1445

Szczegóły
Tytuł 1445
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1445 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1445 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1445 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Autor: Krzysztof Kocha�ski Tytul: Rex i wy�cigi ps�w czteroko�owych Z "NF" 1/92 Pies biega na czterech �apach, a wy je�dzicie na czterech ko�ach. To wszystko. I my�licie, �e ten czteroko�owy wy�cig jest post�pem cywilizacji. (A.C. Bhaktivedanty Swami Prabhupada) Noc� las jest inny ni� za dnia. Te same drzewa wbijaj� korzenie w t� sam� ziemi�, ten sam wiatr ko�ysze ich koronami, lecz r�nica jest ogromna, wi�ksza ni� mi�dzy cieniem i �wiat�em. Mo�e sprawia to fakt, �e nocne zwierz�ta zachowuj� si� cicho i ostro�nie, �e nocne ptaki nie �piewaj� jak ich dzienni krewniacy, lecz pohukuj� lub krzycz� znienacka, jakby ich �ycie dobiega�o ko�ca? Mo�e. Nawet na pewno. Ale nie wyja�nia to wszystkiego. Nie do ko�ca t�umaczy t� cisz�, ten dziwny konglomerat spokoju i napi�cia. U�pienia i wyczekiwania. Wyczekiwania, �e oto zaraz wydarzy si� co� gro�nego, co za dnia by�oby nie do pomy�lenia. Le�n� drog� jecha� na rowerze dziewi�cioletni ch�opiec. Ogromna tarcza Ksi�yca wisia�a nad jego g�ow�. Ch�opiec by� przera�ony. Zawzi�cie kr�ci� peda�ami ma�ego roweru i cz�sto ogl�da� si� za siebie. Gdziekolwiek spojrza�, wszystko odbija�o si� w jego oczach jako strach; wszystko by�o obce i nieprzyjazne. Gro�ne. Ale to co� z ty�u, co� co wci�� tkwi�o w umy�le ch�opca, by�o strachem najwi�kszym. Strachem, kt�ry pcha� go naprz�d pomi�dzy inne, te z bok�w i te, kt�re mia� przed sob�. Seve Paderner dostrzeg� wreszcie �wiat�a domu stoj�cego na skraju lasu. Strach goni� go do samego podw�rka, goni�, gdy ch�opiec rzuci� rower i przez otwarte okno wskoczy� do wn�trza. Po�rednik zgasi� papierosa i z kieszeni marynarki wyj�� z�o�ony wp� kartonik. - Pan Kaneter wypisa� czek wed�ug oceny katalogowej - powiedzia�. Westchn�� i wyprostowa� kartonik. - M�wi�em, �eby zda� si� na mnie, ale nie chcia� s�ucha�. Poniewa� klamka i tak ju� zapad�a, niech mi pan zdradzi: opu�ci�by pan pi��, dziesi�� procent, co? - Nie - Meledo przyjmuj�c czek rzuci� okiem na kwot�. - Co� panu powiem, panie Hanton. Ten trening w zesz�ym tygodniu by� pierwszym publicznym wyst�pieniem Rexa i nie spodziewa�em si�, �e tak od razu kto� si� na nim pozna. Teraz wiem, �e wstawi�em do katalogu zbyt nisk� cen�. Ale jestem powa�nym hodowc� i nie zamierzam si� wycofa�. Hanton uni�s� w g�r� brwi, czy Meledo przypadkiem z niego nie kpi. - Hm... Nie wiem... - rzek�. - Nigdy dot�d nie s�ysza�em, �eby kto� zap�aci� tak du�o za mikrom�zg. - No to ma pan to ju� za sob� - stwierdzi� Meledo. - A przy okazji musz� wyprowadzi� pana z b��du: cena dotyczy ca�o�ci uk�adu pies-mikrom�zg. Osobno ka�de z nich nie jest warte wiele. To, co uda�o mi si� uzyska� w przypadku Rexa, jest naprawd� wielkiej klasy. �aden z moich dotychczasowych zwierzom�zg�w nie uzyskiwa� po�owy jego sprawno�ci. Kaneter musi by� znawc�, skoro od razu to zauwa�y�. - Kaneter ma bzika - o�wiadczy� nieoczekiwanie Hanton. - Niekt�rzy nazywaj� to hobby, dla mnie to bzik. Ale oczywi�cie jest znawc�. Na jego farmie nie ma chyba zagrody, w kt�rej nie by�oby zwierzom�zga. Jednego psom�zga ju� ma, nie wiem, po jak� choler� mu drugi... Kaneter jest starym kawalerem, mieszka tylko z siostr�. Farma dobrze prosperuje i pewnie nie wie, co robi� z fors�. Ja na jego miejscu bym wiedzia�, a pan? - Ja te� - odpar� Meledo. - Robi�bym to, co dotychczas. Lubi� swoj� robot�. Dobra, oto papiery Rexa - przesun�� ku kraw�dzi biurka spi�te spinaczem dokumenty. - Pokwitowanie odbioru, faktura, akt w�asno�ci, karta gwarancyjna, �wiadectwa szczepie�... Wszystko w najlepszym porz�dku. Prosz� przekaza� panu Kaneterowi wyrazy szacunku - wsta� z krzes�a. - Panie Meledo? - odezwa� si� Rex. - Tak? - Czy m�g�bym po raz ostatni uczestniczy� w treningu? Enimar Meledo wyprostowa� si�. Wygl�da� na zaniepokojonego. - Co to za dziwna pro�ba? - zapyta�. - Odczuwam tak� potrzeb� - wyja�ni� Rex. - Poza tym chcia�bym si� po�egna�. Szczeg�lnie z papug� Kakdu. Meledo nie spuszcza� oczu z psa. Zastanawia� si�. Nagle jego twarz wypogodzi�a si�. - Z�a diagnoza - rzek�. - Pomyli�e� si�, Rex. Pos�uchaj: jest akurat godzina, o kt�rej codziennie rozpoczynamy trening. Masz to ju� utrwalone. Po prostu nawyk. Rozumiesz mnie? Tak naprawd� to nie odczuwasz �adnej potrzeby, tylko nawyk - przywyk�e� do trening�w o tej porze. - Rozumiem - odpar� Rex. - To logiczne. - W porz�dku, Rex. Kontroluj si�, a pan Kaneter na pewno b�dzie z ciebie zadowolony. - Za dwadzie�cia minut mamy poci�g - Hantonowi zacz�o si� �pieszy�. - Lepiej, �eby�my zd��yli, bo nast�pny dopiero za siedem godzin. Ko�a postukiwa�y rytmicznie o szyny. Hanton czyta� gazet�, przymykaj�c ze znu�eniem powieki. Rex siedzia� obok niego. Wpatrywa� si� w migaj�cy za oknem krajobraz i skomla� z cicha. Opr�cz nich w przedziale siedzia�a kobieta z pi�cioletni� mo�e dziewczynk�. Kobieta drzema�a, a dziecko wpatrywa�o si� w psa. Za ka�dym razem, gdy Rex zaskomla�, oczy dziewczynki okr�gla�y i na twarzy pojawia�o si� wsp�czucie. Nagle zeskoczy�a z siedzenia. Obejrza�a si� na mam�, kt�rej oczy wci�� by�y zamkni�te i - o�mielona panuj�c� cisz� - wyci�gn�a r�k�. Rex zamacha� ogonem. Otworzy� pysk w przy�pieszonym oddechu. D�o� dziewczynki g�adzi�a jego szorstk� sier�� coraz �mielej, a� w ko�cu zacisn�a si� na karku. - Nie gryzie? - zapyta�a przebudzona matka dziecka. - Ka�dy pies gryzie, prosz� pani - odrzek� Hanton znad gazety. - Po to maj� z�by i po to s� psami. - Prosz� nie �artowa�! Hanton u�miechn�� si� leniwie. - Dziecko jest bezpieczne - stwierdzi�, ponownie zajmuj�c si� gazet�. - Powinien mie� kaganiec - zauwa�y�a kobieta. Hanton wzruszy� ramionami. - Ja nie musz� - powiedzia� Rex. - Jestem psom�zgiem. Kobieta zesztywnia�a. Rozejrza�a si� nerwowo, po czym chwyci�a dziecko za r�k�. - Zostaw, Mary - szepn�a przyci�gaj�c dziewczynk� do siebie. - Mamo, on m�wi? - Wiem - uci�a kr�tko matka. Si�gn�a po torebk�. - We� sw�j p�aszczyk, Mary. Wychodzimy. Otworzy�a drzwi przedzia�u. - Mamo, dlaczego on m�wi! - Nie wiem dlaczego. I nie wiem po co! - odpar�a kobieta wychodz�c na korytarz. Trzask zamykanych drzwi przywr�ci� cisz�. - Dobra robota - rzek� Hanton. Wyci�gn�� przed siebie nogi. - W ten spos�b mamy ca�y przedzia�. Rex zaskomla�. - Czuj� smutek - powiedzia�. - Wkr�tce zapomnisz o Meledo. Przyzwyczaisz si� do nowego pana. - Czuj� smutek z powodu odej�cia tej dziewczynki - sprecyzowa� Rex. - Po raz pierwszy widzia�em z bliska dziecko. Uczy�em si� o nich, ale nigdy przedtem nie widzia�em. - Niewiele straci�e� - odpar� Hanton. - Mo�na nawet powiedzie�, �e zyska�e�. Dzieciaki s�... No dobra! Zamknij si�! Chc� wreszcie przeczyta� t� cholern� gazet�. Rex patrzy� w okno. Brak zapach�w i d�wi�k�w powodowa�, �e to, co widzia�, niewiele r�ni�o si� od obraz�w, jakie niejednokrotnie ogl�da� podczas szkole� na telewizyjnym ekranie. Bo Rex zna� �wiat. Wiedzia�, co to morza, rzeki, g�ry; wiedzia�, jak wygl�daj� lasy, pola i miasta. Zna� �wiat teoretycznie, w stopniu, w jakim przewidywa� program nauczania i w jakim m�g� to poj�� jego umys� wspomagany mikroprocesorami. - Dzieci s� lepsze od doros�ych - stwierdzi� nieoczekiwanie Rex. - S� dobre. Hanton spojrza� na niego zaskoczony. - Bzdura! Dzieci my�l� egocentrycznie. Nie odr�niaj� dobra od z�a w ich prawdziwym sensie. Potrafi� wyd�uba� zwierz�ciu oczy, na przyk�ad takiemu jak ty, z pe�nym przekonaniem, �e jest to dobre, poniewa� im si� podoba. Masz szcz�cie, �e nie znasz dzieci, szybko zmieni�by� zdanie. - S� lepsze od doros�ych - powt�rzy� Rex. - Lubi� dzieci... Nie rozumiem, dlaczego ta kobieta tak nagle zabra�a st�d dziewczynk�? - Przez ciebie - powiedzia� Hanton. - Bardzo wielu ludzi nie lubi zwierzom�zg�w. - Dlaczego? - Bez powodu. Ten sam mechanizm rozumowania, dzi�ki kt�remu ty lubisz dzieci, chocia� w og�le ich nie znasz. Kwestia przekonania... Bo ja wiem, jak to nazwa�... Bez powodu. - Nie rozumiem tego. - Nic dziwnego, jeste� tylko psom�zgiem... Cholera! Znowu da�em wci�gn�� si� w dyskusj�. Czy ten tw�j Meledo nie uczy� ci�, �eby� nie odzywa� si� nie pytany?! - Nie. - Nie? - Nie. - Co� takiego?! Rex wyskoczy� z wagonu i rozejrza� si�. Nikogo, ani �ywej duszy. Podrepta� w miejscu, obw�cha� betonowe pod�o�e peronu, po czym znieruchomia�, wyci�gaj�c do przodu pysk. W�szy�. W pobliskim budynku przebywali ludzie, ale nikt nie wyszed� mu na spotkanie. Poci�g szarpn�� wagonami, ruszy� nabieraj�c szybko�ci i oddali� si�, znikaj�c z pola widzenia. Rex usiad� na betonie. Czeka�. Nas�uchiwa�, rejestruj�c szum wiatru, �piew ptak�w, cykanie owad�w. Z budynku dobiega�y niezidentyfikowane trzaski i szmer prowadzonych przez ludzi rozm�w. Ale wci�� nikt si� nie pokazywa�. Nieprzewidziana sytuacja. "Wsi�dziesz tam, gdzie wska�e ci konduktor" - powiedzia� Hanton. - "Zreszt�, to tylko trzy stacje. Umiesz liczy� do trzech? Je�eli pojad� z tob�, nie wydostan� si� z tego zadupia do jutra. A stary Kaneter, jak go znam, na pewno nie u�yczy go�ciny. To zbzikowany samotnik. B�dzie czeka� na ciebie na stacji, tak si� um�wili�my. Wszystko jasne?" - potem wysiad�. "Trzy stacje!" - przekrzykiwa� jeszcze ruszaj�cy poci�g, jakby by�a to informacja trudna do zapami�tania. A potem Rexowi zrobi�o si� jeszcze smutniej, nie wiadomo dlaczego, bo przecie� nie polubi� Hantona. Konduktor uprzedzi� go du�o za wcze�nie, a potem jeszcze raz, patrz�c podejrzliwie, jakby przypuszcza�, �e odpowied� "Tak. Dzi�kuj� panu" pada�a z magnetofonowej ta�my. Teraz Rex czeka� na Kanetera, swojego pierwszego w �yciu w�a�ciciela, a ten nie nadchodzi�. Min�a godzina, potem nast�pna i zacz�o si� �ciemnia�. W tym czasie z budynku stacyjnego dwukrotnie wychodzi� m�czyzna w granatowym uniformie, przypominaj�cym ten, w jaki ubrany by� konduktor z poci�gu. Zagl�da� do przybud�wki, rozmawia� z kim� i wraca�. Spogl�da� na Rexa ciekawie, szczeg�lnie za drugim razem, ale nic nie m�wi�. Wreszcie, gdy zapad� zmrok, Rex zdecydowa� si� na dzia�anie. Podszed� do drzwi, skoczy� na nie przednimi �apami i znalaz� si� w niewielkim pomieszczeniu z kilkoma �awkami i jednym przeszklonym okienkiem. By�o pusto, tylko na �awce siedzia� ch�opiec i bawi� si� miniaturowymi modelami samochod�w. - Przepraszam... - odezwa� si� Rex. Ch�opiec wypu�ci� z r�k zabawki i wpatrywa� si� w niego z otwartymi ustami. - Tato! - zawo�a� nagle. - Tato! W okienku ukaza�a si� twarz tego m�czyzny, kt�rego wcze�niej Rex widzia� na peronie. Znikn�a i zaraz uchyli�y si� drzwi. - Wygl�da na spokojnego - powiedzia� m�czyzna. - Nie b�j si�. To ten z peronu. Ciekawe, co tutaj robi? - Tato, on m�wi� do mnie! - Hej! - zawo�a� m�czyzna, robi�c krok w kierunku Rexa. - To prawda? - Tak - odpar� Rex. - Jestem psom�zgiem. Chcia�bym przeprosi�, je�li... - Jeste� od Kanetera? Rex przytakn�� z rado�ci�. - Jestem zadowolony, �e zna pan mojego w�a�ciciela - oznajmi�. - Nie wiem, co mam robi�. Pan Kaneter mia� po mnie przyjecha�, a tymczasem nie ma go. - Kaneter kupi� nowy okaz do swojej kolekcji - rzek� ojciec do syna. - Powinienem od razu si� domy�li�... Poczekaj - skin�� na Rexa. - Zadzwoni� do niego. Rex obserwowa� rozmawiaj�cego przez telefon w pomieszczeniu za szyb�, ale nie s�ysza� s��w. Z kolei ch�opiec przygl�da� si� mu w milczeniu. - Pan Kaneter pozostawia ci mo�liwo�� wyboru - powiedzia� m�czyzna po powrocie. - Mo�esz czeka� na niego do jutra, albo wyruszy� samemu. Jest zaj�ty i teraz nie mo�e przyjecha�. - Ja nie znam drogi - powiedzia� Rex. - Droga jest prosta, nie spos�b zab��dzi�, jakie� pi�tna�cie kilometr�w. - Je�eli pan Kaneter go nie chce, to mo�e my go we�miemy, tato? - odezwa� si� ch�opiec. - G�upstwa opowiadasz, Seve. Oczywi�cie, �e pan Kaneter go chce. Ale nie ma czasu. Po prostu dla niego nie jest to sprawa najwa�niejsza. - Dla mnie by by�a - o�wiadczy� Seve. - Gdybym tylko mia� takiego psa... - Przecie� masz Hucka. - To co innego. On nie m�wi. - Seve! Pies to nie zabawka. Jest przyjacielem nawet wtedy, gdy nie wpakuje si� w niego kupy elektroniki. - Wiem, ale... - M�wi�em ci ju�, �e nie sta� nas na to. Pami�tasz, jak d�ugo zbierali�my na nowy samoch�d? A psom�zg kosztuje przynajmniej dziesi�� razy tyle. Nawet stary model. - To niesprawiedliwe! - krzykn�� Seve i kopn�� le��cy na pod�odze samochodzik. - Ja do ko�ca �ycia b�d� mia� tylko te cholerne resoraki! - Odwr�ci� si� i wybieg� z poczekalni. - Seve! Bez odpowiedzi. M�czyzna westchn�� i przysiad� na kraw�dzi �awki. - Tak to jest - powiedzia� patrz�c na Rexa, ale my�lami b��dzi� gdzie indziej. - Cz�owiek my�li, �e �yje mu si� ca�kiem nie�le. Jest z siebie zadowolony, dop�ki nie w��czy telewizora i nie dowie si�, co jeszcze mo�e mie�. Mniejsza o nas, doros�ych, ale jak wyt�umaczy� dziecku, �e nie dla niego ta reklama? �e zadowolone dzieciaki, bawi�ce si� na ekranie fantastycznymi zabawkami, to w�a�ciwie obca planeta, cz�sto w og�le nieosi�galna... Reklamy! Lepsze od! Lepsze ni�! Psom�zgi lepsze od ps�w! Ptakom�zgi od ptak�w! ...Dla ptasich m�d�k�w... Rozumiesz mnie? - popatrzy� przytomniej na Rexa. - Nie rozumiem. - No tak... Nie szkodzi. Wiesz co? Mam pomys�. Za godzin� ko�cz� dy�ur i jedziemy z Sevem do domu. Mo�emy podwie�� ci� kawa�ek. Zaoszcz�dzisz z pi�� kilometr�w. No i �atwiej stamt�d trafisz. Co ty na to? - Dzi�kuj�. To bardzo uprzejme z pana strony - odpar� Rex. Las zaczyna� si� zaraz za stacj�. By�a noc. Reflektory samochodu wy�awia�y z ciemno�ci coraz to nowe pnie drzew, kt�re przemyka�y, znika�y z ty�u, a ich miejsce zajmowa�y wci�� nowe. I zapach. Mieszanina niezliczonej liczby woni nieznanych Rexowi. Samochodem zatrz�s�o. - Cholera! - zakl�� m�czyzna za kierownic�. - Wci�� zapominam o tym korzeniu. B�d� musia� kiedy� go wyr�ba�, bo jak ja tego nie zrobi�, to nie zrobi tego nikt. Seve i Rex zajmowali tylne siedzenie. Po s�owach m�czyzny Rex uwa�niej przyjrza� si� drodze, po kt�rej jechali. Nawierzchnia pe�na by�a kolein i wyboi. I pachnia�a, co wydawa�o si� niewiarygodne. Drogi nigdy nie pachnia�y. Ta pachnia�a, poniewa� by�a naga. - Uwa�aj, tato, na wilko�aki - powiedzia� Seve. Twarz mia� powa�n�, dopiero gdy zauwa�y� w lusterku oczy ojca, u�miechn�� si�, jakby chcia� zdeprecjonowa� warto�� swoich s��w. - Przestraszysz naszego go�cia... To nie�adnie - powiedzia� ojciec. - Mnie nie mo�na przestraszy� - rzek� Rex. - Posiadam kontrol� nad tego rodzaju reakcjami. - Jest pe�nia - zauwa�y� Seve. - Za�o�� si�, �e w tak� noc jak dzisiaj... - zamilk�, bo znowu spojrza� w lusterko. - Kto to jest wilko�ak? - zapyta� po chwili Rex. Przez pl�tanin� konar�w i ga��zi usi�owa� dostrzec Ksi�yc. M�czyzna roze�mia� si� g�o�no: - Jeste� niesamowity, Rex. Dlaczego nie zapytasz, co to jest pe�nia? - Faza Ksi�yca. - Tak my�la�em, �e wiesz. Zabawne. Znam ludzi, kt�rzy nie maj� poj�cia, co oznacza faza Ksi�yca, ale kto to jest wilko�ak, wiedz� wszyscy. - A ja widzia�em wilko�aka - oznajmi� Seve. - W ogrodzie pana Kanetera. - Seve! - w g�osie ojca brzmia�o zniecierpliwienie. - Sko�cz wreszcie z tymi swoimi historyjkami! - Kiedy to prawda. W zesz�ym miesi�cu, wieczorem, wtedy gdy mama krzycza�a na mnie, �e p�no wracam do domu - Seve m�wi� szybko, boj�c si�, �eby mu nie przerwano. - Pan Kaneter walczy� z nim i wygra�. To by� najprawdziwszy wilko�ak, tylko jaki� taki ma�y. Pan Kaneter rzuci� nim o ziemi� i wtedy wilko�ak znikn��. Ojciec westchn��. - Po pierwsze, nie powiniene� wa��sa� si� wieczorami, a po drugie, pan Kaneter posiada wiele zwierz�t, w tym i takie, kt�rych nie znasz... No! To jeste�my - wcisn�� peda� hamulca. Zatrzymali si� na rozstajach le�nach dr�g.- My skr�camy w lewo - m�wi� do Rexa - a ty p�jdziesz ca�y czas prosto. Za jakie� cztery kilometry sko�czy si� las i stamt�d ju� �atwo trafisz, bo zabudowania farmy widoczne s� z daleka. - Dzi�kuj� - powiedzia� Rex. - S�dz�, �e dam sobie rad�. Czeka�, a� Seve otworzy mu drzwiczki, ale ch�opiec najwyra�niej zwleka�. - On jest g�odny - stwierdzi�. Ojciec chrz�kn�� i potar� pokryt� szczecin� brod�. - No tak - rzek�. - Mo�e zjesz z nami kolacj�, Rex? Wyruszysz rano. - Dzi�kuj�. - Ale przed matk� ty si� b�dziesz t�umaczy� - o�wiadczy� ojciec synowi. Powietrze by�o rze�kie i ch�odne. Polna droga bieg�a pomi�dzy �anami dojrzewaj�cego zbo�a, po�yskuj�cego w promieniach porannego s�o�ca. Nagle �any zbo�a sko�czy�y si� i Rex wybieg� na zielon� r�wnin�. Pastwiska. W oddali, na jedynym w okolicy wzg�rzu, sta�a farma: trzy budynki okolone murem. Droga prowadz�ca ku wzg�rzu kontrastowa�a w�r�d traw kolorem piasku; na samym wzniesieniu wi�a si� trzema zakolami, dopadaj�c wreszcie bramy wjazdowej. Rex zatrzyma� si� i obserwowa� stado pas�cego si� byd�a. By� psem farmerskim i wreszcie zobaczy� to, na co czeka� od chwili rozpocz�cia podr�y. Ze zdwojon� energi� ruszy� naprz�d, wielkim susem przeskoczy� r�w nawadniaj�cy i ju� sta� przy stadzie. Ocenia� je na osiemdziesi�t sztuk. B��dzi� wzrokiem w poszukiwaniu byka, kt�ry m�g�by by� przyw�dc�, ale nie znalaz� �adnego. Same ja��wki i kilka ciel�t. Nagle z trawy wy�oni� si� pies. Dobrze od�ywiony, silny kundel. Rex przypomnia� sobie, �e Hanton wspomina� co� o psom�zgu Kanetera i przez chwil� mia� nadziej�, �e to ten pies. Kundel zawarcza� ostrzegawczo. - Jeste� pasterzem? - zapyta� Rex, lecz pies cofn�� si� tylko z og�upia�� min�. Nie by� psom�zgiem. "Ale musi by� niez�y" - oceni� Rex. - "Osiemdziesi�t sztuk byd�a tak z samego rana i nie wida� �adnych uchybie�". - Uwaga! - rozleg� si� krzyk. - Ciel�! Krzycza�a ja��wka. Holenderka z dziwacznym garbem na grzbiecie. Kundel w jednej chwili straci� zainteresowanie Rexem. Pop�dzi� w kierunku parkanu, przy kt�rym mi�dzy dwoma poziomymi deskami zaklinowa�o si� kilkumiesi�czne ciel�. Rex zbli�y� si� do ja��wki. - R�wnie� posiadam mikrom�zg - rzek�. - Co to mikrom�zg? - us�ysza� pytanie. Zastanowi� si�. W�a�ciwie nie bardzo wiedzia�, co odpowiedzie�. Zna� odpowied�, czu� j� swoim umys�em, ale nie potrafi� jej sformu�owa�. - Dzi�ki niemu rozumiesz mnie - rzek�. - Nie rozumiem - odpar�a ja��wka. Rex znowu musia� zastanowi� si�. Tak uczy� go Meledo: "Zastan�w si� dwa razy, je�li masz problem". Przyjrza� si� dok�adniej ja��wce i potwierdzi� swoje przypuszczenia. Wyra�ny �lad rozbudowy organizmu w postaci wypuk�o�ci na grzbiecie oraz ubogie s�ownictwo �wiadczy�y, �e pochodzi�a z masowej hodowli. I to - s�dz�c po wieku - sprzed jakich� dziesi�ciu lat. Zapewne jej inteligencja r�wnie� by�a uboga. - Nie wiesz, kim jeste�? - Krowa - pad�a odpowied�. - Farma Kanetera. - S� w stadzie inne mikrom�zgi? Ja��wka spogl�da�a na niego okr�g�ymi oczami, a jej pysk porusza� si� rytmicznie. Prawdopodobnie usi�owa�a si� skupi�. - Czy rozmawiasz tu z kim�? - poprawi� si� Rex. - ...Tak. - Z kim?! - ogon Rexa zako�ysa� si�. - Z kim chc�. Umiem m�wi�. Rex po�o�y� uszy po sobie. Zaczyna� pojmowa� bezsens dalszej rozmowy. Odchodzi�, gdy nagle co� wpad�o mu do g�owy. - Pewnie b�dziemy si� spotyka� cz�ciej - powiedzia� do ja��wki. - Jestem pasterzem. Straci� ju� nadziej� na reakcj�, gdy dotar�y do niego s�owa: - Pasterz Wolam. - Nazywam si� Rex - zaprzeczy�. - Wolam bardzo dobry pasterz - ja��wka patrzy�a w g��b pastwiska, na kundla, kt�ry w�a�nie odgoni� ciel� od parkanu i zap�dza� wprost do matki. - No tak - rzek� Rex. Nie zdawa� sobie sprawy jak bardzo ludzkie jest uczucie, kt�re niespodziewanie go ogarn�o. Zabudowania farmy otacza� mur bielony wapnem. Przy bramie sta� pies. Psom�zg Kanetera, kt�ry by� tu stra�nikiem. - Kto? - zapyta� krzykliwie. - Kto jeste�? Rex zatrzyma� si�. Tak pragn�� tego spotkania, a teraz nagle mu to zoboj�tnia�o. Mo�e sprawi� to ton g�osu stra�nika, ostry i zaczepny, a mo�e wci�� jeszcze tkwi�o w nim wspomnienie rozmowy na pastwisku. Roztrz�sanie tego przekracza�o mo�liwo�ci Rexa. - Jestem Rex. Pan Kaneter kupi� mnie wczoraj. - Czekaj - powiedzia� stra�nik. - Id� i wr�c�. Inaczej rozerw� gard�o. Rex czujnie nastawi� uszy. Stra�nik by� niemal dwukrotnie wi�kszy od niego i z �atwo�ci� m�g� spe�ni� swoj� gro�b�. Ludzki g�os nie dzia�a� na niego tak korzystnie jak w przypadku kundla na pastwisku. Ale po chwili Rex przypomnia� sobie, �e przed dwoma miesi�cami Enimar Meledo sprzeda� suk�, kt�r� trenowa� na stra�nika, i kt�rej s�ownictwo by�o podobne. - W porz�dku - rzek� stra�nik po powrocie. - Pan Kaneter wzywa. Weszli na podw�rze - obszerne i schludne, jakby kto� przez ca�y dzie� nie robi� nic innego, tylko dba� tu o porz�dek. Na wprost sta� pi�trowy budynek mieszkalny z dwoma wej�ciami: jedno obszerne, z dwuuchylnymi drzwiami, do kt�rego prowadzi�o kilka stopni szeroko rozplanowanych schod�w, drugie - nieco z boku - zwyczajne, z wznosz�cym si� ku g�rze podjazdem. Z prawej strony domu rozci�ga� si� ogr�d, z lewej pas trawnika i wybetonowana droga biegn�ca wzd�u� muru. W�a�nie stamt�d Rex wychwyci� intensywn� wo� zwierz�cych odchod�w - droga najwyra�niej wiod�a do budynk�w gospodarczych. Do domu weszli przez drzwi z podjazdem. - Wzywany zawsze wchodzi t�dy - powiedzia� stra�nik. - Wej�cie g��wne dla ludzi. - A co to za r�nica? - zapyta� Rex. - Nie wiem. Tak jest. Znale�li si� w niewielkim pomieszczeniu wy�o�onym zimn�, kamienn� posadzk�. Zupe�nie pustym, z dwojgiem obitych blach� drzwi i wiod�cymi ku g�rze schodami. - T�dy - powiedzia� stra�nik wchodz�c na stopnie. - Jak masz na imi�? - spyta� Rex. - Nie podobasz. Ludzie zadaj� takie pytania. Psom�zgi nie. - Chc� tylko wiedzie�, jak mam si� do ciebie zwraca�. - Nie mam nazwy. Pan Kaneter wo�a "stra�niku". - I nigdy nie mia�e�? - Kiedy� tak. - Jakie? - ...Zapomnia�em. To by�o dawno. U szczytu schod�w wisia�a zas�ona z wielu poskr�canych pask�w sk�ry. Weszli przez ni� do ciep�ego pomieszczenia z szeregiem luster i dywanem na pod�odze. Z prawej strony znajdowa�y si� dwuskrzyd�owe drzwi, za kt�rych szybami Rex zobaczy� podw�rze i bram�. By�a to druga strona tych samych drzwi, do kt�rych z zewn�trz prowadzi�y schody. Na dywanie le�a� wielki czarny kocur, kt�ry na ich widok wsta� i przeci�gn�� si�, wyginaj�c grzbiet w pa��k. - Miau, kau, srau - wymrucza� zaczepnie. - Nie uwa�aj - powiedzia� stra�nik do Rexa. - To idiota. Szed� prosto na kocura, kt�ry �mia�o patrzy� w jego oczy, ale w ostatniej chwili, tu� przed nieuniknionym zderzeniem, uskoczy�. - Won psom, bo bom! - Trudno uwierzy�, �e mikrom�zg - skomentowa� spokojnie stra�nik, lecz jego oczy l�ni�y fioletem. Kontrolowa� si� umiej�tnie. Przez uchylone drzwi weszli do du�ego pokoju, g�sto zastawionego meblami. Rex zamar�. Czu� rytmiczne pulsowanie krwi w �y�ach. Przy stole siedzia� m�czyzna odwr�cony profilem i wpatrywa� si� w le��ce przed nim przedmioty. Pan Kaneter. W�a�ciciel. - A, jeste�cie! - m�czyzna odwr�ci� si� i popatrzy� na psy. - Poka� no si�, Rex. Kupi�em ci� jak kota w worku, ale mam nadziej�, �e nie b�d� �a�owa�... Jeste� wolny, stra�niku, wracaj na posterunek. Stra�nik wyszed�. - Ten Meledo twierdzi�, �e mo�na z tob� pogada� - m�wi� Kaneter. - Podejd�, przekonamy si�, ile w tym prawdy, a ile sztuczki w pokazowym treningu. Gdybym nie by� tak zaj�ty, lepiej bym ci� sprawdzi� przed kupnem, ale akurat jest pe�nia Ksi�yca... Podobno Hanton zostawi� ci� samego na stacji? - Wysiad� wcze�niej. - Co za niepowa�ny facet! Mogli ci� ukra��, mog�e� si� zgubi�... jaki� wypadek. Cholernie niepowa�ny facet! - To ma�o prawdopodobne, prosz� pana. - Co m�wisz? - Mam silnie rozbudowan� kontrol� samozachowawcz�. A gdybym zgubi� drog�, to odnalaz�bym j� wcze�niej czy p�niej. Ostatecznie zawsze mo�na wr�ci� do punktu wyj�cia. - A gdzie wed�ug ciebie jest punkt wyj�cia? - U pana Enimara Meledo. - Potrafi�by� tam wr�ci�? - Tak. - �eby tylko nie przysz�o ci to do g�owy. Teraz nale�ysz do mnie. - To oczywiste, prosz� pana. Wiem, co oznacza w�a�ciciel. Kaneter wskaza� stoj�ce obok krzes�o: - Wskakuj! - Wiesz, co to jest? - na stole le�a�a kolorowa makieta z szeregiem klock�w i miniaturowych figurek. Dla Rexa by� to chaos barw i kszta�t�w. Na pr�no usi�owa� uporz�dkowa� w znajom� form� pl�tanin� linii, znaczk�w i geometrycznych figur. A na tym wszystkim miniaturki ludzi, zwierz�t pozbawionych ko�czyn i mn�stwo klock�w i patyczk�w ustawionych poziomo, pionowo, a nawet wisz�cych. - Nie wiem - odpar�. - To wy�cigi ps�w - powiedzia� Kaneter. - Kupi�em je dla siostrze�ca i w�a�nie sprawdzam. - Wy�cigi ps�w czteroko�owych - rzek� Rex. Kaneter wyprostowa� si�. - Sk�d wiesz? - zapyta� zdziwiony. - Przeczyta�em. Barwna etykieta przy kraw�dzi planszy rzeczywi�cie informowa�a o nazwie gry, ale... - Napis jest do g�ry nogami - stwierdzi� Kaneter. - Tak dobrze czytasz? - Nie rozumiem pytania. Po prostu umiem czyta�. - ...Wy�cigi ps�w czteroko�owych - podj�� po chwili Kaneter - s� gr� przeznaczon� w zasadzie dla dowolnej liczby os�b, z tym, �e naturalnie przy du�ej liczbie graczy nale�a�oby rozbudowa� plansz�... M�g�by� udawa� osob� - Kaneter roze�mia� si�, ale Rex nie zrozumia� dowcipu. - Czy umiesz gra� w jak�� gr�? - Nie. - A czy s�dzisz, �e zdo�a�by� si� nauczy�? - Nie wiem. - To si� dowiedz. Sp�jrz: tu jest boks startowy, st�d wyje�d�aj� psy. Pocz�tek jest zminiaturyzowan� kopi� prawdziwej hali wy�cigowej, ale dalej to ju� majstersztyk elektroniki, umo�liwiaj�cy konstruowanie zmiennego scenariusza wydarze�. Gra staje si� gr� fabularn�. I wcale nie musi wygra� ten, kto pierwszy dopadnie mety - za to jest tylko premia - najwa�niejsze to by� pierwszym mo�liwie jak najd�u�ej, najlepiej przez ca�y czas. Zdoby� wi�cej od innych. To daje ci presti�. Kto jest pierwszy, ten co� znaczy, reszta to �mieci. Rozumiesz? - Niezupe�nie - przyzna� Rex. - Na przyk�ad czego nie rozumiesz? - Dlaczego te psy nie maj� n�g? Przecie� tak naprawd� to nie ma ps�w z ko�ami. - Na tym polega nowoczesno�� tej gry. �wiat idzie naprz�d, cz�owiek staje si� lepszy od natury, potrafi tworzy� rzeczy, kt�re dla niej okaza�y si� za trudne. To si� nazywa POST�P. Dlatego tak spodoba�a mi si� ta gra. Jest symbolem naszych czas�w. Rex spogl�da� na plansz�, kt�ra wci�� pozostawa�a dla niego nieczytelnym diagramem. Chcia� zada� pytanie, ale powstrzyma� si� w obawie, �e mo�e by� �le zrozumiany. Pytanie brzmia�o: "Co zmieni�oby si�, gdyby psy zamiast k� mia�y zwyczajne nogi?". Rex nie m�g� zasn��. By�o to dziwne i zdarzy�o mu si� po raz drugi w �yciu. Pierwszy raz zaledwie tydzie� temu, przed debiutanckim treningiem pokazowym, a teraz znowu. Stara� si� kontrolowa� odruchy, rozprasza� my�li, ale sen nie nadchodzi�. Za du�o wra�e�. By� mo�e. Trudno znale�� inne wyja�nienie. Le�a� w kuchni, na pledzie, kt�ry roz�o�y�a mu pani Zoja, siostra pana Kanetera. Rex, jak dot�d, rzadko styka� si� z kobietami, ale nie m�g� oprze� si� wra�eniu, �e z pani� Zoj� co� nie jest w porz�dku. Nie odezwa�a si� ani razu, wykonuj�c tylko polecenia pana Kanetera, nawet ten pled rzuci�a na jego wyra�ny rozkaz. Na jej twarzy tkwi� wci�� taki sam nieznaczny u�miech. U�miech z przyklejonej maski. No i oczy: du�e, zielone, nieobecne, jakby widzia�y zupe�nie co innego ni� to, na co patrzy�y. Nie pasowa�y do tego dziwnego u�miechu, ani w og�le do ca�ej twarzy. "Nie nale�� do niej" - pomy�la� Rex, gdy pani Zoja podawa�a mu posi�ek. W domu mieszka� jeszcze jeden cz�owiek - syn pani Zoji, dla kt�rego przeznaczone by�y "Wy�cigi ps�w czteroko�owych", lecz Rex nie widzia� go jeszcze. Ze s��w pana Kanetera wynika�o, �e ch�opiec jest niezdr�w, ale chocia� Rex usilnie ws�uchiwa� si� w ka�d� wzmiank�, nie dowiedzia� si� niczego wi�cej. Podczas podr�y odkry� u siebie co� niewyt�umaczalnego, zagadkowe uczucie do dzieci, kt�re go zdumiewa�o i sprawia�o przyjemno��. Na razie nie zna� jednak nawet imienia ch�opca, a nie �mia� pyta� pana Kanetera, kt�ry zachowywa� si� �yczliwie, je�li post�powano zgodnie z jego wol�, lecz traci� ca�� serdeczno�� w przypadkach przeciwnych. Rex do�� brutalnie przekona� si� o tym, gdy po rozmowie o grze przeszli do gabinetu w celu wpisania jego danych do pami�ci komputera. - Zapisuj� ci� pod numerem czternastym - powiedzia� pan Kaneter. - Jeste� czternastym zwierzom�zgiem w moim nadinwentarzu. Nie�le, co? - Nie wiem - odpar� szczerze Rex. Zawsze m�wi� szczerze. Nie potrafi� inaczej. - Na razie za�o�� ci tylko kartotek�, reszt� uzupe�ni�, jak ten kretyn Hanton przy�le dokumenty. Jeste� pewien, �e mia� je ze sob�? - Tak. Widzia�em. - Rex patrzy� na monitor, z kt�rego znikn�� screen kartoteki i powr�ci�y potr�jne kolumny wierszy. Pod�wietlony by� ten z napisem PS REX. Jego wzrok przyci�gn�� jeszcze jeden wiersz zaczynaj�cy si� od PS, a przy nim nic nie m�wi�ce s�owo BURK. - Robot� zaczniesz od jutra - powiedzia� pan Kaneter. - Na razie b�dziesz pasterzem byd�a, a potem zobaczymy, za dobry jeste�, �eby na tym poprzesta�. Tymczasem przejmiesz obowi�zki Wolama. To m�j pies pasterski. Zwyk�y pies. - Wiem - odrzek� Rex. - Widzia�em go. Nie s�dz�, �eby potrzebne by�o to zast�pstwo. Wolam jest dobry... - Zwyk�y pies - skwitowa� pan Kaneter. - Trzeba dor�wnywa� kroku post�powi. - Nie rozumiem, po co zmienia� Wolama, je�li... - Zamknij si�! - krzykn�� Kaneter z nieoczekiwan� z�o�ci�. - Ze mn� si� nie dyskutuje! Zaskoczony wybuchem Rex spojrza� ze skruch� na swego pana i w ostatniej chwili uskoczy� przed dobrze wymierzonym kopniakiem. Jeszcze teraz, le��c samotnie w ciemno�ciach kuchni, kuli� si� na to wspomnienie. Spogl�da� sm�tnie na ogr�d, widoczny z kuchni przez prowadz�ce na werand� oszklone drzwi i nagle postawi� czujnie uszy. Sier�� na karku unios�a si�, sztywniej�c. W ogrodzie co� si� dzia�o. Nie wiedzia� jeszcze co, bardziej dzia�a� tu psi instynkt ni� �wiadomo��. Wsta� i jednym cichym skokiem znalaz� si� przy balkonowych drzwiach. Ksi�yc w idealnej pe�ni wisia� na rozgwie�d�onym niebie, rozja�niaj�c ciemno�� zimnym blaskiem. Drzewa w ogrodzie rzuca�y niewyra�ne cienie i w�a�nie pod jednym z nich Rex zobaczy� sylwetk� m�czyzny. Przez szyb� nie czu� jego zapachu, ale po ruchach pozna�, �e to pan Kaneter. Co� trzyma� pod pach�. Co� du�ego. Rex wyt�y� wzrok, ale by� tylko psem i s�abo widzia� w nocy. Pan Kaneter z�apa� przedmiot w obie r�ce i wtedy Rex wychwyci� jaki� d�wi�k. Jakby st�umione wo�anie, ochryp�y okrzyk, warczenie...? Przeci�g�e zwierz�ce warczenie. Nagle Rexowi wyda�o si�, �e tajemniczy kszta�t w r�kach pana Kanetera poruszy� si�. Co� zatrzepota�o niczym �apy... nogi... r�ce? R�wnocze�nie d�wi�k nasili� si�; wyra�ne warczenie, teraz Rex by� pewien. M�czyzna pochyli� si�, sk�adaj�c ci�ar na ziemi�, tu� przy usypanym z piasku kopcu. Ukl�kn�� i zacz�� zagarnia� piasek na to, co przyni�s�. Niemal k�ad� si� na muraw�, pracuj�c szeroko roz�o�onymi r�kami. Wyra�nie �pieszy� si�. Kopiec znika� w szybkim tempie i Rex zorientowa� si�, �e pan Kaneter zasypuje d�, w kt�ry wrzuci� przyniesiony przez siebie przedmiot. Nagle zrobi�o si� ciemniej. Rex spojrza� w g�r� i ledwie zobaczy� kawa�ek Ksi�yca, znikaj�cego za czarn� chmur�. Ponownie odwr�ci� wzrok na ogr�d, ale przed nim by�a tylko noc. Ciemno��, z kt�rej wy�ania�y si� korony drzew, a pod nimi ju� nic. Rex czeka�. Tkwi� nieruchomo, wpatrzony w noc, a� wreszcie Ksi�yc wy�oni� si� zza chmury. Pan Kaneter sta� oparty o pie� drzewa ze spuszczon� g�ow�. Nie by�o �ladu po niedawnym kopcu piasku. P�aska powierzchnia ogrodowej grz�dki. Chocia� nie, niezupe�nie p�aska. Co� jednak tam by�o. Mniejszy kopczyk uformowany w ob�y kszta�t... Rex znowu us�ysza� dziwne warczenie, jeszcze bardziej ochryp�e. Tego d�wi�ku nie m�g� wydawa� pan Kaneter. To niemo�liwe, �eby cz�owiek... Oparty o drzewo m�czyzna poruszy� si�. Odszed� ku �cie�ce. Szed� powoli, nie �piesz�c si�, ogl�daj�c kilkakrotnie za siebie. Po chwili znikn�� z pola widzenia Rexa, kt�ry powr�ci� spojrzeniem pod pie� drzewa. Wyt�y� wzrok, ale pr�cz kopczyka nie dostrzeg� niczego. Pustka i cisza. Ksi�ycowy poblask. I nagle kopczyk poruszy� si�. Rex zda� sobie spraw�, �e z jego w�asnego gard�a wydobywa si� warczenie. Szybko skontrolowa� si� i zamilk� - mia� nadziej�, �e w por�, nim ktokolwiek zdo�a� go us�ysze�. Przysz�o mu na my�l, �e mo�e wcze�niejsze d�wi�ki r�wnie� wydawa� on sam nawet o tym nie wiedz�c. Skoncentrowa� si� na widoku za oknem. Ob�y kopczyk tkwi� nieruchomo, zadaj�c k�am wcze�niejszemu wra�eniu. Rex nas�uchiwa�, staraj�c si� wychwyci� jaki� odg�os i nieoczekiwanie us�ysza� kroki. Nie w ogrodzie - w domu. Tu� przy kuchni. B�yskawicznie powr�ci� na swoje miejsce i po�o�y� si� na pledzie. Skrzypi�ce w zawiasach drzwi otworzy�y si� i wszed� pan Kaneter, wpuszczaj�c do �rodka �wiat�o z korytarza. Ubrany by� w granatowy, powalany ziemi� kombinezon. Podszed� do zlewu i nala� do kubka wody. Pi� �apczywie, g�o�no prze�ykaj�c i ci�ko oddychaj�c w przerwach. Potem stan�� przy balkonowych drzwiach, przy�o�y� do szyby twarz i znieruchomia�. Wreszcie odwr�ci� si� i spojrza� na Rexa. Na jego twarzy pojawi� si� gniewny wyraz zniecierpliwienia. - Dlaczego nie �pisz? �pij! Rex zamkn�� oczy, ale otworzy� je natychmiast, gdy tylko skrzypn�y przymykane drzwi. Nie m�g� tego opanowa�; wola dzia�ania by�a silniejsza od pos�usze�stwa. Nie rozumia� tego, podobnie jak nie rozumia�, dlaczego udawa� przed panem Kaneterem, �e przez ca�y czas le�a� na pledzie i nie widzia�, co si� dzia�o w ogrodzie. Dokona� kr�tkiej analizy i znalaz� dwa wyja�nienia takiego post�powania. Pierwszym by� instynkt - ba� si� pana Kanetera, to fakt, i instynktownie unika� sytuacji, kt�re mog�yby go narazi� na objawy niezadowolenia. Ale wyja�nienie drugie mia�o powa�niejszy wymiar. Awaria mikrom�zgu! Enimar Meledo niejednokrotnie uczula� go na tak� ewentualno��, przykazuj�c natychmiastowe zg�oszenie tego faktu w�a�cicielowi, dop�ki b��d da si� usun��. Istnia� spos�b sprawdzenia, kt�ra z tych ewentualno�ci jest prawdziwa i Rex postanowi� z niego skorzysta�. Ten spos�b to blokada. Odci�cie zwierz�cej �wiadomo�ci. Zamkni�cie si� w kr�gu algorytmicznego rozumowania. Podszed� do werandy. Na kopczyk po�o�ony na skraju cienia rzucanego przez drzewo pada�a teraz ksi�ycowa po�wiata. Ledwie wzrok Rexa oswoi� si� z p�mrokiem ogrodu, co� zamigota�o i przez trawnik przemkn�� ciemny kszta�t. Dobieg� do kopczyka i przywar� do niego, zlewaj�c si� konturem w jedn� bry��. Do uszu Rexa dotar� ten sam niesamowity d�wi�k co w�wczas, gdy by� tam Kaneter. Potem chwila ciszy, cie� odskoczy� od kopczyka i Rex us�ysza� trzy, ledwie uchwytne, niezrozumia�e wyrazy, maj�ce w sobie co� znajomego. Tym czym� by�o ich wzajemne podobie�stwo, jednakowy rytm. W ten spos�b wypowiada� si� kotom�zg pana Kanetera. Kocur rzuci� si� w bok, jakby jakim� magicznym sposobem dotar� do niego fakt odkrycia to�samo�ci, i jednym olbrzymim susem skoczy� na pie� drzewa. Wspi�� si� i znikn�� w li�ciastej koronie. Na �cie�ce pojawi� si� pan Kaneter, o�wietlaj�cy drog� latark�. Jego widok przypomnia� Rexowi, po co podszed� do okna. Blokada! Mia� narzuci� sobie blokad�. Zrobi� to. Nieprzyjemny dreszcz wstrz�sn�� jego cia�em. I jeszcze jeden... Nag�e t�pni�cie b�lu przerwa�o te paroksyzmy, a potem by�o ju� lepiej. B�l odp�ywa�, przechodz�c w mrowienie sztywniej�cych ko�czyn. Wreszcie znikn�� zupe�nie, podobnie jak wszystkie inne bod�ce. Rex pozostawi� sobie tylko jedno oko. Inne rejestratory zosta�y wyeliminowane. Idealna sytuacja zaistnia�aby, gdyby wy��czy� r�wnie� to oko, ale w�wczas straci�by materia� por�wnawczy. �wiat przesta�by dla niego istnie�, a to nie mia�o sensu, skoro zamierza� sprawdzi� ewentualno�� awarii. Teraz sta� i jednym okiem rejestrowa� obraz pana Kanetera, id�cego ogrodow� �cie�k�. Reszta jego organizmu by�a jak martwa. Zablokowana ca�kowitym odci�ciem neuron�w. Zdrewnia�a figurka skierowana wyci�gni�t� szyj� ku szybie balkonowych drzwi. Inteligentna kamera dokonuj�ca analizy w�asnych uj��. Pan Kaneter zatrzyma� si� wp� kroku i rozejrza�. Rex celowo my�la� o tym, �e gdyby pan Kaneter spojrza� teraz w kierunku werandy, m�g�by go zauwa�y�. Gdyby skierowa� w t� stron� latark�... To nic by si� nie sta�o. Po prostu by go zauwa�y� i to wszystko. Nawet powinien by� zauwa�y�. W�a�ciciel powinien wiedzie�, co robi jego pies. A je�li nie wie, to nale�y mu o tym powiedzie�. A psa nie powinny interesowa� poczynania w�a�ciciela. Chyba �e on sam sobie tego �yczy... Latarka zgas�a. Pan Kaneter schowa� j� do kieszeni i wyj�� paczk� papieros�w. Zapali� i odwr�ci� si� w stron� kopczyka. "Nie wie, �e na drzewie jest kotom�zg" - pomy�la� Rex. - "Nie wie, �e ja go obserwuj�. Zadziwiaj�ce, jak wielu rzeczy nie wie". Zwolni� blokad�. Do skostnia�ego cia�a powoli wraca�o czucie. M�zg ponownie zwi�za� si� ze swoj� organiczn� cz�ci�, �agodnie powracaj�c� z nico�ci. Ga�ki oczu utraci�y synchronizacj� i min�a d�u�sza chwila, nim Rex odzyska� zdolno�� ostrego widzenia. Stoj�cy w g��bi ogrodu pan Kaneter mia� twarz zwr�con� ku niemu. Rzuci� na ziemi� tl�cego si� papierosa i wyj�� z kieszeni latark�. W��czy� j�, uzyskuj�c wi�zk� ��tego �wiat�a, i podni�s� ku g�rze, nieprzerwanie patrz�c w jego kierunku... Rex cofn�� g�ow�. Os�abione ko�czyny nie wytrzyma�y zmiany �rodka ci�ko�ci i pies przewr�ci� si�. Niezgrabnie wsta�, upad� raz jeszcze i wreszcie dotar� do pledu, na kt�ry zwali� si� ci�arem ca�ego cia�a. �wiat�o latarki przeszy�o szyb� i okr�g�� plam� zajrza�o do kuchni. Nie znalaz�o niczego, na czym mog�oby si� zatrzyma�. Wycofa�o si�. Rex by� zadowolony. Kontrola blokady wypad�a pomy�lnie i nic nie wskazywa�o na awari�. Odpr�y� si�. "A jednak znowu uciek�em" - uzmys�owi� sobie zasypiaj�c, lecz ta my�l niezdolna ju� by�a przywr�ci� go jawie. �ni� mu si� pan Kaneter, biegaj�cy po ogrodzie z olbrzymi� latark�, reflektorem buchaj�cym o�lepiaj�cym p�omieniem i wypalaj�cym w trawie spopielone �cie�ki. Gdy blask dotar� do drzew, zaj�y si� ogniem i one, a z najbli�szego zeskoczy�a p�on�ca pochodnia. Pod Kaneter rzuci� si� za ni�, ale pochodnia dotar�a do �cie�ki i potoczy�a si� w g��b ogrodu. Nagle Rex zauwa�y�, �e gnaj�cy za ognist� kul� pan Kaneter nie ma n�g. W ich miejscu z cia�a wyrasta�y p�askie wypustki, ka�da zako�czona pionowo ustawionym ko�em. Ko�a by�y kolorowe, cztery t�cze ja�niej�ce blaskiem niczym neony, a pan Kaneter p�dzi� na nich, a� wiatr rozwiewa� mu w�osy. Krzycza� co� przy tym i naraz Rex ze zdumieniem stwierdzi�, �e to nie krzyk, lecz szczekanie. Cel pogoni, p�on�ca pochodnia, dawno ju� gdzie� znikn��, a pan Kaneter mkn�� nieprzerwanie naprz�d, wci�� szybciej i szybciej. Ogromny, zadyszany, cz�owiek-pies czteroko�owy. Rankiem pani Zoja uwolni�a Rexa z kuchni i wypu�ci�a na dw�r. Od razu podchwyci� nocny trop pana Kanetera. Przechodz�c obok werandy spojrza� mimochodem na oszklone kuchenne drzwi. �wiat�o dnia odbija�o si� od szyby, nie pozwalaj�c zajrze� do �rodka. Ale w nocy mog�o to wygl�da� inaczej. Pod drzewem - tym samym, gdzie noc� rozgrywa�y si� tajemnicze wydarzenia - le�a� przemieszany z ziemi� piasek usypany w niewysoki kopiec, z kt�rego wystawa� trzonek wbitej g��boko �opaty. Obok obszar zdartej darni ods�ania� czarn� gleb� i owalny otw�r, w�ski, g��boki prawie na metr. Rex zajrza� do �rodka, ale wyczu� tylko zapach �wie�o rozkopanej ziemi i ulotn� wo� �elaza - �lad �opaty, kt�r� dokonano wykopu. Podszed� do kopca i rozgarn�� �ap� piasek. Jego czu�y zmys� powonienia wy�apa� �lad obecno�ci jeszcze jednego cz�owieka. Zapach znajomy, cho� nie zna� osoby, kt�rej dotyczy�. Ten sam, jaki Rex znajdowa� w domu pana Kanetera, w ka�dym pomieszczeniu, na ka�dym meblu... Wci�� rozkopuj�c piasek Rex zbli�y� si� do �opaty i nagle w jego nozdrze wtargn�a ostra, gro�na wo�. Pies zastyg� w bezruchu, dr��c z podniecenia. Krew! Tego nie mo�na pomyli� z niczym innym. Opanowa� instynkt i odkopa� �opat�. Narz�dzie upad�o, wzbijaj�c w g�r� gar�� piasku. Od�r krwi sta� si� intensywny. By� �wie�y. Rex wycofa� si� na usztywnionych nogach. Wk�ada� sporo wysi�ku, aby kontrolowa� rozbudzony instynkt drapie�nika, ci�gn�cy niczym magnes do splamionej rdzawo �opaty. Ale jeszcze jeden zapach przedziera� si� do psich zmys��w - trop pana Kanetera przecina�a linia kociej sier�ci. Rex niewyra�nie wyczuwa� t� wo� r�wnie� spod rozrzuconego wok� piasku. Kotom�zg pana Kanetera. Podchwyci� ten �lad, biegn�cy od drzewa, na ukos przez trawnik. Wzd�u� niego wci�� prowadzi� trop pana Kenetera - albo to on szed� za kotem, albo odwrotnie. Kilka krok�w dalej natkn�� si� na liczne �lady w mi�kkiej ziemi, rzucaj�ce si� w oczy niczym szramy na sk�rze trawnika: rozorane wg��bienia i k�py powyrywanej trawy. A dalej znowu krew! Wyra�nie wyczuwalne plamy krwi, kt�ra wsi�k�a w ogrodow� gleb�. - Rex! - pad� niespodziewany okrzyk. Podskoczy� jak na spr�ynach, w jednej chwili gubi�c wszystkie my�li. Wo�a� pan Kaneter. Rex nie wiedzia� jeszcze, sk�d dobieg�o to wo�anie, a ju� bieg� w kierunku domu, nios�c w sobie poczucie winy, jakby przy�apano go na czym� niew�a�ciwym. Wbieg� na podw�rze i na stopniach schod�w prowadz�cych do frontowych drzwi zobaczy� pana Kanetera. W�a�ciciel mia� na sobie szlafrok i laczki na bosych nogach, co �wiadczy�o, �e dopiero co wsta�. - Gdzie si� wa��sasz? Jeste� potrzebny - odwr�ci� si� i pod��y� do drzwi, ale zanim to zrobi�, Rex zauwa�y�, �e co� dziwnego sta�o si� z jego twarz�. Weszli do pokoju. Tego samego, w kt�rym wczoraj odby�a si� rozmowa o wy�cigach ps�w. - Zmieni�em zdanie - rzek� pan Kaneter. - Nie zast�pisz Wolama. W og�le nie b�dziesz pasterzem, przynajmniej na razie. Rex obserwowa� pochylon� nad nim twarz, a to co widzia�, poruszy�o nim bardziej ni� s�owa, kt�re us�ysza�. Przez lewy policzek pana Kanetera bieg�y ukosem cztery g��bokie zadrapania, czerwone od rozrytego mi�sa, nie krwawi�ce, cho� wyra�nie �wie�e. Podbr�dek zalepiony by� opatrunkiem wydzielaj�cym wo� aptecznej ma�ci. - Tak si� z�o�y�o - m�wi� pan Kaneter - �e towarzysz zabaw i opiekun mojego siostrze�ca, Srimada, bardzo mnie zawi�d�... Zosta� oddalony. Doszed�em do wniosku, �e chwilowo ty mo�esz go zast�pi�. Jeste� do�� wszechstronny, my�l�, �e sobie poradzisz. Rex przysiad� na tylnych �apach. - Nie wiem - odpar�. - By�em szkolony na psa farmerskiego. Umiem obchodzi� si� ze zwierz�tami, ale... - Srimad ma pi�� lat - przerwa� mu pan Kaneter. - To w gruncie rzeczy ma�e zwierz�tko. Poprzedni opiekun ch�opca r�wnie� by� zwierzom�zgiem. To kot, kt�rego wczoraj widzia�e�. - Jeszcze wczoraj tu by�? - A dzisiaj go nie ma - uci�� pan Kaneter. - Chod�! Poznasz Srimada. Po drewnianych, bejcowanych na maho� schodach weszli na pi�tro, do przestronnego holu wy�o�onego grubym dywanem. Dzi�ki wielkiemu oknu, umieszczonemu w pochy�ym suficie, s�oneczne �wiat�o pada�o na niemal ca�e pomieszczenie. Pan Kaneter otworzy� jedne z kilku znajduj�cych si� tu drzwi, gestem nakaza� Rexowi pozostanie, a sam wszed� do pokoju. Rex us�ysza� niewyra�ne odg�osy rozmowy, po czym w szparze mi�dzy drzwiami a framug� ukaza�a si� pokiereszowana twarz gospodarza: - W�a�! - Oto Rex, m�j ch�opcze - powiedzia� pan Kaneter do malca siedz�cego w pi�amie na skraju ��ka. Srimad w milczeniu przypatrywa� si� psu. Zerkn�� na pana Kanetera, powr�ci� spojrzeniem i nagle rozp�aka� si�. Przycisn�� do twarzy zaci�ni�te pi�ci. - Ja chc� Mruka! - krzykn�� przez �zy. - Mruk! - On odszed� - rzek� pan Kaneter. - Poszed� i nigdy nie wr�ci. Zapomnij o nim, teraz masz nowego przyjaciela. Rex podszed� do ��ka i wilgotnym nosem dotkn�� dzieci�cej stopy. Zadr�a�. Mo�e to zachowanie ch�opca rozbudzi�o w nim emocje, a mo�e dr�a� dlatego, �e rozpozna� zapach z wykopu w ogrodzie. Zapach cz�owieka Srimada. Siedzieli na pod�odze, przy planszy z napisem "Wy�cigi ps�w czteroko�owych", i wpatrywali si� w ni� w skupieniu, jakby oczekiwali, �e od samego patrzenia rozja�ni im si� w g�owach. Ale nic takiego nie nast�powa�o. Gra by�a za trudna. - Musi by� jaka� instrukcja - odezwa� si� Rex. - Zapytaj o ni� pana Kanetera. Srimad mia� dzisiaj urodziny. Sko�czy� pi�� lat i gra by�a prezentem z tej okazji. - Wujek powinien z nami zagra�. Wtedy by�my si� nauczyli - powiedzia� Srimad. - Ja nie umiem czyta�. - Ale ja umiem - o�wiadczy� Rex. - B�d� czyta�, a ty b�dziesz my�la�. Srimad skin�� g�ow�, akceptuj�c uk�ad, kt�ry mimo wszystko stawia� go wy�ej. Nagle uszy Rexa zarejestrowa�y odg�os krok�w w korytarzu. Rozpozna� pana Kanetera, ale szed� z nim kto� jeszcze. Drzwi otworzy�y si� i w progu stan�o dw�ch m�czyzn. Ten drugi ubrany by� w niebieski kombinezon, podobny do tego, jaki zwyk� nosi� Enimar Meledo, wci�� jeszcze zajmuj�cy emocjonalne miejsce w pami�ci Rexa. - To ten - rzek� pan Kaneter do nieznajomego. - Chodzi tylko o rutynowy sprawdzian. - Dzie� dobry, panie Rosert! - Srimad zerwa� si� z pod�ogi. - O! Pami�tasz mnie - zdziwi� si� Rosert, wyci�gaj�c do ch�opca r�k�. - Masz dobr� pami��. - By� pan na wiosn�, kiedy stra�nik zachorowa�. Czy Diagnostykon jest z panem? - Oczywi�cie. Bez niego nigdzie si� nie ruszam. - Chc� go zobaczy�! - oczy Srimada rozb�ys�y. Rosert spojrza� pytaj�co na gospodarza. - Idziemy wszyscy - us�ysza� odpowied�. - Ty, Rex, r�wnie�. Diagnostykon sta� zaparkowany w gara�u, w miejscu terenowego samochodu, wystawionego tymczasem na podw�rze. By� przewo�nym laboratorium, ale jego inteligentny modu� m�g� - je�li zaistnia�aby taka potrzeba - sta� si� samodzieln� maszyn� krocz�c�, zdoln� nadal spe�nia� wi�kszo�� swoich funkcji. Srimad opar� d�onie na maszynie. - Cze��, Diagnostykon - powiedzia� z przej�ciem. Nie otrzyma� odpowiedzi. - Jest wy��czony - poinformowa� Rosert. - Tutaj si� go uruchamia - pokaza� przycisk na tablicy. - Widzisz? Nawet sam mo�esz dosi�gn��. Srimad wspi�� si� na palce, wyci�gn�� r�k� i nagle diody za�wieci�y si�. - Diagnostykon gotowy do pracy - us�yszeli komunikat. - Cze��, Diagnostykon - powt�rzy� ch�opiec. - Jestem Srimad. Pami�tasz mnie? Po sekundzie zw�oki pad�a odpowied�: - Nie znaleziono. Srimad odwr�ci� si�. Jego twarz wyra�a�a mieszanin� zdumienia i oburzenia. - Te� co�! - krzykn�� patrz�c na Roserta. M�czyzna stropi� si�, jakby sta� przed nim jego zwierzchnik, a nie ma�y ch�opiec. - Wybacz - powiedzia�. - Wykasowa�em ci�. Pami�� zewn�trzna te� jest ograniczona, wi�c od czasu do czasu robi� porz�dki i wyrzucam rzeczy niepo... ma�o wa... - zapl�ta� si� we w�asnym t�umaczeniu. - Chod�! - chwyci� Srimada pod ramiona. Usiad� na krzese�ku operatora, sadzaj�c sobie ch�opca na kolanach. - Zaprogramujemy mu ciebie jako u�ytkownika. Co ty na to? Srimad rozpogodzi� si�. - Jasne! Rosert wystuka� na klawiaturze szereg polece�. - Gotowe! - oznajmi� wreszcie. Zszed� z krzese�ka, pozostawiaj�c na nim Srimada. - Od tej pory Diagnostykon jest na twoje rozkazy. Jeste� uprawnionym konserwatorem i wygl�da na to, �e ja jestem tu niepotrzebny. - No dobra - powiedzia� milcz�cy dot�d pan Kaneter. - Przyszli�my tu po to, �eby przetestowa� Rexa. Mo�e zajmie si� pan wreszcie swoj� robot�, Rosert? - Ja, wujku! - zawo�a� Srimad. - Ja go zbadam! Rosert kiwn�� znacz�co g�ow� w stron� pana Kanetera. - Wskakuj, Rex, na platform� - poleci� tamten oschle. - Musisz le�e� tak, �eby �apami dotyka� tej strony, a pyskiem tutaj - pokazywa� Rosert psu. - Rozumiesz mnie? - Wiem - powiedzia� Rex. - Pan Meledo te� mia� Diagnostykon. - Trzeba nacisn�� ten klawisz - Rosert pokaza� Srimadowi przycisk z napisem AUTO - i to wszystko. Rex spokojnie przygl�da� si�, jak otaczaj� go �ukowe obejmy. Opanowa� dr�enie cia�a, gdy w�owate, ruchome przewody czujnik�w oplata�y go, wci�� zmieniaj�c po�o�enie. Szum laserowej drukarki oznajmi�, �e rozpocz�� si� wydruk wynik�w. Diagnostykon by� nadzwyczaj szybki w pracy. - No, no - powiedzia� Rosert, przegl�daj�c pierwsz� stron� wydruku. - Fantastyczny model. Wie pan, panie Kaneter, znam Enimara Meledo z czas�w, gdy zaczyna� rozkr�ca� sw�j interes. Zrobi� niesamowite post�py. Moim zdaniem jest jednym z najlepszych w bran�y. Je�li nie najlepszym. - Interesuje mnie kondycja Rexa - zauwa�y� Kaneter. - Na razie wygl�da, �e wszystko w porz�dku. Lepiej ni� dobrze, panie Kaneter. - Znasz ch�opca, kt�ry nazywa si� Seve Paderner? - zapyta� pan Kaneter. Rex zauwa�y�, �e opatrunek na jego podbr�dku zosta� zast�piony plastrem. Czerwone bruzdy na policzku b�yszcza�y od goj�cej ma�ci. - Znam Seva, ale nie wiem, czy nazywa si� Paderner. Pan Kaneter skin�� g�ow�. - Dzwoni� jego ojciec. Zgodzi�em si�, �eby przyjecha� tu z synem. Rex poczu�, jak wype�nia go uczucie rado�ci. - Czy ten Seve m�wi� co� o wilko�aku? - zapyta� nieoczekiwanie pan Kaneter. - Dok�adnie nie pami�tam. Co� m�wi�, gdy jechali�my przez las, ale jego ojciec gniewa� si� o to. Nie zapami�ta�em szczeg��w, poniewa� nie wiem, co oznacza s�owo wilko�ak. - Postaraj si� co� sob