14646

Szczegóły
Tytuł 14646
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14646 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14646 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14646 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

H ochocka O Panu baltazarze i zgubionej podkowie Pan Baltazar konno powraca z podróży. Przeszło miesiąc nie był w domu, kawał czasu duży! Czeka tam na niego Kachna, żonka miła, a dzieciarnia też do taty chyba się stęskniła. Chłopcy-łobuziaki, Jagula-pieszczocha: jedynaczka i maluśka — jakże jej nie kochać? Trzeba by podarki wszystkim przywieźć z miasta. Już mur miejski, miejska brama przed jeźdźcem wyrasta. Dawno, dawno nie był pan Baltazar w mieście! Przejeżdżając przez nie teraz, napatrzy się wreszcie. Wtem koń się potyka, ogląda, rży cicho. No tak, tak, podkowa spadła! A niechże cię licho! Zsiada pan Baltazar, podnosi podkowę. Starta już... Lecz gdyby kowal dał jej ćwieki nowe? Z naprzeciwka właśnie żaczek biegnie żwawo. „Gdzie tu kuźnia?" „A tam, za rogiem na prawo". (Ejże, Baltazarze, nie bądź roztargniony! Prawa ręka żaczka była z twojej lewej strony!) Lecz się jeździec gapi i wodze rozluźnia. „Róg ulicy... Skręcić w prawo... No i gdzież ta kuźnia?" Widać kilka domów nie nazbyt bogatych. Stuk, zgrzyt pił... Rękodzielników to pewnie warsztaty. Gdzieś tu kuźnia będzie... Chodźmy! Koń bułanek do kolejnych bram zagląda w ślad za swoim panem. Tam — szewc młotkiem klepie; składnie idzie praca! A w sąsiedztwie znów garncarskie koło się obraca. Dalej — drewnem pachnie: To warsztat stolarzy. Zaś u krawca — wszelkie stroje, jakie kto zamarzy! Myśli pan Baltazar: • „Dziwy to zaiste, co potrafią ludzkie ręce wprawne i sprężyste. Nie podołałbym ja rękami obiema". (A tej kuźni jak nie było, tak nie ma i nie ma!) lfv <• *#¦' PRZYŚPIEWKA STAREGO MAJSTRA Rozpiąć skórę na kopycie, machnąć szydłem, dratwą — i każdego należycie obuć można łatwo, oj, stuk, stuk, łatwo! Oto cholew krasnych para dla mości ławnika. Nie wypada w kapciach starych po mieście utykać, dryp, dryp, utykać! Wyrychtuję ciżmy zaraz dla jejmość raj czyni, bo mi hałas i ambaras za zwłokę uczyni, tak, tak, uczyni! Zrobię też trzewiczki gładkie dla mojej Danutki. Do sąsiadki na ostatki wdzieje nowe butki, hej, nowe butki! Chodzić może szewc bez buta, gdy tak chce przysłowie. Lecz majstrówna jest obuta w trzewik, co się zowie, ej, co się zowie! Stuk, stuk, stuk... TANIEC GARNCARSKIEGO KOŁA Kręć się, kręć, kółko, wiruj w krąg, czuwa nad tobą para rąk. Zwinnych palców dziesięć, a w nich dziwna siła, bo pod nimi gnie się nieforemna bryła. Miękka glino, poszłaś w tan, w tańcu z ciebie rośnie dzban. Brzuszek się wyłuskał wraz ze smukłą szyjką, choć go ręka muska lekkim ruchem tylko. Dam polewę, uszko... Żar już w piecu mam. Dzbanek jak cacuszko z pieca wyjdzie nam, ręczę wam! LIPOWA KOŁYSANKA Kołysz się, kolebko z lipowego drzewa, małemu dzieciątku kołysanki śpiewaj. Śpiewaj pacholątku każdym swoim sęczkiem lipowe bajania szumliwe i wdzięczne, bujli-bujli-buj... Stukaj biegunami w takt melodii rzewnej. Jak niegdyś listkami, zanuć teraz drewnem. Nie zapomnij także o tym roju pszczelim, co zieloną lipę brzękiem swym weselił, bujli-bujli-buj... NA KRAWIECKĄ NUTĘ > §»» Biegnie śmigła igła, uszko ma stalowe, atłasową zszywa szatę pani burmistrzowej. Biegnie, biegnie nitka szybko, zwinnie, równo. Szyje jubki i staniczki pannom burmistrzównom. Jednej — w srebrne gwiazdki, drugiej — w złote paski, a najmłodszej — we frymuśne eski-zawijaski. Szpilka palec draśnie, szczękają nożyce... Piękne muszą być rękawy, fałdziste spódnice! Za materię cenną, za pilną robotę mości burmistrz, rad czy nierad, sypie z kabzy złotem! -^ W. j^."** y j^^ *%. 5Ji f r^-u 4W *** # <# '^" V^Hf^^B^ Już i rynek blisko, bo gwar i ruch wzrasta. Czuć, że niedaleko bije samo serce miasta. Jadą bryki, wozy, a tutaj tłum pieszy, rozgadany, z zakupami do swych domów spieszy. Ów — dzban wielki dźwiga; ta — dzieżę przytula; na koniku-lajkoniku mały urwis hula. Muszę też takiego wyszukać konika! Będzie synek mój, Marcinek, chwacko na nim brykał Wtem dźwięk cienki przeszył Baltazara uszy: ciurlikanie, fiurlikanie ludzką wrzawę głuszy. Ptasi świergot? Czyżby gołąb tak zanucił ? Nie. Dziewuszka, a w jej ręku gliniany kogucik. Gwiżdże świstaweczka gruchaniom do wtóru... „Kupię taką Jagnie mojej, ucieszy się córuś!" Kupić — to na rynku. Dzisiaj dzień targowy. Przy straganach tkwią stragany i przy głowach głowy. Rety! Jak tu rojno! Ile gwaru, swarów, targowania, zachwalania... Barwno od towarów! VJf >.?; N fe -*r^J Gdy, wiodąc wierzchowca, nadszedł pan Baltazar, przywołują go przekupki, ledwie się pokazał: „Do mnie, dobrodzieju, do mnie, waszmość panie! Najdogodniej się obsprawisz przy moim straganie". „U mnie, mój panoczku, towar nabądź raczej: miód, pierniki, rogaliki, precle i kołacze". „Zawróć się, jegomość! Tutaj kup obuwie. Bo wpakują ci lichotę, szczerze waści mówię!" „Wybierz, waszeć, u mnie świecznik zdobnie kuty, zamek zacny, klucz misterny... Lepsze to niż buty!" „Radzę jegomości, kup żonce kaftanik. Jejmość pani będzie rada: foremny i tani". A At i k . //' ?v 1 \1 1.. f 9 IT. Stoi pan Baltazar nieco ogłupiały. „Co tu kupić? Jakie rzeczy w domu by się zdały? Niecki? Misy? Półmiski? Dzban wysoki czy niski ? Kubki z uchem? Szklenice? Ciżmy i nogawice? Sukno? Chusty? Welony? Ten sz.kaplerz.yk srebrzony Zausznice i brosze, (migiem wyszłyby grosze!... ) ""* " 4 O • J * ,1 tLL* -fT- czy paciorki, wisiorki ? Skrzynki w przemyślne wzorki? Para krzepkich trzewików? Kukieleczki z pierników? Uprząż? Siodło wziąć nowe ? (A koń zgubił podkowę!) Dzieża z łyżką kopystką i warząchew ? To wszystko? Stągwie, kufle, antałki i koszałki-opałki... Oj, ratujcie mnie, święci, bo mi w głowie się kręci!" A gołębie: „Grruch, grrrochu, weź wszystkiego po trrrochu! Grruut,. <4 Wyjął pan Baltazar kieskę, dość upchaną, i na zakup upominków ruszył ku straganom: Żonce — sznur bursztynu, ciżmy i kaftanik; (albo będzie klaskać w dłonie, albo srogo zgani...) I dla pani matki, leciwej matrony, wziął tułubek ciepły, pięknie taśmą obrębiony. Dla syna, Kasperka, jest para noga wic. Dla młodszego — konik rączy Niechże się nim bawi! Dla Jagny, córuni, kogucik świszczący, malowany, lecz gliniany. Stłuc można niechcący... A dla wszystkich trojga — pierników niemało, by się im za zdrowie taty smacznie zajadało. Sobie — kupił świecznik. Przy nim od tej pory milej będzie spędzać słotne, jesienne wieczory. Na domowe statki grosza nie żałował. Gdzie dostatek naczyń, szybciej strawa jest gotowa. Aby zaś spakować towar ten wszelaki, trzeba nabyć bądź łubiankę, bądź podróżne saki. No i proszę, proszę: kieska lekka taka, jakby wzlecieć sobie chciała na skrzydełku ptaka... (Panie Baltazarze, zapłaciłeś drogo! Czyś tam aby przy zakupach nie pominął kogo?) Trze Baltazar czoło. Jest zafrasowany : Pani ciotka! Całkiem o niej zapomniał. O, rany! Pewnie się ciotula zatroska, zachmurzy, gdy brataniec nie przywiezie gościńca z podróży... „Czepiec daj, kupcowo! Pół ceny zapłacę". „Aj, nie mogę, bo za dużo sama przy tym stracę". „Sprzedaj nieco taniej, bardzo o to proszę! Z kieski mi pouciekały dukaty i grosze: nie mógłbym już kupić czepca ozdobnego dla ciotuni mej, staruszki". „A, to co innego! Gdy o kimś wiekowym pamiętają młodzi, to w zamiarze im przeszkodzić całkiem się nie godzi". „Bóg zapłać jejmości, kłaniam się, uciekam, by od tych wabiących kramów być wreszcie z daleka..." „No, no, bułanku, nie kręć ty głową, bo ponieść musisz i to, i owo: Zgrabny tobołek przytroczę bokiem, obok twej własnej torby z obrokiem. Trochę inaczej cię okulbaczę; z tyłu przywiążę pokaźny sączek, a tę łubiankę wraz z małym sakiem muszę przed siebie wziąć na kulbakę. Takie są skutki, gdy nieprzeparty pociąg do kupna chwyci. Nie żarty! Resztę podróży ledwie opłacę... (No, a podkowa ? Masz babo placek!) Bez tej podkowy jechać nie mogę. Szukajmy kuźni! Wio! Dalej w drogę!" NARESZCIE KUŹNIA! Na kowadle biją młoty, łupu, huku, łupu, stuk, leci iskier wachlarz złoty aż za kuźni próg. Niech buzuje ogień tęgi! Mocny tu potrzebny dech. Dajcie szczypce i obcęgi. Dalej! Dmijcie w miech! Żar rozpala się w żelazie, giętkim jak czerwony wąż. Młot uderza raz przy razie wciąż i wciąż, i wciąż. A ty, kocie, od kowadła odsuń no się, zmykaj stąd! Gdyby iskra na wąs padła, byłby pisk i swąd! Sztaba ma już kształt podkowy, trzeba dać hufnali sześć. Wkrótce, koniu, bądź gotowy ' jeźdźca z wichrem nieść! „Dostał mój bułanek nowiutką podkowę. Czas do domu, do zaścianka. Bywaj, miasto, zdrowe! Nieprędko powrócę w uliczki twe kręte, bobyś znowu moją kieskę wyssało ze szczętem. Pozostał w niej na dnie pieniążek nieduży... Będzie mi on przypominał o mojej podróży. Więc podkowę starą i wbity w nią grosik nad wrotami się zawiesi: niech szczęście przynosi!" •31 ^^ , 1 i