14738
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 14738 |
Rozszerzenie: |
14738 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 14738 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 14738 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
14738 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Galeria złamanych piór
Feliks W. Kres
Galeria
złamanych piór
v
Lublin 2005
Odczuwam najwyższy podziw dla prawości, talentu i oddania się ciężkiej
i monotonnej pracy znamionujących pracownika angielskiej służby
cywilnej. Nie odczuwam go natomiast w najmniejszym stopniu (...)
dla wyników, jakie ten pracownik osiąga.
gen. Arthur Harris
Copyright © by Feliks W. Kres, Lublin 2005
Copyright © by Wydawnictwo Fabryka Stów Sp. z o.o., Lublin 2005
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Ali rights reserved.
Książka, ani żadna jej część, nie może być przedrukowywana,
ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie,
fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana
w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Od autora
Kochana Czytelniczko!
Szanowny Czytelniku!
O
ddaję w Twoje ręce książkę wyjątkową - i to wy-
jątkową co się zowie, jest to bowiem dzieło bez
sensu, tak przynajmniej mi się wydaje. Jednak
jego wyjątkowość nie polega na tym, że jest bez sen-
su; toż dzieł spełniających ten warunek można znaleźć
w księgarniach całe mnóstwo. Chodzi o to, że nigdy nie
nosiłem się z zamiarem publikowania tych tu felieto-
nów w formie książkowej i spokojnie siedziałem na tył-
ku, aż naraz przyszedł do mnie facet mający, tak na oko,
wszystkie klepki na swoim miejscu i powiedział: „Zrób-
my z tego zbiór". Odpowiedziałem, że Galeria osobliwo-
ści, tak jak kiedyś Kącik złamanych piór, sprawdza się
o tyle tylko, o ile prowadzona jest „na żywo" - to nie-
kończąca się dyskusja z próbującymi swoich sił auto-
rami, wzbogacana uwagami czytelników; ludzie piszą
teksty literackie i listy, a ja teksty oceniam, na listy zaś
odpowiadam (albo nie). W piśmie literackim, w którym
prowadzę swoją rubrykę, jest bardzo dużo materiału,
10 Feliks W. Kres
więc każdy znajdzie coś dla siebie, nikt nie musi czytać
felietonów Kresa. Ale kto kupi książkę o pisaniu książek,
złożoną z dziesiątek (setek?) minirecenzji, ubarwionych
felietonikami o literackim warsztacie?
Żaden poradnik dla młodych twórców nie nauczy
nikogo pisarskiego rzemiosła, a co tu mówić o przy-
padkowym zbiorku skleconym bez ładu i składu, bez
żadnej myśli przewodniej, z tego, co wypociłem na
przestrzeni trzech czy czterech lat? Moim zdaniem, ma
to wartość co najwyżej dokumentalną. Argumentowa-
łem w podobnym tonie, facet jednak nie dał się prze-
konać, nie dał się także zbyć ani zastraszyć, wyłożył
własne racje (bo takowe, trzeba przyznać, miał) i... zo-
stałem przy swoim zdaniu: nadal sądzę, że to bez sensu
i proszę w tym nie szukać kokieterii. Jednak praca, któ-
rą wykonuję, nauczyła mnie pokory, liczenia się z od-
miennymi punktami widzenia. Nie jestem nieomylny,
a już ocena własnych dokonań naprawdę rzadko jest
w pełni obiektywna; diabli wiedzą, może nie mam ra-
cji? Zdarzyło mi się już w życiu nie mieć racji, co przy-
znaję ze wstydem i skruchą. A o prawach rządzących
rynkiem książki wiem niewiele; może taki zbiór fak-
tycznie jest potrzebny, wypełnia jakąś lukę...?
Ten gość, który do mnie przyszedł, to wydawca tej
książki. Skoro ryzykuje utopienie w przedsięwzięciu pie-
niędzy - dużych, małych, wszystko jedno, niemniej pie-
niędzy własnych - widać wie, co robi. Państwowemu
wydawcy bym nie oddał, bo szanuję pieniądze podat-
ników, ale prywatnemu - proszę bardzo. Ryzykuje wię-
cej niż ja, a prowadzi uczciwą grę, bo naprawdę nikt tej
książki kupować nie musi (zwłaszcza że zacności autor,
Od autora II
chłop z kościami, opatruje dzieło takim wstępem...). Na-
mawiam więc schizofrenicznie: proszę uszanować opi-
nię autora i nie kupować tej książki; proszę też docenić
odwagę wydawcy i koniecznie ją kupić. Można to pogo-
dzić w sposób następujący: iść do księgarni, wziąć z półki
dwa egzemplarze, jeden nabyć (dla wydawcy), a drugie-
go nie nabywać, pogardliwie odłożyć i z politowaniem
wzruszyć ramionami (to z kolei będzie dla autora).
* * *
Czym jest Kącik złamanych piór, a później Galeria
osobliwości, opowiadać nie będę, bo przedstawią się
same - pisząc o tym we wstępie, powieliłbym tylko treść
pierwszych felietonów z obu cykli. Kto ciekaw już te-
raz, może zajrzeć do odcinka Artyści i Rzemieślnicy -
czyli pierwszego z brzegu - a dowie się, o czym traktuje
ten zbiór, i być może oszczędzi sobie dalszego czytania
wstępu. A jak nie, to poproszę Czytelniczkę/Czytelnika
o cierpliwość, bo mam parę uwag technicznych. Teksty,
które młodzi stażem (bo niekoniecznie wiekiem) auto-
rzy przysyłali mi do oceny, otrzymywałem pod rygorem
pewnej poufności; z tego powodu wszystkie imiona, na-
zwiska, a nawet pseudonimy zostały tutaj przeze mnie
zredukowane do pierwszych liter - nie ma to zresztą dla
Nabywcy książki najmniejszego znaczenia; o całej spra-
wie wspominam tylko dla porządku.
Dwie pierwsze części zbioru zawierają wszystkie felie-
tony z cyklu Kącik złamanych piór oraz dziewiętnaście
felietonów, które ukazały się pod szyldem Galerii osob-
liwości - ten drugi cykl wciąż żyje, więc w ostatnich
12 Feliks W. Kres
opublikowanych odcinkach nie ma żadnego wylewania
łez i machania chusteczką.
Nie oparłem się pokusie naprostowania kilku krzy-
wych myśli, które swego czasu zamaszys'cie uwieczniłem
na papierze, dokonałem też ogólnej kosmetyki felieto-
nów, ale zasadnicza treść pozostała bez zmian, widać
więc tam wyraźnie, jak ewoluują poglądy imć Kresa; wi-
dać też, niestety, że nie zawsze był przy rozumie, jeśli wol-
no tak to określić. Czasem też autor felietonów sam sobie
zaprzecza, choć z reguły (trochę się usprawiedliwię) jest
to przeczenie pozorne - inaczej mówiąc, łatwo mógł-
bym wytłumaczyć, jak można pożenić ogień z wodą, ale
w krótkim felietonie nijak tego zrobić nie mogłem. Po-
dam przykład takiej pozornej sprzeczności: oto w jed-
nym artykule twierdzę, że bardzo trudno opowiedzieć
historię niepodobną do niczego, co już było, gdzie in-
dziej zaś wyśmiewam obiegową opinię, iż od czasu Biblii
wszystko właściwie zostało napisane. Jest to sprzeczność
pozorna dlatego, że schematów fabularnych naprawdę
nie jest zbyt wiele - każdy schemat jednak można przed-
stawić zupełnie inaczej, niźli był dotąd przedstawiony;
o świeżości bądź wtórności dzieła decyduje nie tyle po-
mysł, co indywidualny styl autora, jego warsztat i sposób
ujęcia tematu. Podobnych „sprzeczności" jest w tej książ-
ce sporo; wynika to ze specyfiki pracy felietonisty, a po-
dobnie ma się sprawa z licznymi powtórzeniami.
Za namową wydawcy zdecydowałem się „przerzedzić"
minirecenzje; zostawiłem tylko takie, z których można
wynieść jakąś naukę o pisaniu w ogóle. Tak więc prze-
padły niemal wszystkie uwagi w rodzaju: „M.G. Twoje
teksty są bezwartościowe; zrezygnuj" - ocalało tylko kil-
Od autora 13
ka, bo chciałem pokazać Czytelnikom niniejszego zbio-
ru, jak kształtowały się proporcje wystawianych przeze
mnie ocen.
Tak czy owak, mówi się trudno, pisać książki o pisa-
niu nigdy nie zamierzałem i nadal nie zamierzam, po-
kazuję więc to, co jest - proszę mi wybaczyć, że nie
okaleczałem tu swoich felietonów, tnąc, cenzurując i po-
prawiając bez końca. Trzecia część zbioru, zatytułowana
Przyganiał kocioł garnkowi - albo czy to prawda, że szewc
bez butów chodzi, różni się od dwóch pierwszych. Mógł-
bym tę część zatytułować także Prawdziwa cnota kry-
tyk się nie boi, ale nie miałem odwagi, jako że słabiutko
znam się na cnocie - szczególnie prawdziwej cnocie -
a krytyk jednak trochę się boję (jest mi obcy wszelki
masochizm). Niemniej wydało mi się rzeczą słuszną od-
ważnie stanąć do raportu; toż mądrala, który tak bez-
trosko rozdziela całusy i kopniaki, pręży się, wypina
i naucza, winien chyba publicznie napiąć muskuł i po-
kazać, czy ten muskuł jest aby twardy. Dlatego niniej-
szym proszę wydawcę, by nie zlecał korekty ani redakcji
tych opowiadań, bo moją intencją jest sprowadzenie ich
tutaj do roli pomocy dydaktycznych, a poniekąd i kró-
lików doświadczalnych; starannie oszlifowane diamen-
ty literackie pokazywać będziemy kiedy indziej. Autorzy,
którym tak radośnie dokładam w felietonach, przysyłają
mi teksty „surowe", nieobrobione przez fachowców, więc
i ja choć raz chcę stanąć pod pręgierzem goły, poka-
zać, w jakiej postaci otrzymują ode mnie teksty wydaw-
cy i redaktorzy. Jeśli jakiś Młody Autor lub po prostu
Czytelnik znajdzie tam jaskrawe dowody na to, że sam
sobie przeczę; że co innego mówię, a co innego robię;
14 Feliks W. Kres
że w pogardzie mam zasady podnoszone jako święte,
czyli że - no właśnie - przygania kocioł garnkowi, a sam
smoli, to należy Mu się taka satysfakcja. Z tych trzech
tekstów dwa były już publikowane, ale daję je tutaj
w postaci pierwotnej, czyli takiej, jaką zachowałem na
twardym dysku mojego komputera, ewentualnie (Miód
dla Emiry) w maszynopisie.
Na koniec rzecz najważniejsza: otóż ta książka nigdy
by nie powstała, gdyby nie istniał zastęp wspaniałych
ludzi, którzy na przestrzeni kilku lat przysyłali mi do
oceny swoje teksty albo polemiczne listy. Wszyscy, chcę
podkreślić: ABSOLUTNIE WSZYSCY Autorzy, których pra-
ce miałem w ręku, są w moich oczach elitą. Każdy z nich
mógłby robić coś innego w tym samym czasie, gdy zgar-
biony nad blatem biurka pukał w klawiaturę bądź skro-
bał litery na kartce - i mniejsza o efekty, bo ważny jest
tu dla mnie obszar zainteresowań: otóż wszyscy ci lu-
dzie czytają książki, a ponadto próbują je pisać.
Do Autorów dołączają Czytelnicy, których obcho-
dzi czyjaś praca nad tekstem literackim, którzy mają
własne pytania, uwagi i wątpliwości. Dzięki Kącikowi...
i Galerii... poznałem - niestety tylko korespondencyj-
nie - dziesiątki wspaniałych ludzi piszących i czytają-
cych, a daleko nie każdy obywatel Polski zwykł czynić
którąś z tych rzeczy. Wiedza o tym, jak wielu jest tych
ludzi, to mój osobisty zysk z redagowania obu rubryk.
Wszystkim Paniom i Panom, z którymi w swych ru-
brykach współpracowałem - bo lepszego określenia niż
współpraca nie znajduję - wyrażam uznanie. Surowa
bądź prześmiewcza forma, jaką ma niejedna recenzja,
jest czymś w rodzaju wojskowej zaprawy - ja zaś niczym
Od autora 15
sierżant, ryczący na podkomendnych, po cichu jestem
z całego pododdziału dumny.
I to wszystko, co chciałem rzec na wstępie. Napraw-
dę nie wiem, czy powinienem teraz życzyć przyjemnej
lektury... Zresztą, jakie ma znaczenie, czego będę ży-
czył?
Książka (każda książka) warta jest uwagi albo nie;
chcenia i życzenia autora niczego tutaj nie zmienią, sko-
ro raz podjął decyzję, że wyciągnie swoje dzieło z szufla-
dy. Będzie z tego królowa piękności - albo sztywny trup.
Albo coś innego, tylko nie wiem co.
I tę oto złotą myśl polecam uwadze wszystkich, którzy
chcą się parać pisaniem.
Feliks W. Kres
część pierwsza
Kącik złamanych piór
Artyści i Rzemieślnicy
Z
darzyło mi się kiedyś napisać dla Feniksa tekst pu-
blicystyczny, który pokazano w cyklu Elementarz
pisarza. Otrzymawszy zamówienie od redakcji,
poczułem się zaszczycony wyróżnieniem; bardzo przy-
jemna była świadomość, że uznano mnie za człowieka
mogącego nauczyć czegoś innych. Od tamtego czasu
minęło sporo dni, ale wciąż odżywa we mnie uczucie, że
nie wyczerpałem wówczas tematu.
Trudno zresztą się dziwić; zaiste, gdybym wszystko,
co wiem o pisaniu, mógł zawrzeć na dziesięciu stronach
maszynopisu, nie warto byłoby ze mną gadać o czym-
kolwiek. Zdaje mi się, że wiem sporo więcej. Zdaje mi
się, podkreślam, albowiem człowiek bezgranicznie ufa-
jący swojej wiedzy (jakiejkolwiek wiedzy) to pyszałek
lub głupiec. Historia wybrukowana jest szczątkami oba-
lonych twierdzeń i resztkami „bezspornych" dowodów.
Do wszelkich prawd warto więc odnosić się z niejaką
20 Feliks W. Kres
rezerwą, zachować dystans. I jeśli w ogóle czegoś jestem
całkowicie pewien - no to właśnie tego.
Formuła cyklu wykładów o pisaniu wydaje mi się -
już choćby w świetle powyższego - zbyt ciasna. W takich
wykładach zbyt wiele byłoby Kresa, Kresowego punk-
tu widzenia. Ściśle biorąc - byłby właściwie sam Kres.
Pomyślałem więc o kąciku dyskusyjnym. Zamierzam
dyskutować, spierać się, może i awanturować. Będę od-
powiadał na pytania i udzielał porad - ale nie z jakiejś
ambony. Dopuszczę do głosu każdego przytomnego
człowieka, a nieprzytomnego, myślę, też - już choćby po
to, by pokazać światu wariata.
Dobrze pamiętam czasy, gdy z szufladą pełną tekstów
modliłem się o jakiegoś starszego kolegę-autora, któ-
ry powiedziałby mi choć dwa słowa na temat wartości
moich płodów. Żebyśmy się dobrze zrozumieli: nie będę
pisał pełnometrażowych recenzji, bo to niemożliwe. Ewi-
dentne beztalencie może liczyć na wzmiankę w rodzaju:
„M.T. Daj sobie spokój, nic z tego nie będzie, katastrofa".
Teksty, w których COŚ znajdę, będę omawiał trochę sze-
rzej, być może ich fragmenty posłużą do zilustrowania
jakiegoś problemu i wszczęcia nowej dyskusji.
Będziemy omawiać problemy - i pokazywać, jak je
przezwyciężyć. Te problemy staną się trampoliną, z któ-
rej odbijać się będziemy do rozważań mających naturę
ogólnoliteracką. My, bo jeśli moje uwagi wydadzą się
komuś nieprzytomne, to napisze list z zastrzeżeniami -
i tak właśnie ma się kręcić nasze kółko dyskusyjne.
Jeszcze kilka uwag natury porządkowej. Teksty literac-
kie najpierw pobieżnie przejrzę; każdy chyba przyzna,
że niepodobna, bym lekturowa! się dziełem, w którym
Artyści i Rzemieślnicy 21
każde zdanie będzie miało formę: „Przysnął nad żeczuł-
ką i kiedy zaraz się zbódził to zaraz zobaczył rakiety ko-
smiczne znuw". I nie ma co wzruszać ramionami, bo
widziałem już podobne rzeczy. Omawiać takich drama-
tów nie będę - półanalfabetyzm nie jest problemem lite-
rackim, lecz społecznym.
I na koniec: proszę zawsze wyraźnie zaznaczyć, czy
fragmenty listu (bądź dzieła) mogę opublikować, czy nie,
a jeśli mogę, to pod jakim nazwiskiem/pseudonimem.
List lub utwór, co do którego będę miał wątpliwości, jak
postąpić, potraktuję jako materiał poufny, do mojej pry-
watnej wiadomości - być może powołam się na przed-
stawione w nim tezy, lecz bez wskazywania źródła.
A teraz już - jedziemy.
Pomyślałem, że na początek przyda się mała prowo-
kacja. Otóż, najogólniej rzecz biorąc, zwykłem przy-
pisywać autorów do dwóch szkół: pierwsza to Szkoła
Artystów; druga to Szkoła Rzemieślników.
Przedstawiając rzecz najkrócej: pierwsi twierdzą, że
w utworze najważniejsze jest przesłanie (treść), a więc
to, co autorowi w duszy gra i czym zechciał się podzie-
lić z Czytelnikami, a słowa są tylko nośnikiem różnych
duchowych melodii. Rzemieślnicy inaczej - uważają, że
najważniejsza jest forma, autorowi niekoniecznie musi
grać cokolwiek, może pisać zgoła o niczym, byle robił
to zajmująco. Zanim dokładniej przedstawię doktry-
ny obu Szkół (będę pisał wielką literą, podobnie jak:
Artyści i Rzemieślnicy), chcę jasno powiedzieć: jestem
22 Feliks W. Kres
Rzemieślnikiem. To oznacza, że nie mogę być do końca
obiektywny, choć przyrzekam, że będę się starał.
Ideałem jest synteza obu doktryn. Pełna synteza ma
miejsce, gdy autor bierze się za bary z niebanalnym
problemem i w atrakcyjny sposób (nie nudząc) przed-
stawia swoje przemyślenia. Do tego potrzebny jest czło-
wiek zarówno wrażliwy, jak mądry i utalentowany, a na
koniec - mający doświadczenie w pisaniu. Lecz stan
zbliżony do idealnego występuje niezmiernie rzadko.
To klasyczny problem czołgu doskonałego (czołg,
wyjaśnię, winien być szybki, dobrze uzbrojony i moc-
no opancerzony). Lecz silne opancerzenie negatywnie
wpływa na ruchliwość; solidne uzbrojenie instaluje się
kosztem pancerza; z kolei szybkość i zwrotność to atu-
ty wozu względnie lekkiego, a tym samym niedozbrojo-
nego.
Z powieścią (opowiadaniem) jest podobnie. Prawie
zawsze widać, że w danym utworze forma dominuje nad
treścią, względnie treść nad formą. No i dobrze, to jesz-
cze nie jest wada. Problemy zaczynają się wówczas, gdy
jeden z wymienionych elementów uzyskuje przewagę
nadmierną (lub zgoła absolutną).
Będę tutaj bronił Szkoły Rzemieślników: otóż dobrze
napisany utwór rozrywkowy, choćby nawet intelektual-
nie pusty, może sprawić przyjemność - gdy głębokodup-
ne rozważania, nawet jeśli ociekają miodem mądrości
i wiedzy, zdadzą się na nic, jeżeli czytelnik, zrażony dręt-
wym językiem i znudzony pretekstową fabułą, ciśnie
książkę w kąt; nie wszystko da się przeczytać, zaręczam,
a czterysta stron językowego bagna uniemożliwi odkry-
cie sensu dzieła. Wyrażę to jeszcze inaczej: przekaz wi-
Artyści i Rzemieślnicy 23
nien mieć atrakcyjną formę i musi być przyswajalny,
inaczej staje się fortecą nie do zdobycia.
W tym miejscu przypomnę, że mówimy o prozie fa-
bularnej, bo czymś takim jest nowela, opowiadanie albo
powieść.
Artyści powiadają (nie bez racji, niestety), że zalew
pulpy usprawiedliwia wszystko; w dobie tasiemcowych
seriali mydlanych, tzw. pism kobiecych i książek klasy
„Conan Poliglota" każdy przejaw myśli, każde przesłanie,
choćby nawet nieudolnie ubrane w słowa, stanowi war-
tość samą w sobie. Osobiście znam redaktora pewnego
pisma literackiego, który wyławia każdy przejaw orygi-
nalności, różne strzępki myśli bądź idei z nadesłanych,
czasem czysto grafomańskich, tekstów, po czym zszywa
te strzępki i oblepia jakąś fabułą, byle tylko pokazać czy-
telnikom. Czy istotnie jest aż tak źle, by usprawiedliwić
podobne zabiegi? Otóż, rzeczywiście jest źle. Niemniej
takie praktyki na dłuższą metę są zgubne, eliminu-
ją bowiem u początkujących autorów potrzebę samo-
doskonalenia. Ludzie, którzy mają coś do powiedzenia,
a przynajmniej niektórzy z tych ludzi, mogliby z czasem
stać się pisarzami - lecz nie rozwijają się, nie uczą, bo po
co? Posyłając do redakcji jakieś... robocze notatki, mogą
być pewni druku i wynagrodzenia, nie muszą szlifować
swych umiejętności - skoro rozgrzebaną robotę skończy
za nich ktoś inny. Wszyscy na tym tracimy.
Pomijam już nawet etyczną stronę zagadnienia (bo
to przecież nie jest w porządku, że buble stawia się na
równi z produktami spełniającymi wszelkie normy,
a brakoróbstwo wynagradza tak samo jak efekty czyjejś
ciężkiej i solidnej pracy). Przytoczyłem tę anegdotyczną
24 Feliks W. Kres
skądinąd historię po to, by pokazać, jak bardzo można
wypaczyć sens literatury, trzymając się kurczowo jed-
nej tylko doktryny. Pojawia się czołg, który tylko strzela,
lecz nie jeździ i nie ma pancerza.
Problem leży w proporcjach. Jako Rzemieślnik twier-
dzę, że fabuła, styl, kreacja postaci, dialogi, opisy i tym
podobne elementy techniczne mają znaczenie nadrzęd-
ne. Książka służy do czytania; pisarz musi umieć pisać.
Szkoła Rzemieślników jest bardzo wymagająca, zakłada
bowiem ODWRÓCENIE naturalnej kolei rzeczy. Przemy-
ślenia, nawet bardzo ciekawe i godne uwagi, pojawiają
się wcześniej niż umiejętności i mogą zrodzić się w mó-
zgu każdego, nawet w mózgu analfabety.
Czy to znaczy, że już można je radośnie wygulgotać
na papier, używając jakichś piktogramów? Rzemieślnik
powiada: nie. Najpierw naucz się pisać, potem pokażesz
swe mądrości. Lecz z drugiej strony, rzeczą absolutnie
niezbędną jest zawarcie w dziele pewnego minimum
treści. Przecież to musi być o czymś, COŚ musi z tego
wynikać, coś więcej niż to tylko, że bohater przeżył. Bo
problem ekstremalnych Rzemieślników polega z kolei
na tym, że mnożą się sprawnie władający piórami ko-
lesie (i koleżanki, bo zaraz ktoś powie, iż jestem anty-
feministą), płodzący niesłychanie monotonne w swej
masie, niesłużące niczemu, choć sprawne literacko „bla,
bla, bla".
Teraz ktoś może zapytać, gdzie ta prowokacja, szum-
nie zapowiadana na wstępie. Już mówię. Otóż obiecu-
ję, że bez cienia litości będę masakrował w tym kąciku
każdego, kto przyśle mi granie swej duszy niepopar-
te umiejętnościami. Ja wytrzymam nawet „bla, bla, bla",
Artyści i Rzemieślnicy 25
byle w miarę sprawnie wyartykułowane. Ktoś, kto zna
(lub stara się poznać) reguły rządzące językiem pol-
skim, może kiedyś napisać wartościową książkę. Nabie-
rze doświadczenia, coś w życiu zobaczy, coś przemyśli...
Natomiast wobec osobników niemających szacunku dla
tworzywa, będę wręcz okrutny.
Język literacki jest czymś bardzo pięknym i potrafię
zrozumieć ludzi, którzy piszą dla samego delektowania
się pisaniem (grafomanów, tak). Natomiast ci, którzy
chcą uczynić z języka tylko byle jakie opakowanie, są
niemile widziani.
Bo negują sens mojej pracy.
Zanim zaczniesz
R
óżne a przeróżne motywy kierują ludźmi siadają-
cymi do pisania. U jednych jest to głęboka, płyną-
ca prosto z duszy i serca potrzeba tworzenia albo
zauroczenie literaturą jakiegoś gatunku, czasem dzieła-
mi konkretnego autora; inni pragną błyszczeć pośród
wielkich sław pióra, udzielać wywiadów i przebierać
w tłumach seksownych wielbicielek; są na koniec i tacy
desperaci, co pisaniem umyślili sobie zarabiać na życie
(podobno za siedmioma górami mieszka pisarz, które-
mu się udało).
Nie wiem, który gatunek debiutantów lepszy, który
gorszy. Motywacje, zamiary i chęci nic w ogóle dla mnie
nie znaczą - z mojego punktu widzenia, można pisać
choćby i na złość sąsiadowi albo dla wzmożenia par-
cia na stolec. Liczy się tylko efekt. Nie prowadzę żadnej
statystyki, ale zdaje mi się, że arcydzieło literackie może
spłodzić osobnik umotywowany do pisania najzupełniej
Zanim zaczniesz 27
dowolnie. Co nie znaczy, że wszyscy startują tak samo
i mają do pokonania takie same przeszkody.
Najczęściej (choćby z racji wyjazdów na konwenty)
spotykam ludzi, którzy chcą pisać fantastykę dlatego, że
są miłośnikami gatunku, zachwyciły ich książki tych lub
innych autorów. Przerąbane. Ci faceci mają przerąbane;
cóż dopiero potencjalni czytelnicy takich.
Jeśli NIE PODOBA ci SIĘ to, co napisano dotąd, odczu-
wasz niedosyt - chwytaj, chłopie, za pióro i rób to, cze-
go, jak mniemasz, nie zrobili inni. Jeśli podobają ci się
dokonania autorów przeczytanych książek i zafascy-
nowany pokazanym bohaterem lub światem siadasz
do pisania - wstrzymaj się i pomyśl. Nie będziesz lep-
szym Tolkienem od Tolkiena ani lepszym Lemem
niż sam Lem. W najlepszym razie będziesz wtórny,
w najgorszym staniesz się zwyczajnym naśladowcą albo
nieświadomym plagiatorem. Pomijam tu celowo umie-
jętności czysto literackie, mówię tylko o pomyśle na
dzieło. Główna i największa przeszkoda, stojąca na dro-
dze takiego debiutanta, to skłonność do odtwarzania
i powielania tego, co już było. Odtwarzanie i powielanie
nie jest twórcze.
No dobrze, ale czy to znaczy, że pisarzowi nie mogą
podobać się książki? Owszem, mogą. Chodzi tylko
o to, by nie próbował pisać ich kontynuacji lub roz-
szerzonych czy zmienionych wersji. Dojrzały autor, za-
inspirowany czyimś dziełem, potrafi zwykle zachować
niezbędny dystans; wie, na czym polega magia słowa,
bo sam jest czarodziejem; rozumie, dlaczego dzieło go
uwiodło. Ma ponadto własny styl - to jest zbroja, której
28 Feliks W. Kres
nawet trudno się pozbyć, by przywdziać cudzą; cóż do-
piero nazuć jedną na drugą.
Debiutant startuje goły. Nie ma jeszcze stylu, więc przej-
muje styl, cały sposób pisania ulubionego mistrza - jego
pomysły, metody budowania postaci, elementy języka,
bo próbuje być podobnie rubaszny lub tak samo do-
sadny. Nie potrafi zrobić tego wystarczająco dobrze, al-
bowiem nie jest swoim mistrzem, więc efekty są nader
pocieszne. Dla krytyka, bo nie dla czytelnika i autora.
Jaka rada? No, nauczyć się rozbebeszać książki. Od-
powiedzieć sobie jasno na pytanie, co takiego siedzi
w ukochanym dziele, że aż trudno bez niego wytrzy-
mać, chciałoby się jeszcze i jeszcze. A to jest jak z piękną
dziewczyną ujrzaną na ulicy: można jej pożądać, moż-
na się zakochać, ale jeśli chcesz być, bracie, samoukiem-
-lekarzem, to z zawodowego punktu widzenia winny cię
interesować nie jej kiecki, szminki oraz kształt cycków,
tylko flaki i chemiczny skład moczu. Że coś się traci, pa-
trząc na kobietę (albo świetną książkę) w ten sposób?
No cóż, nie każdy musi być lekarzem lub pisarzem. Kto
powiedział, że to zawsze jest przyjemne i łatwe?
Trochę inne są przeszkody, które musi przezwyciężyć
debiutant pragnący wielkiej sławy, nagród i wywiadów
w błyskach fleszy. Powtórzę tutaj, że autorskich motywa-
cji nie dzielę na lepsze i gorsze - żądza bycia znanym
człowiekiem nie wydaje mi się czymś nagannym, każde-
mu wolno chcieć.
Kłopot polega na tym, że pisanie prozy fabularnej to
pewien proces, zwykle długotrwały. Obawiam się, że mi-
nęły już czasy, gdy można było podbić świat debiutanc-
ką książką, a jeśli nawet nadal można - uczyni to raczej
Zanim zaczniesz 29
mądry a sędziwy dziadek, który wsadził w swą pracę
całe życie, niźli dwudziestodwulatek z ambicjami.
Zwykle do wyśnionej sławy prowadzi długa droga,
a tymczasem debiutant, myślący o tej sławie, każdą swo-
ją książkę - albo i opowiadanie - pisze tak, jakby miał
za to dzieło dostać Nobla. Otóż, pisząc powieść, myś-
leć trzeba o tym, co się robi, a więc o tej powieści i na-
prawdę o niczym więcej. To wcale nie jest łatwe, wiem
z autopsji. Bardzo źle pracuje mi się nad książką, której
dalszych losów nie znam - mówiąc krótko, nienawidzę
pisania „do szuflady", lubię mieć konkretne zamówienie
od wydawcy i określony termin. Jeśli tego nie ma, gotów
jestem myśleć raczej o tym, do kogo pójdę z ukończo-
nym dziełem, niż o samym dziele. I o kim mowa? -
o starym repie, siedzącym w branży od lat. A pokażcie
mi takiego debiutanta, który pisze na zamówienie.
Powołałem się na własny przykład, by zademonstro-
wać, że niektóre problemy nigdy nie przemijają i prze-
strzec młodych adeptów pióra. Gdy piszesz powieść,
myśląc o tym, jaka będzie jej okładka w znanej serii, to
przestań. Dobra rada: warto sobie powiedzieć i wbić do
głowy, że pochwalona i nagrodzona zostanie dwudzie-
sta piąta z napisanych i wydanych książek, żadna wcześ-
niejsza nie. Dlaczego dwudziesta piąta akurat? Gdy
napiszesz pierwszą i popatrzysz w kalendarz, będziesz
wiedział.
Jeszcze wrócę do sprawy anatomopatologii. Umiejęt-
ność rozmontowania dzieła na kawałki wydaje się nie-
zbędna. Najpierw jest to dzieło cudze, potem własne.
Trzeba siedzieć i myśleć - będę to powtarzał do znu-
dzenia, bo tworzenie nie jest pracą fizyczną, a umysłową.
Zanim zaczniesz 31
został odgórnie dany autorowi, został wymyślony przez
niego, żebyś miał radochę. I nie próbuj tej radochy prze-
kształcać w fundament własnej młodej twórczości. Bu-
jać to my - a nie nas.
No dobrze; o motywacjach autorów i niebezpieczeń-
stwach ukrytych w samym zamiarze pisania to na ra-
zie byłoby wszystko. Teraz jeszcze rada, dobra rada dla
początkujących. Namawiam do spłodzenia (choćby
w celach treningowych) utworu związanego z dziedzi-
ną, którą się dobrze zna. Przykładowo: jesteś studentem
prawa? Niech któryś z twoich bohaterów (niekoniecz-
nie pierwszoplanowy) będzie adwokatem ciąganego po
sądach astronauty, oskarżonego o spowodowanie kata-
strofy stacji orbitalnej. Albo niech doradza w procesie
0 czary, jeśli ma to być horror lub fantasy. Dlaczego tak?
Bo to uczy pokory. Oto - jako autor - stąpasz po zna-
nym sobie gruncie, wspiera cię wiedza wyniesiona z kil-
ku łat studiów, a mimo to ciągle odkrywasz, że wiesz za
mało, by swobodnie prowadzić fabułę. Dowiadujesz się
nagle, jak samobójczy w istocie był pomysł zrobienia
książki o średnowiecznym medyku-czarodzieju. Prze-
cież nic nie wiesz o średniowiecznej medycynie - a co
gorsza: nie wiesz, że nic nie wiesz, bo świadomość włas-
nych ograniczeń wynika z pewnego minimum wia-
domości (czyż nie przedstawiłem tego przejrzyście?).
1 właśnie próba podjęta na gruncie, na którym czujesz
się mocny, pozwala zdać sobie sprawę z powyższego. Nie
chcę przez to powiedzieć, że o medykach mogą pisać
tylko medycy, o spawaczach spawacze, a o stręczycielach
stręczyciele. Po prostu, trzeba liznąć trochę wiedzy z ta-
kiej lub innej dziedziny, a im więcej się liźnie, tym lepiej.
0
30 Feliks W. Kres
Wiem, jak wielką siłę ma słowo pisane - przeciętny od-
biorca przyjmuje do wiadomości fabułę, wykreowany
świat i przedstawionego bohatera, a wszystko to przypa-
da mu do gustu albo nie. Na tym koniec. Diabeł siedzi
w owym „przyjmuje do wiadomości". A tymczasem nie
istnieje żaden Szerer Kresa, nie ma go i nigdy nie było.
Wiedźmin Sapkowskiego nigdy nie żył i nie chodził po
żadnej ziemi, a Owen Yeates zalągł się w godnych sza-
cunku szarych zwojach Dębskiego, jest duchem, bujdą,
wymysłem. To trzeba sobie twardo uświadomić, gdy
chce się zostać autorem.
Wszyscy ci faceci wydumali coś sobie i sprzedali te
fantazje za pieniądze - ale mogli wydumać swoich bo-
haterów i światy inaczej: lepiej, gorzej lub tak samo
dobrze, lecz inaczej, ZUPEŁNIE INACZEJ. Jeśli ulubiony
bohater popełnia na kartach książki jakąś niegodziwość,
to nie z powodu krótkiej chwili słabości, lecz dlatego, że
tak zadecydował pochylony nad biurkiem pan, drapiący
się pod pachą i moczący krakersa w herbacie. Czy do-
tarło?
Bo powiadam rzecz cholernie ważną, więc ma do-
trzeć. Nie przyjmuje się do wiadomości żadnych bania-
luków, spłodzonych przez zawodowych wodolejów. Oni
grzmocą swoje fabuły dla szmalu, dla zaspokojenia swej
próżności, dla frajdy, z nudów lub z potrzeby serca, ale
zawsze dla siebie, nie z jakichś altruistycznych pobudek.
I jeśli ktoś pragnie dołączyć do tego zacnego grona łga-
rzy, to musi jasno zdać sobie sprawę, czym są dzieła li-
terackie, które tak głęboko zapadły mu w serce. Twój
ulubiony bohater nie istnieje! Nigdy nie było mu przy-
kro i nigdy z niczego się nie cieszył, bo go nie ma. Nie
32 Feliks W. Kres
Wykorzystasz pewno pięć lub dziesięć procent tego, cze-
go się nauczysz, ale nie będzie ci ciasno. Każdą scenę bę-
dziesz mógł opisać tak lub owak, zresztą także wyrzucić
ją i wstawić inną, nie będziesz skrępowany niewiedzą.
Proponuję, by zawsze przed pisaniem zrobić sobie
krótki test. Jak to ma wyglądać? Przykładowo: pragniesz
opowiedzieć o zabójcy wampirów. Pytania testowe win-
ny brzmieć:
1. Skąd pochodzi moja wiedza o zabójcach?
2. Skąd pochodzi moja wiedza o wampirach (oraz in-
nych takich)?
Nie stawiaj sobie pytań w rodzaju „Co wiem (bądź
ile wiem) o wampirach?". Każdy coś wie, zwykle sporo
o wszystkim, bo każdy ma w domu telewizor. Gdy zapy-
tasz „skąd?" - będziesz musiał zaraz odpowiedzieć so-
bie, że z filmów fabularnych i beletrystyki. Zbłaźnisz się,
lepiąc bohatera z podobnej substancji, a w najlepszym
wypadku wymiędlisz coś wtórnego To jest żadna wie-
dza. Przeżute, przetrawione, wydalone przez kogoś wa-
riacje na pewien temat - to jest... tego niepodobna wziąć
do ust; to już nie ma żadnej wartości odżywczej. Chcesz
pisać o swoim wampirze na podstawie tego, co ktoś inny
wydumał na swój własny użytek, opierając się... a cho-
lera wie, na czym? Ty musisz mieć wiedzę świeżutką, ze
źródeł. Wtedy ją przetworzysz po swojemu.
Krótko: chcesz być pisarzem, twórcą? No to nie mo-
żesz bazować wyłącznie na pracy innych twórców.
Umiejętności piekarza nie biorą się z jedzenia wielkiej
ilości chlebów i bułek. Konstruktor płatowców nie jest
nim dlatego, że często lata samolotami. A obowiązkowe
lektury pisarza są nudne; to literatura faktu, popularno-
Zanim zaczniesz 33
lub stricte naukowa. Nie podoba się? Nie ma obowiązku
zostania pisarzem.
Co na koniec daję wszystkim pod rozwagę.
Pierwsza krew
M
iałem rację, podejrzewając, że sprowokuję dysku-
sję na temat dwóch Szkół: Artystów i Rzemieśl-
ników. Przewaga formy nad treścią czy też treści
nad formą to przecież spór stary jak literatura. I nie roz-
strzygniemy go tutaj; zresztą mam poważne wątpliwo-
ści, czy w ogóle warto go rozstrzygać. Ta niepewność, co
jest ważniejsze - treść czy forma - działa chyba ożywczo,
jest zbawienna dla dzieł literackich i nie tylko literackich,
bo w ogóle dla sztuki, albowiem determinuje różnorod-
ność podejścia do pracy twórczej. Jest więc pożyteczna -
wszakże pod jednym warunkiem: że w efekcie otrzymamy
mniej lub bardziej wyraźne zaburzenie proporcji (wtedy
jest o czym dyskutować), nie zaś przytłaczającą dominację
formy nad treścią albo treści nad formą. W beletrystyce
szczególnie niepożądana jest ta druga ewentualność - będę
się przy tym upierał (sprawę eksperymentów formalnych
na razie pominiemy, bo to specyficzna sytuacja, gdy forma
staje się artystycznym przesłaniem utworu).
Pierwsza krew 35
W listach od Czytelników, atakujących mój punkt wi-
dzenia, jeden argument przewija się jak refren. Nie do-
strzega pan - pyta G.G.J. z B. - że „grajek duszy" może
kiedyś nabierze doświadczenia i zacznie pisać składnie,
harmonijnie, może nawet pięknie? Mając coś do przeka-
zania, będzie miał silniejszą motywację do zostania Pi-
sarzem niż ktoś, kto z trudem klei fabułkę-podkład pod
sprawny warsztat. Moim zdaniem pisania, a raczej zapi-
sywania, można się nauczyć, ale wymyślania opowieści ra-
czej nie da rady.
Przytoczyłem ten fragment listu, bo klarownie od-
zwierciedla stanowisko większości oponentów. Moja
odpowiedź brzmi: nie. Nie dostrzegam. Bo mówimy
o czymś, co pozostaje poza moim obszarem zaintere-
sowań.
Facet, który pisze nieskładnie, nieharmonijnie i brzyd-
ko (rozumiem: niestylistycznie, niegramatycznie, niecie-
kawie) zupełnie mnie nie obchodzi. W tym kraju jakieś
osiemdziesiąt procent ludzi pisze niestylistycznie i nie-
gramatycznie, a z tej masy dalsze osiemdziesiąt procent
chętnie by sprzedało parę zapełnionych własnoręcznie
kartek za pieniądze; mam się nimi wszystkimi zajmo-
wać? Przecież, teoretycznie, każdy z tych ludzi, niczym
Martin Eden, może kiedyś zostać pisarzem - a któż za-
ręczy, że nie? Ale czy dlatego powinienem na tych pięciu
stronach, tak na wszelki wypadek, trząść się nad każdym
gościem, zakładając, że on jakoś, być może kiedyś... choć
na razie nie rokuje nadziei? Nie mogę tego robić; zresz-
tą - nie chcę.
Mówimy tutaj o tworzeniu dzieł literackich, o sztu-
ce, choćby i popularnej albo użytkowej. Uprawianie tej
36 Feliks W. Kres
sztuki wymaga posługiwania się językiem literackim,
nie innym, i na odpowiednim poziomie, potocznie zwa-
nym poziomem drukowalności. Gdy ktoś zbliża się do
tego poziomu albo chociaż uznam, że ma na to szan-
se (realne szanse, nie jakieś hipotetyczne możliwości),
wówczas zaczynam otwierać oczy, inaczej niczego nie
dostrzegam, bo śpię, nie wkroczono na moje podwórko.
By rzecz zaistniała jako dzieło LITERACKIE, musi speł-
niać pewne minimalne warunki - lecz warunki właśnie
LITERACKIE, nie intelektualne albo inne.
Czy ja napadam, cholera, na jakichś profesorów, którzy
w pocie czoła publikują prace naukowe - jasne, że nud-
ne dla laika i zgoła niefabularne? Ależ drodzy moi, każdy
człowiek w tym kraju może dać do druku swoje przemy-
ślenia i opinie, podzielić się wzruszeniami - są gatun-
ki publicystyczne specjalnie temu służące, choćby esej;
w rozmaitych gazetach publikuje się listy od czytelni-
ków; istnieją wydawnictwa popularnonaukowe. W ese-
istyce, a już zwłaszcza w nauce, prawie nie liczy się forma,
niezręczności językowe poprawi redaktor, bo bierze za
to pieniądze - od autora wymaga się przede wszystkim
treści. Dlaczego więc różni mądrale, niewiedzący, co to
narracja, a co akcja, ładują się na półkę z powieściami
i opowiadaniami? Przecież to nie ten adres. Czyja pcham
się ze swymi co głupszymi fabułami na łamy pism nauko-
wych? Argumentując twardo, że może to i niemądre, ale
jakie ładne i lekkie w czytaniu, zwłaszcza na tle reszty pi-
sma? Każdy chyba uzna to za nonsens - dlaczego więc
odwrotna sytuacja miałaby zostać zaakceptowana?
Z całym szacunkiem dla Adwersarzy - jednak pozo-
stanę przy swoim. Jeśli ktoś ma mi do zaoferowania wy-
Pierwsza krew 37
łącznie granie swej duszy i skrzypienie szarych komórek,
to wynocha z mojej zagrody. Tutaj produkuje się fabuły:
lepsze albo gorsze; mądre albo głupie - lecz koniecznie
obdarzone jakąś urodą literacką. Powieść lub opowiada-
nie to ma być literatura piękna. Zwracam uwagę na dru-
gi człon nazwy, proszę sobie przemyśleć, co oznacza.
I na razie zamykam ten temat.
Teraz z innej beczki, bo o warsztacie literackim w ogó-
le. Otóż termin „warsztat literacki" lub „technika pisania"
to pojęcia nieostre. Widzę, że się nie dogadamy, jeśli nie
spróbuję ich dookreślić na użytek naszych dalszych dys-
kusji. Bo, przykładowo, fabuła. Jest to pewien układ ko-
lejno i (lub) równolegle powiązanych wątków - stanowi
więc dla autora największe (?) techniczne wyzwanie,
lecz zarazem jest głównym nośnikiem treści i stanowi
o przesłaniu utworu.
Niepodobna jednoznacznie oddzielić w fabule treści
od formy. Czy ten jeden skrótowy przykład wystarczy
dla uzmysłowienia, jak skomplikowanym zjawiskiem
jest w istocie dzieło literackie, zwłaszcza powieść? Mam
nadzieję, że wystarczy, albowiem za żadne pieniądze nie
podejmę się definiowania tutaj takich pojęć, musiałbym
przepisywać Słownik terminów literackich.
Ale „warsztat" to słówko, którego będę często używał,
wyjaśniam więc, że mam na myśli ogół narzędzi i tech-
nik służących sporządzeniu utworu. W tym rozumieniu
autor z trudem klecący fabułkę-podkład (p. przytoczony
fragment listu) nie jest dla mnie dobrym warsztatow-
cem. Dobry warsztat przejawia się w czymś więcej niż
tylko w gramatycznej i stylistycznej poprawności zdań.
38 Feliks W. Kres
Orson Scott Card ze swoją Grą Endera - to klasyczny
przykład rzemieślniczej biegłości. Jest to książka bezna-
dziejnie głupia, genialny strateg, ku podziwowi swoich
generałów, wymyśla tam i wciela w życie zasadę eko-
nomii sił, w wojskowości wybornie rozwiniętą już dwa
wieki temu przez Napoleona - i każdy dowódca druży-
ny lub plutonu musi dziś o niej wiedzieć. A cała książka
opiera się przecież na tej rzekomej genialności gównia-
rza i bez tego nie trzyma się kupy. Lecz napisane jest to
tak, że czyta się znakomicie i na refleksje przychodzi
pora dopiero po lekturze, nie w trakcie. Twierdzę więc,
że Card jest dobrym warsztatowcem. Ten autor to Rze-
mieślnik - poda czytelnikowi pozbawioną wszelkiego
sensu i wszelkiej treści breję, lecz przyprawi i ozdobi
ją tak, że spożyta zostanie ze smakiem. Bez nieporo-
zumień: ja nie twierdzę, że to jest ideał pisania; byłoby
oczywiście znacznie lepiej, gdyby ta śliczna i pachnąca
potrawa miała jeszcze jakieś walory odżywcze.
Powyższe wyjaśnienia są w tym miejscu bardzo po-
trzebne, chcę bowiem powoli przejść do konkretów, czyli
do tekstów, które otrzymałem. Problemem numer jeden
jest w nich właśnie słabość warsztatowa i to na pod-
stawowym, elementarnym poziomie. Już na poziomie
zdania... a nierzadko na poziomie słowa, pojedynczego
wyrazu, użytego niezgodnie ze znaczeniem (że nie wspo-
mnę o tym, jak napisanego). Z treścią lepiej. Paradoksal-
nie - młodzi ludzie mają zwykle więcej do powiedzenia
niż starzy, bo odkrywają zjawiska, które innym już spo-
wszedniały, podchodzą do tych zjawisk emocjonalnie
i potrafią wydobyć na wierzch nowe (lub odkurzyć stare)
znaczenia. Zaszczuty android, który wpadł pod samo-
Pierwsza krew 39
chód, wzbudzając wesołość przechodniów - to już więcej
treści, niż wsadził w Grę Endera pan Card. Tylko że - na
litość boską - śmiech przechodniów nie ma znaczenia
wobec wesołości nieintencjonalnie wzbudzonej w czy-
telnikach. To jest śmierć autora, a już z całą pewnością
śmierć opowiadania. Nie chodziło tam o to, by czytelnik
rechotał. Ale niezręczności w prowadzeniu narracji (bo
nie błędy nawet) popełniono tego rodzaju, iż w trakcie
lektury nieuchronnie musiałem dojść do wniosku, że to
wcale nie jest takie złe, gdy android ucieka, ucieka, ucie-
ka i nareszcie wpada pod samochód. Gdzie sprzedają na
to bilety? Bo poproszę dla siebie i dla żony.
Czy na pewno o taki efekt chodziło? Czy widać, co
forma może zrobić z treścią?
Ujmę to tak: kochani, wielu miewa kłopoty w szkole,
i to niekoniecznie musi o czymś świadczyć. Ja sam w li-
ceum miałem kiepskie stopnie z polskiego, bom w ogó-
le nie czytywał lektur (albo raczej czytałem, ale nigdy
wtedy, kiedy mi kazano), co fatalnie obniżało moją śred-
nią ocen... Jestem więc wyrozumiały i nie skreślam od
razu człowieka z tego tylko powodu, że w mniemaniu
belfrów zasługuje na oceny mierne; rozumując tak, mu-
siałbym najpierw skreślić siebie, a na to nie pozwala
miłość własna. Niemniej, gdy ktoś nie zaliczył żadnego
dyktanda w życiu i nigdy nie zdołał samodzielnie odro-
bić lekcji z polskiego - proszę, by niezwłocznie działal-
ności artystycznej zaprzestał. Są jednak pewne granice;
to nieprawda, że wszystkiego można się nauczyć. Fa-
cet bez rąk i nóg nigdy nie zostanie koszykarzem ligi
NBA, choćby nie wiem jak bardzo się starał. Apeluję
o minimum samokrytycyzmu... i zwyczajnie rozsądku.
40 Feliks W. Kres
Rozsądku! To, co dzieje się w niektórych nadesłanych
tekstach, ubliża stylistyce i ortografii napisów w kiblach
dworcowych. Jakich porad oczekują ode mnie autorzy
takich dzieł? Chyba cudu - żebym jak Jezus Chrystus
przemienił wodę w wino.
Dlatego zmuszony jestem powtórzyć to, co już raz na-
pisałem: półanalfabetyzm nie jest problemem literackim
i nie mogę zajmować się tym zjawiskiem. Naprawdę po
raz ostatni wspominam tu o prozie zbudowanej ze słów
takich jak „menżczyśni" (cokolwiek to oznacza, tak jest
napisane, przysięgam). Szkoda miejsca i czasu. Nie o ta-
kich rzeczach chcę rozmawiać z czytelnikami magazynu
LITERACKIEGO.
# * *
Sympatyczna młoda autorka (list jest skromny i miły,
dlatego powiadam sympatyczna) przysłała do redakcji
próbki swojej prozy. Na podstawie lektury tych próbek
(i nie tylko tych, oczywiście) chcę pokrótce scharaktery-
zować problem dość powszechnie występujący. Chodzi
o narrację pierwszoosobową.
Odradzam.
Każdy autor (myślę, że nawet stary i doświadczony)
w mniejszym lub większym stopniu identyfikuje się ze
swoim bohaterem, niekoniecznie pierwszoplanowym.
U osoby początkującej ta identyfikacja idzie zwykle na-
zbyt daleko - autor (autorka) traci dystans do opisywa-
nej postaci. Najłatwiej popełnić ten błąd właśnie przy
narracji pierwszoosobowej. Stąd rada: jeśli już koniecz-
nie musisz pisać w pierwszej osobie liczby pojedynczej
Pierwsza krew 41
(prawdę rzekłszy, nie musisz nigdy, na kartach swojej
prozy ty rządzisz), to postaraj się, żeby to nie był... no,
twój pamiętnik. Raczej zapisuj to, co ci dyktuje KTOŚ
INNY. Wyobraź sobie, że twój bohater siedzi obok ciebie,
albo lepiej przed tobą, wsłuchaj się dokładnie w jego
słowa, zobacz wyraz twarzy, gesty - i uśmiechnij się.
Czasem unieś brwi: „O, naprawdę?". Albo wzrusz ramio-
nami.
To jest właśnie dystans, ta odrobina rezerwy, jaką za-
wsze zachowujemy wobec innej osoby, choćbyśmy na-
wet słuchali jej słów z największą życzliwością i uwagą.
Nie opisujesz czytelnikom własnych przygód; twoja
przygoda to jest aktualnie twarde krzesełko pod tył-
kiem, pepsi-cola bez gazu lub szklanka zimnej herba-
ty. Więc nie przejmuj się tak bardzo tą historią, bo to
nie jest twoja historia, tylko twego zmyślonego bohate-
ra. Wierzysz mu - no i dobrze, ale nie jesteś nim. Może
troszkę koloryzuje?
Czy wiadomo, o co mi chodzi? Zrozumieli panowie?
I pani?
POCZTA
Ł.K. z N.S.: Przykro mi. Jesteś człowiekiem wrażli-
wym, ale tekst ma wartość zerową; wszystko b. źle.
S.M.: Jestem prozaikiem, nie poetą, najlepiej zwróć się
do innego fachowca; dla mnie to są bełkotliwe rymo-
wanki, wyzute z wszelkiego sensu.
A.W. z W.: Nie rezygnuj. Przyślij mi coś więcej, jesteś
oryginalna. Nie rozgaduj się. Napastnik był zbyt silny -
4Z heliks W. Kres
koniec, kropka. Po co jeszcze: jak na moje marne kobiece
siły. Pleciesz trzy po trzy, Autorko. Wiadomo, czyje siły,
i wiadomo, jakie, to wynika z kontekstu. O narracji p.
wyżej.
H.W.: Warsztatowo jesteś poprawny, nie potrzebu-
jesz mnie ani ja Ciebie w swoim kącie. Wal z tym do
redaktorów prozy polskiej, albo coś im się spodoba,
albo nie - to już nie moja działka, nie ja biorę pienią-
dze za kwalifikowanie tekstów do druku. Moje wywo-
dy tutaj mają charakter akademicki i ogólnoliteracki, nie
uwzględniam wielu czynników, które musi wziąć pod
uwagę redaktor działu polskiego, biorąc do ręki kon-
kretny tekst (ten tekst może być np. za długi jak na pod-
jęty temat, choć poza tym formalnie OK). Pisz i wysyłaj
do skutku, niezbędny potencjał już masz.
W bogów prozy hardości
płomiennie zapłaczę
C
hcę pogadać dzisiaj o rozmaitych specjalnych za-
biegach, w mniemaniu autorów służących wzbo-
gaceniu i dowartościowaniu dzieła. Na początek:
Pozwól mi usnąć w miejscu przerażenia, niczym krwa-
wiąca rana z przeszłości rozdziera umysł, zabija marze-
nia, próbuje ogarnąć myśli... Spójrz jak przepływa twój
dotyk przez skórę, jak dzika pieszczota rozpala to ciało,
jak wszystko twardnieje, niby delikatne, umysł umiera,
odpoczywa... Może tak dotknąć dzikości stworzenia, a po-
tem zabić przyjaźń najczystszą, by później móc nie umrzeć
z pragnienia krwi nienawiści, lubieżności także.
Oraz drugi fragment:
Noc. Przez zajmujące całą ścianę okna wlewała się je-
dynie mroczna pustka. Odległy poblask miasta był może
widoczny, kiedy stało się w bezpośredniej bliskości prze-
zroczystej płaszczyzny i wtedy malował żółte cienie
w załamaniach twarzy takiej nocy jak ta, kiedy światło
księżyca i gwiazd omijało Amsterdam. Chociaż jednak
44 Feliks W. Kres
bezkonkurencyjny, nie mógł poblask stolicy upaść na ni-
czyją twarz, tylko wlewał się do ciemnego pomieszczenia
i rozpraszał ze zniechęceniem, zanim zmobilizował siły na
tyle, by dotrzeć do postaci (...)
To opowiadania. A teraz list od Czytelnika (list ten
dziwnie pasuje do powyższych kawałków i dlatego przy-
taczam fragmenty):
Artysta unosi się na grzbiecie potężnego Geniuszu (...).
Jest samotnikiem, wytyczającym sobie z pozoru niemoż-
liwe do zrealizowania cele. Jest drogą ku Nadczłowiekowi,
a niekiedy Nadczłowiekiem. Służy jedynie sobie. Jego na-
uczycielem jest on sam. Pisze krwią (...). Pod jego stopami
gnieżdżą się pasterze przywiązani do owiec (...). Myśl Ge-
nialna porywa Duszę i Talent. Narzuca ona Formę, w za-
leżności od rodzaju Myśli Genialnej. Artysta pisze całym
sobą. Swobodnie unosi się na szalonej Myśli.
Z listem Czytelnika polemizować nie mogę, albowiem
nie zrozumiałem ani słowa z tego, co mi zakomuniko-
wał - widać nie unoszę się na grzbiecie Geniuszu, a i na
szalonej Myśli unoszę się nieswobodnie. Na dodatek
nie piszę całym sobą, w zasadzie używam tylko rozumu
i palców, a wątroby oraz worka mosznowego sporadycz-
nie. Jest mi przykro, rzecz jasna, że Czytelnik oszalał. Ale
cóż ja mogę na to poradzić?
Z opowiadaniami sprawa jest trochę inna, bardziej
s