14882

Szczegóły
Tytuł 14882
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14882 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14882 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14882 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Ellen Weiss, Mel Friedman Dom dla Pegaza Tytuł oryginału: Horse in the House Okładka i ilustracje: Kasia Kołodziej Przekład: Mira Weber Redaktor: Danuta Sadkowska © by Ellen Weiss and Mel Friedman © by Random House, Inc. for the Polish edition by Siedmioróg, 2004 This translation is published by arrange: ISBN 83-7254-554-5 Wydawnictwo Siedmioróg ul. Krakowska 90, 50-427 Wrocław Księgarnia wysyłkowa Wydawnictwa Siedmioróg www.siedmiorog .pi Wrocław 2004 DRUKARNIA TRIADA 52-0)6 Wrocław, ul. Czechowicka 9. tel. (71) 342 76 85. fax (71) 342 76 96 Aooh Шр^ w stajni Hmncmf Wyobraźcie sobie taką scenkę: Balansuję na równoważni. Idzie mi wspaniale. Czuję się silna i pewna siebie, każdy ruch wykonuję perfekcyjnie. Publiczność wiwatuje. Nagle zerkam w dół i cóż widzę? Jestem ubrana w krótką sterczącą różową spódniczkę, taką, jakie noszą baletnice. Cała widownia pokłada się ze śmiechu. Usiłuję zasłonić rękami mój komiczny strój i tracę równowagę. Zaraz spadnę. Nie mogę się skupić, ponieważ ktoś z tłumu woła mnie, najpierw cicho, potem coraz głośniej... - Abby! Abby! Pora wstawać! Obudziłam się zlana zimnym potem. Znowu ten sen, powtarzający się od miesięcy. Wtuliłam nos w miękki materiał piżamy. Powoli wracałam do rzeczywistości. Tata wsunął głowę przez uchylone drzwi. - Kochanie, pobudka! Już za piętnaście szósta. Jeśli się nie pospieszysz, spóźnisz się na zajęcia. Nie było o czym dyskutować. Mrużąc oczy, usiadłam na brzegu łóżka. 7 - W porządku, tato. Już wstaję. - Śniadanie za dziesięć minut - powiedział. To był jeden z tych wielu poranków, kiedy na serio zastanawiałam się, jaki jest sens całej tej zabawy w gimnastykę. Gdybym była zwyczajnym dzieckiem, które prowadzi zwyczajne, unormowane życie, chrapałabym teraz w najlepsze. Wstałabym koło dziesiątej i gapiła się w ekran lub poszłabym odwiedzić przyjaciół. W końcu było lato, wakacje. Koniec obowiązków, pośpiechu, prawda? Dużo wolnego czasu. Otóż nie. .Dla mnie wakacje to harówa. Dużo czasu, który muszę poświęcić głównie gimnastyce. Kiedy wieszają mi medal lub wręczają trofeum, a tłum gwiżdże i wiwatuje, czuję, że uprawianie gimnastyki jest dla mnie najważniejszą sprawą, wartą poświęcenia każdej minuty. Ale takich chwil jest niewiele. Pozostałe to ciężka praca, ból i frustracja, wstawanie o świcie. Nie zrozumcie mnie źle. Nie jestem jakąś maszynką do wykonywania gimnastycznych ćwiczeń. Są również inne istotne rzeczy w moim życiu: szkoła, jazda konna, modelowanie. A przede wszystkim - przyjaciółki z Klubu Ratowników Zwierząt. Nie mam pojęcia, jak bym sobie poradziła bez Elizy, Lisy i Molly. Ale według taty nie powinnam widzieć świata poza gimnastyką. - Dzięki niej jesteś kimś wyjątkowym - po- 8 wtarza mi bez przerwy. - Masz talent dany od Boga i nie wolno ci go zmarnować. A mój trener, Rudi, często mówi z tym swoim zabawnym rosyjskim akcentem: - Dzieciństwo? Komuż ono potrzebne? Nie miałem go i wcale nie żałuję. Umyłam zęby i zbiegłam na dół. Tata właśnie nalewał sok. - O "której przyjdziesz? - spytał. Tata «jest informatykiem i tak organizuje sobie pracę, żeby być w domu, kiedy wracam. - Pewnie koło czwartej - odpowiedziałam, pogryzając grzankę. - Pamiętaj, że po zajęciach idę na konie. - Szkoda, że się rozpraszasz. Powinnaś skupić się na gimnastyce. Ta skrzywiona mina taty. Westchnęłam ciężko, - Wałkujemy w kółko ten sam temat. Skoro ćwiczę po pięć godzin dziennie, mogę się potem zająć czymś innym, prawda? Jazda konna daje mi tyle radości, pozwala zapomnieć o wszystkim. Przecież zgodziłeś się... - Dobrze, dobrze. Tylko ten Klub... Za bardzo cię absorbuje. Boję się, że zapomnisz o tym, co jest naprawdę ważne. - Bez obawy. Nigdy mi na to nie pozwolisz - odpowiedziałam z ironią. Nie chciałam więcej pyskować. Wsta- 9 łam od stołu, zebrałam talerze i wstawiłam do zmywarki. Pożałowałam, nie po raz pierwszy zresztą, że mamy nie ma z nami. Ona umiałaby ostudzić nasze gorące temperamenty. W milczeniu sprzątnęliśmy po śniadaniu i już musiałam wychodzić. Tata wcisnął mi w dłoń pięciodolarówkę na lunch. - Podwieźć cię na zajęcia? - spytał, nie patrząc na mnie. - Dzięki, nie trzeba. Przejdę się. Przytulił mnie do siebie. - Przepraszam, jeśli bywam czasem zbyt surowy. To wszystko dla twego dobra. - Wiem, tatusiu. - Cmoknęłam go w policzek i ruszyłam do drzwi. - Na kolację rybna niespodzianka - rzucił za mną. Wy buchnęliśmy śmiechem. „Rybna niespodzianka" to częste danie w naszym jadłospisie. Tak marny kucharz jak mój tata umie gotować wyłącznie „niespodzianki". Zajęcia poszły dobrze. Ćwiczyłam przysiady na równoważni i zrobiłam duże postępy. Nawet Rudi obdarzył mnie rzadkim jak na niego komplementem: - Jeszcze trochę, a będzie całkiem nieźle. 10 Czułam się znakomicie aż do końca lekcji. Ostatnie ćwiczenia rozciągające i do widzenia! Nie mogłam się doczekać, kiedy dosiądę Petunii, ulubionej klaczy ze stajni Havencrest, i pomknę przed siebie. Do Havencrest jest około dwóch kilometrów. Po drodze wstąpiłam do sklepiku i kupiłam sobie małe co nieco na spóźniony lunch. Dla koni nabyłam całą torbę marchewki. Zawsze im coś przynosiłam - jabłka albo właśnie marchewkę. Lubiłam je karmić, a poza tym wydawały mi się trochę niedożywione. Kochałam wszystkie konie z Ha-vencrest, ale ich właścicieli, Sama i Janet Averych, darzyłam zgoła odmiennym uczuciem. Oboje byli złośliwi, opryskliwi i, moim zdaniem, wcale nie dbali o zwierzęta. Nie zauważyłam Averych w pobliżu stajni, poszłam więc prosto do koni. Zarżały cichutko na mój widok; czuły, że mam dla nich poczęstunek. Zbliżałam się po kolei do każdego boksu i wyciągałam dłoń z marchewką. Najładniejszą zostawiłam dla mojego faworyta, Pegaza. Pegaz był miniaturowym konikiem, najmilszym zwierzęciem, jakie w ogóle można sobie wyobrazić. Urodził się w kwietniu, więc miał dopiero cztery miesiące. Kiedy podeszłam do jego boksu, przywitał mnie tą zabawną miną, którą zawsze robił na mój widok. Wywinął górną wargę i pokazał wszystkie zęby. Zrobiłam podobną minę i wyciągnęłam do niego marchewkę. 11 - Hej, mój mały śmieszny pyszczku - przemówiłam czule. - Nie mogłam się doczekać naszego spotkania, a ty? - Źrebak tupnął filigranowymi kopytkami i machnął ogonem. Chwycił marchewkę, a potem trącił nosem moją dłoń. Był taki malutki, że ledwo sięgał mi do pasa. Przypominał wzrostem dużego psa. Należał do rasy palomino. Miał piękną jasnokasztanowa-tą sierść, a grzywę i ogon w kolorze kości słoniowej. Jako dorosły koń osiągnie nie więcej niż metr pięćdziesiąt wzrostu. Nigdy nie będzie nadawał się pod wierzch, chyba że dla jakiegoś brzdąca. Ale był rozkoszny i na tym polegał jego urok. Podskoczyłam, gdy zorientowałam się, że ktoś za mną stoi. Brett - „złota rączka" - jak zawsze podszedł cicho i niepostrzeżenie. Czy zdarzyło wam się kiedyś stracić głowę dla starszego chłopaka? O tyle starszego, że aż głupio przyznać, że za kimś takim świata się nie widzi? A to właśnie mnie spotkało. Brett był stary, ale taki fajny. Jedwabiste ciemne włosy opadały mu na czoło. Nosił baczki, nieduże, w dobrym guście. Miał najbardziej niebieskie oczy, jakie kiedykolwiek widziałam, szelmowski uśmiech i muskularny, opalony tors. Studiował w college'u i z pewnością uważał mnie za gówniarę. - Cześć, Brett - odezwałam się. - Gdzie się podziali Sam i Janet? - Są w biurze. Mają jakieś kłopoty. Kiepska sprawa. 12 Brett darzył ich równie gorącym uczuciem jak ja, ale nigdy by się do tego nie przyznał. Podobało mi się, że był taki spokojny i zamknięty w sobie. Nie gadał dużo, ale robił, co do niego należało. Tak naprawdę zajmował się wszystkim: stajnią, czyszczeniem i karmieniem koni, malowaniem płotów. - Chyba nie będę im przeszkadzała. Wezmę Petunię na przejażdżkę, a do nich zajrzę po powrocie. - Masz rację. - Uśmiechnął się nieznacznie. Biuro mieściło się za ścianą i zwykle nie było słychać, co się tam dzieje. Dzisiaj jednak dochodziła stamtąd prowadzona głośno rozmowa. Naprawdę nie podsłuchiwałam, a'e nic nie mogłam poradzić na to, że i tak rozumiałam wyraźnie każde słowo. - Powtarzam ci, Sam - mówił mężczyzna, którego głosu nie rozpoznałam - jesteś mi winien za pokarm dla koni za sześć miesięcy i dość mam już czekania. Kiedy w końcu zapłacisz? - Zapłacę, jak będę mógł! - wrzasnął Sam. - Mam ci urodzić tę forsę? - Od wielu miesięcy zalegasz również Frankowi Herbertowi z czynszem za stajnie. Nie wiem, co robisz z pieniędzmi, ale na pewno nie regulujesz długów. - To moja sprawa, co z nimi robię! - ryknął Sam. - Nie bój się, zapłacę ci! 13 - Radzę ci to zrobić, bo inaczej przyjdę z szeryfem i zabiorę kilka twoich koni. Ostrzegam. - Tylko mnie nie strasz - odparował Sam. - A teraz wynoś się stąd! Jutro dam ci twoje pieniążki. - Lepiej się postaraj. Nie mam zamiaru dłużej cię utrzymywać. W chwilę później usłyszałam trzask drzwiczek i samochód nieznajomego z piskiem opon opuścił podwórko. Potem dobiegł mnie głos Janet. - Gdybyś nie przepuścił całej forsy na wyścigach, moglibyśmy zapłacić rachunki - karciła męża. - Ty znowu swoje! — Głos Sama aż kipiał złością. Usłyszałam już dosyć. Czułam się głupio, chociaż naprawdę nie podsłuchiwałam. Ściągnęłam mocniej popręgi, wyprowadziłam Petunię ze stajni, wskoczyłam na siodło i pogalopowałam przed siebie. Po godzinie wróciłam, odprowadziłam klacz do boksu i ruszyłam w kierunku biura, chociaż spotkanie z Averymi było ostatnią rzeczą, na jaką miałam ochotę. Niepewnie wsunęłam głowę w drzwi. Janet była sama i coś pisała w wielkiej księdze leżącej na biurku. - Mogę przeszkodzić? - spytałam. - Jeździłam na Petunii. Proszę dopisać godzinę do mojego rachunku. Płaciłam za jazdy z własnych pieniędzy, zarobionych na sprzedaży rysunków. Taka była umowa między mną a oj- 14 cem. Nie mogłam go dodatkowo obciążać końmi, bo i tak wydawał majątek na moje lekcje gimnastyki. Na początku każdego miesiąca musiałam zostawiać Averym należność za tyle godzin, ile planowałam wyjeździć. W sierpniu zostało mi do wykorzystania jeszcze około pięciu. - Dobrze - powiedziała Janet, nie podnosząc głowy znad biurka. - No to do zobaczenia - odparłam. Odpowiedziało mi milczenie. Odwróciłam się na pięcie i najszybciej jak mogłam, wybiegłam z biura. Do licha. To było paskudne, pomyślałam. 2 Чйкшім $po&aff/0 Tego wieczoru nie myślałam o Havencrest. Zaprzątało mnie coś szczególnego, na co od dawna czekałam. Po raz pierwszy spotkanie Klubu Ratowników Zwierząt miało się odbyć u mnie. Pomogłam tacie sprzątnąć po kolacji, która, o dziwo, była jadalna, i spytałam, czy mogę się odmeldować. Pobiegłam na górę do mojego pokoju i przetrząsnęłam szufladę ko-módki, aż w końcu na dnie mignęło mi to, czego szukałam. Cudowna Czerwona Skarpeta. Ogromna i puchata, stała się własnością Klubu Ratowników Zwierząt po naszej pierwszej akcji, kiedy to uratowałyśmy kotka panny Hanson przed utonięciem. Ze Skarpetą wiązały się sentymentalne wspomnienia; panna Hanson dała ją nam na znak wdzięczności. Uznałyśmy cenny dar za nasz tajemny symbol i strzegłyśmy go na zmianę. Ta, u której w danym miesiącu się znajdował, miała organizować u siebie spotkanie Klubu. W razie nagłej potrzeby, na przykład przyjścia na ratunek zwierzęciu będącemu w niebezpieczeństwie, 16 należało wywiesić Skarpetę za okno i pomachać nią kilka razy. Na ten sygnał wszystkie powinnyśmy się stawić natychmiast, gotowe do działania. Dziś nie wydarzyło się nic ważnego, ale nie chciałam stracić pierwszej okazji do posłużenia się symbolem Klubu. Powiesiłam Skarpetę tak, by była jak najlepiej widoczna, i odsunęłam się od okna. Cóż, tym razem niczego nie oznaczała. Przysiadłam na łóżku i czekałam. Do ustalonej godziny spotkania brakowało jeszcze dwudziestu minut; miało się zacząć o siódmej, by pozostałe dziewczyny też zdążyły zjeść kolację. Ale byłam tak podniecona, że mogłam tylko siedzieć i patrzyć na zegarek. Przynależność do Klubu miała dla mnie ogromne znaczenie. Kiedy rok temu przenieśliśmy się z tatą do Dor-mouth, nadmorskiego miasta w stanie Massachusetts, nie znałam tu żywej duszy. Tata wyjaśnił, że wpadł na genialny pomysł przeprowadzki z powodu mojej gimnastyki. W Dor-mouth pracował znakomity trener, pod okiem którego miałam zacząć ćwiczyć. Tak naprawdę chodziło o coś jeszcze: o sprawę mojej mamy. W nowym miejscu zamieszkania nikt jej nie znał, co oznaczało koniec rzucanych w naszym kierunku rozbawionych spojrzeń, zadawania nam kłopotliwych pytań, na które woleliśmy nie odpowiadać. Jednym słowem, przeprowadzk^mjała ręce i nogi. Mimo to wybierałam się do Dormouth jak na ścięcie. Zostawiałam wszystko, co było mi bliskie i drogie: szkołę, ulubiony pokój, znajome konie. Tata zapewniał mnie, że bez problemu znajdę wielu nowych przyjaciół, ale tu się pomylił. Ludzie z góry uznali, że zadzieram nosa z powodu treningów i zdolności plastycznych, i obchodzili mnie szerokim łukiem. Po raz pierwszy w życiu czułam się naprawdę onieśmielona. Nie mogłam przecież podchodzić do każdego po kolei i pytać, czy chciałby się ze mną zaprzyjaźnić. Skoro traktowali mnie jak powietrze, odpłacałam im tym samym. Udawałam osobę bardzo zajętą własnymi sprawami i olewałam wszystkich dokoła. W duchu wyłam jednak z rozpaczy. Pewnego dnia zupełnie przypadkiem nadziałam się na dziewczynę z sąsiedztwa o imieniu Eliza. Miało to miejsce w poczekalni lecznicy dla zwierząt, należącej do jej matki, doktor Spain. Zaczęłyśmy rozmawiać o tym i owym i w pewnym momencie Eliza zaproponowała, abym przyłączyła się do jej paczki. Tworzyła ją wraz z Molly i Lisa. Nie nazywały się jeszcze wtedy Klubem Ratowników Zwierząt. Eliza to jedna z najmilszych dziewczyn, jakie można spotkać na tym świecie. Niezwykle wrażliwa, ciągle uważa, by kogoś przypadkiem nie urazić. Nie wyobrażam sobie, jak w ogóle umiałaby to zrobić. Jest wysoką, bardzo szczupłą brunetką o niesfornych kręconych włosach, któ- 18 re czesze w koński ogon. Musi nosić grube szkła, bo bez nich jest ślepa jak kret. Za dwie siódma usłyszałam dzwonek. Eliza nigdy się nie spóźnia; punktualność to jedna z licznych zasad, jakich zawsze przestrzega. Zbiegłam na dół, by otworzyć drzwi, ale tata mnie uprzedził. Eliza powiedziała dobry wieczór i przedstawiła się. Tata nie odezwał się słowem. Wskazał tylko ręką w kierunku schodów. - Mój pokój jest na górze. Chodźmy - zaproponowałam szybko. Kiedy pokonałyśmy parę stopni, usłyszałam z tyłu głos taty: - Tylko się nie zasiedźcie. Pamiętaj, że jutro wcześnie wstajesz, Abby. - Pamiętam, pamiętam - westchnęłam. Pięć minut później usłyszałam kolejny dzwonek. To przyszły Molly i Lisa. Mieszkają blisko siebie, więc zawsze zjawiają się razem. Molly Penrose i Lisa Ho są jak ogień i woda. Trudno znaleźć dwie osoby, które bardziej różniłyby się od siebie. A jednak ich przyjaźń kwitnie. Lisa przypomina tornado. Ani przez chwilę nie usiedzi spokojnie. Mówi szybciej, niż myśli, co prowadzi czasem 19 do niezręcznych sytuacji. Mimo że w gorącej wodzie kąpana, trudno jej nie lubić. Jest uczciwa, odważna i ma złote serce. Ubiera się na sportowo, nosi rzeczy uszyte z naturalnych materiałów. Przeważnie można ją zobaczyć w czarnych lub pomarańczowych legginsach, kolorowej bawełnianej koszuli, jakiejś kamizelce kupionej na wyprzedaży czy obszernym swetrze. Na nogach obowiązkowo adidasy. Długie czarne włosy sięgają jej do pasa. Molly nie lubi rzucać się w oczy. Celem jej życia jest odkrycie Prawdy. Jest niezwykle poważna. Czasem może doprowadzić człowieka do szału swoją dociekliwością, bo jeśli czegoś nie zrozumie, potrafi męczyć cię nawet przez pół godziny, zanim będzie na sto procent pewna, że wszystko jasne. Ale jeśli już raz coś przyswoi, nigdy tego nie zapomni. Pamięta nawet rzeczy, o których dowiedziała się w wieku dwóch lat! Molly to cenny nabytek dla Klubu. Uwielbia prowadzić rozmaite badania i w przeciwieństwie do nas trzech jest świetnie zorganizowana. Wygląd doskonale odzwierciedla jej charakter - żadnych ekstrawagancji, spokój i powaga. Proste ciemne włosy, okulary w drucianej oprawce, klasyczne ciuchy. Usadowiłyśmy się, gdzie każdej było najwygodniej. Lisa i ja wyciągnęłyśmy się na łóżku, Molly oczywiście usiadła przy biurku, a Eliza położyła się płasko na podłodze, bo 20 nadwerężyła sobie krzyż, pomagając mamie schwytać bernardyna. Często jej pomaga w lecznicy, a czasem i my się przyłączamy. Nawet czyszczenie klatek dla zwierząt może być zabawne, jeśli nie trzeba robić tego przez cały czas. - Szkoda, że nie umiem rysować koni tak świetnie jak ty - powiedziała Lisa, patrząc na jeden z obrazków wiszących na ścianie. - To jednak wszystko, co naprawdę potrafię - odparłam. - Ty jesteś wszechstronnie uzdolnioną artystką. A ja rysuję konie, bo po prostu kocham je nieprzytomnie. - Podoba mi się ten, który stoi na tylnych nogach -odezwała się Eliza z podłogi. - To moja ulubienica, Petunia, na której jeżdżę. Naszkicowałam ją miesiąc temu. - Moim zdaniem czas otworzyć zebranie. - Molly, zerkając wymownie na zegarek, przywołała nas do porządku. - Masz rację - odparłam. -Jestem gospodynią spotkania, więc ja powinnam to zrobić. - Zgadza się - przyznała Molly. - Zebranie Klubu Ratowników Zwierząt oficjalnie uważa się za otwarte - wygłosiłam uroczystą formułkę. - Otwarcie zebrania, czternasty sierpnia, godzina dziewiętnasta czternaście - wymamrotała Molly, zapisując informację w notesiku. - Do licha, Molly, a nie może być dziewiętnasta pięt- 21 naście? - drażniła się z nią Lisa. Zawsze robiłyśmy przytyki na temat jej niesamowitej skrupulatności. - Nie - odparła Molly, zupełnie nie zbita z tropu złośliwą uwagą. - U mnie jest czternaście po siódmej, a mój zegarek dobrze chodzi. Zawsze rano sprawdzam czas z radiem. Molly jest kompletnie pozbawiona poczucia humoru, ale i tak za nią przepadamy. - Czy ktoś ma coś nowego do przekazania? - zapytałam. - Zabłąkana kotka, którą przygarnęła moja mama, będzie miała małe. Musimy znaleźć dla nich opiekunów -powiedziała Eliza. - Przygotuję ekstra plakaty - zgłosiła się na ochotnika Lisa. - Wszędzie rozpuścimy wici - dodała Eliza. - Coś jeszcze? - spytałam. - Czekamy na raport kasowy - rzekła Molly. - Och, jasne - odparłam. Pogrzebałam w szufladzie biurka, szukając pogniecionego notatnika, w którym ja i Lisa, jako skarbniczki, na zmianę robiłyśmy zapisy. Obie nie byłyśmy dobre w prowadzeniu dokumentów. Cud, że w ogóle nam się to udawało. - Co my tu mamy... - usiłowałam odcyfrować moje bazgroły. - Wygląda na to, że mamy... trzydzieści pięć dolarów i osiemdziesiąt cztery centy. - Jesteśmy bogate! - wykrzyknęła Lisa. 22 - Tylko dlatego, że w zeszłym miesiącu sprzedawałyśmy wypieki na rzecz pomocy opiekunce chorej czapli, która potem odfrunęła. - Fakt - zgodziła się Molly. - Mam jeszcze coś - powiedziała Eliza. - Sprawa jest poważna. Całe zamieniłyśmy się w słuch. - Problem dotyczy zwierząt, w pewnym sensie. Konkretnie małego złośliwca. Jęknęłyśmy jak na komendę. - To naprawdę problem - przyznała Lisa. - Kto jest tym małym złośliwcem? -Jest ich dwóch - uściśliła Eliza. -1 na dodatek mieszkają w moim domu. - No nie! - zawołałyśmy. Eliza wyjaśniła nam, że rodzice już od pewnego czasu zamierzali wynająć mieszkanie w suterenie ich ogromnego domu. Lecznica dla zwierząt mieściła się w jednym z jego skrzydeł, a poniżej było właśnie wspomniane mieszkanie. Kiedyś miałam okazję je zobaczyć. Ktoś o dużej wyobraźni mógłby je przekształcić w przytulne gniazdko. Mnie wydało się potwornie ciemne. W końcu znalazł się chętny lokator. Była nim kobieta o nazwisku Pletzer, matka ośmioletnich bliźniaków, Міке'а i Skunksa. 23 - Naprawdę tak go przedstawiła - przysięgała Eliza. -Chociaż faktycznie smarkacz ma na imię Antoine. Możecie w to uwierzyć? - A śmierdzi? - chciała wiedzieć Lisa. - Jeszcze jak - Eliza wzdrygnęła się na samo wspomnienie. - Jego matka sprawia wrażenie wykończonej. Obaj syneczkowie są brudni jak świnie i mają podobne maniery. Zachowują się jak małe potwory. Kiedy myślą, że nikt nie widzi, wyrywają muchom skrzydełka. - Coś koszmarnego! — zawołałam. - I takie towarzystwo musisz znosić na co dzień w swoim domu. - Próbuję ich ignorować - przyznała. - Jeśli potrzebujesz pomocy, możesz na nas liczyć. Daj tylko znak, a stawimy się w komplecie i dobierzemy do skóry tym zwyrodnialcom. Pokiwałyśmy głowami. Potem nasze spotkanie stało się wyłącznie towarzyskie. Gadałyśmy jedna przez drugą o wszystkim: spierałyśmy się, czy Lisa powinna przekłuć sobie uszy, kto jest najgłupszym chłopakiem w szóstej klasie, kogo chciałybyśmy po wakacjach za wychowawcę. W końcu osiągnęłyśmy takie stadium, że wystarczyłoby kiwnąć palcem, a konałybyśmy ze śmiechu. Tata, niestety, przerwał tę sielankę. Stanął w drzwiach i powiedział: 24 - Pora kończyć, panienki. Abby od rana ma zajęcia. Dziewczyny poderwały się z miejsc. - Przepraszamy, panie Goodman. Nie wiedziałyśmy, że jest już tak późno. Zaczęły zbierać swoje rzeczy, a Molly naskrobała w notesiku: „Zebranie przerwano, godzina dwudziesta pierwsza jedenaście". Po chwili już ich nie było. Piętnaście minut później byłam gotowa do spania. Zdjęłam zza okna Skarpetę i wskoczyłam do łóżka. з Фонисотг Nazajutrz po spotkaniu u mnie wypadała sobota, ostatni dzień tygodnia, kiedy miałam trening. Niedziele, na szczęście, były wolne. Rudi wynagradzał to sobie w soboty, dając nam ekstra wycisk. Dziś było podobnie. Bieg, przysiad, rozkrok. Noga w przód, noga w bok. I tak przez kilka godzin. Myślałam, że ta katorga nigdy się nie skończy. A potem ćwiczyłam program na zawody. Trener nie zamierzał wypuścić mnie z sali, póki dostrzegał najmniejszą skazę w jego wykonaniu. Miałam być doskonała i już. Kiedy skończyłam porcję ćwiczeń przewidzianą na dzisiejszy dzień, czułam ból w każdej części ciała. Rozważałam nawet możliwość pójścia prosto do domu, ale rano wstałam przecież z mocnym postanowieniem, że po południu pojeżdżę konno. Wiedziałam, że gdy tylko dosiądę Petunii, natychmiast odżyję. Ruszyłam więc w kierunku stajni. Po drodze jak zwykle wpadłam do sklepiku po przysmaki dla moich ulubieńców. Na ladzie obok ekspresu do kawy zauważyłam miseczkę pełną kostek cukru. Schowa- 26 łam dwie z nich do kieszeni. Pegaz zasłużył na specjalną przekąskę. Kiedy dotarłam na miejsce, odniosłam wrażenie, że coś się zmieniło. Było jakoś inaczej, ale nie umiałam określić, na czym to polega. Zaczęłam chodzić z kąta w kąt. Wszędzie panował bezruch. Nikt nie kręcił się i nie krzątał. Było pusto w biurze i stajniach. Po prostu martwa cisza. I wtedy usłyszałam rżenie. Tak rozpaczliwe, jakby koń błagał o ratunek. Przeszły mnie ciarki. Rzuciłam się biegiem naprzód. W Havencrest nie było nikogo. Brakowało również samochodów i ciężarówek. Wymiotło wszystkich i wszystko. Zaglądałam do każdego boksu, kierując się w stronę, skąd dochodziło rżenie. Wiedziałam, że to Pegaz wzywa pomocy. Był samiusieńki w ogromnej stajni. Na mój widok zamilkł i zaczął się trząść. Po prostu stał i dygotał. Podbiegłam do niego. - Pegaziku, mój maleńki! Zostawili cię tu samego? Nie mieściło mi się to w głowie. Janet i Sam zwinęli swój majdan i zwiali. Wymknęli się chyłkiem nocą wraz z całym dobytkiem, żeby uniknąć płacenia zaległych rachunków. Zgniłe gnojki, parszywce, dranie, kanalie. Brakowało mi słów na określenie tych kreatur. Jak mogli tak postąpić? Zabrali moją ukochaną Petunię. A Pegazika zostawili na pewną głodową śmierć! Słyszałam o ludziach, których 27 stać na taką podłość, ale nigdy do końca nie wierzyłam, żeby to mogła być prawda. Teraz przekonałam się na własne oczy. Porzucili Pegaza, bo był dla nich całkiem bezużyteczny. Nie mogli zarabiać na nim, więc nie zamierzali go karmić. Pozbyli się go jak śmiecia. Uklękłam przy maleństwie, dałam mu pstryczka w nos i zaczęłam go tulić, próbując uspokoić i jego, i siebie. Sięgnęłam do kieszeni po kostkę cukru, którą Pegaz łapczywie wyciągnął z mojej dłoni. Przestał się trząść tak bardzo. W głowie miałam zamęt. Co się stanie ze źrebaczkiem? Kto się nim teraz zajmie? Dokąd pójdzie? Za kilka godzin się ściemni. Musiałam wszystko dokładnie rozważyć. Może przyjmą go do schroniska dla zwierząt? Ten pomysł odpadał. Schronisko zamykali w sobotę tuż po dwunastej. A nawet gdyby mały tam się znalazł, umieszczono by go w klatce obok gromady szczekających psów. Byłby śmiertelnie przerażony. Przez cały czas pstrykałam go w nos. Panował upał i cisza. Jedynie z pól dobiegało bzyczenie owadów. Choć nie jestem pewna, czy ten szum nie powstał przypadkiem w mojej głowie. Zauważyłam, że miska, z której Pegaz pił wodę, jest pusta, podniosłam się więc z kolan. - Nie masz już co pić, kochany - powiedziałam. - Zaraz ci przyniosę świeżej wody. 28 Kiedy próbowałam opuścić boks, Pegaz jakby przykleił się do mnie. - Nie chcesz stracić mnie z oczu, prawda? - spytałam. - Wcale ci się nie dziwię. Pozwoliłam, żeby towarzyszył mi w drodze do kranu. Właśnie miałam napełniać miskę, kiedy usłyszałam kroki za sobą. Aż podskoczyłam. - Przepraszam, Abby - odezwał się Brett. Odetchnęłam z ulgą, a moje serce powoli przestawało bić jak oszalałe. - Nie ma sprawy. Trochę się przestraszyłam. Brett rozejrzał się dokoła, mrużąc oczy. - Nie ma ich. Zwiali. Podejrzewałem, że kiedyś to się stanie. - Obrzucił Pegaza zatroskanym spojrzeniem. - Zaproponowali mi, żebym wziął dziś wolny dzień. Po raz pierwszy, odkąd u nich pracuję. Coś jednak nie dawało mi spokoju, więc wpadłem tu zobaczyć, co się święci. Zostawili tego małego? - Na to wygląda. Bez jedzenia i prawie bez wody. Brett pokręcił głową z dezaprobatą. - Co z nim zrobimy? - spytałam. - Nie wiem. Mam niewielkie dwupokojowe mieszkanko w mieście. Trudno trzymać w nim konia. - Trudno - zgodziłam się. - Dlaczego ty go nie weźmiesz? Byłabyś świetną opiekunką. - Mój ojciec w życiu nie pozwoli mi na trzymanie konia w domu - odparłam. - Twój ojciec nie wie, jaki to wspaniały mały konik. Założę się, że kiedy zobaczy Pegaza, na pewno zmieni zdanie. Westchnęłam tylko. Pegaz zarżał cichutko, przypominając o swoim istnieniu. - Och, zapomniałam, że chce ci się pić. - Odkręciłam kran, a źrebak zaczął łapczywie chłeptać wodę spływającą do miseczki. Myślałam o tym, co powiedział Brett. Być może mój tata zmieni zdanie. Konik nie będzie przecież musiał mieszkać w domu, nie trzeba go będzie wyprowadzać na spacer jak psa. Wystarczy tylko nakarmić go i napoić. Dzięki Bogu wiedziałam co nieco na temat koni. Mama jeździła konno i odkąd pamiętam, zabierała mnie ze sobą do stadniny. Uczyła mnie nie tylko jazdy, ale również jak obchodzić się ze zwierzętami. Och, gdyby mama była z nami... Jałowe rozmyślania. Nie było jej i już. Znowu zaczęłam rozważać, co zrobić z Pegazem. Za jego wyżywienie mogłam płacić pieniędzmi zarobionymi na sprzedaży rysunków. Miałam zaoszczędzonych kilkaset dolarów. W końcu Pegaz potrzebował tylko dwóch porcji owsa dziennie, co nie powinno, mnie zrujnować. Z rozkoszą zapłacę za jedzenie konika zamiast za godziny jazdy. W do- 30 datku i tak nie miałam już na czym jeździć, skoro kochani państwo Avery zabrali Petunię. Czyżbym naprawdę mogła zatrzymać Pegaza? Ciągle rozważałam wszystkie za i przeciw. Co się stanie, jeśli będę musiała wyjechać na zawody? O to nie powinnam się martwić. Moje przyjaciółki z Klubu przez kilka dni zaopiekują się Pegazem. Będę go mogła również w razie czego przechować u mamy Elizy lub u kogoś, kto hoduje konie. Czy mamy dosyć miejsca dla konia? Uznałam, że tak. Nasz ogródek jest wystarczająco duży, żeby Pegaz mógł w nim hasać i skubać trawę. Zimą moglibyśmy go umieścić w komórce na narzędzia. Słyszałam o ludziach, którzy hodowali w ogródkach miniaturowe koniki. Jeśli w rozsądny sposób przedstawię wszystkie argumenty, być może przekonam tatę do mojego pomysłu. Przyszła pora, by. podjąć decyzję. Tak naprawdę mogła być tylko jedna. Skoro Brett nie może wziąć Pegaza, a Pegaz nie powinien wylądować w schronisku, muszę się nim zająć ja. Przypomniałam sobie o automacie telefonicznym wiszącym na ścianie w pobliżu biura. Sięgnęłam do kieszeni po ćwierćdołarówkę. Nie zamierzałam samotnie stawić wszystkiemu czoło. W końcu miałam Klub Ratowników Zwierząt. 31 Zostawiłam Pegaza, który nie mógł się oderwać od miski z wodą, w towarzystwie Bretta, i poszłam zadzwonić do Elizy. Podejrzewałam, że siedzi w domu. Przypomniałam sobie, że Molly i Lisa umawiały się dzisiaj na rower, Eliza jednak każdego popołudnia ćwiczyła grę na tubie, nawet latem. Telefon odebrał jej starszy brat, Pete. Słyszałam dźwięki tuby dobiegające z ogródka. - Poczekaj chwilę, zaraz zawołam siostrę - powiedział Pete. Tuba umilkła i Eliza podeszła do telefonu. - Potrzebuję twojej pomocy - rzuciłam bez zbędnych wstępów. - Mam konia w krytycznej sytuacji. - Co się stało? - zapytała spanikowana. - Och, uspokój się, nic groźnego. To znaczy sytuacja jest krytyczna, ale koń cały i zdrowy. - No wiesz, nie strasz mnie więcej w ten sposób. Przeprosiłam ją i opowiedziałam całą historię Pegaza. - Rozumiesz, że nie mogę go tam zostawić - zakończyłam. - Zaledwie miesiąc temu odstawiono go od piersi matki. - Założę się, że jest słodki - powiedziała Eliza. - Najsłodszy na świecie. Sama zobaczysz. - Z pewnością musisz się nim zająć. Ale co na to twój ojciec? Nigdy nie był entuzjastą domowych zwierzątek. - Mam nadzieję, że na widok Pegaza zmieni zdanie. 32 - A jeśli nie? Wolałam nie martwić się na zapas. - Może moja mama zgodzi się go wziąć - powiedziała Eliza w zadumie. - Co prawda nie wiem, jak psy na niego zareagują... Eliza miała trzy psy. Nazywały się Olbrzym, Maluch i Ar-chie. - Poza tym nie znam się na koniach - dodała. - Jednak wierzę, że tata się zgodzi na Pegaza - odparłam. - Naprawdę chcę go zatrzymać. - No dobrze... - Eliza nie była do końca przekonana. -To w czym mogę ci pomóc? - Mogłybyśmy się spotkać? - Kiedy? -Jak najszybciej. Usłyszałam westchnienie w słuchawce. - Chyba poćwiczę później. - Dzięki! - zawołałam. - Nie pożałujesz! Wyjaśniłam jej, jak trafić do stajni. Powiedziała, że przyjedzie na rowerze. Odwiesiłam słuchawkę i wróciłam do Bretta i Pegaza. Konik wyraźnie się ożywił. Hasał dokoła po podwórku, szukając okazji do zabawy. Gdy tak mu się przyglądałam, przypomniałam sobie, że Janet powiedziała mi kiedyś, że Pegaz to imię skrzydlatego rumaka z greckiej mitologii. 33 Brett zaczął się zbierać do odejścia. - Muszę kupić gazetę. Pora szukać nowej roboty - wyjaśnił. Uścisnęliśmy sobie dłonie na pożegnanie. - Będziemy w kontakcie - dodał, opuszczając podwórko. Serce mnie bolało, gdy patrzyłam, jak odchodzi. l«l te dte Pegaa Czekając na Elizę, wypuściłam Pegaza na łąkę, żeby pożuł trochę trawy. Zrebaczek zaczął zachowywać się jak dorosły koń. Galopował w moją stronę i w ostatniej chwili zmieniał kierunek. Potem znowu biegł do mnie i hamował nagle, robiąc śmieszną minę, którą tak uwielbiałam. Obserwowałam Pegaza i dotarło do mnie, że on jest naprawdę mój. Odpowiadam za niego i muszę się nim opiekować. Wielu z moich rówieśników hoduje jakieś domowe zwierzątko: chomika, świnkę morską, no, najwyżej psa. Ale konia? Zdawałam sobie sprawę, że nie mam co liczyć na pomoc taty - jeśli w ogółe zgodzi się, żebym zatrzymała Pegaza. Patrzyłam na niego i ogarniał mnie lęk. Czy dam sobie radę? W końcu Eliza dotełepała się na swoim rowerze. - Przepraszam, że tak długo to trwało, ale zgubiłam drogę - tłumaczyła się. - Koło stacji benzynowej skręciłam nie tam, gdzie trzeba, i... - przerwała nagle, gdy zauważyła bawiącego się Pegaza. 35 _ O Boże, jaki on słodki! - zapiszczała z zachwytu. -Dlaczego mi nie powiedziałaś, że jest taki rozkoszny? _ Mówiłam, ale trzeba go Zobaczyć, żeby się o tym przekonać. _ Musisz wziąć go do domu - powiedziała stanowczo. Oparła rower o palik ogrodzenia i popędziła na łąkę. Pegaz zauważył ją i podbiegł, żeby się przywitać. Eliza schyliła się i poklepała źrebaczka po boku, a on otarł łebek o jej nogi- - Zakochałam się w nim - powiedziała z emfazą moja przyjaciółka. Pegaz zrobił w tył zwrot i pokłusował na środek łąki. - W ogóle nie rozumiem, jak twój tata mógłby powiedzieć „nie" na widok tak cudownego stworzenia. - Niestety, mógłby - odparłam ponuro. - Kiedy zobaczy, jak bardzo ci na nim zależy... - Przypomni, jak bardzo powinno mi zależeć na zostaniu gwiazdą sportu. Siedziałyśmy na wilgotnej trawie i wpatrywałyśmy się w Pegaza kłusującego po łące. - Naprawdę chcesz zostać sławną gimnastyczką? -spytała Eliza. - Sama nie wiem. Chciałabym zadowolić tatę. Poza tym lubię gimnastykę. Niezależnie od tego chcę normalnie żyć, bawić się. Nie mogę przez cały czas ćwiczyć. Jeśli z tego 36 powodu mam nie zdobyć sławy, kicham na nią. Ale Pegaz musi być mój. - No to zacznijmy się o to starać. Jeszcze przez chwilę gapiłyśmy się na brykającego konika, po czym podniosłyśmy się i otrzepałyśmy siedzenia z trawy. -Jak my się zabierzemy z nim do domu? - spytała Eliza. - Ty będziesz prowadziła rower, a ja konia. - W porządku. Poszłam do stajni i rozejrzałam się, czy najdrożsi Janet i Sam nie zostawili przypadkiem czegoś, co mogłoby się przydać Pegazowi. Zabrali wszystko, co przedstawiało jakąkolwiek wartość, ale w rogu stajni znalazłam stare zgrzebło. Na podłodze leżała uździenica, w sam raz dla Pegaza. Już wiedziałam, że będę musiała kupić specjalną szczotkę do czyszczenia końskich kopyt. Z jedzeniem, na razie, nie powinno być kłopotu. Zanim spadnie śnieg, Pegaz z powodzeniem może skubać trawę w ogródku. Oczywiście będę zmuszona uzupełnić mu ten skromny posiłek. Wróciłam na łąkę i zobaczyłam, że Pegaz łasi się do Elizy, trącając ją nosem. - Zachowuje się podobnie jak moje psy - zachwycała się. -Jest taki słodki. Nigdy bym konia o to nie podejrzewała. - Miniaturowe koniki są rzeczywiście bardzo przyjacielskie. 37 Wyruszyłyśmy do domu. Eliza zgodnie z umową prowadziła rower, a ja podskakującego wesoło Pegaza. Zatrzymałam się na chwilę i rzuciłam ostatnie spojrzenie na opuszczone stajnie. Westchnęłam ciężko. - Czy twój tata jest teraz w domu? - spytała Eliza, kiedy szłyśmy już przez park. - Miał coś załatwić na mieście. Nie wiem, czy zdążył wrócić - odparłam. - Może warto się zastanowić, jak najlepiej przedstawić mu Pegaza - zasugerowała Eliza. - Chyba tata nie powinien od razu natknąć się na niego - zastanawiałam się. - Lepiej pomału przyzwyczaję go do nowego lokatora. - To wiesz co, przemkniemy się chyłkiem i na razie umieścimy Pegaza w komórce. Potem pogadamy z twoim tatą i pokażemy mu konia. - To jest myśl. Droga do domu ciągnęła się w nieskończoność. Byłam naprawdę zmęczona po ciężkim dniu, ale za to Pegaz czuł się teraz znakomicie. Stawał na tylnych nogach, unosił wysoko łeb, nozdrza mu drgały. Co i rusz ktoś nas zaczepiał na ulicy, a każdy mówił to samo: - Och, jakie słodkie maleństwo! - Czy to prawdziwy koń? 38 - Czy on kiedyś urośnie? - Co on jada? Każdy chciał go pogłaskać, a Pegaz tylko na to czekał. Powrót do domu zajął nam ponad godzinę. W końcu dotarłyśmy. Eliza przystanęła koło furtki, a ja poszłam na zwiad. - W porządku. Droga wolna. Taty jeszcze nie ma - obwieściłam. Odetchnęłam z ulgą, że nie będzie mógł podejrzeć przez okno, co się dzieje. Zaprowadziłyśmy konika do starej drewnianej komórki. Nikt z niej nie korzystał oprócz taty, który trzymał tam trochę narzędzi. Zamek w drzwiach był zepsuty. Z trudem otworzyłam dwa okna najszerzej, jak się dało, żeby Pegaz miał dość świeżego powietrza. W komórce był wydzielony malutki pokoik, w sam raz dla Pegaza. Jeśli tam go umieszczę, nie ma obawy, że pokaleczy się o narzędzia. Znalazłam dużą plastykową miskę. Eliza napełniła ją wodą, za pomocą węża ogrodowego. - Trzymaj, malutki - przemawiała czule, stawiając miskę przed źrebakiem. - Napij się trochę. Pokoik nie miał drzwi, więc musiałam się zastanowić, czym by tu zagrodzić wejście. Pod jedną ze ścian leżały stare drzwi, wyrzucone z naszego domu. Wprowadziłam Pegaza do niby-boksu i dowlokłam drzwi do wejścia. By- 39 ły naprawdę ciężkie i mogłam być spokojna, że Pegaz nie zdoła ich przewrócić. Wysokość również miały odpowiednią. Źrebak będzie mógł widzieć, co się dzieje na zewnątrz, ale nie da rady przeskoczyć blokady i wydostać się z boksu. Jak na prowizorkę zabezpieczenie było doskonałe. Potem pomyślę o czymś lepszym. - Pegaziku, rozgość się w swoim nowym domku - powiedziałam. Odpowiedział mi wysokim rżeniem. Poklepałam go po karku. - Eliza i ja na razie musimy cię opuścić. Ty zostajesz tutaj, w porządku? Nie miałam ochoty się z nim rozstawać, ale wiedziałam, że będzie mu dobrze w nowym miejscu. Poszłyśmy do domu czekać na powrót taty. Dziesięć minut później, kiedy siedziałyśmy i grałyśmy w scrabble, usłyszałam, że ktoś wchodzi. To mógł być tylko tata. Po sposobie, w jaki trzasnął drzwiami, domyśliłam się, że nie jest w najlepszym humorze. - Abby! - krzyknął. - Twoje rzeczy leżą porozrzucane na podłodze w jadalni! Ile razy muszę ci powtarzać, żebyś chowała buty i skarpetki na swoje miejsce? Było gorzej, niż myślałam. Tata stanął w drzwiach pokoju i popatrzył, co się dzieje. Nie wyglądał na zachwyconego. - Dzień dobry, panie Goodman - powiedziała Eliza. 40 - Dzień dobry - odparł tata. Przyszła mi do głowy nagła myśl. - Tato! - zawołałam, podskakując. - Czy Eliza może zostać na kolacji? Nie chciałam być sama, kiedy zastrzelę go informacją o zmianie, jaka zaszła w naszym domu. Moja prośba wprawiła tatę w jeszcze mniejszy zachwyt. - Nikogo nie zapraszaliśmy, odkąd tu mieszkamy - powiedziałam miękko. - A posprzątacie po sobie i Eliza nie zasiedzi się zbyt długo? - Przyrzekamy - odparłam. - Czy twoi rodzice nie będą mieli nic przeciwko temu, że zostaniesz? - zwróciłam się do Elizy. - Raczej nie, ale na wszelki wypadek zadzwonię do nich. Ucieszyłam się. Czułam, że w krytycznej chwili będę potrzebowała bratniej duszy. - Tak, zadzwoń do rodziców - zgodził się mój tata. Pomyślałam, że wygląda jakoś dziwnie - jakby się źle czuł albo coś w tym rodzaju. Zauważyłam, że trzyma w ręku list, i zrozumiałam, o co chodzi. Dostał wiadomość od mamy. Koperta była otwarta, więc pewnie poznał jej zawartość. - Mama napisała? - spytałam od niechcenia. -Tak jakby... - Co u niej? 41 Westchnął głęboko, zanim odpowiedział. - Zamierzała osiągnąć stan wtajemniczenia do września, ale teraz przewiduje, że zajmie jej to nieco więcej czasu. Eliza patrzyła na mnie oczyma rozszerzonymi ze zdumienia. Żadnej z moich przyjaciółek nie wspominałam o tym, że moja mama pojechała do Indii w poszukiwaniu siebie i czegoś w rodzaju religijnego objawienia. Przebywała tam od półtora roku, pobierając nauki u kogoś nazywanego lamą. Zastanawiałam się, kim ona będzie, gdy już osiągnie stan doskonałości. Prawdopodobnie supermamą. - Czy napisała, kiedy wraca? - spytałam, usiłując powstrzymać niebezpieczne drżenie głosu. -Nie. - Przecież we wrześniu zaczynam szóstą klasę! - krzyknęłam. - I czekają mnie najważniejsze zawody sportowe w życiu. Mama wie o tym! - Obawiam się, że teraz myśli o zupełnie innych sprawach. - No tak... Wspaniale... Tata najwyraźniej zamierzał jeszcze coś mi powiedzieć, widziałam to po jego minie. - Skoro mowa o zawodach... Dzisiaj rozmawiałem z twoim trenerem. Byłem ciekaw, jak ci idzie, a on poinformował mnie, że za mało się koncentrujesz. Zdecydowanie za mało, jeśli chcesz startować w zawodach stanowych. 42 Co takiego? Całe ciało miałam obolałe od nieustannych ćwiczeń. Ale Rudi byłby zadowolony dopiero wówczas, gdybym ćwiczyła przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Oczy napełniły mi się łzami. - Wspaniale. Po prostu wspaniale. Tata zorientował się, że nieco przesadził. Próbował to trochę złagodzić: - Chciałem tylko powiedzieć, że mogłabyś włożyć w treningi więcej serca. To przecież takie ważne. Nic nie odpowiedziałam. Tata sięgnął do koperty, którą ciągle trzymał w ręku. - Och, byłbym zapomniał. Mama przesyła to dla ciebie. Wręczył mi małe zawiniątko. Piękny hinduski, drukowany, bawełniany materiał jeszcze pachniał perfumami mamy. Rozwinęłam materiał. W środku leżał maleńki kawałek czystego kryształu, zawieszony na łańcuszku. Na podłogę sfrunęła karteczka o powierzchni mniej więcej dwóch autobusowych biletów. Schyliłam się po nią. Na karteczce starannym charakterem pisma mojej mamy skreślonych było kilka słów: „Niech twój umysł będzie tak przejrzysty jak ten kryształ". Powiesiłam wisiorek na szyi, żałując, że mamy nie ma tutaj i nie mogę jej mocno uścisnąć. - Idę się przebrać, a potem zrobię coś do jedzenia - powiedział tata. 43 Kiedy wyszedł, klapnęłam ciężko na podłogę. Daleka byłam od stanu euforii. Eliza patrzyła na mnie pytającym wzrokiem. - Mama troszczy się o mnie i dlatego przysłała mi ten kryształ. - W porządku, nie tłumacz się - Eliza pokiwała głową. Nagle poczułam, że muszę stanąć w obronie mojej rodziny. Co innego samej wiedzieć, że własne życie dalekie jest od doskonałości, a co innego, kiedy inni tak uważają. - Nie jest tak źle, naprawdę - przekonywałam przyjaciółkę. - Mama jest wspaniała. Ciepła, czuła, ma fantastyczne poczucie humoru. Często razem śpiewałyśmy zwariowane piosenki. No i uwielbia konie. Po prostu musiała wyjechać na jakiś czas, by odnaleźć... siebie. Tęskni za mną. Pisze do mnie listy. Wiesz, ona przebywa w czymś w rodzaju szkoły. - Tata na pewno bardzo za nią tęskni - zauważyła Eliza. - Rzeczywiście, jest mu ciężko. Mnie również. Kiedy mama była z nami, nie pozwalała tacie tak mnie gonić. Zawsze mówiła: „Daj jej trochę odetchnąć, Jeff. Jest przecież tylko normalną nastolatką". Wiem, że tata też mnie kocha, ale przywiązuje tak wielką wagę do gimnastyki... - Coś mi wspominałaś, że tata był kiedyś mistrzem w tej dyscyplinie. 44 - To prawda, osiągnął niemal poziom olimpijski. Ale potem, zaraz po śmierci ojca, musiał porzucić sport, by zająć się matką i młodszym rodzeństwem. - To przykre. - Tak. - Odruchowo skręcałam w palcach frędzle dywanu. - Naprawdę przykre. Ale mam już dość słuchania w kółko o tym samym. - Może lepiej nie wspominać dziś twemu tacie o Pegazie - powiedziała Eliza. - Pokpiłybyśmy tylko sprawę. - Też tak uważam - zgodziłam się. - Boję się tylko, że tata usłyszy w nocy rżenie konia i dopiero będzie wesoło! - Wymknę się z Pegazem po cichu i zabiorę go do siebie. Mama na pewno się zgodzi, zwłaszcza że to na krótko. Usłyszałyśmy kroki na schodach i zerwałyśmy się na równe nogi. Tata przebrał się już w domowe ubranie i można było pomyśleć, że czuje się nieco lepiej. Co nie znaczy dobrze, niestety. - A więc, dziewczyny, co wybieracie? - spytał. - Niespodziankę z kurczaka czy z wątróbki w serowym sosie? - My zrobimy kolację - zaproponowałam. - Ty powinieneś odpocząć. W lodówce jest pełno różnych rzeczy. Usmażę omlety z pieczarkami i cebulą. Wychodzą mi wspaniale. - A mnie sałatki - weszła mi w słowo Eliza. - W domu właśnie ja zawsze je szykuję. 45 - Rzeczywiście jestem trochę zmęczony. Naprawdę zrobicie kolację? - Jasne! - wykrzyknęłam. - Doskonale. Wobec tego poczytam gazetę. Zawołajcie mnie, jeśli będę potrzebny. Poszłyśmy z Elizą do kuchni i wzięłyśmy się do roboty. - Gdzie są sztućce? - spytała Eliza. - Nakryję do stołu. - W szufladzie - wskazałam ręką. - Zjemy w jadalni. Może tata trochę się rozkrochmali. Eliza sięgnęła do szuflady i zaczęła wyjmować widelce. - Auu! - usłyszałam po chwili jej krzyk. Eliza wpatrywała się w swój palec, z którego ciekła krew. - Przepraszam. Zapomniałam cię uprzedzić o tej wystającej śrubie. Bardzo się skaleczyłaś? - Nic takiego - odparła, wysysając krew z palca. Tata, słysząc krzyk Elizy, przybiegł natychmiast. - Tak mi przykro - powiedział. - Od dawna zamierzałem dokręcić tę śrubkę, ale ciągle coś mi wypadało. Abby i ja zdążyliśmy się do niej przyzwyczaić. Pozwól, niech obejrzę twój palec. Eliza wyciągnęła dłoń. Palec przestał krwawić. - Muszę zrobić porządek z tą śrubą - obwieścił tata, ruszając do drzwi. - Zaraz wracam. Skoczę tylko do komórki po narzędzia. 5 Ъо mbióP Zamarłyśmy ze zgrozy. Popatrzyłyśmy na siebie przerażone. Miałyśmy uczucie, że świat nagle stanął w miejscu. Tata był już w pół drogi do drzwi, kiedy nieco ochłonęłyśmy. Przywróciło nam mowę i zaczęłyśmy przekrzykiwać się nawzajem: - Nie przynoś narzędzi! - zawołałam. - Czuję się dobrze. Nie musi pan naprawiać szuflady z mojego powodu! - dorzuciła Eliza. Tata zatrzymał się niepewny. - O co chodzi? - spytał. Eliza pierwsza opanowała sytuację. Zasypała tatę gradem słów. Do tej pory nie wiedziałam, że potrafi terkotać jak karabin maszynowy. - Wie pan, co jest w tym wszystkim najśmieszniejsze? Otóż tydzień temu zraniłam się dokładnie tak samo, u mamy w pracy. To jest, niezupełnie tak samo. Pomagałam mamie zrobić zastrzyk takiemu jednemu psiemu przybłędzie, wie pan, moja mama jest weterynarzem, słyszał pan 47 o tym, prawda? Nazywa się Wiktoria Spain, musiał pan przechodzić obok jej lecznicy, to niedaleko. No i miałyśmy robić ten zastrzyk i... Przez cały czas, nie przestając mówić, dawała mi jakieś znaki oczami. W końcu, ciemna masa, zrozumiałam, o co jej chodzi. Miałam wyjść i wyprowadzić Pegaza z komórki, póki ona zabawia rozmową mego ojca. - Przepraszam - mruknęłam. - Muszę na chwilę do łazienki. Zaraz wracam. Pobiegłam do drzwi wyjściowych, wyśliznęłam się przez nie najciszej, jak umiałam, i pobiegłam do komórki. Pegaz ucieszył się na mój widok. Zatupał kopytkami i potrząsnął grzywą. Byłam rada nie mniej niż on, że znowu się widzimy. - Pst! — szepnęłam, poklepując go. - Musimy zachowywać się cicho jak myszki. Moje życie od tego zależy. Lekko popchnęłam drzwi, żeby mógł wyjść, i nałożyłam mu uździenicę. Pytanie tylko, dokąd miałam go zaprowadzić? Ukrycie Pegaza gdzieś w ogródku nie wchodziło w rachubę. Tata mógłby go zauważyć, idąc do komórki. Musiałam szybko coś wymyślić, bo nie wiadomo, jak długo Eliza zdoła gadać trzy po trzy. Pozostawał dom. Było w nim kilka miejsc, do których tata nie powinien zaglądać w najbliższym czasie. Pegaz prze- 48 czekałby tam, aż tata naprawi szufladę i odniesie narzędzia, a potem wróciłby z powrotem do komórki. Miałam już plan. Teraz należało wprowadzić go w życie. Podeszłam szybciutko z Pegazem do drzwi wejściowych i wsunęłam w nie głowę. Eliza ciągle nadawała. Nie do wiary. - ...no i, oczywiście, nie wiadomo było, czy ma wściekliznę, czy nie. Wie pan, że w ciągu paru ostatnich lat panowała tu wścieklizna? No więc moja mama musiała pobrać krew do zbadania... Schody na piętro znajdowały się tuż obok salonu. Pomyślałam, że spróbuję przemycić Pegaza do mojego pokoju. Niestety. Pegaz zupełnie nie pojmował, jak chodzi się po schodach. Przecież nie mogłam wnieść go na górę! Musiał zostać na parterze. Eureka! Spiżarnia! Sąsiadowała z kuchnią, ale miała dwoje drzwi. Jedne prowadzące do kuchni, drugie do jadalni. Otworzyłam drzwi