14555

Szczegóły
Tytuł 14555
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14555 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14555 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14555 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Hanna Kowalewska: GÓRA ŚPIĄCYCH WĘŻY Copyright 2001 by Hanna KowalewskaRedaktorJan GrzegorczykProjekt graficzny okładkiMagdalena BroniszewskaL GUZIKOD MARYNARKI^-3^Ok0WydanieIISBN 83-7298-124-8Zysk i S-ka Wydawnictwoul. Wielka 10,61-774Poznańtel. (0-61)853 27 51,853 27 67, fax 852 63 26Dział handlowy, ul. Zgoda 54,60-122 Poznańtel. (0-61) 864 14 03, 864 14 04e-mail:sklepzysk. com.plnaszastrona:www. zysk. com.plJesień, babko. Szary,i zmieszczony listopad. Kilka tygodninie zaglądałam do pamiętnika. "'Nienapisałam wnim ani jednego słowa do ciebie, do Michała, do siebie. Dobrze mibyło z wewnętrzną ciszą, z brakiem pytańi ztą dziwnąpewnością, że mimo odejścia Michała i paru innych przykrych niespodzianek, wszystkojest tak, jak powinno być. Było, ale jużnie jest. Zanimjednakdo tego doszło. Zawrocie trwało wemnie jak słoneczna kryjówka, w którąmożnasię wsunąćw każdymmiejscu iczasie, niepostrzeżenie dla innychw pół kroku, w pół słowa. Byłam tu, w mieście, ijednocześnie tam, za wysokim parkanem, wśród drzew, odurzonazapachem sierpniowego zmierzchu,otulonaciepłempłynącymzkominka i muzykąPawła. Azyl. Ty też w nim byłaś, bezcielesna, ale wszechobecna,jak światło i cień, jakpowietrze. Coty na to, babko? Nie jesteś zdziwiona? Oczywiście, żenie! Stare czarownice nie są skłonne do zdziwień. Zostawiłaś w Zawrociu część duszy zdajesz się mówić. Dobrze, żew ogóle udało ci się stamtąd wyjechać. Stało się tak, bosobietegożyczyłam. Gdybym miała inne plany. No tak,to tylko słowa, babko w dodatkupomyślaneprzezemnie. Nie masznade mną władzy, choć niewątpliwiejesteś, a raczej byłaśkimś wrodzaju czarownicy, cokolwiekAkc. ^. to znaczy. Terminowałam u ciebie zeszłego lata. Nie zmuszałaś mnie zresztą do niczego. Przygotowałaśjedynie kilkapokus, i to takich, bymnie mogłasię im oprzeć. Wystarczyłobyjuż samo Zawrocie, ten zakazany słodki owoc. A ty miałaśjeszcze w zapasie całą przeszłość, schowaną w kolejnychtomach pamiętnika, zamkniętą w kopertach i albumach ze zdjęciami przeszłość, którą mogłam ożywić. Imuzykę Pawła, uwięzioną w czarnym fortepianie, którą mogłam wypuścić. I jego samego wlepkim kokonie, tkanym przez ciebie wielelat,który właśnie mnie pozwoliłaś rozerwać, jakby miał zaledwie strukturę pajęczyny. IAnnę,tę zielonooką strzygę, niezbyt groźnąprzeciwniczkę, bym mogła zwyciężyć,a potemnapawać się swoim sprytemi siłą. Jakie przyjemne lato,tylezdarzeń, wszystkie po mojej-twojej myśli. Jaka udana współpraca. Ty wdodatku pozornie nieobecna, dyskretna aż do przesady, niebiańsko taktowna. Czyż więc mogłam sięoprzeć? Oczywiście, że nie. Dzień po dniuniecierpliwie odkrywałam,jakie jest moje zadanie. Mam wrażenie, babko, że wykonałam wszystko jak trzebazamiast twoich cienkich i siwychwłosów zostawiłamw Zawrociu swoje jasne i błyszczące. Wywietrzyłam smutną wońumierania,rozwłóczoną po zakamarkachdomu, a w zamianzostawiłam inne wonie delikatny i jednocześnie drażniący zapach Anny, mocny zapach Michałai swój własny, trochęzmieniony przez słodkie wonie lata. W pokoju, tym z brzoząza oknem, na poduszce zostało płytkie wklęśnięcie odciskmojej głowy. Można tamznaleźć i inne magiczne rekwizytyksiężycowy strzęppaznokcia w poziomkowym kolorze, zapomniany kolczyk zmalachitowym oczkiem, guzikod sukienki,tej, wktórejtańczyłam na przyjęciu u Anny. I nawet w sypialni, babko, gdziezostało cię najwięcej, w nieprzygładzonejpościeli jest mój pot połączony z potem Michała. Tak właśnie miało być, nieprawdaż? I jeszcze mój głos zmieszany zeszczęknięciami Unty, rozwieszony jak pajęczyna wśród konarówlip. Iśmiech Renćeobok werandy. I Remi hałasującyw chaszczach. Życie. Nowe życie. Jakiekolwiek, bylenowe. Tego właśnie chciałaś. Nicwięcej. Ale zrobiłamwięcej. Zostawiłam ci przecież Pawła. Siedzisz teraz przy kominku, grzejesz bezcielesne ręce, myśląconadchodzącej zimie. Wszystkoułożyło siędobrze, więc możesz sycić się zapachem sosny i skaczącymi po drewienku językami ognia. Może zresztą martwisz się,bo Pawła takjakośnosi po salonie. Czy to aby nie początek jesiennej depresji, naktórą zawsze zapadał w listopadzie? Aleprzecież jeszcze nieczas. Więc to może jakaś melodia popycha go do wędrówkipopokoju,od ściany do okna i z powrotem,a potem koliściewokół fortepianu. A może to tęsknotaza Anną każe mu wydeptywać ścieżki na parkiecie? Nie, raczej za kobietą jakąkolwiek, za ciepłem i bliskością, którejniemożedaćcieńkogośz przeszłości. Tak,to byłoprzyjemne lato, muszę cito przyznać. Tylkojak z takiego lata wyjechać? Z własnegodomu, który dopasował siędowłaścicielki jak skorupka do ślimaka? Jak opuścićKocię i psy? Czywystarczy spakować starannierzeczy, wziąćtorbę,napakować dokieszeni i bagażnika samochodu pełne garście słonecznego pyłu,zamknąć drzwi Zawrócia, potembramę, wsiąść do auta i odjechaćjak gdyby nigdy nic? Odjechałam. Nawet cieszyła mnie podróż. I to,że wjadęgarbusem dziadka Maurycego w poprzednie życie,otworzęje małym płaskimkluczem, wejdę do przestrzeni nie zadużej,dobrze znanej,rozpakujętorbę, upchnę rzeczy na półce,wspomnieniawcisnęgdzieśw zakamarki pamięci, a słonecznypyłwszędzie,gdzie się da, w każdą szparkę, w każdy kątek. Iwszystko będzie jak dawniej,tyle tylko, że przyprószoneowym pyłem, pachnące nieznacznie minionymlatem słodkimiodowy zapach, tylkodla wtajemniczonych, i trochę blaskuwkażdej zwykłej rzeczy, też tylko dla wtajemniczonych. To był dobry plan, babko, choć nierealny. Wiedziałamotym. I jednocześnie niewiedziałam. Kobietom staleprzydarzają się takie rzeczy. Mieszkanie dało się otworzyć,a poprzednie życie nie do końcawokół śpieszyło się już jesiennemiasto, Michał oddalał się z prędkością światła do innej czasoprzestrzeni, wktórej świeciłakometaze złotym warkoczem,matka i Paulaczekały na mniepółobrażone,jakbym wracała. z wrogiego królestwa, pojednana w dodatku z nieprzyjacielem. Spadek! Co za anachronizm. Posiadłość! Testament! Zawrocie! To się nie miało przydarzyć wkażdymrazieżadnejz nas. Nikt na tonie liczył. Ani niemarzył. Aninawet sobienie życzył. Tego miejsca nie było na mapie naszego świata. Jak można dostaćcoś, co nie istnieje? Jakmożna tam spędzićtyle tygodni, w tej wyklętejprzestrzeni, pełnej twoich,babko,śladów? I zadzwonić stamtąd tylkoraz, a więcjakby wcale. Inie napisać bo tedwie krótkiekartki z widokiem ryneczkuprzecież się nie liczą. 2Niepo to jednak,babko, otworzyłam ponownie pamiętnik,by zastanawiaćsię nad nie najłatwiejszym powrotem z Zawrocia, choći to będę musiała ci potem opowiedzieć. Guzikodmarynarki szary i niepozorny. No tak, ta historia nienależy do ciebie. I pewnie nawet nie będziesz miała ochoty jejsłuchać. Muszę przyznać, żei ja nie miałamzamiarusię w niązagłębiać. Broniłam się, jak długo było to możliwe przekonana, iż wiem o przeszłości dostatecznie dużo, by przestaćsię nią interesować. Ułożyłamsobieprzecież wszystko zeszłegolata, dobrałam puzzle,poskładałam,co było do poskładania. Wyszedł z tego nie najgorszy landszaft o dziwo dużoświatła, więcej sielankiniż dramatu, a więc w sam raz. Zawszewolałam oglądać komedie. Wprawdzie samo zakończenie okazało siębardziejtragikomiczneniż komiczne, ale przecież daleko mu byłodo prawdziwej tragedii. Poza tym podobało misię, babko, ostatnie zdanie w pamiętniku. Zaglądałam czasemna tę stronę iprzypominałam sobie moment, gdypo rozstaniuz Michałem stałam sama na skraju ulicy,wymywana od środka przezdeszcz, wczesnej esienna. Po takim czymś możebyćjuż tylko lepiej myślałam, przewracająckartkę, i patrzącna czystą stronę, której niemiałam zamiaru zapisać. Żyć.Zostawićwreszcie przeszłość. I zostawić zdania, coraz okrąglejsze igładsze, icałe akapity, i dni w nich zastygłe. Zapisywanieto uśmiercanie teraźniejszości. Więc żyć. Żyć!Przeszłość ma jednak,babko, w nosie takie postanowienia. Telefon, koperta bez zwrotnegoadresu, fotografia na dnie szuflady, znajomatwarz na końcuulicy, głupi, niedobry sen, posklejany ze strzępów niepamięci, guzik znaleziony przy sprzątaniu, który przypomina tamten dawnyguzik. Przeszłość jestjak wirus, lubi wilgoć, zimno, depresję istarość. Obrazy namnażają się, zasłaniając rzeczywistość. Coraz więcej zamyśleń. Drażliwość. Zgubił się jakiś kawałek czasu, może nawet całykawał, tak czujemy,zgubiłsię. Pewnieto ten lepszy kawałek. A może gorszy, najgorszy z możliwych? Nie, lepiej tego nieruszać. Ale jak nieruszać, gdy znowu guzik, już drugi w tymmiesiącu, tym razem na ulicy, ten sam kolori kształt, jakbybył od tamtej marynarki, choć to przecież niemożliwe. A wszystko przez to, żeteraźniejszość jest dziurawa pęknięcia, szczeliny,powietrzne zakładki, wktórych często cośsięgubi, czasami nawet człowiek. Tak mówiłFilip,mój świrnięty mąż, niedługoprzed tym, jak sam wyszedł przez oknoi zniknął za jedną z takich zakładek. Miał rację! Teraźniejszośćjestnaprawdę dziurawa jak dziadowska kieszeń. Czasami przezte dziury można zobaczyć coś z tego, co było albo będzie. Toteż koncepcjaŚwira. Właśnie w Zawrociu nauczyłamsię zaglądać w owe szczeliny i ze starych fotografii,rys na podłodzeipożółkłych listów domyślać się przeszłości. Nauczyłamsięw dodatku ją cenić. Choć naiwnie myślałam, że wiem o niejdostatecznie dużo. Syciłam się tą swoją wiedzą jak owocembez pestek trochę bezmyślnie i leniwie, wybierając słodszekawałki i myśląc, że zawszebędęmogła je wybierać. Złudzenia. Przeszłość jest takąsamą tajemnicą jak przyszłość. Potrafi fascynować i boleć, pachnieć młodością albośmierdzieć truchłem. I wraca, kiedy chce jakby wszędzieczyhały na nas czasowe pętle, świetliste lub mroczne zaułki,zawsze tesame i zawszeinne. Wszystkozależyod tego, jakgłęboko się w nie zapędzimy, jak uważnie przyjrzymy się temu, co kryją. Za każdym razem widzimy inaczej. Nasze oczysą jak lustra, na których osiada mgła czasu,przetarte niedo. 1 prozaDel)Tego lpierwsapowiaprzez aorazłkładnie brudną ścierką teraźniejszości. To onanas zmienia,a wraz z nami zmienia się także obraz przeszłości. Guzik od marynarki. No tak,właściwie odpoczątku powinnam zwrócić się do kogoś innego wiesz, babko, do kogo. Nawet próbowałamto zrobić, jednak okazało się, że niepotrafię. Na razie jest imieniem i paroma kadrami zprzeszłości, w dodatku kadramiprzez ciebie znienawidzonymi. Jaksię pomieścicie obok siebie na tych samych stronach,jak wytrzymacie wzajemną obecność? Jak zniesiesz to zwłaszcza ty,nienawykła do ustępowania komukolwiek? Wyobrażam sobie,jak wydymasz pogardliwieusta, jak wzruszasz ramionamiigniewnie stukasz swoją laską. Opowiadaćto mnie? pytasz. Wydaje ci się, że to zniosę? Na jakiejpodstawie tak sądzisz? Niebiański dystans? Bzdura! Nic takiego nie istnieje,bo gdyby istniało, niebobyłoby piekłem. A jednak postanowiłam ci wszystkoopowiedzieć. Chcę sięprzyjrzeć tejhistorii nie tylko swoimi oczyma. Potrzebny mitwój dystans i zdrowyrozsądek, babko, a także twoja niechęćdo tamtych spraw. Jesteśmy jak dwaniezbyt dokładne zwierciadła ja wszystko nadmiernie wygładzam, tywykrzywiasz. Prawda jest gdzieś pomiędzy. II. KOCHANARODZINKAA koniec lata? Najpierw musiałam stawić czoło rodzinie. Za sprawątwego testamentu, babko, Zawrocie ponownie weszło w nasze życie. Twój dar nie został niestety doceniony może dlatego, że towłaśnie ja go dostałam. Całasytuacjanajbardziej dotknęła Paulę. To zrozumiałe, czuła się pominięta,a to niejest stan, zktórym umiałasobie radzić. Matka zaśbyła pełna sprzecznych uczuć, choć jakzwyklestarała się ichnie ujawniać. Nie bardzo zresztą wiedziała, jak powinna reagować na twojąśmierć, na to że właśnie mnie przypadło Zawrocie, że je wzięłam, nie pytającnikogo o zdanie,by potemposiadłość zostawić Pawłowi i wrócić do miasta. Ojczym zawsze uważał mnie za wariatkę, więc niczemusięnie dziwił. A nie mówiłempowtarzał tylkozapewne przy każdej okazji,bolubił mówić omnie źle i w dodatku uwielbiał mieć rację. Tak więc ani twój, babko, ani mój postępek nie mieścił imsię wgłowach. I matka,i Paula chciałyteraz dostać Zawrociew swoje ręce, sprzedać po kawałku,zniszczyć raz na zawsze,by nie została po nimnawet nazwa. Właściwiemiałamszczęście, żePaula nie znała swojej ciotecznej siostryEmili. Onateż miała podobne pragnienia. Nie znały się jednaki nie chciałypoznać. I bardzo dobrze, bo inaczej los Zawrocia mógłbyzawisnąć na włosku. 11. Grydomowe pretensje, szukanie winnego, pilnowanie,by nikt nie wymknął się z pęt obowiązujących schematówi przyzwyczajeń. Przez paręostatnich lat wydawało mi się, żekochana rodzinka niemalzapomniała omoim istnieniu. Nagleokazało się, jak bardzo sięłudzę. Twoja decyzja, babko,naruszyła schemat. Z Zawrociemjużnie byłam dawną Matyldą,tym ciężaremi kłopotem, z którym nie wiadomoco zrobić,popłuczynami po dawnym szczęściu i przeszkodą w nowym. ZZawrociemjuż niebyłam taka nieudana i pechowa. Ani takalekkomyślna jak dotąd. Tak, z Zawrociem byłam kimś innymi rodzina koniecznie chciałasię dowiedzieć, kim. 2Najpierw zjawiła się Paula. Przez chwilę patrzyłam na niątwoimi oczyma. W końcu ona także byłatwoją wnuczką. Musiałaś przed śmiercią myśleć o niej równie często jak o mnie. Być możenawet zastanawiałaś się,czy to nie jej oddać Zawrocie. Czemu właściwie ze mną przegrała? Jak wiele przemawiało za nią? Wygrałam o włos, czy może wyprzedziłamją zdecydowanie? Liczyła się do końca, czyodrzuciłaś jej kandydaturę na samym początku? No tak,uwielbiam pytania, na które nie ma odpowiedzi. Wydawało mi się,że znam cię już dostatecznie dobrze, babko. Teraz okazuje się,że nie natyle, by wiedzieć, co myślałaśo Pauli. Czy nie bardziej niżja pasowałaby do odegrania rolipani naZawrociu? Na pewno dorównuje ci pod względem wysokiego mniemania o sobie, kapryśności i egoizmu, ale przecież nie szukałaś duplikatu. Oddanie Zawrocia Pauli oznaczałobyw dodatku przekazanie go w strefę wpływu jej ojca, atonapewno wydawało ci się nie do przyjęcia. Mąż Pauli też byłniewiadomą. Takwięc ci, którzy ją kochali i wspierali, ten jeden raz okazali się zbędnym balastem, nieprawdaż? Poza tymPaula nie podzieliłaby się Zawrociem znikim,a więc i z Pawłem. 12Pewnie by go tam nie wpuściła. A jeśli nawet,to zwielkąłaskąi tylko po to,by napawaćsiętriumfem. Popatrzyłam teżna Paulę od jejstrony. Co bym teraz czuła, gdybyśtojej dała Zawrocie? Gniew? Żal?Zazdrość? Tona pewno nie byłyby dobre uczucia. Nie chodziłobynaweto samo Zawrocie, ale o odpowiedź napytanie: dlaczego nieja? Niezasłużyłam? Nie byłam dość dobradla ciebie, babko? Która wada, jaka cecha charakteru zdecydowała o wyborze? Nawetjeśli był to zwykły kaprys, czemu nie mniesię przysłużył? Pytania. Dopiero terazuświadomiłam sobie,że będę musiała Paulę zranić,mimo że już ty, babko, jązraniłaś. I wiedziałam, że nie ma innego rozwiązania, jeśli chciałam ocalićZawrocie. Paula jednak niewyglądała na szczególnie obolałą. I niezamierzałaskapitulować. Chwilowe niepowodzenia nigdy jejnie zniechęcały. Tak o tym myślała chwilowe niepowodzenie. Co tam stara stetryczała babka! Kto bysię zastanawiałnadjej paranoicznymi decyzjami. Są,jakie są. Przeszłości niemożna zmienić, ale zawsze można coś zrobić z teraźniejszościąi przyszłością. Nazywała toodkręcaniem. Zawsze możnabyło sprawę odkręcić. Umiałato robić, a przynajmniej tak jejsię wydawało. Tak więcPaula przyszła odkręcić to, co tyzakręciłaś niepojej myśli. Najpierw rozejrzała się po pokoju, alenie zobaczyłażadnych rzeczy z Zawrocia. Trochę ją to rozczarowało,ale nie na tyle, by wyprowadzić ją z równowagi. Zajrzała jeszcze do kuchni pod pretekstem nagłego pragnienia, ale i tamnic nieznalazła. Wzięła więc mineralną i szklankę, sama sobienalała, a potem rozsiadła się na tapczanie. Długo tam byłaś powiedziała bez wstępu. Ja niemogłabymwZawrociu spędzićnawet godziny. Niesądzę, byta stara jędza wyprowadziła się stamtądpośmierci. Też miałam takie wrażenie. Wrażenie? Paula aż się wzdrygnęła. Zachowywała się jednak poprawnie zapewniłamją,13. i prozatoDebiliwTegolatipierwszą]powieśćprzez Zyoraz "SniemiecMlW pniusiłując powstrzymać uśmiech. Żadnego stukania laską, przesuwania przedmiotów, straszenia po nocach. Lubiła się tylkobawić ogniem w kominku. Bardzomiłastaruszka. Staruszka? oburzyła się Paula. Raczej starucha! Albo wiedźma! To zresztą nieważne. Była, minęła. Sprzedałaś,tak? Nie czekała na odpowiedź. To dobre rozwiązanie. Wiem, żenie jesteś sknerą i podzielisz się pieniędzmi z mamąi ze mną. Wszystkim nam się należy taforsa, bo nigdynic odbabkinie dostałyśmy. Dużo tegojest? Zamierzamy z Zygmuntem zmienić dach i ogrodzenie. Babka zwinęła się w bardzodobrym momencie. Nie sprzedałam. No tak, trudno takąposiadłość opchnąć od razu, ale zamierzasz? Było tobardziej stwierdzenie oczywistegofaktuniż pytanie. Nie zamierzam. Jakto? Paula zastygła zprzechyloną szklanką w ręku. Wylejesz. Zabrałam jej naczynie. No więc? pytała znapięciem. Nie zamierzam. Mieszka tam teraz Paweł. Wynajęłaś mu? Nie.Oddałam. Paula przez chwilęsiedziałanieruchomo,prezentując malownicze osłupienie. Oddałaś? wykrztusiław końcu. Ale chyba nienotarialnie. Nie.Czy to coś zmienia? Odetchnęła. Nie sądzisz, że my też mamy coś do powiedzenia? Mówić zawszemożna. Słucham? Nie znosiła tego typu żartów. W dodatku irytował jąsłonecznypył,który przywiozłam z Zawrocia, a który teraz mieszał się zblaskiem pogodnego popołudnia, wpadającym przezuchylone okno. Świecisz czy co. Szarpnęła żaluzję. Mnie sięteż coś należy dodała twardo. Możecoś z salonu babki. Komoda? 14Nie udawaj głupszej, niż jesteś. Mamgdzieś jakiś stary,zjedzony przez korniki rupieć. Wybierz coś innego. Dotychczasowy spokój Pauli prysnął jak mydlana bańka. Myślisz, że wykpiszsię paroma gratami? rzuciłazirytowana. Nie ze mną takie numery! A co cię zadowoli? Jedna trzecia. Jeślijuż, to jedna szósta. Zapominasz ociotceIreniei jejdzieciach. Oni już swoje dostali. Skąd wiesz? Byłaś tam? Rozmawiałaś znimi? Na jakiejpodstawie sądzisz, że babka była bardziej hojna dla tamtychniżdla nas? Stare jędze zwykleskąpią wszystkim. Tamcimnie nie obchodzą. Ale mnie obchodzą. I Zawrocie mnie obchodzi. Niesprzedam go. To ostateczna decyzja. Jeszcze zobaczymy! Co mi zrobisz? Poskarżysz się na mnie tatusiowi, jakw dzieciństwie? A może zaczniesz proces? Mogłaby to zrobićco najwyżej matka, ale ona nigdy się nato nie zdecyduje. Ani dlasiebie, ani dla ciebie. Taka już jest. A poza tym wówczastrzeba by się podzielić ztamtymi, atego byś przecież niezniosła. Już wolisz, by wszystko należało do mnie. To ci przynajmniej nie odbiera nadziei, że kiedyś jednak zmienię zdaniei zrobię, jak sobie życzysz. Nieprawdaż? Paula miała ochotęmi przyłożyć, ale tylko parę razy szarpnęła wypielęgnowanymi paznokciaminarzutę na tapczanie,przetrawiającwszystko, co jej powiedziałam. Musiała uznać,że nicwięcej w tej chwili nie dasię zrobić, bo zaraz potemzerwała się z gniewnym fuknięciem, złapała torebkę i wypadłazmieszkania, trzaskając na pożegnaniedrzwiami. Nie, niebyła aż taka chciwa. Pieniędzy też nie potrzebowała. Jej mąż, Zygmunt,wywodził się z prawniczej rodziny,która odzyskałaniedawno nieruchomości w centrum Warszawy. Miał własną firmę i w dodatkunos do interesów. Ona kończyła studia, ale już zarabiała więcej niż ja. Mieszkali w willi15. po ciotecznej babce Zygmunta, niewiele mniejszej niż domw Zawrócili. Ojczym przyzwyczaił jednak Paulę, że należy jejsięwięcej niż mnie, dużo więcej. A tym razem nie dostała nic. Wiedziałam,że się z tymłatwo nie pogodzi. Będzie mi chciałazabrać, ilesię tylko da, choćby to miałobyćtylko moje dobresamopoczucie. To nieprawda, że zadowoliłaby ją jedna trzecia. Gdybym podzieliłaspadek na trzy części,wyprosiłaby od matki jej cześć. Miałaby wtedy dwie trzecie, czyli więcej niż ja. Dopieroto trochę by ją uspokoiło. Nie natyle jednak, by minie udowadniać, że częścisą nierówne, że moja większa albolepsza iże trzeba całość jeszczeinaczej podzielić. Takbyłozawsze. W dzieciństwie kończyło siętym, że dla świętego spokoju oddawałam jejwszystkolub z góry z czegoś rezygnowałam, bo itak byłooczywiste, że rzecz po paru godzinach znajdzie się w pokoju Pauli, a potem w koszu, bo Paula szybkonudziłasiętakimi zdobyczami. Zmieniła mnie dopiero śmierćFilipa. Postanowiłam wtedy, że już niczego niedam sobietakłatwozabrać, a na pewno niczego ważnego. A Zawrocie było ważne. Nawet bardzo ważne. Wydawałomi się w dodatku, że nie tylko dla mnie dla matki i Pauliteż, tylko jeszcze o tym nie wiedziały. Zmuszę wasdo pokochania tegomiejsca myślałam naiwnie. Zresztą, samoZawrocie was do tego zmusi. Wystarczy, że staniecie wbramiei pójdziecie za jakąś nakrapianą gąsienicą wgłąb sadu,potemdalej, w sam środeklataalbo innej pory roku,bopewniewszystkie są tam równie piękne. Wystarczy,że po otwarciu drzwidowaszych nozdrzy dotrze tajemnicza woń domu. Nie mówiąc już o wieczorach przykominkui snach,lekkich, motylich innych od snówmiejskich. Nieoprzecie się,jestem o tymprzekonana. Brama została otwarta dla wszystkich. Przedtem to miejsce dzieliło, teraz możełączyć. Nie ma już lepszychi gorszych, winnych iniewinnych, kochanych i niekochanych wszyscy są zaproszeni, a gościnne pokojezawszeprzygotowane,o każdej porze dniai nocy. Takpostanowiłam,a Paweł się z tym zgodził. I nawet pierwszy tam zamieszkał,gość-domownik. Każdy może nim zostać. 163Niestety, nikt na razie nie był ciekaw ani Zawrocia,ani moich rodzinnych planów. Spotkanie z matkąostatecznie rozwiało złudzenia. Zwlekałyśmyz nim obie. Gdy dzwoniłam, matka starannieomijałatemat twojej śmierci,babko. Podobnie było z Zawrociem. Pytała mnie osamopoczucie, o pogodę iopaleniznę, jakbym wróciła z wczasów nad morzem,a nie z jej rodzinnegodomu, którego nie widziała ponadtrzydzieścilat. Była mistrzynią w unikaniuniewygodnych tematów, jak równieżw konwersowaniu o niczym, co mniezawsze trochę złościło. Tym razem jednakdoskonale ją rozumiałamnie chciała ruszać zagrzebanych w podświadomościzłych wspomnień. Jestem pewna, że gdyby nie nalegania Pauli, jeszcze długobyudawała, żeniewiele wie o testamencie. Paula jednak nigdynie dawała łatwo za wygraną. Z matką zaś umiała sobie radzićdoskonale. Wiedziałam więc, że dojdzie do rozmowy i że mimo dyplomacji matki imoich nieporadnych starań, nie będzieona przyjemna. Szukałam jednak pracowicie argumentów,któremogłyby obronić Zawrocie. I nawet wydawało mi się, żepotrafię to zrobić. Roiłam sobie także,że uda mi się odczarować tę wspólną złąprzeszłość jakw Zawrociu odczarowałam fortepian odmienić ją przynajmniej trochę, tyle, byzniknął ból. Chciałam to zrobić zarówno ze względu na ciebie,babko,jak i ze względu namatkę. Może nawet bardziej zewzględuna nią, bo wiedziałam, że negującciebie, zanegowała też przy okazjiwiele dobrych wspomnień, choćby tychzwiązanych zdziadkiem Maurycym czy Ireną. Wyrzekła sięcałego dzieciństwa i młodości. Przeszłość to wprawdzie nieręka czy noga, ale czy można być w pełni szczęśliwym,jeśliprzeprowadzi siętaką wewnętrzną amputację i to samemu,bezznieczulenia? Oczywiście, że nie można. Wydawało misię, żewłaśnie nadarzałasię okazjado odzyskania przez niąchoćby części wspomnień. Może i ja coś bym na tym skorzystaj. a^g^aEęopowieści zokresu,gdy życie matki nie toczyło/y ^,\^iri9 s/ 17WK^S. się jeszcze w rytmie Kazimierza Wilkasiuka, mego ojczyma. Musiał być jakiś lepszy czas, bezmigren, pedantyzmu, słówowijanychw bawełnę, skrywanych irytacji,pustych uśmiechów. Chciałam ją takązobaczyć choćprzez chwilę, na przykład na werandzieZawrocia,gdy sobie przypomina zapachmacierzanki czy róż, gdy myśli o mocnym uścisku Maurycego albo o białym dzikim kocie, którego pomalowała wrude plamki, by spodobał się babce i mógł dzięki temu zostać. To ten kot,którypotem zawsze siedział pod stołkiem, przytulony do jejnóg, gdy ona ćwiczyła na fortepianie. Nazwałago Nutką, choćbył to właściwieNutek, nigdy do końca nieoswojony, ufający tylko jej. Chciałam usłyszeć podobne historie. I chciałam ją zobaczyć natle obrazów i mebli. Naweti wtedy,gdy z bólem, niechętniedotknie któregośz klawiszyfortepianu. Niestety, wszystkopotoczyło się według własnego scenariusza i to najgorszego z możliwych. Matka miała kluczdomego mieszkania. Zwykle podczas mojej dłuższej nieobecności przyjeżdżała z Międzylesia, by podlać jedyną hodowanąprzeze mnie roślinkę mały, gruby kaktus. Gdy byłam namiejscu,zawsze uprzedzała mnietelefonicznieo swojej wizycie. Czemu niezrobiła tego teraz? I dlaczego wybrała czas,gdy byłam w pracy? Przypadek,czy też może jednak Paulawypatrzyła na półce oprawione w skórę księgi,a matkadomyśliła się, co może w nichbyć? Ale przecież nie miałazwyczaju grzebać w cudzychrzeczach. Niewiem. Wiem tylko, że gdy przekręciłam klucz w drzwiachi stanęłam na progu, matka czytała ostatnie kartki oprawionejw zieloną skórę księgi, właśnie tej, w którejznajdowałysiętakże imoje zapiski. Byłablada iroztrzęsiona. Przekabaciła cię powiedziała bez powitania i beznaturalnych uniej eufemizmów. Zamknęła drżącą ręką pamiętnik. Nie wiem, jak to możliwe, ale cię przekabaciła. Dajspokój, mamo,jak mogłato zrobić? Przecież nieżyje. W twoim pamiętniku żyje i masię dobrze. To właśniejest najbardziej przerażające. Czuję się tak,jakbyś ją wskrze18 p ,siła! prawie krzyczała. Była naskraju histerii. Sięgnęła powodę, by się trochę uspokoić. Teraz już nas nie opuści. Zobaczysz,że tak będzie! Przyczepi się dociebie, do Pauli, domnie, do całego naszegożycia. Nie chcę tego. Słyszysz! Nieżyczę sobie! Mówisz oswojej matce. Tak czy owak jest częścią naswszystkich. Zapomnianą częścią! I tak powinno zostać. Nie chcę,by Paula czytałapamiętnik. Obiecaj, żenigdy jej go nie dasz. Ona nie może przeczytaćtychwszystkich upokarzających fragmentów o mnie, o twoim ojcu i w dodatku ojej ojcu. Zwłaszcza wkontekście twoich peanów na cześć babki. Jej głosnajpierw wibrował wnajwyższychrejestrach, a potem zacząłwzbierać niebezpiecznie wilgocią. Jakw dzieciństwie miałamochotę zakryć uszy i obiecaćjej wszystko, co zechce. Pierwsze księgi maprawo przeczytać powiedziałamjednak. Zwłaszcza zapiski dziadka. Ale wątpię, by miałana to ochotę dodałam, by ją trochę uspokoić. Matka przyjęłamoje słowa z wrogimmilczeniem. Odsunęła pamiętnikod siebie, jakby był bombą,gotową wybuchnąć w najmniej spodziewanym momencie. Potem przeszła parę razy po pokoju, postała przy oknie, usiłując upchnąćgdzieśgłębokow sobie te wszystkie złe emocje, które nosiły ją popokoju. W końcu udało jej się trochę uspokoić. Usiadłanaprzeciwko. Wiesz, co jest dla mnie najgorsze. zaczęła zupełnieinnym tonem, ściszonym i badawczym. Nie mogęzrozumieć, żetak łatwo przeszłaśnad wszystkim,co się kiedyś stało,do porządkudziennego. Jakby przeszłość byłanieistotnai jakby nie dotknęła pośredniotakże ciebie. Albo jakby postępkibabki należały do jakiejś fikcji. Ale to niefikcja, nie słowa. To kiedyś bolało. Jeszcze boli. Dopisałaś do życia babki pięknezakończenie. Można sięnimwzruszyć. Ale ja nie znam kobiety z twego pamiętnika. Nigdy nie istniała. Rozumiesz? Wymyśliłaś ją sobie! Nie chcę, by Paula myślała, że to wszystkoprawda. Milczałam. Cóż by dały teraz moje słowa, jeśli nie prze19. konały jej te, którezapisałam zeszłego lata w Zawrociu. Jejstanowiskobyło zresztą dlamnie zrozumiałe. To, że potrafiłaś,babko, kochać icierpieć, nie zmieniało faktu, żenie potrafiłaśokazać miłości własnej córce. Niedziwiłam się więc, żematkanie chce uwierzyćw taką ciebie, jaką ja ujrzałam minionegolata. Może zresztą była to tylko fikcja, albo przynajmniejniezupełnie prawda, zły rozkład barw, trochę za dużo światła, zamało cienia. Nie wiem. Matka w końcunie wytrzymałamego milczenia. Ty tegonie rozumiesz. Nie rozumiesz. Poszarpane,nasiąknięte wilgociąfrazy, uparte jak kapiące łzy. Nie możesz zrozumieć. Byćmoże mruknęłam bez przekonania, w dodatkuzodrobiną niecierpliwości wgłosie. Matka spojrzała namniepytająco. Przecież ja zawsze. Przecież. Chyba ty. Niemiała odwagi dokończyć tych zdań. Może nawet nie wiedziała,jak powinny ostatecznie brzmieć. Czyty. spróbowałajeszcze raz i zamilkła. To było do przewidzenianigdy nie potrafiła nazywaćrzeczy po imieniu. Sięgnęła do torebki popapierosa. Potemprzypomniała sobie, że już od roku nie pali, więc tylko z przyzwyczajenia jej palce zwiedziły wszystkie kieszenie izakamarki torby. Wyjęła w końcu chusteczkę, by jakoś usprawiedliwić nerwowe poszukiwania. To ją trochę uspokoiło. Jakieto wszystko dziwne dodała, byostatecznie odsunąć tamte pourywane frazy. I zupełnie niespodziewane. Jakas w rękawie. Człowiek myśli, że po raz pierwszy wygrałpartię, a tuproszę. Jej głosznowu się załamał, więc jeszcze raz przydała sięchusteczka. Wytarłałzę, urwała zawilgocony kawałek i zrolowała jego brzegi. Potem złożyła paręrazy, uformowała i przezchwilę przyglądała się powstałej w ten sposób białej róży. Zgniotła ją zirytacją, gdy do jej świadomości dotarło, jaki kwiat zrobiła. Róża lubiłaś, babko, róże. Te jej tajemnice! Tejaśniepańskie problemy! Że teżchciało ci się tym wszystkim zajmować. Nie szkoda cibyło20na tolata? AMichał? Co z Michałem? Jesteś z nim, czy niejesteś? Nie jestem. No widzisz! Mówiłam ci, że babka wszystko potrafizniszczyć. Myślałam, że się w końcu ustatkujesz, wyjdzieszza mąż,będziesz miała dzieci. Z Michałem? To nie jest facet,mamo, z którym możnamieć dzieci. Tonawet nietaki facet, z którym można miećpsa. Wszystko do czasu. Prawdziwa kobieta. Tak, wiemprzerwałam jej. Niejestem prawdziwąkobietą, niech cibędzie. Nie mam zamiaru skakać kołonadętego bubka, który ma się za pępek świata, kocha tylko swójsamochód, komórkę ikilka ulubionych pędzli. To mnienie pociąga. Nie chcę być jeszcze jednymrekwizytem cudzego świata. Prawdziwa kobieta. nawet z bubka potrafi zrobić prawdziwego mężczyznę. Ale ja niepotrafię. Chceszwiedzieć dlaczego? Matka zastygław obronnej pozie,jakby spodziewała sięoskarżeń. Widocznie po przeczytaniu pamiętnikabyła pewna,że stać mnie na wszystko. Było to jednak pytanie retoryczne,choć może wypowiedziane nazbyt zaczepnie. Właściwie obiebyłyśmy już zmęczone rozmową tak inną od dotychczasowych, pełnychmało znaczących ogólników, ozdobionych czasami dobrymi radami matki,starannie jednak ukrytymiw potoku obojętnych zdań. Zawsze toona mówiła, a japotwierdzałam wszystko potakiwaniem, bo mi sięwydawało, żebardzo tegopotrzebuje. Czułam, że nie wytrzymałaby jawnegooporu albo buntu, że i takw jej życiu nie brakuje przegranychwalk. Chciałam jej więc oszczędzić następnych. Dziś jednaknie sposób było tak rozmawiać. Jesteś inna stwierdziła matka. Zawrocie cię zmieniło. I to zupełnie. Milczałam. No właśnie skomentowałato, kręcąc z niedowierzaniemgłową. Jato ja. A ojciec? Jak mogłaśbabce wybaczyć te wszystkie obraźliwe słowa? Pogardzałanim, to cię nieobchodzi? On nie może siębronić. Nie sądzisz, że ty powinnaś zrobić toza niego? 21. To znaczy co? Zemścićsię? Tylko na kim, mamo? Babkaprzecieżnie żyje. Na Zawrócili? Jak ty to sobie wyobrażasz? Poza tym wątpię, by ojciec życzył sobiemojej zemstyczy nienawiści. Jesteś taka jak on. Nie znosiłam tej jego dobroci. Zawsze gotowy był wybaczać, a inni to wykorzystywali. Tak jakteraz ciebie Paweł. Niemieszaj wto Pawła. Wolisz oddać Zawrocie nieudacznikowi,który całe życie korzystał z pomocybabki, niż podzielić się nim z własnąsiostrą? Jak tomożliwe? Nieprzebierasz w słowach, mamo. To coś nowego. Paweł jest najmilszym z ludzi, zapewniam cię. Myślę, że mogłabyś gopolubić. Może zagracie kiedyś w Zawrociu na czteryręce. Choćby w najbliższe święta. Wiesz,comówisz? Matka znowu szarpnęła ku sobietorebkę i zaczęłaszukaćpapierosa. Nie znalazłago, więcwpadła w panikę. Uraziłam ją do żywego. Babka też lubiłaranić dodałapo chwili. Widzę,że przejęłaś jejmanierę. Jakie toproste! Gra na cztery ręce! Z Pawłem! Na tymfortepianie! A może jesteś aż tak bezmyślna, że nie wiesz, żemnie takie słowa mogą dotknąć? Jakkolwiek jest,w przyszłości oszczędźmi słuchania takich bredni. A co byś chciała usłyszeć? spytałamzirytowana. Powiedz, bym następnym razem mogła cię zadowolić. Widzę, że się dzisiaj nie porozumiemy odrzekłaoziębłym tonem. Muszęjużiść. Jasne. Przecież Paula czeka z niecierpliwością mruknęłam. Nigdy przedtemnie komentowałam intryg siostry,więc matka zastygła zszokowana. To prawda, zamierzam ją odwiedzić odrzekła dopieropo chwili, siląc się na spokój. Ciężki masz dzisiaj dzień. Dwie nieprzyjemne rozmowy. Dwie? Nie sądzę, by moja druga córka była dla mnierównie niedobra jak ty. Wybaczam ci tylko dlatego, że jesteśpodwpływem babki. Mam jednak nadzieję, że szybko zrozumiesz swójbłąd i zmienisz zdanienatemat przeszłości, a więc22i teraźniejszości Zawrocia. Pamiętaj, że to ja cię wychowałam,nie babka. Ja byłam przy tobie zawsze, a ona niemiała ochotynawet cię poznać. Jeśli komuś jesteś coś winna,to twojej rodzinie, a nieosobie, która się ciebie wyrzekła. Ten pośmiertnyochłap rzuciła ciwłaśniedlatego, by nas skłócić. Taki był jejprawdziwy plan, a nie te fantasmagorie, które przyszły ci dogłowy. Możeja się mylę, a może ty,mamo. Jedynypewny fakt,to ten, że umarła. Nic od niejjuż nie zależy. Za to od naswszystko. Zawrocienie musi nas skłócić, jeśli zaakceptujecie,co postanowiłam. Nie poznajęcię, córeczko powiedziała oschle, zbierając rzeczy. Nigdy nie byłaśchciwa. Dzieliłaśsię z Pauląwszystkim. A teraz takiokropny egoizm. To też wpływbabki. Onawłaśnie taka była. Wszystko zagarniała dla siebie i chciała, bycały światjej służył. I wszystkiego było jej mało, zwłaszcza władzy nadludźmi. Chciała rządzić ich losami. Byłam jedyną osobą,która sięjej sprzeciwiła powiedziała już w drzwiach. Tak, miałam tę odwagę, której brakowało innym. I teraznie pozwolę, byniszczyła moją rodzinę! Do widzenia. Cała ta tyrada w niczym nie przypominała matki, jaką znałam. Więctaka była bez maski, którą nosiła naco dzień. Noproszę,umiała nawet podnieśćgłos, nie mówiąc już opoczątkowej, ledwie stłumionej, histerii. I tak cię kocham, mamo powiedziałam, gdy wyszła. Pochwili szczęknęły drzwi windy, wioząc jąw dół, obolałąw środkui rozczarowaną nie mniej niż ja. Tak to, babko chciałaś czy nie chciałaśkonflikt z Pauląi matką był nieunikniony,choć niemyślałam, żedojdzie doniego tak szybko i że potoczy się w takim kierunku. Usiadłamna tapczanie, by zbadać, ile sięze mniewysypało słonecznegopyłu. Dużo. Bardzo dużo. Została ledwie świetlista garstka. I pomyśleć, żechciałam obdzielić nimobie nawetgdybysobie tego nie życzyły podstępnie, potrochu. Powinnamwiedzieć, że żadna go nie zechce. Śmieci. Złote śmieci. Niewiele warte wspomnienia. Nikomu niepotrzebne uczucia. Prowincjonalna rupieciarnia. Skład starzyzny. Nic więcej. 23. W dodatku po niebie sunęły ciemne chmury. Konieclata. Jesień. Wiatr. Całkowite zachmurzenie. Pierwsze krople naszybie,rozmazujące się w wilgotne zygzaki. Potem ściana deszczu, jak szary kokon, zktórego wyłazi smuteki tęsknota zadiabli wiedzą czym. I niewiara. Bo może naprawdę chciałaśnas skłócić. A jeślito był jedyny twój cel? Nie, nie wierzęw to,babko. Musiałabyś być wtedy jedynie złą, mściwą staruchą. A przecieżbyłaś na to za mądra. Nie mogę się mylićaż takbardzo. III.FARSARozmowy z matką i Paulą wyprowadziły mniez równowagi,ale nie nadługo. Obie dały mi zresztą spokój na kilka tygodni,by w ten sposób zamanifestować swoje zranione uczuciai pokazać, jakie czekają mnie konsekwencje, jeśli niezmienięswegostanowiskaw sprawie Zawróci a. Byłypewne, że zasiane przezniewątpliwości powoliwemniesfermentują, następniezmienią się w dręczące wyrzuty sumienia, a potem wszystko potoczysię wedługstarych schematów, czyliwedług ichżyczeń. Ja jednak niemiałam wątpliwości, ani tym bardziejwyrzutów sumienia. I nie zamierzałam niczego zmieniać. Przeciwnie, uważałam, że wszystko jest, jak powinno być. Zostałami wdodatku taświetlista garstkao dziwnych, znieczulających właściwościach niewiele, ale jednak. Zawrocie,nawetw postaci koncentratu pamięci, było dobre na rodzinny chłódi niespodziewane szarugi. Tak czułam i musiało się to jakośodbijać w moich ruchach isłowach, ten inny wewnętrznyrytm, spowolnienie po zastrzyku leniwej prowincji i zbyt dużejjak na mieszczucha dawce słońca izieleni. Denerwowało tonie tylko moją rodzinę, ale i dezorientowało kolegówz pracy, także i Michała,z którym z konieczności spotykaliśmy sięczasami w ciasnych korytarzach teatru. Wspólna przestrzeńi dwoje ludzi, którzy muszą i chcą wyplątać się zsieci zależ25. ności, uczuć i wspomnień. Co zaniewygoda, dla niego i dlamnie. Ale dla mnie jakby mniejsza, mimo że toprzecieżonmnie zostawił. Patrzyłam naniego spokojnie,pogodzona ztym,co się stało. Ciągle jeszcze misię podobał zarys twarzy,zwalista sylwetka, związane nakarku włosy, palce, którymipocierał brwi, gdy był zamyślony ale byław tym jużtylkokontemplacja, a nie pragnienie. Wyrosłam z Michała. I to jużdawno, jeszcze w Zawrociu,jednak nie od razu o tym wiedziałam. Teraz było to oczywiste. On też wyrósłze mnie, więcwszystkobyło wporządku takprzynajmniej myślałam. Doczasu! 2To nie była Luiza, babko, tylko ta małaz kilogramem złotana głowie. Jakietopodobne do Michała. Wolałabym Luizę,boto by znaczyło,żezajrzał w końcu wgłąbsiebie, zobaczyłto, co było w nim najlepsze, i przestał przedtym uciekać. Alenie zajrzał. Widocznie i tym razem zabrakło mu odwagi. Niezajrzał i nie przestał uciekać. I nawet zaczęło mu się wydawać,że ja mogę gogonić tak, jak goniła go od latjego była żona. Przemykał się lękliwiekorytarzamiteatru, kluczył,a gdymimotych zabiegównatykał się namnie, na jego twarzy pojawiałsię malowniczy popłoch. Tłumaczyłam sobie jednak, że to może przez poczuciewiny. Bo jakiż inny powód miałby Michał,byobawiać się spotkań ze mną. Dopiero po paru tygodniachzorientowałam się, żemieliw tym swój udział nasi wspólniznajomi. Matyldacięszukausłyszałam któregoś dnia,zupełnie przypadkiem, tubalnygłos Soni. Pytała, czy się na ciebiegdzieś nie natknęłam. Kiedy tobyło? spytał Michał. Nie widziałam jegotwarzy, ale wgłosie słychać było psychicznąniewygodę. Z rana kłamała Tuba. Apotemjeszcze drugi raz,jakąśgodzinę temu. I taka przy tym była dziwna. No wiesz,26smutna i rozdrażniona. Ażsię zastanawiam, co też ona możeodciebie chcieć. Mogłam wychylić się zdrzwiłazienki i od razupróbowaćzdemaskować jej intrygę, nie byłam jednakpewna, czy Michałmi uwierzy. Był wyraźnie przerażony. Słuchaj. zaczął niepewnie. Nie mów, że mniewidziałaś. Ta cholernarobota! Ani sekundy wolnego. Jutroz nią pogadam. A jeśli tocoś ważnego? Nie da rady. Przecież się nie rozerwę. Właściwie tonawet z tobą nie mam czasu gadać. Już jestem spóźniony. Lecę! Sonia zaśmiała się, gdy Michał zniknąłza zakrętem korytarza. Odwróciła sięiwpadła prosto namnie. Nie przejęła sięniestety tym, że chciałam ją zabić wzrokiem. Długo się tak nami bawisz? Wzruszyłaramionami. Nudny sezon. Same narodowe dzieła. W dodatku graneod dawna. Sto pięćdziesiątatrzecia Zemsta,Iwona grana poraz siedemdziesiąty, do tego nie najświeższy Szekspir. Brr!Dramaturgiczne skamieliny. A tu nagle nadarzasię taka cudowna okazja,farsa wzięta z życia! Wiesz, co mnie najbardziejwniej podnieca? Nieznany ciąg dalszy. Nie tylko zresztą mnie. Niemyśl, że zabawiam się sama. Wszyscy spragnieni jesteśmyświeżyzny. Pytałam, czy to długo trwa? powtórzyłamlodowatymtonem. Sonia niewiele sobie z tego robiła. Zaśmiała się znowu,ajej śmiech przypominał grzmoty. Nie umiała się zresztąśmiać i mówić inaczej, dlatego zawsze grała wiedźmy,macochy, półgłuche służące, surowe ciotki i inne straszne kobiety. Długo powiedziała. Pewnie, że długo. Michałsam się o to prosił. Jest tak przekonany o własnymnieodpartym uroku, że postanowiliśmynie wyprowadzać go z błędu. A ja? Czy też sama się o toprosiłam? Oczywiście. Gdybyś chociaż razpowiedziała o nim cośpaskudnego. Chyba ma jakieś wady, nie? Każdycośma, choćby platfusa albo popsuty ząb. Żeby choć raz wyrwało ci się:27. niewierny pies albobydlak. W ostateczności wystarczyłby pieprzony egoista. Cokolwiek! Ale nie, to byłoby poniżej twojejgodności, żeby obmówić byłego, choćby i wrednego kochanka. Ja bym facetowi wyrwała serce, gdyby mnie zostawił dlakogoś takiego jak ta mała kretynka. Nie wiem, czegoty od niej chcesz. Niejest ani mała,anigłupia, a na pewno jest śliczna. I dużo ode mnie młodsza. Rany! Czy tysiebie słyszysz? Zabrała ci faceta, a tyjej jeszcze bronisz? Nie jest niczemu winna. Po prostu nadszedł już czas,dla Michała i dla mnie. Towszystko. Tubie takie rzeczynie mieściły się nigdy w głowie. Niemiałam zresztązamiaru z niąna ten tematdyskutować. To niebyła jej sprawa, tylko Michałai moja. Tąmałą teżsię bawicie? Co jejpowiedzieliście? Sonia uśmiechnęła się złośliwie. Nie mam zamiaru ci tego zdradzić. Podstawą dobrejfarsy sąnieporozumienia, a te wynikają z niewiedzy. Chceszpopsuć zabawę? Nie tylko chcę, ale i popsuję. Nieuda cisię. Michałna twój widokzwieje, gdziepieprz rośnie. Sądzi, że niemożesz bez niego żyć. Wiesz,jakon boi sięzobowiązańi odpowiedzialności. Opanuj się. Tuba. To niesztuka tylko kawałek cudzegożycia. Włazisz w nie z butami. I to jestw dodatku moje życie. Nie życzę sobie tego. I co mi zrobisz? Jak nieprzestaniesz? Damci w mordę. Przy wszystkich. Jak przedstawienie to przedstawienie. Niesądzę, że publiczność będzie wtedy oklaskiwać ciebie. Odwróciłamsięna pięcie iwyszłam. Z Sonią nie możnabyłopostąpić inaczej. Racjonalne argumenty nigdy doniej niedocierały. 283Teraz naprawdę zaczęłamszukać Michała. Niestety, niebyłogo łatwo znaleźć zaszył się wjakimś kącie teatru, pozaznanymi mi traktami. Postanowiłam więcnajpierwporozmawiać z Bożenką. Nastroszyła się, gdy weszłam do pracowni. Michała niema powiedziała wrogo, jeszcze zanimzdążyłam zdradzić celswojej niespodziewanej wizyty. Usiłowała przytym nieporadnie ukryć przerażenie; wyprostowałasięz godnością, poprawiła kosmyki wymykające się z kokaupiętego na czubku głowy,który wyglądał jak złota kula. Poraz pierwszy widziałam ją zbliska. Trochę rozczarowały mniezbyt szerokie usta, ale poza tym Bożenką prezentowała się nieźle. Nie szukam go. W każdym razie nie w tej chwili powiedziałam, siadając na kanapie. Wkażdej pracowni Michałabyły wygodne kanapy. Tę znałam doskonale. Pogładziłam wytarty bordowy plusz, co zdenerwowało Bożenkę. Sonia mówiła, że szukasz rzuciła zaczepnie. Kłamała. Niby dlaczegomiałaby to robić? Bo lubi. Lubi jeszcze parę innych rzeczy. Krótko tu pracujesz, nieznasz jejtak dobrze jak ja. Akurat! Uprzedzała mnie, że możesz mówić o niej źle. Nie wierzęw ani jedno twoje słowo. Niemusisz. Na twoim miejscu też bym nie wierzyła. Jednak powinnyśmyporozmawiać. Nie obchodzi mnie, co masz do powiedzenia. ZostawMichała w spokoju. On do ciebie nie wróci. Choćbyś pękła. Wiem. Nie chcę, żeby wracał. Tylko takmówisz, a w rzeczywistości uganiasz się zanim po całym teatrze. Nie ma dnia, byśgonie szukała. Terazteż przyszłaś tuszpiegować. Ale go tu nie ma. Poszedł, bo macię dość! Słyszysz? Raniła na oślep. Chybabardzo się mnie bała. Było w tym29. coś dziwnego. Czyżby nie wszystko układało się między nimidobrze? Czemu byłaaż tak niepewna? Ani śladu triumfu, tylkostrach iwrogość. Niemiało to zresztą znaczenia nie obchodziły mnie uczuciaBożenki. Nie zamierzałam ichzmieniaćani nagorsze, anina lepsze. Chciałam jedynie przerwać manipulacje Tuby. Nie szukałam Michała powiedziałam chłodno i dobitnie. Anidziś, aniwczoraj,ani przedwczoraj. I nie będęgo szukać jutro, chociaż Tuba czyktoś z zespołu przyniesieci taką wiadomość. Przyniesie ibędzie z ciekawością patrzył,jak natozareagujesz. Jak to? Takto. Bawią się. Tobą,Michałem i mną. Po co mielibytorobić? Dla przyjemności. I trochę z nudów. Bożenka ciągle jeszcze mi nie wierzyła. Sonia mnie lubi. Nie zrobiłaby czegoś takiego. Owszem, lubi cię. Może nawet bardziej,niż myślisz. Uwielbia wszystkie błękitnookie blondynki z zadartym noskiem. Dlaczegow takim razie nie miałaby uwielbiaćciebie? Co chceszprzez to powiedzieć? nie rozumiała Bożenka. To,że się jejpodobasz. Soni? Przecież to kobieta! Czy ja wiem. Jesteśtego pewna? Żartujesz sobie ze mnie, tak? A jeśli nie? Myślę, że podobacie się Soni oboje. NaMichałazawsze miała oko. Bożence opadła malowniczo szczęka. Potem wyraz zdziwienia zmienił się w niesmak. Eee, to niemożliwe wybąkała wkońcu,ale wątpliwości zostały. Wiedziałam, że teraz baczniej będzie się przyglądaćTubie i nie da już sobą tak łatwo manipulować. Dziwni tu wszyscy jesteście dodała. Czasaminiewiem, czyto jeszcze spektakl, czy już życie. Wzdrygnęła się. Naprawdę nie szukałaśMichała? Nie szukałam, ale teraz szukam. 30Jakto? spytała znowu. Miała chyba ograniczonyrepertuar pytań. Muszęmu przecież powiedzieć o intrygach Tuby. Ach tak. To może lepiej ja mu powiem. Spokojnie. Nie ugryzę go. Naprawdę nic mu zmojejstrony nie grozi. No nie wiem. Jedna rozmowa ibędziecie mieć spokój. Ale on nie materaz czasui w ogóle. Pogładziłamjeszczeraz bordowy plusz, a potem wstałami przez chwilę rozglądałamsię poznajomym pomieszczeniu. Niewiele się tu zmieniło. Obejrzałam dokładnie i wolno paręnowych pędzli. Bożenka znowu poczuła się niepewnie. Nie żałowałamjej. Sądzisz, że gdybym naprawdę chciała ci go zabrać, bawiłabymsię teraz w rozmowę z tobą? A może wolisz, żebymgo odwiedziła wdomu? spytałam zniecierpliwiona. Pamiętamjeszcze jego adres. Bożenka przestraszyła się nie na żarty. Dobrze,powiem ci, gdzieonjest. Zrobił sobie pracownię w piwnicy, za magazynami. Roześmiałam się Michałukrył się przede mną w mysiej dziurze. Jedno trzeba było Tubie przyznać, umiała manipulować ludźmi i stwarzaćabsurdalnesytuacje. Marnowałasię, grając drugoplanowerole. Hann! i prozattDebilTego lalmpierwszą jpowieśqprzez Zy,oraz "ŚlmemiecliWp)JIV. POŻEGNANIElTakwięc życie dopisało jeszcze jeden epizod do historiiz Michałem i to zdecydowanie komiczny. Schodząc ku zagraconemu podziemiu teatru, zastanawiałamsię, jak mogłodo tego dojść. Sposób, w jaki zareagował na intrygę Tubyi innychwspółpracowników, odbierał sens temu, co było najlepszew naszym związku wolności, którą sobie zawsze obiecywaliśmy. Nie mogłam zrozumieć, jakMichał mógłw to zwątpić? Czyrzeczywiście był aż tak bardzo zadufany, jak twierdziła Tuba? Chciałam przed nim stanąć i spojrzeć mu prostowtwarz. Nie byłoto łatwe, babko. Michał naprawdę dobrze się przede mną ukrył. Musiałam się zapuścić w piwnicznekorytarze,mroczne, zastawione rupieciami, ze ślepymi zaułkami, w którychniepodzielnie panowały pająki, stęchlizna i kurz. Była toprzy okazji swoista podróż wstecz, bo mijałam fragmentydekoracji. Im dalej się zapuszczałam,tym były starsze. Wreszcieprzestałam je rozpoznawać,co świadczyło, że pochodziły zespektakli, których