości. Wyjęła z kieszeni gumę do żucia o smaku winogronowym i odwinęła z papierka. Gdy wkładała ją do ust, z lasu wyskoczyła łania i zatrzymała się na ścieżce kilka metrów od miejsca, w którym Megan odpoczywała. 97 Dziewczynka zamarła w bezruchu. Łania odwróciła głowę w jej stronę i popatrzyła prosto na nią. Megan ani drgnęła. Wstrzymała oddech. W tej samej chwili zza drzew wybiegł młody jelonek i przytulił się do boku matki. On także popatrzył na Megan. Uśmiechnęła się, a zwierzęta potruchtały w głąb lasu. Pospiesznie zeszła ze ścieżki i podążyła w ślad za nimi. Jelonek i łania poruszały się powoli, a Megan starała się zachować bezpieczną odległość. Wyobraziła sobie, że jest indiańskim tropicielem, idącym po śladach. Zwierzęta trochę przyspieszyły, więc dziewczynka zaczęła biec, chcąc je dogonić. Nagle łania zatrzymała się. Megan zrobiła to samo. Zwierzę podniosło głowę i zaczęło węszyć. Megan je naśladowała. Poczuła jedynie zapach mokrych liści i swojej gumy o smaku winogronowym. Czy to on zaniepokoił łanię? Szybko wyjęła gumę z ust i wyrzuciła na ziemię. Zwierzęta natychmiast poderwały się z miejsca i pomknęły przed siebie. Dziewczynka roześmiała się i bez chwili wahania pobiegła za nimi. W tym wyścigu nie miała jednak żadnych szans. Wkrótce jelonek i jego mama znikli jej z oczu, a ona zatrzymała się, żeby złapać oddech. Rozejrzała się. Coś było nie tak. Zdała sobie sprawę, że nie poznaje tej części lasu. Zadarła do góry głowę i zobaczyła kilka gwiazd, migoczących pomiędzy gęstymi koronami drzew. Odwróciła się na pięcie, chcąc wrócić tam, skąd przyszła, ale nie mogła sobie przypomnieć drogi. Ruszyła więc w kierunku, który wydawał jej się właściwy, ale zaplątała się w gęste zarośla. Niemożliwe, żeby wcześniej tędy biegła. Ponownie zawróciła i poszła w innym kierunku. Teraz była już poważnie zaniepokojona. Po pewnym czasie przystanęła i usiadła, opierając się plecami o pień drzewa. Rozejrzała się dookoła. Las zdawał się do niej zbliżać, drzewa tworzyły ciasny krąg. Chyba nie są żywe? Megan poczuła strach. Zaczęła żałować, że nie zabrała z domku swojego fioletowego kocyka. Nie miała pojęcia, co robić. Może kiedy wzejdzie słońce, uda mi się odnaleźć drogę do obozu, pomyślała. Postanowiła zaczekać. Ale te drzewa... Czy naprawdę wyciągały po nią swoje konary? Megan naciągnęła kaptur głęboko na oczy i siedziała, trzęsąc się z zimna. 98 ROZDZIAŁ 16 Gdzie jest Megan? Cindy była przerażona. Gdy na poduszce Megan znalazła skrzyżowane gałązki tworzące znak „3C', nie miała pojęcia, co powinna zrobić. Zbudzić pozostałe dziewczynki? A może najpierw poszukać Ruthie? Nie wiedziała. Może Megan po prostu się wygłupia? A może w lasach otaczających obóz rzeczywiście mieszka wiedźma Hagatha? Wreszcie zebrała się na odwagę i wyszła z domku. Powoli świtało; na wschodzie niebo z czarnego robiło się pomarańczowe. Wokół panowały cisza i bezruch. Nawet ptaki milczały. — Megan? — zawołała niepewnie i natychmiast zdała sobie sprawę z własnej głupoty. Przecież Megan nie mogła jej usłyszeć. Teraz naprawdę zaczęła się martwić. Obeszła wokół domek, ale przyjaciółki nigdzie nie było. Cindy wiedziała, że musi obudzić koleżanki. Wróciła do środka i zapaliła światło. — Dziewczyny... — odezwała się, stając pomiędzy łóżkami. Żadna nawet nie drgnęła. — Hej! — powiedziała głośniej. — Wstawajcie! Hej, wstawajcie! — Zaskoczyła ją jej własna śmiałość. Zaczęła kolejno potrząsać koleżankami, próbując je obudzić. — Co się stało? —jęknęła Wendy, przecierając oczy. — Zostaw mnie w spokoju — burknęła Rachel. Cindy dotknęła ramienia Lizzie, a gdy ta otworzyła oczy, na migi kazała jej wstać. Nie przestając migać, opowiedziała dziewczynkom, co się wydarzyło. — Megan zniknęła. Na jej poduszce znalazłam to. — Podniosła w górę skrzyżowane gałązki. Rozległo się chóralne westchnienie. — Akurat w to uwierzę — zawołała Barb. 99 — Nie wygłupiaj się — mruknęła Rachel, naciągając koc na głowę. Światło raziło ją w oczy. — Mówię poważnie — przekonywała je Cindy. — Megan przepadła. Obeszłam cały domek. Nigdzie jej nie ma. — I co mamy w związku z tym zrobić? — burknęła Jessie. — Trzeba jej poszukać — odparła zdecydowanie Cindy. — Jeżeli to jakiś głupi żart, to oberwiesz — ostrzegła ją Rachel. Arielle podeszła do Cindy. — Myślę, że powinnyśmy zawiadomić Ruthie. — Może najpierw same spróbujemy ją znaleźć — zaproponowała Cindy. — Weźcie latarki i chodźcie za mną. Szybko! Dziewczynki założyły buty i owinęły się swetrami. Z latarkami w dłoniach wymaszerowały z domku w ślad za Cindy. — Myślę, że powinnyśmy się rozdzielić — zakomenderowała Cindy. — Barb i Rachel, przeszukacie teren wokół pozostałych domków i główny pawilon. Jessie i Wendy, wy zajrzyjcie do stajni i na boiska. Ja sprawdzę ścieżki prowadzące nad jezioro. Lizzie, ty zostaniesz tutaj na wypadek, gdyby Megan wróciła. Jeśli się pojawi, uderz w gong. Wtedy wszystkie wrócimy. I jeszcze jedno: pamiętajcie, że ona was nie usłyszy. — To jak mamy ją znaleźć? — spytała Barb. — Po prostu uważnie się rozglądajcie — odparła Cindy i razem z Arielle pobiegły nad jezioro. Gdy znalazły się na ścieżce, skierowały latarki w głąb lasu. — Megan! — zawołała Arielle. — O kurczę! Zapomniałam — speszyła się. Minęło trochę czasu, zanim dotarły do przewróconego drzewa. Na jego widok Arielle wrzasnęła. — O co chodzi?— zdziwiła się Cindy. — A jeśli to drzewo przygniotło Megan? — Nie wygłupiaj się — odparła Cindy niepewnie. Bo może tak się stało? W „Czarnoksiężniku z Krainy Oz" dom Dorotki przygniótł złą czarownicę... Wolno podeszły do zwalonego pnia. Nie widząc pod nim Megan, Cindy odetchnęła z ulgą. Zauważyła za to leżący na ziemi papierek. Schyliła się i podniosła go. 100 — Co to jest? — zaciekawiła się Arielle. — Papier po gumie do żucia Megan — wyjaśniła Cindy. — Musiała tędy przechodzić. — Mogła go tu zgubić kiedykolwiek—zaprotestowała Arielle. Cindy przekładała papierek z ręki do ręki. Nagle ją olśniło: — Nie! Papierek jest suchy! Gdyby zgubiła go przed burzą, byłby zupełnie mokry. Megan była tutaj! Musimy wejść głębiej w las. — Nie ma mowy—oświadczyła Arielle, odsuwając się od Cindy. — Tam mieszka Hagatha. — W takim razie wracaj biegiem do obozu i sprowadź tu wszystkich. Powiedz im, żeby szli ścieżką aż do tego miejsca, a potem weszli w las. — I zanim Arielle zdołała cokolwiek wykrztusić, Cindy zniknęła między drzewami. Słońce stało już całkiem wysoko i las z wolna ożywał. Dziewczynka zgasiła latarkę i raźno szła przed siebie. W koronach drzew przebudziły się ptaki. Swoim śpiewem zdawały się mówić, że wszystko dobrze się skończy. Gdziekolwiek jednak była teraz Megan, na pewno ich nie słyszała. Po raz pierwszy Cindy zrozumiała, jak to jest, gdy nie słyszy się najzwyklejszych dźwięków. Po kilku minutach przedzierania się przez zarośla Cindy straciła orientację. Kiedy się obejrzała, nie dostrzegła za sobą ścieżki; nigdzie też nie było widać jeziora. Przystanęła i nasłuchiwała. Nie usłyszała nic oprócz świergotu ptaków, ruszyła więc przed siebie. Znowu się zatrzymała i nastawiła uszu. Zdawało jej się, że słyszy jakiś szelest w zaroślach przed sobą. Te dźwięki ją przestraszyły. Może gdyby była głucha tak jak Megan, nie trzęsłaby się teraz ze strachu. Po chwili usłyszała coś jeszcze: dziwny dźwięk, nie pasujący do odgłosów lasu. Czyżby ktoś płakał? — Megan? — zawołała, idąc w stronę, skąd dobiegał dźwięk. Jeszcze raz przystanęła i usłyszała go wyraźniej. Tym razem nie miała wątpliwości — to był płacz! Podniecona ruszyła biegiem przed siebie. Zbyt późno zauważyła leżący na ziemi konar. Potknęła się i wyciągnęła jak długa na mchu. 101 ROZDZIAŁ 17 Zguba się znalazła! Megan długo siedziała skulona pod drzewem, z kapturem naciągniętym głęboko na oczy. Sama nie wiedziała, ile czasu minęło, zanim wreszcie odważyła się go zdjąć. Świtało. Widok jaśniejącego nieba nieco poprawił jej humor. Wstała i rozejrzała się dookoła. W świetle poranka las znowu wyglądał jak las, a nie jak ponure ostępy, w których mogła czaić się okropna wiedźma. Jeszcze raz się rozejrzała w nadziei, że zobaczy znajomą ścieżkę. Ale nic nie wyglądało znajomo. Ruszyła więc przed siebie. Nie bardzo wiedziała, dokąd właściwie zmierza, ale uznała, że las musi się przecież gdzieś kończyć. Zapach wilgotnych liści był teraz coraz silniejszy. Tuż przed nią przemknęła wiewiórka i prędko wdrapała się na drzewo. Czyżby też się zgubiła? W przeciwieństwie do Megan mogła przynajmniej rozejrzeć się z góry po okolicy. Minęło kilka minut, a przed nią nadal nie było widać żadnego prześwitu między drzewami. Przystanęła i postanowiła pójść w inną stronę. Ale i ta decyzja nie wydawała jej się właściwa. Megan zaczynała już tracić nadzieję, że kiedykolwiek wydostanie się z lasu. — Hop, hop! — zawołała najgłośniej, jak potrafiła. Ale oczywiście nie usłyszała żadnej odpowiedzi. Ze złością kopnęła mokrą ściółkę. Podniosła z ziemi patyk i uderzyła nim o pień drzewa. Trochę jej ulżyło, ale sytuacja nadal była beznadziejna. Oparła się o sosnę i zaczęła płakać. — Głupie jelenie! — wykrzyknęła, łamiąc patyk na pół. Osunęła się w dół po pniu i ciężko usiadła na ziemi. Ciekawe, co też robili teraz jej rodzice i Matt? Może już nigdy jej nie zobaczą? Bliska 102 była, by włożyć do ust kciuk, ale powstrzymała się. Nie będę się mazgaić, postanowiła w duchu. Nagle usłyszała hałas w zaroślach i coś runęło przed nią na ziemię jak kłoda. Wystraszona Megan poderwała do góry głowę i zobaczyła leżącą na mchu Cindy. Dziewczynka potknęła się. Po chwili podniosła głowę i widząc przyjaciółkę, zawołała ucieszona: — Megan! — Cindy! — Dziewczynki skoczyły ku sobie i objęły się z całej siły. — Zdarłaś sobie skórę z kolana — zauważyła Megan. — Jak się tu znalazłaś? — dopytywała się Cindy. — Zgubiłam się — wyjaśniła Megan. — Ale dlaczego uciekłaś? — Chciałam wam zrobić dowcip i udowodnić, że nie jestem tchórzem. Chciałam pójść ścieżką nad jezioro, ale potem zobaczyłam jelenie i pobiegłam za nimi w las. No i zgubiłam się — tłumaczyła Megan. — Dobrze ci tak — skwitowała opowieść przyjaciółki Cindy. — Przepraszam — szepnęła Megan i jeszcze raz mocno uściskała Cindy. — Tak się cieszę, że mnie znalazłaś. — No tak, ale... — zaczęła Cindy niepewnie. — O co chodzi? — Wiesz, ja chyba też się zgubiłam — odparła Cindy, zawstydzona. — Co takiego?! — Megan nie mogła w to uwierzyć. 1 pomyśleć, że dopiero co cieszyła się, że jest uratowana. — Nie martw się. Jakoś znajdziemy drogę — pocieszyła ją Cindy. Wzięła Megan za rękę i zaczęły iść. — HOP, HOP! JESTEŚMY TUTAJ! JESTEŚMY TUTAJ! —krzyczała Cindy. Widząc to, Megan również zaczęła nawoływać. Szły przed siebie, pokrzykując od czasu do czasu. Po kilku minutach Cindy przystanęła. — Co się stało? — spytała natychmiast Megan. — Chyba coś słyszałam — odparła Cindy. — HEJ, TUTAJ! — zawołała. 103 Chwyciła Megan za rękę i pociągnęła w przeciwnym kierunku do tego, w którym dotąd maszerowały. Po chwili ujrzały Ruthie i jednego z opiekunów, przedzierających się w ich stronę przez zarośla. — Cześć! — wykrzyknęła na ich widok Megan. Obie dziewczynki podbiegły do Ruthie. — Nic wam się nie stało? — upewniła się opiekunka, przyklękając przy nich i przyglądając się uważnie każdej z osobna. — Mnie nie, ale Cindy obtarła sobie kolano, upadając—wyjaśniła Megan. — Zaraz się tym zajmiemy — pocieszyła dziewczynkę Ruthie. — Ale na razie wracajmy do obozu. — Znacie drogę? — spytała niedowierzająco Megan. Ruthie tylko się uśmiechnęła i wzięła je za ręce. Po krótkim marszu znaleźli się na ścieżce prowadzącej do obozu; najwyraźniej Ruthie doskonale orientowała się w terenie. Kiedy dotarli na miejsce, wszyscy już na nich czekali. Widząc zguby, obozowicze zaczęli głośno wiwatować. — Są całe i zdrowe — oznajmiła Ruthie. Mieszkanki Różowego Domku otoczyły Megan i Cindy ciasnym kołem. Jedna przez drugą opowiadały, jak bardzo się o nie martwiły. — Jak to dobrze, że Cindy kazała nam cię szukać! — zauważyła Rachel. — Właśnie. W przeciwnym razie mogłabyś już na zawsze zostać w lesie — dodała Arielle. — Cindy to prawdziwa bohaterka. — Prędzej czy później znalazłabym drogę z powrotem — broniła się Megan. — Ale nie bez pomocy Cindy! — rzuciła Barb. Megan zobaczyła, że wszystkie koleżanki poklepują Cindy po plecach i gratulują jej odwagi. Ale to przecież ona spędziła samotnie noc w ciemnym lesie! Czyjej też nie należały się gratulacje? Podeszła do nich Ruthie. — Megan, mam nadzieję, że to była dla ciebie dobra lekcja i nie będziesz już oddalać się sama od obozu — powiedziała. — Mhm. — Megan kopnęła leżącą przed nią grudkę ziemi. 104 — Cindy, chodź ze mną. Zdezynfekujemy to zadrapanie — zarządziła Ruthie, biorąc Cindy za rękę. Pozostałe dziewczynki poszły z nimi. Megan nie ruszyła się z miejsca. Widząc to, Lizzie zbliżyła się i poklepała ją po ramieniu. — Cieszę się, że nic ci się nie stało — zamigała. — Dzięki — odparła na migi Megan. — Wiesz, to prawda, co mówiła Ruthie. Nie powinnyśmy oddalać się same od obozu — dodała Lizzie. — Jakie „my"? — obruszyła się Megan. — No wiesz, my, niesłyszące. Dobrze, że masz taką przyjaciółkę jak Cindy, która zawsze ci pomaga — migała Lizzie. Jej słowa wcale nie poprawiły Megan humoru; przeciwnie, poczuła jeszcze większą złość. ROZDZIAŁ 18 Żegnajcie, wakacje Gdy opadły emocje związane z zaginięciem Megan, życie w obozie szybko wróciło do normy. Cindy i jej współlokatorki zaczęły się powoli pakować. Do końca obozu pozostało niewiele dni. Ostatniego wieczoru, podczas pożegnalnego ogniska nad jeziorem, każda obiecywała sobie, że nie będzie płakać. I prawie im się to udało, kiedy śpiewały piosenki obozowe, pokazując jednocześnie na migi słowa wraz z Cindy, Megan i Lizzie. Ale cienie ich dłoni poruszających się w rytm melodii tak pięknie tańczyły na pniach drzew, tak miło strzelały płomienie i skwierczały sosnowe gałęzie w ognisku, że w pewnej chwili wszystkie dzieci objęły się ramionami i zaczęły kołysać się w przód i w tył, nie przerywając śpiewania. Cindy zauważyła, że niektórzy płakali; słychać było ciężkie westchnienia i pociąganie nosem. — Jeszcze raz! — zawołała Ruthie, gdy ostatni domek skończył swoją piosenkę. Wszyscy zaczęli pokrzykiwać, gwizdać i klaskać w dłonie. Obóz dobiegł końca. Następnego dnia rano dziewczynki z Różowego Domku stały na obozowym parkingu, czekając na sygnał, by zająć miejsca w swoich autokarach. Patrząc na koleżanki, Cindy pomyślała, że większość z nich najchętniej znalazłaby się teraz z powrotem w łóżku. — Jak wrócę do domu, będę spała godzinami! — ziewnęła Ruthie. — Ja prześpię kilka dni! — rzuciła Jessie. - A ja kilka miesięcy! — Barb nie chciała być gorsza. 106 Ruthie dmuchnęła w gwizdek i zaczęła odczytywać listę obecności, chcąc się upewnić, że wszyscy są na miejscu. Cindy i Lizzie ściskały się, gdy opiekunka dotknęła ramienia Lizzie i powiedziała na migi, że pora wsiadać do autokaru. — Nie zapomnij wysłać mi e-maila! — zamigała Lizzie, ostatni raz mocno przytulając Cindy. — Ty i Megan musicie mnie koniecznie odwiedzić. Mieszkam tylko godzinę drogi od was! —. dodała. — Jasne! — odparła Cindy. — Obiecuję! Nie powiedziała Lizzie, że od czasu przygody w lesie Megan i ona prawie się do siebie nie odzywały. Próbowała zagadywać przyjaciółkę, ale ta odpowiadała jej półsłówkami. Cindy uznała, że Megan pewnie wstydzi się swojego nieudanego żartu. Nie lubiła jednak, gdy przyjaciółka zachowywała się w ten sposób. — Możemy się jeszcze raz pożegnać ze wszystkimi, zanim wyjedziemy? — Lizzie poprosiła Ruthie. — Tylko szybko! — zgodziła się Ruthie. — Macie pięć minut. Lizzie chwyciła Cindy za rękę i wciągnęła ją w tłum obozowi- czów, którzy już zaczynali wsiadać do autokarów. Kiedy żegnały się z kolegami i koleżankami, Cindy zobaczyła, że Megan podchodzi do Ruthie. Ponieważ rozmawiały na migi, Cindy rozumiała każde słowo. Wiedziała, że nieładnie jest „podsłuchiwać", ale bardzo chciała wiedzieć, co się dzieje z Megan. — Założę się, że ty i Cindy cieszycie się z powrotu do domu — odezwała się Ruthie. — Za kilka dni zaczyna się szkoła. — Mhm — mruknęła Megan. — No cóż, muszę przyznać, iż cieszę się, że tu byłyście. Dzięki wam przypomniałam sobie język migowy. Teraz będę mogła wreszcie powiedzieć siostrze to, co zawsze chciałam jej powiedzieć. Cindy zauważyła, że Megan kołysze się na stopach. Wiedziała, że przyjaciółka niecierpliwi się czekaniem. Na pewno chciałaby już siedzieć w autokarze. — Nie ciekawi cię, co takiego chcę powiedzieć mojej siostrze? — spytała Ruthie. — Eee, jasne, że ciekawi — odparła Megan. 107 — Zawsze chciałam powiedzieć jej jedno słowo: „przepraszam" — wyznała opiekunka. Cindy dostrzegła na twarzy Megan wyraz zaskoczenia. — Przepraszam? Za co chcesz ją przeprosić? — Za wiele rzeczy. Ale przede wszystkim za to, że jej nie słuchałam — wyjaśniła Ruthie. Przestała migać i przez chwilę tylko patrzyła na Megan. Potem wróciła do sprawdzania listy. Megan odwróciła się w stronę Cindy i ich spojrzenia spotkały się. Cindy nie miała pojęcia, o czym myśli jej przyjaciółka. — Popatrz, Cindy! Tam jest Megan! — zamigała Lizzie, podbiegając do niej. — Chodźmy! Znowu pociągnęła Cindy za sobą. — Dziękuję wam obu! Będę za wami strasznie tęsknić! — powiedziała Lizzie na migi i po raz ostatni mocno je uściskała. — To twój autokar, Lizzie. A wasz stoi tam — Ruthie zwróciła się do Megan i Cindy. — Pospieszcie się! Chyba nie chcecie tu zostać na zimę? — Na pewno nie! — odparła Megan. Chwyciła swoją torbę i nie czekając na Cindy, pobiegła do autokaru. Cindy poczekała, aż kierowca załaduje jej bagaż do luku, i wsiadła ostatnia. Na stopniach odwróciła się i jeszcze raz rozejrzała po terenie obozu. Wszystkie miejsca były zajęte, z wyjątkiem jednego, przy przejściu. Podbiegła do niego, mając nadzieję, że to Megan zatrzymała je specjalnie dla niej. Chciała porozmawiać z przyjaciółką w drodze do domu. Gdy jednak zbliżyła się do wolnego miejsca, okazało się, że obok siedzi ten ładny chłopiec z Domku Zajęcy. Cindy rozejrzała się niepewnie po autokarze, mając nadzieję, że gdzieś jeszcze znajdzie się coś wolnego, i dostrzegła Megan — w tyle autokaru obok dziewczynki z Domku Kijanek. — Nie ruszymy, dopóki wszyscy nie usiądą! — zawołał kierowca. Siedząca po drugiej stronie przejścia Barb pociągnęła Cindy za koszulkę i palcem wskazała jej kierowcę. 108 Cindy nie miała wyboru. Musiała usiąść na jedynym wolnym miejscu. — Cieszę się, że siedzę obok kogoś, kogo znam — odezwała się do niej Barb. — Ale ty to dopiero masz szczęście! Siedzisz koło takiego przystojniaka! — Ostatnie dwa zdania Barb powiedziała na migi. Podczas pobytu na obozie dziewczynki nauczyły się całkiem nieźle migać. — Właśnie — westchnęła Cindy. Spróbowała zwrócić na siebie uwagę Megan, ale przyjaciółka nie podnosiła głowy. Autokar wytoczył się z parkingu i minął tablicę z napisem OBÓZ OZANAM. Wszyscy odwrócili się i po raz ostatni pomachali na pożegnanie. Po piętnastu minutach Cindy przymknęła oczy i spała twardo przez całą drogę do domu. Kiedy się obudziła, pozostałe dzieci tłoczyły się już przy wyjściu. Megan zniknęła. Podczas pięciogodzinnej podróży nie zdążyły zamienić ze sobą ani jednego słowa. Cindy powiedziała o tym mamie, gdy tylko znalazła się na parkingu przed budynkiem YMCA. Mama była jednak zbyt przejęta jej powrotem, żeby uważnie słuchać. — Później porozmawiasz z Megan — pocieszyła ją. Jednak Cindy nie przestawała się rozglądać, wypatrując przyjaciółki. Wreszcie dostrzegła ją na drugim końcu parkingu; wkładała torbę do bagażnika. Cindy pomachała do niej, a Megan podniosła głowę i popatrzyła prosto na nią. Zamiast jednak odpowiedzieć jej tym samym, odwróciła się do niej plecami i wsiadła do samochodu. — Chodź, kochanie — powiedziała Grace, podnosząc torbę Cindy. — Musimy się tobą nacieszyć... Cindy nie miała innego wyjścia, jak tylko wsiąść z mamą do samochodu. Stało się. Ona i Megan przestały ze sobą rozmawiać. 109 ROZDZIAŁ 19 Uwaga! niesłyszący. Megan bardzo się ucieszyła, widząc swoją mamę, i zupełnie zapomniała, że gniewa się na Cindy. Od chwili, gdy wsiadły do samochodu, usta jej się nie zamykały. Z prędkością karabinu maszynowego mówiła o tym, jak fajnie było na obozie, o swojej przygodzie w lesie i o tysiącu innych rzeczy. Kiedy wreszcie skończyła opowiadać, zaczęła dopytywać się, co słychać w domu i jak się miewa Ogryzek. Jednocześnie opuściła w dół szybę i głęboko wciągnęła w płuca gorące, letnie powietrze. Pachniało świeżo ściętą trawą. Na obozie brakowało jej tego zapachu. — Może w drodze do domu zatrzymamy się na chwilę w cukierni pani Kim? — spytała mama. Megan spojrzała na nią zaskoczona. Coś było nie tak. Zazwyczaj to ona musiała błagać, żeby wstąpiły na lody do pani Kim. — Może lepiej nie? Będziesz się ze mnie śmiała, ale strasznie stęskniłam się za Ogryzkiem — odpowiedziała. Oczy mamy napełniły się łzami. — Co się stało? — spytała niespokojnie Megan. Lainee wzięła głęboki oddech, po czym ciężko westchnęła. — Kochanie, tak mi przykro. Kiedy byłaś na obozie, musieliśmy uśpić Ogryzka — powiedziała. Megan nie była pewna, co to miało znaczyć. Zanim mama zdążyła cokolwiek dodać, zatrzymały się na podjeździe przed domem i Megan wyskoczyła z samochodu. Spodziewała się, że Matt jak zwykle będzie stroił sobie z niej żarty, więc tym bardziej zdziwiło ją zachowanie brata. Pomyślała, że może zwyczajnie się wygłupia, i zapytała, czy Ogryzek nadał śpi. Zamiast odpowiedzieć, Matt po- 110 patrzył niepewnie na mamę. Ocierała wilgotne oczy. Teraz Megan była już całkiem pewna, że stało się coś niedobrego. — Ogryzek nie śpi. Umarł w ubiegłym tygodniu — odezwał się Matt. Megan milczała. Nie mogła uwierzyć w słowa brata. — Ogryzek nie mógł umrzeć — powiedziała wreszcie. — To niemożliwe. Ogryzek mieszkał z nimi, od kiedy pamiętała. Nie mógł tak po prostu umrzeć. Megan obiegła cały dom, mając nadzieję, że psiak tylko gdzieś się chowa. Ale Ogryzek nie schował się przed nią. Nie został po nim żaden ślad: zniknęła miska, posłanie, nawet jego specyficzny zapach zniknął. David i Lainee poprosili Megan, żeby usiadła, i wytłumaczyli jej, że Matt nie kłamie. Ogryzek naprawdę umarł. — Przecież.on miał dopiero trzynaście lat! — zaprotestowała Megan przez łzy. A potem przyszła jej do głowy straszliwa myśl. — Ja mam dziesięć lat! Czy to znaczy, że też niedługo umrę?! David mocno przytulił zapłakaną córeczkę. Po chwili ujął ją za brodę i podniósł jej głowę do góry. — Ogryzek miał trzynaście lat według ludzkiej metryki, ale według psiej aż dziewięćdziesiąt jeden. Jak na psa, żył bardzo długo. — Był starszy od babci Josie? — spytała Megan z niedowierzaniem. Babcia Josie była najstarszą osobą, jaką znała. — O wiele starszy — odparł tata. Lainee podeszła do nich i delikatnie objęła Megan. — Uspokój się, kochanie — powiedziała. — Jestem pewna, że Ogryzek trafił do psiego nieba i bawi się teraz wesoło z innymi pieskami. Megan spodobała się ta myśl, ale nadal było jej smutno. — Może pójdziesz teraz na górę i rozpakujesz się? — zaproponowała mama, ocierając córce łzy. — A później zamówimy pizzę z twoimi ulubionymi dodatkami! Idąc do swojego pokoju, Megan próbowała przywołać wszystkie wspomnienia związane z Ogryzkiem. Każdego ranka, kiedy wychodziła do szkoły, Ogryzek towarzyszył jej do drzwi i zawsze witał ją pierwszy, gdy po południu wracała do domu. Godzinami słuchał razem z nią piosenek Bill/ego Joela, podczas gdy reszta rodziny narzekała na hałas i pokrzykiwała na nią, żeby ściszyła 111 muzykę. Megan nie miała wątpliwości: Ogryzekbył jej pierwszym prawdziwym przyjacielem. Nagle przyszło jej coś do głowy — coś zupełnie niewiarygodnego. Mimo iż było jej bardzo źle, nie pomyślała wcześniej ani o swoim fioletowym kocyku, ani o ssaniu kciuka. Ostatni raz miała ochotę przytulić się do kocyka w lesie, kiedy zabłądziła. Teraz szybko otarła oczy i podbiegła do plecaka. Odsunęła suwak, wyciągnęła swój skarb i powąchała go. Ogryzek! Jej kocyk wciąż pachniał Ogryzkiem! Przypomniała sobie, jak bardzo lubił się nim bawić — chwytał go w pysk i ciągnął, usiłując wyrwać go Megan. Przysunęła nosek do materiału i przez kilka minut wdychała znajomy zapach. Nie był wcale tak nieprzyjemny, jak jej się zawsze wydawało. Ostrożnie odłożyła kocyk do szuflady z ubraniami. Nie chciała, żeby mama wyprała go razem z innymi rzeczami. Chciała na zawsze zapamiętać zapach Ogryzka. Kilka dni później Megan siedziała przy biurku i pisała, gdy do jej pokoju weszła mama, niosąc wypraną pościel. — A co to takiego? — zapytała, wskazując oprawione w ramkę zdjęcie Ogryzka, stojące na blacie biurka. — Chcę, żeby nadal przy mnie był — wyjaśniła Megan. — Na tym zdjęciu wygląda jak staruszek — zauważyła Lainee, przysiadając na łóżku. Megan uśmiechnęła się blado. — Rozmawiałam wczoraj z mamą Cindy — odezwała się nagle Lainee. Megan nie odpowiedziała. — Poskarżyła się, że Cindy całymi dniami snuje się markotna po domu. Pewnie też tęskni za Ogryzkiem, jak myślisz? — Pewnie tak — mruknęła Megan. Nie miała ochoty opowiadać mamie, co wydarzyło się na obozie. Lainee wstała i podeszła do biurka córki. Podniosła zdjęcie Ogryzka i przyjrzała mu się uważnie. — Był twoim pierwszym prawdziwym przyjacielem, prawda? — spytała. — Tak — odparła Megan. — A ja byłam dla niego czasami taka okropna. Wyganiałam go z łóżka i odpychałam, kiedy chciał 112 mnie polizać po twarzy. Szkoda, że już go nie ma. Teraz na pewno pozwoliłabym mu się polizać. — Megan oparła głowę na złożonych rękach i zaczęła płakać. Poczuła, że mama głaszcze ją po włosach. Podniosła głowę i popatrzyła na nią. — Nawet kiedy chodził za tobą krok w krok, a ty narzekałaś, że nie chce się od ciebie odczepić, nawet wtedy czułaś w swoim serduszku, że on cię naprawdę kocha — powiedziała Lainee. — I ty także go kochałaś, nawet gdy go odpychałaś. Megan skinęła głową i otarła oczy. — Najważniejsze, to umieć wybaczać i zapominać wyrządzone nam krzywdy — dodała mama. Megan ponownie przytaknęła. — Trzeba umieć mówić „przepraszam", nawet gdy wciąż się gniewamy. W przeciwnym razie nigdy nie zdołamy powiedzieć naszym przyjaciołom, że ich kochamy. — Ale ja wcale nie kocham Cindy! — zaprotestowała Megan. — A kto tu mówi o Cindy? — uśmiechnęła się Lainee i odstawiła zdjęcie Ogryzka z powrotem na biurko. — Miałam na myśli Ogryzka. Wiesz, myślę, że powinnyśmy wybrać się do Powell's na zakupy, zanim zacznie się szkoła. Potrzebujesz nowych ubrań. Chciałabyś, żeby Cindy z nami pojechała? — Raczej nie... — odparła Megan bez przekonania. — Znowu będzie chciała mi pomagać i będzie mówiła, co mam robić. Ona nigdy się nie zmieni. — Pamiętasz, jaka była nieśmiała i przestraszona, kiedy się tu sprowadziła? I jak długo ty się boczyłaś, zanim nauczyłaś się prosić ją o pomoc? — spytała mama. — No tak — przyznała jej rację Megan, porządkując leżące na biurku ołówki. — Ale na obozie ciągle się rządziła i za wszystko chciała zbierać pochwały. — Nie znam szczegółów, ale wiem, że Cindy jest prawdopodobnie najlepszą przyjaciółką, jaką kiedykolwiek miałaś. Oczywiście zaraz po Ogryzku. — Nieprawda. — Megan naburmuszyła się. 113 — No cóż, wygląda na to, że w naszej rodzinie wszyscy muszą być uparci — westchnęła Lainee. Megan przytaknęła. W tej samej chwili tata wsunął głowę do pokoju. — Już jest — powiedział, zwracając się do mamy. — Co takiego? — chciała wiedzieć Megan. — To niespodzianka. Dla ciebie. Megan pomyślała, że to pewnie kolejna paczka od babci Josie. Gdy zbiegła na dół, zobaczyła, że w drzwiach wejściowych stoi Matt i wygląda na ulicę. Podeszła do niego. — Gdzie jest moja niespodzianka? — Jaka niespodzianka? — odparł. — Tata powiedział, że dostałam prezent. — Faktycznie, ale to nie jest zwykły prezent — powiedział brat, wskazując przed siebie. Megan wyszła na ganek. Kawałek dalej, na zakręcie ulicy, zobaczyła kilku mężczyzn w jaskrawopomarańczowych kamizelkach założonych na robocze kombinezony. Łopatami uklepywali ziemię wokół świeżo wkopanego słupka z nowym znakiem drogowym. Megan nie widziała, co jest na nim napisane. Obejrzała się za siebie i zobaczyła, że Matt i rodzice również wyszli na ganek. — Co to ma być? — zapytała. — Idź i sama zobacz — odpowiedział Matt, wskazując znak. Teraz Megan naprawdę się zaciekawiła. Gdy dobiegła do zakrętu, robotnicy właśnie sprzątali narzędzia. Obeszła słupek dookoła i spojrzała w górę na znak. Był jasnożółty i miał kształt rombu, a przez jego środek biegł czarny ostrzegawczy napis: UWAGA! NIESŁYSZĄCY. Megan nie wierzyła własnym oczom. Ten znak postawiono tu specjalnie dla niej. Rodzice i Matt podeszli do niej. — Fajny — ocenił nowy znak Matt. A mama, trzymając aparat fotograficzny, zaczęła pstrykać pamiątkowe fotki. — Skąd on się wziął? — dopytywała się Megan. — Porozmawiałem z władzami miasta i przekonałem ich, że należy postawić tutaj ten znak. Najwyższa pora, nie uważasz? — uśmiechnął się tata. — Teraz wszyscy przejeżdżający tędy kierowcy będą zwalniać. Każdy z nich dwa razy pomyśli, zanim mocniej wciśnie pedał gazu. 114 — I to wszystko z mojego powodu? — spytała Megan z niedowierzaniem. — Oczywiście — odparła mama. — Ten znak ma mi pomóc? — Tak. Chyba że wolisz zatrzymywać każdy samochód i informować wszystkich, że w pobliżu może się bawić niesłysząca dziewczynka — zakpił Matt. — Taka katarynka jak ty nie miałaby pewnie nic przeciwko temu. Megan postanowiła nie złościć się na brata za to, co powiedział. Zbyt była przejęta nowym znakiem. Obeszła go wokół kilka razy. Dotknęła słupka. Aż lśnił nowością — nie tak, jak inne znaki drogowe wzdłuż ich ulicy, które zdążyły już pokryć się rdzą. — Mam pomysł — zawołała Lainee. — Trzeba to uczcić! Megan, może pozwolisz mi wreszcie dotrzymać obietnicy i zaprosić całą rodzinę na lody do pani Kim? Zamówimy „Kolosa". Albo dwa? Albo trzy? Co ty na to? Minął dobry miesiąc od czasu, gdy Megan jadła u pani Kim swój ulubiony deser. — Akurat! Kiedy Megan je lody, pozostali muszą obejść się smakiem — rzucił Matt i ruszył z powrotem do domu. Megan najchętniej spędziłaby resztę popołudnia przy „swoim" znaku. Jednak tata podszedł do niej i oparł dłonie na jej ramionach. — Nie ma nic złego w tym, żeby od czasu do czasu poprosić kogoś o pomoc, Megan — powiedział. — A za pomoc można odpłacić pomocą. Megan pomyślała, że może tata ma rację. Następnego dnia zaczynał się rok szkolny. Megan nie mogła się już doczekać. Pędem wybiegła z domu. Chciała być pierwsza na zakręcie i czekać na autobus obok „swojego" znaku. I rzeczywiście była pierwsza. Dopiero po pewnym czasie na przystanek autobusowy jedno po drugim zaczęły się schodzić inne dzieci. Wszystkie patrzyły najpierw na nowy znak ostrzegawczy, a potem na Megan, która uśmiechała się z dumą. 115 Cindy zjawiła się na przystanku ostatnia i przystanęła z tyłu, za wszystkimi. Z tak daleka na pewno nie widziała znaku. Megan podeszła do niej. — Cześć. — Cześć — odparła Cindy. — Gotowa na pierwszy dzień w nowej szkole? — spytała Megan, starając się nawiązać rozmowę. W odpowiedzi Cindy tylko wzruszyła ramionami. — Więc teraz ty się do mnie nie odzywasz? — Hej, to ty się do mnie nie odzywasz — odgryzła się Cindy. — Jesteś uparta jak osioł — stwierdziła Megan. Zauważyła, że twarz Cindy gwałtownie poczerwieniała. W jednej chwili rzuciła na ziemię torbę z książkami, skoczyła ku Megan i z całej siły złapała ją za włosy. Megan instynktownie odpłaciła jej tym samym. Pierwszy raz biła się z kimkolwiek w ten sposób. Kątem oka dostrzegła, że pozostałe dzieci utworzyły wokół nich ciasny krąg. Bobby Michels wołał: — No, dalej! Uderz ją! — Przeproś! — wrzasnęła Cindy. — Ale taka jest prawda! — odkrzyknęła Megan. — A ty jesteś okropna i chcesz wszystkimi rządzić! — wydy-szała Cindy i jeszcze mocniej pociągnęła Megan za włosy. Megan pisnęła z bólu. W tej samej chwili zobaczyła, że przez tłum dzieci przepychają się Lainee i mama Cindy. — Cindy! Megan! — wykrzyknęły jednocześnie. — Co wy wyprawiacie?! Lainee chwyciła Megan za ramię i przyciągnęła do siebie. Grace zrobiła to samo z Cindy. — Żałuję, że się tu przeprowadziliśmy! — zawołała Cindy. Na jej czole pulsowały żyłki. Megan zauważyła, że kiedy mówiła, z jej ust wypryskiwały kropelki śliny. — Mam dość kolegowania się z dziewczynką, która dziwacznie mówi i ma w uszach gumę do żucia! I na dodatek jest głupia! — krzyczała. — Cindy Calicchio, wstyd mi za ciebie! — powiedziała ostro Grace. — Natychmiast przeproś Megan! — Jeszcze nigdy nie widziała swojej córki tak zdenerwowanej. — Ale ona jest wstrętna! — rzuciła Cindy. 116 — I głupia! — podpowiedziała jej Megan. — I chce wszystkimi rządzić — dodała Cindy. — Nie zapominaj, że jestem też uparta jak osioł! — Megan uśmiechnęła się do swojej przyjaciółki. — O tak i jeszcze... — Cindy urwała w pół słowa. — Że co? Megan zobaczyła biegnącego w ich stronę Matta. Widząc, że bójka się skończyła, podniósł do góry ręce w geście udawanej rozpaczy. — Zawsze omija mnie to, co najlepsze — poskarżył się. — A ja zawsze dużo gadam, zgarniam wszystkie pochwały i nie chcę się nimi z nikim dzielić — powiedziała Megan. Wyraz twarzy Cindy świadczył o tym, że dziewczynka jest zupełnie skołowana. Zresztą wyglądało na to, że wszyscy wokół są równie zaskoczeni. Megan pomyślała, że to nawet zabawne. Wzięła Cindy za rękę, zaprowadziła ją do znaku i wskazała ostrzegawczy napis. — Co to ma być? — spytała Cindy. — Odnalazłaś mnie w lesie, kiedy byłam na tyle głupia, żeby uciec z domku i się zgubić. Jesteś najodważniejszą dziewczynką, jaką znam. — Co takiego? — Cindy pomyślała, że źle usłyszała. — Właśnie tak! — potwierdziła Megan. — Nieważne, kim się jest. Od czasu do czasu każdy potrzebuje pomocy. Cindy aż otworzyła usta ze zdumienia. Znowu wyglądała jak postać z kreskówki. — Jestem z ciebie bardzo dumna, córeczko — odezwała się Lainee. — Mamo, nie rozczulaj się przy wszystkich — strofowała ją Megan. Grace pomogła Cindy pozbierać porozrzucane książki. — Wszystko będzie dobrze, mamusiu — zapewniła ją Cindy. — Naprawdę. Grace ucałowała córkę na do widzenia, a potem zwróciła się do Megan: — Dziękuję ci. Obie jesteście bardzo odważnymi dziewczynkami. —■ Odwróciła się i poszła w górę Morton Street, do domu. — Dobra, koniec bójki! — zawołał Bobby Michels. 117 Lainee pieszczotliwie uszczypnęła Megan w policzek i też wróciła do domu. Megan i Cindy stały w milczeniu przez minutę, która zdawała się trwać całą wieczność. — Widzę, że masz jeszcze bransoletkę, którą zrobiłam na znak naszej przyjaźni — odezwała się w końcu Megan. — Tak — odparła Cindy, bawiąc się kolorowymi sznureczkami. — Naprawdę uważasz, że dziwacznie mówię i mam w uszach gumę do żucia? — spytała po chwili Megan. — Nie pamiętasz? Powiedziałam to pierwszego dnia, gdy się poznałyśmy — uśmiechnęła się Cindy. — To było dawno temu. — Całe wieki temu — przytaknęła Megan. — Jesteśmy nadal przyjaciółkami? — zapytała, wysuwając przed siebie palec wskazujący. Po chwili wahania Cindy wysunęła swój palec i zahaczyła nim o palec Megan. Następnie odwróciła ich dłonie, tworząc znak symbolizujący słowo „przyjaciółka". W tym samym momencie na przystanku zatrzymał się szkolny autobus i dzieci zaczęły kolejno wsiadać do środka. Tylko Megan nadal stała w miejscu, wpatrując się w „swój" znak. — Nie wybierasz się dziś do szkoły, Megan? — zawołała pani Cruthers, kierowca autobusu. — Spóźnimy się przez ciebie! Megan? No, Megan! Cindy wyskoczyła z autobusu i podbiegła do Megan. — Głucha jesteś, czy co? — Szturchnęła ją żartobliwie. Megan wybuchnęła głośnym śmiechem. Słysząc go, Cindy bardzo się ucieszyła. — Chodźmy, Różowa Panno — powiedziała. — Już, już! — odkrzyknęła Megan wesoło. Dziewczynki wspięły się po stopniach do autobusu i zajęły miejsca z tyłu. Nakładem C&T ze współczesnej literatury młodzieżowej Rosie Rushton Melissa jest odlotowa, bystra i śmiała. Co stanowi chyba duże osiągnięcie, gdy ma się niecałe metr pięćdziesiąt wzrostu, rude włosy, piegi i matkę, która ma ciągle szalone pomysły na życie. Najnowszy polega na kompletnym odizolowaniu się od wielkiego Londynu i wyszukaniu takiego zakątka dla rodziny, gdzie życie płynie leniwie i nic nie zakłóca błogiego spokoju. Do czasu... Melissa, jak na przebojową dziewczynę przystało — ktoś to musiał po mamie odziedziczyć! — szybko dogaduje się z nowymi koleżankami i kolegami. Ale już w kwestii randek trudno się zdecydować, czy taki Matt jest chłopakiem godnym zakochania się na zabój, skoro koleżance też zawrócił w głowie. I to z wzajemnością. Nakładem с&т . ze współczesnej literatury młodzieżowej Rosie Rushton Z czym jeszcze przyjdzie się Livi uporać? Ojciec odszedł, by zamieszkać z tą wstrętną Rosalie - i nic nie wskazuje na to, by kiedykolwiek powrócił. Chłopak ją porzucił i jest prawie pewna, że to z powodu zbyt grubych ud i zbyt wielu piegów. Jej pozująca na artystkę mama przyjęła lokatorkę, która to wyraźnie sprowadzają na złą drogę. A co gorsza, jej najlepsza przyjaciółka Poppy, która była dla niej wszystkim, zmienia szkołę i wyprowadza się. Ale kiedy spotyka wspaniałego Ryana, a ojciec ogłasza, że wraca do Leehamp-ton, Livi zaczyna wierzyć, że życie jest piękne. I wtedy właśnie pojawiają się prawdziwe problemy... ISIS