Hanna Kowalewska: GÓRA ŚPIĄCYCH WĘŻY Copyright 2001 by Hanna KowalewskaRedaktorJan GrzegorczykProjekt graficzny okładkiMagdalena BroniszewskaL GUZIKOD MARYNARKI^-3^Ok0WydanieIISBN 83-7298-124-8Zysk i S-ka Wydawnictwoul. Wielka 10,61-774Poznańtel. (0-61)853 27 51,853 27 67, fax 852 63 26Dział handlowy, ul. Zgoda 54,60-122 Poznańtel. (0-61) 864 14 03, 864 14 04e-mail:sklepzysk. com.plnaszastrona:www. zysk. com.plJesień, babko. Szary,i zmieszczony listopad. Kilka tygodninie zaglądałam do pamiętnika. "'Nienapisałam wnim ani jednego słowa do ciebie, do Michała, do siebie. Dobrze mibyło z wewnętrzną ciszą, z brakiem pytańi ztą dziwnąpewnością, że mimo odejścia Michała i paru innych przykrych niespodzianek, wszystkojest tak, jak powinno być. Było, ale jużnie jest. Zanimjednakdo tego doszło. Zawrocie trwało wemnie jak słoneczna kryjówka, w którąmożnasię wsunąćw każdymmiejscu iczasie, niepostrzeżenie dla innychw pół kroku, w pół słowa. Byłam tu, w mieście, ijednocześnie tam, za wysokim parkanem, wśród drzew, odurzonazapachem sierpniowego zmierzchu,otulonaciepłempłynącymzkominka i muzykąPawła. Azyl. Ty też w nim byłaś, bezcielesna, ale wszechobecna,jak światło i cień, jakpowietrze. Coty na to, babko? Nie jesteś zdziwiona? Oczywiście, żenie! Stare czarownice nie są skłonne do zdziwień. Zostawiłaś w Zawrociu część duszy zdajesz się mówić. Dobrze, żew ogóle udało ci się stamtąd wyjechać. Stało się tak, bosobietegożyczyłam. Gdybym miała inne plany. No tak,to tylko słowa, babko w dodatkupomyślaneprzezemnie. Nie masznade mną władzy, choć niewątpliwiejesteś, a raczej byłaśkimś wrodzaju czarownicy, cokolwiekAkc. ^. to znaczy. Terminowałam u ciebie zeszłego lata. Nie zmuszałaś mnie zresztą do niczego. Przygotowałaśjedynie kilkapokus, i to takich, bymnie mogłasię im oprzeć. Wystarczyłobyjuż samo Zawrocie, ten zakazany słodki owoc. A ty miałaśjeszcze w zapasie całą przeszłość, schowaną w kolejnychtomach pamiętnika, zamkniętą w kopertach i albumach ze zdjęciami przeszłość, którą mogłam ożywić. Imuzykę Pawła, uwięzioną w czarnym fortepianie, którą mogłam wypuścić. I jego samego wlepkim kokonie, tkanym przez ciebie wielelat,który właśnie mnie pozwoliłaś rozerwać, jakby miał zaledwie strukturę pajęczyny. IAnnę,tę zielonooką strzygę, niezbyt groźnąprzeciwniczkę, bym mogła zwyciężyć,a potemnapawać się swoim sprytemi siłą. Jakie przyjemne lato,tylezdarzeń, wszystkie po mojej-twojej myśli. Jaka udana współpraca. Ty wdodatku pozornie nieobecna, dyskretna aż do przesady, niebiańsko taktowna. Czyż więc mogłam sięoprzeć? Oczywiście, że nie. Dzień po dniuniecierpliwie odkrywałam,jakie jest moje zadanie. Mam wrażenie, babko, że wykonałam wszystko jak trzebazamiast twoich cienkich i siwychwłosów zostawiłamw Zawrociu swoje jasne i błyszczące. Wywietrzyłam smutną wońumierania,rozwłóczoną po zakamarkachdomu, a w zamianzostawiłam inne wonie delikatny i jednocześnie drażniący zapach Anny, mocny zapach Michałai swój własny, trochęzmieniony przez słodkie wonie lata. W pokoju, tym z brzoząza oknem, na poduszce zostało płytkie wklęśnięcie odciskmojej głowy. Można tamznaleźć i inne magiczne rekwizytyksiężycowy strzęppaznokcia w poziomkowym kolorze, zapomniany kolczyk zmalachitowym oczkiem, guzikod sukienki,tej, wktórejtańczyłam na przyjęciu u Anny. I nawet w sypialni, babko, gdziezostało cię najwięcej, w nieprzygładzonejpościeli jest mój pot połączony z potem Michała. Tak właśnie miało być, nieprawdaż? I jeszcze mój głos zmieszany zeszczęknięciami Unty, rozwieszony jak pajęczyna wśród konarówlip. Iśmiech Renćeobok werandy. I Remi hałasującyw chaszczach. Życie. Nowe życie. Jakiekolwiek, bylenowe. Tego właśnie chciałaś. Nicwięcej. Ale zrobiłamwięcej. Zostawiłam ci przecież Pawła. Siedzisz teraz przy kominku, grzejesz bezcielesne ręce, myśląconadchodzącej zimie. Wszystkoułożyło siędobrze, więc możesz sycić się zapachem sosny i skaczącymi po drewienku językami ognia. Może zresztą martwisz się,bo Pawła takjakośnosi po salonie. Czy to aby nie początek jesiennej depresji, naktórą zawsze zapadał w listopadzie? Aleprzecież jeszcze nieczas. Więc to może jakaś melodia popycha go do wędrówkipopokoju,od ściany do okna i z powrotem,a potem koliściewokół fortepianu. A może to tęsknotaza Anną każe mu wydeptywać ścieżki na parkiecie? Nie, raczej za kobietą jakąkolwiek, za ciepłem i bliskością, którejniemożedaćcieńkogośz przeszłości. Tak,to byłoprzyjemne lato, muszę cito przyznać. Tylkojak z takiego lata wyjechać? Z własnegodomu, który dopasował siędowłaścicielki jak skorupka do ślimaka? Jak opuścićKocię i psy? Czywystarczy spakować starannierzeczy, wziąćtorbę,napakować dokieszeni i bagażnika samochodu pełne garście słonecznego pyłu,zamknąć drzwi Zawrócia, potembramę, wsiąść do auta i odjechaćjak gdyby nigdy nic? Odjechałam. Nawet cieszyła mnie podróż. I to,że wjadęgarbusem dziadka Maurycego w poprzednie życie,otworzęje małym płaskimkluczem, wejdę do przestrzeni nie zadużej,dobrze znanej,rozpakujętorbę, upchnę rzeczy na półce,wspomnieniawcisnęgdzieśw zakamarki pamięci, a słonecznypyłwszędzie,gdzie się da, w każdą szparkę, w każdy kątek. Iwszystko będzie jak dawniej,tyle tylko, że przyprószoneowym pyłem, pachnące nieznacznie minionymlatem słodkimiodowy zapach, tylkodla wtajemniczonych, i trochę blaskuwkażdej zwykłej rzeczy, też tylko dla wtajemniczonych. To był dobry plan, babko, choć nierealny. Wiedziałamotym. I jednocześnie niewiedziałam. Kobietom staleprzydarzają się takie rzeczy. Mieszkanie dało się otworzyć,a poprzednie życie nie do końcawokół śpieszyło się już jesiennemiasto, Michał oddalał się z prędkością światła do innej czasoprzestrzeni, wktórej świeciłakometaze złotym warkoczem,matka i Paulaczekały na mniepółobrażone,jakbym wracała. z wrogiego królestwa, pojednana w dodatku z nieprzyjacielem. Spadek! Co za anachronizm. Posiadłość! Testament! Zawrocie! To się nie miało przydarzyć wkażdymrazieżadnejz nas. Nikt na tonie liczył. Ani niemarzył. Aninawet sobienie życzył. Tego miejsca nie było na mapie naszego świata. Jak można dostaćcoś, co nie istnieje? Jakmożna tam spędzićtyle tygodni, w tej wyklętejprzestrzeni, pełnej twoich,babko,śladów? I zadzwonić stamtąd tylkoraz, a więcjakby wcale. Inie napisać bo tedwie krótkiekartki z widokiem ryneczkuprzecież się nie liczą. 2Niepo to jednak,babko, otworzyłam ponownie pamiętnik,by zastanawiaćsię nad nie najłatwiejszym powrotem z Zawrocia, choći to będę musiała ci potem opowiedzieć. Guzikodmarynarki szary i niepozorny. No tak, ta historia nienależy do ciebie. I pewnie nawet nie będziesz miała ochoty jejsłuchać. Muszę przyznać, żei ja nie miałamzamiarusię w niązagłębiać. Broniłam się, jak długo było to możliwe przekonana, iż wiem o przeszłości dostatecznie dużo, by przestaćsię nią interesować. Ułożyłamsobieprzecież wszystko zeszłegolata, dobrałam puzzle,poskładałam,co było do poskładania. Wyszedł z tego nie najgorszy landszaft o dziwo dużoświatła, więcej sielankiniż dramatu, a więc w sam raz. Zawszewolałam oglądać komedie. Wprawdzie samo zakończenie okazało siębardziejtragikomiczneniż komiczne, ale przecież daleko mu byłodo prawdziwej tragedii. Poza tym podobało misię, babko, ostatnie zdanie w pamiętniku. Zaglądałam czasemna tę stronę iprzypominałam sobie moment, gdypo rozstaniuz Michałem stałam sama na skraju ulicy,wymywana od środka przezdeszcz, wczesnej esienna. Po takim czymś możebyćjuż tylko lepiej myślałam, przewracająckartkę, i patrzącna czystą stronę, której niemiałam zamiaru zapisać. Żyć.Zostawićwreszcie przeszłość. I zostawić zdania, coraz okrąglejsze igładsze, icałe akapity, i dni w nich zastygłe. Zapisywanieto uśmiercanie teraźniejszości. Więc żyć. Żyć!Przeszłość ma jednak,babko, w nosie takie postanowienia. Telefon, koperta bez zwrotnegoadresu, fotografia na dnie szuflady, znajomatwarz na końcuulicy, głupi, niedobry sen, posklejany ze strzępów niepamięci, guzik znaleziony przy sprzątaniu, który przypomina tamten dawnyguzik. Przeszłość jestjak wirus, lubi wilgoć, zimno, depresję istarość. Obrazy namnażają się, zasłaniając rzeczywistość. Coraz więcej zamyśleń. Drażliwość. Zgubił się jakiś kawałek czasu, może nawet całykawał, tak czujemy,zgubiłsię. Pewnieto ten lepszy kawałek. A może gorszy, najgorszy z możliwych? Nie, lepiej tego nieruszać. Ale jak nieruszać, gdy znowu guzik, już drugi w tymmiesiącu, tym razem na ulicy, ten sam kolori kształt, jakbybył od tamtej marynarki, choć to przecież niemożliwe. A wszystko przez to, żeteraźniejszość jest dziurawa pęknięcia, szczeliny,powietrzne zakładki, wktórych często cośsięgubi, czasami nawet człowiek. Tak mówiłFilip,mój świrnięty mąż, niedługoprzed tym, jak sam wyszedł przez oknoi zniknął za jedną z takich zakładek. Miał rację! Teraźniejszośćjestnaprawdę dziurawa jak dziadowska kieszeń. Czasami przezte dziury można zobaczyć coś z tego, co było albo będzie. Toteż koncepcjaŚwira. Właśnie w Zawrociu nauczyłamsię zaglądać w owe szczeliny i ze starych fotografii,rys na podłodzeipożółkłych listów domyślać się przeszłości. Nauczyłamsięw dodatku ją cenić. Choć naiwnie myślałam, że wiem o niejdostatecznie dużo. Syciłam się tą swoją wiedzą jak owocembez pestek trochę bezmyślnie i leniwie, wybierając słodszekawałki i myśląc, że zawszebędęmogła je wybierać. Złudzenia. Przeszłość jest takąsamą tajemnicą jak przyszłość. Potrafi fascynować i boleć, pachnieć młodością albośmierdzieć truchłem. I wraca, kiedy chce jakby wszędzieczyhały na nas czasowe pętle, świetliste lub mroczne zaułki,zawsze tesame i zawszeinne. Wszystkozależyod tego, jakgłęboko się w nie zapędzimy, jak uważnie przyjrzymy się temu, co kryją. Za każdym razem widzimy inaczej. Nasze oczysą jak lustra, na których osiada mgła czasu,przetarte niedo. 1 prozaDel)Tego lpierwsapowiaprzez aorazłkładnie brudną ścierką teraźniejszości. To onanas zmienia,a wraz z nami zmienia się także obraz przeszłości. Guzik od marynarki. No tak,właściwie odpoczątku powinnam zwrócić się do kogoś innego wiesz, babko, do kogo. Nawet próbowałamto zrobić, jednak okazało się, że niepotrafię. Na razie jest imieniem i paroma kadrami zprzeszłości, w dodatku kadramiprzez ciebie znienawidzonymi. Jaksię pomieścicie obok siebie na tych samych stronach,jak wytrzymacie wzajemną obecność? Jak zniesiesz to zwłaszcza ty,nienawykła do ustępowania komukolwiek? Wyobrażam sobie,jak wydymasz pogardliwieusta, jak wzruszasz ramionamiigniewnie stukasz swoją laską. Opowiadaćto mnie? pytasz. Wydaje ci się, że to zniosę? Na jakiejpodstawie tak sądzisz? Niebiański dystans? Bzdura! Nic takiego nie istnieje,bo gdyby istniało, niebobyłoby piekłem. A jednak postanowiłam ci wszystkoopowiedzieć. Chcę sięprzyjrzeć tejhistorii nie tylko swoimi oczyma. Potrzebny mitwój dystans i zdrowyrozsądek, babko, a także twoja niechęćdo tamtych spraw. Jesteśmy jak dwaniezbyt dokładne zwierciadła ja wszystko nadmiernie wygładzam, tywykrzywiasz. Prawda jest gdzieś pomiędzy. II. KOCHANARODZINKAA koniec lata? Najpierw musiałam stawić czoło rodzinie. Za sprawątwego testamentu, babko, Zawrocie ponownie weszło w nasze życie. Twój dar nie został niestety doceniony może dlatego, że towłaśnie ja go dostałam. Całasytuacjanajbardziej dotknęła Paulę. To zrozumiałe, czuła się pominięta,a to niejest stan, zktórym umiałasobie radzić. Matka zaśbyła pełna sprzecznych uczuć, choć jakzwyklestarała się ichnie ujawniać. Nie bardzo zresztą wiedziała, jak powinna reagować na twojąśmierć, na to że właśnie mnie przypadło Zawrocie, że je wzięłam, nie pytającnikogo o zdanie,by potemposiadłość zostawić Pawłowi i wrócić do miasta. Ojczym zawsze uważał mnie za wariatkę, więc niczemusięnie dziwił. A nie mówiłempowtarzał tylkozapewne przy każdej okazji,bolubił mówić omnie źle i w dodatku uwielbiał mieć rację. Tak więc ani twój, babko, ani mój postępek nie mieścił imsię wgłowach. I matka,i Paula chciałyteraz dostać Zawrociew swoje ręce, sprzedać po kawałku,zniszczyć raz na zawsze,by nie została po nimnawet nazwa. Właściwiemiałamszczęście, żePaula nie znała swojej ciotecznej siostryEmili. Onateż miała podobne pragnienia. Nie znały się jednaki nie chciałypoznać. I bardzo dobrze, bo inaczej los Zawrocia mógłbyzawisnąć na włosku. 11. Grydomowe pretensje, szukanie winnego, pilnowanie,by nikt nie wymknął się z pęt obowiązujących schematówi przyzwyczajeń. Przez paręostatnich lat wydawało mi się, żekochana rodzinka niemalzapomniała omoim istnieniu. Nagleokazało się, jak bardzo sięłudzę. Twoja decyzja, babko,naruszyła schemat. Z Zawrociemjużnie byłam dawną Matyldą,tym ciężaremi kłopotem, z którym nie wiadomoco zrobić,popłuczynami po dawnym szczęściu i przeszkodą w nowym. ZZawrociemjuż niebyłam taka nieudana i pechowa. Ani takalekkomyślna jak dotąd. Tak, z Zawrociem byłam kimś innymi rodzina koniecznie chciałasię dowiedzieć, kim. 2Najpierw zjawiła się Paula. Przez chwilę patrzyłam na niątwoimi oczyma. W końcu ona także byłatwoją wnuczką. Musiałaś przed śmiercią myśleć o niej równie często jak o mnie. Być możenawet zastanawiałaś się,czy to nie jej oddać Zawrocie. Czemu właściwie ze mną przegrała? Jak wiele przemawiało za nią? Wygrałam o włos, czy może wyprzedziłamją zdecydowanie? Liczyła się do końca, czyodrzuciłaś jej kandydaturę na samym początku? No tak,uwielbiam pytania, na które nie ma odpowiedzi. Wydawało mi się,że znam cię już dostatecznie dobrze, babko. Teraz okazuje się,że nie natyle, by wiedzieć, co myślałaśo Pauli. Czy nie bardziej niżja pasowałaby do odegrania rolipani naZawrociu? Na pewno dorównuje ci pod względem wysokiego mniemania o sobie, kapryśności i egoizmu, ale przecież nie szukałaś duplikatu. Oddanie Zawrocia Pauli oznaczałobyw dodatku przekazanie go w strefę wpływu jej ojca, atonapewno wydawało ci się nie do przyjęcia. Mąż Pauli też byłniewiadomą. Takwięc ci, którzy ją kochali i wspierali, ten jeden raz okazali się zbędnym balastem, nieprawdaż? Poza tymPaula nie podzieliłaby się Zawrociem znikim,a więc i z Pawłem. 12Pewnie by go tam nie wpuściła. A jeśli nawet,to zwielkąłaskąi tylko po to,by napawaćsiętriumfem. Popatrzyłam teżna Paulę od jejstrony. Co bym teraz czuła, gdybyśtojej dała Zawrocie? Gniew? Żal?Zazdrość? Tona pewno nie byłyby dobre uczucia. Nie chodziłobynaweto samo Zawrocie, ale o odpowiedź napytanie: dlaczego nieja? Niezasłużyłam? Nie byłam dość dobradla ciebie, babko? Która wada, jaka cecha charakteru zdecydowała o wyborze? Nawetjeśli był to zwykły kaprys, czemu nie mniesię przysłużył? Pytania. Dopiero terazuświadomiłam sobie,że będę musiała Paulę zranić,mimo że już ty, babko, jązraniłaś. I wiedziałam, że nie ma innego rozwiązania, jeśli chciałam ocalićZawrocie. Paula jednak niewyglądała na szczególnie obolałą. I niezamierzałaskapitulować. Chwilowe niepowodzenia nigdy jejnie zniechęcały. Tak o tym myślała chwilowe niepowodzenie. Co tam stara stetryczała babka! Kto bysię zastanawiałnadjej paranoicznymi decyzjami. Są,jakie są. Przeszłości niemożna zmienić, ale zawsze można coś zrobić z teraźniejszościąi przyszłością. Nazywała toodkręcaniem. Zawsze możnabyło sprawę odkręcić. Umiałato robić, a przynajmniej tak jejsię wydawało. Tak więcPaula przyszła odkręcić to, co tyzakręciłaś niepojej myśli. Najpierw rozejrzała się po pokoju, alenie zobaczyłażadnych rzeczy z Zawrocia. Trochę ją to rozczarowało,ale nie na tyle, by wyprowadzić ją z równowagi. Zajrzała jeszcze do kuchni pod pretekstem nagłego pragnienia, ale i tamnic nieznalazła. Wzięła więc mineralną i szklankę, sama sobienalała, a potem rozsiadła się na tapczanie. Długo tam byłaś powiedziała bez wstępu. Ja niemogłabymwZawrociu spędzićnawet godziny. Niesądzę, byta stara jędza wyprowadziła się stamtądpośmierci. Też miałam takie wrażenie. Wrażenie? Paula aż się wzdrygnęła. Zachowywała się jednak poprawnie zapewniłamją,13. i prozatoDebiliwTegolatipierwszą]powieśćprzez Zyoraz "SniemiecMlW pniusiłując powstrzymać uśmiech. Żadnego stukania laską, przesuwania przedmiotów, straszenia po nocach. Lubiła się tylkobawić ogniem w kominku. Bardzomiłastaruszka. Staruszka? oburzyła się Paula. Raczej starucha! Albo wiedźma! To zresztą nieważne. Była, minęła. Sprzedałaś,tak? Nie czekała na odpowiedź. To dobre rozwiązanie. Wiem, żenie jesteś sknerą i podzielisz się pieniędzmi z mamąi ze mną. Wszystkim nam się należy taforsa, bo nigdynic odbabkinie dostałyśmy. Dużo tegojest? Zamierzamy z Zygmuntem zmienić dach i ogrodzenie. Babka zwinęła się w bardzodobrym momencie. Nie sprzedałam. No tak, trudno takąposiadłość opchnąć od razu, ale zamierzasz? Było tobardziej stwierdzenie oczywistegofaktuniż pytanie. Nie zamierzam. Jakto? Paula zastygła zprzechyloną szklanką w ręku. Wylejesz. Zabrałam jej naczynie. No więc? pytała znapięciem. Nie zamierzam. Mieszka tam teraz Paweł. Wynajęłaś mu? Nie.Oddałam. Paula przez chwilęsiedziałanieruchomo,prezentując malownicze osłupienie. Oddałaś? wykrztusiław końcu. Ale chyba nienotarialnie. Nie.Czy to coś zmienia? Odetchnęła. Nie sądzisz, że my też mamy coś do powiedzenia? Mówić zawszemożna. Słucham? Nie znosiła tego typu żartów. W dodatku irytował jąsłonecznypył,który przywiozłam z Zawrocia, a który teraz mieszał się zblaskiem pogodnego popołudnia, wpadającym przezuchylone okno. Świecisz czy co. Szarpnęła żaluzję. Mnie sięteż coś należy dodała twardo. Możecoś z salonu babki. Komoda? 14Nie udawaj głupszej, niż jesteś. Mamgdzieś jakiś stary,zjedzony przez korniki rupieć. Wybierz coś innego. Dotychczasowy spokój Pauli prysnął jak mydlana bańka. Myślisz, że wykpiszsię paroma gratami? rzuciłazirytowana. Nie ze mną takie numery! A co cię zadowoli? Jedna trzecia. Jeślijuż, to jedna szósta. Zapominasz ociotceIreniei jejdzieciach. Oni już swoje dostali. Skąd wiesz? Byłaś tam? Rozmawiałaś znimi? Na jakiejpodstawie sądzisz, że babka była bardziej hojna dla tamtychniżdla nas? Stare jędze zwykleskąpią wszystkim. Tamcimnie nie obchodzą. Ale mnie obchodzą. I Zawrocie mnie obchodzi. Niesprzedam go. To ostateczna decyzja. Jeszcze zobaczymy! Co mi zrobisz? Poskarżysz się na mnie tatusiowi, jakw dzieciństwie? A może zaczniesz proces? Mogłaby to zrobićco najwyżej matka, ale ona nigdy się nato nie zdecyduje. Ani dlasiebie, ani dla ciebie. Taka już jest. A poza tym wówczastrzeba by się podzielić ztamtymi, atego byś przecież niezniosła. Już wolisz, by wszystko należało do mnie. To ci przynajmniej nie odbiera nadziei, że kiedyś jednak zmienię zdaniei zrobię, jak sobie życzysz. Nieprawdaż? Paula miała ochotęmi przyłożyć, ale tylko parę razy szarpnęła wypielęgnowanymi paznokciaminarzutę na tapczanie,przetrawiającwszystko, co jej powiedziałam. Musiała uznać,że nicwięcej w tej chwili nie dasię zrobić, bo zaraz potemzerwała się z gniewnym fuknięciem, złapała torebkę i wypadłazmieszkania, trzaskając na pożegnaniedrzwiami. Nie, niebyła aż taka chciwa. Pieniędzy też nie potrzebowała. Jej mąż, Zygmunt,wywodził się z prawniczej rodziny,która odzyskałaniedawno nieruchomości w centrum Warszawy. Miał własną firmę i w dodatkunos do interesów. Ona kończyła studia, ale już zarabiała więcej niż ja. Mieszkali w willi15. po ciotecznej babce Zygmunta, niewiele mniejszej niż domw Zawrócili. Ojczym przyzwyczaił jednak Paulę, że należy jejsięwięcej niż mnie, dużo więcej. A tym razem nie dostała nic. Wiedziałam,że się z tymłatwo nie pogodzi. Będzie mi chciałazabrać, ilesię tylko da, choćby to miałobyćtylko moje dobresamopoczucie. To nieprawda, że zadowoliłaby ją jedna trzecia. Gdybym podzieliłaspadek na trzy części,wyprosiłaby od matki jej cześć. Miałaby wtedy dwie trzecie, czyli więcej niż ja. Dopieroto trochę by ją uspokoiło. Nie natyle jednak, by minie udowadniać, że częścisą nierówne, że moja większa albolepsza iże trzeba całość jeszczeinaczej podzielić. Takbyłozawsze. W dzieciństwie kończyło siętym, że dla świętego spokoju oddawałam jejwszystkolub z góry z czegoś rezygnowałam, bo itak byłooczywiste, że rzecz po paru godzinach znajdzie się w pokoju Pauli, a potem w koszu, bo Paula szybkonudziłasiętakimi zdobyczami. Zmieniła mnie dopiero śmierćFilipa. Postanowiłam wtedy, że już niczego niedam sobietakłatwozabrać, a na pewno niczego ważnego. A Zawrocie było ważne. Nawet bardzo ważne. Wydawałomi się w dodatku, że nie tylko dla mnie dla matki i Pauliteż, tylko jeszcze o tym nie wiedziały. Zmuszę wasdo pokochania tegomiejsca myślałam naiwnie. Zresztą, samoZawrocie was do tego zmusi. Wystarczy, że staniecie wbramiei pójdziecie za jakąś nakrapianą gąsienicą wgłąb sadu,potemdalej, w sam środeklataalbo innej pory roku,bopewniewszystkie są tam równie piękne. Wystarczy,że po otwarciu drzwidowaszych nozdrzy dotrze tajemnicza woń domu. Nie mówiąc już o wieczorach przykominkui snach,lekkich, motylich innych od snówmiejskich. Nieoprzecie się,jestem o tymprzekonana. Brama została otwarta dla wszystkich. Przedtem to miejsce dzieliło, teraz możełączyć. Nie ma już lepszychi gorszych, winnych iniewinnych, kochanych i niekochanych wszyscy są zaproszeni, a gościnne pokojezawszeprzygotowane,o każdej porze dniai nocy. Takpostanowiłam,a Paweł się z tym zgodził. I nawet pierwszy tam zamieszkał,gość-domownik. Każdy może nim zostać. 163Niestety, nikt na razie nie był ciekaw ani Zawrocia,ani moich rodzinnych planów. Spotkanie z matkąostatecznie rozwiało złudzenia. Zwlekałyśmyz nim obie. Gdy dzwoniłam, matka starannieomijałatemat twojej śmierci,babko. Podobnie było z Zawrociem. Pytała mnie osamopoczucie, o pogodę iopaleniznę, jakbym wróciła z wczasów nad morzem,a nie z jej rodzinnegodomu, którego nie widziała ponadtrzydzieścilat. Była mistrzynią w unikaniuniewygodnych tematów, jak równieżw konwersowaniu o niczym, co mniezawsze trochę złościło. Tym razem jednakdoskonale ją rozumiałamnie chciała ruszać zagrzebanych w podświadomościzłych wspomnień. Jestem pewna, że gdyby nie nalegania Pauli, jeszcze długobyudawała, żeniewiele wie o testamencie. Paula jednak nigdynie dawała łatwo za wygraną. Z matką zaś umiała sobie radzićdoskonale. Wiedziałam więc, że dojdzie do rozmowy i że mimo dyplomacji matki imoich nieporadnych starań, nie będzieona przyjemna. Szukałam jednak pracowicie argumentów,któremogłyby obronić Zawrocie. I nawet wydawało mi się, żepotrafię to zrobić. Roiłam sobie także,że uda mi się odczarować tę wspólną złąprzeszłość jakw Zawrociu odczarowałam fortepian odmienić ją przynajmniej trochę, tyle, byzniknął ból. Chciałam to zrobić zarówno ze względu na ciebie,babko,jak i ze względu namatkę. Może nawet bardziej zewzględuna nią, bo wiedziałam, że negującciebie, zanegowała też przy okazjiwiele dobrych wspomnień, choćby tychzwiązanych zdziadkiem Maurycym czy Ireną. Wyrzekła sięcałego dzieciństwa i młodości. Przeszłość to wprawdzie nieręka czy noga, ale czy można być w pełni szczęśliwym,jeśliprzeprowadzi siętaką wewnętrzną amputację i to samemu,bezznieczulenia? Oczywiście, że nie można. Wydawało misię, żewłaśnie nadarzałasię okazjado odzyskania przez niąchoćby części wspomnień. Może i ja coś bym na tym skorzystaj. a^g^aEęopowieści zokresu,gdy życie matki nie toczyło/y ^,\^iri9 s/ 17WK^S. się jeszcze w rytmie Kazimierza Wilkasiuka, mego ojczyma. Musiał być jakiś lepszy czas, bezmigren, pedantyzmu, słówowijanychw bawełnę, skrywanych irytacji,pustych uśmiechów. Chciałam ją takązobaczyć choćprzez chwilę, na przykład na werandzieZawrocia,gdy sobie przypomina zapachmacierzanki czy róż, gdy myśli o mocnym uścisku Maurycego albo o białym dzikim kocie, którego pomalowała wrude plamki, by spodobał się babce i mógł dzięki temu zostać. To ten kot,którypotem zawsze siedział pod stołkiem, przytulony do jejnóg, gdy ona ćwiczyła na fortepianie. Nazwałago Nutką, choćbył to właściwieNutek, nigdy do końca nieoswojony, ufający tylko jej. Chciałam usłyszeć podobne historie. I chciałam ją zobaczyć natle obrazów i mebli. Naweti wtedy,gdy z bólem, niechętniedotknie któregośz klawiszyfortepianu. Niestety, wszystkopotoczyło się według własnego scenariusza i to najgorszego z możliwych. Matka miała kluczdomego mieszkania. Zwykle podczas mojej dłuższej nieobecności przyjeżdżała z Międzylesia, by podlać jedyną hodowanąprzeze mnie roślinkę mały, gruby kaktus. Gdy byłam namiejscu,zawsze uprzedzała mnietelefonicznieo swojej wizycie. Czemu niezrobiła tego teraz? I dlaczego wybrała czas,gdy byłam w pracy? Przypadek,czy też może jednak Paulawypatrzyła na półce oprawione w skórę księgi,a matkadomyśliła się, co może w nichbyć? Ale przecież nie miałazwyczaju grzebać w cudzychrzeczach. Niewiem. Wiem tylko, że gdy przekręciłam klucz w drzwiachi stanęłam na progu, matka czytała ostatnie kartki oprawionejw zieloną skórę księgi, właśnie tej, w którejznajdowałysiętakże imoje zapiski. Byłablada iroztrzęsiona. Przekabaciła cię powiedziała bez powitania i beznaturalnych uniej eufemizmów. Zamknęła drżącą ręką pamiętnik. Nie wiem, jak to możliwe, ale cię przekabaciła. Dajspokój, mamo,jak mogłato zrobić? Przecież nieżyje. W twoim pamiętniku żyje i masię dobrze. To właśniejest najbardziej przerażające. Czuję się tak,jakbyś ją wskrze18 p ,siła! prawie krzyczała. Była naskraju histerii. Sięgnęła powodę, by się trochę uspokoić. Teraz już nas nie opuści. Zobaczysz,że tak będzie! Przyczepi się dociebie, do Pauli, domnie, do całego naszegożycia. Nie chcę tego. Słyszysz! Nieżyczę sobie! Mówisz oswojej matce. Tak czy owak jest częścią naswszystkich. Zapomnianą częścią! I tak powinno zostać. Nie chcę,by Paula czytałapamiętnik. Obiecaj, żenigdy jej go nie dasz. Ona nie może przeczytaćtychwszystkich upokarzających fragmentów o mnie, o twoim ojcu i w dodatku ojej ojcu. Zwłaszcza wkontekście twoich peanów na cześć babki. Jej głosnajpierw wibrował wnajwyższychrejestrach, a potem zacząłwzbierać niebezpiecznie wilgocią. Jakw dzieciństwie miałamochotę zakryć uszy i obiecaćjej wszystko, co zechce. Pierwsze księgi maprawo przeczytać powiedziałamjednak. Zwłaszcza zapiski dziadka. Ale wątpię, by miałana to ochotę dodałam, by ją trochę uspokoić. Matka przyjęłamoje słowa z wrogimmilczeniem. Odsunęła pamiętnikod siebie, jakby był bombą,gotową wybuchnąć w najmniej spodziewanym momencie. Potem przeszła parę razy po pokoju, postała przy oknie, usiłując upchnąćgdzieśgłębokow sobie te wszystkie złe emocje, które nosiły ją popokoju. W końcu udało jej się trochę uspokoić. Usiadłanaprzeciwko. Wiesz, co jest dla mnie najgorsze. zaczęła zupełnieinnym tonem, ściszonym i badawczym. Nie mogęzrozumieć, żetak łatwo przeszłaśnad wszystkim,co się kiedyś stało,do porządkudziennego. Jakby przeszłość byłanieistotnai jakby nie dotknęła pośredniotakże ciebie. Albo jakby postępkibabki należały do jakiejś fikcji. Ale to niefikcja, nie słowa. To kiedyś bolało. Jeszcze boli. Dopisałaś do życia babki pięknezakończenie. Można sięnimwzruszyć. Ale ja nie znam kobiety z twego pamiętnika. Nigdy nie istniała. Rozumiesz? Wymyśliłaś ją sobie! Nie chcę, by Paula myślała, że to wszystkoprawda. Milczałam. Cóż by dały teraz moje słowa, jeśli nie prze19. konały jej te, którezapisałam zeszłego lata w Zawrociu. Jejstanowiskobyło zresztą dlamnie zrozumiałe. To, że potrafiłaś,babko, kochać icierpieć, nie zmieniało faktu, żenie potrafiłaśokazać miłości własnej córce. Niedziwiłam się więc, żematkanie chce uwierzyćw taką ciebie, jaką ja ujrzałam minionegolata. Może zresztą była to tylko fikcja, albo przynajmniejniezupełnie prawda, zły rozkład barw, trochę za dużo światła, zamało cienia. Nie wiem. Matka w końcunie wytrzymałamego milczenia. Ty tegonie rozumiesz. Nie rozumiesz. Poszarpane,nasiąknięte wilgociąfrazy, uparte jak kapiące łzy. Nie możesz zrozumieć. Byćmoże mruknęłam bez przekonania, w dodatkuzodrobiną niecierpliwości wgłosie. Matka spojrzała namniepytająco. Przecież ja zawsze. Przecież. Chyba ty. Niemiała odwagi dokończyć tych zdań. Może nawet nie wiedziała,jak powinny ostatecznie brzmieć. Czyty. spróbowałajeszcze raz i zamilkła. To było do przewidzenianigdy nie potrafiła nazywaćrzeczy po imieniu. Sięgnęła do torebki popapierosa. Potemprzypomniała sobie, że już od roku nie pali, więc tylko z przyzwyczajenia jej palce zwiedziły wszystkie kieszenie izakamarki torby. Wyjęła w końcu chusteczkę, by jakoś usprawiedliwić nerwowe poszukiwania. To ją trochę uspokoiło. Jakieto wszystko dziwne dodała, byostatecznie odsunąć tamte pourywane frazy. I zupełnie niespodziewane. Jakas w rękawie. Człowiek myśli, że po raz pierwszy wygrałpartię, a tuproszę. Jej głosznowu się załamał, więc jeszcze raz przydała sięchusteczka. Wytarłałzę, urwała zawilgocony kawałek i zrolowała jego brzegi. Potem złożyła paręrazy, uformowała i przezchwilę przyglądała się powstałej w ten sposób białej róży. Zgniotła ją zirytacją, gdy do jej świadomości dotarło, jaki kwiat zrobiła. Róża lubiłaś, babko, róże. Te jej tajemnice! Tejaśniepańskie problemy! Że teżchciało ci się tym wszystkim zajmować. Nie szkoda cibyło20na tolata? AMichał? Co z Michałem? Jesteś z nim, czy niejesteś? Nie jestem. No widzisz! Mówiłam ci, że babka wszystko potrafizniszczyć. Myślałam, że się w końcu ustatkujesz, wyjdzieszza mąż,będziesz miała dzieci. Z Michałem? To nie jest facet,mamo, z którym możnamieć dzieci. Tonawet nietaki facet, z którym można miećpsa. Wszystko do czasu. Prawdziwa kobieta. Tak, wiemprzerwałam jej. Niejestem prawdziwąkobietą, niech cibędzie. Nie mam zamiaru skakać kołonadętego bubka, który ma się za pępek świata, kocha tylko swójsamochód, komórkę ikilka ulubionych pędzli. To mnienie pociąga. Nie chcę być jeszcze jednymrekwizytem cudzego świata. Prawdziwa kobieta. nawet z bubka potrafi zrobić prawdziwego mężczyznę. Ale ja niepotrafię. Chceszwiedzieć dlaczego? Matka zastygław obronnej pozie,jakby spodziewała sięoskarżeń. Widocznie po przeczytaniu pamiętnikabyła pewna,że stać mnie na wszystko. Było to jednak pytanie retoryczne,choć może wypowiedziane nazbyt zaczepnie. Właściwie obiebyłyśmy już zmęczone rozmową tak inną od dotychczasowych, pełnychmało znaczących ogólników, ozdobionych czasami dobrymi radami matki,starannie jednak ukrytymiw potoku obojętnych zdań. Zawsze toona mówiła, a japotwierdzałam wszystko potakiwaniem, bo mi sięwydawało, żebardzo tegopotrzebuje. Czułam, że nie wytrzymałaby jawnegooporu albo buntu, że i takw jej życiu nie brakuje przegranychwalk. Chciałam jej więc oszczędzić następnych. Dziś jednaknie sposób było tak rozmawiać. Jesteś inna stwierdziła matka. Zawrocie cię zmieniło. I to zupełnie. Milczałam. No właśnie skomentowałato, kręcąc z niedowierzaniemgłową. Jato ja. A ojciec? Jak mogłaśbabce wybaczyć te wszystkie obraźliwe słowa? Pogardzałanim, to cię nieobchodzi? On nie może siębronić. Nie sądzisz, że ty powinnaś zrobić toza niego? 21. To znaczy co? Zemścićsię? Tylko na kim, mamo? Babkaprzecieżnie żyje. Na Zawrócili? Jak ty to sobie wyobrażasz? Poza tym wątpię, by ojciec życzył sobiemojej zemstyczy nienawiści. Jesteś taka jak on. Nie znosiłam tej jego dobroci. Zawsze gotowy był wybaczać, a inni to wykorzystywali. Tak jakteraz ciebie Paweł. Niemieszaj wto Pawła. Wolisz oddać Zawrocie nieudacznikowi,który całe życie korzystał z pomocybabki, niż podzielić się nim z własnąsiostrą? Jak tomożliwe? Nieprzebierasz w słowach, mamo. To coś nowego. Paweł jest najmilszym z ludzi, zapewniam cię. Myślę, że mogłabyś gopolubić. Może zagracie kiedyś w Zawrociu na czteryręce. Choćby w najbliższe święta. Wiesz,comówisz? Matka znowu szarpnęła ku sobietorebkę i zaczęłaszukaćpapierosa. Nie znalazłago, więcwpadła w panikę. Uraziłam ją do żywego. Babka też lubiłaranić dodałapo chwili. Widzę,że przejęłaś jejmanierę. Jakie toproste! Gra na cztery ręce! Z Pawłem! Na tymfortepianie! A może jesteś aż tak bezmyślna, że nie wiesz, żemnie takie słowa mogą dotknąć? Jakkolwiek jest,w przyszłości oszczędźmi słuchania takich bredni. A co byś chciała usłyszeć? spytałamzirytowana. Powiedz, bym następnym razem mogła cię zadowolić. Widzę, że się dzisiaj nie porozumiemy odrzekłaoziębłym tonem. Muszęjużiść. Jasne. Przecież Paula czeka z niecierpliwością mruknęłam. Nigdy przedtemnie komentowałam intryg siostry,więc matka zastygła zszokowana. To prawda, zamierzam ją odwiedzić odrzekła dopieropo chwili, siląc się na spokój. Ciężki masz dzisiaj dzień. Dwie nieprzyjemne rozmowy. Dwie? Nie sądzę, by moja druga córka była dla mnierównie niedobra jak ty. Wybaczam ci tylko dlatego, że jesteśpodwpływem babki. Mam jednak nadzieję, że szybko zrozumiesz swójbłąd i zmienisz zdanienatemat przeszłości, a więc22i teraźniejszości Zawrocia. Pamiętaj, że to ja cię wychowałam,nie babka. Ja byłam przy tobie zawsze, a ona niemiała ochotynawet cię poznać. Jeśli komuś jesteś coś winna,to twojej rodzinie, a nieosobie, która się ciebie wyrzekła. Ten pośmiertnyochłap rzuciła ciwłaśniedlatego, by nas skłócić. Taki był jejprawdziwy plan, a nie te fantasmagorie, które przyszły ci dogłowy. Możeja się mylę, a może ty,mamo. Jedynypewny fakt,to ten, że umarła. Nic od niejjuż nie zależy. Za to od naswszystko. Zawrocienie musi nas skłócić, jeśli zaakceptujecie,co postanowiłam. Nie poznajęcię, córeczko powiedziała oschle, zbierając rzeczy. Nigdy nie byłaśchciwa. Dzieliłaśsię z Pauląwszystkim. A teraz takiokropny egoizm. To też wpływbabki. Onawłaśnie taka była. Wszystko zagarniała dla siebie i chciała, bycały światjej służył. I wszystkiego było jej mało, zwłaszcza władzy nadludźmi. Chciała rządzić ich losami. Byłam jedyną osobą,która sięjej sprzeciwiła powiedziała już w drzwiach. Tak, miałam tę odwagę, której brakowało innym. I teraznie pozwolę, byniszczyła moją rodzinę! Do widzenia. Cała ta tyrada w niczym nie przypominała matki, jaką znałam. Więctaka była bez maski, którą nosiła naco dzień. Noproszę,umiała nawet podnieśćgłos, nie mówiąc już opoczątkowej, ledwie stłumionej, histerii. I tak cię kocham, mamo powiedziałam, gdy wyszła. Pochwili szczęknęły drzwi windy, wioząc jąw dół, obolałąw środkui rozczarowaną nie mniej niż ja. Tak to, babko chciałaś czy nie chciałaśkonflikt z Pauląi matką był nieunikniony,choć niemyślałam, żedojdzie doniego tak szybko i że potoczy się w takim kierunku. Usiadłamna tapczanie, by zbadać, ile sięze mniewysypało słonecznegopyłu. Dużo. Bardzo dużo. Została ledwie świetlista garstka. I pomyśleć, żechciałam obdzielić nimobie nawetgdybysobie tego nie życzyły podstępnie, potrochu. Powinnamwiedzieć, że żadna go nie zechce. Śmieci. Złote śmieci. Niewiele warte wspomnienia. Nikomu niepotrzebne uczucia. Prowincjonalna rupieciarnia. Skład starzyzny. Nic więcej. 23. W dodatku po niebie sunęły ciemne chmury. Konieclata. Jesień. Wiatr. Całkowite zachmurzenie. Pierwsze krople naszybie,rozmazujące się w wilgotne zygzaki. Potem ściana deszczu, jak szary kokon, zktórego wyłazi smuteki tęsknota zadiabli wiedzą czym. I niewiara. Bo może naprawdę chciałaśnas skłócić. A jeślito był jedyny twój cel? Nie, nie wierzęw to,babko. Musiałabyś być wtedy jedynie złą, mściwą staruchą. A przecieżbyłaś na to za mądra. Nie mogę się mylićaż takbardzo. III.FARSARozmowy z matką i Paulą wyprowadziły mniez równowagi,ale nie nadługo. Obie dały mi zresztą spokój na kilka tygodni,by w ten sposób zamanifestować swoje zranione uczuciai pokazać, jakie czekają mnie konsekwencje, jeśli niezmienięswegostanowiskaw sprawie Zawróci a. Byłypewne, że zasiane przezniewątpliwości powoliwemniesfermentują, następniezmienią się w dręczące wyrzuty sumienia, a potem wszystko potoczysię wedługstarych schematów, czyliwedług ichżyczeń. Ja jednak niemiałam wątpliwości, ani tym bardziejwyrzutów sumienia. I nie zamierzałam niczego zmieniać. Przeciwnie, uważałam, że wszystko jest, jak powinno być. Zostałami wdodatku taświetlista garstkao dziwnych, znieczulających właściwościach niewiele, ale jednak. Zawrocie,nawetw postaci koncentratu pamięci, było dobre na rodzinny chłódi niespodziewane szarugi. Tak czułam i musiało się to jakośodbijać w moich ruchach isłowach, ten inny wewnętrznyrytm, spowolnienie po zastrzyku leniwej prowincji i zbyt dużejjak na mieszczucha dawce słońca izieleni. Denerwowało tonie tylko moją rodzinę, ale i dezorientowało kolegówz pracy, także i Michała,z którym z konieczności spotykaliśmy sięczasami w ciasnych korytarzach teatru. Wspólna przestrzeńi dwoje ludzi, którzy muszą i chcą wyplątać się zsieci zależ25. ności, uczuć i wspomnień. Co zaniewygoda, dla niego i dlamnie. Ale dla mnie jakby mniejsza, mimo że toprzecieżonmnie zostawił. Patrzyłam naniego spokojnie,pogodzona ztym,co się stało. Ciągle jeszcze misię podobał zarys twarzy,zwalista sylwetka, związane nakarku włosy, palce, którymipocierał brwi, gdy był zamyślony ale byław tym jużtylkokontemplacja, a nie pragnienie. Wyrosłam z Michała. I to jużdawno, jeszcze w Zawrociu,jednak nie od razu o tym wiedziałam. Teraz było to oczywiste. On też wyrósłze mnie, więcwszystkobyło wporządku takprzynajmniej myślałam. Doczasu! 2To nie była Luiza, babko, tylko ta małaz kilogramem złotana głowie. Jakietopodobne do Michała. Wolałabym Luizę,boto by znaczyło,żezajrzał w końcu wgłąbsiebie, zobaczyłto, co było w nim najlepsze, i przestał przedtym uciekać. Alenie zajrzał. Widocznie i tym razem zabrakło mu odwagi. Niezajrzał i nie przestał uciekać. I nawet zaczęło mu się wydawać,że ja mogę gogonić tak, jak goniła go od latjego była żona. Przemykał się lękliwiekorytarzamiteatru, kluczył,a gdymimotych zabiegównatykał się namnie, na jego twarzy pojawiałsię malowniczy popłoch. Tłumaczyłam sobie jednak, że to może przez poczuciewiny. Bo jakiż inny powód miałby Michał,byobawiać się spotkań ze mną. Dopiero po paru tygodniachzorientowałam się, żemieliw tym swój udział nasi wspólniznajomi. Matyldacięszukausłyszałam któregoś dnia,zupełnie przypadkiem, tubalnygłos Soni. Pytała, czy się na ciebiegdzieś nie natknęłam. Kiedy tobyło? spytał Michał. Nie widziałam jegotwarzy, ale wgłosie słychać było psychicznąniewygodę. Z rana kłamała Tuba. Apotemjeszcze drugi raz,jakąśgodzinę temu. I taka przy tym była dziwna. No wiesz,26smutna i rozdrażniona. Ażsię zastanawiam, co też ona możeodciebie chcieć. Mogłam wychylić się zdrzwiłazienki i od razupróbowaćzdemaskować jej intrygę, nie byłam jednakpewna, czy Michałmi uwierzy. Był wyraźnie przerażony. Słuchaj. zaczął niepewnie. Nie mów, że mniewidziałaś. Ta cholernarobota! Ani sekundy wolnego. Jutroz nią pogadam. A jeśli tocoś ważnego? Nie da rady. Przecież się nie rozerwę. Właściwie tonawet z tobą nie mam czasu gadać. Już jestem spóźniony. Lecę! Sonia zaśmiała się, gdy Michał zniknąłza zakrętem korytarza. Odwróciła sięiwpadła prosto namnie. Nie przejęła sięniestety tym, że chciałam ją zabić wzrokiem. Długo się tak nami bawisz? Wzruszyłaramionami. Nudny sezon. Same narodowe dzieła. W dodatku graneod dawna. Sto pięćdziesiątatrzecia Zemsta,Iwona grana poraz siedemdziesiąty, do tego nie najświeższy Szekspir. Brr!Dramaturgiczne skamieliny. A tu nagle nadarzasię taka cudowna okazja,farsa wzięta z życia! Wiesz, co mnie najbardziejwniej podnieca? Nieznany ciąg dalszy. Nie tylko zresztą mnie. Niemyśl, że zabawiam się sama. Wszyscy spragnieni jesteśmyświeżyzny. Pytałam, czy to długo trwa? powtórzyłamlodowatymtonem. Sonia niewiele sobie z tego robiła. Zaśmiała się znowu,ajej śmiech przypominał grzmoty. Nie umiała się zresztąśmiać i mówić inaczej, dlatego zawsze grała wiedźmy,macochy, półgłuche służące, surowe ciotki i inne straszne kobiety. Długo powiedziała. Pewnie, że długo. Michałsam się o to prosił. Jest tak przekonany o własnymnieodpartym uroku, że postanowiliśmynie wyprowadzać go z błędu. A ja? Czy też sama się o toprosiłam? Oczywiście. Gdybyś chociaż razpowiedziała o nim cośpaskudnego. Chyba ma jakieś wady, nie? Każdycośma, choćby platfusa albo popsuty ząb. Żeby choć raz wyrwało ci się:27. niewierny pies albobydlak. W ostateczności wystarczyłby pieprzony egoista. Cokolwiek! Ale nie, to byłoby poniżej twojejgodności, żeby obmówić byłego, choćby i wrednego kochanka. Ja bym facetowi wyrwała serce, gdyby mnie zostawił dlakogoś takiego jak ta mała kretynka. Nie wiem, czegoty od niej chcesz. Niejest ani mała,anigłupia, a na pewno jest śliczna. I dużo ode mnie młodsza. Rany! Czy tysiebie słyszysz? Zabrała ci faceta, a tyjej jeszcze bronisz? Nie jest niczemu winna. Po prostu nadszedł już czas,dla Michała i dla mnie. Towszystko. Tubie takie rzeczynie mieściły się nigdy w głowie. Niemiałam zresztązamiaru z niąna ten tematdyskutować. To niebyła jej sprawa, tylko Michałai moja. Tąmałą teżsię bawicie? Co jejpowiedzieliście? Sonia uśmiechnęła się złośliwie. Nie mam zamiaru ci tego zdradzić. Podstawą dobrejfarsy sąnieporozumienia, a te wynikają z niewiedzy. Chceszpopsuć zabawę? Nie tylko chcę, ale i popsuję. Nieuda cisię. Michałna twój widokzwieje, gdziepieprz rośnie. Sądzi, że niemożesz bez niego żyć. Wiesz,jakon boi sięzobowiązańi odpowiedzialności. Opanuj się. Tuba. To niesztuka tylko kawałek cudzegożycia. Włazisz w nie z butami. I to jestw dodatku moje życie. Nie życzę sobie tego. I co mi zrobisz? Jak nieprzestaniesz? Damci w mordę. Przy wszystkich. Jak przedstawienie to przedstawienie. Niesądzę, że publiczność będzie wtedy oklaskiwać ciebie. Odwróciłamsięna pięcie iwyszłam. Z Sonią nie możnabyłopostąpić inaczej. Racjonalne argumenty nigdy doniej niedocierały. 283Teraz naprawdę zaczęłamszukać Michała. Niestety, niebyłogo łatwo znaleźć zaszył się wjakimś kącie teatru, pozaznanymi mi traktami. Postanowiłam więcnajpierwporozmawiać z Bożenką. Nastroszyła się, gdy weszłam do pracowni. Michała niema powiedziała wrogo, jeszcze zanimzdążyłam zdradzić celswojej niespodziewanej wizyty. Usiłowała przytym nieporadnie ukryć przerażenie; wyprostowałasięz godnością, poprawiła kosmyki wymykające się z kokaupiętego na czubku głowy,który wyglądał jak złota kula. Poraz pierwszy widziałam ją zbliska. Trochę rozczarowały mniezbyt szerokie usta, ale poza tym Bożenką prezentowała się nieźle. Nie szukam go. W każdym razie nie w tej chwili powiedziałam, siadając na kanapie. Wkażdej pracowni Michałabyły wygodne kanapy. Tę znałam doskonale. Pogładziłam wytarty bordowy plusz, co zdenerwowało Bożenkę. Sonia mówiła, że szukasz rzuciła zaczepnie. Kłamała. Niby dlaczegomiałaby to robić? Bo lubi. Lubi jeszcze parę innych rzeczy. Krótko tu pracujesz, nieznasz jejtak dobrze jak ja. Akurat! Uprzedzała mnie, że możesz mówić o niej źle. Nie wierzęw ani jedno twoje słowo. Niemusisz. Na twoim miejscu też bym nie wierzyła. Jednak powinnyśmyporozmawiać. Nie obchodzi mnie, co masz do powiedzenia. ZostawMichała w spokoju. On do ciebie nie wróci. Choćbyś pękła. Wiem. Nie chcę, żeby wracał. Tylko takmówisz, a w rzeczywistości uganiasz się zanim po całym teatrze. Nie ma dnia, byśgonie szukała. Terazteż przyszłaś tuszpiegować. Ale go tu nie ma. Poszedł, bo macię dość! Słyszysz? Raniła na oślep. Chybabardzo się mnie bała. Było w tym29. coś dziwnego. Czyżby nie wszystko układało się między nimidobrze? Czemu byłaaż tak niepewna? Ani śladu triumfu, tylkostrach iwrogość. Niemiało to zresztą znaczenia nie obchodziły mnie uczuciaBożenki. Nie zamierzałam ichzmieniaćani nagorsze, anina lepsze. Chciałam jedynie przerwać manipulacje Tuby. Nie szukałam Michała powiedziałam chłodno i dobitnie. Anidziś, aniwczoraj,ani przedwczoraj. I nie będęgo szukać jutro, chociaż Tuba czyktoś z zespołu przyniesieci taką wiadomość. Przyniesie ibędzie z ciekawością patrzył,jak natozareagujesz. Jak to? Takto. Bawią się. Tobą,Michałem i mną. Po co mielibytorobić? Dla przyjemności. I trochę z nudów. Bożenka ciągle jeszcze mi nie wierzyła. Sonia mnie lubi. Nie zrobiłaby czegoś takiego. Owszem, lubi cię. Może nawet bardziej,niż myślisz. Uwielbia wszystkie błękitnookie blondynki z zadartym noskiem. Dlaczegow takim razie nie miałaby uwielbiaćciebie? Co chceszprzez to powiedzieć? nie rozumiała Bożenka. To,że się jejpodobasz. Soni? Przecież to kobieta! Czy ja wiem. Jesteśtego pewna? Żartujesz sobie ze mnie, tak? A jeśli nie? Myślę, że podobacie się Soni oboje. NaMichałazawsze miała oko. Bożence opadła malowniczo szczęka. Potem wyraz zdziwienia zmienił się w niesmak. Eee, to niemożliwe wybąkała wkońcu,ale wątpliwości zostały. Wiedziałam, że teraz baczniej będzie się przyglądaćTubie i nie da już sobą tak łatwo manipulować. Dziwni tu wszyscy jesteście dodała. Czasaminiewiem, czyto jeszcze spektakl, czy już życie. Wzdrygnęła się. Naprawdę nie szukałaśMichała? Nie szukałam, ale teraz szukam. 30Jakto? spytała znowu. Miała chyba ograniczonyrepertuar pytań. Muszęmu przecież powiedzieć o intrygach Tuby. Ach tak. To może lepiej ja mu powiem. Spokojnie. Nie ugryzę go. Naprawdę nic mu zmojejstrony nie grozi. No nie wiem. Jedna rozmowa ibędziecie mieć spokój. Ale on nie materaz czasui w ogóle. Pogładziłamjeszczeraz bordowy plusz, a potem wstałami przez chwilę rozglądałamsię poznajomym pomieszczeniu. Niewiele się tu zmieniło. Obejrzałam dokładnie i wolno paręnowych pędzli. Bożenka znowu poczuła się niepewnie. Nie żałowałamjej. Sądzisz, że gdybym naprawdę chciała ci go zabrać, bawiłabymsię teraz w rozmowę z tobą? A może wolisz, żebymgo odwiedziła wdomu? spytałam zniecierpliwiona. Pamiętamjeszcze jego adres. Bożenka przestraszyła się nie na żarty. Dobrze,powiem ci, gdzieonjest. Zrobił sobie pracownię w piwnicy, za magazynami. Roześmiałam się Michałukrył się przede mną w mysiej dziurze. Jedno trzeba było Tubie przyznać, umiała manipulować ludźmi i stwarzaćabsurdalnesytuacje. Marnowałasię, grając drugoplanowerole. Hann! i prozattDebilTego lalmpierwszą jpowieśqprzez Zy,oraz "ŚlmemiecliWp)JIV. POŻEGNANIElTakwięc życie dopisało jeszcze jeden epizod do historiiz Michałem i to zdecydowanie komiczny. Schodząc ku zagraconemu podziemiu teatru, zastanawiałamsię, jak mogłodo tego dojść. Sposób, w jaki zareagował na intrygę Tubyi innychwspółpracowników, odbierał sens temu, co było najlepszew naszym związku wolności, którą sobie zawsze obiecywaliśmy. Nie mogłam zrozumieć, jakMichał mógłw to zwątpić? Czyrzeczywiście był aż tak bardzo zadufany, jak twierdziła Tuba? Chciałam przed nim stanąć i spojrzeć mu prostowtwarz. Nie byłoto łatwe, babko. Michał naprawdę dobrze się przede mną ukrył. Musiałam się zapuścić w piwnicznekorytarze,mroczne, zastawione rupieciami, ze ślepymi zaułkami, w którychniepodzielnie panowały pająki, stęchlizna i kurz. Była toprzy okazji swoista podróż wstecz, bo mijałam fragmentydekoracji. Im dalej się zapuszczałam,tym były starsze. Wreszcieprzestałam je rozpoznawać,co świadczyło, że pochodziły zespektakli, których nie widziałam. Tkwiły tu zapomniane i zakurzone, niepodobne do samych siebie z czasów świetności,gdy błyszczały na scenie, wspomagając słowo igest, obrastając w metafory. Zniesionoje na dół, bosię miały jeszcze kiedyś przydać, ale większość się nie przydała. Czas i kurzpowoli32nawarstwiałysię na nich iodsuwały w niebyt. Tak więc Michałschował się przedemną za rekwizytami z przeszłości. Byłow tym coś symbolicznego i jednocześnie żałosnego,bo przecież nie musiał przede mną uciekać. Dobrnęłamw końcu do jego kryjówki. Drzwi byłyuchylone. Pchnęłam je lekko zawiasy przeraźliwie skrzypnęły. Michała jednak tamnie było. Na blacie dużego, podniszczonego biurkastała jeszcze ciepła kawa, więc musiał wyjść niedawno. Może znałjakąś inną, prostszą drogę do swojej mysiejdziury? Byłato zresztąprzestronna mysia dziura, tyle że niskai nie za dobrze oświetlona. Ale w miejscu, gdzie pracował Michał, było jasno, bo stół stał blisko niewielkiego okna, a dodatkowo zwieszała się nad nim lampa. Niezgasił jej,była więcnadzieja, że zaraz się zjawi. Postanowiłam poczekać. Na stole leżały szkice do Otella. Musiałabyć to wstępnafazapracy, bobyły tam niemal surreali styczne pomysły, przeładowane,zmnóstwemszczegółówi ozdobników. Wiedziałam, że tworzenie Michałapolegana eliminowaniu. W ten sposób dochodził do prostoty. Jednomusiałam mu przyznaćmiał talent ipotrafił wypełnić każdą przestrzeń teatralną w nowy izaskakujący sposób. To mnie zawsze wnim zdumiewało,bo poza teatremrzadko pokazywał, co potrafi. Tak czyowak,wyglądało na to, babko, żepodobnie jak ty mam słabość doartystów. Szkice Michała i tym razem zrobiły na mnie dużewrażenie. Patrzyłam na strój Otella,jeszcze bezcharakteru,i wiedziałam, że Michał znajdzie właściwykrój szaty. Inne spostrzeżeniaz jego tymczasowej pracowni niebyłyaż tak budujące. Z boku, pod ścianą,stałamocno sfatygowana,wygodna kanapa, zobiciem w kolorze przeciągniętego przezśmietnik szczura, za to z ładnymi poręczami irzeźbionyminóżkami. Trzepnęłam ręką w siedzenie. Nie wzbiłam obłoczkakurzu, coznaczyło, że był to mebel używany. Jakżeby inaczej! Reszta pomieszczenia zastawiona była zapakowanymiw foliowe worki ubraniami widocznie przedtem to miejsce spełniało rolę magazynu strojów. Dwie ozdobne sukniewyjęte byłyzfoliii przerzucone przezporęczkanapy. Głęboki dekolt,koronki, rząd guziczków. Nietrudno było zgadnąć,kto miał je33. na sobie. Tylko po co? Michał nigdy nie był perwersyjny. Wolał nagość. Więc to pewnie Bożenka bawiła się w przebieranie. Możechociaż przez chwilę chciała wcielić się w kogoś innego,jak aktorki, które mogłaobserwować na scenie. A może wyjaśnienie było prostszechoćby takie, że Michał szukał wzoru. Tylko do jakiej sztuki potrzebny był mu taki frywolny, niezbytgustowny strój? Na pewnonie do Otella,2Wbrew przepowiedniom Tuby Michał nie uciekł na mójwidok, ale zastygł naprogu, jakby zobaczył upiora. Leżałamna jegowypłowiałej kanapie,ułożonawygodnie, z głowąnakoronkachsukni. Matylda. wykrztusił z trudem. Jak mnie tuznalazłaś? Wypatrzyłam cię w tych podziemiach siłą wyobraźni. Dość ponuremiejsce i wdodatku odległe od głównychszlaków. No tak, trochę. Ale spokój tu i cisza tłumaczył się. Przez to dawno się niewidzieliśmy. No właśnie. A jeśli już, to krótko i z daleka. Stęskniłamsię za tobą. Wiedziałam, żenieucieszygoto wyznanie. Nie mogłamsię jednak oprzeć,by go trochęnie podręczyć. To miłe. Musimy to kiedyś omówić. Niestety,dziś niemam czasu. Mówiłem to Tubie. Nie powtórzyła ci? Nie.Powiedziała minatomiast, że jesteś bubkiem przekonanym o swoim męskim uroku. Ponoć ci się wydaje, że wszystkie byłekochankiusychająz miłości dociebie,jak Luiza. ZnaszTubę, nie może żyćbez złośliwości. Michał zaniemówił. Chyba się tym nie przejąłeś? A powinienem? wybąkał. Być może. Sonia bawi się naszym kosztem już od parutygodni. Właściwie bardziej twoim niż moim. 34Jak to? spytał zdumiony. Pomyślałam, że nauczyłsię tej nie najlepszej kwestii odBożenki. Nie szukałam cię dzisiaj. Takto! Michałowi powolizaczynało rozjaśniać się w głowie. Dwa dni temu też nie miałaś do mnie żadnejpilnej sprawy? spytał. Nie miałam. I nie wypłakiwałaś się w rękawKryśki, co ponoć widział Wiśniewski? Wiesz, że nie jestem aż tak skora do płaczu. A to wredna suka! Michał kopnął bogu ducha winnekrzesło. Skorzystała tylko zokazji. Może i tak. Chyba jednak jestem zapatrzonym w siebiebubkiem. Nie ja to powiedziałam. Aleniezaprzeczysz. Nie.Miałeś tyle kobiet, a tak niewiele o nich wiesz. Tozdumiewające. Choćby ja. Byłeś ze mną prawierok. Jak naciebie, to długo. Nawet bardzo długo. Ponadtrzystadni i nocy. Nie rozmawialiśmyza wiele, ale widziałeś,jak reaguję na tysiące sytuacji. I nagle okazuje się, że ktoś taki jak Tuba możeci wmówić na mójtemat wszystko, co chce. To znaczy, żeprzez ten rok tylko mnieużywałeś, jak lodówkę,pralkę, żelazko i paręinnych rzeczy. I to używałeś bezmyślnie, na zasadzie odruchów. Aty nie? Przecież takibył układ. Ja traktowałam cię jak człowieka, niejak przedmiot. Znam nie tylkoznamionana twojej skórze czy kształt pępka. Znamtwójcharakter. Zastanawiałam się nad twoimi uczuciami. Po co? Przecież od początku wiedzieliśmy, że to niepotrwadługo. Ale trwało długo. Cały rok. To szmat czasu. Jesteś wemnie, zawsze będziesz. Nie tylko w mojej krwi. Są we mniewszystkie obrazy, które oglądałam twoimi oczyma. Idę NowymŚwiatem i odruchowo sprawdzam, jaksię mają te architekto35. niczne drobiazgi, które mipokazywałeśzeszłejjesieni. I jeszcze ulubione dania,wina, knajpki, książki, chłodne kolory napalecie,strony internetowe, grymasy, dotyk rąk, smak ust. Michała zaniepokoiłmój monolog. Nie rozumiem, do czegozmierzasz przerwał. Do tego, że można o tym wszystkimmówić bez poczucia winy. I cieszyć się, żebyło. Wdodatku takie! Bliskość,która nas nie zadławiła, ale która miała swój sens i styl. Zestrachu zapominasz owszystkim. Takie mamwrażenie. Pomniejszasz to, co ci się przydarza,bo w gruncierzeczy staleci się wydaje, że zawodzisz kobiety. Bo zawodzę. Mała ogląda katalogi ze ślubnymi sukniami. Pyta, którami się podoba. Ja nie pokazywałam ci ślubnych sukien. Ale pokazałaś mi dom. To więcej niżślubna suknia. Doślubnejsukni potrzebny tylkoślubny garnitur, a do stworzeniadomu potrzebna jest miłość. Nie prosiłam cię o nią. Zgadza się, ale zaczęłaśjej pragnąć. Może niekoniecznie ode mnie, ale zaczęłaś. Ten dom cię zmienił. Ja to wiemity to wiesz. Więc to tego sięprzestraszyłeś. Nie tylko. Zdałem sobiesprawę, że choćbym mocnochciał, nie mógłbym ci dać tego, czego naprawdę potrzebujesz. A jednak myślałeś trochę o mnie. Myślałem. Nawet więcej, niżbym chciał. Tak czy owak,nie pojmuję, jak mogłeś dać się tak podpuścićTubie. Pewnie dlatego, że jesteśsama. To do ciebie niepodobne. Wyrwałem cięKostkowi, przed Kostkiembył Edek, a przedEdkiem. Wiem, kto był przed Edkiem przerwałam mu. Chodzi o to, że zawsze ktoś był. Ani chwili przerwy. A teraz jesteś sama. To mniezmyliło. Nie tylko zresztą mnie. To ty niemożesz być ani dnia bez kogoś, ja mogę. Nodobra, pomyliłem się. Wyjdę z tej dziuryi będę zachowywał sięjakczłowiek. 36Mamnadzieję. Powinniśmy jeszcze wspólnie przerzedzić zęby Tubie. Nie warto. I tak będzie wściekła, że zepsuliśmy grę. Właściwie niezła z nasbyła para powiedział nagleMichał zupełnie innym tonem. Przysiadłna brzegukanapy. Teraz, gdy wyczuł we mnie dystans i odrobinę chłodu, znowustałamsię dla niego interesująca. Niewiele nam brakowało. Tylko trochęmiłości. A może odwagi? Przyciągnął mnie i przytulił jakkiedyś. To był dobryrok. Nie podziękowałemciza niego. Teraz dziękuję. Ja tobie też. Pachniesz jak zawsze cudownie. Jednak nie dość cudownie, jeśli się tu przede mną ukryłeś. Tylko czy naprawdę przed tobą? A może przed sobą,przed tym, cozaczęłosię we mniebudzić? Wysunęłam sięz jego objęć. Wstałam. Dalszy pobyt na kanapie nie był zbyt bezpieczny. Daj spokój, Michał. Samw to niewierzysz mruknęłam. A jeślinaprawdę niemogę o tobiezapomnieć? Małejniby nic nie brakuje, ale jakoś nie mam na nią apetytu. Inneteż mi już tak nie smakują. Może toz twegopowodu? Nie wierzę. Nielubisz odgrzewanego. Zadławiłbyś sięprzy pierwszym pocałunku. Sprawdzimy to? Nie, nie będziemy niczego sprawdzać. Roześmiałsię. Stanął blisko. Czułamznajomy zapach i płynące od niego ciepło. Wystarczyło zrobić krok, by się wniegowtulić. Może jednak? kusił, zaplatającmoje włosyzaucho. Chodźmystąd powiedziałam chłodno. Bożenkadostanie histerii, jeśli się zaraz nie pojawimy na górze. Przyciągnął mnie jednak ipocałował. Dopiero potem ruszyliśmyobjęci w kierunkudrzwi. Przy schodachodsunęliśmy się zgodnie od siebie. Dobre pożegnanie pomyślałam. Trzeba się umiećdobrze pożegnać. V. TEATRI MIASTOWędrujesz ze mną teatralnymi korytarzami i zastanawiaszsię,kiedy wreszcie przejdę dosedna. Wiem, babko, trochę kluczę. Ale wtej chwili niepotrafię mówić o tamtym. Jeszczenie nadszedł czas. Zostańmy tu, gdzie jesteśmy. To nie najgorsze miejsce z tych, o których chcę ci opowiedzieć. Zawszelubiłam, babko, teatr. Może dlatego, że przypominał mi o Filipie. Wiedziałam wprawdzie, że to niew jego stylutrzymaćsię ziemi. Jednak jeśli czasami,kierując się astralnąnicią, która połączyłanas na wieki, wracał, by sprawdzić,jaksię mam, tomusiało mu sprawiać przyjemność zaglądanie dozagraconych garderób, dotykanie wytartego aksamitu kotar,zagłębianie się w fotelu loży. To niebyt wprawdzie teatr, któryŚwir lubił najbardziej, za dużo było tu klasyki i koturnowości,a zamało komediidell'arte, alestale toczyła się tu gra tana scenie i w kuluarach a to Filip uwielbiał. Pewnie goubawiła farsa z Michałem w roli głównej, jeśliprzypadkowobył jej świadkiem. Musiała go też bawić Tuba. Lubił postaciniejednoznaczne i przerysowane, spychane przez jakiegoś wewnętrznego diabła ku grotesce i tragikomedii. Takich osób było zresztą w teatrze więcej. Czasamiwyobrażałam sobie,żesiedzę ze Świrem wte38atralnej kafejce, on w ulubionejmasce Arlekina, zapatrzonywbufetową,która pełna irytacji,możenawetnienawiści, nalewamałą czarną. Jest tuod lat, zawszetak samo nieprzychylnie ustosunkowana do wszystkich i to bez wyjątku. Gdzieśw środkuma rozjątrzoną ranę, może nawet wiele rozjątrzonych ran. Ja ich nie widzę, ale Filip prześwietlaskórę i przygląda się krwistej papce wśrodku. Tonie był jeden raz mówi. Codziennie. Może nawet dwa,trzyrazy na dzień. I totak, by zabrakło tchu. Cios za ciosem. Nie,niepięścią,bo miałaby we wzroku coś ze zbitego psa. Niczym fizycznym. Może pogardliwym słowem? Jakmyślisz? Nie wiem. A Filip nigdy nie chce mitego wyjaśnić. Zastanawiam się, czym naprawdę zajmowałby się, gdyby dożyłtej jesieni, i czy naprawdę siedzielibyśmy gdziekolwiek razem. Jak myślisz? powtarza jeszczerazi znika, jakby chciał,bymsama dochodziładosedna rzeczy. To taka wewnętrznagra,babko. Gra w znikanie. Świr musi znikać, bym mogła samodzielnie patrzećna życie. Ciebie, babko, niemogętu zaprosić. Co innego loża, elegancka suknia, lornetka, a poteminteresującasztukaw dobrych dekoracjach. Ale przebywać tu, w ciasnej, zadymionejprzestrzeni, oprzeć łokcie o nie najczystszy blat stolika, pićkawę z fajansowej filiżanki? To nie dla ciebie. Nigdy byś niczego nie zamówiła u obrażonej na cały świat Aldony Paziutek. Co najwyżej twój wzrok przyciągnęłyby na moment dwafoteliki, stojące obok stolika wkąciekawiarni,zwłaszcza ładna liniaporęczy i oparcia. Może jeszcze czyjaś twarz, ale tojuż nietakie pewne. To, co najbardziej podoba się Filipowi,ciebieby zirytowało. Więc to jest ten twój świat. powiedziałabyś lekkozdziwiona. Półprawdziwy. Po śmierci Juliazawsze jeszcze musi się uśmiechać, gdy na koniec przedstawienia parę razy podnoszą kurtynę. Potem zmywa makijażi idzie do samotnegomieszkania. Rano malujeuśmiech, boczasna nową rolę. Czy na pewno tak chcesz przeżyć życie? Idźjuż, babko. Nie chcę zastanawiać się nad tym tej jesieni. Chcęprzesypywać słonecznypył,wsłuchiwać się w szelest liś39. HaiiprozD(Tegopierwapowiłprzez'iorazci, szukać kasztanów w parku, które teraz, po poznaniu Pawła,kojarzą mi się z pękatymi półnutami i jakąś melodią petną brązów i kolców. Idź.2Nowy sezon. Tylko częściowo nowy repertuar. Dwojenowych aktorów. Jeden nowy reżyser. Jeszcze jedna krawcowai oświetleniowiec. I jeszcze nowa charakteryzatorka. Spodziewane i niespodziewane zmiany w teatralnymmikrokosmosie. Aktorzy są jak samotne gwiazdy, pani Matyldo mawiał pan Franciszek. Lubił wygłaszać długiei trochę patetyczne monologi. Teatrto plejadagwiazd, które otoczone sąkosmicznąpustką, czarną i lodowatą. A niektórzy nawetniesągwiazdami, tylko księżycami, któreświecą odbitym światłem. Wtedy właśnie mam sporo roboty, bo do oświetlenia takiegoartystypotrzebawiele energii. Na przykład ta ruda, któramyśli, że jest bóg wie kim. Szkoda gadać, czasami mi się wydaje, że reflektor eksploduje, tyle ta baba potrzebuje światła. A efekti tak nie jestzadowalający. Co pan wyprawia,krzyczy,co to za światło, bardziej z prawej,bardziejzlewej, i tak dalej. Reżyserowi zaczęło się w końcu wydawać, że może już niedowidzę albo że na starośćrobię się złośliwy, więc ostatniooświetlał jąten nowy. Efekt samapani widziała. A przecieżgołymokiem widać, żeżadne światło niepomoże. Pani to niepotrzebuje nawet40 watów,ja się na tym znam dodawałna koniec, bo mnie lubi. A bufetowej nic by nie pomogło,nawet gdybycałe słońcewpadło jejdo środka. Tak to już jestzludźmi. PanFranciszek trzydzieści lat oświetlał sceny i przy okazjiprzysłuchiwał sięfilozoficznym monologom. Nic dziwnego,że w końcu dopracował się własnej teorii. Pani Janeczka, krawcowa, która zwykle szyła niedopasowane kostiumy, też lubiławypowiadać się na temat aktorów i wszystkich innychludzi,pracujących w teatrze. 40Umieją tylkonarzekać twierdziła. Czy ja niewiem, ile wpasie powinna mieć Julia czy Ofelia? Za ciasneim wszystko! Albo dla odmiany za szerokie! A japanimówię,żeto oni nie pasują do ubrań i do ról. Dobrobyt ich tuczy. Pewność siebie rozpycha. Jak taka dostanie trochę więcej oklasków na premierze, to następnego dnia już nie włazi w kostium. Takie czasy. Każdemu wydaje się, że jest wielką gwiazdą. Gwiazdyto byłyprzedwojną. A teraz? Ze świecąby szukać! Imwiększe beztalencie, tym większefochy. Tak to jużbyło z panemFranciszkiem i panią Janeczka immarniejszy aktor, tym mniejna scenie dostawał światłai tym ciaśniej sze i bardziej niewygodne nosił ubrania. Taksięzwykleskładało, że na światłoina ciasnotę narzekali ci samiartyści. Do kostiumu trzeba dorosnąćodpowiadałana ichpretensje pani Janeczka. A pod nosemmruczała jeszcze: Czasami dorasta się latami. Pracować, nie narzekać. Może kiedyś suknia będzie dobra. Możespodnienie będą piły. Możenie będą wisiały jak na manekinie. Ale nicnie obiecuję. Kolejne nowe szwaczki miałyzaradzić na tę nieuzasadnioną, zdaniem artystów,niewygodę kostiumów, alezwyklepo parumiesiącachproblem powracał. Znaczyło to,że nowaszwaczka już niebyłataka nowa i w dodatku całkowicie uległawpływowi pani Janeczki. A może magiiteatru? Nowy reżyser przybył parę tygodnipo rozpoczęciu sezonu,na razietylko poto, by porozmawiać zdyrektorem i rozejrzećsię po teatrze. On zkolei miał zaradzićstagnacji,która niepodzielnie panowała w naszym teatrze od jakiegośczasu. Byłzdolnyi ambitny tak mówiono. Miał oryginalne pomysły ponoć. I szerokie horyzonty podobno. Zjego przybycia najbardziej ucieszyła się Tuba, nudzącasię potym, jak przerwałam farsę z Michałem. Zabawiała siępotem szczuciem głównej amantki w za ciasnychstrojachnanową aktorkę,którejpani Janeczka uszyła kostium wsamraz. Ale i ta intryga szybko ją znudziła. Tubabowiem lubiła zmiany,nawet jeślibyły na gorsze. Będzie trochę zamieszania mówiła z zadowoleniem. 41. Widać, że ambicja zastępujemuinteligencję. Taki prędkosięnie zatrzyma. I łatwo nie zedrze. Przeciwnie,im więcejbędzie miał przeszkód, tym mocniej będzie nacierał. Podobami się jego słownictwo. W każdymzdaniu dupa. Wszystko tujest do dupy. Repertuar, aktorzy, bufet i kawa. Z większościąsię z nim zgadzam. Uwielbiam w dodatku facetów, którzy takhałaśliwie wypowiadająsię na temat rzeczywistości. To podniecające. A przy tym jest całkiem przystojny. Jednymsłowem, przerost formy nad treścią. Czarujące! Zobaczysz, ilebędzie kwasów,przepychanek i łez. Teatr w teatrze! Czyż może być coś piękniejszego? Rudajuż się na niego namierzyła. Ale on jestzbyt ambitny, by romansować zkimś takim. Pierwsza amantka? To dla niego na pewno zbyt pospolite. Jak myślisz,kogo wybierze? Wprawdzie siedziała przy stolikuobok,ale zwracała się niestety do mnie. Może ciebie. To byłoby dostatecznie ambitne odburknęłam niechętnie, bo jeszczenie wybaczyłam jej historiiz Michałem. Lubię twoje poczucie humoru. W dodatku masz racjęzaśmiała się. Na początek wybrałam mu jednakkogośinnego. Narazie niemogę ci zdradzić swoich planów. Będzieśmiesznie,zobaczysz. Nie miałam powodów, by Tubie nie wierzyć. Wiedziałam,że ona na pewno niedługo rozerwie się cudzymkosztem. Czyjednak inni będą równierozbawieni? To on kontynuowałascenicznym szeptem. Pierwsza kawa w naszym bufecie. Paziutkowa nalewają równie niedbale jak wszystkie inne. To mi się w tej kobiecie podoba. Żadnych wyjątków! AldonaPaziutek. Chciałabyś się tak nazywać? Ponoć byłakiedyś aktorką. Dobrze się nawetzapowiadała, jak mywszystkie. Skończyła jednak za tą ladą i terazz konsekwencjąwartą lepszej sprawygra od lattę samą rolę. Zęby chociaż czasamizmieniałaminy. Nicztego. Trzydzieścizniechęcających grymasów,parę nienawistnychbłysków,zedwa rodzajepogardy, a najczęściej różne odcienie lekceważenia i obojętności, ale też nie za wiele. Jednym słowem, kompletny brak talentu. Nic dziwnego, że skończyła jako parzyfus. 42Przeglądałam gazetę, próbujączniechęcić Tubę do monologowania. Przesiadanie się w inne miejsce kawiarni niewchodziło w grę, bo Sonia miała donośnygłos i nie odstraszała jejżadna odległość. Nowy też ma nie najlepsze nazwisko mówiła dalej,niezrażona szelestemgazety. Nowacki. Beznadzieja. Jakub. Tu już lepiej. Patrzyw naszymkierunku. Zastanawia się zapewne, kim jest tapodstarzała, zaniedbanai tak bardzo niezainteresowananim osoba. Wszyscy się naniego gapią, a tyczytasz najświeższe wiadomości. Nie spojrzysz na niego? Lura powiedziałam, dopijająckawę. Masznabrodzie lukier dodałam, zbierając rzeczy. 3Teatr, jak widzisz,jest w pewnym sensie podobny domałego miasteczka. Wszyscyowszystkimwiedzą i uczestnicząwe wspólnymżyciu. Tylko gra, babko, toczysię tu o co innegoi inny ma rytm, kapryśny i zmienny. Wielkie miesza się z małym,piękne zbrzydkim, wzniosłe z trywialnym. Scena igarderoba, gdzie zmywa sięszlachetny wyraz twarzy i próbuje namalować twarz prywatną,która czasamirozmywa się w zmęczonych mięśniach policzków, czoła, w opadających kącikachust. Do teatru pasuje wielkiemiastotak wielkie, by po założeniuciemnychokularów iwyjściu na zewnątrz można siębyło przemknąć do samochodu, a potem zniknąć we wnętrzu molocha, wjakimś zaułku. Sątacy,cowiecznie poszukująoklasków i zachwyconych spojrzeń, i tacy, którzy chcą pojawiać sięi znikaćwedług własnegoplanu w teatrzei w życiu. Ty, babko,niewątpliwie należałaś dotych drugich. Założęsię też, że paniJaneczka nigdy nieośmieliłaby się uszyć cizaciasnego kostiumu. Ale nie chcę się dalej zajmowaćteatrem. Aniteatralnąkoncepcją życia, starą jak świat. Chcę już przycisnąć dużą mo43. Hai prozjDelTego lpierwsajpowiejprzez 21oraz jniemisiężną klamkę, wyjść przez ciężkie drzwi i zamknąć przynajmniej na razie ten temat. Na zewnątrz owija się wokół mojej głowymiejskiwiatr,nasiąknięty wonią spalin, brudny i wilgotnyjak ścierka wystającaz kombinezonumechanika. Potem do mojej twarzyprzykleja się trochę jedwabiu pachnącego jesiennym zmierzchem. Ruszamulicą. Każde drzwi otwierająinny zapach. Znam je,choćby tę słodkawą mgiełkę,przyczepioną dodrzwi cukierenki. W Zawrociu wonie przenikały się i mieszały, tworząc nowąjakość, świeżą ioryginalną, każdego dniainną. Tu zapachyzdają się trwać obok. Jeśli się mieszają,to w złych proporcjachi składach. Domyślaszsię, babko, jaki jest tego wynik. Zapinam płaszcz pod szyjąi przeciskam się przez ścianywiatru. Nawet powietrzezdaje się powielać kanciastą strukturęmiasta. Skręcam w alejęmanekinów. Znowu teatr, tym razemuliczny. Chciałam skończyć ten temat, ale zokien patrzą namnie lalki, wszystkiew niewygodnych przegięciach i pozach. Mijam wystawę za wystawą. Są tak podobne,że ulica wyglądajak symultaniczna scena, oplątująca miasto starannie udekorowanymimansjonami. Jaką historię opowiada ten teatr? W którym miejscu zaczyna się akcja? Na oko wygląda, że to spektaklbez początku i końca, i także bez sensu, zato bardzo ozdobny,choć tandetny. W niektórych witrynach tylko rzeczy samelewebuty,puste naczynia, sztucznekwiaty zroszone sztucznymi kroplami. Czy to coś znaczy, oprócz oczywiścietego, żena świeciejest za dużo rzeczy? To mojaulubiona ulica. Wiem, że podobałaby się Filipowi. W czasachzgrzebnegokomunizmu nie było zbyt wielu manekinówna wystawach. Rzeczy zresztą też. Wystawy nie miały za zadaniezachęcać do kupieniatego, co byłona półkach. Były raczejwspomnieniem po towarach,rodzajem obrazowego pamiętnika najlepszych produktów, które pojawiły sięw sklepiew ostatnich miesiącach i od razuzostały sprzedaneszczęśliwcom z początku kolejki. Komunizm to czas rzeczywytęsknionych, nawet jeśli były to zwykłe buble. Kapitalizmto czas rzeczy nikomu niepotrzebnych, pchających się na wystawy, billboardy i środkowe strony gazet. 44Mimo natłoku towarów lubię alejęmanekinów. Uspokajająmnieniezmienneuśmiechy lalek, bezmyślne zapatrzeniewniebyt. Świra pewnie też by uspokajały. Kto powiedział, że światmusi miećsens. Filip idzie obok mnie w swojej ulubionejmasce. Przy każdejwystawie wpatruje się przez chwilę w sztywnepozy lalek, a potemszuka podobnych przegięć w swoim ciele. Ma wyćwiczone, plastyczne ciało. Zastyga na chwilę, gdyznajdzie właściwy gest. W ten sposób powoli tworzy taniecmanekinów. Kiedyś, babko, odsuwałam od siebie takie wyobrażenia. Bałam się ich,jakby mniemogły zaprowadzić na skrajszaleństwa. Terazcieszę się obecnością Filipa, choć zjawia sięw moich myślach coraz rzadziej. Ciebie nie zapraszam na tęprzechadzkę. To miejsceteż by ci sięnie podobało, jak teatralna kafejka. Tyle tandety naraz! To byś jeszcze zniosła. Najbardziej denerwowałoby cię, że tatandeta zajmuje wielkie witryny, jest starannie wyeksponowana,ozdobiona i podświetlona. I kusi, jakby była naprawdę coś warta. Miałabyś ochotęmachnąć swoją brzozową laskąi rozbićparę najbardziej krzykliwych witryn. Rozumiemzarówno zachwyt Świra, jak i twoją irytację. Ty stałaś zawszena straży klasycznegopiękna, a on potrafiłje tworzyćnawet z byleczego. Wiem, żeto by ci wostateczności zaimponowało. Jestem tego pewna. Hannai prozatoDebiuWjTegolatkpierwszą^powiesiprzez Zoraz "iniemiectW pi,VI. NA DNIEAKWARIUMA guzik? Na razie jedynie mi się przyśnił i to w towarzystwiekilku innych małych i dużych guzików, które odcięłamwłasnoręcznie od szarej,dwurzędowejmarynarki. Dziwny, męczący sen, z tych, którepowracają. Wiedziałam, że marynarkanależy do kogoś bardzo mi bliskiego. Bez guzikówniewyjdziesz, powtarzałam, przecinająckolejne nitki, ato "niewyjdziesz" znaczyło tylesamo, co "nie odejdziesz". Obudziłamsię z zaciśniętą kurczowo pięścią, bez guzików,za to ze strasznym poczuciem straty. Nie wiedziałamtylko, kogoowa strata dotyczyła. Filipa? Michała? Kogoś, o kim zapomniałam? I czemumiałamw tym śnie małe,dziecinne palce, które niebardzosobie radziłyz nożyczkami? Michał nie lubił szarychmarynarek. Świr wogóle ich nie nosił. Ale przecież sen rządzisię własną logiką. Od paru tygodni byłam samai widocznieta nieoswojonasamotność, takdla mnie nietypowa, przyśniłami sięwtaki otosposób. Ale przecież najawie nie męczyłamnie zbytnio. Raczej się wniej rozsmakowywałam, chcąc zobaczyć, jak to jest,gdy żyje się, jak ty, babko, jedynie we własnym rytmie. Więc czemutaki sen? Michał miał rację, od lat jeden mężczyzna zastępował drugiego. Zmieniało się imię, zmieniała się twarz isylwetka,innybył wiek, zawódistan konta,tewszystkie zewnętrzne i małoistotne szczegóły, ale nie zmieniała sięosobowość. Z jednejstrony bylito mężczyźni nietuzinkowi, a z drugiejegoistyczni,skupieni na pracy i zamknięci w sobie. Kobieta była wichżyciujedynie ozdobnym dodatkiem,choć niezbędnym jak krawat, świeża koszula, czy markowy zegarek, alejuż nie takistotnymjak samochód. Potrafiłam takiego osobnika wypatrzyćwszędzie naimprezie, na spotkaniu z dziennikarzami popremierze, w pubie. Oni też potrafili mnie wyłowić z najgłębszegotłumu i przyciągnąć wzrokiem. Takjakbyśmy po jednymwnikliwymspojrzeniu widzieli u siebie nawzajem to dziwnepęknięcie wpsychice, skazę, która niepozwala kochać. Towłaśnie był największy ich atut i mójniezdolnośćalbochociaż niechęćdo głębszych uczuć. Nie opowiadaliśmy sobiezbyt dokładnie życiorysów ja nie mówiłam o Filipie, oninieopowiadali mi omiłościach, które im sięnie udałytak bardzo, że już nie mieli siły na następne. Robili zresztą wszystko,by zapomnieć o klęsce. Takim facetom jak oni nie powinnyprzydarzać się podobnerzeczy taksądzilii robili wszystko,byból i rozstanienigdy więcej ichnie dosięgły. A ja,czego bardziej się bałam, bólu czy pustki? Jakkolwiekbyło, wybierałam osobników potrafiących doskonale wypełnićmój czas, wymagających i zachłannych. Właśnie to w nich lubiłam najbardziej. Można się schowaćprzed sobą w chorobę,w pracę, w marzenia, w dziecko, ja chowałam się w kolejnych mężczyzn. Nie zasłaniali mi świata, alezasłanialimi teraźniejszość iprzeszłość,odpychali wspomnienia, zawracaligłowę, czasami byle czym. Oniratowali mnie,ja ich, aż do chwili, gdy feromony przestawały działać, zmysły tępiały i wszystko stawało się jałowym tarciem. Albo do chwili, gdyniespodziewanie, wbrew wszelkim przewidywaniom i znakom, rodziła siębliskość, az nią dawny strach, który jak pętla zaciskałsię gdzieśw środku ikazał uciekać. Tym razem uciekł Michał. A może tylko wyprzedził mnie o parędni czy tygodni? 4647. iprozDelTegopierwsipowiiprzezoraz2Naukę samotności przerwała wizyta Agi. Tak się jakoś poukładało,że mojeprzyjaciółki, zwłaszcza te ze studiów, rozjechały się po kraju. Widywałyśmy się rzadko. Wpadały domnie na godzinę czy dwie, zawsze przy okazji załatwianiaw stolicy różnych spraw. Czasaminawet któraś zanocowała,bo wpółmroku wieczoru iprzy winie łatwiej opowiadałosięo zmarnowanych szansachi niespełnionych marzeniach. Agata siedziała przywieży, kiwałasię w rytmbluesa i kontemplowała kolor ścian intensywny malachit. Potemzatrzymaławzrok nanarzucie o barwie przybrudzonego różu. Czy ci już ktoś mówił,że jesteśchora na główkę? Zaśpiewałato zdanie w rytm melodii, przeciągając ostatniesłowo. Mój mąż mówitak omnie, alew porównaniu z tobą,pam, pam, pam, jestem zdrowąosooobą. Pam,pam,pam. To był komentarz do moich opowieści. Aga przyciszyła muzykę i przeniosła się na tapczan. Dziwi mnie tylko koloryttwego mieszkania. Koniecz facetem,koniec ze starą tapetąalbofarbą. Tak zawsze robiłaś. Generalny remont. Zwykle siłami nowego pana,do którego dobierałaś wystrój. Przy Kostkubył zdajesię czarny? Sepia. Ach tak, sepia. Nietrudno zgadnąć, że właśnie rozstałaś się z malarzem. Widzę, żenie ogołociłścian zeswoichobrazków. To mile z jego strony. I raczej nietypowe. Ale żetyich nie zdjęłaś? Zastanawiającee, pam, pam,pam znowusię rozśpiewała przy refrenie. A co teraz? Jakikolor? I doczego będziepasował? Do oczu? Dokrawata? Do charakteru,jak u Kostka? Boprzecież wkrótce przemalujesz ściany. Zgadłam? Przemalujesz, nawet gdybyś miała potem płakać za tymślicznym kolorkiem, no i za tym, którego ci ten kolorek przypomina. Aga miała niewyparzoną gębę. Alew tym,co mówiła,byłajakaś prawda. To właśnieonauzmysłowiła mi kiedyś tę dziwnąprawidłowość. Teraz też miałam ochotę na zmiany,aleprze48cięż na razie niebyło dokogodobrać farby. Jaką barwę masamotność? Białą? Szarą? Aga rozglądała się dalej. Myślałam, że zastanę tu jakieś antyki z Zawrocia, a tuproszę, dalej stare graty. Czy to nie ten sam tapczan, naktórympoczęli cię tatuś i mamusia? Boże, co ten sprzęt pamięta! Tylulokatorów, nie mówiąc już o twoich panach. Grzeszny mebel. Przeturlała się, by znaleźć znane nierówności. Gładkozdziwiła się. Jak to możliwe? Gdzie się podziały te sfatygowanesprężyny i wygniecionedołki, w które onegdaj wpadałam, gdy mnie wyrzucili z akademika? Pamiętaszte czasy? Ja spałam odściany, tyz brzegu, a Lena napołówce pod oknem. WdodatkuLena wstawała oświciei przeztrzy godzinyprzewracała kartkę zakartką. Wredny kujon. Aga ozdobiłatę wypowiedź długim chichotem. Brakuje mi tychdołków. Michał powiedział, że niebędziespać na krzywym,więc oddałamtapczando naprawy. Aga znowu zachichotała. Notak, towygodny typek. Kostkowi te dziury i krzywizny pewnie wydawały się demoniczne, a Edkowi było wszystko jedno, bo wszędzie bawił krótko, także iw twoim łóżku. Z kolei Zdzichu. Włożyłam jej w ustaciastko. Wpłynęłotonanią refleksyjnie. Wiesz powiedziała. Zaczynam ci zazdrościć. Niemasz rodziny, mieszkasz w tej klitce, ale jesteś wolna. Potrafisz facetowi powiedzieć, by pozbierał skarpetki, zapakowałje do torby i pocałował klamkę z drugiejstrony. Tym razemto ja musiałam zbierać skarpetki icałowaćklamkę przypomniałam jej. Tego też mizazdrościsz? Owszem! No bo pozbierałaś i nie pękasz. Światci sięnie zawalił,nie wpadłaś w depresję, nie masz zamiaru popełnićsamobójstwa, nie wydzwaniasz do niego, by dał ci jeszcze jedną szansę. I pewnie nawetmasz kogoś na oku. Albo ktoś mana okuciebie. Wprawdzienie wiem, co faceci w tobiewidzą,ale zawsze się jakiś kręci w pobliżu. Mówisz tak, jakbymwybrała sobie takie życie. Przypominamci, że to ono wybrało mnie. 49. Nie udawaj, że nie jest ci z tym dobrze. Ubzdryngoliłaśsię. Może i tak. Ale czy wiesz, jak nudno jest zawsze z tymsamym mężusiem? Agawestchnęła teatralnie. Dotąd raczej miwspółczułaś. Jeszcze zeszłej jesienitwierdziłaś, żemoje życie nie ma sensu i że wkońcu zostanęsama jak palec. Nie mówiąc już o opowieściach o cudownymmężu i jeszcze cudowniej szych dzieciach. Co się stało? Wzruszyła ramionami, ale czułam,że coś jest nietak. Małżeńskikryzys? Jakkolwiek było. Aga jeszcze nie dojrzaładozwierzeń. Wypiła kolejny łyk wina i znowu zapatrzyłasięw malachit na suficie. Te twoje ściany! zachichotała. Czuję się jak nadnie akwarium. Malutkie,cieplutkie akwarium i dwie pijanerybki. Tylko woda nie z tej strony szyby zauważyła, patrzącnadeszczowe zygzaki. Lejejak zcebra. Tak mówiła mojababcia. Niewiem, jak to naczynie wygląda,ale na pewnoniejest malutkie. I znowuśmiech,tym razemniepohamowanyi zaraźliwy, jakby opowiadała o psotach, a potem,gdy się jużuspokoiła, głębokie westchnienienad tąidiotką, która sięwniej cały czasśmieje, choć doprawdy nie ma z czego. Swoją drogą, zastanawia mnie ta barwa. Czy aby na pewnopasowała do artysty? Jużdawno miałam cię o tospytać. A może to był zwykły kiczmen, co? Właściwiesamanie wiedziałam, czemu pomalowałam ściany na taki właśnie kolor. Michał wolał jesienne barwy,złamane i zgaszonetakie przynajmniej dominowały wjego malarstwie. Umbra,kraplak i indygo wymieniał roktemu na spacerze, pokazującróżne odcienie tych kolorów. Tło ponurawe,a z wierzchu dużo żółtego,słodkawy oranż, ciepłe czerwienie i brązy. Jakby przyrodanie szykowałasiędo odejściaw niebyt. Co roku się temu przyglądam i coroku mnie to zaskakuje. Naprzykład kolorjarzębiny. Toż to zwykła rozpusta. Albokasztan! Coś takiego mogliby wymyślić surrealiści,kolczasta powieka, apod nią brązowe oczkoz białą plamą tęczówki. Jeszcze śmieszniejszy jest żołądź z tym swoim zielo50nym berecikiem na gładkiej główce. Jest w tym coś zżartu. Jakbysama matkanatura znudziła się nieustającym kwitnieniem lata i miała ochotętrochęsię zabawić. Patrzyłamna niego wtedy zdziwiona,że potrafi dostrzectakie rzeczy choć były to jedynie obrazki z miejskiego parku. Potem się okazało, że inne pory rokujakoś gonie inspirują. Nie ten rozkład barw. Chwilami podejrzewałam, żewena skończyła się wrazze zniknięciem potrzeby oczarowaniamnie. Gdzieś wgranicach ubiegłego listopada Michałwidocznie uznał, żejuż znam wszystkie jego zaletyinie musi siędalej starać. Zieleńnie należała do jego ulubionychbarw. Czemuzatempomalowałamściany i sufit świetlistym, malachitowym kolorem? Z przekory? Amoże dlatego, że było mi wnim do twarzy? Michałowi też było w nim do twarzy, choć nie lubił megomieszkania byłomu w nim zaciasno i zazielono. Mówił,że czuje sięu mniejakjakaś pieprzona żabka pod liściem. Więc chyba jednak naprzekór. Niewiem, babko. To już itaknie maznaczenia. Agamyślała podobnie. Właściwiepo co mamy tracić czas na kogoś, kto jestprehistorią powiedziała. Lepiej opowiedz miotym, któryjest na horyzoncie. Nie manikogo? Nieżartuj! A tak bymchciałausłyszeć jakąś ładnąromansową opowieść. Miłość. Czy na świecie istnieje jeszczecoś takiego? A wzajemne zrozumienie,że o harmonii dusz niewspomnę? Wiem, wiem, tyteż tego niemasz. Za tomasz seks! Chociaż tyle! Zaśmiałasię, alejej śmiech tym razemzałamał się i przeszedł niespodziewanie w szloch. Cholerne życie. Wszystkosię psuje,zmienia iprzemija. Wszystko. Aga-śmieszka, tak o niej zawsze myślałam. Paweł na pewno chętnie by jej posłuchał. Symfoniaśmiechu czy ktośstworzył już coś podobnego? Chociaż nie, dorozchichotanejAgilepiej pasowałaby mniejsza forma, coś bardziej intymnego,na przykład fantazja. Tak, fantazja na śmiech i drobnełykiczerwonego wina. Forte i pianojakkiedy ekstatyczniei półsennieteż jak kiedy. Ale także trochę zgrzytów i dys51. harmonii, bo Aga bywałaczasami zgryźliwa i zła. A teraz jeszczeta dziwna podskórna wilgoć śmiech przez łzy. No i fajnie! Kto powiedział, że zawsze musi byćwesoło,że mąż mabyć dobry, dzieci zdrowe, a w sobotni wieczór świece, pocałunki i nie udawany orgazm? Gdzie napisane,że tak ma byćprzez cały czas? Złe chwile są potrzebne,choćby poto, bydocenić szczęście, gdy wróci. Jeśli wróci. Wyjechała o świcie, babko. Wsiadła dopociągu,by trzeźwiećna trasie Warszawa-Malbork. Malownicza trasa, choć trudny poranek. Zostałam sama na dnie akwarium rozświetlonego nieśmiałym różowawym wschodemsłońca, prześwitującymmiędzychmurami. VII. NIEZNAJOMYTak więc, babko, uczyłam się samotności. I życia we własnymrytmie. Tylko czy można się tego nauczyć, jeśliuciekasię od części przeszłości? Bo przecież uciekałam, choć wydawało misię, że jestem z niąza pan brat jak nigdy dotąd. Pogodziłam się przecież ze śmiercią Filipa,tobie wybaczyłam, żenie chciałaśmnie znać za życia. Wspomnienia, kiedyś mrocznei bolesne, nasyciły się zeszłego lata światłem i ciepłem. Michałteż już należał do tejpogodnej przeszłości. Czegóż można chciećwięcej! Może jedyniedobrej pogody myślałam,chowającsię podparasolem. Ale i dobra pogodawkrótceprzyszła. Spacerowałam, depcząc liście w miejskim parku. Protestowały suchym trzaskiem. Cichy rozkwit lata i hałaśliwe przemijaniejesieni. Takżei szum drzew nade mną byłniepodobny do letniego to zrozumiałe, zmieniły się instrumenty muzyczne,zamiast miękkiegosierpniowego listowia, sztywne sercowateblaszki z pierwszej połowy października. Kiedyśtego nie słyszałam, dopiero teraz,dzięki Pawłowi. Ale przecież nie o tym miałam pisać, tylko o ucieczce, długiej, męczącej i wdodatku nieuświadomionej. Uciekałam, aleniewiedziałam,że uciekam. Czyż może być coś bardziej żałosnego! I pomyśleć, że jeszcze takniedawno łudziłamsię, iżprzekazałaś mi w genachumiejętność spojrzenia prawdzie53. i prozaDęb\Tego hpierwszpowie;przez Zorazniemiecw oczy i odrobinę zdrowego rozsądku. A terazmam wrażenie,jakbym przez latabrodziła w gęstej mgle, niczego nie widząc. Notak, babko, trzeba w końcu przejść do właściwejhistorii. Przegrałaś kiedyś zczłowiekiem, o którym chcę ci opowiedzieć. Był twoim śmiertelnym wrogiem, chociaż nigdy niechciał nim zostać. Ty też nie chciałaś mieć go zaprzeciwnika,bowydawał cisię za mierny do tej roli. Pragnęłaś jedynie, byzniknął z twego życia na zawsze. Tak też się stało,tyle żekilkalat później. Śmierć czy można usunąć się bardziej? Ale pojegoodejściu niczego nie dało się naprawić, nieprawdaż? Więc może nigdy nic od niego nie zależało i tylkoci sięwydawało, żewłaśnieon stanął na twojej drodze. Nieudacznik i prostak. Zawalidroga. Czy kiedykolwiek myślałaś o niminaczej? Czynaprawdę był aż tak mierny, jak sądziłaś? Czyzapomniałam o nim dlatego, że niewart był mojej pamięci? Może niewart byłtakże pamięcimojej matki, jeśli wyszła drugi razza mąż w niecały rok po jego śmierci? Teraz w to jednaknie wierzę, babko. Gdzieś w środku mam pewność,że to nieprawda. Mam też mglistewspomnienie jakiegoś wielkiego ciepła, które i mnieogrzewało. To pewnie miłość łącząca matkęi ojca promieniowała także namnie, dając mi siłę iradość życia. A jednak długo nie pamiętałam owłasnym ojcu matkamiała rację, choć była współwinna tego zapomnienia. Nie pamiętałami nie miałam zamiaru niczegosobie przypominać. Byłpostacią z rodzinnego albumu, niezbyt zresztągrubego,i bohateremkilkuwzruszających opowieści, dawno nie odkurzanych. Niewiele, jakna człowieka, któryżył ponad trzydzieści lat. I tak miało zostać. Nie chciałam o nim myśleć,babko. Odsunęłam odsiebietakże półkpiące zaczepki Agi. Gdy skończyłam opowiadać o tobie i ostatnim lecie, oświadczyła, żejeśli już zgłębiam rodzinną przeszłość, to powinnam zainteresowaćsię ojcem,bo jego biografia nawet na oko wydajesiębardziej interesująca i dramatyczna, niż twoje, babko, półsenne i wygodnickie bytowanie w Zawrociu. Puściłam to mimouszu. Także i następną sarkastyczną uwagę, że to raczej brakojca wycisnął piętno na moim życiu, a nie brak ciebie. 54Pewnie dlategoco chwila wpadasz w ramionajakiegośfaceta,a nie starszej dystyngowanej pani. Czyżbyś szukała tatusia? A może uciekaszprzed jegowidmem? Ozdobiła tostwierdzenie głupim chichotem, który przydusiłampoduszką. Kilka podobnych zdań utopiło siępotem w czerwonymwinie wydawało się, że bezpowrotnie. Nie chciałam ich słyszeć anirozumieć. I nie chciałam wiedzieć,dlaczego tak przed tym uciekam. Czy to nie dziwne, babko? I nawet gdy przeszłość upomniałasię o mnie, i gdy już było oczywiste, że nie da mi spokoju, jeszcze upierałam się, żeto wszystko nie mnie dotyczy. 2Bo teżniełatwo było wto uwierzyć. Tymrazem bowiemprzeszłość objawiłasięnie wprost, z pewnądozą tajemniczości. Całe wydarzenie miało zresztą przygnębiającą scenerię. Koniec października był brzydki, wcześnie zaczęły się jesienneszarugi. Szłam do windy zziębnięta, nieskora do pogaduszekz kimkolwiek. Pani Mieci trudno było jednak odmówić. Zwykle zaczepiaładelikatnie inieśmiało. W jej oczach czaiło sięosamotnienie i to takie zadawnione. Przedtem niezwracałamna to zbytniejuwagi, teraz jednak wiedziałam, jaki smakmająpuste godziny. Cóż dopiero całe dnie, tygodnie, lata! Wyjrzała z półpiętra otulona w wełniany szal. Widocznieczekała tuna mnie jakiś czas. Dobrze, że już jesteś, Madziu. Konieczniemusisz domnie wejść. Najlepiej od razu. Mam nowinę. I to jaką! powiedziałaiczekała zniepokojem na mojąreakcję. Skinęłamgłową, choćmarzyłam o ciepłej kąpieli i kocu. Pani Mięciato wyczuła, ale niezamierzała mniepuścić. Oho,widzę,że przewiałocię do szpiku. Mam malinowąherbatę, tonajlepsze lekarstwo na wewnętrzny chłód. Ruszyła w górę, a jaza nią. Wiadomościteż człowiekapotrafią ogrzać. Najgorzej, jak nic się nie dzieje. Dzień podobny jestwtedy dodnia. Minuty, a czasami nawetgodziny sklejają sięz sobą i jak czło55. Hann;i prozatcDebhwTego latpierwsząpowieśćprzezZyoraz"! wiek potem o nich myśli, to nie sposób ichod siebie oddzielić. Westchnęła. Ma się wtedywrażenie,jakby tychminutbyłomniej, a więc i mniej czasu. Totak,jakby się żyło połowicznie, nie sądzisz? Nieczekała naodpowiedź. Otworzyłaszeroko drzwi swegomieszkania, nawet ujęłamnielekko załokieć, żebym przypadkiem nie umknęła, a przezto nie umniejszyła jeszcze tego czasu, który miałponoć takie dziwne właściwości. Na progu owionąłmnie zapach wyziębionego, a jednocześnie dawno nie wietrzonego wnętrza. Nic dziwnego, pani Mięcia miała małą emeryturę, więc oszczędzała na ogrzewaniu. Posadziła mniew fotelu przy kaloryferze i odkręciła zawór,bym siętrochę rozgrzała. Potem zaczęła się krzątać wkuchni. Nie przestawała przy tym mówić. Aledziś żadnaminuta nie miała śmiałościskleić sięz inną. Co to tonie! Niechby która spróbowała. Co za dzień! Wszystko opowiem, tylko zrobię herbatę. Byłam przekonana,że pani Mięcia spotkała kolejnegoakwizytoraalbo potrzebującego i postanowiłapodzielićsię zemnąinformacjami na jego temat. Widocznie nie miałaśmiałości opowiadaćo nim sąsiadkom. Wpuszczanie do bloku i dowłasnego mieszkaniawszystkich, którzy zadzwonili do drzwi,to było jedyne życie towarzyskie pani Mieci. Sąsiadki ostrzegały ją, że to niebezpieczne i to nie tylko dlaniej, alei dlawszystkich mieszkańców bloku. Pani Mięcia miała jednak naten temat własnezdanie. Raz nawet zawołała chłopaka, choćwidziała, jak się przedtemkręcił przy sąsiednich drzwiachi usiłowałotworzyć je wytrychem. Niemam ani jednej cennej rzeczy, więc czego miałamsię obawiać. A życie? pytały zezgrozą sąsiadki. Życie też u mniemocno podniszczone, nawet bardziejniżobicie na kanapieodpowiadałaz nieśmiałym uśmiechem, w którym jednak tkwiły jakieś chochlikowe iskierki. Została mi właściwie tylko cnota, ale jakoś nikt nie chce jejwziąć. A temu młodemu powiedziałam, by się rozejrzał, możeznajdzie coś odpowiedniego dla siebie, to mu dam. Niestety,56nieznalazł, więc zrobiłam muna pocieszenie malinową herbatkę, bo też było wtedy zimno, jak dziś. Pytałam go,czemuwybrałtaki zawód. Powiedział, że to zawód wybrał jego. Ojciec poszedłsiedzieć za kradzież ze sklepu monopolowego, więcna niego spadło utrzymywanie rodziny. A że ma szesnaścielat,niemógł znaleźćpracy. No powiedz, dziecko, czy to jegowina? A taki był mizerny, że do herbaty zrobiłam mu kanapkiz miodem. Jadł aż musię uszy trzęsły. A potempowiedział,że jestem pierwszą osobą, która się go nie czepia. Iobiecał,że w naszymbloku już nigdy niczegonie ukradnie. Taka właśniebyła pani Mięcia. Miała niekonwencjonalnespojrzenie na świat i ludzi, które jednak nie znajdowało zrozumieniau innych, a wdzisiejszych czasach mogło naprawdękiedyś ją zawieść. Lubiła ze mną rozmawiać, bo nie straszyłamjej jak inne sąsiadki. Chciałybyżyć wiecznie i w dodatku opływać w dostatki mówiła z tym swoim chochlikowym uśmiechem, przygasającym czasami i zmieniającym się w smutekzpowoduwłasnej i cudzej niedoskonałości. To przez tęzachłannośćnażycie i na pieniądze tylu biednych ludzi na świecie. Gdybysiękażdy podzielił z drugim, to starczyłoby dla wszystkich. Jak im tomówię,to nazywają mnie komunistką. Zapomniałyo miłosierdziu. A! Co tam! Nojak, cieplej? Malinowa herbata z miodem rzeczywiście trochę mnierozgrzała. Pani Mięcia usiadła naprzeciwko, z termoforemna kolanach, co znaczyło, że nieprędko opuszczę jej stary, ale wygodny fotel. 3Takteż sięstało, babko. Musiałam wysłuchać wszystkiegopokolei i to odmomentu, gdypani Mięcia się obudziła ispojrzaław okno. A była za nim tegodnia ściana deszczu, któraoddzieliła jąod świata nazewnątrz. Dla pani Mieci widokz okna był ważniejszy nawet od seriali telewizyjnych, więc57. uznałatę okoliczność za wielce niekorzystną, nawet za jakiśznak, choć nie wiedziała czego. No bożeby człowiek niemógłsobie nawet zerknąć przez szybę? Sądny dzień, nic innego! Pierwsze piętro,doskonałe do wyglądania, nie to co moje dziesiąte,a tu nic z tego szarość, rozmazane zygzaki jak przyawarii wiekowego telewizora, w dodatku to przygnębiającebębnienie w szybę, jakby na alarm czy jakieśnieszczęście. Pani Mięcia jużwtedy wiedziała, że tak nie możesięzacząć odtaki sobie,zwykłydzień. Rzeczywiście, w granicach południaprzejaśniło się i wtedyzobaczyła młodego mężczyznę, stojącego obokpodniszczonego samochodu. Akurat kręciłkluczem w zamku, machinalniespróbowałjeszcze, czy drzwiczki były zamknięte, i jużwtrakcie tych czynności patrzył w kierunku okien. Potem odszedłkilka kroków w tył, by lepiej przyjrzeć się całemubudynkowi,zwłaszcza mieszkaniom na górze. Zobaczył wówczas wokniepanią Mieciei o dziwo skinął lekko głową. Moja sąsiadka mogła opowiadaćw ten sposób godzinami. Szczegół gonił szczegół, potemjeszcze do niektórych parę razy wracała, by podkreślić ich ważność. W ostateczności okazywało się, że każdygest mógł kryć wsobieniezwykłeinformacje i tylkojej czujność i wnikliwość pozwoliła towszystkoodczytać. Pani Mięcia nigdy zresztąnie robiła sobie ztegozasługi, raczej uważała to za swójobowiązek. Mitologizowanie codziennościtak to chyba trzeba nazwać,babko. Tymrazem i ja znalazłam się w kręgu jej blokowego mitu. Młody mężczyzna, zdaniempaniMieci bardzoprzystojnyi pewny siebie, gdy jużznalazł się w jej mieszkaniu, podał sięza historyka próbującego odtworzyćdzieje własnej rodziny naprzestrzeniostatnichpięćdziesięciu lat. Ktośzjego bliskichmieszkał w tym bloku, w dodatkuw naszejklatce nadziesiątym piętrze. Pytałam onazwisko kontynuowała podnieconapaniMięcia ale nie chciał powiedzieć. Wyjaśnił mi, że gdybymwiedziała,to pewnie mówiłabymo tym człowiekusame najlepsze rzeczy,a jemu chodzi o ten,no,obiektywizm! I że chceteżznać sąsiadów, by miećtło! Więco wszystkichmówiłam58dobrze, choć różni tu mieszkali, sama wiesz. Ale jachybasiędomyśliłam, kogo był najbardziejciekaw. pani Mięciaurwała, by doswojejopowieści wprowadzić trochędramatyzmu. Tak?spytałam, pozorując zainteresowanie. Byłamjuż mocno znudzonajej wynurzeniami. Zauważyłam, żenajbardziej interesuje go twoje mieszkanie. Może chodziło o któregoś z lokatorów. Tyleludziw nim mieszkało. Niby tak, ale ten młody człowiek pytał raczejo mężczyzn. A twoja matkawynajmowała zazwyczaj panienkom. Boi grzeczniejsze, i mieszkania tak nie zniszczą. Razmieszkałotu małżeństwo, ale najwyżejz pół roku. Właściwie jedynymmężczyzną, który tu mieszkał dłużej, był twój ojciec. I ten hi-. storykwypytywał właśnie o niego. Ile lat tu mieszkał, czybyłdobrymsąsiadem i jakim człowiekiem? Czybył zadowolonyz życia i jak mu się powodziło? Gdzie pracował, czy miałprzyjaciół i inne tego typu pytania. Niby i o pozostałych też pytał,aleo Jana dokładniej. Wtedy pomyślałam, żeto może naprawdę jakiś krewny, więc wspomniałam, niewiem, czy potrzebnie,że teraztytu mieszkasz i też możesz opowiedzieć o ojcu. Onwtedy tak jakośsię dziwnie skrzywił i stwierdził, że na raziewystarczą mu moje informacje, choć może zjawi się jeszczekiedyś, byje uzupełnić. Dodał także, że mam dobrą pamięći takietam głupstwa. Zarazpotem poszedł,mimo iż powiedziałam, że niedługo wrócisz z pracy. W głosie pani Miecibyłoteraz trochę niepokoju. Iwtedy zaczęłam się zastanawiać, czypowinnam rozmawiać z nimnatwój temat, bo wiadomo, ktoto taki i czego chciał? Sąsiadki opowiadajątakiestrasznerzeczy. Chyba nie masz mi tego za złe? Trochęmnieto wszystko zastanowiło. Pani Mięcianie należała do konfabulatorek, więc spotkaniena pewno sięodbyło. Tylko czy rzeczywiście tenmężczyzna interesowałsię moim ojcem? Jak wyglądał? spytałam, widząc, że pani Mięcia potrzebuje wsparcia. Nie powiem, niczego sobie. Brunet w twoim wieku,postawny, ubrany jak potrzeba. Nawet sobie pomyślałam, że59. Hanii prozaDelTego lipierwszpowieBprzez'Żmoraznie pasuje do tego starego samochodu,którymprzyjechał. Noi bardzo uprzejmy! Akurat zepsuła mi się żarówka, to nie tylkozmienił ją na drugą, ale i dokręcił śruby w stołku, który mudałam, by mógł sięgnąć do żyrandola. A przytym kulturalny,jak rzadko kto. Czy mógłbym przeszkodzić, przepraszam, żezabieram tyle czasu, może pani już zmęczona, i tak dalej. Ażmi się lżej na sercu zrobiło. Tylko dlaczego właśnieJan gotak interesował? Patrzyła na mnie z napięciem, jakbym rzeczywiściemogławyjaśnić jejtę kwestię. Może byłsąsiademalbo znajomymjego bliskich powiedziałam. Byłaoczywiście możliwość, że ktośbawił siętakze mną, jednak opispaniMieci nie pasowałdożadnego zeznanych mi mężczyzn. Owszem bywali przystojni,postawnii uprzejmi, alenie znałam takiego, któremu bysię chciałoprzykręcić śrubę wstołku pani Mieci. Co to,to nie! Pani Mięcia była zawiedziona moją nikłą reakcją. Możei takmruknęła nie przekonana. Terazwszyscy szukają korzeni. Taka moda. Ale żeby akurat w naszymbloku były te jego korzenie? Gdyby nie to, że miał co najwyżej trzydzieści albo trzydzieści pięćlat, to bym pomyślała, żeto zaginiony syn Pytlakowej. Ale tamten miałby teraz co najmniej czterdzieści iblondyn był,dobrze pamiętam. I na twarzydużo jaśniejszy. PaniMięcia znowu wpatrywała się wemnie. Mam nadzieję, żepowiesz mi,gdyby coś się wyjaśniło. Takto się właśnie, babko, odbyło. Wyszłam od niej z mieszanymi uczuciami, właściwie przekonana, że ta historia w ogólemnie nie dotyczy i tylkoprzypadkiem wplątałamnie w niąstara kobieta,która nie do końca zrozumiała intencje nieznajomego. Nadinterpretacja! Starość i samotność podpowiadająróżne rzeczy, zwłaszcza gdy dzień zaczyna się tak niefortunnie, od ściany deszczu zasłaniającej świat. W dodatkunieznajomyobudził wspomnienia. Apani Mięcia miała co wspominać mieszkała w tym bloku od początkui sąsiedzibyliwłaściwie jej jedyną rodziną, choćkochaną bezwzajemności. I tylko nie mogłamzapomnieć o tym, co powiedziała na koniec, już przy drzwiach:60BiednyJan. Taki był samotny. Bez rodziców, sam jedenna świecie jakpalec. To byłoby niesprawiedliwe, gdyby dopiero teraz znalazł się jakiśkrewny. Nie zasłużył sobie na to. Niezasłużył. Ze zdziwieniem patrzyłam najej twarz, zamyślonąi smutną, jakby naprawdę bolała ją taka perspektywa. Czy to nie zdu-miewające? Ta stara kobieta nie tylko pamiętałaojca, ale nawet teraz, polatach zdolna była mu współczuć. Czyżby byłkimś więcej niż tylko sąsiadem z tej samej klatki? Może paniMięcia podkochiwała się w nim po cichu? Nie,to chyba niemożliwe, była przecieżod niego starsza. Ale czy wiekjest przeszkodą wuczuciach? Może zresztą ojciec budził w niej instynkty opiekuńcze. To możliwe utakiej kobiety, jak pani Mięcia. Dlaczego nigdy przedtem nieprzyszło mi to na myśl? Przecieżzawszetraktowała mnie jak kogoś bardzo bliskiego. Brałamto za dziwactwo starszejpani. Może przeniosła na mnie uczucia, które żywiła do ojca? To by wyjaśniało, czemuw słowachnieznajomego szukała zainteresowania właśnie nim. Nieznajomy pojawiłsię, dowiedział, czego chciał się dowiedzieć, i zniknął. Zniknął także z mojejpamięci, babko. I tylkote ostatnie zdania pani Mieci uruchamiały czasami lawinępytań, spychaną szybko do podświadomości. Chyba najczęściej zastanawiałam się nad owym dziwnym współczuciempaniMieci. Przecież była matka i ja, więc ojciec nie mógł sięczuć aż tak samotny. Czy mu nie wystarczałyśmy? Czyszukałswoich krewnych? Czy w ogóle miał szansę na odnalezieniekogokolwiek? Matkami o niczymtakim nie mówiła. Czy toniedziwne, że wjej wspomnieniach jest tylko nasza trójka ona, on i ja. I nikt więcej, jakby niemieli znajomych, przyjaciół, nawet sąsiadów. Jakby świat nie istniał poza ścianami naszego mieszkania. A prawda, istniało jeszcze wtych jej opowieściach Zawrocie, utracony raj, na straży którego jak Cerberstałaśty, babko. To przeciwko temu edenowi trzebabyłostworzyć kolejny eden iwmówić innym, a może przede wszystkimsobie, że jest wart tamtego. VIII. ZADUSZKIlKolejnymznakiem,babko, że przeszłość nie dami spokoju,był telefonOlgi. Zadzwoniła pierwszy razod czasu, gdy wyjechała zagranicę niedługo po śmierci Filipa. Gdy się przedstawiła, w pierwszej chwili nie mogłam sobieprzypomnieć,skąd znam to imięi ten głos. Byłzresztą trochę zmienionyprzez telefoni chrypkę. Co słychać? spytała, ale niebardzo wsłuchiwała sięw moją zdawkową odpowiedź. Będę niedługow Polsce. Wszyscy tu teraz planująwyjazdy dokraju,na parę dni, tygodni, a niektórzywybierają sięnawetna stałe. Owczy pęd. Kto byto pomyślał jakieś dziesięć lat temu. Wtedy większośćchciała na zachód. Wydawało się, że w końcu wyjadą wszyscy. Nieważne. Nie o tym chciałamz tobąrozmawiać. Zastanawiam się, czy po tylu latach sama trafięna grób Filipa. Pomyślałam,że mipokażesz. No i w ogóle nie za wiele mamw swoim notesie adresów. Cotynato? Zapraszam. Nie, źle mnie zrozumiałaś. Mam gdzie mieszkać. Chodzi o to. milczałachwilę. Właściwiesama jeszcze niebardzo. Szukasz dnia wczorajszego. Kpisz? 62Nie. Tak by powiedział Świr. Lubił przysłowia. W słuchawce zaległa długa cisza. Przepraszamwykrztusiław końcu Olgazaskoczyłaś mnie. Zawsze mi się wydawało,że szybko zapomniszo upodobaniach Filipa. I o nim samymteż. Mamdobrą pamięć. Ale wybiórczą. Pamiętasz tylko to, co chcesz. Dobrze, że dalej jesteś sobą. Gdyby nie ironiaw twoimgłosie, miałabym wątpliwości, czyto naprawdę ty. Roześmiałasię wreszcie. Zatem do zobaczenia powiedziała, jeszcze z tym zachrypłym śmiechem,i w najlepsze odłożyła słuchawkę, nie dodając, kiedy się zjawi, na jak długoi przede wszystkimpo co. Na dworzewirowały pierwsze śniegowe płatki, choćdopiero kończył się październik. Siedziałam na poduszce oboktelefonu, zastanawiając sięnad dziwną ikrótką rozmową z Olgą. Pomyślałam, że może zjawi się na Zaduszki. Było to przecież ulubioneświęto Świra, a ona o tymdoskonale wiedziała. Jednak równie dobrze mogła zjawić się zaparętygodni albonawet miesięcy. W dodatku kłamała, że możemieć trudnościze znalezieniem grobuFilipa. Był przecież blisko mogiłyjejojca. A zanim wyjechała, bywała tam pewnie nie rzadziej niżja. Może nawet częściej. Szuka dniawczorajszego, to pewne. Coś wtakim razie musiało się stać, jeślito robi taka osoba jakOlga, i tow dodatku u mnie. Cośzłego,albo nawet bardzozłego. A może wręcz przeciwnie, coś dobrego, i totak bardzodobrego, że nareszciema siłę wrócić i zmierzyć się zezłymiwspomnieniami. 2Olga jednaknie zadzwoniła domnie przedZadu^tkami. Nie zjawiłasię także na cmentarzu. Zato przy grobie ojca zezdziwieniem zobaczyłam Pawła. Wychylił się zzasąsiedniegopomnika z miną uczniaka, który robi dobry kawał. Był zzięb63. 1proz:DeTego ipierws;powićprzez ^orazniemieWnięty, z czerwonym nosem wciśniętym w kołnierz, lekko przytupywał. Myślałem, że się tu zaczekam na śmierć powiedziałmimo to żartobliwie. Nie śpieszyłaś sięna rodzinny grób. Wdodatku musiałem się chować przed krewnymi. Szczęknął teatralnie zębami. Czemu? Jesteś taki nieśmiały? Roześmiał się. Ja ich poprostu nie znam. Bardziej interesujące jest to,czemu ty ich unikasz. A unikam? spytałam, całując gona powitanie. A nie unikasz? odpowiedział, przytrzymując mniew objęciach. Miał rację, niechciałam spotkać sięz matką i Paulą, niemówiąc już o ojczymie, dlatego wybrałam czastuż przedzmierzchem. Skądwiedziałeś, gdziepochowany jest mój ojciec? Pawełpoprawił bukiet drobnych chryzantem. Obok paliłasię świeczka innaniż pozostałe. Co roku zastanawialiśmysię,kto przynosi te rude chryzantemy izapalaświeczkę. Więc toty? Tym razem ja. Renće mnie tu dzisiaj przyprowadziła,córkaJóźwiaka. Kiedyś kwiatyprzywoził z Zawrocia pewniedziadek Maurycy, potem babkazlecała to Jóźwiakom. Właśnieod starego Jóźwiaka dowiedziałem się o owym tajemniczymzwyczaju. Przyszedłsię dowiedzieć, jak będzie w tym roku,i dodał, że Renee jest w Warszawie i nie będzieproblemuz dostarczeniem kwiatów, wystarczy tylko do niej zadzwonići już ona będzie wiedziała, jakie to mają byćchryzantemyi gdzie je zawieźć. Postanowiłemjednak zrobić toosobiście. Nigdy nam nie przyszło dogłowy, że babka pamiętao ojcu. Pamiętałatakże o Filipie. O Filipie? Ależ to niemożliwe! A jednak! Renee pokazała mi także i jego grób. Wiedziałam, żePaweł niekłamał. Pamiętałamzresztą podobne bukiety na grobie Świra, ale zawsze myślałam,że ich64dostarczenie zlecaOlga. Czy to naprawdę ty, babko? To byłbyznak, że w końcu przyjęłaś ich obu do rodziny znienawidzonego i nieznanego. Wprawdzie nieoficjalnie,w tajemnicy,a przynajmniej poza wiedzą najbliższej rodziny, alejednak. Jak to możliwe? Najpierw zupełne odrzucenie, a potem kwiatyi świeczki? Widzę, że nie mieści ci się tow głowie. Muszę przyznać, że ija byłem zdziwiony. Pawełmiał rację, nie mogłam otrząsnąć się z szoku. Tyleo tobie wiedziałam, babko, a nagle okazało się, że najważniejsze sprawy umknęłymojej uwadze. Czy nie mogłaś o tym napisać wpamiętniku? Ta twoja zdumiewająca dyskrecja! Naprawdę, trudno cię chwilami zrozumieć. Patrzyłamna kwiaty, odróżniające się od białych, puszystych chryzantem, które kupowała matka. Chryzantemyzłociste. pomyślałam słowami piosenki. Paweł miałwidoczniepodobne skojarzenie,bo powiedział:Babkalubiła je stawiać jesienią na fortepianie. Właśnietakiduży bukiet. Coś jej to przypominało, jakieśmiłe zdarzenie z przeszłości. Wpatrywałasię w kwiaty igrała, uśmiechnięta do środka, jak osoba, któracałkowicie pogrąża się wewspomnieniach. Widziałem to kilka razy. Kiedyś nawetspytałem, do kogo się tak ładnie uśmiecha,czy znam tego człowieka, a ona powiedziała, że nigdy go nie widziałem. Więcnie myślała o Maurycym. To nie mógł byćteż Feliks, babko. Doniego uśmiechałabyśsię,mając obok siebie bukiet róż. Pewnie nigdy nie dowiemysię, kim byłten człowiek. Może idobrze, bez swoich tajemnicbyłabyś zupełnie kimś innym, zwykłą starą kobietą, o którejszybko się zapomina. Pawełjeszcze raz poprawiłrozsypujące sięna wietrze kwiaty, przestawił swoją i moją świeczkę bliżejinnych, bo byłotamtrochę zaciszniej i wiatr niegasiłpłomieni. Potem poszliśmywkierunku grobu Filipa. Pomogę ci. Chciałwziąć wypchaną torbę, ale nie pozwoliłam mu na to. Nie chciałam,by ktokolwiek miałdo czynienia ześwieczkami Świra. To była moja sprawa. Tylko moja. 65. Wolałabym pójść tam sama powiedziałam,gdy byliśmy już blisko. Skinął głową izatrzymał się na głównej alejce,a japoszłamwgłąb cmentarza wąską ścieżką. Lubiłam przeciskać się doFilipa w Zaduszki. Mogiły były jak płonące wyspy. Zmierzchprzyczajał się między nimi, tak że trzeba było brodzićwciemności,potykając się o korzenie cmentarnych drzew. Ładnedekoracje mówiłamw myślach do Filipa byłbyś zachwycony. Tylko te poprzykrywane kloszamiświeczki, uwięzionyogień. Co zagłupia moda. Twoje będą wolne jak ptaki, będążyły na wietrze. Wiem,że właśnie tak byś chciał. I mnie takieświeczki byś zapalił. Miałamich w torbie naprawdę dużo. Odsunęłamnabokciężkie donice z chryzantemami i wielkie lampiony przyniesione przezmatkę Filipa. Ozdobiłam cały grób po swojemu. Po paru minutach przypominał urodzinowy tort. Wiatr usiłował zgasić świeczki, jakby on był jubilatem. Odczep się, tonie twoje święto burknęłam, ale przypomniało mi się, żeŚwir uwielbiał przeciągi, podmuchy i wszystko, co sięz tymwiązało. Niech ci będzie dodałamwięc markotnie. I wiatrtańczył wśród płomieni, podrywał je, przygaszał, szarpał. Jest pięknie. Niewiem, co więcej ci powiedzieć. Wraz z tobąodeszłoszaleństwo. Stoję na pustej scenie. Spektaklsię skończył. Zostały strzępy dekoracji. Pamiętasz to uczucie? Pustka. Kołysze się wniej trochę słonecznego pyłu przywiezionegoz Zawrocia. Świeczki złocą chryzantemy, które przywiózł stamtąd Paweł. Wiem, żechciałbyś, by złotypył wypełniał mniepo brzegi, jak kiedyś. Wybacz, że tak niejest. Nazbierałamgo dużo, ale wysypał się. Wybacz. Płakałam jak nigdy przedtem. Nie odmroziłam sobie kolantylkodlatego, że podniósł mnie z ziemi Paweł. Przytulił i przezchwilę kołysał w ramionach. Wiem, że miałem czekać w alejce, ale nie przychodziłaśtak długo. Wyjąłzkieszeni chusteczkę i otarł mitwarz. Spojrzał na grób. Interesująca kompozycja dodał, a potem równie wnikliwiepopatrzył na mnie. To jeszcze boli? Potylu latach? 66To nieból. Więcco? Nie wiem, jak ci to wytłumaczyć. Pomyśl, jakbyś sięczuł, gdyby zabrakłoci w fortepianie któregoś zpodstawowych klawiszy? Kiepsko. Ciągle by mi go brakowało. Brak. Tak, to właściwe określenie. Nibymożna dalejgrać, da się nawet wygraćsensowną melodię, ominąć pustemiejsce, ale nie sposóbzapomniećotym, że wszystko jest inaczej i że harmonia raz na zawsze została zniszczona. Na zawsze? Można przecież kupićnowy fortepian. Ale nie można kupić nowego życia. Każde porównaniema sens tylko do pewnegomomentu. Dobrze wiesz, że niektórych ludzi nie da się zastąpić. Skinąłgłową. Pewnie pomyślał o tobie, babko. A możeo Annie, z którą rozstał się ostatecznie minionego lata? Niewiem, nie dopytywałam się. Wróciliśmy nagłówną alejkę. Paweł na chwilę sięzamyślił,apotempowiedział:Sądząc po liczbie świeczek, ojca cinie brakuje. Zapaliłaśmu jedną, a Filipowi chyba zedwadzieścia. Ile zapaliłabyś babce? Jużtrzecia osoba w ostatnim czasie zwracała mi uwagę, żezupełnie zapomniałam o ojcu. Tochyba nie tak próbowałam się usprawiedliwiać. Filip kochał ogień. Kochał to święto, nawet zimno i wiatr. A ojciec. tak niewiele o nim wiem. Może zresztąmasz rację. Babcepewnie też zaniosłabym jedną świeczkę. Gdybym wiedziała, że cię spotkamna cmentarzu, pewnie przez kilkadniszukałabym po całym mieście tej jednej jedynej lampki,któranadawałabysięna jej grób, czegoś szczególnego, wyjątkowego. Czasami nie liczysięilość tylko jakość. Paweł milczał, pozwalając,bym się nad tym wszystkim zastanowiła. Przemarzłeś przeze mnie zauważyłam w końcu. Postawiłam mu kołnierz. Przyśpieszyliśmy, by siętrochę rozgrzać. Już wiem powiedziałżartobliwie, gdy wychodzili67. śmy z cmentarza. Możnajeszcze wstawić nowy klawisz. Wtedy też będzie czuło się brak, ale można wygrać każdą melodię. Każdą! Roześmiałam się. Optymizm tobyło coś nowegow postawiePawła. Dzięki jegoobecnościwszystko nabierałoinnego wyrazu. Mój zaduszkowy smutek nie był już taki smutny. Szliśmy skrajemalejki,bo tam byłyostatnie zeschłe liście. Ja wpatrywałam się w ogołocone konary buków, a Paweł słuchał szelestów. Czasami rozgarniałmały kopczyk, by urozmaicić dźwięki. Wydawało mi się, że liście są zabardzo nasiąknięte wilgocią,przez co muzyka na kroki iszelest byłatrochęciężkawa i minorowa. Pawłowi to jednak nie przeszkadzało. Gdy liści było mniej,mógł wsłuchiwać się w stukot moichobcasów. Widząc jego skupionąminę,pomyślałam,że on jestw świecie dźwięków,a ja kształtów. To dwaróżneświaty, choćta sama droga przez chłód i wiatr. Przy wyjściu z cmentarza kupiłam trzyświeczki. Niestety,nastraganiku były jedynie tanie i brzydkie lampki. Żadna byci się nie podobała, babko, wzięłam więc pierwsze z brzegu. Ta dla babki Aleksandry, ta dla Maurycego wyliczałam a tadla wszystkich innych, którzy spoczywają w tymgrobie i mają ze mną coś wspólnego. 3Mimo mojegonalegania Pawełnie mógł mnie odwiedzić. I takjestem mocno spóźniony. Dla matki totrudnydzień,pierwsze święta bez babki. Zawsze razem chodziły na gróbMaurycego. Sama rozumiesz. Rozumiałam. Zaproponowałam więc, że odwiozę go na dworzec. Ucieszył się, bo naprawdę był mocno zziębnięty. Na Centralnymweszliśmy dokawiarenki, by napić się czegościepłego. Właściwie, dlaczego przyjechałeś? spytałam,gdy jużgrzaliśmy ręce o szklanki z herbatą. Przecież niemusisz kon68tynuowaćtradycji. W ostateczności kwiaty przywiozłaby nacmentarz Renee. Wiem. Ale ona nie czekałaby na ciebie dwie godzinynamrozie, więc nie dowiedziałabyś się, że babka pamiętałao twoim ojcui Filipie. To pierwszypowód. A oto drugi. Pawełwyciągnął z kieszeni list,na którym był przekreślonynieznany mi adres, pod którym ponoć mieszkaliKrystyna i JanMalinowscy,moi rodzice. Z tyłu był adresZawrocia. Spójrzna datę dodał. To był bardzostary list, wysłanyparę dnipo moich narodzinach. Jest zaklejony, ale tak jakoś nierówno. Albonigdy nie doszedł, albo też nie zostałprzyjęty przezadresatówidlategowrócił. To charakter pisma babki, więc pomyślałem, że właśnie ona wysłała list. Przyniosła go we wrześniuRenee. Był w jednej z francuskich książek, które jejpodarowałaś latem. Powiesz, że zwariowałem, ale tyle razy ten listpotem wpadał w moje ręce, że doszedłem do wniosku, iż babka robi z nim jakieś sztuczki i nalega, bym sięnim szybkozajął i przekazał właściwej osobie. Uśmiechnąłsię przepraszająco. Nie zajrzysz do środka? Niewiem, czypowinnam to zrobić. Czy imięojca na kopercie upoważniało mnie do jej otwarcia? Niewiedziałam. A poza tym, czynaprawdęchciałam przeczytać to, co było w środku? Paweł zdawałsię rozumieć moje wątpliwości. Dotknął moich dłoni, ogrzewałje przez chwilę. Nie musisz otwierać listu. Mogę go zabrać z powrotemi odłożyć doktórejś zszuflad. Pomyślałam, żetodobry pomysł. Czy to niedziwne, babko, że tak bardzo zdenerwowałam siętym listem? Bałam się,to oczywiste. Wydawało mi się, że nie trzeba kusić losu. Odzyskałam cię tak niedawno, czy wytrzymam, jeśli w środkubędzie coś, coniepasuje do moich wyobrażeń? Ale po co komufałszywe wyobrażenia? Wybacz, nie myślałem, że tak ci popsuję humor przerwał moje niewesołerozmyślania Paweł. To winanie tylko owego kawałka papieru. Zaduszki zawsze tak mnie nastrajają. Dziś w dodatku uzmysłowiłam sobie,69. 1 prozzDd^Tego lpierwszpowieprzez 2orazniemieuże mamjeszcze jeden grób. Do tej pory babka była jak ktoś,ktowyjechał. Dopiero teraz zdałam sobiesprawę, że odeszłana zawsze i nic nie zmieni tego faktu. Łudziłam się w dodatku,że ją znam. Niestety, nie na tyle, bywiedzieć, co ponad trzydzieścilat temunapisała w swoim liście. Czy to mazresztąteraz znaczenie? Po tylu latach? Jedyny pewnik to to, że umarła. Koniec. Kropka. Nie zgadzam się. Żyje w nas. W tobie, we mnie, w mojej matce, pewnie i wtwojej też. Iw każdym znas żyjeinaczej. Może w inny dzień twoje słowa bymnie pocieszyły. Dziśjednak nie potrafięspojrzeć na jej śmierć z tej perspektywy. Wybacz, muszę już iść. Zbierałam ze stolika swoje rzeczy. Po namyśle wzięłam także list. PożegnałamPawła nikłym uśmiechem iuciekłam, bynie rozkleić się przy nimdrugi raz tego samego dnia. Zostałprzy stoliku, z rękoma przytulonymi do szklanki, trochę zaniepokojony,że może niepotrzebnie wtrącił się do cudzego życia. 4Tak, to byłten moment,babko. Wybrałaśwłaściwy dzień,by mi dać do zrozumienia, że nie poradzę sobie z życiem,a zwłaszcza z sobą, jeśliwkońcunie odważęsię ostateczniezmierzyćz przeszłością. Nawet się nie dziwiłam, żewybrałaśnamedium Pawła. Któż innymiałby to zrobić, jeśli nie on. To miał być rewanż,nieprawdaż? Coś w rodzaju pierwszej ratyzaciągniętego długu. Siedziałam z listem w ręku na kanapie i płakałam. Był ważniejszy od tego, którynapisałaś do mnie tuż przed śmiercią. Dużoważniejszy. Jeszcze nie miałam odwagi go otworzyć,alez minuty na minutę byłam pewniejsza, żejego treśćnie zmienimoichwyobrażeńo tobie. Już samfaktistnienia listu świadczył, że nie pomyliłam się co do ciebie. Tensam fakt oznaczałjednak, że zostałam kiedyś oszukanai że wmówiono mi nieprawdziwąwersję wydarzeń. Nie wie70działam tylko, ktobyłwinnymatka czy ojciec. Uwierzyłam, babko, w twoją dawnąobojętność, nawet ją zaakceptowałam jako część błędów, które popełniłaś w życiu, alektóreokupiłaś samotnością i cierpieniem przed śmiercią. Zdaje się,że wybaczyłam ciwiny nie popełnione, a jeśli popełnione toprzywspółudziale innych. Otworzyłam wkońcu twój list, pożółkły, pachnący starympapierem i kurzem. Byłaś jakzwykle lakoniczna. "Krystyno, Janie! Wiele nasdzieli, choć zbyt ostro dałamkiedyś temu wyraz. Może i lepiej, że jesteście daleko i po swojemu budujecie wspólne życie, tak inne odmoich wyobrażeńo przyszłościKrysi. Nie mam prawa tego oceniać,choć musicieprzyznać, że miałam prawo do marzeń. Teraz to już niemaznaczenia. Bądźcie szczęśliwi. Wiem, że urodziła się Warncórka. Mam nadzieję, że jestzdrowa. Chciałabym jąkiedyśzobaczyć. Was oczywiście też. Zostawiam Waszej decyzji, kiedy i gdzie mogłoby to nastąpić. "To było wszystko. Żadnych przeprosin, żadnych planów naprzyszłość, żadnych wyrazówmiłości. Taka byłaś rzeczowai chłodna. Ja jednak wiem, babko, ile cię tenlist kosztował. Poraz pierwszy zwracałaś się do nich obojga, co było wyrazem przyjęcia Jana do rodziny. Ipo raz pierwszy życzyłaś imszczęścia, co było spóźnionym błogosławieństwem. Dlamnienajważniejsze byłojednak to, żeprzyjęłaś do rodziny takżei mnie. A więc nasza wspólnahistoria nie zaczyna się wówczas, gdy zdałaś sobie sprawę,że nie możesz zostawićZawrocia Pawłowi. Być może wiedziałaś o mnie więcej, niż mi sięzdawało. W dodatku przyjęłaśdorodziny Filipa tyjedna o czym świadczyły chryzantemy dostarczane co roku najego grób. Czy tak samo interesowałaś się Paulą? Na pewnotak,choć już bez wątpienia wiedziałaś, że nie masz żadnychszans, bynas zobaczyć. Kto o tym zdecydował? Matka? Nasiojcowie? Niedobre zrządzenie losu? Tak czy owak, babko,to był ten moment. Wiedziałam już,że niespocznę,dopóki nie dowiemsięprawdy. Nie wiedziałamtylko, że tak wiele jest do odkrycia. Hann:i prozatiDebiliwTegolanpierwsząpowieściprzez Żyjoraz,,^niemiectV/pi /IX. WIZYTA W DOMUNigdy nie lubiłam tego domu. I chybanigdy nie czułamsię wnimjak usiebie. To był dom matki,Pauli, ojczyma. Miałamw nim wprawdzie kiedyś swój pokój, ale zawszewiedziałam, że to tylkopokój gościnny i nie należy się doniegozbytnio przywiązywać. Na początkuzajmowaliśmy jedyniegórę piętrowej willi. Nadole były dwa mniejsze mieszkania. Wokół pienił się zaniedbany ogród. Ojczym kupiłdombardzo taniood właścicielki, która wyjechała napoczątku latOsiemdziesiątychna zachód. Potem jeszcze długo trwało, zanim pozbył się lokatorów. Mieszkająca na dolestaruszka umarła trzylatatemu i od tego czasu trwałytam nieustanne przeróbki, jakby matka iojczym raznazawsze chcieli zetrzećz tego miejsca ślady poprzedniej szarości i zaniedbania. Dółnajpierwmiał należeć do Pauli. Ta jednak wyszła za mążi wyprowadziła się do Zygmunta, więc ojczym dokonałkolejnychprzeróbek, byz oddzielnych mieszkań zrobić jakąś sensownącałość. Matce tendom nieprzyniósł szczęścia. Czasami miałamwrażenie, że i ona nie czuje się w nim jak u siebie możedlatego, że był urządzony tak, jak chciał ojczym. Zwykle toon decydował okolorze tapet, zmianie mebli,układzie grządekza domem iskalniaków z przodu. Zależało odniego także wie72leinnychrzeczy gdzie spędzą wakacje,jaki programw telewizorze obejrzą i cobędzie naobiad. Decydował zresztąo tymnie wprost, tylko nazasadzie gniewnych grymasówi nagłych irytacji, tak że matka,by go zadowolić, musiała najpierw długo zgadywać, o co mu taknaprawdę chodzi. Była tostała, wyczerpującapraca, wktórejstawką byłdomowy spokój. Nie wiadomo dlaczego, matka przedkładała go ponad innewartości, które cementują rodzinę. Dlatego domowego spokoju zapraszała mniedo siebieniezbyt często, bo wujek Kazik,jak go kiedyś nazywałam,nigdy mnie niepolubił. To zresztą eufemizm, bo wrzeczywistości ojczym mnie nieznosił i to od pierwszego wejrzenia. Jaodwzajemniłam jegouczucia dopiero przy trzecim spotkaniu. Towtedy przy kioskuz lodamina moją sugestię, że chcę waniliowe,rzucił:Zamknijsię! Uśmiechał sięprzy tymdo matki, siedzącej na ławceparęmetrów dalej. Kupił oczywiściewszystkim lodyowocowe,botakie sam lubił najbardziej. Nie mieściło mu się w głowie, żektoś może miećochotę nacoś innego. A nawet gdyby, byłybyto upodobania głupiealbo przynajmniejdziwaczne. Nie będę jadłaowocowychoświadczyłam w tamtoniedzielne popołudnie. Okazało się, że nie był to najlepszypomysł. To niejedz powiedział Kazik, wyrywając mi z rękiwafeli umieszczając go w najbliższym koszu naśmieci. Takie rozkapryszone pannice w ogóle nie zasługują na lody. Bądź grzeczna, Madziu dodałamatka,choćmnie wydawałosię, że powinnaskarcić Kazika. Lizała w dodatku z uśmiechem różową papkę zzamrożonymi kawałkami truskawek,mimo że też wolała waniliowe. Szli podrękę, nie zwracającuwagi naspływające po moichpoliczkachłzy, gorzkie i wielkiejak grochy. To była pierwsza taka niedziela. Świat się kręciłna małej i dużej karuzeli, nad moją głową płynęły różnokolorowe baloniki i wiatraczki, a ja czułamsię mało świątecznie,jakbymbyła w jakimś innym czasie, gorszym niż ten,w którym bawili się ludzie wokół. Niewidzialny kloszz tym gorszym,szarawym czasem otoczył mnie i nie chciał zniknąć. Wy73. ciągnęłam rękę kumatce, by mnie spod niego wydobyła, aleona zajęta byłapapierowymi różami, które Kazikwygrał nastrzelnicy. Miałam ochotękrzyknąć, żesą okropnei martwe,ale matka oglądała jez zainteresowaniem. Te są wyjątkowo ładne kłamała, choć wrzeczywistości nie znosiłasztucznych kwiatów. Terazodchodziła, przytulając je do siebie, jakby przed chwilą zerwała je w ogrodzie,pachnącei lśniące od rosy. Zostałam z tyłu,przytłoczonawielkim szarymkłębem. Ktoby samdał radę czemuś takiemu! Im bardziej chciałam zrobićkrok, tym bardziej okazywało się to niemożliwe. Byłam pewna, że już nigdy nie uda misię ruszyć. Wyszarpnął mniez tego stania dopiero poparu minutachKazik. Od razu wiedziałem, że będą z tobą same kłopoty powiedział,ściskając boleśnie moją rękę. Nie znoszę takichmałych lepkich dłoni. Puścił mniena chwilę i wytarł swojąi moją dłoń zmiętą chusteczką do nosa. Chceszmieć matkętylko dla siebie, co? Nic z tego, smarkulo! Lepiej, żeby to dotarłodociebie wtej chwili. A jak jeszcze raz urządzisz takieprzedstawienie, to przestanę się ztobą cackać. Terazteż się nie cackał. Wydawałomi się, że miażdży mirękę. Co zamierzał w takim raziezrobić następnym razem? 2Niezapowiedziałam swojej wizyty. Wybrałam natomiastponiedziałek, by ojczym był w pracy i nie mógł przeszkodzićw rozmowie. Stałam przed domem, o którym nigdybyś niepomyślała,babko, że może należeć do twojej córki. I niechciałabyś w nimmieszkać. Wszystkiego było tu za dużo, ogród tonął w natłokuozdobnych krzewów, skalniaków, alejek w szachownicei innewzory, drewnianych płotków i altanek. Było nawet wodneoczko i mostek, wszystkoporządne i wypracowane, tyleże nic74do siebie niepasowało, jakby całość planował niejeden człowiek,a kilku,i każdymiał innąkoncepcję. Wpewnym sensietak było,Kazik bowiem nie miał własnych pomysłów,więcwcielał w życie cudze. Miał przed domem wszystko, comielisąsiedzi, ibył z tego dumny. Podobny natłok iniejednorodność panowała w domu. Matka starałasię nadać temu jakiś jednolity charakter, ale nie byłoto proste. Miałam wrażenie,że Kazik z sobie tylko wiadomychpowodów bał się pustawych wnętrz idlatego otaczał się rzeczami. A pozatym, czyż nie byłogostać na wypełnienie wszystkich kątów we własnymdomu? Czy nie dotego służą, by jezastawić gratami? Kątbez rzeczy to diabli wiedzą co. Szarapustka wyłazi z niego i plączesię po pokojach. Matka, przyzwyczajonado przestronnych pomieszczeń Zawrocia, dusiłasię w zagraconychklitkach. W domutrwaławięc nieustanna, choć ukryta wojna,w której ofiarami byłyrzeczy. Matka starała sięusunąć ich jak najwięcejstare segmenty,wytarte wersalki, niemodne fotele, szafy iszafki. Kazik, nawet jeśli się na to zgadzał, natychmiast na to miejscekupował coś nowego,i to niekoniecznie w lepszym guście. Z biegiem czasu matka nauczyła się z tym sobie radzić. Może na czas zimy wynieślibyśmy dopiwnicy tękanapę mówiła na przykład. Zasłania kaloryfery. Wiosnąprzyniesiemy ją z powrotem. Czasami to skutkowało. Miejscezostawało puste,bo przecież istniała ta hipotetyczna kanapa, w każdej chwiligotowado powrotu. Matce przez jakiśczas udawało się wyszukiwaćkolejne preteksty. Najbezpieczniej było jednak czymśto pustemiejsce wypełnić. Myśl o kupieniunowejrzeczy wprawiałamatkę w przygnębienie. Przyciśnięta do muru, zwykle zamawiała kolejny rzadki kwiat. Było to rozwiązanie polubowne ona nie musiała patrzećna nieładny mebel,a Kazikna przerażające,puste miejsce. W ten sposób ich dom powoli zaczynałwyglądać jak oranżeria, tyleże cokolwiek zarośnięta i gdzieniegdzie zagracona. 75. Hamli prozawDeb\^Tego lapierwszapowieśprzezZoraz "iiiemiecW i3Matka otworzyła dopiero po drugim dzwonku. Matylda? Co ty tu robisz? zdziwiłasię. Pocałowałam ją w odpowiedzi. Wpuściła mnie dośrodka z ociąganiem. Szkoda, że mnie nie uprzedziłaś powiedziała przy tym. Więc kara trwaładalej. Ku jej niezadowoleniu nie przejęłamsię tym zbytnio. Postanowiłam zrobić ci niespodziankę, jak ty mnie ostatnim razemrzuciłamw dodatku. Robisz się złośliwa, czy tak mi się tylkowydaje? Ani jedno,ani drugie. Paula twierdzi, że jestem złośliwa od urodzenia. Tylkonie wiem którego, jej czy mojego. Na twarzmatkiwypłynął grymas, który podpatrzyłam zeszłego lata uciotki Ireny. Matka, tak jak ona, usiłowałastłumićirytację, ale nie bardzo jej się udało. Nie sądzisz, że czas się już z nią pogodzić? spytała karcąco, wskazując mimiejsce na kanapie,pod rozłożystąpalmą. Oczywiście odpowiedziałam z uprzejmym uśmiechem. Ale jak tomówią, przykładidzie z góry. Możebyłoby mi łatwiej, gdybym miała okazję zaobserwować, jak sięzażegnuje takie wieloletnie konflikty. Ty też masz młodszą siostrę iteż nie jesteś z nią w najlepszych układach. Może tou nas rodzinne? To chybaprzesada porównywaćPaulęz Ireną zauważyłaz dezaprobatą matka. Paula nic ci niezrobiła. A co tobiezrobiłaIrena? Byłazawsze po stronie matki. A Paula postronie swego ojca. Wdodatku to tylkomoja przyrodnia siostra, a Irena jest twoją rodzoną siostrą. Co ty tam wiesz! Nie wiem,ale chętnie się dowiem. Tylko chciałabympoznać prawdę podkreśliłamto słowo. Prawdę! Matka spojrzała na mnieuważniej. Co zadziwny ton. Noproszę! Nigdy taka nie byłaś. 76Czytociągle jeszcze oddziaływanie babki? Myślałam, że szybciejprzejrzysz na oczy. W jej głosiebyła ironia. Wiedziałam,że zachwilę zrzedniejejmina i będzie żałować tychsłów. I to gorzko. Za kłamstwatrzeba płacić, mamo myślałam z chłodem, a nawet zodrobinąmściwości. Zwłaszcza za takie kłamstwo. Wyciągnęłamwkońcu list, położyłam przednią na stoliku. Matka zastygła. Po chwili sięgnęła po niego ręką tylko po to,by się upewnić, czy jestotwarty. Czytasz cudze listy? spytała, odkładając go na bok. Drżały jejręce. Nie tego cię uczyłam. To prawda, miałam wątpliwości. Pomyślałamjednak,że mam prawo otworzyćgo w imieniu ojca. A poza tym, jeślitymogłaś przeczytać moje dość intymne zapiski zzeszłegolata, to ja tym bardziej list sprzed trzydziestulat. Ach tak. Widziałaś go wtedy? spytałam,choć byłam pewna,że zna go doskonale. Czy to ważne? Siliłasię bezskutecznie na obojętnyton. Dobrze wiesz, że tak. Zawszemi mówiłaś, że babkanie interesowała się ani mną, ani Paula. Zawartość tej kopertyświadczyo czymś innym. Matka dotknęłaskroni, jakby nagle rozbolała jągłowa. Znałam ten gest. Zasłaniałasię nim wdzieciństwiew nieprzyjemnych chwilach. Zaraz potem padałysłowa, bym siępobawiła w swoim pokoju, boona ma właśnie migrenę. Myślałam, że i teraz powie coś podobnego. Matka jednakwiedziała,że sprawa jest zbyt poważna, by można byłomnie zbyćbyleczym. Widziałaś ten list? spytałamznowu. Tak.A ojciec? Pokręciła przecząco głowąi znowudotknęła skroni, jakbychciała spowolnić bolesne pulsowanie. Może liczyła na to,żesama dam jej spokój. Ja jednak nie miałam zamiaru przejmować się udawaną migreną. 77. HaiiprozDeTego ipierwsipowićprzez /orazmemieaiTo takie do niej podobne szepnęła w końcu. Potrafidopiec nawetpo śmierci. List nie leżałna wierzchu, jak przypuszczasz. Znalazłago dziewczyna, której podarowałam kilka francuskichksiążek. Był w jednej z nich. Niesądzę, bybabka o nim zapomniała,bo o takichlistach się nie zapomina. Mogła mi go zostawićrazem z pamiętnikiemi innymi pamiątkami, ale nie zrobiłatego. Nie schowała go jednak zbytdobrze, jeśli znalazłsięw twoich rękach. W głosie matkisłychaćbyło pretensjęi niechęć. Zdecydował przypadek. Chyba że wierzysz w duchy. Zacisnęłazęby. Potem wstała i skierowała się w okoliceszafki, w której kiedyś przechowywała papierosy. Tak cudowniebyłoby zasłonić sięteraz dymem, otoczyć zapachem tytoniu, zająć się patrzeniem na ognik ipowiększający się na końcu pasek popiołu i w końcu strzepnąć go w dół wraz ze spopielałym czasem. Niestety, nic jej nie oddzielało odemnie i odwłasnych kłamstw. Dlaczego nigdy minie powiedziałaś o tym liście? Dlaczegonie powiedziałaś mi o nimteraz,gdy dostałam Zawrocie? Dlaczego, dlaczego! Pytasz jak dziecko. Minęłotyleczasu. Zupełnie o nim zapomniałam. Może dlatego, że go nieotworzyłam. Skłamała. Tak mi się przynajmniej wydawało. Jesteśpierwszą osobą, która zna jego treść. Ty też możesz ją poznać. Myślę nawet, że powinnaś. Nie chcę. Nieobchodzi mnie, co babka miała wtedydo powiedzenia. Zresztą, domyślamsię. Nie rozumiesz? Poraz pierwszy miałam coś,czego ona chciała i tylko ode mniezależało,czy dam jej to choćbyzobaczyć. Mówisz o mnie jak o rzeczy. Nie łap mnie za słowa. Nieznasz babki tak jak ja. Gdybyś znała, byłabyś mi wdzięczna,że nie pozwoliłam, by miaławpływ na twojeżycie. Przyjrzyj sięzresztą jejwychowankom,Irenie, Pawłowi, Emili, a nawetmnie. Tęskniłamza Zawrociem. Wiedziałam jednak, że jeśli się tam zjawię,zabierze miciebie i nie odda. Tylko o tojej chodziło. Żeby toosiągnąć,78potrafiłaby nawetudawać, żeakceptuje Jana. Wiedziała zresztą, że nie wytrzymałby w Zawrociu nawetmiesiąca. Takibył jej plan, skłócićnas i rozdzielić. W tym liście nie zaprasza was do siebie. Tak, możliwe. Ale też nie mówio miłości, nieprawdaż? Żebychoćrazpowiedziała, żemnie kocha i akceptujemoje życiowe wybory. Nic z tego! Nieprzeszłoby jej to przezgardło. Nie za dużo chciałaś? Marzyła o innym życiu dla ciebie. Czy niewystarczyło, że dała ci prawodowłasnej drogi? Dała? Sama je sobie wzięłam! To tak jak ja, mamo. O ile sobie przypominam, nie zaakceptowałaś Filipa. Tyle że ja nie obraziłamsię za to na ciebie. To co innego. Nie porównuj Filipa z ojcem. Dlaczego? Dobrze wieszdlaczego. Nie, nie wiem. Maszdziwną skłonność do wyszukiwaniapozornychanalogii powiedziała z rozdrażnieniem. Twój ojciec kończyłstudia zaoczne, pracował, był dojrzałym, odpowiedzialnym człowiekiem, a Filip. A Filip byłartystą, w dodatku bardzo utalentowanym. Idealizujesz. Co ci naprawdę dał przez tychparę miesięcy? A co tobie ojciec dał przez parę lat? Naprawdę, trudno się dzisiaj z tobą rozmawia. No więc? Choćby ciebie. Poza tym zarabiał nadom, otoczył mnieopieką. Filip nie dał mi wprawdzie dziecka i nie miał groszaprzy duszy, ale do dziśmam w głowie jego słowa oświecie. Przenikałmyślą wszystko nawskroś. Nie sposób o tym zapomnieć. Miał w sobiewłaściwą miarę rzeczy. Im dłużej żyję,tym bardziej jestem otym przekonana. Tojakieś fantasmagorie! Nie, mamo. To tylko inny punkt widzenia. Tymiałaśinny punkt widzenia niż twoja matka, a ja inny niż ty. Czy to79. znowu fałszywa analogia? Od razudodaję, że nie porównujęcię z babką. Myślę tylko o sytuacji. Moje dopowiedzenie nie zadowoliło jej jednak. Byłaurażona do żywego. O coci naprawdęchodzi? Nie rozumiem. O to, że pielęgnujesz własne krzywdy,a nie widzisztego, corobisz innym. Krytykujesz Filipa, choć mnie to boli. Tyle lat minęło, a nie możeszzapomnieć,że wyszłam za niegowbrew twojej woli. Chciałabyś chociażraz usłyszeć ode mnie,że miałaśwtedy rację,żesię na nim poznałaś, że wiedziałaś,co się stanie, aja byłam ślepa. Czekasz naten moment od lat. Gdybym to powiedziała, to by twoimzdaniem znaczyło, żenareszcie dojrzałam. Czyż nietak, mamo? Nigdy ci tego nie mówiłamstwierdziła z uraząw głosie. Nie tymisłowami. Alenie przypominam sobie,byśchociaż raz powiedziała o Filipie coś dobrego. Choćbyprzedchwilą. Jak ja śmiałam porównywać tego biednegoświrusaz ojcem! To narwane nic, które wysypałosię z okna w nicość! Czynie tako nimmyślisz? Przypominamci jednak, mamo,że bardzo go kochałam i to takiego, jakim był. A starał się byćdobry. Obsypywał mnie kwiatami, obsadzał w swoich spektaklach, i to wgłównych rolach, szukał,gdydługo mnie przynimnie było. Takie życie nie mogło trwać zbyt długo, ale przydarzyłomisięi za to jestem wdzięczna losowi. Jeślinaprawdękochałaśojca, to powinnaś mniezrozumieć. Nie przekonałam jej. Wiele razy w życiu miałam wrażenie, żew ogóle cięnie znam powiedziała po chwili z goryczą. Byłaśz pozoru bardzo posłusznym dzieckiem, w domu nie miałam z tobążadnych problemów, odrabiałaś lekcje, czytałaś książki,pomagałaś wkuchni. Czasami wybuchał konflikt z Paulą, ale i jejustępowałaś. Właściwie byłaś taka, jakchciałam. Dostosowałaś się do moich wyobrażeń o grzecznym dziecku. Gdy przekraczałaś próg domu, zrzucałaś tę maskę. Dowiadywałam sięotym tylko czasami i wdodatku przypadkiem, jakwtedy, gdyspotkałam cięwsklepie, gdzie przymierzałaświeczorową suk80nie, choć powinnaś być na lekcjach. Wychodziłaś do szkoły,a trafiałaś dozoo, na lotnisko, na dworzec i diabli wiedzą gdziejeszcze. Znałaś dziwnych ludzi, ulicznych grajków, sprzedawcówze Starego Miasta, starsze małżeństwo, które zawsze o tejsamej porze przychodziłokarmić gołębiedo parku, wędkarzyznadWisły. Jakbyśmiała dwie osobowości, domową i tę zzaprogu domu. Tak samo było z Filipem. Wychodziłaś na zajęciana uczelnię, a potem się okazało, że pół miesiącaspędziłaśw jakiejś piwnicy, klejąc dekoracjedo jego spektaklu. W dodatku oświadczyłaś, że jutro wychodzisz zamąż. Jutro! Nieza miesiąc, dwa, pięć. Jutro! Żaden znak wcześniej na toniewskazywał. Ani razu nie padło jegoimię, a ty jutro wychodziłaś za zupełnie nieznanego mi człowieka. I wdodatku wydawało ci się to najzupełniej oczywiste. Tak samo było z twoimistudiami. W październiku zapisałaś się na pedagogikęopiekuńczą, a w marcuokazało się, że jesteś na resocjalizacji, a potem skończyłaś teatrologię. Po drodze byłopewnie cośjeszcze,ale już tego nie śledziłam. Potem stale zmieniałaś pracę. Niemówiąc już o mężczyznach. W końcu przestałam zwracać nato uwagę. Uznałam, że to twoje życiei możesz z nim robić,co chcesz. Ale zrozumieć cię? Choćby tę twoją zdumiewającąwyprawę do Zawrocia? Wiem, co by robiła tam Paula, potrafięprzewidziećjej reakcję i postępowanie, aty znowu mnie zaskoczyłaś. W dodatku to nie jest miłe zaskoczenie. Właściwiewszystko robisz inaczej, niż można by się spodziewać po tym,czego cię uczyłami jakcię wychowałam. Milczała chwilę. Może byłoby mi łatwiej przejść nad tym do porządkudziennego, gdybym nie widziała, jaki wpływ ma na ciebie babka. Całelata mojejpracy nad tobą dawnoposzły na marne, a onabez kontaktu z tobą, bez żadnego wysiłku, ot tak sobie, zawładnęła twoją psychiką. Tylko czy naprawdę zawładnęła? Ten list to najlepszy dowód. To jedynie kilka zakłamanych zdań, a ty wierzysz wnie bezgranicznie. Ona nie mogłamnie ukarać za odesłanie tego listu, alety możesz. Doskonaleo tym wiedziała. Tak samo jak to, że nic mnie bardziejniezaboli niż fakt, że wtrąci siędo naszegożycia. A swoim te81. stamentem zrobiłato. Nie wiem, dlaczego nie chcesz przyjąćtego do wiadomości. Niemuszę,nawet jeśli masz rację. Postanowiłam miećnienajgorszą babkę i mamją. To raczej jają wykorzystałam,a nie ona mnie. Mam też Zawrocie, którego nie sprzedam, alezawsze się nim podzielę, jak teraz z Pawłem. Alezostawmyw spokoju testament, Filipa,mój charakter i przede wszystkimbabkę. Nie przyjechałam, byo niej rozmawiać. Interesujemnie, co stało się trzydzieści lat temu. Chciałabym na przykładzrozumieć, dlaczego nie pokazałaś listuojcu? Miał prawoo nimwiedzieć i razem z tobą decydować o jegodalszych losach. Matkanie była niestety zadowolona,że wróciłam dopoprzedniego tematu. Nie pamiętampowiedziała podirytowana. Minęłow końcu tyle lat. Może byłakuratw delegacji. Zbywasz mnie. Nie ufałaś ojcu? Może uznałam, iż w tej sprawie wiem lepiej, co zrobić. Dużobyło takich spraw? dopytywałam sięmimozniecierpliwienia malującego się na twarzy matki. Wzruszyłaramionami. Powiedziałaś mi parę tygodni temu, żezakłamałamprzeszłość i że nie pamiętam oojcu. Wzięłam sobietwoje słowa do serca. To prawda, zupełnie o nim zapomniałam. A któż ma o nim pamiętać,jeśli nie ty i ja. Nie mainnejrodziny. Ja pamiętam. Todobrze powiedziałam, pozwalającsobiena odrobinę ironii. Będzieszmi mogła zatemo ojcu opowiedzieć. Jesteś jedyną znaną mi osobą, która coś o nim wie. Myślę,że tyteż wieszo nim dostatecznie dużożachnęła się. Pamiętać, to nie znaczy grzebać się w przeszłości. Dostateczniedużo? Czy tyle, ile uznałaś zasłuszne,bymwiedziała? Muszę przyznać, że coraz bardziej jestem ciekawa tych wszystkichniesłusznych i nieodpowiednich informacji, które znalazły się poza kanonem twoich opowieści. Tenlist daje miwiele do myślenia,mamo. I nie tylko on. Dlaczegonigdy nie odwiedziłyśmy domów dziecka, wktórych wychowywał się ojciec? Nie byłyśmy nawetw miejscu, gdzie zginął. 82Ajego znajomi? Chybamiał jakichś znajomych. Każdy ma. I jakto się stało, że od lat o nim nie rozmawiałyśmy? Nieznamgo, więc jak mam o nim pamiętać. Przesadzasz. Nie, mamo. Wyrzuciłyśmy goze swegożycia. W każdym razie jago wyrzuciłam. Czy możesz mi powiedzieć, dlaczego tak się stało? Czemu pamiętam różowe, wodniste lody,któreumieścił w koszu Kazik, a nie pamiętam waniliowych,które kupowałmi ojciec? A może nie kupował? Może mi siętylko wydaje, że byłdla mnie dobry i zawsze pytał, na comamochotę? Pytał odpowiedziała matka zdławionym głosem. Więc czemu zapomniałam, jeśli było tak cudownie? Możepowinnyśmy usiąść wkońcu nad albumem ze zdjęciamiiporozmawiać o nim. Matka zastanawiała sięchwilę,co mi odpowiedzieć. Zno:wu podniosła ręce do skroniimasowała je chwilę. ŚmierćJana była dla mnieszokiempowiedziaławkońcu cicho. Gdy z niego wyszłam, ty zachowywałaś siętak, jakby ojca nigdy niebyło. Niechciałaśo nim mówić. Zamknęłaś sięw sobie. Chwilami mi się wydawało, że naprawdęniewielecię obchodzi jegozniknięcie. Jedynie przez sen wołałaśojca. Myślałam, że będzie lepiej, jeśli pozwolę ci o nimzapomnieć. Sama też niechciałam pamiętać o bólu. Nie możnabóg wie jakdługo celebrować przeszłości. Zwłaszcza gdy jesttak dramatyczna. To.do niczegonie prowadzi. Celebracja, a całkowite zapomnienie,to dwie różnesprawy. Czy teraz, polatach, też myślisz, że tak było lepiej? To już przeszłość. Nie masensu się nad tym zastanawiać. Nieprawda. To nie jestprzeszłość. Mam w sobie wielkąpustkę. Może to pustka po ojcu, a nie tylko po Świrze, jakmyślałam dotąd? Potykamsię o nią. A jeśli toprzez nią mojeżycieprzypomina dworcową poczekalnię, w której stale zmieniają się podróżni? Ty też się być możeo nią potykasz. Możenawet bardziej niż ja. Nie sądzęrzekła oschle. Czasrobi swoje. A nawetjeśli jest inaczej, nie można tego zmienić. 83. Ja tak nie myślę. ZapijZapełnię tę pustkę. Przynaimll przypomnę sobie. iMyślałam,że mi- - . -u "' ' ^pomożesz. ^ fMatka pokręciła z dezaprol C"^ lZnowu cię nie rozumieli. ^O^iaz^naprawdę się staram. Czas wyjść za mąż, urodzie dziecko,żyć jak wszyscy. To lepszysposób nazapełnienie pustkiniż grzebanie w przeszłości. Jesteś tego pewna? Małżeństwo z Kazikiem zdołałojąw tobie zapełnić? Dotknęłam matkę tą uwagą. Postanowiła jąjednak przemilczeć. Powinnaś pomyśleć też o innych zmianachw swoimżyciukontynuowała jak gdyby nigdy nic. Jeśli sprzedaszZawrocie, to połowa spokojnie wystarczy ci na kupno większego mieszkania albo nawet małego domku. Więc jednak nie zapomniałaonaleganiach Pauli. I nie wzięła pod uwagę tego, co powiedziałam wcześniej. Mogłam siętego spodziewać. Żądania Pauli zawsze były ważniejsze niżwszystko inne. Połowa? A druga dla kogo? spytałam ironicznie. Wiesz dobrze dla kogo. Tak będzie sprawiedliwie. Jeszcze sprawiedliwiej byłoby podzielić na cztery części. Może tak zrobię? Nie zrobisz powiedziała, alewjej głosiebyło trochęniepokoju. Stać mnie przecież było na wszystko. Właściwie, czemu by nie? To doskonały pomysł. Chociaż z drugiej strony, po co mi domek zajedną czwartą, jeślimamduży dom wcudownej okolicy? To trochęnielogiczne. Niesądzisz? Matka i tego nie skomentowała. Czuła,że w tej chwili żadne namowyi manipulacje nie pomogą. Moja ironia nie pozostawiała jej złudzeń. Skończyło się raz na zawsze. Już nie miałana mniewpływu. Stanęłam nie tylko po twojej stronie, babko, ale i po stronie ojca, któregowyrzuciłaze swojej i mojejpamięci. Wydaje mi się, że stanęłam także po stronie tej młodej kobiety, którą kiedyś była, io której także postanowiłaz niewiadomych przyczyn zapomnieć. X. KWIATKIPRZYDRODZEOdczegoś trzebabyło zacząć. Postanowiłam zacząćodkońca. Stałam przy grobie ojca i patrzyłamna brzydkie obramowanie z lastryko. Gdy zmarł, matka nie miała pieniędzy namarmur,a potem nie chciała drażnić Kazika. Dbałam o mogiłę Filipa, a na grób ojca zaglądałam rzadko. W dodatku czułam się tam nieswojo, jakprzy kimś obcym,gdy nie bardzo się wie, co powiedzieć. Miałam wgłowie zwykle bełkot, złożony z urywkówmodlitwyi usprawiedliwień. Kiedyśwplątywały się w to pewnie także pretensje że odszedł i zostawił mnienapastwę kogoś takiego jak KazimierzWilkasiuk, żenie odwiedza mnie nawet w snach. A może niebyło pretensji,tylko głuchy gniew opuszczonego dziecka? Niepamiętam. Wiem tylko tyle, że więź została zerwana i to dawno temu. Terazteż żadne sensowne słowa nieprzychodziłymi dogłowy. Usiadłamna obramowaniu grobu i usiłowałam przypomnieć sobie jakąś szczęśliwą chwilęzwiązaną z ojcem. Niebyło toproste. Tak niewiele pamiętałam, zaledwie jakieś fragmenty zdarzeń,rozmyte przez czas, oniryczne, jakta scena,gdy ojciec nosił mnie na barana. Świat z góryrozchybotany,pełen słońca, leżący u stóp. A potemświat z dołu wysokatrawa, aż popiersi,obok ściana zboża, zasłaniająca horyzont85. z jednej strony, a nad nami błękit głęboki i nieskończony jakocean. Miałam to wszystkow głowie, ale nie widziałam twarzy ojca. Nie wiedziałam, czybył wtedy uśmiechnięty, czy możeraczej zmęczony albo nawet znudzony zabawą. Były to więcnieprzydatne obrazki niewiele z nich można było wysnuć,możejedynie to, że ojciec był blisko, gdy poznawałam świat. To już było coś pierwszypozytywnywniosek. Pomyślałam,żeznalazłam się na dobrej drodze, drodze wstecz. Pierwszy krok miałam już zasobą. Następnybędzie trudniejszy, toprawda,ale zrobię go. Zrobię, ojcze. 2Nie wiem, babko, czy znałaś takie krajobrazy itakie miejsca. W okolicach Zawrocia nie było pegeerów. Ze wzgórz zamiasteczkiemmogłaś patrzeć na szachownicę różnokolorowych pól. Tutaj z okna autobusu widać było jedynie ogromszarości, fioletów i ciemnych brązówwilgotną po deszczuziemię aż po sam horyzont, jakby nie było dróg, miedz aniścieżek. Nuda i martwota pejzażu. Smutekjednostajności. Tylko szosa wiła się w tym sennym krajobrazie z odrobiną fantazji. I nagle gdzieś tam, w środku szarości, pojawił się kapryśny zarys zabudowań. Zdalekarozrzucone wdolinie pudełka wyglądały nawetciekawie. Z bliska to tylkokilka odrapanych budynków, napiętnowanych biedą. Cóż, babko,ta druga wyprawa w przeszłość odpoczątku ma dużo gorszą scenerię. Obawiam się, że takjuż będziedo końca. Wysiadłam nazdemolowanym przystanku prosto w ziąbi pustkę. Właśnie zaczęło padać. Patrzyłam wokółprzez półprzeźroczystą zasłonę śniegu z deszczem. Kiepskie miejsce naśmierć pomyślałam. Tandetnedekoracje. Rany, tato! Coty tu, do diabła, robiłeś? Przecieżto nie miało najmniejszegosensu. Tak jakoś się we mniepoukładało, że mu nie dowierzałam. Pewnie wpłynęła na to matka, aleczytylko? Nie wiem. Prze86kreślałamgo z góry, choć obiecywałamjemui sobie, że niebędę już tego robić. A przecież zazwyczaj takanie jestem. Nawet dla ciebie, babko, miałam dużo więcej wyrozumiałości. W każdym razie dałam ci szansę najpierw postanowiłamcię poznać, adopiero potem ocenić. Dlaczegow przypadkuojcanie potrafiłamzdobyć się na dystans? Stałam napoboczu w Zygunowie,zastanawiając się,corobić dalej. Trzebabyło szybko coś postanowić, bo rozpadałosię na dobre. Zaczynałamżałować, żenie wybrałamsięw tępodróż samochodem. Zdecydowałam się jednak na autobus,bomi się wydawało, że szybaauta zanadto oddzieli mnie odludzi, krajobrazu izdarzeń. Teraz jednakgroziło mi,że zmienię sięw zamarznięty, oblepiony śniegiem sopel. Wiatrpopychał mnie z powrotem na szosę, ja jednak musiałam iść w przeciwnym kierunku, kuzabudowaniom. To było jak brnięciew głąb czasu. Nie wiedziałam, dokąduda mi się dojść. W torbie kołysały się dwie półlitrówki,które miały ożywić pamięć,jeśli był tu ktoś, kto pamiętał wydarzenia sprzed tylu lat. Wybrałamblok stojący na skraju. Klatka schodowa wyglądała jak obtłuczona młotkiem,pod stopami chrzęścił nie sprzątniętytynk, który musiał opaść dawno temu, bo zmieniłsięw szare drobiny wymieszane z błotem. Rany, tato! pomyślałamznowu, zastanawiając się, do których dawnonie malowanychdrzwizapukać. 3Celina otarła rękąusta i mrugnęła do mnie porozumiewawczo. Mocnacholera. Ostatnio stać mnie byłotylko na bimber albo na wino, no wiesz, takie patykiem pisane. Ściągnęła przybrudzony sweter. Widać było, że wódka już ją rozgrzała. Zakołowała rękoma nad stołem, przestawiła talerz zesmażonymi rybami,które sąsiad złowił w pobliskim jeziorze,potem talerz zkiszonymi ogórkami i jeszcze jeden z chlebem. 87. Wreszcie trafiłana butelkę wódki i dotknęłapieszczotliwie srebrnego napisu. A ty, co tak się guzdrzesz po półkieliszeczka? spytała,stęskniona za następnym haustem. Nalej sobie powiedziałam. Ja nie mogęwięcej,bo trzeba będzie jakoś dojść do autobusu. A przedtem jeszczedotopoli. Przyjechałam, żeby ją zobaczyć. Do jakiej topoli? Tonie topola, tylko lipa. Kto ci naopowiadał takich bzdur? I pewnie wierzysz w to, że byli pijani. Aty skądmożesz towiedzieć? Przecież jesteś tylko parę lat starsza ode mnie. Nie parę, ale dziesięć. Wystarczy. Zresztą, tu wszyscyznają dobrze tę historię. Komu innemubym o tym nieopowiadała, ale jak jesteścórką jednego z nich, to ci powiem. A powiem dlatego,że twój stary wybudowałmojemieszkanie. Jest, jakie jest, ciasnei zaniedbane, ale gdy weszłam z matkąi ojcem doniego po raz pierwszy, to ażmi dech zaparłoodbieli. A matka tosię nawet popłakała. Zpiętnaście lat miałam,to mi zostałowpamięci. I to, jak matkaobchodziłakąty i niemogła się nadziwić,że tak ładniebędzie terazmieszkać. Tobyłdobry blok, mówię ci. W tym naprzeciwko, budowanympotem pod innym kierownikiem, wszystko się odpoczątku sypało, a tu dopierood niedawna zaczęły się problemy z rurami. Ale tojuż nie winatwego ojca, wszystko się zużywa. Człowiekteż. Wypiła. Więc jak byłonaprawdę? dopytywałam się zaniepokojona, że Celina za szybko się upije i skończyna bełkocieo życiu i biedzie. Jak?Zwyczajnie. Zawinił człowiek. Kierowca? Ponoć był pijany. Jaki pijany! Twójojciec to był człowiek z zasadami. Tak mówililudzie,którzy pomagali na budowie. Jakwypiłkieliszek, to iwszystko. A kierowca ani jednego. Więc kto? Winny był Ziarniewicz. Wtedyto była figura w województwie. Daczę miał niedaleko stąd, nad jeziorem. Cuda siętam wyprawiały. Pijaństwo ikurestwo. Dziwki przywozili zestolicy. Wóda lała się strumieniami. Ludzie mówili, że zabawiali się tam tak, jakby poiłichsam diabeł. A wtedy zabrakłoim wódki i wybrali się po nią do miasteczka. Trzech ich było. Ziarniewicz, jakiśwysokopartyjny zwojewództwa, czy skądśtam, i jeden młodszy, prawa czy lewaręka tego partyjniaka. Tak to już wżyciu bywa, że złe przestępuje drogę dobremu. Czyktoś towidział? Mójbrati jego dziewczyna. I nie wyszło im to na dobre, bo nie moglizapomnieć tego, co zobaczyli. Mieliwtedypoosiemnaście lat. Zachciało im się amorów. Po żniwach było,upalne popołudnie, pola akurat puste, tosięzakradli na stóg. I wtym całym nieszczęściu, mieli tyle fartu, żegdy usłyszelipisk opon,byli akurat goli jak święci tureccy. Inaczej pewnieby się od razu rzucilina pomoc. Kto wie, co by się wtedyz nimi stało. A tak tylkopatrzyli na wszystko z góry, zza snopka. Samochód, którym jechał twój ojciec wypadł z drogi, bodrogę zajechał mu wojskowy gazikZiarniewicza. Kierowcaskręcił,by się z nimnie zderzyć, aleotarł się o gazik, straciłpanowanie nad kierownicą i uderzył w drzewo. Obaj zginęlina miejscu. A tamtym nic się nie stało, trochę zadrapań i jednazłamana noga. Samochódteż był na chodzie,chociażwylądowali w rowie. Ziarniewiczwyszedł, by sprawdzić, czy tamciżyją, a potem oblał ich resztką wódki, by wyglądało, że bylipijani. I to wszystko. No co ty, płaczesz? Więc naprawdę niewiedziałaś? Matka ci nie powiedziała? Nie.Myślę, że dotąd nie wie, jak byłonaprawdę. Jak to? Przecież bratbył uniej pół roku później. Zostawiła adres we wsi,na wypadek, gdyby komuś sięcoś przypomniało. Sumienie go gryzło, żyć ztym wszystkim nie mógł,więc pojechał. Była tu? To dziwne. Mnie mówiła, że nieznalazła sił,by odwiedzić miejsceśmierci ojca. Przecież sama ją widziałam. Wysoka, ciemnowłosa i elegancka. Matka była raczej średniego wzrostu i była blondynką, ale kto wie, może kiedyś farbowała włosy,apoza tymminęło tyle lat, więcnic dziwnego, że Celina już nie pamiętała,jak wyglądała naprawdę. Ale wtakimrazie, czy dobrzepa89. miętała wszystko inne? Tak czy owak, przynajmniej część tego, co mówiła, musiałobyć prawdą. Zatopiłam twarz w rękach. Wódka buzowaławemnie jakogień, paliła i ogrzewała, wysuszałałzy, które ciekły mi popalcach. Byłamw środku tej niewiarygodnej historii, choć niechciałam w niej być. Nikt by nie chciał. Byłam też na jej obrzeżach, miałam pięć lat i czekałam bezskutecznie na swegoojca. Tak już zostanie, pustka, krzyk matki, strach, a potemkłamstwa od pierwszej chwili i aż do końca. Kłamstwa. Przemilczenia. Zacieranie śladów. By łatwiejzapomnieć? Zestrachu? Z bezradności? Jak to w ogóle jest możliwe? 4Następnego dniaobudziłam się włóżku obok Celiny,obolała i chybaciągle jeszcze pijana. Celina zwlokła się z łóżkapierwsza. Chceszklina? Zostawiłam trochę wódki na trudny poranek. Zaśmiała się, chociaż onateż niebyła w formie. To najlepsze po takimpiciu. Noco, nie chcesz? To dam cikwaśnego mleka. Kwaśnedobrze robi. Nie zrobiło. Resztki z wczorajszej uczty wylądowaływ sedesie. Słabą masz głowę kontynuowała Celina. Klin wyraźnie poprawił jej samopoczucie. Pogwizdywała i smażyłajajecznicę. Jej zapach przyprawiał mnie o dalsze mdłości. Pośniadaniu pokażę cidrzewo. Godzinę później stałyśmy przylipie. Jakaś litościwarękaprzytwierdziła dopnia sztuczne białeróże. Wczorajszy deszczobmył je z kurzu,więc prezentowałysię jako tako. Ja też przywiozłam ojcu róże. Tyle że moje były prawdziwe i herbaciane. Położyłam jeobok drzewa. Baśka przypięła to pięć lattemu. Przyjechała w odwiedziny z Niemiec. Przedtem był tu tylko ten krzyż wyciętyw korze. Już go prawie nie widać. 90Baśka? Ta dziewczyna, cobyła wtedy z Leszkiem na stogu. Właściwie już nie dziewczyna. Stara baba. Dawnopo czterdziestce. Tyle żesię w tych Niemczech zakonserwowała. Więcwyjechała? A pewnie. Bała się, bo rozeszło się, że ktoś coś widziałi Ziamiewicz zaczął węszyć. Najpierw uciekła razem z Leszkiem na Śląsk, alejakoś im nie wyszło. Wyjechała potem z takim jednym, co miał rodzinę na zachodzie. A Leszek zostałw Katowicach. Chciałabym się znim zobaczyć. Celina nastroszyła się. Mało ci sensacji? Co chcesz jeszcze wiedzieć? Jaki kolor spodnimiał Ziamiewicz tamtego dnia? No nie wiem. Może pamięta coś jeszcze, jakiś szczegół. Miałrok temuzawał. Żona niedawno straciła pracę. Myślę, że wystarczy muwłasnych bied. Nie trzeba przypominać starej historii, która itakzmieniła mu życie. Zresztą, onjuż wszystko opowiedział twojej matce. Ona pewnie wiedużowięcej niż ja. Miała rację. Dowiedziałam się już i tak dostatecznie dużo. Po co zawracać głowęludziom, którzy nietylko byli świadkami tragedii, ale w dodatku przez tyle lat musieli żyćz poczuciem winy, bo prawda nigdy nie wyszła na jaw i winni niezostaliukarani. Astało się takz powodu ich milczenia. Totylko dla mnieta historiarozpoczęła się wczoraj. Sama już niewiedziałam, czy to dobrzeczy źle. Pozbawiono mnie prawdyczy chroniono? Kochano czy lekceważono? Czy on żyje? Celinawiedziała, o kogo pytam. Żyje,Ma się jeszcze całkiem dobrze. Ale PanBóg bywaczasami sprawiedliwy. Co mu po dobrym zdrowiu, gdy jestsam jakpalec. Pierwszażona gozostawiłazaraz po tymwypadku, druga umarła na raka dwalatapoślubie. Miał jeszczekochankę, ale sięna niego wypięła. Dzieci od lat za granicą. Mieszkaniew mieście sprzedał i siedziw tym domu nad jeziorem. Ma tam z dziesięć pokoi i wszystkie puste. Tunie91. przychodzi, bo nikt mu nawet rękinie poda. W miasteczkuteż gonielubią. Za dużo osób pamięta przeszłość. Czasamito się dziwię, że stąd nie wyjechał. Może to jego pokuta. Aleczy takima sumienie? Milczałam. Miałam w środku bolesny chaos, spotęgowany jeszcze przez kaca. W powietrzu czuć było powiew zimy,w kałużach przeglądałysię ponure chmury. Jakże inaczej tomiejsce musiało wyglądać dwadzieścia pięć lat temu, w tamtejchwili wyzłocone słońcem rżysko, zielone korony drzew,błękit bez jednejchmurki, skwarlipcowego popołudnia. Niedobra, zbyt sielska sceneriadla tragedii. Gdzie stał stóg? Tam,dziesięć metrów oddrogi. Blisko. Dostatecznieblisko,by dostrzec strużkę krwi na skroni człowieka. A ci dwaj? Bywali tu jeszcze kiedyś? Ważniak już się tu nie zjawił. Tego młodszego widziałzaraz potem Leszek. Ale nikt tutajnie wie, jak się nazywałyPewnie tylko Ziarniewicz mógłby powiedzieć,co to bylizaludzie. Alenie powie. I jeszcze spojrzyprosto w oczy, jakbynaprawdęnie był winny. Bo taki nie ma serca. Skamieniałomu. Jeśli w ogóle miał je kiedykolwiek. Nic go nie obejdzie cudzy ból. Może nawetpoczuje zadowolenie, że kogoś bolą jeszczejego sprawki. Ja na twoim miejscu bym do niego nie szła. Jeszcze ciępsami poszczuje. Taki dowszystkiego jest zdolny. Wracałyśmy rozmiękłym poboczem. Celina parła do przodu, jeszcze rozgrzana poranną wódką i opowieściami. Tegowewnętrznego ciepłanie mógłwymieść z niej nawet przenikliwy wiatr, który szarpałlichy płaszcz. Ja szlam z lodowatąpustką w środku, pewna, żezaczęłam wędrówkę w przeszłośćzniewłaściwegomiejsca. 5OstrzeżenieCeliny, babko, nie byłopotrzebne. I tak niemiałam siły na spotkaniez Ziarniewiczem. Jej opowieść naruszyła najważniejszy mit mego życia, chowany na samym dnie92serca, bez którego nie udałoby mi sięprzetrwaćdzieciństwa. Byłtoobraz matki kochającej ojca. Prawie fizyczniewidziałam to jej zauroczenie,światłow oczach,oddanie emanującez całej postaci. Zrodziłam się z miłości takmyślałam i dodawało mi tootuchy. Roiłam sobie w dodatku,że było to uczucie zdolne walczyć z całym światem, którerozerwało niezwyklesilne rodzinne więzy, pokonało sztukę,a przede wszystkimoparłosię codzienności. Jestemowocemczegoś wyrastającegoponad przeciętność. Tak to sobie zaplanował Bóg, choć potemmiał względem moichrodziców i mniedziwnie bolesneplany. Czułam,babko,jak teraz ten obraz pęka i rysuje się wemnie,zarasta pajęczyną, przebarwia się i ciemniejejak starafotografia. Bolało. Chociaż może tonie byłból,raczejstrach,paniczny strach, że wszystko we mnie wywróci siędo góry nogamii nicnie zostanie na swoim miejscu. Tak niewielebyłow moimżyciustałychrzeczy, a właśnietraciłamnajważniejszą, niemal fundamentalną. Musiałam coś z tymzrobić i to natychmiast! Tylko jednaosoba mogła zatrzymać rozpad i przywrócić dawny porządek. Odeszłam kawałekod przystanku, by nie drażnić czekających na autobus ludzi widokiem komórki. Wystukałam numermatki. To była lipa, mamo, nie topola. Czemu zawsze mówiłaś, że topola? spytałam bezostrzeżenia. W słuchawce zaległa długa cisza. Oczym ty mówisz, kochanie? W głosiematki byłojeszcze trochę nadziei. Wracam z Zygunowa. Z Zygunowa. Ach tak! Więc o to drzewo ci chodzi. Przyznaję,że trochęmnie zaskoczyłaś. Może nawet bardziejniż trochę. Listopad, pogoda nie najlepsza. I co, udała ci siętapodróż? Nadzwyczajnie rzuciłam ironicznie. Nie odpowiedziałaś namoje pytanie. Mówiono mi chyba otopoli. Czy to niewszystkojedno? I to drzewo, i to. 93. Przecież tu byłaś! Widziałaś to miejsce! Tylko niemów,że nie wiesz, jak wygląda lipa. W Zawrociu jestich dużo. Nigdy nie byłam w Zygunowie. Kto ci naopowiadał takich głupstw? A Leszek Maziak? Onim teżnic nie wiesz? Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Ponoć zostawiłaśtuswój adres i on potem przyjechałdo ciebie powiedzieć, kto naprawdę był winny śmierciojca. Uspokój się! A w ogóle, skąd dzwonisz? Zsamochodu? A co to ma do rzeczy7Ma. Jesteśzdenerwowana. Niepowinnaś prowadzićw takimstanie. Stoję na przystanku autobusowym, więc możesz sobiedarować dobre rady. Zadałam ci pytanie. Przysięgamna pamięć ojca, że niebyłamnigdy wZygunowie, nie widziałam drzewa, w któreuderzył samochód,inie wiem, kim jest LeszekMaziak. Śledztwem i pogrzebemzajmowali się koledzyojca, ja niemiałam na to dość sił. Zapewniamcię, że oni zrobili wszystko, co było do zrobienia,w końcu to byli partyjni. Gdy ginie człowiek, ludzie zawszeszukają winnych i układają własne wersje zdarzeń. A może jednak nie wyjaśniono wtedy wszystkiego dokońca? CelinaMaziak twierdzi, że ani ojciec, ani kierowca niebyli pijani,a ty kiedyś mi powiedziałaś. Tak wykazałośledztwo przerwała mi matka. Cokolwiek się wtedywydarzyło, to już przeszłość. Jeśli niewyjaśniono tego wówczas, toteraz, po tylulatach, na pewno nieda się tego zrobić. To zresztą nie wróciżyciaojcu. Zginął i tojedyny pewny fakt. Dla mnieto za mało. Musisz zatem radzić sobie z tym sama. Przez tyle latusiłowałam zapomnieć o najtragiczniejszych momentachmego życia,a tyteraz burzysz mój spokój, jakbyśmiaładotegoprawo. Jej głos drżał. Rozumiem,że czujesz potrzebęuporządkowania swojej wiedzyna ten temat, ale na litość boską, niemożesz tej wiedzy budować na opowieściach jakichśpijaków z dawnych pegeerów. Wyjedź stamtąd jak najszybciej94i zapomnijo głupstwach, które ci naopowiadali. To prawda,że nie powiedziałamci oliście babki, ale z tegonie wynika,żew innych sprawach też kłamałam. Wiesz, że nie jestem taka! Wiem powiedziałam, choć wcale nie byłamtegopewna. To dobrze odetchnęła z ulgą, a potem spytała z wahaniem i trochę jakby z przymusem: Czytoładne miejsce? Teraz nie,ale w leciejest tupięknie. Niedaleko jest lasi jezioro. To dobrze. Czy.Nie, nie chcę wiedzieć nic więcej. Jak sobie życzysz, mamo. Rozłączyłam się zaraz potem. Czas był już najwyższy, bopodjechał właśnie autobus. Usiadłamobokzabiedzonejkobieciny, która spojrzała krzywonachowanyprzezemnie telefon. Inni też mieli we wzroku chłód. Posiadałam coś, co oni widzieli tylko wtelewizorze i u turystów nad jeziorem. Przyjedzietaka i popisuje się komórką. Patrzcie ją! I po co to siętutaj zwlokło? Czego totochce? Nic dobrego, to pewne! Oczyjej się szklą. Wiadomo, z Maziakową całą nocpiła. Niby takadamulka z telefonem, a proszę, chlała jakjakałajza! Znamyich. Wiadomo! Prawie słyszałamteich niedobre,zawistnemyśli. Ale łagodne kołysanieautobusu usypiało ich wrogość. Za oknemznajome pola wspinałysię na fioletowawe pagórki i to też usypiało ich myśli. Wemnie także opadał gniew. Już nie wierzyłam bezkrytycznie Celinie, obcej kobiecie, która topiła swoje codziennesmutki w winie patykiem pisanym i możemiała już odtegoluki w pamięci. Czymożna z taką dokładnością pamiętać zdarzenie sprzed dwudziestu pięciu lat? Czy aby w Celinie nieutrwalił się wioskowy mit,opowiadany wiele razy przy tanichtrunkach? A mit, tomit. Są w nim zwykle bohaterowie iantybohaterowie, pierwsi specjalnie wyidealizowani, drudzy specjalnie zdemonizowani. Czy nie tak było z Ziarniewiczem? Może tonienawiśćwsi zrobiła z niego zabójcę. Sfrustrowani ludziebiedni izapijaczeni, bez żadnych perspektyw częstoszukają dziury w całym. Ziarniewicz miał zawsze wszystko,95. oni niewiele, a ostatnio prawie nic. Więc odebrali mu dobreimię. To wszystko, co mogli zrobić. A tamci na stogu? Czyczłowiek widzi wypadek, gdyjest zajęty pośpiesznymi, gorącymi pieszczotami? Huk na pewno je przerwał, ale zanim wygrzebali się ze słomy, wszystko się już zdążyłodokonać. Możerzeczywiście Ziarniewicz nadjechał wtedy znaprzeciwka, może nawetzatrzymał się chwilę po tym, jak samochód ojca uderzył w drzewo, może nawet trzymał w ręku butelkę, z którejpopijał w samochodzie. Wtedy mogli go zobaczyć tamci zestogu,a potem własne poczucie winy, że nie ruszylina pomoc, chcieli przerzucićna kogoś innego. Pomówienie obrastało w szczegóły i tak narodziła sięwioskowa opowieść. Możezresztą było inaczej? Może Ziarniewiczrozbijał się swoimdrogim samochodem po prowincjonalnych drogach, może zabiłparę kurczy psów, więc gdy doszło do wypadku, to jegozaczęto podejrzewać o spowodowanie go. A takobieta, wysoka,czarnowłosa i elegancka? Może to byłanarzeczona albo siostrakierowcy? I tou niej był Leszek Maziak, a potem wszystkopokręciłon albo inni. Gdybanie. Choćbym pękła,nie mogłam po tylu latach ustalić prawdy. Matka miała rację. Ale czy niemożna było jej ustalić po śmierci ojca? Jeśli tak, to matka zaniedbała ten obowiązek. Tylkoczy wtedy nie dowiedziałaby się mniej niż jadzisiaj. W końcu to były inne czasy, ludzie się bali, zwłaszczakogoś takiego jakZiarniewicz. Bezpieczniej było przyjąć oficjalną wersję wydarzeń. Jeśli cokolwiek wiedziała, musiała siębać. Może nawet był to lęk, który narodził się jeszcze w Zawrociu, w miejscu, które powinna była dotknąć ręka owejsprawiedliwościdziejowej, oosobliwym zresztą kodeksie moralnym, ale ku niezadowoleniu niektórych nie dotknęła. Lęk ukrytygłęboko, ledwie rozpoznawalny, każący cofnąć sięprzedTAMTYMI, ulec im pod przymusem, a nawet bez przymusu, jeszcze zanim pomyśleli o pogrożeniupalcem. Nawetgdyby tak było, nie mogłabym jej zato potępić. Tym bardziej,że prawda nie wskrzesiłaby ojca. Nicnie mogło gowskrzesić. Ale przecieżnie wiedziała schowała się w depresję, w roz96pacz, w łzy,potem w pośpieszne zapominanie. Niewiedziała tak musiało być. Musiało! Uspokoiłam siętrochę. Myśli lepiły pęknięcia, tuszowałyrysy,usiłowały przywrócić dawny blaskobrazkomz przeszłości. Uparta i mozolna praca konserwatora dziecięcegomitu. Na próżno. Nie sposób było wszystkiego naprawić. Niedałosięzwłaszcza odsunąćprawdy, że los zadrwił sobie tamtegodnia z mego ojca. Nieważne, kogo przeznaczenie wybrało naegzekutora. Mógł nim być ktokolwiek pijany kierowca, kawałek szkła,które przebiłooponę, nawet i Ziarniewicz. Ważnebyło, że nie mogłamznaleźćw tym żadnego sensu, ani jednejpozytywnej rzeczy, tylkoprzemijanie, bezsensowny ból, zmarnowane życie, nicość, absurd. Byłam częściąabsurdu. Wszystko, czego pragnęłam tam, wbrudnym autobusie niespieszniemijającym zamarznięte brzuchy pól, to znaleźć się jaknajszybciejz dala od tego miejsca, naznaczonegopiętnem niepojęteji nieodgadnionej śmierci. XI. PUŁAPKARzadko zauważałamistnienie tegopawlacza zwyklewtedy, gdy robiłam porządki iokazywało się, że znowu mamza mało półek. Przypominałam sobie o nim zresztą tylko nachwilę, jakby nie należał do realnego porządku rzeczyi niewarto było brać go pod uwagę przy czymś tak trywialnym, jakukładanie zimowych lubletnich ubrań. Przyzwyczajenie, czyprzeznaczenie? A może coś w rodzaju zaklęcia, jak z Sezamem? Cokolwiek tobyło, działało długo itaniewielka szalka,zrobiona nad wejściowymi drzwiami jeszcze wtedy, gdyżyłojciec,pozostawała zamknięta, aja właściwie tylko w przybliżeniu wiedziałam, co wniej jest. Przy ostatnim remoncieokleiłam ją tapetą i nawet nie wycięłamdziurki do klucza, boprzecież i tak nie zamierzałam jej używać. Nie miałam zresztąklucza. Ileczasu nikt tam nie zaglądał? Trudno powiedziećnapewno co najmniej rok, od remontu. Wcześniej mogła otwieraćpawlacz matka, botylko ona miała klucz do mego mieszkania i jednocześniedo szafki. Wątpiłam jednak, by zrobiła tochociaż raz od momentu, gdy się tutaj przeprowadziłam. Niedługopo śmierci Filipa straciłam prawodo mieszkania w akademiku,w naszym małżeńskim pokoju. Kazik nie wyobrażałsobie mego powrotu do domu, więc razem z matką postanowił,98że zamieszkam w kawalercepo ojcu. Szafka zamknięta byłajednak owiele dłużej przez cały czas, gdy mieszkali tulokatorzy, a więcodnaszej przeprowadzki do mieszkania ojczyma. Matka zamknęła wniej to, czego niechciałaalbo niemogła zabrać do nowego miejsca i do nowego życia. Właściwie zabrała wówczas ze sobą tylko mnie,a także parę ubrańikilka fotografii. Wszystko inne zostało tutaj. Dając miklucze do mieszkania, powiedziała obojętnym tonem,że w pawlaczu są pamiątki zdzieciństwa i że kiedyś jerazem obejrzymy. W tensposób uśpiła moją czujność. Pomyślałam sobie, że jest tam parę dziecięcych ubranek, bucikiodchrztu i tym podobne rzeczy. Nie byłam ich ciekawa. To niebyłzresztą czas pytań oodległą przeszłość, tylko czas Filipa. Zaraz po przebudzeniustawałam w oknie i zza szyby patrzyłamna ogrom przestrzeni, który się za nią rozciągał. Mogłamuchylić tylko lufcik, bo Olga zabiła okno gwoździami. Kto do diabławymyślił, że to jest dla ciebie odpowiednie miejsce sarkała, widząc, jaksię zapadamwsobie z tęsknoty zaFilipem. Czyoninie mają ani krzty wyobraźni? Nie mieli, więc mieszkała zemną przezjakiś czas, mimoże nigdy mnie nie lubiła i wdodatkuuważała za współwinnąśmierci Świra. Wyprowadziła się dopierowówczas, gdyudałojej sięznaleźćodpowiedniąwspółlokatorkę. Lena miała mocnorozwinięty instynkt opiekuńczy i jakimś dziwnym sposobem skierowała go właśnie na mnie. W dodatku emanowałaspokojem i ciepłem. Może tylko dlatego, mimo pokusy, niewyjęłam gwoździ. Żyłam za szybą, aleprzynajmniej raz w tygodniu śniło misię, że Filip stoi na parapecieszeroko otwartego okna, stoi iczeka, aż wstanę, podam mu rękę i wyfrunęrazem z nim. Pewnietonie były jedyne przyczyny obojętności wobecpamiątekw pawlaczu. Faktem jest, że jakoś nigdy jego zawartość mnie nie kusiła także i potem,gdyw końcu pogodziłam się ze śmiercią Świra i okienna ramaprzestałamnie fascynować. Nie miałam wdodatku zwyczaju grzebania w cudzych rzeczach. Matka dobrze o tym wiedziała. Jej skarby byłyu mnie bezpieczne. 99. Do czasu. Jeszczew autobusie wydawało mi się, żetojużkoniec mojej wędrówkiw przeszłość. Za dużobólu, za dużofałszywychtropów, za dużo pytań, naktóre na pewno nie znajdę odpowiedzi tak myślałam ale zaraz po przekroczeniuprogu mieszkania wyrzuciłam z szuflady wszelkie możliwenarzędzia, wycięłam nożyczkami tapetęw miejscu, gdzie byładziurka, i usiłowałam pokonać zamek. Nie udało misię, więcpoprosiłam o pomoc sąsiada, specjalistęod zgubionychkluczy,opornych zamkówi tym podobnych zdarzeń. Po minucie wnętrze pawlacza stałoprzedemną otworem. 2Niebyło tamzbyt wielu rzeczy, babko. Nie maporównaniaz tym,co mogłabym jeszczeznaleźć na twoim strychu czyw piwnicy. I rzeczywiście były topamiątki z dzieciństwa, tyleżematkazapomniała dodać, iż nie tylko omoje dzieciństwochodziło. Amoże nie powiedziała mi tego z rozmysłem? Tobardziej prawdopodobne. Takie małe, z pozoru niewinneniedopowiedzenie. Była mistrzemw omijaniu niewygodnych tematów, w rozmydlaniu i zacieraniu śladów. Ale przecież ją znałam,powinnam się domyślić,żejeśli nie dajemi klucza doszafki, to musiw niejbyć coś szczególnego. Pierwszą rzeczą,którą dostrzegłam wsmudze światła byłszary guzik nie muszę ci chybamówić,że przypominał guziki ze snu. Wzięłamgo do ręki, czując, że dławi mnie irracjonalny lęk. Sięgnęłamgłębiej iznalazłam wypłowiałą, niebieską kopertę, z której wysypały się pozostałe guziki ze snu. Więc tu leżały, gdy po przebudzeniu ściskałam w garści pustkę. Byłowtym coś z szaleństwa. Kto i poco schował guzikido koperty, zamiast dopudełkaz innymi chwilowo niepotrzebnymi guzikami? Na pewnoznalazły się tu nieprzypadkiem. Ukryto je jak wszystko inne w tej szafce. A teraz stałyna strażydawnychtajemnic. Nie wiedziałam,czy mają mnie za zadanie ostrzec, czy raczej zachęcić dosięgnięcia głębiej. Strach,który we mnie narastał, utwierdzał mnie wprzekonaniu, żeraczej to pierwsze. Nie pamiętasz nas? zdawały się mówićguziki. A może nie chcesz pamiętać? Nie chcesz! Chyba rzeczywiścienie chciałam, babko, boprzezmomentzastanawiałam się, czy nie zamknąć pawlacza itego, co w nimbyło, na cztery spusty i zapomnieć owszystkim. Ale znaszmnie, jestemciekawska. Niepotrafię się oprzeć. Teraz też niepotrafiłam. Drżącą ręką, niepewnie, sięgnęłam w półmrok. 3Pudełkopo owocowych groszkach takprzynajmniej było napisane na naklejceprzewiązane zieloną tasiemką. Nie ma teraz takichdrobnych, kwaskowatych groszków. Sąinnesmaki i kształty, poktórych zostanąinne wspomnienia. Zgrzebne latapięćdziesiąte i sześćdziesiąte, szarość, stąd anijednego skrawka kolorowego papieru w środku, listy ściśnięteczarnymi gumkami, którecięło się z kawałkarowerowejdętki. Trochę zmęczonych barw jedynie na podniszczonych dziecięcych sznurowadłach, jakimi przewiązano fotografie każdąkupkę innym. Co sięstało ze sznurowadłamidopary? Czybyły to sznurowadła z butów ojca? Pudełkopełne pytań takjenazwałam. Każda rzecz rodziłanowepytanie. Niektóre rzeczy dawały także odpowiedź. Zaczęłam,babko,od fotografii. Wydały mi się znajome. Musiałam je oglądać w dzieciństwie, może nawet kilka razy. Czemu wyparłam je zpamięci? Czy działo sięto aż tak dawno? I kto mi je pokazywał? Ojciec? Matka? Skłaniałam sięraczej dopierwszej możliwości,bomatka na pewnozmieniłaby wypłowiałe sznurowadła na coś bardziej odpowiedniego. Niewiele było tych zdjęć. Czerwonesznurowadło przewiązywało tylko dwie fotografie, najstarsze. Na jednej, trochępodniszczonej, widać było sierociniec igrupkę dzieci z opiekunką. Nad drzwiami odrapanego budynkuwidniał napis "Sosenka". Z tyłu ojciec pozostawił informację "53 dwamie101. siące przedrozdzieleniem Malinowskich". Na drugiejfotografii były te same dzieci i opiekunka, tyle że stały na tle gdańskiego Żurawia. Tunapis głosił "53 ostatniawycieczka"i dopisek: "Zabraliśmy także Kazika". Policzyłam dzieci naobu zdjęciach rzeczywiście,na drugim było o jedno więcej,jedenaścioro. Doszedł mały i chudy chłopak, o drobnej, pociągłejtwarzy,na której malowała się niepewność. Kazik. AleKazik byłdodatkowy, tylko przypadkiemznalazł się na wycieczce ina fotografii. Ta ważniejsza grupka była bezimienna. Wiedziałam tylko, niewiadomo skąd, że ojciec toten z jasnągrzywką zasłaniającą oczy. Gdzieś w pamięcizostała ta informacjai wypłynęła teraz na powierzchnię świadomości. Jasieki Kazik. Ważnyi nieważny. Kazik na pewno nie Malinowski. Czemujednak ojciecprzy pierwszej fotografii piszeto nazwisko w liczbiemnogiej? Przecież nie miał rodzeństwa? Co to zaMalinowscy? Ilu ichbyło? Czywszyscy z pierwszejfotografii? DziesięcioroMalinowskich? Cóż to byłby za zbiegokoliczności! Więc może tometafora? Pytania! To było naprawdę pudełko pełne pytań. Brązowesznurowadło przewiązywało pięć zdjęćz paru następnychlat, gdy ojciec przepoczwarzą! się z dziecka w chłopaka. Na dwu pierwszych był z dziewczynką wswoim wieku. Najednej trzymalisię zaręce ona stała wyprostowana,śmiało patrząca wobiektyw aparatu, on trochę z tyłu, jakbychciał się za nią schować, czybyć jedynietłem. Na drugiej,zrobionejpóźniej,stali jużosobno, a obok Jaśkatkwił takżeKazik, zgłupim wyrazem twarzy, jakby nie zdążyłsię w poręuśmiechnąć. Naodwrocie były tylko daty 55 i 57 rok. Na kolejnej fotografii była trójkadzieciaków. Gdy lepiej przyjrzałamsię twarzom, stwierdziłam, żeto część dzieci z owej dziesiątki. Na czwartejstało pięcioropozostałych. Była tam także opiekunka, znana już z "Sosenki" i wycieczkido Gdańska. Malinowscy po rozdzieleniu? Być może. Niestety, także i na tychzdjęciach ojciec umieścił tylko daty. Widocznieich treść wydawała mu sięzbyt oczywista, by je objaśniać. Czarne sznurowadłoprzewiązywało kilka większych fotografii z różnych lat. Były to zdjęcia grupowe, na których usi102towano zmieścić jak najwięcej dzieci. Musiałam użyć lupy, bywypatrzyć na nich Jaśka ipozostałychMalinowskich. Były tuteż fotografie ze szkoły, zkolejnych klas, a także kilka podobnych zdjęć z czasów studiów. Na ich odwrocie nie znalazłamnawet dat, jakby ojciec nie przywiązywał do nich zbytnio wagi. Trzy zdjęcia z 1963związane były szarymsznurowadłem. Na pierwszymnatle morza stało jedenaścioro młodych ludziistarsza od nicho kilka lat kobieta. Nadrugim ci sami ludzietłoczyli się na wbudowanychw skarpę schodach. Natrzecimojciec stał w tym samymmiejscutylko z dziewczyną byliobjęci wpół, lekko przytuleni. Na odwrocie każdej fotografiiznajdował się dopisek: "Jastrzębia Góra,pierwszy zjazd Malinowskich". Białe sznurowadło przewiązywało plik fotografii dorosłychMalinowskich. I tobyło wszystko, babko. Ani jednej fotografiiz matką albo zemną, jakbyśmy nie miały nic wspólnego z jasnowłosym chłopcem i jego czarno-białą historią. I jakby tenchłopiec nie miałnic wspólnegoz mężczyzną,który kilka latpóźniejfotografowałsię z matkąi ze mną. Te późniejsze zdjęcia leżały w dwóch albumach, z których jeden dostałam odmatki wraz z kluczami do mieszkania. Drugi przez lata byłzamknięty w pawlaczu. Czemute zdjęcia ojca z dzieciństwa i z czasów małżeństwaz matką nie mogły leżećrazem? Kto je podzielił na części i jednąz nich zepchnął dopudełka po owocowych groszkach? Czyto ojciec schował doniegocałą swoją przeszłość, czy możezrobiła to matka poślubie? A może dopiero po jego śmierci? Napewnowtedy schowała do szafki nad drzwiami jedenzalbumów. Były w nim podobne zdjęcia, jakw "oficjalnym". Więcejtu było wspólnych fotografii ojca i matki, wpół objętych i zapatrzonych w siebie. Matkawięc zamknęła w pawlaczu swoje dawneszczęście, by nie przeszkadzało w nowym. Ale przy okazji schowała takżemoje szczęście, bo i ja na tychfotografiachbyłam częściej uśmiechnięta i rozbawiona. Terazprawie poczułam chrobot klucza, którym zamykałatę lepsząprzeszłość. Czy można zamknąć naklucz część czasu, upchnąćw ciemności niskiej półki, skazać na zapomnienie? Czymożna103. to zrobić, jeśli jest to wspólna przeszłość izna się jej współwłaścicielkę? Mogłabym jeszcze zrozumieć, dlaczego matkaschowałaalbum. Czemu jednak leżały w pawlaczu zdjęcia ojca z młodości? I to upchnięte do kartonowego pudełka,jakbynie zasługiwały, by leżeć obok tych późniejszych. Nawet jeśliwłożyłje tam ojciec, nie wyjaśniałoto faktu, dlaczego dotądtkwiły wtym miejscu. Pytania. Nie mogły odpowiedzieć na nie takżeinne znajdujące się w pudełkuprzedmioty dwa niezbyt ładne krawaty, wieloczynnościowy, solidny scyzoryk, zegarek z podniszczonym paskiem, komplet świadectw z dobrymi stopniami,legitymacje szkolna i partyjna, parę dyplomów, skórzanypasek odspodni, równie wytarty jakpasek od zegarka,maszynkado golenia, mocno sfatygowany pędzel i paręinnych rzeczy. Przypadkowa zbieranina,świadcząca bardziej o mizerii czasu,w którym przyszłożyć właścicielowi tych drobiazgów, niżo nim samym. Ani cieniazbytku czy wyrafinowania. Wszystko tanie, użyteczne i mocno wyeksploatowane. Może jedynieparę pocztówkowych płyt wyłamywało się ztego schematu,choć tylko częściowo. Byłotam także kilka listów i dużo pocztówek, na którychpowtarzały się te sameimiona. Malinowscy, Kazik iopiekunka? Być może. Pisał do ojca jakiś Kazik. Mógł byćtym dodatkowym chłopcem zwycieczki, choć mógł też być zupełniekimś innym. Kartki byłykrótkie, z wielu miejsc, także iz zagranicy. Naniektórych były adresy. Na wszystkich oprócz aktualnych wiadomości, dużo ciepłychsłów, zaproszeniado odwiedzin, pytania, czy ojciec czegośnie potrzebuje. Naostatnich coraz częściej pojawiały się zdania:"Czemu nie piszesz? Co u ciebie,kochany? Czekamy na wieści! Odezwijsię! Przyjedź! Zadzwoń! "W 1973 roku, dziesięć latpo zjeździew Jastrzębiej Górze,został zorganizowanynastępny zjazd, w Zakopanem. Nazaproszeniubyło już tylko imię matkii moje. Widocznie Malinowscy wiedzieli, żeojciecnie żyje. Podobne zaproszenieprzyszło w 1983 roku. Dziesięć lat później przysłali dwaod104dzielne listydo matkii do mnie. Żadnego nigdy nie widziałam, podobnie jak poprzednich. Jak to możliwe? Przynajmniej ten ostatni powinien do mniedotrzeć. Przecież na kopercie byładres mego mieszkania i moje imię. Po ślubie używałam wdodatku obu nazwisk, swojego i Filipa. Rok 1993. Achtak, byłam wtedy w Paryżu. Jak mogłaś, mamo? Dlaczego? 4Poczułam siętak, jakbym otworzyła puszkę Pandory. Znasztouczucie,babko, pisałaś o tym w pamiętniku wkontekścieAnny. Ja doznałam czegoś podobnego poraz pierwszy, gdyprzekręcałam klucz w bramie Zawrocia. Tamta puszka Pandory okazałasię jednak szkatułą pełną słonecznego pyłu. Trzebatylko było sięgnąć głębiej, zdmuchnąć kurz, przekopać się przezwarstwy czasu, ominąć schematy i pozory. Czy możliwe, byiteraz tak się stało? Miałam, babko, co do tegozłe przeczucia. Może pora rokubyła inna, a we mnie mniej optymizmu? W jesiennej wilgoci łatwiej rozrasta sięniepokój, chłód sprzyjabierności. Może zresztą przyczyna megoniepokojubyła inna. Otwierając bramę Zawrocia, otwierałam przestrzeń obcą iobcesprawy, dotyczącemnie tylko pośrednio. Wszystko było nowei obojętne i tylkoode mnie zależało,czy stanie się czymś istotnym w moim życiu. Była to więc jakby dodatkowaprzestrzeń,podarowana mi wrazz ludźmi i ich biografiami. Mogłam tamwejść tylko po to, by spalić pamiętnikii listy, sprzedać obrazy,szable i książki, rozdać meble, rozparcelować posesję. Terazbyło inaczej. Zagłębiałam się we własną przeszłość iw przeszłośćdwóch najbliższych mi osób. To był zaledwiepoczątekdrogi wstecz,a ja już byłam mocno obolała. Jakbymmiaław środku coś w rodzaju ledwiezakrzepłych strupów, podobnych do tych, jakie pokrywają dziecięcekolana i łokcie. Dziecizrywają je, mimo iżwiedzą, że pod nimi jest rana i kroplekrwi. Boli. Nie będzie można w nocy zasnąć, bo kolano za105. ogni sięod otarćo prześcieradło. Boli. Ale jaktylkopojawisię i stwardnieje nowy strupek,ręka znowu wędruje kukolanom, brudnepaznokcie podważają brązowy brzeg i odrywająod ciała. Może to zresztą złe porównanie, bo dzieci robią to półświadomie albo nawet bezwiednie, nazasadzie odruchu, janatomiastzaczęłam zdawać sobie sprawęz tego, co robięi jakabędzte cena. Niechodziło tylko owłasny ból. Doskonale rozumiałam, że trzebago będzie zadać innym. To oznaczało dyskomfort psychiczny, a może i gorsze konsekwencje. Ale wiedziałam, że się nie cofnę. Mogłam co najwyżejopóźnić spotkaniez matką, dać jejczas na przygotowanie się na to, conieuchronnie miało nastąpić. Kłamstwo za kłamstwo, mamo. Teraz jabędę kluczyć i zwodzić. Samamnie tego nauczyłaś. To już druga taka lekcja. Amożebyło ich więcej, tylko niezauważyłam? Mogłam tozrobić tylkow jeden sposób. Zadzwoniłami spytałam o zamknięte na klucz pamiątki. Czy jest tamcoś ciekawego? pytałamjak gdyby nigdy nic. Może coś ojca? Pomyślałam, że pocmentarzu i tejokropnej podróży do Zygunowa przydałaby mi się wyprawa w jakieś przyjemniejsze rejonyprzeszłości. Co powiesz naoglądanie rzeczy z pawlacza? Tochyba dobry pomysł? Wiele tam nieznajdziesz, ale czemu nie odpowiedziała matka pozornie spokojnie. Usiłowałabagatelizować sprawę. Tylko gdzie ja położyłam klucz? Nie mam pojęcia. Zastanawiała się chwilę. To chyba niezbytpilne? Wiesz, żejak się do czegoś wezmę. Wiem, oczywiścieprzerwała mi. Tylkoten klucz. Naprawdęnie mogę sobie w tej chwili przypomnieć, gdzie onsię podział. Nie martw się tym, jakośsobie poradzimy z zamkiem. Wyraźnie ją tozdenerwowało. Lepiej poczekaj z tym na mnie. Czyżbyś miała tamjakieś swoje tajemnice? Ależ skąd. Właściwie sama już nie pamiętam, co tamjest. Chętnie to obejrzę. 106W takimrazie czekam. Potej rozmowie,babko, wyjęłam z pudła zdjęcia ojca z dzieciństwa oraz listy Malinowskichi postanowiłam zanieśćje dopracy. Dopiero wtedy przewiązałam pudełko zieloną aksamitkąi wsunęłam zpowrotem napółkę. Po namyśle wzięłam stamtądjeszcze kopertę z guzikami. Nie byłam bowiem pewna, czyte pamiątki nie znikną bezpowrotnie. Cenne wydawały mi sięzwłaszcza kartki,na których były adresy Malinowskich. Bez łaski, mamo. Jest ktoś,kto opowie mi o ojcucałą prawdę dziewięcioro Malinowskich, ten dodatkowy Kazik i ichtajemnicza opiekunka. Na pewno mająwiele do powiedzenia. Może wiedzą rzeczy, októrych nie masz pojęcia. I nie mająpowodu kłamać. To najważniejsze, mamo. Przykro mi, że cinie ufam. Wydaje mi się jednak, że mampowody. Ale jeszczedam ci szansę. Niezmarnuj jej. Jak w detektywistycznej powieści zastawiłam pułapkę. Ułożyłam rzeczy w dawnym porządku, ale zostawiłam dwiekrótkie szare nitki,jedną w drzwiczkach, a drugą podzieloną tasiemką. Chciałamwiedzieć,czy matka będzie próbowała dostać siędo pawlacza beze mnie i czysięgnie do pudełka. Musiałam się upewnić, czy naprawdę usiłowała ukryćprzedemnąprzeszłość,czy teżmożewszystkobyło dziełem przypadku,zaniedbania lub niechęci dobolesnychspraw. Ciągle miałamnadzieję, żemoja nieufność jestnieuzasadniona. XII. ĆMA O ZMIERZCHUMiałamprzed sobą zamkniętą, nieodgadnioną twarz dyrektora. Usiłowałam spojrzeć mu w oczy, ale nie byłoto proste, bo albo zasłaniał je grubymi, ciężkimi powiekami, albo patrzył gdzieśw bok, na teatralne rekwizyty, które zdobiły zagracony pokój. Wolał to miejsce odgabinetu, przestronnego,urządzonegonamiaręczasu, w którym przyjmował gościz zewnątrz. Zmiany, zmiany. mówił rozwlekle,z pauzami,jakby zostawiał sobie czas na oglądanie słonecznych refleksówna zasłonce, która już dawnopowinnatrafić na śmietnik. Zaoknem był pogodnygrudniowy dzień, pierwszy takidzieńponieustannych szarugach. Czas nazmiany. Taaak. Powtórzył to jeszcze parę razy w różnych tonacjach, przysłuchując się, jak to brzmi w jegoprawdziwymgabinecie,w nie najświeższychdekoracjach iprzy jednoosobowej publiczności. Był kiedyś popularnym aktorem dramatycznym, zostałamuskłonność dopodniosłych monologów. Zmiany wnaszymteatrze. Znowu zawiesił znacząco głos. Czy pani jezauważyła? Tak.To początek. Można by rzec, że na razie zmiany dotyczą materii. Więcej światła. Lepszekostiumy. Bogatszy wybór108gestów i min. To wszystko stwarza większe możliwości. Wspinał sięzdaniamina sobietylko znany szczyt, a potemz tej niebotycznej perspektywy rzucił refleksyjnie: Ale możliwości można wykorzystać albo zmarnować. Zwykle się jemarnuje. Znowupatrzył na sączące się do środkasłonecznepromienie. Przedłużał pauzęw nieskończoność. Byłamjednak wyrobionym widzem i milczałam, czekając na ciągdalszy. Taaak. Zmiana musinastąpić tudotknąłgłowy i tu wskazał naserce. I to we wszystkich. Wemnie,wpani, we wszystkich. Czy jest panina to przygotowana? Niespodziewanieutkwił we mnie swójwzrok. Zaniepokoiłam się niena żarty. Czyżby był pan niezadowolony z mojej pracy? Chodzio coś konkretnego? To nie byładobra kwestia. Dyrektor nie lubił rozmawiaćo szczegółach. W dodatku zawsze drażniła go moja bezpośredniość. Choć też trochę bawiła. Tym razem jednak w jego głosiezabrzmiała tylko irytacja. Jest paniprzygotowana na zmiany czy nie? spytał. Pochylił się nad biurkiem, by lepiejwidzieć moją twarz. Jestem ich spragniona, aleczyprzygotowana? Dyrektor opadł na fotel. Wszyscy,którymzadałem topytanie do tej pory, odpowiedzieli, że są świetnie przygotowani. Tylko pani ma wątpliwości. Czy to niedziwne? Milczałam, by mógł sam sobie odpowiedzieć. Taaak. To bardzo dziwne. I interesujące. Dopóki nie znam szczegółów, czy chociażby kierunku zmian, niemogęodpowiedzieć z całą odpowiedzialnościąnato pytanie. Sądzę bowiem, że nie chodzipanudyrektorowitylko o zwykłe przystosowanie się dopropozycji, ale raczejo pełnewspółuczestnictwo. I to duchowe. To prawda. Taaak. Powtórzył to kilka razy w różnej tonacji. Nie sposób byłojednak wywnioskować, co się pod tym dziwnym monologiemkryje. Potem wstał i przez chwilę chodził po pokoju głębokozamyślony. 109. Zwrócono mi niedawnouwagę powiedział wkońcu że ostatni program teatralny nie miał tej wagi intelektualnej,co zwykle. Przyjrzałemsięwięc mu jeszcze raz i kilku poprzednim, które paniprzygotowała. Po namyśle odniosłemwręcz przeciwnewrażenie. Jest w nimwszystko, co potrzeba,dystans, subtelna ironia i nawet gra z widzem. Albomylimysię w tejsprawie my, pani i ja, albo inni. Problem w tym, żeczasami przegrywa się z ową większością, tak pozornieprzygotowanądo zmian. Trzeba więc zastanowić się nad tymi opiniamibyłam pewna, że rozmnożył je na mój użytek bojeśli już zaistniały,to mogą zacząć żyć własnym życiem, nieprzyjemnym dla pani, a więc wkonsekwencjii dla teatru. Być może jest jakaś przyczyna pozamerytoryczna, żepowstały. Warto otym pomyśleć. Nie, niechpani nic nie mówi rzucił, choć nawetnie poruszyłam wargami. Niechcę wyjaśnieńczy usprawiedliwień. Słowa igesty w teatrze to tylkogra. Zawsze są obliczone nawidownię, nawet jeśli jestto tylkolustro. Widaćbyło, że podobają mu się te banały. Pozostańmywięc przy myślach iczynach dodał. To znaczyło,żeja mam przy nich pozostać, bo on przecież nie zamierzałzrezygnować z monologu. Zmiany, zmiany. kontynuował. Jest pani na szczęście dostatecznie inteligentna, by rozumieć, co mam na myśli. Spojrzał na mnie. Skinęłamgłową, choć ledwie się domyślałam, o co muchodzi. Niechciałbym pani stracićdodał, by rozwiaćwszelkie wątpliwości, że ktośkopie podemną dołki. 2Jak widzisz, babko,musiałam się oderwać od spraw rodzinnych i zająć pracą. Dyrektor był człowiekiem nieprzewidywalnym,o czymświadczyłchociażby fakt, żekiedyś zatrudnił mniena stanowisku kierownika literackiego. Teraz jednakpod wpływem cudzych opinii po razpierwszy miał wątpliwości. Kim był ów tajemniczy wróg, który skrytykował ostatniprogram? Ktoś z zespołu, czy raczej jakaś wpływowa osobaz zewnątrz? Ktokolwiek to był, musiał mieć niemały dar przekonywania, jeśli dotarł doopornej isobiepańskiej umysłowości dyrektora. A może Zmiennik, jak nazywaliśmy dyrektoraz powodu nieustannychzwolnień izmian wteatrze, wszystkosobie wymyślił, by dać miznać, że i ja jestem zagrożona? Byłotomożliwe, choć mało prawdopodobne. Treść jego monologuwyraźnie wskazywała na istnienie jakiejś intrygi przeciwkomnie, w dodatku szytej grubymi nićmi, jeślidyrektorzadałsobie trudpoinformowania mnieo tym. Tylkoczemumusiałzawsze mówić zagadkami, wdodatku owiniętyminudnawąpapierową papką? Brr!Aż się otrząsnęłampo owym doświadczeniu. A potem zaparzyłamkawę izaczęłam głębiej się zastanawiać nad tą dziwną rozmową. Zawsze miałam wrażenie,żena swójsposób interesuję dyrektora,a nawet bawię tym, że często maminne zdanie niżogół. Lubiłze mną rozmawiać o planachdotyczących teatru,może dlategoże munie przytakiwałam, choć inie protestowałam zbytnio. Nigdy zresztą owych planów nie wcielał w życie. Gdybyludzi ocenianoza ich marzenia i koncepcje, jegomożna by uznać za geniusza. Jakaś skaza nie pozwalałamujednak niczego zrealizować. Ten ogromnyteatr, który w sobiemiał, uciskał go i męczył. Co jakiś czas znużony wewnętrznąwalką, próbowałcoś zrobić, ale kończyło się na paru nowychangażach, zmianie scenografa czy reżysera. Nic z tego nie wynikało, jakby jakaś klątwa raz nazawsze określiła charaktertego miejsca albo jego urzędowania. Ja teżprzybyłamna fali podobnych zmian. Teatr miał sięwówczasotworzyć nazagranicę,współpracowaćzkimś tambliżej nieokreślonym, sprowadzaćspektakle, jeździć, wymieniać myśli, koncepcje i wszystko co sięda. Okazało się wtedy,że przydałoby się kilka osób znających perfekcyjnie języki,zwłaszcza francuski, ponieważdyrektor przede wszystkim tamchciał wyjeżdżać. Znałam doskonale ów język. Matka mówiłado mniepo francuskupewnie jużwtedy, gdy leżałam w kołysce. W szkole nauczyłam się rosyjskiego i niemieckiego, a nastudiach angielskiego, bo Świr twierdził, że Szekspira trzeba111. czytaćw oryginale. W ogólebył zdania, że dramaty trzebawystawiać w języku, w którym powstały. Dlatego najbardziejlubił spektakle mimiczne tobył jegozdaniem jedyny uniwersalnyjęzyk. Ze względu na szerokie plany dyrektora zaczęłam się uczyć włoskiego iszło mi jakotako. Dyrektorowiimponowały moje zdolności językowe, bo sam mówił jedyniepo francusku. Miał męczący mankament potrafił nauczyćsię wieluobcych słów, wypowiadać je w sposób doskonały,bez akcentowychnaleciałości, z odpowiednią modulacją, tyletylko, że często zapominał, co te słowa znaczą. Nie to jednakbyło przyczyną, żejego plany podboju zagranicy spełzły naniczym. Po prostu nigdy nie zaczął ich wcielać w życie. Jajednak zostałam wteatrzei dotąd sądziłam, że moja praca jest pewna. Nawet teraz wydawało mi się, że zagrożeniejestminimalne. Ale musiałam zainteresować się tym tajemniczym wrogiem i jego intrygą. Mogłam oczywiście zająć siętakże szukaniem lepszej, a zwłaszcza lepiej płatnej posady, toprawda, tylko że ja kochałam teatr,chyba nawet ten teatr, trochę stłamszony przezwieloletniąniemożnośćdyrektora, a jednak potrafiącyzaskoczyć niektórymiprzedstawieniami. Możenawet owo stłamszenie działało czasamitwórczo. W starychsztukach, w skromnych dekoracjach, w przerabianych kostiumachusiłowano powiedzieć coś nowego o bólu, strachu, miłości i śmierci. Lubiłam zwłaszcza towszystko, babko, czego nie widaćbyło nascenie, ów zbiorowy wysiłek, porządek wyłaniającysię z chaosu różnychkoncepcji, z materii zdawałoby się niemożliwej do opanowania. Dobrzebyło patrzeć na to z boku. Nie ja wygłaszałammonologina scenie. Nieja projektowałamdekoracje. Niejapisałam sztuki. Rzadko miałamwpływ naich dobór. Teatr łatwo mógł się obyć beze mnie. Choć oczywiście bywałam przydatna. Mogłam przetłumaczyć dramat albo poprawić stare tłumaczenie. Mogłamz zagranicznejprasyściągnąć recenzje alboinformacje o autorze. Mogłam napisaćprogram teatralny irozesłać do mediów informacje o nowymprzedstawieniu. A jednak to ja potrzebowałam teatru, a nie onmnie. Wiedziałam o tym już wtedy, gdy występowałam na sce112nie obokFilipa. Pozornie mieliśmy podobne role. Tak to wyglądało,gdy się patrzyło od strony krzeseł ustawionych na widowni. Ariekin i Kolombina. Ale tamten teatr nie mógł istniećbezŚwira, podczas gdy spokojnie obyłby się beze mnie. Przede mnąbyła Olga,po mnie mogła być jakaś inna dziewczyna,a poniej jeszcze inna. Byłyśmy wymienialne. Filipa wymienićsię niedało gdy wyfrunął przez okno, razem z nim odleciałteatr jego teatr. Od tamtego czasu umiałam rozpoznawać ludzi tych niezbędnychi tych wymienialnych. Tuba byławymienialna. Teatrjej nie potrzebował, przynajmniej tenteatr. Wiedziała zresztąo tym doskonale. W teatrzepracowałodużowięcej takich aktorów. Choć było też kilku niezbędnych, bez których ten budynek byłby tylko miejscem ćwiczeń i prób. A pan Zygmunti paniJaneczka byliniezbędni, bo bez nich nic w przedstawieniunie wyglądało jak należy. Michał też należał do niezbędnych. Potrafił stworzyć na scenie dziwne światy,zamykaći otwieraćprzestrzeń, paroma rekwizytami zmieniać nastrój, straszyć, zachwycać, nudzić, bawić. Budowanie teatralnejfikcji było jegoprzeznaczeniem, pasją i profesją. 3Bez Marii Kimciak, czyli MaiKim teatr także mógł sięspokojnieobyć w każdym razie bez Maitakiej, jaką byłateraz, próżnej i sztucznej, a dotyczyło tozarówno ciała,jaki duszy. Nie byłatochyba ostateczna jej forma, w każdymrazie nie jedyna możliwa, jednak wyglądało na to,że zastygław niejna dłużej. Otaczała ją spora grupa wielbicieli, cobyło zrozumiałe,gdyż Maja była jedną z ładniejszych aktorekmłodego pokolenia. Jej uroda niepokoiła i przyciągała, zwłaszcza lekko skośne oczy wciemnej oprawie nadawały jej twarzy egzotycznego wyrazu. Usta też miała dziwne,duże i jakbytrochę rozmiękłe,niczym kawałki rozciętego, zbyt dojrzałegoowocu awszystko tow szczupłej, pociągłejtwarzy. Nie113. ^RBTiprozDe1Tego ipierws;powitprzez;orazruemielbrakowało też wielbicieli jej osobowości. Maja bowiem z rozmysłem rozsiewała niezdrowe feromony, grając kogoś na pograniczu kobiety fatalneji zepsutejorazdelikatnej i dziewiczejmimozy. To, że Mai udawało się wmówić swoim adoratorom,iż możeistniećtak przedziwna mieszanka, świadczyło oniewątpliwym talencie. Szkodatylko, że wykorzystywała go dlazaspokojeniawłasnej próżności. Tak czy owak, była traktowana jakjednorożec, coś niesłychanie rzadkiego, cotrzeba chronić, o co trzeba dbać. To wszystko niestety gwarantowało, żeminie sporoczasu, zanim Maja przejrzy na oczy i odegniesięz samozadowolenia, które oplątywało jak pajęczyna owada. Jedną z rzeczy, o które Maja bardzodbała, było ukrywanieprywatności. Niktwteatrze nie wiedział,z kim i gdziemieszka, ani jak naprawdę żyje, gdywychodzipoza bramę teatru. Było to zrozumiałemusiała mieć jakiś azyl, prywatnągarderobę, gdzie mogła zdjąć maskę i odgiąćsię od siebie wykreowanej. Tymbardziej się zdziwiłam, gdyMajazadzwoniłado mnie i poprosiła, bynasza cotygodniowadwugodzinna konwersacja w języku francuskimodbyłasię tymrazem w jej mieszkaniu. Była to prośba z jednej stronyniecodzienna, z drugiejzaś egoistyczna, ponieważ miała katar i mogłamnie nim zarazić. Jednak Maja Kim nie zwykła myśleć o drugim człowieku, chyba że w kategorii przydatności. Ja byłam bardzoprzydatna. Rozmawiałam z nią nie tylko po francusku, czasami przechodziłyśmy także naangielski. Ani słowa po polsku wciągudwóch godzin o zmierzchu. Dotąd jednakten zmierzch zapadał w moim mieszkaniu. Słowakrążyły jak ćmy wokół lampyw kącie, którą zapalałam, gdy sięściemniło tak, że już niebyło widać naszych twarzy. Górne światło przeszkadzało Maiw koncentracji,tak przynajmniej twierdziła. Dorabiałam przekładami albolekcjami francuskiego,choćdotąd uczyłam dzieci znajomych. Gdy Maja Kim miesiąc temuprzysiadłasię do mnie w teatralnej kafejce i poprosiła o kilkalekcji,w pierwszej chwili chciałam odmówić. Przeważyła jednak ciekawość. Może zresztą nie tylko. W kuluarach szeptano,że Maja stała sięw tym sezonie ulubioną aktorką dyrektoraimiała na niego magiczny wpływ. Niektórzy twierdzili nawet,114ze byli kochankami, ja jednak w to wątpiłam. Po prostuniemogłam jej sobie wyobrazić w roli czyjejkolwiekkochanki,chyba że platonicznej. Dyrektor też należał raczej do naturkontemplacyjnych. Wolał bawić się w Pigmaliona niż w zdobywcę. Jakkolwiek było,jej zaproszenie zaintrygowało mnie. Chciałam zobaczyć,jak mieszka. W ogóle chciałam ją ujrzeć pozateatrem, w domowym wydaniu. Ale czybyło to możliwe? Może nigdy niezdejmowała maski, nawet przed lustrem we własnej łazience? Możegrała także przed sobą, dwadzieścia czterygodziny na dobę. Pewne było jedynie to, że wżyciu grała dużosugestywniej niż w teatrze. Może właśnie to fascynowało dyrektora i innych. Wydawało im się, że Maja manieograniczonemożliwości, które zachwilę ukażąsięw pełnym blasku na scenie,Ale jakoś się nieukazywały, w każdymrazie niewpełni,a jedynie w namiastce, która zwiększała niedosyt. Więc szukaliwinygdzie indziej rola była źle dobrana,kostium za ciasny,oświetlenie niedobre,dramat nudny sam w sobie. Innym jakoś to nie przeszkadzało, ale Maja była tak krucha,takwrażliwa, tak niezwykła, że nawet rąbek mógł zniszczyć jej kreację. Kto bowiem wie, jak to bywa z jednorożcami. Maja byłazresztą dostateczniemłoda, by wiązać znią nadzieje, dawaćkolejneszansę i oczekiwaćna cud. Tylko pani Janeczka i panZygmunt nie dali sięna tonabrać, codyrektor miał im zazłe. Nawetmuchacały czasnie lata sarkałapani Janeczka. A ta wieczniewgestach i minach. Nic dziwnego, żena sceniemięśnie odmawiają jej posłuszeństwa. O, jakie totosztywne. Tochyba jednak nie zmęczenie powodowało tęnagłą sztywność Mai na scenie. Lubiła grać tylko własne sztuki, cudzytekst ją denerwował. Chciała byćna scenie sobą i to sobą wykreowaną. Nie Julią, Ofelią czy Klarą, tylko Mają Kim. Możesię zresztą myliłam. Równie dobrze mogła ją zjadać ambicjai niszczyć trema. Albo nadmierna pewnośćsiebie,która kazałaJej myśleć, że jest na tyle utalentowana, iż nie musi zbytniopracować nad rolą. Cokolwiek to było, Maja zawodziła,choćDawałasię tegoniedostrzegać. 115. Niewiem, babko, dlaczego aż tyle ci o niej opowiadam. Może dlatego, żew jakimś sensie przypomina mi Annę, która tak cię interesowała? Mniezresztąrównież może nawetmocniej odciebie. Annateż grała. I tak samo jak Majętrudnomi było wyobrazić ją sobiejakoczyjąkolwiek kochankę. Ichociaż byłamzeszłego lataw Zawrociu świadkiem miłosnej sceny w altanie, wiedziałam,że było to jedynie pijaneniespełnienie, bo Anna mogłaby się spełnić, tylko zabijając Pawła. Zemsta irozkosz w jednym! Maję nie stać było na tak mocneuczucia. Byłam tego pewna. Jej anorektyczne, wypracowaneciało nie znosiło dotyku. Widziałam, jak szybko zabiera rękę,gdydyrektorściska jejdłoń, jak sztywnieje przy pocałunkachnascenie, psując czasami przez to romantyczny nastrój. Tak,Maja kochała dystans, lubiła oddzielać się od świata rekwizytami i to nie tylko na scenie. Parasolka, okulary, szerokipłaszcz, duża torebka,którą zawsze można ustawić tak, bywpijała się temu drugiemu wbrzuch czy udo, ado tego autoi dom zamknięty przed innymi jaktwierdza. Byłam terazdo tej twierdzy zaproszona. 4No tak, tegosię nie spodziewałam! Maja mieszkała wniedawno odziedziczonym,rozległym mieszkaniu w zaniedbanejkamieniczce naSaskiej Kępie. Samomieszkanieteż było zaniedbane. Powitał mnie ciężki zapach wieloletniego kurzu i wilgoci. Maja Kim żyła. w graciami i to w bardzo brudnej graciarni. Nie zdawała siętym zresztą przejęta. Przeciwnie,prowadziła mniew głąb mieszkania zezwykłą pewnościąsiebiei gracją, jakby pajęczyny wrogach korytarza byłykunsztownymi ozdobami. Kichnęła przy tym kilka razy. Nic dziwnego,że miała katar, takiej ilości kurzu, a wraz z nim roztoczy i innego paskudztwa, nie wytrzymałby żaden nos. Po francusku zaproponowała mikawę iciastka, którejed116nakmusiały pamiętać inną wizytę i to bardzodawną, bo okazały się zeschnięte i przykurzone. Może w ogólebyły tylkodekoracją jakw teatrze? Kawanaszczęście okazała się prawdziwa, widocznie Maja chciała uzyskać w tejscenie efektkłębiącejsię nad filiżanką pary. Udało jej się znakomicie, bow mieszkaniu było może zeczternaście stopni. Nie rozbierajsię zbytnio powiedziała, gdy zaczęłamrozpinać płaszcz. Jasię przyzwyczaiłam. Zresztą, lubięprzebywać w łóżku. To najlepsze miejsce doegzystencji. Czynie będziesz miała nic przeciwko temu,że przeniesiemy siędo sypialni? Nie miałam. Przeciwnie, bardzo byłam jej ciekawa. W zagraconym i ciemnym pokoju na środku stało łóżko z czarnąpościelą i kilkunastoma śnieżnobiałymi poduszkami. Pachniały dobrym proszkiem i snem. WidocznieMaja miała w swoimbrudnym mieszkaniujakieśczyste i świeże enklawy. Bez pytania wsunęłasię pod kołdrę i oparła o poduszki. W czarnym ibiałym byłojej do twarzy. Nawet lekko zaczerwieniony nos nie mógł jej oszpecić. Właściwie nie była ładna, ale miała w sobiejakieś ukryte piękno, coś interesującegoi przyciągającego, czego jednak nie umiałabym nazwać. W łóżku byłoby ci cieplej. Zaprosiłabym cię do niego oświadczyłajak gdyby nigdy nicale nie ma ciepłej wody, a ja nie znoszę, gdywchodzi do niego ktoś nie umyty. Toobrzydliwe, nie sądzisz? W zasadzie zgadzałam się z jej zdaniem, chociażcała kwestiawydała mi się dość dziwna. Wyobraziłam sobie, jak szorujęsię podprysznicem, bypotemubrać sięw czarną piżamę,jaką miała nasobie Maja,wskoczyć do jej łóżkapod grubąkołdrę i rozpocząć konwersację po francusku. Zachciało mi sięśmiać. Czy dlatego tak źle wychodziłyjejsceny łóżkowe wteatrze, bo jej partnerzynie wyszli świeżo spod prysznica? Czynaprawdęzniosłaby w łóżku obcego człowieka? To pytaniemusiało narazie pozostać bez odpowiedzi. Fotel, na którym przyszłomi siedzieć, nie był niestety takczystyjak pościel,ale niemiałam się czasu nad tym zastano117. wić,bo mój wzrok padł na jedną z kilkunastufotografii znajdujących się na stoliku obok niego. Na wszystkich bylimłodzimężczyźni. Wzięłam zdjęcie doręki. Przystojny facet powiedziałam, siląc się na spokój. Kogoś mi przypomina. Zawiesiłam głos, licząc, żeMaja to skomentuje. Ona jednakna chwilę wychyliła się z odmętów czerni, wzięła ode mnie zdjęcie, spojrzała, a potem postawiła je na stoliku tak, bym miała fotografię cały czas przedoczyma. Wszyscy sąprzystojnipowiedziała, uśmiechającsięironicznie. To prawda. Ładna kolekcja. Wzięłam do ręki następne znajomezdjęcie. Ten mniej przystojny. Niebrzydka czapeczka, a gęba pospolita. Nie pasujedo reszty. Nieuważasz? Maja w odpowiedzi zaproponowała mi przykurzone ciasteczko. Wiedziała, że mamwręcz przeciwnezdanie o właścicielu czerwonejczapeczki. A ja wiedziałam, że onastarannieprzygotowała wystawęna stoliku i nieprzypadkowo postawiłate dwie fotografie z przodu. To właśnie z ichpowodu znalazłam się w tym pokoju, wśród kurzu,pajęczyn i wirusów. Alez powodu której bardziej? Toutpassę, toiit casse, tout lasse powiedziała, popisując się znajomościąnowego powiedzenia. Wiedziałam, żeprzygotowała je specjalnie na tę okazję. Revenons a nos moutons odpowiedziałam takżesentencją i kujej niezadowoleniu przeszłam do konwersacji,która mogła się jej przydaćw paryskim hotelu. Wszystkoprzemija, wszystko się łamie,wszystko nuży; nic trwałegona świecie. Powróćmy do naszych owiec;wróćmy do właściwegotematu, dosprawy, dorzeczy. XIII. PROPOZYCJENowy reżyser zapukałdomego pokoju dwa dni później. Gdy stanął wdrzwiach, pozornie wyluzowany,wniedbałychbrązach i czerniach, skrywającychlekko przygarbione, chudeciało,a zwłaszcza gdy spenetrował badawczym ichłodnymspojrzeniem pokój,a potem mnie samą, pomyślałam z niechęcią, że jest dokładnie w moim typie. Prawie widziałam w nimto wewnętrzne pęknięcie, przez które wyciekają uczucia, zanim jeszczezdołają się nadobre zagnieździć. Jeszcze jedenegoista i pracoholik. Tylko czy naprawdę jest tak utalentowany, jak o nim mówiono? Może wszystko zawdzięcza jedynieukładom? Jak widzisz, babko, szukałam od pierwszejchwiliw nimwad. Pewnie przezgłupie uwagi Soni. Nowacki rzucił w progu. Jakub. Powiedziano mi,żeznajdę tu panią. Brr!Zimno! Ruszył ku otwartemu oknui zamknął je bez pytania. Jakżeby inaczej! W dodatku te staranne, pedantyczne gesty, mocne dociśnięcie do ramy,energiczne przekręcenie klamkii jeszcze sprawdzenie, czy abyoknona pewno jest domknięte. Przepraszam zreflektował się, spojrzawszyna mnie. Chyba nie ma pani nic przeciwko temu? Miałam, ale119. nie czekał na moją odpowiedź. Nie lubię przeciągówpowiedział, jakby to mogło usprawiedliwić jego poczynania. A dziś jest na dworzewyjątkowo paskudnie. Leje jak w listopadzie, a ziąbjak w styczniu. Koniec dwudziestego wieku,a człowiek ciągle jeszcze zależny jest od takich rzeczy. Nie były to zbyt odkrywcze spostrzeżenia, ale zdradzałyjegomentalność. Jeszczejeden facet, marzący o ostatecznympokonaniu pogody,natury i świata. Czyż nie byłoby bardziejinteresujące, gdyby codziennie mógł sobie zamówić pogodęodpowiedniądo nastroju, na przykład przez telefon? Albonawet wyreżyserować takie widowiska, jak burza czypowietrznatrąba. Parę stuknięć w klawisze komputera i po deszczu aniśladu! Jeszcze parę i zamiast chmur jaskrawy błękit nad głową. Michałateż irytowały pogodowe anomalie. Miała paniwolne, gdydyrektor przedstawiał mnie zespołowi dodał Nowacki. Pomyślałem, że czas się poznać. Matylda Malinowska-Justpowiedziałam, wyciągając do niegorękę. Do tegomomentu wszystkotoczyło się standardowo,gdyjednak JakubNowacki dotknął moich palców,z chłodnego obserwatora zmienił się w tandetnego uwodziciela. Przytrzymał moją dłoń. Czy możemy sobiemówić po imieniu, Matyldo? spytał, rozwlekając mojeimię, jakby sieje dopiero uczył wymawiać. Brwi poszybowały muw dodatku znacząco w górę. Uśmiech, który niespodziewanie zjawiłsię na jego interesującej, może trochę zabladejtwarzy, też był jakiś dziwny, jakbyporozumiewawczy czy też odrobinę prowokacyjny. No! pomyślałamcokolwiek zdziwiona. Mafacet tupet. Pozwoliłam swoim brwiomposzybować równiewysokoi obiecująco,ale moja odpowiedź miała go zachwilęrozczarować. Nie podobało mi się, żepróbuje naszej znajomości narzucić swójstylito taki, który zupełnie mi nie odpowiadał. Nieoznajmiłam chłodno i zabrałam rękę. O...mruknął zaskoczony. Brwi po chwili opadłynaswoje dawne miejsce jak zestrzelone ptaki. Przepraszam. Jesteśmy w podobnym wieku, dlategopomyślałem sobie. 120Nieważne. Szukam sprzymierzeńców. Sama pani rozumie, stare układy, stare przyzwyczajenia, stęchlizna irupiecie,jednymsłowem wszystko do du. to znaczy, chciałem powiedzieć. doniczego. Znajomy mi mówił, że pani jest jedną znielicznych w tymteatrze osób, które od tego pozytywnie odstają. Któż był dla mnietakłaskawy? spytałamcokolwiekzaniepokojona. Kostek. Ach tak. Tonie była niestety dobra wiadomość. Co u niego? spytałam, by się zorientować, jak dobrzesię znają. Zmiany. Postanowiłsięożenić powiedział odrobinężartobliwie. Nie zdecydował jeszcze z kim, ale niedawnozaczął robić album. W pierwszej chwili myślałem, że rodzinny,dla przyszłejżony. Okazało sięjednak,że to album pożegnalny. Powklejał do niego dotychczasowe narzeczone. Na każdąprzeznaczył po jednej stronie. Tylko pani ma pięć. Cóż za zaszczyt mnie spotkał. Doprawdy! Pięć stronw albumie Kostka! Widzę, że nie jest pani tym zachwycona. Nie jestem. Westchnęłam cicho. To naprawdęnie był dobry zbieg okoliczności, że nowy znał Kostka. Choć wyglądałona to, że nieznał go na tyle dobrze, by wiedzieć, że Kostekto bajarzi podpuszczacz, który miesza prawdę z fikcją, wszystkowyolbrzymia iprzeinacza. Wolałam nie dociekać,conaopowiadałJakubowi. Widać było Jednak, że facet jest pod wrażeniem i widziprzed sobąniemnie, tylko bohaterkę opowieści Kostkai teżmamnie ochotę umieścić w swoim albumie. I nietylko. Wybaczy pan, ale wpracy nielubięrozmawiać o sprawach prywatnych powiedziałam,by go trochę ostudzić. To możepomówimy o nich po pracy, w jakiejś przytulnej kawiarencezaproponował, niezrażony. Widać było,że nielubi łatwo dawać za wygraną. Innymrazem. Teraz jestem bardzo zajęta odpowiedziałam bez cienia uśmiechu. Przyjął to wszystkoze zrozumieniem, jakbybyłooczywis121. te, że nie od razu się z nim umówię ale kiedyś na pewno. Kosteknaprawdę siępostarał. Parszywy mitoman! Ale trzebamu było przyznać,że potrafił omamić człowieka. Nowacki niewyglądał na naiwniaka, a jednak połknął przynętę i może takżehaczyk. Kostek dobrze musiał wszystko przygotować. Tylkojaki miał cel? Bo musiałjakiśmieć, jeśli zadał sobie tyle trudu. Byłza leniwy, by robić cośtylkodla zabawy. Jakkolwiek było,wiedziałam, żejegopojawienie się nie oznacza nic dobrego. Potrafił zamieszać w cudzymżyciu jak rzadko kto. 2Zadzwoniłam do niego, babko, jeszcze tego samego dnia. Przez telefon nie chciał rozmawiać. Umówiliśmy się więc naStarym Mieście. Zjawił siępunktualnie, z bukietem czerwonych róż,i był bardzo zadowolony z siebie. Wiedziałem, że przyjdziesz. Ma się te sposoby, co? Niepopsułomu nastroju to, że w odpowiedzi spojrzałamnaniego, jak na rozdeptanego insekta. Dlaczego muto robisz? spytałam. Zwierzył mi się niedawno,przy wódeczce,. że potrzebuje kobiety, która byłaby jego natchnieniem. Dwa lata temusię rozwiódł. Obecna narzeczona już go nieinspiruje. Powiedziałem mu, że znamtylko jedną takąkobietę, właśnie ciebie. To zresztą prawda. Amnie, dlaczego to robisz? Zemstajest rozkoszą bogów. Raczej padalców mruknęłam. Nie przejął siętymepitetem. Wiem w dodatku, że cię nie dostanie. Jestutalentowany,to prawda, wygląda jakotako, aleto zwykły bufon. Im dłużejżyję na świecie, tym wyraźniej widzę, że talent nie idzie w parze z innymi zaletami. Czego jesteś doskonałym przykładem powiedziałamironicznie, przekonana, żegdyby Kostek naprawdę tak myślał122o Jakubie Nowackim, nie zadałby sobie trudu, by go kompromitować. Zostawiłam to jednak dla siebie. Przez twoje głupie żartymogę mieć w pracyproblemy dodałam. Odkręćto! Ani mi się śni. To nietylko żarty,zamierzam podobnąintrygę wprowadzić do serialu o teatrze. Sprawdzam, czy niejest zbytliteracka. Czy wyściewszyscy powariowali? Tuba konieczniechce, bym występowała w jejwszystkich zakulisowych farsach, ty zaś. urwałam, bo przyszłominamyśl, że toKostek był inspiratorem, a może i pomysłodawcą jejmachinacji. Zostawiłamgo wprawdzienie zpowoduMichała,alejegopojawienie sięw moimżyciu zbiegłosię wczasie z tą decyzją. Kostek mógł w takim raziemyśleć. No tak, terazwszystkoukładało się w sensowną całość. Nie dziwię się Tubie mówił tymczasem Kostek,udając, że niewidzimego ironicznegospojrzenia. Miło obsadzaćcię w głównejroli. Trujesz. Wiesz, że jestemodporna na takie gadanie. W dodatkutrochę cię znam. Mów, o co ci naprawdę chodzi. Uśmiechporazpierwszy zniknął mu ztwarzy, ale tylkonachwilę. Słyszałem, że w twoim teatrze znowu rewolucja. Ponoćstaryzmienia wszystkich po kolei. Mam przeczucie, że i tyjesteś zagrożona. Masz przeczucie? Tak nazywasz swojeknowania? Więc także wintrydze z oceną programów maczał palce. Alejak to było możliwe? Dyrektor słuchał niewielu osób. Kostekmusiał zadać sobie wiele trudu. I to wszystko dla zemsty? No iproszę, zadziałało. Kto by pomyślał, że tak szybko. Rozparłsię na krześle zzadowoleniem, ale zaraz zmieniłpozę. Znałam tenodruch. Bał się, że w rozchylonych połachmarynarki pojawi się lekko zaokrąglony brzuszek. Miał obsesję na tym tle. Torturował swoje ciało ćwiczeniami. Wszystkoimsię poddawało, tylko nie ta wypukłość wokółpępka. Cholerna nadmuchana piłamówił upokorzony własnąniedoskonałością. A ja ją lubiłam. Żyłaswoim własnym życiem, nie123. zależnym od Kostka. Pęczniała wbrew jego chęciom i staraniom. Coś bardziej ludzkiego i prawdziwego w tej fikcji, w której żył. Kostek zauważył mój wzrok i trochę go to wyprowadziło z równowagi. Zaśmiał się, byzdusić rozdrażnienie. Nic ci nie grozi powiedział. Sprawdzałem tylkocały układ. Zmiany, zmiany. znowu się zaśmiał. Paskudniemały światek. Zawsze można znaleźć jakieś dojściei namieszać. Nawet w takiej skamielinie jak u was. Wiedziałam, żeKostek, a właściwie jego rodzina ma rozległe powiązania iwpływy w świecie mediów. Nie chciałomisię jednakwierzyć,żewykorzystywałje do takichbzdur. Musiałeś ten układ testować akurat na mnie? spytałam. Nie na tobie, tylko dla ciebie. Chciałem ci pokazać, cojest wart. Poza tymmamwrażenie,że mnienie doceniasz. Postanowiłem ci więc pokazać, co potrafię. I pokazałeś. Nie kryłam ironii. SamozadowolenieKostka trochę opadło. Niewielu jest facetówtak wspaniałomyślnych jak ty. Matka natura hojnie cię obdarzyła talentami,inteligencją i w dodatku sprytem. Do tego takarodzinka. Maszw zasięgu ręki wszystko. Jakbyś się trochę wysilił, to mógłbyśmi przynieść nawet gwiazdkę z nieba. A ty mi mówisz, że podkablowałeś mnie do dyrektora i żezrobiłeś todla mnie. Jestemoczarowana. Może i mam gwiazdkę rzucił zły. Damcidziesięćprocent moichwpływów tylko za to, że parę godzinw tygodniu pogadasz ze mnąo teatrze. Ten serial to ma byćtasiemiec,z pięćdziesiąt odcinków. A potem jeszcze powtórka za powtórką. Dorobisz do marnej pensji. I to niemało. Co ty na to? Nie wystarczy ci parę godzin rozmowy. Nierozumiem. Rozumiesz. I to dobrze. No to co, że niewystarczy. Tuba mi mówiła. Daj spokój, Kostek, nie mieszajmy w to Michała. Onnie ma tunic do rzeczy. A co ma? Źle zacząłeś, nawet bardzo źle. Alegdybyś zaczął lepiej, to też nicby z tego nie wyszło. Za dobrzesię znamy. 124Twój problem polega na tym, że niemasz wyobraźni. Więcby napisać pięćdziesiąt odcinków, będziesz je najpierw musiałprzeżyć albo zobaczyć. Na razie wystarczy ci opis tego, cojest. Przy dwudziestym odcinku dojdziesz do wniosku,że trzeba ożywić akcję i wtedy narobisz w realnym życiu takiegobałaganu, że hej! I jeszcze się będziesz dziwił, że kogoś to zaboli. Mnie takiegierki nie bawią. Nigdy mnie nie bawiły, dobrzeotymwiesz. Nie chcę być ani demiurgiem, ani tym bardziejpostacią twego tandetnegoserialu. Skąd wiesz, że będzie tandetny? Za leniwy jesteś na stworzenie czegoś dobrego. Lubiszłatwiznę. Przesadzasz. Czyżby? Kostek sposępniał. A jakijest twój problem? Myślałaś otym? spytał. Wzruszyłam ramionami. Trzydziestka mija, a ja niczyja ironizował. Ostatni dzwonek. Nie mówię, że to mambyćja. Alekto? Nie ma takiego ktosia. Byłi się zmył. I tobardzodawno temu. Mnie zarzucasz tkwienie w fikcji, a sama co robisz? Co to ma wspólnego z prawdziwym życiem? Nic!Wznioślii niezwykli wychodzą z tego świata przez okno. Zwykli żyją, mają swojewady, problemy, nałogi. I jak się wybierażycie,to trzeba kochaćwłaśnie takich. Aty niby żyjesz, ale ciąglejeszcze stoisz na parapecie. Niemożesz się zdecydować. Todlategooddajesz facetom ciało, lecz anikawałka duszy. I dlatego tak łatwo się od nich odzwyczajasz, bociału jest wszystkojedno, kto je pieprzy. Milczałam. Coś było w słowach Kostka,może nie do końcaprawda, ale blisko prawdy. GdyodszedłMichał, nie tęskniłamdo niego, tylko do mężczyzny jakiegokolwiek, bezwyraźnych rysówtwarzy. Michał czasami misię wprawdzie śnił, alenawet w snach był pomieszany z innymi. Jeśli wiesz, jaka jestem, to czego ode mnie chcesz? spytałam. Byłam już zmęczona tą rozmową. Myślałem,że coś dociebie dotarło po odejściu Michala. Dotąd to tyzostawiałaś facetów, a tu zimny prysznic. 125. Myślałeś, że sięobejrzę izobaczę ciebie? A czemu nie? Jestem wprawdzie, jaki jestem, alety teżjesteś, jaka jesteś. I to właśnie możescementować nasz związek. Oprzemy go na brakach. Uff!Co za przewrotny pomysł! Przy tobie zawszemamodjazdowe pomysły. Spóźniłeśsię ze swoją propozycją. Kostek zastygł. Masz kogoś? Niemożliwe! Tuba by wiedziała. Nie mam. I nie zamierzam mieć. Znudziły mi sięzwiązki oparte na brakach. Koniec ztym. Nie wytrzymasz bez faceta. I bez weekendowychrozrywek. Wiesz, jak miło potrafię zorganizować czas. A ty lubisz sięzabawić, nieprawdaż? Do utraty tchu. Dozatracenia. Znam cię! A poza tym ja cię potrzebuję. Naprawdę nie idziemi ten serial. Czuję, że nie ruszę bez ciebie. Nie chcesz romansu,to zróbmy interes. Chcesz więcej? Piętnaście procent? Dwadzieścia? Poradzisz sobie. Tuba ci pomoże. Cholera, wiedziałem, że tak będzie. A tak mipasowałaśdo fabuły. Idealnie! Wstałam. Odwołaj Nowackiego. Ani mi się śni. Tuba będzie mi o tym opowiadała. W porządku,jakchcesz. Umówię się z nim na kawęi zdradzę mu w sekrecietajemnicę. Kosteksię zaniepokoił. Tajemnicę? Jaką? Że jesteś impotentem. Rozluźniłsię. Nie uwierzy w to. Na studiachmieliśmy te same panienki. Żadna nie narzekała. Impotencizawsze zasłaniają się opowieściami o swoichstarych podbojach. Ale jesteś wredna! Post źle wpływa na kobiety. To jednak jest do niczego. Musisz wymyślić coś bardziej wiarygodnego. Znowurozparł się nakrześle, a ja zatrzymałam wzrokna jegobrzuchu. 126Wymyślę powiedziałam możeszbyć pewny. A będzietocoś naprawdę obrzydliwego. Lepiej sięnieprzywiązujdo swojej fabuły, bo ja w niejnie zamierzam brać udziału. A mogło być tak miło. Zostaw mniew spokoju. Kostek. Nie pozwolę ci bawićsię moim życiem. Nie?uśmiechnąłsię. A co mi zrobisz? Wodpowiedzi dostał w twarz wiązanką róż. Na stolik osypało się kilka czerwonych płatków. Jakiś kolec zadrapał mupoliczek. On sam siedział teraz sztywno, z zaciśniętą szczęką,a jego wzrok nie zapowiadał nic dobrego. Odeszłam bez pożegnania, mającniewiele nadziei, że Kostek weźmiesobie do serca groźby i zniknie bezpowrotniez mojej biografii. Byłam właściwie bardziejzła na siebieniżna niego. Przecież to ja pozwoliłam, by wszedł kiedyśdo megożycia iby się w nimrozpanoszył. Wprawdzie na krótko, alejednak. Ty, babko, nigdy nieotworzyłabyś bramy Zawrociaprzed kimś takim. Alety to ty, a ja to ja. Nie mogęsię nawetusprawiedliwić nieświadomością od początku wiedziałam,jaki był. Bawił się wto swoje dziwne życiopisanie, ale bynajmniej niepełne metafizycznych poszukiwań, tylko komediowychwątkówi intryg, w które wplątywał innych. Nie zawsze zresztą robił to dla fabuły, czasami jedyniedla zabawy, bomanipulowanie ludźmi sprawiało mu przyjemność. Odeszłamodniego, gdy zrozumiałam, że dla tej przyjemności potrafiskrzywdzić człowieka. Jeszcze balansował na granicy amoralności, jeszcze był eksperymentatorem o kabotyńskich skłonnościach,jeszcze potrafił się cofnąć, gdy ktoś syknął, że boli,ale wiedziałam, że fascynuje go zło. Na szczęście nie usiłowałdorabiać do tego filozofii i chyba tym mnie zwiódł. Myślałamnawet, że za grą, kabotyństwem i autoironiącoś jest. I na pewno cośtambyło, ale nie zdołałam się przebić przez jego wewnętrzne zasieki. Amoże nie chciałam sięprzebić,bo za małomi na nim zależało? Może przestraszyłam się nie amoralnościKostka, tylko własnej, którą we mnie obudził i chciał podsycać? A potrafił to robić. Podobnie jak potrafił zorganizowaćdobrą rozrywkę. Umiał zabijać czas jak rzadko kto, skracać127. nudne tygodnie do szalonychweekendów. Nigdy się takdobrzenie bawiłam, jak właśnie z Kostkiem. Czasami aż za dobrze. Tak więcpozwoliłam mu wejść do swego życia. Zdecydowała chybaciekawość. Choć pewnietakże i to, że umiał panować nad uczuciami i chybanawet byłniektórych pozbawiony. Doskonały produkt nowej epoki egotycznyi zachłanny,ale tylko na dobramaterialne,bo inne nie dawały się zmierzyć,zważyći wycenić, awięczdawały się bez znaczenia. Konkret. To było ulubione słowo Kostka. Miłośćnie była konkretem. Seks to zupełnie co innego. Pięknoteż nie byłokonkretem. Drogie ubranie, samochód to co innego. Empatia, czułość, tęsknotato niekonkretne duperele, w przeciwieństwie do bardzokonkretnego interesu. Dlatego nie zadzwonił i nie powiedział,żeciągle jeszcze za mną tęskni, tylko uknuł tę dziwaczną intrygę,wpisał mnie w scenariusz, by zapanować nadtym,cosię w nim obudziło podwpływem podstępnych sugestii Soni. Z bohaterkąscenariusza łatwo sobie poradzić można jąwplątać wgłupią intrygę,zepchnąć do epizodu, w końcu wyrzucić, gdyby przypadkiemzamierzałapowiedzieć:odchodzę. Totakie z pozoru prostei takie bezpieczne. Gra w pisanie życia. Smutna gra. Tak naprawdę niszcząca ibeznadziejna. Na zewnątrz wirowały śniegowe płatki. Pozwoliłamkilkuosiąść na twarzy. Biały puch sypał się z głębi nocnego niebaleniwiei nieprzerwanie. Przycupywał na kostce rynku,na dachach i gzymsachkamienic, tańczył wprzytłumionym świetlelatami. Zapachniałoświętami, dzieciństwem i bajką. Nagle zrobiło mi siężal Kostka. Światbył takipiękny, a on nie potrafiłtego zobaczyć, bo głowił sięnad fabułami, które nie miały żadnego istotnego znaczenia. I w dodatku mnie próbowałwpisaćw taką niedobrą fabułę. Jakież marnotrawstwo czasu, sił i talentu. Szkoda. Naprawdę szkoda. XIV. MĘŻCZYZNA Z FOTOGRAFIISpotkanie z Kostkiem było jak znak,że teraz los już mi niepopuści i przejrzęsię w swoim życiu jak w krzywym zwierciadle. Fotografiez sypialni MaiKim zdawały się to potwierdzać. Jakby tego było mało, w połowie grudniaMichał zostawił Bożenkę. Nie zdziwiło tonikogo. Sonia już odpaździernika robiłazakłady na tę okoliczność. Zdajesię,że najtrafniejtermin zerwaniaodgadłWiśniewski. Zakładali się też, kiedyMichał pojawi się z następną dziewczyną idawali muprzeważnie miesiącczasu. Nie trafili. Michał już następnego dnia zaproponował mispędzenie wspólnych świąt i sylwestra. Rzuciłto ot tak sobie,w teatralnej kawiarence, zaraz po tym, jak się do mnie bezpytania przysiadł, w dodatkuw momencie, gdy przełykałamkawę. Zakrztusiłam się i prychnęłam prosto na jego koszulę. Nic nie szkodzi powiedział nadzwyczaj uprzejmie,choć tobyła jegoulubiona koszula. Mamdrugą w pracowni. Możeod razu pójdziemy ją zmienić? Wśród męczącego kaszluzdołałam jednakpokręcić przecząco głową. No cóż, mogę jązmienić sam odpowiedział lekkozawiedziony. Jak chcesz. Mojapropozycja też możebyćabsolutnie towarzyska. Pojedziemy do Paryża albo Wenecji,129. odwiedzimy kilka knajpek, pogadamy, wypijemy o północyszampana. Chyba że wolałabyśinaczej. Chciałammu powiedzieć, by poszedł do diabła, aleprzeszkodził mi kaszel. Michał cośchyba jednakz tego zobaczyłw moim wzroku, bo zanimudało mi sięzłapać oddech, zerwałsię podpretekstem zmiany koszuli. Wyglądało na to, że niechce jeszcze znać mojej odpowiedzi. Pomyślałam, że zwariuję, jeśli na horyzoncie pojawi się jeszcze jeden mój byłykochanekalbo kandydat na nowego. Osiołkowi wżłoby dano. Niestety akurat nie to, na comiałochotę. A na co miał? Na samotność? Bzdura! Samotność to samotność! Nic dobrego. Aleczy jedyną alternatywą dla samotnościjest, jak to powiedziałKostek, związek opartyna braku? Jużto przerabiałam. Wielerazy. Bawiło mnie to nawet. I naglenie bawi. Nie bawi! Wspomnienia o takich związkach też niebawią. Koniec, kropka. I dajcie mi wszyscy święty spokój. Tylko czy na pewno tego chcę? Michał. Nie, do diabła z nim! I zewszystkimiinnymi! 2To nie był koniec niespodzianek. Po powrociedo domuokazało się, że obie nitki,któreparę dni temu umieściłamw pawlaczu, znalazły sięna terakocie w korytarzu. Siedziałamwkucki oparta ościanę, ściskałam jew ręku i płakałam zczęstotliwością półnut. Miarowe, solidnekapanie. Nic z histerii,tylko żal i bezbrzeżny smutek. Ładnyprezent pod choinkę,mamo mówiłamw formierecytatywu. Czemu teraz? Nie mogłaś poczekać? Naprawdę nie mogłaś? Czy aż tak bardzo bałaś się kilku starych fotografii i listów? A możebardziejswoich kłamstw? Wiedziałam, że wkrótce się zjawi albo zadzwoni. Będzieprzecieżmusiała dowiedziećsię, co myślę o zawartości pawlacza i co zamierzam. A może uda, żenic sięnie wydarzyło,130ibędzieczekała, a2 J21 nie wytrzymam i zczymś się zdradzę? To było bardziej w jej stylu. Zadzwoniła kilkadni później. Wkrótce Boże Narodzenie, kochanie powiedziała, jakgdyby nigdy nic. Paula postanowiła jednaknie jechać w Alpy. Razemz Zygmuntem zamierzająspędziću nas całe święta. Ciebieteż zapraszamy. Na całe święta? Notak. W głosie matki było wahanie. Zwykle wybierałam się do nich tylkona wigilię. Sporadycznie zostawałam na noc. W ubiegłym roku zjawiłam się u nichz Michałemtylko po to, by przełamać sięopłatkiem. Zaraz potem ruszyliśmy wgóry. Tak było najlepiej, ponieważ niwelowało napięcia, które towarzyszyły naszym rodzinnym spotkaniom. Terazjednak nie zamierzałam ułatwiać jej życia. Już nie! Może to dobry pomysł zastanawiałam się półironicznie. Stęskniłam się za rodzinną atmosferą. Zatem do zobaczenia. Do zobaczenia. Czułam, że jest mocno zaniepokojona. Nic mnie to nieobchodzi, mamo myślałam. Nieja nawarzyłam tego piwa. Nie ja je wypiję. Smacznego. I bądź pewna, że dopilnuję, byśwypiła do dna! Ale toniebyłacała prawda. Wiedziałam, że i ja będę musiała przechylić kufel i może zakrztusić się gorzkim trunkiem. To było oczywiste. Los podpowiadał mi łatwiejsze rozwiązanie, antidotum na wszystko, co mnie ostatnio spotkało. Wprawdzie tylkochwilowe, ale jednak. Nie musiałam jechać na święta do matki aniroztrząsaćprzeszłości. Wystarczyło tylko daćsię porwać emocjom, uwierzyć, że można drugirazwejśćdotej samej rzeki. Był ktoś, kto jużraz przeprowadził mnie przezzły czasświąt,ktoś, kto lekceważył sobie tradycję, rodzinnewięzi,ktosprowadzał nudny czas sacrum do ekstatycznegoprofanum. 131. 3Zwlekałam z odpowiedzią kilka dni. Trzeba było jednakcoś postanowić. Znalazłam Michała w piwnicznej pracowni. Tym razemukrywał się tam przedBożenką. Jesteś nareszcie. powiedział, gdy weszłam. Przykleił się domnie całym ciałem, spragniony, jakby co najmniejprzez rok nie trzymałw ramionach kobiety. Zgnieciesz mnie mruknęłamiwyswobodziłam się,mimo jegoprotestów i mimoiż nigdynie przychodziłomiłatwo wymykać się z jego objęć. Ta krótka chwilaprzypomniała mi jednak o miesiącach bez mężczyzny i cogorsze o miesiącach z Michałem. Mała to już przeszłość. Żebym to jawiedział, czemuw ogóle mi sięprzydarzyła. A tak, ze strachu! Głupi powód. Wiem,co o tym myślisz. Ale może by uznać, że jej wogólenie było? Co?mówiłpośpiesznie, by jak najprędzej usunąćprzeszkodyi znaleźć sięw obiecującej teraźniejszości. Milczałam, wdychającznajomyzapach. Michała zaniepokoił wyraz mojej twarzy. Wiedział, że kontemplacjato niedobry objaw. Możemy nawetzamieszkać razem. Kupimyrybki albożółwia. Wprowadziszsię do mojej szafy. Nasze szczotkidozębów będą stały obok siebie. Powiedz coś! Mam cięprzepraszać nakolanach? Nie.Nie chcę twoich przeprosin. Było, minęło. Było,ale nie minęło. W każdymrazie nie całkiem. Może i tak. Ale totylko zmysły, Michał. Chemia. Terazsię pragniemy,a za chwilę będziemy się zastanawiać,co robimy razem na tej podniszczonej kanapie. Byłabyś pierwszą, doktórej bymwrócił. Wystarczy mi świadomość, że mógłbyś to zrobić powiedziałam. Ty będzieszpierwszy, z którym nie będęsiękochać, mimo że tego bardzo chcę. Toteż wyróżnienie. Jakośsię z niego niecieszę mruknął i opadł rozczarowany na kanapę. Przyszłaś tylko po to, by mi o tympowiedzieć? Nie sądzisz, żeto trochę sadystyczne? 132Usiadłam obokniego. Wolałbyś, żebym oznajmiłaci to w kawiarni, na przykład przy Soni albo kimś równie wścibskim? Może powinnamprzy niej także dodać, że parę dni temu oglądałam wmieszkaniuMaryśkiKimciak twoją fotografię z ostatniegolata. Skądwiesz, że z ostatniego? spytał ponuro. Bo jesteś na niej w czapce, którą ci kupiłam tuż przedwyjazdemdo Zawrocia. Nie będę ciępytała,jak i dlaczegotwoje zdjęcie znalazło się wśród dwudziestu podobnych, ustawionych na stoliku przy łóżku Mai. Co ty powiesz. Dziwne. Nic takiego mnie z niąniełączyło. Chyba mi wierzysz? Że nic takiego? Wierzępowiedziałam ironicznie. Choć coś na pewno. Nie mam pojęcia, skąd ma tę fotkę. Wiesz, że Maja jestzimnajaklistopadowakałuża. Chyba niewyobrażasz sobie,że mógłbym zadawać się z kimśtakim? Zarzekał się, ale ani razu nie spojrzał mi woczy. Chybaporaz pierwszy zadałsobietrud, by kłamać. Chciało misięśmiać,ale tak jakoś wilgotnie i nieśmiesznie. Więc tak by tobyło musielibyśmyudawać, żebywszystko trzymało siękupy. I bać się, że się to nasze wielkie udawanie rozsypiejakdomekz kart. Michałw końcuspojrzał mi woczy i chyba dotarło do niego, co robi. Chciałjeszcze coś powiedzieć, ale zamknęłam muręką usta. Potem przytuliłamsię do jego ramienia. Trwaliśmytak przy sobiejak para, która nie ma już sobie nicdo powiedzenia, choć jeszczenie do końcawyczerpała zasoby ciepła. Jesteś pewna? spytałjeszcze, ale już bezprzekonania. Potem zapalił,zaciągnąłsię głęboko i patrzyłna mnieprzez papierosowy dym. Drżała mu rękai nawet nie próbowałtego ukryć. No, tojesteśmy kwita podsumował mojemilczenie. Ja ciebie, a teraz ty mnie. Todziwne, czuję sięw tej chwilirównie paskudnie jak wtedy, gdy się rozstawaliśmy. A ty? Ja też. Może nawet teraz gorzej. Napijesz się? 133. Hanna Ki prozatorkiDebiuto'wl9Tego lata,pierwszą na;powieśćp(przez Zyskorf "Świbe;PR"en;. ;ki,Skinęłam głową. Michał miał na szczęście w swoich pracowniach nie tylko kanapy i koszule, ale i zapasy mocnychtrunków. Wychyliliśmy raz i drugi, ale nawet to nie poprawiłonamhumorów. Pocałowałam go jeszcze i postanowiłam iść,bonie byłam pewna, czypo trzecim kieliszku nie zmienię decyzji. Zaczął się wściekać dopiero po moim wyjściu. Zdążyłamjeszcze usłyszeć, jakzrzucarzeczy ze stołu. Kieliszki i butelkazmieniły się w szklaneśmieci. Potem kopnął krzesło i rupieciew kącie. Rozumiałam go. W mojej krwi rozpełzała się wódka,a wraz z nią błękitny świetlistyogień, jak w nim. Co ja, dodiabła, wymyśliłam? Jakiś pieprzony celibat? Celebrowanie tejdziwacznej samotności? Drążenie jejaż do bólu? W imię czego? Albo kogo? Gdzie, do diabła,idę? I po co? Amoże do kogo? Przecieżnie ma nikogo! Nie ma i nie będzie! Niebędzie? Na górze spotkałam zaciekawioną Sonię, aleodtrąciłam ją,aż znalazła się na ścianie, przylepiona do niej plecami jak rozgnieciony olbrzymi karaluch z ludzką twarzą, cokolwiek zdziwioną. Kiedy indziej rozbawiłby mnie ten widok, teraz spowita w luźne szarościi czernie Tuba, zbierająca do kupy kończyny,wydała mi siężałosna. Wścibski insekt. Tup, tuppośliskich ścieżkach plotek. Zaraz poleci do telefonu, bysączyćjad doucha Kostka. Może przedtem zagłębi sięw piwnicznekorytarze, by z układu poprzetrącanych rzeczy i miny Michałaułożyć opowieść sensowną,choć niekoniecznie prawdziwą. Nieważne. Została z tyłu, w poprzedniej minucie, nie najlepszej jak wszystkie inne wciągu ostatniego kwadransa. Następne też nie zapowiadały się dobrze. Złapałampłaszcz i wyszłam nazewnątrz, by otrzeźwieć. Był akurat ponury, wietrznydzień. Czułam, jak wywiewa ze mnie wódkę i Michała. Możedopieroteraz żegnałam się z nimnaprawdę? Prawdziwy koniechistorii o dopasowanych ciałach i niedopasowanych duszach. Jeszcze trochę emocjonalnego bałaganu. Rozczarowanie. Złość. I poczucie bezradności. Ichłód nakońcu. Chłód. XV. AZYLlLosdał mi, babko, jeszcze jedną szansę, by spędzićświętaz dala od domu, a zwłaszcza od matki i trudnychspraw z przeszłości, które po odkryciach w pawlaczudomagały się wyjaśnienia. Tużprzedświętami zadzwoniłPaweł. Zastanawiałem sięwłaśnie nad tym, kto pomoże miubrać choinkę w Zawrociu. Nie masz na to ochoty? pytał. Sam nie damrady. Wiesz, ile po babce zostało bombek? I jakieto są bombki! Musisz jekoniecznie zobaczyć. Nie w tymroku, Pawle. Czyżbym spóźnił się z zaproszeniem? Właśnie. Szkoda. No cóż, może w takim razie zaproszę dzieciz ogniska muzycznego. Obiecałem księdzu, że nauczę je parukolęd. Ja będę grał, a one będą fałszować i wieszać bombki. Coty nato? Bardzo dobry pomysłodpowiedziałam i jednocześnie zapragnęłam widzieć ten wieczór, gromadkę dzieci śpiewających kolędyi uwijającychsię wokół choinki. A potem chwilę, gdy drzewko jest już ubrane, lampki zapalonei wszystkobłyszczy i pachnie świętami. Ijeszcze ogień na kominku, którymieni się w bombkach tysiącemkolorów. 135. Jesteś tam jeszcze? spytał Paweł, zaniepokojony moimmilczeniem. Jestem. Już jestem, boprzed chwilą patrzyłam na choinkę w Zawrociu. Więc może jednak. Chociaż na jeden dzień. Nawet poświętachkusił. Premiera. Ale dziękuję za zaproszenie i opowieść o choince. Gdzie zazwyczajstoi to cudo? Obok fortepianu, ale nie od strony okna,tylko z tej drugiej. Tak myślałam. To dobre miejsce, najlepszez możliwych. Nie możebyć inaczej, wybierała je przecież babka. Onasię na tym znała. To prawda. Gdybyś zmieniła zdanie, to wsiadaj w samochód i przyjeżdżaj. Babka też się ucieszy. Założę się, żechciałabymieć nas oboje w święta w Zawrociu. A jak ona się sprawuje? Bardzo dobrze. Pawełpowiedział to scenicznymszeptem. Jest dyskretna,taktowna i rzadko daje osobieznać. Czasami mam wrażenie, żeznika nadłużej. Czy przypadkiem nie ma jej wtedyu ciebie? Roześmiałam się. Oboje, babko, byliśmy przekonani,że jesteś blisko nas. Dla istoty niematerialnej to nic takiego. Możewięc byłaś i przy Pawle,i przy mnie. A może tylko bywałaśwnaszym pobliżu wtedy,gdy nudziły cię zaświatowe sprawyalbo przesłodzona anielska muzyka. TelefonPawłaprzypomniał mi,że mam dom i to nietylko ściany i kąty, które trzebadopiero wypełnić treścią. Dlaczego właściwie samanie pomyślałamoświętach w Zawrociu? To byłoby takie oczywiste. Nareszcieu siebie. W prawdziwym domu. Nie w prowizorce, którą na powrót chciałsklecić Michał, i niew namiastce,którą od lat ofiarowywałami matka. Więc dlaczego? Nie będzie mnie wsylwestraw Zawrociu dodał jeszcze Paweł. Możesz urządzićwyjazdowe przyjęciedla przyjaciół. W teatrze jest noworoczny bal. Muszę na nim być. A ty,gdzie zamierzasz sięw tym roku bawić? 136Ze znajomymi w Paryżu. Właśnie usiłujęodbudowaćdawneprzyjaźnie. Życzę ci powodzenia. I dobrejzabawy. Ty też baw się dobrze. Więc dlaczego nie pomyślałam o Zawrociu? Trzymałamw ręku nie odłożonąsłuchawkę i zastanawiałam się nadtym. Tak pośpiesznieodmówiłam Pawłowi, bezchwili wahania. Niemogłam sobieprzecież wymarzyć lepszego towarzystwawięcczemu? No tak, były te nie załatwione sprawy, któretrzymałymnie w mieście. Czułam jednak, że to nie tylkoto. Coś wemnie tkwiłoniezidentyfikowane i nienazwane, jakaś niemożność, opór i tocośoddzielało mnie od Zawrocia. A możeod Pawła? Zawrociebyło więc na razie dziwnie niedostępne, jakbyśnieg zasypał drogi,mróz zasklepił powietrzewokół miasteczka i posiadłości. Co dziwniejsze, dotyczyłoto tylkorealnegomiejsca i realnejpodróży. W wyobraźni wszystko było łatwei możliwe. Miałam w zasięgu ręki zarówno Zawrocie, którepoznałam w lecie, zastygłe w upale, skąpane w deszczu, zKocią, psamii gąsienicą, z Zielonooką,jak i wyobrażone, zimowe, otulone białym puchem i ciszą. Azyl. A potrzebowałam terazazylu, babko, bardziej niż kiedykolwiek. Ale czy warto bawić się w to w moim wieku wfikcję i wymarzone arkadie? Możei nie warto, aleczasami niemożnainaczej. Świrnazywał to krótkim wypadem do innej czasoprzestrzeni. Widziszte drzwi w ścianie? pytał, choć nastarej farbie rysowałysięledwie brudne zacieki. Czuję,że Totam jest. Czy pozwolisz,że wyskoczę na chwilę? Wiem, że nie lubisz zostawaćsama, ale Tona pewno tamjest, podeszło pod same drzwi,nawetzachrobotało. Jedyna okazja, by je ujrzeć. I jużjestgdzieindziej. Drzwi powiek zatrzasnęły się i zostałam potejstronie, gdyon jest po tamtej. Nie opowie mi o tej wyprawiepopowrocie. Będzie przygnębiony, przerażony albo świetlisty i poruszonydo głębi. Będzietęsknił za tym, co wymyślił,a może raczejzobaczył, i tocoś odsunie go ode mnie na jakiśczas. Nawet będzie zły, że musiał stamtądwracać ze względuna mnie. Albo dla odmiany wdzięczny,że moje dotknięcie ura137. towałogo we właściwej chwili, wyrwało z fikcji, w której tonął. A potem będzie usiłowałTo nazwać, narysować, wprowadzićdo tego świata, ale nie wprowadzi, bo To należy do innejczasoprzestrzeni, zbudowane jest z lęku, cierpienia, ze snówimrzonek, z powietrza i pajęczyny. Za każdym razem inne. U Świra zawsze zachlapaneczernią. Na szczęście moje To jestinne. Nie przychodzi samo,niechrobocze podstępnie w środku dnia, niewciąga wotchłań,co najwyżejzjawiasię przywołane. Pewnie nie zawsze będęnad nim panowała, aleteraz wiem, co spotkam pouchyleniu drzwi, mogę zamówić pogodę i muzykę, kolor trawy podZielonooką i kolor kropek na jaszczurce, która wpełznie nakamień. 2No tak,panikuję. Iprzez to grzęznęw fikcji. Nie dziw się,babko. Boże Narodzenie to zawsze byłdla mnie niedobry czas. Brakojca, a potem Filipa,łatwiejmi było znieśćŚwięto Zmarłych, bowtedy wszyscy się smucili i rozpamiętywali przeszłość. W pozostałeświęta, gdy do stołów zasiadały całe, nieokaleczonerodziny,czułam się jak na przyczepkę. Tak byłow dzieciństwie, gdy Paula przechodziła zrąk do rąk, pieszczonai przytulana, ajapatrzyłam na to jak na spektakl podtytułem: "Szczęśliwarodzinka". Matka usiłowała mnie dotegospektaklu przemycić. Jednak gdy tylko wyciągała ku mnie rękę, bym i ja znalazła się w kręgu miłości, Paula wpychała sięjej na kolana. Zostawała mi ręka matki, obejmująca niewygodnie jakiś skrawek mego ciała, dająca ciepło niewspółmierne do ilości, którąw tym samymczasie wchłaniała moja siostra. Gdy raz jeden spróbowałam ją uprzedzić i nie dopuściłam do kolan matki, wybuchłaawantura. Okazałam się niedobra (Paula), egoistyczna iźle wychowana (ojczym), dziecinna(mama). A gdy powtarzałam, żenie jestem taka, oboje doszlido wniosku, że mam jeszcze jedną wadę, upór, i postanowili138zwalczyć od razu wszystkie przywary,karząc mnie pozbawieniem słodyczy przez całe święta. Matkapróbowałato potemtłumaczyćmoim dobrem. Jesteś już duża. Duże dziewczynkizachowują się inaczejniż małe. Czasjuż przestać się pieścićikaprysić. To byłodobre parę lat temu. Potem okazałosię,że Paula może być w nieskończonośćmałym dzieckiem. Nawetteraz potrafisię wtulić wktóreśz rodziców i przyokazji otrzymaćswoją porcję ciepła i kilka pieszczot. Mnie nie przyszłoby todo głowy. Krótki uścisk na powitanie, trochę dłuższy na pożegnanie, muśnięcie w policzekprzy innychokazjach. Wyrosłam, mamo, jak sobie tego życzyłaś. Widoczniepotrzebna ci byłam właśnie taka. A Paulabyła ci potrzebna inna. Przyzwyczaiłamsię. Nawet mi się wydawało, że mi to wystarcza. Człowiekjuż taki jest,łatwo sięprzystosowuje. Z czasemto,co przynosiło ból, staje się atutem. To, że nie zachowujęsię jak pieszczoszka, że umiem radzićsobie sama, że nie czuję się niepewnie bez oparcia w rodzinie imęskiego ramieniaprzy boku, pozwala miczuć się wolną. Paula potrafi być bezwzględna, kapryśna albodla odmiany cudowna i słodka, alezawsze jest to w kontekście kogoś lub czegoś. Nie istnieje samodzielnie. Traci dużo czasu na myślenie, jak zmusić innychdo zrobienia tego,z czym mogłaby sobie doskonale poradzićsama. Jeszcze więcej musisię napracować, by najbliżsi domyślili się jej pragnień i chcieli je spełnić. W dodatku nie zawsze dochodzi do ich urzeczywistnienia. Awtedy ciche dni, kaprysy i dąsy, boPaula nie jest przyzwyczajona, że coś przebiega niepo jej myśli. To, cobyło kiedyśzabawą zrodzicami,teraz zmieniło się w paskudne przyzwyczajenie, które jest jakkula u nogi. ,Czemu ci o tym piszę, babko? Chyba chcę się przyjrzećdokładnej swoim poplątanym uczuciom. Czy rzeczywiście niema w nich jużurazy i cierpienia? Oczywiście, że są. Czemujednakpojawiły się teraz, po tylulatach cierpliwego tolerowania rodzinnego status quo? Przecież dotąd umiałam sobiewszystko wytłumaczyć. Wiem, żeci trudno, mamo. Tak sięmusisz namęczyć, by połączyć w jedno to, co niemożliwe do139. połączenia,dwa obce żywioły, pełną rodzinę z odpryskiem innej rodziny. Starasz się. Próbujesz. Robisz wszystko,comożliwe. Wszystko? Tak, babko, do tej pory usiłowałam zrozumiećmatkę i usprawiedliwić ją. I pomóc w tworzeniu domowej fikcji. Było mijej żal, nigdy samejsiebie. Wydawało mi się, że życie postawiło przed nią trudne zadania i doświadczyło bardziej niż innych. Jeśli zdarzyła jej się tak absurdalna rzecz jak śmierć męża niedługo po ślubie, to czemunie miałaby zdarzyć się następna, małżeństwo z człowiekiem,który jej nigdynie rozumiał i stłamsiłjej wrażliwość. Spadło na nią tamto, spadło i to tak myślałam. Ale tonieprawda, jedne zdarzeniarzeczywiście nanas spadają jak ulewny deszcz, jak gradobicie, innympozwalamy zaistnieć sarni. Właśnie tak stałosię teraz kłamstwa matki wyzwoliłydawno stłumione pretensje. Tylko czy nie za późno nabunt? Bo przecież buntuję siępo raz pierwszy w życiu, prawie jaknastolatka, choć jeszczetego nie zamanifestowałam wpełni. Wiem, co byś powiedziała,babko że siłabuntu świadczyo sile zależnościodrodziny i dawnych urazów. Kto by pomyślał! Może nigdy nie wyrasta się z takich rzeczy? Ty jednakzdawałaś się być odnich wolna. Nie wiem, jak ci się to udało. XVI.SKORUPKIJechałamna Wigilię przez krajobraz jak z bajki. Śnieg padałod godziny,ozdobił wszystko po swojemu,przykrył miejskieszarości i zaniedbania. Nawetelektryczne drutypokrytebyłypuchem. Wiedziałam, że to długo nie potrwa. W mieście śniegszybko topnieje albo zamienia się w brunatną bryję, rozbryzgiwaną przez samochody. Ale terazbyło naprawdę pięknie. Jechałam w głąb bieli i myślałam o śnieżnychczapach na drzewach w Zawrociu, o białych puszystych kobiercach, na których ptaki nakreśliły własne wzory. I jeszcze wąskaścieżkawydeptana przez Pawła, kapryśna w miejscach, gdzie przyłączały się do niego psy, a zwłaszcza ruchliwa, wiecznie roztańczona Unta. Idużo ciszy, przerywanej jedynie lekkimi skrzypnięciami. Srebrne liście na szybiew salonie delikatny koronkowy wzór, znikający przy odwilży. Przez chwilę miałamnawet ochotę zawrócić i pojechać tam, gdzie naprawdę namnieczekano. Czy to nie dziwne, babko, że byłam aż tak pewnategoczekania? Równiepewna byłam tego, że wdomu niktby nie żałował,gdybym tymrazem niezjawiła się na wigilijnej kolacji. Sama? zdziwiła się teatralniePaula, gdy stanęłamwdrzwiach. Wyjrzałanawet, by się upewnić. To nie po141. Hanii prozaDet^Tegol\pierwszpowieprzez;o'znamy w tym roku twego kolejnego narzeczonego? Jestemniepocieszona. A ty ciągle z tym samym mężusiem? Nie nudzi cięto? Lepiej z tym samym niż z żadnym. Co ktowoli mruknęłam,powstrzymując się od uwagi,żez Zygmuntem niechciałabymbyć za żadną cenę, nawetgdybym pięć latnie widziała mężczyzny. Nicmu zresztą nie brakowało, był przystojny, wykształcony, pochodził z zamożnegodomu, był także uprzejmy i dobrzewychowany. Komplet zalet. Wady też miał w komplecie, alepotrafił je dobrze ukryć. Nie brakowałomunawet poczuciahumoru. W sumie był więc całkiem przyzwoitym facetem, alejakoś niepotrafiłamgopolubić. Ito niedlatego, że był mężemPauli. Z tego powodu mogłabymmu co najwyżejwspółczuć. Było coś w jego spojrzeniu na świat i ludzi, czego niepotrafiłam zaakceptować. Zastanawiałam się, czy tocośwynikazestereotypowegomyślenia, czyteż Zygmuntowi brak wrażliwości. Gdyby przejechał psa, zapewne odwiózłby go do weterynarza, ale byłby wściekły,że głupi zwierzak wbiegł prosto pod koła, narobił mu kłopotu i jeszcze poplamił siedzeniekrwią. Pies nie kojarzył mu się z cierpieniem i strachem. An^przezchwilę nie przyszłoby mu do głowy współczuć zwierzęciu. Za to później,już po zakończeniukłopotów,byłby zadowolony ze swojej solidności, bo przecież tylu innych zostawiłoby psana jezdni, w kałużykrwi. Onzachowałby się jaknależy. Zawsze zachowywał się jak należy. Pauli to wystarczało. Może nawet było dla niej najważniejszym atutem. Zygmunt był przewidywalny, a to zapewniało jej poczucie bezpieczeństwa. Potrzebowała go, bo była przyzwyczajona docieplarnianych warunków, ale także dotradycyjnegodomu,gdziewszystkie rolesą jasno określone, czynności wpisane w stałyporządek, począwszy od pocałunku na dzień dobry. Tak to widziałam,choć byćmoże się myliłam. Niespotykaliśmy sięprzecieżzbytczęsto. Niemniej wydawało mi się,że Zygmunt traktuje świat przedmiotowo, co przekładało siętakże na stosunek do kobietopiekuńczy, lecz cokolwieklekceważący. Paula i matka zdawały się tego nie widzieć. Może zresztą rzeczywiścienie widziały, bo Zygmunt był w tympodobny do Kazika. Paula powieliła więc rodzinny schemat,trochę go tylkoodmładzając iunowocześniając. Być może właśnie podobieństwodo ojczyma odstręczało mnie od szwagra. Gdyprzyjechałam,mężczyźni siedzieli w saloniku na kanapie iraczyli się koniakiem, natomiastmatka i Paula biegałymiędzy kuchniąa jadalnią z półmiskami pełnymi pierogów,klusek i ryb. Popatrzyłam sobie na ten obrazek kuprzestrodze,bymi się nigdy nie zachciało wyjśćza mąż za podobnego donich faceta. Pomożesz, Madziu? spytała matka. Oczywiście. Muszę tylko trochę odsapnąć po podróży. Ostatni odcinek byłpaskudny,zrobiło się ślisko powiedziałam, rozsiadając się przy panach. Zmęczyło cię tych parę kilometrów? zdziwiłsię Kazikidodałzłośliwie: Zawszetwierdziłem, że kobiety nienadająsiędo kierownicy. Uśmiechnęłamsię w odpowiedzi. To prawda odrzekłam. Prawdą też jest, że żadnakobietanie wymyśliłaby czegośtakidiotycznego jak samochód. Niebezpieczny, hałaśliwy i w dodatku zanieczyszczaśrodowisko. Koszmar. Złej tanecznicy zawadza i rąbek przyspódnicy zacytował drwiąco Kazik. Znowusię uśmiechnęłam inalałam sobie koniaczku. Niezły powiedziałam,siadając wygodniej. Kazikazirytował mój lekceważący spokój. Nie powinnaś impomóc? Na tym chybalepiej się znasz. Odpoczywam. Ja mam przynajmniej powód, by sobie trochę posiedzieć. A wy? Nie potraficie przenieść półmiskaz kuchni do pokoju? To łatwiejsze od kierowania autem. A może uważacie,że zostaliście stworzeni do wyższych celów niżganianie z talerzami. Tylko do jakich? Chętnie się dowiem. Ojczym zaniemówił. Zwyklenie odpowiadałam na jegozaczepki, co najwyżej patrzyłam ironicznie. W ogóle mało sięodzywałam. Zygmuntteż poczuł się nieswojo. 142 143. Zostałaśfeministką? spytał nie bez złośliwości. Mogłamsię spodziewać, że zareaguje stereotypowo. Nie.Ale zastanawiam się,czy nie zostać. Znudziłmniemęski szowinizm i wygodnictwo. Każda samotna baba tak mówi. Kazikw końcu odzyskał głos. Wodpowiedzi wzruszyłam jedynie lekceważąco ramionami i poszłam do kuchni. I tak dostatecznie imdokuczyłam zepsułam takie cudowne, beztroskie leniuchowanie. Niestety, okazało się, że naraziłam się też kobietom. Daj im spokój powiedziałamatka. Niechsiedzą. Tylko by przeszkadzali. Biedacy! Czyżby byli aż tak niezdarni? Powiedziałam, byś dała im spokój. Mnie też dorzuciła z naciskiem. Marzą misię spokojneświęta. Wszyscymusimy zadbać o rodzinną atmosferę. Zamilkłam. Paula spojrzała zza matki triumfalnie, a potemwyszła z kolejnym półmiskiem. Ja dostałam do rękiwazę. Tylko nie wylej powiedziała jeszcze matka, jakbychciała podkreślić, że ja też, jak mężczyźni, nie zasługujęnapełne zaufanie w sprawie przeniesienia zupy. Panowiemusieli jakoś odreagować swoją psychiczną niewygodę. Usłyszałam tylko końcówkę:. się, żeMichałją zostawił. Kto by tam zresztąz niąwytrzymał. Zygmuntw odpowiedzitylko mruknął cośniewyraźnie,bozobaczył, że właśniestoję w progu z wazą w rękach i czekamna to,co odpowie. Nie przepadał za mną, ale w przeciwieństwie do Kazika, nigdynieodważył się mniejawnielekceważyć czykrytykować. Może zresztą czuł, żetym razem jestemzdolnado umieszczenia zawartości wazyna jego głowie. Pewnie mu ulżyło, gdy mrugnęłam do niego lewym okiem i zniknęłam w jadalni. Schematy. Ojczymowina chwilę udało się wepchnąć mniew schemat i to na pewno go uspokoiło. Sfrustrowana, porzucona kobieta! Nie ma nic gorszego i męczącego. Alecóż, trzeba ją jakoś znosić przez święta, bo jest zagubiona i nieszczęśliwa, wyposzczone hormonyzwariowały, nerwyodmawiają posłuszeństwa, a i z główką pewnie nie najlepiej. I w tymwszystkim ani cienia współczucia. Znał mnie od szóstego roku życiai nie przywiązał sięnawet na tyle, by okazać minimum troskiczy choćby zwykłegozainteresowania. Czy to nie zastanawiające? 2Kolacjawigilijna przebiegała w spokojnej atmosferze, jaktego sobie życzyła matka. Zresztą, akurattego punktu świątecznegoprogramu nikt by sięnie odważył zepsuć. Wprawdziew tym domunie byłto czas sacrum, bo ojczym byłniewierzący, ale i on przełamywał się opłatkiem i składał życzenia. Forma byławięczachowana. Możenawetdlatego, że treść była niepewna,przykładano do formy większe znaczenie niżw innych domach. W kącie gościnnego pokoju błyszczała dotykająca sufitu choinka, ubrana tylko w białei srebrne ozdoby. Pod niągóra prezentów, które tradycyjnie owijaliśmy białymbądź srebrnym papierem. Nastole śnieżnobiały porcelanowyserwis, który matkawyciągała tylko na wigilię. Srebrneświeczniki i takie same świeczki, rozstawione w jadalni i wpokoju,tak by możnabyło zgasić elektryczne światło i rozkoszowaćsię grą światłocieni. Jedliśmy w ciszy,zajmującsię co najwyżejjakością potraw i pogodą. Tak więcbyło uroczyście, alenieświątecznie. Po kolacji zwykle od razusprzątałyśmy. Czas na kolędyi prezenty przychodził później, gdy już ostatni talerz znalazłsięna półce. Napracowałyściesię z Paulą przy przygotowaniupotraw, więc może ja pozmywam zaproponowałammatce. A ty włącz płytę zkolędamii odpocznij. Ona jednakwolałasama zająć się swoim najładniejszymserwisem. Może chociaż pomogę ci wycierać. 144145. Nie. Idź do salonu. Paula mi pomoże. Ma większąwprawę. Takwięc nie zasłużyłamw tym roku, babko, na zajmowanie się świąteczną zastawą. Był torodzaj kary, rozumiałam toaż za dobrze. Nazbierało się tych moich grzechówtreśćpamiętnika, zagarnięcie dla siebie całego spadku, twój list,babko, wyprawa doZygunowa i ta pamiętna rozmowa przeztelefon,a teraz jeszcze samowolne grzebaniew rodzinnych pamiątkach i przywłaszczenie listów od Malinowskich, o którychw ogóle nie powinnam się dowiedzieć. Wszystko wbrewoczekiwaniom. Cios za ciosem i to ja je zadawałam. Ja! Co zaniewdzięczność. Mimotouśmiech nie schodziłmi z ust. Zirytowało tow końcu Paulę, która nigdy nie mogła znieść, gdy byłam zadługo zadowolona. Myślałam, że pojedziesz na świętado Zawrocia powiedziała. Zachowujeszsię jak piesogrodnika. Sama niezjesz idrugiemu nie dasz. Wprost przeciwnie. Pewniew tej chwili je kolację wigilijną w Zawrociu druga część naszej rodziny, ciotka Irenai jej dzieci. Nic niestoina przeszkodzie, byśmy w następnymroku do nich dołączyli. Może nawet naświęta wielkanocne? Zapraszam. Zapraszasz? Paula omal nie upuściła ze złościpółmiska. Mam wnosietwoje zaproszenie. Woliszoddać wszystko byle komu niż własnej siostrze. Przykro mi,że nie masz ochoty spędzić świąt w moim podkreśliłam to słowo domu. Mogłobybyć przyjemnie. Matka odebrała Pauli półmisek. Lepiej wyjdźcie obie. Jak tak dalej pójdzie, w następnym roku będziemy jeść na fajansie. Paula zdenerwowała się,żetym razemnie znalazła oparciaw matce. W salonie ostentacyjnie przytuliła się do Zygmunta, by mi uświadomić mojeżałosne osamotnienie. Tak kończąegoistki zdawała się mówić. Same i niekochane! Pocałowała nawet Zygmunta,który się trochę zdziwiłtympublicznym okazywaniem czułości. 146I właśnie wtedy usłyszeliśmyhuk i brzęk. Pierwszaw drzwiachkuchni stanęłaPaula. Ja zajrzałam tam na końcu. Napodłodze leżały skorupki z sześciu talerzy. Matka patrzyłana nie w osłupieniu. Nic już nie będzie takie same wyszeptała wreszcie. Nic.A potempopatrzyła namnie z żalem i pretensją, jakbymto ja strąciła je na podłogę, a wraz z porcelaną stłukła takżejej życie. Zygmuntrzucił się ku skorupkom. Matka go powstrzymała. Nie, sama je pozbieram powiedziałazmęczonymgłosem. Idźcie dosalonu. Wierzyła, że wigilijnydzień jest wróżbą na cały następnyrok. Nie chciałapodzielić się swoim pechem znikim, nawetze mną, chociaż była pewna, że toja zniszczę jej spokój. 3Narazie musiałam zniszczyć spokój komu innemu, choćniechętnie. Podeszłam do Zygmunta w chwili, gdy stał przychoince, przyglądającsię bombkom. Jedna widocznie jego zdaniem wisiała w złym miejscu iburzyła tym samym harmonię,bo postanowił ją przewiesić na inną gałązkę. Po jego skupionych gestach widać było,że jest pedantem. Maja Kim nie jest taka pedantyczna powiedziałambez ostrzeżenia. Wręcz przeciwnie. Nieprawdaż? Bęc! i piękne świecidełko zmieniłosię w kilkadziesiątdrobin na posadzce. Zygmunt stał jak porażony, trzymając sięich wzrokiem. Nie dziwiłammu się, miał się czego bać. I tonie tylko mojejwiedzy o Mai Kim, ale i tego, że stłukł jednąze starszych i w dodatku ładniejszych bombek swojejteściowej. Czy nieza dużo skorup jaknajeden wieczór? Zdecydowanie za dużo! Tak, to jegofotografia stała na stoliku w zagraconej sypialni Marii Kimciak. To,że znalazła się tamfotografia Mi147. chała, było zupełnie zrozumiałe. Pracowali w jednym teatrze. Mogło ichcoś łączyć, ale nie musiało. Skądjednak wzięło siętamzdjęcie Zygmunta? Zdołał w końcu oderwać wzrok odpodłogi. W jegooczachkryło się teraz błaganie, czym niestety potwierdził, żenie maczystego sumienia. Chciałcoś powiedzieć,ale chyba nie znalazłnic sensownego, bo tylko dziwnie zagulgotał, jakby caławigilijna kolacja podeszła mu dogardła. No widzisz, jak wszystkołatwo rozbić mruknęłamcicho, co urwało gulgotanie,a rozpoczęłonieokreślone ruchygłową. Chyba chciał zaprzeczyć,ale miał dowódkruchościprzedsobąna podłodze, więc znowu zastygł. Nie zamierzałam mówić więcej. Onteż już nie próbowałsię tłumaczyć. Zresztą, zjawiła się matka z miotełką i szufelką. Mimo iż Zygmunt od razu przyznał się dozniszczenia bombki,znowu popatrzyłana mnie z wyrzutem. Niepozwoliła się teżwyręczyć i długo, starannie, może nawet wręcz cierpiętniczezamiatała podłogę wokółchoinki. 4Stchórzyłam, babko. Wbrew wcześniejszym postanowieniom wyjechałam jeszczetego samego dnia. Nie miałam ochoty patrzeć na ukradkowe, niepewne spojrzenia Zygmunta. Wiedziałamteż, żepo historiiz wigilijnym serwisem i bombkąitak nie znajdę siły, by spytać matkę o Malinowskich i schowane przede mną zaproszenie na ich zjazd. Tym bardziej niemogłabym rozmawiać z niąteraz o szczegółach śmierci ojcairewelacjach Celiny Maziak. To nie był właściwy moment. Zostawiłamjej jednak wiadomość, choćodebrała jąjuż pomoim wyjeździe. Nie chciałam widziećjej twarzy w chwili,gdy rozpakuje świąteczny prezent i odkryje zdjęcie,które włożyłam do nowego albumu. Dodałam do niego niestety takżeszary guzik. Może bym nawet wyjęła go po kryjomu,ale niebyło na toszansy, bo w salonie cały czas ktoś się kręcił, aż148wreszcie wszyscy rozsiedlisię wokół choinki. Gdy Paula sięgnęła popierwszy prezent, zerwałamsięnagle ipowiedziałam,że nie jestempewna, czy wyłączyłamżelazko. Nikt mnieniezatrzymywał. I nikt nie poprosił, bym przyjechała jutro albopojutrze. Matka wyszukała jedynie moje prezenty i dołożyłado nich trochę ciasta. Tylkotyle mogłam dla ciebie zrobić, mamo myślałam,jadącw głąb ciemności pełnej wirującychśniegowych płatków. Wyjechać. Zrobiłam to zresztą nie tylko dla ciebie,także dla Zygmunta iPauli. Może to zresztą tchórzliwa ucieczka. Wybacz mi tę fotografię, azwłaszcza guzik, cokolwiek onsymbolizuje! Nie powinnamich dodawać do gwiazdkowegoprezentu. Alejeśli nie jesteś winna,to nic ci nie zrobi zdjęcie,na którym pięcioletnia dziewczynka i młoda kobieta śmiejąsiędo mężczyzny zza kadru. Nie ma go nazdjęciu, ale możebyćw naszej pamięci twojejimojeji to razem z całą jegoprzeszłością,takżei tą, którą usiłowałaś przedemną ukryć. Świętato dobry czas na wspominanie i na wzruszenia. Takidrobiazg jak zwykły mały guzikpotrafi ożywić pamięć, nieprawdaż? Chcesz czy nie chcesz, ojciec jest częścią naszegożycia. Nie pozwolę, by tkwił w zapomnieniu. Jużnie. Będzieszmusiałasobie z tym jakoś poradzić. XVII. INTERMEDIUMPrzed sylwestrem czaszwariował, jakby chciał dogonić samego siebie,pokonać niemożliwe i wcielićsię w realność. Niebyło w tym zbyt wiele sensu,ale zato dużonie dokończonychzdarzeń. I wszystko dążyło do zaistnienia wostatnim dniuroku wątki, możliwości i niemożliwości. Ty, babko,zwykle zdawałaś się nie dostrzegać czasu. Dlatego celebrowałaś święta Bożego Narodzenia, a nigdy nieczciłaś początku roku. To byłotakie oczywiste. Czas linearny tobyła twoim zdaniemkompletna bzdura, wymysłtych nowych,niedouczonych ideologów, którym się zdawało, że światidziedo przodu i co roku zmienia się na lepsze. Postęp. Zdobycze. Rozwój. Nie cierpiałaś tych wszystkich słów, bezbarwnych jakzbyt długoużywana ścierka do podłogi. Jakmożna tak zużyćsłowa? Odrzeć je ześwieżości i znaczenia? Spospolicić? Wcisnąć w nic nie znaczące slogany? Dla ciebiesylwestrowa noc nie była ani końcem starego,anipoczątkiem nowego. Odrywałaś kartkę z kalendarzabezzbytnich emocji, może jedynie ze smutkiem, żeświat tak łatwopogrążasię w złudzeniach,lubi daty, przełomy i nowinki. Święta toco innego. Powtarzalność. Zamknięcie koła. Uczestniczenie w tym, co naturalne i jednocześniemistyczne. I niemiałaś tunamyślijedzenia pierogów z grzybami czy strojenia150choinki,jakwszyscy wokół. Najeść się,napchać po brzegimaterią, która po przejściu przez jelita zmieni się w gówno, gdychodziło dokładnie o coś zupełnie odwrotnegoo to, by pobrzegiwypełnić się światłem i dobrocią. Szykowałaś się doświątinaczej niż ludzie wmiasteczku. Oni omiatali pajęczyny,ty grzebałaś w partyturach, a potem ćwiczyłaśna fortepianienowy utwór, wzniosły i jednocześnie pogodny, by powitaćnarodzinyBoga, jak potrafiłaś najlepiej. Niechciałaś nigdy przyjśćna kolacjęwigilijną do Ireny. Ona też przychodziła z dziećminie po to, by zasiąść w Zawrociu do stołu. Uczta duchowa to było to, babko opłatek,muzyka, czytanie Biblii, kolędyi ogień na kominku. To też była forma, jak w domu matki, aleta jakby bliższatreści. Potem,z biegiem lat, grywałaśw tewieczory na przemian z Pawłem. W tym czasie inni razem z pierogami przełykali obrazkiztelewizji, każdy oddzielnie wpatrzony wżłóbek naekraniealbo w twarz znanegoartysty w świetlistychdekoracjach. Plastikowa lalka,małyJezusik, corazmniej wzniosłe linie melodyczne kolęd. Może jeszcze kawałek karpia? A coleci nadwójce? Akluseczki z makiem,nie spróbujesz ich? Ale wyjetababa. Kiedyś to byli artyści,nie? I kolędy. Iświęta. Terazto wielkie nic. A te śledziki wśmietanie! No, no! Palce lizać. Bóg się rooooodzi, moc truchleeeeje. Przeglądam kolejnestrony, babko, by zobaczyć te twojeświęta. Pewnie sprzątałaś jak inni, ścierałaś kurze,Jóźwiakowaalbo któraś zjej córek pastowała podłogi. Cel tych poczynańjednak zdaje się inny. Koło mistyczne i koło obżarstwa. Pościć,bo tak ksiądz każe. I matka też. Będzie potem wszystko lepiej smakowało. Pościć, by zrozumieć wyrzeczenie, cierpienie, strach, by włączyć się dokręguludzi oczekujących. Alena co? Co się miało wyłonićz tych głodnych dni? Przecieżnie pęto kiełbasy. Więc co? Lepsza fraza, którą usłyszy nowonarodzony? Do tego dążyłaś przez wielelat. Doskonały Bógżądał odciebie doskonałości. Potem zrozumiałaś,że nie żądatak wiele tylkotego, bygo kochać. Twojeświęta to takżesamotność. Tak,babko, z kolejnychzapisanychkartekwyziera samotność. Jakże mi imponowała151. w lecie. Teraz wiem, że ma wiele twarzy. Zaczynam lepiej rozumieć, co kryje się za ostrymi zdaniami, którymi oddzielaszkartka za kartką czarne i białe. Raz jesteś po jednej stronie,raz po drugiej. Byle nie szare. Tak piszesz: "Byle nie szare. Nieznoszę tych ichprzybrudzonychidealików". Ideały sięzmieniły, babko, ale zabrudzenie zostało. Nie mana to siły. Trzeba przejść przez pustynięczasu. Czterdzieścilat. Może nawet dłużej, bo życie ludzkie już nie jest tak krótkiei kruche jak w czasach Mojżesza. Możezresztą nawet pustyniasekund nie pomoże, bo świat w ogólerobi się trochę przybrudzony i wytarty, jak zbyt długo używany pieniądz. Wszystkosięzużywa, niszczeje, odchodzi czemutakniemiałoby byćze światem z ludzkim światem. Dość. Jeszcze jeden kieliszek i będzie możnadokończyćmalowanie maski na twarzy zalotna i sprytna Kolombina. Świr uwielbiałmalować miusta ułożone w ciup i różoweokrągłe plackina policzkach. Lubię, gdy jesteś trochę bardziejpospolitaniżco dzień mówił. I odrobinęwulgarna dodawał, malując tuż przy ustach czarną zalotną kropeczkę. Tak łatwiejwtopimysię w tłum. W ten sposób nikt niepozna, że jestempodrabianym Arlekinem, a ty podrabianą Kolombina. Kim jesteśmyw rzeczywistości? Ktoto wie! Filipnie wiedział. Nakładałmaskę, bo wówczas mniej siębał tłumu zmęczonych, zwykłych ludzi, z którego zawszemógł się wyłonić jakiś tajniak, donosiciel czy paru zomowców. Właśnie to przerażało go najbardziej momentoderwania sięod zwykłej masy. ścierwa. Przez to icała masa stawała się podejrzana ciemna masa karmiąca tościerwowłasną krwią, uległa, półświadoma. Terazteżnosiłby maskę,choć co innego odrywasię odmasy złodziej,skin, morderca. Masa karmi ich własną krwią tak samoulegle jakkiedyśtamtych. Koniec, anikieliszka więcej,bo nie dam radyzamówić taksówki, zjechaćnadół windąiruszyćna bal. Spalinowa karetabędzie jechaławolno i dostojnie,bona dworze niezła ślizgawica. Cały dzień padało coś bardzo pośredniego, śniegowydeszcz, amoże deszczowy śnieg, a terazmróz zamienił to152w szklistą powłokę, pokrywającą chodniki ijezdnię. To dobrze,trochę wytrzeźwiejęw tunelach miasta. Teatr to doskonałemiejsce na kostiumowybal. Świrwejdzie ze mną, bezcielesny, ale wszechobecny. Chciałabym przetańczyć z nim całą noc. Książę z przeszłości, najszlachetniejszy ze szlachetnych. Ale nanic numer z pantofelkiem. Śmierćma mniejsząi zgrabniejszą stopę. Nie mam szans, choćbymsobie ucięła palecalbo kawałek pięty. Aledziś, babko, Filip jest blisko. Bardzo blisko. Nawet jeśli będzie tańczyłz Tamtą. Zimnypowiewomywa moją twarz. Zamykam okno. Namalowana łza spada na czerwoną różę. Jedźmy. Tylko mnienie opuszczaj, najdroższy. Potrzebuję cię. 2Jeszcze niewytrzeźwiałam,babko. Może to i lepiej, na trzeźwo opowieść jest inna. Tylko czymam o czym opowiadać? Mężczyźni. Za dużo w moimżyciumężczyzn. Jeden leży w moimłóżku. Szczupłe ramię wystaje spod kołdry. Maciek nowyoświetleniowiec. Poszłamz Duchem, a wróciłam z Ciałem. Baw się szeptał Świr. Jestemwtym młodym człowieku,który ma moje brwi, choćpod nimi spojrzeniezupełnie inne,ani kropli nieskończoności, tylko zwykłe,choć zaciekawioneszare tu i teraz. Ale co tam. Jakmu namalujesz uśmiech, tonie poznasz zmiany. Będzie dobrze. Baw się. Baw.Więc zabawiłam się, babko. Takjak lubię. Po swojemu,nie po twojemu. Jak sprytna Kolombina, która maniewieleczasu na rozrywki, więc rozgląda się za przyjemnością najsłodszą z możliwychw danej chwiliiczasie, choć może nienajwznioślejszą. Maciek nie protestował, gdy namalowałammu smutny uśmiech. Dodałam doniego jeszczeparęłez, boi czemunie. Pozwolił na wszystko. Choć myślał, że to ja pozwalam mu na wszystko. Przypominaszmi pewnego Arlekina. A ty mi nikogo. 153. Kolombiny widocznie wyszły z mody. Lubię niemodne. Pewnieprzyzwyczaił się podczas oświetlania scenydo pudru, masek i starzyzny. Był młodszy ode mnie okilka lat. Dotknęłam jeszcze raz jego policzka, by poczuć gładkość sprzedwielu sezonów. Mógłby grać Romea, włosy piętrzyły mu sięnad czołem w kapryśnych czarnych splotach. Zrobiłlustrzanygest. Czego szukał w mojej twarzy? Drobnych, jeszcze małowidocznych bruzdek? Zmęczeniaw kącikach ust? Goryczy nadnie oczu, którą widział u tych wszystkich podstarzałych Julii? A może był zbytpijany, by szukać czegokolwiek, i porywałago tylko przygoda z dojrzałą kobietą? Będziesz musiał potemzapomnieć otym wieczorze. Dobrze, zapomnę. A może mówiliśmy coś innego? Nie pamiętam, babko. Wokół kręcił się cały zwariowanyświat dyrektor przebranyza muszkietera zMarią Kimciakw półprzeźroczystychtiulachodaliski. Ruda przebrana za księżniczkę z Jakubem Nowackim, który wyglądał jak peerelowski szpicel, jego narzeczona,zdaje się Kleopatra, z krytykiem teatralnym schowanym za kostium Zorro, Bożenka-Czerwony Kapturek z Halabardnikiem,Michał w pirackim stroju z Nową, która przebrała się za ponętną, rozgwieżdżoną noc, i wszyscy inni, pachnący naftalinązmieszaną z drogimi perfumami, unoszeni przez bąbelkiszampana tuż nad ziemią, odgięci od stałych ról, rozwirowani, szaleni. Tylko Aldona Paziutek nie zmieniła wyglądu i roli, stałaza bufetem ze zwykłą nieuprzejmą miną,może jedynie bardziejzmęczona i wyobcowana niż zwykle. Maciekpojawiał się i znikał. Tańczyłam ze wszystkimi, nawet z Tubą, któraprowadziła pewnie i zdecydowanie, dużolepiejniż większość panów. I z Michałemtuż przed północą. Upiłaś się sarkał, udając trzeźwiejszego. I to jak! Rany, ledwiesię trzymasz. Chodźmy lepiejdo mojej piwnicznej izby trochę ochłonąć. Inaczejjeszcze się gdzieś wywalisz. O co ci chodzi? wściekał się, gdy kręciłam głową. Przecieżtylkosię tobą po przyjacielskuzajmuję. Kolombina! Co154roku Kolombina! Odbija ci. Zresztą, jak chcesz. Co ty zobaczyłaś w tym chłystku od reflektora? Myślisz, że nie widzę,na co mu pozwalasz? Cały czas trzyma rękę natwoim tyłku. Takiszczyl. Może ci wypożyczyć moją kanapę? Po co się macie męczyć gdzieś w kącie. Zostawił mnie, gdy w najlepszepodziękowałam mu za uprzejmość ispytałam, gdziema klucz. Był równie pijanyjakja, bo inaczej nigdy byniemówił takich rzeczy. I wszystkichinnych, które się z niego ulałypodczas tego tańca. Złe, zazdrosne frazy. Bezsensowne, bo wibrowałow nichpragnieniei ani kropli ciepła. Chciał mnie mieć, już, natychmiast, by sięwyzbyć obsesji, a potem zostawić izapomnieć raz na zawsze. Może musię zresztątylkowydawało, żeto mnie pragnie. Sam nie wiedział, czego chce. Rokprzemijał i onprzemijał chciał otym zapomnieć. Wydawało mu się, że w moichramionach zdoła jakoś przetrwać kilka następnych godzin. W poprzednimrokusylwester przeszedł bezboleśnie. Nawetnie zauważył dwunastu uderzeń zegara, schowany w różowymmiękkim tunelujak kret. Nie wychodził na powierzchnię ażdoświtu. Potem palił papierosa w kwadracie okna, zaktórymbłyszczały Tatry. Później z takim samymskupieniem patrzyłna skałkę mego biodra, sterczącą samotnie w spranej pościeli. Odchyliłkołdrę,by zobaczyć zarys ud i ostry zakręt kolan. Różowa góra, ciepła i miękka, którąpostanowił zdobyć, wędrując po jej rozległychprzestrzeniach tylko ustami. Przekręciłmnie, patrzył jak piersirozlewają się i osiadają pagórkowato. Sam uformował jedną dłońmi wstromy szczyt pasującydojego warg, a potem wspinał się na wierzchołek miękkimi liźnięciami. Zabawa o świcie, wnowym roku. W poprzednim roku. Inny rok. Innyświt. Innyczłowiek. A jego brwi podobnedo jeszcze kogoś innego. Wysokie łuki, nadające twarzywyrazzdziwienia. 155. 3Otworzyłam szeroko okno. Styczniowy świt wdarł siędomieszkania i dźgnął nagie ramię na łóżku. Maciek poruszyłsię, apotem rozespany ipółprzytomny usiadł. Zastanawiał siępewnie, czemu stoję naga w lodowym kokonie, wpatrzonaw skrawek różuna niebie. Nie zimno pani? spytał. Nie.Owinął sięszczelniej kołdrą, ale ponamyślezszedł złóżkai opatuliłnią mnie. Zamknął okno. Teraz on trząsł sięnagi,zasłaniając rękoma męskość. Kołdra zsunęła się z moich ramion. Wziął ją z podłogii znowu mnie nią okrył. Trzeba siępołożyć. Jeszcze wcześnie. Mogę już iść, jeślipani chce. Pokręciłam przecząco głową, alestałam dalej. Podniósł dłoń,jakbychciał mi jeszczetłumaczyć konieczność powrotu dołóżka, ale zrezygnował z tego. Wziął mnie na ręce razem z kołdrą,położył na łóżku, a potem jak psiak wgrzebałsię pod pościel,do ciepłego. Zasnął z głową przy mojej piersi. To niebyłazabawa, babko. Potrzebował ciepła. Ale nie po to, by zapomnieć, tylko by sięogrzać. Mały reflektor, który musi co wieczóroświetlać podwiędłe Julie na scenie. Skądwziąć tyle energii, bysnop światła był dostatecznie mocny i przekonujący? To musi wyczerpywać. Nic dziwnego, że potrzebuje tyle ciepła. Świr też go potrzebował w dużychilościach. I mego śmiechu. Ale bardziej ciepła. Dziewczyno, ale ty grzejesz! Jak piec,który jest u mojej babci na wsi. Wielki kaflowypiec. Przecieżnie jesteś nawęgiel. Więc na co? Na miłość? Tociekawe. Alena czyją miłość? Na moją? Natwoją? Na naszą? Przez nieszczelne okno w akademikuwiatr wywiewał resztkiogrzanego powietrza. Kaloryfer był ledwie letni. Filip wtulałsię we mnie i zasypiał. Gdy się przewracałam, wędrował zamną iukładał się jak najbliżej,powtarzając w półśnieukładmego ciała. Końcówka zgrzebnych lat osiemdziesiątych aniruszbez drugiego człowieka. Teraz, dziesięć latpóźniej, ani156rusz bez karty kredytowej,komputera i samochodu. Tylkownocy pustka w luksusowej kawalerce. Ale okna już dawnowymienione nanowe i szczelne. Mróz krąży za rozświetlonąszybą jaksrebrna ćma. Latadziewięćdziesiąte już nie takzgrzebneiponure, pełne reklamowych neonów,kolorowychwystaw i możliwości. Przede wszystkim zmienił się ruch, dziświelokierunkowy,gdy kiedyś obowiązywał jeden dreptaniew kółko. Ogólniki. Nic sensownego nie wynika z ogólników, bo mniesię wydaje, że wtedymiałam skrzydła ikołowałam jak swobodny ptak, a teraz wszystko przyczepia mi się dopiór, sekundyi minutyciążą jak kulki ołowiu, pamięć mastrukturękamienia, nie sposób nawetrozwinąć skrzydeł we śnie. Młodość zawszewydaje się lepsza od dojrzałości, dojrzałość odstarości, astarość od śmierci. Przemijanie. Przemijam. Mojeciało nie ma nicwspólnego ztym, w które wtulał się Filip. Moja duszateżnieprzypomina w niczymtej, która wtulałasię w ogromną, jasną i jednocześnie mrocznąduszę Filipa. XVIII. DWA GRZYBY W BARSZCZZaraz posylwestrze zjawiłsię Paweł bezzapowiedzi,tak jak zwykł przychodzić w Zawrociu. Widząc go w wizjerze,najpierwpomyślałam,że to optycznezłudzenie,a potem,jużpootwarciu drzwi, gdywpadłam w jego wilgotneobjęcia, że wysłałaśgo,babko, by wyrównać w moim życiu poziom dobregoi złego. Nie miał w ręku żadnej torby, tylko reklamówkę i czarny parasol, którego jednak nie rozłożył. Początekstycznia zaskoczył nagłą falą odwilży,która przyniosła deszcz ześniegiem. Nosisz go dla ozdoby? Brr!Jesteścały przemoczony! Roześmiał się i postawił parasolw kącie. Był chudszy niżw listopadzie, z lekkim zarostem, pachniał nowąwodąkolońską. W twarzy też miał co innego. Rozejrzałsięz zaciekawieniem pomojej klitce. Interesująca kolorystyka powiedział. I wystrój. Zauważyłem, że ostatnio mieszkania przypominająekspozycjemebli w sklepie, jakby byłydo oglądania, anie doużytku. Tak przynajmniej jest umoich znajomych. Tona szczęście niejest wystawa. Pogładził rękąwełnianykoc, pod którym sięwylegiwałam, zanim zadzwonił. Sięgnął też po leżącą obokksiążkę. Kolejnyraz czytałam Czarodziejską górę. Przepraszam, nie mogłem się oprzeć. Chciałem wiedzieć, z jakiegoświata cię wyrwałem. Leżałam na werandzieobok Hansa Castorpa, który właśnie pedantycznie zgłębia tajemniceludzkiego ciała,czymożeraczej ciała Kławdii Chauchat. A ty, skądprzybywasz? ZZawrocia? Z Paryża? Nie zgadłaś. Mamw Warszawie mieszkanie i toniedaleko stąd. Tramwajem dziesięć minut,a piechotą przez parkdwadzieścia. Jak widzisz, w mieście mieszkamy równie blisko, jak na prowincji powiedział. Stęskniłem sięza tobą dodał już zupełnie innym,żartobliwym tonem. Babkateż. Dalej tak uprzejmai taktowna? Terazjakby gorzej. Wieczoramistuka laską. I rozgrzebuje ogień w kominku. Wdodatku nie znosi,gdy zbyt częstoprzychodzi do mnie matka. Wtedy zaczyna straszyć. To doniej podobne. Chce miećcię wyłącznie dla siebie. Matka przekłada rzeczy, a babka ponoć odnosije namiejsce. A czyty przypadkiem niemasz w tym swego udziału? Kto wie, może jestem mediumpodległym rozkazowiducha mówił z niewinną miną. Akurat. Pewnie nie chcesz, by matka za bardzo wtrącała się wtwojesprawy i znalazłeś na to sposób. Nie lepiejbyłoby powiedziećjej, że sobie tego nie życzysz"! Takpo prostu. Pawełwestchnął. Wypłakałaby morze łez, a potem i tak zagnieździłabysię w Zawrociu. Nie znasz jej. Onama zbyt rozwinięty instynktmacierzyński. Może po prostu czuje się samotna. Spochmurniał. Nic nie mogę na to poradzić. Ojciec chybajużniewróci. Namawiałem ją, by poleciała do Stanów i rozmówiła sięznim ostatecznie, ale onawoli udawać, żewszystko jest w najlepszymporządku. Samooszukiwanie to jej metoda na życie. Babka tego nie znosiła. Mojamatkateż żyje złudzeniami. Ciekawa jestem, pokim one to mają? Bo przecież niepo rodzicach. I babka, i dziadek potrafili spojrzeć prawdzie w oczy. 159. Możeto spadek po epoce. Roześmieliśmy się. Paweł potrafił ozdobićrozmowę żartobliwymi stwierdzeniami, które doskonaledystansowały nasod trudnychrodzinnych spraw. A, prawda! przypomniał sobie. Przyniosłemcipieniądze. Jakie pieniądze? Za wynajem Zawrocia. Ale ja go nie wynajęłam. Niemogę tam mieszkać za darmo. Zawrocie nie jest ani na sprzedaż, ani na wynajem upierałamsię. To naszdom. Twój, mój, babki. Dom.Tylkotwój. Ale bardzo się cieszę, że pozwoliłaś mi tammieszkać. I jeśli chcesz, by takbyło dalej, tomusimy znaleźćjakiś finansowykompromis. Przecież zrezygnowałeś z pracy w szkole. Roześmiałsię. Ale wziąłem pół etatu w Domu Kultury. To przecieżgrosze. Zgadza się. Nie pracuję dla pieniędzy. Teraz dla przyjemności, a przedtem, żeby nie zwariować. Dzięki pracy musiałem codziennie rano wstać,umyć się, ogolić, ubrać i wyjśćz domu. Potem jeszcze trzeba się było zmierzyć z rozwrzeszczaną bandądzieciaków. Błogosławionezmęczenie. Emila powiedziała. Ach, Emila. Ona mówi różne rzeczy. Zrobił sięnagle zły. Chciałaby mieć psychiczną władzę nad ludźmi,jak babka Aleksandra. Nie ma jednak jej charyzmy, więcusiłuje to uzyskać w inny sposób, choćby za pomocą uzależnianialudzi odsiebie. Babka zrozumiała to w samą porę i nigdyniepozwoliła Emiliopiekować się sobą. Do matki dotarłoto niestety za późno. Moja siostrunia bardzo by chciała, żebym byłbiedny jak mysz kościelna,nieszczęśliwy i żeby ona mogłastać się moją jedyną ostoją. Ostatnio, jak wiesz, miała powodydo zadowolenia. Byłem nietylko zagubiony, ale w dodatku naskraju szaleństwa. Niestety, nigdy nie byłembiedny. Ojciecwyjechał jeszcze w czasach, gdy za parę tysięcy dolarów moż160na było kupić wWarszawie mieszkanie. Skończył budownictwo, więc inwestowałw nieruchomości. Oboje z babką zadbalio mójbyt ojciec,by jakoś odkupić swój wyjazd, babka,bym się nierozpraszał na przyziemnesprawy. Mam zczegożyći mam z czego płacić za Zawrocie. To pięknie, ale. Żadne ale! W takim razie załóż konto i wpłacaj na nie pieniądze. Będzie na remonty ina inne tego typu rzeczy. Z Zawrocia naZawrocie. To dobry pomysł. Noto mamy problem z głowy. Oblejmy to. Wyjął zreklamówkiwino. Napijeszsię? Czemu nie. 2Zdążyliśmy wypić kilka łyków, gdy rozległ się kolejny dzwonek, a po chwili w drzwiach stanęłaPaula. Był to zdumiewający zbieg okoliczności, zważywszy, że Paweł odwiedził mniepierwszy razw życiu, a Paula zjawiała się bardzo rzadko, toznaczy wtedy, gdy miała jakiśinteres albo pretensje. Tymrazem miała niestety pretensje. Wparowałado środka z miną, którą doskonale znałam,a która nie zapowiadała niczego dobrego. Widok Pawłatrochę jązaskoczył,ale wzięłagoza kogoś zupełnieobcego. Pawełpodniósł sięgrzecznie, Paulajednak nie miała zamiaru tego zauważyć. To jest. chciałam ichsobie przedstawić, ale siostrzyczka mi przerwała. Wiem. twój kolejny facet. Nie musisz wymieniać jegoimienia, przecież i takzatydzień będzie inny. Nieprzebierała w słowach. Musiała być naprawdę na mnie zła. Paweł opadłna tapczan iz zainteresowaniem oglądał całąscenę. 161. A to jest moja siostra Paula powiedziałam do niego. Cieszę się, żecię poznałem rzucił rozbawiony. Paula wzruszyła ramionami. Jesteś pewnie ze sto pierwszy, więc się nie dziw, że twójwidok nie cieszymnie tak, jak mój ciebie. Nie dziwię się odpowiedział uprzejmie. Widzę, że nie przeraża cię tak liczne towarzystwosarknęła jeszcze,niezadowolona, żePaweł nie dał się obrazić. Jestemwyrozumiały. To wybaczysz mi także to, że zajmę Matyldzie trochęczasu. Rodzinne sprawypowiedziała. Jak sobie życzysz. Dobił tymPaulę. Pociągnęła mnie do kuchni i zaczęła wyjaśniać owe sprawy podniesionym głosem, nie dbając, żemójgość wszystko słyszy. Mama jeszcze nie pozbierałasię po świątecznych przejściach. Uciekłaś akurat przed rozpakowaniem prezentów,więcci powiem, że najbardziej wyprowadziło ją z równowagi niezbicie talerzy od serwisu, ale zdjęcie,które włożyłaś jej doalbumu,i w dodatku tengłupi, szary guzik. Nie wiem, co przezto chciałaś powiedzieć, ale mama zaraz potem dostała migrenyi było po świętach. Dzwonił dziśojciec ipowiedział, że mamadalej łyka proszki i nie może przyjść dosiebie. A może to raczej twego ojca to zdjęcie wyprowadziłoz równowagi? Nareszciemógł zobaczyć, jakwygląda prawdziwy uśmiechna twarzy matki,a nie tosztuczne skrzywieniewarg, które on potrafi wywołać. Widzę, że niepoczuwasz się do winy. Czyżbysprawiało ci przyjemność zakłócanie domowego spokoju? Ona też,jak matka,była wyznawczynią tejutopii. Tyleże samarzadkowcielała jaw życie. Wywlekasz jakieś sprawy sprzed lat,nawet nie zeszłoroczne śniegi. Baw się sama w teswoje wycieczki w przeszłość, w testamenty i spadki,w Zawrocie i kochaną babcię, w jeszczebardziej kochanego tatusia, w całe torodzinnegówno. A najlepiej znajdź sobie w końcufaceta, który zechce się z tobą ożenić, i zrób sobie dziecko. Wtedy przestaną cię interesować cudze biografie. 162Dziękuję za radęodpowiedziałam głosem równieuprzejmymjak przedtem Paweł. Nie bawią mnietwoje gierki syknęła Paula. Aniuprzejmości tegoRomea zadrzwiami. Gołym okiem zresztąwidać,że to facet na pięć minut. Że też ci się to nie znudzi. Aleto twoja sprawa. Nie wmawiajjednak matce, że kiedyśbyłaszczęśliwsza niżteraz. To bzdury. Nie jest jej z ojcem ażtak bardzo źle. Aż tak bardzo źle rzeczywiście nie jest. Ale źle jest. Oszczędź mi tych paradoksów. Życie już takie jest, pełne kompromisów. Twojeteż? To nieciekawie żyjesz. Nie twój interes. Mówię ci, nie wtrącaj się! A jeśli nie posłucham? To już nigdy nie przekroczysz progu domu. Ojcieccięniewpuści. To także dom mojej matki. Może onamniewpuści. Ona też ma cię dość. Wszystko komplikujesz. Ojciecmarację, jesteś jak zielsko, które się pleniw zastraszającymtempie. Marna metafora. Ale trafna. Zawsze go nienawidziłaś. A ty zawsze byłaś po jegostronie. Przecież totakże twoja matka. Nie widzisz, jaksię męczy? Stłamszona, zepchniętado roli jeszcze jednego przedmiotu w ich zagraconym domu. To cię nie przeraża? Daj spokój. Onajuż taka jest. Nie umie być inna. Jesteś tego pewna? Owszem. A ja nie. To nas właśnie różni. Myślę,że dobrze by jejzrobiłozmierzenie się zprzeszłością. Może przypomniałabysobie, jaka jest naprawdę. Ale nie zmuszam jej do refleksji. Mamjednak prawopytać oswoje dzieciństwo i oglądać fotografie zczasu, gdy w jej życiunie było ani twego ojca, aniciebie. Daruj sobie te okrąglutkie zdanka. Kogo obchodzi taka starzyzna! Czy z powodu swoich historycznych skłonności163. masz męczyć całą rodzinę? Zwłaszcza że niewiele cię tak naprawdę obchodzimy, co udowodniłaś ostatnio, wypinając sięna nas,gdy dostałaśspadek. Więc się niedziw, że teraz mamygdzieś ciebie, twego tatusia i wszystko inne. Zapamiętaj to sobie! Zapamiętam. A gdybym przypadkiem zapomniała, toPaweł mi przypomni, bo słyszał zapewne każde twojesłowo. Nie obchodzi mnie pamięć twego jednotygodniowegofaceta. Taksię jednak składa, żenie jest to mój jednotygodniowy facet. Dwutygodniowy? kpiła. Dwutygodniowy też nie. To nasz brat. Przyjechał prostoz Zawrocia. Co? Pauladostała malowniczego wytrzeszczu. Nieco, tylko kto. Paweł,syn ciotki Ireny, wnuk babkiAleksandry i dziadka Maurycego. Chyba wiesz, ktoto taki? Chciałam go przedstawić, alenie miałaś go ochoty poznać. Była takzaskoczona, że przezchwilę niemogła wydobyćz siebie głosu, tylko ruszała ustami jak wyciągnięta z wodyryba. Pozwoliłaś mu tegosłuchać? wykrztusiła wkońcuszeptem. Czemu nie? Przecież tonasze rodzinne sprawy. Samatak powiedziałaś. Poza tym nie ja wrzeszczałam na pół bloku. Nigdy citegoniewybaczę. Jakośto przeżyję. W końcuto nie pierwsza rzecz, którejmi nie wybaczyłaś. Miała na końcujęzyka coś obrzydliwego,a w oczach mord,ale była zbyt zakłamana, by wyrwać miserce od razu. Co innego bowiem jednotygodniowy facet,który zaraz zniknie, a coinnego krewny,choćby i znienawidzony. Zrobiłaś to specjalnie syknęła jeszcze. Sama to sobie zrobiłaś. Zacisnęła zęby, a potem zaczęła pracować nadwyrazemtwarzy. Udało jejsię wydobyć odrobinęfałszywejuprzejmości. Spojrzaław szybę szafki i zmieniła to na życzliwe zainteresowanie. Ale w sumie nie wyglądałoto dobrze. 164Trochę więcej rodzinnegociepła rzuciłam ironicznie. Przyda musię po tych lodowatych spojrzeniach, którymi go obrzuciłaś. Zamknijsięwarknęła iruszyła do pokoju. Trzebabyło przyznać,że nie brakowało jej tupetui odwagi. Ja chybazapadłabym siępod ziemię. Wybacz, że cię niepoznałam powiedziała do Pawłagłosem pełnym słodyczy. Byłam zdenerwowana, ale już sobie z Matyldą wszystko wyjaśniłyśmy. Nie wyglądasz jak nafotografiach. Ty też nie. Naostatniej miałaś kucyka i dziurypomlecznych zębach. Miła odmiana powiedział uprzejmie. Cieszę się, że się wreszcie spotkaliśmy. Żałujętylko, żeniemogę zostać dłużej. Spojrzała wymownie nazegarek. Jestem jużspóźniona. Mam jednak nadzieję, że kiedyś dłużej porozmawiamy. Ja również. Nocóż, zatem do miłego zobaczenia. Do zobaczenia. Wyszła. Milczeliśmy przez chwilę, potem zgodnie wybuchliśmy śmiechem. Wybacz powiedziałam, gdysię trochę uspokoiłam. Nie powinnam cię na to narażać. Przeciwnie, bardzo pouczające spotkanie rodzinne. Naprawdę. Czas, bym ija poznał kochaną rodzinkę. Interesującyegzemplarz. Do obserwacji być może tak. Gorzej z codziennym obcowaniem. Przecieżnie mieszkacie razem. I to od dawna. Inaczejjuż byśmy się pozabijały. Niestety, jak widzisz, miewamy ze sobą kontakt. Zawsze równieprzyjemny. Tak.Tomi przypomniało moje spotkaniaz Emila. Równienieuprzejma,tyle że młodsza i dużo ładniejsza. Chciałbym kiedyś zobaczyći usłyszeć, jakrozmawiają. Co o tym sądzisz? Znowuporwał nas śmiech. Miał rację,byłojakieś podobieństwow ich zachowaniu, chociaż Paula nie dorównywała Emili. 165. Zdaje się jednak, że w świętatrochę narozrabiałaś powiedział Paweł, a ja zmarkotniałam. Nie chcę o tym mówić. Niemusisz. Przez chwilę kontemplował wyraz mojej twarzy, po czym taktownie zmienił temat. Mnie zresztąpowiedział żartobliwie bardziej zainteresowały uwagio tychjednotygodniowych. Naprawdę tylu ich było? Nie zauważyłem w Zawrociu, byś zmieniała facetów jak rękawiczki. Olekskarżył sięnatwój chłód. Nie lubię blondynów. No tak. Widzę, żeniczego się nie dowiem. Ja nieprzepytujęcię z twego życia erotycznego. U mnie nuda. Klawisze. Ostatnio najbardziej przywiązany jestem do soi. Rzuciłamw niego poduszką. Odrzucił,złapałjeszcze raz,a potem spojrzał na zegarek. Ja też muszę już iść powiedział. Mam jednak nadzieję,że kiedyś dłużej porozmawiamy dodał tonem Pauli. Pośmieliśmy się z tegojeszczetrochę,wypiliśmy nieco wina. Paweł jednak naprawdęzbierał się do wyjścia. Jego wizytynigdy nie trwały długo. Przytulił mnie na pożegnanie, założył wilgotnypłaszcz, wziął parasol z kąta i poszedł. Na dworzedalejpadało, ale Paweł jak zwykle nie rozłożył parasola. Widziałam z góry, jakidzie chodnikiem, przeskakując kałuże,sprężystyi energiczny, zupełnie inny niż w Zawrociu, jakbynie miałochoty wsłuchiwać się w zimowe miasto. 3Dopiero gdyzniknął zazakrętem, zdałamsobie sprawę,jakniewiele o nim wiem. Zostawiłmi miejski adres i numer telefonu. Patrzyłam na wizytówkę zmieszanymi uczuciami, bosymbolizowałarzeczyisprawy, o których nie miałam pojęcia. Znałam jedynie jego życiew Zawrociu drogi, którymi chodził, ludzi, których widywał, ślęczenie przy fortepianie,a po166tem leniwe godziny przedkominkiem z Untą,Remimi Kocią,gdysłuchałmuzyki ognia,tych wszystkich trzasków, szumówihuczeniaw kominie. Tylko czyna pewnotak towyglądało? Czemumyślałam o nim tak schematycznie? W końcu był człowiekiem, dłubał w nosie, obcinałpaznokcie, wściekał sięnabrudne psie miski, naKocię z upodobaniem ostrzącą pazuryna nogach fortepianu, musiał kiedyś jeść, a więc i szykowaćjedzenie, kroić chleb,ser, nalewać z kartonika mleko, myć zęby, prasować koszule,wciągaćskarpety,sznurować buty. Tomu wypełniało przynajmniej połowę czasu. Czastworzeniaprzemieszany był z nudną papką codzienności. To musiałoczasami przygnębiać, zwłaszcza w pochmurne albo deszczowedni, gdy Zawrocieotaczałszary kokon wilgoci, przez którynie przebijał się żaden człowiek ani telefon. Samotność i pustka. Pisałaś, babko, o takich dniach, rozciągniętych w bezczasie, na krawędzi ciemności i depresji. Nawet tynie zawszedawałaś sobie z nimi radę. Cóż dopieroPaweł, ledwie posklejany porozstaniuz Anną i wszystkim, co wydarzyło się wcześniej, zukrytym gdzieś wewnątrz lękiem, że kiedyś znowu może przekroczyć granicę normalności i zgubić się w mroku,wktórym jedynym drogowskazem jestdźwiękskrzypiącej szafy. Może Zawrocie wcale nie było dla niego azylem, aco najwyżej kryjówką? Możezawsze widziałam tylko jednąstronęjego twarzy,tę, na której lepiej prezentował się uśmiech? Widywałam go przecież wtedy, gdy on tego chciał. A jego życiew mieście, zupełnie dlamnie niepojęte? Czemunie mogłam go sobie wyobrazić w gronie znajomych, wjakiejśtętniącej muzyką knajpce, podpitego jak inni, opowiadającego dowcipy, śliniącegoucho przygodnej panienki? A sylwester w Paryżu? Dlaczego widziałam go stojącego gdzieś z boku roztańczonego tłumu, z czarną maską w dłoni, którą zdjął,by lepiej słyszeć, jak brzmi zatracenie? Może to nie on pokazywał mi jedną stronętwarzy, a tylkoja sama chciałam widzieć iwidziałamjedynie tę jedną, nawetniekoniecznie uśmiechniętą, ale napewno uduchowioną. 167. 4Ale nietylko o Pawlerozmyślałam tego wieczoru, babko. Przede wszystkim zastanawiałam się nadwizytą Pauli. Mojasiostrzyczkanie miała w zwyczaju bronić innych, nawet jeślirzecz dotyczyła któregoś z rodziców. Była bowiem przyzwyczajona,że to onisą jak tarcza, która nie przepuszcza ciosówi strzał. Do głowy byjej nie przyszło, że czasamii oni potrzebują pomocy. Nie zjawiła się więc u mnie z powodu migrenymatki, w każdym razie nie tylko z tego powodu. Musiałapoczuć, że mój prezenttrwale naruszył tę naszą rodzinną świętąkrowę domowy spokój. Ale czemu doszła do wniosku,że jestto wymierzone także w nią? A musiałado niego dojść,jeśli przybiegła do mniez pretensjami i w dodatku zaczęłatęwizytę od obrażania Pawła. Broniła siebie, to oczywiste,i totak, jakbym wytoczyła przeciwko niej co najmniej armatnipocisk, a niemały guzik i fotografię sprzed lat. Może jak ja wyczuwała pęknięcia pod fundamentem domu ibała się, że wszystko runie? Ale przecież miała już własny dom, więc czemu bałasię aż tak bardzo rozpadutamtego? Takwięc reakcja Pauli wydawała mi się przesadna, a przezto zastanawiająca. Przypominałam sobie jej szare oczy, pociemniałe z gniewu, złe. Mrużyła je w podobny sposóbjak Kazik. Nawet jeślitoon uruchomił w niej ów agresywny dialog, pozostawało jeszcze pytanie, dlaczego tak łatwo mu uległa. Dlaczego wystarczył jedentelefon,byPaula przyjechała z drugiego końca miasta, by wyrzucić zsiebiete wszystkiezdaniai to przy obcym człowieku? Nie znalazłam na todostateczniewiarygodnejodpowiedzi. Wizyta Pauli rozstroiła mnie bardziej, niż bym tego chciała. Zachowała się paskudnie, alezadawałam sobie pytanie, czyjestem bezwiny? Tylko naczymmiałaby ta moja wina polegać? Cóż strasznego byłow tym z pozoru niewinnymzdjęciu,które włożyłam do nowego albumu, że jego widok przyprawił matkę owielodniową migrenę, a reszcie rodziny zmarnował święta? Niemiałam aż tak ambitnychplanów. A ma168tyszary guzik? Dlaczego matkatak mocno na niego zareagowała? Wysypałamresztęguzików nastolik i wpatrywałam sięw ich banalny, zwykłyzarys. Na świecie były miliony takichpodziurkowanych, plastikowych krążków. Matka widywałaje poprzyszywane do męskich marynarek. Szarybył ostatniomodny, więc byłotego zatrzęsienie, w różnych odcieniachi rozmiarach. Musiała się więc przyzwyczaić do tegowidoku,nawet jeśli te schowane guziki wiązały sięz jakimś bolesnymwydarzeniem. Kazik też nosił szare marynarki. Pewnie obrywałymu sięczasami guziki. Matka musiała mu je przyszywać. To wszystko, azwłaszcza upływ czasu na pewno stępił dawnyból prawiedo zera. Więc może tonie wspomnieniawywołałymigrenę, ale strach? To było bardziejprawdopodobne. Dopókiguziki były zamknięte, nie były groźne. Dopiero gdy je odkryłam, zmieniły sięw kropki pod znakami zapytania. Matkawiedziała, że będę pytać. I właśnie tego musiała się przestraszyć mojejnieokiełznanej ciekawości. To dawało, babko,do myślenia. Oddawna wiedziałam,że coś jest nie tak zmojąwiedzą na tematprzeszłości, teraz nabrałam pewności, że tonie były drobne przekłamania czy zwykłe zapomnienie. Ułożyłamguziki w szeregu najpierw większe, potemmniejsze, od rękawów i nad każdym napisałam palcem znakzapytania. Potem rozrzuciłam guzikiz niechęcią, by pochwiliznowu ułożyćje w pytający szereg. Nie mogę, mamo wyszeptałam. Niemogęz tegozrezygnować. Czuję, że powinnam wiedzieć. Już cio tym mówiłam. Ja też mam w sobieten sam strach. I nawet nie wiem, czego się boję. Taki strachpomniejsza człowieka. Muszę się z nim zmierzyć. A ty,jakchcesz. XIX. SOSENKAW połowie stycznia przyszła Maja na kolejną lekcję francuskiego, ale oprócz ostentacyjnegoprzyglądania się fotografiiPauli, stojącej na półce, nic nie zaszło. Udawałam,że nie rozumiem,oco jejchodzi. I gdy onausiłowała przypomniećsobie wszystkie możliwe francuskie zwroty,którymi możnawyrazić namiętność imiłość, ja podrzucałam jejcytaty o patriotyzmie, w dodatku pedantycznie wytykałam błędy. Gdy onaproponowałarozmowę o zdradzie, mnie przypominały się jedynie przykłady zdrady ojczyzny. Masz dziś bardzo patriotyczny nastrójzauważyław końcu zprzekąsem. Możeporozmawiamyo czymś bardziej osobistym. Na przykład o łupieżu? Udała, że niesłyszy kpiny. Zdobyła się nawet na krótkiśmiech. Wyraźnie próbowała włączyć mnie do jakiejś gry,aleja nie miałam zamiaru się temu poddać. To twój spektakl, listopadowa kałużo myślałam słowami Michała. Męcz sięsama z ciągiem dalszym. Wydawało mi się,że najlepszą metodą będzie udawanienieświadomej. Przypuszczałam, żeMaja znudzi siętąsprawąalbo sprawa znudzi się nią, cokolwiektobyło. W końcu Zygmuntjużwiedział, żeja wiem, i to powinno wystarczyć. Reszta170mnie nie interesowała. Niemiałam ochoty dociekać, co ichłączyło. Nie miałam też zamiaru zastanawiać się, kimbyli dlaMai panowie z jejkolekcji i dlaczego znaleźli się tam takżeci, zktórymi byłam blisko związana, wyeksponowani w pierwszym rzędzie, tak żebym na pewno dostrzegła ich podobizny. Niewidziałam zresztą dla siebie żadnej roli o Michaleniechciałamjuż myśleć,awtrącaniesię do życia Pauli jakoś mnienie pociągało,ani w charakterzemąciciela,ani obrońcy. Byłam zresztą pewna,że wrazie czego Paula doskonale sobiez Mają poradzi. W ostateczności obije jej gębę. Ito dotkliwie. Możenawet skopietyłek. Tak, to był prawdopodobnyscenariusz. Rozzłoszczoną Paulę stać było na wiele. Zygmunt teżzarobiłby w takiejsytuacji wałkiem albo tłuczkiem odmięsa,nie obyłoby się bezraniszycia. Wyobrażałam sobie, jakbysię tym wszystkim zdziwił. Byłam pewna, że nie zna jeszczewszystkichmożliwości swojej żonusi. Co najwyżej pięć procent, może dziesięć czubek górylodowej. Tobyło dobreporównanie, choć odsunęłam je szybko, boskojarzyło mi sięz zatopieniem Titanica. Eee, nie będzie tak źlepocieszałamsię. Czyporządek światamoże zburzyć kilka fotografii nastoliku w sypialni Marii Kimciak? Niestety nie dało się w ten sposób przewartościować innych spraw. Zadzwoniłamdo matki zżyczeniami noworocznymi, potemona wykonała zdawkowy telefon, ale obie krótkie rozmowy niemogły niczego naprawić. Przede wszystkimdlatego, że matka udawała, iżnic się nie stało. Chyba miałajeszcze nadzieję, że dam spokójzarównojej,jaki sprawomz przeszłości. Jej milczenie przyniosło jednakodwrotny skutek. Wprawdzie o nic jej o nie pytałam, ale postanowiłam, żeniebędę czekać, aż raczy mi cokolwiekwyjaśnić. 2Stałam przedbudynkiem,który znałam już ze zdjęcia. Przezpięćdziesiąt lat niewiele się tuzmieniło. Pozostał ten sam klimat zaniedbania, choć pewnie łatano dach, zmieniano kolor171. elewacji, malowano drewniane kolumny podpierające daszekganku na coraz to inne odcienie brązu. Nie zmieniłsię takżenapisnad drzwiami. Niebyło wątpliwości, że mam przedsobą "Sosenkę",pierwszy domdziecka, w którymprzebywałojciec. Dyrektorka, której pokazałamfotografięz Malinowskimi,rozłożyła ręce. Pracuję tuod pięciu lat. Stare archiwa zamokły co najmniej dwadzieścia lat temu i terazto tylkopleśń i grzyb. Większość dawno wylądowała na śmietniku. Poza tym,jak pani jużwie znapisu na fotografii, wpięćdziesiątym trzecimstarszedzieci wysłano do innych placówek. Zostały tu same maluchy. Teraz obejrzałasię znacząco za okno, gdzie hałaśliwa grupka nastolatków obrzucała się śnieżkamiznowu mamy tudzieci w różnymwieku. To właściwie wszystko, co mogępanipowiedzieć dodałasucho. Nawet gdyby wiedziała więcej, nie zadałaby sobie trudu,by mipomóc. W każdym razie nie teraz, a przynajmniej niedziś. Inie mnie, bo kto wie, kim jestem i co naprawdę chcęznaleźć w papierach. Przyjedzietaka, nakłamie, a potemsameztego kłopoty. Chyba że miałaby jakiś ważny papier, to coinnego, wtedy niesposób odmówić. Ale iwówczas wpuściłoby się taką nieod razu, tylko na drugi dzień, po uporządkowaniu rupieci w zakamarku z papierami. Niepodniosłam się, więcjeszcze dodała,siląc się bezskutecznie na uprzejmość:Naprawdęmimonajlepszych chęcinie mogę panipomóc. Chciała się mnie pozbyć jak najszybciej. W jej głosie podkonieczdania rozpanoszyła się nagła irytacja,która jeszczebardziej ją przygnębiła inastawiłado mnie źle. Jej życie musiało być pasmemudawania i męczącej walki z sobą o to,bynie wybuchnąć gniewem albo dla odmiany płaczem. Byłamniemal pewna, żeprzy dzieciach przestawałasię hamowaći całe nieudane życie ulewało się z niejw nagłych erupcjachkrzykui agresji. Ktoś musiałbyć przecież winny tego,że onawylądowała na zadupiu, w miasteczku bez przyszłości,jakrównież tego, że właśnie sięstarzeje i przemija. A teraz ja,172miastowaimłodsza, zawracałam jej głowę jakimiś głupstwamisprzedpięćdziesięciu lat, jeśli oczywiście niekłamałam. Może wiepani, gdzie te dzieci wówczas wysłano? spytałam, niezważając na to, że przekłada papiery, by mi daćdo zrozumienia, jak bardzo jestzapracowana. Tam, gdzie było miejsce odpowiedziała półironicznie. W tym domubyło ponad sto sierot, łóżko przy łóżku. Pewnie trafiłydowielu domów dziecka. Tu dwoje, tamtroje,a jeszcze gdzie indziej pięcioro. Teplacówki może już nawetnieistnieją. Minęło półwieku, toszmat czasu. Trochęza późnonaposzukiwania. No tak, nie potrafiła sobie odmówić takiejuwagi. Cała jejtyrada była nastawiona na zbycie mnie byle czym. Na szczęście nie przyjechałam tu po konkretneinformacje. Miałam adresy Malinowskich nakartkach sprzed paru lat. Czego od niejnaprawdę chciałam? Przecieżnie mogła mi opowiedzieć o wystraszonym dzieciaku, który w 1945 roku stanął naganku, między dwoma drewnianymi słupami poznaczonymi serią z automatu. Ani o pozostałychdzieciach z fotografii. A jednak nieustępowałam. Amoże jest tu ktoś, kto pracował tuż po wojnie? Niestety, wszyscy są już na emeryturze. A kucharka? Mój upór zrobił swojena twarz dyrektorki wypełzłw końcu grymas niechęci. Niedochodziłajednak, skąd wiemo kucharce, a ja nie powiedziałam jej, że przed wejściem dośrodka, zapytałam dzieci, kto jest wtym domu najstarszy,apotem, czy lubią tę starszą panią. Lubiły ją. Jest dobra. Dajenam cukierki. Przytuliła mnie wczoraj. A ja dostaję odniejmarchewkę, bojestem blady. Rzeczywiście, pani Ryszarda pracuje tudługo, jednaknie tak długo, bypamiętać dzieci z fotografii. A poza tym toprosta kobieta. Nie sądzę,by miała do powiedzenia coś istotnego. Alemogę z nią porozmawiać? Oczywiście powiedziała sucho i dodała: Tylkokrótko, boobiad musi być punktualnie o drugiej, jak co dzień. 173. 3A jednak kucharka, Ryszarda Ciosek, miała coś do powiedzenia,babko, i to dużo więcejniż jejzirytowana przełożona. Nie tylko dlatego,że zaczęła pracęw "Sosence" jako osiemnastoletniadziewczyna. Przede wszystkim niebyła aż tak bardzo przejęta sobą jak większość ludzi, więc rzeczywistość,wktórej uczestniczyła, osadzała sięw niej nie tylko w postaciobojętnych obrazków, blaknących z biegiem lat, jak prześwietlone klisze. Nie było też w niej tyluwyuczonych i gotowychformułek, jak w głowach innych, więc mogła zobaczyć i przeżyć swój czaspo swojemu, całą swojąwrażliwością i niewrażliwością, otwartością i jednocześnieuprzedzeniami. Niewkładała maski, bo nie wiedziała,że można się za nią schować. Zdania ulewały sięz niej jak oddech,naturalnie ispokojnie. Siedziała terazw kącie ponurej kuchni i obierała ziemniaki. Od czterdziestu lat pracowała jako pomoc kuchenna. Odczterdziestu lat siedziała przy obieraniu ziemniaków w tym samymmiejscu. Zmieniały się jedynie stołki. Teraz od parumiesięcymiała miękkii szeroki taboret, w dodatku solidny, by mógłutrzymać grube, nabite ciało. Malinowscy. zastanawiała się, nie przerywając obierania. A wie pani, coś misięprzypomina. Zaraz. No tak! Kucharka miopowiadałao jakichś Malinowskich, jak tylkonastałamtutaj, wpięćdziesiątym piątym. Zapamiętałam, bo tobyły sierotki, które nawet własnego imienia nie znały. Aż misię serce wtedy ściskało, gdy o nich mówiła. Nobo jakże totak, bez imienia,jak bydlętajakieś czy co. To jakby się byłonikim, zupełnie nikim. Inne wiedziały, że byłajakaś matka czyojciec, wiedziały czy Żyd, Kaszub, Polak czy może nawetNiemiec, gdzie mieszkał ijak zginął. A tesierotki znikąd, bezdniawczorajszego. Napatrzy siętu człowiek na różne rzeczy,ale tamto chybanajgorsze, najgorsze. Pani Ryszardamiała w oczach łzy. Takajuż jestem usprawiedliwiała się,wycierając twarz rąbkiem fartucha. ' Mam oczy w mokrym174miejscu. To takie przysłowie, wie pani, jak ktoś płaczezbylepowodu. Wtedy też sobie nad nimipopłakałam. Zresztą, młodabyłam, to człowiek wszystko brałsobie do serca. A dlaczego nazywano ichMalinowskimi? Tego to jajuż nie wiem. Dziesięcioro ich było. Możedali im takie same nazwisko, by się poczuli raźniej, no wiepani, niby że bracia i siostry. Zawsze to jakoś inaczej, gdy jestdrugi tak samonieszczęśliwy. A możektoś tak postanowił nagórze i wszyscy bezimienni mieli nazywaćsię od tej poryMalinowscy. Wie pani, jakie czasy były i kto rządził. Wszystkoim mogło przyjść do głowy. A kucharkaco opowiadała? Że się te dzieciny ze sobą zżyły jak prawdziwe rodzeństwo i wtedy jak na złośćwysłano je do różnych miejsc. Byłajeszcze taka ich opiekunka, też Malinowska, ale ona naprawdę tak sięnazywała. Lucyna jej było,jak tej kucharce, comi o niej opowiadała, dlatego zapamiętałam. I ta Malinowskachciała,by wszystkie trafiły wjedno miejsce. Gdzieś tam jeździła, pisała, ale nic z tego. Może dlatego, że nieumiała sięobrócić. Zresztą, już onitam, na górze, lepiej wiedzieli, cozrobić z sierotami. Co im tam rodzina albo przywiązanie. Przywiązywać to się tedzieciny miały do Partii, a nie do siebienawzajem. A co pani myślała! Jak człowiek nie maniczegoi nikogo, to go łatwiejomamić. Wyciągnęłam ztorby fotografię i pokazałampani Rysi. To pewnie ta opiekunka. Wyciągnęła zkieszeni okulary. Do ziemniakównie potrzebuję. Ręce same obierają. Co innegozdjęcie. Przyglądała się długo zbrązowiałemu obrazkowi,jakby chciała zapamiętać Malinowskich nazawsze. Znowu nabiegłyjejdo oczu łzy. A pani ojciec który? spytała. Pokazałam go palcem. Blondynek. Tu się różniwtedy zdarzali. Może ilepiej, żeblondyn. A, kto tam zresztą wie. Dziecko todziecko. Sierotato sierota. Nic więcej. A ta opiekunka? Co się z nią stało? Przeniosła się razem z tymi dzieciakami. Rzuciła tupra175. cę i pojechała do Gdańska, bo tam trafiło najwięcej Malinowskich. Co pani powiena to? Takie serce! Dziś nawet ze świecą by podobnejnieznalazł. Młoda wtedy była, może dlatego. Pewnie się do nich przywiązała. Człowiek nie z kamienia. A i dzieci wtedy były inne, z wojny,a nie z biedy, wódy i kurestwa. Alei tych żal. Czasami toaż sięczłowiekowiserceściska. Dobrą ma pani pamięć. A! Taka ona idobra! Nie pamiętam dnia wczorajszego,a potrafięopisać,jaki miałam fartuch wtedy, gdy tu nastałam. Buryi za duży. Mogłam się nim dwa razy okręcić. A terazpewnie bym go nie zapięła. Ryszarda Ciosek zapatrzyła się w głąb czasu, w siebie osiemnastoletnią, chudą i nieśmiałą dziewczynę, której przyszło pracować w tymodrapanym poniemieckim budynku położonympół kilometra za miasteczkiem o dziwnie obcym wyglądzie,z czerwonymi dachami, które długo powodowały nieprzyjemny skurcz gdzieś w środku. Ile tonziemniaków obrała od tamtej pory? Pewnie można by znich usypać górę wielką jakWieżyca, a może jeszcze większą? Kartoflana góra! A obok druga, marchewkowa. Itrzecia, kapuściana. A czwartaz buraków. Ijeszcze zfasoli, grochu, pietruszki, ogórków. Ile byłoby tychgór? Całe warzywne pasmo. To całe jej życie kuchnia, droga do miasteczka tam iz powrotem i jeden pokoikw komunalnymbloku. Nie znalazła szczęścia w tym obcym miasteczku. Może trzeba było wyjechać gdzie indziej? Przecież wszędzie można obieraćziemniaki. Wszędzie. 4Wyszłam przed "Sosenkę",babko, stanęłam naprzeciwkoiusiłowałam sobie wyobrazić myśli pięcioletniego chłopca,gdy znalazł się wtym miejscu po raz pierwszy. Co w nimdominowało ciekawośćczystrach? Raczej to drugie, choćmoże tak uwewnętrznione, że objawiającesię bezwolnością176i apatią. I ta gulagdzieś wkrtani, któranie pozwalała wypowiedzieć ani słowa. Itrzymanie się kurczowo ręki osoby, któragotu przywiozła. Domysły wgruncie rzeczynicnie wiemotym momencie. Może wszystko wyglądało inaczej, możemałychłopiec nie chciałtrzymać za rękę nikogo,może kuliłsię, gdy ktoś go dotykał,nawet jeślito było pieszczotliwe gładzenie po jasnych włosach sierotka, bez imieniai nazwiska, lekko popchniętaprzez opiekuna kuschodom, po którychchwilę potem nieporadniewdrapałsięnaganek. Nie mogłam, babko, o tymdłużej myśleć. Tobyły tylkoprzypuszczenia, ajednak bolały. Cóż mówić o bólu i strachu,które musiało udźwignąć pięcioletnie dziecko! Taki ból i strachmusi zostać w człowiekuna zawsze,co najwyżej otorbia sięgdzieś w środku, jak zadra, gotowa jednak zawsze rozjątrzyćranę. Tychzadrmusiało być wojcu wiele. Aż trudno uwierzyć,że wytrzymał ból, potemnauczył się z nim żyć na tyle,by móc kochać. Jak to możliwe? A możenauczył się kochaćwcześniej, przed utratą rodziców, gdy miałjeszcze prawdziweimię? Oimieniu zapomniał, zapomniał też o tych, którzy gomiłości nauczyli, a miłość w nim została ibyła silniejsza niżcierpienie i strach. Tak właśnie musiałobyć. I ta myśl pocieszyła mnie, babko,w tamtymmiejscu, przed drzwiami "Sosenki", chwilę przed tym, gdyobstąpiła mnie grupka małychdzieci o smutnych spojrzeniach, w których jednak była odrobina nadziei, że todla nich zjawiłamsię w "Sosence". XX. CIOCIOBABCIAZaczęłam od Lucyny Malinowskiej. Nawet nie dlatego, żez "Sosenki" było do niej najbliżej. Ze wszystkich Malinowskich ona jedna mogła pamiętać ojca od momentu, gdy przywieźli go do domu dziecka. Była wówczas dorosła. W pamięcireszty Malinowskich ztamtego czasu nie mogło zostać zbytwiele, co najwyżejparę mglistych wspomnień. Lucyna mieszkaław Gdańsku w bloku z wielkiej płytyna Przymorzu. Z daleka to miejsce wyglądało jakskupiskowielkich szarych pudeł rozrzuconych w pustce, przecinanejczasami żółtym błyskiem podmiejskiej kolejki. Zmierzchało,gdy tamdotarłam. Mrok, zazwyczajłaskawy dla tandety, czynił to miejsce jeszcze brzydszym i smutniejszymniż zwykle. Nie chciałabyś, babko,znaleźć się wtakiej okolicy. Nictu niecieszyło oka. Jeszcze jedna enklawa socjalistycznej Polski betonowepudła, aw tych pudłach mniejsze pudła, połączone zniszczonymi klatkami schodowymi, na ścianach którychdzieci opowiadały o nudzie, lękui frustracji. "Dawne nie minęło" pisałaś w pamiętniku na rok przed śmiercią. Tak, babko, dawne nie minęłoi nie minietakszybko. Budynki tu i ówdzie mają jużnowe elewacje, dwa czy trzy dorobiły się spadzistych dachów, w innym balkony ozdobiononowymi, wymyślnymi balustradami. Ty byś tylkowzruszyła ramionami,178nie warto czegoś takiego poprawiać. Jajednakrozumiem owerozpaczliwe próby odmiany,łatanie icerowanierzeczywistości, ozdabianiejej nasiłę, nawet wbrew logice,a zwłaszczawbrew dobremu smakowi. To lepsze, babko, niż zupełna apatia. Cośsię z tęgo narodzichoć częściej estetyczny potworek. Coś jestzawsze lepszeniż nic. Z czegoś zawsze może zrodzićsię następne coś trochę lepsze. Az tego lepszego, jeszczelepsze. Wiem, babko, że nigdy to lepsze nie będzie doskonałe,ale doskonałość nie jest właściwością prawdziwego życia. Wiedziałaś otymrówniedobrze jakja, choć nie miałaś zamiarusię temu poddawać. Na drugie piętro zaprowadziłmnie ponurywzorek namalowany na ścianie sprayem. Lucyna Malinowska przekręciłazasuwę w drzwiach dopiero po drugim dzwonku. Najpierw jedynie uchyliła drzwi i przez szparę, przeciętąłańcuchem, wpatrywała się w moją twarz. Słucham? spytała po chwili, nie wyczytawszy w niejnic bliskiego. Jestem córką Jana Malinowskiego powiedziałam. Matylda Malinowska. Szukam pani Lucyny Malinowskiej. Znowu to samo badawcze spojrzenie, najpierw nieufne,a potem z radosnym niedowierzaniem w głębi przygaszonychźrenic. Jana? Już, już! Już otwieram! Córka Jana. Boże,jakto możliwe? To naprawdę ty, dziecko? Dawno mnie nikttak nie tulił i nieściskał, może nawetnigdy. Przynajmniej ja nie mogłam sobie niczego takiegoprzypomnieć. Stara kobieta, pachnąca wanilią i zmęczeniem, z sobie tylko wiadomegopowodu nie mogłasięmną nacieszyć. Nie podzielałamjej radości, alechłonęłam ją jakgąbka wodęi gdy po długim powitaniu znalazłamsię w końcu w starym,trochę wytartym fotelu, poczułamsię jak u siebiew domu. 179. 2Lucyna Malinowska w niczym nie przypominała młodejdziewczyny ze zdjęć. Nic dziwnego,minęło prawiepół wiekuodchwili, gdy zostałyzrobione. Musiała więc mieć siedemdziesiąt lat, może nawetwięcej. Mnie jednak,mimo siwychwłosów i siateczki zmarszczek na twarzy, wydawała się młodsza. Możeto uśmiech iradość wygładzały jej twarz? Lucynawpatrywała się wjedną ze starych fotografii, któreze sobąprzywiozłam. Tak, to ja. Trudno w to uwierzyć, nieprawdaż? Ażpokręciłagłową, jakby sama nie bardzo w to wierzyła. Dziewczyna na zdjęciu była uśmiechniętaitrochę zawstydzona. Może zaczepiał ją przystojny fotograf? A może wstydziła się swojej sukienki, niezgrabnej i chyba nie za bardzo twarzowej? Natomiast w dzieciachbyło jej na pewnodo twarzy. A towszyscyMalinowscy kontynuowała. Adam, Bronka,Czesiek,Danusia, Edek, Florek, Grześ,Hania,IgnaśiJasiek. Dziesięcioro. Imiona zaczynały się na kolejne litery alfabetu. Jak przywozili nowegodzieciaka bez żadnych papierów, to pytano go, jeśli umiał mówić, jakie wybiera imię,powiedzmyna literę H. Hania miała więc jeszcze do wyboruHalinę, Henrykę czyHelenę. Najczęściejjednak dzieciak milczałi trzebabyło samemu decydować. Z nazwiskiem w ogóle nie było kłopotu, przybywał po prostu nowy Malinowski. Zapatrzyłasięna twarzyczki dzieci. Właściwie to przeze mnie dostawali to nazwisko. Na początku wojny bomba zabiła mi całą rodzinę. Mieszkaliśmy w Gdyni. Matka wysłała mnie pochleb, bobyłam najstarsza. Stałam przy ladzie, gdy nadleciałysamoloty. Zdążyłam schować się z innymi do schronu. A gdywróciłam dodomu, nie było już naszej kamienicy, tylkokupagruzów. Zostałam sama, jedynie z bochenkiem pod pachą, trochę obgryzionym z jednej strony. A miałamprzedtem rodziców, babcię ipięcioro rodzeństwa. Nie mogłam uwierzyć, żenikt nie ocalał. Powiedzieli mi, że będą szukać w gruzach, ajakznajdą kogoś żywego, to mniezawiadomią. Siłą mnie stamtąd180zabrali i odwieźli dozakonnic. W czterdziestym piątym, jaktylkoprzewaliłsię front, uciekłam stamtąd i jeździłam po sierocińcach szukać Malinowskich. Aż w jednym przyjęli mniedo pracy. Wołali mniedo każdego nowego dzieciaka, bym gosobieobejrzała. Może to twój Malinowski, mówili. I w końcu,gdy przybył Adaś i był bez nazwiska, to poprosiłam, by gonazwali tak jak ja. Teraz już wiem, skąd ta fotografia. Tak, to moje nowe rodzeństwo, moi Malinowscy, dzieciznikąd. O niektórychnie umiem powiedzieć,kim byli przedtem, z jakich rodzin pochodzili, ale wiem, co działo sięz nimipotem. Choć nie o wszystkichtyle, ile bym chciała. A Jasiek? Jasiek. Lucyna kolejny raz usiłowała znaleźćw mojej twarzychoć jedengrymas przypominającytez przeszłości. Ostatniz Malinowskich. Moje oczko w głowie. Niejesteś doniego podobna. Zresztą, może trochę. Tyle czasu minęło westchnęła. Tak,o twoim ojcuchciałabym wiedziećwięcej. Umknęłomi kilka jego ostatnich lat. Dlaczego? Czy ja wiem. Milczała chwilę, jakby zastanawiałasię, ilepowinna mipowiedzieć. Mogę siętylko domyślać. Twojamatka chyba nas nie polubiła. Może zresztą powodybyłyinne dodała zaraz. Danusia teżsię od nas wszystkich odcięła, ana nią na pewno nie wpłynął mąż, bo go niemiała. Może takjuż z niektórymi jest, żebardziejniż innipotrzebują oderwać się od bliskich i pójść swoją drogą. Takieich przeznaczenie. Wyraźnieposmutniała, aleusiłowała toukryć zaserią drobnych czynności. Poprawiłaserwetkę, przesunęła cukiernicę,starła niewidoczny pyłek. Nigdy nie robiłamtwemu ojcu ztego powodu wyrzutów, chociażtęskniłamza nim. Wszyscy tęskniliśmy. Za Danusią też. A potem twójojciec odszedł bezpowrotnie i dopiero tozrodziło żal, że niezadbaliśmy,bybył z nami częściej i czuł naszą miłość. Bardzowówczas chcieliśmy, byś chociaż ty miała z nami kontakt, alenam się nie udało. Jak widzisz, babko, LucynaMalinowska starała siębyć ta181. ktowna i tak opowiadała historię sprzed lat, by nie urazić moich uczuć do matki. Zamiastpowiedzieć, że to właśnie onauniemożliwiłamojespotkania z Malinowskimi, wolała powiedzieć, że to imnie wyszło,jakby naprawdę mogli być temuwinni. A może jednak w jakimś stopniu byli? Najważniejsze, że teraz tu jesteś dodała Lucyna i znowu znalazłamsię w waniliowym uścisku. Oderwałam ją odrobieniaciasta, stąd ten słodki,domowy zapach. Zadzwonimy zaraz do Dawida. On ucieszysię z tego najbardziej. DoDawida? A któż to taki? zdziwiłamsię. A prawda! Ty nic niewiesz o jeszcze jednym Malinowskim. Wzięłafotografię i pokazała Kazika. Kazik Malinowski, choć naprawdę nazywał się Dawid Mende. On jedenmiał prawdziweimię i nazwisko, ale się uparł, że zostanie jednym z nas. Nic dziwnego, jego własne nazwisko, przyniosłomu tylko nieszczęście. Chciał mieć nowe, bezpieczniejsze. I chciał mieć rodzinę. Lucyna przycisnęła powieki, by powstrzymać lęgnące siępod nimi łzy. Trwałoto chwilę, ale i takich nie powstrzymała. Pamiętam, jak domnieprzyszedł,taka chudzina, patyczek, i powiedział, że jest Kazikiem, jedenastymMalinowskim. Cóż mogłamzrobić,przytuliłam go jakinnych Malinowskich. I był nim przez kilkanaście lat, a potemzdnia na dzień znowu stał się Dawidem Mende. Jednak nigdyniezapomniał o tym, żeprzyjęliśmygo do rodziny. Czułam,że i mnie rośnie wśrodkuwilgotna gula. Ile jeszczetakich opowieści Lucyna miała w zapasie? Okazało się,babko,że dużo. Historia każdego z Malinowskich mogła wycisnąć łzy. Ale nie od razu jeusłyszałam, bo Lucynę przeszłośćinteresowała mniej niż mnie. Chciałajaknajszybciej wprowadzićmnie dorodziny. Dawid Mende mieszkał w Nowym Jorku, a mimo to wykręciła jego numer. Zadzwoń do mnie, bo mam ci coś ważnego do powiedzenia rzuciła do słuchawki i odłożyła ją. Widocznie niebyło jej staćna dłuższy telefon. Dawid oddzwonił za chwilę. Nigdybyś nie zgadł, braciszku kontynuowała Lucyna. Ktoś ważny nam się odnalazł. Takie szczęście! Niespodziewane! Dawid usiłował siędowiedzieć,o kogo chodzi, a Lu182cyna dozowałainformacje, jakby chciałasobie i jemu przedłużyć przyjemność. Nopewnie, że nie masz pojęcia. A może zapomniałeś, żerodzina nie jest w komplecie, co? Dawidprzez chwilę chyba tłumaczyłsięz tego. Ee! Danusiato oczywistość. Zapomniałeś jeszcze o jednej osobie. No jakto kto? A córka Jana? Matylda? Tak!To o nią chodzi. Nie,samaprzyjechała. Jak to dokąd? Do mnie. Tak, jest tutaj, namoim wytartym fotelu, na którym sadzam wszystkich Malinowskich. Tak,słucha tej rozmowy. Oczywiście, żeją pozdrowię i uściskam. A ty zadzwoń do Hani, żebypowiadomiła innych. Nie,jeszcze nierozmawiałam z Matyldą o tym. Dobrze,powiem jej. Tak, o tym też. No to do jutra. Odłożyłasłuchawkę. A ja, patrząc na jej ożywioną i odmłodniałą twarz,ozdobioną teraz z emocji rumieńcami,pomyślałam, że szukałam skamielin,a znalazłamżywe uczucia. Byłamna to zupełnie nieprzygotowana. Wydawało mi się, żetrzeba będzie z trudem drążyć cudzą pamięć, byożywić zapomniane, a może nawet nieprzyjemnewspomnienia. Tak więc,szukałam przeszłości, aznalazłamteraźniejszość, którateraztoczyła się w kierunku wyznaczonym przed chwilą przez starą,nie do końca obcą kobietę. Za parę minut większość Malinowskich dowie się, żetu jesteś powiedziała Lucyna. Jak widzisz,trzymamy sięrazem. Bronią mieszka najbliżej, w Wejherowie. Mam u siebiejej najmłodszą córkę, Kasię. Alejest teraz na uczelni. Studiujeekonomię. Druga córka mieszka parę bloków dalej na Przymorzu. Zajmuję sięczasami jej synkiem,bo Broniąjeszczenie poszła naemeryturę. Nie powiedziała mipaniprzerwałam jej dlaczegoto Dawida Mende najbardziej ucieszymoja wizyta tutaj? Czyma to coś wspólnego z moim ojcem? Podniecenie Lucyny naglezgasło jak zdmuchnięta świeczka. Przerwała dreptanie wokół stołu i usiadła naprzeciwko tak jakoś ciężko, jakby nagle przybyło jej wagiczy lat. Przepraszam. Zupełnie zapomniałam, że ty nieprzyjechałaś poznać Malinowskich, tylko dowiedzieć się jak najwięcej o swoim ojcu. No tak, to zrozumiałe. Dlaczego miałoby183. być inaczej. Przezchwilę przetrawiałatę smutną dla niejprawdę. Potem otrząsnęła się i skupiła namoimpytaniu. Dawidmiał u twego ojcadług. Ja wyciągnęłam doniego ręcepierwsza, ale to się nie liczyło, bo byłam dorosła. Z dziecipierwszym był twój ojciec. On zawsze miał miękkie serce, najmiększeze wszystkich Malinowskich, choć bardzo to ukrywał. Pewnie niepamiętasz, jaki byłdobry. Pięć lat to mało, zamało. Zwłaszcza że upłynęło tyle czasu. Za mało ijednocześnieza dużo czasu. Jakie to dziwne. Skinęłampotwierdzająco głową. Lucyna tymczasem pobladła, jakby to były zbyt bolesnerefleksje dla jej skołatanegożyciem siedemdziesięcioletniego serca. Nie dasię niczego cofnąć szepnęła po chwili. Takto jużjest na tym bożym, a możediabelskim świecie. Alenie mów domnie pani, bardzo cię proszę. Twój ojciec był dlamniejak brat, amoże nawetbardziej jak syn. Więcjestem dlaciebie ciotką lub babką. Wybierz sobie. Nie mogłam jej odmówić. Dobrze. ciociu powiedziałam nie beztrudu. Odetchnęła z ulgą itrochę odgięła się od brzemienia czasu,jakby tomiano naprawdę mogło ją zmienić w moją krewną. 3Nie było mowy, babko, bym wróciła tegodnia do Warszawy. Lucyna okazała się wytrawnym strategiem. Wiedziała, żema niewiele czasu, by związać mnie choć trochę z Malinowskimi. Ja byłam głodnaopowieścio ojcu,a ona doskonaleotym wiedziała i postanowiła to wykorzystać. Najpierwzapadła na migrenę. Tak to już jestze starymi narzekała. Ciśnienie,trochęemocji iczłowiek nie widzi na oczy. Ale to zaraz przejdzie. Dokończę ciasto, wstawię do prodiża,wypijemy sobiepo kieliszkunalewki i opowiesz mi trochę o sobie. Potem po184-Sąścielęci wgościnnym, a rano, jak będę w lepszej formie,porozmawiamy otwoim ojcu. Ale to może kłopot. Miałamzamiar wrócić dzisiaj doWarszawy. Jutro niedziela, więc nie ma się do czego śpieszyć. I takbym cię nigdzie po nocynie puściła. Tylu teraz wariatów w samochodach. Nie,nie mamowy! Przenocujesz u mnie. Gdy tylko sięnato zgodziłam, ból głowy znikł bez śladu,aLucyna wzięłasię do sernika, apotem do paru innych rzeczy,w myśl zasady: przez żołądek do serca. Przy robieniu śledziowej sałatkizaczęła jednocześnie przepytywać mnie z życia. Nie lubisz o sobie opowiadać, co? podsumowałagodzinępóźniej moje wymuszone zwierzenia. Dla mnie najważniejsze jestto,że radziszsobie w życiu. Masz gdzie mieszkać, jesteś zdrowa, wykształcona,udało ci się znaleźćciekawąpracę. To dużo. Nawet bardzo dużo. Przeżyłaś też niemało pokiwała nad tym głową ale widać, że toci niezaszkodziło. Tak to jużjest, że nieszczęściajednychzniszczą, adrugichwzmocnią. Twój ojciec byłod ciebie delikatniejszy. Zamykałsię przytrudnościach jak ślimak w skorupie. I nie był nawetw części takpewny siebie jak ty. Ale pewności brakuje wszystkim dzieciakom zdomu dziecka, więc to raczej wada nabytaniż dziedziczna. Próbowałam nauczyć Malinowskich poczuciawartości, zwłaszcza tego, by umieli bronić swoich racji. Tobyło najtrudniejsze moje zadanie. Udało mi się połowicznie. Na szczęściew drugim pokoleniu jest lepiej, a czasami aż zadobrze, oczym się zarazprzekonasz. Powiedziała tozdaniew kontekście rumoru na korytarzu. Po chwili do kuchni zajrzała Kasia, córka Broni. Zdziwiłasięmoim widokiem, potem grzecznieprzywitała, a wtrakcie tychgrzeczności jej ręka jak wąż przesunęła się w pobliże wyjętegoprzed chwiląciasta. Dostała po łapach za oderwanie słodkiego kawałka, conie przeszkodziło jej w uskubnięciu kolejnego. Lucyna westchnęłaznacząco, co Kasia skwitowała lekkimwzruszeniem ramion ikolejnym wężowym ruchem w kierunkusernika. Cała ta pantomima odmalowywała nie tylko charak185. ter Kasi, ale przede wszystkim stopieńzażyłości między niąi Lucyną. Jeszcze jedna Malinowska? zdziwiła sięzaraz potem. Córka wujka Jana? O! Toty naprawdę istniejesz? Ale numer! Podobno to z powodu zadzierania nosa nie chciałaśmiećz nami do czynienia. Czy ja wiem,nos normalny. Ktoś ci goutarł, czy wieść gminna była fałszywa? Kaśka! Ale Kasia nie należała do osób, które mógłby przestraszyćgroźny ton Lucyny. Patrzyłana mnie z ciekawością ijednocześnie z dystansem, gotowawkażdej chwili pokazać mi pazurki, gdybym rzeczywiście spróbowała zadrzeć nosa choć trochę wyżej. Potem rozejrzała się po salaterkach i półmiskach. No! Nie każdemu ciociobabcia szykuje takie pysznościmruknęła z nutką zazdrości wgłosie. Nareszciewiedziałam, kim jest Lucynaciociobabcia! Pomyślałam, że to dobre określenie. Ja też mogłabym tak jąnazywać. Rzadkiegzemplarz pomyślałam, obserwując, jakLucyna pieszczotliwie targaza uchoKasię, która wpychała sobiedo buzi kolejny słodki kawałek. 4Po kolacji, podczas której Lucyna zmusiła mnie dospróbowania wszystkich wyprodukowanych przez nią tego wieczo-. rupotraw, zasiadłyśmy obienad albumami pełnymizdjęć. Tobył kolejny punkt jej planuprzywiązywania mnie do rodziny. Wiedziałam, żezanimzacznie opowiadać o ojcu,najpierwpokaże miwszystkich Malinowskich, począwszy odtych,którychjuż znałamze starych fotografii, po tych,którzy urodzilisię niedawno, jak Kamil, wnuk Broni. Nie było nato rady. Okazało się,że Malinowscy wyprodukowalicałkiem sporągromadkę nowych Malinowskich i rozjechali sięz nimi pocałym świecie. Dawid zżoną,trzema synami, dwiema synowymii wnukiem mieszkałw NowymJorku. Edek wraz z żoną isy186nemosiedlili sięw Niemczech. Grześ wyemigrowałdo Izraela,ale potem przeniósł się do RPA, astamtąd aż do Australii. Niemiał rodziny. Hania po śmierci męża przeniosła się w ślad zacórkądo Szwecji. Reszta mieszkaław Polsce. Adam wIławie, Florek na Śląsku, Ignacywe Władysławowie, no i BroniąwWejherowie. Wszyscy mielidzieci i wnuki. Tylko DanutamieszkałaBóg wie gdzie. Malinowscy nie znali od dawna jejadresu,choć czasami dzwoniła do Lucyny, by dać znać, żeżyjegdzieśw Polsce i pamięta. A Czesiek? spytałam. Był jeszcze przecieżCzesiek. Lucyna westchnęła. Okazało się, że ojciec nie jest jedynymMalinowskim, który nieżyje. W dodatku śmierć Cześka byłarównie tragiczna jak Jaśka zabili go kumpleod kieliszkanajednej z wielkich budówludowej Polski. Innym Malinowskim udałosię wyjść na ludzi, jak to określiła Lucyna, a Czesiek nie mógłsobieznaleźć miejsca w życiu. Jako jedyny z Malinowskichskończył tylko zawodówkę i nie chciał siędalejuczyć. Nosiło go zbudowy na budowę. Lubił sięzabawić,wypić i udawać wtedy chojraka, cozwyklekończyło się bójką,bo takich chojraków byłowtedy nabudowach więcej. I w końcu dostał nożemprosto w serce. Lucyna miała na ten temat własną, bolesną teorię. To bysię niewydarzyło, gdyby Malinowskichnie rozdzielili i nieumieścili w różnych domach dziecka. Grześ, Florek i Czesiekwyjechali najdalej. Twój ojciec, Danusia i Kazikteż byli daleko. Odwiedzałam ich tak często, jaktylkomogłam, ale to było zamało, za mało. Już drugi raz dzisiajpobladła. Tymrazem w dodatku przycisnęła rękę do piersi. A, nie wolno mi o tym myśleć. Los tak chciał. Jednak mimo tych słówwidać było, żeLucyna nigdyniepogodziła sięz tym, colos zgotował Malinowskim. A zdecydował ontakżei o tym, że Danuta, Jasiek iKazik trafilidonajgorszego domu dziecka, jaki można sobie wyobrazić. Lucyna zastanawiała sięnawetnadtym, czymi o nim opowiadać. Straszne miejsce, jak ze złego dziecięcego snu. Ale przecież chcesz wiedzieć wszystko, co pamiętam. Nieprawdaż? 187. upewniła się. Skinęłam głową. Westchnęła. Dobrze. Niechtak będzie. Inaczej zresztą nie zrozumiałabyś Malinowskichi swego ojca. Musisz wiedzieć, żeosierocone dziecko to bezbronne stworzenie. Nikomusię nie poskarży, bo nie wie, jakie ma prawai kto mógłby go bronić. Nie zna innego życia, co najwyżej jeszczegorsze. Sierotakażdy ochłap przyjmiez wdzięcznością. To rodzi pokusę, bygo wykorzystać. Spotkałam się z tym nieraz, ale nigdy z czymś takim, jak w "Słoneczku". Rządziła tam prawdziwa złodziejska klika, dyrektor,jego żona i jej brat. Kradli, co popadło, nie patrząc, że okradająnajnieszczęśliwszych. Głodoweporcje, brud, zimno, podarteubrania, bicie i zastraszanie, a do tego jedno skrzydło budynkuprowadzone zupełnie porządnie, by w razie kontroli było copokazać. Jak widzisz, stanowili nie tylko wyjątkowo pazernąibezwzględną grupę, ale iwyjątkowo wyrachowaną. Nietakłatwo było się do nich dobrać, o nie. Dwa lata mito zajęło. Dladziecka tojak dwa wieki. Ale w końcu się udało, zmieniono dyrekcję. Lucyna zamyśliła się nad przeszłością. Przypomniały jejsię pewnie wychudzone twarzyczki dzieci, zwłaszcza tanajchudsza, Kazika, który zaznał już wcześniejdostatecznie dużo głodu,chłodui strachu. Potem w ogóle zlikwidowanotę placówkędodała a moja trojka trafiładodomu dziecka pod Warszawą. Tam jużmieli całkiem nieźle,ale w każdym domudziecka, nawet najporządniej prowadzonym, jest coś, co wyciska na ich mieszkańcachtrwałe piętno. To głód duszy,pustkawsercu, którejniczymnie można zapełnić. Tego nie zrozumie człowiek,który wychował się w normalnej rodzinie. Nawet taki, którystracił któregoś z rodziców,jak ja? Nawettaki. Bo miałaś matkę, byłaś kochana, gorzej, lepiej, ale byłaś. Miałaś swoje rzeczy, mogłaś sięprzywiązaćdo własnego łóżka, misia, porcelanowej miseczkiz krasnoludkiem na dnie. Oni mieli wszystko państwowe. Jednego dniabyło, a drugiego nie zostawał po misiu czy łóżeczku nawetślad. Do innych dzieci też nie było bezpieczniesięprzyzwyczajać, czego zaznali Malinowscy. Twój ojciec trzyrazyzmieniał otoczenie. Wprawdzie razem z nim przenosiła się Danuta188i Kazik, aleDankabyław innych grupach, rzadko mogli sięspotkać iporozmawiać. Doskonalewiedziałam, co ich czeka. Usiłowałamtemu zapobiec, jeszcze gdybyli w "Sosence". Jednak ci na górze mieliwłasną statystykę,w której niebyłoczegoś takiego jak Malinowscy. Zarazpo tym,jak ich rozdzielili, zapisałamsię do Partii. Wtedy nawet diabłu duszę bymsprzedała, by mi ichz powrotem oddali. Ale nawet Partia niepomogła. Tyle tylko, że czasami, jako "towarzyszka", mogłamcoś dla tych swoich dzieciaków zrobić. Pozwalali mi je zabierać na ferie, na święta, na wakacje. Partia umożliwiła mi dokształcanie, potem awansowałam, a to już było coś, bo potrzebowałam pieniędzy napodróże, na prezenty, na książki. Rozumiałam Lucynę,miała w końcu podopiekąjedenaścioro Malinowskich, z tego sześcioro daleko. Jej upór,by utrzymywaćzewszystkimikontakt, wydał mi się, babko, heroiczny. Jakabyła tego cena? Bo jakaśmusiała być. Dojednego sięprzyznała, wbrew swoim poglądom zapisała się do Partii, chociaż nienawidziła należącychdo niej ludzi za decyzjetakie jakta, na podstawiektórej rozdzielono Malinowskich. Do drugiego może nie przyznawała się nawet przed samąsobą. Topewnie przez Malinowskich została sama. Jaki mężczyznapoślubikobietę, którama jedenaścioro dzieci. Mówiła o nich: "mojenowe rodzeństwo",ale w rzeczywistości pełniła rolę matki, oddawała imkażdy kwant ciepła, który się w niej rodził, wszystko, co miała. Tak misię przynajmniej wydawało. Wśród pokazywanych fotografii ani razu niepojawiło się zdjęcie mężczyzny. Może żadnego nie było, a możeżaden niebył aż takważny,by go umieścić w rodzinnym albumie? Jedenaściorodzieci potrafi wypełnić życiekobiety, to prawda. Ale przecieżbył czas, gdy dorosły, a ona ciągle jeszcze była młoda. Dlaczego wtedy nie pomyślała o ułożeniu sobie życia? Czy byłojuż zapóźno? A może dalej potrzebowali swojej matki-siostry? Jakkolwiek było, Lucyna nie wydawała się ani zgorzkniała,aniosamotniona, może jedynie trochę zmęczona. Malinowscydalejbyli sensemjej życia. Nie zrozumiałabyś jej, babko,nieprawdaż? A Lucyna niepotrafiłaby chyba zrozumieć ciebie. Twój Bógdługo był jedy189. nie chłodnądoskonałością, ajej zawszemiłością. Niewielemiałybyście sobiedopowiedzenia,gdyby doszło do spotkania. Teoretycznie było tomożliwe, wystarczyło, żebyś zaakceptowała małżeństwoKrystyny. Wtedy na ślub mogliby przyjechaćdo Zawrocia wszyscy Malinowscy, by cieszyć się szczęściemjednego z nich. Może właśnie tego chciałaś uniknąćgoszczenia tej zbieraniny, pseudofamiliio niewiadomych genach,obyczajach iprzyzwyczajeniach. Przejęcie się sierocą doląJaśka też nie byłow twoim stylu. I trwonienie własnychsił nacoś tak banalnego,jak otoczenie kogoś opieką i miłością tylkodlatego, że doświadczył go los. Co innego gdyby miał jakiśtalent! Rozwijanie go sprawiłoby ci przyjemność. Podziwiam,babko, twój chłódi konsekwencję, ale dziś, po opowieściachLucyny, jestempo jej stronie. Może zmienię zdanie, gdy lepiejpoznam Malinowskich, alew tej chwili jej trud wydaje mi siędorzeczniejszy niż twojewygodne życie za wysokim parkanem Zawrocia. Tylkoczy powinnam wasporównywać? Chyba sensowniejprzyjąć, że byłyście stworzone do czego innego ty, babko,do stania na strażytradycji itowtedy, gdy inniz łatwościąjąszargali i deptali, Lucyna dokochania garstki obcych dzieci. Mam wrażenie, że obie wypełniłyście swoje życiowezadaniajaknależy. XXI. AMNEZJARelacja ze "Słoneczka" tak zmęczyłaLucynę, że resztę odłożyłyśmy na następny dzień. Zerwałam się o siódmej, nie mogąc się doczekać tego, co jeszczemiała do opowiedzenia. Lucyna takżejuż nie spała. Siedziała wkuchni, z kubkiemmlekaw ręku i płakała. Na stole przed niąleżał album z najstarszymi zdjęciami. Usiadłamobok. Uśmiechnęła się przezłzy i poklepała mnie poręce, jakbym to ja potrzebowała pocieszenia i wsparcia. To nic, parę łez. Przejdzie. Twój przyjazd obudził tylewspomnień. Jedne wesołe,inne smutne. Podniosła się ociężale, by przygotować miśniadanie. Nie, nie wstawaj. Samawszystko zrobię. Jesteś moim gościem. I to długo oczekiwanym. Podsunęłami album. Wczoraj go specjalnie niewyciągałam. To zdjęciaz "Sosenki". A to. pierwsze zdjęcietwego ojca. Gdy zajrzałaś do kuchni, właśnie przypomniałam sobie moment, gdy go zobaczyłam na korytarzu. Byłbardzo przestraszony i nieufny, powłóczył wdodatku chorą nóżką. Do nikogosię nie odezwał,na nikogonie spojrzał, niemówiąc oczymś takim jak uśmiech. Osierocone dzieci reagują różnie. Niektóre kleją się do ludzi, by znaleźć trochę ciepła i życzliwości. Inne sięzamykają. Do takich należał Jasiek. 191. Czywiesz, że przez wiele miesięcynie powiedziałdonikogoani słowa? Nie wiedziałam. Takbyło. To utrudniało ustalenie przynajmniej w przybliżeniujego tożsamości. Tożsamości? Przecież był znajdą. Znajda znajdzie nierówny. Nie rozumiem. Lucyna pokiwałaze współczuciem głową. Czy wiesz, iletu było wtedy nacji? Przede wszystkimniedobitki Niemców, bonie wszystkim udało się uciec. Częśćznich dopiero przedzierała sięna zachód z głębi Prusi innychczęści kraju. To był wielki exodus. Kaszubi nigdzie się niewybierali, alenie czulisię najpewniej, bo nierzadko brano ichza Niemców. Byli tuteż Polacy, ci mieszkającyna Pomorzuod zawsze i napływowi. I jeszcze Żydzi, którym udało się przetrwać wojnę. Do tego radzieccy żołnierze. Nie zapomnij teżowszelkiego rodzaju mieszańcach, których nie brakuje na takich terenach, zwłaszcza po pięciu latach wojny. Wśród Malinowskich znajdziesz przedstawicieli wszystkichtychnarodów. Lucyna przez chwilę kiwała głową nad moim zdumieniem. Nie przyszłoci to dotąd namyśl, co? Aleto prawda, choćnie znajdziesz jejw żadnych dokumentach. Prawda opartanadomysłach, a czasami na moich prywatnych poszukiwaniach,którychwynik zachowałam dlasiebie i dla Malinowskich. Dlaniektórych z nich byłolepiej, żenicna pewno nie dałosiępowiedzieć o ich pochodzeniu. Ale coś się dało. Tak,babko, coś się dało. Lucyna opowiadałazadziwiającerzeczy. Hania według niej była z pochodzenia Niemką. Nieumiała ani słowa popolsku czy kaszubsku. Grześ byłjak Kazik Żydem. Trafił do domu dziecka, bo artyleryjski pociskzabił jego czasowych opiekunów, a ich dzieci nieznały prawdziwego nazwiska przechowywanego u nich malca. Nikt sięnigdy po Grzesia nie zgłosił, więc najprawdopodobniej jegobliscy zginęli. Czesiek miał miesiąc, gdy trafił do "Sosenki". Lucyna pojechała do szpitala, w którym się urodził, by się czegoś o nim dowiedzieć. Jego matka uciekła,gdy tylko poczuła192sięlepiej. Adres i nazwisko, którepodała, były fałszywe. Położnapowiedziała Lucynie, żepodczas porodu, którybyłwyjątkowo ciężki i długi, rodząca dziewczyna krzyczała w szoku,że to ruski pomiot,którychce ją rozerwać i zabić. I mało niezabił, bo rodzącamiała co najwyżej szesnaścielat. Dzieckomusieli wkońcu wyciągać zniej kleszczami. Cześkowi zostałypo tym do końca życia blizny na głowie, które potem wymieszały się z tymi, które były pamiątkąpobójkach. Tak tu było, gwałty, przemoc, chaos, w którym wszystko mogło się zdarzyć. Każdy scenariusz byłmożliwy, nawetnajbardziejnieprawdopodobny. Z młodych Malinowskich tobiepierwszej mówię to wszystko o Cześku. Ainni? Kim byli? Ignacy mieszał słowa niemieckie, kaszubskiei polskie. Ale najczęściejmówiłpo niemiecku. Mógł mieć polską czykaszubską nianię, ale równie dobrzemógł się wychowaćw mieszanej rodzinie. Kto wie! Bronią miała parę miesięcy,gdy została podrzucona do sieni szpitala. Nie mam pojęcia,kim była. Reszta to Polacy i Kaszubi. A Jasiek? Jasiek. Najbardziej prawdopodobne jestto, że był Polakiem. Przynajmniej w takim języku odezwał się po paru miesiącachmilczenia. Pierwsze jego słowo to kwiatek. Przyniósłmi stokrotkę,położył na kolanach i nazwał. Skinęłam głową,a on wtedy jużpełnym zdaniemdodał: "To jest kwiatek dlaciebie". Nigdy tego nie zapomnę. Od tej pory już mówił. W jakim języku milczał przez poprzednie miesiące,nie wiem dodała, patrząc mi w oczy. Mam nadzieję,że nie maszuprzedzeń? Niepowiedziałamzdławionym głosem. Ale przecież on miał pięćlat. Potem, gdy już zacząłsię odzywać, niepytałaś go, gdzie był, co robił, czypamięta prawdziwe imię? Lucynawestchnęła. To, że twego ojca poszarpały odłamki miny, pewniewiesz. Miny? Słyszałam tylko owypadku i otym, że coś musię stało w nogę. Przez to nieznacznie utykał. 193. Tonie był zwykły wypadek. Jasiekmiałrozległe rany. Ale przede wszystkim doznał wtedy szokui nie pamiętałniczego sprzed wybuchu miny. Zupełna amnezja. Może i przezto nie mówił. Tegonie wiedziałam. Lucyna milczała przez chwilę, jakby zastanawiała się, czyopowiadać midalej. Widzę,że w ogóle niewiele wiesz. Nie pytałaśmatki? Pytałam, ale nie pamiętam,by mi o tym kiedykolwiekmówiła. Może sama nie wiedziała. Możemruknęła Lucyna nie przekonana. Próbowałam wyjaśnićpochodzenie każdego z moich Malinowskich. Wydawało mi się, że prawda zawszejest lepsza od nieprawdy. Uczyłam ichteż szanować tęprawdę, choć czasami była niewygodna i niechciana. Buntowali się,jak Kazikalbo Hania,która niechciała być Niemkąipłakała, gdy wołali na nią grubaBerta. Ale to się z czasem zmieniło schudła, awnowymdomu dziecka już nikt niewiedział, żekiedyśnie rozumiałaani słowa po polsku. Była już tylko Hanią Malinowską. A teraz,po latach, znowu mówi doskonalepo niemiecku,zwiedziłaNiemcy, potrafi żartować, żewyssała zamiłowanie do porządku zmlekiem matki. To nie przeszkadzajej byćPolką. Dlaczego mi to wszystko mówisz? spytałam. Byś zrozumiałaMalinowskich. Jeśli ich zrozumiesz, totakże i swego ojca odrzekła. 2Rozmowę przerwało przyjście Broni. Wieść o moim przyjeździe dotarła do niej już wczoraj. Czekałana zachęcającytelefon Lucyny, umierając z ciekawości, a gdy nie zadzwonił,wsiadła w samochód i przyjechała. Musiałam cię chociaż zobaczyć mówiła, ściskającmnie równie mocno iserdecznie jak wczorajLucyna. Potem194wypakowała rurki z kremem. Moja specjalność. Konieczniemusisz spróbować. Razem z mężem zajmowała się wypiekiemciast, które sprzedawali wewłasnej cukierni. Rurkibyły pyszne. Nie tylkozresztą one. W dwóch wypełnionych pobrzegi pudełkach rozpychały się olbrzymie pączki, krągłe bajaderki, kruche napoleonki, trzy rodzajesernika,i inne smakowite cuda, które,jak siępotem okazało, rozpływały sięw ustach. Bronią była przeciwieństwem wyważonej itaktownej Lucyny. Trzepała językiem jak najęta. Byłam razem z Cześkiem najmłodsza z Malinowskich. Plątaliśmy sięwśród innych jak piątekoło u wozu. A Jasieknigdy mnienie odganiał. Pamiętam, jakkiedyś uczył mnie, corobić,bybuty zawsze znalazły się na właściwych nogach. Pokazał mi wgłębienia z boku podeszwy i powiedział, że to sątakie buciczkowe uśmiechy i powinnam pilnować, bybyłyobok siebie, bo wtedy sandały, kapcie ikamaszki mogą się dosiebie uśmiechać. Potem już nigdy nie włożyłambuta na niewłaściwą nogę. W tensam sposóbnauczyłam niedawno wkładać buty mego wnuka. Ale ty pewnie znasz historyjkę o buciczkowych uśmiechach od ojca. Nieznałam. Może zapomniałam o niej, a może zanim sięurodziłam, zapomniał o niej ojciec? Możezresztą nigdy niemyliłam butów? Rozmowa z Bronią obfitowała wtakie właśnie krótkie opowiastki. Podkochiwałam się potem w twoim ojcu, aleDanuśkabyła jak Cerber. Aż dziw, że mu się udało od niej uciec. Gdybyniezachorowałi nie pojechałdo sanatorium, to pewniezostaliby małżeństwem. Wyobrażam sobie minę Danki, gdy jej powiedziało twojej matce. Bronią zaśmiałasięzłośliwie. Widać było, że nie darzyła swejprzybranej siostry sympatią. Z relacji Lucyny wynikało,że wszyscy Malinowscy kochalisię jak rzadko kto, a tu proszę! Twój ojciec w ogóle miałszczęście dokapryśnych bab kontynuowała Bronią. Twoja matkateż szybko wzięła gopod pantofel. Bronią! usiłowała oponować Lucyna, ale tamta nic195. sobie ztego nie robiła. Przypomniała misię wczorajsza swoboda Kasi. Niedaleko pada jabłko od jabłoni, pomyślałam,choć w zachowaniu Kasi było dużo więcej wdzięku i dystansu. Pamiętam,że straszniebyłw tej swojej Krystynie zakochany. Nie widziałpoza nią świata. Aż mnie to denerwowało, bo naoko była zupełniezwykła. Bronią! A co ja takiego mówię? Samąprawdę! O to przecieżMatyldzie chodzi, anie oto, czy lubiłam jej matkę, czynie. Nie lubiłam. Noto co? Miałam powody, bo przez nią Jasiekonas zapomniał. I te jej maniery,fochy,ten lodowaty wzrok! Każdym gestem dawała do zrozumienia,że jest od nas lepsza. Tak tylko cisię wydawało. Po prostubyła inna. Inna! Broni nie przekonały argumenty Lucyny,ale widocznie przyzwyczajona była jej słuchać,więc trochę zmieniła ton. Wybacz mruknęła takajuż jestem, co w głowie,to na języku. Jak sięczłowiekwycierałprzez osiemnaście latpodomach dziecka, to potem wszystkimwszystkiego zazdrości. Twoja matka umiała się tak jakoś ubrać, uczesać,usiąść,że człowiekakrew zalewała. Damulka! I w dodatkugęba pełnaokrągłych zdanek: przepraszam, ależ oczywiście, totakie miłe,i dalej wtym stylu. Życie jej schodziło na owijaniu w bawełnę. Przywiozłam im kiedyś wprezenciewazon. Mnie się podobał. Twojamatka podziękowała za niego bardzo uprzejmie, apotemsię okazało,że wyjmuje go tylko wtedy, gdy ich odwiedzam. Jasiek powiedział mi towtajemnicy, gdy do tego wazonu postanowiłam dokupić talerz na owoce. Nie chciała ci robićprzykrości. Lucyna znowu usiłowała bronić mojej matki. Może itak, ale jak można się zaprzyjaźnić, jeśli nie maszczerości? Ciekawa jestem,czyprzed Jaśkiem też tak grała. Dajmy już temu spokój powiedziała kategorycznieLucyna. Bronią wzruszyła ramionami, by zaznaczyć, że mainne zdanie, ale posłuszniezmieniła temat. Opowiem ci lepiej o tobie. Widziałam cię, gdy miałaśzetrzy lata. Niezłe było z ciebie ziółko. "Nie znam tejpani",burknęłaś nadąsana, choć ojciec powiedział ci, że jestem cio196cią. Obejrzałaś mnie od stóp do głów. Potem zapatrzyłaś sięna moje puste ręce. "Ciocie przywożą czekolady albo lalki",dodałaś. Ojciec spytał, kto ci to powiedział, a ty wzruszyłaśramionamii rzuciłaś z przekonaniem w głosie: "Nikt. Takierzeczy się wie". Uśmiałam się wtedy, bo pierwszy raz słyszałam, by w taki sposób wymądrzałsię trzyletniszkrab. Miałamwrażenie, że masz więcej pewności siebieniżtwój ojciec i jarazem wzięci. No i miałaś rację,ciocie przywożą czekoladyalbo lalki. Nie miałam z sobą nic, bo nie wiedziałam, że ojciecprzyprowadzi cię naspotkanie. Bronią znowuściskałamniewswych pulchnych ramionach. Mam nadzieję,że się niezmieniłaś dodała ze śmiechem. I że teraz, gdyprzyniosłam rurkii tęcałą resztę, już nie będziesz miała wątpliwości,że jestemtwoją prawdziwą ciotką. Nie mam, ciociu odpowiedziałam i jeszczeraz znalazłam się w miękkich objęciach. 3Dalsze opowieściLucyny o ojcubyły niestetymniej zabawne. Muszęprzyznać, babko,żeLucyna usiłowała mnie donich przygotować. Po wyjściu Broni kręciła się jeszcze jakiśczas po mieszkaniu, niby torobiąc porządki, alewidać było,że odwleka rozmowę, jakbymusiała się zastanowić, od którego momentu zacząć i co naprawdę powiedzieć. Niepokoiłomnie to coraz bardziej. W końcu zaparzyłakawę, mnie mocną, sobie słabą, bo innej pić nie mogła, i usiadła naprzeciwko. Widzącmój napiętywzrok, uśmiechnęła się. No tak, po moim wstępiepewnie spodziewasz się najgorszego. Najgorszego niebędzie, chyba że za najgorsze uznasz to, że niczego pewnego nie dasię o twoim ojcu powiedzieć, choć i o nim starałam się zdobyć jakieśinformacje. Może nawet w jego przypadku zrobiłam więcej,bo mi się zdawało, że jest szansa dotrzeć do prawdy. 197. Ale nie dotarła, babko. Do"Sosenki" przywieźliJaśka późną jesienią 1945 roku. Przedtem parę miesięcyspędził w szpitalu, gdzieprzeszedł kilkaoperacji. Przeprowadziłje niemiecki doktor, jeniec,któremu z brakupolskich lekarzy pozwolono pracować w szpitalu. To był dobry fachowiec, zaprawionyw łataniu rozległych żołnierskich ran,i to chybajemu Jasiekzawdzięczał uratowanie poszarpanych nóg i ładne szwy na innych częściach ciała. Gdy trafił do szpitala,Gdańsk i Gdyniabyły już wyzwolone, front sięodsunął, ale na północy i wschodzie trwały ciężkie walki. Pielęgniarka opiekująca się JaśkiempowiedziałaLucynie, żedo szpitala przywieźliJaśka rosyjscyżołnierze, razemz rannymi aż spod Władysławowa czy okolic. Zapamiętała,że coś mówili owzgórzach czy jarach i o widokumorza z miejsca, gdzie znaleźli Jaśka. Ale mówili po rosyjsku,więc może niewszystko dobrzezrozumiała. Byłam tam w czterdziestym szóstym, jak już wyłapaliostatnich Niemców i pozbierali niewybuchy. Lucyna zamyśliła się na chwilę. To piękna okolica. Wtedy widać byłojeszcześlady wojny. A to bunkier, a to lej po bombie albonawetokopy. Dziśwszystko się zabliźniło. Nawet jak sąjakieśzarośnięte dziury, to nikt nie pomyśli o bombie. Objechałamwtedy na rowerze wszystkieokoliczne wsie, pytając, czy niewiedzą czegośo zaginięciu młodej kobiety ipięcioletniegodziecka. Pokazywałam zdjęcie Jaśka. Wszędzie słyszałam:"Onnie nasz". Ale to oniczym nie świadczyło, bo część Kaszubówzginęła, część uciekła przed Ruskimi, inni byli nieufni wobecobcych. W końcu nie wiedzieli, kogo i po co taknaprawdęszukam. Takie były czasy. Zostawiłamswój adres wkażdejwsi,na wypadek, gdyby komuś coś się przypomniało, ale niktnie napisał, ani nie przyjechał. Napomknęłaś coś o młodej kobiecie. Dlaczego szukałaśjej razem z moim ojcem? Tego teżnie wiesz? zdziwiła się. Nie.To ona weszła naminę. Jego trafiły tylko odłamki. Takprzynajmniej opowiadał pielęgniarce jeden z rannych,przywiezionych tym samym transportem co Jasiek. 198Poczułam, żerobi mi się niedobrze. Jak to się stało, że niktmi o niej niewspomniał? Mogła być przecież moją babką. Czy tomożliwe, by ojciecnigdy nie mówił o niej matce? Niechciało misięwto wierzyć. Lucyna jakby słyszała moje myśli. Nie wiadomo,kim była. Może matką, może starszą siostrą. Ale równie dobrze mogła być tylko znajomąalbo opiekunką. W każdym razie była to młoda kobieta. Ten żołnierzjej niewidział, tylko słyszało wypadku, jak jechali do szpitala. Ponoć ją zakopali, a właściwie toco z niejzostało, pomieszanez jakimiś tobołkami, więc możejednak wędrowali z daleka. Jaśkaopatrzył sanitariusz, a potem nadarzył się transport z rannymi, więc przywieźli godo szpitala. Nie chcieli go tam przyjąć,bo twierdzili, że dzieciak i takumrze, ale Ruscy się uparli. Tłumaczyli,że tychdwoje uratowało życie któremuś z żołnierzy, możenawet kilku żołnierzom,bo cały oddział skradał sięwłaśnie po zboczu w górę, gdy usłyszeliwyżej huk. I Jasiekzostał w szpitalu, i przeżył. Żołnierze go jeszcze odwiedziliprzed wyjazdem nafront. Ale on się ich bał. Pielęgniarka powiedziała, że zaraz po ich wyjściu zrzucił na podłogę wszystko, co mu przynieśli. Myślała, że mu spadło, gdy jednak położyła konserwy i harmonijkę z powrotem nałóżko,znowuwszystkozrzucił. Lecz to mogło być skutkiemszoku. Pielęgniarka twierdziła, że przezcały czaspobytu w szpitalu nie tylkonie mówił, ale zachowywał się, jakby nie bardzo rozumiał,cosię do niego mówiło. I bardzo siębał, jakby ciągle jeszczegroziło mu niebezpieczeństwo. Leżał zazwyczaj zagrzebany w pościel. Zostawiał sobietylko małą dziurkę do patrzenia i oddychania. Była przekonana, że od wybuchu pomieszało mu sięw głowie. W "Sosence" na początku też tak się zachowywał. Dopiero gdypoczuł się bezpieczniej,skutki szoku zaczęły sięcofać. Zakryłam twarz rękoma. Był takisamotny, taki. szepnęłam zdławionymgłosem. Nie zdołałam dokończyć. Monolog Lucyny otwierał nowe i zadziwiające perspektywy. Trauma. Nie znajdowałam lepszego słowa. Widziałamchłopca, który obudził się z narkozy w zupełnie obcym świe199. cię. Zwykle w takich chwilach ratuje człowieka pamięć, aleonwyłonił się z narkotycznej mgły bez pamięci. Narodzinywwieku pięciu lat, ponownei w dodatku straszne, boinnajestpercepcja i wrażliwość niemowlęcia, a innaparoletniegochłopca. I jeszcze ta zagubionaw niepamięci podświadomość,szukająca ujścia przez sny i napady lęków, apatii i cierpieniaskręcającego ciało wembrion zagrzebany w szarą szpitalnąpościel. Ado tego bandaże, szczęk metalowych narzędzi, nakłucia, przyschnięte strupynaranach,odrywane razemz opatrunkami, swędzenie podczas gojenia,a potem kolejna operacja i wszystko od początku. Zastanawiałam się, co przerażało gobardziej mgielna zasłona w głowiei bezbrzeżna samotnośćczy bólfizyczny? Ale czy takierzeczy można wiedzieć? Możezresztą owa zasłona była dla niego błogosławieństwem. Ktowie, co za sobą kryła. Nie pamiętał przede wszystkim tej młodejkobiety, z którą byłnaszczycie wzgórza czyjaru, a zwłaszczajej strasznejśmierci, która zmieniła ją wkrwawestrzępy. Błogosławieństwo niepamięci. Ale przy okazji zapomniał teżwyraz i kolor jej oczu, pieszczoty, słowa, które szeptała mudoucha, zapach włosów, mocny uścisk dłoni. Przekleństwo niepamięci. A to przecież dopiero początek historii chłopca przyniesionego na żołnierskimpłaszczu do szpitala. Początek, będący jednocześnie końcem czegoś, comusi pozostać tajemnicą. Czy ojciec próbował znaleźć miejsce,w którymbył wypadek? Niewiem. Pierwszy zjazd zorganizowaliśmy w Jastrzębiej Górze. Namawiałam go,byśmy wybrali sięobejrzeć któryś z jarów w okolicy. Ale on niewierzył ani w moje opowieści,ani w gadanie pielęgniarki, a najmniej w przytoczone przeznią słowa żołnierzy. Cała ta historia wydawała musię bzdurą,bo cooboje byrobili na górze,zwłaszczażew pobliżu byliNiemcy i Rosjanie i trwała walka. I w jaki sposób znaleźlibysię na szczycie, jeśli wzgórze byłozaminowane? Właściwienie mógł zrozumieć, jakto się stało, żeprzeżył. Nie mieściłomu się to w głowie. Milczała chwilę. Wcześniej, jeszcze,gdy był w domu dziecka, powiedział mi, że jest znikąd i że200tak jestnajlepiej. Ale z drugiej strony, to właśnie on powiedział kiedyśMalinowskim,że ich obowiązkiemjestopieka nadzaniedbanymigrobami. Wiem,że stawiał świeczkina mogiłach, o którychnikt już nie pamiętał. Na pewno myślałwtedyo matce i swoichbliskich, mając nadzieję, że im teżktoś zapalilampkę. Ale nigdy nie chciał o tym mówić. Takjak wtedy,w JastrzębiejGórze, nie miał ochoty patrzeć z góry na morze. To dziwne. Czyżby bał siępodświadomie cierpienia? To możliwe. Gdy go kiedyś spytałam, czy nie chciałbyprzypomnieć sobie czegoś zdzieciństwa, powiedział, żew tejchwili jego wspomnienia zaczynają sięod momentu, gdy muśpiewałam kołysankiw "Sosence" i żecieszy się z tego. Zamknął mi tym usta. Kto wie, co przeżył. Całe jego dzieciństwotolatawojny. Możeluka w pamięci była błogosławieństwem. Gdy mówiłao kołysankach, znowu poczułam dławiącyskurcz w gardle. Lucyna Malinowska zrobiła dla mego ojcawięcej niż ktokolwiek inny. A chciała zrobić jeszcze więcej,dać mu tyle miłości, ile potrzebował, a potrzebował jej wiele,jak każde skrzywdzone dziecko. Jednak nie pozwolono jejnato rozdzielono Malinowskich iwysłano do różnych placówek. Z drugiej strony, skąd Lucynawzięłaby tyle miłości, byjej starczyło na jedenaścioro Malinowskich? Czułam jednak,że skądśby ją wzięła. Może nawet nie musiała brać, bo byłanią przepełniona. 4To było wszystko, czegosię dowiedziałam. Lucynawymówiła sięzmęczeniem. Być może był to dalszy ciąg jej planuprzywiązywania mnie do Malinowskich dopóki wszystkiego nie wiedziałam, mogła liczyć na moje ponowne odwiedziny. Pewnie też dlatego kilka razy głośno westchnęła, mówiącprzytym, że ma jużniewiele do dodaniai żeprzydaliby się inni Malinowscy. Ponoć najwięcej wiedzieli o ojcu Danuta i Kazik,którzy byli z nim w kolejnych domachdziecka, niestety201. oboje byli nieosiągalni. Kazik byłdaleko, a Danuta nie wiadomo gdzie. Była jeszcze jednaprzyczyna, dla której musiałyśmy zrezygnować zewspominania. Niedziela uLucynymiała swójwłasny rytm i nawet moja obecność nie zdołała tego zmienić. Mogłam sięco najwyżej włączyć do dawnozaplanowanychczynnościi zdarzeń. Poszłyśmy dokościoła. Potem byłobiadprzygotowany tym razem przez Kasię. Po obiedzie przyszłaJoannaz Kamilem,bo zwykle o tej porze wszyscy wybieralisię na spacer. Kamil wpadłw ramiona Lucynyz impetem świadczącymo wielkiej zażyłości. Babciu! krzyknął. Tak się za tobą stęskniłem! Idziemy? Mama ma całe wiaderko chleba. Sam drobiłem. Niedrobiłem, tylko rozdrabniałem poprawiła go Lucyna, ściskając go przy tym czule. No właśnie mówię, że roz. -.rabniałem! Joanna patrzyła namnie z ciekawością, ale i dystansem,jakby moje zjawienie się mogło odebraćjej część miłości Lucyny. A Krzysiek? spytała Lucyna. Siedzi przed telewizorem. Znasz go. Trzeba by zamówić dźwig, by go stamtąd ruszyć. Lucynapokiwała głową. Kasiateż nie miała ochoty na rodzinną wycieczkę. Wzruszyła ramionami, po czymzajęła strategiczną pozycję przy telefonie. To widocznie też należało dorytmu niedzieli, boLucyna tylko potargała ją pieszczotliwiepo czuprynie iz westchnieniem sięgnęła popalto. Kamil traktował mnie jak intruza,ale nie miał nic przeciwkotemu, bym wybrała się z nimi nad morze. Zmienił do mnie. stosunek, gdy zobaczył przed blokiemgarbusa iusłyszał, żemożemy nim pojechać, gdzie tylko zechce. Chciał doSopotu. To byłdobry pomysł. Obejrzałam tylko mapęipo chwili ruszyliśmywtamtym kierunku. 2025Zimowemorze. Z pozoru nic ciekawego. Wzimie już samamyśl o dużej wodzie przyprawia o dreszcze wilgoći ziąbrozwłóczone ażpo horyzont. Brr!A jednak warto byłowyprawićsiętego dnia nadBałtyk. Lodowe czapyprzy brzegu srebrzyły się wsłońcu, pale molazmieniłysię w oblodzone stalagmity. Morze było tego dnia ciche, gotowedo zamarznięcia. A te,co turobią? zdziwiłam się na widok łabędzi. Myślałam,że Kamilbędziedokarmiał mewy, a ku nam posuwały się niezgrabnym, kołyszącym krokiem dwa wielkie ptaki. W dodatkuzaczęły napierać, domagając sięjedzenia. Lucyna musiała osłaniać Kamila rzucającego z wiadra chleb, który błyskawicznie znikał w ich dziobach. Chleb się skończył,a one miałyochotę na więcej. Sio!Już nic nie ma burczałado nich Lucyna. Trzeba byłolecieć do ciepłychkrajów. Do czego to podobne,by zostawać tu na zimę. Wszystkosięwam pomieszało, głuptaki, i przez to sterczycieteraz na mrozie i wietrze iczekaciena ludzkie zmiłowanie. Sio!Łabędzie jednaknie rozumiały jejprzemowyi dalej szłyza nami. Trzeba było się wycofać, bynie posiniaczyły nasswymi mocnymi dziobami. Tak tojuż jest,babko. Zimy coraz łagodniejsze,łabędzie,dokarmianeprzez turystów, leniwe i niezdolne do długiego lotu zostają nad brzegiem Bałtyku, zamiast pływać po rozlewiskach Nilu. Wszystko się zmienia, nawet przyzwyczajenia ptaków. Łabędziepłacą czasamiza te nowe obyczaje męczarnią,gdy wrośnięte w lód, jak żywaozdoba zmarzniętego morza,czekają na ratunek, który nie zawszeprzychodzi. Poszliśmy na sam koniecmola, babko. Sopot 1958 wypoczywałaś tu wówczas latem. Miałam przed oczyma twojąfotografię. Byli tu też wielokrotnie Malinowscy, w różnychskładach, a kilka razy w komplecie. Przez chwilę wyobrażałamsobie nawet,żemoże byliście tu wszyscy razemw pięćdziesiątym ósmym ty w eleganckiej suknizjedwabiu i kape203. luszu, Maurycy w jasnym, lekkim garniturze, a Lucynaubranaw tanią sukienkę, otoczona gromadkąnastolatków w różnymwieku, cochwila wynajdujących inną ciekawą rzecz wózekz cukrową watą, stragan zmuszlami, wędkarza, schodki nainny poziom mola, nadpływającystateczek. To możliwe. Lucyna pewniebysięna ciebie zapatrzyła, ty nie poświęciłabyśjej żadnej uwagi,tego jestem pewna. Co innego ów pięknywidok nawysrebrzoną zatokę i na brzeg ozdobiony Grand Hotelem iŁazienkami. Może co najwyżej zdenerwowałby cię nachwilę chaos iwrzawawywołana przez młodszychMalinowskich, pchającychsiędo barierkinakońcu mola. Krystynai Irena nigdy tak się nie zachowywały. To oczywiste. Boże,kto wychowywał tych dzikusów? Zepsuł się ten Sopot, żeażstrach. Doprawdy, lepiej się już nie ruszać z Zawrocia, bowszędzie tylko te nieokrzesane tłumy. XXII. BOHATEROWIESCENARIUSZAPoprzyjeździedodomu włączyłam automatycznąsekretarkę i odsłuchałam nagrane wiadomości. Mówi Maja. Czy mogłabyś przyjechać na lekcję do mnie? Znowu mam katar. Wiem,żetokłopot, ale bardzo cięproszę! Bardzo! To ja, Michał. Gdzie do diabła się podziewasz? Mamważnąsprawę. Zadzwoń jak najszybciej! Hej, malutka! Mówido ciebie Kostuś. Jak mój scenariusz? Podobają ci się nowe wątki? Pamiętaj, że możesz miećna nie wpływ. To zależytylko od ciebie. Czekam! Tu Zygmunt. Chciałbym z tobą pogadać. Jeszcze zadzwonię. Na razie. Toja, Madziu, mama. Co się z tobądzieje? Czemu niedajesz znaku życia? Zadzwoń. Wiadomości. Czemu akurat tyle i takie? Wszyscy czegośchcą,mają problemy albo pretensje? Epidemia? To zresztą nie było wszystko, babko. Zdążyłam zaledwiewstawić wodęna herbatę, gdy do drzwi zapukała nieśmiałopaniMięcia. Dobrze, że już jesteś, Madziupowiedziałaz taje205. mniczą miną. Bo ja mam coś do opowiedzenia. Niemogłamsię ciebie doczekać. Jak tylko zobaczyłam twój samochód naparkingu, od razu wyciągnęłam z szafy chustę i prosto do windy. Bo i jesto czym mówić. Jest! Pamiętasz tego młodegomężczyznę, co się wypytywało stare czasy? Pamiętam odrzekłam z odrobiną zniecierpliwieniaw głosie. Pani Mieci to jednaknie zniechęciło. No więc zjawił się znowu! rzuciłatriumfalnie. Tym razem wcale nie krył, że chodzi mu o świętejpamięciJana. No to pociągnęłam go za język. Powiedział, że mieszkazmatką w Pułtusku. I to ona znałakiedyś twego ojca. Więcspytałam, jak się nazywa, że niby powiem ci o jego wizycie,aletylko pokręcił głową i mruknął, że sam się kiedyś u ciebiezjawi. Pytał też o twojąmatkę, ale odpowiadałam półgębkiem,boco innego opowiadać o zmarłych, a co innegoo żywych. Co tyna to,moje dziecko? Coja nato? Byłam równie zaintrygowana jak pani Mięcia. Pierwsze skojarzenie, to był Kosteki jego pytanie o nowewątki. Może tojego sprawka? Znałdzieje mojej rodziny, wogólelubił słuchać różnych historii,wyciągał je z człowieka niewiadomo kiedy, podstępniei bez bólu, jak pijawka krew,by potemumieszczać je w swoich tekstach. Ale Kostkapani Mięcia napewno by poznała, bo bywał u mnie dostatecznie często, żebygo zapamiętać. Mógł to być wprawdziektoś podstawiony, aleczy Kostkowi chciałoby się bawić w takie rzeczy? W końcupisał scenariusz oteatrze, a nie o mnie. Ale w takim razie,kim był ten mężczyzna? Pułtusk. Nie znałam nikogo z Pułtuska. Zastanawianie sięnad tym postanowiłam jednak odłożyćnanastępny dzień. Byłam zmęczona. W dodatku wilgotne morskie powietrze okazałosię dla mnie zdradliwe i czułam właśnie pierwsze dreszcze, które zwiastowałygorączkę. Miałamochotę zagrzebać sięw koc i zasnąć także z innego powodu za dużo się wydarzyło w ciąguostatnich dwóch dni. Mieszanie teraźniejszych, banalnych zdarzeń z historiami, któreusłyszałam od Lucyny,wydawało mi się wręcz nieprzyzwoite. Chciałam odgrodzić jedne od drugichchociaż jednym snem,206by TAMTOmiało czasosiąśćgdzieś w głębi mojej pamięci,otorbić się szczelną szarą błonką, żeby nicnie mogło naruszyćjego treści. Zbawienny senzjawił się szybko. Szłam w nim w głąbmorza, a wodapod moimi stopami była twardai przezroczystajak szkło,tyle że pofałdowane, jakbym podstopami miałazamarznięte garbki fal. Brnęłamprzed siebie z trudem, w lodowąpustkę, wiedząc, że cośjest przede mną wpółmroku, choćniewiedziałamco. Może trzeba było uratować łabędzia, przyspawanego mrozem do jednejz fal? Coś już nawet majaczyło woddali, jakiś ciemnawy zarys, przypominający postacie z prześwietlonej fotografii. Czułam,że muszę się pośpieszyć, bo kształtniknie z sekundy na sekundę. Po chwilibyłam już pewna, żeto ta kobieta, o której mówiłaLucyna. Chciałam konieczniezobaczyć jej twarz, choćby jej zarys kształt nosa, podbródka,czoła. Nie zdążyłam, babko. Senzostał przerwany. Takzwyklebywa z takimi snami. Dzwonek do drzwi. Raz, drugi, trzeci. Trudne wyszarpywanie się z lodowej pustki. I jeszcze jedendzwonek. Jaśniejszy strzęp na horyzoncie snu. Już.już wracam. Jestem. Jestem tu i teraz. W teraźniejszości rozdzwonioneji rozedrganej. Wiem, kto tak dzwoni. Znam ten niecierpliwy rytm. 2Michał siedział naprzeciwko i studiował moją twarzszare podkówki podoczyma, spieczone usta, niezdrowe rumieńce,ozdobione najednym policzku wzorkiemz zagięć poduszki. Dotknąłgo palcem. Jakby ktośzrobił hieroglify powiedział. Zapissnu. Podobały mu się własne skojarzenia, ale niepodobałmu sięmój wygląd. Nie lubił naturalizmu. Zdjął rzęsę z policzka. Miał nawet ochotę przygładzić potarganewłosy, ale tylkodotknął mego czoła. 207. Ze trzydzieści osiem. Solidne przeziębienie albo nawetgrypa. Gdzie, do diabła, ją złapałaś? W morzu. Zamarzłam. Bredzisz. Gdzie termometr? Masz jakieś leki? Nic mi nie jest. Lepiejpowiedz, co turobisz? Michał jednak zaczął grzebać w szafce. Znalazł termometr,wepchnąłmigopod pachę, potemrozpuścił polopirynę i wmusił we mnie garść witamin. Nie wiedziałam, że jesteś taki opiekuńczy mruknęłam. Nieraczył tego skomentować. Powiesz wreszcie, o cochodzi? Zmiany,zmiany. rzuciłpółironiczniei już wiedziałam, co ma na myśli. Mów.Nie wiem nic na pewno. Ktoś robi mikołopióra. Zdaje się, że i tobie. Pomyślałem, że może razemcoś wykombinujemy. Jakieś szczegóły? Dyrektor pytał mniewczoraj, czy to prawda, żeod następnego miesiąca mampracować na planieseńalu. Wiesz, żestaryma uczulenie na telewizję. A ty ponoć masz być scenarzystką tego tasiemca. Izabieraszmnie do filmu, bo ci na mniezależy, tylko udajemyna razie,że jest inaczej. I w ogóle mamyponoć w nosieteatr i wszystkichw teatrze, bo forsa tu żadna,atam mamy dostaćkrocie. To już chyba nie dyrektor? Nie, to Rudaprzykawce, Wiśniewski na korytarzu, Bożenkawśród spazmów i w dodatku napół obrażona pani Janeczka. Wszyscypogłupieli. Jedni zazdroszczą, drudzy nie kryją urazy, a jeszcze inni podlizują się,bo myślą, że może ichzaprotegujemy producentowi. I tego wszystkiegodowiedziałem się w piątek,gdy ty włóczyłaś się nie wiadomo gdzie. Wiesz coś o tym? Kostek. Co Kostek? Ten Kostek! I Tuba. To ich robota. Ale poco? Zemsta? No tak, pewnie nie może mi da208rować, że mu cię zabrałem. Tylkoczemu teraz, gdy się rozstaliśmy? To nie tylko to. Kosteknaprawdę pisze scenariusz. W dodatku o teatrze. Zdaje się, że zostaliśmy jego głównymi bohaterami. A to skurwiel! Wiedziałaś o tym? Nie to, żeciebie też wplącze. A co mado mnie Nowacki? pytał dalej. Z tymteż masz coś wspólnego? To znajomy Kostkaprzyznałam niechętnie. Mamwrażenie, że jest jedynie nieświadomym wykonawcą jegoknowań. Zaczynam rozumieć, dlaczego nie odpowiadamu żadenmój projekt. Coś jeszcze powinienem wiedzieć? Maja. Co Maja? Nie wiem, ale chyba też jest zamieszana. Dopieroterazprzyszło mito namyśl. Wiesz, jaki ma wpływnadyrektora. Tak naprawdę tylko ona może nam zaszkodzić. Jajej nic nie zrobiłam, a ty? Nie jestem pewny. Czego nie jesteś pewny? Tego,czy nic jejnie zrobiłaś. Możesz jaśniej? Wiesz,co mi kiedyś powiedziała? Że tobiepani Janeczka nie ośmieliłaby się uszyć niedopasowanego kostiumu. Przede wszystkim, gdyby był niedopasowany, to bymgo nie włożyła. No właśnie. Tego też ci zazdrości. A nie widzi, że za to się płaci? Nie wkładam żadnychkostiumów, bo wiem, że niemam talentu. Niepróbuję udawać,że jest inaczej. Masz czy nie masz, pani Janeczka uszyłabyci wszystkow sam raz, bo równie wysoko jak talent ceni sobie wyczuciestylu. A poza tym lubi cię razem z twymi wadami, amożenawet za nie. Ito wszystko powiedziała ciMaryśka Kimciak? 209. Owszem. Możesz zdradzić okoliczności tak intymnych zwierzeń? Michałzapatrzyłsię w zmierzch zaoknem. Malowałem jej akt mruknął w końcu. Kiedy to było? spytałamponuro. Milczał chwilę,ciągle ze wzrokiem wbitym wkwadrat okna. Kiedy? Jak wróciłem drugi raz zZawrocia. Mówiłem ci wtedy,że potrzebuję cię od zaraz. Nie chciałaś słuchać. Luiza plątałasię po okolicy. Wiesz, jaka mojaeks-ślubna jest uparta. Małejby sięnie przestraszyła, więc gdy nawinęła się Maja. Ach tak. Więc po to mnie do siebie teraz zaprasza. Chce,bymobejrzała,jak malowniczo leży na płótnie. Majanaga! Coś mi to przypomina. Chociaż dobry ten twój akt? Dobry. Wiesz, że nielubię partaniny. Starałem się. Przy pieprzeniu też się starałeś? Owszem. Cholera, Michał! Mógłbyś mi tego przynajmniej niemówić. Byłam wściekła. Trudnocię zadowolić. Poprzednim razem nie byłaś zachwycona kłamstwem. Teraz wkurza cięprawda. Jednoi drugie nie ma znaczenia, bo mnie nie chcesz. Ale wtedy chciałam! Pociesz się, że pieprzenie Mai to średnia przyjemność. Mówiłemci, listopadowa kałuża,zimna jak diabli. Więc dlaczego? A dlaczego ty przespałaś się z tym młodym od reflektorów? Nie zrobiłabyś tego ani tydzień wcześniej, ani miesiącpóźniej,tylko wtedy. Po prostu przyszedłtakidzień i na twojejdrodzestanął ten chłopak, choć może mógł być to ktoś inny,ktokolwiek. A może tylko on? Nieważne! Byłem w tej jej graciarni zaledwie parę razy. Jeszczeżyłajej ciotka, choć już sięnie ruszała. Sama wiesz, jak tam jest. Brud, zapach plączącej się po wszystkich kątach śmierci i jedno czystei pachnącemiejsce, łóżko. A przy nim świece, dużo świec, przypominającychzresztą gromnice. Ale nawet sto świec by nie pomogło,bo nie można rozgrzać manekina, choćby się go kochałocałąnoc. Facetom wydaje się,że następnym razemuda się imcośw Maryśce poruszyć, cośzbudzić,że będą tymi pierwszymi,jedynymi. Tyle żeona tego nie chce. W gruncie rzeczybrzydzisię fizyczną miłościąi mężczyznami. To akuratprawda. Więc i ty miałeś nadzieję,że obudzisz w Maryśce Kimciak kobietę? spytałamironicznie. Aż tak wielkich planów nie miałem. Wiesz,że nie jestem w tym względzie zbyt ambitny. Ale coś chciałem w niejobudzić. Choćby odrobinę przyjemności. Roześmiałam się. Tym razem sensualizm i przedmiotowetraktowanie kobiet ochroniło goprzed Mają. Chciał, by dzieliła z nim przyjemność płynącą z seksuozdobionego odrobinąperwersji. Ciekawiło go to jejsztuczność, piękne, choć może zbyt chude ciało, to, co w takim ciele możnaobudzić. Alegdy niewielesię w nim obudziło, dałsobiespokój. Trud iszukanie winy w sobie to niejego specjalność. Maria Kimciakzobiektufascynacji szybkozmieniła się w mało interesującego manekina, w dodatku zastąpił ją Bożenką, a to musiało dotknąć Majędo żywego. Nic dziwnego, gdyby teraz usiłowałasię na nim zemścić. No dobrze, ale czemu to mnie pokazała twoją fotografię? Nie rozumiem? Może wie, że tak naprawdę tylko na tobie mizależy powiedział, modulując znacząco głos. Daruj sobie! Lepiej pomyśl, oco jej naprawdęchodzi. W teatrze nikto was nie wiedział, bo inaczej Sonia doniosłabymi zaraz po powrocie. Czy ona może mieć jakieś powiązaniazKostkiem? zastanawiałam się. Takie jak każdy aktor. Mógł ją skusić rolą w serialu. I nic byśmy o tym niewiedzieli? Nie wiem. Wiem za to,żedyrektor znowu przebąkujeo zmianach. Dotąd nigdy mu nie przyszłodo głowy, żei mniemógłby zmienić na kogoś lepszego. A teraz patrzyna mniejak na gówno, któretrzeba zepchnąć z progu, by nie śmierdziało. Znasz ten jego wzrok. Przyzwyczaiłemsię do tego teatru. Praca tu nie przeszkadza mi w malowaniu i paruinnych rzeczach. Zresztą,wiesz, jak jest. Może i czas nazmiany, alewolałbym samo nich decydować. Jeśli to nagrywa Kostek, to. trzebaby go zneutralizować. Masz jakiśwpływ na niego i jegopomysły? Mogęmieć. To nic trudnego. Wystarczy tylko doniegowrócić. A to chytry skunks! Obiję mu mordę. Może to wystarczy. Musiałbyś go zabić. On nie przestanie. Właściwie niejest już pewne, czy jeszcze bymnie chciał prawdziwą, bo matę z fikcji. Gra już go wciągnęła,trudno byłoby mu z niej zrezygnować. Kobieto, jak ty się w to wplątałaś? To jakiścholernypopapraniec! Wplątałam się w to tak samo jak ty, poszłam do łóżka z nieodpowiedniąosobą. Gorzej, że Majaz własnej wolibądź znamowy Kostka zamierza zniszczyć małżeństwo mojejsiostry. Coś trzebazrobić. Alenie teraz. Masz czosnek? No tomusisz go zjeść. A potem zapakuj się do łóżka. Masz jedendzieńna podleczenie przeziębienia. A wewtorek musimycośwymyślić. Co ty na to? Skinęłamgłową. Na termometrze było trzydzieści osiemi pięć. Głowa mi pękała. W takim stanie i tak nie wykrzesałabymżadnego pomysłu. Zadzwonić jutro? spytał jeszcze. Może będzieszczegoś potrzebowała. Dam sobie radę. Jakchceszmruknął rozczarowany. Pocałował mniejeszcze w czoło i poszedł. 3A potem,babko, zacząłsię dwudniowy senny maraton. Najpierwprzyśniła mi się leżąca na bieluśkim śniegu naga Maja z łabędzimi skrzydłami zamiast ramion. I jak to we śniebywa, śnieg okazałsię ptasimpuchem,któryopadał ze skrzydeł, aż zostało nieopierzone błoniaste ciało, przypominające212oskubanego kurczaka. Chciałamczymś Maję przykryć, ale niczego nieznalazłam, więc tylkozagarniałam puch, który jednak topił się w zetknięciu z jej ciałem, jak śnieg na brzegukałuży. Sama Maja teżzaczynała się cokolwiek rozpływać,a ja usiłowałam pozbierać jejciało do kupy. Nie było to łatwe, bo Majazdawała się nie mieć konsystencji. Czułam się,jakbym przelewała z pustegow próżne. Obudziłam się zlanapotem. Był już bladyponiedziałkowy świt. Niemiałam gorączki,ale czułam, że przeziębienie tylko się przyczaiło gdzieś w środku, gotowe znowu zaatakować. Cośmnie łamało w kościach. Głowa właściwienie bolała, alebyłajakby spowitaznieczulającym welonem, oddzielającym mnie odświata. Wypakowałam więc wszystkieleki z szafkii zażyłam, co się dało, odwitamin począwszy,na kroplach do nosa skończywszy. Gdy welon wokół głowy, czy może raczej wokół myśli cokolwiek się rozsunął, wzięłam się do tłumaczenia dramatu amerykańskiej feministki, która główną postacią uczyniła KławdięChauchet, ukochanąHansa Castorpa. W Czarodziejskiej górzeKławdiawłaściwie niewiele ma do powiedzenia, czy może raczej toTomasz Mann iHans Castorp nie dopuszczają jej zbytniodogłosu. Wsztuce jest odwrotnie, to Kławdia mówi, o czasie, o miłości, o mężczyznach,o wszystkim, co jej przychodzido głowy,ważnym i nieważnym. Castorp, Settembrini, Naphta, doktor Behrens czy Peeperkom mogąco najwyżej słuchaći uprzejmie potakiwać. Protest i polemika nie są właściwieprzewidziane,chyba że wpostacigestów i min. Nic dziwnego,bohaterowie znajdują się nie w sanatorium gruźliczym, alewsanatorium nerwic społecznych, gdzie jedną zterapiijestodwrócenie ról, co w ostateczności okazuje się męczące zarówno dla mężczyzn, jak i dla kobiet. Na szczęście Amerykanka odznaczała się poczuciem humoru i napisałatragikomedię, wktórej potrafiła sięśmiać nawet ze swego nieprzejednanego feminizmu, nie mówiącjuż o konfliktach damsko-męskichczy idiotyzmach epoki. Bawiła mnie ta sztuka, ale po godzinieodłożyłam ją doszuflady, bo znieczulający, mleczny welon znowu owinął się213. wokół mojej głowy. Zapakowałam się do łóżka iledwie przyłożyłam głowędo poduszki,po chwili przyśniła mi sięKławdia Chauchet, wygłaszająca długi monolog ze sceny w moimteatrze. Cała sala, złożonajedynie z mężczyzn, słuchała jejzzapartym tchem, a nawetz zachwytem. Ona też była spowitaw mleczną półprzeźroczystąmaterię. Gdyjednak jej rąbek odchylił się na moment, zobaczyłam, że to nie żadna Klawdiatak przekonującoprzemawia ze sceny, tylko przebrany za kobietęKostek. Chciałam krzyknąć, że to oszustwo, ale gdy zasłona opadła na deski sceny, zachwyt nie zmienił się w oburzenie, przeciwnie, zerwałasięburza oklasków. Wtedy zobaczyłam, że klaszcze także Maja ubrana w męski garnitur. Innimężczyźni teżbyli podrabiani Ruda, pani Janeczka, Tuba,nawet Aldona Paziutekznierówno przyczepionym wąsikiempod nosem. To właśnie ona spojrzała na mnieironicznie,ruszyła w dodatku wąsikiem jak Wołodyjowski. Ten oburzającywidok wypchnął mnie ze snu. Niebył to ostatni senny majak tego dnia, ani nie najdziw-iniejszy. Zapisałamgo jednak, babko, booddawał stan megoducha. Wizyta Michała i jego sprawozdanie chcąc nie chcącwyrwały mnie z rozmyślańnad przeszłością i popchnęły kubardziej przyziemnym sprawom. Byłam wściekłanaKostka,że wtrąca się do megożycia. Popapraniec myślałam senniesłowami Michała. Za chwilę już byłam wmieszkaniu Kostka,w pomalowanej na siny kolor sypialni, gdzie mój prześladowca siedział na łóżku, obłożony poduszkami,z laptopem na kolanach oraz winem stojącym w ładnym kieliszku na srebrnejtacce. Był u siebie,a ja czułam, że jest blisko, za blisko! Czymogłabyś rozpiąć guzik? Chociaż jeden powiedział w dodatku. Nigdy nie potrafił swoichpragnień wyrazićgestem. Zawsze tylko słowa. Dużo słów. Za dużo! Spojrzałam na swojąbiałą jedwabnąkoszulę i zdziwiłam się byłam zapięta poszyję szarymiguzikami z pawlacza. Jeden prosił Kostek z tym swoim niepokojącym, półironicznym ipółbłagalnym błyskiem w oczach. Wyciągnął dłonie w kierunkurządkaguzików, alepo chwili jegopalce osunęły się ku moimpiersiom. Czy chcęza dużo? Zrobię ci tylko fotografięi wkleję do albumu. Pokażęją Jakubowi. Sześć fotografii! Coty na to? Popapraniec odpowiedziałam,a potemwpadłam w zbawienną ciemność bez snów. XXIII. CAŁY UROK KOBIETYNastępnegodnia mimo gorączki poszłamdo pracy. Dzieńzaczął się odkolejnegospotkaniazPawłem, które byłorówniezaskakujące jakpoprzednie. Taki już był jego urok wyłamał się nagle z deszczu, z upału, z mroku. Tym razem wyłcniłsię zpapierosowegodymu,szczelnie wypełniającego wnętrzeteatralnej kawiarenki. Stanął obok stolika i przywitał się jakgdyby nigdynic. Zastygłam zkawałkiem szarlotki w ustach,którą przed chwilą podałami Aldona Paziutek. Wolne? spytał. O! powiedziałam nienajmądrzej,przełknąwszy przedtemniezbytsmaczny kąsek. Toty. Mogę też przy tobie postać. Jak wolisz zażartował,rozbawiony moim zdziwieniem. Siadaj. Wpadłem tylko na chwilę. Jestem w Warszawie przejazdem. A to przywiozłem zwojaży. Położył na stoliku kasetę. Co to? Niespodzianka. Mam tylko jedną prośbę, nie dawajtegonikomu, bo to prywatna wersja. Tylko dlaciebie. Spóźniony prezent na imieniny. Skąd wiesz, że obchodzę imieniny w styczniu,a nie naprzykład w marcu? 216Wiempowiedziałi uśmiechnął się zagadkowo. Tak,wiem o tobie to i owo, choć ty o mnie, zdaje się, dużo więcej. Jesteś niemożliwy. Cokolwiek to jest, dziękuję. Paweł rozglądał siępo wnętrzu itwarzach. Nie od razu cięznalazłem, dziesięć minut wmrocznychkorytarzach pachnących fikcją. I wiesz, jestemrozczarowany. Zupełnieinaczej wyobrażałem sobie teatralne zaplecze. Więcejnatłoku, fin de sieclu, tajemniczych przejść, kotar i zapomnianych dekoracji. Pewnie zresztąnie brakuje tu takich miejsc,tylko donich niedotarłem. Ale tujest nieźle. Przy każdymstoliku inna kolorystykai epoka. Dokładniej przyjrzał siękanapie, naktórej siedziałam, ilampce ozdabiającej stolik. To, zdaje się, wspomnienie po secesji? Miałrację. Kawiarnia byłarupieciarnią, ale był w niejjakiśklimat. W tej chwili papierosowy dym paradoksalnie ozdabiałto miejsceituszował braki. Gdzienajczęściej siedzisz? spytał. Zgadnij. Paweł rozejrzał się jeszcze raz. Wypatrzył dwa fotele w rogu, niezbyt duże i zgrabne, obite wytartym szarozielonym pluszem. Obok stałokrągły stolik. Spojrzał na mniepytająco. Tak, kiedyśrzeczywiście lubiłam ten kącik. I cosię stało? Paweł musiał mieć niezłąintuicję, choć chybao tym niewiedział. Z półmroku kawiarni wydobył miejsce, wktórymczęsto siedziałam z Michałem. Mieliśmy stamtąd perspektywęna całą salkę, jednocześnie bliskobyło do okna, przezktórewysnuwał się dym z papierosa Michała, a także z wszystkichinnych papierosów, omijając mnie łukiem. Przy okazji lustrowania sali Paweł zauważyłutkwionew nasspojrzenia. Czemu się tak patrzą? spytał. A patrzą się? Teraz jarozejrzałam siędyskretnie na boki. Rzeczywiście,niektórzy gapili sięw naszym kierunkui nawet tego nie kryli. Tuba nawet włożyła okulary, coczyniła naprawdę rzadko, bonie lubiła przyznawać się do jakichkolwiekwad. 217. Możez ciekawości mruknęłam. Nudnysezon. Ciągle grają to samo. Tu teżciągleci sami. Trafiłeś akurat naprzerwę w próbie, dlatego taki tłok. W drzwiach pojawił się Nowacki i zatrzymał się tam w półkroku. Potem zakręcił sięnapięcie izniknął w mroku korytarza. Ten chyba był niezadowolony, że sobietak przy tobiesiedzę. Może to miejsce jest zarezerwowane? spytałPawełz odrobiną niepokoju w głosie. Na pewno niedla niego. A więc jednak jest? Nie jest. To nie samolot. W drzwiach dla odmiany pojawił się Michał i teżspojrzał naPawła wrogo. Usiadł nazielonym fotelu, by miećnas na oku. A ten,czego chce? Zaspokoić ciekawość. Mówiłam ci, nudny sezon. Ten spod okna teżciekawy? Temu siępodobasz. Pawełw końcu się roześmiał. Masz wpracy interesujących kolegów. Jak tow teatrze. I interesujące koleżanki dodał, bo wdrzwiach dlaodmianypojawiłasię Bożenka. Może powinienem zaglądaćtu częściej. Gdy tylko zechcesz powiedziałam, a Paweł odprowadził wzrokiem Bożenkęaż do barku. Widzę, żeprzestałycię interesowaćtylko klawisze. Przeciwnie. Biały klawisz. To jest biały klawisz. Jednanuta. Pam, pam, pamzagrał. Że jedna,to masz rację. Ale dotykaćbyłoby miło. Lubię dotykać klawisze. Rany,Paweł! Jesteś gorszyod najwredniejszego macho. Roześmiał się. Żartowałem. Rzeczywiście miał w oczach te swojediabelskie ogniki. Na tej kasecie próbowałem wygrać całyurok kobiety dodał. Jakiejś konkretnej? 218To nieistotne. Kobiety. Ciekawe, czy to ci się spodoba. Powiem ci następnym razem. Spojrzał na zegarek. No tak,na mnie już czas. Zatem do zobaczenia. Musnąłmnie w policzek i wyszedł. 2Pierwsza przysiadła sięSonia. Zajęte powiedziałam nieuprzejmie. Bo zajęłam. Jak zwykle nie przejęła się tonem megogłosu. Wiedziałam,że nie wytrzymaszbez faceta zawyrokowała. I tak byłaś dzielna poklepałamnie poplecach. Terazrozumiem. Ten jest wart grzechu. Pewnie nie był wolny i trzeba było się najpierw zakręcić. No, no! Trafiło cisięjak ślepej kurzeziarno. Nie mogła wytrzymać bezzłośliwości. Myślałam wprawdzie,że wolisz bardziejmęskichfacetów, jak Michał. Ten to taki delikacik,co? Odczepsię, Sonia, bo mi się niedobrze robi od twojegogłupiego gadania. To szarlotka. Wiśniewskiego teżpo niej mdliło. Na Tubę nie było lekarstwa. Jej bezczelnośćosłabiała każdego. Przyczepiłaś się do mniew tym sezoniejak rzeppsiegoogona. Czy nie ma wtym teatrze nikogo bardziej interesującego? Jakna złość niema. Sama już się tobą nudzę. Cóż,nabezrybiu i rak ryba. Zwłaszcza gdy się czerpie za szpiegowanie korzyści. No, leć dotelefonu. Niewiemtylko, czy Kostek ucieszy się,żetak mało wiesz. A choćbyś pękła, toniczegowięcejci niepowiem. Ani kim jest tenczłowiek, ani pocoprzyszedł, anitego, czy sięjeszcze zjawi. Czułam,że Sonia ma na końcu językacoś obrzydliwego,aleudało jej się opanować. Widocznieuznała, że nie opłacisię jejw tej chwili zadzieraćze mną ze względu na nie do219. końca wiadome plany Kostka. Więctylko skrzywiła się lekceważąco, apotem zrezygnowała z mego towarzystwa. Kawiarniapowoli pustoszała, bo zaczęłasię próba. Zostaliśmy we troje Bożenka, Michał i jakażde nad swojąkawą. Bożenka w końcu niewytrzymałanapięcia,zerwałasięiwybiegła. Przesiadłam siędo Michała, na ulubiony zielonyfotelik. Kto to? spytał. Ktoś spoza jakiegokolwiek scenańusza. Zostawmy gow spokoju. To nie był przypadkowy facet, coiNie zamierzałam mu niczego wyjaśniać. Wymyśliłeścoś? spytałam. Nie wiem, czy chcę wymyślić. To się zdecyduj. I to szybko, bo głowa mi pękai w ogóle. Rzeczywiście, nie czułamsię najlepiej. Przedtem ci nie pękała zauważył cierpko Michał. No więc? Może byłobylepiej, gdybyśmy pracowali wróżnych miejscach. Jestokazja, by Stary to rozwiązał powiedział naglezły. Szurnął filiżanką, potem krzesłemityle go widziałam. 3Są takiedni, które zaczynają się całkiemdobrze, a potemz każdą minutą jest coraz gorzej. To był właśnie takidzień,babko. Okazało się, że przeziębienie niezlękło się polopirynyiwitamin. Gorączka rosła z godziny na godzinę. Marzyłamo znalezieniu się wdomu i o łóżku. Niestety,po powrocie zastałam poddrzwiami Zygmunta. Wpuściłam go do środka bezsłowa. Dzięki mruknął,gdy usiedliśmy. Za co mi dziękujesz? Zato,że to mnie powiedziałaś o Mai Kim, anie Pauli. Niewiele miałabym jej do powiedzenia. Jedynie to, że220twoja fotografia stoi oprawiona w złotą ramkęw jej sypialni,w dodatku obok dwudziestki innych podobnych fotografii. Tylewiem i nie tęsknięza większą wiedzą. A i o tym chciałabymzapomnieć powiedziałam iozdobiłam wypowiedźmocnymkichnięciem. Rozumiem mruknął. Nie jestem pewna. Maizależało na tym, bym zobaczyłatwoje zdjęcie. Może zależało jej takżena tym, bym powiedziała o nim Pauli. Moimzdaniem, maszproblem,bo ona niezrezygnuje tak łatwo i znajdzie inny sposób, żeby informacjao fotografii, czy raczej o tym, co onasymbolizuje, dotarła dotwojejżony. Wszystko zależy od tego, comaszna sumieniu. Jeśli sporo, tolepiej zacznij działać. Zerwał się izaczął krążyć wokół mnie jak satelita. Nie znosiłam tego. Usiądź. Przepraszam. To mi pomaga myśleć powiedział. Zrobiłjeszczejedno okrążenie i przysiadłniechętnie na brzegufotela,gotowy poderwać się w każdej chwili. Właśnie doszedłem do wniosku, że w ogóle cię nieznam. PrzecieżnieznosiszPauli. Podobnie jak mnie. Zresztą nigdy nie usiłowałem tegozmienić. Masz doskonałą okazję, by nam dokuczyć. Więcdlaczego? Dokuczanie to chyba zbyt łagodne określenie na niszczenie cudzego małżeństwa. Czyżbyś myślał, że mogę byćmściwa albo podła? A jeślizdradzamPaulę? Dam jej czas, by sama przejrzała na oczy. Tobie teżdajęczas. Tylkood ciebie zależy, jak go wykorzystasz. Ukrył twarz w dłoniach. Ten gest mówił wszystko. Miałamjednak nadzieję, że niebędzie czuł potrzeby zwierzania się zeswoich postępków. Niestety! Prowadziłem sprawę spadkową Mai zaczął. Niedawno zadzwoniła i powiedziała, że chciałaby się spotkać,bopotrzebuje jeszcze jednej porady prawnej. Zaprosiłem ją dokancelarii, ale onastwierdziła,że to sprawa szczególnegorodzaju,i nalegała, byśmy się spotkaliu niej w domu. Pomyśla221. łem, że może chodzi o dyskrecję albo o jakieś dokumenty, których nie chce ze sobą wozić. Niemusiała mnie zresztądługoprzekonywać. Ale jeśli myślisz. Na razie nic nie myślę. Conajwyżej obawiam się! I słusznie. Trochę wypiliśmy. Maja powiedziała, żepotrzebuje alkoholu na odwagę, bo sprawa jest specyficznaitrudno jej o niej mówić. To był jakiś koktajl. Popierwszymkieliszku ona się roześmiała, że jeszcze nie jestgotowa. Poszłado kuchni po kolejną porcję. A potem wpadłemw czarną dziurę, z którejwylazłem parę godzin później. Siedziałem półprzytomnywśród skłębionej pościeli, goły jak święty turecki. Obokspała Maja. Wokół łóżka walały się pusteszklanki, butelki,kartoniki posokach i nasze ubrania. Trochę się tym zdziwiłem,bo w domu, nawet gdy jestem zalany, składam ubranie w kostkę. Siedziałemw środku czarnej pościelii usiłowałem sobieprzypomnieć, corobiłem przez ostatnietrzy godziny i dlaczego tak paskudnie się czuję. To nawet nie był kac, tylko zupełnymat w głowie, jakby mi ktoś zamieszał kijem w szarych komórkach. Bolał mnie wdodatku każdy mięsień. Maja się obudziła, przeciągnęła z zadowoleniem, zrobiła parę niedwuznacznych gestów, a ja zastanawiałemsię, czy przeżyję następnąminutę. Przeżyłem tylko dlatego, że rzygnąłem we własnybut. Dobrze, żebył pod ręką, bo do łazienkii tak nie zdążyłbym'dobiec. Musiszopowiadać mi to takszczegółowo? Muszę. Zaraz zrozumiesz, dlaczego. No więc ja umierałem, a Maja miała sięcałkiem dobrze. Chodziła naga po pokoju, a ja nawet nie byłemw stanie na nią spojrzeć. Poprosiłem o jakąś miskę, a ona podsunęła mi drugi but iw dodatkuprzykucnęłablisko, bysobie obejrzeć, jak się męczę. A potemni z tego ni z owegospytała, czy ty wiesz, że ze mnie takiananas. Wten oto sposób dowiedziałem się, że dobrze cię znaiże pracujecie w tym samym teatrze. A gdy spytałem ją o tamtą pilną sprawę, powiedziała, że już mi jąopowiedziałai jeślinie pamiętam, to znaczy, że nie nadaję się do jej prowadzenia. Skrzywiła się przytym, jakby miała przedoczyma rozgniecionego robala. Jakoś udało mi się zebrać wsobie,powlokłem222się dobrudnej łazienki, zwymiotowałem resztę iwlazłem podzimny prysznic. Potemmusiałem pojechać dokumpla, któryłaskawie wyprasował mi ubranie, wymył i wysuszył suszarkąbuty. Opowiadam ci to, byś wiedziała, żezostałem jużukarany. Tylko dokładnie nie wiem za co. MożeipomyślałemoprzeleceniuMai, jaki facetby nie pomyślał,ale od myśli doczynów daleko. Nie chcę się zresztą usprawiedliwiać. Gdyby nieto,że kocham Paulę, w ogóle bym z tobą teraz o tym nie rozmawiał. Te wasze miłości diabła warte! Nie chcęo tym słuchać. Pomóż mi. Jak ty to sobie wyobrażasz? Niewiem. Pracujeszz nią. Może ma jakiś słaby punkt. Na kimślub naczymś jej zależy. Nowiesz, żebym sięmógłbronić w razieczego. Chyba miwierzysz? Opowiadałem jakna spowiedzi. Naprawdę! Wierzę ci. Odetchnął zulgą. Jeśli mipomożesz,namówię Paulę, by dała spokój z testamentem babki. Nie dasz rady. Przynajmniej spróbuję. I tak da mi spokój. Razemz matką nie przeżyłaby, byczęść spadku trafiła do ciotki Ireny i jej dzieci, atak będzie,gdy ruszą testament. Więc to niedobryargument. Nawet bardzo niedobry. Przepraszam. W ogóle nie powinienem o tymmówić. Todlatego, że jestem zdesperowany. Wstał i znowuzacząłkrążyć wokół mnie. Bo widzisz, Paula. ona jest w ciąży. Drugi miesiąc. Już raz poroniła. Nikt o tym nie wie, bo Paula nie mogła znieść myśli, że wydałoby się,iż ona nie potrafi zrobić tak banalnej rzeczy jak donosićdziecko. Wiesz,jakajestambitna. Chciałaby być doskonała, a doskonała kobieta nie ma takich problemów. Wtedy poroniła, bo zeskoczyłaz krzesła. Zawieszała akurat firanki. Chlup i powszystkim. W dodatku dowiedzieliśmy się, że może mieć problemyz donoszeniem kolejnej ciąży. Zwykłe zdenerwowanie i koniec. 223. Przestał krążyć i usiadł naprzeciwko. Widać było, żeniekoloryzuje. Naprawdę był zrozpaczony. Maja Kimmogłaby sobie pogratulować, gdyby go w tej chwili ujrzała. Kostek teżmógłby sobie pogratulować, gdyby znał stan megoducha. Musiałam przyznać, że dobrze to wymyślił irozegrał. Koronkowarobota. Los zresztą mu pomógł, bo ciążyPauli niemógł przewidzieć. W ogóle wyglądało na to, że Kostek się zawziął jakrzadko kiedy. Najpierw farsa z Michałem wroli głó'vnej, potem Nowacki,a teraz Zygmunt wparze z Mają. Jakby chciałmiudowodnić, kto naprawdę mnie otacza, jak słabi i miernisąciwszyscyludzie,jak łatwo zrobić z nich marionetki. Zemnie zresztą też, choćna razie Kostek taktownie mnieoszczędzał. Doprawdy, nie wyglądało todobrze. A wszystko prze? poplątane uczucia jednego człowieka. I jakby tego byłomało,pałętał się po moim życiu jakiś nieznajomy z Pułtuska. Właściwie nie miałam dotąd czasu,by przemyśleć spotkanie z Lucyną i jej opowieści o ojcu. A to byłonaprawdę ważne. Najważniejsze! Niestety, od czasu przyjazdu z Wybrzeża nie miałam ani chwili spokoju. Żaden zływątek sięnie zamykał,pojawiałysię natomiast następne. Czułam się jakstara, zmęczonakobieta, której splątały się nici. I to zwielu kłębków. Wdodatku były to nici w jednym kolorze przybrudzony szary. Jak coś takiego rozplatać? 4Rozplatać się nie dało, babko, ale znalazłam sposób, by oddzielić się od szarości ibrudu włączyłamkasetęPawła. To był dobry pomysł. Nawetbardzodobry. Spodziewałamsię fortepianu, ausłyszałam skrzypce i głos kobiecy,potraktowany jednak jakdrugi instrument,wydobywający z siebiegłównie "l" z dolepionymi w różnych konfiguracjach samogłoskami. Był to więc muzyczny żart, mała miniatura, ale wyjątkowo piękna. Gdzie on tonagrał? I co za dziwne zestawienie! Skrzypce najpierw łagodne i słodkie, czasami aż przesło224dzone, dotego równie słodki i radosnygłos. Prawie dziecięcewokalizy. Dobry poranek. Skrzypce dalej tak samo, agłos naglerwący się isenny. Dobry wieczór i noc. Kobieta i jejspokojne sny. Potem harmonia w dysharmonii oba instrumenty,ten z drewna i ten żywy, rozkrzyczanejaknastolatka, piekłosprzecznychnastrojów, corazwyżej,dramatyczniej,z histerią,buntem, wszystkim, co może przydarzyć się kobiecie. I śmiech,przechodzący powoliwłagodne i banalne współgranieskrzypiec igłosu, długie i nudnawe, jakletnia niedziela w małymmiasteczku. Apotem jeszcze przejmujące skrzypcowe frazy,jakby Paweł rzeźbił tę swoją wyimaginowaną kobietęw ciszy. Cały urok kobiety? Tak,na pewno tak. Choćtrochę mniedziwił ten komentarz. Jak można uchwycić coś, oczym niema się pojęcia? A może Paweł miał jednak pojęcie o urokukobiet. Ale czy o całym? Jakto możliwe? Byłamjednak skłonna przyznać, żezrobił to doskonale. Stać go było nawet nadystans i żartobliwepotraktowanie tematu, co świadczyło o doskonałej znajomości przedmiotu. Zastanawiające! A może tobyła tylko muzycznakreacja, wynik przeczuć i tęsknot? Niewiedziałam, babko. Przyszło mi nawet na myśl, że w ogólenie znam Pawła. Albo on siętak bardzo zmienił! Po przesłuchaniu kasety jednegobyłam pewna miał talent, który nareszcie przestał go niszczyć. XXIV. PRZĄDKANie doleczone przeziębienie rozwinęło się w piękną grypęz powikłaniami. Najpierw lekarz, babko, potem obłeiśliskietabletki, którestają wgardle mimo słodkawych koszulek. Jakie kolorowe jest teraz leczenie. I błyszczące. Każda tabletkalśni inną jaskrawą barwą. W środku lekarstwana wszystko nakatar, na kaszel, nabolącągłowę. Na malutkich karteczkachdołączonych doopakowań można wyczytać więcej przyszłedzieje śmiertelnej walki i wreszcie zwycięstwa. Czasami nazywa się tam wroga po imieniu, na przykładbakterie,którenapewno zginą od tej strasznejbroni. Milionywrogów pokonakrótka kolorowa seria. Jest też instrukcja obsługi tej chemicznej broni. Najczęściej trzeba jej użyćpodczas jedzenia. Małepociskiprzemkną przez gardło iprzełyk, wybuchną w żołądku, ale nie zaszkodzą jeślinawet, to trochę. Odłamki rusząw pogoń za wrogiem,dopadną i zniszczą. Tylko to się liczy. I przyszłe zdrowie, absolutnie pewne! No tak, gorączka, stąd te dziwne myśli. Ciało jak obcy ląd,nadktórym niema się pełnej władzy. Coś by się tamjeszcze dało zrobićsiłą woli, alewiadomo, że i tej ubywa. Takdawno nie chorowałam, że się temu wszystkiemu dziwiłam. Ale nawetdziwić nie chciałomi się zbytnio. Nicmi się niechciało. 226Podnieść słuchawki też mi się nie chciało. Telefondzwoniłwięc bez końca. Wiedziałam, że tylko matka potrafi tak długoczekać. Czemu tak dziwnie mówisz? spytała podejrzliwie,w odpowiedzina moje zachrypnięte "słucham". To tylkolekki katar. Właśnie miałam sobie wpuścićkrople do nosa. Kłamstwo byłoniezbędne. Bez niegozarazby tu była. Przykro mi, kochanie. Pewnie znowu zapomniałaś o szaliku. Zawszeci gorąco, a potemprychasz westchnęła nadmoją lekkomyślnością. Już mi znacznie lepiej, mamo. Twoja krytyka jest jakzastrzyk. Jeszcze jednotakiezdanie i cudemwyzdrowieję. Stać cię na złośliwości,więc to rzeczywiście żadna choroba. Pożegnałasięchłodno. Wiedziałam, że długo nie zadzwoni. Odczułam z tegopowoduulgę. Żadnychtelefonów, wizyt, żadnego poświęcaniasię! Inni też lepiej niech nie dzwonią. Spokóji cisza. Szary kłąb pod głową jak poduszka. I sen. Spać. Spaćjak najdłużej. I spałam, babko. Wokół siebie miałam kokon, który gorączka plotła zprzybrudzonych wątków. Co chwila wypadałamz niegow innymęczący majak, apotem znowu budziłamsię w tym samym kokonie,lepkim od potu, przesyconym zapachem leków. Jedynie pani Mieci udawało się na chwilę rozerwać to szare obrzydlistwo. Zjawiała sięz cudownymi miksturami sokiem z malin, lipowąherbatą i cebulowymsyropem,jednak to wszystko, łącznie z lekami i troską, niewiele pomagało. Niemal czułam, jak rozmnażają się we mniewirusy, całe bataliony,pułki, armie, jak sprzymierzają się z bakteriamiiatakująkażdą część mego ciała niewidzialne zastępy, gotowe do zniszczenia swojej planety,czyli mego ciała. Był w tymjakiśpęd do samozagłady,którą i ja zostałam zainfekowana,bo nie chciało mi się już anijeść, ani nic robić, ani nawetmyśleć. Kolejne życiowe funkcje okazywały się nieistotne i niekonieczne, aż w końcu zostałotylko picie i spanie. Ale więcejspania, czy może raczejśnienia. 227. A potem obudziłam się jeszcze raz, choć w pierwszej chwiliwydawało misię, że jedynie weszłam w następny, w dodatkubardzo dziwny sen. Obok mego łóżka siedziała kobietaw średnim wieku, z aureolą platynowych włosów na głowie, elegancko ubrana. Senna zjawa pomyślałam, bo kobietarobiłanadrutach. Trochę się przy tym dziwiłam, czemuma w rękachkolorową robótkę, co zrobiła z przybrudzonymi wątkamii skądwzięła różnobarwne kłębuszki, które leżały na jej kolanach. Nie znikała, więc dla pewnościuszczypnęłam się w rękę. Zabolało. Ale może i wsnachsą bolesne uszczypnięcia. Zjawa,widząc, że się poruszyłam, odłożyła robótkę, zdjęła okulary z nosa iuśmiechnęła się do mnie. Nie miałam pojęcia, ktoto taki. Nigdy w życiu nie widziałam tej kobiety. Co robiław moim śnie? I czemu się takmiło uśmiechała? 2To była Hania Malinowska, babko. Żywa iprawdziwa. Domego mieszkania wpuściłają oczywiście pani Mięcia, pamiętającajązodległej przeszłości. Zresztą, Hania nie należała doosób, którym się nie udaje osiągnąć wytyczonegocelu. Postanowiła mnie zobaczyć itak musiało być. Pracowała kiedyśjako pielęgniarka i toprzekonało panią Miecie ostatecznie, a nawet ucieszyło, bo mójstan bardzoją niepokoił. Zamierzałanawet, mimo mego zakazu, zadzwonić do matki. Pewnie się zastanawiasz, co tu robię powiedziała bezzbytnichwstępów Hania. Zięć ma wPolsce mały biznes,więc wybrałam się razem z nim. Zresztą,przyleciałam,bo potelefonie Lucynyumierałamz ciekawości. I całe szczęście, maszzapalenie płuc stwierdziła. Przezdwadzieścialat pracowałamna dziecięcym, to widzę takie rzeczy gołym okiem. Trzeba zamówić wizytęlekarza. A potem skłujęci tyłek zastrzykami. Będziesz długopamiętać,że nie wolno przeziębićprzeziębienia. Nie miałam siły protestować, więc Hania rozpanoszyła się228w moim życiu,jakby to było najzupełniej naturalne. Była w swoimżywiole, babko. Uwielbiała poprawiaćchorym poduszki,dawać zastrzyki,mierzyć temperaturę,myć ipielęgnować w przeciwieństwie do mojej matki, którą zawsze trochę brzydziłoi niecierpliwiło zajmowanie się chorymi. Matka w dodatku panicznie bała się zarazków i w ogóle chorób. Czy tonie dziwne u córki lekarza? Byćmoże był to uraz po sanatorium. Kto wie! Ciebie też,babko, brzydziło chorowanie. Totakie nieestetyczne, nieprawdaż? Sklejone potem włosy, podkówki pod oczyma, czerwony nos, gile, przekrwione oczy,zmięta pościel, wymioty. Na szczęście nad niczym się zbytnionie roztkliwiałaś, więc nadswoim obrzydzeniem również, tymbardziej, że choroby to zazwyczaj rzecz przejściowai na tymsięwłaśnie skupiałaś chciałaś jezdusić w zarodku, gdy dopiero nabierały sił. Brałaś się do tego energicznie i fachowo,zawsze wiedząc, jaką dolegliwość można zwalczyć domowymi sposobami, a z jaką zwrócić się doMaurycego. Dla Hanichoroba była rozmową organizmu z jego właścicielem. Nadużywasz mnie, niedbasz, potrzebuję odpoczynku, muszę trochę pospać, poleżeć,jestem tylko ciałem, ale nie zapominajo mnie, bo beze mnie nie możeszistnieć. Najpierw drapałemw gardle,potem w nosie, ból głowy to też ja, nie raczyłaś mniezauważyć. Ostrzegałem cię. Zawsze ostrzegam. Zabawnemonologi Hani. Siedziała przymnie jak gdybynigdynic, kończyła rękaw wełnianego swetra i mówiła. Byłoto najpierw mówienie spokojne i miarowe, jak sięmówi dodziecka, które co chwila przysypia, mówieniebez początkui końca. Chyba będzie naciebie dobry. Zaczęłam go bez przeznaczenia. Ot tak sobie. A teraz się przyda. Nie uwierzysz,ile ja zrobiłam dotądswetrów. Po śmierci Heńka dorabiałamw ten sposób. Doszłam dotakiejwprawy, że nie musiałam liczyć oczek, ani myśleć o robótce. Sweter się robił, czy możeraczej robiłygo palce, a głowa była wolna. Mogłamrozmawiać zUla,oglądać telewizor, ale przedewszystkim wspominać. Aż raz pomyślałam, czemu by tych wspomnień nie wyrobić na drutach. Trochężółtej włóczki i można było zrobićściany"Sosenki", trochę brązowej i był dach, trochę czarnej,229. różowej, żółtej i naprzykład czerwonej i był już na swetrzeCzesiek, Ignacy czy Bronią, trochę modrego i białego i już naswetrze pływałyłabędzie, jak podczas wycieczki do Sopotu. Taki włóczkowy pamiętnik. Alenie myśl, że sprzedawałamMalinowskichi "Sosenkę". Nie, sprzedawałam zwykłe swetry,z pieskami i kotkami,a te szczególne,wspominkowe, dawałam wprezencie. Dostawali je wszyscy duzi i mali Malinowscy. Potem je pruli, bo takie były czasy, że stale coś sięprzerabiało. Zwykłej bluzki człowiek w sklepie nie mógł kupić. Teraz żałują czasami tegoczy tamtego swetra. To robię imnowe. A ten będzie dla ciebie. Widzisz te postacie tutaj? To właś^nie Malinowscy przed"Sosenką". Tyle że przedstawieni jakodorośli. A turodziny Malinowskich na tle domów. Ato ostatnizjazd. Twój ojciec na chmurze, razem zCześkiem. A totyi twoja matka, oddaloneod pozostałych Malinowskich. Az drugiej strony, też daleko, Danka. Dobrze, żezdecydowałamsięna morski kolor, będzie ci w nim do twarzy. 3Hania Malinowska wykonała swoją groźbę codzienniedługa szpila w obolały pośladek, potem nacieranie jakimś lepkimobrzydlistwem. Postawiła mi także bańkipożyczone odpani Mieci. Zgadzałamsięna to wszystko tylko dlatego, żew kolejne dni zjawiała się zinną opowieścią o przeszłości, jakby i one miały leczniczą moc. Może zresztą miały, bo Haniadobierała je do mego samopoczucia. Byłam coraz zdrowsza,więc senne i monotonnemonologi zastąpiły historyjkipełnehumoru i zabawnych perypetii. Pamiętam cię z dzieciństwa. Niezły był zciebie ancymonek. Matka robiła wszystko, by cię utemperować, a ojciecwszystko, by do tego nie doszło. Kłócili się czasami o to. Choćto byłykłótnie specyficzne. Twoja matka lekko podniesionymgłosem tłumaczyła, co może z ciebie wyrosnąć,gdy dalej będzie ci wszystko wolno,ojciec słuchał jej zuwagą, nawet cza230sami potakiwał, a potem, jak tylko oboje zeszliście jej zoczu,i tak robił,co chciałaś. A chciałaś wszystko zobaczyć, dotknąći spróbować. Spacer drugi raz w to samo miejsce wywoływałnatychmiast twój bunt. A pamięć miałaś doskonałą. Już tu byliśmy,tatusiu, nie pamiętasz? mówiłaś bardzo zdziwionymgłosikiem, sugerującym, że niepojmujesz, jak twójukochanytatuś śmiecirobić takprzykrą niespodziankę. Najgorszy byłjednak czas, gdy zaczęłaś pytać. Czy na świecie są trzynogiekonie? Tylko czteronogie? I jeden ogon? To takie nudne, tatusiu. A dlaczego ludzie mają tylko jedną buzię? Gdyby mielidwie, to jedną mogliby mówić, a drugąjeść. Dlaczego dziewczynki muszą być grzeczne,a dorośli nie muszą? To niesprawiedliwe. Mamusia dała mi klapsa, czy jateż mogę jej daćklapsa,jak się zdenerwuję? Nie?A jak dorosnę, to będę mogłajej dać klapsa? Też nie? Więc nigdy niebędęmogła jej daćklapsa? A komu będę mogła go dać? Na pewno wiesz, tato. Tooczywiste, najpierw muszęsobie urodzić dziecko. Basia bije swoją lalkę, aleto nieto samo. Lalkato lalka. Hania pamiętała takich dialogów więcej. Dla mnie ważniejsze odich treści było to, w jakich okolicznościach je usłyszała. Sceneriazawsze byłapodobnaspacerojca i córki, do których w umówionym miejscu dołączał ktoś z Malinowskich. Jaczęsto u ojca na ramionach, z głowąwysoko, trzymająca gorączkami zabrodę, zapatrzonaw otaczający świat. Gdy tylkomnie stawiał na ziemi,zaczynały siępytania. Dlatego czasamisiedziałam też na ramionach wujków, jeśli to z nimiakuratspotykał się ojciec. Pytaniamożna było też na paręminut uciszyćolbrzymim lizakiem,o którym nie można byłomówićw domu, bądź lodem, októrym można było wspomnieć co najwyżej razw tygodniu. Ale Malinowscy pojawialisię podczasspacerów tylko czasami, bo rzadko bywali w stolicy. Takwięczwykle byliśmy we dwoje ojciec i ja,w drodze do nowychmiejsc,do nowychpytań i odpowiedzi. Kochał cię doszaleństwa. Nawet bardziej niż Krystynę. A ty jego. Niemogłaś spać, gdy był w delegacji, bonie byłotatusia,który by dał całuska na dobranoc. Całusek Krystynyniewystarczał. Czasamizastanawiałam się, jak poradziłaś so231. bie z jego śmiercią. Głos Hani zwilgotniał. Przysłowiemówi, że nie maludzi niezastąpionych, ale to nieprawda. Mnienikt Heńka niemógłzastąpić. Żyć mi się niechciało. Gdybynie Ula i Malinowscy, pewnie bym umarła. Niewielepamiętam z czasu, gdy odszedł. Zapomniałaś, by nie bolało. To się nawetjakoś nazywa. Byłaś za mała, bysobie z tym poradzić inaczej. Twemuojcu też się to przydarzyło. Może przekazał ciswoją nadwrażliwość? Bo on był nadwrażliwy. Jakbytrochę z innej gliny niżreszta Malinowskich. Może jeszcze Dawid od nasodstawa! i chyba dlatego taksięz twoim ojcemdobrze dogadywali. Zinnej gliny? spytałam. Tak mi się wydawało. A możebyłam w nim zakochanaidlatego sądziłam, że jest wnim coś więcej niż winnych Malinowskich? Sama nie wiem. Zresztą,miałam małe porównanie, najpierw chłopaki z domu dziecka, potem ci z zaocznychszkół, zapyziali i niechlujni,potem mężczyźni w szpitalu, chorzy i słabi, wreszcie chłopy ze stoczni, też zbieranina. I w tymwszystkim Jasiek, który jakby spadł z księżyca. No wiesz, takiMały Książę, który potrafi rozmawiać z kobietą, a nie tylkoobmacywać. Miał to sam z siebie, bo kto by go tego nauczył. Nie wiem, cotatwoja babkaod niego chciała. Mnie sięwydaje, żepasował do Zawrocia. Tylko nie dała mu szansy. Możechodziło jej o Partię? Że czerwony! Ale czerwoną to onmiałtylko książeczkę. A duszę jasną jak rzadko kto. Pewnie się zastanawiasz,jak to możliwe. A możliwe,bo on się nie zapisał,by mieć z tego korzyść, albo robić karierę, tylko by służyćludziom. Jak się mieszkaw domu dziecka i słyszy się latami,że człowieka karmi i wychowuje Partia, to potem każdemuwychowankowi wydaje się, żemadług do spłacenia. A pozatym dla Partii nie byliśmy sierotami, tylko towarzyszami. Takto, żadnych dylematówczy wątpliwości. Byliśmy pewni,żeto jedynie słuszna droga. Partia i Lenin, Lenin i Partia! znowu się zaśmiała. Lubiła śmiech jak Aga, ale to był innyśmiech, nietak chichotliwy, bez ironicznego czy złośliwego podtekstu. Widzisz, ciągle jeszcze pamiętamte slogany, którerecytowałam na akademiach. Tak samojak katechizm ipa232cierz,których mnie nauczyła Lucyna,bo ona była jednocześnie partyjnai religijna. Znowu się zaśmiała. Bardzociekawa mieszanka. Wychowywały ją przecież przez jakiś czaszakonnice. Aż dziw, żeprzyjęli ją do Partii. Zdrowy rozsądekpozwalał jej chyba wybierać z religii i partyjnychsloganówto, co mogło przydać sięMalinowskim, by wyrośli na porządnych ludzi. Zawszenam powtarzała, że najważniejszy jest szacunekdosiebie, następnie do drugiego człowieka,a dopieropotem wszystko inne. Nigdy o tym nie zapomniałam. Inni teżpamiętali. Trzeba było Hani przyznać, że potrafiłaopowiadać. Anegdoty, żarty,a do tego niespodziewane puenty, rzucane jakbyod niechcenia, którejednak odsłaniały głębszysens opowiadanychhistoryjek. Malinowscy to nieustającaedukacja zaczęła przykolejnym zastrzyku. Zawsze któreśz nas miało akurat klasówkę lub egzamin. I jak człowiekwreszcie dobrnął dokońcajednejszkoły wieczorowej, to Lucyna kazała iść do następnej. Nie dość, że chodziliśmy do pracy, to potem jeszcze nauka. Zdarzało się, że siedziałamw dziecinnych ławkach. Ledwiesię w nichmieściłam. Na dworzewiosna,ludzie wąchają bzy,całują się w parku, a Malinowscyślęcząnad książkami. Takto pamiętam. I jeszcze ścisk w mieszkaniu Lucyny, bośmy siętam zjeżdżali na niedzielę,a część mieszkała stale. Jak wieczorem rozstawialiśmypołówki,to trzeba było fruwać, by dostać się do kuchni albo ubikacji. Sama Lucyna też się zresztądouczała, żeby daćdobryprzykład. I żeby nam pomagać. Pastwiła się przede wszystkim nad tymi, którzy byli najbliżej. Dziękitemu Ignacy iEdek skończylipolitechnikę,a Adam ekonomię. Bronią niemiała głowy do nauki, ale i tak musiała skończyćtechnikum gastronomiczne, co graniczyło zcudem. Wszyscypracowaliśmy na jej maturę. Lucyna odrabiała polski i historię,boniktz nas nie miał w tym kierunku zdolności, ja uczyłamBronkę biologii, a chłopaki reszty. Haniaopowiadałato takimtonem, jakby Lucynaco najmniej razdziennie torturowałaichdo krwi. To ona uparła się,bym poszła doszkołypielęgniarskiej. Boże, jak mi się nie chciałouczyć. Młodabyłam,233. wesoła i myślałam tylko o chłopakach, ale Lucyna nie dawałaspokoju. W końcumi powiedziała,żewszpitalu szybciej znajdę mężaniż na zabawach, bo i lekarze i pacjenci, i w dodatku odwiedzający. Miała rację. Przyszedł taki jeden kiedyś podziecko, jakpracowałam na noworodkach. Tyle że nie poswoje,wujek malucha. Prawdziwy ojciec był akurat na morzu. Matka byłabardzosłaba, więcjemu podałam dziecko. Powiedział potem, że było mi z becikiemdo twarzy i odrazu sobiepomyślał,że chciałbymieć taką żonę. No i dwa lata późniejprzyszedłznowu do szpitala,tyle że po mnie i po Ule zaśmiała się, ale jej głospodszytybył tym razem wilgocią. Jaśka też Lucyna zmusiła do pójściana studia. Dankamiała inne plany. Matrymonialne! A tu trzeba było się dalejuczyć, bo jak zapisał się Jasiek, to ona też musiała, bygo niestracićz oczu. Pilnowała go, pilnowała i nie upilnowała. Hania niekryła, że niepowodzenie Danki jeszcze dzisiaj ją cieszy. Mogłabyś się odniej dowiedziećniejednej ciekawejrzeczy,gdybyś wiedziała, gdzie jest,i gdyby miała ochotę cicośpowiedzieć. W co zresztąserdecznie wątpię. Dlaczego? Jesteś córkąkobiety, która zabrała jej Jaśka. Ale jestem też jego córką. Nieznasz Danki. Zawsze była dziwna. Właściwie miałaserce tylko dla twego ojca. Reszta Malinowskich ją nieobchodziła. Czasami mi się wydawało, że ona nie lubi ludzi, może nawet nienawidzi. Tak to bywa z sierotkami. W każdymraziez tej sierotkinie wyrósł dobry Kopciuszek tylko jędza. Wdodatku jędzaz charakterem, czego zresztą jej zazdrościliśmy nawet bardziej niżurody. Zaśmiałasię po swojemu,by trochę złagodzićwymowę swego monologu. Ciekawajestem,jak terazżyje. To do niej podobne tak zniknąć, byśmy wszyscy umieraliz ciekawości. Noi ta jejkonsekwencja! Przetrzymać natarczywe pytania Lucynyo adres czy choćbytelefon mogła tylko ona. A Lucyna potrafi pytać, oj potrafi! Wiem. No właśnie. A czy wiesz, że Danka byłapewna, iż Jasiek zrozumie swój błąd,rozwiedzie się z twoją matką i wróci234do niej? Założę się, że dotąd jest przekonana, iż przeszkodziłamuw tym jedynie śmierć. I znowuśmiech,który zmieniał złośliwościw żarty. Wyglądało na to, żedla Hani cała przeszłość Malinowskich topasmo humoresek. Nie zgadniesz, jak między sobą nazywamy czasami Lucynę. Kangurzycą. Kangurzyca Polska,nowa odmianaMatkiPolki. Ignacy twierdzi, że można by ją zgłosić do księgi rekordów. Olbrzymia kangurzyca, z jeszczewiększą torbą na brzuchu, gdzie zmieściła całą kupę sierotek. A potem jeszcze ukochanych tych sierotek i liczne potomstwo. Ktoś inny by sięw końcu zmęczył, znudził, zwariował od ciężaruwielkiegobrzuszyska,a Lucyna jest nieszczęśliwa, jak któreś z kangurzątek znika z pola widzenia. Możebym inieprzyjechałaterazdo Warszawy. Zima, więc mi się nie bardzo chciało. Mówiłamo ciekawości, ale taknaprawdę to wysłała mnie do ciebie Lucyna. Zakazałami o tym mówić, ale co mi tam. Gdy wyjechałaś, wpadła w panikę, że za dużo naopowiadała ci smutnych rzeczy i w ogóle, że źle cię przyjęła. Jednym słowemzostałam wydelegowana tutaj jako osoba rozsądna, a przytymniepozbawiona pogody ducha. Obie te cechy rzadko występują u ludzi wparze, a u Malinowskichponoć tylko u mnie. Taktwierdzi Lucyna. Hania poparła to krótkim śmiechem, a potem dodałapoważniej: Może zresztąLucyna przeczuwała,że potrzebujesz pomocy? Ona maszósty zmysł. Takawłaśnie była Hania. Następnegodnia okazało się, żepotrafiła żartować nawet z samej siebie i ze swegoniełatwegożycia. Podobają ci się moje włosy? spytała. Skinęłam głową. Mnie też. Tyle,że to peruka. Nie widać,bo dobrzedobrana. PółEuropy zanią zjeździłam. Zaśmiałasię. Moje wylazły pochemii. Możei dobrze, bo byłam ruda. Cośmitam potem odrosło, ale nie za dużo. No, co się takpatrzysz? Niewiedziałaś, że miałam raka? Miałam. Najpierw Heniekspadł z rusztowaniaw stoczni i umarł poparu dniach leżeniawśpiączce, a potem okazało się, że jestem chora. Ula miaławtedy piętnaście lat. Właśnie poszłado liceum. Wydawało się,235. że zostanie sama na świecie. Ale nie myśl,że opowiadam cio tym, by smęcić. Jakwidzisz, nieumarłam, choć gdybynieLucyna i inni Malinowscy może bym się załamałai poddałachorobie. Lucyna zajęła się Ula, aDawidprzysłał pieniądzena lekarzy. Wiesz,jak wtedy było. Zresztą dalej jest taksamo,zdrowie jest dla bogatych. Więc kupiłam sobiezdrowie za dolary Dawida. A może pomógł Pan Bóg? Lucynakazała mi sięochrzcić. Wyobrażasz sobie coś takiego? Chrzest, gdy ma sięprawie czterdzieści lat. Śmieszneto życie. Człowiek czepiasię każdego sposobu, bynie dać się stąd wypchnąć. Chwytasię choćby ibrzytwy. Więc i jasię chwyciłam. I brzytwa pomogła. Apotem już wszystko było łatwiejsze. Najważniejszeto niepękaćdodała, wbijając mi koleją igłę w pośladek. Wiem, że i ty przeszłaś swoje. I niedałaśsię. Malinowscytacy już są. Przynajmniej niektórzy! Znowu się zaśmiała,tym razem, by odrzećswoje słowaz powagi. Potemjednakna chwilę spoważniałai dodała: Mam nadzieję, że nie byłaśwtedysama. XXV. OKO W OKOMogłamsiętego spodziewać Hania przygotowywałaostatni zastrzyk, gdy zjawiła się matka. Ona też miałaintuicję,choć nie tak dobrą jakLucyna. Przez to zawsze była cokolwiekspóźniona. Zastygław drzwiach pokoju, widząc obcą kobietęze strzykawką w ręku. Hania teżzastygła i przez chwilę niemogła się z tego zastygnięcia wydobyć. Krystyna? wykrztusiła w końcu. Tak odpowiedziała matka,ale nieudało jejsię rozpoznać Hani, możeprzez tę piękną platynową perukę na głowie. To ciocia Hania powiedziałam. Nie pamiętaszjej? Jedna z Malinowskich. Matkanadźwięk tego nazwiska drgnęła. Zwykle potrafiła doskonale ukryć nieprzyjemne uczucia,terazjednak na jejtwarzy rozlało się niedowierzanie, które po chwili,gdy w końcu dostrzegła w twarzy Hanicoś znajomego, zmieniło sięwniechęć. Dobre wychowaniejednak zwyciężyło. Witajpowiedziała, siląc się na miły ton. Miło cię widzieć odrzekła Hania równie uprzejmiei już ze zwykłym spokojem i fachowościązajęła się moim lewym pośladkiem. To oczywiście niebył dobryzbiegokoliczności. Gdy w końcu zasiadłynaprzeciwko siebie, pierwszaodezwałasię Hania. 237. Dawnosię nie widziałyśmy. Coś nie tęskniłaś za nami? zaśmiała się po swojemu. Tak to już jestz Malinowskimi, rozsianipo świecie, ale czasami się odnajdują. Zewkrwi! dodała żartobliwie. Nie przesadzasz? spytała chłodno matka. Ani trochę. Jesteśmy dobrą rodziną, a przynajmniej staramy siętakąbyć. Pamiętamy o sobie, dbamy. I nawet gdyktoś chce rozluźnić więzy albo je zerwać, szanujemyjegowolę. Należysz do rodziny,Krystyno, czy tego chcesz, czy nie. Matylda także. Nie mażadnej rodziny. Wymyśliliście ją sobie. Nie będęci przypominała dlaczego. Tentwój takt. To musibyć strasznie nudne tak się powstrzymywać. I niezdrowe! Wgłosie Hani po raz pierwszyzabrzmiały ostrzejsze tony. Tak, byliśmysierotami bezimion i nazwisk. Nikti nic tego nie zmieni. Ale zostaliśmyzaadoptowani przezLucynę. A potem jeszcze zaadoptowaliśmy siebie nawzajem idaliśmy sobie dużo miłości. Miłość niejest fikcją. Dobrzeo tym wiesz, bo część tejmiłościofiarowałciJasiek. Chcesz mi za to wystawić rachunek? Nie.Nic nam niejesteś winna, bo oddałaś tę miłośćMatyldzie. Chyba że nie oddałaś. zawiesiła znacząco głos. Jednak sądząc po tym, jaka jestMatyldadodała musiałaś oddać choć trochę. To byłainna Hania. Ani cieniauśmiechu czy żartu. Matkajednak nie dała za wygraną. Tak, ładnieto wszystko brzmi. Rodzinna miłość. U niektórych tak wielka, że gotowa łamać wszelkie zasady. Hania zrozumiała, że matka mówi o Danucie. Nawetw najlepszejrodzinie zdarzają się problemy odpowiedziała. To jednak nie zmienia faktu istnienia rodziny. Zaczęła zbierać rzeczy. Jesteśjuż zdrowa zwróciłasię do mnie. Jadę dziśdo Lucyny, a pojutrze do Szwecji. Zadzwonię,kochanie. Przytuliła mnie mocno, jak to byłow zwyczaju Malinowskich. Nie wstawaj, sama wyjdę. Jeszcze jedendługi, mocny uścisk i znikła zadrzwiami, zo238stawiając po sobie pustkę. Przynajmniej jajaodczułam. Matcejej wyjście przyniosło ulgę. 2Od dawanaplanowałam rozmowę z matką. Obie wiedziałyśmy,żemusi doniej dojść iobie przed niądotąd uciekałyśmy. Teraz nie było wyjścia. Siedziałyśmy naprzeciwko,ja natapczanie, owiniętaw koc, matka w fotelu, zapatrzona w deszczowe strużkina szybie. Świat za oknem pogrążył sięw szarości, nie było aniskrawka innejbarwy, na której można bychoć chwilowo oprzeć wzrok. Pierwszaprzerwała ciszęmatka. Pamiętam, jak postanowiłaś dowiedzieć się,skąd siębiorą dzieci zaczęła. Innym przedszkolakom wystarczało wtedy powiedzieć, że przynosije bocian. Ty tęteorię obaliłaśpo dwóch dniach, oświadczając,że ptak nie udźwignąłbynoworodka. Próbowałam ci wmówić, że dzidziusie są malutkie, alety powiedziałaś, że wiesz, jak wygląda małe dziecko,bo obejrzałaś sobie dokładnie wszystkie niemowlakiw parku. To wszystkobajki, rzuciłaś z pewnościąw głosie, a terazmówmi prawdę. Powiedziałam ci zatem, żedziecko rośniew brzuchu matki. To wydało cisiębardziej prawdopodobne, ale niewystarczyło, byś przestałapytać. Bomogło sobie tam rosnąć,ale skąd się wzięło. Wszystko się przecież skądś bierze. I takaż do ostatniegopytania, które domagało się odpowiedzi. Dowiedziałaś się, skąd się biorą dzieci. Teraz postanowiłaś dowiedzieć się, kim naprawdę był twój ojciec i jak wyglądałojegożycie. Wiedziałam, że niezadowolisz się odpowiedziamitypu:sierota, znajda, jeden z tysięcy pozbawionychrodzinyi dachu nad głową. Chociaż były to odpowiedzi dobrei prawdziwe. Można było spokojnie przy nich zostać. Jednak ty tegonie potrafisz, tak jak nie potrafiłaś przejśćdo porządku dziennego pofakcie otrzymania Zawrocia. Parę tygodni zajęło ci szukanie odpowiedzi, dlaczego to właśnie ty je dostałaś. Wszyscy239. inni w tymczasie zajęci by byli sprzedażąodziedziczonychrzeczy. Co zyskałaś, znajdując odpowiedź? Nopowiedz, co? Odpowiedź dała mi możeniewiele, ale szukając jej, odnalazłam coś więcej. Na przykład? Babkę. Mam babkę, czychcesz tego, czy nie. Jest wprawdzie tylkowe mnie, ale jest. Odnalazłam teżMaurycego, choćmoże nie do końca. I Pawła. To już namiastka rodziny. Alenajważniejszejest Zawrocie. Z obcego miejsca przez te tygodnie stałosię domem. Po raz pierwszy w życiu poczułam sięgdzieś bezpieczna. Jak widzisz, szukanie odpowiedzima czasamisens. Wzmianka o bezpieczeństwie dotknęłają, ale na szczęścienie podjęła tego tematu. A co znalazłaś tym razem? spytała. Drugą część rodziny. To nie jesttwoja rodzina. Nic cię z nimi tak naprawdęnie łączy. Może i tak. Nie mogę jednak zrozumieć, dlaczego mio nichnie powiedziałaś. Zwłaszcza o zaproszeniu naostatnizjazd. To zastanawiające. Byli przecież częścią życia ojca. Kochali go. Miałam prawo ich poznać. Albo zrezygnowaćz poznania. dodałam. Nie darzyłam sympatią Malinowskich odrzekła z ociąganiem. Zresztą, niczego dobrego od nich nie zaznałam. Pamiętamjedynie to, że bez przerwy wtrącali się do naszychspraw. Więc w końcu postawiłam twemu ojcuultimatum: jaalbo oni. Ojciecwybrałmnie. A oni nie chcieli przyjąć tegodo wiadomości. Byli i sąnachalni. Żebypotylu latach. To ja ich odszukałam przerwałamjej. Przełknęła tęuwagę jak gorzką pigułkę. Więc postawiłaś ojcu ultimatum? Dobrzesłyszałam? Dobrze. To chyba rodzinne. Podobne żądanie wysunęła pod twoim adresem babka. Ty też musiałaśwybrać. Znienawidziłaś jąza to inigdy jej nie wybaczyłaś. Kogo miał znienawidzićoj240ciec za oddzielenie od rodziny, nawet jeśli to była tylko namiastka? Te twoje porównania! Naprawdęnie widzisz analogii? Nie.Gdy byłam wZawrociu, zastanawiałam się, czy babkapotrafiła kochać i czy kochała kiedykolwiek ciebie. Ciągle nieumiem na to pytanie odpowiedzieć. Teraz zastanawiam się,czy ty kiedykolwiek kochałaś ojca. Jak możesz w to wątpić? oburzyła się. Dziwne były dowody tej twojej wielkiej miłości. Odbierając mu Malinowskich, odebrałaś pół duszy. Ja poświęciłam więcej. A więc o to chodziło! Czy gdy jużgo ukarałaś za towszystko,co musiałaś poświęcić, odczułaś chociaż satysfakcję? Założę się, że nie. Nie miał przecież tyledo poświęceniaco ty, nieprawdaż? Z jednejstrony Malinowscy, zbieraninaprostaczków bez tożsamości, a zdrugiej talent, dobre wychowanie, prawdziwa rodzina i wdodatku Zawrocie. Czy próbował coś jeszcze dorzucić na swoją szalę, bybyło sprawiedliwie? Ciekawe, co to było? Uwielbienie? Podziw? Uległość? Zdenerwowała się. Możesz to oceniać, jak chcesz. Wszystko mi jedno. Usiłuję tylko zrozumieć, co się kiedyś stało i dlaczego. Nie zaprzeczasz, więc podążam dobrym tropem. PogardzałaśMalinowskimi. On to wiedział i pewnie go bolało, bo był jednym z nich. Pogardzając nimi, pogardzałaś też trochę i nim. To oczywiste. Tojakieś brednie. Tania psychologia! Nie mam zamiarusłuchać tego, co wmówili ciMalinowscy. Taksię składa, że nie mówilio tobie. Lucynajest zbyttaktowna, Hania woli opowiadać anegdoty, niż relacjonowaćkwasy sprzed trzydziestu lat. Bronią chętnie by się nad tobąpopastwiła, aleLucyna niepozwoliła jej na to. Tak więc tomoja koncepcja, oparta w dodatku na własnych doświadczeniach. To logiczne, mamo, że jeśli tyle rzeczy niedo zaakcep241. towania było w ojcu, to nie mogło ichzabraknąć we mnie. Niedalekopadajabłkood jabłoni, prawda? Trzeba to było wykorzenić jak chwasty, wypalić, wydrzeć, by nie został ślad. Ale tamto,obcei niezrozumiałe, tylko się przyczajało, bypotem znowu cię zaskoczyć swą żywotnością. Uważasz, że byłam dla ciebie za surowa? Nie udawaj,że niewiesz, o czym mówię. A oczym mówisz? Oakceptacji. O tym, że nigdy nie pogodziłaśsię, żejestem w połowieMalinowską, czyli jedną wielką niewiadomą. Amoże to ty masz kompleks i wmawiasz go w dodatkumnie! Wybacz, alenie mam zamiaru słuchać tychinsynuacji. Więc dlaczego schowałaś listy i wyrzuciłaś ze swegoi mego życia Malinowskich? naciskałam, chcąc ją sprowokować do powiedzenia prawdy. Dlaczego takstrasznieciprzeszkadzali? Co w nich takiego było? Co? Dobrze, powiem ci. Byle co! Chciałaś, to wiesz. Byle co! Takwtedy czułam. Dusiłam się na ich widok. Zwłaszcza na widokich zadowolenia z siebie! Tak, to chyba denerwowało mnie najbardziej, że nie wiedzą, nie przeczuwają, jakbardzo są mierni, nijacy i pospolici! A ojciec? On odstawa! odnich. Przynajmniej wiedział, żedużosię trzeba nauczyć. Tak, uczyłamgo! Żebyś wiedziała! I wyuczyłam. On już nie pasował do Malinowskich, byłinny! Taki jak ty? A ja, czy już jestem dostatecznie podobnado ciebie, czy może raczej do tegoideału, któryw sobie nosisz? APaula? Czy ma lepszegeny? Może chociaż ona spełniłatwoje marzenia? Przestań! prawie krzyknęła. Potem długo siedziałyśmy w ciszy. Matkajuż nie wróciła do tego tematu. Nie rozumiempowiedziałaz przygnębieniem w głosie jak mogłaśpozwolićpielęgnować sięobcej kobiecie. Niesądzisz, że to przesada? Masz prawdziwąrodzinę. Dlaczego nie zadzwoniłaś do mnie? Może dlatego, że wiedziałam, iż Hania lubi zajmowaćsię chorymi. Jestzabawna, troskliwa i w dodatku ma, w prze242ciwieństwie do ciebie, doskonałą pamięć. Wiele się odniej dowiedziałam. Na początku wszyscy wydają się idealni. Ciocia Hania nie wydała misię idealna. I nie udawała,żetaka jest. To nie jest twoja ciotka. Toakurat nieważne. Zachowała się, jakby nią była. Toprezentod niej. Przytuliłamdo siebiesweter. Sama gozrobiła. Zobacz, to jest ojciec, o tu, na chmurze. A to "Sosenka". Tylko nie mów mi, że robiła go specjalnie dla ciebie. Gdy go zaczynała,jeszcze nie wiedziała, że zadzwonię do Lucyny. Alerobiąc go, myślała o Malinowskich, takżei o mnie. Widzisz, to ja. Nawet tytu jesteś. I to cię wzrusza? Tak.Zawsze mnie ostrzegałaśprzed tanimi wzruszeniami, ale widocznie przeważyła we mnie sentymentalna naturaojca. Możeszmiećpretensję tylko do siebie. To w końcutywybrałaśmi ojca ijego niepewne geny. Żachnęła się. To nie jest powód do żartów. Tak sądzisz? Ciotka Hania żartowała nawet ze swojejłysej głowyi francuskiej peruki. Nie obchodzimnie cudzyupiorny humor. Wiem. Nie rozmawiajmy już o Malinowskich. Pomówmy o ojcu. Wiedziałam, że to niekoniec pytań mruknęłazirytacją. To złudzenie,że przeszłośćkryje jakieś tajemnice. Nic tam nie ma,tylko zwykłe dni,czasamidobre, a czasamizłe. Zwyklejednak nijakie. Nijakie! Lepiej zajmijmy się teraźniejszością. Zmizerniałaś. W dodatku ta choroba. Czy ty siędobrze odżywiasz? No i trzeba tu trochę posprzątać. Rozglądałasięjuż po staremu, uspokojona tyminiezbyt budującymiobserwacjami itym, że udało jej się wreszcie uzyskać nademną przewagę. Mogę ci pomóc. Jesteś pewnie jeszcze słaba. Uwielbiała takze mną rozmawiać. Troska przeplecionazukrytą krytyką. Kiedyśpozwalałam jejna to. 243. Przestań mówić do mnie, jakbym miała piętnaście lat zaoponowałam tymrazem. I nie mów takoprzeszłości,w każdymrazie nie wkontekście ojca. Wszystko można powiedzieć ojego życiu, ale nie to, że było nijakie. I nie brakujewnim tajemnic. Myślę, mamo, że wiesz więcej niżMalinowscy. Jeśli coś sobieprzypomniał oswoim życiu sprzedwybuchuminy,to mógł to powiedzieć tylko trzem osobom: Dawidowi, Dance lub tobie. Nic mi o tym nie wiadomo powiedziała sucho. W tej chwiliobchodzi mniejedynie twoje zdrowie. Pewniemasz pustą lodówkę. Pójdę po zakupy,a potem przygotujęobiad. Mam pełną lodówkę. I dużo jedzenia. Hania oprócz robienia na drutach lubi także gotować. Przeztydzieńnie zjemprzygotowanych przez nią zapasów. Znowu uraziłam ją do głębi, ale zdołała to przemilczeć. No cóż powiedziała, zbierającrzeczy. Widzę,żejestem w tej chwili niepotrzebna. Spojrzała jeszczena zegarek. Może to ilepiej, boobiecałam wizytę Pauli. Ja miałamjednak jeszcze jedno pytanie. Mam nadzieję, że nie wyrzuciłaś guzika? Niewydusiła zaskoczona. Opanowała się jednak szybko. Postarałasię nawet oobojętny wyraz twarzy. A właśnie. ten guzik. Szczerze mówiąc, zdziwiłam się, gdy gozobaczyłam w albumie. Coś mi chciałaś w ten sposób powiedzieć? Wybacz, ale niezrozumiałam tego. Nie umiała jednak kłamać wiarygodnie. Toguzik zpawlacza. Nie przychodziłaś z kluczem, więcsama go otworzyłam. Myślałam, że mi wyjaśnisz, dlaczegoznalazł się w nim razem zkilkoma innymi guzikami. Sięgnęła do skroni, ale tylko poprawiła kosmyk,chcącukryć nagłe zmieszanieczy ból, który wywołało moje pytanie. Czy nieza wiele odemniewymagasz? Przez chwilęudawała, żeusiłuje sobie coś przypomnieć. Nie, jakoś nicnie przychodzi mido głowy. Wstałam, wyjęłam zszuflady resztęguzików i wysypałamna stolik. 244Śniłomi się, że obcinamje od marynarki. Ale nie wiem,czyjato była marynarka? Jakguziki ze snu mogąsię znaleźćw zamkniętej na klucz szafce? Nie sądzisz,że to dziwne? Matka jednak nie wytrzymała i zatopiła twarzw rękach. Przezchwilę ściskała boląceskronie. Opowiesz mio tym? nie dawałam za wygraną. Zwlekała kilkaminut, ale wiedziała, żenieustąpię. Odcięłaśje od marynarki ojca i schowałaś tak, że nieudało nam się ich znaleźćpowiedziaław końcu cicho. To było wieczorem, w dzień przed wyjazdem ojca wpodróż,z której już nie wrócił. Nigdy nie lubiłaś,gdy wyjeżdżał. Jużprzedtem zdarzało się, że chowałaś jego buty, spodnieczy teczkę,ale to były duże przedmioty iłatwo było je znaleźć. Dwieinne marynarki były akurat w pralni, sklepy zamknięte, więczdenerwowana dałam ci parę klapsów, bycię zmusić do oddania guzików. Wpadłaś wtedy w histerię, krzyczałaś, żeniepozwolisz, by tatuś pojechał. Dostałaś nawet temperatury. Ojciec długo nie mógł cię uspokoić. Gdy zasnęłaś, poszłamdosąsiadki, która odcięła guzikiod starejmarynarki męża. Byłytrochę zaciemne, ale je przyszyłami następnego dnia, zanimsię obudziłaś, ojciec założył marynarkę i pojechał. Łzy nie pozwoliły jejmówić dalej. Zaczęłaszukać chusteczki. Podałamjej całą paczkę. Sama czułam siędziwnie, jakbym dostała znieczulający zastrzyk, który spowolnił wszystkie funkcje. Schowałam guziki w dłoni i zwinęłam się na tapczanie. Tak właśnie leżałaś potem przez wiele dni powiedziała matka. Czekałaś naojca. Wierzyłaś, że dopóki maszguziki, to on wróci. Musiałam ci je zabrać, bo zaczekałabyśsię na śmierć. Nigdy nie zapomnę dnia, gdy obudziłaś siębeznich. Patrzyłaśna pustąrączkęz niedowierzaniem, potem odchyliłaś kołdrę, podniosłaś poduszkę, aż w końcu zobaczyłamw twoich oczach pustkę i ciemność. Znowu sięgnęła pochusteczki. Od tejpory niechciałaś mówić o ojcu. Dlaczego nigdymi tego nie opowiedziałaś? Bałam się, że minie wybaczysz, iż przyszyłam wtedyojcu guziki. 245. Pojechałby w swetrze albo pożyczyłby od kogoś marynarkę. Może i tak. To była jegopierwszabudowa, ostatnieprace do dopilnowania. Nie mógł nie jechać. Oczywiście, że nie mógł niejechać. Uspokój sięmówiłam, aledalej leżałam zwinięta. O nic nie mam do ciebiepretensji, wkażdym razie nie o to, że go wtedy nie zatrzymałaś. Czy terazjuż dasz spokój przeszłości? spytała z nadzieją. Nie mogę,mamo szepnęłam,ściskając guziki. Skinęła głową, jakby jej tonie zdziwiło. Zaczęłazbieraćrzeczy. Zawsze kochałaś ojca bardziejniż mnie. Tylko o tymnie wiedziałaś powiedziała jeszcze. Wyszła zaraz potem. XXVI. KONTRAMaja chęć zobaczenia mnie usiebie usprawiedliwiłatymrazemskręconą na próbie kostką. Udałam, żebiorętoza dobrąmonetę. Wiedziałam, że chcemi pokazać obraz. Na pewno dobrze sięprzygotowała na tę okazję i nie mogłasię doczekaćmego przyjścia. Jeszcze jeden spektakl pomyślałam. Tymrazem dla jednego widza, specjalnie dla mnie. Lekko kulejąc, prowadziła mnie w głąb mieszkania, do owejsypialni, w której konwersowałyśmy podczas poprzedniej wizyty. Skręcona kostka przydałasię jeszcze raz jako usprawiedliwienie dlapiżamy i ułożenia się na łóżku w wypracowanejpozie. Jedwab piżamy udrapował sięmiękko na jej chudymciele. Maja spojrzała w głąb lustra wiszącego naprzeciwko łóżka i uśmiechnęła siędo siebiezadowolona. Na mnie ta bladoróżowa materia zrobiłainne wrażenie przezchwilę wyobrażałam sobie, że to skóra Mai, która rozlała się po łóżkuw bezkształtnych fałdach, bo zabrakło ciała, które mogłoby jąwypełnić. Obrzydliwywidok! Brr!Aż się wstrząsnęłam. Cóżznaczy siła wyobraźni! Maja byławyjątkowo próżna, więc moje studia nad jejpowierzchownością zinterpretowała jakowyrazuznania. Przeciągnęła się wężowym ruchem, poprawiła fałdki wokół szczu247. płych bioder, które jaw myślach niesprawiedliwie uznałam zakościste. Ciało. zaczęłaze źle zagranym zamyśleniem. Można z nim tylezrobić. Wyrzeźbić je niemal na nowo. Sięgnęła po album zmalarstwem. Te dawnezadki, zwisające brzuchy i tłuszcz na udach. Jakie to żałosne. Może i tak powiedziałam,oglądając podetknięteprzezMajęreprodukcje. Choćnajważniejsza jest moim zdaniemproporcja między ciałem a tym, co w środku. Bo cóż po piękniewyrzeźbionym ciele, gdy zwisa z niego bezkształtna,sflaczała, nieukształtowana dusza. Zwisa? Jak ty tosobie wyobrażasz? Jaktwoją piżamę. Tylko żeona jest widzialna i dobrzeskrojona, abezkształtu duszy nie widać gołymokiem. Co nieznaczy, żenie widać jej w ogóle. Parę razy przeciągnęłam wzrokiempo ciele Mai,ażsię zaniepokoiła, żeiz jejduszą coś jest nie w porządku, że wypełza spod jedwabiu. W końcu nie wytrzymałamego spojrzenia iprzykryła się nerwowo rogiem narzuty. Ale masz skojarzenia. Dusza! Też coś. Ja swoją systematycznie ćwiczę dodałam arcypoważnie. Codziennie przynajmniejjedendobry uczynek. Niewyobrażasz sobie, w jakich to trzymają ryzach. To oczywiścienie wystarcza. Pół godziny refleksji, trochęmedytacji, litania,codziennie co innego, bo nie znosimonotonii. A uciebie jakz dobrymiuczynkami? Maja patrzyła na mnie z niepokojem. Niemówisz tego poważnie? Oczywiście, żenie. Miałaśtaki dziwny wzrok, że przez chwilę myślałam. Mówię poważnie. I nawet zamierzamzaraz zrobić dobry uczynek. Oderwałam się od miękkiego oparciafotelai zastygłam w niewygodnej, sztucznejpozie, jakbym przygotowywała się do duchowych ćwiczeń. Zaśmiała się. Ja wolęzłe uczynki. Wierzę. To nawet widać. W każdymrazie ja widzę tętwoją rozmamłaną,rozlazłą duszyczkę. 248No wiesz! oburzyła sięMaja. Nie przesadzasz? Anitrochę. Łatwo to zauważyć zwłaszcza nascenie. Wyćwiczone, giętkie ciało sobie, a duchowy flak sobie. Terazteż zresztą ciwyłazi, z lewejstrony rzuciłam, a Maja spojrzała tam bezwiednie. Sama widzisz kontynuowałam. Nic pięknego. Tyle starań nadarmo! Majaoderwała wzrok od lewegobiodra. Po chwili najejtwarzypojawiła się satysfakcja. Roześmiała się. Jesteś zazdrosna! rzuciła. Mogłam się tego spodziewać. Czyżbyto ta fotografia tak cię zdenerwowała? Wzięła zdjęcie Michała, przetarła przykurzone szkło rękawempiżamy, chwilę oglądała fotografię z uśmiechem,jakbyprzypominała sobie związane z nią wspomnienia. A co powiesznato? Jednym gestem zsunęła czarną chustę, która zasłaniała jej akt. To pewnie zdenerwujecię jeszcze bardziej. Ależ skądpowiedziałam zuśmiechem, choć wcalenie byłomi dośmiechu. To był naprawdę dobryobraz. Majawidocznie podziałała na Michała inspirująco. No właśnie! Znowu ciało. Nic więcej! Całkowita szczerość to jestwłaśniemój dobry uczynek. Słyszysz zwykle same pochlebstwa. Nictak nie rozmiękcza duszy jak niezasłużone pochwały. Była wyraźnie zawiedziona tak nikłą reakcją na obraz. Gówno prawdapowiedziała. Mam własną teorięna ten temat. Pochlebstwojest jakpowietrze, którewypełniabalon. Bez tego ani rusz. Jeśli ktoś ma zamiast duszy balon, to faktycznie możetak być. Nie łap mnie za słowasyknęła. Teraz czas namój dobry uczynek. Szczerość. Tak, ja teżbędę szczera. Czemu nie! Aż dobólu. Zastanawiasz się pewnie, co to za kolekcja. A prawda! Powinnam postawić tu jeszcze jedno zdjęciewyjęłazszuflady fotografię Maćka,mego sylwestrowegokochanka. Zapomniałam kupićramkę. Przyglądałasięprzez chwilętwarzy na fotografii. Masz dobrygust, choćzmienny. A tydziwne upodobania. Zbieranie ochłapów po innych! Nie stać cię na coś bardziej oryginalnego? 249. Widzę,że nie przebierasz w słowach. Śmiało, pozwalajsobie. Twoi byli panowie zachwycali sięzapewne takimi błyskotkami. Ciekawe, czy umiesz prosić? Bo może się zdarzyć,że trzeba będzie prosić. Może nawet błagać. Nie sądzę. Wzięła w rękę fotografię Zygmunta. Dobryprawnik,ale marnykochanek. Twoja siostra,w przeciwieństwie do ciebie, niema za grosz wyczucia. Ciapa,to właściwe określenie. W dodatku zadufany w sobie. Brr!wstrząsnęła się demonstracyjnie. Tyle fatygina darmo. Żal mi ciebie. Gdybyśchociażmiała przyjemność. Mam przyjemność. Teraz! Chyba że tak. Mnie takie rzeczy nie rajcują. Zwłaszczafantazjowanie o czymś, czego nie było. Dobrze wiem, że nieznosisz facetów i żebywykonaćzadanie, które powierzył ciKostek, musiałaś przygotować mistyfikację. Brzydzisz się cudzym ciałem. Nawet zwykłe dotknięcie przyprawiacię czasami o mdłości. A z drugiej strony chciałabyś uchodzić za demona seksu. Łazisz naga, wypinasz tyłek ichude cycki,szukaszodpowiednich dekoracji, rozstawiaszświece. Teatr. W teatrzenicnie dzieje się naprawdę. Ale w życiu jest inaczej. Perwersjanie wszystkich zadowala. Nieważne. Wiem, że Zygmunt nawetcię nie dotknął. Taka jest prawda. Tylko czyna pewno? I czytwoje wyjaśnienia wystarcząPauli? Apoza tym znaleźliby się tacy, którzy zaprzeczą prawdziwościtwojej teorii. Spytaj choćby Michała. Wyjątek potwierdza regułę. Michał potrafi skusić do miłości nawet deskę doprasowania. To zresztą nieistotne. Ważnejest to, że Kostek ci nie zapłaci. Taki już jest. Nigdy nie dotrzymuje słowa. Tak jak ty uwielbia zwodzić ludzi. To mu sięwydaje twórcze i podniecające. Wzruszyła ramionami, alezauważyłam, że moje słowa jązaniepokoiły. Nie wiem,o czym mówisz powiedziała,udając obojętność. Najpierw każ sobie zapłacić. Dobrze ci radzę. Serialjuż250przecież ruszył. Dlaczego cię tam niema? Mogłabyśw nimzagrać choćby samą siebie. Kto ci powiedział, że chcęwystąpić w tym gównianymtasiemcu? obruszyła się. Ach tak. Więc Kostek zaproponował ci film. Pewniestwierdził, iż jesteśstworzonado wyższych celów. On lubi pieprzyć w tym stylu. Obiecanki cacanki! W wakacjerusza produkcja. Ioczywiście podpisałaś umowę. Podpiszę. Tak sądzisz? A czy to nie jest przypadkiem film o Przybyszewskiej? To tajemnicasyknęła, ale już wiedziałam, że mamją w garści. Pierwszy scenariusz Kostka, którego niktnigdy niechciałi nie zechce. Widział go już chyba każdy reżyser w tym kraju. Czytałamgodwa lata temu, po kolejnych poprawkach, któreniewiele pomogły. Wyjątkowegówno. Lepiej zadzwoń do reżysera i spytaj go, czy wie, iż będzie w lecie kręcił taki film,w dodatku z tobą w roli głównej. Zamknij się! Była wściekła. Jeszcze nie dokońca wierzyław moje słowa, ale wiedziałam, żenie spocznie,dopóki się nie upewni. Bez wątpienia Kostekją oszukał. Nawet gdyby miał wpływna obsadę jakiegokolwiek filmu, niepowierzyłby głównej roliMai Kim. Był na to zbyt rozsądny. Czas na mnie powiedziałam. To ostatnialekcja. Wdodatku za darmo. Nie życzę ci źle, ale jeśli cośzrobiszmojej siostrze,to rozwieszę w całej Warszawie ogłoszenia, żejesteś kurwą. Za każdymrazem, gdy na mieście pojawi się plakat z twoim nazwiskiem, pojawi się teżdodatek o twojej prawdziwej profesji. Pomyśl o tym. Pomyślteż, co będzieszczuła,gdy w połowietwego monologu ktoś w ciemności krzyknie:Maja Kimtozwykła kurwa. A może woliszwersję: MaryśkaKimciak to bezduszne beztalencie? Tak może być,zapewniamcię. Może nawet znajdą się tacy, którzy obrzucą cię śmierdzącymi jajami. Będziesz się baławyjść na scenę. Czy to nie przy251. kra wizja? A co powiesz o anonimach do kochanego dyrektorka? Co tydzień nowy interesujący tekst natemat twoich obyczajów. Zgadnij, jak nato by zareagował? Pewnie mocnobysięzdenerwował biedaczek. On takbardzo cię kocha. I tak bardzow ciebie wierzy. Zaniemówiła. Chyba naprawdę ją przestraszyłam. Dla lepszego efektu jednym gestem zrzuciłam z szafki fotografie z panami. Potem wygrzebałam ze szklanej miazgi zdjęcie Michałai Zygmunta. Po namyśle wzięłam też z szuflady fotografięMaćka. Cinależą do mnie. Zapamiętaj to sobie! Tirez le rideau,la farceest joueezacytowałam. A potem jeszcze ostentacyjnie trzasnęłam drzwiami, ażposypał się tynk. Może nawet pospadały przyczajone w kątachpająki? Nic więcejnie mogłamzrobić. Pozostawała nadzieja,że Maja sięopamięta. 2Wiedziałam, babko, że walczącz Mają, wpisuję się niejako w scenariusz, który zaplanował sobie Kostek. A przynajmniej w jedenz jegowariantów. Gdyby nie historia z Zygmuntem, nie doszłoby dotego. Kostek doskonale otym wiedział. Chciał, bym zareagowała, czekał na to zapewne z niecierpliwością, ciekawy, cowymyślę. No i doczekał się. Pomyślałam sobie, że jakjuż zaczęłam z nim grać, to dobrze byłobyzmienić jeszcze jeden wątek, mało dotąd interesujący, któryutknął w martwympunkcie ze względu na moje uniki. JakubNowacki! Czemu nie! To rozwiązanie narzucało się samo był na fali, właskach u dyrektora, szukał w dodatku sprzymierzeńców, amój dotychczasowy chłód poprawił trochę jegomaniery. Tozresztą byłomało istotne. Przyglądałam się paręrazy jego pracy z aktorami i tekstem, temu, jakdrąży zdania. Opuśćcie kurtynę, komediaskończona. 252Modulacja, pauzy, akcenty, przerysowania zmieniałto posto razy ijeszcze nie dawał za wygraną. Mobilizował do szukania takżei innych,aż w końcu znajdowali ten właściwy ton,zdziwieni,że coś takiego istnieje. I jeszcze takie samo drążeniewgestach i minach. Iw przestrzeni teatru. Był niespożyty, aleprzede wszystkim inspirujący! Miał w sobie coś z bufona, jaksugerował Kostek, ale tylko prywatnie. Gdy pracował, zapominał, jak jest dowcipny, genialny i czarujący. Przestawał byćnadętym arogantem. Pomyślałamwięc, że pewnie wkłada tęmało interesującąmaskę, bo coś mu to załatwia. Była jednaknadzieja, że możemy przynajmniej w pracy zostaćsprzymierzeńcami. Jakubbył cokolwiek obrażony moim dotychczasowym chłodem, ale gdy się uśmiechnęłam zachęcającow kawiarence, przysiadł się do mnie bez namysłu. Miła odmiana powiedział. Jużmyślałem,że niezasłużęnapani przebaczenie. Matylda. Tak będzie prościej. O! zdziwiłsię i dodał: Tak rzeczywiście będzieprościej. Kostek twierdził. Nie mówmy o nim. Nielubię ludzi, którzymylążyciez własnymi fantazjami. Mam nadzieję, że ty jesteśrealistą? Umiarkowanym. I tyle wystarczy. Dyrektor przebąkujeo planach ożywienia małej sceny. Wolałamprzejść do spraw zawodowych. Wiesz coś o tym? Właśnie! zapalił się. To doskonały pomysł. Owszem. Doskonały. Po raz pierwszy usłyszałam o nimparę lat temu, jak zaczęłamtu pracować. A potem z okazjikolejnych zmian. Jak to? zdziwił się. Tak to. Razjuż nawet trwały próbymonodramu. Jakieśdwa lata temu. Jakub kręcił głową z niedowierzaniem. I co? To samo, cozawsze. Pieniądze? 253. Nie. Zmiany, zmiany. zacytowałam. W ostateczności jakoś niemożliwe. Zastanawiał sięchwilę, a potem pokiwał głową, że rozumie. Ale nie bezwyjątku? Czasamicoś dochodzi doskutku? upewnił się. Czasami. Zastanawiał się chwilę. Trzeba od razu,tak? Z kopyta! Bo potem nie będzieżadnych szans. Skinęłamgłową. Coś mocnego? Raczej głośnego. Bez możliwości podważenia. Czyżbyś wiedziała, co to mogłoby być? Może. I naglechcesz to zdradzić właśnie mnie? spytał. Przez parę miesięcy omijałaś mniejak trędowatego. Mógłbymsobie pomyśleć, że tojakaś podpucha. Wolno ci. Omijałam faceta, któryzaraz po przedstawieniu się zamierzał wskoczyć do mego łóżka, by sprawdzić, czyopowieści Kostka sąprawdą. A może oceniłam cię wówczasfałszywie? Jestemgotowa cię przeprosić. Jakub jednakniezaprzeczył. Niewiele mam wspólnego z jego fantasmagoriamidodałam, co nie do końca było prawdą. Szkoda powiedział i przez chwilę patrzył mi prostow twarz uważnie i badawczo, jakbyszukał we mniekobietyz opowieści Kostka. Z trudem wytrzymałamto spojrzenie. Naprawdęszkoda. Jednak odwróciłam twarzku bufetowi i Aldonie Paziutek. To twój problem mruknęłam. Już cikiedyś mówiłam, nie mieszam spraw zawodowych i prywatnych. Toteż nie była prawda. Jakubmusiał słyszeć o Michale, alenicniepowiedział. Obserwowałam cię napróbie. Zrobiło tonamniewrażenie. Tylko dlatego w tej chwili rozmawiamy dodałam, by niemiał złudzeń. Popsułmu się humor,ale widocznie jakikolwiek kontaktze mną wydał musię lepszyniż poprzednia wrogość. W porządku. Co masz? Podrzucę ci parę tekstów. Szansa jestnikła, ale jednak. Zrobiłasię teraz modana małe sceny. Próbuj. Nikt innynie254jest teraz w stanie tegozrobić. Możetrzebabędzie zapłacićwpisowe. Czyli? Maja Kim. Dlatego dam ci też sztukę trzyosobową, bardzo dobrą. Dwoje iłatwiejsza rola dla protegowanej. No! Był mocno zdziwiony moją sugestią. Kostekmówił, że w teatrze nie idziesz na kompromisy. Idealizował. Jestem zresztą pewna, że wyciśniesz zMai,co zechcesz. Ma talent, tylko trzeba go oszlifować. Trochę sięnapracujesz, aleczego się nie robidla dobra teatru. Pokiwałgłową. Czułam, że połknął haczyk. Wprawdzie pochwiliwpatrywania się wlepszą przyszłość przeniósł bezwiednie wzrok na mój biust, ale zaraz się opamiętał i ulokowałgow kawowym oczku, rozedrganymod intensywnego mieszania. 3Kostek niedał długo na siebie czekać. Wiedziałam, żetakbędzie. Jestem przed twoim blokiem powiedział przez telefontydzień później. Mam nadzieję, że nie masznic przeciwko mojej wizycie? Pozwoliłam muwejść. Pokręconajesteś w środku powiedział, gdy stanąłw drzwiach ale nie aż tak,by Kostuśnie wiedział, jakiemasz słabe punkty. Praca rzecz nabyta. Wiedziałem,że tymnie przejmiesz się dostatecznie. Rodzina to coinnego. Nibyichwszystkich nie znosisz, nibyutopiłabyś w łyżce wody, ajakprzychodzi co do czego,to wszystko byś dałaza to,by niestała się krzywda mamuni czy siostruni. W dodatku sama siędziwisz, skąd ci się to bierze. Nawet złościszsię na siebie, bowiesz, że niczym takimżadna cinie odpłaci, ajużnapewnonie Paula, boto egoistkapierwszej wody. No co, nie ma racjitwój Kostuś? Przestań osobie mówić wtrzeciej osobie. To i taknie255. zmniejszy twojej odpowiedzialności za świństwa, które popełniasz. O, tu jesteś niesprawiedliwa. Jaje tylko wymyślam, popełniają inni. Mająprzy tym wolną wolę, choć cokolwieksą manipulowani. Czasami nawet o tym wiedzą, jak Tuba czy Maryśka. To ich wybór. Twemu kochanemuszwagierkowistanąłjużwtedy, gdy po raz pierwszy Maja pojawiła się w drzwiachjegogabineciku, i stał zapewne, dopóki nie powiedziała otobie. Jednozdanie i flak! Jak ja to lubię. Oszczędź mi tych opowieści. Nie pieprzysz się, nie mówisz o pieprzeniu. Zrobiła sięz ciebie prawdziwaabstynentka. A może jednak nie do końca. Ten gładki, októrym mówiła Tuba, to kto? Ktoś z innejbajki. Zajmijmy się naszą. Ładnie to powiedziałaś. Nasza bajka! Szkoda tylko, żenie mogłaśsię oprzeć ironii. A ja dziś jestem naironię uczulony. Do rzeczy. Kostek. Chyba nie przyszedłeś opowiadaćmi o swoich nastrojach. Na obojętność też jestem dziś uczulony. Zauważyłaś,żecoraz więcej obojętności na świecie? To niedopuszczalne. Z dwojga złego wolę już złość czy nienawiść. No więc? Śpieszysz sięgdzieś? Tak.Do samotności. Toteż ładne. Śpieszę się do samotności. To jak początekwiersza. Śpieszę się do samotności. Samotność jesttaka samotna. Ogrzeję ją sobą. Rozbawię. Pochichotamy razem. Nieza długo. Potemuderzę ją w twarz. Tak podobnądo mojej. Walnę pięścią,by skowyczała. Poskowyczemy razem. zrobił pauzę. Był dzisiaj w dziwnym, sarkastycznym i jednoczenie odrobinę melancholijnym nastroju. Niewróżyło tonic dobrego. Co o nim powiesz? spytał. Pisałeś lepsze. Zgadza się. Ale dawno temu. Ostatni raz, gdy zakochałem się w tobie. Gdy ci się wydawało, że sięzakochałeś uściśliłam. 256Niebądźtaka pedantyczna. Możesz przejśćdo rzeczy? Pamiętasz, jakmówiłaś, że nie pozwolisz mi bawić siętwoim życiem? spytał. Skinęłam głową. A jednaksięnim bawię. Toprawda. Tylko czemu jesteś dzisiaj taki skwaszony? Czyżbynie ażtak zabawna była tozabawa? No dobrze. Zdradź mi, co zrobiłaśMaryśce? Nie powiedziała ci? Biedaczek. Ode mnie się nie dowiesz. I co teraz? Uwielbiam nie wiedzieć. To ssanie, w dodatku irytacja. Cudowne! Jakbyś mi robiła dobrze. Co powiesz na rewanż? Mnie niezaspokojona ciekawość nie podnieca. To nic. I tak ci powiem. Jak myślisz, szepnętwojej siostrze o przygodach mężusia czy też może nie? Maryśka niczego nie potwierdzi. Ale gniewy będą. To wystarczy. Nie szepniesz. Niby dlaczego? Już cię ten wątek znudził. Nicw nim nie ma, sama tandeta. Gdyby ciągnęła go dalej Maryśka, to co innego. Czekałeś, kiedy jej powiesz, że jest gówno warta, co? Wyobrażamsobie,z jaką przyjemnością rozwijałeś jej próżność, jak dozowałeśpochwały. Czy omawialiściejuż rolę? A może coś jużdla ciebie zagrała? Scenę śmierci? W tejmogłaby być nawetsugestywna. Założę się, że rozebrałeś ją do niej. Ale tylko dogrania, bo nie dotknąłbyś Mai za żadneskarby. Za chuda. Wolisz pełniejsze kształty. Na tymzresztą polegała cała gra. Gdybyś się doniej dobierał,to by ci nie uwierzyła. Myślałeś, żejeszcze trochę wytrzymam i będziesz się mógł lepiej nią pobawić. Dlatego jesteś takimarkotny. No tak,masz rację, bez Maryśki ten wątek jak bez pieprzui soli,całkiem mdły. Topewnie wiesz także, czym gozastąpię. To twój problem. Kostek. Chyba nie tylko. Zrobiłem coś, co ci się nie spodoba powiedział zniepokojącym uśmiechem. Myślę, że nawet257. bardzo. Miałaś dużo czasu, by do mnie przyjść i powiedzieć,bym odwołał Maryśkę i przestał się brzydko bawić. Dla ciebie bym to zrobił. Alenie chciałaś. Pomyślałem sobie,nie tonie. Możesz jaśniej? Umieściłem twoje nazwisko w czołówce wśród scenarzystów. Twój dyrektor tego nie przeżyje. Jak nic, wyleciszzpracy. Matylda Malinowska-Just. To jeden z moich pseudonimów. Jak ci siępodoba? Wyjdź! Spokojnie. Już się stało. Lepiej pomyśl o niepewnejprzyszłości. Mogę być jedynądeską ratunku. Wiesz, że mójtatuś wiele może. Zawszecięlubił. Dostaniesz pracę, jaką zechcesz. Wynoś się! Zdenerwowałaś się? Jakie to malownicze. Chociaż tyle,kochanie. Zawsze to więcej niż nic. Wyszedł, trzaskając drzwiami równie głośnojak ja u Mai. XXVII. NNWczesna wiosna w Pułtusku. Gdzieśpo drodzebłysnęłoparęrazy słońce, ale gdy dojeżdżałam domiasteczka, wisiałynad nim ciężkie i ciemne chmury,które niezapowiadałynicdobrego. Tylko gdzieś z boku było trochęrozciągniętego srebra na niebie skrawek jasności. Wiatrwiał z tamtej strony,była więc nadzieja,że za godzinę albodwie trochę się przejaśni. Tak czy owak, babko, wczesna wiosnaw Pułtusku naoko niczymnie różniła się od zimy. Niebyłam pewna, czy zastanę tam osobę, którejszukałam. To pani Mięcia naprowadziłamniena tropDanuty. Tyle razydopytywała się, czy ten tajemniczy, młody mężczyzna z Pułtuska już mnie odwiedził, że zaczęłam się głębiej zastanawiaćnad jegowizytami. Przede wszystkim wykluczyłamz tej sprawy Kostka. Założyłam, że był to ktoś związany z osobami bliskimi kiedyśojcu, kto wdodatku jak ja, po latach, szukainformacji na temat rodzinnej przeszłości. Najpierw trzeba byłoprzyjrzeć się lepiej Malinowskim. Nikt ze starszych nie mieszkał w Pułtusku. Wypytałam więc Hanię o adresy młodszegopokolenia, ale ani razu nie padła ta nazwa. Pozostawała Danka,której adresu nikt nie znał. Zaczęłam grzebać w papierach znalezionych w pawlaczu,szukając jej listów. Niestety, nie znalazłam żadnej pieczątki,naktórej byłby Pułtusk. Wzięłam więc259. książkę telefoniczną. Wedługniej w tym mieście było wieluMalinowskich. Była też jedna Danuta Malinowska. Nic to nieznaczyło, bo przecież Danka mogła wyjśćza mążi mieć terazinne nazwisko. W ogóle moje poczynania przypominały szukanie igły wstogu siana, a jednakczułam, że jestem na dobrym tropie. Coś mnie popychało do wyruszenia w tę podróż. Intuicja? Przeznaczenie? Nie wiedziałam. Ciężkie chmury rozerwały się w końcu nade mną i doPułtuska wjechałam w strugach deszczu, ledwie widząc przez szybę nazwy ulic i placów. DanutaMalinowska mieszkała niedalekorynku, w dawno nie remontowanymbloku o poszarzałejelewacji. Oglądając budynek z okna samochodu, pomyślałam,że wszyscy dotychczas poznani Malinowscy mieszkają w domach, które zbudowała dlanich Polska Ludowa. Piętno jej stylu odbiło się nie tylko na ich otoczeniu, ale i na ichżyciu. To,babko, były inne podróżeniż ta do Zawrocia, do innejPolski,blokowej i podniszczonej. WprawdzieHaniamieszkała terazwwilli na przedmieściach Sztokholmu, ale ciągle jeszcze miała w Gdyni,niedaleko stoczni, mieszkanie, które odnajmowała lokatorom. Trzymała je niejako w zapasie, na wszelki wypadek. Czy bałasiętęsknoty? A może nie chciała odcinaćsię ostatecznieod życia, które wiodła wdwupokojowej klitcerazem z Heńkiem i maleńką Ula, odmiłości i młodości,zamkniętychw murach z wielkiej płyty. Śmiałasię,że pielgrzymuje tamzawsze, gdy jest w Polsce. Blok z osypującym się tynkiem nazywała własnym miejscem kultu. I jeszcze bramę stoczni, pod którą odprowadzała Heńka, gdy miałdrugą zmianę. Iskwer Kościuszki, gdziespacerowali w niedzielę. I zawsze ten sam kąt miejskiej plaży,tuż przy betonowym murku oddzielającym ją od portu. Nie przeszkadzało jej,że te same miejscawzruszały innych, którzy jak ona chodzilitam kiedyśw świąteczne popołudnia. Przeciwnie, zarówno onajak i Heniek dobrze czuli się wśród podobnychdo nich ludzi. Swojskość ipoczuciebezpieczeństwa, które może dać tylkotłum idący w zgodnymrytmie, wdodatku w tym samymkierunku. Można i takmyśleć o przeszłości godzić się z każdą260minionąchwilą,dodawać chwilę dochwili,tkaćz nich opowieści. Danuta Malinowskanie należała jednak do takich ludzi. Gdy się przedstawiłam, omal nie zatrzasnęła midrzwi przednosem. Zdążyłam jednak powiedzieć,żenie ruszę się spod jejmieszkania, dopóki ze mną nie porozmawia. Spojrzała na mnieprawie z nienawiścią,ale po chwili wahania skinęła głową. Za pół godziny przyjdę do"Kameralnej" powiedziała cicho. Trzebaiść naRynek i tam kogoś spytać. Niechpanistąd jużidzie dodała, z niepokojem oglądając się zasiebie. Chwilę późniejmiałam przed sobą już tylko biel drzwi. 2Więc mówi pani, że też jest z domuMalinowska? w głosie wysokiej,nadmierniechudej i wyniszczonej kobiety,pojawiła się ironia. Dużo Malinowskich na świecie. To pospolite nazwisko. Powiedziała to chłodno, ale jednocześnie uważnie wpatrywała się w mojątwarz dużymi, ciemnymi oczyma, kiedyśpewnie w ładnej oprawie, teraz otoczonymizmęczoną szarością. Widocznie nieznalazła wniejniczego bliskiego,bo zobojętniała. To rzeczywiście pospolite nazwisko. Myślę jednak, żecoś nas łączy. Nie sądzę. Wyjęłam fotografię. Podsunęłam ją. Skąd pani to ma? spytała,znowu wpatrującsię w moją twarz. Z albumu rodzinnego. Ach tak. Jużnie była taka spokojna. Ręce ioczy ruszyły na poszukiwanie papierosów izapalniczki. Długi niespieszny rytuał, który znałam z czasów, gdy moja matkajeszcze paliła. Nowa paczka, oderwanie przezroczystegopaseczka, zmięcie go w dłoni261. miała ładne szczupłedłonie, które nie pasowały do wychudzonej i zszarzałej twarzypotem jeszcze wolne skubnięciapapierosa, który nie chciał wyjść i jeszczetoczenie go międzypalcami. I zapalniczka, któranigdy niezapalasię za pierwszymrazem. Fotografia jakich wiele. powiedziała po pierwszymgłębokim zaciągnięciu się. Przerwał jejniedobry kaszel,któryzirytował jądo tegostopnia, żezdusiła ognikna spodeczku, przeznaczonym przez nią na popielniczkę. Czemu jąpani pokazuje właśnie mnie? spytała, gdykaszelustał. Bo jest panina niej. Niestety, nie pamiętam tego zdjęcia. Ani ludzi, którzyna nim są. Ta dziewczynka z przoduto pani. Czyżby? Mój upór zaczynał ją irytować. Jestpanitego pewna? To Danuta Malinowska. Noto co? Wie pani,ile jest w Polsce kobiet o tym imieniui nazwisku? Tak, ale tylko jedna z nich była w "Sosence" i pozowałado tego zdjęcia. A cóż mnie to może obchodzić. Iw ogóle, kimpanijest? Dziennikarką? A może ktoś panią wynajął? Jestemtylkocórką. A to mój ojciec drgnęła, gdypokazałam Jaśka. Jegoteż pani nie pamięta? Już mówiłam. To Jan Malinowski. Wtedy Jasiek. Ostatni z Malinowskich. Jest paniuparta, można nawet rzec namolna. Nie mamczasu zajmować się starymifotografiami i to w dodatku sprzedpięćdziesięciu lat. Jestem chorai muszę myśleć o sobie. A pozatym szwankujemi pamięć. To wszystko, co mam do powiedzenia. Zaczęła zbieraćrzeczy papierosy, zapalniczkę,torebkę. Wstała. Nie pamięta pani człowieka, którego zawsze trzymała262pani za rękę? To niemożliwe. Nie zapomina sięjedynego w życiu przyjaciela! Usiadła z powrotem. Wyjęłaswoje rekwizyty. Wzięła nawet kolejnego papierosa, ale tylko się nim pobawiła. Chcę zobaczyć pani dowód rzuciłazironią. Chybamyślała,że jestem detektywem wysłanym do niej przez Malinowskich. Podałam dowód. Obejrzała go dokładnie, łączniez obecnym miejscem zamieszkania. Kto paniomnie powiedział? spytała. Inni Malinowscy. A adres? Znalazłam w książce telefonicznej. I tak od razu trafiła pani na mnie? Tak.Co zazbieg okoliczności. W książce telefonicznej. Wyraźnie kpiła. Nie wierzyła mi. I słusznie. Ja jednak narazie nie miałam zamiaru zdradzać, kto naprowadził mnie na jejtrop. Musiała sobie pani zadać wiele trudukontynuowała. Aż tak bardzozależało pani na spotkaniu ze mną? Skinęłam głową, a onaznowuprzez chwilę wpatrywała sięw moją twarz. Nie jestpani doniego podobna. powiedziała w końcu. Blady uśmiechpojawił się na jejnie pomalowanych ustach. To jakieś miłe wspomnienie tak ją odmieniło na moment. W ciemnych oczach pojawiłasię odrobinablasku. No.może trochę. Ale charakter ma pani inny. Onnie był taki uparty. Łatwodawał za wygraną. Po to tu paniprzyszła, tak? Bydowiedzieć się, jakibył? Znowu kiwnęłam głową. Nie wystarczyłopani to, co mówili inni Malinowscy? Nie.Dlaczego nie spyta paniswojejmatki? To mi też nie wystarczy. Noproszę,co za dociekliwość. Chce pani znaćcałą prawdę. Znowu była ironiczna. A jeśli prawda panią zdziwi? Albo zaboli? Albonawet głęboko zrani? Jest panina toprzygotowana? Jestem. 263. Akurat! Nikt nie jest przygotowany na takie rzeczy. Anina prawdę,ani na klęskę, ani na śmierć. Ludzie uwielbiajązłudzenia. Napychają się nimi po czubek głowy, a potem trawią latarni,oszukując wten sposób głód duszy. Dusza. Czywy jeszczew ogóle używacie takiegookreślenia? W czasachmojejmłodości było to słowo wielce podejrzane, właściwiezakazane. Ateraz jest dla odmiany zupełnie niemodne. Zbitkaparu liter, nic. Przerwała wpół zdania nawidok wysokiego bruneta, który zatrzymał się na chodnikui patrzył zdziwiony przez szybęraz na nią, raz na mnie. Miała chyba nadzieję,że tamten sobie pójdzie, ale onniespodziewanie skierował swoje krokikudrzwiom kawiarni. Danuta zerwała się pośpiesznie. Zaraz wrócę powiedziała i ruszyła kuniemu. Spotkali sięw połowie drogi. Mężczyzna ciągle jeszcze zdziwionyjej obecnością wtym miejscu, a może i moją,bo obejrzałsię parę razy ku mnie, mimo iż Danutapociągnęła go wkierunkuwyjścia. Po chwilirozmowyprzekonała go, by opuściłkawiarnię. Syn sąsiadki powiedziała po powrocie. Jego matka mnie szuka. Przezpaniązapomniałam, że obiecałam jej pomoc w pilnej sprawie. Na jej czole zaperliłosięparę kropel. Zniecierpliwiona starła je chusteczką. Widać było, że tospotkaniebardzo ją rozstroiło. Jak pani widzi, nie mamczasu narozmowę. Zresztą itak bymnicnie powiedziała. Nic!Aniteraz, ani nigdydodała. Inawet nie będę udawała,że to z powodu niepamięci czy choroby. Pani matkai panimacie swego Jaśka, ja swego, a Malinowscy swego. I niechtakpozostanie. Mój Jasiek nie zginął tak jak wasz. Mójzostałzabity. Jedno życie, kilka historii. Pewnie zależy to od tego,kto i po co je opowiada. Mój Jasiek dał się omamić i musiałzato zapłacić, bo ożeniłsię z kobietą, która miała wygórowane wymagania. A on był odpowiedzialnym człowiekiem, więcstarałsięje spełnić. Pracowałponad siły, ciągle w terenie,w drodze, w pogoni za pieniędzmi, którychzawszebyło mało,bo jego ukochanamiaładziurawe ręce i sto zachcianek. Po jego śmierci, w nagrodęzapoświęcenie, pozwoliła zrobić z nie264go nieodpowiedzialnegopijaczka, który z własnej winy wylądowałnadrzewie. Natym kłamstwie zbudowała sobie noweżycie, dużo bardziej wygodne. Jest pani częścią tego życia,częścią zakłamania,więc niepowierzę pani swego Jaśka, nieopowiem ojego planach imarzeniach, o jego snach dobrychi złych. Niczego pani nie opowiem zakasłała. Znowu musiała zetrzeć potz czoła. Zostawcie mnie w spokoju. wszyscy dodałaz naciskiem,jakbym była wysłanniczkąMalinowskich. Pozbierała rzeczyi odeszła bez pożegnania. Tą jedną pogardliwą tyradąchciała odebrać mi jakąkolwiek nadzieję, żejeszcze kiedyś zmieni zdanie ipoświęcimi choć parę chwil. Zostałamw kawiarni,nad niedopitą kawą i nie dojedzonymciastkiem, porażona słowami Danuty, azwłaszcza tonem, jakim je wypowiedziała. Zresztącałe spotkanie było jak sennykoszmar. Inni Malinowscy okazali midotąd tyle ciepła i bezinteresownej życzliwości, że niebyłam przygotowana na takichłód. Przypominałam sobie kolejne fazy rozmowy z Danutą najpierw udawaną obojętność, potem ironię, wreszcie tennagły przypływ nienawiści, choć bardziej była skierowana domojej matki niż do mnie. Ale i mnie miała dosięgnąć. I wdodatkuten wygląd Danuty. Hania mówiła,że Danka była najładniejszaz Malinowskich. Było to zresztąwidać na fotografiach. A terazz dawnego uroku nie zostało prawienic wychudła, zszarzała,zdorodnej kobietyzrobił sięwyschniętywiórek. Itylko te piękne, szczupłedłonie nie chciałysię poddaćprzyśpieszonemu starzeniu te same dłonie, które splatałysię z dłońmi ojca. Kpina czasu, okrutny żart losu, którypostanowiłzostawić kobiecie zadufanej i próżnejjedynie takiślad podawnej niepospolitej urodzie. Na toteż byłam nieprzygotowana. Nawet peruka Hani nie zrobiła na mnie takiego wrażenia,jak siwe kosmyki wymykające się spodczapki Danuty. Ale tojeszczenie byłowszystko. W innych Malinowskich było tyle życiai energii, a w Danucie ledwie się to życie tliło. Każdy oddech sprawiałtrudność. Nie zamierzała tego ukryć. Zresztą, nie zdołałaby. Siedziałam więc przybita, nie mogąc sobie z tymwszyst265. kim poradzić. A w Pułtusku właśnie się wypogodziło. Srebrzysty skrawek jasności rozlał się pocałym niebie i ozdobił miasteczko. Spojrzałamprzez szybę raz idrugi na świetlisteokakałuż i wtedy zobaczyłam, że woknie znowu pojawił się tensammłody człowiek. Przez moment patrzyliśmy na siebiewnapięciu. Mężczyzna wykonał krok wtył, po chwili jednakjego nogawróciła na poprzednie miejsce,aż wreszcie ruszyłku drzwiom kawiarenki i po chwili stał już przy moim stoliku. 3To był Jasiek Malinowski, babko. Nieżaden sąsiad, ale synDanuty. Wysoki, ciemnookii przystojny. Widocznie odziedziczył urodę po matce. Nie miałam wątpliwości, że to onimopowiadała paniMięcia nieznajomy, szukający swoichkorzeni. Z trudem otrząsnęłam sięzezdumienia. On też nie czuł sięzbyt pewnie na krześle, które dziesięć minut temuzajmowałajego matka. Ona nie może się dowiedzieć o tymspotkaniuzaznaczył na początku. Proszęmi toobiecać. Zgoda. To nie będzie zresztą trudne,pana matka nieżyczy sobiekontaktów ze mną. Niezdziwił siętym. W ogóle zdawał się nie dziwić mojąobecnością w tym miejscu. Idobrzewiedział, kim jestem. Musiał mnie obserwować przed blokiem. Może nawet niejeden raz. Czego chciał się pan dowiedzieć od pani Mieci? Nie mówiła? rzucił, jakby tocokolwiek wyjaśniało. Inie czekającna odpowiedź, spytał: A czego pani chciałasię dowiedzieć od mojej matki? Straciłam ojca,gdy miałam pięć lat. Pana matka byłajego przyjaciółką. Mieszkali w tych samych domach dziecka,uczyli się w tych samych szkołach,studiowali na tej samejuczelni. Z wszystkich Malinowskich ona wie o moim ojcunajwięcej. 266I to jedyny powód? Tak.Moja odpowiedź wyraźnie gorozczarowała. A kogo miała pani na myśli,mówiąc o "wszystkich Malinowskich"? Są jeszcze jacyś inni Malinowscy poza paniąi mną? Oczywiście. Nie zna pan historii o Lucynie, jej przybranym rodzeństwie i Kaziku? Nie.Opowiedziałam muo nich. Pokazałam takżezdjęcie sprzed"Sosenki". Malinowscy są ze sobą w stałym kontakcie, spotykająsię, piszą do siebie listy, pomagają sobie nawzajem. Tylko pan,pana matka i ja jesteśmy poza rodziną. Rodzina? To chyba zbyt wielkie słowo. Wydaje mi się, że nie. Inni Malinowscy mnie nie obchodzą powiedział pochwili milczenia. Tylko ja? Dlaczego? Nie wiem, czy powinienemto pani wyjawić. Czasaminie warto grzebać się w przeszłości. Pan jednaksię w niej grzebał. I teraz tego chwilami żałuję. Pana słowa mnie niestety nie zniechęcają, a nawet przeciwnie, jestem coraz bardziej zaintrygowana. Zresztą, wróciłpan nie po to, by milczeć,nieprawdaż? Mówmy sobie po imieniu. Tak będzie prościej. Skinął głową, ale z wyjaśnieniamijakoś mu nie szło. Westchnął ciężko. Pomyślałam, że teatralnie. Myliłam sięjednak. Tak, powinniśmy mówić sobie po imieniu. Możemamydo tegowięcejpowodów niż inni. urwał i spojrzał namnie niepewnie. Trzebamubyło przyznać, że potrafił budować napięcie. Poczułam, żepocą mi się ze zdenerwowania ręce, a on ciągle jeszcze milczał. Być możejestem twoimbratemwykrztusił w końcu. Jakto? spytałam niemądrze. Milczał,bym mogła przetrawićtę wiadomość. 267. Gdy podrosłem i zacząłempytać o ojca, matka zawiozłamnie na grób Jana Malinowskiego. Dołożyła do tego kilkabardzo budujących historyjek, których nie mogłemz nikimskonfrontować, bo przedtem parę razy się przeprowadzaliśmy, a matkanie utrzymywała kontaktu z żadnymi znajomymiz przeszłości. Może twoja matkamiała na myśli innego Malinowskiego? Dobrze wiesz, że to pytanie retoryczne. Miała na myślitwegoojca, jednak nie jestem pewien, czy nie skłamała. Możechciała, bym myślał,że jestem synem nieżyjącego człowieka. To wygodne. Wten sposób można się pozbyć pytań i problemów. Dlaczego miałaby to robić? Tego niewiem. Wiemnatomiast, że matka potrafi ukrywać prawdę. Nigdy mi nie powiedziała, że Jan Malinowskibył żonaty i miał córkę. Więc jaksię tego dowiedziałeś? Najpierw zastanowiło mnie to, dlaczego nie jeździmynagrób w Święto Zmarłych albo w Zaduszki,tylko w dniuimienin ojca. Matka zawsze usprawiedliwiałato zatłoczonymiautobusami. Potem, gdy kupiłem samochód, stwierdziła, że nieznosi tłumuna cmentarzu, zimna, świeczek. To ją jakoby przygnębiało. Tak więc mieliśmy własne, prywatne święto. W końcu domyśliłem się, że coś jest nie tak,i postanowiłem zobaczyć, ktoodwiedzi grób Jana Malinowskiego pierwszego listopada. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem ciebiei twoją matkę. Rok temupojechałem zatobą i dowiedziałemsię, gdziemieszkasz. Niewszedłem do budynku, alepo paru minutachzapaliło się światło na dziesiątym piętrze. Potem jeszcze kilkarazykręciłem się wokół bloku, nie mogąc się zdecydować, coz tą wiedzą zrobić. W końcu trafiłem na tę starszą panią z parteru, która wyjaśniła mi, kim jesteś, iopowiedziała o JanieMalinowskim. Ametryka? Co masz w metryce? NN. Ojciec nieznany. Matka powiedziała, że pokłóciłasię zJanem, więcgdy się urodziłem, podała, że nie zna ojca268dziecka. Potemto ponoć mieli zmienić, ale trzeba było jechaćdomiasteczka,wktórymsięurodziłem,i jakoś im tak zeszło. Przyznasz, żeto dośćnaiwne tłumaczenie. Właśnie zpowodutego zapisunie do końca ufam matce. Nie wiedziałam, co mu powiedzieć. Miałam przed sobączłowieka, którego słowa jeśli były prawdą zmieniaływszystko, co dotychczaswiedziałam o ojcu. Czy naprawdębyłmoim bratem? Wpatrywałam się w jego twarz i nie chciałomisięw to wierzyć. Nie było w niejnic bliskiego, choćby cieniapodobieństwa do ojca. Aleja również nie byłam do ojca podobna. Uprzedzałem cię powiedziałJasiek z odrobiną zmęczeniaw głosie. Wiem, że tomożeszokować. Parę miesięcytemumusiałem mieć podobną minę, jak ty teraz. Nawet nakrótko znienawidziłem cię, bo mi sięwydawało, że zabrałaśmi ojca. Ale to przecież idiotyczne mieć pretensję do ciebie. W dodatku nie cieszyłaś sięnim zbyt długo. Powiedziałeśmatce o swoim odkryciu? Pokręcił przeczącogłową. Nie potrafiłem tego zrobić. Zwłaszcza teraz. Jest chorana raka. Umiera. Nie umiem jej powiedzieć wprost, że całeżycie mnie oszukiwała. Zresztą, teraz też nie mówi prawdy. Oficjalnie chorujena oskrzela, czasami pada jej napłuca. Taktwierdzi. To taka gra w okłamywanie. Dla jeji megodobra. Mówił toz lekką ironią, jakby pogardzał sobą zate wszystkie rodzinne uniki. Będzie wydawałaostatnietchnienie,a jeszcze sięprzy tym uśmiechnie. Cholera! Nie powinienemcitego mówić. To w końcu tylko moje sprawy. Mojei jej. Nie.Pomijając to, copowiedziałeś wcześniej, jesteśmyspokrewnieni choćby przez fakt przynależności do wielkiej rodziny Malinowskich. Dobrze wiesz,że to nie to samo. Idąc tu, miałemnadzieję, że możebędziesz coś o mnie wiedziała. Czasami utkwiw pamięci jakiś dziwny szczegółz rozmów zasłyszanych w dzieciństwie, jakiś fakt, który mógłby potwierdzić moje domysły. Nic takiego niepamiętasz? wpatrywałsię w moją twarzz napięciem. Pokręciłam przeczącogłową. Tak myślałem. 269. Malinowscy też nic nie wiedzą. Nawet tego, że jestemna świecie. To tak, jakbymw jakimś sensie nie istniał. Może i mójojciec, kimkolwiek był,nie wiedziało moim istnieniu? Pewnieto cię zaszokuje, ale przyzwyczaiłem siędo myśli, że mamprzyrodnią siostrę i to właśnietaką. Pani Mięcia nie mogła sięciebie nachwalić. Twego ojca zresztą też wychwalała. To mipomogło uwierzyć,że nie był ostatnim draniemi miałjakieśważne powody, by porzucić moją matkę. Chciałem w to wierzyć. Rozumiemto, ale. Ale na razie masz w środku chaos. Wiem. Poza tym totylko przypuszczenia. To jest właśnie najgorsze, bo gdybymwiedział na sto procent, możnaby próbowaćcoś z tymzrobić,jakoś to przyjąć, ułożyć sobiew głowie, w końcu wybaczyćtym, którzy tak strasznie wszystko zaplątali. Ale jakmożnawybaczyć, gdy sięnie wie, komu ico trzeba wybaczać. Ty gokochasz, a ja. sam nie wiem. Ścisnąłgłowę, jakby usiłował powstrzymać eksplozję. Niewiedziałam, co powiedzieć. Czułam, że rozlewa się we mnieniedowierzanie i opór. I jeszcze bezradność. Iw końcu złość,że mi to mówi, takie jakieś fantasmagorie, wymysły,coś, cosię ni śniło, ni było. Bajki! Jak możerobić takie rzeczy bezsprawdzenia faktów? Bezcałkowitejpewności! To bezczelność! Albo głupota! Kompletna nieczułość! Brat! Też coś! Trzydziestoletni facet, który zachowuje się jak jakiś nieodpowiedzialnybubek. Nawet jak na Malinowskiego, to za wiele. Chybazobaczył to w mojej twarzy. Pokiwał głową, jakbyspodziewał się właśnietegoniedowierzania i niechęci. Nie przejmuj się. Gołym okiem widać, że ta historiakupy się nie trzyma i jestem pieprzonym NN. I to do kwadratu,bo przecież matka też jest NN. Jedna wielka niewiadoma. Uczęna uniwersytecie historii. Facet bez historii uczy historii. Czytonie tragikomiczne? Cierpiał. Teraz może nawet bardziej niż przedtem, bo odbierałam mu nadzieję nie tylko na wyjaśnienie przeszłości, alei nabliskość, którąsobie z konieczności wymyślił. Pewnie dławiła go ta nieustanna samotność we dwoje, samotność za270kłamana,wypełniona kaszlem, zapachemleków, beznadziejnai krucha. Nie umiał sobie zniąporadzić. Zwłaszczaze Śmiercią,plączącą się pociasnymmieszkaniu, cochwila ściskającąpłuca matkiw sadystycznym uścisku, ale nie tak mocnym, byzadusić. Dwoje kochających się ludzi iOna. W dodatku to udawanie, że są zupełnie sami, bez tej trzeciej, nieobliczalnej i nieubłaganej, ostrzącej swojąkosęna promieniach wiosennegosłońca. Tak, babko, chyba rozumiałam,dlaczegomimo kruchościdowodów ukrył się za rogiemi gdy matka odeszła, wróciłi usiadł naprzeciwko. I dlaczegociąglejeszcze nie odchodził. Wiedziałam, że potrzebuje nie tylko mnie iojca, kimkolwiekdla niego byliśmy, alei wszystkich Malinowskich. Wszystkich. Może i Danutaich potrzebowała, choćnieumiała się dotego przyznać. Rozumienie nie przekładało sięjednak w tejchwilina czyny. Nie umiałam wyciągnąć do niego ręki i ścisnąć gopocieszająco. Ilemasz lat? spytałam rzeczowo. Uśmiechnąłsię ironicznie. Jestem od ciebie młodszy o parę miesięcy. To jeszczejeden argumentprzeciwteorii matki. Nie mówmy już otym powiedział z goryczą. Tomój problem. Ty masz ojca. Toja swego szukam. Ale nie znajdę. To zresztą złudzenie, żecoś by się zmieniło, gdybym go znalazł. Zrozumiałem to dzisiaj. tutaj. Z przeznaczeniem nie można wygrać. Nie zaprzeczyłam,babko, choć bardzo tego potrzebował. Wzięłam serwetkę, by zapisaćnumer swego telefonu. Długopis jednak,mimokilku pstryknięć i potrząsania, nie chciał pisać. Jasiek wmilczeniu wyjął migo z rąk, obejrzał, następnierozłożyłna części i naprawił. Potem jeszcze przez momentoglądał go, jakby jego kolor i kształt mógł mucoś powiedziećo mnie. Gdy go oddawał, nasze dłonie spotkałysię nachwilę. Odrobina ciepłaprzebiegła w obie strony. Pierwszacofnęłamrękę. Napisałam na serwetce swojeimię i numer. Schował jądokieszeni bez przekonania. Byłam pewna, że nie zadzwoni. XXVIII. ŚMIGUS-DYNGUSJuż Wielkanoc, babko. Długo nie pisałam. Wewnętrzna hibernacja, zrozumiała także i dlatego, że nadworze najpierwpowróciła zima, a potem zaczęło się kolejne chłodne przedwiośnie. Otorbić się i przetrwać w niekorzystnych warunkach. Więcej snu,więcej muzyki,więcej książek,więcej wina, w ostateczności więcej pracy. Nie, babko,nie zrezygnowałam zeswoich podróży w przeszłość, tylko jeodłożyłam, porażonaostatnimi odkryciami. Znowu okazało się, że nie jestem na nie przygotowana, w każdym razie nie na takie niespodzianki. Musiałam sięjednakwziąć wgarśći zastanowić nad wszystkim, czego się dotąddowiedziałam. Im dalejbrnęłam w biografię ojcatym więcejbyłozagadek. Popierwsze nie wiedziałam, kim był i jak wyglądały pierwsze latajegożycia, po drugie nie wiedziałam,jak naprawdę zginął, potrzecie nie wiedziałam,czy Jasiekbył jegosynem, a więc moim przyrodnim bratem. Trzy wielkie niewiadome, do których przyczepione były mniejsze, jakchoćby ta,ile na temat przeszłości wiedziała matka i przedktórąinformacją chciała mnie ochronić. Możeprzed wszystkimi? Najmniej prawdopodobne byłoto, iż poznam kiedykolwiekpochodzenie ojca. Sprawę Jaśka mogła wyjaśnić jedynie sama272Danuta. Po pierwszymszoku skłaniałam się raczej do myśli,że nie jest moim bratem. Wydawało mi się to po prostuniemożliwe nawet nie zewzględu na ojca, ale ze względu naDanutę. Sądząc zopowieści Malinowskich, należała do osóbidących docelu po trupach. Gdyby miała argument w postacidziecka, na pewno by nie spoczęła, dopóki nie rozbiłaby naszejrodziny. A gdyby próbowała torobić, Lucyna by otymwTedziała. Także io dziecku. Tylkoczyprawidłowo rozumuję? Może Malinowscy nieznali Danuty tak dobrze, jak im sięwydawało? Ajeśli była natyle dumna, by nie powiedziećo ciąży? Mogła też kochać ojca takbardzo,że nie chciała mu komplikować życia. TakaDanuta nie powiedziałaby o dzieckuanijemu,aninikomu z Malinowskich,bo przecież wcześniej czypóźniej prawda dotarłaby do Jana. Ale czy Danutęnaprawdęstać byłoby na taki heroizm i to wobec człowieka, który wybrał inną, może nawet okłamał i skrzywdził? A jeśliMalinowscy wiedzieli o dziecku Danuty i ukryli to przede mną? Byłoto wprawdzie mało prawdopodobne, ale nieniemożliwe. Pytania, pytania! Większość bez nadzieina odpowiedź. Za dużoniewiadomych, byskleić z nichjakieś sensowne i możliwe dorozwiązania równanie. Sięgnęłam nawet do pawlacza, wysypałam z pudełka pogroszkach wszystkie zdjęcia i szukałamwśród nich fotografii Danki z dzieckiem albo samegochłopca. Nic takiego tamniebyło, ale to przecież nie był żaden dowód. A gdyby jednak Jasiek był, wbrew logicei intuicji, moimprzyrodnim bratem? Co by to oznaczało? Paulajest przyrodniąsiostrą, więc jegostatus w moim życiu byłby taki sam. Miałabym dwoje przyrodniego rodzeństwa. Jasiek byłby więc kimśrównie bliskim jak Paula. Tylko czy Paula jest mi naprawdębliska? Dużo więcej łączy mnie z Pawłem, ale czyto wynika zwięzówkrwi? Raczej nie. To kwestia duchowego pokrewieństwa iparu innych rzeczy, którychchybanie umiałabym,a może nie chciałabym nazwać. Przykład Emili również świadczył otym, że więzykrwi niezawsze decydują o jakości rodzinnych uczuć. Nie mówiąc jużo Malinowskich, którzy zbudowali rodzinę, choć nie było między nimi żadnego pokrewieństwa. 273. Jeszcze jedna kwestia zaprzątała moją uwagę nie wyjaśnioneokolicznościśmierci ojca. Po tym, co powiedziała naten temat Danuta,byłamprzekonana,że to właśnieją widziano w Zygunowie. Może podała się za żonę ojca, by łatwiejdojść prawdy? To pewnie ją odwiedził LeszekMaziak przeducieczką na Śląsk. Więc mojamatka naprawdę nie znała historii z Ziamiewiczem. Tyleże gdy porównywałamją zDanutą, matka przegrywała z kretesem. Danutausiłowała wyjaśnićokoliczności wypadku i znaleźćwinnego. Czy próbowała również doprowadzić dojego ukarania? Byćmoże, choćpewnieszybko zrozumiała, żeskazanie Ziarniewiczaijego kompanówjest niemożliwe. Wyobrażałam sobie moment,gdy zdała sobiez tego sprawę. To musiała być straszna chwila. Gdy na szaliwagi kładłam z jednej strony jej gniew i bezsilność, az drugiejnieświadomość matki, szala przechylała się na stronę Danuty. To tu było więcejcierpienia, którenie może znaleźćujściai ukojenia. Czułam, żeto Danucie dostał się gorszy kawałekżycia, bezlukru, czekolady i marcepana. Nie tylko w tamtejchwili. Jejbiografia, analizowana zdystansu, napawała smutkiem. Cios za ciosem. Nic dziwnego, że wyglądała jak starakobieta. Zrobiło mi się jej żal. Także iJaśka, bo ból musiał sięz niej ulewać czarnymi haustami. Nawetjeśli tego nie chciała,byłooczywiste, że Jasiek skąpał się w nim poszyję! 2A Wielkanoc? Wietrzna i deszczowa. Zimna jak rzadko kiedy. Nie miałam nastroju do świętowania, ale przecież wszystkomusiało się odbyć jak co roku, co znaczyło, że powinnam byćzrodziną przynajmniej na śniadaniu w niedzielę. Nienaruszalna tradycja. Nawet rok temu zajechaliśmy z Michałem na dwiegodziny i dopiero po spróbowaniuwszystkich potraw i zapakowaniu dokoszyka ciast i sałatek wyruszyliśmy na weekenddo Kazimierza. 274Tobyłudany wyjazd pełniawiosny, zupełnie inaczejniżwtym roku, śliwy w białych sukienkach w głębi podwórek,w powietrzu opite nektarem, ciężkie pszczoły, wokół światzminiaturyzowany, łatwy do obejścia, otwarty na zapachy i barwy. Michał niebyłentuzjastą spacerów, więc częściej podziwiałam uroki miasteczka wychylając sięz hotelowego okna,ubrana jedynie w kawałek zasłonki, czasami opleciona ramieniem Michała, który przerywał te obserwacjeniecierpliwą pieszczotą. No tak, nie byliśmy tamdla plenerów, tylko dla siebie. Choć także po to, byzapomnieć o Wielkanocy. Jeszcze jednapaniczna ucieczkazwłaszcza przed świadomością,że niemieścimy się w normalnym świętowaniu, wfamilijnychcelebracjach. Wydawało nam się, że nie chcemy się w tym mieścić,ale przecieżnawet gdybyśmy chcieli, nicby z tego niewyszło. Święta to rodzinna sprawa, a mynie stanowiliśmy rodziny i oboje byliśmy na przyczepkęw swoichdomach. Wyjazddawał poczucie wyzwolenia. A wiosna podawała w słonecznych kielichach znieczulający płyn. Może zresztą znieczuleni byliśmy za sprawąmiłości, pośpiesznej i ekstatycznej, jakwszystko wokół? Czemuwłaściwie o tym teraz myślę? Nie, babko, niezewzględu na Michała. Usiłuję sobie raczej przypomnieć zapachpowietrza, które wdychałam rok temu. Podobnie będzie pachnieć niedługo Zawrocie. Śliwy ubiorą się w takiesame delikatne, koronkowesukienki. Mogłabym to zobaczyć. Także i forsycje przy domu, kaczeńce i niezapominajki nad stawem,łąkiw niecierpliwej gorączce kwitnienia, z wielobarwną wysypką,przeloty pierwszych motyli. Mogłabym, ale niezobaczę. Znowu odmówiłam Pawłowi. Wprawdzie jeszcze nie ma w Zawrociu wiosny, ale powiedziałam mu, że także i później nie będę mogła przyjechać. Niepytałopowód. No cóż, babko, mam dom igojednocześnienie mam. Droga do niegozarosła niemożliwością. Tak czasamibywa. Nieważne dlaczego. Więc znowu będę świętowała w Zawrociu tylkow myślach. Powoli iluzja wchodzi mi wkrew. Jakieto dziwne. Założę się, że byś tego nie pochwaliła. Choć zdru275. giej strony chyba wolisz,że jestem daleko od Zawrocia. Niemożemy byćtam oboje,dobrzeo tym wiesz. A wolisz,byz nasdwojga był tamPaweł. Jestem tego pewna. Zadzwoniła do mnie równieżLucyna, zapraszając na Wielkanoc do siebie. Ale i tę drogę zarosła niemożliwość, to niewidzialne zielsko pieniące sięostatnio tak łatwo i bujnie w moimżyciu. Tu powody byłyoczywiste za wcześniena wspólneświętazMalinowskimi. Albo za późno. Myślę, że nawet samaLucynato wiedziała, dlatego nie namawiała mnie zbyt mocno i nie wydawała się rozczarowana, gdy odmówiłam. Pewniechciała jedynie dać znać, że pamięta i żezawsze mogę doniejzadzwonić i przyjechać, jakdo domu. Usiłowałam teżodmówićmatce. Pomyślałam, że już czasna pierwszesamotne święta. Jednak matka, w przeciwieństwiedo Lucyny,nalegała wyjątkowonatarczywie. Skłamałam więc,babko, że planuję wyjazd, ale i tonie pomogło. Zrezygnujz niego poprosiła. Bardzo mizależy,by rodzina byławkomplecie. Jest dotego szczególny powód. Usiłowałam sobie przypomnieć, co też to możebyć, alez rodzinnych dat nie wynikała żadna rocznica. Proszę cię,córciu! Matka rzadko sięgała po to zdrobnienie,zarezerwowane raczej dla Pauli. Po jejspotkaniu z Haniąi po historii z guzikami nie umiałamjej odmówić. Nodobrze odpowiedziałam bezentuzjazmu. Niechtakbędzie. Ale musisz mi coś obiecać. Słucham. Znajdzieszczas nakrótki spacer tylko ze mną. Masz jakiś problem? Tak.Mam nadzieję, że nie jest z gatunkutych, któremiałaśostatnio. Wolałabym cośbardziej teraźniejszego. Obiecujesz? Westchnęła ciężko, alepo chwili się zgodziła. Chyba naprawdę tymrazem chciałamiećw domu rodzinę w komplecie. 2763Powinnam się właściwie domyślić,dlaczego matka tak nalegała na mój przyjazd. Głównympunktem świątecznego śniadania była nowina,jakąmieli do przekazania Paula i Zygmunt. Matka chciała nadać jej właściwą oprawę. Niezłe przyjęcie powiedziałam wmyślach do maleństwa, które przyczaiło sięgdzieś wśrodku Pauli i robiło jej różne brzydkie figle. Jeszcze nie ujrzałeś światładziennego,nawet nie zaokrągliłeś brzucha mamy, a już wszyscy szaleją na twoim punkcie! Nie wszystko jednak przebiegło tak, jak zaplanowała sobiematka. Małe rzeczywiście robiło figle. Gołym okiem widaćbyło, że Paula nieczuje się najlepiej. Ilośći zapach świątecznych potraw przyprawiałją o mdłości. Wszyscy koło niej skakali,ale tymrazem, o dziwo, jakoś to mnie nie irytowało, możedlatego,że Paulabyła wyciszona, a chwilami zupełnie zapatrzona w swoje wnętrze,jakby to wszystko, co działo sięwokół,niewiele ją obchodziło. Była tomiła przemiana. W każdym razie dla mnie. Będzieszciotkąpowiedziała nawet i zarazdodałaspłoszonajeśli wszystko pójdzie dobrze. Nikt w to nie wątpił. Niktpoza nią. Czułam, że Paula sięboi. Ze zaklinawszystkie możliwe moce. Zeodpukuje w niemalowane. Spluwa trzy razy przez ramię. Że chucha na siebiei dmucha. Ale strach nie ustępował. Usiłowała teraz znaleźćzrozumienie w oczach Zygmunta, ale on pochłaniał właśniekolejną porcję sałatki,rozluźnionypotym, jak mu szepnęłam,że sprawaz Mająwygląda znacznie lepiej i możnasię spodziewać, że wkrótceulegnie przedawnieniu. Matka podawała Kazikowi chleb, a ojczym skupiał się akurat na wyszukaniu kolejnego smacznego kąska ze świątecznego stołu. WzrokPauli przetoczył się wokół i dopiero we mnie znalazł oparcie. To ją trochę speszyło. Spojrzała jeszcze raz kontrolnie i znowuuciekła, bo nigdyprzedtem nie szukała u mnie pomocy,więcjej nie znajdowała. Nie było zresztą dotąd takiej konieczności,zawsze był ktoś inny pod ręką, ktoprzemyłranę i przykleił277. plaster. Miałaby teraz zrezygnować z tej wyższości? Spodziewałam się, że tegonie zrobi. Tak też było, babko. Ambicja! Czasami myślę,że akurat tę cechę Paula ma po tobie. Nie okazać słabości, nawetgdyby się umierałoze strachu. Niewyciągnąć ręki nazgodę. Nie dać po sobie poznać, jak bardzopotrzebujesiędrugiego człowieka. Co ci to przypomina? Tymrazemjednak siła woliniewiele pomogła Paulęw końcu zemdliło i to ostatecznie zepsuło wielkanocne śniadanie. Męczyłasię jakiś czas w toalecie, a zarazpotem obojezZygmuntempostanowili jechać do domu. Matka wprawdzienalegała, by zostalido poniedziałku, chciała nawet pościelićPauliłóżko, żeby mogła odpocząć albo pospać, aleniezdołałaich zatrzymać. 4Nie musiałyśmy iść na spacer. Gdy tylko Paulaznikła z polawidzeniakochającego tatusia, świętowanie się skończyło. Janie byłam dlaniego dostatecznie ważnym gościem, by miałdalej torturowaćsię uprzejmością icelebracją. Załadował natalerz dwa duże stosy, jedensałatkowy, drugi z kawałków wędlin imięs, i mimo proszącej miny matki przeniósłsię na swójfotel stojący naprzeciwko telewizora. Po chwilimiał już w ręku narzędziemęskiej władzy końca XX wieku. Pstryk i wszyscyznaleźliśmy się w świeciewideo, czyli na ńngu, gdzie okładało siędwóchMurzynów. Ojczymnagrał tę walkę, by byłoczymożywić nudny i pusty czas świąt. Matka po chwiligniewnego ściskoszczęku, postanowiła przejśćnad tym faktem doporządku dziennego. Wstała izaczęła zbierać naczynia. Po paru kursachzostały na stole tylko półmiski z potrawami, a myzamknęłyśmy się w kuchni wraz ze stosembrudnych talerzyi sztućców. Zostaw,zmyję to później zaoponowała,gdy sięgnęłam po fartuch. Zapowiada się długi dzień i jeszcze dłuższywieczór. Czy zauważyłaś, że najdłuższe są niedzielne i świą278teczne wieczory? Zwłaszcza, gdy robi się w domu pusto. Nie podjęłam tego wątku. Zaparzę kawę. Chcesz? spytaławięc. Skinęłam głową. Matka kręciła sięprzez jakiś czas po kuchni, odsuwającmoment, gdy w końcu trzeba będzie zapytać,o czym chciałamporozmawiać. Usiądź poprosiłam, bomałe czarneparowały jużpodwóch stronach stołu,a ona ciągle jeszczewyszukiwałasobiezajęcia. Przestawiła jeszczenerwowokilka rzeczy iusiadła naprzeciwko. Mów powiedziała z taką miną, jakby czekała ją gilotyna. Spokojnie. Mam właściwie tylko jedno pytanie,choćmożecięono trochę zdziwi. Ty i jedno pytanie. Akurat! No cóż, pytaj, jeśli musisz. Muszę. Tak więc. wahałam się jeszczechwilę, alew końcu wykrztusiłam: Czywiesz, kto jest ojcem syna Danuty Malinowskiej? Zobaczyłam najej twarzy zdziwienie, aletakże ulgę. Widocznieto niebyło jedno z tych pytań, których siębała. To Danuta ma syna? spytała. Myślałam,żeniewyszła za mąż. Nie wyszła. Achtak. Nie mam pojęcia, ktomoże być jego ojcem. Wiesz dobrze, żenie utrzymywałam znią żadnych kontaktów. Dlaczego mnieo to pytasz? Jest odemniemłodszy zaledwie o parę miesięcy. Ależto niemożliwe! Wiedziałabym coś o tym! Nazywa się Jasiek. JasiekMalinowski. Jasiek. Jakżeby inaczej! Nie jesteś zdziwiona? Z powodu tego imienia? Nie.Malinowscy napewno cipowiedzieli, żeDanuta podkochiwała się wtwoimojcu. urwała, widzącmoją napiętą twarz. Chyba nie myślisz. To absurd! Nie, nie myślę skłamałam izaczęłam pośpieszniewyjaśniać. Poznałamgo przypadkiem,szukając Danuty. 279. Ona nie chce mu powiedzieć, kim był jego ojciec. Inni Malinowscy nawetnie wiedzą oistnieniu Jaśka. Pomyślałam więc,że może ty coś wiesz. Danuta mogła zwierzyć się ojcu, a ontobie. Żal migo. To straszne nie wiedzieć,kto jestjednymz rodziców. Nie sądzisz? Owszem, masz rację, to sytuacja godna pożałowania. Tylko czy onnaprawdę jest jej synem? Możego adoptowała? Doprawdy, zaskoczyłaśmnietą informacją. W jej głosieciągle jeszczebrzmiały nutki niedowierzania. Jest do niej podobny. Nie ma wątpliwości. Niesłyszałam, by Danuta była związana z jakimś mężczyzną zastanawiała się. A jeśli chodzi orozmowyz ojcem dodałachłodniejto on doskonale wiedział, że nie interesują mnie Malinowscy, i nie zawracał mi głowy ich problemami. Ajuż napewno niezwierzyłbymi sięzkłopotów Danki. Wiedziałam, żenie kłamie. Była zbyt spokojna. Ani razunie pomyślała o papierosie. Właściwie też nie pomyślała o tym,że ojciec mógłby ją zdradzić, co najwyżej zaniepokoiła się, żeja mogę tak myśleć. Ani krztywahania. Czymożna być aż takpewnym mężczyzny? Ale wtedy, przed moim urodzeniem, ojciec jeszcze widywał Malinowskich? pytałam. Owszem. Więc takżei Danutę? Tak.Zatem ity ją widywałaś? Rzadko. A nawet bardzo rzadko. Ale czasami przychodziła? dociekałam. Matka skinęła głową. Sama? Nie odrzekłazniechęcią. Widocznie nie były to miłewspomnienia. Zawsze towarzyszyłjejktoś z Malinowskich. Najczęściej Kazik, bo mieszkał w Warszawie. Coś ich łączyło? Myślę, że przyjaźń. Danka,Kazik i ojciecbyli w tychsamych domach dziecka. Pewnie już towiesz od Lucyny alboHanki. Bardzosię tam zżyli. Nie lubiłam tych wizyt z wielupowodów. Jednym byłoto, że oni rozumieli się w pół zdania,280a czasami w ogóle bez słów. Wtajemniczeni i obca. Ojciecwprawdziestarał się mnie wprowadzićw ich zamkniętyświat,ale jakoś nicz tego nie wychodziło. Trudno jest dogonić dwadzieścia lat przyjaźni,zwłaszcza gdy nie wszyscysię starają. Nie wszyscy? Zostawmy tę kwestię. Nie to cię przecież interesuje. Zawszeumiała zmienić niewygodny temat. No dobrze, wróćmy domego pytania. Czy widziałaśDanutę potem, gdy byłam już na świecie? Po wyjeździe Kazikajuż chyba nie. Pamiętaj, żeto byłsześćdziesiąty ósmy rok. Kazika nawet na chwilę zamknęli,bo się zaplątał w wydarzenia naPolitechnice. Był asystentemna uczelni. Szczegółów nie znam, miałaś wtedy możemiesiąc,spędzałam czasnad miską z pieluchami, nie miałam siłzajmować się polityką. Wiem tylkotyle, że Kazik i ojciecznaleźlisię wtedy po dwóch stronach barykady. Kazik podarł partyjnąksiążeczkę, a Jasiek nie. Pamiętam jakiś spór, coraz głośniejszy, skończony w pół słowa twoim obudzeniem się i donośnympłaczem. Potem rozpętało się piekłoantysemityzmu, Kazikw proteście wrócił dodawnego imieniai nazwiska. Afiszowałsię zeswoim żydostwem, to go wyrzucili, najpierwz uczelni,a potemz Polski. Wiem, że ojciec bardzo to przeżył. Miał chybanawetz powodu tej "nieodpowiedniej znajomości" jakieś nieprzyjemne spotkania i rozmowy. W dodatku szukaliśmy wtedynowego mieszkania,bo w pokoju,który dotąd wynajmowaliśmy, pojawiła się wilgoć i co chwila któreś znaschorowało. 'A Danka? Pamiętam ją z początku sześćdziesiątego ósmego, gdybyłam jeszcze w ciąży. Musiałamją także widzieć po Marcu,bo wiem, że była przeciwna nowympoglądom Kazika, a zwłaszcza temu, żewrócił do dawnego imienia i nazwiska. Zresztąonazawszetrzymałastronę Jaśka. Potem wyjechała. Przysłałalist, że ma dość ich głupich sporów,Warszawy, polityki i wszystkich Malinowskich. Wydaje mi się,że Kazik szukałjej przedwyjazdem z Polski. Nie wiem,czy ją znalazł. Zresztą ojcieccoraz rzadziej spotykał się z Malinowskimi. Nigdy mi o tych sprawach niemówiłaś. 281łfe. aaśnią,nieny Nie było się czym chwalić. Malinowscy zawszewierzyli Partii, nawet wbrew zdrowemu rozsądkowi. W każdymrazie do ojca zawsze trafiała partyjna retoryka. Był ideowcem. Marzył, że kiedyśbędzie komunizm, wszyscy będąmieli w bródmieszkań, ubrań, mięsa, pralek, rodzinnychwczasów, telewizorów, syrenek i dacz za miastem. I wszyscybędą mieli tylesamo. Tak sobie wyobrażałdobrobyt i szczęście. Dziś łatwo z tego kpić. Zwłaszcza,gdy sięwychowałowZawrociu. Widziałam "Sosenkę". Przechodziłam obok sypialni chłopców. Potrafię zrozumiećjego przywiązanie do równości, przecież przez wiele lat był gorszy i biedniejszy. Znajdował się na samymdnie społecznej hierarchii. Może i tak. Tyleżeto już tylko nic nieznacząca przeszłość. Przeszłość, owszem, ale czy nic nie znacząca? Myślę,że nie sposóbzrozumieć w pełni teraźniejszości, gdynie rozumie się przeszłości. Jakkolwiek było, nie znalazłyśmy odpowiedzi na twojepytanie wolała zmienić temat. To pewniektoś przypadkowy, choćdoprawdy toniewstylu Danuty. Wtedy nie chodziło się do łóżka z obcymmężczyzną ottak, jak pod prysznic. Nie mogłasobie darowaćkrytycznej aluzjipod adresemmoichobyczajów. Alemoże nie znałam jej zbyt dobrze. Chybażezrobiła to nazłość, z przekory. urwała, uznając,że i tak powiedziała za dużo. Jak widzisz, nie umiem cipomóc. Biedny chłopiec dodała. JeśliDanuta postanowiłamilczeć, to nigdy nie dowie sięprawdy. Jest bardzouparta. To było wszystko, babko. Oszczędziłam jejrewelacji, któreprzekazałmi Jasiek. Uznałam, że jest na to za wcześnie. Byłatak pewna ojca,że niechciałam jej tego teraz odbierać. Tymbardziej, że pierwszy raz od jakiegoś czasu rozmawiałyśmyspokojnie i rzeczowo, bez owego napięcia, które pojawiło siępopowrociezZawrocia. Pomyślałam, że to może wpływmaluszka, który się ukrył w brzuchu Paulii swą obecnościązmienił hierarchię ważności spraw w naszej rodzinie? A może Zygmuntnamówił moją siostrzyczkę, byzaniechałastarań o Zawrocie? Cokolwiek to było, przyniosło nam spokój. 282Wróciłam do swego mieszkania dopiero po południu. Przedemną był długi wieczór. Matka miała rację, nic się tak nie dłuży jak niedzielny albo świąteczny wieczór. Zwłaszcza, gdy jestsięsamemu. Uczę się tej swojej samotnościi nie mogęsię nauczyć. Tobie przychodziło to łatwiej, babko, może dlatego, żemiałaśzawsze przysobie psy. Trzeba było im daćjeść, wyczesać sierść, pogłaskać,porozmawiać, wypuścić na dwór, potem wpuścić, wycierając przedtem zakurzone albo zabłocone łapy. Były także dzikie koty,które karmiłaś przed domem. W zimie musiałaś zadbać o ptaki, w lecie załatwić jakieś gospodarskie sprawyz Jóźwiakiem. No i jeszcze fortepianijakieś nutydo studiowania czy grania, książki i kominek, w którym co chwila coś trzeba byłoprzesuwać i poprawiać. Imbyłaś starsza, tym częściejw świętawspominałaś. Dłuższebyły także wtedy zapiskiw pamiętniku, jakbyś czuła potrzebę rozmowy z Maurycym. Więc nawet ciebiedopadałaświąteczna pustka, gdy jużIrena i jej dzieci znalazły się zabramąZawrocia. Ratował cię wtedy sarkazm. Przeglądam twoje zapiski i bawię się ich zjadliwym tonem. Mam wrażenie, żewolałaś Boże Narodzenie. "Wielkanoc popolsku! pisałaśnaprzykład. Pogańskie święto. Koszyczkize święconką,śmigus-dyngus, a poza tym już tylko stółzastawiony żarciem. Radość z obfitości niezasłużona, bo niebyłopostu". Miałaśnamyśli postduchowy, któryw ogóle,twoim zdaniem, niepojawiał sięw tandetnej odmianie katolicyzmu, jaki celebrowali ludzie z miasteczka,a pewnie i większość w tym kraju. Grzechy zmieniły sięw grzeszki. Zostałoich zresztą niewiele. Zapomnianoopysze, obraku miłości bliźniego, opogardzie,zachłanności, zazdrości, lenistwie,nieumiarkowaniu w jedzeniu i piciu, bluźnierstwie. Zapomniano też o grzechach zaniedbania i zaniechania. Nikt nie pamiętał o odpowiedzialnościza powierzony człowiekowi świati o konieczności wyspowiadania się z każdego śmiecia rzuconego na ulicy, zkażdegoniepotrzebnie wyciętego drzewa i kopniętego psa, który jako283. bynie miał duszy. Nie mogłaśznieść kolejek przyczepionychprzed Wielkanocą do konfesjonałów. Wyobrażałaś sobie te nudne wyliczanki wielerazy kłamałem,mówiłem brzydkie słowa, uderzyłem syna, zdradziłem żonę, miałemnieczyste myśli. Więcej grzechów nie pamiętam. A potem szybkierozgrzeszenie i pokuta, litania albo dwie zdrowaśki. Bez koniecznościodkupienia grzechów, naprawienia szkód, przeproszenia skrzywdzonych. I już następny klepie znaną od lat wyliczankę. JakiBóg by to wytrzymał! Te nanizane na sekundy wytartesłowa,bez głębszejrefleksji, odklepane jak pacierz przed snem. Bógmiał zmartwychwstaćw kolejne WielkieNoce w oczyszczonych ludzkichsercach, alenie zmartwychwstawał, bo niebyłownich dla Niego miejsca. Najżałośniejsze wydawało ci sięto,że nikt otym nie wiedział. Wszyscy połykali opłatek, ale tobył zazwyczaj tylko mączny krążek, a nie Ciało Boże. Ta twojasurowość,babko. Jakbyś nie wierzyła w miłosierdzie Boga. A możewynikała ona z braku złudzeńco doludzi? Byłabyś jeszcze surowsza, gdybyś przeżyła kilka ostatnich lat w stolicy. Liczba grzechówjeszcze się zmniejszyła. Zostało tylko: zabiłem. Nie ma już zdrady, zmieniła się w przygodę. Niema kłamstwa, jest pomyłka, nieścisłość lub wostateczności naginanie prawdy. Nie ma pobicia żony czy dzieci,bo uczy się jeteraz w ten sposób rozumu. Nikt niczego jużniekradnie, co najwyżej coś skubnie,uszczknie albo skombinuje. Zresztą nawet zabójstwo jest tu czasamitylko wyrównaniem rachunków. Bezgrzeszny świat! Wszystko w nim wolno, choć nie wszystkim. Nieważne! Tak więc Wielkanoc wydawałaci się dużo bardziej tandetnai plebejska niż Boże Narodzenie. Może brakowało cimuzyki, która, jak kolędy, potrafi wybielić ludzkie serce równiedobrze jak modlitwa czyspowiedź. "Zmartwychwstanie! pisałaś ironicznie. Teraz odradza się co najwyżej suchakiełbasaw koszyku. Choć iona jużnie pachnie i nie smakujejak dawniej". Coś w tymjest, babko. Nawetśmigus-dyngusz młodzieńczej gry między płciami zmienił się w polowaniena ofiarę. Dopaść, zmoczyć do suchej nitki bez względunawiek, płeć i okoliczności. Agresjazamiast zabawy, walka za284miast erotyki. I towalka bez zasad. Zmierzch obyczaju? A może zmierzch świąt w ogóle. Coraz mniej świętego,coraz więcejzwykłego. Aż zwykłe, trywialne, pospolite zatriumfuje ostatecznie. Myślę, że tego zawszesię bałaś,babko. XXIX. SPOTKANIETWARZĄ W TWARZWiedziałam, że kiedyś będę musiaławrócić do Zygunowa. Tym razem jedynieprzejechałam samochodemprzez wieś. Sceneriapodróży niewiele się zmieniła. Na polach i łąkach leżałyzgrzebne ścierki w mocno zużytych kolorach, tu i tamozdobione resztkami śniegu. Wiosna jakoś nie chciała przyjść w tymroku. Za Zygunowemdroga się rozwidlała. Jedna prowadziła dokolejnej wioski, druga nad jezioro, gdzie stało kilka wczasowych domków i willa Ziarniewicza, którą widać było z daleka. Spodziewałam się,babko, jakiegoś bezstylowegogmaszyska,a zobaczyłam rozległy budynek, który doskonale pasował dootoczenia. Kimkolwiek był Ziarniewicz, niemożna go byłoposądzić o brak smaku. Pamiętałamwzmiankę Celiny oposzczuciu psami, więcszukałam dzwonka przy bramie. Nie było go. Szczęknęłambramą raz i drugi, potem jeszcze mocno stuknęłam w siatkę. To powinno przywołaćpsy, jeśli byłygdzieś ztyłu posesji. Ale psy nie przybiegły. Nieusłyszałam też ujadania. Z duszą na ramieniu otworzyłambramkę i ruszyłamw kierunkudomu. Miałam zamiar sięgnąć po kołatkę, gdy drzwi nagle się286otworzyły, a przede mną stanął stary człowiekz wycelowanąstrzelbą. Wynocha powiedział bozastrzelę! Odruchowopodniosłam ręce. Chcę tylko porozmawiać. O Janie Malinowskim. Nie znam żadnego Malinowskiego burknął. I nierozmawiam zobcymi. Nojuż, niech się pani wynosi zmojejposesji. Naprawdę z niczym niekojarzysię panu to nazwisko? spytałam, mimo żespychał mnie strzelbą w dół schodów. Gdybym jazabiła człowieka, pamiętałabym go do końca życia. Nie wiem, o czym pani mówi. A ja myślę,że pan wie. Zresztą, zdradzają pana ręce. Odkąd wymieniłam tonazwisko, zaczęły siępanu trząść. Napewno by mniepan teraz nietrafił. Trafię! Niech się pani o to nie martwi. I nawet mniedowięzienianie wsadzą, bo na swoim jestem. Najpierw musi mi pan odpowiedzieć na parę pytań. A więc jest paniz prasy. Chcecie zaszkodzić memu synowi? Nic niewiem. I nic nie powiem. Nic!Nie jestem z prasy. I nie obchodzimnie pana syn, tylko pan. Ja jestem jedynie starymczłowiekiem. Proszę dać mispokój albo nie ręczę za siebie. Znowupchnął mnie strzelbą. Nie mogę, boto pan zabił mego ojca. Jestem MatyldaMalinowska. Niech pani pokaże dowód zażądał jak parę tygodnitemu Danuta. Wyjęłam dowód z torebkiiotworzyłam tam, gdzie byłozdjęcie i nazwisko. Malinowska-Just. Just mam po mężu. Bliżej. Podsunęłam mu dowód niemal pod sameoczy. Przeczytałwkońcu nazwisko. Chwilę później ręka ze strzelbą opadław dół, jakby mu zabrakło sił do trzymaniajej naprzeciwkomego tułowia. Odwrócił się iruszył wkierunku domu, a ja zanim. Szedł pochylony, powłócząc nogami, pokonany przez czas287. i niepodobny do tego, którego sobie wyobrażałam. Otworzyłszerzej drzwi ipozwoliłmi wejść do środka. Wskazał nawetfotel. Kto pani powiedział, żeto ja go zabiłem? Ludzie ze wsi. Wierzyim pani? Skinęłamgłową. To był nieszczęśliwywypadek. Tamci mówią co innego. Tamci. Zawiść podpowiada im różne rzeczy. Była pani w tych popegeerowskich blokach ijest pani tutaj. To jakbydwaświaty. Tam bieda i wóda, tu wszystko solidne, agdzieniegdzie nawet oznakiluksusu, w każdym razie w oczachtamtych. Miernota nigdy nie pogodzi się z tym, że obok ktoś malepiej. Czasami nawet jawnie szkodzi. Dobrze pani trafiła,akuratotrulimi trzeciego psa. Inaczej by pani tu nie weszła. Nie mogę go zakopać, bo ziemia jeszcze zmarznięta,więc leży w szopie. Tacy są ludzie, którzy twierdzą, że zabiłem pani ojca. Sądzi pani, że można wierzyć komuś,kto z zimną krwią potrafizabić zwierzę tylko za to, żesłuży znienawidzonemu człowiekowi? Cóż winny pies? Może czasami mijają się z prawdą, ale wszystkiego sobie nie wymyślili. Wieść gminna! rzucił z ironią. Ktoś pierdnie,a w sąsiedniej wsi powiedzą, że była trąba powietrzna. Tylewłaśnie jest w plotce prawdy. Zwłaszcza po dwudziestu pięciulatach. Plotki mnie nie obchodzą, dlatego przyszłam do pana. Pan dobrze wie,że nic panu nie grozi. Nawet jeśli naprawdęzabił pan mego ojca, toprzestępstwo uległo przedawnieniu. Niechmi panto opowie. Także ito, kto był wtedy z panemw samochodzie. Z nimi teżchciałabym porozmawiać. Raczejspojrzeć im w oczy, prawda? To może być trudne. Nie boję się. Zauważyłem. Rzeczywiście nie brakuje pani odwagi. Jednak nie tomiałem na myśli. Jedenwspółpasażer jużnieżyje. Witold Zalewski. Wtedy był szychą w Warszawie. A drugi? Drugi. Jego sekretarz. Byłoby dla pani lepiej, gdybymna tym określeniu poprzestał. Nie rozumiem? Rozumie pani. To ktoś, kogo pani zna. Życie potrafibyć okrutne. Czasami trudno uwierzyć, że niektórerzeczy mogły wydarzyć się naprawdę. Radzę pani wyjechać stąd, apotemzapomnieć,że w ogóle panisię ze mną widziała. Wydawało misię, że blefuje. No proszę myślałamto typowy gracz. Przerzucasedno sprawy na jakieś pseudotajemnice i zaich pomocą chcesię mnie pozbyć. Nic z tego,panie Ziarniewicz! Niewyjdę, dopókinie przyzna siępan dowiny. Chcę to usłyszeć. Więckimbył ten człowiek? A może woli pan, bym zaczęła wypytywać o to pana znajomych z dawnych czasów? Skrzywił się. Dobrze pani radziłem, ale widzę, że nie wierzy mi pani. Przypomina pani ćmę, któraleci doognia,sparzy sięalbo nawet spali, ale nie zatrzyma się wporę. Mówię to wszystko, bypani wiedziała, że mam jednak sumienie, choć tym ze wsi wydajesię,że zawarłem pakt z diabłem. Mam sumienie i dlategowiele bym dał za to, by tamtego dnia wszystko potoczyło sięinaczej. Byłem pijany, to prawda. Ci dwaj ze mną tak samo. A jednaktobył wypadek. Wwozie pani ojca pękła dętka isamochódskręciłprosto na nas. Może gdybymbył trzeźwiejszy,udałoby misięjakośgo wyminąć, a tak zahaczył o nas, zmieniłkurs i uderzył wdrzewo. Wszystko trwałosekundy. Może zabrakło pani ojcu szczęścia, amoże jego kierowcy i mnie refleksu. Albotylko mnie. Nie wiem. Nikt tego nie wie. To prawda,że niektóre fakty zostały zatuszowane, oblałempani ojca resztkąwódki,by odsunąć od siebie podejrzenia. W ten sposóbskalałem jego pamięć, jednak nie wszystko, co opowiadają we wsi,jest prawdą. Może pani wierzyć albo nie. To właściwie nie maznaczenia dla mnie, ale może mieć kolosalne znaczenie dla pani. Niby czemu? Ze względu na człowieka, który tamtegodniasiedziałzemną w samochodzie. 289. Powie mi pan w końcu, kto to był? spytałam, ciąglejeszcze wietrząc blef. KazimierzWilkasiuk, pani ojczym. A jeśli mi pani niewierzy, to dodam, że i my trochę ucierpieliśmy. Zalewski miałrozbity nos, a Wilkasiuk złamałwtedy nogę. Składał ją jakiśpartacz ipotem Wilkasiuk długi czas lekko utykał. Pewnie goteraz strzyka na zmianę pogody. Czyż nie tak? To był grom z jasnego nieba. Zabolało. Aż się przygięłam. Tymrazem nie dało sięzakwalifikować słów Ziarniewicza jakoblefu, bo zbytwiele rzeczy się zgadzało. Kręciłamjednakgłową i nie mogłam uwierzyć, że to możebyć prawda. Nigdy,babko, nie zapomnę tej odrobiny współczucia, którapojawiłasięwtedy w twarzy Ziarniewicza. Nie triumfował. Przeciwnie,wydawał się przygnębiony swoim wyznaniem, jakby do starejwinydokładał teraz nową. Czasami lepiej jest zostawić przeszłość wspokoju powiedział. To był trzeci człowiek, od którego w ostatnich miesiącach usłyszałam to zdanie. Już dość siępani nacierpiała. Niechpani zapomni o tym, co powiedziałem przedchwilą. Boi się pan, że powiem onaszej rozmowie ojczymowi? Ja niczego się nie boję. Może jedynie Pana Boga, aleOn jest ponoćmiłosierny. Niktjuż mi nie może niczrobić. Męczy mnienatomiastto, że ja ciągle jeszcze mogę wyrządzaćzło ludziom, nawet jeśli samisię o to proszą, jak pani w tejchwili. Uwierzyłammu, babko. Było coś w jego głosie, co kazałomisądzić, że mówi prawdę. Przygarbiłsię jeszcze, jakby najego ramionachprzybył nowy ciężar, zmalał, zapadł się w sobie. Widać było, że myślamijest daleko, może nawet w czasie,którego pamięć ożywiłam pytaniami. Może pocieszy panią świadomość, żezapłaciłem zato,iż znalazłemsię wtedy na drodze. Ktośwystawił mi spory rachunek. Nie, to nie były pieniądze. Straciłem coś dużo cenniejszego. Nie wiem,czy cenniejszego niż życie, ale wtedytak myślałem. Niepocieszyło mnie to. Nic mnie nie mogłow tamtej chwili pocieszyć. 2902Wyszłam zarazpotem, obolała, z jakąś czarną dziurąw środku, która wsysała wirujące strzępkimyśli i uczuć. Chwilamirobiło mi się od tegoniedobrze, jakbym siedziała na karuzeli. Nie było mowy odalszejpodróży. Niemogłam myśleć, cóżdopiero mówić o kilkugodzinnym prowadzeniu samochodu,w dodatku w nocy. Stałam przy garbusie i nie wiedziałam, coz sobą zrobić. Ziarniewiczwyszedł przed dom. W miasteczku jest hotel powiedział, widząc, co sięze mną dzieje. We wsi też paniąprzenocują, tylko wtedylepiejzostawić samochód u mnie, bo tam mogą zniszczyć albonawetukraść. Tobyładobra rada. Wjechałam zabramę, zamknęłamsamochód i wyszłam z jegoposesji. Ale nie poszłam dowsi,tylko w kierunkujeziora. Ziarniewicza tochyba zaniepokoiło,bo gdy się obejrzałam, ciąglejeszczestał nazewnątrz i patrzyłza mną. Postanowiłamprzenocować u Celiny, ale najpierw musiałam się trochę uspokoić. Oparłam sięo płaczącą wierzbę i płakałam razemz nią. Wiatr szarpał jej witkami i moimi włosami,suszył przy okazji łzy. Przykucnęłam,schowałam głowę w kołnierz i usiłowałam pomyśleć, aleczarna ssawka dalejwymiatała wszystkie myśli. Może i dobrze, bo pewnie by miod nichpękła głowa. Każdemu by pękła,w końcuwiele lat żyłam obokczłowieka, który przynajmniej pośrednio przyczyniłsię do śmierci ojca,a na pewno do tego, że zrobiono z niego nieodpowiedzialnego pijaczka. W dodatku wkradł się w łaski matki i zniszczył więź, która mnie z nią łączyła. Ten sam człowiekzawszestał między Paulą a mną i nie pozwolił nam się kochać. Aleważniejsza była inna kwestia, czy matka o tym wiedziała. Alboile wiedziała. Jednak zwymiotowałam. To pytanie wyrwało ze mnie zjedzony w przydrożnym barze obiad. Potem znowu wróciła ssąca wirówka wgłowie, pytania wpadły w nicość, a ja siedziałamnad jeziorem, wpatrzona bezmyślniewkapryśny zarys291mllę. ma,jhiemy. drugiego brzegu. Drugi brzeg. Przeprawić się na drugi brzeg. Być już gdzie indziej, wrzeczywistości bezKazimierza Wilkasiuka, bez tego wszystkiego,na czym odcisnął swoje piętno. Aleprzecież taki brzegnie istniał, choćby dlatego, żemusiałabym wykluczyćze swego życia Paulę,która niebyła niczemu winna, bo czyż było jej winą,żemiała w sobie prostackiegeny Kazimierza Wilkasiukai że została przez niego wychowywana na obraz i podobieństwo? Te pytania wyrwały mi z żołądka śniadanie, które zjadłamprzed wyjazdem, jeszcze wdomu. Wtedy pomyślałam,że trzeba sięnapić, bo inaczejnie przetrwamtego wieczoru. Ruszyłam spod wierzby. Do wsi było niedaleko. Zaszłam do sklepupo wódkę i jedzenie, apotem zadzwoniłam do drzwi Celiny. Ucieszyła się na mójwidok. Z jeszczewiększąradością zajrzała do reklamówki. Wchodź. Miałam właśnie wyjść do sąsiadki naplotki,ale gość w dom, Bóg w dom. Zakrzątnęła się wokół bałaganu na stole. Zmarzłaś dodała, widząc, że się trzęsę. Skinęłamgłową, choć trzęsłamsięz wielu powodów. Celinaszybko wyciągnęła kieliszkii nalała mi po sam czub. Dobrze ci zrobi. Żaden piectak cię nie rozgrzeje jak ten małykieliszeczek. Zaśmiała się,widząc, że nie mogę donieśćwódki do ust. Chlust iwśrodku płyniepaląca rzeka. Potemdrugi znieczulający haust. Wewnętrznerozedrganie powoli ucicha. Celina bierze się do przygotowania kanapek. Robi duży stos, bystarczyło do rana. 3Zanimsięnaprawdę upiłyśmy,wyjęłam z torebki zdjęcia,które przywiozłam specjalnie po to, by jej pokazać. Dałam Celinie najpierw zdjęcie matki. Poznajesz? spytałam. Szczerze mówiąc to ja jej wtedy dobrze nie widziałam. 292Tylkozzafiranki. Tyłem do mnie stała. Ale gdybym nawetwidziała,to tyle lat minęło. Sama rozumiesz. A tę? Celina spojrzała na drugą fotografię. Już miała ją oddać,gdy twarz ze zdjęcia przyciągnęła jej wzrok. Tę jakbymgdzieś widziała. Ruszyła z fotografiądo lampki,by lepiejwidzieć. Zaraz. to jest. urwałai zdziwiona popatrzyła na mnie. Ale jakto możliwe? No mów! Może się mylę, ale to chyba kochanka Ziamiewicza powiedziała. Skądmaszto zdjęcie? Jesteś pewna? No jasne. Pomagałam matuli w sprzątaniu u niego, jakgo żona zostawiła jakoś niedługo po tymwypadku. A zostawiłaprzeztętutaj. Ijak już się rozwiódł, to ta jego kochanica powiedziała, żewłaściwie to ona go nie kocha i nigdy nie kochała. Słyszałam przypadkiem,jaksiędarł do słuchawki. Życie mi zniszczyłaś, dlaczego idlaczego. Nie wiem, co mu odpowiedziała,ale widać było, że coś paskudnego, bo odłożyłsłuchawkę trupioblady, ręce mu się trzęsły jak galaretaw lipcu,no wiesz, takapółpłynna. Myślałam,że dostanie zawału alboapopleksji. Usiadł w swoim skórzanym fotelu i przesiedziałw nim parę godzin. Nawet się nie wstydził, że na niego patrzę. Dałammu herbatę, to jejnietknął. Wylałamnastępnego dniado zlewu. Potem to już nie był tensam facet co przedtem. Skończyłysięzabawy ihulanki. Nawet żyć mu się nie bardzochciało. Dobrze mutak. Nikt go tu nie żałował. Możeto byłakara za grzechy, że spotkał taką, która była samym złem. A we wsi ją ludziewidywali? Raczej nie. Ona w ogóle bywała u Ziamiewicza rzadko. A jakprzejeżdżała przez wieś, tozawsze chustka i ciemneokulary na nosie. Ludzie mówili, żeudaje modnisię. Ja sama widziałam j ą tylko ze dwa razy i to przelotnie. Dziwna jakaś była. Ani niezagadała, aninic. Jakjakaś niemowa. Do jej pokojunie wolno byłomi zaglądać. Nie życzyła sobie tego. Możemiała się za coś lepszegoode mnie. Sama nie wiem. A czy nigdy nie widziałaś tu z nią małegochłopca? 293. Celina pokręciła przecząco głową. To ktoś znajomy? spytałazaciekawiona. Właściwie nie powiedziałam wymijająco. Ja opowiadam ci wszystko jak na spowiedzi mruknęła rozczarowana Celina. Miała rację,winna jej byłam szczerość. To znajoma rodziców. Myślę, że to ona zbierała tu informacje owypadku mego ojca. Mama czuła się wtedy nienajlepiej i niemogła wybrać się w podróż. Nieważne. Istotnejest to, że najprawdopodobniej wtedy właśniepoznała Ziarniewicza, choć pewniejego kochankązostała później. Nic z tego nie rozumiem. Celina naszczęście byłajuż mocno podpita, więc te sensacyjne informacjewydałyjejsię zbytzagmatwane. Myślisz, że poleciała na pieniądze? Wolałam jejnie wyjaśniaćprawdziwych powodów obecności Danutyw domu Ziarniewicza. Zemstadoskonała. Wyrwałaz niego duszę, bo ze względuna małego Jaśka nie mogławyrwaćserca i wrzucić dokoszana śmieci. Granica normalności. A może tak właśnie jest,gdysię kocha jak ona, całąsobą,wszystkimi zaletamii wadami, każdą komórką ciała? Ztakiejmiłości może wyrosnąć nienawiść. Postąpiła jak mszcząca sięzaśmierć męża wdowa, jak kochanka, która nie możeznaleźćukojenia, dopóki nie ukarze winnego. W tym czasie moja matka układała sobie życie odnowa. Jakieto żałosne. Teraz już nie byłam takapewna, żeJasieknie jest moimbratem. Nie wyobrażałam sobie, by Danuta mogła gopocząćz kimś obcym. Chyba że to również była zemsta. Tylkonakim się wtedy mściła? Na ojcu? Nasobie niekochanej? Natym człowieku, który jej zapragnął? XXX. STRUSIOWISKOMatkinie było, gdy stanęłam w drzwiachdomu. Możei dobrze się stało, bo najpierwchciałam porozmawiać z Kazikiem. Krystyna jest u Pauli powiedział, widząc mniew drzwiach. Za godzinę powinna być z powrotem. Jeślichcesz, to poczekajna nią. Nie miał zamiarusię mną zajmować. Ruszył wgłąb domui pochwili siedział jużw swoim ulubionymfotelu przed telewizorem. Zdjęłampłaszczi poszłam za nim. Bardzo się zdziwił, gdywzięłam pilotaz jego kolan i zgasiłam telewizor. Na momentzaniemówił, potem chyba zamierzał mi go wyrwać, alewidocznie zastanowił go wyraz mojej twarzy. O co chodzi? spytał zaniepokojony. O pewien dzień sprzed wielu lat,jeden z ważniejszychw moim życiu, dzień, gdy naprzeciwko mego ojca stanęła pijana banda. Masz pozdrowienia od Ziarniewicza, kochany przybrany tatusiu. Zbladł, a potem dla odmiany zrobiłsię purpurowy. Małażyłkana skroni rozpoczęła swój pulsujący taniec. Z przyjemnością obserwowałam te wszystkie zmiany, które oznaczały,że dotknęłam go do żywego. 295. Jak widzisz, każda podłość w końcu wyłazi na światłodzienne. To twoje zdanie naten temat. Nie zamierzam się usprawiedliwiać. Oczywiście! Ty i usprawiedliwienia. Coś takiego nieprzeszłoby ci przez gardło. A słowo "przepraszam" na pewnoby cię udławiło. Choć cywilizowani ludzieużywają go, zapewniam cię. Ale po tobie nie spodziewam sięaż tyle. Możnapowiedzieć,że jestem przyzwyczajona do prymitywizmu kontaktów ztobą. Nie przypominam sobie, byśmy mieli okazjęprowadzić normalną rozmowę. Dotychczas tylko mnie strofowałeś i pouczałeś. Jak to sięnazywa? Ustawianie? Tak więcdotąd mnie ustawiałeś, bym znała swoje miejsce w tym domu. Kopciuch. Z kopciuchem się nie dyskutuje. Kopciucha się nieprzeprasza. Kopciuchasię co najwyżej toleruje. To nie moja wina, że masz o sobie niskiemniemanie. Właśnie że twoja. Tyle żejużdawno jestem pobalu,na którym dostałam swojąporcjęzachwytu i miłości. Tylkoty tego nie zauważyłeś. A gdzieksiążę? spytał ironicznie. Tak, mogłam się spodziewać, że coś takiego powiesz. Chciałbyś mnie zranić, nieprawdaż? Tylko żeod dawna niejesteś w stanie. Tego też nie zauważyłeś. Nic nie znaczyszw moim życiu. Ranić mogą tylko bliscy. Specjalniego prowokowałam. Chciałam usłyszeć to, comyśli naprawdę, a co ukrywał za obojętną maską, przez którączasami prześwitywało jedynie lekceważenie. Udało misię. Niewiele mnie to obchodzi zaczął pogardliwie. Właściwie wcale. Zwłaszczato, co myślisz oprzeszłości. Boco z tego,że wiesz? Niewiele to warte. Właściwie nic. Gdybyśkomuś o tym opowiedziała, pomyślałby, że postąpiłem szlachetnie, pomagając wdowie poczłowieku, który zginął na moich oczach. To ty wyszłabyś na niewdzięcznicę. Przecież stworzyłem dom dla twojej matki i dlaciebie, zaopiekowałem sięwami. Czy można zrobić więcej? Nie, gdybyś rzeczywiście tak postąpił. Ale ty zbudowałeś jedynie fasady domu. To domwiatrem podszyty, zimny296i nieprzytulny. Nawet ty sam nie byłeś w nim szczęśliwy,cóżdopiero mówić o reszcie. Paulabyła szczęśliwa. Raczej jej się wydawało,że jest szczęśliwa. Ty niewiesz,coto takiego szczęście, matka też, więc kto miał ją tego nauczyć? Nie muszę tego wysłuchiwać. Zamierzałwyjśćz pokoju. A jednak radziłabym ci poświęcić mitrochęczasu. Tenjedenraz. Nie przejął się tonem mego głosu. Byłcoraz bardziej pewny siebie. Niby czemu? spytał z ironią. Myślisz,że nic nie mogęci zrobić. To jednak złudzenie. Jakwszyscymasz słabe punkty. Niewiele osóbcię obchodzi,to prawda. Długo się nad tym zastanawiałam. Jednak mam cięw szachu, choć o tym nie wiesz. Jeśli sądzisz, że Paulauwierzyw tenibyrewelacjei staniepo twojej stronie, to sięgrubo mylisz. A jeśli uwierzy albo przynajmniej zacznie się zastanawiać? Czyżbyśnie kochał ażtak bardzo swojej córeczki? pytałam. Wzruszył wodpowiedzi ramionami. Pozwalałam muna te wszystkie pogardliwe gesty i miny, chciałam jeszcze razjezobaczyć,by pozbyć się resztekwątpliwości, że był tym,kim mi sięzawsze wydawał. No tak, słusznie uważałam,żeta twoja teatralna i hałaśliwa miłość doPauli jest niezbytmocna i głęboka. Kochający ojciecnigdy by niepozwolił,żeby dzieckodowiedziało się onim takich rzeczy. Tylko od ciebie zależy, czy o tym zapomnę,czy jej powiem. Od ciebiezależyteż, czyopowiem tokiedyś twemuwnukowi. Założęsię, że to będzie chłopczyk. Zawsze chciałeś mieć syna, prawda? Wnuk też cię ucieszy. To na pewno będzie słodki malec. Ciekawa jestem, jakkiedyśzareaguje, gdymu powiem, że jegoukochanydziadek zabił człowieka? To możewywołać w nimszok. Nie sądzisz? Usiłował zachować spokój, ale wiedziałam,że uderzeniebyło celne. Znowu zatańczyłata mała złośnica na jegoskroni,297. znak gniewu. Zawszenabrzmiewaławtedy, gdy byłna granicywybuchu. Lepiejbyło wówczas zejśćmu zoczu. Z satysfakcją obserwowałamteraz, jakusiłuje zdusić w sobie złość. Lubił wybuchać, szeroko chlustaćwściekłością, obryzgiwać niąwszystkich wokół, aż oblepieni nią zaczynali się dusić i maleć. A teraz on sam dławił się własnymgniewem, alenie odważyłsię go wypuścićna zewnątrz. Nie mogłamsię na tonapatrzećtenjeden raz pozwalałam sobie na najniższe uczucia i niekryłamtego. Czego ty, dodiabła, chcesz? wykrztusił wreszcie. Prawdy, kochany tatuśku. Znasz ją od Ziarniewicza. Nie wszystko. Czyona wie? spytałam. Skinął głową. Kiedy jej powiedziałeś? W dniu ślubu. Przed czy po ceremonii? Przed. Chciałem,by sama zdecydowała,czyrzeczywiście może zamnie wyjść. Cudowny ślub. Nie mogłeś wybrać lepszego momentu. Kochałem twoją matkę. Zakochałem sięw niej na cmentarzu, gdy chowano twego ojca. Stałem w tłumie, bo chciałemzobaczyć rodzinę zabitego. To obrzydliwe. Tak to wygląda zboku. Niemyśl, że nie czuliśmy z twoją matką presji tamtych wydarzeń. Położyłysięcieniem na całym naszym życiu, a wkońcu nawet zniszczyły touczucie,które było na początku. Podszedł do szafki. Nalał sobie. Chcesz? spytał. Pokręciłam przecząco głową,więc wypił sam. Może gdybynie ty, łatwiej byłoby zapomnieć. Byłaśjak wyrzutsumienia. Usiłowałem cię kochać, ale nie potrafiłem. Patrzyłem na twoje słomkowe włosy i widziałem jegowłosy na ceracie oparcia, po której spływała krew. Parę kropeluczepiło się włosów i nie mogło spaść. Ziarniewicz zmył jewódką. Tłumaczyłemsobie, że nie jestem winny, tylko ta cholerna dętka, żew dodatkuzajmuję się z własnej woli Krystynąi tobą,ale rzeczywistość przeczyła tym faktom. Czułem, żenie potrafię zastąpićtwego ojca. Nie wiedziałem, dlaczego tak298jest,co w nimtakiego siedziało, że nie sposób było go wymazać z waszejpamięci. Więccorazbardziej odsuwałem sięod matki,a ciebie wogóle przestałem zauważać. Chciałem,byś znikła z mego życia. I w końcu prawie znikłaś. Alemiędzymną a matką pozostał dawny chłód,z którym nie wiedzieliśmyi nie wiemy, cozrobić. I została taniedobra, męczącatajemnica, przez którą oboje musieliśmykłamać. Może zresztą niemusieliśmy. Możewłaśnie to był nasz największy błąd, strach,że nam nie przebaczysz. Milczałam. Więc jednakzmusiłam go do usprawiedliwień. To była moja pierwsza poważna rozmowa z ojczymem. Odsłoniła dawną potworność, ale jednocześnie nieznane mi oblicze tego człowieka. Więc nie był całkowicie pozbawiony wrażliwości, choć przeważał wnim egoizm. Możenawet cierpiałna swój sposób przez te wszystkie lata. Wszyscy cierpieliśmy. Pewnie bym ci wybaczyła, że pozwoliłeśna oblanie mego ojca wódką i przez to odebrałeś godność jego śmierci. Zrobiłeś to ze strachu. To potrafięzrozumieć. Może bym ci nawetwybaczyła ślub z matką. Miłość bowiem nie wybiera,choć tawasza przypomina mi kwiatna śmietniku. Wybaczyłabym citeż kiedyś twójchłód, wkońcu byłamtylko cudzym dzieckiem. Nigdy ci jednak nie wybaczę, że rozdzieliłeś mnie z Paulą. To twojanajgorsza wina, choćnawet jej nie zauważyłeś. Wmówiłeś Pauli, żejestemnieważna,że nie warto się ze mnąliczyć ani mnie kochać. Uwierzyła ci. Pamiętam,ile satysfakcji sprawiało ci, gdy miodbierała zabawkęalbodarłamojąksiążkę. Nie wolno mibyło jej w takich momentach tknąć. W innych też nie. Mogła się zresztą poskarżyć na mnie takżei wtedy, gdy nic jej nie zrobiłam, ale ona miała akurat ochotęna to, by usłyszeć, jak wymierzasz mi karę. To zresztą nieważne. Już mnie to nie boli. Było, minęło. Co innego chcę ciuświadomić. Nie jesteś wieczny. Matka też nie. Z mężami bywa różnie. Twoja jedyna córka mogła mieć kochaną i kochającąsiostrę,ale nie ma. Może się kiedyś zdarzyć,że będziepotrzebowała wsparcia bliskiej osoby i niebędzie miała dokogo zadzwonić. Wiesz, jaki wredny potrafibyć los. Jeśli kiedykolwieksię tak zdarzy, to będzie twoja wina, tylko twoja. 299. Tak bardzo mnienienawidziłeś, że ograbiłeś własnącórkęzmojej miłości. A miłości, jakpewnie wiesz, nigdy za wiele. Nie odezwałsię. Tylko żyłka na skroni pulsowała jakprzedtem. Nie bój się. Nigdy jej tegonie powiem, ani jej dzieciom. To mój prezent dla siostry, prezent, o którym sięnigdynie dowie. Zrobięto dla niej,bo przecież nie jestwinna, żejej ojciecusiłował zbudować sobie szczęście na cudzym nieszczęściu. Założę się, że tego nie docenisz. Ucieszy cięza toinformacja, że nie będzie już wspólnych świąt i niedziel. Niebędziesz się musiał męczyć moimwidokiem i udawać uprzejmości. Chyba nie chcesz zerwać kontaktu także i zmatką? zaniepokoił się nagle. Nie przeżyłaby tego. Taksię o nią troszczysz? Ktoby pomyślał! Przecieżtraktujesz ją gorzej od samochodu i telewizora. Ona cię kocha bardziej, niż myślisz. Alenie tak, jakbym chciała. Nie tak jakPaulę. Nietakjak domowy spokój. Nie tak jak ciebie, choć to nie jest jużtakie pewne. Niedługo bardziej niż mnie będzie kochała takżeswego pierwszego wnuka. Potem pewnie drugiego. Nie sposóbbyć zawsze na ostatnim miejscu. To niezdrowe. Nie rób tego! powtórzył. Już wiem! Boisz się, że to zakłóci utarty porządek, żematka uzna cię za winnego. Tak, to bardzo prawdopodobne. Nigdysięnie buntowała. Byłoby ciekawe zobaczyć, jaka możebyć w gniewie, co? Mimo moich prowokacyjnychinsynuacji żyłka na skronikończyłarytmiczny taniec. Ojczym byłjuż zbyt zmęczony tąrozmową, bypodejmować kolejne wątki. Z drugiej strony jużsię wszystko stało,więcej stać się nie mogło, więc powoli sięuspokajał. Ja też byłam zmęczona. Zdążyłam siętakże nasycićmożliwością dręczenia go. Rób zresztą, co chcesz powiedział, by ostateczniezamknąć temat. Takwłaśnie będzie. Zrobię, cozechcę. Włączyłamtelewizor. Nie przeszkadzaj sobiedodałam. Zawsze300wolałeśto okienko od mojego towarzystwa. Już nigdynie zakłócęci patrzenia w nie. Masz to jak w banku. 2Matkaweszła chwilę później. Jeszcze staliśmy naprzeciwko siebie, ja i Kazik, ja w dodatku z pilotem w ręku. Po pierwszym spojrzeniu poznała, że cośsię stało. Podrugim, żeto niebyła zwykła kłótnia. Ojczym zabrał mi pilotai wyłączył telewizor. Rozmawiała zZiarniewiczem powiedział do matki. Patrzył nanią chwilę, jakby chciał zobaczyć, jak natozareaguje,a gdy ujrzał to, czego się spodziewał, coś między popłochem, niedowierzaniem a wstydem, pokręcił tylko bezradniegłową i wyszedł z pokoju. Matka stała przez chwilę w drzwiach,nie bardzo wiedząc, co z sobą zrobić, czy zdjąć wierzchnieubranie, czy też może uciekać, gdzie pieprz rośnie. Miałanaturęstrusia, zawszegotowa była schować głowę w piasek, aleteraz nie mogła znaleźć nic, co mogłoby go zastąpić. No tak. wykrztusiła w końcu. Wiedziałam,żetak będzie. Gdy zadzwoniłaś zZygunowa, byłampewna, żeto tylko kwestia czasu. To pewnie był czas, który ofiarował ciłaskawy loszauważyłam ironicznie. Nie wykorzystałaś go odpowiednio, mamo. Wybacz. Rzuciła w końcu płaszcz na kanapę, ale zostaław jasnymszaliku, zarzuconym na szyję jak koło ratunkowe. Nie mogłasię zdecydować,bygo zdjąć. Ktowie, do czego mógł sięprzydać. Wybaczęci. Może nie dziś, ale kiedyś na pewno. Toi innerzeczy. Mogłabym cię wprawdzie znienawidzić, jak tybabkę, ale nienawiść to zdajesięnie najlepsze rozwiązanie. No i przydałosię koło ratunkowe. Matka ściągnęłaszalischowała w jego miękkiej strukturze twarz. Zamiast piasku301. jedwab w piaskowym kolorzerównie użyteczny, a nie brudzący. Ucieczkabardziejestetyczna, choćzbyt teatralna. Strusiowisko! Nawet w takim momencie, gdyjuż nie sposób uchylićsię od odpowiedzialności. Cóż to jednakznaczy siła przyzwyczajenia. Wychyliła się stamtąd bledsza, a na szalu zostało kilkanieregularnych mokrych plamek, których widok tylko mnie rozdrażnił. Nie wiem,cocipowiedzieć wyszeptała. Nicmi niemów. Myślę, że w tej chwili mniej potrzebujeszmego wybaczenia, a bardziejwłasnego. Wprawdzienietylko sobie zmarnowałaś życie, aleja jakoś z tego wybrnę. Jestem mocna. Przetrwałam śmierć Filipa, więc przetrwam teżkoniec rodziny, tym bardziej, że od dawna byłam tylko na przyczepkę. A co z tobą? Jak tojest, gdy człowiek latamioszukujenajbliższych? A może już dawno sobie wybaczyłaś? Może tożaden problem, a tylko ja niepotrzebnie hamletyzuję? Spodziewała się chybaoskarżeń. Może nawetłatwiej byjeteraz zniosła niż moje rzeczowe pytania. Nie chciała ich słyszeć, bobyły zbyt podobnedo tych, które latami upychaław podświadomości. Długo milczała,zastanawiając się, copowiedzieć. Bała się chyba, że traci mnie na zawsze, jak Jaśka,aprzedtem matkę. Już nie pamiętam, kiedy popełniłam pierwszy błąd szepnęła w końcu. Tomusiało być bardzo dawno temu. Dawno, alenieaż tak,by o tym zapomnieć. Skąd ty możesz otym wiedzieć? Wiem. Dużo o tym myślałamw Zawrociu, mamo. Niezamknęłaś w porę fortepianui nie powiedziałaśkategorycznie,że więcej niezagrasz. Wybrałaś ucieczkę do sanatorium. Potem uciekłaś w małżeństwo. Wydawało ci się,że to ochronicię przed gniewem babki. A potem jużz rozpędu schowałaśsię za Kazika wyliczałam. Amożesię mylę? Nie wiem. Życie jestjednak bardziej skomplikowane,niżmyślisz. Zapominasz, że babce trudno było się sprzeciwić,nikt tego nie potrafił,nawet Maurycy. A ja byłam młoda i dużobardziej naiwna i bezbronna niż moi rówieśnicy, bo mój czas302płynął przyfortepianie inaczej. Gamy,akordy, pasaże. Nieumiałam się z nichwyplątać, chociażczułam, że brakuje mitchu, że mnie niewolą i zabijają. Gdy poznałam twego ojca,poczułam się tak, jakby uchyliłasię przede mną kurtyna oddzielająca mnie od świata grubym aksamitem. Byłam przerażona ijednocześnie zafascynowana tym, że widzę trochę prawdziwego życia. A twój ojciec był zachwycony, że mam rodzinęi że mogę opowiadać oswoich przodkach do dziesiątegopokolenia wstecz. Myślę,że najpierwzakochał sięwłaśniew mojej przeszłości. Godzinami mógł o niej słuchać. Ja byłam tylkododatkiem do tych wszystkich opowieści, rodzajem medium,ale dzięki temu spływało na mnie trochę sympatii. A mnie imponowało, że Jasiek był sam, wolny jak ptak,niezależny, bezcudzych oczekiwańi nadziei. Mógł być, kim chciał,tak misię przynajmniejwydawało. Więcej, musiał być, kim chciał. Mógł nawet wymyślićsobie biografię, gdy moja była raz nazawsze określona. Takto właśnie się zaczęło, zakochaliśmysię we własnych życiorysach, a życiedopisało dotego własnydalszy ciąg. Mówisz z goryczą. Więc niebyliście szczęśliwi? Tak to już w życiu jest. Miłośćnie zawsze wystarcza. Nie mogłammu zastąpić całej rodziny, a on niebył aż takniezależny, jak mi się wydawało. Byli Malinowscy, byłaPartia,były obowiązki. Zamiast marzeń proza życia, wynajmowanepokoiki, wspólne kuchnie, toalety na korytarzu, praca, studia,niewiele czasu na rozmowę, namiłość jeszcze mniej. Myślę,że babkawłaśnie na toliczyła, że znudzę się praniem skarpetek, gotowaniem, sprzątaniem i wrócę. Może bymi wróciłado Zawrocia, gdybyniety. Ojciec tak bardzo cię kochał. Więc to jajestem winna? Nie,niejesteś. Po twoich narodzinach zaczęłam inaczejmyśleć,dojrzałam. Poza tym dziecko zmienia hierarchię wartości w życiu kobiety. Nie chciałam, bybabka miała na ciebiejakikolwiek wpływ. Wolałam sama decydować, jaka będziesz. A potempozwoliłaś, by wpływ na moje życie miał Kazik. Ona przynajmniej by mnie kochała. Niewiedziałam, że tak tosię ułoży. 303. Dlaczegowłaśnieon, mamo? DlaczegoKazimierz Wilkasiuk? Dlaczego? zastanawiała sięprzez chwilę. Byłamsama, prawie bezśrodków do życia, a on otoczył mnie opieką. Był inny odtwego ojca,zdecydowany, pewnysiebie, miał pomysły na życie, znajomości, pieniądze. Potrzebowałam takiego mężczyzny. Na początku czułam się przy nim jak za tarczą. Myślałam, żeobie się zanią schowamy. Wydawałomi się totympewniejsze, że brał udział w wypadku itwierdził,żeczujesię zobowiązany wobec nas obu. I chyba nawet się czuł, tylko. Nie chcę tegosłuchać, mamo przerwałam jej. Wierzę, że znajdzieszargumenty, by usprawiedliwićto, co sięstało. Wierzę nawet i w to, że je zrozumiem. Ale tonie zmienifaktu, że ten dom już dla mnie nie istnieje. Jestem towinnaswemu ojcu i sobie też. Tylko w ten sposób mogę zamanifestować, że niezgadzam się z tym, co mnie tu spotykało i jeszcze możespotkać. Już niebędęudawać,mamo. Nigdy więcej. A ja? spytała przestraszona. Jest wiele innych miejsc, w których możemysię widywać. Odetchnęłaz ulgą. Naprawdę było ci tu tak źle? spytałacicho. To już nieważne. Dla mnie to przeszłość. Gorzej ztobą. Ty zostajesz w tym domu. Gdyby nie to,że sama się tak urządziłaś, byłoby mi cię żal. Chybaprzesadzasz. obruszyła się. Czyżby? Kiedy ostatnio się śmiałaś? Rok temu? Dwa?Jakdawno byłaśna koncercie wfilharmonii? Który pokój w tymdomu urządzony jest według twego gustu? Może ten zastawiony paprociami salon? Jak dawno rozmawiałaś z mężem o swoich uczuciach? Pięć lat temu? A może dziesięć? Amoże byliście w tym roku choć raz na wspólnym spacerze? Nie?To możeromantyczna kolacjawe dwoje? Też nie? A kwiaty? Zprezentami też nie najlepiej. A spotkaniez przyjaciółmi? No tak, niemacie zbyt wielu wspólnychprzyjaciół. Ciekawedlaczego. Za to pewnie dziś ranoojczymowi nie spodobały się grzanki. 304Wczoraj dałaś mu za gorącą herbatę,dziś pewniezazimną. Czyż nie tak? Przestań! Dobrze. To w końcu twojeżycie. Powiem ci tylko,żejesteś mi potrzebna szczęśliwa. Bywam szczęśliwa. na swój sposób. Jakoś wto nie potrafię uwierzyć. Cóż cię obecnie cieszy? Na przykład to,że Paula będzie miała dziecko. ToszczęściePauli,nie twoje. Czyżbyś zamierzała polatach życia w rytmie postanowień Kazika, zacząć żyć wrytmie siusiania wnuka. A może czas, mamo,na własneprzyjemności i własny rytm? Czy coś takiego w ogóle istnieje? Owszem. Gdybyś dokładniejprzeczytała pamiętnikibabki, wiedziałabyś, naczym topolega. Nie potrafię być aż taką egoistką jak ona. Bycie sobą to nie egoizm. Dyktowaniesposobużyciainnym to egoizm. Za jedno trzeba babkę pochwalić, a za drugiezganić. Jak widzisz, nie uwielbiam jej bezkrytycznie. Za to uważasz, że ja bezkrytycznie jej nienawidzę. Zastanawiałam sięnadtym. Czasami, mamo, warto obejrzeć się za siebie. Mnie podróż w przeszłość przyniosła ból,ale więcej dobrego. To akurat niebyło już takie pewne. Może i typowinnaśsię tam wybrać. Możeszzacząć chociażbyodZawróci a. Nie chcę. Mamw dodatkuinne zdanie na temattwojejpodróży w przeszłość. Nic dobrego ci nie przyniosła. Możei nasz domnie miał najsolidniejszych podstaw, ale był. A teraz. Teraz też będzie,tyle że beze mnie. Nic aż tak wielkiego sięnie stało, po prostu runęła fikcja. Pozbycie się złudzeńto możebolesnyproces, ale pozytywny. A Paula? Znią też mogę się spotykać w innych miejscach, choćwątpię, by miała na to ochotę. Powiesz jej? na chwilę wstrzymała oddech. Wiedziałam, że tego boi się najbardziej. 305. Nie. Dobra z ciebiesiostra. Czyżby? Przecież nie podzieliłam się z Paulą Zawrociem. Nie mówmy teraz o tym. Przeciwnie, mówmy. Ja już nie mam zamiaru omijaćniewygodnych tematów. Koniecz tym. Zadam ci terazjednopytanie. Czy uważasz, że gdyby babka dała ZawrociePauli,dostałabym od niej połowę? Chyba tak. Jesteś pewna? Nie, ale. Dotąd nigdy niczym się ze mną nie podzieliła. Chybaprzesadzasz. A czym? Matka usiłowała sobie cośprzypomnieć, ale jakoś nie potrafiła. No właśnie, nigdy i niczym. Więc i Zawrociem też bysię nie podzieliła. I tobez żadnych wątpliwości. Aja sięz niądzieliłam. Przypominasz sobie? Po chwili skinęła niechętnie głową. Tak, byłamtaka głupia. Możesz o tym myśleć,co chcesz, ale nigdy nie oddam jej Zawrocia, choć zawsze jątam ugoszczę. Nauczyłam się tego od niej. Musisz jednakprzyznać, że to trochę niesprawiedliwe,żedostałaś od nasmieszkanie, ateraz jeszcze Zawrocie. Paulaczuje się pominięta. Nic nie mogło zmienić jej myślenia,że Pauli należy sięwięcej. I to zawsze,iwszędzie, jakby to był naturalny porządek rzeczy. Chyba nie zdawała sobiesprawyz tego,jak bardzobyła przesiąknięta poglądami ojczyma. Postanowiłam jejto uświadomić. To mieszkanie po ojcu zauważyłam spokojnie. A wykupiłam je sama zapieniądze zarobione we Francji. Kazikowi zawdzięczam jedynie to, że dzięki jego operatywnościkomuna nie zabrała tego mieszkania, gdy wyszłaś za niego zamąż. Choć wątpię, by załatwiając to, myślał o mnie. Jeśli zaśmówiszo sprawiedliwości, to przypomnę ci o posagu Pauli. Mnie podarowaliście w prezencie ślubnym lodówkędopokoju306w akademiku, by namsię niepsuło jedzenie. Byłaś w tympokoju. Widziałaś chodzące pościanie karaluchy. Za posag PauliZygmunt kupił luksusowy samochód, urządził kancelarięi jeszcze zostałomu nagruntowny remont domu. Napewno więcstarczyłoby na większe mieszkanie niż moje. To pieniądze Kazika. Wiem. Ale nie mów mi, że Paula jest poszkodowanaprzez los. Ja dostałamod swego ojca, onaod swego. Zawrociejest moje, a ona w przyszłości odziedziczy wszystko po was. Założę się, że jużteraz Kazik wszystkona nią przepisał, bywrazie czego nic się w moje ręce nie dostało. Dom, firmę,ubezpieczenie i kto wie, co jeszcze. Milczała, więc miałam rację. Czy dalejuważasz, że Zawrociedostałamniesprawiedliwie? Dajmy jużtemu spokój. Nie, chcę znać odpowiedź. Gdy się na to popatrzy w ten sposób, to rzeczywiścieniejest to już takie oczywiste. A gdy się do tego dodafakt, że zafundowałaś mi naojczyma KazimierzaWilkasiuka, to Zawrociemożna potraktować jako zadośćuczynienie od losu. Prawdziwydomzamiastatrapy! Nie zwracałam uwagi na to,że ją ranie. A pozatym, dlaczegoniemiałoby mi się należeć więcej? Sądzisz, żena to nie zasługuję? Ależ oczywiście,że zasługujesz. No, to nareszcie doszłyśmy do porozumienia. Mamnadzieję, że tak właśnie powiesz Pauli: Matylda zasługuje na Zawrocie. Wystarczy zresztą, jeśli jej powiesz, że pogodziłaśsię z faktem, iż Zawrocie jestw moim posiadaniu i nie zostanie sprzedane ani podzielone. Chyba mogę na ciebie liczyć,mamo? Tak powiedziała zmęczonym głosem. Powiem toPauli. Tylko nie teraz, jak urodzi. Mogłaby się tym niepotrzebnie zdenerwować i zaszkodzićdziecku. Co ty na to? Dobrze. Niech tak będzie. Muszęsię zbierać. Aha, mamdo ciebie jeszcze jedną prośbę. Chciałabymdostać z powrotem307. guzik. Sama rozumiesz, żeteraz nie mogę w tym domuzostawić niczego, co należało do ojca. Tegosię nie spodziewała. Spokojny ton rozmowy uśpiłjej czujność. Myślała,że już jej wybaczyłami że niewiele sięzmieni w naszychstosunkach. Teraz znowu przestraszyła się,że straci zemną kontakt. Nie musisz go zabierać. Alechcę. Z ociąganiem poszła po album. Otworzyła goi zbladła. Nie ma go. wyszeptała zezdziwieniem. Przeglądałapośpiesznie kolejne kartki, potem potrząsnęła albumem,ale guzik. się nie znalazł. Przeszukała także szufladę. Niewyrzuciłabym go! Chyba mi wierzysz? spytała przestraszona. Nie mampojęcia, co się z nimstało. Czyżby? A ja wiem doskonale. Kazik wyrzucił go dokosza. Jak kiedyś mego starego miśka, gdy uznał, żejuż jestemzaduża, by z nim spać. Szalik znowu sięprzydał,bo matka nie znalazła żadnychsensownych słów, które mogłyby załagodzić sytuację. Schowała więc twarz w miękkiej materii. Zaczęłamsię zbierać. Muszę już iść, mamo powiedziałam. Wybacz, żeniebędę teraz do ciebie dzwonić. Potrzebuję spokoju, by towszystkosię we mnie poukładało. Muszę nabrać dystansu. Tyteżtego potrzebujesz. Odezwę się. za jakiś czas. Wolałabym jednak wiedzieć, co sięz tobąbędzie działoszepnęła wilgotnym głosem. Potrzebuję czasu, mamo. Jednak. Nie!przerwałam jej. Nie możesz żądać ode mnie,bymod razu przeszłanad wszystkim doporządku dziennego. Niczego więcej od ciebie w tej chwili nie chcę, tylko byśmidała na razie spokój. Na razie! Tonie tak dużo! prawie krzyknęłam. Milczała porażona, a ja usiłowałam znaleźćw głowie jakieś lepsze, pocieszające słowa, ale bezskutecznie. Przepraszam powiedziałam jedynie,apotem, mimo wewnętrznego rozedrgania, zdołałam jeszcze dodać: Nie martwsię. Będzie dobrze. kiedyś. 308Nie miała wyjścia, musiałazaakceptować mojewarunki. Wyszłam zuczuciem ulgi, że już nie muszę wracać do tego domu. Czułamsię jak ptak, którypo długimsiedzeniu wklatce ze skurczonymi skrzydłami rozprostowuje sięiłapie pierwsze powiewy wiatru. Czy jeszcze umiem latać? Ojciec mniekiedyśtego uczył, tak powiedziałaHania. Trzymał mnie w pasie i unosił w powietrzu. Muszę to umieć! Takich rzeczy sięniezapomina. Gdzieśto we mnie jest, owa umiejętność zachłyśnięciasięprzestrzenią. A ty, mamo,jeślichceszalbojeślimusisz,trwaj dalej w ponurej klatce ze swoim treserem. Szkoda, że nie rozumiesz, jak bardzo nudzi go twojacierpiętniczauległość, jak bardzo by chciał trochęztobą powalczyć. To byświadczyło, że jeszcze coś czujesz. Twoja apatia, rozwłóczona po zakamarkach domu, oplątuje go niewidzialnymipętamii wpychaw fotelprzed telewizorem. Cóż więcej zresztą mógłbyrobić. Przecież nie weźmiesz go w ramiona. Nie przesuniesz pieszczotliwie dłońmi popoczątkach łysiny. Niespytasz,jak mu minął dzień. A może tak właśnie powinno być. Jeślijuż poświęciłaś pamięć ojca, to trzeba było trzymać się tegonowego szczęścia. Nie myśl, że można sprzedaćdiabłutylkokawałek duszy. XXXI. WINO I ŚMIERĆTak więc nie mam już domu, babko. W każdym razie tegodomu. Sączę czerwonewino i usiłuję zbadać, jak głębokomnie to dotknęło. Wydawało się, iż więzy już dawno uległyrozluźnieniu,a odkrycie prawdy było jak przysłowiowa kropla,która przelała i tak pełne już naczynie. Jednak otworzyłasię wemniepustkadotkliwsza, niż się spodziewałam. Kiedyśpostarałabym sieją jak najszybciej wypełnić, choćby byleczym. Teraz przyglądam się sobie prawie z masochistycznąprzyjemnością, trochę tylko łagodząc ból łykami cierpkiego wina. To ty,babko, mnietegonauczyłaś samoobserwacji nawetza cenę bólu. Więc jednak potrzebowałam tegodomu. Byłniedoskonały,jak potłuczona ślimacza skorupka, alebył. Człowiek przywykanawet do namiastek, zadowala siękwantem ciepła. Przyglądam się teraz swoim dawnym przyzwyczajeniom, zwłaszczawewnętrznemu minimalizmowi, na którysię kiedyś godziłam. Kiedyś! No tak, tojuż czas przeszły. W tej chwili chcę więcej. Dużo więcej. To też twój wpływ, babko. Dopiero dziś to zrozumiałam. To pewnie tego przestraszyła się matka, gdy przeczytała mój pamiętnik z pobytu w Zawrociu, że stanę się takwymagająca jak ty w miłości, w przyjaźni, w pracy, wdomu. Chyba takwłaśnie się stało. Dokądmnie to zaprowadzi? 310Może na manowce samotności, jak ciebie, babko? Niewiem. Na razie zadajępytania. Odpowiedzi będą potem. Albo nigdy. Nigdy! Wypijmy zatem za przyszłość, októrej nic pewnegonie da się powiedzieć. To dobre wino. Wybierałam je starannie. Teraz wszystkowybieram starannie. rNie mam już domu, alezostały łączącemniez nim nici,którychnie chciałamzerwać przede wszystkim ta wiążącamnie z matką, poplątana i pełnasupłów. Właściwie stało sięto, o czymzawsze marzyłojczym zniknęłamz jego życia. Paula teżtego chciała. Więcijej marzenie spełniłam. Terazmożesz mieć,siostrzyczko, całąuwagę matki, cały jej czas,wszystkie zasoby troski i czułości. Może nareszcie twoja zachłanność, zaszczepiona irozwinięta w dzieciństwie przezKazika,zostanie nasycona. Wypijmy za to,za twoje nasycenie. Za twójspokój. Może wtedy wybaczysz mi, że jestem. Tylkoczy to możliwe? Raczej nie. Musiałabym jeszcze zbrzydnąć,dostać garbu, platfusa, amnezji, stracić pracę. Zawrocie, zostaćsama jak palec, gdzieś na dnie. Dopiero wtedy byłobymi wybaczone. Jak bardzo musisz być niepewna, jeśli tylko mojeponiżenie może cię wywyższyć. Aż tak kruche jest twoje poczucie bezpieczeństwa? Żal micię, siostrzyczko. Chciałabymcię przytulić i szepnąćjakieś skuteczne zaklęcie, które by cięodczarowało. Ale nie znam go. Ta stara kobieta, którapodarowała mi Zawrocie, moja i twojababka,dała mi moc rozumienia, ale nie dała mocy naprawiania. Może muszę ją samaw sobie odnaleźć? Ale nawet gdybym jąmiała,nie mogłabymjej terazużyć. Bo droga do ciebie jest także drogą do twegoojca. Nie da się go ominąć. A przecieżniemożna odczarowaćkogoś,kimsię pogardza. To oczywiste. Notak, upiłam się. Wlustrze twarz Kolombiny z rozmazanym makijażem, prawdziwymi łzami i jednocześnie z głupim uśmiechem. Właśnie to Filip lubił we mnie najbardziej,że się uśmiechałam nawet przez łzy. Moja niesamotna samotnośćja, gładka powierzchnia chłodnego zwierciadła i moiumarli,blisko,za delikatną zasłoną nierzeczywistości. Świrzaciekawiony tragikomedią, którą odgrywam sama przed sobą,popychający łzy na policzku, naśladującyskrzywienie ust tak311. dobrze, że niesposób się "nie roześmiać. Ty, babko, pewnieraczej zdegustowana, że tak się ze sobąpieszczę, że roztkliwiamsię nad tym, co nie warte nawet" jednego zdania, nad tąrodzinną fikcją, którąjuż dawno trzeba było zburzyć. A ojciec? Coczułby wtakiej chwiliojciec? Nie wiem. Może by mniepo prostu przytulił? A może by uciekł, niemogąc poradzićsobiez rozdarciem między bólemmatki a moim? Miesiącegrzebaniaw przeszłości i dalej gonie rozumiem. Z tobą, babko, było łatwiej wystarczyło przeczytać pamiętnik i zastanowić się nad tym, co przyczaiłosię między wierszami. Dotego listy, pamiątki, postępki! I ślady, jeszcze świeżei wyraźne. Awiedza o ojcu przysypana warstwami niepamięci, zmieniona przezczas. Ale dotrędo niej. Dotrę! 2 /Samotną degustację przerwało niespodziewane zjawieniesię Leny. Przyjechała na parę godzin do Warszawy. Jej mąż,Tadeusz, wszedł tylkona chwilę, bysię przywitać. Miał cośdo załatwienia na mieście. Dawnojej nie widziałam,ponad rok. W czasach studenckich, mimoże mieszkałaze mnąparę lat, nie byłam z nią takblisko jak zAgą. Lena możeby i tego chciała, ale jakoś zawszebrakowało dla niej miejscaw naszym rozbawionym tandemie. Pewnie dlatego, żebyła poważniejsza od nas panienka zzasadami,z niezmiennymrozkładem dnia,stałym narzeczonym,który czekał w rodzinnym Działdowie i nie przypominał w niczym kolegów ze studiów. Lena czuła niechęć do tracenia czasu na rozmowy przywinie, przypadkowe znajomości i wyprawy do granic możliwości, które ja aplikowałam sobie jako lekna pustkę po Filipie. Zatracenie! I w tym zatraceniuona, stałypunkt, jak latarniamorska, wskazująca drogę do portu. Brałamna nią namiar przed kolokwiami isesją. I Lena ratowała podsuwałanotatki, podrzucała książki, przekazywała informa312cje zestudenckiejgiełdy. Udawała w dodatku, że nie widzi,iż po skorzystaniu z notatek, podrzucam je Adze. Rozglądałasię terazpomieszkaniu, rejestrując wszystkieprzejawy bałaganui zaniedbania. A było tego niemało. Iw dodatku ta napoczęta butelka i kieliszek z winem. Coopijasz? spytała badawczo, oglądając przytymnalepkę. No, to chyba jakaśszczególnaokazja. Niezłewino. Zgadza się powiedziałam, przynosząc jeszcze jedenkieliszek. Pożegnaniez domem. Coś się stało? zaniepokoiła się na dobre. Spokojnie, nikt nieumarł odrzekłamzsarkazmem. Chyba że potraktujemy tometaforycznie. Jeślichcesz o tym pogadać, to masz okazję. Tadek niewróci przed osiemnastą, mamy dwie godziny. Szkoda na to czasu. Co u ciebie? Skądja to znam powiedziała, kręcąc zdezaprobatągłową. Choćbyś miałaskonać z bólu,to się do tego nieprzyznasz. Nie konam z bólu, totylko smutek. Akurat! Ty nie przeżywasztak letnich uczuć. Zaśmiałam się. Lena jednak nie podzieliła mego rozbawienia. Byłanaprawdę zaniepokojona. Zmieniłaś się stwierdziła. Na to przynajmniej wygląda. Kiedyśkipiałaś energią i to dość nieuporządkowaną. Jakbyłyście gdzieś razemz Agą, to dla innych brakowało tlenu. Twoja aura iśmiechAgi mogły wypełnić po brzegi nawet Pałac Kultury. Na samo przypomnieniezaczynam się dusić. Lena demonstracyjnie złapała paręrazy powietrze, jakwyrzucona na piasek ryba. Potem odetchnęła głębiej. Na szczęście w twoim przypadku to jużchyba przeszłość. Wróciłaś w obręb własnej skóry. Potrafisz nawet słuchać,co kiedyści się niezdarzało. Po pierwszym zdaniu przerywałaś, boprzecież zawsze wiedziałaślepiej, tylko że na zupełnienieistotnytemat. Czyjednak niezmieniłaś się za bardzo? Każda przesada jestniedobra. Przyjechałaś aż z Działdowa, by mi to powiedzieć? 313. Nie, natchnęła mnie dotego ta napoczęta butelka. A więc o to chodzi! rzuciłamze śmiechem. Wyluzuj się. Nie trenuję samotnego piciaco weekend. Jesteś pewna? Jestem. Splajtowałabym, gdybym kupowała to tak często. Napełniłam jejkieliszek. Spróbuj, uczta dla podniebienia. Mam jeszcze jedną taką buteleczkę. Za dobre wspomnienia. Toast raczej się Lenienie spodobał, ale nie protestowała. Właściwie nie musisz nic o sobie mówić rzuciła. Widziałamsię z Agą. Podłożyła języka, jak toona. Zostawiłcię facet, rozpaczasz, choć udajesz nawet sama przed sobą, żenic cię to nie obchodzi. Lena podeszła do obrazów Michała. Barwny ołtarzyk straconejmiłości. To oczywiście sformułowanie Agi. Poza tym oddałaś spadek kuzynowi, co już wyraźniewskazuje napoczątki chorobypsychicznej, spowodowanej nadmiarem seksu iwódki. Do tego ostatniodoszedłkompleks babki, zktórą zaczęłaś się utożsamiać, przez co tetryczejesz i kłócisz się z rodziną jak niegdyś ona. Reszty jej rewelacjici oszczędzę. Dodam,że to zakreśliłaręką krąg nad bałaganemi butelkązdaje się wszystkopotwierdzać. Cała Aga,lojalność nigdynie była jej najmocniejsząstroną. W dodatku zawsze interpretowaławszystko po swojemu,niekoniecznie zgodnie z prawdą czy logiką. Bawiła się takimiopowieściami tylko czemuomnie? Wyobrażam sobie, jakLena się nimi zdenerwowała. Przyjechałaś tu na wizjęlokalną? spytałam rozbawiona. A ty byśnie przyjechała? Naprawdęnicmi nie jest. Może tylko takci się wydaje. Wybacz, ale to twojeponure zdanieo pożegnaniu domu wcale mnie nie uspokoiło. Tak więcmusiałam Lenie opowiedziećto i owo, by ją uspokoić. Historia z Michałem zainteresowała ją najmniej. Ale jużzostawienie Zawrocia Pawłowi wywołało w niej sprzecznereakcje. Niemogła tego zrozumieć. Czy nie wmawiasz sobie, że tak by chciała babka? A na314wet jeśli, to czemumiałabyś się ztym liczyć? Amoże tak naprawdę wcale nie chodzio babkę,tylko o Pawła? Nie zawieledla niego robisz? Właściwie dlaczego? Czy przynajmniej nato zasługuje? Lena patrzyła namnie przenikliwie. Rany,ale piłujesz. Jak spowiednik w konfesjonale. Tonie w twoim stylu. A może zostałaś tajnym rzecznikiem mojejkochanejrodzinki? Widzę,że trafiłam w sedno sprawy. A co u ciebie? Możeteraz ty się trochę pozwierzasz usiłowałam zmienić temat. Lena jednak nie zamierzała się poddać. Jeśli już zadała sobie trud przyjechania do mnie, chciała wyjechać z pewnością,żerzeczywiście dam sobie radęz problemami. Przede wszystkimzamierzała się dowiedzieć, o co się pokłóciłam z rodziną. Wyciągnęła ze mnie w końcuwszystko, co chciała. Nic dziwnego,kilkalat temu przekwalifikowała się była teraz anglistką w szkole. Potrafiła przepytywać. Zamilkła potem najakiś czas. Piłyśmy w ciszy pogodnego popołudnia. Z nas trzech odezwała sięw końcu ty miałaśnajlepszy dom. UAgi bieda ażpiszczała. Ojciec inwalida, matkaniezaradna. Nic dziwnego, żeAga rozglądała sięza facetamiz pieniędzmi iwkońcu wyszłaza jednego z nich. U mnieniby wszystkobyło w porządku, ale tak naprawdę matka piładolusterka. Pani doktor i jednocześnie alkoholiczka. To dlatego tak zareagowałam, gdy zobaczyłamotwartą butelkęi jedenkieliszek. Ojciec niemógłtego znieść, więc gdy zdałamna studia, odszedł, a matka związała sięz kolegą pofachu, który lubił popijać jak ona. Nie wiem, czy pamiętasz, jak rzadkowyjeżdżałam do domu. Właściwieczęściej mieszkałamu Tadka. Jego rodzice bylidla mnie bardzo dobrzy. Gdyby nie to,nie wiem, jak bym sobie poradziła. Czy wiesz, co chcę ci przezto powiedzieć? Czyżbyś uważała, że za bardzosię nad sobą roztkliwiam? Może trudno mi to prawidłowo ocenić,jednak czy niejesteś zbytsurowa dla matki? Zawsze ją lubiłaś. A ona ciebie. Lubiłam? Podziwiałam ją! Wchodziła do pokoju i po315. pierwszym spojrzeniu wiedziało się, że to ktoś z klasą. Wszystkie ją usiłowałyśmy naśladować,nawet Aga,jejpowściągliwość, takt,wdzięk, sposób poruszania się. To była nasza szkoła kobiecości. Nie mogłam cię zrozumieć. Robiłaś wszystko,by nie być taka jak ona. Drażniła mnie twojażywiołowośći hałaśliwość. Teraz wiem, że była to tylko faza przejściowa. Moja matka taknie uważa. Możewie, że masz większe możliwości mruknęłaLena. Wzruszyłam ramionami. Miałam dość tej rozmowy,aleona nie zamierzała zrezygnować. Upiła trochę wina. Naprawdę dobre. Delektowała się nim przez chwilę. Najśmieszniejsze, żePaulausiłowałacię w tymbuncie naśladować. Paula? Mnie? zdziwiłam się. Ambitna dziewczyna. Obie z matką bardzo ją przytłaczałyście, a ona usiłowała się nie dać. I dotego jeszcze ojciec pozwalał jej na wszystko i mieszał wgłowie. Aż dziw,że nie zwariowała. Pamiętasz,jak zaprosiłaś mnie nadrugimroku studiówna Wielkanoc? spytała. Skinęłam głową, zdziwiona, żepamięta takierzeczy. Traktowałaś jąjak powietrze. A ona robiławszystko, by zwrócić na siebie uwagę. Byłanieznośna, to prawda, ale mnie było jej wtedy żal. Czułam, żeto wołanie o zauważenie jej młodego, nieopierzonego jeszczeistnienia. Teraz mi to mówisz! Bo dopiero teraz to w pełni rozumiem. Widzę to wszkole, te wszystkie dzieciaki głodne pochwały i uwagi, które stająna głowie,psocą, wygłupiają się, by choć przezchwilę byćwcentrum uwagi, nawet jeśli to ma być jedynie reprymenda. Paulaniedostawałareprymendy, tylko pochwały. Ale nie od ciebie. Zachwyty rodziców były dla niej mało ważne. Założę się, że chciałabyć taka jak ty. Pewnieznikałyci najpierw zabawki, a potem ciuchy i książki. Kręciłam głową zniedowierzaniem. Taka Paula niebardzomi się w niejmieściła. Ale z drugiej strony Lena miała racjęPaulastale myszkowała w moimpokoju, zawszechciałamieć wszystko takie samo jakja,nawet jeśli zupełnie niepa316sowało to do jej wieku, jak butyna obcasach, których zapragnęła,gdy miała dwanaście lat,i które w końcumatka jej kupiła, ale pozwalała chodzić tylko wdomu. Czynaprawdę jąprzytłaczałam? Zaczęłam sięzastanawiać, jak tojest być drugim dzieckiem rozpieszczanym,kochanym, ale młodszym,zastać jużustalone więzi i tajemnice,zawsze być słabszą, głupszą i mniej potrafiącą, niż siostra, którama swój własny światimoże jednym machnięciem ręki odtrącić malucha. Nigdy przedtem o tym niepomyślałam. Wydawało mi się,że winny byłjedynie Kazik, który Paulę traktował jak księżniczkę,a mniejak zawalidrogę. Czy jednak powodównaszego wieloletniegokonfliktunie było więcej? Może nie umiałam dostrzecproblemów Pauli, narastającej obcości, zazdrości i tych wszystkichdrobnych ranek,które jejzadawałam równie nieświadomiejakona mnie? Zawsze widziałamw niej jedynie rozpieszczonegobachora,patrzącego na mnie w dodatku oczyma Kazika Wilkasiuka. Może za bardzo zasklepiłam sięw poczuciu krzywdyi przez to przegapiłam jakiś ważnymoment,w którym mogłamwyciągnąć do Pauli ręce i ją przytulić? Milczałyśmy. Wiedziałam, żeLena o nic więcejnie będziepytać. Dotarła do końca analizy. Wyciągnięcie wniosków pozostawiła mnie. Tak też było, rozmowazeszła na aktualia. Spytałam o jej córkę, o Działdowo, o ulubionych uczniów. Dopiero tuż przed osiemnastą, gdy już zaczęła się na dobrezbierać,dodała:Namówiłam dwa lata temu matkęna leczenie. To mójwłasny,prywatny cud. Mam nadzieję, że i tobie coś takiegosię przydarzy. Wyszła zaraz potem,bo nadoleczekał już na nią Tadeusz. Taka była Lena, babko. Zjawiałasię rzadko i nakrótko, byzobaczyć, jak się mam, i czy znowu, jak przed laty, nie potrzebuję wsparcia. Z Agą możnabyło się pośmiać i poplotkować,a Lena była jakopoka, jak plaster narany, choćgdy byłotrzeba, miała odwagęje rozjątrzać. Wdodatku nie chciała nicw zamian, tylko trochę przyjaźni. 317. 3Dalszą degustację przerwała mi Maja Kim. Miałaszczęście, trzeźwa pewnie bymjejnie wpuściła. Stała w drzwiachspowitaw czerń, z trupiobladą twarzą, z której osypywał sięna kołnierz puder. Zamiastust miała rozmazaną plamę o nieokreślonym ponurym kolorze. Brr!wstrząsnęłamsię na tenwidok. Chcesz komuś zafundować atak serca? Przygotowujęsię do roli. Ta charakteryzacjapomaga miją zrozumieć. Najpierw musisz ją dostać mruknęłam, wpuszczającją do środka. Wiedziałam, o jakąrolę jejchodzi. Jakub miałjużzgodę na wyreżyserowaniena małej scenie sztuki Dwojei Śmierć. Możezamiast malować się na biało, spędziłabyśparę dni w hospicjum. Po skutkachpoznasz jej moc. Dziękuję zadobrą radę. Na pewnoz niej skorzystampowiedziała, rozglądającsię przy tym po bałaganiew mojejklitce. Pozwól, że sięodwdzięczę dodała, biorąc do rękiopróżnionąw połowie butelkę i uważnie oglądając nalepkę. Doskonałe wino,ale niedobrze pićw samotności. Co ty powiesz! Mnie wydaje się tozdrowsze niż piciez byle kim. Zabrałam jej butelkę i odstawiłam nabok. Jesteś chciwa, uzależniona czy niegościnna? Nie zgadłaś. Jestem wybredna. Może itak. To zresztą nieważne. Chcę zagrać Śmierć. Wiem,że niemasz zbyt wielkiegomniemania o moim aktorstwie,aleŚmierć zagramdobrze. Nie zepsuję tejroli,choćbynie wiem co. Byćmoże, tylko czemu przyszłaś z tym domnie? Wiem, żedałaś tę sztukę Nowackiemu. I że ty jednamasz na niego wpływ. Przeceniasz mnie. To idealna dla mnie rola, dobrze o tym wiesz. Noi co z tego? Odwdzięczę ci się. 318Ty? Mnie? Najpierw musiałabyśodpokutować swojepoprzedniegrzeszki. Te, o których wiem i nie wiem. Nazbierało się tego trochę. Już to zrobiłam. Wyjaśniłam dyrektorowi, że scenarzystka serialu, mimo zbieżności imienia i obu nazwisk, nie maz tobą nic wspólnego. Warto tak się poniżać dla jednej roli? Skwitowałato pytanie milczeniem. Potem wyjęłaz torebkiminiaturową kasetę. Rozbawił mniewidok opalonej w solarium dłoni i przedramienia, które zupełnie nie pasowały docharakteryzacji. Maję speszyłata niedoróbka,ale szybko sięopanowała. Na tej kasecie jest moja ostatnia rozmowa z Kostkiem. Położyła ją nastole. Może cisięprzydać, gdybyKostekniezamierzał zrezygnować z niektórychwątków. Czy teraz jesteśmykwita? Zabieraj to gówno. Ale już! Myślisz, żebędę się bawiław te wasze brudne gierki? Buzowałowe mniewino, więcsłowałatwo układały się w oburzony, ekspresyjny monolog. Nawet gdyby to było w zasięgu moichmożliwości, niehandlowałabymrolą. Tobiesię chybawydaje,że wszystko jestna sprzedaż. Tylko trzeba zapłacić, co? Chcesz mi płacić tymgównem? Jak potemzagrasz, jeśli kupisz rolę? Śmierć nie musi być dobra i uczciwa powiedziała zaczepnie. Patrzyła przy tym gdzieś w bok, po przekątnej,może w zaczajony przy tapczanie półmrok. Tak myślisz? Maminne zdanie. Śmierć jest święta, podobnie jak narodziny. Nie manic świętszego na świecie. Życiewydaje się takie cenne, bo jest śmierć. Człowiek może ją sobietylko wyobrażać. Raz widzieć wniej anioła, który wyzwalaod wszystkiego co ziemskie iniedoskonałe, innym razem truposza albo straszydło,które kocha zadawać ból i patrzeć nacierpienie. Aletak naprawdę nic o niej nie wie. Zupełnie nic. A ty chcesz to wszystko wyrazićtą trupiobladą maską? To twoje koncepcje czymoże raczejtwego byłegomęża? spytałaztym samym wzrokiempełzającympokątach. Zaczepna ijednocześnie prosząca! Chyba wiedziała, że nie319. zniosłabym zwykłego płaszczenia się. On zdajesię lubiłtępostać kontynuowała półironicznie. Musieliściewieleo niej mówić. Tylko nie wiem, czemu nie podoba ci się mojamaska. Miałaś taką samą wiele lat temu,gdygrałaś w waszymostatnim spektaklu. Kto cio tympowiedział? Czyto ważne? Właściwie nie. To prawda, miałam podobną maskę. Alelepiej będzie dla ciebie, jeśli nie będziesz wspominałao tamtym spektaklu. A to dlaczego? Czyżbyś chciała to ukryć? Nie.Tenktoś zapomniałdodać, że Filip przerobił teksti grałam tam nie tylko Śmierć, aletakże drugą postać, kobietę,a to już rola na pewno nie dla ciebie. Takjak Śmierć nie była rolądlaciebie, prawda? Miała rację. Filipowi nie wystarczyła moja gra. Byłam niedość przerażająca i ostateczna, nie dość nieśmiertelna. Byłamteż nie dość tajemniczai łagodna. Odszedł z tąprawdziwą. Maja siedziała w półmroku z lekko przechylonągłową,spięta i jednocześniestatyczna,zpółuśmiechem, błąkającymsię w kącikach ust. Chciała, bym wtej chwili zobaczyła w niejTamtą, bym uwierzyła, że nią jest, alboże przynajmniejją przypomina. Nie przypominała. Niemiało to zresztą znaczenia, Jakubjuż dawno przeznaczył jej tę rolę. Nadawałasię, choć wiedziałam, że niebędzie taka, jakiej bysobie życzył Świr. Aleto przecież inny spektakl,inny reżyser i innyczas. Śmierć nositeraz inne maski niż dziesięć lat temu. Chyba właśnie tonajbardziejmniefascynowało wteatrze, żemożna było zagrać tęsamą rolę na tysiące sposobów. Wiedziałam, jaka będzie Maja,jeśli jej oczywiście pozwoli nato Jakub. Ale pozwoli, bo onteż tak widzi Śmierćsadystyczną, perwersyjną, kuszącą,a jednocześnie zimną i pogardzającą życiem, brzydzącą się każdymjegoprzejawem. Tak, to byłaidealna rola dla Mai, w dodatku niezbyt trudna, bezdługich monologów. Miała tylko byćna scenie, kusić iuśmiercać minuta po minucie. Wystarczy, byś nie protestowałapowiedziałaMajacicho. 320Zrobiłaś, co mogłaś. A teraz zobacz,czy nie ma cięz drugiej strony drzwi. Tak właśnie za chwilę zrobię. Chcę ci tylko jeszczepowiedzieć, że Sonia teżwypisała się ze spółki zKostkiem. Obchodzi mnieto tyle, co zeszłoroczny śnieg. Poszło im o Michała kontynuowała niezrażona. Tobie Kostek i tak nic nie zrobi. Chce cię tylkoosaczyć i zaimponować siłą wyobraźni i swychukładów. Ale Michała może wykończyć. Zawziął się, bo wierzy, że dopóki on jest w tym teatrze, ty nie spojrzysz na żadnego innego faceta, a więc i na mego. Sonia usiłowaławyprowadzićgo z błędu, aleznasz Kostka. Michał da sobie radę. Teraz ponoć donosi Kostkowi Aldona Paziutek. Nie chcę słuchać tych bzdur! Pewnie nie wiesz, że Paziutek jestkuzynką księgowej. No tak,ciebie nieobchodzą takprzyziemne rzeczy. Bożenkateż należy do tej rodzinki. Jakaś piąta woda po kisielu, ale jednak. I teraz wszystkie są złe na Michała za to, że się z nią nieożenił. To zresztą nie wszyscy zklanu księgowej. Nie?A któżjeszczedo niegonależy? spytałam ironicznie. Sekretarka, dwie garderobiane i ponoć Maciek,twójsylwestrowy Arlekin. To jakaś paranoja! Kostek to sobie wymyślił i wydajemu się, że się tym podniecę. Nic z tego! Niestety to prawda. Księgowarobi przysługi szefowi,a onjej. Kostek chciał, byś sięo tym dowiedziała. Powiedział,że nic tak nie wkurza ludzi, jakświadomość, że i tak musząwdepnąćw gówno. Tylko powtarzam zastrzegła się. Choćprzyznaję,że coś jest w jegoteorii. To wszystko? Tak.Zaczęła zbierać się dowyjścia. Poczekaj, chcęcię ocoś spytać. Pytaj. Jak wielezrobiłabyśdlaroli? Prawie wszystko. 321. A dla sztuki? Milczała. Dobrze, że chociaż rozumiesz różnicę. Rozumiem. Co powieszna toastza sztukę? spytałam, patrzącjejw oczy. Może innymrazem odrzekła, lokując wzrok w znanym już, a przez to bezpiecznym półmroku przy tapczanie. Wiedziała, że jeśli upijezkieliszka choćbyłyk, rolę możedostaćinna aktorka, choćby tanowa,która doszła w tymsezoniei ciągle jeszcze czekała na swoją szansę. Zagrasz mówiłamw myślach do tamtejtylko najpierw Maja Kim musi tępąkosą przeciąć wszystkie pajęcze nitki, które oplotły małąscenę. Zostałastworzonado tej roli. Potarga nici, ale lepkapajęczyna oplączeją jak jesienną muchę. Cierpliwości. 4Następnego dnia,wteatralnej kawiarni, powtórzyłam Michałowi część rozmowy z Mają. Siedzieliśmy przy zielonymstoliku, przyciszając głosy, gdy zbliżała się donas Aldona Paziutek, która zresztą zachowywała się tak jakzwykle,z nieuprzejmą obojętnością. Tylko mnie nie pytaj, co jest prawdą, a co kłamstwem. Nie mam zamiarusię nadtymzastanawiać powiedziałam. Jateż. Spisek księgowej zbufetową to nie dla mnie. Nie zapominaj, że księgowato prawa ręka Zmiennika. Nawet gdyby była jego głową,miałbym to w nosie. Będzie co ma być. Rozparł sięna krześlei zaciągnął papierosem. Takiegogo lubiłam. Pieprzoneszczurowiskomruknął jeszcze, ale bez złości. Miał głowę zajętą czym innymkobietą albo nowym projektem. I tonowe wypełniało gopobrzegi. Może myślał o scenografii do Dwojgai Śmierci. Udałomi sięprzekonać Jakuba,że tylkoMichał zrobi to jak należy. Obchodzili się jeszcze dokoła nieufnie, ale już wciągała ichwizja spektaklu, już kusiło wspólne budowanie przedstawienia322ze słów i pauz, zgestów i min, z deseki szmat,z nieuchwytnego i ledwie pomyślanego. Michał przypomniał sobieo mojejobecności. W końcu się z tobązaprzyjaźnię powiedział. Czyto nie żałosne? Nie.ZJakubem też zamierzasz się zaprzyjaźnić? mruknąłzgryźliwie. Zgadza się. Czy ono tym wie? spytał. Wzruszyłam ramionami. No to facet jest do tyłu. Mnie przynajmniej zostały przyjemne wspomnienia. A jemu złudne nadzieje. To ponoć też jest twórcze. Czuję, że razem stworzycie dobry tandem. Obrzydliwe! Wzdrygnął się manifestacyjnie, ale wiedziałam, że już przeszedł nad tymdo porządku dziennego. Za parę dni albo tygodni zjawisię z jakimś dziewczęciem przyczepionym do ramienia i nie znajdzie czasu nawet na to, by wyłuskać mniewzrokiem w drugim kąciesali i skinąć głową. Potem będzienastępna. I jeszcze jedna. Miesiąc, dwa, trzy, co najwyżej półroku, boteraz, pouczony tym trudnymrozstawaniemsię zemną, jużbędziesię bał dłuższych znajomości. Wybrać, najeśćsię aż do obrzydzenia i wyrzucić potem z życia jak pustąbutelkę, jak bombonierkę,w której nie została anijedna czekoladka. Krótkie, pośpieszne uczty, które będąsycić, dopókiciało młodei sprawne i dopókistrach nie rozrośnie sięnadmiernie. Ale to będzie potem, kiedyś. Niewarto o tym myśleć. XXXII. ZAPROSZENIAPaweł był stworzeniemdeszczolubnym. Takiprzynajmniejwniosek płynął z naszych spotkań. Wyłaniał się z ulewy, zmżawki,z kapaniny, zawsze trochęnaruszony przezwilgoć, którazmieniała zapachjego ubrań, włosów i skóry. Tym razem teżtak było. Wybrał zmienny dzień, typowy kwiecień plecień. Przez szeroko otwarteokno domieszkania wlewała się słoneczna rzeka, a potem nagle zachmurzony półmroki krople rozpryskujące się na parapecie. Krótki deszczi znowu wietrznyjedwab słonecznejmaterii, osuszającej powietrze z wilgoci. Paweł zjawił sięprostoz niewielkiego deszczu. Gdy otworzyłam, spojrzał mi przez ramię, jakby chciał sprawdzić, czyw głębi nikogo nie ma. Wchodź, jestem sama. Szkoda. Paula tyle mówiła o jednotygodniowych, żebardzo jestem ciekaw, jak taki osobnik wygląda. Uchyliłsięprzedciosem ścierki do kurzu, którąmiałam w ręce. Tylko bez sadyzmu rzucił ze śmiechem. Nie znoszę byćpolerowany. To bądź grzeczny. Zdjął płaszcz. Uściskał mnie po swojemu, nie za mocno,choć przytrzymałmnie trochęw objęciach. Wiosenneporządkizauważył. Przeszkodziłem ci. 324Nie. Już kończę. Machnęłam jeszcze kilka razyścierką. Wystarczy. Muszę się tylko przebrać. Poczekasz? Skinął głową. Gdy wyszłam z łazienki, stał akurat w oknie. Nachwilęwychylił się mocno. Rozłożył ręce jak dolotu. No! Bardzo podniebnie mówił przy tym. Jawszędziemieszkam nisko. Przestrzeń zbyt mniepociąga,bym mógłcodziennie patrzeć na świat z takiej. Nie dokończył. Wyszarpnęłam goz kwadratu okna i zamknęłam je z trzaskiem. To był odruch, babko. Zanim pomyślałam, już było po wszystkim. Pawełstał naprzeciwko, zastygły w trochę niewygodnym przegięciu, zdziwiony zarównomoim dziwnym postępkiem, jak i tym, że ledwietrzymałamsię nanogach. Pewnie w dodatku zbladłam jak ściana. Powiedziałem cośnie tak? Zrobiłem? spytał po chwili. Obejrzał się na okno, jeszczeraz spojrzał na mnie i nagleprzypomniał mu się Filip. O..Przepraszam. Nie chciałem. Wiem. To ja przepraszam. Głupia reakcja. Nie przejmuj się tym. Paweł był wprawdzie zmieszany sytuacją, ale nie odrywałode mnie wzroku,jakby chciał zbadać, jak bardzo mnie towszystko poruszyło. Rozgość się powiedziałam, chcąc przerwać tęscenę. Zaraz zrobię coś ciepłegodo picia, bo chybatrochęzmokłeś. Ruszyłam do kuchni, nie czekając, ażznajdzie się w fotelu. Wolałam jaknajszybciej zniknąć z pola jego widzenia. Wiedziałam, że wyglądam nie najlepiej. Czułam się jeszcze gorzej. Niedawny strach zmienił sięw gniot, któryrozpychał sięw środkuaż do mdłości. Znałam to uczucie z pierwszych miesięcy po śmierciŚwira. Ale wtedybałam się samej siebie. Czemu wróciło to nagle teraz, po latachnieobecności? Z takbłahego powodu? Wkońcu Pawełsię tylko wychylił. To byłniewinny żart, zrozumiały w taki kwietniowy, odurzający dzień,gdy człowiek chce się aż dobólu zachłysnąć wiosną. Brzdęk i szklanka zmieniła się w sto drobin. Po terako325. cię rozlało sięgorące herbaciane jezioro. Patrzyłam na jegokleksowaty kształt, usiłując utrzymać się nanogach. Dopieroramiona Pawła zatrzymały karuzelę, jakkiedyś zatrzymywałyją ramiona Olgi. Posadził mnie na tapczanie. Dobrze się czujesz? spytałnaprawdę zaniepokojony. Znowu zbladłaś. To nic takiego. Miałaśto już kiedyś? nie dawał zawygraną. Jużmi lepiej. Prawiedobrze. Wiosenne osłabienie. Taknaglezrobiło się ciepło. Jeszcze się nieprzestawiłam. A możeto sałatka. Za dużo majonezu. Nic dziwnego, że mnie mdli próbowałam żartować. Paweł nie wierzyłw moje słowa, ale nicnie powiedział. Sam uporał się ze szkłem i kleksemna podłodze. Potem jeszczerazzaparzyłmocną herbatę. To cidobrze zrobi. Podsunął szklankę bliżej i nawet pomieszał w niej łyżką. Czułam się już lepiej, więc rozśmieszył mnieten widok. No proszę,wystarczyło tylkozmienić dekoracjei dopadła nas proza życia. Zamiast fortepianu i kominkabrudnaplama na podłodze ikupaszkła. Swoją drogą, nie wiedziałam,że jesteś takitroskliwy. Ja też nie wiedziałem powiedział, a potem popatrzyłna mnie tak jakoś dziwnie, nie wprost. Wiesz. szkło jestpełne potencjalnych dźwięków. Muzyka codzienna. Szklanka z herbatą, to jakby szkło z bemolem. Zupełnieinna opowieść muzyczna. Nigdy przedtem tego nie słyszałem. Dopierodziś, przy tobie. Jakby się rozsunęła jakaś ściana. Rozumiesz? spytał. Rozumiałam, i to doskonale. Pomyślałamnawet,że Pawłowi byłoby równie dobrze w masce Arlekina jakŚwirowi, i toznowu przyniosło falę mdłości. Paweł musiał cośz tego zobaczyć, bo znowuspoważniał. Aż tak głęboko tow tobie tkwi? I to tak długo? Jak tomożliwe? Długo? To dzisiejsza sałatka próbowałamżartować. A mnie się wydaje, żeto danie sprzed dziesięciu lat. 326Paweł nie dawałsię zbyć. Czuję się odpowiedzialny zatwoje samopoczucie. Może wartobyłoby o tym porozmawiać. Nie warto. Niewarto ze mną czy w ogóle? W ogóle. Nie przekonałamgo, ale zamilkł i znowu skupił się na studiowaniumego zdenerwowania, cojeszcze bardziejwyprowadziło mnie z równowagi. Przykro mi, żestałem się czymśw rodzaju wyzwalacza. To nie twoja wina. Musiałaś bardzo kochać Filipa. Kochałam. Ale to było dawno, a zareagowałaś. całą sobą! Jak tomożliwe? Możliwe. Nie masz w sobie Anny, mimo rozstania? Niereagujesz na miejsca, w których się spotykaliście, na przedmioty,których dotykała, na melodie, które lubiła? Anna? uśmiechnął siępółironicznie. Ledwie pamiętam, że mi się przydarzyła. A babka? Tak, babka jest we mnie. To prawda. A Anny ani śladu. To niepokojące. Paweł się uśmiechnął. Nie bój się, nie jestem pozbawiony uczuć. Tyle żeAnnajuż ich nie budzi. Wyczerpała swoją pulę. A co u niej? Wolałam ten temat, niż omawianie mego samopoczucia. Paweł podjąłten wątek niechętnie. Wychodzi za mążpowiedział. Czas najwyższy,dwadzieścia siedem lat, ostatni dzwonek do zamążpójścia. O, toja już nie mam szansy. Tyto coinnego. Po pierwsze jużbyłaś mężatką. Podrugie jesteś podobna do babki. Ona po siedemdziesiątcemogłazawrócić wgłowie niejednemu mężczyźnie. Dlatakich kobietdzwonek nigdy nie dzwoni. Jesteś bardzo łaskawy. Dla Anny trochę mniej. Czytoabynie zazdrość? Znajomi, którzy z satysfakcjądonoszą mi o jejświeżym327. szczęściu, też myślą, że tylko udaję obojętność, a w środkuzżera mnie zazdrość. A nie zżera? dopytywałam się z odrobinąkpiny. Ani trochę? Anitrochę. To zastanawiające. W końcu Anna omal nie doprowadziła ciędo szaleństwa. Tylko wkomplecie z babką i Emila. Trzy najważniejszekobiety mego życia, jeśli nie liczyćmatki, postanowiły miećmnie na wyłączność ikazaływybierać. I tonie tylko międzysobą,ale jeszcze i między nimi a muzyką. Apotem żadna niemogła mi wybaczyć, że nie chcę i niepotrafię wybrać. Babka ci w końcu wybaczyła. Tak, bo ona jedna kochała mnie naprawdę. Dopieroteraz to wpełni rozumiem. PostępowanieEmili też wydaje misię oczywiste, chciała choć jeden raz wygrać z babką. Najmniej rozumiemAnnę. Gdy teraz ją spotykam, wydaje mi sięnajbanalniejszą kobietą pod słońcem. A kiedyś byłem pewien,że ma diabła za skórą. Namiętność potrafi wyczyniać z człowiekiem zdumiewające rzeczy. Namiętność. Dziwne słowo, gdy mówimy o kimś takim jak Anna czy ja. A możeto właściwesłowo? Choć mnielepsze wydaje sięopętanie. Pasuje mi do tego jeszcze kilkainnychsłów: obsesja, zaślepienie. I ani krzty prawdziwej miłości, nic, na czym można by budować, choćby tylkopoprawnie brzmiącą melodię. Niekiedy śni mi się tamten czas. Budzęsięzlany potem. Nie wyobrażasz sobie, jakączuję ulgę, że totylko senny koszmar. Gdyby to potrwało dłużej, pewnie bymją zabił. Albo onamnie. Możezabilibyśmy się oboje, razemalbo każde z osobna. A teraz ona chodzi uśmiechnięta ulicamimiasteczka ze swoim narzeczonym, mijamy się, jakby nicmiędzy nami nie było,jakbyona nie była już tamtą, ale jakąś obcąkobietą, która tylko pożyczyła sobieod niej twarz. Jest w tymcoś dziwnego, surrealistycznego! Wiem, że ona nie udaje. Jateżnieudaję. Skończyło się. I nawet wpamięcitrudno towszystko odgrzebać. Aprzecież nie minął jeszcze rok. 328Paweł patrzył namnie, jakbym mu mogła wyjaśnić, co imsię przydarzyło. Nie znałam wyjaśnienia. Plątały misię po głowie jedynieoksymorony płonącylód,lodowyogień, namiętna obojętność,obojętna namiętnośći tym podobne określenia. To musiało się skończyćźle tragedią alboobojętnością. A ty, co mi opowiesz? spytał niespodziewanie. Nie sądzisz, że czas na rewanż? Niechcesz mówićo Filipie,to może powiesz o tym tajemniczym mężczyźnie, który cięodwiedzał w Zawrociu. Nie jest tak interesujący jak Anna odpowiedziałam,zastanawiając się, skąd Paweł wie o Michale. Przecieżnigdysię ze sobą nie zetknęli. Prawda, widział Michała Olekpodczastego niefortunnego spotkaniaprzy bramie Zawróci a. No i widziała go Emila przez okno salonu w pamiętnej scenie z fortepianem. Parodniowy? pytał Paweł. Chybapo raz pierwszybył aż tak dociekliwy. Jednoroczny. O, to już coś. Jesteś z nim? Rany! Paweł! Czy to przesłuchanie? Jesteś? Nie jestem. A zkim? Znikim. Milczał przez chwilę. Siedział przytym z dziwnieprzechyloną głową, jakby łowił jeszcze melodię tych krótkich zdań. Albo ichprawdziwysens. Chyba nie do końca był zadowolonyz tego, co usłyszał za dużo rozedrganejciszy, za małoliter,zbyt nerwowa modulacja słów. W dodatkute dziwnewykrzykniki ! Trochę go to zasmuciło, ale szybkootrząsnąłsię z przygnębienia. W takim razie masz dużowolnego czasu powiedział. Przyjedź do Zawrocia. Choćby na weekend. Na razie nie mogę. Niezdziwił się tą odpowiedzią. Na przełomie kwietnia i maja nie będzie mnie w Zawrociu. Wybieram siędo Włoch powiedział,jakby jej w ogó329. le nieusłyszał. Możewolisz być tam sama. Psy się ucieszą. I Kocia. Zobaczę. Nie musisz dzwonićkontynuował, jakby i tym razem zawiódł go słuch. Dużo terazpodróżuję, możesz miećkłopotzezłapaniem mnie. Po prostu przyjedź. Podługiejzimie w mieście przyda ci się parę dni na prowincji. A poza tympańskie oko konia tuczy dodał żartobliwie, nic sobie nierobiąc z mojegosceptycyzmu, a przynajmniej udając, że nicsobie z niego nie robi. 2Tak chyba musiało być,babko. Zaproszenie Pawła,z pozoru niemożliwe do wykorzystania,przyszło w samą porę, choćzrozumiałam todopiero parę dni później, gdy zadzwoniła Lucyna. Chcemy zorganizowaćna początku maja rodzinnyzjazd. Przyjedziesz? Teraz? zdziwiłam się. Przecież jeszcze nie minęłodziesięćlat od poprzedniego. To będzie zjazd nadzwyczajny. Jest jakiś powód? Jeszcze się pytasz? A twój powrót na łono rodziny? Malinowscy pragną ciępoznać. Gdybyś chciała odwiedzić każdego z osobna,zajęłoby to mnóstwo czasu, nie mówiąc o kosztach. Jedynym rozsądnym rozwiązaniem jest zjazd. Są zresztąi inne powody, choćby taki, że teraz najstarszym Malinowskimczas płynieszybciej niżkiedyś. Jestem nestorką,więc wiemcoś o tym. No i jeszcze Danuta. Możeczas ją odnaleźć? Czyjako rodzina nie jesteśmyzabierni,jakw twoim przypadku? Doszłamdo wniosku, że trzeba zastanowić się nadtym wspólnie i coś postanowić. Muszę przyznać, żejestem trochę zaskoczona perspektywą zobaczeniatylu nowych osób naraz. 330Tylu? Nie jesteśmy największą rodzinąświata. Aleteż nie najmniejszą zauważyłam przekornie. Czyżbyś się bała tego spotkania? Miała rację,to chyba był lęk. I towielowarstwowy. Czymożna odzyskać coś, czego się właściwie nie posiadało? Alejeślimogłam odzyskać ciebie, babko, to chyba tym bardziejMalinowskich. Bo po tobie zostały w Zawrociu ledwie ślady,a oni byli żywi, pełni ciepła, gotowipokochaćalbo przynajmniej polubić jeszcze jedną Malinowską. A jednak bałam się,żezobaczę obcych imało interesujących ludzi, usłyszę paręopowieści z przeszłości, a potem zjazdsię skończy, wszyscyspakują walizki i wyjadą, zawiedzeni w dodatku tym, że w niczym nie przypominam ich ukochanego Jaśka. Lucyna zdawałasię zgadywać moje myśli. Malinowscy też boją się spotkania. Choćby tego, żecię rozczarują. To normalne. Mam jednak nadzieję, że przyjedziesz. Bezciebie zjazd nie miałby sensu. Dobrze. Przyjadę. Lucyna odetchnęła zulgą. To wspaniale! powiedziała. W takim razie zostająjuż tylko sprawy organizacyjne. Zwykle wybieramy miejsce,gdziesą domki kempingowe albo pensjonat i jednocześniemożna postawić przyczepy i namioty, boMalinowscy dysponują różnymi możliwościamii przyzwyczajeniami. Jesteśmyzresztą dobrze zorganizowani, bo oprócz zjazdów, co rokucałkiem spora liczbaMalinowskich spotyka się gdzieś w Polsce. Może masz jakąśpropozycję? Czyja wiem. To zostawmy toHani. Ona zawsze decyduje o takichsprawach. Wolisz domek czy namiot? Domek. Hania zadzwoni do ciebie, gdy już będzieznała szczegóły. Więc przyjedziesz? upewniła się jeszcze. Przyjadę. Miałyśmy sięjuż żegnać, gdy naglewpadł mi do głowydiabelskipomysł. W każdymrazie ty, babko, uznałabyś goza taki. 331. A może zorganizowalibyśmy zjazd wZawrociu? Jeślimacie namioty i przyczepy kempingowe to się tam pomieścimy. W Zawrociu? zdziwiła się Lucyna. Jesteś pewna,że to dobry pomysł? W każdym razie chyba warto wziąć go pod uwagę. Wmiasteczku, zaledwie pół kilometraod Zawrocia, jestzajazd z gościnnymipokojami, które można zarezerwować dlanajbardziej wymagających Malinowskich. Drugi jest nad jeziorem, parę kilometrów dalej,ale myślę, żeprzy ładnejpogodzie wystarczyłobysamo Zawrocie. Porozmawiam o tym z Hanią. Pożegnałyśmysię zaraz potem. Byłam pewna, żeMalinowscy zechcą przyjechać do Zawrocia. To było oczywiste w końcukiedyś odmówiono im tego. I ta zawsze wynoszącasię nad innych Krystyna! Zobaczyć w końcu miejsce, z powodu którego tak bardzo zadzierałanosa, obejrzeć szable i przykurzone portrety przodków, znaleźć się zazamkniętą dotądbramą. A może jednak nie zechcą? Zechcą! Na pewno! Zechcieli. Dwa dni później Hania zadzwoniła zwiadomością,że Malinowscy przyjadą do Zawrocia. Spytałaprzy tym,czy powiadomię ozjeździe matkę. Poprosiłam,by wysłała doniej list, jak to zwykłaczynić dotąd. Podałam jej nowy adres. Tak byłolepiej, choć wiedziałam, żeobojętnie w jakiej formiedotrze domatki wiadomość ozjeździe, i tak nie przyjedzie doZawrocia. Jednak list Hani wybawiał mnie od rozmowy zniąi wysłuchiwania ewentualnychpretensji. Wiedziałam,że matka, mimoniechęcido ciebie, babko, uzna przyjazd Malinowskich do Zawrocia za profanację. W tym jednym na pewnobyście się zgodziły. Nie miałam jednak zamiaru się tym przejmować. Tymbardziej, że zjazdowa machina już ruszyła i niesposób było jej zatrzymać. Byłam tyleż samo podekscytowana,co przerażona. Haniazapewniła mnie jednak, że niepowinnamsię niczym przejmować. Do mnie należało tylko otworzyć bramę i dom, oni mieli zająć się resztą. 3323Wiedziałam jednak,babko, żeto niewystarczy. Była jeszcze jedna rzeczdo zrobienia i jedynie ja mogłam siętym zająć. Danuta! No i Jasiek! Przecież nie powiedziałam o nich Lucynie. Nie wspomniałam o nich potem także Hani, choć przezchwilę czułam taką pokusę. Czymiałam jednak prawoburzyćsamotność Danuty? Ale z drugiej strony, nie chciałam pozbawiać Jaśka możliwości poznania Malinowskich. Potrzebowałrodziny jak rzadko kto. Tylko czy takiej rodziny? Jakkolwiekbyło, uznałam, że moim obowiązkiemjest powiadomienie ichoboje o zjeździe. Zadzwoniłam najpierw do Danuty, wiedziałam bowiem, żeto od niejwszystkozależy. W słuchawceusłyszałamdługi,męczący kaszel,a potem cichei zmęczone:Słucham? Na chwilę głos ugrzązł mi w krtani, dopiero,gdy powtórzyła pytanie, zdołałam w paru chaotycznych zdaniachwyrazić, dlaczego telefonuję. Chyba niepowiedziałaimpani,gdzie mieszkam? spytała zaniepokojona. Nie.Więc jednak ma pani trochę taktu. Kto by pomyślał. A możeto litość dlastarej schorowanej kobiety? pytała zgorzkąkpiną. Nieważne. Zjazd. Czy oni nigdy nie dają zawygraną? Te ich familiarnezapędy! Rodzina. Akurat! To tylkoatrapa rodziny, coś w rodzajuprotezy, nic więcej,wdodatkuuwierająceji ograniczającej ruchy. Żałosne! Ale kiedyś brała pani wtym udział. No to co? Znowuzaczęła kaszleć. Miałam wrażenie, że za chwilę wypluje sobie płuca. Pomyślałam, że Danuta ma ostatnią okazjęspotkać się z Malinowskimi. Może to i nie rodzina, ale przyjaciele na pewnozauważyłam, gdy się uspokoiła. Jestpani nachalna odrzekła. To męczące. Nawetdobra wola tego nie usprawiedliwia. 333. Do Zawrocia przyjadą wszyscy Malinowscy. Może chciałaby pani,żebym komuś coś przekazała, jakąś wiadomość albochociaż pozdrowienie. A więc to w Zawrociu mająsię spotkać. Pani babkaprzewróci się w grobie. Możechciałaby pani coś przekazać przynajmniej Lucynie? naciskałam. Nie.Dlaczego? Sądzę, że wtrącaszsię w nie swoje sprawy. W złościprzestała dbaćoformy. Zapomnij, że mniekiedykolwiekwidziałaś. Nie znałaś inie znasz żadnej Danuty Malinowskiej. Zrozumiałaś? Pani ich potrzebuje. Gówno prawda! Nie waż się im o mniemówić! Słyszysz? Mam prawo do swego życia! Nicwam doniego! Nic!Znowu się rozkaszlała suchy,szczekliwy kaszel, wyrywający ze środka strzępyczerni. Musiało mi towystarczyć zapożegnanie,bo gdy złapała pierwszy oddech, rzuciła gniewniesłuchawką. Mogłam siętego spodziewać. Była zbytdumna, by pokazywać się Malinowskimw takimstanie. Byłateż zbyt dumna,by teraz,po latach skutecznego ukrywania,przyznaćsię doJaśka i nieudanego życia. I gdybytylkoo nią chodziło, napewno zostawiłabym ją w spokoju. Tak, miała prawo żyć poswojemu. Ale czy miała prawo narzucać to życie Jaśkowi? Czyto nie było zbytegoistyczne,a możenawet okrutne? Skazywałago nasamotność we dwoje, w mieszkaniu umieralni,w klatce utkanej z niepewnej przeszłości i przerażającejprzyszłości. Coś mi wprawdzie podszeptywało, że to rzeczywiścienie mojasprawa,że najlepiej byłoby zostawić wszystko jakjest, ale nie mogłam, babko. Nawet nie ze względu na Jaśkaczy Danutę, tylko ze względu na ojca. Obojętnieczybył, czyniebył ojcemJaśka, na pewno by nie chciał, żebyJasiek samborykałsię z chorobą matki. To dla niego, dla ojca, postanowiłam jeszcze raz spotkać się zsynem Danuty. 3344Nie mogłam poprosićgo do telefonu w domu, więc postanowiłam pojechać do Pułtuska i poczekać przedblokiem, ażbędzie wracał zuczelni. Zdziwiłsię, gdy krzyknęłam na niego, schowanawe wnętrzu samochodu. Spojrzał w górę, ku oknu, w którym mogłastać matka, a potem, gdy jużznalazłsię poza zasięgiem jejwzroku,rzucił tylko, żezagodzinę zjawi się w "Kameralnej". Przyszedłtam trochęspóźniony. Szczerze mówiąc, byłem pewny, że już się nigdy niezobaczymy powiedział na powitanie. Usiadł naprzeciwkoi patrzył na mnie z napięciem. Wiedziałam, że go rozczaruję. Rzeczywiście, gdydowiedział się, żeprzyjechałam tylko poto,by mu przekazać wiadomość o zjeździe, skwitował to jedyniewzruszeniem ramion. To mnie nie obchodzi. Zresztą, matka jest coraz słabsza, nie mogę jejzostawić samej. Ona umiera, rozumiesz? Przedtem wydawało mi się,że jest jeszcze jakaś szansa, jakiślek,nadzieja na cud, alejuż chyba nie ma. Zresztą,ona niechce jużżyć. Zgodziłasięna śmierć. W jego słowach byłagorycz. Janie jestem dla niej dostatecznym powodem, bywalczyć o życie. Nie mów tak. Komuś muszę powiedzieć, co myślę. Jesteś jak podróżna w pociągu, wysłuchasz iodjedziesz. To niezupełnie tak. A jak? spytał ironicznie. Myślę,że oboje potrzebujecie Malinowskich. Zwłaszczateraz. Do czego? Umieraniem z nikim nie możnasię podzielić. Nikt tego nie chce. Właśnie rozstałem się z wieloletniąnarzeczoną. Wiesz, co mi powiedziała? Że moja matka nigdynie przecięła pępowiny i dlatego i ode mnie czuć teraz trupem. Kamila zawszelubiła mocne powiedzonka. Przyznasz, że sięzemną nie pieściła. 335. Owszem. Niestety nie mogę ocenić, czy przynajmniejwczęści niemiała racji. Czy to źle, że zajmuję się chorą matką? Nie.Myślę jednak, że twojanarzeczonanie to miała namyśli. Ale porozmawiajmyo czymś innym. Powiedz mi, czegosię spodziewałeś po mnie,gdy przyszedłeś po raz pierwszydokawiarni, i przedtem, gdy wypytywałeś o mnie panią Miecie? Czego? zastanawiałsię. Czy ja wiem. Więc czego? nalegałam. Milczał z oczyma utkwionymi w blat stolika. Podpowiemci. Chciałeś, by znalazłasię osoba, którą naprawdębyś obchodził. Która miałaby wręczobowiązek interesować się tym,co czujesz ico się z tobądzieje. Bo z matką oddawna nie rozmawiasz szczerze. Jednymsłowem potrzebujesz kogoś naprawdę bliskiego. Rodziny! Nawet jeśli sobie tego nie uświadomiłeś,to właśnie tego szukałeś. A ty skąd możesz to wiedzieć? Kobieca intuicjamruknęłam. A jeślitak, to co z tego? Przyznaję, że niepotrafiłam i nie potrafięwyjść naprzeciw twoim oczekiwaniom. W każdym razie nie teraz. Możedlatego, że wierząc w nasze pokrewieństwo, musiałabymjednocześnie w myślach oskarżyćojca. Dopóki nie będępewna,nie uwierzę. Tak postanowiłam. Między nami jest barieraniedobrej tajemnicy. Ale tonie znaczy, że tak musi byćz innymi Malinowskimi. Najstarsina pewnobędą chcielici pomócze wszystkich sił. Zwłaszcza teraz, gdy Danuta takźle się czuje. Jej też będą staralisię pomóc. Niemusicie być tak straszniesamotni. A ty nie musisz się sam borykać z chorobą matki. Mówisz wich imieniu, ale skąd możesz wiedzieć, żenaprawdę chcieliby brać w tym udział. Jakoś dotądjej nie szukali. Jeślity nas znalazłaś, to znaczy, żei oni mogli nas znaleźć. Wnioskisą oczywiste, nie zależy im namatce. To nie tak. Twoja matka dużo zrobiła, by się od nichoddzielić. Może miała powody. Czego ty właściwie ode mniechcesz? Dzwoniłam do Danuty. Nie życzysobie, bym powie336działa o was Malinowskim. Mamowszystkim zapomnieć,o jej chorobie, o adresie,o spotkaniu. Muszę wiedzieć, czyi ty tego chcesz. Jeśliim o was powiem, ktoś zMalinowskichmoże się tuzjawić. Na pewno Lucyna. Może także inni. Nie chcę nikogo widzieć. Czywiesz, że odbierasz sobie możliwość dowiedzeniasię, kto jest twoim ojcem? Pytałam matkę, czy niepamięta"jakiegośmężczyzny, z którym Danuta byłazwiązana gdzieśw okolicach sześćdziesiątegoósmego roku. Moja matka widywała ją tylko z Malinowskimi. To oznacza, że któryś z nichmoże znać jakieś istotne fakty z jejżycia. Być może też obecnośćMalinowskich tutaj coś by zmieniła w myśleniu twojejmatki, dała jej trochęradości, przypomniała olepszychczasach. Ałbo przyniosła niepotrzebny ból! Westchnęłam. Jasiek był dużobardziej obcyniż parę tygodni temu. Wyglądał też gorzej, zapadł sięw sobie, schudł. Może słowa Kamili brzmiały egoistyczniei okrutnie, ale byław nich jakaś prawda. Wyglądałona to, że wraz zpostępemchorobyprzestał się buntować przeciwkomatce i poddał sięjej zupełnie. Teraz razemz nią obumierał. Wiesz, że nie muszę liczyć się z waszą opinią? Wiem mruknął. Zrobisz, jak zechcesz. Jeśli imonaspowiesz, nie zapomnij dodać, że nieotworzę drzwiżadnemu z Malinowskich. A mnie? Milczał chwilę ze ściągniętymi brwiami. Potem spojrzałmiprosto w oczy:Matkapotrzebuje spokoju. Chcę,by go teraz miała. Zasługuje na to. Skinęłam głową. Wprawdzie nie odpowiedział wprost, aledoskonale wiedziałam, co ma namyśli. Byłam jużtylko jednąz wielu Malinowskich. I obcą jak wszyscy, którzygo zawiedli. Podsunęłammu adres Zawrocia i telefon, ale Jasieknie sięgnął po kartkę. Zaraz potem pożegnałam się iwyszłam. XXXIII. PRZYGOTOWANIADO PODRÓŻYWiosna, babko. Więc wkońcu! I tonie ta nieśmiała, gotowa się przyczaićprzy pierwszych chłodniejszych podmuchach. Wszystko kwitnie, nabrzmiewai pyli. Wiosenneferomony odurzają miasto i zawracają ludziom w głowach. Choćnie tym, którzy przemykają ulicami w zamkniętychsamochodach, oddzielonych od wszystkiegogrubymi szybami. Oni niechcą ulegać niczemu poza własnąwolą. Wiosny trochę siębrzydzą, a trochę boją, jakby mogła obudzić w nich coś, czegonie da się kontrolować. Suną bezpiecznie schowaniw środku,samotni, przekonani, że zaszybą, w pozornie tylko świeżychpowiewach, pienią się bakcyle wiosennej chorobyprzymuspośpiesznego łączenia się w pary, szaleństwopłodzenia. Wiadomo, jak bierze w posiadanie jedno zaciągnięcie skrętem, jakiegokopa dajekoka czy amfa, a haust wiosny? Taki jakiśrozwłóczonyw czasie i nieprzewidywalny? W dodatku to takapospolita używka. Dostępna wszystkim. Czy możebyć cośbardziej trywialnego? Takmyśląc, jeśli w ogóle myślą o takichsprawach, mijają kolejne ulice z odrobiną pogardy zagnieżdżoną w kącikach ust. Zapuszkowani. Nic innego nie przychodzi mi do głowy, choć przydałoby się lepsze określenie. Ci338wspanialimężczyźni wswych wspaniałychsamochodach. Choćcoraz częściejsąto wspaniałe kobiety w swych wspaniałychsamochodach. Przemknąćpo obrzeżach życia, ominąć codzienność,a potem w mieszkaniu, pełnym niklu, szkła i skóry, zapomnieć, żecoś nieobliczalnegoistniejena zewnątrz. Czemu właściwie ci o tym opowiadam? Dziwne lata dziewięćdziesiąte. Schyłek wieku! Nie doczekałaś jego końca. Niechciałaś doczekać. Samochody, komputery, komórki, siećoplątująca mózg elektronicznymi zwojami, tłocząca do środkatysiące kiczowatych obrazków i zbędnych informacji. Po coto komu? Zawrocie zostało w innej odnodze czasu. By się tamdostać, trzebaprzekroczyć niewidzialną granicę. Alei tu, w mieście, są enklawy innego czasu, starego, leniwego w głębi parków, w zaułkach Pragi, w sitowiu nadWisłą, w kamiennych studniach podwórek. Wybrałamsię w kilkatakich miejsc imyślałam tam o ojcu, o spacerach znim,gdy trzymając go za rękę, poznawałam dziecięcymi oczymaWarszawę zwczesnych lat siedemdziesiątych. Nie pamiętamjednak, babko, żadnej wiosny ztamtegoczasu. Najdawniejsze pory roku się przemieszały. Nie sposób ich od siebie oddzielić. Mamtylko wpamięcimglistekadry miasta, piętrzącego sięnade mną w ekspresjonistycznych odsłonach. Kamiennelabirynty ulic i ciepła dłoń ojca. A może i tego niepamiętam, tylkosobie wyobrażam pod wpływem sugestywnych opowieści Hani? Zato doskonalepamiętam miasto, które przemierzaliśmyz Filipem pod konieclat osiemdziesiątych szare, pustawe,zmęczone, uwięzione w rozpadającej sięformie, ale jakby bardziej ludzkie niż dziś i bardziej przyjazne. Teraz rozpycha jerzekaaut, która wylewa się na chodniki i korkujeulice szarymsmogiem. Po takim mieście nie da sięwędrować jakkiedyś. Czas spacerów sięskończył. Zaczął się natomiast czas zakupów. Odmienić się wraz z wiosną, przefarbować włosy, zmienićstyl, kupić nowątorebkę, koniecznie nowe buty, płaszczi parasolkę. Mogliby jeszcze sprzedawać gdzieś w pasażachnową twarz,nowe ciało,szczuplejsze i lepiej wyćwiczone, nową duszę. Ale niesprzedają. Choć to pewnie już niedługo. Wiem,babko, żecię nudzę tą opowieścią o mieście. Wiosna339. tu niepodobna do tej z Zawrocia, przybrudzona i stęchła. Samenamiastki. To prawda. Ale żyję tutaj,więcpróbuję jakoś nazwać ten swój świat i czas, znaleźć przyjaznemiejsca, zwłaszcza teraz, gdy pękły rodzinne więzy i jestem tusama. Jaiono, udręczone jedną z bardziej barbarzyńskich cywilizacji. Trochę poloru z przodu ibrudne zaułki z tyłu najgorszyz możliwych porządków. Jednakusiłujęznaleźćw nim jakieśnowe ścieżkiwarte wędrowania. Jestemto winna nie tylko sobie, ale iojcu, który kochał to miasto, tak jak ty, babko, kochałaś Zawrocie. Kiedyś on mnienosił na ramionach, teraz janiosę go w sobie, tylko jakby głębiej niż ciebie i Filipa, takżeniesłyszęjego głosu, niewidzę twarzy, nie czujęjeszczebliskości. Nie mana to w tej chwili rady, choć żyję nadzieją,żejuż wkrótce to się zmieni. 2Nie tylkooojcu iFilipiemyślałam podczaskwietniowychspacerów, także i o innych mężczyznach, których poznałamwtym mieście, zwłaszcza o ostatnich,Kostku i Michale. Wiosna tonie tylko pogoda. Mężczyźni potrafiąją odmienić podobnie jak barometryczne niżei wyże. Wiosna z Michałem tozupełnie inna porarokuniż wiosna z Kostkiem nie maporównania. Ta z Michałem prawie mi umknęła. AMichał chybawcalejejnie zauważył, może jedynie tę wczesną wiosnę wKazimierzu. Potem była tylko jedna, wymuszona przezemnie wyprawanad Wisłę. Michał niebył zbyt czuły na urokipejzażu, ale i naniegodziałały wiosenne feromony. Siedzęna wiślanej skarpie,apo mojej nodzewędrują jego dłonie i usta. Jest jakupartyowad, jak pszczoła szukająca miodu, jaktrzmiel. Odsuwa skrajsukienki, przypominającej strukturą jedwab kwiatowego płatkai zagłębia się w mleczny półmrok. Po chwili już nie pamiętam, że mam obok siebie wiosenne cuda, nawet błękit nademnąmieszasię z tęczówkami Michała. Nadrzeczna łąka jest340już tylko wielkim łożemz miękką,chłodnawą pościelą w kwiaty. Zza uchaMichaławygląda ciekawskimak. Po chwili jegopłatki przyklejają się do moich spoconych ramion, by znaleźćsię zaraz potem wustach Michała. Kto wie, ile jeszczeroślini zwierzątginie, zanim Michałosuwa się na trawę obok. Dlanas wiosenna ekstaza, a dla nich koniecświatadla parumleczy, turzycy, kobylaku, dla biedronki przygniecionej masywnym ciałem Michała, dla pasikonika,który zaplątał sięw moje jasne włosy,a potem zginął pod ciężarem głowy. Aletylko to sobie teraz,babko,wyobrażam, bo wtedy niczego niewidziałam, odurzona miłością, jak znieczulającym zastrzykiem,wrażliwa tylkona dotknięcia Michała. A po powrocie stamtąd już tylko świeżośćwlewającasię dokolejnych pomieszczeń przez szerokootwarte okna. Wiosnazaproszona do środka, alezlekceważona przez kochanków słońce rozproszone przez żaluzje w sypialni Michała, deszczrozpryskujący się na parapecieobok mego tapczanu, przegapioneburze, nieobejrzane chmury,zlekceważone zachody,przespane świty. Michał był moją wiosną, a ja jego. Kostekto zupełnie inna opowieść nie tylko otej porze roku, ale i okochaniu. Słowa, dużo słów,i to takich, którezdradzały marzeniai obsesjeKostka. Lubił łączyć miłość zeksperymentami z wódką,z narkotykami, ze sztuką. Do tegolustra, kamery, inscenizacje,cytaty literackie i filmowei diabliwiedzą co jeszcze. Nie podzielałam upodobań Kostka, ale czasami im ulegałam, jak choćby wtedy, gdy pod wpływem świeżo obejrzanego filmu zapragnął pisaćna moimciele. Godzinami kaligrafował słowa, ozdobione gdzieniegdzie roślinnymimotywami jak w starej księdze. Nie były to jednak miłosnezaklęcia, a cytaty z Kamasiitry i świńskie wierszyki. Kostekzresztą, w przeciwieństwie doMichała, nie lubił nagości, aniswojej, ani mojej. Może właśnie dlatego ściągnął pomysł z filmu i pokrywał mnie znakami. Nagość zapisana już nie byłataka naga,panował nad nią, przestawał się jejwstydzić czyobawiać, mógłskupić się na szczególe, a nie na całości różowo-mącznej,ciepłej, przytłaczającej. A wiosna? Kostek nie poddawałsię żadnej porze roku. Nie341. chciał przyjąć do wiadomości naturalnego porządku rzeczy. Usiłowałżyć według własnychreguł, a przynajmniejudawał,że tak żyje. Ale mnie nie był wstanie przysłonićwiosny jakMichał. Widziałam jątuż obok, gdy szliśmy do jegosamochodu, czułam ją, leżąc obok niego na łóżku. Bawiłam się słonecznymi refleksami, co go drażniło. Zapisywał nawet czasami: słońce na brzuchu Matyldy, słońcena samym szczyciebiodra,cienie w głębi pępka tak jakby to mogło mupomócw przejęciu przynajmniej części sił natury. Ale nie mogło. Byłam przy nim,ale nie byłam jego. To gopociągało i jednocześnie raniło. Nie mógł znieść,że tak łatwo wymykam sięz jego objęć, zmywampod prysznicem jego zapach izapiskiizaraz potemwychodzę. Aletym bardziej nie mógłby znieść,gdybym przesiąkła nim do reszty i chciała zostać. W tym jednym przypominał Michała. Czemuci o tym opowiadam,babko? Cierpliwości! To jużchyba ostatnia opowieść o Kostku. Postanowiłam zakończyćz nim swoje sprawyi to teraz,przed wyjazdemdoZawrocia. 3Mieszkanie Kostka byłopustawe, ale od proguatakowałochłodnymi, niepokojącymi barwami. Fiolety, róże, rozrzedzony atrament, zieleńpodszyta czernią, zestawiane w najmniejspodziewanych odcieniach. Do tego duże obrazy, krzykliwei agresywne. Zawsze czułam się w tym wnętrzuodrobinę nieswojo. Ale Kostkowi właśnie o to chodziło. Lubił, gdy odwiedzający rozglądali się ukradkiem w poszukiwaniu przyjaźniejszego miejsca. Nie znajdowali go. Nawet w łazience układikolorystykaglazury przyprawiały o zawrótgłowy. Kostkowijednak to nie przeszkadzało. Przeciwnie, nudziły go zbyt spokojne wnętrza. To ty? pytał zaskoczony. O tejporze? to jużz pretensją wgłosie. Wiedziałam, że nieznosi niezapowiedzianych wizyt, zwłaszcza wieczornych, gdy jużpozdejmował342wszystkie maski. Lubił przygotować się na spotkanie, zaplanować wszystko po swojemu, zainscenizować je. Potrafił nieotworzyć,gdywidział przez wizjer intruza. Mnie jednak wpuścił, choć nie bez ociągania. Przychodzisz teraz,gdy straciłemprawie wszystkie pionkiwgrze? Na pewno maszjeszcze kilka w zapasie. Zaśmiał się. To prawda. Znasz mnie doskonale. Może już nawetprzeczuwasz,coto może być. spytał prowokacyjnie, jakby chciałod razu wrócićdo łączącej nas w ostatnich miesiącach gry. Ja jednak milczałam, patrzącmu prostow oczy, spokojnie, z uwagą. Kostek się zmieszał. Widzę,żenie o tymchcesz rozmawiać mruknął. Zgadłeśprzyznałam. Przygładziłam przy tym jego zmierzwione włosy, musnęłamczoło i duże, nie najładniejszeucho. Kostek odsunął się. Po to też nie przyszłaś stwierdził, niebez rozczarowania wgłosie. Odwrócił się i poszedł wgłąb mieszkania,człapiąc kapciami i rozsiewając woń potu, wódki i snu. Wezmę prysznicpowiedział. Poczekaj. Zostań. Wolę cię takim. Po chwiliwahania opadł na kanapę w gościnnym, wrzosową, zdługimi nitkowatymi wypustkamiw jaśniejszym kolorze, przygniecionymii potarganymi. Lubiłam je. Poprawiłamkilkanitek. Potem przysunęłam się doKostka,przytuliłam dojego ramienia, a ręką wpełzłam pod wymiętą koszulę piżamy. Zatrzymałam się najegobrzuchu, na tej rosnącej z roku narokpiłce, która go tak denerwowała, teraz jeszcze ledwie zaznaczonej, ale rozrośniętejw jego wyobraźni. Pogładziłamją. Kostek prawie natychmiast przesunął moją dłoń wyżej, na wyćwiczonew siłownimięśnie. Moja dłoń jednak znowu pełzław dółizatrzymałasię na skraju wypukłości. Jeszcze próbowałwciągnąć brzuch, ale nie wytrzymałiodtrąciłrękę. Sam widzisz. Niezniósłbyś tego powiedziałam. Czego? spytał, alechybawiedział, co miałamna myśli. Nas obojga w codzienności,jakteraz. Ty w kapciach,ja w kapciach, dzień podniu, odsłonięci, bez tajemnic, z za343. ropiałymi kącikami oczu rano, zezgagą koło południa,ze zmęczeniem wieczorem, z bolącym zębem odświęta iwszystkiminnym, co się przydarza człowiekowi. Z kimś innym to zniesiesz, aze mną nie dasz rady. Ija też nie damrady, choć z zupełnie innegopowodu niż ty. Czemu niby miałaby to byćcodzienność? Dobrze nambyło od święta. Dalej może takbyć. Mnie to nie wystarczy. Tobie też już nie. Nie wracałbyśdo mnie, gdyby tak nie było. Zatęskniłeś za czymś prawdziwszym. Ale dla nasjużza późno, Jestem częścią fikcji. Niedaszrady z tego zrezygnować. Wiedział, żetowszystko prawda. Niósł tęprawdę aż dobarku, nalał dwie setki i wrócił na kanapę. Wypiliśmy. Poczłapał do barku jeszczeraz. Rytuał rozstań czemu zawsze trzeba jezapić? Cholera! rzucił w końcu, kręcąc z niedowierzaniemgłową. Musiałaśmi to powiedzieć? Milczałam. Kostek jeszczeraz poszedł do barku, potemdługo siedziałzły i milczący. Po razpierwszy mogłam sięprzynim wsłuchać w ciszę. Wszystko było tego wieczoru inneniżzwykle. Twarz Kostka też była inna. Minuty mijały, aon sięnie odzywał. W końcuuporał się zsamym sobą. Może zresztąpomogłamu wódka. I toby było na tyle mruknął. Jedengest,paręzdańiwszystko pierdolnęło jakjakiś pieprzonydomek z kart. Co za kurewska oszczędność formy. Gratuluję. Nie mógłsobie odmówić przekleństw i ironii. Powściekał sięjeszczechwilę, a potemdodał już zupełnie innym tonem:Więcopuszczasz dom gry i zamierzasz żyć naprawdę. Kto by topomyślał. Wyglądało na to, że będzieszgrać do końcażycia. Pomyślałem, czemunieze mną. Zresztą, nie protestowałaśzbyt mocno, gdy się znowu pojawiłem. A później zaczęłaś sięnawet wciągać. Opuścił głowę na moje ramię, a potemna piersi, poszukał przez materiał sutka i przygryzłgo,tak żesyknęłam z bólu i odepchnęłamgo. Dobrze,niech będzie,jak chceszpowiedział już zdawnym, przewrotnym uśmie344chem, jakby goto wszystkow ogóle nie obeszło. Wygrałaś dodał, by zakończyć scenępo swojemu. Zaczęłamzbieraćsiędo wyjścia. Okazałosię jednak, żeKostek jeszcze nie był gotowy dorozstania. Zostań na noc poprosił. Ten jedenraz. Pierwszyi ostatni. Była to niecodzienna prośba. Kosteknigdy nie chciał spędzić u mnie całejnocy. I nigdy mnie nanoc niezapraszał. Gdywyjeżdżaliśmy, upierał się, by wynajmować dwa pokoje. Nie mogę powiedziałam, znowu dotykając przezpiżamę jego brzucha. Tymrazemprzytrzymał tammoją rękę. Chciałbym przy tobie zasnąć. Nic więcej. Wyjdziesz,gdy usłyszysz, że śpię. Chciałbym zobaczyć, jak to jest- Czuję,że teraz. - z tobą. mógłbym to zrobić. Ale niezasnął przy mnie, babko, choć poszłam z nimdosypialni i położyłam sięw sukience na jego wąskim, pojedynczym łóżku. Kostekrzeczywiścietylko się we mnie wtulił,zamknąłoczy i długoczekał na sen. Nie doczekał się, zmieniałpozycje, kręcił się, aż w końcu po jakimś czasie, chyba pogodzinie, zaczął udawać, że śpi. Może nie poczuł się przy mniedostateczniebezpiecznie, a możenie chciał stracić ani minutyz naszego pożegnania. Mógłteż za bardzo mnie pragnąć. Niewiem. Nie miało to zresztą żadnego znaczenia. Przesunęłamdelikatnie jego głowę na poduszkę, jakbym naprawdę uwierzyła w jegozaśnięcie, potem otuliłam go kołdrą i ostrożnie,nie zapalając światła, wyszłam, zatrzaskując za sobą drzwi. Taksówkę zamówiłam dopierona klatceschodowej. Gra i udawanie do samego końca. Taki był Kostek, więc i pożegnanienie mogło być inne. Najważniejsze, że pozwolił mi wreszcieodejść, przynajmniej w realnym życiu. 4Przed wyjazdem do Zawrocia zaplanowałam, babko, jeszcze jednąwizytę, dużo ważniejszą odpoprzedniej. Paula,wi345. dząc mnie w drzwiach, zdziwiła się nie mniej niż dzieńwcześniej Kostek. Stało się coś? spytała. No tak, mój widok nie kojarzył się jej zniczymdobrym. Podobnie jak jej widok mnie. Pokręciłam przecząco głową. To co turobisz? Przyszłam w odwiedziny. W odwiedziny? zdziwiła się. Wpuściłamnie do środka, ale dalejwietrzyła kpinę albo nieszczęście. Wybacz, że cię nie uprzedziłam, ale zdecydowałamsięnato na spacerze. Zapomniałam akurattelefonu i. Siadaj przerwała mi Paulaimów, o conaprawdęchodzi. Czy tonie zastanawiające, że niemożemy się odwiedzić bezpretekstu? No więc? Przyszłamspytać, jak się czujesz. W święta tak sięmęczyłaś. Co za troskliwość. Paulanie kryła ironii. Zodsieczą przyszedł mi Zygmunt. Przez parę minut omawialiśmy uroki niespodziewanej wiosny, a potem jeszczechwilęzeszło nam na ustalaniu, jaką ma miprzygotować kawę. Paulabyła trochęzdziwiona naszą uprzejmą konwersacją, ale wzięłająza przejaw gościnności Zygmunta. W końcu ijej udzieliłasięta atmosfera. To miło, że obchodzi cię moje samopoczucie powiedziała. Choć od razu dodała:Pewnie jednak bardziejinteresuje cię ten mały. Zgadłam? Czuję się jak beczka wypełnionaczymś cennym i bardzokruchym. To trochędeprymujące. Dla mnie jesteście w tej chwili jednością. Paula przez chwilęprzetrawiała to zdanie. Ciągle jeszczemi nie dowierzała. Może by nawet z czymś wyskoczyła,z jakąś złośliwością, która by mniedotknęła, ale za bardzo byłaskupionana swoimrosnącym brzuchu i na maleństwie zależnym od jej samopoczuciai nastroju. Więcw końcu zostawiławątpliwości itrochęsię rozluźniła. Pokażę ci pokój dziecka. Poszłyśmyna górę. Po raz pierwszy miałam okazję obej346rzeć jej dom po remoncie. Policznychprzeróbkach był przestronny, jasny i pełenrzeczy. Paula, jak Kazik, nielubiła zbytpustych przestrzeni,ale w przeciwieństwie doojca,potrafiłazapełnić swój dom ładnymi, a czasami nawetpięknymi przedmiotami, którew dodatku pozostawały ze sobą w harmonii,mimo iż rzeczy stare, kupione w Desie, przemieszane byłyz nowoczesnymi. Podobałby ci się ten dom, babko. Twoja najmłodszawnuczka miała, być możewłaśnie po tobie, nie tylkodobry gust, alei zmysł artystyczny, któryz powodzitandetypozwalał wyławiaćpiękno. Ten zmysł widać było także w jejstrojach. Odkąd przestałamnie naśladować, okazało się, żepotrafi się ubierać lepiej niżja. Mnie za bardzo pociągała ekstrawagancja. Paula miała, jak matka, naturalne wyczucie stylu,którepozwalało jej ze swobodą łączyć rzeczy pozornienie dopołączenia, co nadawało jej strojom cech oryginalności, aleniepozbawionej ładui harmonii. Miałajeszczejedną umiejętność, którą podziwiałam, a którą odziedziczyła tym razem po Kaziku i może trochępo Krystynie potrafiła panować nad czasem. Kończyła studia, pracowała i jeszczemiała czas urządzić dom. Nigdy gojej niebrakowało, ani na sen, anina naukę, ani na kolejne hobby. Janiestety nie posiadałamtej zdolności możedlatego, żeskupiałam się całkowiciena interesującej mnie aktualnie sprawie. To przez toodszedł Michał. Zawrocietak mnieoczarowało,że straciłam rachubę czasu ipoczucierzeczywistości. Pauli bysięto nie zdarzyło. Ani Kazikowi. Matce zresztą też. Kiedyty to wszystko zdążyłaś zrobić? pytałamteraz,po razpierwszy nie kryjąc podziwu. Chciałam, by Paula usłyszała gow moim głosie, choć nie wiedziałam, czy jeszcze jejna tym zależy. Na górze przez chwilę nie mogłamoderwaćoczu od figurkikobiety, stojącej w holu. Płaczącapomyślałam. Płakały w niej włosy,ramiona, piersi skapującejak wyrzeźbione łzy, chude biodra, a jedynie twarz byłakamienna,wdosłownym i metaforycznym tego słowa znaczeniu. Pięknapowiedziałam zduszonymgłosem. Była to chyba pierwsza pochwała, jaką Paula dostała ode mnie,wprawdzie pośrednio, ale i towystarczyło, by jej twarz trochęsię rozjaśniła. 347. Nie trwało to jednak długo, babko. Nie da się dwudziestupięciu lat zetrzeć jakgumką i wszystko przewartościować, nawet gdysię bardzo chce. Wystarczy chwila nieuwagi, a któraśze starych ranekzaczyna krwawić, jakby byławczorajsza. Pokój dziecka byłna razie pusty, tylkościany zdradzałyprzeznaczeniena pomarańczowej tapecie fruwałykolorowemotyle. Na środku pokoju siedziała ulubiona lalka Pauli. Nieopatrznie podeszłam, byją obejrzeć, może dlatego, że w dzieciństwie Paula nie pozwalała mi jej dotykać. Gdy ją podniosłam, na podłodze został starymisiek, októrego była oparta. Przez chwilę gapiłam się na niego jaksroka w kość,bo to byłmój ulubiony Kłapouch, ten któregoKazik wyrzucił do kosza,stwierdziwszy, że już dawno z niego wyrosłam. Pauladopieropod wpływem mego pytającego spojrzenia uzmysłowiłasobie,co mi pokazała. Więc był u ciebie. powiedziałam, gdy już udałomi się opanować zaskoczenie. Przytuliłam gona moment. Paula w odpowiedzi gniewnie zacisnęła usta. To dobrze dodałam,ale natwarzy Pauli został gniewny grymas. Martwiłamsię, że gnije gdzieś naśmietnisku,samotny,bezdomny. Odłożyłammiśkanamiejsce. Nurtowało mnie wprawdziepytanie, czy sama wyciągnęła miśka z kosza na śmieci, czyteż to Kazik wyrzucił go na niby, a potem wręczył Pauli, a onago przedemną ukryła jak wiele innych rzeczy, które mi zabierała iupychała w kątach swego pokoju. Pomyślałam jednak, że to nie ma już znaczenia. Widocznie ten misiek byłPauli wtedypotrzebny, może bardziej niż mnie. I choć dostałamgo odojca i wiele dla mnie kiedyś znaczył, terazpostanowiłamzostawić go w dziecinnym pokoju, by służył jegoprzyszłemumieszkańcowi. Mam nadzieję, żemały gopolubi powiedziałam, sadzając obokniego lalkę. Poprawiłam jejjeszczefalbanki,apotem taktownie zmieniłam temat. Ładna tapeta. Kto wybierał? Tyczy Zygmunt? Na pewno ty. Zawsze lubiłaśmotyle. Pamiętam twoje obrazki. Malowałaś ludzi i dodawałaśim motyleskrzydła. Mamie niewielkie i błękitne, a ojcu olbrzymie i czerwone. Zawsze zastanawiałam się, jakie miałabym skrzydła, gdybyś zechciała i mnie namalować. 348Paula przez chwilę niewiedziała, co odpowiedzieć. Całata wizyta niepokoiła ją i dziwiła. Nie pamiętam tego mruknęławkońcu, z nutą rozdrażnienia w głosie. Malowałaś także inne rzeczy,księżniczki,drzewa z rozłożystymi konarami, pod którymi mieszkały krasnoludki,elfy,tęczę. I to ładnie. Mojerysunki były zawsze koszmarne. Paula wzruszyła ramionami, ale widziałam,że mojesłowai ton znowu trochejarozbroiły. Czułam jednak,że nic więcejnieda się zrobić. Może wybrałam niedobry czas, amoże moja przyrodnia siostranie była gotowa na pojednanie ze mną,choćby tylko powierzchowne i częściowe. Zeszłyśmy na dół. Zaraz potemPaula poczuła sięnie najlepiej albo tylko udawała,że tak się czuje. Zaczęłam się więczbieraćdo wyjścia. Odprowadził mnie Zygmunt, który nie mógłsię doczekać, co mam mudo powiedzenia. Przez cały czasczułam na sobie jegozaniepokojone spojrzenie. Masz to zasobą powiedziałam już w drzwiach. Oboje mamy. I dodałam: Dbaj o Paulę. Dobrze odrzekł Zygmunt, a potemprzytulił mnienachwilę, trochę wprawdzie sztywno i niepewnie, ale jednak. Dziękuję dodał. To był pierwszy ciepły gest z jego stronyw dziejach naszej nieudanej znajomości. 5Pozostało już tylko spakowaćsię, babko. W kilkunastuinnychmiejscach świata wyciągają swoje podróżne torby pozostali Malinowscy. Paweł nic nie wie o zjeździe w Zawrociu mimowielu prób, niedodzwoniłam się do niego. Widocznienie ma go w domu, jakzapowiadał. Może tak lepiejmójprzyjazdi zjawienie się Malinowskich nie zakłóci rytmujego życia. Nie chciałabym tego. Jużwiem, że nie zobaczę wszystkich Malinowskich. Nieprzyjedzie zAustralii Grzegorz. Hani nie udało się z nimskon349. taktować. Jego znajomi powiedzieli przez telefon, że jak zwykle włóczy się po mało zaludnionych miejscach w poszukiwaniu złota i szlachetnych kamieni. Hania wysłała telegram naostatni adres,alenie była pewna, czy doniego dojdzie na czas. Zresztą, nawetgdyby telegram doszedł, było oczywiste, że Grzegorz nieprzyjedzie,bo nigdy nie miałgrosza przy duszy, a odinnych Malinowskich nie wziąłby anicenta. Wagabunda i marzyciel, tak można byłogo określić. Wieczny tułacz, nie mogącyznaleźć aniswego miejsca naziemi, anikraju, ani kochającej kobiety, ani pracy, jakby sieroctwo zagnieździło sięwnim bardziejniż w innychMalinowskich, takgłęboko,żejuż niebyło na nie rady. PodobneproblemymiałCzesiek. Obajbyli z tej trzeciej grupy Malinowskich, która trafiła dodomudziecka położonego najdalej odwybrzeża, awięc iod Lucyny. Czy właśnieto miało wpływ na ich dalsze życie? Niewykluczone. Zastanawiałam się,jaki jestFlorian, trzeci z nich, czyrównie napiętnowany sieroctwem? A może moja teoria jestbłędna, a Czesiek iGrzegorzodziedziczyli swoje niespokojnecharakterypo nieznanych rodzicach? Pewniezresztą o ich losach zdecydowało ijedno, i drugie. Pod znakiem zapytania stałteż na razieprzyjazdBroni,której mąż zwichnął rękę i nie było komu zająć się cukiernią. Hania jednak zapewniała mnie,że Bronią tylko straszy nieobecnością, a wgruncierzeczy zjawi się, choćbysię waliłoi paliło. Tak czy owakwyglądało na to, żedo Zawrocia przyjedzieponad trzydzieści osób w różnymwieku,w tymkilkoro dzieci. Choć część miała mieszkać w zajeździe, część w kempingowychprzyczepachi namiotach, to i takzapowiadał się tłok,zwłaszcza we dnie, gdywszyscy będą w Zawrociu. Dopieroteraz dotarło do mnie, na co się zdecydowałam. Czy dom niepęknie w szwach? Czywytrzyma kuchniai łazienka? A w razie deszczu czy burzy, gdzie podzieją się mali i duzi Malinowscy? Czyto niejest zbyt szalone przedsięwzięcie? Haniarozwiałamoje wątpliwości. Czuję, że dzięki Zawrociu zapowiada się wspaniały zjazd powiedziała w ostatniej telefonicznej rozmowie. To tak,350jakbyśmy wszyscy mieli spotkać się wrodzinnymdomu. Dotąd były campingi itanieośrodki wczasowe,do tego kupa obcychludzi. A teraz będziemy tylko my,Malinowscy. Miałaś wspaniałypomysł. I wielkoduszny. Dlatego dopilnuję, by wszystkowypadło jak należy. Zadaniazostały rozdzielone, a Malinowscy nie zawodzą. A moje zadanie? Już cimówiłam, powitać nas w Zawrociu. To w zupełności wystarczy. Sprzęt, pościeli jedzenie przywieziemy zesobą. Możesz,co najwyżej przygotować drewno do kominka. Bo przecież jest tam kominek? Jest. Tak się cieszę,że zaparę dni będziemywszyscy razem. Życie jest pełne niespodzianek. To dobra niespodzianka. Cudowna! Wierzyłam Hani. Ona nie rzucała słów na wiatr. Naglewszystko wydałomi się proste. Zapowiada sięwspaniałespotkanie. Najlepszyze wszystkich zjazdów Malinowskich! Niezapomniany. Tak będzie, żeby nie wiem co! Musi tak być! XXXIV. POWRÓTWięc jestem tuznowu, babko. Niewiele się w Zawrociuzmieniło, oprócz oczywiście poryroku. Psy i Kocia powitałymnie radośnie, jakbym nie zostawiłaich na wiele miesięcy,meble stoją w tych samych miejscach, nawet cisza, podobnado tamtej, z lata. A jednak tozupełnie innydom. Rok temunależał niepodzielnie do ciebie. Pachniał kurzemi starością. Nie miałam wtedywątpliwości, że ciągle jeszcze tu jesteś,wszystko widzisz i nad wszystkim panujesz. Teraz Zawrociepachnie Pawłem. Na fotelu przy kominku leży jego czarnysweter,z wonią dezodorantui dymu zkominka zagnieżdżonąw grubychwełnianych nitkach. Początek wiosny tego roku byłchłodny i deszczowy, więc Paweł pewnie często rozpalał ogieńi grzał przy nim dłonie. Potem wkładał sweteri siadał przyfortepianie. Kto zresztą wie, co naprawdętu robił i jak częstobywał. Takczy owak, domnależy teraz do niego. Wąchamw łazience krem do golenia, wodę toaletową, dezodoranty, zapachy wyrafinowanei chłodne, niemal krystaliczne, choć zawszez jakimś dziwnym, niepokojącym podtekstem więcnietylko słyszy świat, ale doskonale rozpoznaje jego wonieiumie je wybrać równiedobrzejak dźwięki. Porządkinie są jednakjego mocną stroną. Na fortepianiei pod nim leżą partytury. W wazonie zwiędłe tulipany isfer352mentowana woda, w gabinecieMaurycego kilka otwartychksiążek, tak jakby Paweł czytał je jednocześnie. Musiał teżmyszkować niedawno w szufladachi szafkach,bo zostawił jenie domknięte. Chodzenie po jego śladach sprawiało mi przyjemność. W jednymzpokoi nagórzebyłbałagan, wskazujący na to, żePawełpakowałsięw pośpiechu. Nie zdziwiłam się,że wybrałdo spaniapokój, do którego zaglądał świerk i modrzew. Widocznieon także nie mógł zająć twojej sypialni, babko. To miejsceciągle jeszcze należało do ciebie ostatni bastion, sprofanowany przeze mnie tylko dwarazy, wtedy gdy odwiedzał mniew Zawrociu Michał. Wprowadziłam sięzatem, jak zeszłego lata, dopokojuzbrzozą zaoknem, choć wiedziałam, że zostanę w nimjedynie doprzyjazdu Malinowskich. Wtedy czułamsię tutajjakintruz, teraz jakgość i to taki,który niezastałgospodarza. Dziwnewrażenie wewłasnym domu. 2Zupełnie inaczej poczułam się,babko,na zewnątrz. Drzewa i trawy nie znająpana. Nie należą do nikogo, ani do ciebie,anido Pawła, anido mnie. Trwają, podatne jedynie na kaprysypogody. Można je wprawdzie zniszczyć ściąć drzewo alboprzyciąćkosiarką bujność traw ale niemożna podporządkować sobie całkowicie rośnięcia i kwitnienia. Nawetw lecienie czułam aż takbardzosamowoli natury, jakteraz, gdy patrzyłamnaświat zatopiony w świeżej,niewinnej zieleni, nadelikatne,młode listki, jeszcze miękkie ijakby nieopierzone,niepewne swegokształtu, przyczepione do solidnych gałęzi,tworzące wokół nichzieloną mgiełkę. Na świerkach śmieszne miękkie pędzelki, iglane niemowlęta. Nakasztanachzielone, skurczone łapki, które chowają się między nie rozkwitłymijeszcze kwiatostanami. Za jakiś czas łapki zmienią się w dużepaluchowate liście. I jeszcze małe zielone serca nabrzozie. 353. I sto innych liściastych osesków. Więctakwygląda wiosnawZawrociu. Jak mogłam myśleć, że najładniej jest tu latem? I jak mogłam tyle czasu wytrzymaćbez tegomiejsca? Ominęło mnietakwiele przemian. Nie widziałam jesieni. Niewidziałam zimy. Omal nie ominęła mnie wiosna. Ale w końcutu jestem. Idęw głąb wiosny, opita miodowym powietrzem. Zaczyna padać. Kroplesą grube, lecz rzadkie, jakby namoje powitanie gdzieś w górze założono inne sito, w dodatku z tęczową obręczą. Krótki deszcz zmywa ze mnie miejskibrud. Pada do środka. Wymywa Maję Kim. I Kostka. IMichała. I Paulę. Iskrzywionego ironicznie Kazika. I matkę z niepewną i jednocześnie oziębłą miną. Po chwilijestem w środkubłękitna i lekka. Unta szczeka i podskakuje obok mnie, równielekka. Reminaśladuje ją niezgrabnie, ale trochę w tyle, jakbynie do końca wierzył wodzyskaną wolność i moje dobre intencje. Płoszymy przycupnięte na mniszkach i jaskrach owady. Lecą do sadu, a my ruszamy za nimijawolno, byniczegonie przegapić,psy w szalonych i radosnychgonitwach. Wybieram ścieżkę ku Zielonookiej. Jest wydeptana,więcchodził nią także Paweł. Nad głową mam białoróżowy baldachim trafiłam na kwitnienie jabłoni. Białe święto! Zielonooka też jest w odświętnej sukni. Aż dech zapiera. Siadam tam,gdzie zwykle. Obok mam wąski pasek wytartej trawy. Untawącha to miejscei popiskuje. Psie troski i smuteczki. Odjazdyi powroty, niezrozumiałe przerwy w głaskaniu i poklepywaniupo łbie. Wraca domnie i pakuje się z łapami na moje kolana. Chce czuć psimciałem jak najwięcejciepła. Remiteżpodpełza bliżej iprzysuwa do mojej łydki swój wilgotny nos. Na nicwięcej niema odwagi. A może uważa, że pies, taki jak on,stróż i opiekun, nie powinien rozklejać się jak Unta. Przywiera przy mnie bliżej dopiero wtedy, gdy go przywołuję ręką. W końcu nawet stróżpotrzebuje czasami czułychpieszczot. We mnieteż tłucze się majowy owad, odbrzegu do brzegu,moje serce, opancerzone chityną, a jednak spragnionemiłości. Nie wiedziałam o tym w mieście. Nieczułam. Niczego nieczułam. 3543Pierwsząosobą, którązobaczyłamw Zawrociu, byłaoczywiście ciotka Irena. Zadzwoniła popołudniu, sądząc, że zastanie Pawła, a ze zdumieniem usłyszała wsłuchawcemójgłos. Zaraz potem przyszła. Widaćbyło, że czuje się w Zawrociu jak u siebie, ale jednocześniekrępowało ją teraz to zadomowienie w cudzym domu. Usiłowała to jakoś usprawiedliwić,głównie przez chwalenie Pawła jako tymczasowego gospodarza. Zmusiła mnie, bym obejrzała rezultaty wszystkich prac,jakie zlecił Jóźwiakowi uporządkowanie po zimieogródkaprzy werandzie, przycięcie gałęzi w sadzie, naprawieniepłotuodstrony brzozowego lasku, który nie wiadomo kto uszkodził,dosadzenie żywopłotu zjedneji przerzedzenie go z drugiejstrony, pomalowanie bramy. Były togłównie niezbędne praceporządkowe. Przywerandzie przybył także wiciokrzew i paręminiaturowych iglaków, o czym ciotka poinformowałamnienakońcu. Chyba nie masz nic przeciwko temu? Nie.Jeślioczywiście Paweł nie manic przeciwko temu powiedziałam, tłumiąc śmiech. Wiedziałam, że to onapostanowiła ozdobić po swojemu werandę. Paweł nie zawracałbysobie takimirzeczamigłowy. CiotkaIrena wolała nie kontynuować drażliwego tematu. W ogóle była dla mnie dużo milsza niż w lecie. Ta uprzejmośćniestetyznikła, gdy dowiedziała się, jaki jest cel mojej wizyty. Tyle osób? Tutaj? W Zawrociu? Teraz? pytała z dramatyczną, wnoszącą się intonacją. To chybajakiś żart? zakończyła z demonstracyjnym niedowierzaniem. Czuła sięwobowiązku bronić domostwa przed najazdembarbarzyńców. To trzeba przemyśleć. Zastanowićsię! Już się zastanowiłam. Gdyby to była chociaż rodzina albo znajomi. Kto wie,co toza ludzie i do czego są zdolni. To jest moja rodzina przerwałam jejze stronyojca. Toporządni ludzie. Zawrociu nic nie grozi. 355. Przecież twój ojciec był sierotą. W jej głosiepojawiła się znanami doskonale z zeszłego lata irytacja. Itak,i nie. Przyjedzie tu grupa ludzi, którzy kiedyśzaadoptowali się nawzajem, przybrane rodzeństwo mego ojca. Kochali go. To dlamnie wystarczający argument, by gościćich we własnym domu. Podkreśliłam ostatnie słowa, byciotkazrozumiała,żenic mnienie powstrzyma. Nie wiem, czybabka bysobie tego życzyła wytoczyła ostatni, najpoważniejszy, jak jej sięzdawało, argument. Oddając mi Zawrocie, babkaAleksandra musiała sięliczyć z podobnymi niespodziankami. Zresztą, napisała, bymrobiła, co chcę. Więc robię, co chcę, tak jak onaprzez całeżycie. To by się jej na pewno podobało. Nie sądzisz? Czekałam, kiedy ją rozboli głowa i zacznie się rozglądaćzaproszkiem,jak zwykle w podobnychsytuacjach, ale tym razem ciotka niespodziewanie uspokoiła się i tylko westchnęła:Możei czas natakie zmiany w Zawrociu. Czy Krystynateżprzyjedzie? Przecież i ona przez jakiś czas nazywała sięMalinowska. Nie, nieprzyjedzie, mimo że dostała zaproszenie. Ciotka pokiwała głową naduporem starszej siostry, alemiałam wrażenie, że ta informacja wcale jej nie zmartwiła. Przeciwnie, ulżyło jej. Czego się bała? Że będą musiały stanąćtwarzą wtwarz i spojrzeć sobie w oczy? Jeśli tak, to bała siętego samego co moja matka. Nie mogąc powstrzymać najazdu, ciotkaIrenausiłowałaprzynajmniej przejąć nadnim kontrolę. Podpretekstem bałaganu, jakizostawił Paweł, zaofiarowała swą pomoc w przygotowaniach do zjazdu. Odmówiłam, choć wiedziałam, jak bardzo jej na tym zależy. Jak chceszpowiedziała już swoimdawnym tonem,ztą męczącą nutkątłumionej irytacji w głosie. Poradzę sobie, ciociu. Trochę posprzątam i to w zupełności wystarczy. A jedzenie, spanie? Malinowscy wszystko przywiozą ze sobą. 356Tak sięmówi, a potem okazujesię, że nie ma co dogarnkawłożyć. Będziedobrze, ciociu. Już dziś zapraszam cię na grilla. Malinowscy chętniecię poznają. To weseli ludzie. Możnaz nimi miło spędzić czas. Ciotkapodziękowała, ale wiedziałam,że mojapropozycjauraziła ją do głębi. Miałabyć gościem u jakichś tam Malinowskich, którzy z mojejwoli już wkrótce mielirozpanoszyćsię wZawrociu? Co innego, gdybytoona ich tu przyjmowałai gościła. Grill! Też coś! Pewnie do tego piwsko. I to tu, w tymdomu! Jednak niemogła mi tego zabronić. Ty teżnie możesz mi,babko, niczego zabronić. Chwilami wydaje mi się, żesłyszętwoje kroki i gniewnepostukiwanie laską. Malinowscy jednaktu przyjadą, ta zbieraninabez rodowodu, bez prawdziwych nazwisk,za to naznaczona piętnem nieszczęścia. Niezłomni tak o nich myślę. Ludzie, którychhistoria zaczyna się od nichsamych, gdy wszyscy wokół są głęboko zakorzenieni. Razemz nimi przyjadą ci, którzynie przestraszyli się tego i pokochaliludzi bez przeszłości. Wraz zmiłością podarowali im takżerodzinne historie,obyczaje i przyzwyczajenia, to wszystko,bez czego człowiek jest jak łódź bez steru. Chcęich poznać,posłuchać,co mają do powiedzenia. Chcę sprawdzić, czy naprawdę są rodziną, czy rzeczywiście można zbudować rodzinęodpodstaw, mając tylko wolę jej stworzenia, niemal z niczego. Przede wszystkimjednak chcę widzieć ich tutaj, w Zawrociu,zobaczyć jak sobie radzą w tym miejscu,jak wyglądają na tlefortepianu i twego portretu. A ty,babko, nie jesteśichciekawa? Napewno? A może jednak? Chociaż trochę. XXXV. PLOTKINo tak, mogłam się spodziewać, żejak tylkosię zjawięw Zawrociu, to mnie czymś zaskoczysz. Tak tojuż z tobą jest,babko, zawsze masz wzapasie jakąś niespodziankę. Wiesz, żeprzyjechałam tu dlaMalinowskich, ale przecież nie od razuoddaszim pole. To niew twoim stylu. I pomyśleć, że przezpierwsze godziny czułam się w Zawrociutrochę dziwnie, jakbym cię tu nie zastała. Przez chwilę nawet miałam poczucie winy. Pomyślałam, że widocznie nie zasłużyłam na twojąobecność. Najpierw ojciec, potem wdodatku Malinowscy, sami twoi wrogowie, a ja z nimi, choć nie przeciwko tobie. Wybacz ten chwilowy brak wiary wciebie. Tak bardzozawiedli mnie najbliżsi, że rozrosła się wemnie nieufność. Jużnie jestem takajak przed rokiem, nie ma na to rady. Łudzę sięteraz, żepodarowałaś mi popołudniez Jóźwiakową właśniepo to, by mi dać znak,że przynajmniej ty przy mniejesteś. "Och ta Marta! pisałaśo niejw pamiętniku. Uciąćby jej język i wrzucić do psiej miski, by nikt go nie znalazłi nie przyszył z powrotem". Brr!Straszna wizja,aleterazwiem, że niebył to taki złypomysł. Jóźwiak jestmrukliwy,ale za to dyskretny. Można na nimpolegać jak na Zawiszy. Jego żonadla odmianyuwielbia plotki i sensacje. To dlategowolałaś, gdy sprzątała tuRenee albo któraś ze starszych córek,358a nieona. Nie mogłaś znieść myśli, że Marta znowu wszystkowyniesiepoza bramęZawrocia, że opowie, co widziała, rozdzieli przy tym włos na czworo, z igły zrobi widły i kto wieco jeszcze. Marta Jóźwiak przyszła domnie półgodziny po wizycieIreny. Widocznie ciotka nie mogła znieść myśli,że Malinowscyujrzą Zawrocie zaniedbane, bez wypolerowanych posadzek,lśniących szyb i poręczy. Nie wierzyła, żedam sobie radę sama. Zaplanowałam sprzątanie na jutro usprawiedliwiałasię tymczasem Marta. Pan Paweł mówił wprawdzie,żebywcześniej, bo ma paniprzyjechać,ale ile to jużrazyzapowiadał tę wizytę i nic z niej niewyszło. To sobie pomyślałam, żei teraz nie ma cosięśpieszyć. No, ale jak goście wdrodze, tonie ma na co czekać dodała, wiążąc nagłowie chustkę i kładącfartuch, wyciągnięty przed chwilą ze schowka. Naszczęścieniedawno pomyłamwszystkieokna. Jakby mnie tknęło. Resztato pestka. Zobaczypani, jak szybko się uwinę. Minęmiała przy tym niepewną, jakby winna była zaniedbaniai spodziewała się co najmniej reprymendy. Postanowiłam zadzwonić do ciotki Ireny. Co ona tu robi? spytałam. To, co zawsze, sprząta. Obiecała Pawłowi, że wszystkobędzie błyszczeć,a sama widziałaś. Jak chodzi o wypasaniekrów na twoich łąkach, toona jest pierwsza chętna. Z lasu teżkorzystają. Iz pola za lasem. I z tejresztówki niedalekoCzarciego. Ajak trzeba to odrobić, to jej się nie chce. Dlaczego mnie nie uprzedziłaś,że może się zjawić? Nie wiedziałam, że miała przygotować dom na twój przyjazd. Myślałam, że zjawiłaś się niespodziewanie. Ktoś z Jóźwiaków zobaczyłtwój samochód na drodze, więc Marta kwadrans temuzadzwoniła przestraszona z pytaniem,co robić. Notojej powiedziałam, by się wzięła zasprzątanie. Wprawdziezeszłego lata nie chciałaś, by ktoś od nich przychodził, aleterazporządki totakże sprawa Pawła, więc sobie pomyślałam. urwała, czekając,co powiem. Jeśli Paweł tak zarządził, to niech takzostaniepowiedziałam, choćnie bez oporów. '359. Ciotka odetchnęła z ulgą. Już ona zrobi wszystko jak należy. Zresztą, samają dopilnujesz. A gdybyśjeszczeczegoś potrzebowała,naczyń albopościeli, dzwoń. Dobrze, ciociu. Nie byłam wprawdzie pewna, czy to rzeczywiście Pawełzarządził sprzątanie, ale ten jeden raz postanowiłamskorzystaćzpomocy, tyle tylko żeku niezadowoleniuMarty sama teżwzięłam zeschowka fartuch. W dodatkutrzymałam się bliskoniej, mając nadzieję, że się rozgada. Tak to, babko, zwykleniechętna plotkom, teraz nastawiałamciekawie ucha. Martajednak pracowała w milczeniu, jakby nie była jedną znajwiększych bajczarek wmiasteczku. Już zeszłego lata czułam, żemnie nie lubi i nie uznaje we mnie pani na Zawrociu. Widocznie nawet to, iż pozwoliłam tumieszkać Pawłowi izostawiłam wszystko po staremu, nie zmieniło jej myśleniao mnie. 2A jednakzmusiłam jądoopowieści, babko. Dopóki czyściła ipolerowała, mogła się schować przede mną za tymi czynnościami. Gdy jednak zaparzyłam herbatęi zaproponowałamodpoczynek nawerandzie, nie mogła dalej tak uparcie milczeć. Zdjęła fartuch, by niepobrudzićpoduszki na fotelu, usiadłana nim takjakoś niepewnie i niechętnie, potem zamieszaław szklance i długo patrzyła, jak na dno opadająherbacianefusy. Podsunęłam jejtackę z ciastem, nawet wzięła kawałek,ale odłożyłagozaraz na swój talerzyk. Dotąd tak j akoś nie było okazji. zaczęła,niemogącjuż znieść tej przedłużającej się ciszy. Schowała podchustkęciemny kosmyk, w którym srebrzyło się kilka siwych włosów. Nie miałachyba jeszcze pięćdziesięciu lat. Mążmi przekazywał panizaproszenia, ale człowiek takijakiś zapracowany. Ale wkońcu się spotkałyśmy. 360Szkoda tylko, że w takich okolicznościach. Nie mawiele czasu na rozmowę. A bo to pani ciekawagadki takiej prowincjonalnej babyjak ja. Czemu nie. Znałapani moją babkę. Pewnie mapani najej tematwiele do powiedzenia. Ja tamplotek nie lubię zastrzegłasię. Wierzę pani. Toteż nie o plotki mi chodzi, tylko o wspomnienia. Dostałam Zawrocie od osoby, której nie znałam. Więcpytam o nią wszystkich,którzy mogąmi o niej coś opowiedzieć. Winna jejjestempamięć, a trudno pamiętaćo kimś,kogosię zna tak mało. Co to, to prawda. Wdzięczność też pani jejwinna. Niekażdemu trafia się taka gratka. A z roku na rok to wszystkocoraz więcej warte. Miasto idzie w tymkierunku. Niedługonawet te pagórkowate ugory za lasem, będzie można puścićza grube miliony. Już teraz byłu Stacha amatorna kupnodziałki,a takich działek może być tam z dziesięć. Myślał, żeto nasze. A to tylko krowy na nich nasze. Marta westchnęłaprzeciągle, jakby chciała podkreślić, że niema sprawiedliwości na świecie. Pani Milska to czasami coś sprzedawała,pewnie na szkoły ipodróżedla pana Pawła. Ale co to tamztego! Tylko strata! machnęła lekceważąco ręką. A więci on nie był ulubieńcem Marty Jóźwiak. Któż zatemnim był? Czyżby Emila? Resztydowiedziałam się już podczas sprzątania. Marta pastowała podłogę igadała, aja sunęłam tużza nią,by nie uronić anisłowa. Nie muszę ci wszystkiego przekazywać,babko,znasz jejgadatliwość i styl. Czegóż tam nie było plotki,domysły, insynuacje,amiędzy tym wszystkim bezcenne informacje, przynajmniej dla mnie. Wiem, dlaczegoto właśnie pani dostała Zawrocie powiedziałaMarta w pewnej chwili. Zastygłam. To ja dwa miesiące ubiegłego lata poświęciłam na rozwiązanie tejzagadki,aona mówi to tak sobie, międzyjednym a drugim machnięciem szmaty. Wszystkoprzez tenpłonący tort. Gdyby nieto, posiadłość dostałabypanienka Emila. Po jej miniewi361. dać było, że takie rozwiązanie uważała za jedynie sprawiedliwe. Płonący? Miałam wrażenie,że Marta sięprzejęzyczyła. Tort, na którym usiadłamna tamtym pamiętnymweselunie miał świeczek. No tak, płonący! Choć właściwie nie chodziłoo tort. Starsza pani tylkosię tak wyraziła. W rzeczywistości płonął grób. Jaki grób? I dlaczego płonął? Nic z tegonie rozumiałam. To pani powinnawiedzieć oświadczyła tymczasemMarta. Jak ktoś ozdabia grób jak urodzinowy tort, świeczkaprzy świeczce, to płonie dodała prawie z pretensją w głosie. Dwadzieścia świeczek,to jeszcze bym zrozumiała, ale pięćdziesiąt? Nawet przydźwigać tyle na cmentarz ciężko. Powolizaczynałam wszystkorozumieć. Ten płonący gróbnależał do Świra. Pięćdziesiąt jeden tygodnibyłam jego żoną. Tyle świeczekpostawiłam pierwszego listopada w rokupiątejrocznicy jego śmierci. Aleskąd o tym wiedziałaś, babko? Jak to w życiu dziwnie bywa zastanawiała siętymczasem Marta, przerywając na chwilępastowanie. Parę świeczek,do tego kilkałez i wszystko się zmieniajak w kalejdoskopie. Wiedziałam, że pani babka bywaław Warszawie, bomój ją tam woził. Ale od megoto się człowiek niczegoniedowie. "Tonietwoja sprawa, kobieto", powie i kamieńw wodę. A tę wizytęw listopadzie pamiętam, bopotem pani babcepadłona oskrzela i kaszlała zedwa tygodnie. Wtedy nie wiedziałam, żenie tylko przeziębieniepołożyło ją do łóżka. Musiała wyleżeć to, co zobaczyła albo przeżyła. Co to dokładniebyło, nie wiem, bo pani babka nie strzępiłana darmo języka. Cośmijednak powiedziała,tyle że parę lat później, w jakieśtrzy miesiące przed śmiercią, na wiosnę, bopamiętam jak dziś,że ścinałam dla niej tulipany. Nawet się zastanawiałam, czemumówi to właśnie mnie. "Pięćlat po odejściu człowieka i takiełzy, moja Marto. Co na topowiesz? Dotego pięćdziesiąt jedenświeczek. Jedna przy drugiej". Pamiętam, iż się zdziwiłam, żechciało jej się te świeczki liczyć. Jeszcze bardziejsię zdziwiłam, gdy dodała, żez jej wnukówto chyba tylkopani potrafi362płakać iże to pewniepo tamtym człowieku takie miękkieserce. Dziwiłomnieto wszystko, bo nigdy nie lubiłasięroztkliwiać. Mazgaj stwa też nie znosiła. Nawet po śmierci męża nieuroniłałzy,w każdym razie nikt jejnie widział płaczącej. Alejak się czujeśmierć za plecami, toróżne rzeczy przychodządogłowy. Może chciała, żeby i nad nią ktoś zapłakał? Niewiem. Jak to powtórzyłamStachowi, to tylko głową pokiwał. Pewniewiedział więcej. Może nawet to,że właśnie pani dostanie Zawrocie. Wpatrywałasię wemnie z ciekawością, jakby chciała dociec, jak udało misię paroma łzamitakbardzo omamić kobietę, która nigdy nie kierowała się sentymentami. Ja jednakwiedziałam,żesporządzając testament, myślałaś o moich łzachchłodno i rzeczowo, jak o wszystkim. Choć niewykluczone,że wiele lat temu ta scenaprzy grobietrochęcię jednak poruszyła aleraczejwkategorii widowiska, jakw operzeczyteatrze. W każdym razie zapamiętałaśją, obojętnie, czy wydałaci się zbyt afektowana, czy teżnie. Myślę jednak, że to nie tascena wepchnęłacię do łóżka,to nie jąmusiałaś odchorować,jak sugerowała Marta. Kto wie, jakie miałaś sprawy w Warszawie. Może odszedł ktoś ci bliski,jakiś przyjacielz przeszłościalbo przyjaciółka? W ostateczności mogło to być coś bardzobanalnego, jak choćby jakiś chamski wybryk, który cię dosięgną! inaruszył wewnętrzną równowagę. Warszawa połowy latdziewięćdziesiątych to niezbytprzyjazne miejscedla starszejpani, przyzwyczajonej do innego porządkurzeczy. Nie raczyłaś opisać tego w pamiętniku,więc nie dowiem się,co to było. Czyto jednaknie dziwne, żeznalazłaś się przy grobie Filipa akurat wtedy, gdy tam byłam? Wątpię, byś czekała tam, specjalniena mnie. Pewnie odwiedzałaś na cmentarzu dawnych znajomych, aż w końcu wpadłaś napomysł, by Jóźwiakpokazał ci grób ojca i Filipa. Przypadek, jestem tego pewna. Wyobrażam sobie teraz tę scenę ja zapatrzona w ogień,tygdzieśobok, nawet nie osłaniająca twarzy szalem czy kołnierzem, bo przecież gdybymcię zauważyła, nie przyszłoby mido głowy, że taelegancka starsza pani, przypatrująca mi sięz uwagą, to właśniety. Więc widziałaśmnie nie jeden raz363. w życiu, ale dwa. I ten drugiokazał się brzemienny w skutki, bo gdy pod koniec życiazawiedli cię wszyscy iwszystko,uczepiłaśsię tych moich łez jak tonący brzytwy, ujrzałaś wnichjakąś szansę. Ktoś,kto po pięciu latach od śmierci męża ozdabiaświeczkami jego grób jak urodzinowy tort, jest zdolny dowielu zaskakującychrzeczy. Na pewnodo tego, by zrozumiećcudze cierpienie. Taką przynajmniej miałaś nadzieję. To paradoksalne, babko, że tuż przed śmiercią potrzebowałaśczegoś,co przekazał mi w genachojciec. Wyobrażam sobie ten przykry moment, w którym to sobie uświadomiłaś. Potrzebowałaśtego wprawdzienie dla siebie, tylko dla Pawła, ale jednak. Czy pamiętałaś jeszcze twarz ojca? Jego uśmiech? Czy tylkosłowaMaurycego: "Todobry człowiek, Aleksandro. Czas jużto wszystko zakończyć". Ale ty lekceważyłaśzawsze dobroć. Wydawała ci się bliska głupocie i naiwności. Uważałaś, że człowiekowi przy rozpoznawaniu dobrych i złychczynów w zupełnościwystarczy zdrowy rozsądek. Właściwiezgadzam sięz tobą, ale cóż, jestemzainfekowana genami "tamtego człowieka". Cieszę się, że przestało cito wkońcuprzeszkadzać choć może jedynie okazało się przydatne. Myślę jednak,babko, że było to coś więcej, może nawetcoś wrodzaju akceptacji. Inaczej nie powiedziałabyś o mnie Marcie, słusznie licząc, że mi to kiedyś powtórzy. A że zrobiła to akurat teraz,przed przyjazdem Malinowskich? Czy to nie oczywiste! Totwoja sprawka, babko. Wprawdzie nie potrzebowałam przyzwolenia, a jednak postanowiłaś mi go udzielić w tak dziwnysposób. Spłata długu zaciągniętego u mego ojca? Zawszewiedziałaś, co się komu należy i zaco. A może spłata długu zaciągniętego u mnie? Jakkolwiek jest, dziękuję. 3Marta w końcu sięrozgadała. Szorowała, pastowała, froterowałai nie przestawałamówić, nie kryjąc przy tym niechęcido mnie i do Pawia. W końcu wyjaśniło się, czemu aż tak364bardzo rozczarowałją testament. Ponoćzmieniłaś go, babko,w ostatniej chwili. Ale nikt nie wiedział, co naprawdę byłow starym testamencie. Emila była pewna, że to ona dostanieZawrocie, albo w ostateczności jej matka. Na długo przed twojąśmiercią zaczęła snuć plany hodowania tu koni i założeniaośrodka hipoterapii. Jej wspólniczką miała być Anna. Właściwie nie zdziwiła mnie ta ostatnia informacja. Wiedziałam jużzeszłegolata,że Emilę i Annę coś łączyło, tylko niewiedziałam co. Teraz byłam skłonna myśleć, że to Anna podpowiedziała Emili pomysł z końmi. Jóźwiakowiemieli nadzieję, żeznajdą tukiedyś dodatkową pracę. Stachu jak mówiła o mężuMarta znał się doskonale na koniach. A i resztarodzinynapewno by się przydała. Alety, babko, niespodziewanie zmieniłaśzapis i tymsamym przekreśliłaś ich plany. To byłaczęść tych zagubionychpuzzli, którychnie mogłam odnaleźć zeszłego lata, przezco moja układanka o tobieiprzeszłości nie była kompletna. Ateraz Martawymiotła jez niebytu taklekko jakkurz spodfortepianu. Wprawdzie niewszystkie, ale dostatecznie dużo, bym mogłasobie dopowiedzieć resztę zwłaszczao misternym planie, który miałuczynić Emilę panią tego miejsca. A wszystko przez "tę zołzę", jakpowiedziała o Annie Marta. Wiedziałam, co to znaczy. Najpierw wkradła się w łaskiEmili, potem babki, wreszcie bezreszty zawładnęła Pawłem. To pewnie wtedy doszłado wniosku, że niema sensu dzielićsię Zawrociem z Emila. Nie doceniła jednak zarówno ciebie, jak i Emili. A może zaślepiła jąchęć zemsty? No tak, nie wszystko dasię rozwikłać. Może taki lepiej. Czymbowiem będę się zajmowała podczas pobytówtu w przyszłości, jeśli już teraz uda mi się wszystko rozszyfrować? Niech więcto zostanie na razie tajemnicą. I takdużo się wyjaśniło jak choćby to, czego szukała w ZawrociuEmilategowieczoru, gdykochałam się z Michałem na fortepianie, a potem wtwoim małżeńskim łożu. Na pewno staregotestamentu. Może chciała udowodnić twą niepoczytalność iodzyskaćZawrocie? Ale niczego nie znalazła, taki przynajmniejwniosek płynął z tego, że dała nam obuspokój. Marta rozplotkowała się nadobrei dzięki temu dowiedzia365. łamsię także parurzeczy o Pawle. Okazało się,żenie zawszeżyłtu jak mnich. Odwiedzali go czasami jacyś podejrzani oczywiście zdaniem Marty ludzie. Artyści! mówiła z odrobiną pogardy,wktórej wyczuwałam wpływ Emili. A po tejich sztuce to tylkopustebutelki zostają w koszu. Ipopiół z papierochóww każdymkącie, jakby nie wiedzieli, co totakiego popielniczka. Kiedyśpuszczą to panizdymem i tyle z tegobędzie. A najwięcejkopciła ta jego Julia. Zresztą nie wiem, czyona akurat jego,bo zawsze jakiś ją tu przywoził. Nic jejsię tu niepodobało. Razsłyszałam,jak mówiła do panaPawła, że się marnujewśród wsioków i prymitywów. Pewnie się miałaza coś lepszego. A chuda jak pogrzebacz, jakby jej w tym nibycudownymmieście nie karmili. On nic na to nie odpowiedział, tylko ruszył do fortepianu. Ona dalejswoje, a on pac po każdym jejsłowie wklawisz. To się w końcu tak zezłościła, że mało muniespuściła na palce klapy. Ledwo zdążył je zabrać. "Nigdywięcejtego nie rób", powiedział takim głosem, że aż mi sięzrobiło zimno, choć właśnie sprzątałam koło kominka. A onaokręciła się napięciei poszła się pakować. Potem wyjechałaz tym drugimi więcej jej tu nie widziałam. Nie wiem, babko,czemu jej w porę nie przerwałam. Ciekawośćto pierwszystopieńdo piekła. Grzeszyłam ito wbrewswoim zasadom i przyzwyczajeniom. Ty nigdy nie ulegałaś takniskim pokusom. "Moja Marto! ", przerwałabyś jej pewnie popierwszym niestosownym zdaniu ito oziębłym, karcącym głosem. Wkońcu i ja zmieniłam temat, nie chcącdłużej grzebaćsię w życiu Pawła ito za pośrednictwemMarty Jóźwiak. 4Po jej wyjściu zostałam w czystym, lśniącymi pachnącymdomu. Ciotkę Irenę napewno byucieszył tenwidok. Możetakże i ciebie, babko. Tak pewnie kiedyś wyglądało Zawrociena powitanie gości. Czemu nie miałobybyć takie i teraz! 366Wieczór spędziłamz psami iKocią przy kominku,rozmyślając nadtym, co miopowiedziała Marta. Na dworze byłowprawdzie bardzo ciepło, ale nie mogłam sobieodmówić widoku ognia. Wpatrywałam się z odrobiną smutku w sosnowepatyki, przypominające ognistewęgorze, wijące się w płomieniach. Najbardziejzajmujący widokświata! To pewnie atawizmodziedziczony po przodkach, jak kość ogonowa. W każdymrazie ja mogłabym patrzećna ogień godzinami. Iwspominać jakbyogień przyciągał złe i dobre chwile zprzeszłości. Tym razem przyciągnąłtę dawną scenę z cmentarza. Ogieńkominka jest inny niż nagrobnychlampek wystawionych nawiatr. Ten drugi szarpiesię niespokojnie, przygasai znów jaśnieje. Pięćdziesiąt jeden szarpiących siępłomyków. Już niepamiętam, babko, jaka była wtedy pogoda, chyba zimno, skorosię rozchorowałaś. Czuję teraz smutek na myśl, że stałaś wtedyparękrokówode mnie, a ja otym nie wiedziałam. Ale wtamtejchwili to chyba ty byłaś bardziej samotna, boja miałam bliskoFilipa, mogłam muszeptać różne głupstwa, opowiadać muoświecie, pustym bez niego. Widzę, jak podciągasz kołnierz,ale nie odchodzisz. Patrzysz na ognisty tort i przypominaszsobie tamten zprzeszłości. Kręcisz głową z odrobinądezaprobaty, ale i podziwu. Zawsze,babko,lubiłaś niekonwencjonalnezachowania. Dopiero gdy odwracamtwarz i widzisz na niejłzy kapiące z brody, ogarnia cię niechęć. Gdybanienicnie wiem o twoich uczuciachw tamtymmomencie. I tak jestdobrze. Najważniejsze, że mogłam siedzieć przy kominku w Zawrociu, gładzić Kocię i przesuwaćpogrzebaczempłonące polana ito w przekonaniu, że wpełnipodobaci się ten widok. Miałam to przekonanie także godzinę później, gdydo gobelinu wiszącego w salonie przyszywałam guziki z marynarkiojca. Ona już taka jest powiedziałaś z westchnieniemdoMaurycego,jeśli przypadkiem wyjrzeliście z zaświatów,by zobaczyć co porabiam. Topo tamtymczłowieku. Musiałam to zrobić, i to przedpojawieniem się w ZawrociuMalinowskich. Zresztąty też zbierałaśkartkiz różami od Feliksa, nawet te mało gustowne. Były jedynym łącznikiem mię367. dzy nim a tobą. A ja,babko,mam tylko teszare guziki. Dotykam ich i czuję ciepło, które niegdyś płynęłood ojca. Jużi tak utraciłam jeden guzik. Nie mogępozwolić, by cośsięstało z pozostałymi. Jużnikt ich nie schowa, ani nie wyrzucido kosza na śmieci. Gdzież mogąbyć bezpieczniejsze,jeślinie wZawrociu? Miałamwprawdzie kłopoty ze znalezieniemnici i igieł, ale w końcu odkryłam, że trzymałaś jew garderobie za sypialnią. Wybrałam nici szare i mocne. Potem szukałam na gobelinie odpowiedniego miejsca, by guziki wtopiłysię w tło. Udałomi się znaleźć trochę różu obok rękojeści szabli. Guziki wyglądają teraz jakdodatkowe zapięcie pochwy. Naoko wygląda tona głupi żart. Wiem,że mi towybaczysz, babko przecież miałaś nie tylko zdrowy rozsądek,ale i odrobinępoczucia humoru. XXXVI. W CIENIUKWITNĄCYCH JABŁONIJużtu są ponad trzydzieścioroMalinowskich. Częśćmłodszych rozłożyła się nałące niedalekoLusinki w namiotach, pozostalipod lipami w przyczepach campingowych, starsi i dzieciw Zawrociu i pobliskimzajeździe. Hania miała racjęrodzinabyładoskonale zorganizowana. Trawnikobokwerandy zakwitł różnobarwnymi parasolami,wokół nich stanęły stolikii krzesła, nieopodal parę grilli, turystyczne lodówkiz napojamii lodami. Nie brakowało nawetplastikowych koszy naśmieci. Z godziny na godzinę Zawrocie zmieniało sięw wielkie, koloroweobozowisko. Dom też został opanowanyszczególnie kuchnia,której wielkość i wygoda na wszystkich robiła wrażenie. Czuwałanad tymLucyna, ale właściwietylko z daleka. Prawdziwą gospodynią byłaHania, rozdzielająca prace i pilnująca, by wszystko przebiegało zgodnie z planem. Jej podporą była z jednej strony Bronią, z drugiej Ignacy. Zresztą,każdy miałswoje zadania i widać było, że zostały one rozdzielone dawno temu i żewspółgrałyze zdolnościami i upodobaniami Malinowskich. Pewnie dlatego wszystkotoczyłosiębez zbytnichzgrzytów. To właśnie Lucyna z Hanią zjawiły sięw Zawrociu jako369. pierwsze, przywiezione przez szwedzkiego zięcia Hani, któryzresztą zaraz potem wyjechał do Warszawy, zostawiając Ulei małą Ingrid i obiecując, że przyjedzie tak szybko, jak tylkobędzie mógł. Następnegodziny zjazdu zeszły na powitaniachi sprawach organizacyjnych. Nikt się z niczym nie śpieszył,wszystko posuwało się do przodu wolno, wśród śmiechu i łez,a także nie kończących sięopowieści. Nie miałamwiele doroboty. Po pokazaniu Hani domu oraz po ustaleniu, które pokoje można zająć, zostałam odesłanado Lucyny. Taposadziła mnie przy sobiena werandzie, bym mogła jejtowarzyszyćw powitaniach kolejnych Malinowskich, którzy wjeżdżali przezotwartą bramę Zawrocia, powodująctym frustrację zamkniętego wklatce Remiego. Unta też nie była zadowolona z tego niespodziewanego najazdu. Nie odstępowała mnie na krok,gotowabronić mnie przedobcymi. Kocia przezornie znikław głębi sadu, zaraz po tym, jak zainteresowała się nią małaIngrid. A ty,babko? Jak to znosisz? Pozwolenie pozwoleniem, aleto jednaknie dla ciebie. Wyobrażam sobie wąskie błękitneschodki z kunsztownie wygiętą balustradą iciebie na nich, idącą w górę z trudem, może także z tą gniewną irytacją, któraci towarzyszyła, gdy wspinałaś siękiedyś nakościelny chór,by pouczyć organistę, jak się gra weselnego marsza. Teraz jednak nie da się nic zrobić. Twojalaska nie mogłaby nikogo dosięgnąć,jej uderzenie byłobyjak powiew wiatru. Więc stąpaszposchodkach, byledalej od hałasu i śmiechu, od tychwszystkich obcych ludzi. I tow dodatku Malinowskich! Zniosłabyśdwoje, troje, ale tylu! I ta otwarta na wszystko brama! To możenajgorsze na wszystko! Nadobro i zło, napiękno i brzydotę, na wzniosłe i trywialne. W dodatkutak szeroko! Jakby ,nie można jej byłojedynie uchylić i wpuszczać do środka dopiero pochwili oczekiwania, wprawdzie z wyszukaną uprzejmością, ale dość chłodną, zważywszy na okoliczności. Niemożesz na to liczyć, babko, więc wspinasz się w górę, ku kryształowym powietrznym kolumnom, ku prześwietlonym przezwiosenne słońce obłokom, ku światłu i błękitowi. A ja zostanęz tymi, których nie chciałaś tu widzieć, kiedy byli jeszcze mło370tA. dzi.Teraz czas wyrzeźbił ich poswojemu iciała, i dusze. Chcęto zobaczyć. Musiszmi wybaczyć tę moją niezrozumiałądla ciebieciekawośćsprawprostychi zwykłych. I zwykłychwięzów,łączących ludzi. Tylko czy naprawdę zwykłych? Malinowscyradzili sobie w Zawrociu doskonale. Większość z nichrozglądała się wokół z ciekawością, ale beznabożeństwa. Niektórzybyli nawet rozczarowani, jakby spodziewalisię zobaczyć co najmniej zamek naszklanej górze, a przednimibył nawet nie rozległydwór, tylko co najwyżej dworek. Bardziej ich zachwycała wiosna, kwitnącysad, szaleństwołąkiniż dom. Jedynienajstarsi traktowali Zawrocie inaczej. Widaćto było po skupionych minach, zjakimi przekraczali próg domu, po tym, z jakąuwagą wpatrywali sięw twój portret, babko, jak obchodzilidookoła fortepian i dotykali drobiazgów stojących na meblach. Szukaliw tymciebie, byłam tego pewna. Jak ja przed rokiem,usiłowali ze śladów ułożyć twój obraz. Aletakże i obraz tego, czego przed latybroniłaś przed nimi. Czułam, żenie wiedzą, co to takiego było. Ani piękne meble,anifortepian, aniszable czy bibeloty, ani witraż w drzwiachjadalni, nic do nich nie przemawiało. Mało to teraz takich domów? Wystarczy mieć pieniądze tak myśleli, odrobinę rozczarowani. Więc to na tymfortepianiegrała Krystyna. To zanim tęskniła. Ten i ówpodnosił wieko, by zagrać parę taktów. Wsłuchiwał się wpourywane frazy inie mógł zrozumieć, cotakiego byłow uderzaniu w klawisze, w suchychdźwiękach,w szeleście przewracanego papieru nutowego. Tęsknić zatym? A nawetniemóc bez tego żyć? Iżebyz tego powodu umarłaczęśćduszy,co ponoć przydarzyło sięKrystynie? Ijeszcze wynosić się nad innych, którzy tej tęsknoty nierozumieją! Dziwaczenie, bo co by innego. Całe to wątpliwe jaśniepaństwooparte było na dziwaczeniui udawaniu. Na fochach. Nazadzieraniu nosa. Na pogardzie. Nawyobcowaniu. Na kapeluszach. Nazamkniętej bramie. Na paru gestach i grymasach. Forma nic więcej! Czułam, żewiększość nie jest w staniezrozumieć, czymbyło Zawrocie przez wiele lat. Ale teraz nie miałotożadnegoznaczenia. Brama zostałaotwarta. A ja nie byłam tobą. Co naj371. wyżej niektórzy Malinowscy musieli się jeszcze ułożyć ze starymi urazami. Należałam wprawdzie do tego starego porządku,byłam twoją wnuczką, córką Krystyny, która odebrała imJaśka, właścicielką Zawrocia to wpisywało mnie w niedobry ciąg myśli ale wiedziałam, że można to łatwo zmienić. Tym łatwiej, że dlamłodszych Malinowskich ten problemw ogóle nie istniał. Byłaś w ich biografii co najwyżej mglistym wspomnieniem z rozmówrodziców. I takbyło dobrze. 2Najbardziej interesowała mnie reakcja Lucyny. Myślę, żeonajedna mogła ciekawić takżeciebie, babko. W jakimś sensie byłyścieprzeciwniczkami. Może nawet to znią przegrałaś,gdy odeszła od ciebie Krystyna jeśli oczywiście nieprzegrałaś wówczas sama z sobą. Krystyna poszła zauczuciem,jakie miał jejdo zaoferowania Jasiek. A miał je do zaoferowania, bo Lucyna nauczyła go kochać albo przynajmniej rozwinęła miłość,którą dostał wcześniej od nieznanejmatki. Zdziwiłabyś się, babko, reakcją Lucyny. PrzyglądałasięZawrociu z podskórnym smutkiem. Dla niej nie był to obózprzeciwnika,forteca, której oglądaniem można by się teraz napawać. Lucyna patrzyła na Zawrocie, jak na miejsce,w którymmógł być szczęśliwyjej ukochany Jasiek,gdybyśna to pozwoliła. Mógł, ale nie był. I w którym jamogłam być szczęśliwa. Nierozumiała ludzi,którzy nie potrafią się dzielić, i tonawet z najbliższymi. Patrzyła na twój portret i zastanawiałasię, dlaczego byłaś tak egoistyczna. Ja wiem,że wszystko byłodużo bardziej skomplikowane. Tonie egoizm kierował tobą,gdy postawiłaś Krystynie ultimatum,w każdym razie nie tylkoon. Zgodana Jaśka byłaby jednocześnie zgodą na wiele innychrzeczy wkonsekwencji możenawet zgodą na życie wedługreguł narzuconych przez innych. A ci inni to byli wówczaskomuniści bezwzględni,iprymitywni,itowe wszystkichprzejawachżycia. Tak przynajmniej sądziłaś, nie dopuszczając372myśli o istnieniuwyjątków. Wpuszczenie do Zawrocia Jaśka,choć był ledwie zarażony TAMTYM, oznaczało jednak otwarcie na tęczerwonązarazę. Wolałaś jużwypchnąć z Zawrociawłasną córkę. Sam Jasiek jawił cisię jak jeden z barbarzyńskich niszczycieli, bo przecież to dla niegoKrystyna zrezygnowała z muzyki, tak to przynajmniej wyglądało. Wyobrażamsobie, co czułaś,babko,gdy zrozumiałaś, że przed tobą stoiczłowiek, któryzniweczył wszystkie twoje plany i któremuprzez miesiąc udało się uzyskać nad Krystynątakąwładzę,o jakiejty tylko marzyłaś. Patrzyłaś na jego ufną twarz i czułaśobrzydzenie. Nie mogłatego zmienić ani jegouprzejmość, anistarania, byodgadnąć twoje życzenia, ani podziw dla Zawrocia. Tenbezimiennychuderlak niczym nie mógł cię przebłagać,bo wszystkow nim było obce i nieznane,a przez to niemożliwedoprzewidzenia. Wtedy, pod koniec lat sześćdziesiątych, nie potrafiłaś inie chciałaś dać muszansy,bo Zawrociebyło bastionem, a ty musiałaś go strzec za wszelką cenę. Nie wiem, czy Lucyna coś by z tego zrozumiała. Twójświat, babko, zbudowanybył zideałów, a Lucyny z uczuć. Ona zawszegotowa była nagiąć idee, wykorzystać je,przyjąćnachwilę, potemodrzucić czyzapomnieć,jeśli tego wymagałodobroMalinowskich. Tyzawsze gotowa byłaśzrezygnować zuczuć, jeślitego wymagałaod ciebie wierność zasadomiideom. Dopiero Paweł zmienił twoją hierarchię wartości, jeśli zmienił. To w każdym razie zupełnie inne porządki świata i chyba nie ma sensuich mieszać. Dlatego zrezygnowałamz tłumaczeń. Czasaminawet wrażliwy człowiek zamknie się w sobiei buduje własną niewidzialną wieżę powiedziała Lucyna,patrząc na twój portret. Siedziałaś na nim trochę niewygodnie,skupiona na odpowiednim przechyleniu głowy, na chłodnymspojrzeniu, na trzymaniu malarza na dystans, a teraz oglądających. Lucyna jednakwypatrzyła za tą chłodną maską trochę-ludzkiegociepła. To niemogła być zła kobieta, jeśli podarowała Zawrocie właśnie tobie dodała zzamyśleniem. Jak widzisz, babkoLucyna usiłowałaznaleźć w tobie cośdobrego. Taksamo szukała dobrego w mojej matce. Myślę,373. że robiła to przede wszystkimze względunamnie. Jeśli tyniebyłaś jedynie starą jędzą i jeśli Krystyna nie byłatylkokapryśnąneurotyczką i egoistką, to zwiększało moje szansę. Pewnietakże dlatego tak długo wpatrywała siępotem w portret Maurycego. Nie wiem, czy wiesz, żedziadek Maurycywielokrotnieoferowałtwoim rodzicom swoją pomoc. Przyjęli ją tylko jedenraz, gdybyłaś chora na wirusowe zapaleniepłuc. Omal wtedy nie umarłaś, bo lekarz w przychodni zlekceważył chorobę. To Maurycyzałatwił szpitali leki. Może nawet zawdzięczaszmu życie. Pamiętasz to? spytała. Pokręciłam przecząco głową. To był porządny człowiek, chociaż wpewnych sprawach nie potrafił sprzeciwić się twojejbabce. A możepowinien. Ale nie chcę go osądzać. Niepisane nam było spotkanie. Chodzę teraz po Zawrociu i dziwięsię, że tu jestem. Kto bypomyślał. Tak,kto by pomyślał! 3Tuż przedczwartą przyjechali ostatnigoście, a w kuchnikończyły się przygotowaniado obiadu. Hania chciała, bypierwszy wspólny posiłek odbyłsię w niezwykłejscenerii. Doszłado wniosku,że najlepszym miejscem będzie skrajsadu, gdziegałęzie kilku starych jabłoni tworzyłyażurowe sklepienie z kwiatów i pierwszych listków. Nie można było sobie wymarzyćładniejszej sali jadalnej. Turystyczne stoliki ustawiono w krągi przykryto białymi obrusami. Gdy to zobaczyłam po raz pierwszy, poczułam uścisk w gardle. Po chwili popłynął zkuchnistrumyk potraw, niesionychprzez małych i dużych Malinowskich. Nastole wyrosły góry ryżu, pieczonego drobiu, sałatek,ciast i owoców. Nie zabrakło też polnych kwiatów, zebranychprzez najmłodszychMalinowskichi ułożonych przez Kasięw bukieciki upchnięte wbiałe plastikowe kubeczki. Ładniejwyglądałyby w twoich, babko, dzbanuszkach, stojących na pół374ce w kuchni, ale Hania, mimomoich próśb, nie zdecydowała sięich wziąć, uważając, że biesiada pod chmurką jest wygodniejsza, gdy nie trzeba myśleć o zbyt kruchej zastawie. Chciała, bywspólnyobiad był radosnym, niczym nie skrępowanym świętem. I tak było. Wśrodku kręgu usiedli najmłodsi, na zewnątrzstarsi. Lucyna posadziła mnieobok siebie, bym nie czuła sięsamotnie. Po drugiej stronie miałamHanię i Dawida-Kazika. GdyMalinowscy zaspokoili pierwszy głód, Dawid wstał, stuknął łyżeczką wkieliszek,by dać znać, że chce przemówić. Po pierwsze,chciałbym powitać w naszymgroniecórkęJaśka, Matyldę. Los postanowił podarować ją nampo raz drugi. Niezmarnujmy tej szansy. Po drugie, chciałbym podziękować Matyldzie, że zaprosiła mało sobie znanych ludzidotegomiejsca, którejest tak piękne, że możebyć symbolemdomu itotakiego, o jakimkiedyś, dawno temu, każdy z nas,marzył. Cieszmy się pobytem tutaj i cieszmy się pogodą, żeby '. Bóg widziałnaszą radość. Potrzecie,chciałbym wznieśćtoastza nasze spotkanie. Jesteśmy prawie w komplecie. Jasiek iCzesiekpatrzą na nas z góry, a myślami jest przynas także Grzegorz,jeśli dotarłdo niegotelegram. Jestemszczęśliwy, że waswidzę,kochani. Za spotkanie! Tobyło ładne przemówienie, babko. Spodobało misię. Proste, wzruszające, szczere. Lucyna miała w oczach łzy. A ja, patrząc na zebranych w rodzinnym kręgu Malinowskich, naglezrozumiałam, jakzadziwiającą rzeczą jest ich obecnośćtutaj. Jak tow ogólemożliwe, że przyjechali ztylu stron świata, nielicząc się z czasem i kosztami? Zostawili domy, pracę, szkoły,problemy, przyzwyczajenia i ruszyli w tęniemal absurdalnąpodróż. Nie z mojego powodu, to oczywiste, z potrzeby serca. Przynajmniejstarsi. A młodsi? Co przygnało do Zawrocia Maksa, jedynego synaEdka, i toażz Kolonii. Cotu sprowadziłotrzech synów Dawida? Czy dla tego czegoś warto było zostawić ważne nowojorskie sprawy i przelecieć Atlantyk? A Ulaciągnąca aż tumałą Ingrid? Co nimi kierowało? Prośby rodziców? Obowiązek? Ciekawość? Przyznam się, babko, żenieumiałam tego zrozumieć. Gdy zjedli, strumyk zmienił bieg ido kuchni powędrowa375. ły brudnetalerze. Na stołach zostały zimne potrawy, napojei trunki. Zwarty krąg powolirozluźniał się,pojawiłysię kocei poduszki, a Malinowscy zaczęli się dzielić na grupy ipodgrupy, rozkładające się w coraz odleglejszych częściach sadu. Zaczęłasię leniwa, półsenna sjesta, wypełniona opowieściami,nagłymi wybuchami śmiechu,dziecięcymgwarem. Zawrocie okazało się za duże nawet dla Malinowskich tyle jeszcze było w nim nietkniętych enklaw,zarośli nad stawem,piaszczystychzakoliLusinki, słonecznychpolan wśródbrzóz za sadem. Malinowscy zajęli zaledwie część iteraz wiosenne popołudnie brało ichw posiadanie. Chichotalirozbawieni, upici trunkami zmieszanymize słodkimihaustami powietrza, rozleniwieni i senni, bezpieczni w tym kwitnącym raju. XXXVII. MALINOWSCYNajbardziejzaciekawiony mnąbył DawidMende i jegorodzina. Zresztą z wzajemnością. Sam Dawidnie bardzo przypominał Żyda. Gdyby nie opowieściLucyny, nigdy bym o nimtak nie pomyślała. Ożenił się w Stanach z Sarą, ładną ciemnooką Żydówką, i jego dzieciodziedziczyły po niej semicką uro-"de, tylkotrochęprzemienioną przez genyDawida, widoczniekiedyś pomieszane ze słowiańskimi. Stałamna werandzie obok Lucyny, gdy zaraz poprzyjeździeDawidprzyszedł się przywitać. Lucyna długo nie wypuszczała goz objęć. A potem jeszcze zburzyła pieszczotliwymgestem jego włosy, jakby ciągle był chłopcem. Tak to już jestw naszej rodzinie! powiedziała, gdyDawid przygładzał swoją ciemną, przyprószoną siwizną czuprynę. Łatwo drugiejtakiej rodziny nie znajdziesz. No boproszę! Tojest stare Żydzisko, które przez kilkanaście lat byłoPolakiem. A potem odezwała się wnim dawna krew i terazjest ijednym, i drugim. Trochę się z tymmęczy, ale za nic bysię nie wyrzekł żadnej połowy. Kazik-Dawidprzekornie pokręciłgłową. Najpierw chciałem byćMalinowskim. Czegóż to ja nierobiłem, by mnie do siebie przyjęlipowiedział, ściskającmnie jak to byłow zwyczaju Malinowskich, mocno i serde377. cznie. Sam sobiewymyśliłem imię. Po ,j" jest "k", więcnazwałem się Kazikiem. Chciałem mieć nowe nazwisko, boprawdziwe miała w swoim rejestrze śmierć. Tak przynajmniejmyślałem. Śmierć dogoniła oboje rodziców, pięć sióstr, ciotki, wujków, kuzynów, więc czemuniemiała w końcu dopaśći mnie? Mende znaczyło też pogarda, brud, głód, liszaje, kopnięcia, strach. Jednokrótkie nazwisko, a tyle przykrości. Więccóż dziwnego, że małe dziecko wymyśliło, że schowa się w cudzej bezimienności, roztopiwewspólnym sieroctwie. Dawid umilkł na chwilę, jakby chciał, bym terazsłuchała gouważniej. Lucynanie maracji, to nie moja krew się we mnieodezwała. Przyszedłczas, że zrozumiałem,iż nigdzie się nieschowam, że nawet wśród Malinowskich świat wytropi mojąobcość, wytkniemnie palcami alboco gorzej kopnie. I jak tozrozumiałem, to w tej samej chwili stałem się napowrót Dawidem Mende. Trzymam się teraz swegożydostwa jaklinki,by nie porwał mnie wiatr. Człowieka łatwo porywa wiatr, gdynie jest otoczony miłością. To ona daje odpowiedniciężar. Byle kto takiego kogoś nie popchnie,nie obrazi słowem, nie podniesie ręki. Ja musiałem się uczepić czegoś innego, więc uczepiłem się Biblii i Boga. Moi synowiemająw sobie dużo miłości, więc mogą być tylko sobą. Milczał chwilę,zastanawiając się nadtym, co powiedział. Nie nudzi cię to? spytał. Sam nie wiem,po co ci to opowiadam. Możedlatego, żeJasiek,twój ojciec, pierwszypowiedział domnie Kazik. Nigdy o tym niezapomniałem. Jakbymipodał powróz,dzięki któremumogłem wyjść ze swojej nory w lesie, jakbyobrał mnie z wszy, jakby mi podał wodę na pustyni. I ta moja pamięć o tym przechodzi teraz na ciebie. Jesteś jego córkąidlatego mój domjest twoim domem. To niesą puste słowa,chcę, żebyś to wiedziała. Moi synowie też to wiedzą,powiedziałem im przed przyjazdem tutaj. Kiwnęłam tylko głową, bo czułam, że dławimnie wzruszenie. Bałam się też,że niepotrzebnymi słowamizepsuję tę chwilęsobie i temu obcemu człowiekowi. Ale nie popsułamjej, bo Dawid wyciągnął ku mnie ręce, a potemściskałdługo iserdecznie. Tyle straconych lat szepnął przy tym. Niewi378dzieliśmy cię, gdy byłaśsłodka jakfiga. I potem,gdy wtwoichoczach zagnieździł się bunt ilekceważenie. Ani potem, gdystawałaś się kobietą. Smutne, bardzo smutne! Ale i wesołe, boprzecież mogliśmy niezobaczyć cię także i teraz, i nigdy. Dlanas wszystkich to wielkie szczęście. Urodziłaś się nampo razdrugi. Nigdy dość dzieci. Nigdy! Tym razemwzruszenieścisnęło gardło Dawida. Wycisnęło nawet łzy. Nic, nic. szepnął. Jeszcze ci sięwszyscy wydajemy pewnie obcy. To normalne. Nie musisz nas kochać,wystarczy, że nam pozwoliszna miłość. No co, pozwolisz? Znowu kiwnęłam głową. Dawidteż kiwałnią, jakby rytmmoich kiwnięć przenosił się na niego. Nie jesteś podobnado ojcadodał po chwili jak inni,którzygo znali. Alelubisz milczeć jak on. I patrzysz taksamo. Wźrenicachsmutek, a na wargachuśmiech. Pewnie nawet nie wiesz, że masz takie smutneoczy? spytałi znowu pokiwałgłową, jakby rozumiał, co to może oznaczać. Matylda. Ładne imię. Udałaś mu się. Ale my, Malinowscy,w ogóle mamy dobre, piękneimądre dzieci, więc jak mogłabyś mu się nie udać. Potem poznałam trzechsynówDawida Mende, przywoływanych przezojcapo kolei. Pachnieli Manhattanem i dużą forsą, mówili ubogą i łamaną polszczyzną, ale ściskali mnie,jakbym byłaichsiostrą. Jeszcze serdeczniej uściskała mnie Mirka,żona najstarszego z nich i jednocześnie córka Adama Malinowskiego. Jedyniew Sarze wyczułam trochę dystansu, aleiona starała siębyć miła. Pewnie by nas tu nie było, gdyby nie ty powiedziałnajstarszy syn, Jakub, nie rozstający się nawet tu z komórką. Wszyscy mieliśmyinneplany. Ale ojciec by nam tego niedarował. Tylko tak mówi przerwał mu średni, Salomon a naprawdę umierał z ciekawości. Uwielbiamy te spotkania. Jakub wypatrzył sobie na poprzednim żonę. A teraz najmłodszy rozgląda się poMalinowskich. Kto wie, co z tegowyniknie. Klara jest całkiem, całkiem. Dostałkuksańca od Beniamina. Widać było, żesiębardzo379. kochają, mimo iż wszyscy są dorośli. Nathaniel,synekSalomona,wpakował mi się bez ceregielina kolana. Czy ty teżjesteśŻydówką? spytałpo angielsku. Nie jestem. A Amerykanką? Też nie. To jak możesz być moją ciocią? Nie mam pojęcia, ale czasami zdarzająsię naświecietakiedziwne rzeczy. Beztegoświat byłby nudny. Nathaniela zadowoliła moja odpowiedź. Objął mnieza szyję,comiałochyba oznaczać, że uznaje mnie za prawdziwąciocię,godną zaufania i czułości. Kolejna falawzruszenia odebrałami głos. 2Taki to był dzień, babko, pełen dziwnych, czasami mieszanychuczuć. I pełen wzruszeń. Adam byłnajmniej wylewny zMalinowskich. Niewielki,drobny, małomówny, o harmonijnych rysach, które jednak psuły dwie bruzdy między brwiami. Z daleka wyglądało to tak,jakby cały czas się o cośmartwił mały,zatroskany człowiek. Gdy Lucyna go przywołała i posadziłaprzy sobie,okazało się,że niewiele ma mido powiedzenia. Właściwie mówiłaza niegojego żona, duża i energiczna kobieta. No już się tak niemartw rzuciła trochękpiąco i palcem próbowała rozprostować mu bruzdy. Westchnęłateatralnie, bobruzdy jeszcze się pogłębiły. Utrapienie z tobą. Znasz,Lucyno,te jego marsy. Przez całą drogę siedział takiponury. W dodatku nie udało mi sięwyciągnąć z niego, o co chodzi. Ale już ja dobrze wiem. Martwisię,czy spodobamy się Matyldzie. Jak zobaczył bramę i Zawrocie, to myślałam,żezarazzawróci. Bo jak córkaKrystyny, dziedziczkiz Zawrocia, mogłaby polubić Malinowskich? Dałabyś spokój, Andzia poprosił cicho Adam. 380Nie dam. Matylda jest Malinowskai już. Jest z tej samej gliny, co my. Mam rację? pytała mnie. Tak, ciociu. No widzisz! Gdzie są bliźniaki? Mirka! Mirek! Chodźcietu w końcu. Poznajcie się. Wzięła odżony Mirka dwuletnią dziewczynkę. A to najmłodszaz Malinowskich. Pocałuj, skarbie, babcię Lucynę. Justynkazrobiłasłodki dzióbek i dała całuska. A teraz pocałuj ciocię Matyldę dodała. Mała jednak niezamierzała tegorobić. Wyciągnęła ręcedo Adama idopiero gdy znalazła się w jego bezpiecznych objęciach,zerknęła ku mnie spod oka. Bliźniacy też stali przyAdamie. A więc toon wydzielał ciepło, które ogrzewałocałąrodzinę, a nie wielka i gadatliwa Andzia. Ładniew tejnaszej Iławie. Mirek już na swoim, Mirkaw Stanach z Jakubem, więc w domupusto. Jak zechceszpobyćnad jeziorem, to i miesiąc możeszu nas siedzieć kontynuowała Andzia. U nas wprawdzie tylko domek zogródkiem, niema fortepianów i antyków. Andzia! upomniał ją Adam. O co ci chodzi? zdziwiła się. Przecieżmówiłeś,by zaprosić. To zapraszam. A że uprzedzam dziewczynę, jakjest, to co w tymdziwnego? Lepiej uprzedzić, niż ma potemnosemkręcići wybrzydzać. Adam nic się nie odezwał,tylko pogłębiły musię bruzdymiędzybrwiami. Tymrazemmartwił się chyba paplaniem Andzi i tym, że mnie ono zniechęci. Czułam, że potrzebuje wsparcia, bo inaczejzamartwi się naśmierć. Cieszę się, że was poznałam, zwłaszcza ciebie, wujkuAdamie powiedziałam. Mam nadzieję,że znajdziesz czas,by mitrochę poopowiadać omoim ojcu dodałam. Mojesłowa uspokoiły go trochę. Bruzdy złagodniały,przycisnął zastępczo Justynkę. Nie zdążył jednak tego skomentować, bo jego żona zaśmiała sięlekceważąco. On i opowieści! Musiałabyś obcęgami słowa z niegowyciągać, taki z niego mruk! Jak powie dwa zdania na godzinę, to można śmiało stwierdzić, że się rozgadał! Mamo, przestań mówićza ojca burknęła Mirka. 381. O co ci chodzi? zdziwiła się Andzia. Myślisz,żejak wyszłaś za Amerykanina, to ci zaraz z tego powoduprzybyło rozumu? Patrzcieją, matkę będziestrofować! Nie musiałoprzybywać. Mamy go dosyć burknąłz kolei Mirek w obronie siostry bliźniaczki. Czy możesz mi,Lucyno, powiedzieć, dlaczego oni zawszetrzymają stronę ojca? Lucyna w odpowiedzi zaczęła nasłuchiwać odgłosów z kuchni. Czy misię wydawało,czy też Hania cięwoła? spytała Andzię przytym. Sama jużnie wiem. Tak czy owak,Hani na pewnoprzydasię pomoc. Idź, kochana, bo mnie takjakoś nogispuchły i stać przy gotowaniu niemogę. Andzia, chcącniechcąc, musiałaruszyć do kuchni. Nikttego nieżałował, przeciwnie, widać było, że jej obecność ciążyła wszystkim. Teraz ożywili się i rozprostowali. Lucyna ściskała oboje bliźniaków, a Adam w końcu odważył sięwyciągnąć ku mnie ręce. Miałaśtyle lat co Justynka, gdy cięwidziałem ostatniraz powiedział. Dobrze, żeznowusię spotkaliśmy. Przeztelata zastanawiałem się, co się z tobądzieje. Martwiłem się,że zawiedliśmy twegoojca,tracąc cię z oczu. Cieszę się, żemasz się dobrze. Bliźniacy poklepaligo po ramionach. Widocznienieczęstozdarzało mu się wypowiedzieć naraz tyle słów. Adam aż sięspocił z wysiłku. Wytarł zroszone czoło chusteczką,którą podała mu Mirka. Ale już nie miał bruzd między brwiami. Widocznie nabrałnadziei, że teraz, gdy zdecydowałam się odszukać Malinowskich, będzie jakośmożnaodrobić te straconelata i odkupić winę wobec Jaśka. Bliźniacyzdawali się podzielać jego nadzieje. Czułam, że są gotowisię ze mnązaprzyjaźnić, choć może nie od razu i nie bezwarunkowo. Domyślałamsię, jaki jest ich podstawowy warunek szacunek do ichnieśmiałego, trochę zahukanego ojca. Nie miałam nicprzeciwko temu,3823Edkowi, w przeciwieństwie do innych Malinowskich,nieudało się wykrzesać wobec mnieani krzty serdeczności. Możedlatego, że mu na tym nie zależało, a może dlatego, żewszystkichtraktował z góry. Wyglądało nato,że niepotrafi inaczejrozmawiać z ludźmi. Jedynie Lucyna umiała wydobyć z niegojakieś cieplejsze nutki. Tak więcEdek przywitałsię ze mnądość sztywno, powiedział parę zdawkowych uprzejmości, a potem od razu przeszedł do rozmowyo Zawrociui o tym,cowidział po drodzedo niego. Każda kolejna refleksja kończyła sięchwaleniem obyczajówzachodnich i krytykowaniempolskichporządków. Jego żona, z pochodzenia Slązaczka, usiłowała to jakoś przerwać, aleEdek lubił mówić jak Andzia i jakona uważał,żema do przekazaniawiele istotnych rzeczy, zwłaszcza o swoichosiągnięciach i możliwościach. Po paru minutach rozmowymiałam wrażenie, że przyjechałna zjazd tylko po to, byudowodnić mnie i wszystkiminnym, że powiodło mu się lepiejniż pozostałym Malinowskim. Zawrocie psuło mu trochę humor, ale i tuznalazł wiele niedociągnięć i zaniedbań, czemudawał głośno wyraz. Nikt siętym zresztą nie przejmował. A jego jedyny syn, Maks, potrafił to doskonale parodiować. No nie, to okropne! zacząłzaraz po przedstawieniusię,naśladując styl ojca. Te lipy są takie wysokie i strzeliste, że aż nieprzyzwoite. Żadna niemiecka lipa nieośmieliłaby się tak urosnąć. A te żonkile! Co za bezczelnażółć. Jeszcze bezczelniejsze są jabłonki. Tyle kwiatów na każdej. To zaistewschodnie barbarzyństwo tak się pienić. A ty, jak śmiesz, byćtaka dorodna i w dodatku zadowolona z życia? Mój ojciecw końcudostanieprzez ciebiezawału. Nieudało misię stłumić śmiechu, co Maks przyjął z zadowoleniem. Nie miałdla ojca ani krzty litości. DlainnychMalinowskich też nie był zbyt łaskawy. Nie był wprawdziepewny, czy zaakceptuję taki prześmiewczy styl w naszych kontaktach, ale zaakceptowałam, bo porozmowie z jegoojcem383. czułam potrzebę natychmiastowego odreagowania. Maks zdawał się to gwarantować. Bawił mnie także jego niemiecki akcenti szukanie w głowiepolskich odpowiedników. Nadawało tojego mówieniu posmaku egzotyki. Miałam wrażenie, że zupełnie niepasuje do reszty, i to mnie zaciekawiło. Jestemkrytykiem muzycznym kontynuował. Dotąd byłem jedynym przedstawicielem kultury w tymtowarzystwie. Resztama bardzo konkretne zainteresowania i zawody. Budują, pieką, robią interesy, przewracająpapierki w biurach,leczą, ale nie mają pojęciao sztuce. Teraz jest nasdwoje. Witajw rodzinie dodał z odrobiną ironii, jakby nietraktował tegosłowazbytpoważnie. 4Najmniej przyjaznychnicinawiązałam z rodziną Floriana. Z nim samym też nie udało mi się porozmawiać. Edekbyłobojętnyi zajętysobą,uFloriana było to coś więcej skrywana niechęć, która jednak przebijała w słowach i gestach. Rozglądał się poZawrociu z dezaprobatą. Irytowałagokręcąca siępod nogami Unta,firankaw drzwiach werandy, fortepian,któryobchodził dookoła z nieufnością, jakby miał z niego wyskoczyć co najmniej diabeł. Z większością Malinowskichteż miał na pieńku. Posiedź z nami namawiała go Lucyna, ale Florianwymawiałsię różnymi niezbędnymi pracami, które jakobymusiał niezwłoczniewykonać. Dopieropoobiedzie, gdy już wszyscy przenieśli się z powrotemna werandę i trawnikprzed nią,Lucynie udało się na chwilę go przywołać. Jednak po paru chaotycznych zdaniach Florian zerwałsię pod kolejnym nieprzekonującym pretekstem izniknął zadomem, choć okazało się,że wszystko, co ma do zrobienia, tojedynie gniewny marszwkierunku Lusinki i z powrotem. Widać było, żeLucyna niepokoi się jego humorami, choć usiłowała to bagatelizować. Jeszcze będziesz miała okazjęz nim porozmawiać. Stra384szny z niego nerwus. Alenie jesttaki zły, sama zobaczysz. Życie go nie rozpieszczałoi stąd to wszystko. Usprawiedliwiała go, ale nie wytłumaczyła mi, dlaczegożona Floriana, Honorata, przyjechała z dworca innątaksówką,choć przecieżrazem byłoby taniej. Z moich pobieżnych obserwacji wynikało, że Florian nie rozmawia z nią. Co dziwniejsze, nie rozmawiałtakże z trójką własnych dzieci, któreza to były wdoskonałejkomitywiez Edkiem, a Błażej iPatryk, wnukowie Floriana, zachowywali się, jakby to właśnieEdekbył ich dziadkiem. Lucyna pominęłato wszystko milczeniem. Widocznie uznała,że zjazd,a zwłaszcza jego pierwszy dzień, to niewłaściwa okazja, by wprowadzać mnie w bardziej mroczne karty życia Malinowskich. Przywołała zaraz potem Ignacego, bo liczyła na to, że będzie umiał zatrzeć złewrażenie zostawione przez Floriana. Ignacemu udało się to wstu procentach. Był podwójnymwdowcem. Przyjechał na zjazd z dziećmi synem z pierwszego małżeństwaoraz zcórką z drugiego, Klarą, która zwracała uwagę urodą irozkapryszeniem. Była chybanajładniejszaz młodych Malinowskich, jeśli oczywiścienie brałosię poduwagę nieobecnego Jaśka. Nie była to zresztą zasługa Ignacego, który był człowiekiem niepozornym, choć bardzosympatycznymi pełnymhumoru. Przysiadł przy nas na chwilę, bocały czas pomagał Hani, choć może raczejudawał, że jej pomaga, bybyć blisko niej. Widać było, żedobrze się rozumiejąi bardzo lubią. Przydałaby mi się taka żona westchnął, oglądającsię zaHanią. Ale nie chcemnie. Doszła do wniosku, żejestemczarnym wdowcem i naraziłaby się na śmiertelne niebezpieczeństwo, wychodząc za mnie. Ale w końcu i ona pochowała swego ślubnego, więc może to jabyłbym zagrożony. Pozostaje wamkocia łapa, tato powiedział Emil, jego syn,i poklepał go po ramieniu. Był młodszą wersjąojca,drobny,niebieskooki i pozytywnie nastawionydo życia. Kręciły sięprzy nim dwie trochę wyblakłe córki. Wszyscyutkwiliwe mnie ciekawskie spojrzenia. Na tym tle Klara, ze swoimimigdałowymi oczyma i włosami, w którychbłyszczała miedź385. i złoto,wyglądała jak z zupełnie innej rodziny. Była wyższa,dorodniejsza i przede wszystkim nastawiona na nie. Mnieteżprzyglądała się niezbyt życzliwie, tak samo zresztą patrzyłana Zawrocie. Phi!rzuciła w końcu. Myślałam, że to nie wiadomo co. Tyle byłoo tym gadania. Wujek Edekma na pewnowiększy dom. I córka cioci Hani. Au nas we Władysławowiejest więcej pokoi. Raczejkomórek do wynajęcia zaśmiałsię Ignacy,przerywając tę lekceważącą przemowę. W lecie w każdejkomórce turysta. Albo i dwóch. No to co? zaperzyła się Klara. Ilość a jakośćto zupełnie inne rzeczy, córeczko. Kiedyśto zrozumiesz. Klara jednak wyraźnie byłarozczarowanaZawrociem, mną,zjazdem i w ogóle Malinowskimi. Odeszła od nas obrażonauwagą ojca. Rozpuściłem jąjak dziadowskibicz powiedział Ignacy, patrzączaniąjednocześnie z uwielbieniem. A możeto geny? Jej matkabyła taka sama. Zadzierała nosa jak Krystyna. Zresztą, jak się rozejrzysz po połowicach Malinowskich,zobaczysz,że lubimy trudne przypadki zaśmiał się, spoglądającw kierunku Andzi i Honoraty, które plotkowały nieopodal, czy raczej usiłowały plotkować,bocochwila przerywałysobie nawzajem. Każda potwora znajdzie swego amatora skomentował to Ignacy. Ciekawy jestem, czy tobie udasię spotkać wśród Malinowskich bratniąduszę. Nie mówię oczywiście o najstarszych Malinowskich, ale o reszcie. Niebędzieto łatwe dodał. Karty w tejrodzinie już dawno zostałyrozdane. Zwłaszcza telepsze. A ty, jaksobie przypominamz dzieciństwa, nie jesteś osobą, która zadowala się resztkami. Daj spokój, Ignacy zaprotestowała Lucyna. Matylda może jeszcze się zastanawia, czy mywogólejesteśmyjej rodziną, atywyskakujesz z takimi rzeczami. Powoli! A ja myślę, że ona już nas zaadoptowała upierał sięIgnacy. Dlatego tu jesteśmy. Nie zaprasza się do własnegodomu obcychludzi. 386Chyba że mająw głowach opowieści o zmarłym ojcuprzypomniała Lucyna. No tak, o tymnie pomyślałem. Tojak ztobą jest? spytał żartobliwie, z rozbawionymi iskierkamiw błękitnychoczach. Jak naprawdę ze mnąbyło? Nieznałam odpowiedzi na topytanie. Wiedziałam, że trudnomibędzie polubić Honoratęczy Edka. Z kolei na mnie z chłodnym dystansem patrzyła Joanna, córka Broni, choćbyłoto nasze drugie spotkanie. Czułam,że mimo serdeczności Ignacegonie polubi mnie Klara,która była zaprzyjaźnionaz Joanną. Dzieci Floriana też na razieomijały mnie szerokim łukiem. Ale czy tak właśnieniejestw rodzinie? Nielubiane ciotki, niechciani szwagrowie, kłótliwe rodzeństwo. Kto powiedział, żeMalinowscy mają być idealną rodziną, bez skazi wad, bez konfliktówi problemów? Czyjednak naprawdę chciałam do nich należeć? Czy mi natym zależało? Na szukaniu dla siebie odpowiedniego miejscawrodzinie,na ich uczuciach? I czy w ogóle potrzebuję rodziny? Może mam we krwi skłonność do samotności, która pokutujew familii Milskich. Możenoszę wirusarozpadu rodziny,który dotknął ciebie, babko, po odejściu Krystyny, a potemtakże po śmierci Maurycego,tego samegowirusa, który skazałIrenę na wieloletnie rozstaniez mężem, zabił Świra i megoojca, niepozwolił związaćsięz nikim Pawłowi i Emili, anipogodzić Krystynie i Irenie, który zmienił małżeństwomatkiwsamotnośćwe dwoje. Rodzina to nie moja specjalność. Trzeba by się jej nauczyć. Tylko po co? I czypowinnamuczyć sięwłaśnie Malinowskich? 5Nie zdążyłam odpowiedzieć Ignacemu. Rozmowę przerwałradosny skowyt Unty i jej szalony bieg ku bramie Zawrocia,choć gość był jeszczena drodze poza zasięgiem wzroku. W pierwszej chwili myślałam, że to może ciotka Irena zdecydowała387. się zobaczyć Malinowskich. Nie zgadłam, babko. Po chwiliw bramie Zawrocia pojawiłsię twój wnuk z niewielką torbąna ramieniu. Szedł alejką, obskakiwany przez szczęśliwąUntę,która zostawiła go na chwilę, by kilkomaszczęknięciamioznajmićmi o jego przybyciu i swojej bezbrzeżnej psiej radości, po czym znowu popędziła do ukochanego pana. Malinowscy powoli odrywali się od swoich zajęć i w końcu wszyscy patrzyli naPawła, zaciekawieni i trochę zdziwieni jegopojawieniemsię w Zawrociu. Dużo bardziej zdumiony musiał byćPaweł, ale starałsię nad tym zapanować. Grzeczniepozdrawiał kolejne grupki, jakby to było naturalne, że siedząpodparasolamina trawniku przed Zawrociem i okupują werandę. Ładne wejście pomyślałam, gdy skinął uprzejmiegłową ostatnimMalinowskim, a potem musnął mój policzek. Kobieto! szepnął przytym. Wiedziałem, że maszrozmach, ale to przechodzi ludzkie pojęcie. Cisza wokółuświadomiła mi, że wszyscy Malinowscy patrzą na nas. Postanowiłam jak najszybciej znaleźć się poza ichciekawskimi spojrzeniami. Uśmiechnęłamsię do najbliżejstojących, apóźniej pociągnęłam Pawła za sobą, najpierw na korytarz, a potem na górę. Przecież mnie zapraszałeś rzuciłam naschodach. Owszem, nie przypuszczałemjednak, że zjawisz sięw tak licznym towarzystwie. Roześmiałamsię. W głosie Pawła na szczęście nie byłopretensji, tylko zadziwienie. Twój pokój jest zajęty uprzedziłam go, gdy stanęliśmy na szczycie schodów. Mówiłeś, że cięnie będzie. Niebardzowypada wypraszać stamtąd gości. Nie ma o tym mowy. W ostateczności mogę nocowaću matki. Wolałbym jednakzostać w Zawrociu. Oczywiście. Nie wiem tylko, czy wytrzymasz. Wolnejest jedynie łóżko Maurycego. Ja śpię na połowie babki, a namateracach wokół mnie kilkoro młodszych Malinowskich. Najpierw nie mogą zasnąć,bochichoczą, podszczypują się albokłócą, a potem kręcą się w nocy i gadają przez sen. A od piątejrano znowu rozrabiają. Ipomyśleć, że sama zaproponowałam,388by dzieci byłyze mną. Wydawałomisię,że babka Aleksandra łatwiej mi wybaczy profanację jejświątyni, jeśli tobędąmaluchy. Może dzisiaj podamy imjakiś środek na sen. Co tyna to? Znowu się roześmiałam. Pawełmiałtaką minę, jakby naprawdęzamierzał zrealizować swój plan. Weszliśmy do sypialni,gdzie akurat kilkoro najmłodszychbudowało z materaców i śpiworów niezidentyfikowaneobiekty. Nie zauważyli naszej obecności, dopiero głośne klaśnięciewyrwałoich z amokuzabawy. To wujek Paweł. Będzie znami mieszkał w tym pokoju. Właśnie przyjechał i musi wypocząć po męczącejpodróży. W związku z tym mamdowas prośbę, byście na razie znaleźlisobie innemiejsce do zabawy. Odpowiedziały mi niezadowolone pomruki,alepo chwiliPatrykowi, starszemu wnukowi Floriana, który przewodził ma łym Malinowskim, przypomniało się, że mielibawić się wposzukiwaczy złota, toteż ruszyli z impetem dokuchni po miski,a potem w kierunku Lusinki, jakoby złotodajnej rzeki. Sam widzisz powiedziałam. Przepraszam. Usiłowałam cię uprzedzić, alenie udało mi się do ciebie dodzwonić. Paweł jednak nie przejął się zbytnio tym wszystkim. W porządku. To ja wróciłem wcześniej. Nie przejmujsię. W końcu to twój dom. Poza tym lubię niespodzianki. Możesz mi zdradzić, co to za ludzie? Malinowscy. Przyszywana rodzinaojca. Potem ci towyjaśnię. No proszę, a ja myślałem,że twój ojciecbył sierotą. Ktoby pomyślał nie mógł opanowaćśmiechu. No nic. Wracaj na dół. Ja sobieporadzę. Nie jesteś głodny? Na razie nie. Nie traktuj mnie zresztą jak gościa. Maszich wystarczająco dużo dodał i znowu porwał go śmiech. XXXVIII. SNYZawrocie tętni życiem. Czy to cię nie złości, babko? Śniła mi się ta pani zportretu powiedział rano młodszy wnuk Floriana, Błażej. Pochyliła się nade mną i spytała,co tu robię. Chciałem odpowiedzieć,żezostałem zaproszony,ale ze strachu nie mogłemwydusić z siebie anisłowa. Czego się bałeś? spytałam. Nie wiem. Ta pani patrzyła tak groźnie jakna portreciew salonie. Nie patrzy groźnie, raczej poważnie. Aleczy niemogła siędo mniewe śnie choć trochęuśmiechnąć? A dlaczego nie wolno tu hałasować? spytała Zuzia,wnuczka Ignacego. Czy to był pokój tej pani? Skinęłam głową. Patryk mówi, że w tym domu straszy. We wszystkichstarych domach straszy. Mówi też, że widziałducha znikającego w korytarzu prowadzącym na strych. Czy mogłabyśnam,ciociu, pokazać, co tamjest? dodała Marta, błękitnooka siostra Zuzi. Miała strach woczach, alez drugiej strony paliłają ciekawość,czyduch jeszczenastrychujest i jak wygląda. Nie miałam ochoty na wyprawędo krainy pajęczyn. 390Pobrudzicie się oponowałam. Tam jest mnóstwostarych rupieci i dużo kurzu. Uwielbiamy się brudzić rzucił Patryk. Jego umorusanabuzia potwierdzała te słowa. Nie było wyjścia, musiałam pokazać im strych. Rozumiałam je zresztą doskonale. Mieszkały przeważnie w blokach,gdzienie było strychów, starychrzeczy, nie mówiąc już o duchach. Zawrocie było wymarzonym miejscem do zabawy,zwłaszcza do straszenia się iopowiadanianiesamowitych historii. A wyobraźni małym Malinowskim niebrakowało. Szli za mnąpo schodach, przepychając się i chichocząc,tyleż samo przestraszeni, co i podekscytowani, gotowi uciecw każdej chwili. Dołączyła donas Klara,która miała ich właśnie pilnować i tylko na parę minut spuściła ich z oczu. Już myślałam, że sami tu buszują. Wredne piranie sarknęła tak, by nie słyszeli. Nie sposób ichupilnować. Najwyraźniej nudziło ją i irytowałoopiekowanie się niesforną dzieciarnią. Strych też jej się nie podobał. Brr!Tujestpewnie ztysiąckosmatych pająków. Uważaj! krzyknęłado Patryka, który miał zamiar wspiąćsię na stertę zakurzonych pudeł. Tylko oglądamy rzuciłam surowymtonem. Usłuchali, aczkolwiek niechętnie i tylko na chwilę. I to wszystko należało do tej paniz portretu? spytałPatryk. Owszem. Ten fotel też? Też.Zuziazajrzała do kufrai wyciągnęła stamtąd słomkowy kapelusz i jasną parasolkę. W kufrze byłoichjeszczekilka w różnychkolorach. Ityleż samo małych torebek. Dziewczynkigrzebały wśród nichzachwycone. Nie przeszkadzał imciężkizapach staroci. Chłopcy trafili na siatkę na motyle i gabloty z zasuszonymi owadami. Ja ze zdziwieniem zauważyłamw kąciemaszynę doszycia. Kto mógł jej używać. Jakoś nie chciałomi się wierzyć, że należała do ciebie, babko. Ale zdrugiej391. strony byłoby jaknajbardziej zrozumiałe, gdybyś przerabiałaswoje suknie ze względu na pustki i tandetę w sklepach. Tylko Klara sięnudziła. Najchętniejzostawiłaby mniez dziećmi i zbiegłana dół, do Beniaminai innych, by flirtować, wdzięczyć się i kaprysić. Stała na środku z takąminą, jakby zetknięcie z jakimkolwiek przedmiotem groziłojej upodobnieniemsiędo przykurzonych rupieci. Na szczęście z okna nastrychuwidaćbyło werandęi trawnik. Klara, odkrywszy je, przylepiłasię do zakurzonejszyby, by nie stracić niczego, co działo sięna dole. Ten twój kuzyn wracaze spaceru powiedziała. Podeszłam zobaczyć, ale Paweł już zniknął w drzwiach werandy. Dostrzegłam tylko roztańczonyogonUnty. Widziałamgorano, gdy jeszcze wszyscy spali. Gwizdnął na psa igdzieś poszli. Czemu onsięz nikim nie zadaje? Nie chce przeszkadzać. Mieszka tu sam? spytała. Skinęłam głową. Zupełniesam? Niemożliwe. Jest taki przystojny. Przystojniejszy od Beniamina. urwała, bo wymknęło jej się za dużo. Zarumieniła się lekko. Błażej, złaź stamtąd krzyknęła,by wymazać te niezręczne słowa. Błażej jednak, któryodkryłuczepioną belkilinę, nie zamierzał jej posłuchać. Kołysał sięna linie jak małpa. Na deskach leżała drugalina, jeszczegrubsza, wdodatku z supłami. Pomyślałam, że może kiedyś służyłado zabawy Pawłowi alboEmili, która lubiła chłopięce zabawy. Buszowanie na strychu przerwał duch. W głębi poddaszanaglerunęły pudełka. Dzieciarnia krzyknęłai przypadła do mnie. Czy to ta pani? spytała Zuzia zbielałymi wargami. Nie mampojęcia. Myślę jednak, że czas opuścić strych. Chwilępóźniejschodziliśmy w dół obładowani skarbamiliną, siatkąna motyle, kilkoma kapeluszamiiparasolkami. Tylkoczy ta pani nie pogniewa się, że to wzięliśmy? dopytywała się przyciszonym głosemZuzia. Nie.Oczywiściepod warunkiem, żewszystko zwrócicie odpowiedziałam takim samym szeptem, z trudem zachowując powagę. W wodnistych,jeziornych oczach Zuzii Marty czaił się strach. Chłopcy też mieli duszena ramieniu. Przy392drzwiachzaczęli się przepychać, by jak najszybciej opuścićpoddasze. Nawet Klara patrzyła wgłąbzapylonejprzestrzenizobawą. Gdy zamknęłam strych,rozległy się nerwowe chichoty, a potem dzieciarnię opanował śmiech, jakbydrzwi naprawdę mogły ich oddzielić od niebezpieczeństwa. Dopiero jednak gdyminęli drzwi sypialni,poczuli sięnaprawdębezpieczni. Hurra! krzyknął Patryk. Za nim podjęli ten zwycięski okrzyk inni i ruszyli w dół z impetem, wlokąc linęiunoszącinne zdobycze, szczęśliwi,jakbyprzydarzyłoimsię coś niezwykłego, jakby naprawdę objawił im się duch tego domostwa. 2Czy toprzypadkiemnie ty zasiałeś niepokójwśród dzieci? spytałam Pawła, odpoczywającego po spacerze w sypialni. Obok niego leżała na poduszce Kocia, a na dywanikuspała zmęczona bieganiemUnta. Pawełuśmiechnął się niewinnie. Ja? Gdzieżbym śmiałstraszyć te cudowneisłodkieistoty. To czemu umierają ze strachu? Nie mam pojęcia. Powiedziałem tylko temu z największą ilością piegów na nosie, żew niektórych starych domachsą duchy, ale prześladują tylko tych, którzy broją. A potemdodałem, żew tympokoju mieszkała pewna starsza pani, któragdy jeszczeżyła, nie znosiłahałasówi bałaganu, co jestzgodne z prawdą. To wszystko. Nie musiałeś tego robić. Jesteś tego pewna? A gdzie by się podziała Unta,Kociai ja,że o babce Aleksandrze nie wspomnę. Wiesz, jaki tusiękłębiłtłum! Kocia wdrapała się ze strachu aż naszafę. A teraznie tylko nie ma tu ani jednego dziecięcia, ale nawet pod drzwiami zaległacisza. Paweł ułożył sięwygodniej. Kładźsięna drugim łóżku. Poleżymy, odpoczniemy zachęcał. 393. Roześmiałam się. Paweł tym sprytnym posunięciem stworzył sobie w chaosie zjazdu Malinowskich własną enklawę ciszy i spokoju. Nie należał do nas, więc mógł włączać się dorozmów, kiedy chciał, i znikać dyskretnie, gdynudziło go towarzystwo. No co, nie poleżyszze mną? Nie mogę. Jestem gospodynią zjazdu. Jesteśpewna? Na dole wszystko toczy się swoim trybem. A ten tryb, to brak planu,najlepszy z możliwych scenariuszy. Nie próbuj tego psuć. Niepróbuję. Ale chcę się ich nasłuchać, naprzebywaćz nimi, nasycić aż do znudzenia. A ze mnąnie chcesz się naprzebywać? zapytał żartobliwie. Z tobą się jeszcze naprzebywam, gdy oni wyjadą. Tylko czy aby na pewno? Na pewno rzuciłam. Paweł jednak podniósł do górybrwi, jakby mocno wątpił. Oczywiście nie będziemymielizbyt dużo czasu, parę godzin. zaczęłam się usprawiedliwiać. Pokiwał głową, jakby go nie dziwiło to,co mówię. Idź powiedziałz nutką pretensji w głosie. Możenaprawdę jesteś tam potrzebna. \Idę. Ale mam jeszcze do ciebie prośbę. Jako żezjazdtoczy się bezplanu, to może znaleźć się w jego programie cośszczególnego, co Malinowscy mogą przeżyć tylko tu. Dzieciom już zafundowałeś duchy. Chciałabym, żebyś zrobił cośdla dorosłych. Zagrasz? Ja? Czemu ja? Niedość, że zajmujesz się tylkonimi,to jeszcze mam imgrać? przekomarzał się Paweł. Dziśnie mam zresztą nastroju. To go znajdź. Tonietakie proste. Może mi pomożesz? Paweł! No dobrze, będę miał twoją prośbę na uwadze. Tylko tyle? Aż tyle. 394Rzuciłam w niegopoduszką i wyszłam, bo trzeba było pomyśleć o obiedzie. WprawdziePaweł miał rację, przygotowania toczyłysię swoimtrybem,wśród kobiecych śmiechówi opowieści, alemusiałamsprawdzić, czy czegoś nie brakuje. Wyszłam, ale goniłamnie tanutka żartobliwej pretensjiw głosie Pawła. Czy naprawdęnie powinnam poświęcić muwięcejczasu? Choćby paru minut, jedenspacer. Przecież starałsięnie absorbować ani mnie, ani Malinowskich. Przemykał sięprzez korytarz bezszelestnie i tylko szczeknięcia Unty wskazywały wczoraj, wktórej części ogrodu znikał. Dziś też takbyło. Więcczy nie należało mu siętrochę mojej uwagi i czasu? Odsunęłam temyśli, ale coś mnie uwierałow środku, cośniezidentyfikowanego jak pyłek w oku,drażniący, choć niewidoczny. Szłam teraz z tą dziwną niewygodą w dół,ku Malinowskim, zadowolona, że sąw Zawrociuwłaśnie w tej chwili, że wypełniają je całkowicie gwarem i śmiechem. 3Po obiedzie namówiłam Malinowskichnaspacer do Czarciego Jaru. Propozycjazostała przyjęta z entuzjazmem,bowszyscy już byli zmęczeni nieustannym siedzeniem i konsumpcją. Potrzebowali ruchui nowychwrażeń. W Zawrociu zostałatylko Lucyna, Ula z Ingrid, Maks,który niezwykł robić tego,co inni, mała Justynka z mamą itatą i oczywiście pokłóconyŁ ' v,ze wszystkimi i z całym światem Florian. ^Zwarta napoczątku grupa Malinowskich, szybkorozpadłasięna części. Znalazłam się blisko Dawida. Już w Zawrociuczułam, że chce ze mną porozmawiać. Kilkarazy przyłapałamgo na tym, że mnie obserwuje i to bardzo uważnie, jakby sięchciał dowiedzieć, jaka naprawdęjestem i co warto powiedzieć mio przeszłości. Albo ile można mi o niej powiedzieć. Rozglądałsię też uważniepo Zawrociu, oglądał szabledziadkaMaurycego, zainteresował sięnawet guzikami, przejrzał księgozbiór, wpatrywał się wolejne portrety, poprosił mnie także395. o rodzinnealbumy i z zamyśleniem oglądał zdjęcia, zwłaszczamojej matki z młodości spędzonej w Zawrociu. Przed obiademdługorozmawiał z Lucyną, a jaczułam, że przynajmniej częśćtejrozmowy poświęcili właśnie mnie. Gdy więc za zakrętemdrogi Malinowscy zobaczyli CzarciJar, cel wycieczki, pozwoliłamwyprzedzić się wszystkim i zostałam z tyłu z Dawidem. Ładnie tu zaczął banalnie. Zresztą nie tylko tu. Zawrocie towyjątkowe miejsce. Nie maszpoczucia winy, żenas tu sprowadziłaś? Anitrochę. Nawet jeśli paniMilskaprzewracasię w grobie? Mam wrażenie, żebabka wiedziała, iżstać mnie na niekonwencjonalne postępowanie. Byćmoże nawetdlatego dostałam Zawrocie. Uśmiechnął się. Widoczniepod koniec życia zmieniła upodobania. Tosię zdarza. Tak czy owak jesteśmy tu wszyscy, choć z pozorujest to ostatnie miejsce, w którym powinniśmy się spotkać. Jestw tym coś symbolicznego. Koło czasu domyka się, ale to ty wyznaczyłaś jakośćtego domknięcia. Ojciec byłby z ciebie dumny. Chyba mnie przeceniasz. Nie sądzę. Alenawet jeśli to tylko splotokoliczności,toi tak powróciłaś do nas w ładnym stylu. Zastanawiam się,czy na to zasłużyliśmy. I mam wątpliwości. Cieszmy się spotkaniemucięłam, bo krępowały mniejego pochwały. Nie miałam też ochoty na roztrząsanie ewentualnych przewin Malinowskich. Takwłaśniepowiedziałby twój ojciec. Cieszmy się spotkaniem. powtórzył zzamyśleniem. Przechodzenie doporządku dziennego nad sprawami, zktórych inni potrafili zrobić problem, to byłajego największa zaleta. Niektórzy uważali, że touciekanie od problemów. Ale Jasiek nie uciekał,tylko je przewartościowywał, jeślidawały się przewartościować. Robił to zresztą intuicyjnie, jakby czuł, że ma za małoczasu, by grzebać się w pretensjach i niewygodach życia. Brakowało mu tylko pewności siebie. No i nie chciał ranić innych. Dlatego czasamidostosowywał się do nich wbrew sobie. Pła396cił za to wewnętrznym, skrywanymniezadowoleniem. Pewniedlatego tak sięcieszył, że w każdej sprawie masz swoje zdaniei byle kto nie zbije cię z pantałyku. Właśnie to podobało musię w tobie najbardziej, żenie zachowywałaś się i nie myślałaśjakinnemałe dziewczynki. Tak przynajmniej pisał w listach. Żałuję, że nie widziałemcię w tamtych czasach. Coś cichybajednak z tego zostało. Mamnadzieję. Zostało. Ja to widzę. Krystynie nie udałosię wepchnąćcię w sztywne ramy, choć na pewno próbowała. Zastanawiamsię, które cechy najbardziej jaw tobie denerwowały, pewnośćsiebie i silna wola po babce Aleksandrze, niespożyta energiapo Maurycym, czyniefrasobliwość, a także, sądząc po twoimżyciorysie, skłonność do ekstrawagancji i odrobina szaleństwa,które odziedziczyłaś ponieznanych przodkach ojca. To ją pewnie czasami przerażało. W dodatku jesteś uderzająco podobnado babki, z którą była skłócona. To musiało być dla twojejmatki trudne. Zastanowiłymniejegosłowa. Czy dlatego nie mogła mniew pełni zaakceptować, że wydawałam jej się zlepkiem obcychi nielubianychcech? A mój wygląd? Czy wogóle widziała tomoje podobieństwo do ciebie,babko? Nigdy mi otym nie mówiła, ale też nigdyniesłyszałam z jej ust choćbyjednej pochwały. A przecież Paulę często chwaliła. Ach ty moja ślicznotko! Czemu płaczą te ładne oczka? Co zabrzydalśmiał skrzywdzić moje kochanie? A że ładne oczka płakały, boto janiechciałam im daćnowegopióra albo ulubionych kredek, byłowięc oczywiste, że tym brzydalem jestem ja. Przyczyna i skutek jakieto proste. Choć przez to nie mniej bolesne. Dawidmiał więcej takichodkrywczych stwierdzeń. Twój ojciec martwił się tym, że niewiele wie o swoichprzodkach, a więc i o tym, co ci przekaże. Wiem, że to, jakabyłaś,wydawałomu się prawiecudem, takim swoistymdaremlosu. Uważał, że zawdzięcza to Krystynie. Bał się, że to możesię nie powtórzyć,i dlatego niechciałmieć więcej dzieci. Gdyby żył, najprawdopodobniej byłabyś rozpieszczoną do granicmożliwości jedynaczką. 397. Tak się właśnie rozmawiało z Dawidem aż ciarki przeszły mi po plecach. Wiedział tyleo ojcu imówił o takintymnych rzeczach, że zaczęłam siębać tego, co usłyszę za chwilę. Dawid uśmiechnąłsię, widząc moje podekscytowanie. To zrozumiałe kontynuował. Wszyscy Malino- . wscy z uwagą przyglądali się swoim dzieciom, temu, jakie mają oczy,usta, nosy, zdolności iułomności, zalety iwady. Wypatrywalicech, które byłynieznane, a więcstanowiły odpryskprzeszłości,jak szare oczyu Joanny, Kasii Kamila, z którychkoloru Bronią usiłowaławróżyć barwę oczu swoich przodków. Ja jeden nie miałem wątpliwości. Czy to takieważne? Skinąłgłową. Jak się nie ma rodziny, ani nawet imienia i nazwiska,człowiek usiłuje znaleźć jakieś inne oparcie. Niemam rodziny,ale jestem Polakiem! To jużcoś. Tyle że w przypadku Malinowskich wraz z imieniem i nazwiskiemdano im też narodowość. Więcto nie była prawdziwa przynależność, ale narzucona. Wprawdzie dla ich dobra, ale jednak. I dlategozawszezostawałoto małe ale, psychiczna niewygoda, męcząca wątpliwość. Nic własnego i autentycznego, wszystko dane z łaski. Spróbuj to sobie wyobrazić. Lucynajużmi to tłumaczyła. To dobrze. Bez tego nie mogłabyś zrozumieć swego ojca,a więc także i tej części siebie, która została ci przez niegoprzekazana. Ojciec jest jak odbicie w krzywym zwierciadle,dużo można dzięki niemu powiedzieć ojego przodkach, aleto tylko odbicie. Dla mnie nie doodgadnięcia, bo zamało go znałam. Wiem, dlatego z tobą w tej chwili rozmawiam. Ale imnienie jest łatwo tow pełnizobaczyć. Brakuje mi wiedzyo twoichdziadkach. Portrety ifotografie to trochę za mało. Ten dommówi o nich więcej, aletylko o upodobaniach, guście i przyzwyczajeniach. Niewidzisz w pełni, ale coś widzisz? Tak.Twoją słowiańskość. To samo widziałem w twoimojcu. 398Czy cośtakiegow ogóle istnieje? Ja,stary Żyd, mówię ci, że tak. Ale to tylko przypuszczenia. To prawda. Opowiem w dodatku coś, co temu częściowo przeczy. Jak wiesz, przenosili nasrazemdo kolejnych domów dziecka. Zawsze miałem łóżko obok Jaśka. Raz z prawej,raz z lewej, czasami naprzeciwko, ale zawsze blisko. Słyszałem, jak wnocy się przewraca, jak płaczei jak mówi przezsen. Bał się tych swoich snów. Zwłaszcza jednego, który powracał. Czasami dawał mu spokój na miesiąc,czasami na paręmiesięcy, a czasami męczył go dzień w dzień. To wzgórze nadaje się doskonale, by ci tensenopowiedzieć popatrzyłprzez chwilęna słoneczne prześwity Czarciego Jaru, ku którymsię wspinaliśmy. Śniło mu się, żeidzieza młodą kobietąwąską ścieżką w górę, jak ja terazza tobą. Im byłstarszy,tymwięcejmiał wtym śnie lat. Ona zawsze była taka sama, tylkonigdynie widział dokładniejej twarzy, nawet gdy się odwracała, bo mieli przedsobą słońce. A więc widział tylkorozkołysany zarys, przytłoczony dużym tobołem. Ścieżka była stroma, a on skądświedział, że jeśli choć nachwilę z niej zejdzie,tonadepnie na któregoś ze śpiącychpo obu stronach złotychwęży. Góra śpiących węży! Czuł, że one tam są. Wiedział, żenie wolno mu zboczyć ani na krok. A jednak przychodził moment, że zatrzymywał go widok ptaka, któryleżałna resztkachśniegu i trzepał nieporadnie zakrwawionym skrzydłem. Inietylko się zatrzymywał, brnął ku niemu przez kępkę mchu i śniegu. Jaśkowi nie zawsze śnił się całysen. Czasamibudziłogo dotknięciezakrwawionego,ciepłego skrzydła. Ale i tak byłzlany potem, bo znał ciąg dalszy. To przecież była góra śpiących węży. Onwprawdzienie nadepnął na żadnego, ale kobieta, spostrzegając, że zboczył ze ścieżki, zastygała na moment w jakimś bolesnym skręcie ciała, półobrócona, apotemzaczynałaostrożnie iśćw jego kierunku. I wtedy przez moment widział dokładniejjej profil w słońcu, a chwilę późniejzłoty wąż okręcał się wokół niejjak wielki słoneczny boai posekundzie zostawały z niej już tylko krwawe strzępyporozrzucane wokół. Dławił się takim strzępkiem,a-jednocześnie399. krzykiem: Mutti! Nein! Nein! Nein! Dawid długomilczał,a potem dodał: To był, Matyldo, język moich śmiertelnychwrogów, którzy zabili całą moją rodzinę, a jednocześnie języksnów megojedynego przyjaciela,w dodatku brata. Wiedział,w jakim języku krzyczy, bosię z tymi słowamibudził, imożeto właśnie tych słów bał się najbardziej. Straszny sen wykrztusiłam zszokowana iporuszona. Lucyna onim wiedziała? Owszem. Wolała ci tego nie mówić przy pierwszymspotkaniu. Ludziom czasami niełatwopogodzić się z zaskakującymi faktamiz przeszłości, zwłaszcza takimi. Zresztątensen oniczym nie świadczy. Myślę, że była to jakaś transpozycjarzeczywistych wydarzeń. Na pewno zostało w twoim ojcu bardzo mocne poczucie winy za śmierć tej kobiety, najprawdopodobniej matki. Widocznie usiłowała go ratować i przezto zginęła. Choć mogło być i tak, że zginęłaprzypadkowo,a dziecko skojarzyło sobietylko jakieś fakty i wzięło to zaswoją winę. To częste zjawisko. Może dlatego mówił weśniepo niemiecku, podświadomie uważał się za oprawcę własnejmatki. Więcsądzisz,że to nie był jedyny język, jakim sięw dzieciństwie posługiwał? Właśnie. Dawid chyba usiłował osłabić wymowę swojej opowieści. Mnie jednakprzypomniały się słowa Lucyny. Teraz wszystkozaczynałosię układać w zdumiewającą całość. Nie mówił w szpitalu i przez pierwszemiesiące w "Sosence" powiedziałam. Może to wcale nie byłowynikiem szoku, tylkostrachu, że znalazł się wśród obcych, zupełnie sam. Możesiębał, że odkryjąw nim wroga i zechcą skrzywdzić? No imógł nierozumieć, cosiędo niegomówiło. Trzeba się z tym liczyć stwierdził Dawid. Na pewno byłzwiązany zkulturą niemiecką dodał. Może Niemcem było któreś z rodziców, ale myślę, że miał też doczynienia zkulturąpolską. Mieszaniec. Gdy już się odezwał, mówiłpo polsku bez naleciałości. Takprzynajmniej twierdzi Lucyna. Poza tym za dużow nim było tej waszej słowiańskości. 400Nie musiszmniepocieszaćzaoponowałam, choćwłaściwie potrzebowałam otuchy. Te cztery krótkie słowa wiele zmieniałyi to nie tylkow moim myśleniu o ojcu. Dotyczyłymnie bezpośrednio, określały nanowo, prowadziły kuprzypuszczeniom zdumiewającym w swejwymowie. Nie pocieszammówił tymczasem Dawid. Takjakty usiłujędociec prawdy niemożliwej dodocieczenia. Gdy sięjest w Nowym Jorku, gdy się widzi różne nacje i gdy człowiekpo parusłowach i gestachdomyśla się, z kim ma doczynienia'z Żydem, Włochemczy Niemcem,to trochę inaczej podchodzisię do tych spraw. AlewNowymJorku na geny nakładasię wychowanie. To prawda. Jednak uwierz mi,ja dobrze Jaśka znałem. On mi pasowałdo waszych romantyków, do tych młodych,cozginęli w powstaniu,do tej waszej mieszanki naiwności iżarliwości. Onnawet komunizm traktował w ten sposób. Wierzył,że możnaza jego pomocą naprawić świat. Rzuciłby się na wiatrakijak DonKichot. To na tym twoimzdaniem polega ta nasza słowiańskość? Przede wszystkim na tym, że wiele potraficie poświęcić, gdy kieruje wami idea albo uczucie. I na emocjonalnymstosunku do świata, do każdego jego przejawu. Na szczęścieSłowianki mają więcej zdrowego rozsądku niż ich mężowiei bracia dodałżartobliwie. Tewiatraki to już chyba przeszłość. Teraz młodzi Polacy rzuciliby się na nie jedynie wtedy,gdyby były wyklejonedolarami. To też jakaśidea, wdodatku równiezłudna. Zapał jestten sam. Wracając do tożsamości twego ojca, te nieznane pięćlat były dla niego dużym problemem, choć mocnoukrytym. Pamiętam,żezastanawiałsię, czy ma powiedzieć Krystynieprzedślubem o swoim śnie. Bał się, że kiedyś może jąprzestraszyć tym niemieckim bełkotem. I powiedział? Tak.Nie mógł zrobić inaczej. Ze wszystkich Malinowskich był najbardziejprawy. Jesteś tego pewny? 401. Jestem. Choć wiem, że długo z tym zwlekał. Nie zapominaj, że pamięć o wojnie była wtedy jeszcze świeża. Takiewyznanie mogło szokować. Polakom wydawało się, że każdyNiemiec ma złowe krwi. Ale w końcu zdecydował się jejwszystko wyznać. Może nawet powiedział jej więcej niż mnie. Pamiętam przygnębienieJaśka, bo na Krystynie jego słowazrobiły dużewrażenie. Myślę, że dopiero wtedy dotarłodoniej, że kochaczłowieka, który jest jedną wielką niewiadomą. Niewiele brakowało, by wróciła do Zawrocia. Ale niewróciła. Na szczęście nie. Dziękuję, żemi o tym powiedziałeś. Czuję sięjak posłaniec złych wieści. Dawidwestchnął. Powinna to zrobić Krystyna, ale wiedziałem, żewszystko przemilczy. Myślę, że jednym z powodów,dla których nie mogła zaakceptować Malinowskich,było to, że nieznali własnej przeszłości. To dlatego wolała mnie od innych,boja miałem nazwisko i określone pochodzenie, choćniestety,jejzdaniem,i nie tylko jej, nie najlepsze. A może wolała cię, bo byłeś inteligentniejszy od reszty? spytałam przekornie. Dobrze, że nie we wszystko,co mówię, wierzysz. Takwłaśnietrzeba. Nie majak wątpliwości! To też słowiańska cecha. Choć także żydowska. Niemcy ponoć uwielbiają autorytety. Większość. Zawsze znajdą się wyjątki. Dawid skinął głową. Przystanęliśmy na chwilę, by odpocząć. Dawid mógł lepiejprzyjrzeć się mojej twarzy. Nic dobrego na niej nie było, ale chyba jej widok go zadowolił. Nieźle sobie radzisz z tą dziwną opowieściąz dalekiejprzeszłości. Wiedziałem, że tak będziedodał. Ja jednak nie byłamtego taka pewna. Ruszyłamwgóręzeskrywanym w środku chaosem. Było tam współczucie dlaojca, byłaradość, żew końcu coś o nim wiem, ale pomieszanaz psychiczną niewygodą, żeto takiewiadomości. Więcprzedtym chciałaś mnie ochronić, mamo,ukrywającistnienie Malinowskich pomyślałam ze smutkiem, który nagle wyłoniłsię z tego chaosu. Zupełnie niepotrzebnie. Niepotrzebnie. 402Po paru minutach dotarliśmyna szczyt. Dobrze, żetu nie maśpiących wężypowiedział trochę zasapany Dawid. Ilekroćwspinam sięna jakieśwzgórze, zawszeonich myślę. Strach przybieraróżną postać. A możesymbolizują zło? Teraz i ja będę onich myśleć. Gdy widzę nienawiść, nietolerancję,głupotę,to mówię,że znowu obudziły sięśpiące węże. Takmyślałem w sześćdziesiątym ósmym. Chwilę zastanawiał się, co miz tegoopowiedzieć, ale nagle rozmyślił się, jakbynie chciał mieszaćhistorii o Jaśku z opowieściamio sobie. Malinowscy są jużzpowrotemna dole rzekł. Pokiwał donich. Wspaniaławycieczka dodał. Tak. To była wspaniała wycieczka,awłaściwie dwie wycieczki,ta rzeczywista i ta druga, w przeszłość. Czyztamtejgóry, ze snu, był równie piękny widok? Pewnie tak. Dawid zajął siępejzażem,jakby już nic więcej nie miał dopowiedzenia, ja jednakmiałam jeszcze kilka pytań. Nie masz pretensji do Polaków, żemusiałeś wyjechać? Trzydzieści lat temu czułem gniew. Teraz wiem,że antysemici totylko plewy. Nie brakuje ich w każdymnarodzie. W dodatku sągłośni, ale na szczęście to mniejszość. To paradoks, że dziękitymkrzykaczommieszkam dziś w najpotężniejszym państwie świata,w dostatnim domu, moi synowie sązdrowi i inteligentni, mają dobrą pracę, perspektywy na przyszłość. I choć w sercu została pustka, to więcej zyskałem. Acóż mają z mego wyjazdu moi wrogowie? Nic,co najwyżejPolska straciła wykształconego człowieka. Współczuję im. Jakbardzo muszą czuć się niepewni i sfrustrowani, że szukali i szukają na siłę wroga. To strach. I bezradność. Tym to żałośniejsze,że Żydów w Polsce jak na lekarstwo, więcszukają Żydawśród swoich. I znajdują. To takie proste. Dużo trudniej byłoby przyznać,że to oni samipopełniają błędy, kradną, rozprzedają Polskę, gubiąją z głupoty, chciwości albo zaniedbania. Nie łatwo jest jednak bić się wewłasne piersi. Więc bijąw wyimaginowanego Żyda. Na szczęście nie brakuje wPolscemądrych ludzi. Przynajmniejmam taką nadzieję. 403. Jesteś jeszczePolakiem? Uśmiechnął się. Zadajesz trudne pytania. Twój ojciec skarżył się na tow swoim ostatnim liście. Widzę, że ci to zostało. Ale wiem,że dziś, w kontekścietego, co ci opowiedziałem o ojcu, toważne zagadnienie. Czyjestem jeszczePolakiem? Jestem. Żydem, Amerykaninem i Polakiem. Kolejność nie ma znaczenia. To czasaminiejest proste. Choć Malinowscy nauczyli mniedoskonaleradzić sobie z paradoksami. Wiele im zawdzięczam. Mnie dotąd pochodzenie nie wydawało się aż tak ważne. I dlatego grzebałaś w listach ojca? spytał zodrobinąkpinyw głosie. Nie szukałam przeszłościojca, tylko jego samego, może nawet bardziej jego miłości do mnie, bliskości, którejniepamiętałam, tego wszystkiego, conas łączyło. Wybacz, nie pomyślałem o tym. Niechbysobie nawet byłMarsjaninem, byleby mnie kochał. Sądzę, że tak jak ja myśli wiele ludzi z mego pokolenia,nielicząc oczywiście garstkioszołomów. Świat podzielony nabiałych, czarnych, zielonych, Żydów, nadludzi i wszystkich innych to straszny przeżytek. To jeszcze niektórych kręci, jeszcze można tym podpuścić ludzi, ale za pięćdziesiąt latbyć może nikt nie będzie wiedział, oco wtym wszystkimchodziło. Naiwna wizja, ale chciałbym,by się sprawdziła. Na razie jednak mamy świat niewiele różniący się od tego, którypół wieku temu z tych właśnie powodówspłynął krwią. Tojest świat, wktórym zabija się łatwo, pod bylepretekstem. Niktnie może być bezpieczny. Zobacz,co dziejesię na Bałkanachi na Wschodzie. Ludzie sąnieobliczalni. Narodysą nieobliczalne. Więc wszystko może przydarzyć sięświatu. I dobro,i zło. Chciałbymoczywiście, żeby to było dobro, bo mamdzieci i wnuki, aleprzygotowuję je nawszystko. Ładnie to powiedziałeś. No i zostaliśmy sami na tej pięknej górze. I rozmawiamy o śpiącychwężach. Każdy ma swojeśpiące węże. Czasamitrzeba wyjść im naprzeciw. Tego też uczyłem swojedzieci. A teraz chcesz nauczyć mnie? 404Ty już chyba otym wiesz, nieprawdaż? Życiecię nauczyło. To dobrynauczyciel, choć czasami brutalny powiedział. Dawid Mende był, babko, przenikliwym człowiekiem. Twój ojcieccałe życie przed swoimi wężami uciekał. Jateż długo uciekałem, dlatego dobrze to rozumiem. Wiesz, czemu on nigdy nie pił? Obawiał się,że gdy stracikontrolę, obudzi się w nim cośz głębokiej podświadomości. Bał sięsamegosiebie, swojej prawdziwej natury. I tych nieznanych pięciu lat,które jawiły mu się jedyniew snach. Może by to w końcupokonał, gdyby żył dłużej. Ale niedane mu było. Jeśli chceszgozrozumieć, to musisz wiedzieć także i takierzeczy. I kochać go mimo jego kilkusłabości. Kilku? Więc były inne? Przypomniała mi się Danuta i jejsyn. Co naprawdę chciał mi powiedzieć Dawid? Ojciec chybanie byłbyw stanie ukryć romansuprzed Dawidem? Wystarczyło teraz tylko zapytać. Ale o romansach nie mówi się córceprzyjaciela. A czymówi się oowocach romansu? Nie wtedy,gdysię o nich nie wie albo gdy się komuś przyrzekło dochowanie tajemnicy. Gdybanie. Stałam obok Dawida, zapatrzonego w ciemnątońKamiennego, a może i we własną, i nie miałam odwagispytać go o to wprost, choćby dlatego, by nie psuć tej rozmowy o ojcu. Nie chciałam, by zaplątała się wnią Danuta z Jaśkiem. W każdym razie nie tam, naszczycie jaru, na tej górzeprzypominającej górę ze snówojca. Chciałamwierzyć, że Danka należy do zupełnie innego wątku, jej tajemnice niesą moimi tajemnicami, a problemy jej synamoimi problemami. Narazie wystarczyłomi zresztą to, co usłyszałam. Dawid, widząc, że posmutniałam, przytulił mnie, a potemdelikatnie popchnął ku ścieżceprowadzącej wdół. Nie wróciliśmyjużdo rozmowy. Schodziliśmy wmilczeniu, każde z osobna myślącowłasnych śpiących wężach. Kręta ścieżka, gdzieniegdzie złota od piasku i słońca, winnych miejscach omszała i ciemna, pełnaniespodziewanychzakrętówi perspektyw,sprzyjała refleksjom. Pomyślałam, żetakże Malinowscy mająswoje śpiące węże, które omijają szerokim łukiem. Ja też przezdługie lata byłam dla nich takim wężem. Czego się bali? Że405. jestem taka jak Krystyna? Że w niczym nie przypominam ichkochanego Jaśka? Żeich zlekceważę? Bo przecież się bali jak inaczej wyjaśnić to wieloletnie zapomnienie. Czy ze strachu zapomnieli także o Danucie? A ja? Czy właśnie zestrachupróbuję o niej teraz zapomnieć? Usiłowałam zapomnieć także io tym wężu, którego podarował mi Dawid, ciemnym i tajemniczym. Upchnęłamgo w głąbniepamięci. Szłam w dółodurzona zapachem wiosny, mijającdrzewa ubranew zieloną mgiełkę pierwszych liści, białe czeremchy, kokoryczki i konwalie. W powietrzu wirowałtopolipuch, podobny do śnieżynek. Majowy las kwitł i pylił. Czaszdawałsię nie mieć nad nimwładzy. A jeśli nawet, tokrążył tujak szalona karuzela. Lato, jesień, zima, wiosna, lato, jesień. Jutroo tym wszystkim pomyślę. I jutro spytam o Danutę myślałam półsennie. Albo nawet pojutrze. Kiedyś. Tak,kiedyś. XXXIX. ŻYWIOŁYTo był długi dzień. Czas rozciągał się w nieskończoność,minuty były jak kwadranse. Trwały i trwały kuwieczorowicoraz bardziejnasycone amarantem i chłodem. O zmierzchu Lucyna, stwierdziwszy, że "tak jakoś ciągniepo nogach", przeniosła się z fotelemdo salonu, a za nią częśćMalinowskich. Rozpaliłamwięc w kominku, by moglicieszyćsię ogniem i ciepłem. Ale nie sposóbbyło zmieścić przy kominku wszystkichMalinowskich, w dodatku częśćnie miałaochoty na słuchanie wspomnień. Zaproponowałam więc młodszym rozpalenie ogniska na łące niedalekoLusinki. W ten sposób prawiewszyscy Malinowscy skupili się przy ogniu, choćten w kominku byłniewielki i nastrajał raczej refleksyjnie,a ten na łące towarzyszył zabawie. Jedynie Makszlekceważył ogień i wybrał inny żywioł chłodne powiewy wiatru. Tak więc, gdy pozostalichłonęliciepło,on poszedł wgłąb łąki z leżakiem i poduszką wręku,jakbyszukał najbardziejwietrznego miejsca w Zawrociu. Znalazł je nasamym środku, w miejscu doskonale widocznymz salonu i werandy, i ułożył się na leżaku wygodnie, a nawetprowokacyjnie,jak sądzili niektórzy. W każdym razie zdenerwowało to Edka,który miałochotę pójść tam iwyszarpnąćspod Maksależak, a tym samym wyrwać go z tej samotni,407. która zdawała się uwłaczać wszystkim innym, ciepłolubnymMalinowskim. Ale niesposób było tak potraktowaćponad trzydziestoletniego mężczyznę, nawet jeśli był to syn. Więc Edektylkozagryzł wargi i zdusił gniew. Słucha łąki powiedziała ElzaMalinowska. Chciałaza wszelką cenę usprawiedliwić ekscentryczne zachowanie syna. Muzykologmusi znać każdą muzykę, nawet tę granąprzez naturę. Taki koncert nażaby,świerszcze iwiatr to dlanas, mieszczuchów,rzadki rarytas. Florian wzruszył lekceważąco ramionami. Muzyka! Akurat! On po prostu mawnosie nasze towarzystwo i nie zamierza tego kryć. Normalny człowiek taksię niezachowuje, gdyjestdobrze wychowany. Niby tamu was,w Niemczech, wszystko najlepsze, a tu proszę, jaka niedoróbka dodał,nie kryjąc satysfakcji. Zdziwił mnie tenbezpardonowy atak. To dobra pora na słuchanie łąki powiedziałam,bywesprzeć Elzę, która po wypowiedzi Floriana nie wiedziała,gdzie podziaćoczy. Idobra pogoda. Kto wie, czy jutro niebędzie padać. No i proszę! burknął nieuprzejmie Florian. Znalazłasię wśród Malinowskich obrończyni Maksa. Nie wiadomotylko,czy on to doceni. Raczej wątpię. Nie wiedziałam, czemuFlorian z taką pasjąobraża Maksa. Na pewno nie chodziło mu tylkoo niego, raczej atakował jegorodziców. Edek sięo dziwo nieodezwał, tylko przywołałdosiebie Błażeja i Patryka,którzy pędzili właśnie do kuchni poziemniaki do ogniska. Potargałimczupryny, poprzytulał, jakby to on był dziadkiem,a nie Florian, a potem jeszcze poszedłpomócim naładowaćdo toreb ziemniaków. Florian patrzył nato pobladły z wściekłości. Zdusił ją w sobie chyba tylkodlatego, by nie daćsatysfakcjiEdkowi. Patrzyłamnato zdumiona. Inni zdawali się tego nie zauważać. Florek zaś, nie chcąc,czynie mogąc wyładowaćsię na Edku, wrócił do poprzedniego wątku. Słuchanie łąki! popatrzyłna mnie lekceważąco. To mi przypomniałotwego ojca. Onteżzawsze usiłował zro408zumieć ludzi. Nawetpodleci dureń mógł u niego szukaćwsparcia. Dobroć to niewada przypomniała Lucyna. Akurat! Daleko jazaszedłemna dobroci? Inni na podstępie i podbieraniutego, co nie ich, dalej zaszli. I mają siędobrze. Nawet się nie kryjąze swymi złodziejskimi praktykami. Pijesz domnie? zaperzył się Edek, który właśniewrócił zkuchni. Jesteś jak kukułka,którapodrzuciła swojejajka do innych gniazd,apotem się obejrzała, że nie ma pisklakówi zaczęła krzyczeć, że ktoś je ukradł. Ja? Japodrzuciłem? Niepomyliłeś mnie z kimś? A ty czego tak się rzucasz? spytała męża Honorata. Jak byśnie był taki gołodupiec, toby było inaczej. A jakbyś tyniebyła taka leniwa i. zdusił wsobiejakieś brzydkie słowo to teżby było inaczej. Ja niemogłempracowaćprzez wypadek wkopalni. Czas mi schodził w szpitalach. A cotobie przeszkodziło? No co? Zniecierpliwiona Lucyna klasnęła w dłonie. Chciała mipewnieoszczędzić szczegółów konfliktu między Edkiem iFlorianem,a także międzyFlorianem i Honoratą. Czy na pewno chcecie ten wieczór spędzić na kłótniach? spytała. Matylda wolałaby zapewneposłuchaćczegoś o swoim ojcu. Tylko jeśli macie ochotę teraz o nim mówić zastrzegłam, nie chcąc ich zmuszać dowspomnień. Czemunie mruknąłEdek. Chcesz laurkę czy prawdę? Prawdę. No to jak chcesz znać prawdę, tonie słuchajLucyny,Hani czy Bronki,bo one byłyślepe, jeśli chodzio twego ojca. Dlanich toon byłchodzący ideał. A wieszdlaczego? Bo sięim dawał prowadzaćna pasku. Nie pił,nie palił, umiał cytować wiersze i patrzeć głębokow oczy. Co w tym złego? spytałaHania. Facet musi mieć swoje sprawy i swoje ścieżki. A twójojciec najpierwbył pupilkiem Lucyny, potem tańczył, jak muzagrała Danka, a potem wlazł pod pantofelKrystynie. Zlistówwiem,że i ty umiałaś nim dyrygować. 409. Co za bzdury! odezwał sięDawid. Nie słuchajgo. Ja nie noszę spódnicy, nie kochałem się w twoim ojcu, alemam o nim dobre zdanie. Toco ty, Edek, mylisz ze zniewieściałością, było w rzeczywistości delikatnością. Kobiety kochają delikatnych mężczyzn. Zwłaszcza gdy są inteligentni. I co ty wieszo tym, co go łączyło chociażbyz Danką. Nicniewiesz! Zresztą, sam byś się chętnie poddał Dance, ale miałacię w nosie. To był facet, naktórego można było liczyć - powiedział Ignacy. Dla mnie to najważniejsze. Bezniegoniezdałbym matury. No i oczywiście bezgderania Lucynyzaśmiałsię. Aleprzyznaję, że denerwowały mnie czasami jego rozważania o świecie. Człowiek miałochotę przepłukaćgardło, zaszalećgdzieś w sobotni wieczór, a on godzinamimógł gadać. Albo milczeć,ale i wtedy czuło się, żenie milczałod taksobie, jak my, rozleniwieni świętemalbo wódką. Jasiekrozmyślał! Tak że kumpel do zabawy był z niegożaden. Aleniesamą zabawą człowiek żyje. Pamiętam taki ciepły wieczórnad morzem. Księżyc na pół nieba, jak dziś,a Jasiek patrzyna niego, patrzy, apotem mówi: "To cholerny szczęściarz, bojest dostatecznie daleko od ziemi. Czy wyobrażaszsobie, coludzie bymu zrobili, gdyby był bliżej? Alekiedyś go pewniedopadną". Tyle powiedział. Dziśtakie zdanie to nic takiego,ekologia i te rzeczy,ale my rozmawialiśmy gdzieśna początkulat sześćdziesiątych. Wtedy zresztą wzruszyłem tylko ramionami. Człowiek był zajęty myśleniem o dziewczynach albozastanawiał się, jak zdobyć mieszkanie, pralkę czy telewizor,a on gapił się na księżyc jak baba. A teraz,ilekroć patrzę naŁysego, to mi się te słowa Jaśka przypominają. Aja pamiętam rozmowy odomach odezwał się Dawid. Jasiek tak naprawdęchciał zostać architektem. Leżeliśmy na sąsiednich łóżkach iplanowaliśmy, czego kiedyś dokonamy. I to byłyplany młodych komunistów. Chcieliśmy zbudować lepszy świat. Lepszy, czyli sprawiedliwy. Ale co to znaczy sprawiedliwy? Czyjeśli każdy dostanie tyle samo i takie same, to będzie sprawiedliwie? A może sprawiedliwiej jestwedle potrzeb? Amoże raczej wedle zasług? Nie mogliśmy410dojść do porozumienia. Ja byłem za równym podziałem, Jasiek wszystko by dzielił według potrzeb i pragnień, a Dankaforowałazasługi. Miałem rację zaśmiał się Dawid. Jedynie mojakoncepcja gwarantowała ład i porządek, wszystko dawało przeliczyć się nametry. Wystarczyło przyjąć danewstępne i już można było dzielić wyimaginowane bloki imieszkania. Potrzeby i zasługi komplikowałyprostyobrachunek. Trzeba by wprowadzać skomplikowane algorytmy, by uwzględnić potrzeby społeczne, estetyczne, psychiczne, nie mówiącjużo zasługach, czasami trudnych do wyśledzenia. Tak więc Jasiek chciał budować różne domy, a ja chciałem znaleźć idealnykomunistyczny dom, z którego wszyscy byliby zadowoleni. Albomusieliby być zadowoleni. Życie sobie znas zakpiło, boJasiek budowałstandardowe bloki, ajagmaszyska, które mogły spełnić najśmielsze marzenia. Tyle tylko,żenielicznych. A dziś, co sądzisz o domach? Jakie powinny być? spytałam. Powinienem powiedzieć, że wymarzone. Tyle tylko, żeludzie mająprzerażające marzenia. Nie starczyłoby matki ziemi, by postawić te wszystkiewyimaginowane przez nich, dostatniebudowle. Cośtrzeba by zatem zrobić z marzeniami. Marzenie przykrej one do rzeczywistości pachnie nudą zauważyłam. A nie przykrojonekatastrofą. Ty, Dawidzie, gdzieś w środku zostałeś komunistą zauważyła Hania. Jeszcze byś wszystkowyrównywał i rozdawał biednym. To nie komunizm zaśmiał się Dawid. Tozarażenie chrystianizmem. Jestem stary Żyd, który nie może zapomnieć o pewnym Galilejczyku inaśladującymgo świętym Franciszku z Asyżu,o których opowiadałanam dawnotemu Lucyna. Marzenia zmieniają się,gdy człowiek zaczyna widziećcałyświat, a nie tylko siebie,gdy umiedostrzec biedną kobietę,zdeptane źdźbło trawy, ścięte drzewo, strącone ptasie gniazdo. O tym myślałem, mówiąc, żecoś by trzeba było z marzeniamizrobić. Ludzkie marzenia są corazbardziej egoistyczne i pazerne, cięższe odzłota,a jednocześnie mało warte, bo nie ma411. w nich nic, comożna by ze sobą wziąć w dalsządrogę. Tokiepskiemarzenia. Z takich marzeń może byćtylkokiepskieżycie, w kiepskim domu, choć wielkim i dostatnim. Edek siedział podczastej przemowy jak na rozżarzonychwęglach. Zauważyłam, że irytuje go wszystko, co mówił Dawid. Aż mi się niedobrze robi od tych religijnychbredni powiedział, gdytamten skończył. Zawsze miałeś skłonnośćdo idealizowania. I wszystko cisię pomieszało, nawet komunizm z Jezusem. Ale życie to niesynagoga czykościół. Niewystarczysię modlić. To prawda, nie wystarczy. Ale nie zaszkodzi poświęcićna to trochę czasu. Uciekanie przed Bogiem to uciekanie przednajlepszą częścią siebie. Bo Bóg w nas mieszka, w naszej duszy. Jesteśmyjegodomem. Najgorsi są neofici! Przyjechałeś tu nawracać, czy co? Tylko na jakąwiarę? Na jakąkolwiek. Edek zerwał się, okrążył krzesła i usiadł. A wiecie, co japamiętam? rzucił zaczepnie. Jaknamawialiście mnie, bym wstąpiłdo Partii. Tak będzie łatwiej,wygodniej, korzystniej! To wasze słowa. Lucyny, Dawida, Jaśka! Korzystniej! To miało nas ustawić. I ustawiało,mniej lub bardziej. Ty, Dawidzie, dostałeś pracę na uczelni. Lucyna awansowała na kierowniczkę internatu, Haniazostała oddziałową,Jasiek kierownikiem budowy. I tak dalej. Awszystko dziękiczerwonym książeczkom. Po co mówić o duszy, skoro zostałasprzedana! Upraszczasz. Mówiliśmy też, że w ten sposób możnacoś zrobić dla ludzi. A poza tym bezwstąpienia do Partii niewyjechałbyś na zachód. Więc jednak na coś ci się to przydało. Możei tak, aleniech Matylda wie, że sprzedawaliśmydusze. I jejojciec też! Za mieszkanie, za pralkę, za karierę! Spojrzał na mnie. Twoja babkamiała nas zanic, za czerwony motłochijają teraz rozumiem. Tym bardziej, żebyliśmyjak śmiecie historii, które wiatr przeganiał z jednego sierotkowado drugiego. Mamy to w sobie i jeszcze parę pokoleń toodczuje. Ona to wiedziała,dlatego nas tu nie chciała. A my412teraz rozpanoszyliśmysięw Zawrociu,jak gdyby nigdy nic. Szczerze mówiąc, dziwię się, że to właśnie tyje dostałaś. Todla mnie prawdziwa zagadka. Czasysię zmieniły. My wszyscy też. Tylko czy na pewno? I czyna tyle, by czuć się tu naprawdę dobrze igrzać się przy kominkuAleksandryMilskiej? Przesadzasz. Nigdy nie lubiłeś Jaśka idlatego stajeszpo jej stronie zaatakowała go Bronią. Gorzej, że nie lubi samego siebie powiedziałaspokojnieHania. Nie mogę tylkozrozumieć dlaczego. Życieprzecież ułożyło ci się nie najgorzej. Co jest z tobą nie tak? Może gryzie gosumienie mruknął pod nosem Florek. Edekspojrzał na niego wrogo, chciałcoś powiedzieć, alezrezygnował podciężarem spojrzenia Lucyny. Szkoda słów powiedział tylko. Jak zwyklenicnie rozumiecie. I zawsze jesteście przeciwko mnie. Ruszyłnawerandę,bytam zapalić papierosa. Patrzył stamtąd ku mnie,by sprawdzić, czy przynajmniej ja rozumiem, co chciałpowiedzieć. Musiałam przyznać,że zaskoczył mnie swojąprzemowąw twojejobronie, babko. Niestety, przy okazji atakowałojca. Ja czasami zazdroszczę Jaśkowi mruknął Florian. Miał szczęście, że siętak szybko zwinął. Zostały po nim ładnewspomnienia. Po młodychzawsze wspomnienia ładniejsze niżpo starych. Kto wie, jaki bybył, gdyby dożył tego zjazdu. Życie potrafinawet zdobrego człowiekazrobić zwykłe gówno. A ja myślę, że niez każdegorzuciła twardo Hania. Florian nieprotestował, tylko tak jakoś zapadł sięw sobie. Lucyna spojrzała surowona Hanię, a ta wzruszyła ramionami. Edek jest jak ziarno piasku w bucie powiedziałajeszcze Lucyna, chcąc kolejny raz załagodzić konflikt. Uwiera. Może to idobrze, że jest między namiktoś taki. Inaczejpoczulibyśmysię za bezpiecznie. Tak, ziarnko piasku w bucieteż czasami jest potrzebne. Nie wiem, czypozostalisię z niązgadzali, alenikt nie zaprotestował. Ignacy postanowił zmienićtemat. Przypomniał mi się pierwszy zjazd. Pamiętam, jak wszyscy zazdrościliśmy Jaśkowi Danki. Gdy szedłz nią po plaży,413. nie byłofaceta,który by się za niąnie obejrzał. A jakjej smarował plecykremem"Nivea",todostawaliśmy gęsiej skórki. Pytałem gopotem, gdy już był z Krystyną, czemu Dankę zostawił,a on się wtedyzdziwił. Chciałem mu nawet spraćgębęzato, że wystawił dziewczynę do wiatruijeszcze udajeniewiniątko,ale nagle zrozumiałem, że on ją kochał inaczej,niż się nam zdawało. Nie byładlaniego kobietą, tylko siostrą,przyjacielem. Po prostu była za blisko,by mógł zobaczyć, jaka jest piękna. Danka sama ponosiła za to winę, nie odstępowałago nakrok, jak cień. Przecież nikt nie zwraca uwagi nawłasny cień. Nie wiem, czyJasiek kiedykolwiek zrozumiał,ile stracił. Ja też się nad tym zastanawiałempowiedział Dawid. Taki widzisz ztym twoim ojcem kłopot zwróciła siędo mnieHania. Zrezygnowałztej, za którą inni oddalibyżycie. W dodatku znalazł sobie drugą,wprawdzie nie ładniejszą, ale posiadającą to, czego wszystkimMalinowskim brako-;-wało najbardziej: długi i bogaty rodowód. To może irytować,nieprawdaż? Tym bardziej, że zrobił to ot tak sobie,bezwysiłku, jakby mu się należało. Niby jeden z nas, bez nazwiskai imienia, bez charakteru, jaksą skłonni sądzić niektórzy, nawet nie nadzwyczajnie przystojny, a tu te dwie kobiety, każdainna, ale każda jak marzenie. Są skłonnimuwybaczyć tylkodlatego, że nie żyje. Mnie to wygląda na rodzinny mit powiedziałam. Oboje zniknęli,więc w pewnym sensie zostali młodzi i piękni. Oglądacie fotografieDanuty inie pamiętacie o tym, żeonażyje. A przecież żyje przypomniałam. Moja matkateż. Coś wtym jest mruknął Ignacy. Reszta milczała, jakbynie chciała podejmowaćtego tematu. A jeśli Danuta nie szukała was dlatego, by zostać taka,jaką jąpamiętacie? Może być choraalbopotrzebować pomocy. Nie poprosi o to, bo taka jużjest. Lucyna popatrzyłana mnie przenikliwie. Skąd ci to przyszłodo głowy? spytała. To przecież możliwe powiedziałam wymijająco i postanowiłamzostawić ich z tymizdaniami. Niech sami męczą414się nad kwestią Danuty, jeśli mająna tyle odwagi, by nie omijać tegośpiącego węża. Może już czas. Nie mielijej, babko. Jużw drzwiachusłyszałam, jak Ignacy wspomina drugi zjazd. Chybaopowiedział jakiś żart czyanegdotę, bo pochwilidogonił mnie zgodnyśmiech Malinowskich. Tak więc rozmowazeszłana bezdroża żartówi przekomarzań. Pomyślałam więc, że to dobry moment na koncertPawła. Poszłam nagórę, alesypialniabyła pusta. Nie było teżUnty, tylko Kocia wylegiwała się w zagłębieniu łóżka. Na mójwidok przeciągnęła się zachęcająco, więcpoświęciłam jej kilkaminut i wygłaskałam jej sprężyste, spragnionepieszczot ciało. Potem wyszłam przed dom,krzyknęłam na psa, ale nie odpowiedziało mi radosne szczeknięcie. Pawełi Untamusieli byćgdzieś daleko. Poszłamwięc zobaczyć, jak sięmają pozostaliMalinowscy. 2Ognisko przyLusince płonęło nierównym, szaipanym przezwiatr płomieniem. Parzący,wielobarwny jedwab. Wokół rozsiedli sięna pniakach i kłodach mali i duzi Malinowscy. Kilkoro z nich byłow podobnym wieku co ja, alegdy siętamzjawiłam poczułam się jak uczeń, który po razpierwszy wchodzi do klasy. WprawdzieMirkaposunęła się i zrobiła miejscena kłodzie, a Jakub zaraz po tym podał mi piwo i spytał, czymam ochotę nakiełbaskę, ale tak naprawdę oprócz przysłuchiwaniasię ich rozmowom, nie miałam tamnic do roboty. Niektórych chyba nawetmojaobecność na moment wytrąciłazrównowagi. Na pewno zniechęcią spojrzała na mnieJoanna. Pozostaliledwie zauważyli moje przybycie, zajęci rozmowamio pracy, dzieciachi życiowych planach. Piwo dodawało imskrzydeł,mnożyło możliwości budowali domy, jeździli naantypody, kupowali drogie samochody. Wyścig nawettu,na łące przy Lusince. Bo jedni z nich mieli,a drudzy tylkomarzyli,by mieć. Jedni bylii widzieli, inni marzyli, by być415. i widzieć. Mimo że mieli naprzeciwko najpiękniejszy na ziemiżywioł, ogień, a po paru krokach mogli zobaczyć ciemną tońrzeki ipoczuć na twarzy chłodne powiewy wiatru, czułam, żeprzynajmniej część jestw mocy innego żywiołu, pieniądza. Jedyniedziecinic nie dzieliło. Co najwyżej Nathaniel niewszystko rozumiał z rozmów pozostałychmaluchów, ale zdawał sięzgadywać ich intencje na migi. Wyciągali teraz z ogniska patykami ziemniakii usiłowali obrać skórę, sycząc i podrzucając gorące bulwy, brudzącpalce, a potem buzie. Mnieteż dostał się taki gorący, nie do końca upieczony ziemniak. Zjadłamgo i postanowiłam zniknąć. Zdawało mi się, że nikttego nie zauważy, po chwili jednak dogoniła mnie Mirka. Może się przejdziemy zaproponowała. Skręciław kierunku stawu, nie zważając na wysoką trawę, lekko jużwilgotną od wieczornej rosy. Niełatwowejść do rodziny,gdyma się trzydzieści lat i nie jestsię słodkim bobaskiem powiedziała, czekając aż do niejdołączę. Wiem coś o tym,bopięć lat temumusiałam się przystosować nie tylkodo rodziny Dawida,ale i do dośćlicznej rodzinySary. No ido Nowego Jorku. Jana szczęście nie muszę się przystosowywać, co najwyżejmogęsię z niektórymizaprzyjaźnić. To prawda. W dodatku udało cisię podbićserce babciLucyny. To najważniejsze, bo przez to sprzyjają ci także inni. Widzę, że i ciociaHania mado ciebie słabość, a teraz jeszczeDawid. Nieźlejaknatak krótki stażw rodzinie Malinowskich. Niektórych todenerwuje. Boją się,że przez to stracą. Na przykładco? Wyjazd do Ameryki. Dawid obiecał mężowiJoanny, żego zabierze i załatwi pracę, a teraz to już nie takie pewne:Klara też jestzła, bo była ulubienicą Dawida, a teraz onprzechadzasięz tobą. Jej się wydaje, że się podlizujesz. JoannaiKasia coroku jeżdżą do Szwecji. Siedzą tam miesiącami. Teraz pewnie Hania zaprosiciebie. Możesz im powiedzieć, że nigdzie się nie wybieram. Tak myślałam. Pewnie zastanawiasz się,czemu citowszystko mówię. To wygląda na plotkowanie. W dodatku rze416czywiście nielubię Klary imęża Joanny. Ale nie dlatego o tymrozmawiam. urwała,jakby szukała przekonujących słów. Myślę poprostu, że ktoś powinien cipowiedzieć takżei otakichrzeczach,by łatwiej było ci zrozumieć zachowanieinnych. To normalne, żegdypojawia się nowy członek rodziny,zaczynają się przepychanki iwalkaowpływy. Nawet pięciolatek czasamima ochotęutopić młodszą siostrę w łyżcewodytylko dlatego, żemamusia nie ma czasu, by mu opowiedziećprzed snem bajkę. Boicie się, że moje pojawienie się zmieni hierarchięważności. Już zmieniło. Niewszyscy sięz tymgodzą. Pomyślałam,że zrobiłoby się jeszczewiększezamieszanie,gdyby nagle w Zawrociu pojawił się Jasiek. Aż się uśmiechnęłam dotej myśli. Nawet Salomonowi, najprzystojniejszemuz Malinowskich, daleko byłodoJaśka,który był męskąkopiąDanki z młodości. Do tego dochodziły jego nienagannemaniery, które tak oczarowały panią Miecie, uprzejmość, takti inteligencja. Ileż z tego musiałoby być kwasów tylko wśródnajstarszych. Naprawdę, zaczynałam żałować, żego tu nie ma,że nie stoi obok mnie jak brat czy przyjaciel. Mirkę zdezorientowałmój uśmiech. Widzę, że cię to bawi. No tak, ty patrzysz na to z zewnątrz,na te nasze rodzinne obsesje. Jedną znich są dzieci. Każdyz Malinowskich chce mieć najładniejsze, najmądrzejszei najlepsze dzieci i wnuki. A janie mam wcale. Pięć lat małżeństwai nic. Sarapatrzy na mnie takim wzrokiem, jakbymbyła kawałkiem ugoru. Nie dość, że pochodzę z jakiejś tamIławy, niedość, że dla mnie Jakub zostawił majętną narzeczoną, w dodatku Żydówkę, to jeszcze nie potrafię dać jej wnuka. Nictylko kara Boża. Dawid tak na pewno nie myśli. Najdziwniejsze jest to, że według lekarzyoboje z Jakubem jesteśmy zdrowi. Nie powinno być problemu zciążą. Może jeszcze nie przyszedł na to czas. To samo powiedział Dawid. Wyglądana to, że wyróżnia cięnietylko ze względuna twegoojca mruknęła. 417. A, nieważne. Otóż Dawid przed wyjazdemtutaj dodał,żenie tylko czas jest istotny, ale i miejsce. Możema rację? Czasami myślę, że to przez tę całą Amerykęnie mogę mieć dziecka. Najpierw musiałamnauczyć się nowejrodziny,następniejęzyka i obyczajów, a potem NowegoJorku i Ameryki. Jak sięwyrasta nad jeziorem i codziennie patrzy na spokojnątaflę wody,naodbijające się w niejwschody i zachody, to potem trudnowytrzymać zgiełk metropolii. Stanęłyśmy właśnienadbrzegiemstawu. Kilka przestraszonych żab wskoczyło do wody, naruszając gładki dywan z rzęsy. Więcsobie pomyślałam,żemoże dobrze sięstanie, jeśli tu przyjedziemy. To takiepiękne miejsce. Tylko nie za wiele czasu namiłość. To nic. Jest stawi rzeka, i las. Już tu dzisiaj byłam powiedziała, odgarniajączielone oczka rzęsy, by móc zobaczyćtrochęwody. Stałamw tym samym miejscu i myślałam o tym,jak dobrze byłoby wywieźćstądtaką małą, maleńką rybkę, która by sobie pływaław moim brzuchu. To pewnietylko marzenie, ale dobrze miz nim. Tutaj, w Zawrociu, jestem skłonna uwierzyć, żeto możliwe. Jakub towszystko rozumie,dlatego wziął dłuższyurlop. Po zjeździe pojedziemydo Iławy, do domu, pobyć trochę w ciszy i spokoju. I pomyśleć,że niektórzy wszystko by daliza zamieszkaniew Ameryce. Ja nigdy tegonie chciałam, ale zobaczyłam po latachJakuba i zakochaliśmy sięw sobie. W Ameryce też sąjeziora. Wiem, jeśli nam się uda, to poszukamy domu wspokojniejszym miejscu. Jakubmi to obiecał. Wybacz,jeśli cię tonudzi. Pomyślałam, że jeśli ci opowiem o sobie, to przez tostanę ci się bliższa. Uścisnęła mnie,jakbyto mogło być znakiemswoistegoprzymierza. Robisz todla ojca? spytałam. Speszyła się. Skąd wiesz? Czuję, że on by chciał, żebyśmy się zaprzyjaźniły. Mi418rek jest mężczyzną, jemubyłobytrudniej, więc ty postanowiłaś spełnić jego skryte pragnienie. Nie musiałam się do tegozbytnio przymuszać. To dobrze. Zastanawiam się tylko, dlaczegomu na tymaż takbardzozależy. Był chyba do twego ojca bardzo przywiązany. Alemoże to nie tylko to. Mój tatusiek jest niestety bardzo małomówny, ale od matki wiem, że jak byliśmymali, to z Mirkiem trzebabyło jeździć do Warszawy do reumatologaichyba to właśnie twój ojciec im wtedy pomagał. Alena czym to polegało,niemam pojęcia. Mój tatusiek w ogóle kocha wszystkich Malinowskich,tylko oni nie potrafią tegodostrzec. Ja dostrzegłam. Tojesteś wyjątkiem powiedziała Mirka. Dziękuję, że mi o sobie tyle opowiedziałaś. A teraz wracajmy. Wołaj Jakuba. Dziś pełnia, najlepszy czas na robieniedzieci. Roześmiała się. Tym sposobem, babko, zwoli Adama, tajnego sprzymierzeńca, zaprzyjaźniłam się z Mirką. Wprawdzieniewiele nas łączyło, w dodatku za parę tygodni miała wyjechać na antypody, aleprzyjemnie byłomyśleć, że wśródmłodych Malinowskich jestktośtrochę życzliwiejdo mnieusposobiony. 3Gdy wróciłyśmy nadLusinkę, ognisko byłojużzagaszone. W kominku teżdopalały sięostatniepolana. Grupka, któramieszkała w zajeździe, międzyinnymi Dawid iEdek, pożegnałasięi ruszyła spacerkiem w kierunku miasta. Chciałam pomóc Hani w kuchni, ale ona wyjmowała właśnie ostatnie naczynia ze zmywarki. W saloniebyli jeszczemłodzi Kasiaprzyfortepianie,grająca jednym palcem, Klara, wpatrzony w niąBeniamin, Mo419. nika, córkaFloriana, którą irytowało to modlitewne zapatrzenie Beniamina. Został teżMarek, młodszy synFloriana, i dużostarszy od nich wszystkich Maks, który zresztątrzymał się odnich z daleka. Klara grzebała wpłytach i kompaktach ijak zwykle nicjejsię nie podobało. Czy tu nie manormalnychpłyt? Rany! Kto tego słucha? To twoje? spytała mnie prawie oskarżycielsko. Teraz już moje. Pięć różnych płyt zRequiem Mozarta? Do tego kilkatakichsamych kompaktów. Ale po co? pytałazdumiona. Zirytowało to Kasię. Nie słyszałaśo czymś takim, jak różne wykonania? Klara wzruszyła ramionami. Usiadłam przy kominku, by ichtrochę poobserwować. Maks,o dziwo,przysiadłsiępo chwili. Ważka powiedział. Błyszczące skrzydła i do tegogłupota prześwitująca przez opaloną w solarium skórę. To byćmożetylko etap w rozwoju bardziej interesującego stworzenia,ale pewności mieć nie można. Nie wszyscy są tego zdania. Niektórzy myślą nietą częścią ciała co trzeba mruknął,patrząc na Beniamina. Nie nudzicię towszystko? Czyli co? Udawanie kochanejrodzinki. Więc wy udajecie? A cobardziej, rodzinkę czy kochanie? Roześmiał się. To dobrepytanie. Może i jedno, i drugie. Więcczemu tu jesteś? To jeszcze lepsze pytanie. Widzę, że umiesz trafiaćw sedno. No więc? I nie tracisz wątku. Może miałem nadzieję na takiewłaśnie spotkanie? Na taką rozmowę przykominku? Szansa była raczej niewielka zauważyłam ironicznie. I ciągle nie ma gwarancji nasatysfakcję. Tylko trochęnadziei. 420Znowu się roześmiał. Fajnie się ztobą gada. Kto bypomyślał, że tak sięubawię w tej głuszy. Niby że jesteśmy obojeponad? A nie? Wszystko zależy od hierarchii wartości. Czy nie zanadtocenisz sobie wykształcenie i inteligencję? Klara to ważka,ale piękna ważka. Gdybyna szczycie postawićestetykę, przegralibyśmy z kretesem. Patrzenie z cudzych punktów widzenia to zgubny nałóg. Założę się,że to zboczenie zawodowe. Scena,kulisy,widownia! Na ten zjazd też można spojrzeć jak na spektakl. Jesteśz woliLucyny jedną z głównychpostaci tej sztuki. Gwiazdaspektaklu iaktorzyna, dla którego zabrakło roli. Może trzymać halabardę albo patrzeć na wszystko zza kulis. Takarozmowa,jak teraz,też może się toczyć jedynie po opuszczeniukurtyny, gdzieśw mrocznych kuluarach teatru. Ciekawe spojrzenie, choć mnie się wydaje,że nie musisz nosić halabardy. Złudzenia. W naszym teatrze rodzinnym nie madla mniemiejsca. Choć nikt nie może czuć się tubezpieczny, bo tenspektakl niema scenariusza, do którego można zajrzeć, byprzeczytać następną kwestię. To raczejteatr del'arte, komedia,w którejwszystko może się zdarzyć. Tak więc nie przywiązujsię zbytniodo swojej roli. Jutro może ją zagrać ktoś inny. Ale nie ty? Nieja. A przynajmniej nie na głównej scenie. Chybaże tak jak teraz, przed tobą, dla ciebie. Odpowiada mi to. Tymsię różnię od ojca,który nie uznajepobocznych ról. A w rodzinnymspektaklu ciągle jest spychany do tyłu. Myślał, żejak się wzbogaci, to sięprzepchanie na przódsceny. Nic z tego. Więcteraz kupuje sobie oklaskiklakierów. Miał chyba na myśli dzieci Floriana. Przeszkadza ci to? Jeśli już kupował, mógł się rozejrzeć za czymś lepszym. Wyglądałona to, żenie ma zbyt dobregozdania o synachi córce Floriana. 421. Nic ztegonie rozumiem powiedziałam, usiłując sprowokować go do wyjaśnień. Maks nie zamierzałsię jednak w tozagłębiać. Tym przyjemniej będzieci sięoglądało ciąg dalszy powiedział. Mnie już od dawna to wszystko nudzi,choćprzyznaję, że twoja obecnośćożywiła trochę akcję. A pojawieniesię twegokuzyna tojuż prawdziwe intermezzo. Pomyśleć,że na takiej prowincji mogłem sobie z kimś pogadaćo Czajkowskim, Skriabinie i paru innych. Maks ozdobiłteniby łaskawe dla mnie i Pawła słowa ironicznymuśmiechem. Przypominał wtym Kostka. Był równiezapatrzony w siebie i własne widzimisię, jak i zmanierowany,co nie przeszkadzało mi go lubić. Intrygował mnie. Tym bardziej się zastanawiałam,dlaczego przyjechałna zjazd. Każda rodzina, jest jak walec do wyrównywania. Twojamatka siętemu nie poddała. Danka też nie. To moje ulubioneciociedodał, wstając. ACzesiek to mój ulubiony wujek. Też się niepoddał. A ty, co onich sądzisz? Zostawiłmnie ztym dziwnympytaniem. Patrzyłam z werandy, jak sam jeden brnie przez wietrzną ciemność ku bramie. Towarzyszyłmu jedynie księżyc, wielka mleczna lampa, zwieszającasięnad drogąku zajazdowi. 4Jednak nie nadtym, babko, zastanawiałam się przez następną godzinę, patrząc na dogasającyogień. Malinowscy już spali, w Zawrociu było cicho,a ja nie miałamochoty nasen. Okazało się, że nie ja jedna. Do salonu zajrzała Lucyna, już wkoszuli i szlafroku,zaniepokojona,że się niekładę. Przytuliłamnie. Myślisz pewnie o tym, co ci powiedział dzisiaj Dawid. Była toprawda. Niemogłam o tym zapomnieć, ani o śnieojca, anio jego wymowie, ani o tym,czego mógł nie wiedziećDawid, a być może wiedziała moja matka. 422Czy wieszcośjeszcze, ciociu? spytałam. Pokręciła przecząco głową. Mogę ci tylko jeszcze opowiedzieć o jego miśku. Kupiłamwszystkim Malinowskim miśki,żeby mieli coś własnego. Jasiek nazwał swego Joachimem. Joachim się boi, wyszeptał kiedyś, gdy na niego krzyknęłam zato, żeprzyniósł dosypialnizapchlonego kota. Może chowałsię wtedy za miśka,a może tak właśnie miał na imię, tylko o tym nie pamiętał. Więcbył Niemcem? Co najwyżej Polakiemniemieckiego pochodzenia zaoponowała. Jest zresztą kilka innych możliwości. Kimkolwiek był, tynic przez to nie tracisz. Choć możesz zyskać. Wybórnależydo ciebie. Możesz otworzyć się nadotądobcei obojętne kultury, na Niemców,na Kaszubów,na Mazurów. Możesz,ale nie musisz. Masz rację, ciociu. Idź spać. Nicmi nie będzie. Muszęto tylko wszystko ułożyć sobie w głowie, by oniczym niezapomnieć. Już dość w życiu rzeczy zapomniałam. Lucyna ucałowałamnie i poszła na górę, do pokojuz brzoząza oknem, w którym spała razem z Honoratą. A ja wyszłamna werandęi znowupatrzyłamna księżyc. Wiem, że go lubiłeś mówiłam w myślach doojca. Pewnie pokazywałeśmigo w dzieciństwie. Wybacz,że tego nie pamiętam. Ale za tonie zapomniałam bajki o tajemniczym olbrzymie, który chodzipo ziemi i świeci wielką, jasną lampą, by wskazać drogęw ciemnościach tym, którzy na to zasługują. Matka nie zna tej bajki,więc to ty musiałeś mi ją opowiedzieć. Kto opowiedział ją tobie? W jakim języku? Czy to ważne? Właściwie nie. Istotnejest tylko to, że opowiadając ją, przytulałeś mnie z miłością. Tęsknię za tym. Dziś wydajesz mi się podobny do tegoksiężycowego latarnika,którego widok zasłania blask jego własnejlampy. Jesteś blisko, ale nie dość blisko, bym to mogłaczuć. XL. KATHARSISKażda rodzina, babko, ma swoje tajemnice. Ma także swojeczarneowce. W rodzinie Malinowskich nie było czarnejowcy,bo Czesiek już nie żył, alebyło kilka białych zmniej lub bardziej przybrudzonymrunem na przykład Danuta. Dużo sięo niej mówiło, ale tylkoo tej z przeszłości. Niktnawetnieusiłował sobiewyobrazić teraźniejszej Danki,podstarzałejjakinni,w jakimś codziennym, zwyczajnym życiu. Moja nadzieja,że wreszcie zaczną rozmawiać o jej odszukaniu, a nawetcośw związku z tympostanowią, spełzła na niczym, a razem z niąprawo do wyjawienia przynajmniej części informacji o niej. Byłojuż popołudnie trzeciego dnia zjazdu. NadZawrociemunosiłsię zapachz grilli. Patrzyłam z werandy na to beztroskiebiesiadowanie, słuchałamrozmów, spokojniejszych niż wczoraj, bo przyszedł długi i serdeczny telegram od Grzegorzai poprawił nastrój wszystkim Malinowskim. Nawet Florian skończyłswoje gniewne przechadzki, bo Grzegorz parę słów skierował tylko do niego. Nic dziwnego byli kiedyś przyjaciółmi. Mnie też Grzegorz"mocno ściskał". Telegramprzechodziłz rąk do rąk, mimo wcześniejszego głośnego odczytania przezLucynę, analizowany jeszcze w małych grupkach, a czasami,jak w przypadkuFloriana,pojedynczo, ściskany przy tym zewzruszeniem. 424Mnie też udzieliła się taatmosfera. Słuchałam wesołychprzekomarzań, patrzyłam na gonitwędzieci, na Patryka, któryhuśtał się na linie przyczepionej do lipy, na dziewczynki, bawiące się na schodkach werandy lalkami. Przedsionek raju pomyślałam. Następna myśl nie była już niestety tak dobra,przypomniał mi się bowiemkaszel Danuty. Malinowscy biesiadowali, aDanuta kaszlała we mnie jak wtedy,gdy do niejzadzwoniłam ostatniraz, długo, boleśnie, do utraty tchu. Usiłowałamwypchnąć ją z pamięci,zaczęłam nawet rozmowęz Ula o Szwecji, ale to nie pomogło. Wędrowałyśmy ulicamiSztokholmu, a za nami wlokło się upartepokasływanie. Ulago nie słyszała, ale widoczniezobaczyła je w mojej twarzy. Coś cię boli? spytałazaniepokojona. Mama maapteczkę. Zawołać ją? Pokręciłam przecząco głową, ale zaraz potemodeszłam podpretekstem wzięcia przeciwbólowej tabletki. Niestety nie wymyślono jeszcześrodkana wyrzuty sumienia. Danuta potrzebowała pomocy i tylko ja mogłam sprawić, że ją otrzyma. Jasiekzresztą też potrzebował pomocy. Od tego była rodzina, nieod zjazdów, pikników czy grillowania. Prawdziwa moc rodzinyujawnia się wtedy, gdy potrzebujący otrzymuje wsparcie. Wiedziałam, że muszę komuś oDanucie powiedzieć i to teraz, zaraz. Nie wiedziałamtylko komu. Lucynie? Dawidowi? Hani? W końcu zdecydowałamsię naLucynę, mimo iż byłatrochę zmęczona upałem i gwarem, może nawet senna. Zdziwiłasię, gdy powiedziałam, o kim chcęrozmawiać. Mało ci Malinowskich? spytałaz uśmiechem, niczego nie przeczuwając. No tak, pewnie chceszznać takżeijejrelację z przeszłości. Tozrozumiałe. Przez telefon mówiłaś, iżchcecie jej szukać. Maciejakiś plan? A tak. Przypominam sobie. Rzeczywiście rozmyślałam o tym przedzjazdem. Ale jakoś nie było jeszczeczasuporozmawiać naten temat. A poza tym ten ośli upór Danuty. Jak dawno miałaś z nią kontakt, ciociu? W Boże Narodzenie. Zawszedzwoniła także wWielkanoc, a w tym roku chyba zapomniała. 425. Dlaczegonigdy jej nie szukaliście? Może byśmy jeji szukali, gdyby nie te telefony do mnie. Ma prawo żyć poswojemu. Nie zastanawiałaś się, dlaczego tak bardzo chroniswąprywatność? Onazawsze była trochę dziwna. Mówiłam ci. Widziałam, że Lucynę męczy rozmowa oDanucie. Dziwniejsza niż myślisz mruknęłam mimo to. Lucyna nagle stała się czujna. Chceszmi cośpowiedzieć? spytała. Już wczorajmiałam wrażenie. urwała, czekającznapięciem na mojesłowa. Owszem. Danuta nie jest jedynym członkiem rodzinyMalinowskich, którego tu nie ma. Nie liczącoczywiście Grzegorza. Brakuje jeszcze Jaśka Malinowskiego. O kim ty mówisz? spytałazdumiona. O jej synu. Lucynapatrzyła na mniez niedowierzaniem. Danusia nie masyna. W każdym razienigdy mionimnie mówiła. Ma. Jestw moim wieku. Ależ to niemożliwe! Kto ci nagadał takich bzdur. Ignacy? Jego trzymają się czasami takie głupie żarty! To nie żarty. Wiem, gdzie Danuta mieszka. Rozmawiałamz nią. Z Jaśkiem także. Nie ma żadnych wątpliwości, żeto jej syn, bo jest bardzo do niej podobny. Lucynakręciła z uporem głową. Nie!To musi byćjakaś pomyłka. Toinnakobieta! Pomyliłaś się! To jest Danuta Malinowska, jednaz was, przyjaciółkamego ojca. Toona, ciociu. Lucynaprzez chwilę trzymała się za serce, jakby odmówiłojej ze zgrozy posłuszeństwa. Przynieś midzieckotrochę zimnejwody. Przyniosłam. Na jej czole perliły sięgrube krople. Pobladła. Do salonu weszła na chwilę Hania, zaciekawiona naszą rozmową. 426Co takszepczecie? Mogę posłuchać. Lepiej pomyśl o kolacji powiedziała Lucyna, udając,że nic sięnie stało. Ja jestem takajakaś ospała przez upał. Kto to słyszał, by w maju było trzydzieści stopni. Noidź,idź. I poproś o pomoc Bronię iAndzię. Hania wyszła, a Lucyna oplotła ręce na szklance z zimnąwodą. Upiłatrochę. To nie wszystko, nieprawdaż? Bogdyby było u niejdobrze, tobyś już dawno oznajmiła Malinowskim,że wiesz,gdzie ona mieszka i co się z nią dzieje. Coś jest nietak, widzęto po twoich oczach. Z Jaśkiem, nieprawdaż? Może porozmawiamy o tym później, jak się poczujeszlepiej? Nie.Czekanie byłobybardziej męczące. Mów.Jaśkowi nic niejest, poza tym, że machorą matkę. Lucyna odetchnęła. Spodziewała się chyba czegoś gorszego, kalectwa, garbu, upośledzenia. Bo co innego mogłoby Danutę powstrzymywać od pokazania go rodzinie. A mąż? Nie ma męża i nigdy nie miała. Lucynapokiwała głową. To było jakieśwyjaśnienie panieńskie dziecko. Ale przecież Danka była taka harda. Czyżbysię gowstydziła? To do niej niepodobne. Mówisz, żejest chora. To poważne, tak? spytała pochwili. Mów wszystko. Jestem silniejsza, niż myślisz. To rak. W Wigilię mówiła, że wszystko u niejdobrze. Kłamała. Czy wie ozjeździe? Dzwoniłam do niej. Powiedziała,że nie życzy sobie,bym wam mówiła, gdzie mieszka. Gdyby nie jej choroba, niebyłoby tej rozmowy, ciociu. Lucynazatopiłatwarz w rękach, pełna bólu i poczucia winy. Zrobiło mi się jejżal, ale teraz trzebajużbyło brnąć dokońca. Jest jeszcze jeden problem. Danuta nie wie, żepoznałam Jaśka. Nie wie też, żez nim rozmawiałam. A on mipo427. wiedział, że wdzieciństwie matka zawiozła gona grób megoojca i powiedziała, że tojego ojciec. Jasiek myśli,że mogębyć jegoprzyrodnią siostrą. Czy tomożliwe? To dlatego rozmawiam tylko ztobą. Nie chcę szargać dobrego imienia ojca. Alez drugiej strony chciałabym wiedzieć, czy mambrata. Lucyna była coraz bardziej przygnębiona. Zastanawiała sięchwilę, comi powiedzieć. Dobrze zrobiłaś, mówiącto właśnie mnie rzekła wkońcu cicho. Czułamod dawna, że z Danusią coś jestnie tak,ale Hania nie chciała wierzyćw mojesny. A tym ostatnim sięnie przejmuj. To nie może być prawda. Twój ojciecbył człowiekiem z zasadami. To się wyjaśni. Zobaczysz. Ścisnęłamnie pocieszająco,choć sama potrzebowałapocieszenia. Będę musiałao tym porozmawiać zDawidem. On jeden możecoś na ten tematwiedzieć. Zgadzaszsię? Skinęłam głową. 2Tak to się odbyło,babko. Byłamjak intruz, który wsadziłkij w mrowisko i zamieszał w nim, burząc kunsztowną mrówczą budowlę. A może bardziej przypominałam bohatera snówojca, który niemoże się oprzeć, by niezejść z utartej ścieżki. Tak więc obudziłam śpiące węże, bo inninie chcieli tegozrobić. Obudziłam je i teraz patrzyłam,jakdziała ich świetlistyjad, jak mocne sąichsploty. Niestety,uderzyły w tych, którzybyli mi najbliżsi. Tak bywa. Dawid wysłuchał opowieściLucyny i moichuzupełnieńz kamiennątwarzą. Znikła gdzieś jego wewnętrzna radość, odfrunęły anegdoty i żarty, brwi przestały tańczyćnad oczyma. Trwał tak jeszcze długo w ciszy, którąznowu przerwała ciekawska Hania. Co wytak siedzicie pociemku? Zapalić wam lampkę? Nie trzeba. A jak kolacja? Lucyna znowu udawała,że wszystkojest w porządku. Broniąci pomaga? A reszta? 428Pomagają. A wam tu niczego nie trzeba? Nie.Idź,kochana,przypilnuj wszystkiego. Wczoraj zapomnieliśmy o czymś lekkim dladzieci. Może zrobicie dziśbudyń? Przywiozłam parę paczek. Hania wyszłaposłusznie, choć niechętnie, a my dalej siedzieliśmy w półmroku i ciszy. Naglezobaczyłam, że po twarzyDawida spływają łzy. Lucyna też je dostrzegła. A po chwili jużobie wiedzieliśmy, żeDawida Mende spotkało nieszczęście. Nie wiadomo,kiedy większe, trzydzieści lattemu czy teraz. Takobieta nie maserca wyszeptał z męką. Nawettakiegojak włoski orzeszek. Nawet takiego jak główka szpilki. Nie chciała dla swego syna ojca Żyda, więcgo wyrzuciła zeswego życia, zatarłaślady, schowaładziecko, jakbymożna było zmienić krew albo geny. Alenie można. Niemożna. Kręcił głową, nie mogąc uwierzyć, że nie śni. Chciałwytrząsnąć nasze słowa, aleoneciągle tkwiły w środku, jak zadryalbo szpile, raniąc i doprowadzając go prawie do szaleństwa. Lucyna dała mi znak, bymich zostawiła samych. Gdy się odwróciłam na progu, tuliła go do siebie jakskrzywdzonedziecko. Znowu był młodszymbraciszkiem, Kazikiem Malinowskim,któremu mimo jej miłościprzydarzyło sięnajgorsze z możliwych. Tak się dziwnie złożyło, babko,że obojez Dawidem mieliśmy sobie do przekazania ważne wiadomości, choć ta przeznaczonadlaDawida była nieporównywalnie bardziej bolesna. Czynaprawdę Danka nie chciała dlaswego dziecka ojca Żyda? Może raczejnie chciała innegoojca niż Jasiek? A możezdecydowało i jedno, i drugie? Przecież gdy zorientowała się,że jestwciąży, zPolski właśnie wyrzucano Żydów. A KazikMalinowski, jakby na przekór wszystkim, ogłosiłświatu, żejest Dawidem Mende, jednym z tych, których świat nie chciał,palił, zagazowywał, rozstrzeliwał, wypędzał,a oni ciągle odradzali się jak głowy jakieś hydry, wyłazili nawet ze skór zwykłych ludzi, jak choćby z Kazika Malinowskiego. Wydarzeniaz sześćdziesiątego ósmegomusiały obudzić i w Danucie, i w Dawidziezadawniony lęk, ale każde spożytkowało go inaczej. Kazik niemal dławił się strachem, aż w końcu zrozumiał, że jeśli429. czegoś niezrobi, będzie się dusił dokońca życia. Więc krzyknął, kimjestnaprawdę, przyznał się do samego siebie i o dziwo poczuł ulgę, apotemnawet przypływ nowych sił. Po wielulatachkurczenia się w skórze Kazika rozprostował się irozejrzałpo świecie. I zdziwił się, że światsię gonie wyparł, przeciwnie granicesię otworzyły i mógł wybraćsobie miejsce,jakiechciał. Danutę też rozumiałam. Była NN. Tylko się domyślała, co kryło się w jej genach. NN jąchroniło. Była podejrzana, alenietak jak Dawid Mende czy ktokolwiek z jegopobratymców. Więcgdy został poczęty Jasiek,a Kazik zmieniłsię w Dawida, wolała dla swego synawybrać los NN. To wydawało jej się bezpieczniejsze przynajmniejtu, w Polsce. Mogła jeszcze wyjechać, jak Dawid, ale wówczas musiałabyna zawszepożegnać się z moim ojcem, z Polską, z sobą nadwiślańską, zadomowioną i zaadaptowaną. Możenie miałasiłna podróżw nieznane,zwłaszcza z człowiekiem, którego nigdy niekochała? Jakkolwiek było, ta historianie dotyczyła mnie już bezpośrednio. Szłam w głąb sadu,babko, myśląco tym, jakłaskawyokazał się los dla mnie, aokrutny dla Dawida. Parę minut skąpanych w zmierzchui wszystko zmieniło sięjakw kalejdoskopie ja mogłam zanurzyć się z radością i świętem w duszyw majowy upał, a tymczasem Dawidowi rozsypywało się całeżycie, jak domek z kart, choć wydawało się, żewszystko budował na solidnych podstawach,medytowałnad każdą cegłą, pięć razysprawdzał spoiwo. A jednak stało się. Może takchciałBóg, może los, któremu dawnotemu Dawid się wymknął, gdy tacyjakon ginęli? Możezresztą zawinili tylkoludzie onsam i Danuta i ich strach, przerażający dziecięcy strach,zakodowany dawno temu w mrokach niepamięci,wypieszczony przez bezdomność i samotność, strach, nad którym nie panowali,choć wydawało im się, że panują. Każdebało się czego innego. Połączyłaich tylko siła lęku, a potemrozdzieliła. To nie była już moja historia. Ojciecciągle jeszczeodgrywał w niej ważną rolę, ale nie taką,jak przypuszczałam nie był sprawcą, choć najprawdopodobniej z jego powodu wy430darzyłosię parę nieodwracalnychrzeczy,o których pewnieniemiał pojęcia. Mogłam się teraz cieszyć tymnowym ojcem,uwolnionym od młodego Jaśka, tylko moim,kochającym, wiernym, dobrym. Już nie musiałamsię nim z nikim dzielić i niemusiałamszukać dla niego usprawiedliwień. Co za ulga. Więcszłam w głąb sadu ścieżkamiwydeptanymi przez Pawła i psy,minęłam Zielonooką i łąkę za sadem. Położyłamsię na trawiedopiero na skraju brzezinki, zapatrzona w koronkę liści na różowiejącym niebie. Wróciłeś szeptałam. Nareszcie wróciłeś. Już nie pozwolę ci odejść, tatusiu. Nigdy. Przenigdy! 3Tak więc każdarodzina ma swoje tajemnice. Obserwowałam,babko, codzieje się z tą, którą powierzyłam Lucynie i Dawidowi. Pierwsza dowiedziała się chyba Hania. Już przykolacji po jej zwykłejenergii nie było śladu. Ruszała się jakmucha wsmole, spowolniona i nieuważna. Złe humory kolejnychMalinowskich złożonow końcu na spadające ciśnienie i spowodowane tym migreny. Im dalej wnoc tym więcej osób skarżyło się na ból głowy. Epidemiazatrzymała się na razie na najstarszym pokoleniu Malinowskich. Tajemnica zapadła ich w serca jak kamień, ale na powierzchni zostały drobne fale i zataczały coraz szersze kręgi tak myślałam, widząc,jak wszyscy coraz bardziej markotnieją, a rozmowy rwąsię i milkną. Nie brałamw tym udziału,przekonana, że jużdośćzrobiłam. Alei tak niektórzy starsi Malinowscypatrzyli na mnietak jakoś nie wprost, nie wiadomo, czy zpoczuciem winyi wstydu, czy też z ukrytąurazą. Bo odnalezienie Danuty przeze mniew jakiś sposóbobnażałoich wspólną niemożność. Odnalazłam ją, więc była do odnalezienia. Tak musieli myśleć i szukali winy w sobie, każdy na swój sposób. Nieżałowałam ich. W końcu i mnie przezlata zostawili samą sobie. Do usprawiedliwienia było co najwyżej osiemnaście lat mego życia, pozostałe mogłam im terazwypomnieć. Grzech zaniedbania431. ich wspólny grzech. Pewnie zresztą nie jedyny. Tajemnic teżbyło dużo więcej. Ale o dziwo, właśnie to mnie do nich zbliżyło. Pomyślałam wdodatku,że mogę pomóc imprzetrwaćtrudny wieczór. W ten sposób, babko, zostałam w końcu prawdziwą gospodynią zjazdu. Nastroje jegouczestników zależałyode mnie, mogłam je kształtować, bo inni nie mieli na to siły. Poszłam do sypialni, gdzie na szczęście tymrazem znalazłam Pawła. Zagrajpoprosiłam. Chciał się ze mną droczyć,alepo sekundzie zrozumiał, że toniewłaściwa chwila. Zagrajcośpięknego. Oni potrzebują katharsis. A ty? spytał. Ja też. Więc zagram dla ciebie. Niech tak będzie zgodziłam się,a Paweł posłusznieposzedł za mną do salonu. Zacząłniepewnie,jakby szukał właściwejmelodii, potemgrałznane motywy, które przywołałydo fortepianu wszystkichMalinowskich,przetykał jej jednak krótkimi improwizacjami,któreznałam jużz urodzinowej kasety, tak jakbychciał zaznaczyć,że naprawdę gratylko dla mnie. Te krótkie fragmentyza każdym razem elektryzowały Maksa. Dodiabła! szepnął. Czemu mi nie powiedziałaś,że to muzyk. Myślałem, żeten fortepian todekoracja, a wiedzao rosyjskich romantykach to snobizm. Tym przyjemniejszy dalszyciąg rodzinnegospektaklu sparafrazowałam jego słowa z poprzedniego wieczoru. A potem oboje zatopiliśmy sięw dźwiękach, które wyczarował Paweł. Aon wkońcu zapomniał, że maprzed sobą przypadkową publiczność i porzucił słodkawe melodie,pasującedo majowego wieczoru. Zostawił także muzykęz kasety i zaczął niespokojną gonitwę poklawiaturze, pełną złamanychakordów, drażniącą, tak że Dawid nie wytrzymał i wyszedł. Nie zdziwiłam się muzyka Pawławyszarpywała z człowieka duszę i kawałkowałają naczęści. Gdyzobaczyłam, żeLucyna zatyka sobie uszy,podeszłam doniego,dotknęłam ramienia, a on przypomniał sobie, gdziejest ikto gosłucha. 432Z instrumentu znowupopłynęły słodkie, łagodne dźwięki,które rozprostowały ściągnięterysy twarzy i uspokoiły rozedrganemyśli. Tylko Maks nie mógł znieść tej odmiany. Ruszył kuwerandzie,minął Dawida, a potembrnął przez wysoką trawęna środek łąki, do owego wietrznego zakątka, wktórym wylegiwał się wczoraj. Przez chwilę patrzył stamtąd ku salonowi,jakbychciałzobaczyć, co tym razemwidaćz tej perspektywy. Widokchyba go nie zadowolił,bo po chwili skręcił w kierunku sadui zniknął w mroku. Wróciłam nadawne miejsce, ale ijanie mogłam zapomnieć o tym, co Paweł grał przedtem. Było totak różneod pogodnejtwarzy, zjaką spacerowałpoZawrociuz Untą, od spokojnego bycia obok, od kontemplacji zjawiska pod tytułem rodzinny zjazd. Wydawało mi się,żema w sobie morzecierpliwości i dystansu, a wtej muzyce było coś dzikiego, bunt,nienasycenie,niepokój. Gdy wstał od fortepianui z przylepionymuśmiechemsłuchał pochwał ipodziękowań,raz jeden spojrzał ku mnie ponad głowami, a japrzestraszyłam się tego spojrzenia. XLI. PRZELOT MOTYLIOstatni dzień zjazdu, babko. Jutro wszyscy wyjadą. Zamknę bramę Zawrocia,wypuszczę Remiego, zetrę z poręczy schodów ślady dziecięcych palców, wywietrzę obcy zapach z twojej sypialni i z wszystkich innych pokoi. Zdeptane trawy popierwszym deszczu zapomną o podeszwach butów, żaby znadstawu o niebezpieczeństwie kamienii o torturach małych palców. Motyle ipasikoniki przestaną się bać ścigającej je siatki. W Zawrociu znowu zapanuje spokóji cisza. Będziesz mogłazejść po błękitnychschodkach w dół izamieszkać tu znowuz twoim ukochanym wnukiem. A Malinowscy? Maks miał rację, babko, mówiąc, bym sięzbytnio nie przywiązywała do roli, jaką wyznaczyła mi Lucyna, a wrazz nią Hania,Dawid ici wszyscy, którzy skłonnibyli się im podporządkować. Ciekawośćmną została już nasycona. Opowiedzianomi, co było do opowiedzenia, zadanowszystkie pytania. Nie ma już dla mnie miejsca na przedziesceny. Może by jeszcze z uprzejmości podtrzymywano tę fikcję obliczoną na jeden parodniowy spektakl, gdyby nie sprawa Danuty i Jaśka. Za zakłócenie przyjętego porządku trzeba płacić. Nie pomoże Zawrocie, kominek, fortepianowy koncert, choćby najpiękniejszy. Jestem psują. To przeze mnie wyciekł z nichentuzjazm. Toja podarowałam im starą, chorą Da434nutę,zamiast młodej,pięknej, dumnej i niedostępnej, jakąchcieli mieć do końca życia. To ja podrzuciłam im Jaśka,kłopotliwego bękarta, zktórym coś trzebazrobić. W ogóle cośz tym wszystkim trzeba zrobić ze starymi, zużytymi mitami, zwłaszcza z mitem doskonałejrodziny,która sięwspiera i kocha. To przeze mnie ten mit przypominateraz wytartąi przegniłą szmatę do podłogi. Nic dziwnego, że patrzą na mniez obawą. Co jeszcze mogę im zrobić,gdzie uderzyć, w jakisłaby punkt? Synowie Dawida,dotąd ustosunkowani do mnieżyczliwie,teraz omijają mnie wzrokiem. Więc ido nich dotarła wiadomość o Danucie. Czy już wiedzą, że mają przyrodniego brata? Wyglądana to, że tak. Na pewno wie o tym Sara, bo przygnębienie nie schodzi z jej twarzy. Jedynie Mirka ścisnęła mniepocieszająco po śniadaniu,choć iona posmutniała. A wystarczyłotylko, bym trzymała język za zębami. Tak niewiele! Tylko Dawid nie ma do mnie pretensji. Po wczorajszymkoncercie nie poszedł zewszystkimi do zajazdu, ale jeszczeraz usiadłze mną, i już spokojnie, z wielką uwagą wypytało wszystko, co wiem o Danucie iJaśku. Niektóre rzeczy musiałam mupowtarzać kilka razy. Najbardziej zabolało go to,że Danutawpisała do metryki, iż ojciec dziecka jest nieznany,apotem zaprowadziła Jaśka na gróbmego ojca. Ale dziękitemu już nie był tak pewny, że tojego żydostwo zdecydowałoo postępowaniu Danuty. Onapo prostu chciała, by ojcemtego dziecka był Jasiek. Czasami zdarza się taka nieuleczalna miłość. Myślałem,że z czasem mnie pokocha, że zapomni i będzie umiała normalnie żyć. Myliłem się. Twój ojciec nie był niczemu winny. Ona po prostu ukryłaprzed nim tę swojąmiłość. Nazywał jąkochaną siostrzyczką,aona była pewna,że totaka słownapieszczota, którakiedyś zgubitonienawistne słowo siostrzyczka. Wydawało jej się,że nie może byćinaczej,bo są sobieprzeznaczeni. A gdy poprzyjeździez sanatorium Jasiek wspomniał o Krystynie, to Danka zamiast wyznać mu, że nieumiebez niego żyć,zacisnęła zęby. Gdybymu powiedziała,kto wie,co by się zdarzyło. 435. Chcesz powiedzieć, że jąkochał. Tak myślę. Tęsknił za nią, gdy znikła. Wiem z listów,że długo jej szukał. Czy znalazł, niewiem, bo potem naszakorespondencjazmieniła się wświąteczne kartki. Alenigdymi nie napisał, czy szuka ukochanej kobiety, czy tylkosiostry. Znałeś jego sny, a nie wiesz, co czuł? To dziwne, prawda? Aleja nie chciałem tego wiedzieć. Nie powiedziałem munigdy: "Człowieku, gdziety masz oczy,przecież ona świata poza tobąnie widzi". Mogłem tak rzec,ale nie zrobiłem tego. Tak samo jak nigdy nie powiedziałem,że Danka jest ponętna czy ładna. Niewiem,czy to by coś zmieniło, ale mogło zmienić. Mogło! Rozumiesz? Rozumiałam. I to aż za dobrze. Nie ma łatwiejszego sposobu na zdobycie kobiety niż pocieszanie jej po miłosnym zawodzie. Twój ojciec skrzywdził ją nieświadomie. Ja wiedziałem,co robię. Zwiodła mnie własna pycha. Byłem pewny,że jeślitylko się postaram, to wypchnę Jaśka z jej serca. A gdyudałomi się ją zdobyć, wydawało misię, że jużnikt mi jej nie zabierze. Powinienem wiedzieć, że z Danką to nie takie proste,żeniejesttakąkobietą jak inne, powinienem. urwał i reszta zdańodwijała sięwnim bezgłośnie, przeznaczona tylko dlaniego i duchów z przeszłości. Jaki onjest? spytałpo długim milczeniu. Będzieszz niegodumny. Danuta dobrze go wychowała. Pracujena uczelni, jak ty kiedyś. Tyle że na uniwersytecie,a nie na politechnice. Jesthistorykiem. Pokiwał głową, jakby go tonie dziwiło. Mam jeszcze jednegosyna. I to jest mój syn pierworodny. Aon ma ojca Żyda i jednocześnie Amerykanina. Niewiem, czy to będzie dla niego szczęście, czy nieszczęście. I niewiem, co zrobi Danuta, gdy tam się zjawię. Czy da sobie pomóc? Jakprzeskoczyć te trzydzieści lat? I jak przekonać Sarę,że jednak muszę tam jechać? Wybacz, że właśnie tobie to mówię. Ty jedna go widziałaś. Jesteś dla mnie teraz jak łączniczkaz nim, jak wieszczka, która objawiła niezwykłe nowiny. Dlamojej rodziny jesteś zresztą jak Kasandra. Ale ja myślę inaczej. 436TCzuję się tak, jakby to twój ojciec zlitował się nad Danutąi Jaśkiemi przez ciebie postanowił dać im Malinowskich, no imnie. Kiedyś cała rodzina będzie ci zatowdzięczna, jakjuż się wszystkouspokoi iwyjaśni. To było, babko, wczoraj. Rozstaliśmy sięz Dawidemdługopo północy. Odprowadziłam gonajpierw z Untądo zajazdu,apotem szłam,oglądającmajowe niebo, usiane gwiazdami. Patrzyłam teżna księżyc,spoczywający na miękkim szczycie Czarciego Jaru i myślałam osłowach Dawida. Myślałam też o miłości Danuty, o tym,jaksię z Jaśkiem minęli. Zastanawiałamsię, czy mój ojcieckiedykolwiek żałował,że to Krystynazostałajego żoną. I czy odszukał tamtą. To pewnie zostanie tajemnicą. Nawet jeśli Danutawpuści do mieszkania Dawida, to onnigdy się o to nie spyta. Nie można wszystkiego wyjaśnić. Przeszłość byłaby wówczas nudna jak lekcja historii w podręczniku. Myślałam też o młodym Jaśku. Wiedziałam,żeto od niegozacznieswoją wizytę w Pułtusku Dawid. Usiłowałam sobie wyobrazić tę chwilęi nie mogłam. Czy Jasiekbędziemi wdzięczny,że znalazłammu ojca? Czyzechce wysłuchać jego niewiarygodnej opowieści? Na pewno nie będziemi wdzięcznaDanuta. Tak starannie wszystko sobie obmyśliła,taka byłasprytna i konsekwentnai tak niewiele brakowało, by przeszłość została pogrzebana wraz z nią na zawsze. A ja zjawiłamsię w ostatniejchwili i wszystko zniweczyłam. Czy zdoła sięz tympogodzić? No tak, tobyłahistoria, po której nie należało się raczej spodziewać dobrego zakończenia. Jajednak wierzyłam, wbrewzdrowemurozsądkowi,żeDawid i Malinowscy to zakończenie znajdą. 2Na szczęście większość młodych Malinowskich o niczymniewiedziała imogła się cieszyć jeszcze jednymsłonecznymdniem, wyjątkowo świeżym,boo świcie trochę popadało. Było437. tam zresztąmiędzy nimi trochękwasów, bo Klara od wczorajnie odstępowała Pawła, co do głębiuraziło Beniamina i dziśsię do siebie nie odzywali. Wczorajszy koncertoczarował zresztą nie tylko Klarę. Paweł jednak nie zamierzałzostać gwiazdą sezonu i usiłował przemykać sięjak przedtem,co teraz nie zawsze mu sięudawało. Klaracię szukałapowiedziałam mu,gdy wrócił odmatki. Chyba myśli, że cię gdzieś specjalnie chowam. Maksteż był niepocieszony,że go unikasz. Wolałbym, żebyś to ty mnieszukała. Czekam nato odparudni. Wieczorami też. W jego głosie znowu była nutkapretensji. Udałam,że tegonie słyszę. Nie sądzisz, że Maks to interesująca znajomość? Dziękiniemu mógłbyś poznać środowisko muzyczne w Niemczech. Paweł spojrzał na mnie dziwnie. Tak, to obiecujące. Naprawdę nie masz ochoty się z nim zaprzyjaźnić? W końcu macieze sobą wiele wspólnego. Ale nietak wiele, jakby sobie tego życzył Maks. Nierozumiem? Paweł westchnął. Czyżbyś była tak naiwnajak reszta Malinowskich? W końcupracujeszw teatrze. No tak, Maks doskonale się kamufluje. Tozrozumiałe. Nie chce sprawiać przykrości rodzicom. Założęsię, że ta jego narzeczona, o której mówił dzisiaj rano na werandzie jego ojciec,codziennierano goli twarz rzucił. Ładnie ci z tą rozdziawioną buziądodał ze śmiechem i poszedł,bo kątem oka zobaczył idącą w naszym kierunkuKlarę. Zanim doszładomnie, on już zniknął w głębi domu. A więc to tak! Jeszcze jedna rodzinnatajemnica, ukrywanagłębiej niżinne. Duża rodzina,dużo tajemnic. Teraz już rozumiałam, dlaczego Edek, korzystającz kłopotów materialnychi rodzinnych Floriana, zapraszał do siebiekolejno jego dzieciiwłaściwie mu je zabrał. Zrozumiałam też aluzję Maksa okupowaniu sobie klaki. I już mnie nie dziwiłatroska, z jaką Edekzajmował się wnukami Floriana. Musiał wiedzieć, że własnychnigdy się nie doczeka. Zrozumiała też byłajego niechęć do438syna, przytyki ikłótnie,tłumione proszącym spojrzeniem jegożony. Przestawały teżdziwić przytyki Floriana. Naturalne byłotakże to, że Maks próbował się ze mnązaprzyjaźnić słusznie założył,że pracując z ludźmisztuki, często łamiącymikonwenanse, mogę byćtolerancyjniejsza niż inni Malinowscy. 3Taki to był dzień,pełenniespodzianek. Siedziałampod Zielonooką, z dala od wszystkich,gdy zjawiła się tam Bronią. Tak dobrze żarło i zdechło powiedziała z nutką pretensji wgłosie, ale okazało się, żema ją niedomnie. Topodobnedo Danki! Popsuć takiładny zjazd! Ale ona zawszeumiała zaleźć za skórę. )Danutanie jest niczemu winna. Zakazała mi o sobiemówić usiłowałam protestować. No to co, że zakazała. Ale jak ty mogłaś nie powiedzieć,gdyona jest chora. Onazawsze musi się wyróżnić. WszyscyMalinowscy byli z urody przeciętni, to ona musiała być ładna. Jak nam brakowałosilnej woli, to ona musiała miećją żelazną. My byliśmy zawszetrochęprzygięci, toona byłaprosta jakdrut. Ateraz jakwszyscy jesteśmy zdrowi, to ona musi miećdla odmiany raka! Pretensje Broni były absurdalne, alenieprotestowałam. Wiedziałam, żewszystko w niej jest przeciwko Danucie, że sięniemoże pogodzić z jejponownympojawieniem się w życiuMalinowskich ito jeszcze wtaki sposób. Nie było w niej anicienia współczucia. Czyty wiesz, żeto przez nią Lucyna nigdy niewyszłaza mąż? spytała. Miała adoratora. Był kowalem-artystą. Nietakim, co robi balustrady czy płoty. Onumiał zrobić z metalu wszystko. Jakbyś poprosiłaLucynę,to by ci w Gdańskupokazała jego prace na starówce. Poznali się, gdy mu zmarłażona. Danka miała wtedy szesnaście lat. Przyjechałana ferie. I jak zaczęłatego znajomego Lucyny kokietować, tostracił439. głowę. Może był nic nie wart, ale i ona nic nie warta. Niemogłaprzeżyć,gdy jakiś mężczyzna się w niej nie kochał. Widziałam kiedyś, jak pozwalała sięcałować Cześkowi. A potem,gdy już świata poza niąnie widział, traktowała go jak psa. Toprzez niąsię zapił. Tak samo było z Ignacym. GdytylkoDankazobaczyła, że Ignacy interesuje się Hanią, to zaraz go sobieowinęła wokół palca, a potemgo wyśmiała. Ona chyba w ogóle pogardzała mężczyznami. Cośtakiego w niejbyło, TylkoJasiek był dla niej święty,alemoże właśnie dlatego, że niepchał sięz łapami. Kto wie, co by było, gdyby to zrobił. Onamusiała takskończyć, bez męża, z dzieckiem. Sama to sobiezrobiła. To nibyczemu ja mam sięteraz nią przejmować? Bronią bez ogródek zdradzałanajczarniejsze rodzinne tajemnice. Chceszpowiedzieć, ciociu, że mój ojciec przyjaźniłsięz byle kim, a wujek Dawidbylekogo kochał? spytałamchłodno. Nie wierzyłam w to, co mówiła. Za dużo było w niejniechęci do Danuty, by mogła patrzećna nią sprawiedliwie. Poza tymwolałamstanąć po stronie Dawidai ojca, którzy Danutę kochali. Chciałam wierzyć, żeniemylili się co doniej,żezasługiwała naich uczucie i uwagę. To, jakibył Jasiek, teżświadczyłona jej korzyść. Bronią zdziwiła sięmoim tonem. Ona, gdyby mogła, utopiłaby cię w łyżcewody, a ty jejbronisz? Możeniewiele brakowało, byśzostała tylko z matką. Danka do wszystkiego była zdolna. A cotobie, ciociu, zrobiła? No jak to,co? zdziwiła się Bronią. Wiele! Podaj choć jeden przykład. No..zaczęła Bronią i urwała. Wiele. powiedziałajeszczei znowu urwała. Nagle poczułam, że nie mam ochoty jej słuchać i nie chcęnic więcejwiedzieć. Chodźmy na spacerpowiedziałam. Tylko jużnicmi nie mów, ciociu. Tak pięknie pachniewiosna. Czujesz? Coza woń! Można się nią upić. Zobacz, ile tu motyli. Tysiące. Jakby i onemiały w Zawrociu zjazd. To tensłodki zapach je440f tutaj przyciągnął. Wstałam i przysunęłam do nosa gałązkęoblepionąprzekwitającymi kwiatami. Kilka płatków osypałosięna trawę. Bronią patrzyła na mnie zdziwiona i trochę obrażona. To co,idziesz? spytałam jeszcze. Zobaczę,co tam z innymimruknęła iruszyła kudomowi, a ja w przeciwną stronę,w głąb saduiwiosny, wgłąbbłogosławionej ciszy. Więc taka jesttwoja rodzina, tato myślałam. Podobnadoinnych. Wybacz, żeteraz od nich odchodzę. Tak to jużjest czas zbliżeń i oddaleń. Alebędzie dobrze. Jeszcze sięwszystkoułoży, wnich i we mnie. Wszystkie dobre i złe opowieściznajdą swoje właściwemiejsce. Nawet Danuta znajdziesię tam, gdzie potrzeba. I Jasiek. Tak, on też. 4Gdywróciłam po dwóch godzinach, Malinowscy zaczynalisię już pakować. Z trawnika znikały parasole, stoliki i krzesła. Wkuchni Hania przygotowywałaz resztek zapasów ostatniąkolację. Czas nagle przyśpieszył i teraz kwadranse kurczyłysię do paru minut, wszystko przemijało w zastraszającym tempie. Hania przytuliła mnie do siebie, a może siebie do mnie,itak trwałyśmy wśród rzeczy, zlepione smutkiem. Wszystko dobre tak szybko mija powiedziała, oderwawszy sięwkońcu. I złe też dodała, by już wszystko byłopowiedziane. Potemzgodnie, w milczeniurobiłyśmykolację. Hania kroiła niedbale pajdy chleba, ja równie niedbalekroiłamwędlinę. Po chwili dokuchni wpadły przysłaneprzez Lucynę dziewczyny Klara, Kasia i Monika. Zajęły się przygotowywaniemsałatki. Obserwowałam kątem oka, jak są różne. Klara kroiławszystko dokładniei z wprawą, ale nie omieszkała przytymkaprysić na to,że znowu ona jest w kuchni, gdyinni się obijają, że połamie świeżo polakierowane paznokcie i tak dalej. Kasiamilczała, ale widać było, żenudzi jąpraca w kuchni,441. przez co kroiła wszystko szybko i byle jak. Chciałajaknajszybciej skończyć i iść. Najleniwsza była Monika. Właściwietylko markowała pracę. U nas, w Niemczech powiedziała wdodatku tonemEdka mamy do tego odpowiedni sprzęt. Kto towidział, bykroić nożem. A czym kroiłaśwarzywa we własnym domu, na Śląsku? przypomniała jej Kasia. To już przeszłość. Nie wiem, czy bym potrafiła z powodu sprzętu do krojeniasałatki zmienić rodziców na innych dodała Kasia. Monika rzuciłanóż,którym zresztą niewiele dotądzdziałała, i wyszła ostentacyjniez kuchni. Musiałaś? spytała Klara, zaprzyjaźniona z Moniką. Czego się wtrącasz w nie swojesprawy. Też byś zamieniła,gdybyśmiała za matkę ciotkę Honoratę. Zapominasz o wujku Feliksie. On sobie także na to zasłużył? Monika nie jest winna, że wujek Feliksmiał wypadeki że ciotka Honorata go wtedy zostawiła dla innego. Nikt niedoceniawujka Edkaza to,że tyle zrobił dla cudzych dzieci. Spokój! upomniała je Hania. Posłuchały, ale robiłysałatkę naburmuszone i wrogie. A ja zastanawiałam się, jak tonaprawdę było z Feliksem i jego dziećmi. Gdy wyszłam nawerandę, by wrzucić do miski Unty resztki,ze zdziwieniemzobaczyłam, że Feliks, Edek i Lucyna siedzą blisko siebie, prawie złączeni głowami i rozmawiają. To nie byłazwykła rozmowa. Wycofałam się, boLucyna poprosiłamnie o towzrokiem. Czyżby usiłowała ich pogodzić? Potem była kolacja, jedzona gdzie siędało, jak w barze,gdybrakuje stolików i krzeseł, tak niepodobna do biesiadowania z poprzednich dni. Rozpad formy. Może także treści,boniektórzy jużbyli myślamiwdomach, przy nie podlanychodparu dni kwiatach i zostawionych pod opiekąsąsiadów rybkach. Takito byłdzień, babko, krótki i smutny już nie z powodu Dankii Jaśka, czy podskórnych konfliktów, a tylkoz powodu tego nieubłaganie upływającego czasu,który dławił jak442pętla. Im później, tym było gorzej. I tylko mójnotes pęczniałod adresów i telefonów. Co chwila ktoś mnie do siebie zapraszał Adam nad jezioro, Ignacynad morze,Maks do Kolonii,Hania i Ula do Sztokholmu. Z Dawidemmieliśmy się jeszczespotkać w Warszawie. Nawet Feliks w końcu usiadł przy mniena chwilę i zaprosiłna Śląsk, usprawiedliwiając się przy tym,że uniego skromnie i niezbyt wygodnie. I do tego opowiedziałmi, jak razjeden zabrał ojca na ryby. Złapali wtedy szczupakaolbrzyma, ale ojcu zrobiłosiężal rybyi ponoćzmusił Feliksa,żeby wrzuciłją z powrotemdo rzeki. I nikt potem w tę wielkąrybę niewierzył. Felikspo razpierwszy się uśmiechnął, mówiąc, jak bardzobył wtedy na ojca wściekły. Gdy zobaczyłam jego rozjaśnioną twarz, pomyślałam, że nie jest złymczłowiekiem, tylko ciężkie przeżycia spowodowały, żezgorzkniałi zamknął się nawet przed rodziną. Na szczęście rodzina niezamknęła się przed nim. Gdzieś w kuluarach zjazdu widocznietoczyłysię rozmowy, jak mu pomóc. Nie zauważyłam ich, zajęta własnymi sprawami. Więc i taki cel miał ten zjazd, nietylko wspominanie iprzyjemności. Być może nazałagodzeniekonfliktów międzyMalinowskimiwpłynęła także wiadomośćo ciężkiej chorobie Danuty. Nagle przypomnieli sobie o kruchości życia, paradoksach losu, nieuchronnym upływie czasui poczuli, jak nikłe są ich problemy wobecjej cierpienia. Nieszczęścia konsolidująrodzinę, a oni bylirodziną niemiałamjuż co do tegonajmniejszychwątpliwości. 5Wspólny wieczór zakończył się tymrazem szybko, bowszyscy chcielisięwyspać przed podróżą. Ja teżporaz pierwszyposzłamspać wcześniej. Weszłam do sypialni na palcach,bynie obudzićdzieci i Pawła. Nie było tam ciemnoksiężycowy olbrzymz bajki ojca tymrazem oświetlał drogędo łóżka. Wsunęłamsię cicho pod kołdrę,ale trzeba ją było poprawić poharcach dzieci. Trwało to kilka chwil. Gdy spojrzałam w kie443. runku Pawła,bysprawdzić, czy nie obudziły go szelesty,zobaczyłam, że nie śpi i w dodatku patrzy na moje piersi, rysujące się pod cienką koszulą. Leżał zgłową na ramieniu, zupełniespokojny mimo mego zaskoczonegowzroku,jakby to,co robił,byłonajnaturalniejsze na świecie. Przestań poprosiłam, ale nie przestał, więcprzykryłamsię po szyję. I to pomoże? spytał. Nie pomogło. Poczułam, że robi misię niedobrze. Usiadłam,przytulającpoduszkę do piersi,jakby to mogło mnie oddzielić od Pawła. Wyciągnął ku mnierękę, ale odtrąciłam ją. Wymyśliłeś sobie tę podróżza granicę,tak? Owszem. Inaczej nigdy byś tu nie przyjechała. Nie wiedziałem tylko, żezjawisz się razem z trzydziestoma Malinowskimi. Mogłam przyjechać z facetem. Brałemto pod uwagę. Może nawet chwilami chciałem,bytak się stało. Ale w dalszym ciągunikogo nie ma. Jesteś tego pewny? spytałam, siląc się na ironię. Jestem. Dopadła mnie kolejna fala mdłości. Czy mógłbyśmi przynieść wody. Nieza dobrze się czuję. Jak wtedy, wWarszawie, gdy za mocno wychyliłem sięprzez okno? Przynieś. Poszedł posłusznie. Potem usiadł na łóżku i z zafrasowaniem słuchał, jak dzwonię zębami o szklankę. Chybanie mógłtego znieść,bo zabrał ją, odstawił na szafkę, apóźniejmnieprzytulił. To któraś z sałatek. Zadużo zjadłam wykrztusiłam. Czemu zawsze czepiasz się sałatek? To strach. Tylkoczego ty się, dodiabła, boisz? Przeszłości? Mnie? Siebie? A może miłości? Czy moglibyśmy o tym nie mówić? Nicz tego. Nie dam się zbyć. Chcę wiedzieć, coczujesz. Teraz? Znowu mi gorzej. Przytuliłmnie mocniej. O dziwo, trochę pomogło. Karuzela444w mojej głowie skończyła swój szalony bieg. Więc może tojednaknie była wina sałatki tak myślałam, bynie dopuścićdo głosu prawdy. A jeśli nie sałatka, to zaszkodziła mi napewno pasta rybna. Albo gadanie Broni. Każdemu by takie cośzaszkodziło. To nie jest niemożliwe. szepnął Paweł i chciał mówić coś jeszcze, przekonywać mnie, aleja zamknęłam mu dłonią usta. Odciągnął ją,ale nie odważyłsię kontynuować tematu. Niech będzie, jak chcesz powiedział tylko dziwnym, pustym głosem. Poprawił mojąpoduszkę i położył mniena niej, jak kładzie się małe dziecko, troskliwiei z uwagą. Potem bezsłowaposzedłpołożyć sięna łóżku Maurycego. A ja zwinęłam się na drugim łóżku,otoczona świetlistymi księżycowymi wężami, podobnymidotych ze snu ojca. Bałam sięporuszyć, by ich nie zbudzić. Wiedziałam zresztą, że nie mniezagrażają, tylko Pawłowi, gotowe ruszyć w tamtą stronę i migoodebrać, jak niegdyś odebrały mi Filipa i ojca. XLII. EPILOGChwila spokoju, nareszcie. Dużą masz rodzinkę i absorbującą. Na szczęście już siępakują mówi Paweł, kładącsię tuż obok mnie pod Zielonooką. Wiedziałem,że cię tuznajdę, w tym grzesznym zakątku. Grzesznym? Bardzo grzesznym. Dobrż? o tym wiesz. Położyłaś siędokładnie w tymsamymmiejscu, wktórym leżysz w moichmyślach. Więc to ty wygniotłeś trawę pod Zielonooką. Zgadza się. Masz coś przeciwko temu? Nie.Wygniotłeś ją dokładniew tym samym miejscu,w którym leżyszw moich myślach. Roześmiał się. Stęskniłem się zatwoimstylem. I nie tylko zatym. Właśnie. Nie tylko. Co z tym zrobimy? Z czym? Zżyciem. Twoim, moim, naszym. Bierzemojądłońi zwiedza wargami jej wnętrze. Tego nie da sięjuż zatrzymać. To jest. Prawda? Nie ma sensuzaprzeczać. 446Tak. Jest mówię, choć znowu na sekundęrobimisię niedobrze. Nie zgadłabyś odjak dawna. Babka nie była zadowolona, że przyćmiłaś jej pogrzeb. Zamiast patrzeć na trumnę,wgapiłem się wjasną sukienkę,którą wiatr przyciskał do twoichud. Uczepiłem się tegowidoku jak tonący brzytwy. Nie wiem,czy podoba mi się ta opowieść. Jest, jaka jest. Jest taka,jaki ja jestem. To prawda. A w tobie, jakzaczyna się nasza historia? Czyja wiem. Chybaod muzyki. Od tegomomentu,gdy usłyszałam jak grasz. Kapelusz z rumiankami? Tak, byłamwtedy w kapeluszu zrumiankami. Tyleże to nie ta historia. Nie o to pytałem. A oco? przekomarzam się. Dobrze wiesz,o co. Ma rację. Wiem. Burza. Byłeś przemoczony do suchejnitki. Pomyślałamsobie, że zabawnie byłoby zobaczyć cię w szlafrokuMaurycego, ale nie chciałeśsię przebrać. Tak, to chyba ten moment. Ściska moją rękę aż do bólu. Szlafrok. Uf! W twoich ustachbrzmi tojak strasznaperwersja. Terazja się śmieję. Chcętymśmiechem oddzielićsię odniego, zneutralizować wszystkie niebezpieczne fluidy. Głodnywzrok Pawła odbiera mijednak siły. Nie ma na torady,babko. Pawełma rację. To jest. Jest. W nim, we mnie. Od dawna. Dziś trudno jeszcze powiedzieć,co naprawdę z tym zrobimy. Cieszymy się z bliskości i z wymuszonego oddalenia. Z tego, że wszystko jeszcze może sięzdarzyć. Leżymy schowani w trawie, na białych płatkach, które osypują się z Zielonookiej, zapatrzeniw koronkową kopułęnadnami, która oddziela nas od świata, połączeni tylko palcami, które przewodzą ciepło od jednej dłoni do drugiej. 447. 2Dialogi zakochanych, banalne i przesłodzone. Tak mogłobybyć, może nawet jeszcze banalniej, bo miłość jak absyntprzetwarza zwykłe słowa w poezję. Tyle tylko że jedynie na użytekuszu kochających. Więctak mogłoby być majowo i lekko,jakby na przekór grzesznemu szaleństwu. Uwielbiam dobrezakończenia. Znasz, babko, tę moją niedobrą skłonność. Tylkoczy to byłoby dobre zakończenie? Może najgorsze z możliwych? W każdym razietybyś je za dobre nie uznała. Jestemtego pewna. A jak byłonaprawdę? Długimajowy weekend dobiegałkońca. CzęśćMalinowskich już wyjechała. Lucyna z Dawidem do Pułtuska, reszta rodzinyMende narazie do Adama,Edek zamiast jechać nadmorze, jak planował wcześniej, wybrał się,o dziwo, do Floriana, oczywiście bez Maksa, któryruszył do Warszawy. Inni mieli wyjechaćniedługo. Tylko mążUli zadzwonił, że nie wie, czy dziś zjawi się poniąi po Hanię. Tak więc byłomożliwe, żeprzenocują wZawrociu. Paweł był cały czas na górze, w sypialni. Czekał, aż w końcuzostaniemysami i już nic mnie nie będzie przednim chroniło, ani przed samą sobą. Nic niemówił, tylko patrzył, a wjego wzroku była zapowiedź, że nie pozwoli misię wymknąć. Nietym razem. A jednak wymknęłam się. Chwilę po wyjeździe Ignacegozadzwonił telefon. Odebrała go ciągle jeszcze wszechobecnaHania. Do ciebie powiedziała, podając mi słuchawkę. Toja usłyszałam ku swemu zdziwieniu głos ojczyma, niepewny,zbolały. Poczułam, że cała krew spływa gdzieśw dół. Przysiadłam na stojącym obok krześle,bo jeśli dzwoniłdo mnieKazik, w dodatku do Zawrocia, tonależałospodziewać się najgorszego. Paulajest wszpitalu. Straciła dziecko powiedział. Milczałam. Jesteś tam? Jestem. To się stało trzy dni temu. Fizycznie nic jejnie jest, ale448wpadław depresję. Nie odzywa się do nas. Anido Zygmunta,ani do Krystyny, ani do mnie. Nie chce jeść. Nawet dopiciatrzeba ją zmuszać. Leży i patrzy w jeden punkt. Jak tosię stało? spytałamzdławionym głosem. Ostatnio czuła sięzupełnie dobrze. Lekarz też byłzadowolony, atu nagletaka historia, bez wyraźnej przyczyny. To smutne powiedziałam, czując, że spływają miz oczu łzy. Biedna Paula, tak bardzo pragnęła tego dziecka. Przyjedź poprosiłojczym. Może tobie uda sięz nią porozmawiać. Byłato chyba jego pierwsza prośba skierowana do mnie. To miło z twojej strony, że mnie zawiadomiłeś, ale niesądzę, bym mogła cokolwiek zrobić dla Pauli. Boję się nawet,że mój widokmoże jej zaszkodzić. Nie możejuż być gorzej. Przynajmniej spróbuj. Jesteśkobietą, straciłaś męża. Może jakoś do niej dotrzesz. A mama? Płacze i łykaswojeproszki. Nieustająca migrena. No tak, matka jak zwykle uciekław chorobę. Nawet wtakiejchwili. To nanic. Zapomniałeś, że wychowałeś ją najedynaczkę? Już ci mówiłam,że to nie był najmądrzejszy pomysł. Przepraszam. Wiesz, gdzie możesz sobie wsadzić te swojeprzeprosiny? krzyczałam do słuchawki. Wmówiłeś jej,że jestnajlepsza, najdoskonalsza, najmądrzejsza. Po prostu ósmy cudświata. Czy ktoś taki może mieć problemy z czymś tak banalnym, jak donoszenie ciąży? Czyw ogóle może napotykać naswojejdrodzeprzeszkody? A nawet jeśli, to przecież kochanytatuś usunie je z drogi. Ateraz co, niepotrafisz tego zrobić? Czyżbyśniebył wszechmocny? Miałam ochotęroztrzaskać słuchawkę. Przepraszam powtórzył tylko Kazik. Przyjadę, jak tylko będę mogła powiedziałam pochwili wściekłego milczenia. Mam tu gości. Samrozumiesz. Dziękuję. To było wszystko. Wściekłość opadła, a została myśl o dziec449. ku i piekący żal, że nie dane mu było przeżyć. Siedziałam i płakałam. Z góry zszedł Paweł. Musiałsłyszećrozmowę, bo onicnie pytał,tylko scałował kilka łez, a potem mnie przytulił. Musisz jechać szepnął. Jaka szkoda. Nie wiedziałam, czy żałujePauli idziecka, czy też może myśli o sobie. Zajmę się gośćmi. Telefon słyszała także Hania. Tak, musisz tamjak najszybciej pojechać powiedziała. Namisię nieprzejmuj. Parę minutpóźniej byłam już w sypialni ipakowałam rzeczy do podróżnej torby. Zamknęłam ją z niejasnym przeczuciem,że o czymś zapomniałam. To był pewnie ten kawałekczasu, który mógł się tutaj wypełnić treścią, ale wiedziałam,że już się nie wypełni. Niedosyt? Nie, to niewłaściwe słowo. Zawód? Też niedobre. Poczucie straty? To już lepiej. Choć tobyło jeszczecoś innego, świetlistomrocznego, słodkiegoi jednocześnie gorzkiego, jak trucizna oblana miodem. Czy coś takdziwnego może istnieć? Aleprzecież istniało wemnie. Wiedziałam,że już siętego nie pozbędę, że to zostanie ze mną,bolesne i cudowne, zostanie, cokolwiekzrobię. Wiedziałamteż, żezostaną ze mną słowa Pawła,które powtórzył, gdy sięzemną potemżegnał: "To nie jest niemożliwe! " Ale mnie zdawało się niemożliwe, babko. Przynajmniej w tamtejchwili. Staliśmy w oknie twojej sypialni, patrząc na Zawrocie. Nadworzebył wyzłocony, choć chłodny dzień. Parę chmur leniwie sunęło poniebie. Dobry dzień na wszystko, zwłaszcza nato, by z powrotem wejśćdo teraźniejszości. Tylkoczy musiałabyć akurat taka? 3Stoję wdrzwiach dwuosobowej salki,w którejleży Paula,sterylnej i zimnej. Tylko bukiet frezji, ulubionych kwiatów Pauli, trochę ożywia townętrze. Paulależy nałóżku przy oknie,450z policzkiem przytulonym do poduszki, wpatrzonaw ciemnykątprzykaloryferze. Nie podnosioczu, gdy doniej podchodzęi siadam na taborecie. Szukam właściwych słów i nie umiemich znaleźć. Dotykam więc jej dłoni, ale Paula niereaguje. To ja mówięiwidzę, żedźwiękmego głosu przebijasię przez kokon, w który się schowała, wolno,ale jednak. Odwraca twarzi patrzy z niedowierzaniem. Ty? pyta cicho, wydobywając się w końcu z półsnu. Ty..Strąca mojądłoń, jakby to byłjakiś obrzydliwyfarfocel. Jej twarz wykrzywia nagle spazmnienawiści. Ty?powtarza znowu, podnoszącgłos. Już wiem, że zachwilęusłyszę coś strasznego. Mamochotęuciec, ale siedzę, jak skamieniała. To przez ciebie! krzyczy Paula. Jej krzyk podrywa mnie z taboretu. Przez ciebie! Jej głos wibruje. Męczy mnie przez chwilęstraszne podejrzenie, że to może Kostekzmienił zdanie i zrobił coś strasznego, ale Paula wyprowadza mnie z błędu. I przez twego cholernego miśka! Potknęłam sięo twego cholernego miśka! Specjalnie gozostawiłaś! Nienawidzęcię! Wynoś się z mego życia! Nie chcę widziećtej twojej zadowolonej gęby! Słyszysz! drze się, choćna mojej twarzy nie ma nawet cieniauśmiechu. Wynoś sięraz nazawsze! Są to, babko, pierwsze słowa,które Paula wypowiada odczasu straty dziecka całydługimonolog. Nienawiść i pogarda, którą czuła przez te wszystkie dni dosiebie,znajdujewreszcie ujście. Zaraz po tym przykrywa siępoduszką i płacze, jak w dzieciństwie ze złości. Bo ona też umie płakać,babko, tyleżejedynie nad sobą. Wiem, że teraz już będziedobrze. Wypłaczesię, apotem pozbiera, by pokazać mnie icałemu światu, żenicjej nie złamie. Z każdą łzą ból rozpychający sięw jej wnętrzujest coraz lżejszy. We mnieodwrotnie,wszystko tężeje i zamiera. Zatrzymuję się jeszcze w drzwiachsalki, potem mijam pobladłego ojczymai pielęgniarkę, którychprzywołał krzyk Pauli. Długi mroczny korytarzi wreszcie łagodne majowe słońce. Dobrze odpowiadam Pauli, siedzącjuż w samocho451. dzie. Niech tak będzie. Tylkoczy naprawdę tego chcesz? Na kogo nakrzyczysznastępnym razem,gdy będzie ci tak strasznieźle? Czy wystarczy ci wtedy mój misiek,siostrzyczko? A jeśli nie? WysokieMazowieckie, listopad 1999 wrzesień 2001Spis treściI. Guzik od marynarki. 5II. Kochanarodzinka . 11III. Farsa . 25IV. Pożegnanie . 32V. Teatr i miasto . 38VI. Na dnie akwarium . 46VII. Nieznajomy . 53VIII. Zaduszki . 62IX. Wizyta w domu. 72X. Kwiatkiprzy drodze . 85XI. Pułapka . 98XII. Ćma o zmierzchu. 108XIII. Propozycje . 119XIV. Mężczyznaz fotografii . 129XV. Azyl . 135XVI. Skorupki . 141XVII. Intermedium . 150XVIII. Dwa grzyby w barszcz . 158XIX. Sosenka . 170XX. Ciociobabcia . 178XXI. Amnezja . 191XXII. Bohaterowiescenariusza . 205XXIII. Cały urok kobiety . 216XXIV. Prządka . 226XXV. Okow oko . 237XXVI. Kontra . 247XXVII. NN .259XXVIII. Śmigus-dyngus . 272XXIX. Spotkanie twarzą w twarz . 286453.