14397
Szczegóły |
Tytuł |
14397 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
14397 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14397 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
14397 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Sidney Sheldon: Pamiętna noc.
Tytuł oryginałuMEMORIES OF MIDNIGHT
Redakcja stylistycznaMAGDALENA MAKOWSKA
Ilustracja na okładceMIKĘ HERR1NO
3-^
Opracowanie graficzne okładkiWYDAWNICTWO AMBER
^728
^formacje onowościachi pozostałych książkach Wydawnictwa AMBER.
oraz możliwość zamówienia możecie Państwo znaleźćna stronie Intemetu http://www.
amber.
supermedia.
pl
Akc.
Copyrignt 1990 the Sidney Sheldon FamilyLimited PartnershipAlt righls reserved
For the Polish editionCopyright 1996 by Wydawnictwo Amber Sp.
z o.
o.
ISBN 83-7169-092-4
WYDAWNICTWO AMBER Sp.
z o.
o.
00-108 Warszawa, ul.
Zielna 39.
tel.62040 13,62081 62Warszawa 1999.
Wydanie IIDruk: Wojskowa Drukarnia wLodzi
Nie śpiewaj mi o dniuWszaksłońce wrogiem jest kochankówŚpiewaj omrocznych cieniach nocyI wspomnieniach 7.
ciemności
SAFONA.
Prolog
Koulun, maj 1949
To musiwyglądać na wypadek.
Da pan radę?
To byłaobelga.
Poczuł wzbierającą w nim złość.
Takie pytanie zadajesię jakiemuś spotkanemu w zaułku amatorowi.
Miał ochotę odpowiedziećsarkastycznie: "No cóż, chyba mi się uda.
Czy woli pan wypadek wzamkniętym wnętrzu?
Mogę sprawić, że złamie sobie kark spadając zeschodów".
Tancerka w Marsylii.
.Mogłabyteż upić się i utopićwe własnejwannie".
Dziedziczkaw Gstaad.
"Mogłaby przedawkować heroinę".
W tensposób pozbawił życia trzy osoby.
"Albo też mogłaby zasnąć włóżkuz zapalonym papierosem".
Szwedzki detektyww "i'Hotel na LewymBrzegu" w Paryżu.
"Chyba że woli pancoś w plenerze?
Mogę spowodować wypadeksamochodowy, katastrofę lotniczą albozaginięcie na morzu".
Nie powiedział jednak żadnej z tych rzeczy na głos, gdyż, po prawdzie,bał się mężczyzny siedzącego naprzeciwko niego.
Słyszał o nimzbyt wielemrożących krew w żyłach opowieścii miał powody, aby wnie wierzyć.
Powiedziałwięc tylko:
Tak, sir.
Potrafię zaaranżować jakiś wypadek.
Nikt nigdy się niedowie.
Nawet gdymówił te słowa, uderzyła gomyśl: "Onwie, że jabędę wiedział".
Czekał.
Znajdowali się na drugim piętrze budynku w mieście-twierdzy Koulun,które zostałozbudowane w 1840 roku przez Chińczyków, aby chronić ichprzed inwazją brytyjskich barbarzyńców.
Mury obronne uległy zniszczeniuw czasiedrugiej wojny światowej, ale istniały inne "mury", powstrzymujące ewentualnych przybyszów: gangi rzezimieszków uzbrojonych w nożei brzytwy, narkomanów i gwałcicieli, włóczące się wśród ludzkiego mrowia, zalewającego kręte, wąskie uliczki i schody wiodące w ciemność.
Turystów ostrzegano,żeby trzymalisię z daleka, nawet policja nieśmiałaprzekroczyć granicznej ulicy Tung Tau Tsuen na przedmieściach miasta.
Słyszał tętniącą życiem ulicę za oknem i ochrypłe, wielojęzyczne, podniesione głosy mieszkańców.
Mężczyzna przypatrywał mu sięuważnie zimnymi oczyma.
W porządku.
Metodę zostawiam panudo wyboru.
Tak jest, sir.
Czycel znajduje się tutaj, w Koulunie?
Nie, wLondynie.
Nazywa się Catherine.
Catherine Alexander.
Limuzyną, za którą jechał drugi samochód z dwoma uzbrojonymigorylami, mężczyzna pojechał do Błękitnego Pałacu przy Lascar Róww dzielnicy Tsim Sha Tsui.
BłękitnyPałac byłotwartyjedynie dla specjalnychgości.
Odwiedzały gogłowy państw, gwiazdy filmowe i dyrektorzy wielkich korporacji.
Kierownictwo Pałacu za najważniejsze uznawałoabsolutną dyskrecję.
Przed kilku laty jednaz zatrudnionych tam dziewczątopowiedziała o swoich klientach jakiemuś dziennikarzowi.
Następnegoranka zostałaznaleziona na przystani Aberdeen.
Miała odcięty język.
WBłękitnym Pałacu można było kupić wszystko: dziewice, chłopców, lesbijki, które osiągały orgazm bez pomocy męskich .
Jałowych organów",orazzwierzęta.
Było tojedyne znane mu miejsce, w którym jeszcze praktykowano pochodzącą zdziesiątego wieku sztukę Ishinpo.
Błękitny Pałacoferowałwszelkie zabronione przyjemności.
Tym razemmężczyzna zamówił bliźniaczki.
Były piękne, o wspaniałych ciałach, nie miały przy tym żadnych zahamowań.
Stanowiły idealnąparę.
Przypomniał sobie swoją poprzednią wizytę w Pałacu.
metalowytaboret bez siedzenia, ichdelikatne, pieszczotliwe języki i palce, wannęwypełnioną pachnącą, ciepłą wodą, która przelewała się na wyłożonąkafelkami podłogę, oraz ich gorące usta głodne jego ciała.
Doznał gwałtownej erekcji.
Jesteśmy gotowe, sir.
Po trzechgodzinach, kiedy skończył z nimi zabawę, nasycony i usatysfakcjonowany, kazał się zawieźć limuzyną na Mody Road.
Wyglądał przezoknosamochodu, patrząc na migocąceświatła miasta, którego nigdy nieogarniałsen.
Chińczycy nazywali je Gau-lung dziewięć smoków i wyobrażał sobie, jak bestiekryją się wśród gór za miastem, gotowe zejśći zniszczyć ludzi słabych i nieostrożnych.
On nie zaliczał się do żadnejztych kategorii.
Dojechali do Mody Road.
Czekającyna niegoduchowny taoista wyglądał jak postać z antycznegopergaminu.
Miał klasyczną, wyblakłąorientalną szatę i długą, choćwiotką,białą brodę.
Jou sahn.
Jousahn.
Gei do chin?
Yat-chihn.
Jou.
Duchowny zamknąłoczy w niemej modlitwie, poczym zaczął potrząsać"chim" drewnianym naczyniem,w którym znajdowały sięponumerowane pałeczki.
Gdy jedna z nich wypadła, duchowny natychmiastzaprzestałczynności i wabsolutnej ciszy sprawdził coś w specjalnej tabeli.
Odwróciwszysię do swojegogościa, przemówił łamanym angielskim:
Bogowie mówią,że wkrótce pozbędziesz się niebezpiecznego wroga.
Mężczyzna poczuł dreszcz gwałtownej radości.
Był zbytinteligentny,aby nie zdawać sobie sprawy, że pradawna sztuka "chim" to jedynieprzesąd.
Byłjednak również zbyt inteligentny, żebyją zignorować.
Oprócztego istniał jeszcze jeden szczęśliwyomen: właśnie był Dzień AgiosaConstantinousa, jego urodziny.
Bogowie pobłogosławili cię, dając ci "fung shui".
Do jeh.
Hou wah.
Pięćminut później siedział wlimuzyniew drodze do Kai Tak lotniska Hongkongu gdzie czekałjego prywatny samolot, aby zabraćgo z powrotem do Aten.
Rozdział 1
loannina, Grecja lipiec 1948
każdejnocy budziła się z krzykiem i zawsze nachodził ją ten samsenny koszmar.
Była na środku wzburzonegojeziora, a jacyś ludzie mężczyzna ikobieta wpychali ją pod lodowatą wodę i topili.
Za każdymrazembudziła się ogarnięta panicznym strachem.
Zlana potem łapczywienabierała powietrza.
Nie wiedziała kim jest, nie pamiętała niczego ze swojej przeszłości.
Mówiła po angielsku, ale nie miała pojęcia z którego pochodzi kraju, aniw jaki sposób znalazła się wGrecji, w niewielkim klasztorze Karmelitanek,które dały jej schronienie.
Z upływemczasu zaczęły ją dręczyć przebłyskipamięci,zamglone,efemeryczne obrazy przelatujące zbyt szybko, abyzdołała je zatrzymaći rozpoznać.
Nadchodziły niespodziewanie, gdyich nie oczekiwała, wywołując jeszcze większe zamieszanie wjej myślach.
Z początku próbowała pytać.
Zakonnicebyły miłe i wyrozumiałe, aleślubowały milczenie.
Jedyną osobą,której wolno było mówić, okazała sięsiostra Teresa, stara i wątła Matka Przełożona.
Czy wiesz, kim jestem?
Nie, moje dziecko odparła siostra Teresa.
Jak się tutaj znalazłam?
U podnóża tych gór jest wioska o nazwie loannina.
Wzeszłymroku na jeziorze był sztorm, a ty płynęłaś przeznie w małej łódce, któranastępnie zatonęła, ale dzięki Bożej łasce dwie znaszych sióstr zauważyłycię iocaliły, po czym przyniosły cię tutaj.
Ale.
skąd przybyłam zanim to się stało?
Niestety, mojedziecko, tegonie wiemy.
Ta odpowiedź jej nie wystarczyła.
Czy nikt nie dopytywał się o mnie?
Nikt niepróbował mnieodnaleźć?
Siostra Teresa pokręciła głową.
10
Nikt.
Chciałojej sięwyć.
Spróbowała jeszcze raz.
A w gazetach.
musiało tam coś być o moim zaginięciu.
Jak wiesz, nie wolno nam kontaktować się ze światem zewnętrznym.
Musimy pogodzićsię z woląBożą, drogiedziecko.
Musimy podziękowaćMu za Jego łaskę.
Za to,że żyjesz.
Niczego więcej nie udałosię jej dowiedzieć.
Na początku była zbytchora, aby zastanawiać się nadsobą, lecz powoli, miesiąc po miesiącu,odzyskiwała siły i zdrowie.
Gdymogła jużodbywać samodzielne spacery, spędzała całe dniepielęgnująckoloroweogrody w obrębie klasztoru, wświetle słońca, którezalewało Grecję niebiańskim żarem, wśród niesionego łagodnym wiatrem,odurzającego aromatu cytryn i winorośli.
W tym łagodnym, pięknym otoczeniu nie mogła jednak znaleźć wewnętrznego spokoju.
"Jestem zupełnie zagubiona", pomyślała, "inikogoto nie obchodzi.
Dlaczego?
Czy zrobiłam cośzłego?
Kimjestem?
Kim?
Kim??
"
Wciąż nawiedzały ją wizje z przeszłości.
Pewnego ranka obudziła sięnagle, mając w myślach obraznagiego mężczyzny, który ją rozbierał.
Czyto był sen?
A może tozdarzyło się kiedyś naprawdę?
Kim był tenmężczyzna?
Jejmężem?
Czy miała męża?
Nienosiłaobrączki.
W ogólenie miała nic, z wyjątkiem czarnego habitu Karmelitanek, który dała jejsiostra Teresa,oraz spinki, na której czubku rozpościerałskrzydła złotyptak o rubinowych oczkach.
Była nikim,obcą żyjącąwśród obcych.
Niebyło nikogo, kto mógłbyjej pomóc, nie było psychiatry, którypowiedziałby jej, że jedynym ratunkiem dlajejumęczonej duszy jest odgrodzenie się od strasznej przeszłości.
Obrazy przesuwały się coraz szybciej i szybciej.
Jej kłębiące sięmyślistanowiły jakby elementy gigantycznej układanki, któremozolnieszukaływłaściwego sobie miejsca.
Zebrane razem, nie miały jednak żadnego sensu.
Widziaławielkiestudio, pełne mężczyzn w wojskowych mundurach.
Wyglądało to na plan filmowy.
"Czy byłam aktorką?
" Nie.
Czuła, że pełniłatamrolę kierownika.
"Ale kierownika czego?
" Jakiś żołnierzwręczył jejbukiet kwiatów.
"Sama będzie pani musiała za niezapłacić", zaśmiał się.
Dwie noce później znowu przyśnił się jej ten sam mężczyzna.
Żegnałago na lotnisku.
Zbudziła sięz płaczem, bo traciła go.
Po tym nie mogłajuż zaznać spokoju.
Tonie byłyjedynie senne marzenia.
To były szczątkijej życia, jej przeszłości.
"Muszę się dowiedzieć, kimbyłam.
Kim jestem".
I nagle, w środku nocy,bez ostrzeżenia, z jej podświadomości wydostałosię imię.
"Catherine.
Nazywam się Catherine Alexander".
Rozdział 2
Ateny, Grecja
Imperium Constantina Demirisa nie można było znaleźć na żadnejmapie, a jednak władał organizacją większą i potężniejszą od niejednegopaństwa.
Będąc jednym z dwóch czy trzech najbogatszych ludziświata,miał praktycznie nieograniczone wpływy.
Nie posiadałżadnego tytułu aninie zajmował oficjalnego stanowiska, ale regularnie kupowałi sprzedawałpremierów, kardynałów, ambasadorów i królów.
Macki Demirisa sięgaływszędzie, do każdej dziedziny życia wielu krajów.
Posiadał charyzmęi błyskotliwy umysł.
Jego postura również budziła respekt: wzrost znaczniewięcej niżśredni, potężna pierś i szerokie ramiona.
Miałśniadą cerę,wyrazisty, grecki nosi oliwkowo-czarne oczy.
Twarz jastrzębia, drapieżnika.
Jeślimiał na to ochotę, potrafił być ujmująco miły, wprost czarujący.
Władał ośmioma językami,słynął jako gawędziarz.
W jego posiadaniuznajdowała się jedna z najwspanialszych kolekcji dzieł sztuki, kilkanaścieprywatnych samolotóworaz wiele apartamentów,zamków i willi rozrzuconychpo całym świecie.
Był koneserem piękna i nie mógłsię oprzeć pięknymkobietom.
Cieszył się reputacją bardzo męskiego kochanka, a jego romantyczne eskapady były równie niezwykłe, cojego osiągnięcia finansowe.
Constantin Demiris dumnie obnosił się ze swoim patriotyzmem biało-błękitna greckaflaga zawsze powiewała przed jego willą w Kolonakii na Psarze, jego prywatnej wyspie.
Unikał jednak podatków.
Nie uważałza słuszne podporządkowywać się prawu, które dotyczyło zwykłychludzi.
W jego żyłachpłynęła "ichor" krew bogów.
Niemalkażdy, kogo Demiris spotykał, chciałod niego coś uzyskać:
sfinansowanie jakiejś inwestycji, dotację nacele charytatywne lubpo prostusiłę przebicia, którą dawała jego.
przyjaźń.
Za każdym razem Demirisz upodobaniem próbował odgadnąć, jakijest rzeczywisty cel przypodobaniasię mu,gdyż zwykle był inny, niż się z pozoru wydawało.
Jego analityczny
12
umysł sceptycznie traktował wszelkie stwierdzenia i zapewnieniainnychludzi.
W konsekwencji niewierzył niczemu, cosłyszał, nikomuteż nieufał.
Wyznawał zasadę: "Trzymajsię blisko swoich przyjaciół, ale jeszczebliżej swoich wrogów".
Dziennikarze, którzy śledzili koleje jego życia,mogli dostrzec tylko jego geniusz i osobisty urok: wytworny, bywałyswiatowiec.
Nie mieli powodu, aby przypuszczać, że pod tą sympatycznąpowierzchnią krył się morderca, uliczny bandzior, któremu instynkt nakazywał trafiać ofiarę w najczulsze miejsce,jak brzytwą w tętnicę szyjną.
Nigdy nie wybaczałnawet najmniejszego afrontu.
W starożytnej grecewyraz "dikaiosini" "sprawiedliwość", często oznaczał to samo co "ekdikisis" "zemsta".
Obydwie stanowiły jego obsesję.
Zapamiętywał sobiekażdą drobną zaznanąprzykrość, a tym, którzy nieostrożnienarazilisię najego wrogość, odpłacał postokroć.
Oni jednak nigdy nie zdawali sobie ztego sprawy,gdyż Demiris, ze swoim matematycznym umysłem,z lubościąegzekwował karę, cierpliwie zarzucającmisterne sieci i budując skomplikowane pułapki, w które wpadali jego wrogowie.
Ubóstwiał te godziny,które spędzał obmyślając sposobyna usidlenieadwersarzy.
Uważnie przyglądał się swoim ofiarom, analizował ich osobowość szukając ich mocnych i słabych punktów.
Pewnego wieczoru, na przyjęciu, Demiris podsłuchał jak pewien producent filmowy określił go mianem "brudnego Greka".
Demiris nie spieszyłsię.
Po dwóch latach ów producent podpisał kontrakt z supergwiazdą, któramiała zagrać w filmie o rekordowym budżecie.
Cowięcej, producentfinansował wszystko ze swojejkieszeni.
Demiris odczekał, aż film byłw połowiezrealizowany, po czym oczarował słynną aktorkę, któraw efekcie opuściła ekipę filmową i przeniosła się na jego jacht.
To będzie miodowymiesiąc obiecał jej Demiris.
Dostała swój miodowy miesiąc, aleo małżeństwie nie byłomowy.
Zaprzestano dalszej realizacji filmu, a producent poszedł z torbamiPozostało jeszcze parę osób, z którymi Demiris nie wyrównałrachunków, ale miał czas.
Podniecałogo oczekiwanie, planowaniei przeprowadzenie egzekucji.
Obecnie nie miał wrogów.
Któż mógłbypozwolić sobie,aby mu się narazić?
Jegoofiary ograniczały się doludzi, którzy weszlimu wdrogę w przeszłości.
Jednakże Demirisa poczucie "dikaiosini" miało dwa oblicza.
Tak jaknie wybaczał urazy, podobnie nie zapominał przysługi.
Biedny rybak, którykiedyś dał małemu chłopcu schronienie, stał się właścicielem rybackiejittty.
Prostytutka, która nakarmiła i odziała młodzieńca zbyt biednego, abymógł jej zapłacić, w tajemniczy sposób odziedziczyła blok z apartamentami,nie mając pojęcia, kim jest jej dobroczyńca.
13.
Demiris urodził się w rodzinie robotnika portowego w Pireusie.
Miałczternaścioro rodzeństwa ina ich stole nigdy niebyło dosyć jedzenia.
Od samego początku Constantin Demiris okazywał niesamowite zdolności do interesów.
Zarabiałtrochę imając się różnych prac po szkole, ażmającszesnaścielatzaoszczędził dość pieniędzy, aby wspólnie ze starszymkolegą otworzyć w dokach stragan z żywnością.
Powiodło im się doskonale,ale partner oszukiwał młodzika w podziale wspólnych zysków.
Zniszczeniego zabrało Demirisowi dziesięć lat.
Chłopaka zżerał płomień niezaspokojonej ambicji.
Nocami leżał nałóżku, ajego ogniste oczy jaśniały w ciemności.
"Będę bogaty.
Będę sławny.
Pewnego dnia wszyscy będą znalimojeimię".
To byłajedyna kołysanka, która sprawiała, że zasypiał.
Niewiedział jeszcze, jaktego dokona- Wiedział jednak, że tak będzie.
W dniu siedemnastych urodzin,Demirisowi wpadł w ręce artykułopolach naftowych w Arabii Saudyjskiej.
To było, jakby nagle otworzyłysię przed nim magiczne drzwi wiodącew przyszłość.
Poszedł ztym doswojego ojca.
Pojadędo Arabii.
Będę pracował na polach naftowych.
Too-sou!
Co ty wiesz onafcie?
Nic, ojcze.
Nauczę sięW miesiąc później Constantin Demiris był już w drodze.
Trans-Continental Oil Corporation zwykła podpisywaćz napływowymipracownikami kontraktydwuletnie, ale Demiris nieczuł z tego powoduwyrzutów sumienia.
Planował zostać w Arabii Saudyjskiej tak długo, ażzgromadzi swoją fortunę.
Wyobrażał sobiewspaniałe, pełne przygód noce,piękny i tajemniczy kraj, w którym mieszkały egzotycznie wyglądającekobiety, i czarne złoto tryskające z ziemi.
Rzeczywistość okazała siędlańszokiem.
Pewnego letniego rankaDemiris przybył doFadili, ponurego campuna środkupustyni, który składał się z brzydkiego, kamiennegobudynku,otoczonego przez "barastis" baraki wykonane z wyschniętych zarośli.
Mieszkało w nichz tysiąc robotników, w większości Arabów.
Kobiety,które z trudem chodziły brudnymi, wydeptanymi uliczkamiosady, miałydokładniezasłonięte twarze.
Demiris wszedłdobudynku, w którym mieściłosię biuro szefa personelu J.
J. Mclntrye.
Kiedy młodzieniec znalazł się w środku, Mclntrye uniósł wzrok.
Wynajęło cię nasze biurow twoim kraju,co?
Tak, sir.
14
Pracowałeś kiedyś przy nafcie, synku?
Przez chwilę miał ochotę skłamać.
Nie,sir.
Mclntrye wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Spodobaci się tu.
Zupełne pustkowie, parszywe żarcie, żadnychkobiet, które można dotknąć bez ryzyka, że obetną ci za to jaja, i nic doroboty wieczorem.
Płacimyjednak dobrze, prawda?
Przyjechałem tu, żebysię wszystkiego nauczyć odpowiedział
poważnie Demiris.
Naprawdę?
Wobec tego powiem ci, czego powinieneś się nauczyć
w pierwszejkolejności.
Jesteś w kraju muzułmańskim.
To oznacza, żealkohol jest niedozwolony.
Człowiekowiprzyłapanemu nakradzieży obcinasię prawą dłoń.
Gdy zrobi to powtórnie,także lewą.
Za trzecim razem tracisię stopę, a za zabójstwo ścinają głowę.
Nie zamierzam nikogo zabijać.
Poczekaj mruknął Mclntrye.
Dopieroco przyjechałeś.
Osada stanowiła istną Wieżę Babelludzie z kilkunastu krajów,a każdy rozmawiał w swoim ojczystym języku.
Demiris miał dobre uchoi złatwością uczył się obcejmowy.
Byli tam robotnicybudujący domyi drogi biegnące przez nie zamieszkane terenypustynne, instalatorzy sprzętu elektrycznego ilinii telefonicznych.
Inniwznosili warsztaty, dostarczaliwodę i żywność, projektowali system irygacyjny, sprawowali opiekę medyczną.
Wykonywali sto różnych zadań tak przynajmniej wydawało sięDemirisowi.
Pracowali w temperaturach ponad 40 stopni Celsjusza, atakowani przez muchy, komary, kurz, gorączkę idyzenterię.
Nawet na pustyniistniała społecznahierarchia.
Na jej szczycie byli ci,którzy lokalizowalinaftę, niżej budowniczy konstrukcji, zwani "sztywniakami", oraz urzędnicy, znani jako "wytarte spodnie".
Prawie wszyscy mężczyźni związani bezpośrednio z wierceniem geologowie, geodeci,inżynierowie i chemicybyli Amerykanami, gdyżnowa metoda wiercenia obrotowego zostałaopracowana w USA i, siłąrzeczy.
Amerykanie znali ją najlepiej.
Młodzieniec postanowił zaprzyjaźnić
się z nimi.
Demiris spędzał każdą wolną chwilę z wiertaczamii nie przestawałzadawaćim pytań.
Zapamiętywał uzyskane informacje,nasiąkając wiedzą,tak jak gorący piaseknasiąkał wodą.
Zauważył, żestosowanodwie różne
metody wiercenia.
Podszedł do jednego z wiertaczy, który pracował przy olbrzymim,
czterdziestometrowym deriku.
Ciekawi mnie, dlaczego stosujecie dwie różne metodywiercenia.
Jedna to wiercenie linowe, a druga, rotacyjne, synku wyjaśnił
15.
robotnik.
Teraz przestawiamy się na ten drugi sposób.
Ale początekw obydwu przypadkach jest taki sam.
Naprawdę?
Tak.
I tu i tam trzeba wznieść derik,jak ten, żeby podnosił elementywyposażenia, które mają być wprowadzone w szyb.
Spojrzał na zaaferowaną twarz chłopaka.
Założę się, że nie wiesz, dlaczego to sięnazywa "derik".
Nie wiem, sir.
Takmiał na nazwisko słynny kat z siedemnastego wieku, którywieszał skazańców.
Ach, tak.
Metoda wiercenia linowego jestbardzo stara.
Setki lat temu Chińczycy kopali w ten sposób zwykłe studnie.
Robili otwór wziemi unosząci upuszczając ostro zakończony ciężar, zawieszony na linie.
Ale dzisiajokoło osiemdziesiąt pięć procent szybów wiercisię metodą obrotową.
Przepraszam, a na czym ta metoda polega?
Mężczyzna zatrzymał się.
Zamiast wybijać dziurę w ziemi, po prostu się ją wierci.
Widzisztutaj?
Na środku podstawy denkajest obrotnica, któratrzyma rurę wchodzącą w ziemię.
Nakońcu rury jest twarda koronka, a całością kręcisprzężony z obrotnicą silnik To wydaje się dosyć proste.
Tylko pozornie.
W czasie wiercenia trzeba przecież wydobywać
urobek, zabezpieczyć szyb przed zapadnięciem się i przed dostaniem siędoń gazu i wody.
A czy wiertło może się stępić?
Pewnie.
Wtedy trzeba wyciągać całą run;, przymocować dojej końcanową koronkę i opuścić całość z powrotem do szybu.
Chcesz zostaćwiertaczem?
Nie, sir.
Chcęmieć własne szyby naftowe.
Gratuluję.
A teraz pozwolisz mi wrócić do przerwanej pracy?
Pewnego ranka Demirisobserwował, jak do szybu opuszczono narzędzie, które zamiast wiercić w głąb,wycinało małe kółka w bocznychściankach.
Następnie wydobyto na powierzchnię uzyskane w ten sposóbkawałki skał.
Przepraszam powiedział Demiris.
Po co się to robi?
Wiertacz otarłręką pot zczoła.
Te próbki skał poddaje się analizie, aby stwierdzić, czy jest wnichnafta.
,
Rozumiem.
16
Gdy wszystkoszło pomyślnie, Demiris słyszał, jak wiertacze wołają:
"Ww P"!
", co oznaczało, żezaczynali wiercić.
Na całym polu(laftowym zauważył mnóstwo wydrążonych otworów o niewielkiej, kilkucentymetrowej średnicy.
Przepraszam, po co robi się tedziury?
To szybiki poszukiwawcze.
Mówią nam,co jest pod spodem.
W tenSposób firmazaoszczędza dużo czasui pieniędzy.
;.Rozumiem.
Młody człowiek był naprawdę zafascynowany.
Jegopytaniom nie byłoKońca.
Przepraszam,a skąd wiadomo, gdzie wiercić?
Mamy geologów, którzy wykonują pomiary warstw podziemnychi analizują wydobyte próbki, mamy linoskoczków.
Przepraszam, akto to jest linoskoczek?
Wiertacz.
Kiedy oni.
Constantin Demirispracowałod wczesnego ranka do zachodu słońca,Hszcząc sprzęt przez rozpaloną pustynię, czyszcząc urządzenia i prowadzącciężarówki.
Dzień i noc dookoła płonęływydobywające sięz ziemi stronienie trujących gazów.
JJ. Mclntryenie okłamał Demirisa.
Jedzenie było złe, warunki życiaokropne, a wieczorami nie było nic do roboty.
Co gorsza, DemirisczułMe, jakby wszystkie pory w jegoskórze zatykały ziarenka piasku.
Pustyniatyła, i nie możnabyło przed nią uciec.
Piasek dostawałsię do baraków,przenikałprzez ubranie i skórę.
Chwilami Demiris myślał, że zwariuje.
Ale najgorsze miało dopiero nadejść.
' Uderzył szamal.
Burze piaskowe powtarzały się codziennie przez całymiesiąc.
Towarzyszył imwiatr tak silny, że doprowadzał ludzi do szaleństwa.
Demiris wyjrzał przez drzwi barakuna kłębiący się piach.
Mamy pracowaćw takich warunkach?
;Jakbyś zgadł, kochasiu.
Tu niesanatorium.
W okolicy dokonywano coraz to nowychodkryć.
Wszędziepełno nafty.
W Abu Hadriya,w Qatif, w Harad.
Roboty nie brakowało dla nikogo.
Do campu przybyło dwoje nowych ludzi: dobiegającysiedemdziesiątkittgielski geolog.
Henry Potter, i jego młoda, bo zaledwie trzydziestoletnia żona Sybil.
W każdych innych okolicznościach Sybil Potter byłaby poprostusobą: pospolicie wyglądającą, nieco otyłąkobietą o wysokim, nieprzyjemnym głosie.
WFadili była jednak królową piękności.
Ponieważ
Henry Potter nieustannie zajmował się lokalizowaniem nowych pól naftowych', 'jego^żona większość czasu spędzała samotnie.
17
Młodego Demirisa przydzielono jej do pomocy przy wprowadzaniu siędo nowej siedziby.
To najokropniejsze miejsce, jakie wżyciu widziałam jęknęła.
Henry zawsze ciągamnie ze sobą potakich dziurach.
Sama nie wiem,dlaczegosięna togodzę.
Panimąż wykonuje bardzo ważną pracę zapewnił ją Demiris.
Przyjrzała się uważnie atrakcyjnemu,młodemu mężczyźnie.
Mój mąż nie wykonuje wszystkich prac, które powinien- Wiesz comam na myśli?
Demiris rozumiał to doskonale.
Nie, proszę pani.
Jak się nazywasz?
Demiris, proszę pani.
Constantin Demiris.
A jak wołają na ciebie przyjaciele?
Costa.
A więc, Costa, coś mi się wydaje, że ty i ja zostaniemy bardzodobrymi przyjaciółmi.
Nie mamy nic wspólnego z tą całą zgrają.
Zgrają?
No, wiesz.
Z tą międzynarodową hołotą.
Muszę wracać do pracy powiedział Demiris.
Przez kilka następnychtygodni Sybil Potter wciąż znajdowała jakieśpreteksty, żeby po niego posyłać.
Dziśrano Henry znowu wyjechał mówiła mu.
Znowu będziegdzieś wiercił.
Powinien więcej wiercić, ale wdomu dodała figlarnie.
Demiris nie wiedział, co na to odpowiedzieć.
W hierarchii firmy geologzajmował bardzo ważną pozycję, i Demiris nie miał zamiaru romansowaćz jego żoną i ryzykować wyrzucenie z pracy.
Nie był pewien w jaki sposób,ale nie miał wątpliwości, żeta pracabędzie dla niego paszportem dowszystkiego, co sobiewymarzył.
Przyszłość leżała w nafcie.
Był zdeterminowany,żeby kurczowosię jej trzymać.
Pewnego razu, o północy,Sybil Potterznowu wezwała go dosiebie.
Podszedł do zajmowanego przeznią domku i zapukał.
Proszę!
Sybil miała na sobie cienką nocną koszulę,Wszystkobyło przez nią widać.
Ja..
czy pani po mnie posyłała?
Tak.
Wejdź, Costa.
Zepsuła się ta lampka przy łóżku.
Demiris odwrócił wzrok, podszedł dolampy, podniósł ją i obejrzał.
Nie mażarówki.
Nagle poczuł jej ciało, którymprzywarładojego pleców.
Przytuliła gomocno.
Ależ paniPotter.
Wycisnęła na jego ustach gorący pocałunek.
Powoli przewracała go na
łóżko.
To, costało się potem, było już od niego niezależne.
Stracił nadsobąkontrolę.
: Wyskoczył z ubrania i pochwili był już w niej, a ona krzyczałazrozkoszy.
Tak!
O tak!
Boże, jak długo na to czekałam!
Niebawem gwałtownieodetchnęła i przez całejej ciało przebiegł przyjemny, odprężający dreszcz.
Najdroższy.
Kocham cię.
Demirisleżał obok niej.
Ogarnęła gopanika.
"Co ja najlepszegozrobiłem.
Jeśli Potter dowie się o tym, będę skończony".
Sybiljakby czytaław jegomyślach.
Roześmiałasię.
To będzie nasz małysekret, dobrze,kochanie?
Ichmały sekret trwał przez kolejnych kilka miesięcy.
Nie było sposobu,aby Demiris mógł jej unikać.
Ponieważstary Potterwyjeżdżał na wielodniowe wyprawy poszukiwawcze, Demirisowi trudno było znaleźć najmniejszypretekst, żeby nie chodzić z jego żoną do łóżka.
Najgorsze byłojednak to, że Sybil zakochała się w nim bez pamięci.
Jesteś zbyt dobry, aby pracować wtakich warunkach, kochany mówiła mu.
Ty i ja wrócimy razemdo Anglii.
Mieszkamw Grecji.
Już nie.
Pogładziła go po smukłym, sprężystym ciele.
Wróciszdo domurazem ze mną.
Rozwiodę się z Henrym i weźmiemy ślub.
Demiris przestraszył sięnie na żarty.
Sybil,ja.
jestem biedny.
Ja..
Przebiegła ustami pojego piersi.
To nieważne- Wiem, w jaki sposób możesz zdobyć dużo pieniędzy,najdroższy.
Naprawdę?
Usiadła na łóżku.
Wczoraj wieczorem Henry powiedział mi, że właśnie odkrył jakieświelkie nowe pole naftowe.
Sam wiesz, że jest w tym dobry.
W każdymrazie, byłtym faktem bardzo podekscytowany.
Zanim wyjechał, sporządziłraport w tej sprawie i poprosił mnie, żebym go wysłałaz poranną pocztą.
Mam gotutaj.
Chciałbyś zobaczyć?
Serce Demirisa zaczęło bić bardzoszybko.
Tak.
Chciałbym.
Patrzył jak wstaje i ciężko idzie do podniszczonego stolika, stojącegow rogu pokoju.
Wzięłaz niego dużą kopertęi wróciłado łóżka.
Otwórz.
Demiris zawahał siętylko ułamek sekundy.
Otworzył kopertę i wyjąłz niejraport.
Było tego pięć stron.
Szybko przebiegł wzrokiemcałośćtekstu, po czym wrócił na początek i zaczął czytać uważniesłowo posłowie.
Czy teinformacjesą cokolwiek warte?
19.
"Czy te informacje są cokolwiek warte?
" Raport dotyczył nowego pola,
które mogło się okazać jednym z najbogatszych złóż w całej historii.
Demiris przełknął ślinę.
Tak.
To całkiem możliwe.
Nowidzisz odparła zadowolonaSybil.
Mamy jużpieniądze.
Westchnął.
To nie takie proste.
Dlaczego?
Ta informacja ma znaczenie dla kogoś, kto może sobie pozwolićna kupno działek ziemi na tym roponośnym terenie.
A do tego potrzebapieniędzy.
Na swoimkoncie w banku miał trzysta dolarów.
O to się nie martw.
Henry mapieniądze.
Wypiszę czek.
Czy pięćtysięcy dolarówwystarczy?
Constantin Demiris nie wierzył własnym uszom.
Tak.
Po prostunie wiem, comam powiedzieć.
Todla nas, najdroższy.
Dla naszejprzyszłości.
Usiadł na łóżku intensywnie myśląc.
Sybil, czy mogłabyś nie wysyłać tego raportu jeszczeprzez jedenalbo dwa dni?
Oczywiście.
Przetrzymam go do piątku.
Czy to da ci dośćczasu,kochanie?
Powoli skinąłgłową.
To dami dość czasu.
Z pięcioma tysiącami dolarów, które dostał odSybil "to nie podarunek", powiedział sobie, "to pożyczka" Constantin Demiris kupiłdziałki ziemi na nowo odkrytych roponośnych obszarach.
Kilka miesięcypóźniej, kiedytrysnęła tam nafta, wjednej chwili został milionerem.
Zwrócił Sybil Porter pięć tysięcy dolarów, wysłał jej nową nocnąkoszulę i wrócił do Grecji.
Nigdy więcejgo nie widziała.
Rozdział 3
Istniejeteoria,że wprzyrodzie nicnie ginie, że każdy dźwięk, każdewypowiedziane słowo wciąż trwa gdzieśwczasie i przestrzeni, i możepewnego dnia do nas powrócić.
Zanim wynalezionoradio, któż by uwierzył, że otaczające nas powietrzejest pełnedźwięków muzyki, informacji, głosów z całego świata?
Nadejdziedzień, kiedy będziemypotrafili cofnąć się w czasie i wysłuchać przemówienia Lincolna w Gettysburgu, głosu Szekspira, Kazania na Górze.
Catherine Alexander słyszała głosy ze swojej przeszłości, byłyjednakprzytłumione i wyrywkowe, tworzyły w jej głowiezupełny zamęt.
"Czy wiesz, że jesteś zupełnie niezwykła, Cathy?
Czułem to od chwili,gdy tylkocię ujrzałem.
"
"To jużkoniec.
Chcę rozwodu.
Kocham inną.
"
"Wiem, jaki byłem dla ciebie niedobry.
Chciałbym ci to wynagrodzić.
"
"On próbował mnie zamordować".
"Kto taki?
"
"Mójmąż".
Głosy nie chciałyzamilknąć.
Co za tortura!
Jej przeszłość stała siękalejdoskopem obrazów, które przelatywały przez jej świadomość.
Zdawałoby się, że klasztor powinien być cudownym, pełnym spokojuschronieniem, ale nagle stał się więzieniem.
"Tutaj nie jest moje miejsce.
Gdzież jednak ono jest?
" Nie wiedziała.
Wklasztorze nie było luster, ale nazewnątrz, w pobliżu ogroduznajdowało się niewielkie jeziorko.
Do tej pory Catherine omijała jez daleka bojąc się prawdy, lecz tego rankapodeszła doniego, powoliuklękła i spojrzała w dół.
Napowierzchni wody zobaczyła odbicie ślicznej,opalonej kobiety o czarnych włosach,delikatnych rysach i smutnych sza21
I.
rych oczach przepełnionych bólem.
a może było to tylko wrażenie, możesprawiła je sama woda.
Zobaczyła pełne ustagotowe do uśmiechu i lekkozadarty nos piękna, najwyżej trzydziestoparoletnia kobieta.
Tyle że bezprzeszłości i bez przyszłości.
Zagubiona.
"Może jest ktoś, kto potrafimipomóc", pomyślała zdesperowana, " ktoś, z kimmogłabym porozmawiać".
Poszłado pokoju siostry Teresy.
Siostro.
Słucham cię, moje dziecko.
Chciałabym porozmawiać z lekarzem.
Może byłbyw stanie pomócmi dowiedziećsię, kim jestem.
Siostra Teresa patrzyła na nią przez dłuższą chwilę.
Usiądź.
Catherine zajęła miejsce na twardym krześle,naprzeciwko starego,zniszczonego biurka.
Siostra Teresa odezwałasięcicho:
Moja droga, Bóg jest twoim lekarzem.
We właściwym czasie.
Onodkryje przed tobą tyle prawdy, ile przeznaczy twojemu sumieniu.
Pozatym nikt z zewnątrz nie ma wstępudo naszego klasztoru.
Nagle Catherinecoś sobieprzypomniała.
jakby przez mgłę widziała
mężczyznę, który rozmawiał z nią w przyklasztornym ogrodzie, wręczyłjej coś.
Po chwiliobraz zniknął.
Moje miejsce nie jest tutaj.
A gdzie ono się znajduje?
Właśnie tegonie wiedziała.
Nie jestem pewna.
Ciągle szukam.
Wybaczmi, siostro Tereso, alewiem, że to nie tutaj.
Zakonnica patrzyłana nią wzamyśleniu.
Rozumiem.
A gdybyś nas opuściła, to dokąd pójdziesz?
Nie wiem.
Pomyślę o tym, moje dziecko.
Jeszczeo tym porozmawiamy.
Dziękuję, siostro Tereso.
Kiedy Catherine wyszła, siostra Teresa długo jeszcze siedziała za swoimbiurkiem ze wzrokiem utkwionym w jednym punkcie.
Musiała podjąćtrudną decyzję.
W końcusięgnęła po papier i pióro.
Zaczęła pisać:
"Szanowny panie.
Wydarzyło się coś,o czym powinien panchybawiedzieć.
Nasza wspólnaznajoma poinformowała mnie, że chce opuścićklasztor.
Proszę mi doradzić, co mam robić".
Przeczytałliścik jeden raz.
Oparłszy się wygodniew fotelu analizowałkonsekwencje otrzymanej informacji.
"A więc to taki Catherine Alexander pragnie zmartwychwstać.
Niedobrze.
Będę musiał się jej pozbyć.
Tylko ostrożnie.
Bardzo ostrożnie".
^Pierwszym krokiem było zabranie jej z klasztoru.
Demiris zdecydował,^nadszedł czas, aby złożyć siostrze Teresie wizytę.
Następnego ranka kazał szoferowi zawieźć się do loanniny.
, Jadąc pośród wiejskich krajobrazów, Constantin Demiris myślało Catherine Alexander.
Przypomniał sobie jaka była piękna, gdy zobaczył ją poraz pierwszy.
Była taka ożywiona, radosna, tryskała humorem.
Pobyt wGrecji wyraźnie ją ekscytował.
"Miaławszystko", pomyślał Demiris.
I wtedy bogowiedokonali aktuzemsty.
Catherine była żoną jednego z jego pilotów, a ich małżeństwozamieniło sięw istne piekło.
Zaczęła pić.
W krótkim czasie stała się grubą,pomarszczonąalkoholiczką o tłustym, obwisłym ciele.
Demiris westchnął.
Jaka szkoda".
Siedział w pokoju siostry Teresy.
Przepraszam, że zawracałam panu tym głowę, ale to dzieckonie
ma dokąd iść i.
Dobrze siostra zrobiła zapewnił jąDemiris.
Czy ona pamięta
cokolwiekze swojej przeszłości?
Pokręciła głową.
Nie.
Biedactwo.
Podeszła do okna, z którego widać było kilkazakonnic pracujących w ogrodzie.
Jest tam.
Constantin Demiris stanął przy nieji spojrzał.
Trzy zakonnice stałyodwróconedo niego tyłem.
Czekał.
Jedna z nich odwróciła się i ujrzał jejtwarz, której piękno zaparłomu dech w piersi.
Co się stałoz tą grubą,
wyniszczoną kobietą?
Ona jest ta w środku wyjaśniła siostra Teresa.
Tak.
Demiris kiwnął głową.
Słowa siostry Teresy zawieraływięcej prawdy, niż sądziła.
Co mam z nią zrobić?
"Tylko ostrożnie".
Zastanowię się odparł Demiris.
I dam znać.
Musiał podjąć decyzję.
Wygląd Catherine Alexander zupełnie go zaskoczył.
Zmieniła się całkowicie.
"Nikt nie domyśli się, że to ta samakobieta", pomyślał.
Pomysł, jaki przyszedłmu do głowy, był tak diabelnieprosty,że prawie roześmiał się na głos.
Tego samego wieczoru wysłał do siostry Teresy krótką odpowiedź.
23.
"To cud", myślała Catherine.
"Urzeczywistnione marzenia".
Po jutrznisiostraTeresa zajrzała do jej malutkiej celi.
Mam dla ciebie nowiny, moje dziecko.
Tak?
Zakonnica starannie dobierała słowa.
Dobre nowiny.
Napisałam o tobie wielkiemu przyjacielowi naszegoklasztoru i on chce ci pomóc.
Catherine poczuła,że serce zaczyna jej walić jak młotem.
Chce mi pomóc?
W jaki sposób?
To jużon sam ci powie.
Jest bardzo uczynnym i hojnym człowiekiem.
Będziesz mogła opuścić klasztor.
Nagle, zupełnienieoczekiwanie, poczuła dreszcz, który przebiegł przezcałe jej ciało.
Oto wejdzie w świat, którego nawet nie pamięta.
I kim byłjej dobroczyńca?
Siostra Teresa powiedziała tylko:
To bardzo dobry człowiek.
Powinnaś być wdzięczna- Jego samochódprzyjedzie po ciebie w poniedziałekrano.
Przez kolejnedwie noce Catherine nie mogła zmrużyć oka.
Świadomość, że opuści klasztor izacznie nowe życiew normalnymświecie wydała się jej nagle przerażająca.
Czuła się zagubiona i bezbronna.
"Może to ilepiej, żenie wiem kim jestem.
Błagam cię, Panie Boże, miejmnie w swojej opiece".
W poniedziałek o siódmejrano przed bramę klasztoru zajechała limuzyna.
Catherine całą noc rozmyślała o czekającej ją przyszłości.
Siostra Teresa odprowadziła ją dobramy, za którą zaczynał sięnieznany, zewnętrzny świat.
Będziemy modliły się za ciebie.
Pamiętaj, że jeżeli kiedykolwiekzechceszdo naswrócić, zawsze znajdziesz tu schronienie.
Dziękuję,siostro Tereso.
Będę pamiętała.
Jednak w głębi serca wiedziała, że nie wróci tu już nigdy.
Długa droga z loanniny do Aten napełniła Catherine mieszaninąsprzecznychze sobą emocji.
Przebywanie poza murami klasztoru napawało jąradością, lecz mimo to w otaczającym ją teraz świecie było coś groźnegoi złowieszczego.
Czy dowie się, jakich strasznych rzeczy doświadczyław przeszłości?
Czymiały one jakiś związek z powracającym nieustanniesennym koszmarem, w którym ktośusiłował ją utopić?
24
We wczesnych godzinach popołudniowych krajobraz za oknem uległzmianie.
Przejeżdżali przez corazwięcej miejscowości, aż wkońcu dotarli do,' przedmieść Aten i wkrótceznaleźli się w samym środku pulsującegożyciem miasta.
Catherine wydawałosię ono jakieś niezwykłe inierzeczywistee, a jednak dziwnieznajome.
"Już kiedyś tu byłam", pomyślałapodniecona.
Samochód jechałna wschód, i po piętnastu minutach dotarli do wielkiej,położonej na wzgórzu posiadłości.
Minąwszy wysoką,żelazną bramęi fałdującą się przy niej kamienną oficynę, ruszyli pod górę długą alejąosadzoną majestatycznymi cyprysami.
W końcu stanęli przed białą willą,gdzie widniało kilkawspaniałych posągów.
^ Szoferotworzyłprzed nią drzwi limuzyny.
Wysiadłszy ujrzała stojącego przed wejściem do willi mężczyznę.
Kalimehra.
Wypowiedziała to słowo powitania zupełnie mimoWolnie.
Kalimehra.
Czy.
to pan mnie tutajzaprosił?
Ależ nie.
Pan Demirisoczekuje panią w bibliotece.
Demiris.
Nigdy przedtem nie słyszałatego nazwiska.
Dlaczego ten
człowiek chciałjej pomóc?
Poszła za mężczyzną.
Przeszliprzez wielką rotundę o kopulastymsklepieniu wyłożonym płytkami z angielskiejporcelany ipodłodze zrobionej z kremowegowłoskiego marmuru.
Potem znaleźlisię w olbrzymim, wysokim salonie.
Wszędzie stały duże,wygodne, niskie kanapy i fotele.
Całą jedną ścianę pokrywał duży obrazGoi ociemnych, ponurych barwach.
Przewodnik zatrzymał się przed biblioteką.
Pan Demiris czeka wśrodku.
Ściany biblioteki jaśniały biało-złocistą boazerią.
,, Umieszczone nanich półki pełne były oprawionych wskórę książek^wytłoczonymi na grzbietach złotymi literami.
Za wielkim biurkiem siedlliał mężczyzna.
Gdy Catherine weszła, uniósł na nią wzrok i wstał.
Przezcfcwilę szukał na jej twarzy reakcji, która świadczyłaby, że go poznaje,
Spzego jednaknie zauważył.
Witaj.
Jestem Constantin Demiris.
A jak ty się nazywasz?
NadałtSBiu pytaniu ton zupełnej obojętności.
"Czy ona pamięta swoje nazwisko?
"
Catherine Alexander.
Nie okazałżadnej reakcji.
A więc witaj, Catherine Alexander.
Usiądź, proszę.
Zajął miejscenaprzeciwko niej, na czarnej, obitej skórą sofie.
Z bliska Catherine wyglądała jeszcze ładniej.
"Jest cudowna", pomyślał.
"Nawet w tym zakonnymhabicie- Szkodaniszczyć coś tak pięknego.
Przynajmniejumrze w szczęSciu".
25
-i.
To..
bardzo miło z pańskiej strony, że zechciał mnie pan tu zaprosić
odezwała się.
Ale nierozumiem, dlaczego pan.
Uśmiechnął się dobrotliwie.
Nie ma w tym żadnej tajemnicy.
Od czasudo czasu pomagamsiostrze Teresie.
Klasztor jest bardzo ubogi, więcrobię, co mogę.
Kiedynapisałami o tobie z prośbą o pomoc,odpowiedziałem, że zrobię toz największą radością,
To bardzo.
urwała nie wiedząc, jak dokończyćzaczęte zdanie.
Czy siostraTeresa mówiłapanu, że ja.
że straciłam pamięć?
Owszem, wspominała coś o tym.
Odczekał chwilę, po czymspytał bez ceregieli: A ile pamiętasz?
Znam swoje nazwisko,ale nie wiem skąd pochodzęanikim naprawdę jestem.
Możeudałoby mi się znaleźć w Atenach kogoś, kto mniezna
dodała z nadzieją.
W umyśle Constantina Demirisagwałtownie zapłonęło czerwone światełko alarmu.
To byłaostatnia rzecz, której pragnął.
To, oczywiście,możliwepowiedział ostrożnie.
Porozmawiamyo tym jutro rano, dobrze?
Teraz, niestety, muszę udać się na spotkanie.
Kazałemprzygotować dla ciebie apartament.
Mam nadzieję, że będzie cituwygodnie.
Naprawdę nie wiem, jak panu dziękować.
Niecierpliwiemachnął ręką.
Nie ma takiej potrzeby.
Otrzymasz tu wszelką opiekę.
Po prostuczuj się jak u siebie w domu.
Dziękuję, panie.
Przyjaciele nazywają mnie Costa.
Kamerdyner zaprowadził ją do fantastycznej sypialni, utrzymanejw miękkich odcieniach bieli.
Było w niej olbrzymiełóżko z baldachimem,białe sofy, fotele, antyczne stoliki i lampy, a na ścianach obrazyimpresjonistów.
Okiennice obarwie morskiejzieleni odcinały dostęp palącym promieniom słońca.
W oddali,za oknem, Catherine ujrzała turkusowe morze.
Pan Demiriskazał przysłać tuubrania,z których będzie panimogłasobie wybrać cotylko zechce powiedziałkamerdyner.
Po raz pierwszy Catherine zdała sobie sprawę, że wciąż nosi na sobieotrzymany w klasztorzehabit.
Dziękuję.
Jakby we śnie, spadła na miękkie łoże.
Kim był tenobcyczłowiek idlaczegootoczył ją taką opieką?
Godzinę później pod willę zajechała furgonetka pełna ubrań.
Do sypialni Catherine przyprowadzono krawcową.
26
Jestem madame Dimas.
Najpierw zobaczmy z czym mamy doczynienia.
Proszę się rozebrać.
Co..
co takiego?
Proszę się rozebrać.
W tej chwili niewiele mogę powiedzieć o panifigurze, skoro jest schowana podhabitem.
"'Kiedy ostatni raz była zupełnie nagaw obecności innej osoby?
Zażenowana, zaczęłapowoli zdejmować ubranie.
Kiedy stanęła w końcu wyprostowana,madame Dimas przyjrzała jej się wprawnym okiem.
(ciało Catherinezrobiłona niej duże wrażenie.
Ma pani piękną figurę.
Myślę, że będziemy w staniedobrać coś sam raz dla pani.
Dwie kobiety wniosły pudła z sukienkami, bielizną,bluzkami, spódnicami, butami.
Proszę sobie wybraćwszystko, co się pani spodoba powiedziała a potem będziemy mierzyć.
Ależ mnie nie stać na żadną z tych rzeczy zaprotestowałaCatherine.
Niemam pieniędzy.
Madame Dimas zaśmiała się.
Pieniądze nie będą pani potrzebne.
Wszystko uregulujepan Demiris.
"Ale dlaczego?
Tkaniny wywołały w niej kolejne, namacalnewspomnienia ubrań, któremusiała kiedyś nosić.
Były wśród nichjedwab,tweed i bawełna w całejgamie ślicznych kolorów.
Te trzy kobiety z pewnością doskonale znały swój fach.
Pracowały szybko i sprawnie, tak że po dwóch godzinach Catherinemiała półtuzina pięknych strojów.
Nie mogła objąćtego umysłem.
Siedziałatam nie wiedząc, co zesobą zrobić.
"Mam śliczne ubrania", pomyślała, "ale nie mam dokąd pójść".
A jednak było miejsce,do którego mogłasię udaćmiasto.
Klucz dowszystkiego, co jej się przydarzyło, znajdował się w Atenach.
Była tego pewna.
Wstała.
"A więc,naprzód, nieznajoma.
Może się dowiemykim naprawdę jesteś".
Zeszła dogłównego holu.
Natychmiast podszedł do niejlokaj.
Czym można pani służyć?
Chciałabym.
chciałabym pojechać do miasta.
Czy mógłbypanSprowadzić mi taksówkę?
To nie będzie chyba konieczne, proszę pani.
Mamy do pani dyspozycji limuzynę.
Zaraz zawołam kierowcę.
Catherine zawahała się.
Bardzo dziękuję.
Czy pan Demiris nie będzie się gniewał, jeśli
,.. 27.
pojedzie do miasta?
W każdym razie, nie zabronił jej tego.
Kilka minutpóźniej siedziałajuż z tyłu limuzyny marki Daimler, która jechała w kierunku centrum Aten.
Catherine była zupełnie olśnionagwarem ruchliwego miasta, w którymze wszystkichstron otaczały jączarowne ruiny i zabytki.
Kierowca wskazał ręką przed siebie.
Oto Partenon, proszępani powiedział z dumą w głosie naszczycie Akropolu.
Catherine patrzyła na znajomą jej budowlę z białego marmuru.
Świątynia Ateny, bogini mądrościpowiedziała automatycznie.
Kierowca uśmiechnął się aprobująco.
Czy pani interesuje się historią Grecji?
Niewiem.
Jej oczy napełniłysię łzami.
Nie wiem.
Mijali kolejne ruiny.
A to jest teatr Herodesa Atticusa.
Jak pani widzi,zachowałysięjeszcze niektóreściany.
W starożytności na jego widowni zasiadało pięćtysięcy widzów.
Sześć tysięcy dwustu pięćdziesięciu siedmiu powiedziała cichoCatherine.
Wszędzie, wśród antycznych ruin stały nowoczesne hotele ibiurowce,tworząc niezwykłą mieszaninę przeszłości z teraźniejszością.
Limuzynaminęłapołożony w centrum miasta duży park z fontannami.
Strumienietryskającej z nich wody skrzyły się i wirowały w przedziwnym tańcu.
Stałytam dziesiątki stolików, nadktórymi rozpięto niebieskie markizy wspartena zielonych i pomarańczowychsłupkach.
"Już kiedyś to widziałam", pomyślała Catherine.
Poczuła w dłoniachnagły chłód.
"I byłam tu szczęśliwa".
Na dachach wielu domów znajdowały się kawiarenki, a na rogachmężczyźni sprzedawali świeżozłowione gąbki.
Wszędzie stały budkizkwiatami, przyciągające wzrokmnogością kolorowych płatków.
Limuzyna dojechała do placu Syntagma.
W chwiligdy mijalinarożny hotel, Catherine zawołała:
Proszę sięzatrzymać!
Kierowca zjechał do krawężnika.
Catherine z trudemchwytała powietrze.
"Poznaję ten hotel.
Mieszkałam wnim".
Chciałabymtu wysiąść powiedziała drżącymgłosem.
Czymógłby pan wrócićtu po mnie za.
za dwie godziny?
Oczywiście, proszę pani.
Szofer pospiesznie przebiegł na drugąstronę pojazdu i otworzył przed nią drzwi.
Catherine wysiadła i na trzęsących się nogach stanęła na chodniku.
Było strasznie gorąco.
28
Nic pani nie jest?
^Nie zdobyła się na odpowiedź.
Czuła się, jakbystała nad krawędziąprzepaści i zaraz miała spaść w nieznaną, przerażającą otchłań.
Wmieszała się w tłum.
Z zachwytem patrzyła na tabuny ludzi pędzącychulicami, wsłuchiwałasię w gwarich podniesionych głosów.
Po wypełnionym samotnością i milczeniem pobycie w klasztorze to wszystko wydawałojej się zupełnie nierealne.
Catherine zbliżała się do centralnej, starej częścimiasta zwanej Plaka, po krętych uliczkach, zniszczonych schodkach, którewiodły do domów, kawiarenek i innych podupadłych budowli.
Szła kierowana jakimś instynktem, nadktórym nie miała kontroli, i któregonie byław stanie pojąć.
Minęła właśnietawernę na dachu, z którego rozpościerałsię widok namiasto.
Spojrzała na nią i zatrzymała się.
"Siedziałam przytamtym stoliku.
Podano mi menu w języku greckim.
Było nas troje.
Co chciałabyś zjeść?
spytali.
Czy mogłabyś wybrać cośdla mnie?
Boję się, żesam zamówiłbymwłaściciela restauracji.
Śmiali się.
Ale kimże byli ci 'oni'?
"Do Catherine podszedł kelner.
Boro na sas voithiso?
Ochiefharisto.
"Czy mam coś podać?
Nie, dziękuję.
Skądwiedziałam, co odpowiedzieć?
Może jestem Greczynką?
"
Pospiesznie ruszyła dalej.
To było jakby prowadziła ją jakaś niewidzialna ręka.
Czuła, że wiedokąd idzie.
Wszystko wydawało się jej znajome.
Wszystko i nic.
"Boże", pomyślała, "ja chyba wariuję.
Mam halucynacje".
Minęła kawiarnię onazwie"Treflinkas".
Znowu w zakamarkach jej pamięci odżyło wspomnienie.
Tutajcoś się wydarzyło.
Coś ważnego.
Jednak nie mogła sobie przypomnieć, coto było.
"' Chodziłapo ruchliwych ulicach i wkońcuskręciła w lewo przyYoukourestiou.
Pełno tam było eleganckich sklepów.
"Przychodziłam tutaj na zakupy".
Bezwiednie zaczęła przechodzić nadrugą stronę ulicy, gdyzza rogu wyjechał nagle niebieski sedan i z dużąprędkością przemknął tuż kołoniej.
Przypomniały się jej czyjeś słowa: "Grecy nieprzestawili się jeszczena samochody.
Wydaje im się, że wciąż jeżdżą naosłach.
Jeśli chceszzrozumieć Greków, nie czytaj przewodników turystycznych.
Przeczytajtragedie greckie.
Mieszkają w nas wielkie namiętności, pełno w nas radości,ale i głębokiego smutku, których nie nauczyliśmy się je