14276
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 14276 |
Rozszerzenie: |
14276 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 14276 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 14276 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
14276 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
SARA STRIDSBERG
Happy Sally
Tytu� orygina�u Happy Sally
(t�um. Beata Walczak-Larsson)
2006
Kanw� niniejszej ksi��ki stanowi �ycie Sally Bauer.
Sally Bauer by�a pogromczyni� Kana�u i uwielbian� bohaterk�.
Wiele zdarze� i charakter�w - tak�e samej Sally Bauer - jest jednak fikcj�.
Z punktu widzenia p�yw�w
Dover, dzie� pierwszy (maj 2001)
Wszystko od razu wyda�o mi si� bardzo znajome. Pla�e, hotele, wapienne ska�y. Ko�uj�ce nad brzegiem stada mew, krzykliwa odpowied� skrzekacza.
Wczasowicze z podwini�tymi nogawkami oddalaj� si� od brzegu. �wiat�o jak wtedy, nieostro-bia�e.
W pokoju hotelowym. �mig�o u sufitu furkocze, chocia� wewn�trz jest zimno i wilgotno. Dziwne to lato w Dover. Budzi mnie w nocy szum fal. Spod balkonu dochodz� g�osy turyst�w, le�� wpatrzona w kamienn� �cian�, z twarz� w szorstkiej po�cieli. Jedynka, tym razem jestem w Dover sama. Ubieram si� i id� na pla��. Nad wod� �wiat�o nigdy nie znika do ko�ca, przez ca�� noc przechowywane w morzu. Wapienne ska�y b�yszcz�, piasek jest mokry od deszczu. Pojawili si� ju� pierwsi amatorzy porannej k�pieli, t�ga kobieta w szlafroku i ma�e dziecko. Dziecko siedzi przy samym brzegu, czekaj�c na p�ywaj�c� tam i z powrotem kobiet�.
My�l� o pokoju w Holiday Inn, ju� po, gdy wr�cili�my do Dover. Wkr�tce minie osiemna�cie lat. Atlantyckie lato 1983, dla p�ywaczki w Kanale - pierwsze lato na morzu.
Wp� do sz�stej rano. Gdy wracamy do hotelu, jest ju� zupe�nie jasno. Zupe�na jasno�� i ch��d pora�ki. Pr�buj� co� powiedzie�, ale nikt nie odpowiada. Tw�j p�aszcz jesienny �opocze na wietrze, uderza mnie w d�onie, gdy chc� co� pokaza�.
Dover, dzie� drugi
Dzisiaj zn�w s�ysza�am g�os skrzekacza. Kr�ciutko, na balkonie. Przejmuj�cy, przejrzysty, jestem pewna, �e to on. �piew: jednostajny, metaliczny, pusty. Jak gdyby wydobywa� si� ze s�oika.
�awice pla�owicz�w zalegaj� na piasku, wzd�u� brzegu brodz� szczup�onogie dzieci. Ch�opiec o chudych, szczud�owatych nogach i troch� ci�szym tu�owiu przypomina flaminga. Ca�y czas trzyma w r�ku co� do jedzenia. Loda, arbuza, cukierki.
My�l� oczywi�cie o H.
W kamizelce asekuracyjnej i z r�kawkami wygl�da� jak niewielki brz�cz�cy trzmiel, zataczaj�cy �uki nad pla�� w poszukiwaniu czego� s�odkiego. Mia� takie same patykowate nogi jak ten ch�opiec i uszy zaczerwienione s�o�cem. Czasami ci�gn�� za sob� latawiec. Ognisty i u�miechni�ty, �opocz�cy czerwono ogon latawca.
M�j kochany Superman, m�j ch�opczyk nabrzmia�y �zami.
Nazwisko: Sally Bauer. Pogromczyni Kana�u.
Dover, dzie� trzeci
REMANENT W TORBIE
2 pary okular�w p�ywackich
1 �a�cuszek (srebrny)
1 fili�anka do herbaty
1 p�aszcz k�pielowy (czerwony i pozaci�gany, pachnie s�on� wod�)
1 czepek k�pielowy
1 sweter (chabrowy, pachnie morzem)
1 para bia�ych tenis�wek
2 pary p�etw
3 zdj�cia rentgenowskie (z�b�w)
1 z�b mleczny (m�j?)
3 ksi��ki: jedna o latarniach morskich (l�ni�ce stronice, w dobrym stanie) druga - napisana przez Sally Bauer �Kattegat, Morze Alandzkie, Kana�� + powk�adane tu i �wdzie wycinki z gazet pami�tnik datowany 1938, 1939 (gdy go przegl�dam, wypadaj� lu�ne kartki, po��k�e) + widok�wki od ciebie. Czterna�cie. Motyw: p�ywaczka z bukietami kwiat�w, otaczaj�cy j� fotografowie. Trencze, ciemne kapelusze o szerokich rondach, b�yskaj�ce flesze ��te smugi na ciemnej powierzchni, py�ek z brz�z rosn�cych przy brzegu i wodne paj�ki na cieniutkich odn�ach. Woda jest ciemna i g��boka. Cierpki zapach podwodnych ro�lin. Czepek ma taki sam kolor jak rozlewaj�ce si� wok� ciebie smugi brzozowego py�ku.
Idziemy w stron� pomostu, zaczyna kropi� deszcz, przybrze�ne drzewa zanurzaj� w wodzie smuk�e ga��zie. Wyci�gaj� je w twoim kierunku, a z ramion wypuszczaj� listki.
Ciemna woda, ziemia, to muliste jezioro i na wp� zatopione molo. Zmursza�e, wilgotne drewno i skrzypienie. Gdy H bawi si� tutaj sam, musi nosi� kapok.
Z daleka widzimy twoj� jasn� g�ow�. Ramiona. Ty nas nie widzisz.
Odleg�a delikatna po�wiata, czepek k�pielowy, moja samotna, samotna p�ywaczka. Powinna� trenowa� na p�ywalni z prawdziwego zdarzenia, nie w tym b�otnistym i cuchn�cym jeziorze.
Pod stopami �liskie deski pokryte traw� morsk�. H stoi na o�lizg�ej zieleni pomostu i grzebie w mule �d�b�em trzciny.
- Chcesz si� k�pa�?
Nie odpowiada, przeci�gaj�c szybko ro�lin� po powierzchni. Tenis�wki l�ni� na tle przegni�ego drewna.
Nagle podnosi �d�b�o i szerokim �ukiem zaczyna nim wymachiwa� nad g�ow�.
- Mamo... mamusiu... - wo�a, a ty, us�yszawszy go, zawracasz i p�yniesz w stron� l�du. Jezioro jest coraz ciemniejsze. Czuj� ostry zapach �ni�tych ryb i nie�wie�ej wody.
- Wyk�piemy si�?
- Nieeee...
Jego wzrok wbity w ciebie.
�ci�gam spodnie i bluzk�, od jeziora wieje ch�odem. H siedzi nad tob� w kucki, twoja jasna twarz odbija si� od ciemnej tafli jeziora. Zawis�e na brwiach kropelki wody.
- Cze��, dzieciaki.
Wychodzisz po drabince z wody, masz czerwone i spuchni�te r�ce. I ociekasz ca�a l�ni�cymi kryszta�kami. Bia�a, piegowata sk�ra. �d�b�o trzciny ko�ysze si� na wodzie, H wpada w twoje obj�cia. Metal zi�bi mi d�onie, wchodz� do wody szybko, zanim zd��� si� rozmy�li�. Przecinam py�kowe smugi, paj�ki wodne umykaj� przede mn� w po�piechu.
Przed sob� mam tylko mroczniej�c� wod�, oddalam si� od brzegu, p�yn� w stron� wyspy.
Za sob� s�ysz� wasze g�osy. Jasny H i tw�j - powa�ny i niespieszny. Ramiona i d�onie, pod wod� palce sprawiaj� wra�enie niesamowicie bia�ych. Trupie palce. Nigdy nie mia�am pieg�w. Jedynie twoj� jasn� karnacj�, nie wiem, czy blask te�, ale latem w podobny spos�b przypieka nas s�o�ce.
Pami�tam twoj� sk�r�, rzucaj�c� blask w ciemnej wodzie. Pami�tam spl�tane �liskie wodorosty, plusk wody uderzaj�cej o o�lizg�y pomost.
Bia�e palce, marzn�, po�ykam wod�. Nie lubi� tego st�ch�ego, ciemnego smaku, ale w wodzie zawsze tak bardzo dokucza mi pragnienie, nie jestem, jak ty, P�ywaczk� Przemierzaj�c� Kana�y.
Wasze g�osy rozlegaj� si� ponad wod� i zawodzeniem nocnych ptak�w, nie wiem, czy ju� wtedy s�ysza�am skrzekacza, chyba nie. Wyp�ywam prosto na �rodek jeziora, ku wyspie, a g�osy bezpiecznie zostaj� na pomo�cie. To jest tw�j, a to H, i to jest nasze �ycie. Nad wod�, na ulicy Rajskiej. Wymarzony dom i czarne klucze ptak�w jesieni�.
B�d� p�ywa� tak d�ugo, jak d�ugo b�d� s�ysza�a wasze g�osy.
D�onie rozmazuj� si� w ciemnej wodzie i czasami dotykaj� mnie wodorosty. Tak wiele tu r�nych d�wi�k�w - muzyka z drugiej strony i g�osy ze stadionu, �ywe, potykaj�ce si� s�owa H i twoje - powolne, ciemne. Dop�ki was s�ysz�, dop�ty mog� p�ywa�.
Dover, dzie� czwarty
Telegram od Sally Bauer. Le�a� w pami�tniku. Wybrzuszony i zniszczony przez wod�, po��k�y ze staro�ci.
Dover, 27 sierpnia 1939
Do Carli i Marguerite, do mamy i taty.
Czas: 15.22
Hitler jest w drodze do Polski, Europa gotuje si� do wojny. W ci�gu kilku dni Dover pustoszeje, znikaj� tury�ci. �o�nierze piechoty morskiej przejmuj� ulice, pla�e, hotele. Mo�na by odnie�� wra�enie, �e od samego pocz�tku stoi na przegranej pozycji.
Ma wystartowa� po stronie francuskiej. Spaceruje wzd�u� kamiennego brzegu, czekaj�c, a� ucichnie wiatr, ale Kana� jest ci�gle wzburzony. Pewnej nocy podejmuj� pr�b�, morze fosforyzuje, Sally �pi pod pok�adem. W po�owie drogi do Francji musz� zawr�ci�, nawet dla �odzi asekuracyjnej fala jest zbyt wysoka. S�dzia, Mr Temme, �egna si� z nimi w po�piechu.
Pow�d: niesprzyjaj�ce warunki atmosferyczne. Nie wierzy, �e Sally podo�a. Uwa�a, �e powinna poczeka� do przysz�ego roku, boi si� o swoj� reputacj� organizatora i s�dziego.
A Sally. Czy nigdy nie ogarniaj� jej w�tpliwo�ci?
Inna p�ywaczka. Lato 1983 - Niebo nad Dover ja�nieje. �miej� si� z ciebie wapienne ska�y. Twoje plecy z�amane rozpacz�, gdy przemierzasz pla��. W drodze do hotelu towarzyszy ci m�czyzna i dwoje dzieci. To starsze niesie skafander p�etwonurka.
Gwiazdka spe�niaj�ca �yczenia. Spada po�r�d nocy.
Dover, dzie� pi�ty
Brzeg splamiony morszczynem i przegni�ym drewnem. Wczasowicze przesuwaj� si� troch� dalej. Zazwyczaj siedz� na asfalcie przed szklan� kawiarni�, nie chc� si� t�oczy� na przepe�nionej pla�y. Kelnerzy przynosz� mi kaw�, za kt�r� nie musz� p�aci�. S�o�ce parzy mnie w twarz, pod powiekami migocze �wiat�o.
Jest jedna r�nica. Znikn�li rybacy. Tym razem na pla�y s� tylko wczasowicze i obwo�ni sprzedawcy.
Wtedy. Wczesnym przedpo�udniem pykaj� silniki, bez po�piechu sun� po l�ni�cej powierzchni. Ju� niedaleko brzegu rybacy wskakuj� do wody i wci�gaj� �odzie na pla��. H wybiega im na spotkanie, pyta, czy mo�e w czym� pom�c. P�niej pozwalaj� nam rozpl�tywa� sieci.
Twoje pierwsze lato w morzu. 1983. Love Ellen.
Kiedy si� poddajesz. Nagle woda ciemnieje i zaczyna cuchn��. Otaczaj� ci� gnij�ce wodorosty i morszczyn. To znak, �e cel jest bardzo blisko, wida� piaszczyste dno, a mimo to si� poddajesz. Tw�j g�os jest prze�roczysty, gdy prosisz o pomoc. Chcesz wej�� do �odzi. Twarz przejrzysta jak woda p�acze.
I umowa mi�dzy tob� a Wiktorem. Je�li przep�yniesz: nieograniczony czas na treningi, mieszkanie ze strychem na ulicy Rajskiej, swimmingpool w ogrodzie. Gdy przegrasz: podr� atlantycka, nieograniczony czas na zabaw� z nami.
Wola ze stali, wola oceanu, wola przestrzeni.
Dover, dzie� sz�sty
Wiktor zwyci�zca. On jest swoj� t�sknot� za Ameryk�. Marzy o tym, �eby na �agl�wce przep�yn�� jedno z siedmiu m�rz. Sally jest przekonana. P�onie w niej pycha. Pewnego dnia zdob�dzie kana� La Manche.
W tobie: wola przestrzeni, wola ze stali, wola oceanu?
Sally Bauer. Triumfalnie wkracza na l�d w Dover. Ludzie �ciskaj� jej d�onie, kto� pomaga zetrze� lanolin�. Kiedy my dobijamy do brzegu, pada deszcz, drobny, ciep�awy letni deszcz. Ostatni� cz�� dystansu pokonujesz, siedz�c z nami w �odzi. Z kocem na ramionach, z nar�czem pora�ki. Deszcz sp�ywa po niespokojnych twarzach latawcowych dzieci.
Zastanawia�am si�, czym si� r�ni�a� od Sally. Zastanawia�am si�, czy to nie moja wina.
Kana� nie potrafi mi na to odpowiedzie�. Ani nieba nad Dover. Wasze drogi skrzy�owa�y si� w�a�nie tutaj, pomy�la�am, �e mo�e uda mi si� co� zrozumie�, gdy raz jeszcze zobacz� t� wod�. Dwie p�ywaczki w Kanale. Sally Bauer. Drug� jeste� ty. Sally Bauer przep�ywa kana� La Manche, twoje silne ramiona pe�ne s� latawcowych dzieci, odp�ywasz. Nie wr�cisz nigdy.
Wszystko albo nic. Tak piszesz.
H w kostiumie Supermana �pi na siedz�co przed wej�ciem na poddasze. Wygl�da na to, �e zm�czony staniem z uchem przy drzwiach osun�� si� i zasn��. G�owa spoczywaj�ca na kolanach, zwil�one �lin� spodnie. Zrobi� to samo co ja: nastawi� budzik, a p�niej czeka� na ciebie z nadziej�, �e dopadnie ci�, zanim pojedziesz na p�ywalni�.
Podnosz� go ostro�nie. Jest coraz ci�szy, a przecie� ci�gle jeszcze taki ma�y, o chudych nogach i r�kach jak patyki. Podnosz� go bez problemu, le�y bezw�adnie w moich obj�ciach, z g�ow� przewieszon� przez rami�, z otwartymi ustami. Wnosz� go do pokoju z lalk�-staruszk� i karuzel� z duszkami, do niebieskiej po�cieli z Kubusiem Puchatkiem. Gdy k�ad� go do ��ka, otwiera oczy i zatrzymuje na mnie wzrok, zamglony.
- Mamo - mamrocze - nauczy�em si� p�ywa�. Po patrz.
Zanim ponownie zamknie powieki, robi w powietrzu kilka ruch�w ramionami. Strz�pki zaschni�tej �liny w k�ciku ust i na piersi Supermana. Wspinam si� na ��ko i obejmuj� go od tylu. Ramiona p�ywaka drgaj�, s�ysz� niewyra�ne s�owa.
- Mamo - m�wi� ramiona w moich. - Popatrz na mnie, p�ywam, ju� umiem, w ko�cu si� nauczy�em.
Zobacz.
K�ad� d�onie na jego trzepocz�cych r�kach i zamykam oczy. Po chwili wszystko wygasa i milknie. Budz� si�, gdy w pokoju jest ju� jasno, H znikn��, w oknie porusza si� lekko karuzela z duszkami.
Jak gdyby kto� w�a�nie j� potr�ci�.
Le�ysz twarz� do �ciany, przykryta kocami. Na poddaszu. Odwracasz si� w moj� stron�, gdy wchodz� po schodach.
- Cze�� - m�wisz i podnosz�c koce, wci�gasz mnie do �rodka.
Jest ciemno i s�odko, a gor�ca sk�ra twoich ramion parzy, gdy przeci�gam po niej d�o�mi. Le�ymy w milczeniu i przygl�damy si� cieniom sun�cym po pokoju. Cienie to czas, chc�, �eby czas p�yn�� wolniej. W ko�cu zostaje tylko kilka bia�ych plamek �wiat�a przy samych schodach.
My�l� o planowanej podr�y do Ameryki. My�l� o jachcie Victory i o tym, jak wiatr, targaj�c w�osy, wci�ga nas w wir przygody. Tak m�wi Wiktor. Opowiada o morzu.
- Mog�aby�...?
Tw�j g�os b��ka si� gdzie� mi�dzy kocami, niewyra�ny, ale s�ysz�, �e Wiktor i H wr�cili do domu, wi�c zbiegam po schodach i zamykam drzwi na klucz.
- Opowiedz o Sally, prosz�.
- Przed czy po Kanale?
- Przed. Kiedy nikt w ni� nie wierzy� i ca�y czas jej si� nie udawa�o. Opowiedz jeszcze raz.
I opowiadasz o Sally, a ja zasypiam w twoich ramionach.
W p�nie s�ysz� klamk�. Zgrzyta w ten charakterystyczny spos�b, gdy uwiesz� si� na niej H, ale dzisiaj kw�ka tylko par� razy, H poddaje si� nadspodziewanie szybko i po chwili znika.
Na poddaszu jest ju� zupe�nie ciemno, gdy stoisz nade mn� w p�aszczu i odgarniasz mi grzywk�.
- Chod� - m�wisz i schodzimy na d�.
Dom �pi, z wyj�tkiem szumi�cego w kuchni wentylatora. Mijamy pok�j H. Jest tam prawie zupe�nie jasno, �wiat�o ksi�yca �wiat�o lampki pogodne kwietniowe niebo. Karuzela z duszkami obraca si� lekko, lalka jak zwykle wbija w nas nieruchome spojrzenie. H le�y z ko�dr� w obj�ciach, otula j� cia�em niczym pancerzykiem. Zwisaj�ca z ��ka r�ka dotyka pod�ogi.
Opuszczasz rolet� do po�owy i odwracasz H na plecy. Lampka nocna �wieci mu prosto w twarz, twoja d�o� - w jego wilgotnych od potu w�osach.
Nie wiem, co ze sob� zrobi�, pr�buj� skoncentrowa� si� na karuzeli. Wszystkie duszki ta�cz� w k�ko, obracaj�c si� jednocze�nie wok� w�asnej osi. Zaczyna mi si� robi� niedobrze. Karuzela ma u�atwia� dzieciom za�ni�cie. Kupili�my j�, kiedy H by� malutki.
Dotykasz ustami jego twarzy. P�niej bierzesz mnie za r�k� i wychodzimy z domu.
Ju� tylko noc i mamrotanie wentylatora w kuchni, wychodzimy �wirow� �cie�k� na ulic� Rajsk�, gdzie w �wietle latarni b�yszcz� samochody. Twoja d�o� mocno spleciona z moj�, tak jak lubi�. Siadam na baga�niku, obejmuj� ci� od ty�u. Takie nocne wycieczki maj� w sobie co� z tajemnicy. Mijamy blade drzewa, bia�e, przerywane linie umykaj� mi spod st�p. Ani jednego samochodu, jeste�my na drodze zupe�nie same.
Nad jeziorem opierasz rower o drzewo. Nigdy nie by�am tutaj w nocy, powierzchnia l�ni bia�aw� po�wiat� i jest jasno, prawie jak w dzie�. I zapach mu�u silniejszy ni� zwykle, wodorosty ciemniejsze. Z �atwo�ci� w�lizguj� si� do wody i wyp�ywam w ca�� t� ciemno��.
Wskakujesz do wody z pomostu i p�ywasz motylkiem, tam i z powrotem. Le��c bez ruchu, wpatrzona w niebo, czuj� twoje fale. Chwilami znikasz mi z oczu, ale to nie ma znaczenia, bo ca�y czas s�ysz�. Motylki, kraule.
Nie wiem, jak d�ugo tak le��, ale w ko�cu dnieje i nadlatuj� ptaki. Spadaj� z wrzaskiem, nurkuj� w poszukiwaniu insekt�w, macham do ciebie r�k�, le�ysz w wodzie troch� dalej.
- Zobacz - krzycz�.
Zanurzasz si� w wodzie.
To tylko wrzask ptak�w.
Drzewa na pla�y maj� kolce. Kiedy pomagasz mi wyj�� na pomost, czuj� ciep�o twoich d�oni. Siedzimy na deskach, otulone r�cznikami. My�l�, �e H nigdy by si� na co� takiego nie odwa�y�. Boi si� ciemno�ci.
- Chc� tutaj wr�ci� - m�wi�, wstaj�c. - W nocy. Z tob�.
Zak�adasz p�aszcz k�pielowy, wykr�casz warkocze.
- Opowiedzie� ci o Sally?
- Mmm.
S�ysz� tw�j g�os gdzie� znad kierownicy. Opowiadasz przez ca�� drog� do domu. Jak maszyna. Naciskasz peda�y jak maszyna. Maszynami s� twoje motylkowe ramiona i ramiona kraulistki, gdy miarowo uderzasz w tafl� jeziora. Doje�d�amy do ulicy Rajskiej i u�wiadamiam sobie, �e w�a�nie ockn�am si� z drzemki. Jest zupe�nie jasno. W nocy brzozy wypu�ci�y listki.
Dover, dzie� si�dmy
Bia�e �opocz�ce �agle. Blade i prze�roczyste dot�d s�o�ce nabiera mocy. W ko�cu nadesz�o prawdziwe lato. Pla�owicze na nartach wodnych i deskach surfingowych s� jak �lizgaj�ce si� po powierzchni r�owe i ��te owady.
W porcie nowe �agl�wki i �odzie motorowe. Poszukiwacze przyg�d na Atlantyku?
Czterna�cie widok�wkowych pozdrowie�. Ostatnie s�owa, zaledwie tw�j cie�. Atrament wtopiony w biel. Motyw: p�ywaczka z bukietami kwiat�w, otaczaj�cy j� fotografowie. Trencze, ciemne kapelusze o szerokich rondach, b�yskaj�ce flesze.
Gdy wracamy do domu na ulic� Rajsk�, widok�wki czekaj� na nas w skrzynce na listy. Czytaj�c je, czuj�, jak skrzekacz trzepocze skrzyd�ami w mojej piersi, stalowe skrzyd�a rw� w p�ucach sercu klatce piersiowej. Victory wyp�ywa z Dover w kierunku La Coruni, wrzuca�a� kartki do skrzynek pocztowych w miastach portowych.
I jeszcze dwie, nigdy niewyspane. Wiktor znajduje je w trakcie porz�dk�w na jachcie.
Moja Misie�ko Polarna. Czy w�a�nie mnie masz na my�li? Czy naprawd� do mnie si� zwracasz?
ATLANTYK, W SIERPNIU 1983, S�ONECZNIE (nigdy niewys�ana, Wiktor znajduje j� w trakcie porz�dk�w na jachcie)
Moja Misie�ko Polarna!
Gdy by�a� m�odsza, wk�adali�my pestki czere�ni do szklanki z wod�, kt�ra przez noc sta�a ko�o twojego ��ka. Rankiem pestki zamienia�y si� w owoce.
Kiedy na �wiat przyszed� ch�opiec, by�a� bardzo niezadowolona. P�niej go pokocha�a�.
Pami�tam wasze choroby. Bol�ce uszy H i noce, kiedy wymiotowali�cie w ��kach. Wymiotuj�ce dzieci zawsze p�acz�. Najwyra�niej prze�ywacie to tak bardzo, �e musicie p�aka�.
Gdy mia�a� osiem lat, posz�y�my do lunaparku. Prosi�a�, �ebym wsiad�a do jednego z koszy na d�ugich �a�cuchach, tych, kt�re zataczaj� ko�a nad wod�. Tobie nie starczy�o odwagi. Nigdy nie zapomn�, jak wtedy na mnie patrzy�a�. Mia�a� zupe�nie nag� twarz i tak �atwo by�o j� zrani�, a ja przecie� wiedzia�am, �e to kiedy� si� zmieni. Zrobi�o mi si� strasznie smutno. Chcia�am ci� wtedy uderzy�, tak bardzo by�a� bezbronna.
Wiersz, kt�ry mi przeczyta�a�. Doprawdy, zdumiewa mnie �arliwo�� waszych uczu�. I wasza dzieci�ca �wiat�o��. Mog�aby zaprowadzi� mnie tak daleko, jak tylko bym zapragn�a.
Pami�tam noc w Kanale, lamp� nawigacyjn�, wasze jasne twarze.
Sally przep�yn�a Kana� za pierwszym podej�ciem.
Dover, dzie� �smy
Paskudna pogoda. Ciemne, zestresowane chmury nad horyzontem. Pla�owicze nie wychodz� z hoteli. Od ostrego �wiat�a bol� mnie oczy, od s�onej wody niszczej� w�osy. Nie mam ochoty tutaj d�u�ej zosta�, nie chc� grzeba� w starej torbie podr�nej, w tych starych widok�wkach. Czasami, gdy przechadzam si� wzd�u� brzegu, s�ysz� w falach tw�j g�os, taki, jakim go pami�tam. Ciemny i niecierpliwy, opowiada mi o Sally. Wapienne ska�y l�ni� w deszczu, gdy po po�udniu usi�uj� zasn�� pod �mig�em wentylatora, pod powiekami snuj� si� �wietlne punkciki. Po�yskuj�ca szklarnia, letni ogr�d, to musi by� ulica Rajska. Ch�opiec w ogrodzie przebiega ziemniaczany zagon. I znika.
Gdy Sally przyje�d�a do Dover. Jest sierpie� 1939 i pla�a b�yszczy w stalowym �wietle. Woda mieni si� niebieskimi kolorami, na brzeg wyp�ywaj� bia�e meduzy. Po kilku dniach, kt�re Sally wype�nia treningami, letnicy opuszczaj� miasteczko, a hotele zape�niaj� si� �o�nierzami piechoty morskiej. Zbli�a si� wojna, Hitler szaleje w Europie, do wszystkich obcokrajowc�w przebywaj�cych w Anglii wystosowano apel o powr�t do domu. Sally odmawia, czeka na lepsz� pogod�. Ma do przep�yni�cia kana� La Manche i dop�ki tego nie uczyni, nie zamierza st�d wyjecha�. Spaceruje wzd�u� brzegu, czekaj�c, a� Kana� si� uspokoi.
Za pomoc� puszki na sznurku mierzy si�� pr�d�w.
Popo�udniami �pi� w starym, pozaci�ganym p�aszczu k�pielowym, �ni� o podr�ach przez Atlantyk. Wywo�ywacz zaczyna dzia�a�. Skrzekacz rwie si� w mojej piersi.
Dover, dzie� dziewi�ty
Od kilku dni pla�a pe�na jest morszczynu i �mieci. Nad Dover unosi si� ci�ki zapach. Skis�e ryby, zgni�e wodorosty, galaretowate glony. Czerwonodzioby ptak pogrzebany w morszczynie. W barze hotelowym rozprawiaj� o jakim� okropnym wypadku, gdzie� na �wiecie. Kupuj� angielskie gazety, �eby si� dowiedzie�, co si� sta�o, ale nie udaje mi si� nic znale��. Nie mog� si� skoncentrowa�. Nocami czytam pami�tniki.
Zaczyta�am je prawie na �mier�, widok�wki, w nocy deklamuj� twoje s�owa, nazwy latarni morskich, nazwy port�w. Zabieram je ze sob� na pla��. Ostatni przystanek to La Coru�a.
Niebieski sweter. W�chaj�c go, ci�gle jeszcze czuj�, jak co� mnie ssie w piersi sercu �o��dku podbrzuszu. Skrzekacz wrzeszczy i sieje spustoszenie. Idziesz przez ziemniaczany zagon, jasne w�osy opl�tuj� ci twarz.
By�a� ni�sza ni� ja. Pami�tam ci� wysok�, ale p�niej odkry�am na zdj�ciach, �e by�a� niskiego wzrostu, z pewno�ci� mia�a� dziesi�� centymetr�w mniej ni� ja teraz. W pami�ci zawsze jeste� gdzie� w g�rze. Wysoka sosna zginaj�ca sw�j smuk�y pie�, �eby nas dotkn��. Tw�j zapach, gdy do nas przychodzisz: myd�o i dym z papierosa, �wietlne plamki drgaj�ce na asfalcie.
Na fotografiach jeste� mroczniejsza, ni� ci� pami�tam, powa�niejsza. Kiedy teraz o tobie my�l�, jeste� taka jasna i nieuchwytna. Po�wiata zaledwie, mg�a.
Poniewa� wiem, �e znikniesz?
W szklarni pachnie ziemi� i ch�odem. Siedz� na drewnianej �awie i patrz�, jak zajmujesz si� rozsad� wiosennych kwiat�w. W �niegu le�y d�b, ciemny i sczernia�y od sadzy, ju� nie p�onie, ale wygl�da jak potw�r na bia�ym tle.
- Dlaczego piorun uderzy� w nasz d�b?
- Nie wiem. Czasami co� si� po prostu zdarza.
Nie czu� ju� zapachu spalenizny. Patrz� z uwag� na cebulki tulipan�w i czerwone opuszki palc�w wystaj�ce z r�kawiczek.
- Czy dalej my�lisz o przep�yni�ciu Kana�u?
- Przecie� wiesz, �e my�l�.
- Czy to nie jest niebezpieczne?
- Nie.
- Jeste� pewna?
- To tylko jaki� wymys� Wiktora.
- A podr� do Ameryki?
- Zapytaj Wiktora.
- Opowiedz o Sally...
- A co chcesz us�ysze�?
- Opowiedz o tym, jak dop�yn�a.
Jeste� skupiona na tulipanowych cebulkach. Pobrudzonymi ziemi� r�kami odgarniasz z oczu w�osy.
- Jak obiecasz, �e p�niej dasz mi spok�j.
- Obiecuj�, a teraz opowiedz.
Podr� do Ameryki. Plany Wiktora przy stole kuchennym, mapy, rysunki, globus. Chce przep�yn�� Atlantyk. ��ta lampa w kuchni, siedzimy pod lamp� kuchenn�, na ulicy Rajskiej, z kubkami herbaty w d�oniach.
H grzebie w s�oiku z miodem. W�a�nie planujemy podr� do Ameryki. B�yszcz�ce, �ywe czo�o Wiktora pochylone nad mapami.
Zas�aniasz twarz kubkiem. Pijesz herbat�, czy tylko si� w niej przegl�dasz?
Twarz w kubku, twoja prawdziwa. Twarz przep�ywaj�cej Kana�.
- Wyruszamy w czerwcu - m�wi Wiktor.
- Wyruszamy w lipcu - m�wisz ty.
H wyjada mi�d ze s�oika, nie rozr�nia miesi�cy.
- W czerwcu b�dzie La Manche - m�wisz do kubka.
- To zbyt niebezpieczne - odpowiada Wiktor.
- Co jest niebezpieczne?
H zadaje pytanie z miodem na g�rnej wardze.
- Cicho.
To m�wi� ja.
Takie s� w ka�dym razie plany. Planujemy podr� do Ameryki. A ty, ty masz swoje w�asne plany. Plany przep�yni�cia Kana�u.
Jedziemy rowerami nad jezioro. Brzozy przegl�daj� si� w wodzie, H siedzi w dzieci�cym siode�ku, z kt�rego wyr�s� ju� dawno temu. Trzyma si� mocno twojego k�uj�cego swetra.
Zamglone s�o�ce. Le�� na r�czniku na pomo�cie i przygl�dam si� paj�kom wodnym. Jezioro jest nieruchome, brunatne i pachnie �elazem.
H zaj�ty swoimi sprawami wlecze za sob� wyci�gni�ty z wody kawa� drewna.
Czuj� gnij�ce wodorosty, o�lepiona mglistym �wiat�em straci�am ci� z oczu.
H stoi nad moj� g�ow�, rozz�oszczony.
- Gdzie ona jest?
- P�ywa.
- Wszyscy ju� poszli do domu.
- Wiem.
- Widzisz j�?
- Nieee.
- Kiedy wr�ci?
- Nie wiem, mo�e ju� nied�ugo. Trenuje. Wo�a w stron� wyspy.
- Mamo... mamo... mamusiu...
Le�� na brzuchu, pr�buj� nie my�le� o krzyku rozlegaj�cym si� ponad wod�. Ciche, ciemne jezioro, paj�ki wodne biegaj�ce po powierzchni. My�l� o twojej twarzy w ciemno�ci, na poddaszu, mi�dzy �aluzjami. Migocze telewizor.
Jest noc. Trzymam ci�, gdy chcesz wyj��, uwieszam si� na r�kawach swetra, nie puszczam.
- Nie id� - wo�am i wiem, �e jestem jak H, desperacko przylepiona uczepiona, ale nie mog� ci� pu�ci�. Nie chc�, �eby� posz�a, chc�, �eby� ze mn� zosta�a.
- Prosz�!
- Pu��. Mnie. Natychmiast.
Tw�j g�os jest zupe�nie spokojny. A po chwili wy�lizgujesz si� ze swetra i zbiegasz po schodach. Nie wiem, dlaczego ci� trzymam. I chowam twarz w pustym swetrze, k�uj�c� i mokr�.
Wodorosty, mgliste �wiat�o. G�adka twarz odbija si� blado w tafli jeziora. Teraz te� mam twarz jak woda, prze�roczyst� jak ich oblicza, chocia� w wodnym lustrze nie wida�, �e nie mam pieg�w.
Zasn�a� na moich kolanach. Nie pami�tam, kiedy wr�ci�a�. Pami�tam, �e H, stoj�c na pomo�cie, wrzeszcza� na ca�e gard�o, �e nie chcia� przesta�. �e zatyka�am mu usta, kopa�am w piszczel. �e nagle przyp�yn�a�.
- Cze��, dzieciaki.
U�miech w wodzie.
Twoja g�owa na moich kolanach, linia w�os�w, moje d�onie w twoim swetrze. Spokojna, ciemna woda, gnij�ce wodorosty. Paj�ki wodne �piesz� dok�d�, biegaj� po powierzchni jeziora.
Przychodzisz, kiedy si� rozja�nia, telewizor ci�gle migocze. D�ugo mnie przytulasz. Masz w sobie ch��d nocy, pachniesz jeziorem i papierosami, p�aczesz jak ja, zanurzona w k�uj�cy sweter. Tak zasypiamy.
H szarpie za klamk�. �wiat�o ksi�yca s�czy si� przez szpary mi�dzy �aluzjami.
Tak tu spokojnie, �pi�ca woda, brunatna i pachn�ca �elazem. W�a�nie tutaj b�d� krwawi�y ro�liny podwodne, twoja linia w�os�w, podobnie jak H pocisz si� we w�osach, kiedy zasypiasz.
Linia w�os�w. Linia, kt�rej powinna� si� by�a trzyma�, gdy ci� dotkn�am, a woda �piewa�a cichutko.
H macha mi r�k� z brzegu, posy�am mu ca�uska. Dostaj� w zamian u�miech i drobn�, machaj�c� r�czk� H.
Dzisiaj uderzy piorun, wiem o tym. Dzisiaj w powietrzu wisi po�ar, wok� mnie p�on� li�cie, ch��d. Wybieramy si� nad jezioro, H biegnie obok mnie. Twoja jasna twarz pochyla si� nad nami, �apiesz nas w obj�cia. Przykucn�a� na poboczu i czekasz, chcesz nam porz�dnie zawi�za� szaliki. Twarz jak woda, wodna mama, wype�nione wod� przeguby d�oni, kt�re wkr�tce podetniesz.
Tego przedwio�nia w nasz d�b uderzy piorun, ale to jeszcze nie teraz. Na razie p�on� tylko jarz�biny. Wok� nas p�on� drzewa, jest zimno i s�onecznie, ogniska w ogrodzie, p�omienne li�cie w koronach drzew.
Przede mn� biegnie H. Ma�y i zwinny.
Powoli owijasz go czerwonym szalikiem, spod kt�rego ledwo go wida�, przygl�dasz mu si� badawczo. Ci�gle poprawiaj�c szalik, �linisz palec i �cierasz plamk� ze skafandra. Zaczynam niecierpliwie tupa� nogami.
- Pu�� go - wo�am, szarpi�c H za rami�. - No chod�!
Jaki� niepok�j nie pozwala mi sta� w miejscu, pr�buj� ci� wezwa� spojrzeniem, ale ty ci�gle trzymasz H.
- Poczekaj chwileczk� - m�wisz i zasuwasz zamek mojej kurtki.
Nie cierpi� by� zapi�ta pod sam� szyj�, dusz� si�. Wol� czu� lu�ne, furkotaj�ce po�y ubra�, ale wystarczy tylko, �e Wiktor albo ty pojawicie si� w pobli�u i od razu jestem zapi�ta na ostatni guzik.
Biegniemy ulic� Rajsk�, H i ja, w blasku jarz�biny albo po �niegu, to nie ma znaczenia, bo wok� nas wszystko p�onie.
Kawa�ek dalej zatrzymujesz nas i opatulasz d�ugimi szalikami. Drepcz� w miejscu, jeste� dok�adna, twoje ruchy s� powolne, a mnie spieszy si� nad jezioro, chc� zd��y�, zanim puszcz� lody. Jestem przekonana, �e puszcz� w�a�nie dzisiaj.
Zn�w rozsuwam zamek, a wtedy chwytasz mnie za biodra i przysuwasz do H, nie zwracaj�c uwagi na rozpi�t� kurtk�, trzymasz nas mocno i nie puszczasz. Wok� p�onie �nieg, w zatoczce topnieje l�d, a my nie mo�emy si� ruszy� z miejsca.
- Najukocha�sze - m�wisz - moje najnajukocha�sze dzieci.
A ja, widz�c twoje szkliste oczy, wykrzykuj� ci prosto w twarz.
- No pu�� nas!
Gdy wracamy, d�b jeszcze p�onie. Ju� z daleka czu� zapach. Skr�caj�c w ulic� Rajsk�, ci�gle jeste�my przekonani, �e dym unosi si� ze szklarni, ale po chwili dostrzegamy, �e pali si� powalony na ziemi� d�b. Zmia�d�y� meble ogrodowe i pozbawi� paru ga��zi star� grusz�. Wiktor pr�buje ugasi� po�ar, biega tam i z powrotem z wiadrami wody.
Drzewo dymi jeszcze bardzo d�ugo, jest za zimno, �eby wykorzysta� w�� ogrodowy, H i ja pomagamy, nalewaj�c wod� do naszych wiadereczek. Podoba mi si� zapach dymu, buchaj�ce iskry i odg�osy ton�cych w �niegu, roz�arzonych kawa�k�w drewna.
Wiktor siedzi w �niegu i wpatruje si� nieruchomo w czarny pie�. To jego d�b, z pewno�ci� si� zastanawia, jak wyt�umaczy� uderzenie pioruna: z�y to czy dobry znak? Siedzi zamy�lony d�u�sz� chwil�, a p�niej wchodzi do domu i przez telefon zamawia nowe meble ogrodowe.
Dover, dzie� dziesi�ty
Wr�cili pla�owicze. Dzieci, niczym bo�ki, brodz� wzd�u� brzegu. Rodzice wyp�ywaj� na otwarte wody. Czasami bior� dzieci na barana. Ale najcz�ciej pozwalaj� im bawi� si� samotnie na pla�y. Musia�am zasn��. Gdy otwieram oczy, pla�a jest pusta, a s�o�ce chyli si� ku zachodowi. Tylko samotny ch�opiec przy brzegu. Macha do mnie r�k�. Odpowiadam mu nie�mia�ym ruchem d�oni.
Gdy zaczynam zbiera� swoje rzeczy, podchodzi do mojego r�cznika. Podaje mi niewielk� muszelk�, wskazuje palcem ucho i chwil� potem wbiega do wody. B�yskawicznie przemyka po pla�y. Tak jak H, wtedy. Bia�ow�osy, o ramionkach jak zapa�ki. Ale ten ch�opiec nie ma ani r�kawk�w, ani kapoka. Ani przejrzystej jak woda twarzy, ani morza �ez.
H zarzuca mi na szyj� ramiona, jak macki o�miornicy. - Zawsze chc� by� z tob� - szepcze. Stoimy w wodzie, fale s� bia�e. Strz�sam go z siebie i biegn� do kawiarni.
Muszelka szumi Kana�em, porozrzuca�am widok�wki w piasku, chcia�abym, �eby porwa� je wiatr.
Na ��ku le�y otwarty pami�tnik. Odk�d go wyj�am z torby, mam wra�enie, �e w pokoju unosi si� zapach cukru. Spomi�dzy kartek wylatuj� bia�e ziarenka piasku. Stronice pachn� s�on� wod� i dymem z papierosa. To przecie� jej pami�tnik, pogromczyni Kana�u, Sally Bauer. Sk�d znalaz� si� w�r�d twoich rzeczy?
PAMI�TNIK Helsingborg, 1938
By�y�my dzisiaj na �y�wach. Ja, Carla i jej �stajenna� przyjaci�ka. Otwarte, ciemne przer�ble zia�y niebezpiecze�stwem w wielu miejscach, tydzie� temu mi�dzy krami mo�na by�o p�ywa� ��dk�.
Przyjaci�ka Carli chcia�a, �eby�my prze�wiczy�y ratowanie si� z wody, �eby�my za pomoc� kolc�w ratowniczych wdrapywa�y si� na kraw�d� lodu. W ko�cu znudzona naleganiem, bez uprzedzenia wskoczy�a do przer�bli. Tak jak sta�a, z ca�ym ekwipunkiem. Przez moment znikn�a pod wod�, ale b�yskawicznie wydosta�a kolce ratownicze i u�ywaj�c ich, wygramoli�a si� na l�d.
Oniemia�y�my z wra�enia i nawet nie przysz�o nam do g�owy, �eby wyci�gn�� liny ratownicze.
A ona ju� sta�a obok, jej pociemnia�a z wysi�ku twarz �mia�a si� z naszych rozdziawionych ust. I p�niej zupe�nie bez skr�powania �ci�gn�a wszystko, co na sobie mia�a. O�lepiaj�ce s�o�ce spocz�o na jej ci�kich, nagich piersiach. W ko�cu Carla odzyska�a energi� i po�piesznie zacz�a wyszarpywa� z plecaka suche ubrania. Jej przyjaci�ka, go�a jak j� Pan B�g stworzy�, sta�a, �miej�c si� nieprzerwanie, nie mog�am od niej oderwa� oczu.
W czasie ca�ej wyprawy raz po raz powtarza�a, �e my te� powinny�my spr�bowa� samodzielnie wydosta� si� z przer�bli.
- Sally - powiedzia�a - masz takie silne ramiona p�ywaczki, �e nie powinna� si� niczego obawia�.
Nie chcia�am si� przed ni� przyzna�, �e nie mam odwagi, ale obieca�am, �e w nast�pn� niedziel� p�jd� z ni� na �y�wy i spe�ni� jej �yczenie.
Woda nie jest mi straszna, nawet najg��bsza i najbardziej bezkresna, ale woda w zimie to co� zupe�nie innego. Nigdy nie odwa�y�abym si�, jak ona, wskoczy� do przer�bli i nigdy nie mia�abym odwagi rozebra� si� do naga przed obcymi lud�mi.
* * *
Ma na imi� Marguerite. Jasnow�osa, �stajenna� przyjaci�ka Carli ze spr�y�cie galopuj�cym bia�ym chartem. W sobot� zn�w by�am z ni� na �y�wach.
Je�dzi konno, organizuje zawody je�dzieckie dla m�odzie�y. U szczytu swej kariery zrezygnowa�a z udzia�u w zawodach i zacz�a entuzjazmowa� innych. Ma miodow� cer�, nawet na co dzie� nosi �akiet, bryczesy i buty z wysokimi cholewkami. Wydaje mi si�, �e z powodu jej otwartego sposobu bycia i jakiej� ch�odnej surowo�ci wiele os�b widzi w niej bardziej m�czyzn� ni� kobiet�. Rzadko s�ysz� jej �miech w innym miejscu ni� przy koniach, ale jest fenomenalna, je�eli chodzi o powa�ne rzeczy. Bezustannie podnosi mnie na duchu, motywuje i zach�ca. Nigdy nie widzia�am jej bez charta.
Chwyci� mr�z, prawie wszystkie przer�ble pokry�y si� lodem i w czasie naszej samotnej wyprawy Marguerite ju� tak bardzo nie nalega�a. Nie by�a te� a� tak rozochocona jak ostatnio, raczej wyciszona i powa�na, opowiada�a o licznym rodze�stwie, z kt�rego spora gromadka to jeszcze ma�e dzieci. M�wi�a o tym, �e ci�gle musi si� nimi zajmowa�, chocia� ju� dawno wyprowadzi�a si� z domu. Wspomnia�a o Jormie, najm�odszym, z kt�rym ��czy j� specjalna wi�. Chcia�aby, �ebym go pozna�a.
L�d by� g�adki jak lustro, od czasu do czasu by�y�my na nim zupe�nie same. Marguerite kilka razy chwyci�a mnie za r�k� i w szale�czym tempie ci�gn�a po szklanej powierzchni. Niezdarnie pr�bowa�am za ni� nad��y�. Nie rozumiem, dlaczego tak trudno mi si� przem�c, gdy chodzi o zamarzni�t� wod�.
Pomy�la�am, �e jak tylko nadarzy si� sposobno��, mog� jej zaproponowa� wsp�lne p�ywanie. Nie chc�, �eby postrzega�a mnie g��wnie jako oci�a�� i niezgrabn� �y�wiark�.
Po po�udniu z�o�y�y�my wizyt� jej rodzicom. Mieszkaj� za miastem, w niewielkim, prostym domu. Wsz�dzie roi�o si� od doros�ych i dzieci. Oczywi�cie nie wypada�o mi si� przyzna�, jak ci�ko znosz� ma�e dzieci. Jej mama, pe�na wigoru kobieta, nieustannie kr��y�a wok� nas, podaj�c to obiad, to kaw�, to ciasteczka. Pracuje jako akuszerka, powiedzia�a Marguerite, nie ma wykszta�cenia po�o�nej, po prostu w razie potrzeby asystuje przy porodach w okolicy. Sama chyba zn�w by�a w ci��y, sukienka opina�a si� na zaokr�glonym brzuchu. Ojciec sprawia� wra�enie szorstkiego, by� ma�om�wny i zamkni�ty w sobie, i podobnie jak �ona mia� wydatny brzuch. W jego obecno�ci wszyscy domownicy, ��cznie z Marguerite, byli jak gdyby zdenerwowani. Mnie samej nie po�wi�ci� zbyt wiele czasu.
Cia�a tych ludzi napawa�y mnie obrzydzeniem, ich wydzieliny i brud, wszystko tutaj mno�y�o si� niepohamowanie. Wyobrazi�am sobie matk� Marguerite jako napuchni�t� kr�low� pszczelego roju.
Po kawie siedzia�y�my w pokoju dziecinnym. Marguerite, trzymaj�c Jorm� na kolanach, opowiada�a o zawodach je�dzieckich. Powiedzia�a, �e zrezygnowa�a z nich, kiedy si� przekona�a, �e potrafi wygra� mi�dzynarodowe mistrzostwa. Po takim wyczynie nie musia�a ju� niczego udowadnia�.
Teraz szuka�a nowych wyzwa�.
M�wi�a o sobie z przekonaniem i pewno�ci�. Pomy�la�am o swojej nieudanej karierze p�ywaczki na kr�tkich dystansach. Jak gdyby wszystko, czego si� dotkn�, pr�dzej czy p�niej musia�o sko�czy� si� niepowodzeniem. Ale nie chcia�am pokaza� si� od tej strony, pr�bowa�am gra� nieustraszon� i pewn� siebie.
Nie wnios�am do rozmowy ani krzty intymno�ci, jedynie ducha rywalizacji.
* * *
Wczoraj spotka�y�my si� na kawie i wi�ni�wce, Carla, Marguerite i ja. Siedzia�y�my w domu u Carli, ca�e popo�udnie okna by�y otwarte, na zewn�trz nagle zrobi�o si� lato. Marguerite przynios�a w prezencie dwa du�skie porcelanowe psy, Carla postawi�a je na parapecie. Upoi�am si� alkoholem, ale chyba r�wnie� s�owami Marguerite, gdy m�wi�a o moim p�ywaniu. P�ywanie zn�w sta�o si� czym� realnym i mo�liwym. Z lubo�ci� wci�ga�am si� w jej bajkow� opowie�� i po kilku kieliszkach s�odkiej nalewki poczu�am, jak we wzburzonej i gor�cej krwi od�ywa ch�� walki. Poczu�am, jak p�onie mi twarz.
Chart Marguerite spa� pod �aw�. Marguerite pokaza�a nam przez okno swego brata. Ciemnow�osy, w czarnym kaszkiecie i czarnym jak w�giel ubraniu. W niedziel� zwyk� pracowa� w porcie, przy r�baniu lodu. Skruszone bry�y sprzedawa� p�niej obwo�nym handlarzom. To z pewno�ci� zas�uga nalewki i ca�ej tej rozmowy o zawodach. Wszystko sprawi�o, �e poczu�am szale�cz� ch�� rywalizacji, wtedy pu�ci�y moje lody.
Kiedy Carla wysz�a z pokoju (zrozumiawszy, �e po takiej ilo�ci nalewki musi si� na chwil� po�o�y� na g�rze), zosta�y�my same, siedzia�y�my na kanapie ze splecionymi d�o�mi, Marguerite i ja. S�ucha�am roztaczanych przez ni� wizji wspania�ej kariery. Marguerite m�wi�a nie o tej karierze, o jakiej marzy�am, ale o bardzo podobnej. Widzia�a, jak nios� mnie na r�kach, widzia�a morze ludzi wiwatuj�cych na ulicach Helsingborgu, widzia�a mnie nieul�knion�, dokonuj�c� czyn�w, kt�rych nikt jeszcze nie dokona�. Wyczyta�a mi to z d�oni.
- Zostaniesz kim�, Sally Bauer - szepn�a, przeci�gaj�c moj� r�k� po swej twarzy. - W przysz�ym roku, w lecie, przep�yniesz kana� La Manche.
* * *
Przeczyta�am og�oszenie w gazecie. Firma T�rsleff & Co obiecuje nagrod� pi�� tysi�cy koron, chodzi o zainteresowanie Du�czyk�w p�ywaniem. Start na jednym z przyl�dk�w Zelandii, meta na brzegu Jutlandii. Od pocz�tku wiedzia�am, �e mog� t� tras� zrobi� w rekordowym tempie, bo p�ywam kraulem. Styl klasyczny jest o wiele wolniejszy.
- Sally, moja biedulko, masz takie �mia�e plany.
To s�owa mojej matki. Ciemne i godz�ce we mnie jak n�. Prawdziwa mistrzyni w �ci�ganiu nas z ob�ok�w na ziemi�. P�niej to samo powtarza�y moje siostry. Nigdy nie s�ysza�am podobnych s��w z ust Carli, jedynej osoby w domu, kt�ra we mnie wierzy�a.
D�ugo chorowa�am w zwi�zku z powa�n� kontuzj� nogi, straci�am wiar�, �e kiedykolwiek odzyskam sprawno��. Kr�tkie dystanse nie wchodzi�y w rachub�, wiedzia�am o tym ju� wcze�niej. Nigdy nie by�am specjalnie dobra na takich dystansach, nawet przed kontuzj�, to sta�o si� �enuj�co oczywiste. Zachowywa�am jednak pozory, przekonywa�am otoczenie, �e jeszcze nie wszystko stracone, �e jeszcze wszystko mo�liwe. Poddanie si� by�oby niesamowit� ha�b�, nie potrafi�am sobie wyobrazi� �ycia po takiej pora�ce. Mia�am tylko jedno wyj�cie. Nie da� za wygran�. Jedynie to liczy si� naprawd�.
Po ci�kiej zimie zn�w mog�am si� swobodnie porusza� w wodzie. Masy �niegu przyt�acza�y mnie i dusi�y. Czasami, gdy sta�am w porcie, patrz�c na statki odp�ywaj�ce do Mariehamn i poprzedzaj�cy je lodo�amacz, my�la�am, �e to m�j ostatni sezon, �e pozosta�y mi tylko wstyd i ha�ba. Ale w kwietniu noga przesta�a mi dokucza�, w�a�nie zacz�y si� zieleni� drzewa, by�am najszcz�liwszym cz�owiekiem na �wiecie, jak szalona kursowa�am na rowerze mi�dzy basenem a szko��.
* * *
W maju zacz�am trenowa� na wolnym powietrzu. Ci�gle pracowa�am jako instruktorka p�ywania, wi�c tylko w niedziele mia�am czas na d�u�sze treningi. Ka�dy dzie� powszedni sp�dza�am na krytej p�ywalni. Podczas pierwszego treningu w morzu pada� deszcz i asekuruj�ca mnie za�oga male�kiego kutra przemok�a do suchej nitki. Dystans: He�singborg - M�lle. W �rodku cie�niny by�o zaledwie jedena�cie stopni, ale nap�ywaj�ce z p�nocy, cieplejsze pr�dy wybawi�y mnie z lodowatych r�k morza.
Wysokie fale uderza�y o burt�, za�oga skulona pod plandek� chroni�a si� przed napieraj�c� zewsz�d wod�.
Po sze�ciu godzinach dop�yn�am do Krapperup przy M�lle, ale nie mieli�my odwagi zawin�� do portu, morze by�o zbyt wzburzone, a dno zbyt kamieniste. Wdrapa�am si� na pok�ad, zawr�cili�my i przybili�my do l�du w H�ganas. Przep�ywa�am t�dy dwie godziny wcze�niej.
Carla i Marguerite czeka�y na brzegu z szampanem. Jeszcze w wodzie przywita� mnie chart Marguerite. Nigdy nie przypuszcza�am, �e z tak� �atwo�ci� zapomn� o nieudanej karierze p�ywaczki na kr�tkich dystansach.
* * *
Ka�dego ranka zostawiam rower na kamienistej pla�y i trenuj� w wodach cie�niny. W oddali widz� promy p�yn�ce do Danii, nie przeszkadzaj� mi fale dziobowe, gorzej ze smrodem smolistoczarnego dymu i ha�asem silnik�w.
Codziennie pokonuj� cie�nin� wp�aw i nigdy mnie to nie nudzi. Gdy patrz� na promy do Danii, przychodzi mi ochota, �eby je wyprzedzi�, ale czy nie wygl�da�oby to do�� zabawnie? My�l zarozumia�a, a jednocze�nie tak naiwna. Chc� zbyt du�o, przepe�nia mnie pycha, nawet je�li tego nie okazuj�. Pragn� wszech�wiata, pragn� wszystkiego, chc� prze�cign�� m�czyzn. Chc� wyzwa� m�czyzn do walki. Reszta, kobiety, one mnie nie obchodz�.
Powiedzia�, �e mam w sobie powag� m�czyzny. Spos�b, w jaki ca�owa� moje ramiona, spos�b, w jaki �asi� si� do nich twarz�. Jak kot. Dosta�am g�siej sk�rki, rwa�o mnie w udach. A p�niej go posiad�am, czuj�c skurcze jego d�oni i drgaj�cy tors. By� niczym w moich ramionach.
Pewnego dnia pokonam kana� La Manche, p�onie we mnie pycha.
Lampa nawigacyjna Dover, dzie� jedenasty
Dzisiaj o ma�o co nie uton�� tutaj ch�opiec, kt�rego matka zostawi�a na pla�y, wyp�yn�a daleko w morze. To ten z rud� czupryn� i w staromodnych r�owych k�piel�wkach. Kto� zauwa�y� go kawa�ek od brzegu, le�a� na brzuchu, jeszcze na powierzchni, na pla�y zapanowa� chaos, kto� robi� sztuczne oddychanie, ch�opiec wymiotowa� wod� i glonami. Ludzie zacz�li krzycze� na wychodz�c� z morza matk�, broni�a si�, zas�aniaj�c g�ow� r�kami. Nie mia�a odwagi zbli�y� si� do syna, kt�ry siedzia� teraz u kogo� na kolanach, opatulony kocem, blady i szcz�liwy z powodu ca�ego zamieszania. Sta�a z boku niema, nie spuszczaj�c z niego wzroku. Po chwili z�apa� j� za r�k� i poci�gn�� przez pla��. Obejrza�a si� przez rami�. Ratownicy pokr�cili zgodnie g�owami.
Konferencja w Chicago po�wi�cona d�ugim dystansom, kt�re przesz�y do historii. Sally te� tam by�a. Nareszcie mog�a� j� zobaczy�. Jeden ze znalezionych w torebce wycink�w pochodzi w�a�nie stamt�d. M�wiono o Gertrud� Ederle, pierwszej kobiecie, kt�ra pokona�a kana� La Manche. Pojecha�a� do Ameryki sama, to tam musia�a� zdoby� ten pami�tnik.
Wywo�ywacz jest ostry i �r�cy. Dzieci niczym flamingi brodz�ce w p�ytkiej wodzie. Woda rozmywa ich piaskowy zamek. Powinny budowa� troch� dalej od brzegu. Niebo nad Dover, pla�owicze, kredowe ska�y.
Podr� po Atlantyku 1983. Dnie przychodz� i gin�. Victory dryfuje. Nagie, bezptaszne niebo. Tylko jeden ze skrzekaczy zadomowi si� p�niej w mojej piersi, nigdy nie przestanie krzycze�.
A gdyby� da�a rad�?
Dover, dzie� dwunasty
Hotel, kredowe ska�y i upstrzone parasolami pla�e. Nic si� nie zmieni�o. Wszystko wygl�da tak jak wtedy. Kana� przywodzi na my�l wywo�ywacz. Mieni si� r�owawo i �mierdzi. Uderza mnie �wiat�o, nie potrafi� go powstrzyma�.
Lato 1983, twoje pierwsze lato w morzu.
Czekam na ciebie, siedz�c pod li��mi rabarbaru. Musz� by� bardzo ma�a, bo mieszcz� si� tam bez trudu. Od spodu widz� nieregularne pr�gi, kt�re wygl�daj� jak nabrzmia�e krwi� �y�y. Jak gdyby pulsowa�a w nich krew. Niczym w macicy, �ylastej i ciemnej. Czekam na ciebie, li�cie rabarbaru chroni� mnie od deszczu, d�ugo nie wracasz, pewnie trenujesz w jeziorze. Kiedy w ko�cu przychodzisz, masz takie gor�ce d�onie. To one g�aszcz� mnie po plecach, podnosz� i nios� przez ogr�d. Twoje usta smakuj� s�odycz� cukru.
Ostatnia widok�wka zosta�a ostemplowana w La Coruhi. Czy zdecydowa�a� si� ju� wtedy, gdy wr�cili�my do Dover?
Dover, dzie� trzynasty
Spojrzenie jak gdyby pochylone ku morzu. Ogrom morza w oczach. Ona, oczywi�cie, przypomina mi ciebie.
Oczy ch�opca jak u H: prze�roczyste, niebieskie ufno�ci�. Twarz jak woda, miodowe d�onie, oczy �ebraka, latawcowe dziecko.
Tak jak niedosz�y topielec trzyma si� blisko mamy. Boi si�, �e zabierze j� morze. Boi si�, �e od niego odp�ynie. Musi jej pilnowa�.
Pla�owicze niepokoj� si� o ch�opca. Jak�e niewiele wiedz�. O p�ywaczkach i ich synach.
Wracamy znad morza, jest noc, Wiktor niesie H.
Fale rozbijaj� si� o piasek. To one pot�guj� si�� pr�d�w przybrze�nych. Impet, z jakim uderzaj� o brzeg, jest tak ogromny, �e cofaj�ca si� woda zostaje jak gdyby wessana z powrotem do morza.
Wok� nas panuje ciemno��, ale w oddali widzimy �wiat�a miasteczka turystycznego. D�ugi spacer wzd�u� falochronu, po chwili pojawi� si� hotele i bary.
Brniemy przez ciemno�� bez s��w, ci�gle nios� torebk� z owocami, ubranie p�etwonurka i stoper.
Na przodzie zm�czone plecy w mokrym kostiumie, idziesz kilka krok�w przed nami, tylko ty masz puste r�ce. Wiktor targa torb� z kompasem, map� i zapasowym ubraniem. Dogania ci� i obejmuje ramieniem.
W hotelu jest zimno i wilgotno. Idziesz do ��ka w kostiumie k�pielowym, a Wiktor przebiera �pi�cego wci�� H w pi�am�. P�niej k�adzie si� obok ciebie, odwr�conej plecami, i otula swym ci�kim, ufnym cia�em. Gdy za�niecie, wyjd� na balkon. Przygl�dam si� wschodz�cemu nad bia�ymi domami s�o�cu. Wiem, �e teraz pojedziemy do Ameryki, �e zwyci�stwo nale�y do Wiktora.
Karmi� ci� bananami, poj� oran�ad� i podaj� mi�tusy, ich s�odycz ma zabi� gorzki smak soli. Przez d�ugie chwile wychylam si� za burt� �odzi i licz� ruchy twoich ramion. Powinno by� pi��dziesi�t sze�� na minut�.
Teraz robisz czterdzie�ci dziewi��.
Kana� l�ni barw� stali, chmury zwisaj� ci�ko nad wod�.
- Opowiedzie� ci co�? - pytam.
Nie odpowiadasz.
- Daj jej spok�j - m�wi Wiktor - mo�esz mi opowiedzie�.
�ciemnia si�, nad horyzontem wschodzi ksi�yc. H zasn��. Wiktor mierzy si�� pr�d�w.
- Czy nie powinnam za chwil� p�yn�� z pr�dem? Tw�j g�os brzmi obco.
- Jeszcze nie teraz. Musisz jeszcze troch� wytrzyma�. Bia�e ska�y ja�niej� w ciemno�ci, Wiktor oznajmia, �e zosta�o tylko tysi�c metr�w, morze jest cieplejsze, czuj� to zanurzon� w wodzie d�oni�. Im bli�ej l�du, tym ostrzejszy zapach zgni�ego morszczynu i rozk�adaj�cych si� ryb.
- W og�le nie posuwam si� do przodu - szepczesz z wody.
Mru�� oczy, wpatrzona w �wiat�o. Bia�y balkon hotelowy i poniewieraj�ce si� po twarzy piegi. Zauwa�y�, �e nie �pi�. Siada w kucki przy mojej g�owie i szczerzy swe mleczne z�by.
- Cze��, kocie.
- Nie jestem �adnym kotem.
- Ale wygl�dasz jak kot.
Przyci�gam go do siebie. Jest ciep�y i pachnie s�o�cem, dziel� si� z nim rozkopanym kocem.
Ramiona H, poc�tkowane s�o�cem, oplecione wok� mojej szyi. Naci�gam koc na g�ow�, przyciskam jego twarzyczk� do mojej, usta s� mokre i ciep�e, trzymam go mocno. Czuj� kwa�nomleczny oddech i wiem, �e mewy ju� nad nami nie ko�uj�.
Jak tu ciep�o. Trzymam go w ramionach. Jego oddech wilgotnieje na mojej twarzy, przymykam powieki. Lubi�, gdy przylega do mnie swoim cia�em, lubi� czu� ci�ar jego g�owy na ramieniu, przy piersi.
A p�niej nadejdzie czas much i map, zrobi si� prawdziwe lato i siedz�c w r�nych portach, w �wietle lampy nawigacyjnej, b�dziemy planowa� podr� po Atlantyku.
Na obrusie z ceraty le�� mapy i okruszki suchark�w. Wody Atlantyku upstrzone muszym g�wnem i plamami po herbacie. I Wiktor g�adz�cy d�o�mi ca�� niebiesko��.
On pragnie tej podr�y, to jego podr� do Ameryki, podr� marze�.
Meduzy i pr�dy. Wytrzymujesz osiemna�cie godzin, bol� ci� ramiona, zaparowa�y ci okularki. A p�niej musisz si� podda�. Pr�dy po angielskiej stronie s� zbyt silne, zatrzymuje ci� pot�ny odp�yw.
Siedzimy w �odzi z kompasem i termosem ciep�ej zupy. Jest cicho, s�ycha� tylko pojedyncze ptaki morskie. Wiktor wios�uje niespiesznie. Matowe �wiat�o lampy nawigacyjnej g�owa ramiona czepek i mg�a. Niemo�liwie trudno p�yn�� kraulem, wiedzia�a� o tym wcze�niej, woda jest zbyt s�ona i stopy wystaj� ponad powierzchni� wody. Tracisz na tym, bo kraul i motylek to twoje najmocniejsze atuty.
Gdy podajemy ci co� do picia, musimy trzyma� kubek jak najdalej �odzi. Je�eli podp�yniesz zbyt blisko, zostaniesz zdyskwalifikowana. To ja obieram banany i ci� karmi�. Za ka�dym razem wychylam si� porz�dnie i wyci�gam r�k�, �eby� nie ryzykowa�a dotkni�cia burty.
Woda jest zimna, a od czasu do czasu, na kilka minut spowijaj� ci� jeszcze zimniejsze pr�dy.
�asi si� do ciebie lodowata woda. I meduzy, wp�ywasz w �awice meduz. Wsz�dzie wok� ciebie galaretowate cia�a. Nie parz�. To nie s� drapie�ne be�twy, tylko niegro�ne che�bie. R�owawe, jak flamingi.
O tym wszystkim opowiadasz p�niej. W Kanale nie m�wisz prawie nic.
Zanim po stronie angielskiej zatrzymaj� ci� pr�dy, wszystko jest w porz�dku, �pi�cy w �odzi H, powolne ruchy wios�ami i ruchy p�ywaczki. Wierz�, �e dasz rad�, �e naprawd� dasz rad�. A p�niej d�ugo stoisz w miejscu, p�yniesz i p�yniesz, nie posuwaj�c si� do przodu.
Zaczynasz si� cofa�. Zost