1445
Szczegóły |
Tytuł |
1445 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1445 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1445 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1445 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Autor: Krzysztof Kocha�ski
Tytul: Rex i wy�cigi ps�w czteroko�owych
Z "NF" 1/92
Pies biega na czterech �apach, a wy
je�dzicie na czterech ko�ach. To wszystko.
I my�licie, �e ten czteroko�owy wy�cig
jest post�pem cywilizacji.
(A.C. Bhaktivedanty Swami Prabhupada)
Noc� las jest inny ni� za dnia. Te same drzewa wbijaj�
korzenie w t� sam� ziemi�, ten sam wiatr ko�ysze ich
koronami, lecz r�nica jest ogromna, wi�ksza ni� mi�dzy
cieniem i �wiat�em. Mo�e sprawia to fakt, �e nocne zwierz�ta
zachowuj� si� cicho i ostro�nie, �e nocne ptaki nie �piewaj�
jak ich dzienni krewniacy, lecz pohukuj� lub krzycz�
znienacka, jakby ich �ycie dobiega�o ko�ca? Mo�e. Nawet na
pewno. Ale nie wyja�nia to wszystkiego. Nie do ko�ca
t�umaczy t� cisz�, ten dziwny konglomerat spokoju i
napi�cia. U�pienia i wyczekiwania. Wyczekiwania, �e oto
zaraz wydarzy si� co� gro�nego, co za dnia by�oby nie do
pomy�lenia.
Le�n� drog� jecha� na rowerze dziewi�cioletni ch�opiec.
Ogromna tarcza Ksi�yca wisia�a nad jego g�ow�. Ch�opiec by�
przera�ony. Zawzi�cie kr�ci� peda�ami ma�ego roweru i cz�sto
ogl�da� si� za siebie. Gdziekolwiek spojrza�, wszystko
odbija�o si� w jego oczach jako strach; wszystko by�o obce i
nieprzyjazne. Gro�ne. Ale to co� z ty�u, co� co wci�� tkwi�o
w umy�le ch�opca, by�o strachem najwi�kszym. Strachem, kt�ry
pcha� go naprz�d pomi�dzy inne, te z bok�w i te, kt�re mia�
przed sob�.
Seve Paderner dostrzeg� wreszcie �wiat�a domu stoj�cego
na skraju lasu. Strach goni� go do samego podw�rka, goni�,
gdy ch�opiec rzuci� rower i przez otwarte okno wskoczy� do
wn�trza.
Po�rednik zgasi� papierosa i z kieszeni marynarki wyj��
z�o�ony wp� kartonik.
- Pan Kaneter wypisa� czek wed�ug oceny katalogowej -
powiedzia�. Westchn�� i wyprostowa� kartonik. - M�wi�em,
�eby zda� si� na mnie, ale nie chcia� s�ucha�. Poniewa�
klamka i tak ju� zapad�a, niech mi pan zdradzi: opu�ci�by
pan pi��, dziesi�� procent, co?
- Nie - Meledo przyjmuj�c czek rzuci� okiem na kwot�. -
Co� panu powiem, panie Hanton. Ten trening w zesz�ym
tygodniu by� pierwszym publicznym wyst�pieniem Rexa i nie
spodziewa�em si�, �e tak od razu kto� si� na nim pozna.
Teraz wiem, �e wstawi�em do katalogu zbyt nisk� cen�. Ale
jestem powa�nym hodowc� i nie zamierzam si� wycofa�.
Hanton uni�s� w g�r� brwi, czy Meledo przypadkiem z niego
nie kpi.
- Hm... Nie wiem... - rzek�. - Nigdy dot�d nie s�ysza�em,
�eby kto� zap�aci� tak du�o za mikrom�zg.
- No to ma pan to ju� za sob� - stwierdzi� Meledo. - A
przy okazji musz� wyprowadzi� pana z b��du: cena dotyczy
ca�o�ci uk�adu pies-mikrom�zg. Osobno ka�de z nich nie jest
warte wiele. To, co uda�o mi si� uzyska� w przypadku Rexa,
jest naprawd� wielkiej klasy. �aden z moich dotychczasowych
zwierzom�zg�w nie uzyskiwa� po�owy jego sprawno�ci. Kaneter
musi by� znawc�, skoro od razu to zauwa�y�.
- Kaneter ma bzika - o�wiadczy� nieoczekiwanie Hanton. -
Niekt�rzy nazywaj� to hobby, dla mnie to bzik. Ale
oczywi�cie jest znawc�. Na jego farmie nie ma chyba zagrody,
w kt�rej nie by�oby zwierzom�zga. Jednego psom�zga ju� ma,
nie wiem, po jak� choler� mu drugi... Kaneter jest starym
kawalerem, mieszka tylko z siostr�. Farma dobrze prosperuje
i pewnie nie wie, co robi� z fors�. Ja na jego miejscu bym
wiedzia�, a pan?
- Ja te� - odpar� Meledo. - Robi�bym to, co dotychczas.
Lubi� swoj� robot�. Dobra, oto papiery Rexa - przesun�� ku
kraw�dzi biurka spi�te spinaczem dokumenty. - Pokwitowanie
odbioru, faktura, akt w�asno�ci, karta gwarancyjna,
�wiadectwa szczepie�... Wszystko w najlepszym porz�dku.
Prosz� przekaza� panu Kaneterowi wyrazy szacunku - wsta� z
krzes�a.
- Panie Meledo? - odezwa� si� Rex.
- Tak?
- Czy m�g�bym po raz ostatni uczestniczy� w treningu?
Enimar Meledo wyprostowa� si�. Wygl�da� na
zaniepokojonego.
- Co to za dziwna pro�ba? - zapyta�.
- Odczuwam tak� potrzeb� - wyja�ni� Rex. - Poza tym
chcia�bym si� po�egna�. Szczeg�lnie z papug� Kakdu.
Meledo nie spuszcza� oczu z psa. Zastanawia� si�. Nagle
jego twarz wypogodzi�a si�.
- Z�a diagnoza - rzek�. - Pomyli�e� si�, Rex. Pos�uchaj:
jest akurat godzina, o kt�rej codziennie rozpoczynamy
trening. Masz to ju� utrwalone. Po prostu nawyk. Rozumiesz
mnie? Tak naprawd� to nie odczuwasz �adnej potrzeby, tylko
nawyk - przywyk�e� do trening�w o tej porze.
- Rozumiem - odpar� Rex. - To logiczne.
- W porz�dku, Rex. Kontroluj si�, a pan Kaneter na pewno
b�dzie z ciebie zadowolony.
- Za dwadzie�cia minut mamy poci�g - Hantonowi zacz�o
si� �pieszy�. - Lepiej, �eby�my zd��yli, bo nast�pny dopiero
za siedem godzin.
Ko�a postukiwa�y rytmicznie o szyny. Hanton czyta� gazet�,
przymykaj�c ze znu�eniem powieki. Rex siedzia� obok niego.
Wpatrywa� si� w migaj�cy za oknem krajobraz i skomla� z
cicha.
Opr�cz nich w przedziale siedzia�a kobieta z pi�cioletni�
mo�e dziewczynk�. Kobieta drzema�a, a dziecko wpatrywa�o si�
w psa. Za ka�dym razem, gdy Rex zaskomla�, oczy dziewczynki
okr�gla�y i na twarzy pojawia�o si� wsp�czucie. Nagle
zeskoczy�a z siedzenia. Obejrza�a si� na mam�, kt�rej oczy
wci�� by�y zamkni�te i - o�mielona panuj�c� cisz� -
wyci�gn�a r�k�.
Rex zamacha� ogonem. Otworzy� pysk w przy�pieszonym
oddechu. D�o� dziewczynki g�adzi�a jego szorstk� sier��
coraz �mielej, a� w ko�cu zacisn�a si� na karku.
- Nie gryzie? - zapyta�a przebudzona matka dziecka.
- Ka�dy pies gryzie, prosz� pani - odrzek� Hanton znad
gazety. - Po to maj� z�by i po to s� psami.
- Prosz� nie �artowa�!
Hanton u�miechn�� si� leniwie.
- Dziecko jest bezpieczne - stwierdzi�, ponownie zajmuj�c
si� gazet�.
- Powinien mie� kaganiec - zauwa�y�a kobieta.
Hanton wzruszy� ramionami.
- Ja nie musz� - powiedzia� Rex. - Jestem psom�zgiem.
Kobieta zesztywnia�a. Rozejrza�a si� nerwowo, po czym
chwyci�a dziecko za r�k�.
- Zostaw, Mary - szepn�a przyci�gaj�c dziewczynk� do
siebie.
- Mamo, on m�wi?
- Wiem - uci�a kr�tko matka. Si�gn�a po torebk�. - We�
sw�j p�aszczyk, Mary. Wychodzimy.
Otworzy�a drzwi przedzia�u.
- Mamo, dlaczego on m�wi!
- Nie wiem dlaczego. I nie wiem po co! - odpar�a kobieta
wychodz�c na korytarz.
Trzask zamykanych drzwi przywr�ci� cisz�.
- Dobra robota - rzek� Hanton. Wyci�gn�� przed siebie
nogi. - W ten spos�b mamy ca�y przedzia�.
Rex zaskomla�.
- Czuj� smutek - powiedzia�.
- Wkr�tce zapomnisz o Meledo. Przyzwyczaisz si� do nowego
pana.
- Czuj� smutek z powodu odej�cia tej dziewczynki -
sprecyzowa� Rex. - Po raz pierwszy widzia�em z bliska
dziecko. Uczy�em si� o nich, ale nigdy przedtem nie
widzia�em.
- Niewiele straci�e� - odpar� Hanton. - Mo�na nawet
powiedzie�, �e zyska�e�. Dzieciaki s�... No dobra! Zamknij
si�! Chc� wreszcie przeczyta� t� cholern� gazet�.
Rex patrzy� w okno. Brak zapach�w i d�wi�k�w powodowa�,
�e to, co widzia�, niewiele r�ni�o si� od obraz�w, jakie
niejednokrotnie ogl�da� podczas szkole� na telewizyjnym
ekranie. Bo Rex zna� �wiat. Wiedzia�, co to morza, rzeki,
g�ry; wiedzia�, jak wygl�daj� lasy, pola i miasta. Zna�
�wiat teoretycznie, w stopniu, w jakim przewidywa� program
nauczania i w jakim m�g� to poj�� jego umys� wspomagany
mikroprocesorami.
- Dzieci s� lepsze od doros�ych - stwierdzi�
nieoczekiwanie Rex. - S� dobre.
Hanton spojrza� na niego zaskoczony.
- Bzdura! Dzieci my�l� egocentrycznie. Nie odr�niaj�
dobra od z�a w ich prawdziwym sensie. Potrafi� wyd�uba�
zwierz�ciu oczy, na przyk�ad takiemu jak ty, z pe�nym
przekonaniem, �e jest to dobre, poniewa� im si� podoba. Masz
szcz�cie, �e nie znasz dzieci, szybko zmieni�by� zdanie.
- S� lepsze od doros�ych - powt�rzy� Rex. - Lubi�
dzieci... Nie rozumiem, dlaczego ta kobieta tak nagle
zabra�a st�d dziewczynk�?
- Przez ciebie - powiedzia� Hanton. - Bardzo wielu ludzi
nie lubi zwierzom�zg�w.
- Dlaczego?
- Bez powodu. Ten sam mechanizm rozumowania, dzi�ki
kt�remu ty lubisz dzieci, chocia� w og�le ich nie znasz.
Kwestia przekonania... Bo ja wiem, jak to nazwa�... Bez
powodu.
- Nie rozumiem tego.
- Nic dziwnego, jeste� tylko psom�zgiem... Cholera! Znowu
da�em wci�gn�� si� w dyskusj�. Czy ten tw�j Meledo nie
uczy� ci�, �eby� nie odzywa� si� nie pytany?!
- Nie.
- Nie?
- Nie.
- Co� takiego?!
Rex wyskoczy� z wagonu i rozejrza� si�. Nikogo, ani �ywej
duszy.
Podrepta� w miejscu, obw�cha� betonowe pod�o�e peronu, po
czym znieruchomia�, wyci�gaj�c do przodu pysk. W�szy�. W
pobliskim budynku przebywali ludzie, ale nikt nie wyszed� mu
na spotkanie.
Poci�g szarpn�� wagonami, ruszy� nabieraj�c szybko�ci i
oddali� si�, znikaj�c z pola widzenia. Rex usiad� na
betonie. Czeka�. Nas�uchiwa�, rejestruj�c szum wiatru, �piew
ptak�w, cykanie owad�w. Z budynku dobiega�y
niezidentyfikowane trzaski i szmer prowadzonych przez ludzi
rozm�w. Ale wci�� nikt si� nie pokazywa�.
Nieprzewidziana sytuacja.
"Wsi�dziesz tam, gdzie wska�e ci konduktor" - powiedzia�
Hanton. - "Zreszt�, to tylko trzy stacje. Umiesz liczy� do
trzech? Je�eli pojad� z tob�, nie wydostan� si� z tego
zadupia do jutra. A stary Kaneter, jak go znam, na pewno nie
u�yczy go�ciny. To zbzikowany samotnik. B�dzie czeka� na
ciebie na stacji, tak si� um�wili�my. Wszystko jasne?" -
potem wysiad�.
"Trzy stacje!" - przekrzykiwa� jeszcze ruszaj�cy poci�g,
jakby by�a to informacja trudna do zapami�tania. A potem
Rexowi zrobi�o si� jeszcze smutniej, nie wiadomo dlaczego,
bo przecie� nie polubi� Hantona.
Konduktor uprzedzi� go du�o za wcze�nie, a potem jeszcze
raz, patrz�c podejrzliwie, jakby przypuszcza�, �e odpowied�
"Tak. Dzi�kuj� panu" pada�a z magnetofonowej ta�my.
Teraz Rex czeka� na Kanetera, swojego pierwszego w �yciu
w�a�ciciela, a ten nie nadchodzi�.
Min�a godzina, potem nast�pna i zacz�o si� �ciemnia�. W
tym czasie z budynku stacyjnego dwukrotnie wychodzi�
m�czyzna w granatowym uniformie, przypominaj�cym ten, w
jaki ubrany by� konduktor z poci�gu. Zagl�da� do
przybud�wki, rozmawia� z kim� i wraca�. Spogl�da� na Rexa
ciekawie, szczeg�lnie za drugim razem, ale nic nie m�wi�.
Wreszcie, gdy zapad� zmrok, Rex zdecydowa� si� na
dzia�anie. Podszed� do drzwi, skoczy� na nie przednimi
�apami i znalaz� si� w niewielkim pomieszczeniu z kilkoma
�awkami i jednym przeszklonym okienkiem. By�o pusto, tylko
na �awce siedzia� ch�opiec i bawi� si� miniaturowymi
modelami samochod�w.
- Przepraszam... - odezwa� si� Rex. Ch�opiec wypu�ci� z
r�k zabawki i wpatrywa� si� w niego z otwartymi ustami.
- Tato! - zawo�a� nagle. - Tato!
W okienku ukaza�a si� twarz tego m�czyzny, kt�rego
wcze�niej Rex widzia� na peronie. Znikn�a i zaraz uchyli�y
si� drzwi.
- Wygl�da na spokojnego - powiedzia� m�czyzna. - Nie b�j
si�. To ten z peronu. Ciekawe, co tutaj robi?
- Tato, on m�wi� do mnie!
- Hej! - zawo�a� m�czyzna, robi�c krok w kierunku Rexa.
- To prawda?
- Tak - odpar� Rex. - Jestem psom�zgiem. Chcia�bym
przeprosi�, je�li...
- Jeste� od Kanetera?
Rex przytakn�� z rado�ci�.
- Jestem zadowolony, �e zna pan mojego w�a�ciciela -
oznajmi�. - Nie wiem, co mam robi�. Pan Kaneter mia� po mnie
przyjecha�, a tymczasem nie ma go.
- Kaneter kupi� nowy okaz do swojej kolekcji - rzek�
ojciec do syna. - Powinienem od razu si� domy�li�...
Poczekaj - skin�� na Rexa. - Zadzwoni� do niego.
Rex obserwowa� rozmawiaj�cego przez telefon w
pomieszczeniu za szyb�, ale nie s�ysza� s��w. Z kolei
ch�opiec przygl�da� si� mu w milczeniu.
- Pan Kaneter pozostawia ci mo�liwo�� wyboru - powiedzia�
m�czyzna po powrocie. - Mo�esz czeka� na niego do jutra,
albo wyruszy� samemu. Jest zaj�ty i teraz nie mo�e
przyjecha�.
- Ja nie znam drogi - powiedzia� Rex.
- Droga jest prosta, nie spos�b zab��dzi�, jakie�
pi�tna�cie kilometr�w.
- Je�eli pan Kaneter go nie chce, to mo�e my go we�miemy,
tato? - odezwa� si� ch�opiec.
- G�upstwa opowiadasz, Seve. Oczywi�cie, �e pan Kaneter
go chce. Ale nie ma czasu. Po prostu dla niego nie jest to
sprawa najwa�niejsza.
- Dla mnie by by�a - o�wiadczy� Seve. - Gdybym tylko mia�
takiego psa...
- Przecie� masz Hucka.
- To co innego. On nie m�wi.
- Seve! Pies to nie zabawka. Jest przyjacielem nawet
wtedy, gdy nie wpakuje si� w niego kupy elektroniki.
- Wiem, ale...
- M�wi�em ci ju�, �e nie sta� nas na to. Pami�tasz, jak
d�ugo zbierali�my na nowy samoch�d? A psom�zg kosztuje
przynajmniej dziesi�� razy tyle. Nawet stary model.
- To niesprawiedliwe! - krzykn�� Seve i kopn�� le��cy na
pod�odze samochodzik. - Ja do ko�ca �ycia b�d� mia� tylko te
cholerne resoraki! - Odwr�ci� si� i wybieg� z poczekalni.
- Seve!
Bez odpowiedzi.
M�czyzna westchn�� i przysiad� na kraw�dzi �awki.
- Tak to jest - powiedzia� patrz�c na Rexa, ale my�lami
b��dzi� gdzie indziej. - Cz�owiek my�li, �e �yje mu si�
ca�kiem nie�le. Jest z siebie zadowolony, dop�ki nie w��czy
telewizora i nie dowie si�, co jeszcze mo�e mie�. Mniejsza o
nas, doros�ych, ale jak wyt�umaczy� dziecku, �e nie dla
niego ta reklama? �e zadowolone dzieciaki, bawi�ce si� na
ekranie fantastycznymi zabawkami, to w�a�ciwie obca planeta,
cz�sto w og�le nieosi�galna... Reklamy! Lepsze od! Lepsze
ni�! Psom�zgi lepsze od ps�w! Ptakom�zgi od ptak�w! ...Dla
ptasich m�d�k�w... Rozumiesz mnie? - popatrzy� przytomniej
na Rexa.
- Nie rozumiem.
- No tak... Nie szkodzi. Wiesz co? Mam pomys�. Za godzin�
ko�cz� dy�ur i jedziemy z Sevem do domu. Mo�emy podwie�� ci�
kawa�ek. Zaoszcz�dzisz z pi�� kilometr�w. No i �atwiej
stamt�d trafisz. Co ty na to?
- Dzi�kuj�. To bardzo uprzejme z pana strony - odpar�
Rex.
Las zaczyna� si� zaraz za stacj�. By�a noc. Reflektory
samochodu wy�awia�y z ciemno�ci coraz to nowe pnie drzew,
kt�re przemyka�y, znika�y z ty�u, a ich miejsce zajmowa�y
wci�� nowe. I zapach. Mieszanina niezliczonej liczby woni
nieznanych Rexowi.
Samochodem zatrz�s�o.
- Cholera! - zakl�� m�czyzna za kierownic�. - Wci��
zapominam o tym korzeniu. B�d� musia� kiedy� go wyr�ba�, bo
jak ja tego nie zrobi�, to nie zrobi tego nikt.
Seve i Rex zajmowali tylne siedzenie. Po s�owach
m�czyzny Rex uwa�niej przyjrza� si� drodze, po kt�rej
jechali. Nawierzchnia pe�na by�a kolein i wyboi. I
pachnia�a, co wydawa�o si� niewiarygodne. Drogi nigdy nie
pachnia�y. Ta pachnia�a, poniewa� by�a naga.
- Uwa�aj, tato, na wilko�aki - powiedzia� Seve. Twarz
mia� powa�n�, dopiero gdy zauwa�y� w lusterku oczy ojca,
u�miechn�� si�, jakby chcia� zdeprecjonowa� warto�� swoich
s��w.
- Przestraszysz naszego go�cia... To nie�adnie -
powiedzia� ojciec.
- Mnie nie mo�na przestraszy� - rzek� Rex. - Posiadam
kontrol� nad tego rodzaju reakcjami.
- Jest pe�nia - zauwa�y� Seve. - Za�o�� si�, �e w tak�
noc jak dzisiaj... - zamilk�, bo znowu spojrza� w lusterko.
- Kto to jest wilko�ak? - zapyta� po chwili Rex. Przez
pl�tanin� konar�w i ga��zi usi�owa� dostrzec Ksi�yc.
M�czyzna roze�mia� si� g�o�no: - Jeste� niesamowity,
Rex. Dlaczego nie zapytasz, co to jest pe�nia?
- Faza Ksi�yca.
- Tak my�la�em, �e wiesz. Zabawne. Znam ludzi, kt�rzy nie
maj� poj�cia, co oznacza faza Ksi�yca, ale kto to jest
wilko�ak, wiedz� wszyscy.
- A ja widzia�em wilko�aka - oznajmi� Seve. - W ogrodzie
pana Kanetera.
- Seve! - w g�osie ojca brzmia�o zniecierpliwienie. -
Sko�cz wreszcie z tymi swoimi historyjkami!
- Kiedy to prawda. W zesz�ym miesi�cu, wieczorem, wtedy
gdy mama krzycza�a na mnie, �e p�no wracam do domu - Seve
m�wi� szybko, boj�c si�, �eby mu nie przerwano. - Pan
Kaneter walczy� z nim i wygra�. To by� najprawdziwszy
wilko�ak, tylko jaki� taki ma�y. Pan Kaneter rzuci� nim o
ziemi� i wtedy wilko�ak znikn��.
Ojciec westchn��.
- Po pierwsze, nie powiniene� wa��sa� si� wieczorami, a
po drugie, pan Kaneter posiada wiele zwierz�t, w tym i
takie, kt�rych nie znasz... No! To jeste�my - wcisn�� peda�
hamulca. Zatrzymali si� na rozstajach le�nach dr�g.- My
skr�camy w lewo - m�wi� do Rexa - a ty p�jdziesz ca�y czas
prosto. Za jakie� cztery kilometry sko�czy si� las i stamt�d
ju� �atwo trafisz, bo zabudowania farmy widoczne s� z
daleka.
- Dzi�kuj� - powiedzia� Rex. - S�dz�, �e dam sobie rad�.
Czeka�, a� Seve otworzy mu drzwiczki, ale ch�opiec
najwyra�niej zwleka�.
- On jest g�odny - stwierdzi�.
Ojciec chrz�kn�� i potar� pokryt� szczecin� brod�.
- No tak - rzek�. - Mo�e zjesz z nami kolacj�, Rex?
Wyruszysz rano.
- Dzi�kuj�.
- Ale przed matk� ty si� b�dziesz t�umaczy� - o�wiadczy�
ojciec synowi.
Powietrze by�o rze�kie i ch�odne. Polna droga bieg�a
pomi�dzy �anami dojrzewaj�cego zbo�a, po�yskuj�cego w
promieniach porannego s�o�ca. Nagle �any zbo�a sko�czy�y si�
i Rex wybieg� na zielon� r�wnin�. Pastwiska. W oddali, na
jedynym w okolicy wzg�rzu, sta�a farma: trzy budynki okolone
murem. Droga prowadz�ca ku wzg�rzu kontrastowa�a w�r�d traw
kolorem piasku; na samym wzniesieniu wi�a si� trzema
zakolami, dopadaj�c wreszcie bramy wjazdowej.
Rex zatrzyma� si� i obserwowa� stado pas�cego si� byd�a.
By� psem farmerskim i wreszcie zobaczy� to, na co czeka� od
chwili rozpocz�cia podr�y. Ze zdwojon� energi� ruszy�
naprz�d, wielkim susem przeskoczy� r�w nawadniaj�cy i ju�
sta� przy stadzie. Ocenia� je na osiemdziesi�t sztuk. B��dzi�
wzrokiem w poszukiwaniu byka, kt�ry m�g�by by� przyw�dc�,
ale nie znalaz� �adnego. Same ja��wki i kilka ciel�t.
Nagle z trawy wy�oni� si� pies. Dobrze od�ywiony, silny
kundel. Rex przypomnia� sobie, �e Hanton wspomina� co� o
psom�zgu Kanetera i przez chwil� mia� nadziej�, �e to ten
pies.
Kundel zawarcza� ostrzegawczo.
- Jeste� pasterzem? - zapyta� Rex, lecz pies cofn�� si�
tylko z og�upia�� min�. Nie by� psom�zgiem.
"Ale musi by� niez�y" - oceni� Rex. - "Osiemdziesi�t
sztuk byd�a tak z samego rana i nie wida� �adnych uchybie�".
- Uwaga! - rozleg� si� krzyk. - Ciel�!
Krzycza�a ja��wka. Holenderka z dziwacznym garbem na
grzbiecie. Kundel w jednej chwili straci� zainteresowanie
Rexem. Pop�dzi� w kierunku parkanu, przy kt�rym mi�dzy dwoma
poziomymi deskami zaklinowa�o si� kilkumiesi�czne ciel�.
Rex zbli�y� si� do ja��wki.
- R�wnie� posiadam mikrom�zg - rzek�.
- Co to mikrom�zg? - us�ysza� pytanie.
Zastanowi� si�. W�a�ciwie nie bardzo wiedzia�, co
odpowiedzie�. Zna� odpowied�, czu� j� swoim umys�em, ale nie
potrafi� jej sformu�owa�.
- Dzi�ki niemu rozumiesz mnie - rzek�.
- Nie rozumiem - odpar�a ja��wka.
Rex znowu musia� zastanowi� si�. Tak uczy� go Meledo:
"Zastan�w si� dwa razy, je�li masz problem". Przyjrza� si�
dok�adniej ja��wce i potwierdzi� swoje przypuszczenia.
Wyra�ny �lad rozbudowy organizmu w postaci wypuk�o�ci na
grzbiecie oraz ubogie s�ownictwo �wiadczy�y, �e pochodzi�a z
masowej hodowli. I to - s�dz�c po wieku - sprzed jakich�
dziesi�ciu lat. Zapewne jej inteligencja r�wnie� by�a uboga.
- Nie wiesz, kim jeste�?
- Krowa - pad�a odpowied�. - Farma Kanetera.
- S� w stadzie inne mikrom�zgi?
Ja��wka spogl�da�a na niego okr�g�ymi oczami, a jej pysk
porusza� si� rytmicznie. Prawdopodobnie usi�owa�a si�
skupi�.
- Czy rozmawiasz tu z kim�? - poprawi� si� Rex.
- ...Tak.
- Z kim?! - ogon Rexa zako�ysa� si�.
- Z kim chc�. Umiem m�wi�.
Rex po�o�y� uszy po sobie. Zaczyna� pojmowa� bezsens
dalszej rozmowy. Odchodzi�, gdy nagle co� wpad�o mu do
g�owy.
- Pewnie b�dziemy si� spotyka� cz�ciej - powiedzia� do
ja��wki. - Jestem pasterzem.
Straci� ju� nadziej� na reakcj�, gdy dotar�y do niego
s�owa:
- Pasterz Wolam.
- Nazywam si� Rex - zaprzeczy�.
- Wolam bardzo dobry pasterz - ja��wka patrzy�a w g��b
pastwiska, na kundla, kt�ry w�a�nie odgoni� ciel� od parkanu
i zap�dza� wprost do matki.
- No tak - rzek� Rex. Nie zdawa� sobie sprawy jak bardzo
ludzkie jest uczucie, kt�re niespodziewanie go ogarn�o.
Zabudowania farmy otacza� mur bielony wapnem. Przy bramie
sta� pies. Psom�zg Kanetera, kt�ry by� tu stra�nikiem.
- Kto? - zapyta� krzykliwie. - Kto jeste�?
Rex zatrzyma� si�. Tak pragn�� tego spotkania, a teraz
nagle mu to zoboj�tnia�o. Mo�e sprawi� to ton g�osu
stra�nika, ostry i zaczepny, a mo�e wci�� jeszcze tkwi�o w
nim wspomnienie rozmowy na pastwisku. Roztrz�sanie tego
przekracza�o mo�liwo�ci Rexa.
- Jestem Rex. Pan Kaneter kupi� mnie wczoraj.
- Czekaj - powiedzia� stra�nik. - Id� i wr�c�. Inaczej
rozerw� gard�o.
Rex czujnie nastawi� uszy. Stra�nik by� niemal dwukrotnie
wi�kszy od niego i z �atwo�ci� m�g� spe�ni� swoj� gro�b�.
Ludzki g�os nie dzia�a� na niego tak korzystnie jak w
przypadku kundla na pastwisku. Ale po chwili Rex przypomnia�
sobie, �e przed dwoma miesi�cami Enimar Meledo sprzeda�
suk�, kt�r� trenowa� na stra�nika, i kt�rej s�ownictwo by�o
podobne.
- W porz�dku - rzek� stra�nik po powrocie. - Pan Kaneter
wzywa.
Weszli na podw�rze - obszerne i schludne, jakby kto�
przez ca�y dzie� nie robi� nic innego, tylko dba� tu o
porz�dek. Na wprost sta� pi�trowy budynek mieszkalny z
dwoma wej�ciami: jedno obszerne, z dwuuchylnymi drzwiami, do
kt�rego prowadzi�o kilka stopni szeroko rozplanowanych
schod�w, drugie - nieco z boku - zwyczajne, z wznosz�cym si�
ku g�rze podjazdem. Z prawej strony domu rozci�ga� si�
ogr�d, z lewej pas trawnika i wybetonowana droga biegn�ca
wzd�u� muru. W�a�nie stamt�d Rex wychwyci� intensywn� wo�
zwierz�cych odchod�w - droga najwyra�niej wiod�a do budynk�w
gospodarczych.
Do domu weszli przez drzwi z podjazdem.
- Wzywany zawsze wchodzi t�dy - powiedzia� stra�nik. -
Wej�cie g��wne dla ludzi.
- A co to za r�nica? - zapyta� Rex.
- Nie wiem. Tak jest.
Znale�li si� w niewielkim pomieszczeniu wy�o�onym zimn�,
kamienn� posadzk�. Zupe�nie pustym, z dwojgiem obitych
blach� drzwi i wiod�cymi ku g�rze schodami.
- T�dy - powiedzia� stra�nik wchodz�c na stopnie.
- Jak masz na imi�? - spyta� Rex.
- Nie podobasz. Ludzie zadaj� takie pytania. Psom�zgi
nie.
- Chc� tylko wiedzie�, jak mam si� do ciebie zwraca�.
- Nie mam nazwy. Pan Kaneter wo�a "stra�niku".
- I nigdy nie mia�e�?
- Kiedy� tak.
- Jakie?
- ...Zapomnia�em. To by�o dawno.
U szczytu schod�w wisia�a zas�ona z wielu poskr�canych
pask�w sk�ry. Weszli przez ni� do ciep�ego pomieszczenia z
szeregiem luster i dywanem na pod�odze. Z prawej strony
znajdowa�y si� dwuskrzyd�owe drzwi, za kt�rych szybami Rex
zobaczy� podw�rze i bram�. By�a to druga strona tych samych
drzwi, do kt�rych z zewn�trz prowadzi�y schody.
Na dywanie le�a� wielki czarny kocur, kt�ry na ich widok
wsta� i przeci�gn�� si�, wyginaj�c grzbiet w pa��k.
- Miau, kau, srau - wymrucza� zaczepnie.
- Nie uwa�aj - powiedzia� stra�nik do Rexa. - To idiota.
Szed� prosto na kocura, kt�ry �mia�o patrzy� w jego oczy,
ale w ostatniej chwili, tu� przed nieuniknionym zderzeniem,
uskoczy�.
- Won psom, bo bom!
- Trudno uwierzy�, �e mikrom�zg - skomentowa� spokojnie
stra�nik, lecz jego oczy l�ni�y fioletem. Kontrolowa� si�
umiej�tnie.
Przez uchylone drzwi weszli do du�ego pokoju, g�sto
zastawionego meblami. Rex zamar�. Czu� rytmiczne pulsowanie
krwi w �y�ach. Przy stole siedzia� m�czyzna odwr�cony
profilem i wpatrywa� si� w le��ce przed nim przedmioty. Pan
Kaneter. W�a�ciciel.
- A, jeste�cie! - m�czyzna odwr�ci� si� i popatrzy� na
psy. - Poka� no si�, Rex. Kupi�em ci� jak kota w worku, ale
mam nadziej�, �e nie b�d� �a�owa�... Jeste� wolny,
stra�niku, wracaj na posterunek.
Stra�nik wyszed�.
- Ten Meledo twierdzi�, �e mo�na z tob� pogada� - m�wi�
Kaneter. - Podejd�, przekonamy si�, ile w tym prawdy, a ile
sztuczki w pokazowym treningu. Gdybym nie by� tak zaj�ty,
lepiej bym ci� sprawdzi� przed kupnem, ale akurat jest
pe�nia Ksi�yca... Podobno Hanton zostawi� ci� samego na
stacji?
- Wysiad� wcze�niej.
- Co za niepowa�ny facet! Mogli ci� ukra��, mog�e� si�
zgubi�... jaki� wypadek. Cholernie niepowa�ny facet!
- To ma�o prawdopodobne, prosz� pana.
- Co m�wisz?
- Mam silnie rozbudowan� kontrol� samozachowawcz�. A
gdybym zgubi� drog�, to odnalaz�bym j� wcze�niej czy
p�niej. Ostatecznie zawsze mo�na wr�ci� do punktu wyj�cia.
- A gdzie wed�ug ciebie jest punkt wyj�cia?
- U pana Enimara Meledo.
- Potrafi�by� tam wr�ci�?
- Tak.
- �eby tylko nie przysz�o ci to do g�owy. Teraz nale�ysz
do mnie.
- To oczywiste, prosz� pana. Wiem, co oznacza w�a�ciciel.
Kaneter wskaza� stoj�ce obok krzes�o: - Wskakuj!
- Wiesz, co to jest? - na stole le�a�a kolorowa makieta z
szeregiem klock�w i miniaturowych figurek.
Dla Rexa by� to chaos barw i kszta�t�w. Na pr�no
usi�owa� uporz�dkowa� w znajom� form� pl�tanin� linii,
znaczk�w i geometrycznych figur. A na tym wszystkim
miniaturki ludzi, zwierz�t pozbawionych ko�czyn i mn�stwo
klock�w i patyczk�w ustawionych poziomo, pionowo, a nawet
wisz�cych.
- Nie wiem - odpar�.
- To wy�cigi ps�w - powiedzia� Kaneter. - Kupi�em je dla
siostrze�ca i w�a�nie sprawdzam.
- Wy�cigi ps�w czteroko�owych - rzek� Rex.
Kaneter wyprostowa� si�.
- Sk�d wiesz? - zapyta� zdziwiony.
- Przeczyta�em.
Barwna etykieta przy kraw�dzi planszy rzeczywi�cie
informowa�a o nazwie gry, ale...
- Napis jest do g�ry nogami - stwierdzi� Kaneter. - Tak
dobrze czytasz?
- Nie rozumiem pytania. Po prostu umiem czyta�.
- ...Wy�cigi ps�w czteroko�owych - podj�� po chwili
Kaneter - s� gr� przeznaczon� w zasadzie dla dowolnej liczby
os�b, z tym, �e naturalnie przy du�ej liczbie graczy
nale�a�oby rozbudowa� plansz�... M�g�by� udawa� osob� -
Kaneter roze�mia� si�, ale Rex nie zrozumia� dowcipu. - Czy
umiesz gra� w jak�� gr�?
- Nie.
- A czy s�dzisz, �e zdo�a�by� si� nauczy�?
- Nie wiem.
- To si� dowiedz. Sp�jrz: tu jest boks startowy, st�d
wyje�d�aj� psy. Pocz�tek jest zminiaturyzowan� kopi�
prawdziwej hali wy�cigowej, ale dalej to ju� majstersztyk
elektroniki, umo�liwiaj�cy konstruowanie zmiennego
scenariusza wydarze�. Gra staje si� gr� fabularn�. I wcale
nie musi wygra� ten, kto pierwszy dopadnie mety - za to jest
tylko premia - najwa�niejsze to by� pierwszym mo�liwie jak
najd�u�ej, najlepiej przez ca�y czas. Zdoby� wi�cej od
innych. To daje ci presti�. Kto jest pierwszy, ten co�
znaczy, reszta to �mieci. Rozumiesz?
- Niezupe�nie - przyzna� Rex.
- Na przyk�ad czego nie rozumiesz?
- Dlaczego te psy nie maj� n�g? Przecie� tak naprawd� to
nie ma ps�w z ko�ami.
- Na tym polega nowoczesno�� tej gry. �wiat idzie
naprz�d, cz�owiek staje si� lepszy od natury, potrafi
tworzy� rzeczy, kt�re dla niej okaza�y si� za trudne. To si�
nazywa POST�P. Dlatego tak spodoba�a mi si� ta gra. Jest
symbolem naszych czas�w.
Rex spogl�da� na plansz�, kt�ra wci�� pozostawa�a dla
niego nieczytelnym diagramem. Chcia� zada� pytanie, ale
powstrzyma� si� w obawie, �e mo�e by� �le zrozumiany.
Pytanie brzmia�o: "Co zmieni�oby si�, gdyby psy zamiast k�
mia�y zwyczajne nogi?".
Rex nie m�g� zasn��. By�o to dziwne i zdarzy�o mu si� po raz
drugi w �yciu. Pierwszy raz zaledwie tydzie� temu, przed
debiutanckim treningiem pokazowym, a teraz znowu. Stara� si�
kontrolowa� odruchy, rozprasza� my�li, ale sen nie
nadchodzi�. Za du�o wra�e�. By� mo�e. Trudno znale�� inne
wyja�nienie.
Le�a� w kuchni, na pledzie, kt�ry roz�o�y�a mu pani Zoja,
siostra pana Kanetera. Rex, jak dot�d, rzadko styka� si� z
kobietami, ale nie m�g� oprze� si� wra�eniu, �e z pani� Zoj�
co� nie jest w porz�dku. Nie odezwa�a si� ani razu,
wykonuj�c tylko polecenia pana Kanetera, nawet ten pled
rzuci�a na jego wyra�ny rozkaz. Na jej twarzy tkwi� wci��
taki sam nieznaczny u�miech. U�miech z przyklejonej maski.
No i oczy: du�e, zielone, nieobecne, jakby widzia�y zupe�nie
co innego ni� to, na co patrzy�y. Nie pasowa�y do tego
dziwnego u�miechu, ani w og�le do ca�ej twarzy. "Nie nale��
do niej" - pomy�la� Rex, gdy pani Zoja podawa�a mu posi�ek.
W domu mieszka� jeszcze jeden cz�owiek - syn pani Zoji,
dla kt�rego przeznaczone by�y "Wy�cigi ps�w czteroko�owych",
lecz Rex nie widzia� go jeszcze. Ze s��w pana Kanetera
wynika�o, �e ch�opiec jest niezdr�w, ale chocia� Rex usilnie
ws�uchiwa� si� w ka�d� wzmiank�, nie dowiedzia� si� niczego
wi�cej. Podczas podr�y odkry� u siebie co�
niewyt�umaczalnego, zagadkowe uczucie do dzieci, kt�re go
zdumiewa�o i sprawia�o przyjemno��. Na razie nie zna� jednak
nawet imienia ch�opca, a nie �mia� pyta� pana Kanetera,
kt�ry zachowywa� si� �yczliwie, je�li post�powano zgodnie z
jego wol�, lecz traci� ca�� serdeczno�� w przypadkach
przeciwnych. Rex do�� brutalnie przekona� si� o tym, gdy po
rozmowie o grze przeszli do gabinetu w celu wpisania jego
danych do pami�ci komputera.
- Zapisuj� ci� pod numerem czternastym - powiedzia� pan
Kaneter. - Jeste� czternastym zwierzom�zgiem w moim
nadinwentarzu. Nie�le, co?
- Nie wiem - odpar� szczerze Rex. Zawsze m�wi� szczerze.
Nie potrafi� inaczej.
- Na razie za�o�� ci tylko kartotek�, reszt� uzupe�ni�,
jak ten kretyn Hanton przy�le dokumenty. Jeste� pewien, �e
mia� je ze sob�?
- Tak. Widzia�em. - Rex patrzy� na monitor, z kt�rego
znikn�� screen kartoteki i powr�ci�y potr�jne kolumny
wierszy. Pod�wietlony by� ten z napisem PS REX. Jego wzrok
przyci�gn�� jeszcze jeden wiersz zaczynaj�cy si� od PS, a
przy nim nic nie m�wi�ce s�owo BURK.
- Robot� zaczniesz od jutra - powiedzia� pan Kaneter. -
Na razie b�dziesz pasterzem byd�a, a potem zobaczymy, za
dobry jeste�, �eby na tym poprzesta�. Tymczasem przejmiesz
obowi�zki Wolama. To m�j pies pasterski. Zwyk�y pies.
- Wiem - odrzek� Rex. - Widzia�em go. Nie s�dz�, �eby
potrzebne by�o to zast�pstwo. Wolam jest dobry...
- Zwyk�y pies - skwitowa� pan Kaneter. - Trzeba
dor�wnywa� kroku post�powi.
- Nie rozumiem, po co zmienia� Wolama, je�li...
- Zamknij si�! - krzykn�� Kaneter z nieoczekiwan�
z�o�ci�. - Ze mn� si� nie dyskutuje!
Zaskoczony wybuchem Rex spojrza� ze skruch� na swego
pana i w ostatniej chwili uskoczy� przed dobrze wymierzonym
kopniakiem. Jeszcze teraz, le��c samotnie w ciemno�ciach
kuchni, kuli� si� na to wspomnienie.
Spogl�da� sm�tnie na ogr�d, widoczny z kuchni przez
prowadz�ce na werand� oszklone drzwi i nagle postawi�
czujnie uszy. Sier�� na karku unios�a si�, sztywniej�c.
W ogrodzie co� si� dzia�o.
Nie wiedzia� jeszcze co, bardziej dzia�a� tu psi instynkt
ni� �wiadomo��. Wsta� i jednym cichym skokiem znalaz� si�
przy balkonowych drzwiach. Ksi�yc w idealnej pe�ni wisia�
na rozgwie�d�onym niebie, rozja�niaj�c ciemno�� zimnym
blaskiem.
Drzewa w ogrodzie rzuca�y niewyra�ne cienie i w�a�nie pod
jednym z nich Rex zobaczy� sylwetk� m�czyzny. Przez szyb�
nie czu� jego zapachu, ale po ruchach pozna�, �e to pan
Kaneter. Co� trzyma� pod pach�. Co� du�ego. Rex wyt�y�
wzrok, ale by� tylko psem i s�abo widzia� w nocy.
Pan Kaneter z�apa� przedmiot w obie r�ce i wtedy Rex
wychwyci� jaki� d�wi�k. Jakby st�umione wo�anie, ochryp�y
okrzyk, warczenie...? Przeci�g�e zwierz�ce warczenie. Nagle
Rexowi wyda�o si�, �e tajemniczy kszta�t w r�kach pana
Kanetera poruszy� si�. Co� zatrzepota�o niczym �apy...
nogi... r�ce? R�wnocze�nie d�wi�k nasili� si�; wyra�ne
warczenie, teraz Rex by� pewien.
M�czyzna pochyli� si�, sk�adaj�c ci�ar na ziemi�, tu�
przy usypanym z piasku kopcu. Ukl�kn�� i zacz�� zagarnia�
piasek na to, co przyni�s�. Niemal k�ad� si� na muraw�,
pracuj�c szeroko roz�o�onymi r�kami. Wyra�nie �pieszy� si�.
Kopiec znika� w szybkim tempie i Rex zorientowa� si�, �e pan
Kaneter zasypuje d�, w kt�ry wrzuci� przyniesiony przez
siebie przedmiot.
Nagle zrobi�o si� ciemniej. Rex spojrza� w g�r� i ledwie
zobaczy� kawa�ek Ksi�yca, znikaj�cego za czarn� chmur�.
Ponownie odwr�ci� wzrok na ogr�d, ale przed nim by�a tylko
noc. Ciemno��, z kt�rej wy�ania�y si� korony drzew, a pod
nimi ju� nic.
Rex czeka�. Tkwi� nieruchomo, wpatrzony w noc, a�
wreszcie Ksi�yc wy�oni� si� zza chmury. Pan Kaneter sta�
oparty o pie� drzewa ze spuszczon� g�ow�. Nie by�o �ladu po
niedawnym kopcu piasku. P�aska powierzchnia ogrodowej
grz�dki. Chocia� nie, niezupe�nie p�aska. Co� jednak tam
by�o. Mniejszy kopczyk uformowany w ob�y kszta�t...
Rex znowu us�ysza� dziwne warczenie, jeszcze bardziej
ochryp�e. Tego d�wi�ku nie m�g� wydawa� pan Kaneter. To
niemo�liwe, �eby cz�owiek...
Oparty o drzewo m�czyzna poruszy� si�. Odszed� ku
�cie�ce. Szed� powoli, nie �piesz�c si�, ogl�daj�c
kilkakrotnie za siebie. Po chwili znikn�� z pola widzenia
Rexa, kt�ry powr�ci� spojrzeniem pod pie� drzewa. Wyt�y�
wzrok, ale pr�cz kopczyka nie dostrzeg� niczego. Pustka i
cisza. Ksi�ycowy poblask.
I nagle kopczyk poruszy� si�.
Rex zda� sobie spraw�, �e z jego w�asnego gard�a wydobywa
si� warczenie. Szybko skontrolowa� si� i zamilk� - mia�
nadziej�, �e w por�, nim ktokolwiek zdo�a� go us�ysze�.
Przysz�o mu na my�l, �e mo�e wcze�niejsze d�wi�ki r�wnie�
wydawa� on sam nawet o tym nie wiedz�c.
Skoncentrowa� si� na widoku za oknem. Ob�y kopczyk tkwi�
nieruchomo, zadaj�c k�am wcze�niejszemu wra�eniu. Rex
nas�uchiwa�, staraj�c si� wychwyci� jaki� odg�os i
nieoczekiwanie us�ysza� kroki. Nie w ogrodzie - w domu. Tu�
przy kuchni. B�yskawicznie powr�ci� na swoje miejsce i
po�o�y� si� na pledzie. Skrzypi�ce w zawiasach drzwi
otworzy�y si� i wszed� pan Kaneter, wpuszczaj�c do �rodka
�wiat�o z korytarza. Ubrany by� w granatowy, powalany ziemi�
kombinezon. Podszed� do zlewu i nala� do kubka wody. Pi�
�apczywie, g�o�no prze�ykaj�c i ci�ko oddychaj�c w
przerwach. Potem stan�� przy balkonowych drzwiach, przy�o�y�
do szyby twarz i znieruchomia�. Wreszcie odwr�ci� si� i
spojrza� na Rexa. Na jego twarzy pojawi� si� gniewny wyraz
zniecierpliwienia.
- Dlaczego nie �pisz? �pij!
Rex zamkn�� oczy, ale otworzy� je natychmiast, gdy tylko
skrzypn�y przymykane drzwi. Nie m�g� tego opanowa�; wola
dzia�ania by�a silniejsza od pos�usze�stwa. Nie rozumia�
tego, podobnie jak nie rozumia�, dlaczego udawa� przed panem
Kaneterem, �e przez ca�y czas le�a� na pledzie i nie
widzia�, co si� dzia�o w ogrodzie. Dokona� kr�tkiej analizy
i znalaz� dwa wyja�nienia takiego post�powania. Pierwszym
by� instynkt - ba� si� pana Kanetera, to fakt, i
instynktownie unika� sytuacji, kt�re mog�yby go narazi� na
objawy niezadowolenia. Ale wyja�nienie drugie mia�o
powa�niejszy wymiar. Awaria mikrom�zgu! Enimar Meledo
niejednokrotnie uczula� go na tak� ewentualno��, przykazuj�c
natychmiastowe zg�oszenie tego faktu w�a�cicielowi, dop�ki
b��d da si� usun��.
Istnia� spos�b sprawdzenia, kt�ra z tych ewentualno�ci
jest prawdziwa i Rex postanowi� z niego skorzysta�. Ten
spos�b to blokada. Odci�cie zwierz�cej �wiadomo�ci.
Zamkni�cie si� w kr�gu algorytmicznego rozumowania.
Podszed� do werandy. Na kopczyk po�o�ony na skraju cienia
rzucanego przez drzewo pada�a teraz ksi�ycowa po�wiata.
Ledwie wzrok Rexa oswoi� si� z p�mrokiem ogrodu, co�
zamigota�o i przez trawnik przemkn�� ciemny kszta�t. Dobieg�
do kopczyka i przywar� do niego, zlewaj�c si� konturem w
jedn� bry��. Do uszu Rexa dotar� ten sam niesamowity d�wi�k
co w�wczas, gdy by� tam Kaneter. Potem chwila ciszy, cie�
odskoczy� od kopczyka i Rex us�ysza� trzy, ledwie uchwytne,
niezrozumia�e wyrazy, maj�ce w sobie co� znajomego. Tym
czym� by�o ich wzajemne podobie�stwo, jednakowy rytm. W ten
spos�b wypowiada� si� kotom�zg pana Kanetera.
Kocur rzuci� si� w bok, jakby jakim� magicznym sposobem
dotar� do niego fakt odkrycia to�samo�ci, i jednym olbrzymim
susem skoczy� na pie� drzewa. Wspi�� si� i znikn�� w
li�ciastej koronie.
Na �cie�ce pojawi� si� pan Kaneter, o�wietlaj�cy drog�
latark�. Jego widok przypomnia� Rexowi, po co podszed� do
okna.
Blokada! Mia� narzuci� sobie blokad�.
Zrobi� to.
Nieprzyjemny dreszcz wstrz�sn�� jego cia�em. I jeszcze
jeden... Nag�e t�pni�cie b�lu przerwa�o te paroksyzmy, a
potem by�o ju� lepiej. B�l odp�ywa�, przechodz�c w mrowienie
sztywniej�cych ko�czyn. Wreszcie znikn�� zupe�nie, podobnie
jak wszystkie inne bod�ce.
Rex pozostawi� sobie tylko jedno oko. Inne rejestratory
zosta�y wyeliminowane. Idealna sytuacja zaistnia�aby, gdyby
wy��czy� r�wnie� to oko, ale w�wczas straci�by materia�
por�wnawczy. �wiat przesta�by dla niego istnie�, a to nie
mia�o sensu, skoro zamierza� sprawdzi� ewentualno�� awarii.
Teraz sta� i jednym okiem rejestrowa� obraz pana
Kanetera, id�cego ogrodow� �cie�k�. Reszta jego organizmu
by�a jak martwa. Zablokowana ca�kowitym odci�ciem neuron�w.
Zdrewnia�a figurka skierowana wyci�gni�t� szyj� ku szybie
balkonowych drzwi.
Inteligentna kamera dokonuj�ca analizy w�asnych uj��.
Pan Kaneter zatrzyma� si� wp� kroku i rozejrza�. Rex
celowo my�la� o tym, �e gdyby pan Kaneter spojrza� teraz w
kierunku werandy, m�g�by go zauwa�y�. Gdyby skierowa� w t�
stron� latark�... To nic by si� nie sta�o. Po prostu by go
zauwa�y� i to wszystko. Nawet powinien by� zauwa�y�.
W�a�ciciel powinien wiedzie�, co robi jego pies. A je�li nie
wie, to nale�y mu o tym powiedzie�. A psa nie powinny
interesowa� poczynania w�a�ciciela. Chyba �e on sam sobie
tego �yczy...
Latarka zgas�a. Pan Kaneter schowa� j� do kieszeni i
wyj�� paczk� papieros�w. Zapali� i odwr�ci� si� w stron�
kopczyka. "Nie wie, �e na drzewie jest kotom�zg" - pomy�la�
Rex. - "Nie wie, �e ja go obserwuj�. Zadziwiaj�ce, jak wielu
rzeczy nie wie".
Zwolni� blokad�. Do skostnia�ego cia�a powoli wraca�o
czucie. M�zg ponownie zwi�za� si� ze swoj� organiczn�
cz�ci�, �agodnie powracaj�c� z nico�ci. Ga�ki oczu utraci�y
synchronizacj� i min�a d�u�sza chwila, nim Rex odzyska�
zdolno�� ostrego widzenia.
Stoj�cy w g��bi ogrodu pan Kaneter mia� twarz zwr�con� ku
niemu. Rzuci� na ziemi� tl�cego si� papierosa i wyj�� z
kieszeni latark�. W��czy� j�, uzyskuj�c wi�zk� ��tego
�wiat�a, i podni�s� ku g�rze, nieprzerwanie patrz�c w jego
kierunku...
Rex cofn�� g�ow�. Os�abione ko�czyny nie wytrzyma�y zmiany
�rodka ci�ko�ci i pies przewr�ci� si�. Niezgrabnie wsta�,
upad� raz jeszcze i wreszcie dotar� do pledu, na kt�ry
zwali� si� ci�arem ca�ego cia�a.
�wiat�o latarki przeszy�o szyb� i okr�g�� plam� zajrza�o
do kuchni. Nie znalaz�o niczego, na czym mog�oby si�
zatrzyma�. Wycofa�o si�.
Rex by� zadowolony. Kontrola blokady wypad�a pomy�lnie i
nic nie wskazywa�o na awari�. Odpr�y� si�.
"A jednak znowu uciek�em" - uzmys�owi� sobie zasypiaj�c,
lecz ta my�l niezdolna ju� by�a przywr�ci� go jawie. �ni� mu
si� pan Kaneter, biegaj�cy po ogrodzie z olbrzymi� latark�,
reflektorem buchaj�cym o�lepiaj�cym p�omieniem i wypalaj�cym
w trawie spopielone �cie�ki. Gdy blask dotar� do drzew,
zaj�y si� ogniem i one, a z najbli�szego zeskoczy�a p�on�ca
pochodnia. Pod Kaneter rzuci� si� za ni�, ale pochodnia
dotar�a do �cie�ki i potoczy�a si� w g��b ogrodu. Nagle Rex
zauwa�y�, �e gnaj�cy za ognist� kul� pan Kaneter nie ma n�g.
W ich miejscu z cia�a wyrasta�y p�askie wypustki, ka�da
zako�czona pionowo ustawionym ko�em. Ko�a by�y kolorowe,
cztery t�cze ja�niej�ce blaskiem niczym neony, a pan Kaneter
p�dzi� na nich, a� wiatr rozwiewa� mu w�osy. Krzycza� co�
przy tym i naraz Rex ze zdumieniem stwierdzi�, �e to nie
krzyk, lecz szczekanie. Cel pogoni, p�on�ca pochodnia, dawno
ju� gdzie� znikn��, a pan Kaneter mkn�� nieprzerwanie
naprz�d, wci�� szybciej i szybciej. Ogromny, zadyszany,
cz�owiek-pies czteroko�owy.
Rankiem pani Zoja uwolni�a Rexa z kuchni i wypu�ci�a na
dw�r. Od razu podchwyci� nocny trop pana Kanetera.
Przechodz�c obok werandy spojrza� mimochodem na oszklone
kuchenne drzwi. �wiat�o dnia odbija�o si� od szyby, nie
pozwalaj�c zajrze� do �rodka. Ale w nocy mog�o to wygl�da�
inaczej.
Pod drzewem - tym samym, gdzie noc� rozgrywa�y si�
tajemnicze wydarzenia - le�a� przemieszany z ziemi� piasek
usypany w niewysoki kopiec, z kt�rego wystawa� trzonek
wbitej g��boko �opaty. Obok obszar zdartej darni ods�ania�
czarn� gleb� i owalny otw�r, w�ski, g��boki prawie na metr.
Rex zajrza� do �rodka, ale wyczu� tylko zapach �wie�o
rozkopanej ziemi i ulotn� wo� �elaza - �lad �opaty, kt�r�
dokonano wykopu. Podszed� do kopca i rozgarn�� �ap� piasek.
Jego czu�y zmys� powonienia wy�apa� �lad obecno�ci jeszcze
jednego cz�owieka. Zapach znajomy, cho� nie zna� osoby,
kt�rej dotyczy�. Ten sam, jaki Rex znajdowa� w domu pana
Kanetera, w ka�dym pomieszczeniu, na ka�dym meblu...
Wci�� rozkopuj�c piasek Rex zbli�y� si� do �opaty i nagle
w jego nozdrze wtargn�a ostra, gro�na wo�. Pies zastyg� w
bezruchu, dr��c z podniecenia. Krew! Tego nie mo�na pomyli�
z niczym innym.
Opanowa� instynkt i odkopa� �opat�. Narz�dzie upad�o,
wzbijaj�c w g�r� gar�� piasku. Od�r krwi sta� si�
intensywny. By� �wie�y. Rex wycofa� si� na usztywnionych
nogach. Wk�ada� sporo wysi�ku, aby kontrolowa� rozbudzony
instynkt drapie�nika, ci�gn�cy niczym magnes do splamionej
rdzawo �opaty.
Ale jeszcze jeden zapach przedziera� si� do psich zmys��w
- trop pana Kanetera przecina�a linia kociej sier�ci. Rex
niewyra�nie wyczuwa� t� wo� r�wnie� spod rozrzuconego wok�
piasku. Kotom�zg pana Kanetera. Podchwyci� ten �lad,
biegn�cy od drzewa, na ukos przez trawnik. Wzd�u� niego
wci�� prowadzi� trop pana Kenetera - albo to on szed� za
kotem, albo odwrotnie. Kilka krok�w dalej natkn�� si� na
liczne �lady w mi�kkiej ziemi, rzucaj�ce si� w oczy niczym
szramy na sk�rze trawnika: rozorane wg��bienia i k�py
powyrywanej trawy. A dalej znowu krew! Wyra�nie wyczuwalne
plamy krwi, kt�ra wsi�k�a w ogrodow� gleb�.
- Rex! - pad� niespodziewany okrzyk.
Podskoczy� jak na spr�ynach, w jednej chwili gubi�c
wszystkie my�li. Wo�a� pan Kaneter. Rex nie wiedzia�
jeszcze, sk�d dobieg�o to wo�anie, a ju� bieg� w kierunku
domu, nios�c w sobie poczucie winy, jakby przy�apano go na
czym� niew�a�ciwym.
Wbieg� na podw�rze i na stopniach schod�w prowadz�cych do
frontowych drzwi zobaczy� pana Kanetera. W�a�ciciel mia� na
sobie szlafrok i laczki na bosych nogach, co �wiadczy�o, �e
dopiero co wsta�.
- Gdzie si� wa��sasz? Jeste� potrzebny - odwr�ci� si� i
pod��y� do drzwi, ale zanim to zrobi�, Rex zauwa�y�, �e co�
dziwnego sta�o si� z jego twarz�.
Weszli do pokoju. Tego samego, w kt�rym wczoraj odby�a
si� rozmowa o wy�cigach ps�w.
- Zmieni�em zdanie - rzek� pan Kaneter. - Nie zast�pisz
Wolama. W og�le nie b�dziesz pasterzem, przynajmniej na
razie.
Rex obserwowa� pochylon� nad nim twarz, a to co widzia�,
poruszy�o nim bardziej ni� s�owa, kt�re us�ysza�. Przez lewy
policzek pana Kanetera bieg�y ukosem cztery g��bokie
zadrapania, czerwone od rozrytego mi�sa, nie krwawi�ce, cho�
wyra�nie �wie�e. Podbr�dek zalepiony by� opatrunkiem
wydzielaj�cym wo� aptecznej ma�ci.
- Tak si� z�o�y�o - m�wi� pan Kaneter - �e towarzysz
zabaw i opiekun mojego siostrze�ca, Srimada, bardzo mnie
zawi�d�... Zosta� oddalony. Doszed�em do wniosku, �e
chwilowo ty mo�esz go zast�pi�. Jeste� do�� wszechstronny,
my�l�, �e sobie poradzisz.
Rex przysiad� na tylnych �apach.
- Nie wiem - odpar�. - By�em szkolony na psa
farmerskiego. Umiem obchodzi� si� ze zwierz�tami, ale...
- Srimad ma pi�� lat - przerwa� mu pan Kaneter. - To w
gruncie rzeczy ma�e zwierz�tko. Poprzedni opiekun ch�opca
r�wnie� by� zwierzom�zgiem. To kot, kt�rego wczoraj
widzia�e�.
- Jeszcze wczoraj tu by�?
- A dzisiaj go nie ma - uci�� pan Kaneter. - Chod�!
Poznasz Srimada.
Po drewnianych, bejcowanych na maho� schodach weszli na
pi�tro, do przestronnego holu wy�o�onego grubym dywanem.
Dzi�ki wielkiemu oknu, umieszczonemu w pochy�ym suficie,
s�oneczne �wiat�o pada�o na niemal ca�e pomieszczenie. Pan
Kaneter otworzy� jedne z kilku znajduj�cych si� tu drzwi,
gestem nakaza� Rexowi pozostanie, a sam wszed� do pokoju.
Rex us�ysza� niewyra�ne odg�osy rozmowy, po czym w szparze
mi�dzy drzwiami a framug� ukaza�a si� pokiereszowana twarz
gospodarza: - W�a�!
- Oto Rex, m�j ch�opcze - powiedzia� pan Kaneter do malca
siedz�cego w pi�amie na skraju ��ka.
Srimad w milczeniu przypatrywa� si� psu. Zerkn�� na pana
Kanetera, powr�ci� spojrzeniem i nagle rozp�aka� si�.
Przycisn�� do twarzy zaci�ni�te pi�ci.
- Ja chc� Mruka! - krzykn�� przez �zy. - Mruk!
- On odszed� - rzek� pan Kaneter. - Poszed� i nigdy nie
wr�ci. Zapomnij o nim, teraz masz nowego przyjaciela.
Rex podszed� do ��ka i wilgotnym nosem dotkn��
dzieci�cej stopy. Zadr�a�. Mo�e to zachowanie ch�opca
rozbudzi�o w nim emocje, a mo�e dr�a� dlatego, �e rozpozna�
zapach z wykopu w ogrodzie. Zapach cz�owieka Srimada.
Siedzieli na pod�odze, przy planszy z napisem "Wy�cigi ps�w
czteroko�owych", i wpatrywali si� w ni� w skupieniu, jakby
oczekiwali, �e od samego patrzenia rozja�ni im si� w
g�owach. Ale nic takiego nie nast�powa�o. Gra by�a za
trudna.
- Musi by� jaka� instrukcja - odezwa� si� Rex. - Zapytaj
o ni� pana Kanetera.
Srimad mia� dzisiaj urodziny. Sko�czy� pi�� lat i gra
by�a prezentem z tej okazji.
- Wujek powinien z nami zagra�. Wtedy by�my si� nauczyli
- powiedzia� Srimad. - Ja nie umiem czyta�.
- Ale ja umiem - o�wiadczy� Rex. - B�d� czyta�, a ty
b�dziesz my�la�.
Srimad skin�� g�ow�, akceptuj�c uk�ad, kt�ry mimo
wszystko stawia� go wy�ej.
Nagle uszy Rexa zarejestrowa�y odg�os krok�w w korytarzu.
Rozpozna� pana Kanetera, ale szed� z nim kto� jeszcze. Drzwi
otworzy�y si� i w progu stan�o dw�ch m�czyzn. Ten drugi
ubrany by� w niebieski kombinezon, podobny do tego, jaki
zwyk� nosi� Enimar Meledo, wci�� jeszcze zajmuj�cy
emocjonalne miejsce w pami�ci Rexa.
- To ten - rzek� pan Kaneter do nieznajomego. - Chodzi
tylko o rutynowy sprawdzian.
- Dzie� dobry, panie Rosert! - Srimad zerwa� si� z
pod�ogi.
- O! Pami�tasz mnie - zdziwi� si� Rosert, wyci�gaj�c do
ch�opca r�k�. - Masz dobr� pami��.
- By� pan na wiosn�, kiedy stra�nik zachorowa�. Czy
Diagnostykon jest z panem?
- Oczywi�cie. Bez niego nigdzie si� nie ruszam.
- Chc� go zobaczy�! - oczy Srimada rozb�ys�y.
Rosert spojrza� pytaj�co na gospodarza. - Idziemy wszyscy
- us�ysza� odpowied�. - Ty, Rex, r�wnie�.
Diagnostykon sta� zaparkowany w gara�u, w miejscu
terenowego samochodu, wystawionego tymczasem na podw�rze.
By� przewo�nym laboratorium, ale jego inteligentny modu�
m�g� - je�li zaistnia�aby taka potrzeba - sta� si�
samodzieln� maszyn� krocz�c�, zdoln� nadal spe�nia�
wi�kszo�� swoich funkcji.
Srimad opar� d�onie na maszynie.
- Cze��, Diagnostykon - powiedzia� z przej�ciem. Nie
otrzyma� odpowiedzi.
- Jest wy��czony - poinformowa� Rosert. - Tutaj si� go
uruchamia - pokaza� przycisk na tablicy. - Widzisz? Nawet
sam mo�esz dosi�gn��.
Srimad wspi�� si� na palce, wyci�gn�� r�k� i nagle diody
za�wieci�y si�.
- Diagnostykon gotowy do pracy - us�yszeli komunikat.
- Cze��, Diagnostykon - powt�rzy� ch�opiec. - Jestem
Srimad. Pami�tasz mnie?
Po sekundzie zw�oki pad�a odpowied�:
- Nie znaleziono.
Srimad odwr�ci� si�. Jego twarz wyra�a�a mieszanin�
zdumienia i oburzenia. - Te� co�! - krzykn�� patrz�c na
Roserta.
M�czyzna stropi� si�, jakby sta� przed nim jego
zwierzchnik, a nie ma�y ch�opiec.
- Wybacz - powiedzia�. - Wykasowa�em ci�. Pami��
zewn�trzna te� jest ograniczona, wi�c od czasu do czasu
robi� porz�dki i wyrzucam rzeczy niepo... ma�o wa... -
zapl�ta� si� we w�asnym t�umaczeniu. - Chod�! - chwyci�
Srimada pod ramiona. Usiad� na krzese�ku operatora, sadzaj�c
sobie ch�opca na kolanach. - Zaprogramujemy mu ciebie jako
u�ytkownika. Co ty na to?
Srimad rozpogodzi� si�.
- Jasne!
Rosert wystuka� na klawiaturze szereg polece�. - Gotowe!
- oznajmi� wreszcie. Zszed� z krzese�ka, pozostawiaj�c na
nim Srimada. - Od tej pory Diagnostykon jest na twoje
rozkazy. Jeste� uprawnionym konserwatorem i wygl�da na to,
�e ja jestem tu niepotrzebny.
- No dobra - powiedzia� milcz�cy dot�d pan Kaneter. -
Przyszli�my tu po to, �eby przetestowa� Rexa. Mo�e zajmie
si� pan wreszcie swoj� robot�, Rosert?
- Ja, wujku! - zawo�a� Srimad. - Ja go zbadam!
Rosert kiwn�� znacz�co g�ow� w stron� pana Kanetera.
- Wskakuj, Rex, na platform� - poleci� tamten oschle.
- Musisz le�e� tak, �eby �apami dotyka� tej strony, a
pyskiem tutaj - pokazywa� Rosert psu. - Rozumiesz mnie?
- Wiem - powiedzia� Rex. - Pan Meledo te� mia�
Diagnostykon.
- Trzeba nacisn�� ten klawisz - Rosert pokaza� Srimadowi
przycisk z napisem AUTO - i to wszystko.
Rex spokojnie przygl�da� si�, jak otaczaj� go �ukowe
obejmy. Opanowa� dr�enie cia�a, gdy w�owate, ruchome
przewody czujnik�w oplata�y go, wci�� zmieniaj�c po�o�enie.
Szum laserowej drukarki oznajmi�, �e rozpocz�� si� wydruk
wynik�w. Diagnostykon by� nadzwyczaj szybki w pracy.
- No, no - powiedzia� Rosert, przegl�daj�c pierwsz�
stron� wydruku. - Fantastyczny model. Wie pan, panie
Kaneter, znam Enimara Meledo z czas�w, gdy zaczyna�
rozkr�ca� sw�j interes. Zrobi� niesamowite post�py. Moim
zdaniem jest jednym z najlepszych w bran�y. Je�li nie
najlepszym.
- Interesuje mnie kondycja Rexa - zauwa�y� Kaneter.
- Na razie wygl�da, �e wszystko w porz�dku. Lepiej ni�
dobrze, panie Kaneter.
- Znasz ch�opca, kt�ry nazywa si� Seve Paderner? - zapyta�
pan Kaneter.
Rex zauwa�y�, �e opatrunek na jego podbr�dku zosta�
zast�piony plastrem. Czerwone bruzdy na policzku b�yszcza�y
od goj�cej ma�ci.
- Znam Seva, ale nie wiem, czy nazywa si� Paderner.
Pan Kaneter skin�� g�ow�. - Dzwoni� jego ojciec.
Zgodzi�em si�, �eby przyjecha� tu z synem.
Rex poczu�, jak wype�nia go uczucie rado�ci.
- Czy ten Seve m�wi� co� o wilko�aku? - zapyta�
nieoczekiwanie pan Kaneter.
- Dok�adnie nie pami�tam. Co� m�wi�, gdy jechali�my przez
las, ale jego ojciec gniewa� si� o to. Nie zapami�ta�em
szczeg��w, poniewa� nie wiem, co oznacza s�owo wilko�ak.
- Postaraj si� co� sob