14341

Szczegóły
Tytuł 14341
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14341 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14341 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14341 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Czesław Chruszczewski PSYCHOANALIZA CZYLI KŁOPOTY KOSMICZNE Lekarz: Jestem psychoanalitykiem. Ludzie chętnie otwierają przede mną duszę. Zazwyczaj czynią to w pozycji leżącej. Kupiłem wygodny, szeroki tapczan. Światło przyćmione, absolutna cisza albo dyskretna muzyka. Pacjent rozluźnia wszystkie mięśnie i spowiada się. Siedzę w fotelu stojącym pod lampą, pacjent widzi mój profil i rozpoczyna dialog. Pacjent: Wreszcie zdecydowałem się. Lekarz: Tak! Pacjent: Bo różnie o panu mówią. Lekarz: Aha, różnie. Pacjent: Jedni powiadają: „Człowiek mądry, uczony, znakomity lekarz”, inni: „szarlatan, zwabia naiwnych do swojego gabinetu, odurza kadzidłami, a oni plotą, co im ślina na język przyniesie. Leczy dusze — mówią — to najłatwiej, duszy nikt nie widzi, dusza to nie wątroba, nie puchnie, nie powiększa się. Jak sprawdzić, czy wyleczył?” Lekarz: A jednak pan przyszedł. Pacjent: Przyszedłem. Nie zapali pan kadzideł? Lekarz: Nigdy nie zapalam kadzideł. Czasem cygaro, po wizytach. Pacjent: Mam położyć się na kanapie? Lekarz: Albo usiąść w fotelu, jak panu wygodniej. Pacjent: Położę się. Lekarz: Bardzo proszę. Pacjent: Mogę oczywiście liczyć na pańską dyskrecję, panie doktorze. Lekarz: Oczywiście, obowiązuje mnie tajemnica zawodowa. Pacjent: Cierpię… Lekarz: Tak, tak, słucham. Pacjent: Lecz moje cierpienie… jak by to powiedzieć, nie chciałbym się ośmieszyć, cierpię bowiem w sposób szczególny, nietypowy. Martwię się, zamartwiam, nie sypiam po nocach, zaniedbałem pracę, rodzinę, moje życie seksualne pozostawia, delikatnie mówiąc, wiele do życzenia. Martwię się i cierpię. Martwię się o perspektywicznych gości z innego świata, o pielgrzymów kosmicznych, którzy wcześniej czy później przybędą tutaj. Martwię się, bo zupełnie nie jesteśmy przygotowani do tej wizyty. Co najmniej od dziesięciu lat mówimy, piszemy o innych cywilizacjach naukowo–technicznych, próbujemy nawiązać z nimi kontakt. Podsłuchujemy Kosmos. Radioteleskopy, sondy kosmiczne, najpoważniejsze instytuty usiłują rozwiązać problem, czy jesteśmy sami. Czy na innych planetach rozwinęło się życie rozumne. Ale ja pana nudzę, doktorze. Lekarz: Nie, skądże, słucham z uwagą. Niech pan mówi. Pacjent: Gnębi mnie przekonanie, że źle przyjmiemy przedstawicieli innej cywilizacji. Oni na pewno będą inni, a my innych nie lubimy. Razi nas kolor skóry, białym nie podobają się żółci, czarni, czerwoni. Przedstawiciele żółtej rasy nie kochają białych. A jeśli ONI mają dwie pary rąk? Nikt ICH nigdy nie widział. Każdy inaczej wyobraża sobie przybyszów z odległych planet. Jesteśmy tacy nietolerancyjni. Drażni nas obcy akcent, a co tu dopiero mówić o innych kształtach, o innej mentalności. Nie lubimy mądrzejszych od siebie, gardzimy głupszymi, lękamy się mocniejszych, słabszych wyśmiewamy i lekceważymy, Lekarz: Może wypije pan filiżankę kawy? Pacjent: Wolałbym kieliszek koniaku, proszę wliczyć do honorarium za wizytę. Ma pan koniak? Lekarz: Mam. Pacjent: No to wypijmy dla odprężenia. Pańskie zdrowie, panie doktorze. Lekarz: Raczej pańskie zdrowie. Pacjent: Jakże ja cierpię! Proszę wyobrazić sobie taką sytuację: ląduje gdzieś na Ziemi pojazd kosmiczny. Załoga opuszcza statek, trzy istoty nie z tego świata. Ot, powiedzmy, któregoś dnia, dajmy na to w niedzielę, w samo południe, na głównej ulicy naszego miasta, zjawiają się goście z Kosmosu. Źle, jeśli będą mali, zginą pod stopami niedzielnych spacerowiczów, rozdepczą ich; jeszcze gorzej, gdy wkroczą do naszego miasta wielkoludy. Źle znosimy ludzi wielkich, jesteśmy bezlitośni dla olbrzymów, nienawidzimy gigantów. Zrzucimy na nich bomby, wysadzimy w powietrze, ostrzelamy z dział największego kalibru, zanim zdołają przedstawić się. Lekarz: Prawdopodobnie nie zdołają. Pacjent: Otóż to, świadomość tego faktu pogłębia moje cierpienia. Znajduję się u kresu sił. Tak mi żal tych pielgrzymów kosmicznych. Przybyli do nas z dalekich stron, może z samego krańca Wszechświata, podróżowali dziesiątki lat, znużeni, spragnieni, zgłodniali… Wyglądają inaczej, oczy na szypułkach, głowy cylindryczne, kończyny nadmiernie rozgałęzione, krótko mówiąc monstra, lecz serca złote, głowy nie od parady. Pan wie, panie doktorze, jakie znaczenie ma powierzchowność, jaką wagę przykładamy do ubioru, chociaż mówimy: „nie suknia zdobi człowieka”. Zdobi, zdobi. Gdybym przyszedł do pana w łachmanach albo golusieńki, jak Pan Bóg stworzył, pańska małżonka wezwałaby pogotowie i policją. Dobrze mówię? No więc ludzie zniszczą monstra o gołębich sercach. Pewne, jak amen w pacierzu. Lekarz: Oto chusteczka. Pacjent: Nie, nie, ja nie płaczę. Ja już wypłakałem wszystkie łzy. Nie mam czym płakać. Niech mnie pan ratuje, doktorze. Cierpię, ach, jak ja cierpię. Co uczynić, by ocalić kosmitów? Załóżmy, że ONI już są na Ziemi, że wylądowali przed laty. Są wśród nas, lecz boją się ujawnić. Poznali okrutnych i samolubnych ludzi i nigdy nie odważą się przyznać do swego pozaziemskiego pochodzenia. Jeżeli, na przykład, powiem panu, doktorze: „przybyłem w 1880 roku z Aldebarana”, co pan uczyni? Lekarz: A przybył pan w 1880 roku z Aldebarana? Pacjent: Rozczaruję pana, nie przybyłem. Jestem takim jak pan człowiekiem. Lekarz: A może pan nie wie o tym? Pacjent: Eee, dajmy spokój żartom. To sprawa poważna. Nie mogę zmrużyć oczu od kilku miesięcy. W nocy łażę po ulicach wypatrując gości z innego układu. We mnie jedyna nadzieja. Bo jeśli ja ICH spotkam, nie spadnie IM włos z głowy. Ale szansa minimalna. Mogą przecież wylądować w każdej chwili w dowolnym miejscu na Ziemi. Lekarz: Może zaapelować przez radio? Pacjent: Powiedzą: znowu fantastyczne słuchowisko. Nie uwierzą. Lekarz: Mogą tak powiedzieć. Pacjent: A zatem nie ma ratunku dla kosmitów, doprawdy oszaleć można. Dniami i nocami rozmyślam, nic mi mądrego do głowy nie przychodzi i coraz bardziej żal mi gości z Kosmosu. No bo niech pan sam powie, ile, być może, marnotrawimy okazji? Nasi bracia kosmiczni na pewno rozwiązali wiele problemów, nad którymi głowimy się od stuleci. Na przykład — katar. Potrafi pan, panie doktorze, wyleczyć katar? Lekarz: Nie potrafię. Pacjent: A ONI potrafią. Co z tego? Skoro nasza cywilizacja nie jest przygotowana, by przyjąć godnie przedstawicieli Innej Cywilizacji. Trapią mnie również dwa problemy: Oni dawno, przed iluś tam laty, wylądowali na Ziemi i boją się zidentyfikowania, dlatego występują w przebraniu, w kostiumie, w maskach, pod różnymi postaciami. Są wśród nas, ale ich nie ma. Być może codziennie stykamy się z nimi, nie wiedząc o tym. Problem drugi, jeżeli jeszcze nie wylądowali — wylądują jutro, pojutrze i natychmiast zostaną unicestwieni. Pojmuje pan, doktorze? Nadludzka mądrość, skarby kosmicznej wiedzy zostaną zniszczone. Jak ocalić genialnych krewnych? Lekarz: Pan przejaskrawia ludzkie wady. Znam wielu spokojnych, poczciwych ludzi i gościnnych. Przyjmą gości z Kosmosu z otwartymi ramionami. Pacjent: Pan zna? Lekarz: Znam. Pacjent: Ilu? Lekarz: Kilku, kilkunastu. Pacjent: Ale nie zna pan, doktorze, czterech miliardów. Lekarz: Nie znam. Moja żona… Pacjent (przerywa): Zna wszystkich?! Lekarz: Zna kilkudziesięciu, jako położna kontaktuje się z wieloma mieszkańcami tego miasta. Pacjent: Położna?! Interesujące. Lekarz: Co mianowicie? Pacjent: Pana żona uczestniczy, współdziała w narodzinach nowych ludzi. Lekarz: I co z tego? Pacjent: Pańska małżonka powinna przy tej okazji przeprowadzać akcję uświadamiającą. Asystuje rodzącej matce, pociesza zdenerwowanego męża i strapionych rodziców matki. Wspaniała okazja do agitacji na rzecz kosmitów. Lekarz (zaintrygowany): Jak pan to sobie wyobraża? Pacjent: Ot, chociażby w ten sposób: położna krząta się i podczas tej krzątaniny powiada: „Za chwilę przyjdzie na świat dziecko, narodzi się nowy człowiek. Co go czeka? Życie jest brutalne, zewsząd czyhają niebezpieczeństwa, choćby klęski żywiołowe, brak pieniędzy, konflikty wewnętrzne, konflikty zewnętrzne, nie mówiąc o katarze. Pomyślcie, drodzy moi — mewi położna — na co jest narażone to nadchodzące dziecko? Czy można je obronić, czy można mu zapewnić spokojne i radosne życie? MOŻNA — woła rozpromieniona położna, pańska żona, panie doktorze. — Lada chwila na naszej planecie wylądują genialni kosmici, wspaniałe istoty z Innego Układu Słonecznego. Przyjmijcie ich gościnnie, czym chata ziemska bogata, tym rada, chlebem i solą. Otoczcie drogich gości troskliwą opieką. ONI sprawią, że to maleństwo, które urodzi się za chwilę, będzie szczęśliwe”. Wszystkie położne powinny wygłosić takie przemówienie. Co pan o tym myśli, panie doktorze? Lekarz: Poproszę żonę. Pacjent: Tak, tak, mój pomysł należy przekonsultować z pańską żoną. Lekarz: Paulino, Paulino! Żona: Co się stało? Lekarz: Mój pacjent wpadł na pewien pomysł. Żona: Opróżniliście prawie całą butelkę. Pacjent: W celach leczniczych, łaskawa pani, pani mąż, sławny doktor Larix, lekarz dusz, uzdrowi mnie, jestem święcie przekonany, uzdrowi, jeśli pani zechce nam pomóc. Lekarz: Moja żona milczy!? Pacjent: Czytam w pani oczach jak w otwartej księdze. Pani myśli — ten człowiek, to znaczy pacjent, powinien leczyć się u psychiatry, a nie u psychoanalityka. To maniak — myśli pani o mnie — opanowała go idée fixe, natręctwo. — Czy odgadłem? Lekarz: Moja żona milczy? Pacjent: Nie kontaktuje? Lekarz: Medytuje. Żona: Należy wziąć pod uwagę jeszcze jedną ewentualność. Pacjent: Jeszcze jedną? Proszę, niech pani usiądzie. Żona: Goście z Kosmosu mogą okazać się potworami. Załóżmy, że gardzą nami, że zniszczą nas przy pierwszej okazji. Pacjent: Głowę dam sobie uciąć, ONI nigdy nie skrzywdzą ludzi. Są wspaniali, mądrzy, szlachetni, wyrozumiali. Pragną nam dopomóc. Żona: Skąd ta pewność, pan rozmawiał z nimi? Pacjent: Telepatycznie, intuicyjnie, podświadomie wyczuwam, ONI są łagodni. Żona: Przepraszam, telefon… Halo… Tak, będę za piętnaście minut… Pan wybaczy, wzywają mnie do porodu. Lekarz: I nad czym pan tak duma? Pacjent: Doznałem olśnienia. Za chwilę urodzi się dziecko, na świat przyjdzie nowy człowiek. Lekarz: Normalne. Pacjent: To dziecko to ONI. Lekarz: Nie nadążam za panem. Pacjent: ONI przybywają do nas w postaci niemowlęcia. Lekarz: Absurd! Pacjent: Pan nie ma zupełnie wyobraźni! Co za ignorancja! Lekarz: Wyobrażam sobie. Pacjent: Pana małżonka występuje w roli pośrednika, łącznika między NIMI a nami. Cudowna kobieta… Lekarz: Istotnie wspaniała, nieziemska kobieta! Pacjent: Jak pan powiedział? Lekarz: Nieziemska. Pacjent: Szukamy daleko, a znajdujemy pod ręką. Lekarz: Co znajdujemy? Pacjent: NIEZIEMSKĄ ISTOTĘ. Co za wspaniały zbieg okoliczności? Jakże jestem wdzięczny! Trzeba zawiadomić burmistrza, zorganizować powitanie, uczcić… Lekarz: Niech pan zostawi moją żonę w spokoju. Pacjent: Nasza cywilizacja uratowana! Uratowana… Biegnę po orkiestrę… Żona: I co? Lekarz: I nic. Wybiegając z naszego domu wpadł pod koła rowerów kolarzy, biorących udział w wyścigu dookoła Europy. Nieco poturbowanego zabrało pogotowie. Kilka miesięcy poleży. Żona: Chwała Bogu; to znaczy, nie ma złego, co by na dobre nie wyszło. On przekonałby wszystkich, że przybyłam z Kosmosu… A propos. Nasz sąsiad to dziwny człowiek. Lekarz: Ten siwiuteńki? Żona: Ten siwiuteńki. Gołębie siadają na jego ramionach, kolanach. Łaszą się do niego dzikie zwierzęta. Lekarz: Dzikie zwierzęta w ogródku sąsiada?! Żona: Widziałam sąsiada w Zoo. Wszedł do klatki z tygrysami, bo dozorca gdzieś zniknął i ryczały z głodu. Lekarz: I łasiły się? Żona: Jak małe kotki. On pracuje w Wydziale Interwencji i załatwia wszystkie sprawy od ręki. Lekarz: Istota nie z tej Ziemi! Żona: Do każdego uśmiecha się, życzliwy dla całego świata. Ktoś dzwoni… A, to pan? Prosimy, prosimy. Nareszcie sąsiad złożył nam wizytę. Sąsiad: Ja do pana doktora. Gnębi mnie moja dobroć i życzliwość. Nie sypiam po nocach, myśląc, komu pomóc, kogo wybawić z kłopotów, kogo uszczęśliwić moją bezinteresowną przyjaźnią. Ja chyba urodziłem się na innej planecie. Błagam o pomoc, panie doktorze… Lekarz: Pomogłem mu. Po kilku seansach wrócił na Ziemię, ukręcił łebki gołębiom, w celu, jak się wyraził, pokrzepienia nadwątlonego organizmu delikatnym rosołem. W Zoo drażni dzikie zwierzęta i niczego nie załatwia „od ręki”. Zadziwiające. Psychoanaliza czyni cuda. Położę się na tapczanie i pogawędzę ze sobą. Jestem wybitnym psychoanalitykiem, można rzec — cudotwórcą. Nie z tej Ziemi. A jeśli to ja reprezentuję Inną Cywilizację?