1456
Szczegóły |
Tytuł |
1456 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1456 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1456 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1456 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Autor: Orson Scott Card
Tytul: Gdy B�g gra fair o jeden raz za wiele
(God Plays Fair Once Too Often)
Z "NF" 3/92
Spotka�em starego towarzysza na przyj�ciu w londy�skiej
ambasadzie. Oczywi�cie poznali�my si� dopiero po d�u�szej
chwili - zawsze tak bywa po up�ywie lat. Ledwie zd��yli�my
skin�� do siebie na powitanie, gdy znale�li�my si� obaj w
zasi�gu wyj�tkowo g�o�nej rozmowy, zdominowanej przez
najbardziej irytuj�cy typ Amerykanina. By� to waszyngto�ski
lobbysta, jeden z tych, kt�rych zaw�d polega na podkupywaniu
g�os�w senator�w, a teraz, nieco na rauszu, popisywa� si�
tym, jak dog��bnie rozumie nieczyste rozgrywki rz�dowe, nie
milkn�c nawet na moment. Nudziarz.
- Wszyscy historycy to durnie! - wykrzykiwa�. - Tak samo
politycy i dziennikarze! Wydaje im si�, �e trzymaj� r�k� na
pulsie �wiatowych wydarze�, ale gdy dzieje si� co� naprawd�
wa�nego - powiedzmy zwyci�stwo kapitalizmu nad komunizmem -
jedyn� osob�, jakiej to nie zaskakuje, jest B�g.
To by�o wi�cej ni� m�j towarzysz m�g� znie��.
- Powinien pan wiedzie� - oznajmi� - �e dla samego Boga
r�wnie� stanowi�o to niespodziank�.
Stwierdzenie to by�o tak szokuj�ce - a reszta towarzystwa
do tego stopnia pragn�a us�ysze� inny g�os, czyjkolwiek
g�os - �e zapad�a cisza i m�j towarzysz zyska� szans�
opowiedzenia ca�ej historii (a wiedzia�em, �e wr�cz kona� z
pragnienia podzielenia si� ni� z innymi).
- No dobrze - rzek�. - Nie zabierze to wiele czasu, cho�
wi�kszo�� z was i tak mi nie uwierzy.
- Prosz� nas wypr�bowa� - powiedzia�a jedna z kobiet, a
on wzruszy� ramionami, u�miechn�� si� i rozpocz�� opowie��.
Dzia�o si� to pod sam koniec 1841 roku. B�g wybra� si�
incognito do swego ulubionego pubu w Manchesterze. Wygl�da�
jak ka�dy inny zm�czony robotnik, opr�niaj�cy kufel przed
powrotem do wype�nionego rozwrzeszczanymi dzieciakami
mieszkania i �ony, kt�ra po ca�ym dniu sp�dzonym przy
krosnach nie ma dla niego nawet jednego ciep�ego s�owa. Jego
d�onie pokrywa� brud, ubranie by�o poplamione potem, a na twarzy
malowa� si� smutek, tote� nikt nie mia� ochoty przysi��� si�
do niego. Powinien wi�c poczu� pewne zaskoczenie, gdy do
jego stolika podszed� krzepki bankier o silnych d�oniach.
Lecz oczywi�cie dla Boga nic nie mo�e by� niespodziank�,
natychmiast te� rozpozna� swego go�cia.
- Dobry wiecz�r, Lucyferze - powiedzia� B�g, mierz�c
towarzysza uwa�nym spojrzeniem. - Je�li ju� upierasz si�
przy u�ywaniu cia� moich dzieci, to czemu nie wybierzesz
jakiego� zdrowszego?
- Przyzwyczajaj si� - odpar� diabe�. - Wszyscy najlepsi
ludzie porosn� teraz t�uszczem. Ten ca�y interes z
maszynami, kt�ry uruchomi�em, ju� zmieni� �wiat. Mn�stwo
pieni�dzy, bezustanna praca w zamkni�tych pomieszczeniach,
brak �wicze�... Sprawi�, �e ludzie b�d� napycha� swe cia�a
s�odyczami i t�uszczami, p�ki nie zaczn� pada� trupem, nie
prze�ywszy nawet po�owy �ycia. Ta rob�tka b�dzie przynosi�
plony przez stulecia.
- Czyli mniej wi�cej do po�owy lat siedemdziesi�tych
dwudziestego wieku - skorygowa� B�g. - Wtedy bogaci b�d�
mieli do�� czasu na wszelkie �wiczenia, a klasy �rednie
zaczn� na�ladowa� ich sprawno�� i wysportowanie.
- Tak, zgadza si�. Ale dopilnuj�, by u bogatych wesz�o w
mod� mocne przypiekanie si� na s�o�cu i kiedy ust�pi fala
zawa��w, za�atwi� ich rakiem sk�ry.
- I jelita grubego - mrukn�� B�g.
- Naprawd� psujesz mi ca�� zabaw�, kiedy tak popisujesz
si� swoj� wszechwiedz�.
- Lepiej by by�o, gdyby� cz�ciej o tym pami�ta�,
Lucyferze. Zawsze wyprzedzam ci� o krok.
- Jakbym o tym nie wiedzia�! Ca�a ta historia z Hiobem.
- Ty wci�� tylko o jednym - Szatan zupe�nie nie umia�
przegrywa�.
- Bo dalej uwa�am, �e oszukiwa�e�. Od pocz�tku
wiedzia�e�, �e on ci� nie przeklnie.
- Owszem. I powiedzia�em ci, �e wiem. Ale ty nie
wierzy�e�.
- Przyznaj�, m�j b��d - diabe� u�miechn�� si� szeroko. -
Postawisz mi kufel?
- Sam sobie kup - odpar� B�g.
Szatan gestem wezwa� barmana.
- M�j dobry cz�owieku! - zawo�a�. - Po kuflu dla mnie i
mojego przyjaciela.
Och, jak w tym momencie zwr�ci�y si� ku nim oczy
wszystkich obecnych! Bogaty kupuje co� biednemu i to
otwarcie. Co na to ludzie? B�g, rzecz jasna, wiedzia�.
Niekt�rzy pomy�leli, �e ten biedny staruch musi mie� �adn�
c�rk� i bogaty chce z niej zrobi� dziwk�. To tylko dow�d,
jak paskudny stawa� si� �wiat. Czasami B�g czu� ogromne
przygn�bienie. Da� im par�, a oni stworz� z jej pomoc�
duszne fabryki. Tania energia mia�a sprawi�, by dla ka�dego
wystarczy�o jedzenia. Stworzy�em bogaty �wiat, lecz oni i
tak zdo�ali wyprodukowa� wsz�dzie mn�stwo biedy, nieszcz��
i beznadziei. Lucyfer z upodobaniem przypisywa� sobie
wszystkie zas�ugi, ale mo�e po prostu ludzie sami tego
pragn�li.
Na stole pojawi�o si� piwo. Lucyfer z dostoje�stwem
zap�aci� dziewczynie, kt�ra je przynios�a. Oczywi�cie da�
bezwstydnie wysoki napiwek. Tak w�a�nie dzia�a� w�� - ze
wszystkich si� stara si�, by zamieni� ich �ycie w piek�o, po
czym daje kilka hojnych datk�w i zyskuje opini� szczodrego.
- C�, musz� to przyzna� - stwierdzi� B�g s�cz�c nap�j. -
Naprawd� uda�o ci si� stworzy� tu w Anglii co� okropnego. I
widz�, �e na tym nie koniec. To si� rozszerza. W ko�cu
b�dzie mia�o podobne efekty, co niewolnictwo w Ameryce. Min�
dziesi�tki lat, nim uda mi si� uleczy� rany.
- Hmmmm - odpar� Lucyfer.
- Jasne, �e potrafi�. Mog� naprawi� to wszystko i wiesz,
�e to zrobi�. Ten tw�j nieszcz�sny kapitalizm. Jest w tak
oczywisty spos�b niesprawiedliwy, �e porz�dni ludzie
nied�ugo zaczn� si� przeciw niemu buntowa�. Mog� go
zniszczy� w ci�gu stu lat.
- Och, nie mam co do tego najmniejszych w�tpliwo�ci -
mrukn�� diabe�.
- Czuj� w powietrzu kolejny zak�ad.
- Nie zak�adali�my si� na serio od czasu Hioba. I by�em
wtedy naprawd� bliski zwyci�stwa, musisz mi to przyzna�.
- Lucyferze, przecie� wiesz, �e zawsze znam z g�ry wynik.
Po co nadal si� ze mn� zak�adasz?
- To w�a�nie b�dzie jeden z warunk�w - wyja�ni� Szatan. -
Musisz zamkn�� oczy.
- Zamkn�� oczy?!
- Przyrzeknij, �e nie b�dziesz sprawdza�, jak si�
wszystko u�o�y.
- Z pewno�ci� by�by� zachwycony, gdybym zgodzi� si� na
co� takiego.
- Nie na zawsze - uspokaja� Boga Lucyfer. - Tylko na
p�tora wieku. Do pocz�tku 1992 roku. Wtedy zn�w b�dziesz
m�g� sobie by� wszechwiedz�cy. Ile� w ko�cu mog� zdzia�a�
przez sto pi��dziesi�t lat?
- Dobre pytanie. Ile mo�esz zdzia�a� przez sto
pi��dziesi�t lat?
- Zak�adam si�, �e doprowadz� do tego, by w 1992 sytuacja
by�a jeszcze gorsza ni� obecnie, a jednak w opinii najlepszych
z ludzi b�dzie to wygl�da�o na popraw�.
- To do�� mgliste warunki - zauwa�y� B�g.
- Dobrze, wyra�� to inaczej. Zak�adam si�, �e w roku 1992
sprawi�, by mia�d��ca wi�kszo�� porz�dnych ludzi na ca�ym
�wiecie uwa�a�a, �e kapitalizm to najlepszy,
najsprawiedliwszy i najcudowniejszy system ekonomiczny, jaki
istnieje.
- Co za bzdury.
- I �e ci sami ludzie b�d� przekonani, i� tw�j spos�b
post�powania - sprawiedliwy podzia� d�br doczesnych pomi�dzy
wszystkich - to najbardziej brutalny, niesprawiedliwy,
potworny system w historii. Zostanie ca�kowicie
zdyskredytowany.
- �eby tego dokona�, musia�by� sprawi�, by ludzie stali
si� g�upsi ni� ma�piatki - stwierdzi� B�g.
- A zatem stoi? �adnego podgl�dania - kiedy zaczn�
wprowadza� w �ycie moje plany, nie wolno ci nawet na moment
zajrze� w przysz�o��.
- Tylko bez przymusu - zastrzeg� B�g. - �adnych op�ta�.
Mo�esz stosowa� jedynie �agodniejsze metody.
- K�amstwa - odpar� Lucyfer. - Chciwo��. I ��dza
w�adzy.
- I przez ca�y ten czas mog� dzia�a� przeciw tobie.
- Dok�d tylko b�dziesz trzyma� r�ce przy sobie. I �adnych
rzut�w oka w przysz�o��.
- Wydaje ci si�, �e jeste� bardzo sprytny.
- Tak mnie stworzy�e�.
- My�la�em, �e dzi�ki tobie �ycie stanie si� nieco
bardziej interesuj�ce.
- Wiem. To by�o przedtem, nim zacz��e� naprawd� przejmowa� si�
tymi lud�mi.
- Zawsze si� nimi przejmowa�em.
- Przypuszczam nawet, m�j drogi Bo�e Wszechmog�cy, �e w
rzeczywisto�ci dopiero kiedy sprawi�em, by stali si� tak
ciemni i nieszcz�liwi, zacz��e� naprawd� czu� dla nich
wsp�czucie. Przyznaj - nudzili ci�, kiedy jeszcze mieszkali
w ogrodzie.
- T�skni�em za towarzystwem - odrzek� B�g.
- A ja ci nie wystarcza�em?
- Ty nie jeste� towarzystwem - stwierdzi� B�g - tylko
konkurencj�.
- Przyjmujesz zak�ad?
- A stawka?
- Je�li wygram, to ja zniszcz� nast�pnym razem �wiat.
- Nie ma mowy.
- Daj spok�j, stary, przecie� wiesz, �e je�li faktycznie
wygram ten zak�ad, b�dziesz musia� i tak rozwali� to
wszystko i zacz�� od pocz�tku, tak jak to by�o z Noem.
- �eby zala� wod� ca�� ziemi�, musia�em zawiesi�
dzia�anie wszystkich praw chemii i fizyki - powiedzia� B�g.
- Ty nie masz takiej mocy.
- Widzisz? Nie ma si� wi�c o co martwi�.
- Wiem, �e kryjesz w zanadrzu jak�� sztuczk�.
- Tak, i gdyby� naprawd� chcia�, m�g�by� j� stamt�d
wydoby� i w ten spos�b pozna� moje zamiary. Ale ty przecie�
grasz fair.
- A ty nie.
- Ale ty jeste� Bogiem.
- Tobie za� marzy si� moje stanowisko.
- Nie, po prostu nie chc�, by w og�le istnia�o.
- Lucyferze, nawet je�li w ko�cu zniszczymy ca��
ludzko��, i tak nadal pozostan� Bogiem.
- Zgadza si� - odpar� Szatan - ale z�amie ci to serce.
B�g zastanowi� si� przez chwil�.
- Uwa�am, �e istoty ludzkie s� m�drzejsze i lepsze ni�
s�dzisz. Przyjmuj� zak�ad.
Lucyfer wyda� z siebie okrzyk rado�ci, po czym przechyli�
kufel i opr�ni� go do dna.
- Porz�dny z ciebie facet, staruszku! A m�wi�, �e jeste�
sztywnym nudziarzem. Gdyby tylko znali ci� tak dobrze, jak
ja! - z tymi s�owy Szatan wsta� i wymaszerowa� z pubu pyszny
jak paw.
B�g u�miechn�� si�. Co za nieprawdopodobny pomys� -
rozgrywa� nast�pne sto pi��dziesi�t lat nie wiedz�c, co
nast�pi za chwil�. Prawdziwe wyzwanie. Mo�e tym razem
Lucyferowi uda si� zrobi� z tego zajmuj�cy pojedynek.
- No dobrze, skr��my troch� t� d�ug� opowie��. Up�yn�o
ju� niemal p�tora wieku. I przez ca�y ten czas B�g nie mia�
najmniejszego poj�cia, co wydarzy si� za moment.
Ameryka�ski lobbysta u�miechn�� si� szyderczo.
- I gdzie tu puenta?
- Nie ma �adnej puenty - odpar� m�j towarzysz. - Uwa�a�em
po prostu, �e powinni�cie pozna� fakty. Nawet B�g nie
wiedzia�.
- Jasne. I mo�e jeszcze mam w to uwierzy�? - Amerykanin
zmierzy� go gro�nym spojrzeniem. - Wiem, kiedy kto� ze mnie
robi balona.
- Och, z pewno�ci�. Pomy�la�em jednak, �e pan, tak
obeznany z kr�tymi �cie�kami w�adzy, chcia�by rzuci� okiem
za kulisy prawdziwej pot�gi.
- Dobra, powiedzia� pan swoje. Jeszcze jeden angielski
snob, kt�ry nabija si� z Amerykan�w i do tego wydaje mu si�,
�e jest bardzo sprytny.
- Ale� wcale nie mia�em takiego zamiaru! - zaprotestowa�
m�j towarzysz. - Po pierwsze, nie jestem Anglikiem. A po
drugie, wzbudza pan we mnie zachwyt. Uwa�am, �e �wietny z
pana go��. To m�j kolega ma pana za kompletnego durnia.
- Ach tak? - lobbysta spojrza� na mnie.
- Prosz� si� nim nie przejmowa� - uspokoi� go m�j
towarzysz. - Te� nie pochodzi z Anglii. Poza tym jest w
kiepskim nastroju. Widzi pan, w�a�nie przegra� zak�ad.
- Przegra� zak�ad?
- Wydawa�o mu si�, �e idzie na pewniaka. My�la�, �e
przejrza� wszystkie moje plany. Patrzy�, jak przejmuj� jego
wizje sprawiedliwo�ci spo�ecznej, ��cz� je z ateizmem i
nazywam komunizmem - i s�dzi�, �e to z mojej strony tylko
drobna z�o�liwo��. Nast�pnie by� przekonany, �e rozumie, o
co mi chodzi, gdy doprowadzi�em do tego, by partia
komunistyczna zdoby�a w�adz� w Rosji i przemieni�a ten kraj
w prawdziwe piek�o, ale w rzeczywisto�ci nie mia� o niczym
poj�cia.
- Och, poj�cie mia�em - wtr�ci�em. - Jak�e to typowe dla
twoich metod. Zainstalowa�e� w Rosji system, nazwany
komunizmem, lecz w istocie by� to najgorszy rodzaj
monopolistycznego kapitalizmu.
- Nie s�dzisz, �e to cudowne? - za�mia� si�. - Zdobywali
wyznawc�w, g�osz�c twoje teorie, ale kiedy doszli do w�adzy,
ich praktyki by�y zawsze moje. Uwielbia�em ZSRR. To jakby
IBM wykupi� wszystkie inne firmy na �wiecie. Je�li chcia�e�
mie� prac�, musia�e� pracowa� dla nich. Kapitalizm
doprowadzony do perfekcji i to przez komuch�w!
- Oszustwo to tani chwyt - mrukn��em.
- Oczywi�cie - odpar� z dum�. - Tymczasem za�
przygl�da�em si�, jak ci�ko pracowa� w Europie i Stanach,
staraj�c si� z�agodzi� kapitalizm, ograniczy� go przepisami
tak, by sta� si� sprawiedliwy i by biedni ludzie byli
traktowani uczciwie. Rzecz jasna, stara�em si� mu
przeszkadza� o tyle, by by� przekonany, �e jestem przeciwny
temu, co robi. W rzeczywisto�ci jednak ca�y czas gra� pode
mnie.
- Zupe�nie nie umiesz wygrywa� - wytkn��em mu.
- Wreszcie kilka lat temu my�la�, �e mnie ma. Patrzy�em,
jak hoduje Gorbaczowa, po czym wykonuje sw�j ruch i osadza
go na szczycie - niezbyt to by�o subtelne, wie pan.
U�miercanie trzech staruch�w jednego po drugim i to w takim
tempie - jak daleko jeszcze mo�na si� posun��?
- Tylko dlatego, �e sam chcia�by� umie� zrobi� co�
takiego - powiedzia�em.
- Uwalnia Europ� Wschodni�, Zwi�zek Radziecki wprost je
mu z r�ki i nagle dostrzega pu�apk�, jak� na niego
zastawi�em! W�a�nie kiedy wydawa�o mu si�, �e mnie pokona�,
okazuje si�, �e wykorzysta�em przeciw niemu jego w�asne
dzia�anie!
- Wiedzia�em o tym ju� wcze�niej!
- Poniewa� kiedy zniszczy� opracowany przeze mnie system,
tym samym kompletnie zdyskredytowa� ca�� filozofi�, w kt�r�
wierzy! A co do mieszka�c�w kraj�w, w kt�rych zdo�a� nieco
opanowa� kapitalizm - wpoi� im teraz przekonanie, �e to brak
wolnego rynku doprowadzi� do za�amania tamtego ustroju.
Tote� likwiduj� obecnie wszelkie prawa, ograniczaj�ce dot�d
kapitalizm na Zachodzie. Odt�d wi�c to zwyci�scy kapitali�ci
b�d� dla mnie pracowa�! Ca�y �wiat wierzy, �e to kapitalizm
pokona� komunizm, podczas gdy w rzeczywisto�ci sta�o si�
dok�adnie na odwr�t. Wszystkie kraje na wy�cigi wprowadzaj�
u siebie wolny rynek. Naprawd� b�dziemy teraz mieli piek�o
na ziemi!
- Zamknij si�, dobrze? - zaproponowa�em.
- Wy, lewicowcy, zupe�nie nie umiecie przegrywa� z
godno�ci� - stwierdzi� lobbysta.
M�j towarzysz zignorowa� go.
- A najs�odsz� ironi� ca�ej sytuacji jest to, �e nawet
jego w�asne ko�cio�y te� twierdz� to samo. Wygra�em,
wygra�em, wygra�em! - zapia�.
- Tak - odpar�em. - Wygra�e�.
- Wi�c teraz b�d� m�g� to zrobi� - ci�gn�� dalej. - Ja
zniszcz� �wiat. To takie proste, naprawd�. G�owice j�drowe w
dawnym Zwi�zku Radzieckim - daj mi kilka miesi�cy, a trafi�
do r�k ka�dej grupki, kt�ra umiera z nienawi�ci do kogo� i
tylko czeka, by ich u�y�.
- Zapominasz jednak - wtr�ci�em - �e od tej pory mog� ju�
patrze� w przysz�o��.
- Ale� oczywi�cie - zgodzi� si�. - Ale nie ma ju�
przysz�o�ci, w kt�r� warto by by�o spogl�da�.
Unios�em barier�, kt�ra tak d�ugo przes�ania�a m�j wzrok
i poczu�em, jak ogarnia mnie rozpacz. Lucyfer �mia� si� i
�mia�.
Lobbysta przeni�s� spojrzenie z niego na mnie i z
powrotem na niego.
- Hej, wy tam, powariowali�cie czy co?
- Wystarczy, �eby ur�n�� si� do nieprzytomno�ci, co? -
zachichota� diabe�.
- Mo�e go jednak nie zniszcz� - stwierdzi�em. - Nie
musz�. Zak�ad m�wi� jedynie, �e je�eli tak postanowi�, ty to
zrobisz.
- Wykr�caj si�, ile tylko chcesz - odpowiedzia�. - Zostaw
go na zawsze, mnie nie zale�y. Po prostu b�d� nadal krzewi�
na ca�ym �wiecie bied�, tyrani� i krzycz�c�
niesprawiedliwo��, a� w ko�cu b�dzie ju� tak �le, �e
ust�pisz i zdecydujesz si� wreszcie unicestwi� ich
wszystkich - i ja to zrobi�.
Pomy�la�em wtedy o tym, by zetrze� wszystko do czysta i
zacz�� jeszcze raz od pocz�tku, ale na sam� my�l ogarn�o
mnie znu�enie. Nie, je�li w ci�gu roku czy dw�ch nie uda mi
si� naprawi� z�a, jakie zgotowa�, to koniec. Tym razem nie
b�dzie �adnego Noego. Po prostu dam sobie z tym spok�j i
poszukam innego zaj�cia. Czemu ci ludzie nie mog� cho� raz
przejrze� jego k�amstw? Napluli mi w twarz o jeden raz za
wiele. Czemu mia�bym zn�w ich ratowa�?
A przynajmniej wtedy tak my�la�em. Dzi� ju� nie czuj� a�
takiego przygn�bienia. Mo�e jutro uda mi si� odzyska� nieco
dawnej nadziei. Mo�e znajd� zn�w do�� zapa�u, by raz jeszcze
rozpocz�� z nim walk� na wszystkich frontach. Albo wybior�
�atwiejsze wyj�cie i powstrzymam go jedynie tak d�ugo, a�
nie znajd� swojego Noego i nie przygotuj� dla niego arki.
Tym razem b�dzie to musia�a by� arka kosmiczna, co zabierze
nieco wi�cej czasu, ale najprawdopodobniej zdo�am tego
dokona�. Ostatecznie, je�li chodzi o te rzeczy, faktycznie
jestem wszechmog�cy. I naprawd� nie cierpi� przegrywa�.
Prze�o�y�a Paulina Braiter
ORSON SCOTT CARD
Autor entuzjastycznie przyj�tej przez mi�o�nik�w fantastyki
powie�ci "Gra Endera" ("NF" nr 1-5/91). Drukowali�my r�wnie�
jego opowiadanie "Staramy si�" ("NF" nr 5/91). Powiedzia�
kiedy�, �e aby zrozumie� sw�j kraj, trzeba z niego wyjecha�
i nabra� perspektywy. Zgodnie z t� teori�, historia zawarta
w opowiadaniu "Gdy B�g gra fair o jeden raz za wiele" mo�e
wcale nie by� taka fantastyczna, jak to si� wydaje w
pierwszej chwili.
Zar�wno "Gra Endera", jak i druga cz�� tej powie�ci
zatytu�owana "M�wca Umar�ych" znalaz�y si� w nowej serii
ksi��ek SF przygotowanej przez "Editions Spotkania" i
sp�k� "Fantastyka".