14211
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 14211 |
Rozszerzenie: |
14211 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 14211 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 14211 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
14211 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
SKOK W WIZJĘ
ZAKAZANA WIEDZA
fSTEPHEN R. DONALDSON
KOK W WIZJĘ
PRZEhOZYh PIOTR W. CHOLEWA
i
?&'
Colinowi Bakerowi:
któż wie, ile dobrego
dla mnie uczynił?
ANCUS
Milos Taverner westchnął i przejechał palcami po czaszce, jakby chciał się upewnić, że to, co
zostało z jego włosów, wciąż jest na miejscu. Zapalił następnego nika. Potem spojrzał ponuro na
wydruk i spróbował wymyślić jakąś metodę, która byłaby skuteczna, a przy tym nie wpakowała go
w takie kłopoty, że ludzie, których miał zadowalać - i brał za to pieniądze - zwróciliby się przeciw
niemu.
Był odpowiedzialny za trwające wciąż przesłuchanie Angusa Thermopyle.
Szło nie najlepiej.
Jednych to cieszyło, innych doprowadzało do wściekłości.
Proces Angusa okazał się dość prosty jak na takie przedsięwzięcie. Ochrona Gór-Komu odzyskała
skradzione zapasy. Rewizja, dzięki której odnaleziono te zapasy na pokładzie Ślicznotki, statku
Angusa, miała dostateczne podstawy prawne. Mimo pewnej liczby niejasnych i niepokojących
wyjątków, dane z rdzenia statku wsparły oskarżenia, przynajmniej te lżejsze. Obwiniony nie
próbował się bronić - pewnie zdawał sobie sprawę, że to daremny wysiłek.
Wszystko skończyło się jak należy: Angusa Thermopyle uznano za winnego zarzucanych mu
czynów.
Z drugiej strony, mimo prowokacyjnych plotek o implantach strefowych, gwałtach, morderstwach
i zniszczeniu Pogromcy gwiazd, okrętu PZKG, nie znaleziono dowodów, pozwalających oskarżyć
go o cokolwiek poważniejszego niż kradzież zapasów Stacji. Angusa skazano na dożywocie w
stacyjnym więzieniu, ale ochrona nie potrafiła tak nagiąć prawa, by uzyskać wyrok śmierci.
Sprawa została zamknięta.
Ochrona jednak nie zamierzała jej tak zostawić.
Milos Taverner miał w tej kwestii dość mieszane uczucia. Zbyt wiele było priorytetów, o których
powinien pamiętać.
Jako zastępca szefa ochrony odpowiadał za przesłuchania. Owszem, zarzuty postawione
Angusowi Thermopyle nie budziły żadnych wątpliwości, a posiadane dowody nie pozwalały
oskarżyć go o cokolwiek innego. Ale ochrona znała Angusa od dawna. Jego piracka działalność
była rzeczą pewną, choć trudną do wykazania. Interesy z przestępcami wszelkiego rodzaju, od
handlarzy narkotyków i psy-chotyków po nielegalny handel rudą we wszystkich jego odmianach,
były powszechnie znane, choć nie do udowodnienia. Załogi Angusa Thermopyle przejawiały
niepokojącą skłonność do znikania bez śladu. W dodatku niezwykle intrygujący był nie
wyjaśniony ciąg zdarzeń, jaki doprowadził go z powrotem do Gór-Komu w towarzystwie
policjantki ZKG, która powinna zginąć na pokładzie Pogromcy gwiazd.
Biorąc to wszystko pod uwagę, Tavemer nie mógł kwestionować decyzji, by przesłuchiwać
Angusa Thermopyle, dopóki się nie złamie - albo nie umrze.
Mimo to zastępca szefa nie miał ochoty na tę pracę. Z wielu powodów.
Jako człowiekowi drobiazgowemu Angus wydawał mu się odrażający. Wszyscy wiedzieli, że
jedyną wadą Milosa jest nałóg palenia ników. Nawet ci, którym nie starał się nadskakiwać,
przyznawali, że jest schludny, ostrożny, nienagannie poprawny we wszystkim. A nikt zdrowy na
umyśle nie próbowałby przypisać tych zalet Angusowi.
Więzień najbardziej przypominał wzdętą złośliwą ropuchę. Higienę uważał za słowo obce: brał
prysznic tylko wtedy, gdy strażnicy siłą wlekli go do kabiny sanitarnej; czysty kombinezon
6
7
wkładał pod groźbą głuszaka. Pocił się obficie i cuchnął jak świnia. Brud wżarł mu się w skórę. Na
samą myśl o Angusie czuł si słaby; jego obecność przyprawiała o mdłości.
W dodatku w żółtych oczach Angusa płonęła złośliwa inteligen-' cja, a pod ich spojrzeniem Milos
czuł się odsłonięty, niebezpiecznie obnażony.
Angus był chytry, sprytny, zdradliwy jak sam chaos. Praca z ta kimi ludźmi niosła ryzyko. Kłamali
tak, by podtrzymać złudzenia przesłuchującego. Wyciągali wnioski z zadawanych pytań, zyskiwali
wiedzę nie mniejszą od tej, jaką się dzielili - w przypadku Angusa pewnie nawet większą - i
wykorzystywali ją, by doskonalić swe kłamstwa, by sprowadzić zgubę na rozmówcę, nawet gdy
nie mieli do tego żadnych podstaw i kiedy nad nimi samymi regularnie pracowali eksperci,
zachęcający do współpracy. Tacy ludzie, gdy powinni być najsłabsi, stawali się najgroźniejsi.
Angus budził w zastępcy szefa uczucie, że to on, Milos, jest sprawdzany, to jego, Milosa, sekrety
mogą wyjść na jaw, to jego przesłuchują.
Jakby tego nie było dosyć, codziennie stawał twarzą w twarz ze świadomością, że przesłuchanie
może doprowadzić do eksplozji. Angus Thermopyle był piratem rudy; miał więc nabywców.
Ślicznotkę zdobył w nielegalny - choć nie udowodniony - sposób. Wyposażył ją nielegalnie.
Korzystał zatem z nielegalnych stoczni. Część jego sprzętu cuchnęła obcą techniką, a zapisy były
zbyt czyste, choć nienaruszalnie zarejestrowane w rdzeniu danych statku.
Wszystkie te wnioski i wszystkie łańcuchy hipotez prowadziły w jednym kierunku: do zakazanej
przestrzeni.
Angus Thermopyle miał zatem dostęp - bezpośredni lub pośredni - do tajemnic tak
niszczycielskich, że mogły zachwiać równowagą sił w całym potężnym imperium handlowym
Zjednoczonych Kompanii Górniczych. Te tajemnice mogły zagrozić bezpieczeństwu każdej stacji.
Niewykluczone, że mogły zagrozić bezpieczeństwu samej Ziemi.
Milos Taverner nie był pewien, czy chce, by te tajemnice wyszły na jaw. W miarę upływu czasu
zyskiwał coraz większą pewność, że wolałby zachować je w ukryciu. Milczenie Angusa do furii
doprowadzało ludzi wydających rozkazy, za wykonywanie których Milos brał pieniądze.
Tajemnice Angusa, jeśli zostaną odkryte, doprowadzą do
8
furii innych. Ale ci, którzy nienawidzili milczenia więźnia, nie stanowili tak wielkiego
bezpośredniego zagrożenia jak ci drudzy.
Jednak każda chwila spędzona z Angusem Thermopyle była rejestrowana. Na Stacji regularnie
analizowano transkrypcje. Kopie rutynowo trafiały do PZKG. Zastępcy szefa ochrony Gór-Komu
nie pozostawało nic innego niż całkowite poświęcenie tej sprawie.
Nic dziwnego, że nie mógł rzucić palenia. Zauważył, że nałóg budzi niesmak u innych, ale nie
umiał z nim zerwać. Czasami wydawało mu się, że tylko palenie pozwala mu znieść napięcie
nerwowe.
Na szczęście Angus Thermopyle nie przejawiał chęci współpraca
Wysłuchiwał pytań z niezmienną wrogością. Milczał. Od uderzeń głuszaków aż rzygał własnymi
flakami, a cela śmierdziała wymiocinami, ale nie mówił ani słowa. Spokojnie znosił głód,
pragnienie, deprywację sensoryczną. Tylko raz się załamał: kiedy Milos go poinformował, że
Ślicznotkę właśnie demontują na części i złom. Ale wtedy Angus wył tylko jak zwierzę i próbował
zdemolować pokój przesłuchań. I nadal nic nie mówił.
Zdaniem Milosa przekazanie wiadomości o Ślicznotce było błędem. Otwarcie powiedział to
przełożonym - choć wcześniej zadał sobie wiele trudu, by zaszczepić im ten pomysł. Był
przekonany, że coś takiego wzmocni tylko nieustępliwość więźnia. Oni jednak się upierali - w
końcu żaden inny sposób nie dał rezultatów.
Sprawa skończyła się mniej więcej tak, jak Milos oczekiwał. Odniósł przynajmniej to jedno
niewielkie zwycięstwo.
Poza tym kolejne przesłuchania nic nie dawały.
- W jaki sposób spotkałeś Mornę Hyland? Brak odpowiedzi.
- Co robiliście razem? Brak odpowiedzi.
- Dlaczego glina z PZKG zgodziła się lecieć z takim mordercą jak ty? Brak odpowiedzi.
- Co jej zrobiłeś?
Oczy Angusa pozostały nieruchome.
- Jak zdobyłeś te zapasy? Jak dostałeś się do magazynów? Nie
było włamania do komputera. Strażnikom nic się nie stało. Nie ma
śladu, że wciąłeś się z zewnątrz. Przewody wentylacyjne są za wą
skie dla tych skrzyń. Jak to zrobiłeś?
Brak odpowiedzi.
- Jak zginął Pogromca gwiazd! Brak odpowiedzi.
- Jak przeżyła Morna Hyland? Brak odpowiedzi.
- Powiedziała, że nie ufa ochronie Stacji. Powiedziała, że na Po
gromcy gwiazd dokonano sabotażu. I że to musiało się stać tutaj.
Dlaczego zaufała tobie, a nie nam?
Brak odpowiedzi.
- Skąd się tam wziąłeś? Jakim cudem znalazłeś się tam, gdy wy
buchły silniki Pogromcy gwiazd!
Brak odpowiedzi.
- Mówiłeś - Milos zajrzał do wydruku - że byłeś w pobliżu,
i twój skan złapał eksplozję. Sugerowałeś, że wiedziałeś o katastro
fie i chciałeś udzielić pomocy. Czy to prawda?
Brak odpowiedzi.
- Czy jest prawdą, że Pogromca gwiazd cię ścigał? Czy jest
prawdą, że przyłapali cię na przestępstwie? Czy jest prawdą, że
podczas pościgu miałeś awarię? Czy to w ten sposób Ślicznotka zo
stała uszkodzona?
Brak odpowiedzi.
Ssąc nika, żeby nie trząść się ze złości, Milos Taverner studiował sufit, stosy wydruków na blacie,
twarz Angusa. Kiedyś policzki więźnia były tłuste, wzdęte jak jego brzuch; teraz już nie. Teraz
skóra zwisała mu ze szczęki, a więzienny kombinezon z ramion. Stracił na wadze, lecz fizyczne
osłabienie nie zmieniło groźnego, nieruchomego spojrzenia żółtych oczu.
- Wyprowadźcie go - rzucił Milos strażnikom. - Spróbujcie go
zmiękczyć. Jeszcze raz.
Szlag, pomyślał, kiedy został sam. Nie używał wulgarnych słów; „szlag" było najmocniejszym
przekleństwem w jego słowniku.
Niech cię szlag trafi! Niech mnie szlag! Niech go szlag! Niech szlag trafi nas wszystkich.
Wobec kogo powinienem być teraz lojalny? ~"~~A
Wrócił do gabinetu i przygotował zwykłe raporty dotyczące zwykłych spraw. Potem przejechał
windą do Komunikacji i wykorzystał wydzielone kanały ochrony, by na wąskim paśmie przesłać
kilka transmisji w osobistym kodzie; żadna z nich nie została zarejestrowana. Dla pewności nadał
jeszcze żądanie przesłania danych, z których - kiedy nadejdzie odpowiedź - dowie się o stanie
rachunku bankowego, jaki pod fałszywym nazwiskiem założył w Sagitta-rius Unlimited.
Następnie powrócił do przesłuchania Angusa Thermopyle. Co innego mógł zrobić?
Jedyna, jak dotąd, okazja złamania więźnia pojawiła się, gdy An-gus spróbował ucieczki.
Mimo uporu i wyraźnej socjopatii, wiadomość o Ślicznotce okazała się ciężkim ciosem. Kiedy
minął wybuch rozpaczy czy wściekłości, Angus nie załamał się. Słabł, oczywiście, wyczerpany
fizycznym napięciem przesłuchania i głuszakami, ale przynajmniej wobec Milosa Tavernera stale
zachowywał wrogą postawę. Za to, kiedy zostawał sam w celi, zachowywał się inaczej. Mniej jadł;
całymi godzinami siedział nieruchomo na pryczy i wpatrywał się w ścianę. Dozorcy meldowali, że
jest apatyczny, że prawie na nic nie reaguje; kiedy patrzy na ścianę, nie porusza oczami, jakby na
niczym nie ogniskował wzroku. Milos rutynowo przepuścił te informacje przez komputer
psy-profilujący. Schematy programu sugerowały, że Angus Thermopyle traci - a może już utracił -
wolę życia. Wobec braku tej woli, użycie głuszaka jako instrumentu nacisku było niewskazane.
Angus mógłby umrzeć.
Milos sądził, że Angus tylko udaje brak woli życia, by złagodzić wymiar kary. Postanowił
zignorować wskazówki komputera.
Było to kolejne drobne zwycięstwo. Wydarzenia potwierdziły jego ocenę sytuacji, gdy Angus
pobił strażnika i wyrwał się z celi. Zanim go schwytano, dotarł aż do kanału serwisowego,
prowadzącego w labirynt systemów utylizacji odpadków.
Niech to szlag! powtarzał Milos. Zbyt często używał tego słowa, ale nie potrafił inaczej wyrazić
swojego głębokiego niesmaku. Nie chciał, żeby przesłuchanie odniosło sukces - ale teraz uzyskał
punkt zaczepienia i jeśli go nie wykorzysta, na pewno nie ujdzie mu to na sucho.
Wydał bardzo wyraźne instrukcje i na pewien czas oddał Angusa strażnikom, by mogli rozładować
frustrację. Potem znowu kazał go przyprowadzić.
10
11
W pewnym sensie głuszak nie był satysfakcjonującą metodą rozładowywania frustracji. Działanie
miał silne, ale jakby bezosobowe; konwulsje wywoływała zwykła neuromięśniowa reakcja na
ładunek elektryczny. Dlatego tym razem strażnicy nie korzystali z głuszaków; użyli pięści, butów,
może pałek. W rezultacie, kiedy Angus dotarł do pokoju przesłuchań, ledwie mógł chodzić. Usiadł
jak człowiek z połamanymi żebrami; krew płynęła mu z ran na twarzy i z uszu; stracił kilka zębów,
a lewe oko napuchło tak, że miał je zamknięte, jakby groteskowo parodiował Wardena Diosa.
Stan więźnia wzbudził u Milosa obrzydzenie. A także go przeraził, ponieważ zwiększał szanse
sukcesu. Mimo to z aprobatą skinął głową i zwolnił strażników.
Zostali tylko we dwóch.
Dymiąc tak intensywnie, że system klimatyzacji nie nadążał z oczyszczaniem powietrza, Milos
wprowadził do komputera kilka rozkazów. Przez dobrą chwilę pozwolił Angusowi siedzieć i się
pocić. Niech upór więźnia rozkruszy się pod naporem milczenia. Albo - to bez różnicy - niech
wykorzysta chwilę odpoczynku, by zebrać siły. Milos nie dbał o to. Potrzebował czasu, by zrobić
krok, od którego miało zależeć jego bezpieczeństwo. Na myśl o podejmowanym ryzyku drżały mu
palce i coś ściskało żołądek.
Przygotowywał komputer do przedstawienia dwóch zapisów tej sesji. Jeden będzie rzeczywistą
rejestracją, drugi fałszywką, mającą chronić go w razie zagrożenia.
Kiedy zakończy przesłuchanie, wykorzysta ten zapis, który uzna za stosowny. Był zastępcą szefa
ochrony; wiedział, jak usunąć z komputera wszelkie ślady.
Ale jeśli ktoś przyłapie go wcześniej...
Wtedy wyjdzie na jaw jego niezbyt precyzyjnie określona lojalność. Będzie skończony.
W głębi duszy nienawidził Angusa za to, że postawił go w takiej sytuacji.
Ale nie mógł sobie pozwolić na wahanie. Zakończył przygotowania, ukrył dłonie za konsolą i
spojrzał Angttsowi w twarz. Maskując lęk stanowczością, nie tracąc czasu, przeszedł do sedna.
- Strażnik umarł. - To było kłamstwo, ale Milos dopilnował, żeby nikt nie zdradził więźniowi
prawdy. - Możemy cię oskarżyć
12
o zabójstwo. Będziesz gadał. Nawet nie mam zamiaru się z tobą targować. Zaczniesz gadać i
powiesz mi wszystko, co chcę wiedzieć, wszystko, co pamiętasz... I będziesz się modlił, żebyśmy
twoje zeznania uznali za dostatecznie cenne i nie wykonali na tobie egzekucji.
Angus nie odpowiedział. Przynajmniej raz nie patrzył na przesłuchującego. Spuścił głowę;
zdawało się, że zwisa mu z szyi, jakby miał złamany kręgosłup.
- Rozumiesz? - zapytał Milos. - Zostało ci jeszcze dość rozumu,
żeby wiedzieć, co mówię? Zginiesz, jeśli nie powiesz mi tego, co
chcę usłyszeć. Przywiążemy cię do łóżka i wbijemy igłę w żyłę. Po
tem będziesz trupem; nawet nie poczujesz, kiedy to się stanie; wte
dy już nikogo nie będzie obchodziło, co się z tobą dzieje.
Ostatnie zdanie było błędem; Milos zrozumiał to, gdy tylko je wypowiedział. Ramiona Angusa
drgnęły. Powinien płakać - każdy inny więzień z odrobiną ludzkiej słabości w takiej chwili by
płakał. Ale nie Angus. Kiedy uniósł głowę, Milos zobaczył, że więzień usiłuje się roześmiać.
- A kogo obchodzi, co się ze mną dzieje? - głos brzmieniem pa
sował do wyglądu twarzy, zbitej i pokrwawionej. - Ty matkojebie.
Na nieszczęście Milos wyjątkowo nie lubił słowa „matkojeb". Nie zdołał opanować
wypływających na policzki rumieńców. Starał się zamaskować tę reakcję, zapalając kolejnego
nika, ale wiedział, że Angus to zauważył. Nie umiał powstrzymać drżenia rąk.
Z porozbijaną twarzą Angus wyglądał jak szaleniec.
- Pewnie, będę mówił - oświadczył, patrząc na Milosa. - Zacznę
gadać, jak tylko wniesiesz oskarżenie o morderstwo. Będę gadał do
wszystkich.
Milos wpatrywał się w więźnia. Angus się pocił, ale Milos czuł, że z nich dwóch tylko on się boi.
- Powiem im - ciągnął Angus - że w ochronie jest zdrajca. - Mówił
takim tonem, jakby w każdej chwili mógł to udowodnić. - Powiem
nawet, kto nim jest. I skąd o tym wiem. I jak sprawdzić, że mówię
prawdę. Kiedy tylko wniesiesz oskarżenie. Przehandluję jego na
zwisko za immunitet. Albo... - prychnął pogardliwie - za ułaska
wienie.
- Kto to jest? - spytał Milos, walcząc z własnym żołądkiem.
Oczy Angusa były nieruchome.
13
- Kiedy wniesiesz oskarżenie.
Milos spróbował spojrzeć niebezpieczeństwu prosto w oczy.
- Blefujesz - stwierdził.
- To ty blefujesz - odparł Angus. - Nie oskarżysz mnie. Nie chcesz się przekonać, co wiem.
Nigdy nie chciałeś. - I z satysfakcją dodał: - Matkojebie.
Milos przygryzł nika. Ponieważ był człowiekiem wyrafinowanym, nie myślał nawet o fizycznej
agresji. Nie chciał czuć potu i bólu Angusa na dłoniach. Zamiast tego nadał sygnał wzywający
strażników i polecił, by odprowadzili więźnia do celi. Potem nagle się uspokoił.
Palce przestały drżeć; wykasował z komputera rzeczywisty zapis i wprowadził fałszywy. Potem
zgasił nika; odrażający nałóg, pomyślał, trzeba będzie rzucić. Przypomniał sobie, że w przeszłości
podejmował już takie postanowienia, więc dodał: tym razem poważnie. Naprawdę.
A równocześnie w zakątku umysłu, który stał się nagle osobnym przedziałem, jak plik
komputerowy zabezpieczony tajnym hasłem, coś krzyczało w myślach: Szlag! Szlag, szlag! Szlag,
szlag, szlag!
Wydawał się całkiem opanowany i absolutnie spokojny, kiedy zszedł do Komunikacji i wysłał
dwie, może trzy wąskopasmowe transmisje, które nie zostały zarejestrowane, nie można było ich
wyśledzić i prawdopodobnie nie dałoby się rozszyfrować, gdyby ktoś je przechwycił. Potem
wrócił do gabinetu i zajął się pracą.
Zapis przesłuchania Angusa nie zwrócił niczyjej uwagi i na niczyją nie zasługiwał.
Angus zaś trwał przy swych ponurych spojrzeniach i niezłomnym milczeniu.
Na Stacji Gór-Komu nic się nie zmieniło.
Milos Taverner był właściwie bezpieczny.
A jednak, kiedy przyszedł rozkaz zamrożenia Angusa Thermo-pyle, Milos odetchnął głęboko z
prywatną, złośliwą ulgą.
4
Morna Hyland nie otworzyła ust od chwili, gdy Nick Succorso chwycił ją za rękę i pociągnął przez
chaos u Mallory'ego, do czasu, gdy on i jego ludzie wprowadzili ją do doku, gdzie czekała fregata
Kapitański kaprys. Nick ściskał ją tak mocno, że zdrętwiała jej ręka, a palce mrowiły; droga
przypominała ucieczkę: przerażoną, niemal rozpaczliwą. Uciekała od Angusa, uciekała, choć ani
razu nie ruszyła biegiem. Obie ręce trzymała w kieszeniach, by nikt nie zauważył, że coś ukrywa,
że ściska sterownik implantu strefowego. Pozwalała, by Nick nią kierował.
Przejścia i korytarze były dziwnie puste.' Ochrona opróżniła je na wypadek, gdyby aresztowanie
Angusa skończyło się bitwą. Buty załogi Nicka wybijały echa na pokładach: grupka mężczyzn i
kobiet chroniąca Mornę przed interwencją Stacji. Poruszali się, jak ścigani przez zwiastun
metalicznego gromu, jakby pędził za nimi Angus i klienci Mallory'ego. Serce biło jej mocno,
wzmagając napięcie. Gdyby ktoś ich teraz zatrzymał, nie obroniłaby się przed oskarżeniem
grożącym karą śmierci. Ale wpatrywała się tylko przed siebie, przygryzała wargi, zaciskała pięści
w kieszeniach. Niech ludzie Nicka ją prowadzą.
15
W końcu znaleźli się w doku. Za plątaniną szyn i kabli, miedz wysięgnikami leżał statek Nicka.
Potknęła się o przewód i nie mog ła użyć rąk, by się czegoś przytrzymać; Nick szarpnął ją mocn i
odzyskała równowagę. Tutaj ryzyko zatrzymania było najwięks~ Ochrona Stacji krążyła wszędzie,
pilnując doków, poza nią byli te inspektorzy celni, kierowcy wózków transportowych, dokerzy i
ope ratorzy dźwigów. Gdyby chcieli teraz zerwać umowę z Nickiem...
Ale nikt nie próbował zatrzymać ani jej, ani ludzi z nią idących Blokada Stacji była zniesiona;
Kapitański kaprys czekał zamknięty póki ktoś z ludzi Nicka nie podał kodu. Nick wprowadził
Mornę d środka i, nie zwalniając uścisku, niemal wepchnął ją przez śluzę.
Po rozległym doku miała wrażenie, że wchodzi do zamkniętej niewielkiej przestrzeni-jak do klatki.
Oświetlenie fregaty wydawa ło się przyćmione i mętne w porównaniu z lampami łukowymi rr
zewnątrz. Zrobiła wszystko, co mogła, by uciec Angusowi: o chwili, gdy przyjęła od niego
sterownik, nie miała już odwrotu. Te raz jednak po raz pierwszy zobaczyła, dokąd uciekła: w
wąskie ko rytarze obcego statku. Niewiele brakowało, by zawróciła.
Kapitański kaprys był pułapką; poznała to od razu. Przez jedn-chwilę świadomość, że wchodzi na
pokład innego statku, gdzi znajdzie niewiele nadziei i żadnej pomocy, niemal unieruchomili jej
mięśnie. Niemal ją sparaliżowała.
Wtedy jednak wszyscy ludzie Nicka znaleźli się wewnątrz i nie był to czas na paraliż. Zatrzasnęły
się wrota śluzy. Nick Succorso chwycił ją za ramiona - zaraz ją obejmie. Po to przecież ją uratował:
żeby ją posiąść. Nadszedł pierwszy kryzys jej nowego życia; była tak spięta, że miała ochotę
uderzyć Nicka, odepchnąć jego ręce.
Wystarczyło jej jednak przytomności umysłu, by go powstrz\ -mać, mówiąc:
- Żadnych dużych przeciążeń. ^
Choć raczej psychicznie niż fizycznie, jednak Morna Hyland była wyczerpana aż do szpiku kości.
W obecnych okolicznościach najłagodniej można by ją określić jako na wpół oszalałą od gwałtów,
choroby skokowej, grozy i manipulacji implantem strefowym. W ciągu spędzonych z Angusem
tygodni przeżyła rzeczy, które nawiedzałyby ją w koszmarnych snach, gdyby miała dość sił, żeby
śnić. A potem, mimo to, uratowała mu życie. Wszystko
wskazywało, że opanowała ją rozpaczliwa słabość, która u ofiar terrorystów wzbudza miłość do
porywaczy.
Ale pozory były mylące. Nie zakochała się; dobiła targu. Ceną było jej przybycie tutaj, na ten
statek, gdzie znalazła się na łasce Nicka. Rekompensatą stał się sterownik implantu strefowego w
kieszeni.
Ocalenie Angusa było jedynym przeprowadzonym z zimną krwią szaleńczym czynem w jej
stosunkowo krótkim życiu.
Jeśli jednak straciła rozum, wciąż była tylko połowicznie obłą-kana. Nikt całkowicie szalony nie
przetrwałby tej męki, zachowując dość przytomności umysłu, by zwrócić się do Nicka Succorso:
- Proszę. Bez dużych przyspieszeń. W każdym razie najpierw
mnie uprzedźcie.
Może i wpadła w pułapkę, ale nie została pokonana.
Zagranie udało się. Nick znieruchomiał i spojrzał na nią ze zdziwieniem. Widziała, że coś
podejrzewa. Pragnął jej. Chciał też wiedzieć, co się dzieje. I musiał jak najszybciej wynieść się ze
Stacji.
- O co chodzi? - zapytał. - Chora jesteś czy co?
- Jestem zbyt osłabiona. On... - Wzruszyła ramionami dostatecznie wymownie, by nie
wypowiadać imienia Angusa. - Muszę odpocząć.
Po czym stłumiła wszelkie myśli, jak to często robiła przy Angu-sie; dzięki temu - choć pełna
głębokiego wewnętrznego obrzydzenia dla jakiegokolwiek kontaktu z dowolnym mężczyzną - nie
zrobi niczego głupiego. Na przykład nie wbije Nickowi kolana w jądra, kiedy ten spróbuje ją objąć.
Nick był przyzwyczajony do kobiet, które mdlały z rozkoszy, gdy je obejmował. Nie byłby
zadowolony, gdyby wiedział, co Morna naprawdę do niego czuje.
Nie byłby też zadowolony, gdyby poznał prawdziwy powód jej lęku przed przeciążeniem.
Było kluczem do choroby skokowej, przełącznikiem budzącym w niej prawdziwy obłęd. To
przeciążenie sprawiło, że zniszczyła Pogromcę gwiazd, próbując zapoczątkować autodestrukcję,
mimo że Pogromca był niszczycielem PZKG, mimo że kapitanem był jej ojciec, mimo że
niedawno zaobserwowali, jak Angus Thermopyle wymordował cały obóz górniczy.
Choroba skokowa to jedyne usprawiedliwienie dla implantu strefowego, jaki Angus umieścił jej w
mózgu. I dla sterownika implantu,
16
17
jaki teraz ściskała w dłoni. Ten sterownik był jej jedyną tajemnicą, j dyną obroną na pokładzie
Kapitańskiego kaprysu. Próbowałaby z bić każdego, kto by chciał go jej zabrać.
Aby rozwiać podejrzenia Nicka, Morna była skłonna odpowi dzieć mu na wszystkie pytania
dotyczące Pogromcy gwiazd, choci cały statek był utajniony, a ona sama należała do policji. W
ostatec ności powie mu nawet, jak zginął niszczyciel. Ale nigdy nie zdrad że Angus wszczepił jej
implant strefowy... a potem oddał sterownik
Nigdy.
Była gliną - w tym cały problem. Była gliną, a „nieuprawnion użycie" implantu strefowego to
najgorsza zbrodnia, jaką mogła po pełnić, nie licząc zdrady. Fakt, że pomogła Angusowi
Thermopyl ukrywając sterownik do własnego implantu, tylko pogarszał spra wę. Swoje życie
chciała poświęcić walce z ludźmi takimi jak o i Nick Succorso, walce z demonami piractwa i
nieuzasadnioneg użycia implantów strefowych.
Wiedziała jednak, co może zrobić dzięki sterownikowi. Angus j tego nauczył-mimowolnie, ale
skutecznie. Urządzenie stało się dl niej ważniejsze niż przysięga policyjna, cenniejsze niż honor.
Nig dy z niego nie zrezygnuje.
By nie zdradzić prawdy o sobie, zapadła w otępienie; gdyb Nick ją pocałował, nie chciała
zareagować, jakby był Angusem.
Na szczęście jej plan się powiódł. Nick miał teraz ważniejsz sprawy. Poza tym uznał pewnie, że
wyrwała się od Angusa chor i wycieńczona. Dlatego puścił ją i odwrócił się.
- Wyznacz jej kabinę - rzucił przez ramię swojej zastępczyni. -
Daj coś do jedzenia. Kataleptyk, jeśli zechce. Bóg wie, co ten sukin
syn jej zrobił.
Odchodził już, kiedy Morna usłyszała: -^/
- Odlatujemy. Natychmiast. - W jego głosie dźwięczała żądza,
a blizny pod oczami zapłonęły czerwienią. - Ochrona nie chce, że
byśmy tkwili w pobliżu. To część umowy.
Morna wiedziała, czego dotyczy ta żądza. Ale teraz miała trochę czasu, żeby się przygotować.
W kombinezonie pociła się tak obficie, że zaczynała cuchnąć.
Pierwszy oficer Nicka, kobieta imieniem Mikka Vasaczk, także się spieszyła. Może chciała sama
stanąć na mostku, a może wiedziała, że
ma teraz konkurencję i nie była z tego zadowolona. W każdym razie zachowywała się szorstko, co
Mornie odpowiadało.
Czując miękki nacisk hydraulicznej windy, zjechały w dół. „Dół" stanie się „górą", gdy tylko
Kapitański kaprys opuści dok i rozpocznie ruch wirowy, generując wewnętrzne ciążenie. Dotarły
na pokład kabinowy, usytuowany wokół ładowni, silników, banków danych, zasilania skanu i
uzbrojenia. Kapitański kaprys był luksusowym jachtem i miał więcej niż jedną kabinę pasażerską.
Mikka Vasaczk pokazała Mornie najbliższe drzwi, wprowadziła ją do środka, zademonstrowała,
jak kodować zamek i uruchomić interkom. Potem zapytała, nie całkiem uprzejmie:
- Chcesz czegoś?
Morna chciała tylu rzeczy, że pragnienie odebrało jej siły.
- Wszystko w porządku - odparła jednak z trudem. - Potrzebu
ję tylko snu. I bezpieczeństwa.
Mikka miała piękne biodra; poruszała się, jakby potrafiła je wykorzystywać na wiele sposobów.
Teraz przyjęła pozę sugerującą groźbę.
- Nie licz na to - mruknęła ironicznie. - Nikt z nas nie jest bez
pieczny, póki ty jesteś na pokładzie. Lepiej uważaj. Nick ma więcej
rozumu, niż ci się wydaje.
Wyszła, nie czekając na odpowiedź. Drzwi zamknęły się automatycznie.
Morna miała ochotę płakać. Miała ochotę zwinąć się w kłębek w kącie. Ale nie miała czasu ani na
łzy, ani na tchórzostwo. Jej przetrwanie było zagrożone. Jeśli teraz nie wymyśli, jak się bronić, nie
dostanie już drugiej szansy.
Najpierw wprowadziła kod na klawiaturze zamka. Nie dlatego, żeby nikt nie mógł otworzyć drzwi
- komputer statku z łatwością zmieni instrukcje, kiedy tylko Nick będzie tego chciał - ale żeby ich
na chwilę zatrzymać. Będzie wiedziała, że ktoś chce wejść.
Potem wyjęła sterownik implantu strefowego.
Małe czarne pudełko było jej zgubą. Demonstrowało, jak wiele kosztował ją Angus, jak głęboko ją
zranił. Zrujnował ją tak doszczętnie, że zgodziła się zapomnieć o ojcu, o PZKG, o wszystkich
ideałach, w jakie wierzyła; że odwróciła się plecami od ratunku, od ochrony Stacji Gór-Komu, od
wszelkich form pomocy i pocieszenia,
18
19
jaką dysponowała PZKG; zrezygnowała z egzekucji Angusa - by tylko zdobyć panowanie nad
własnym implantem strefowym.
Ale wiedziała też, że sterownik jest jej ostatnią nadzieją. I to ni zależnie od tego, gdzie się znajdzie.
Na pokładzie Kapitańskie kaprysu fakt ten był jedynie bardziej oczywisty, ale przecież wca nie
bardziej prawdziwy. Z pomocą implantu strefowego Ang Thermopyle zredukował ją do czegoś,
czym nigdy nie chciałab pozostać. Nauczył ją, że jej fizyczna i moralna istota jest godna p gardy;
jest tylko zabawką, którą można wykorzystywać lub dręczy bezkarnie, a potem odrzucić, kiedy
przestanie go zadowalać; je" marnie wykonanym przedmiotem, niewartym uwagi ani szacunk ' Ale
ta sama logika podpowiadała również, że implant strefowy je jedyną rzeczą, dzięki której może się
stać czymś więcej. Był wład - a ona zbyt długo nie miała żadnej władzy. Bez niego nigdy ni
odzyska spokoju po krzywdach, jakich doznała. Nic więcej nie zd ła wymazać z pamięci lekcji,
których udzielił jej Angus.
Zatem była uzależniona od implantu... a więc musiała unikać p mocy z zewnątrz. Stacja Gór-Komu
i PZKG zrobiliby dla nie wszystko, co tylko możliwe - ale też odebraliby jej sterownik W
rezultacie pozostałaby sama ze swą bezwartościowością.
Kiedyś powiedziała Angusowi: „Oddaj mi sterownik. Potrzebu ję go, żeby uleczyć siebie". Wtedy
odmówił, a teraz jej potrzeba sta ła się bardziej paląca.
I na pewno w tej chwili była po prostu pilniejsza.
Gdyby Nick wiedział - albo się domyślał - żeJyforna ma implan strefowy, jak długo zdołałaby
utrzymać w tajemnicy sterownik. Przede wszystkim potrzebowała energii. Energii, by opanować
strach-energii, by stawić mu czoło. Energii, żeby odwrócić jego uwagę.
Implant strefowy mógł jej dać tę energię. Mógł stłumić zdolnoś' mózgu do rozpoznawania
zmęczenia. Niestety, wiedziała tylko, co implant potrafi; nie miała pojęcia, jak go używać.
Oczywiście, mogła od czytać napisy wytłoczone nad przyciskami; nie wiedziała jednak, jak
dostroić emisję, jak połączyć ich działanie, by osiągnąć pożądany rezultat. W ten sposób miała
dostęp tylko do najbardziej prymitywnych funkcji.
To musi się zmienić. Będzie całkiem bezbronna, dopóki w pełni nie zapanuje nad sterownikiem... i
sobą..Dopóki nie nauczy się grać na synapsach i nerwach tak, jak grał Angus.
Potrzebowała cz;asu, by osiągnąć takie mistrzostwo. Dużo czasu.
W tej chwili mogła liczyć najwyżej na kilka godzin.
Nikt z nas nie jest bezpieczny, póki ty jesteś na pokładzie. Zignorowała to. Lepiej uważaj. Nick ma
więcej rozumu, niż ci się wydaje. Usunęła z umysłu wszystko, oprócz zasadniczego problemu.
Kabina miała własną komorę sanitarną i prysznic, a w szafce Morna znalazła zestaw przyborów
toaletowych i osobistych drobiazgów. Znalazła nawet mały zestaw do szycia porwanych
kombinezonów. Wyjęła pincetę i podważyła osłonę sterownika. Potem igłą wyskrobała maleńką
przerwę w ścieżce na płytce drukowanej - w obwodzie, umożliwiającym odebranie jej zdolności
ruchu, włączającym blokadę połączenia między ciałem a mózgiem. Angus często korzystał z tej
funkcji; pozwalała mu robić wszystko, co chciał, z jej ciałem, gdy umysł mógł tylko obserwować i
wyć z rozpaczy.
Musiała się zabezpieczyć, by już nigdy więcej nikt nie zdołał jej zwyczajnie wyłączyć. Wykłady z
elektroniki w Akademii na coś się jednak przydały.
Palce jej drżały, gdy skończyła. Bała się, że popełniła jakiś błąd. Ale nie mogła sobie pozwolić na
strach. Nikt z nas nie jest bezpieczny, póki ty jesteś na pokładzie. Nie mogła też sobie pozwolić na
błędy. Nick jej pragnął. Ale dla niej takie „pragnienie" oznaczało Angusa; oznaczało brutalność i
gwałt. Nick ma więcej rozumu, niż ci się wydaje. Opanowała drżenie i zatrzasnęła osłonę.
Pamiętając o ostrożności, odłożyła dowody swoich działań - pincetę i igłę - do szafki. Potem
usiadła na koi, oparła się plecami o ścianę i dotknęła przycisku.
I natychmiast ogarnęło ją błogie rozleniwienie. Ciało zdawało się zapadać w nieświadomość, jakby
ktoś wstrzyknął jej w żyły dawkę kataleptyku. Senność jak balsam okrywała ręce i nogi, łagodziła
podrażnione nerwy, tłumiła dawne lęki. Morna osunęła się powoli; głowa opadła jej na piersi.
Uleczenie. Bezpieczeństwo. Spokój.
Spała już niemal, gdy przyszła jej z pomocą desperacja, której nauczyła się od Angusa. Ukłucie
paniki dało siłę, by wyłączyć sterownik.
Kiedy rzeczywistość znowu napłynęła do mięśni, czyste, głębokie rozczarowanie wycisnęło jej łzy
z oczu.
20
21
Wiedziała jednak, że życie z implantem strefowym nie jest łatw Nie spodziewała się, że będzie
łatwe. Miała tylko nadzieję, że sa będzie nim kierować.
Niepokoiło ją, że być może zbyt wiele od siebie wymaga, że ża na ludzka istota nie zdołała
bezkarnie dokonać tego, co ona zami rza osiągnąć. Że prawo zabraniające „nieuzasadnionego
użycia" je doskonale umotywowane. Chciała zmusić implant, by skuteczn jej służył, ale do tego
potrzebowała czegoś zbliżonego do jasn widztwa, czegoś w rodzaju kryształowej kuli. W
sterowniku umies czono wyłącznik czasowy, co powinno pomóc. Ale przypuśćmy,A postanowi
zaryzykować odpoczynek, jakiego domaga się ciał Skąd ma wiedzieć, jak długo może bezpiecznie
spać? Prżypuśćm że zechce stłumić uczucie wyczerpania i dodać sobie energii, b spróbować
przetrwać silne przeciążenia i nie wpaść w obłęd. Ską ma wiedzieć, jaki impuls będzie
wystarczający, albo jak długo ci ło wytrzyma stres? Jeśli już o tym mowa, skąd ma wiedzieć, któ
ośrodki w mózgu odpowiadają za chorobę skokową, jaką część si bie powinna wyłączyć, by
uniknąć stanu obłąkanego spokoju, gd wszechświat przemawia do niej i wskazuje, co ma
zniszczyć?
Na każdym kroku musi zgadywać. A zgadywanie jest śmiertel. nie niebezpieczne. Każdy błąd,
każda pomyłka może ją zdradzi przed Nickiem.
Problem jednak był poważniejszy. Postępowanie Angusa pozo stawiło ją na wpół oszalałą i
głęboko znużoną, choć Thermopyl często wymuszał na niej odpoczynek. Skąd miała wiedzieć, czy
t szaleństwo i znużenie nie są typowymi objawami związany z użyciem implantu strefowego?
Skąd miała wiedzieć, czy prób ratowania się nie doprowadzą jej do zguby?
Nie mogła tego wiedzieć. Brakowało jej informacji, by podejmo wać takie działania.
Z drugiej strony znalazła się tutaj, ponieważ Angus doprowadzi ją niemal do obłędu. Nie miała
żadnego wyjścia, które by nie łączy ło się z obłędem.
Lekki stuk przebiegł po kadłubie statku - charakterystyczn wstrząs zwalnianych zaczepów doku.
Kiedy cofały się klamry i ka ble, wszyscy na pokładzie o tym wiedzieli.
Czas Morny dobiegał końca.
Kapitański kaprys popłynął swobodnie i ciążenie zniknęło. Mimowolny skurcz mięśni odepchnął
ją od ściany i poszybowała swobodnie.
Po chwili jednak interkom zadźwięczał ostrzegawczo i załoga na mostku wprowadziła statek w
ruch wirowy, dający wewnętrzne ciążenie. Kabina przeorientowała się i Morna wylądowała na
nowej podłodze.
Dobrze znała takie manewry. Zamiast niepokoju poczuła wdzięczność, że Nick tak szybko
wprowadził ciążenie. Dowódcy na ogół woleli odlecieć spory kawałek od doku - by się upewnić,
że o nic nie zawadzą, i by odświeżyć wspomnienie nieważkości - zanim zaryzykowali utratę
zwrotności wywołaną inercją ruchu wirowego.
Z ponurą miną wcisnęła kolejny klawisz.
Nie ten, nie ten, ten klawisz przyniósł ból, cała skóra zdawała się płonąć. Angus powiedział, że jej
ojciec oślepł od błysku, kiedy doprowadziła do wybuchu silników Pogromcy gwiazd. Musiał czuć
na twarzy coś takiego, taką torturę ognia, nieznośne przypalanie każdego nerwu...
Mięśnie napięły się w konwulsji bólu, ognia i wspomnień. Na oślep dźgnęła palcem, usiłując trafić
w CANCEL.
Spudłowała. Zamiast tego wcisnęła klawisz, który już wypróbowała - ten, który sprowadzał
relaksację.
Skutek oszołomił ją. W jednej chwili uległa przemianie.
To było jak magia, jak neuronowa alchemia. Z nieznośnego bólu tworzyła coś, czego Morna
potrzebowała bardziej niż energii, coś, co pomoże jej wytrwać z Nickiem, coś, czego Angus nigdy
na niej nie wypróbował - albo nie wiedział, jaki skutek to wywoła, albo zwyczajnie nie chciał.
W pewnym sensie wybrana przypadkiem kombinacja nie łagodziła bólu. Nie do końca.
Transformowała go raczej w coś całkiem innego: zmysłowe pożądanie koncentrujące się w
najczulszych punktach ciała. Sutki płonęły, jakby mogły być ugaszone pocałunkami, usta i krocze
stały się gorące i wilgotne, głodne dotyku.
Przez chwilę tak pochłonęło ją uczucie pożądania, że nie potrafiła go powstrzymać. Nie
uświadamiała sobie, że wije się zmysłowo na koi. Oprzytomniała dopiero wtedy, gdy pierwsze
uderzenie ciągu Kapitańskiego kaprysu zrzuciło ją na podłogę.
22
23
Niewielki ciąg; tylko tyle, żeby statek ruszył z miejsca. A jedn upadek pozwolił się opanować;
Morna chwyciła sterownik i wył czyła wszystko.
Potem leżała na koi i dyszała ciężko, próbując zaabsorbować j koś szok odkrycia i przeżyte
emocje.
Przypadkiem znalazła rozwiązanie najpilniejszego problemu wolną od wstrętu reakcję na
obecność Nicka. Na jakiś czas znalaz sposób, by przetrwać jego dotyk.
A jeśli - jak u Angusa - żądze Nicka wymagają też zadawan bólu, będzie mogła odbierać ten ból
jako rozkosz. Będzie osłonięta.
Nic dziwnego, że Angus nigdy nie korzystał z tej funkcji. Mo na stałaby się wtedy paradoksalnie
odporna: poddająca się wszys' kiemu, co dyktowała mu nienawiść, ale nieczuła na strach.
Teraz może odpocząć. Chciałaby tylko wiedzieć, kiedy przyjdź' Nick. Ile czasu jej zostało? Ciąg
zmienił nieco kierunek siły ciążeń1 na pokładzie, utrudnił poruszanie się po kabinie. Tym chętniej
rz ciłaby się na koję, dla bezpieczeństwa przypięła koc i pozwoliła, b znużenie poniosło ją w sen.
Kiedy Nick się zjawi, będzie musia' stawić czoło jego podejrzeniom. Jakiekolwiek będą... A na
razie...
Nie zrobiła tego. Angus Thermopyle nauczył ją więcej, niż ob je sobie uświadamiali. Mogła
jeszcze przedsięwziąć dodatków środki ostrożności, mogła lepiej zamaskować prawdę.
Zajęła się zamkiem.
Tym razem ustawiła go tak, by drzwi otwierały się na żądanie ale dopiero po pięciu sekundach
zwłoki i sygnale brzęczyka, ostrze gającym, że ktoś chce wejść.
Potem, walcząc ze złożoną siłą ciążenia, przeszła do komory sa-i nitarnej, zdarła z siebie nie
dopasowany kombinezon, jaki dostała od Angusa, rzuciła go do zsypu i wzięła długi prysznic. Nie
wychodziła, dopóki ręce nie zaciążyły jej od szorowania; osuszona przez ssawę była nieskazitelnie
czysta. Nie potrafiła zmyć z siebie zbrodni, ale przynajmniej poczuła się lepiej.
Wyciągnęła się naga na koi, ukrywając sterownik pod materacem. Podciągnęła koc pod brodę i
zacisnęła paski rzepów.
Kiedy delikatny ciąg oddalał statek od Stacji Gór-Komu - od normalności, od szansy uzyskania
pomocy - ułożyła swe czyste ciało na czystym posłaniu i spróbowała stworzyć jakieś plany. Nie
zdoła zachować rozsądku, gdy znajdzie się pod wpływem implantu strefowego; musi więc z góry
przygotować się na wszystko, co może nastąpić.
Może to i dobrze, że Angus tak często zmuszał ją do odpoczynku. Nieważne, czym to było dla jej
umysłu i duszy - ciało właściwie nie potrzebowało snu.
Po opuszczeniu doku Kapitański kaprys musi manewrować, zanim oddali się od dźwigów i
zaczepów Stacji, od anten, śluz, wyciągarek i innych statków, zanim wejdzie na trajektorię odlotu.
To pewnie zajmie Nicka na jakiś czas. Oczywiście, nie musi pilnować tych spraw osobiście; załoga
na mostku z pewnością sobie poradzi. Mikka Vasaczk wyglądała, jakby potrafiła sobie poradzić
prawie ze wszystkim. Jednak dowódcy na ogół lubili takie manewry, rozmowy z Centrum,
wszystkie rutynowe decyzje, które można podejmować, nie myśląc, z przyzwyczajenia. Ale
dobrze czasem odświeżyć te przyzwyczajenia, przypomnieć sobie o zasadach i priorytetach
dowodzenia. Kapitanowie na ogół nie myśleli nawet o zejściu z mostka, dopóki statek nie znalazł
się daleko poza przestrzenią kontrolowaną przez Stację, gdzie zawsze istniało
prawdopodobieństwo spotkania z innymi statkami. Po Nicku Succorso Morna nie spodziewała się
takiej skrupulatności; sądziła jednak, że zanim przekaże dowodzenie komuś innemu, dopilnuje, by
Kapitański kaprys oddalił się na bezpieczną odległość.
Tyle czasu jej pozostało, zanim zostanie poddana próbie.
* * *
Miała rację. Czy tego chciał, czy nie, dał jej czas.
Kiedy przyszedł, była przygotowana tak, jak to tylko możliwe.
Musiała w tym celu podzielić swój umysł na niezależne części. Angus Thermopyle w jednej
szufladzie; wszystko, co jej zrobił, w innej. Okrutna zguba Pogromcy gwiazd. Choroba skokowa.
Wstręt. Lęk przed zdemaskowaniem. Wszystko, co niebezpieczne, co mogło ją sparaliżować czy
przerazić, musiało zostać odizolowane i zamknięte, aby przy podejmowaniu decyzji mogła
zachować przynajmniej ślad inteligencji.
Siła woli była jak implant strefowy: rozdzielała umysł i ciało, działanie i skutek.
24
25
Tego także nauczył ją Angus, zupełnie o tym nie wiedząc.
Kiedy odezwał się brzęczyk, poczuła, że niczym fala uderzeń wa ogarniają eksplozja paniki.
Jednakże z własnego wyboru w' czyła w świat absolutnego ryzyka, gdzie nikt nie mógł jej oc prócz
niej samej. Zanim otworzyły się drzwi, sięgnęła pod matę i wcisnęła kombinację klawiszy, od
której zależało jej życie. Pot odwróciła się na bok, do człowieka, który ją uratował.
Nick Succorso wyglądał, jakby wyszedł z romantycznej histo jednej z tych, jakie opowiadano o
nim na stacji. Miał zmruż oczy i zawadiacki uśmieszek; poruszał się z tą męską pewno' siebie,
która każdy krok zmieniała w pokusę. Jego dłonie potrafi okazać delikatność; jego głos był
pieszczotą. Już tylko to mo uczynić go mężczyzną godnym pożądania. A w dodatku był nieb
pieczny - notorycznie niebezpieczny. Blizny pod oczami sugero ły gwałtowność: dowodziły, że
jest człowiekiem, który nie przes*' szy się krwi. Kiedy namiętność zabarwiała je ciemną czerwień"
świadczyły, że w śmiertelnej rozgrywce zwykle jest górą.
Wszedł do jej pokoju, jakby cały czas był pewien, że Morna potrafi mu odmówić.
Morna Hyland praktycznie nic o nim nie wiedziała. Był pirate konkurentem Angusa Thermopyle;
przestępcą. I - podobnie jak A gus - był mężczyzną. Różnice między nimi były właściwie kosm
tyczne, nieistotne. Udało mu się przechytrzyć Angusa tylko dlat go, że wykorzystał pomoc zdrajcy
w ochronie Gór-Komu. Tylko t ką pewną informacją dysponowała.
Mimo to nie groziło jej, że spojrzy na niego przez zasłonę rom tyzmu. Zbyt dobrze wiedziała, czym
jest piractwo - i męskość - d ich ofiar.
Jednak nie czuła mdłości, paniki czy mrocznej grozy, we śn; i na jawie, przyczajonej gdzieś w
głębi umysłu od dnia, gdy zgiń Pogromca gwiazd. Zamiast tego narastał w niej żar pożądani Krew
stała się płynną żądzą, końcówki nerwów na skórze zdawał się ogniskować niby zgłodniałe
skanery. Wyciągnęła ramiona, ja' by chciała, by Nick wsunął się wprost w jej objęcia.
Odpowiedział uśmiechem, a blizny pod oczami pociemniały. Ni podszedł jednak od razu, gdy już
zamknął za sobą drzwi. Uważni lecz spokojnie obserwował Mornę.
26
_ Nie mamy wyboru w kwestii dużych przeciążeń - oświadczył no chwili swobodnie. - Ten
sukinsyn nas trafił. Mój mechanik twierdzi, że mamy migotanie skokowe. Możemy wejść w
tachjono-wą i nigdy nie wrócić. Jeśli chcemy dokądkolwiek dolecieć, musimy wykorzystać pełną
moc silników.
Urwał. Zdawało się, że czeka na jej odpowiedź. Więcej rozumu, niż ci się wydaje. Ale nie
zareagowała. Problem przeciążenia mógł zaczekać; nie budził w niej lęku, nie teraz, gdy ciepło
krążyło w żyłach, a każdy skrawek skóry zdawał się żyć własnym życiem. Dopóki Nick był w
kabinie, nie groziła jej choroba skokowa. Kapitański kaprys nie zwiększy ciągu: żądze dowódcy
nie dadzą się zaspokoić przy ostrej akceleracji.
Wyciągnęła ramiona i czekała. Nie widziała własnej twarzy, ale z pewnością Nick dostrzegł, w
jakim Morna jest stanie.
Podszedł bliżej, bez wysiłku balansując w ukośnej sile ciążenia. Zerwał rzepy koca i odrzucił go na
bok. W jednej z szuflad umysłu Morna zadrżała i próbowała znowu się okryć. Ale szuflada była
zamknięta, odcięta. Całe ciało pragnęło pieszczoty. Wygięła grzbiet, unosząc ku niemu piersi.
Wciąż jej nie dotykał; nie wsunął się w jej objęcia. Zamiast tego sięgnął po identyfikator,
zwisający jej z szyi na cienkim łańcuszku.
Nie mógł odczytać kodu, oczywiście; musiałby wsunąć identyfikator do komputera. I nie miał
dostępu do poufnych danych - do tego potrzebowałby komputera ochrony albo PZKG. Jednakże,
jak niemal wszyscy w ludzkiej przestrzeni, wiedział, co oznaczają wyryte znaki.
- Jesteś gliną - stwierdził.
Nie wyglądał na zaskoczonego.
Nie zdziwił się.
Powinien się zdziwić, pomyślała, mimo narastającego w niej napięcia. A potem przypomniała
sobie, że przecież miał wspólnika w ochronie Stacji. Mógł wiedzieć, że jest policjantką, już od dnia,
kiedy pierwszy raz ją zobaczył.
To może jej pomóc. Skłoni go do myślenia o niej w terminach tajnych operacji i zdrady, nie
bezradności i implantów strefowych.
- Uratowałeś mnie... - Głos miała gardłowy, rozbrzmiewający
pragnieniami wykraczającymi poza rozsądek czy strach. - Będę
wszystkim, czym zechcesz, żebym była.
27
W tej chwili było to prawdą. Implant strefowy czynił to pra Chwyciła dłoń Nicka, przyciągnęła do
ust, pocałowała palce. N zyku pozostał ślad soli: pot - pocił się z koncentracji, kiedy st' wał
Kapitańskim kaprysem, i pocił się z pożądania.
A jednak wciąż się powstrzymywał, chociaż całe ciało Morn niego tęskniło. Narastały w niej
naciski implantu strefowego; l napsy, nad którymi nie mogła zapanować, odpalały sygnały p dania.
Nie chciała, żeby mówił; chciała, żeby przyszedł do niej, by sobą ugasił jej pragnienie.
- Czy tak samo zachowywałaś się wobec kapitana Thermopy Czy dlatego zostawił cię przy
życiu?
- Nie - odparła odruchowo. - Nie... - powtórzyła bez za" nowienia.
Ale powinna się zastanowić, musiała myśleć, ponieważ nastę słowa, jakie by z siebie wyrzuciła
bez zastanowienia, brzmiały „bo nie użył tej kombinacji".
Żądza była niczym huk w uszach. Morna przełknęła ślinę, ż go zagłuszyć, żeby wyrównać
ciśnienie. I dała najprostszą od wiedź, jaką Nick mógłby zaakceptować.
- Widziałeś go. Porzuciłam go dla ciebie. Do niego nic takie
nie czułam.
Nic o Nicku nie wiedziała. Może jest dostatecznie próżny, że uwierzyć.
Nie był. Albo też jego próżność była zbyt wielka, by nasycić takim drobiazgiem. Nie poruszył się;
uśmiechnął tylko krzy i groźnie.
- Spróbuj czegoś innego.
Spróbuj czegoś innego. Spróbuj. Nie mogła myśleć. Nie potr ła myśleć, kiedy implant robił jej coś
takiego. Co może powiedzi Nickowi, co będzie dostatecznie prawdziwe, by uwierzył, i dost tecznie
fałszywe, by jej nie narazić?
- Proszę cię, Nick - odezwała się w końcu, niemal jęcząc z po~
dania. - Czy nie możemy porozmawiać później? Teraz chcę ciebi
Uśmiechnął się znowu, ale nie ustąpił. Przesunął tylko dłoń wzdłuż jej mostka i obrysował pierś
czubkami palców. Tym raze mimowolnie wygięła grzbiet. Uśmiech Nicka, jego oczy, nie nios
ostrzeżenia; nagle pstryknął paznokciem w sutek.
28
Przez je