Sidney Sheldon: Pamiętna noc. Tytuł oryginałuMEMORIES OF MIDNIGHT Redakcja stylistycznaMAGDALENA MAKOWSKA Ilustracja na okładceMIKĘ HERR1NO 3-^ Opracowanie graficzne okładkiWYDAWNICTWO AMBER ^728 ^formacje onowościachi pozostałych książkach Wydawnictwa AMBER. oraz możliwość zamówienia możecie Państwo znaleźćna stronie Intemetu http://www. amber. supermedia. pl Akc. Copyrignt 1990 the Sidney Sheldon FamilyLimited PartnershipAlt righls reserved For the Polish editionCopyright 1996 by Wydawnictwo Amber Sp. z o. o. ISBN 83-7169-092-4 WYDAWNICTWO AMBER Sp. z o. o. 00-108 Warszawa, ul. Zielna 39. tel.62040 13,62081 62Warszawa 1999. Wydanie IIDruk: Wojskowa Drukarnia wLodzi Nie śpiewaj mi o dniuWszaksłońce wrogiem jest kochankówŚpiewaj omrocznych cieniach nocyI wspomnieniach 7. ciemności SAFONA. Prolog Koulun, maj 1949 To musiwyglądać na wypadek. Da pan radę? To byłaobelga. Poczuł wzbierającą w nim złość. Takie pytanie zadajesię jakiemuś spotkanemu w zaułku amatorowi. Miał ochotę odpowiedziećsarkastycznie: "No cóż, chyba mi się uda. Czy woli pan wypadek wzamkniętym wnętrzu? Mogę sprawić, że złamie sobie kark spadając zeschodów". Tancerka w Marsylii. .Mogłabyteż upić się i utopićwe własnejwannie". Dziedziczkaw Gstaad. "Mogłaby przedawkować heroinę". W tensposób pozbawił życia trzy osoby. "Albo też mogłaby zasnąć włóżkuz zapalonym papierosem". Szwedzki detektyww "i'Hotel na LewymBrzegu" w Paryżu. "Chyba że woli pancoś w plenerze? Mogę spowodować wypadeksamochodowy, katastrofę lotniczą albozaginięcie na morzu". Nie powiedział jednak żadnej z tych rzeczy na głos, gdyż, po prawdzie,bał się mężczyzny siedzącego naprzeciwko niego. Słyszał o nimzbyt wielemrożących krew w żyłach opowieścii miał powody, aby wnie wierzyć. Powiedziałwięc tylko: Tak, sir. Potrafię zaaranżować jakiś wypadek. Nikt nigdy się niedowie. Nawet gdymówił te słowa, uderzyła gomyśl: "Onwie, że jabędę wiedział". Czekał. Znajdowali się na drugim piętrze budynku w mieście-twierdzy Koulun,które zostałozbudowane w 1840 roku przez Chińczyków, aby chronić ichprzed inwazją brytyjskich barbarzyńców. Mury obronne uległy zniszczeniuw czasiedrugiej wojny światowej, ale istniały inne "mury", powstrzymujące ewentualnych przybyszów: gangi rzezimieszków uzbrojonych w nożei brzytwy, narkomanów i gwałcicieli, włóczące się wśród ludzkiego mrowia, zalewającego kręte, wąskie uliczki i schody wiodące w ciemność. Turystów ostrzegano,żeby trzymalisię z daleka, nawet policja nieśmiałaprzekroczyć granicznej ulicy Tung Tau Tsuen na przedmieściach miasta. Słyszał tętniącą życiem ulicę za oknem i ochrypłe, wielojęzyczne, podniesione głosy mieszkańców. Mężczyzna przypatrywał mu sięuważnie zimnymi oczyma. W porządku. Metodę zostawiam panudo wyboru. Tak jest, sir. Czycel znajduje się tutaj, w Koulunie? Nie, wLondynie. Nazywa się Catherine. Catherine Alexander. Limuzyną, za którą jechał drugi samochód z dwoma uzbrojonymigorylami, mężczyzna pojechał do Błękitnego Pałacu przy Lascar Róww dzielnicy Tsim Sha Tsui. BłękitnyPałac byłotwartyjedynie dla specjalnychgości. Odwiedzały gogłowy państw, gwiazdy filmowe i dyrektorzy wielkich korporacji. Kierownictwo Pałacu za najważniejsze uznawałoabsolutną dyskrecję. Przed kilku laty jednaz zatrudnionych tam dziewczątopowiedziała o swoich klientach jakiemuś dziennikarzowi. Następnegoranka zostałaznaleziona na przystani Aberdeen. Miała odcięty język. WBłękitnym Pałacu można było kupić wszystko: dziewice, chłopców, lesbijki, które osiągały orgazm bez pomocy męskich . Jałowych organów",orazzwierzęta. Było tojedyne znane mu miejsce, w którym jeszcze praktykowano pochodzącą zdziesiątego wieku sztukę Ishinpo. Błękitny Pałacoferowałwszelkie zabronione przyjemności. Tym razemmężczyzna zamówił bliźniaczki. Były piękne, o wspaniałych ciałach, nie miały przy tym żadnych zahamowań. Stanowiły idealnąparę. Przypomniał sobie swoją poprzednią wizytę w Pałacu. metalowytaboret bez siedzenia, ichdelikatne, pieszczotliwe języki i palce, wannęwypełnioną pachnącą, ciepłą wodą, która przelewała się na wyłożonąkafelkami podłogę, oraz ich gorące usta głodne jego ciała. Doznał gwałtownej erekcji. Jesteśmy gotowe, sir. Po trzechgodzinach, kiedy skończył z nimi zabawę, nasycony i usatysfakcjonowany, kazał się zawieźć limuzyną na Mody Road. Wyglądał przezoknosamochodu, patrząc na migocąceświatła miasta, którego nigdy nieogarniałsen. Chińczycy nazywali je Gau-lung dziewięć smoków i wyobrażał sobie, jak bestiekryją się wśród gór za miastem, gotowe zejśći zniszczyć ludzi słabych i nieostrożnych. On nie zaliczał się do żadnejztych kategorii. Dojechali do Mody Road. Czekającyna niegoduchowny taoista wyglądał jak postać z antycznegopergaminu. Miał klasyczną, wyblakłąorientalną szatę i długą, choćwiotką,białą brodę. Jou sahn. Jousahn. Gei do chin? Yat-chihn. Jou. Duchowny zamknąłoczy w niemej modlitwie, poczym zaczął potrząsać"chim" drewnianym naczyniem,w którym znajdowały sięponumerowane pałeczki. Gdy jedna z nich wypadła, duchowny natychmiastzaprzestałczynności i wabsolutnej ciszy sprawdził coś w specjalnej tabeli. Odwróciwszysię do swojegogościa, przemówił łamanym angielskim: Bogowie mówią,że wkrótce pozbędziesz się niebezpiecznego wroga. Mężczyzna poczuł dreszcz gwałtownej radości. Był zbytinteligentny,aby nie zdawać sobie sprawy, że pradawna sztuka "chim" to jedynieprzesąd. Byłjednak również zbyt inteligentny, żebyją zignorować. Oprócztego istniał jeszcze jeden szczęśliwyomen: właśnie był Dzień AgiosaConstantinousa, jego urodziny. Bogowie pobłogosławili cię, dając ci "fung shui". Do jeh. Hou wah. Pięćminut później siedział wlimuzyniew drodze do Kai Tak lotniska Hongkongu gdzie czekałjego prywatny samolot, aby zabraćgo z powrotem do Aten. Rozdział 1 loannina, Grecja lipiec 1948 każdejnocy budziła się z krzykiem i zawsze nachodził ją ten samsenny koszmar. Była na środku wzburzonegojeziora, a jacyś ludzie mężczyzna ikobieta wpychali ją pod lodowatą wodę i topili. Za każdymrazembudziła się ogarnięta panicznym strachem. Zlana potem łapczywienabierała powietrza. Nie wiedziała kim jest, nie pamiętała niczego ze swojej przeszłości. Mówiła po angielsku, ale nie miała pojęcia z którego pochodzi kraju, aniw jaki sposób znalazła się wGrecji, w niewielkim klasztorze Karmelitanek,które dały jej schronienie. Z upływemczasu zaczęły ją dręczyć przebłyskipamięci,zamglone,efemeryczne obrazy przelatujące zbyt szybko, abyzdołała je zatrzymaći rozpoznać. Nadchodziły niespodziewanie, gdyich nie oczekiwała, wywołując jeszcze większe zamieszanie wjej myślach. Z początku próbowała pytać. Zakonnicebyły miłe i wyrozumiałe, aleślubowały milczenie. Jedyną osobą,której wolno było mówić, okazała sięsiostra Teresa, stara i wątła Matka Przełożona. Czy wiesz, kim jestem? Nie, moje dziecko odparła siostra Teresa. Jak się tutaj znalazłam? U podnóża tych gór jest wioska o nazwie loannina. Wzeszłymroku na jeziorze był sztorm, a ty płynęłaś przeznie w małej łódce, któranastępnie zatonęła, ale dzięki Bożej łasce dwie znaszych sióstr zauważyłycię iocaliły, po czym przyniosły cię tutaj. Ale. skąd przybyłam zanim to się stało? Niestety, mojedziecko, tegonie wiemy. Ta odpowiedź jej nie wystarczyła. Czy nikt nie dopytywał się o mnie? Nikt niepróbował mnieodnaleźć? Siostra Teresa pokręciła głową. 10 Nikt. Chciałojej sięwyć. Spróbowała jeszcze raz. A w gazetach. musiało tam coś być o moim zaginięciu. Jak wiesz, nie wolno nam kontaktować się ze światem zewnętrznym. Musimy pogodzićsię z woląBożą, drogiedziecko. Musimy podziękowaćMu za Jego łaskę. Za to,że żyjesz. Niczego więcej nie udałosię jej dowiedzieć. Na początku była zbytchora, aby zastanawiać się nadsobą, lecz powoli, miesiąc po miesiącu,odzyskiwała siły i zdrowie. Gdymogła jużodbywać samodzielne spacery, spędzała całe dniepielęgnująckoloroweogrody w obrębie klasztoru, wświetle słońca, którezalewało Grecję niebiańskim żarem, wśród niesionego łagodnym wiatrem,odurzającego aromatu cytryn i winorośli. W tym łagodnym, pięknym otoczeniu nie mogła jednak znaleźć wewnętrznego spokoju. "Jestem zupełnie zagubiona", pomyślała, "inikogoto nie obchodzi. Dlaczego? Czy zrobiłam cośzłego? Kimjestem? Kim? Kim?? " Wciąż nawiedzały ją wizje z przeszłości. Pewnego ranka obudziła sięnagle, mając w myślach obraznagiego mężczyzny, który ją rozbierał. Czyto był sen? A może tozdarzyło się kiedyś naprawdę? Kim był tenmężczyzna? Jejmężem? Czy miała męża? Nienosiłaobrączki. W ogólenie miała nic, z wyjątkiem czarnego habitu Karmelitanek, który dała jejsiostra Teresa,oraz spinki, na której czubku rozpościerałskrzydła złotyptak o rubinowych oczkach. Była nikim,obcą żyjącąwśród obcych. Niebyło nikogo, kto mógłbyjej pomóc, nie było psychiatry, którypowiedziałby jej, że jedynym ratunkiem dlajejumęczonej duszy jest odgrodzenie się od strasznej przeszłości. Obrazy przesuwały się coraz szybciej i szybciej. Jej kłębiące sięmyślistanowiły jakby elementy gigantycznej układanki, któremozolnieszukaływłaściwego sobie miejsca. Zebrane razem, nie miały jednak żadnego sensu. Widziaławielkiestudio, pełne mężczyzn w wojskowych mundurach. Wyglądało to na plan filmowy. "Czy byłam aktorką? " Nie. Czuła, że pełniłatamrolę kierownika. "Ale kierownika czego? " Jakiś żołnierzwręczył jejbukiet kwiatów. "Sama będzie pani musiała za niezapłacić", zaśmiał się. Dwie noce później znowu przyśnił się jej ten sam mężczyzna. Żegnałago na lotnisku. Zbudziła sięz płaczem, bo traciła go. Po tym nie mogłajuż zaznać spokoju. Tonie byłyjedynie senne marzenia. To były szczątkijej życia, jej przeszłości. "Muszę się dowiedzieć, kimbyłam. Kim jestem". I nagle, w środku nocy,bez ostrzeżenia, z jej podświadomości wydostałosię imię. "Catherine. Nazywam się Catherine Alexander". Rozdział 2 Ateny, Grecja Imperium Constantina Demirisa nie można było znaleźć na żadnejmapie, a jednak władał organizacją większą i potężniejszą od niejednegopaństwa. Będąc jednym z dwóch czy trzech najbogatszych ludziświata,miał praktycznie nieograniczone wpływy. Nie posiadałżadnego tytułu aninie zajmował oficjalnego stanowiska, ale regularnie kupowałi sprzedawałpremierów, kardynałów, ambasadorów i królów. Macki Demirisa sięgaływszędzie, do każdej dziedziny życia wielu krajów. Posiadał charyzmęi błyskotliwy umysł. Jego postura również budziła respekt: wzrost znaczniewięcej niżśredni, potężna pierś i szerokie ramiona. Miałśniadą cerę,wyrazisty, grecki nosi oliwkowo-czarne oczy. Twarz jastrzębia, drapieżnika. Jeślimiał na to ochotę, potrafił być ujmująco miły, wprost czarujący. Władał ośmioma językami,słynął jako gawędziarz. W jego posiadaniuznajdowała się jedna z najwspanialszych kolekcji dzieł sztuki, kilkanaścieprywatnych samolotóworaz wiele apartamentów,zamków i willi rozrzuconychpo całym świecie. Był koneserem piękna i nie mógłsię oprzeć pięknymkobietom. Cieszył się reputacją bardzo męskiego kochanka, a jego romantyczne eskapady były równie niezwykłe, cojego osiągnięcia finansowe. Constantin Demiris dumnie obnosił się ze swoim patriotyzmem biało-błękitna greckaflaga zawsze powiewała przed jego willą w Kolonakii na Psarze, jego prywatnej wyspie. Unikał jednak podatków. Nie uważałza słuszne podporządkowywać się prawu, które dotyczyło zwykłychludzi. W jego żyłachpłynęła "ichor" krew bogów. Niemalkażdy, kogo Demiris spotykał, chciałod niego coś uzyskać: sfinansowanie jakiejś inwestycji, dotację nacele charytatywne lubpo prostusiłę przebicia, którą dawała jego. przyjaźń. Za każdym razem Demirisz upodobaniem próbował odgadnąć, jakijest rzeczywisty cel przypodobaniasię mu,gdyż zwykle był inny, niż się z pozoru wydawało. Jego analityczny 12 umysł sceptycznie traktował wszelkie stwierdzenia i zapewnieniainnychludzi. W konsekwencji niewierzył niczemu, cosłyszał, nikomuteż nieufał. Wyznawał zasadę: "Trzymajsię blisko swoich przyjaciół, ale jeszczebliżej swoich wrogów". Dziennikarze, którzy śledzili koleje jego życia,mogli dostrzec tylko jego geniusz i osobisty urok: wytworny, bywałyswiatowiec. Nie mieli powodu, aby przypuszczać, że pod tą sympatycznąpowierzchnią krył się morderca, uliczny bandzior, któremu instynkt nakazywał trafiać ofiarę w najczulsze miejsce,jak brzytwą w tętnicę szyjną. Nigdy nie wybaczałnawet najmniejszego afrontu. W starożytnej grecewyraz "dikaiosini" "sprawiedliwość", często oznaczał to samo co "ekdikisis" "zemsta". Obydwie stanowiły jego obsesję. Zapamiętywał sobiekażdą drobną zaznanąprzykrość, a tym, którzy nieostrożnienarazilisię najego wrogość, odpłacał postokroć. Oni jednak nigdy nie zdawali sobie ztego sprawy,gdyż Demiris, ze swoim matematycznym umysłem,z lubościąegzekwował karę, cierpliwie zarzucającmisterne sieci i budując skomplikowane pułapki, w które wpadali jego wrogowie. Ubóstwiał te godziny,które spędzał obmyślając sposobyna usidlenieadwersarzy. Uważnie przyglądał się swoim ofiarom, analizował ich osobowość szukając ich mocnych i słabych punktów. Pewnego wieczoru, na przyjęciu, Demiris podsłuchał jak pewien producent filmowy określił go mianem "brudnego Greka". Demiris nie spieszyłsię. Po dwóch latach ów producent podpisał kontrakt z supergwiazdą, któramiała zagrać w filmie o rekordowym budżecie. Cowięcej, producentfinansował wszystko ze swojejkieszeni. Demiris odczekał, aż film byłw połowiezrealizowany, po czym oczarował słynną aktorkę, któraw efekcie opuściła ekipę filmową i przeniosła się na jego jacht. To będzie miodowymiesiąc obiecał jej Demiris. Dostała swój miodowy miesiąc, aleo małżeństwie nie byłomowy. Zaprzestano dalszej realizacji filmu, a producent poszedł z torbamiPozostało jeszcze parę osób, z którymi Demiris nie wyrównałrachunków, ale miał czas. Podniecałogo oczekiwanie, planowaniei przeprowadzenie egzekucji. Obecnie nie miał wrogów. Któż mógłbypozwolić sobie,aby mu się narazić? Jegoofiary ograniczały się doludzi, którzy weszlimu wdrogę w przeszłości. Jednakże Demirisa poczucie "dikaiosini" miało dwa oblicza. Tak jaknie wybaczał urazy, podobnie nie zapominał przysługi. Biedny rybak, którykiedyś dał małemu chłopcu schronienie, stał się właścicielem rybackiejittty. Prostytutka, która nakarmiła i odziała młodzieńca zbyt biednego, abymógł jej zapłacić, w tajemniczy sposób odziedziczyła blok z apartamentami,nie mając pojęcia, kim jest jej dobroczyńca. 13. Demiris urodził się w rodzinie robotnika portowego w Pireusie. Miałczternaścioro rodzeństwa ina ich stole nigdy niebyło dosyć jedzenia. Od samego początku Constantin Demiris okazywał niesamowite zdolności do interesów. Zarabiałtrochę imając się różnych prac po szkole, ażmającszesnaścielatzaoszczędził dość pieniędzy, aby wspólnie ze starszymkolegą otworzyć w dokach stragan z żywnością. Powiodło im się doskonale,ale partner oszukiwał młodzika w podziale wspólnych zysków. Zniszczeniego zabrało Demirisowi dziesięć lat. Chłopaka zżerał płomień niezaspokojonej ambicji. Nocami leżał nałóżku, ajego ogniste oczy jaśniały w ciemności. "Będę bogaty. Będę sławny. Pewnego dnia wszyscy będą znalimojeimię". To byłajedyna kołysanka, która sprawiała, że zasypiał. Niewiedział jeszcze, jaktego dokona- Wiedział jednak, że tak będzie. W dniu siedemnastych urodzin,Demirisowi wpadł w ręce artykułopolach naftowych w Arabii Saudyjskiej. To było, jakby nagle otworzyłysię przed nim magiczne drzwi wiodącew przyszłość. Poszedł ztym doswojego ojca. Pojadędo Arabii. Będę pracował na polach naftowych. Too-sou! Co ty wiesz onafcie? Nic, ojcze. Nauczę sięW miesiąc później Constantin Demiris był już w drodze. Trans-Continental Oil Corporation zwykła podpisywaćz napływowymipracownikami kontraktydwuletnie, ale Demiris nieczuł z tego powoduwyrzutów sumienia. Planował zostać w Arabii Saudyjskiej tak długo, ażzgromadzi swoją fortunę. Wyobrażał sobiewspaniałe, pełne przygód noce,piękny i tajemniczy kraj, w którym mieszkały egzotycznie wyglądającekobiety, i czarne złoto tryskające z ziemi. Rzeczywistość okazała siędlańszokiem. Pewnego letniego rankaDemiris przybył doFadili, ponurego campuna środkupustyni, który składał się z brzydkiego, kamiennegobudynku,otoczonego przez "barastis" baraki wykonane z wyschniętych zarośli. Mieszkało w nichz tysiąc robotników, w większości Arabów. Kobiety,które z trudem chodziły brudnymi, wydeptanymi uliczkamiosady, miałydokładniezasłonięte twarze. Demiris wszedłdobudynku, w którym mieściłosię biuro szefa personelu J. J. Mclntrye. Kiedy młodzieniec znalazł się w środku, Mclntrye uniósł wzrok. Wynajęło cię nasze biurow twoim kraju,co? Tak, sir. 14 Pracowałeś kiedyś przy nafcie, synku? Przez chwilę miał ochotę skłamać. Nie,sir. Mclntrye wyszczerzył zęby w uśmiechu. Spodobaci się tu. Zupełne pustkowie, parszywe żarcie, żadnychkobiet, które można dotknąć bez ryzyka, że obetną ci za to jaja, i nic doroboty wieczorem. Płacimyjednak dobrze, prawda? Przyjechałem tu, żebysię wszystkiego nauczyć odpowiedział poważnie Demiris. Naprawdę? Wobec tego powiem ci, czego powinieneś się nauczyć w pierwszejkolejności. Jesteś w kraju muzułmańskim. To oznacza, żealkohol jest niedozwolony. Człowiekowiprzyłapanemu nakradzieży obcinasię prawą dłoń. Gdy zrobi to powtórnie,także lewą. Za trzecim razem tracisię stopę, a za zabójstwo ścinają głowę. Nie zamierzam nikogo zabijać. Poczekaj mruknął Mclntrye. Dopieroco przyjechałeś. Osada stanowiła istną Wieżę Babelludzie z kilkunastu krajów,a każdy rozmawiał w swoim ojczystym języku. Demiris miał dobre uchoi złatwością uczył się obcejmowy. Byli tam robotnicybudujący domyi drogi biegnące przez nie zamieszkane terenypustynne, instalatorzy sprzętu elektrycznego ilinii telefonicznych. Inniwznosili warsztaty, dostarczaliwodę i żywność, projektowali system irygacyjny, sprawowali opiekę medyczną. Wykonywali sto różnych zadań tak przynajmniej wydawało sięDemirisowi. Pracowali w temperaturach ponad 40 stopni Celsjusza, atakowani przez muchy, komary, kurz, gorączkę idyzenterię. Nawet na pustyniistniała społecznahierarchia. Na jej szczycie byli ci,którzy lokalizowalinaftę, niżej budowniczy konstrukcji, zwani "sztywniakami", oraz urzędnicy, znani jako "wytarte spodnie". Prawie wszyscy mężczyźni związani bezpośrednio z wierceniem geologowie, geodeci,inżynierowie i chemicybyli Amerykanami, gdyżnowa metoda wiercenia obrotowego zostałaopracowana w USA i, siłąrzeczy. Amerykanie znali ją najlepiej. Młodzieniec postanowił zaprzyjaźnić się z nimi. Demiris spędzał każdą wolną chwilę z wiertaczamii nie przestawałzadawaćim pytań. Zapamiętywał uzyskane informacje,nasiąkając wiedzą,tak jak gorący piaseknasiąkał wodą. Zauważył, żestosowanodwie różne metody wiercenia. Podszedł do jednego z wiertaczy, który pracował przy olbrzymim, czterdziestometrowym deriku. Ciekawi mnie, dlaczego stosujecie dwie różne metodywiercenia. Jedna to wiercenie linowe, a druga, rotacyjne, synku wyjaśnił 15. robotnik. Teraz przestawiamy się na ten drugi sposób. Ale początekw obydwu przypadkach jest taki sam. Naprawdę? Tak. I tu i tam trzeba wznieść derik,jak ten, żeby podnosił elementywyposażenia, które mają być wprowadzone w szyb. Spojrzał na zaaferowaną twarz chłopaka. Założę się, że nie wiesz, dlaczego to sięnazywa "derik". Nie wiem, sir. Takmiał na nazwisko słynny kat z siedemnastego wieku, którywieszał skazańców. Ach, tak. Metoda wiercenia linowego jestbardzo stara. Setki lat temu Chińczycy kopali w ten sposób zwykłe studnie. Robili otwór wziemi unosząci upuszczając ostro zakończony ciężar, zawieszony na linie. Ale dzisiajokoło osiemdziesiąt pięć procent szybów wiercisię metodą obrotową. Przepraszam, a na czym ta metoda polega? Mężczyzna zatrzymał się. Zamiast wybijać dziurę w ziemi, po prostu się ją wierci. Widzisztutaj? Na środku podstawy denkajest obrotnica, któratrzyma rurę wchodzącą w ziemię. Nakońcu rury jest twarda koronka, a całością kręcisprzężony z obrotnicą silnik To wydaje się dosyć proste. Tylko pozornie. W czasie wiercenia trzeba przecież wydobywać urobek, zabezpieczyć szyb przed zapadnięciem się i przed dostaniem siędoń gazu i wody. A czy wiertło może się stępić? Pewnie. Wtedy trzeba wyciągać całą run;, przymocować dojej końcanową koronkę i opuścić całość z powrotem do szybu. Chcesz zostaćwiertaczem? Nie, sir. Chcęmieć własne szyby naftowe. Gratuluję. A teraz pozwolisz mi wrócić do przerwanej pracy? Pewnego ranka Demirisobserwował, jak do szybu opuszczono narzędzie, które zamiast wiercić w głąb,wycinało małe kółka w bocznychściankach. Następnie wydobyto na powierzchnię uzyskane w ten sposóbkawałki skał. Przepraszam powiedział Demiris. Po co się to robi? Wiertacz otarłręką pot zczoła. Te próbki skał poddaje się analizie, aby stwierdzić, czy jest wnichnafta. , Rozumiem. 16 Gdy wszystkoszło pomyślnie, Demiris słyszał, jak wiertacze wołają: "Ww P"! ", co oznaczało, żezaczynali wiercić. Na całym polu(laftowym zauważył mnóstwo wydrążonych otworów o niewielkiej, kilkucentymetrowej średnicy. Przepraszam, po co robi się tedziury? To szybiki poszukiwawcze. Mówią nam,co jest pod spodem. W tenSposób firmazaoszczędza dużo czasui pieniędzy. ;.Rozumiem. Młody człowiek był naprawdę zafascynowany. Jegopytaniom nie byłoKońca. Przepraszam,a skąd wiadomo, gdzie wiercić? Mamy geologów, którzy wykonują pomiary warstw podziemnychi analizują wydobyte próbki, mamy linoskoczków. Przepraszam, akto to jest linoskoczek? Wiertacz. Kiedy oni. Constantin Demirispracowałod wczesnego ranka do zachodu słońca,Hszcząc sprzęt przez rozpaloną pustynię, czyszcząc urządzenia i prowadzącciężarówki. Dzień i noc dookoła płonęływydobywające sięz ziemi stronienie trujących gazów. JJ. Mclntryenie okłamał Demirisa. Jedzenie było złe, warunki życiaokropne, a wieczorami nie było nic do roboty. Co gorsza, DemirisczułMe, jakby wszystkie pory w jegoskórze zatykały ziarenka piasku. Pustyniatyła, i nie możnabyło przed nią uciec. Piasek dostawałsię do baraków,przenikałprzez ubranie i skórę. Chwilami Demiris myślał, że zwariuje. Ale najgorsze miało dopiero nadejść. ' Uderzył szamal. Burze piaskowe powtarzały się codziennie przez całymiesiąc. Towarzyszył imwiatr tak silny, że doprowadzał ludzi do szaleństwa. Demiris wyjrzał przez drzwi barakuna kłębiący się piach. Mamy pracowaćw takich warunkach? ;Jakbyś zgadł, kochasiu. Tu niesanatorium. W okolicy dokonywano coraz to nowychodkryć. Wszędziepełno nafty. W Abu Hadriya,w Qatif, w Harad. Roboty nie brakowało dla nikogo. Do campu przybyło dwoje nowych ludzi: dobiegającysiedemdziesiątkittgielski geolog. Henry Potter, i jego młoda, bo zaledwie trzydziestoletnia żona Sybil. W każdych innych okolicznościach Sybil Potter byłaby poprostusobą: pospolicie wyglądającą, nieco otyłąkobietą o wysokim, nieprzyjemnym głosie. WFadili była jednak królową piękności. Ponieważ Henry Potter nieustannie zajmował się lokalizowaniem nowych pól naftowych', 'jego^żona większość czasu spędzała samotnie. 17 Młodego Demirisa przydzielono jej do pomocy przy wprowadzaniu siędo nowej siedziby. To najokropniejsze miejsce, jakie wżyciu widziałam jęknęła. Henry zawsze ciągamnie ze sobą potakich dziurach. Sama nie wiem,dlaczegosięna togodzę. Panimąż wykonuje bardzo ważną pracę zapewnił ją Demiris. Przyjrzała się uważnie atrakcyjnemu,młodemu mężczyźnie. Mój mąż nie wykonuje wszystkich prac, które powinien- Wiesz comam na myśli? Demiris rozumiał to doskonale. Nie, proszę pani. Jak się nazywasz? Demiris, proszę pani. Constantin Demiris. A jak wołają na ciebie przyjaciele? Costa. A więc, Costa, coś mi się wydaje, że ty i ja zostaniemy bardzodobrymi przyjaciółmi. Nie mamy nic wspólnego z tą całą zgrają. Zgrają? No, wiesz. Z tą międzynarodową hołotą. Muszę wracać do pracy powiedział Demiris. Przez kilka następnychtygodni Sybil Potter wciąż znajdowała jakieśpreteksty, żeby po niego posyłać. Dziśrano Henry znowu wyjechał mówiła mu. Znowu będziegdzieś wiercił. Powinien więcej wiercić, ale wdomu dodała figlarnie. Demiris nie wiedział, co na to odpowiedzieć. W hierarchii firmy geologzajmował bardzo ważną pozycję, i Demiris nie miał zamiaru romansowaćz jego żoną i ryzykować wyrzucenie z pracy. Nie był pewien w jaki sposób,ale nie miał wątpliwości, żeta pracabędzie dla niego paszportem dowszystkiego, co sobiewymarzył. Przyszłość leżała w nafcie. Był zdeterminowany,żeby kurczowosię jej trzymać. Pewnego razu, o północy,Sybil Potterznowu wezwała go dosiebie. Podszedł do zajmowanego przeznią domku i zapukał. Proszę! Sybil miała na sobie cienką nocną koszulę,Wszystkobyło przez nią widać. Ja.. czy pani po mnie posyłała? Tak. Wejdź, Costa. Zepsuła się ta lampka przy łóżku. Demiris odwrócił wzrok, podszedł dolampy, podniósł ją i obejrzał. Nie mażarówki. Nagle poczuł jej ciało, którymprzywarładojego pleców. Przytuliła gomocno. Ależ paniPotter. Wycisnęła na jego ustach gorący pocałunek. Powoli przewracała go na łóżko. To, costało się potem, było już od niego niezależne. Stracił nadsobąkontrolę. : Wyskoczył z ubrania i pochwili był już w niej, a ona krzyczałazrozkoszy. Tak! O tak! Boże, jak długo na to czekałam! Niebawem gwałtownieodetchnęła i przez całejej ciało przebiegł przyjemny, odprężający dreszcz. Najdroższy. Kocham cię. Demirisleżał obok niej. Ogarnęła gopanika. "Co ja najlepszegozrobiłem. Jeśli Potter dowie się o tym, będę skończony". Sybiljakby czytaław jegomyślach. Roześmiałasię. To będzie nasz małysekret, dobrze,kochanie? Ichmały sekret trwał przez kolejnych kilka miesięcy. Nie było sposobu,aby Demiris mógł jej unikać. Ponieważstary Potterwyjeżdżał na wielodniowe wyprawy poszukiwawcze, Demirisowi trudno było znaleźć najmniejszypretekst, żeby nie chodzić z jego żoną do łóżka. Najgorsze byłojednak to, że Sybil zakochała się w nim bez pamięci. Jesteś zbyt dobry, aby pracować wtakich warunkach, kochany mówiła mu. Ty i ja wrócimy razemdo Anglii. Mieszkamw Grecji. Już nie. Pogładziła go po smukłym, sprężystym ciele. Wróciszdo domurazem ze mną. Rozwiodę się z Henrym i weźmiemy ślub. Demiris przestraszył sięnie na żarty. Sybil,ja. jestem biedny. Ja.. Przebiegła ustami pojego piersi. To nieważne- Wiem, w jaki sposób możesz zdobyć dużo pieniędzy,najdroższy. Naprawdę? Usiadła na łóżku. Wczoraj wieczorem Henry powiedział mi, że właśnie odkrył jakieświelkie nowe pole naftowe. Sam wiesz, że jest w tym dobry. W każdymrazie, byłtym faktem bardzo podekscytowany. Zanim wyjechał, sporządziłraport w tej sprawie i poprosił mnie, żebym go wysłałaz poranną pocztą. Mam gotutaj. Chciałbyś zobaczyć? Serce Demirisa zaczęło bić bardzoszybko. Tak. Chciałbym. Patrzył jak wstaje i ciężko idzie do podniszczonego stolika, stojącegow rogu pokoju. Wzięłaz niego dużą kopertęi wróciłado łóżka. Otwórz. Demiris zawahał siętylko ułamek sekundy. Otworzył kopertę i wyjąłz niejraport. Było tego pięć stron. Szybko przebiegł wzrokiemcałośćtekstu, po czym wrócił na początek i zaczął czytać uważniesłowo posłowie. Czy teinformacjesą cokolwiek warte? 19. "Czy te informacje są cokolwiek warte? " Raport dotyczył nowego pola, które mogło się okazać jednym z najbogatszych złóż w całej historii. Demiris przełknął ślinę. Tak. To całkiem możliwe. Nowidzisz odparła zadowolonaSybil. Mamy jużpieniądze. Westchnął. To nie takie proste. Dlaczego? Ta informacja ma znaczenie dla kogoś, kto może sobie pozwolićna kupno działek ziemi na tym roponośnym terenie. A do tego potrzebapieniędzy. Na swoimkoncie w banku miał trzysta dolarów. O to się nie martw. Henry mapieniądze. Wypiszę czek. Czy pięćtysięcy dolarówwystarczy? Constantin Demiris nie wierzył własnym uszom. Tak. Po prostunie wiem, comam powiedzieć. Todla nas, najdroższy. Dla naszejprzyszłości. Usiadł na łóżku intensywnie myśląc. Sybil, czy mogłabyś nie wysyłać tego raportu jeszczeprzez jedenalbo dwa dni? Oczywiście. Przetrzymam go do piątku. Czy to da ci dośćczasu,kochanie? Powoli skinąłgłową. To dami dość czasu. Z pięcioma tysiącami dolarów, które dostał odSybil "to nie podarunek", powiedział sobie, "to pożyczka" Constantin Demiris kupiłdziałki ziemi na nowo odkrytych roponośnych obszarach. Kilka miesięcypóźniej, kiedytrysnęła tam nafta, wjednej chwili został milionerem. Zwrócił Sybil Porter pięć tysięcy dolarów, wysłał jej nową nocnąkoszulę i wrócił do Grecji. Nigdy więcejgo nie widziała. Rozdział 3 Istniejeteoria,że wprzyrodzie nicnie ginie, że każdy dźwięk, każdewypowiedziane słowo wciąż trwa gdzieśwczasie i przestrzeni, i możepewnego dnia do nas powrócić. Zanim wynalezionoradio, któż by uwierzył, że otaczające nas powietrzejest pełnedźwięków muzyki, informacji, głosów z całego świata? Nadejdziedzień, kiedy będziemypotrafili cofnąć się w czasie i wysłuchać przemówienia Lincolna w Gettysburgu, głosu Szekspira, Kazania na Górze. Catherine Alexander słyszała głosy ze swojej przeszłości, byłyjednakprzytłumione i wyrywkowe, tworzyły w jej głowiezupełny zamęt. "Czy wiesz, że jesteś zupełnie niezwykła, Cathy? Czułem to od chwili,gdy tylkocię ujrzałem. " "To jużkoniec. Chcę rozwodu. Kocham inną. " "Wiem, jaki byłem dla ciebie niedobry. Chciałbym ci to wynagrodzić. " "On próbował mnie zamordować". "Kto taki? " "Mójmąż". Głosy nie chciałyzamilknąć. Co za tortura! Jej przeszłość stała siękalejdoskopem obrazów, które przelatywały przez jej świadomość. Zdawałoby się, że klasztor powinien być cudownym, pełnym spokojuschronieniem, ale nagle stał się więzieniem. "Tutaj nie jest moje miejsce. Gdzież jednak ono jest? " Nie wiedziała. Wklasztorze nie było luster, ale nazewnątrz, w pobliżu ogroduznajdowało się niewielkie jeziorko. Do tej pory Catherine omijała jez daleka bojąc się prawdy, lecz tego rankapodeszła doniego, powoliuklękła i spojrzała w dół. Napowierzchni wody zobaczyła odbicie ślicznej,opalonej kobiety o czarnych włosach,delikatnych rysach i smutnych sza21 I. rych oczach przepełnionych bólem. a może było to tylko wrażenie, możesprawiła je sama woda. Zobaczyła pełne ustagotowe do uśmiechu i lekkozadarty nos piękna, najwyżej trzydziestoparoletnia kobieta. Tyle że bezprzeszłości i bez przyszłości. Zagubiona. "Może jest ktoś, kto potrafimipomóc", pomyślała zdesperowana, " ktoś, z kimmogłabym porozmawiać". Poszłado pokoju siostry Teresy. Siostro. Słucham cię, moje dziecko. Chciałabym porozmawiać z lekarzem. Może byłbyw stanie pomócmi dowiedziećsię, kim jestem. Siostra Teresa patrzyła na nią przez dłuższą chwilę. Usiądź. Catherine zajęła miejsce na twardym krześle,naprzeciwko starego,zniszczonego biurka. Siostra Teresa odezwałasięcicho: Moja droga, Bóg jest twoim lekarzem. We właściwym czasie. Onodkryje przed tobą tyle prawdy, ile przeznaczy twojemu sumieniu. Pozatym nikt z zewnątrz nie ma wstępudo naszego klasztoru. Nagle Catherinecoś sobieprzypomniała. jakby przez mgłę widziała mężczyznę, który rozmawiał z nią w przyklasztornym ogrodzie, wręczyłjej coś. Po chwiliobraz zniknął. Moje miejsce nie jest tutaj. A gdzie ono się znajduje? Właśnie tegonie wiedziała. Nie jestem pewna. Ciągle szukam. Wybaczmi, siostro Tereso, alewiem, że to nie tutaj. Zakonnica patrzyłana nią wzamyśleniu. Rozumiem. A gdybyś nas opuściła, to dokąd pójdziesz? Nie wiem. Pomyślę o tym, moje dziecko. Jeszczeo tym porozmawiamy. Dziękuję, siostro Tereso. Kiedy Catherine wyszła, siostra Teresa długo jeszcze siedziała za swoimbiurkiem ze wzrokiem utkwionym w jednym punkcie. Musiała podjąćtrudną decyzję. W końcusięgnęła po papier i pióro. Zaczęła pisać: "Szanowny panie. Wydarzyło się coś,o czym powinien panchybawiedzieć. Nasza wspólnaznajoma poinformowała mnie, że chce opuścićklasztor. Proszę mi doradzić, co mam robić". Przeczytałliścik jeden raz. Oparłszy się wygodniew fotelu analizowałkonsekwencje otrzymanej informacji. "A więc to taki Catherine Alexander pragnie zmartwychwstać. Niedobrze. Będę musiał się jej pozbyć. Tylko ostrożnie. Bardzo ostrożnie". ^Pierwszym krokiem było zabranie jej z klasztoru. Demiris zdecydował,^nadszedł czas, aby złożyć siostrze Teresie wizytę. Następnego ranka kazał szoferowi zawieźć się do loanniny. , Jadąc pośród wiejskich krajobrazów, Constantin Demiris myślało Catherine Alexander. Przypomniał sobie jaka była piękna, gdy zobaczył ją poraz pierwszy. Była taka ożywiona, radosna, tryskała humorem. Pobyt wGrecji wyraźnie ją ekscytował. "Miaławszystko", pomyślał Demiris. I wtedy bogowiedokonali aktuzemsty. Catherine była żoną jednego z jego pilotów, a ich małżeństwozamieniło sięw istne piekło. Zaczęła pić. W krótkim czasie stała się grubą,pomarszczonąalkoholiczką o tłustym, obwisłym ciele. Demiris westchnął. Jaka szkoda". Siedział w pokoju siostry Teresy. Przepraszam, że zawracałam panu tym głowę, ale to dzieckonie ma dokąd iść i. Dobrze siostra zrobiła zapewnił jąDemiris. Czy ona pamięta cokolwiekze swojej przeszłości? Pokręciła głową. Nie. Biedactwo. Podeszła do okna, z którego widać było kilkazakonnic pracujących w ogrodzie. Jest tam. Constantin Demiris stanął przy nieji spojrzał. Trzy zakonnice stałyodwróconedo niego tyłem. Czekał. Jedna z nich odwróciła się i ujrzał jejtwarz, której piękno zaparłomu dech w piersi. Co się stałoz tą grubą, wyniszczoną kobietą? Ona jest ta w środku wyjaśniła siostra Teresa. Tak. Demiris kiwnął głową. Słowa siostry Teresy zawieraływięcej prawdy, niż sądziła. Co mam z nią zrobić? "Tylko ostrożnie". Zastanowię się odparł Demiris. I dam znać. Musiał podjąć decyzję. Wygląd Catherine Alexander zupełnie go zaskoczył. Zmieniła się całkowicie. "Nikt nie domyśli się, że to ta samakobieta", pomyślał. Pomysł, jaki przyszedłmu do głowy, był tak diabelnieprosty,że prawie roześmiał się na głos. Tego samego wieczoru wysłał do siostry Teresy krótką odpowiedź. 23. "To cud", myślała Catherine. "Urzeczywistnione marzenia". Po jutrznisiostraTeresa zajrzała do jej malutkiej celi. Mam dla ciebie nowiny, moje dziecko. Tak? Zakonnica starannie dobierała słowa. Dobre nowiny. Napisałam o tobie wielkiemu przyjacielowi naszegoklasztoru i on chce ci pomóc. Catherine poczuła,że serce zaczyna jej walić jak młotem. Chce mi pomóc? W jaki sposób? To jużon sam ci powie. Jest bardzo uczynnym i hojnym człowiekiem. Będziesz mogła opuścić klasztor. Nagle, zupełnienieoczekiwanie, poczuła dreszcz, który przebiegł przezcałe jej ciało. Oto wejdzie w świat, którego nawet nie pamięta. I kim byłjej dobroczyńca? Siostra Teresa powiedziała tylko: To bardzo dobry człowiek. Powinnaś być wdzięczna- Jego samochódprzyjedzie po ciebie w poniedziałekrano. Przez kolejnedwie noce Catherine nie mogła zmrużyć oka. Świadomość, że opuści klasztor izacznie nowe życiew normalnymświecie wydała się jej nagle przerażająca. Czuła się zagubiona i bezbronna. "Może to ilepiej, żenie wiem kim jestem. Błagam cię, Panie Boże, miejmnie w swojej opiece". W poniedziałek o siódmejrano przed bramę klasztoru zajechała limuzyna. Catherine całą noc rozmyślała o czekającej ją przyszłości. Siostra Teresa odprowadziła ją dobramy, za którą zaczynał sięnieznany, zewnętrzny świat. Będziemy modliły się za ciebie. Pamiętaj, że jeżeli kiedykolwiekzechceszdo naswrócić, zawsze znajdziesz tu schronienie. Dziękuję,siostro Tereso. Będę pamiętała. Jednak w głębi serca wiedziała, że nie wróci tu już nigdy. Długa droga z loanniny do Aten napełniła Catherine mieszaninąsprzecznychze sobą emocji. Przebywanie poza murami klasztoru napawało jąradością, lecz mimo to w otaczającym ją teraz świecie było coś groźnegoi złowieszczego. Czy dowie się, jakich strasznych rzeczy doświadczyław przeszłości? Czymiały one jakiś związek z powracającym nieustanniesennym koszmarem, w którym ktośusiłował ją utopić? 24 We wczesnych godzinach popołudniowych krajobraz za oknem uległzmianie. Przejeżdżali przez corazwięcej miejscowości, aż wkońcu dotarli do,' przedmieść Aten i wkrótceznaleźli się w samym środku pulsującegożyciem miasta. Catherine wydawałosię ono jakieś niezwykłe inierzeczywistee, a jednak dziwnieznajome. "Już kiedyś tu byłam", pomyślałapodniecona. Samochód jechałna wschód, i po piętnastu minutach dotarli do wielkiej,położonej na wzgórzu posiadłości. Minąwszy wysoką,żelazną bramęi fałdującą się przy niej kamienną oficynę, ruszyli pod górę długą alejąosadzoną majestatycznymi cyprysami. W końcu stanęli przed białą willą,gdzie widniało kilkawspaniałych posągów. ^ Szoferotworzyłprzed nią drzwi limuzyny. Wysiadłszy ujrzała stojącego przed wejściem do willi mężczyznę. Kalimehra. Wypowiedziała to słowo powitania zupełnie mimoWolnie. Kalimehra. Czy. to pan mnie tutajzaprosił? Ależ nie. Pan Demirisoczekuje panią w bibliotece. Demiris. Nigdy przedtem nie słyszałatego nazwiska. Dlaczego ten człowiek chciałjej pomóc? Poszła za mężczyzną. Przeszliprzez wielką rotundę o kopulastymsklepieniu wyłożonym płytkami z angielskiejporcelany ipodłodze zrobionej z kremowegowłoskiego marmuru. Potem znaleźlisię w olbrzymim, wysokim salonie. Wszędzie stały duże,wygodne, niskie kanapy i fotele. Całą jedną ścianę pokrywał duży obrazGoi ociemnych, ponurych barwach. Przewodnik zatrzymał się przed biblioteką. Pan Demiris czeka wśrodku. Ściany biblioteki jaśniały biało-złocistą boazerią. ,, Umieszczone nanich półki pełne były oprawionych wskórę książek^wytłoczonymi na grzbietach złotymi literami. Za wielkim biurkiem siedlliał mężczyzna. Gdy Catherine weszła, uniósł na nią wzrok i wstał. Przezcfcwilę szukał na jej twarzy reakcji, która świadczyłaby, że go poznaje, Spzego jednaknie zauważył. Witaj. Jestem Constantin Demiris. A jak ty się nazywasz? NadałtSBiu pytaniu ton zupełnej obojętności. "Czy ona pamięta swoje nazwisko? " Catherine Alexander. Nie okazałżadnej reakcji. A więc witaj, Catherine Alexander. Usiądź, proszę. Zajął miejscenaprzeciwko niej, na czarnej, obitej skórą sofie. Z bliska Catherine wyglądała jeszcze ładniej. "Jest cudowna", pomyślał. "Nawet w tym zakonnymhabicie- Szkodaniszczyć coś tak pięknego. Przynajmniejumrze w szczęSciu". 25 -i. To.. bardzo miło z pańskiej strony, że zechciał mnie pan tu zaprosić odezwała się. Ale nierozumiem, dlaczego pan. Uśmiechnął się dobrotliwie. Nie ma w tym żadnej tajemnicy. Od czasudo czasu pomagamsiostrze Teresie. Klasztor jest bardzo ubogi, więcrobię, co mogę. Kiedynapisałami o tobie z prośbą o pomoc,odpowiedziałem, że zrobię toz największą radością, To bardzo. urwała nie wiedząc, jak dokończyćzaczęte zdanie. Czy siostraTeresa mówiłapanu, że ja. że straciłam pamięć? Owszem, wspominała coś o tym. Odczekał chwilę, po czymspytał bez ceregieli: A ile pamiętasz? Znam swoje nazwisko,ale nie wiem skąd pochodzęanikim naprawdę jestem. Możeudałoby mi się znaleźć w Atenach kogoś, kto mniezna dodała z nadzieją. W umyśle Constantina Demirisagwałtownie zapłonęło czerwone światełko alarmu. To byłaostatnia rzecz, której pragnął. To, oczywiście,możliwepowiedział ostrożnie. Porozmawiamyo tym jutro rano, dobrze? Teraz, niestety, muszę udać się na spotkanie. Kazałemprzygotować dla ciebie apartament. Mam nadzieję, że będzie cituwygodnie. Naprawdę nie wiem, jak panu dziękować. Niecierpliwiemachnął ręką. Nie ma takiej potrzeby. Otrzymasz tu wszelką opiekę. Po prostuczuj się jak u siebie w domu. Dziękuję, panie. Przyjaciele nazywają mnie Costa. Kamerdyner zaprowadził ją do fantastycznej sypialni, utrzymanejw miękkich odcieniach bieli. Było w niej olbrzymiełóżko z baldachimem,białe sofy, fotele, antyczne stoliki i lampy, a na ścianach obrazyimpresjonistów. Okiennice obarwie morskiejzieleni odcinały dostęp palącym promieniom słońca. W oddali,za oknem, Catherine ujrzała turkusowe morze. Pan Demiriskazał przysłać tuubrania,z których będzie panimogłasobie wybrać cotylko zechce powiedziałkamerdyner. Po raz pierwszy Catherine zdała sobie sprawę, że wciąż nosi na sobieotrzymany w klasztorzehabit. Dziękuję. Jakby we śnie, spadła na miękkie łoże. Kim był tenobcyczłowiek idlaczegootoczył ją taką opieką? Godzinę później pod willę zajechała furgonetka pełna ubrań. Do sypialni Catherine przyprowadzono krawcową. 26 Jestem madame Dimas. Najpierw zobaczmy z czym mamy doczynienia. Proszę się rozebrać. Co.. co takiego? Proszę się rozebrać. W tej chwili niewiele mogę powiedzieć o panifigurze, skoro jest schowana podhabitem. "'Kiedy ostatni raz była zupełnie nagaw obecności innej osoby? Zażenowana, zaczęłapowoli zdejmować ubranie. Kiedy stanęła w końcu wyprostowana,madame Dimas przyjrzała jej się wprawnym okiem. (ciało Catherinezrobiłona niej duże wrażenie. Ma pani piękną figurę. Myślę, że będziemy w staniedobrać coś sam raz dla pani. Dwie kobiety wniosły pudła z sukienkami, bielizną,bluzkami, spódnicami, butami. Proszę sobie wybraćwszystko, co się pani spodoba powiedziała a potem będziemy mierzyć. Ależ mnie nie stać na żadną z tych rzeczy zaprotestowałaCatherine. Niemam pieniędzy. Madame Dimas zaśmiała się. Pieniądze nie będą pani potrzebne. Wszystko uregulujepan Demiris. "Ale dlaczego? Tkaniny wywołały w niej kolejne, namacalnewspomnienia ubrań, któremusiała kiedyś nosić. Były wśród nichjedwab,tweed i bawełna w całejgamie ślicznych kolorów. Te trzy kobiety z pewnością doskonale znały swój fach. Pracowały szybko i sprawnie, tak że po dwóch godzinach Catherinemiała półtuzina pięknych strojów. Nie mogła objąćtego umysłem. Siedziałatam nie wiedząc, co zesobą zrobić. "Mam śliczne ubrania", pomyślała, "ale nie mam dokąd pójść". A jednak było miejsce,do którego mogłasię udaćmiasto. Klucz dowszystkiego, co jej się przydarzyło, znajdował się w Atenach. Była tego pewna. Wstała. "A więc,naprzód, nieznajoma. Może się dowiemykim naprawdę jesteś". Zeszła dogłównego holu. Natychmiast podszedł do niejlokaj. Czym można pani służyć? Chciałabym. chciałabym pojechać do miasta. Czy mógłbypanSprowadzić mi taksówkę? To nie będzie chyba konieczne, proszę pani. Mamy do pani dyspozycji limuzynę. Zaraz zawołam kierowcę. Catherine zawahała się. Bardzo dziękuję. Czy pan Demiris nie będzie się gniewał, jeśli ,.. 27. pojedzie do miasta? W każdym razie, nie zabronił jej tego. Kilka minutpóźniej siedziałajuż z tyłu limuzyny marki Daimler, która jechała w kierunku centrum Aten. Catherine była zupełnie olśnionagwarem ruchliwego miasta, w którymze wszystkichstron otaczały jączarowne ruiny i zabytki. Kierowca wskazał ręką przed siebie. Oto Partenon, proszępani powiedział z dumą w głosie naszczycie Akropolu. Catherine patrzyła na znajomą jej budowlę z białego marmuru. Świątynia Ateny, bogini mądrościpowiedziała automatycznie. Kierowca uśmiechnął się aprobująco. Czy pani interesuje się historią Grecji? Niewiem. Jej oczy napełniłysię łzami. Nie wiem. Mijali kolejne ruiny. A to jest teatr Herodesa Atticusa. Jak pani widzi,zachowałysięjeszcze niektóreściany. W starożytności na jego widowni zasiadało pięćtysięcy widzów. Sześć tysięcy dwustu pięćdziesięciu siedmiu powiedziała cichoCatherine. Wszędzie, wśród antycznych ruin stały nowoczesne hotele ibiurowce,tworząc niezwykłą mieszaninę przeszłości z teraźniejszością. Limuzynaminęłapołożony w centrum miasta duży park z fontannami. Strumienietryskającej z nich wody skrzyły się i wirowały w przedziwnym tańcu. Stałytam dziesiątki stolików, nadktórymi rozpięto niebieskie markizy wspartena zielonych i pomarańczowychsłupkach. "Już kiedyś to widziałam", pomyślała Catherine. Poczuła w dłoniachnagły chłód. "I byłam tu szczęśliwa". Na dachach wielu domów znajdowały się kawiarenki, a na rogachmężczyźni sprzedawali świeżozłowione gąbki. Wszędzie stały budkizkwiatami, przyciągające wzrokmnogością kolorowych płatków. Limuzyna dojechała do placu Syntagma. W chwiligdy mijalinarożny hotel, Catherine zawołała: Proszę sięzatrzymać! Kierowca zjechał do krawężnika. Catherine z trudemchwytała powietrze. "Poznaję ten hotel. Mieszkałam wnim". Chciałabymtu wysiąść powiedziała drżącymgłosem. Czymógłby pan wrócićtu po mnie za. za dwie godziny? Oczywiście, proszę pani. Szofer pospiesznie przebiegł na drugąstronę pojazdu i otworzył przed nią drzwi. Catherine wysiadła i na trzęsących się nogach stanęła na chodniku. Było strasznie gorąco. 28 Nic pani nie jest? ^Nie zdobyła się na odpowiedź. Czuła się, jakbystała nad krawędziąprzepaści i zaraz miała spaść w nieznaną, przerażającą otchłań. Wmieszała się w tłum. Z zachwytem patrzyła na tabuny ludzi pędzącychulicami, wsłuchiwałasię w gwarich podniesionych głosów. Po wypełnionym samotnością i milczeniem pobycie w klasztorze to wszystko wydawałojej się zupełnie nierealne. Catherine zbliżała się do centralnej, starej częścimiasta zwanej Plaka, po krętych uliczkach, zniszczonych schodkach, którewiodły do domów, kawiarenek i innych podupadłych budowli. Szła kierowana jakimś instynktem, nadktórym nie miała kontroli, i któregonie byław stanie pojąć. Minęła właśnietawernę na dachu, z którego rozpościerałsię widok namiasto. Spojrzała na nią i zatrzymała się. "Siedziałam przytamtym stoliku. Podano mi menu w języku greckim. Było nas troje. Co chciałabyś zjeść? spytali. Czy mogłabyś wybrać cośdla mnie? Boję się, żesam zamówiłbymwłaściciela restauracji. Śmiali się. Ale kimże byli ci 'oni'? "Do Catherine podszedł kelner. Boro na sas voithiso? Ochiefharisto. "Czy mam coś podać? Nie, dziękuję. Skądwiedziałam, co odpowiedzieć? Może jestem Greczynką? " Pospiesznie ruszyła dalej. To było jakby prowadziła ją jakaś niewidzialna ręka. Czuła, że wiedokąd idzie. Wszystko wydawało się jej znajome. Wszystko i nic. "Boże", pomyślała, "ja chyba wariuję. Mam halucynacje". Minęła kawiarnię onazwie"Treflinkas". Znowu w zakamarkach jej pamięci odżyło wspomnienie. Tutajcoś się wydarzyło. Coś ważnego. Jednak nie mogła sobie przypomnieć, coto było. "' Chodziłapo ruchliwych ulicach i wkońcuskręciła w lewo przyYoukourestiou. Pełno tam było eleganckich sklepów. "Przychodziłam tutaj na zakupy". Bezwiednie zaczęła przechodzić nadrugą stronę ulicy, gdyzza rogu wyjechał nagle niebieski sedan i z dużąprędkością przemknął tuż kołoniej. Przypomniały się jej czyjeś słowa: "Grecy nieprzestawili się jeszczena samochody. Wydaje im się, że wciąż jeżdżą naosłach. Jeśli chceszzrozumieć Greków, nie czytaj przewodników turystycznych. Przeczytajtragedie greckie. Mieszkają w nas wielkie namiętności, pełno w nas radości,ale i głębokiego smutku, których nie nauczyliśmy się jeszcze skrywać podpłaszczemcywilizowanejogłady". Kto jej towszystko powiedział ? Szybkimkrokiem szedł w jej stronę jakiś mężczyzna. Nie spuszczał 29 iŁ. z niej oczu. Gdy był już blisko, zwolnił i na jego twarzy pojawił sięradosny uśmiech osoby, która widzi po długiej przerwie starego znajomego. Był wysoki, ciemnowłosy. Catherine miała pewność, żenie widziała gonigdy przedtem. A jednak. Jak się masz? Mężczyzna był wyraźnie uradowany jej widokiem. Dzień dobry. Catherine nabrała głęboko powietrza. Czy panmnie zna? Uśmiechał się szeroko. Oczywiście, że cię znam. Serce zabiłow niej gwałtownie. Nareszcie. Dowie się prawdy o sobie. Tylko jak spytać spotkanego na zatłoczonej ulicy nieznajomego: "Kimjestem"? Czy. moglibyśmy porozmawiać? spytała. Tak będziechyba najlepiej. Catherine poczuła wzbierający w niej strach. A więc zaraz dowie się,kim naprawdęjest. Poczuła wzmagającesię, nerwowe napięcie. "Czy napewno chcę wiedzieć? A jeśli zrobiłam w przeszłościcoś strasznego? Mężczyzna poprowadził ją ku stolikom stojącym przed małą tawerną. Strasznie się cieszę, że na ciebie wpadłem odezwał się. Catherine przełknęła ślinę. Ja też. Kelner wskazał im miejsce przy jednym ze stolików. Czegosię napijesz? spytał nieznajomy. Pokręciła głową. Dziękuję, nie chcę nic. Cisnęło się jej na usta mnóstwo pytań- "Od czego mamzacząć? " Jesteśtakapiękna. To prawdziwe zrządzenie losu, prawda? Tak. Drżała na całym ciele,podekscytowana. W końcuzdecydowała się. Gdzie żeśmy się poznali? Wyszczerzył zęby. Czy to ważne, koritsimon? W Paryżu albow Rzymie, na wyścigachlub naprzyjęciu. Wyciągnął rękę i ścisnąłjej dłoń. Jesteś najpiękniejsza spośród wszystkich, jakie tu widziałem. Ile się cenisz? Patrzyłana niego, przez momentnie rozumiejąc o co mu chodzi, poczym gwałtownie wstała, zaszokowana. Chwileczkę! O co ci chodzi? Zapłacę, ile tylko. Catherineodwróciła się i uciekła w głąb ulicy. Za rogiem zwolniła. W oczach miała łzy. Co za poniżenie! Przed nią znajdowała siękolejna tawerna. W jej oknie wisiałatabliczkaz napisem: "Madame Piris Wróżka". "Przecież ja tu kiedyś byłam". Jejserce znowu zabiło przyspieszonym rytmem. Czuła, że tutaj, za tym pogrążonym wciemności progiemznajduje się początek końca tajemnicy. Otworzywszy drzwiweszła do panującej we wnętrzu ciemności. W rogu 30 pomieszczenia był znajomy z wyglądu bar, obok kilkanaście stołów ikrzeseł. Zbliżył się do niej kelner. Kalimehra. Kalimehra. Pou ineh Madame Piris? Madame Piris? Kelner wskazał gestem na pusty stolik w samymrogu. Catherine zajęłaprzynimmiejsce. Wszystko było dokładnie tak, jak pamiętała. Niebawem zbliżyła się doniej niezwykle stara, ubrana na czarno kobietao bardzo pomarszczonej twarzy. Co mogędla. Kobieta urwała wpółzdania,wpatrując sięrozszerzonymi oczami w twarz Catherine. Kiedyś cię znałam, ale twojatwarz. Po chwilidodała zdumiona: A więc wróciłaś! Czypani wie kim jestem? spytała z nadzieją Catherine. Woczach staruszki czaił się strach. Nie! Przecież ty nie żyjesz! Odejdź stąd! Catherine jęknęła cicho. Poczuła,jak włosy stają jej na głowie. Błagam panią, chcę tylko. Odejdź, pani Douglas! Muszę wiedzieć. Stara kobieta przeżegnała się iuciekła. Catherine siedziała do głębi wstrząśnięta. Gdy ponownie znalazła się naulicy, w głowie dźwięczałyjej słowa: "Pani Douglas! I nagle, jakby otworzyło się narazkilka klapek. Przed oczami stanęłyjejdziesiątki wyraźnych obrazów, scen, które zmieniały się jedna po drugiejniczymw kalejdoskopie. "Jestem żonąLarry'ego Douglasa". Widziałaprzystojną twarz swojego męża. Kochała go do szaleństwa, ale coś stanęłomiędzy nimi. Coś.. W następnejwizji ujrzała samą siebie, próbującą popełnić samobójstwo,a potem odzyskującąprzytomność w szpitalu. Catherine stała na środku ulicy. Bała się, że nogiodmówiąjej posłuszeństwa i spadną na nią kolejne bezładne obrazy - Rozpiła się, bo straciła Larry'ego. Ale potem on do niej wrócił. Byliw jejmieszkaniu. Larrypowiedział: "Wiem, że cię skrzywdziłem. Chciałbym ci towynagrodzić, Cathy. Kocham cię itak naprawdę nigdy niekochałem nikogo innego. Daj miszansę. Czypojechałabyśze mną nadrugimiodowy miesiąc? Znam jedno cudowne miejsce. Nazywa sięloannina". I wtedyzaczął się prawdziwy horror. Przesuwające się obrazy napełniały jącoraz większym przerażeniem. Była z Larrym naotulonym mgłą szczycie góry, a on podchodził doniej z wyciągniętymi rękami, gotowy zepchnąć ją w przepaść. W tymMomencie ocalił jąjakiśturysta, który właśnie wszedł na szczyt. 31. Potem były jaskinie. "Recepcjonista w hotelu powiedział mi o jakichś pobliskich jaskiniach. Podobno chodzątam wszyscy zakochani". Więc poszli do jaskiń. Larry zaciągnął ją głęboko w ich wnętrzei zostawił tam samą, by umarła. Zakryła dłońmi uszy, próbującodgrodzić sięod natrętnych, przerażających myśli. Odnaleziono jąi odtransportowano do hotelu, gdzie lekarzdal jejśrodek na uspokojenie. W środku nocy obudziła się jednak i usłyszaładobiegające zkuchni głosy Larry'ego i jego kochanki. Planowali morderstwo. Wiatr zagłuszał częściowo ich słowa. "...nikt nigdy. " "...powiedziałemci, że załatwię. " "...nie udało się. Nie mogą nic. " "...teraz, kiedy ona śpi". Raptem przypomniała sobie, jak wybiegła na zewnątrz, gdzie szalałaburza. Gonili ją. Wskoczyła do łodzi, a wiatr zagnał ją na środek jeziora. Kiedy łódźzaczęła tonąć, straciła przytomność. Usiadła ciężko naławce. Zupełnie opadła z sił. A więc te nocnekoszmarybyły jednak odbiciem rzeczywistości. Jej mąż ijego kochankapróbowali jązamordować. Pomyślała o nieznajomym, który przyszedł ją odwiedzić w klasztorzewkrótce po jej szczęśliwym ocaleniu. Wręczył jej cudownie wykonanego,złotegoptaka z rozpostartymi jak do lotuskrzydłami. "Teraz już nikt cięnie skrzywdzi. Tamci źli ludzie nie żyją". Wciążnie potrafiła ujrzećwyraźnie jego twarzy. Poczuła wgłowie silny, pulsujący bólW końcu podniosła się i wolnoposzła na miejsce spotkaniaz kierowcą,który zabierze ją do Constantina Demirisa. U niego będziebezpieczna. Rozdział4 Dlaczego wypuściłeś ją z domu spytał gniewnie Constantin Demiris. Bardzo przepraszam,proszę panaodpowiedział lokaj. Nicpan nie mówił, że niewolno jej nigdziejeździć, więc. Demiris zmusił się do zachowania spokoju. W porządku, to nieważne. Wkrótce pewniewróci. Czy będzie coś jeszcze, proszę pana? Nie. Patrzył jaktamten odchodzi, następnie zbliżył się do okna i spojrzałna wypielęgnowany ogród. Pojawienie się Catherine Alxander na ulicachAten było niebezpieczne. Ktoś mógł ją rozpoznać. "To przykre,że niemogę pozwolić jej żyć. Alenajpierw moja zemsta. Będzie żyła,aledokona się akt sprawiedliwości. Wyślę ją gdzieś, gdzie nikt jej nie zna. Londynpowinien być bezpieczny. Będzie można miećją na oku. Dam jejpracęw moim londyńskim przedstawicielstwie". ; Godzinę później, kiedy Catherine wróciła do willi, Demiris od razupoznał, że zaszław niej duża zmiana. Jakby uniosła sięjakaś ciemnazasłona, spoza której wyłoniła sięnowa Catherine,w pięknym kostiumiez białego jedwabiu ibiałejbluzce. Demiris był oszołomiony zmianą jejwyglądu. "Nostimi", pomyślał. "Seksowna". ' Panie Demiris. Costa. Już wiem, kim jestem i. co się wydarzyło. Jego twarz nie zmieniła wyrazu. Naprawdę? Siądź, moja droga, i wszystko mi opowiedz. Była zbyt przejęta,żeby usiąść. Zaczęła chodzić nerwowo po dywaniewyrzucając z siebie słowa. , 3 - Pamiętna noc 33. Mój mąż i jego kochanka, Noelle próbowali mnie zamordować. Zatrzymała siępatrząc naniego wyczekująco. Czy to brzmi bardzoniedorzecznie? Samajużnie wiem. Może rzeczywiście było to czysteszaleństwo. Mów dalej, moja droga powiedział uspokajająco. Uratowały mnie zakonnice z klasztoru. Mój mąż pracował dla ciebie,prawda? padło nieoczekiwanepytanie. Demiriszawahał się, ostrożnie dobierając każde słowo. Tak. Ile powinienem jej powiedzieć? Był jednym z moichpilotów. Czułem sięzaciebie odpowiedzialny. To tylko. Spojrzała mu prostow oczy. Wiedziałeś kim jestem. Dlaczego nie powiedziałeś mi dzisiaj rano? Obawiałem się, że doznaszszoku odpowiedział Demiris. Myślałem,że lepiej będzie, jeśli sama poznasz prawdę. Czy wiesz, co stało się z moim mężem i. tą kobietą? Gdzie oniteraz są? Utkwiłwzrok w jej oczach. Zostali straceni. Patrzył,jak krew odpływa jej z twarzy. Jęknęła cicho. Poczuła, że nogiuginająsię pod nią i zapadła się głęboko w fotel. Nic nie. Wyrok wykonano w majestacie prawa,Catherine. Ale. dlaczego? "Ostrożnie, niebezpieczny temat". Ponieważ próbowali cię zamordować, Catherine. Uniosła brwi. Nie rozumień. Dlaczego zostali straceni? Przecieżja żyję. Greckie prawo jest bardzo surowe przerwał jej. I wymiarsprawiedliwości działa tu szybko. Mieli publiczny proces, w czasie któregoświadkowie zeznali, że twój mąż i Noelle Page usiłowali pozbawić ciężycia- Zostali uznani za winnych i skazani na śmierć. Nie mogę w to uwierzyć. Catherinesiedziała zupełnie oszołomiona. Proces. Demiris podszedł do niej i położył dłoń na jej ramieniu. Musiszwyrzucić ze swoich myśli całą przeszłość. Oni próbowalicię skrzywdzić i zapłacili za to. Uderzył w bardziej optymistyczną nutę. Może lepiej porozmawiajmy o przyszłości? Maszjakieś plany? Nie słyszała go. "Larry", pomyślała. "Larry, jego przystojna, roześmiana twarz, jego ramiona, jego głos. Catherine. Uniosła wzrok. Słucham? Czy myślałaś już o swojej przyszłości? Nie. Zupełnie niewiem, co będęrobić. Chyba zostanę w Atenach. 34 Nie powiedziałzdecydowanie Demiris. Tonie jest najlepszypomysł. Miałabyś tuzbyt wiele nieprzyjemnych wspomnień. Proponowałbym, żebyś wyjechała z Grecji. Ale ja nie mamdokąd jechać. Myślałem już o tym odparł Demiris. Mam swoje biurow Londynie. Pracowałaśkiedyś w Waszyngtonie dla niejakiego WilliamaFrasera. Pamiętasz? Williama. I nagle przypomniała sobie. Tobył jeden z najpiękniejszych okresów w jej życiu. O ilewiem, pełniłaś funkcję jego asystentki do spraw administracyjnych. Tak było. Mogłabyś robić to samo dla mnie w Londynie. Zawahała się. Nie wiem. Niechciałabym okazać brakuwdzięczności, ale. Rozumiem. Wiem, że wszystko spada na ciebie tak nagle powiedział współczująco Demiris. Potrzebujesz czasu, żeby zebraćmyśli. Zjedz spokojnie kolację wswoim pokoju, a rano wrócimy do naszejrozmowy. Propozycja, żebyspożyłakolacjęu siebieprzyszła mu do głowyw ostatniej chwili. Nie mógł dopuścić, żeby wpadła na nią jego żona. Dziękuję, że o tympomyślałeś rzekła Catherine. Jesteś takidobry. I hojny. Te ubrania są. Ujął jej dłoń i trzymał ją trochę dłużej, niż to byłokonieczne. Cała przyjemność po mojejstronie. Siedziała w swojej sypialni patrząc na zachodzące nad Morzem Egejskim gorące słońce, skrzące sięw wodzie całą paletą cudownych barw. "Nie ma sensu żyć przeszłością. Trzebamyślećo tym, co mnie jeszczeczeka. Bogu dzięki, że zesłał mi Constantina Demirisa". To on wyznaczyłnową linięjej życia. Nie miała zupełnie nikogo innego. I jeszczezaproponował jejpracę w Londynie. "Czy mam ją przyjąć? " Po odejściu Catherine,Constantin Demiris długo jeszcze siedział w bibliotece, rozmyślając o ich rozmowie. Noelle. Tylko jeden raz w życiuDemiris pozwoliłsobie na utratę panowanianad swoimi uczuciami. Zakochał się w Noelle Page, a ona została jego kochanką. Nigdy przedtemnieznałkobiety takiej jak ona. Znałasię na sztuce, muzyce, na robieniuinteresów, stała się dla niego niezastąpiona. Jeśli o niąchodzi, nic go niedziwiło. Ale zarazem dziwiło gowszystko. Miał na jejpunkcie zupełnąobsesję. Byłanajpiękniejsząi najbardziej wrażliwą istotą, jaką znał. Dlaniego wyrzekła się kariery. Wzbudzała w nim namiętności, których nie 35 LAa.. zaznał nigdy przedtem. Była jego kochanką, powiernicą i przyjacielem. Demiris ufał jej całkowicie, a ona zdradziła go z Larrym Douglasem. Tobył błąd,za który musiała zapłacić własnymżyciem. Demiris załatwiłz władzami, żeby jej ciało pochowano naPsarze, jego prywatnej wyspiena Morzu Egejskim. Wszyscybyli wzruszeni tym dowodem miłości i wrażliwości. Faktycznie jednak chodziło mu o możliwośćdeptania po grobietejdziwki, co dawało mu niewymowną przyjemność. W sypialniDemirisa,przy jego łóżku stała najpiękniejsza fotografia Noelle, z której patrzyła naniego, uśmiechnięta. Ten uśmiech pozostanie na zawsze. DlaNoelle Pageczas stanąłjuż w miejscu. Nawet teraz, ponad rok później,Demiris nie mógł przestaćo niejmyśleć. Byłajak otwarta rana,której nie był wstanie zaleczyć żadenlekarz. "Dlaczego, Noelle? Dlaczego? Dałem ci wszystko. Kochałemcię, tydziwko. Kochałem. I nadal kocham". Był też Larry Douglas. Również zapłacił życiem. Demirisowi to jednaknie wystarczyło. Miał w zanadrzu coś' jeszcze. Zemstadoskonała. Zaznarozkoszy z żonąDouglasa, tak jak on robił to z Noelle. A potem wyśleCatherine tam, gdziejuż przebywa jejmąż. Costa. To był głos jego żony. Dobiblioteki weszła Melina. Constantin Demiris był mężemMeliny Lambrou, bardzo atrakcyjnejkobiety ze starego, arystokratycznego, greckiego rodu. Była wysoka, miałakrólewskie rysyi dużo godności osobistej. Costa, kim jest ta kobieta, którą widziałam w holu? w jejgłosiezabrzmiało napięcie. Pytanie zaskoczyło go. Co? A! To przyjaciółka jednego z moich znajomych. Będzie dlamnie pracowała w Londynie. Przyjrzałam się jej. Kogoś mi przypomina. Czyżby? Tak. Melina zastanowiła się przez moment. Jest podobna dożonytegopilota, który kiedyśdla ciebie pracował. Ale to niemożliwe. Przecież oni ją zamordowali. Owszem zgodziłsię Demiris. Zamordowali ją. Patrzył na nią, gdy odchodziła. Będziemusiał uważać. Melina nie była głupia. "Nie powinienem był się z nią żenić", pomyślał. "To był gruby błąd,^^" 36 Dziesięćlat wcześniej ślubMeliny Lambrou i ConstantinaDemirisawzbudził dużą sensację w kołach biznesu i sferach towarzyskich od Atenpo Rivierę i Newport. Szokujący był przy tym fakt, żejeszcze namiesiącprzed ślubem panna młoda była zaręczona z zupełnie innym mężczyzną. Jako dziecko. Melina Lambrou swoimi pomysłami doprowadzała dorozpaczy całąrodzinę. Kiedy miała dziesięć lat uznała, że zostaniemarynarzem. Szofer znalazł ją w porcie, gdzie usiłowała wśliznąć się na pokładjakiegoś statku, po czym przywiózł ją,zawstydzoną, do domu. W wiekulat dwunastupróbowała uciec z objazdowym cyrkiem. Będąc siedemnastoletnią dziewczyną poddała się jednak przeznaczeniu,jakie wynikało z jej pozycji: piękna, ogromnie bogata córkaMihalisaLambrou. Byłaulubienicą prasy. Zupełnie jak postać z baśni, obracała sięw towarzystwie księżniczek i książąt, a mimo to, cudownym sposobem,Melina nie uległa zepsuciu. Miała jedynego brata,Spyrosa, który był odniej dziesięćlat starszy. Uwielbiali się. Ich rodzice zmarli w katastrofiena morzu, kiedy Melina miała trzynaście lat. Od tamtej pory Spyros byłdla niej jedynymoparciem. Brat bardzo sięo nią troszczył Melina twierdziła, że aż za bardzo,kiedyosiągnęłapełnoletniość. Spyros stał sięjeszcze ostrożniejszy i bacznie przypatrywał się wszystkim kandydatom do ręki siostry. Żaden z nichnie okazywał się jej godny. Musisz być bardzo ostrożna radził jej. Jesteś celem dlawszystkichłowców fortun na świecie. Jesteś młoda,bogata, śliczna i zeznakomitego rodu. Brawo,kochany braciszku. To będzie dlamnie wspaniałą pociechą,gdy skończę osiemdziesiąt lat i umręjako stara panna. Nie obawiaj się. Odpowiedni mężczyzna na pewno się pojawi. Nazywał sięhrabia Yassilis Manos. Miał już ponad czterdzieści lat,doskonale prosperujące interesy i świetne pochodzenie. Od pierwszegowejrzenia zakochał się w pięknej i młodejMelinie. Oświadczyny nastąpiłyjuż w kilka tygodni po ichpierwszym spotkaniu. Spyros promieniał ze szczęścia. Dla ciebie jest on wprost idealny. Mocno chodzi poziemi i szalejeza tobą. Melinanie podzielała entuzjazmu brata. Nie ma wnim nic ciekawego, Spyros. Kiedy jesteśmy razem, naokrągło mówi o swoich interesach. Szkoda, że niejest bardziej. bardziejromantyczny. Małżeństwo to nie tylko romantyczność odpowiedział zdecydo37 MaŁ.-. wanie. Potrzebny ci mąż stateczny, o ustabilizowanej pozycji, który poświęci dla ciebie całe swoje życie. W końcu Melina uległa tej argumentacji i zdecydowała się przyjąćoświadczyny Vassilisa Manosa. Hrabia był wniebowzięty. Uczyniłaśmnie najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Właśnieutworzyłem nową spółkę. Nazwę ją "Melina International". Wolałaby dostać bukiet róż. Ustalono datę ślubu, rozesłano tysiącezaproszeń i poczyniono rożne, szeroko zakrojone przygotowania. Wtedy to w życie Meliny Lambrouwkroczył ConstantinDemiris. Poznali się na jednym zkilkunastu przyjęć, jakie wydano na cześćzaręczonej pary. Przedstawiła ich sobie gospodyni. Oto Melina Lambrou, Constantin Demiris. Demiris wpatrywał się w nią swymi ciemnymioczami. Jak długo oni pozwolą panitu zostać? spytał. Co takiego? Przecież przysłano panią z nieba, aby nauczyć nas, zwykłych śmiertelników, czym jest piękno. Roześmiała się. Pochlebcaz pana, panie Demiris. Pokręcił głową. Pani jest poza wszelkim pochlebstwem. Nie jestem w stanie powiedzieć nic, co oddałoby pani sprawiedliwość. Wtedy zbliżyłsię do nich hrabiaManosi przerwał tę rozmowę. Wieczorem, leżącw łóżku. Melina myślała oDemirisie. Oczywiściesłyszała o nim już przedtem. Był bogatym biznesmenem,wdowcem o reputacji człowieka pozbawionego skrupułów i natrętnego kobieciarza. "Jakto dobrze, że nic mnie z nim nie łączy", pomyślała. Bogowiewybuchnęli gromkim śmiechem. Następnego ranka do jadalni, w którejMelina spożywała śniadaniewszedł lokaj. Jest paczka dlapanienki. Przywiózł ją szofer pana Demirisa. Proszę miją przynieść. "A więcConstantin Demirismyśli, że olśni mnie swoim bogactwem. Gorzko się rozczaruje. Cokolwiekmi przysłał. choćby to był jakiś kosztowny klejnot albo bezcenny antyk odeślę muto z powrotem". Paczuszka byłaniewielka, prostokątna iślicznie opakowana. Zaciekawiona Melina otworzyła ją. Na załączonym bileciku było napisane: "Pomyślałem, że to może ci się podobać. Constantin". 38 Był to oprawiony w skórę egzemplarz książki "Toda Raba" NikosaKazantzakisa, jej ulubionegoautora. "Skądo tym wiedział? " Melina napisała do niegokartkę z banalnym podziękowaniem. "I natym koniec",pomyślała. Nazajutrznadeszła kolejna paczka. Tym razem była wniej płyta z muzyką jej ukochanego kompozytora Deliusa. Na załączonej kartcewidniałnapis: "Mam nadzieję, że z przyjemnością posłuchasztej muzyki, czytając'Toda Raba'". Od tamtej porycodziennie otrzymywała jakiś prezent. Swoje ulubionekwiaty, perfumy, nagrania muzyczne, książki. Constantin Demiris zadałsobie dużo trudu, aby poznać jej upodobania. Próżność Meliny została milepołechtana, inic nie mogła na to poradzić. Kiedy zatelefonowała do niego, żeby podziękować, powiedział: Nie mógłbym ci dać niczego, co byłoby ciebie godne. "Ilukobietomjużto mówił? " Czy zjesz ze mnąlunch, Melino? Już miała odmówić, gdy pomyślała: "Przecież nikomu nie może zaszkodzić, że zjem z nim ten lunch. Okazał mi tyle zainteresowania". No dobrze. Kiedy powiedziała o swoim zamiarze hrabiemuManosowi, ten stanowczo zaprotestował. Jakito ma sens, moja droga? Nie masz z tym okropnym człowiekiem nic wspólnego. Dlaczegochceszsię z nimspotkać? Yassalis, on przysyłał mi codziennie pomałym podarku. Powiemmu,żeby przestałto robić. Już w chwili, gdy mówiła te słowa, pomyślała: "Mogłabym powiedzieć mu to przez telefon". Demiriszarezerwowałstolik w znanej restauracji "Floca" przy ulicyPanepistimiou. Gdy Melina przyjechała, już na nią czekał. Jesteś! powiedział wstając. Tak się bałem, że rozmyślisz sięw ostatniej chwili. Zawsze dotrzymujęsłowa. Spojrzał na nią i powiedział poważnie: Ja też. Ożenię sięz tobą. Melina potrząsnęła głową trochę rozbawiona, a trochę ze złości. PanieDemiris, ja jestemjuż zaręczona z kiminnym. Z Manosem? Machnął lekceważąco ręką. On nie jest dlaciebie odpowiedni. Naprawdę? A to niby dlaczego? Dowiadywałem się. W jego rodzinie od pokoleń rodzą sięobłąkańcy. On samjest hemofilitykiem,poza tym jest poszukiwanyprzez policjęw Brukseli pod zarzutem popełnienia czynu nierządnego i fatalnie graw tenisa. 39 ^IgHII. Melina nie mogła powstrzymać się od śmiechu. A pan? Ja nie gram w tenisa. Ach, tak, Iz tego powodu powinnam wyjść za pana za mąż? Nie. Wyjdzieszza mnie,gdyż uczynię cięnajszczęśliwszą kobietą,jaka kiedykolwiek żyła na tej ziemi. Panie Demiris. Ujął jej dłoń. Mówmi Costa. Zabrała rękę. Panie Demiris, przyjechałam tu dzisiaj, aby panuoznajmić, iż nieżyczę sobie więcejotrzymywać od pana prezentów. I niezamierzamwięcejspotykać się z panem. Przypatrywał się jej przez dłuższą chwilę. Wierzę, że nie ma wtobie okrucieństwa. Mam nadzieję, że nie. Uśmiechnął się. To dobrze. A więc nie zechcesz złamać mi serca. Wątpię, żeby pańskie sercebyło tak łatwo złamać. Ma pan niezłąreputację. Towszystko było zanim cię poznałem. Już od dawna o tobiemarzyłem. Roześmiała się. Mówię zupełnie poważnie. Kiedybyłem jeszcze bardzo młody,często czytałem o rodzinie I^ambrou. Byliście bardzo bogaci, aja byłembardzo biedny. Nie miałem zupełnie nic. Żyliśmy z ołówkiem w ręku. Mójojciecbył zwykłymrobotnikiem portowym, który pracował wdokachPireusu. Miałem czternaścioro rodzeństwa,i musieliśmy walczyć o wszystko, co nam byłopotrzebne. Mimowolnie poczuła się wzruszona. Ale terazpan jestbogaty. Tak. Lecz zamierzam być jeszcze znacznie bogatszy. A w jaki sposób pan to osiągnął? Głód. Zawsze byłem głodnyi nadal jestem. Ujrzaław jegooczach szczerość. Jak. jaki był początek pana kariery? Naprawdęchcesz wiedzieć? Naprawdę powiedziała bezwiednie. Gdy miałem siedemnaście lat, zacząłem pracować w niewielkiejfirmienaftowej na Bliskich Wschodzie. Nieszło mizbyt dobrze. Pewnegowieczoru jadłem kolację w towarzystwie młodego geologa, który pracowałdla jednego z wielkich koncernów naftowych. Zamówiłem na kolację stek,a ontylko zupę. Spytałem go,dlaczegorównieżnie weźmie steku, na coodparł, że wypadłymu już wszystkie trzonowe zęby,a nie miałpieniędzy 40 na kupno protez. Dałem mu pięćdziesiąt dolarów,żeby kupił sobie sztucznezęby. Miesiąc później zadzwonił do mnie w środku nocy i powiedział, żewłaśnie odkrył nowe złoże nafty, i że jeszcze nie zawiadomił o tymswojego pracodawcy. Rano pożyczyłemgdzie się dało pieniądze, iprzed końcem dnia kupiłem działki ziemi wmiejscu nowo odkrytego złoża. Okazało się ono jednym z najzasobniejszych na świecie. Zafascynowana Melina wsłuchiwała się w każde jego słowo. Taki był początek. Do transportu ropy potrzebowałem tankowców,i z biegiem czasu utworzyłem własną flotę. Potem także rafinerię. I linielotnicze. Wzruszył ramionami. Tak to się zaczęło. wDopiero powielu latach małżeństwa Melina dowiedziała się, żetahistoria o stekui sztucznychzębach była czystą fikcją. Melina Lambrou nie miała zamiaru widywać się więcej zConstantinemDemirisem, leczdzięki serii staranniezaaranżowanych zbiegów okoliczności Demirisowi niezmiennie udawało się pojawiać na tych samych przyjęciach, spektaklach teatralnych, akcjach dobroczynnych, na których onabyła obecna. I za każdym razemczuła zniewalającą siłę jego magnetyzmu. Bała się przyznać nawetprzed samą sobą, że w porównaniu z nim YassilisManoswydawał sięstrasznym nudziarzem. Melina kochała malarzy flamandzkich, i gdynarynku dziełsztukipojawił się obraz Bruegela "Myśliwi na śniegu", zanim zdążyła go kupić,Demiris przysłałgo jej w podarunku. Fascynowało ją, że takdoskonale znałjej wszystkieupodobania. Nie mogę od pana przyjąć tak drogiego prezentu zaprotestowała. Ależ to niejest prezent. Musisz za niegozapłacić. Dziś wieczoremzjemy razem kolację. W końcu zgodziła się. Temu człowiekowi nikt i nic nie mógł się oprzeć. Po tygodniu Melina zerwała zaręczyny z hrabią Manosem. Kiedy powiedziała o wszystkim swojemu bratu osłupiał. Na litość Boską,dlaczego? spytał Spyros. Dlaczego tozrobiłaś? Ponieważzamierzam wyjść za Constantina Demirisa. Nogi wrosły mu w ziemię. Ty chyba oszalałaś. Nie możesz za niego wyjść. To potwór. Oncięzniszczy. Jeśli. Mylisz się, Spyros. Jest wspaniałym człowiekiem. Kochamy się. To... Ty go kochasz przerwał jej. Nie wiem jeszcze o co munaprawdę chodzi, ale nie ma to nic wspólnego zmiłością. Znasz opowieścio jego licznych romansach? On.. 41 . Spyros, to wszystko należy do przeszłości. Ja będęjego żoną. W żaden sposób nie mógł zmusićjej do rezygnacji z tego małżeństwa. Miesiącpóźniejstało sięono faktem. Z początku ich związek wydawał się być idealny. Constantin otaczałją czułą troską, a przy tym był zawsze radosny i uśmiechnięty. Okazał sięteż namiętnym kochankiemi wciążzaskakiwał Melinę kosztownymi prezentami i wspólnymi wyjazdami do egzotycznych krajów. W pierwszą nocich miodowego miesiącapowiedział: Moja pierwsza żona nie potrafiła dać mi dziecka. Teraz będziemymieli wielu synów. Żadnych córek? spytała przekornie. Jeśli chcesz. Ale najpierw musi być syn. W dniu, w którym Melina dowiedziała się,że jest w ciąży, Constantinwpadł w ekstazę. On będzie dziedzicem mojego imperium stwierdził, promieniującszczęściem. W trzecim miesiącu ciąży Melina poroniła. Constantin Dcmiris byłakurat za granicą. Kiedy wrócił i dowiedział się otym, zareagował jakszaleniec. Co tyzrobiłaś? wrzeszczał. Jak mogło do tego dojść? Costa, ja. Byłaś nieostrożna! Ależ nie, przysięgam ci. Nabrał w płuca dużo powietrza. W porządku. Co się stało,to się nie odstanie. Będziemy mielidrugiego syna. Ja.. już nie mogę. Uciekła wzrokiem. Co ty mówisz? Musieli mnie operować. Nie mogę mieć więcej dzieci. Stałskamieniały, po czym odwrócił się i bez słowa wyszedł. Od tamtej pory życie Meliny zamieniłosię w piekło. Constantin Demiris zachowywał się tak, jakby żona celowo zabiła jego dziecko. Zupełniejąignorował i zaczął spotykać się z innymi kobietami. Melina byłaby w stanieto znieść, ale on umyślnie i z widoczną przyjemnością obnosił się publicznie ze swoimi pozamałżeriskinii przygodami,poniżając ją i zadając dotkliwy ból. Zupełnie otwarcie romansował z aktorkami, śpiewaczkami operowymi i żonami niektórych swoich znajomych. Kochanki zabierał na Psarę, na rejsy jachtem i na rożneakcje publiczne. Prasa radośnie opisywała jego romantyczne eskapady. 42 Pewnego razu byli na przyjęciu wieczornymw domu znanego bankiera. Musiszkoniecznieprzyjść, razem z Meliną powiedział. Mamnowego kucharza z DalekiegoWschodu, który przyrządza chińskie danianajlepiej na świecie. Lista gościwyglądałaimponująco. Przy stole zasiedli wybitni artyści,politycy i przemysłowcy. Jedzenie było rzeczywiście wyśmienite. Szefkuchni przygotował zupę z płetwy rekina, krokiety z krewetek, wieprzowinę "mu shu", kaczkę po pekińsku,żeberka w sosie, kluski kantońskiei jeszcze tuzin innych potraw. Melina zajmowała miejsce obok gospodarza w jednym końcu stołu,a w drugim siedział jej mąż, mając po swojej lewej ręcegospodynię, a poprawej śliczną, młodą gwiazdkęfilmową. Demiris poświęcał jej całąswoją uwagę, zupełnie ignorując pozostałe towarzystwo. Do Meliny dobiegały urywki ich rozmowy. Kiedy skończysz tenfilm, musisz wybrać się w rejs moim jachtem. To będą wspaniałe wakacje. Popłyniemy wzdłuż wybrzeży Dalmacji. Melina próbowała nie słuchać, lecz to było niemożliwe. Demiris wcalenie starał się mówićściszonym głosem. Pewnie nigdy niebyłaś na Psarze, co? To piękna mała wysepka,zupełnie odcięta odświata. Spodoba ci się. Melina miała ochotę zapaść się pod ziemię. Lecz najgorsze miałodopiero nastąpić, Właśnie skończyli jeść ociekające sosem żeberka i służba wniosłasrebrne czarki z wodądo obmycia palców. Kiedy jedną z nich postawionoprzed młodą aktorką, Demiris odezwał się: To nie będzieci potrzebne. Po czym z uśmiechem ujął jej dłoniei zaczął zlizywać sospo koleize wszystkich palców. Pozostali goście udali,żetegonie dostrzegają. Melina wstała. Proszę mi wybaczyć zwróciła siędo gospodarza. Mam. bolimnie głowa. Wszyscy patrzyli, jak ucieka z sali. Ani tej, ani następnej nocyDemirisnie wrócił do domu. Kiedy o tym incydencie dowiedział się Spyros,posiniał z wściekłości. Powiedz tylko jedno słowo, a zabiję tego skurwiela. To nie jego wina broniła męża Melina. Taką już ma naturę. Naturę? Zwierzak! Powinno się go uśpić. Dlaczego się znim nierozwiedziesz? To pytanie Melina często zadawała sobie wotaczającej jąciszy samonie spędzanychnocy. Izawsze odpowiedź była taka sama: "Kocham go". 43. O wpół do szóstej rano Catherine została obudzona przez pokojówkę,zażenowaną, że wyrywa ją ze snu tak wcześnie. Dzieńdobry pani. Catherine otworzyła oczy i zdziwiona rozejrzała się dookoła. Zamiastwciasnej, klasztornej celi, znajdowała się w pięknie urządzonej sypialni. Przypomniała sobie wydarzeniaostatnich kilkudziesięciu godzin. Wycieczka do Aten. "NazywaszsięCatherine Douglas". "Zostali straceniw majestacie prawa". Proszę pani. Słucham? Pan Demiris pyta, czy zechce pani zjeść z nim śniadanie na tarasie? Zaspana Catherine uniosła na nią wzrok. Nie mogła zasnąćdo czwartejrano, miała w głowie zupełnyzamęt. Dziękuję. Powiedz panu Demirisowi, że zaraz zejdę. Dwadzieścia minut późniejlokaj wprowadził Catherine na olbrzymitaras zwidokiem na morzę. Był tam niski, kamienny murek, za którymsześć metrów niżej rozpościerał się ogród- Constantin Demiris siedział przystole i czekał. GdyCatherine podchodziła, uważniesię jej przyglądał. Byław niej jakaś podniecająca niewinność, którą zamierzał wziąć, posiąść,uczynić swoją własnością. Wyobraził ją sobie nagą w jego łóżku, jakpomagamu jeszczeraz ukarać Noelle i Larry'ego. Wstał. Witaj. Wybacz towczesne przebudzenie,ale za kilka minut muszęjechaćdo biura, a najpierw chciałem z tobą jeszcze porozmawiać. Jestemdo twojej dyspozycji odparła. Zajęła miejsce naprzeciwkoniego przy dużym, marmurowym stole, twarzą domorza. Słońcewłaśniewschodziło, skrzącsię wwodzie tysiącami świecących punkcików. Na co masz ochotę? Nie jestemgłodna. Może chociaż kawę? Dobrze. Lokaj nalał aromatycznegopłynu do filiżanki. A więc jak, Catherine zacząłDemiris. Myślałaś onaszejwczorajszej rozmowie? Przez całąnoc nie robiła nic innego. Nie było sensu zostawaćw Atenach, a poza tym i tak nie miała coze sobą zrobić. Poprzysięgła sobie,że doklasztorunie wróci, a zaproszenie dopracydla Demirisa w Londyniebrzmiałointrygująco. "To fascynująca propozycja", musiałaprzyznaćwduchu. "I może stać się początkiem nowego życia". Owszem,myślałam. No i? Chyba. dam się skusić. Demiris z trudem ukrył ulgę. 44 To wspaniale. Tak się cieszę. Byłaś już kiedyś w Londynie? Nie. To znaczy. chyba nie. "Dlaczego nie jestem tego pewna? "W jej pamięcibyło tak wiele białych, przerażających plam. "Ile czeka mniejeszcze niespodzianek? " To jedno zniewielu cywilizowanych miast, jakie ostały się jeszczena ziemi. Jestem pewien, że będziesz się tam dobrze czuła. Zawahała się. Costa, dlaczego zadajesz sobiedla mnie tak dużo trudu? Powiedzmy, że czuję się za ciebieponiekąd odpowiedzialny. Przerwał na moment. To ja przedstawiłem Noelle Page twojego męża. Ahawycedziła powoli. Noelle Page. To nazwisko wzbudziłow niejmały dreszcz. Oboje oni oddali za siebie życie. "Larry musiał jąstrasznie kochać". W końcuCatherine zdobyła się na zadanie pytania, które męczyło jąprzez całą noc. W jaki sposób oni zginęli? Zostali rozstrzelani przez pluton egzekucyjny odpowiedział pokrótkiej przerwie. Och. Niemalczuła, jak kule wbijają się w Larry'ego, rozrywającciało mężczyzny, którego kiedyś tak bardzo kochała. Żałowała teraz, żechciała wiedzieć. Poradzę ci coś. Przestań myśleć o przeszłości, bo toprzynosi citylko ból. Musisz zupełnieodgrodzić się od tamtej części twojego życia. Masz rację odrzekła wolno. Spróbuję. To dobrze. Tak się składa, że akurat dzisiaj ranomój samolot lecido Londynu. Czyzechciałabyśprzygotować się dodrogi? Catherine przypomniała sobie wszystkie podróże, jakie odbyła wspólniez Larrym, pełne emocji pakowaniesię, oczekiwanie. Tym razempoleci sama, bez bagaży i bezradosnej świadomości czekającychją szczęśliwych dni. Tak, będę gotowa. Świetnie. Przy okazji powiedział naturalnym, swobodnymtonem, skorowróciła ci jużpamięć, może jest ktoś, z kim chciałabyś sięskontaktować, komu chciałabyś dać znać, że żyjesz. Pierwszą osobą, która przyszła jej do głowy był William Fraser jedyny pozostałyczłowiek na świecie, którego znała w przeszłości. Zdawałasobie jednak sprawę, że nie jest jeszcze gotowa, aby mu się przypomnieć. "Dopiero, kiedy stanę mocnona własnych nogach",pomyślała. "Gdy zacznę pracować, wtedy się z nim skontaktuję". Demiris patrzył na nią, czekając na odpowiedź. Nie manikogo takiego odezwała sięw końcu. Nie miała pojęcia, żewłaśnie ocaliłaFraserowi życie. Załatwięci paszport. Podał jejkopertę. Oto zaliczka z twojej 45. pensji. Nie musisz martwic się o mieszkanie. Moja firmama w Londynieapartament. Jakoś się w nim urządzisz. Jego dobrocinie było wprost końca. Jesteś zbyt hojny. Ujął jej dłoii. Jeszczesię przekonasz, że jestem. przerwał,gdyż zdecydowałsię dokończyć zdanie inaczej, niż pierwotnie zamierzał. "Muszę być ostrożny", pomyślał. "Powoli. Przecież nie chcę jejspłoszyć". ... że potrafiębyć dobrym przyjacielem. Przecież jesteś bardzo dobrym przyjacielem. Demiris uśmiechnął się. "Poczekaj trochę". Po upływie dwóch godzin Demiris pomógł Catherine wsiąśćdo rolls-royce'a, którym odjeżdżała na lotnisko. Miłego pobytu wLondynie powiedział na pożegnanie. Będziemy w kontakcie. Pięć minutpojej odjeździeDemiris połączył się telefonicznie z Londynem. Jest już w drodze. Rozdział 5 'Samolot startował z lotniska Hellenikono godzinie 9. 00. Była tomaszyna typu "Hawker Siddeley",i ku zdumieniu Catherine, okazało się,że jest jedyną pasażerką. Pilot, którym był sympatyczny Grek w średnimwieku nazwiskiem Pantelis, dopilnował,aby było jejwygodnie. Za kilka minut startujemy oznajmiłzapinając jejpasy. Dziękuję. Patrzyła jak oddala się dokokpitu, gdzie był jeszcze drugi pilot. Jejserce raptownieprzyspieszyło biegu. "Tym samolotem latał przecież Larry. Czy Noelle Pagesiadywała w tymfotelu, w którym ja teraz siedzę? " Naglepoczuła, że zarazzemdleje. Ściany kadłubasamolotu zaczęły spadać prostona nią. Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko. "Tamto już minęło", pomyślała. "Demiris ma rację. To przeszłość, której i tak nie możnazmienić". Dobiegł ją huk silników. Uniosła powieki. Samolotwzbijał się w powietrze i kierował na północny zachód do Londynu. ile razy latałnatej trasie Larry? Larry. " Jego imię wywoływało w niej wstrząsającąmieszaninę emocji. I wspomnienia- Wspomnienia cudowne i straszne. " Było lato 1940 roku. Ameryka miałaprzystąpić dowojny dopiero zakilkanaście miesięcy. Właśnieukończyła Northwestem Universityi przyjechała z Chicago do Waszyngtonu, aby zacząćswoją pierwszą pracę. Koleżanka, z którą dzieliła pokój w akademiku, powiedziała jej: Słyszałamo robocie, która może cięzainteresować. Jedna z dziewczyn na wczorajszej zabawie powiedziała, że wyjeżdżai wraca do Texasu. Pracuje dla Billa Frasera, szefa wydziałupublic relationsDepartamentuStanu. To świeża informacja, więc jeśli od razu tam pojedziesz, przebijeszwszystkie inne kandydatki. Catherine pojechała, aby przekonać się, że w sekretariacie Fraserakłębiło siękilkadziesiąt dziewcząt starających się o tę pracę. "Nie mam 47. szans", pomyślała Catherine. W drzwiach gabinetu pojawił się nagle samFraser. był wysokim, przystojnym mężczyzną o kędzierzawych blond włosach, które na skroniach pokryły się już siwizną. Miał niebieskie oczy i mocnozarysowaną szczękę, znamionującą człowieka o silnym charakterze. Potrzebuję egzemplarzy"Life'a" powiedział do sekretarki. Wydanie sprzed trzech czy czterech tygodni. Na okładce ma fotografięStalina. Zamówię godlapana, Mr. Fraser odparła sekretarka. Sally,rozmawiam w tej chwili przeztelefon z senatorem Borahem. Chcę mu przeczytaćjeden akapit z tego "Life'a". Masz dwie minuty, żebymi go dostarczyć. Wrócił do gabinetu zamykając za sobą drzwi. Zebrane w pomieszczeniu dziewczyny popatrzyły po sobiei wzruszyłyramionami. Catherinemyślała przez chwilę intensywnie, poczym odwróciła sięi szybko przepchnęła do wyjścia. Usłyszała za sobą czyjś głos. Jedna mniej. Bardzo dobrze. Trzy minuty później Catherine wróciła do biura z podniszczonym egzemplarzem "Life'a" ze zdjęciem Stalina na okładce. Wręczyła go sekretarce. Po upływie następnych pięciuminut siedziała jużw gabinecie Williama Frasera. Sally powiedziała mi,że to pani dostarczyłajej ten egzemplarz. Tak, sir. Zakładam, że przypadkiem nie miała go pani akurat w torebce. Nie, sir. Jak się paniudało znaleźć gotak szybko? Zeszłamna dół do zakładu fryzjerskiego. U fryzjera czy wpoczekalniach u dentysty zawsze leży pełno starych czasopism. Jest pani równie bystra w każdej dziedzinie? Nie,sir. Wkrótce się przekonamy powiedział William Fraser. Dostałaangaż. Praca dla Frasera okazała się ciekawa i frapująca. Był bogatym i szalenie towarzyskim kawalerem, wydawało się, że znaw Waszyngtoniedosłownie wszystkich. Tygodnik "Time" okrzyknął go "Najlepszym kawalerem do wzięcia tego roku". Minęło sześć miesięcy, i Fraser zakochał się w Catherine. Z wzajemnością. Byli w jego sypialni. Muszęci coś wyznać odez. vała sięCatherine. Jestem jeszczedziewicą. ZdumionyFraser pokręcił głową. 48 To niesamowite. Wjaki sposób udało mi się poderwać jedynądziewicę w Waszyngtonie? Pewnego dnia Fraserpowiedział do Catherine: Poproszono nasze biuro o nadzorowanie produkcji filmu, któryMGM kręci teraz w Hollywood. Chodzi o reklamówkę dla potrzeb Korpusu Sił Lotniczych, który chce w ten sposób zwiększyćnabór ochotników. Chciałbym, żebyś siętym zajęła, gdy ja będę w Londynie. Ja?? Ależ Bili, ja nie umiem nawet załadować rewolweru. Cóż jamogęwiedzieć o robieniufilmów dlawojska? Uśmiechnął się. Mniej więcej tyle,cokażdy. Tym się nie przejmuj. Jest tam reżyser,Allan Benjamin. Wojsko planuje skorzystać w tym filmie z zawodowychaktorów. Dlaczego? Zapewne uważają, że żołnierze wroli żołnierzy nie wypadną dostatecznie przekonywająco. To do nich podobne. Takwięc poleciała do Hollywood, aby kierować produkcją tego filmu. Na planie roiło się od statystów większość z nich w fatalnie dopasowanych mundurach. Przepraszam Catherine zaczepiłapierwszegonapotkanego mężczyznę. Czy jest tupan Allan Benjamin? Małykapral? Wskazał palcem. Tam. Catherineodwróciła sięi ujrzała drobnego, wątłego człowieczkaw mundurze z naszywkami kaprala. Wydzierał się na jakiegoś mężczyznęw generalskimuniformie. Gówno mnie obchodzi, co powiedział kierownik garderoby. Mamjuż cale pęczki generałów. Potrzebuję podoficerów. Podniósł ręce w geście rozpaczy. Każdy chce byćwodzem, anikt nie maochoty udawaćzwykłego Indianina. Przepraszam odezwałasię Catherine. Jestem Catherine Alexander. Bogu niech będą dzięki! odpowiedział mały człowieczek. Niech pani bierze wszystko w swoje ręce. W ogóle nie wiem,co ja turobię. Miałem przyjemną robotę w Dearbom,jako redaktor magazynumeblowego, zarabiałem trzy i pół tysiąca dolarów rocznie, a tu przenosząmnie do Korpusu Sygnałowego i każą produkować filmy instruktażowe. A co jawiem o produkcji albo reżyserii filmowej? Niech panibierze towszystko. Odwrócił się i pognał do wyjścia, zostawiając Catherine samą. 49 4 - Pamiętna noc. Zbliżył się do niej chudy, siwowłosy mężczyzna w swetrze. Na jegotwarzymalowało sięrozbawienie. Potrzebuje pani pomocy? Potrzebujęcudu rzekła. Mam tym wszystkim kierować, alezupełnie nie wiem co mam robić. W takim razie witamy w Hollywood wyszczerzył zęby. Jestem Tom O'brien, drugi reżyser. Dałby pan radę zrobić tenfilm? Zauważyła,że wykrzywiłlekko usta. Mógłbym spróbować. Zrobiłem sześć filmów z Willie Wylerem. Sytuacja nie jest takazła, na jaką wygląda. Trzeba by to lepiej zorganizować. Scenariusz jest przecież gotowy. Plan zdjęciowy też. Catherine rozejrzała się dookoła. Niektórez tych mundurówwyglądają okropnie. Zobaczmy,czy udasię nam przy nich coś poprawić. O'brien skinął aprobująco głową. Okay. Podeszli razemdo grupy statystów. Zewsządotaczał ich ogłuszającygwar rozmów. Ciszej, chłopcy! wydarłsię O'brien. To jest panna Alexander. Będzie kierowała produkcją naszego filmu. Catherine powiedziała: Stańcie,proszę, w szeregu, żebyśmy mogli lepiej się wam przyjrzeć. O'brien ustawi} mężczyzn w nierównej linii. Do uszu Catherine dobiegły czyjeś głosy i śmiech. Odwróciła się ze złością. W rogu stał mężczyzna w mundurze. Nie zwracając na nic uwagi, w najlepszezabawiałrozmową zasłuchane weń, chichoczące dziewczyny. Sposób jego zachowania zbulwersował Catherine. Przepraszam, czy zechciałby pan dołączyć do wszystkich? Obrzucił ją spojrzeniem. Do mniepani mówi? spytał od niechcenia. Do pana. Chcielibyśmy zacząć pracować. Był niezwykleprzystojny, wysoki,dobrze zbudowany, o kruczoczarnychwłosach i ognistych, ciemnych oczach. Mundur leżał na nim jakulał. Na ramionach nosił dystynkcje kapitana, a całą pierś pokrywały przypięteszpilkami, kolorowe wstążki odznaczeń. Na nich właśnie zatrzymał sięwzrok Catherine. A te medale. Czy robią wystarczające wrażenie, szefowo? Mówił głębokimgłosem, w którym brzmiało bezczelne rozbawienie. Niech pan je zdejmie. Dlaczego? Miałem zamiar dodać naszemu filmowi trochę kolorytu. Zapomniał pano jednym drobiazgu, drogi panie. Ameryka jeszczenie walczy. A te błyskotki mógłby pan najwyżej wygrać na jarmarku. 50 Ma pani rację przyznał z zakłopotaniem. Nie pomyślałemo tym. Zdejmę kilka. Proszęzdjąć wszystkie ucięła Catherine. Po porannychzdjęciach,kiedy Catherine jadła lunch w kantynie, podszedł do jej stolika. Chciałem się dowiedzieć, jak mi dzisiaj poszło? Czy wypadłemprzekonywająco? Jegozachowanie wywołało w niej przypływ furii. Świetnie się pan bawi paradując w tym mundurze wśród zachwyconych dziewcząt,a nie pomyślałpan, żeby zgłosić się ochotniczo doarmii? Wybałuszył oczy. I dać sięzastrzelić? To dla frajerów. Catherine była bliska wybuchu. Gardzę panem. Dlaczego? Jeśli pan nie wie dlaczego, to i tak nie mogłabym panu tegowyjaśnić. A może pani spróbuje? Proponuję wspólną kolację. U pani. Dobrzepani gotuje? Niech pan się nie fatyguje z wracaniem na plan rzuciła muCatherine. Powiem O'brienowi, żeby wysłał panu czekza pracę dzisiejszego ranka. Jak siępan nazywa? Douglas. Larry Douglas. Rozmowa z tym młodym, aroganckimaktorem wyprowadziła ją z równowagi. Starała się nie myśleć o tej przykrej sprawie, leczniewiadomodlaczego, nie mogła go zapomnieć. Kiedy Catherine wróciładoWaszyngtonu, William Fraser powitał jąsłowami: Tęskniłem za tobą. Dużo o tobiemyślałem. Czy kochasz mniejeszcze? Bardzo, Bili. Ja też cię kocham. Może wybierzemy się gdzieś wieczorem, żebytouczcić? Catherine wiedziała,że tegodnia poprosi ją o rękę. Pojechalido ekskluzywnego "Jefferson Club". W środku kolacji do51. lokalu wszedł Larry Douglas, wciąż w swoim lotniczym mundurze i z pełnym kompletem medali na piersi. Catherine z niedowierzaniem patrzyła,jakpodchodzi do ich stolika i pozdrawia nieją, aleFrasera. Fraser wstał. Cathy, to jest kapitan Lawrence Douglas. A to panna Alexander. Catherine Alexander. Larry latał w RAF-ie. Dowodził tam dywizjonemamerykańskiego lotnictwa. Ostatniozgodził się przejść do bazy myśliwcóww Virginii,żeby przekazać naszym chłopcom swoje doświadczenie wojenne. Jakby to była powtórna projekcja filmu, Catherine przypomniała sobie,jak kazała mu zdjąć kapitańskie dystynkcje i medale, na co przystał z właściwym mu humorem. Byłataka pewna siebiei arogancka. W dodatkunazwała go tchórzem! Miała ochotę schować się ze wstydu podstołem. Nazajutrz Larry Douglas dzwonił do niej do biura,lecz ona odmówiłaprzyjmowania jego telefonów. Kiedy skończyła pracę,czekał na nią przedbudynkiem. Nie nosił już medali i kolorowych baretek, zdegradował sięteż do stopnia podporucznika. Podszedł do niej z szerokim uśmiechem. Czy teraz wyglądamlepiej? Catherine przyjrzała mu się. Noszenieniewłaściwych dystynkcji jest chyba wbrew regulaminowi? Bo ja wiem? Myślałem, że ty ustalasz te rzeczy. Spojrzała mu głęboko w oczy i już wiedziała,że jest zgubiona. Miałmagnetyczną moc, której nie była w staniesię oprzeć. Czego ode mnie chcesz? Wszystkiego. Chcę ciebie. Pojechali do jego mieszkaniai kochalisię. Było jejcudownie, odczuwała rozkosz, o jakiej nigdy nawet nie śniła. Osiągali kulminację jednocześnie, ażzawirowałcały wszechświati w końcu nadeszła eksplozja,stan delirycznej ekstazy, niewiarygodnej podróży, która byłaprzyjazdemi odjazdem, końcem i początkiem. Leżała tam, zaspokojona i zmęczona,trzymając go kurczowo w objęciach, aby był przy niej już nazawsze, abyto uczucienigdy się nie skończyło. Pięć godzin później wzięliślub w Maryland. Teraz, siedząc w samolocie, który niósł ją doLondynu, abymogła tamzacząć nowe życie, Catherine myślała: "Byliśmy tacy szczęśliwi. W którymmiejscuwszystko między nami zaczęło się psuć? Romantyczne filmyi piosenki miłosneniesłusznie kazały nam wierzyć w happy end, szlachetnych rycerzy w lśniącychzbrojach i prawdziwą, wieczną miłość. Naprawdęmyśleliśmy, że James Steward i Donna Reed wiedli . Cudowne życie', żeClarkGable i Claudette Colbert na zawsze zostanąrazem potym, co 52 'Zdarzyło się pewnej nocy', płakaliśmy gdy Frederick Marchpowrócił doMyrny Royna 'Najlepsze lata naszego życia', i byliśmypewni, że JoanFontaine znalazła szczęście w ramionach Laurence'a Oliviera w 'Rebece'. Kłamstwa. To wszystko kłamstwa. I piosenki też, 'Będę cię kochał przezwieki'. Wjaki sposób mężczyźni mierzą stulecia? Minutnikiem kuchennym? 'Jak głęboki jest ocean? " Co Irving Berlinmiał na myśli? Półmetra? Metr? I... .Przez wieczność i jeszcze jeden dzień'. Wyjeżdżam. Chcęrozwodu. 'Czarujący wieczór'. Pójdziemy na górę Tzoumerka. "Ty, nocimuzyka'-Recepcjonista powiedział mi o jakichś pobliskichjaskiniach. '(Kocham cię) Sentymentalnie'. Nikt nigdy. teraz, kiedyona śpi. .Bądźmoją miłością'. Słuchaliśmy tych piosenek, oglądaliśmy filmyi wierzyliśmy, że takie będzie nasze życie. Tak bezgranicznie mu ufałam. Czyzdołamjeszcze komuś zaufać? Co ja takiego zrobiłam, że pragnął mnie zamordować? PannoAlexander. Przestraszona Catherine podniosła wzrok. Obok stał pochylony nad niąpilot. Wylądowaliśmy. Witamy w Londynie. Przy lotnisku czekała nanią limuzyna. Nazywam się Alfred powiedział szofer. Zaraz przyniosębagaże. Czy mam jechać prosto do pani mieszkania? "Mojego mieszkania". Tak, proszę. Catherine zapadła się głęboko w fotel. Niesamowite. Nie dość, żeprzyleciała tu prywatnym samolotem ConstantinaDemirisa,to jeszczeoddał jej do dyspozycji mieszkanie. Byłalbo najhojniejszym człowiekiemnaświecie, albo. Żadna inna możliwość nie przychodziła jej jednak dogłowy. Nie. "On jest najhojniejszym człowiekiem na świecie. Będą musiałaznaleźć jakiś sposób, żebyokazać mu swoją wdzięczność. Mieszkanie przy Elizabeth Street blisko BatonSquare było w każdymcalu luksusowe. Składało się zdużego przedpokoju, pięknie umeblowanegosalonu z kryształowym żyrandolem, wyłożonej boazerią biblioteki, świetniezaopatrzonej kuchni, trzech ślicznie urządzonych sypialni i służbówki. Przy drzwiachCatherine została powitana przez ubraną w czarnąsukienkę, czterdziestokilkuletnią kobietę. Serdecznie panią witam, pannoAlexander. Nazywam się Anna. Będę pani gosposią. "Oczywiście. Moja gosposia". Catherine powoli przestawała dziwić siękolejnym, zaskakującym faktom. Dzień dobry. 53. Szofer wniósł jej walizki i postawił je w jednej z sypialni. Limuzyna jest dopani dyspozycji powiedział. Proszę tylkodać Annie znać, kiedy zechce pani udać się do biura. Przyjadę po panią. "Limuzynado mojej dyspozycji. Naturalnie". Dobrze. Dziękuję. Rozpakuję pani bagaże odezwała się Anna. Jeśli będzie paniczegokolwiek potrzebowała, wystarczy mi powiedzieć. W tejchwili nic nie przychodzi mi do głowy odrzekła szczerzeCatherine. Chodziła po mieszkaniu czekając, aż Anna rozpakuje jej walizki. Potemweszła do sypialni i obejrzała piękne suknie, które dla niej kupił Demiris. "To wszystkojest jakimś cudownym snem", pomyślała. Wszystko towydawało się jej zupełnie nierzeczywiste. Jeszcze czterdzieści osiem godzintemu podlewała krzaki róż wprzyklasztornym ogrodzie, a teraz wiodłażycie księżniczki. Ciekawabyła, jaka okaże się jej nowa praca. "Będę siębardzo starała. Nie mogę go zawieść, był przecież dla mnie takidobry". Nagle poczuła się bardzo zmęczona. Położyła sięna miękkim,wygodnymłóżku. "Odpocznę chwilę", pomyślała. Zamknęła oczy. Tonęła i wołała o pomoc. Larry płynął doniej, i gdy znalazł się obok,zaczął wpychać ją głębiej pod wodę. Potem była w ciemnej jaskini, i zewsząd leciały ku niej nietoperze, wyrywały jej włosy,uderzały ją po twarzyswoimi oślizłymi skrzydłami. PrzerażonaCatherine zbudziła się i gwałtownie usiadła na łóżku. Drżała na całym ciele. Oddychała szybko, aby dojść do siebie. "Dosyć! To już minęło. Tobyłowczoraj. A dzisiaj nikt cię już nieskrzywdzi. Nikt. I nigdy". Podrugiej stronie drzwijej sypialni stała Anna, słuchającdobiegającychz wnętrza krzyków. Odczekała jeszcze chwilę,a gdy zaległa cisza, przeszłaprzez hol i podniosła słuchawkę telefonu. Wykręciłanumer ConstantinaDemirisa w Atenach. Siedziba Hellenie Trade Corporationmieściła się przy Bond Streetnumer 217, tuż obok Piccadilly, w starym budynku rządowym, który przedwieloma laty przekształcono w biurowiec. Jego elewacja była wspaniałymi pełnym gracji arcydziełemarchitektury. KiedyCatherineprzyjechała, pół tuzina pracowników biura już czekałokoło drzwi,aby ją powitać. Miło nam panią poznać. Jestem Evelyn Kaye. A to jest Carl. Tucker. Matthew. Jennie. Nie była wstanie zapamiętać nowych imion i twarzy. Bardzo mi przyjemnie. Pani gabinet czeka. Pokażę drogę. 54 Dziękuję. Pokój recepcyjny był umeblowany zesmakiem. Dużakanapa, pobokach której stały dwa fotele w stylu Chippendale, gobeliny na ścianach. Przeszły długim korytarzem po wyłożonej dywanami podłodze, mijającsalkę konferencyjną. Miała ściany pokryte sosnowąboazerią, a środekzajmował długi, połyskujący stół. Przy nim stały obiteskórą krzesła. Weszły doprzyjemnego gabinetu, w którym meble, wśród nich skórzana sofa, były trochę używane, alewygodne. Oto pani królestwo. Ślicznietu powiedziała cichoCatherine. Na biurku stały świeże kwiaty. To od pana Demirisa. "Jak to ładnie z jego strony". Evelyn Kaye byłakrępąkobietą w Średnim wieku omiłej powierzchowności i nienagannych manierach. Miniekilkadni, zanim przyzwyczai się pani do nowego miejsca,ale sama praca jest bardzo prosta. Stanowimy jedno z centrów systemunerwowego imperiumDemirisa. Zbieramy i porządkujemy raporty zewszystkich zagranicznych oddziałów, po czym wysyłamyje do centraliw Atenach. Jestem tu kierowniczką,a pani będzie moją zastępczynią. Ach tak. "A więc jestem zastępczynią kierowniczki całego biura . Catherine nie miała pojęcia,czego będą odniej oczekiwać. Została rzuconaw zupełnie nieznany jej światfantazji. Prywatne samoloty, limuzyny, piękny apartament ze służbą. Wim Yandeen jest naszym geniuszem matematycznym. Przeliczawszystkie zebrane dane iumieszcza je w księgach. Jego mózg pracujeszybciej niż większość maszyn obliczeniowych. Chodźmy do jego pokoju,togo pani pozna. Wróciły korytarzem i Evelyn bez pukania otworzyła drzwi w drugimkońcu holu. Wim, to jest mojanowa zastępczyni. Catherine weszła do środka i stanęła, zaintrygowana. Wini Vandeenwyglądał na trzydzieści kilka lat. Był chudy, miał długą, jakby zwisającąluźno szczękę i tępy, pusty wyraz twarzy. Patrzył przez okno. Wim, Wim! To jest Catherine Alexander. Odwróciłsię. Prawdziwe nazwisko Katarzyny I brzmiało Marta Skowrońska, urodzona w 1684 roku jako córka chłopa litewskiego, została uwięzionaprzezRosjan, wyszła za Piotra I ibyła cesarzową Rosji od 1725 do 1727; Katarzyna Wielka była córką niemieckiegoksięcia, urodzona w 1729 roku,poślubiłaPiotra, który został carem Piotrem ffl w 1762, objęła po mmtron w tym samym roku, w którym doprowadziła do jego zamordowania. Za jej panowaniamiałymiejsce trzy rozbiory Polski i dwie wojny zTur55. cją.. Informacje płynęły jak szybki strumień, wyrzucane monotonnymgłosem. Catherine słuchała oszołomiona. To.. bardzo ciekawe wykrztusiła w końcu. Wim Vandeen spojrzał w bok. Onjest bardzo nieśmiały, gdy spotyka kogoś po raz pierwszy odezwała się Evelyn. "Nieśmiały? " pomyślała Catherine. "Raczej dziwny. I to mabyć tengeniusz? Co mnie czeka w nowej pracy? W Atenach, w swoich biurach przy ulicy Aghiou Geronda, ConstantinDemirisodbierał telefoniczny raport od Alfreda z Londynu. Zawiozłempannę Alexander zlotniska bezpośrednio do mieszkania,panie Demiris. Tak jak pan sugerował, spytałem ją, czy chce, żebym zabrałją jeszcze gdzieś, ale odmówiła. W ogólez nikim się niekontaktowała? Nie, sir. Chyba że dzwoniła do kogoś z mieszkania. O to Demiris się nie martwił. Gosposia Anna powiadomiłaby go o tym. Zadowolony odłożył słuchawkę. Na razie z jej strony nie groziło mu żadneniebezpieczeństwo,a poza tym dopilnuje, żeby każdyjej ruch był pilnieśledzony. Była na tym świecie zupełnie sama. Nie miała do kogo sięzwrócić, z wyjątkiem swojego dobroczyńcy, Constantina Demirisa. "Muszępoczynić przygotowania dowyjazdu doLondynu", pomyślał z satysfakcją. I to szybko". Nowapraca okazała się dla Catherine bardzo ciekawa. Codziennieprzychodziły do nich raporty z rozrzuconych po całym świecie ogniwimperium Constantina Demirisa. Były wśród nich listy przewozowe z walcowni stali w Indianie, sprawozdania finansowez fabryki samochodów weWłoszech, faktury z sieci prasowej w Australii, z kopalni złota, z towarzystwa ubezpieczeniowego. Catherine robiła zestawienie wszystkich napływających dokumentów i przekazywała je bezpośrednio Wimowi Vandeenowi, któremu wystarczyło raz nanie spojrzeć,poczym przepuszczałje przez niesamowity komputer, jakim był jego mózg, i niemal natychmiastwyliczał procent zysków lub strat każdego przedsiębiorstwa. Catherine bardzo polubiła swoich nowych kolegów, jak ipiękny, stałygmach, w którym pracowała. Powiedziała to kiedyś Evelyn Kaye w obecności Wima. Wim od razuzaczął mówić: Pierwotnie był tobudynek rządowy, w którym mieścił się urządcelny. Został zaprojektowany przez Sir Christophera Wrenaw 1721 roku. Po wielkim pożarze Londynu, Christopher Wren wykonałnowe projekty 56 pięćdziesięciu kościołów, łącznie z katedrą św. Pawła, kościołem św, Michała i św. Brygidy. Zaprojektował też gmach giełdyoraz BuckinghamHouse. Zmarł w 1723 rokui jestpochowany wkatedrze św. Pawła. Tenbudynek został przekształconyw biurowiec w roku 1907, a w czasie nalotów niemieckich podczasdrugiejwojny światowej rządogłosił go oficjalnym schronem przeciwlotniczym. Za schron przeciwlotniczy służyło duże pomieszczenie w suterenie, zaciężkimi, żelaznymi drzwiami. Catherine zajrzała do środka i pomyślałao mężczyznach, kobietach i dzieciach, które szukały tam schronieniaw czasie straszliwychbombardowań przeprowadzanych przez hitlerowskąLuftwaffe. Czuła podziw dla odważnych Brytyjczyków. Piwnica sama w sobie była olbrzymia, biegłapod całym budynkiem. Znajdował się w niejwielki kocioł, który dostarczał ciepła wszystkimpiętrom, było tamteż trochę sprzętu elektronicznego i komunikacyjnego. Kocioł stwarzałpewne problemy. Już kilkakrotnie Catherine sprowadzałana dół monterów, aby dokonali naprawy. Każdy z nich podłubał trochę,powiedział,że usterka zostałausunięta i odchodził Ten kocioł mnietrochę przeraża mówiła Catherine. Czyistniejemożliwość, że wybuchnie? Ależ skąd, droga pani. Widzi panitutaj? To zawór bezpieczeństwa. Jeżeli kocioł kiedykolwiekza bardzo się nagrzeje, zawór wypuszcza nadmiar pary i szafa gra. Nie ma strachu. Po zakończonym dniu pracy miała jeszczeLondyn. prawadziwa Mekka dla wielbicieli wspaniałego teatru, baletu i koncertów muzycznych. Byłyteż ciekawe księgarnie, takie jak "Hatchard's" i"Foyle's", dziesiątki muzeów, sklepików z antykami, restauracji. Catherine odwiedzała sklepyz litografią przy Cecil Court, robiła zakupy u Harrodsa, w Fortnum andMason, Marks and Spencer, a w niedzielę chodziła na herbatkę do "Savoy'a". Od czasu doczasu wracały do niej wspomnienia. Dookołabyło tylerzeczy,które przypominały jejo Larrym. Czyjś głos. jakaśposłyszanafraza. zapach wody kolońskiej. piosenka. "Nie, koniec z przeszłością. Ważne jest jutro. " Z każdymdniem stawała się silniejsza. Catherine i Evelyn Kaye zaprzyjaźniły się, i od czasu do czasu chodziły gdzieś razem. Raz w niedzielę udały się na brzeg Tamizy,gdziedziesiątki artystów pod gołym niebem prezentowało swoje prace. Bezróżnicy starzy czy młodzi malarze ci mieli jedną cechę wspólną: żaden z nichnie mógł nawet marzyć o wystawieniu swoichobrazóww jakiejś galerii. Zresztą ich "dzielą" byłyokropne. Catherine kupiła jednoz czystej litości. 57. - Gdzie to powiesisz? - - spytała Evelyn. odparła Catherine. - W naszej kotłowni Spacerująculicami Londynu, napotykały artystów, którzy kolorowąkredą rysowali na kamiennych płytach chodników. Niektóre z ich pracbyły naprawdę przepiękne. Przechodnie zatrzymywali się, podziwiali rysunki, po czym niektórzyrzucali artystom kilka monet. Pewnego dnia,wracając z lunchu Catherinestanęła, żeby popatrzyć jak starszy już mężczyznatworzy kredą na chodniku piękny krajobraz. Kiedy kończył, zacząłpadać deszcz. Mężczyzna stałi patrzył, jak woda zmywa jego pracę. Catherine pomyślała: "To samostałosię z moją przeszłością". Evelyn zabrała Catherinedo Shepherd Market. To bardzo ciekawe miejsceobiecała. Rzeczywiście, byłotam bajecznie kolorowo. Znajdowała się tam trzystuletnia restauracja o nazwie "Tiddy Dols",kiosk z antykami oraz dwui trzypiętrowe rezydencje. Tabliczki znazwiskami umieszczonena skrytkachpocztowych byłydość dziwne. Na jednej z nich widniało imię "Helena", poniżej zaś napis: "Lekcje francuskiego". Druga tabliczka wyglądałapodobnie: "Rosie", i poniżej: "uczę greki". Czy to dzielnica nauczycieli? spytała Catherine. Evelyn roześmiała się głośno. W pewnym sensie,chyba tak. Tylko żeprzedmiotu, którego uczątepanienki nie znajdziesz w żadnej szkole. Catherine oblała sięrumieńcem, a widząc to Evelyn roześmiałasięjeszcze głośniej. Większośćczasu Catherine spędzała sama,alenieustannie była czymśzajęta, więc nie czuła się samotnie. Żyła bardzo intensywnie, jakby chciałanadrobić skradzionejej lata. Nie chciaławięcej bać się o swoją przeszłośćani przyszłość. Zwiedziła zamek Windsor, pojechała na Canterbury, gdziestoi wspaniała katedra, była też wHampton Court. W weekendy jeździłapoza miasto, zatrzymywała się w małych, ślicznych zajazdachi chodziłana długie spacery. Myślała: "Ja żyję. Nikt nie rodzi się szczęśliwym. Każdy jest kowalemswego losu. Przeżyłam,jestem młoda,zdrowa i czeka mnie wżyciu wielewspaniałych rzeczy". W poniedziałki wracała do pracy,do Evelyn iinnych dziewcząt orazdo Wima Vandeena. Wim Vandeen był wielkązagadką. Catherinenigdy jeszcze nie spotkała kogoś takiego. W całym biurzepracowało dwadzieściaosób, a Wim pamiętał wysokości wynagrodzeń," potrąceń oraz numery ewidencyjne każdejz nich. Chociażwszystkie danebyły w kartotekach, oni tak przechowywał je wswojej głowie. Wiedział,jakie ilości gotówki napływają z każdejfirmy miesiącpo miesiącuodpięciu lat, kiedy zaczął pracować dla Demirisa. Wim Vandeen zapamiętywał wszystko, co kiedykolwiek widział, słyszał lub czytał. Zakres jego wiedzy był niesamowity. Najszybsze pytaniena dowolny temat wywoływało lawinę informacji. Nie był jednak towarzyski. Zupełnie nie mogę go rozgryźć Catherine powiedziałaraz doEvelyn. To ekscentryk. Musisz się przyzwyczaić, że taki już po prostu jest. Interesują go tylko liczby. Ludzie wcalego nieobchodzą. Czy majakichś przyjaciół? Nie. Może spotyka się z kimś? To znaczy chodzigdzieś z dziewczętami? Ależ skąd. Catherine wydawało się,żeWim jest bardzosamotnyi przez to bardzojejbliski. Zasób wiedzy Wima zdumiewał ją. Pewnego dnia rozbolało ją ucho. Pogoda raczej ci nie sprzyja powiedział burkliwie. Lepiej idź z tym do lekarza. Dziękuję ci,Wim. Ja.. Ucho składa się z małżowiny usznej, przewodu słuchowego,błonybębenkowej, trzech kosteczek słuchowych: młoteczka, kowadełka i strzemiączka, trąbki słuchowej, przewodów półkolistych, łagiewki, przewoduślimakowego, oraz nerwu słuchowego. Wyrzuciwszyto zsiebie, odszedł. Przy innej okazji Catherine i Evelyn zabrałyWima na lunch dolokalnego pubu "PodBaranią Głową". W jego bocznej sali kilku bywalcówgrało w rzutki. Aty interesujesz się sportem, Wim? spytała Catherine. Czywidziałeś kiedyś grę w baseballa? Baseball odpowiedział automatycznie. Piłka dobaseballa mawobwodzie 23 i półcentymetra. Wykonana jest z włókna nawiniętego naśrodek z twardej gumy, a na wierzchu pokryta jestbiałą skórą. Kij zwyklewykonuje sięz drewna jesionowego. W najszerszym miejscu ma nie więcejniż siedemcentymetrów średnicy, a jegodługość nie przekracza metrai siedmiu centymetrów. 5859. "On zna wszelkie statystyki", pomyślała Catherine, "ale czy kiedykolwiek odczuwał przyjemność z faktycznej gry? " Czy uprawiałeś kiedyś jakieśsporty? Na przykład koszykówkę? W koszykówkę gra się na drewnianym lubbetonowym podłożu. Piłka posiadazewnętrzną,skórzaną powłokę o obwodzie siedemdziesiątdziewięć centymetrów, a umieszczoną wewnątrz dętkę pompuje się dociśnienia 13 funtów. Wagapiłki: od 600 do 650 gramów. Grę w koszykówkę Wymyślił James Naismith w 1891 roku. Catherine otrzymała odpowiedź naswoje pytanie. Czasami zachowanie się Wima wmiejscach publicznych było dośćżenujące. Pewnejniedzieli Catherine i Evelyn zabrały go do Maidenheadnad Tamizą. Zatrzymali się na lunch wCompleat Angler. Do ich stolikapodszedł kelner. Polecam państwu świeżemałże. Catherine spojrzała na Wima. Lubisz małże? Wśród małży wyróżnia się Necula, Malletia, Leda, Arca, Glycimeris,Matylidae, pina, Cardidiae. Kelner patrzył na niego zdumiony. Może ma pan na nie ochotę, sir? Nie cierpięmałży uciął Wim. Catherine lubiła wszystkich swoich współpracowników, ale Wim stałsię dla niej kimśszczególnym. Był genialny ponad wszelkie pojęcie,a jednocześnie wydawał się takioderwany od świata i samotny. Pewnego dnia Catherine zwróciła się doEvelyn: Czy istnieje szansa, że Wim będzieżył jak normalnyczłowiek? Czy mógłby się zakochać i ożenić? Evelyn westchnęła. Już cimówiłam: on nie odczuwa żadnych emocji. Nigdy się z nikimniezwiąże. Catherine nie mogła w to uwierzyć. Jeden czy drugi raz udało jej sięzobaczyć w jego oczach przebłysk zainteresowania, afektacji, rozbawienia. Chciała rau pomóc, wydobyćz niego te reakcje. A możewidziała jetylkow swojej wyobraźni? Dobiura przyszło kiedyś zaproszenie na bal w "Savoy'u", z któregodochód przeznaczono na cele charytatywne. Catherine weszłado pokoju Wima. Wim, czytańczysz? Utkwił w niej wzrok. Jednostkę rytmiczną fokstrota stanowipółtora taktu w metrum 4/4. 60 Mężczyzna zaczyna lewą nogą, robiąc dwa krokinaprzód. Partnerka zaczyna prawą nogą i robi dwa kroki do tyłu. Po tych dwóch wolnychkrokachnastępuje szybki krok w kierunku prostopadłym do krokówpoprzednich. Przy pochyleniu, partner wysuwa do przodu lewą nogęi przechyla się powoli, po czym, również powoli, przenosi ciężarciała naprzesuwającą sięw przód prawą nogę. Następnie robi szybki krok w lewoinatychmiast dostawia prawą nogę do lewej. Catherine stała, nie wiedząc co ma powiedzieć. "On nauczył sięwszystkich słów, ale nie rozumie ich znaczenia". Wieczorem, kiedy przygotowywała się już do snu, zadzwonił do niejConstantin Demiris. Mam nadzieję, że w niczym ci nie przeszkodziłem. Mówi Costa. Ależoczywiście, żenie. Ucieszyła się słysząc jego głos. Bardzo jej brakowało rozmów znim, i jego przyjacielskich rad. W końcu był jedynym człowiekiem naświecie, który znał jejprzeszłość. Dużo o tobie myślałem, Catherine. Bałem się, że w Londynie;. będziesz się czuła bardzo samotna. Przecieżnikogo tamnie znasz. % Czasami rzeczywiście ogarnia mnie samotność przyznała. Ale A jakoś sobie z tym radzę. Ciąglewspominam to, co mi mówiłeś: żeby zapomnieć o przeszłości i żyć dlajutra. SOtóż to. A mówiąc oprzyszłości, jutro przylatuję do Londynu. Chciałbym cię zaprosić na kolację. Ależ to cudownie powiedziała uradowanaCatherine. Już od dawna na to czekała. Nareszciebędzie miała sposobność, aby wyrazić mu całą swoją wdzięczność. Odkładając słuchawkę, Demiris uśmiechnął siędo siebie. "Polowanie , rozpoczęte". Kolację jedli w Ritzu. Lokal był bardzoelegancki, jedzenie wyśmienite, lecz Catherine była zbyt podekscytowana, aby zwracać uwagę na cokolwiekg poza mężczyzną, który siedziałnaprzeciwko niej. Miałamu tyle do po wiedzenia. Masz wspaniałych pracowników powiedziała. Wimjest", zdumiewający. Nigdy nie widziałam nikogo, kto potrafiłby. Demiris nie zwracał uwagi na jej słowa. Wpatrywał się w nią,myfl^cK jaka jest piękna i jaka bezbronna. "Nie mogęjej popędzać", zadecydował. "Nie. Rozegram to powoli i będę sączył słodycz zwycięstwa. To będziei dla ciebie, Noelle, idla twojego kochanka", Czy długo zostaniesz wLondynie? spytała Catherine. Tylko dzieri lub dwa. Mam tu do załatwienia pewną sprawę. Mówił prawdę, ale wiedział, że mógłby to zrobić przez telefon. Nie, przyjechał - 61. do Londynu, żeby rozpocząć! kampanię przyciągania Catherine ku sobie,rozbudzenia w niej uczucia, które uzależniłoby ją od niego emocjonalnie. Pochylił się do przodu. Catherine,czyopowiadałem ci o czasach, gdypracowałem na polach naftowych w Arabii Saudyjskiej. Następnego wieczoru Demiris ponownie zabrał Catherine na kolację. Evelyn powiedziałami, że wspaniale wykonujesz swoją pracę. Damci podwyżkę. I takbyłeś już dla mnie zbyt szczodry zaprotestowała. Ja. Zajrzał jejw oczy. Jeszcze niewiesz, jaki potrafię być hojny. Catherine poczuła się zażenowana. "On jestpo prostu bardzo uprzejmy",pomyślała. "Nie mogę sobie zbyt wiele wyobrażać". Nazajutrz Demiris przygotowywał się do wyjazdu. Czy maszochotę pojechać ze mnąna lotnisko? Och, tak. Fascynował ją, urzekał swoją osobowością. Był dowcipny,olśniewający, i pochlebiało jej, że tak się o nią troszczy. Na lotnisku pocałował ją delikatnie w policzek. Cieszę się, że mogliśmywspólnie spędzić trochę czasu. Ja też. Dziękuje ci, Costa. Patrzyła jak jego samolot odrywasię od ziemi. "On jest wyjątkowy",pomyślała. "Będę zanim tęskniła". Rozdział 6 Wszystkich zawsze dziwiła wielka przyjaźń, jakaz pozoru łączyłaConstantinaDemirisa i jego szwagra, Spyrosa Lambrou. Spyros Lambrou był prawietak bogaty i posiadał niemal takie samewpływy, jak Demiris. Demiris był właścicielem największejfloty handlowejna świecie, Spyros Lambrou plasował się pod tym względem na drugimmiejscu. Demirisposiadał sieć dzienników, linii lotniczych, pól naftowych,hut i kopalni złota; do Lambrou należały towarzystwa ubezpieczeniowe,banki, nieprzeliczone nieruchomości oraz fabryka chemiczna. Wydawałosię, żekonkurują ze sobąna zasadach wielkiej przyjaźni. Nawet więcejuważano ich za dobrychkumpli. Czyż to nie jest wspaniałemówiono że dwaj najbogatsi ludziena świeciedarzą się tak wielką sympatią? W rzeczywistości byli jednak nieprzejednanymi wrogami,traktującymisię nawzajem znajwyższą pogardą. Kiedy Spyros Lambroukupił trzydziestometrowyjacht, Demiris natychmiast zamówił dla siebie jacht czterdziestopięciometrowy, wyposażony w cztery silniki Diesla, dwa ścigaczei basen. Obsługiwała go trzynastoosobowa załoga. Gdy flocie Spyrosa Lambrou przybył dwunasty tankowiec, a tonażwszystkich statków wzrósł dodwustutysięcy BRT, Demiris zwiększyłswoją flotę do dwudziestutrzech tankowców, o łącznej wyporności sześciuset pięćdziesięciu tysięcy BRT. Spyros kupił stadninę koni wyścigowych, naco Demiris odpowiedział zakupem jeszcze większej ilości wierzchowców, i jego konie nieustanniepokonywały rumaki przeciwnika. Obaj mężczyźni widywali siędość często, gdyż byli członkami radnadzorczychwielu przedsiębiorstw, wspólnie uczestniczyliw akcjach nacele dobroczynne, a także stykali sięw czasie uroczystościrodzinnych. Różnili się bardzo temperamentem. Demiris zaczynał w rynsztokui musiał walczyć, torując sobie drogę na sam szczyt, podczas gdy SpyrosLambrou tu urodzony arystokrata. Był przystojnym,szczupłym mężczyzną, 63. zawsze nienagannie ubranym, o rzadko już spotykanych, dworskich manierach. Historia jego rodziny sięgała Ottona Bawarskiego, który rządziłniegdyś jako król Grecji. Przy braku stabilizacji politycznej w latach dwudziestych, bogata oligarchia zrgomadziła olbrzymie fortuny. Ich źródłembył handel, transport i kupowane na wielką skalę posiadłości. Jednymz takichludzi był ojciec Lambrou, po którym Spyros odziedziczył wielkieimperium. Całymi latami on i Constantin Demiris afiszowali się ze swoją wzajemnąprzyjaźnią, lecz każdy z nichdążył do zniszczenia rywala. Demirisempowodował jego instynkt przetrwania, aLambrouchciałgo ukarać za złetraktowanie Meliny. Spyros był przesądny. Doceniał swoje życiowe szczęściei starannieunikał sytuacji, które mogłyby wzbudzić gniew bogów. Od czasudo czasuzasięga! porady mediów. Był dość inteligentny, aby zdawaćsobie sprawęz oszukańczegocharakteru tych konsultacji, ale istniała osoba, której niemógł zarzucić blagi. Przepowiedziała poronienieMeliny, następstwa tegofaktu dla jej małżeństwa i tuzin innych rzeczy, które następnie sprawdziłysię. Mieszkała w Atenach. Nazywała sięMadame Paris. Constantin Demirismiał zwyczaj pojawiać się wswoim biurowcuprzyulicy Aghiou Geronda punktualnie oszóstej rano. Zanim jego konkurencizaczynali pracę, on miał jużza sobą parę godzin intensywnych rozmówze swoimi agentami w kilkunastu krajach. Gabinet miał wspaniały. Z okien rozpościerał się piękny widoknależąceu jegostóp Ateny. Podłogaz czarnego granitu, stalowe i skórzanemeble, na ścianach kolekcja malarstwa kubistycznego:obrazy Legera,Braque'a, pół tuzinadzieł Picassa. Na wielkim biurkuze stali i szkła,przyktórym znajdowałsię wysoki, skórzany fotel, stała kryształowa maskapośmiertna Aleksandra Wielkiegoz inskrypcją: "Alexandros. Obrońca ludu". Tego ranka, kiedy Demiris wszedł do gabinetu,zadzwonił jego pierwszytelefon, którego numer znało jedynie kilka osób. Podniósł słuchawkę. Kalimehra. Kalimehra. Głos z tamtej strony należał do osobistego sekretarzaSpyrosa Lambrou, Nikosa Veritosa. Był zdenerwowany. Przepraszam,że zawracam panugłowę, panie Demiris, ale mówił pan, żebym zadzwoniłjeśli będę miał informację, która może. Tak. O co chodzi? Pan Lambrou zamierza kupić firmę o nazwie"Aurora International". Znajduje sięona na liście nowojorskiej giełdy. Pan Lambrou otrzymałwiadomość od jednego z nowojorskich dyrektorów, który jest jego przy64 jacielem, żefirma ta ma otrzymać wielkie zamówienie rządowe na budowębombowców. Jest to,oczywiście,informacja ściśle poufna. Akcje skocząmocno w górę, kiedy tylko nastąpi oficjalne potwierdzenie. Giełda w ogóle mnienie interesuje przerwał Demiris. Proszęmi nie zawracaćgłowy, jeślinie ma pan dla mnie nic ważnego. Bardzo przepraszam, panie Demiris. Myślałem. Demiris odłożył słuchawkę. O godzinie ósmej do gabinetu wszedł sekretarzDemirisa Giannis Tcharos. Na giełdzie w Nowym Jorku powiedział Demiris unosząc wzrok można kupićakcje firmy "Aurora International". Proszę powiadomićwszystkie nasze dzienniki, że toczy się śledztwo w sprawie popełnionychprzez "Aurorę" nadużyć i malwersacji. Niech użyją jakiegoś anonimowegoźródła, alemuszą nadać tej historiiduży rozgłos, i pisać na ten temat dochwiligdy akcje spadnąna łeb. Wtedyzacznijcie je kupować, aż będęmiałw garści pakietkontrolny. Tak jest, proszę pana. Czyto będzie wszystko? Nie. Kiedyprzejmękontrolę, ogłoście, że pogłoski o nadużyciachnie znalazły pokrycia. Poza tym proszę dopilnować, abyna giełdę w Nowym Jorku dotarta informacja, że Spyros Lambrou kupił swój pakiet akcjiopierając się na przecieku z wnętrza samej firmy. Panie Demiris odezwał się delikatnie Giannis Tcharos. W Stanach Zjednoczonych jest to przestępstwem kryminalnym. Wiem o tymodpowiedział zuśmiechem Constantin Demiris. Niecałedwa kilometry dalej, przy placu Syntagma, Spyros Lambroupracował w swoim gabinecie, którego wygląd odzwierciedlał eklektyczneupodobania właściciela. Meble były mieszaniną francuskich i włoskichantyków, na trzech ścianach wisiały obrazy francuskich impresjonistów,a czwartą pokrywały dzieła artystów belgijskich: od Van Rysselberghe'apo De Smeta. Na zewnętrznej stronie drzwi sekretariatu widniała tabliczkaz napisem: "Lambroui Spółka", ale faktycznie żadnych wspólnikównigdynie było. Spyros Lambrouodziedziczył świetnie prosperującą firmę poojcu, i w ciągu następnych lat rozbudował ją dorozmiarów światowego konglomeratu. W zasadzie Spyros Lambrou powinien czuć się szczęśliwy. Był bogaty,posiadał przynoszącą wielkie dochody firmę, cieszyłsię też dobrym zdrowiem. Mimo to nie mógł być prawdziwieszczęśliwy tak długo, jak długożyłConstantin Demiris. Szwagier stanowił klątwę jego życia. Lambrougardził nim. Demiris był "polymichanos", człowiekiem owielkich możliwościach, łajdakiem bez żadnych zasad moralnych. Lambrouzawsze nie5 - PainiĘtna noc 65. nawidził Demirisa za sposób, w jaki ten traktował Melinę, ale zaciekłarywalizacja między nimi miała jeszcze inną, niezależna od tamtej przyczynę. Zaczęło się dziesięćlat wcześniej, w czasie lunchu, którySpyros Lambrou jadł w towarzystwie swojej siostry. Jeszcze nigdy nie widziała u niegotakiego podniecenia. Melino,czy wiesz,że każdego dnia na świecie zużywa się tak dużonafty, ile powstało w ciągujednegotysiąclecia prehistorii? Nie miałamo tym pojęcia. W najbliższej przyszłości zapotrzebowanie na ropę naftową znaczniewzrośnie, a na świecie nie będzie dość tankowców do jej transportu. Ity chcesz jebudować? Skinął głową. Ale to nie będą zwykłe tankowce. Zamierzam stworzyć pierwsząflotę naprawdęwielkichstatków,dwa razy większychniż budowane dotychczas. W jego głosie brzmiał niepohamowany entuzjazm. Spędziłem wiele tygodni na skrupulatnych obliczeniach. Posłuchajtylko. Galonropy naftowej wydobyty w Zatoce Perskiej i dostarczony do któregośz portów na wschodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych kosztuje siedemcentów. Przy użyciu wielkich tankowców, koszt spadłbydotrzech centówzagalon. Maszpojęcie, co to oznacza? Spyros, a skąd weźmiesz pieniądze na zbudowanie takiej floty? Uśmiechnąłsię. To jest właśnie najwspanialsza częśćmojego planu. Otóż nie będziemnie to kosztować ani centa. Co takiego? Pochylił się do niej. W przyszłymmiesiącu jadę do Ameryki na rozmowy z dyrektoramiwielkich koncernów naftowych. Mając takie statki,będę mógł przewozićdla nichich własną ropę po cenie dwukrotnie niższej niż oni robią to teraz. Ależ. przecież tynie masz tych wielkich tankowców. Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Zgadza się. Jeśli zdobędęwieloletnie kontrakty z koncernami naprzewóz ichropy, banki pożyczą mi pieniądzena budowę floty. Co o tymsądzisz? Jesteś geniuszem. To naprawdę fantastycznyplan. Melina była tak podekscytowana pomysłem swojego brata, że jeszczetego samego dniawspomniała o nim Demirisowi. Na zakończenie spytała: Sam powiedz, czy to nie jest genialne? Demiris milczał przez chwilę. Twój brat jestmarzycielem. To zupełnie chybiony pomysł. 66 Melina spojrzała na niego zdumiona. Ale dlaczego, Costa? Ponieważ jestto z gruntuzupełnie wariacki plan. Po pierwsze, zapotrzebowanie naropę nie wzrośnie aż takznacznie i te jego mitycznetankowce będą pływały puste. Po drugie, koncerny naftowe nie powierzająswojegosurowca flocie-widmu, któranie istnieje. A po trzecie, bankierzy, doktórych zwróci się o kredyt, wyśmieją go. Przez twarz Meliny przeleciałachmura rozczarowania. Spyros taksię cieszył. Może porozmawiałbyś z nim na ten temat? Demiris pokręcił głową. Nie chcę burzyćjego marzeń. Melino. Nawet lepiej, żeby nie wiedział o naszej rozmowie. Dobrze,Costa. Jak sobie życzysz. Wczesnym rankiem następnego dnia Constantin Demiris już leciał doStanów, aby przedstawić projekt budowy wielkich tankowców. Wiedział,że światowe rezerwy ropy poza USAi krajami bloku sowieckiego, byłykontrolowaneprzez siedem siostrzanych koncernów StandardOil Companyof New Jersey, Standard Oil Company of Califomia, Gulf Oil, The TexasCompany, Socony-Vacuum, Royal Dutch-Shell oraz Anglo-Iranian. Był pewien, że jeśli uda mu się namówićchociażby jedną z tych firm, pozostałe pójdą jej śladem. Swojepierwsze kroki Constantin Demiris skierowałdo siedziby Standard Oil Company w New Jersey. był tam umówiony zOwenem Curtissem, czwartym wiceprezesem. Czym mogę panu służyć, panie Demiris? Mam pewnąkoncepcję, która mogłaby okazać siębardzo korzystna finansowo dla waszejfirmy. Tak, wspominał pan coś o tym przez telefon. Curtiss spojrzał na zegarek. Za kilka minut mam spotkanie, więc jeśli byłby pan łaskaw przejść dorzeczy. Jak najbardziej. Przewóz jednego galona ropy z Zatoki Perskiej na wschodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych kosztuje wassiedem centów. Zgadza się. Co by pan powiedział, gdybym zagwarantował, że mogę dostarczać waszą ropępo trzy centy za galon? Curtiss uśmiechnął się z politowaniem. A w jaki sposób dokonałby pan tego cudu? Demiris ściszył głos. Przy pomocy tankowców o dwukrotniewiększej nośnościniż uży67. wane obecnie. Będę w stanie transportować waszą ropę tak szybko, jakwy będziecie wydobywać ją z ziemi. Curtissprzypatrywał mu się znamysłem. A skąd wziąłby pante wielkie tankowce? Zbuduję je. Przykromi, alenas nie interesuje inwestowanie w. Demiris wpadł mu wpół zdania: Nie będziecie musieli zainwestować ani centa. Wszystko, o coproszę,to długoterminowykontrakt na przewóz waszej ropy za połowętejceny, którą płacicie obecnie. A w sprawiekredytu sam porozumiem sięz bankami. Zapadło dłuższe, sugestywne milczenie. Owen Curtiss odchrząknął. Chyba lepiejbędzie, jeśli zaprowadzę pana na górę, do gabinetunaszegoprezesa1 tak to się zaczęło. Pozostałe koncerny równiechętnie podpisałykontrakty zConstantinem Demirisem na transportich ropy jego nowymitankowcami. Kiedy Spyros Lambrou zorientowałsię w sytuacji, było jużza późno. Poleciał do Stanów Zjednoczonych, gdzie udało mu sięzdobyćtylko kilka kontraktów z niezależnymi firmami. Constantin Demiriszabrałmu sprzednosa wszystkie potęgi, które były narynku. On jest twoim mężem wściekał się Lambrou ale przysięgamci, Melino, że pewnego dnia zapłaci miza to, co zrobił. Melina była bardzo przygnębiona. Czuła, że zdradziła brata. Lecz kiedyposzła z tym do swojego męża, tenwzruszył ramionami. Ja ich o nic nie prosiłem. Sami zwrócili się do mnie z takąpropozycją. Jakże miałem odmówić? Na tymdyskusja skończyła się. Jednak kwestierywalizacji na polu biznesu były zupełnie nieważnew porównaniu z uczuciami, jakie Lambrou żywił do Demirisa za złetraktowanie przezeń Meliny. Mógł jeszcze pogodzić sięz faktem, że Constantin Demiris był notorycznym kobieciarzem. W końcu każdy mężczyzna ma swoje słabostki. Lecz Demiris obnosił sięz tym dumnie, co obrażało nie tylko Melinę, aleicałą rodzinę Lambrou. Romans Demirisa z aktorką Noelle Page byłnajbardziejskandalicznym tego przykładem. Pisałao nim prasana całymświecie. .Jeszcze nadejdzie dzień. ,", myślał Lambrou. "Jeszcze nadejdzie". Nikos Veritos, sekretarz Spyrosa Lambrou, wszedł do gabinetu. Pracował dla niego już od piętnastu lat,był dobry,chociaż nie błyskotliwy: szary, zwykłyczłowiek bez przyszłości i bez twarzy. Rywalizacja międzydwoma potężnymi szwagrami dawała mu, jak sądził, fantastyczną sposob68 ność. Stawiał na zwycięstwo Demirisa, iod czasu do czasuprzekazywałmu poufne informacje, oczekując wzamian odpowiedniej pieniężnej gratyfikacji. Veritos zbliżył się doLambrou. Bardzoprzepraszam,ale przyszedłdo pana jakiśAnthony Rizzoli. Lambrou westchnął. Skończmy to definitywnie. Proszę go wpuście. AnthonyRizzoli miał lat czterdzieści kilka, czarne włosy, cienki, orlinos i głębokoosadzone, brązowe oczy. Poruszał się z gracją rutynowanegoboksera. Nosił kosztowny, szyty na miarę garnitur koloru beżowego, koszulę z żółtego jedwabiu i miękkie, skórzane pantofle. Używał wyszukanych słów, był układny i grzeczny, a jednakbyło w nimcoś dziwnego,wręcz groźnego. Bardzomi miło panapoznać, panie Lambrou. Niech pan siada. Rizzoli zajął miejsce. W czymmogę panu pomóc? Awięc, jakjuż wyjaśniałemobecnemu tu panu Yeritosowi, chciałbymwyczarterować jeden z pańskich statków. Otóż jestem właścicielemfabryki wMarsyliii chcę przewieźć trochę ciężkich maszyn do Stanów. Jeślidojdziemy do porozumienia, to w przyszłościbędę mógł zapewnićpanu dużo innych korzystnychkontraktów. Spyros Lambrouoparł się głębokow fotelu i taksował wzrokiem siedzącegoprzednim mężczyznę. "To niesmaczne". Czytylko to planuje pan przewozić, panieRizzoli? spytał. Rizzoli zmarszczył czoło. Nie rozumiem. Myślę, że pan jednak rozumie odparł Lambrou. Moje statkinie są dla pana. Ale dlaczego? O czym pan mówi? Onarkotykach, panie Rizzoli. Jest pan przemytnikiem narkotyków. Oczy Rizzolego zwęziły się. Panoszalał! Nasłuchał siępan różnych plotek. Ale to było coś więcej niż plotki. Spyros Lambroudokładnie sprawdziłtego człowieka iokazało się, że Tony Rizzolibył jednym z największychszmuglerów towaru w Europie. Należał do mafii, był kółkiem zębatymw mechanizmie tej organizacji. Krążyłysłuchy, żemożliwości środkówtransportu, jakich do tej pory używał, skończyły się. Właśnie dlatego takbardzo zależało mu na ubiciu interesuz Lambrou. Obawiamsię, że musi pan iść gdzie indziej. Tony Rizzoliwpatrywał się w niego zimnymi oczami. W końcu kiwnąłgłową. Okay. Wyjął z kieszeni wizytówkę i rzucił ją na biurko. Jeśli 69. zmieni pan zdanie, tam mnie pan znajdzie. Uniósł się i po chwili jużgo nie było w gabinecie. Spyros Lambrouwziął do ręki wizytówkę. "Anthony Rizzoli Import-Export", a poniżej adres hotelu w Atenach i numer telefonu. Nikos Veritos z wybałuszonymi oczamiprzysłuchiwał się całejrozmowie. Kiedy Rizzoli wyszedł, odważył się zapytać: Czy on naprawdę. Tak. Pan Rizzoli szmugluje heroinę. Gdybyśmy pozwolili muużyćjednego znaszych statków, rząd mógłby pozbawić nas całej floty. Tony Rizzoli wyszedł z gabinetu Lambrou wściekły jak wszyscy diabli. "Tenpieprzony Grek potraktował mnie jakjakiegoś przybłędę z ulicy! I skąd dowiedział się o towarze? Ładunek był wyjątkowo duży jegouliczna wartość sięgała ponad dziesięciu milionówdolarów. Jednak sztukapolega na tym,żeby dostarczyć to do NowegoJorku. Przeklęci agenci odnarkotyków krążą po całychAtenach. Będę musiał zadzwonić na Sycylięl opowiedzieć im jakąś bajeczkę". TonyRizollijeszcze nigdynie Straciłtowaru, i teraz teżnie zamierzał go tracić. Uważał się za urodzonegow czepku. Dorastał w nowojorskiej Hell's Kitchen. Geograficznie było to w środku West Side Manhattanu, między Ósmą Alejąa rzeką Hudson, a północnąi południową granicę stanowiły ulice Dwudziesta Trzecia i PięćdziesiątaDziewiąta. Jednak psychologicznie i emocjonalnie Hell's Kitchenbyłomiastem wewnątrz wielkiego miasta, enklawą siły i przemocy. Ulicamirządziły gangi,takie jak "Susły", "Bywalcy", "Goryle" czy "Rhodes". Morderstwo na zamówienie kosztowało tu sto dolarów, ciężkie pobicie trochę mniej. Lokatorzy z Hell's Kitchen żyli w brudnychmieszkaniach, pełnychwszy, szczurów i karaluchów. Nie mieli wanien,więc młodzi rozwiązywaliten problem we właściwy sobie sposób:skakali nago do rzeki Hudsonz tamtejszych doków,w miejscu, gdzie do wody wpływały uliczne ścieki. W dokach czuć było odór zdechłych kotów i psów, których nabrzmiałeciałaunosiły się na wodzie. Na ulicach działo się wciąż coś nowego. Pędząca na sygnale strażpożarna. bitwa między członkami gangów na dachu jednej z czynszowychkamienic. orszak ślubny. gra w palanta na chodniku. pościg za uciekającym koniem. strzelanina. Jedynym placem zabaw dla dzieci była ulica,dachy kamienic, zaśmiecone pustostany,a wlecie cuchnącewody rzeki. A wszystko to pośród cierpkiej atmosfery nędzy. W takim oto środowiskudorastał Tony Rizzoli. Najdawniejsze wspomnienie Tony'ego sięgało czasu,gdy miał siedem 70 lat: został pobity i odebrano mu pieniądze, za któremiał kupić intel-o. Starsi i silniejsichłopcy stanowili nieustannezagrożenie. Drogadoszkoływiodła przez "ziemię niczyją", a szkoła sama w sobie była polem biW. Kiedy osiągnął piętnasty rok życia, Rizzoli był już silnymmłodziencein,odznaczającym się niezłymi umiejętnościami bokserskimi. Lubił bijatyki; a ponieważ wychodził z nich zwycięsko, dawało mu topoczucie wyższościnad innymi. Wspólnie z kolegamizaczął dla zabawy urządzać rundybokserskie w sali Stillman's Gym. Od czasu doczasu zaglądalitam gangsterzy, aby rzucić okien naswoich zawodników. Raz czydwa razyw miesiącu zjawiał się FrankCostello, a razem z nimprzychodzili Joe Adonis i Lucky Luciano- Lubawieniem przyglądali się pojedynkommłodzików i dla rozrywki zaczęlirobić zakłady na ich walki. Tony Rizzoli zawsze wygrywał, i bardzo szybkozostał faworytem gangsterów. Pewnego dnia,gdy Rizzoli przebierał sięw szatni, dobiegły go słowarozmowy między Frankiem Costelloi Lucky Lucianem. Ten chłopak to kopalniazłota mówił Luciano. W zeszłymtygodniu wygrałem dzięki niemu pięć patoli. Postawisz na niego, kiedy będzie walczyłz LouDomenic'ein? Jasne. Stawiam dziesięć kawałków. A jaka jest stawka? Dziesięć dojednego, ale co z tego. Rizzoli to pewniak. Tony Rizzoli nie był pewien, o czym dwaj mężczyźni rozmawiali, aleopowiedział o wszystkimGino swojemu starszemu bratu. Jezu! wykrzyknąłGino. Ci faceci stawiają na ciebie wielka forsę. Ale dlaczego? Przecież nie jestem zawodowcem. Starszy brat zastanowił się przez chwilę. Jeszcze nigdy nie przegrałeś walki, prawda, Tony? Nie przegrałem. Prawdopodobnie najpierw zrobili kilka małych zakładów dla zaba^wy, a kiedy zorientowali się wtwoich możliwościach, zaczęli wykładaćnaprawdę duże sumy. Tony wzruszył ramionami. I tak to wszystko nic dla mnie nie znaczy. Gino ująłgo za ramię ipowiedział poważnie: To może mieć dla ciebie olbrzymie znaczenie. Dla nasobu. Posłuchaj tylko. Walka z Lou Domenic^m odbyła się wStillman's Gym w pewnepiątkowe popołudnie. Na miejscuzjawili się wszyscy wielcy, a więc FrankCostello, JoeAdonis, Albert Anastasia, Lucky Luciano i Meyer Lansky. Lubili przyglądać się walkom nastolatków, alejeszcze większąprzyjemnośćsprawiał im fakt, że zarabiali na nich pieniądze. 71 Lou Domenie miał siedemnaście lat rok więcej niż Tony i byłod niego o dwa i pół kilograma cięższy. Nie mógł się jednak z nim równać,gdyżTony opróczwiększych umiejętnościposiadał jeszcze wrodzonyinstynkt zabójcy. Walka miała pięć rund. Pierwszą Tony złatwością wygrał. Podobniedrugąi trzecią. Gangsterzy jużzaczynali liczyć swoje pieniądze. Z tego dzieciaka wyrośnie mistrz świata piał z zachwytu LuckyLuciano. Ile na niego postawiłeś? Dziesięć kawałków odparł Frank Costello. Nie mogłem uzyskaćstawki lepszej niż piętnaściedo jednego. Tenchłopakma już niezłąreputację. Nagle wydarzyło się coś, czego nikt nie oczekiwał. W połowie piątejrundy Lou Domenie pięknym hakiem znokautował Tony'ego. Sędzia ringowy zacząłliczyć. bardzopowoli, z lękiem patrząc nazastygłąw przerażeniu widownię. Wstawaj, gnoju jeden! wrzasnął Joe Adonis. Wstawaj iwalcz! Mimo że robił to bardzowolno, sędzia doliczył w końcu do dziesięciu,a Tony Rizzoli wciąż leżał nieprzytomny na deskach. Cholera. Jeden fuksiastycios! Mężczyźni zaczęli podliczać straty. Były ogromne. GinoprzeniósłTony'ego do szatni. Chłopak wciąż miał mocnozaciśnięte oczy, abyniktnie zorientował się,że wcale nie stracił przytomności. Bał sięich reakcji,gdyby odkryli mistyfikację, Dopiero kiedy znalazł sięw domu, odetchnął z ulgą. Udałosię! wykrzyknął podniecony Gino. Czy wiesz, ile na tym zarobiliśmy? Prawie tysiąc dolarów! Jak to? Nierozumiem. Pożyczyłem pieniądze od ich własnych lichwiarzy i postawiłem naDomenica. Piętnaściedo jednego. Jesteśmy bogaci. Ale czy oni nie zechcą się zemścić? Ginouśmiechnął się. Nigdy nie poznają prawdy. Następnegodnia, gdy Tony Rizzoli wyszedł ze szkoły, przy krawężnikuczekała długa,czarna limuzyna. Z tylu siedział Lucky Luciano. Gestemprzywołałgo do samochodu. Wsiadaj. Serce chłopca zaczęłowalić jak młotem. Nie mogę, panie Luciano. Spóźnię się do. Wsiadaj! Tony wsiadł. Jedźdookoła bloku rzucił kierowcy Luciano. Bogu dzięki, że niezabierali go na przejażdżkę. Gangster zwrócił się teraz do niego: 72 Podłożyłeś się powiedziałbeznamiętnie. Tony oblat się rumieńcem. Ależ skąd, proszę pana. Ja.. Nie pieprz. Ilezarobiłeś na tej walce? Nic, panie Luciano. Ja.. Spytam cięjeszcze raz: ile zarobiłeś na tej podkładce? Chłopakzawahał się. Tysiąc dolarów. Lucky Luciano roześmiałsię. To grosze. Ale pewnie dla. ilemasz lat? Prawie szesnaście. Pewniedla szesnastoletniego dzieciaka to nie najgorzej. Wiesz, żeprzez ciebie ja i moi przyjaciele straciliśmy dużo forsy? Bardzomi przykro. Ja.. Nie ma oczym mówić. Jesteśinteligentny. Masz przed sobą przyszłość. Dziękuję. Nie będę rozgłaszał tej historii, Tony, gdyż w przeciwnym raziemoi kumplenakarmiliby cię twoimi własnymi jajami. Chcę, żebyś przyszedł do mnie w poniedziałek. Będziesz dla mnie pracował. Tydzień później Tony Rizzoli pracował już dla Lucky Luciana. Zacząłna najniższymstopniu mafijnej hierarchii, potem zajmował sięwymuszaniem posłuszeństwa. Był sprytny i szybki, dlatego w niedługim czasiezapracował sobie u Luciana nastopień porucznika. Kiedy Lucky Luciano został aresztowany, skazany i osadzony w więzieniu, Tony Rizzoli pozostał w organizacji. Rodziny mafijne czerpały dochody ze wszelkich możliwych źródełnielegalnego hazardu, lichwy, prostytucji. Handelnarkotykami nie wzbudzał ichentuzjazmu, ale niektórzy członkowie nalegali, więc Rodziny, aczniechętnie, dały im pozwolenie na przemyt narkotyków na własną rękę. Ta idea stała się obsesją Tony'ego. Ztego,co zdołał się zorientować,handlarze narkotyków byli zupełnie niezorganizowani. "Wszyscyoni tracączas. Z moim sprytem i silą. " Zdecydował się. Tony Rizzoli należał do ludzi, którzy do każdej sprawy podchodząw sposób systematyczny. Zaczął więcczytać wszystko, co udałomu sięwyszukać natemat heroiny. Heroinaw szybkim tempie stawałasię królową narkotyków. Po zażyciu 73. marihuany czy kokainy można było znaleźć się "na highu", ale heroinawprawiała w stan zupełnej euforii: żadnego bólu, żadnych trosk, żadnychproblemów. Ci, którzy zostali niewolnikamiheroiny gotowi byli sprzedaćwszystko, co posiadali, ukraść każdą rzeczw ich zasięgu,popełnićkażdeprzestępstwo. Heroina stała się ich religią, jedynymcelem ich życia. Turcja była jednymz głównych producentów maku, zktórego otrzymuje sięheroinę. Rodzina posiadała tam pewne kontakty, więc Rizzoli zwrócił się w tejsprawie do caponazwiskiem Pete Lucca, Zamierzam w to wejśćpowiedział Rizzoli ale cokolwiekosiągnę,będzie dla Rodziny. Chciałbym, żeby pan o tym pamiętał. Dobry z ciebie chłopak, Tony. Chciałbym pojechać do Turcji i obejrzećwszystko na miejscu. Czymoże pan to załatwić? Mężczyzna myślał przez chwilę. Dam znaćkomu trzeba, ale oni nie bardzo nas lubią. Tony. Toludzie bezżadnych zasad moralnych. Zupełna dzicz. Jeśli nie wzbudziszw nichzaufania, zabiją cię. Będę ostrożny. Szczerze ci to doradzam. Dwa tygodniepóźniej Tony Rizzoli wyjechał do Turcji. Udał się do Izmiru,Afyonu i Eskisehiru, głównych rejonów uprawy maku, i z początku witanogoz dużą rezerwą. Był obcy, a obcy nigdy nie bylimile widziani. Będziemy wspólnie robili duże interesy mówił Rizzoli. Chciałbym obejrzeć pola makowe. Wzruszenieramion. Nic nie wiem o żadnych makowych polach. Traciszczas,wracajlepiej tam, skąd przyjechałeś. Rizzoli był jednak uparty. Odbytokilka rozmów telefonicznych,przestano kilka zakodowanych depesz, i w końcu pozwolono mu obserwowaćzbiór opium na farmie CareIIi, jednego z ziemian. Było to w miejscowościKilis, na granicy turecko-syryjskiej. Nic nierozumiem powiedział w pewnym momencie Tony. Jakmożna zrobićheroinę z tychpieprzonych kwiatków? Odpowiedział mu laborant ubrany w biały kitel. Odbywa się to w kilku etapach,panie Rizzoli. Heroinę otrzymujesię z opium, którejest uzyskiwane z działaniakwasem octowym na morfinę. Do produkcji heroinyużywa siępewnego gatunku maku,zwanego"Papaver somniferum", kwiat snu. Opium zaś zawdzięcza swoją nazwęgreckiemu słowu "opos", czyli sok. Już rozumiem. 74 W czasie żniw Tony został zaproszony do zwiedzenia głównej posiad'łości Carelli. Każdy zczłonków jego rodziny był zaopatrzony w "cizgibicak" kosę w kształcie skalpela, pozwalającym ścinać roślinępodoptymalnym kątem. Carella wyjaśnił: Mak trzeba uprzątnąćw ciągu dwudziestu czterech godzin. W przeciwnym razis cały zbiór pójdzie na marne. Rodzina składała się z dziewięciu osóbi wszyscy pracowali w dzikimpędzie, aby skończyć na czas. W powietrzu unosił się silny zapach powodującysenność. Rizzoli poczuł się jak po paru głębszych. Niech pan uważa ostrzegł Carella. Nie wolno utracić świadomości. Jeśli położy się pan na polu, już pan nie wstanie. W czasie żniwnej dobywszystkieoknai drzwi domu były szczelnie pozamykane. Kiedy zbiór makuzostał zakończony, Rizzoli obserwował jak w "laboratorium" ukrytym wśród wzgórz, z bazy morfiny powstaje lepka, białasubstancja, przypominająca gumę. A więc to już koniec? Carellapokręcił głową. Nie. drogi przyjacielu, dopiero początek. Wytworzenie heroiny je^tproste. Cała sztukapolega na tym, by ją dostarczyć tam, gdzie trzeba i nie dać się złapać. Tony poczuł narastające w nimradosne podniecenie. Właśnie w tymmiejscu wkraczała do akcji jego wiedza idoświadczenie. Do tej pory robotęwykonywali zwykli partacze. Teraz on impokaże, jak działa prawdziwy zawodowiec, W jaki sposób transportujecietowar? Różnie. Ciężarówką, autobusem, pociągiem, samochodem, mutai"'' wielbłądami. Wielbłądami? Przemycaliśmy heroinę w metalowych pudełeczkach w brzuchachwielbłądów, doczasu, gdy strażnicy zaczęli używać wykrywaczymetali. Przerzuciliśmysię więcnagumowe woreczki. Dotarłszy na miejsce zri""jamy zwierzęta. Kłopot w tym, że czasami woreczki pękają w brzuchuwielbłąda i zwierzę podchodzido posterunku granicznego zataczając s1? jak pijane. Dlatego strażnicy wkrótce się połapali. Którędywiedzie szlak przemytu? Normalnie heroina podróżuje z Aleppo, Bejrutu i Stambułu dMarsylii, czasami ze Stambułu do Grecji, dalejprzez Sycylię, Korsykę, Marokko i na drugąstronę Atlantyku. Bardzodziękuję za informacje rzekł Rizzoli. Przekażę wszy'stko chłopakom. Chciałbymprosić o jeszcze jedną przysługę. 75. Jaką? Chciałbym wziąć udział w najbliższym transporcie towaru. Przez dłuższą chwilę panowało milczenie. To może być niebezpieczne. Zaryzykuję. Następnego dnia po południu Rizzoli poznał potężnego mężczyznęo wyglądzie bandyty, długich, zwisających wąsach i cielsku wielkim jakczołg. To jest Mustafa zAfyonu. Poturecku "afyon" znaczy opium. Mustafa tojeden z naszychnajbardziej doświadczonych przemytników. Doświadczenie topodstawa odezwał się skromnie Mustafa. Po drodze czyha wiele niebezpieczeństw. Tony Rizzoli wyszczerzył zęby. Mimo to grajest warta ryzyka, co? Mówisz jedynie o pieniądzach odparł z godnością Mustafa. Dla nas opium tocoś znaczniewięcej niż zarobek,to cała związana z nimmistyka. Jest jedynym płodemziemi, który nie tylko żywi. Biały sok roślinyjest eliksirem, darem bogów, naturalnym lekiem, o ile bierze sięmałeilości. Możnago jeść lub stosować bezpośredniona skórę, a pomaganawiększość dolegliwości; zatrucia, przeziębienia, gorączkę, bóle i zwichnięcia. Trzeba jednak uważać. Przedawkowanynie tylko zaburzy zmysły, alei pozbawi potencji, a w Turcji jest to dla mężczyzny największe poniżenie. Jasne, jeśli ty tak mówisz. Podróż z Afyonu rozpoczęła się o północy. Na randez-vouzz Mustafązjawiła się grupa farmerów, którzy podeszli gęsiego z ładunkiem trzystupięćdziesięciu kilogramów opium, przypiętym do grzbietu siedmiu dorodnych mułów. Wokół mężczyzn roznosił się odurzający, słodki aromat,trochę podobny do zapachu mokrego siana. Aby dopilnowaćtransakcjiz Mustafą i strzec ładunku, przybyłotuzin uzbrojonych wstrzelbyfarmerów. Musimy być teraz szczególnie ostrożni powiedział MustafaRizzoliemu. Poszukujenas Interpol, a także miejscowa policja. Kiedyśszmugiel to była dobra zabawa. Przewoziliśmy opium w skrzyni okrytejkirem i to przez sam środek wiosek i miast. To był naprawdę radosnywidok,gdy przechodniezdejmowali czapki, apolicjanci salutowali oddająchonory trumnie,która bezpiecznie jechała dalej. Prowincja Afyon leży w środku zachodniej części Turcji,na płaskowyżu u podnóża Gór Sułtańskich, terenie odległym ipraktycznie odizolowanym od głównychmiast kraju. 76 Tutejszyteren idealnie się nadaje do naszej pracy rzekłMustafa. Niełatwo nas tu znaleźć. Muły posuwałysięwolno przezgórzyste pustkowie. Po trzech dniachwędrówki dotarli nad granicę turecko-syryjską. Tam czekała na nichodziana w czarne szaty kobieta, prowadząca konia. Na grzbiecie wierzchowca umocowany był, dla niepoznaki, worekzwykłej mąki, a z łękusiodła luźno zwisałprzywiązany doń konopny sznurek. Kobieta ruszyłaprzodem. Sznurekmiał sześćdziesiąt metrów długości. Jego drugi koniecwziął doręki Mustafa, a zanim piętnastu wynajętych przezeń tragarzy. Wszyscy pochyleni niskonad ziemią, trzymając w jednej ręce sznurek,aw drugiej ściskając piętnastokilogramowy, jutowy worek z opium. Kobieta z koniemprzechodziła przez graniczny pas bezpieczeństwa naszpikowanyminami, ale była tam wąska ścieżka, którą oczyściło przepędzonetamtędy wcześniej niewielkiestadko owiec. Gdyby sznurek opadł luźnona ziemię, byłby toznakdla Mustafy i jego ludzi, że zbliżają się żandarmi. Gdyby kobietę zabrano na posterunek w celuprzesłuchania, przemytnicymogli bezpiecznie iść dalej przez granicę. Przekroczyli ją w Kilis,gdzie min było szczególnie dużo. Zostawiwszyza sobą teren patrolowany przez żandarmów, przemytnicy wkroczyli dosfery buforowej,o szerokości pięciu kilometrów. W końcu dotarli naumówione miejsce spotkania z Syryjczykami i położyli worki z opium naziemi. Syryjscy przemytnicy na powitanie podarowaliimbutelkę raki,którakrążyła podawana z rąk do rąk. Rizzoli przyglądał się,jak worki z opiumzostały zważone, ułożone jeden na drugim, powiązane i przymocowanedowygiętych grzbietówtuzina brudnych, syryjskich osłów. Robota była zakończona. "No dobrze",pomyślał Tony Rizzoli. "Zobaczmy teraz jakto robią chłopcy w Tajlandii". Jego następnym przystankiem był Bangkok. Kiedy upewniono się, kimjest, został wpuszczonyna pokładkutra rybackiego,który przewoził narkotyki zapakowane w polietylenową folię, a następnie upchane wbeczkipo ropie. Każdabeczka miała nazewnętrznej stronie pokrywy przymocowany pierścień. Gdy kuter zbliżyłsię do Hongkongu, beczki zostaływyrzucone za burtę w równym rzędzie na płytkich wodach wokółLimyi Wysp Ladrone. Przybyłejpóźniej z Hongkongu łodzirybackiej pozostawało jedynie wyciągnąć beczki za pomocą bosaków. Nieźle orzekł Rizzoli. "Musi być jednak jakiś lepszy sposób". 77. Hodowcy maku mówili o heroinie "hera", ale dla Tony'ego Rizzolibyła ona żyłą złota. Dawałaoszałamiające zyski. Chłopi, którzy uprawialiopium, otrzymywali trzysta pięćdziesiąt dolarów za dziesięć kilogramów,ale po obróbce laboratoryjnej, jego wartość sprzedażna na ulicach NowegoJorku wzrastała do ćwierć miliona dolarów. "To takie proste", pomyślał Rizzoli. Carella miał rację. Najważniejszeto nie dać się złapać". Takie były początki przed dziesięciu laty. Teraz wszystko było o wieletrudniejsze. Ostatnio Interpol postawił sobie za głównycel zwalczanieprzemytu narkotyków. W głównych portach przerzutowychtowaru dokładnie przeszukiwano wszystkie wypływające jednostki. Idlatego Rizzolizłożył wizytę właśnie Spyrosowi Lambrou. Jego flota była poza wszelkimipodejrzeniami. Rewizja któregoś z jego statków była bardzo mało prawdopodobna. Cóż z tego, skoro ten drań wyrzucił go za drzwi. "Znajdę cosinnego", pomyślał Rizzoli. "Byle szybko". Catherine, czy w niczym ci nie przeszkodziłem? Była północ. Nie, Costa. Miłoznowu usłyszeć twójgłos, Wszystko idzie dobrze? Tak. Dzięki tobie. Bardzomi się podoba nowa praca. Świetnie. Za kilka tygodni wybieram się do Londynu. Bardzo sięcieszęna nasze spotkanie. "Ostrożnie. Nie narzucaj się tak nachalnie". W czasie pobytu muszę przedyskutować kwestie personalne firmy. Oczywiście, Costa. A więc tymczasem. Dobranoc. Dobranoc. Następnym razem to onazadzwoniła do niego. Costa, wprost niewiem, co mam powiedzieć. Ten medalion jesttaki piękny. Naprawdę niepowinieneś. To tylkomały upominek, Catherine. Evelyn mówiła mi, jak bardzoceni sobie twojąpomoc. Chciałem ci wten sposób wyrazić moją wdzięczność. "To takiełatwe", pomyślał Demiris. Prezenciki i pochlebstwa. Następnie: Rozwodzę się z żoną. Potem; Okres smutnej samotności. Delikatne napomknięcie o małżeństwie,zaproszenie na wycieczkę jachtem na jego wyspę. Ta procedura była niezawodna. "To będzie szcze78 gólnie podniecające", pomyślał, "ponieważ zakończenie będzie inne, niżzwykle. Ona musi tam umrzeć". Zatelefonowałdo Napoleona Chotasa. Prawnik bardzosię ucieszył. Dawnośmy się nie widzieli, Costa. Co słychać? Wszystko w porządku. Miałbym dociebie prośbę. Oczywiście. Noelle Page posiadała małąwillę w Rafinie. Chcę, żebyśją dlamniekupił pod cudzym nazwiskiem. Nie ma sprawy. Zaraz zlecę to jednemu z moichludzi. Wolę,żebyś załatwił toosobiście. Zapadło krótkie milczenie. Dobrze. Zajmę się tym. Dziękuję. Napoleon Chotas siedział dłuższą chwilę wpatrując sięw aparat telefoniczny. Ta willa była miłosnym gniazdkiem, w którym Noelle Pagespędzała szczęśliwe chwile z Larrym Douglasem. Doczego mogłabyćpotrzebna Demirisowi? . Rozdział 7 gmach sądu Arsakion w centrum Aten jest wielkim budynkiemz szarego kamienia. Zajmuje duży, kwadratowy blok u zbiegu Strady i ulicy Uniwersyteckiej. Spośródmieszczących się wewnątrz trzydziestu salrozpraw tylko trzy zarezerwowano dla spraw kryminalnych. Oznaczone'były numerami: 21, 30 i 33. Z powodu ogromnego zainteresowania, jakie wzbudził proces AnastazjiSavalas, oskarżonej o morderstwo, rozprawa odbywała się w sali 33. Pomieszczenie to miało dwanaście metrów szerokości i aż dziewięćdziesiątdługości. Miejsca dla publiczności ustawiono w trzech blokach,międzyktórymi były dwumetrowe przerwy. W każdym rzędzie stało dziesięć drewnianychław. Uszczytusali, zamahoniową ścianką wysoką na niecałe dwametry, znajdowało się podium z krzesłami o wysokich oparciach dla trzechsędziów przewodniczących rozprawom. Przed podium było miejsce dla świadków niski boks zmałympulpitem, a obok, przy jednejze ścian ława przysięgłych. Jej wszystkiedziesięć miejscbyło zajętych. Tużprzed ławą oskarżonych znajdował sięstolik obrońcy. Ten proces o morderstwo był sam w sobie wystarczająco bulwersujący,lecz dodatkowego smaczku dodawałfakt, że obronę prowadził NapoleonChotas, jeden z najznamienitszych specjalistów od spraw kryminalnych naświecie. Chotas podejmował się jedynie spraw o morderstwo, i miał nakoncie wiele spektakularnych zwycięstw. Krążyły opowieścio jego honorariach, sięgających milionów dolarów. Napoleon Chotas był szczupłym,wręcz chudym mężczyzną, miał duże, smutneoczy basseta na poznaczonejlicznymizmarszczkami twarzy. Ubierał się fatalnie i jego wygląd raczejnie wzbudzałzaufania. Ale za tą przykrywką, którawielu wprowadzaław błąd, krył się genialny, bystry umysł. Prasa prześcigała się w domysłach, dlaczego NapoleonChotas podjął 80 się obrony tej oskarżonej. Wygranie sprawy było rzeczą niemożliwą. Czynionozakłady, że będzie to pierwsza porażka Chotasa. Oskarżający prokurator Peter Demonideswystępował już na salisądowej przeciwkoChotasowi, i chociaż nigdy by się do tegonie przyznał,nawet przed samym sobą, bał się niezwykłych umiejętnościadwokata. Jednak tym razem Demonides czuł, że nie ma się czego obawiać. ProcesAnastazjiSavalas stanowiłklasyczny przykład zamkniętej od samego początku sprawy o morderstwo. pakty były proste: Anastazja Savalas byłapiękną i młodą kobietą,żonao trzydzieści lat starszego od niej,bogatego George'a Savalasa. Anastazjamiała romans z zatrudnianym przez jejmęża młodym szoferem, JoseferdPappasem. Jak podali świadkowie, mąż zagroził Anastazji rozwodem i wykreśleniem jej ze swojego testamentu. W dniu popełnienia morderstwaAnastazja zwolniła służbęi sama przygotowałakolację dlamęża, któryakurat cierpiał z powodu przeziębienia. Wczasie kolacji dostał ataku kaszlu, więc przyniosła mubuteleczkę z syropem. Savalasłyknął lekarstwo i padł nieżywy. Sprawazamknięta od początku. Tego ranka salanumer 33 pękała w szwach. AnastazjaSavalas siedziałaobok swojego obrońcy ubrana w prostą, czarną spódnicę i bluzkę,bezżadnych ozdób. Na twarzy miała ledwo widocznymakijaż. Była uderzająco piękna. Jako pierwszy głos zabrał oskarżyciel, Peter Demonides. Zwrócił się do ławy przysięgłych: Panie i panowie- Czasamiw sprawach o morderstwo proces trwatrzy, cztery miesiące. Nie sądzę jednak, aby ktoś z państwamusiał sięobawiać,że będzie tu przychodzić przez tak długi czas. Kiedy poznaciepaństwofakty, z pewnością zgodzicie się zemną, żesprawę można zakwalifikować tylko w jeden sposób:morderstwo pierwszego stopnia. Udowodnimy, że oskarżona z premedytacjązamordowała męża, ponieważ zagroził jej rozwodem, gdy dowiedział się o jej romansiez domowym szoferem. Udowodnimy,że oskarżona miała motyw, sposobność i środkidoprzeprowadzenia zaplanowanej zzimną krwią zbrodni. Dziękuję. Wrócił na swoje miejsce. Przewodniczący sędzia spojrzałna Chotasa. Czy obrona jest gotowa do wygłoszenia wstępnegooświadczenia? Napoleon Chotas uniósł siępowoli. Tak, Wysoki Sądzie. Podszedł do ławy przysięgłych niepewnym,chwiejnym krokiem. Stanął przednimi,mrugając szybko oczami, a kiedyprzemówił, zabrzmiało to,jakby zwracałsię do samegosiebie. Jużdosyć długo chodzę potej ziemi, i nauczyłem się, że żaden mężczyzna,ani żadna kobietaniejest w stanie ukryć swojej zlejnatury. Ona jest i 6 - Pamiętna noc 81. zawsze widoczna na zewnątrz. Pewien poeta powiedział kiedyś, że oczysą oknami duszy. Ja w to wierzę. Chciałbym, abyście wy, panie i panowieprzysięglizajrzeli w oczy oskarżonej. W jej sercu nie manic takiego,comogłoby popchnąć ją do morderstwa. Napoleon Chotas stał przez chwilę, jakbyzastanawiał się, co jeszczepowiedzieć, po czym niezgrabnie wrócił na swoje miejsce. Peter Demonidespoczuł wzbierającą w nim radość tryumfu. "Jezu, tonajsłabsze otwarcie, jakie w życiu słyszałem! Staruszek już przegrał". Czy oskarżenie jest gotowe dopowołania swojego pierwszegoświadka? Tak, wysoki sądzie. Powołuję naświadka Rosę Lykourgos. Z ławki dla publicznościwstała tęga kobieta w średnim wieku i zdecydowanie ruszyła do miejsca dla świadków. Została zaprzysiężona. Pani Lykourgos, czym się panizajmuje? Jestem gospodynią. zająknęła się. Byłam gospodynią panaSavalasa. Pana George'a Savalasa? Tak jest. Zechce pani powiedzieć, jak długo była pani zatrudniona przez panaSavalasa? Dwadzieściapięć lat. Ho, ho. To szmat czasu. Czy byłapani zadowolonaze swojegopracodawcy? To był święty człowiek. Czy służyła pani u pana Savalasa w czasach jego pierwszego małżeństwa? Tak. Stałam u jego bokuna cmentarzu, kiedy ją grzebano. Czy można powiedzieć, że byli dobrym małżeństwem? Byli w sobie do szaleństwa zakochani. PeterDemonides zerknął w kierunku Chotasa, czekając na sprzeciwwobec prowadzonej linii przesłuchania. Chotas jednakpozostawałna miejscu, jakby zagubionyw swoich myślach. Demonides podjął: A czy służyła pani u panaSavalasa w okresie jego drugiego małżeństwa, z Anastazją Savalas? Tak, oczywiście wyrzuciła z siebie. Czy nazwałaby pani ten związek szczęśliwym? Ponownie spojrzałna Chotasa, ale znowu ze strony adwokata nie było żadnej reakcji. Szczęśliwym? O, nie. Żyli ze sobą jak pies z kotem. Czy była pani świadkiemjakichś starć między nimi? Niemożnabyło ich nie słyszeć. Wydzierali się na cały dom, a jestonniemały, Rozumiem, że te starcia miałyraczej charakter werbalny niżfizyczny? Czy pan Savalasnigdy nie bił żony? A jakże, to znaczy, starcia między nimi przechodziły wrękoczyny, 82 ale nie tak jak pan mówił. Toona jegobiła. Pan Savalas miał już swojelata i powolirobił się coraz słabszy. Czypani widziałana własne oczy, jak pani Savalasbije męża? Wielokrotnie. Rosa Lykourgos spojrzałana oskarżoną. W jejgłosie brzmiała nutka satysfakcji. Niech pani teraz powie, kto ze służby pracował w domu owegowieczoru, gdy pan Savalas zmarł? Nikt. Demonides nadał swojej wypowiedzi intonację wyrażającązaskoczenie. Chce pani przez to powiedzieć, że w takim wielkim domu nie byłożadnej służby? Czy pan Savalasniezatrudniał kucharki albo pokojówki. lokaja. Ależ zatrudniał. Wszystkich, których pan wymienił. Tyle że panidała wszystkim wolny wieczór. Powiedziała, że sama przygotuje kolacjędlasiebie i męża. To miał być ichdrugimiodowy miesiąc prychnęła. A więc paniSavalas pozbyła się wszystkich? Tym razem przewodniczący sędziaspojrzał na Chotasa,spodziewającsię sprzeciwu. Obrońca jednak nie reagował, jakby byłmyślami gdzieśbardzo daleko. Sędzia przerzucił wzrok na Demonidesa. Oskarżenie powstrzyma sięod naprowadzania świadka. Przepraszam, wysoki sądzie. Inaczej sformułuję to pytanie. Demonides zbliżył siędo pani Lykourgos. A więc twierdzi pani, żewieczorem służbaprzebywa zwykle wdomu, podczas gdy tamtego dniapani Savalas kazaławszystkim wyjść, aby zostać sama z mężem? Tak. Pan byłciężko przeziębiony. Czypani Savalas często sama gotowała dla męża? Rosa Lykourgos wciągnęła nosem powietrze. Ona? Gdzie tam. Nie ona. W domu nie tknęła żadnej roboty. Napoleon Chotas przysłuchiwał się temu, jakby był jedyniewidzem narozprawie. Dziękuję, paniLykourgos. Bardzo nam pani pomogła. Peter Demonides spojrzał na Chotasa próbując ukryć przepełniające gouczucie satysfakcji. Widać było, żezeznanie pani Lykourgos wywarto dużewrażenie na przysięgłych, którzy rzucali teraz na oskarżoną nieprzyjaznespojrzenia. "Zobaczymy,jak staruszek sobie z tym poradzi", pomyślał. Głośno zaś powiedział: Świadek do pańskiej dyspozycji. NapoleonChotas uniósł wzrok. Słucham? Nie. Nie mam żadnych pytań. Przewodniczący popatrzył na niegozdumiony. Panie Chotas. nie chce pan przesłuchać tego świadka? Chotas wstał. 83. Nie, wysoki sądzie. Według mnieta kobieta powiedziała już wszystko. Nie mam powodów, aby jej nie wierzyć. Ponownie zajął miejsce. Demonides wprostnie wierzył swojemu szczęściu. "Boże kochany",pomyślał. "Nawet nie próbuje walczyć. Staruszek jest jużskończony. "Powoli zaczynał odczuwać smak zwycięstwa. Usłyszał słowa przewodniczącego: Oskarżenie może wezwać następnego świadka. Powołuję na świadka łosefa Pappasa. Z ławki wczęści dla publiczności wstał młody, przystojny mężczyznao ciemnych włosach. Podszedł do miejsca dla świadków i został zaprzysiężony. Panie Pappas zaczął Demonides. Proszę powiedzieć sądowi,czym siępan zajmuje? Jestem szoferem. Czy obecnie gdzieśpan pracuje? Nie. Ale jeszczedo niedawna pan pracował. To znaczy, pracował pando śmierci George'a Savalasa. Tak jest. Jakdługo był pan zatrudniony u państwa Savalas? Trochę ponadrok. Czy tapraca była przyjemna? Pappas jednym okiem zerknął na Chotasa,daremnie czekając, aż tenprzyjdzie z odsieczą. PaniePappas,czy tapraca była przyjemna? Bo ja wiem? Może być. Czy otrzymywał pan godziwe wynagrodzenie? Tak. Zgodzi się panwięcze mną, że określenie "może być" to trochęza mało? Chodzimi opremie, które pan otrzymywał dodatkowo. Czy niesypiał panregularniez panią Savalas? Josef Pappas znowu spojrzał znadzieją na Chotasa, żadna pomocjednak nie nadchodziła. No więc. tak. Chyba tak właśniebyło. "Chyba? " rzucił szyderczo Demonides. Zeznaje pan podprzysięgą. Albo miał pan z nią romans, albo nie. A więc? Pappas wierciłsię niecierpliwie na swoimmiejscu. Miałem z nią romans. Mimo że pracował pan dla jej męża, otrzymywał odniego wysokąpensjęi mieszkał pod jego dachem? Tak. I nie miał pan wyrzutów sumienia, że tydzień po tygodniu bierzeod niego pieniądze, jednocześnie romansując z jego żoną? To było coś więcej niż zwykły romans. 84 Demonides ostrożniezakładał przynętę na haczyk. Coś więcej? Nierozumiem. Czy chciałby pan to wyjaśnić? Anastazja i ja chcieliśmy się pobrać. W sali rozległ się pomruk zdumionych głosów. Przysięgli siedzieli zewzrokiem utkwionym w oskarżonej. Czy pomysłmałżeństwawyszedł od pana, czy odpani Savalas? Pragnęliśmy tego oboje. Ale kto pierwszyto zaproponował? Zdaje się, że ona. Zwrócił głowę w stronę Anastazji Savalas. Odpowiedziała spojrzeniem nawet nie mrugnąwszy. Panie Pappas, szczerze mówiąc,czegoś tu nie rozumiem. W jakisposób spodziewał się pan urzeczywistnić to małżeństwo? Przecież paniSavalas miała już męża. Zamierzaliście czekać, aż umrze ze starości? Alboulegnie tragicznemu wypadkowi? Jak to właściwie było? Zarównoprokuratorjak i trzej sędziowie tylko czekali, aż Chotaswystąpi zgwałtownym sprzeciwem pousłyszeniu tych ostrych, oskarżycielskich pytań. Obrońca jednak gryzmolił coś pracowicie w notesie, niezwracając najmniejszej uwagi na odbywające się przesłuchanie. Na twarzyAnastazji Savalas po raz pierwszy pojawiłsię niepokój. Demonides kuł żelazo póki gorące. Panie Pappas, nie odpowiedział pan na mojepytanie. Zagadnięty poruszył się, jakby miejsce, na którym siedział, nagleprzestało być wygodne. Dokładnienie wiem. Słowa rzucaneprzez Demonidesa padały niczym uderzenia biczem. A więc ja panu "dokładnie" powiem. Pani Savalas zamierzała zamordować swojegomęża, aby usunąć go z drogi. Wiedziała, że mąż chciałsię z nią rozwieść i wykreślić ją z testamentu, awówczas zostałaby z niczym. Ona też. Sprzeciw! To nie był głos Chotasa, lecz sędziego przewodniczącego. Oskarżenie nie może żądaćod świadka odpowiedzi opartej naspekulacji. Przewodniczący znowu spojrzał ze zdziwieniem na Chotasa,który siedziałprzechylony mocno do tyłu. Oczy miał na wpół zamknięte. Przepraszam,Wysoki Sądzie odezwał się Demonides. Wiedział,że i tak udało musię powiedzieć to, na co chciał zwrócić uwagę przysięgłych. Skierował wzrok na Chotasa. Świadek należydo pana. Chotas wstał. Dziękuję, panie Demonides. Nie mam pytań. Sędziowie popatrzyli po sobie. Panie Chotas powiedział jeden z nich czy zdaje pan sobiesprawę,że to będzie dla pana jedyna możliwość przesłuchania tego świadka? Chotaszamrugałoczami. Tak, Wysoki Sądzie. 85. Czy w świetle tego, co zeznał, nie chce pan zadać mu żadnychpytań? Obrońca pomachał ręką. Nie, Wysoki Sądzie odpowiedział niewyraźnie. Dobrze więcwestchnął sędzia. Oskarżenie może wezwaćkolejnegoświadka. Był nim Mihalis Haritonides, tęgi mężczyzna po sześćdziesiątce. Kiedy już został zaprzysiężony, prokurator spytał: Proszę powiedzieć, czym się pan zajmuje? Prowadzę hotel. Jak się ten hotel nazywa? "Argos". A gdzie sięmieści? Na Corfu. Zechce pan teraz powiedzieć, czy któraś zosób znajdujących sięw tej sali kiedykolwiek mieszkała w pańskim hotelu? Haritonidesrozejrzał się dookoła. Tak. On i ona. Proszę o zaprotokołowanie, że świadek wskazuje na Josefa Pappasai Anastazję Savalas. Ponownie zwrócił się do Haritonidesa. Czymieszkali w pańskim hotelu więcej niż jedenraz? Ależ tak. Co najmniej sześć, siedem razy. I spędzali noce razem, w tym samym pokoju? Tak. Zazwyczaj przyjeżdżalinaweekend. Dziękuję panu. Świadek do pańskiej dyspozycji powiedział doChotasa. Nie mampytań. Przewodniczący konferował przezchwilę z pozostałymi sędziami, poczym zwróciłsię do obrońcy: Panie Chotas,nie ma pan absolutnie żadnych pytań do tego świadka? Nie, Wysoki Sądzie. Wierzę jegozeznaniom. To przyjemny hotel,sam w nim kiedyś mieszkałem. Przewodniczący wpatrywał się w niegoprzez dłuższąchwilę. Potemprzeniósł wzrok naDemonidesa. Oskarżenie może wezwać następnego świadka. Powołuję na świadka doktora Vassilisa Frangescosa. Naprzód wysunął się wysoki mężczyzna odystyngowanym wyglądzie. Złożył przysięgę i zajął miejsce dlaświadków. Doktorze Frangescos, czy zechciałby pan powiedziećsądowi, jakądziedziną medycyny pan się zajmuje? Jestem internistą. Czy tojest to samo, co lekarz domowy? Owszem, możnato takokreślić. Od jak dawna pan praktykuje wzawodzie? 86 Od prawie trzydziestu lat. I,oczywiście, ma pan państwową licencję? Naturalnie. Doktorze Frangescos,czy GeorgeSavalas był pańskim pacjentem? Tak jest. Przez jaki okres? Od ponad dziesięciu lat. Czy leczył pan George'a Savalasa na jakąśokreśloną chorobę? Po raz pierwszy zgłosiłsię do mnie,ponieważ miał wysokieciśnienie tętnicze. I właśnie na topan go leczył? Tak. Ale później również zasięgał pańskich porad? Oczywiście. Przychodził do mnieod czasu do czasu,kiedy miałbronchit, bóle wątroby, ale nigdynie byłoto nic poważnego. Kiedy widział pan pana Savalasa po raz ostatni? W grudniu zeszłego roku. Awięc na krótko przed jego śmiercią? Zgadza się. Czy wówczas pojawił się w pańskim gabinecie? Nie. To ja odwiedziłem go u niego w domu. Czy wizyty domowenależą do pana codziennej praktyki? Nie, zwykle tego nie robię. Ale wówczasuczynił pan wyjątek? Tak. Dlaczego? Lekarz zastanowił się. Wydaje mi się, że on nie był w stanie sam przyjść do mojegogabinetu. A w jakimbył stanie? Wstanie wstrząsu, a ponadto miał rozległesiniaki i poobijaneżebra. Czy to był wynik jakiegoś wypadku? Doktor Frangescoszawahał się. Nie. Powiedział mi, że pobiła go żona. Przez salę przebiegł szmer. Przewodniczący odezwał się z nie ukrywanąirytacją: Panie Chotas, nie zamierzapan zaprotestować przeciwko umieszczeniu tego zdania w protokole? Adwokat uniósłgłowę. ... dziękuję Wysoki Sądzie powiedział cicho. Tak. Zgłaszamsprzeciw. Słowa, które padły, zdążyły już jednak wywrzeć na przysięgłych odpowiednie wrażenie. Popatrzyli na oskarżoną z jawną wrogością. 87. Dziękuję, panie Frangescos. Nie mam więcej pytań powiedziałDemonides. Spojrzał na Chotasa idodał, zadowolony: Świadek dopańskiej dyspozycji. Nie mam żadnych pytań. Następnie zeznawali kolejni świadkowie: pokojówka, która stwierdziła,że kilkakrotnie widziała, jak pani Savalas wchodzi do pokoju kierowcy. lokaj, który zeznał, że słyszał, jak pan Savalas groził żonie rozwodemiusunięciem jej z testamentu. sąsiedzi mimowolniświadkowie głośnych kłótni między małżonkami. I w dalszym ciągu Napoleon Chotas nie miał pytań do żadnego zeświadków. Sytuacja Anastazji Savalasszybko robiła się beznadziejna. Demonides już odczuwał radość zwycięstwa. Oczami wyobraźni widział nagłówki w prasie. Zanosiło się, żebędzie to najkrótszy procesw sprawie o morderstwo w histońi. "Mógłby się skończyć nawet dzisiaj",pomyślał. "WielkiNapoleon Chotas leży już na deskach". Chciałbym wezwać jako świadka panaNiko Mentakisa. Był to chudy, dość poważnie wyglądającymłody człowiek. Mówiłpowoli,starannie dobierając słowa. Panie Mentakis, proszę powiedzieć, czym siępan zajmuje? Pracuję w szkółce. Opiekuje się pan dziećmi? Ach, nie, nie w takiej szkółce. Hodujemy drzewa, kwiaty i różneinne gatunki roślin. Rozumiem, jest pan więcekspertem w dziedzinie hodowli roślin. Chyba tak. Zajmuję się tym oddość dawna W takim razie częścią pańskiej pracymusi być dbałość o to, abyrośliny, które sprzedajeciebyły zdrowe i dorodne. Czy mamrację? Tak. Pielęgnujemy jebardzo starannie. Nie wystawilibyśmy nasprzedaż roślinsłabych lub chorych. Większość naszych klientów odwiedzanas regularnie. To znaczy, że ci sami klienci kupują upana wielokrotnie? Oczywiścieodparłz wyraźną duma. Nasze usługi są najwyższej jakości. Niech pan mi powie, panie Mentakis, czy pani Savalas należała dopańskich stałych klientek? O, tak. Pani Savalasuwielbia rośliny, a zwłaszcza kwiaty. Panie Demonides wtrącił się zniecierpliwiony przewodniczący. Sąd nie widzi, aby ta linia przesłuchania miała jakikolwiek związek zesprawą. Proszę przejśćdo rzeczy albo. Bardzoproszę Wysoki Sądo zezwolenie mi nakontynuowanie 88 i przesłuchania. Zeznanie tego świadka będzie miało kluczowe znaczeniew tej sprawie. Przewodniczącyzwrócił się do Chota. sa: Czy obrona nie zgłasza sprzeciwu co do sposobu, w jakioskarżenieprzesłuchuje świadka? Chotas zamrugałunosząc wzrok. Proszę? Nie, Wysoki Sądzie. Sfrustrowanysędzia przyglądał mu się. pp^n, spojrzał naDemonidesa. No dobrze. Proszę kontynuować. Panie Mentakis, czy pani Savalas przyszła do panaw grudniui powiedziała, że kilka z jej roślin obumiera? Tak jest. Takwłaśnie było. A czy w rzeczywistości nie powiedziała, że zły stan roślin byłspowodowany plagą szkodników? Zgadza się. I czy nie poprosiła pana ojakiś Środek,abysię ich pozbyć? Owszem, poprosiła. Proszę powiedzieć sądowi, co totakiego było. Sprzedałem jej trochę antymonu. Zechce panpowiedzieć sądowi dokładnie,co to jest? Trucizna, taka jak arszenik. W sali zawrzało. Przewodniczący sędzia mocno uderzy} młotkiemw stół. Jeśli spokój zostanie zakłócony jes^^e raz, każę woźnemu opróżnićsalę. Proszę kontynuować przesłuchanie ^ powiedział doDemonidesa. A więcsprzedał jejpan pewną ilość antymonu. Tak. Czy powiedziałby pan,że to śmiertelna trucizna? Porównał pan jązarszenikiem. Jak najbardziej. Jest bardzo niebezpieczna. I odnotowałpan fakt sprzedaży trud;ny" księdze, tak jak wymagają tego przepisy? Tak jest. Panie Mentakis, czyprzyniósł pan ^ księgę? Przyniosłem wręczył Dsimndesowigrubyrejestr. Prokurator podszedł do stołu sędziowskiego Wysoki Sądzie, proszęo oznaczenie jakoDowód rzeczowyA". Zwrócił się ponownie do świadka. Nie mam więcej pytań powiedział przenosząc wzrok na Chotasa. Adwokat pokręcił głową. Nie mam pytań. Peter Demonides nabrał głęboko powietrza. Nadszedł czas na prawdziwą bombę, jaką trzymał wzanadrzu. 89. Chciałbym załączyć dowód rzeczowy B. Odwróciłsię do stojącego przy drzwiach woźnego. Czy zechciałby pan przynieść to teraz? Woźny pospiesznie wyszedł, i po kilku chwilach wrócił niosąc na tacybutelkę syropu od kaszlu, która w znacznej części była opróżniona. Oniemiała publiczność patrzyła, jak woźny wręcza ją Demonidesowi, a tenstawia ją na stole sędziowskim. Panie i panowie, patrzycie oto na narzędzie zbrodni. To właśniezabiłoGeorge'a Savalasa. Jest to syrop od kaszlu,który pani Savalas podałamężowi owego fatalnego wieczoru. W syropie jest potężna dawka antymonu. Jak widać, ofiara wypita część syropu i podwudziestu minutachjuż nie żyła. Napoleon Chotas podniósł się z miejscai powiedział cicho: Sprzeciw, Oskarżyciel nie może mieć pewności, że zmarły spożyłsyrop z tej właśnie butelki. Demonides zadał kończący cios: Z całym szacunkiem, należnym mojemuuczonemu koledze, paniSavalas przyznaje, że podała mężowi ten syrop, gdy tamtego wieczorudostał ataku kaszlu. Syrop ten był przechowywany w zamknięciu przezpolicję do chwili,gdy kilka minut temu został przyniesiony dotej sali. Koroner zeznał, że George Savalas zmarł na skutek otruciaantymonem. Ten syrop jest naszpikowany antymonem. Spojrzał wyzywająco naChotasa. Adwokat bezradnie pokręcił głową. W takiej sytuacji nie ma chyba wątpliwości. Najmniejszej odrzekłtriumfalnie Demonides. Bardzo dziękuję,panie Chotas. Oskarżenie nie ma w tej sprawie nic więcej do dodania. Czy obronagotowa jest do podsumowania? spytał sędzia. NapoleonChotas wstał. Tak, Wysoki Sądzie. Po dłuższej dopiero chwili wysunął sięnaprzód. Stanął przedławą przysięgłych drapiąc się w głowę, jakbymyślał, co powiedzieć. Kiedy w końcu zaczął, mówił powoli, ważąckażde słowo. Przypuszczam,że niektórzy zpaństwa zastanawiają się, dlaczego nie przesłuchiwałem żadnego ze świadków. Szczerze mówiąc, obecny tu pan Demonides zrobił to tak dokładnie, że nie uważałem za konieczne zadawanie im dodatkowych pytań. "Głupiec jeszcze mi pomaga", pomyślał radośnie Demonides. NapoleonChotas odwrócił się na moment, aby popatrzeć na buteleczkę z syropem. Po chwili znowu stanąłtwarzą do przysięgłych. Wydaje się, że wszyscy świadkowie zeznawali szczerze, ale czyw rzeczywistości cokolwiek udowodnili? To znaczy. pokręcił głową. No więc, żeby zsumowaćwszystko, co powiedzieli świadkowie, całośćsprowadza się do jednego wniosku: oto jest młoda dziewczyna, żonastarca,który prawdopodobnie nie mógł dać jej satysfakcji seksualnej. Wskazał 90 głową na Josefa Pappasa. A więcznalazła młodego mężczyznę,którybył w stanie to zrobić. Ale przecież o tym wszystkim i tak wiedzieliśmyz gazet, prawda? Ichromans nie był żadną tajemnicą,wiedział o nimcały świat. Pisano o nim w każdym brukowym czasopiśmie. Zarównopaństwo, jak ija sam możemy nie aprobować takiego zachowania, leczAnastazja Savalas nie jest tusądzona za cudzołóstwo. Nie siedzi terazna ławie oskarżonych, ponieważ odczuwa normalny popęd płciowy, jakkażda młoda kobieta. Nie, ona stoi przed sądem oskarżona omorderstwo. Ponownie odwrócił się i spojrzał na butelkę z syropem, jakbybył nią zauroczony. "Niech sobie staruszek pogada" myślał Demonides. Zerknął nawiszący na ścianie zegar. Była zapięć dwunasta. Punktualniew południesędziowie zawszeogłaszali przerwę. "Stary głupiec nawet nie zdążyzakończyć swojejprzemowy. Nie przyszło mu nawet dogłowy zaczekać,ażrozprawa zostanie wznowiona. Dlaczego kiedykolwieksię go bałem? ",dziwił się Demonides. Tymczasem Chotas mówił dalej: Przyjrzyjmy sięwspólnie materiałowi dowodowemu. Kilka roślinpani Savalas zaczęło obumierać, a onaokazała się na tyle wrażliwa, żepostanowiła je uratować. Udałasię więc doekspertaw tej dziedzinie,panaMentakisa, który poradził jej, aby zastosować antymon, a onaposzła za jego radą. Czy możecie panie i panowie przysięgli nazwać tomorderstwem? Bo ja z całą pewnością nie. Mamy też zeznanie gospodyni, która stwierdziła, że pani Savalas dała całej służbie wolne, abyzjeść razem z mężem kolację, którą chciała dla niego sama przygotować. Kolację na zakończenie miodowego miesiąca. No cóż, osobiście uważam, że gospodyni prawdopodobnie sama podkochiwala się w panuSavalasie. Nie pracuje się dla jednego mężczyzny dwadzieścia pięć lat,jeśli nie darzy się go jakimiś specjalnymi uczuciami. Traktowała Anastazję Savalas jak rywalkę. Czy nie było tego słychać w tonie jejwypowiedzi? Chotaszakaszlał lekko i odchrząknął. Załóżmy więc,że oskarżona w głębi duszy bardzo kochałaswojego męża iusilniestarała się, aby stanowiliudany związek. A w jaki sposóbkobieta okazuje mężczyźnie miłość? Wydaje mi się, że jednym z podstawowychsposobów jest "przez żołądek do serca", czyli gotując dla niego. Czyżtoniewyrazmiłości? Ja uważam, że tak. Znowu odwrócił głowęi popatrzył na buteleczkę. I czyżinnym sposobem nie jest bycieu jego boku, gdy niedomaga? Wchorobie iw zdrowiu? Zegar ściennypokazywał zaminutę dwunasta. Panie i panowie przysięgli. Kiedyten processię zaczynał, poprosiłem was, abyście dobrze przyjrzelisię twarzy oskarżonej. To nie jesttwarz morderczyni. Jej oczy nie są oczami zabójcy. Demonidesobserwował przysięgłych, którzysiedzieli ze wzrokiem 91 utkwionym w oskarżonej. Jeszcze nigdy nie spotkał się z równie jawnąwrogością. Miał ich już w kieszeni. Panie i panowie, prawo jest bardzo klarowne. Tak jakpoinstruujewas jeszcze Wysoki Sąd, by uznać oskarżoną winną, nie wolno wam miećnajmniejszych wątpliwości, co do jej winy- Najmniejszej. Jeszcze gdy mówił te słowa zakaszlał i wyjął z kieszeni chusteczkę,którązakryłusta. Następnie podszedł do buteleczki z syropem,stojącej nastoliku przed ławą przysięgłych. Jeżeli przyjrzeć się faktom z bliska, oskarżeniu nie udało się przecieżniczego udowodnić. Może zwyjątkiem tego, że oto jest właśnie buteleczka,którąpaniSavalas podała mężowi. W rzeczywistości zaś,niema najmniejszych podstaw do oskarżania mojej klientki o morderstwo. Gdy skończył ostatnie zdanie, znowu dostał ataku kaszlu. Bezwiednie sięgnął pobuteleczkę z lekarstwem, odkręcił korek, uniósłją do usti pociągnąłpotężny łyk. Wszyscy obecni wstrzymawszy oddech patrzyli na niego jakzahipnotyzowani. W sali rozległysię okrzyki zgrozy. PanieChotas. wybełkotał przerażony sędzia. Adwokat ponownie napił się syropu. WysokiSądzie, oskarżenie,jakie tu usłyszeliśmy, to czysta kpinaz wymiaru sprawiedliwości. George Savalas nie stracił życia z ręki tejkobiety. Obronapragnie zakończyć swoje wystąpienie. Na zegarze wybiło południe. Woźny podbiegł do stołu sędziowskiegoi szepnął coś na ucho przewodniczącemu. Sędziauderzył młotkiem wstół. Proszę o spokój! Ogłaszamprzerwę do godziny drugiej- Przysięgliudadzą się na naradę, aby ustalić werdykt. Peter Demonides stał, jakbynogi wrosły mu w ziemię. Ktośmusiałzamienić butelki! Ale to było przecież wykluczone. Dowodyrzeczoweznajdowały się cały czas podpilną strażą. Czy możliwe, że pomylił siępatolog? Odwrócił się, żeby zamienić parę słów ze swoim asystentem. Szukał wzrokiem Chotasa, aleadwokata już w salinie było. O godzinie drugiej przysięgli powolizajęliswoje miejsca i sąd wznowiłrozprawę. Napoleon Chotas był nieobecny. "Skurwielpewnie się przekręcił", pomyślał Demonides. W chwili gdy zastanawiał się nadtym, do sali wkroczył Chotas całyi zdrowy. Wszyscyodwrócili się i patrzyli na niego, jak zmierzał na swojemiejsce. Głos zabrał sędzia: Panie i panowie przysięgli, czyuzgodniliście werdykt? 92 Przewodniczący ławy przysięgłych wsta). Tak jest, Wysoki Sądzie. Nasz werdykt brzmi: niewinna. Na widowni zerwała się burza spontanicznych oklasków. Peter Demonides poczuł, jak krew odpływa muz twarzy. "Pieprzony drań znowu mnieprzechytrzył". Spojrzał na Chotasa, który przypatrywał mu się z szerokim uśmiechem. Rozdział 8 firma "Tritsis i Tritsis" była biurem adwokackim o niewątpliwienajwyższym prestiżu w Grecji. Jej założyciele dawno jużodeszli, i wcałości należała do Napoleona Chotasa, pod którego kierunkiem pracowałojeszcze pięciu innych prawników, Kiedykolwiek zamożni ludzie byli oskarżani o morderstwo, ich myśliniezmiennie kierowały się ku Chotasowi. Miał w dorobku pasmo fenomenalnych procesów. W ciągu wszystkich lat, broniąc ludzi oskarżonycho zbrodnie, Chotas zaliczałjedno zwycięstwo za drugim. Niedawny procesAnastazji Savalas odbił się szerokim echem nacałym świecie. Chotas broniłkobiety w beznadziejnej jak się wydawało sprawie iwygrał w wielkimstylu. Podjąłnajwyższe ryzyko, ale wiedział,że to był jedyny sposób,aby ocalićżycie swojej klientce. Uśmiechał się dosiebie na wspomnienie wyrazu twarzy przysięgłych,kiedy wypił haust syropu z trucizną. Dokładnie rozplanowałw czasie swojąprzemowę, tak aby skończyła się punktualnie o dwunastej. To był kluczdo wszystkiego. "Gdybysędziowie zmienili codzienną rutynę i nie ogłosiliprzerwy w południe. " Zadrżał na samą myśl, co by się wówczas stało. Wrzeczy samej, wydarzyło się wtedy coś, co niemal kosztowało gożycie. Po ogłoszeniuprzerwy Chotasruszyłbiegiem przez korytarz, gdydrogę zagrodziła mu grupa dziennikarzy. Panie Chotas, skąd pan wiedział, że w syropie nie ma trucizny. Niechpan wyjaśni, w jaki sposób. Czy uważa pan, żektoś zamienił butelki. CzyAnastazja Savalas miała. Bardzo państwa proszę, muszę udać się za potrzebą. Chętnie odpowiem na wszystkie pytania, ale później. Puścił się biegiem do męskiej toalety na końcu korytarza. Na klamcewisiała tabliczka znapisem:"Nieczynne". 94 Będzie pan chybamusiał poszukać innej toalety powiedział jedenz reporterów. Chotas uśmiechnął się. Obawiam się, że bym nie zdążył. Pchnięciem otworzył drzwii zamknął je od wewnątrz na zasuwę. Wśrodku czekała na niego ekipa ratunkowa. Już zaczynałemsięniepokoić skarcił go lekarz. Antymondziała bardzo szybko. Przygotuj pompę do płukania żołądkarzuciłjednemu zsanitariuszy. Gotowa, panie doktorze. Lekarz ponownie spojrzał na Chotasa. Połóżsię na podłodze. Niestety, to nie będzieprzyjemne. Chotas wyszczerzył zęby. Mającdo wyboru toalbo śmierć, zniosę wszystko. Honorarium Chotasa za ocalenieżycia Anastazji Savalas wyniosłomilion dolarów, przekazane na konto w szwajcarskim banku. Chotas posiadał piękny dom-pałac wKolonarai bogatej dzielnicy mieszkalnejAten willę nawyspie Corfu i apartament przy Avenue Fochw Paryżu. W sumiemiał wszelkie powody, aby być zadowolonym z życia. Tenszczęśliwy obrazprzesłaniałatylko jedna chmura. Nazywał się Frederick Stavros i był świetnym nabytkiem Tritsisi Tritsis. Wszyscy pracownicy nieustannieuskarżali sięna niego. To drugoligowiec. Nasza firma to niemiejsce dla niego. Stavros niemalzepsuł mi całą sprawę. To głupiec. Słyszałeś co Stavrospowiedział wczoraj w sądzie? Sędzia gotówbył wyrzucić go zadrzwi. Do licha, dlaczego nie pozbędziesz siętego Stavrosa? Topiąte kołou wozu. Nie jest nam potrzebny, a tylko naraża na szwank naszą reputację. Chotas doskonale o tym wiedział. Korciło go, abywyrzucić z siebieprawdę: "Nie mogę go wyrzucić". Na głosmówił jednak tylko: Dajcie mu szansę. Jeszcze będą z niego ludzie. Pracownikom nieudało się wyciągnąć z niego nic więcej. Pewien filozof powiedziała kiedyś:"Ostrożnie wyrażaj swoje życzenia,gdyż mogą się kiedyś spełnić". W przypadku Fredericka Stavrosa, najmłodszego członka Tristis i Tristis,spełnienie życzenia uczyniłogonajnieszczęśliwszym człowiekiem naświecie. Nie mógł jeść ani spać, straciłna wadze tak dużo, żegroziło tojego zdrowiu. Musisz iść dolekarza, Frederick nalegała jego żona. Wyglądaszokropnie. 95. Nie. to i tak nic nie da. Wiedział,że jego dolegliwości nie mógł wyleczyć żaden lekarz. Zabijały go wyrzuty sumienia. FrederickStavros byłwrażliwym młodym mężczyzną,pełnymzapału,ambicji i wielkich ideałów. Przez wiele latpracował w odrapanymbiurzew Monastiraki ateńskiej dzielnicy biedoty, walcząc o ubogich klientów,którzy często nie płacili mu ani grosza. Kiedyspotkał Napoleona Chotasa,jego życie z dnia na dzień uległo wielkiej zmianie. Przed rokiem Stavros bronił Larry'ego Douglasa, oskarżonego razemz Noelle Page o zamordowanieżony Douglasa Catherine. NapoleonChotas został wynajęty przezpotężnego Constantina Demirisa, aby broniłjego kochanki. Od samego początku Stavros z radością pozwolił, by Chotasprowadził obronę obojga oskarżonych. Był pełennabożnegopodziwu dlagenialnego adwokata. Powinnaś zobaczyć Chotasaw akcji mówiłswojej żonie. Jestniesamowity. Strasznie chciałbym kiedyśpracować w jego firmie. Kiedy proces miał się już ku końcowi,nastąpił w nim nieoczekiwanyzwrot. Chotas z uśmiechem zaprosiłNoelle Page, Larry'ego Douglasai Stavrosa na rozmowę w zamkniętym pomieszczeniu. Właśnie odbyłem małą konferencję z sędziami powiedział doStavrosa. Jeśli oskarżeni przyznają się do winy, sędziowie zgodzili siędać każdemu wyrokpięciu lat więzienia, z czego cztery będą w zawieszeniu. A w rzeczywistości nie odsiedzą nawet sześciu miesięcy. Zwróciłsię do Larry'ego. Ponieważ jest pan obywatelem amerykańskim, zostaniepan deportowany bez prawa powrotu do Grecji. Noelle Page i LarryDouglas chętnie przyznalisię do winy. Kwadranspóźniej, gdy oskarżeni iich obrońcy stali przed ławą sędziowską, przewodniczącysądu powiedział: Greckie sądy nigdy nie wydają wyroków śmierci, o ile nie udowodniono ponad wszelką wątpliwość, że zostało dokonane morderstwo. Dlategoteż ja i moi koledzy sędziowiebyliśmy szczerze zaskoczeni, gdyoskarżeni zmienili stanowisko i przyznali siędo winy w trakcie procesu. Ogłaszam, że wyrokiem sądu oskarżeni Noelle Page i Lawrence Douglaszostają skazani na śmierć przez rozstrzelanie. Wyrok zostanie wykonanyw ciągu dziewięćdziesięciudni od dzisiaj. I właśnie wtedyStavros zorientował się, że Chotas oszukał ich wszystkich. Nie byłożadnej umowy z sędziami. Napoleon Chotas zostałwynajęty przez Demirisa nie po to,żebybronić NoellePage, lecz żebydoprowadzić do jej skazania. To była zemsta Demirisa na kobiecie,którago zdradziła. Stavrosstał się nieświadomym współuczestnikiem tej perfidnej gry. "Nie mogę dotegodopuścić", pomyślał. "Powiem sędziemu, co zrobiłChotas i wyrok zostanieodwołany". Wówczas Napoleon Chotas skontaktowałsię z nim i powiedział: 96 Jeśli masz jutro wolnąchwilę, może zjedlibyśmyrazem lunch? Chciałbym,żebyś poznał moich współpracowników. Cztery tygodnie późniejFredericl; Stavros był już pełnoprawnym członkiem zespołu Tritsis i Tritsis. Odtądpracował w przestronnym gabinecie,otrzymywał też niezwykle wysokiewynagrodzenie. Zaprzedał duszędiabłuZdał sobie jednak sprawę, żenie był w stanie wykonywać pracy równieatrakcyjnej, co strasznej. "Już dłużej nie wytrzymam". Nie mógł pozbyć się dręczącego go poczucia winy. "Jestemmordercą",myślał. Ta sytuacja była nie do zniesienia. Wkońcu podjął decyzję. Pewnegoranka wszedł do gabinetu Chotasa. Leon. Na Boga, chłopcze,okropnie wyglądasz powiedział Chotas. Może wziąłbyś parę dni urlopu? Przydałoby cisię trochę odpoczynku. Stavros wiedział,że to nie rozwiązywało jego problemu. Leon, jestem ci bardzo wdzięczny za to, co dla mnie zrobiłeś, ale. nie mogę tu dłużej pracować. Chotas popatrzył na niego zaskoczony. O czym ty mówisz? Przecież świetnie ci idzie. Nie. Nie mogędać sobieze sobą rady. Nierozumiem. Co cię gnębi? Stavrosspojrzał na niego z niedowierzaniem. To, co ty i jazrobiliśmy z Noelle Page i LarrymDouglasem. Czyty. czy nie masz wyrzutów sumienia? OczyChotasa zwęziły się. "Tylko ostrożnie". Posłuchaj, Fredericku. Czasami dosprawiedliwości prowadzi okrężna droga. Uśmiechnął się. Uwierz mi, naprawdę nie powinniśmymieć sobie nic do zarzucenia. Oni byli winni. Aleto myich skazaliśmy. Oszukaliśmy. Nie mogę z tym dłużejżyć. Bardzo przepraszam, ale składam na twoje ręce rezygnację. Zostanętu tylko do końca miesiąca. Nie przyjmuję tegodo wiadomości odparł zdecydowanie Chotas. Zrób tak jak ci radziłem: weź urlop i. Nie mógłbym tu pracować, wiedząc to, cowiem. Bardzo mi przykro. Chotas patrzył na niego twardo, nieustępliwie. Czy zdajesz sobie sprawę, co robisz? Odrzucasz wspaniałą karierę. szczęśliweżycie. Przeciwnie. Ratuję swoje życie. A więctwoja decyzja jest nieodwołalna? Tak. Naprawdę bardzo mi przykro. Ale nie obawiajsię, nigdy nieopowiem o tym, co się zdarzyło. Powiedziawszy to odwrócił się i wyszedł. 7 - Pamiętna noc 97. Chotas długo siedział za biurkiem, intensywnie myśląc. Wreszcie zdecydował się. Podniósłsłuchawkę telefonu i nakręcił numer. Proszę przekazać panu Demirisowi, że muszę się z nim konieczniespotkać. Dziś po południu. To bardzo pilna sprawa. O czwartejNapoleon siedział w gabinecie Demirisa. O co chodzi, Leon? Możenic z tego nie wyniknie odpowiedział ostrożnie Chotas, ale pomyślałem, że powinieneś o tym wiedzieć. Miałem dziś rozmowęz Frederickiem Stavrosem. Zdecydował się odejść z mojej firmy. Stavros? Obrońca Larrego Douglasa? No i co? Zdaje się, że mawyrzuty sumienia. Zapadło ciężkie milczenie. Ach tak. Obiecał, że zachowa dla siebie wszystko, co zdarzyło się tamtegodnia w sądzie. Wierzyszmu? Tak. Naprawdę mu wierzę,Costa. Demiris uśmiechnął się. W takim razie chyba nie mamy się o co martwić, prawda? Chotas poczuł ulgę. Wstał. Na pewno nie. Poprostusądziłem, że powinieneś o tymwiedzieć. Słusznie postąpiłeś. Będzieszmiał w przyszłym tygodniuwolnywieczór na wspólnąkolację? Oczywiście. Zadzwonię dociebie i umówimy się. Dziękuję ci, Costa. Był piątek popołudniu. W zabytkowym kościele Kapnikarea w centrum Aten panowała niezmącona,majestatyczna cisza. Wrogu obok ołtarzaFrederick Stavros ukląkłprzedojcem Konstantinou. Kapłan przykrył mugłowę chustą. Ciężkozgrzeszyłem, ojcze. Moja wina nie da się odkupić. Człowiek zawsze myśli, że jest tylko człowiekiem, synu. Wyznajmiswoje grzechy. Jestem mordercą. Pozbawiłeś kogoś życia? Tak, ojcze. Nie wiem, co mamzrobić, aby toodpokutować. Bógto wie. Spytamy Go. Zszedłem z prawej drogi, bobyłem próżny i chciwy. To się wydarzyło przed rokiem. Broniłem w sądzie człowieka oskarżonegoo morderstwo. Wszystkoszło bardzo dobrze. I wtedy Napoleon Chotas. 98 Kiedy pół godzinypóźniej Frederick Stavros wyszedł z kościoła, czułsię zupełnie innym człowiekiem. To było jakby ktoś zdjął mu z plecówolbrzymi ciężar. Czuł się oczyszczony przez wielowiekowy rytuał spowiedzi. Wyznał księdzu wszystko, ipo raz pierwszy od tamtego strasznegodnia stał się znowu sobą. "Zacznęnowe życie. Przeprowadzę się do innego miasta i zacznę odnowa. Spróbuję w jakiśsposób naprawić wyrządzonezło. Dzięki ci,ojcze,za danie mi tejszansy". Zapadłajuż ciemnośći środek placu Ermos był prawie pusty. GdyStavros doszedł do roguulicy,na sygnalizatorzepojawiło się zieloneświatło. Ruszył na drugą stronę jezdni. Kiedy byłna środku przejścia,z góry nadjechała nagle wielka limuzyna z wyłączonymiświatłami. Pędziław jego kierunku niczym olbrzymi, bezrozumny potwór. Stavros patrzył nanią skamieniały. Na ucieczkę niebyło już czasu. Rozległ sięogłuszającyryk. Stavrospoczuł jak jego ciało rozrywa się od uderzenia. Przez mgnienieogarnął go straszliwy ból,a potem nastała ciemność. Napoleon Chotas wstawał wcześnie. Bardzo lubił te chwileodosobnienia,gdy nie zdążyły go jeszcze ogarnąć stresy codziennego życia. Zawszejadł śniadanie samotnie, czytając w czasie posiłku poranną prasę. Tegoranka podano kilka interesujących go wiadomości. Premier ThemistoclesSophoulis utworzył nowy, koalicyjny rząd, złożony z przedstawicieli pięciupartii, , . Muszą wysłać mu list z gratulacjami". Podano, że oddziałychińskich komunistów dotarły do północnegobrzegu rżeli Jangcy. Harry Truman i Alben Barkleyrozpoczęli urzędowaniejako prezydent i wiceprezydent StanówZjednoczonych. Chotas odwrócił stronę i zdrętwiał. Jegowzrok padł na notatkę o następującej treści: "Wczoraj wieczoremzginął wwypadku Frederick Stavros, pracownikznanej firmy prawniczej Tritsis i Tritsis. Został potrącony przez samochód,gdy wychodził z kościoła Kapnikarea. Kierowca zbiegł z miejsca zdarzenia. Świadkowie podali, że pojazd czarna limuzynanie miał tablicrejestracyjnych. Pan Stavros był jednąz głównych postaci w sensacyjnymprocesie Noelle Page i LarregoDouglasa, oskarżonych o morderstwo. Występował tam jako obrońca Douglasa i. " Chotas przestał czytać. Siedział sztywno zupełnie zapomniawszyośniadaniu. "Wypadek. Czy aby na pewno? " Constantin Demiris powiedział mu, że nie mają się o co martwić. Jednak wielu ludzi popełniło jużbłąd dosłownego traktowania słów Demirisa. Chotas sięgnął po telefon i zadzwoniłdo niego. Sekretarka połączyłago natychmiast. Czytałeś już poranną prasę? spytał Chotas. Jeszczenie. A dlaczego? Frederick Stavros nie żyje. 99. Co? padł pełen zdumienia okrzyk. O czym ty mówisz? Wczorajwieczorem został przejechany przez samochód, który nawetsię nie zatrzymał. Dobry Boże. Tak mi przykro, Leon. Czyzłapano kierowcę? Jeszcze nie. Przycisnę trochę policję. W dzisiejszych czasach nie można jużbezpiecznie chodzić po ulicy. A, przy okazji, co powieszna wspólną kolacjęw czwartek? Chętnie. A więc jesteśmyumówieni. Chotas dobrze umiał czytać między wierszami. "Demiris byłnaprawdęzaskoczony. Na pewnonie miał nic wspólnego ze śmiercią Stavrosa",pomyślał. Następnego dnia rano Chotas jakzwykle wjechał samochodem dopodziemnego garażu budynku, w którym mieściła się jego firma. Zaparkowawszy samochód ruszył do windy, gdy z cienia wynurzył się młodymężczyzna. Ma pan zapałki? Chotas zrobił się bardzo czujny. Mężczyzna był obcy i jego obecnośćw garażu nie mogłabyć niczym usprawiedliwiona. Oczywiście. Nie namyślając się,Chotas rąbnął mężczyznęw twarz trzymaną w ręku teczką. Człowiek krzyknął z bólu. Ty skurwysynu! Wyjął z kieszeni pistoletz przykręconym tłumikiem. Hej, co tam się dzieje? zawołał czyjś głos. W ich kierunkubiegłstrażnikw mundurze. Obcy zawahał się, po czym skoczył do otwartych drzwi. Strażnik zatrzymał się obok Chotasa. Nic siępanu nie stało? Nie. Chotas z trudem nabierał powietrza. Już dobrze. Co to było? Nie jestem pewien odpowiedział wolno Chotas. "Może to był zbiegokoliczności",zastanawiał się Chotas siedzączabiurkiem. "Może to był zwykły rabuś. Ale przecieżdo tegonie używa siębroni z tłumikiem. Nie, on jednakchciał mnie zabić". I znowuConstantinDemiris okazałby zdumienie równe temu, jakie zaprezentował na wieśćośmierci Stavrosa. "Powinienem był o tym wiedzieć, żeDemiris nie należy do tych, którzypodejmują najmniejsze ryzyko. On nie może sobie pozwolić na pozosta100 wienie w spokoju ludzi, którzyznają jego tajemnicę. No cóż,pana Demirisaczeka niespodzianka". W interkomieodezwał się głos sekretarki: Przepraszam, panieChotas, ale za trzydzieści minut musi pan byćw sądzie. Miał tam wygłosić mowę obrończą wsprawie o wielokrotne morderstwo, był jednakzbyt wstrząśnięty, żeby pokazaćsię wsali rozpraw. Proszę zadzwonićdo sędziego i powiedzieć,że jestem chory. Niechtam jedzie ktoś inny imnie zastąpi. Proszę nie łączyć żadnychrozmów. Z szuflady biurka wyjął magnetofon. Po namyśle zaczął mówić. Niedługo popołudniu Chotas zjawił się w biurze prokuratora, PeteraDemonidesa. W ręce trzymał dużą kopertę. Recepcjonistkapoznała go od razu. Dzień dobry, panie Chotas. W czym mogę pomóc? Chciałbym się zobaczyć z panem Demonidesem. W tej chwili jest na spotkaniu. Czy był pan umówiony? Nie. Czy mogłabypani powiedzieć mu, że tu jestem. To bardzoważna sprawa. Oczywiście. Kwadrans później Chotas został wprowadzony do gabinetu prokuratora. Proszę,proszę powiedział Demonides. Więc Mahometprzyszedł dogóry. Czym mogę służyć? Czy będziemy się licytować przedstawiającnowe fakty wsprawie? Nie. To trudna sprawa, Peter. Siadaj. Gdy zajęlimiejsca,Chotas odezwał się. Chciałbym zdeponować u ciebie kopertę. Jest zapieczętowana i mabyć otwarta jedynie wprzypadku mojej nagłej śmierci. Zaskoczony Demonidesspojrzałna niegouważnie. Spodziewasz się, że coś ci się stanie? Istnieje taka możliwość. Rozumiem. Jakiś niewdzięczny klient? Nie ważne kto. Jesteś jedyną osobą, której mogę zaufać. Czy możeszto schowaćw sejfie, doktórego nikt nie ma dostępu? Oczywiście pochylił się do przodu. Wyglądaszna przestraszonego. Bo jestem. Jeśli chcesz, to zapewnię ci ochronę. Mogę wystać policjanta, żeby cię pilnował. Chotas uderzył palcem w kopertę. Tu jest cała ochrona, jakiej potrzebuję. Nodobrze. Skoro tak twierdzisz. 101. Właśnie tak. Chotaswstał i wyciągnął rękę. Efharisto. Nowiesz, jakbardzo jestem ci zobowiązany. Demonidesuśmiechnąłsię. Parakalo. Będziesz mi winien przysługę. Godzinę później do siedziby Hellenie Trade Corporation wszedł goniecw uniformie- Podszedł do jednej z sekretarek. Mam tuprzesyłkę dla pana Demirisa. Ja ją przyjmę. Mam polecenie oddaćją osobiście panu Demirisowi. Przykro mi, ale nie można mu teraz przeszkadzać. Od kogojesttapaczka. OdNapoleona Chotasa. Naprawdę nie może pan zostawić jeju mnie? Niestetynie. Zobaczę, czy pan Demiris ją przyjmie. Nacisnęła guzikinterkomu. Przepraszam, panie Demiris. Goniec przyniósł dla pana przesyłkęod Napoleona Chotasa. Przynieś mi ją, Irenę rozległo się wgłośniku. On mówi,że ma polecenie wręczyćją panu do rąk własnych. Przez chwilę nie było odpowiedzi. Wejdź razemz nim. Irenę z posłańcem przeszli do gabinetu, Przepraszam, czypan Constantin Demiris? Tak. Proszę pokwitować. Demiriszłożył podpisna podsuniętym kwicie. Goniec położył paczkęna biurku. Dziękuję. Kiedy wyszli, Demiris przyglądał się w zadumieprzesyłce, zaraz jednakotworzył paczkę. W środku byłodtwarzacz z założoną taśmą. Zaintrygowany nacisnąłklawisz. W gabinecie rozległ się głos Chotasa: "Mój drogi Costa: Wszystko byłoby o wiele prostsze, gdybyś uwierzył,że Frederick Stavros naprawdę niezamierzał zdradzić naszej małej tajemnicy. Z jeszczewiększym żalem stwierdzam, że nie wierzyłeś w mojemilczenie w tej przykrej sprawie. Mam wszelkie podstawy, by sądzić, żetowłaśnie ty stoisz za śmiercią biednego Stavrosa, a teraz twoim celemstałem się ja. Ponieważ moje życie jest dla mniewarte tyle, co twoje życiedla ciebie, muszęuchylić się od zostania twoją następną ofiarą. Zabezpieczyłem się spisując wszystkie szczegółyzwiązane z rolą, jaką ty i jaodegraliśmyw procesie Noelle Page i Larry'ego Douglasa. Zeznanie tojest w zapieczętowanej kopercie, zdeponowanej przezemnie u prokuratorageneralnego, a koperta ma być otwarta w wypadku mojej nagłej śmierci. 102 Tak więc teraz, drogi przyjacielu,w twoim interesie leży,abym żył i cieszył się dobrym zdrowiem". Taśma skończyła się,Demiris siedział zapatrzony w przestrzeń. Kiedy Napoleon Chotas wróciłpo południu do swojegobiura, strachjuż go opuścił. Constantin Demiris był człowiekiem niebezpiecznym, alenie głupim. Nie zgładziłby nikogo,jeśli to mogłoby narazić go na niebezpieczeństwo. "Wykonał swój ruch", pomyślał Chotas, "a ja dałemmumata". Uśmiechnął się do siebie. "Zdaje się, żebędę musiał zmienić planyna czwartkową kolację". W ciągukilkunastępnych dniChotas był bardzo zajęty. Przygotowywałsię do procesu w sprawie kobiety, którazamordowała dwie kochankiswojego męża. Wstawał wcześnierano i pracował do późna, zestawiającmateriały do przesłuchań. Instynkt mówił mu, że będąc pozornie bezszans wyjdzie z sali rozpraw w glorii zwycięstwa. We środę pracował wbiurze dopółnocy. Do swojej willi dojechało pierwszej rano. W drzwiachpowitał go lokaj. Czy coś podać? Jeśli jest pan głodny, mogę przygotować mezedesalbo. Nie, dziękuję. Idź już spać. Chotas wszedł na górę do sypialni. Przeznastępną godzinę jeszcze razukładał sobie w głowie kolejne elementy sprawy. W końcu zasnął. Byładruga w nocy. Miał sen. Byłw sądziei przesłuchiwał świadka, gdy ten nagle zacząłzdzierać z siebie ubranie. Dlaczego panto robi? spytał Chotas. Pali mnie. Chotas rozejrzał się po zatłoczonej sali. Wszyscy widzowie rozbieralisię. Zwrócił się do sędziego. Wysokisądzie,muszę zgłosić sprzeciw. Sędzia już zdejmował togę. Tu jest za gorąco powiedział. "Tujest za gorąco. I panuje straszny hałas". Otworzył oczy. Drzwi sypialni omiatały jęzory ognia. Do pomieszczenia przenikał dym, Usiadł, przytomniejąc w jednej chwili. "Dom się pali. Dlaczego alarm się niewłączył? " Drzwi zaczynaływyginać się od gorąca. Krztusząc się, podbiegł do 103. okna. Próbował otworzyć je, lecz było zablokowane. Dym robił się corazgęstszy, także coraz trudniej było oddychać. Znajdowałsię w pułapce. Od sufitu zaczęły się odrywać rozżarzoneelementy konstrukcji. Wkońcu zawaliła się ściana iobjęły go płomienie. Krzyknął przeraźliwie. Jegowłosy i piżama płonęły. Oślepionyrzucił się na zamknięte okno, przebiłsię przez nie, i jego płonące ciało upadło na ziemię pięć metrów niżej. Wcześnie rano prokurator generalny Peter Demonideswszedłdo apartamentu Demińsa, wprowadzony przez pokojówkę. Kalimehra, Peter. Dziękuję, że przyszedłeś. Przyniosłeś to? Tak. Wręczył Demirisowi zapieczętowaną kopertę, którą zostawiłu niego Chotas. Pomyślałem, że zechce pan to mieć u siebie. Bardzo rozsądnie postąpiłeś,Peter. Masz ochotę zjeść śniadanie? Efharisto. Bardzo pan uprzejmy. Costa. Mów mi Costa. Obserwuję cię od pewnego czasu, Peter. Myślę, że daleko zajdziesz. Chciałbym znaleźć dla ciebie odpowiednie'stanowisko w mojejorganizacji. Byłbyś tym zainteresowany? Demonides rozjaśnił się. Tak, Costa. I tobardzo. Świetnie. Porozmawiamy o tymprzy śniadaniu. Rozdział 9 Londyn \Catherine rozmawiała z Demirisem przez telefon co najmniej razw tygodniu, i stało się to regułą. Stale przysyłał jej prezenty, a gdy protestowała, zapewniałją, że to były jedynie skromneoznaki jego uznania. "Evelyn mówiła mi, jak doskonalezałatwiłaś sprawę Baxtera". Albo: "Słyszałem od Evelyn, że twój pomysł pozwala nam zaoszczędzić mnóstwopieniędzy na opłatach przewozowych". W sumie Catherine była zsiebie bardzo zadowolona. W pracy znalazłakilkarzeczy, które można było robić inaczej,lepiej- Przypomniałasobieswoje dawne umiejętności,i miała świadomość, że dzięki jej zdolnościomwydajność londyńskiego biura Demirisa znacznie wzrosła. Jestem z ciebie naprawdę bardzo dumny powiedział jej. Poczułasię cudownie. On był taki wspaniały, opiekuńczy. "Nadszedł już czas, żebym wykonał posunięcie", zdecydował Demiris. Teraz, gdy Stavros i Chotas zostali usunięci, jedyną osobą, która mogłapołączyć jego osobę z tamtymi wydarzeniami byłaCatherine. Niebezpieczeństwobyło minimalne, ale jak przekonał się o tym Napoleon Chotas Demiris nie należał doludzi skłonnych ryzykować. "Szkoda", pomyślał,"że musi odejść. Jest takapiękna. Ale najpierw willa w Rafinie". Kupił tę willę. Zabierze tam Catherine i będzie się z nią kochał, takjakLarry Douglaskochał się z NoellePage. Tej nocy znowu miała koszmarny sen. Pewnego ranka wpadłajej w oko notatka prasowa, na widok którejażpodskoczyła; "Do Londynu przyjechał doradca prezydenta Stanów Zjednoczonych, 105. Harry'ego Tmmana William Fraser, na rozmowy z brytyjskim premierem w sprawie nowej umowy handlowej między dwoma krajami". Odłożyła gazetę,czując się dziwnie słaba. WilliamFraser. był ongiśtak ważną częścią jej życia. "Coby się wydarzyło, gdybym nie była gozostawiła? " Siedziała przy biurkudrżąc iuśmiechając się. Znowu spojrzała naumieszczoną w gazecie informację. William Fraser był jednym z najdroższych jej ludzi. Na samowspomnienieo nim poczuła w sobie ciepło,poczuła, że jest kochana. Był teraz w Londynie. "Muszę się z nim spotkać",pomyślała. Jak podałagazeta, mieszkał w hotelu Claridge's. Drżącymi palcami Catherine nakręciłanumer hotelu. Czuła, że przeszłość stanie się teraźniejszością. Na myśl, że znowu goujrzy ogarnęło jąradosne podniecenie. "Co powie, gdy usłyszy mój głos? Gdymnie zobaczy? Hotel Claridge's. Dzieńdobry odezwał się głos. Nabrała głęboko powietrza. Czy pan Fraserjest u siebie? Przepraszam, nie dosłyszałem. Czy chodzi opana, czy o paniąFraser? Poczuła sięjak uderzona obuchem. "Ależ jestem głupia. Dlaczegoo tym nie pomyślałam? Oczywiście, że jest już żonaty". Halo, proszę pani. Nie, już nic. Dziękuję. Powoli odłożyła słuchawkę. "Spóźniłam się. Wszystko skończone. Costa miał rację: muszę zapomnieć o przeszłości". Samotność może okazać się siłą niszczącą duszę. Każdy potrzebujekogoś, zkim mógłby podzielić się swoją radością, chwalą i bólem. Catherine żyła w świecie obcych jej ludzi, patrzyła naszczęście innych par,słyszała śmiech kochanków. Jednak nie użalała się nad sobą. "Nie jajedna na świeciejestem sama. Najważniejsze,że żyję. Żyję! " W Londynie nie można było sięnudzić. W kinach grano dużoamerykańskich filmów, iCatherinebardzo lubiła na nie chodzić. Obejrzała"Ostrze brzytwy", "Annęi króla Syjamu". Film "Dżentelmeńska umowa"wstrząsnął nią, natomiast wieleprzyjemności dało jej aktorstwo GaryGranta w obrazie "Kawaler i nastolatka", Catherine chodziła na koncerty do Royal Albert Hali i na przedstawienia baletowe do Sadler's Wells. Jeździłateż do Stradford-upon-Avon, żebyzobaczyć Anthony Quayle'a w "Poskromieniu złośnicy"oraz SirLaurenceOliviera w "Ryszardzie In". Jednak wszędzie musiała chodzić sama. I wtedypojawił się Kirk Reynolds. 106 AA Któregoś dnia podszedł do niej w biurze wysoki, przystojny mężczyzna. Jestem Kirk Reynolds. Gdzieśty się do tej porypodziewala? Co proszę? Czekałem właśnie naciebie. I tak to się zaczęło. Reynoldsbył amerykańskim prawnikiem, który pracował dla Demirisa. Specjalizował się w międzynarodowej fuzji przedsiębiorstw. Był już poczterdziestce, inteligentny i opiekuńczy, poważnie traktował życie. Rozmawiając o nim z Evelyn, Catherine powiedziała: Wiesz, co misię w nim najbardziej podoba? Przy nim czuję siękobietą. Już dawno tak się nie czułam. Bo ja wiem odparła sceptycznie Evelyn. Na twoim miejscubyłabym ostrożna. Niewplączsię w coś. Obiecuję. Kirk Reynolds zabrał Catherine na wycieczkę po londyńskich instytucjachzwiązanych z wymiarem sprawiedliwości. Pojechali do Old Beiley,gdzieod wieków sądzi się przestępców kryminalnych. Wędrowalipogłównym holu, mijaliponuro wyglądających adwokatów w tradycyjnychperukach i togach. Odwiedzili też wybudowane w osiemnastym wiekuwięzienie Newgate. Tuż przed główną bramą droga rozszerzała się znacznie,aby kawałeczek dalej nieoczekiwanie powrócić do pierwotnej szerokości. Dziwne powiedziała Catherine. Ciekawe dlaczego drogęzbudowano w ten sposób. Aby mogły się tu pomieścić tłumy. To jest miejsce,gdzie odbywałysię publiczne egzekucje. Catherine przeszedł dreszcz. Przypomniała sobieo egzekucji swojegomęża. Raz, wieczorem, Kirkzabrał ją na biegnącą wzdłuż nabrzeża TamizyEast India Dock Road. Jeszcze niedawno policjanci chodzili tu zawsze parami objaśniłReynolds. To było prawdziwe siedlisko wszelkich szumowin. Okolica była rzeczywiście nieprzyjemna,a w ciemności wydała sięCatherine przerażająca. Kolacjęzjedli w Prospect of Whitby jednymz najstarszych pubóww Anglii. Siedzieli natarasie położonym nadlustrem wody i patrzyli nabarki płynące w dół rzeki, mijające statkizdążające do morza. Catherine uwielbiałaniezwykle nazwy, jakie nosiły londyńskie puby. 107. "Stary, dobry ser Cheshire" i "Falstart", i "Koza w butach". Jednego razuwybrali się dotętniącego życiem, barwnego pubu "Eagle" przy City Road. Założę się, że jakodziecko śpiewałaśpiosenkęo tym pubie powiedziałKirk. Popatrzyła na niego zdziwiona. Śpiewałamo nim? Po raz pierwszy w życiu słyszę tę nazwę. Czyżby? "Eagle" pojawiasię przecież w każdej rymowance dladzieci. Jakiej znowu rymowance? Dawno temu City Road była małym centrum krawiectwa, i podkoniec tygodnia mistrzowie igły mieli pusto w kieszeni, więc zastawialiw lombardzie swoje żelazko, zwane "weasel", aż do dnia wypłaty. W końcu ktoś napisało tymkrótkiwierszyk: " Up anddown the city roadIn and oul the EagleThat'sthe way the money goesPop goes the weasel". Catherine roześmiała się. Skądże ty o tym wiesz? No cóż, prawnicy powinni wiedzieć wszystko. Ale niewiem jednego: czyjeździsz na nartach? Niestety, nie. Dlaczego. Nagle spoważniał. Wybieram się do St. Moritz. Są tam świetni instruktorzy narciarstwa. Pojedziesz ze mną, Catherine? Pytanie zaskoczyłoją całkowicie. Kirk czekał na odpowiedź. Nie. nie wiem, Kirk. Alezastanowisz się nad tym? Tak. Jej ciało ogarnęło drżenie. Przypomniała sobie te szczęśliwechwile, gdy kochała się z Larrym. Czy jeszcze kiedyśprzeżyje coś podobnego? Pomyślę o tym. Catherinezdecydowała się przedstawić KirkowiWima. Wstąpili po niego i razem pojechali na kolację do "The Ivy". Przezcały wieczór Wim ani razu niespojrzał naKirka. Wydawał się całkowiciepochłonięty swoimi myślami. Kirk popatrzył pytająco na Catherine, któraruchem ustpokazała mu: "Porozmawiaj z nim". Kirkskinął głową. Wim, czy podoba ci się Londyn? Możebyć. Masz przecież jakieś ulubione miasto? Nie. 108 A lubisz swoją pracę? Może być. ''Kirk przeniósł wzrok na Catherine, pokręcił głową i wzruszyłramionami. Catherine jeszcze raz poruszyła wargami: "Proszę cię". Kirk westchnął ciężko. W niedzielę wybieram się na golfa, Wim. Aty grywasz? Wim odpowiedział: W golfie kije o metalowej główce nazywają się "driving iron","midiron", "mid mashie", "mashie", "iron mashie", "spademashie", "mashie niblick", "niblick", "shorter niblick" i"putter". Kijami odrewnianejgłówce są "driver", "brassie", "spoon" i "baffy". Kirk Reynolds zamrugał z niedowierzaniem. Musisz być wtym dobry. On nigdy nie grał wyjaśniła Catherine. Wim po prostu. wieróżne rzeczy. Potrafi świetnie liczyć w pamięci. Kirk miał już dosyć. Pragnął spędzić ten wieczór tylko z Catherine,a ona namotała im tego dziwoląga. Zmusił się do uśmiechu. Doprawdy? Spojrzał naWima i spytał niewinnie: Czy przypadkiem wiesz, ile tojest dwa do pięćdziesiątej dziewiątej potęgi? Wim siedział w milczeniu przez pół minuty, wpatrując się w serwetęna stole, igdyKirk otwierał już usta, powiedział: 567. 460.752. 303.432. 488. Jezus Maria! zdumiał się Kirk. Naprawdę? Taa odburknął Wim. Naprawdę. A czy możesz wyciągnąć pierwiastek szóstego stopniaz. Catherine wybrała pierwszą liczbę, jaka przyszła jej do głowy 24. 137.585? Obserwowalijego pozbawioną wyrazu twarz. Po dwudziestu sekundachodezwał się: Siedemnaście;reszta równa się szesnaście. Nie mogę w to uwierzyć zawołał Kirk. Lepiej uwierzrzekła Catherine. Kirk spojrzał na Wima. Jakto zrobiłeś? Wim wzruszył ramionami. Catherine powiedziała: Wim potrafi pomnożyć dwie czterocyfrowe liczby w trzydzieścisekund i zapamiętać pięćdziesiątnumerów telefonicznych w ciągu pięciuminut. Gdysię ich nauczy, nigdy już ich nie zapomni. Kirk przyglądał sięWimowiz najwyższymzdumieniem. W moim biurze ktoś taki jak ty miałby duże pole do popisu powiedział. Mam już pracęuciąłrozmowę Wim. 109. Wieczorem, kiedy Kirk odwiózł Catherine do domu, powiedział napożegnanie: Obiecaj mi, że pomyślisz o St. Moritz. - Nie zapomnę. "Dlaczego po prostu nie powiem: 'tak'? "Późno wieczorem zadzwonił do niej Demiris. Kusiło ją, żebyopowiedzieć mu o Kirku Reynoldsie, ale w ostatniej chwili zdecydowała się tego nie robić. Rozdział 10 Ateny Ojciec Konstantinou był głębokoporuszony. Od chwili gdy przeczytał w gazecie o śmierci FrederickaStavrosa, przejechanego przeznieznanego kierowcę, nie mógł przestać o tym myśleć. Oduzyskania święceńkapłańskich wysłuchał jużtysiąca spowiedzi, lecz dramatyczne wyznanieStavrosa i jego nagła śmierć pozostawiłyna duchownym niezatarte wrażenie. Czym się tak martwisz? Ojciec Konstantinou odwrócił się i spojrzał na pięknego, młodegomężczyznę, któryleżał przy nim nagow łóżku. Niczym, kochany. Nie jest ci ze mnądobrze? Wiesz, że jest, Georgios. No więc oco chodzi? Zachowujeszsię, jakby mnie tu niebyło, namiłość Boską. Nie profanuj świętości. To nie ignoruj mnie. Wybaczmi, najdroższy. Widzisz. jeden z moich parafian zginąłw wypadkusamochodowym. Wszyscykiedyśumrzemy, no nie? Tak, oczywiście, ale tenczłowiek został ciężko doświadczony przezżycie. Był niespełna rozumu? Nie. Znał pewną straszliwą tajemnicę i nie mógł dłużej żyć z ciężarem tej świadomości. Jakątajemnicę? Ksiądz delikatnie pogładził młodzieńcapo udzie. Wieszprzecież, że nie mogęo tym mówić. Dowiedziałem się o tymw konfesjonale. Myślałem, żenie mamy przed sobą tajemnic. 111. Przecież nie mamy, Georgios, ale. Gameto! Albo mamy, albo nie mamy. Powiedziałeś, że ten facetjuż nie żyje. Jakie to możemieć teraz znaczenie? Chybażadnego, ale. Georgios objąłi mocno przytulił partnera. Jestem ciekawywyszeptał. Łaskoczesz mnie w ucho. Georgios zaczął pieścić ciało ojca Konstantinou. Och. rób to. jeszcze. No więc, powiedz mi. Dobrze. Teraz tojuż nie może wyrządzić nikomu krzywdy. Georgios Lato wybił się w życiu. Urodzony w ateńskich slumsach, gdymiał dwanaście lat został męską prostytutką. Z początkuLato wystawał naulicy, biorąc kilka nędznych dolarów zaobsługę pijaków w zaułkachi turystów w hotelowych pokojach. Natura obdarzyła go pięknym, jędrnymciałem. Kiedy miał szesnaście lat, pewien alfons powiedział mu:. Jesteś poulaki, Georgios. Sprzedajesz się za półdarmo. Mogę cię tak ustawić, żezarobiszmnóstwoforsy". I dotrzymał słowa. Od tamtej pory Georgios obsługiwał wyłącznieważnych, bogatych mężczyzn, za co był sowicie wynagradzany. Kiedy Latopoznał Nikosa Veritosa osobistego sekretarza potentata,Spyrosa Lambrou jego życie uległo zmianie. Kocham cię wyznał chłopcu Veritos. Chcę,żebyśprzestałdawać na prawo i lewo- Teraz należysz tylko do mnie. Jasne, Niki. Ja teżcię kocham. Veritos nieustannie rozpieszczał go prezentami. Kupował mu ubrania,opłacał mały apartament, dawał też wysokie kieszonkowe. Wciąż jednakdenerwował się, co Lato robi, gdy nie jest przy nim. Veritos rozwiązał i tenproblem. Pewnego dnia oznajmił: Załatwiłem ci pracę w firmie Spyrosa Lambrou,tam,gdziei japracuję. Tak, żebyśmógł miećnamnie oko, co? Nie. Ależ skąd, kochany. Po prostu chcę cię mieć bliskosiebie. Z początkuGeorgios odmówił przyjęcia oferty, ale w końcuzgodziłsię. Stwierdził, że praca mu odpowiada. Był zatrudniony w dziale korespondencji i jako goniec, co dawało mu sposobność zarobienia na bokuod hojnych klientów, takich jak ojciec Konstantinou. Tamtego popołudnia, kiedyGeorgios Lato pożegnałsię z ojcemKonstantinou, czuł ogarniające go, radosnepodniecenie. Sekret, który powierzyłmu ksiądz, stanowił niezwykłą informację, i Georgiosod razu zaczął 112 intensywnie myśleć, w jakisposób można by na niej zarobić. Mógł jąprzekazać Nikosowi Veritosowi,miał jednakwiększe wrxbicjfi. "Pojadę z tym prosto do samego szefa", powiedział sobie,"Oto, gdziebędzie można uzyskać najwyższą cenę". Następnego ranka Georgios Latowszedł do sekretariatu przy gabinecieSpyrosa Lambrou. Sekretarkaspojrzała nań zza biurka. Widzę, że poczta przyszła dziś wcześniej, Georgios. Potrząsnąłgłową. Nie, proszę pani. Muszę się zobaczyć z panem L-ambrou. Naprawdę? uśmiechnęła się. A w jakiej sprawie? Masz dlaniego propozycję zrobienia dobrego interesu? drażniła go. Wcale nieodpowiedział poważnie. Właśnie dostałem wiadomość, że moja matkaumiera i. i muszę jechać doclomii. Po prostu,chciałem podziękować panu Lambrou za to, że dał mi u siebie pracę. Tozajęłoby tylko minutę, ale jeśli jest zajęty. Zacząt się odwracać. Zaczekaj. Na pewno cię przyjmie. Dziesięć minut później Georgios Lato po raz pierwszy znalazł się wgabinecie Spyrosa Lambrou. Był oszołomiony bogactwem tegomiejsca. Młody człowieku, bardzo mi przykro, że twoja matka umiera. Możejakaś okolicznościowa premia. Dziękuję panu, ale tak naprawdę to przyszedłem w innej sprawie. Lambrou zmarszczył czoło. Nie rozumiem. Jestem w posiadaniu ważnej informacji, która może się okazać dlapana bardzo cenna. Na twarzySpyrosa Lambrou pojawiło się powątpiewanie. Czyżby? Niestety, jestem teraz dość zajęty, więc proszę. Chodzi o Constantina Demirisa padły szybko wypowiedzianesłowa. Mam przyjaciela, księdza. Wyspowiadał mężczyznę, który zarazpowyjściuz kościoła zginął przejechany przez samochód. Człowiek tenpowiedziałcoś o Constantinie Demirisie. Demiris zrobił coś strasznego,naprawdę potwornego. Mógłby za to pójśćdo więzienia. Ale skoroto pananie interesuje. Spyros Lambrou naglestwierdził, że bardzo go to interesuje. Usiądź, proszę. Jak sięnazywasz? Lato, proszę pana, Georgios Lato. Dobrze, Georgios. Proponuję, żebyś zaczął od samego początku. Małżeństwo Constantina Demirisa i Meliny już odwielu lat było 8 - Pumiętna noc 113. w stanie rozkładu, ale jeszcze do niedawna ich scysje ograniczały się doostrej wymiany słów, bez rękoczynów. Zaczęło się podczas gwałtownejkłótni, po tym, jak Demiris zacząłromansować z najbliższą przyjaciółką Meliny. Ty z każdej kobiety zrobisz kurwę wrzasnęłana niego. Wszystko, czego siędotkniesz, zmienia się w brud. Skaseh! Zamknij mordę. Nie zmusisz mnie do tego powiedziaławyzywająco. Powiemcałemu światu, jaki z ciebie pousti. Mój brat miałrację. Jesteś potworem. Demirisuniósł ramię i uderzyłją mocno w twarz. Wybiegła z pokoju. W następnymtygodniu znowu się pokłócilii znowu Demiris jąuderzył. Melina spakowała walizki i poleciała na Atticos prywatną wyspę jejbrata. Została tam przez tydzień; czuła się opuszczona, niepotrzebna. Tęskniła zamężem i zaczęłaszukaćdla niego usprawiedliwienia za to, cozrobił. ' "To moja wina", myślała. "Nie powinnam była go drażnić. On niechciał mnie uderzyć, po prostu stracił panowanie nad sobą i nie wiedział,co robi. Przecież gdyby muna mnie nie zależało, nie byłby mnie uderzył". W sumie zdawałasobiejednak sprawę, że to tylko wymówki, gdyż poprostu nie mogła pogodzić się z rozpadem swojego małżeństwa. W najbliższą niedzielę wróciła dodomu. Demiris był wbibliotece. Gdy weszła, uniósł wzrok. Więc zdecydowałaś się wrócić. Tu jest mój dom, Costa. Jesteś moimmężemi kocham cię. Alechcę ci powiedzieć jedno: jeżeli kiedykolwiek tkniesz mnie palcem, zabijęcię. Spojrzałjejgłęboko w oczy. Wiedział, że mówiłato zupełnie serio. Dziwnym sposobem, po tym epizodzie stosunki między nimi uległypewnej poprawie. Przez długi czasDemirispilnował się, żeby nie tracićnad sobą panowania w rozmowach z Meliną. Wciążromansował, lecz onabyła zbyt dumna,by kazać mu z tym skończyć. "Pewnego dnia znudzi siętymi dziwkami i zdasobie sprawę, że potrzebujetylko mnie",myślała. W jedną zsobót, wieczorem, Demiris ubrałsię w elegancki garnitur,gotując siędo wyjścia z domu,gdy do pokoju weszła Melina. Dokąd się wybierasz? Umówiłem się. Zapomniałeś? Dzisiaj jesteśmy zaproszeni na kolację do Spyrosa. Nie zapomniałem. Wypadło mi jednak coś ważniejszego. Spojrzała na niegoz wściekłością. 114 ^ Wiem co to takiego. Twoje poulaki! Idziesz do jednej ze swoicb'; kurewek,żeby się zabawić. Powinnaś uważać na to, co mówisz. Robisz się prymitywna,jakżona rybaka. Obejrzał się w lustrze. Nie pozwolę ci na to! I tak źle ją traktował, ale umyślne^ obrażanie jej brata, po tym wszystkim. tego było jużza wiele. Musiałaznaleźć jakiś sposób,żeby go zranić. I znalazła. Tak naprawdę,to obojepowinniśmyzostać dziś w domu. Tak? spytał obojętnie. Można wiedzieć dlaczego? Nie wiesz, jaki dziś dzień? spytała drwiąco. Nie. Dziś wypada rocznicadnia, w którym zabiłam twojego syna, Costa. Usunęłam ciążę. Stał, jakby nogi wrosły muw ziemię. Zobaczyła,że pociemniało muw oczach. Powiedziałamlekarzom, żeby tak to zrobili,bym nie mogła miećwięcej twoich dzieci skłamała. Ogarnął go zupełny szał. Skaseh! Uderzył jąpięścią w twarz. Raz, drugi, trzeci, krzyknęła i wyrwawszy'mu się pobiegła przez hol, a onruszył za nią. Złapał ją na szczycieschodów. Zabijęcięza to ryknął. Kiedy wymierzyłjej następny cios. straciła równowagę,upadła i stoczyła się po schodach na sam dół. Leżała, jęcząc z bólu. O Boże, pomóżmi. Coś sobie złamałam. Demiris patrzył na nią z góry zimnymi oczami. Powiempokojówce, żebywezwałalekarza. Nie chcę się spóźnić na spotkanie. Telefon zadzwonił tuż przed umówioną godziną kolacji. Pan Lambrou? Mówi doktor Metaxis. Pańska siostra prosiła, żebym do pana zadzwonił. Jest tutaj, w moim prywatnym szpitalu. Niestety, uległawypadkowi. Spyros Lambrou wszedł do salki, w której leżała Melina,podszedł do jej łóżka, spojrzał na nią, i włosystanęłymu na głowie. Melina miałazłamanąrękę, a najej opuchniętej twarzy widniały liczne sińce. Spyrosdrżącym z pasji głosem powiedział tylkojedno słowo: Constantin. Oczy Meliny byłypełne łez. On tego nie chciał wyszeptała. Zniszczę go. Przysięgam na swojeżycie, że go zniszczę. Jeszcze nigdynie odczuwałtakiejwściekłości. 115. Nie mógł znieść myśli o tym, co Demiris wyczyniał z jego siostrą. Musiał istnieć jakiś sposób,żeby go powstrzymać, ale jaki? Był wkropce,potrzebował czyjejśrady. Jakto już wielokrotnie robił w przeszłości,postanowi} spytać o zdanie Madame Piris. Może ona będzie w stanie mupomóc. W drodze do niejuśmiechnął się krzywo. "Moi znajomi mieliby niezłyubaw, gdyby się dowiedzieli, że korzystam z usługmedium". Jednakw przeszłości Madame Pirisprzepowiedziała mu kilka niezwykłychrzeczy,które potem rzeczywiście nastąpiły. "Ona musi mi pomóc". Usiedli przy stoliku w ciemnym rogu słabo oświetlonej kawiarenki. Wydała mu się starsza niż wtedy, gdy widział ją poprzednio. Popatrzyłananiego przenikliwie. Madame Piris, potrzebuję pomocy powiedział. Skinęłagłową. "Jak zacząć? " Około półtoraroku temu odbył sięproces o morderstwo. Kobietao nazwiskuCatherine Douglas została. Wyraz twarzy Madame Piris uległ zmianie. Nie jęknęła. Lambrou spojrzał nanią zaskoczony. Została zamordowana przez. Madame Piris wstała. Nie! Duchypowiedziały mi, że ona umrze! Ależ ona nie żyje rzekł, kompletnie zdezorientowany. Zostałazabita przez. Ona żyje! Zatkało go na chwilę. To niemożliwe. Była tu. Przyszła tu do mnie trzy miesiące temu. Trzymalijąwklasztorze. Zupełnie nieruchomy, patrzył na nią i nagle. wszystkie elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce. "Trzymaliją w klasztorze". Jednąz ulubionych akcji charytatywnychDemirisa była pomoc finansowa dlaklasztoruw loanninie, miasteczku, w którym, jak domniemywano się, została zamordowana Catherine Douglas. Informacje, jakieSpyrosotrzymałod Georgiosa Lato idealniepasowały do całości. Demiris wysłał na śmierćdwoje niewinnych ludzi za zamordowanie Catherine Douglas,podczas gdyona żyła, ukryta przezzakonnice. Lambrou już wiedział, jak zniszczy Demirisa. Tony Rizzoli. Rozdział 11 Przed Rizzolim stawały coraz noweproblemy. Wszystko sprzysięgłosię przeciwko niemu. To, co się wydarzyło, nie nastąpiło z jego winy, alewiedział, że członkowie Rodziny obarczą odpowiedzialnością wyłączniejego. Nietolerowali łatwychwymówek. Szczególnie denerwujący był przy tymfakt, że pierwsza cześć jegooperacji przebiegła jak po maśle. Bez kłopotu przemycił ładunek heroitiydoAten i czasowo ukrył go w jednym z magazynów. Udało mu sięprzekupićpewnego stewarda, którylatał na trasie AtenyNowy Jorki zgodził się przeszmuglować towar, i nagle, na dwadzieścia cztery godzinyprzed odlotem, idiota został zatrzymany za jazdę po pijanemu, i linielotnicze wyrzuciły go z pracy. Rizzoli spróbował więc inaczej. Poznałniejaką Sarę Murchison,siedemdziesięcioletnią Amerykankę, któraprzyleciała doAten, żeby odwiedzić mieszkającą tucórkę. Nieświadoma niczego staruszka dała sięnamówić na wyświadczenie Tony'emu przysługi: przewiezienie jego walizki do Nowego Jorku. W środku sąpamiątki, jakie obiecałem wysłać mojej mamie wyjaśnił A ponieważ pani robi mi dużą uprzejmość, chciałbym zapłacićza pani bilet. Ależ to niepotrzebnezaprotestowała. Cieszęsię, że mogępomóc. Mieszkam niedaleko pańskiej matki. Bardzo chcę ją poznać. Jestempewien, że i ona powita panią z radością skłamałbezzająknięcia Rizzoli. Jedyny szkopuł w tym,że ona jest bardzo chora. Ale na pewno będzie tam ktoś,żeby odebraćwalizkę. Była idealnado tej roboty: słodka, typowo amerykańska babunia. Celnicy mogliby najwyżej podejrzewać ją oprzemyt drutów do wełny, Sara Murchison miała odlecieć do NowegoJorku następnegoranka. Przyjadę i odwiozę panią na lotnisko. 117. Naprawdę, bardzo dziękuję. Jaki z pana troskliwy młody człowiek. Matkamusi być z pana dumna. Tak. Jesteśmysobie bardzo bliscy. Jego matka nie żyłajuż oddziesięciu lat. Nazajutrz rano, gdy Rizzoli zbierał się do wyjścia, żeby zabrać towarz magazynu, w jego hotelowym pokoju zadzwonił telefon. Czy pan Rizzoli? odezwał się jakiśobcy głos. Tak, słucham. Mówidoktor Patsaka z oddziału nagłych wypadków SzpitalaAteńskiego. Przebywa unas paniSara Murchison, która wczoraj wieczoremupadła tak nieszczęśliwie, żezłamała sobie kość biodrową. Bardzo prosiła,żebym pana gorąco przeprosił. Tony zezłością trzasnął słuchawkąw widełki, "Merda! " Dwoje podrząd. Gdzie on teraz znajdzie kogoś innego? Rizzoli wiedział, że musi być niezwykle ostrożny, krążyły pogłoski, iżw Atenach przebywał bardzo niebezpieczny amerykański agent z wydziałunarkotyków, współpracujący z greckimi władzami. Wszystkie punktygraniczne w Atenach były pod ścisłą obserwacją, a przeszukiwanie samolotówi statków stało sięzjawiskiem codziennym. Jakby tegobyło nie dość, wyłonił sięnastępny problem. Jeden zeznajomychćpunówzłodziej, a zarazem narkoman dał mu cynk,żepolicja zaczyna sprawdzać magazyny w poszukiwaniu ukrytych narkotyków i innych towarów pochodzącychz przemytu. Wszystko to razem nienapawało optymizmem. Nadszedłczas, żeby wyjaśnił zaistniałą sytuacjęRodzinie. Wyszedł z hotelu i ruszył ulicą Patission w kierunku miejskiej centralitelefonicznej. Nie wiedział, czyw jego hotelowym aparaciezałożono podsłuch, a w każdym razie wolał nie ryzykować. Pod numerem 85ulicyPatission znajdował się duży budynek z piaskowca. Przy frontowej kolumnadzie widniała tabliczka z napisem O. T.E.Rizzoli wszedł do środka i rozejrzał się. Wzdłuż ścian stało kilkadziesiątponumerowanych kabin, na półkach leżałyksiążki telefoniczne z wszystkich zakątków świata. Na środku sali było stanowisko, przy którymczworo urzędników przyjmowało zamówienia. Wokół ludzie czekali napołączenie. Rizzoli podszedł do jednej z urzędniczek. Dzień dobry. Słucham pana. Chciałbym zamówić rozmowęmiędzynarodową. Będzie pan musiałczekać około pół godziny. W porządku. Wobec tego proszę o numer i krajdocelowy. Rizzolizawahał się. 118 Oczywiście podał jej karteczkę. I chciałbym, żeby tobyłarozmowa na koszt abonenta. Pańskie nazwisko? Brown, Tom Brown. Dobrze. Niech pan czeka. Wywołam pana, gdy będzie połączeni^ Dziękuję. Podszedł do jednejz ław iusiadł. "Mógłbymukryć paczkę w samochodzie i zapłacić komuś, żeby Wwywiózł za granicę. To jednak byłoby ryzykowne: samochody są przeciwprzeszukiwane. Może udałoby mi się znaleźćinny". Pan Brown. PanTom Brown. Nazwisko wywołano dwukroti"'zanim Rizzoli zorientował się, że chodzi o niego. Pospiesznie wstał i ^szedł do okienka. Pański rozmówca zgadza się pokryć koszt rozmowy. Kabinanumersiedem. Dziękuję. A czy mógłbym dostać zpowrotem ten papierek, WVpani zostawiłem? Numerbędzie mi jeszcze potrzebny. Oczywiście podała mu kartkę. Rizzoli wszedł do kabiny oznaczonejcyfrą siedem i zamknął za sobądrzwi. Halo? Czy toty, Tony? Tak. Jak się masz, Pete? Szczerze mówiąc, Tony, trochę się niepokoimy. Chłopcy oczekiwali, że przesyłka będzie już w drodze. Miałem kłopoty. Czy towar został już nadany? Nie, wciąż jest tutaj. Przezchwilęw słuchawce była cisza. Wolelibyśmy, żeby nicmu się nie przydarzyło, Tony. Wszystko będzie wporządku. Muszę tylko znaleźć inny sposób wywiezienia go stąd. Wszędzie tupełno glin odnarkotyków. Tony, tonie zabawa. Mówimy o dziesięciu milionach dolarów. Wiem. Nie martwcie się. Wymyślę coś. Zrób to. Tony. Wymyśl coś powiedział Pete iodłożył słuchawkę.. Mężczyzna wszarym garniturzepatrzył, jak Rizzoli idzie w kierunku drzwi,następnie podszedł do urzędniczkiw okienku. Signomi. Widzi pani tego mężczyznę, który właśnie wychodzi Kobieta podniosła głowę. Ochi? Chciałbym wiedzieć, z jakim numerem rozmawiał. Niestety,nie wolno nam udzielać tego rodzaju informacji. 119. Mężczyzna sięgnął do tylnej kieszeni i wyjął mały portfelik. Była doń przypięta złota odznaka. Policja. Inspektor Tinou. Wyraz jej twarzy uległ zmianie. Dał mi kartkę zzapisanym numerem, którą potem zabrał. Alepani zapisała numer wswojej książce? Oczywiście. Zawsze to robimy. Proszęmi go podać. Natychmiast. Napisała cyfry na skrawku papieru i wręczyła inspektorowi. Spojrzałna numerkierunkowy państwai miejscowości. 39 i 91. A więc Włochy. Palermo. Dziękuję. Czy pamięta pani może, jakie nazwisko podał ten człowiek? Tak. Nazywa się Tom Brown. Rozmowaprzez telefon jeszcze bardziej przygnębiła i tak już zdenerwowanego Tony'ego. "Cholerny Pete Lucca! " Musiał pójść do toalety. Przed sobą, narogu placu Kolonaki zobaczył tabliczkę: "APOHORITIRION, W. C.". Przez drzwi przechodzili zarówno mężczyźni, jak i kobiety,żeby skorzystać z tych samych sanitariatów. "I pomyśleć, żeGrecy uważająsię za cywilizowanynaród", pomyślał. "Obrzydlistwo". W willi, położonej pośród górujących nad Palermo szczytów, czterechmężczyzn siedziałoprzy dużym, konferencyjnym stole. Towar powinien być już wdrodze, Pete powiedział z niezadowoleniem jeden zobecnych. Dlaczego tak nie jest? Nie jestem pewien. Może Tony Rizzoli zawiódł naszeoczekiwania. Do tej pory nie było z nim problemów. Wiem otym, ale czasamiludzi ogarnia chciwość. Lepiej chybabędzie, jak wyślemy do Aten kogoś, ktosprawdzi rzecz na miejscu. Paskudna sytuacja. Zawsze lubiłem Tony'ego. W centrali policji ateńskiej, przy ulicyStadiou10 w centrummiastaodbywała się narada. W sali obecni byli: szef policji Livreri Dmitri,inspektor Tinou oraz porucznik Walt Kelly agent Wydziału CelnegoDepartamentu Skarbu Stanów Zjednoczonych. Posiadamy informację zaczął Kelly że ma nastąpić dużyprzerzutnarkotyków z Aten. Bierze w tym udział Tony Rizzoli. InspektorTinou nie odzywał się. Grecka policja nie była uszczęśliwiona 120 wtrącanieiisi-ię obcych krajów w ich wewnętrzne sprawy. Nie lubił zwłaszcza Aneiylcanów. "Zawsze są zbyt pewni siebie", pomyślał. Szef policjyi odezwał się: Ji naad tym pracujemy, poruczniku. Tony Rizzoli telefonowałwłaśnie do P'"alermo. Ustalamy teraz z kim rozmawiał,i wten sposóbdotrzemy to jego źródła. Na biurku zadzwonił telefon. Dmitri i Tinouspojrzeli po sobie. Inspektor podniósł słuchawkę. Macie to? Słuchał przez moment z kamienną twarzą, po czymodłożyłsłuchawkę. i Co? Udało się ustalić, dokąd dzwonił. Awięcc? Numer, który podał, to budka telefoniczna na miejskim rynku. Gameto! Nisz fcizzoli jest bardzo inch eskipnos. Nie mrówię pogrecku odezwał się niecierpliwie Walt Kelly. Przepraszam, poruczniku. To znaczy, że jest przebiegły. Chcia. -tbym, żebyście zwiększyli nad nim nadzór powiedziałAmerykanin. "To dopiero arogancja". Dmitri zwrócił się do inspektora. Nie mamy dosyćdowodów, żeby zrobić coś więcej, prawda? Niestety. Jest tylko mocno podejrzany. Dmitri spojrzał na Kelly'ego. Obawiam się, że nie mam dość ludzi, aby śledzić każdego, kogopodejrzewamyo handel narkotykami. Ale Rizzoli. Zapewniam pana,że my też posiadamy własne źródła informacji. Jeśli dowiemy się czegoś,damy panu znać. Porucznik byłwyraźnie rozczarowany. Nie czekajcie zbyt długo powiedział w końcu. Towar wkrótceznajdzie się za granicą. Willa wRafinie była gotowa. Wiem, że kupił panją razem z umeblowaniem powiedziałpośrednik do Demirisaale jeśli mógłbym zasugerować kilka zmian. Nie. Chcę,żeby wszystko było dokładnie tak, jakjest teraz. Dokładnie tak, jak było,gdy niewierna Noelle zdradzała go tu zeswoimkochankiem, Larrym. Przeszedł przez salonik. "Czy kochali się tutaj, napodłodze? W pracowni? Amoże w kuchni? " Znalazł się w sypialni. W rogu stałoduże łóżko. Ich łóżko. To tutaj Douglaspieścił nagie ciało Noelle,tutaj skradł jego własność. Zapłaciłjuż za tę zdradę, a teraz zapłaci jeszczeraz. Deiniris wbił wzrok w posłanie. "Najpierw będę się kochał z Catherinewłaśnie tutaj", pomyślał. "A potem w innych pomieszczeniach. Wszędzie". 121. Sięgnął po telefon i zadzwonił do Londynu. Halo? Właśnie dużo o tobie myślałem. Tony'egoodwiedziło dwóch niespodziewanych przybyszów z Sycylii. Bez żadnej zapowiedzi zjawili się w jego hotelowym pokoju, i Rizzoliz miejsca zorientował się, że będzie miał kłopoty. Alfredo Mancuso byłwielki- Gino Laveri jeszcze większy. Przysłał nas Pete Lucca powiedział prosto z mostu Mancuso. Rizzoli starał sięnadać swojemu głosowi naturalne brzmienie. To świetnie. Witajcie w Atenach. W czym mogę wam pomóc? Nie pieprz,Rizzoli rzekł Mancuso. Pete chce wiedzieć,w jakie sztuczki się tu bawisz. Sztuczki? O czym ty mówisz? Wyjaśniłem mu, że wynikł matyproblem. I po to tujesteśmy, żebypomóc ci go rozwiązać. Chwileczkę, chłopaki zaprotestowałRizzoli. Towar jestukrytyw bezpiecznym miejscu. Kiedy. Pete nie chce, żeby towar leżał w ukryciu. Zainwestował wniegodużo forsy. Laveri przystawił pięść do jego piersi i popchnął go nafotel. Wyjaśnię ci coś, Rizzoli. Gdyby ten towar znalazł sięna ulicachNowego Jorku,takjak powinien, Pete mógłby zgarnąć forsę,wyprać ją,i puścić w obieg. Kapujesz? "Może dałbym radę tym dwóm gorylom", pomyślał Rizzoli. Zdałsobiejednak sprawę, że nie walczyłby z nimi, lecz z Petem Luccą. Pewnie, że kapuję powiedział uspokajająco. Ale czasysięzmieniły. Wszędzie pełno greckiej policji, poza tym mają speca odnarkotyków z Waszyngtonu. Mam plan. Pete też ma plan przerwał mu Laveri. Wiesz jaki? Kazał cipowiedzieć, że jeśli do przyszłego tygodnia ładunek nie opuści Aten, sambędziesz musiał dostarczyć całąforsę. Jak to? rzucił się Rizzoli. Nie mamtylepieniędzy. Pete wziął to pod uwagę i kazałnam znaleźćinny sposób, żebyśbyłwyptacalny. Rizzoli zaczerpnąłgłęboko powietrza. Dobrze. Powiedzcie mu, że panujęnad sytuacją. Jasne. Tymczasem będziemy w pobliżu. Masz tydzień. Rizzoli z zasady nigdy nie pił przed południem,ale gdy mężczyźniwyszli, otworzył butelkę szkockiej i pociągnął dwa duże łyki. Poczuł, jakciepło rozchodzi się po ciele, lecz niewiele to pomogło. "Nic mijuż niepomoże", pomyślał. "Jakstary mógł mi to zrobić? Byłem dlaniegojak 122 syn, aon daje mi tydzień na wybrnięcie z tak trudnej sytuacji. Potrzebujęjakiegoś frajera, i to szybko. Kasyno", zdecydował. "Tam powinienemkogoś takiego znaleźć". O dziesiątej wieczorem Rizzoli pojechał do Loutrab -popularnegokasyna jakieś osiemdziesiąt kilometrów od Aten. Spacerował poobszernej,przepełnionej sali irozglądał się. Zawsze znajdowało się wielu przegranych, którzygotowi byli zrobićwszystko, żeby zdobyć pieniądze nadalszągrę. Im bardziej zdesperowany, tym łatwiejszą stanowił zdobycz. Rizzolidojrzał swoją ofiarę prawie natychmiast, przy stole do rulety. Był niskim mężczyzną około pięćdziesiątki, o siwych włosachi Ptasiej sylwetce. Wciąż ocierał czoło chusteczką. Przegrywał coraz częściej i coraz bardziejsię pocił. Rizzoli obserwował go uważnie i dostrzegł zwykłe symptomy. Klasyczny przykład nałogowego gracza, który przegrywa więcej, niżmógłsobie pozwolić. Kiedy mężczyzna stracił ostatni żeton,spojrzał na Ofiarę. Chciałbym wziąć jeszcze na kredyt. Krupier odwróciłsię do kierownika stołu. Daj mu. Ostatni raz. Rizzoli ciekaw był,na ile mężczyzna już się zadłużył Zajął miejsceobok niego i wszedł do gry. Ruletka jest dla frajerów, lis Rizzoli wiedziałjak obstawiać, więc sterta jego żetonów powoli rosła. A jego sąsiadazmniejszała się. Wdesperacji rozrzucał żetony po całymsto le, obstawiającnumery,kolory, grając naprzemianparzyste i nieparzysto. ^. "Facet nie mapojęcia, co robi", pomyślałRizzoli. Ostatni żetonzostał przegrany. SąsiadTony'ego siedział sztywno nakrześle. Po chwili z nadzieją uniósł wzrok na krupiera Czy mógłbym. Zagadniętypokręcił głową. Przykro mi. Mężczyzna westchnął ciężko iwstał. To samo zrobił Rizzoli. Fatalnie powiedział współczująco. Mnie trochę się dziśposzczęściło. Postawię panu drinka. Obcy zamrugał. To bardzo miło z pańskiej strony powiedział trzęsącym sięgłosem. "Oto i mójfrajer", pomyślał Rizzoli. Mężczyzna bez Wątpienia potrzebował pieniędzy. Na pewno podskoczyłby zradości lis Propozycję przelecenia się z nieszkodliwą walizką do NowegoJorku Za sto dolarów. Jeszcze zobaczyłby za darmo kawałekAmeryki. Nazywam się Tony Rizzoli. Victor Korontzis. 123. Rizzoli zaprowadził go do baru. Czego pan się napije? Ja.. niestety nie mam pieniędzy. Rizzoli machnąl szeroko ręką. To bezznaczenia. Dziękuję panu. W takim razie poproszęo restinę. IChivasRegał z lodem dla mnie rzucił barmanowi Rizzoli. Pan tutaj jakoturysta? spytał grzecznie Korontzis. Tak odparł Rizzoli. Jestem na wakacjach. Piękny kraj. Korontzis wzruszył ramionami. Bo ja wiem. Nie podoba się panu? No,jest piękny. Tyle żeżycie w nim stało się bardzo kosztowne. Wszystko strasznie podrożało. Jeśli nie jest się milionerem, trudno związaćkoniec z końcem, zwłaszcza gdy ma się na utrzymaniu żonę i czwórkędzieci powiedział z goryczą. "Corazlepiej". Czym się pan zajmuje, Yictorze? spytał swobodnie Rizzoli. Jestem kustoszem w Muzeum Państwowym w Atenach. Tak. A na czym polegapraca kustosza? W głosie Korontzisa zabrzmiała nutka dumy: Sprawuję pieczę nad wszystkimi starożytnosciami, które pochodząz prowadzonych aktualnie w Grecjiwykopalisk archeologicznych. Pociągnął łyk drinka. No, może nie nad wszystkimi. Bo przecież i innemuzea, jak Akropol czy Archeologiczne Muzeum Narodowe. Jednak naszemuzeum posiada najcenniejszezbiory. Najcenniejsze? A ile mogą być warte? zainteresowałsię Rizzoli. Korontzis wzruszyłramionami. W większości są to rzeczy bezcenne. Oczywiście prawo zabraniawywozu antyków z kraju, ale w muzeum jest mały sklep, w którymmożnakupić kopie eksponatów. Umysł Tony'ego Rizzoli pracował teraz nazwiększonych obrotach. Naprawdę? Jak dobre są te kopie? O, są doskonałe. Tylkoekspert mógłby je odróżnić od oryginałów. Postawię panu następnąkolejkę. Dziękuję. Jest pan bardzo uprzejmy. Niestety, nie jestem w stanieodwzajemnić się panu. Rizzoli uśmiechnął się. Nie masprawy. Chociaż, jest coś, co mógłby pan dla mnie zrobić. Chciałbymobejrzeć pańskie muzeum. To co pan o nim mówił brzmiałonaprawdę fascynująco. Botakie onowłaśnie jest odpowiedział entuzjastycznie Korontzis. To jedno z najbardziej interesującychmuzeów świata. Będzie mi bardzomiło oprowadzić pana po nim. Kiedy dysponuje pan wolnym czasem? 124 Może jutro rano? Rizzoli miał przeczucie, żez tego człowieka będzie miał znaczniewiększą korzyść, niż pierwotnie zakładał. :': Muzeum Państwowe w Atenach znajduje siętuż przy Platia Syntagma,4 wsamym sercu miasta. Zajmuje piękny gmach,zbudowany w stylugrecl kiej świątyni, z czterema jońskimi kolumnami na frontonie. Ponad budynkiem powiewa greckaflaga, a nawysokim dachu stoją czteryrzeźbione'^ figury. ^' Wewnątrz marmurowe salepełne są gablotz reliktami przeszłości,pochodzącymi z różnych okresów greckiej historii. Si tam złote pucharyi korony, inkrustowane miecze oraz naczynia rytualne. Jedna z gablotzawieracztery złote maski pośmiertne, a inna fragmenty figur sprzeddziesiątków stuleci. VictorKorontzis osobiście oprowadzał Tony'ego po muzeum. W pewnej chwili zatrzymał się przedgablotą zniewielką statuetką bogini, którejgłowę zdobiła korona z makówek. Oto bogini makuwyjaśnił ściszonym głosem. Korona symbolizuje funkcję bóstwa, które miało przynosić sen, senne marzenia, obja: wieniei śmierć. Ile jest warta? Korontzisroześmiał się. Gdyby była na sprzedaż? Wielemilionów. Naprawdę? Kustosz z prawdziwą dumą wskazywał kolejne, bezcenne skarby: Oto głowa "kouros"z 530roku przednaszą erą, a to głowa Atenyw korynckim hełmie, datowana na około 1500 lat przed Chrystusem. tutajnatomiast coś wyjątkowego: złota maskaAchaja z królewskiego grobowcaw mykeńskim Akropolu. Ma trzy i pół tysiąca lat. Mówi się,że przedstawiaAgamemnona. Niemożliwe. Poprowadził swojego gościa do innej gabloty, w której spoczywałapiękna amfora. To moje oczko w głowie wyznał wpatrując się z uwielbieniemw przedmiot. Wiem, że ojciec nie powinien faworyzować żadnegodziecka, ale nic nie mogę na to poradzić. Ta amfora. Dla mnie wyglądana wazę. No.. tak. Tę wazę odkryto w sali koronnej podczas wykopalisk naKnossos. Widać fragmentyprzedstawiające pochwycenie byka w sieci. Oczywiście w starożytności łapano byki w ten sposób, aby uniknąć przedwczesnego rozlewu ich świętej krwi, tak żeby. Ile jest warta? przerwał Rizzoli. Pewnie z dziesięć milionów dolarów. 125. Rizzoli osłupiał Za to? Naturalnie! Musi pan pamiętać,że pochodzi z okresu późnominojskiego, tuż po roku 1500 przed naszą erą. Tony patrzył na dziesiątki gablot pełnych eksponatów. Czywszystkotu jest równiecenne? Skądże. Tylko prawdziwe starożytności. Są unikalne, i dzięki nimmożemy dowiedzieć się o życiu pradawnych cywilizacji. Pokażę panu,cośjeszcze. Rizzoliposzedł za nim do następnej sali. Zatrzymali się przy gablociestojącej w rogu pomieszczenia. Korontzis pokazał palcem wazę. To jeden z naszych największych skarbów. Jeden z najwcześniejszych przykładów zapisusymboli fonetycznych. Widoczne tu kółko z krzyżykiem to Ka: w ten sposóboznaczano kosmos. Prawdziwy unikat. Sątylko. "Kogo to obchodzi? " Ile jest warta? Każdą cenę. Kiedy Rizzoli opuścił muzeum, zaczął zliczaćbogactwa wybiegającepoza jego najdziksze marzenia. Szczęśliwym trafem odkrył kopalnię złota. Szukał kogoś, kto mógłby wywieźć towar z Grecji, a znalazł klucz doskarbca. Zysk z przemytu heroinybył dzielony między wielu ludzi i niktnie był na tyle głupi,żeby próbować oszukać Rodzinę. Jednakz antykamisprawa przedstawiała się zupełnie inaczej. Gdyby przeszmuglował je z Grecji, byłby to dodatkowy interes, należący wyłącznie do niego. Inni niczegoby nie podejrzewali inie oczekiwali na swoją działkę. Rizzoli miał sięz czego cieszyć. "Teraz muszętylkopomyśleć, jak złapać go na haczyk. Heroinęzostawię na później", Wieczorem Rizzoli zaprosił nowopoznanego przyjaciela do klubunocnego "Mostrov Athena", miejsca lubieżnychrozrywek, gdzie po zakończeniu przedstawienia zalotne hostessy oferowały dodatkowe przyjemnościna indywidualne zamówienie klientów. Weźmiemydwie dziwki i zabawimy się trochę zaproponowałRizzoli. Powinienem wracać jużdo domu odparł Korontzis. W dodatkui tak nie byłoby mnie na to stać. Też coś. Ja funduję. Mam firmowe pieniądze na wydatki- Niemuszępłacić z własnej kieszeniani grosza. Rizzoli zapłacił jednej zdziewcząt, żeby zabrała Korontzisado swojegohotelu. 126 A ty nie idziesz z nami? spytał Korontzis. Muszę jeszcze coś załatwić. Nie przejmuj się,wszystko już zapłacone. Następnego ranka Rizzoli ponownie wstąpił do muzeum. Przez saleprzelewały się tłumy zwiedzających, którzy podziwiali wystawione skarby. Korontzis zaprosił Tony'ego do swojego gabinetu. Wprost nie wiem jak ci podziękować zatę noc, Tony powiedziałrumieniąc się. Ona. To było wspaniałe. Rizzoli uśmiechnął się. Od czego są przyjaciele, Victorze? Ale ja niczym nie mogę ci się zrewanżować. Wcale tego odciebie nie oczekuję odrzekł przekonywającoRizzoli. Polubiłemcię. I dobrze się czuję w twoim towarzystwie. A właśnie, w jednymz hoteliorganizują dziświeczorem pokera. Zamierzamzagrać, a może i ty wybierzesz się ze mną? Dziękuję, bardzochętnie, tylko że. wzruszyłramionami. Lepiej chyba, żebym tegonie robił. Jakże to? Jeślimartwiszsię o pieniądze, to nie masprawy. Damci na grę. Korontzispokręciłgłową. Już i tak dużo ci zawdzięczam. Gdybym przegrał, nie byłbymw stanie zwrócić ci tych pieniędzy. A kto powiedział, żemasz przegrać? Rizzoli wyszczerzył zęby. Gra będzie sfingowana. Sfingowana? Nie rozumień. Karty będzie rozdawał mój przyjaciel, Otto Dalton wyjaśnił cichoRizzoli. W mieście jest paru nadzianych turystów zAmeryki,którzykochają hazard, więc Otto i ja zamierzamy ich trochę oskubać. Korontzis patrzył na niego szeroko otwartymi oczami. Oskubać? To znaczy, że. żebędziecie oszukiwać? Oblizał wargi. Nigdy nic takiego nie robiłem. Rizzoli pokiwał współczująco głową. W porządku. Jeśli masz skrupuły, nie powinieneś w to wchodzić. Pomyślałem tylko, że mógłbyś łatwym sposobem zarobić dwa, może trzytysiące dolarów. Oczy Korontzisa zaokrągliły się jeszcze bardziej. Trzy tysiące dolarów? Oczywiście. Jeśli nie więcej. Korontzis jeszcze raz oblizał wargi. Czy. to nie jest ryzykowne? Rizzoliwybuchnął śmiechem. Gdyby było, przecież bym sięw to nie bawił, prawda? Mówięci, 127. że nie ma się czego obawiać. Otto jest czarodziejem. Potrafi niepostrzeżenierozdawać karty z wierzchu, ze spodu, lub środka talii. Robi tood wielulat i nigdy nie zostałprzyłapany na oszustwie. Korontzis patrzył na niego z namysłem. Ile. ile musiałbym mieć,żeby wejść do gry? Około pięciuset dolarów, ale powiem ci coś: ponieważ i tak wygrasz,pożyczę ci te pieniądze. Jeśliprzegrasz,nie musisz miich oddawać,w porządku? Jesteś niesamowity. Tony. Dlaczego robisz to dla mnie? Posłuchaj w głosie Tony'ego zabrzmiało ukryte oburzenie. Kiedy widzę,jak taki porządny, ciężko pracujący człowiek jak ty, któryma odpowiedzialne stanowisko kustosza w jednym z najwspanialszych muzeów świata, jak taki człowiek ledwo wiąże koniec z końcem, to aż gotujesię we mnie ze złości. Państwo cię niedocenia i płacigrosze. Kiedyostatnio dostałeśpodwyżkę? U nas. nie ma podwyżek. Samwięc widzisz. Posłuchaj. Masz do wyboru: możesz przyjąćmoją pomoc, zarobić w jeden wieczór parę tysięcy dolarów i zacząć wieśćżycie,najakie zasługujesz, albo też rób to co dotychczas iżyj z dnia nadzień ażdo śmierci. Nie wiem, Tony. Niepowinienem. Rizzoli wstał. Rozumiem. Pewnie za rok albo za dwa przyjadęznowu do Ateni jakoś się spotkamy. Miło byłocię poznać, Yictorze. Ruszył do drzwi. Korontzis zdecydował się. Zaczekaj. Chyba. pójdę z tobą dziś wieczorem. Chwycił przynętę. To świetnie! powiedział Rizzoli Naprawdę, cieszę się,żebędęmógł ci trochę pomóc. Korontzis zawahał sięprzez chwilę. Wybacz mi, ale chciałbym się jeszcze raz upewnić: powiedziałeś,że jeśli przegram te pięćset dolarów, to nie będę musiał ci ich oddawać? Absolutnie. Bo nie możesz przegrać. Wszystko pójdzie po naszejmyśli. Gdzie tobędzie? W hotelu "Metropol", pokój czterystadwadzieścia. Odziesiątej. Powiedz żonie, że pracujeszpo godzinach. Rozdział 12 T Rizzoli i Korontzis weszli do hotelowego pokoju, było JUżw nim czterech mężczyzn. Poznaj mojego przyjaciela, OttoDaltona powiedział Rizzoli. -A to jest Yictor Korontzis. Mężczyźni wymienili uścisk dłoni. Rizzoli popatrzył pytająco naPozostałychobecnych. Zdaje się, że panów nie miałem jeszcze przyjemności poznać. Otto Daltondokonał prezentacji. PanPerry Breslauer z Detroit. Marrin Seymour z Houston. aalPrizzi z Nowego Jorku. Korontzis skłonił się lekko, nie bardzomogąc wydobyćz siebie głos. Otto Dalton miał już ponad sześćdziesiąt lat, był chudy, siwy, i uprzedzającogrzeczny. Młodszy odniegoPerry Breslauer miał wąską, ściągniętątwarz, zaśszczupły Marvin Seymour wyglądał na człowieka bardzo łagod. nego. JedynieSal Prizzi był wielkim jak dąb olbrzymem o grubych, silnychramionach. Na twarzy miał dużą bliznę pocięciu nożem. Jego in^eoGzltapatrzyły zimno. Wcześniej Rizzoli w skrócie poinformował Korontzisa, z kim Będąmieli do czynienia. "Ci faceci mają mnóstwo forsy. Mogą sobispozwolićna dużą przegraną. Seymour jest właścicielemtowarzystwa ubezpieczeniowego, Breslauer ma punkty sprzedaży samochodów wcatyc" Stan^h,a Sal Prizzi stoi na czele dużego związku w Nowym Jorku". A więc,panowie zaczął Otto Dalton może zacznie"1^? "'^łeżetony topięć dolarów,niebieskie dziesięć, czerwone dwadzieściaPięći czarne pięćdziesiąt. Zobaczmy, co każdyz was ze sobą przywosł. Korontzis wyjął pięćset dolarów,które Rizzoli mupożyczył,,^'e",pomyślał. "Nie pożyczył,ale dał". Spojrzał na Tony'ego z uśmiechem"Jakdobrze mieć takiego przyjaciela". Pozostalimężczyźni kładli na stół pokaźne pliki banknotó''- ' ,-S. 9- Pamiętna noc 129. Korontzis poczuł nagle niepokój. A jeśli coś niewyjdzie i przegra tepięćset dolarów? Wzruszył ramionami. Tony musiałby się z tym pogodzić. Ale gdyby wygrał. Korontzisa zalałafala euforii. Zaczęli. Grali według wyboru rozdającego: poker pięcio- i siedmiokartowy,w ciemno i wysoka-niska. Z początku stawki były niewielkie. Wygrane i przegrane rozkładały się dość równomiernie między grającymi, lecz nie na długo. Korontzisi Rizzoli zaczęli wygrywać jedno rozdanie za drugim. Gdyich karty byłysłabe, pozostali mieli jeszcze słabsze, a gdy przeciwnikomkarta dopisała, Korontzis i Rizzoli wciąż byli w stanie ich pokonać. Korontzis niemógł uwierzyć swojemuszczęściu. Pod koniec wieczoruwygrałłącznie ponad dwa tysiące dolarów. To graniczyło z cudem. Mieliście szczęście rzucił ponuro Seymour. I to jakie przytaknął Breslauer. Może dacienam jeszczeszansę jutro? Powiadomimy was o tym odparł Rizzoli. Kiedy wyszli, Korontziswykrzyknął radośnie: Nie mogę w to uwierzyć! Dwatysiącedolarów! Rizzoli zaśmiał się. To marne grosze. Mówiłem ci. Otto tojeden z najzręczniejszychludzi w branży. Ci faceci koniecznie chcą się odegrać. Nojak, interesujeciętaka perspektywa? O ile się założysz? Na twarzy Korontzisa pojawił się szerokiuśmiech. Zdaje się,że wyszedł mi dowcip. Następnego wieczoru Korontzis wygrał trzy tysiące dolarów. To fantastyczne! zawołał. Czy oni niczego nie podejrzewają? Oczywiście, że nie odparł Rizzoli. Jestem pewien, żejutrozaproponują podniesienie stawek. Myślą, że uda im się wygrać przegranewcześniej pieniądze. Wchodziszw to? Jasne, że wchodzę. Tony. Gdy zasiadali do gry. Sal Prizzi powiedział: Jakna razie, to my jesteśmyprzegrani. Co powiecie na podniesieniestawek? Rizzoli spojrzał na Korontzisa i mrugnął znacząco. Nie mam nic przeciwko temu. A co nato pozostali panowie? Wszyscy zgodnie skinęli głowami. Otto Dalton ustawił żetony. Białe pięćdziesiątdolarów, niebieskie sto, czerwone pięćset, czarne tysiąc. Korontzis popatrzył niepewnie na Tony'ego. Nie zamierzał graćaż takwysoko. Rizzoli kiwnąłuspokajająco głową. Rozpoczęto grę. Nic się nie zmieniło. Karty Korontzisa były niesamowite, nie dopobicia. Rizzoli też wygrywał,ale nie tak dużo. Pieprzone karty warknąłPrizzi. Zmienimytalie. Otto Dalton usłużnie wyjął nowy komplet kart. Korontzis spojrzał wstronęTony'ego i uśmiechnął się. Wiedział, żenic nie jest w staniezmienić ich dobrej passy. O północy zamówili do pokoju kanapki i zrobili piętnastominutowąprzerwę. Rizzoli wziął Korontzisa na stronę. PowiedziałemOtto, żeby ichtrochę podpuścił szepnął. Nie rozumiem. Żeby im pozwolił trochę wygrać. Jeśli wciąż będąprzegrywać, tozniechęcą sięi pójdą sobie. Ach tak. To bardzo sprytne. Kiedy pomyślą, że są na fali, podniesiemy stawki iprzygwoździmyich do ziemi. Korontzis nie był przekonany. Tony, wygrałem już dużo pieniędzy. Nie uważasz, że powinniśmyskończyć teraz,gdy. Rizzoli spojrzałmu głęboko w oczy. Victor, czy chciałbyś wyjśćstąd dzisiaj z pięćdziesięcioma tysiącamidolarów w kieszeni? Kiedy ponownie zasiedli do kart,Breslauer,Prizzi i Seymour zaczęliwygrywać, Korontzis wciążmiał wysokiefigury, ale inni mieli jeszczewyższe. "OttoDalton jest geniuszem", pomyślał Korontzis. Obserwowałgo, jakrozdaje, inie był wstanie zauważyć ani jednego fałszywegoruchu. Z biegiem czasu Korontzis wciążprzegrywał. Nie martwił się. Za kilkachwil, kiedy jakie to było słowo? podpuszczą tamtych,on, Rizzolii Dalton zadadzą ostateczny cios. Sal Prizzi wyraźnie poweselał. Wygląda na to, żeście trochę ostygli. Rizzoli smutno pokręcił głową. 130 131. Owszem, nie da się ukryć. Spojrzał porozumiewawczo na Korontzisa. Wasza dobra passa nie mogła trwać wiecznie dodał MarvinSeymour. A może znowu podniesiemy stawki, żeby się na was porządnieodkuć, co? zaproponował Breslauer. Rizzoli przez chwilę udawał, że się zastanawia. No, nie wiempowiedział z namysłem. Coo tym myślisz,Victorze? "Czy chciałbyś wyjść stąd dzisiaj z pięćdziesięcioma tysiącami dolaróww kieszeni? Będę mógł kupić nowy dom, nowy samochód. I zabrać rodzinęna wakacje". Korontzis zatrząsłsię z emocji. Czemu nie? rzekł z uśmiechem. W porządku odezwał sięSal Prizzi. A więc bezograniczeńw górę. Rozdano po pięć kart. Ja zaczynam powiedział Breslauer. Otwieram zapięć tysięcydolarów. Każdy z grającychwszedł ze swoim otwarciem. Korontzis miał dwie damy. Wymieniłtrzy pozostałe karty i dostałjeszcze jedną damę. Rizzoli popatrzył na swoją rękę. Podnoszę o tysiąc. Seymour uważnie przyjrzał się swoim kartom. Wchodzę i podnoszę o dwatysiące. Dla mnie za wysoko. Dalton rzucił kartyna stół. A ja wejdę rzekł Prizzi. Pulę zgarnąłSeymour, który miał strita. W następnym rozdaniuKorontzis otrzymał ósemkę, dziewiątkę, dziesiątkę iwaleta kier. Do pokera brakowało tylko jednej karty! Zatysiąc otworzył Dalton. Tysiąc ijeszcze tysiąc. Przyszła kolej na Sala Prizzi. Dołożymy do tegonastępny. Korontziswiedział, że poker przebiłby wszystko, co mieli przeciwnicy. Brakowało mu tylkojednej karty. Wchodzę powiedział. Wziął kartę i położył ją, nie śmiejąc nanią spojrzeć. Breslauer wyłożył swoją rękę. Para czwórek i para dziewiątek. Trzysiódemki. Prizzi położył karty na stole. Spojrzeli na Korontzisa. Wstrzymującoddech odwrócił kupioną kartę. Była czarna. Nicpowiedział i rzucił karty. Pula rosła z rozdania na rozdanie. Korontzisowipozostałojużbardzo niewiele żetonów. Z niepokojemspoglądał na Tony'ego, który uśmiechem zdawał się odpowiadać: "Nie mapowodów do obaw". Następną rozgrywkę otwierał Rizzoli. Rozdanokarty. Za tysiąc. Podnoszę jeszcze o tysiąc powiedział Breslauer. A ja o następne dwa rzekł Seymour. Wiecieco? odezwał się Prizzi. Myślę, że blefujecie. Podnoszęopięć tysięcy. Korontzis jeszcze nie spojrzał na swoje karty. "Kiedy się skończy tocholernepodpuszczanie? " Victor? Powoli, jedną po drugiej rozłożył karty. Jeden as, drugi, trzeciorazkról i dziesiątka. Sercezabiło w nim żywiej. Wchodzisz? Uśmiechnął siędo siebie. Koniec podpuszczania. Wiedział, że dostaniedrugiego króla i będzie miał fula-maxa. Odrzuci) dziesiątkę. Wchodzę starał się opanować drżeniegłosu. Jedną kartę,proszę. Ja wezmę dwie rzekł Otto Dalton, Popatrzył na karty - Podnoszęo tysiąc. Rizzoli pokręcił głową. Beze mnie. A jawejdę powiedział Prizzi. Dokładam pięć tysięcy. Seymour rzuciłkarty. Beze mnie. W rozgrywce zostali Korontzis i Sal Prizzi. Wchodzi pan? spytałPrizzi. To będzie kosztować jeszczepięć tysięcy. Korontzis rzucił okiem na kupkę swoich żetonów. Pięć tysięcy tobyłowszystko, co miał. "Alekiedy wygram tę pulę. ", pomyślał. Ponowniespojrzałna karty. Były nie do pobicia. Położył resztę żetonów na środkustołu i wziął kartę. Piątka. Ale wciąż miałtrzy asy. Pokazał swoją rękę. Trzy asy. Kareta dwójekodrzekł Prizzi, rozkładając karty na stole. Korontzis patrzył osłupiały, jak Prizzi zgarniapulę. Dziwne, ale czułsię, jakby zawiódł swojego przyjaciela, Tony'ego. "Szkoda, żenie udałomi sięnic zachować do czasu, aż zaczniemy wygrywać". Tym razemrozdawał Prizzi. Otwieramy po dziesięć dolarówzapowiedział. Pozostali gracze wnieśli swoje otwarcia. Korontzis popatrzył bezradniena Tony'ego. 132133. Ja nie mam. W porządku odparł Rizzoli i zwrócił się do reszty. Panowie,Victor nie miał dzisiaj okazji podreperować swoich finansów, ale zapewniam was, że jest wypłacalny. Dajmy mu kredyt, i rozliczymy się pozakończeniu gry. Wolnego odezwał się Prizzi. Co to ma być? Co za pieprzonykredyt? Nie znamy Korontzisa. Skąd mam wiedzieć, czy zapłaci? Dajęwam na to mojesłowo powiedział Rizzoli. A za Mniemoże ręczyć Otto Dalton. JeśliTony tak mówi rzekł Dalton to znaczy, żepan Korontzisjest człowiekiem honoru. Prizzi wzruszył ramionami. No, dobra. Niech będzie. Nie mam obiekcji dorzucił Breslauer. Dalton zwrócił siędo Korontzisa: Ile pan życzy? Dajmu dzisięć tysięcy powiedział Rizzoli. Korontzis spojrzał na niego zaskoczony. Dziesięćtysięcy dolarów! Towięcej niż wynosiły jegodwuletnie zarobki. Ale z pewnością Rizzoliwiedział, corobi. Przełknął ślinę. Dobrze. Tyle wystarczy. Postawiono przed nim niedużą stertę żetonów. Tamtej nocy karty wyraźnie nie lubiły Victora Korontzisa. Stawki wciążrosły, a ilość pozostałych mu żetonów nieubłaganie malała. Rizzoli teżzresztąprzegrywał. O drugiej w nocy zrobili przerwę. Korontzis od razu zaciągnął Tony'ego wkątpokoju. Co się dzieje? wyszeptał ogarnięty paniką. Na Boga, czywiesz ile już jestem przegrany? Spokojnie, Victor. Ja też sporo straciłem. Dałem już Otto umówionyznak. Kiedybędzie rozdawał, wszystko się zmieni. Wtedy ich naprawdędopadniemy. Zajęlimiejsca. Daj mojemu przyjacielowi jeszcze dwadzieścia pięćtysięcy dolarów powiedział Rizzoli. Marvin Seymour zmarszczyłbrwi. Jesteś pewien, że on chce jeszcze grać? Rizzoliodwróciłsiędo Korontzisa. Wszystko zależy od ciebie. Korontzispomyślał: "Dał już Otto umówiony znak i wszystkosięzmieni". Gram dalej. 134 Dobrze. Otrzymał żetony wartości dwudziestu pięciu tysięcy dolarów. Popatrzyłna nie i naglepoczuł ogarniającągo falę radości. Jako następny rozdawał Otto Dalton. Panowie, pięciokartowy poker. Otwarcietysiąc dolarów. Każdy z grających rzucił na środek stołu kilka żetonów. Daltonrozdał po pięć kart. Korontzis nie spojrzał na to, co dał. "Zaczekam", pomyślał. "To przyniesie mi szczęście". Stawiamy. Siedzący po prawej stronie Daltona Seymour przyglądał się jeszczechwilę swoim kartom, po czym rzucił je na stół. Nie ma mnie. Następny był Sal Prizzi. Wchodzęi podnoszę o tysiąc. Położyłżetony naśrodku stołu. Rizzoli na widok swoich kart wzruszył ramionami. Beze mnie. Odłożył je na stół. Natomiastna ustach Breslauera pojawiłsię uśmiech. Wejdę i dodatkowostawiam pięć tysięcy. Pozostanie w grze kosztowałobyKorontzisasześć tysięcydolarów. Wolno podniósł karty i rozłożył je w dłoni. Nie wierzył własnymoczom. Miałpokera piątkę, szóstkę, siódemkę, ósemkę i dziewiątkę kier. Idealnaręka. A więc Tony miał rację. "Bogu dzięki! " Próbował ukryć podniecenie. To rozdanie uczyni go bogatym. Wchodzę. Dalton rzucił karty na stół, Pas. Terazmoja kolej rzekł Prizzi. Coś mi się zdaje, że blefajesz,kolego. Kładę pięć tysięcyi jeszcze raz pięć. Korontzis poczuł, jak jego ciałem wstrząsa dreszcz emocji. Takie kartydostaje się raz w życiu. W puli była rekordowa ilość żetonów. No cóż, wchodzę powiedziałBreslauer. Znowu nadeszła kolej Korontzisa. Odetchnął głęboko. Sprawdzam. Niemal trząsł się już cały z podniecenia. Wysiłkiemwoli powstrzymywałsię, żeby nie wyciągnąć ręki i nie zgarnąć puli. Breslauer tryumfalnie wyłożył swoje karty. Trzy króle. "Wygrałem! ", pomyślał Korontzis. Mało powiedział z uśmiechem. Poker pokazawszykarty,ochoczo sięgnął ku żetonomna środku stołu. Zaraz! Sal Prizzi powoli wyłożył swoją rękę. Bijęto królewskim pokerem. Od asado dziesiątki pik. Korontzispobladł. Niespodziewanie zrobiło mu się słabo, aserce zaczęłogwałtownie trzepotać. 135. Jezu odezwał się Rizzoli. Dwapokery w tym samym rozdaniu. Tak mi przykro, Victor. Nie wiem, co mam powiedzieć. Na tym chybaskończymy dzisiejszą grę, panowie przemówiłDalton. Spojrzawszy na kartkę, przeniósłwzrokna Korontzisa. Jest panwinien sześćdziesiąt pięć tysięcy dolarów. Przerażony Grek patrzył na Tony'ego, który bezradnie wzruszył ramionami. Po chwiliwyjąłchusteczkę i przetarłzroszone potem czoło. W jaki sposób dokona panpłatności? spytał Dalton. Gotówkączy czekiem? Żadnych tam czeków wtrącił się Prizzi. ObrzuciwszyspojrzeniemKorontzisa, dodał: Chcę gotówkę. Ja.. słowa uwięzły mu w krtani. Ja niemam tyle. Twarz SalaPrizzi pociemniała. Co takiego? warknął. Chwileczkę przyszedł z odsieczą Rizzoli. Victor chciał powiedzieć, że nie ma tyle przysobie. Można na nim polegać, mówiłemprzecież. Takiegadanienic mi nie daje, Rizzoli. Chcę zobaczyć tę jego forsę. Ależoczywiście powiedział uspokajająco Rizzoli. Pieniądzebędąza kilka dni. Prizzi skoczył narówne nogi. Pieprzenie. Nie jestem z instytucji dobroczynnej. Forsa ma byćdzisiaj. W porządku. On ją przyniesie. Korontzis czuł się, jakby brał udział w jakimś koszmarze. Nie miałżadnej drogi ucieczki. Siedział jak skamieniały, nie zwracając uwaginainnych, którzy jeden po drugim wychodzili z pokoju. W końcu został tylkoon i Tony. Nigdy nie będęw stanietyle zapłacić odezwał się zupełniezdruzgotany. Nigdy jęknął. Rizzolipołożył rękę na jegoramieniu. Naprawdę brakmi słów,Victor. Nie mam pojęciaco się stało. Samprzegrałem chyba tyle co ty. Korontzis otarł oczy. Ale ty. ty możesz sobie na to pozwolić, Tony, a ja nie mogę, będęmusiał im wyjaśnić, że nie mam tyle pieniędzy. Natwoim miejscuzastanowiłbym się jeszcze rzekł Rizzoli. Sal Prizzi przewodzi Związkowi MarynarzyWschodniego Wybrzeża. Słyszałem,że ci faceci są dosyć bezwzględni. Nic na to nie poradzę. Jeśli niemam pieniędzy, to nie mam. Coon mi możezrobić? Powiem ci, do czego jest zdolny powiedział poważnie Rizzoli. Każe swoimoprychom,żeby ci odstrzelili rzepki w kolanach i jużnigdy nie będziesz mógł chodzić. Możekazać im, by chlapnęlici w oczy 136 kwasem izostaniesz ślepcem. A potem, gdy wycierpisz tyle bólu, ileB11 będziesz w stanie znieść,on zadecyduje, czypozwolić ci jeszcze żyć, czy^ cię zabić. Twarz Korontzisa była szara. Chyba żartujesz. AChciałbym. To moja wina, Victor. Nie powinienem był namawiać ;' cię do gry zkimśtakim, jak ten mordercaPrizzi. o Bożekochany. Co ja teraz zrobię? :; Czymożeszw jakiś sposób zdobyćpieniądze? Korontzis zaśmiał się histerycznie. Tony. Pieniądze, którezarabiam ledwo starczają na życie mnie' i mojej rodzinie. W takim razie pozostaje ci tylko jedno: wyjechać z miasta, a możenawet z kraju. Pojedź gdzieś, gdzie Prizzi cię nie znajdzie. Nie mogę lamentowałKorontzis. Mam żonęi czwórkę dzieci. Spojrzał na Tony'ego oskarżycielko. Mówiłeś, że gra będzie fingowana, że na pewno nieprzegram. Mówiłeś. Wiem. I naprawdę strasznie miprzykro. Wprzeszłości to się zawsze^ udawało. Jedynym wytłumaczeniem, jakie przychodzimi do głowy, topodejrzenie, żePrizzi oszukiwał. - Na twarzy Korontzisa pojawiła się iskierka nadziei. ;W takim razie, skoro oszukiwał, tonie muszęmu płacić. Ztym może być problem, Victor tłumaczył cierpliwie Rizzoli. Jeśli nazwiesz go oszustem,zabije cię,a jeśli mu nie zapłacisz, też cięzabije. Boże miłosierny jęknął. Jestem trupem. Wierz mi, czuję się okropnie. Jesteś pewien, że wżaden sposóbnie możeszzdobyć. Musiałbym żyć storazy. Albo i tysiąc. Wszystko, co mam jestobciążone hipoteką. Skąd miałbym. W tymmomencie Tony doznał olśnienia. Zaraz, zaraz, Victor, czy nie mówiłeś, że eksponaty w twoimmuzeumsą warte mnóstwo pieniędzy? Mówiłem, ale co to mawspólnego z. Daj mi skończyć. Powiedziałeś, że kopie są równie doskonałe, jakoryginały. Oczywiście, ie nie są. Każdy ekspert potrafiłby. Hola! A gdyby tak zabrać jeden z eksponatów i postawić w jegomiejsce kopię? Do muzeum przychodzi wieluturystów. Czy umieliby jeodróżnić? No nie, ale. ja.. ach, rozumiem, o co ci chodzi. Nigdy na cośtakiegoniepójdę. -; W porządku, Victor odparł kojąco Rizzoli. Po prostu myśla137. łem, że skoro w muzeum jest tyle staroci, to ubytek jednego eksponatunie stanowiłby dużej straty. Korontzis potrząsnął głową. Jestem kustoszem tego muzeum oddwudziestu lat i nawet nieśmiałbym myśleć o czymś podobnym. Przepraszam cię. Powinienem był ugryźćsię w język. Poddałem citaki pomysł tylko dlatego, że mógłbyuratować ci życie. Rizzoliwstałi przeciągnął się. No, robi się późno. Twoja żona pewnie rozmyśla,gdzie się podziewasz. Mówisz, żeto mogłoby uratować miżycie? W jaki sposób? Bardzoprosto. Gdybyś zabrał jeden z tych staroci. Antyków. ...antyków. i dał go mnie, mógłbym wywieźć to z kraju, sprzedaćza ciebie, i spłacić dług Salowi Prizzi. Myślę, że udałoby mi się przekonaćgo, żebyjeszcze trochę poczekał. W ten sposób będziesz już bezpieczny. Nie muszę chyba dodawać, że podejmę dla ciebie duże ryzyko. Jeśli mniezłapią, będę miał poważne kłopoty. Robięto, bo czuję, że jestem ci towinien. W końcu przeze mnie znalazłeś się w tarapatach. Dobry zciebie przyjaciel powiedział Korontzis. Nie mam dociebie pretensji. Przecieżnie musiałem zgodzić się na uczestnictwo wgrze. A ty chciałeś wyświadczyć mi przysługę. Wiem. Szkoda tylko, że tak to sięskończyło. No, trzeba złapaćtrochęsnu. Pogadamy jutro. Dobranoc, Victor. Dobranoc,Tony. Wczesnym rankiem następnego dnia w muzeum zadzwonił telefon . Korontzis? Tak, słucham. Tu Sal Prizzi. Dzień dobry, panie Prizzi. Dzwonię w sprawie tego drobiazgu na sumęsześćdziesięciu pięciutysięcy dolarów. O której godziniemogę przyjść poforsę? Korontzisowi nagle zabrakło tchu, Ja.. w tej chwili jeszcze nie mam tych pieniędzy,W słuchawcezaległo nie wróżące nic dobrego milczenie. Co ty, do cholery, kombinujesz? Proszęmi uwierzyć,ja nie kombinuję. Ja.. No więc,chcę moją pieprzoną forsę, jasne? Tak jest. O której zamykacie muzeum? O... o szóstej. Będę tam. Przygotuj forsę, bo inaczejodkształcę ci twarz. A potemnaprawdę zrobię ci krzywdę. 138 Na linii zapadłacisza. Korontzisa ogarnęła panika. Chciał się ukryć. Tylko gdzie? Poczuł sięcałkowicie zdesperowany, pochwycony w wir nieubłaganych zależności. "Gdybymnie poszedł wtedy do kasyna;gdybym nigdy nie spotkał Tony'ego; gdybym tylko dotrzymał danego żonie słowa, że już nigdy niebędę grał ni: pieniądze". Próbował otrząsnąć się z tych myśli. .Muszę cośzrobić, i tonatychmiast". W tej właśnie chwilido jego gabinetu wszedł Rizzoli. Cześć, Victor. Było wpół do siódmej. Muzeum zamknięto dla zwiedzających półgodziny temu, i wszyscy pracownicy poszli już do domu. Korontzis i Rizzoli w napięciu obserwowali główne wejście. Kustosz z minuty na minutę był coraz bardziej zdenerwowany. A jeśli on się niezgodzi? Jeśli zażąda pieniędzy natychmiast? Ja z nim porozmawiam odparł Rizzoli. Ty się lepiej niewtrącaj. A jeślion wcale nie przyjdzie? Może. no, wiesz. może przyśletu kogoś, żeby mnie zamordować? Nie,dopóki wciąż ma nadzieję, że odzyska pieniądze powiedziałzdecydowanie Rizzoli. Prizzi zjawił sięw końcu o siódmej. Korontzis podbiegłdo drzwii otworzył. Dobry wieczór panu. Prizzidostrzegł Tony'ego. A ty, kurwa, co tu robisz? Odwrócił się do Korontzisa. Tosprawa tylko między nami. Spokojnie rzek! Rizzoli. Jestem tu, żeby pomóc. Nie potrzebuję twojej pomocy. Gdzie moja forsa? spytał wystraszonegokustosza, Ja.. nie mamjej. Ale. Prizzi chwycił go za gardło. Posłuchaj, tymały kutasie. Dajesz mi forsę dziś wieczorem albopożywią się tobąrybki. Zrozumiałeś? Hej, po co tak ostro? wtrącił się Rizzoli. Dostaniesz swojepieniądze. Prizzi odwrócił się do niego. Mówiłem ci, żebyś sięw to nie mieszał. To nie twójinteres. Jeszcze nie, ale zaraznimbędzie. Jestem przyjacielem Victora. Onnie ma w tej chwili gotówki, ale wie, jak jądla ciebie zdobyć. Ma forsęczy jej nie ma? Mai nie ma odrzekł Rizzoli. Co to za pieprzonaodpowiedź? 139. Pieniądze są tutaj. Ramię Tony'ego zatoczyło krąg po sali. Prizzirozejrzałsię. Gdzie? W tych gablotach. Są pełne staroci. Antyków powiedział automatycznie Korontzis. ...które są warte fortunę. Mówimy omilionachdolarów, Czyżby? Prizzi popatrzył na gabloty. Co ja ztego mam, jeślisą zamknięte w muzeum? Chcę forsy. Dostaniesz forsęRizzoli starał sięgouspokoić. Dwa. razytyle, co on jest ciwinien. Musisz tylkookazać trochę cierpliwości. Victorcię nie oszuka, po prostu potrzebuje nieco więcej czasu. Powiem ci, coonplanuje zrobić. Zabierze jeden z tych staroci. antyków. i sprzeda go. Jak tylko dostanie forsę, odda ci. Prizzi potrząsnął głową. Nie podoba mi się to. Nicnie wiem oantykach. Nie musisz. Victor jest jednym z najlepszych ekspertówna świecie. Rizzoli zbliżył się do pierwszejz brzegu gabloty i wskazał palcemmarmurową głowę, Victor, ile to jest według ciebie warte? Korontzis przełknął ślinę, To jest bogini Hygea, czternasty wiek przed naszą erą. Każdykolekcjoner bez targu dałbyza nią dwa albo trzy miliony dolarów. No widzisz? powiedział Rizzoli do Sala Prizzi. Rozumieszjuż, co miałem na myśli? Zagadnięty zmarszczył brwi. Sam nie wiem. Jakdługo musiałbym czekać? W ciągu miesiąca dostaniesz dwa razy tyle,ile ci sięteraz należy. Prizzi zastanowiłsię i skinął głową. No dobra, ale jeślimam czekać cały miesiąc, chcęwięcej. Powiedzmy, dodatkowo dwieścietysięcy. Rizzoli spojrzał pytająco na Korontzisa, który z zapałem przytaknąłruchem głowy. Okay. A więcumowa stoi. Sal Prizzi podszedł do małego kustosza. Daję ci trzydzieści dni. Jeśli nie dostanę wtym czasie forsy, rzucęciępsom na pożarcie. Czy wyraziłem sięjasno? Korontzis przełknął ślinę. Tak, proszę pana. Pamiętaj. trzydzieścidni. Przeniósł wzrok na Tony'ego i przeszył go długim, nieprzyjemnym spojrzeniem. Ty mi się nie podobasz. Patrzyli, jak odwrócił się i wyszedł. Korontzis opadł ciężko nafotel. ocierając mokre od potuczoło. Mój Boże. Myślałem, że mniezabije. Sądzisz, że uda nam sięzdobyć dla niegopieniądze wciągu trzydziestu dni? 140 Na pewnoobiecałRizzoli. Wszystko, co musisz zrobić, towyjąć z gabloty jeden taki przedmiot i wstawić na jegomiejsce kopię A w jaki sposób wywieziesz to z kraju? Jeśli cię złapią, pójdziesz do więzienia. Wiem powiedział zdecydowanie Rizzoli. Zamierzam Jednakzaryzykować. Jestem cito winien, Victor. W godzinę później Rizzoli, Prizzi, Dalton, Breslauer i Seymour Popijalidrinki w hotelowym "apartamencie Daltona. poszło jak z- płatka przechwalałsię Rizzoli. Frajer miał pełno wportkach. Przestraszyłem go, co? Prizzi wyszczerzył zęby. Nawet mnie przestraszyłeś. Powinieneśgrać w filmach. Na czym stanęło? spytałSeymour. Umówiliśmy się odparł Rizzoli że dostarczy mi jedenz (ychantyków. Znajdź Jakiś sposób, żeby to przemycićza granicę i sprzedać,awtedy każdy z nas dostanie swoją działkę. Pięknie rzekł Breslauer. Bardzomi się ten pomysł podoba. "To będziekopalniazłota",pomyślał Rizzoli. "Gdy Korontzis zrobi toraz,'będzie już w moich rękach. Nie wywinie misię. Wyczyści dla mniecałe to pieprzonemuzeum". Wymyślę coś^ odparł Rizzoli. Na pewno coś wymyślę. Musiał. I to szybko. Alfredo Mancuso i Gino Lmeń wciąż czekali. Rozdział 13 W centrali policji przy ulicy Stadiou odbywała się zwołana w trybiepilnym narada. W sali konferencyjnej obecnibyli: szef policji Dmitri,inspektor Tinou, inspektor Nicolino, agent amerykańskiego DepartamentuSkarbu Walt Kelly oraz kilku funkcjonariuszy niższego szczebla. Wpomieszczeniu panowała zupełnie inna atmosfera niż podczas poprzedniegospotkania. głos zabrał inspektor Nicolino. Obecnie mamy podstawy wierzyć, że informacja, jaką przekazałnam pan Kelly była prawdziwa. Dowiedzieliśmy się, że Tony Rizzoli szukasposobu na przemyceniez Aten większejilości heroiny. Rozpoczęliśmyjuż przeszukiwanie magazynów, w których mógł tymczasowo ukryć towar. Czy Rizzoli jestśledzony? Dziś rano zwiększyliśmy liczbę ludzi, którzyobserwują każdy jegoruchpowiedział Dmitri. Kellywestchnął. W Bogu nadzieja, że jeszcze nie jest za późno. Doobserwowania poczynań Tony'egoinspektor Nicolino wyznaczyłdwie grupy detektywów, nie docenił jednak sprytu przestępcy. Już wczesnym popołudniem Rizzoli zorientował się,że ma towarzystwo. Za każdymrazem, gdy wychodził z hoteliku, w którym mieszkał, był śledzony, a kiedy wracał, ktoś zawsze kręcił się bez celu w pobliżu. Tobyli prawdziwiprofesjonaliści. Rizzoli stwierdził, że mają dla niego dużo respektu. Podobało mu się to. Teraz musiałnie tylko znaleźć sposób na wywiezienie z Aten heroiny,ale i przemycić bezcennedzieło sztuki za granicę. "Powinienem szybkokogoś znaleźć. Alfredo Mancuso i Gino Laveri nie popuszczą. Policjateżdepcze mi popiętach". Jedyną osobą, jaka od razu przyszła mu do głowy 142 był IvoBruggi z Rzymu,armator niewielkiej floty. W przeszłości już robiłz nim interesy. Rzym był daleko, ale innejmożliwości niebYło. Rizzoli nie miał wątpliwości, że telefon w jego pokoju był na podsłuchu. "Muszęcoś wymyślić, żebym mógł przyjmowaćtelefonY w hotelu",pomyślał. Długo sięzastanawiał, w końcu wyszedł na korytarzf i zapukałw drzwi naprzeciwko. Otworzył starszy już mężczyznao surowym obliczu. Słucham? Rizzoli umiał być czarujący na zawołanie. Nadeszła chwila^,by ponownie przywdziać tę maskę. Bardzo przepraszam, że pananiepokoję. Mieszkam w pokoju naprzeciwko. Czy mógłbymi pan poświęcić minutkę czasu? Nieznajomy obrzucił go podejrzliwymspojrzeniem. Chcę zobaczyć, jakpanotwiera drzwi do swojego Pooju. Ależoczywiścieuśmiechnął sięRizzoli. Przeszedł na drugąstronę korytarza i wyjętym z kieszeni kluczem otworzył drzwi. Mężczyzna skinął głową. No dobrze, niech pan wejdzie. Rizzoli zamknął swój pokój i wróciłdo sąsiada. O co chodzi? To sprawa bardzo osobistai. naprawdę głupio mi że zawracampanu głowę, ale. otóż jestem w trakcie rozwodu, a moja żonaa wynajęładetektywa, który mnie śledzi. Z rozgoryczeniem pokiwałł głową. Kazała nawet założyć podsłuch w moim hotelowym telefonie^. Ach, te baby! zarechotał sąsiad. Niech je piekło pochłonie. Ja sięrozwiodłem w zeszłym roku. Powinienem był tozrobić dziesięć latwcześniej. Naprawdę? Wracając jednak do rzeczy, czy byłby pan uprzejmy,żeby pozwolić mina podanie swojego numeru pokoju kilku Przyjaciołom,aby mogli tu do mniezatelefonować? Obiecuję, że nie będzie dużo rozmów. Mężczyzna zaczął kręcić głową. Nie mam ochoty. Rizzoli wyjął z kieszeni studolarowy banknot. To za kłopot. Sąsiadoblizał wargi. W takim razie, dobrze. Nie mamnic przeciwko temu a nawetmiłomi będzie pomóc koledze rozwodnikowi. Jest pan niezwykle uprzejmy. Jeśli będzie do mnie telefon, proszętylko zapukaćw mojedrzwi. Większość czasubędę u siebie ew pokoju. Nie ma sprawy. 143. Wcześnie rano następnego dnia poszedł do publicznego automatu, żebyzatelefonować do Ivo Bruggi. Połączył sięz centralą międzynarodowąi poprosił o połączenie z Rzymem. Signor Bruggi, per piacere. Non cein casa. Quando amvera? Non loso. Glidica, per favore, di chiamare ii Signor Rizzoli. Podał numercentrali telefonicznej whotelu oraz numer pokoju sąsiada. Potemwróciłdo hotelu. Nienawidził tego miejsca. Ktoś powiedział mu, że po greckuhotel to "xenodochion", co oznacza "przechowalnia dla obcych". "Togorsze od więzienia", pomyślał. Brzydkie meble: stara, zielona sofa, dwazniszczone stoliczki z lampami, biureczkoz jeszcze jedną lampą, krzesłoi łóżko projektu Torquemady. Przez kolejne dwa dni nie ruszał się z pokoju czekając na pukanie dodrzwi i posyłając hotelowego boya pojedzenie. Niktnie zatelefonował. "Gdzie, do cholery, podziewa sięIvo Bruggi? Śledzący Tony'ego funkcjonariusze składali meldunek inspektorowiNicolino i Waltowi Kelly^mu. Rizzolizaszył się w hotelu. Nie wystawił nosaodczterdziestu ośmiugodzin. Macie pewność, że jest w środku? Tak jest. Hotelowe sprzątaczki widzą go tam rano i wieczorem, gdyporządkują jego pokój. Czy rozmawiał z kimśprzez telefon? Nie. Co mamy dalejrobić? Kontynuujcie obserwację. Prędzej czy później on wykona jakiś ruch. I upewnijciesię, że podsłuch wjego telefonie na pewno działa. Następnego dnia w pokoju Tony'ego zadzwonił telefon. "Cholera! Bruggi nie powinien łączyć się z tym numerem. Przecież zostawił idiociewiadomość,aby dzwonił do pokoju sąsiada. Będzie musiał byćbardzoostrożny. Podniósł słuchawkę. Halo? Czy pan Tony Rizzoli? Tonie był głos Ivo Bruggi'ego. Kto mówi? Kilka dni temu przyszedł pan do mnie zpropozycją zrobieniainteresu. Odrzuciłem wówczas pańską ofertę. Myślę, że moglibyśmy toprzedyskutować jeszcze raz. Rizzolipoczuł nagły dreszcz egzaltacji, "Spyros Lambrou! A więcskurwiel zmienił zdanie". Wprost nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. 144 ; "Koniec moich problemów. Za jednym zamachem przewiozę heroinę i ten antyk". Oczywiście. Bardzo chętnie. Kiedy chciałby siępan ze mnąspotkać? Może dziś po południu? "Cholerniemu na tym zależy. Wszyscy bogacze sątacy sami. Nigdynie mają dosyć". Dobrze. Gdzie? Niech pan przyjdzie domojego biura. W porządku. Będę. Rizzoli odłożył słuchawkę. Czuł sięwspaniale. Na dole, w holu znudzony detektyw raportowałdo centrali: Rizzoliotrzymał właśnieprzez telefon zaproszenie do czyjegośbiura, aledzwoniący nie przedstawiłsię, a nam nie udało się ustalićjegonumeru. Kiedy wyjdzie zhotelu, nie spuszczajcie z niego oka. Chcę wiedzieć, dokąd pójdzie. Tak jest. Dziesięć minut później Rizzoli przecisnął się przez okienko w sutereniehotelu, którewychodziło na tyłybudynku. Dwukrotnie zmieniał taksówki,aby się upewnić, że nikt go nieśledzi, po czym skierował się do biuraSpyrosa Lambrou. Od dnia, w którym Spyros Lambrou odwiedził Melinęw szpitalu,poprzysiągł, że pomści cierpieniasiostry. Nie potrafił jednak wymyślićdostatecznie ciężkiejkary dla Demirisa. I wtedy, z wizytą Georgiosa Latoi z sensacyjną informacją, którą otrzymał od Madame Piris, w jego rękuznalazła się potężna broń, którą nareszcie mógł zniszczyć szwagra. W interkomie odezwał się głos jegosekretarki: Jest tu panAntonio Rizzoli. Nie byłz panem umówiony, więcpowiedziałam mu. Proszę go wpuścić. Tak jest. Lambrou patrzył jak Rizzoli wchodzi do gabinetu, uśmiechnięty i pewny siebie. Dziękuję, że zechciał pan przyjść. Rizzoli promieniał. Cała przyjemność po mojejstronie. Więczdecydował się pan zrobićze mną ten interes, co? Nie. Uśmiech zniknąłz twarzyTony'ego. Co panpowiedział? Powiedziałem, że nie. Nie mam zamiaru wchodzić z panem w żadnehandloweukłady. 10 -Pamiętna noc 145. Rizzoli patrzył na niego zupełnie zdezorientowany. To po jaką cholerę pan mnie tu wzywał? Mówiłpan, że ma dlamnie propozycję i. Tak jest. Co by pan powiedział napropozycję użycia statkówConstantina Demirisa? Constantina Demirisa? Rizzoli ażusiadł z wrażenia. O czympan mówi? On nigdy. Ależ zgodzi się. Obiecuję panu, żez radością da panu cokolwiekpan zażąda. Dlaczego? Co on będzie ztegomiał? Nic. To bez sensu. Jakim cudem Demiris poszedłby na taki układ? Cieszę się,że pan oto spytał. Lambrou przycisnął guzik interkomu. Poproszękawę. Spojrzał na swojego gościa. Jaką panpije? Czarną, bez cukru. Czarną bez cukru dlapana Rizzoli. Kiedy sekretarka przyniosła kawę i wyszła, Lambrou powiedział: Opowiem panu krótką historyjkę. Rizzoli patrzył na niego nieufnie. Zamieniam się w słuch, Constantin Demiris jest mężem mojej siostry. Parę lat temu miałkochankę, Noelle Page. Czy to ta aktorka? Ta sama. Ona zdradzała go z niejakimLarrym Douglasem. Noellei Douglas byli potem sądzeni za zamordowanie żony Douglasa, która niechciała zgodzić się na rozwód. Do obrony Noelle na procesie Demiriswynajął adwokata, Napoleona Chotasa. Pamiętam,że czytałem coś o tej sprawie. Są jednak rzeczy, których nie było w prasie. Widzi pan, mój drogiszwagier nie miał zamiaru ocalić życia swojej niewiernej kochance. Pragnąłzemsty. Wynajął Chotasa po to, aby ten doprowadził douznaniaNoellewinną. Pod koniec procesuChotas powiedział oskarżonym, że wszedłw układ z sędziami i uzyskał obietnicę łagodnego wyroku, o ile oni przyznają się do winy. Było to kłamstwo. Przyznali się, i zostalistraceni. Może ten Chotas naprawdę myślał, że. Niech pan da miskończyć. CiałoCatherine Douglas nigdy niezostało odnalezione. A stało się tak dlatego, panie Rizzoli,że ona żyje. Demiris trzymał ją cały czas w ukryciu. Rizzoliprzypatrywał mu się zuwagą. Chwileczkę, więc Demiris wiedział, że onażyje, i pozwolił,abyjego kochanka zeswoim chłopakiem zginęli za jej zamordowanie? Właśnie. Nie znam dokładnie przepisów prawa, ale jestempewien, 146 że gdybyte fakty wyszły na jaw, mój szwagier znalazłby się w więzieniu. Ito na długo. A przynajmniej byłby zrujnowany. Rizzoli zastanowił się nad tym, co usłyszał. Jedna kwestia nie dawałamu spokoju. Dlaczego pan mito wszystko mówi? Spyros Lambrou uśmiechnąłsię słodko. Ponieważ jestem"mojemu szwagrowi co nieco dłużny. Niech panidzie do niego. Jestem Pewien, że bardzo chętnie udostępni panu swojąflotę. . Rozdział 14 (Jego duszą wstrząsały burze namiętności, których nie potrafił kontrolować. Żadne ciepłe myśli nie byłyjednak w stanie zmienić zimnegoniczym głaz serca. Wszystko zaczęło się rok temu, gdy dokonałaktu zemstyna Noelle. Myślał, że to będziekoniec całej sprawy, że udało mu się natrwałe zamknąć ten rozdział przeszłości. Nie przyszło mu do głowy, żebędzie odpowiadał za swój czyn, do czasu, aż nieoczekiwanie w jego życieponownie wkroczyła Catherine Alexander. Ta nowa sytuacja spowodowałakonieczność usunięcia Fredericka Stavrosai Napoleona Chotasa. Graliz nim w śmiertelnie niebezpieczną grę, ale to on wyszedł z niej zwycięsko. Ku swojemu zdziwieniu, Constantin Demiris zauważył,że ryzykowaniesprawiało mu przyjemność, a nawet podniecałogo. Oczywiście rozgrywkina polu biznesu też były fascynujące, bladły jednak przyprywatnej wojniena śmierć i życie. "Jestem mordercą", myślał. "Nie, nie mordercą. Wykonawcąwyroków". Świadomość ta wcale go nie przerażała. Przeciwnie,coraz bardziej się tym ekscytował. Demiris otrzymywał cotygodniowe meldunki dotyczące poczynań Catherine. Jak dotąd, wszystko rozwijało się we właściwym kierunku. Jejżycietowarzyskieograniczało się do osób, które znała z biura. Według słówEvelyn, Catherine od czasudo czasu chodziła gdzieś z KirkiemReynoldsem, ale ponieważ on pracował dla Demińsa, nie stanowiło to większegoproblemu. "Biedactwo. Dziewczyna musi być mocno zdesperowana". Reynolds był strasznym nudziarzem. Umiał rozmawiać tylko o prawie. I bardzo dobrze. Im bardziej Catherinebędzie tęskniła do towarzystwa, tymlepiej dla niego, Demirisa. "Reynoldsowi należą się moje podziękowania". Catherine widywała się regularnie z Kirkiem Reynoldsem, i czuła, żecoraz bardziej przywiązuje się do niego. Nie był mężczyznąprzystojnym,chociaż z pewnością atrakcyjnym. "Nauczkę z pięknym mężczyzną już 148 miałam: Larry", myślała z goryczą. .Jakżeż mylącemogą byćpozory". Reynoldsbył taki opiekuńczy i słowny. "Na niego zawsze mogę liczyć. Nie ma we mnie płomienia miłości, i pewnie nie zaznam takiego uczuciado końca życia. PrzezLarry'ego. Teraz dojrzałam na tyle, żeby związaćsię z mężczyzną, którego szanuję,i który mnie szanuje jako swoją towarzyszkę życia. Potrzebuję kogoś, z kim mogłabym zgodniei normalnieżyć, bez obawy, że zepchnie mnie w przepaść albo pozostawi na śmierćw głębi jaskini". Chodzili razem do teatru. Zobaczyli "Kobiet się nie pali" ChristopheraFry'a oraz "Wrześniowąfalę" Gertrudę Lawrence. Odwiedzali też nocnekluby. Wszystkie orkiestry grały na okrągło temat "The Third Mań" i "LaVie En Rosę". W przyszłym tygodniu jadędo St. Moritz powiedział do niejReynolds. Czy zastanowiłaś się nad moją propozycją? Catherine bardzo dużoo tym myślała. Była pewna, że Kirk zakochałsię w niej. "Ja też go kocham",pomyślała. "Zakochać się, a kochać tojednak nie to samo. Może jestem niepoprawnąromantyczką? Kogóż jaszukam? Drugiego Larry'ego? Kogoś, kto zawładnie moim sercem, a potem zadurzy sięw innejkobiecie ispróbuje mnie zamordować? Z Kirkabyłby wspaniały mąż. Dlaczego wciąż się waham? " Tego wieczoru Catherine i Kirk jedlikolację w "Mirabelle". Gdybyliprzy deserze, Kirk powiedział: Catherine, jeśli o tym jeszcze nie wiesz, tokocham cię. Chcę, żebyśzostałamojążoną. Ogarnęła ją panika. Kirk. Nie wiedziała, jak dokończyć zaczęte zdanie. "To,coteraz powiem,zmieni całe moje życie", pomyślała. "Wystarczy zgodzićsię, rzec 'tak'. Co mnie powstrzymuje? Obawa przed przeszłością? Czydokońca życia nie pozbędę się tego strachu? Nie mogę na to pozwolić". Cathy. Kirk, pojedźmyrazem do St. Moritz. Jego twarz rozjaśniłradosny uśmiech. Czyto znaczy, że. Zobaczymy. Kiedy ujrzysz, jak jeżdżę na nartach,pewnie niezechcesz mnie za żonę. Roześmiał się. Nic na świecienie jest w stanie zmienić moich uczuć. Uczyniłaśmnie bardzo szczęśliwym. Wyjedziemy piątego listopada, w Dzień GuyFawkesa. Dzień Guy Fawkesa? 149 To fascynująca historia. Król Jakub prowadził zdecydowanie antykatolicką politykę, więc gmpa katolickich prominentów postanowiła obalićrząd. Na czele spisku stanął sprowadzony z Hiszpanii żołnierz, zwanyGuyFawkes. W podziemiach Izby Lordów ukrył tonęprochu w trzydziestusześciu beczułkach, jednak w dniu, kiedy miano dokonać wysadzenia parlamentu, jeden z członków konspiracji zdradził, i wszystkich aresztowano. Wtedy Guy Fawkes został poddany torturom, lecz niczego z niego niewydobyto. Spiskowcy zostali co do jednego ścięci. Teraz, w Anglii dzieńwykrycia spisku obchodzisię co rok: robisię ogniska, puszcza fajerwerki,a dzieci robią kukły, zwane "Guy". Catherinepokręciła głową. To dosyć makabryczne święto. Obiecujęci, że naszewakacje takie nie będą powiedział cichoz uśmiechem. Ostatniego wieczoru przed wyjazdemCatherineumyła włosy i spakowała się na podróż. Musiała dwa razy przepakować rzeczy, gdyż niepotrafiła się skoncentrowaći aż drżała z podniecenia. Do tej porymiałastosunki cielesne tylko zdwoma mężczyznami: jednym był William Fraser,a drugim jej mąż. "Czy zwrot 'stosunek cielesny' jest jeszcze używany? ",zastanawiała się. "Mam nadzieję, że nie zapomniałam, jak to się robi. Z tymjest podobno tak,jak z jazdą na rowerze: gdy człowiek się nauczy,umiejętność pozostaje do końca życia. Może sprawię mu zawód w łóżku? Może sprawię zawód samejsobie? A może lepiej o tym nie myśleć ispróbować zasnąć? " Czy pan Demiris? Tak. Dzisiajrano Catherine Alexander wyjechałado St. Moritz. Na chwilę w słuchawce zaległa cisza. Do St. Moritz? Tak jest. Czypojechała sama? Nie, z Kirkiem Reynoldsem. Tym razem milczenie trwało trochę dłużej. Dziękujęci, Evelyn. Kirk Reynolds! To niemożliwe. Coona mogła w nim widzieć? "Zbytdługo zwlekałem. Powinienembył działać wcześniej. Trzeba coś z tymzrobić. Nie mogę pozwolić jej. Odezwał się brzęczyk interkomu. Przepraszam, panie Demiris, ale jest tu panAntonio Rizzoli. Koniecznie chce się z panemwidzieć, alenie był umówiony, więc. To po co zawraca mipani głowę? spytał i wyłączył się. Sygnał zabrzmiał jeszcze raz. Bardzo przepraszam, że przeszkadzam. Pan Rizzoli mówi, że madla pana wiadomość od pana Lambrou. Twierdzi, że to bardzo ważne. "Wiadomość? Dziwne". "Dlaczego szwagier nieprzekazałmu jej osobiście? " Proszę gowpuścić. Tak jest. Po chwili Tony Rizzoli został wprowadzony do gabinetu Demirisa. Rozejrzałsię dookoła zpodziwem. Bogactwo i luksus przewyższały nawetto, co widział uSpyrosa Lambrou. Miło z pana strony, że zechciał mnie pan przyjąć. Ma pandwie minuty. Przysłał mnie Spyros. Wydawałomu się, że pani ja powinniśmyporozmawiać. Naprawdę? A na jaki temat? Czy mogę usiąść? Niewydaje mi się, żeby miał pan tu zostać tak długo. Rizzoli rozsiadł się w fotelu, twarzą do Demirisa. Jestemwłaścicielem fabryki, panie Demiris i wysyłam towarywróżne części świata. Ach tak. I pewnie chce pan wyczarterować jeden z moich statków. Właśnie. Po co Spyros przysłał pana do mnie? Dlaczego niewynajął panstatkuod niego? Wiem, żedwa z jego frachtowców stoją teraz bezczynniew porcie. Rizzoli wzruszył ramionami. Jemu chyba nie podoba się towar, jaki przewożę. Nie bardzorozumiem. Cóżto za towar? Norkotyki powiedziałściszonym głosemRizzoli. Heroina. Demiris patrzył na niego zdumiony. I pan oczekuje, że ja. Wynośsię stąd, zanim wezwę policję. Rizzoli skinął głową w kierunku aparatu. Proszębardzo. Przyglądał się, jak Demiris sięga po słuchawkę. Ja też chętnie znimiporozmawiam. Opowiem im wszystko o procesieNoelle Page i Larry'ego Douglasa. Demiris zastygł w miejscu. O czympan mówi? Mówię o dwojgu ludziach rozstrzelanych zato, że zamordowalikobietę, która wciąż żyje. Twarz Demirisa stała sięblada. Myśli pan, żepolicję zainteresuje ta historia? A jeśli nie ich, tomoże prasę, co? Już widzę tytułyna pierwszych stronach. Mogę ci mówićCosta? Spyros powiedział mi, że wszyscy przyjaciele tak cię nazywają,a my zostaniemy przecież dobrymi przyjaciółmi. Wiesz dlaczego? Bo 150151. dobrzy przyjaciele nie świnią sobie wzajemnie. Ta sprawa z przeszłościzostanie między nami, dobrze? Demiris siedział sztywno w fotelu. Kiedy przemówił, głos miał szorstki. Czegochcesz? Już mówiłem. Chcę wyczarterować jeden ztwoich statków. No,askoro zostaliśmy takdobrymi przyjaciółmi, nie sądzę, żebyś zażądał zato jakiejś opłaty, prawda? Nazwijmy to przysługą za przysługę. Demiris odetchnął głęboko. Nie mogę ci na to pozwolić. Gdyby wyszło na jaw, że pozwoliłem,aby na moim statku przemycano narkotyki,mógłbym stracić całą flotę. Ale przecieżto nie wyjdzie na jaw, prawda? Nieafiszuję się z mojąrobotą. Zrobimy to po cichu. Twarz Demirisa stężała. Popełniasz duży błąd. Nie będziesz mnie szantażować. Wiesz, kimjestem? Jasne. Moim nowym wspólnikiem. To będzie długofalowa współpraca, mój drogi Costa, ponieważ jeśli odmówisz, pójdę prosto na policjęi do gazet, i wyśpiewam całą historię. Twoja reputacja, twoje pieprzoneimperium znajdzie się w rynsztoku. Nastąpiło dłuższe, ciężkie milczenie. Jak. skąd dowiedział się o tymmój szwagier? Rizzoli wyszczerzył zęby. Czy toważne? Ważne jest tylko to, że trzymam cię mocno za jaja. Jeśli ścisnę, zostanieszeunuchemi będzieszśpiewał sopranem przez resztężycia, którą spędziszw więziennejceli. Rizzoli spojrzał na zegarek. Boże drogi, moje dwie minuty jużminęły. Wstał. Daję cisześćdziesiąt sekund. Zadecydują, czy wyjdę stąd jako twój partner czyteż po prostu wyjdę. Constantin Demiris wyglądał, jakby nagle postarzał się o dziesięć lat. Z jego twarzy odpłynęła wszystka krew. Nie miał złudzeń: wiedział, cosię stanie, jeśli prawda o procesie wyjdzie najaw. Prasa zjadłaby gożywcem. Zostałby opisany jako potwór, morderca. Prokuratura możenawetwszcząć dochodzenie w sprawie śmierci Stavrosa i Chotasa. Twoje sześćdziesiąt sekund minęło. Demiris powoli kiwnął głową. Dobrzeszepnął. Zgadzam się. Rizzoli spojrzał na siedzącego z radosnymuśmiechem. Bardzorozsądnie. Demiris wolno podniósł się na nogi. Pozwolę ci na to ten jeden raz. Nie chcę wiedzieć jak i kiedy tozrobisz. Wpuszczęjednego ztwoichludzi na pokład któregoś statku. Nawięcej nie licz. Zgoda powiedział Rizzoli. "A może wcale niejesteś takiroz sądny. Wystarczy, żeprzemyciszheroinę raz, i będziesz już w ichrękach,drogi Costa. Nie ma mowy, żebym cię wypuścił". Zgoda powtórzył głośno. Wracając do hotelu. Tony czuł się bosko. "Bingo! Policji nigdy nieprzyjdzie do głowy tknąć! floty Demirisa. Jezu,przecież teraz mogę ładowaćtowar na każdy z jego statków, który wypływa z Grecji. Forsa popłynieszeroką rzeką. Hera i starocie o, przepraszam cię,Victor", zaśmiałsie. "antyki". Rizzoli wszedł dobudki telefonicznej przy alei Stadiou. Najpierw zadzwonił do Pete'a Lucci w Palermo. Możesz kazać swoimgorylomwracaćdoZoo, Pete. Tam ichmiejsce. Towar jest gotowy do drogi. Przypłyniestatkiem. Jesteś pewien, że przesyłka będzie bezpieczna? Rizzolizaśmiał się. Bezpieczniejsza niż w BankuAnglii. Opowiem ci o tym, gdysięzobaczymy. Od tej chwili towar będzie mógł być dostarczany regularnieco tydzień. Towspaniale. Tony. Zawsze wiedziałem, że na ciebiemożna liczyć.Jak cholera, ty pieprzony draniu". Następnie zatelefonował do Spyrosa Lanbrou. Wszystkoposzło doskonale. Pański szwagier i ja zamierzamy Prowadzić wspólne interesy. Gratuluję. Miło mi to słyszeć, panie Rizzoli. KiedyLambrou odłożyłsłuchawkę, pomyślał: "Wydział narkotykowy też się ucieszy z tej wiadomości". Constantin Demiris do późna w nocy siedział za biurkiem, rozmyślał nad swoim nowymproblemem. Zemścił się na Noelle, a teraz ona wracadoniego zza grobu, aby go pogrążyć. Sięgnąłdo szuflady biurka i wyjmujątjej fotografię oprawioną w ramkę. "Jak się masz, suko". Boże, ależ onabyła piękna. "Więcchcesz mnie zniszczyć. No cóż, zobaczymy. Zobaczyy"my". 152. Rozdział 15 St. Moritz całkowicie ją zauroczyło. Całe kilometry tras zjazdowych,liczne górskie szlaki, tory saneczkowe, kuligi, polo i kilkanaście innychatrakcji. Miasteczko było pięknie położone wokół brzegów skrzącego sięjeziora w dolinie Engadine, na wysokości tysiąca ośmiuset metrów, międzyCaleriną i Piz Nair, na południowym zboczu Alp. Catherine ogarnął najwyższy zachwyt. Razem z Kirkiem zatrzymali się w słynnym hotelu"Palace". W holurecepcyjnym pełno było turystów zróżnych krajów. Mamy tu rezerwację na nazwisko pani ipana Reynoldsów powiedział Kirk do recepcjonisty. Catherine odwróciławzrok- "Powinnam była nałożyć obrączkę". Byłapewna, że wszyscy naokoło ją obserwują, że wiedzą, kim naprawdę jest. Zgadza się, panie Reynolds. Apartament dwieście piętnaście. Recepcjonista wręczył boyowi klucz. Bardzo proszętędy boy wskazał drogę. Zostaliwprowadzenido ładnego apartamentu. Były tam proste meble,a z każdego okna rozpościerał się przepiękny widok na góry. Kiedyboy wyszedł, Kirk wziął ją w ramiona. Nie potrafię wyrazić,jak bardzo uczyniłaś mnie szczęśliwym. Mamnadzieję,że jeszcze cię uczynię odpowiedziała. Ostatniraz. minęło dużo czasu, Kirk. Nie obawiajsię. Wszystko będzie tak, jak zechcesz. "Jest taki kochany. Ale co bypomyślał, gdybym powiedziała muo swojej przeszłości? " Dotejpory nigdy nie wspominała mu o Larrym,o procesie, o żadnej z tych potwornych rzeczy, jakie ją spotkały. Chciałabyćmu bliska,zaufać mu, alecoś ją od tego powstrzymywało. Rozpakuję rzeczy rzekła. Robiła to powoli,zbyt powoli, inagle uświadomiła sobie, że ociągasię, gdyż czuje strach przed tym, co nastąpi, kiedy skończy. 154 - Catherine zawołał Kirk z drugiegopokoju. ,o Boże, onzaraz powie, żebyśmy się rozebrali i poszli do łóżka". Przełknęła ślinęi odpowiedziałacicho: Słucham. Może wyjdziemy irozejrzymy się trochę? Ulżyło jej, aż nogi się podnią ugięły. Wspaniale tryskaławprost entuzjazmem. "Co się ze mną dzieje? Jestem wjednym z najbardziej romantycznych miejsc na ziemi, z atrakcyjnym,kochającym mnie mężczyzną, a tak sięboję". Reynolds przyglądał się jej,zdziwiony. Nic ci nie jest? Skądżeodparła raźnie. Wszystko w porządku. Wyglądasznazatroskaną. Nie. Ja.. myślałam o jeździe na nartach. To chybaniebezpieczne. Reynolds uśmiechnął się. Bez obaw. Jutro zaczniesz, ale na bardzo łagodnym stoku. Idziemy. Włożyli swetry i grubo pikowanekurtki. Wyszli. Poczuli Świeże,czystepowietrze. Catherine oddychała pełną piersią. Kirk, tujest naprawdę cudownie. Nic jeszcze nie widziałaś skrzywił usta w uśmiechu. Latemwszystko wygląda dwarazy piękniej. "Czy w lecie onbędzie jeszcze chciał mnie znać? Czyteż zawiodę gona całej linii? Dlaczego nie mogę się uwolnić od takich myśli? " St. Moritz tourocze miasteczko, średniowieczna perła, pełnaoryginalnych sklepików, restauracji i domówwypoczynkowych, rozlokowanychpośród majestatycznychAlp. Przeszli się po sklepach, i Catherine kupiła drobne upominki dla Evelyni Wima. Zatrzymali sięw kawiarence, gdzie zamówili fondue,tradycyjneszwajcarskie danie. Po południuKirk wynajął sanie ciągnione przez gniadego konia i pojechali ośnieżonątrasą wśród wzgórz. Pod metalowymipłozami skrzypiałśnieg. Jaksię czujesz? spytał Kirk. Wspaniale. Catherine spojrzała na niego i pomyślała: "Uczynięcię szczęśliwym. Dziś w nocy. Tak. Dziś wnocy uczynię cię bardzoszczęśliwym". Kolację zjedli w hotelowej restauracji, urządzonej w stylu dawnego,wiejskiego zajazdu. To pomieszczenie ma już ponad pięćset lat powiedział Kirk. 155. Wobec tego lepiej nie zamawiajmy tu chleba. Co? Taki dowcip. Przepraszam. "Larry wyczuwał moje poczucie humoru. Dlaczego wciąż o nim myślę? Dlatego, aby nie myśleć o dzisiejszej nocy. Czuję się jak Maria Antoninaidąca naegzekucję. Nie chcę ciastka nadeser". Posiłek był wyśmienity, ale Catherine zbyt się denerwowała, żeby jeść z przyjemnością. Idziemy nagórę? spytałKirk, kiedy skończyli. Na jutro ranozamówiłem dla ciebie instruktora. Narciarskiego. Tak. Oczywiście. Poszli na górę. Czuła, że jej serce bije jak oszalałe. "On powie: Chodźmy od razu do łóżka'. A właściwie, dlaczego miałbytego niepowiedzieć? Przecież po to tu przyjechałam, prawda? Nie mogęudawać,żeinteresuje mnie tylko kurs jazdy na nartach". Doszli do swojego apartamentu. Reynoldsotworzyłdrzwi i włączyłświatło. Catherine popatrzyła nałóżko: było tak duże, że wydawało się,iżzajmuje cały pokój. Kirk przypatrywał sięjej uważnie. Catherine. czy masz jakieś zmartwienie? Co?zaśmiała sięsztucznie. Oczywiście, że nie. Ja.. tylko. Tylko co? Uśmiechnęła się do niego promiennie. Nic. Wszystko wporządku. To dobrze. Rozbierzmy się i chodźmy do łóżka. "Powiedziałdokładnie to, co myślała. Czy musiał? Moglibyśmy poprostu. zrobić to. Mówienie o tym jest. rażące, głupie". Co powiedziałaś? Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że przemówiła. Nic. Podeszła do łóżka. Większego nie widziałanigdy w życiu. Zrobionoje dla kochanków, itylko kochanków. W nim nie godziło się spać, leczwyłącznie. Nie rozbierzesz się, kochanie? "Rozbiorę się? Kiedy ostatni raz spałam z mężczyzną? Ponadrok temu. Z własnymmężem". Cathy. Tak. "Rozbiorę się, wejdę dołóżka i sprawię ci duży zawód. Nie kocham cię, Kirk. Nie mogę się ztobą przespać". Kirk. Odwrócił się do niej. Słucham. Kirk. wybacz mi. Będziesz namnie wściekły, ale. nie mogę. Strasznie mi głupio. Musisz myśleć, że. 156 Dojrzała na jego twarzy rozczarowanie. Zmusił siędo uśmiechu. Cathy, mówiłem ci, że będę cierpliwy. Jeśli nie jesteś jeszczegotowa. ja torozumiem. Mimo to możemy tu przecież spędzić wspaniałe wakacje. Z wdzięcznościąpocałowała go w policzek. Och, Kirk. Dziękuję ci. Tak mi głupio. Niewiem, co się ze mną dzieje. Nic się z tobą niedzieje zapewnił ją. Rozumiemcię. Uścisnęła go. Jesteś aniołem. Dziękuję. Tymczasem prześpię się nakanapie wsaloniku. Nie zgadzam się zaprotestowała. Ponieważ to wszystko przeze mnie, przynajmniej chciałabym, żeby tobie było wygodnie. Ja pójdę ^na kanapę, a ty zostań włóżku. Wykluczone. Catherine leżała nałóżkui myślała o Kirku Reynoldsie. "Czy kiedy"kolwiek będę w staniekochać się z mężczyzną? A może Larry skutecznie mnie do tego zniechęcił? Może, mimo wszystko, udałomu się zabić cząstkę mnie? " W końcu zasnęła. Wśrodku nocy Reynoldsa obudziły przeraźliwe krzyki. Usiadł nakanapie, i gdy odgłosy nie ustawały, skoczył do sypialni. Catherine z zamkniętymi oczami miotała się na łóżku. Nie! Nie rób tego! Zostaw mnie! Reynolds ukląkł i objąwszy ją,przytulił mocno. Cii. Już dobrze. Wszystko dobrze. Jej ciałem wstrząsały uderzenia spazmatycznego płaczu. Trzymał Ją'aż uspokoiła się nieco. Oni chcieli mnie utopić. To był tylko senpowiedział łagodnie. Tylkosen. Otworzyła oczy i usiadła. Wciąż drżała nacałym ciele. Nie. To nie był sen. Todziało się naprawdę. Oni usiłowali mniezabić. Kirkpatrzył nanią zdumiony. Kto taki? Mój. mój mąż i jego kochanka. Pokręciłgłową. Catherine, to wszystko ci się śniło. Mówię prawdę. Próbowali mnie zabić izostaliza to skazani naśmierć. Catherine. Na jego twarzy malowało się niedowierzanie. 157. Nie opowiadałam ci o tym do tej pory, ponieważ. ponieważmówienie otym sprawia mi wielki ból. Nagle uświadomił sobie, że onawcale nie żartuje. Jak to się stało? Niechciałam dać Lairy'emurozwodu, a on. on kochał inną i razemzdecydowali, żeby mnie zamordować. Kirk słuchał jej teraz z całą uwagą. Kiedy to było? Rok temu. I co się z nimistało? Wykonanonanich wyrok śmierci. Uniósł dłoń. Chwileczkę. Zostali skazani na śmierć za usiłowaniemorderstwa? Właśnietak. Nie jestem ekspertem, jeśli chodzi o greckie prawo powiedziałReynolds ale jestem gotów założyć się, że za usiłowanie morderstwanie grozi wyrok śmierci. Cośtu się nie zgadza. Znam pewnego prawnikaw Atenach, który pracuje dla Ministerstwa Sprawiedliwości. Ranozadzwonię do niegoi poproszę o wyjaśnienie naszych wątpliwości. Nazywa sięPeter Demonides. Kiedy Reynolds zbudził się, Catherine wciąż jeszcze spała. Ubrał sięcicho i wszedł dosypialni. Przezchwilę stałpatrzącna Catherine. "Takbardzo ją kocham. Muszę poznać prawdę o tym, co się rzeczywiściewydarzyło, i odsunąć od niej ponure widmo przeszłości". Reynolds zszedł do recepcjihotelu i zamówił rozmowę telefonicznąz Atenami. Chcę rozmawiaćosobiście z Peterem Demonidesem powiedziałtelefonistce. Po pół godzinie uzyskał połączenie. Pan Demonides? Mówi Kirk Reynolds. Nie wiem,czy pan mniepamięta, ale. Oczywiście, że pamiętam. Pan pracujedlaConstantina Demirisa. Tak. Czym mogę służyć, panie Reynolds? Przepraszam, że zawracam panu głowę, ale zastanawia mnie pewnasprawa, o której właśnie się dowiedziałem. Chodzi tam ointerpretacjęgreckiego prawa. No cóż, wiem coś niecoś na ten temat powiedział jowialnieDemonides. Chętnie panu pomogę. 158 Czy greckie prawo dopuszcza zastosowanie kary śmierci za usiłowanie morderstwa? ^" Demonides nie odzywał się przez dłuższąs chwilę. Można wiedzieć, dlaczego pan pyta? ^ Jestemtu ze znajomą, Catherine Alexander. Ona uważa, że jej mąż i jego kochanka zostali skazani na śmierć za. to, że usiłowali ją zamordować. Podobno wyrok został wykonany, ale to nie ma sensu. Rozumiepan, co mam na myśli? Takpowiedział z namysłem Demionides. Dokładnie rozumiem. Gdzie pan teraz jest? KIrk? Mieszkam w hotelu "Palace" w St. Moritz. Sprawdzę toi zatelefonuję do pana. Będę bardzo wdzięczny. Szczerze mówiąc uważam, żepani Alexander wymyśliłato sobie, leczchciałbym wyj aśnićcałąsprawę, aby mogła spać spokojnie. "Oczywiście. Obiecuję, że się odezwęPowietrze było rześkie i czyste. Piękne otoczenia rozwiało lęki,jakieogarnęłyCatherine w nocy. Zjedli śniadanie wmiasteczku. Kiedykończyli, Reynolds powiedział: A teraz idziemy na stoki zrobimy z ciebie śniegowego bałwanka. Zabrał ją na łagodne zbocze dla początkujących i oddał pod opiekęwynajętego instruktora. Catherineprzypięła narty, wstała i sprężała naswoje nogi. To śmieszne. Gdyby Bóg chciał,żebyśmytak właśnie wyglądali,naszymi przodkami byłyby drzewa. Co? Nic, Kirk. Instruktor uśmiechnął się. Proszę się nie martwić. Nawet pani nie zauważy kiedy, a już będziepani jeździła jak wyczynowiec. Zaczniemy na Comglia Sass Ronsol. Tonajłatwiejszy stok. Sama się zdziwisz, jak szybko nabierzesz w tym wprawy zapewnił ją Kirk. Spojrzał na oddalone zbocze z trasą zjazdową, po czym zwrócił się doinstruktora: Dzisiajspróbuję chyba na Fuorcla Grisha. Brzmi smakowicie. Ja poproszę z grilla powiedziałaCatherine. Nawet się nie uśmiechnął. To nazwatrasy zjazdowej, kochanie. Aha. Catherine poczuła się zbyt zażenowana, aby mu wyjaśnić,że to miał być dowcip. "Nie mogę tego robić wjego towarzystwie",pomyślała. 159. Grisha to dość stromy szlak odezwał się instruktor. rozgrzewkę proponowałbym panu Corviglia Standard Magnus. Dobry pomysł. Tak właśnie zrobię. Catherine, spotkamy się nalunchu w hotelu. Świetnie. Reynolds machnął ręką napożegnanie i odszedł. Miłych wrażeń zawołała za nim Niezapomnij napisać. No, zabierajmysię do dzieła powiedział instruktor. Ku zaskoczeniu Catherine, lekcje okazałysię bardzo przyjemne. Zpoczątku denerwowała się, gdyżporuszanie się po niewielkim zboczu szłojej dość opornie. Niech siępani pochylido przodu i trzyma nartyprosto. Proszę im to powiedzieć. One wcalemnie nie słuchają odparła. Idzie pani bardzodobrze. A teraz spróbujemy zjechać. Niech panizegnie nogi w kolanach i postara się utrzymać równowagę. Proszę bardzo. Upadła. Jeszcze raz. Świetnie pani sobie radzi. Znowu upadła. A potem jeszcze raz. Inagle udało jej się wyczuć, jakkontrolować równowagę. Poczuła, jakby wyrosły jej skrzydła. Spłynęławprostpo zboczu, przepełniona niepojętą radością, niemal szybowaław powietrzu. Słyszała cudownyodgłos zgniatanego nartami śniegu, czuła natwarzy pęd powietrza. To jest wspaniałe! powiedziała. Nie dziwię się, że tylu ludziuwielbia narty. Kiedy będęmogłazjechać z większej góry? Instruktor zaśmiał się. Dzisiaj zostaniemy jeszcze tutaj. Dopierojutro zaczniemy zimoweigrzyska. Było to naprawdę popołudnie jakby wyjęte z pięknej baśni. Czekałana Kirka w "Grillu". Kiedy wrócił, policzki miał różowe, byłwyraźnie wdoskonałym humorze. Usiadł przy stoliku, gdzie czekała Catherine. No i jak było? spytał. Doskonale. Nie złamałam sobie nic ważnego, a upadłam tylkosześćrazy. I wiesz co? powiedziałaz dumą. Pod koniec szło mi jużcałkiem dobrze. Zdaje się,że instruktor zamierza mnie wystawić na olimpiadę. Reynolds uśmiechnął się. Fantastycznie. Chciał powiedziećjej o swojej rozmowie z Demonidesem, ale w ostatniej chwili rozmyślił się. Nie chciał jej na powrótdenerwować. Po lunchu wybrali się na długi spacer poośnieżonym miasteczku. Odczasu do czasuwstępowali dokawiarenek, aby odpocząć i rozgrzać siętrochę. W końcuCatherine poczuła się zmęczona. Chciałabym już wrócić. Ogarnia mnie senność, chyba zdrzemnę siętrochę. Masz rację. Powietrze jest tu dość rzadkie. Jeżeli ktoś nie jest doniego przyzwyczajony, szybko zaczyna odczuwać zmęczenie. A ty co będziesz robił, Kirk? Spojrzałna odległe zbocze. Grisha. Jeszcze nigdy tamnie jeździłem. Nadszedł chyba czas,żebyspróbować. To dosyćtrudnatrasa. Robisz to tylko dlatego? Co mówisz? Nic. Wygląda niebezpiecznie. Skinął głową, Właśnie dlatego stanowi wyzwanie. Ujęła jego dłoń. Kirk, jeśli chodzi o wczorajszą noc, to przepraszamcię. Postaramsiępoprawić. Nie przejmuj się. Wracaj do hotelu i spróbuj złapać trochę snu. Tak właśnie zrobię. Patrzyła jakodchodzi. "Jest wspaniałym mężczyzną. Ciekawe, co widziw takiej idiotcejak ja? " Przespałacałe popołudnie, tym razem nie dręczona sennym koszmaremKiedy wstała, była już prawie szósta. Kirk niedługo powinien wrócić. Wykąpała się iubrała, cały czas myśląc o oczekującym jąwieczorze. "Nie, nie o wieczorze", przyznała się. "O nocy. Wynagrodzęmu to". Podeszła do okna i wyjrzała. Na dworze zapadałjuż zmrok. "Kirk toprawdziwy nałogowiec", pomyślała. Odszukała wzrokiem odległy stok. "Czy to jest Grisha? Ciekawe, czy ja będę kiedykolwiek umiała zjechaćtą trasą? " O siódmejReynoldsa wciąż nie było. Zmrok stał się już zupełna,czarnąciemnością. "Przecież chyba nie jeździ po ciemku. Założę się, że popijadrinka wbarze na dole". Ruszyłado drzwi, gdy zadzwonił telefon. Uśmiechnęła się. "Miałamrację. Dzwoni, żebym zeszła do niegona dół". Podniosła słuchawkę. No i co,spotkałeś jakichś Szerpów? zapytała wesoło. Pani Reynolds? odezwał się w słuchawce obcy głos. 160 11 - Pamiętnanoc 161. Już chciała zaprzeczyć, gdy przypomniała sobie, jak Kirk ich zameldował. Tak. Przy aparacie. Niestety, mam dla panismutną wiadomość. W czasie jazdy nanartach pani mąż uległ wypadkowi. Nie! Czy. to coś poważnego? Niestety, tak. Zaraz tambędę. Gdzie. Przykro mi bardzo, ale pani mąż. nie żyje. Zjeżdżał zLagalpuizłamał sobie kark. Rozdział 16 Lony Rizzoli patrzył, jak wyszła naga złazienki. "Dlaczego Greczynkimają takie duże tyłki? ", pomyślał. Wśliznęła się do łóżka obok niego iobjęła go ramionami. To dobrze, że wybrałeś właśnie mnie, poulaki szepnęła. Pożądałam cięod chwili, gdy cię ujrzałam. Rizzoli nie mógłwytrzymać. Wybuchnął śmiechem. Głupia dziwka,naoglądała się zadużo kiepskichfilmów. Jasne odpowiedział. Ja czułem dokładnie to samo. Znalazł ją w "The NewYorker", podrzędnym klubie przy ulicy Kallari,gdzie śpiewała za marne pieniądze. Reprezentowała typ, który Grecypogardliwie określali "gayyeezee skilo" szczekający pies. Żadnaz dziewcząt pracujących w klubie nie miała talentu przynajmniejwgardle, ale za niewygórowaną cenę wszystkie były dostępne po zakończeniu występów. Ta, którą wybrał, Helena, byłajeszczestosunkowoatrakcyjna. Miała ciemne oczy, delikatne rysy twarzy i pełne, jędrne ciało. Jako dwudziestoczterolatka była już trochę za stara jak na jego gust, alew Atenachnieznał żadnych kobieti nie mógłza bardzo kręcić nosem. Podobam ci się? spytała nieśmiało. No masz. Jesteś szałowa. Zaczął maltretować jej piersi. Poczuł, jak sutkitwardnieją, iścisnął. Au! Obniż głowę, mała. Ja tego nie robię. Popatrzył nanią uważnie. Naprawdę! W mgnieniu oka chwycił ją za włosy i pociągnął. Parakalo! wrzasnęła. Rizzoli uderzył ją otwartą dłonią w twarz. 163. Jeszcze piśniesz, a skręcę ci kark. Silą wcisnął jejgłowę międzyswoje nogi. O tak, kochanie. Popieść go. Puść mnie zapiszczała. Sprawiaszmi ból. Rizzoli jeszcze mocniej przytrzymałją za włosy. No co,mówiłaś,że mnie pożądasz, zapomniałaś? Puścił jej włosy. Uniosła na niego pałające ogniem oczy. Możesz iść. Przerwała na widok jego twarzy. Ten człowiek nie był zupełnie normalny. Dlaczego niezauważyła tego wcześniej? Nie kłóćmy się powiedziała pojednawczo. Przecież ty ija. Wbił palcew jej szyję. Niepłacę ci zagadanie. Rąbnął ją pięścią w twarz. Zamknijsięi do roboty. Tak, kochanie jęknęła. Rizzoli był nienasycony, i zanim osiągnął pełną satysfakcję, Helenabyła całkowicie wyczerpana. Leżałau jego boku, aż upewniła się, że śpi,po czym cicho wstała z łóżka i ubrała się. Wszystko ją bolało. Rizzolijeszcze jej nie zapłacił, i normalnie Helena wzięłaby pieniądze z jegoportfela, dając sobie suty napiwek. Ale jakiś instynktmówił jej, żeby tymrazem odstąpiła od zwykłego trybupostępowania. Wyszła nie biorąc jegopieniędzy. Godzinępóźniej Tony'ego zbudziło gwałtowne dobijanie siędo drzwi. Usiadł i spojrzał na zegarek: była czwartarano. Rozejrzał się dookoła. Dziewczynajuż sobie poszła. Kto tam? zawołał. Sąsiad z przeciwkaodezwał się gniewny głos. Telefondopana. Rizzoli potarł dłonią czoło. Już idę. Włożył szlafrok i podszedł do krzesła,na którym wisiały jego spodnie. Sprawdził portfel. Niczego nie brakowało. "Dziwkanie okazała się takagłupia". Wyjął studolarowy banknot i otworzył drzwi. Mężczyzna stał na korytarzu w szlafroku i rannych pantoflach. Czy pan wie, która godzina? spytałnapastliwie. Mówił pan. Rizzoli wręczył mu banknot. Bardzopana przepraszam powiedział ze skruchą. To niepotrwa długo. Sąsiad niespodziewanie szybko przestałokazywać oburzenie. No dobrze. Topewnie ważna sprawa, jeśliktoś zrywa ludzi o czwartej rano. Rizzoli wszedł do jego pokoju. Podniósł telefon. Słucham. Rizzoli. 164 Ma pan problem, panieRizzoli. Kto mówi? Dzwonię z polecenia Spyrosa Lambrou. Rozumiem. Nagle oprzytomniałzmuszając się do uwagi. O cochodzi? OConstantina Demirisa. A konkretnie? Jeden z jego tankowców, "Thele",stoi w cumach w Marsylii, u nabraeża w Bassin de la Grandę Joliette. I co z tego? Dowiedzieliśmy się, że pan Demiris rozkazał, aby statek zawinąłdo Aten. Będzie tu w niedzielę rano, a kiedy wyruszy w dalszą drogę,Constantin Demirisplanuje być na pokładzie. Co takiego? Chce uciec. Ale przecież ja mam znim. PanLambrou kazał powiedzieć, że Demiris zamierza sięukryćw Stanach doczasu, aż nadejdziesposób, żeby się pana pozbyć. "A to skurwiel! Proszę ode mnie podziękować panu Lambrou. Bardzogorąco podziękować. Cała przyjemność po mojej stronie. Rizzoli odłożył słuchawkę. Czy wszystko wporządku? Co?Tak odpowiedział. Jak najlepiej. Itak właśnie było. Im więcej Rizzoli myślał o tym telefonie, tym bardziej był zadowolony. Demiris najwyraźniej wpadłw panikę, ale to tylko ułatwi musprawę. "W niedzielę". Miał dwa dni na realizacjęswoich planów. Wiedział,że musibyć ostrożny. Policja deptała mupo piętach. "Pieprzone gliny", pomyślał ze złością. Kiedy nadejdzie odpowiedni moment,pozbędęsię ich". Nazajutrz Rizzoli wszedł dobudki telefonicznej przy ulicy Kifissiasi nakręcił numer Muzeum Państwowego w Atenach. W szybie widział odbiciemężczyzny, który udawał, żeoglądasklepowewystawy, a po drugiej stronie ulicy drugi człowiek rozmawiał ze sprzedawcą kwiatów. Obydwajnależelido grupy zajmującej się obserwowaniemgo. "Powodzenia, chłopaki",pomyślał. Biuro kustosza. Dzieńdobry. Victor? Mówi Tony. 165. Czy coś się stało? głos Korontzisa był przepełniony strachem. Nie odparł uspokajająco Rizzoli. Wszystko wporządku. Victor, pamiętasz te amforę z namalowanymi na niej czerwonymi postaciami? Amfora z Ka. Tak. Przyjadępo nią dziś wieczorem. Korontzis nie odzywał się przez chwilę. Dziś wieczorem? powiedział w końcu drżącym głosem. No,nie wiem. Tony. Jeśli coś sięnie uda. Nie ma sprawy, stary. Zapomnijmy o tym. Chciałem ci tylko pomóc. A ty po prostu powiedz Salowi Prizzi, że nie masz forsy, a zobaczysz coon wtedy. Tony! Zaczekaj. Ja.. ponownie zamilkł na kilka sekund. Dobrze. Zgadzam się. Jesteś pewien? Bo jeśli nie maszochoty tego zrobić,wystarczyżebyś powiedział. Jawrócę do Stanów, gdzie nieczekają na mnie takiekłopoty. Nie potrzebuję siędenerwować, mogę. Nie, nie. Doceniam wszystko, co dla mnie robisz. Tony. Naprawdę. przyjdź dziś wieczorem. Wobec tego,kiedy muzeum zostanie zamknięte,musisz po prostuzabrać wazę ipostawić w jej miejsce kopię. Po salach nieustannie chodzą strażnicy. Noi co z tego? Czysą rzeczoznawcami dzieł sztuki? Oczywiście, że nie, ale. W porządku. Posłuchaj mnie, Victor. Gdy kupisz kopię, weź dowódsprzedaży i przyczep go do oryginału, którywłóż w papierowątorbę. Rozumiesz? Tak. rozumiem. Gdzie się spotkamy? Nie spotkamy się. Weźwazę i wyjdź z muzeum o szóstej. Na ulicybędzie czekała taksówka. Powiedz kierowcy, żebyjechał do hotelu"GrandęBretagne". kiedy będziecie na miejscu, każ mu na siebie zaczekać, zostawpaczkę w taksówcei wejdź do hotelowego baru. Posiedź tam przydrinku,i wracaj do domu. Ale przecież waza. Niemartw się. Będzie wbezpiecznych rękach. Korontzis był mokry od potu. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie zrobiłem. Tony. Nic nieukradłemPrzezcałe życie. Wiem odparł spokojnie Tony. Ja też nie. Pamiętaj, Victor,że toja ponoszęcałe ryzyko, a nic ztego nie będęmiał. Dobry z ciebie przyjaciel, Tony powiedział Korontzis łamiącymsię głosem. Najlepszy, jakiego kiedykolwiekmiałem załamywał ręce. Czy wiesz, mniej więcej, kiedy dostanępieniądze? Bardzo niedługo zapewniłgo Rizzoli. Jak tylko wszystko 166 wypali, skończą się twoje problemy. w myślach. "Na zawsze". - "Imoje również", dodał radośnie Tego popołudnia doportu w Pireusie zawinęły dwa statki wycieczkowe, i w muzeumzaroiło się od turystów. Zwykle Korontzis lubiłsię imprzyglądać; próbował odgadywać kim są,jak wygląda ich codzienneżycie. Turyścibyli z Ameryki, Anglii i kilkunastu innychkrajów. Teraz jednakKorontzisbył zbyt przerażony,aby o nich myśleć. Spojrzał na dwie gabloty,w których wystawiononasprzedaż kopieantyków. Wokół nichkłębił się małytłum, i sprzedawczynie usilnie próbowały sprostać tak dużemu zainteresowaniu. "Może wszystkie zostaną sprzedane? ", pomyślał z nadzieją,"i nie będęmógł zrealizować planuTony'ego". Zdawał sobiesprawę, że to byłyjedyniemżonki. W podziemnych magazynach znajdowały się duże zapasykopii. Tony kazał mu ukraść wazę, która stanowiła jeden z najcenniejszycheksponatów w muzeum. Pochodziła zpiętnastego wieku przed Chrystusem. Na czarnym tle miała wymalowane czerwienią postacie z mitologii. Korontzisdotykał jej ostatnio piętnaście lat temu,kiedy z nabożeństwemumieścił ją w gablocie, aby spoczywała tam na zawsze. "A teraz ją kradnę",pomyślał żałośnie. "Niech Bóg ma mnie w swojej opiece". Przez całe popołudnieKorontzis chodził półprzytomny ze strachu. Chwila, kiedy miał się stać złodziejem, zbliżała się nieubłaganie. Nie mógłsobie znaleźćmiejsca, w końcu zaszył się w swoim gabinecie i z rozpacząusiadł za biurkiem. "Nie mogę tego zrobić", pomyślał. .Musi istnieć jakieśinne wyjście. Tylkojakie? " Jednak żadenpomysł na zebranie tak dużejsumy nie przychodził mu do głowy. Wciąż dżwięczały muw głowie słowaSala Prizzi:"Dajesz mi forsędziś wieczorem albo pożywiąsię tobą rybki. Zrozumiałeś? " Ten człowiek tomorderca. Nie,nie miał żadnego wyboru. Kilka minut przed szóstą wyszedł z gabinetu. Dwiesprzedawczyniew kiosku z kopiami antyków właśniezaczynały przygotowywaćsię dozamknięciasklepiku. Signomi zawołał Korontzis. Jeden zmoich przyjaciół obchodzi urodziny. Chciałbym podarować mu coś z muzeum. Podszedłdowystawy i udawał,że stara się wyszukać coś odpowiedniego. Były tamważy, popiersia, kielichy, książki i mapy. Przyglądał się im, jakbynie mógłzdecydować, co wybrać. W końcu wskazał palcem czerwoną amforę. Ta mu się chybaspodoba. Napewno powiedziała jedna ze sprzedawczyń. Wyjęła ją z gabloty i podała Korontzisowi. Czy mógłbymotrzymaćparagon? 167. Oczywiście, Życzy pan zapakować? Nie, nie odpowiedział szybko. Niech pani wrzuci ją po prostudo torebki. Patrzył, jakkobietawkładakopię wraz z paragonem do papierowejtorby. Bardzo dziękuję. Mam nadzieję, że się spodoba. Z pewnością. Trzęsącymi się rękami wziął torbęi wrócił dogabinetu. Zamknąwszy drzwina klucz wyjął imitację i postawił na biurku. "Jeszcze nie jestza późno", pomyślał. "Jeszczenie popełniłem żadnegoprzestępstwa". Miotał się nie mogąc podjąć decyzji. Przychodziły mu dogłowy same przerażające myśli. "Mógłbym uciec do innego kraju zostawiając żonę idzieci. Albo popełnić samobójstwo. Mógłbym pójśćnapolicję i powiedzieć, że grożonomi śmiercią. Ale gdyfakty wyjdą naświatło dzienne, będę skończony". Niemiał żadnego innego wyjścia. Gdybynie zapłacił pieniędzy, które był winien, Prizzi zabiłby go. Nie miałco dotegowątpliwości. "Bogu dzięki, że zesłał mi Tony'ego. Bez niego jużbymnie żył". Spojrzał na zegarek. Czas działać. Wstał i poczuł, że nogi uginają siępodnim. Przezkilka chwil oddychał głęboko, próbując trochę się uspokoić. Ręce miał mokre od potu. Wytarł je o koszulę, po czym z powrotem włożyłreplikę amfory do torby i ruszył w kierunku drzwi. Jeden strażnik pełniłsłużbę przy głównym wejściu, alepo zamknięciu muzeum o godzinieszóstej szedł do domu. Drugispacerował po salach, ale był sam, a musiałobchodzić kilka pomieszczeń. W tej chwili powinien być w najbardziejoddalonej części muzeum. Korontzis wyszedł z gabinetui wpadł prosto na wartownika. Tamten,zaskoczony,odsunął się natychmiastz wyrazem winy na twarzy. Bardzo przepraszam, panieKorontzis. Nie wiedziałem, że pan wciążtu jest. Ja.. właśnie zbieramsiędo wyjścia. Wie panpowiedział z podziwem strażnik zazdroszczępanu. "Gdyby tylko wiedział". Naprawdę? Dlaczego? Pan tyle wie o tych pięknychrzeczach. Chodzę tu, patrzę na tewszystkie kawałki historii, ale prawie nic o nich nie wiem. Może kiedyśmógłbymi pan o nich opowiedzieć. Ja naprawdę. Idiota, nie mógł przestać mówić. Oczywiście. Zrobię to z największą przyjemnością W drugimkońcu sali Korontzis widział gablotę, w której stała drogocenna waza. Musiał pozbyć się tego gaduły. Zdaje się. ,że obwód alarmowyw piwnicy źle działa. Czy mógłby pan to sprawdzić? 168 Pewnie, żetak. O ile wiem, niektóre z tych tutaj eksponatów pochodzą z. Czy mógłby pan sprawdzić toteraz? Niechcę wychodzić, zanimnie będę pewien, że wszystko jest w porządku. Oczywiście, panie Korontzis. Zaraz wracam. Patrzył jak strażnik idzie przez hol i kieruje się dopiwnicy. W chwilikiedy zniknął mu z oczu, Korontzis szybkopodbieg! do gabloty, wktórejstałaczerwonaamfora. Wyjął klucz. "Ja to naprawdę zrobię. Ukradnę ją". Klucz wypadł mu z dłoni i brzęknął o posadzkę. "Czyto jakiś znak? ZnakBoży? " Całe ciało miał zlanepotem. Pochyliwszysię podniósł klucz. Przyjrzał się wazie: była niewymownie cudowna. Jego przodkowie wykonaliją przed tysiącem lat z niezwykłą starannością i poczuciem piękna. Strażnik miał rację, że stanowiłakawałek historii i nic nie mogło jej zastąpić. Na moment zamknął oczy i wzdrygnął się. Popatrzył naokoło upewniając się,że nikt go nie obserwuje,otworzył gablotę i ostrożnie uniósłwazę. Z torby wyjął kopię i postawił ją dokładniew tym samym miejscu,w którym stałoryginał. Spojrzałna umieszczonąw gablocie imitację. Była doskonała, ale onomal słyszał jak krzyczałagłośno: "Falsyfikat! " To było takie widoczne. "Aletylkodla mnie", pomyślał. "I dla kilku innych ekspertów". Nikt innyniebył w stanie stwierdzić różnicy. A przecież nie mapowodu,abyktokolwiek miał poddawać ją szczegółowym oględzinom. Korontzis zamknął gablotę na klucz i włożył oryginał do papierowej torby, w którejznajdował się paragon. Wyjętą z kieszeni chusteczką otarł spocone czoło i dłonie. A więczrobił to. Jego zegarekwskazywał dziesięć poszóstej. Musiał się spieszyć. Ruszył w kierunku wyjścia i zobaczył zmierzającegow jego stronę strażnika. System alarmowy działa prawidłowo, panie Korontzisi. To dobrze odpowiedział. Ostrożności nigdy za wiele. Strażnik uśmiechnąłsię. To prawda. Wychodzi pan? Tak. Dobranoc. Przy drzwiach drugi strażnik szykował siędo wyjścia. Zauważywszypapierową torbę odezwał się: Będę musiał sprawdzić, co tu jest. Pańskie własne polecenie. Naturalnie odparł szybko Korontzis podając mu torbę. Strażnik zajrzał dośrodka,wyjął wazęi zauważył kwit ze sklepiku. Prezentdla przyjaciela wyjaśnił Korontzis. Jest inżynierem. "Dlaczego musiałem to powiedzieć? Co go to może obchodzić? Muszęzachowywać się naturalnie". Ładne. Strażnik wrzucił amforę do torby i przez chwilę, która 169. wydała mu się wiekiem, Korontzis myślał, że cenny przedmiot zostanierozbity. Kurczowo przycisnął torbę do piersi. Kalispehra. Strażnik otworzył przed nim drzwi. Kalispehra. Wyszedł na dwór, gdzie ogarnęło go chłodne,wieczorne powietrze. Wdychałje głęboko, abypozbyć się przykrego uczucia mdłości. Miałw rękach przedmiot wartmiliony dolarów, ale nie myślał o nim w tychkategoriach. Miał świadomość, że zdradza ojczyznę, kradnąc swojej ukochanej Grecji kawałek jej historii, aby sprzedać go jakiemuś obcokrajowcowi, którego prawie nie znał. Zszedł po stopniach na ulicę. Tak jak zapowiedział Rizzoli, przedmuzeum czekała taksówka. Podszedł do niej i wsiadł. Do hotelu "Grandę Bretagne". Oparł się ciężko na tylnej kanapie. Był zupełnie wyczerpany, jakbywłaśnie wziął udział w jakiejś strasznej bijatyce. Niewiedział jednak, czywyszedł z niejjako zwycięzca,czy też pokonany. Kiedy taksówka zatrzymała się przed hotelem, powiedział do kierowcy: , Proszę tu zaczekać. Poraz ostatni spojrzał należącą obok niego torbę z cenną zawartością,następnie szybko wysiadł i wszedł dohotelu. W drzwiach odwrócił sięjeszczei ujrzał, jak do taksówkiwsiada mężczyzna. Samochód szybkoruszył z miejsca. A więc było już po wszystkim. "Nigdy więcej czegoś takiego niezrobię", powiedział sobie Korontzis. "Nigdy, dopóki żyję. Ten koszmarjużsię skończył". W niedzielę, o trzeciej po południu, TonyRizzoli wyszedł zhotelu,w którym mieszkał, iwolnym krokiem ruszył w kierunkuPlatia Omonia. Miał na sobie jaskrawoczerwoną, kraciastą marynarkę, zielone spodniei czerwony beret. Za nimpostępowali dwaj funkcjonariusze policji, śledzący każdy jego krok. Jeden z nich odezwał się do kolegi: Kupiłteciuchy chyba w cyrku. Przy ulicy Metaxa Rizzoli zatrzymał taksówkę. Obiekt wsiada dotaksówki, która odjeżdża w kierunku zachodnim powiedział do krótkofalówki policjant. Widzimy go padła odpowiedź. Jedziemy zanim. Wy wracajciedo hotelu. Tak jest. Za taksówką ruszył nie oznakowany, szary sedan, trzymając się w pewnej odległości za obserwowanym pojazdem, który skręcił na południe, 170 W mijając Monastirald. Siedzący obok kierowcy policjant podniósł mikrotelefon. Halo centrala. Tu czwórka. Obiekt znajduje się w taksówce. Jedzieulicą Philhellinon. Chwileczkę. Właśnie skręcili w prawo w ulicęPeta. Wygląda na to, żejedzie do Plaki. Możemygo tam zgubić. Czy maciekogoś, kto poszedłby dalej za nim? Zaczekaj, czwórka. Po kilkusekundach przerwy, wgłośniczkuponownie odezwał się głos. Czwórka, otrzymacie pomoc. Jeżeli wysiądzie naPlace, ktoś go od nas przejmie. Kala. Obiektjest ubrany w czerwoną marynarkę wkratę, zielonespodnie i czerwony beret. Trudno go nie zauważyć. Uwaga,taksówkazatrzymuje się. Obiekt wysiada na Place. Przekazujemy informację. Już jest obserwowany. Wasza rola skończona. Odjeżdżajcie. Dwóch ubranych po cywilnemu funkcjonariuszy patrzyło, jak z taksówki wysiada mężczyzna. Gdzie on kupił taki zwariowany kostium? zastanawiał się głośnojeden zobserwujących. Ruszyli za nim labiryntem zatłoczonych uliczekstarejczęścimiasta. Przez następnągodzinę włóczył się bez celu, przechadzając się, mijając tawerny, sklepy z pamiątkami i malutkie galerie sztuki. Po pewnym czasie zatrzymał siętrochę dłużej na pchlim targu, gdzie pełnobyło starej białej broni, muszkietów, garnków,świeczników, lamp naftowych i lornetek. Czego ontu szuka? Może po prostu wybrał sięna popołudniowy spacer. Czekaj. Idziedalej. Szli za nim, gdy skręcił w Aghiou Gerondai skierował się do restauracji "Xinos". Policjanci zatrzymali sięna zewnątrz w pewnej odległościi patrzyli jakkelner przyjmuje odniego zamówienie. Zaczynali się nudzić. Mam nadzieję,że nie zabawi tu zbyt długo. Chciałbym być już wdomu. Marzę o drzemce. Lepiej miej oczy szeroko otwarte. Jeśli go zgubimy, Nicolino głowynam pourywa. Jak możemy go zgubić? Jest widocznyjak latarnia morska. Drugipolicjant przyjrzał mu się uważnie. Co? Co powiedziałeś? Powiedziałem, że. Nieważne. W głosie policjanta zabrzmiało zdenerwowanie. Czy przyjrzałeś się jego twarzy? Nie. Ja też nie? Tiflo! Chodź. 171. Wbiegli do restauracji i natychmiast ruszyli do stolika, przy którymsiedział obserwowany mężczyzna. Jego twarz była im zupełnie obca. Inspektor Nicolino nie ukrywał wściekłości. Do śledzenia Rizzoli'ego wyznaczyłem trzy grupy. Pierwsza grupawidziała, jak wsiadał do taksówki i. I zgubili tę taksówkę? Nie. Wysiadł zniej na naszych oczach. Przynajmniej wydawałonamsię, że to byłon. Miał na sobie ten kretyński strój. W taksówce musiałbyć ukrytydrugi pasażer, i Rizzoli zamieniłsię z nim ubraniami. Poszliśmywłaśnie za tym człowiekiem. A Rizzoli pojechał sobie taksówką? Niestety. Macie numer rejestracyjny? No, nie. Niesądziliśmy. w tamtych okolicznościach, to nie wydawało się miećwiększego znaczenia. Aten mężczyzna, którego zgarnęliście? To boy z hotelu, w którym zatrzymał się Rizzoli. Rizzoli powiedziałmu, że chce komuśzrobić kawał. Dał mu sto dolarów. Chłopak nie wienic więcej. Inspektor Nicolino westchnął ciężko. I, zdajesię, żaden z was nie wie, gdzie Rizzoli znajduje sięw tejchwili? Obawiam się,że nie. Grecja ma siedem głównychponów: Saloniki, Patras, Volos, Igoumenitsa, Kawala, Iraklion oraz Pireus. Pireusleży okołojedenaście kilometrów na południowy zachód odcentrum Aten i jest nie tylko największym portem Grecji, ale i jednymz najważniejszych w Europie. Kompleks portu składa sięz czterech przystani, z czego trzy przeznaczonesądla jednostek oceanicznych,pasażerskich i jachtów. Czwarta przystań, Herakles, jest zarezerwowanadla frachtowców posiadających luki, przezktóre można ładować bezpośrednio z nabrzeża. "Thele" stała na cumach w tej właśnie części portu. Statekbył olbrzymim tankowcem i w ciemnościach wyglądał jak przyczajony, gigantycznypotwór, który gotował się do skoku. Rizzoli, wtowarzystwie czterech mężczyzn, podjechał do nabrzeża. Spojrzawszy na wielki statek, pomyślał: "A więc tutaj stoi. Zobaczmy, czynasz przyjacielDemiris jest na pokładzie", Chcę, żeby dwaj zwas czekali tutaj powiedział do swoich 172 kompanów. Pozostalipójdąze mną. Pilnujcie, żeby nikt nie opuściłstatku. Jasne. Rizzoli w towarzystwie dwuosobowej obstawy ruszyłpo trapie napokład. Tam też zastąpił im drogę jakiś marynarz. O co chodzi? Chcemy porozmawiać z panem Demirisem. Pan Demiris jest wkabinie armatora statku. Czywizyta panów jest oczekiwana? "A więc informacja była prawdziwa". Rizzoli uśmiechnął się. Taa, jest oczekiwana. O której rzucacie cumy? Opółnocy. Proszę za mną. Pokażędrogę. Dzięki. Poszli za marynarzem, który zaprowadził ich do zejścia podpokład. Zeszlina dół po stromych stopniach. Idąc wąskimkorytarzem minęlikilkoro drzwi do kabin. W końcu marynarz stanął przed ostatnimi znichi zapukał. Rizzoliodepchnąłgo na bok. Sami się zapowiemy. Gwałtownym ruchem otworzył wejściei ruszył dośrodka. Kabina była większa, niż sięspodziewał. Było w niej łóżko, kanapa,biurko i dwa fotele. Za biurkiemsiedział Constantin Demiris. Kiedy podniósł wzroki ujrzał przybysza, skoczył na równe nogi. Byłblady. Co.. co ty tu robisz? Mówił bardzo cicho,prawie szeptał. Ja i moi przyjaciele zdecydowaliśmy złożyć ci małą wizytę i życzyćmiłegorejsu, Costa. Skądwiedziałeś. To znaczy. Nie sądziłem, że siętu zjawisz. Niewątpię odparł Rizzoli i odwrócił się do marynarza. Dziękizapomoc. Mężczyzna wyszedł. Rizzoli ponownie spojrzałnaDemirisa. Planowałeś sobiewycieczkę bez pożegnaniaze swoim partnerem? Oczywiście, że nie odpowiedział szybko Demiris,Po prostu. chciałem dopilnowaćparu rzeczy nastatku. Jutro rano odpływa w morze. Nie potrafił opanować drżeniarąk. Rizzoli zbliżył się doniego. Powiedział miękko: Popełniłeśpoważny błąd, mój drogi Costa. Twoja ucieczka nie mażadnego sensu, ponieważ nie ma miejsca, w którym mógłbyś się ukryć. Przecież dobiliśmy interesu, pamiętasz? Wiesz, co dzieje się z ludźmi,którzy oszukują w interesach? Umierają,i to w bardzo, naprawdę bardzobolesny sposób. Demiris przełknął ślinę. Chciałbym. Chciałbym porozmawiać z tobą na osobności. Rizzoli odwrócił się do swoich ludzi. Zaczekajcie na zewnątrz. 173. Kiedy wyszli, rozsiadł się wygodnie w fotelu. Bardzo się na tobie zawiodłem, Costa. Nie mogę, ja nie mogę się na to zgodzić powiedział Demiris. Damci pieniądze,więcej pieniędzy, niż kiedykolwiek marzyłeś. Czegożądasz w zamian? Żebyś opuściłten statek i zostawił mnie w spokoju. W głosieDemirisa zabrzmiała desperacja. Nie możesz mi tego zrobić. Rządodbierze mi moją flotę. Będę zrujnowany. Proszę cię. Dam ciwszystko,czegozapragniesz. Rizzoli wykrzywił twarz w uśmiechu. Ja jużmam wszystko, czego pragnę. Ile masz tankowców? Dwadzieścia? Trzydzieści? Razem ty i ja będziemy w stanie maksymalnie jewykorzystać. Wszystkocomusisz zrobić,to dodać jeden lub dwa przystankina trasie. Ty.. ty chyba nie zdajesz sobiesprawy, w jakiejstawiasz mniesytuacji. Wydaje mi się, że powinieneś był o tym pomyśleć, zanim wyreżyserowałeś tę hecę z procesem. Rizzoli wstał. Porozmawiasz z kapitanem i powieszmu, że podczasrejsu nastąpi niewielka zmianakursui statek skieruje się dodatkowo ku wybrzeżom Florydy. Demiris zawahałsię. Dobrze. Kiedy wrócicie rano. Rizzoli roześmiał się. Nigdzie się stądnie ruszę. Zabawa skończona. Zamierzałeś wymknąćsię o północy. W porządku. Ja wymknę się razem z tobą. Wniesiemynapokład ładunek heroiny, Costa, i na osłodęzabieramy także jeden zeskarbówMuzeum Państwowego wAtenach- Aty przemyciszdla mniewszystko do Stanów. To będzie kara zapróbę wyprowadzenia mniew pole. Demiris patrzyłna niegonieprzytomnie. Czy nie ma nic spytał błagalnie co. mógłbymzrobić,żeby. ,?Rizzoli poklepał go po ramieniu. Rozchmurz się. Obiecuję ci, że współpraca ze mną przyniesie ciwiele radości. Podszedł do drzwi i otworzył je. W porządku. Wnoście towar nastatek powiedział. Gdzie mamy toumieścić? Na każdym statku znajduje się setki miejsc nadającychsię na tajnyschowek, ale Rizzoli nie uważał, aby musiał wymyślaćcoś specjalnego. Flota Constantina Demirisa była poza wszelkim podejrzeniem. Włóżcie towar doworka z kartoflami. Oznaczcie go i umieśćcie nazapleczu kuchni. Wazę przynieście panu Demirisowi. Zaopiekuje się niąosobiście. Rizzoli przeniósł pełen pogardy wzrok na Demirisa. Czymasz coś przeciwko temu? 174 Demiris spróbował odpowiedzieć, ale niezdołał wydobyć z siebiee żadnego słowa. ^' A więc, chłopaki podjął Rizzoli do roboty. Ponownie zajął miejsce w fotelu. Ładna kabina. Pozwolę ci ją zatrzymać,Costa. Ja i moi chłoPcy . znajdziemy sobie inną kwaterę. Dziękuję odpowiedziałsłabo Demiris. Dziękuję ci. O pónocyolbrzymi tankowiec odbił od nabrzeża i dwa bol0''"^! wyprowadziły go na pełne morze. Na pokładzie byłaukryB i"1'01'1^. (W kabinie Demirisa znalazła się drogocenna waza. Rizzoli odwołał na bok jednego ze swoich ludzi. ^ Idź do kabiny radiowej i zniszcz radiostację. Nie chcę, żeby Damiris g miał jakikolwiek kontakt ze światem. mJasne, Tony. Demiris był już w jego rękach, lecz mimo to Rizzoli wolał nie ryzykować.. Aż do ostatniej chwili przed wypłynięciem Rizzoli obawiał się' że zdarzysię coś, co zniweczy jego plany. Przecież rzeczywistość wy^^ała poza jego najśmielsze marzenia. Constantin Demiris, jeden z najboS"2^'"! i najbardziej wpływowychludzi na świecie, został jego partnerem- """urnl tam partnerem", cieszył się w myślach Rizzoli. "Drań jest w moich rękach,". I Całajego flota jest do mojej dyspozycji. Mogę przewieźć tyle towaru iletylko chłopcy zdołają dostarczyć. A gliny niech sobiełamią głowy w jaki' sposób przemycam heroinę do Stanów. Wszystko jestpod moja kontrolą. i Oprócz tego, będą jeszcze skarby z muzeum. To druga kopalnia złota. tyleże należy wyłącznie domnie. Czego oczy nie widzą. " , . Rizzoli zasnął i śnił o flocie złotych statków,o pałacachi doj^Wh,dorodnych dziewczynach. Kiedy zbudziłsię nadranem, udał się wtowarzystwie swcic"""' d0; mesy na śniadanie. Było tam już kilku członków załogi statku- IJO stohl (podszedłsteward. Dzień dobry. A gdzież jest pan Demiris? spytał Rizzoli. Czy zrezygnował fze śniadania? Został w swojej kabinie. Poleciłnam, żebyśmy podali parom wszystko,na co mają ochotę. To bardzo miło z jego strony uśmiechnął się Rizzoli- i Dla mniesok pomarańczowy i jajka nabekonie. Co wy na to, chłopcy? 175. Brzmi smakowicie. Kiedy zamówili, Rizzoli odezwał się: Zachowujcie się spokojnie. Broń ukryjcie przy sobie tak, żeby nierzucała się w oczy. Bądźcie mili i uprzejmi. Pamiętajcie:jesteśmy gośćmiDemirisa. Tego dnia Demiris niepojawił się również na lunchu. Anina kolacji. Rizzoli poszedł do jego kabiny, żeby porozmawiać. Demirissiedziałi wyglądał przezbulaj. Jego mizerna twarz była blada. Musisz jeść, żeby mieć więcej energii, wspólniku powiedziałRizzoli. Nie chciałbym, żebyśzachorował. Czekają nas wielkie zadania. Powiedziałemstewardowi, aby przyniósł ci kolacjędo kabiny. Demiris odetchnął ciężko. Nie mogę. no dobrze. Proszę, wyjdź. Rizzoli uśmiechnął się. Jasne. Po kolacji prześpij się trochę. Wyglądasz okropnie. Rano Rizzoli poszedł do kapitana statku. Nazywam sięTony Rizzoli zaczął. Jestemgościem panaDemirisa. A, tak. Pan Demiris uprzedził mnie, że pan przyjdzie. Mówił coś,że być możenastąpi zmiana kursu. Właśnie. Dam panu znać. Kiedy znajdziemysię w pobliżu wybrzeżaFlorydy? Mniejwięcej za trzytygodnie. Świetnie. W takim razie do zobaczenia. Rizzoli wyszedł iprzespacerował się po pokładzie statku. Jego statku. Cała flota należała już do niego. Cały świat leżał ujegostóp. Poczułogarniającą go euforię, jakiej jeszcze nigdy dotąd nie doświadczył. Statek płynął równo po spokojnym morzu, i od czasu do czasu Rizzoliodwiedzał Demirisa w jego kabinie. Powinieneś trzymaćna pokładzie parę dziwek powiedział któregoś dnia. Ale pewnie wy, Grecy, ich niepotrzebujecie, co? Demiris nie podjął tematu. Dni mijały powoli,lecz każda godzina zbliżałaTony'ego do spełnieniajego marzeń. Rozgorączkowany, nie mógł się już doczekać końca podróży. Minął jeden tydzień, potemdrugi i statek zaczął się zbliżać do wybrzeżyAmeryki Północnej. 176 W sobotę wieczorem Rizzoli stanąłprzy relingu wpatrując sięw ocean,gdy nagle na horyzoncie błysnęło. Podszedłdo niego starszy mat. Zanosi się na niepogodę, panie Rizzoli. Mam nadzieję,że jest panna to przygotowany. Jeśli o mnie chodzi,to żaden problem wzruszył ramionami. Statekzaczął kołysać się na morzu. Uderzał dziobem w fale i przełamującopór wody odchylał się do tyłu zanurzając z kolei rufę w spienioneodmęty. Rizzoli począł odczuwaćmdłości. "Więc jednak nie jestem dobrymmarynarzem", pomyślał. "Ale jakież to ma znaczenie? " Świat należałdoniego. Wróciłdo kabiny i wcześnie położył się spać. Miał sen. Tymrazem nie byłozłotych statków ani pięknych, nagichdziewcząt. Trwała wojna, wyraźnie słyszał wystrzały z dział. Zbudził goodgłos eksplozji. Usiadł gwałtowniew łóżku, zupełnie już przytomny. Kabina kołysałasię mocno. Statekbył w samym środku sztormu. Słyszał kroki biegnącychkorytarzem mężczyzn. "Co tu się, do cholery, dzieje? " Pospiesznie wstał z łóżka i wyjrzałprzez drzwi na zewnątrz. Naglepodłoga przechyliłasię tak bardzo,że prawieupadł. Co się dzieje? krzyknął do jednego z przebiegających obok niegomarynarzy, Wybuch. Cały statek płonie. Toniemy. Lepiej wyjdź na pokład. "Toniemy? " Rizzoli niemógł w to uwierzyć. Przecieżwszystkoszłotak pomyślnie. "To bez znaczenia", pomyślał. "Mogę sobie pozwolić nautratę jednej partiitowaru. Odrobię to sobie z nawiązką wbliskiej przyszłości. Muszę uratować Demirisa. On jest kluczem do wszystkiego. Nadamy sygnał S. O.S. Nagle przypomniał sobie, że sam rozkazał zniszczyćradiostację. Z trudnością utrzymując równowagę, Rizzoli przedostał się do wejściana pokład i wszedłpo stopniach na górę. Ku wielkiemu zdziwieniu stwierdził, że sztorm już minął. Morze było gładkie jak stół. Na niebie jaśniałksiężyc w pełni. Zabrzmiała kolejna eksplozja, i następna, po której statekprzechylił się jeszcze bardziej. Cała rufa znajdowała się już pod wodą, i zsekundy na sekundę "Thele"pogrążała się coraz głębiej woceanie. Marynarzeusiłowali spuścić szalupy ratunkowe, alebyło już zapóźno. Morzewokół statku pokrywała warstwa płonącej ropy. Gdzie podział sięDemiris? I wtedy Rizzoli usłyszał go. Jego warkot wybijał sięwyraźnie ponadgłuche odgłosy detonacji. Spojrzał dogóry. Trzy metry nad statkiem wisiałwpowietrzu helikopter. Jesteśmy uratowani", pomyślał radośnie Rizzoli. Zamachał rękami. W okienkumaszyny pojawiła sięjakaś twarz. Rizzoli dopieropo chwilirozpoznałw niej oblicze Demirisa, który uśmiechał sięściskając w wyciągniętej dłoni amforę. 12 - Pamiętna noc 177. Rizzoli ze wzrokiem utkwionym w Demirisie, próbował zrozumieć, cosię właściwie dzieje. Skąd Demiris wytrzasnął ten helikopter w środkunocy. I wtedy zrozumiał. Poczuł, jak żołądek podchodzi mu do gardła. Constantin Demiris nigdy nie miałzamiaru robić z nim żadnych interesów. Skurwysyn,zaplanował wszystko na samym początku. Telefoniczna informacja o tym, że zamierza uciec, nie pochodziła od Spyrosa Lambrou, leczod samego Demirisa. Zastawił tę pułapkę, aby go zwabić na statek, a Rizzoli dał się złapać. Tankowieczanurzał sięcoraz głębiej,i to w rosnącym tempie. Rizzoliczuł, jakzimna oceaniczna woda zalewa mu stopy, potem sięga mu dokolan. Ten drań zostawi ich,żeby zginęli, właśnie tutaj, na tym wodnympustkowiu, gdzie niktnigdy nie odkryje śladów katastrofy. Uniósł wzrok na helikopter. Wracaj! wrzasnął przeraźliwie. Dam ci wszystko, co zechcesz! Wiatrponiósł jego słowa. Ostatnią rzeczą, jaką Tony Rizzoli ujrzał, zanim statek pogrążył sięostatecznie w morzu, ajegooczy zalała płonąca, słona woda, był strzelający świecą w górę helikopter. Rozdział17 St. Moritt ^^atherine była w stanie szoku. Siedziałana kanapie w swoim hotelowym pokoju słuchającjak dowódca patrolu górskiego, porucznik HansBergman mówi jej, żeKirk Reynolds nie żyje. Dźwięk głosu Bergmanadocierał do niejfalami,lecz nie rozumiała sensu wypowiadanych słów. Była zbyt otępiała potwornością tego, co się wydarzyło. "Wszyscyludziedookoła mnie umierają", pomyślała zrozpaczona. "Larry nie żyje, a terazKirk". Byli jeszcze inni: Noelle, Napoleon Chotas, Frederick Stavros. Niekończący się koszmar. Przez mgłę ogarniającego jąprzygnębienia usłyszała słowa Bergmana: PaniReynolds. Pani Reynolds. Uniosła głowę. Nie jestem panią Reynolds powiedziała słabo. Nazywam sięCatherine Alexander. Kirk i ja byliśmy. byliśmy przyjaciółmi. Ach tak. Zaczerpnęła powietrza. Jak. jak to sięstało? Kirk był bardzo dobrym narciarzem. Wiem. Często tu przyjeżdżał. Pokręciłgłową. Szczerzemówiąc, panno Alexander, sam nie mam pojęcia jak do tego doszło. Znaleźliśmy jegociało na Lagalpie. Stok ten był zamknięty dla narciarzyz powodulawiny, która zeszłatamtędy w zeszłym tygodniu. Wiatr musiałunieść ze sobąznak ostrzegawczy. Bardzo pani współczuję. "Współczuję,co za słabe, głupiesłowo". Czy życzy pani sobie, żebyśmy zajęli się przygotowaniem pogrzebu. Więcśmierćnie była jeszcze końcem. Pozostały dozrobienia "przygotowania". Trumny, kwatery cmentarne, kwiaty, zawiadomienie rodziny. Chciało jej się wyć. Panno Alexander? Spojrzała do góry. 179. Zawiadomię jego najbliższych. Dziękuję panu. Powrót doLondynuodbyła w żałobnym nastroju. Jechała z Kirkiemw góryprzepełniona radością i nadzieją, myśląc, że, być może, będzie to początkiemnowego życia. Kirk był taki delikatny i cierpliwy. "Powinnam była mu ulec",pomyślała. "Ale czy to miałoby jakiekolwiek znaczenie? Czy cokolwiek miałoznaczenie? Ciąży na niejjakaś klątwa- Niszczę każdego, kto zbliży się do mnie. Kiedy wróciła do Londynu była zbyt zrozpaczona, aby pójść do pracy. Nie wychodziła zmieszkania, odmawiała wszelkichspotkań, anawet rozmów. Gosposia, Anna, przygotowywała posiłki i zanosiła je do pokojuCatherine,ale talerze wracały do niej nietknięte. Przecież musi pani coś jeść. Jednak nasamą myśl o jedzeniu, Catherine robiło się niedobrze. Następnego dnia czuła się jeszcze gorzej, jakbyw jej piersi tkwił wielki,żelazny ciężar. Z trudem łapała w płuca powietrze. "Dłużej już tak nie mogę. Muszę coś zrobić. "Zwierzyłasię z tego Evelyn Kaye. Ciągle winiesiebie za to, co się stało. To przecież nie masensu, Catherine. Wiem, ale nie potrafię się od tego powstrzymać. Czujęsię odpowiedzialna zajego śmierć. Muszę z kimś porozmawiać. Może gdybym poprosiła o pomoc psychiatrę. Znam jednego powiedziała Evelyn. Jest bardzodobry. Nawiasem mówiąc, od czasudo czasu widuje się z Wimem. Nazywa się AlanHamilton. Miałamprzyjaciółkę, która nosiła się z zamiarem popełnieniasamobójstwa, i zanimjeszcze doktor Hamilton zakończył terapię, była jużw świetnej formie. Czy chciałabyś się z nim zobaczyć? "A jeśli powie mi, żezwariowałam? Amoże tak jest naprawdę? " No dobrzepowiedziała niechętnie. Spróbuję cię umówić na wizytę. Niełatwosię do niego dostać. Dziękuję. Będę ci bardzowdzięczna. Catherine weszła do pokoju, w którym pracował Wim. "Na pewnobędziechciał wiedzieć, co stało sięz Kirkiem", pomyślała. Wim, czy pamiętasz Kirka Reynoldsa? Kilka dni temu zginął w wypadku narciarskim. Tak? Westminster 0-4-7-1. 180 Spojrzała naniego zdumiona. Co? I nagle zdała sobie sprawę, że Wim wyrecytował numertelefonu Kirka. CzydlaWima ludzie znaczyli tylkotyle, co seria cyfr? Czy nie było w nimżadnych uczuć? Czy naprawdę nie był w stanie kochać, nienawidzieć,odczuwaćwspółczucia? "Może lepiej mu z tym niż mnie. Przynajmniej oszczędza sobie bólu, którego doświadczają inni ludzie". \ Evelyn umówiła Catherine na wizytę u doktora Hamiltona na najbliższyl piątek. Zastanawiała się, czy niezawiadomićo tym Demirisa, ale zdecy; dowala, że nie ma sensu zawracać mu głowy tak błahymi faktami. Gabinet AlanaHamiltonaznajdował się przy Wimpole Street. Udającsię na pierwszą wizytę, Catherineczuła się zdenerwowana, a jednocześnieprzepełniała ją złość. Była ^denerwowana, gdyż obawiała się jego diagnozy,złościła się zaś, ponieważ, musiała zwrócić się do kogośzupełnieobcego,aby pomógł jej w rozwiązaniu problemów, z którymi, jak się jej wydawało, powinna dać sobie radę sama. DoktorHamilton oczekuje pani powiedziałado niej spoza oszklonego okienka sekretarka. "Ale czy ja na pewno oczekuję spotkania z nim? ", pomyślała Catherine. Ogarnęła ją nagła panika. "Co ja tu w ogóle robię? Nieoddam się w ręcejakiegoś tonowała, któremu się pewnie wydaje, że jest Bogiem". Rozmyśliłam się powiedziała głośno. Tak naprawdę tolekarska porada wcalenie jestmi potrzebna. Chętnie jednak zapłacę za umówioną wizytę. Ojej. Niech pani chwilkę zaczeka. Ale. Kobieta szybko pobiegła do gabinetu. Po kilku sekundach w jego otwartychdrzwiach pojawił się doktor Hamilton. Był wysokim, czterdziestoparoletnimblondynem o niebieskich oczach iujmującym wyglądzie. Spojrzał z uśmiechem na Catherine. Jest paninajlepszą pacjentką, jaką dzisiaj miałem. Co takiego? uniosła brwi. Nie zdawałem sobiesprawy, że jestem aż takdobrym lekarzem. Dopiero co pani tu weszła,a już poczułasię lepiej. To prawdziwy rekord. Przepraszam pana rzekła łagodnie. Pomyliłam się. Żadna pomoc nie jest mipotrzebna. Miłomi to słyszeć odparł. Szkoda, że wszyscy moi pacjenci nie mogą powiedzieć tegosamego. Ale skoro pani jużtu jest, to możepani wejdzie, chociaż na chwilę? Napijemy się dobrej kawy. Nie, dziękuję. Ja nie. 181. Obiecuję, że będzie ją pani mogła wypić w pozycji siedzącej. Catherine zawahała się, No, dobrze. Aletylko na chwilkę. Weszła zanimdo gabinetu, który okazał się być urządzony prosto,niekrzykliwie, lecz w dobrym smaku, i wyglądał raczej jak pokój mieszkalny niż miejsce przyjmowania pacjentów. Na ścianach wisiały nastrojowe, stonowane grafiki, zaśna stoliku zauważyła fotografię, na którejwidniała jakaś piękna kobietai chłopiec. "No, dobrze, więc ma ładnygabinet i sympatyczną rodzinę. I czego to niby dowodzi? " Proszę spocząć odezwał się Hamilton. Kawa będzie za minutę. Naprawdę niepowinnam. Marnuje pan przeze mnie swój cennyczas. Jestem. Niechże siępani o to nie martwi usiadł na krześle przyglądającsię jej uważnie. Dużo pani przeszła dodał współczująco. Co pan może o mnie wiedzieć? spytała napastliwie, bardziejnapastliwie,niż zamierzała. Rozmawiałem z Evelyn. Powiedziałami, co wydarzyło się w St. Monte. Bardzo mi przykro. "Znowu to przeklęte słowo". Czyżby? Jeśli z pana taki wspaniałylekarz, to może potrafi panprzywrócić Kirkowi życie. Całazebranaw niej żałość wypłynęła naglegwałtownym strumieniem,i ku swojemu przerażeniu,Catherine stwierdziła, że nie może się powstrzymać od histerycznego płaczu. Proszę mniezostawić zawołała. Niechpan da mi spokój. Alan Hamiltonprzyglądał się jej w milczeniu. Kiedy w końcu uspokoiłasię trochę, powiedziała: Przepraszam. Zechce mi pan wybaczyć. Muszę jużiść. Wstałai skierowała się do drzwi. Miss Alexander, niewiem, czy potrafię pani pomóc, ale chciałbymspróbować. Mogępani tylko obiecać, że cokolwiek zrobię, nie zadam paniwięcej bólu. Zatrzymała się przy drzwiach niezdecydowana. Spojrzałana niegozałzawionymi oczami. Nie wiem cosię ze mną dzieje wyszeptała. Czuję się takazagubiona. Hamilton wstał i podszedł do niej. Więc może spróbujemy panią odnaleźć? Razem pani i ja. Proszęusiąść. Zobaczę co z tą kawą. Nie byłogo przezpięć minut,a Catherine zastanawiała się, jakimsposobem namówił ją, żeby została. Potrafił uspokoić, miał w sobie coś,co wzbudzało zaufanie. "Może rzeczywiście będzie w stanie mi pomóc", pomyślała. Hamilton wrócił dogabinetu niosąc dwie filiżanki z kawą. Jeśli pani życzy, jest śmietankai cukier. 182 Nie, dziękuję. Usiadł naprzeciwkoniej. Z tego co wiem, pani przyjaciel zginął w wypadku podczas jazdyna nartach. Ciężko jejbyło otym mówić. Tak. To się stało na stoku, który miał być zamknięty dla narciarzy,ale wiatr powalił tablice ostrzegawcze. Czy oprócz niego straciła pani jeszcze kogoś bliskiego? Jakże miałana to odpowiedzieć? "Ależ nie, mój mąż i jego kochankazostali skazani na karę śmierciza próbę zamordowania mnie. Wszyscywokół mnie umierają". To by nim wstrząsnęło. Siedział czekając naodpowiedź, "zadowolony z siebie skurwiel". No więc nie da mutej satysfakcji. Jej życie to nie jego sprawa. "Nienawidzę go". Hamilton dojrzał złość, malującą się na jejtwarzy. Zmieniłtemat. A jak się miewaWim? spytał. Pytanie zupełnie ją zaskoczyło. Wim? W porządku. Evelyn wspominała mi, że jest pańskim pacjentem. Owszem. Czy mógłby mi panwyjaśnić, jak on. dlaczego. dlaczego on takijest? Wim zgłosiłsię do mnie, ponieważ wciąż wyrzucano goz pracy. On jest zupełnie wyjątkowy: prawdziwy mizantrop. Nie wiem dokładniedlaczego, ale u podstaw jego zachowania leży nienawiść do ludzi. Niepotrafi z nikim nawiązaćbliższych kontaktów. Przypomniała sobie słowa Evelyn: "Niema w nim żadnych uczuć. Onsię nigdyz nikim nie zwiąże". Lecz Wim jest genialnym matematykiem kontynuował Hamilton. Obecnie może wykorzystać swoje zdolności. Catherine skinęła głową. Nigdy nie znałamnikogo takiegojak on. Hamilton pochylił się wjej kierunku. Miss Alexander, to, co pani teraz przechodzi jestbardzo bolesne,ale wydaje mi się, że mógłbym złagodzić pani cierpienia. Chciałbymspróbować. No.. nie wiem odparła. Wszystkowydaje się ^ebeznadziejne. Jeśli takie jest pani odczucie powiedział zuśmiechem to panistan nie może już ulec pogorszeniu, lecz tylkopoprawie, prawda? Jegouśmiech byłwprost zaraźliwy. Może umówimysię na chociaż jeszczejedno spotkanie? Ale jeśli terazwciąż mnie pani nienawidzi, to damy sobieztym spokój. Wcale pana nie nienawidzęodrzekła przepraszająco. No,może odrobinę. 183. Hamilton podszedł do biurka i zajrzał w kalendarz. Wszystkie terminymiał już zajęte. Może w poniedziałek? spytał. O pierwszej? O tej porzezwykle sam wychodził na lunch, ale gotów był zrobić wyjątek. CatherineAlexanderdźwigała na sobiewielki ciężar strasznych przeżyć. Postanowił,że zrobi wszystko,co będzie mógł, by jej pomóc. Patrzyła na niego dość długo. Dobrze powiedziała w końcu. Doskonale. Wobec tego do zobaczenia wręczył jej wizytówkę. Tymczasem,gdyby pani mniepotrzebowała, tutaj jest mój numerdopracy i domowy. Mam lekki sen, więc proszę nie mieć skrupułów, żemniepani rozbudzi. Dziękuję. Przyjdę w poniedziałek. Patrząc,jak idzie do drzwi,pomyślał;. Jest taka bezbronna i takapiękna. Muszę uważać". Przeniósł wzrok nafotografię na stoliku. "Ciekawe,co powiedziałaby nato Angela". Telefon odezwał się w środku nocy. Constantin Demiris wysłuchałinformacji, a gdy przemówił, jego głosprzepełniało zaskoczenie; Co? "Thele" zatonął? To niemożliwe. Niestety, to prawda, panie Demiris. Straż przyboczna znalazłakawałki wraku. Czy załoga uratowana? Przykro mi, ale obawiam się, że nikt nieprzeżył. Straszne. Czy wiadomojak to się stało? Chyba nigdy się tego nie dowiemy. Wszystkie dowody rzeczoweznajdują się na dnie oceanu. Ocean powiedział cicho Demiris. Ten okrutny ocean. Czy mamy wystąpić do agencji ubezpieczeniowejw sprawie pokrycia strat? Trudno wtakiej chwili myślećo podobnych rzeczach, kiedy ciwspaniali, odważni ludzie stracili życie. Ale cóż. tak, skontaktujcie sięz agencją ubezpieczeniową. Wazę zatrzyma sobie w prywatnej kolekcji. Teraz nadszedł czas, aby ukarać szwagra. Rozdział 18 Spyros Lambrou z niecierpliwością oczekiwał wieści o aresztowaniu Constantina Demirisa. W jego gabinecie cały czas było włączone radio. Uważnieprzejrzał wszystkie dzienniki. "O tej porze powinno być już coś^ wiadomo", pomyślał. "Policja z pewnościąjuż go zatrzymała". ^' Kiedy Tony Rizzoli poinformował go, że Demiris zamierza odpłynąć Ina pokładzie"Thele",Lambrou, oczywiście anonimowo, doniósł amerykańskiej straży granicznej, że na pokładzie statku znajduje się większa^ ilość heroiny. "Musieli go już aresztować. Dlaczego gazety nic o tym nie piszą? " Zabrzęczał sygnał interkomu. Dzwoni pan Demiris, na drugiej linii. Ktoś zbiura pana Demirisa? Nie,pan Demiris osobiście słowa sekretarki wywołały w nimnieprzyjemny dreszcz. To niemożliwe! Nerwowym ruchem Lambrou podniósł słuchawkę. Costa? Dzień dobry, Spyros odezwał się pogodnie Demiris. Jak sięmiewasz? Dobrze. Gdzie jesteś? W Atenach. O! Lambrou przełknął nerwowo ślinę. Dawno nie rozmawialiśmy ze sobą. Byłem bardzo zajęty. Może zjedlibyśmy razem lunch? Jesteś dzisiajwolny? Lambroumiał umówione spotkanie, ale odpowiedział; Dobrze. Spotkamy się w klubie. O drugiej. Drżącą ręką odłożył słuchawkę. Co, na miłość boską, mogło sięnieudać? Zresztą już wkrótce dowie się prawdy. 185. Spyros Lambrou czekał na szwagra pół godziny. KiedyDemiris w koiicu nadszedł,rzucił szorstko: Przepraszam zaspóźnienie. W porządku. Spyros przyglądał mu się szukając śladów ostatnich przeżyć, którepowinny były odcisnąć na nim swoje piętno. Niczego jednak nie zauważył. Jestem strasznie głodny powiedział wesoło Demiris. A ty? Zobaczmy co dzisiaj mająwkarcie. Przeleciał wzrokiem po stronachmenu. Ach, Stridia. Na początek proponuję ostrygi. Coty na to? Nie,dziękuję. Zupełnie stracił apetyt. Radosny humor Demirisawzbudzał w nim złe przeczucia. Zamówililunch,po czym Demiris odezwałsię: Chcę ci podziękować. Lambrou spojrzał na niego nieufnie. Za co? Zaco? Za podesłanie mi dobregoklienta, pana Rizzoli. Lambrou oblizał wargi. Spotkałeś się z nim? Ależ tak. Zapewnił mnie, że w przyszłości czekanas wiele wesołychwspólnych przedsięwzięć. Westchnął. Chociaż, obawiam się, że panRizzoli nie ma jużprzed sobą żadnej przyszłości. Spyros poczuł, żesztywnieje. Co chcesz przez to powiedzieć? głos Demirisa naglestwardniał. To,że Tony Rizzoli nie żyje. Jak. co się stało? Uległ wypadkowi, Spyros. Mówiąc patrzył szwagrowi prostow oczy. Tak samo jak każdy, kto usiłuje mi zaszkodzić. Nierozumiem. Przecież ty. Naprawdęnie rozumiesz? To ty próbowałeś mnie zniszczyć. Nieudało ci się. Szczerzeci powiem, żebyłoby dla ciebie lepiej, gdyby ci siępowiodło. Nie mam pojęcia o czym ty mówisz. Czyżby? Demiris uśmiechnął się. Wkrótce się przekonasz. Ale najpierwzniszczę twojąsiostrę. Podano ostrygi. Ach powiedział zachwycony Demiris. Wyglądają przepysznie. Smacznego. Constantin Demiris myślał potem o tym spotkaniuz głębokąsatysfakcją. Spyros Lambrou utracił spokój i poczucie bezpieczeństwa. Demiriswiedział, jak bardzo Lambrou kochał swoją siostrę i zamierzał ukarać ichoboje. 186 Najpierw musiałjednak załatwić cośinnego,Catherine Alexander. Pof' śmierci Kirka zadzwoniła do niego. Byłabliska histerii. To. takie potworne. Strasznie mi przykro, Catherine. Wiem, jak bardzo lubiłaś Kirka. To wielkastrata dla nas obojga. "Będę musiał zmienić moje plany", pomyślał. "Nie ma terazczasu na9 organizowanie wyprawy do Rafiny". Catherine była jedyną osobą, którafiw jakiś sposób łączyła go ze sprawą Noelle Page i Larry'ego Douglasa. To był błąd, żepozwolił jej żyć tak długo. Dopóki ona chodzi po ziemi,może się znaleźćktoś, kto udowodni, co zrobi! Demiris. Dopiero pojejśmiercibędzie całkowicie bezpieczny. Podniósłsłuchawkę i nakręcił numer. Po chwili odezwał się: Będę w Koulunie wponiedziałek. Bądźnamiejscu. Nie czekając na odpowiedź, rozłączył się. Dwaj mężczyźni spotkali się w należącym do Demirisa, opuszczonymbudynku, stojącym wewnątrz murówmiasta. To musi wyglądać na wypadek. Dapan radę? spytał Demiris. To była obelga. Poczułwzbierającą wnim złość. Takie pytanie zadajesię jakiemuś spotkanemu w zaułku amatorowi. Miał ochotę odpowiedziećsarkastycznie: "No cóż, chyba mi się uda. Czy woli pan wypadek w zamkniętym wnętrzu? Mogę sprawić, że złamie sobie kark spadając zeschodów". Tancerka w Marsylii. "Mogłabyteż upić się i utopićwe własnejwannie". Dziedziczkaw Gstaad. "Mogłaby przedawkować heroinę". W tensposób pozbawił życia trzy osoby. "Albo też mogłaby zasnąć włóżkuz zapalonym papierosem". Szwedzki detektyww i'Hotel na Lewym Brzeguw Paryżu. "Chyba że woli pancoś w plenerze? Mogę spowodowaćwypadek samochodowy,katastrofę lotniczą albo zaginięcie na morzu". Nie powiedział jednak żadnej z tych rzeczy na głos, gdyż po prawdziebałsięmężczyzny siedzącego naprzeciwko niego. Słyszał o nimzbyt wielemrożących krew w żyłach opowieści imiał powody, aby w nie wierzyć. Powiedziałwięc tylko: Tak, sir. Potrafię zaaranżować jakiś wypadek. Nikt nigdy się niedowie. Nawet gdymówił te słowa, uderzyła gomyśl: "Onwie, że jabędę wiedział". Czekał. Słyszał tętniącą życiem ulicę za oknem i ochrypłe,wielojęzyczne, podniesionegłosy mieszkańcówmiasta. Mężczyzna przypatrywał mu się uważnie zimnymi oczami. W porządku. Metodę zostawiam panudo wyboru. Tak jest, sir. Czycel znajduje się tutaj, w Koulunie? Nie. w Londynie. Nazywa się Catherine. Catherine Alexander. Pracuje wmoim londyńskim przedstawicielstwie. Dobrze by było, gdybym mógł zostać jej przedstawiony. Jeśli tomożliwe, jako pracownik pańskiej firmy. 187 . Demiris zastanowił się. W przyszłym tygodniu wysyłam do Londynu delegację. Wejdziepan w jej skład. Pochylił się doswojego rozmówcy. Jeszcze jedno. Słuchampana. Nie chcę, żeby ktokolwiek był w stanie zidentyfikować jej ciało. Rozdział 19 Zadzwonił telefon. Demiris. Dzień dobry, Catherine. jak się dzisiaj czujesz? Dobrze. Dziękuję, Costa. Świetnie. Miło mi to słyszeć. Wysyłamdo Londynu delegację kadrykierowniczej, aby się zapoznała z naszą działalnością. Zależałoby mi, żebyś- zajęła się tymi ludźmi. Okaż im wszelką możliwą pomoc. Z przyjemnością. Kiedy tu będą? Przylatują jutro rano. Zrobię, cobędę mogła. Wiem, że mogę na ciebieliczyć. Dziękuję, Catherine. Nie ma zaco. "Żegnaj, Catherine". Połączenie zostało przerwane. "A więc kości zostały rzucone". Demiris odchylił się do tyłu w swoimfotelu, zamyślony. Kiedy Catherine Alexander odejdzie, wszystkie końcef zostaną wpuszczone w wodę. Terazbędzie mógł zająć się swoją żoną i jejB bratem. Dziś wieczorem będziemy mieli gości. Kilku kierowników działów12 mojego przedsiębiorstwa. Chcę,żebyś pełniła honory gospodyni domu. i Już bardzo długo nie pełniła tej roli przy mężu. Melina poczuła ogarH niające ją radosne podniecenie. "Może od dzisiaj wszystko się zmieni? ^ Wspólnakolacja niczego jednak nie zmieniła. Trzej mężczyźniprzyjechali, zjedli, i pożegnali się. Wszystko okazało się zawracaniem głowy. 189. Melinę przedstawiono trzem gościom, po czym ona siedziała w milczeniu, podczas gdy jej mąż zabawiał ich rozmową. Prawie już zapomniała,jaki czarujący potrafi być Costa. Opowiadał im zabawne historyjki, nieżałował komplementów, a oni byli nim zachwyceni. Oto znajdowali sięw towarzystwiewspaniałego, wielkiego człowieka, i widać było po nich,żesą tego świadomi. Melina nie miała nawet sposobności otworzyć ust. Za każdym razem, gdy próbowała coś powiedzieć, Costa wpadał jej w słowo, tak żew końcu siedziała zrezygnowana w milczeniu. "Dlaczegochciał,żebym była tu obecna? " dziwiła się. Pod koniecwieczoru, kiedy goście zbierali się do wyjścia, Demirispowiedział na pożegnanie: Jutro rano lecicie do Londynu. Jestem pewien, żezajmiecie sięnależycie wszystkim, co wymaga załatwienia. Następnego ranka delegacja przybyła do Londynu. Każdy z trzechmężczyzn był innej narodowości. Amerykanin, Jerry Haley, był wysoki i muskularny. Miał przyjaznywyraz twarzy,ciemnoszare oczy oraz olbrzymie dłonie, większeniżCatherine kiedykolwiek widziała. Byłanimi zafascynowana. Wydawałosię,że żyją swoim własnym życiem Nieustannie poruszały się, wykonującruchy, jakby pragnęły coś zrobić. Francuz, Yves Renard, stanowił dokładne przeciwieństwo Amerykanina. Niski, gruby, o ściągniętej twarzy i zimnych, przenikliwych oczach,które patrzyły badawczo na Catherine. Sprawiał wrażenie człowiekazamkniętego i oderwanego od otaczającej go rzeczywistości. "Czujny", przemknęło jej przez myśl. "Ale z jakiego powodu? ", nie mogła zrozumieć. Trzecim członkiem delegacji byłWłoch, Dino Matussi. Miał ujmującysposób bycia,był przyjacielski, i dookołaroztaczał swój nieodparty, osobisty urok. Pan Demiris ma o pani dobre zdanie powiedziałMatussi. Pochlebia mi pan. Mówił, żepani zaopiekuje się nami wLondynie. Pozwoliłem sobiekupić pani mały prezent. Wręczył jej niewinnepudełeczkoz etykietkąod "Hermesa". W środkuznalazła piękny, jedwabny szalik. Bardzo dziękuję powiedziała. To ładnie z pańskiej strony. Przeniosławzrok na pozostałych. Pokażę panom ich pokoje. Za nimi rozległ się głośny trzask. Odwrócili się. Stał tam młody chłopaki przerażony patrzył na upuszczony przez siebie pakunek. Dźwigał trzywalizki, a wyglądał napiętnastolatka, w dodatku jak na swój wiek, raczejniezbyt wyrośniętego. Miał brązowe, kręcone włosy, jasnozielone oczy,i sprawiał wrażeniedość delikatnego i ułomnego. Na litość boską! wrzasnąłRenard. Mógłbyś trochę uważać! 190 Przepraszam odpowiedział szybko przestraszony chłopak. Bardzo przepraszam. Gdzie mam postawić walizki? Gdziekolwiek rzucił niecierpliwie Renard. Zabierzemy jepóźniej. Catherine spojrzała na chłopca pytająco. Niedawnoskończył pracować jako goniec w Atenach wyjaśniłaEvelyn. A my tutaj właśnie potrzebujemy gońca. Jak się nazywasz? spytała Catherine. Atanas Stavich, psze pani. Był już bliskipłaczu. No dobrze, Atanas. Walizki możesz zanieść tam, na zaplecze. Jajuż dopilnuję, żeby ktoś sięnimi zająt. Bardzo pani dziękuję powiedział z wdzięcznością. Catherine odwróciła się do trzech nowych gości. Pan Demiris poinformował mnie, że panowie będą się zapoznawaćz naszą tutaj działalnością. Postaram się panom pomóc, jak tylko potrafię. Jeśli będą panowie czegokolwiek potrzebowali, spróbuję to dla panówzałatwić. A teraz proszę łaskawie za mną. Przedstawię panów Wimowii pozostałym pracownikom. Szli korytarzem i co chwilę Catherinezatrzymywała się,abydokonaćprezentacji. W końcu przystanęliprzed drzwiami do pokoju, w którympracował Wim. Wim, oto delegacja, którą przysłał pan Demiris. Panowie YvesRenard,Dino Matussi i Jerry Haley. Wszyscywłaśnie przylecieli z Grecji. Wim wbił w nichwzrok. Grecja majedynie siedem milionów sześćset trzydzieści tysięcymieszkańców. Zdumieni mężczyźni popatrzyli po sobie. Catherine uśmiechnęła siępodnosem. Ich reakcja na Wima była dokładnie taka sama, jak jejwłasna,gdy go poznała. Kazałam przygotowaćdla panów oddzielne gabinety powiedziałado gości. Zechcąpanowie udać się za mną. Kiedy byli z powrotem nakorytarzu, Jerry Haley zapytał: Co to było? Ktoś mi mówił, że onjest tu ważny. To prawda zapewniła go Catherine. Wim dzierży pieczę nadfinansami wszystkich naszych oddziałów. Ja tam nie powierzyłbym jego pieczy nawet mojego kota prychnąłHaley. Kiedy panowie lepiej gopoznają. Wcalenie mam ochoty lepiej go poznawać mruknął Francuz. Zarezerwowałam dla panów pokoje Catherine zmieniła temat. O ile wiem, panowie mieli życzenie zamieszkać w rożnych hotelach. Zgadza się odparł Matussi. Miała na końcu języka uwagę dotyczącą tego żądania, alezdecydowała 191. się nic nie mówić. W końcu tonie jej sprawa, dlaczego nie chcieliprzebywać w tym samym hotelu. Przyglądał sięCatherine. "Jest o wiele ładniejsza,niż oczekiwałem. Touczyni mojezadanie bardziej interesującym. Cierpiała już ból. Mogę toodczytać z jej oczu. Ale dopiero ja nauczęją, jak bardzo wyszukaną formęból może przybrać. Razem się zabawimy. A kiedy skończę, poślę ją dokrainy,gdzie nie ma bólu. Niech idzie do samego Stwórcy. To będzieprzyjemne. Bardzo przyjemne". Catherine zaprowadziłagości do ich gabinetów,i zostawiwszy ich, abymogli swobodnie się rozejrzeć w nowym miejscu, wracała powoli do siebie. Wtem z korytarza dobiegły ją krzyki Francuza, który wydziera! sięnanowego gońca. To nie ta teczka, głupcze. Moja jestbrązowa. Brązowa! Rozumieszpo angielsku? Tak. Bardzo panaprzepraszam odpowiedział ze strachem. "Muszę coś z tym zrobić", postanowiław myślach Catherine. Jeślibędziesz potrzebowała pomocy z tą delegacją, to możesz mnądysponować powiedziała Evelyn Kaye. Dziękuję ci. Dam ci znać. Kilka minut później Atanas Stavichprzechodził obokotwartych drzwigabinetu Catherine. Wejdź tutaj na chwilę zawołała za nim. Chłopak spojrzał na niąwyraźnie wystraszony. Natychmiast, psze pani- Wszedł do środka z taką miną, jakbysię spodziewał, że zostanie wychłostany. Zamknij drzwi. Tak, psze pani. Usiądź, proszę, Atanas. Nazywasz się Atanas, prawda? Próbowałarozluźnić go trochę, alebezskutecznie. Nie masz się czego bać. Nie, psze pani. Przyglądała mu się próbując odgadnąć, jakie to straszliwe przeżyciauczyniły go tak bojaźliwym. Postanowiła, że postara się dowiedzieć czegoświęcej o jego przeszłości. Atanas, jeśli ktoś tutaj będzie się natobie wyżywałalbo źle ciętraktował, chcę, żebyś przyszedł z tym do mnie. Rozmiesz? Przełknął ślinę. Tak, psze pani. 192 Wątpiła jednak, czyzdobędzie sięna to, by zwierzać się jej ze swoichproblemów. Ktoś musiał kiedyś wyrządzić mu dużą krzywdę. Porozmawiamy jeszcze na ten temat powiedziała głośno. Krótkie notatki dotyczące członkówdelegacji mówiły, że pracowaliw różnych oddziałach potężnego imperium Constantina Demirisa, tak więcmieli doświadczenie w pracy dla firmy. Dla Catherine największązagadkęstanowił sympatyczny Włoch, Dino Matussi. Nieustannie bombardował jąpytaniami, naktóre powinien znaćodpowiedzi, a w ogóle to niespecjalnieinteresował się działalnością londyńskiegoprzedstawicielstwa "HellenieTrade Corporation". Tak naprawdę wydawał się bardziej ciekawy osobistegożycia Catherine, niżkwestii zawodowych, które przywiodłygo przecieżdo Anglii. Jest pani zamężna? spytał ją. Nie. Ale kiedyś pani była? Tak. Rozwód? Miała dosyćtej rozmowy. Jestem wdową. Matussiwyszczerzył zęby. Założę się, że mapani przyjaciela. Wie pani, co mam na myśli? Wiem, co panma na myśli odparła sztywno. "I nic ci do tego". A czy panjest żonaty? Si, si. Mamżonę i czwórkę ślicznych bambini. Bardzo zamnątęsknią, gdy wyjeżdżam. Dużo pan podróżuje, panie Matussi? Wyglądał,jakby go todotknęło. Dino, Dino. Pan Matussi to mój ojciec. Tak, dużo czasu spędzamz dala od rodziny. Znowu uśmiechnął się i zniżył głos. Ale czasamipodróżwanie ma też swoje przyjemności. Wiesz, co czym myślę? Odpowiedziała uśmiechem. Nie. O dwunastej piętnaście tego popołudnia Catherine wyszła na umówionespotkanie z doktorem Hamiltonem. Zdziwiła się, że miała szczerą chęć natę wizytę. Przypomniała sobie, jaka była zdenerwowana i rozeźlona, gdywidziała się z nimpoprzednio. Teraz szła do niegoodczuwającniemalradość. Sekretarkaprowadząca rejestrację pacjentów udała się już na lunch,adrzwi do gabinetu doktora były otwarte. Hamilton już na nią czekał. Proszę do środka powitał ją. Weszła,a on wskazał jej fotel. 13 - Pamiętna noc 193. Jak minął pani tydzień? "Czyto byłdobrytydzień? Nieszczególnie". Nie mogła przestać myślećo śmierci Kirka Reynoldsa. W miarę dobrze. Wciąż jestem czymśzajęta. To bardzo pomaga. Odkiedy pracuje pani dla Constantina Demirisa? Cztery miesiące. Podobasię pani ta praca? Przy niejnie myślę o. o tych rzeczach. Wiele zawdzięczam panuDemirisowi. Trudno mi wprost wyrazić, ile dla mnie zrobił. Pozwoliłasobie na lekki uśmiech. Ale zapewne będę musiałapanu o tym opowiedzieć, prawda? Hamilton potrząsnął głową. Powie mi pani tylko to, co pani zechce. Po chwiliprzerwała ciszę: Mój mąż pracował dla pana Demirisa. Byłjegopilotem. Ja.. miałamwypadek, na jeziorze, i straciłam pamięć. Kiedy ją odzyskałam, pan Demiris zaproponował mi tę pracę. "Nie powiem mu o bólui przerażeniu. Czywstydzęsięprzyznać, żemój mąż usiłował mnie zamordować? Czy boję się, że on uzna przebywanieze mną za stratę czasu? " Żadnemu z nasniejest łatwo mówić o swojej przeszłości. W milczeniu spojrzałana niego Mówiła pani,że straciła pamięć. Tak. I miała pani wypadek na jeziorze. Tak. Jej wargi zesztywniały, -jakby zdecydowanabyła nie powiedzieć mu nic więcej. Rozdzierały ją dwa przeciwstawne pragnienia. Z jednej stronymiała ochotę powiedzieć mu o wszystkim i poprosić opomoc. Z drugiej chciała milczeć, aby zostawiłjąw spokoju. Hamilton przypatrywał się jej uważnie. Jest pani rozwiedziona? "Tak. Dokonał tego pluton egzekucyjny". On.. mój mążzmarł. Miss Alexander. zawahał się. Czy mogęsię do panizwracaćCatherine? Proszę. Ja jestem Alan. Catherine, czego się boisz? Wyprostowała się. Dlaczego uważasz, żesię boję? A czy tak nie jest? Nie. Tym razem nastało dłuższe milczenie. Bała się wyrazić to słowami, wydobyć ten straszny fakt na światłodzienne. 194 Ludzie wokół mnie. umierają. Nawet jeśli go to zaskoczyło, nie dał posobie nicpoznać. I tywierzysz,że jesteś przyczynąich śmierci? Tak. Nie. Sama nie wiem. Jestem. już wszystko misię miesza. Często winimy samych siebie za rzeczy, które przydarzająsię innym. Jeśli mąż i żona rozwodzą się, dzieci myślą, że to przez nie. Jeśli ktośprzeklina jakąś osobę, która następnie umiera, uważa, że on to spowodował. Tego rodzaju wiara nie jest niczym niezwykłym. Ty.. To jeszcze nie wszystko. Naprawdę? Spoglądałna nią zamieniając się w słuch. Mój mąż został zabity popłynęłysłowa i jego. kochankarównież. Zginęli też dwaj prawnicy, którzy bronili ich w sądzie. A teraz. głos jej się załamał. Kirk. I uważasz, że jesteś odpowiedzialna za teśmierci? To potwornaświadomość, straszliwy ciężar, z którym trzeba jakośżyć, prawda? Wemnie jest chyba. jakiś fatalny, zabójczy urok, który powodujenieszczęście. Boję się związać z innym mężczyzną. Nie zniosłabym chyba,gdyby coś. Catherine, wiesz, za czyjeżycie jesteś odpowiedzialna? Swojewłasne. I niczyje inne. Nie jesteś panią niczyjego życia ani śmierci. Tonie twoja wina. Nie miałaś nic wspólnego ze śmierciątych ludzui. Musiszto zrozumieć. "To nie twoja wina. Nie miałaś nic wspólnegoze śmiercią tychludzi". Catherine siedziała myśląc o tych słowach. Strasznie chiała wnie uwierzyć. Oni umarliw wyniku swojego własnego postępowania, a nie przez nią. A jeśli chodzi o Kirka, tobył przecież nieszczęśliwy wypadek. Czyż nie? Alan Hamilton obserwował ją bez słowa. Catherine podniosła na niegowzrok. "To dobryczłowiek",pomyślała. "Szkoda, że nie poznałam go wcześniej". Z poczuciemwinyzerknęła na fotografię żony i syna Alana. JB, Dziękuję ci powiedziała. Spróbuję w to uwierzyć. MuszęB oswoić się z tą myślą. 3^ Hamilton rozpromienił się. UlZróbmy torazem. Czy odwiedzisz mnie jeszcze? ^i Pamiętasz? Tomiała być tylko próba. Miałaś zdecydować, czy I chcesz kontynuować nasze spotkania. Odwiedzę cię, Alan odpowiedziała bez namysłu. ^," Kiedywyszła, Hamilton długo jeszcze o niej myślał. IiiPrzez wszystkie lata swojej praktykimiał wiele atrakcyjnych pacjentek,i niektóre z nich widziały w nim obiekt seksualnego pożądania. Był jednakzbyt dobrym psychiatrą, aby dać się ponieść pokusie. Jedną z podstawo195. wych zasad jego profesji, której nigdy się nie sprzeniewierzył, było nieprzekraczanie pewnych granic w stosunkach z pacjentkami. Doktor Alan Hamilton pochodził zlekarskiejrodziny. Jego ojciec byłchirurgiem, który ożenił się z Jedną ze swoich pielęgniarek, a jego dziadekbył znanym kardiologiem. Od czasów dzieciństwa Alanwiedział, że zostanie lekarzem, chirurgiem, tak jakjego ojciec. Uczęszczał na studiamedyczne w King's College, a po uzyskaniu dyplomurozpoczął specjalizację w dziedzinie chirurgii. Miał do tego naturalny dryg, umiejętność, jakiej nieda się wyuczyć. I wtedy, 1 września 1939 roku armia Trzeciej Rzeszy przekroczyła granicePolski,a dwa dni później Anglia i Francja wypowiedziały Niemcom wojnę. Rozpoczęłasię drugawojnaświatowa. Alan Hamiltonzgłosił się na ochotnika jako chirurg. 22 czerwca 1940, po tym,jakpaństwa Osi podbiły już Polskę, Czechosłowację, Norwegię i inne krajeBeneluxu,padła Francja, i cały ciężarwojny spadł na Wielką Brytanię. Z początku, każdegodnia sto samolotów wroga zrzucało bombynaangielskie miasta. Wkrótce potem było jużdwieście samolotów, a w końcutysiąc. Rzeź przekraczała najśmielsze wyobrażenia- Wszędzie pełno byłozabitych i rannych. Miasta stały w ogniu. JednakHitlernie docenił Brytyjczyków. Naloty powodowały umocnienie się narodu w oporze przeciwagresorowi. Ludziegotowi bylioddać za wolność własne życie. Bez wytchnienia, dzień i noc, AlanHamilton ratował życie. Często niespał przez kolejnych sześćdziesiąt kilka godzin. Kiedy szpital,w którympracował, został zbombardowany, przeniósł swoichpacjentów dopobliskiego magazynu. Pracując w krańcowo niebezpiecznych warunkach ocaliłżycie wieluludziom. W październiku, kiedy nastały najcięższe bombardowania, zabrzmiałysyreny ostrzegając przed kolejnym nalotem. Ludzie pospiesznie biegli doschronów. Alan był w trakciekolejnej operacji i odmówił pozostawieniapacjenta swojemu losowi. Bomby padały coraz bliżej. Uciekajmy stąd! zawołał asystujący Hamiltonowi chirurg. Za chwilę. Miał na stole pacjenta z otwartą klatką, z którejwyjmował zakrwawione odłamki. Alan' Lecz on nie mógł odejść. Byłcałkowicie skoncentrowany na operacji,nieświadomy padających w pobliżu bomb. Nie usłyszał też huku bomby,która spadła na budynek,w którym się znajdował. Przez sześć dni nie odzyskiwał przytomności,a kiedy się w końcuobudził, dowiedział się, żepoza innymi ranami ma zgniecione kości dłoni. 196 Zostały, coprawda, nastawione i wyglądały normalnie, ale zdawał sobiesprawę, że już nigdy nie będzie operował. ll ll ll Prawie rok zabrałomu pogodzeniesię z okropną myślą, że jego przyszłość została zniszczona. Był pod opieką psychiatry, bardzorozsądnegolekarza, który powiedział mu: Nadszedł czas,żebyś przestał się nad sobą użalać i zacząłnormalnieżyć. Robiąc co? spytał Alan z goryczą. To, co robiłeśdo tej pory, ale inaczej. Nierozumiem. Jesteś lekarzem,Alan, Leczysz ciało. Teraz nie możesz już tegorobić. Ale równie ważnejestleczenie umysłów. Byłby z ciebie doskonałypsychiatra. Jesteś inteligentny i masz w sobie dużo współczucia dla innych. Zastanów się nad tym. Okazało się to jedną znajtrafniejszych decyzji jego życia. Bardzopolubiłswoją nową specjalność. W pewnym sensie dawała mu nawetwięcejsatysfakcji, gdy wyprowadzał ludzi ze stanu krańcowej rozpaczyi przywracał ich do normalnego życia, niż gdy naprawiał ich chore ciała. Szybko wyrobił sobie świetną reputację i przez ostatnie trzy lata byłzmustzony odprawiać nowych pacjentów z kwitkiem. Zgodził się przyjąćCatherinetylko po to,aby móc jej polecić innego lekarza. Było w niejjednak coś, co mocno nimporuszyło. "Muszęjej pomóc". Kiedy Catherine wróciłado biura po wizycie u Hamiltona, poszłazobaczyć się z Wilnem. Byłam dzisiaj u doktora Hamiltonapowiedziała. Tak? Według psychiatrycznej skali przystosowań, rozwód siedemdziesiąt trzy, separacja małżeńska sześćdziesiątpięć, śmierć współmałżonkawynosisto,pobyt w więzieniu sześćdziesiąt trzy, śmierć bliskiego członkarodziny sześćdziesiąt trzy, choroba lub stan powypadkowy pięćdziesiąt,utrata pracy czterdzieści siedem. Catherine słuchała stojąc nieruchomo. "Jak to jest, gdymyśli sięo wszystkim w kategoriach liczb? Gdy nietraktuje się innych jak żywychludzi, gdy niema się przyjaciół? Ja czuję się, jakbym właśnie znalazłanowegoprzyjaciela", pomyślała. "Ciekawejak długo jest żonaty". Rozdział 20 Próbowałeś mnie zniszczyć. Nie udało ci się. Szczerze ci powiem,że byłoby dla ciebie lepiej, gdyby ci się powiodło. Ale najpierw zniszczętwoją siostrę". Słowa Demirisa wciąż dźwięczały w uszachSpyrosa Lambrou. Niewątpił, żeDemiris będzie próbował zrealizować swoją groźbę. Dlaczegoplan Rizzoli'ego się nie powiódł? Przecież byłobmyślony tak starannie. Nie miał jednak czasu,aby dłużej się nad tym zastanawiać. Teraz najważniejsze byłoostrzecsiostrę. Do jego gabinetu weszła sekretarka. Czeka osoba, która miała wyznaczone spotkanie na dziesiątą. Czymam poprosić. Nie. Proszęodwołać wszystkie moje spotkania. Wychodzę. Podniósł telefon i pięć minutpóźniej już jechał, aby zobaczyć sięz Meliną. Czekała na niegow ogrodzie otaczającym willę. Spyros. Kiedy zadzwoniłeś od razuwiedziałam, że coś jest niew porządku. Co się stało? Musimyporozmawiać. Poprowadził ją na ławkę w porośniętejwinoroślą altanie. Patrząc na nią pomyślał:. Jakaż z niej cudowna kobieta. Każdemu, z kim się zetknęła, zawsze przynosiła radość i szczęście. Niezasłużyła sobie na taki los". Nie powiesz mi w końcu o co chodzi? Zaczerpnął powietrza. To sprawici ból, kochanie. Zaczynam się naprawdę niepokoić. I słusznie. Twoje życie jest w niebezpieczeństwie. Co? Kto taki grozimi śmiercią? 198 Ostrożnie dobierał słowa. Wydaje mi się, żeCosta będzie próbował cię zamordować. Stała zszeroka otwartymi ustami. Żartujesz. Niestety, nie. Melino. Kochany, Costa jest zdolny do wielu rzeczy, ale nie do morderstwa. Nie mógłby. Mylisz się. On jużkiedyś zabijał. Jejtwarz poszarzała. Co ty mówisz? Och, nie robi tego przecież własnymi rękami. Wynajmuje do tegoludzi, ale. Nie wierzę ci. Czypamiętasz Catherine Douglas? Tę kobietę, która została zamordowana. Nie została. Onażyje. Pokręciła głową. Nie, to niemożliwe. Przecież wykonano wyrok śmierci na osobach,które jązabiły. Lambrou ujął dłoń siostry. Melino, Larry Douglas i Noelle Page nie zabili Catherine. Przezcały czas trwania procesuDemiris trzymał ją w ukryciu. Siedziała zupełnie oniemiała, i nagle przypomniała sobie kobietę, którązauważyła kiedyś w ich domu. "Kim jestta kobieta, którą widziałam w holu? " "To przyjaciółka jednego zmoich znajomych. Będzie dla mniepracowała w Londynie". "Przyjrzałam się jej. Kogoś mi przypomina. Jest podobna do żony tegopilota, który kiedyś dlaciebiepracował. Ale to niemożliwe. Przecież onją zamordował". "Owszem, zamordowali ją". Odzyskała głos. Widziałam ją u nas w domu, Spyros. Costa mnie okłamał. On jest psychicznie chory. Chcę, żebyś spakowała swoje rzeczy iwyniosła się stąd. Spojrzała naniego i powiedziała wolno: Nie. Tutaj jest mój dom. Melino, nie zniósłbym tego, gdyby cokolwiek ci się stało. W jej głosiezabrzmiałastal. Nie obawiaj się. Nicmi się nie stanie. Costanie jestgłupcem. Wie,że jeśli by mnie skrzywdził, musiałby za to drogo zapłacić. Jest twoim mężem, ale ty go jeszcze nie znasz. Bojęsię o ciebie. Poradzęsobie z nim, Spyros. 199. Spojrzawszy na nią wiedział, że w żaden sposób nie przekona jej, abyzmieniła zdanie. Jeśli nie chcesz wyjechać, to zrób mi chociażjedną przysługę. Obiecaj, że nigdynie będziesz z nimsama. Dotknęładłonią jego policzka. Obiecuję. Nie miała jednak zamiaru dotrzymać słowa. Tego wieczoru, kiedy Demiris wrócił do domu. Melina czekała naniego. Skinąłjej głową i wyminął ją kierującsię do swojejsypialni. Poszłaza nim. Najwyższy czas,żebyśmy porozmawiali odezwała się. Spojrzał na zegarek. Mam tylko kilka minut. Jestem umówiony. Naprawdę? Zaplanowałeś sobie na dzisiejszą nockolejne morderstwo? Odwrócił się gwałtownie. O co cichodzi? Dzisiaj rano był u mnie Spyros. Będę musiał ostrzec twojego brata, żeby siętrzymał z daleka odmojego domu. To jest również mójdom rzuciła wyzywająco. Opowiedziałmi bardzo ciekawe rzeczy. Doprawdy? A o czym? Otobie, Catherine Douglas i Noelle Page. W jednejchwili udało jej sięprzyciągnąć całą jego uwagę. To stare dzieje. Tak? Spyros mówi, że posłałeś na śmierć dwoje niewinnych ludzi,Costa. Spyrosto dureń. Widziałam tę dziewczynę. Tutaj, w naszym domu. Nikt ci nie uwierzy. Więcej jej nie zobaczysz. Wysłałem kogoś,żeby się jejpozbył. I nagle Melina przypomniała sobie trzech mężczyzn, których gościlina kolacji. Jutro rano lecicie do Londynu. Jestem pewien, żezajmiecie się wszystkim, co wymaga załatwienia". Zbliżyłsię do niej i powiedziałmiękko: Wiesz, naprawdę zaczynam mieć dosyć ciebie itwojegobraciszka. Chwycił ją za ramię i ścisnąłmocno. Spyrospróbował mnie zrujnować. Powinien był mnie zabić. Wzmocnił uchwyt. Oboje będziecieżałowali, że tego nie zrobił. Przestań! To boli. 200 Moja droga żono, jeszczeniemasz pojęcia, co to znaczy ból. Aleniedługo się dowiesz. Puścił jejramię. Wystąpię o rozwód. Chcęmiećprawdziwą kobietę. Ale nie zniknę z twojego życia-O, nie. Mamw związku ztobą i twoim bratemwspaniałe plany. No cóż, porozmawialiśmy sobie. Wybacz mi, ale muszę się przebrać. To nieładnie spóźnićsięna spotkanie z kobietą. Odwrócił się i wszedł do garderoby. Mielinastała w miejscu. Jej sercebiło szaleńczym rytmem. "Spyros miał rację. To szaleniec". Czuła się zupełnie bezradna, lecz nie obawiała się o swoje życie. "Poco mam dalej żyć? ", myślałaz goryczą. Jej mąż pozbawił ją wszelkiejgodności i sprowadził ją do swojego poziomu. Pomyślała o wszystkichdoznanych od niego poniżeniach,o tym, jak obrażał ją w obecności innychludzi. Wiedziała, że przyjaciele szczerzejej współczują. Nie, już przestałamartwićsię o siebie. "Gotowa jestem umrzeć, lecz nie pozwolę mu skrzywdzić Spyrosa". Ale co mogła zrobić, by go powstrzymać? Spyrosbyłpotężny, ale jej mąż jeszcze potężniejszy. Zdała sobie sprawę z przerażającej prawdy, że jeśli mu na to pozwoli, to Demiris zrealizuje swoją groźbę. Muszę znaleźć jakiśsposób, żeby go powstrzymać. Ale jaki? Jaki. . Rozdział 21 Większość czasu Catherine poświęcała delegacji z Aten. Organizowała dla nich spotkania z kierownictwemlondyńskiego przedstawicielstwafirmy i wprowadzała ich w tajniki jego działalności. Byli zachwyceni jejsprawnością i kompetencją. Dużewrażenie sprawiła też na nich jej merytoryczna wiedza na temat wszystkich aspektów funkcjonowaniaprzedsiębiorstwa. Od rana do wieczora miała pełne ręce roboty, co zresztą pozwalało jejczasowo zapomnieć o własnych problemach. Przy okazji poznała się bliżejz członkami delegacji. Jerry'ego Haley'a uważano w jegorodzinie za czarną owcę. Jego ojciecbył bogatym potentatem naftowym, a dziadek cieszącym się wielkimrespektem sędzią. Gdy Jerry Haleyosiągnąłdwudziesty pierwszy rokżycia,miał już za sobątrzyletni pobyt wwięzieniu dla młodocianych za kradzieżsamochodu, włamanie i gwałt. W końcu rodzina wysłała go do Europy,aby się go pozbyć. Bardzo się od tamtej pory zmieniłem powiedziałjej Haleyz dumąw głosie. Zacząłem zupełnie nowe życie. Yves Renard był nieustannie zgorzkniały. Catherine dowiedziała się,że rodzice oddali go na wychowanie dalekiej rodzinie, i więcej się nimnie interesowali. A owi krewni wyżywalisię na chłopcu. Mielifarmę wpobliżu Vichy, i kazali mi na niejpracować od świtudo zmroku. Uciekłem od nich, gdy miałempiętnaścielati znalazłem sobiezajęciew Paryżu. 202 (Wesoły DinoMatussi urodził się na Sycylii,w średnio zamożnej ro' dzinie mieszczańskiej. ;' Kiedy miałem szesnaście lat stałem się bohaterem wielkiego skan dalu, ponieważ uciekłemze starszą ode mnie o dziesięć lat, zamężną (kobietą. Ach, ona była bestialska. I jak się to skończyło? " Westchnął. IJ Sprowadzili mnie do domu, a potem wysłali do Rzymu, abym : uniknął zemsty zazdrosnego męża. , Rozumiem uśmiechnęła się. Akiedy zacząłeś pracować El w firmie pana Demirisa? Później odpowiedział wykrętnie. Przedtem jeszcze robiłemróżne rzeczy. Wiesz, różne dziwne zajęcia. Cokolwiek, żeby zarobić na (, życie. Iwtedy poznałeśswoją przyszłą żonę? Zajrzał jej głębokow oczy. fAle mojej żony tutaj nie ma. Obserwowałją, rozmawiał znią, wsłuchiwał się w jej głos, czuł aromatjej perfum. Chciał wiedzieć o niejwszystko. Podobał mu się sposób, w jakichodziła, poruszała się, iwyobrażał sobie, jak wyglądajej ciało podsukienką. Wkrótcesięprzekona. Już niedługo. Prawie nie mógł już dłużejczekać. Do jej gabinetu wszedł Jerry Haley. Czy lubisz teatr, Catherine? Tak, a dlaczego. Właśnie na afisz wszedł nowy musical. "Finian's Rainbow". Chciałbymto dzisiaj zobaczyć. Z przyjemnością zamówię dla ciebie bilet. Samotna wyprawado teatru jest raczej mało zabawna, prawda? Jesteś wolna? Pomyślała przez chwilę. Tak. Nie mogła oderwać wzroku od jego niespokojnych, wielkichdłoni. To świetnie. Przyjdź po mnie dohotelu o siódmej. To niebyłapropozycja, lecz polecenie. Odwrócił się na pięciei wyszedł. "Dziwne",pomyślała. "Wydawał się taki sympatyczny, otwarty, a jednak. " "Bardzo się od tamtej pory zmieniłem". Przypomniała sobie jego słowa. Wciąż miała przed oczamijego olbrzymie ręce. 203. Jerry Haley czekał na nią w holu "Savoy'a". Pojechalido teatru służbową limuzyną. Londyn to cudowne miasto powiedział. Zawsze zradościątu przyjeżdżam. Długo tu jesteś? Kilkamiesięcy. Ale pochodzisz ze Stanów? Tak. Z Chicago. A, też piękne miasto. Spędziłem tamwiele przyjemnych chwil. "Gwałcąc kobiety? " Przyjechali do teatru i wmieszali się w tłum. Przedstawienie było wspaniałe, wdoskonałej obsadzie, lecz Catherine nie potrafiła się skoncentrować. Jerry Haley nieustannie stuka) palcami to wporęcz swojego fotela,to we własne kolano lub udo. Nie umiał utrzymać rąkw bezruchu. Po zakończeniu spektakluHaley powiedział: Dzisiaj jest taki piękny wieczór. Może zostawimy samochód i przejdziemy się po Hyde Parku? Wcześnie rano muszę byćw biurze odparła. Może innymrazem. Przyglądał się jej zenigmatycznymuśmiechem naustach. Oczywiście. Mamy mnóstwo czasu. Yves Renard interesował się muzeami. Oczywiście, mamy w Paryżu najwspanialsze muzeum świata mówił do Catherine. Zwiedzała pani kiedyś Luwr? Nie odrzekła. Nigdy nie byłam w Paryżu. Szkoda. Powinna pani kiedyś tam pojechać. Nawet mówiąc tesłowa, pomyślał: "Wiem, że tegonie zrobi". Chciałbym obejrzećlondyńskie muzea. Może w sobotę moglibyśmy zwiedzić kilkaz nich? Catherine zaplanowała na sobotę nadrobienie zaległej pracy biurowej. Ale przecież Constantin Demirisprosił ją, żeby zajęła się gośćmi. Dobrze powiedziała. Może być w sobotę. Wcale nie cieszyła się na to spotkanie z Francuzem. Jesttakizgorzkniały- Zachowuje się, jakby wciąż ktośgo wykorzystywał". Dzień zaczął się dośćprzyjemnie. Najpierw pojechali do muzeumbrytyjskiego,gdzie wędrowali po salach wypełnionych cudownymi skarbami z przeszłości. Obejrzeli egzemplarz Wielkiej Karty Wolności, pro204 klamację podpisaną przez Elżbietę Pierwszą oraz pakty pokojowe, będącenastępstwem dawno rozegranychbitew. Catherine zauważyła w zachowaniu Renarda coś dziwnego, ale dopieropo niemal godzinnym pobycie w muzeum zrozumiała, co to właściwie jest. Oglądali właśnie umieszczony w gablocie dokument, napisanyprzezadmirała Nelsona. Według mnie, tojeden z najbardziej interesujących eksponatów powiedziała. Nelson napisał to tużprzed rozpoczęciem bitwy. Nie byłpewien, czywolno mu było. Nagle zdała sobie sprawę,że Yves Renardwcale jejnie słucha. Dotarło do niej coś jeszcze:prawie nie zwracał uwagina wystawione w muzeum zbiory. Kompletniego tonie interesowało. "Więc dlaczego nalegał, że chce obejrzeć muzea? ", pomyślała zdziwiona. Następnie udali się do Muzeum Wiktorii iAlberta, gdzie powtórzyłasięta samahistoria. Tym razem przyglądałamu się uważnie. Renardprzechodził z jednej sali do następnej krzywiącjedynie usta na widokeksponatów, ale myślami byłgdzieś bardzo daleko. Kiedy wyszli na ulicę, spytała: Czy chciałby pan obejrzeć Opactwo Westminsterskie? Oczywiście skwapliwie pokiwał głową. Spacerowalipo olbrzymimkościele, zatrzymując się, aby popatrzyć nagrobowce sławnych ludzi,którzy tam spoczywali: poetów, polityków,królów. Proszę spojrzeć odezwała się wpewnej chwili. TutajleżyRobertBrowning. Renard odwrócił głowę. A, Browning powiedział i ruszył dalej. Przyglądałamu się. "Czego on szuka? Dlaczegomarnuje ten dzień? " W drodze powrotnej do hotelu Renard powiedział: Serdecznie pani dziękuję, Miss Alexander. Wszystko bardzomi siępodobało. "Kłamie",pomyślała. "Ale dlaczego? " Jestjeszcze jedno bardzo ciekawe miejsce, o którym słyszałem. Stonehenge. Zdaje się, że to na Nizinie Salisbury. Tak odparła Catherine. Chciałbym tam pojechać. Na przykład wnastępną sobotę? Ciekawa była, czy Stonehenge zainteresuje gobardziej niż muzea. A więcdobrzeodezwała się w końcu. 205. Dino Matussi był smakoszem. Pewnego dnia wkroczył do pokojuCatherine z turystycznym przewodnikiem w ręce. Mam tu listęnajlepszych restauracji w Londynie. Co ty na to? Cóż, ja. Świetnie! Dzisiaj zabieram cię nakolację do "Connaught". Dzisiajwieczoremmuszę. zaczęła. Żadnych wymówek. Przyjadę po ciebie o ósmej. No dobrze rzekła pochwili. Bene! Nachyliłsię do niej uradowany. Robienie niektórychrzeczy samemu to żadna przyjemność,prawda? Nie było wątpliwościco miał na myśli. "Jakież tooczywiste", pomyślała. "Ale dzięki temu także nieszkodliwe". Kolacja w "Connaught" była wyborna. Zjedliwędzonego łososia rodemze Szkocji, pieczeń wołową oraz pudding"Yorkshire". Byli już przy sałatce, kiedy Matussi powiedział: Jesteś fascynującą kobietą,Catherine. Ubóstwiam Amerykanki. Czy twojażona też pochodzi ze Stanów? spytała niewinnie. Wzruszył ramionami. Nie, toWłoszka. Ale jest bardzo wyrozumiała. Dlaciebie to się dobrze składa. Wyszczerzył zęby. O tak. Bardzo dobrze. Dopierojedząc deser odezwał się ponownie: Czy lubisz wieś? Mamznajomego, który posiada samochód. Pomyślałem, że moglibyśmy wybrać się w niedzielę poza miasto. Już chciała odmówić, lecz nagle przypomniała sobie Wima. Wydawałsiętaki samotny. Być może wycieczka na wieś sprawiłaby mu przyjemność. Brzmi zachęcająco powiedziała. Obiecuję ci, że się nie zawiedziesz. Czy moglibyśmy zabrać ze sobą Wima? Pokręcił przecząco głową. To małeauto. Resztę zostaw mnie. Goście z Aten okazali się bardzo wymagający i Catherine stwierdziła,że ma dla siebie bardzo mato czasu. Haley, Renard i Matussi spotykali siękilkakrotnie z Wimem Yandeenem. Catherine z rozbawieniem obserwowała zmianę w ichzachowaniu. On robi to wszystko bez kalkulatora? dziwiłsięHaley. Właśnie. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Bardzokorzystne wrażenie zrobił na niej AtanasStavich. Chłopakpracował ciężej i sumienniej niż inni. Kiedy przychodziła do pracy, on już 206 tam był, a wychodził do domu jako ostatni. Z uśmiechem spełniał wszystkie polecenia. PrzypominałCatherinemałego, drżącego szczeniaczka. Ktoś kiedyś musiał go ciężkoskrzywdzić. Zdecydowała się porozmawiaćo chłopcu z Alanem Hamiltonem. "Musi istnieć jakiś sposób, aby poczułsię pewniej", myślała. "Alanna pewnomu pomoże". Oczywiście wiesz, że ten dzieciak kocha się w tobie? powiedziałajej któregośdnia Evelyn. O czym ty mówisz? OAtanasie. Nie widziałaś tego uwielbienia w jego oczach,gdy naciebie patrzy? Chodzi za tobą jakzagubiona owieczka. Catherine roześmiała się. Masz bujną wyobraźnię. Pod wpływemtej rozmowy, zaprosiła Atanasa na lunch. Do.. prawdziwej restauracji? OczywiścieCatherine obdarzyła gomiłym uśmiechem. Oblał sięrumieńcem. Nie wiem, Miss Alexander. Popatrzył na swoje źle dopasowaneubranie. Czy nie będzie się paniwstydziła ze mną pokazać? Nieoceniam ludzi według tego, jak się ubierają odparła zdecydowanie- Zarezerwujęstolik. Zabrała go na lunch do "Lyons Comer House". Usiadłnaprzeciwkoniejprzytłoczony nowym otoczeniem. Nigdy jeszcze nie byłem w takim miejscu. Tu jest pięknie. Catherine wzruszyła się. Chcę, abyś zamówiłsobie to, na co masz ochotę. Przejrzał menu, po czym pokręcił głową. Wszystkojest zbytdrogie. To nieważne znów uśmiechnęła się do niego. Pracujemy dlabardzo bogatego człowieka. Jestem pewna, że niema nic przeciwko temu,żebyśmy zjedli smaczny lunch. Nie wspomniała mu, żerachunek zapłacisama z własnej kieszeni. Atanas zamówił koktajl z krewetek, sałatkę,pieczonegokurczakaz frytkami, a na deser ciasto czekoladowe i lody. Catherine przyglądała musię zdumiona. Miał bardzo drobną sylwetkę. Gdzie ty towszystko mieścisz? Ja nigdynie przybieram na wadze odparł nieśmiało. Podoba ci się Londyn? Kiwnął głową. To cowidziałem bardzo mi się podoba. W Atenach pracowałeś jako goniec? Potwierdził ruchem głowy. Dla pana Demirisaw jego głosie zabrzmiała rezygnacja. Niepodobało ci sięto zajęcie? Proszę mi wybaczyć, nie mam prawa tego mówić, ale pan Demiris 207. nie jest dobrym człowiekiem. Ja.. nie lubię go Chłopak rozejrzał siędookoła w obawie, że ktoś może podsłuchać jego słowa. On. A zresztą,nieważne. Catherine pomyślała, że lepiej go nie ciągnąćza język. Dlaczegozdecydowałeś się przyjechać do Londynu? Mruknął coś, ale tak cicho, że nic nie zrozumiała. Nie dosłyszałam. Chcę zostać lekarzem. Lekarzem? spytała zdumiona. Tak, psze pani. Wiem, żeto brzmi niepoważnie- Po chwilimilczenia, dodał: Moja rodzina pochodziz Macedonii i przez całe życiesłuchałem opowieści o tym, jak Turcy przychodzą do naszej wioski, mordują i torturują mieszkańców, a na miejscu nie ma lekarza, który mógłbypomóc rannym. Cóż, wioskajuż nie istnieje, moja rodzina nie żyje,ale naświeciejest wciąż wielu ludzi potrzebujących pomocy. I jachciałbym impomagać zażenowany opuścił oczy. Myśli pani pewnie, że zwariowałem? Nie odpowiedziała cicho. Myślę, że to co zamierzasz zrobićjest wspaniałe. Więc przyjechałeś do Londynu, żeby studiować medycynę? Tak,psze pani. W dzień będę pracował, a wieczoremchodził doszkoły. Chcę być lekarzem. Po raz pierwszy dosłyszała w jego głosie determinację. Wierzę, że nimzostaniesz. Jeszczena ten temat porozmawiamy. Mam znajomego,który,być może, będzie mógł ci pomóc. A poza tymznam uroczą restaurację, gdziemożemy zjeść lunch w przyszłym tygodniu. O pomocy w willi Spyrosa Lambrou wybuchła bomba. Eksplozjawywaliła potężny kawałfrontowejściany, zabijając dwie osoby ze służby. Sypialnia właściciela została kompletnie zniszczona. Przeżył tylko dlatego,że w ostatniej chwili wraz z żoną zdecydowali sięwziąć udział w przyjęciuwydanym przez burmistrza Aten. Następnego ranka do biuraSpyrosa przysłano kartkę, na której byłonapisane: "Śmierć kapitalistom". Poniżej widniałpodpis: "Helleńska PartiaRewolucyjna". Dlaczego mieliby zrobić ci coś takiego? spytałaprzerażonaMelina. To nie oni powiedział bezogródek. To Costa. Niemasz na to żadnego dowodu. Nie potrzebuję dowodu. Czyjeszcze niezrozumiałaś, kim naprawdęjest twój mąż? Nie wiem, co o tym myśleć. Melino, pókionżyje, oboje jesteśmy w niebezpieczeństwie. Onnam nie odpuści. 208 Czy nie możesz iść na policję? Sama powiedziałaś,że nie mam żadnegodowodu. Wyśmialiby mnie. Ujął jej drobne dłonie. Chcę, żebyś stąd wyjechała. Proszęcię. Uciekaj tak daleko, jak tylko możesz. Stała długobez słowa. Kiedy odezwała się ponownie,dało się wyczuć,że podjęła ważną decyzję. Dobrze, Spyros. Zrobię to, co mam do zrobienia. Uścisnął ją. Cudownie. I nie martw się. Znajdziemy jakiś sposób, żeby gopowstrzymać. Przez całe długiepopołudnie Melina siedziała sama w swoim pokojupróbując ogarnąć myślami to, co się wydarzyło. Więcjej mąż nie rzucałsłówna wiatr, kiedy im groził, że zniszczy ją i brata. Nie mogła do tegodopuścić. A jeśli ich życie było zagrożone, to samodotyczyło CatherineDouglas. "Ona pracuje dla Costyw Londynie. Muszę ją ostrzec. Ale oprócztego muszę jeszcze zniszczyć Costę. Muszę sprawić,żeby już nikogo nigdynieskrzywdził. Ale jak? " I nagle przyszła jej do głowy odpowiedź. "Oczywiście! , pomyślała. "To jedyny sposób. Dlaczego nie pomyślałam o tymwcześniej? Rozdział 22 PoufneZapis rozmowy z Catherine Douglas Przepraszamza spóźnienie, Alan. W ostatniej chwili wyskoczyło mi dodatkowe spotkaniew pracy. Nie ma problemu. Czy delegacja z Aten jest jeszcze w Londynie? Tak.Wyjeżdżająpod koniec przyszłego tygodnia. Wyczuwam ulgę w twoim głosie. Dali cisię we znaki? Niezupełnie. Mam co do nich mieszane uczucia. Mieszane uczucia? Trudno to wytłumaczyć. Wiem,że to brzmi głupio, ale. Czy zrobilicokolwiek takiego, co. Nie. Po prostu czujęsię przy nich jakoś nieswojo. Wczoraj w nocy znowu miałam zły sen. Że ktoś próbuje cię utopić? Tak. Ten koszmar nie nachodził mnie jużod dość dawna. Aletym razem wizja byłatrochę inna. Czym więc różniła się od poprzednich? Byłabardziej. realna. I nie urwała sięw tym punkcie, co dawniej. Widziałaś więc, cosię stało potem? Właśnie. Usiłowali mnieutopić, i nagle znalazłam się wbezpiecznym miejscu. W klasztorze? Możliwe, chociaż nie jestem pewna. Byłam wogrodzie, gdy przyszedł mnie odwiedzić jakiś mężczyzna. Chyba kiedyś już misię to śniło, lecz tym razem widziałam jego twarz. Rozpoznałaś go? Tak. To byłConstantin Demiris. Więcw twoim śnie. Alan,to niebył tylko sen. To było wspomnienieczegoś, co wydarzyło sięnaprawdę. Nagle przypomniałam sobie,że Demiris dał mizłotą spinkę, którą wciąż mam. Myślisz, że twoja podświadomość wydobyła prawdziwe zdarzenia? Jesteś pewna, że to nie było. Ja to wiem. Constantin Demirispodarował mitę spinkęw klasztorze. Mówiłaś mi,że z jeziora wyciągnęły cię zakonnice, które następnie zabrałycię doklasztoru. To prawda. Catherine, czy ktoś jeszcze wiedział otwoim pobycie w klasztorze? Nie. Chybanikt. Więcjak dowiedział się o tym Demiris? Nie mampojęcia. Wiem tylko, że tak właśnie było. Zbudziłam się przerażona. Ten sen podziałał na mnie jak ostrzeżenie. Mamprzeczucie, że stanie się coś strasznego. Nocne mary mogą wywoływać takie myśli. Są jednymi z najstarszychwrogów człowieka. Wyrażenie topochodzi ze staroangielskiego "nitz", czyli "noc", oraz "marę", co oznaczało "chochlik". Istnieje stary przesąd, że najchętniej pojawiają siępo czwartej rano. : Nie sądzisz, że złe sny mają jakieś znaczenie? :Czasami mają. Coleridge napisał: "Sny to nie cienie, lecz prawda i nieszczęścia mojego życia". :Pewnie za bardzo siętym wszystkim przejmuję. Gdyby niete koszmary,czułabym sięzupełnie dobrze. Aha, jest jeszcze ktoś, o kimchciałabymz tobą porozmawiać. Słucham. ; Nazywa się Atanas Stavich. To młody chłopak, który przyjechał doLondynu,aby studiować medycynę. Miał ciężkie dzieciństwo. Pomyślałam sobie, że może któregośdnia mógłbyś go przyjąć i coś mudoradzić. Bardzo chętnie. Dlaczego marszczysz brwi? Coś sobieprzypomniałam. Tak? Ale to jest zupełnie niedorzeczne. Nasza podświadomość nie odróżnia rzeczynormalnych od szalonych. Śniłomi się, że Constantin Demiris podarował mi złotą spinkę. No i? Usłyszałam wtedy głos: "Oncię zamorduje". 211. "To musi wyglądać na wypadek. Nie chcę, żeby ktokolwiek był w stanie zidentyfikować jej ciało". Można ją było zabić na wiele sposobów. Będziemusiał poczynić niezbędne przygotowania. Myślał o tym leżąc nałóżku i nagle poczuł, że doznajeerekcji. Ostateczną kulminacją, orgazmem,była śmierć. Po chwili wiedział już, jak tego dokona. Tobyło takie proste. Po jej ciele nie pozostanie nawetśladu. Constantin Demiris będzie zadowolony. Rozdział 23 Nadmorska willa Constantina Demirisa znajdowała się na jednoakrowej działce ziemi, która dochodziła przez plażę do samego morza, pięćkilometrów na północ od Pireusu. Demiris przyjechał o siódmejwieczorem. Zatrzymał samochód napodjeździe, wysiadł i ruszyłw kierunku domu. Kiedy byłjuż blisko, drzwi otworzyły się. Stałw nich człowiek, któregonigdy przedtem nie widział. Dobrywieczór, panie DemirisW środku Demiris ujrzał pół tuzina umundurowanychpolicjantów. Co tu się dzieje? spytał ostro. Jestem porucznik Theophilos. Demirisodepchnął go na bok i wszedł do salonu. Najwyraźniej rozegrała się tam jakaś walka. Dookoła panował nieopisanybałagan; poprzewracane stołyi krzesła, podarta sukienka Meliny na podłodze. Podniósł jąi obejrzał z bliska. Gdzie jest moja żona? Byłemz niątutajumówiony. Tu jejnie ma odparł porucznik. Przeszukaliśmy całydomoraz szeroki pas plaży. Wygląda na to, że ktoś włamał się do willi. No więcgdzie jestMelina? Czy to ona was wezwała? Była tutaj? Owszem, tak właśnie sądzimy, proszę pana. Podniósł trzymanywdłoni damski zegarek. Kryształowe szkiełko było rozbite, a wskazówkizatrzymały się na godzinietrzeciej. Czy to zegarek pańskiej żony? Wyglądatak samo. Na kopercie ma wygrawerowany napis: "Kochanej Melinie Costa". Tojej zegarek. Dostała go ode mnie na urodziny. Theophilos wskazał palcem jakieś ciemne plamy na dywanie. Tu są ślady krwi. Ostrożnie,żeby nie zatrzeć odcisków palcówna rękojeści, podniósł z podłogi nóż. Ostrze było pokrytekrwią. Czy widział pan kiedyś ten nóż? 213. Demiris obrzucił narzędzie przelotnym spojrzeniem. Nie. Sugeruje pan, że ona nie żyje? Z całą pewnościąistniejetaka możliwość. Odkryliśmy krople krwina piasku. Ślady prowadzą prosto dowody. Boże! Szczęśliwie dla nas, na nożu są bardzo dobrze zachowane odciskipalców. Demiris usiadł ciężkona krześle. Złapcie tego,kto to zrobił. Tak, jeśli mamy jego odciski w kartotece. W całym domu pełnojest śladów. Musimy je uporządkować. Jeśli niema pan nic przeciwkotemu, pobralibyśmy pańskieodciski, aby je natychmiast wyeliminować. Demiris zawahał się. Tak, oczywiście. Zajmie się tym sierżant. Demirispodszedłdo policjanta, przy którym leżałapoduszeczka z tuszem. Zechce pan dotknąć palcami tutaj. Chwilę później było już powszystkim. Pan rozumie, toczysta formalność. Rozumiem. Porucznik Theophilos podał Demirisowi małą wizytówkę. Mówi to panu coś? Na kartoniku widniałnapis:"Agencja Detektywistyczna Katelanosa PrywatneDochodzenia". Zwrócił wizytówkę policjantowi. Nie. A czy to ma jakieś znaczenie? Jeszcze niewiemy. Ale sprawdzimy. Oczywiście. Zależy mi, żebyście zrobili wszystko co możliwe, abyodkryć kto jest za to odpowiedzialny. I dajcie mi znać, jeśli moja żonaskontaktuje sięz wami. Theophilos skiną) powoligłową. Proszę się nie obawiać. Na pewno to zrobimy. Melina. Złota dziewczyna, atrakcyjna, inteligentna, wesoła. Na początkubyło tak cudownie. A potem zamordowałaich syna, za co nie możebyćprzebaczenia. tylko śmierć. Telefon zadzwonił w południe następnegodnia. Demiris właśnie przewodniczył naradzie, kiedy w interkomie odezwał sięgłos sekretarki: Przepraszani, panie Demiris. Mówiłem, żebymi nieprzeszkadzać. Tak, aledzwoni inspektor Lavanos. Twierdzi, że to bardzo ważne. Czy mam mupowiedzieć, żeby. 214 Nie, odbiorę. Odwrócił się do zebranych wokół stołu mężczyzn. Przepraszam panów na moment. Podniósł słuchawkę. Słucham, Demiris. Mówi nadinspektor Lavanos z Komendy Policji. Mam pewne informacje, któremogą pana zainteresować. Czynie byłoby dla pana zbytkłopotliwe przyjechać do nas? Są jakieś wieści o mojej żonie? Jeśli niema pan nic przeciwko, to wolałbym nie mówić o tymprzez telefon. Demiris nie zastanawiał się długo. Zaraz tam będę. Odłożył słuchawkę i spojrzał na pozostałych. Wypadło mi coś bardzo pilnego. Może panowie przedyskutują pomiędzysobą moją propozycję, a ja dołączę do was na lunch. Dał się słyszeć ogólny pomruk aprobaty. Pięć minut później Demirisbył w drodze do centrali policji. W gabineciekomisarza czekało na niego kilku mężczyzn. Wśród nichrozpoznałpolicjantów, których widział poprzednio w swojej nadmorskiejwilli. ...a to jest prokurator Delma. Delmabyłniskii krępy, miał krzaczaste brwi, okrągłą twarz icyniczniepatrzące oczy. Co się stało? spytał natarczywie Demiris. Wiadomocośnowego o mojej żonie? głos zabrał nadinspektor. Szczerze mówiąc, panie Demiris, odkryliśmykilka rzeczy, którei stanowią dlanas zagadkę. Mam nadzieję, żepan pomoże nam ją rozwikłać. ' Obawiam się, że moja pomoc niewiele się panomprzyda. Toj wszystko jestszokująco. i Był pan umówiony na spotkanie z żoną w waszym nadmorskim[ domku wczoraj o godzinie trzeciej? tCo? Ależ skąd! Zatelefonowała do mnie i poprosiła mnie o spot kanie o siódmej wieczorem. , Tego właśnieniepotrafiliśmy wytłumaczyćpowiedział gładkoi Delma. Pokojówka powiedziała nam, żedzwonił pan do żony około drugiej i poprosił ją, żeby sama czekała na pana w waszej willi nadmorzem. Musiała się pomylić zdziwiony Demiris zmarszczył czoło. To mojażonazadzwoniła do mnie i prosiła, żebyśmy się spotkali o siódmej. Rozumiem. Więc pokojówka się pomyliła. Oczywiście. 215. Czy domyśla się pan, dlaczego żona umówiła się z panem w tamtymmiejscu? Pewnie chciała wybićmi z głowy rozwód. Powiedział panżonie, że się z nią rozwiedzie? Tak jest. Pokojówka twierdzi, że podsłuchała rozmowę telefoniczną,w czasiektórej pani Demiris powiedziała panu, że to ona pana porzuci. Nie obchodzi mnie, co powiedziała pokojówka. Musicie mi uwierzyćnasłowo. Czy ma panw swoim nadmorskim domukąpielówki? spytałnadinspektor. Tam? Nie, już od wielu lat nie pływam w morzu. Korzystam tylkoz basenu, który mamw mieście. Nadinspektor otworzył szufladę biurka i wyjął kąpielówki wplastikowej torebce. Podał je Demirisowi. Czy to pańskie? Możliwe. Są na nich pańskie inicjały. Tak. Chybapoznaję. To moje. Znaleźliśmy je na dnie szafy w pańskiej willi nad morzem. No i co z tego? Pewnie leżały tamod wielu lat. Dlaczego. Były przesiąknięte morskąwodą. Analiza wykazała, że jest to woda,którapochodzi zmorza przed pańskimdomem. Na kąpielówkach są śladykrwi. W pomieszczeniu zrobiło się bardzo gorąco. Więc musiał jewłożyć ktoś inny powiedział stanowczo Demiris. Po co ktoś miałby torobić? spytał prokurator. To właśniejedna z rzeczy, których nie możemy zrozumieć. Nadinspektor otworzył małąkopertę i wyjął z niej złoty guzik. Jeden z naszych ludzi znalazł topod dywanem. Poznajepan? Nie. Pochodzi z pańskiej marynarki. Dzisiaj rano pozwoliliśmy sobiesprawdzić pańskąszafę u pana w domu. Przy jednej z marynarek brakowało guzika. Urwane niciidealnie do siebie pasują. A' marynarka ledwotydzień temu wróciła z pralni. Nic nie. Panie Demiris, powiedziałpan żonie, żesię z nią rozwiedzie,a onausiłowała odwieść pana od tego? Zgadza się. Nadinspektor wyjął wizytówkę,którą pokazano Demirisowi poprzedniego dnia. Jeden z naszych pracowników odwiedził dzisiaj AgencjęDetektywistyczną Katelanosa. Już wammówiłem:nigdy o nichnie słyszałem. 216 Pańska żona wynajęłaich do ochrony. Wiadomość spadła na niego jak grom. Melina? Do ochrony przed czym? Przed panem. Według współwłaściciela agencji, żona groziłapanurozwodem, a pan powiedział jej, że jeślinie porzuci tego pomysłu, to jąpan zabije. Spytałją, dlaczego nie zwróciła się ztym do policji, na coodparła, że nie chce nadawać sprawie rozgłosu. Demiris wstał. Nie mam zamiaru siedzieć tutaj i wysłuchiwać tych kłamstw. Niema żadnych. Nadinspektor sięgnął do szuflady biurka i wyjął pokrwawiony nóż,który znaleziono w nadmorskim domu. Wczoraj powiedział panoficerowipolicji, że nigdy przedtem niewidziałtego noża. Oczywiście. Są na nim pańskie odciski palców. Demiris patrzył nanóż jak zahipnotyzowany. Moje odciski? Niemożliwe. Musiała zajść jakaś pomyłka. Jego umysł pracował teraz bardzo intensywnie- Szybko przeanalizowałzebrane przeciwko niemu dowody: zeznanie pokojówki,że zadzwonił dożony o drugiej prosząc ją, żeby przyszła sama do ich willi nad morzem. jegokąpielówki poplamionekrwią. guzik oderwany od marynarki. nóżz odciskamijego palców. Idioci, czy nic nie rozumiecie? To wszystkobyłoukartowane! krzyknął. Ktoś podrzucił te kąpielówki, poplamił je inóż krwią, oderwałguzik od mojej marynarki, i. PanieDemiris przerwał mu prokurator. Czy może panwyjaśnić,w jaki sposób pańskie odciski znalazły się natymnożu? Nie wiem. Chwileczkę. Tak, przypominam sobie. Melina poprosiłamnie, żebym pomógł jej zdjąć sznurek z jakiejś paczki. To musi być tensam nóż, który mi wtedypodała. Stąd też sąna nim moje odciski. Rozumiem. A co było w tej paczce? Nie wiem. Niewie pan,co było w środku? Nie. Po prostu przeciąłemsznurki. Nie otwierała jej przy mnie. Czypotrafi pan wytłumaczyć, skądwzięły się ślady krwi na dywaniei na piasku od pańskiego domu do samego morza? To oczywiste odparował Demiris. Melina musiała tylkoskaleczyć się lekko iprzejść plażą do wody, abypolicjauważała, że jązamordowałem. Chciałasię na mnie odgryźć, gdyż zagroziłem jej rozwo217. dem. Teraz chowa się gdzieś i śmieje. Pewnie myśli, że mnie aresztujecie. Ona przecież żyje. Chciałbym, żeby to była prawda powiedział grobowym głosemprokurator. Dziś ranowyłowiliśmy zmorza jej ciało. Są nanim śladypo uderzeniachnożem. Panie Demiris, jest pan aresztowany pod zarzutemzamordowania swojej żonyRozdział 24 Z. początku Melina nie miała pojęcia,jak się za to zabrać. Wiedziałatylko, że jej mążchciał zniszczyćjejbrata, a ona nie może do tegodopuścić. Musiał istnieć jakiś sposób na powstrzymanie Costy. Jej własneżycie nie miało już większego znaczenia. Dzień po dniu znosiła poniżeniei przykrości. Przypomniała sobie, jak Spyros ostrzegał ją przed tymmałżeństwem. "Nie możesz wyjść za Demirisa. To potwór. Oncię zniszczy". Jakże mądre były jegosłowa. Leczona była zbyt zakochana, by gousłuchać. A teraznadszedł czas, żeby zniszczyć jej męża. Ale jak? "Muszęmyśleć tak jak Costa". Spróbowała. Do rana opracowała wszystkie szczegóły. Reszta była już prosta. Constantin Demiris pracował wswoim dawnymgabinecie, kiedy weszła niosąc owiązaną sznurkiem paczkę. W drugiejręce trzymała długi,kuchenny nóż. Costa, czy mógłbyś mi pomóc przeciąć te sznurki? Nie potrafię daćsobiez tym rady. Pewnie, że nie potrafisz rzucił niecierpliwie, podnosząc na niąwzrok. Nawet niewiesz, że nożanie trzyma się za ostrze. Wyrwałgo jej z dłoni i zaczął przecinać sznur. Nie mogłaś poprosićo to kogośze służby? Melina milczała. Gotowe powiedział, gdy już uporał się z paczką, i położył nóżna stół. Podniosła go ostrożnie za ostrze. Costa odezwała się pochwili nie możemytak dalej żyć. Wciąż cię kochami tyteż musiszjeszcze coś domnie czuć. Pamiętaszjak kiedyś nam było ze sobądobrze? Pamiętasz tęnoc naszegomiodowegomiesiąca, kiedy. Na litośćBoską,czy ty niczego nie rozumiesz? przerwał jejgwałtownie. Wszystko skończone. Mam cię dosyć. Wyjdź stąd, bozbiera mi się na mdłości. 219. Stała nieruchomo. Po chwili powiedziała cicho: Dobrze. Jak chcesz. Obróciła się do drzwi. W ręce trzymała nóż. Zapomniałaś o paczce krzykną za nią, ale zdążyła już wyjść. W garderobiemęża otworzyła drzwi do szaf. Było tam ze stogarniturów, a oddzielnie wisiały same sportowe marynarki. Sięgnęłado jednejz nich i oderwała złoty guzik. Włożyła gosobie dokieszeni. Następnie otworzyła szufladę, skąd zabrała kąpielówkimęża, na którychbyły wyszyte jego inicjały. "Jestem już prawiegotowa", pomyślała. Agencja Detektywistyczna Katelanosa znajdowała się przy ulicySofoklesa, wnarożnymbudynku z poszarzałej od starości cegły. Melinazostałapoproszonado gabinetuwłaścicielaagencji, pana Katelanosa,niskiego,łysego mężczyzny z małym wąsikiem. Dzień dobry, pani Demiris. Czym mogę służyć? Potrzebuję ochrony. Jakiego rodzaju ochrony? Przed moim mężem. Katelanos zmarszczył czoło. To mogłooznaczać kłopoty. Nie takiegozlecenia oczekiwał. Podjęcie jakiegokolwiek działania przeciwko tytanowipokroju Demirisa byłoby lekkomyślne. Czy nie myślała pani o tym, żeby pójść z tym na policję? Niemogę. Nie chcę nadawać tejhistorii rozgłosu. Powiedziałammężowi, że się znim rozwiodę, naco on zagroził,że mnie zabije, jeślitylko ruszę w tejsprawie palcem. Dlatego przyszłam do pana. Tak. A czegokonkretniepani ode mnie oczekuje? Żeby pan przydzielił mi paru ludzi do ochrony. Katelanostaksował ją wzrokiem. "Piękna kobieta", pomyślał. "Napewno przewrażliwiona". Sama myśl, że mąż mógłby ją skrzywdzić byłaniedorzeczna. Pewnie posprzeczali się,i za kilka' dni nastanie zgoda. A tymczasem on będzie mógłwystawić jej piękny rachunek. Katelanoszadecydował, że w sumie warto zaryzykować. W porządku ^- powiedział. Dam pani dobrego ochroniarza. Kiedyma zacząć? W poniedziałek. Miał więc rację. Sprawa wcale nie była taka pilna. Melina wstała. Zadzwonię do pana. Ma pan może wizytówkę? Oczywiście. Podał jej kartownik i odprowadził ją do drzwi. "Todoskonała klientka", pomyślał. "Jej nazwisko zrobi mi dobrą reklamę". 220 Kiedywróciła do domu, zatelefonowała do brata. Spyros, mamdlaciebiedobrą wiadomośćwołała podniecona dosłuchawki. Costa chce zawrzeć rozejm. Co? Nie ufam mu. Melino. To jakaś sztuczka. Ależ skąd. On naprawdę tego chce. Zdał sobie sprawę, że waszenie kończące się waśnie są głupie. Chce, żebyrodzina żyła w zgodzie. No, nie wiem odparł po chwili. Przynajmniejdaj mu szansę. Chce się z tobąspotkać w twoimmyśliwskim domku w Akrokoryncie. Dzisiaj o'trzeciej. To przecież trzy godzinyjazdy samochodem. Dlaczego nie możemyspotkać się w mieście? Nie powiedział mi odparła. Lecz skoro toma oznaczać pokójwrodzinie. No, dobrze. Zrobię to; Ale tylko dla ciebie. Dla nas powiedziała. Dowidzenia, Spyros. Do zobaczenia. Zaraz potem nakręciła numer do męża. Był w pracy. Czegochcesz? powiedział szorstko. Jestem zajęty. Właśnie zadzwonił do mnie Spyros. Pragniepogodzić się z tobą. Demiris roześmiał się szyderczo. Nie wątpię. Kiedy już z nim skończę, będzie miał tyle zgody,ile zechce. Powiedział,że nie chce dłużej ztobą rywalizować. Byłby skłonnysprzedać ci swoją flotę. Sprzedać mi swoją. Jesteś tegopewna? zainteresował się nagle. Tak. Mówi, że ma już dosyć. Świetnie. Powiedz, żeby przysłał do mnieswoich księgowych i. Nie, Costa. On pragnie spotkać sięz tobą dziś o trzeciej w Akrokoryncie. W jego myśliwskim domku? Właśnie tam. To miejsce na uboczu. Będziecie tylko wy dwaj. Onnie chce, żeby wasza rozmowa wyszła na światło dzienne. "Mogę się założyć, że nie chce", Demiris pomyślałz satysfakcją. "W przeciwnym razie stałby się ogólnym pośmiewiskiem". Niech będziepowiedział. Przekaż mu, że się zgadzam. Jazda samochodemdo Akrokoryntutrwała długo. Kręta droga wiła siępośród malowniczego krajobrazu, pełnego aromatu winogron, cytryn i siana. Spyros Lambrou mijał antyczne ruiny, obalone kolumny Elefsisu,szczątki ołtarzy pomniejszych bóstw. Myślało Demirisie. 221. Lambrou pierwszy dojechał na miejsce. Zatrzymał się przed domkiemi jeszcze przez chwilę siedział w samochodzie, rozmyślając o oczekującymgo spotkaniu. Czy Demiris naprawdę chciał pojednania, czy też był tokolejny wybieg z jego strony? Jeśli coś by się z nim stało, przynajmniejMelina wiedziała, dokąd pojechał. Wysiadł zauta. Domek był drewnianyi rozpościerał się z niego piękny widok napołożony poniżej Korynt. Jakochłopiec, Spyros często przyjeżdżał tuz ojcem na weekendy. Razem chodzili po górach polując na pomniejszązwierzynę. Terazczekało go spotkanie oko w okoz potężną bestią. Constantin Demiris zjawił się popiętnastu minutach. Dojrzał czekającego we wnętrzu Spyrosa iodczuł spływającą nań falę mściwej satysfakcji. "Więc potylu latach facet przyznaje siędo porażki". Wysiadł z samochodui wszedł do kabiny. Stali naprzeciwko siebie mierząc się wzrokiem. No cóż, drogi szwagrze przerwałmilczenie Demiris. Wkońcudobrnęliśmy do końca drogi. Chcę skończyć ten obłęd, Costa. To zaszło jużza daleko. Najzupełniej się z tobą zgadzam. Ile posiadasz statków? Co takiego? spytał zdziwiony Lambrou. Ile masz statków? Kupię wszystkie. Naturalnie po bardzo zniżkowejcenie. Lambrou niewierzył własnym uszom. Chceszkupie moje statki? Wszystkie. Dzięki temustanęsię największym armatorem na całymświecie. Oszalałeś? Skąd ci przyszło dogłowy, że sprzedałbym ci mojąflotę? Przecież po to żeśmy się spotkali, prawda? Spotkaliśmysię, ponieważty poprosiłeś o zawieszenie broni międzynami. Demirisowi pociemniało w oczach. Ja? Kto ci to powiedział? Melina. Obydwaj zrozumieli jednocześnie. Więc powiedziała ci, że chcę rozejmu? A tobie, że ja chcę ci sprzedać moje statki? Głupia suka! krzyknął Demiris. Doprowadzając do tegospotkania wyobrażała sobie pewnie, że osiągniemy porozumienie. Jestjeszcze głupsza od ciebie,Spyros. Straciłem na ciebiecałe popołudnie. Demiris odwrócił się gwałtownie i rozwścieczony wyszedł. Lambroupatrzył za nim. "Melina nie powinna była nas okłamać. Powinnabyła 222 wiedzieć, że między mną ijej mężem nigdy nie dojdzie do porozumienia. Nie. Już za późno. Zawsze było za późno". Wcześniej, owpół do drugiej,Melinazadzwoniłana pokojówkę. Andrea, proszę przynieś mi filiżankę herbaty. Tak jest, proszę pani. Pokojówka wyszła,a kiedywróciła po dziesięciu minutach, jej panimówiłado telefonu podniesionym głosem. Nie, Costa. Już się zdecydowałam. Wniosę sprawę o rozwód i zrobięz tego skandal, jakiegoświat nie widział. Zażenowana Andrea postawiła tacę na stoliku i zaczęła się wycofywać,ale Melina dała jej ręką znak, żeby została. Nic sobienie robię z twoich gróźb mówiła wpróżnię Melina. I nie zamierzam się wycofać. Nigdy. Nie interesuje mnietwojezdanie. Wcale się ciebie nie boję, Costa. Po co? W porządku. Spotkamsię z tobą w naszejwilli nad morzem, ale dużo sobie nie obiecuj. Dobrze,przyjadę sama. Za godzinę? Zgoda. Powoli odłożyła słuchawkę i odwróciła się doAndrei. Na jej twarzymalowała się obawa. Jadę do naszej nadmorskiej willi na spotkanie z moimmężem. Jeślinie wrócędo szóstej, zadzwoń na policję. Andrea przełknęłanerwowo. Czy mam powiedzieć szoferowi, żeby panią zawiózł? Nie. Pan Demiris prosił, abym przyjechała sama. Takjest, proszę pani. Pozostałojej do załatwienia jeszcze tylko jedno: życie Catherine Alexander było w niebezpieczeństwie. Musiała ją ostrzec. Wyrok miałwykonać jeden z członkówdelegacji, których gościli u siebie na kolacji. "Więcejjej nie zobaczysz. Wysłałem kogoś, żeby się jej pozbył". Zamówiłarozmowęz Biurem Demirisa w Londynie. Czy pracuje u państwa Catherine Alexander? Niema jej wtej chwili. Czy możnapani w czymś pomóc? Melina zastanowiła się. Sprawa była zbyt poważna, żeby zaufać pierwszej lepszej osobie, ale na powtórny telefon nie będzie jużczasu. Przypomniała sobie, jak Costa wspominał kiedyś o pracującym tamgeniuszu,niejakim Wimie Vandeenie. A jest może pan Vandeen? Jedną chwileczkę. Po kilku sekundach w słuchawceodezwał się męskigłos: Halo? Słyszalność była bardzo słaba. 223. Mam ważną wiadomość dla Catherine Alexander, czy dopilnujepan, aby ją otrzymała? CatherineAlexander. Tak. Proszę jej przekazać, że jej życie jest zagrożone. Ktoś będziepróbował ją zamordować. Możliwe, że dokona tego jeden z członkówdelegacji z Aten. Z Aten. Tak. Ateny mają osiemset sześć tysięcy mieszkańców. Zupełnie nie mogła się z nim porozumieć. Zrezygnowana odłożyłasłuchawkę. Zrobiła wszystko, co było w jej mocy. Wim siedział za biurkiem myśląc o dopiero co zakończonej rozmowie. "Ktoś będzieusiłował zamordowaćCatherine. W tym roku w Angliipopełniono sto czternaście morderstw, Catherinebędzie sto piętnastą ofiarą. Jeden z członków delegacji z Aten. Jerry Haley, Yves Renard,Dino Matussi. Jedenz nich zamorduje Catherine". Komputer, którym był jego mózgnieustannie dostarczał mu danych na temat trzech mężczyzn. "Chyba jużwiem, który z nich to zrobi". Kiedy Catherine wróciła do biura, Wim nie wspomniał jej o telefonicznym ostrzeżeniu. Chciał sprawdzić, czy trafnie wytypował zabójcę. Każdego wieczoru Catherine towarzyszyłainnemu członkowidelegacji. Każdegoranka, gdy przychodziła do pracy, czekał na nią Wim. Wydawałsię zawiedziony jej widokiem. "Kiedy ona pozwoli mu to zrobić? ", zastanawiał się. Może powinienjej przekazać wiadomość podaną przeztelefon? Ale to nie byłoby uczciwe. To zmieniłoby szansę w tej grze. Rozdział 25 droga do nadmorskiej willi trwała nie dłużej niż godzinę, leczwywołaław niej wspomnienia z ostatnich dwudziestu lat życia. Melinaprzypomniała sobie Costę, młodego i przystojnego, który mówił do niej: "Przecież przysłanopanią z nieba, aby nauczyć nas, zwykłych śmiertelników, czym jest piękno. Żadne słowa nie mogą oddać pani sprawiedliwości. " Cudowne rejsy jachtem, idylliczne wakacje na Psarze. Dni niespodziewanych prezentów i noce upojnejmiłości. Potem było poronienie, seriakochanek,romans z Noelle Page. Biciei publiczne poniżanie. "Monnareemou! Powiedział, że nie mam po co żyć. Dlaczego zesobą nie skończysz? "W końcu groźba,że zniszczy Spyrosa. Toprzepełniło czarę. Nie mogła już dłużej znosić takiego życia. Kiedy dojechała do willi, dookoła nie było żywej duszy. Na niebiewisiały ciężkie, deszczowe chmury, od morza wiato zimnem. "To omen",pomyślała. Weszła do przytulnego wnętrza i po raz ostatni przeszła siępo pomieszczeniach. Zaczęła przewracać meble, tłuclampy. Podarłszy sukienkę,w którą była ubrana, zrzuciła ją napodłogę. Na stole położyła wizytówkęagencji detektywistycznej, a następnie uniosła róg dywanu i wrzuciła podniego złoty guzik. Potem zdjęła otrzymany niegdyś od Costy złoty zegarek. Roztrzaskała go o stół. Przywiezionez domu kąpielówki mężazaniosła przez plażę do morzai namoczyław wodzie. Wróciła do willi. Do zrobienia pozostało jej tylkojedno. "Już czas, pomyślała. Wstrzymując oddech wyjęła nóż. Ostrożnie,aby nie naruszyć serwetki, którą owinięta byłarączka,ujęła go w dłoń. Patrzyła jak zahipnotyzowana. Najtrudniejszy krok był jeszcze przed nią. Musiała zranić się wtakisposób, aby upozorować morderstwo, a jednocześnie mieć dość siły na realizację reszty planu. 15 - Pamiętna noc 225. Zacisnąwszy oczy dźgnęła się mocno w bok. Poczuła rozdzierający ból. Przycisnęła do boku mokre kąpielówki,a kiedy pokryły się krwią, wcisnęła je na dno szafy. Była już lekkooszołomiona. Spojrzała jeszcze raz naokoło, upewniając się, że o niczymnie zapomniała, ichwiejnym krokiem ruszyła do drzwi prowadzących naplażę. Na dywanie zostawiałapurpuroweplamy. Posuwała się w stronę morza. Krwawiła coraz obficiej. "Nie damrady",pomyślała. "Costa postawi na swoim. Nie mogę do tego dopuścić". Dojście do wody przeciągało się w nieskończoność. "Już niedaleko",mówiła sobie. "Jeszcze tylko kilka kroków". Nieustannie parła do przodu, przezwyciężając ogarniającą ją słabość. Wszystko widziałajużjakby przez mgłę. Upadła na kolana. "Nie mogęsię teraz zatrzymać". Wstała z wysiłkiemi podjęła wędrówkę, aż poczuławodę obmywającą jej stopy. Kiedy sólmorza wdarła się dojej rany, krzyknęła głośno. Ból byłnieznośny. "Robię to dla Spyrosa. Kochany Spyros". W oddalidojrzała chmurę wiszącąnisko nad horyzontem. Zaczęłapłynąć wjej stronę, ciągnąc za sobą czerwoną smugę krwi. I nagle zdarzyłsięcud. Chmura spłynęła prosto na nią. Poczuła białą miękkość, która jąotulała, pieściła, dotykała. Ból minął. Pozostało cudowne uczucie spokoju. Jadę do domu", pomyślała radośnie. "Nareszcie jadę do domu". Rozdział 26 "jest pan aresztowany pod zarzutem zamordowania swojej żony". Potem wszystko wydawało się biec w zwolnionym tempie. Spisanojego dane osobiste,powtórnie pobrano odciski palców. Został równieżsfotografowany i na koniec umieszczono go w celi aresztu. Było wprostniewiarygodne, żeośmielili się mu to zrobić. Sprowadźcie do mnie PetemDemonidesa. Muszę się znimnatychmiast zobaczyć. Pan Demonides został zdjęty z zajmowanegostanowiska. W związku z jego osobą toczy się postępowanie wyjaśniające. Więc nie było jużdo kogo się zwrócić. "Wyjdę z tego", pomyślał. "Przecieżjestem ConstantinemDemirisem". Poprosił o widzenie z prokuratorem. Delma zjawił się w jego celi po godzinie. Chciał pan ze mnąrozmawiać? Tak powiedział Demiris. O ile wiem, stwierdziliście, że mojażona zmarła o godzinie trzeciej? Zgadzasię. Więc zanim pan i policja zupełnie się skompromitujecie, dowiodę,że wczoraj o tej porze byłembardzo daleko od miejsca tego zdarzenia. Potrafi pan toudowodnić? Oczywiście. Mam świadka. Siedzieli w gabinecie komisarza policji, kiedy przybył Spyros Lambrou. Twarz Demirisa od razu się rozjaśniła. Spyros! Bogu dzięki, że przyjechałeś. Ci idioci uważają, że to jazamordowałemMelinę. Tywiesz, że nie mogłem tego zrobić. Powiedz im. Co mam im powiedzieć? zdziwił się Lambrou. Melina zginęła wczorajo trzeciej po południu. O tej porze byliśmy 227. razem w Akrokoryncie. Nie mógłbym dojechać do willi przed siódmą. Powiedz im onaszym spotkaniu. Spyros Lambrou patrzył mu prosto w oczy. Jakimznowu spotkaniu? Demiris pobladł. Spotkaniu. przecież spotkaliśmy sięwczoraj. W twoim domkumyśliwskim w Akrokoryncie. Coś ci się pomyliło, Costa. Wczoraj popołudniu byłem zupełniesam. Nie będę dla ciebie kłamał. Demirisowi krew uderzyła do głowy. Nie możesz tego zrobić! Chwycił go za klapy marynarki. Powiedz im prawdę! Spyros Lambrou odepchnął go. Prawda jest taka, że moja siostra nie żyje, i to ty ją zamordowałeś. Kłamiesz! ryknął Demiris. Podły kłamca! Rzucił się naszwagra, ale dwaj policjanci w porę go powstrzymali. Ty skurwysynu! Wiesz, że jestem niewinny! O tymzadecydująsędziowie. Przyda ci się dobry obrońca. Demiriszdał sobie sprawę, że byłtylko jedenczłowiek, który mógłbygo uratować. Napoleon Chotas. Rozdział27 PoufneZapis rozmowy z Catherine Douglas Alan, czy wierzysz w przeczucia? Naukanie zna takiegopojęcia, ale osobiście w nie wierzę. Rozumiem,żepytasz nie bez przyczyny. Tak. Czuję, że stanie się ze mną coś strasznego. Czy to rezultat twoich nocnych koszmarów? Nie. Mówiłam ci, że Demiris przysłał delegację z Aten. Tak. Prosił, żebym się nimi opiekowała, więc większość czasu spędzałamw ich towarzystwie. Czujeszsię przez nich zagrożona? Niezupełnie. Trudno to wyrazić. Nic takiego nie zrobili, a jednak. czuję, że coś się stanie. Coś strasznego. Mówię bez sensu,prawda? Opowiedz mi o tych ludziach. Yves RenardtoFrancuz. Nalega, żeby zwiedzać muzea, a kiedy tamidziemy,widzę,że zupełniego to nie interesuje. Poprosił mnie, żebymwnajbliższą sobotę zabrała go do Stonehenge. Drugi z nich jest Amerykaninem. Jerry Haley. Wydaje się dość sympatyczny, lecz jestw nimcośniepokojącego. Trzecinazywa się Dino Matussi. Jest niby kierownikiem dużego departamentu w firmie Demirisa, lecz zadaje mnóstwopytań, na które powinien znać odpowiedzi. Zaprosił mnie na wycieczkęza miasto. Pomyślałam, żebyzabrać z nami Wima. Jest coś jeszcze. i Tak? iOstatnioWim zachowuje się jakoś dziwnie. : W jaki sposób? :Kiedy przychodzę ranodo pracy, Wim na mnieczeka. Nigdyprzedtem 229. tego nie robił. Kiedy mnie spostrzega, wydaje się jakby rozeźlony moimwidokiem. Nic ztego nie rozumiem. A ty? A:Wszystkostaje się zrozumiałe, gdy mamyklucz do rozwiązania tajemnicy. Czy śniło ci się coś ostatnio? C; ConstantinDemiris. Ale to było bardzo mgliste A:. Opowiedz,co pamiętasz. C:Spytałam go,dlaczego okazał mi tyle pomocy,dałpracę i mieszkanie,i dlaczego podarował mi tę złotą spinkę. A : Co odpowiedział? C:Niepamiętam. Zbudziłam się z krzykiem. Doktor Alan Hamilton uważnie przeczytał zapis rozmowy, szukającmało uchwytnych śladów podświadomości, jakiejś wskazówki, która mogłaby wyjaśnić przyczynę niepokojów Catherine. Był niemalpewien, żejej obawy są związane z członkamidelegacji przybyłymi z Aten, miasta,w którym rozegrały się najdramatyczniejsze wydarzeniajej życia. To,copowiedziała o Wimie, było zagadkowe. Może Catherine dała się ponieśćwyobraźni? AlboWim rzeczywiście zachowywał się w nietypowy sposób? "Za kilka tygodni będę z nim rozmawiał", pomyślał Alan. "Może nawetpowinienemprzyspieszyć to spotkanie? Myślało Catherine. Chociaż z zasady nigdy nie wiązałsięemocjonalniez pacjentkami,Catherine była kimśwyjątkowym. Piękna,bezbronnai. "Co ja robię? Niemogę myśleć w ten sposób. Muszę zająć się czymśinnym". Lecz jego myślinieustannie wracały do niej. Catherine nie mogła uwolnićsię od powracającego przed jej oczywizerunku AlanaHamiltona. "Nie bądź głupia",powiedziałasobie. "Onjest żonaty. Wszyscypacjenci myślą w ten sposób o swoim psychoanalityku". Nic jednak nie pomagało. "Może powinnamporozmawiać zpsychiatrą o moim psychiatrze? " Na następne spotkanie z Alanem była umówiona za dwa dni: "Powinnam chyba je odwołać", pomyślała, "zanim bardziejsię zaangażuję. Zanimbędzie za późno". Rankiem w dniu wizyty u Alana,ubrała się szykownie i poszła dokosmetyczki. "Skorotoma być i takostatnie spotkanie,nie zaszkodzi,jeślibędę ładnie wyglądała", usprawiedliwiała sięprzed samą sobą. W chwili gdy weszła do jego gabinetu, jej mocne postanowienie zaczęłosłabnąć. "Dlaczego on musi byćtaki przystojny? Dlaczego niespotkaliśmysię, zanim on sięożenił? Dlaczegonie znaliśmy się, gdy byłam normalną, 230 zdrową na umyśle kobietą? Lecz z drugiej strony, gdybymbyła zupełnienormalna, przecieżw ogóle bym się do niego nie zgłosiła". Co proszę? Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że mówiła na głos. Nadszedł czas. Musiała mu powiedzieć, żeto była jejostatnia wizyta. Nabrała powietrza. Alan. I naglejej niezłomne postanowienie rozpadłosię jak domekz kart. Przeniosławzrok na fotografię stojącą na stoliku. Od kiedy jesteśżonaty? Żonaty? Poszedł za jej spojrzeniem. Ach, to moja siostra zeswoim synem. Poczuła spływającą nanią falęszczęścia. To cudownie! Toznaczy. ona wygląda cudownie. Dobrze się czujesz, Catherine? Kirk Reynolds częstozadawał jej to pytanie. "Wtedy nie czułam siędobrze", przyszło jej do głowy, "aleteraz jestinaczej". Tak, doskonale. Więcnie jesteś żonaty? Nie. "Zjesz ze mną kolację? Weźmieszmniedo łóżka? Ożenisz się zemną? Gdybym zadała któreś z tych pytań głośno, pomyślałby,że zwariowałam. Może rzeczywiście zwariowałam? " Patrzył na nią zdziwiony. W końcu powiedział; Catherine, obawiam się, że nie możemy kontynuować naszychspotkań. Dzisiaj widzimy się po razostatni. Dlaczego? spytała ze ściśniętymsercem. Czy coś zrobiłam. To nie twoja wina. W tegotypu kontaktach na płaszczyźniezawodowej, lekarz nie powinien mieć emocjonalnego stosunku do pacjenta. Teraz ona patrzyła na niego śmiejącymi się oczami. Chcesz przez to powiedzieć, ze czujesz coś do mnie? Tak. I dlatego obawiam się, że. Masz absolutną rację przerwała mu radośnie. Porozmawiajmyo tym dzisiaj przy kolacji. Wybrali się do małej, włoskiej restauracji w sercu Soho. Potrawy mogłybyć wyśmienite lub obrzydliwe,nie robiło im to żadnej różnicy. Bylicałkowicie zaabsorbowani sobą. To nie fair, Alan powiedziała. Ty wiesz o mnie wszystko. Opowiedz mi o sobie. Nigdy nie byłeś żonaty? Nie. Ale byłemnarzeczonym. I co się stało? To było podczas wojny. Mieszkaliśmy razem w małym mieszkaniu. Trwały akuratciężkie nalotyna Londyn. Pracowałem w szpitalu, i kiedypewnego dnia wróciłem do domu. Wyczuła w jego głosie głęboki żal. 231. ...domu już nie było. Nic z niegonie zostało. Dotknęła jego dłoni. Tak mi przykro. Długo nie potrafiłem się z tym pogodzić. Nigdyjuż nie spotkałemkobiety,z którą chciałbym się ożenić. "Do dzisiaj", mówiły jego oczy. Siedzieli tam przez cztery godziny rozmawiając owszystkim: o teatrze,medycynie, polityce. Lecz prawdziwa rozmowa odbywała się bez słów. Obojeczuli narastające między nimi elektryzujące napięcie,wszechogarniające, niepohamowane pożądanie. W końcu Alan powiedział: Catherine, to co powiedziałem dziś rano na temat stosunków nalinii lekarz-pacjent. Opowiesz mi otymu ciebie w mieszkaniu. Rozebralisięrazem,szybko i niecierpliwie. Zdejmując ubranie Catherine przypomniała sobie, co czuła, gdy byłaz Kirkiem Reynoldsem. Terazwrażenie było zupełnieinne. "To miłość. Zakochałam się w tymmężczyźnie". Leżała na łóżkui czekała. Kiedyprzyszedł do niej, przytulił, wszystkiejejlęki i obawy przed związaniem się z mężczyzną zniknęły. Pieścili swojeciała, z początku delikatnie, potem coraz gwałtowniej, aż ogarnęłaichobłąkana żądza i złączyli się w jedno, a Catherine krzyczała z czystegoszczęścia. "Znowu jestem sobą",pomyślała. "Dziękuję ci! " Potem leżeli na łóżku odpoczywając, i Catherine objęła Alana mocno. Chciała, żeby ta chwila trwała wiecznie, żeby nigdy już jej nie opuścił. Kiedy odzyskała głos, powiedziała drżąco: Z całą pewnością pandoktor zna się na tym, jak należy leczyćpacjentów. Rozdział 28 Catherine dowiedziała się z gazet o aresztowaniu Constantina Demirisa pod zarzutem zamordowania żony. Była wstrząśnięta. Kiedy przyszłado biura, panował tamgrobowy nastrój. Słyszałaś wiadomości? jęknęła Evelyn. Co my teraz zrobimy? Pracujemy tak, jak on by sobie tego życzył. Jestem pewna, że tojakaśkosmiczna pomyłka. Spróbuję do niego zadzwonić. Jednak kontakt z nim był niemożliwy. Constantin Demiris był najważniejszym aresztantem, jaki kiedykolwiekprzebywał w Centralnym Więzieniu w Atenach. Prokurator nakazał, żebytraktować gonormalnie. Żadnych przywilejów. Demirisdomagał się dostępu do telefonu, telexu i służbkurierskich, ale wszystkie jego żądaniazostały odrzucone. Większość czasuw ciągu dniai wnocy spędzał głowiąc się nadzagadką: kto naprawdę zamordował Melinę? Z początku zakładał, że Melina zaskoczyła na gorącym uczynku jakiegoś włamywacza, który plądrował ichwillę, i tenjązamordował. Leczw chwili gdy policja przedstawiła mudowody świadczące ojego winie,zrozumiał,że ktoś próbuje go wrobić. Tylkokto? Logiczną odpowiedziąbyło, że jest to robota Spyrosa Lambrou. Słabość tej teorii polegała jednaknatym, iżLambrou kochał swojąsiostrę bardziej niż ktokolwiek na świecie,i nie skrzywdziłby jej nawet w najmniejszym stopniu. Z koleipodejrzeniaDemirisa przeniosły się na gang,z którym był związany Tony Rizzoli. Może dowiedzieli się, kto załatwił ichprzyjaciela, ichcielisię zemścić. Jednak Demiris zmiejsca odrzucił to przypuszczenie. Gdybymafia rzeczywiście chciałazemsty, po prostu wydałaby na niego kontrakt. Tak więc siedząc w swojej celi, Demiriskręcił sięw błędnymkoledomysłów, próbując rozwikłać tajemnicę tego, co się wydarzyło. W końcu, 233. gdy wyczerpał już wszystkie możliwe rozwiązania, pozostało mu tylkojedno wytłumaczenie: Melina popełniła samobójstwo. Zabiła się iobciążyłajego odpowiedzialnością zaswoją śmierć. Demiris pomyślał o tym, cozrobił z Noelle Page i Larrym Douglasem- Co za ironia losu. Oto znalazłsię dokładnie w takimsamym położeniu,co oni. Miał być sądzony zamorderstwo, którego nie popełnił. W drzwiach celi stanął strażnik. Przyszedłpański adwokat. Demiris wstał i poszedł za nim do małego pokoju, w którym odbywałysię widzenia. Adwokat już tam był. Nazywałsię Vassiliki; pięćdziesięcioletni mężczyzna o bujnej czuprynie i profilu filmowego gwiazdora. Cieszyłsięreputacją pierwszorzędnego adwokata, zwłaszcza w sprawach kryminalnych. Czy okaże się jednak wystarczająco dobry? Macie panowiepiętnaście minut oznajmił strażnik i wyszedłzostawiając ich samych. No i co? spytał natarczywie Demiris. Kiedy pan mnie stądwyciągnie? Za copanupłacę? Niestety, panie Demiris, to nie jest takie proste. Prokurator odmawia. Prokuratorto głupiec. Nie mają prawa mnie tu trzymać. Co z kaucją? Wyłożę każdą sumę. Vassiliki nerwowo oblizał wargi. Nasz wniosek o wyznaczenie kaucji został oddalony. Przejrzałemcały materiał, jaki zebrała policja. Panie Demiris, dowody są bardzo obciążające. Obciążające czy nie, ja nie zabiłem Meliny. Jestem niewinny! Adwokatprzełknął ślinę. Tak. Oczywiście, Czy. domyśla siępan, kto to mógłzrobić? Nikt. Moja żona popełniłasamobójstwo. Vassiliki przypatrywał mu się dziwnie. Proszę mi wybaczyć, ale to nie będzie najlepsza linia obrony. Niechsię pan postara wymyślić coś lepszego. Z ciężkimsercem Demiris musiałprzyznać mu rację. Żadna ławaprzysięgłychna świecie nie uwierzyłaby w jego opowieść. Rankiem następnego dnia adwokat ponownie go odwiedził. Przykro mi, ale mam dla pana złą wiadomość. Demiris prawie się roześmiał. Siedziw więzieniuoczekując wyrokuśmierci, a ten idiota miówi mu, że ma złą wiadomość. Czy jego sytuacjamogła sięjeszcze w ogólepogorszyć? Słucham. 234 Chodzi o pańskiego szwagra. Spyrosa? Cóż takiego? Otrzymałem informację, że zgłosiłsię na policję i zeznał, żeniejakaCatherine Douglas wciążżyje. Nie bardzopamiętam procesNoelle PageI Larry'egoDouglasa, ale. Demiris już nie słuchał. W natłoku nagłych wydarzeń zupełnie zapomniał o Catherine. Gdyby ją odnaleźli i przesłuchali, mogliby gooskarżyćo spowodowanie śmierci Noelle iLarry'ego. Co prawda wysłał jużkogośdo Londynu, żeby się nią zajął, ale niespodziewanie sprawa nabrała pierwszorzędnego znaczenia. Przeczytałwiadomość dwukrotnie i poczuł podniecenie, jakie zawszego ogarniało, gdy zabierał się do realizacjikontraktu. To była jakby zabawaw Pana Boga. Sam decydowało tym, kto będzie żył, a kto umrze. Władza,którą posiadał, wzbudzała w nim lęk. Był jednak pewien problem. Jeślimiał tego dokonać bez zwłoki,nie będzie czasu na przeprowadzenieobmyślonego wcześniejplanu. Będzie zmuszony improwizować. To musiwyglądaćna wypadek. A więc dziś wieczorem. Rozdział 29 PoufneZapis rozmowy z Wimem Vandeenem ; Jak się dzisiaj czujesz? ': Okay. Przyjechałem taksówką. Kierowca nazywał się Ronald Christie. Numer boczny trzy-zero-dwa-siedem-zero. Po drodze minęliśmy trzydzieści siedem rowerów, jednego bentleya, dziesięć jaguarów, sześćaustinów, jednego rolls-rolce'a, dwadzieścia siedem motocykli i sześćrowerów. ; Jak ci się pracujew biurze? ': Wiesz. ; Opowiedz mi. ': Nienawidzę wszystkich, którzytam pracują. ; A CatherineAlexander? Wim, co sądzisz o Catherine Alexander? Wim? ': Tak. Ona jużnie będzietam pracowała. : Comasz namyśli? ': Zostanie zamordowana. : Co? Dlaczego tak mówisz? : Powiedziała mi. : Catherine powiedziała ci, że zostanie zamordowana? : Ta druga. : Jaka druga? ; Jego żona. : Czyjażona, Wim? : Constantina Demirisa. : On powiedział ci, że Catherine Alexander zostanie zamordowana? ;Pani Demeris. Jegożona. Zadzwoniła do mniez Grecji. A: Kto zamorduje Catherine? W:Jeden z nich. A: Jeden z mężczyzn, którzy przylecieli z Aten? WiTak. A: Wim. Skończymyteraz nasze spotkanie. Muszę wyjść. W: Okay. Rozdział 30 Przedstawicielstwo "Hellenie Trade Corporation" było czynne codziennie do godziny szóstej. Kilka minut przed zamknięciem biura pracownicy szykowali się do wyjścia. Do gabinetu Catherine zajrzałaEve]yn. W"Criterionie" grają"Cud przy Trzydziestej Drugiej Ulicy". MaŚwietne recenzje. Może wybrałybyśmy się dzisiajna to przedstawienie? Dziękuję ci, Eve]yn, ale nie mogę. Obiecałam już wspólne pójściedo teatru Jerry'emu Ha! ey'owi. Oni naprawdę nie dająci chwili wytchnienia, co? Trudno. Baw siędobrze. Catherine słyszała, jak wszyscypowoli opuszczają biuro. W końcuzaległa cisza. Po raz ostatnirzuciła okiem na biurko, upewniając się, zewszystko zostawiła w należytym porządku, następnie nałożyła płaszcz,wzięła torebkę i wyszła na korytarz. Była już prawie przy drzwiach, kiedy zadzwonił telefon. Przez chwilęzawahała się, czygo odebrać. Zerknęła na zegarek:była już spóźniona. Telefon wciąż dzwonił. Pobiegła z powrotem do swojego gabinetu i chwyciła słuchawkę. Halo? Catherine,Bogu dzięki,że cię zastałem usłyszała głos AlanaHamiltona. Dyszał ciężko. Czy coś się stało? Jesteś w wielkim niebezpieczeństwie. Ktoś będzie próbował cięzabić. Jęknęła cicho. Jej najgorsze koszmary stawały się prawdą- Poczułazawrót głowy. Ktotaki? 238 Nie wiem. Alechcę, żebyś nie ruszała sięz miejsca. Nie wychodźz biura. I znikim nierozmawiaj. Już do ciebie jadę. AIan. Nie obawiaj się. Zaraz tam będę. Zamknij się na klucz. Wszystkobędziedobrze. W telefonie zaległa cisza. Powoli odłożyła słuchawkę. "O mój Boże! W drzwiach stanął Atanas. Ujrzawszyniezwykłą bladość na jej twarzy,podszedł bliżej. Co się stało. Miss Alexander? Odwróciła się do niego. Ktoś chce mnie zamordować. Gapiłsię na niązdumiony. Dlaczego? Kto. miałby to zrobić? Nie jestem pewna. Usłyszeli pukanie we frontowe drzwi. Atanas spojrzał na nią pytająco. Czy mam. Niepowiedziałaszybko. Nikogo nie wpuszczaj. DoktorHamilton jest już w drodze. Pukanie rozległo sięponownie, tym razem głośniej. Mogłaby się pani ukryć w suterenie szepnął Atanas. Tambędzie pani bezpieczna. Racja skinęła nerwowo głową. Wycofali się w głąb korytarza, w kierunku drzwi prowadzących dopiwnic Kiedy przyjdzie doktor Hamilton, powiedz mu, gdzie jestem. Nie będzie się pani bała tam zostać? Na pewno nie odparła. Atanas włączyłświatło i poprowadził ją schodamina dół. Tutajnikt pani nie znajdzie zapewniłją. Naprawdęniedomyśla się pani, kto może chcieć panią zamordować? Pomyślała o Demirisie i swoichnocnych koszmarach. "On cię zabije. Leczto był tylko sen". Niestety nie. Atanas spojrzał na nią i wyszeptał: Ale ja chyba wiem. Kto? Gwałtownie odwróciładoniego głowę. Ja. W jegoręce pojawił się nagle sprężynowy nóż. Przystawiłjej ostrze dogardła. Atanas, nie pora teraz na żarty. Poczuła bolesne ukłuciew szyję. Czytałaś kiedyś "Spotkanie w Samarze", Catherine? Nie? Teraz jużza późno na nadrobienie zaległości. Bohater książki ucieka przed śmiercią. 239. Udaje się do Samary, a śmierć już tam na niego czeka. Oto twoja Samara,Catherine. Nie mogła dłużej słuchać tychpotwornościz ust niewinnego chłopca. Atanas, proszę cię. Nie możesz. Uderzył ją otwartą dłonią w twarz. Nie mogę tego zrobić, bojestem niedojrzałym młodzikiem? Jesteśzaskoczona? To dlatego, że ze mnie taki wyśmienity aktor. Mam jużtrzydzieści lat, Catherine. Chcesz wiedzieć dlaczego wyglądam jak młodychłopak? Ponieważ gdy dorastałem,zawsze chodziłem głodny. Żywiłemsię znalezionymi na śmietnikach odpadkami. Wciąż trzymał nóż przy jejszyi, jednocześnie popychał ją do ściany. Będąc dzieckiem widziałem,jak żołdacy gwałcą moją matkę, biją ojca, a potem zakłuwają oboje naśmierć. Mnie również zgwałcili i pozostawili, żebym zdechł. Popychał ją coraz dalejw głąb piwnicy. Atanas,przecież ja nigdy niezrobiłam ci niczłego. Na jego twarzy pojawił się chłopięcy uśmiech. Nie mam do ciebie żadnej osobistej urazy. To kontrakt. Jesteś dlamnie warta pięćdziesiąt tysięcy dolarów, kiedy cię zabiję. Poczułasię, jakby na jej oczy spadła naglepółprzeźroczysta zasłona. Wszystko dookoła widziała poprzez czerwoną poświatę. Część jej samejopuściła powłokę cielesną,i patrzyła z góry na scenę wydarzeń. Miałem naciebie przygotowany wspaniały plan. Ale szef nakazałmi pośpiech,więc będziemy musieli cośzaimprowizować, prawda? Nóż opierał się na jej szyi z coraz większą mocą. Nagle wykonał szybkiruch iostrze rozcięło przód jej sukienki na dwieczęści, które odchyliłysię na boki. Ładna. Jesteś bardzoładna. Planowałem dla ciebie małą zabawę,ale skoro spieszydo nas twój doktorek, nie będziemy mieli nato czasu,no nie? Żałuj. Jestem namiętnym kochankiem. Stała tam zupełnie oszołomiona. Z trudem łapała powietrze. Atanas sięgnął do kieszeni swojej marynarki i wyjął półlitrówkęz jakimś bladoróżowym płynem. Próbowałaś kiedyś śliwowicę? Na chwilęzostawił jej szyjęw spokoju, abyotworzyćnożem butelkę. Przez mgnienie okamiała ochotęspróbować ucieczki. No, dalej powiedział łagodnie. Biegnij. Proszę bardzo. Zwilżyła wargi. Posłuchaj. zapłacę ci. Oszczędź sobie próżnej gadaniny Atanaspociągnął solidny łyki podał jej butelkę. Pij rozkazał. Ja nie. PiJ. Wlała sobie w usta nieco wódki. Poczuła w gardle ogień mocnegotrunku. Atanas odebrał jej butelkę i ponownie wlał w siebie potężny haust. 240 Kto dał cynk twojemu doktorkowi, że zostaniesz zamordowana? Niewiem. To zresztą nie ma znaczenia. Wskazał ręką na jeden z grubych,drewnianych słupów, które wspierały sufit. Jazda tam. Zerknęła w stronędrzwi i od razu nacisk ostrza na jejszyi wyraźniewzrósł. Nie lubięsię powtarzać. Posłusznie stanęła na wskazanym miejscu. Grzeczna dziewczynka. Siadaj. Odwrócił się na moment, i wtedyCatherine zdecydowała się na skok. Rzuciła się pędemku schodom. Serce waliło jej jak oszalałe: walczyłaprzecież o swoje życie. Skoczyła na pierwszystopień, na drugi, i gdy miałajuż skoczyć wyżej, poczuła, jak ręką chwyta jąza kostkęi ściąga na dół. Był potwornie silny. Tykurwo! Chwyciwszy jąza włosy przyciągnął jej twarz do swojej. Spróbuj jeszcze raz,a złamię ci obydwie nogi. Poczułachłód stalimiędzy łopatkami. Ruszaj się! Popchnąłją z powrotem do słupa i przewrócił na ziemię. Nie waż się ruszyć. Patrzyłajak Atanas podchodzi do sterty kartonowych pudeł obwiązanych grubym sznurem, odcina z niegodwa kawałki i wraca do niej. Złącz ręcez tyłu słupa. Nie, Atanas. Tym razem uderzyłją w twarz pięścią, aż zawirował jej przed oczamicały świat. Pochyliłsię do niej i wyszeptał. Nigdy mi się nie sprzeciwiaj. Rób, co ci każę,bo inaczej poszatkujętę śliczną buzię. Objęła słupza plecami i chwilę potem poczuła, jak sznur owija sięwokółjej nadgarstków. Była pewna, że zaciśnięte więzy zablokowałyprzepływ krwi. Atanas, to za mocno. Błagam cię. Mocno? Świetnie. wyszczerzył się do niej. Drugim kawałkiemsznura związał jej porządnie nogi wkostkach. Wstał. Gotowe. Wszystko cacy. Znowu łyknął śliwowicy. Napijeszsię jeszcze? Pokręciła głową. Jak sobie życzysz wzruszył ramionami. Przyglądała się, jak przystawia sobie butelkędo ust. "Może się upijei zaśnie", pomyślała zdesperowana. Kiedyś piłem litr dziennie pochwalił się. Postawił pustąbutelkę na cementowej podłodze. No, czas zabrać się dopracy. 241. Co chcesz zrobić? Zaaranżuję mały wypadek. To będzie prawdziwy majstersztyk. Możenawetzażądam odDemirisa podwójnego honorarium. "Demiris! Więc to nie był tylko sen. On stałza wszystkim. Aledlaczego? " Śledziła wzrokiem Atanasa, który podszedł do wielkiego kotła. Zdjąłzewnętrzną pokrywę, a następnie sprawdził osiem blach kotłowych, któreutrzymywały urządzenie w wysokiej temperaturze. W metalowej obudowieznajdował się zawór bezpieczeństwa. Atanas podniósł z podłogi kawałekdeski,po czym wepchnął gow obudowę wtaki sposób, że zawór bezpieczeństwa został zablokowany i nie mógł spełniać swojej funkcji. Termostatbył nastawiony na 65 stopni, lecz Atanas przekręcił gałkę do maksimum. Zadowolony wrócił do niej. Pamiętasz, jak mieliśmy kłopoty z tymkotłem? spytał. Cóż,obawiam się, że w końcu niewytrzyma i wybuchnie. Stanął krok przednią. Kiedy wskazówka dojdzie do 200 stopni, kocioł rozerwie się. Wiesz,co się wtedy stanie? Pękną rury doprowadzające gaz,a płomienie z rusztupalnika zapalą go. Cały budynek wyleci w powietrze. Ty oszalałeś! Nazewnątrz są niewinni ludzie, którzy. Nie ma niewinnych ludzi. Wy Amerykanie wierzycie w happy endy,co? Idioci. Nic dobrze się nie kończy. Sprawdził, czy więzy krępująceCatherine nie obluzowały się. Z jej nadgarstka płynęła krew, sznur wbijałsię mocno w ciało. Przebiegł dłońmipo jej obnażonych piersiach, gładzącje, pieszcząc i całując. Szkoda, że nie mamy więcej czasu. Nawet niewiesz,co cię ominęło. Chwyciwszy ją zawłosy wycisnął na jej wargachpocałunek, od któregoją zemdliło. Z ust śmierdziało mu alkoholem. Zegnaj, Catherine. Wyprostował się. Nie zostawiaj mnie powiedziała błagalnie. Dogadajmy się. Spieszę się na samolot. Wracam do AtenRuszył w stronę drzwi. Zostawię światło włączone, żebyś mogła patrzeć śmierci woczy. Po chwilijej uszudobiegł odgłos zamykanych ciężkich drzwi, blokowanychrygli, a następnie zaległa cisza. Została sama. Spojrzała na strzałkętermostatu, która szybko przesuwała się w górę. Na jej oczach temperaturawzrosłaod 70 do 75 stopni. Zaczęła szamotać się rozpaczliwie,abyuwolnićręce, lecz im bardziej szarpała, tym bardziej krępujące ją więzy sięzaciskały. Znowu uniosła wzrok. 82 stopnie. Wskazówka nieubłaganie wędrowała po tarczy. Nie miałażadnej możliwości ucieczki. Żadnej. Alan Hamilton jechał Wimpole Street niczym wariat,co chwila zajeżdżając komuśdrogę, wymuszając pierwszeństwo,ignorując sygnały,krzykii gesty doprowadzonych do pasji innych kierowców. Droga przed nim była 242 zablokowana. Skręcił w Portland Place i ruszył pełnym gazem w kierunkuOxford Circus, gdzie z powodu większego ruchu zmuszony był zwolnić. W piwnicy przy BondStreet217 wskazówka nakotle osiągnęła punktoznaczony liczbą95. W pomieszczeniu zaczęto robić się bardzo ciepło. Sznur pojazdów niemal wcale się nie posuwał. Ludzie jechali dodomów, dorestauracji, do kin i teatrów. Alan Hamilton siedział bezsilnyw swoimsamochodzie. "Może powinienem był zawiadomić policję? Alecoby to dało? Powiedziećim, że moja niezrównoważona psychiczniepacjentka lęka się, iż ktoś ją zamorduje? Wyśmiali by mnietylko. Nie,sam muszę do niej dotrzeć". Auto stojące przed nim ruszyło z miejsca. W piwnicy strzałka zbliżała sięjuż do 150 stopni. Zrobiło się nieznośniegorąco. Jeszczeraz spróbowała uwolnić otartedo żywego mięsa ręce. Bezskutecznie. Wjechał w Oxford Street, przeskakując na dużejszybkości wyznaczonedlapieszychprzejście, na którymwłaśnie znajdowały się dwie starszepanie. Z tyłudobiegł go ostry dźwięk policyjnego gwizdka. Wpierwszymodruchu chciał stanąć i zaofiarować pomoc, ale nie miał czasu na wyjaśnienia. Jechał dalej. Z bocznej uliczki wynurzyła się nagle duża ciężarówka, blokując mudrogę. Zatrąbiłniecierpliwie i wychylił sięprzezokno. Ruszaj się pan, do cholery! krzyknął. Kierowca ciężarówkiodwrócił głowę. Pali się, czy co? PrzedHamiltonem kłębiły siędziesiątki pojazdów. Kiedy wreszcienatężenie ruchu nieco osłabło, pognał wstronę Bond Street. Cała jazdanie powinna trwać dłużej niż dziesięć minut. Jemuzabrała prawie półgodziny. Wskazówka natermostacie dotknęła liczby200. Nareszciebudynek był już w zasięgu wzroku, Hamilton zjechał dokrawężnika podrugiej stronieulicy i zahamował tak gwałtownie, że auto 243. niemal stanęło w miejscu. Wyskoczył na chodnik. Zostawiwszy drzwiszeroko otwarte zaczął biec, lecz nagle zastygł w przerażeniu. Ziemiazadrżała, gdy całybudynek eksplodował jak gigantyczna bomba,wzbijającw powietrze płomienie ognia i odłamki ścian. I niosąc śmierć. Rozdział 31 Al-tanasa ogarnęło niepohamowanepodniecenie. Tak byłozawsze,kiedy realizował kontrakt. Miał zasadę, że przed wykonaniem zleceniagwałcił swoją ofiarę, co wprowadzało go w stan upojnej ekstazy,i to bezwzględu na pleć nieszczęśnika. Tym razem odczuwał niedosyt, gdyż niemiał dość czasu, aby torturować i pastwić sięnad Catherine. Spojrzał nazegarek. Jego samolot startował dopiero o jedenastej wieczorem, miał więcjeszcze sporo czasu. Pojechał taksówką na Shepherd Market, zapłaciłkierowcyi wszedł w labirynt uliczek. Wszędziena rogachstały dziewczyny, starając się zwrócićna siebieuwagę przechodzących mężczyzn. Hej, kochasiu, masz ochotę na lekcję francuskiego? Możezabawimy się trochę? Lubisz prywatny masaż? Na Atanasa nie zwracały najmniejszej uwagi. Zbliżył się do wysokiejblondynki, ubranej w skórzaną spódniczkę i bluzkę. Na nogach miałachyba kilkunastocentymetrowej wysokości szpilki. Dobry wieczór odezwał się grzecznie. Obrzuciła go rozbawionym spojrzeniem. Cześć, mały. A mamusia wie, że wyszedłeś z domu? Tak, pszepani uśmiechnął się nieśmiało. Pomyślałem sobie,że jeśli nie jest pani zajęta. Prostytutka wybuchnęła śmiechem. Coś ty? A co byś chciał zrobić, gdybym rzeczywiście nie byłazajęta? Kochałeśsię kiedyś z kobietą? Jeden raz odpowiedział cicho. To było bardzo przyjemne. Jesteś mały, jak wróbelek nie mogła powstrzymać wesołości. Zwyklespławiam takich szczawi,ale dzisiaj nie mam wielu klientów. Maszdziesięć szylingów? Mam, psze pani. No dobra,kochasiu. Chodźmy na górę. 245. Wszedł za nią przez drzwi, za którymi wspięli się schodami na drugiepiętro i stanęli w jednopokojowym mieszkanku. Atanaswręczyłjej pieniądze. No, zobaczymy, czy wiesz, jak się zato zabrać, chłopczyku. Rozebrała się i patrzyła jak Atanas zdejmuje ubranie. W jej oczach pojawiło się zdumienie. Bożekochany! Ale jesteś wielki. Naprawdę? Położyła się na łóżku. Uważaj. Bądź delikatny. Zbliżył się. Zazwyczaj z lubością bił prostytutki, co wzmagało jegoperwersyjne doznania,lecz tymrazem nie mógł sobie pozwolić na wzbudzanie jakichkolwiek podejrzeń. Policja mogłaby dojść, kim był naprawdę. Uśmiechnął się do niej. To twój szczęśliwy dzień. Co? Nic, nic. Nakrył ją swoim ciałem i zamknąwszy oczy wszedł w nią z nagłążądzązadania bólu. Usłyszałkrzyk błagającygo o litość, przepełnionytrwogąkrzyk Catherine. W zapamiętaniu wyżywał się na niej z corazwiększą siłą, jejkrzyki wzmagały jegopodniecenie, aż wreszcienastąpiłaeksplozja, po której zsunął się z niej, zmęczony i usatysfakcjonowany. Ty jesteś po prostu niesamowity odezwała się. Otworzył oczy. To nie Catherine leżała obok niego, lecz jakaś obrzydliwa dziwka. Ubrawszy się szybko, wrócił taksówką do hotelu, skąd zabrał swoje rzeczy i wymeldował się. Gdy jechał na lotnisko, było wpół do dziesiątej. Wystarczająco dużo czasu, żeby zdążyć na samolot. Przy stanowisku 0'impic Airways stało tylko kilku pasażerów. Kiedynadeszła kolej Atanasa, podał kontrolerowi swój bilet. Czy start niebędzieopóźniony? Nic. Pracownik linii spojrzał na wypisane w paszporcie nazwisko: Atanas Stavich. Jeszcze raz popatrzył na niego, następnie podniósłwzrok na stojącego w pobliżu mężczyznę i nieznacznie skinął głową. Tamten zliżyt się do pulpitu kontroli. Poproszę panao bilet. Coś nie w porządku? spytałAtanas. Niestety, ale omyłkowo sprzedaliśmy na ten lot więcej biletów, niżjestmiejsc wsamolocie. Zechce pan udać się zemną do biura. Tamwszystko wyjaśnimy. Czemu nie? Atanas wzruszył ramionami. Poszedłza mężczyznąw kierunku jakichś drzwi. Wciąż niemógł się wyzwolić oduczucia euforii. Z pewnością Demiris już wydostał się z więzienia. Był zbyt ważną oso246 bistością, stałponad prawem. Wszystko poszło doskonale. Odbierzepięćdziesiąt tysięcy dolarów i wpłaci na jedno ze swoich szwajcarskich kont. A potem na wakacje. Riyiera, a może Rio. Tak, w Rionajbardziej podobały mu się męskie prostytutki. Wszedł do pomieszczenia, spojrzał,i stanął jak wryty. Krew odpłynęła mu z twarzy. Ty przecież nie żyjesz! Nie żyjesz! Zabiłem cię! krzyczał jaK opętany. Nie uspokoił siędo ostatniej chwili, kiedywyprowadzano go z pokojui wsadzano dopolicyjnej furgonetki. Patrzyli zanim, wkońcu AlanHamiltonstanął twarzą do Catherine i powiedział: Już po wszystkim, kochanie. To jużnaprawdę koniec. Rozdział 32 Kilka godzin wcześniej, w suterenie biurowca, Catherine desperackopróbowała oswobodzić związane ręce, ale im bardziej szarpała, tym mocniejzaciskał się krępujący ją sznur, aż zaczęła tracić czucie w palcach. Cochwila spoglądała na tarczę przy termostacie. 120 stopni, bojler eksploduje. "Musi być jakieś wyjście z tego piekła", pomyślała. "Musi! " Jej wzrokpadł na butelkę, którą Atanaszostawił na podłodze. Serce zabiło wniejgwałtownie. "To moja jedyna szansa! " Gdyby tylko mogła. Osunęła sięwzdłuż słupa i wyciągnęła związane nogiw kierunku butelki. Była pozajej zasięgiem. Zsunęła się jeszcze niżej, czując jak drzazgiz drewnianejkolumny wbijają sięw jej plecy. Brakowało tylko trzy centymetry. Dooczu napłynęły jejłzy. "Jeszcze raz, ostatni". Wyginając ciało, udało jejsię jeszczebardziej obniżyć pozycję, kosztem paru następnych zadzkfów,które pozostały w jej plecach. Nadludzkim wysiłkiem wypchnęła nogi namaksymalną odległość i jedną stopą zdołała dotknąć butelki. "Żeby jejtylko nie odsunąć". Bardzo powoli zaczepiła szyjkęsznurem, którym miałazwiązane kostki. Ostrożnie podciągnęła nogi. Po chwilibutelka leżała u jejboku. Zerknęła na kocioł. Wskazówka stała na stu czterdziestu stopniach. Siłąwoli powstrzymywała się przed narastającą w niej paniką. Wolno przesunęła stopami butelkę do tyłu, aż odszukały ją jej obolałe dłonie. Byłyjednak zbyt sztywne i śliskie od spływającej z nadgarstków krwi, abyumożliwić jej dobry uchwyt. Robiło się corazgoręcej. Spróbowała zacisnąć palcena szyjce flaszki,lecz tawyślizgnęła się. Znowu niespokojnie spojrzała na kocioł. 150 stopni. Wskazówka zdawała się gnać naprzód w zawrotnym tempie. Z wnętrzaurządzenia zaczęła wydobywać się para. Kolejny raz z wysiłkiem objęłapalcamibutelkę. Nareszcie! Trzymała jąteraz w związanych dłoniach i uniósłszy ramiona, opuściłaje wzdłuż słupa szybkimruchem, uderzając butelką w ce248 mentowe podłoże. Nic. Krzyknęła zrozpaczona bezsilnością. Uderzyła ponownie. Znowu bez skutku. Wskazówkana termostacie pędziła w góręniczym rakieta, mijając liczbę 175. Zebrawszy resztkę sił, Catherine powtórzyła uderzenie. Usłyszałabrzęk tłuczonego szkła. "Bogu dzięki! " Takszybko, jak było to możliwe, złapała jedną ręką za utrąconą szyjkę, a drugązaczęła rytmicznie ocierać sznur o ostrą krawędź. Szkło wbijało się w jejnadgarstki, lecz nie zwracała uwagi na ból. Wtem poczuła,że jeden zezwojów powrozu pękł, zaraz potem następny, i nagle miała swobodne ręce. Pośpiesznie oswobodziła związane nogi, gdy temperatura kotła osiągnęła190 stopni. Strumieniepary wylatywały pod olbrzymim ciśnieniem. Skoczyła na równe nogi. Atanas zablokowałdrzwi odzewnątrz. Na ucieczkęnie było już czasu. naDludzzkim pędem podbiegła dokotła i z całej siły pociągnęła za kawałekdrewna,który był wciśnięty w zawór bezpieczeństwa. Musiał sięzadzierzgnąć, gdyżnie była wstanie go poruszyć. 200! Na myślenie pozostały jej już tylko sekundy. Rzuciła się ku znajdującym się w głębi drugim drzwiom, wiodącym do schronu przeciwlotniczego. Były otwarte. Beznamysłu wskoczyła do środkai zatrzasnęła drzwi zasobą. Oddychającz trudem, położyła się zwinięta wkłębekna chłodnej,betonowej podłodze bunkra. Pięć sekundpóźniej pomieszczeniem wstrząsnęła straszliwa eksplozja. Leżała w ciemnościach łapczywie nabierającpowietrza, wsłuchując się w szalejąceza ścianą odgłosy pożaru. Byłauratowana. Nareszcie koniec. "Nie, jeszcze nie", pomyślała. "Muszę jeszczecoś zrobić". kiedy po godzinie strażacy wyciągnęli ją wreszcie na zewnątrz, czekałna nią Alan Hamilton. Wpadła w jego ramiona, a on przytulił ją mocno. Catherine, kochanie. Tak strasznie się batem. Jakudało ci się. Później. Musimy zatrzymać Atanasa Stavicha. Rozdział 33 ślub wzięli bez rozgłosu, w kościółku położonym niedaleko farmysiostry Alana w hrabstwie Sussex. SzwagierkaCatherine okazała siębardzo miłą kobietą. Wyglądała dokładnietak, jakna fotografii, którastała w gabinecie Alana. Jej syn był nieobecny, gdyż uczęszczał doszkoły w dośćodległej miejscowościi tam też mieszkał w internacie. Nowożeńcy spędzili weekend wcudownej atmosferze spokoju i odosobnienia, po czym samolotem udali się do Wenecji, na miodowymiesiąc. Wenecja wyglądała jak bajecznie kolorowa stronaz książki o historiiśredniowiecza: pełne uroku miasto kanałów i studwudziestu wysp, połączonych czterystoma mostami. Wylądowali na Aeroporto Marco Poloi wodną taksówką dostali się do Piazza San Marco. Wybrali piękny, staryhotel "Royal Danieli", obok Pałacu Dożów. Z ich ślicznego,pełnego antycznychmebli apartamentu, mieli widoknaCanale Grandę. Co chciałabyś zrobić najpierw? spytał. Podeszła do niego i zarzuciła mu ramiona na szyję. Zgadnij. Rozpakowalisię później. Wenecja była jak lekarstwo, łagodzący balsam, dziękiktóremu Catherine mogła zapomnieć oswojejkoszmarnej przeszłości. Zabralisię za zwiedzanie miasta. Plac św. Marka znajdował się tylkokilkaset metrów od ich hotelu, lecz w czasie był odległy o kilkaset lat. Kościół św. Marka był jednocześnie galerią sztuki i katedrą, którejściany i sufity pokrywały zapierającedech w piersiach mozaiki orazfreski. 250 Zajrzeli do Pałacu Dożów, o komnatach kapiących przepychem, stanęlina Moście Westchnień, którędy,przed wiekami, skazańcy szli na egzekucje. Zwiedzali muzea, kościoły, wyspy. Wpadli do Murano, gdzie tradycyjnymimetodami wyrabia się szklane naczynia, i do Burano,aby obejrzeć,jak tamtejsze kobiety robiąkoronki. Motorówkąpopłynęli do Torcello. Tam, w cudnym, pełnym kwiatów ogrodzie zjedlikolację. I wtedy Catherine przypomniała sobie oinnym ogrodzie, tymprzyklasztornym, przypomniała sobie, jak bardzo czuła się wówczas zagubiona. Spojrzała na siedzącego naprzeciwko ukochanego Alana. "Dzięki Ci,PanieBoże". Mercerieto główna ulica handlowa, przy której znaleźli wspaniałesklepy: "Rubelli" z materiałami,"Casella" z obuwiem, i pełen antyków"Giocondo Cassini". Jadali w "Quadri", "AlGraspo de Ua", i w "Harry'sBar". Pływali w gondolach i sandolach. W piątek, na kilka dniprzed ich wyjazdem,nad Wenecją rozpętała sięburzai na miasto spłynęły strugi deszczu. Catherinez Alanem biegiem wrócili do hotelu,skąd przez okno patrzylina szalejącą ulewę. Bardzo przepraszam za ten deszcz, pani Hamiltonodezwał sięAlan. Wszystkie przewodniki obiecywałysłońce. Uśmiechnęłasię. Jaki deszcz? Och,kochanie, jestem taka szczęśliwa. Niebo rozdzierały zygzaki błyskawic. Rozległ się huk uderzającegopioruna. W głowie Catherine zadźwięczał jeszcze jeden przerażający odgłos: eksplozja kotła. Odwórciła się do Alana. Czy to nie dzisiaj miał zapaśćwyrok? Takodpowiedział pochwili. Nie przypominałem ci o tym,żebyś. Czuję się już naprawdę dobrze. Chcę wiedzieć. Skinął głową. Okay. Patrzyła, jak podchodzido radia i włącza je. Kręcąc gałkąodszukałserwis informacyjnyBBC. "...dzisiaj premier podał się do dymisji. Nowy szef rządu zajmie sięformowaniem gabinetu". W głośniku rozległy się trzaski. głos lektora byłsłyszalny już tylko chwilami. To przez tę piekielną burzę stwierdził Alan. Moment późniejusłyszeli: "...W Atenach zakończył się proces Constantina Demirisa, idosłownie 251. kilka minut temu ława przysięgłych ogłosiła werdykt. Wbrew powszechnym oczekiwaniom. "Głośnik zamilkł. Jak sądzisz, co zdecydowali przysięgli? spytała. Wziął ją w ramiona. Zależy odtego, czy wierzyszw happy endy, kochanie. Epilog pięć dni przed rozpoczęciem procesuConstantina Demirisa, drzwi dojego celi otworzyły się. Ma pan odwiedziny oznajmił strażnik. Demirisuniósł głowę. Do tej pory,z wyjątkiem jego adwokata, niebyło mu wolnokontaktować się absolutnie znikim. Z wysiłkiem ukryłciekawość. Dranie, traktowali go jak zwykłego kryminalistę. Ale on nieda im tej satysfakcji, nie uzewnętrzni przy nich swoich emocji. Poszedł zastrażnikiem wzdłuż korytarza, aż znaleźli się przed małym pomieszczeniem,w którym odbywały się widzenia. Proszę do środka. Demirisprzestąpił prógsalki izatrzymał się. Wewnątrz, na inwalidzkimwózku siedział zgarbiony, siwowłosy starzec. Jego twarz pokrywały nieregularnie rozrzucone, czerwone i białe plamy, widomy dowód strasznegooparzenia. Rozchylał cienkie usta w okropnym uśmiechu. Dopiero pochwili Demirisrozpoznałgo i z twarzyodpłynęłamukrew. Boże Przenajświętszy! Nie bój się, nie jestem duchem odpowiedział Napoleon Chotasskrzeczącym, nieprzyjemnym głosem. Wejdź,Costa. Przecież pożar. Wyskoczyłem przez okno i złamałem kręgosłup. Służący wydostałsię stamtąd zanimjeszcze przyjechali strażacy. Chciałem ukryć przed tobąfakt, że ocalałem. Miałem już dość życia w strachu przed wyrokiem, któryna mnie wydałeś. Ale przecież znalezionociało To był mój dozorca. Demirisopadł ciężko na krzesło, Cieszę się,że żyjesz powiedział słabo. I słusznie, ponieważuratuję ci życie. 253. Nie od razu odpowiedział. Przyglądałsię starcowi uważnie, wietrzącpodstęp. Naprawdę? Tak. Będę cię bronił na rozprawie. Demiris roześmiał się w głos. Leon, czy naprawdę po tylu latach znajomości uważasz mnie zagłupca? Skąd ci przyszło do głowy,że złożyłbym sprawę mojegożyciaw twoje ręce? Jestem jedynym człowiekiem, który możecię ocalić, Costa. Demiriswstał. Nie, dziękuję. Ruszył do drzwi, Rozmawiałem ze Spyrosem Lambrou. Namawiałem go,żeby zeznał,że był z tobą wchwili, gdy zamordowanotwoją żonę. Demiris stanął i odwrócił się. A dlaczegóż miałby to zrobić? Ponieważ uzmysłowiłemmu, że zagarnięcietwojej fortuny będziesłodszą zemstą, niż świadomość twojej śmierci. Nie rozumiem. Zapewniłem go, że jeśli zezna na twoją korzyść, przekażesz mucały dorobek swojego życia. Statki, firmy,wszystko co posiadasz. Zwariowałeś? Tak? Pomyśl tylko, Costa. Jego oświadczenie możecięuratowaćod niechybnej śmierci. Czy twoja fortunajest dla ciebie więcej warta niżżycie? Zapadło długie milczenie. Demiris z powrotem usiadłnie spuszczającwzroku z Chotasa. Lambrouzeznałby, że byłem z nim, gdy zabito Melinę? Właśnie tak. A w zamian chce. Wszystko, co posiadasz. Demiris pokręcił zdecydowanie głową. Musiałbym zatrzymać sobie. WSZYSTKO. Chce zupełnie obedrzeć cię ze skóry. Na tym mapolegać jego zemsta. Było w tym jednakcoś, czego Demiris nie rozumiał. A co ty będziesz z tego miał? Chotas nadał ustom pozory uśmiechu. Wszystko tobędziemoje. Mów jaśniej. Zanim przekażesz "Hellenie Trade Corporation" w ręce Lambrou,dokonasz transferu wszystkichaktywówna nową firmę, która będzie należała do mnie. Więc Lambrou niedostanie ani centa? Chotas wzruszył ramionami. 254 Zawsze są zwycięzcy i pokonani. Nie będzie czegoś podejrzewał? Przeprowadzę to tak, że niczego się nie domyśli. Skoro zamierzasz oszukać Lambrou, skąd mam wiedzieć,czy niezechcesz oszukać również mnie? To bardzo proste, Costa. Dostaniesz gwarancję. Podpiszemyumowę,że nowa firma stanie się moją własnością tylko wtedy, gdy zostanieszuniewinniony. Jeśli zaś uznają cię zawinnego, nie dostanę nic. Po razpierwszy w umyśle Demirisazabłysła iskierka zainteresowania. Przyglądając sięprzykutemu do fotela inwalidzie, pomyślał: "Czy spieprzyłby obronę i stracił setki milionów dolarów tylko po to, żeby sięnamnie odegrać? Nie, nie jest aż tak głupi". W porządku odezwał się powoli. Zgadzam się. Dobrze usłyszał w odpowiedzi. Właśnie uratowałeś swojeżycie, Costa. "Uratowałem coś jeszcze", Demiris pomyślał tryumfalnie. "Mam stomilionów dolarówukryte wtakim miejscu, gdzie niktich nigdy nie znajdzie". Rozmowa Chotasa ze Spyrosem Lambrou nie była łatwa. Niewielebrakowało, a zostałby wyrzucony za drzwi. Mam zeznawać, żebyocalić życie tej kanalii? Wynoś się panstąd,ale już. Przecież chce pan zemsty, prawda? Tak, i właśnie ona się dokonuje Naprawdę? Zna pan Costę. Pieniądze są mu droższe niż własneżycie. Jeśli zostanie stracony, jego ból skończy się w kilka minut,ale jeślipan go złamie,zabierzemu wszystko, zmusi do życia bez grosza przyduszy, to taka kara dotknie go po stokroć boleśniej. W słowach Chotasa była oczywista prawda. Demiris to najbardziejchciwy człowiek, jakiego znał. Mówi pan, że przepisałby cały swój majątek na mnie? Wszystko. Flotę, konta, firmy, które sąjego własnością. To byłaogromnapokusa. Zastanowię się. Lambrou odprowadził wzrokiem wyjeżdżającegowózkiem zgabinetu adwokata. "Biedak", pomyśłał. "Co mu jeszcze pozostało w życiu? O północy zatelefonował doChotasa. Zdecydowałem się. Przyjmuję pańską propozycję. 255. W dziennikarzy wstąpiło istne szaleństwo. Nie dość, że ConstantinDemiris miał być sądzony za zamordowanie żony, to jeszcze bronił goczłowiek, który w cudowny sposób zmartwychwstał, genialny adwokat odspraw kryminalnych, rzekomo tragicznie zmarły. Proces odbywał się dokładnie w tej samejsali, w której sądzono NoellePagei Larry'ego Douglasa. Demiris siedział przy stoleobrońcy, skąd byłprawie niewidoczny dla publiczności. Obok niego, na inwalidzkim wózkuspoczywał NapoleonChotas. Publicznym oskarżycielem był prokuratorDelma. Właśnie onzabrał głos jako pierwszy, i zwrócił się do przysięgłych: Constantin Demiris tojedenz najzamożniejszych i najbardziejwpływowych ludzi na świecie. Olbrzymia fortuna zapewnia mu liczneprzywileje,z wyjątkiem jednego. Nie daje mu prawapopełnić morderstwaz premedytacją. Nikt niema prawa tego zrobić. Spojrzał na podsądnego. Oskarżenie udowodni ponad wszelką wątpliwość, że Constantin Demirisjest winienbrutalnego morderstwaswojejżony, która go kochała. Paniei panowie przysięgli, kiedy zapoznacie się z'materiałem dowodowym,jestem pewien, żedojdziecie do jedynegosłusznegowniosku: winien morderstwa pierwszego stopnia. Delma wrócił namiejsce, po czym sędzia przewodniczący zwróciłsiędo Chotasa: Czy obrona gotowa jestdo wygłoszenia wstępnego oświadczenia? Tak, Wysoki Sądzie. Chotas wyjechał wózkiem zza stołu i stanął przed ławą przysięgłych. Na ichtwarzach dostrzegł litość iwspółczucie- Staralisię nie patrzeć najego groteskowątwarz i kalekie ciało. Constantin Demiris nie jest oskarżony o to, że pos'iadapieniądzei wpływy. Chociaż może z tego powodu został zaciągnięty do tej sali. Słabi i biedni zawsze starają się spowodować upadek bogatych. Pan Demiris może byćwinnym posiadania wielkiej fortuny, ale ja dowiodę, żenie miał nic wspólnego z zamordowaniem żony. Rozpoczęła się rozprawa. Delma przesłuchiwał w charakterze świadka porucznika policji, Theophilosa. Proszę opisać, co pan zobaczył po wejściu do nadmorskiej willipana Demirisa. Stoły i krzesła były powywracane. Wszędzie panował ogromnybałagan. Czy to wyglądało, jakby rozegrała się tamjakaś walka? Tak. Miałemwrażenie, że grasował tam włamywacz. O ile wiem, to panznalazł nóż na miejscu zbrodni. 256 Tak jest. Czybyły na nimodciski palców? Tak. Czyje? Constantina Demirisa. Oczy przysięgłych powędrowały w kierunku oskarżonego. Co jeszcze pan znalazł podczasprzeszukania tego domu? W szafie znaleźliśmy kąpielówki z inicjałami Demirisa. Były poplamione krwią. Czy możliwe, żeleżały tam już od dawna? Nie. Były przesiąknięte morskąwodą. Dziękuję. Z kolei pytania zaczął zadawać Chotas. Poruczniku, rozmawiałpan z oskarżonym osobiście, prawda? Tak jest. Jakopisałbygo pan fizycznie? No więc. spojrzał na miejsce, gdzie siedział Demiris. Towielki mężczyzna. Czy sprawił na panu wrażenie silnego? Tak. Nie jest towięc typczłowieka, który musiałby zdemolować całydom, żeby zabić swoją żonę. Sprzeciw! Delma skoczył na równe nogi. Podtrzymuję. Obrona zechce powstrzymać się od naprowadzaniaświadka. Przepraszam, Wysoki Sądzie. Chotas ponownie odwrócił siędoświadka. Czy w czasie rozmowy z panem Demirisem, oceniłby go panjako inteligentnego człowieka? O, tak. Gdyby nie był sprytny,na pewno nie dorobiłby siętakiegobogactwa. Całkowicie się z panem zgadzam, poruczniku. Dochodzimyterazdo interesującego punktu. W jaki sposób człowiek taki jak Demiris, byłbyna tyle głupi, żeby popełniwszy morderstwo zostawić na miejscu przestępstwa nóż ze swoimi odciskamipalców, poplamione krwią kąpielówki. Prawda,że to niezbyt inteligentne posunięcie? Czasami zaaferowanipopełnionym przestępstwem ludzie robią dziwne rzeczy. Policjaznalazła złoty guzik odmarynarki, którą ponoć miałwówczasna sobie pan Demiris, czy tak? Zgadza się. I stanowi on istotny dowód przeciwko mojemu klientowi. Policjawysnuła teorię, że oderwała go jego żona podczas szamotaniny, kiedyusiłował jązabić? Tak jest. 257. Więc mamy człowieka, który bardzo dba o elegancję i wykwintnośćubrania. Od jego marynarki zostaje oderwany guzik, lecz ontego niezauważa. Chodzi w niej w domu, potem zdejmuje i wiesza do szafy, leczwciąż nie widzi brakującego guzika. To by dowodziło, że oskarżony jestnie tylko głupi, ale i ślepy. Na stanowisku dlaświadków stanął właściciel agencjidetektywistycznej, Katelanos, który chciał maksymalnie wykorzystać swoje wystąpienieprzed sądem, głównie dla reklamy. Jest pan właścicielem prywatnejagencji detektywistycznej? spytałDeliria. Tak. Czy na kilka dni przed swoją śmiercią odwiedziła pana biuro paniDemiris? Takbyło. W jakiej przyszła sprawie? Chciała wynająć ochronę. Powiedziała, żewnosi sprawę o rozwódiże mąż groził jej śmiercią. Na sali rozległ się pomruk ściszonych głosów. Pani Demiris była w związku z tym zdenerwowana? Oczywiście. To było widać. I zaangażowała pańską agencjędo ochrony przed mężem? Tak. To wszystko. Dziękuję panu. Dełma odwrócił się do Chotasa. Świadek do pańskiejdyspozycji. Obrońca podjechał wózkiem bliżej Katelanosa. Od kiedy zajmujesię pan prowadzeniem swojej agencji? Już prawie piętnaście lat. Ho,ho powiedział z podziwem Chotas. Szmatczasu. Musipan być ekspertem w tej dziedzinie. Chyba tak odparł skromnie Katelanos. Ma pan bogate doświadczenia z ludźmi, którzy są w kłopotach. Właśnie z powodu tych kłopotów zgłaszają siędo mnie rzekł zzadowoleniem A kiedy przyszła pani Demiris, to czy wydawała się trochę niespokojna, czy też. Skądże. Była zupełnie wyprowadzona z równowagi, a nawet ogarnięta paniką. Rozumiem. Bała się, że mąż zechce jązamordować. No tak. Więc kiedy wyszła, ilu swoich ludzi wysłał pan za nią? Jednego? Dwóch? Nikogo niewysłałem. 258 Chotas przybrał zdumiony wyraztwarzy. Nie pojmuję. Dlaczego? Powiedziała mi, że będzie potrzebowała ochronydopiero w poniedziałek. Adwokat uniósł wysoko brwi. Przyznam się,że nie nadążam za pańskimtokiem myślenia. Takobieta zgłosiła się do panazatrwożona, gdyż mąż groził, że ją zabije,poczym wyszła mówiąc, że nie potrzebuje żadnej ochrony aż do poniedziałku? No właśnie. Wszystko się zgadza. Wobec tego można sobiezadać pytanie, w jakim stopniu paniDemirisrzeczywiście się bała, prawda? Chotas powiedział jakby dosiebie. Następnym świadkiembyła pokojówka Demirisów. Więc pani, w rzeczy samej, słyszała rozmowę telefoniczną paniDemiris z jej mężem? Tak,proszępana. Proszę nam opowiedzieć, jaki przebieg miałata rozmowa. No to. pani Demiris powiedziała panu, że chce rozwodu, a panodpowiedział, że go jej nie da. Delmaspojrzałprzelotnie na przysięgłych. Ach tak. Co jeszcze pani słyszała? Pan poprosił panią, żeby przyjechała na spotkaniez nim o godzinietrzeciej. Miała przyjechać sama doich willi nad morzem. Powiedział, żebyprzyjechałasama? Tak. Pani powiedziała mi, że jeśli niewróci do szóstej,to mamzawiadomić policję. Wśródprzysięgłychzapanowało pewne poruszenie. Niektórzy z nichodwrócili głowy,aby spojrzeć na oskarżonego. Nie mam więcej pytań oznajmił Delma. Pańskiświadek. Napoleon Chotas znowuwyjechał zza stołu. Nazywasz się Andrea, prawda? Tak, proszę pana. Starała się nie patrzeć na jegoszkaradną,poznaczoną bliznami twarz. Andrea, powiedziałaś, żesłyszałaś, jak pani Demiris mówi swojemumężowi, że wniesie sprawę o rozwód, i że słyszałaś odpowiedź panaDemirisa, który nie wyraził na to zgody i kazał jej przyjechać samej dowilli o godzinie trzeciej. Czy mamrację? Tak, proszę pana. Zeznajesz pod przysięgą, Andrea, pamiętaj otym. Twierdzę,żewcale tego wszystkiego nie słyszałaś. Ależ słyszałam, naprawdę. Ile aparatów jest w pokoju, w którym odbyła się ta rozmowa? 259. No, tylko jeden. Chotas podjechał bliżej miejsca dla świadków. Więc nie przysłuchiwałaś się tej rozmowie przez inny telefon? Nie,proszę pana. Nigdy bym się nie ośmieliła. Czylifaktycznie słyszałaś tylko to, co mówiła pani Demiris. Niemożliwe, żebyś była w staniedosłyszeć słowa jejmęża. No cóż, chyba. Innymi słowy, niesłyszałaś, jak pan Demiris groził żonie, ani teżjak kazał jej przyjechać na spotkanie do willi, ani niczego w ogóle. Jedyniewyobrażałaś to sobiena podstawie tego, co mówiła pani Demiris. Dziewczyna straciłaresztę pewności siebie. Chyba można to tak określić. Lubięnazywać rzeczy po imieniu. Jak to się stało, że byłaś w pokojupodczas tej rozmowy? Pani poprosiła mnie o przyniesienie filiżanki herbaty. I przyniosłaś? Tak. Postawiłaś ją na stole? Tak jest, proszępana. Dlaczego nie wyszłaś od razu z pokoju? Pani dała miręką znak, żebymzostała. Chciała, żebyś przysłuchiwała się tej rozmowie, czy też rzekomejrozmowie? Tak mi się wydaje. Więc nie wiesz, czy rozmawiała przez telefon z mężem, ani w ogólez kimkolwiek rzucił oskarżycielsko. Podjechał jeszcze bliżej. Niewydaje ci siędziwne, że w trakcie prywatnej rozmowy pani Demiris kazałacizostać i słuchać? U mnie w domu, gdy rozmawiamyna tematy osobiste,nie zapraszamy służby, żeby podsłuchiwała. Otóż twierdzę,że owa konwersacja telefoniczna w istocie się nie odbyła. PaniDemiris z nikim nierozmawiała, lecz fabrykowała materiał przeciwko swojemu mężowi, abydzisiaj można go było posadzić na ławie oskarżonych. Lecz ConstantinDemiris nie zamordował żony. Wszystkie dowody przeciwkoniemu zostałystarannie spreparowane. Zbyt starannie. Żaden zdrowy na umyśle człowieknie zostawiłby posobie oczywistych śladów, które jednoznacznie wskazująna niego jako mordercę. A poza wszystkim innym, Constantinowi Demirisowi nie można odmówić dużej inteligencji. Proces toczył sięprzez następne dziesięć dni. Na sali padały oskarżenia,sprzeciwy, zeznawali biegli eksperci i funkcjonariusze policji. Ogólna opinia była taka, że Constantin Demirisjest prawdopodobnie winny. Napoleon Chotas zachował swoją bombę nasam koniec. Wezwał naświadka Spyrosa Lambrou. Jeszcze przed rozpoczęciem rozprawy, Demiris 260 podpisałakt notarialny, na mocy którego przekazywałHellenie TradeCorporation łącznie ze wszystkimi aktywami Spyrosowi Lambrou. Jednakdzień wcześniej firma została oddana w ręce Napoleona Chotasa, z zaznaczeniem, że transfer stanie się prawomocny dopiero w chwili uniewinnieniaDemirisa. Panie Lambrou, pan i pańskiszwagier, Constantin Demiris, niezbytsię lubiliście, prawda? Nie lubiliśmy się. A czy nie byłoby bardziej trafne określić wasz wzajemny stosunekmianem nienawiści? Lambrou rzucił Demirisowi nieprzyjemne spojrzenie. Nawet to byłoby za mało powiedziane. W dniu zniknięcia pańskiej siostry, Constantin Demiris powiedziałpolicji, że o godzinie trzeciej, co, jak ustalono, stanowi przybliżonyczasjej śmierci, był daleko od willi nad morzem. Stwierdził, że o tej właśnieporze spotkał się z panem w Akrokoryncie. Kiedy policja przesłuchiwałapana,zaprzeczył pan, że to spotkanie miało w ogólemiejsce. Tak jest. Można wiedzieć, dlaczego? Lambrou milczał przez chwilę, w końcu odezwał siępodniesionymgłosem: Demiris traktował moją siostręjak zwierzę. Wciąż znęcał się nadnią, zaznała od niego wiele poniżenia. Pragnąłem, żeby poniósł za to karę. Byłem mu potrzebny, gdyżmogłempotwierdzić jego alibi. Ale wtedy niechciałem tego zrobić. A teraz? Nie potrafię z tym dłużej żyć. Czuję, że muszę w końcu powiedziećprawdę. Czy tamtego popołudnia spotkał się pan z Constantinem Demirisemw Akrokoryncie? Tak. W sali zawrzało. Pobladły Deliria poderwał się z miejsca. Wysoki Sądzie, zgłaszam sprzeciw. Oddalam. Prokurator opadł bezsilnie na krzesło. Demiris przechylił się doprzoduz rozpromienioną twarzą. Niech pan opowie otym spotkaniu. Czy odbyło się zpańskiejinicjatywy? Nie. To był pomysł Meliny. Obydwunas oszukała. Oszukała? Jak to? Zadzwoniła do mnie i powiedziała, że jej mąż chciał się ze mnąspotkać w moim myśliwskimdomku, abyporozmawiać o interesach. Potem zatelefonowałado Demirisa, niby w moimimieniu. Przekazała mumoją rzekomą prośbęo spotkaniu w tym samymmiejscu i czasie. Kiedy 261. przybyliśmy do Akrokoryntu, okazało się, że nie mamy sobie nic dopowiedzenia. Czyli spotkanie odbyło siępo południu, dokładnie w czasie, kiedyzmarła pani Demiris? Tak. Jazdasamochodemz Akrokoryntudo nadmorskiej williDemirisatrwała cztery godziny. Sprawdziłem to. Chotas patrzył teraz na przysięgłych. A więc,niemożliwe jest, żeby Constantin Demiris mógł byćz powrotem w Atenach przed godziną siódmą. Znowu zwrócił się doświadka. Panie Lambrou,zeznaje pan pod przysięgą. Czy to, co powiedziałpan przed chwilą, jest prawdą? Tak. Tak mi dopomóż Bóg. Chotas podjechał wózkiem do ławy przysięgłych. Paniei panowie zachrypiał w tejsprawie możliwy jest tylkojeden werdykt. Przysięgli pochylili głowy, żeby go lepiej słyszeć. Niewinny. Gdyby prokuratura utrzymywała, żeoskarżony wynajął kogoś,aby zamordował jegożonę, wówczas można by mieć jeszcze cień wątpliwości. Jednak cała liniaoskarżenia opiera się na tak zwanych dowodach,które mają świadczyć o tym, że pan Demiris znajdował się w willi i osobiście zamordował swoją żonę. WysokiSąd pouczy państwa, że w tymprocesie należy udowodnić dwie podstawowe rzeczy:istnienie motywui sposobności. Powtarzam: nie motywu lubsposobności, ale motywu i sposobności. Z punktu widzenia prawa są to syjamskie bliźnięta,nierozerwalniepołączone elementy. Panie i panowie, oskarżonymógł mieć lubniemieć motywu, lecz ten świadek nie pozostawił cienia wątpliwości, że mójklientw chwilipopełnienia zbrodni znajdowałsię bardzo daleko od jejsceny. Przysięgli obradowali przez cztery godziny. Demiris nie spuszczałz nich wzroku, gdy wchodzili do sali rozpraw. Był blady izdenerwowany. Jegopewność i arogancja zniknęty bezśladu. Stał w obliczu śmierci. Chotas patrzył na niego, gdy głos zabrał sędzia. Czy ława przysięgłych ustaliła winę oskarżonego? Takjest,Wysoki Sądzie. Przewodniczący ławy uniósł dłoń,w której trzymałkartkę papieru. Proszę o podanie mi werdyktu. Pilnującyporządkuna sali woźny przekazał kartkę sędziemu, któryrozłożył ją, przeczytał,i uniósł wzrok. Ława przysięgłych stwierdza, że oskarżony jestniewinny. Sala zamieniła sięw istne piekło. Ludzie gwałtownie wyskakiwaliz miejsc klaszcząc i gwiżdżąc. Z twarzy Demirisa promieniowałaekstaza. Odetchnąwszy głęboko podszedł do Chotasa. 262 Udało ci się! Masz u mnie olbrzymidług. Już nie adwokat zajrzał mu woczy. Jestembogaty, atobieniezostało nic. Chodź. Musimy to uczcić. Demirispopchnął wózek inwalidzkiChotasa przez kłębiący się tłumi oczekujących reporterów, na parking. Tam jest mój samochód prawnik wskazałpalcemstojącegozarazobok wjazdu sedana. Demiris podprowadził wózek do drzwi. Nie masz szofera? Otworzył auto i przeniósł Chotasa na miejscekierowcy, następnie złożył fotel, umieścił go na tylnym siedzeniu i zająłdrugie miejsce z przodu. Wciąż jesteś najlepszym adwokatem na świecie uśmiechnął się. Tak. Chotas wrzucił bieg i pojazd ruszył. Co zamierzasz terazrobić, Costa? Jakoś sobie poradzę odpowiedział ostrożnie. "Ze stu milionamidolarów w kieszeni, odbuduję moje imperium". Spyrosdostanie białejgorączki, kiedy się dowie, że go oszukałeś. Nic na to nie poradzi. Podpisał kontrakt, dzięki któremu wchodziw posiadanie zupełnie bezwartościowejfirmy. Jechali wkierunku gór. Demiris obserwował, jak Chotas sprawnieoperuje dźwigniami kontrolującymi pracę pedałów gazu ihamulca. Nieźle ci to idzie. Konieczność zmusza do nauczenia się pewnych rzeczy. Wspinalisię terazwąską, górskądrogą. Dokąd jedziemy? Mam tam na szczycie malutki domek. Wypijemy po lampce szampana, a potem wezwę taksówkę, która odwiezie cię do domu. Wiesz, Costa,tak się zastanawiałem. Wszystko, co sięwydarzyło: śmierć Noelle, śmierćLarry'ego Douglasa i biednego Stavrosa. W żadnym z tych przypadkównie chodziło o pieniądze, prawda? Odwrócił do niego głowę. Towszystko znienawiści i miłości. Kochałeś Noelle. Tak. Kochałemją. Ja też ją kochałem powiedział Chotas. Nie wiedziałeś o tym,co? Zaskoczony Demirisspojrzał na niego. Nie. A mimo to, pomogłem ci zamordować ją. Nigdy sobie tego niewybaczyłem. A ty? Wybaczyłeś sobie? Zasłużyła na taki los. Ostatecznie wszyscy zasługujemy na to, co przynosi nam życie. Jestcoś jeszcze, o czym ci nie powiedziałem, Costa. Od czasu tamtegopożaru,na co dzień towarzyszy mi okropny ból. Lekarze próbowali poskładać mojepołamane kości, ale nic z tego niewyszło. Jestem inwalidą. Przesunąłdźwignię, nadającpojazdowi większą prędkość. Jechali teraz serpentynami 263. górskiej drogi, wspinając się coraz wyżej i wyżej. Daleko pod nimi ukazałosię Morze Egejskie. Szczerze mówiącpodjął Chotas cierpię tak strasznie, że życiestraciło już dla mnie sens. Znowu ruszył lewarkiem przyspieszenia. Zwolnij odezwał się Demiris. Jedziesz zbyt. Nie rozstałem się z życiem do tej pory tylko ze względuna ciebie. Zdecydowałem, że ty i ja zakończymy je razem. Demiris oderwał oczy od drogi. O czymty mówisz? rzucił przerażony. Człowieku, zwolnij! Zabijesz nas obu. Tak jest odparł Chotas. Samochódwciąż nabierał szybkości. Zwariowałeś? Jesteś bogaty! Przecież nie chcesz umierać! Wcale nie jestem bogaty. Wiesz, kto terazma te wszystkie pieniądze? Twoja znajoma, siostra Teresa. Przekazałem cały majątek klasztorowiw loanninie. Zbliżali siędo ostrego zakrętu na stromym odcinku drogi. Zatrzymaj się! wrzasnąłDemiris. Spróbował wyrwać Chotasowi kierownicę, lecz byłoto niemożliwe. Dam ci wszystko,co chcesz! Stój! W następnej sekundzie spadali w przepaść, wzdłuż pionowej ściany,a samochód koziołkował w groteskowym piruecie śmierci, aż w końcuz impetem wbił się w morze. Nastąpiła silna eksplozja, po której nastałacisza. Głęboka cisza wieczności. Koniec.