14483

Szczegóły
Tytuł 14483
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14483 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14483 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14483 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Fritz Leiber Pojedynek Pierwsz� oznak�, �e przyuwa�y� nas crusoe, by�o ciche �pyk�, kt�re przenios�o si� do mojego kombinezonu z obudowy miniradaru. W�a�nie weso�o targali�my go z Pete�em na stanowisko przy wschodnim skraju krateru Gioja, sk�d mia� skanowa� okolic� w poszukiwaniu wrak�w, �miecia i rud metali. Potem by� �wist, urwany, gdy tylko r�ka Pete�a pu�ci�a przysadziste urz�dzenie. Jego r�kawica, pob�yskuj�ca srebrem w ostrym podbiegunowym �wietle nisko wisz�cego S�o�ca, przesuwa�a si� powoli, jakby jej w�a�ciciel nabra� lekkiego niesmaku do tego, co�my tu razem robili. Wci�� jeszcze obraca�em g�ow�, by ujrze� ca�y po�yskliwy ty� jego he�mu rozerwany w widowiskowej i obrzydliwej eksplozji, a mgie�ka rozpylonego m�zgu i krwi opada�a ju� powoli w pr�ni jak drobny czerwony �nieg. Wtedy nast�pi�o g�o�ne �puk� i drgni�cie mojej r�kawicy, gdy druga kula crusoe trafi�a miniradar, ale m�j wzrok pow�drowa� ju� tam, gdzie patrzy� Pete, gdy oberwa� � w sam� por�, by zobaczy� zielon� igie�k� wystrza�u z broni tamtego we wg��bieniu w niskim wale krateru Gioja, tam gdzie przebiega�a wystrz�piona granica mi�dzy czerni� pozostaj�cych w cieniu ska� a gwiazdami, wygl�daj�cymi jak klejnoty. Zdj��em z ramienia mojego swifta, [Uniwersalny karabinek pr�niowy. Nazwa pochodzi od naboju kal. 0,22 cala, produkowanego ju� od 1940 r. przez zak�ady Winchestera, Remingtona i Norma, z fabrycznym �adunkiem prochowym nadaj�cym pociskowi pr�dko�� wylotow� 1262 metr�w � tak, ponad kilometra � na sekund�.] robi�c jednocze�nie unik � d�ugi krok w bok � i strzeli�em trzy razy. Pierwsze dwa rozpryskowe musia�y p�j�� ciut za wysoko, ale trzeci da� na moment �liczn� fioletow� kul� wybuchu u podn�a tego wy��obienia. Nie zobaczy�em tam sylwetki � ca�ej czy w kawa�kach, srebrzystej czy nie, na wale krateru czy ju� na koronie, no, ale crusoe miewaj� kombinezony-kameleony, a w wi�kszo�ci poruszaj� si� bardzo �wawo. Skafander Pete�a wci�� powoli i sztywno wali� si� na twarz. Ze trzydzie�ci metr�w za nim by�a szeroka czarna rozpadlina, cho� tak naprawd� nie mog�em oceni� jej rozmiar�w, bo przeciwleg�a kraw�d� gin�a w cieniu, jaki rzuca� wa� krateru. Mykn��em tam jak mysz do dziury. Na trzecim kroku capn��em Pete�a za pas narz�dziowy i rur� tlenow�, zanim jeszcze zary� przodem kombinezonu w sproszkowany pumeks, i powlok�em go za sob�. Jaka� wolniejsza czy zanadto wytresowana cz�� mojego m�zgu jeszcze nie przyj�a do wiadomo�ci, �e Pete nie �yje. Wtedy zacz��em sun��, utrzymuj�c tak�e w�asne cia�o raptem kilka centymetr�w nad py�em i odpychaj�c si� nogami od skalnych wyst�p�w, kt�re ze� wystawa�y � jakbym p�ywa� w p�etwach. Crusoe nie przewidzia� takiej wariackiej kaskaderki, kt�ra przynajmniej oszcz�dzi�a mi tej sennej powolno�ci tradycyjnych ksi�ycowych bieg�w z wysokimi podskokami � wtedy by�bym jak cel na strzelnicy, a tak zielony rozb�ysk z ty�u obsypa� m�j ty�ek i buty wyrzuconym py�em. Go�� da� za ma�� poprawk� na pr�dko�� ofiary. Wiedzia�em ju� tak�e, �e ma do dyspozycji pociski rozpryskowe, a nie tylko kule. Trzy sekundy potem nurkowa�em w�a�nie do szczeliny, gdy but Pete�a solidnie zahaczy� o ostatni skalny wyst�p. To co� w moim m�zgu nie straci�o na uporze, wi�c trzyma�em si� Pete�a, jakbym zamiast d�oni mia� obc�gi, i zrobi�em zgrabny �uk zako�czony szarpni�ciem. Jak si� okaza�o � na szcz�cie, bo pi�� metr�w przede mn� rozpali�a si� jasna kula, ze dwa metry �rednicy, co� jakby gigantyczny robaczek �wi�toja�ski rozjarzy� si� znienacka, ale brutalniej. Niewidoczne w niemal pr�ni czo�o eksplozji waln�o mnie na tyle mocno, �e kombinezon zadudni�, a powietrze wewn�trz wymierzy�o mi policzek. A wi�c niekt�re z pocisk�w crusoe mia�y zapalniki reaguj�ce na blisko�� metalu � jego ojczysta planeta musia�a by� naprawd� niez�a w miniaturyzacji. Zanim bladozielony rozb�ysk znik�, dojrza�em dno szczeliny � dziewi��dziesi�t metr�w ni�ej, ca�e pokryte py�em, jak w dziewi��dziesi�ciu procentach przypadk�w. Pomodli�em si�, �eby py� by� dosy� g��boki. Zd��y�em kciukiem wcisn�� przycisk Sytuacji Awaryjnej � statek mia� automatycznie przes�a� sygna� dalej, do Circumluny. Potem kraw�d� szczeliny zas�oni�a mi statek i leniwie opad�em z blasku w b�ogos�awion� ciemno��, wy��czaj�c �wiate�ka wska�nik�w w he�mie � nawet one pomog�yby tamtemu wycelowa�. Lampki Pete�a zgasi�a kula. Na upadek potrzebowa�em dziesi�ciu, mo�e dwunastu sekund, a przeciwleg�a kraw�d� szczeliny nie zas�ania�a wyszczerbionej kraw�dzi krateru. Jakbym widzia� luf� opadaj�c� wraz ze mn� � crusoe musia� zna� przy�pieszenie ksi�ycowe, to n�dzne p�tora metra na sekund� kwadrat. Czu�em jego mack�, palec, szpon, nibyn�k� czy co tam mia�, zaciskaj�c� si� na spu�cie czy wduszaj�c� przycisk. Z ca�ej si�y odepchn��em Pete�a od siebie, r�wnolegle do �ciany szczeliny. Jeszcze trzy, cztery sekundy i zn�w kombinezon zrobi� ��up�, a mn� szarpn�o, gdy kolejna zielona flara ukaza�a r�wno zasypane dno szczeliny, coraz �wawiej zmierzaj�ce w moj� stron�. Ten rozb�ysk by� p�kulisty � pocisk wybuch� na �cianie � ale je�li sypn�o od�amkami ska�y, to �aden z nich mnie nie trafi�. Crusoe trafi� dok�adnie w �rodek odcinka dziel�cego mnie od srebrzystej trumny Pete�a. Ten go�� naprawd� zna� si� na broni i ksi�ycowych warunkach. Podziwia�em go, nawet je�li moje pchni�cie wystarczy�o (zasada akcji i reakcji), by�my wraz z Pete�em opu�cili lini� strza�u. Zaraz potem kraw�d� szczeliny przes�oni�a zbocze krateru, a ja szykowa�em si� do l�dowania jak tr�jnogi krab, ze swiftem zn�w przewieszonym przez rami�, a drug� r�k� zaci�ni�t� na przypi�tych do pasa rakietach py�owych. Jedenastosekundowy upadek na Lunie zaj��by na Ziemi raptem ciut ponad dwie sekundy, ale i tak przy�o�y�em w py� z pr�dko�ci� ponad pi�tnastu metr�w na sekund�. Wstrz�s by� mocny, lecz dzi�ki Bogu nie nadzia�em si� na �adn� ska�k�. Py� przykry� mi wszystkie ko�czyny i prz�d kombinezonu, w��cznie z szyb� he�mu � gdy zn�w w��czy�em �wiate�ka, zobaczy�em tylko szaro��, drobnoziarnist� jak m�ka. Szarpa�em si� w tym paskudztwie, jakby to faktycznie by�a m�ka, odpinaj�c rakiety py�owe. Podpar�em si� na nich i wydoby�em z py�u drug� r�k� i he�m. Fajnie by�o zobaczy� gwiazdy, nawet zakurzone. Z rakiet� pod ka�d� d�oni� wydoby�em na wierzch nogi i balansuj�c na tym osypuj�cym si� �wi�stwie, przypi��em sobie rakiety do but�w. Wtedy wsta�em i w��czy�em reflektorek na he�mie. Cholerna rzecz. Chcia�o mi si� to robi� tak samo, jak tropionemu zwierz�ciu chce si� �ama� patyki czy wychodzi� na otwart� przestrze�, ale wiedzia�em, �e na znalezienie kryj�wki mam tylko tyle czasu, ile tamtemu zajmie bieg od wa�u krateru do kraw�dzi szczeliny. Wi�kszo�� z nich naprawd� szybko dyga, tak si� pal� do zabijania. C�, to my zacz�li�my zabija�, powiedzia�em sobie. Tak wypad�o, �e tym razem poluj� na mnie. �wiat�o reflektorka z�o�liwie po�yskiwa�o na srebrzystym kombinezonie Pete�a � jego trumnie, rozci�gni�tej na dnie szczeliny i w siedmiu �smych pokrytej py�em. Wygl�da�, jakby unosi� si� w wodzie na plecach. Omiot�em �wiat�em szczelin�. Przeciwleg�a �ciana by�a niemal ca�kiem g�adka, raptem par� p�eczek i p�kni��, �adnej przewieszki, pod kt�r� m�g�bym si� ukry�. Ale po mojej stronie szczeliny cz�� �ciany, ze czterdzie�ci metr�w dalej, by�a ca�a podziurawiona i pokryta p�cherzami � kiedy�, dawno temu lawa pieni�a si� tu obficie w s�abym przyci�ganiu Ksi�yca. Wycelowa�em cia�em w �rodek tej cz�ci �ciany i ruszy�em naprz�d. Wy��czy�em reflektorek, kierowa�em si� widocznymi gwiazdami. Na rakietach py�owych chodzi si� praktycznie tak samo jak na �nie�nych, wysoko unosz�c nogi i krocz�c dostojnie. Odezwa�a si� we mnie nostalgia, ale zwierzyna �owna nie ma czasu na takie cymesy. Nagle w g�rze zrobi�o si� ja�niej i bardziej czerwono, ni�by to da�y gwiazdy. W�ski pasek ska�y u szczytu szczeliny rozpali� si� oran�em, dalej za� wystaj�ce cz�ci korony krateru jarzy�y si� jak czynne wulkany. �wiat�o z tego pomara�czowego pasa w kilku refleksach od �ciany do �ciany dotar�o na dno mojej rozpadliny, wi�c zn�w, cho� niewyra�nie, dojrza�em dziury, ku kt�rym szed�em. Crusoe skasowa� nasz statek � oba zbiorniki by�y blisko siebie, wi�c rozgrzane s�o�cem gazy, po��czone w eksplozji, zap�on�y jak setka palnik�w. Oksyanilina pali�a si� tak d�ugo, �e zd��y�em dotrze� do otwor�w w �cianie. Wpe�z�em w ten najwi�kszy. W gasn�cej po�wiacie przelotnie zobaczy�em skalny p�cherz, ze trzy i p� metra �rednicy, z drug� dziur� z ty�u. Ska�a wygl�da�a na czarn�, w dotyku by�a szorstka, lecz twarda jak diament. Zaryzykowa�em spojrzenie wstecz. L�ni�ca wst�ga by�a ju� ciemnoczerwona; szkielet naszego statku wci�� si� �arzy�. Nagle na �rodku wst�gi b�ysn�a ziele� � zatruty sztylecik �wiat�a � i zaraz potem kolejny wielki bladozielony �wietlik rozjarzy� si� tam, gdzie le�a� Pete. Po raz czwarty ocali� mi �ycie. Ledwie zd��y�em rakiem wr�ci� do otworu, gdy nast�pi� kolejny zielony rozb�ysk, tu� za �cian�, tym razem bardzo jasny. Czo�o eksplozji zn�w mnie waln�o, a przez ska�� s�ysza�em s�abe pobrz�kiwanie kawa�k�w skafandra Pete�a o �cian�, cho� mo�e by�o to dzwonienie wci�� rozlegaj�ce si� po tym bli�szym strzale w moim skafandrze � albo w uszach. Przez tylny otw�r p�cherza wgramolilem si� do pomieszczenia, kt�re po rozpoznaniu na czworakach okaza�o si� kolejnym b�blem, przypominaj�cym ten pierwszy w��cznie z tylnym wyj�ciem. Przeszed�em przez ten, trzeci ju�, otw�r, obr�ci�em si� i opar�em luf� swifta na nier�wnym progu. Skoro crusoe tu mieszka�, na pewno zna� teren lepiej ode mnie. Wi�c po co brn�� dalej � �eby si� zgubi�? Wed�ug wska�nik�w min�o jakie� p�torej minuty od czasu, gdy Pete kopn�� w kalendarz. A ja mia�em szczelny skafander i tlen, i ogrzewanie na cztery godziny. Circumluna powinna wyrobi� si� w czasie o po�ow� kr�tszym z przys�aniem tu grupy ratunkowej, je�li moja wiadomo�� do nich dotar�a � i je�li crusoe ich te� nie skroi. Zn�w zdj�� mnie strach o blask lampek w he�mie, wi�c je wy��czy�em. Zmieni�em u�o�enie cia�a i nagle si� przestraszy�em, �e crusoe ju� mnie namierza po d�wi�kach przenoszonych przez ska��, wi�c zastyg�em jak �ona Lota i zacz��em sam nas�uchiwa�. Bez �wiat�a, bez d�wi�ku, grawitacja jak pi�rko � prawie jak test na odporno�� psychiczn� w komorze anechoicznej. Niemal od razu przysz�y zawroty g�owy i z�udzenia, nap�ywaj�ce w b��kicie, p�omieniu i j�kach z obrze�y moich zmys��w. Nawet czajenie si� w zasadzce na tamtego ich nie powstrzymywa�o � wi�c chyba sam ich pragn��em. I tak wyt�aj�c wszystkie zmys�y, by mnie uprzedzi�y o nadej�ciu crusoe, zacz��em w ko�cu o nim my�le�. Dziwna rzecz � ludzie od tysi�cy lat patrzyli na Ksi�yc i nigdy nie odgadli, �e jest dok�adnie tym, na co wygl�da: bladym, marmurowym cmentarzyskiem pe�nym �ywych trup�w, Tortug� kosmosu, gdzie srebrzyste statki z miliona �wiat�w porzuca�y swoich buntownik�w, zatwardzialc�w, zbrodniarzy, szale�c�w. Nie mo�na by�o ich zostawi� na p�odnej, ciep�o otulonej Ziemi, kt�rej dziwacznych mieszka�c�w tacy go�cie mogliby skrzywdzi�, ale wielka srebrzysta ska�a, nasz satelita znakomicie si� do tego nadawa�. Tam furiaci mieli wie�� swoje samotne �ycie, ka�dy z kombinezonem, broni� i samotnym baraczkiem czy jaskini�, �yj�c na przetwarzanych odchodach i r�wnie� w niesko�czono�� mielonych urazach, gorzkiej w�ciek�o�ci i urojeniach, kt�re ich tu przywiod�y. Bywa�o ich tu do tysi�ca, dosy�, by dr��y� Ksi�yc w poszukiwaniu gaz�w paliwowych i tego, co potrzeba, by �y�, by powr�ci� w kosmos i mo�e nawet sta� si� w�adcami Ziemi � gdyby zgodzili si� ze sob� wsp�pracowa�. Ale zostali tu porzuceni w�a�nie dlatego, �e nie da�o si� z nimi wsp�pracowa�, a poza tym pochodzili z setek przer�nych galaktycznych ras. Mieli wi�c jak�� elektroniczn�, psioniczn� czy pies wie jak� siatk� ��czno�ci � w ka�dym razie, je�li co� si� sta�o jednemu z nich, rych�o wiedzieli to pozostali � ale ka�dy pozostawa� samotnym Robinsonem Crusoe, bez Pi�taszka. St�d nazwa. Zaryzykowa�em b�y�ni�cie �wiate�ka zegarka. Min�o raptem trzydzie�ci sekund. W tym tempie up�ynie wieczno��, zanim min� dwie godziny potrzebne na dotarcie pomocy, je�li w og�le otrzymano moj� wiadomo�� � podczas gdy crusoe... Zn�w wyt�y�em zmys�y, by nie da� si� zaskoczy�, ale wir my�li nie ustawa�. Ziemianie zabili pierwszego napotkanego crusoe � moment paniki, zamieszania i wszystkie szkolenia szlag trafi�. Od tej pory to oni strzelali pierwsi, a przynajmniej pr�bowali, ignoruj�c sp�nione pr�by nawi�zania kontaktu. Przez, jak mi si� zdawa�o, kr�tk� chwil� rozwa�a�em odwieczny problem uniwersalnego kodu galaktycznego, ale gdy zn�w na moment w��czy�em lampk� zegarka, diabli wzi�li siedemdziesi�t minut. Naprawd� mnie zatka�o. Mia� do�� czasu, by mnie podej�� i zabi� z dziesi�� razy � mia� czas, by p�j�� do domu po pieski! � przecie� same zmys�y nie mog�y mnie tak dobrze chroni�, gdy my�la�em o niebieskich migda�ach. Nawet teraz, wyt�aj�c s�uch w strachu, odbiera�em tylko w�asny bia�y szum: �omot serca, dudnienie krwi, a chyba przez moment nawet ruchy Browna cz�steczek powietrza obijaj�cych si� o b�benki uszu. Jednego nie zrobi�em, tak sobie powiedzia�em. Nie my�la�em o tamtym w spos�b uporz�dkowany. Mia� bro� zbli�on� do mojej i co najmniej trzy rodzaje pestek. Z wa�u krateru do kraw�dzi szczeliny dotar� w czterdzie�ci sekund albo i mniej. Albo bardzo �wawo dyga na swoich n�kach, ile by ich tam mia�, albo ma plecak odrzutowy czy co� w tym stylu. I najpierw strzeli� do miniradaru, a potem do mnie. My�la�, �e to �rodek ��czno�ci? Bro�? A mo�e jaki� robot, r�wnie niebezpieczny jak ludzie? T�tno mi opad�o, przesta�o hucze� w uszach � i w tej chwili us�ysza�em przez skal� bardzo ciche skrobanie. Zgrzyt-zgrzyt, zgrzyt-zgrzyt, zgrzyt, zgrzyt, zgrzyt � tak to sz�o, za ka�dym razem ciut g�o�niej. W��czy�em reflektorek � i oto w moj� stron� po pod�odze b�bla s�siaduj�cego z moim zasuwa� srebrny paj�k wielko�ci p�miska, o czterech jarz�cych si� �lepiach i z zielon� wst�g� wok� tu�owia. Jego zwisaj�ce szcz�ki wygl�da�y jak uz�bione i zaostrzone c�gi. Rzuci�em si� w ty�, odruchowo poci�gaj�c za spust. P�cherz, w kt�rym by� paj�k, wype�ni� fioletowy rozb�ysk, natychmiast zast�piony zielonym. Dwie eksplozje powali�y mnie na pod�og�. Nie �eby mnie to spowolni�o. W tych rozb�yskach ujrza�em otw�r w sklepieniu mojego b�bla i jak tylko stan��em na nogi, skoczy�em do jego kraw�dzi. Dobrze, �e pami�ta�em, by skaka� ostro�nie. Praw� r�k� z�apa�em kraw�d� otworu, kt�ra si� nie urwa�a, i podci�gn��em si� do czarnego b�bla pi�tro wy�ej. Nie mia� on wyj�cia na szczycie, ale by�y dwa otwory wysoko w �cianach, wi�c ruszy�em przez wy�szy z nich. I tego si� ju� trzyma�em. Te wielkie b�ble lawy by�y niemal identyczne. Zawsze wybiera�em najwy�ej po�o�one wyj�cie. Raz trafi�em na �lepy p�cherz i musia�em si� cofn��. Potem najpierw zagl�da�em, a dopiero wtedy si� gramoli�em. Ca�y czas mia�em w��czony reflektor. Sforsowa�em siedem czy siedemna�cie p�cherzy, zanim och�on��em na tyle, by przemy�le� to, co si� sta�o. Prawie na pewno ten paj�k nie by� crusoe � chyba �e by� ich z pluton, a giwer� holowa�y za sob� jak haubic�. Raczej nie by� to te� uprzednio nieznany nauce, teoretycznie niemo�liwy, �yj�cy w pr�ni stawon�g � w przeciwnym wypadku egzobiologom kroi�a si� pot�na niespodzianka, a ja s�usznie zla�em si� w spodnie. Nie, najprawdopodobniej by� to jaki� robot tropi�cy albo tropi�co-bojowy. Osiem n�g to przydatna liczba, osiem r�k te�. A szcz�ki? Do przegryzania kombinezon�w? Mo�e by� to cybernetyczny towarzysz dla samotnych istot. Paj�k, do nogi! A ten drugi wybuch? Albo crusoe strzeli� w p�cherz z drugiej strony, albo paj�k mia� �adunek wybuchowy, kt�ry mia� eksplodowa� w kontakcie ze mn�. �adne zastosowanie dla towarzysza �ycia! Zachichota�em. Ul�y�o mi, �e ten paj�k by� zapewne �tylko� robotem. W�a�nie wtedy � by�em w dziewi�tym, a mo�e dziewi�tnastym p�cherzu � ca�e wn�trze mojego he�mu zasz�o par�. Sapa�em, poci�em si�, a� wreszcie przeci��y�em poch�aniacz wilgoci. Jakbym wlaz� w mg�� g�stsz� od mleka. Ledwie widzia�em czarn� mas� �ciany za plecami. Zgasi�em reflektor. Zegar wskazywa�, �e up�yn�y siedemdziesi�t dwie minuty. Wy��czy�em jego �wiate�ko i zrobi�em bardzo dziwn� rzecz. Bardzo delikatnie odchyli�em si� tak, by najwi�ksz� mo�liw� powierzchni� skafandra dotyka� �ciany. Wtedy dziesi�� razy uderzy�em rytmicznie w ska�� kolb� swifta i zastyg�em w bezruchu. Zacz�� od dziesi�ciu, na znak, �e u�ywamy systemu dziesi�tnego. Jasne, �e by�y inne mo�liwo�ci, ale... Ledwie dos�ysza�em sze�� uderze�, w tempie takim, jak moje. Kt�ra sta�a zaczyna si� od sz�stki? Gdyby zacz�� od tr�jki, stukn��bym raz, i tak dalej przez par� kolejnych cyfr pi. Je�li od jedynki, odda�bym cztery � i potem si� martwi� o to, co jest na drugim i trzecim miejscu po przecinku w pierwiastku z dw�ch. A mo�e jego sygna� by� pocz�tkiem ci�gu arytmetycznego o kroku minus cztery, wi�c powinienem odstuka� dwa razy � ale jak on nada minus dwa? Ech, czemu nie zabra�em si� po prostu za liczby pierwsze? Zgoda, wszystkie liczby ca�kowite, ba, wszystkie liczby rzeczywiste, od trzydzie�ci siedem do czterdzie�ci osiem maj� pierwiastki zaczynaj�ce si� na sze��, ale kt�ra z nich...? Nagle us�ysza�em skrobanie. Zn�w w��czy�em reflektor, he�m ju� zosta� oczyszczony z pary, a poza mn� w b�blu nie by�o nikogo. Tak czy inaczej ruszy�em dalej, wci�� kieruj�c si� ku g�rze, je�li tylko mog�em. Tyle �e teraz nie wszystkie otwory tak prowadzi�y. By�o mniej wi�cej dwa razy w d� i raz w g�r�, taki zygzak p�cherzy. Chcia�em si� cofn��, ale wtedy m�g�bym zn�w us�ysze� skrobanie. W pewnym momencie b�ble zacz�y by� coraz mniejsze. Jakbym wlaz� w zakrzep�e czarne mydliny. Straci�em wszelkie poczucie kierunku, a poma�u te� wyczucie, kt�r�dy do g�ry. Ksi�ycowa grawitacja nie wystarcza�a do pokonania psychotycznego ot�pienia. Wci�� mia�em w��czony reflektor, mimo pewno�ci, �e jego blask wida� co najmniej na dziesi�� b�bli. Przed wej�ciem do ka�dego kolejnego p�cherza dok�adnie go ogl�da�em, szczeg�lnie przypatruj�c si� nawisowi �ciany tu� nad otworem wej�ciowym. Co jaki� czas s�ysza�em, jak kto� m�wi�: Sze��! Sze��? Sze��! � w�a�nie tak � a potem bardzo szybko: siedem, osiem, dziewi��, pi��, cztery, trzy, dwa, jeden, zero. Jak wystukuje si� zero w systemie dziesi�tnym? W ko�cu to rozgryz�em � stuka si� dziesi�� razy. Trafi�em do b�bla, kt�ry mia� z boku dziur� �rednicy ponad metr, na szczycie obr�bion� diamentami. Wielki szyk. Czy�by buduar paj�czej ksi�niczki? By� te� otw�r w suficie, ale nie zawraca�em nim sobie g�owy � nie mia� ozd�bek. Wy��czy�em reflektor i wyjrza�em przez otw�r, nie wystawiaj�c przeze� kasku. Te �diamenty� to by�y gwiazdy. Troch� mi zesz�o, zanim dojrza�em kraw�d� szczeliny, w kt�r� zanurkowa�em, raptem trzydzie�ci metr�w nade mn�. Dalej wa� krateru wygl�da� jakby znajomo, ale nie by�em pewien, czy widz� to w�a�ciwe wy��obienie. Zanim wy��czy�em �wiate�ko zegarka, zobaczy�em, �e up�yn�o sto osiemna�cie minut. Niemal pora, by oczekiwa� nadej�cia pomocy. Po prostu �wietnie � ich statek b�dzie jak nieruchomy cel dla crusoe, kt�rego si� nie spodziewaj�. Przecie� poza sygna�em Sytuacji Awaryjnej nic nie zd��y�em nada�. Przysun��em si� bli�ej i usiad�em w oknie � jedna noga na zewn�trz, swift pod lewym ramieniem. Od pasa odpi��em granat b�yskowy z zapalnikiem na pi�� sekund, wyci�gn��em zawleczk� i rzuci�em go przez rozpadlin�, niemal do przeciwleg�ej �ciany. Spojrza�em w d�, wraz ze wzrokiem kieruj�c tam luf� swifta. Rozpadlina rozjarzy�a si� jak promenada noc�. Wiedzia�em, �e po drugiej stronie szczeliny z ospa�� powolno�ci� opada flara, ale nie tam patrzy�em. Dok�adnie pode mn�, sze��dziesi�t metr�w ni�ej, zobaczy�em przejrzysty he�m okrywaj�cy co� owalnego, zielonego i zwie�czonego grzebieniem, a pod nim par� ramion. W�a�nie wtedy te� us�ysza�em drapanie � ca�kiem niedaleko. Natychmiast strzeli�em. Pocisk wybuch� fioletem i wzbi� fontann� py�u sze�� metr�w od crusoe. Wgramoli�em si� z powrotem do b�bla, w��czaj�c reflektor. Z naprzeciwka zbli�a� si� kolejny paj�k, szybko przebieraj�c nogami. Skoczy�em do otworu w suficie, �api�c jego kraw�d� woln� r�k�. Gdybym potrzebowa� drugiej d�oni, upu�ci�bym swifta, ale si� obesz�o. Podci�gaj�c si� przez otw�r, zerkn��em w d� i zobaczy�em, jak paj�k podkurcza nogi. Zaraz potem je wyprostowa� i skoczy� ku mnie, nie za szybko, ale przy w�t�ym przyci�ganiu Ksi�yca wystarczaj�co, by impet zani�s� go do mojego b�bla. Wiedzia�em, �e nie mog� da� mu si� dotkn�� ani sam nie mog� go uderzy�. Zacz��em wymienia� nab�j rozpryskowy w komorze na zwyk�� kul�, a opasany zieleni� kad�ub paj�ka r�s� w oczach, gdy w oknie poni�ej pojawi� si� zielony rozb�ysk, a jego podmuch, zn�w robi�c ��up� w moim skafandrze, zepchn�� paj�ka z toru lotu i mojego pola widzenia, zanim to bydl� zd��y�o przelecie� przez otw�r w pod�odze. Paj�k jednak nie wybuch� � je�li to wybuch za�atwi� tego pierwszego. W ka�dym razie nie by�o kolejnego zielonego b�ysku. P�cherz, w kt�rym teraz by�em, te� mia� otw�r w suficie, wi�c powt�rzy�em manewr z poprzedniego b�bla � i tak przez pi�� kolejnych. Pomy�la�em sobie, �e zaczyna to przypomina� popisy cyrkowe, tylko kto by urz�dza� widowiska w totalnym mroku? Chyba jedynie bogowie, zsy�aj�c nam sny. Lawa powinna by� przezroczysta, �eby widzowie mogli mnie podziwia� ze wzniesie� wa�u krateru. Jednocze�nie my�la�em te� o tym, �e skoro cz�ekokszta�tne dwunogi sprawdzaj� si� jako �redniej wielko�ci formy �ycia na wszelkich planetach, to forma paj�ka sprawdza si� u mniejszych istot i mo�na j� kopiowa� w robotach. Otw�r na szczycie sz�stego p�cherza ods�oni� mi gwiazdy, a po�owa jego kraw�dzi l�ni�a bia�ym blaskiem s�o�ca. Po�o�y�em si� na skale, by odetchn��. Wy��czy�em reflektor. Nie s�ysza�em drapania. Gwiazdy. Gwiazdy to energia. Wype�nia�y wszech�wiat �wiat�em, poza rozrzuconymi plackami cienia i kryj�wkami. Wtedy przysz�a do mnie liczba. Kolb� swifta wystuka�em pi��. Bez odpowiedzi, ale i bez skrobania. Zn�w stukn��em pi�� razy. Ledwie dos�ysza�em odpowied�. R�wnie� pi�� uderze�. Sze��, pi��, pi�� � sta�a Plancka, niezmienny kwant energii. Jasne, powinna by� razy dziesi�� do minus dwudziestej dziewi�tej, ale nie mia�em poj�cia, jak to wystuka�, a poza tym liczy�y si� tylko cyfry znacz�ce. Us�ysza�em drapanie... Podskoczy�em, uchwyci�em kraw�d�, wyci�gn��em si� na pora�aj�cy blask s�o�ca... i zastyg�em z po�ow� cia�a w otworze. Trzydzie�ci metr�w dalej, te� do po�owy w dziurze, twarz� do mnie by� m�j crusoe z zielonym grzebieniem na czaszce. Musia� bardzo szybko wspi�� si� inn� odnog� b�bli � no, ale on zna� najlepsze trasy. Na jego twarzy w miejscu nosa by�o trzecie oko, co w po��czeniu z grzebieniem nadawa�o mu wygl�d istoty mitycznej. I jego, i m�j karabinek celowa�y w niebo. Wygl�dali�my jak para pot�pie�c�w, na wp� zakopanych w swoich dziurach w piekle Dantego. Bardzo powoli wygramoli�em si� z mojego otworu, wci�� pionowo trzymaj�c bro�. On zrobi� to samo. Przez chwil� stali�my ca�kiem bez ruchu. Potem on stukn�� kolb� dziesi�� razy. Widzia�em to, i czu�em wibracje w skale. Uderzy�em trzy razy. Wtedy, jakby �wiat czarnych b�bli by� jednym poziomem egzystencji, a ten � innym, zacz��em si� zastanawia�, po co nam te zabawy. Obaj wiedzieli�my, �e nasz przeciwnik ma kombinezon i bro� (i w�asny grajdo�ek?), wiedzieli�my wi�c, �e obaj jeste�my istotami inteligentnymi i znamy matematyk�. C� wi�c by�o tak cennego w tym postukiwaniu? Uni�s� bro� � pewnie po to, by uderzy� jeden raz, zaczynaj�c pi. Ale tego nigdy si� nie dowiem, bo w�a�nie wtedy na �cianie rozpadliny, ca�kiem blisko niego, nast�pi�y dwa fioletowe rozb�yski. Zacz�� kierowa� luf� broni w moj� stron�. Przynajmniej tak s�dz�. Musia� wiedzie�, �e moje pociski wybucha�y na fioletowo. Ja sam my�la�em wtedy, �e to kto� z naszych zacz�� strzela�. I najwyra�niej pomy�la�em te�, �e crusoe chce mnie zastrzeli� � bo z lufy swifta bryzn�� fioletowy p�omyk, poczu�em kopni�cie odrzutu, a tam, gdzie on sta�, rozkwit�a fioletowa kula i za moment jaki� strz�p lekko pacn�� mnie w pier�, jakby beztroski, ironiczny dotyk. Rozerwa�o go naprawd� w drobiazgi, w��cznie ze wszystkimi sta�ymi, w tym � bez dw�ch zda� � sta�� Plancka. Min�o jeszcze p� godziny, zanim przyby� statek ratunkowy z Circumluny. Czekaj�c, patrzy�em na Ziemi�, wisz�c� nisko nad horyzontem, i uwa�a�em, �eby nie podkrad� si� do mnie paj�k, ale ju� go nie zobaczy�em. Grupa ratunkowa zreszt� te� nie, cho� urz�dzili sobie regularne polowanie. Pomog�em im, kiedy ju� odsapn��em nieco, pod�adowa�em baterie i uzupe�ni�em tlen. Albo po �mierci pana paj�kowi odci�o zasilanie albo by� ustawiony w takiej sytuacji na blokad�, a najpewniej w og�le zaprogramowano go na przej�cie do ukrywania si�. Jak nic, wci�� tam czeka na nieostro�nego Ziemianina, jak grzechotnik na pustyni albo stara, zapomniana mina. Gdy tak czeka�em w kraterze Gioja, tam, pod biegunem p�nocnym, na kraw�dzi krateru Shackletona, wpad�o mi te� do g�owy wyja�nienie tych fioletowych rozb�ysk�w, kt�re zako�czy�y moje przyjacielskie pogaduszki o matematyce z crusoe. Na inn� teori� jeszcze nie wpad�em, cho� ta mo�e zwali� z n�g. To by�y te dwa pociski, kt�re jako pierwsze pos�a�em w jego kierunku � te, kt�re nie trafi�y w wa� krateru. Mia�y dosy� pr�dko�ci, by wej�� na orbit� wok� Ksi�yca, a czas, jaki im zaj�o jedno okr��enie � dwie godziny i pi�� minut � te� by si� zgadza�. Ech, konsekwencje naszych dawnych czyn�w!