14630
Szczegóły |
Tytuł |
14630 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
14630 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14630 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
14630 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Emil Zola
ZDOBYCZ
I
W drodze powrotnej, wt�oczona mi�dzy inne pojazdy sun�ce brzegiem jeziora,
kolaska
musia�a zwolni�, a w pewnej chwili nawet przystan��, taki utworzy� si� zator.
Na pa�dziernikowym niebie, jasnoszarym, poci�tym nad horyzontem w�skimi pasmami
chmur, zachodzi�o s�o�ce. Ostatni jego promie�, ze�lizguj�c si� z odleg�ego
g�szczu drzew ko�o
kaskady, oblewa� przyblak�� czerwieni� d�ugi rz�d znieruchomia�ych pojazd�w.
B�yski z�ota,
rozsiewane migotliwie przez ko�a, zdawa�y si� zastyga� wy�ej w postaci
jasno��tych linii
obrze�aj�cych �ciany kolaski, w kt�rej b��kitnym pudle odbija�y si� fragmenty
krajobrazu. Wy�ej,
w pe�ni rudawego blasku o�wietlaj�cego ich od ty�u i zapalaj�cego ognie w
mosi�nych guzikach
p�aszczy z pelerynkami, zwieszaj�cych si� z koz�a, stangret i lokaj � w
szafirowej liberii,
piaskowych spodniach i kamizelkach w ��te i czarne pr��ki � tkwili sztywno,
powa�ni i cierpliwi,
jak przysta�o s�u�bie z dobrego domu, kt�rej byle zator na drodze nie zdo�a
wyprowadzi�
z r�wnowagi. Ich kapelusze, ozdobione czarnymi kokardami, mia�y w sobie wielk�
godno��.
I tylko konie, para wspania�ych gniadosz�w, parska�y z niecierpliwo�ci.
� Popatrz � odezwa� si� Maksym � Laura d�Aurigny, tam, w tamtym powozie... No
sp�jrz,
Renato.
Renata unios�a si� lekko i przymru�y�a oczy z t� czaruj�c� mink�, kt�rej
przyczyn� by� s�aby
wzrok.
� My�la�am, �e czmychn�a � odpar�a. � Zmieni�a kolor w�os�w, nieprawda�?
� Tak � podj�� Maksym ze �miechem � jej nowy kochanek nie znosi rudych.
Renata, pochylona do przodu, z d�oni� wspart� o niskie drzwiczki kolaski,
patrzy�a,
otrz�sn�wszy si� ze smutnego zamy�lenia, w jakim trwa�a od godziny, milcz�ca,
wyci�gni�ta
w g��bi pojazdu Biby rekonwalescentka na szezl�gu. Ubrana by�a w bladolila
jedwabn� sukni�
z fartuszkiem i tunik� przybran� szerokimi plisowanymi wolantami i bia�y
sukienny p�aszczyk
z wy�ogami z biadolila aksamitu; wygl�da�a w tym niemal wyzywaj�co. Jej dziwne,
jasnop�owe
w�osy, przypominaj�ce kolorem �mietankowe mas�o, wymyka�y si� swobodnie spod
ma�ego
kapelusika ozdobionego p�kiem bengalskich r�. Nie przestawa�a mru�y� oczu z
min�
impertynenckiego ch�opaka: czyste czo�o przecina�a g��boka zmarszczka, g�rna
warga wysun�a
si� do przodu jak u nad�sanego dziecka. Potem, poniewa� �le widzia�a, wzi�a
binokle, m�skie
binokle w szylkretowej oprawie, i nie nak�adaj�c ich, tylko trzymaj�c je w d�oni,
przygl�da�a si�
grubej Laurze d�Aurigny bez skr�powania, z doskona�ym spokojem.
Pojazdy nie ruszy�y jeszcze. Po�r�d jednolitych ciemnych plam powoz�w, kt�rych
bardzo
du�o znalaz�o si� w Lasku tego jesiennego popo�udnia, tu i �wdzie po�yskiwa�
zr�b szyby,
w�dzid�o, srebrny uchwyt latarni, galony lokaja na ko�le. Gdzieniegdzie, w
jakim� odkrytym
landzie zamigota�a barwna smuga materia�u, skrawek sukni kobiecej, z jedwabiu
lub aksamitu.
Powoli nad ca�ym tym wygas�ym, zastyg�ym rozgwarem zapanowa�a wielka cisza.
Siedz�cy
w g��bi pojazd�w s�yszeli rozmowy przechodni�w. Wymieniano milcz�ce spojrzenia,
nikt si� ju�
nie odzywa�, oczekiwanie przerywa� tylko chrz�st uprz�y i postukiwanie
niecierpliwych kopyt
ko�skich. W dali zamiera�y niewyra�ne odg�osy Lasku.
Mimo p�nej pory roku zjawi� si� tu ca�y Pary�: ksi�na de Sternich w huit-
ressorts; pani de
Lauwerens w wiktorii o nieskazitelnym zaprz�gu; baronowa de Meinhold w
zachwycaj�cym
jasnobr�zowym kabriolecie; hrabina Wa�ska i jej srokate kuce; pani Daste ze
swymi s�ynnymi
karymi; pani de Guende i pani Teissi?re w koczu; ma�a Sylwia w ciemnoniebieskim
landzie.
I jeszcze don Carlos, w �a�obie, ubrany jak zawsze na mod�� antyczn� i uro-
czyst�; Selim pasza,
w fezie, ale bez guwernera; diuszesa de Rozan, w coup?-?goiste, hrabia de
Chibray w dogkarcie;
pan Simpson w nieskazitelnym mail-koczu; ca�a kolonia ameryka�ska. Wreszcie
dw�ch
akademik�w we fiakrach.
Pierwsze pojazdy wypl�ta�y si� z zatoru i wkr�tce ca�y korow�d pocz�� toczy� si�
�agodnie.
By�o to jakby przebudzenie. Zapali�o si� tysi�ce ruchomych blask�w, bryzgi
�wiat�a skrzy�owa�y
si� na ko�ach, z uprz�y wstrz�sanej przez konie trysn�y iskry. Na ziemi, na
drzewach k�ad�y si�
szerokie refleksy szyb. Ten migot uprz�y i k�, l�nienie lakierowanych
drzwiczek rozjarzonych
czerwieni� zachodu, �ywe nuty r�nobarwnych liberii odcinaj�cych si� wysoko na
tle nieba
i bogatych toalet wy�aniaj�cych si� z wn�trza pojazd�w, wszystko to uniesione
zosta�o
w jednostajnym, g�uchym szumie, kt�remu rytm nadawa�y kopyta ko�skie. I sznur
zaprz�g�w
ruszy� w tym samym co przedtem rozgwarze i l�nieniu, nieprzerwany i wartki, jak
gdyby pierwsze
powozy poci�gn�y za sob� wszystkie inne.
Renata podda�a si� lekkiemu szarpni�ciu kolaski i opuszczaj�c binokle, z
powrotem
wyci�gn�a si� na poduszkach. Gestem osoby zzi�bni�tej podci�gn�a sk�r�
nied�wiedzi�
wype�niaj�c� wn�trze pojazdu jedwabistym, �nie�nym kobiercem. Jej d�onie w
r�kawiczkach
zanurzy�y si� w przytulnym futrze o d�ugiej, kr�conej sier�ci. Zrywa� si� wiatr.
�agodne
pa�dziernikowe popo�udnie, kt�re przydaj�c Laskowi wiosennego wygl�du �ci�gn�o
tutaj wielkie
damy w odkrytych powozach, ko�czy�o si� gro�b� przejmuj�cego ch�odem wieczoru.
M�oda kobieta trwa�a przez chwil� skulona w cieple swego k�cika, poddaj�c si�
rozkosznemu
ko�ysaniu wszystkich tych k�, co toczy�y si� przed ni�. P�niej, unosz�c g�ow�
w stron� Maksyma,
kt�ry spokojnie rozbiera� wzrokiem kobiety rozparte w s�siednich powozach i
landach, spyta�a:
� Wi�c naprawd� ona ci si� podoba, ta Laura d�Aurigny? Zachwycali�cie si� ni�
wtedy, jak
og�oszono sprzeda� jej brylant�w!... A propos, widzia�e� naszyjnik i egret�,
kt�re tw�j ojciec kupi�
mi na tej licytacji?
M�oda kobieta wzruszy�a lekko ramionami.
� Trzeba przyzna�, �e ojciec zgrabnie bierze si� do rzeczy � nie odpowiadaj�c na
pytanie rzek�
Maksym z niedobrym �miechem.
� Potrafi jednocze�nie sp�aci� d�ugi Laury i ofiarowa� brylanty �onie.
� Ty urwisie! � szepn�a z u�miechem.
Lecz m�ody cz�owiek wychyli� si� odprowadzaj�c wzrokiem jak�� dam�, kt�rej
zielona suknia
zainteresowa�a go. Renata opu�ci�a g�ow� i przymkn�wszy powieki spogl�da�a
leniwie to na jedn�,
to na drug� stron� alei, nic nie widz�c. Na prawo przesuwa�y si� �agodnie
zaro�la, niskie drzewa
o porudzia�ych li�ciach i w�t�ych ga��zkach; drog� przeznaczon� dla je�d�c�w
coraz to
przemkn�a jaka� m�ska sylwetka wci�ta w pasie, a spod kopyt galopuj�cych
wierzchowc�w
wzbija�y si� ob�oczki sypkiego piasku. Na lewo, u st�p chyl�cych si� ku niemu
trawnik�w,
przeci�tych tu i �wdzie kwietnikami lub g�stw� krzew�w, spa�o jezioro, czyste
jak kryszta�, nie
ska�one �ladem piany, odci�te wyra�nie po brzegach rydlem ogrodnika. Z
przeciwleg�ej strony
tego jasnego zwierciad�a dwie wyspy z��czone, niby szar� kres�, mostem, wznosi�y
swe wdzi�czne,
skaliste pobrze�a, kre�li�y na poblad�ym niebie teatralne linie �wierk�w i
innych drzew o upartym
listowiu, kt�rego czarna ziele� odbija�a si� w wodzie podobna do fr�dzli u
zas�on kunsztownie
udrapowanych po brzegach horyzontu. Zak�tek ten, t� dekoracj� jak gdyby �wie�o
wymalowan�,
spowija� lekki cie�, niebieskawy opar, do reszty przydaj�c jej subtelnego czaru,
pozor�w
rozkosznej u�udy. Na drugim brzegu, Chalet des Iles, jakby �wie�o polakierowany,
l�ni� jak nowa
zabawka; wst�gi ��tego piasku, w�skie alejki, kt�re wi�y si� doko�a jeziora
mi�dzy �elaznymi
pr�tami w kszta�cie ga��zi, na�laduj�cymi wiejskie szpalery, odcina�y si�
jeszcze dziwaczniej o tej
godzinie zmroku od z�agodnia�ej zieleni wody i traw.
Przyzwyczajona do kunsztownego wdzi�ku tych miejsc, Renata, na nowo poddaj�c si�
znu�eniu, ca�kowicie opu�ci�a powieki, spogl�da�a ju� tylko na swe w�skie palce,
wok� kt�rych
niby na wrzeciona nawija�y si� d�ugie pasma nied�wiedziej sier�ci. Lecz nag�y
wstrz�s zm�ci�
regularny trucht ci�gn�cych rz�dem pojazd�w. Podni�s�szy g�ow� Renata pozdrowi�a
dwie m�ode
kobiety wyci�gni�te jedna obok drugiej w mi�osnym rozmarzeniu; ich huit-ressorts
opuszcza�
w�a�nie z wielkim ha�asem alej� nad brzegiem jeziora, aby oddali� si� jedn� z
bocznych alei.
Markiza d�Espanet, kt�rej m��, pod�wczas adiutant cesarza, przy��czy� si�
niedawno z ha�a�liw�
ostentacj� do grona zad�sanej starej szlachty i razem z ni� skompromitowa�, by�a
jedn�
z naj�wietniejszych dam Drugiego Cesarstwa; towarzyszka jej, pani Haffner,
po�lubi�a s�ynnego
przemys�owca z Kolmaru, po wielekro� milionera, z kt�rego Cesarstwo zrobi�o
polityka. Renata
zna�a jeszcze z pensji obie te nieroz��czki, jak o nich dowcipnie m�wiono, i
nazywa�a je po
imieniu: Adelina i Zuzanna. U�miechn�a si� do nich i mia�a ju� wtuli� si� z
powrotem w sw�j
k�cik, gdy �miech Maksyma zmusi� j�, aby odwr�ci�a g�ow�.
� Nie, doprawdy, wcale mi nie jest weso�o, nie �miej si�, to nie s� �arty �
odezwa�a si�, widz�c,
�e m�ody cz�owiek z drwin� obserwuje jej przygn�bienie.
� Kto� ma wielkie zmartwienie, kto� jest zazdrosny � odpar� Maksym komicznym
tonem.
Wyda�a si� zaskoczona:
� Ja, zazdrosna! � rzek�a; � A to z jakiego powodu?
A p�niej przypominaj�c sobie jakby, dorzuci�a z pogardliw� min�:
� Ach, tak, gruba Laura! Daj spok�j, ani mi to w g�owie. Je�eli Arystydes � tak
jak to wszyscy
dajecie mi do zrozumienia � sp�aci� d�ugi tej dziewczyny i oszcz�dzi� jej przez
to wyjazdu za
granic�, to znaczy, �e mniej jest przywi�zany do pieni�dzy, ni� przypuszcza�am.
Odzyska dzi�ki
temu wzgl�dy u dam... Poczciwiec, zostawiam mu ca�kowit� swobod�.
U�miecha�a si�, wym�wi�a �poczciwiec� tonem pe�nym przyjaznej oboj�tno�ci. I
nagle na
nowo Spos�pnia�a, wodz�c doko�a beznadziejnym wzrokiem kobiety, kt�ra nie wie,
czym by si�
rozerwa�, szepn�a:
� Och, bardzo bym chcia�a... Ale nie, nie jestem zazdrosna, nie jestem ani
troch� zazdrosna.
Urwa�a, wahaj�c si�.
� Widzisz, ja si� nudz� � powiedzia�a nagle, szorstko. Umilk�a, zacisn�wszy
wargi. Rz�d
pojazd�w sun�� wci�� wzd�u�
jeziora r�wnym truchtem: przypomina�o to �oskot odleg�ego wodospadu. Na lewo,
mi�dzy
wod� i szos�, wznosi�y si� niedu�e skupienia zielonych drzew o pniach w�skich i
prostych,
tworz�c niezwyk�e p�ki kolumienek. Na prawo zaro�la i krzewy znik�y. Lasek
rozprzestrzeni� si�
szerok� muraw�, niezmierzonym kobiercem traw, spo�r�d kt�rych tryska�y tu i
�wdzie k�py
wysokich drzew. Pasma zieleni ci�gn�y si� jedne za drugimi, lekko pofalowane a�
do bramy de la
Muette. Bardzo daleko wida� by�o jej nisk� krat�, podobn� do strz�pka czarnej
koronki,
rozpostartego tu� nad ziemi�. Na zboczach, we wg��bieniach terenu, trawa by�a
zupe�nie niebieska.
Renata spogl�da�a nieruchomym wzrokiem, jak gdyby to rozszerzenie si� widnokr�gu,
te mi�kkie
��gi nasi�k�e wieczornym powietrzem da�y jej odczu� w spos�b bardziej dojmuj�cy
pustk� w�asnej
istoty.
Po chwili milczenia powt�rzy�a z akcentem g�uchego gniewu:
� Och, nudz� si�, �miertelnie si� nudz�!
� Wiesz co, wcale nie jeste� zabawna � powiedzia� spokojnie Maksym. � To
wszystko nerwy,
zar�czam ci.
M�oda kobieta cofn�a si� gwa�townie w g��b pojazdu.
� Tak, to nerwy � odpar�a sucho. A p�niej przybra�a ton macierzy�ski:
� Starzej� si�, drogie dziecko; nied�ugo sko�cz� trzydziestk�. To straszne. Nic
mi nie sprawia
przyjemno�ci... Jak mia�am lat dwadzie�cia, �eby� ty wiedzia�...
� Czy po to zabra�a� mnie ze sob�, �eby mi si� wyspowiada�? � przerwa� m�ody
cz�owiek. � To
by okropnie d�ugo trwa�o.
Przyj�a t� impertynencj� z nik�ym u�miechem, jak d�sy rozpieszczonego dziecka,
kt�remu
wszystko wolno.
� I ty si� jeszcze skar�ysz! � ci�gn�� Maksym. � Wydajesz przesz�o sto tysi�cy
frank�w
rocznie na toalety, mieszkasz w ol�niewaj�cym pa�acu, masz wspania�e konie,
wszystkim
dyktujesz swoje kaprysy, gazety pisz� o ka�dej twojej nowej sukni jak o
wydarzeniu pierwszej
wagi. Kobiety ci zazdroszcz�, m�czy�ni oddaliby dziesi�� lat �ycia, byle tylko
m�c uca�owa�
czubki twoich palc�w... Prawda?
Przytakn�a ruchem g�owy zamiast odpowiedzi. Ze spuszczonymi oczyma zn�w zacz�a
nawija� na palce pasma nied�wiedziej sier�ci.
� Nie b�d� za skromna � podj�� Maksym. � Przyznaj otwarcie, �e jeste� jednym z
filar�w
Drugiego Cesarstwa. Mi�dzy sob� mo�emy m�wi� takie rzeczy. Wsz�dzie, w
Tuileriach,
u ministr�w, u zwyk�ych milioner�w, wsz�dzie � od g�ry do do�u � panujesz
niepodzielnie. Nie
ma takiej rozrywki, kt�rej by� nie zazna�a, i gdybym �mia�, gdyby nie
powstrzymywa� mnie
szacunek, jaki ci jestem winien, powiedzia�bym...
Przerwa� na chwil� ze �miechem, a p�niej doko�czy� zawadiacko:
� Powiedzia�bym, �e nie ma takiego zakazanego owocu, kt�rego nie zakosztowa�a�.
Nie zmarszczy�a brwi. � I ty si� nudzisz! � podj�� miody cz�owiek z komicznym
ferworem. �
Ale� to zbrodnia!... Czego chcesz jeszcze? O czym marzysz?
Wzruszy�a ramionami na znak, �e nie wie. Chocia� pochyli�a g�ow�, Maksym dojrza�,
�e jest
tak powa�na, tak zas�piona, i� zamilk�. Obj�� wzrokiem rz�d pojazd�w, kt�ry przy
ko�cu jeziora
rozprzestrzenia� si�, wype�nia� szerokie rozdro�e. Powozy, nie tak �cie�nione,
toczy�y si�
z przepysznym wdzi�kiem; �ywszy k�us koni d�wi�cza� g�o�no na twardej ziemi.
Kolaska, opisuj�c szeroki �uk, aby pod��y� za innymi, zachybota�a si�, co
przej�o Maksyma
uczuciem niejasnej rozkoszy. Ulegaj�c ch�tce dokuczenia Renacie rzek� w�wczas:
� Wiesz co? zas�ugujesz, �eby je�dzi� fiakrem! Dobrze by ci to zrobi�o!...
Sp�jrz no na ca�e to
towarzystwo wracaj�ce do Pary�a, na ca�e to towarzystwo, kt�re masz u st�p.
Pozdrawiaj� ci� jak
kr�low� i niewiele brakuje, aby tw�j serdeczny przyjaciel, pan de Mussy,
przes�a� ci poca�unek.
Rzeczywi�cie, jaki� je�dziec k�ania� si� Renacie. Maksym przybra� ton pozornie
drwi�cy. Ale
Renata ledwo si� odwr�ci�a, wzruszy�a ramionami. Tym razem m�ody cz�owiek zrobi�
gest
ca�kowitej bezradno�ci.
� Wi�c naprawd� a� do tego ju� doszli�my? � powiedzia�. � Ale�, m�j Bo�e, masz
przecie�
wszystko, czeg� chcesz jeszcze?
Renata podnios�a g�ow�. W oczach mia�a ciep�� jasno��, �ar nienasyconej
ciekawo�ci.
� Chc� czego� innego � odpar�a p�g�osem.
� Ale� skoro masz wszystko � podj�� Maksym ze �miechem � �co� innego� nic nie
oznacza...
Czego innego chcia�aby�?
� Czego?... � powt�rzy�a.
I urwa�a. Odwr�cona, wpatrywa�a si� w dziwaczny obraz zacieraj�cy si� poza ni�.
By�a ju�
prawie noc; powolny zmierzch opada� jak mia�ki popi�. Jezioro, widziane od
przodu, w bladym
�wietle, �ciel�cym si� jeszcze na wodzie, okr�gla�o, podobne do olbrzymiej p�yty
cynowej. Po
dw�ch stronach zielone drzewa, kt�rych pnie w�skie i proste zdawa�y si� wynurza�
z u�pionej tafli,
przypomina�y o tej godzinie liliowaw� kolumnad�. Jej regularna architektura
obrysowywa�a
wystudiowane za�omy brzeg�w. Dalej, w g��bi wznosi� si� zbity g�szcz listowia,
rozleg�e plamy
czerni zamyka�y horyzont. Za nimi widnia� poblask ognia, na p� przygas�y zach�d
rozp�omienia�
ju� tylko strz�p zszarza�ego przestworu. Ponad nieruchomym jeziorem,
niskopiennym lasem,
ca�ym tym widokiem tak szczeg�lnie p�askim, wkl�s�o�� nieba otwiera�a si�
niesko�czona, g��bsza
i bardziej rozleg�a. Ten wielki p�at nieba ponad skrawkiem zaledwie krajobrazu
przejmowa�
jakim� dreszczem, jakim� nieokre�lonym smutkiem; z bledniej�cej wynios�o�ci
sp�ywa�a na
ziemi� taka melancholia jesieni, noc tak �agodna i zbola�a, �e Lasek spowijany
zwolna ca�unem
mroku traci� sw�j �wiatowy wdzi�k, olbrzymia�, pe�en pot�nego uroku puszczy.
Turkot pojazd�w,
kt�rych �ywe kolory gas�y po�r�d ciemno�ci, przypomina� odleg�y szmer li�ci i
potok�w.
Wszystko zamiera�o. I tylko � w tym og�lnym zaniku � �agiel �odzi spacerowej
po�rodku jeziora
odcina� si� wyra�nie i mocno od �uny zachodu. On jeden by� jeszcze widoczny �
tr�jk�t ��tego
p��tna, nadnaturalnych rozmiar�w.
Gdy tak patrzy�a na krajobraz, kt�rego nie poznawa�a, na ow� natur� artystycznie
�wiatow�,
przemienion� w�r�d dreszczu nocy w �wi�ty las, jedn� z bajecznych polan, gdzie
dawni bogowie
kryli swe gigantyczne mi�o�ci, zdrady i boskie wszetecze�stwa, pogr��ona w
przesycie Renata
dozna�a dziwnego uczucia, odezwa�y si� w niej niemo�liwe do wyjawienia ��dze. W
miar� jak
kolaska oddala�a si� od Lasku, m�odej kobiecie wydawa�o si�, �e mrok za ni�
zamyka w swych
dr��cych zas�onach ziemi� z marzenia, alkow� pe�n� sromu, nadludzk�, gdzie
zaspokoi�aby
wreszcie �aknienie swego chorego serca i znu�onego cia�a.
Kiedy jezioro i zaro�la, zatarte w mroku, tworzy�y ju� tylko czarn� kres� na
skraju nieba,
odwr�ci�a si� gwa�townie i g�osem, w kt�rym by�y �zy gniewu, podj�a przerwane
zdanie:
� Czego?... ale� czego� innego, m�wi�! Chc� czego� innego. Beja wiem czego!
Gdybym
wiedzia�a... Ale, widzisz, dosy� mam ju� bal�w, przyj��, wszystkich tych fet.
Wiecznie jedno i to
samo. Co za m�ka!... M�czy�ni s� �miertelnie nudni, och, tak, �miertelnie
nudni...
Maksym zacz�� si� �mia�. Spod arystokratycznych manier wielkiej damy przebija�
�ar. Nie
mru�y�a ju� oczu; zmarszczka na czole ��obi�a si� twardo, wargi zad�sanego
dziecka wysuwa�y si�
do przodu w poszukiwaniu rozkoszy, kt�rych �akn�a, nie umiej�c ich nazwa�.
Zobaczy�a, �e jej
towarzysz si� �mieje, lecz zbyt by�a rozedrgana, aby przerwa�; na wp� le��c,
poddana �agodnemu
ko�ysaniu pojazdu, ci�gn�a kr�tkimi, suchymi zdaniami:
� Tak, jeste�cie �miertelnie nudni... Nie m�wi� tego o tobie, Maksymie, ty
jeste� za m�ody...
Ale gdybym ci opowiedzia�a, ile utrapienia mia�am z pocz�tku z Arystydesem! A z
innymi, tymi,
co mnie kochali... Jeste�my par� przyjaci� i wobec ciebie nie musz� si�
kr�powa�; ot� wiesz,
naprawd�, s� dni, kiedy tak mam ju� do�� mego �ycia kobiety bogatej, uwielbianej,
szanowanej, �e
chcia�abym by� Laur� d�Aurigny, jedn� z tych dam �yj�cych, jak im si� podoba.
A poniewa� Maksym �mia� si� coraz g�o�niej, powt�rzy�a z naciskiem:
� Tak, Laur� d�Aurigny. To przynajmniej nie jest takie md�e, wci�� jednakowe.
Zamilk�a na chwil�, jakby zastanawia�a si�, jakie �ycie prowadzi�aby b�d�c Laur�
d�Aurigny,
a p�niej podj�a z przygn�bieniem:
� C�, kiedy te damy te� na pewno maj� swoj� nud�. Nic nie jest zabawne na tym
�wiecie. �y�
si� wprost odechciewa... Powiedzia�am ci ju�, �e chcia�abym czego� innego,
rozumiesz, ja sama
nie domy�lam si� czego, ale czego� innego, co nie zdarza si� nikomu, czego nie
spotyka si� co
dzie�, jakiej� uciechy rzadkiej, nieznanej...
Ostatnie s�owa wypowiedzia�a wolniej i jakby po omacku, popadaj�c w g��bokie
zamy�lenie.
Kolaska jecha�a pod g�r� alej� prowadz�c� na skraj Lasku. Mrok wzrasta�; zaro�la
pomyka�y po
dw�ch stronach niby szarawe mury; �elazne krzes�a, pomalowane na ��to, gdzie w
pogodne
wieczory zasiadaj� wystrojone od�wi�tnie, mieszczuchy, sun�y wzd�u� chodnik�w,
pu�ciutkie,
przejmuj�ce czarn� melancholi� ogrodowych sprz�t�w, kt�re zaskoczy�a zima.
Turkot powoz�w
opuszczaj�cych Lasek, g�uchy i rytmiczny, przeci�ga� opustosza�� alej� jak
smutna skarga.
Maksym zda! sobie niew�tpliwie spraw�, �e stwierdzi�, i� �ycie jest zabawne,
by�oby w z�ym
tonie. Je�eli by� jeszcze do�� m�ody, aby ulega� porywom radosnego zachwytu, to
mia� w sobie a�
nadto egoizmu i szyderczej oboj�tno�ci, zbyt silnie odczuwa� ju� rzeczywiste
znu�enie, by nie
g�osi�, �e jest zdegustowany, zoboj�tnia�y na wszystko, sko�czony. Zazwyczaj
czyni� to wyznanie
do�� che�pliwie.
Wyci�gn�� si� jak Renata i przybra� ton bole�ciwy.
� Daj� s�owo, masz racj� � powiedzia� � to ju� jest nie do wytrzymania. S�dzisz
mo�e, �e mnie
jest weselej ni� tobie? Daj spok�j! I ja te� nieraz ju� marzy�em o czym� innym...
Nic r�wnie
g�upiego jak podr�e. Je�eli mia�bym zdobywa� pieni�dze, to wol� ju� je puszcza�,
chocia� i to nie
zawsze jest takie przyjemne, jak sobie cz�owiek z pocz�tku wyobra�a. Kocha�, by�
kochanym �
raz dwa ma si� tego po uszy, prawda?... Och, tak, ma si� tego po uszy!
Poniewa� m�oda kobieta nie odpowiada�a, ci�gn�� dalej chc�c j� zaskoczy� czym�
niebywale
bezbo�nym:
� Chcia�bym, wiesz, �eby pokocha�a mnie zakonnica. To by dopiero by�o zabawne,
co?... Czy
nie pragn�a� nigdy pokocha� cz�owieka, o kt�rym sama my�l by�aby wyst�pkiem?
Renata nie rozchmurzy�a si� jednak i Maksym widz�c, �e milczy nadal, s�dzi�, �e
nie s�ucha�a
go wida�. Wsparta o mi�kkie obicie kolaski zdawa�a si� spa� z otwartymi oczami.
Zadumana,
bezw�adna, wydana by�a na �up my�lom, kt�re podsyca�y jej przygn�bienie; od
czasu do czasu
wargi drga�y jej nerwowo. Zmrok zagarnia� j� zwolna i ca�y jego smutek,
dyskretna rozkosz
i utajona nadzieja przenika�y j�, spowija�y jakby ob�okiem niezdrowej t�sknoty.
Wpatruj�c si�
uparcie w okr�g�e plecy lokaja na ko�le, rozmy�la�a zapewne o rado�ciach dnia
wczorajszego,
o tych zabawach i rozrywkach, kt�re dzi� wydawa�y jej si� tak md�e i kt�rych
mia�a ju� dosy�;
widzia�a sw� przesz�o��, natychmiastowe zaspokojenie pragnie�, przesyt,
przyt�aczaj�c�
monotoni� tych samych czu�o�ci i tych samych zdrad. P�niej, niby nadzieja,
podnosi�a si� w niej
� budz�c dreszcze po��dania � my�l o tym �czym� innym�, czego jej napi�ty umys�
nie m�g�
znale��. I tutaj marzenia jej gubi�y si�. Czyni�a wysi�ki, lecz s�owo, kt�rego
szuka�a, kry�o si�
po�r�d ciemno�ci nocy, zatraca�o w nieprzerwanym turkocie pojazd�w. Chybot
kolaski by� jeszcze
jednym wahaniem, kt�re nie pozwala�o jej sformu�owa� swego pragnienia. Ca�y
bezmiar pokusy
wy�ania� si� z tej nieokre�lonej przestrzeni naok�, z zaro�li usypiaj�cych w
mroku po dw�ch
stronach alei, ze stukotu k� i mi�kkiego ko�ysania powozu, kt�re wprawia�o j� w
rozkoszne
odr�twienie. Tysi�ce lekkich tchnie� muska�y jej cia�o: niedoko�czone marzenia,
doznania bez
nazwy, niejasne �yczenia, wszystko � urocze i potworne zarazem � czym powr�t z
Lasku
w godzinie, kiedy niebo blednie, mo�e nape�ni� znu�one serce kobiety. Obie
d�onie mia�a
zanurzone w sier�ci nied�wiedzia, by�o jej bardzo ciep�o w bia�ym sukiennym
p�aszczyku
z wy�ogami z biadoli�a aksamitu. Aby otrz�sn�� si� z tego b�ogostanu, wyci�gn�a
stop� i musn�a
kostk� ciep�� nog� Maksyma, kt�ry nie zwr�ci� nawet uwagi na to dotkni�cie.
Nag�y wstrz�s
wyrwa� j� z p�u�pienia. Podnios�a g�ow� i obj�a dziwnym spojrzeniem swych
szarych oczu
m�odego cz�owieka rozpartego w ca�ej krasie. W tej chwili kolasa wyjecha�a z
Lasku. Aleja
Cesarzowej ci�gn�a si� prost� lini� w�r�d zmierzchu, uj�ta po obu stronach w
dwie zielone
klamry por�czy z malowanego drzewa, stykaj�cych si� na widnokr�gu. W przyleg�ej
alei,
przeznaczonej dla je�d�c�w, jaki� bia�y ko�, w oddali, jasn� plam� rozdziera�
szary mrok.
Z drugiej strony, zap�nieni spacerowicze � grupki czarnych punkt�w � szli
powoli w stron�
Pary�a. W g�rze, przy ko�cu ruchomej i niewyra�nej smugi pojazd�w, �uk
Triumfalny, ustawiony
ukosem, biela� na rozleg�ym p�acie nieba koloru sadzy.
Kolaska jecha�a teraz pod g�r� nieco szybciej i Maksym, oczarowany angielskim
charakterem
pejza�u, przygl�da� si� pa�acom o kapry�nej architekturze. Gazony przed nimi
zst�powa�y po obu
stronach alei a� do jej kra�c�w. Renata, zadumana, dostrzeg�a z przyjemno�ci�,
jak na horyzoncie
zapala�y si� jedna za drug� lampy gazowe na placu Etoile. W miar� jak te �ywe
b�yski tryska�y
��tymi p�omykami w zapadaj�cym zmierzchu, zdawa�o jej si�, �e s�yszy jakie�
tajemne wezwania,
�e rozjarzony Pary� zimowych nocy dla niej okrywa si� jasno�ci�, gotuje jej
nieznan� rozkosz,
o kt�rej marzy�a w swym przesycie.
Kolaska wjecha�a w alej� Kr�lowej Hortensji i zatrzyma�a si� u wylotu ulicy
Monceau, o par�
krok�w od bulwaru Malesherbes, przed du�ym pa�acem wychodz�cym z jednej strony
na
dziedziniec, a z drugiej na ogr�d. Dwie bramy o z�oconych ornamentach,
prowadz�ce na
dziedziniec, mia�y po obu stronach latarnie w kszta�cie urn jednakowo
ozdobionych z�oceniami.
P�on�y w nich szerokie p�omienie gazu. Pomi�dzy bramami, w eleganckim budynku
przypominaj�cym mgli�cie �wi�ty�k� greck�, mieszka� dozorca. W chwili kiedy
kolaska mia�a
wjecha� na dziedziniec, Maksym wyskoczy� z niej zr�cznie.
� S�uchaj no � powiedzia�a Renata przytrzymuj�c go za r�k� � siadamy do sto�u o
wp� do
�smej. Masz przesz�o godzin�, �eby si� przebra�. Nie ka� na siebie czeka�. � A
p�niej dorzuci�a
z u�miechem: � B�d� Mareuilowie... Ojciec �yczy sobie, �eby� by� bardzo
szarmancki dla
Ludwiki.
Maksym wzruszy� ramionami:
� Co za jarzmo! � mrukn�� nad�sany. � Mog� si� z ni� o�eni�, ale nadskakiwa� jej
to ju�
nazbyt g�upie... By�aby� bardzo mi�a, Renato, gdyby� mnie uwolni�a od Ludwiki
dzisiejszego
wieczora.
Przybra� zabawn� min� i akcent, jakie zapo�ycza� od Lassouche�a za ka�dym razem,
kiedy
mia� powiedzie� jeden ze swych sta�ych �arcik�w: � Dobrze, mamusiu kochana?
Renata u�cisn�a mu d�o� jak koledze i powiedzia�a szybko, z nerwow�
zuchwa�o�ci�
i szyderstwem:
� Co� mi si� wydaje, �e gdyby nie to, �e jestem �on� twego ojca, ubiega�by� si�
o moje
wzgl�dy.
M�ody cz�owiek musia� uzna� ten pomys� za bardzo komiczny, gdy� skr�ci� ju� w
bulwar
Malesherbes, a wci�� jeszcze nie przestawa� si� �mia�. Kolaska min�a bram� i
zatrzyma�a si�
przed wej�ciem do pa�acu.
Wej�cie to, o stopniach szerokich i niskich, os�ania� ozdobny z�oceniami szklany
daszek. Dwa
pi�tra pa�acu wznosi�y si� nad pomieszczeniami kuchennymi, kt�rych kwadratowe
okienka
o matowych szybach widnia�y tu� nad ziemi�. Portal pa�acu, wysuni�ty do przodu,
uj�ty by�
mi�dzy chude kolumny wbudowane w �cian�, tak i� na ka�dym pi�trze tworzy� wyst�p
o p�kolistych wn�kach, si�gaj�cy dachu i zako�czony tympanem. Po obu jego
stronach na
ka�dym pi�trze ci�gn�o si� regularn� lini� po pi�� okien o zwyk�ych kamiennych
obramowaniach.
Dach mansardowy mia� du�e prostok�tne po�acie ustawione do siebie niemal pionowo.
Od strony ogrodu fasada pa�acu by�a niepor�wnanie bardziej okaza�a. Kr�lewskie
wej�cie
prowadzi�o na w�ski taras, biegn�cy wzd�u� ca�ego parteru; balustrada tego
tarasu utrzymana
w stylu ozdobnych bram parku Monceau mia�a jeszcze wi�cej z�oce� ni� daszek i
latarnie od
strony dziedzi�ca. Dwa skrzyd�a pa�acu tworzy�y niby dwie wie�e, wtopione
cz�ciowo w trzon
budowli; wewn�trz pokoje by�y tam okr�g�e. Inna wie�yczka, po�rodku bardziej
wsuni�ta w ca�o��
gmachu, stanowi�a lekk� wypuk�o��. Okna, wysokie i w�skie w obu skrzyd�ach,
bardziej od siebie
oddalone i prawie kwadratowe w p�askich cz�ciach fasady, mia�y na parterze
balustrady
z kamienia, a na wy�szych (pi�trach z kutego i z�oconego �elaza. By�a to jaka�
wystawa,
nagromadzenie, przyt�aczaj�ca obfito�� bogactw. Pa�ac nikn�� pod ze�bami. Wok�
okien, wzd�u�
gzyms�w bieg�y zwoje ga��zi i kwiat�w; niekt�re balkony podobne by�y do kosz�w
zieleni.
Podtrzymywa�y je nagie kobiety, przegi�te w biodrach, z piersiami podanymi do
przodu. Tu i tam
przylepione by�y jakie� nie istniej�ce tarcze herbowe, grona owoc�w, r�e,
wszystko, czym tylko
zakwitn�� mo�e kamie� i marmur. W miar� jak wzrok podnosi� si� ku g�rze, pa�ac
rozkwita� coraz
bujniej. Wok� dachu ci�gn�a si� balustrada, na kt�rej w pewnych odst�pach
sta�y urny; tryska�y
z nich kamienne p�omienie. I tam, mi�dzy owalnymi okienkami wt�oczonymi
w nieprawdopodobn� gmatwanin� owoc�w i listowia, pyszni�a si� g��wna ozdoba tej
zadziwiaj�cej dekoracji: frontony mansardowych wykuszowi Po�rodku nich widnia�y
zn�w du�e
postaci nagich kobiet bawi�cych si� jab�kami, upozowanych po�r�d k�p trzciny.
Dach, obci��ony
tymi ornamentami � na samym szczycie mia� jeszcze a�urow� o�owian� galeryjk�,
dwa
piorunochrony i cztery olbrzymie, symetrycznie ustawione kominy, r�wnie�
rze�bione �
przypomina� jaki� fajerwerk architektoniczny.
Na prawo znajdowa�a si� obszerna oran�eria, przylegaj�ca do pa�acu; prowadzi�y
do niej
oszklone drzwi jednego z salon�w na parterze. Ogr�d, kt�ry dzieli�y od parku
Monceau niskie
�elazne sztachety ukryte za �ywop�otem, po�o�ony by� na do�� spadzistym zboczu.
Zbyt ma�y
w stosunku do budowli, tak w�ski, i� p�at murawy i par� k�p zielonych drzew
zajmowa�o ca�� jego
powierzchni�, stanowi� jedynie wzniesienie, jakby postument zielono�ci, na
kt�rym usadowi� si�
dumnie pa�ac w swym galowym stroju. Ogl�dany z parku, wielki ten budynek, nowy
jeszcze,
a zupe�nie bezbarwny, ukazywa� ponad �starannie utrzymanym trawnikiem i krzewami
o po�yskuj�cych li�ciach blade oblicze, nad�t� g�upot� parweniusza, �wiadomego
swej fortuny �
ci�ki kapelusz z �upku, z�ocone balustrady, zalew rze�b. By� to nowy Luwr w
pomniejszeniu,
jedna z najbardziej charakterystycznych pr�bek stylu Napoleona III, tego
bogatego bastarda
wszystkich styl�w. W letnie wieczory, kiedy uko�ne promienie s�o�ca
rozb�yskiwa�y z�otem
w balustradach na bia�ej fasadzie, ludzie spaceruj�cy po parku zatrzymywali si�
i spogl�dali na
czerwone jedwabne zas�ony udrapowane w oknach parteru. Poprzez szyby � tak du�e
i jasne, i�
wydawa�y si� jak szyby wielkich nowoczesnych magazyn�w, wstawione po to, by
ukazywa�
przepych wn�trza � ci drobnomieszczanie dostrzegali cz�ci mebli, skrawki tkanin,
wycinki
plafon�w, ol�niewaj�cych bogactwem. Na ten widok nieruchomieli z podziwu i
zazdro�ci na
�rodku alei.
Lecz o tej godzinie zmrok sp�ywa� z drzew, fasada spa�a. Z drugiej strony, na
dziedzi�cu, lokaj
z szacunkiem pom�g� Renacie wysi���. Stajnie o �cianach w pasy z czerwonej ceg�y
otwiera�y aa
prawo, w g��bi oszklonego budynku, swe szerokie wrota z pociemnia�ego d�bu. Na
lewo, jakby dla
stworzenia harmonijnej ca�o�ci, znajdowa� si� przylegaj�cy do �ciany s�siedniego
domu bardzo
ozdobny wykusz, gdzie z muszli trzymanej w wyci�gni�tych r�kach przez dwa amorki
sp�ywa�a
bezustannie struga wody. M�oda kobieta zatrzyma�a si� chwil� u st�p schod�w
strzepuj�c r�k�
sp�dnic�, kt�ra nie chcia�a si� u�o�y�. Dziedziniec, gdzie rozlega� si� niedawno
turkot pojazdu,
powr�ci� do swej samotno�ci i arystokratycznego milczenia, przerywanego tylko
odwieczn�
�piewk� Op�ywaj�cej wody. W czarnym masywie pa�acu, gdzie pierwsze z jesiennych
przyj��
mia�o rozjarzy� nied�ugo �wieczniki, p�on�y teraz jedynie niskie okienka,
rzucaj�c na bruk
dziedzi�ca � regularny i wyra�ny jak warcabnica � �ywe b�yski po�aru.
Pchn�wszy drzwi do przedsionka, Renata znalaz�a si� naprzeciw lokaja swego m�a.
Ze
srebrnym imbrykiem w r�ce schodzi� do kuchni. By� to m�czyzna wspania�ej
postaci, wysoki,
krzepki; mia� bia�� twarz, nieskazitelne faworyty angielskiego dyplomaty, powag�
i godno��
s�dziego.
� Czy pan wr�ci�, Baptysto? � zapyta�a m�oda kobieta.
� Tak jest, prosz� ja�nie pani, przebiera si� � odpar� lokaj sk�aniaj�c przy tym
g�ow� gestem,
kt�rego m�g�by mu pozazdro�ci� ksi���, pozdrawiaj�cy t�umy. Renata ruszy�a wolno
po schodach,
zdejmuj�c r�kawiczki.
Przedsionek urz�dzony by� z wielkim przepychem. W pierwszej chwili przyt�acza�
troch�.
Puszysty kobierzec przykrywaj�cy pod�og� i stopnie schod�w, obfite aksamitne
draperie
maskuj�ce �ciany i drzwi nape�nia�y to wn�trze jakim� oci�a�ym milczeniem, md��
woni� kaplicy.
Bardzo wysoki sufit zdobi�a z�ota siatka, a na niej odstaj�ce rozety. Schody o
balustradach
z bia�ego marmuru i czerwonych aksamitnych por�czach rozga��zia�y si� lekkim
p�kolem.
Po�rodku tych dw�ch rozga��zie�, w g��bi, znajdowa�y si� drzwi do g��wnego
salonu. Na
pierwszym pode�cie olbrzymie lustro zajmowa�o ca�� �cian�. U st�p rozwidlonych
schod�w, na
marmurowych postumentach dwie postacie kobiece ze z�oconego br�zu, nagie do
(pasa,
podtrzymywa�y du�e, pi�cioramienne �wieczniki.. Ich �ywe �wiat�o tonowa�y klosze
z matowego
szk�a. Po obu stronach ci�gn�y si� rz�dem prze�liczne Wazy z majoliki, w
kt�rych kwit�y rzadko
spotykane kwiaty.
Renata sz�a po schodach, z ka�dym stopniem wzrastaj�c w lustrze; i tak jak
najpopularniejsze
artystki w chwili zw�tpienia. zadawa�a sobie pytanie, czy rzeczywi�cie jest tak
urocza, jak jej to
wszyscy m�wili.
P�niej, kiedy znalaz�a si� w swojej sypialni na pierwszym pi�trze � okna jej
wychodzi�y na
park Monceau � zadzwoni�a na Celestyn�, pokoj�wk�, �eby przebra�a j� do obiadu.
Trwa�o to
dobrych pi�� kwadrans�w. Kiedy ostatnia szpilka zosta�a ju� wpi�ta, poniewa� w
pokoju by�o
bardzo gor�co, Renata otworzy�a okno, wspar�a si� o parapet i zaduma�a. Za ni�
Celestyna kr��y�a
dyskretnie, porz�dkuj�c przybory toaletowe.
Do�em, w parku, k��bi�o si� morze cienia. Atramentowe korony wysokich drzew
ko�ysa�y si�
w nag�ych podmuchach wiatru jak nadp�ywaj�ce i odp�ywaj�ce fale, z szelestem
zesch�ych li�ci,
kt�ry przypomina szmer kropel wody na kamienistym brzegu. I tylko ��te �lepia
pojazd�w
ukazuj�c si� i znikaj�c po�r�d drzew, wzd�u� g��wnej alei wiod�cej od ulicy
Kr�lowej Hortensji
do bulwaru Malesherbes, pru�y chwilami ten wir ciemno�ci. W obliczu melancholii
jesieni Renata
poczu�a, jak w�asne smutki podchodz� jej do serca. Ujrza�a zn�w siebie jako
dziecko w domu ojca,
w milcz�cym pa�acyku na Wyspie �wi�tego Ludwika, od dw�ch wiek�w przesycanym
mroczn�
powag� swych w�a�cicieli Beraud Du Chatel, wy�szych urz�dnik�w w s�downictwie.
P�niej
pomy�la�a o swoim fantastycznym ma��e�stwie, o tym wdowcu, kt�ry sprzeda� si�,
by j� po�lubi�,
i zmieni� nazwisko Rougon na Saccard � te dwie suche zg�oski d�wi�cza�y
pocz�tkowo w jej
uszach brutalnie jak grabki krupiera zagarniaj�ce z�oto. Ten cz�owiek wzi�� j� i
cisn�� w to �ycie
bez �adnych hamulc�w, pogr��aj�c jej biedn� g�ow� w coraz wi�kszym zam�cie. Z
dziecinn�
rado�ci� zacz�a marzy� o tym, jak to niegdy� grywa�a ze sw� m�odsz� siostr�,
Krystyn�, w tenisa.
Pewnego dnia ocknie si� z rozpustnego snu, w jakim trwa od dziesi�ciu �at,
zbrukana jak��
spekulacj� m�a, w kt�rej wreszcie i jemu noga si� powinie. By�o to niby nag�e
przeczucie.
Drzewa zawodzi�y coraz g�o�niej. Sp�oszona my�lami o wstydzie i karze, Renata
uleg�a
drzemi�cym w niej instynktom starej i uczciwej rodziny mieszcza�skiej:
przyrzek�a czarnej nocy,
�e si� poprawi, �e nie b�dzie ju� tyle wydawa� na stroje, �e poszuka jakiej�
niewinnej rozrywki,
kt�ra mog�aby j� zabawi�, tak jak w owych szcz�liwych dniach, kiedy by�a na
pensji i uczennice
�piewa�y: Nie p�jdziemy ju� do lasu, kr���c wolniutko pod platanami.
W tej chwili wr�ci�a do pokoju Celestyna, kt�ra zesz�a by�a na d�, i szepn�a
do ucha swej
pani:
� Pan prosi, �eby ja�nie pani zesz�a. W �salonie s� ju� go�cie.
Renata wzdrygn�a si�. Nie czu�a dot�d, �e zimny powiew przejmuje ch�odem jej
ramiona.
Przechodz�c przed lustrem zatrzyma�a si� i przyjrza�a sobie machinalnie.
U�miechn�a si� mimo
woli i wysz�a.
Rzeczywi�cie, zebrali si� ju� prawie wszyscy zaproszeni. By�a jej siostra,
Krystyna, lat
dwudziestu, ubrana z wielk� prostot� w bia�� mu�linow� sukni�; jej ciotka,
El�bieta, wdowa po
notariuszu Aubertot, sze��dziesi�cioletnia staruszka w czarnym at�asowym stroju,
niezmiernie
ujmuj�ca; siostra jej m�a, Sydonia Rougon, kobieta chuda, mizdrz�ca si�, w
nieokre�lonym
wieku, o twarzy jakby z mi�kkiego wosku � wyblak�a suknia �podkre�la�a jeszcze
jej bezbarwno��.
Poza �tym pa�stwo de Mareuil, ojciec i c�rka � ojciec, pan de Mareuil, zdj��
w�a�nie �a�ob� po
�onie; by� to wysoki, pi�kny m�czyzna, pe�en bezmy�lnej powagi, uderzaj�co
podobny do lokaja
Baptysty. C�rka, ta biedna Ludwika, jak o niej m�wiono, siedemnastoletnia, w�t�a
panienka, lekko
garbata, prezentowa�a z chorobliwym wdzi�kiem sukni� z bia�ego fularu w czerwone
grochy.
Znajdowa�a si� te� w salonie grupka powa�nych pan�w, z kt�rych ka�dy mia�
mn�stwo odznacze�,
�postaci oficjalnych, bladych i milcz�cych, a za nimi inna zn�w grupka, m�odych
ludzi, w g��boko
wyci�tych kamizelkach; wia�o od nich zepsuciem. Otaczali oni pi�� czy sze�� dam
niezmiernie
wytwornych, pomi�dzy kt�rymi kr�lowa�y nieroz��czki, ma�a markiza d�Espanet,
ubrana na ��to,
i jasnow�osa pani Haffner � na fioletowo. Pan de Mussy, je�dziec, kt�remu Renata
nie
odpowiedzia�a na uk�on, by� tam r�wnie�, z zaniepokojon� min� kochanka, co czuje,
�e nied�ugo
zostanie odprawiony. A po�r�d d�ugich tren�w roz�cielaj�cych si� na dywanie,
dwaj
przedsi�biorcy budowlani, dwaj wzbogaceni murarze, Mignon i Charrier, z kt�rymi
Saccard mia�
dobi� nast�pnego dnia targu, przechadzali si� ci�ko w swych grubych butach, z
r�kami
za�o�onymi do ty�u, ledwo mieszcz�c si� we frakach.
Arystydes Saccard stoj�c ko�o drzwi, przed grupk� powa�nych pan�w, rozprawia� o
czym�
z werw� i nosowym akcentem po�udniowca, a jednocze�nie pozdrawia� nadchodz�cych
go�ci.
�ciska� im r�ce, znajdowa� jakie� mi�e s��wka. Ma�y, o wygl�dzie niepozornym, a
szczwanym,
zgina� si� jak marionetka; tym, co najbardziej rzuca�o si� w oczy z ca�ej jego
postaci w�t�ej,
przebieg�ej, czarniawej, by�a czerwona wst��eczka legii honorowej, bardzo
szeroka.
Kiedy wesz�a Renata, rozleg� si� szmer podziwu. By�a doprawdy boska. Na tiulowej
sp�dnicy,
przybranej z ty�u p�kiem wolant�w, mia�a at�asow�, bladozielon� tunik�,
obrze�on� szerokim
haftem szwajcarskim, zmarszczon� i podpi�t� du�ymi p�kami fio�k�w. Jeden jedyny
wolant zdobi�
prz�d. Bukieciki fio�k�w po��czone girlandami bluszczu przytrzymywa�y lekk�,
mu�linow�
draperi�. Fryzura i suknia, te sp�dnice po kr�lewsku obfite i nieco zbyt strojne,
mia�y w sobie
wdzi�k niepor�wnany. Wydekoltowana, z p�czkami fio�k�w na obna�onych ramionach i
piersi�
niemal zupe�nie odkryt�, m�oda kobieta zdawa�a si� wynurza�, naga, ze
spowijaj�cych j� tiul�w
i at�as�w, podobna do owych nimf wychylaj�cych si� spo�r�d �wi�tych d�b�w, a jej
cia�o bia�e
i smuk�e tak by�o uszcz�liwione sw� po�owiczn� wolno�ci�, i� patrz�cy na ni�
mogli si�
spodziewa�, �e suknia osunie si� lada chwila jak kostium kobiety k�pi�cej si�,
zdj�tej zachwytem
dla w�asnej postaci. Upi�te wysoko, na kszta�t kasku, mi�kkie, jasne w�osy,
przeplecione ga��zk�
bluszczu utwierdzon� splotem fio�k�w, wzmaga�y jeszcze jej nago��, ods�aniaj�c
kark ocieniony
wij�cym si� puszkiem, podobnym do z�otych nitek. Na szyi mia�a koli� z
wisiorkami, wspania�ej
wody, a na czole egret� ze �d�be� srebra usianych brylantami. Zatrzyma�a si�
chwil� na progu
w swej wspania�ej toalecie; ciep�e pob�yski gr� �wiat�a obejmowa�y jej ramiona.
Poniewa� zesz�a
ze schod�w szybko, dysza�a lekko. Oczy, kt�re ciemno�� parku Monceau nape�ni�a
mrokiem,
mru�y�y si� przed nag�� fal� blasku, co nadawa�o jej �w wyraz wahania, w�a�ciwy
kr�tkowidzom,
a u niej tak wdzi�czny.
Na jej widok malutka markiza podnios�a si� �ywo, podbieg�a, uj�a obie jej
d�onie
i przygl�daj�c si� jej od st�p do g��w szepta�a przymilnym g�osikiem:
� Ach! jaka� pi�kna, jaka� pi�kna...
Tymczasem w salonie zrobi� si� ruch, wszyscy go�cie podchodzili, by przywita�
si� z pi�kn�
pani� Saccard, jak nazywano Renat� w towarzystwie. Poda�a r�k� wszystkim prawie
m�czyznom.
P�niej u�ciska�a Krystyn� pytaj�c, co s�ycha� u ojca, kt�ry nigdy nie zjawia�
si� w pa�acu
przylegaj�cym do. parku Monceau, i sta�a nadal u�miechni�ta, odwzajemniaj�c
jeszcze uk�ony
ruchem g�owy, r�ce opu�ciwszy mi�kko. Otoczy�y j� panie przypatruj�c si�
ciekawie naszyjnikowi
i egrecie.
Jasnow�osa pani Haffner nie potrafi�a oprze� si� pokusie: zbli�y�a si�,
przyjrza�a uwa�nie
klejnotom i odezwa�a z zazdro�ci� w g�osie:
� To ten naszyjnik i egreta, prawda?
Renata przytakn�a ruchem g�owy. W�wczas panie rozp�yn�y si� w pochwa�ach;
klejnoty
by�y zachwycaj�ce, boskie. Potem z podziwem pe�nym zazdro�ci zacz�y m�wi� o
licytacji rzeczy
Laury d�Aurigny, gdzie Saccard kupi� bi�uteri� �onie. Skar�y�y si�, �e
ladacznice zagarniaj�
wszystko, co najpi�kniejsze, nied�ugo zabraknie ju� brylant�w dla kobiet
uczciwych. Z ich skarg
przebija�o pragnienie, by jeden z tych klejnot�w, kt�re ca�y Pary� widywa� na
szyi s�ynnej
rozpustnicy, dotkn�� na chwil� ich nagiej sk�ry; mo�e zwierzy�by im na ucho owe
skandale alkowy,
ko�o kt�rych z takim upodobaniem kr��y�y ich my�li wielkich dam. Wiedzia�y, co
by�o na licytacji
najcenniejsze, wspomina�y o jakim� wspania�ym kaszmirze, ol�niewaj�cych
koronkach. Egreta
kosztowa�a pi�tna�cie tysi�cy frank�w, kolia pi��dziesi�t tysi�cy. Cyfry te
wzbudzi�y entuzjazm
w pani d�Espanet. Zwr�ci�a si� do Saccarda, zawo�a�a do�:,
� Niech�e pan tu przyjdzie, aby�my mog�y panu pogratulowa�! Oto dobry m��!
Arystydes Saccard zbli�y� si�, sk�oni� z udan� skromno�ci�, lecz jego twarz
skrzywiona
w u�miechu zdradza�a �ywe zadowolenie. K�tem oka spogl�da� na obu
przedsi�biorc�w,
zbogaconych murarzy, kt�rzy stali o par� krok�w dalej, z widocznym szacunkiem
przys�uchuj�c
si� wymienianym cyfrom: pi�tna�cie i pi��dziesi�t tysi�cy.
W tej chwili Maksym, kt�ry dopiero co si� zjawi�, uroczo obci�ni�ty w swym fraku,
opar� si�
poufale na ramieniu ojca i szepn�� mu co�, jak koledze, wzrokiem wskazuj�c
murarzy. Saccard
u�miechn�� si� dyskretnie, niby oklaskiwany aktor.
Nadesz�o jeszcze paru go�ci. W salonie by�o przynajmniej ze trzydzie�ci os�b.
Podj�to
przerwane rozmowy. W chwilach ciszy zza �ciany dobiega�o delikatne pobrz�kiwanie
porcelany
i sreber. Wreszcie Baptysta otworzy� na ca�� szeroko�� jedne z drzwi i
majestatycznie
wypowiedzia� sakramentalne s�owa:
� Podano do sto�u.
W�wczas uformowa� si� zwolna ca�y orszak. Saccard poda� rami� malutkiej markizie;
Renata
przyj�a rami� pewnego starszego pana, senatora, barona Gouraud, przed kt�rym
wszyscy
p�aszczyli si� nader pokornie. Maksym zmuszony by� zaofiarowa� swe us�ugi
Ludwice de Mareuil.
Za nimi ruszy�a reszta zaproszonych go�ci. Dwaj przedsi�biorcy szli na samym
ko�cu, ko�ysz�c
r�kami.
Sala jadalna by� to obszerny kwadratowy pok�j, na wysoko�� cz�owieka wy�o�ony
boazeri�
z poczernia�ego gruszkowego drzewa ozdobionego w�skimi �y�kami z�ota. Cztery
du�e panneaux
mia�y najwidoczniej zawiera� martwe natury; lecz by�y puste � w�a�ciciel pa�acu
nie potrafi� si�
zapewne zdoby� na wydatek natury czysto artystycznej. Zaci�gni�to je tylko
ciemnozielonym
aksamitem. Meble, firanki i portiery z tego samego materia�u nadawa�y pokojowi
charakter
surowej powagi, obliczony na to, by ca�y przepych �wiat�a skoncentrowa� na stole.
I w tej chwili istotnie, na �rodku du�ego dywanu perskiego o ciemnych tonach,
t�umi�cego
odg�os krok�w, w ostrym blasku �yrandola, st�, otoczony krzes�ami, kt�rych
czarne oparcia
po�y�kowane z�otem obejmowa�y go ciemn� lini�, by� jak o�tarz, jak okr�g
jasno�ci wok�
katafalku; na ol�niewaj�cej bieli obrusa iskrzy�y si� p�omienie kryszta��w i
sreber.
W rozedrganym mroku, za rze�bionymi oparciami krzese� boazerie, du�y, niski
kredens,.
rozpostarte tu i tam p�aty aksamitu majaczy�y zaledwie. Mimo woli wzrok powraca�
ku sto�owi,
nasyca� si� jego przepychem. �rodek zajmowa�o pi�kne surtout z matowego srebra o
po�yskuj�cej
cyzelurze; przedstawia�o ono grup� faun�w porywaj�cych nimfy; ponad ni�, z
szerokiego rogu
opada�y ki�cie naturalnych kwiat�w olbrzymiego bukietu. Ustawione po dw�ch
kra�cach wazy
r�wnie� pe�ne by�y kwiat�w. Dwa kandelabry, zwi�zane z grup� �rodkow� � dw�ch
satyr�w
w biegu, unosz�cych na jednej r�ce zemdlon� kobiet�, a drug� podtrzymuj�cych
dziesi�cioramienny �wiecznik � migotem swych �wiec pomna�a�y jeszcze blask
�yrandola.
Pomi�dzy tymi ozdobami sta�y symetrycznie mniejsze i wi�ksze grzejniki z
pierwszym daniem,
a obok nich muszle z przystawkami, porcelanowe kosze, kryszta�owe czary, p�askie
talerze,
kompotiery na podstawkach, zawieraj�ce cz�� deseru podan� ju� na st�. Wzd�u�
kordonu talerzy
armia kieliszk�w, karafek z wod� i z winem, ma�ych solniczek � ca�a ta
kryszta�owa zastawa by�a
delikatna i lekka jak mu�lin, bez jednego r�ni�cia, i tak przejrzysta, �e nie
rzuca�a ani odrobiny
cienia. Surtout i wi�ksze nakrycia przypomina�y fontanny ognia; po�yskliwymi
�ciankami
grzejnik�w przebiega�y b�yski; widelce, �y�ki, no�e o r�koje�ciach z per�owej
masy tworzy�y
p�omieniste smugi; kieliszki rozpina�y t�czowe �uki, a po�r�d tej ulewy iskier,
tej masy rozpalonej
do bia�o�ci, karafki z winem znaczy�y obrus plamami czerwieni.
Gdy wchodzili do jadalni, na twarzach go�ci u�miechaj�cych si� do dam, kt�re
prowadzili,
jawi� si� wyraz dyskretnej b�ogo�ci. Kwiaty orze�wia�y nagrzane powietrze. Snu�y
si� w nim
lekkie dymki razem z woni� r�. Nad wszystkim g�rowa�a jednak ostra wo� rak�w i
kwaskowaty
zapach cytryn.
P�niej, kiedy ka�dy odnalaz� ju� swe nazwisko wypisane na odwrocie karty potraw,
rozleg�
si� ha�as odstawianych krzese�, g�o�ny szelest jedwabnych Sp�dnic. Nagie ramiona
usiane
diamentami, jeszcze bledsze przez to, �e tu� obok czerni�y si� fraki, ��czy�y
sw� mleczn� biel
z rozblaskiem sto�u. Obiad rozpocz�� si� po�r�d wzajemnych u�miech�w
wsp�biesiadnik�w
i przyt�umionego pobrz�kiwania �y�ek. Baptysta pe�ni� funkcj� maitre�a d�hotel z
w�a�ciw� mu
powag� dyplomaty; opr�cz dw�ch lokaj�w mia� jeszcze pod swymi rozkazami czterech
pomocnik�w, kt�rymi pos�ugiwa� si� tylko podczas wielkich przyj��. On odbiera�
dania
i rozdziela� je na osobnym stoliku w g��bi pokoju, a trzej s�u��cy obnosili je
powoli i p�g�osem
wymieniali nazw� potrawy. Inni nalewali wina, mieli piecz� nad chlebem i
karafkami. Przystawki
i pierwsze dania zd��y�y zej�� ze sto�u, a perlisty �miech dam nie nabra�
jeszcze ostrzejszych
akcent�w.
Go�ci by�o zbyt wielu, aby rozmowa mog�a bez trudno�ci sta� si� og�lna. Lecz gdy
przysz�a
kolej na pieczyste i wety, a najlepsze wina burgundzkie, pommard i chambertin
nape�ni�y kieliszki
po leoville i chateau-lafite, rozgwar wzm�g� si�, a leciutkie kryszta�y
zabrz�cza�y od wybuch�w
�miechu. Renata, po�rodku sto�u, mia�a po prawej stronie barona Gouraud, a po
lewej pana
ToutinLaroche, ongi� fabrykanta �wiec, obecnie radnego miejskiego, dyrektora
Kredytowego
Banku Winniczego, cz�onka rady nadzorczej: Towarzystwa Port�w Maroka�skich,
osobisto��
chud� i wa�k�, kt�r� siedz�cy naprzeciw Saccard nazywa� przypochlebnie b�d� to
�drogim
koleg��, b�d� te� �naszym wielkim zarz�dc��. Dalej siedzieli panowie zajmuj�cy
si� polityk�: pan
Hupel de la Noue prefekt, osiem miesi�cy w roku sp�dzaj�cy w Pary�u; trzej,
deputowani, po�r�d
kt�rych widnia�a w ca�ej okaza�o�ci szeroka, alzacka twarz pana Haffnera; pan de
Saffre; czaruj�cy
m�odzieniec, sekretarz pewnego ministra; pan Michelin, szef wydzia�u
administracji dr�g i inni
wy�si urz�dnicy. Pan de Mareuil, wiekuisty kandydat na deputowanego, usiad�
naprzeciw prefekta
i robi� do niego s�odkie oczy. Co do pana d�Espanet, to nigdy nie towarzyszy� on
�onie na wizyty.
Panie nale��ce do rodziny siedzia�y mi�dzy najznamienitszymi z przyby�ych go�ci.
Saccard
zarezerwowa� jednak na w�asny u�ytek swoj� siostr� Sydoni� i umie�ci� j� nieco
dalej, mi�dzy
dwoma przedsi�biorcami; maj�c im� Charrier po prawej, a im� Mignon po lewej
strome, trwa�a
tam jak na specjalnie zaufanym posterunku, gdzie nale�a�o stoczy� zwyci�sk�
bitw�. Pani
Michelin, �ona szefa wydzia�u administracji dr�g, przystojna, pulchniutka
brunetka, siedzia�a obok
pana de Saffre i przyciszonym g�osem prowadzi�a z nim o�ywion� rozmow�. Kra�ce
sto�u
zajmowa�a m�odzie�, audytorzy Rady Stanu, synowie wszechpot�nych ojc�w,
przyszli
milionerzy. Pan de Mussy rzuca� Renacie spojrzenia pe�ne rozpaczy, a Maksym,
obok Ludwiki de
Mareuil, zdawa� si� ulega� jej urokowi. Po pewnym czasie zacz�li si� �mia�
bardzo g�o�no. To od
nich w�a�nie wysz�y pierwsze wybuchy weso�o�ci.
Tymczasem pan Hupel de la Noue zapyta� wytwornie:
� Czy b�dziemy mieli przyjemno�� zobaczy� dzi� wiecz�r jego ekscelencj�?
� Nie przypuszczam � odpar� Saccard z godno�ci�, pod kt�r� kry�a si� tajona
przykro��. � Brat
jest tak zaj�ty... Przys�a� swego sekretarza, pana de Saffre, aby przeprosi� nas
w jego imieniu.
M�ody sekretarz, wydany na �up pani Michelin, s�ysz�c swoje nazwisko podni�s�
g�ow�
i w przekonaniu, �e zwr�cono si� do niego, wykrzykn�� na chybi� trafi�:
� Tak, tak, dzi� wieczorem o dziewi�tej maj� si� zebra� ministrowie u ministra
sprawiedliwo�ci.
Pan Toutin-Laroche, kt�remu przerwano, ci�gn�� z powag�, jak gdyby wyg�asza�
mow�
po�r�d skupionej ciszy rady miejskiej:
� Wyniki s� wspania�e. Ta po�yczka miejska pozostanie jednym z najpi�kniejszych
przedsi�wzi�� finansowych epoki. Ach! panowie...
Lecz w tym miejscu g�os jego zn�w zag�uszy�y �miechy, kt�re wybuch�y nagle przy
jednym
z kra�c�w sto�u. Ten powiew weso�o�ci przynios�y ze sob� s�owa Maksyma
opowiadaj�cego jak��
anegdotk�: �Poczekajcie�, jeszcze nie sko�czy�em. Biedn� amazonk� zaopiekowa�
si� dr�nik.
Powiadaj�, �e zaj�a si� tym, by otrzyma� wspania�� edukacj�, gdy� zamierza go
po�lubi�. Nie chce,
aby jakikolwiek inny m�czyzna pr�cz jej m�a m�g� si� poszczyci�, i�. widzia�
czarne znami� nad
jej kolanem,� �miechy buchn�y ze zdwojon� si��. Ludwika �mia�a si� bez
najmniejszego
skr�powania, g�o�niej od pan�w. A po�r�d tych �miech�w bezszelestnie, jak
cz�owiek g�uchy,
kr��y� lokaj wsuwaj�c mi�dzy biesiadnik�w sw� twarz powa�n� i blad� i �ciszonym
g�osem
proponowa� p�aty dzikiej kaczki.
Arystydes Saccard, rozdra�niony, i� nie przyj�to z nale�yt� uwag� tego, co m�wi�
pan
Toutin-Laroche, podj��, aby mu pokaza�, �e przys�uchiwa� si� jego s�owom:
� Po�yczka miejska... Ale pan Toutin-Laroche nie by� cz�owiekiem, kt�ry
pozwoli�by
przerwa� sobie w�tek rozpocz�tej my�li:
� Ach! panowie � ci�gn��, gdy �miechy