Ellen Weiss, Mel Friedman Dom dla Pegaza Tytuł oryginału: Horse in the House Okładka i ilustracje: Kasia Kołodziej Przekład: Mira Weber Redaktor: Danuta Sadkowska © by Ellen Weiss and Mel Friedman © by Random House, Inc. for the Polish edition by Siedmioróg, 2004 This translation is published by arrange: ISBN 83-7254-554-5 Wydawnictwo Siedmioróg ul. Krakowska 90, 50-427 Wrocław Księgarnia wysyłkowa Wydawnictwa Siedmioróg www.siedmiorog .pi Wrocław 2004 DRUKARNIA TRIADA 52-0)6 Wrocław, ul. Czechowicka 9. tel. (71) 342 76 85. fax (71) 342 76 96 Aooh Шр^ w stajni Hmncmf Wyobraźcie sobie taką scenkę: Balansuję na równoważni. Idzie mi wspaniale. Czuję się silna i pewna siebie, każdy ruch wykonuję perfekcyjnie. Publiczność wiwatuje. Nagle zerkam w dół i cóż widzę? Jestem ubrana w krótką sterczącą różową spódniczkę, taką, jakie noszą baletnice. Cała widownia pokłada się ze śmiechu. Usiłuję zasłonić rękami mój komiczny strój i tracę równowagę. Zaraz spadnę. Nie mogę się skupić, ponieważ ktoś z tłumu woła mnie, najpierw cicho, potem coraz głośniej... - Abby! Abby! Pora wstawać! Obudziłam się zlana zimnym potem. Znowu ten sen, powtarzający się od miesięcy. Wtuliłam nos w miękki materiał piżamy. Powoli wracałam do rzeczywistości. Tata wsunął głowę przez uchylone drzwi. - Kochanie, pobudka! Już za piętnaście szósta. Jeśli się nie pospieszysz, spóźnisz się na zajęcia. Nie było o czym dyskutować. Mrużąc oczy, usiadłam na brzegu łóżka. 7 - W porządku, tato. Już wstaję. - Śniadanie za dziesięć minut - powiedział. To był jeden z tych wielu poranków, kiedy na serio zastanawiałam się, jaki jest sens całej tej zabawy w gimnastykę. Gdybym była zwyczajnym dzieckiem, które prowadzi zwyczajne, unormowane życie, chrapałabym teraz w najlepsze. Wstałabym koło dziesiątej i gapiła się w ekran lub poszłabym odwiedzić przyjaciół. W końcu było lato, wakacje. Koniec obowiązków, pośpiechu, prawda? Dużo wolnego czasu. Otóż nie. .Dla mnie wakacje to harówa. Dużo czasu, który muszę poświęcić głównie gimnastyce. Kiedy wieszają mi medal lub wręczają trofeum, a tłum gwiżdże i wiwatuje, czuję, że uprawianie gimnastyki jest dla mnie najważniejszą sprawą, wartą poświęcenia każdej minuty. Ale takich chwil jest niewiele. Pozostałe to ciężka praca, ból i frustracja, wstawanie o świcie. Nie zrozumcie mnie źle. Nie jestem jakąś maszynką do wykonywania gimnastycznych ćwiczeń. Są również inne istotne rzeczy w moim życiu: szkoła, jazda konna, modelowanie. A przede wszystkim - przyjaciółki z Klubu Ratowników Zwierząt. Nie mam pojęcia, jak bym sobie poradziła bez Elizy, Lisy i Molly. Ale według taty nie powinnam widzieć świata poza gimnastyką. - Dzięki niej jesteś kimś wyjątkowym - po- 8 wtarza mi bez przerwy. - Masz talent dany od Boga i nie wolno ci go zmarnować. A mój trener, Rudi, często mówi z tym swoim zabawnym rosyjskim akcentem: - Dzieciństwo? Komuż ono potrzebne? Nie miałem go i wcale nie żałuję. Umyłam zęby i zbiegłam na dół. Tata właśnie nalewał sok. - O "której przyjdziesz? - spytał. Tata «jest informatykiem i tak organizuje sobie pracę, żeby być w domu, kiedy wracam. - Pewnie koło czwartej - odpowiedziałam, pogryzając grzankę. - Pamiętaj, że po zajęciach idę na konie. - Szkoda, że się rozpraszasz. Powinnaś skupić się na gimnastyce. Ta skrzywiona mina taty. Westchnęłam ciężko, - Wałkujemy w kółko ten sam temat. Skoro ćwiczę po pięć godzin dziennie, mogę się potem zająć czymś innym, prawda? Jazda konna daje mi tyle radości, pozwala zapomnieć o wszystkim. Przecież zgodziłeś się... - Dobrze, dobrze. Tylko ten Klub... Za bardzo cię absorbuje. Boję się, że zapomnisz o tym, co jest naprawdę ważne. - Bez obawy. Nigdy mi na to nie pozwolisz - odpowiedziałam z ironią. Nie chciałam więcej pyskować. Wsta- 9 łam od stołu, zebrałam talerze i wstawiłam do zmywarki. Pożałowałam, nie po raz pierwszy zresztą, że mamy nie ma z nami. Ona umiałaby ostudzić nasze gorące temperamenty. W milczeniu sprzątnęliśmy po śniadaniu i już musiałam wychodzić. Tata wcisnął mi w dłoń pięciodolarówkę na lunch. - Podwieźć cię na zajęcia? - spytał, nie patrząc na mnie. - Dzięki, nie trzeba. Przejdę się. Przytulił mnie do siebie. - Przepraszam, jeśli bywam czasem zbyt surowy. To wszystko dla twego dobra. - Wiem, tatusiu. - Cmoknęłam go w policzek i ruszyłam do drzwi. - Na kolację rybna niespodzianka - rzucił za mną. Wy buchnęliśmy śmiechem. „Rybna niespodzianka" to częste danie w naszym jadłospisie. Tak marny kucharz jak mój tata umie gotować wyłącznie „niespodzianki". Zajęcia poszły dobrze. Ćwiczyłam przysiady na równoważni i zrobiłam duże postępy. Nawet Rudi obdarzył mnie rzadkim jak na niego komplementem: - Jeszcze trochę, a będzie całkiem nieźle. 10 Czułam się znakomicie aż do końca lekcji. Ostatnie ćwiczenia rozciągające i do widzenia! Nie mogłam się doczekać, kiedy dosiądę Petunii, ulubionej klaczy ze stajni Havencrest, i pomknę przed siebie. Do Havencrest jest około dwóch kilometrów. Po drodze wstąpiłam do sklepiku i kupiłam sobie małe co nieco na spóźniony lunch. Dla koni nabyłam całą torbę marchewki. Zawsze im coś przynosiłam - jabłka albo właśnie marchewkę. Lubiłam je karmić, a poza tym wydawały mi się trochę niedożywione. Kochałam wszystkie konie z Ha-vencrest, ale ich właścicieli, Sama i Janet Averych, darzyłam zgoła odmiennym uczuciem. Oboje byli złośliwi, opryskliwi i, moim zdaniem, wcale nie dbali o zwierzęta. Nie zauważyłam Averych w pobliżu stajni, poszłam więc prosto do koni. Zarżały cichutko na mój widok; czuły, że mam dla nich poczęstunek. Zbliżałam się po kolei do każdego boksu i wyciągałam dłoń z marchewką. Najładniejszą zostawiłam dla mojego faworyta, Pegaza. Pegaz był miniaturowym konikiem, najmilszym zwierzęciem, jakie w ogóle można sobie wyobrazić. Urodził się w kwietniu, więc miał dopiero cztery miesiące. Kiedy podeszłam do jego boksu, przywitał mnie tą zabawną miną, którą zawsze robił na mój widok. Wywinął górną wargę i pokazał wszystkie zęby. Zrobiłam podobną minę i wyciągnęłam do niego marchewkę. 11 - Hej, mój mały śmieszny pyszczku - przemówiłam czule. - Nie mogłam się doczekać naszego spotkania, a ty? - Źrebak tupnął filigranowymi kopytkami i machnął ogonem. Chwycił marchewkę, a potem trącił nosem moją dłoń. Był taki malutki, że ledwo sięgał mi do pasa. Przypominał wzrostem dużego psa. Należał do rasy palomino. Miał piękną jasnokasztanowa-tą sierść, a grzywę i ogon w kolorze kości słoniowej. Jako dorosły koń osiągnie nie więcej niż metr pięćdziesiąt wzrostu. Nigdy nie będzie nadawał się pod wierzch, chyba że dla jakiegoś brzdąca. Ale był rozkoszny i na tym polegał jego urok. Podskoczyłam, gdy zorientowałam się, że ktoś za mną stoi. Brett - „złota rączka" - jak zawsze podszedł cicho i niepostrzeżenie. Czy zdarzyło wam się kiedyś stracić głowę dla starszego chłopaka? O tyle starszego, że aż głupio przyznać, że za kimś takim świata się nie widzi? A to właśnie mnie spotkało. Brett był stary, ale taki fajny. Jedwabiste ciemne włosy opadały mu na czoło. Nosił baczki, nieduże, w dobrym guście. Miał najbardziej niebieskie oczy, jakie kiedykolwiek widziałam, szelmowski uśmiech i muskularny, opalony tors. Studiował w college'u i z pewnością uważał mnie za gówniarę. - Cześć, Brett - odezwałam się. - Gdzie się podziali Sam i Janet? - Są w biurze. Mają jakieś kłopoty. Kiepska sprawa. 12 Brett darzył ich równie gorącym uczuciem jak ja, ale nigdy by się do tego nie przyznał. Podobało mi się, że był taki spokojny i zamknięty w sobie. Nie gadał dużo, ale robił, co do niego należało. Tak naprawdę zajmował się wszystkim: stajnią, czyszczeniem i karmieniem koni, malowaniem płotów. - Chyba nie będę im przeszkadzała. Wezmę Petunię na przejażdżkę, a do nich zajrzę po powrocie. - Masz rację. - Uśmiechnął się nieznacznie. Biuro mieściło się za ścianą i zwykle nie było słychać, co się tam dzieje. Dzisiaj jednak dochodziła stamtąd prowadzona głośno rozmowa. Naprawdę nie podsłuchiwałam, a'e nic nie mogłam poradzić na to, że i tak rozumiałam wyraźnie każde słowo. - Powtarzam ci, Sam - mówił mężczyzna, którego głosu nie rozpoznałam - jesteś mi winien za pokarm dla koni za sześć miesięcy i dość mam już czekania. Kiedy w końcu zapłacisz? - Zapłacę, jak będę mógł! - wrzasnął Sam. - Mam ci urodzić tę forsę? - Od wielu miesięcy zalegasz również Frankowi Herbertowi z czynszem za stajnie. Nie wiem, co robisz z pieniędzmi, ale na pewno nie regulujesz długów. - To moja sprawa, co z nimi robię! - ryknął Sam. - Nie bój się, zapłacę ci! 13 - Radzę ci to zrobić, bo inaczej przyjdę z szeryfem i zabiorę kilka twoich koni. Ostrzegam. - Tylko mnie nie strasz - odparował Sam. - A teraz wynoś się stąd! Jutro dam ci twoje pieniążki. - Lepiej się postaraj. Nie mam zamiaru dłużej cię utrzymywać. W chwilę później usłyszałam trzask drzwiczek i samochód nieznajomego z piskiem opon opuścił podwórko. Potem dobiegł mnie głos Janet. - Gdybyś nie przepuścił całej forsy na wyścigach, moglibyśmy zapłacić rachunki - karciła męża. - Ty znowu swoje! — Głos Sama aż kipiał złością. Usłyszałam już dosyć. Czułam się głupio, chociaż naprawdę nie podsłuchiwałam. Ściągnęłam mocniej popręgi, wyprowadziłam Petunię ze stajni, wskoczyłam na siodło i pogalopowałam przed siebie. Po godzinie wróciłam, odprowadziłam klacz do boksu i ruszyłam w kierunku biura, chociaż spotkanie z Averymi było ostatnią rzeczą, na jaką miałam ochotę. Niepewnie wsunęłam głowę w drzwi. Janet była sama i coś pisała w wielkiej księdze leżącej na biurku. - Mogę przeszkodzić? - spytałam. - Jeździłam na Petunii. Proszę dopisać godzinę do mojego rachunku. Płaciłam za jazdy z własnych pieniędzy, zarobionych na sprzedaży rysunków. Taka była umowa między mną a oj- 14 cem. Nie mogłam go dodatkowo obciążać końmi, bo i tak wydawał majątek na moje lekcje gimnastyki. Na początku każdego miesiąca musiałam zostawiać Averym należność za tyle godzin, ile planowałam wyjeździć. W sierpniu zostało mi do wykorzystania jeszcze około pięciu. - Dobrze - powiedziała Janet, nie podnosząc głowy znad biurka. - No to do zobaczenia - odparłam. Odpowiedziało mi milczenie. Odwróciłam się na pięcie i najszybciej jak mogłam, wybiegłam z biura. Do licha. To było paskudne, pomyślałam. 2 Чйкшім $po&aff/0 Tego wieczoru nie myślałam o Havencrest. Zaprzątało mnie coś szczególnego, na co od dawna czekałam. Po raz pierwszy spotkanie Klubu Ratowników Zwierząt miało się odbyć u mnie. Pomogłam tacie sprzątnąć po kolacji, która, o dziwo, była jadalna, i spytałam, czy mogę się odmeldować. Pobiegłam na górę do mojego pokoju i przetrząsnęłam szufladę ko-módki, aż w końcu na dnie mignęło mi to, czego szukałam. Cudowna Czerwona Skarpeta. Ogromna i puchata, stała się własnością Klubu Ratowników Zwierząt po naszej pierwszej akcji, kiedy to uratowałyśmy kotka panny Hanson przed utonięciem. Ze Skarpetą wiązały się sentymentalne wspomnienia; panna Hanson dała ją nam na znak wdzięczności. Uznałyśmy cenny dar za nasz tajemny symbol i strzegłyśmy go na zmianę. Ta, u której w danym miesiącu się znajdował, miała organizować u siebie spotkanie Klubu. W razie nagłej potrzeby, na przykład przyjścia na ratunek zwierzęciu będącemu w niebezpieczeństwie, 16 należało wywiesić Skarpetę za okno i pomachać nią kilka razy. Na ten sygnał wszystkie powinnyśmy się stawić natychmiast, gotowe do działania. Dziś nie wydarzyło się nic ważnego, ale nie chciałam stracić pierwszej okazji do posłużenia się symbolem Klubu. Powiesiłam Skarpetę tak, by była jak najlepiej widoczna, i odsunęłam się od okna. Cóż, tym razem niczego nie oznaczała. Przysiadłam na łóżku i czekałam. Do ustalonej godziny spotkania brakowało jeszcze dwudziestu minut; miało się zacząć o siódmej, by pozostałe dziewczyny też zdążyły zjeść kolację. Ale byłam tak podniecona, że mogłam tylko siedzieć i patrzyć na zegarek. Przynależność do Klubu miała dla mnie ogromne znaczenie. Kiedy rok temu przenieśliśmy się z tatą do Dor-mouth, nadmorskiego miasta w stanie Massachusetts, nie znałam tu żywej duszy. Tata wyjaśnił, że wpadł na genialny pomysł przeprowadzki z powodu mojej gimnastyki. W Dor-mouth pracował znakomity trener, pod okiem którego miałam zacząć ćwiczyć. Tak naprawdę chodziło o coś jeszcze: o sprawę mojej mamy. W nowym miejscu zamieszkania nikt jej nie znał, co oznaczało koniec rzucanych w naszym kierunku rozbawionych spojrzeń, zadawania nam kłopotliwych pytań, na które woleliśmy nie odpowiadać. Jednym słowem, przeprowadzk^mjała ręce i nogi. Mimo to wybierałam się do Dormouth jak na ścięcie. Zostawiałam wszystko, co było mi bliskie i drogie: szkołę, ulubiony pokój, znajome konie. Tata zapewniał mnie, że bez problemu znajdę wielu nowych przyjaciół, ale tu się pomylił. Ludzie z góry uznali, że zadzieram nosa z powodu treningów i zdolności plastycznych, i obchodzili mnie szerokim łukiem. Po raz pierwszy w życiu czułam się naprawdę onieśmielona. Nie mogłam przecież podchodzić do każdego po kolei i pytać, czy chciałby się ze mną zaprzyjaźnić. Skoro traktowali mnie jak powietrze, odpłacałam im tym samym. Udawałam osobę bardzo zajętą własnymi sprawami i olewałam wszystkich dokoła. W duchu wyłam jednak z rozpaczy. Pewnego dnia zupełnie przypadkiem nadziałam się na dziewczynę z sąsiedztwa o imieniu Eliza. Miało to miejsce w poczekalni lecznicy dla zwierząt, należącej do jej matki, doktor Spain. Zaczęłyśmy rozmawiać o tym i owym i w pewnym momencie Eliza zaproponowała, abym przyłączyła się do jej paczki. Tworzyła ją wraz z Molly i Lisa. Nie nazywały się jeszcze wtedy Klubem Ratowników Zwierząt. Eliza to jedna z najmilszych dziewczyn, jakie można spotkać na tym świecie. Niezwykle wrażliwa, ciągle uważa, by kogoś przypadkiem nie urazić. Nie wyobrażam sobie, jak w ogóle umiałaby to zrobić. Jest wysoką, bardzo szczupłą brunetką o niesfornych kręconych włosach, któ- 18 re czesze w koński ogon. Musi nosić grube szkła, bo bez nich jest ślepa jak kret. Za dwie siódma usłyszałam dzwonek. Eliza nigdy się nie spóźnia; punktualność to jedna z licznych zasad, jakich zawsze przestrzega. Zbiegłam na dół, by otworzyć drzwi, ale tata mnie uprzedził. Eliza powiedziała dobry wieczór i przedstawiła się. Tata nie odezwał się słowem. Wskazał tylko ręką w kierunku schodów. - Mój pokój jest na górze. Chodźmy - zaproponowałam szybko. Kiedy pokonałyśmy parę stopni, usłyszałam z tyłu głos taty: - Tylko się nie zasiedźcie. Pamiętaj, że jutro wcześnie wstajesz, Abby. - Pamiętam, pamiętam - westchnęłam. Pięć minut później usłyszałam kolejny dzwonek. To przyszły Molly i Lisa. Mieszkają blisko siebie, więc zawsze zjawiają się razem. Molly Penrose i Lisa Ho są jak ogień i woda. Trudno znaleźć dwie osoby, które bardziej różniłyby się od siebie. A jednak ich przyjaźń kwitnie. Lisa przypomina tornado. Ani przez chwilę nie usiedzi spokojnie. Mówi szybciej, niż myśli, co prowadzi czasem 19 do niezręcznych sytuacji. Mimo że w gorącej wodzie kąpana, trudno jej nie lubić. Jest uczciwa, odważna i ma złote serce. Ubiera się na sportowo, nosi rzeczy uszyte z naturalnych materiałów. Przeważnie można ją zobaczyć w czarnych lub pomarańczowych legginsach, kolorowej bawełnianej koszuli, jakiejś kamizelce kupionej na wyprzedaży czy obszernym swetrze. Na nogach obowiązkowo adidasy. Długie czarne włosy sięgają jej do pasa. Molly nie lubi rzucać się w oczy. Celem jej życia jest odkrycie Prawdy. Jest niezwykle poważna. Czasem może doprowadzić człowieka do szału swoją dociekliwością, bo jeśli czegoś nie zrozumie, potrafi męczyć cię nawet przez pół godziny, zanim będzie na sto procent pewna, że wszystko jasne. Ale jeśli już raz coś przyswoi, nigdy tego nie zapomni. Pamięta nawet rzeczy, o których dowiedziała się w wieku dwóch lat! Molly to cenny nabytek dla Klubu. Uwielbia prowadzić rozmaite badania i w przeciwieństwie do nas trzech jest świetnie zorganizowana. Wygląd doskonale odzwierciedla jej charakter - żadnych ekstrawagancji, spokój i powaga. Proste ciemne włosy, okulary w drucianej oprawce, klasyczne ciuchy. Usadowiłyśmy się, gdzie każdej było najwygodniej. Lisa i ja wyciągnęłyśmy się na łóżku, Molly oczywiście usiadła przy biurku, a Eliza położyła się płasko na podłodze, bo 20 nadwerężyła sobie krzyż, pomagając mamie schwytać bernardyna. Często jej pomaga w lecznicy, a czasem i my się przyłączamy. Nawet czyszczenie klatek dla zwierząt może być zabawne, jeśli nie trzeba robić tego przez cały czas. - Szkoda, że nie umiem rysować koni tak świetnie jak ty - powiedziała Lisa, patrząc na jeden z obrazków wiszących na ścianie. - To jednak wszystko, co naprawdę potrafię - odparłam. - Ty jesteś wszechstronnie uzdolnioną artystką. A ja rysuję konie, bo po prostu kocham je nieprzytomnie. - Podoba mi się ten, który stoi na tylnych nogach -odezwała się Eliza z podłogi. - To moja ulubienica, Petunia, na której jeżdżę. Naszkicowałam ją miesiąc temu. - Moim zdaniem czas otworzyć zebranie. - Molly, zerkając wymownie na zegarek, przywołała nas do porządku. - Masz rację - odparłam. -Jestem gospodynią spotkania, więc ja powinnam to zrobić. - Zgadza się - przyznała Molly. - Zebranie Klubu Ratowników Zwierząt oficjalnie uważa się za otwarte - wygłosiłam uroczystą formułkę. - Otwarcie zebrania, czternasty sierpnia, godzina dziewiętnasta czternaście - wymamrotała Molly, zapisując informację w notesiku. - Do licha, Molly, a nie może być dziewiętnasta pięt- 21 naście? - drażniła się z nią Lisa. Zawsze robiłyśmy przytyki na temat jej niesamowitej skrupulatności. - Nie - odparła Molly, zupełnie nie zbita z tropu złośliwą uwagą. - U mnie jest czternaście po siódmej, a mój zegarek dobrze chodzi. Zawsze rano sprawdzam czas z radiem. Molly jest kompletnie pozbawiona poczucia humoru, ale i tak za nią przepadamy. - Czy ktoś ma coś nowego do przekazania? - zapytałam. - Zabłąkana kotka, którą przygarnęła moja mama, będzie miała małe. Musimy znaleźć dla nich opiekunów -powiedziała Eliza. - Przygotuję ekstra plakaty - zgłosiła się na ochotnika Lisa. - Wszędzie rozpuścimy wici - dodała Eliza. - Coś jeszcze? - spytałam. - Czekamy na raport kasowy - rzekła Molly. - Och, jasne - odparłam. Pogrzebałam w szufladzie biurka, szukając pogniecionego notatnika, w którym ja i Lisa, jako skarbniczki, na zmianę robiłyśmy zapisy. Obie nie byłyśmy dobre w prowadzeniu dokumentów. Cud, że w ogóle nam się to udawało. - Co my tu mamy... - usiłowałam odcyfrować moje bazgroły. - Wygląda na to, że mamy... trzydzieści pięć dolarów i osiemdziesiąt cztery centy. - Jesteśmy bogate! - wykrzyknęła Lisa. 22 - Tylko dlatego, że w zeszłym miesiącu sprzedawałyśmy wypieki na rzecz pomocy opiekunce chorej czapli, która potem odfrunęła. - Fakt - zgodziła się Molly. - Mam jeszcze coś - powiedziała Eliza. - Sprawa jest poważna. Całe zamieniłyśmy się w słuch. - Problem dotyczy zwierząt, w pewnym sensie. Konkretnie małego złośliwca. Jęknęłyśmy jak na komendę. - To naprawdę problem - przyznała Lisa. - Kto jest tym małym złośliwcem? -Jest ich dwóch - uściśliła Eliza. -1 na dodatek mieszkają w moim domu. - No nie! - zawołałyśmy. Eliza wyjaśniła nam, że rodzice już od pewnego czasu zamierzali wynająć mieszkanie w suterenie ich ogromnego domu. Lecznica dla zwierząt mieściła się w jednym z jego skrzydeł, a poniżej było właśnie wspomniane mieszkanie. Kiedyś miałam okazję je zobaczyć. Ktoś o dużej wyobraźni mógłby je przekształcić w przytulne gniazdko. Mnie wydało się potwornie ciemne. W końcu znalazł się chętny lokator. Była nim kobieta o nazwisku Pletzer, matka ośmioletnich bliźniaków, Міке'а i Skunksa. 23 - Naprawdę tak go przedstawiła - przysięgała Eliza. -Chociaż faktycznie smarkacz ma na imię Antoine. Możecie w to uwierzyć? - A śmierdzi? - chciała wiedzieć Lisa. - Jeszcze jak - Eliza wzdrygnęła się na samo wspomnienie. - Jego matka sprawia wrażenie wykończonej. Obaj syneczkowie są brudni jak świnie i mają podobne maniery. Zachowują się jak małe potwory. Kiedy myślą, że nikt nie widzi, wyrywają muchom skrzydełka. - Coś koszmarnego! — zawołałam. - I takie towarzystwo musisz znosić na co dzień w swoim domu. - Próbuję ich ignorować - przyznała. - Jeśli potrzebujesz pomocy, możesz na nas liczyć. Daj tylko znak, a stawimy się w komplecie i dobierzemy do skóry tym zwyrodnialcom. Pokiwałyśmy głowami. Potem nasze spotkanie stało się wyłącznie towarzyskie. Gadałyśmy jedna przez drugą o wszystkim: spierałyśmy się, czy Lisa powinna przekłuć sobie uszy, kto jest najgłupszym chłopakiem w szóstej klasie, kogo chciałybyśmy po wakacjach za wychowawcę. W końcu osiągnęłyśmy takie stadium, że wystarczyłoby kiwnąć palcem, a konałybyśmy ze śmiechu. Tata, niestety, przerwał tę sielankę. Stanął w drzwiach i powiedział: 24 - Pora kończyć, panienki. Abby od rana ma zajęcia. Dziewczyny poderwały się z miejsc. - Przepraszamy, panie Goodman. Nie wiedziałyśmy, że jest już tak późno. Zaczęły zbierać swoje rzeczy, a Molly naskrobała w notesiku: „Zebranie przerwano, godzina dwudziesta pierwsza jedenaście". Po chwili już ich nie było. Piętnaście minut później byłam gotowa do spania. Zdjęłam zza okna Skarpetę i wskoczyłam do łóżka. з Фонисотг Nazajutrz po spotkaniu u mnie wypadała sobota, ostatni dzień tygodnia, kiedy miałam trening. Niedziele, na szczęście, były wolne. Rudi wynagradzał to sobie w soboty, dając nam ekstra wycisk. Dziś było podobnie. Bieg, przysiad, rozkrok. Noga w przód, noga w bok. I tak przez kilka godzin. Myślałam, że ta katorga nigdy się nie skończy. A potem ćwiczyłam program na zawody. Trener nie zamierzał wypuścić mnie z sali, póki dostrzegał najmniejszą skazę w jego wykonaniu. Miałam być doskonała i już. Kiedy skończyłam porcję ćwiczeń przewidzianą na dzisiejszy dzień, czułam ból w każdej części ciała. Rozważałam nawet możliwość pójścia prosto do domu, ale rano wstałam przecież z mocnym postanowieniem, że po południu pojeżdżę konno. Wiedziałam, że gdy tylko dosiądę Petunii, natychmiast odżyję. Ruszyłam więc w kierunku stajni. Po drodze jak zwykle wpadłam do sklepiku po przysmaki dla moich ulubieńców. Na ladzie obok ekspresu do kawy zauważyłam miseczkę pełną kostek cukru. Schowa- 26 łam dwie z nich do kieszeni. Pegaz zasłużył na specjalną przekąskę. Kiedy dotarłam na miejsce, odniosłam wrażenie, że coś się zmieniło. Było jakoś inaczej, ale nie umiałam określić, na czym to polega. Zaczęłam chodzić z kąta w kąt. Wszędzie panował bezruch. Nikt nie kręcił się i nie krzątał. Było pusto w biurze i stajniach. Po prostu martwa cisza. I wtedy usłyszałam rżenie. Tak rozpaczliwe, jakby koń błagał o ratunek. Przeszły mnie ciarki. Rzuciłam się biegiem naprzód. W Havencrest nie było nikogo. Brakowało również samochodów i ciężarówek. Wymiotło wszystkich i wszystko. Zaglądałam do każdego boksu, kierując się w stronę, skąd dochodziło rżenie. Wiedziałam, że to Pegaz wzywa pomocy. Był samiusieńki w ogromnej stajni. Na mój widok zamilkł i zaczął się trząść. Po prostu stał i dygotał. Podbiegłam do niego. - Pegaziku, mój maleńki! Zostawili cię tu samego? Nie mieściło mi się to w głowie. Janet i Sam zwinęli swój majdan i zwiali. Wymknęli się chyłkiem nocą wraz z całym dobytkiem, żeby uniknąć płacenia zaległych rachunków. Zgniłe gnojki, parszywce, dranie, kanalie. Brakowało mi słów na określenie tych kreatur. Jak mogli tak postąpić? Zabrali moją ukochaną Petunię. A Pegazika zostawili na pewną głodową śmierć! Słyszałam o ludziach, których 27 stać na taką podłość, ale nigdy do końca nie wierzyłam, żeby to mogła być prawda. Teraz przekonałam się na własne oczy. Porzucili Pegaza, bo był dla nich całkiem bezużyteczny. Nie mogli zarabiać na nim, więc nie zamierzali go karmić. Pozbyli się go jak śmiecia. Uklękłam przy maleństwie, dałam mu pstryczka w nos i zaczęłam go tulić, próbując uspokoić i jego, i siebie. Sięgnęłam do kieszeni po kostkę cukru, którą Pegaz łapczywie wyciągnął z mojej dłoni. Przestał się trząść tak bardzo. W głowie miałam zamęt. Co się stanie ze źrebaczkiem? Kto się nim teraz zajmie? Dokąd pójdzie? Za kilka godzin się ściemni. Musiałam wszystko dokładnie rozważyć. Może przyjmą go do schroniska dla zwierząt? Ten pomysł odpadał. Schronisko zamykali w sobotę tuż po dwunastej. A nawet gdyby mały tam się znalazł, umieszczono by go w klatce obok gromady szczekających psów. Byłby śmiertelnie przerażony. Przez cały czas pstrykałam go w nos. Panował upał i cisza. Jedynie z pól dobiegało bzyczenie owadów. Choć nie jestem pewna, czy ten szum nie powstał przypadkiem w mojej głowie. Zauważyłam, że miska, z której Pegaz pił wodę, jest pusta, podniosłam się więc z kolan. - Nie masz już co pić, kochany - powiedziałam. - Zaraz ci przyniosę świeżej wody. 28 Kiedy próbowałam opuścić boks, Pegaz jakby przykleił się do mnie. - Nie chcesz stracić mnie z oczu, prawda? - spytałam. - Wcale ci się nie dziwię. Pozwoliłam, żeby towarzyszył mi w drodze do kranu. Właśnie miałam napełniać miskę, kiedy usłyszałam kroki za sobą. Aż podskoczyłam. - Przepraszam, Abby - odezwał się Brett. Odetchnęłam z ulgą, a moje serce powoli przestawało bić jak oszalałe. - Nie ma sprawy. Trochę się przestraszyłam. Brett rozejrzał się dokoła, mrużąc oczy. - Nie ma ich. Zwiali. Podejrzewałem, że kiedyś to się stanie. - Obrzucił Pegaza zatroskanym spojrzeniem. - Zaproponowali mi, żebym wziął dziś wolny dzień. Po raz pierwszy, odkąd u nich pracuję. Coś jednak nie dawało mi spokoju, więc wpadłem tu zobaczyć, co się święci. Zostawili tego małego? - Na to wygląda. Bez jedzenia i prawie bez wody. Brett pokręcił głową z dezaprobatą. - Co z nim zrobimy? - spytałam. - Nie wiem. Mam niewielkie dwupokojowe mieszkanko w mieście. Trudno trzymać w nim konia. - Trudno - zgodziłam się. - Dlaczego ty go nie weźmiesz? Byłabyś świetną opiekunką. - Mój ojciec w życiu nie pozwoli mi na trzymanie konia w domu - odparłam. - Twój ojciec nie wie, jaki to wspaniały mały konik. Założę się, że kiedy zobaczy Pegaza, na pewno zmieni zdanie. Westchnęłam tylko. Pegaz zarżał cichutko, przypominając o swoim istnieniu. - Och, zapomniałam, że chce ci się pić. - Odkręciłam kran, a źrebak zaczął łapczywie chłeptać wodę spływającą do miseczki. Myślałam o tym, co powiedział Brett. Być może mój tata zmieni zdanie. Konik nie będzie przecież musiał mieszkać w domu, nie trzeba go będzie wyprowadzać na spacer jak psa. Wystarczy tylko nakarmić go i napoić. Dzięki Bogu wiedziałam co nieco na temat koni. Mama jeździła konno i odkąd pamiętam, zabierała mnie ze sobą do stadniny. Uczyła mnie nie tylko jazdy, ale również jak obchodzić się ze zwierzętami. Och, gdyby mama była z nami... Jałowe rozmyślania. Nie było jej i już. Znowu zaczęłam rozważać, co zrobić z Pegazem. Za jego wyżywienie mogłam płacić pieniędzmi zarobionymi na sprzedaży rysunków. Miałam zaoszczędzonych kilkaset dolarów. W końcu Pegaz potrzebował tylko dwóch porcji owsa dziennie, co nie powinno, mnie zrujnować. Z rozkoszą zapłacę za jedzenie konika zamiast za godziny jazdy. W do- 30 datku i tak nie miałam już na czym jeździć, skoro kochani państwo Avery zabrali Petunię. Czyżbym naprawdę mogła zatrzymać Pegaza? Ciągle rozważałam wszystkie za i przeciw. Co się stanie, jeśli będę musiała wyjechać na zawody? O to nie powinnam się martwić. Moje przyjaciółki z Klubu przez kilka dni zaopiekują się Pegazem. Będę go mogła również w razie czego przechować u mamy Elizy lub u kogoś, kto hoduje konie. Czy mamy dosyć miejsca dla konia? Uznałam, że tak. Nasz ogródek jest wystarczająco duży, żeby Pegaz mógł w nim hasać i skubać trawę. Zimą moglibyśmy go umieścić w komórce na narzędzia. Słyszałam o ludziach, którzy hodowali w ogródkach miniaturowe koniki. Jeśli w rozsądny sposób przedstawię wszystkie argumenty, być może przekonam tatę do mojego pomysłu. Przyszła pora, by. podjąć decyzję. Tak naprawdę mogła być tylko jedna. Skoro Brett nie może wziąć Pegaza, a Pegaz nie powinien wylądować w schronisku, muszę się nim zająć ja. Przypomniałam sobie o automacie telefonicznym wiszącym na ścianie w pobliżu biura. Sięgnęłam do kieszeni po ćwierćdołarówkę. Nie zamierzałam samotnie stawić wszystkiemu czoło. W końcu miałam Klub Ratowników Zwierząt. 31 Zostawiłam Pegaza, który nie mógł się oderwać od miski z wodą, w towarzystwie Bretta, i poszłam zadzwonić do Elizy. Podejrzewałam, że siedzi w domu. Przypomniałam sobie, że Molly i Lisa umawiały się dzisiaj na rower, Eliza jednak każdego popołudnia ćwiczyła grę na tubie, nawet latem. Telefon odebrał jej starszy brat, Pete. Słyszałam dźwięki tuby dobiegające z ogródka. - Poczekaj chwilę, zaraz zawołam siostrę - powiedział Pete. Tuba umilkła i Eliza podeszła do telefonu. - Potrzebuję twojej pomocy - rzuciłam bez zbędnych wstępów. - Mam konia w krytycznej sytuacji. - Co się stało? - zapytała spanikowana. - Och, uspokój się, nic groźnego. To znaczy sytuacja jest krytyczna, ale koń cały i zdrowy. - No wiesz, nie strasz mnie więcej w ten sposób. Przeprosiłam ją i opowiedziałam całą historię Pegaza. - Rozumiesz, że nie mogę go tam zostawić - zakończyłam. - Zaledwie miesiąc temu odstawiono go od piersi matki. - Założę się, że jest słodki - powiedziała Eliza. - Najsłodszy na świecie. Sama zobaczysz. - Z pewnością musisz się nim zająć. Ale co na to twój ojciec? Nigdy nie był entuzjastą domowych zwierzątek. - Mam nadzieję, że na widok Pegaza zmieni zdanie. 32 - A jeśli nie? Wolałam nie martwić się na zapas. - Może moja mama zgodzi się go wziąć - powiedziała Eliza w zadumie. - Co prawda nie wiem, jak psy na niego zareagują... Eliza miała trzy psy. Nazywały się Olbrzym, Maluch i Ar-chie. - Poza tym nie znam się na koniach - dodała. - Jednak wierzę, że tata się zgodzi na Pegaza - odparłam. - Naprawdę chcę go zatrzymać. - No dobrze... - Eliza nie była do końca przekonana. -To w czym mogę ci pomóc? - Mogłybyśmy się spotkać? - Kiedy? -Jak najszybciej. Usłyszałam westchnienie w słuchawce. - Chyba poćwiczę później. - Dzięki! - zawołałam. - Nie pożałujesz! Wyjaśniłam jej, jak trafić do stajni. Powiedziała, że przyjedzie na rowerze. Odwiesiłam słuchawkę i wróciłam do Bretta i Pegaza. Konik wyraźnie się ożywił. Hasał dokoła po podwórku, szukając okazji do zabawy. Gdy tak mu się przyglądałam, przypomniałam sobie, że Janet powiedziała mi kiedyś, że Pegaz to imię skrzydlatego rumaka z greckiej mitologii. 33 Brett zaczął się zbierać do odejścia. - Muszę kupić gazetę. Pora szukać nowej roboty - wyjaśnił. Uścisnęliśmy sobie dłonie na pożegnanie. - Będziemy w kontakcie - dodał, opuszczając podwórko. Serce mnie bolało, gdy patrzyłam, jak odchodzi. l«l te dte Pegaa Czekając na Elizę, wypuściłam Pegaza na łąkę, żeby pożuł trochę trawy. Zrebaczek zaczął zachowywać się jak dorosły koń. Galopował w moją stronę i w ostatniej chwili zmieniał kierunek. Potem znowu biegł do mnie i hamował nagle, robiąc śmieszną minę, którą tak uwielbiałam. Obserwowałam Pegaza i dotarło do mnie, że on jest naprawdę mój. Odpowiadam za niego i muszę się nim opiekować. Wielu z moich rówieśników hoduje jakieś domowe zwierzątko: chomika, świnkę morską, no, najwyżej psa. Ale konia? Zdawałam sobie sprawę, że nie mam co liczyć na pomoc taty - jeśli w ogółe zgodzi się, żebym zatrzymała Pegaza. Patrzyłam na niego i ogarniał mnie lęk. Czy dam sobie radę? W końcu Eliza dotełepała się na swoim rowerze. - Przepraszam, że tak długo to trwało, ale zgubiłam drogę - tłumaczyła się. - Koło stacji benzynowej skręciłam nie tam, gdzie trzeba, i... - przerwała nagle, gdy zauważyła bawiącego się Pegaza. 35 _ O Boże, jaki on słodki! - zapiszczała z zachwytu. -Dlaczego mi nie powiedziałaś, że jest taki rozkoszny? _ Mówiłam, ale trzeba go Zobaczyć, żeby się o tym przekonać. _ Musisz wziąć go do domu - powiedziała stanowczo. Oparła rower o palik ogrodzenia i popędziła na łąkę. Pegaz zauważył ją i podbiegł, żeby się przywitać. Eliza schyliła się i poklepała źrebaczka po boku, a on otarł łebek o jej nogi- - Zakochałam się w nim - powiedziała z emfazą moja przyjaciółka. Pegaz zrobił w tył zwrot i pokłusował na środek łąki. - W ogóle nie rozumiem, jak twój tata mógłby powiedzieć „nie" na widok tak cudownego stworzenia. - Niestety, mógłby - odparłam ponuro. - Kiedy zobaczy, jak bardzo ci na nim zależy... - Przypomni, jak bardzo powinno mi zależeć na zostaniu gwiazdą sportu. Siedziałyśmy na wilgotnej trawie i wpatrywałyśmy się w Pegaza kłusującego po łące. - Naprawdę chcesz zostać sławną gimnastyczką? -spytała Eliza. - Sama nie wiem. Chciałabym zadowolić tatę. Poza tym lubię gimnastykę. Niezależnie od tego chcę normalnie żyć, bawić się. Nie mogę przez cały czas ćwiczyć. Jeśli z tego 36 powodu mam nie zdobyć sławy, kicham na nią. Ale Pegaz musi być mój. - No to zacznijmy się o to starać. Jeszcze przez chwilę gapiłyśmy się na brykającego konika, po czym podniosłyśmy się i otrzepałyśmy siedzenia z trawy. -Jak my się zabierzemy z nim do domu? - spytała Eliza. - Ty będziesz prowadziła rower, a ja konia. - W porządku. Poszłam do stajni i rozejrzałam się, czy najdrożsi Janet i Sam nie zostawili przypadkiem czegoś, co mogłoby się przydać Pegazowi. Zabrali wszystko, co przedstawiało jakąkolwiek wartość, ale w rogu stajni znalazłam stare zgrzebło. Na podłodze leżała uździenica, w sam raz dla Pegaza. Już wiedziałam, że będę musiała kupić specjalną szczotkę do czyszczenia końskich kopyt. Z jedzeniem, na razie, nie powinno być kłopotu. Zanim spadnie śnieg, Pegaz z powodzeniem może skubać trawę w ogródku. Oczywiście będę zmuszona uzupełnić mu ten skromny posiłek. Wróciłam na łąkę i zobaczyłam, że Pegaz łasi się do Elizy, trącając ją nosem. - Zachowuje się podobnie jak moje psy - zachwycała się. -Jest taki słodki. Nigdy bym konia o to nie podejrzewała. - Miniaturowe koniki są rzeczywiście bardzo przyjacielskie. 37 Wyruszyłyśmy do domu. Eliza zgodnie z umową prowadziła rower, a ja podskakującego wesoło Pegaza. Zatrzymałam się na chwilę i rzuciłam ostatnie spojrzenie na opuszczone stajnie. Westchnęłam ciężko. - Czy twój tata jest teraz w domu? - spytała Eliza, kiedy szłyśmy już przez park. - Miał coś załatwić na mieście. Nie wiem, czy zdążył wrócić - odparłam. - Może warto się zastanowić, jak najlepiej przedstawić mu Pegaza - zasugerowała Eliza. - Chyba tata nie powinien od razu natknąć się na niego - zastanawiałam się. - Lepiej pomału przyzwyczaję go do nowego lokatora. - To wiesz co, przemkniemy się chyłkiem i na razie umieścimy Pegaza w komórce. Potem pogadamy z twoim tatą i pokażemy mu konia. - To jest myśl. Droga do domu ciągnęła się w nieskończoność. Byłam naprawdę zmęczona po ciężkim dniu, ale za to Pegaz czuł się teraz znakomicie. Stawał na tylnych nogach, unosił wysoko łeb, nozdrza mu drgały. Co i rusz ktoś nas zaczepiał na ulicy, a każdy mówił to samo: - Och, jakie słodkie maleństwo! - Czy to prawdziwy koń? 38 - Czy on kiedyś urośnie? - Co on jada? Każdy chciał go pogłaskać, a Pegaz tylko na to czekał. Powrót do domu zajął nam ponad godzinę. W końcu dotarłyśmy. Eliza przystanęła koło furtki, a ja poszłam na zwiad. - W porządku. Droga wolna. Taty jeszcze nie ma - obwieściłam. Odetchnęłam z ulgą, że nie będzie mógł podejrzeć przez okno, co się dzieje. Zaprowadziłyśmy konika do starej drewnianej komórki. Nikt z niej nie korzystał oprócz taty, który trzymał tam trochę narzędzi. Zamek w drzwiach był zepsuty. Z trudem otworzyłam dwa okna najszerzej, jak się dało, żeby Pegaz miał dość świeżego powietrza. W komórce był wydzielony malutki pokoik, w sam raz dla Pegaza. Jeśli tam go umieszczę, nie ma obawy, że pokaleczy się o narzędzia. Znalazłam dużą plastykową miskę. Eliza napełniła ją wodą, za pomocą węża ogrodowego. - Trzymaj, malutki - przemawiała czule, stawiając miskę przed źrebakiem. - Napij się trochę. Pokoik nie miał drzwi, więc musiałam się zastanowić, czym by tu zagrodzić wejście. Pod jedną ze ścian leżały stare drzwi, wyrzucone z naszego domu. Wprowadziłam Pegaza do niby-boksu i dowlokłam drzwi do wejścia. By- 39 ły naprawdę ciężkie i mogłam być spokojna, że Pegaz nie zdoła ich przewrócić. Wysokość również miały odpowiednią. Źrebak będzie mógł widzieć, co się dzieje na zewnątrz, ale nie da rady przeskoczyć blokady i wydostać się z boksu. Jak na prowizorkę zabezpieczenie było doskonałe. Potem pomyślę o czymś lepszym. - Pegaziku, rozgość się w swoim nowym domku - powiedziałam. Odpowiedział mi wysokim rżeniem. Poklepałam go po karku. - Eliza i ja na razie musimy cię opuścić. Ty zostajesz tutaj, w porządku? Nie miałam ochoty się z nim rozstawać, ale wiedziałam, że będzie mu dobrze w nowym miejscu. Poszłyśmy do domu czekać na powrót taty. Dziesięć minut później, kiedy siedziałyśmy i grałyśmy w scrabble, usłyszałam, że ktoś wchodzi. To mógł być tylko tata. Po sposobie, w jaki trzasnął drzwiami, domyśliłam się, że nie jest w najlepszym humorze. - Abby! - krzyknął. - Twoje rzeczy leżą porozrzucane na podłodze w jadalni! Ile razy muszę ci powtarzać, żebyś chowała buty i skarpetki na swoje miejsce? Było gorzej, niż myślałam. Tata stanął w drzwiach pokoju i popatrzył, co się dzieje. Nie wyglądał na zachwyconego. - Dzień dobry, panie Goodman - powiedziała Eliza. 40 - Dzień dobry - odparł tata. Przyszła mi do głowy nagła myśl. - Tato! - zawołałam, podskakując. - Czy Eliza może zostać na kolacji? Nie chciałam być sama, kiedy zastrzelę go informacją o zmianie, jaka zaszła w naszym domu. Moja prośba wprawiła tatę w jeszcze mniejszy zachwyt. - Nikogo nie zapraszaliśmy, odkąd tu mieszkamy - powiedziałam miękko. - A posprzątacie po sobie i Eliza nie zasiedzi się zbyt długo? - Przyrzekamy - odparłam. - Czy twoi rodzice nie będą mieli nic przeciwko temu, że zostaniesz? - zwróciłam się do Elizy. - Raczej nie, ale na wszelki wypadek zadzwonię do nich. Ucieszyłam się. Czułam, że w krytycznej chwili będę potrzebowała bratniej duszy. - Tak, zadzwoń do rodziców - zgodził się mój tata. Pomyślałam, że wygląda jakoś dziwnie - jakby się źle czuł albo coś w tym rodzaju. Zauważyłam, że trzyma w ręku list, i zrozumiałam, o co chodzi. Dostał wiadomość od mamy. Koperta była otwarta, więc pewnie poznał jej zawartość. - Mama napisała? - spytałam od niechcenia. -Tak jakby... - Co u niej? 41 Westchnął głęboko, zanim odpowiedział. - Zamierzała osiągnąć stan wtajemniczenia do września, ale teraz przewiduje, że zajmie jej to nieco więcej czasu. Eliza patrzyła na mnie oczyma rozszerzonymi ze zdumienia. Żadnej z moich przyjaciółek nie wspominałam o tym, że moja mama pojechała do Indii w poszukiwaniu siebie i czegoś w rodzaju religijnego objawienia. Przebywała tam od półtora roku, pobierając nauki u kogoś nazywanego lamą. Zastanawiałam się, kim ona będzie, gdy już osiągnie stan doskonałości. Prawdopodobnie supermamą. - Czy napisała, kiedy wraca? - spytałam, usiłując powstrzymać niebezpieczne drżenie głosu. -Nie. - Przecież we wrześniu zaczynam szóstą klasę! - krzyknęłam. - I czekają mnie najważniejsze zawody sportowe w życiu. Mama wie o tym! - Obawiam się, że teraz myśli o zupełnie innych sprawach. - No tak... Wspaniale... Tata najwyraźniej zamierzał jeszcze coś mi powiedzieć, widziałam to po jego minie. - Skoro mowa o zawodach... Dzisiaj rozmawiałem z twoim trenerem. Byłem ciekaw, jak ci idzie, a on poinformował mnie, że za mało się koncentrujesz. Zdecydowanie za mało, jeśli chcesz startować w zawodach stanowych. 42 Co takiego? Całe ciało miałam obolałe od nieustannych ćwiczeń. Ale Rudi byłby zadowolony dopiero wówczas, gdybym ćwiczyła przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Oczy napełniły mi się łzami. - Wspaniale. Po prostu wspaniale. Tata zorientował się, że nieco przesadził. Próbował to trochę złagodzić: - Chciałem tylko powiedzieć, że mogłabyś włożyć w treningi więcej serca. To przecież takie ważne. Nic nie odpowiedziałam. Tata sięgnął do koperty, którą ciągle trzymał w ręku. - Och, byłbym zapomniał. Mama przesyła to dla ciebie. Wręczył mi małe zawiniątko. Piękny hinduski, drukowany, bawełniany materiał jeszcze pachniał perfumami mamy. Rozwinęłam materiał. W środku leżał maleńki kawałek czystego kryształu, zawieszony na łańcuszku. Na podłogę sfrunęła karteczka o powierzchni mniej więcej dwóch autobusowych biletów. Schyliłam się po nią. Na karteczce starannym charakterem pisma mojej mamy skreślonych było kilka słów: „Niech twój umysł będzie tak przejrzysty jak ten kryształ". Powiesiłam wisiorek na szyi, żałując, że mamy nie ma tutaj i nie mogę jej mocno uścisnąć. - Idę się przebrać, a potem zrobię coś do jedzenia - powiedział tata. 43 Kiedy wyszedł, klapnęłam ciężko na podłogę. Daleka byłam od stanu euforii. Eliza patrzyła na mnie pytającym wzrokiem. - Mama troszczy się o mnie i dlatego przysłała mi ten kryształ. - W porządku, nie tłumacz się - Eliza pokiwała głową. Nagle poczułam, że muszę stanąć w obronie mojej rodziny. Co innego samej wiedzieć, że własne życie dalekie jest od doskonałości, a co innego, kiedy inni tak uważają. - Nie jest tak źle, naprawdę - przekonywałam przyjaciółkę. - Mama jest wspaniała. Ciepła, czuła, ma fantastyczne poczucie humoru. Często razem śpiewałyśmy zwariowane piosenki. No i uwielbia konie. Po prostu musiała wyjechać na jakiś czas, by odnaleźć... siebie. Tęskni za mną. Pisze do mnie listy. Wiesz, ona przebywa w czymś w rodzaju szkoły. - Tata na pewno bardzo za nią tęskni - zauważyła Eliza. - Rzeczywiście, jest mu ciężko. Mnie również. Kiedy mama była z nami, nie pozwalała tacie tak mnie gonić. Zawsze mówiła: „Daj jej trochę odetchnąć, Jeff. Jest przecież tylko normalną nastolatką". Wiem, że tata też mnie kocha, ale przywiązuje tak wielką wagę do gimnastyki... - Coś mi wspominałaś, że tata był kiedyś mistrzem w tej dyscyplinie. 44 - To prawda, osiągnął niemal poziom olimpijski. Ale potem, zaraz po śmierci ojca, musiał porzucić sport, by zająć się matką i młodszym rodzeństwem. - To przykre. - Tak. - Odruchowo skręcałam w palcach frędzle dywanu. - Naprawdę przykre. Ale mam już dość słuchania w kółko o tym samym. - Może lepiej nie wspominać dziś twemu tacie o Pegazie - powiedziała Eliza. - Pokpiłybyśmy tylko sprawę. - Też tak uważam - zgodziłam się. - Boję się tylko, że tata usłyszy w nocy rżenie konia i dopiero będzie wesoło! - Wymknę się z Pegazem po cichu i zabiorę go do siebie. Mama na pewno się zgodzi, zwłaszcza że to na krótko. Usłyszałyśmy kroki na schodach i zerwałyśmy się na równe nogi. Tata przebrał się już w domowe ubranie i można było pomyśleć, że czuje się nieco lepiej. Co nie znaczy dobrze, niestety. - A więc, dziewczyny, co wybieracie? - spytał. - Niespodziankę z kurczaka czy z wątróbki w serowym sosie? - My zrobimy kolację - zaproponowałam. - Ty powinieneś odpocząć. W lodówce jest pełno różnych rzeczy. Usmażę omlety z pieczarkami i cebulą. Wychodzą mi wspaniale. - A mnie sałatki - weszła mi w słowo Eliza. - W domu właśnie ja zawsze je szykuję. 45 - Rzeczywiście jestem trochę zmęczony. Naprawdę zrobicie kolację? - Jasne! - wykrzyknęłam. - Doskonale. Wobec tego poczytam gazetę. Zawołajcie mnie, jeśli będę potrzebny. Poszłyśmy z Elizą do kuchni i wzięłyśmy się do roboty. - Gdzie są sztućce? - spytała Eliza. - Nakryję do stołu. - W szufladzie - wskazałam ręką. - Zjemy w jadalni. Może tata trochę się rozkrochmali. Eliza sięgnęła do szuflady i zaczęła wyjmować widelce. - Auu! - usłyszałam po chwili jej krzyk. Eliza wpatrywała się w swój palec, z którego ciekła krew. - Przepraszam. Zapomniałam cię uprzedzić o tej wystającej śrubie. Bardzo się skaleczyłaś? - Nic takiego - odparła, wysysając krew z palca. Tata, słysząc krzyk Elizy, przybiegł natychmiast. - Tak mi przykro - powiedział. - Od dawna zamierzałem dokręcić tę śrubkę, ale ciągle coś mi wypadało. Abby i ja zdążyliśmy się do niej przyzwyczaić. Pozwól, niech obejrzę twój palec. Eliza wyciągnęła dłoń. Palec przestał krwawić. - Muszę zrobić porządek z tą śrubą - obwieścił tata, ruszając do drzwi. - Zaraz wracam. Skoczę tylko do komórki po narzędzia. 5 Ъо mbióP Zamarłyśmy ze zgrozy. Popatrzyłyśmy na siebie przerażone. Miałyśmy uczucie, że świat nagle stanął w miejscu. Tata był już w pół drogi do drzwi, kiedy nieco ochłonęłyśmy. Przywróciło nam mowę i zaczęłyśmy przekrzykiwać się nawzajem: - Nie przynoś narzędzi! - zawołałam. - Czuję się dobrze. Nie musi pan naprawiać szuflady z mojego powodu! - dorzuciła Eliza. Tata zatrzymał się niepewny. - O co chodzi? - spytał. Eliza pierwsza opanowała sytuację. Zasypała tatę gradem słów. Do tej pory nie wiedziałam, że potrafi terkotać jak karabin maszynowy. - Wie pan, co jest w tym wszystkim najśmieszniejsze? Otóż tydzień temu zraniłam się dokładnie tak samo, u mamy w pracy. To jest, niezupełnie tak samo. Pomagałam mamie zrobić zastrzyk takiemu jednemu psiemu przybłędzie, wie pan, moja mama jest weterynarzem, słyszał pan 47 o tym, prawda? Nazywa się Wiktoria Spain, musiał pan przechodzić obok jej lecznicy, to niedaleko. No i miałyśmy robić ten zastrzyk i... Przez cały czas, nie przestając mówić, dawała mi jakieś znaki oczami. W końcu, ciemna masa, zrozumiałam, o co jej chodzi. Miałam wyjść i wyprowadzić Pegaza z komórki, póki ona zabawia rozmową mego ojca. - Przepraszam - mruknęłam. - Muszę na chwilę do łazienki. Zaraz wracam. Pobiegłam do drzwi wyjściowych, wyśliznęłam się przez nie najciszej, jak umiałam, i pobiegłam do komórki. Pegaz ucieszył się na mój widok. Zatupał kopytkami i potrząsnął grzywą. Byłam rada nie mniej niż on, że znowu się widzimy. - Pst! — szepnęłam, poklepując go. - Musimy zachowywać się cicho jak myszki. Moje życie od tego zależy. Lekko popchnęłam drzwi, żeby mógł wyjść, i nałożyłam mu uździenicę. Pytanie tylko, dokąd miałam go zaprowadzić? Ukrycie Pegaza gdzieś w ogródku nie wchodziło w rachubę. Tata mógłby go zauważyć, idąc do komórki. Musiałam szybko coś wymyślić, bo nie wiadomo, jak długo Eliza zdoła gadać trzy po trzy. Pozostawał dom. Było w nim kilka miejsc, do których tata nie powinien zaglądać w najbliższym czasie. Pegaz prze- 48 czekałby tam, aż tata naprawi szufladę i odniesie narzędzia, a potem wróciłby z powrotem do komórki. Miałam już plan. Teraz należało wprowadzić go w życie. Podeszłam szybciutko z Pegazem do drzwi wejściowych i wsunęłam w nie głowę. Eliza ciągle nadawała. Nie do wiary. - ...no i, oczywiście, nie wiadomo było, czy ma wściekliznę, czy nie. Wie pan, że w ciągu paru ostatnich lat panowała tu wścieklizna? No więc moja mama musiała pobrać krew do zbadania... Schody na piętro znajdowały się tuż obok salonu. Pomyślałam, że spróbuję przemycić Pegaza do mojego pokoju. Niestety. Pegaz zupełnie nie pojmował, jak chodzi się po schodach. Przecież nie mogłam wnieść go na górę! Musiał zostać na parterze. Eureka! Spiżarnia! Sąsiadowała z kuchnią, ale miała dwoje drzwi. Jedne prowadzące do kuchni, drugie do jadalni. Otworzyłam drzwi od strony jadalni i rozejrzałam się po spiżarni, by sprawdzić, czy te drugie są zamknięte. Na szczęście były. W dodatku były to drzwi na tyle grube, że nie przepuszczały dźwięków. Wprowadziłam Pegaza do spiżarni i przywiązałam uź-dzienicą do haka. Z kąta wytaszczyłam wielki wór z kartoflami, którym zasłoniłam konika. Tylko głowa mu wystawała. Popatrzył na mnie pytająco. 49 - Zostań tutaj - wyszeptałam. - Tylko na kilka minut. I proszę, błagam, bądź cicho. Zamknęłam drzwi i pobiegłam do kuchni. - Przepraszam - powiedziałam do taty i Elizy. - ...no i widzi pan, wszystko dobrze się skończyło, zwłaszcza kiedy pan Grimaldi zabrał psa. Ale czyż to nie śmieszne, że teraz skaleczyłam się w ten sam palec? Tata uśmiechał się słabo. Pewnie myślał, że Eliza jest mocno stuknięta. Moja przyjaciółka wyglądała na wykończoną. - Och, nareszcie wróciłaś - powiedział tata. Usłyszałam ulgę w jego głosie. - To ja pójdę już po narzędzia. Popatrzył na mnie, jakby chciał spytać, skąd wytrzasnęłam takiego dziwoląga. Kiedy tylko tata opuścił pokój, padłyśmy ledwo żywe pod ścianą. - Kurczę, to było straszne - wysapała Eliza. - Gdzie ukryłaś Pegaza? - W spiżarni - odparłam, wskazując na drzwi. - Przecież to tuż obok! - krzyknęła Eliza. - Nic lepszego nie mogłam w takim tempie wymyślić. - No dobrze, w końcu to tylko parę minut. Wrócił tata, trzymając w ręku skrzynkę z narzędziami. - W komórce czułem jakiś dziwny zapach, jakby wiewiórki albo co... Przykucnął i zaczął grzebać w skrzynce, szukając odpo- 50 wiednich narzędzi. Stałyśmy obok, gryząc paznokcie z niepokoju. - To będzie prościutka sprawa - mamrotał tata. - Wyciągniemy to maleństwo, damy podkładeczkę, dokręcimy i... Ze spiżarni dobiegło cichutkie rżenie. - Słyszałyście? - spytał tata. - Co takiego? - odezwałam się, usiłując ukryć lęk. - Niczego nie słyszałam - zdecydowanie odparła Eliza. Tata już w połowie uporał się ze śrubką. Ze spiżarni dobiegło kolejne rżenie, ale tym razem byłam czujna. Natychmiast zaniosłam się kaszlem. Eliza również. - Dobrze się czujecie, dziewczyny? - spytał tata. - Wspaniale. - Odkaszlnęłam. - Coś mnie tylko łaskocze w gardle. Obie kaszlałyśmy aż do utraty tchu. - To chyba kurz - wyjaśniłam. Tata skończył robotę i zatrzasnął wieczko skrzynki. - Gotowe, jak nowe — pochwalił się, wstając. - Pozwólcie, że ja zrobię kolację. Jeden skaleczony palec na dziś wystarczy. Postawił skrzynkę przy drzwiach i poszedł umyć ręce. Usłyszałam jakiś szelest w spiżarni, ale na szczęście tata go nie słyszał, bo szumiała płynąca woda. Nie wiedziałam, co to było. Jakby ktoś rozdzierał papier lub coś w tym rodzaju. 51 - Nie zaniesiesz narzędzi? - zagadnęłam tatę. - Mogą poczekać. Odniosę je po kolacji. Eliza i ja spojrzałyśmy na siebie z rozpaczą. - Włożę tylko mój fartuszek-pasibrzuszek... - zaczął dowcipnie tata, kierując się do spiżarni. - Och, nie! - wrzasnęła Eliza. - Co się znowu stało? - zaniepokoił się tata. - Nie wiem... to znaczy - posłała mi dzikie spojrzenie - coś... coś wpadło mi do oka. Uwiera mnie. Mógłby pan sprawdzić? - Oczywiście - odparł tata, patrząc na mnie znacząco. „Twoja koleżanka naprawdę ma hysia" - mówiły jego oczy. Kiedy oboje stanęli pod lampą, popędziłam z powrotem do jadalni i otworzyłam drzwi do spiżarni. Pegaz nie był już przywiązany. Uździenica spadła z haka i mój konik w najlepsze grzebał pyskiem w ogromnym pudle, które wcześniej zdążył rozerwać. Podniósł łeb do góry i spojrzał na mnie zadowolony. Cały pysk miał oblepiony chrupkami. - O nie, mój mały! - wysyczałam. - Chcesz mnie wpędzić do grobu? Zapamiętale zaczęłam wrzucać chrupki z powrotem do pudła i upchnęłam je za worem z kartoflami. Pegaz trącił mnie nosem, jakby zdawał sobie sprawę, że narozrabiał. - To musiało być coś bardzo małego - usłyszałam głos Eli-• zy. - Dziękuję, że zajrzał mi pan do oka. PAN LUBI OPA- 52 SYWAC SIĘ FARTUCHEM, PRAWDA?! - wrzasnęła niespodziewanie. Dawała mi znak, że mam się pospieszyć. - Tak - odparł tata, otwierając drzwi do spiżarni dokładnie w chwili, gdy zdążyłam wyśliznąć się z niej z Pegazem. Nie miałam dość czasu, by wyjść z nim z domu. Szybko musiałam usunąć go z pola widzenia. W pobliżu, z prawej strony spiżarni, w korytarzu, znajdowała się łazienka. Zaprowadziłam tam konika, delikatnie wepchnęłam do kabiny prysznicowej i zamknęłam w niej. - Tylko kilka minut, obiecuję - wyszeptałam. Wróciłam biegiem do kuchni. Tata właśnie wiązał troki fartucha. - Dziewczęta, nakryjcie do stołu - zaproponował. -Ja usmażę omlety. Stawiając talerze na stole, usiłowałyśmy porozumieć się samymi niemal ruchami warg. Przerywałyśmy tę prawie bezgłośną konwersację, gdy tylko tata spoglądał na nas. - Gdzie on jest? - spytała Eliza. - W kabinie prysznicowej - odpowiedziałam. - O nie! - Niczego nie przełknę, póki on tam siedzi. Chyba zwariuję. - Może narobić hałasu. - Wiem. - Zabierzmy go do mnie na dzień lub dwa. 53 - Teraz? - Natychmiast. Mam pewien plan. - Zgoda. Eliza jęknęła żałośnie. - Och, moja głowa - zaczęła zawodzić. Tata spojrzał na nią kompletnie zaskoczony. - Co? Twoja głowa? - spytał. - Tak, nagle mnie rozbolała. Czasem mi się to zdarza. Może to przez ten pyłek w oku. Tata popatrzył na nią, jakby była przybyszem z obcej planety. - Och, jak boli! Moja biedna głowa! - Poczekaj, dam ci proszek. - Tata ruszył do łazienki. - Nie trzeba! - wrzasnęła Eliza. - Naprawdę. Nie mogę łykać proszków. Boli mnie po nich żołądek. Tata zawrócił, błagając mnie wzrokiem o ratunek. - Naprawdę mi przykro, ale muszę iść do domu i położyć się. Żałuję, że nie będę na kolacji - powiedziała Eliza. - Nie martw się, wszystko w porządku - zapewnił tata. Musiałam znów wysilić szare komórki. - Odprowadzę Elizę, gdy będziesz robił kolację - powiedziałam szybko. - Dobrze? Wolę mieć pewność, że cała dotarła do domu. - Oczywiście, nie ma sprawy. Nie spiesz się. Poczekam z kolacją, aż wrócisz. 54 - Dzięki, tato. - Uściskałam go z całych sił. - Przykro mi, że sprawiłam tyle kłopotu - przepraszała Eliza. Wiem, że nie kłamała. Tata siekał cebulę i ronił łzy, a my przemknęłyśmy do łazienki i otworzyłyśmy drzwi kabiny. Pegaz stał, ociekając wodą. Jakimś cudem uruchomił kran. Teraz w najlepsze bawił się mydłem, przesuwając je nosem po podłodze. - Ty nie tylko mnie wpędzisz do grobu, Pegazie - szepnęłam do niego. - Obie tam się znajdziemy. Ale najpierw w domu wariatów. Pegaz po raz ostatni trącił nosem mydło i kichnął. - Na zdrowie! - krzyknął tata z kuchni. Szybko wysuszyłam Pegaza ręcznikiem i wypchnęłam go z kabiny. Potem uchyliłam drzwi łazienki i sprawdziłam, czy droga wolna, po czym wyszłam, ciągnąc za sobą konika. Eliza już czekała przy schodach na podwórko. Szybko przeprowadziłam Pegaza przez jadalnię i w końcu znaleźliśmy się przy niej. - Do zobaczenia, tatusiu! - krzyknęłam. - Mam nadzieję, Elizo, że wkrótce poczujesz się lepiej - zawołał tata. - Z całą pewnością - odparła moja przyjaciółka. 55 Zamknęłyśmy za sobą drzwi. Nareszcie byłyśmy na zewnątrz. Spojrzałam na Ełizę z absolutnym podziwem. - Niesamowite! Nigdy nie podejrzewałam, że jesteś taka bystra. - Ja również siebie o to nie podejrzewałam - odparła skromnie. 6 \ w ж W ffrunks \Шк@ Zbliżając się do domu Elizy, usłyszałyśmy potworny har-mider. Maluch i Archie, nadpobudliwe psy mojej przyjaciółki, rzucały się do okna, szczekając przeraźliwie. Dwóch niedużych chłopców o niesympatycznym wyglądzie pukało w szybę, doprowadzając zwierzęta do szału. - Wynocha stąd! - krzyknęła Eliza. -Jazda do waszej nory! Chłopcy odwrócili się twarzami do niej. - Może nie mamy ochoty - powiedział jeden z nich, brunet z włosami w strąkach, którego nos przypominał świński ryjek. - Tak, może nie mamy ochoty - potwierdził drugi, blondyn w okularach, mający włosy równie brudne jak jego kompan. Trzymał ręce z tyłu i nadal walił nimi w szybę, żeby psy nie przestały ujadać. - Już was tu nie ma! - ponownie wrzasnęła Eliza. Pewnie długo trwałaby ta przepychanka, ale w tym momencie nadeszła mama Elizy. Chłopcy zrozumieli, że zabawa skończona. Przyczaili się za rogiem, chichocząc. 57 - To Skunks i Mikę - wyjaśniła Eliza. - Domyśliłam się - odparłam. - A któż by to był inny? Mama Elizy podeszła do nas i uścisnęła swą córkę. - Hej, mamusiu, coś długo pracowałaś - powiedziała Eliza. - Musiałam zbadać dobermana z chorą wątrobą - wyjaśniła pani Spain. Rozejrzała się i dostrzegła Pegaza. - A kogóż my tu mamy? - spytała, pochylając się, by lepiej obejrzeć zwierzę. Mama Elizy miała włosy równie bujne jak córka i także nosiła okulary. Nigdy nie widziałam jej w złym humorze. - Mamusiu, poznaj Pegaza - przedstawiła konika Eliza. - Witaj, Pegazie - powiedziała doktor Spain. - I ty, Abby - zwróciła się do mnie. Zdążyłyśmy już dobrze się poznać. Podczas naszego pierwszego spotkania pani doktor długo wybijała mi z głowy pomysł zabrania do domu małego szopa pracza. - Mamusiu, czy mogłybyśmy przechować Pegaza w ogródku przez dzień lub dwa? - spytała Eliza. - Oczywiście. A skąd go macie? Eliza opowiedziała mamie pokrótce historię Pegaza porzuconego przez Averych, a pani doktor zmarszczyła czoło. - Znam tych ludzi - powiedziała wolno. - Kilka razy leczyłam ich konie. Chorowały, bo właściciele skandalicz- 58 nie je zaniedbywali. Cieszę się, Abby, że przygarnęłaś tego konika. - Widzisz, mamuś, to niezupełnie tak - wyjaśniła Eliza. - Abby jeszcze nie przygarnęła Pegaza na stałe, bo jej tata dotąd w ogóle nie wie o jego istnieniu. Czekamy na właściwy moment, żeby mu o tym powiedzieć. Sprawa jest delikatna. Tata Abby chciałby, żeby ona zajmowała się wyłącznie gimnastyką i nie rozpraszała uwagi na inne rzeczy. - A Pegaz mógłby właśnie rozproszyć moją uwagę -dodałam. - Rozumiem - powiedziała doktor Spain. - Chętnie przechowam go przez jakiś czas. Poobserwuję zwierzaka i zobaczę, czy nic mu nie dolega. Ale co będzie, Abby, gdy twój tata nie zgodzi się na obecność konika w waszym domu? - Wtedy będę musiała wymyślić nowe rozwiązanie -przyznałam. - Słusznie. - Mama Elizy uśmiechnęła się do mnie szeroko. Potem zwróciła się do córki: - Zaprowadź Pegaza do ogródka i sprawdź, czy furtka jest zamknięta. Rozumiem, że będziesz wyprowadzać psy na spacer. Dopóki jest tu Pegaz, nie mogą biegać samopas. Eliza cmoknęła mamę w policzek. - Dzięki. Jesteś najwspanialszą z mam. Pani Spain poszła do domu, a my z Pegazem do ogródka. 59 - Twoja mama to porządny człowiek - powiedziałam. - Ma swoje dobre strony - przyznała Eliza. - Twoja chyba też, jak sądzę. Mam nadzieję, że kiedyś ją poznam. -Ja również - odparłam. Z przykrością pomyślałam o rozstaniu z konikiem. Źle znosiłam nawet chwilową rozłąkę z nim. - Zostań tutaj i sprawuj się dobrze, mój słodki cukiereczku - przemówiłam czule. - Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Wyściskałam go z całych sił i wycałowałam, po czym udałam się do domu na omlet z pieczarkami i cebulą. W poniedziałek wcześnie dotarłam na zajęcia. Byłam zdecydowana pokazać Rudiemu, jak bardzo jestem skoncentrowana, choć naprawdę z trudem myślałam o czymkolwiek innym niż Pegaz. Jednakże robiłam dobrą minę do złej gry. Całą energię spożytkowałam na dodatkowy trening. Bez wytchnienia wyrzucałam nogi w przód i w tył, i na boki. Starałam się trzymać je tak prosto i wysoko, jak tylko mogłam. Potem bieg pełną parą przez dwadzieścia pięć minut. Potem skoki i podciąganie się na drążku. Inni już dawno odpoczywali, a ja trenowałam do upadłego. Abby Goodman, Cud-Gimnastyczka. Moje przyjaciółki z grupy, Andrea i Michele, były zdumione. Zrobiłam na nich piorunujące wrażenie. 60 - Co ci dzisiaj odbiło? - spytała Andrea. - Koncentracja - wysyczałam przez zaciśnięte zęby, wykonując wspaniały półszpagat. - Nie najgorzej - zauważył Rudi, kiedy skonana leżałam pod ścianą pod koniec dnia. Cały on. Śmieszny facecik. Tuż po zajęciach wsiadłam do autobusu i pojechałam do Elizy Jak najszybciej chciałam zobaczyć Pegaza, sprawdzić, jak się ma, i mocno go wyściskać. Eliza przebywała z nim w ogródku. Leżała na brzuchu i przyglądała się, jak konik wcina trawę. Na mój widok usiadła. - Zajmuję się nim przez cały dzień - oznajmiła. - Nawet nie ćwiczyłam na tubie. Abby, ja go kocham! Coś w jej głosie sprawiło, że poczułam się zazdrosna. W końcu to ja znalazłam Pegaza. - Tylko nie przesadź z tym uczuciem - ostrzegłam. -On jest mój, pamiętaj o tym. - Wiem, wiem. Ale moje serce nie wie. Czy Pegaz nie mógłby tak troszeczkę być mój? - Zgoda, troszeczkę. Tylko odrobinkę. Pegaz przykłusował do mnie i trącił mnie łebkiem. -Jak oni mogli go zostawić na pewną śmierć głodową? Eliza tylko potrząsnęła głową. 61 - Ech, ci ludzie - dodałam jeszcze. Położyłyśmy się na plecach i obie żułyśmy źdźbła trawy. - Pomyślałam, że warto by zadzwonić do Lisy i Molly i spytać, czy chciałyby tu wpaść. Mogłybyśmy urządzić sobie ogrodowy piknik z Pegazem - zaproponowała Eliza. - Wspaniały pomysł! - zawołałam z entuzjazmem. Eliza wstała i pobiegła do domu zatelefonować. Zostałam w ogródku i przyglądałam się Pegazowi. Po kilku minutach otworzyły się drzwi od sutereny i wypadli z niej dwaj mali obrzydliwcy, Skunks i Mikę. No nie. Biegli prosto do mnie. - A my coś wiemy! - zawołał Skunks. - Wiemy, wiemy - zawtórował mu Mikę. Nie miałam pomysłu, jak zareagować. - Nazywam się Antoine - powiedział brunet. - Ale wołają na niego Skunks - uzupełnił blondynek. Parsknął śmiechem. Brat trącił go łokciem w żebro. - Wiem o tym - odparłam z odrazą. - A my wiemy coś o tobie - powtórzył Skunks. - Co takiego? - zażądałam w końcu wyjaśnienia. - Znamy twój sekret! - krzyknął Mikę. - Twój sekret - jak echo odezwał się Skunks. Przez chwilę stałam jak sparaliżowana, przepełniona mieszaniną ciekawości i obrzydzenia. Podobnie możesz się czuć, gdy włochaty pająk pełznie ci po ramieniu. 62 - A cóż to takiego o mnie wiecie? - odezwałam się w końcu. Skunks natychmiast zaczął głaskać Mikę'a po głowie w jakiś wyjątkowo paskudny sposób i mruczeć odrażającym tonem: - Och, Pegazie, mój słodki cukiereczku, bądź grzeczny albo tatuś dowie się o tobie, a nie chcemy tego, prawda, Pegaziku-bziku? W tej chwili gotowa byłam udusić obu gołymi rękami. - Gdzieście mnie szpiegowali? - rzuciłam oskarżyciel-sko. Znowu szturchnęli się łokciami. - Nie szpiegowaliśmy - zaprotestował Skunks. - Przypadkiem znaleźliśmy się wczoraj wieczorem przy oknie i słyszeliśmy waszą rozmowę. Tralala! Stali na krzesełkach, z uszami przyciśniętymi do szyby i podsłuchiwali. - Skoro tak, to pewnie słyszeliście i to, że zamierzam powiedzieć tacie o koniu. Muszę tylko poczekać na właściwy moment. Więc przestańcie się wtrącać w nie swoje sprawy. - I tak sobie pomyśleliśmy - Skunks w ogóle nie zareagował na moje słowa - tak pomyśleliśmy... Niesamowite! Te kreatury myślą! - ...że przejdziemy się zaraz do twojego domu i pogadamy troszeczkę z tatą - dokończył. 63 - Na pewno chciałby wiedzieć, że masz konia - dodał Mikę. - Powinien wiedzieć. - Nie macie prawa! Musi usłyszeć o tym ode mnie! -Rzuciłam się do nich, ale odskoczyli zręcznie. Pewnie nie raz mieli do czynienia z ludźmi, którzy pragnęli ich udusić, i wiedzieli, jak się zachować w takiej sytuacji. Eliza wyszła z domu i spojrzała na mnie pytająco. - Poczekaj chwilę - rzuciłam do Mikę'a, bo nagle przyszła mi do głowy pewna myśl. Straszna myśl. - Skąd w ogóle wiecie, gdzie mieszkam? Dwa potwory jak na komendę wyszczerzyły zęby. - Szliście za mną, tak? - To wolny kraj. Każdy może chodzić, gdzie chce - odparł niedbale Skunks. - Spływajcie - powiedziała Eliza. Nie przestali wpatrywać się we mnie. - No to co? - spytał Skunks. - Idziemy do tatusia? - Nie! - zaprotestowałam gwałtownie. To był najgorszy moment na rozmowę z tatą. Dziś płacił rachunki, co zawsze wprawiało go w zły nastrój. - Pójdziemy do niego - oznajmił Mikę - chyba że... - Chyba że co? - spytałam. Eliza obserwowała tę scenę z rozdziawioną buzią. - Chyba że dasz nam dwadzieścia dolarów - odparli bracia w zgodnym duecie. 64 - Wynoście się stąd natychmiast! - wrzasnęła Eliza. -Powiem mamie, żeby was wyeksmitowała. - Spoko, spoko - powstrzymał ją Skunks. - Znamy takie groźby. Zawsze nas chcieli eksmitować, a wtedy matka szła do sądu. Pomału zaczęli się wycofywać. - Dajemy wam trochę czasu. Zastanówcie się - powiedział Mikę. - Nie musicie decydować od razu. Macie pół godziny. - Tak, jesteśmy wielkoduszni - dodał Skunks. - Odwal się! - nie wytrzymałam. Odwrócili się i już ich nie było. - Co mam robić? - zajęczałam, kiedy smarkacze zniknęli z pola widzenia. - Usmaż ich na wolnym ogniu. Albo powyrywaj im rączki i nóżki, jak oni owadom - zaproponowała Eliza. - Z prawdziwą rozkoszą - odparłam. - Molly i Lisa będą za chwilę. Razem obgadamy sprawę. Może coś wymyślimy. - Dobrze. Zupełnie nie wiem, co robić. Nie mogę znieść myśli, że miałabym dać im dwadzieścia dolarów za nic. Zresztą i tak muszę się liczyć z forsą, jeśli zamierzam karmić Pegaza. Ale nie pozwolę, żeby te gnojki poszły do taty i wypaplały wszystko. Dostanie szału, gdy się dowie, że mam jakieś sekrety. Z góry powie „nie", nie dając mi 65 nawet dojść do głosu. Sama muszę mu o wszystkim powiedzieć, i to w odpowiednim momencie. - W klubowej skarbonce leży dwadzieścia dolarów. - Płacenie szantażystom to nie najlepszy sposób wydawania ciężko zarobionych pieniędzy. - Zamknijmy Skunksa і Міке'а w szafie. - Te krety doskonale czułyby się w ciemnościach. Nadeszły Molly i Lisa. - Wspaniale, że jesteście! - zawołałam, biegnąc im naprzeciw. - Czeka nas małe zebranie. Usiadłyśmy wszystkie cztery na trawie i opowiedziałam o Skunksie і Міке'и, а Eliza dodała kilka odrażających szczegółów, które wyleciały mi z pamięci. - To obrzydliwe — skomentowała Lisa. - Poza tym chyba niezgodne z prawem - zastanowiła się Molly. - Sprawdzę to dokładnie, bo być może uda się wsadzić ich do aresztu za szantaż. - Pomysł genialny, ale na później - odparłam. - Teraz trzeba ich powstrzymać od wizyty u mego taty. - Dajmy im te głupie dwadzieścia dolarów - zaproponowała Lisa. - W końcu chodzi przecież o uratowanie zwierzęcia. - Dając im pieniądze, w pewnym sensie upodobnimy się do nich. To trochę tak, jakbyśmy wspólnie popełniali przestępstwo - zaoponowałam. 66 Zastanowiłyśmy się nad tym. - Pytanie, czy cel uświęca środki - rozważała na głos Eliza. - Musimy mieć pewność, że uratujemy Pegaza. Znowu każda z nas pogrążyła się w myślach. - Co twoim zdaniem zrobiłby tata, gdybyś poszła do niego zaraz, zanim Skunks i Mikę zdążą cię uprzedzić, i opowiedziała mu o wszystkim? - chciała wiedzieć Molly. - Aż boję się o tym pomyśleć - przyznałam. - Pójdziemy z tobą, dla dodania otuchy - powiedziała Eliza. - To tylko pogorszyłoby sprawę - odparłam. - Tata uznałby, że spiskujemy przeciwko niemu. Nie, muszę iść sama. - W końcu i tak powinnaś mu powiedzieć - stwierdziła Lisa. - Czekałam tylko na dobry moment, to wszystko. - A jeśli nie nadejdzie? - zauważyła przytomnie Molly. - Tata może być w złym humorze z tego czy owego powodu przez następne dwa tygodnie. Zamierzasz ciągle przemykać się chyłkiem i strzec tajemnicy? Powiedzmy, że damy chłopcom dwadzieścia dolarów. Jutro mogą zażądać więcej. I co wtedy? - Święte słowa, nasza mądra sowo. Lepiej od razu uporam się z tym problemem. - Wstałam. - A co z piknikiem? - chciała wiedzieć Lisa. - Moja babcia przygotowała dla nas mnóstwo jedzenia. 67 Pokazała dużą brązową papierową torbę, którą wciąż trzymała w rękach. Wystawał z niej banan i dwa pudełka ciasteczek. - Podjęłam już decyzję, więc biorę się do dzieła. I tak niczego bym nie przełknęła, bo ściska mnie w żołądku. Zróbcie sobie piknik beze mnie. Jeśli macie jakieś warzywa, najlepiej marchewkę, dajcie Pegazowi, dobrze? Obciągnęłam sukienkę. Czułam się, jakbym ruszała na wojnę. - Powodzenia, Abby - rzuciła Molly. - Nie będzie tak źle - dodała Eliza. - Przecież tata cię kocha. - To fakt - zgodziłam się. - Na pewno mnie kocha. -Jednak myśl o tym nie uspokoiła mnie tak, jak powinna. Uściskałam Pegaza i opuściłam ogródek. Kiedy dochodziłam już do frontu domu, usłyszałam za sobą jakiś hałas. Skunks i Mikę pędzili w moim kierunku. - Poczekaj, gdzie nasze dolce? - zawołali. - Spadajcie! - warknęłam. 7 Wlokłam się do domu noga za nogą. Z przykrością myślałam o tym, co mnie za chwilę czeka. Skoro jednak chciałam zatrzymać Pegaza, musiałam, prędzej czy później, stawić czoło sytuacji. Molly miała rację. Kiedy weszłam do domu, wydawało mi się, że słyszę nawet szelest papierów przesuwanych na stole w jadalni. - Jestem, tatusiu! - zawołałam od progu. - To dobrze - odpowiedział. -Już zaczynałem się o ciebie niepokoić. Chciałbym, żebyś mnie zawiadamiała, jeśli nie wracasz do domu tuż po zajęciach. Weszłam do jadalni. - Przepraszam. Następnym razem zadzwonię. Tata wstał od stołu i przetarł oczy. - Rachunki to najgorsza rzecz pod słońcem - powiedział. - Wiem. Nie zamierzam ich płacić, gdy dorosnę. Roześmiał się. To dobry znak. - Chcesz, żebym zamówił jakąś chińszczyznę? - spytał. 69 - Tak. Tylko zamów ją tam, gdzie gotują ryż i jarzyny na parze. Nie znoszę potraw ociekających tłuszczem. - Jasne. Zdrowe jedzenie podstawą sukcesu. - Masz rację, tatusiu. „Zdrowe jedzenie podstawą sukcesu" to ulubione powiedzenie Rudiego. Powinien nosić je wytatuowane na czole. Męczył nim nas i naszych rodziców już od pierwszego dnia zajęć. Sądzę, że najchętniej stałby każdej z nas nad głową podczas posiłków i oglądał wszystko, co wkładamy do ust. - Właściwie jeszcze nie jestem głodna - powiedziałam. -Ja też nie. Zamówimy coś później. Przełknęłam ślinę z uczuciem, że jakiś kamyk tkwi mi w gardle. Tata spojrzał na mnie zaniepokojony. - Co się stało? - spytał. Odkąd mama wyjechała, martwił się o mnie podwójnie. - Nic złego — uspokoiłam go szybko. - Chodzi o to, że... mam pewien problem. - Mogę ci w czymś pomóc? -Jak najbardziej. Przerzucał papiery na stole, czekając, aż przejdę do sedna sprawy. - Wiesz, że jeżdżę konno w Havencrest, prawda? - zaczęłam. 70 - Wiem. - Wyglądał na zdziwionego tym wstępem. Z zapałem przystąpiłam do opowieści o Pegazie i o tym, że został porzucony. Powiedziałam, jakie to miłe zwierzę i jak niewiele troski wymaga. Podkreśliłam, że na mnie spoczywa odpowiedzialność za jego dalsze losy. - I co ty na to, tatusiu? Patrzyłam na niego z napięciem, zaciskając kciuki. Ściągnął usta w wąską linię. - Nie sądzę - zaczął - żebyś mogła... - Och, proszę cię, proszę. Będę się bardzo starała, a ty go na pewno polubisz i... - Moja odpowiedź brzmi: nie. Już i tak zbyt wiele rzeczy cię rozprasza i odciąga od ćwiczeń. Kolejna nie jest ci do niczego potrzebna. Płacę majątek za twoje lekcje. Nie chcę, żeby te pieniądze poszły w błoto. Poświęcam ci mnóstwo czasu, byś mogła odnieść sukces. Szkoda, żeby nasz wspólny wysiłek był daremny, zwłaszcza teraz, kiedy jesteś tak blisko celu. Poza tym nie jestem przygotowany na dodatkowe wydatki, a utrzymanie konia sporo kosztuje. Już i tak nie wiem, skąd brać pieniądze na opłacenie wszystkich rachunków. Koń musi iść do schroniska dla zwierząt. Koniec dyskusji. Odwrócił się i wsadził nos w papiery. Z oczu pociekły mi łzy. Wstałam bez słowa i pobiegłam na górę. Chciałam być jak najdalej od taty. Trzasnęłam 71 drzwiami pokoju, rzuciłam się na łóżko i zaczęłam szlochać w poduszkę. Jak on mógł być taki okrutny? Co ja mu zrobiłam? Zawsze byłam posłuszna, nie kłamałam, nie pyskowałam, nie pakowałam się w żadne kłopoty. Ze wszystkich sił próbowałam go zadowolić. A on nawet nie chciał mnie wysłuchać do końca. Poduszka była już zupełnie mokra od łez, ale nie mogłam powstrzymać się od płaczu. Dlaczego nie ma mamy? Dlaczego zostawiła mnie z nim samą? Wstrętna egoistka! Co to za matka, która jedzie na drugi koniec świata, szukać nie wiadomo czego, i zostawia dziecko na pastwę losu. Usłyszałam delikatne pukanie do drzwi. Milczałam. Pomyślałam, że jeśli się nie odezwę, tata w końcu sobie pójdzie. - Abby? Zacisnęłam powieki. - Abby, mogę wejść? Usiadłam na łóżku. Uparty człowiek. Trudno, musiałam z nim porozmawiać. - Wejdź - wyszeptałam głosem ochrypłym od płaczu. Otworzył drzwi, podszedł do łóżka i przysiadł obok mnie. Odwróciłam twarz. Wpuściłam go, bo nie miałam innego wyjścia, ale nic nie mogło mnie zmusić, bym na niego patrzyła. 72 - Abby, tak mi przykro - zaczął. - No pewnie - mruknęłam. - Abby, wcale nie jest mi łatwo cię przepraszać. Spojrzałam na niego, milcząc jak kamień. Spuścił głowę i kontynuował: - Siedziałem na dole i rozmyślałem. I oto, do czego doszedłem. Dotąd rzadko mnie o coś prosiłaś. Nigdy nie domagałaś się wielu zabawek czy nowych ubrań. Nie wpadałaś w histerię, kiedy czegoś nie otrzymałaś, nawet jako mała dziewczynka. Święte słowa, pomyślałam. - Więc skoro dzisiaj poprosiłaś mnie o coś, co jest dla ciebie naprawdę ważne, powinienem był cię wysłuchać. Należało ci się to. Wbrew własnej woli rozchmurzyłam się nieco. - I pomyślałem, że skoro tak bardzo ci na tym zależy, możemy konia... Nie dałam mu dokończyć. - Naprawdę? - zapiszczałam, rzucając mu się na szyję. - Tatusiu kochany! - Tylko na próbę - dodał szybko. - W porządku! - zawołałam. - Wiem, że go pokochasz i pozwolisz mu zostać na zawsze. - Oto moja propozycja. Będziesz trzymała konia w ogródku i weźmiesz pełną odpowiedzialność za opiekę nad nim. 73 Ja opłacę wyżywienie i weterynarza. Jednocześnie w pełni skupisz się na treningu. Stanowe zawody są już w przyszłym miesiącu. Nie muszę ci mówić, jakie to dla ciebie ważne. Jeśli zdobędziesz odpowiednią liczbę punktów, zakwalifikujesz się do zawodów regionalnych, a potem możesz startować w ogólnokrajowych. I wyjdziemy na prostą. - Wiem, tato. Naprawdę ciężko pracuję. Spytaj Rudie- go. - Zamierzam to zrobić. Pracuj nadal nad formą i układami. Co tydzień będę się spotykał z trenerem i dowiadywał, jakie zrobiłaś postępy. Brak postępów będzie oznaczał jedno - koń opuści nasz dom. - Zgadzam się - odparłam spokojnie. - Jeżeli się postarasz, zatrzymasz konia na zawsze. I co o tym sądzisz? Twarde warunki, ale lepsze to niż zdecydowana odmowa. Tata wyciągnął dłoń. - Umowa stoi? - Stoi. - Uścisnęłam mu prawicę. - No to teraz biegnij po swego ulubieńca. Chciałbym go poznać. - Juhu! - Podskoczyłam z radości. - Pokochasz go z miejsca. Zobaczysz! - Wierzę, że jest bardzo miły. Ale nie przywiązuj się na 74 razie do niego za bardzo. Przynajmniej do zakończenia zawodów. - - Obiecuję. - Przyprowadź więc konia. 8 Так więc zaczęło się moje nowe życie z Pegazem. Teraz przyprowadziłam go do domu otwarcie, nie skradając się chyłkiem. Tata pomógł mi odpowiednio zagrodzić jego boks, urządzony w komórce na narzędzia. Polubił Pegaza do tego stopnia, że zaczął nazywać go „Gazią", co brzmiało dosyć dziwnie, bo źrebak był przecież rodzaju męskiego, ale nie dbałam o to. Cieszyłam się, że konik mógł zostać ze mną. Umowę z tatą traktowałam poważnie, bo wiedziałam, że to nie żarty. Sześć razy w tygodniu chodziłam na zajęcia i dawałam sobie wycisk. Andrea i Michele ze zdziwieniem obserwowały moje zmagania na drążku. - Odbiło ci czy co? - spytała w końcu Michele, kiedy po raz chyba setny powtórzyłam skomplikowane ćwiczenie. — Rozgrzewasz równoważnię do białości. Opowiedziałam im o Pegazie i umowie z tatą. 76 - Naprawdę masz konia? - zawołała z niedowierzaniem Andrea. - Malutkiego konika rasy palomino - wyjaśniłam. - Abby, musimy go zobaczyć. Idziemy do ciebie - powiedziała stanowczo Michele. Uznałam to za doskonały pomysł. Od czasu przeprowadzki nie gościłam u siebie żadnej koleżanki z grupy treningowej. W poprzednim miejscu zamieszkania przyjaźniłam się niemal wyłącznie z dziewczynami, z którymi ćwiczyłam. Tutaj wszystkie koleżanki z grupy mieszkały dość daleko ode mnie i chodziły do innych szkół. Trudno było się umówić po zajęciach, zwłaszcza podczas roku szkolnego. - Wpadnijcie do mnie dziś po treningu - zaproponowałam. - Pegaz bardzo się ucieszy z odwiedzin. - A co na to twój tata? - Zadzwonię do niego. Na pewno się zgodzi. Dopóki Rudi mnie chwali, tata spełnia każdą moją prośbę. Kiedy zakończyłyśmy przewidzianą na ten dzień porcję ćwiczeń, zatelefonowałam do taty. Na szczęście był już w domu. Spytałam, czy mogę przyprowadzić Andreę i Michele. - W ciągu roku szkolnego nie mamy szansy się spotykać - zaczęłam, próbując przekonać go do dzisiejszej wizyty dziewcząt. Okazało się, że dodatkowe argumenty są zbędne. Tata zgodził się od razu. 77 - Koleżanki z grupy treningowej zawsze są mile widziane - powiedział. Zabrzmiało to tak, jakby inne koleżanki nie były najbardziej pożądanymi gośćmi w naszym domu. -Jeśli chcecie, podjadę po was - zaproponował jeszcze tata. - Dzięki, ale przyjedziemy same. Tak będzie fajniej. - W porządku, zatem do zobaczenia. Poczęstuję was niespodzianką z makaronu i cukinii. - Po prostu nie mogę się doczekać. Po skończonej rozmowie przekazałam Andrei i Michele dobrą nowinę. Postanowiłyśmy pojechać autobusem. - Jak się potem dostaniecie do domu? - spytałam. - A co byś powiedziała, gdybyśmy przenocowały u ciebie? - odparła na to Michele. - Rano razem przyjechałybyśmy na zajęcia. - Szybko! Dzwoń do mamy po zgodę! - zwróciła się do niej Andrea. W tym samym momencie mama Michele zjawiła się, by odwieźć córkę do domu. Rzuciłyśmy się ku niej, mówiąc jedna przez drugą. - Spokojnie, panienki! - zaśmiała się. - Nie rozumiem, o co wam chodzi. Powtórzcie wszystko jeszcze raz i wolniej. Spełniłyśmy jej prośbę i tym razem w sposób czytelny przedstawiłyśmy nasze plany. 78 - Zgadzam się, o ile tata Abby nie ma nic przeciwko temu. Pytałyście go o pozwolenie na nocleg? -Jeszcze nie - odparłam. - Na razie tylko powiedział, że chętnie powita w naszym domu moje koleżanki z treningu. - Lepiej sama z nim porozmawiam - odparła mama Michele. Podałam jej numer telefonu. Przez chwilę dyskutowała o czymś z moim tatą. - Rozumiem - usłyszałam jej słowa. - Mają zwyczaj paplać do późnej nocy i ani myślą o pójściu do łóżka. Przykleiła ucho do słuchawki, a my podskakiwałyśmy niespokojnie wokół niej. Zgadzała się z czymś, przytakiwała, mruczała coś pod nosem. W końcu odwiesiła słuchawkę. - Możecie jechać i nocować - oznajmiła. Zaczęłyśmy skakać i krzyczeć z radości. - Ale... - dodała, podnosząc wskazujący palec. - Musimy iść wcześnie spać - wpadłam jej w słowo. - Dokładnie tak. - I rano być gotowe na czas. - Wspaniale. Mądra dziewczynka. - Możemy nocować! Możemy nocować! - zaintonowałyśmy radośnie. - Andreo, zadzwoń w końcu do swojej mamy - przypomniała mama Michele. - Racja! Całkiem wypadło mi to z głowy. 79 Raz-dwa rozmówiła się z mamą, zebrałyśmy nasze rzeczy i byłyśmy gotowe. - Podwieźć was? - zaofiarowała się mama Michele. - Dziękujemy. Pojedziemy autobusem. Tak będzie fajniej. Pożegnałyśmy się z mamą Michele i już nas nie było. W autobusie tak hałasowałyśmy, że jeszcze chwila i kierowca gotów był wysadzić nas w pierwszym lepszym miejscu. Na szczęście żaden z dwojga pozostałych pasażerów nie przejawiał morderczych zamiarów wobec trzech rozdo-kazywanych nastolatek, więc jakoś się nam upiekło i dotarłyśmy do celu. Dwie przecznice dzielące przystanek autobusowy od mojego domu pokonałyśmy biegiem. Andrea i Michele nie mogły się doczekać spotkania z Pegazem. - Ciekawe, co będzie, gdy go zobaczycie. - Zachichotałam. - Nie uwierzycie własnym oczom. Pognałyśmy prosto do ogródka i rzuciłyśmy się, by otworzyć drzwi komórki. Stał tam, słodki jak zawsze. Wyprowadziłam go na zewnątrz. - Poznajcie się. Jego Wysokość Pegaz Goodman. Dziewczyny zapiszczały z radości i zasypały konika gradem pieszczot i pocałunków. Ja napełniłam mu w tym czasie miseczkę świeżą wodą. 80 Zauważyłam jednak, że dzieje się coś złego. Pegaz zachowywał się inaczej niż zwykle. Podniosłam rękę do góry. - Hola, zostawcie małego na chwilę! Muszę go obejrzeć. - To nie w porządku! - zaprotestowała Michele. -Masz go przecież na co dzień. - Nie o to chodzi. Wydaje mi się, że coś mu dolega. Wyglądał jak kupka nieszczęścia. Co i rusz rzucał się na boki, szczerzył zęby i szarpał nimi grzywę, jakby coś doprowadzało go do szału. Co się stało? - Możemy go uściskać? - spytała Andrea. - Lepiej zostawić go w spokoju - odparłam. - Coś mu dolega, tylko nie wiem co. - Biedny mały Pegazik - rozczuliła się Michele, pieszcząc jego grzywę. Trącił ją nosem, a po chwili zwiesił łeb i zaczął patrzeć na swój brzuch. - Czy on jest chory? - spytała Andrea. - Nie wiem. Mam nadzieję, że nie - odparłam. - Muszę jednak uważnie go obejrzeć. Uklękłam przed Pegazem. - Mój słodki pączuszku - wyszeptałam mu do ucha. -Dobrze się czujesz? Stał, oddychając ciężko. - Hej, dziewczyny! - zawołał tata, który pojawił się w ogródku. 81 - Hej, tatusiu! - odpowiedziałam. Przedstawiłam mu Andreę i Michele. Przypomniał sobie, że widział je już w mojej grupie. - Macie ochotę na potężną kolację? - spytał. - Moje zdolności kulinarne przeszły do legendy. - Pewnie - odparła Andrea. Nie wiedziała, biedaczka, co ją czeka. Poszłyśmy do domu, a Pegaza zostawiłam skubiącego trawę. Okno kuchni wychodziło, na szczęście, na ogródek, więc przez cały czas mogłam mieć go na oku. Początkowo zamierzałam podzielić się z tatą obawami na temat zdrowia Pegaza, ale po namyśle dałam sobie z tym spokój. Kto wie, czy nie przyszłoby mu do głowy, że powinnam natychmiast się go pozbyć. Nie mogłam do tego dopuścić. „Niespodzianka" nie chciała mi przejść przez gardło. Częściowo dlatego, że była to wyjątkowo ohydna potrawa: makaron i cukinie wymieszane z sosem pomidorowym, owczym serem i chyba masłem kokosowym. Brak apetytu wynikał jednak również z niepokoju o małego przyjaciela. Próbowałam podtrzymywać rozmowę z tatą i koleżankami, ale moje oczy co chwila wędrowały w kierunku okna. Michele i Andrea przez grzeczność usiłowały przełknąć co nieco, ale szło im to z wielkim trudem. Również bez 82 przerwy zerkały w okno. Pegaz wciąż rzucał się na boki. Wyglądał żałośnie. Na szczęście kolacja dobiegła końca. Pora była sprzątać talerze. - Macie ochotę na jakiś deser? - spytał tata. - Mógłbym szybko przyrządzić brzoskwinie z puszki z... czy ja wiem, na przykład z dżemem agrestowym. - Dziękujemy, nie! - zawołałyśmy zgodnym chórem. -Najadłyśmy się nieprzytomnie. Kiedy wkładałam naczynia do zmywarki, wykluł mi się w głowie pewien pomysł. Tata poszedł do piwnicy odstawić duży garnek, więc zwróciłam się do Michele i Andrei: - Hej, dziewczyny, chcecie spać dzisiaj w ogródku? Mam namiot i śpiwory i... - Wiedziałybyśmy, co się dzieje z Pegazem - dokończyła za mnie Michele. Miałam ochotę uściskać ją za domyślność i zrozumienie. - Tak. Nie mogę zostawić go samego na całą noc. Kto wie, co się wydarzy. - Jasne - poparła mnie również Andrea. - Spijmy na dworze. To nawet fajny pomysł. Wrócił tata i udało nam się uzyskać jego pozwolenie. - Będę jednak nasłuchiwał przez okno - ostrzegł. -Żadnej paplaniny do północy. - My miałybyśmy to robić? - zdziwiłam się. 83 - Nigdy w życiu! - oburzyła się Michele. - Absolutnie! - dodała Andrea. - No już dobrze - uśmiechnął się tata. - Przyniosę z piwnicy namiot. Pomógł nam go ustawić i po półgodzinie leżałyśmy już w śpiworach. Miałyśmy nawet latarkę na baterie. Zostałyśmy same, bo tata poszedł do domu oglądać telewizję. - Jestem zachwycona - powiedziała Michele. - Nigdy jeszcze nie spałam w namiocie. Leżałyśmy przez parę minut w milczeniu, słuchając grania świerszczy. Pegaz na zewnątrz skubał trawę. Odchyliłam poły namiotu. - No chodź tu, malutki - zaprosiłam go. Cmoknęłam. Popatrzył na mnie z pewnym zdziwieniem. Cmoknęłam jeszcze raz, a Andrea i Michele zrobiły to samo. - Chodź, chodź, wszystko w porządku - namawiałam go przymilnym tonem. W końcu przeskoczył delikatnie przez otwór namiotu i znalazł się z nami w środku. Przez około pół godziny spokojnie znosił nasze uściski i całusy, aż w końcu zauważyłyśmy, że ma dość i chce wyjść. Wypuściłyśmy go więc, by nie nasiusiał nam do środka, i wyłączyłyśmy latarkę. Usilnie starałyśmy się nie gadać zbyt długo, aż w końcu Andrea i Michele nie wiadomo kiedy za- 84 ~ snęły. Ja, niestety, nie mogłam zmrużyć oka. Przewracałam się z boku na bok, nasłuchując, co porabia Pegaz. Prawdopodobnie trochę jednak drzemałam tej nocy, ale skoro świt obudziłam się już na dobre. 9 Andrea i Michele także obudziły się wcześnie rano, więc postanowiłyśmy same złożyć namiot. Ależ narobiło się zamieszania! Kiedy siedziałam w środku i zwijałam śpiwory, Michele wyciągnęła jakiś ważny kołek i cały namiot zwalił mi się na głowę. Zanim pojęłyśmy, jak to wszystko uporządkować, brzuchy bolały nas od śmiechu. Pegaz, niestety, nie wyglądał lepiej. Martwiło mnie, że zostawiam go samego na cały dzień, ale nie było rady, musiałam iść na gimnastykę. Wsunęłyśmy trochę płatków z zimnym mlekiem i tata odwiózł nas na zajęcia. Podczas wykonywania ćwiczeń starałam się skupić tylko na nich, żeby Rudi nie mógł donieść tacie o moim „braku koncentracji", ale myślami co i rusz byłam przy biednym, niespokojnym Pegazie, który pojękiwał i rzucał się na boki. Obawiałam się, że cierpi na kolkę. Słyszałam o tej chorobie, ale nigdy na własne oczy nie widziałam dotkniętego nią zwierzęcia. Wiedziałam, że w przypadku zwierząt jest to o wiele poważniejsza dolegliwość niż u niemowląt, 86 prowadząca niekiedy nawet do śmierci. Przypomniałam sobie, jak mama opowiadała mi kiedyś o koniu, którego chwyciła kolka. Był niespokojny, rzucał się na boki i tarzał po ziemi. Przez całe popołudnie ćwiczyłam obroty i zejścia z równoważni, ale źle lądowałam na podłodze. Byłam zmartwiona i przestraszona, a Rudi w bezwzględny sposób zmuszał mnie do ponawiania prób. Przed oczyma stale miałam Pegaza. Nie mogłam się doczekać, kiedy wreszcie opuszczę salę gimnastyczną. Autobus wiozący mnie do domu wlókł się niemiłosiernie, a ja przez całą podróż kręciłam się niespokojnie. Chciałam już, natychmiast być na miejscu i przekonać się, że Pegaz jest zdrów, że nie ma kołki. Czułam się samotna i przytłoczona odpowiedzialnością. Bo co będzie, jeśli się okaże, że mój podopieczny naprawdę jest poważnie chory? Jak zdołam sama otoczyć go opieką, skoro tata nie dopuści, bym straciła choćby jedną godzinę treningu. Jak tylko kierowca otworzył drzwi, wyskoczyłam z autobusu i pognałam przed siebie, ile sił w nogach. Nie zaglądałam do domu, tylko pobiegłam od razu do ogródka. Pegaz tarzał się po trawie. Na mój widok podniósł się z trudem. Trącał mnie nosem przez chwilę, po czym znowu zakręcił się niespokojnie, położył i zaczął tarzać się po ziemi. 87 - Pegaziku - powiedziałam miękko, poklepując go uspokajająco. - Nie bój się, nie pozwolę ci umrzeć. Przysięgam, że zaopiekuję się tobą. Pobiegłam do domu. Taty nie było. Wyciągnęłam książkę telefoniczną i wyszukałam numer lecznicy dla zwierząt. Wykręciłam go szybko, trzęsącymi się palcami. Jeszcze nigdy nie byłam tak zdenerwowana. Doktor Spain była akurat zajęta i nie mogła ze mną rozmawiać, ale jej asystent powiedział, że mam natychmiast stawić się z Pegazem. Odetchnęłam z ulgą. Bałam się, że w ciągu najbliższych dni doktor nie znajdzie dla mnie czasu. Przed wyjściem z domu zadzwoniłam jeszcze do Elizy, by opowiedzieć jej, co się stało. - Spotkamy się zaraz w lecznicy - obiecała. Nałożyłam Pegazowi uździenicę, ucałowałam jego malutki pysk i ruszyliśmy w drogę. Zauważyłam, że w czasie spaceru trochę się uspokoił. Kłusował u mego boku i dzięki ruchowi najwyraźniej czuł się lepiej. Jednakże strach mnie nie opuszczał. Co zrobię, jeśli się okaże, że Pegaz jest poważnie chory? W lecznicy czekała nie tylko Eliza, lecz również Molly i Lisa. - Skrzyknęłam Klub Ratowników Zwierząt do nagłej akcji - wyjaśniła Eliza. - Bo kiedy mogłybyśmy być ci .bardziej potrzebne? 88 Wyściskałam je wszystkie z radości. Usiadłyśmy w poczekalni i pieściłyśmy Pegaza. Malutki piesek rasy chihua-hua łypał na niego niespokojnie z drugiego końca pomieszczenia. Piesek przyszedł tylko na zastrzyk, więc nie musiałyśmy czekać długo na naszą kolej. Po załatwieniu małego pacjenta doktor Spain otworzyła drzwi do gabinetu i uśmiechnęła się. - Wejdźcie razem - zaprosiła nas. - W gromadzie zawsze raźniej. W gabinecie przyklęknęła obok Pegaza i obejrzała go uważnie. Odsunęłyśmy się jak najdalej, by nie przeszkadzać. - Nie zamierzam kłaść go na stół. Przestraszyłby się do reszty - powiedziała doktor Spain. Delikatnie wywinęła jego górną wargę i obejrzała dziąsła. Potem nacisnęła dziąsło kciukiem i uważnie obserwowała, co się dzieje. Nałożyła stetoskop, przystawiła do brzucha Pegaza i gestem poprosiła o absolutną ciszę. Długo trzymała słuchawkę przy uchu, przesuwając ją po podbrzuszu konika. W końcu przerwała badanie i wstała. Stwierdziłam, że od jakichś dwóch minut wstrzymywałam oddech. - Ten malec ma kolkę - zawyrokowała. Załamałam dłonie. 89 - Wiedziałam! Czy on umrze? - Nie. Coś na to poradzę - odparła zdecydowanie pani doktor. - Co mam zrobić? - spytałam. - Na razie musisz się z nim pożegnać. Chcę zatrzymać konika tutaj na noc i podłączyć do kroplówki, by odblokować mu jelita. Prawdopodobnie jutro pozwolę ci go zabrać, ale będziesz musiała dużo z nim spacerować i podawać doustnie parafinę. Wpadłam w panikę. - Cały dzień spędzam na treningu. Tata zabije mnie, jeśli opuszczę zajęcia. Jak sobie poradzę z opieką nad Pegazem? - My się nim zajmiemy - zaofiarowała pomoc Lisa. -Odbierzemy go z lecznicy, przyprowadzimy do domu, będziemy z nim spacerować i w ogóle. Abby może się o nic nie martwić. Prawda, dziewczyny? - zwróciła się do pozostałych członkiń Klubu. - Oczywiście - potwierdziła Eliza. - Klub Ratowników Zwierząt gotów do akcji! - Molly zasalutowała. - Jesteście wspaniałe. - Miałam łzy pod powiekami. -Najwspanialsze na świecie. - Pegaz jest najwspanialszy - powiedziała Molly. - Nie zostawimy go samego w potrzebie. 90 - Skąd przyplątała się do niego ta choroba? - spytałam doktor Spain. - Prawdopodobnie wywołał ją stres. O ile wiem, otrzymał sporą dawkę. Pomyślałam o wszystkim, co spotkało Pegaza w ciągu minionego tygodnia. Nagle poczułam się winna. - Tak, ostatnio miał ciężkie życie - przyznałam. - Starałam się dać mu, czego potrzebował, ale chyba nie całkiem mi się to udało. - Nielekka jest dola matki - odparła doktor z uśmiechem, - Pegaz pokona chorobę i wszystko będzie dobrze, zobaczysz - pocieszyła mnie Eliza. Należało się pożegnać. Cierpłam na myśl, że zostawiam mojego przyjaciela, ale była to wyższa konieczność. Uściskałam go po raz ostatni, jednak pozostał dość obojętny na czułości. - Jutro poczuje się o wiele lepiej - zapewniła doktor Spain. Przed wyjściem zapytałam o rachunek. Byłam przygotowana na dużą sumę, ale pani doktor tylko machnęła ręką. - Uznaj to za mój wkład do działalności Klubu - zaproponowała. Wprost brakło mi słów, by podziękować. - Kiedykolwiek będzie pani potrzebowała pomocy 91 przy czyszczeniu klatek czy innych rzeczy, zawsze może pani na mnie liczyć - zapewniłam ją gorąco. - Umowa stoi - powiedziała. Wychodząc z lecznicy, wpadłyśmy na Skunksa і Міке'а, którzy wlekli się za swoją znękaną matką. Spiorunowałyś-my ich spojrzeniami. Kiedy minęli nas, obaj jak na komendę wywiesili języki. Tata już czekał na mnie w domu. - Gdzie jest Pegaz? - spytał. - Szukałem ciebie w ogródku i stwierdziłem, że oboje zniknęliście. - On... on jest trochę chory - odparłam. - Mama Elizy się nim opiekuje. - Co mu jest? Coś poważnego? - Mam nadzieję, że nie. To po prostu - wzięłam głęboki oddech - mała kolka. - Wspaniale - powiedział z przekąsem tata. - Och, ludzie. Tego nam brakowało. Małej kolki. Za dwa tygodnie najważniejsze zawody, a koń ma kolkę. Po prostu bomba. - Wszystko będzie dobrze, tato - uspokoiłam go. -Klub zajmie się Pegazem, kiedy będę trenowała. Obiecuję pełną koncentrację. - Chciałbym w to wierzyć - mruknął tata. Zacisnęłam wargi. - Och, byłbym zapomniał - dodał. - Przyszło dzisiaj. 92 Wręczył mi cienką lotniczą kopertę. Wiedziałam, co znajdę w środku. - Mamusia napisała! Pobiegłam na górę, żeby spokojnie przeczytać list w swoim pokoju. - Szykuję kolację! - krzyknął za mną tata. - Dziś niespodzianka z tuńczykiem. - Zaraz zejdę na dół - obiecałam. Siedząc na łóżku, ostrożnie rozdarłam kopertę, żeby nie uszkodzić znaczka. W biurku miałam już całe pudełko pełne ślicznych znaczków z Indii. Listy trzymałam oddzielnie, starannie wciśnięte w notes leżący na półce z książkami. Najdroższa Abby - przeczytałam. Wiem, że jesteś rozczarowana, iż nie przyjadę na rozpoczęcie roku szkolnego i na Twój wielki mityng sportowy. Pragnę Cię zapewnić, że ja również jestem z tego powodu rozczarowana i że byłabym z Tobą, gdybym tylko mogła. Jednakże nie mogę jeszcze opuścić Indii. Mam świadomość, że trudno Ci to zrozumieć, ale jestem coraz bliżej, naprawdę blisko odkrycia Prawdy i odnalezienia nowego sposobu na życie. I kiedy już wrócę do domu, będę dużo lepszą matką niż kiedykolwiek przedtem i dużo lepszą, niż gdybym nie ruszała się z domu. Gdybym w nim pozostała, czułabym się pusta w środku i sfrustrowana i te uczucia skrupiałyby się na Was. Nie chciałam do tego dopuścić. 93 Może teraz jeszcze mnie nie rozumiesz, ale jeśli zachowasz list i przeczytasz go, kiedy będziesz starsza, długo po moim powrocie do domu, słowa w nim zawarte nabiorą dla Ciebie sensu. Na razie całuję Cię mocno. Wiedz, że Cię kocham. I nie martw się o zawody. Wszystko pójdzie dobrze. Ściskam, Mama Wygładziłam list i wsunęłam między inne do notesu. Nie wiedziałam, co mam myśleć o mamie i o tym, co wyrabia. Nie powinnam być egoistką. Skoro czuła, że wyjazd do Indii był jej potrzebny, powinnam się cieszyć, że wyjechała. W końcu podjęła decyzję również z naszego powodu. Ale czasem byłam na nią po prostu wściekła. W końcu czyż to nie szczyt egoizmu zostawić rodzinę na tyle miesięcy, żeby czegoś tam poszukać? I co my niby mamy robić, gdy jej nie ma? Jakie to wielkie rzeczy powinniśmy odnaleźć? Tej nocy znowu niewiele spałam. Kręciłam się w łóżku, ciągle zmieniając pozycję, aż prześcieradło było zupełnie skotłowane. Myślałam o mamie i martwiłam się o Pegaza. Chyba na chwilę się zdrzemnęłam, bo przyśniło mi się, że muszę nauczyć Pegaza fikać koziołki. Jeśliby mi się to nie udało, Pegaz miał pojechać do Indii. „Przecież koń nie po- 94 trafi fikać koziołków" - usiłowałam protestować. „Musi się skoncentrować!" - zagrzmiał Rudi. Kiedy tata przyszedł mnie obudzić, czułam się okropnie. Miałam posklejane powieki, nie mogłam wykonać żadnego ruchu, mój umysł nie pracował. - Wstań i rozchmurz się! - zawołał wesoło tata. - Wstanę, ale nie będę się uśmiechać - jęknęłam. Pokręciłam się trochę, żeby przygotować się do wyjścia na zajęcia, ale w samochodzie padłam ciężko na fotel, niezdolna prowadzić rozmowy. - Zauważyłem, że nie zjadłaś śniadania. Coś cię dręczy? - zaniepokoił się tata. - Nic — odparłam. Poza chorobliwym niepokojem, dodałam w myśli. Kiedy zjawiłam się na gimnastyce, Andrea popatrzyła na mnie ze zdziwieniem. - Czy wiesz, że masz podkrążone oczy? - spytała szeptem. - Mam nadzieję, że tata tego nie zauważył - odszep-nęłam. - Co z Pegazem? - chciała wiedzieć Michele. - Ma kolkę. Jest naprawdę poważnie chory - odparłam. - Skoncentrować się, dziewczęta! - Rudi przywołał nas do porządku. 95 Zmęczenie mnie nie opuszczało i w związku z tym ćwiczenia nie wychodziły mi najlepiej. Zauważyłam, że Rudi marszczy brwi, ilekroć na mnie spogląda. Zastanawiałam się, co przy najbliższej okazji powie tacie. Pracowałam tak ciężko. Czyżby jeden dzień miał przekreślić cały wysiłek? W miarę upływu godzin próbowałam trochę się rozkręcić, ale naprawdę byłam zbyt wykończona. Zaliczyłam kilka nieprzyjemnych upadków, bo nie mogłam się wystarczająco skoncentrować. Pod koniec spotkania Rudi zebrał nas w koło. - A teraz - powiedział dobitnie - posłuchajcie mnie uważnie. W przyszłym tygodniu zaczyna się szkoła, prawda? Przytaknęłyśmy. - W porządku. Wkrótce zawody, więc musimy dodatkowo poćwiczyć. Codziennie po lekcjach chcę was tu widzieć od czwartej do ósmej. A w sobotę przez cały dzień. Zgoda? Poczułyśmy się ogłuszone. - Co z wolnymi środami? - spytała Andrea. - Dopiero po zawodach - odparł stanowczo Rudi. -Jak damy radę odrobić prace domowe? - zastanowiłam się na głos. - Prace domowe są nieważne. Tylko gimnastyka jest ważna. Ciekawe, co by na to powiedział nauczyciel. Chciała- 96 bym zobaczyć jego minę, gdybym mu zacytowała słowa trenera. Wychodziło na to, że codziennie będę musiała siedzieć do późna w nocy, jeśli nie zamierzam zawalić szkoły. W końcu limit ćwiczeń na dzień dzisiejszy został wyczerpany. Tata miał jakieś sprawy w innym mieście, więc nie mógł mnie odwieźć do domu. Powlokłam się do autobusu, padłam na fotel, usiłując nie zasnąć podczas jazdy. Kiedy zbliżałam się do domu, usłyszałam jakieś znajome głosy, dobiegające z ogródka. Klub Ratowników Zwierząt działał! Były wszystkie trzy: Eliza, Lisa i Molly. I Pegaz! - Maleńki ma się lepiej! - zawołałam radośnie i podbiegłam, by go uściskać. - Kiedy go przyprowadziłyście? - Mama pozwoliła zabrać go z lecznicy dziś rano - odparła Eliza. - Powiedziała, że jeśli będzie dużo spacerował i dostawał środek przeczyszczający, w ciągu kilku dni całkiem wyzdrowieje. Z ulgą padłam na trawę. Byłam wykończona chyba jeszcze bardziej niż Pegaz. - Doktor Spain, pani jest wielka! Dzięki za wszystko! - zawołałam, kierując głos ku niebiosom. - Na zmianę wyprowadzałyśmy go na spacer - powiedziała Molly. - Kilka razy przeszedł się po ulicy. Sąsiedzi uznali, że jest słodki. Tylko pani Gresham krzyczała, żeby trzymać go z daleka od jej róż. - Po niej można się tego spodziewać - odparłam. 97 Wstałam i podeszłam powoli do Pegaza, żeby do syta nacieszyć się jego obecnością. Trącił mnie nosem. Resztę dnia spędziłyśmy w ogródku wraz z Pegazem. Przyjaciółki pokazały mi, jak wlewać mu do pyska parafinę za pomocą dużej strzykawki bez igły. Spacerowałyśmy z nim w kółko aż do kolacji, kiedy to dziewczyny musiały już iść do domu. Przedtem obiecały, że jutro również przyjdą się nim zająć podczas mojej nieobecności. Po kolacji spacerowałam z Pegazem jeszcze przez godzinę, a potem ze spokojnym sumieniem zostawiłam go samego na noc. Wiedziałam, że rano zjawią się moje przyjaciółki i zaopiekują się nim troskliwie. Powiedziałam tacie, że muszę dłużej pospać, i wcześnie poszłam do łóżka. Wtuliłam głowę w poduszkę, rozmyślając o Pegazie. Wyglądało na to, że najgorsze minęło. Zdrowiał. Wszystko szło ku lepszemu. 10 4m<&śśdziafe Kolejne dni mijały szybko. Pegaz był już prawie całkiem zdrów. Zaczął się rok szkolny. W naszym mieście budowano nową szkołę średnią, ale budynek był jeszcze niegotowy. Mój rocznik jako ostatni rozpoczynał szósty oddział w szkole podstawowej. Wspaniale, że znalazłam się w tej samej klasie, co Molly i Lisa. Mało pocieszający był natomiast fakt, że uczyła w niej pani Appłebaum. Ta starsza, drobniutka nauczycielka o siwych włosach niszczyła uczniów największą ilością zadawanej pracy domowej. Każdy, kto niechcący wszedł jej w drogę, wiedział, że z nią nie ma żartów. Do mojej klasy uczęszczał od tego roku po raz pierwszy Bobby Delassandro, najfajniejszy chłopak na całym świecie (oczywiście z wyjątkiem Bretta, ale on się nie liczył). Bobby miał kręcone kasztanowe włosy i bardzo niebieskie oczy, na widok których mdlałam z zachwytu. Siedział w ławce trzy rzędy dalej. Kiedyś rzuciłam mu ukradkowe spoj- 99 rżenie i zauważyłam, że i on wpatruje się we mnie. Jednakże pięć minut później, gdy niechcący znów na niego zerknęłam, gapił się na Lisę. Nie mogłam za bardzo skupiać się na Bobbym ani nawet na pracach domowych pani Applebaum, Przygotowania do zbliżających się zawodów pochłaniały mnie bez reszty. Naprawdę się denerwowałam. Ćwiczyłam bez końca, by doprowadzić swój program do perfekcji. Tym razem bardziej niż kiedykolwiek przedtem byłam zmuszona osiągnąć dobre rezultaty. Od nich zależał los Pegaza. Wiedziałam, że tata będzie mnie obserwował wyjątkowo uważnie. W końcu nadszedł ten pamiętny dzień, sobota. Wstałam z łóżka nad ranem, gdy na dworze panowały jeszcze egipskie ciemności. O wpół do szóstej załadowaliśmy się do wynajętego autokaru, który miał nas zawieźć do odległego o dwie godziny drogi Springfield. Wszyscy: my, rodzice, Rudi, byliśmy podnieceni. Poprzedniej nocy co chwila bez powodu wpadałam w histerię, więc teraz starałam się trzymać nerwy na wodzy, by w przedbiegach nie odpaść z udziału w zawodach. Obracałam w palcach wiszący na szyi kryształ, przysłany mi przez mamę. Jak długo czułam w dłoni jego kształt, udawało mi się panować nad sobą. 100 Pomagała mi również obecność Andrei, w pobliżu której siedziałam. Tę dziewczynę cechowała jakaś uspokajająca pogoda ducha. - Nie łam się, to nie gra o życie. To tylko zawody gimnastyczne - pocieszyła mnie, widząc, jak mocno zaciskam zęby. Tata na szczęście siedział obok mamy Michele. W przeciwnym wypadku przekazałby mi sporą porcję swego zdenerwowania. W końcu dotarliśmy na miejsce. Wiedzieliśmy, że zobaczymy tam wiele znajomych twarzy, niektóre przyjazne, inne mniej. Podniecona wypatrywałam przyjaciółek z dawnej szkoły. Wszystkie zawodniczki miały włosy ściągnięte ciasno w koński ogon, grubo pokryte lakierem, żeby przypadkiem jakiś niesforny kosmyk nie opadł na twarz. Trochę szminki na wargach, różu na policzkach i tuszu na rzęsach. Wszystkim trzęsły się kolana. W szatni zauważyłam Jennifer i Jessicę z dawnej grupy. Wśród okrzyków radości padłyśmy sobie w objęcia, powtarzając jedna przez drugą, jak bardzo tęskniłyśmy za sobą. - Dziewczęta, pora się przygotować! - zawołał Rudi. Wykonałyśmy kilka ćwiczeń rozciągających mięśnie, nasłuchując informacji dobiegających z głośnika, który 101 znajdował się w sali gimnastycznej. W końcu przyszła pora na ćwiczenia na macie. Mocniej ścisnęłam w dłoni kryształ. Michele występowała przede mną. Zaczęła program naprawdę dobrze. Potem jednak wykonała obroty na koźle - ćwiczenie, które setki razy wychodziło jej perfekcyjnie - tak pechowo, że straciła oparcie i upadła przy zeskoku. Zrobiła dobrą minę do złej gry, podniosła się i kontynuowała program. W duchu umierała jednak z rozpaczy, a my wraz z nią. Przez upadek straciła pół punktu. Zdjęłam kurteczkę chroniącą mnie przed wyziębieniem i byłam gotowa do startu. Siedzący za mną na ławkach dla publiczności tata uniósł kciuk do góry, dając sygnał, że wierzy we mnie. Stanęłam w rogu maty, czekając na pierwsze takty muzyki, by rozpocząć program. Kołysałam się lekko na palcach. Następnie ruszyłam do boju. Poszło mi wspaniale. Każde kolejne ćwiczenie wykonywałam lepiej niż poprzednie i wiedziałam, że następne jeszcze je przebije. Wszystko było jasne i przejrzyste. Publiczność obdarzyła mnie owacją, kiedy skończyłam program. W pozostałych konkurencjach też nie wypadłam najgorzej, ale już nie tak świetnie, jak w ćwiczeniach na macie. Na drążku popisałam się nieźle, chociaż musiałam zrobić dodatkowy krok przy zeskoku. Niewiele straciłam 102 na tym drobnym uchybieniu. Jeśli nadal będzie mi szło tak dobrze jak dotychczas, Pegaz zostanie ze mną na zawsze. Wspaniale wypadła drużyna z Pequod. Jej zawodniczki okazały się nie do pokonania. Popisały się szczególnie w ćwiczeniach na macie. Nie zazdrościłam im jednak trenerki. Wrzeszczała na nie, kiedy jakiś układ nie wyszedł w stu procentach. W końcu przyszła pora na ćwiczenia na równoważni, finałowy moment zawodów. Dla mnie równoważnia zawsze była najtrudniejsza. Nigdy nie mogłam do końca pozbyć się odrobiny strachu, który był zabójczy podczas balansowania. Lekko się zachwiałam, stając na belce, ale nie sądzę, żeby miało to większe znaczenie dla oceny mego programu. Zaczęłam go wykonywać. Do pewnego momentu wszystko szło gładko, aż nagle coś się stało. Właśnie zrobiłam szpagat. Siedziałam na równoważni z idealnie rozłożonymi nogami, twarzą do publiczności, kiedy pochwyciłam spojrzenie taty. Jak zwykle wpatrywał się we mnie bardzo uważnie, z dużym natężeniem. Bez mała stawał się mną. I nagle mój umysł wypełniły słowa, które od lat mi powtarzał: „To wszystko dla twego dobra". „Nie rozpraszaj się". „Jesteś już tak blisko celu". Nie mogłam wyjść z transu. Kto wykonywał teraz ćwiczenie, on czy ja? Syk Andrei przywołał mnie trochę do rzeczywistości. 103 Jak we śnie dokończyłam program. Wydawało mi się, że bardzo długo tkwiłam zawieszona w czasie, choć naprawdę trwało to zaledwie kilka sekund. Na równoważni zdobyłam w sumie dziewięć i sześć dziesiątych punktu. Wiedziałam, że to wystarczy do otrzymania nagrody. O dziwo, niewiele o to dbałam. Z trudem docierały do mnie słowa spikera, który wywoływał nazwiska najlepszych zawodniczek. Zaczął od ostatniej, ósmej pozycji. Czułam pod palcami kształt kawałka kryształu, wiedząc, że życzenie mamy się spełniło: mój umysł nareszcie był przejrzysty. - Czwarte miejsce: Abby Goodman - ledwo usłyszałam poprzez natłok myśli. Podeszłam, by odebrać nagrodę. Jeśli o mnie chodzi, mógł być nią nawet kij od szczotki. - Trzecie miejsce: Jennifer Warren. Jennifer, moja przyjaciółka ze starej szkoły. Cieszyłam się wraz z nią, kiedy stanęła obok mnie, a łzy spływały jej po policzkach. Pierwsze i drugie miejsce przypadło dziewczynom z Pe-quod. Andrea była piąta, tuż za mną. Stałyśmy opromienione chwałą, a błyski flesza oślepiały nam oczy. Po zakończeniu ceremonii Rudi zebrał nas razem i pogratulował wszystkim i każdej z osobna sukcesu, który stał się udziałem całego zespołu. Zdobyłam więcej niż wy- 104 maganą liczbę punktów, by awansować i zakwalifikować się do zawodów regionalnych. Powinnam szaleć z radości, a tymczasem czułam, że to wszystko nie mnie dotyczy. Miałam wrażenie, że oglądam film z kimś innym w roli głównej. Nawet dźwięki dochodziły jakby z oddali. Dotrzymałam warunków umowy z tatą. Pegaz miał zostać ze mną. Kiedy jednak tata podszedł z gratulacjami, nie mogłam na niego patrzeć. Cieszyłam się, że w autobusie znowu usiadł obok mamy Michele, bo dzięki temu nie musiałam z nim rozmawiać. Nawet Andrei miałam niewiele do powiedzenia. Na szczęście nie była natrętna i zostawiła mnie w spokoju. O wpół do dziewiątej wieczorem, kompletnie skonani, stanęliśmy w progu naszego domu. - Co powiedziałabyś na lody, by uczcić zwycięstwo? -spytał tata. - Nie mam ochoty. Idę spać. Ruszyłam w górę po schodach. - W porządku. Od wyjazdu ze Springfiełd nie odezwałaś się do mnie ani słowem. Coś się stało? Zatrzymałam się w pół drogi i obdarzyłam go ostrym spojrzeniem. - Nic - ucięłam krótko. - Też tak sądzę. Dostałaś nagrodę, możesz zatrzymać konia, więc wszystko gra. 105 - Nic nie gra - odparłam. - Chodzi ci o to, że mamy nie było dziś z nami? - Nie, to znaczy częściowo tak. Ale głównie chodzi mi o ciebie. Przyszedłeś tam, by podziwiać moje zwycięstwo. - To chyba naturalne? - Czasem odnoszę wrażenie, że uprawiam gimnastykę tylko po to, abyś ty był szczęśliwy. Wszystko dotyczy ciebie, nie mnie. Mogę zatrzymać Pegaza, bo odniosłam sukces. Teraz jesteś zadowolony. A co dalej? Co się stanie, gdy zakwalifikuję się do ogólnokrajowych? Będzie więcej nacisków, więcej głupich układów? W tej chwili już nawet nie jestem pewna, czy nadal mam ochotę na treningi. Co ty na to? Może chcę być zwyczajnym dzieckiem, mieć zwyczajnych przyjaciół i nie robić niczego szczególnego. Może wolę konie niż nieustanne, męczące ćwiczenia. Nadal uważasz, że wszystko gra? Nie sądzę! Przecież musimy uprawiać gimnastykę! Głośno tupiąc, zaczęłam pokonywać resztę stopni. - Zaczekaj chwilę! To nie w porządku. Oboje włożyliśmy do diabła i trochę wysiłku w twoje treningi, i jeśli teraz zrezygnujesz, zawiedziesz również i mnie. Decyzja nie może należeć tylko do ciebie! - No to się przekonasz! Pobiegłam do swego pokoju, wrzuciłam do plecaczka bieliznę na zmianę, szczotkę do włosów, czystą koszulę. 106 Z półki w łazience chwyciłam szczoteczkę do zębów. Potem zeszłam na dół. - Dziś nocuję u Elizy - oznajmiłam tacie. - Czy ona wie o tym? - Nie, ale jeśli nie będę mogła zostać u niej, pójdę do Lisy lub Molly. Tej nocy nie chcę spędzić w domu. - Proszę bardzo. Droga wolna. - Doskonale. Trzasnęłam wyjściowymi drzwiami. W połowie ulicy przypomniałam sobie o Pegazie. Chciałam, aby mi towarzyszył. Zawróciłam, po cichu weszłam do ogródka, nałożyłam konikowi uździenicę i już razem opuściliśmy rodzinny dom. 11 Po kilku minutach stałam na werandzie przed domem Elizy i naciskałam dzwonek przy drzwiach. Otworzył mi jej tata, ubrany w trykotowe szorty i koszulkę z podobizną wieloryba. Znałam go niezbyt dobrze, bo dużo pracował i rzadko bywał w domu. - Dobry wieczór. Nazywam się Abby - powiedziałam. - Czy zastałam Elizę? — Oczywiście. Jesteś jej koleżanką z Klubu Ratowników Zwierząt, prawda? Spojrzał na Pegaza i uśmiechnął się szeroko. - Zgadza się. Zawołał Elizę, która po chwili, głośno tupiąc, zbiegła po schodach. - Co tu porabiasz? - zdziwiła się na mój widok. - Myślałam, że dzisiaj twój wielki mityng. A ciebie co sprowadza do mnie, mały? - zwróciła się z kolei do Pegaza. Trząsł mi się podbródek, kiedy opowiadałam jej, co zaszło. — Mogę dziś u ciebie przenocować? — spytałam w końcu. 108 - Jasne. Wchodź. Albo wiesz co, najpierw zaprowadźmy Pegaza do ogródka. Pozwoliłyśmy mu się rozgościć, potem ucałowałyśmy go na dobranoc i poszłyśmy do domu. - Zjedliśmy już kolację - powiedziała Eliza - ale zostało trochę czekoladowych ciastek z orzechami. Weźmiemy je na górę? - Nie, nic nie... - zaczęłam, ale nagle zmieniłam zdanie. - Tak. Uwielbiam czekoladowe ciastka. Zabrałyśmy talerz z deserem do pokoju Elizy i rozmawiałyśmy aż do jedenastej. W tym czasie wsunęłam trzy ciastka. Kiedy położyłam się w końcu spać, bolał mnie brzuch, ale czekoladowe pyszności warte były grzechu. Następnego dnia wstałam późno. Byłam wykończona nie tylko nocną rozmową, ale także męczącymi tygodniami ćwiczeń i niepokoju. Kiedy otworzyłam oczy, dochodziła dwunasta. Poczułam zapach smażonych naleśników. Eliza wstała wcześniej i zeszła już na dół. Narzuciłam coś na siebie i pobiegłam do kuchni. Eliza i jej starszy brat, Pete, szykowali śniadanie. To znaczy ona obracała naleśniki na patelni, a Pete próbował trafić skorupkami od jajek do stojącego po drugiej stronie kuchni kosza na śmiecie. Przeważnie chybiał. - Witajcie - powiedziałam, przecierając zaspane oczy. 109 - Hej! - odparł Pete, odrzucając kosmyk włosów z czoła. Brat Elizy należał do tych fajniejszych przedstawicieli męskiego rodzaju. Wolałam co prawda Bobby'ego Delassan-dra, ale rozumiałam Lisę, która podkochiwała się w Pecie. - Wasi rodzice są w domu? - spytałam. - Nie, oboje poszli do kliniki odwiedzić naszą babcię - odparła Eliza. - My z Pete'em nie chodzimy do niej, bo w ogóle nas już nie rozpoznaje. - To przykre - powiedziałam. - Tak, zwłaszcza że kiedyś była dla nas taka dobra -odezwał się Pete. - Masz zamiar wrócić dziś do domu, Abby? - spytała Eliza. -Jeśli zostajesz u nas, chyba powinnaś zadzwonić do ojca. - Nie mam ochoty. Zdaję sobie sprawę, że wcześniej czy później będę musiała wrócić do domu, ale chciałabym móc zostać z wami jeszcze przez kilka tygodni. - Wiesz, że nie mam nic przeciwko temu. Ale obawiam się, że twój tata miałby. - Zrobisz coś dla mnie? Zaproś po południu Molly i Lisę. Potrzebne mi małe Zebranie Rozweselające. - Świetny pomysł - zgodziła się Eliza. Posprzątałyśmy po śniadaniu i zadzwoniłyśmy do dziewczyn. W tym momencie dochodziła już druga. Zjawiły się około czwartej, gdy uporały się z porządkami we własnych domach. 110 Nawet nie próbowałyśmy przestrzegać reguł normalnego zebrania. Po prostu rozłożyłyśmy się na podłodze w pokoju Elizy, jedząc winogrona i gadając. Trzy psy łasiły się do nas, więc drapałyśmy je za uszami i głaskałyśmy. Ar-chie zaczął się dopraszać o winogrono, ale trzeba je było najpierw obrać, bo inaczej nie dałby rady go zjeść. - Chodzi o to - perorowała Lisa z ustami pełnymi owoców - że nie powinnaś rezygnować z gimnastyki tylko dlatego, że jesteś wściekła na ojca. To byłaby totalna głupota z twojej strony. Przecież lubisz ćwiczyć, prawda? - Sama już nie wiem, co lubię - westchnęłam. - Moim zdaniem męczy cię presja, którą ojciec nieustannie na ciebie wywiera — wtrąciła Molly, pracowicie obierając winogrono dla psa. - On chyba zbyt wiele od ciebie wymaga. Pewnie nadal mogłabyś ćwiczyć, gdyby nie oznaczało to tak twardych rygorów. Powinnaś przekonać ojca, żeby ci ich nie narzucał. Zastanowiłam się nad słowami przyjaciółek. Lisa miała rację - lubiłam gimnastykę. Pozostałoby puste miejsce w moim życiu, gdybym z niej zrezygnowała. Ale czy było jakieś pośrednie rozwiązanie między morderczymi treningami a całkowitym ich zaniechaniem? Nie miałam nawet pewności, czy jestem gotowa zrezygnować ze statusu gwiazdy sportu. Czułam jednak, że mogę spróbować. W końcu wiele moich rówieśniczek uprawia 111 gimnastykę wyłącznie dla przyjemności - czemu nie miałabym stać się jedną z nich? Potrzebna mi była chwila przerwy, mały oddech. Byłam śmiertelnie zmęczona tym nieustannym: „Jesteś już tak blisko celu". Chociaż nie wiedziałam jeszcze, jak rozwiązać własne problemy, to kiedy przebywałam z dziewczynami, wszystko nabierało większego sensu. Miałyśmy do odrobienia prace domowe. Lisa, Molly i ja zadania z matematyki dla pani Applebaum, a Eliza musiała napisać wypracowanie na temat bieżących wydarzeń. Uznałyśmy, że równie dobrze możemy pouczyć się razem. Było to o wiele przyjemniejsze, niż gdyby każda z nas siedziała nad lekcjami sama. Godzinę później byłyśmy mocno pochłonięte pracą, kiedy usłyszałyśmy dzwonek u drzwi wejściowych. Eliza zeszła na dół przekonać się, kto przyszedł. Po chwili była z powrotem. - Twój tata, Abby - zwróciła się do mnie miękko. - Och, nie - jęknęłam. -Jeszcze nie chcę z nim rozmawiać. Mogłabyś mu powiedzieć, że mnie nie ma? - Wiesz, że musisz się z nim zobaczyć - odparła stanowczo Eliza. - No tak, wiem. Wsunęłam buty na nogi i zeszłam na dół. Tata czekał na werandzie. - Hej, tatusiu - powiedziałam bez entuzjazmu. 112 - Hej, Abby - odparł. Zapanowało milczenie. - Usiądziemy na huśtawce i spróbujemy porozmawiać? - odezwał się w końcu tata. Nie miałam ochoty na rozmowę, ale nie mogłam odmówić. Usiedliśmy razem na szerokiej huśtawce, wiszącej na werandzie, ale żadnemu z nas nie przyszło do głowy, by ją rozbujać. - Dobrze spałaś tej nocy? - zapytał tata. - Tak, dziękuję - odparłam grzecznie. Po tej wymianie uprzejmości znowu zapadła cisza. - Przemyślałaś już trochę temat gimnastyki? - Tata ponownie pierwszy przerwał milczenie. Wzięłam głęboki oddech, zanim odpowiedziałam: -Tak. - Możesz mi powiedzieć, do jakich wniosków doszłaś? - Mogę. - Byłam gotowa do walki. - Podjęłam decyzję. - Jakąż to? Serce waliło mi jak młotem. - Postanowiłam przez jakiś czas nie traktować gimnastyki tak poważnie, jak do tej pory. Oboje przyjmujemy do wiadomości, że w każdym razie nie szykuję się do olimpiady. - A więc... - zaczął. - Jeszcze nie skończyłam. Następną sprawą jest twój stosunek do gimnastyki. To, że dla ciebie jest taka ważna, 113 nie znaczy, że musi być dla mnie. Sama zdecyduję, ile czasu chcę jej poświęcić. Nie porzucę treningów, ale będę trenować dla własnej przyjemności, nie twojej. Powiedziałam wszystko, co zamierzałam. Serce biło mi mocniej niż kiedykolwiek przedtem, nawet przed zawodami. Jak tata zareaguje na moje słowa? - Już skończyłaś? - spytał. - Teraz tak. - Dobrze. Wobec tego posłuchaj, co ja mam ci do powiedzenia. Zebrałam siły, żeby stawić czoło temu, co za chwilę miałam usłyszeć. - Po twoim wyjściu z domu długo rozmyślałem i doszedłem do wniosku, że masz rację. Jeśli nadal będę wywierał na ciebie taką presję i ograniczał twoje życie do gimnastyki, pewnego dnia po prostu będziesz miała kompletnie dość i zrezygnujesz z niej na zawsze. A to by była wielka szkoda. Jesteś zbyt dobra w tym, co robisz, i w dodatku sprawia ci to wiele radości. Niełatwo mi będzie zmienić front, ale się postaram. - Naprawdę? - Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. - Naprawdę. Jeśli chcesz trenować przez jeden czy dwa dni w tygodniu, nie będę się sprzeciwiał. Działaj zgodnie z własną wolą. Uśmiechnęłam się od ucha do ucha. Po chwili jednak uśmiech zgasł. 114 - A co na to Rudi? - spytałam z niepokojem. - Sam to załatwię. Położyłam głowę na ramieniu tatusia i zaczęłam lekko kołysać się w przód i w tył. - Naprawdę chciałam dłużej być na ciebie-zła. - Wiem - odparł tata. Przez kilka minut huśtaliśmy się. - Wrócisz do domu? - Chyba tak. - No to idź po rzeczy. Tata został na huśtawce, a ja pobiegłam na górę i zebrałam swoje drobiazgi. Podziękowałam Elizie za gościnę. - Zawsze jesteś mile widziana - powiedziała moja przyjaciółka. Uściskałam wszystkich na do widzenia i poszłam do ogródka po Pegaza. Jak zwykle ucieszył się na mój widok. Pomału wracaliśmy do domu. Pegaz szedł obok mnie, stukając kopytkami, a my z tatą rozmawialiśmy o gimnastyce, szkole, koniach i o mamie. - Czy jesteś na nią wściekły? - spytałam. - Bo ja tak. Próbuję pozbyć się tego uczucia, ale nie umiem. - Ja też próbuję, ale gdzieś głęboko w duszy jestem wściekły na nią jak diabli. Ale to znaczy, że ją kocham, i ty też. Inaczej jej wyjazd byłby nam obojętny. - To prawda - przyznałam. 115 Po dotarciu do domu skierowałam się prosto do ogródka, aby puścić wolno Pegaza. - Poczekaj chwilkę - poprosił tata. - Muszę jeszcze coś sprawdzić. Ruszył przede mną. - W porządku - usłyszałam jego głos. - Możesz już przyjść. Nieco zmieszana zaprowadziłam Pegaza do ogródka. Kiedy się tam znaleźliśmy, moje zmieszanie wzrosło. Zauważyłam bowiem obok taty Bretta- „złotą rączkę" ze stajni Ha-vencrest. - Hija! - zarżał radośnie Brett. - Brett! - zawołałam. -Jak się masz... to znaczy, co ty tu... - Twój tata zadzwonił do mnie, to przyszedłem - wyjaśnił z tym swoim szelmowskim uśmieszkiem. - No tak... - Nadal nie rozumiałam, co on tu robi. - Przyjrzyj się komórce - powiedział tata. Spojrzałam na nią i nie wierzyłam własnym oczom. Jak mogłam tego wcześniej nie zauważyć! Komórka zmieniła się nie do poznania. Została pomalowana na inny kolor. Teraz była ciemnozielona, z białymi wykończeniami. Wszystkie uszkodzone elementy naprawiono. Wstawiono nowe okna. Stara buda przypominała przytulny mały domek. 116 W środku, dzięki nowym oknom, zrobiło się o wiele widniej. Pegaz dostał mały boks, wykonany z solidnego drewna. Na ścianach wisiało wszystko, co jest potrzebne dla konia. Wypadłam z komórki jak strzała. - Niesamowite! - zawołałam. - Po prostu wspaniałe! Rozejrzałam się. Nad wejściem widniał fantazyjny napis: PEGAZ. Z radością padłam tatusiowi w objęcia. - Tatusiu, właśnie o tym marzyłam. Już nigdy, nigdy cię o nic nie poproszę. - Poprosisz, i to nie raz. - Tata uśmiechnął się szeroko. - A teraz pora na małą kolacyjkę. Brett musi wkrótce uciekać, więc trzeba się ruszyć. Przygotowałem niespodziankę z bakłażanem. Szybko przełknęłam ślinę. - Fajnie - odparłam, starając się, by zabrzmiało to entuzjastycznie. Siedliśmy do stołu. O dziwo, niespodzianka nie była taka straszna, o ile komuś odpowiada smak węgla drzewnego. - Gdzie teraz pracujesz? - spytałam Bretta, rozmazując jedzenie po całym talerzu. - Postanowiłem kontynuować naukę. Zamierzam zostać weterynarzem. Pracuję w niepełnym wymiarze godzin 117 w składzie pasz, by zarobić na studia. No i oszczędzam na wesele. - Twoje wesele? Policzki zapłonęły mi czerwienią. Nienawidziłam tych idiotycznych kolorków. - A jakże. - Na szczęście nie zwrócił uwagi na moje rumieńce. - Żenię się z koleżanką ze studiów. Też zostanie weterynarzem. Któregoś dnia będziemy mogli razem pracować. - Pierwsza klasa! - wykrzyknął z entuzjazmem tata. -Życzę powodzenia. To lepsze niż praca dla Averych. - W pełni się z tym zgadzam - odparł Brett. - Zastanawiam się, co też porabiają te nędzne kreatury - powiedziałam. Brett wyciągnął z kieszeni kamizelki wycinek z gazety. - Dostałem to od kuzyna z Albany - wyjaśnił, wręczając mi rozwinięty świstek. PARA MAŁŻEŃSKA ARESZTOWANA ZA FAŁSZOWANIE CZEKÓW - przeczytałam nagłówek. Z krótkiej notatki dowiedziałam się, że Sam i Janet zostali wsadzeni do paki za pobranie tysięcy dolarów na fałszywe czeki. Ich przymierającymi z głodu końmi zaopiekowali się miejscowi farmerzy. - Obrzydliwcy. - Wzdrygnęłam się. - Mam nadzieję, że już nigdy w życiu nie będą mieli nawet polowy konia. 118 -Ja również mam taką nadzieję - odparł Brett. - Możesz być pewna, że tego dopilnuję. Będę śledził ich dalsze losy. Usłyszeliśmy jakiś stukot. To Pegaz uderzał kopytkiem w kuchenne drzwi z siatką. Roześmiałam się. - Możesz wejść, głuptasie - powiedziałam. Tata również się roześmiał, zwłaszcza kiedy Pegaz ponownie zastukał. W końcu zlitował się nad zwierzęciem i otworzył mu te drzwi. - No już wejdź. Ale tylko tym razem. Zgoda? Pegaz wbiegł do kuchni, stukając kopytkami, rozejrzał się dokoła i skierował do spiżarni. - Mądry konik. Domyślił się, gdzie trzymamy jedzenie. - Tata zachichotał. Gdybyś tylko znał całą prawdę, pomyślałam. Podbiegłam do Pegaza i prowadząc go z powrotem na środek kuchni, szepnęłam mu do ucha: - Broń Boże, nigdy mu nie zdradź, że już tu kiedyś byłeś, dobrze? Tata dał Pegazowi kostkę cukru. - W porządku, mały - powiedział do niego, drapiąc go za uszami. - Pora wracać do ogródka. Całą trójką wyszliśmy przed dom wraz z Pegazem. Słońce chyliło się ku zachodowi. Staliśmy pod drzewem, patrząc na dokazującego konika, ckftofógp^robiło się ciemno. 24 września Najdroższa Abbyl W końcu dowiedziałam się, po co tu przyjechałam, jaką to wiedzę miałam zdobyć. Zrozumiałam, co muszę zrobić. Dowiedziałam się mianowicie, że powinnam być w domu ze swoją rodziną. 'Przyjechałam tu, by odnaleźć samą siebie, udoskonalić swój umysł, ale tak naprawdę był to rodzaj ucieczki od rzeczywistości. Nie poznam Prawdy, medytując na szczycie górskim. Sensem mego życia jest codzienność na łonie rodziny, którą kocham. Stanę się dobra, gdy będę pomagać najbliższym mi ludziom — Tobie i Twemu tacie. To wszystko znaczy, najmilsza moja, że wracam do Was. Dziś wieczorem pakuję manatki i zjawię się w domu dzień lub dwa po tym, jak otrzymasz ten list. Już nie mogę doczekać się spotkania z Wami. Pozdrawiam i całuję, Mama Spis treści 1. Kłopoty w stajni Havencrest........... 7 2. Wieczorne spotkanie ................. 16 3. Porzucony......................... 26 4. Nowy dom dla Pegaza................ 35 5. Co robić? ......................... 47 6. Skunks i Mikę...................... 57 7. Umowa z tatą ...................... 69 8. Zycie z Pegazem .................... 76 9. Pegaz w niebezpieczeństwie ............ 86 10. Kryształ działa.................___ 99 11. Tatuś ............................ 108 12. Najwspanialszy list................... 121 Nota o autorach Ellen Weiss i Mel Friedman są małżeństwem i jednocześnie współautorami wielu popularnych książek dla młodych czytelników, takich jak The Curse ofthe Calico Cat, The Ad-ventures ofRatman, The Tiny Parents i The Poof Point. Mieszkają w Nowym Jorku z córką Norą i bokserką Gracie. W ciągu lat przez ich dom przewinęło się wiele zabłąkanych zwierząt, między innymi psy o imionach Olbrzym, Maluch i Archie. Sebastian, czyli kot Schronisko dla zwierząt w Dormouth przeżywa poważne trudności i grozi mu zamknięcie. Eliza, Abby, Molly i Lisa postanawiają je ratować. Dostają też poważne zadanie od nauczycielki gry na pianinie - muszą zaopiekować się pewnym uroczym, ale bardzo nieostrożnym maluchem. Czy poradzą sobie ze wszystkim? Kim naprawdę jest pani Gresham? Co wspólnego mają ze sobą mały czarny kot i Cudowna Czerwona Skarpeta? W kim i dlaczego kocha się Lisa? J.ak zrobić cukierki z pestek dyni? Na te i inne pytania znajdziesz odpowiedź w pierwszej części przygód Klubu Ratowników Zwierząt. Nasz przyjaciel Gumbo Pewnego dnia spełnia się największe marzenie Lisy. Do jej domu trafia dwuletni szympans, którym dziewczynka ma się zaopiekować aż do jego powrotu do zoo. Gumbo okazuje się bardzo mądrym i przyjaznym stworzeniem, chociaż potrafi wywołać w domu niezłą awanturę. Lisa nie wyobraża sobie, żeby jej milusiński z powrotem trafił do klatki dla zwierząt. Czy dziewczynkom uda się znaleźć nowy dom dla małpki? Dlaczego rodzice nie przepadają za szympansami? Jak pokazać „przepraszam" na migi? Do czego przydaje się telewizja? Przeczytasz o tym w drugim tomie opowieści o nieustraszonych Ratownikach Zwierząt. Bella i wyścigi Robiąc przedświąteczne zakupy, Molly, Eliza, Abby i Lisa znajdują zabłąkaną sukę. Molly postanawia się nią zaopiekować do czasu, aż znajdzie się jej prawowity właściciel. Po kilku dniach zgłasza się do niej tajemniczy pan Jones, który znalazł ogłoszenie o psie w lokalnej gazecie. Molly nabiera jednak strasznych podejrzeń i postanawia jeszcze przez jakiś czas zatrzymać Bellę u siebie w domu. Czy cała historia znajdzie swój finał w sądzie? Co oznaczają dziwne numery wytatuowane na uszach psa? Dlaczego Mikę ostrzega Molly przed panem Armstrongiem? I z czego może być dumna... Duma Toru? Sensacyjnej odpowiedzi na te pytania poszukaj w czwartej części Klubu Ratowników Zwierząt. Щ |gl bby występuje w reklamach i jest sportsmenką olly to chodzące źródło wiedzy i mózg każdej akcji isa chciałaby opiekować się małpami liza gra na tubie i świetnie zna się na psach trochę zwariowane i golów швдгдгапугезроиіайбшдопіе era wszystko, Patronat honorowy: 1 Patroni medialni: JE1 9788372545541