14646
Szczegóły |
Tytuł |
14646 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
14646 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14646 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
14646 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
H ochocka
O Panu baltazarze i zgubionej podkowie
Pan Baltazar konno
powraca z podróży.
Przeszło miesiąc nie był w domu,
kawał czasu duży!
Czeka tam na niego
Kachna, żonka miła,
a dzieciarnia też do taty
chyba się stęskniła.
Chłopcy-łobuziaki,
Jagula-pieszczocha:
jedynaczka i maluśka —
jakże jej nie kochać?
Trzeba by podarki
wszystkim przywieźć z miasta.
Już mur miejski, miejska brama
przed jeźdźcem wyrasta.
Dawno, dawno nie był
pan Baltazar w mieście!
Przejeżdżając przez nie teraz,
napatrzy się wreszcie.
Wtem koń się potyka,
ogląda, rży cicho.
No tak, tak, podkowa spadła!
A niechże cię licho!
Zsiada pan Baltazar,
podnosi podkowę.
Starta już... Lecz gdyby kowal
dał jej ćwieki nowe?
Z naprzeciwka właśnie
żaczek biegnie żwawo.
„Gdzie tu kuźnia?" „A tam,
za rogiem na prawo".
(Ejże, Baltazarze,
nie bądź roztargniony!
Prawa ręka żaczka była
z twojej lewej strony!)
Lecz się jeździec gapi
i wodze rozluźnia.
„Róg ulicy... Skręcić w prawo...
No i gdzież ta kuźnia?"
Widać kilka domów
nie nazbyt bogatych.
Stuk, zgrzyt pił... Rękodzielników
to pewnie warsztaty.
Gdzieś tu kuźnia będzie...
Chodźmy! Koń bułanek
do kolejnych bram zagląda
w ślad za swoim panem.
Tam — szewc młotkiem klepie;
składnie idzie praca!
A w sąsiedztwie znów garncarskie
koło się obraca.
Dalej — drewnem pachnie:
To warsztat stolarzy.
Zaś u krawca — wszelkie stroje,
jakie kto zamarzy!
Myśli pan Baltazar: •
„Dziwy to zaiste,
co potrafią ludzkie ręce
wprawne i sprężyste.
Nie podołałbym ja rękami obiema".
(A tej kuźni jak nie było,
tak nie ma i nie ma!)
lfv <• *#¦'
PRZYŚPIEWKA
STAREGO MAJSTRA
Rozpiąć skórę na kopycie,
machnąć szydłem, dratwą —
i każdego należycie
obuć można łatwo,
oj, stuk, stuk, łatwo!
Oto cholew krasnych para
dla mości ławnika.
Nie wypada w kapciach starych
po mieście utykać,
dryp, dryp, utykać!
Wyrychtuję ciżmy zaraz
dla jejmość raj czyni,
bo mi hałas i ambaras
za zwłokę uczyni,
tak, tak, uczyni!
Zrobię też trzewiczki gładkie
dla mojej Danutki.
Do sąsiadki na ostatki
wdzieje nowe butki,
hej, nowe butki!
Chodzić może szewc bez buta,
gdy tak chce przysłowie.
Lecz majstrówna jest obuta
w trzewik, co się zowie,
ej, co się zowie!
Stuk, stuk, stuk...
TANIEC
GARNCARSKIEGO
KOŁA
Kręć się, kręć, kółko,
wiruj w krąg,
czuwa nad tobą
para rąk.
Zwinnych palców dziesięć,
a w nich dziwna siła,
bo pod nimi gnie się
nieforemna bryła.
Miękka glino,
poszłaś w tan,
w tańcu z ciebie
rośnie dzban.
Brzuszek się wyłuskał
wraz ze smukłą szyjką,
choć go ręka muska
lekkim ruchem tylko.
Dam polewę, uszko...
Żar już w piecu mam.
Dzbanek jak cacuszko
z pieca wyjdzie nam,
ręczę wam!
LIPOWA
KOŁYSANKA
Kołysz się, kolebko
z lipowego drzewa,
małemu dzieciątku
kołysanki śpiewaj.
Śpiewaj pacholątku
każdym swoim sęczkiem
lipowe bajania
szumliwe i wdzięczne,
bujli-bujli-buj...
Stukaj biegunami
w takt melodii rzewnej.
Jak niegdyś listkami,
zanuć teraz drewnem.
Nie zapomnij także
o tym roju pszczelim,
co zieloną lipę
brzękiem swym weselił,
bujli-bujli-buj...
NA
KRAWIECKĄ
NUTĘ
>
§»»
Biegnie śmigła igła,
uszko ma stalowe,
atłasową zszywa szatę
pani burmistrzowej.
Biegnie, biegnie nitka
szybko, zwinnie, równo.
Szyje jubki i staniczki
pannom burmistrzównom.
Jednej — w srebrne gwiazdki,
drugiej — w złote paski,
a najmłodszej — we frymuśne
eski-zawijaski.
Szpilka palec draśnie,
szczękają nożyce...
Piękne muszą być rękawy,
fałdziste spódnice!
Za materię cenną,
za pilną robotę
mości burmistrz, rad czy nierad,
sypie z kabzy złotem!
-^
W. j^."**
y
j^^
*%.
5Ji
f
r^-u
4W *** # <# '^"
V^Hf^^B^
Już i rynek blisko,
bo gwar i ruch wzrasta.
Czuć, że niedaleko bije
samo serce miasta.
Jadą bryki, wozy,
a tutaj tłum pieszy,
rozgadany, z zakupami
do swych domów spieszy.
Ów — dzban wielki dźwiga;
ta — dzieżę przytula;
na koniku-lajkoniku
mały urwis hula.
Muszę też takiego
wyszukać konika!
Będzie synek mój, Marcinek,
chwacko na nim brykał
Wtem dźwięk cienki przeszył
Baltazara uszy:
ciurlikanie, fiurlikanie
ludzką wrzawę głuszy.
Ptasi świergot? Czyżby
gołąb tak zanucił ?
Nie. Dziewuszka, a w jej ręku
gliniany kogucik.
Gwiżdże świstaweczka
gruchaniom do wtóru...
„Kupię taką Jagnie mojej,
ucieszy się córuś!"
Kupić — to na rynku.
Dzisiaj dzień targowy.
Przy straganach tkwią stragany
i przy głowach głowy.
Rety! Jak tu rojno!
Ile gwaru, swarów,
targowania, zachwalania...
Barwno od towarów!
VJf
>.?; N
fe
-*r^J
Gdy, wiodąc wierzchowca,
nadszedł pan Baltazar,
przywołują go przekupki,
ledwie się pokazał:
„Do mnie, dobrodzieju,
do mnie, waszmość panie!
Najdogodniej się obsprawisz
przy moim straganie".
„U mnie, mój panoczku,
towar nabądź raczej:
miód, pierniki, rogaliki,
precle i kołacze".
„Zawróć się, jegomość!
Tutaj kup obuwie.
Bo wpakują ci lichotę,
szczerze waści mówię!"
„Wybierz, waszeć, u mnie
świecznik zdobnie kuty,
zamek zacny, klucz misterny...
Lepsze to niż buty!"
„Radzę jegomości,
kup żonce kaftanik.
Jejmość pani będzie rada:
foremny i tani".
A At i k
.
//'
?v
1
\1
1..
f 9
IT.
Stoi pan Baltazar
nieco ogłupiały.
„Co tu kupić? Jakie rzeczy
w domu by się zdały?
Niecki?
Misy?
Półmiski?
Dzban wysoki czy niski ?
Kubki z uchem?
Szklenice?
Ciżmy
i nogawice?
Sukno?
Chusty? Welony?
Ten sz.kaplerz.yk srebrzony
Zausznice
i brosze,
(migiem wyszłyby grosze!...
)
""* "
4
O • J *
,1
tLL*
-fT-
czy paciorki,
wisiorki ?
Skrzynki w przemyślne
wzorki?
Para krzepkich trzewików?
Kukieleczki z pierników?
Uprząż?
Siodło wziąć nowe ?
(A koń zgubił podkowę!)
Dzieża
z łyżką kopystką
i warząchew ?
To wszystko?
Stągwie, kufle, antałki
i koszałki-opałki...
Oj, ratujcie mnie, święci,
bo mi w głowie się kręci!"
A gołębie: „Grruch, grrrochu,
weź wszystkiego po trrrochu! Grruut,.
<4
Wyjął pan Baltazar
kieskę, dość upchaną,
i na zakup upominków
ruszył ku straganom:
Żonce — sznur bursztynu,
ciżmy i kaftanik;
(albo będzie klaskać w dłonie,
albo srogo zgani...)
I dla pani matki,
leciwej matrony,
wziął tułubek ciepły, pięknie
taśmą obrębiony.
Dla syna, Kasperka,
jest para noga wic.
Dla młodszego — konik rączy
Niechże się nim bawi!
Dla Jagny, córuni,
kogucik świszczący,
malowany, lecz gliniany.
Stłuc można niechcący...
A dla wszystkich trojga —
pierników niemało,
by się im za zdrowie taty
smacznie zajadało.
Sobie — kupił świecznik.
Przy nim od tej pory
milej będzie spędzać słotne,
jesienne wieczory.
Na domowe statki
grosza nie żałował.
Gdzie dostatek naczyń, szybciej
strawa jest gotowa.
Aby zaś spakować
towar ten wszelaki,
trzeba nabyć bądź łubiankę,
bądź podróżne saki.
No i proszę, proszę:
kieska lekka taka,
jakby wzlecieć sobie chciała
na skrzydełku ptaka...
(Panie Baltazarze,
zapłaciłeś drogo!
Czyś tam aby przy zakupach
nie pominął kogo?)
Trze Baltazar czoło.
Jest zafrasowany :
Pani ciotka! Całkiem o niej
zapomniał. O, rany!
Pewnie się ciotula
zatroska, zachmurzy,
gdy brataniec nie przywiezie
gościńca z podróży...
„Czepiec daj, kupcowo!
Pół ceny zapłacę".
„Aj, nie mogę, bo za dużo
sama przy tym stracę".
„Sprzedaj nieco taniej,
bardzo o to proszę!
Z kieski mi pouciekały
dukaty i grosze:
nie mógłbym już kupić
czepca ozdobnego
dla ciotuni mej, staruszki".
„A, to co innego!
Gdy o kimś wiekowym
pamiętają młodzi,
to w zamiarze im przeszkodzić
całkiem się nie godzi".
„Bóg zapłać jejmości,
kłaniam się, uciekam,
by od tych wabiących kramów
być wreszcie z daleka..."
„No, no, bułanku,
nie kręć ty głową,
bo ponieść musisz
i to, i owo:
Zgrabny tobołek
przytroczę bokiem,
obok twej własnej
torby z obrokiem.
Trochę inaczej
cię okulbaczę;
z tyłu przywiążę
pokaźny sączek,
a tę łubiankę
wraz z małym sakiem
muszę przed siebie
wziąć na kulbakę.
Takie są skutki,
gdy nieprzeparty
pociąg do kupna
chwyci. Nie żarty!
Resztę podróży
ledwie opłacę...
(No, a podkowa ?
Masz babo placek!)
Bez tej podkowy
jechać nie mogę.
Szukajmy kuźni!
Wio! Dalej w drogę!"
NARESZCIE
KUŹNIA!
Na kowadle biją młoty,
łupu, huku, łupu, stuk,
leci iskier wachlarz złoty
aż za kuźni próg.
Niech buzuje ogień tęgi!
Mocny tu potrzebny dech.
Dajcie szczypce i obcęgi.
Dalej! Dmijcie w miech!
Żar rozpala się w żelazie,
giętkim jak czerwony wąż.
Młot uderza raz przy razie
wciąż i wciąż, i wciąż.
A ty, kocie, od kowadła
odsuń no się, zmykaj stąd!
Gdyby iskra na wąs padła,
byłby pisk i swąd!
Sztaba ma już kształt podkowy,
trzeba dać hufnali sześć.
Wkrótce, koniu, bądź gotowy '
jeźdźca z wichrem nieść!
„Dostał mój bułanek
nowiutką podkowę.
Czas do domu, do zaścianka.
Bywaj, miasto, zdrowe!
Nieprędko powrócę
w uliczki twe kręte,
bobyś znowu moją kieskę
wyssało ze szczętem.
Pozostał w niej na dnie
pieniążek nieduży...
Będzie mi on przypominał
o mojej podróży.
Więc podkowę starą
i wbity w nią grosik
nad wrotami się zawiesi:
niech szczęście przynosi!"
•31
^^
, 1 i