14738

Szczegóły
Tytuł 14738
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14738 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14738 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14738 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Galeria złamanych piór Feliks W. Kres Galeria złamanych piór v Lublin 2005 Odczuwam najwyższy podziw dla prawości, talentu i oddania się ciężkiej i monotonnej pracy znamionujących pracownika angielskiej służby cywilnej. Nie odczuwam go natomiast w najmniejszym stopniu (...) dla wyników, jakie ten pracownik osiąga. gen. Arthur Harris Copyright © by Feliks W. Kres, Lublin 2005 Copyright © by Wydawnictwo Fabryka Stów Sp. z o.o., Lublin 2005 Wszelkie prawa zastrzeżone. Ali rights reserved. Książka, ani żadna jej część, nie może być przedrukowywana, ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy. Od autora Kochana Czytelniczko! Szanowny Czytelniku! O ddaję w Twoje ręce książkę wyjątkową - i to wy- jątkową co się zowie, jest to bowiem dzieło bez sensu, tak przynajmniej mi się wydaje. Jednak jego wyjątkowość nie polega na tym, że jest bez sen- su; toż dzieł spełniających ten warunek można znaleźć w księgarniach całe mnóstwo. Chodzi o to, że nigdy nie nosiłem się z zamiarem publikowania tych tu felieto- nów w formie książkowej i spokojnie siedziałem na tył- ku, aż naraz przyszedł do mnie facet mający, tak na oko, wszystkie klepki na swoim miejscu i powiedział: „Zrób- my z tego zbiór". Odpowiedziałem, że Galeria osobliwo- ści, tak jak kiedyś Kącik złamanych piór, sprawdza się o tyle tylko, o ile prowadzona jest „na żywo" - to nie- kończąca się dyskusja z próbującymi swoich sił auto- rami, wzbogacana uwagami czytelników; ludzie piszą teksty literackie i listy, a ja teksty oceniam, na listy zaś odpowiadam (albo nie). W piśmie literackim, w którym prowadzę swoją rubrykę, jest bardzo dużo materiału, 10 Feliks W. Kres więc każdy znajdzie coś dla siebie, nikt nie musi czytać felietonów Kresa. Ale kto kupi książkę o pisaniu książek, złożoną z dziesiątek (setek?) minirecenzji, ubarwionych felietonikami o literackim warsztacie? Żaden poradnik dla młodych twórców nie nauczy nikogo pisarskiego rzemiosła, a co tu mówić o przy- padkowym zbiorku skleconym bez ładu i składu, bez żadnej myśli przewodniej, z tego, co wypociłem na przestrzeni trzech czy czterech lat? Moim zdaniem, ma to wartość co najwyżej dokumentalną. Argumentowa- łem w podobnym tonie, facet jednak nie dał się prze- konać, nie dał się także zbyć ani zastraszyć, wyłożył własne racje (bo takowe, trzeba przyznać, miał) i... zo- stałem przy swoim zdaniu: nadal sądzę, że to bez sensu i proszę w tym nie szukać kokieterii. Jednak praca, któ- rą wykonuję, nauczyła mnie pokory, liczenia się z od- miennymi punktami widzenia. Nie jestem nieomylny, a już ocena własnych dokonań naprawdę rzadko jest w pełni obiektywna; diabli wiedzą, może nie mam ra- cji? Zdarzyło mi się już w życiu nie mieć racji, co przy- znaję ze wstydem i skruchą. A o prawach rządzących rynkiem książki wiem niewiele; może taki zbiór fak- tycznie jest potrzebny, wypełnia jakąś lukę...? Ten gość, który do mnie przyszedł, to wydawca tej książki. Skoro ryzykuje utopienie w przedsięwzięciu pie- niędzy - dużych, małych, wszystko jedno, niemniej pie- niędzy własnych - widać wie, co robi. Państwowemu wydawcy bym nie oddał, bo szanuję pieniądze podat- ników, ale prywatnemu - proszę bardzo. Ryzykuje wię- cej niż ja, a prowadzi uczciwą grę, bo naprawdę nikt tej książki kupować nie musi (zwłaszcza że zacności autor, Od autora II chłop z kościami, opatruje dzieło takim wstępem...). Na- mawiam więc schizofrenicznie: proszę uszanować opi- nię autora i nie kupować tej książki; proszę też docenić odwagę wydawcy i koniecznie ją kupić. Można to pogo- dzić w sposób następujący: iść do księgarni, wziąć z półki dwa egzemplarze, jeden nabyć (dla wydawcy), a drugie- go nie nabywać, pogardliwie odłożyć i z politowaniem wzruszyć ramionami (to z kolei będzie dla autora). * * * Czym jest Kącik złamanych piór, a później Galeria osobliwości, opowiadać nie będę, bo przedstawią się same - pisząc o tym we wstępie, powieliłbym tylko treść pierwszych felietonów z obu cykli. Kto ciekaw już te- raz, może zajrzeć do odcinka Artyści i Rzemieślnicy - czyli pierwszego z brzegu - a dowie się, o czym traktuje ten zbiór, i być może oszczędzi sobie dalszego czytania wstępu. A jak nie, to poproszę Czytelniczkę/Czytelnika o cierpliwość, bo mam parę uwag technicznych. Teksty, które młodzi stażem (bo niekoniecznie wiekiem) auto- rzy przysyłali mi do oceny, otrzymywałem pod rygorem pewnej poufności; z tego powodu wszystkie imiona, na- zwiska, a nawet pseudonimy zostały tutaj przeze mnie zredukowane do pierwszych liter - nie ma to zresztą dla Nabywcy książki najmniejszego znaczenia; o całej spra- wie wspominam tylko dla porządku. Dwie pierwsze części zbioru zawierają wszystkie felie- tony z cyklu Kącik złamanych piór oraz dziewiętnaście felietonów, które ukazały się pod szyldem Galerii osob- liwości - ten drugi cykl wciąż żyje, więc w ostatnich 12 Feliks W. Kres opublikowanych odcinkach nie ma żadnego wylewania łez i machania chusteczką. Nie oparłem się pokusie naprostowania kilku krzy- wych myśli, które swego czasu zamaszys'cie uwieczniłem na papierze, dokonałem też ogólnej kosmetyki felieto- nów, ale zasadnicza treść pozostała bez zmian, widać więc tam wyraźnie, jak ewoluują poglądy imć Kresa; wi- dać też, niestety, że nie zawsze był przy rozumie, jeśli wol- no tak to określić. Czasem też autor felietonów sam sobie zaprzecza, choć z reguły (trochę się usprawiedliwię) jest to przeczenie pozorne - inaczej mówiąc, łatwo mógł- bym wytłumaczyć, jak można pożenić ogień z wodą, ale w krótkim felietonie nijak tego zrobić nie mogłem. Po- dam przykład takiej pozornej sprzeczności: oto w jed- nym artykule twierdzę, że bardzo trudno opowiedzieć historię niepodobną do niczego, co już było, gdzie in- dziej zaś wyśmiewam obiegową opinię, iż od czasu Biblii wszystko właściwie zostało napisane. Jest to sprzeczność pozorna dlatego, że schematów fabularnych naprawdę nie jest zbyt wiele - każdy schemat jednak można przed- stawić zupełnie inaczej, niźli był dotąd przedstawiony; o świeżości bądź wtórności dzieła decyduje nie tyle po- mysł, co indywidualny styl autora, jego warsztat i sposób ujęcia tematu. Podobnych „sprzeczności" jest w tej książ- ce sporo; wynika to ze specyfiki pracy felietonisty, a po- dobnie ma się sprawa z licznymi powtórzeniami. Za namową wydawcy zdecydowałem się „przerzedzić" minirecenzje; zostawiłem tylko takie, z których można wynieść jakąś naukę o pisaniu w ogóle. Tak więc prze- padły niemal wszystkie uwagi w rodzaju: „M.G. Twoje teksty są bezwartościowe; zrezygnuj" - ocalało tylko kil- Od autora 13 ka, bo chciałem pokazać Czytelnikom niniejszego zbio- ru, jak kształtowały się proporcje wystawianych przeze mnie ocen. Tak czy owak, mówi się trudno, pisać książki o pisa- niu nigdy nie zamierzałem i nadal nie zamierzam, po- kazuję więc to, co jest - proszę mi wybaczyć, że nie okaleczałem tu swoich felietonów, tnąc, cenzurując i po- prawiając bez końca. Trzecia część zbioru, zatytułowana Przyganiał kocioł garnkowi - albo czy to prawda, że szewc bez butów chodzi, różni się od dwóch pierwszych. Mógł- bym tę część zatytułować także Prawdziwa cnota kry- tyk się nie boi, ale nie miałem odwagi, jako że słabiutko znam się na cnocie - szczególnie prawdziwej cnocie - a krytyk jednak trochę się boję (jest mi obcy wszelki masochizm). Niemniej wydało mi się rzeczą słuszną od- ważnie stanąć do raportu; toż mądrala, który tak bez- trosko rozdziela całusy i kopniaki, pręży się, wypina i naucza, winien chyba publicznie napiąć muskuł i po- kazać, czy ten muskuł jest aby twardy. Dlatego niniej- szym proszę wydawcę, by nie zlecał korekty ani redakcji tych opowiadań, bo moją intencją jest sprowadzenie ich tutaj do roli pomocy dydaktycznych, a poniekąd i kró- lików doświadczalnych; starannie oszlifowane diamen- ty literackie pokazywać będziemy kiedy indziej. Autorzy, którym tak radośnie dokładam w felietonach, przysyłają mi teksty „surowe", nieobrobione przez fachowców, więc i ja choć raz chcę stanąć pod pręgierzem goły, poka- zać, w jakiej postaci otrzymują ode mnie teksty wydaw- cy i redaktorzy. Jeśli jakiś Młody Autor lub po prostu Czytelnik znajdzie tam jaskrawe dowody na to, że sam sobie przeczę; że co innego mówię, a co innego robię; 14 Feliks W. Kres że w pogardzie mam zasady podnoszone jako święte, czyli że - no właśnie - przygania kocioł garnkowi, a sam smoli, to należy Mu się taka satysfakcja. Z tych trzech tekstów dwa były już publikowane, ale daję je tutaj w postaci pierwotnej, czyli takiej, jaką zachowałem na twardym dysku mojego komputera, ewentualnie (Miód dla Emiry) w maszynopisie. Na koniec rzecz najważniejsza: otóż ta książka nigdy by nie powstała, gdyby nie istniał zastęp wspaniałych ludzi, którzy na przestrzeni kilku lat przysyłali mi do oceny swoje teksty albo polemiczne listy. Wszyscy, chcę podkreślić: ABSOLUTNIE WSZYSCY Autorzy, których pra- ce miałem w ręku, są w moich oczach elitą. Każdy z nich mógłby robić coś innego w tym samym czasie, gdy zgar- biony nad blatem biurka pukał w klawiaturę bądź skro- bał litery na kartce - i mniejsza o efekty, bo ważny jest tu dla mnie obszar zainteresowań: otóż wszyscy ci lu- dzie czytają książki, a ponadto próbują je pisać. Do Autorów dołączają Czytelnicy, których obcho- dzi czyjaś praca nad tekstem literackim, którzy mają własne pytania, uwagi i wątpliwości. Dzięki Kącikowi... i Galerii... poznałem - niestety tylko korespondencyj- nie - dziesiątki wspaniałych ludzi piszących i czytają- cych, a daleko nie każdy obywatel Polski zwykł czynić którąś z tych rzeczy. Wiedza o tym, jak wielu jest tych ludzi, to mój osobisty zysk z redagowania obu rubryk. Wszystkim Paniom i Panom, z którymi w swych ru- brykach współpracowałem - bo lepszego określenia niż współpraca nie znajduję - wyrażam uznanie. Surowa bądź prześmiewcza forma, jaką ma niejedna recenzja, jest czymś w rodzaju wojskowej zaprawy - ja zaś niczym Od autora 15 sierżant, ryczący na podkomendnych, po cichu jestem z całego pododdziału dumny. I to wszystko, co chciałem rzec na wstępie. Napraw- dę nie wiem, czy powinienem teraz życzyć przyjemnej lektury... Zresztą, jakie ma znaczenie, czego będę ży- czył? Książka (każda książka) warta jest uwagi albo nie; chcenia i życzenia autora niczego tutaj nie zmienią, sko- ro raz podjął decyzję, że wyciągnie swoje dzieło z szufla- dy. Będzie z tego królowa piękności - albo sztywny trup. Albo coś innego, tylko nie wiem co. I tę oto złotą myśl polecam uwadze wszystkich, którzy chcą się parać pisaniem. Feliks W. Kres część pierwsza Kącik złamanych piór Artyści i Rzemieślnicy Z darzyło mi się kiedyś napisać dla Feniksa tekst pu- blicystyczny, który pokazano w cyklu Elementarz pisarza. Otrzymawszy zamówienie od redakcji, poczułem się zaszczycony wyróżnieniem; bardzo przy- jemna była świadomość, że uznano mnie za człowieka mogącego nauczyć czegoś innych. Od tamtego czasu minęło sporo dni, ale wciąż odżywa we mnie uczucie, że nie wyczerpałem wówczas tematu. Trudno zresztą się dziwić; zaiste, gdybym wszystko, co wiem o pisaniu, mógł zawrzeć na dziesięciu stronach maszynopisu, nie warto byłoby ze mną gadać o czym- kolwiek. Zdaje mi się, że wiem sporo więcej. Zdaje mi się, podkreślam, albowiem człowiek bezgranicznie ufa- jący swojej wiedzy (jakiejkolwiek wiedzy) to pyszałek lub głupiec. Historia wybrukowana jest szczątkami oba- lonych twierdzeń i resztkami „bezspornych" dowodów. Do wszelkich prawd warto więc odnosić się z niejaką 20 Feliks W. Kres rezerwą, zachować dystans. I jeśli w ogóle czegoś jestem całkowicie pewien - no to właśnie tego. Formuła cyklu wykładów o pisaniu wydaje mi się - już choćby w świetle powyższego - zbyt ciasna. W takich wykładach zbyt wiele byłoby Kresa, Kresowego punk- tu widzenia. Ściśle biorąc - byłby właściwie sam Kres. Pomyślałem więc o kąciku dyskusyjnym. Zamierzam dyskutować, spierać się, może i awanturować. Będę od- powiadał na pytania i udzielał porad - ale nie z jakiejś ambony. Dopuszczę do głosu każdego przytomnego człowieka, a nieprzytomnego, myślę, też - już choćby po to, by pokazać światu wariata. Dobrze pamiętam czasy, gdy z szufladą pełną tekstów modliłem się o jakiegoś starszego kolegę-autora, któ- ry powiedziałby mi choć dwa słowa na temat wartości moich płodów. Żebyśmy się dobrze zrozumieli: nie będę pisał pełnometrażowych recenzji, bo to niemożliwe. Ewi- dentne beztalencie może liczyć na wzmiankę w rodzaju: „M.T. Daj sobie spokój, nic z tego nie będzie, katastrofa". Teksty, w których COŚ znajdę, będę omawiał trochę sze- rzej, być może ich fragmenty posłużą do zilustrowania jakiegoś problemu i wszczęcia nowej dyskusji. Będziemy omawiać problemy - i pokazywać, jak je przezwyciężyć. Te problemy staną się trampoliną, z któ- rej odbijać się będziemy do rozważań mających naturę ogólnoliteracką. My, bo jeśli moje uwagi wydadzą się komuś nieprzytomne, to napisze list z zastrzeżeniami - i tak właśnie ma się kręcić nasze kółko dyskusyjne. Jeszcze kilka uwag natury porządkowej. Teksty literac- kie najpierw pobieżnie przejrzę; każdy chyba przyzna, że niepodobna, bym lekturowa! się dziełem, w którym Artyści i Rzemieślnicy 21 każde zdanie będzie miało formę: „Przysnął nad żeczuł- ką i kiedy zaraz się zbódził to zaraz zobaczył rakiety ko- smiczne znuw". I nie ma co wzruszać ramionami, bo widziałem już podobne rzeczy. Omawiać takich drama- tów nie będę - półanalfabetyzm nie jest problemem lite- rackim, lecz społecznym. I na koniec: proszę zawsze wyraźnie zaznaczyć, czy fragmenty listu (bądź dzieła) mogę opublikować, czy nie, a jeśli mogę, to pod jakim nazwiskiem/pseudonimem. List lub utwór, co do którego będę miał wątpliwości, jak postąpić, potraktuję jako materiał poufny, do mojej pry- watnej wiadomości - być może powołam się na przed- stawione w nim tezy, lecz bez wskazywania źródła. A teraz już - jedziemy. Pomyślałem, że na początek przyda się mała prowo- kacja. Otóż, najogólniej rzecz biorąc, zwykłem przy- pisywać autorów do dwóch szkół: pierwsza to Szkoła Artystów; druga to Szkoła Rzemieślników. Przedstawiając rzecz najkrócej: pierwsi twierdzą, że w utworze najważniejsze jest przesłanie (treść), a więc to, co autorowi w duszy gra i czym zechciał się podzie- lić z Czytelnikami, a słowa są tylko nośnikiem różnych duchowych melodii. Rzemieślnicy inaczej - uważają, że najważniejsza jest forma, autorowi niekoniecznie musi grać cokolwiek, może pisać zgoła o niczym, byle robił to zajmująco. Zanim dokładniej przedstawię doktry- ny obu Szkół (będę pisał wielką literą, podobnie jak: Artyści i Rzemieślnicy), chcę jasno powiedzieć: jestem 22 Feliks W. Kres Rzemieślnikiem. To oznacza, że nie mogę być do końca obiektywny, choć przyrzekam, że będę się starał. Ideałem jest synteza obu doktryn. Pełna synteza ma miejsce, gdy autor bierze się za bary z niebanalnym problemem i w atrakcyjny sposób (nie nudząc) przed- stawia swoje przemyślenia. Do tego potrzebny jest czło- wiek zarówno wrażliwy, jak mądry i utalentowany, a na koniec - mający doświadczenie w pisaniu. Lecz stan zbliżony do idealnego występuje niezmiernie rzadko. To klasyczny problem czołgu doskonałego (czołg, wyjaśnię, winien być szybki, dobrze uzbrojony i moc- no opancerzony). Lecz silne opancerzenie negatywnie wpływa na ruchliwość; solidne uzbrojenie instaluje się kosztem pancerza; z kolei szybkość i zwrotność to atu- ty wozu względnie lekkiego, a tym samym niedozbrojo- nego. Z powieścią (opowiadaniem) jest podobnie. Prawie zawsze widać, że w danym utworze forma dominuje nad treścią, względnie treść nad formą. No i dobrze, to jesz- cze nie jest wada. Problemy zaczynają się wówczas, gdy jeden z wymienionych elementów uzyskuje przewagę nadmierną (lub zgoła absolutną). Będę tutaj bronił Szkoły Rzemieślników: otóż dobrze napisany utwór rozrywkowy, choćby nawet intelektual- nie pusty, może sprawić przyjemność - gdy głębokodup- ne rozważania, nawet jeśli ociekają miodem mądrości i wiedzy, zdadzą się na nic, jeżeli czytelnik, zrażony dręt- wym językiem i znudzony pretekstową fabułą, ciśnie książkę w kąt; nie wszystko da się przeczytać, zaręczam, a czterysta stron językowego bagna uniemożliwi odkry- cie sensu dzieła. Wyrażę to jeszcze inaczej: przekaz wi- Artyści i Rzemieślnicy 23 nien mieć atrakcyjną formę i musi być przyswajalny, inaczej staje się fortecą nie do zdobycia. W tym miejscu przypomnę, że mówimy o prozie fa- bularnej, bo czymś takim jest nowela, opowiadanie albo powieść. Artyści powiadają (nie bez racji, niestety), że zalew pulpy usprawiedliwia wszystko; w dobie tasiemcowych seriali mydlanych, tzw. pism kobiecych i książek klasy „Conan Poliglota" każdy przejaw myśli, każde przesłanie, choćby nawet nieudolnie ubrane w słowa, stanowi war- tość samą w sobie. Osobiście znam redaktora pewnego pisma literackiego, który wyławia każdy przejaw orygi- nalności, różne strzępki myśli bądź idei z nadesłanych, czasem czysto grafomańskich, tekstów, po czym zszywa te strzępki i oblepia jakąś fabułą, byle tylko pokazać czy- telnikom. Czy istotnie jest aż tak źle, by usprawiedliwić podobne zabiegi? Otóż, rzeczywiście jest źle. Niemniej takie praktyki na dłuższą metę są zgubne, eliminu- ją bowiem u początkujących autorów potrzebę samo- doskonalenia. Ludzie, którzy mają coś do powiedzenia, a przynajmniej niektórzy z tych ludzi, mogliby z czasem stać się pisarzami - lecz nie rozwijają się, nie uczą, bo po co? Posyłając do redakcji jakieś... robocze notatki, mogą być pewni druku i wynagrodzenia, nie muszą szlifować swych umiejętności - skoro rozgrzebaną robotę skończy za nich ktoś inny. Wszyscy na tym tracimy. Pomijam już nawet etyczną stronę zagadnienia (bo to przecież nie jest w porządku, że buble stawia się na równi z produktami spełniającymi wszelkie normy, a brakoróbstwo wynagradza tak samo jak efekty czyjejś ciężkiej i solidnej pracy). Przytoczyłem tę anegdotyczną 24 Feliks W. Kres skądinąd historię po to, by pokazać, jak bardzo można wypaczyć sens literatury, trzymając się kurczowo jed- nej tylko doktryny. Pojawia się czołg, który tylko strzela, lecz nie jeździ i nie ma pancerza. Problem leży w proporcjach. Jako Rzemieślnik twier- dzę, że fabuła, styl, kreacja postaci, dialogi, opisy i tym podobne elementy techniczne mają znaczenie nadrzęd- ne. Książka służy do czytania; pisarz musi umieć pisać. Szkoła Rzemieślników jest bardzo wymagająca, zakłada bowiem ODWRÓCENIE naturalnej kolei rzeczy. Przemy- ślenia, nawet bardzo ciekawe i godne uwagi, pojawiają się wcześniej niż umiejętności i mogą zrodzić się w mó- zgu każdego, nawet w mózgu analfabety. Czy to znaczy, że już można je radośnie wygulgotać na papier, używając jakichś piktogramów? Rzemieślnik powiada: nie. Najpierw naucz się pisać, potem pokażesz swe mądrości. Lecz z drugiej strony, rzeczą absolutnie niezbędną jest zawarcie w dziele pewnego minimum treści. Przecież to musi być o czymś, COŚ musi z tego wynikać, coś więcej niż to tylko, że bohater przeżył. Bo problem ekstremalnych Rzemieślników polega z kolei na tym, że mnożą się sprawnie władający piórami ko- lesie (i koleżanki, bo zaraz ktoś powie, iż jestem anty- feministą), płodzący niesłychanie monotonne w swej masie, niesłużące niczemu, choć sprawne literacko „bla, bla, bla". Teraz ktoś może zapytać, gdzie ta prowokacja, szum- nie zapowiadana na wstępie. Już mówię. Otóż obiecu- ję, że bez cienia litości będę masakrował w tym kąciku każdego, kto przyśle mi granie swej duszy niepopar- te umiejętnościami. Ja wytrzymam nawet „bla, bla, bla", Artyści i Rzemieślnicy 25 byle w miarę sprawnie wyartykułowane. Ktoś, kto zna (lub stara się poznać) reguły rządzące językiem pol- skim, może kiedyś napisać wartościową książkę. Nabie- rze doświadczenia, coś w życiu zobaczy, coś przemyśli... Natomiast wobec osobników niemających szacunku dla tworzywa, będę wręcz okrutny. Język literacki jest czymś bardzo pięknym i potrafię zrozumieć ludzi, którzy piszą dla samego delektowania się pisaniem (grafomanów, tak). Natomiast ci, którzy chcą uczynić z języka tylko byle jakie opakowanie, są niemile widziani. Bo negują sens mojej pracy. Zanim zaczniesz R óżne a przeróżne motywy kierują ludźmi siadają- cymi do pisania. U jednych jest to głęboka, płyną- ca prosto z duszy i serca potrzeba tworzenia albo zauroczenie literaturą jakiegoś gatunku, czasem dzieła- mi konkretnego autora; inni pragną błyszczeć pośród wielkich sław pióra, udzielać wywiadów i przebierać w tłumach seksownych wielbicielek; są na koniec i tacy desperaci, co pisaniem umyślili sobie zarabiać na życie (podobno za siedmioma górami mieszka pisarz, które- mu się udało). Nie wiem, który gatunek debiutantów lepszy, który gorszy. Motywacje, zamiary i chęci nic w ogóle dla mnie nie znaczą - z mojego punktu widzenia, można pisać choćby i na złość sąsiadowi albo dla wzmożenia par- cia na stolec. Liczy się tylko efekt. Nie prowadzę żadnej statystyki, ale zdaje mi się, że arcydzieło literackie może spłodzić osobnik umotywowany do pisania najzupełniej Zanim zaczniesz 27 dowolnie. Co nie znaczy, że wszyscy startują tak samo i mają do pokonania takie same przeszkody. Najczęściej (choćby z racji wyjazdów na konwenty) spotykam ludzi, którzy chcą pisać fantastykę dlatego, że są miłośnikami gatunku, zachwyciły ich książki tych lub innych autorów. Przerąbane. Ci faceci mają przerąbane; cóż dopiero potencjalni czytelnicy takich. Jeśli NIE PODOBA ci SIĘ to, co napisano dotąd, odczu- wasz niedosyt - chwytaj, chłopie, za pióro i rób to, cze- go, jak mniemasz, nie zrobili inni. Jeśli podobają ci się dokonania autorów przeczytanych książek i zafascy- nowany pokazanym bohaterem lub światem siadasz do pisania - wstrzymaj się i pomyśl. Nie będziesz lep- szym Tolkienem od Tolkiena ani lepszym Lemem niż sam Lem. W najlepszym razie będziesz wtórny, w najgorszym staniesz się zwyczajnym naśladowcą albo nieświadomym plagiatorem. Pomijam tu celowo umie- jętności czysto literackie, mówię tylko o pomyśle na dzieło. Główna i największa przeszkoda, stojąca na dro- dze takiego debiutanta, to skłonność do odtwarzania i powielania tego, co już było. Odtwarzanie i powielanie nie jest twórcze. No dobrze, ale czy to znaczy, że pisarzowi nie mogą podobać się książki? Owszem, mogą. Chodzi tylko o to, by nie próbował pisać ich kontynuacji lub roz- szerzonych czy zmienionych wersji. Dojrzały autor, za- inspirowany czyimś dziełem, potrafi zwykle zachować niezbędny dystans; wie, na czym polega magia słowa, bo sam jest czarodziejem; rozumie, dlaczego dzieło go uwiodło. Ma ponadto własny styl - to jest zbroja, której 28 Feliks W. Kres nawet trudno się pozbyć, by przywdziać cudzą; cóż do- piero nazuć jedną na drugą. Debiutant startuje goły. Nie ma jeszcze stylu, więc przej- muje styl, cały sposób pisania ulubionego mistrza - jego pomysły, metody budowania postaci, elementy języka, bo próbuje być podobnie rubaszny lub tak samo do- sadny. Nie potrafi zrobić tego wystarczająco dobrze, al- bowiem nie jest swoim mistrzem, więc efekty są nader pocieszne. Dla krytyka, bo nie dla czytelnika i autora. Jaka rada? No, nauczyć się rozbebeszać książki. Od- powiedzieć sobie jasno na pytanie, co takiego siedzi w ukochanym dziele, że aż trudno bez niego wytrzy- mać, chciałoby się jeszcze i jeszcze. A to jest jak z piękną dziewczyną ujrzaną na ulicy: można jej pożądać, moż- na się zakochać, ale jeśli chcesz być, bracie, samoukiem- -lekarzem, to z zawodowego punktu widzenia winny cię interesować nie jej kiecki, szminki oraz kształt cycków, tylko flaki i chemiczny skład moczu. Że coś się traci, pa- trząc na kobietę (albo świetną książkę) w ten sposób? No cóż, nie każdy musi być lekarzem lub pisarzem. Kto powiedział, że to zawsze jest przyjemne i łatwe? Trochę inne są przeszkody, które musi przezwyciężyć debiutant pragnący wielkiej sławy, nagród i wywiadów w błyskach fleszy. Powtórzę tutaj, że autorskich motywa- cji nie dzielę na lepsze i gorsze - żądza bycia znanym człowiekiem nie wydaje mi się czymś nagannym, każde- mu wolno chcieć. Kłopot polega na tym, że pisanie prozy fabularnej to pewien proces, zwykle długotrwały. Obawiam się, że mi- nęły już czasy, gdy można było podbić świat debiutanc- ką książką, a jeśli nawet nadal można - uczyni to raczej Zanim zaczniesz 29 mądry a sędziwy dziadek, który wsadził w swą pracę całe życie, niźli dwudziestodwulatek z ambicjami. Zwykle do wyśnionej sławy prowadzi długa droga, a tymczasem debiutant, myślący o tej sławie, każdą swo- ją książkę - albo i opowiadanie - pisze tak, jakby miał za to dzieło dostać Nobla. Otóż, pisząc powieść, myś- leć trzeba o tym, co się robi, a więc o tej powieści i na- prawdę o niczym więcej. To wcale nie jest łatwe, wiem z autopsji. Bardzo źle pracuje mi się nad książką, której dalszych losów nie znam - mówiąc krótko, nienawidzę pisania „do szuflady", lubię mieć konkretne zamówienie od wydawcy i określony termin. Jeśli tego nie ma, gotów jestem myśleć raczej o tym, do kogo pójdę z ukończo- nym dziełem, niż o samym dziele. I o kim mowa? - o starym repie, siedzącym w branży od lat. A pokażcie mi takiego debiutanta, który pisze na zamówienie. Powołałem się na własny przykład, by zademonstro- wać, że niektóre problemy nigdy nie przemijają i prze- strzec młodych adeptów pióra. Gdy piszesz powieść, myśląc o tym, jaka będzie jej okładka w znanej serii, to przestań. Dobra rada: warto sobie powiedzieć i wbić do głowy, że pochwalona i nagrodzona zostanie dwudzie- sta piąta z napisanych i wydanych książek, żadna wcześ- niejsza nie. Dlaczego dwudziesta piąta akurat? Gdy napiszesz pierwszą i popatrzysz w kalendarz, będziesz wiedział. Jeszcze wrócę do sprawy anatomopatologii. Umiejęt- ność rozmontowania dzieła na kawałki wydaje się nie- zbędna. Najpierw jest to dzieło cudze, potem własne. Trzeba siedzieć i myśleć - będę to powtarzał do znu- dzenia, bo tworzenie nie jest pracą fizyczną, a umysłową. Zanim zaczniesz 31 został odgórnie dany autorowi, został wymyślony przez niego, żebyś miał radochę. I nie próbuj tej radochy prze- kształcać w fundament własnej młodej twórczości. Bu- jać to my - a nie nas. No dobrze; o motywacjach autorów i niebezpieczeń- stwach ukrytych w samym zamiarze pisania to na ra- zie byłoby wszystko. Teraz jeszcze rada, dobra rada dla początkujących. Namawiam do spłodzenia (choćby w celach treningowych) utworu związanego z dziedzi- ną, którą się dobrze zna. Przykładowo: jesteś studentem prawa? Niech któryś z twoich bohaterów (niekoniecz- nie pierwszoplanowy) będzie adwokatem ciąganego po sądach astronauty, oskarżonego o spowodowanie kata- strofy stacji orbitalnej. Albo niech doradza w procesie 0 czary, jeśli ma to być horror lub fantasy. Dlaczego tak? Bo to uczy pokory. Oto - jako autor - stąpasz po zna- nym sobie gruncie, wspiera cię wiedza wyniesiona z kil- ku łat studiów, a mimo to ciągle odkrywasz, że wiesz za mało, by swobodnie prowadzić fabułę. Dowiadujesz się nagle, jak samobójczy w istocie był pomysł zrobienia książki o średnowiecznym medyku-czarodzieju. Prze- cież nic nie wiesz o średniowiecznej medycynie - a co gorsza: nie wiesz, że nic nie wiesz, bo świadomość włas- nych ograniczeń wynika z pewnego minimum wia- domości (czyż nie przedstawiłem tego przejrzyście?). 1 właśnie próba podjęta na gruncie, na którym czujesz się mocny, pozwala zdać sobie sprawę z powyższego. Nie chcę przez to powiedzieć, że o medykach mogą pisać tylko medycy, o spawaczach spawacze, a o stręczycielach stręczyciele. Po prostu, trzeba liznąć trochę wiedzy z ta- kiej lub innej dziedziny, a im więcej się liźnie, tym lepiej. 0 30 Feliks W. Kres Wiem, jak wielką siłę ma słowo pisane - przeciętny od- biorca przyjmuje do wiadomości fabułę, wykreowany świat i przedstawionego bohatera, a wszystko to przypa- da mu do gustu albo nie. Na tym koniec. Diabeł siedzi w owym „przyjmuje do wiadomości". A tymczasem nie istnieje żaden Szerer Kresa, nie ma go i nigdy nie było. Wiedźmin Sapkowskiego nigdy nie żył i nie chodził po żadnej ziemi, a Owen Yeates zalągł się w godnych sza- cunku szarych zwojach Dębskiego, jest duchem, bujdą, wymysłem. To trzeba sobie twardo uświadomić, gdy chce się zostać autorem. Wszyscy ci faceci wydumali coś sobie i sprzedali te fantazje za pieniądze - ale mogli wydumać swoich bo- haterów i światy inaczej: lepiej, gorzej lub tak samo dobrze, lecz inaczej, ZUPEŁNIE INACZEJ. Jeśli ulubiony bohater popełnia na kartach książki jakąś niegodziwość, to nie z powodu krótkiej chwili słabości, lecz dlatego, że tak zadecydował pochylony nad biurkiem pan, drapiący się pod pachą i moczący krakersa w herbacie. Czy do- tarło? Bo powiadam rzecz cholernie ważną, więc ma do- trzeć. Nie przyjmuje się do wiadomości żadnych bania- luków, spłodzonych przez zawodowych wodolejów. Oni grzmocą swoje fabuły dla szmalu, dla zaspokojenia swej próżności, dla frajdy, z nudów lub z potrzeby serca, ale zawsze dla siebie, nie z jakichś altruistycznych pobudek. I jeśli ktoś pragnie dołączyć do tego zacnego grona łga- rzy, to musi jasno zdać sobie sprawę, czym są dzieła li- terackie, które tak głęboko zapadły mu w serce. Twój ulubiony bohater nie istnieje! Nigdy nie było mu przy- kro i nigdy z niczego się nie cieszył, bo go nie ma. Nie 32 Feliks W. Kres Wykorzystasz pewno pięć lub dziesięć procent tego, cze- go się nauczysz, ale nie będzie ci ciasno. Każdą scenę bę- dziesz mógł opisać tak lub owak, zresztą także wyrzucić ją i wstawić inną, nie będziesz skrępowany niewiedzą. Proponuję, by zawsze przed pisaniem zrobić sobie krótki test. Jak to ma wyglądać? Przykładowo: pragniesz opowiedzieć o zabójcy wampirów. Pytania testowe win- ny brzmieć: 1. Skąd pochodzi moja wiedza o zabójcach? 2. Skąd pochodzi moja wiedza o wampirach (oraz in- nych takich)? Nie stawiaj sobie pytań w rodzaju „Co wiem (bądź ile wiem) o wampirach?". Każdy coś wie, zwykle sporo o wszystkim, bo każdy ma w domu telewizor. Gdy zapy- tasz „skąd?" - będziesz musiał zaraz odpowiedzieć so- bie, że z filmów fabularnych i beletrystyki. Zbłaźnisz się, lepiąc bohatera z podobnej substancji, a w najlepszym wypadku wymiędlisz coś wtórnego To jest żadna wie- dza. Przeżute, przetrawione, wydalone przez kogoś wa- riacje na pewien temat - to jest... tego niepodobna wziąć do ust; to już nie ma żadnej wartości odżywczej. Chcesz pisać o swoim wampirze na podstawie tego, co ktoś inny wydumał na swój własny użytek, opierając się... a cho- lera wie, na czym? Ty musisz mieć wiedzę świeżutką, ze źródeł. Wtedy ją przetworzysz po swojemu. Krótko: chcesz być pisarzem, twórcą? No to nie mo- żesz bazować wyłącznie na pracy innych twórców. Umiejętności piekarza nie biorą się z jedzenia wielkiej ilości chlebów i bułek. Konstruktor płatowców nie jest nim dlatego, że często lata samolotami. A obowiązkowe lektury pisarza są nudne; to literatura faktu, popularno- Zanim zaczniesz 33 lub stricte naukowa. Nie podoba się? Nie ma obowiązku zostania pisarzem. Co na koniec daję wszystkim pod rozwagę. Pierwsza krew M iałem rację, podejrzewając, że sprowokuję dysku- sję na temat dwóch Szkół: Artystów i Rzemieśl- ników. Przewaga formy nad treścią czy też treści nad formą to przecież spór stary jak literatura. I nie roz- strzygniemy go tutaj; zresztą mam poważne wątpliwo- ści, czy w ogóle warto go rozstrzygać. Ta niepewność, co jest ważniejsze - treść czy forma - działa chyba ożywczo, jest zbawienna dla dzieł literackich i nie tylko literackich, bo w ogóle dla sztuki, albowiem determinuje różnorod- ność podejścia do pracy twórczej. Jest więc pożyteczna - wszakże pod jednym warunkiem: że w efekcie otrzymamy mniej lub bardziej wyraźne zaburzenie proporcji (wtedy jest o czym dyskutować), nie zaś przytłaczającą dominację formy nad treścią albo treści nad formą. W beletrystyce szczególnie niepożądana jest ta druga ewentualność - będę się przy tym upierał (sprawę eksperymentów formalnych na razie pominiemy, bo to specyficzna sytuacja, gdy forma staje się artystycznym przesłaniem utworu). Pierwsza krew 35 W listach od Czytelników, atakujących mój punkt wi- dzenia, jeden argument przewija się jak refren. Nie do- strzega pan - pyta G.G.J. z B. - że „grajek duszy" może kiedyś nabierze doświadczenia i zacznie pisać składnie, harmonijnie, może nawet pięknie? Mając coś do przeka- zania, będzie miał silniejszą motywację do zostania Pi- sarzem niż ktoś, kto z trudem klei fabułkę-podkład pod sprawny warsztat. Moim zdaniem pisania, a raczej zapi- sywania, można się nauczyć, ale wymyślania opowieści ra- czej nie da rady. Przytoczyłem ten fragment listu, bo klarownie od- zwierciedla stanowisko większości oponentów. Moja odpowiedź brzmi: nie. Nie dostrzegam. Bo mówimy o czymś, co pozostaje poza moim obszarem zaintere- sowań. Facet, który pisze nieskładnie, nieharmonijnie i brzyd- ko (rozumiem: niestylistycznie, niegramatycznie, niecie- kawie) zupełnie mnie nie obchodzi. W tym kraju jakieś osiemdziesiąt procent ludzi pisze niestylistycznie i nie- gramatycznie, a z tej masy dalsze osiemdziesiąt procent chętnie by sprzedało parę zapełnionych własnoręcznie kartek za pieniądze; mam się nimi wszystkimi zajmo- wać? Przecież, teoretycznie, każdy z tych ludzi, niczym Martin Eden, może kiedyś zostać pisarzem - a któż za- ręczy, że nie? Ale czy dlatego powinienem na tych pięciu stronach, tak na wszelki wypadek, trząść się nad każdym gościem, zakładając, że on jakoś, być może kiedyś... choć na razie nie rokuje nadziei? Nie mogę tego robić; zresz- tą - nie chcę. Mówimy tutaj o tworzeniu dzieł literackich, o sztu- ce, choćby i popularnej albo użytkowej. Uprawianie tej 36 Feliks W. Kres sztuki wymaga posługiwania się językiem literackim, nie innym, i na odpowiednim poziomie, potocznie zwa- nym poziomem drukowalności. Gdy ktoś zbliża się do tego poziomu albo chociaż uznam, że ma na to szan- se (realne szanse, nie jakieś hipotetyczne możliwości), wówczas zaczynam otwierać oczy, inaczej niczego nie dostrzegam, bo śpię, nie wkroczono na moje podwórko. By rzecz zaistniała jako dzieło LITERACKIE, musi speł- niać pewne minimalne warunki - lecz warunki właśnie LITERACKIE, nie intelektualne albo inne. Czy ja napadam, cholera, na jakichś profesorów, którzy w pocie czoła publikują prace naukowe - jasne, że nud- ne dla laika i zgoła niefabularne? Ależ drodzy moi, każdy człowiek w tym kraju może dać do druku swoje przemy- ślenia i opinie, podzielić się wzruszeniami - są gatun- ki publicystyczne specjalnie temu służące, choćby esej; w rozmaitych gazetach publikuje się listy od czytelni- ków; istnieją wydawnictwa popularnonaukowe. W ese- istyce, a już zwłaszcza w nauce, prawie nie liczy się forma, niezręczności językowe poprawi redaktor, bo bierze za to pieniądze - od autora wymaga się przede wszystkim treści. Dlaczego więc różni mądrale, niewiedzący, co to narracja, a co akcja, ładują się na półkę z powieściami i opowiadaniami? Przecież to nie ten adres. Czyja pcham się ze swymi co głupszymi fabułami na łamy pism nauko- wych? Argumentując twardo, że może to i niemądre, ale jakie ładne i lekkie w czytaniu, zwłaszcza na tle reszty pi- sma? Każdy chyba uzna to za nonsens - dlaczego więc odwrotna sytuacja miałaby zostać zaakceptowana? Z całym szacunkiem dla Adwersarzy - jednak pozo- stanę przy swoim. Jeśli ktoś ma mi do zaoferowania wy- Pierwsza krew 37 łącznie granie swej duszy i skrzypienie szarych komórek, to wynocha z mojej zagrody. Tutaj produkuje się fabuły: lepsze albo gorsze; mądre albo głupie - lecz koniecznie obdarzone jakąś urodą literacką. Powieść lub opowiada- nie to ma być literatura piękna. Zwracam uwagę na dru- gi człon nazwy, proszę sobie przemyśleć, co oznacza. I na razie zamykam ten temat. Teraz z innej beczki, bo o warsztacie literackim w ogó- le. Otóż termin „warsztat literacki" lub „technika pisania" to pojęcia nieostre. Widzę, że się nie dogadamy, jeśli nie spróbuję ich dookreślić na użytek naszych dalszych dys- kusji. Bo, przykładowo, fabuła. Jest to pewien układ ko- lejno i (lub) równolegle powiązanych wątków - stanowi więc dla autora największe (?) techniczne wyzwanie, lecz zarazem jest głównym nośnikiem treści i stanowi o przesłaniu utworu. Niepodobna jednoznacznie oddzielić w fabule treści od formy. Czy ten jeden skrótowy przykład wystarczy dla uzmysłowienia, jak skomplikowanym zjawiskiem jest w istocie dzieło literackie, zwłaszcza powieść? Mam nadzieję, że wystarczy, albowiem za żadne pieniądze nie podejmę się definiowania tutaj takich pojęć, musiałbym przepisywać Słownik terminów literackich. Ale „warsztat" to słówko, którego będę często używał, wyjaśniam więc, że mam na myśli ogół narzędzi i tech- nik służących sporządzeniu utworu. W tym rozumieniu autor z trudem klecący fabułkę-podkład (p. przytoczony fragment listu) nie jest dla mnie dobrym warsztatow- cem. Dobry warsztat przejawia się w czymś więcej niż tylko w gramatycznej i stylistycznej poprawności zdań. 38 Feliks W. Kres Orson Scott Card ze swoją Grą Endera - to klasyczny przykład rzemieślniczej biegłości. Jest to książka bezna- dziejnie głupia, genialny strateg, ku podziwowi swoich generałów, wymyśla tam i wciela w życie zasadę eko- nomii sił, w wojskowości wybornie rozwiniętą już dwa wieki temu przez Napoleona - i każdy dowódca druży- ny lub plutonu musi dziś o niej wiedzieć. A cała książka opiera się przecież na tej rzekomej genialności gównia- rza i bez tego nie trzyma się kupy. Lecz napisane jest to tak, że czyta się znakomicie i na refleksje przychodzi pora dopiero po lekturze, nie w trakcie. Twierdzę więc, że Card jest dobrym warsztatowcem. Ten autor to Rze- mieślnik - poda czytelnikowi pozbawioną wszelkiego sensu i wszelkiej treści breję, lecz przyprawi i ozdobi ją tak, że spożyta zostanie ze smakiem. Bez nieporo- zumień: ja nie twierdzę, że to jest ideał pisania; byłoby oczywiście znacznie lepiej, gdyby ta śliczna i pachnąca potrawa miała jeszcze jakieś walory odżywcze. Powyższe wyjaśnienia są w tym miejscu bardzo po- trzebne, chcę bowiem powoli przejść do konkretów, czyli do tekstów, które otrzymałem. Problemem numer jeden jest w nich właśnie słabość warsztatowa i to na pod- stawowym, elementarnym poziomie. Już na poziomie zdania... a nierzadko na poziomie słowa, pojedynczego wyrazu, użytego niezgodnie ze znaczeniem (że nie wspo- mnę o tym, jak napisanego). Z treścią lepiej. Paradoksal- nie - młodzi ludzie mają zwykle więcej do powiedzenia niż starzy, bo odkrywają zjawiska, które innym już spo- wszedniały, podchodzą do tych zjawisk emocjonalnie i potrafią wydobyć na wierzch nowe (lub odkurzyć stare) znaczenia. Zaszczuty android, który wpadł pod samo- Pierwsza krew 39 chód, wzbudzając wesołość przechodniów - to już więcej treści, niż wsadził w Grę Endera pan Card. Tylko że - na litość boską - śmiech przechodniów nie ma znaczenia wobec wesołości nieintencjonalnie wzbudzonej w czy- telnikach. To jest śmierć autora, a już z całą pewnością śmierć opowiadania. Nie chodziło tam o to, by czytelnik rechotał. Ale niezręczności w prowadzeniu narracji (bo nie błędy nawet) popełniono tego rodzaju, iż w trakcie lektury nieuchronnie musiałem dojść do wniosku, że to wcale nie jest takie złe, gdy android ucieka, ucieka, ucie- ka i nareszcie wpada pod samochód. Gdzie sprzedają na to bilety? Bo poproszę dla siebie i dla żony. Czy na pewno o taki efekt chodziło? Czy widać, co forma może zrobić z treścią? Ujmę to tak: kochani, wielu miewa kłopoty w szkole, i to niekoniecznie musi o czymś świadczyć. Ja sam w li- ceum miałem kiepskie stopnie z polskiego, bom w ogó- le nie czytywał lektur (albo raczej czytałem, ale nigdy wtedy, kiedy mi kazano), co fatalnie obniżało moją śred- nią ocen... Jestem więc wyrozumiały i nie skreślam od razu człowieka z tego tylko powodu, że w mniemaniu belfrów zasługuje na oceny mierne; rozumując tak, mu- siałbym najpierw skreślić siebie, a na to nie pozwala miłość własna. Niemniej, gdy ktoś nie zaliczył żadnego dyktanda w życiu i nigdy nie zdołał samodzielnie odro- bić lekcji z polskiego - proszę, by niezwłocznie działal- ności artystycznej zaprzestał. Są jednak pewne granice; to nieprawda, że wszystkiego można się nauczyć. Fa- cet bez rąk i nóg nigdy nie zostanie koszykarzem ligi NBA, choćby nie wiem jak bardzo się starał. Apeluję o minimum samokrytycyzmu... i zwyczajnie rozsądku. 40 Feliks W. Kres Rozsądku! To, co dzieje się w niektórych nadesłanych tekstach, ubliża stylistyce i ortografii napisów w kiblach dworcowych. Jakich porad oczekują ode mnie autorzy takich dzieł? Chyba cudu - żebym jak Jezus Chrystus przemienił wodę w wino. Dlatego zmuszony jestem powtórzyć to, co już raz na- pisałem: półanalfabetyzm nie jest problemem literackim i nie mogę zajmować się tym zjawiskiem. Naprawdę po raz ostatni wspominam tu o prozie zbudowanej ze słów takich jak „menżczyśni" (cokolwiek to oznacza, tak jest napisane, przysięgam). Szkoda miejsca i czasu. Nie o ta- kich rzeczach chcę rozmawiać z czytelnikami magazynu LITERACKIEGO. # * * Sympatyczna młoda autorka (list jest skromny i miły, dlatego powiadam sympatyczna) przysłała do redakcji próbki swojej prozy. Na podstawie lektury tych próbek (i nie tylko tych, oczywiście) chcę pokrótce scharaktery- zować problem dość powszechnie występujący. Chodzi o narrację pierwszoosobową. Odradzam. Każdy autor (myślę, że nawet stary i doświadczony) w mniejszym lub większym stopniu identyfikuje się ze swoim bohaterem, niekoniecznie pierwszoplanowym. U osoby początkującej ta identyfikacja idzie zwykle na- zbyt daleko - autor (autorka) traci dystans do opisywa- nej postaci. Najłatwiej popełnić ten błąd właśnie przy narracji pierwszoosobowej. Stąd rada: jeśli już koniecz- nie musisz pisać w pierwszej osobie liczby pojedynczej Pierwsza krew 41 (prawdę rzekłszy, nie musisz nigdy, na kartach swojej prozy ty rządzisz), to postaraj się, żeby to nie był... no, twój pamiętnik. Raczej zapisuj to, co ci dyktuje KTOŚ INNY. Wyobraź sobie, że twój bohater siedzi obok ciebie, albo lepiej przed tobą, wsłuchaj się dokładnie w jego słowa, zobacz wyraz twarzy, gesty - i uśmiechnij się. Czasem unieś brwi: „O, naprawdę?". Albo wzrusz ramio- nami. To jest właśnie dystans, ta odrobina rezerwy, jaką za- wsze zachowujemy wobec innej osoby, choćbyśmy na- wet słuchali jej słów z największą życzliwością i uwagą. Nie opisujesz czytelnikom własnych przygód; twoja przygoda to jest aktualnie twarde krzesełko pod tył- kiem, pepsi-cola bez gazu lub szklanka zimnej herba- ty. Więc nie przejmuj się tak bardzo tą historią, bo to nie jest twoja historia, tylko twego zmyślonego bohate- ra. Wierzysz mu - no i dobrze, ale nie jesteś nim. Może troszkę koloryzuje? Czy wiadomo, o co mi chodzi? Zrozumieli panowie? I pani? POCZTA Ł.K. z N.S.: Przykro mi. Jesteś człowiekiem wrażli- wym, ale tekst ma wartość zerową; wszystko b. źle. S.M.: Jestem prozaikiem, nie poetą, najlepiej zwróć się do innego fachowca; dla mnie to są bełkotliwe rymo- wanki, wyzute z wszelkiego sensu. A.W. z W.: Nie rezygnuj. Przyślij mi coś więcej, jesteś oryginalna. Nie rozgaduj się. Napastnik był zbyt silny - 4Z heliks W. Kres koniec, kropka. Po co jeszcze: jak na moje marne kobiece siły. Pleciesz trzy po trzy, Autorko. Wiadomo, czyje siły, i wiadomo, jakie, to wynika z kontekstu. O narracji p. wyżej. H.W.: Warsztatowo jesteś poprawny, nie potrzebu- jesz mnie ani ja Ciebie w swoim kącie. Wal z tym do redaktorów prozy polskiej, albo coś im się spodoba, albo nie - to już nie moja działka, nie ja biorę pienią- dze za kwalifikowanie tekstów do druku. Moje wywo- dy tutaj mają charakter akademicki i ogólnoliteracki, nie uwzględniam wielu czynników, które musi wziąć pod uwagę redaktor działu polskiego, biorąc do ręki kon- kretny tekst (ten tekst może być np. za długi jak na pod- jęty temat, choć poza tym formalnie OK). Pisz i wysyłaj do skutku, niezbędny potencjał już masz. W bogów prozy hardości płomiennie zapłaczę C hcę pogadać dzisiaj o rozmaitych specjalnych za- biegach, w mniemaniu autorów służących wzbo- gaceniu i dowartościowaniu dzieła. Na początek: Pozwól mi usnąć w miejscu przerażenia, niczym krwa- wiąca rana z przeszłości rozdziera umysł, zabija marze- nia, próbuje ogarnąć myśli... Spójrz jak przepływa twój dotyk przez skórę, jak dzika pieszczota rozpala to ciało, jak wszystko twardnieje, niby delikatne, umysł umiera, odpoczywa... Może tak dotknąć dzikości stworzenia, a po- tem zabić przyjaźń najczystszą, by później móc nie umrzeć z pragnienia krwi nienawiści, lubieżności także. Oraz drugi fragment: Noc. Przez zajmujące całą ścianę okna wlewała się je- dynie mroczna pustka. Odległy poblask miasta był może widoczny, kiedy stało się w bezpośredniej bliskości prze- zroczystej płaszczyzny i wtedy malował żółte cienie w załamaniach twarzy takiej nocy jak ta, kiedy światło księżyca i gwiazd omijało Amsterdam. Chociaż jednak 44 Feliks W. Kres bezkonkurencyjny, nie mógł poblask stolicy upaść na ni- czyją twarz, tylko wlewał się do ciemnego pomieszczenia i rozpraszał ze zniechęceniem, zanim zmobilizował siły na tyle, by dotrzeć do postaci (...) To opowiadania. A teraz list od Czytelnika (list ten dziwnie pasuje do powyższych kawałków i dlatego przy- taczam fragmenty): Artysta unosi się na grzbiecie potężnego Geniuszu (...). Jest samotnikiem, wytyczającym sobie z pozoru niemoż- liwe do zrealizowania cele. Jest drogą ku Nadczłowiekowi, a niekiedy Nadczłowiekiem. Służy jedynie sobie. Jego na- uczycielem jest on sam. Pisze krwią (...). Pod jego stopami gnieżdżą się pasterze przywiązani do owiec (...). Myśl Ge- nialna porywa Duszę i Talent. Narzuca ona Formę, w za- leżności od rodzaju Myśli Genialnej. Artysta pisze całym sobą. Swobodnie unosi się na szalonej Myśli. Z listem Czytelnika polemizować nie mogę, albowiem nie zrozumiałem ani słowa z tego, co mi zakomuniko- wał - widać nie unoszę się na grzbiecie Geniuszu, a i na szalonej Myśli unoszę się nieswobodnie. Na dodatek nie piszę całym sobą, w zasadzie używam tylko rozumu i palców, a wątroby oraz worka mosznowego sporadycz- nie. Jest mi przykro, rzecz jasna, że Czytelnik oszalał. Ale cóż ja mogę na to poradzić? Z opowiadaniami sprawa jest trochę inna, bardziej s