SKOK W WIZJĘ ZAKAZANA WIEDZA fSTEPHEN R. DONALDSON KOK W WIZJĘ PRZEhOZYh PIOTR W. CHOLEWA i ?&' Colinowi Bakerowi: któż wie, ile dobrego dla mnie uczynił? ANCUS Milos Taverner westchnął i przejechał palcami po czaszce, jakby chciał się upewnić, że to, co zostało z jego włosów, wciąż jest na miejscu. Zapalił następnego nika. Potem spojrzał ponuro na wydruk i spróbował wymyślić jakąś metodę, która byłaby skuteczna, a przy tym nie wpakowała go w takie kłopoty, że ludzie, których miał zadowalać - i brał za to pieniądze - zwróciliby się przeciw niemu. Był odpowiedzialny za trwające wciąż przesłuchanie Angusa Thermopyle. Szło nie najlepiej. Jednych to cieszyło, innych doprowadzało do wściekłości. Proces Angusa okazał się dość prosty jak na takie przedsięwzięcie. Ochrona Gór-Komu odzyskała skradzione zapasy. Rewizja, dzięki której odnaleziono te zapasy na pokładzie Ślicznotki, statku Angusa, miała dostateczne podstawy prawne. Mimo pewnej liczby niejasnych i niepokojących wyjątków, dane z rdzenia statku wsparły oskarżenia, przynajmniej te lżejsze. Obwiniony nie próbował się bronić - pewnie zdawał sobie sprawę, że to daremny wysiłek. Wszystko skończyło się jak należy: Angusa Thermopyle uznano za winnego zarzucanych mu czynów. Z drugiej strony, mimo prowokacyjnych plotek o implantach strefowych, gwałtach, morderstwach i zniszczeniu Pogromcy gwiazd, okrętu PZKG, nie znaleziono dowodów, pozwalających oskarżyć go o cokolwiek poważniejszego niż kradzież zapasów Stacji. Angusa skazano na dożywocie w stacyjnym więzieniu, ale ochrona nie potrafiła tak nagiąć prawa, by uzyskać wyrok śmierci. Sprawa została zamknięta. Ochrona jednak nie zamierzała jej tak zostawić. Milos Taverner miał w tej kwestii dość mieszane uczucia. Zbyt wiele było priorytetów, o których powinien pamiętać. Jako zastępca szefa ochrony odpowiadał za przesłuchania. Owszem, zarzuty postawione Angusowi Thermopyle nie budziły żadnych wątpliwości, a posiadane dowody nie pozwalały oskarżyć go o cokolwiek innego. Ale ochrona znała Angusa od dawna. Jego piracka działalność była rzeczą pewną, choć trudną do wykazania. Interesy z przestępcami wszelkiego rodzaju, od handlarzy narkotyków i psy-chotyków po nielegalny handel rudą we wszystkich jego odmianach, były powszechnie znane, choć nie do udowodnienia. Załogi Angusa Thermopyle przejawiały niepokojącą skłonność do znikania bez śladu. W dodatku niezwykle intrygujący był nie wyjaśniony ciąg zdarzeń, jaki doprowadził go z powrotem do Gór-Komu w towarzystwie policjantki ZKG, która powinna zginąć na pokładzie Pogromcy gwiazd. Biorąc to wszystko pod uwagę, Tavemer nie mógł kwestionować decyzji, by przesłuchiwać Angusa Thermopyle, dopóki się nie złamie - albo nie umrze. Mimo to zastępca szefa nie miał ochoty na tę pracę. Z wielu powodów. Jako człowiekowi drobiazgowemu Angus wydawał mu się odrażający. Wszyscy wiedzieli, że jedyną wadą Milosa jest nałóg palenia ników. Nawet ci, którym nie starał się nadskakiwać, przyznawali, że jest schludny, ostrożny, nienagannie poprawny we wszystkim. A nikt zdrowy na umyśle nie próbowałby przypisać tych zalet Angusowi. Więzień najbardziej przypominał wzdętą złośliwą ropuchę. Higienę uważał za słowo obce: brał prysznic tylko wtedy, gdy strażnicy siłą wlekli go do kabiny sanitarnej; czysty kombinezon 6 7 wkładał pod groźbą głuszaka. Pocił się obficie i cuchnął jak świnia. Brud wżarł mu się w skórę. Na samą myśl o Angusie czuł si słaby; jego obecność przyprawiała o mdłości. W dodatku w żółtych oczach Angusa płonęła złośliwa inteligen-' cja, a pod ich spojrzeniem Milos czuł się odsłonięty, niebezpiecznie obnażony. Angus był chytry, sprytny, zdradliwy jak sam chaos. Praca z ta kimi ludźmi niosła ryzyko. Kłamali tak, by podtrzymać złudzenia przesłuchującego. Wyciągali wnioski z zadawanych pytań, zyskiwali wiedzę nie mniejszą od tej, jaką się dzielili - w przypadku Angusa pewnie nawet większą - i wykorzystywali ją, by doskonalić swe kłamstwa, by sprowadzić zgubę na rozmówcę, nawet gdy nie mieli do tego żadnych podstaw i kiedy nad nimi samymi regularnie pracowali eksperci, zachęcający do współpracy. Tacy ludzie, gdy powinni być najsłabsi, stawali się najgroźniejsi. Angus budził w zastępcy szefa uczucie, że to on, Milos, jest sprawdzany, to jego, Milosa, sekrety mogą wyjść na jaw, to jego przesłuchują. Jakby tego nie było dosyć, codziennie stawał twarzą w twarz ze świadomością, że przesłuchanie może doprowadzić do eksplozji. Angus Thermopyle był piratem rudy; miał więc nabywców. Ślicznotkę zdobył w nielegalny - choć nie udowodniony - sposób. Wyposażył ją nielegalnie. Korzystał zatem z nielegalnych stoczni. Część jego sprzętu cuchnęła obcą techniką, a zapisy były zbyt czyste, choć nienaruszalnie zarejestrowane w rdzeniu danych statku. Wszystkie te wnioski i wszystkie łańcuchy hipotez prowadziły w jednym kierunku: do zakazanej przestrzeni. Angus Thermopyle miał zatem dostęp - bezpośredni lub pośredni - do tajemnic tak niszczycielskich, że mogły zachwiać równowagą sił w całym potężnym imperium handlowym Zjednoczonych Kompanii Górniczych. Te tajemnice mogły zagrozić bezpieczeństwu każdej stacji. Niewykluczone, że mogły zagrozić bezpieczeństwu samej Ziemi. Milos Taverner nie był pewien, czy chce, by te tajemnice wyszły na jaw. W miarę upływu czasu zyskiwał coraz większą pewność, że wolałby zachować je w ukryciu. Milczenie Angusa do furii doprowadzało ludzi wydających rozkazy, za wykonywanie których Milos brał pieniądze. Tajemnice Angusa, jeśli zostaną odkryte, doprowadzą do 8 furii innych. Ale ci, którzy nienawidzili milczenia więźnia, nie stanowili tak wielkiego bezpośredniego zagrożenia jak ci drudzy. Jednak każda chwila spędzona z Angusem Thermopyle była rejestrowana. Na Stacji regularnie analizowano transkrypcje. Kopie rutynowo trafiały do PZKG. Zastępcy szefa ochrony Gór-Komu nie pozostawało nic innego niż całkowite poświęcenie tej sprawie. Nic dziwnego, że nie mógł rzucić palenia. Zauważył, że nałóg budzi niesmak u innych, ale nie umiał z nim zerwać. Czasami wydawało mu się, że tylko palenie pozwala mu znieść napięcie nerwowe. Na szczęście Angus Thermopyle nie przejawiał chęci współpraca Wysłuchiwał pytań z niezmienną wrogością. Milczał. Od uderzeń głuszaków aż rzygał własnymi flakami, a cela śmierdziała wymiocinami, ale nie mówił ani słowa. Spokojnie znosił głód, pragnienie, deprywację sensoryczną. Tylko raz się załamał: kiedy Milos go poinformował, że Ślicznotkę właśnie demontują na części i złom. Ale wtedy Angus wył tylko jak zwierzę i próbował zdemolować pokój przesłuchań. I nadal nic nie mówił. Zdaniem Milosa przekazanie wiadomości o Ślicznotce było błędem. Otwarcie powiedział to przełożonym - choć wcześniej zadał sobie wiele trudu, by zaszczepić im ten pomysł. Był przekonany, że coś takiego wzmocni tylko nieustępliwość więźnia. Oni jednak się upierali - w końcu żaden inny sposób nie dał rezultatów. Sprawa skończyła się mniej więcej tak, jak Milos oczekiwał. Odniósł przynajmniej to jedno niewielkie zwycięstwo. Poza tym kolejne przesłuchania nic nie dawały. - W jaki sposób spotkałeś Mornę Hyland? Brak odpowiedzi. - Co robiliście razem? Brak odpowiedzi. - Dlaczego glina z PZKG zgodziła się lecieć z takim mordercą jak ty? Brak odpowiedzi. - Co jej zrobiłeś? Oczy Angusa pozostały nieruchome. - Jak zdobyłeś te zapasy? Jak dostałeś się do magazynów? Nie było włamania do komputera. Strażnikom nic się nie stało. Nie ma śladu, że wciąłeś się z zewnątrz. Przewody wentylacyjne są za wą skie dla tych skrzyń. Jak to zrobiłeś? Brak odpowiedzi. - Jak zginął Pogromca gwiazd! Brak odpowiedzi. - Jak przeżyła Morna Hyland? Brak odpowiedzi. - Powiedziała, że nie ufa ochronie Stacji. Powiedziała, że na Po gromcy gwiazd dokonano sabotażu. I że to musiało się stać tutaj. Dlaczego zaufała tobie, a nie nam? Brak odpowiedzi. - Skąd się tam wziąłeś? Jakim cudem znalazłeś się tam, gdy wy buchły silniki Pogromcy gwiazd! Brak odpowiedzi. - Mówiłeś - Milos zajrzał do wydruku - że byłeś w pobliżu, i twój skan złapał eksplozję. Sugerowałeś, że wiedziałeś o katastro fie i chciałeś udzielić pomocy. Czy to prawda? Brak odpowiedzi. - Czy jest prawdą, że Pogromca gwiazd cię ścigał? Czy jest prawdą, że przyłapali cię na przestępstwie? Czy jest prawdą, że podczas pościgu miałeś awarię? Czy to w ten sposób Ślicznotka zo stała uszkodzona? Brak odpowiedzi. Ssąc nika, żeby nie trząść się ze złości, Milos Taverner studiował sufit, stosy wydruków na blacie, twarz Angusa. Kiedyś policzki więźnia były tłuste, wzdęte jak jego brzuch; teraz już nie. Teraz skóra zwisała mu ze szczęki, a więzienny kombinezon z ramion. Stracił na wadze, lecz fizyczne osłabienie nie zmieniło groźnego, nieruchomego spojrzenia żółtych oczu. - Wyprowadźcie go - rzucił Milos strażnikom. - Spróbujcie go zmiękczyć. Jeszcze raz. Szlag, pomyślał, kiedy został sam. Nie używał wulgarnych słów; „szlag" było najmocniejszym przekleństwem w jego słowniku. Niech cię szlag trafi! Niech mnie szlag! Niech go szlag! Niech szlag trafi nas wszystkich. Wobec kogo powinienem być teraz lojalny? ~"~~A Wrócił do gabinetu i przygotował zwykłe raporty dotyczące zwykłych spraw. Potem przejechał windą do Komunikacji i wykorzystał wydzielone kanały ochrony, by na wąskim paśmie przesłać kilka transmisji w osobistym kodzie; żadna z nich nie została zarejestrowana. Dla pewności nadał jeszcze żądanie przesłania danych, z których - kiedy nadejdzie odpowiedź - dowie się o stanie rachunku bankowego, jaki pod fałszywym nazwiskiem założył w Sagitta-rius Unlimited. Następnie powrócił do przesłuchania Angusa Thermopyle. Co innego mógł zrobić? Jedyna, jak dotąd, okazja złamania więźnia pojawiła się, gdy An-gus spróbował ucieczki. Mimo uporu i wyraźnej socjopatii, wiadomość o Ślicznotce okazała się ciężkim ciosem. Kiedy minął wybuch rozpaczy czy wściekłości, Angus nie załamał się. Słabł, oczywiście, wyczerpany fizycznym napięciem przesłuchania i głuszakami, ale przynajmniej wobec Milosa Tavernera stale zachowywał wrogą postawę. Za to, kiedy zostawał sam w celi, zachowywał się inaczej. Mniej jadł; całymi godzinami siedział nieruchomo na pryczy i wpatrywał się w ścianę. Dozorcy meldowali, że jest apatyczny, że prawie na nic nie reaguje; kiedy patrzy na ścianę, nie porusza oczami, jakby na niczym nie ogniskował wzroku. Milos rutynowo przepuścił te informacje przez komputer psy-profilujący. Schematy programu sugerowały, że Angus Thermopyle traci - a może już utracił - wolę życia. Wobec braku tej woli, użycie głuszaka jako instrumentu nacisku było niewskazane. Angus mógłby umrzeć. Milos sądził, że Angus tylko udaje brak woli życia, by złagodzić wymiar kary. Postanowił zignorować wskazówki komputera. Było to kolejne drobne zwycięstwo. Wydarzenia potwierdziły jego ocenę sytuacji, gdy Angus pobił strażnika i wyrwał się z celi. Zanim go schwytano, dotarł aż do kanału serwisowego, prowadzącego w labirynt systemów utylizacji odpadków. Niech to szlag! powtarzał Milos. Zbyt często używał tego słowa, ale nie potrafił inaczej wyrazić swojego głębokiego niesmaku. Nie chciał, żeby przesłuchanie odniosło sukces - ale teraz uzyskał punkt zaczepienia i jeśli go nie wykorzysta, na pewno nie ujdzie mu to na sucho. Wydał bardzo wyraźne instrukcje i na pewien czas oddał Angusa strażnikom, by mogli rozładować frustrację. Potem znowu kazał go przyprowadzić. 10 11 W pewnym sensie głuszak nie był satysfakcjonującą metodą rozładowywania frustracji. Działanie miał silne, ale jakby bezosobowe; konwulsje wywoływała zwykła neuromięśniowa reakcja na ładunek elektryczny. Dlatego tym razem strażnicy nie korzystali z głuszaków; użyli pięści, butów, może pałek. W rezultacie, kiedy Angus dotarł do pokoju przesłuchań, ledwie mógł chodzić. Usiadł jak człowiek z połamanymi żebrami; krew płynęła mu z ran na twarzy i z uszu; stracił kilka zębów, a lewe oko napuchło tak, że miał je zamknięte, jakby groteskowo parodiował Wardena Diosa. Stan więźnia wzbudził u Milosa obrzydzenie. A także go przeraził, ponieważ zwiększał szanse sukcesu. Mimo to z aprobatą skinął głową i zwolnił strażników. Zostali tylko we dwóch. Dymiąc tak intensywnie, że system klimatyzacji nie nadążał z oczyszczaniem powietrza, Milos wprowadził do komputera kilka rozkazów. Przez dobrą chwilę pozwolił Angusowi siedzieć i się pocić. Niech upór więźnia rozkruszy się pod naporem milczenia. Albo - to bez różnicy - niech wykorzysta chwilę odpoczynku, by zebrać siły. Milos nie dbał o to. Potrzebował czasu, by zrobić krok, od którego miało zależeć jego bezpieczeństwo. Na myśl o podejmowanym ryzyku drżały mu palce i coś ściskało żołądek. Przygotowywał komputer do przedstawienia dwóch zapisów tej sesji. Jeden będzie rzeczywistą rejestracją, drugi fałszywką, mającą chronić go w razie zagrożenia. Kiedy zakończy przesłuchanie, wykorzysta ten zapis, który uzna za stosowny. Był zastępcą szefa ochrony; wiedział, jak usunąć z komputera wszelkie ślady. Ale jeśli ktoś przyłapie go wcześniej... Wtedy wyjdzie na jaw jego niezbyt precyzyjnie określona lojalność. Będzie skończony. W głębi duszy nienawidził Angusa za to, że postawił go w takiej sytuacji. Ale nie mógł sobie pozwolić na wahanie. Zakończył przygotowania, ukrył dłonie za konsolą i spojrzał Angttsowi w twarz. Maskując lęk stanowczością, nie tracąc czasu, przeszedł do sedna. - Strażnik umarł. - To było kłamstwo, ale Milos dopilnował, żeby nikt nie zdradził więźniowi prawdy. - Możemy cię oskarżyć 12 o zabójstwo. Będziesz gadał. Nawet nie mam zamiaru się z tobą targować. Zaczniesz gadać i powiesz mi wszystko, co chcę wiedzieć, wszystko, co pamiętasz... I będziesz się modlił, żebyśmy twoje zeznania uznali za dostatecznie cenne i nie wykonali na tobie egzekucji. Angus nie odpowiedział. Przynajmniej raz nie patrzył na przesłuchującego. Spuścił głowę; zdawało się, że zwisa mu z szyi, jakby miał złamany kręgosłup. - Rozumiesz? - zapytał Milos. - Zostało ci jeszcze dość rozumu, żeby wiedzieć, co mówię? Zginiesz, jeśli nie powiesz mi tego, co chcę usłyszeć. Przywiążemy cię do łóżka i wbijemy igłę w żyłę. Po tem będziesz trupem; nawet nie poczujesz, kiedy to się stanie; wte dy już nikogo nie będzie obchodziło, co się z tobą dzieje. Ostatnie zdanie było błędem; Milos zrozumiał to, gdy tylko je wypowiedział. Ramiona Angusa drgnęły. Powinien płakać - każdy inny więzień z odrobiną ludzkiej słabości w takiej chwili by płakał. Ale nie Angus. Kiedy uniósł głowę, Milos zobaczył, że więzień usiłuje się roześmiać. - A kogo obchodzi, co się ze mną dzieje? - głos brzmieniem pa sował do wyglądu twarzy, zbitej i pokrwawionej. - Ty matkojebie. Na nieszczęście Milos wyjątkowo nie lubił słowa „matkojeb". Nie zdołał opanować wypływających na policzki rumieńców. Starał się zamaskować tę reakcję, zapalając kolejnego nika, ale wiedział, że Angus to zauważył. Nie umiał powstrzymać drżenia rąk. Z porozbijaną twarzą Angus wyglądał jak szaleniec. - Pewnie, będę mówił - oświadczył, patrząc na Milosa. - Zacznę gadać, jak tylko wniesiesz oskarżenie o morderstwo. Będę gadał do wszystkich. Milos wpatrywał się w więźnia. Angus się pocił, ale Milos czuł, że z nich dwóch tylko on się boi. - Powiem im - ciągnął Angus - że w ochronie jest zdrajca. - Mówił takim tonem, jakby w każdej chwili mógł to udowodnić. - Powiem nawet, kto nim jest. I skąd o tym wiem. I jak sprawdzić, że mówię prawdę. Kiedy tylko wniesiesz oskarżenie. Przehandluję jego na zwisko za immunitet. Albo... - prychnął pogardliwie - za ułaska wienie. - Kto to jest? - spytał Milos, walcząc z własnym żołądkiem. Oczy Angusa były nieruchome. 13 - Kiedy wniesiesz oskarżenie. Milos spróbował spojrzeć niebezpieczeństwu prosto w oczy. - Blefujesz - stwierdził. - To ty blefujesz - odparł Angus. - Nie oskarżysz mnie. Nie chcesz się przekonać, co wiem. Nigdy nie chciałeś. - I z satysfakcją dodał: - Matkojebie. Milos przygryzł nika. Ponieważ był człowiekiem wyrafinowanym, nie myślał nawet o fizycznej agresji. Nie chciał czuć potu i bólu Angusa na dłoniach. Zamiast tego nadał sygnał wzywający strażników i polecił, by odprowadzili więźnia do celi. Potem nagle się uspokoił. Palce przestały drżeć; wykasował z komputera rzeczywisty zapis i wprowadził fałszywy. Potem zgasił nika; odrażający nałóg, pomyślał, trzeba będzie rzucić. Przypomniał sobie, że w przeszłości podejmował już takie postanowienia, więc dodał: tym razem poważnie. Naprawdę. A równocześnie w zakątku umysłu, który stał się nagle osobnym przedziałem, jak plik komputerowy zabezpieczony tajnym hasłem, coś krzyczało w myślach: Szlag! Szlag, szlag! Szlag, szlag, szlag! Wydawał się całkiem opanowany i absolutnie spokojny, kiedy zszedł do Komunikacji i wysłał dwie, może trzy wąskopasmowe transmisje, które nie zostały zarejestrowane, nie można było ich wyśledzić i prawdopodobnie nie dałoby się rozszyfrować, gdyby ktoś je przechwycił. Potem wrócił do gabinetu i zajął się pracą. Zapis przesłuchania Angusa nie zwrócił niczyjej uwagi i na niczyją nie zasługiwał. Angus zaś trwał przy swych ponurych spojrzeniach i niezłomnym milczeniu. Na Stacji Gór-Komu nic się nie zmieniło. Milos Taverner był właściwie bezpieczny. A jednak, kiedy przyszedł rozkaz zamrożenia Angusa Thermo-pyle, Milos odetchnął głęboko z prywatną, złośliwą ulgą. 4 Morna Hyland nie otworzyła ust od chwili, gdy Nick Succorso chwycił ją za rękę i pociągnął przez chaos u Mallory'ego, do czasu, gdy on i jego ludzie wprowadzili ją do doku, gdzie czekała fregata Kapitański kaprys. Nick ściskał ją tak mocno, że zdrętwiała jej ręka, a palce mrowiły; droga przypominała ucieczkę: przerażoną, niemal rozpaczliwą. Uciekała od Angusa, uciekała, choć ani razu nie ruszyła biegiem. Obie ręce trzymała w kieszeniach, by nikt nie zauważył, że coś ukrywa, że ściska sterownik implantu strefowego. Pozwalała, by Nick nią kierował. Przejścia i korytarze były dziwnie puste.' Ochrona opróżniła je na wypadek, gdyby aresztowanie Angusa skończyło się bitwą. Buty załogi Nicka wybijały echa na pokładach: grupka mężczyzn i kobiet chroniąca Mornę przed interwencją Stacji. Poruszali się, jak ścigani przez zwiastun metalicznego gromu, jakby pędził za nimi Angus i klienci Mallory'ego. Serce biło jej mocno, wzmagając napięcie. Gdyby ktoś ich teraz zatrzymał, nie obroniłaby się przed oskarżeniem grożącym karą śmierci. Ale wpatrywała się tylko przed siebie, przygryzała wargi, zaciskała pięści w kieszeniach. Niech ludzie Nicka ją prowadzą. 15 W końcu znaleźli się w doku. Za plątaniną szyn i kabli, miedz wysięgnikami leżał statek Nicka. Potknęła się o przewód i nie mog ła użyć rąk, by się czegoś przytrzymać; Nick szarpnął ją mocn i odzyskała równowagę. Tutaj ryzyko zatrzymania było najwięks~ Ochrona Stacji krążyła wszędzie, pilnując doków, poza nią byli te inspektorzy celni, kierowcy wózków transportowych, dokerzy i ope ratorzy dźwigów. Gdyby chcieli teraz zerwać umowę z Nickiem... Ale nikt nie próbował zatrzymać ani jej, ani ludzi z nią idących Blokada Stacji była zniesiona; Kapitański kaprys czekał zamknięty póki ktoś z ludzi Nicka nie podał kodu. Nick wprowadził Mornę d środka i, nie zwalniając uścisku, niemal wepchnął ją przez śluzę. Po rozległym doku miała wrażenie, że wchodzi do zamkniętej niewielkiej przestrzeni-jak do klatki. Oświetlenie fregaty wydawa ło się przyćmione i mętne w porównaniu z lampami łukowymi rr zewnątrz. Zrobiła wszystko, co mogła, by uciec Angusowi: o chwili, gdy przyjęła od niego sterownik, nie miała już odwrotu. Te raz jednak po raz pierwszy zobaczyła, dokąd uciekła: w wąskie ko rytarze obcego statku. Niewiele brakowało, by zawróciła. Kapitański kaprys był pułapką; poznała to od razu. Przez jedn-chwilę świadomość, że wchodzi na pokład innego statku, gdzi znajdzie niewiele nadziei i żadnej pomocy, niemal unieruchomili jej mięśnie. Niemal ją sparaliżowała. Wtedy jednak wszyscy ludzie Nicka znaleźli się wewnątrz i nie był to czas na paraliż. Zatrzasnęły się wrota śluzy. Nick Succorso chwycił ją za ramiona - zaraz ją obejmie. Po to przecież ją uratował: żeby ją posiąść. Nadszedł pierwszy kryzys jej nowego życia; była tak spięta, że miała ochotę uderzyć Nicka, odepchnąć jego ręce. Wystarczyło jej jednak przytomności umysłu, by go powstrz\ -mać, mówiąc: - Żadnych dużych przeciążeń. ^ Choć raczej psychicznie niż fizycznie, jednak Morna Hyland była wyczerpana aż do szpiku kości. W obecnych okolicznościach najłagodniej można by ją określić jako na wpół oszalałą od gwałtów, choroby skokowej, grozy i manipulacji implantem strefowym. W ciągu spędzonych z Angusem tygodni przeżyła rzeczy, które nawiedzałyby ją w koszmarnych snach, gdyby miała dość sił, żeby śnić. A potem, mimo to, uratowała mu życie. Wszystko wskazywało, że opanowała ją rozpaczliwa słabość, która u ofiar terrorystów wzbudza miłość do porywaczy. Ale pozory były mylące. Nie zakochała się; dobiła targu. Ceną było jej przybycie tutaj, na ten statek, gdzie znalazła się na łasce Nicka. Rekompensatą stał się sterownik implantu strefowego w kieszeni. Ocalenie Angusa było jedynym przeprowadzonym z zimną krwią szaleńczym czynem w jej stosunkowo krótkim życiu. Jeśli jednak straciła rozum, wciąż była tylko połowicznie obłą-kana. Nikt całkowicie szalony nie przetrwałby tej męki, zachowując dość przytomności umysłu, by zwrócić się do Nicka Succorso: - Proszę. Bez dużych przyspieszeń. W każdym razie najpierw mnie uprzedźcie. Może i wpadła w pułapkę, ale nie została pokonana. Zagranie udało się. Nick znieruchomiał i spojrzał na nią ze zdziwieniem. Widziała, że coś podejrzewa. Pragnął jej. Chciał też wiedzieć, co się dzieje. I musiał jak najszybciej wynieść się ze Stacji. - O co chodzi? - zapytał. - Chora jesteś czy co? - Jestem zbyt osłabiona. On... - Wzruszyła ramionami dostatecznie wymownie, by nie wypowiadać imienia Angusa. - Muszę odpocząć. Po czym stłumiła wszelkie myśli, jak to często robiła przy Angu-sie; dzięki temu - choć pełna głębokiego wewnętrznego obrzydzenia dla jakiegokolwiek kontaktu z dowolnym mężczyzną - nie zrobi niczego głupiego. Na przykład nie wbije Nickowi kolana w jądra, kiedy ten spróbuje ją objąć. Nick był przyzwyczajony do kobiet, które mdlały z rozkoszy, gdy je obejmował. Nie byłby zadowolony, gdyby wiedział, co Morna naprawdę do niego czuje. Nie byłby też zadowolony, gdyby poznał prawdziwy powód jej lęku przed przeciążeniem. Było kluczem do choroby skokowej, przełącznikiem budzącym w niej prawdziwy obłęd. To przeciążenie sprawiło, że zniszczyła Pogromcę gwiazd, próbując zapoczątkować autodestrukcję, mimo że Pogromca był niszczycielem PZKG, mimo że kapitanem był jej ojciec, mimo że niedawno zaobserwowali, jak Angus Thermopyle wymordował cały obóz górniczy. Choroba skokowa to jedyne usprawiedliwienie dla implantu strefowego, jaki Angus umieścił jej w mózgu. I dla sterownika implantu, 16 17 jaki teraz ściskała w dłoni. Ten sterownik był jej jedyną tajemnicą, j dyną obroną na pokładzie Kapitańskiego kaprysu. Próbowałaby z bić każdego, kto by chciał go jej zabrać. Aby rozwiać podejrzenia Nicka, Morna była skłonna odpowi dzieć mu na wszystkie pytania dotyczące Pogromcy gwiazd, choci cały statek był utajniony, a ona sama należała do policji. W ostatec ności powie mu nawet, jak zginął niszczyciel. Ale nigdy nie zdrad że Angus wszczepił jej implant strefowy... a potem oddał sterownik Nigdy. Była gliną - w tym cały problem. Była gliną, a „nieuprawnion użycie" implantu strefowego to najgorsza zbrodnia, jaką mogła po pełnić, nie licząc zdrady. Fakt, że pomogła Angusowi Thermopyl ukrywając sterownik do własnego implantu, tylko pogarszał spra wę. Swoje życie chciała poświęcić walce z ludźmi takimi jak o i Nick Succorso, walce z demonami piractwa i nieuzasadnioneg użycia implantów strefowych. Wiedziała jednak, co może zrobić dzięki sterownikowi. Angus j tego nauczył-mimowolnie, ale skutecznie. Urządzenie stało się dl niej ważniejsze niż przysięga policyjna, cenniejsze niż honor. Nig dy z niego nie zrezygnuje. By nie zdradzić prawdy o sobie, zapadła w otępienie; gdyb Nick ją pocałował, nie chciała zareagować, jakby był Angusem. Na szczęście jej plan się powiódł. Nick miał teraz ważniejsz sprawy. Poza tym uznał pewnie, że wyrwała się od Angusa chor i wycieńczona. Dlatego puścił ją i odwrócił się. - Wyznacz jej kabinę - rzucił przez ramię swojej zastępczyni. - Daj coś do jedzenia. Kataleptyk, jeśli zechce. Bóg wie, co ten sukin syn jej zrobił. Odchodził już, kiedy Morna usłyszała: -^/ - Odlatujemy. Natychmiast. - W jego głosie dźwięczała żądza, a blizny pod oczami zapłonęły czerwienią. - Ochrona nie chce, że byśmy tkwili w pobliżu. To część umowy. Morna wiedziała, czego dotyczy ta żądza. Ale teraz miała trochę czasu, żeby się przygotować. W kombinezonie pociła się tak obficie, że zaczynała cuchnąć. Pierwszy oficer Nicka, kobieta imieniem Mikka Vasaczk, także się spieszyła. Może chciała sama stanąć na mostku, a może wiedziała, że ma teraz konkurencję i nie była z tego zadowolona. W każdym razie zachowywała się szorstko, co Mornie odpowiadało. Czując miękki nacisk hydraulicznej windy, zjechały w dół. „Dół" stanie się „górą", gdy tylko Kapitański kaprys opuści dok i rozpocznie ruch wirowy, generując wewnętrzne ciążenie. Dotarły na pokład kabinowy, usytuowany wokół ładowni, silników, banków danych, zasilania skanu i uzbrojenia. Kapitański kaprys był luksusowym jachtem i miał więcej niż jedną kabinę pasażerską. Mikka Vasaczk pokazała Mornie najbliższe drzwi, wprowadziła ją do środka, zademonstrowała, jak kodować zamek i uruchomić interkom. Potem zapytała, nie całkiem uprzejmie: - Chcesz czegoś? Morna chciała tylu rzeczy, że pragnienie odebrało jej siły. - Wszystko w porządku - odparła jednak z trudem. - Potrzebu ję tylko snu. I bezpieczeństwa. Mikka miała piękne biodra; poruszała się, jakby potrafiła je wykorzystywać na wiele sposobów. Teraz przyjęła pozę sugerującą groźbę. - Nie licz na to - mruknęła ironicznie. - Nikt z nas nie jest bez pieczny, póki ty jesteś na pokładzie. Lepiej uważaj. Nick ma więcej rozumu, niż ci się wydaje. Wyszła, nie czekając na odpowiedź. Drzwi zamknęły się automatycznie. Morna miała ochotę płakać. Miała ochotę zwinąć się w kłębek w kącie. Ale nie miała czasu ani na łzy, ani na tchórzostwo. Jej przetrwanie było zagrożone. Jeśli teraz nie wymyśli, jak się bronić, nie dostanie już drugiej szansy. Najpierw wprowadziła kod na klawiaturze zamka. Nie dlatego, żeby nikt nie mógł otworzyć drzwi - komputer statku z łatwością zmieni instrukcje, kiedy tylko Nick będzie tego chciał - ale żeby ich na chwilę zatrzymać. Będzie wiedziała, że ktoś chce wejść. Potem wyjęła sterownik implantu strefowego. Małe czarne pudełko było jej zgubą. Demonstrowało, jak wiele kosztował ją Angus, jak głęboko ją zranił. Zrujnował ją tak doszczętnie, że zgodziła się zapomnieć o ojcu, o PZKG, o wszystkich ideałach, w jakie wierzyła; że odwróciła się plecami od ratunku, od ochrony Stacji Gór-Komu, od wszelkich form pomocy i pocieszenia, 18 19 jaką dysponowała PZKG; zrezygnowała z egzekucji Angusa - by tylko zdobyć panowanie nad własnym implantem strefowym. Ale wiedziała też, że sterownik jest jej ostatnią nadzieją. I to ni zależnie od tego, gdzie się znajdzie. Na pokładzie Kapitańskie kaprysu fakt ten był jedynie bardziej oczywisty, ale przecież wca nie bardziej prawdziwy. Z pomocą implantu strefowego Ang Thermopyle zredukował ją do czegoś, czym nigdy nie chciałab pozostać. Nauczył ją, że jej fizyczna i moralna istota jest godna p gardy; jest tylko zabawką, którą można wykorzystywać lub dręczy bezkarnie, a potem odrzucić, kiedy przestanie go zadowalać; je" marnie wykonanym przedmiotem, niewartym uwagi ani szacunk ' Ale ta sama logika podpowiadała również, że implant strefowy je jedyną rzeczą, dzięki której może się stać czymś więcej. Był wład - a ona zbyt długo nie miała żadnej władzy. Bez niego nigdy ni odzyska spokoju po krzywdach, jakich doznała. Nic więcej nie zd ła wymazać z pamięci lekcji, których udzielił jej Angus. Zatem była uzależniona od implantu... a więc musiała unikać p mocy z zewnątrz. Stacja Gór-Komu i PZKG zrobiliby dla nie wszystko, co tylko możliwe - ale też odebraliby jej sterownik W rezultacie pozostałaby sama ze swą bezwartościowością. Kiedyś powiedziała Angusowi: „Oddaj mi sterownik. Potrzebu ję go, żeby uleczyć siebie". Wtedy odmówił, a teraz jej potrzeba sta ła się bardziej paląca. I na pewno w tej chwili była po prostu pilniejsza. Gdyby Nick wiedział - albo się domyślał - żeJyforna ma implan strefowy, jak długo zdołałaby utrzymać w tajemnicy sterownik. Przede wszystkim potrzebowała energii. Energii, by opanować strach-energii, by stawić mu czoło. Energii, żeby odwrócić jego uwagę. Implant strefowy mógł jej dać tę energię. Mógł stłumić zdolnoś' mózgu do rozpoznawania zmęczenia. Niestety, wiedziała tylko, co implant potrafi; nie miała pojęcia, jak go używać. Oczywiście, mogła od czytać napisy wytłoczone nad przyciskami; nie wiedziała jednak, jak dostroić emisję, jak połączyć ich działanie, by osiągnąć pożądany rezultat. W ten sposób miała dostęp tylko do najbardziej prymitywnych funkcji. To musi się zmienić. Będzie całkiem bezbronna, dopóki w pełni nie zapanuje nad sterownikiem... i sobą..Dopóki nie nauczy się grać na synapsach i nerwach tak, jak grał Angus. Potrzebowała cz;asu, by osiągnąć takie mistrzostwo. Dużo czasu. W tej chwili mogła liczyć najwyżej na kilka godzin. Nikt z nas nie jest bezpieczny, póki ty jesteś na pokładzie. Zignorowała to. Lepiej uważaj. Nick ma więcej rozumu, niż ci się wydaje. Usunęła z umysłu wszystko, oprócz zasadniczego problemu. Kabina miała własną komorę sanitarną i prysznic, a w szafce Morna znalazła zestaw przyborów toaletowych i osobistych drobiazgów. Znalazła nawet mały zestaw do szycia porwanych kombinezonów. Wyjęła pincetę i podważyła osłonę sterownika. Potem igłą wyskrobała maleńką przerwę w ścieżce na płytce drukowanej - w obwodzie, umożliwiającym odebranie jej zdolności ruchu, włączającym blokadę połączenia między ciałem a mózgiem. Angus często korzystał z tej funkcji; pozwalała mu robić wszystko, co chciał, z jej ciałem, gdy umysł mógł tylko obserwować i wyć z rozpaczy. Musiała się zabezpieczyć, by już nigdy więcej nikt nie zdołał jej zwyczajnie wyłączyć. Wykłady z elektroniki w Akademii na coś się jednak przydały. Palce jej drżały, gdy skończyła. Bała się, że popełniła jakiś błąd. Ale nie mogła sobie pozwolić na strach. Nikt z nas nie jest bezpieczny, póki ty jesteś na pokładzie. Nie mogła też sobie pozwolić na błędy. Nick jej pragnął. Ale dla niej takie „pragnienie" oznaczało Angusa; oznaczało brutalność i gwałt. Nick ma więcej rozumu, niż ci się wydaje. Opanowała drżenie i zatrzasnęła osłonę. Pamiętając o ostrożności, odłożyła dowody swoich działań - pincetę i igłę - do szafki. Potem usiadła na koi, oparła się plecami o ścianę i dotknęła przycisku. I natychmiast ogarnęło ją błogie rozleniwienie. Ciało zdawało się zapadać w nieświadomość, jakby ktoś wstrzyknął jej w żyły dawkę kataleptyku. Senność jak balsam okrywała ręce i nogi, łagodziła podrażnione nerwy, tłumiła dawne lęki. Morna osunęła się powoli; głowa opadła jej na piersi. Uleczenie. Bezpieczeństwo. Spokój. Spała już niemal, gdy przyszła jej z pomocą desperacja, której nauczyła się od Angusa. Ukłucie paniki dało siłę, by wyłączyć sterownik. Kiedy rzeczywistość znowu napłynęła do mięśni, czyste, głębokie rozczarowanie wycisnęło jej łzy z oczu. 20 21 Wiedziała jednak, że życie z implantem strefowym nie jest łatw Nie spodziewała się, że będzie łatwe. Miała tylko nadzieję, że sa będzie nim kierować. Niepokoiło ją, że być może zbyt wiele od siebie wymaga, że ża na ludzka istota nie zdołała bezkarnie dokonać tego, co ona zami rza osiągnąć. Że prawo zabraniające „nieuzasadnionego użycia" je doskonale umotywowane. Chciała zmusić implant, by skuteczn jej służył, ale do tego potrzebowała czegoś zbliżonego do jasn widztwa, czegoś w rodzaju kryształowej kuli. W sterowniku umies czono wyłącznik czasowy, co powinno pomóc. Ale przypuśćmy,A postanowi zaryzykować odpoczynek, jakiego domaga się ciał Skąd ma wiedzieć, jak długo może bezpiecznie spać? Prżypuśćm że zechce stłumić uczucie wyczerpania i dodać sobie energii, b spróbować przetrwać silne przeciążenia i nie wpaść w obłęd. Ską ma wiedzieć, jaki impuls będzie wystarczający, albo jak długo ci ło wytrzyma stres? Jeśli już o tym mowa, skąd ma wiedzieć, któ ośrodki w mózgu odpowiadają za chorobę skokową, jaką część si bie powinna wyłączyć, by uniknąć stanu obłąkanego spokoju, gd wszechświat przemawia do niej i wskazuje, co ma zniszczyć? Na każdym kroku musi zgadywać. A zgadywanie jest śmiertel. nie niebezpieczne. Każdy błąd, każda pomyłka może ją zdradzi przed Nickiem. Problem jednak był poważniejszy. Postępowanie Angusa pozo stawiło ją na wpół oszalałą i głęboko znużoną, choć Thermopyl często wymuszał na niej odpoczynek. Skąd miała wiedzieć, czy t szaleństwo i znużenie nie są typowymi objawami związany z użyciem implantu strefowego? Skąd miała wiedzieć, czy prób ratowania się nie doprowadzą jej do zguby? Nie mogła tego wiedzieć. Brakowało jej informacji, by podejmo wać takie działania. Z drugiej strony znalazła się tutaj, ponieważ Angus doprowadzi ją niemal do obłędu. Nie miała żadnego wyjścia, które by nie łączy ło się z obłędem. Lekki stuk przebiegł po kadłubie statku - charakterystyczn wstrząs zwalnianych zaczepów doku. Kiedy cofały się klamry i ka ble, wszyscy na pokładzie o tym wiedzieli. Czas Morny dobiegał końca. Kapitański kaprys popłynął swobodnie i ciążenie zniknęło. Mimowolny skurcz mięśni odepchnął ją od ściany i poszybowała swobodnie. Po chwili jednak interkom zadźwięczał ostrzegawczo i załoga na mostku wprowadziła statek w ruch wirowy, dający wewnętrzne ciążenie. Kabina przeorientowała się i Morna wylądowała na nowej podłodze. Dobrze znała takie manewry. Zamiast niepokoju poczuła wdzięczność, że Nick tak szybko wprowadził ciążenie. Dowódcy na ogół woleli odlecieć spory kawałek od doku - by się upewnić, że o nic nie zawadzą, i by odświeżyć wspomnienie nieważkości - zanim zaryzykowali utratę zwrotności wywołaną inercją ruchu wirowego. Z ponurą miną wcisnęła kolejny klawisz. Nie ten, nie ten, ten klawisz przyniósł ból, cała skóra zdawała się płonąć. Angus powiedział, że jej ojciec oślepł od błysku, kiedy doprowadziła do wybuchu silników Pogromcy gwiazd. Musiał czuć na twarzy coś takiego, taką torturę ognia, nieznośne przypalanie każdego nerwu... Mięśnie napięły się w konwulsji bólu, ognia i wspomnień. Na oślep dźgnęła palcem, usiłując trafić w CANCEL. Spudłowała. Zamiast tego wcisnęła klawisz, który już wypróbowała - ten, który sprowadzał relaksację. Skutek oszołomił ją. W jednej chwili uległa przemianie. To było jak magia, jak neuronowa alchemia. Z nieznośnego bólu tworzyła coś, czego Morna potrzebowała bardziej niż energii, coś, co pomoże jej wytrwać z Nickiem, coś, czego Angus nigdy na niej nie wypróbował - albo nie wiedział, jaki skutek to wywoła, albo zwyczajnie nie chciał. W pewnym sensie wybrana przypadkiem kombinacja nie łagodziła bólu. Nie do końca. Transformowała go raczej w coś całkiem innego: zmysłowe pożądanie koncentrujące się w najczulszych punktach ciała. Sutki płonęły, jakby mogły być ugaszone pocałunkami, usta i krocze stały się gorące i wilgotne, głodne dotyku. Przez chwilę tak pochłonęło ją uczucie pożądania, że nie potrafiła go powstrzymać. Nie uświadamiała sobie, że wije się zmysłowo na koi. Oprzytomniała dopiero wtedy, gdy pierwsze uderzenie ciągu Kapitańskiego kaprysu zrzuciło ją na podłogę. 22 23 Niewielki ciąg; tylko tyle, żeby statek ruszył z miejsca. A jedn upadek pozwolił się opanować; Morna chwyciła sterownik i wył czyła wszystko. Potem leżała na koi i dyszała ciężko, próbując zaabsorbować j koś szok odkrycia i przeżyte emocje. Przypadkiem znalazła rozwiązanie najpilniejszego problemu wolną od wstrętu reakcję na obecność Nicka. Na jakiś czas znalaz sposób, by przetrwać jego dotyk. A jeśli - jak u Angusa - żądze Nicka wymagają też zadawan bólu, będzie mogła odbierać ten ból jako rozkosz. Będzie osłonięta. Nic dziwnego, że Angus nigdy nie korzystał z tej funkcji. Mo na stałaby się wtedy paradoksalnie odporna: poddająca się wszys' kiemu, co dyktowała mu nienawiść, ale nieczuła na strach. Teraz może odpocząć. Chciałaby tylko wiedzieć, kiedy przyjdź' Nick. Ile czasu jej zostało? Ciąg zmienił nieco kierunek siły ciążeń1 na pokładzie, utrudnił poruszanie się po kabinie. Tym chętniej rz ciłaby się na koję, dla bezpieczeństwa przypięła koc i pozwoliła, b znużenie poniosło ją w sen. Kiedy Nick się zjawi, będzie musia' stawić czoło jego podejrzeniom. Jakiekolwiek będą... A na razie... Nie zrobiła tego. Angus Thermopyle nauczył ją więcej, niż ob je sobie uświadamiali. Mogła jeszcze przedsięwziąć dodatków środki ostrożności, mogła lepiej zamaskować prawdę. Zajęła się zamkiem. Tym razem ustawiła go tak, by drzwi otwierały się na żądanie ale dopiero po pięciu sekundach zwłoki i sygnale brzęczyka, ostrze gającym, że ktoś chce wejść. Potem, walcząc ze złożoną siłą ciążenia, przeszła do komory sa-i nitarnej, zdarła z siebie nie dopasowany kombinezon, jaki dostała od Angusa, rzuciła go do zsypu i wzięła długi prysznic. Nie wychodziła, dopóki ręce nie zaciążyły jej od szorowania; osuszona przez ssawę była nieskazitelnie czysta. Nie potrafiła zmyć z siebie zbrodni, ale przynajmniej poczuła się lepiej. Wyciągnęła się naga na koi, ukrywając sterownik pod materacem. Podciągnęła koc pod brodę i zacisnęła paski rzepów. Kiedy delikatny ciąg oddalał statek od Stacji Gór-Komu - od normalności, od szansy uzyskania pomocy - ułożyła swe czyste ciało na czystym posłaniu i spróbowała stworzyć jakieś plany. Nie zdoła zachować rozsądku, gdy znajdzie się pod wpływem implantu strefowego; musi więc z góry przygotować się na wszystko, co może nastąpić. Może to i dobrze, że Angus tak często zmuszał ją do odpoczynku. Nieważne, czym to było dla jej umysłu i duszy - ciało właściwie nie potrzebowało snu. Po opuszczeniu doku Kapitański kaprys musi manewrować, zanim oddali się od dźwigów i zaczepów Stacji, od anten, śluz, wyciągarek i innych statków, zanim wejdzie na trajektorię odlotu. To pewnie zajmie Nicka na jakiś czas. Oczywiście, nie musi pilnować tych spraw osobiście; załoga na mostku z pewnością sobie poradzi. Mikka Vasaczk wyglądała, jakby potrafiła sobie poradzić prawie ze wszystkim. Jednak dowódcy na ogół lubili takie manewry, rozmowy z Centrum, wszystkie rutynowe decyzje, które można podejmować, nie myśląc, z przyzwyczajenia. Ale dobrze czasem odświeżyć te przyzwyczajenia, przypomnieć sobie o zasadach i priorytetach dowodzenia. Kapitanowie na ogół nie myśleli nawet o zejściu z mostka, dopóki statek nie znalazł się daleko poza przestrzenią kontrolowaną przez Stację, gdzie zawsze istniało prawdopodobieństwo spotkania z innymi statkami. Po Nicku Succorso Morna nie spodziewała się takiej skrupulatności; sądziła jednak, że zanim przekaże dowodzenie komuś innemu, dopilnuje, by Kapitański kaprys oddalił się na bezpieczną odległość. Tyle czasu jej pozostało, zanim zostanie poddana próbie. * * * Miała rację. Czy tego chciał, czy nie, dał jej czas. Kiedy przyszedł, była przygotowana tak, jak to tylko możliwe. Musiała w tym celu podzielić swój umysł na niezależne części. Angus Thermopyle w jednej szufladzie; wszystko, co jej zrobił, w innej. Okrutna zguba Pogromcy gwiazd. Choroba skokowa. Wstręt. Lęk przed zdemaskowaniem. Wszystko, co niebezpieczne, co mogło ją sparaliżować czy przerazić, musiało zostać odizolowane i zamknięte, aby przy podejmowaniu decyzji mogła zachować przynajmniej ślad inteligencji. Siła woli była jak implant strefowy: rozdzielała umysł i ciało, działanie i skutek. 24 25 Tego także nauczył ją Angus, zupełnie o tym nie wiedząc. Kiedy odezwał się brzęczyk, poczuła, że niczym fala uderzeń wa ogarniają eksplozja paniki. Jednakże z własnego wyboru w' czyła w świat absolutnego ryzyka, gdzie nikt nie mógł jej oc prócz niej samej. Zanim otworzyły się drzwi, sięgnęła pod matę i wcisnęła kombinację klawiszy, od której zależało jej życie. Pot odwróciła się na bok, do człowieka, który ją uratował. Nick Succorso wyglądał, jakby wyszedł z romantycznej histo jednej z tych, jakie opowiadano o nim na stacji. Miał zmruż oczy i zawadiacki uśmieszek; poruszał się z tą męską pewno' siebie, która każdy krok zmieniała w pokusę. Jego dłonie potrafi okazać delikatność; jego głos był pieszczotą. Już tylko to mo uczynić go mężczyzną godnym pożądania. A w dodatku był nieb pieczny - notorycznie niebezpieczny. Blizny pod oczami sugero ły gwałtowność: dowodziły, że jest człowiekiem, który nie przes*' szy się krwi. Kiedy namiętność zabarwiała je ciemną czerwień" świadczyły, że w śmiertelnej rozgrywce zwykle jest górą. Wszedł do jej pokoju, jakby cały czas był pewien, że Morna potrafi mu odmówić. Morna Hyland praktycznie nic o nim nie wiedziała. Był pirate konkurentem Angusa Thermopyle; przestępcą. I - podobnie jak A gus - był mężczyzną. Różnice między nimi były właściwie kosm tyczne, nieistotne. Udało mu się przechytrzyć Angusa tylko dlat go, że wykorzystał pomoc zdrajcy w ochronie Gór-Komu. Tylko t ką pewną informacją dysponowała. Mimo to nie groziło jej, że spojrzy na niego przez zasłonę rom tyzmu. Zbyt dobrze wiedziała, czym jest piractwo - i męskość - d ich ofiar. Jednak nie czuła mdłości, paniki czy mrocznej grozy, we śn; i na jawie, przyczajonej gdzieś w głębi umysłu od dnia, gdy zgiń Pogromca gwiazd. Zamiast tego narastał w niej żar pożądani Krew stała się płynną żądzą, końcówki nerwów na skórze zdawał się ogniskować niby zgłodniałe skanery. Wyciągnęła ramiona, ja' by chciała, by Nick wsunął się wprost w jej objęcia. Odpowiedział uśmiechem, a blizny pod oczami pociemniały. Ni podszedł jednak od razu, gdy już zamknął za sobą drzwi. Uważni lecz spokojnie obserwował Mornę. 26 _ Nie mamy wyboru w kwestii dużych przeciążeń - oświadczył no chwili swobodnie. - Ten sukinsyn nas trafił. Mój mechanik twierdzi, że mamy migotanie skokowe. Możemy wejść w tachjono-wą i nigdy nie wrócić. Jeśli chcemy dokądkolwiek dolecieć, musimy wykorzystać pełną moc silników. Urwał. Zdawało się, że czeka na jej odpowiedź. Więcej rozumu, niż ci się wydaje. Ale nie zareagowała. Problem przeciążenia mógł zaczekać; nie budził w niej lęku, nie teraz, gdy ciepło krążyło w żyłach, a każdy skrawek skóry zdawał się żyć własnym życiem. Dopóki Nick był w kabinie, nie groziła jej choroba skokowa. Kapitański kaprys nie zwiększy ciągu: żądze dowódcy nie dadzą się zaspokoić przy ostrej akceleracji. Wyciągnęła ramiona i czekała. Nie widziała własnej twarzy, ale z pewnością Nick dostrzegł, w jakim Morna jest stanie. Podszedł bliżej, bez wysiłku balansując w ukośnej sile ciążenia. Zerwał rzepy koca i odrzucił go na bok. W jednej z szuflad umysłu Morna zadrżała i próbowała znowu się okryć. Ale szuflada była zamknięta, odcięta. Całe ciało pragnęło pieszczoty. Wygięła grzbiet, unosząc ku niemu piersi. Wciąż jej nie dotykał; nie wsunął się w jej objęcia. Zamiast tego sięgnął po identyfikator, zwisający jej z szyi na cienkim łańcuszku. Nie mógł odczytać kodu, oczywiście; musiałby wsunąć identyfikator do komputera. I nie miał dostępu do poufnych danych - do tego potrzebowałby komputera ochrony albo PZKG. Jednakże, jak niemal wszyscy w ludzkiej przestrzeni, wiedział, co oznaczają wyryte znaki. - Jesteś gliną - stwierdził. Nie wyglądał na zaskoczonego. Nie zdziwił się. Powinien się zdziwić, pomyślała, mimo narastającego w niej napięcia. A potem przypomniała sobie, że przecież miał wspólnika w ochronie Stacji. Mógł wiedzieć, że jest policjantką, już od dnia, kiedy pierwszy raz ją zobaczył. To może jej pomóc. Skłoni go do myślenia o niej w terminach tajnych operacji i zdrady, nie bezradności i implantów strefowych. - Uratowałeś mnie... - Głos miała gardłowy, rozbrzmiewający pragnieniami wykraczającymi poza rozsądek czy strach. - Będę wszystkim, czym zechcesz, żebym była. 27 W tej chwili było to prawdą. Implant strefowy czynił to pra Chwyciła dłoń Nicka, przyciągnęła do ust, pocałowała palce. N zyku pozostał ślad soli: pot - pocił się z koncentracji, kiedy st' wał Kapitańskim kaprysem, i pocił się z pożądania. A jednak wciąż się powstrzymywał, chociaż całe ciało Morn niego tęskniło. Narastały w niej naciski implantu strefowego; l napsy, nad którymi nie mogła zapanować, odpalały sygnały p dania. Nie chciała, żeby mówił; chciała, żeby przyszedł do niej, by sobą ugasił jej pragnienie. - Czy tak samo zachowywałaś się wobec kapitana Thermopy Czy dlatego zostawił cię przy życiu? - Nie - odparła odruchowo. - Nie... - powtórzyła bez za" nowienia. Ale powinna się zastanowić, musiała myśleć, ponieważ nastę słowa, jakie by z siebie wyrzuciła bez zastanowienia, brzmiały „bo nie użył tej kombinacji". Żądza była niczym huk w uszach. Morna przełknęła ślinę, ż go zagłuszyć, żeby wyrównać ciśnienie. I dała najprostszą od wiedź, jaką Nick mógłby zaakceptować. - Widziałeś go. Porzuciłam go dla ciebie. Do niego nic takie nie czułam. Nic o Nicku nie wiedziała. Może jest dostatecznie próżny, że uwierzyć. Nie był. Albo też jego próżność była zbyt wielka, by nasycić takim drobiazgiem. Nie poruszył się; uśmiechnął tylko krzy i groźnie. - Spróbuj czegoś innego. Spróbuj czegoś innego. Spróbuj. Nie mogła myśleć. Nie potr ła myśleć, kiedy implant robił jej coś takiego. Co może powiedzi Nickowi, co będzie dostatecznie prawdziwe, by uwierzył, i dost tecznie fałszywe, by jej nie narazić? - Proszę cię, Nick - odezwała się w końcu, niemal jęcząc z po~ dania. - Czy nie możemy porozmawiać później? Teraz chcę ciebi Uśmiechnął się znowu, ale nie ustąpił. Przesunął tylko dłoń wzdłuż jej mostka i obrysował pierś czubkami palców. Tym raze mimowolnie wygięła grzbiet. Uśmiech Nicka, jego oczy, nie nios ostrzeżenia; nagle pstryknął paznokciem w sutek. 28 Przez jeden moment równowaga implantu strefowego przechyliła się w stronę bólu. Morna jęknęła, prawie krzyknęła. _ Nazywasz się Morna Hyland - oświadczył Nick niemal łagodnie. -Jesteś zPZKG. AngusTermo-piłato najpaskudniejszy kryminalista pomiędzy Ziemią a zakazaną przestrzenią. To śmieć... A ty jesteś elitą, ty pracujesz dla Min Donner. Powinien cię usunąć. Powinien rozedrzeć cię atom po atomie, nigdy nie ryzykować powrotu do Gór-Komu. Wytłumacz, dlaczego pozwolił ci przeżyć. Na szczęście sterownik niemal natychmiast zapanował nad działaniem implantu. Krzyk Morny rozwiał się, jakby nigdy nie istniał. - Bo potrzebował załogi - wyjaśniła. Dostatecznie prawdziwe, by uwierzył. - Był sam na Ślicznotce. A ja byłam sama na Pogrom cy gwiazd. Tylko ja przeżyłam. - Dostatecznie fałszywe, by jej nie narazić. - W żaden sposób nie mogłam mu zagrozić. Dlatego dobi łam z nim targu. Mógł przecież zostawić mnie na śmierć. - Nie mogła się skupić, ale wcześniej przygotowała sobie odpowiedzi. - Zachował mnie przy życiu, żebym dla niego pracowała. Może to pożądanie wyostrzyło jej zmysły, ale dostrzegła, że Nick walczy z myślami. Blizny prawie poczerniały mu od krwi; w każdym jego spojrzeniu płonęła pierwotna, zaborcza namiętność. Palce gładziły sutek, jakby chciały zatrzeć wspomnienie bólu. Poczuła drżenie jego mięśni, kiedy pochylił się i lekko pocałował jej pierś. - To nie wystarczy. - Głos zdawał się tkwić gdzieś głęboko w krtani, brzmiał chrapliwie. - Ale na początek może być. W tej chwili chcę ciebie. Całą resztę możesz opowiedzieć później. Gdy Morna usłyszała, jak Nick rozpina kombinezon, resztka przytomności rozpłynęła się w oczekiwaniu. Wreszcie ma szansę dowiedzieć się o nim tego, na czym najbardziej jej zależy. Nie miała pojęcia, w jak romantyczny sposób interpretowano na Stacji Gór-Komu jej ucieczkę od Angusa Thermopyle do Nicka Succorso. Sam pomysł, że w położeniu Morny można dostrzec cokolwiek romantycznego, wzbudziłby tylko histeryczny śmiech. 1 Pierwsze, czego się nauczyła, to to, że Nick Succorso też ograniczenia. Może się zmęczyć. Przez te godziny, które spędzili zwinięci wokół siebie nawzaje pełnili role, które Nick dla nich zaplanował: artysty instrumentu. T cał jej nerwy, jakby żywo reagowały tylko na jego wolę, jakby n doznawały niczego prócz jego dotknięcia. Ona z kolei odpowiad rodzajem dzikiej, ślepej ekstazy, niepodobnej do niczego, co kied kolwiek przeżyła z Angusem Thermopyle - zapomnieniem się t' całkowitym, jakby została przeniesiona w dziedzinę czystego seks Z początku ją to przerażało; w jednej z zamkniętych szufl umysłu lękała się, jak Nick na nią podziała. Jeśli może jej zrobić t jeśli potrafi sprawić, że czuje to i to, wtedy jest zgubiona, bezradn nie ma żadnej nadziei. Potem jednak odkryła, że „artysta" i „instrument" to tylko roi Ona i Nick odgrywali iluzję. To ona miała implant strefowy - ni mogła się zmęczyć, choćby wciąż w całkowitym uniesieniu rea gowała na jego pragnienia, choćby całkiem się zapomniała. D chwili, kiedy mózg albo ciało się wypalą, a jej synapsy spłoń w endorfinowym ogniu, może zrobić wszystko, czego zechce Nick. A nawet więcej. On za to... W końcowym wybuchu ekstazy wyczerpał swoją energię. Stękając zrozkoszy, zapadł w sen. Spłynęła z niego namiętność, a blizny straciły kolor. Bez płonącej w nich żądzy, stały się znowu bladą, zmartwiałą tkanką, wspomnieniem starych ran. Artysta skończył, ale instrument przetrwał. Minęła chwila, zanim Morna zrozumiała, co się stało. Kiedy znieruchomiał obok, jej pierwszym uczuciem nie była satysfakcja czy tryumf; było rozczarowanie. Pragnienie, które ją pobudzało, nie dało się zaspokoić niczym innym niż rodzajem neuronowej apoteozy -chciała mknąć na emisjach implantu strefowego, dopóki nie wybuchnie jak nova. Ale to on miał ograniczenia. Nie ona. Dlatego też całe to przeżycie było iluzją. I to iluzją przeznaczoną wyłącznie dla niego. Dla niego odegrała to przedstawienie; on był ofiarą. I fałszem było złudzenie, że bez reszty się zapomniała, że należy wyłącznie do Nicka. Miała taką moc. Może to wystarczy, by ją ocalić. Coś, o czym marzyła, o co się modliła i dla czego cierpiała, kiedy przyjęła od Angusa sterownik, zaczynało stawać się rzeczywistością. Potem poczuła cień satysfakcji - a jeszcze później cień dzikiego gniewu. W zamkniętej szufladzie umysłu jej wściekłość po raz pierwszy posmakowała spełnienia pragnień. Kiedy zdradziła Angusa - kiedy umożliwiła ludziom Nicka ukrycie w ładowniach Ślicznotki stacyjnych zapasów, kiedy wyłączyła alarm, który by go ostrzegł, że luki nie są zamknięte - wtedy nie czuła gniewu. Była zbyt przejęta ryzykiem, jakie ponosiła, i własną bezbronnością. Teraz jednak gniew powrócił. Jedna z szuflad umysłu otworzyła się gwałtownie, wypuszczając pasję gorętszą niż wymuszone żądze implantu strefowego. Ta pasja pokierowała jej dłonią, kiedy sięgnęła pod materac i wyłączyła sterownik. Przejście było potworne. Musi się nauczyć jakoś panować nad przejściami; inaczej tego nie wytrzyma. Czuła się fatalnie już 30 31 wtedy, gdy to Angus miał sterownik. Cokolwiek na niej wym szał, zawsze chciała, żeby to się skończyło, żeby odzyskać jaki poczucie siebie. Ale teraz sama mogła wybierać funkcje impla tu strefowego. A to powodowało ogromną różnicę. Wcześniej, kiedy czekała na Nicka, starała się przygotować na fa" wyczerpania, jaka zalewała ją w chwili wyłączenia implantu. I w pe " nym sensie to się jej udało. Ale nie była gotowa na ból, jaki odczuw ła w tej chwili, na żal, że musi powrócić do zwykłej moralności. Prz rywając to zapamiętanie, utraciła coś cennego i żywotnego. Na szczęście przejście było szybkie. A może po prostu bardzi skomplikowane, niż podejrzewała. Zapłakała wobec świadomość' że jest tylko człowiekiem. Płakała, przygryzając wargę, by stłumi szloch i nie zbudzić Nicka. Po chwili jednak, prawie natychmia powrócił gniew. A po nim obrzydzenie. Jeśli ona jest tylko człowie kiem, to Nick Succorso jest tylko kolejną wersją Angusa Thermo, pyle: mężczyzną, a zatem kimś zainteresowanym wyłącznie sekse jako maską dla gwałtu i poniżenia. Teraz musiała mocno przygryzać wargę, by powstrzymać się o płaczu, by nie odsunąć się ze wstrętem - by opanować elektryczn wstrząs własnej reakcji na to, co przed chwilą Nick z nią robił. Mu' siała myśleć, i to myśleć szybko... Nie Angus. Wcale nie jak Angus. Jeśli nawet był w istocie ty samym, to jednak w praktyce bardzo się różnił. Jego żądze nie był tak nagie; uwierzył w maskę. Nie, to coś więcej: lubił iluzję, że to je go osobisty urok i męskość skłoniły ją do tak gwałtownych reakcji. A jeśli nadal będzie wierzył w tę maskę, jeśli dostatecznie lubi tę iluzję... Będzie ślepy na prawdę. Nie dostrzegając tego nawet, przestała gryźć wargę. Nie potrzebowała już tej odrobiny bólu; nie czuła chęci, by odsunąć się jak najdalej od Nicka. Teraz, we śnie, wydawał się bezbronny, a tak nigdy nie wyglądał Angus. Mimo harmonijnej linii mięśni, mimo niezaprzeczalnej gracji i siły, wyglądał, jakby można go było zabić, nim się zbudzi. To złagodziło obrzydzenie. Może teraz sama powinna odpocząć? Wstępny, spowodowany przejściem uraz ustąpił, znużenie pozostało. W zewnętrznej rzeczywistości jej ciała - w przeciwieństwie do wewnętrznej rzeczywistości jmplantu strefowego - Nick wykorzystał ją mocno. Była obolała w niektórych miejscach, ale taką cenę trzeba zapłacić za te wszystkie endorfiny. Sen dobrze by jej zrobił, gdyby tylko mogła zasnąć i nie śnić o Angusie. Gdyby mogła zasnąć i nie obudzić się znowu na pokładzie Ślicznotki. Nie potrafiła uwierzyć w bezpieczeństwo snu. Nick powiedział: To nie wystarczy. Ta groźba wciąż nad nią wisiała. Całą resztę możesz opowiedzieć później. Musiała się jeszcze przygotować. Oczywiście, najważniejsze z przygotowań to dalsze eksperymenty z implantem strefowym. Ale nie mogła ryzykować. Gdyby Nick ją przyłapał, byłaby skończona. Zostawiła sterownik pod materacem. Próbowała za to odgadnąć, co oznacza: Całą resztę możesz opowiedzieć później. Czy miał na myśli „możesz opowiedzieć nam wszystkim", całej załodze? Nikt z nas nie jest bezpieczny, póki ty jesteś na pokładzie. Było zbyt wiele niewiadomych. Tylko jednego dowiedziała się o Nicku, miała tylko jeden punkt zaczepienia. Wszystko inne pozostało nieznane. Jak wiele dowiedział się o niej od swojego kontaktu w ochronie? Co przekazali do Gór-Komu z PZKG? Jaką częścią swoich sekretów skłonny był podzielić się z załogą? Na czym opiera się ich lojalność wobec niego? Na wspólnych sukcesach? Chęci zysku? Wzajemności? Kim był, skoro skłonił ochronę stacji, by pomogli mu wystawić Angusa? Ponieważ nie miała żadnych danych dotyczących innych problemów, skoncentrowała się na ostatnim. Angus Thermopyle popełnił niemal każde możliwe do wyobrażenia przestępstwo - a jednak był niewinny tego szczególnego, za które został aresztowany. Znała prawdę; była tam, kiedy to się stało. Niepokoiła ją ta świadomość. Ale jeszcze bardziej niepokoił -biorąc pod uwagę, że z urodzenia i z wyszkolenia należała do PZKG - fakt współudziału ochrony. Dlaczego ochrona zaryzykowała ważnymi rezerwami stacji, by pomóc jednemu znanemu piratowi zdradzić drugiego? Nie, jeszcze gorzej: co ich opętało, że zaufali Nickowi Succorso i wsparli go w starciu z Angusem Thermopyle? 32 33 A skoro już o tym pomyślała, pojawił się kolejny problem: d czego ochrona pozwoliła, by Nick ją zabrał? Mogli wcześniej zostawić ją z Angusem. W końcu wykorzys' swoje policyjne uprawnienia i zażądała, żeby się nie wtrącali. Ale ryzykować zapasy, by pomóc jednemu piratowi zdradzić drugie z policjantką w środku całego zamieszania, a potem pozwolić tej licjantce odlecieć bez przesłuchania, to całkiem inna sprawa. Dlac go ochrona zgodziła się, by Morna opuściła obszar ich jurysdykcji Kwestia była zresztą jeszcze bardziej złożona. Niezależnie okoliczności, kiedy tylko Morna po raz pierwszy zjawiła się na st z Angusem, ochrona musiała wysłać wiadomość do sztabu PZK Powinni poinformować PZKG o wszystkim, co powiedziała i co zr biła. Dlaczego Wydział Operacyjny nie odpowiedział? To praw komunikacja międzygwiezdna nie jest błyskawiczna, ale bezzałog we kurierskie sondy skokowe powinny w ciągu kilku dni przenie wiadomość do sztabu i z powrotem. Przy wykorzystaniu normalny rejsowych statków ochrona dostałaby odpowiedź w kilka tygodn Przecież nie przebywała z Angusem zbyt krótko... Przecież, gdy' WO odpowiedział, nie pozwoliliby Nickowi jej porwać... Nie wiedziała, co mogło się zdarzyć. Jeśli Min Donner, dyrekt Wydziału Operacyjnego, poleciła ochronie stacji, żeby pozwoli' Nickowi Succorso porwać Mornę... dalej nie umiała się posunąć Zbyt wiele poziomów musiałaby uwzględnić, zbyt wiele sugesti zdrady. A przecież ufała PZKG od chwili swego przyjścia na świa - tak samo jak ufała ojcu. Powinna trzymać się tego, co wie. Inaczej strach ją sparaliżuje Powinna skupić się na chwili obecnej, na przetrwaniu i na implancie strefowym. Powinna się skupić na Nicku. Zanim zdążyła się nad tym zastanowić, zadźwięczał interkom. Odezwał się spokojny głos, brzmiący jak głos Mikki Vasaczk. - Nick. Jakby w ogóle nie spał, usiadł i zsunął nogi z koi. Nie zwracając uwagi na Mornę, przetarł dłońmi twarz. Trwało to sekundę czy dwie - tyle czasu potrzebował, by doprowadzić się do przytomności. Morna wciąż nie była pewna, jak powinna zareagować, jak ma teraz odgrywać swoją rolę, gdy Nick wstał i włączył interkom. 34 _ Słucham. _ Nick, jesteś potrzebny na mostku. - Głośnik tłumił intonację, czynił głos obojętnym, bezosobowym. Nick nie odpowiedział. Wyłączył interkom i sięgnął po kombinezon i buty. Nawet nie spojrzał na Mornę. Była zbyt bezradna, zbyt zagrożona. Musiała coś powiedzieć. - O co chodzi? - spytała możliwie naturalnie, tłumiąc znużenie i zadawniony lęk. Zapiął kombinezon i wciągnął buty. Dopiero wtedy się do niej odwrócił. Oczy mu błyszczały; spoglądały na nią z zuchwałością, z wewnętrzną mocą, które mogłaby pokochać, a przynajmniej pożądać, gdyby spotkała go przed Angusem. Choć swobodny, Nick sprawiał wrażenie skupionego, sprężonego, jakby nawet odpoczynek był częścią tego, co czyniło go niebezpiecznym. - Przestrzegamy tu dość swobodnych form. Nie jak w PZKG - odparł z uśmiechem. Nawet jego głos był wesoły. A jednak wie działa, że ją ostrzega, może nawet grozi. - Mamy tylko kilka pro stych reguł. Prostych, ale niepodważalnych. To pierwsza z nich. Kiedy słyszysz „potrzeba", nie pytasz. Rzecz nie podlega dyskusji. Po prostu robisz, co każą. Zrozumiałaś? Teraz zdecydowanie groził. Morna kiwnęła głową, z twarzą nieruchomą jak maska. - To dobrze. Drzwi otworzyły się z sykiem i Nick zniknął. Potem zamknęły się za nim, a wpatrzona w nie Morna leżała bez ruchu, jakby Nick ją wyłączył, jakby odebrał jej wszelkie powody, by cokolwiek robić. Był „potrzebny" na mostku. To słowo miało na pokładzie tego statku szczególne znaczenie. Było rozkazem, którego nie wolno kwestionować, absolutnym imperatywem - jak zakodowane polecenie, które mógłby wydać jej ojciec, gdyby zdecydował, że Pogromca gwiazd powinien dokonać autodestrukcji... gdyby pozwoliła mu żyć i gdyby znalazł się kiedyś w sytuacji uzasadniającej taką decyzję. Coś się stało. 35 Kapitański kaprys wszedł na rutynową trajektorię odlotu ze Sta Gór-Komu. Prawdopodobnie. Co mogło się zdarzyć? Jakie zagrożeń czy nieprzewidziana sytuacja mogły wystąpić po ledwie kilku tysiąca kilometrów, wciąż w granicach przestrzeni kontrolowanej przez Stacj Odpowiedź na te pytania niemal na pewno dotyczyła Gór-Kom Dotyczyła ochrony i Angusa. Niezdolna do ruchu Morna wciąż wpatrywała się w drzwi, w mie' sce, gdzie zniknął Nick. Co powinna teraz zrobić'? Traciła panow-nie nad zamkniętymi szufladami umysłu - strzępy zwątpieni i czarnej grozy przeciekały na zewnątrz, mieszały się, łączyły ja elementy trucizny binarnej. Chciała uciekać, ale nie miała dok pójść. Nie pozostało jej już nic prócz paniki. Wstrząsana wewnętrznymi drgawkami, jakby znalazła się w epi centrum trzęsienia ziemi i musiała jak najszybciej z niego uciec, p stanowiła wyjść z kabiny. Oczekując niemal zmiany kierunku ciążenia, wskazującego n zmianę kursu statku - z powrotem do doku, albo przeciw pościgów com ze Stacji - wstała z koi i w ściennych szafkach zaczęła szuka czystego kombinezonu. Znalazła go bez trudu. Kapitański kaprys był przygotowany n: przyjęcie gości - kobiet, sądząc po kroju ubioru. Morna prawie ni zwróciła uwagi na wygodne, dopasowane ubranie. Spieszyła się Mogła myśleć tylko o drżeniu, jakie ją przenika, o niebezpieczeń stwie, że, bojąc się, zrobi coś nierozsądnego. Zapięła kombinezon i w komorze sanitarnej znalazła buty. Powodowana strachem, wróciła do koi i wyjęła sterownik implantu strefowego. Nie chciała się z nim rozstawać. Wtedy jednak znieruchomiała. Jej psychika, ukształtowana przez Angusa Thermopyle, w całkiem nowy sposób reagowała na strach. Niebezpieczne było już samo noszenie sterownika. Mógł go przecież odkryć każdy, kto by ją przeszukał, czy choćby się z nią zderzył. Kabina była jedyną dostępną namiastką prywatności. Gdzieś tutaj musi ukryć sterownik. Miejsce pod materacem było wygodne, ale zbyt proste na skrytkę. Gdyby miała narzędzia, odkręciłaby jeden z paneli zamka albo interkomu, i schowała czarne pudełko między płytkami i wiązkami przewodów. Niestety, dysponowała tylko zestawem do szycia. Wewnętrzne drżenie narastało, ruchy traciły koordynację. Wróci-Ja do kabiny sanitarnej po zestaw do szycia. Wyrzuciła do zsypu kilka łat i paski rzepów, potem wcisnęła sterownik na dno pudełka i przysypała pozostałymi drobiazgami. To musi wystarczyć. Gdyby tak stała i usiłowała znaleźć najlepszą możliwą kryjówkę, drżenie zniszczyłoby jej kruchą równowagę. Wpadłaby w panikę. Niemal wybiegła z kabiny. Zbada statek. To właśnie zrobi. Nick nie kazał jej siedzieć w kabinie. Poza tym każdy zrozumie, że Morna chce zapoznać się z nowym mieszkaniem. Przynajmniej dopóki przypadkiem nie trafi na mostek. Wcisnęła ręce w kieszenie - po części, by ukryć ich drżenie, a po części, by uczynić ten gest zwyczajnym, by nikogo nie dziwił. Ruszyła korytarzem w kierunku przeciwnym do windy, którą przyjechała tu z Vasaczk. Nie, nie będzie się spieszyć. Nie może sobie pozwolić, żeby ktoś zauważył jej pośpiech. To prowadziłoby do pytań. Czuła, jak siła jej woli pęka pod napięciem, ale zmusiła się, żeby zwolnić, iść swobodnym krokiem. Minęła czworo czy pięcioro drzwi, identycznych z prowadzącymi do jej kabiny; zapewne Kapitański kaprys mógł przyjąć tylu gości. Potem dotarła do kolejnej windy. Nie można było opuścić tej sekcji, nie korzystając z windy. Grodzie blokowały oba końce korytarza. A ruch wind jest z pewnością monitorowany przez komputer statku. Nie mogła z nich korzystać, jeśli nie chciała zwracać na siebie uwagi. A nie chciała, żeby ktoś ją zauważył. Drżenie stawało się coraz silniejsze. Nie zdając sobie z tego sprawy, wyjęła ręce z kieszeni i zakryła twarz. Przez chwilę stała przed wejściem do windy, zasłaniając palcami oczy. Ramiona jej drżały. Nie potrafi... Angus nie pozostawił jej dość odwagi. Nic nie jest bezpieczne. Powinna zostać w kabinie i eksperymentować ze sterownikiem, dopóki nie znajdzie lekarstwa na strach. Ale w tym stanie być może nie trafiłaby palcami w wybrane klawisze. Zresztą komputery równie łatwo mogły monitorować jej drzwi. Zaryzykowała już w chwili, gdy wyszła na korytarz. 36 37 Wolno opuściła ręce. Jedną dłoń udało jej się wcisnąć do kies ni, drugą przywołała windę. Gdyby poziomy obsługiwane przez windę były opisane, mo by dokonać neutralnego wyboru. Gdyby potrafiła myśleć spok nie, zdołałaby może odgadnąć wewnętrzną strukturę statku. Pon waż nie miała żadnego punktu zaczepienia, zjechała windą o je poziom niżej i wysiadła, żeby się rozejrzeć. Od_razjij>oczuła zapach kawy. Miała szczęście, trafiając w po' że kambuza. Domyślała się, że na tym poziomie mieszka zało jest tu kambuz, mesa oficerska i kabiny zajmowane przez lu Nicka. Może też ambulatorium - zapamiętała tę możliwość, pow' na to potem zbadać. Gdy tylko poczuła znajomy aromat, uświa' miła sobie, że może uspokoiłoby ją coś tak zwyczajnego jak go ca, czarna kawa. Podążyła za zapachem, oddalając się od windy. Nie przyszło nawet do głowy, że w kambuzie ktoś może siedzieć. Czuła zapach, ponieważ kambuz nie miał drzwi. Był właści sporą niszą w jednej z wewnętrznych grodzi, ze sprzętem wmont wanym w trzy ściany oraz okrągłym, łatwo dostępnym stołem. Z uważyła luksusowy podajnik żywności, kilka szafek i oczywiś ekspres do kawy. Gorący napój parował mocno w suchej atmos rze statku. Zauważyła też siedzącego za stołem człowieka. Zamarła. Nie wiedziała, czy się wycofać, czy iść dalej. Oba wy ścia były niebezpieczne, a Morna nie mogła się zdecydować, któ ryzyko woli podjąć. Pamiętała jednak, by trzymać ręce w kieszeniach. Mężczyzna oburącz obejmował kubek z kawą, jakby szuk w nim ciepła. Jego palce wydawały się grube, ponieważ by' krótkie, a twarz wydawała się gruba, ponieważ była prawie d skonale okrągła; mimo to wcale nie był gruby, jedynie krep Oczy miał okrągłe, podobnie jak twarz, w delikatnym odcieni błękitu, jakiego Morna nigdy jeszcze nie widziała. Te oczy, wr z włosami piaskowej barwy i spokojnym uśmiechem, sprawiał że wydawał się przyjazny. Podniósł głowę, gdy tylko się pojawiła. Zobaczył ją, a w jeg oczach i uśmiechu dostrzegła lekkie zdziwienie. Ale chyba go n" zaniepokoiła. Odczekał chwilę, by mogła się wycofać. Potem się odezwał. _ Wyglądasz, jakbyś najbardziej potrzebowała snu, ale bała się zasnąć. - Głos też miał łagodny. - Chodź, weź sobie kawy. Jest świeża. Może znajdziemy jeden czy dwa powody, żebyś pozbyła się strachu. Morna przyglądała się mężczyźnie. Nie powinna ufać niczemu na pokładzie Kapitańskiego kaprysu - a zwłaszcza nie łagodności obcego człowieka. To może być maska, podobnie jak pozorna swoboda Nicka. Stała nieruchomo, z ugiętymi łokciami i ukrytymi dłońmi- - Wiesz, kim jestem - stwierdziła, starając się panować nad głosem. Mężczyzna wciąż się uśmiechał. - Chyba powinienem - przyznał bez sarkazmu. - Często widy wałem cię u Mallory'ego. I jesteś jedyną pasażerką, jaką Nick za prosił w rejs. Pewnie dlatego jesteś taka przestraszona. My wszyscy wiemy, kim jesteś... Przynajmniej tyle o tobie wiemy. A ty nie znasz nikogo. Tylko Nicka, ale to niewiele pomaga. Urwał, dając jej szansę, by coś powiedziała albo się poruszyła. - Pozwól, w każdym razie, że ci się przedstawię - podjął, kiedy nie reagowała. - Jestem Vector Shaheed. Mechanik. W tej chwili nie na służbie. Mój drugi to jeszcze szczeniak; uciekł zValdor Indu- strial, gdzie niczego człowieka nie uczą. Ale przy takim ciągu da sobie radę z silnikami. Mam więc czas, by rozwijać mój jedyny prawdziwy talent, to znaczy parzenie kawy. Morna wpatrywała się w niego. Dłonie miała wilgotne, ale wciąż trzymała je w kieszeniach, zaciśnięte w pięści. Sztywno, jakby bolały go stawy - ale wciąż z uśmiechem - Vec-tor wstał i wyjął z szafki kubek. Napełnił go kawą i postawił na stole. Potem znowu usiadł. - Oczywiście, to nie powód, żeby mi ufać - mówił dalej. - My jesteśmy przestępcami, a ty jesteś z PZKG. Musiałabyś zwariować, żeby zaufać komukolwiek z nas. Ale teraz jesteśmy tu sami, a ja mam ochotę pogadać. Nie możesz przecież przepuścić takiej okazji- To miało sens. Morna pokręciła głową - nie odrzucała tej propozycji, próbowała tylko wyrwać się z paraliżu. Chciała uciekać, ale jego łagodność kusiła... To może pułapka, ale i tak tkwiła w pułapce. A cokolwiek ten człowiek jej zdradzi, może się okazać przydatne. 38 39 Krocząc sztywno, weszła do kambuza. Nie wyjęła rąk z kieszeni dopóki nie usiadła przy stole, także kusiła, ale jej Morna była skłonna zaufać. O jednym przynajmniej mówił prawdę: miał talent do parzeni-wy. Wystarczyło kilka gorących łyków i od razu poczuła się silnie; - Dziękuję - rzuciła przez parę, w zwykłym odruchu wdzięc ści. I piła dalej. - Tak już lepiej. - Wszystko wskazywała na to, że aprobata torą Shaheeda jest szczera. - Nie lubię patrzeć na kogoś, kto przestraszony. Szczególnie taka kobieta jak ty. Jest tu wielu sta żeglarzy, którzy sądzą, że dla kobiet warto poświęcić życie. Co' mnie... - Przez jedną chwilę w jego uśmiechu pojawił się smute' Jestem wdzięczny, że mogę zwyczajnie tu siedzieć i pić kaw A teraz: co chciałabyś o nas wiedzieć? - Dokąd lecimy? - spytała bez namysłu Morna. Uśmiech Vectora nie stracił dobrotliwości, ale mięśnie tw; stężały. Wypił łyk kawy. - Domyślasz się pewnie - odpowiedział - że nie jest to je z tematów, które byłbym skłonny poruszać. Znów potrząsnęła głową, zirytowana własną słabością. Nie winna o to pytać; zbytnio się odkrywała. Z pewnością nie należy dociekać, jaka to nagła sytuacja wezwała Nicka na mostek. Nerw wo szukając równowagi, walcząc o panowanie nad sobą, zadała lejne pytanie: - Jak źle jest z napędem skokowym? Odprężył się. - Dostatecznie źle. Dostatecznie źle, żebym sam nie mógł go n prawić. Gdybym miał postawić na to swoją reputację, powiedzi bym, że możemy jeszcze jeden raz wejść w tachjonową. I wyj' Gdybym miał na to postawić własne życie... - Zachichotał cicho. Powiedziałbym, że to zbyt niebezpieczne. - Jak długo wytrzymacie bez napędu? - Przynajmniej rok. Mamy dość żywności i zapasów. Nie wsp minając już o paliwie. Podróżując z obecną prędkością, umrze z głodu, zanim skończy się paliwo. Sądząc z tonu Vectora, ostatnia wypowiedź nie była szczegó nie istotna. A jednak Morna wiedziała, że jest ważna. Dopó 40 Kapitański kaprys leciał na tak niskim ciągu, był tylko jeden cel, który Nick mógłby osiągnąć w ciągu roku: pas. A oczywiście w pasie nie miałby gdzie naprawić napędu skokowego. Jednakże nawet z prędkościami o wiele większymi Kapitański kaprys nie mógłby dotrzeć do żadnego punktu w ludzkiej przestrzeni. Zakazana przestrzeń to całkiem inna sprawa. Leżała blisko pasa i Stacji Gór-Komu - właśnie dlatego były one tak istotne dla ZKG i całej ludzkości. Pełnym ciągiem statek dotarłby tam zapewne w ciągu kilku miesięcy. Ale co potem? Implikacje faktu, że Nick tam właśnie zmierza, były zbyt złożone, by Moma zdołała je teraz ocenić. Zresztą dowództwo Stacji nie zatwierdziłoby trajektorii odlotu w tamtą stronę. Przez chwilę Vector przyglądał się zamyślonej Mornie. - Obiecałem - podjął - że znajdziemy jeden czy dwa powody, żebyś była mniej przestraszona. Ten, jak widzę, nie był jednym z nich. Spróbuję czegoś innego. Na pokładzie jest dwadzieścia osób, a z twojego punktu widzenia, każde z nas jest pewnie powo dem do strachu. Ale to nieprawda. Co nie znaczy, że możesz nam zaufać. To znaczy, że nie musisz się martwić, czy możesz nam zau fać. Musisz się martwić jedynie o Nicka. Widzisz... - Vector rozło żył ręce. - On jest tu nie tylko kapitanem. Jest ośrodkiem, prawem. Nikt z nas w niczym ci nie zagrozi, dopóki Nick jest zadowolony. I powiem ci coś jeszcze: nigdy nie oddaje tego, co nie jest mu już potrzebne. Nie musisz się obawiać, że znudzi się tobą i odda komuś z nas. Należysz do niego. Na tym statku albo należysz do niego, al bo jesteś niczym. Dlatego to nieważne, czy możesz nam zaufać. Nie jesteśmy i nigdy nie będziemy dla ciebie zagrożeniem. Martw się tylko o Nicka. Wszystko inne samo się ułoży. Morna nie wierzyła własnym uszom. Jej dylemat, określony tak jasno, oszołomił ją całkowicie. On jest prawem. Nigdy nie oddaje tego, co nie jest mu już potrzebne. To nieważne, czy możesz nam zaufać. Ale Vector uśmiechał się do niej i wiedziała, że nie może sobie pozwolić na paraliż. - Czy od tego powinnam się poczuć lepiej? - spytała z wysiłkiem. - Powinnaś - odparł krótko. - To upraszcza twoją sytuację. Jej umysł nie nadawał się właściwie do niczego. - Chyba masz rację - przyznała wolno, starając się myśleć, okreś lić jakoś swoje niezrozumienie. - Ale bardziej by mi pomogło, 41 gdybym cokolwiek zrozumiała. Dlaczego...? - Dlaczego jesteście, bec niego tacy lojalni? - Dlaczego on jest moim jedynym proble~ Sam powiedziałeś, że wszyscy jesteście przestępcami. Nie znam wodów, ale wszyscy chcecie jakoś uciec przed prawem. Jestem pewna. - Jedyny znany jej osobiście pirat, Angus Thermopyle, p niłby każde możliwe okrucieństwo, byle tylko nie pozwolić nik nad sobą zapanować. - Nie szukacie reguł, szukacie okazji. Więc czego on jest prawem? Dlaczego mu na to pozwalacie? Dlaczeg czego on chce, jest ważniejsze od tego, czego wy chcecie? Vector Shaheed uznał to chyba za dobre pytanie. Jego oczy p brały kolor czystego błękitu. - Bo on nigdy nie przegrywa - wyjaśnił. Uśmiechnął się jak z dobrego żartu. - Poza tym powszechnie wiadomo, że nikt nie kocha pr bardziej od nas, przestępców. To związek miłości-nienawiści. Im dziej nienawidzimy PZKG, tym bardziej kochamy Nicka Succo Morna zamrugała zdziwiona. - Przecież to nie ma sensu. Vector tylko wzruszył ramionami. Dopiero po chwili zauważ jak gładko odwiódł ją od swojej pierwszej odpowiedzi. Wciąż je cze próbowała uporządkować myśli, kiedy zadźwięczał interk Odezwał się ten sam obojętny głos, który słyszała poprzednio. - Morna Hyland proszona na mostek. Po chwili Vasaczk dodała jeszcze: - Potwierdzić. Morna zamarła znowu, zaskoczona i przerażona. Sztywność ruchów Vectora była chyba trwała. Poruszał się z kim trudem, że kiedy wstawał z krzesła i podchodził do interko Morna oczekiwała grymasu bólu. A jednak jego twarz pozost spokojna jak woda w stawie; jeśli cierpiał, ukrywał to. Wcisnął klawisz. - Jest ze mną - oznajmił. - Dopilnuję, żeby nie zabłądziła. Wyłączył mikrofon. - Dzięki temu będę miał pretekst, żeby iść na mostek - wyjaśn - Też chciałbym wiedzieć, co się dzieje. Prawie go nie słyszała. Nie!, krzyczała do siebie w duchu, ni nie panikuj, nie teraz! Nie może się cofnąć. Jeśli chce przetrw musi podejmować każde ryzyko, jakie się pojawi. Nie wolno jej teraz wpaść w panikę. A jednak strach uciskał jej żołądek. A sterownik implantu strefowego został w kabinie; nie miała żadnej obrony. Czuła, jak kruszą się resztki woli. Rezerwy sił wypływały jak z pękniętego naczynia. Bez swojej czarnej skrzynki była tylko kobietą, którą Angus torturował i gwałcił; niczym więcej. Gdyby Vector Shaheed ją teraz zostawił, oparłaby łokcie na stole i ukryła twarz w dłoniach. Nie zostawił. Delikatnie dotknął jej ramienia, zachęcając, by wstała. Podniosła się, jakby nią sterował. - Chodźmy - powiedział. - Nie chcesz chyba tego stracić. Bę dzie ciekawie. Później możesz się bać. Opierając dłoń na jej ramieniu, wyprowadził ją z kambuza. - Powiedziałem ci, że nie musisz się martwić, czy możesz nam zaufać. To prawda. Ale jest parę osób, na które powinnaś uważać. Jedna z nich to Mikka Vasaczk. Nie może ci zrobić krzywdy... ale zrobiłaby, gdyby mogła. Po chwili, tym samym dyskretnie rozbawionym tonem co poprzednio, dodał: - Do diabła... Jak my wszyscy. 42 J Do diabla... Jak my wszyscy. Przez kilka minut nic innego do Morny Hyland nie dociera chociaż Vector mówił bez przerwy, prowadząc ją korytarzami K pitańskiego kaprysu. Niczym wykwalifikowany przewodnik, pi kazując wiadomości i opisy, pokierował ją do najbliższej win i w dół, do jednego z zewnętrznych pokładów. Może myślał, dźwięk jego głosu podziała uspokajająco. Ale ona słyszała tylko: Jak my wszyscy. Była pewna, że odgadła prawdę: Nicka wezwano w zwiąż' z jakąś pilną sprawą, która dotyczyła jej osobiście. Dotyczy, ochrony Gór-Komu i Angusa. Coś się skomplikowało w umów' dotyczącej odlotu Nicka - w umowie, jaką przygotował dla nie zdrajca z ochrony. Albo też do Nicka dotarły jakieś plotki czy sugestie na temat j implantu strefowego i teraz zamierzał ją zdemaskować, zniszczyć. Na pewno istniały inne, mniej groźne możliwości. Jeśli tak, t nie umiała ich sobie wyobrazić. Angus pozbawił ją tej umiejętność" Musiała przygotować się na najgorsze. Jakoś. My wszyscy. Szkolenie w Akademii musiało się na coś przydać. Czy nie nauczyło jej dostatecznej odporności, by teraz potrafiła się skoncentrować? Czy Angus nie nauczył jej dostatecznej desperacji? Potrzebowała sterownika implantu strefowego, potrzebowała tak bardzo, że chciała niemal błagać Vectora o zgodę na wizytę w jej kabinie. Wiedziała jednak, że ryzyko jest zbyt wielkie; nie mogła nosić przy sobie dowodu swej słabości. Nie mogła też zajrzeć do kabiny, włączyć sterownika i zostawić - nie pomógłby, gdyby wyszła poza jego zasięg, a nadajnik nie miał dostatecznej mocy, by sygnał dotarł dalej niż na dziesięć czy dwadzieścia metrów. Musiała stanąć na mostku, mając do dyspozycji jedynie resztki własnej woli i rozsądku. Droga z windy okazała się krótka. Kapitański kaprys był fregatą, nie zamaskowanym niszczycielem, jak Pogromca gwiazd, czy choćby zamaskowanym transportowcem, jak Ślicznotka, gdzie więcej miejsca przeznaczono na ładunek niż dla załogi. Statek Nicka, choć luksusowy, zbudowano w mniejszej skali. Zewnętrzne poziomy zbiegały się w otworze, jakby przesłonie w grodzi strukturalnej; za nim leżał mostek. W razie potrzeby moduł dowodzenia można było zahermetyzo-wać i odłączyć od kadłuba fregaty. Prawie na pewno mógł funkcjonować jako osobny statek, gdy pozostałą częścią kierowano z mostka rezerwowego. Ponaglana lekko przez Vectora Shaheeda, Morna przekroczyła przesłonę i znalazła się w niewielkim kręgu mostka. Gdyby nie znała tego widoku, perspektywa pewnie by ją zdezorientowała. Morna stała w komorze podobnej do warstwy wyciętej z walca, z nogami na wewnętrznej powierzchni i z głową skierowaną ku osi. Pod tym względem mostek nie różnił się od pozostałych części Kapitańskiego kaprysu - był tylko mniejszy. Podłoga zakrzywiała się w górę z obu stron i zamykała łukiem ponad głową. Niektórzy członkowie załogi siedzieli na stanowiskach niedaleko, prawie na jednym poziomie; inni zdawali się wisieć głowami w dół. Ale - oczywiście - gdziekolwiek Morna by stanęła, podłoga niezmiennie tkwiła „w dole", a oś walca „w górze". Wielkie 44 45 ekrany systemów danych, skanów, wideo i celowniczych wb-wano we wklęsłą ścianę naprzeciwko wejścia. Ich kontrolki pł ły zielenią, ale same ekrany pozostawały czyste. Zapewne Nick chciał, by Morna uzyskała z nich jakieś informacje. Vector i Morna weszli na mostek przy stanowisku dowodź-Nicka. Jak wszyscy, Nick siedział w fotelu anty-g; jego dłonie s czy wały na konsoli, od czasu do czasu wystukując jakieś instruk Morna zauważyła jednak - prawie od razu, zanim jeszcze sprx wała zidentyfikować pozostałe osoby - że nie zapiął pasów. Vasaczk stała obok, bezbronna w razie jakiejkolwiek zmi ciążenia. To oznaczało, że Kapitańskiemu kaprysowi chwilowo nie g żadne bezpośrednie niebezpieczeństwo. Inaczej Nick planował jakieś manewry. - Nick... - rzucił Vector i skinął głową; najwyraźniej nikt na kładzie nie zwracał się do dowódcy „kapitanie". - Próbował uwieść ją kawą. Gdybyś nie przerwał, mogło mi się udać. Jego uśmiech pozostał łagodny, niemal beznamiętny. Nick uśmiechał się inaczej: dziko i z radością. Sprawiał wr~~ nie, że szczerzy zęby. - Nie martwi mnie to - odparł, podobny do sennego tygrysa. Gdyby nie ja, sam znalazłbyś sposób, żeby sobie przerwać. Za b dzo lubisz sam proces uwodzenia. Nigdy tak naprawdę nie chce żeby ci się udało. Vector nie próbował ripostować; może pochłonęły go implikac uwagi Nicka. Wciąż uśmiechnięty przeszedł po krzywiźnie podło i zajął pusty fotel przed czymś, co było zapewne konsolą mechanik Morna została sama obok Nicka i Mikki. Dopiero teraz rozejrzała się po mostku. Poza Nickiem, Mikką i Vectorem, naliczyła jeszcze pięcioro o nych. Obecność Vectora nie była konieczna dla normalnego fun cjonowania statku, pozostało więc sześć kluczowych stanowisk: d wodzenie, skan, komunikacja, uzbrojenie i układy celownicze, d ne i nadzór uszkodzeń. Pierwsza, druga i trzecia wachta na każdy z nich, to razem osiemnastu ludzi. Vector i jego drugi dopełniali łogę do dwudziestu. „Szczeniak" Vectora miał pewnie teraz dyż w przedziale silnikowym i bezpośrednio monitorował napęd. Nikt na mostku nie miał żadnych pilnych zajęć. Wszyscy patrzyli na Mornę. - Carmel... - Nick, choć zwracał się do innych, także nie spusz czał jej z oka. - Masz na skanie coś z Gór-Komu? Carmel była siwą, przysadzistą kobietą, wystarczająco starą, by być matką Morny. - Bez zmian - zameldowała. - Typowe sygnały. Jeszcze nic za nami nie wysłali. - Lind? - rzucił Nick. Patrzył na Mornę, a jego blizny ciemniały z wolna. - Dostajemy rutynowe wezwania do potwierdzenia - odparł blady, wyłupiastooki mężczyzna ze słuchawką zaczepioną za ucho. -Chcą wiedzieć, czy ich słyszymy. I co zamierzamy zrobić. Ale jeszcze nie grożą. - Dobrze. - Nick klepnął w poręcze fotela i odwrócił się tyłem do Morny. - Musimy podjąć decyzję, ale zostawili nam trochę czasu. Wiedzą, że mamy uszkodzenia. Im dłużej utrzymamy tak niskie przyspieszenie, tym łatwiej dojdą do wniosku, że nie możemy liczyć na tachjonową. A skoro nie możemy wejść w tach-jonową, prawdopodobnie uznają, że potrafią nas doścignąć, jeśli to dla nich ważne. To może ich skłonić, żeby jeszcze trochę zwlekać z decyzją. Może to jest prawdziwy powód, pomyślała Morna, dla którego Nick przystał na jej prośbę w sprawie dużych przeciążeń. - Ale cokolwiek zrobią - podjął - musimy być gotowi, żeby działać szybciej niż oni. Nagle obrócił się do Morny. - Mamy problem - oświadczył. Ale nie był zagniewany. Mówił lakonicznie, jakby chciał włączyć ją do rozmowy. - Nasza umowa z ochroną Gór-Komu przestała obowiązywać. Umowa, którą zawarliśmy, żeby cię stamtąd wyciągnąć. Chcą, żebyśmy zawrócili. Jeśli nie, mogą spróbować ruszyć za nami. - Dlaczego? - spytała obojętnie. Ogarnął ją lęk, ale nie zdziwienie. Obawiała się tego, ale i w tym sensie była przygotowana. Wyznanie Nicka zdumiało ją w inny sposób. Czy to możliwe, że popełnił błąd? Czy to możliwe, że może przegrać? Wiedziała już, że ma ograniczenia... 46 47 Odpowiedział obojętnie, ale w jego badawczym spojrzeniu było śladu obojętności. - Myślą, że masz coś, na czym im zależy. Nic nie mogła poradzić: jej ciało zapłonęło od paniki i zaparrr nej namiętności. Wstyd palił skórę, jakby Nick rozebrał ją do i zamierzał sprzedać na licytacji. Wpatrywała się w nią cała zał mostka, nawet Vector. Choć wzrok Nicka unieruchamiał ją i nie rr. ła się obejrzeć, czuła na plecach wrogie spojrzenie Mikki Vasacz Sterownik implantu strefowego, naturalnie; tego chcą na St Angus nie miał go przy sobie w chwili aresztowania. Ochrona ła dość czasu, żeby przeszukać Ślicznotkę; wiedzieli, że sterów tam nie ma. Musieli odgadnąć, co się z nim stało. Chcą ją aresztować. I szukają pretekstu, żeby skazać Angusa' śmierć. - Mamy cię oddać - zakończył Nick, jakby dla potwierdzenia podejrzeń. - I co zrobisz? - spytała cicho, przerażona niby ptak na wi" węża. - To łatwe. - Im bardziej ciemniały blizny, tym szerzej Nick uśmiechał. - Wyciągniemy z ciebie prawdę. Potem zdecydujem;, - Jaką „prawdę"? - Nagle znienawidziła swój rumieniec, znie~ widziła to, że własne ciało ją zdradza. Nienawidziła zuchwałej dzy Nicka i wrogości Mikki. Czuła, że ma w sobie wściekło która zaczynała przelewać się przez tamy. - Wiesz przecież, że l stem z PZKG. Wiedziałeś, zanim mnie porwałeś. - Mówiąc, kum lowała energię. -Jakie inne tajemnice twoim zdaniem jeszcze uk wam? O jakiej „prawdzie" mówisz? Nick zachował nonszalancką pozę; jedynie oczy zdradzały ko centrację. - Pomówimy o „prawdach" po kolei. Skąd ci przyszło do głów że kiedy cię ratowaliśmy, wiedzieliśmy, że jesteś gliną? Wte przecież wiedzielibyśmy również, że nie potrzebujesz pomocy. - Ponieważ - odparła - masz kontakt w ochronie Gór-Kom W żaden inny sposób nie mógłbyś go wrobić. - Imię „Angus" n mogło jej przejść przez usta, nie potrafiła go z siebie wydusić. - P mogłam wam podrzucić te zapasy, ale przecież nie ukradlibyście i bez pomocy, bez kogoś z ochrony, kto podjął ryzyko, żeby wam umożliwić- Może o to właśnie chodzi w tej chwili. Może wasz kontakt czuje, że grunt pali mu się pod nogami i chce mojego powrotu, żeby odwrócić uwagę ochrony od metody wykradzenia tych zapasów. Ale nie w tym rzecz. Kimkolwiek on jest, niezależnie od powodów, dla jakich wam pomagał, na pewno wam o mnie powiedział. Nick nie zaprzeczył. Mógł, choć nie musiał cenić inteligencji u kobiet; w każdym razie zaakceptował ją u Morny. Rozłożył ręce. - Teraz rozumiesz nasz problem. - Nie. Nie rozumiem. Mam własne powody do zmartwienia i nie wiem... - Ja ci wytłumaczę - przerwała jej Vasaczk tonem żrącym jak kwas. - Jesteś gliną. Może dlatego pozwoliłaś się zabrać. Ochrona dorwała Thermopyle'a. Teraz ty chcesz dopilnować, żeby policja ZKG dorwała nas. Morna otworzyła usta ze zdumienia. Ktoś, kto podejrzewał ją o takie działania, nie miał pojęcia, co oznaczała dla niej niewola u Angusa. To znaczy każdy na pokładzie Kapitańskiego kaprysu, A zatem nie mają powodu, by podejrzewać istnienie implantu strefowego. Ich uprzedzenia i obawy dotyczą czegoś zupełnie innego. W błąd wprowadził ich fakt, że jest policjantką. I założenie, że ma policyjne powody, by robić to, co robi. Stojąc plecami do Mikki, patrząc na Nicka, tylko na Nicka, odparła pogardliwie: - Nie jestem samobójcą. Gdybym chciała was zdradzić, nie sta wiałabym się w tej sytuacji. Gdy tylko ochrona go aresztowała... - mimo gniewu, wciąż nie potrafiła głośno wymówić imienia „An gus" - ...zawołałabym strażnika i powiedziała, żeby nie pozwolili wam opuścić Stacji. Potem mogłabym dowolnie długo z nimi dys kutować. Bezpiecznie. A wy, razem ze zdrajcą z ochrony, bylibyś cie aresztowani. Ta odpowiedź uciszyła Mikkę, ale oczy Nicka nie drgnęły. - Więc rozumiesz nasz problem - powtórzył. - Nie. - Strach i złość wciąż nabierały mocy; z trudem powstrzymywała się od krzyku. - Nie umiem czytać w myślach. Nie wiem, jakie masz problemy, dopóki sam mi tego nie powiesz. Bo mój problem to zrozumienie, po co wam była potrzebna policjantka. 48 49 Lind zachichotał złośliwie, a kobieta przy konsoli celów mruknęła tylko: - Bzdura. Nick odchylił głowę i roześmiał się głośno. - Morno - odezwał się Vector spokojnie, jakby omawiał ru we trajektorie lotu. - Jeśli się chwilę zastanowisz, sama zrozu że musimy wiedzieć, dlaczego zostałaś z kapitanem Thermop - Jesteś gliną. - Głos Mikki był cichy i jadowity. - On jest tern i rzeźnikiem. Jest śmieciem. - Być może cytowała Nicka, pracowałaś dla niego. Zostałaś przy nim, kiedy wrócił na S Nie dopuściłaś do niego ochrony. Jedyne, co zrobiłaś przeć' niemu, to zniesienie blokady ładowni. Jeśli nie wytłumaczysz dlaczego, wsadzimy cię do kapsuły i wystrzelimy w stronę Gór; mu. Mogą cię łapać. Szczęśliwej drogi. Morna czuła, jak na mostku gęstnieje aura wrogości. W dzi sposób dodało jej to sił. Vasaczk i pozostali chcieli odkryć jej mnice; zatem te tajemnice wciąż były ukryte. Nie miała poj w jaki sposób, ale postanowiła to wykorzystać. - Mówiłam ci - powiedziała, zwracając się do Nicka, za zwracając się do Nicka. - Pogromca gwiazd się rozpadł. By tam skazana na śmierć. On mnie znalazł... i potrzebował zał Dobiłam z nim targu... żeby ratować życie. Dałam mu immun' taki, na jaki było mnie stać. Dowódcą Pogromcy gwiazd był ojciec. Połowa załogi należała do rodziny. Nie chciałam umi w ich grobie. - Gdyby to była prawda - wtrąciła gniewnie Mikka - opus byś go, jak tylko dotarliście do Gór-Komu. - Wyrzućmy ją - zaproponowała Carmel. - Po co nam to wszys Olbrzymi, zdeformowany mężczyzna przy konsoli danych zwał się po raz pierwszy. - Zgadzam się - oświadczył zaskakująco nieśmiałym gło; jakby zadawał pytanie. - Jeśli zostanie, na pewno sprawi kłopot Nick rozejrzał się po mostku, po czym wrócił spojrzeniem Momy. - Widzisz? - zapytał, wciąż rozbawiony. - Musisz wymyś coś lepszego. Tylko mi nie mów... - usłyszała groźbę w je, głosie - że zrobiłaś to z namiętności do mnie. Już to słyszał 50 1 takimi kobietami miło jest się zabawiać na Stacji, ale nie zabieram ich ze sobą w przestrzeń. Morna znalazła się w ślepym zaułku. Ale jak dotąd nikt jeszcze nie wspomniał o implancie. W dodatku wiele czasu poświęciła na przygotowania do takiej sytuacji. Nie poddawała się. _ Masz rację - przyznała, nie słabo, jak pokonana, ale gniewnie, demonstrując tyle złości, ile się ośmieliła. - Wiedział o mnie coś, czego wy nie wiecie. Wiedział, że to ja doprowadziłam do katastrofy Pogromcy gwiazd. Jeśli nie liczyć cichego szumu filtrów powietrznych i lekkiego naporu ciągu na kadłub, na mostku zapanował absolutny bezruch i cisza. Milczała, dopóki nie odezwał się Nick. - A dlaczego, u diabła, miałabyś zrobić coś takiego? Morna spojrzała mu prosto w oczy. - Ponieważ mam chorobę skokową. To go zaskoczyło. Widziała, jak krew odpływa z blizn; zamarł, nieruchomy i złowieszczy jak nabity pistolet. Ktoś z załogi zaklął pod nosem. Mikka Vasaczk ze świstem wciągnęła powietrze. Vec-tor przyglądał się Mornie z powagą. - Atak przychodzi przy dużym przeciążeniu. - Wspomnienie, i fakt, że musiała o tym mówić, napełniły ją goryczą; ale wykorzy stała rozdrażnienie i wstręt, by zogniskować swój gniew. - Jest jak przykazanie; nie mam żadnego wyboru. Zmusza mnie do urucho mienia autodestrukcji. Zginęłabym, ale ojciec zdążył przerwać se kwencję. Wybuchły tylko silniki sterujące; skokowe zostały całe. Wytrzymał mostek rezerwowy. Byłam tam sama. Zrobiłam to samo, kiedy Ślicznotka was ścigała. Ale on znał problem. Zatrzymał mnie w porę. Dlatego z nim zostałam. Nie miałam już dokąd pójść. Jeśli nie wytrzymuję przeciążeń, to w policji jestem skończona. Póki nie zniszczyłam Pogromcy gwiazd, mogłam liczyć na pracę na jakiejś stacji, może w sztabie. A teraz mogę tylko mieć nadzieję, że wszczepią mi implant strefowy, żeby nade mną zapanować. Urwała na moment. - Czy ty chciałbyś żyć z implantem strefowym'? - zapytała. - Chciałbyś, żeby ktoś naciskał guziki, włączał cię i wyłączał? Ja nie. Dlatego pozwoliłam, żeby mnie uratował. Zostałam z nim. 51 Obiecałam, że go nie wsypię. Poparłam, kiedy tego potrzebo I uciekłam do was, kiedy tylko miałam okazję, bo... - Zakrzt się niemal na samo wspomnienie. - Bo on jest kim jest. A ty go pokonałeś. Nie miałam się gdzie podziać. ; - Ty suko! - Lind niemal toczył pianę i przewracał wyłupi mi oczami. - Skąd ci przyszło do głowy, że chcemy tu jakiejś riatki z chorobą skokową? Wywal ją! - wrzasnął do Nicka. -strzel ją do Gór-Komu. Niech ją biorą. Niech na nich próbuje s jej choroby. Przecież to bomba zegarowa. - Unieruchomi nas - wtrąciła Mikka. - Nie możemy polegać:' silnikach skokowych. A z nią na pokładzie nie możemy ryzyko normalnego ciągu. Bez możliwości manewru będziemy wym nym celem dla każdego, kto ma z nami jakieś porachunki. - Mikka ma rację - zgodziła się Carmel. - Stacja chce jej z wrotem. Jeśli ma chorobę skokową, to wystarczający powód, i ją oddać. - Wystarczy - przerwał Nick, zanim ktokolwiek inny zdążył dodać. Nie podnosił głosu, ale jego ton zmuszał do posłuszeńst - Nie myślicie. Sam jesteś obłąkany, Lind; dlatego tak nienawid^ wariatów. Carmel, zawsze protestujesz przeciwko każdej ryzyko' nej decyzji, jaką podejmujemy. Czasami jesteś tak ostrożna, że ślepa. A ty... - Głosem uderzył Mikkę jak pejczem. - Ty jesteś prostu zazdrosna. Istnieje kilka interesujących kwestii, które, jak zdaje, umknęły waszej uwadze - podjął swobodniejszym tonerru Pierwsza, to że kapitan Termo-piła musiał wiedzieć, jak rozwią ten problem. Inaczej by jej nie zatrzymał. Byłaby dla niego zb niebezpieczna. Jeśli on potrafił, to może warto samemu spróbow Druga sprawa, to że z pewnością miała jakiś powód, żeby nam wszystko powiedzieć. Osobiście... - spojrzał na Mornę; blizny mi tak blade, jakby nigdy jej nie pożądał i nigdy nie zamierzał pożąd - ...chciałbym się dowiedzieć, co to za powód. Morna czuła tryumf i gorycz. Nikt nie wspomniał o sterowni' implantu strefowego. To znaczy, że ochrona Stacji o nim nie wsp mniała, kiedy zażądała powrotu Morny. I nikt na Kapitańskim k prysie nie domyślił się prawdy. Nawet Nick. Dopóki jej życiowy sekret był bezpieczny, mogła stawić czo' każdemu wyzwaniu. 52 , Właściwie nietrudno sobie ze mną poradzić - odpowiedziała spo-Ł-0jnie, choć wcale się tak nie czuła. - O ile mogę to określić... - sta-a{a się mówić bezosobowo, z kliniczną obojętnością- ...moja choroba skokowa jest specyficzna, związana tylko z sekwencjami autode-strukcji- Nie próbuję się poranić ani atakować kogokolwiek. Choroba mija prędko, kiedy tylko zmniejszy się przeciążenie. Możesz zamknąć mnie w kabinie. Albo możesz zrobić to, co on: napchać mnie katalep-tykiem do chwili, kiedy statek będzie bezpieczny. Poza tymi okresami nie ma powodów do zmartwienia. Mogę się nawet przydać. Zastanowiła się. - Powiedziałam ci o tym... - opanowała się, maskując tryumf zgorzknieniem - ...bo myślę, że mogę ci zaufać. Nie planowałeś odesłania mnie, kiedy zostałam wezwana na mostek. Teraz też nie chcesz tego zrobić. Dopóki nie stanie się coś, co cię skłoni do zmiany zdania... na przykład ukryję problem, który może być dla ciebie zagrożeniem. Moim zdaniem miałeś powód, żeby porwać mnie ochronie. I nie ma to żadnego związku z... - zająknęła się, nie mogąc znaleźć odpowiedniego słowa - ze mną. - Z seksem. Z pożądaniem. - Ma za to związek z faktem, że jestem z PZKG. - Mów dalej - zachęcił Nick. Jego uśmiech odzyskał poprzednią drapieżność. - Szalona czy nie, z pewnością jesteś piekielnie zabawna. - Jesteś piratem - odpowiedziała zuchwale. - Masz lepszą reputację niż on, a po tym, co mi zrobił, myślę, że ta różnica jest uzasadniona. Ale jednak jesteś piratem, a ja jestem z policji. I wiedziałeś, że jestem z policji. Wiedziałeś, zanim mnie uratowałeś. A zatem: jaki pirat świadomie bierze na pokład policjanta? Póki tu jestem, stanowię dla ciebie zagrożenie. Jestem świadkiem każdego popełnionego przez ciebie przestępstwa. W końcu będziesz musiał mnie zabić. A nawet wtedy możesz mieć kłopoty. Wszyscy wiedzą, że mnie zabrałeś. Jeśli skończę martwa, będziesz musiał się z tego tłumaczyć za każdym razem, kiedy znów zadokujesz w ludzkiej przestrzeni. Dlaczego miałbyś się stawiać w takiej sytuacji? - Poddaję się. - Nick błysnął zębami w uśmiechu. - Dlaczego? - Przychodzą mi do głowy tylko dwa powody - wyjaśniła bez namysłu. - Pierwszy to ten, że jesteś piratem. Czy się do tego przyznasz, czy nie, musisz robić interesy z zakazaną przestrzenią. A to oznacza, że jestem dla ciebie cenna. Możesz na mnie nieźle zarobić. 53 Jeśli przekażesz policjantkę z nie uszkodzonym mózgiem, wz cisz się tak, że nigdy już nie będziesz musiał robić nic nieleg go. Jeśli to prawda, to oczywiście nie masz najmniejszego za odsyłać mnie do Gór-Komu. Zasadniczym celem wrobienia g ło ściągnięcie mnie tutaj. Jest tylko jeden kłopot z tym wyją' niem. Gdybyś planował sprzedać mnie w zakazanej przestrzeni leciałbyś tak wolno, niezależnie od moich próśb. Nie dałbyś o nie czasu, żeby przemyśleli waszą umowę, nie ryzykowałby zmienią zdanie i polecą za tobą. Może nawet spróbowałbyś tac nowej. Pozostaje więc druga możliwość. -Jesteś pewna, że chcesz kontynuować? - zapytał Nick swo' nym tonem. - Prawdopodobnie powiedziałaś już dość. T pierwsze wytłumaczenie całkiem mi się podoba. W dodatku m osłaniać mój „kontakt" w ochronie. Zakładając, że naprawd mam. Im bardziej mój odlot wygląda na ucieczkę, tym gorzej s wy układają się dla niego. Albo dla niej. Morna nie przerwała. Jeśli ją ostrzegał, zignorowała ostrze^ - Gdybyś był człowiekiem, który ludzkie istoty sprzedaje zanej przestrzeni - odparowała - pewnie byś się nie przejmował czeka twój kontakt. Warta jestem straty jednego czy drugiego z cy. Dlatego bardziej mi się podoba drugie wytłumaczenie. Odczekała sekundę. - Może - powiedziała - jesteś piratem, a może nie. Może twoja sława to fałsz, a piractwo jest tylko przykrywką. Może u wałeś mnie, ponieważ wykonywałeś rozkazy. Powszechnie wi mo, że Gromadzenie Danych to eufemizm dla sabotażu i szpie stwa. Pracuję w Wydziale Operacyjnym i o GD nic nie wiem. to departament Hashiego Lebwohla. Krążą o nim różne pogłosk Rzeczywiście, w Akademii słyszała mnóstwo plotek o Hashim wohlu. - Lubi szpiegów. Lubi agentów mających dostęp do ni galnych zakładów i stoczni, może też do zakazanej przestrz I może właśnie dla niego pracujesz. - O żesz... - burknął pogardliwie jakiś niski głos. Nikt więcej nie przerywał. - To by wyjaśniało, w jaki sposób dostałeś od ochrony to, chciałeś, dlaczego powierzyli ci zapasy Stacji, dlaczego pozwolili lecieć i dlaczego pozwolili mnie zabrać. W takim przypadku zabr 54 mnie, żeby oddać GD; chcą sprawdzić, co się stało z Pogromcą o^iazd, albo co wiem o Ślicznotce. - Oskarżyła Stację Gór-Komu 0 sabotaż na Pogromcy gwiazd. Gdyby taki raport dotarł do sztabu pZKG, ani Min Donner, ani Hashi Lebwohl, na pewno nie zaufaliby ochronie i nie zostawili Morny w ich rękach. - Ale musiałeś to zrobić tak, żeby nie zniszczyć swojej legendy i nie zaszkodzić śledztwu przeciwko niemu. Gdyby ktokolwiek odkrył, że dowody przestępstwa, za które go aresztowano, zostały sfabrykowane przez PZKG, on zostałby zwolniony, a PZKG utraciłaby wiarygodność i autorytet. Taka koncepcja Mornę również napełniała niesmakiem. Niemal od chwili narodzin jej wyobrażenie o PZKG mieściło w sobie takie pojęcia jak niezłomna uczciwość i sprawiedliwość. Kiedy jednak uruchomiła sekwencję autodestrukcji Pogromcy gwiazd, wybuch cisnął ją w całkiem inny układ priorytetów i przekonań. - Twój kontakt w ochronie jest agentem PZKG - dokończyła po sępnie. - Nie odeślesz mnie do Gór-Komu, ponieważ nie chcesz, żebym tam wyjawiła prawdę. Nick nie patrzył już na nią. Zamyślił się, spoglądając na puste ekrany, jakby wcale ich nie widział. Mięśnie jego twarzy rozluźniły się; był niemal bezwładny, niemal bezbronny, jak wtedy, kiedy spał obok niej. Nikt się nie odzywał, a Moma się nie rozglądała. Skupiła uwagę na Nicku. Vector Shaheed przerwał milczenie. - Ma cię, Nick - zauważył spokojnie. - Jeśli teraz ją odeślesz, będzie przekonana, że nie jesteś ani piratem, ani gliną. Twoja repu tacja legnie w gruzach. Prawdopodobnie przestaniesz istnieć. Do diabła, wszyscy prawdopodobnie przestaniemy istnieć. - Co ona pieprzy? - mruknął ktoś nad Morną. Zignorowała go. Nick spojrzał na Vectora i czerwień spłynęła do jego blizn, ale nie odpowiedział. Patrzył mechanikowi w oczy, dopóki nie stało się jasne, że ten nie odwróci wzroku. Potem znów przekręcił fotel w stronę Morny. Już się nie uśmiechał. Twarz miał poważną i skupioną, jakby właśnie pokrzyżowała mu plany czy jakoś go zdradziła. W jego głosie wyraźniej zabrzmiała groźba. - Daj mi swój identyfikator - polecił. - Powiem im, że nie wra casz, ale jeśli nie podam twoich kodów, na pewno za nami polecą. 55 Morna skrzywiła się mimowolnie. Zachowanie Nicka bu lęk, poza tym nie chciała się rozstawać z identyfikatorem. N Angus pozwolił jej zachować ten fragment własnej tożsamości, identyfikatora nie zdoła już użyć komputerów i sieci komunik nej PZKG czy ochrony. Nawet sam WO może nie uwierzyć, że Morną Hyland, córką kapitana Daviesa Hylanda. - Może lepiej sama im powiem? - zaproponowała, prób ukryć strach. - Znam kody weryfikacji, z którymi nie mogą dys tować. Jeśli zrobią skan mojego głosu, będą mieli' dowód, że os ście z nimi rozmawiam. Na szczęście Nick nie zastanawiał się długo. Po chwili szty-' skinął głową. - W takim razie - mówiła dalej, by skończyć, zanim wypali' w niej adrenalina i znowu zacznie dygotać - muszę wiedzieć, c go chcą, co ich zdaniem mam ze sobą. Dlaczego miałabym wra Poza groźbami, w głosie Nicka zabrzmiała uraza. - Lind, daj nam zapis. Lind na pewno dobrze znał kapitana i wiedział, że polecenie leży wykonać natychmiast. Przesunął czubkami palców po kon i z głośników na mostku rozległ się spokojny głos, trochę znf kształcony odległością. i Chociaż miała powody, by wierzyć, że jest bezpieczna, Mo słuchała przerażona, z irracjonalną obawą, że usłyszy słowa sk jące ją na zgubę. Głos przedstawił się z nazwiska, stanowiska i kodu identyfik; należał do Milosa Tavernera, zastępcy szefa ochrony Stacji Gór-K mu. Podał nazwę i dane rejestracji Kapitańskiego kaprysu. Pot przeszedł do rzeczy. - Kapitanie Succorso - zaczął. - Ma pan na pokładzie kobie podporucznika PZKG, Mornę Hyland, przydzieloną obecnie służby na niszczycielu PZKG Pogromca gwiazd. Dysponuje o' materiałem dowodowym w naszej sprawie przeciwko Anguso Thermopyle, dowódcy i właścicielowi Ślicznotki. Dla pełności głos zacytował dane rejestracyjne Ślicznotki. - Rdzeń danych Ślicznotki mógł zostać zmieniony. Ewiden rdzenia danych przeciwko Angusowi Thermopyle jest niewystarc jąca. Podejrzewamy, że usunięto chip pamięciowy. Podejrzewam 56 że Morna Hyland ma go w posiadaniu. Proszę odesłać podporucznik Mornę Hyland celem przesłuchania. Potwierdzić. Chwila ciszy. - Powtarzam. Głos znowu zaczął od początku. Lind go uciszył. - Czy to prawda? - zapytał Nick, zanim Morna zdążyła ocenić głębię swej ulgi. - Ciągle dla niego pracujesz? Wykorzystuje cię, żeby usunąć dowody i żeby nie mogli go skazać? Morna ledwie potrafiła myśleć rozsądnie. Nadeszło ułaskawienie. Otrzymała dar: ochrona nie wie o sterowniku. Nikt nie wie. Jej sekret jest bezpieczny. - Nie - zapewniła, zmuszając się do mówienia. - Nie dopuszczał mnie blisko rdzenia danych. Jeśli wyjął chip... - co powinno być nie do pomyślenia; nie z powodu fizycznej trudności, ma się rozumieć; byłoby praktycznie bezużyteczne, ponieważ nie dało się stwierdzić, która kość przechowuje które dane, a w dodatku usunięcie chipa za wsze można wykryć. Taki czyn kosztowałby Angusa licencję wła ściciela i pilota Ślicznotki - ...musiał sam się go pozbyć. - Mogą sami to udowodnić - zauważył całkiem niepotrzebnie Vector Shaheed. - Nie potrzebują zeznania Morny. -1 po chwili dodał: - Nie da się przerobić rdzenia danych. Dlatego przecież je montują. Gdyby ktoś mógł zmienić zapis, byłyby do niczego. - Czyli kłamią. - Carmel miała skłonności do stanowczych stwierdzeń. - Jest im potrzebna do czegoś innego. - Nie - wtrąciła niespodziewanie Mikka. - To zbyt ryzykowne. OnajestzPZKG; nie mogą jej uciszyć. Gdybyśmy ją odesłali, a ona wykryła, że kłamią, wpadliby w gówno po uszy. Ktoś rzeczywiście grzebał przy rdzeniu. Oni nie wiedzą, jak to zrobił, i liczą, że ona im powie. - A może - Morna zwróciła się do Nicka, tak oszołomiona ulgą, że skłonna do ryzyka - to tylko zasłona dymna. Twój kontakt wie, że mnie nie odeślesz. Może mówić, co chce. Próbuje chronić swój tyłek. Nick rzucił jej ponure spojrzenie i odwrócił głowę. Po chwili zaśmiał się chrapliwie. - To skurwiel - mruknął z niechętnym podziwem. - Gdybym wiedział, jak grzebać w moim rdzeniu, do końca świata bylibyśmy 57 bezpieczni. I bogaci. Sprzedając ten sekret, zarobilibyśmy dość, by sobie kupić własną stację. « Zanim ktokolwiek zdążył wyrazić opinię, Nick pchnął Mornc» stanowiska komunikacji. - Nagraj ją - polecił Lindowi. - Jeśli to, co powie, nam spodoba, nadamy to. Nadal pospiesznie wykonując polecenia, Lind przygoto" konsolę. Ulga dodawała jej sił. Morna przeszła krzywizną podłogi do nowiska Linda; ignorował ją, wpatrzony we własne dłonie. Ści nęła z szyi identyfikator i wsunęła go w czytnik. Wtedy dopiero zawahała, tylko na moment. Zdecydowała się na niebezpieczne , sunięcie: kiedy wymieni kod weryfikacji, Nick go pozna. Kiedy t ko zechce, będzie mógł go wykorzystać razem z jej identyfika rem. Ona stanie się bardziej odizolowana, bardziej bezradna wo niego i załogi. Sama jednak doprowadziła do takiej sytuacji; nie może się te' cofnąć. Kiedy konsola skopiowała wszystkie potrzebne dane, M na założyła identyfikator na szyję i wsunęła pod kombinezon. Pot zaczęła mówić -jakby żegnała się ze sobą i swoim dawnym życie - Tu Morna Hyland, podporucznik PZKG. - Wyraźnie wyrec1' towała kod weryfikacji. - Osobiście autoryzowałam wszystkie dzi łania na pokładzie Kapitańskiego kaprysu. Nie podlegają waszej j rysdykcji. Jeśli potrzebne jest potwierdzenie, zwróćcie się do M~ Donner, Wydział Operacyjny, Sztab Główny PZKG. Była to bezpieczna propozycja: ochrona Gór-Komu i tak z pe nością zwróci się do Min Donner. - Nie dysponuję żadnymi dowodami w sprawie Gór-Komu pr ciwko kapitanowi Ślicznotki. - Niezdolność wymówienia imien* Angusa podkopała nieco jej spokój, ale mówiła dalej: - O ile wie jakiekolwiek przeróbki rdzeni danych są niemożliwe. Nie zaobse wowałam jakichkolwiek działań podjętych w tym celu, w szczegó ności usuwania chipów. Jeśli zostały usunięte, nie były mi przeka zane. Moje pretensje do kapitana Ślicznotki są natury osobistej i ni mam ochoty dochodzić ich publicznie. W ten sposób dotrzymała słowa danego Angusowi ThermopyL Mogła zdradzić każdego, ale jemu pozostała wierna. - Kapitan Nick Succorso z Kapitańskiego kaprysu uzyskał moje pełne poparcie i współpracę. Wszelkie dalsze pytania proszę kiero wać do Sztabu Głównego PZKG, Wydział Operacyjny. Ku własnemu zaskoczeniu dodała jeszcze: - Żegnaj, Stacjo Gór-Komu. Potem ćoś ścisnęło ją za gardło i nie mogła wykrztusić ani słowa więcej. - Wystarczy - stwierdził Nick Succorso. - Wyślij to - polecił Lindowi. - Bez powtórek. Jeśli stracą część, niech się pomęczą. Vector, idź do przedziału silnikowego. Odczekamy jakieś dziesięć minut, żeby widzieli, że nie uciekamy. Potem dajemy pełny ciąg. Niespodziewanie żołądek podszedł Mornie do gardła. Raz jeszcze ogarnęła ją fala paniki, ścisnęła serce i płuca. „Pełny ciąg" oznaczał przeciążenie. Najwyższe przyspieszenie, jakie mogą uzyskać silniki Kapitańskiego kaprysu. Jeśli Nick obawiał się jej choroby skokowej, z pewnością tego nie okazywał. Rzucał krótkie rozkazy. - Mikka, odprowadź ją do kabiny. Zamknij ją. Dopilnuj, żeby nie mogła wyjść, dopóki nie zmniejszymy ciągu i dopóki nas nie przekona, że jest zdrowa. - Odwrócił fotel i z drapieżnym uśmiechem spojrzał na Mornę. - Czy przeżyje, to już jej problem. Zanim Morna zdążyła się zastanowić czy zareagować, Vasaczk chwyciła ją za ramię i pociągnęła do wyjścia. Po kilku minutach była już w kabinie. Vasaczk zablokowała drzwi od zewnątrz. Pierwszy oficer Nicka zostawiła Mornę samą z chorobą skokową. Tą samą chorobą, która zabiła jej ojca i większość ludzi, jakich w życiu kochała. 58 Rdzenie danych Dla wygody uczonych historię często interpretuje się jako ko flikt między instynktem porządku i impulsem chaosu. Oba są ni zbędne; oba są manifestacjami woli przetrwania. Bez porządku n: nie istnieje; bez chaosu nic nie wzrasta. A jednak w starciu międ nimi przelało się więcej krwi niż w jakiejkolwiek innej wojnie. Instynkt porządku jest wyrazem pradawnego ludzkiego pragj nienia bezpieczeństwa (które pozwala na kultywację), stabilno' (która pozwala na edukację), przewidywalności (która pozwał! budować jedną rzecz w oparciu o drugą) - pragnienia, aby rówj nania przyczyny i skutku były tak proste, żeby można na nich p legać. W istocie, bez oporu wobec zmiany, sam wzrost byłby ni możliwy; opór wobec zmiany tworzy bezpieczne, stabilne, prze; widy walne środowisko, w którym zmiany mogą się produktywni akumulować. Instynkt porządku jest więc agresywny. Aktywnie przeciwdzia" wszystkim transformacjom, wariacjom perspektywy, wrogości śr dowiska czy intencji. Walczy o uzyskanie i utrzymanie warunkó do jakich dąży. Impuls chaosu jest przejawem wrodzonej wiedzy ludzkości, że najbezpieczniejszą metodą przetrwania zagrożenia jest ucieczka. Impuls ten każe się koncentrować raczej na rezerwach indywidualnej wyobraźni i sprytu niż na potencjalnych możliwościach wspólnych działań. Najbardziej charakterystycznymi zewnętrznymi przejawami impulsu chaosu są: konieczność decydowania o sobie (wolność od ograniczeń), swobody indywidualne (wolność od wymagań) i nonkonformizm (wolność od przyczynowości). Jednakże zjawiska te są przede wszystkim racjonalizacjami chęci rejterady, przetrwania metodą ucieczki. Zatem impuls chaosu także jest agresywny. Sam akt ucieczki przełamuje systemy porządku: zaprzecza bezpieczeństwu, unika stabilności, neguje przyczynowość. Podobnie jak instynkt porządku, walczy o osiągnięcie i utrzymanie warunków, do jakich dąży. Niemniej jednak stabilność i przewidywalność nie byłyby możliwe bez chaosu. Chaos wywiera nacisk, zmuszając porządek do dokładnego ukształtowania. Bez dokładności porządek sam by się zniszczył już w momencie powstania. Z wymienionych powodów walka między porządkiem i chaosem jest wieczna, niezbędna - i niezwykle kosztowna. Ze swej natury istoty ludzkie są najbardziej gwałtowne i wojownicze, gdy działają w samoobronie. Koszt ich przetrwania byłby zabójczy w mniej płodnym wszechświecie. W tym kontekście łatwo zrozumieć znaczenie rdzeni danych. Zarówno realnie, jak i w przenośni, były one potężnymi narzędziami porządku. Dały rządom Ziemi - i ich zbrojnemu ramieniu, Policji Zjednoczonych Kompanii Górniczych - możliwość sprawdzenia, co się działo na dowolnym statku w dowolnym punkcie ludzkiej przestrzeni. A jeśli można coś sprawdzić, można też nad tym zapanować - a przynajmniej ukarać. Oczywiście, kiedy zostały zaprezentowane po raz pierwszy, nie tak tłumaczono ich potrzebę. Wtedy argumentem był fakt, że przestrzeń jest ogromna, szczelina międzywymiarowa tajemnicza, wypadki częste. Jeśli przyszłość ma się uczyć z przeszłości - aby podróże kosmiczne uczynić bezpieczniejszymi - musi wiedzieć, jaka była ta przeszłość. Konieczny jest więc zapis tego, co każdy statek wiedział, zrobił i doświadczył, aby jego historia stała się dostępna dla analizy i zrozumienia. I oczywiście zapis ten powinien istnieć 60 61 w jakiejś nienaruszalnej postaci, aby nie został zafałszowany w ? niku uszkodzenia, egoizmu, głupoty czy złośliwości. Rozsądek kazywał więc, by każdy statek miał na pokładzie urządzenie t" niczne, zdolne do dokonywania takiego zapisu - w interesie ws stkich przyszłych wędrowców. Możliwości i zagrożenia były tak oczywiste, że nie dopuszczo do żadnej dyskusji nad obowiązkiem prowadzenia takich zapisó Stały się warunkiem koniecznym i nieodwołalnym: do budowy i jestracji dopuszczono wyłącznie statki, które niosły taki stały i; tomatyczny dziennik pokładowy, rejestrujący wszystko, co jedno ka zrobiła, z czym się spotkała, każdą decyzję, działanie, ryzy' awarię, każdy kryzys. Kody, znoszące blokadę tych zapisów, należały do PZKG. W rdzeniach danych, zaprojektowanych do wykorzystania w roli, zastosowano CMOS (complementary metal oxide sernic ductor) - dopełniający półprzewodnik tlenku metalu. Wielką zal chipów CMOS był fakt, że pobierały energię tylko przy zmi stanu, to znaczy podczas zapisywania danych. Z tego powodu m gły te dane przechowywać w postaci fizycznie trwałej, nawet b dopływu energii. Jak wszystkie inne chipy, reagowały jednak impulsy elektroniczne: kiedy energia płynęła między dodatn' a ujemnym źródłem, stan chipu mógł się zmieniać; mogły się znr niać dane. Wynalezienie chipów CMOS wykonanych w technologii SOS (• łicon on sapphire) - krzem na szafirze było krokiem w kierun prawdziwej trwałości. Ale powstanie prawdziwych rdzeni dany^ umożliwiły dopiero półprzewodniki typu SOD (silicon on di mond) - krzem na diamencie. Chipy SOD-CMOS były niewygód dla normalnych zastosowań komputerowych. Za to świetnie się naJ wały do przechowywania danych w formie permanentnej. Up szczając, można powiedzieć, że półprzewodniki SOD w ogóle n zmieniały stanu; one dodawały stany. Zamiast magazynować dane typowej, zero-jedynkowej formie binarnej, zapisywały je, akumul jąc kolejne sekwencje zer i jedynek. Dane były nie tylko niezmienne, ale też każda próba ich zmian' była trwale rejestrowana. W rezultacie powstało coś w rodzaju p mięci typu Write Only; po wprowadzeniu właściwych kodo pZKG informacje można było odczytać. Nigdy nie można było zastąpić ich innymi czy wymazać. Impuls chaosu uczynił wyjątek dla całej koncepcji rdzenia danych. W owym okresie instynkt porządku był w natarciu. Groźba zakazanej przestrzeni dawała mu motywację nie mającą precedensu w historii. Z tego powodu wymagania PZKG - wspieranej przez potężne handlowe ramię Zjednoczonych Kompanii Górniczych - zwykle spełniano bez szemrania. Pod gospodarczym przymusem żaden ludzki rząd nie mógł im odmówić - zwłaszcza kiedy wymagania brzmiały tak rozsądnie. Zgodnie z nowym prawem każdy ludzki statek miał na pokładzie rdzeń danych. Jeśli nie, odmawiano mu rejestracji. A to z kolei oznaczało, że nigdzie w ludzkiej przestrzeni nie pozwolą mu dokować. Gwałtowne protesty, oparte na argumentacji wykorzystującej prawo do decydowania o sobie i swobód osobistych, doprowadziły jedynie do dwóch ustępstw w akcie prawnym. Po pierwsze, jako że policja uzyskała władzę nad wszystkimi rdzeniami danych, zakazano jej do nich dostępu, chyba że dysponowała dowodem popełnienia przestępstwa. Po drugie, dla ochrony danych osobistych zwykłych obywateli, każdy statek, nie należący do PZKG ani do ochrony, mógł prowadzić dziennik ambulatorium odłączony od swego rdzenia danych, czyli w pewnym sensie prowadzić ambulatorium w sposób hermetyczny. Zwykli obywatele nie mogli wprawdzie podróżować bez identyfikatorów, z których każdy komputer PZKG i ochrony mógł odczytać ich dane osobowe; nie mogli też wpływać na zawartość tych danych; ale przynajmniej na pokładach statków mogli brać środki na bezsenność albo usuwać kurzajki, tak by wiadomość o tym nie docierała do policji. Impuls chaosu kazał obawiać się - głośno - że tylko kwestią czasu jest wyposażanie statków - przez instynkt porządku - w rdzenie danych z zaprogramowaną możliwością odwołania każdego rozkazu i decyzji kapitana; zaprogramowane, by ograniczyć możliwości wyboru i kontrolować działania. W większości grup jednak takie obawy uznawano na pozbawione podstaw. Próba przewidzenia przez PZKG wszystkich okoliczności, w jakich statek może się znaleźć tysiące lat świetlnych od Ziemi, byłaby doprowadzeniem instynktu porządku do skali samobójczej. Nawet najbardziej przestraszeni nonkonformiści, najbardziej paranoiczni libertarianie, nie mieli powodów, by podejrzewać Zjednoczone Kompanie Górnicze albo ich Policję o skłonności samobójcze. 62 4 Nie miała czasu ani pomysłu, co zrobić. Nick powiedział: d sieć minut. Ostre przeciążenie za dziesięć minut. A Morna w prawie nic nie wiedziała o swojej chorobie skokowej; nie domy ła się nawet, jak ją opanować. Zdążyła już pozbawić sterownik możliwości wyłączenia sie' wywołania katatonii. Głupia. Coś innego... Musi zrobić coś innego, i to szybko. Nick nie dzie czekał, aż opanuje strach. Chciał ją ukarać za to drobne z cięstwo na mostku - dlatego postanowił tak szybko włączyć mak malne przyspieszenie, nawet ryzykując, że Morna wypali so mózg... Potrafił się mścić. Została jeszcze najwyżej minuta czy dwie. Minuta czy dwie, zanf przeciążenie doprowadzi ją do obłędu. Sterownik implantu strefowego był jej jedyną nadzieją. Wy! ła go z kryjówki, trzymała w dłoni. Ale jaką funkcję powinna stosować? Nie domyślała się nawet, która część mózgu ule uszkodzeniu, gdzie pojawiła się skaza, który zespół neuronów odpowiada za tę absolutną jasność, z jaką wszechświat do niej przemawiał i nakazywał zniszczenie. Nie mogła się skupić. Niech cię diabli porwą, przeklęła Angusa; gdzie jesteś, kiedy cię potrzebuję? Bez ostrzeżenia Kapitański kaprys zwolnił obroty wokół osi; wewnętrzne ciążenie zniknęło. Standardowa procedura: zmniejszała zużycie sprzętu i oszczędzała załodze stresu związanego z przyciąganiem w dwóch kierunkach jednocześnie. Czas dobiegł końca. Gorączkowo podbiegła do koi, wskoczyła na nią, podciągnęła i przypięła koc, żeby nie spaść, kiedy nowy kierunek ciążenia zmieni ustawienie mebli. Dzięki temu koja posłuży jako coś w rodzaju fotela anty-g. Niemal natychmiast niski grzmot przetoczył się po kadłubie -stłumiony, nagły grom silników. Zrozpaczona wcisnęła klawisz, oczekując, że wypełni ją apatia, zostanie wciągnięta w sen i zapomnienie. Potem wepchnęła czarne pudełko pod materac. Dobrze czy źle, ale rozwiązała wszystkie swoje problemy - przynajmniej na pewien czas. Panika i świadomość odpłynęły, jakby wyciśnięte potężnym pchnięciem silników. Czuła się masywna jak sama śmierć. Spokój wypełniał ją równocześnie z ciężarem; przeciążenie było jak nieodparta senność. Mimo to przeklinała siebie, dopóki trwała świadomość. Głupia! Nikt nie wytrzyma zbyt długo warunków pełnego ciągu. Nikt na pokładzie nie przeżyje, jeśli w regularnych odstępach czasu Nick nie będzie redukował przyspieszenia. Gdyby od kogoś na mostku uzyskała informację, jak długo polecą pełnym ciągiem, mogłaby ustawić automatyczny wyłącznik i zbudzić się, kiedy będzie bezpieczna. Ale nie zrobiła tego, nie, nie ona, głupia, głupia, a teraz już za późno. Jest zgubiona. Nie obudzi się, dopóki ktoś nie znajdzie i nie wyłączy sterownika. Dopóki ktoś nie znajdzie sterownika... I nie wyłączy... * * * 64 65 Następne, co zobaczyła, to ściany przesuwające się po obu nach. To nie miało sensu, a zresztą w jej kabinie nie było ta ścian. Ale najwyraźniej nie miała przywidzeń. Inne szczegóły także nie miały sensu. Co robiła w pozycji pi wej? Dlaczego zdawało jej się, że zwisa na ramionach? Nie po' ła tego wyjaśnić. A jednak wszystko to sprawiało wrażenie ró rzeczywistego jak ściany. Oczywiście, to nie ściany się poruszały. To ona. Jej nogi wlókł po podłodze. Ktoś ją niósł: czuła swoje ręce na czyichś ramionac Ten ucisk wzbudził panikę. Kiedy dotarli do windy, odzyskała już przytomność na tyle,! spróbować się wyrwać. Była za słaba. Głęboki sen jeszcze jej nie opuścił, odbierał e gię, budził drętwotę. Mimo to walczyła nadal, słabo ale uparcie' wreszcie usłyszała czyjś głos: - Puść ją. Zobaczymy, czy ustoi o własnych siłach. Ręce wysunęły się spod jej ramion. Mało brakowało, a upadłaby na twarz. Raczej dzięki szczęściu niż świadomemu działaniu zdołała p trzymać się drzwi windy. - Trzymaj się - usłyszała znowu ten sam głos. - Nic ci nie. dzie. Zabieramy cię do ambulatorium. Zaczynał wydawać się znajomy. Wstrzymując oddech, obejrzała się i z wysiłkiem zogniskov wzrok na dwóch mężczyznach, stojących o wyciągnięcie ręki za Jednym z nich był Vector Shaheed. Drugim mógł być ten sam człowiek, który siedział przy kon danych, kiedy była na mostku. Nie miała pewności. Był dostat nie duży i niekształtnie zbudowany. Żaden z nich nie trzymał sterownika implantu. Przynajmniej w dłoni, gdzie mogłaby go zauważyć. To głos Vectora wydał jej się znajomy. - Powiedz coś, Morno - zachęcił ją delikatnie. - Przekonaj t że nie zwariowałaś. Zamrugała, próbując się zastanowić, ale nie rozumiała jego sł Zbyt wiele dręczyło ją pytań, zbyt wiele strachu; w głowie jej s miało, jakby groźny tłum zbliżał się nieuchronnie. Całe ciało b 66 obolałe; miała uczucie, że spędziła długie godziny w rozdrabniaczu rudy. To wina przeciążenia... przeciążenia i wymuszonego snu. - Dlaczego...? - wychrypiała z wysiłkiem. Dlaczego tu jestem? Dlaczego nie śpię? - Musimy wiedzieć, czy minął już atak choroby skokowej - wyjaś nił Vector. - Jeśli tak, mamy cię zabrać do ambulatorium i zrobić parę testów. Sprawdzić, czy możemy cię z tego jakoś wyciągnąć. - Uśmie chał się niepewnie; wyglądał na bardzo zmęczonego. - To jest Orn Vor- buld. - Wskazał swego towarzysza. - Nie mamy na pokładzie technika medycznego, ale Om ma za sobą sporo doświadczeń w ambulatoriach. Moma wciąż nie pojmowała; jej mózg działał ze zbyt wielkim opóźnieniem. Nie wiedziała, jak uniknąć wizyty w ambulatorium. i Każde standardowe badanie, wykonane przez system cybernetyczny dowolnego przyzwoitego ambulatorium, wykryje jej implant strefowy. A Kapitański kaprys z pewnością ma przyzwoite ambulatorium. Jeśli Yector ją tam doprowadzi, pozna prawdę. Przecież już ją zna. To jasne. Inaczej dlaczego by się obudziła? Musiał znaleźć i wyłączyć sterownik. Bezradna, słaba i obolała miała łzy w oczach. - Nie do ambulatorium -jęknęła. - Dlaczego nie? Przyglądał jej się z uwagą, ale bez zniecierpliwienia. Za to jego towarzysz wytrzeszczał oczy, jakby się bał, że Morna wybuchnie płomieniem. I nagle sprzeczne obawy - że ją zdemaskowano, że za chwilę ją zdemaskują - utworzyły obszar spokoju, niczym oko cyklonu; przestrzeń, gdzie umiała myśleć logicznie. Może jednak Yector nie znalazł sterownika? Jego zachowanie na to wskazywało. Może obudziła się, bo wynieśli ją poza zasięg emisji? Może jeszcze nie jest zgubiona. Niewiele brakowało, by osłabła z ulgi, zsunęła się na podłogę. Ale nie, nie mogła sobie na to pozwolić, nie chciała sprawiać wrażenia bezsilnej. Odchrząknęła tylko i uniosła głowę. - Nie lubię ambulatoriów. Nie jestem szalona. Wzięłam za dużo kataleptyku. Nie wiedziałam, jak długo... - Wszystkie mięśnie ją bolały. - Jak długo będziemy przyspieszać. 67 \ - Kto ci dał kataleptyk? - zainteresował się Vector. Spokojn maskował groźbę tego pytania. Nick nie wspomniał o zaopatr jej w leki. - Miałam ze sobą. Z zapasów Ślicznotki. Ukradłam trochę, dy odkryłam, że mam chorobę skokową. Nie ufałam mu - d niepotrzebnie. Vector domyślił się chyba, że mówi o Angusie Thermop Wciąż obserwował ją czujnie. - Mówiłaś, że przeciążenie wywołuje atak. Skąd wiesz, kiedy kończy? - Czy wyglądam, jakbym chciała uruchomić autodestrukcj\ Zdołała uśmiechnąć się blado. i, Vector odpowiedział swoim zwyczajnym, nikłym uśmiech nie wiedziała, czy jej uwierzył. Chyba jednak tak. Po chwili wyminął ją i podszedł do interk obok drzwi windy. - Myślę, że jest już w porządku - zameldował. - Zabiorę ją' kambuza i dam coś do zjedzenia. - Nie czekając na potwierdzę' zwrócił się do swego towarzysza: - Powinieneś się przespać, Padasz z nóg. Orn Vorbuld jakby nie zrozumiał, że został odprawiony. Pal spod oka na Mornę, jak gdyby stawała się w jakiś sposób jaśniej ' a wkrótce będzie zbyt jaskrawa, aby spoglądać na nią wprost. - Nick nie zasłużył na ciebie. - oświadczył z miną człowi który podjął trudną decyzję. Wyciągnął rękę i stwardniałą dło pogłaskał jej włosy. Potem odszedł. Morna nie zwracała na niego uwagi. W chwili, gdy Vector mówił słowa „kambuz" i „jedzenie", zdała sobie sprawę, że nic jadła od opuszczenia Ślicznotki. Senność zniknęła już prawie śladu, ale osłabienie pozostało. Musiała coś zjeść. Vector wziął ją pod rękę i wcisnął guzik windy. Drzwi otwo ły się i weszli do kabiny. - Orn jest geniuszem, chociaż dość szczególnego rodzaju - z ważył obojętnie. - Jest dobrym pierwszym informatykiem, głów dlatego, że jest komputerowym cudotwórcą. I wystarczy na ni spojrzeć, żeby zgadnąć, że zbyt wiele wie o systemach medy nych. Niestety, reakcje seksualne ma godne małpy. Czyżby mechanik próbował ją ostrzec? Morna nie zwróciła na to uwagi- Jej umysł mógł się zajmować tylko jednym problemem naraz. Vector nie znalazł sterownika. Nie prowadził jej do ambulatorium- To wystarczy. Teraz chciała tylko jeść. Kambuz był pusty. Kapitański kaprys musiał zmniejszyć ciąg jakiś czas temu i reszta załogi zdążyła już zjeść posiłek. Vector posadził Mornę przy stole, wprowadził instrukcje do automatu i wziął się za parzenie kawy. Kątem oka zauważyła, jak sztywno się porusza. Wszystkie myśli krążyły wokół jedzenia i zapachu kawy. Po kolei... Kiedy postawił przed nią tacę, zaczęła jeść, nie zwracając uwagi na smak. W tej chwili nie interesowało jej nawet, co je. Vector ze swoją porcją usiadł naprzeciwko. Też musiał być głodny, ale się nie spieszył. Skończyła długo przed nim. Nie potrafiła mu dorównać w tym spokoju, ale starała się zachować obojętny ton. - Jak długo działał pełny ciąg? - spytała. - Cztery godziny. Morna uniosła brwi. - To sporo przeciążenia. Vector wypił łyk kawy. - Mniej więcej tyle, ile byliśmy w stanie wytrzymać - przyznał. - Nawet na prochach. Właściwie to więcej. Ale nie chcemy dać się zła pać. Wyłączyliśmy ciąg jakąś godzinę temu. Teraz skanujemy jak wa riaci. Jeśli ktoś za nami leci, musimy znowu uruchomić silniki, nieważ ne, czy ktokolwiek to przetrwa. Jak dotąd... - Rozłożył ręce. - Kiedy zmniejszyliśmy ciąg, Mikka próbowała wywołać cię przez interkom. Nie odpowiadałaś. Wiedziała, że żyjesz, ponieważ... - uśmiechnął się odrobinę szerzej - ...ponieważ słyszała twoje chrapanie. Ale nie mogła cię obudzić. Nick kazał jej przejąć mostek, żeby samemu trochę odpo cząć. Om i ja zaproponowaliśmy, że sprawdzimy, co się z tobą dzieje. Morna nie odpowiedziała. Myślała intensywnie. Cztery godziny pełnego ciągu to bardzo długi okres przeciążenia. Przy takim stresie umierali ludzie. Nick nie tylko się spieszył - spieszył się rozpaczliwie. Mimo to zdołała przetrwać kryzys. Przespała obłęd; odkryła, jak nad nim zapanować. W tym tkwiła nadzieja - więcej nadziei, niż mogła się spodziewać. W tej chwili to wystarczy. 68 69 Aby wypełnić ciszę, albo żeby dać jej czas do namysłu, Vr Shaheed mówił dalej. - Osiągnęliśmy mniej więcej dwie trzecie naszej teoretyc prędkości maksymalnej. Jeśli włączymy silniki na jeszcze dwie- dżiny, wyzerujemy ciąg. Jak na statek tych rozmiarów, silnik dość mocne, ale bardziej już nas nie popchną. Potem będziemy fować. Chyba że... - dodał - ...zaczną nas ścigać. Wtedy dowi się o przeciążeniu więcej, niż mielibyśmy ochotę. Bez sprawn napędu skokowego mamy raczej ograniczone możliwości. Zastanowił się. - Nawet gdyby nas nie ścigali - zauważył - sprawny napęd : kowy bardzo by nam się przydał. Choćbyśmy osiągnęli nie wiad jaką prędkość, i tak będzie za mała. Czeka nas bardzo długi dryf. j To zdanie zwróciło uwagę Morny. Brzmiało jak oferta podzi nia się informacją. Czujna nagle, spróbowała z niej skorzystać. - Jak długi? Tygodnie? Vector wpatrywał się w zawartość kubka. - Raczej miesiące. Miesiące, powtórzyła bezgłośnie. - Musimy lecieć okrężną trasą. Jeśli ktoś nas śledzi, ochr Gór-Komu czy PZKG, to mamy poważne kłopoty. W tej eh ciągle jeszcze oddalamy się od celu podróży. Ale gdybyś lepiej ła statek, albo gdybyś miała wyjątkowo czułe ucho środkowe,' działabyś, że dokonujemy korekty kursu. Bardzo powolnej, chcemy ryzykować spotkania z innymi statkami ani schwyt w trakcie skrętu. Korekta kursu rzeczywiście była powolna. Jej zmysł równow zwykle był dostatecznie czuły, by alarmować, gdyby odczuwała: łę ciążenia działającą wzdłuż więcej niż jednego wektora. Musi się zastanowić, czy mechanik mówi prawdę, a jeśli tak, to dlacze" - Jak na statek bez napędu skokowego próbujemy pokonać wał kosmosu - stwierdziła. - Dokąd lecimy? - Remonty - odparł krótko mechanik. - Musimy dolecieć; stoczni, gdzie naprawią nam silniki skokowe. Morna spojrzała na niego zaskoczona. Jeśli nie liczyć Stacji G -Komu, w granicach ludzkiej przestrzeni nie znała żadnej stoczni, której Kapitański kaprys mógłby dotrzeć, używając jedynie ci prędkość statku może osiągnąć i sto pięćdziesiąt tysięcy kilometrów na sekundę, ale nawet takie tempo jest niczym w porównaniu z latami świetlnymi dzielącymi gwiazdy. - Do jakiej stoczni? - spytała, zapominając o ostrożności. - Gdzie ona jest? Oczy Vectora pozostały czyste jak bezchmurne niebo. - Wiesz, że nie mogę ci powiedzieć. - Nie, nie wiem - odparła. - Jeśli dobrze się orientuję, w ogóle nie powinieneś ze mną rozmawiać. A skoro już robisz coś, czego nie rozumiem, to nie oczekuj, że sama zgadnę, gdzie jest tego granica. Uśmiechnął się nie zmieszany. - Jak już mówiłem, czeka nas bardzo długi dryf. Będziemy się widywać tak często, że obudzą się w nas mordercze instynkty. Było by łatwiej, gdybyśmy spróbowali odnosić się do siebie przyjaźnie. Nie odpowiedziała uśmiechem. Vector Shaheed, pomyślała, jest mężczyzną. Jak Nick Succorso i jak Angus Thermopyle. Jeśli był „przyjazny", to czegoś od niej chciał. Gotowa była dać Nickowi to, czego pragnął. Dla własnego przetrwania. Do tego właśnie służył sterownik implantu strefowego. Ale nikomu innemu. Nikomu. Nigdy. -1 wszystko to robimy na rozkaz PZKG - stwierdziła umyślnie lodowatym tonem. - Robimy to, żeby Hashiemu Lebwohlowi oszczędzić kłopotów z powodu umieszczenia stacyjnych zapasów na Ślicznotce. Lojalność to piękna rzecz, ale w tym wypadku staje się śmieszna. Przez moment Vector Shaheed sprawiał wrażenie całkowicie zaskoczonego. Potem sobie przypomniał. - Aha, to ta twoja teoria, że Nick jest agentem GD. Teraz rozumiem. Posłuchaj mnie uważnie. - Pochylił się dla podkreślenia wagi swoich słów, a z jego okrągłej twarzy zniknął uśmiech. - Na twoim miejscu nie liczyłbym na coś takiego. Nawet bym tego nie powtarzał. To zbyt niebezpieczne. Dostatecznie się naraziłaś, kiedy wspomniałaś mu o tym po raz pierwszy. - Dlaczego? - Zmarszczyła brwi. - Sama jestem gliną. - Nie miała powodu, by mu ufać, ani nawet udawać zaufanie. - Dlaczego Nick postanowił mnie zatrzymać, jeśli nie wykonywał rozkazów PZKG? 70 71 Vector wstał nagle; podszedł do ekspresu i napełnił swój k Wszystkie ruchy wykonywał niczym robot, jakby stawy mu; zły, kiedy siedział przy stole. - Nick zatrzymał cię dla własnych powodów - oznajmi wrócony plecami. - Powie ci o nich... jeśli kiedyś przyjdzie i to ochota. A my wszyscy... Na tym statku nie ma nikogo, kto I nienawidził PZKG. - Ton pasji zabrzmiał w jego zwykle łago ' głosie. -1 to nie bez przyczyny. Już teraz z trudem tolerujemy ją obecność. Jeśli spróbujesz zrzucać na Nicka własne zbro wykorzystamy twoje flaki jako paliwo rakietowe. - Zbrodnie? - Gniew Vectora powstrzymał jej wybuch wści~ ści, ale nie mógł powstrzymać pytania. - O czym ty mówisz?-prosiłam was o ten numer ze Ślicznotką. Nie miałam okazji. To Sza, nie moja zbrodnia. - Zbrodnię bycia gliną - wyjaśnił bez wahania Vector. Je pasja rozwiała się, zniknęła równie nagle, jak się pojawiła. -1 jest najbardziej skorumpowaną organizacją na świecie. Piractv przy niej filantropia. Morna patrzyła na niego zdumiona; wrócił sztywno na mie* i postawił przed sobą kubek. Znów uśmiechał się łagodnie, jak wiek, który nie zna uczucia gniewu. - Coś ci opowiem - zaproponował. Czuła się słabo, ale kiwnęła głową. Zaszokował ją już sani mysł współudziału PZKG w fałszywym oskarżeniu Angusa; jed jest ogromna różnica między zdradzeniem pirata a byciem „naj dziej skorumpowaną organizacją na świecie". Gdyby Vector m prawdę, kłamstwem stałoby się to, co pociągnęło ją do służby, by mówił prawdę, ta prawda zbrukałaby ojca, najbardziej niezł nego człowieka, jakiego znała; ta prawda zmieniłaby śmierć m w żałosną farsę. Gdyby to była prawda... Słuchała Vectora Shaheeda, jakby - przynajmniej na pewien i - wszystkie inne problemy czy wahania przestały istnieć. - Może nie zdajesz sobie sprawy - zaczął - lecz piractwo dość niezwykłym zajęciem dla takiego człowieka jak ja. Nie jes gwałtowny. Nie jestem buntowniczy. Nie mam skłonności do dzieży. Muszę uczciwie przyznać, że nie jestem nawet dobrym. chanikiem. Gdybyś miała czas się nad tym zastanowić, z pewno" ,ś się zdziwiła, co tu robię. Powiem ci. Z wykształcenia jestem ge-jtykiem, nie mechanikiem. Mechaniki nauczyłem się później, kie-jy postanowiłem zmienić zawód. Przedtem pracowałem dla Inter-techu. W genetyce. Nawiasem mówiąc, tam właśnie poznałem Orna. Był ekspertem komputerowym w naszej pracowni. Już wtedy ciągle zdarzały mu się wypadki, a pewne rekonstrukcje chirurgiczne udawały się gorzej niż inne, lecz ogólnie wyglądał wtedy lepiej niż teraz. Z początku nie zwracałem na niego uwagi. Był zbyt... zbyt pozbawiony skrupułów, jak na mój gust. Mawialiśmy wtedy, że przeleciałby nawet węża, gdyby tylko wąż dostatecznie szeroko otworzył paszczę. Ale był też prawdziwym czarodziejem komputerów i od niego zależała praca nas wszystkich. Przymknął oczy i westchnął. - Do rzeczy. Byłem genetykiem, i kiedy tylko wykazałem, że je stem dobry, przydzielili mnie do badań o najwyższym priorytecie. To znaczy takich, podczas których sprawdzają człowiekowi szcze liny między zębami i zawartość jelit, żeby przypadkiem nie wyniósł do domu czegoś utajnionego. Intertech zawsze trochę wariował na punkcie bezpieczeństwa; czytałaś pewnie, jakie mieli kłopoty przed laty: te zamieszki i tak dalej. I z czasem stawali się coraz gorsi. Przerwał i wypił łyk kawy. Morna także, choć była zbyt zasłuchana, by to zauważyć. - Z naszego punktu widzenia rzecz była zrozumiała. Karta Inter- techu zakazuje inżynierii genetycznej. Pewnie wiesz o tym. - Mor na przytaknęła. - To powszechny zakaz. Znajdziesz go nawet w karcie Zjednoczonych Kompanii Górniczych. Intertech mógłby zostać rozwiązany, gdyby ktoś w niewłaściwym świetle spojrzał na badania naszej pracowni. Zajmowaliśmy się - powiedział to, jakby słowa nie miały żadnego znaczenia - obroną przed bronią genetycz ną. Immunizacją na mutacje RNA. Coś ścisnęło Mornę za gardło; nie mogła złapać tchu. Immunizacją na mutacje RNA. Była może zwykłym podporucznikiem PZKG, ale każdy, kto latał w kosmosie, musiał zrozumieć implikacje tego stwierdzenia. Obrona przed bronią genetyczną. Gdyby ją stworzyć, byłaby najważniejszym odkryciem od czasu, kiedy Juanita Estevez Przypadkiem wynalazła napęd skokowy. Coś takiego odmieniłoby całą ludzką cywilizację. Odsunęłoby - może na zawsze - groźbę 72 73 zakazanej przestrzeni. Może rozwiązałoby też problem pirac gdyby piraci stracili swój najlepszy rynek zbytu. Nic dziwnego, że Intertech „wariował na punkcie bezpiec stwa". Zyski z samych patentów na taki wynalazek pozwoliłyb pewnie wykupić ZKG. Vector wciąż mówił. Próbowała zrozumieć sens. - Rozumiesz pewnie, że musieliśmy się dokształcić w zmian genetycznych, zanim spróbowalibyśmy znaleźć sposób ochrony du genetycznego przed tymi zmianami. Dokształciliśmy się. I' śmy już blisko. Tak blisko, że nocami śniłem o rozwiązaniu. To! jak wspinaczka po drabinie, kiedy nie widać ginącego w chmu wierzchołka. To znaczy: nie widziałem dokładnie końca, ale wid łem każdy szczebel po drodze. Potrzebowałem tylko latarki; zg~ wałem drogę po pozostałych szczeblach prowadzących do odpo dzi. Widzisz, marzyłem - uśmiechnął się na wpół przepraszająco będę zbawcą ludzkości. Oczywiście, wszyscy nad tym pracowaliś a nic by nam z tego nie wyszło, gdyby nie Orn... Ale to ja widzia szczeble, ja wiedziałem, jak blisko wierzchołka dotarliśmy. Wykrzywił wargi w smętnym uśmiechu, jakby bawiły własne żale. -1 w tym miejscu skończyliśmy. - Dlaczego? - zdziwiła się Morna. Kilka krótkich tygodni temu była młodym oficerem w pierw misji, była pełna ideałów wpojonych przez rodzinę, i przeżyła tę, więc wiedziała, że takie ideały są ważne. Odkrycie tak isto" tak wspaniałe, jak immunizacja mutagenowa - mogące tyle do' go uczynić dla tak wielu ludzi - wciąż ją poruszało, mimo An i choroby skokowej. Vector wzruszył ramionami. - Pewnego dnia, kiedy przyszedłem do pracy, odkryłem, że mogę przywołać na ekran moich wyników. Badań nie prowad śmy w laboratorium. Doświadczenia były zbyt złożone i cz chłonne, żeby wykonywać je fizycznie. Wszystko załatwiali modelami komputerowymi i symulacjami. I nagle cały projekt 2 nął, przepadły analizy naszej pracowni. Nieważne, czyjego h próbowaliśmy użyć i jaki mieliśmy priorytet, nasze ekrany pozo wały czyste. Orn odkrył, co się stało. Przebił się jakoś do syst j znalazł masę zewnętrznych kodów, o których nikt z nas nie miał pojęcia. Kiedy je aktywowano, zamknęły projekt. Zapieczętowały. jsjie mogliśmy odzyskać choćby najmniejszego fragmentu danych. System nie rozpoznawał nawet naszych imion. W jego głosie znowu zabrzmiała pasja, gniewna i zapiekła. - Kody należały do PZKG. Nie ZKG. To nie była sytuacja, kie dy Zjednoczone Kompanie Górnicze próbowały się bronić na wy padek, gdyby Intertech stał się zbyt potężny. Orn to wiedział, bo ko dy zawierały również źródło i kanały kopiowania. Pochodziły z de dykowanego komputera PZKG w Administracji. Wszystko, czego dokonaliśmy, kopiowały do tego samego miejsca. Słuchała jak sparaliżowana. To, co mówił Vector, budziło dreszcz grozy. - Komputer należał do GD. Nie powinien robić nic innego, niż tylko skanować badania Intertechu i szukać wyników, które mogły by przydać się glinom. Ale kiedy Orn wszedł w system, przekonał się, że komputer potrafił, i miał prawo, wykasować całą firmę. Je steś młoda - zwrócił się nagle do Morny. - Pewnie niedawno wy szłaś z Akademii i opuściłaś Ziemię. Czy chociaż raz słyszałaś ja kieś plotki o immunizacji na mutacje RNA? Czy ktokolwiek zasu gerował ci przynajmniej, że nie musimy przez resztę życia bać się zakazanej przestrzeni? Czy gliny albo ZKG ujawniły nasze dane? Oszołomiona pokręciła głową. - Mieliśmy surowiec do stworzenia obrony, mieliśmy wszystkie szczeble. A oni nam je odebrali i utajnili. - Oczy Vectora były tak błękitne, że niemal jaśniejące. - Nie chcą nam zdradzić, że nieko niecznie musimy żyć tak, jak teraz; wcale nie musimy. Zakazana przestrzeń to pretekst dla ich władzy, to ich usprawiedliwienie. Gdybyśmy mieli środek uodparniający, pieprzona Policja pieprzo nych Zjednoczonych Kompanii Górniczych nie byłaby potrzebna. Próbował nad sobą zapanować, ale bezskutecznie. - Przemyśl to sobie kiedyś - wyrzucił w końcu. - Co najmniej kil kanaście miliardów ludzkich istot skazane jest na strach przed gene tycznym imperializmem, i prawdopodobnie także na sam genetyczny imperializm. I po co? Po nic. Tylko żeby umocnić i rozszerzyć władzę glin. I ZKG. W końcu cała ludzka przestrzeń stanie się jednym wiel kim gułagiem, kierowanym przez ZKG, z ich policją w roli strażników. 74 75 Teraz dopiero gniew Vectora zdawał się opadać, choć j uśmiech nie powrócił. - Ja miałem szczęście, jako jeden z nielicznych. Wydostałem Intertech rozwiązał naszą pracownię i poprzenosił nas wszystk*' ale ja utrzymywałem kontakty z Ornem. Ponieważ miał tak skrupułów, często spotykał ludzi, którzy nie mieli ich wcale. R łem Intertech i zacząłem kurs mechaniki w którejś z hut orbitaln Potem Orn znalazł mi pracę na małym, niezależnym transportov Mnie i kilku innym... - w końcu pozwolił sobie na sarkastyc uśmieszek - rozczarowanym duchom. Przejęliśmy statek i przystąpiliśmy do interesu. W końcu spotkaliśmy Nicka. Orn się na przestępcach, a ja potrafię dostrzec inteligencję, więc prz; czyliśmy się do niego. I od tego czasu jesteśmy przy nim. Przerwał. Może zrozumiał, jak głęboko nią wstrząsnął. A: po prostu był zmęczony zbyt wielkim ciężarem i brakiem oJ czynku. Wstał, jakby musiał pokonywać opór każdego stawu, wyraźniej chciał ją zostawić samą, żeby się zastanowiła nad in kacjami tego, co usłyszała. Okazało się, że jednak nie skończył. Po drodze zatrzymałj jeszcze. - Wiesz, dlaczego tak się ruszam? - zapytał. Morna pokręciła głową w otępieniu. - Artretyzm - wyjaśnił. - Kiedyś popełniłem błąd i próbowa przeszkodzić Ornowi w jednej z jego rozrywek, tych wymag cych mniej skrupułów. Pobił mnie wtedy. Dość mocno. Cał sporo stawów miałem porozbijanych i nadszarpniętych. Tak śnie zaczyna się artretyzm. Znajduje przyczółek na starych ra~ i bliznach, a potem się rozszerza. Wysokie przeciążenia to ago" Milczał przez chwilę. - Przeciążenie to agonia, agonia przeciążenia - dodał, jakby goś cytował. - To wszystko, co wiesz w przestrzeni, wszystko^ powinieneś. I już przy wyjściu dokończył: - Tak wolę. Jeżeli o mnie chodzi, piraci są tymi dobrymi.. Bardzo długo siedziała sama w kambuzie. Niedawno prz" atak choroby skokowej. Po raz pierwszy od chwili, gdy Pogro gwiazd dostrzegł Ślicznotkę, odkryła nadzieję. A jednak strać' czuła się opuszczona i samotna. Wstąpiła do policji, ponieważ chciała się poświęcić sprawie i ideałom PZKG; być może, podświadomie, chciała pomścić matkę. Ale jeśli Vector miał rację, jeśli mówił prawdę... W takim przypadku PZKG popełniła zbrodnię tak straszliwą, że przekraczała granice wyobraźni; tak dotkliwą, że odwracała sens wszystkiego, w co Morna wierzyła i co ceniła; tak ohydną, że zmieniała porządek moralny ludzkiej przestrzeni z cywilizacji i etyki w rzeź i gwałt, a kapitana Daviesa Hylanda w Angusa Thermopyle. Na co teraz mogła mieć nadzieję? Że Vector kłamał? Jeśli nawet, nigdy nie zdoła tego udowodnić. I nigdy nie potrafi wymazać z pamięci jego opowieści: pozostanie tam na zawsze, brukając jej myśli, niszcząc ją równie nieubłaganie jak zakazana przestrzeń. Nieważne, w co wierzył jej ojciec czy ona sama; oboje mogli być tylko narzędziami w zbrodniczych rękach. Samotna w kambuzie Kapitańskiego kaprysu, z kubkiem zimnej kawy przed sobą i nie mając dokąd pójść, Morna Hyland spędziła godzinę czy dwie, opłakując swojego ojca i wszystko, co sobą reprezentował w jej życiu. Zabiła jedynie jego ciało, i to tylko z powodu choroby, o której nic nie wiedziała. Vector Shaheed zniszczył jego wizerunek, wspomnienie o nim. Płacz był niezbędny. Póki nie skończyła, nie umiała przywołać gniewu dostatecznie silnego, by wrócić do kabiny i do sterownika implantu strefowego. 76 5 Czekać: nieubłagane pięć sekund. Jej stanowczość rozpływała się; opanowanie tonęło w bagnie bezradnego snu. Zanim drzwi stanęły otworem, chwiała się już, ledwie utrzymując głowę uniesioną, a oczy otwarte. Rzuciła się przed siebie, trafiła w krawędź łóżka, wsunęła dłoń pod materac. Sterownika nie było. Nie, był. Źle zapamiętała położenie. Macając ręką, zaczepiła o niego palcami. Chwyciła. Osuwała się już na podłogę, gdy kciukiem trafiła w klawisz wyłączający emisję. Przez kilka minut leżała nieruchomo i oddychała ciężko, wynurzając się z głębin paniki i snu. Potem na nowo podjęła swoją walkę o przetrwanie. Kiedy w końcu postanowiła wrócić do kabiny, napotkała n; przewidziany problem. Jej czarna skrzynka wciąż działała, trans~ tując sen do ośrodków mózgowych. Gdy tylko weszła w jej zasi zaczęła odczuwać senność. A zamek w drzwiach był ustawiony na pięciosekundowe opóź nie. Implant strefowy miał o pięć sekund więcej, by ją pokonać. Głupia! przeklinała samą siebie. Głupia! Brak umiejętności p" widywania może ją doprowadzić do klęski. Jeśli zaśnie, zanim z ży dopaść sterownika, będzie nieprzytomna, póki znowu ktoś jej znajdzie. Nick i jego ludzie na pewno zaczną coś podejrzew A nie może przecież omijać swojej kabiny. Nick na pewno zec'~ ją tam zabrać. Zresztą potrzebowała sterownika. Zbyt rozzłoszczona i zdesperowana, by pozwolić sobie na wah nie, wycofała się korytarzem do miejsca, gdzie implant już nie dz: łał. I ruszyła biegiem. Angus nauczył ją robić takie rzeczy. Odblokować zamek. Kiedy spragniony Nick zjawił się w kabinie, Morna eksperymentowała ze sterownikiem, uczyła palce trafiać w pożądane klawisze, badając efekty rozmaitych funkcji. Drzwi ledwie zdążyły ją ostrzec. Próbowała właśnie subtelnie i precyzyjnie nastroić implant,, by poprawił zdolność myślenia, przyspieszył je, a jednocześnie by nie stała się wyraźnie hiperaktywna. Jednak część umysłu wciąż była wyczulona na brzęczyk drzwi. W ostatniej chwili wyłączyła sterownik i wcisnęła go do kieszeni. Nick wszedł uśmiechnięty, rześki i wypoczęty. Nic w jego oczach ani w ciemnej barwie blizn nie sugerowało gniewu. Najwyraźniej zaspokoił już chęć zemsty i był skłonny na razie o niej zapomnieć. To stłumiło jeden z jej wielu lęków. - Na skanie czysto - oznajmił, zamykając drzwi. - Jestem prawie pewien, że nikt nas nie ściga. Gdyby chcieli nas złapać, nie zabieraliby się do tego w taki sposób. Możemy chwilę odpocząć, zanim znowu włączymy ciąg. Morna spróbowała się uśmiechnąć. Było to trudne bez pomocy implantu. Jeśli już, to mdłości, odczuwane na samą myśl o jego żądzy, stawały się coraz silniejsze. Atak Vectora na PZKG także nie pomógł. A po napięciu związanym z przeskokami I V 78 79 przez synaptyczne pętle była roztrzęsiona i osłabła, jak po dł gich, przykrych halucynacjach. Na szczęście wciąż miała rękę w kieszeni. Ostrożnie przesun-palce i znalazła potrzebne przyciski. - Może ostatnim razem byłem za bardzo zmęczony, żeby rozs nie myśleć - powiedział Nick wesoło. - A może od tego czasu t;, miałem na głowie, że nie mogę ufać własnej pamięci. Ale mógłby przysiąc, że nigdy jeszcze nie miałem takiej kobiety jak ty. - Bliz" miał tak ciemne, że zdawały się wystawać mu z twarzy: trzy cz-~ bruzdy pod prawym okiem, dwie pod lewym. - Przyszedłem spra dzić, czy zdołasz to powtórzyć. Morna przełknęła ślinę, by pozbyć się z krtani smaku żółci. - Sprawdź mnie - zaproponowała chrapliwym szeptem. Uruchomiła sterownik, wyjęła rękę z kieszeni, rozpięła kom* nezon i pozwoliła mu opaść na podłogę. - Morna. - Westchnął, kiedy zobaczył jej nagość. Objął ją i pchnął do tyłu, na koję. Wydarzenia były powtórką poprzednich. Nick stał się oszu' nym muzykiem, pobudzonym jej fałszywym uniesieniem; ona b fałszywym instrumentem, udając, że to jego męskość doprowac ją do szaleństwa. To, co robili razem, nie odbiegało od szablonu,' ki Morna ustaliła wcześniej. Wreszcie Nick rozładował się w rozk szy tak wielkiej, że łzy stanęły mu w oczach. i Tym razem jednak nie zasnął. Wyciągnął się obok Morny i obj ją mocno. Oddychał już wolniej, a łzy na bliznach wyschły. ' - Miałem rację - wyszeptał jej do ucha niemal czułym tonem.* Nie istnieje nikt taki jak ty. Żadna kobieta nie pragnęła mnie jesz do tego stopnia, żeby oddać się tak całkowicie. - Nick... - odpowiedziała. - Nick... Pocierała o niego piersiami i pieściła penisa, gdyż sterów wciąż był włączony, a Nick pozostawił ją o krok przed tą neuron wą apoteozą, która wypaliłaby mózg i ostatecznie stłumiła jej pra dziwą żądzę i gniew. Ton głosu miał prawie czuły, uśmiech prawie tkliwy. - Gdybym nie wiedział, że to nieprawda - stwierdził - pod tw im wpływem mógłbym uwierzyć, że istnieje coś takiego jak miło Zaczynała się denerwować. Dopóki nie pozwoli jej wstać i ubrać, nie może dosięgnąć sterownika, nadal tkwiącego w kieszeni kombinezonu. Dlatego zaryzykowała, że posunie się za daleko: chociaż był zaspokojony, przesunęła wargami w dół jego brzucha. Udało się. - Później - rzucił z uśmiechem i wstał z koi. Bała się, że nie wyjdzie. Gdyby został, gdyby zwlekał z jakiegoś powodu, mogłaby się zdradzić. Nie potrafiła pohamować namiętności, wymuszanej działaniem implantu strefowego. Na szczęście nie czekał. Może nie ufał jej jeszcze i nie była mu potrzebna do niczego poza seksem. - Włączymy ciąg na dwie godziny - powiedział, wciągając kom binezon. - To mniej więcej maksimum tego, co możemy osiągnąć, jeśli ma nam jeszcze zostać trochę mocy na manewry. Potem koniec z przeciążeniem. Wszyscy będziemy mogli odpocząć. - Już w drzwiach dodał: - Tylko się nie rozchoruj. Czeka nas sporo wspólnego odpoczynku. Gdy tylko zamknął za sobą drzwi, zsunęła się z koi, znalazła sterownik i wcisnęła wyłącznik. Zmiana stanu nie była tak mordercza jak poprzednim razem. Dopiero dzisiaj nauczyła się kierować natężeniem emisji implantu. Teraz włączyła relaks na niskim poziomie, by uspokoić neuronową burzę. Wkrótce potem nadeszło z mostka ostrzeżenie o przeciążeniu. Kiedy Kapitański kaprys wyzerował obrót, wsunęła się pod przypięty koc i nastawiła zegar sterownika na dwie godziny i dziesięć minut. Uśpiła się, kiedy tylko poczuła pierwsze pchnięcie ciągu. * * * Ten kryzys także przetrwała. Być może przetrwałaby go nawet bez pomocy implantu. Nie wiedziała, jakie przeciążenie wywołuje atak choroby skokowej. A napędem klasycznym rządziło prawo malejących zysków: im szybciej leciał Kapitański kaprys, tym mniejsze przyspieszenie dawały silniki, aż do osiągnięcia czegoś w rodzaju równowagi. Od tego momentu napęd tylko marnował paliwo: Kapitański kaprys dryfował równie szybko bez pomocy silników. W konsekwencji drugie uderzenie ciągu było z konieczności słabsze od pierwszego. 80 81 Gdyby Morna nie zasnęła, mogłaby się przekonać, jak da sięgają jej ograniczenia. Kiedy jednak wyłącznik czasowy przerwał emisję i Morna płynęła ku świadomości, była zadowlona, że nie zaryzykowała' kiego eksperymentu. Ciało miała obolałe, jakby cierpiała na sam artretyzm, jaki usztywniał stawy Vectora Shaheeda. Głowa sowała bólem i szumiało jej w uszach niczym po całonocnym pi" stwie. Nie wierzyła, że bez ochrony implantu strefowego pozos' by przy zdrowych zmysłach. Ulga pozostałych członków załogi Kapitańskiego kaprysu : całkiem inne przyczyny. Bez dodatkowych uszkodzeń udało ir wymknąć ze Stacji Gór-Komu. W przewidywalnej przyszłości groziły im już duże przeciążenia. I prawie na pewno nie groziło tutaj spotkanie z innymi statkami - nikt nie latał z normalnymi p~ strzennymi prędkościami tak daleko od Stacji, w odległości z' małej dla napędów skokowych, ale zbyt wielkiej dla posługujący się zwykłymi silnikami. Wszystko wskazywało na to, że są bezpieczni. Oczywiście, zawsze istniało ryzyko, że ścigający ich statek ' kona przeskok migowy. Ludzie Nicka próbowali już takiego newru i wiedzieli, że jest możliwy. Ale każdego, kto spróbował zmniejszyć dystans z prędkością tachjonową, czekała przykra nr spodzianka: trajektoria Kapitańskiego kaprysu odchyliła się znacznie od wszelkich możliwych do przewidzenia torów; cały c~ odchylała się bardziej. Boczny ciąg bezustannie wgryzał się w pr strzeń, stopień za stopniem zbliżając statek do ostatecznego kurs Nick Succorso zostawił na mostku tylko minimalną załogę: wodzenie, skan i dane. Dla całej reszty wyprawił przyjęcie. „A" uczcić uwolnienie pięknej i tajemniczej Momy Hyland", powi dział. „Z paskudnych łap Angusa owcojeba Termo-piły", wyjaśn „I aby upamiętnić pierwsze wakacje tego statku i jego załogi", d dał. W magazynach Kapitańskiego kaprysu znalazł się szeroki w bór różnego rodzaju alkoholi i narkotyków. Wkrótce wszyscy pokładzie byli albo pijani, albo naćpani. Na jakiś czas pozwoliło to Mornie zapomnieć o problemach. Pijaństwo było jednak tylko krótkim przystankiem, sposobem, w jaki mężczyźni i kobiety bez implantów strefowych osiągali wrażenie przejścia. Już po wszystkim, kiedy minęły skutki rozrywek, ]udzi Nicka czekała nowa trudność. Musieli jakoś zabić czas. Nie byli przyzwyczajeni do długich rejsów. Kapitański kaprys nie był systemowym transportowcem; miał napęd skokowy. Prawdopodobnie od zdobycia go przez Nicka nigdy dłużej niż miesiąc nie przebywał z dala od portu. Załoga zaczęła szukać sobie zajęć. Większość miała wybuchowe temperamenty. Byli przestępcami, wyćwiczonymi raczej w walce o życie niż w zwalczaniu nudy. „Wakacje" bez kosztownego seksu, bez barów ani intryg czy innych dostępnych na stacjach rozrywek, szybko straciły urok. Tydzień poświęcony zmieniającym nastrój substancjom, spaniu i wzajemnym zaczepkom dało się wytrzymać. Potem nerwy zaczęły puszczać, a kłopoty się piętrzyć. Co jakiś czas Morna słyszała w korytarzach odgłosy przypominające uderzenia. W najróżniejszych chwilach wywrzaskiwane przekleństwa odbijały się echem po statku, budząc maniakalną wesołość albo wściekłość. Kiedy Nick zabierał ją do kanibuza, spotykała tam ludzi z każdym dniem bardziej niechlujnych, zaczepnych i nerwowych. Pod koniec drugiego tygodnia do Nicka podszedł Vector Shaheed. - Sądzę, że jesteśmy już właściwie gotowi - powiedział. Nick uśmiechnął się i pokręcił głową. - Wkrótce - zapewnił. Vector wzruszył ramionami i odszedł. Kilka dni później Mikka Vasaczk zaryzykowała i zastukała do drzwi Morny podczas wizyty Nicka. Nick zostawił Momę nagą i zdyszaną, by wpuścić swojego pierwszego oficera. Mikka wkroczyła wściekła, choć nie na Mornę. Miała wielkiego sińca pod okiem i pokrwawione kostki palców. - Tego już za wiele - warknęła, zanim Nick zdążył się odezwać. - Ten przekaźnik fali zerowej, ta nasza cholerna, lubieżna trzecia od danych przyłożyła mi kluczem. Powiedziała, że nie dopuszczam do niej facetów. Ja! Gdyby połowa załogi nie składała się z twoich po rzuconych kochanek, nie mielibyśmy takich problemów. Groźnie zmarszczyła brwi. 82 83 Nick błysnął zębami w uśmiechu. - No dobrze - rzekł. - Myślę, że są gotowi na odrobinę dysc pliny. Zbierz ich wszystkich. Postrasz bronią, jeśli będzie trze' Nie obchodzi mnie, czy śpią, czy są pijani. Porozmawiam z nimi godzinę. Zagonimy ich do roboty. Mikka nie zasalutowała i nie odpowiedziała. Odwróciła się tyl i odeszła, kołysząc biodrami. Kiedy zebrała się załoga, Nick wygłosił kilka uwag na temat i zachowania i charakteru, jak gdyby całą tę sprawę w głębi duc' uważał za zabawną. Potem zarządził pełny przegląd całej fregat'1 wszystkich jej części, które można remontować poza stocznią. - To wam zajmie przynajmniej parę miesięcy - zakończył. - piej więc zaczynajcie od razu. To posunięcie na pewien czas rozwiązało większość probl mów. Nie wszyscy z radością przyjęli rozkaz, ale nawet najbardzi buntowniczy i niezadowoleni członkowie załogi nie chcieli s' sprzeciwiać Nickowi Succorso. Wkrótce byli zbyt zapracowan żeby sprawiać kłopoty. Na nieszczęście sytuacja Morny jeszcze bardziej się skomplikował Przede wszystkim Nick mógł teraz spędzać z nią więcej czas Cały remont nadzorowała Mikka, on natomiast nie miał do robo nic lepszego, niż badać reakcje Morny. Zdarzały się dni, kiedy pr wie nie wychodził z jej kabiny. Z początku przychodził tylko po seks i sen. Ale stopniowo przy zwyczajał się do niej i zaczynał jej ufać; wtedy ujawniły się jeg głębiej ukryte potrzeby. Zaczął z nią rozmawiać; dni zmieniały si w tygodnie, a on mówił coraz więcej. Musiała chować sterown1 pod materacem i wierzyć, że Nick go nie znajdzie. Zostawiał jej t ' niewiele okazji, by mogła się włączyć czy wyłączyć, że większo czynności musiała wykonywać, kiedy spał. Czasami wyczuwała w nim potrzebę tak głęboką, że niemal bez' denną- utajone dążenie do własnej skuteczności czy męskości. T potrzebę można było najwyżej chwilowo zaspokoić, ale nigdy ni nasycić. Objawiała się nie tylko w jego zachowaniach seksualnyc"' ale też w słowach. Zdawało się, że najbardziej lubi powtarzać h' storie, jakie opowiadali o nim inni (tak przynajmniej twierdził) historie o ucieczkach i wyprawach ratunkowych, o zwycięstwac' i aktach piractwa: korsarske opowieści, pełne dramatyzmu i brawury. Nigdy nie wyjaśniał, czy te historie są prawdziwe, ale sprawiały mu niewątpliwą przyjemność. Potrzebował ich - a ta potrzeba popychała go do Morny. Im bardziej syciła jego pragnienia, tym bardziej stawały się naglące; im więcej go słuchała i reagowała na jego obecność, tym bardziej jej pożądał. Nienawidziła tego; nienawidziła Nicka i wszystkiego, co robił. Czasami czuła obrzydzenie tak silne, że leżała obok śpiącego pirata i zaciskała zęby, wyobrażając sobie, jak przyjemnie byłoby wy-pruć mu flaki i wyrwać jądra przez brzuch. Mimo to znosiła jego obecność; rozpalała się żądzą od jego dotyku; zachęcała go do mówienia. Zaczynała rozumieć znaczenie tego, co robił. Stawała się dla niego cenna. Mimo narastających mdłości troszczyła się o przetrwanie, dając mu to, czego pragnął. A jego przywiązanie dawało jedną oczywistą korzyść: dopóki był z niej zadowolony, cieszyła się na statku pełną swobodą. Dopóki była dla niego zawsze dostępna, mogła chodzić, gdzie tylko chciała, zaglądać, gdzie jej przyszła ochota. Nikt nie stawał jej na drodze. Nawet Mikka Vasaczk zostawiała ją w spokoju. Wykorzystywała tę swobodę. Odnajdywała Vectora tkwiącego w przedziale silnikowym, spotykała Carmel i Linda z rękami po łokcie w wiązkach kabli. Na wideo widziała ludzi w skafandrach, pełznących po pancerzu Kapitańskiego kaprysu. Windy na zmianę nie działały, kiedy rozkładał je na części i składał z powrotem drugi mechanik, chudy chłopak o niesfornych włosach i wysypką na skórze, którego wszyscy nazywali „Małym", chociaż wyraźnie tego nie cierpiał. Jednak znajomość otoczenia nie pomogła w odzyskaniu spokoju. Moma potrzebowała czegoś jeszcze. Chciała uzyskać dostęp do komputerów statku - do dziennika pokładowego, nawet do rdzenia danych. Mogłaby stamtąd odczytać, gdzie się znaleźli i dokąd zmierzają. Oczywiście, nie zweryfikowałaby opowieści Vectora, ale może znalazłaby dowody udziału PZKG w spisku przeciwko Anguso-wi Thermopyle. Może nawet dowiedziałaby się, kim jest naprawdę Nick Succorso. Taka wiedza mogłaby jej pomóc - to niewykluczone. Ale nie 84 85 dysponowała nią. Z powodu przeglądu komputery stale były o wionę. Nawet mostek rezerwowy nigdy nie zostawał pusty, eh umiejscowiono go daleko w przedziale silnikowym, obok ka* skąd Vector monitorował silniki. Właściwie ta swoboda działała na jej niekorzyść. Nie pozw uzyskać tego, na czym jej zależało. Gwarantowała za to ciąg i jących spotkań z Ornem Vorbuldem. Zdeformowany przyjaciel Vectora chyba bez przerwy obse wał Mornę. Nie umiała inaczej wyjaśnić jego umiejętności odna' wania jej, kiedy tylko zostawała sama. Był ekspertem kompu' wym; potrafił chyba tak zaprogramować czujniki, że śledziły ją^ całym statku. Wreszcie Morna zaczęła się wahać, nawet kiedy r ła okazję wyjść z kabiny; wiedziała, że prędzej czy później bę J musiała się przed nim bronić. Rzadko kiedy się do niej odzywał, ale nigdy nie pozwolił przejść tak, żeby jej nie dotknąć. Za pierwszym razem pogładził ko jej włosy, jak wtedy koło windy. Ale za drugim, zanim się o nęła, zdążył już potrzeć dłonią jej biust. Za trzecim ścisnął jej p" tak mocno, że bolała przez godzinę. Potem chwycił Mornę i przyssał się do jej ust niczym pijaw1 Nie potrafiła się wyrwać, ale w końcu zdołała kopnąć go obca pod kolano. Zabolało go na tyle mocno, żeby ją wypuścił, ale tak, żeby przestał ją prześladować. Był to problem całkiem nowego typu. Oczywiście, mogła się mknąć w kabinie. Albo mogła powiedzieć Nickowi, co się dzie znała go już dość dobrze i wiedziała, że nie będzie tolerował po l powania Orna. Jednak obie te możliwości oznaczały pora~ a przeżyła już dość porażek, by znosić jeszcze jedną. Nie powiedziała Nickowi. I nie zamknęła się w kabinie. Zamiast tego postanowiła porozmawiać z Vectorem Shaheede Był jak zwykle w przedziale silnikowym. Nie widziała go, słyszała, jak pracuje pod ciężkim pancerzem generatora pola sko wego - wciąż próbował samodzielnie naprawić napęd. Zabębn' pięścią w pancerz, by zwrócić jego uwagę. - Vector! - krzyknęła. Odpowiedziały jej stuki i brzęki. Potem mechanik wynurzył z luku serwisowego, z miernikiem elektrycznym w dłoni. _ Morna... - Twarz miał zaczerwienioną z wysiłku, ale ton głosu łagodny jak zawsze. - Co mogę dla ciebie zrobić? Nie miała ochoty udawać, że nie jest wściekła. Gniew był jej potrzebny. Bez niego znalazłaby się na łasce strachu i wstrętu. - Co się dzieje z tym twoim tak zwanym przyjacielem? - zapy tała szorstko. - Mam wrażenie, że zamierza mnie zgwałcić. Vector zamrugał niepewnie, wyraźnie nie wiedząc, o kim mowa. potem kiwnął głową. - Aha, Om... Mówiłem ci, że reaguje płciowo jak małpa. I żad nych skrupułów. Gdybyś go przekonała, że masz syfilis, nawet to by go nie powstrzymało. O ile wiem, niczego się fizycznie nie boi. Ambulatorium wyleczy wszystko. Oczywiście, Nickowi by się to nie spodobało... - Przez chwilę rozważał sytuację. - Właściwie to nie problem - stwierdził. Morna spróbowała odtworzyć tę ironię, którą słyszała czasem w głosie ojca. - Nie problem? Vector uśmiechnął się, jakby był już znowu pod pancerzem, przy napędzie skokowym. - Jesteś dużą dziewczynką. Wystarczy, że go powstrzymasz. Po długich godzinach z Nickiem znalazła się na krawędzi eksplozji. - Powstrzymam go, jeszcze jak. Wściekła odwróciła się i wyszła. Ale nie miała pojęcia, jak to zrobić. Zaliczyła szkolenie w Akademii; wiedziała, jak ma się bronić. Z drugiej strony jednak Orn Vorbuld był większy i o wiele silniejszy. Nie mogła też ryzykować wykorzystania swojego implantu, który mógłby jej dać szybkość, koncentrację, odporność na ból. W tym celu musiałaby nosić przy sobie sterownik, a zbyt łatwo umiała sobie wyobrazić sytuację, w której ktoś by go znalazł. Potrzebowała broni. Przydałby się dobry pistolet uderzeniowy albo chociaż palnik laserowy. Ale nikt z załogi nie da jej przecież broni bez zgody Nicka; by ją uzyskać, musiałaby wszystko powiedzieć. Rozgrzana z wściekłości, dymiąc jak fiolka kwasu, ruszyła do kambuza. Napije się kawy i zastanowi. Z ostrożności usiadła przy stole, opierając się plecami o automat żywnościowy, żeby Orn nie zdołał jej zaskoczyć. 86 87 Zjawił się tak szybko, że zaczęła podejrzewać, iż Vector zdra mu, gdzie jej szukać. Ale oczywiście Vector nie miał pojęcia, do" pójdzie, kiedy opuści przedział silnikowy. Orn wkroczył do kambuza, zaczerwieniony z niecierpliwo Nie po raz pierwszy Morna zauważyła, jak wielkie ma dłonie - -glądały jak płaty mięsa. Wstała gwałtownie. Zatrzymał się. Przez chwilę spoglądali na siebie ponad stołe" Podobnie jak głos, oczy miał absurdalnie bojaźliwe. Przygl się jej z obawą, jakby była zbyt gorąca i mogła go sparzyć, jednak wiedziała, że nie ma w nim ani odrobiny bojaźni. Nie : lił jej nieśmiały ton Orna, kiedy powiedział: - Chcę cię. - To fatalnie - odburknęła. - Bo ja ciebie nie. Jeśli w ogóle potrafił wyczuć obrzydzenie, to z pewnością się myślił, że Morna mówi prawdę. Najwyraźniej jednak nie przejął się tym. - Owszem, chcesz - oznajmił z całkowitą pewnością. - Kobi takie są. Nie obchodzi ich, z kim to robią. Myślą, że tak, ale naprą dę to im wszystko jedno. Po prostu chcą. Nick jest dla ciebie\ miękki. Ja ci pokażę, jak to naprawdę wygląda. Morna przypomniała sobie Angusa i miała ochotę splunąć On wi w twarz. - Tu się mylisz - warknęła. - Ja już wiem. Obiecałam sobie, każdy mężczyzna, który tego spróbuje, skończy martwy. A Nick - zapytała jeszcze, zanim zdążył się ruszyć - wie, jaki jes' Uśmiech Orna zupełnie nie pasował do jego głosu ani oczu: drapieżny i zimny. - Nick wie coś o wiele ważniejszego - odparł, wciąż bojaźliw tonem. - Wie, że jestem mu potrzebny. Nie zdaje sobie tylko s~ wy dlaczego. Nie ma pojęcia, że wprowadziłem wirusa do 1 terów; zaraz pierwszego dnia, kiedy tylko wszedłem na pokład.' ko ja potrafię go obejść. Zwykle go dezaktywuję. Ale teraz czynny. Każdy, kto spróbuje beze mnie wejść do systemu, unie'" mi pełną kasację. Wszystko zniknie. Więc jeśli nie będziesz mać gęby na kłódkę i nie dasz mi, czego chcę, jedno z nas b^ musiało mu o tym powiedzieć. Mimo gniewu wiadomość ją zaszokowała. Pełna kasacja.... To przecież samobójstwo; zabije Kapitański kaprys i wszystkich na pokładzie. Wezbrała w niej rozpacz - rozpacz i wstręt. Orn był jak An-gus. Mógł jej zadać więcej ciosów, niż potrafiła odbić, znał więcej sposobów zapanowania nad nią... Kiedy zrobił krok naprzód i sięgnął po nią nad stołem, chlusnęła mu w twarz kawą. Wypij to i niech cię diabli, sukinsynu! Wyminęła stół. Orn wył; z całej siły uderzyła go kubkiem w nasadę nosa. Krew prysnęła na policzki. Najszybciej jak potrafiła, wyprowadziła cios w krtań. Chociaż oślepiony kawą i krwią, zdołał ją chwycić za przegub. Tylko tego mu było trzeba. Spróbowała obrotu. Jeśli zdoła wykonać go dość szybko, trafić Orna łokciem w skroń, może go ogłuszy i ucieknie... Ale Orn odwrócił się razem z nią i wykorzystując jej rozpęd, cisnął głową na ścianę. Uderzyła; ogarnęła ją ciemność, mięśnie zwiotczały. Na oślep machała ręką, ale bez skutku. Ściskając ją za nadgarstek, uderzył znowu, i znowu. Pomyślała, że będzie ją tak bił, aż pęknie czaszka. I nagle przestał - nie chciał, żeby umarła. Chciał jej żywej, chciał, by cierpiała. Jak Angus... Puścił ją, oburącz złapał kombinezon i zdarł jej z ramion. Skądś dobiegły głosy, ale to nie miało znaczenia, niczego nie zmieniało. Próbowała odzyskać panowanie nad mięśniami. Rękawy kombinezonu miała ściągnięte do łokci; krępowały jej ręce. Zresztą Om był zbyt silny. Wyciągnął ją z kambuza i pchnął na przeciwną ścianę. Zaczęła osuwać się na podłogę. - Pokaż jej, Orn - zawołał ktoś z satysfakcją. - Pokaż, że masz gdzieś jej odmowę. I nie obchodzi cię, co Nick pomyśli. - Przerżnij ją! - zażądał inny głos. - Rżnij, ile wlezie! Niech krwawi! Kiedy ścisnął jej piersi i próbował przytknąć wargi do ust, przykucnęła. Mimo oszołomienia i słabości wyprostowała się nagle i trafiła go kolanem w krocze. Jęknął i odskoczył. - Jeszcze raz! - zawołał ktoś entuzjastycznie. - Przyłóż mu! Chwiejąc się i opierając o ścianę, odwróciła się i spróbowała ucie kać. Dopadł ją po trzech krokach, powalił na podłogę i przygniótł sobą. 89 Uderzenie sparaliżowało Mornę. Nie potrafiła powstrzymać Orna, dy przewrócił ją na plecy i zaczął zdzierać kombinezon. - Sprzątnijcie tutaj. - Nick powiedział to spokojnie, ale jego przebił się przez ból Morny i rozgorączkowanie Orna. - Będzi potrzebowali miejsca. Morna dyszała ciężko, kiedy Orn zszedł z niej i poderwał si nogi. - Uszkodziła cię - zauważył Nick. - To dobrze. Chodźmy mesy. Możesz zmyć krew z oczu. Potem zobaczymy, czy jest j sposób, żebyś to przeżył. - Nick... - zaczął Orn. W jego głosie brzmiały nie pasujące' siebie panika i groźba. - Chodź, Orn - odezwał się Vector. Morna usiadła, okryła się kombinezonem i uniosła głowę, chanik stał obok przyjaciela. - Wiedziałeś przecież, że to musi nastąpić. Przynajmniej d czas do namysłu. Może wymyślisz coś, co cię uratuje. Ciągnąc Orna za ramię, Vector ruszył do mesy. Ktoś zaproponował Mornie spóźnioną pomoc. Podała mu r i sztywno stanęła na nogach. Nick spojrzał na nią. - Jak się czujesz? - zapytał, jakby odpowiedź niespecjalnie' interesowała. Pokręciła głową. - Daj mi pistolet. - Nogi jej się trzęsły; musiała oprzeć się o ' nę, żeby zachować równowagę. - Sama go zabiję. Nick prychnął i ruszył za Ornem. W jednej chwili zebrała się praktycznie cała załoga. Jeśli kto wiek został na mostku, to ktoś, kogo Morna nie znała. Stoły i krzesła zsunięto pod ściany mesy, między nimi stali mężc ni i kobiety. Vector przemywał Ornowi twarz, a Nick czekał. Otac go uśmiechy i zmarszczone brwi, podniecenie i lęk. Wszyscy je milczeli. Głośny oddech Morny był jedynym słyszalnym odgłosei - Orn, sprawiłeś mi kłopot - oświadczył nagle Nick. Orn spojrzał na kapitana. - Wcale nie - zapewnił. Głos miał bardziej nieśmiały niż z kle. Ale to, jak się poruszał, jak odwracał, przypomniało Mo słowa Vectora: niczego się fizycznie nie boi. - Jeśli chcesz ją mieć dla siebie, wystarczy, że będziesz ją zamykał. Mówiłem ci... ostrzegałem, że sprowadzi kłopoty. Ale pozwoliłeś jej chodzić po statku, więc uznałem, że jesteś skłonny się nią podzielić. - Nie zrozumiałeś. - W przeciwieństwie do Orna Nick mówił gładko i swobodnie, jakby poruszał się na dobrze nasmarowanych łożyskach. - Nie mówię o niej, mówię o tobie. Jesteś dobry przy komputerach... Może najlepszy, jakiego spotkałem. Teraz będę mu siał cię kimś zastąpić. Lęk pojawił się w oczach Orna, choć nie w jego postawie. - Nie musisz mnie zastępować. - Przecież wiesz... Jesteś ze mną już bardzo długo. Znasz zasady. - Ale nigdy jeszcze nie sprowadziłeś takiej kobiety jak ona! Ani kobiety, która byłaby do niej podobna. Powinieneś trzymać ją w zamknięciu. Jestem tylko człowiekiem, Nick. Jestem tylko człowiekiem, jak ty. Czego ode mnie chcesz? Nick uśmiechnął się drapieżnie. - Chcę, żebyś się pożegnał, Orn. W końcu w głosie Orna zabrzmiała ta nieustraszoność, o której wspominał Vector. - Nick, nie rób tego - powiedział niemal stanowczo. - Dotknij mnie tylko, a jesteś trupem. Nie będę miał już nic do stracenia. Gdy tylko to powiedział, Morna wiedziała, że będzie musiała interweniować. Wirus, pełna kasacja... Ktoś musi powiadomić Nicka... Ktoś musi mu wyjaśnić, że nie może sobie pozwolić na zabicie Orna. Pogładziła obolałe żebra i milczała. - Skończysz martwy - oświadczył Orn. - Nawet jeśli mnie po bijesz. Chociaż nie sądzę, żeby ci się udało. W odpowiedzi Nick odchylił głowę do tyłu i roześmiał się głośno. Śmiał się ciągle, kiedy kopnął Orna w skroń. Orn przewidział atak i zdążył się częściowo uchylić. Mimo niezgrabnej sylwetki był szybki. Nie przypadkiem z taką łatwością pokonał Mornę. Był też przynajmniej o dwadzieścia kilogramów cięższy od Nicka, miał potężniejsze muskuły. Cios, jaki wyprowadził w kontrze, wydawał się dość mocny, by powalić dźwig portowy. Nick odbił cios blokiem z dołu, wyprowadził szybkie uderzenie w brzuch i odskoczył, zanim Orn zdążył go chwycić. 90 91 Orn wzruszył ramionami, jakby ból był tylko drobnostką. - Ty pierdolcu - wysapał. - Chcesz umrzeć... Rozpiął kombinezon, sięgnął do środka i wyjął nóż z dłu czarnym ostrzem. Ściskając go mocno, mierzył Nickowi w p" Drugą ręką otarł z oczu świeżą krew. - Powinieneś się wstydzić - stwierdził ironicznie Nick. są wbrew regułom. Naprawdę sądzisz, że taki mały szpikulec i wystraszy? Kopnął znowu, szybko i groźnie. Orn był przygotowany - ale tym razem kopnięcie było zwo' Gdy Orn spróbował ciąć w nogę Nicka, ten zmienił kierunek i tą wybił mu z ręki broń. Nóż potoczył się po podłodze. Mikka Vasaczk spokojnie scłr ła się po niego. i - Suka! - warknął Orn i rzucił się na Nicka. Przez chwilę atakował tak wściekle i z taką siłą, że zepchnął | ciwnika do defensywy. Nick blokował dłońmi i łokciami, uchylał odsuwał i odskakiwał, by uniknąć ciosów. Potężne uderzenie się ło szczęki z taką siłą, że aż trzasnęły zęby; drugie odrzuciło mu; wę do tyłu; po trzecim się zachwiał. Zdawało się, że przegrywa...? Dwoje czy troje ludzi wykrzykiwało słowa ostrzeżeń i zachęt ale nie do Orna. Vector stał z rękami skrzyżowanymi na piersi i cił głową, jakby żałując przyjaciela. Morna bezradnie przyglądała się walce, tak osłabła ze złości, ledwie trzymała się na nogach. Niezależnie od wyniku była zguŁ na. Jeśli Orn wygra, to ją zabije - była tego pewna. Chyba że s" znajdzie jakiś sposób, żeby dać mu to, czego pragnie, i nie : przy tym. A jeśli wygra Nick, cały statek jest skazany na zagła' Pełna kasacja. Więc dlaczego nic nie robi? Dlaczego nie próbuje przerwać' ki? Czy nie lepiej zaryzykować gwałt, może kilka, niż un Przecież ocaliła Angusa, prawda? Czy to ważne, jak wielu zach przy życiu innych mężczyzn, którzy chcieli wziąć ją przemocą? Nie, nigdy więcej. Nie po Angusie. Niech umiera, myślała chłodno. Niech wszyscy umrą. Dysząc chrapliwie i spazmatycznie, Orn zepchnął Nicka do i du stołów. Nick wciąż był w defensywie; teraz nie miał się już g cofnąć. Zbijał mocno i szybko, unikając ciosów Orna, ale nie wyprowadzał własnych. Choćby nie wiadomo jak dobrze się bronił, Orn może go pokonać. Jedno czyste, mocne uderzenie rozłupie mu czaszkę albo złamie kark... - Przestań się z nim bawić! - warknęła nagle Mikka. - Może mieć szczęście! Jakby na hasło, Nick wyrzucił stopę; krawędzią buta trafił Orna w goleń. Kopnięcie było niczym klaps: zbyt krótkie, by miało siłę, wykonane ze zbyt małą energią. Zmusiło jednak Orna od zmiany pozycji, do cofnięcia. W tej krótkiej chwili Nick trafił go trzema dolnymi sierpami w brzuch, trzema ciosami, w które włożył całą siłę nóg i cały moment obrotowy ramion. Orn zachwiał się. Wtedy Nick grzbietem dłoni trafił go w krtań. Krztusząc się, Orn upadł. Próbował przetoczyć się i wstać. Nick natychmiast kopnął go raz w brzuch, raz w żebra i raz w czoło. Ostatnie kopnięcie zadał z chirurgiczną precyzją: podniosło Orna na kolana; został tak, spuszczając bezwładnie głowę, niczym skazaniec gotów na egzekucję. Nick przerwał, by obejrzeć swe dzieło. Orn nie mógł się ruszyć. Z trudem oddychał: miał połamane żebra i być może uszkodzoną tchawicę. Oczy zaszły mu mgłą, z otwartych ust ciekła krew. Pokrwawiona twarz przypominała miazgę. Mikka Vasaczk odsunęła się od ściany i uroczystym gestem wręczyła Nickowi nóż Orna. Orn nie ruszył się, kiedy Nick ciął go w twarz: trzy razy pod jednym okiem, dwa razy pod drugim. Krew ściekała po brodzie i kapała na kolana. - Morna - wysapał Orn, jakby tonął. - Morna, proszę... Słysząc to, Nick odwrócił się i spojrzał na nią badawczo. Miała ochotę powiedzieć: daj mi ten nóż, sama go wykończę. Tak bardzo chciała zobaczyć Orna martwego, że nie mogła myśleć 0 niczym innym. Chciała widzieć jego trupa, chciała sama go zabić. Wcale jej nie zadowalała porażka Orna, a jego bezbronność zdawała się tylko mocniej rozpalać w umyśle czarny płomień zemsty, żądzę krwi. 92 93 Sama go wykończę. Ale wtedy na ratunek przyszła jej dziwna przemiana świad ści: poczuła w sobie Angusa Thermopyle; myślał za nią, mów' sama chciała powiedzieć: daj mi nóż, sama go wykończę. To ją powstrzymało. - Powiedział mi, że go nie zabijesz - wyrzuciła zdyszana, jakby śnie odskoczyła znad przepaści. - Nie możesz sobie na to pozwoli Posiniaczona twarz Nicka wyglądała jak w furii; może sam ochotę ją uderzyć. Uśmiech, podobnie jak spojrzenie, był o' morderczy. -Twierdzi, że wprowadził wirusa do komputerów - wyjaśni I tylko on potrafi go obejść. Wprowadził go, kiedy tylko znalazł? na pokładzie. Od tego dnia byliście na jego łasce. Jeśli spróbu* zrobić cokolwiek bez niego, wywołasz pełną kasację. Te słowa podziałały jak uderzenie głuszakiem. Mikka i zbledli; Vector przymknął oczy, jakby nagle zasłabł; inni, któ Morna nie znała, spoglądali na Orna z lękiem. Rozwścieczony Nick stanął nad pierwszym oficerem danych - Zrobiłeś to? Orn kiwnął głową, tylko raz. Nie miał więcej sił. Krew niby spływała z cięć pod oczami. - Jeśli to się stanie - dokończyła Morna - jesteśmy zgub" Nigdy nigdzie nie dolecimy. Nie znajdziemy drogi. Będziemy; dryfować, aż wszyscy zwariujemy. Albo umrzemy z głodu. Wciąż stojąc nad Ornem, Nick zwrócił się do Vectora: - Mógłby to zrobić? Nie otwierając oczu, mechanik wzruszył ramionami. - Jasne. - Jak zwykle mówił łagodnym tonem. Wydawał się ry, zmęczony, niemal wycieńczony, mimo krągłości twarzy. - Z go punktu widzenia było to rozsądne posunięcie. Jak ubezpiecz na życie. I nagle Nick znowu się roześmiał - chrapliwie i groźnie. - Trzeba ci to przyznać, Orn, ty pierdolcu. Niełatwo mnie złościć, ale ty jakoś znalazłeś sposób, żeby doprowadzić mnie" wściekłości. - Nick... - zaczęła Mikka. Może próbowała go ostrzec. Albo wstrzymać. Nie zwrócił na nią uwagi. Z obrotu kopnął Oma w głowę tak mocno, że wszyscy w mesie usłyszeli chrzęst pękającego kręgosłupa. '- Nick... - Tym razem Mikka wyjęczała niemal jego imię. Ale nadal ją ignorował. Z ponurą miną wyszedł z mesy. - Mam nadzieję, że w Akademii nauczyli cię czegoś o komputerach - rzucił jeszcze Mornie, jakby to ją za wszystko winił. Skuliła się tylko, próbując siebie przekonać, że nie ona będzie następną osobą, którą Nick zabije. 94 (i Po walce Morna czuła się słaba i obolała, całkowicie wyczerp Nie mogła oderwać wzroku od ciała Orna. Jak wszyscy w nr patrzyła na niego, jakby się modliła: o poruszenie, o znak, że zginął. Ale leżał z twarzą w niewielkiej kałuży krwi z rozbitego sa i nacięć pod oczami. Wszyscy słyszeli, jak trzasnął mu kark. \ Przez niego teraz umrą. , f Jednak, w przeciwieństwie do załogi, Morna nie żałowała,-zginął. Tacy ludzie nie zasługiwali na życie, niezależnie od tego,, trzeba zapłacić, by się ich pozbyć. Nick powiedział: Mam nadzieję, że w Akademii nauczyli cię goś o komputerach. W końcu uzyska dostęp do systemów statk to znaczy, że może pozna odpowiedzi na niektóre ze swoich pj Jednak nie poprawiło jej to nastroju. Jak może pomóc ocalić Kapitański kaprys? Nie była kompu wym geniuszem. Zresztą nie warto się trudzić. Jeśli statek prze' to ona także - a potem będzie musiała żyć obok takich mężczyzn Orn Vorbuld czy Nick Succorso, walczyć z nimi albo się im po wać, aż wreszcie czarna odraza wystąpi z brzegów i pochłoni duszę. Mogła wymyślić inny sposób obrony przed Omem. Mogła, a|e nie wymyśliła. Powinna - ale to przekraczało jej możliwości. - No dobra, chłopcy i dziewczęta - rzuciła szorstko Mikka Va- saczk. - Impreza skończona. Wszyscy mamy robotę. Wiecie, o co się toczy gra, więc uważajcie. Ludzie unieśli głowy. Niektórzy wyraźnie czekali na rozkazy; wyraźnie chcieli, żeby ktoś nimi pokierował. To dawało jakąś obronę przed strachem. Inni byli już zbyt przestraszeni. - Jaką robotę? - Kobieta, która się odezwała, była farbowaną blondynką o posępnej twarzy. - Nie wiem, jak usunąć wirusa kom puterowego. Nikt z nas nie wie. My tylko używamy systemów, nie projektujemy. Tylko Orn to potrafił. Mikka odpowiedziała uśmiechem, ponurym niby ostrze noża Oma. - Doskonale. Jeśli myślisz, że Nick przegrał, to idź i mu to powiedz. Ja tylko chcę na to patrzeć. Przekonasz się, że Omowi lekko poszło. Bez ostrzeżenia podniosła głos do krzyku, wołania z głębi twardego serca. - Czy ktoś z was kiedyś widział, żeby Nick przegrał'?! Teraz ich miała; wszystkie oczy w mesie wpatrywały się tylko w nią. Nikt już nie protestował. Mikka odetchnęła głęboko i uspo-' koiła się. - Mamy robotę - powtórzyła. - Pierwsza wachta na mostek. Mackern, awansujesz na pierwszego danych. Mackem był bladym, nerwowym mężczyzną z prawie niewidocznym wąsikiem. Jego reakcją na awans była wyraźna chęć, żeby wtopić się w którąś z grodzi. - To znaczy, że ty jesteś druga, Parmute - Vasaczk zwróciła się do tlenionej blondynki. - Reszta wraca do przeglądu. Zamknąć wszyst ko i zabezpieczyć. Za godzinę statek ma być gotowy do manewrów. Kto przez ten czas nie skończy, może zająć stanowisko Małego. Chłopak zwany Małym przyjął tę groźbę z nadzieją. Dla niego każda zmiana byłaby zmianą na lepsze. - Rozejść się - zakończyła Mikka. - Czas płynie. Wciąż poszarzały i postarzały, Vector Shaheed poruszył opuchniętymi stawami. Odsunął się od ściany. I natychmiast cała załoga Poderwała się, jakby wyciągnął ich z pola staży. 96 97 Po dziesięciu sekundach Mikka i Morna zostały same z ci Orna. Oczy Mikki błyszczały fanatycznie i wrogo. - To twoja wina - syknęła, z trudem się hamując. - Nie myś kiedyś o tym zapomnę. Nie licz na to. Morna bez drgnienia powiek wytrzymała jej spojrzenie. Ws~ ko teraz przestało ją obchodzić; w tej chwili nie dbała nawet, przeżyje czy nie. - Niech to diabli! - burknęła Mikka. - Co ty masz zan mózgu? Myślisz kroczem? Każdy imbecyl by ci powiedział, nie podchodzić do Orna samotnie. Do licha, Mały by ci to po dział! Miałaś pogadać z Nickiem, zanim do tego doszło. Gdybyś uprzedziła, może uniknęlibyśmy tego bagna. Morna wzruszyła ramionami. Nie musiała się usprawiedliv przed zastępcą Nicka. A jednak czuła, że nie może zrezygnov Gniew Mikki poruszył czułą strunę. Tak samo mogłaby gniewaćV matka, gdyby ktoś zagroził Mornie. - Ile razy byłaś zgwałcona? - zapytała zimno. Vasaczk zmarszczyła brwi, jakby nie przyjmowała tego pyt; do wiadomości. - Nie mówimy o gwałtach. Mówimy o mózgu. Moma nie dała się zbić z tropu. - Po jakimś czasie boli cię tak bardzo, że nie chcesz już ratun' Chcesz sama wypruć skurwielowi flaki. W końcu nie obchodzi nawet, że nie masz żadnej nadziei. Musisz spróbować. Jeśli nie, dzej czy później zabijesz siebie, bo wstyd ci żyć dalej. Mikka otworzyła usta, by odpowiedzieć, potem je zamk Przez chwilę marszczyła czoło, jakby nic nie mogło do niej tr Kiedy się wreszcie odezwała, mówiła o wiele łagodniejszym to" - Idź do ambulatorium. Nie wracaj na mostek, dopóki nie zr~ czegoś z tymi siniakami. - Niespodziewanie spuściła wzrok. - dy poczujesz się lepiej, będziesz lepiej myśleć. Może znajdziesz* kiś sposób, żeby ograniczyć szkody. Odwróciła się na pięcie i wyszła. Ograniczyć szkody... Morna została jeszcze z Ornem przez minutę czy dwie. Che* sprawdzić, czy zdoła wzbudzić w sobie żal albo litość. Nie. Żałowała tylko, że nie zdołała go pobić. Lepiej myśleć... Ponieważ nie dostrzegła w tym zagrożenia, posłuchała rady Mikki. Była przecież sama. W tych okolicznościach nikt raczej nie będzie jej obserwował. Zanim pójdzie na mostek, bez trudu wykasuje wyniki badań z dziennika ambulatorium. A potrzebowała stymu, jaki pewnie poda jej automat; potrzebowała mechanicznej pomocy, by pokonać zakumulowaną rozpacz. Wciąż nie czuła się dość pewnie, by nosić ze sobą sterownik implantu; musi więc polegać na stymie. Powlokła się do ambulatorium i położyła na stole, pozwalając cybernetycznym systemom zaaplikować sobie takie leki, jakie uznają za wskazane. Rzeczywiście, dostała stym, a z nim analgetyk, żeby złagodzić ból. Dodatkowo jakiś lek uwolnił ją od mdłości, które stały się nieodłączną częścią jej życia, tak powszednią, że prawie ich nie zauważała. Myśląc o tej niewielkiej uldze, zapomniała niemal o podstawowym środku ostrożności: obejrzeniu wyników badań przed ich wymazaniem. Przypomniała sobie w ostatniej chwili. To, co odkryła, uderzyło ją niczym pięści Orna, wzbudziło odrazę jak Nick, zagroziło jej jak Angus. Zapis poinformował, że jest w ciąży. Dziecko było chłopcem. Komputer dokładnie podał jego wiek - w żaden sposób nie mógł być dzieckiem Nicka Succorso. We własnym łonie, jak złośliwy, czarny i nieoperacyjny nowotwór, nosiła dziecko Angusa Thermopyle. No tak, pomyślała na granicy histerii. To wyjaśnia mdłości. Szaleństwo... Skąd się wzięła ta ciąża? Wszystkie łatające w kosmos kobiety dbały o swoją bezpłodność, nieważne, czy planowały dzieci czy nie. Życie w przestrzeni jest nazbyt kruche: każde ich zagrożenie stawało się zagrożeniem całej załogi. Zresztą żaden statek - z wyjątkiem może najbardziej luksusowych liniowców - nie miał możliwości ani wyposażenia, pozwalającego na wychowanie dziecka. Większość kobiet uznawała taką możliwość za zbyt potworną, by w ogóle ją rozważać. Jeśli chciały mieć dzieci, rodziły je na stacjach. Dła Morny jednak problem ten był nieskończenie trudniejszy. Jak sam Kapitański kaprys jej dziecko zostało skazane. A koniec Vj 98 99 z pewnością nie będzie szybki; będzie długotrwały i bolesny. Po kasowaniu komputerów Kapitański kaprys utraci możliwość gacji i nawigacji. Sam statek może dryfować w przestrzeni aż po: nieć czasu - żeglująca trumna, ponieważ na pokładzie wszyscy z pragnienia i głodu. To jednak nie nastąpi jeszcze przez długie siące, a tymczasem sytuacja Morny będzie się stale pogarszać. W miarę rozwoju ciąży stanie się dla Nicka coraz mniej atrak na. Także delikatniejsza fizycznie. A im bliżej Nick i jego lu znajdą się śmierci, tym bardziej będą ją o to obwiniać. Najpra podobniej ona i dziecko zginą jako pierwsi. W dodatku to syn Angusa, dziecko Angusa Thermopyle. Em' już teraz nie ustępował ojcu brutalnością, niszcząc szanse przeti nia w taki sam sposób, w jaki jego ojciec zniszczył jej duszę. Jak mogła zajść w ciążę? Co się stało ze środkami antykoncepcyŁ mi o długotrwałym działaniu? W Akademii regularnie brała zasti Powinny wystarczyć na rok, a ostatni wzięła przecież ledwie... led Rok temu. Nagle zaczęła szlochać. A niech to! Zapomniała o kolejnym zastrzyku. Nigdy nie miała szczegć obfitych krwawień. Prosto z Akademii trafiła na Pogromcę gw: pod komendę ojca, na okręt, gdzie większość ludzi, z którymi i pracowała, należała do rodziny. Nie planowała seksu z niki pokładzie. Pochłonięta wydarzeniami i obowiązkami pierwszej sji w ogóle nie myślała o seksie. Natychmiastowa aborcja była jedynym sensownym rozw' niem. Systemy ambulatorium mogły jej dokonać w kilka Morna nie potrafiła jednak zmusić palców do wpisania niezbęd instrukcji. Nie potrafiła się położyć na stole operacyjnym. Równie nagle, jak wybuchł, jej szloch ucichł. Zamiast lęku, złości, załamania, wypełniło ją dziwne otępi zanik wrażeń tak całkowity, jakby zadziałał implant strefowy, w szoku. Najpierw napad Orna, potem walka, wreszcie zagro1 Kapitańskiego kaprysu... wyczerpała emocjonalne rezerwy, umiała podjąć decyzji o aborcji. Na szczęście można ją odłożyć. Nie musi decydować na miast. Ambulatorium usunie embrion, kiedy tylko Morna zec' Syna Angusa. Otępiała czy nie, była też zawstydzona - i zbyt przestraszona - tym, Co nosiła, żeby pozwolić komuś to odkryć. Angus nauczył ją więcej, niż podejrzewała; nie wykasowała zapisu - to byłoby zbyt ryzykowne, niogło wzbudzić podejrzenia. Zmieniła tylko rejestry; ktokolwiek zechce je sprawdzić, przekona się, że zgodnie z poleceniem była w ambulatorium. Ale nie dowie się niczego o implancie strefowym ani o dziecku. Podobnie jak Angus, Nick odłączył ambulatorium od rdzenia danych statku. Dziennik nie miał kopii. Po chwili nie pozostało już nic podejrzanego - nic, co mogłoby jej zagrozić. Chwilowo bezpieczna wyszła na korytarz. Powinna może zajrzeć do swojej kabiny i zabrać sterownik. Nick chce, żeby pomogła rozwiązać problem wirusa Orna, a była zbyt otępiała,- żeby myśleć. Potrzebowała jakiejś pomocy. Ale potrzebowała też otępienia. Jeśli implant oczyści jej umysł, będzie musiała stanąć przed dylematem ciąży. Chroniąc w sobie poczucie szoku, niczym dziecko w łonie, ruszyła na mostek. Nick siedział w fotelu i bębniąc palcami o konsolę, czekał, aż jego ludzie sprawdzą systemy. Gdy Morna stanęła przy nim, rzucił jej krótki, dziki uśmiech, niby zapewnienie, że nie żałuje, iż zabił dla niej Orna, że zbyt go podnieca wyzwanie i niebezpieczeństwo dla statku, by obawiał się porażki. Chociaż raz jego blizny pulsowały żądzą, która nie miała nic wspólnego z Morną. Nie szpeciły goi raczej podkreślały żywiołowość. Morna spojrzała na ekrany, szukając tam informacji. Były ciemne, pewnie dlatego, że przy tej prędkości stały się praktycznie bezużyteczne. Tylko stanowisko mechanika było puste. Vector i jego drugi siedzieli zapewne w przedziale silnikowym. Pozostali członkowie pierwszej wachty pracowali na mostku. - Status - rzucił Nick tonem skrywanego zapału, jakby znakomicie się bawił. Jego nastrój udzielił się wszystkim. Nie było tu miejsca na strach, jaki Morna widziała w mesie. Nawet Mackern, po raz pierwszy zajmujący miejsce Vorbulda, pracował przy konsoli z koncentracją przypominającą pewność siebie. 100 101 - Skan w porządku - odpowiedziała niemal natychmiast mel. - Przy tej prędkości jesteśmy ślepi od dziobu. Wyprzed nasz efektywny czas skaningu. Gwiazdy mają wyraźne przesuni' dopplerowskie, ale komputer bierze na to poprawkę. Możemy d dokładnie oznaczyć naszą pozycję. - Komunikacja podobnie - zameldował Lind. - Niczego nie chać oprócz szumów cząstkowych... - mówił o rezydualnych r kach i szelestach dalekiej przestrzeni - ...ale gdyby coś było, mo byśmy to odebrać. •• - Namiar i uzbrojenie tak samo - odezwała się kobieta imien"' Malda Verone. Demonstrowała swego rodzaju brak zaintereso nia; w tych okolicznościach jej systemy były najmniej ważne. Nick kiwnął głową i czekał. - Uruchomiłem diagnostykę - oznajmił zgarbiony nad kons Mackern. - Mamy wszystkie typowe antywirusy. - Odrucho:* szarpnął wąsik. - Jak dotąd niczego nie znalazły. Nick pokręcił głową. - Orn wiedział, czym dysponujemy. Nie zostawiłby nam wiru" którego tak łatwo można usunąć. Jakby na potwierdzenie, Mackern, marszcząc brwi, spojrzał ekran i wyprostował się. - Gotowe. Diagnostyka twierdzi, że jesteśmy w dobrej formi' Carmel prychnęła pogardliwie. Oprócz niej wszyscy zachow swoje opinie dla siebie. I Po chwili odezwał się mężczyzna o gardłowym głosie i b podbródka. I - Przepraszam za opóźnienie - powiedział trochę zalękniony.;1 Zanim przeprowadzimy jakiekolwiek testy, wolałem skopiow funkcje do Vectora. Jeśli coś mi siądzie, on utrzyma naszą korek kursu. Nie zaczniemy dryfować. - Dobrze - mruknął obojętnie Nick. - Test systemów sterujących - kontynuował mężczyzna. - M my zielone na wszystkich układach. Oprócz napędu skokoweg oczywiście. Nick znowu skinął głową. Morna zerknęła na jego konso wszystkie wskaźniki układów dowodzenia płonęły zielenią. Wirus Orna wciąż się nie uaktywnił. Nick uśmiechnął się szerzej i razem z fotelem odwrócił w stronę Morny. - Jakieś sugestie? Miała pomagać w ratowaniu statku. Pamiętała o tym, ale była otępiała, niemal w apatii, jakby gdzieś pod powierzchnią jej system priorytetów dokonywał własnej korekty kursu. Przez pewien czas nie będzie mogła poświęcić nawet odrobiny uwagi Kapitańskiemu kaprysowi i jego problemom. - W Akademii - odpowiedziała tylko dlatego, żeby nie budzić podejrzeń Nicka - nauczyli mnie, że przy wirusie komputerowym należy zrobić dwie rzeczy. Odizolować systemy: rozłączyć je, żeby wirus się nie rozprzestrzeniał. I wezwać obsługę techniczną. Nick zachichotał złośliwie. - Niezły pomysł. Najwyraźniej wcale nie chciał jej pomocy. Teraz czuł się najlepiej: wystawiał do walki swoją inteligencję i swój statek. Potrzebował publiczności, nie rady. - Słyszałeś, Lind? - rzucił przez ramię. -Nie odpowiadają - parsknął Lind. - Pewnie mają przerwę obiadową. Nick z satysfakcją rozłożył ręce, po czym odwrócił się w stronę ekranów. - Słyszeliście, co pani mówiła? Odizolować systemy. Na całym mostku ludzie rzucili się do pracy. Pozostawiona sama sobie, Morna bez przekonania podjęła wysiłek analizy sytuacji. Kapitański kaprys miał prawdopodobnie siedem komputerów, ukrytych głęboko w sercu statku: jeden do kierowania działaniem urządzeń wewnętrznych (windy, filtry powietrza, wewnętrzne ciążenie, usuwanie odpadków, interkomy, ogrzewanie, woda i tak dalej), pięć dla każdego stanowiska na mostku (skan, namiar i uzbrojenie, komunikacja, sterowanie, dane i kontrola uszkodzeń) i jeszcze jeden, system dowodzenia, łączący wszystkie pozostałe. Taki rozkład był o wiele bezpieczniejszy, niż powierzenie wszystkich funkcji jednemu mega-CPU, zresztą niewiele statków potrzebowało aż takiej mocy obliczeniowej. Podstawowym problemem było więc określenie, gdzie znalazł się wirus Orna. Nie ryzykując przy tym rozprzestrzenienia infekcji. 102 103 Oczywiście, Orn mógł wprowadzić wirusa do więcej niż jeu go komputera. Nawet do wszystkich. Gdyby nie czuła się tak oddalona od rzeczywistości, zapew* poraziłaby ją sama skala problemu. Nikt na pokładzie nie potr usunąć wirusa, nawet gdyby go zlokalizowano. Gdyby mieli go dzić przez wszystkie siedem systemów... Nick wprowadził ze swojej konsoli kilka poleceń, zapewne pr łączając komputer roboczy w tryb automatyczny. Potem znowu wrócił się do Morny; nabrzmiałe blizny zdawały się wyostrzać je spojrzenie. - Jest tylko jeden kłopot z twoją teorią, że jestem agentem i PZKG - powiedział takim tonem, jakby podejmował przerwa przed chwilą rozmowę. Słowa rozbiły skorupę apatii. Natychmiast zniknęła tarcza wok łona - Morna poczuła się, jakby ktoś kopnął ją w brzuch. Po co tego wraca? Dlaczego teraz? Co się tu dzieje? Co przeoczyła? W jakim nowym niebezpieczeństwie się znalazła? Uśmiechnął się, widząc jej zmieszanie. - Nie mam pieniędzy - oświadczył, jakby to cokolwiek tłumaczył Lind, Carmel i pozostali roześmiali się - nie z niedowierzanie ale jakby rozpoznając kłopot tak codzienny, że stał się żartem. Morna patrzyła na Nicka i próbowała przywrócić stan otępień' ukryć się za zasłoną szoku. Przez chwilę cieszył się jej zdumioną miną. Wreszcie ustąpił. - Tam, gdzie lecimy, nie płaci się przelewem. Skurwiel, któ prowadzi warsztaty, nazywa się „Faktura", bo bierze pieniądze,: nim cokolwiek zrobi. A ja jestem spłukany, Kapitański kaprys je spłukany. Stać nas na opłatę portową, nic więcej. Nie wystarczy i remont napędu skokowego. I na pewno nie wystarczy na usunięć" wirusa. Przy założeniu, że w ogóle tam dolecimy, co w tej chw: wydaje się dość problematyczne. Ale dopóki nie tracimy ciąg" podtrzymywania życia i skanu, mamy szansę. Po pierwsze, umie przeliczać w głowie algorytmy; jestem całkiem niezły w nawi| na ślepo. Po drugie, patrolują tam statki, pilnujące, żeby tacy jak nr nie ominęli celu. To także był żart, który zrozumiała załoga, ale nie Morna. - Wszystko to nic nam nie pomoże bez kredytów. - Nie rozumiem... - mruknęła niewyraźnie Morna. Co to ma ze mną wspólnego? - Jeżeli jestem zdradzieckim agentem GD PZKG - Nick mach nął ręką - to co ja u licha robię w tym szambie? Dlaczego nie mam pieniędzy? Dlaczego wszechmocny Hashi Lebwohl ryzykuje, że mnie straci, kiedy wystarczyłoby wysłać nam na spotkanie sondę kurierską, zaprogramowaną do transmisji kredytów? - Uśmiechnął się z satysfakcją i niejasną groźbą. - Musisz coś o mnie wiedzieć, Morno: nigdy nie pracowałbym dla człowieka, który nie płaci. Tym razem wszyscy na mostku się roześmiali. Morna jednak ciągle błądziła. - Nie rozumiem. - Nie miała żadnej obrony. Dziecko Angusa zdawało się wysysać jej myśli; nie dostrzegała żadnego niebezpie czeństwa, dopóki ktoś nie pokazał go palcem. -Jaki to ma sens? Po co tam lecimy, skoro i tak nie stać nas na remont? Nick był wyraźnie zachwycony - szczęśliwy niczym po stosunku, kiedy doprowadzał ją do uniesień, jakim nie mogła się oprzeć. - Nie mam pieniędzy - powtórzył. - Ale mam coś, co mogę sprzedać. Wstrzymała oddech, bojąc się zgadywać. - Mogę sprzedać ciebie. Wreszcie padły słowa prawdy, wyjaśnił się powód, dla którego wziął ją ze sobą. Aby zapłacić za naprawy, których nie mógł załatwić legalnie. - Jesteś z PZKG - dodał niepotrzebnie. - Masz głowę pełną cen nych informacji. Dopóki jesteś żywa, świadoma i choć w niewiel kim stopniu zdrowa psychicznie, wystarczysz pewnie na zakup no wego statku. Jeszcze kilka godzin temu rzuciłaby się na niego. Chciał ją sprzedać jak część ładunku. Na marne poszło wszystko, co przeżyła, aby zapewnić sobie bezpieczeństwo. Pełna zakumulowanego wstrętu i tłumionej wściekłości pewnie nie zdołałaby się powstrzymać. Po jakimś czasie, powiedziała do Mikki, boli cię tak bardzo, że nie chcesz już ratunku. Zmieniła ją świadomość, że jest w ciąży. Dziecko. Syn Angusa. Wnuk jej ojca. W całym ogromnym kosmosie nie miała innej rodziny; zabiła wszystkich. 104 105 To dziecko też zabije, kiedy tylko trafi się okazja. Rósł złośli wewnątrz niej: samiec i zabójca. Ciśnie go do zsypu ambulatori i niech będzie za to przeklęta. Czemu ma traktować go lepiej niż j go ojca? I niż jego ojciec traktował ją? Na razie jednak to było jej dziecko. Tylko ono jej pozostało. J śli nie będzie go bronić, zginie. Albo ktoś je wykorzysta przeci" niej. W każdym razie straci prawo decydowania o jego życ i śmierci. Ale był jej; tylko ona mogła zdecydować, czy ma żyć ( nie. Jeśli zrezygnuje, jeśli straci prawo wyboru w tej sprawie, może od razu położyć się i umrzeć. Zaskoczona, nagle bezbronna, zapewniła dziecku jedyną ochro jaką dysponowała. Po raz drugi, teraz już świadomie, zalała się łz Było to łatwiejsze, niż mogłoby się wydawać. Znów usłyszała śmiech, ale nie przejęła się. Nieważne, ilu lud z niej drwi. Interesowała ją tylko reakcja Nicka. On także zignorował te śmiechy. Nadal rozciągał wargi w < cym uśmieszku, ale z oczu zniknął wyraz tryumfu. I nagle te oc~ stały się zagubione, pełne cierpienia, jakby on także był bezbronn i to go nękało. - Nie myślałem o tobie. - Z trudem zachowywał spokojny to~ - Myślałem o informacjach. O twoim identyfikatorze. Wszystki kody dostępu i bezpieczeństwa... Tylko to chcę sprzedać. To je* moja cena za uratowanie ci życia. I nagle wybuchnął gniewem. - Nie pracuję dla Hashiego Lebwohla ani żadnego innego przonego gliniarza! - Niemal krzyczał. - Ty też nie. Już nie. Jeste moja... I masz to udowodnić, do diabła! Masz dać mi coś, co będ. mógł sprzedać. Znowu się uspokoił. - Żebym mógł wyremontować mój statek. Aby powstrzymać szloch, Morna podniosła dłoń i przygry kostki palców. Zapłakana, była brzydka; wiedziała o tym, a prz" Nickiem Succorso nie mogła sobie pozwolić na brzydotę. Nie teraz' może nigdy. Ale serce wciąż miała pełne łez. Była w ciąży. Nosiła dziecko. Przez jedną chwilę doznała bólu tak wielkiego, że nie umiała g~ stłumić. Wtedy jednak poczuła smak krwi na języku. Przełknęła ślinę i zdołała się opanować. - Dowieź nas tam - powiedziała niepewnie. - Ja zrobię swoje. Ta obietnica była najszczerszą odpowiedzią, jakiej kiedykolwiek udzieliła Nickowi. Odwrócił się, jakby nie mógł znieść widoku jej twarzy. Na przemian prostował i zaciskał palce, starając się odzyskać spokój. I gdy tylko powróciła zwykła nonszalancja, rozejrzał się po mostku. - Następnym razem - powiedział - kiedy będziecie chcieli się z niej pośmiać, pamiętajcie, kosmodupki, że śmiejecie się ze mnie. Lind drgnął. Kobieta przy konsoli namiaru, Malda Verone, opuściła głowę, kryjąc twarz za zasłoną włosów. Nick, napięty i groźny, nie spuszczał wzroku ze swoich ludzi, aż wreszcie wszyscy zamarli w bezruchu. Wtedy dopiero odwrócił głowę. Włączył interkom. - Mikka, przyjdź tutaj - zawołał. - Jeśli masz wolną chwilę. Interkom nie działał. Nick zdążył już rozłączyć kable. Ta drobna pomyłka pomogła mu odzyskać równowagę. Wesołość błysnęła w spojrzeniu. - Morna, przestań chlipać - rzucił. - Nie mogę się skoncentrować. Zaśmiał się krótko i napięcie odrobinę opadło. Minutę później Mikka Vasaczk sama zjawiła się na mostku. Do pasa przypięła ręczny komunikator, a także zwój liny ratunkowej z małą magnetyczną klamrą na końcu - wyposażenie awaryjne, na wypadek zaniku ciążenia. Marszcząc czoło, przystanęła obok Morny. - Lepiej się czujesz? - zapytała, widząc jej opuchnięte oczy i wilgotne policzki. Morna starła krew z warg i kiwnęła głową. - To widać - mruknęła Mikka. Potem, zapominając o Mornie, podeszła do Nicka. - Jesteśmy gotowi - zameldowała. - Cała druga wachta czeka w osi, przy komputerach. Wszyscy mają komunikatory. Nie są cza rodziejami, ale potrafią resetować. Jeśli zechcesz, mogą porozłą- czać wszystko, odizolować systemy fizycznie. Nick pokiwał głową. - No dobrze, zaczynamy - zawołał. - Im szybciej zlokalizujemy wirusa, tym więcej czasu nam zostanie, żeby go usunąć. Nie zanikną 106 107 żadne funkcje. Cały sprzęt jest złączony na twardo. - Wszyscy to w' dzieli; mówił, żeby uporządkować własne myśli. - Najgorsze, co m że się zdarzyć, to że będziemy musieli wszystko zresetować. Przy k' sacji stracimy cały soft. W tym wszystkie dane. To oznacza, że znikn! resztka naszych kredytów. - Uśmiechnął się drapieżnie. - Systemy' wnętrzne będą działały, ale nie będą wiedzieć, ilu nas jest. Nie potra właściwie zrównoważyć naszego ciepła i oczyszczać powietrza. Su cimy rejestry. Nie będziemy wiedzieli, ile zostało żywności. Zastanowił się. - Namiar straci identyfikację statku - podjął. - To poważna spra wa. W razie ataku nie zdołamy odpowiednio zaprogramow uzbrojenia. Komunikacja straci nasze kody, więc trudno będz z kimkolwiek rozmawiać. Ale najbardziej narażone są skan i dan* Skan nadal będzie dostarczał wyniki, ale komputer nie zdoła ich in! terpretować. Zniknie wszystko, co niezbędne do astrogacji: połóż" nia gwiazd, mapy, rotacja galaktyki, wektory stacji, trasy komunij kacyjne. Do diabła, nie będziemy nawet w stanie określić, gdzie Ie-» ży zakazana przestrzeń. Mikka prychnęła głośno. Reszta załogi milczała. - Nie możemy zrobić wydruku danych. Nie mamy papieru.' papieru nie mają chyba nawet w Gór-Komie. I trzeba by miesięcy żeby wprowadzić wszystko z powrotem, co zresztą i tak nie nur załatwić sprawy. Jeśli wirus wciąż będzie działał, po prostu wyka suje dane na nowo. Dlatego postąpimy tak: wydam teraz kilka in-: strukcji. Jeśli moja konsola padnie, łatwo będzie to naprawić. Prze-j kopiujemy wszystko z mostka rezerwowego. Może nawet uda nam w ten sposób usunąć wirusa. Jeśli natomiast moja konsol" nadal będzie działać, zaczniemy po jednym podłączać pozostałe sy stemy, aż zaczną się kłopoty. Jakieś pytania? Uwagi? Skaner i sternik pokręcili głowami. Wszyscy pozostali siedzieli:, nieruchomo i czekali. Mornie zaschło w gardle; zdawało jej się, że ma trudności z oddychaniem, jakby filtry już przestały równoważyć zużycie powietrza. Każdy statek kosmiczny zależał od komputerów. Jej strach": przed pełną kasacją był nawet większy niż lęk przed przebiciem czy; wybuchem, lęk przed próżnią. Wiedziała, że pod tym względem; cała załoga by się z nią zgodziła. Nie oczekiwała jednak, by zawiodła konsola dowodzenia. Jak stwierdził Nick, łatwo ją naprawić, a Morna miała przeczucie, że Orn nie zostawił Kapitańskiemu kaprysowi łatwego problemu do rozwiązania. Nie, wirus prawdopodobnie tkwi w samym komputerze danych, gdzie może wyrządzić najwięcej szkód - i gdzie Orn miał stały dostęp. Dlatego nie zdziwiła się, gdy konsola działała bez zakłóceń, płonąc zielenią kontrolek. W symulacji Nick odwrócił ciąg, pchnął Kapitański kaprys na burtę, otworzył kanały wywołania, wyłączył wewnętrzne ciążenie, wypalił z działa cząsteczkowego, przeprowadził analizę spektrograficzną jaśniejszych gwiazd. Wszystko działało. - Cholerny pojebaniec - zaklął z odcieniem podziwu w głosie. - Dlaczego musiał się okazać takim wrednym sukinsynem? Nie popsuło mu to nastroju. - Dobrze. Sterowanie jest w tej chwili stosunkowo bezpieczne. Na razie je zostawimy. Teraz odłączę automatyczną kontrolę syste mów roboczych. - Oczy błysnęły mu zawadiacko. - Zobaczymy, jak im się spodoba, kiedy wyłączę zasilanie w osi. Malda zachichotała nerwowo. - Przez jakiś czas nie zauważą żadnej różnicy - oświadczył Mackern. - Cały statek ich izoluje. Carmel z rozpaczą wzniosła oczy do góry. - Dlatego właśnie to bezpieczny eksperyment - wyjaśniła niechętnie Mikka. - Mackern - westchnął Nick. - Nie masz poczucia humoru. Zaczął działać: wystukiwał na konsoli rozkazy, uruchamiał programy, mające przywrócić mu kontrolę nad systemami wewnętrznymi. Po minucie czy dwóch był gotów. Morna nie wyczuła żadnej poprawy jakości powietrza. Wciąż wydawało się zaciskać płuca, przesycone dwutlenkiem węgla. Nie po raz pierwszy pomyślała o sterowniku w kabinie. Pomógłby jej opanować zdenerwowanie. Zdenerwowanie może zaszkodzić dziecku... - Pasy - rzucił krótko Nick. Załoga sprawdziła zapięcia. Nieświadomie naśladując się nawzajem, Morna i Mikka chwyciły poręcze fotela Nicka. Rozejrzał się. 108 109 - Wyłączam zasilanie w osi - oznajmił i sięgnął do konsoli. Wszyscy wyraźnie słyszeli cichy stukot klawiszy. Ze stłumionym jękiem serwomotorów Kapitański kaprys wy' mował ruch obrotowy. I równocześnie zdarzył się najgorszy koszmar każdego wędnr ca w przestrzeni: zanik dopływu energii na mostek. Wskaźniki, konsole, oświetlenie - wszystko okryła ciemno Cały statek zanurzył się w czerń tak głęboką jak martwa otchł między gwiazdami. Niema w pustce własnego umysłu Morna wyła, jakby właśn" rozpadł się Pogromca gwiazd, jakby znowu zabiła swój sta' i wszyskich, których kochała. 94 Intertech, potężna firma naukowa i eksploracyjna, zlokalizowana na orbitującej wokół Ziemi Stacji Rubież, stała się zarówno bezpośrednią przyczyną, jak i główną ofiarą jednego z rozstrzygających wydarzeń w historii ludzkości: Rozruchów Człowieczeństwa. W pewnym sensie dwie funkcje Intertechu, eksploracja i badania naukowe, były dziwnym połączeniem; w innym doskonale do siebie pasowały. Oczywiście, początkowo firma zajmowała się wyłącznie badaniami. Jednakże z dużym powodzeniem wykorzystywała warunki i technologie dostępne wyłącznie w przestrzeni. Swoją pozycję Intertech osiągnął, tworząc bakterię żywiącą się plastikiem, skutecznie zmieniającą szeroki zakres polimerów w kompost. Okazało się to dochodową inwestycją w utylizację odpadów i usuwanie zanieczyszczeń na Ziemi. Późniejsze prace dostarczyły całej serii leków, wśród nich pomagający chorym na dobrze znaną, powiązaną ze smogiem białaczkę. Inny projekt uzyskał środki odmładzające i wydłużające życie. Jednak najbardziej dochodowym odkryciem Intertechu był inhibitor katecholaminy, zwany „kataleptykiem" lub czasem „katem", gdyż powszechnie uważano, że wywołuje chwilową katalepsję. 111 W krótkim czasie zastąpił on większość leków uspokajających, chodnych tryptofajiu, środków nasennych i związków litu w lec~ stresu, bezsenności, zatruć adrenalinowych i depresji. Kataleptyk przyniósł tyle pieniędzy, że pozwolił Intertech rozszerzyć swoją działalność o badania kosmiczne. Znaczenie podróży kosmicznych dla badań naukowych jest przewidywalne, ale oczywiste. Dzięki powstaniu napędu skoko go, wielka liczba systemów gwiezdnych znalazła się w zasięgu tu; każdy z nich ewoluował w specyficznej zupie nuklearnej, ka posiadał specyficzne izotopy, związki chemiczne i surowce, przedstawiał nowe możliwości i okazje. Jeden z pierwszych ków badawczych Intertechu, Dobra Nadzieja, dostarczył nowy r top radioaktywny (nazwany później „harbingium" na pamiątkę c mika jądrowego Dobrej Nadziei, Malcolma Harbingera, kt' pierwszy go zidentyfikował), zdumiewająco użyteczny w ba niach rekombinowanego DNA: promieniowanie harbingium oka ło się tak specyficzne dla polimerazy wiążącej nukleotydy w \ że umożliwiło wreszcie badania genetyczne, do tej pory pozostaj ce uparcie dziedziną teoretyczną. Akcje Intertechu - podobnie jak sam Intertech - szły w górę., do wybuchu Rozruchów Człowieczeństwa. Same Rozruchy Człowieczeństwa były interesującym przejaw genofobii. Fakt, że ludzkość nie ufa niczemu różnemu od niej: od dawna był powszechnie znany. Jako gatunek, jako biologic-produkt własnej planety, ludzkość uważała się za rzecz świętą. W tej kwestii dominujące na Ziemi religie były tylko głośniej" od innych grup; nie istniała między nimi żadna zasadnicza różni" Zycie wyewoluowało na Ziemi tak, jak powinno wyewoluować; wstałe w tym procesie formy życia były prawidłowe i dobre; k zmiana jest moralnie odrażająca i personalnie obraźliwa. W tym pu_ cie konserwacjoniści, ekologiści i obrońcy praw zwierząt byli zgo z muzułmanami, hinduistami i chrześcijanami. Chirurgia protetyc we wszystkich swoich odmianach, korygująca problemy fizycz i znosząca ograniczenia, była akceptowalna; rozwiązujące te sa problemy zmiany genetyczne okazały się nie do przyjęcia. Rozważmy jeden prosty przykład. Ludzkość nie miała nic pr ciwko żołnierzom z palnikami laserowymi wszczepionymi w pa' 112 i skanerami podczerwieni w czaszkach. Z drugiej strony ludzkość protestowała nieustępliwie przeciwko żołnierzom, którym genetycznie przyspieszono odruchy, zwiększono siłę i wzmocniono lojalność. W końcu skanery podczerwieni i palniki laserowe były zaledwie mechanizmami, narzędziami; szybsze odruchy, większa siła i wzmocniona lojalność to zbrodnie przeciwko naturze. Z tego powodu badania genetyczne prowadzono zwykle w tajemnicy. Po części, by bronić się przed szpiegostwem przemysłowym, jednak głównie po to, by chronić naukowców przed publicznym potępieniem. Jednakże reakcja ludzkości dalece przekroczyła „publiczne potępienie", kiedy ujawniono, że Intertech dokonał „zbrodni przeciwko naturze". Właśnie ta zbrodnia wywołała Rozruchy Człowieczeństwa. Zdarzyło się to, ponieważ statek badawczy Intertechu, Daleki włóczęga, jako pierwszy przyniósł ludziom wiedzę o Amnionie. Wiedza ta zamknięta była w pojemniku kriogenicznym, zawarta w materiale mutagennym, który - jak w końcu uznali teoretycy -reprezentował próbę nawiązania kontaktu. W tym czasie za szczęśliwy przypadek uznano fakt, że pojemnik został odkryty przez statek Intertechu. Intertech był wtedy najlepiej przygotowany do rozszyfrowania kodu mutagenu, poznania jego znaczeń. W rezultacie jednak odkrycie okazało się katastrofą. Z definicji materiał wysłany przez Amnion był mutagenny. To znaczy, że jego kod mogli złamać jedynie genetycy. Ale to różnież oznaczało, że kod był ukryty w mutagennej zdolności wywoływania zmian, wymuszania fundamentalnych transformacji genetycznych tak głębokich, że powodowały restrukturyzację nukleotydów, przebudowę RNA, przemianę DNA; w rezultacie pod działaniem mutagenu każda ziemska forma życia stawała się w istocie Amnionem. Na nieszczęście - z punktu widzenia Intertechu - kontaktu z obcym życiem nie dało się utrzymać w tajemnicy. Firma badała materiał pod czujną obserwacją. Badania wymagały naturalnie podania mutagenu szczurom, małpom, psom i innym zwierzętom laboratoryjnym, z których wszystkie w krótkim czasie stały się obce jak sam mutagen. Wywołało to genofobię o katastrofalnych proporcjach. Ludzkość była już w stanie niezwykłego wzburzenia, kiedy w Intertechu postanowiono wypróbować mutagen na człowieku. 113 Kiedy wyniki doświadczenia przedostały się do wiadomości blicznej, kiedy kobieta, która zgłosiła sie na ochotnika, przemie się tak jak zwierzęta i zmarła w stanie duchowego szoku, wybuc Rozruchy Człowieczeństwa. Śmierć genetyce i genetykom. Śmierć Intertechowi. Śmierć wszystkiemu, co zagraża czystemu, uświęconemu zie skiemu życiu. Kiedy Rozruchy wygasły, Intertech był wrakiem. A jednak problemów wciąż nie rozwiązano. Amnion nadał niał. Nadal koniecznie należało zrozumieć przesłanie mutage Sytuacja uczyniła z Intertechu kluczowego gracza galaktyczn dramatu: współzawodnictwa między ludzkością i Amnionem. kapitału i kredytów mieli podjąć wyzwanie, jakie przyniósł na,' mię Daleki włóczęga. W tych okolicznościach Intertech nie miał innego wyjścia, wchłonięcie przez bardziej żywotną firmę. Z pewnymi opora zgodę wyraziła Korporacja Kopalni Kosmicznych (później: Zj noczone Kompanie Górnicze). Oprócz gotówki, zakup ten kosz wał je dodanie do swego statutu dodatkowego paragrafu, stwierd jącego, że KKK jako całość wyrzekną się inżynierii genetycz~ i będą chronić ludzkość przed genetycznym zagrożeniem Amnic Gdyby Intertech zdołał przetrwać, spora część historii ludz' przestrzeni potoczyłaby się zupełnie inaczej. HNGUS Rozkaz zamrożenia Angusa Thermopyle przesłano kurierską sondą skokową wprost ze sztabu PZKG i w wąskim paśmie nadano do Gór-Komu, gdy tylko sonda wróciła do prędkości podświetlnej. Rozkaz podpisał Hashi Lebwohl, dyrektor Wydziału Gromadzenia Danych Policji Zjednoczonych Kompanii Górniczych. Angus stał się nagle niezwykłym więźniem. Nawet Milos Taverner mógł się tylko domyślać, dlaczego coś takiego nastąpiło po tak długim czasie. Wielu ludzi rozmawiało z nim na ten temat: jego szef, większość kolegów z ochrony, kilku członków dowództwa i dwie, może trzy osoby, które - podobnie jak szef - zasiadały w Radzie Stacji. Wszyscy zadawali te same pytania: Wiedziałeś, że to zrobią? Nie, Milos nie wiedział. Mógł to powiedzieć całkiem szczerze. Przez długie miesiące od aresztowania i skazania Angusa sztab PZKG poświęcał sprawie jedynie rutynową uwagę. Żądali kopii wszystkich plików, nic więcej. Nawet informacja, że porucznik policji ZKG, Morna Hyland, przybyła z Angusem Thermopyle i odleciała z Nickiem Succorso, nie wywołała żadnej szczególnej reakcji, 115 chociaż Min Donner znana była z niemal fanatycznej lojalności w_ bec swoich ludzi z Wydziału Operacyjnego. Nie podjęto żadnyc działań związanych z oskarżeniem Morny Hyland, że na Stacji Gó -Komu dokonano sabotażu niszczyciela PZKG, Pogromcy gwiaz Ochrona prosiła o instrukcje dotyczące postępowania wobec Hy land, jednak ich żądania zostały zignorowane. Dlaczego więc teraz Angus stał się wyjątkowy? Na to pytanie Milos nie znał odpowiedzi. Angus Thermopyle by dokładnie taki jak zawsze. Cenny z powodu rzekomo posiadan wiedzy o piractwie, przemycie, o nielegalnych stoczniach i kupcac płacących za każdą ilość kradzionej rudy i zapasów, nawet o zak zanej przestrzeni. Był nie bardziej i nie mniej wyjątkowy niż dotą Co więc się zmieniło? A może w sztabie PZKG od początku t go chcieli? Czekali tylko na uprawnienia? Też tak uważam, odpowiadał szczerze zastępca szefa. Bez wąt pienia zmieniło się to, że teraz mieli prawo zgłosić takie żądani Niedawne uchwalenie Ustawy o Priorytecie objęło jurysdykcją P licji Zjednoczonych Kompanii Górniczych całą ludzką przestrzeń w tym wydzielone grupy ochrony każdej stacji czy kompanii Przedtem ochrona Gór-Komu nie miała wobec PZKG żadnych ob wiązków prócz współpracy. Teraz Hashi Lebwohl - czy inny dyrek tor PZKG - mógł zażądać komory kriogenicznej dla tylu skaza ców, ilu tylko sobie życzył. Niestety, nowa ustawa w żaden sposób nie wyjaśniała powodó zainteresowania sztabu PZKG tym konkretnym skazańcem. No dobrze. Niech będzie, że chcieli go dostać przez cały c nie mieli tylko uprawnień, żeby go zabrać. Ale czemu mamy go za mrażać? Po co ponosić koszty komory kriogenicznej? Dlaczego ni można go zwyczajnie skuć i wsadzić na najbliższy statek, który 1" ci na Ziemię? Milosa od tych pytań bolał brzuch. Za bardzo wiązały się sprawami, o których nie powinien wiedzieć. Podrapał się po czasz. ce i sięgnął po paczkę ników. Żeby go chronić? Po co? Kto, u diabła, chciałby chronić osobników w rodzaju Ar gusa Thermopyle? Milos nie znalazł bezpiecznej odpowiedzi. Spróbował jeszcze i Zęby go przetransportować? Większość osób, z którymi Milos rozmawiał, pytała go o tę sprawę. Szef ochrony Stacji miał po prostu większe prawo, by żądać odpowiedzi. - Dlaczego? Dlaczego trzeba go zamrozić? Milos czuł, że nie ma właściwie wyboru, zaryzykował więc pewną dozę szczerości. - Żeby go uciszyć? - podpowiedział, wijąc się wewnętrznie. - Powstrzymać od rozmowy z nami? W Sztabie PZKG są zachwyce ni, że nie potrafiliśmy go złamać. Nie ufają nam. Nie chcą, żebyśmy się dowiedzieli tego, co mógłby nam opowiedzieć. Z ulgą przekonał się, że jego zwierzchnik doszedł do tego samego wniosku. - Nie pozwolę na to - oświadczył wściekły szef. - Odkąd pamię tam ten sukinsyn utrudniał nam życie. Ma na koncie masę prze stępstw, a wyłgał się z nich tak łatwo, że rzygać się chce. Jeśli ktoś ma go załatwić, to właśnie my. Milos właściwie nie to chciał usłyszeć. Chciał raczej pozbyć się Angusa - im szybciej, tym lepiej. - Co zrobimy? - zapytał, powstrzymując mdłości. - Pogadamy z Dowództwem - odparł szef. Charakter miał surowy i prosty, podobnie jak zakres lojalności. - Pogadamy z Radą. Poprą mnie, przynajmniej przez jakiś czas. Takie traktowanie nie spodoba im się, tak samo jak mnie. Ustawa o Priorytecie jest nowa. Możemy udawać, że jej nie zrozumieliśmy. Powiemy, że nie znamy odpowiednich procedur. Możemy nawet zażądać potwierdzenia. Sztab PZKG nie pozwoli nam pewnie na zbyt długie zabawy, ale zyskamy trochę czasu. Do licha, Milos, złam tego skurwysyna. - Spróbuję - obiecał Milos i jęknął w duchu. Przekazał tę decyzję ludziom, których to interesowało. Potem on i jego podwładni zdwoili wysiłki, by przerwać milczenie Angusa. Oczywiście, nikt nie wspominał o tym samemu Angusowi. Wiedział tylko, że nagle częściej był bity na różne sposoby, częściej podawano mu narkotyki, zmieniające czaszkę w kopiec termitów, częściej 116 117 pozbawiano snu i zakłócano bodźce zmysłowe. Ale nikt niczego n" tłumaczył. Mógł samodzielnie wyciągać dowolne wnioski. Jednak mimo dręczenia i głodu, mimo sińców i bólu - i min głębokiego lęku przed uwięzieniem - nie ustępował; trzymał s' dzięki zwyczajnemu bohaterstwu tchórza. Wierzył, że gdy tylko je; go oprawcy dowiedzą się tego, o co im chodzi, natychmiast go biją. Zatem milczenie było jedynym sposobem zachowania życia. Zawarł też pakt z Morną Hyland. Milczący pakt, ale go nie zh mał. Ona również nie zdradziła. Zamiast tego uciekła z Gór-Kom z Nickiem. Wiedział to, ponieważ nikt nie oskarżył go o wszcz~ pienie jej implantu strefowego, ani o zbrodnię, w wyniku któr statek Hylandów, Pogromca gwiazd, zaczął go ścigać. Gdyby Mor na została na Stacji, już by nie żył - i niekoniecznie dlatego, że; znawałaby przeciw niemu: najprostsze rutynowe badanie wykryło* by obecność implantu. Dlatego wiedział, że dotrzymała umowy.' Więc i on dotrzymywał. W swym upartym milczeniu miał pewne atuty, których nikt ni mógł mu odebrać. Jednym z nich było jego dotychczasowe życie, długie lata, któ~ więcej nauczyły go o brutalności, niż potrafiliby nawet najbardzie brutalni strażnicy. Bicie, po którym bolały go kości, i głuszaki, których wymiotował, w większości nie były gorsze niż to, co p~ miętał z dzieciństwa i młodości oraz długich późniejszych okresóv Obecne cierpienia nie były też gorsze niż to, co czasem sam sob: robił, aby przeżyć wbrew wszystkiemu. Wiek mógł osłabić ciało,, ale nie zmienił zrozumienia bólu ani woli przetrwania. Jeden na jednego byłby silniejszy od każdego z ludzi, którzy si$ nad nim znęcali. Od dawna też przyzwyczaił się, że wrogowie napadają na niego w kilku. Myślał najszybciej, kiedy najbardziej sicś bał. Strach przed własną bezbronnością dodawał mu niemal nadludzkich sił. Kolejnym atutem była umiejętność doprowadzenia przesłuchuje cego do irytacji. Jego perwersyjna, powolna inteligencja pozwoliła mu zrozumieć, co oznaczał nagły wzrost intensywności tortu ochronie Stacji nagle wyznaczono limit czasu; jeśli nie złamią ; szybko, stracą szansę. Ta sama inteligencja pomogła mu odgadną jaką rolę gra w przesłuchaniach Milos Taverner. Główny zarzut, jaki postawiono Angusowi, był fałszywy. Przed aresztowaniem dowiedział się, że Nick Succorso ma kontakty z ochroną. Oczywiście, Nick nie mógłby wykorzystać stacyjnych zapasów bez zgody Stacji - bez pomocy podwójnego agenta w ochronie. Zachowanie Tavernera w czasie długich tygodni przesłuchań przekonało Angusa, że wie, kim jest ten podwójny agent. Dysponował wyczulonym słuchem tchórza: potrafił rozpoznać, kiedy człowiek - zadając pytanie - tak naprawdę nie chce usłyszeć odpowiedzi. Dlatego trwał w milczeniu, mimo coraz surowszego traktowania. Czekał, aż zastępcy szefa ochrony skończy się czas. Przyjął postawę człowieka załamanego, gotowego na śmierć. Strażnicy nie ufali mu, naturalnie; mieli powody. Ale to go nie obchodziło. Teraz chciał tylko zachować siły do chwili, kiedy nastąpi zmiana. Poprzednio przyjął taką postawę w innym celu. Na początku, zaraz po aresztowaniu - podczas przesłuchań wstępnych, procesu i wyroku - taka poza nie była mu potrzebna; zwykła wrogość wystarczała, by odperzeć każde wyzwanie, odrzucić każdy rozkaz. Jeśli odczuwał cokolwiek poza swą zwykłą czarną nienawiścią, była to ulga. Udało mu się uniknąć kary śmierci. A gdzieś w głębi, pod pokładami ulgi, tkwiła głęboka, odruchowa wdzięczność dla Momy Hyland za to, że dotrzymała swojej części umowy. Ale to było wcześniej, zanim mu powiedzieli, że rozbiorą Ślicznotkę na części. Kiedy usłyszał, że statek -jego statek - ma być zniszczony, zmieniła się logika jego emocji. Cokolwiek podobnego do ulgi czy wdzięczności zniknęło w gorącym ogniu grozy, wściekłości, rozpaczy tak głębokiej, że wył jak zwierzę i szalał po celi, dopóki go nie uśpili. Kiedy po szoku doszedł do siebie, przyjął postawę człowieka, który stracił chęć do życia. Podczas przesłuchań nadal spoglądał na Tavernera wrogo i z nienawiścią: nie chciał mu ułatwiać sytuacji. Kiedy jednak zostawał sam, był apatyczny i obojętny. Od czasu do czasu zapominał o posiłku. Siedział przygarbiony na posłaniu i patrzył na gładkie, niemal bezbarwne ściany celi, na podłogę, na sufit - niczym się od siebie nie różniły. Czasami wpatrywał się w lampę, jakby miał nadzieję, że od tego oślepnie. Nie reagował, kiedy przychodzili strażnicy z głuszakami. Musieli siłą wlec go do sana, żeby się umył. 118 119 Byli podejrzliwi, to jasne. Ale byli też ludźmi podatnymi na n dę. A on dysponował cierpliwością tchórza, tchórzowską, uporu wolą przetrwania. Potrafił czekać mimo nie gasnących, żr~ cych emocji. Wtedy czekał przez dwa miesiące, okazując jedyn: rezygnację - wszystkim oprócz Milosa Tavernera. W końcu uwierzyli, że powoli umiera. Strażnicy stopniowo trai ciii czujność. Wreszcie zaryzykował. Przed świtem - chociaż pozostało tajemnicą, skąd wiedział, jest noc, skoro oświetlenie w jego celi nigdy się nie zmieniało oderwał wąski pasek koca i zacisnął go sobie na szyi tak mocno, -aż oczy wyszły mu z orbit. Ledwie mógł oddychać. Zwalił się na posłanie. Obserwowali go, naturalnie; jednak strażnik, który wsze' sprawdzić, co się dzieje, wcale się nie spieszył. Samobójstwo pr uduszenie się jest trudne, jeśli w ogóle możliwe. Tylko ogólne osł" bienie dawało Angusowi szansę powodzenia. Dławił się z braku powietrza i prawie wariował, kiedy strażnic wszedł, by go rozwiązać. Zmylony tygodniami nudy zostawił drzv celi otwarte. Miał pistolet w kaburze na biodrze i pałkę głuszaka w ręk" Takie rzeczy nie stanowiły przeszkody. Angus wyrwał pałk i wypalił mu prosto w twarz. Zanim dyżurny przed monitore zrozumiał, co się dzieje, Angus uwolnił szyję, zabrał pistol i wyskoczył za drzwi. Pistolet był uderzeniowy, stosunkowo niskiej mocy, przeznaczony do strzelania z bliskiej odległości. Wystarczył jednak na kilku ludzi spo3; tkanych w korytarzu: strażnika na patrolu i jakiegoś drobnego urzędni ka, pewnie od obróbki danych. Oczywiście, wciąż był obserwowan Jednak ochrona wiedziała, że Angus nie może uciec. Nie miał dok Najpierw więc sprawdzili, w jakim stanie jest strażnik, którego pow głuszakiem, i ten, do którego strzelił. Potem dopiero podjęli pościg. W rezultacie prawie dotarł do celu. Było już blisko... Kiedy przez długie miesiące wpatrywał się w ściany, sufit i podło gę, w pamięci studiował Stację, porównywał to, co wiedział o jej irt' frastrukturze, z zaobserwowanym układem sektora ochrony. Z kładnością godną jasnowidza wydedukował przybliżone położeń najbliższego szybu serwisowego, prowadzącego do systemu utylizacji odpadów. Gdyby dostał się do szybu, miałby szansę. Z samej swej natury, system utylizacji był labiryntem tuneli i rur, chodników i sprzętu. Mógłby tam przez wiele dni unikać pościgu - albo zabijać każdego, kto by się zbliżył. Właściwie jedynym pewnym sposobem rozwiązania jego sprawy byłoby zagazowanie całego systemu, a coś takiego wymaga długich przygotowań. Miałby czas, by wyrządzić na Stacji tyle szkód, ile by tylko zapragnął. Może nawet zdołałby uciec do DelSeku albo doków. A tam może by się ukrył na jakimś odlatującym statku. Strzelali do niego; odpowiadał ogniem. Przez jakiś czas sytuacja była patowa. Niestety, jeden z ich strzałów trafił w pokrywę włazu i wykrzywił ją, zablokował. Wobec zamkniętej drogi ucieczki Angus był zgubiony. Kiedy skończyła się energia w pistolecie, schwytano go ponownie. Jak było do przewidzenia, traktowano go potem o wiele gorzej. Ośmieszył strażników i chcieli, żeby im za to zapłacił. Ból zwiększała jeszcze świadomość, że nie trafi się już druga okazja. Nawet śmiertelnie znudzony strażnik nie da się drugi raz nabrać na tę samą sztuczkę. Z drugiej strony, pierwsze po próbie ucieczki przesłuchanie potwierdziło jego podejrzenia co do Milosa Tavernera. Fakt, że nie sądzono go za zabicie jednego ze strażników, dowodził, że wciąż ma jakiś punkt zaczepienia. W razie potrzeby może przehandlować Ta-vernera za swoje życie. Mimo wszystkiego, co zrobiła mu ochrona Gór-Komu, nie zdołali go złamać. W końcu bicie, brak snu i narkotyki wróciły do poprzedniego poziomu. Kiedy znowu zastosowano mocniejsze środki, wiedział już, jak interpretować tę zmianę. Wrócił więc do swej apatii, do obojętności. Wychudł i osłabł, jakby nie był już w stanie się tym przejąć. Nieważne, czy ktoś mu wierzył czy nie. To już nie miało znaczenia. Po prostu oszczędzał siły. Ból to coś, co zadawano jego ciału; ale siła Angusa tkwiła w umyśle. Nie mógł powstrzymać strażników, ale mógł zmniejszyć skutki bicia i narkotyków. Aktem woli wycofał się w głąb siebie, aż umysł zaistniał na całkiem innej płaszczyźnie niż fizyczne cierpienia. Jeśli tracił na wadze, tracił mięśnie; to nic. Kiedy chodziło 120 121 o życie, nie liczył kosztów. Właśnie dlatego, że postanowił przeży zaryzykował taką utratę sił, że mógłby umrzeć. Naprawdę jednak Angus Thermopyle nigdy nie próbował sam bójstwa - nigdy, przez całe życie. Wyczyniał ze sobą straszne rz czy, które łatwo mogły go doprowadzić do śmierci, ale robił to,; przeżyć. Przez cały czas, kiedy siedział w więzieniu na Stacji Gó -Komu, ani razu nie przeszło mu przez myśl, żeby się zabić. Potem tego żałował. Nikt mu nie mówił, co dla niego przygotowują. Intensywniejsi udręki były jedyną wskazówką zbliżającej się zguby - do dnia, I dy w celi odwiedził go Milos Taverner. Samo w sobie było to niespodzianką: jak dotąd Angus widyw zastępcę szefa ochrony tylko w gabinecie przesłuchań; Taverner b zbyt pedantyczny, żeby odpowiadał mu stan, w jakim strażnicy uti mywali Angusa - czy też stan, w jakim Angus sam siebie utrzym; wał. Jeśli nie liczyć poplamionych nikotyną palców, Taverner był t czysty, że Angus miał ochotę go obrzygać. Ot tak, dla zabawy. Mimo wszystko nieoczekiwana wizyta nie była taką niesp" dzianką jak fakt, że zastępca szefa nie przybył sam. Przyprowadził ze sobą kobietę. Była wysoka, przystojna, szczupła, z pasemkami siwizny w cz nych włosach, stanowczymi ustami i przenikliwym spojrzeniem.. ruchy świadczyły ponad wszelką wątpliwość, że byłaby dla Angu sa godnym przeciwnikiem. Zachowywała się władczo, choć mia na sobie zwykły, gładki, błękitny kombinezon bez żadnych ozn~ czeń czy insygniów, z wyjątkiem owalnej naszywki na rękawie: e~ blematu PZKG z gwiaździstym niebem. Przed wejściem do celi zwróciła się do strażnika, który towarzy* szył jej i Tavernerowi. - Wyłączcie monitory - poleciła krótko. - Nie chcę żadnych n Taverner kiwnął głową potwierdzająco, choć zapewne niepotrze1" nie. Jego towarzyszka mówiła tonem kobiety, która wie, że ludzie bę jej słuchać. A nerwowy salut strażników potwierdzał to przekonanie. Kiedy strażnik odszedł, by przekazać polecenie, kobieta w! czyła do środka i zatrzasnęła drzwi. Widząc Angusa i jego celę, z niesmakiem zmarszczyła nos. - Nie tracicie czasu na troskę o więźniów. Prawda, Milos? Taverner bezradnie wzruszył ramionami. Nie był zbyt szczęśliwy. Odruchowo wyjął z kieszeni paczkę ników. Potem opanował się, zmarszczył czoło i schował paczkę. - On to robi specjalnie - wyjaśnił z pewnym wysiłkiem. - Psy- choprofil wskazuje na skłonności samobójcze, ale on udaje. Tylko raz mu uwierzyliśmy i wtedy niewiele brakowało, żeby uciekł. Kobieta obojętnie skinęła głową. - Wiem. Czytałam raport. Zakładając, że nikt nie majstrował przy danych. - W głosie zabrzmiał delikatny sarkazm; nie potrze bowała nic więcej. - Oczywiście, tak właśnie założyłam. Milos skrzywił się. - Chcesz o tym rozmawiać tutaj, przy nim? Mam gabinet. - Pla my na czaszce stały się dziwnie wyraźne. - On wszystko pamięta. Nie myśl, że zapomni. Już w tej chwili szuka sposobu, żeby cię wykorzystać. Angus obserwował ich, przysłaniając powiekami swe żółte oczy i skrywając wrogość. - O to właśnie chodzi - odparła gniewnie kobieta. - To jego pra wo. Po tym wszystkim, co z nim robiliście, to jego prawo. Macie dostateczną przewagę. Nie mam zamiaru jej powiększać. Ale widok zmieszania zastępcy szefa wyraźnie złagodził jej irytację. - Do tej pory ci ufaliśmy - dodała, jakby dla zachowania sprawiedliwej oceny. - Nie zawiodłeś nas. - Nie obchodzi mnie, czy mi ufacie czy nie - odparł Milos z niezwykłą u niego godnością. - Po prostu zabierzcie go stąd; zapakujcie i zabierzcie ze Stacji. Zanim obaj ucierpimy. Kobieta uniosła brew. - Jeśli tak wam się spieszy, dlaczego nie wykonaliście rozkazu Hashiego? Rozkaz Hashiego. Ukłucie paniki sięgnęło trzewi Angusa. Hashi Lebwohl, dyrektor Wydziału Gromadzenia Danych PZKG. Każdy przestępca, który kiedykolwiek działał w pasie, znał reputację Hashiego Lebwohla i krążące o nim plotki. Podobno był wariatem. Macie dostateczną przewagę. Nie mam zamiaru jej powiększać. Co to właściwie ma znaczyć? Ale Taverner nie zareagował na imię Hashiego. Zachował tę swoją dziwną godność. 122 123 - Ochrona została obrażona - wyjaśnił. - Nawet dowództwo zos ło obrażone. Gdyby nie chcieli się za to zrewanżować, nie eskortow by cię tutaj byle zastępca szefa. Miałabyś cały orszak. Ale mimo to dzą ci to, czego chcesz. Musisz tylko powiedzieć im to osobiście. - Dzięki tobie. Mówiła, patrząc na Angusa. Nie potrafił zgadnąć, czy mówi niego. - A to dlaczego? - zapytał Milos. Jego chwila godności minęł-Teraz był tylko zakłopotany. Może nie ufał swoim podkomendny i nie wierzył, że wyłączyli monitor. - Ustawa o Priorytecie - wyjaśniła. - Jak ci się Wydaje, w jak sposób udało sieją przepchnąć? Dlaczego poprosiliśmy, żebyś j mógł kapitanowi Succorso go wrobić? - Nie było żadnej różnic;" w intonacji między „poprosiliśmy" a „rozkazaliśmy". - To był na punkt zaczepienia: zdrajca w ochronie Gór-Komu, ktoś, kto pomóe takiemu piratowi, jak Nick Succorso, wykraść zapasy Stacji. C żenię Morny Hyland, że dokonano tu sabotażu na Pogromca1 gwiazd, pomogło, ale potrzebowaliśmy czegoś więcej. Potrzebowaliśmy potwierdzenia. Kiedy mogliśmy już udowodnić, że nie moi na ufać ochronie Stacji Gór-Komu, stacji najbliższej zakazan przestrzeni, opozycja nie miała szans. Taverner pokiwał głową. Jego twarz wyrażała raczej depresję n' zdziwienie. - A ponieważ postanowiliście mnie ukrzyżować... - zaczął smęt^, nym głosem. - Nie chcę cię ukrzyżować - przerwała mu kobieta. - Nie przeje muj się, co on słyszy. Nikomu nie powie. Nie będzie miał szansy. - Możesz więc odpowiedzieć na moje pytanie - kontynuował Milos. - Czy w ogóle was obchodził sabotaż na Pogromcy gwiazd] Cz^ może robiliście wszystko tylko po to, żeby dostać go w swoje i - Oczywiście, że nie. - Znów się zirytowała. - Ale nie musi znać innych powodów. - Po chwili dodała jeszcze: - Obchodi mnie Pogromca gwiazd. Ale jesteśmy prawie pewni, że oskarżeń' Hyland było fałszywe. Taverner odruchowo sięgnął po paczkę ników, i zrezygnował. - Skąd możecie wiedzieć? Po co miałaby kłamać? Dlaczego zro biłaby dla niego coś takiego? Co tu się w ogóle dzieje? 124 Angus oddychał z trudem. Skąd wiedzą, że Morna kłamała o Pogromcy gwiazd? Czyżby ją złapali? Złapali i odkryli implant strefowy? Tym razem jednak kobieta zignorowała pytania Milosa... i Angusa. Patrzył spod oka, jak staje wprost przed nim. Może chciała mu się przyjrzeć. A może po to, by nie miał wątpliwości, że mówi do niego. - Jestem Min Donner - oznajmiła. - Dyrektor Wydziału Opera cyjnego Policji Zjednoczonych Kompanii Górniczych. Od tej chwi li będziesz pracował dla nas. Kiedy się przedstawiła, Angusowi zamarło serce. Min Donner... Mimowolnie przeniósł wzrok na jej twarz i otworzył usta. Sama Min Donner, kobieta, która wysłała Pogromcę gwiazd, którą nazywali „katem" Warrena Diosa. Uwierzył jej natychmiast - na surowej twarzy nie dostrzegł kłamstwa. I ta pewność go przeraziła. Sprawy wyglądały dostatecznie fatalnie, kiedy groził mu wyrok śmierci za to, co zrobił Mornie Hyland. Ale wtedy mógł się jakoś wybronić. Kiedy jednak zainteresowali się nim tacy ludzie jak Min Donner i Hashi Lebwohl, jeśli ochrona ma go im przekazać... - Nie dotykaj mnie - wychrypiał. Strach dodawał mu sił; patrzył na nią płonącymi nienawiścią oczyma. - Zostaw mnie tutaj. Jeśli spróbujesz mnie zabrać, zacznę gadać. Powiem wszystkim, że mnie wrobiliście. Powiem jak. Kiedy to się rozniesie, i wy i ta wasza Ustawa o Priorytecie będziecie gówno warci. Min Donner nie odpowiedziała. Najwyraźniej skończyła już rozmowę z Angusem. Przez chwilę jeszcze wytrzymywała jego spojrzenie, tylko po to, by mu pokazać, że potrafi. Potem odwróciła się do Tavernera. - Pakuj się - poleciła jakby rozbawiona. - Lecisz z nami. Ta decyzja trafiła zastępcę szefa jak cios. Przynajmniej nie tylko Angus był tu zagrożony. Milos przestraszył się; twarz mu poszarzała, wargi próbowały formować protesty, prośby... Nie mógł wykrztusić nawet słowa. - Będę się streszczać - powiedziała. - Zażądaliśmy twojej obec ności. Korzystając z Ustawy o Priorytecie. Oficjalnie, potrzebujemy twojej wiedzy o nim; masz nam pomóc w sprawie. Ale prawdzi wym powodem jest twoje bezpieczeństwo. Tutaj jesteś narażony na zbyt wielkie ryzyko. Gdyby ktoś trafił na ślad twojej... nadprogra mowej działalności, miałbyś poważne kłopoty. My też. 125 Podeszła do drzwi i klepnęła w nie otwartą dłonią. - No chodź. Musisz się przecież przygotować. Strażnik otworzył drzwi, trzymał broń, wyraźnie oczekując kł~ potów. Kiedy zobaczył Donner, odstąpił na bok i stanął na baczności Wyszła, całkowicie go ignorując. ,: Taverner został w celi; z trudem łapał oddech, niczym po ciosi w brzuch. Twarz miał bladą, a minę tak przerażoną, jakby za chwi lę miał dostać zawału. On i Angus patrzyli na siebie z grozą, jak gdyby właśnie się dowiedzieli, że są braćmi. Bez żadnego ostrzeżenia, Taverner rzucił się na więźnia. Angu nie wiedział, co zamierza, czy chce go uderzyć; nie czekał. Chwycił go za rękę, szarpnięciem wytrącił z równowagi i walnął w żołą-; dek dość mocno, by Milos zgiął się w pół. Zanim dopadł go straż-; nik, zdążył złapać Milosa za uszy i pociągnąć. - Ty skurwysynu! - ryknął mu prosto w twarz. - Co ze mn zrobiłeś? Pałka głuszaka trafiła go w potylicę; runął na plecy, w konwul sjach niczym epileptyk. Kiedy minęły drgawki i odzyskał panowanie nad mięśniami, by już skuty i przez dwóch wściekłych strażników prowadzony kory, tarzem w stronę nie znanej mu części sektora ochrony. Zdawało m się, że zauważył napis SEKCJA MEDYCZNA, jednak nie mi pewności. Ściany kołysały się po obu stronach. Załamany i gniew ny spróbował się wyrwać, ale był w kajdankach; strażnicy p wstrzymali go, a po głuszaku mięśnie miał tak zwiotczałe, że ledwie nad nimi panował. Nie miał już żadnej szansy na ratunek. - Słuchajcie - wycharczał - słuchajcie, nie wiecie, co się tu dzie*> je. Macie zdrajcę, oni... Strażnicy przystanęli na moment i zalepili mu usta kawaikiern taśmy. Potem pociągnęli go dalej. Niemal zadławił się kneblem, próbując wrzeszczeć, kiedy w< pchnęli go do dużego, sterylnego pomieszczenia i uświadomił so»< bie, że zastawione jest sprzętem kriogenicznym. W końcu dopadły go koszmary, przed którymi uciekał przez ca-" łe życie. 7 Ciemność. Ciemność całkowita, jak w czarnej przestrzeni międzygwiezdnej, oddzielona od niej jedynie kruchym pancerzem, który zniknął, jakby nigdy nie istniał. Do wnętrza wdarła się pustka, próżnia i absolutny mróz śmierci. Ciemność i ciężkie oddechy; atawistyczny lęk. Morna ściskała poręcz fotela Nicka; ściskała tak mocno, że siła własnych mięśni oderwała jej stopy od pokładu. Zaczęła dryfować. Powinna lepiej się trzymać; była w PZKG, w Akademii uczyli ich zachowania w takich sytuacjach. Ale kiedy ogarnęła ją ciemność, Morna była absolutnie pewna, że nie ma przed nią obrony. Ciemność przypominała chorobę skokową. Morna zabiła ich wszystkich, całą rodzinę; nie został jej nikt oprócz dziecka. Nie ma obrony przed niezgłębioną otchłanią między gwiazdami. Nikt z ludzi wokół niej nie miał szans na obronę. Tyle że wciąż czuła ciążenie. Nie ciążenie ruchu obrotowego, nie; nic tak wyraźnego. Było liniowe, delikatne, ale nieustępliwe, działające wzdłuż wektora przeciwnego sile jej ramion. 127 Korekta kursu... Skopiowali sterowanie do działu silnikoweg Wciąż pracował równy i delikatny boczny ciąg, kierujący Kapita ski kaprys w stronę ostatecznego celu. Statek jeszcze żył. Nagle w mroku rozległ się głos Mikki. - Liete! Liete Coreggio! Zresetować komputer roboczy! Potrze bujemy tu światła! I powietrza! j Liete Coreggio była drugim oficerem. Mikka musiała jej powie rzyć dowodzenie grupą w osi. .' Z komunikatora popłynęły słowa, brzmiące dla Morny jak bełkot - A myślisz, że co się stało, kurwa?! Powiedziałam: zresetować Lampy na mostku zamigotały i niemal natychmiast rozjarzyły si pełną mocą. Z głośnym jękiem wnętrze Kapitańskiego kaprysu z~ częło wirować i wróciło ciążenie. Ciężar ciała szarpnął Morną; mocno uderzyła o pokład. Zabolały podeszwy stóp; niewiele brakowało, a wybiłaby sobie kolano, Ustała dzięki temu, że wciąż ściskała poręcz fotela Nicka. Strach wokół niej zmienił się w ulgę. - Skurwysyn... - mruknęła Carmel. - Ależ znalazł miejsce n"8 wirus. Nick pokręcił głową. Marszczył brwi, choć na wargach pozos' ślad uśmiechu. Zdawało się, że nie wie, co robią jego dłonie, kied odłączały komputer roboczy od konsoli dowodzenia. - Dzięki - rzuciła Vasaczk do mikrofonu i powiesiła komunika-tor u pasa. Potem zwróciła się do Nicka. - Ty tak nie myślisz? Ta? co, twoim zdaniem, odcięło nam energię? - Och, to był wirus, na pewno - przyznał zamyślony. - Ale to za łatwe. Jeśli trzeba, możemy wszystkie funkcje wewnętrzne przerzucić' na automatykę. Choćby i w nieskończoność. Orn o tym wiedział. T* niewystarczające zagrożenie. Prawdziwy problem tkwi gdzie indziej.( Morna musiała mu przyznać rację. Porażona strachem przed' pustką miała wrażenie, że brakuje jej powietrza, chociaż filtry nie działały najwyżej minutę. Mimo to mogła myśleć i była pewna, ż©, Nick się nie myli. Orna na pewno nie zadowoliłby wirus niezdolny do skuteczniejszego sparaliżowania statku. Irracjonalnie zatroskana usiłowała wyczuć dziecko w łonie, okre-? ślić jego stan. Ale oczywiście był za mały, wciąż nienamacalny. Podjęła decyzję, by go usunąć przy najbliższej okazji. Nie stać jej na przejmowanie się dzieckiem, którego nie chciała. Myśl, że mógł mu zaszkodzić nagły zanik, a później powrót ciążenia - czy nawet jej własny strach - na nowo wywołała mdłości. - Boże, to jakaś cholerna zaraza! - Lind zachichotał histerycznie. Otworzył ze swojej konsoli wszystkie kanały. - Potrzebujemy anty biotyków! - wrzasnął w pustkę. - An-ty-bio-ty-ków! Mikka natychmiast przeszła łukiem mostka i z groźną miną stanęła przed jego konsolą. - Zależy ci na degradacji? - zapytała. - Scorz z radością obejmie twoje stanowisko. Lind przygryzł wargi i nerwowo potrząsnął głową. - Więc się zamknij. Niektórzy tutaj próbują myśleć. - Co teraz? - spytała ostrożnie Malda Verone. - Spróbujesz wyizolować wirusa, czy może sprawdzimy coś innego? Nick uśmiechnął się drapieżnie. - Sprawdzimy namiar. Naładuj jedno działo. Przerzuć celownik na ekran. Malda zaczęła wykonywać polecenia, ale znieruchomiała na moment. - Jestem ślepa bez skana. -Carmel, reakcyjne - rozkazał bez wahania Nick. - Połącz z namiarem. - Złącze idzie przez twoją konsolę - zauważyła Carmel. - Możemy stracić dane skana, nie tylko namiar. Możemy stracić dowodzenie. - Zrób to. - Nick wyraźnie nie miał ochoty na dyskusje. -Chcesz przy tej prędkości próbować strzałów na ślepo? Zresztą sprawdziliśmy już moją konsolę - dodał. - Nick... - Mikka zmarszczyła brwi. - Może lepiej zabierzemy się do tego powoli? Mamy czas. Nie podniósł głosu. - Chcę znaleźć tego wirusa. Mikka zamknęła usta. Nikt więcej się nie odezwał. Carmel i Malda pracowały w milczeniu, całkowicie skupione. Teraz, kiedy podjęła już decyzję w sprawie dziecka, Morna czuła się dziwnie swobodna, jakby wolna od wszelkich kłopotów; jak 128 129 w euforii. Ta decyzja była niby oddanie się implantowi strefowemu; uwalniała od lęków i ograniczeń, od głęboko zakorzenionej i żrącej' odrazy. Nie gnębiło jej już to, co się stanie. Osłabiona długotrwałym napięciem puściła fotel Nicka i zajęła miejsce przy pustej konsoli mechanika. Oparła się wygodnie i zapięła pasy. Mikka zerknęła na nią nieufnie, a Nick rzucił krótkie spojrzenie, dyskretne i niepewne. Nikt jednak nie zaprotestował. - Gotowi! - zawołała Carmel. - Mam. - Carmel wcisnęła kilka klawiszy i na jednym z ekranów wyskoczyła nagle siatka celownika. Zielona fosforyzująca linia rysowała sylwetkę symulowanego przeciwnika, statku na kursie równoległym. Odczyty wskazywały odległość, prędkość, identyfikator-statku, stan uzbrojenia. Morna patrzyła nieruchomo: Malda wybra- ;? ła konfigurację celu, noszącą wyraźne podobieństwo do Pogromcy • gwiazd. ', Pogromcę gwiazd zaprojektowano, żeby bardziej przypominał transportowiec niż okręt bojowy. Symulowany cel był jakąś odmia- \ ną transportowca. -] Morna nie mogła się otrząsnąć z dziwnego, nieuchwytnego wra- \ żenią, że za chwilę znowu zobaczy, jak giną jej krewni. I - Ognia! - rozkazał Nick. Malda uderzyła w klawisze. Mornie wydało się, że słyszy ciche elektroniczne westchnienie i ekran poczerniał. Ze swojego miejsca widziała konsolę namiaru, obok pochylonej głowy i kołyszących się włosów Maldy. Wszystkie wskaźniki pogasły; odczyty były martwe. - Niech to szlag! - warknęła Carmel. - Straciliśmy skan. Lind aż stęknął z przerażenia. Mikka Vasaczk krzyczała do komunikatora, nakazując drugiej wachcie zresetować namiar i skan. Nick uśmiechał się desperacko. Nad bliznami błyszczały jego rozgorączkowane oczy. - Status - rzucił chrapliwie. - Dajcie status. Stałe systemy podjęły pracę. Konsola Maldy ożyła prawie natychmiast, potem Carmel. Carmel pierwsza zaczęła szybko stukać w klawisze, sprawdzając sprzęt i informacje. Mniej pewna siebie Verone wolniej wzięła się do pracy. 130 Nick nie mógł się opanować. - Niech to szlag trafi! - warknął. - Dajcie status. Carmel z całej siły walnęła pięścią w bok konsoli i odwróciła się z fotelem w stronę Nicka. - Jestem wykasowana - oświadczyła twardo. - Widzimy, ale nie możemy niczego zidentyfikować. Nie musiała tłumaczyć, że skan jest bezużyteczny bez spektro-graficznych identyfikatorów gwiazd, bez kompensacji przesunięcia dopplerowskiego, bez filtrowania międzygwiezdnych cieni i widm, bez ogromnej bazy danych, pozwalającej rozpoznać zmienne odbicia statków i planet, pasów asteroidów i wiatrów słonecznych. - U mnie tak samo - dodała Malda głosem pełnym napięcia. -Nie mogę nawet wywołać symulacji. - Mackern, masz kopię awaryjną tych danych? - to było raczej stwierdzenie niż pytanie. Krople potu spływały z czoła nowego pierwszego danych. Głos brzmiał, jakby mógł się załamać pod napięciem. - Mam kopię. - Odtwórz - rozkazał Nick. - Najpierw skan, potem namiar. Morna potrząsnęła głową. To nie wystarczy. Głowę miała tak lekką, że mogła potrząsać nią bez wysiłku. Nawet jeśli uda się odtworzyć systemy, niczego to nie rozwiąże, niczego nie zdradzi... Chyba że wirus sam siebie wykasował. Nie wierzyła w to. To, czego próbował Nick, może tylko pogorszyć sytuację. Tyle że nikt nie pytał jej o zdanie. Mikka jednak wyraźnie myślała o tym samym. Powtórzyła wcześniejsze zastrzeżenie Carmel. - To idzie przez twoją konsolę. Tym razem możemy stracić sa me dane. Nick zwrócił ku niej błyszczące gniewnie oczy. - Masz jakiś lepszy pomysł? - zapytał z niebezpiecznym spokojem w głosie. - Czy lubisz tak latać na ślepo i bez żadnej obrony? - Nie. - Mikka nie miała zamiaru ustąpić. - Po prostu nie sądzę, żebyśmy musieli się spieszyć. Straciliśmy już skan i namiar. Jeśli stracimy dane, będzie po nas. Morna znów potrząsnęła głową. 131 Przez chwilę Nick wyglądał, jakby chciał rzucić się na Mikk- Blizny pulsowały mu pod oczami, błysnęły zęby. Sińce pociemnia*; ły. Ktoś zaatakował Kapitański kaprys; Orn zaatakował jego. Mu-) siał bronić swojego statku. ' Potrzebował jednak ludzi, którzy dla niego pracowali. Potrzebować załogi. Zamiast wybuchnąć, okrył się obojętnością jak płaszczem. •> - Ona - powiedział, wskazując Mornę - nie myśli, że już po nas. Glos miał przyjazny i groźny równocześnie. Po chwili obejrzał się na Mackerna. - Na co czekasz? Pot ściekał Mackemowi po twarzy, kapał z brody na dłonie i na konsolę. Spróbował zetrzeć go z czoła ramieniem. - To trochę potrwa. - Palce drżały mu na klawiszach. - Muszę • znaleźć te dane i kanał przesyłu. Nigdy jeszcze tego nie robiłem -; dodał słabym głosem. - Jak, u diabła, zostałeś pierwszym danych na statku takim jak "( ten? - spytała retorycznie Carmel. Nick uśmiechnął się. - Szkolenie w czasie pracy. Bardzo skuteczne. Mackern nie odpowiedział. Cała ta rozmowa, całe napięcie nie dotyczyło Momy. Mogła roz-» ważyć własną sytuację. Nie przejmowała się zagrożeniem dla danych" Kapitańskiego kaprysu, w każdym razie nie teraz. Z nie wyjaśnio-<., nych powodów wcześniej nie uświadomiła sobie, że może rozwiązać, ten problem. Być może przemoc i Orn stępili jej umysł; a może fakt, że jest w ciąży? Teraz jednak wiedziała, że dysponuje rozwiązaniem., Była z PZKG. Wciąż miała swój identyfikator... i kody. !, Nie musiała się nad tym zastanawiać. Kłopoty statku przestały mieć dla niej znaczenie. Rozważała za to skutki swojej decyzji* o usunięciu ciąży. Zewnętrzne skutki nie istniały. Nikt nie wiedział, że jest ciężar-* na; usunięcie dziecka niczego nie zmieni. Wszystkie implikacje do tyczyły kwestii wewnętrznych. Jak każda kobieta, Moma często myślała o dzieciach. O podnie- _ ceniu, którego doświadczy, gdy zacznie w niej rosnąć nowe życie.', Czasami wyobrażała sobie, że chce mieć syna; że nada mu imif swego ojca. Ale nie w taki sposób. To dziecko było ostatnią zbrodnią Angu-sa Thermopyle przeciwko niej. Zostało poczęte z okrucieństwa i złości. Zniszczy je prosta instrukcja wydana systemom w ambulatorium; tak będzie sprawiedliwie. A jednak rozwiało się gdzieś niedawne uczucie zaskoczenia i zdrady. Decyzja, by pozbyć się dziecka, sprawiła, że Morna czuła się lekka, odizolowana -jak ktoś, kto postanowił popełnić samobójstwo. Minutę później odezwał się Mackern. - Gotowe - poinformował niepewnie. - Tak myślę. - Więc zrób to - rzucił Nick. Mackern odetchnął głęboko i wprowadził do konsoli polecenie. Skan i dane przestały działać równocześnie. Nie mogąc się opanować, Mackern jęknął i zasłonił twarz. Malda wyglądała, jakby brakowało jej tchu. - Już po nas - oznajmił Lind, szeroko otwierając oczy. - Jesteśmy zgubieni. Zgubieni... - Zgubieni - powtórzył bezradnie mężczyzna przy konsoli sterowania. - Zamknij się. - Mikka przygarbiła się; mówiła zgaszonym głosem. - Reset - rzuciła do komunikatora. - Skan i dane. Gdy tylko zadziałała konsola, Carmel sprawdziła ją i zameldowała, że nadal jest wykasowana. Mackern bezradnie opuścił ręce. I znieruchomiał; zdawało się, że nie wie, które klawisze nacisnąć. Zlany potem, bez ruchu wpatrywał się w konsolę. - Ja to zrobiłem? - zapytał drżącym głosem. - To moja wina? Klnąc pod nosem, Mikka Vasaczk ruszyła wokół mostka do stanowiska danych. Może zamierzała uderzyć Mackerna, a może wiedziała o komputerach tyle, żeby go zastąpić. Nick zatrzymał ją gestem dłoni - tak dyskretnym, że Moma z trudem go zauważyła. Mikka spojrzała na dowódcę niemal znad jego głowy. Podała mu komunikator. - Mam wezwać Parmute? - spytała. Nick pokręcił głową, zakazując interwencji. Walczył o życie Kapitańskiego kaprysu. To znaczy, że musiał dbać o swoich ludzi. - Mackern... 132 133 Pierwszy danych wyprostował się gwałtownie, jakby Nick prze** jechał mu pejczem po plecach. - Przepraszam, Nick - powiedział, nie patrząc na dowódcę. -4 Nie jestem Ornem, nie jestem tak dobry jak on. Nic nie wiem o wi-: rusach. - Mackern - powtórzył Nick tonem ostrym jak nóż. - Podaj raport. - Tak. - Mackern otrząsnął się. - Przepraszam. Już. Ramiona mu drżały, gdy uderzał palcami w klawisze konsoli. Kiedy sprzęt ożył, zaczął sprawdzać dane Kapitańskiego kaprysu. Stałe systemy, pracujące z szybkością mikroprocesorów, odezwały się niemal natychmiast. - Zniknęły. - Jego głos brzmiał głucho wśród panującej ciszy. -' Wszystkie nasze dane... wszystko. - Być może miał ochotę się roz- J płakać, ale był za bardzo przestraszony. - Wszystko wykasowane. Już po nas. ( - Do diabła, Nick! - warknęła Mikka Vasaczk. - Ostrzegałam cię! Blizny Nicka były na tle opuchlizny jaskrawe jak strumyki krwi. Morna po raz trzeci potrząsnęła głową. Zagrożenie było poważne - wiedziała o tym. Rozumiała, jakim koszmarem jest lot na ślepo przez nieskończony korytarz galaktyki. Ale to jej nie przerażało. Dopóki można ustalić pozycję statku - do póki ciągłą korektę kursu da się zmierzyć względem celu Kapitan- \ skiego kaprysu - nie była zgubiona. Nikt nie był. ,! Ktoś musiał coś do niej powiedzieć. Jeśli tak, nie usłyszała; myś- &? li miała zaprzątnięte czymś innym. Po chwili jednak uświadomiła sf sobie, że wszyscy na nią patrzą. ? Mackernowi z lęku drżały wargi. Mikka i Carmel wręcz promie- xc niowały nieufnością. Lind wytrzeszczał oczy, a grdyka chodziła mu ;f jak tłok. Malda Verone oburącz przytrzymywała włosy, jakby chro niło ją to od strachu. Mężczyzna przy konsoli sterowania wyglądał, S. jakby połknął własny podbródek. ,» - Pytałem, dlaczego - powtórzył Nick. Nie dbał o jej próbie- ; my. - Mackern i Lind powtarzają, że jesteśmy zgubieni. A ty ciągle ^ kręcisz głową. - W jego głosie zabrzmiała groźba. - Chcę wiedzieć, J dlaczego. *j Morna spróbowała wynurzyć się z tej spokojnej, obojętnej głębi- l> ny, gdzie tkwiła jej decyzja o śmierci. - Przepraszam. - Głos był jak głowa: lekki i odseparowany od reszty ciała. - Myślałam, że sami rozumiecie. Przecież jestem z PZKG. Nie sądziłam, że muszę to tłumaczyć. Nick z trudem opanował irytację. - Co tłumaczyć? - Nie znam się na wirusach. Nie mogę naprawić tego, co zrobił Vorbuld. Ale nie musicie się przejmować taką kasacją. Niczego nie straciliście. Problemem nie są dane, lecz funkcje. Wirus nie przeszkadza wam nigdzie zaglądać. Nie możecie tylko nic zrobić, nie wieszając przy tym systemów. Być może nie zdołają nawet przerwać korekty kursu, nie kasując przy tym danych w konsoli sterowania. - Morno... - zaczął Nick. Był bliski furii. - Czyś ty rozum straciła? - przerwała wściekle Mikka. - Funkcje są wbite na stałe! A dane już straciliśmy. - Nie, wcale nie. - Morna pokręciła głową. Przez jedno uderzenie serca wszyscy wpatrywali się w nią z napięciem. Drugie. Trzecie. I nagle blask jak wybuch radości przemknął po twarzy Nicka. -Bo jesteś PZKG! Spojrzała na niego spokojnie. - Mam dostęp do waszego rdzenia danych. - To było tylko chwi lowe rozwiązanie, ale bardzo skuteczne. - Jest tam kopia każdego strzępu danych, jakie kiedykolwiek mieliście. Kopiowanie jest au tomatyczne. Nieprzerwane. I do pamięci trwałej. Nie można jej wy kasować. Nie można jej zmienić. Mogę się do niej dostać; mam swój identyfikator. Mogę skopiować wszystko z powrotem do sy stemów. Potrwa to pewnie nawet dzień czy dwa... - Sama objętość informacji w rdzeniu danych sięgała prawdopodobnie tysięcy giga bajtów. - Ale będziecie mieli wszystko na miejscu, tak jak było pa rę minut temu. - Niesamowite! - westchnął pierwszy sternik, jakby z podziwem. Nick spoglądał na nią błyszczącymi z radości oczyma. - Chwileczkę - odezwała się Mikka. - Chwileczkę. - Głos mia ła zduszony, jakby właśnie ktoś trafił ją w splot słoneczny. - A co z wirusem? Morna wzruszyła ramionami, cały czas patrząc Nickowi w oczy. 134 135 - Sądzę, że jest zapisany w rdzeniu danych. - Nie zdawała sob"' sprawy, w jakim stopniu jest tego pewna. - Wróci razem z resztą.' - Czyli staniemy przed tym samym problemem. - Ale możecie nawigować. Możecie stwierdzić, gdzie jesteście,! Czego jeszcze ode mnie chcecie? j Nick zatarł ręce i klepnął swoją konsolę. Odzyskał dobry humo - Do diabła, pokonamy to draństwo. Pieprzę wszystkie wirusy Niech Faktura go dla nas wyczyści. Póki tkwi w systemach, będzie my go obchodzić. Systemy wewnętrzne zostawimy na automatyce! Może nie będzie nam zbyt przyjemnie, ale przeżyjemy. Wykorzy'; stamy komputery do obliczeń i zaplanujemy, co należy zrobić. Po* tem odetniemy je i wprowadzimy instrukcje ręcznie. Pewnie, tenr po będzie gówniane, a w walce nie wytrzymamy nawet starcia z bo* ją sygnałową, ale przynajmniej możemy dolecieć na miejsce. W po rządku? - zapytał. - Wszyscy zadowoleni? - Najwyraźniej nie* oczekiwał odpowiedzi. - Do roboty. Rozejrzał się. - Mackern, puść ją do swojej konsoli. Ustawi wszystko, a potem ty i Parmute będziecie na tym pracować. Szerokim gestem wskazał Mornie konsolę danych. Trochę oszołomiona, ale pewna siebie, kierując się nowymi prio-, rytetami, odpięła pas fotela mechanika, wstała i obok Mikki, Car-, mel i Linda przeszła do pierwszego danych. ' Lind uśmiechał się do niej jak szczeniak; Carmel marszczyła czoło. Mikka obserwowała ją z niechęcią. - Ufasz jej? - spytała Nicka. - A jak, twoim zdaniem, może nam zaszkodzić? I tak wszystko' jest skasowane. Bez danych jest tak samo zgubiona jak my. To prawda. W tej chwili Morna nawet nie myślała o zdradzie. Sam Angus pewnie grałby teraz uczciwie. Ale nie kiwnąłby palcem, żeby ratować swego syna. Gdyby » wciąż była w jego władzy, użyłby pewnie co bardziej ezoterycznych funkcji implantu, żeby aborcja była możliwie bolesna. Zanim usiadła, ściągnęła przez głowę łańcuszek identyfikatora. , Mackern patrzył na nią jak zaczarowany. Twarz miał poszarzałą, z ziemistym odcieniem, zroszoną potem. Ponieważ był tak całkowicie odmienny od mężczyzn w rodzaju Orna Yorbulda, Nicka * Succorso czy Angusa Thermopyle, uśmiechnęła się do niego, wciskając identyfikator do czytnika. Nie odpowiedział uśmiechem. Nie mógł; bał się nawet nadziei. Kody dostępu pozwoliły jej sięgnąć do rdzenia danych. Zaprogramowała go, by odtworzył stan systemu - zapewne w taki sam sposób ochrona Gór-Komu szukała dowodów, dzięki którym mogliby skazać Angusa za coś więcej niż kradzież zapasów. - Przed startem musisz przesłać dane - poinstruowała Macker- na. - Ustaw komputery na kopiowanie. Wiesz, jak to zrobić. Kiwnął głową jeden raz, ostrożnie, jakby nie ufał mięśniom szyi. - Kiedy skończy się odczyt - mówiła dalej - musisz tylko wyjąć mój identyfikator. To zresetuje rdzeń danych i zwolni twoją konso lę. Potem możesz wracać do pracy. Wymamrotał coś, co mogło oznaczać „Dziękuję". Odwróciła się, wciąż uśmiechnięta, by mu dodać odwagi. Nick z drugiej strony mostka śledził ją namiętnym spojrzeniem; blizny miał ciemne od krwi. Wykorzystując chwilę, a także nieokreśloną przemianę w sobie, odezwała się bez planu, ale i bez obaw: - Nick, mam już dosyć bycia pasażerem. Chcę pracować. Po zwól mi zostać trzecią danych. Trochę mnie przeszkolili, a reszty sama się nauczę. Wpuść mnie do systemów. Pozwól samej odkryć, co robimy i dokąd zmierzamy. Daj mi szansę poznania prawdy. Zaufaj mi. Mikka chciała zaprotestować, ale kiedy zobaczyła wyraz twarzy Nicka, zamilkła nagle i gwałtownie zamknęła usta. Nick uśmiechał się coraz weselej. - Jestem jak dżinn w butelce. - W jego głosie brzmiała zuchwałość i żądza. - Wystarczy mnie odpowiednio potrzeć, a spełniam życzenia. - Nagle zamachał rękami wokół głowy. - Puff! I jesteś trzecią danych. Zmęczeni napięciem i niepewnością, Lind, Malda i pierwszy sternik roześmiali się nerwowo. Mikka i Carmel pokręciły głowami, pełne podejrzliwości. Mackern sapnął cichutko - delikatne tchnienie ulgi. Moma zasalutowała, jak dawniej często salutowała ojcu. Włączając się w jego grę, wymazała z twarzy ślady śmierci i straty. 136 137 - Kapitanie Succorso, proszę o pozwolenie zejścia z mostka. - Udzielam zgody - odpowiedział takim tonem, jakby właśn1' złożyła propozycję tak erotyczną, że aż przyspieszył mu puls. Morna jak na skrzydłach przekroczyła otwór i opuściła mod dowodzenia. Opuściła bez swojego identyfikatora, bez żadnej zna nej sobie, czy choćby znajomej, tożsamości. Oddała ją za coś, cze;; go wartości nie potrafiła jeszcze ocenić. Nie poszła do ambulatorium. Pełna niezwykłego, absolutneg spokoju, nie musiała od razu realizować swojej decyzji. II Nie poszła do ambulatorium. Nie poszła też na dół, do osi statku, żeby znaleźć Parmute, która powinna zaznajomić ją z obowiązkami. Ruszyła prosto do kabiny, żeby przygotować się dla Nicka. Była pewna, że zjawi się, kiedy tylko znajdzie okazję: gdy tylko się przekona, że odtwarzanie danych z rdzenia przebiega prawidłowo, gdy tylko on i Mikka Vasaczk opracują metody „obejścia" wirusa. Widziała żądzę w jego oczach i pociemniałe blizny. Im bardziej Morna okaże się warta posiadania, tym mocniej będzie chciał ją posiąść, wykazać, że ma nad nią władzę. Była na to gotowa. Implant strefowy jej to umożliwiał. Kiedy jednak leżała naga na koi, ze sterownikiem ukrytym pod materacem, zaczęła myśleć o niezwykłych rzeczach. Jak by to było mieć dziecko? Zbadała swój brzuch, by sprawdzić, czy dostrzeże rozwijające się w nim życie. Obmacała piersi, czy stały się nabrzmiałe i tkliwe. Jak mocny nacisk powinna odczuwać, by zapragnąć bólu porodu? Na poziomie rozumowym wiedziała, że takie pytania są przedwczesne o całe miesiące. Zadawała je, ponieważ była zalękniona, 139 ciekawa... i samotna. Sama nigdy nie zdecydowałaby się na ciążę. Teraz jednak, gdy została do niej zmuszona, zaczynała ją cor bardziej zadziwiać. Jaki efekt wywrze na dziecku implant strefowy? Czy doprowadzi je do obłędu? Czy zaszkodzą mu wszystkie tef niewłaściwe hormony i endorfiny? Czy udawana, nieograniczona;' pożądliwość uczyni je bardziej czy mniej podobnym do ojca? A niech to... Bez żadnego ostrzeżenia jej obojętność rozwiała się nagle, spły-i nęła z Morny niczym roztopiony wosk. Przestraszona własnymi*, myślami otrząsnęła się, spróbowała odzyskać spokój. Co właściwie; ją obchodzi wpływ implantu strefowego na niechciany embrion?'} Nieważne, co się stanie - musi dokonać aborcji. Musi, prawda? ''. Wcześniej czy później, kiedy znajdzie czas i okazję, by samotnie ' odwiedzić ambulatorium. Prawda? Bryłka związków chemicznych ' i złośliwości w jej łonie była tylko jeszcze jednym skutkiem gwał- ' tu. Podobnie jak gwałt odbierała jej prawo dokonywania wyborów. Im szybciej się tego pozbędzie, tym lepiej. ,' To przecież prawda... To prawda, do diabła! $ Ale jak w takim razie rozumieć fakt, że wybrała już imię dla >i dziecka? Nie zauważyła nawet - jak gdyby akurat odwróciła się plecami " - że postanowiła nazwać chłopca Davies Hyland. Po jej ojcu... A niech to... Najchętniej znowu by się rozpłakała z frustracji i żalu. Nagle usiadła na koi i spuściła nogi na podłogę. Chciała zmierzyć się z problemem na stojąco. I natychmiast ruszyła wokół kabiny, jakby została schwytana i trafiła do klatki. Czy naprawdę była tak poniżona, tak załamana, tak zagubiona, że pomyślała o zachowaniu owocu nienawiści Angusa Thermopyle? Czy naprawdę tak nisko się ceniła, że skłonna była dać nienawistnemu nasieniu Angusa miejsce we własnym ciele, gdzie mogłoby się rozwijać i rosnąć? Nie! Oczywiście, że nie. Usunie ciążę natychmiast, gdy tylko Nick uśnie zaspokojony. Wtedy będzie już sama: tak sama, jak przez cały czas od dnia, gdy zabiła swoją rodzinę; tak sama, jak przy Angusie^ kiedy był najgorszy. Maleńka kulka protoplazmy, przeciskająca się z wolna 140 ku porodowi, to wszystko, co Mornie zostało. Kiedy ją także zabije, będzie już całkiem samotna. Dziecko było chłopcem, istotą ludzką. Wnukiem jej ojca. Istniał powód, by żyło: nie miało nic wspólnego z gniewiem czy nienawiścią - ani z tym, czy PZKG jest złowroga, jak twierdził Vector Sha-heed. Powód sprzeczny z lekcjami Angusa, zasadami, które usiłował jej wpoić: że zasłużyła na wieczną samotność i bezbronność, na to, by utrzymywały ją przy życiu tylko neuronowe emisje implantu strefowego i własny upór. Jeśli zachowa Daviesa, nie będzie już sama. Znowu zdobędzie rodzinę, kogoś, kto jest jej częścią... Kto zasłużył na coś lepszego niż wyssanie z macicy, tylko dlatego, że Moma nie umiała rozróżnić normalności od autodestrukcji. Albo niż spłukanie do zsypu w ambulatorium, ponieważ Morna nie potrafiła poradzić sobie z niebezpieczeństwem zachowania go przy życiu. Nieważne, kim był jego ojciec. Nieważne, jakie pozostawił swemu potomkowi mroczne dziedzictwo. Kiedyś wierzyła w takie rzeczy, jeszcze w czasach, gdy naprawdę była policjantką, a PZKG uważała za uczciwą firmę. Może część tych przekonań gdzieś przetrwała. Jeśli zachowa dziecko, to jakby skapitulowała przed Angusem Thermopyle. Ale przecież to właśnie zrobiła, wymieniając jego życie na sterownik implantu strefowego. Wolała raczej pozostawić bez kary jego zbrodnie, niż bez pomocy czarnej skrzynki stawić czoło konsekwencjom tych zbrodni. Odpowiedź na pytanie, jak jest poniżona, załamana i zagubiona, padła już dawno. Jedyna pozostała kwestia była równocześnie prostsza i trudniejsza do rozwiązania. Embrion zagrażał jej przetrwaniu na pokładzie Kapitańskiego kaprysu, jej wartości w oczach Nicka. Jak bardzo zależało jej na przetrwaniu? Czy dla przetrwania warto zabijać? Jak długo jeszcze wytrzyma samotność? Schwytana i zamknięta w klatce własnej przeszłości niespokojnie krążyła tam i z powrotem, jak gdyby nie wiedziała, w którą stronę się zwrócić. Zaciskała pięści i napinała mięśnie, jakby chciała kogoś udusić. Mimo najszczerszych wysiłków nie zdołała 141 przywrócić tego oszołomienia i pewności, która ją ogarnęła, postanowiła usunąć swojego syna. Wciąż krążyła po kabinie, kiedy odezwał się brzęczyk drzwi Nick przyszedł po nią, zgodnie z przewidywaniami. Ledwie zd~ ła rzucić się na koję i uruchomić sterownik; minęło zaprogramow ne opóźnienie i zamek ustąpił. W rezultacie była zarumieniona i l chę zdyszana, pozornie podniecona. Natychmiast zauważyła, że Nick zmienił się od chwili, gdy : szła z mostka. Blizny nadal pulsowały mu pod oczami, ale uśmic zniknął, rozradowanie przygasło. Posiniaczony sprawiał wrażenitp rozbitego i niepewnego. Musiał odkryć w sobie jakąś wątpliwość^$?! Ale nie wątpliwość w sprawie bezpieczeństwa Kapitańskiego kih'{ prysu; to tylko wyostrzyłoby mu spojrzenie, kazało bardziej zacift-S kle walczyć. Na pewno zwątpił w siebie. * Ponieważ przyszedł tutaj, Morna uznała, że to zwątpienie jakoś * się z nią wiąże. Drzwi zamknęły się i Nick stanął w progu. - Dlaczego to robisz? - zapytał tonem wskazującym, że myśli' o czymś innym. Narastało w niej wymuszone podniecenie; ledwie mogła się skupić. Zmiana, jaka w nim zaszła, nie była już dla niej jasna. - Co robię? - Dlaczego każesz mi czekać pięć sekund, zanim drzwi się otworzą? Od dawna miała na to przygotowaną odpowiedź. - Nie chcę, żebyś mnie przyłapał... - zaczęła gardłowym z pod niecenia głosem i skinęła głową w stronę kabiny sanitarnej - na czymś nieeleganckim. To wyjaśnienie najwyraźniej wystarczyło; temat właściwie go nie interesował. Nie słuchając, podszedł bliżej. Ręce mu zwisały, a palce jak szpony na przemian wykrzywiały się i prostowały. Gdyby władza implantu strefowego nie była tak pełna, Morna pewnie by się przelękła. Podszedł nagle, chwycił ją za przeguby i szarpnięciem posadził na koi. Oczy mu płonęły. - Wiesz, skąd mam te blizny? Słyszałaś tę historię? Pokręciła głową. Świadomość, że zbyt wcześnie użyła sterownika, że w niewłaściwej chwili stała się bezradna, wyrwała jęk z krtani. - Zrobiła mi to kobieta. Była piratem, a ja jeszcze wtedy tylko dzieckiem. Normalnie pewnie spojrzałaby na mnie z pogardą i ode szła, ale posiadałem informacje, na których jej zależało. Dlatego nie wzgardziła mną. Uwiodła mnie i namówiła, żebym jej pomógł prze chwycić statek. Uwierzyłem jej... Nic nie wiedziałem o pogardzie ani o kobietach. Myślałem, że traktuje mnie poważnie. Ale kiedy zdobyła ten statek, nie byłem już potrzebny. Wtedy zaczęła się ze mnie śmiać. Wyrżnęła całą załogę, wszystkich na pokładzie, ale mnie oszczędziła. Pocięła mi tylko twarz. Potem mnie zostawiła, porzuciła samego na statku, żebym umierał powoli i zdążył zrozu mieć, jak bardzo mną pogardzała. Może liczyła, że sam się zabiję, albo zwariuję, zanim umrę z pragnienia. Urwał zdyszany. - Śmiejesz się ze mnie? - zapytał po chwili. Morna patrzyła na niego. Powinna przynajmniej udawać lęk albo oburzenie, ale ogłupiało ją nie pasujące do sytuacji pożądanie. - Dlaczego zostałaś z kapitanem pieprzonym Termo-piłą? - Oczy błyszczały mu coraz mocniej, dłonie ściskały boleśnie jej przeguby. - Dlaczego przyszłaś do mnie? Co to za spisek? Jak chcesz mnie zdradzić? W końcu zrozumiała. Ogarnął go strach, że się od niej uzależnia. Kobiety wykorzystywał, a potem odrzucał, kiedy miał ich już dosyć. Jeśli potrafiły coś użytecznego, wciągał je do swojej załogi. Ale nie poświęcał się dla nich - nie były mu potrzebne. Aż do dzisiaj. Teraz zaczął zdawać sobie sprawę, jaką władzę ma nad nim Morna. I przestraszył się. - Odpowiedz - wycedził przez zęby. - Albo połamię ci ręce. - Sprawdź mnie - szepnęła z głębi swej fałszywej, nieograniczonej namiętności. - Zobacz, czy się śmieję. Wiesz, jakie to uczucie. Poznasz różnicę. Wydał z siebie dźwięk podobny do tłumionego krzyku. Zamachnął się i uderzył ją tak mocno, że uderzyła głową o materac, a ściany wokół pociemniały. 142 h 143 Potem zrzucił buty, zdarł z siebie kombinezon i wylądował na niej niczym młot. Sztucznie pobudzona, przyjęła ten ból i zareagowała ekstazą. Weź to i niech cię piekło pochłonie, ty draniu! Zbyt go nienawidziła, żeby się z niego śmiać. * * * Kiedy zmęczył się i zasnął, wyjęła sterownik i ustawiła go tak, 1 by zmniejszył ból, stłumił wstręt, złagodził grozę przejścia. Potem » przeszła nad Nickiem, wstała z koi, włożyła kombinezon, wsunęła X do kieszeni sterownik i ruszyła do ambulatorium. f Po drodze nie spotkała nikogo. To dobrze, chociaż nie dbała o to, §" kto ją zobaczy w takim stanie. W ambulatorium zamknęła za sobą drzwi. Kazała systemom me- i dycznym wyleczyć swoje podbite oko i opuchniętą twarz, pokrwa- * wionę wargi, otarte ręce i żebra, naddartą pochwę. Nie wyłączała i- implantu, dopóki ambulatorium nie zrobiło wszystkiego, co możli- we, by złagodzić jej ból. ;' Ale nie nakazała aborcji. I nie próbowała ukryć ciąży. Jedyna in- j formacja, jaką usunęła z zapisu, dotyczyła dokładnego wieku em- ' brionu - i elektrody wszczepionej do mózgu. ';' Kiedy skończyła, wróciła do kabiny. Roztrzęsiona po przejściu, po wygaśnięciu emisji implantu, i pełna obrzydzenia do siebie, zrzuciła kombinezon i szorowała się w sanie, dopóki skóra jej nie * zapiekła. Potem położyła się na koi. ,• Nie zdecydowała się zatrzymać małego Daviesa. Po prostu chciała zachować dowody, że Nick Succorso pobił ciężarną kobietę. Na wypadek, gdyby ich potrzebowała. * * * Okazało się, że nie potrzebuje. Kiedy Nick się obudził, od razu zauważyła, że jego wątpliwości się rozwiały. Oczy miał spokojne, blizny blade jak skóra wokół nich. Wrócił też jego uśmiech. Sińce po walce z Ornem zaczynały blednąc. Był nieco zdziwiony stanem Morny: powinna wyglądać o wiele gorzej. Przyjął jednak jej wyjaśnienie. Całkiem uspokojony, bez śladu wyrzutów sumienia, polecił jej stawić się na mostku rezerwowym, gdzie Alba Parmute zacznie uczyć ją obowiązków. Potem wyszedł, żeby sprawdzić, jak na głównym mostku przebiega odtwarzanie danych. Morna była gotowa do pracy, pełna zapału - i chęci mordu. Musiała podjąć ważną decyzję, a decyzje wymagają informacji. Natychmiast wyszła z kabiny. Kiedy dotarła do mostka rezerwowego, czekała tam na nią przysłana przez Nicka Alba Parmute. Mostek mieścił się w przedziale silnikowym, obok kabiny z konsolami mechanika, skąd Vector Shaheed albo jego zastępca monitorowali stosunkowo łagodny boczny ciąg sterujący Kapitańskiego kaprysu. Sam mostek rezerwowy był węższy i nie tak oszałamiająco skręcony jak jego główny odpowiednik: zbudowano go przy grodzi w osi statku. Miał jednak takie same fotele, konsole i ekrany. Stojąc przy ścianie, ponad łukiem podłogi można było zobaczyć przeciwległą. Siedząc przy konsoli danych, Morna mogła bez trudu obserwować pozostałe stanowiska. Charakterystyczna posępna mina Alby Parmute i jej maniery wzmagały tylko wrażenie, że jest kolejną porzuconą kochanką Nicka. Pragnienie znalezienia kogoś innego, kto dzieliłby z nią koję, wyrażało się w farbowanych włosach, ostrym makijażu i tym, jak rażąco odsłania swe ciało: kombinezon nosiła tylko do połowy zapięty, a piersi wypychały rozcięcie od wewnątrz. Morna nie czuła dla niej współczucia. Zniechęcona do Nicka i wszystkiego, co męskie, tak wyraźnie eksponowane pragnienia Alby uznała za żałosne. Niestety, nastroje Alby i jej najwyraźniej ciągły stan lubieżnej niecierpliwości nie mogły ukryć faktu, że nie była szczególnie błyskotliwa. Przedstawiła Mornie nowe obowiązki jedynie w najbardziej konkretnym sensie: jak zmieniają się wachty, od kogo przyjmuje rozkazy, które guziki powinna naciskać, jakie kody wywołują rozmaite funkcje, jakie możliwości kontroli uszkodzeń ma Kapitański kaprys. Ignorowała wszelkie „jak" i „dlaczego"; sama pracowała na pamięć i od Morny oczekiwała tego samego. W porównaniu z nią niepewny siebie i słabo zorientowany pierwszy danych był geniuszem. Nick i jego statek byli bardziej uzależnieni od Vorbulda, niż Morna przypuszczała. 144 145 Nie była wirtuozem komputerów, ale szybko się przekonała, że będzie miała dla Kapitańskiego kaprysu większą wartość niż Alba Parmute. Wytrwała pół godziny nieprzydatnych instrukcji, nim wreszcie się zirytowała. Poprosiła, żeby zostawić ją samą na mostku. W celu „ćwiczeń". Była z PZKG; nie można było jej ufać. Ale nie była mężczyzną, a w dodatku Alba się nudziła; dlatego wzruszyła tylko ramionami i wyszła. To była szansa, pierwsza szansa Morny. Nie mogła jej przegapić, f Szuflady umysłu, gdzie zamknęła czarne odpryski nienawiści, \ zaczynały się otwierać. Przemoc Nicka i fakt, że jest w ciąży, naruszyły ich odporność. Strzępki wstrętu, odrazy do siebie, wściekłości i pragnień wyciekały, budząc żądzę krwi. Sama na mostku rezerwowym, przed konsolą danych, postanowiła szukać odpowiedzi, jakby ekrany mogły pokazać jej przyszłość. Nie zaniedbała ostrożności, jakiej nauczyła się od Angusa. Czujna, rozgoryczona, wezwała przez interkom główny mostek i poprosiła o zgodę na uruchomienie rezerwowej konsoli danych, żeby mogła ją przestudiować. - Włącz sobie - zgodził się Nick. Teraz, pozbawiony wątpliwo ści, był w pobłażliwym nastroju. - Studiuj, ile chcesz, tylko nic nie rób. Jeśli wywołasz kasację, jesteś zwolniona. Stukając palcami w konsolę, by opanować zdenerwowanie, odpowiedziała możliwie wesołym tonem: - Dziękuję. Nie zamierzała robić niczego, co mogłoby uaktywnić wirusa Orna. Nie tknie nawet palcem danych Kapitańskiego kaprysu; tylko na nie popatrzy. System nie był jej znany, ale nie różnił się zbytnio od tych, z których korzystała w Akademii i na pokładzie Pogromcy gwiazd. Alba podała jej główne hasła. Gdy tylko konsola była gotowa, Mor-na sprawdziła postęp odtwarzania danych z rdzenia. Potrzebne jej informacje znalazły się już w systemie. Dane nawigacyjne. Astrogacja i skan. Jak każdy obcy komputer, i ten wymagał programistycznych sztuczek i haczyków, o których nie miała pojęcia. Przez pierwsze dziesięć minut błądziła po systemie, wywołując na ekran jedynie bezsensowne ciągi znaków. Wreszcie jednak trafiła na spis parametrów i tam znalazła rzeczy, o których Alba Parmute zapomniała albo nie potrafiła jej powiedzieć. Potem zaczęła uzyskiwać sensowne wyniki. Dane nawigacyjne pozwoliły jej wykreślić trajektorię Kapitańskiego kaprysu od Stacji Gór-Komu. Astrogacja i skan pomogły wyznaczyć obecną pozycję i wywołać listę możliwych punktów docelowych - miejsc, które mogli osiągnąć, lecąc tym kursem. Lista była długa. Zawierała wszystko, od punktów wprost przed nimi, poprzez położone wokół gigantycznego łuku kreślonego przez statek, aż po samą Stację Gór-Komu na jego krańcu. Ograniczyła pole poszukiwań, zakładając, że Nick zamierza utrzymać boczny ciąg jeszcze przez co najmniej dwa miesiące, i usuwając wszystkie cele, których osiągnięcie zabrałoby im więcej niż siedem czy osiem miesięcy - praktycznie wszystko poza środkowym punktem wielkiego okręgu, przedłużenia trajektorii. Kiedy skończyła, lista zrobiła się krótka. Tak krótka, że Mornie krew zastygła w żyłach. Znalazły się na niej: czerwony olbrzym bez żadnych znaczących satelitów, praktycznie nieznany, najdalszy kraniec pasa asteroidów, obsługiwanego przez Stację Gór-Komu, jeden z wrogich posterunków strzegących zakazanej przestrzeni oraz kawał martwej skały, wielki jak planetoida, zawieszony kilka milionów kilometrów za jej granicą - dostatecznie głęboko, by lot tam był bezprawny dla każdego ludzkiego statku, ale też dostatecznie daleko od posterunku, by był dostępny dla każdego, kto skłonny jest zaryzykować konsekwencje. Ta skała miała nazwę: Thanatos Minor. Moma słyszała o niej. Ta nazwa wzbudziła w niej lodowaty dreszcz. Słyszała ją w Akademii, powtarzaną szeptem przez ludzi przerażonych tym, co sobą reprezentowała: niezgłębioną otchłań zdrady, działalność zmierzającą do zniszczenia ludzkiej rasy jedynie dla zysku. Thanatos Minor. Nic dziwnego, że zakazana przestrzeń chroniła tę skałę, osłaniała ją mimo dyplomatycznych protestów i wściekłości ambasadorów, mimo że samo jej istnienie łamało podpisany układ. Zakazana przestrzeń zagrażała każdemu żyjącemu człowiekowi, chociaż 146 147 zagrożenie to było raczej genetycznej niż militarnej natury. Żadntf ludzkie statki nie zostały zaatakowane, żadne obce nie przekroczyły, granicy, nie złamano żadnych umów - z wyjątkiem tych wiele mówią-' cych przeoczeń, jak na przykład zaniechanie likwidacji Thanatos Mi-, nor. A Thanatos Minor służył za groźbę skuteczniejszą niż okręty bo-* jowe i działa cząsteczkowe. ( Zgodnie z pogłoskami Thanatos Minor był stocznią i składem, handlowym piratów. Budowano tam statki (takie statki jak Ślicznot-' kal); inne wracały tam do naprawy. A tacy piraci jak Nick Succor- % so i Angus Thermopyle zabierali tam swoje łupy: na jeden z nielicz- Ot nych rynków, dostatecznie bogatych, by kupować rudę i materiały K w ilościach, jakie oferowali, rynek napędzany nienasyconym apety- •;, tem zakazanej przestrzeni na ludzkie surowce, ludzką technologię ;' i -jeśli plotki mówiły prawdę - ludzkie życie. Morna zignorowała czerwonego olbrzyma, posterunek, pas aste-roidów. Równie pewnie, jakby sam Nick jej to zdradził, wiedziała, dokąd zmierza Kapitański kaprys: na Thanatos Minor, gdzie wymienią jej tajemnice na pieniądze i remont; gdzie cala jej wiedza o PZKG trafi do zakazanej przestrzeni. To nie było zwykłe przestępstwo. To była zbrodnia, zdrada , ludzkości. Zapomniała już o lojalności wobec Policji Zjednoczonych Kompanii Górniczych. Vector twierdził, że jej przełożeni, jej bohaterowie, byli skorumpowani aż do najwyższych poziomów hierarchii. Możliwe, że miał rację; z pewnością wierzył w to, co mówił. Zresztą i tak odwróciła się już od nich: przyjęła od Angusa sterownik implantu strefowego i uciekła z Nickiem, zamiast oddać się w ręce ochrony Stacji. Praktycznie rzecz biorąc, nie była już policjantką. To jednak przestało mieć znaczenie. Nie wiedziała, czy PZKG zdradziła ludzkość. Musiała się zastanowić, czy sama jest gotowa zdradzić ludzkość. A jeśli odpowie, że nie... Co wtedy? Pytanie będzie brzmiało: jak nie dopuścić, by Nick zmusił ją do zdrady? Odruchowo przeliczyła pozostały dystans: prawie sześć miesięcy z połową prędkości światła wzdłuż aktualnej trajektorii Kapitańskiego kaprysu, wliczając czas na decelerację - znowu przeciążenia. Co może zrobić? Jakie ma wyjście, oprócz sabotażu statku? Najlepsze, na co mogła liczyć, to autodestrukcja, natychmiastowa śmierć. Każda inna forma sabotażu doprowadzi do tego, że będzie dryfować w czarnej przestrzeni na statku pełnym ludzi wiedzących, że ich zabiła. Ale sama myśl o autodestrukcji napełniała ją lodowatą grozą. Oznaczała zamordowanie siebie w taki sposób, że wszyscy z nią związani zginą także. Mogłaby też zwyczajnie się zabić i niech Nick radzi sobie bez niej. Czuła, że wpadła w pułapkę; była tak przerażona, że ledwie mogła oddychać. Nieświadomie uderzała kostkami palców w krawędź konsoli, aż pękła skóra i obie dłonie pokryły się krwią. Nie miała innego wyjścia niż samobójstwo, niż poddanie się moralnej chorobie skokowej, jaka zżerała jej życie od chwili, gdy Pogromca gwiazd po raz pierwszy wykrył Ślicznotkę i zaczął przyspieszać. Nie, pomyślała. Nie. To zbyt wiele. Nie zniosę tego. Nie po to dotarła aż tutaj, żeby teraz się zabić. Nie po to znosiła dotyk Nicka, wytrzymywała bicie i odrazę, żeby teraz popełnić samobójstwo. W pułapce... Wreszcie chłód w sercu stał się tak nieznośny, że objęła rękami ramiona i zwinęła się w kłębek, szukając ciepła. * * * Wciąż tkwiła w tej pozycji - skulona, jakby dla ochrony swego dziecka - kiedy znalazł ją Vector Shaheed. Musiał przechodzić obok, idąc do kabiny z konsolami. - Morna? - odezwał się, stając w progu. Powinna coś odpowiedzieć, żeby sobie poszedł. Powinna przynajmniej schować dłonie. Ale nie mogła. - Morna! Dobrze się czujesz? - Podszedł bliżej, chwycił ją za ra mię. I nagle ścisnął mocniej. - Do diabła, coś ty sobie zrobiła? Uniosła głowę i spojrzała -jak błysk zimnego płomienia - na jego łagodne zdziwienie, delikatną troskę. - Powinieneś mi powiedzieć - wychrypiała. - Kiedy pierwszy raz cię spytałam. Powinieneś powiedzieć, gdzie lecimy. Odwróciła się plecami i odeszła z rezerwowego mostka z powrotem w fałszywą odwagę implantu strefowego. 148 149 Kiedy brzęczyk interkomu przypomniał jej, że nadszedł czas prze4 jęcia służby na mostku, poszła, chociaż palce miała tak sztywne od zakrzepłej krwi i bólu, że ledwie nimi poruszała. Lekkomyślna i zuchwała zabrała do kieszeni sterownik włączony na niską moc - nie żebyiM łagodził fizyczny ból, ale żeby tłumił emocjonalną burzę. Obolałe dło-|H nie przydawały się: pomagały utrzymać myśli w teraźniejszości. A im-« plant strefowy nie dopuszczał, żeby teraźniejszość ją przytłaczała. B Wytłumiona delikatną elektroniczną emisją stanęła na mostku, 9 by przystąpić do pracy jako trzecia danych Kapitańskiego kaprysu.W Liete Corregio była drugim oficerem; to jej wachta. Mimo to w Nick czekał tu na Mornę. Powitał ją drapieżnym uśmiechem, na w który nie potrafiła odpowiedzieć; nie odezwał się. Zakołysał tylko W na palcu jej identyfikatorem, po czym rzucił go do niej. Jf To dowodziło, że odtwarzanie z rdzenia danych dobiegło końca. '1 Być może dowodziło też czegoś innego, ale w takim stanie nie 'f miała ochoty o tym myśleć. Skrzywiła się odruchowo, złapała iden- s tyfikator i ścisnęła go w palcach. f| Potem starała się zachować możliwie obojętny wyraz twarzy, ^ przewidując reakcję Nicka, kiedy zobaczy jej dłonie. '/ Natychmiast spoważniał; uśmiech zniknął, ciało bez żadnego * etapu pośredniego przeszło z mchu do czujnego znieruchomienia. v - Morno, znowu się z kimś biłaś? - zapytał spokojnie, zbyt i spokojnie. • Przez sekundę czy dwie niewiele brakowało, żeby załamało się działanie implantu strefowego. Owszem, biła się. I niczego to nie , rozwiązało. Ale implant wytrzymał. O mgnienie oka za późno pokręciła głową. - Upadłam. Wylądowałam na rękach. Stanowczym ruchem, jakby kończyła tym rozmowę, wciągnęła przez głowę łańcuszek i wsunęła identyfikator pod kombinezon. Zdawało się, że Nick nie jest pewien, czy powinien jej uwierzyć. - Idź do ambulatorium - poradził obojętnie. - Liete na ciebie . zaczeka. Morna znowu pokręciła głową. - Jeśli będzie bolało, nauczy mnie ostrożności - oświadczyła. - Chcę się wziąć do pracy - dodała. 150 Z wolna znikała groźba w jego wzroku. Może postanowił jej uwierzyć. A może uznał, że jeśli nawet się biła, to nie przegrała -dzięki swej czarnej skrzynce wyglądała, jakby tak właśnie było. Nick w końcu wzruszył ramionami i zrezygnował. - Przejmujesz - rzucił drugiej oficer. I zszedł z mostka. Liete Corregio skinęła głową i Morna i podeszła do swojego stanowiska. Za każdym razem, kiedy dotykała klawiszy, palce bolały jak połamane. Tego właśnie chciała. Liete była drobną, smagłą kobietą o pospolitych rysach. Jej glos ledwie było słychać na mostku. W dodatku zachowaniem nie demonstrowała właściwie żadnego autorytetu i Morna z początku sądziła, że Corregio otrzymała to stanowisko, ponieważ jest kolejną odrzuconą kochanką Nicka. Ale dowódca wachty była zbyt zwyczajna, by zaspokoić romantyczne gusty pirata. W krótkim czasie zresztą Moma przekonała się, że Liete Corregio jest niemal tak samo kompetentna jak Mikka Vasaczk. Brakowało jej agresywności Mikki, ale nie jej pewności czy umiejętności. Zapewne tolerancja Nicka dla takich kobiet, jak Alba Parmute, nie sięgała do stanowisk dowodzenia na jego statku. Jednak mimo kompetencji Liete Kapitański kaprys znalazł się w poważnych kłopotach. Częścią problemu był z pewnością fakt, że Liete dostała najsłabszych ludzi w załodze. Niezależnie od jej opinii o Lindzie musiała przyznać, że jest o kilka rzędów wielkości lepszy od trzeciego łącznościowca. Ludzie na stanowiskach skanu i namiaru byli: - jeden nałogowym pijakiem, który lepiej się znał na demolce niż na spektrografii, drugi zaś z potężnym zabijaką z pięściami tak wielkimi, że z trudem trafiał w jeden klawisz naraz. Konsolą sterowania operował oślizly szczurek, równocześnie błyskotliwy i zawodny: wydawał się zdolny do wszystkiego oprócz wykonywania rozkazów. To, że Liete potrafiła zmusić takie indywidua do wspólnej pracy, budziło coraz większy podziw Morny. Na nieszczęście, nie był to najpoważniejszy z kłopotów. Stanowiła go decyzja Nicka, aby „obejść" wirusa Orna Yorbulda. 151 Nikt z wachty Liete nie miał najmniejszego pojęcia, w jaki spos posługiwać się sprzętem ręcznie. Zresztą nikt na pokładzie tego potrafił, z wyjątkiem Vectora, Małego, Carmel, Mikki, Liete, M i samego Nicka. Systemy cybernetyczne prowadziły statki od dawna, że większość podróżników nigdy nie próbowała niczego m* nego. Oczywiście, istniała taka możliwość; absolwenci Akademii PZKG czy Zielonego Alefa umieli to zrobić. Ale pirackie załogi z ko-; nieczności składały się zwykle z ludzi o ciemnych życiorysach i nie jasnych kwalifikacjach, luźno powiązanych z potrzebami statku.. Podwładni Nicka zwyczajnie nie wiedzieli, jak wykonywać swoje obowiązki i jednocześnie osłaniać komputery przed wirusem. Kiedy Morna się do nich przyłączyła, zadaniem Liete Corregio- 4 realizowanym przez długie tygodnie - było nauczenie trzeciej {t wachty, jak kierować Kapitańskim kaprysem, nie narażając go na ' kasację danych. ' * Od początku nie szło jej dobrze. Już w czasie trzeciego dyżuru,-' Morny pijakowi przy ścianie udało się wymazać wszystkie swoje dane. To kosztowało statek dwadzieścia godzin pracy przy kopiowaniu ich z rdzenia. Dzień czy dwa później drugi namiarowiec z wachty Mikki Va- ' saczk, Kaster, przypadkiem uruchomił losowy ostrzał z działa cząsteczkowego, przypalając dziesięciometrowy pas pancerza Kapitańskiego kaprysu i odparowując czujnik dopplerowski. To kosztowało załogę tydzień pracy w skafandrach, przy montażu nowego czujnika. I zanim jeszcze ktokolwiek zdążył odpocząć, Alba Parmute, która skafandry uważała za osobisty afront, zapomniała wyłączyć swoją konsolę dokładnie w tej samej chwili, w której skan zapomniał przejść na ręczną przy konfiguracji nowego sensora. To spowodowało kolejną pełną kasację i dalsze opóźnienie. Mikka była wściekła. Bardziej nienawidziła głupoty, niż nie ufała Mornie, więc przeniosła Albę na trzecią wachtę, awansując Mor-nę do swojego zespołu. Liete przyjęła Albę z rezygnacją. Na Kapitańskim kaprysie, . podobnie jak na większości statków, prawdziwym zadaniem drugiego oficera było znoszenie kłopotów, z którymi nikt inny nie mógł sobie poradzić. Nick obserwował to z tłumioną irytacją; jego spojrzenie mówiło wyraźnie, jak słowa, że zastanawia się, kogo wymienić, kiedy -jeżeli - dotrą do Thanatos Minor. Za każdym razem, kiedy Morna wciskała swój identyfikator w czytnik konsoli danych, zastanawiała się, po co to robi. Ale znała odpowiedź: ponieważ nie miała wyboru. Nick nie tolerowałby odmowy. Rozgoryczona własną bezradnością i wstrętem do wspólnych nocy z Nickiem szukała pociechy w badaniu możliwości samozniszczenia. Bezskutecznie: Kapitański kaprys nie miał żadnej wbudowanej ani zaprogramowanej metody autodestrukcji. Nick chciał ją wykorzystać i zdradzić całą ludzkość. Nie mogła tego znieść - i nie mogła temu przeciwdziałać. Na brzuchu wyrósł jej niewielki wzgórek, który wkrótce wszyscy zauważą; mdłości zniknęły, gdy organizm przyzwyczaił się do nowej mieszanki hormonów. A mimo to nie umiała podjąć decyzji. Dziecko stawało się dla niej coraz bardziej rzeczywiste. Na myśl, że może je zatrzymać, miała ochotę płakać; na myśl, że może je usunąć, miała ochotę wymiotować. Stopniowo oba problemy zlały się w jeden: konieczność samobójstwa albo zniszczenia statku i konieczność zabicia syna. Były oddzielne, ale zależały od siebie nawzajem. Nie mogła podjąć decyzji w jednej sprawie, dopóki nie rozwiąże drugiej. * * * Ponieważ przez większość czasu znajdowała się pod wpływem implantu strefowego, emocjonalnie przygaszona, żeby nie wypruć Nickowi flaków, kiedy tylko się zbliży, ani nie zniszczyć całej konsoli danych na oczach Mikki, dość późno dostrzegła, że zachodzą w niej zmiany. Nick w jej kabinie byl zwykle delikatny, jakby pozbył się wszelkich wątpliwości. Nauczeni przykładem Orna inni mężczyźni jej nie zaczepiali - nawet trzeci namiarowiec, który wyglądał, jakby był zdolny zabić dla seksu. Wykonywała swoje obowiązki, czasochłonne i wymagające uwagi, zajmujące jej długie godziny i broniące przed stresem. A stanowczość Mikki pomagała w koncentracji. Dzięki temu miała czas, żeby wziąć się w garść. Poniżej poziomu świadomości, pobudzona hormonami albo dawnym poczuciem 152 153 lojalności, a może jakąś ślepą zaciekłością, by nie pozwolić Angu-som Thermopylom ani Nickom Succorso na zniszczenie jej życia, zaczęła gromadzić i splatać w coś nowego poszarpane pasma swojej osobowości. Potem nie mogła sobie przypomnieć, kiedy przestała nosić sterownik. Któregoś dnia spróbowała go zostawić, potem już stale ukrywała go w kabinie. Minęło sześć tygodni od śmierci Orna Vorbulda i kończył się czas dopuszczalnej bezpiecznej aborcji. Kapitański kaprys był już niemal gotów, by spróbować drobnej ręcznej korekty kursu. Morna nie była już tą samą kobietą. Różnica uwidoczniła się któregoś dnia, kiedy Nick zjawił się na mostku podczas zmiany wachty między Mikką i Liete. Skinął głową do wychodzącej Mikki i rzucił Mornie uśmiech tylko odrobinę bardziej drapieżny, odrobinę bardziej krwiożerczy niż zwykle. A jednak sama jego obecność tutaj była czymś niezwykłym; normalnie czekał na Mornę w kabinie. Kiedy wraz z całą drugą wachtą schodziła z mostka, gestem nakazał trzeciemu łącznościowcowi zwolnić miejsce i sam usiadł za konsolą. Ledwie zdążyła mu się przyjrzeć. Natychmiast ruszyła na mostek rezerwowy. Spieszyła się; wiedziała, że nie ma wiele czasu. Odległość do rezerwowego mostka pozwoliła na zastanowienie; miała wrażenie, że po raz pierwszy od tygodni myśli. Z początku zamierzała uruchomić rezerwową konsolę komunikacyjną i połączyć ją z główną. Dzięki temu mogłaby obserwować, co robi Nick. Nawet gdyby straciła transmisję, wciąż byłaby w stanie odkryć, w którym kierunku nadał wiadomość. Gdy jednak przemyślała ten plan, zrozumiała, że Liete natychmiast się dowie o włączeniu konsoli, powie Nickowi, a ten bez trudu odgadnie, co chce zrobić Morna. Istniało inne wyjście. Nikt nie może wykasować danych z rdzenia. Każdy fakt mający znaczenie dla statku, każde działanie i manewr były zapisywane na zawsze. A to znaczyło... To znaczyło, że choćby Nick wykasował pewne dane z zapisu transmisji, rdzeń danych nie ulegnie zmianie. A zatem odtworzenie przywróci informację w pełnej formie. 154 Jeśli o tym zapomniał, jeśli nie powtarzał wszystkich kasowań po każdym odtworzeniu, mogła sprawdzić, co właściwie ukrywa. Z rezerwowej konsoli danych mogła wywołać wiadomość, jaką wysyłał w tej chwili. Konsola Liete zasygnalizuje, że włączono rezerwową konsolę komunikacyjną. Nie powie jednak, co Morna z nią robi. Bez kłopotu się wytłumaczy; znajdzie pretekst pasujący do zakresu jej obowiązków. W innych okolicznościach wymyślałaby sobie, że nie wpadła na to wcześniej. Teraz nie miała czasu. Mostek rezerwowy szczęśliwie okazał się pusty. Gdy tylko opadła na fotel, wcisnęła do czytnika swój identyfikator. Na wszelki wypadek włączyła interkom i poprosiła Mikkę o zgodę na pewne badania; nie czekała na odpowiedź. Palce wciskały klawisze. Mikka spytała, o jakie badania chodzi, więc Morna wyjaśniła, że chce spróbować zidentyfikować instrukcje czy protokoły, z jakich korzysta wirus Oma przy kasacji systemów. Zanim jeszcze Mikka zdążyła rzucić „Zgoda", Morna odtwarzała już dane transmisji, które Nick właśnie usunął. To, co odkryła, trafiło ją mocno jak cios Nicka. Ale nie sparaliżowało, nie unieruchomiło... Sama wiadomość była oczywiście zaszyfrowana. Nie mogła jej odczytać i nie miała czasu na próby. Ale rozpoznała przeznaczenie i kody bezpieczeństwa, gwarantujące, że odbierze ją tylko właściwa osoba i nikt inny. W dodatku konsola danych umożliwiła wyznaczenie wektora transmisji. Po chwili wiedziała już, że wiadomość przesłano wąskopasmowo do wpółrzędnych, które dobrze znała. Współrzędnych satelity nasłuchowego PZKG. Jednego z tysięcy takich samych, rozrzuconych dla strzeżenia granic zakazanej przestrzeni. Była policjantką; wiedziała, jak działają takie satelity. W odstępach czasu określonych listą priorytetów sztabu w pobliżu pojawia się sonda kurierska, a satelita zrzuca do niej swoje zapisy. Sonda przeskakuje z powrotem ku Ziemi i nadaje zapisy do przekaźnika dryfującego za orbitą Plutona - tak daleko, by setki sond, obsługujących tysiące satelitów nasłuchowych, nie wspominając o stacjach i koloniach, mogły unikać planet, księżyców, skał i statków, zapełniających Układ Słoneczny. Przekaźnik nadaje dane do sztabu PZKG. W sprzyjających warunkach cały ten proces może się obywać 155 zdumiewająco szybko; znaczące opóźnienia występują jedynie1 wtedy, gdy sonda kurierska musi przenosić swoje dane z normalnymi, podświetlnymi prędkościami. W dodatku Nick pozostawił talerz anteny wymierzony w satelitę nasłuchowego. Czekał na odpowiedź. Mornę przeszył dreszcz niepokoju. Miała uczucie, że traci kon takt z rzeczywistością, jakby nagłe zniknęło ciążenie, jakby Kapi- co mowi> można sądzić, że zwariował. -Morna! - W interkomie zabrzmiał głos Mikki. - Na miłość boską, co ty próbujesz zrobić'.' Uratować nas wszystkich. Nawet słodkiego, przystojnego przypuszczalnego kapitana Nicka pieprzonego Succorso. -Tylko słuchaj - odparła. - Nie możecie odciąć komunikacji, ale możecie słuchać. Za jakąś minutę wszystko zrozumiecie. Także to, dlaczego Nick nie może się wtrącać. Zostawiła interkom włączony. Część umysłu nadal odbierała gwar wielu głosów na mostku: niepokój Maldy Verone, złość Carmel, urywane protesty Siba Mackerna, niemal histerię Linda. Ze stanowiska mechanika dobiegało skamlenie Małego: „Wyjdź stamtąd, Vector, proszę cię, wyjdź stamtąd", jakby bliskość silników była jedynym, co grozi Shaheedowi. Nic jednak nie mogło rozproszyć Momy. Ile czasu minie, zanim Nick porwie palnik laserowy i dobiegnie do mostka rezerwowego? To także jej nie rozpraszało. Szybko zastukała w klawisze konsoli dowodzenia... ...cały czas wciskając mocno klawisz chronometru... ...i otworzyła kanał komunikacyjny z Amnionem. - Stacja Atestująca, tu Morna Hyland. Jestem tą ludzką kobietą, która urodziła potomka. Właśnie zabraliście go z Kapitańskiego ka prysu. Oddajcie mi syna. Cisza. Możliwe, że Stacja jej nie słyszała; możliwe, że Morna popełniła gdzieś błąd, albo że tamci wyłączyli odbiór. Nie wierzyła ani w jedno, ani w drugie; nie przejmowała się. Sytuacja i sztuczna energia dawały pewność. - Stacja Atestująca; przejęłam kontrolę nad tym statkiem. Za programowałam autodestrukcję: procedura łączy oba napędy i paliwo do systemów uzbrojenia. Wiecie o nas dosyć, żeby prze- 270 271 widzieć zniszczenia. Taki wybuch rozerwie prawdopo dwadzieścia pięć do czterdziestu procent Stacji. Jeśli nie d mojego syna, zginiemy wszyscy. Wciąż milczenie. Morna zachichotała, jak obłąkana. - Stacja Atestująca, jeśli nie odpowiecie, z konieczności u że wasza odpowiedź jest negatywna. Wtedy nie będę już mi co żyć. Jeśli nie wy, to kapitan Succorso mnie zabije. Macie pi kund. Poczynając od... - Wybijała czas nogą. - Teraz. - Pięć. - Cztery. - Trzy. - Stacja Atestująca do przypuszczalnego kapitana, Nicka corso - odezwał się mechaniczny głos dowództwa Amnionu. { się wydarzyło na pokładzie twojego statku? Odpowiedz na' miast. Mamy do czynienia z fałszem. Czy chcesz anulować y jemne zaspokojenie żądań? Owszem, był w tym fałsz, to fakt. Ludzie już tacy są. Nie do lasz się nawet, ile w nich fałszu. - Do Stacji Atestującej - odezwała się nagle Mikka. - M pierwszy oficer, Mikka Vasaczk. Kapitan Succorso nie może roz wiać. Próbuje znaleźć sposób, by powstrzymać Mornę Hyland. co ona mówi, jest prawdą. Dokonała sabotażu funkcji mostka i że kierować statkiem z mostka rezerwowego. Nasze przyr wskazują, że zaprogramowała procedurę autodestrukcji. - Naj raźniej Mikka też była skłonna do kłamstwa. - Cały statek za niła w bombę i teraz trzyma palec na detonatorze. Prosimy, żeby' jej odpowiedzieli. Nie dawajcie jej pretekstu do zniszczenia r. wszystkich. To ona jest matką potomka; kiedy go straciła, wpa w obłęd. Zabije nas, jeśli przynajmniej nie odpowiecie. Brawo, Mikka, pomyślała Morna. Nick może wariować, ale ciągle używasz mózgu. - Morna! - przez interkom głos Vectora wydawał się zduszon niemal przerażony. - Chryste na krzyżu! Co ty wyprawiasz? Dobrze: Vector jest bezpieczny. Nie mógłby słyszeć, co się dzi je, gdyby nie zakończył montażu zespołów Amnionu i nie opuść komory silnikowej, żeby je przetestować. 272 Vector - odpowiedziała. - Wisimy na cienkiej nitce. Może nam '. u(ja> a może nie. W tej chwili nie jestem pewna, czy mi zależy, będzie. Ale lepiej doprowadź napęd skokowy do stanu używal-ości, i to jak najprędzej. Jeśli ta nitka wytrzyma, trzeba będzie rybko się stąd wynosić. - I żeby zaniepokoić słuchających, dodają- - Potrafisz wejść w tachjonową na zimno? Jeśli odpowiedział, nie usłyszała go. Rozległo się walenie w drzwi... ...i głos Nicka w interkomie... - Niech cię diabli, Morna! - wrzeszczał. - To jest mój statek! Mój statek! ...i odpowiedź Amnionu: - Stacja Atestująca do Morny Hyland. Jaki jest cel tej groźby? Emisariusz Amnionu, Marc Vestabule, powiadomił, że wymianę nowego ludzkiego potomka wynegocjował bezpośrednio z przypuszczalnym kapitanem Nickiem Succorso. Jego żądania zostały zaspokojone. Wielokrotnie zapewniono, że statek Kapitański kaprys może w każdej chwili opuścić Stację Atestującą. To... tłumaczenie sugeruje słowo „honorowa" wymiana. Dlaczego chcesz pohańbić wasze stosunki z Amnionem? - Słuchajcie! - rzuciła Morna. Z całą wściekłością ciskała słowa do mikrofonu. - Bo nie mam zamiaru powtarzać! Kapitan Succorso mógł sobie negocjować bezpośrednio z wami, ale ze mną się nie umawiał! Ten „potomek" jest moim synem. Rozumiecie? Moim synem. Kapitan Succorso nie miał prawa go oddawać, a ja nie zgadzam się na wymianę. Zobaczyła gorącą, czerwoną plamę, wykwitającą obok zamka w drzwiach. Niemal natychmiast pociekła strużka ciekłego metalu, a powietrze wypełnił zapach ozonu. Liete Corregio zaczęła się szarpać, próbując uwolnić ręce. - Może jestem obłąkana! - krzyczała Morna. - Może ten „wy muszony rozwój" odebrał mi zdolność rozumowania, ale nie funk cjonowania. - Może teraz łatwiej uwierzą. - Nie wiem i mnie to nie obchodzi. Chcę dostać mojego syna! Chcę go dostać natychmiast. Jeśli nie, wysadzę siebie, ten statek, i tyle z waszej przeklętej Stacji, ile tylko zdołam, bo gówno mnie to obchodzi! Pięścią wyłączyła mikrofon. 273 - Mikka! - krzyknęła do mikrofonu. - Powstrzymaj Nick szysz? Powstrzymaj go! - Próbowałaś kiedyś? - odezwała się znużona, zniechęcona ka. - Nie jestem pewna, czy to w ogóle możliwe. - Stacja Atestująca do Momy Hyland. Twoje zachowanie jes*; szeniem zasad handlu. Za to zyskałaś sobie wieczną wrogość Am Gdy tylko odlecisz ze Stacji Atestującej, okręty Kojąca hegemoni Spokojne horyzonty będą cię ścigać, dopóki nie ulegniesz zniszc Moma z wściekłością włączyła mikrofon. - „Wieczną", akurat! - warknęła. - Potrwa najwyżej pięć i jeżeli nie oddacie mi syna. Równocześnie z mostka zaprotestowała Mikka: - Stacja Atestująca, to niesprawiedliwe! Nie my to robimy! grozi także nam wszystkim, nie tylko wam. Nie możecie karać za to, co ona robi! Jeśli zaczniecie w ten sposób prowadzić in' sy, żaden człowiek nie będzie więcej handlował z Amnionem. '' Pierwsza oficer nadał myślała, nadal walczyła o przetrwanie pitańskiego kaprysu - a przy okazji o Daviesa. Dowództwo Amnionu zignorowało jej wołanie. - Stacja Atestująca do Morny Hyland - odezwał się oboje' obcy głos. - Wymagany jest dowód możliwości autodestrukcji. Moma była na to przygotowana. { - Macie - syknęła. Ozon drapał ją w gardle. - Nie przegapci Wcisnęła kilka klawiszy, zrzucając w linię transmisji Stacji ną kopię każdej instrukcji i sekwencji rezerwowej konsoli do dzenia. Wszystko. Włącznie z kodami priorytetowymi Nicka, miała ochoty wybierać danych. Zresztą, nawet dysponując wszy kimi informacjami, Amnion nie zdoła jej powstrzymać. Nie mi połączenia z wewnętrznymi systemami Kapitańskiego kaprysu. Liete rozsunęła o kilka centymetrów suwak kombinezonu. Wci nęła palce w szczelinę i zaczęła go powoli rozrywać. Morna sięgn ła po pistolet uderzeniowy. I nagle puścił zamek drzwi. Zamigotał i zgasł promień czerw nego, spójnego światła. Drzwi odsunęły się, odsłaniając Nicka. 274 Wpadł do pomieszczenia, jak słoneczna flara. Jego jedyną broni był palnik laserowy, ale nie potrzebował niczego innego. Blizny przy pominały ciemny kwas, wyżerający skórę na twarzy; oczy zmieniły :- vv czarne dziury. Przeszedł przez próg, zrobił krok, następny... ewnie wymierzył laser w pierś Morny i wcisnął przełącznik. Chybił, ponieważ Liete rzuciła się na jego rękę. Czerwona śmierć trafiła ekran za ramieniem Morny. Wytopił się, zanim zgasł promień. Całym swym ciężarem naciskając na laser i rękę Nicka, Liete pociągnęła go na podłogę. Próbował odepchnąć ją kolbą, ale odsunęła się, przekręciła, przygniotła go do ziemi. - Posłuchaj, Nick! - wrzasnęła mu prosto w twarz. Kropelki jej krwi zachlapały mu policzki. - Powiedz tylko, a sama ją załatwię! Podejdę tam i rzucę się na nią! Ale najpierw musisz mnie wysłu chać! Ona podłączyła autodestrukcję do przełącznika chronome tru... i trzyma na nim palec. Nick zrozumiał i znieruchomiał. - Jeśli ja ruszysz - podjęła Liete - jeśli ktokolwiek ją ruszy, podniesie palec: Nie musi do tego być żywa. Nie możemy jej powstrzymać. Nie pozwoli nam tak blisko podejść. - Poza tym - dodała Morna tonem morderczej satysfakcji - mam pistolet. - Podniosła broń. -1 nie spudłuję. Nie z tej odległości. Nie, kiedy mogę strzelić do człowieka, który sprzedał mojego syna. - Więc mnie zabij! Nick machnął laserem, strącając z siebie Liete. Odtoczyła się, jęcząc, jakby połamał jej żebra. - Zabij mnie od razu! Poderwał się. Patrząc prosto w wylot lufy pistoletu Morny, wycelował jej laserem między oczy. - Nie oddam ci mojego statku! Ale nie strzelił. Ona także nie. Z rozkoszą by go zabiła. Zachwycała ją sama myśl o tym, że zaciska palec na spuście. Chciałaby widzieć, jak jego twarz się rozpryskuje - chciała tego tak bardzo, że aż wirowało jej w głowie. Ale opanowała się. - Ty draniu - szepnęła, jakby nie przejmowała się już, co może jej zrobić. Lekceważącym gestem rzuciła mu pistolet pod nogi. - Przestań myśleć jajami, a zacznij głową. W ciągu najbliższych paru minut wszyscy albo przeżyjemy, albo zginiemy. Jedyne, co możesz 275 osiągnąć, to doprowadzić nas do zguby trochę wcześniej. - R Liete tępo kiwnęła głową. Potykając się, podniosła pistolet i v^H Nick uśmiechnął się i pochylił do Morny, jakby chciał ją u|H -Jesteś skończona- szepnął. - Mam nadzieję, że zdajesz sobtf^J go sprawę. Mam nadzieję, że pęka ci serce. Z tą pieprzoną eleljS w głowie nie jesteś człowiekiem; pewnie możesz całe lata działafl odpoczynku. Ale i tak jesteś skończona. Załatwi cię choroba skolcM Ruszamy do ludzkiej przestrzeni. Kiedy tylko Vector powie, że jH śmy gotowi, zaczynamy przyspieszać. Tyle właśnie czasu ci zoaB Wspominałaś o wejściu w tachjonową na zimno, ale sama wiesz, ż9 możemy tego zrobić. Obiekty stacjonarne w polu skokowym zwB pojawiają się w pobliżu miejsca startu. Powolne obiekty zwyklejB trafiają do celu. Potrzebujemy odpowiedniej prędkości, a to oznfl przeciążenie. Chyba że chcesz poświęcić na akcelerację całe tygodB A przeciążenie wyzwalało w niej chorobę skokową. 1 - Nic na to nie poradzisz. Nie po to zrobiłaś to wszystko, żq wysadzić nas w powietrze za godzinę. Zanim wejdziemy w sil będziesz musiała oddać mi statek. A wtedy nie zmusisz mnie juśl niczego. Nie zdołasz mi przeszkodzić, jeśli postanowię się zatrj mać i wydać im tego dupka. W tej chwili gramy tylko na czas, ul jemy. Ale kiedy staniesz wobec choroby skokowej, będziesz mag Morna roześmiała mu się w twarz. To, co mówił, było oczywiście prawdą. Ale zamierzała upoił się z tą przeszkodą. Znalazła się już bardzo blisko choroby skoli wej i nie planowała zbliżać się bardziej. 1 A tymczasem przeżyła satysfakcję, widząc, jak zwątpienie praj biega mu po twarzy niby błyskawica na ciemnym tle jego spojrzeń! Cofnął się zaniepokojony. - Jesteś szalona - syknął, ale bez przekonania. Raz jeszcze implant uczynił ją czymś więcej, niż była w rzecz wistości; pozwolił jej zwyciężyć. Odwrócił się, kryjąc zawód, i wyszedł. Morna została sama i przez chwilę śmiała się jak obłąkana. Wiedziała, że w ostatecznym rozrachunku nie może wygrać. Pra\tó dopodobnie nawet nie przeżyje. Nick odzyska kontrolę nad statkiem i choroba skokowa nie dopuszczała innego rozwiązania. Ale wtedy i ona i jej syn, będą już bezpieczni od Amnionu. Jeśli umrą, to umrą śmierci tak brutalną, jaką tylko Nick zdoła wymyślić - ale pozostaną ludźmi. 278 f40 i wciąż istniała szansa, że uda się jej go przekonać. Jego zwątpię było jak szczelina tektoniczna przecinająca płytę osobowości, j^yby znalazła kamień zwornika, mogłaby nią wstrząsnąć. 2 nieznanych powodów łzy popłynęły jej po twarzy, jak gdyby .płakała. później. Później będzie się martwić o takie rzeczy. Teraz miała inne problemy. - Nick - odezwał się w interkomie głos Liete. - Davies jest na pokładzie. Mówi, że nie mieli czasu, żeby cokolwiek z nim zrobić. 0 ile mogę to ocenić, jest czysty. - Zamknij go gdzieś - rozkazał Nick. - Nie chcę, żeby się kręcił po statku. - Davies - wtrąciła Morna, niemal krztusząc się bólem, którego nie potrafiła nazwać. - Dobrze się czujesz? Głos Daviesa w nadnaturalny sposób przypominał głos jego ojca. - Jeśli taką bezradność można nazwać „dobrym" samopoczuciem. Przez chwilę ogromna ulga przytłumiła emisję implantu. Morna zastanowiła się, czy nie zażądać doprowadzenia syna na mostek rezerwowy, ale zrezygnowała. Nikogo nie przekona, że wysadzi Kapitański kaprys i Stację Atestującą tylko po to, żeby ochronić Da- viesa przed zamknięciem. - Uważaj na siebie - zawołała jeszcze, choć nie była pewna, czy syn ją słyszy. Wolną ręką wywołała wsadową komendę autodestrukcji i zaczęła wprowadzać poprawki. - Stacja Atestująca, mówi pierwszy oficer, Mikka Vasaczk. Przy gotować się do zwolnienia zaczepów. Po kolei. Ostrożnie wykasowała sekwencję uruchamiającą auto-destrukcję przez klawisz chronometru. Kiedy zastąpiła starą instrukcję nową, mogła wreszcie cofnąć palec. Kolejna ulga... Wymuszona koncentracja zaczynała zawodzić. Morna miała ochotę oprzeć głowę o konsolę. Z wyraźnym zgrzytem i szarpnięciem Kapitański kaprys oderwał się od doku. Natychmiast zmieniło się ciążenie. Nagle lekka, poświęciła chwilę, by zapiąć pasy. Potem wróciła do pracy. Interkom Mikki wciąż był włączony. 279 - Stan napędu? - usłyszała Morna. - Odrzutowy w normie. - W głosie Małego słychać było Jęl co wydawał się jeszcze młodszy niż w rzeczywistości. - Vector: że dostaniesz ciąg, kiedy tyłko zechcesz. Wciąż pracuje przy n' skokowym. Nowe części działają świetnie, ale musi wyregulo rametry kontrolne. W dodatku niektóre testy dają dziwne wyn: - Zabierz nas stąd - poleciła Mikka sternikowi. - Dokładn* dług ich protokołów. Mają aż za dużo powodów, żeby nam nie Nie dawajmy im jeszcze jednego. i - Słyszałaś, Morna? - wtrącił Nick. - Czas ci się kończy. . Pierwsze pchnięcie ciągu przycisnęło ją do poręczy fotela. lali się od Stacji Atestującej, uciekali Amnionowi: ona i jej sy kolwiek później zrobi z nią Nick, teraz zwyciężała. Ostatnim wysiłkiem woli podjęła przygotowania do kr przeciążeniowego. Tej sztuczki nauczyła się od Angusa. Nie, „nauczyła" nie * właściwym określeniem. Widziała, jak on to robi; doświadczy" sobie rezultatów; zajrzała nawet do plików, które jej pokazał.? przypomnieć to sobie teraz, po tylu miesiącach, po tak wie bólu... Musiała spróbować. Sztuczna jasność umysłu stopniowo więdła i gasła; Morna spiesznie wpisała jeszcze jedną instrukcję wsadową. Tym razem dla autodestrukcji, ale dla swojej czarnej skrzynki. ;; Tak jak kiedyś Angus, stworzyła równoległy sterownik impl wykorzystując obwody rezerwowego stanowiska komunikacyjn Poprzez konsolę dowodzenia przełączyła do nich funkcje sterown: potem wcisnęła sam sterownik do kieszeni - być może już po ostatni. Zaprogramowała system, by uśpił ją, kiedy statek osiąg przyspieszenie 1,5 g - i obudził, kiedy spadnie poniżej tej warto' Nawet te 1,5 stanowiło ryzyko; musiała jednak założyć, że skażony umysł wytrzyma choćby to niewielkie przeciążeń'' Gdyby ustawiła próg niżej, byłaby nieprzytomna w warunk; pozwalających ludziom Nicka na działanie. Jeśli się uda -jeśli dobrze zapamiętała, jeśli zrobiła wszystko j trzeba - może uniknąć choroby skokowej, nie rezygnując z możl wości uruchomienia autodestrukcji. Nick nigdy nie był w jej kab nie podczas hamowania ani przyspieszania; nie wiedział, co wted biła. Zanim zaryzykuje atak, musi odkryć - albo odgadnąć - ja- . przedsięwzięła środki obronne. A to zajmie mu czas. Może czas dość długi, żeby Kapitański kaprys przekroczył .szczelinę- Kiedy znajdą się w ludzkiej przestrzeni, może zmienić zdanie «i sprawie złożonej Amnionowi obietnicy. Przygotowania zajęły jej sporo czasu. Były złożone - a ona traciła pamięć. Emocjonalne wyczerpanie odebrało siły, mimo działania elektrody w mózgu. Na krawędzi świadomości dostrzegała rosnące przeciążenie -statek zwiększał ciąg. Z mostka dotarł do niej raport Carmel: Kojąca hegemonia i Spokojne horyzonty podążały za Kapitańskim kaprysem. Nagle na mostek wkroczyła Mikka. Bez wahania usiadła przy rezerwowej konsoli skanu. - Nick mnie przysłał, żebym miała na ciebie oko - oznajmiła. - Nie martw się, nie będę przeszkadzać. Nowe zagrożenie... Mikka zobaczy, jaka Morna jest bezbronna... Na wszelki wypadek wcisnęła klawisz chronometru. Ale jej koncentracja zawodziła, okno jasności malało. Kończyła przygotowania. Jeśli popełni błąd, przeciążenie doprowadzi ją do szaleństwa... W interkomie odezwał się Vector. - Sam nie wiem, Nick. - Nie mam ochoty na zagadki - odburknął Nick. - Mów, o co chodzi. - O ile mogę to ocenić, nowy sprzęt działa bez zarzutu - wyjaśnił mechanik. - Włączyłem zasilanie i wygląda na stabilny. Ale... - Vec-tor zawahał się na moment. - Pewne testy się nie wykonują. Dostaję czarny ekran. Reszta jest idealnie w normie, w samym środku marginesu tolerancji. Ale te... Jest pewnie z pięćdziesiąt możliwych wyjaśnień. Potrzebujemy miesiąca, żeby je wszystkie sprawdzić. - Zaryzykuj - wychrypiała Morna. - Nie! - krzyknął Nick. - Nie zrobię tego. Morna, nie masz już czasu. Nie możesz siedzieć przy tym klawiszu przez miesiąc. A ja nie zaryzykuję tachjonowej. Spróbujemy za dużego przyspieszenia, to nas wysadzisz. A jeśli napęd nie wytrzyma, usmażymy się w szczelinie. Pogódź się z tym, Morno: z tej sytuacji nie ma wyjścia. 280 281 Głęboki strach, lodowaty i znajomy, zacisnął jej palce na Musiała się zmuszać do odpowiedzi. - A jeśli będziemy przez miesiąc przeprowadzać testy, na jącej zdążą odkryć, że ich oszukałeś. Wtedy te okręty zaczną. Tego posłucha. Musi. - Daję wam dziesięć minut na nabranie prędkości - ośwr ponuro. - W tej chwili włączam odliczanie. - Wprowadziła i - Potem nie mamy o czym rozmawiać. Uruchamiam autodesti - Moma! - zaprotestował Vector. - A co z twoją chorobą sko Z całej siły kopnęła w zwornik zwątpienia Nicka. - Niech to szlag! - krzyknęła. Była przerażona. - A jak m po diabła mi implant strefowy? Niech wierzy, że nie jest bezradna. Niech wierzy, że do oc nie potrzebuje nieświadomości. Proszę, niech w to uwierzy. Po jego przekleństwach poznała, że uwierzył. - Przygotować się do ciągu! - ryknął na cały statek. - trzydzieści sekund! Wydał polecenia Vectorowi i sternikowi. Trzydzieści sekund. Pora na ostatni blef, ostatnią rozpac próbę ocalenia siebie i Daviesa. Lęk wzbierał w niej niepow manie, kiedy zwróciła się do Mikki. - Wiesz, o co gram - powiedziała tak stanowczo, jak tylko^ trafiła. - Wiesz, że nie mam już wyboru. Teraz odwrócę fotel pi mi do ciebie, żebyś nie widziała, jak się przygotowuję. Dzięki temu Mikka nie zobaczy, jak Morna zasypia, nie zoba że zdejmuje palec z klawisza chronometru. - To także dla twojego, nie tylko mojego bezpieczeństwa. Proszę, nie rzucaj się na mnie. Błagam. Mikka obojętnie wzruszyła ramionami. - Chodzi o twoją głowę. To nie na mnie będzie się wściekał, I dy to wszystko się skończy. - Po chwili dodała jeszcze: - ' prawie pewna, że nie wysadzisz statku. A sama też chcę się wy stać z przestrzeni Amnionu. Czas płynął. Morna odwróciła fotel tak, że oparcie zasłaniało przed Mikką. Potem kadłub Kapitańskiego kaprysu przeszyło niemal dotyka' wycie pełnego ciągu i świadomość Morny odpłynęła w ciemność. 282 Postęp w nauce często zależy najpierw od odkrycia, co działa, a dopiero potem ustalenia, dlaczego działa. Dr Juanita Estevez ze Stacji SpaceLab stworzyła działający napęd skokowy pięć lat wcześniej, niż wpadła na pomysł, co to jest. Według pewnych opinii jej największym osiągnięciem było zaprojektowanie i budowa napędu skokowego, bez najmniejszego nawet pojęcia, że w ogóle jest przez co skakać. Niewiedzy dowodzi fakt, że -kiedy wreszcie odkryła, co potrafi jej wynalazek - określała ten efekt jako „przejście w tachjonową" i „powrót do tardjonowej", jak gdyby w procesie chodziło o prawa tachjonów/tardjonów. Wyraźnie nie chodziło - ale terminologia przetrwała. Sto lat po bezpiecznym powrocie z pierwszej misji pierwszego statku z napędem skokowym ludzie wciąż mówili o „przejściu w tachjonową", kiedy uruchamiano napęd, i o „powrocie do tardjonowej" po zakończeniu skoku przez szczelinę. Oczywiście, dr Juanita Estevez była geniuszem, albo - jak twierdzili niektórzy z jej kolegów - „całkowitym pomyleńcem". Urządzenie, które w końcu okazało się prototypem napędu skokowego, zbudowała jako „rozkładacz materii": w polu działania 283 urządzenia umieszczała rozmaite obiekty, włączała zas i obiekty znikały, „rozłożone" na cząstki elementarne i za rozproszone w atmosferze. Jako osoba zamknięta w sobie, z rozwiniętym instynktem ochrony własnych tajemnic, dr Estev' spieszyła się z publikacją wyników. Starała się prowadzić ba w dwóch głównych obszarach: próbach pomiaru emisji „ro nych" cząstek w atmosferę i ustaleniu ograniczeń procesu „r du" metodą doświadczeń z obiektami różnej masy i struktury.^ To pierwsze nie dało żadnych wyników. To drugie otwo granice galaktyki. Dopóki jednak nie interweniował przypadek, dr Esteve mogła wiedzieć, że jej obiekty doświadczalne gdzieś się przen i to nie „rozłożone", ale w całości; ani że miejsce, gdzie trafiają określane w wyniku złożonego oddziaływania między natężę pola, potencjalnym natężeniem pola, masą obiektu oraz kierun i prędkością jego ruchu w chwili włączenia pola (w tym przy obrót Stacji SpaceLab determinował zarówno kierunek, jak i kość). Wiedziała tylko, że obiekty istotnie znikają i że nie poz wiają żadnych wykrywalnych emisji. Pewnego dnia jednak włączyła pole, by „rozłożyć" lity blo tanu. Praktycznie w tej samej chwili nastąpił wybuch w j z grodzi SpaceLabu - na szczęście była to rezerwowa grodź ład ni, mająca chronić część mieszkalną Stacji w przypadku ataku rorystycznego, gdyby wybuch ładunku doprowadził do dekom sji komory. Przyczyna wybuchu stała się oczywista, kiedy w rwanej dziurze znaleziono blok tytanu. Przeskoczył on przez szc linę międzywymiarową i powrócił do przestrzeni fizycznej w nr scu zajętym już przez grodź; a że tytan był twardszy i cięższy, gr' nie wytrzymała. Oczywiście, nikt nie zdawał sobie sprawy ze znaczenia tego fr tu, dopóki dość zakłopotana dr Estevez nie przyznała, że blok t nu należy do niej. Początkowo badania prowadzono z konieczności ostrożnie i d kretnie. Dr Estevez była oczywiście rozgoryczona niezrozumienie własnych eksperymentów, a zakłopotanie uczyniło ją jeszcze b dziej niż zwykle zamkniętą w sobie i tajemniczą. Administrator B dań Naukowych Stacji był wewnętrznie rozdarty między eh jtynuacji eksperymentów dr Estevez a pragnieniem wyrwania jej "rąk wynalazku. Administrator Techniczny z kolei sprzeciwiał się całemu projektowi, twierdząc, że równowaga ekologiczna Stacji jest zbyt delikatna, by ryzykować uszkodzeniami kolejnych grodzi, a może nawet samego pancerza zewnętrznego. Mimo to wyniki dr Estevez stały się zbyt głośne, by zaniechać doświadczeń, a potencjalne korzyści zbyt oczywiste, by je zlekceważyć. Powstały nowe wersje „rozkładacza" (zwanego teraz Generatorem Pola Transmisji Masy Juanity Estevez); przerzucano przez szczelinę i odnajdywano liczne obiekty; przeprowadzano skomplikowane komputerowe analizy wyników. Dokonywano predykcji i w kolejnych doświadczeniach je sprawdzano. Napęd skokowy działał, zanim ktokolwiek - prócz najzdolniejszych umysłów - wpadł na pomysł istnienia szczeliny. Międzywy-miarowe podróże stały się rzeczywistością, gdy tylko dostatecznie skwantyfikowano oddziaływania pola (pierwotnie masę, prędkość i histerezę) - a więc na długo przed szerokim uznaniem przez naukowe kręgi Ziemi teoretycznych wyjaśnień dotyczących szczeliny między wymiarowej. Jak zwykle, ludzkość najpierw zaczęła działać, a potem dopiero myślała o konsekwencjach. Dr Estevez powinna się spodziewać - ale się nie spodziewała -że kiedy teoria szczeliny stanie się modna w świecie nauki, jej nazwisko zniknie z nazwy wynalazku. „GPTMJE" zmienił się najpierw w „napęd między wymiarowy", a potem w „napęd skokowy". W pewnym sensie dr Estevez pozostała w pamięci dzięki swoim pomyłkom: przetrwały odwołania do prędkości „tachjonowej" i „tar-djonowej", a także określenie „Estevez" oznaczające „poważną wpadkę z dobroczynnym skutkiem". Juanita Estevez umarła jako kobieta bardzo zgorzkniała, a także bardzo bogata. 284 im Angus Thermopyle budził się wielokrotnie, ale nic z tego ni pamiętał. Pochwycił go koszmar, przed którym uciekał przez, swoje życie. Nic nie mógł zrobić, by mu sie wyrwać. Nie budził się, oczywiście, póki był zamrożony. Zamrożon z kilku powodów, a to był jeden z nich: żeby się nie budził, spał, nie mógł mówić. Jednakże istniały też inne. Transport kriogeniczny gwaranto większe bezpieczeństwo niż oszołomienie środkami nasennymi napompowanie kataleptykiem. Nie groziła wtedy skaza neurologie - a Hashi Lebwohl nie życzył sobie uszkodzenia choćby jednej s; psy czy ganglionu. Dyrektor wydziału Gromadzenia Danych Y? miał wobec Angusa złożone plany, jednak ich powodzenie zależało zachowania wszystkiego, co Angus wiedział, pamiętał i potrafił. Czekał zamrożony, kiedy Min Donner załatwiała swoje spra na Stacji Gór-Komu: odbywała przewidziane protokołem spotk nia, wyjaśniała politykę, prowadziła dyskusje w sprawie piractw zakazanej przestrzeni i Ustawy o Priorytecie. Później Angus i los Taverner dokonali przeskoku do sztabu PZKG. 286 Wkrótce potem zaczął się budzić - i zapominać o tym. Zanim co- Iwiek zrobili, chirurdzy GD PZKG musieli go rozmrozić. Bez te- ciało i mózg były niedostępne jak wieczna zmarzlina. Dlatego uniesiono go z zimnego grobowca kapsuły kriogenicznej w cie-jejszą bezbronność kataleptyku, narkozy i pasów. Z rzadka pozwalano mu wypłynąć ku świadomości, żeby chirurdzy mogli sprawić skutki swoich działań. Jednak okazje te były zbyt krótkie, by je pamiętać, a ból, jaki odczuwał, nim leki uniosły go z powrotem w ciemność, zbyt ostry. W samoobronie kasował te chwile z psychicznego rdzenia danych. W rezultacie nie miał pojęcia, co chirurdzy z nim zrobili, jaką formę przybrał jego koszmar. Nie wiedział, że obrali go z ciała, jak owoc ze skórki, by wzdłuż kości przedramion i dłoni zainstalować ostre jak sztylety lasery robocze. Po zakończeniu operacji pomiędzy trzecim i czwartym palcem obu dłoni pojawiły się dziwne szczeliny, nad którymi palce nie mogły się zetknąć. Po podłączeniu do źródła zasilania lasery potrafiły z równą skutecznością rozcinać zarówno zamki, jak i gardła. Nie wiedział, że rozłożono mu biodra, kolana i ramiona, wzmacniając je, by podwoić, a nawet potroić efektywną siłę mięśni; ani że w grzbiecie zainstalowano odciągi wspomagające i chroniące kręgosłup; że na żebrach wymodelowano tarczę, a pod łopatkami umieszczono cienką, twardą płytę jako zakotwiczenie odciągów i wzmocnienie rąk, osłonę serca i płuc - a także pojemnik, mieszczący źródło zasilania, i komputer, który docelowo miał się stać częścią jego osobowości. Nie domyślał,się nawet, że usunięto mu oczy i wstawiono protezy, podłączone następnie do nerwów wzrokowych. Protezy te pozwalały widzieć widma elektromagnetyczne, jakich nie potrafił dostrzec żaden organ biologiczny: widma związane z tak różnymi zastosowaniami, jak systemy alarmowe czy obwody komputerów. Niemógł wiedzieć, że do mózgu wszczepiono mu implanty strefowe: nie jedną elektrodę, ale kilka. Po aktywacji pozwalały nim sterować tak subtelnie, że w porównaniu z tym jego praca z Morną Hyland wydawała się toporna. I z pewnością nie zdawał sobie sprawy, że minęły tygodnie, nim ukończono wszystkie operacje. Jedynie najnowsze procedu- 287 ry chirurgiczne i potężne środki przyspieszające rekonw cję pozwoliły wykonać tę pracę w ciągu tygodni zamiast cy czy lat. Tworzenie cyborgów nie było sprawą prostą; " przypadku trudności wzrastały, gdyż projektanci musieli' dać, że będzie nieodmiennie przeciwny własnemu technic rozwojowi. Nie z powodu oporów moralnych czy psychicznych: nic! tach PZKG nie sugerowało, by Angus Thermopyle dla samej dy sprzeciwiał się przerobieniu go na cyborga. Nie; będzie w z własnymi udoskonaleniami, ponieważ nigdy nie zdoła nad zapanować. Ta sama technika, która zmieniła go w coś przew jącego dawną osobę, miała też nim zawładnąć i całkowicie wić woli. Kiedy chirurdzy skończą, Angus miał być jedynie dziem, biologicznym przedłużeniem woli PZKG. Przy odrobinie szczęścia stanie się narzędziem doskonałyi chowa umysł, pamięć, wygląd - wszystko, co czyniło go tak ni r piecznym dla ZKG i ludzkiej przestrzeni. Będzie mógł chodzić \^ dzie, gdzie chodził dotąd, i robić wszystko, co robił do tej pory> teraz jednak każde jego działanie miało służyć nowym władco Miał być przebudowany tak dogłębnie, jakby zażył mut Amnionu. Jeśli wszystkie operacje się udadzą. Tak brzmiał zasadniczy problem: jeśli. Sondy neuronowe i delowanie metaboliczne nie dostarczały wszystkich informacji -mogły wykazać, czy chirurdzy odnieśli sukces. A komputer ki jacy Angusem można było skalibrować jedynie w odniesieniu > jego specyficznego, elektrochemicznego „podpisu", unikalnej ró nowagi endokrynowo-neuronowej. W końcu lekarzom był potrzebny przytomny. Zaczęli powoli usuwać leki z jego krwi i wysyłać do mózgu likatne impulsy stymulujące. Stopniowo wyprowadzili go ze s dającego jedyną obronę przed grozą i bólem. Kiedy odzyskał przytomność w dostatecznym stopniu, by s pać się w pasach i krzyczeć, zaczęli go uczyć, kim jest. Zostałeś zmieniony. Jesteś Joshua. To twoje imię. ; ^0 r6wnież twój kod dostępu. Wszystkie odpowiedzi, jakich możesz potrzebować, są dla ciebie stepne. Twoje imię pozwala ci do nich dotrzeć. Znajdź miejsce umyśle, przypominające okno, przypominające szczelinę pomiętym, kim jesteś, a tym, co pamiętasz. Idź w to miejsce i wymów Woje imię. Joshua. Powiedz je do siebie. Joshua. Okno się otwory. Szczelina się otworzy. Pojawią się wszystkie odpowiedzi, jakich możesz zapragnąć. Joshua. Powiedz to. Joshua. Angus krzyknął raz jeszcze. Gdyby trwające tygodniami operacje tak bardzo go nie osłabiły, mógłby zerwać krępujące pasy. Ale nie potrafił; zwinął się więc w kłębek, jak embrion, i z całych sił starał się zmienić w przekaźnik fali zerowej. Łącze między jego mózgiem a tymczasowym komputerem pozostało martwe. Gdyby cokolwiek myślał, gdyby pozwolił sobie na jakąkolwiek myśl, przypomniałby sobie swoje koszmary: dzień, kiedy rozłożyli jego statek; duży, sterylny pokój pełen sprzętu kriogenicznego; dziecinne łóżeczko- a potem otchłań, przed którą uciekał całe życie, otworzyłaby mu się pod stopami. Mimo to już teraz współpracował z lekarzami. Każdy wewnętrzny jęk i drgnienie dostarczały im właśnie takich danych, jakich potrzebowali - neuronowych sprzężeń, umożliwiających weryfikację założeń i kalibrację instrumentów. Kiedy uznali, że uzyskali dosyć, pozwolili mu znowu zasnąć. Następnym razem mocniej pchnęli go ku świadomości. Zostałeś zmieniony. Jesteś Joshua. To twoje imię. To również twój kod dostępu. Wszystkie odpowiedzi, jakich możesz potrzebować, są dla ciebie dostępne. Musisz tylko wypowiedzieć swoje imię. Pomyśl je tylko. Przyjmij je. Joshua. Powiedz to. Joshua. 288 289 Nie. Powiedz to. Nie powiem. Powiedz to! Gwałtownym szarpnięciem Angus wyrwał przypiętą pasę: Wymachując nią na oślep, powałił jednego z lekarzy, rozbił tor, wyrwał wszystkie kroplówki. Może zdołałby nawet po się zranić, gdyby ktoś go nie wyłączył, wciskając klawisz równiku implantu strefowego. Łącze między jego mózgiem a komputerem pozostało ma A niech to, mruczeli lekarze. Jak on może walczyć? Przeć-' jest dostatecznie świadomy. Powinien być podatny na sugesti dziecko. Ale Angus nie potrzebował pełni świadomości, by bać s: szmaru. W ostatecznym rozrachunku rozmaite dręczące go s były tylko jednym strachem, jedną wielką otchłanią grozy, si cą od powierzchni percepcji do metafizycznego rdzenia. Nig nie wahał, gdy miał walczyć z czymkolwiek, zniszczyć cokol co mogło tę otchłań otworzyć... rozciągnięty w łóżeczku ...cokolwiek oprócz Morny Hyland. Ale to dlatego, że zg z podstępną logiką gwałtu i przemocy, zaczęła do niego należeć, jak należała Ślicznotka. Stała się niezbędna jak Ślicznotka, eh niezbędność czyniła ją nieskończenie bardziej niebezpieczną... z chudymi rączkami i nóżkami przywiązanymi do drążków ...ale jego statek rozłożyli na części. Z Morną było inaczej.' brali ją. A teraz, jak jego koszmar, znalazła się gdzieś, gdzie nad nie panował. Mogła być wszędzie... a jego matka zadawala mu ból ...i była wszędzie, prześladowała go, niosła w dłoniach jego z bę, śledziła go, by u jego stóp otworzyć... wbijała mu twarde przedmioty do odbytu, do gardła, igłami słaniała penisa ...żeby zapadł się w grozę i nigdy już się nie wydostał, nigdy uciekł przed absolutną, bezradną agonią, czającą się w samym drze istnienia... / śmiała się 290 a potem go pocieszała, jakby to właśnie jego kochała, a nie widok czern'ienionego, opuchniętego cierpienia ani jego zduszony krzyk ponieważ nie miał dokąd pójść, Angus Thermopyle spróbował uciec w siebie. Lekarze nie pozwolili mu na to. Snem zmylili drogę, a kiedy już zoubił szlak, znowu popchnęli go ku świadomości, używając nowych leków, nowych stymulacji. Zostałeś zmieniony, mówili. Jesteś Joshua. To twoje imię. To również twój kod dostępu. Wszystkie odpowiedzi, jakich możesz potrzebować, są dla ciebie dostępne. Musisz tylko wypowiedzieć swoje imię. Tym razem strach przed tym, co pamiętał, czy mógł pamiętać, okazał się większy niż lęk przed ich władzą. W końcu każdy strach był tym samym; póki jednak nie dotarł do tego końca, wciąż mógł dokonywać wyborów. A właściwy wybór mógł odsunąć otchłań. - Mam na imię - wycharczał, krztusząc się suchością dawno nie używanych strun głosowych - Angus. Ale równocześnie inne imię niby czysty akord uformowało się w myślach. Joshua. Wybór. By zachować możliwość dokonywania kiedyś innych wyborów. Łącze zostało uruchomione. - Wystarczy - zabrzmiał daleki głos. - Jest zespolony. Teraz mo żemy brać się do pracy. * * * „Praca" w tym przypadku oznaczała intensywną terapię fizyczną i długie godziny testów, a także nowe przesłuchania. Angus nie miał w tej sprawie żadnego wyboru. Implanty strefowe dawały lekarzom całkowitą władzę nad jego ciałem. Jeśli zechcieli, mogli wymusić drgnienie dowolnego mięśnia; mogli kazać mu biegać, walczyć, nie reagować na ból, albo podnosić ciężary; potrafili go też zmusić do przetrwania testów. Oczywiście, przerażało go to i rozwścieczało. Kiedy jednak zrozumiał, jak całkowicie 291 nad nim panują, zaczął wykonywać polecenia, zanim zast przymus. Lęk przed przymusem był dla niego gorszy od hańby szeństwa. Posłuszeństwo wywoływało tylko ryk wściekłości; ność budziła koszmar. Lekarze nie mieli pojęcia, że ryczy. Na swoich ekranach li natężenie aktywności neuronowej, ale nie potrafili jej zint wać. Zaprogramowali więc komputer, by tę aktywność tra" jak oznakę zagrożenia. Jeśli elektrochemiczne ostrza i osc przekroczyły zadane normy pewnych parametrów, komputer je za pomocą implantów strefowych. Dopóki jednak Angus współpracował, pozostawiali go w umyśle samego. Przesłuchania to całkiem inna sprawa. Nie miały nic wspólnego z tym, co przeżył Angus w rękach 1 Tavernera i ochrony Gór-Komu. Tutejsze przesłuchania odbyw całkowicie wewnętrznie. Kiedy komputer zadawał pytania, nie gał obecności człowieka. Wymuszał odpowiedzi i rejestrował je. J Dokonywał tego przez prosty choć wyrafinowany system ap cji bólu i rozkoszy. Kiedy działał program przesłuchujący, w u: le Angusa otwierała się szczelina i docierał zespół ogran: i możliwości. Wyobrażał je sobie jak labirynt dla szczurów, eh korytarze i ściany nie istniały fizycznie, ani nawet na poziomie! zualnym. Kiedy naruszał ograniczenia, stymulowano ośrodki jeśli zaspokajał możliwości, wypełniała go rozkosz. Naturalnie, ograniczenia wiązały się nie z treścią odpowiedzi,; z fizjologiczną zgodnością. Gdyby Angus potrafił kłamać, nie zdra jąc oznak nieuczciwości, jego wyjaśnienia uznano by za prawdzi Ale komputer i implanty strefowe dokładnie analizowały wszys symptomy: potrafiły zmierzyć każdą fluktuację hormonalną, odrcr działanie noradrenaliny od katecholaminy w funkcjonowaniu syn Praktycznie rzecz biorąc, program wykrywał każde kłamstwo. Angus bronił się przed tym przez czas, który wydawał mu bardzo długi - dzień czy dwa, może nawet trzy. Komputer nie nował nad jego umysłem tak doskonale, jak nad ciałem; mógł t ko naciskać, nie kierować. A Angus zawsze potrafił się oprzeć n ciskowi. Milos Taverner go nie złamał. Zaciskając zęby, klnąc b litośnie i pocąc się jak świnia, starał się przetrwać przesłuchań jakby były tylko psychotycznymi epizodami, wywołanymi p 292 t dużo mieszanki stymu z kataleptykiem; jak gdyby ich groza ła znajoma, a zatem znośna. Niestety, zradziło go ciało. Odwrotnie niż sesje terapii fizycznej, indukujące psychiczną ka- tulację, przesłuchania wywołały cielesną uległość. Mózg był organem fizycznym; nienawidził bólu i kochał rozkosz na poziomie czysto organicznym, całkowicie niezależnym od woli. Jego autonomiczna jaźń reagowała wyłącznie na wrażenia. Instynktownie buntował się przed doznawaniem aż takiego bólu, kiedy dostępna była aż taka rozkosz. Wykorzystując implanty strefowe i łącze komputera, przesłuchujący złamali Angusa Thermopyle. Wydawało się, że przyszło im to z łatwością. Jedyne, co mógł zrobić we własnej obronie, to załamywać się selektywnie - odpowiadać na pytania tak, by pomijać pewne fakty. Co się stało z Pogromcą gwiazd? Autodestrukcja. Kto ją uruchomił? Moma Hyland. Dlaczego? Choroba skokowa. Wariuje od przeciążenia. Czyli kłamałeś, kiedy oskarżyłeś Gór-Kom o sabotaż? Tak. Dlaczego? Chciałem ją zatrzymać przy sobie. Dlaczego na Pogromcy gwiazd wystąpiło przeciążenie? Ścigali mnie. Dlaczego? Bo uciekałem. Wiedziałem, że to gliny. Kiedy ich tylko zobaczyłem, zacząłem uciekać. Polecieli za mną. To była prawda. Podobnie jak w rdzeniu danych Ślicznotki, pominął tylko kilka drobiazgów. Był znanym przestępcą; odruch ucieczki przed policją nie wymagał dodatkowych wyjaśnień. Skąd wiedziałeś, że to policja? Polowy próbnik górniczy. Zbadałem ich pancerz. Tylko gliny mogły sobie pozwolić na coś takiego. Jak trafiła do ciebie Morna Hyland? 293 Potrzebowałem zapasów. Moje filtry poszły w diabły, nadawała się do picia. Kiedy wybuchł Pogromca gwiazd, sprawdzić, czy coś tam nie zostało. Znalazłem ją żywą. Była policjantką. Dlaczego jej nie zabiłeś? Potrzebowałem załogi. Jak ją zmusiłeś, żeby dla ciebie pracowała? Jak ją zmusiłeś, żeby z tobą została? Dlaczego chciałeś ją zatrzymać przy sobie? Angus nie obawiał się tych pytań. Nie bał się, że skażą śmierć -już nie. Skoro tyle zainwestowali, żeby go przerobić borga, to raczej nie po to, żeby zabić. Chcieli go wykorzysta" punktu widzenia zbrodnie tylko dodawały mu wartości. Info które powinien chronić, i pytania, których powinien unikać,' czyły czegoś innego. Wszczepiłem jej implant strefowy. Tylko tak mogłem jej jako załodze. I tylko tak mogłem ją skłonić, żeby pozwoliła pieprzyć. Powiedział to z taką satysfakcją, że żaden z lekarzy nie w jego słowa. Co zrobiłeś ze sterownikiem? Pozbyłem się go, żeby na Gór-Komie nie skazali mnie na ś Nie znaleźli go. Nie wiem, gdzie jest teraz. Ciało zameldowało komputerowi o prawdziwości tego twie nia. Nikt nie wątpił w słowa Angusa. * * * Być może bardziej jego satysfakcja, niż pomijanie niektó szczegółów, wprowadziła w błąd ludzi, którzy planowali i anal wali wyniki przesłuchań. Wypytywano go długo i często. Bad jego przestępstwa. Studiowano traktowanie Morny. Musiał z sprawę z jej ucieczki w towarzystwie Nicka Succorso. Zanotow jego podejrzenia co do Milosa Tavernera. Wszystko, co mó opierało się na faktach - było fizjologicznie szczere. A jednak potrafił się bronić. Nie raz odwodził programy przes chujące od pytań, których się obawiał. W rezultacie nigdy nie wiedział - nie zażądano tego - niczego, co nie pasowałoby do d wodów, jakich dostarczył rdzeń danych Ślicznotki. Nikt się nie dowiedział, że został on wyedytowany, że Angus pozmieniać zapisy w rdzeniu danych swojego statku. 2apewne nikt z ludzi biorących udział w planowaniu, ćwiczeniu • przesłuchaniach nie pojmował, jaki Angus jest groźny. Ich sprzęt nad »jm panował; nie mógł się od niego uwolnić. Był zatem bezpieczny. * * * Ponieważ był bezpieczny, coraz więcej ludzi zaglądało do jego kwatery, żeby go sobie obejrzeć: technicy z pokrewnych dziedzin, \ fciągani zawodową ciekawością; lekarze i inni specjaliści, by przyj-? rzec mu się osobiście; przypadkowy personel, by choćby zerknąć na oswojonego kryminalistę Hashiego Lebwohla. Z pozoru Angus ignorował ich całkowicie. Dawna złośliwość w jego spojrzeniu skierowana została do wewnątrz. O ile to było możliwe, nie zwracał uwagi na nic, co nie było poleceniem albo pytaniem, wspartym przymusem albo naciskiem. Mimo to natychmiast zauważył, kiedy zaczął go odwiedzać sam Hashi Lebwohl, dyrektor GD. Oczywiście, nigdy go przedtem nie widział. A pogłoski, jakie słyszał, nie wspominały o wyglądzie; nie mówiły zresztą nic ponad to, że dyrektor GD jest szaleńcem - i to śmiertelnie groźnym. Mimo to Angus od razu rozpoznał gościa. W przeciwieństwie do czystych lekarzy i nieskazitelnych techników Lebwohl niby podpis nosił na swym chudym ciele brudny fartuch i nie dopasowane ubranie. Sznurówki staroświeckich butów wciąż się rozwiązywały. Okulary z poplamionymi, porysowanymi szkłami zjeżdżały mu na czubek nosa; oczy nad nimi miały barwę teoretycznego błękitu nie zanieczyszczonego nieba, a brwi sterczały na wszystkie strony, jakby naładowane elektrycznie. A jednak, choć wyglądał, jakby właśnie wyszedł z klasy, gdzie dręczył dzieci z ziemskich slumsów, wszyscy zwracali się do niego z szacunkiem. Kiedy przechodził, omijali go z daleka, jak gdyby jego ładunek ich odpychał. Angus intuicyjnie odgadł, że to ten człowiek jest odpowiedzialny za to, co mu zrobiono - i za jeszcze gorsze rzeczy w przyszłości. Hashi Lebwohl pojawił się kilka razy, nie mówiąc do niego ani słowa. Z astmatyczną zadyszką rozmawiał z lekarzami i technikami, czasem zadawał pytania, czasem wysuwał sugestie, zdradzają- 294 295 ce dokładną znajomość ich pracy. Ale do Angusa nie odz, aż do wieczoru, kiedy fizjoterapeuci uznali, że jest gotów d, stkiego, co zaplanowali dla niego w GD, PZKG. Na stacji panowała noc. Angus wiedział o tym, poniew komputer, jeśli nie był zajęty czymś innym, zaczynał odp na proste, funkcjonalne pytania. Poza tym technicy kazali nr kombinezon, włożyć szpitalną piżamę i iść do łóżka. W pok zostali jeszcze tylko dwaj, na pozór sprawdzając sprzęt przed* niem Angusa. Kiedy jednak wkroczył Hashi Lebwohl, jeden) natychmiast podał mu pilota, służącego jako sterownik im strefowych. Potem obaj wyszli. Równocześnie zgasły lampki kontrolne na wszystkich moni Hashi przyjrzał się znad okularów Angusowi. Uśmiecha'" dobrotliwie, długimi palcami wcisnął klawisze sterownika. Angus mimo woli wstał z łóżka i stanął przed przybysza ciągając ręce na boki, jak ukrzyżowany. Jeszcze kilka klawiszy i Angus oddał mocz w piżamę, rozlało mu się po nogach, a Lebwohl westchnął z zachwytem. - Och, Joshua - sapnął. - Chyba się zakochałem. ,,.• Angus chciałby zdjąć piżamę i wcisnąć ją w gardło dyrekto GD. Niestety, nie miał tej możliwości. Musiał stać nieruchomo, ciągając ręce - w nadziei, że wzmocnione mięśnie wytrzyirm obciążenie. Ktoś zapukał do drzwi. - Wejść - zawołał Lebwohl, nie odrywając wzroku od nóg Ang Weszło jeszcze dwoje ludzi. Zamknęli za sobą drzwi. Angus bez trudu rozpoznał Min Donner; dyrektor Wydz Operacyjnego nie zmieniła się od poprzedniego spotkania. Rys twarzy i ogień w oczach były wyraźne jak zawsze. Nawet tutaj siła broń; pewnie bez niej czuła się jak naga. Nigdy jednak nie spotkał towarzyszącego jej mężczyzny, grzywę siwych włosów na głowie i uśmiech, który natychmiast wz dził w Angusie obrzydzenie: uśmiech pederasty, któremu powierz kierownictwo szkoły reformującej dla chłopców. Pulchny i pewny bie dołączył do Donner i Lebwohla niczym pierwszy pośród równy Naszywka na lewej piersi informowała, że to Godsen Frik, rektor Protokołu PZKG. Niech to szlag! Protokół, Gromadzenie Danych, Wydział Opera-i. Kto jeszcze został? Czy każdy ważniak w całej PZKG mu-u przyjść, żeby zobaczyć, jak Angus zsikał się w spodnie? prik zerknął tylko. _ Widzę, że się bawiłeś, Hashi - stwierdził dobrodusznym bani. - Wiesz przecież, że on nie jest zabawką. - Nie? - Lebwohl przyjął uwagę Frika jak formę pochlebstwa. - -śli się mylisz, to on istnieje tylko po to, żeby się nim bawić. Z dru- iej strony, jeśli masz rację, to obowiązek nakazuje mi się upewnić, ?e i ty, i szacowna Donner, jesteście w jego obecności bezpieczni. Ajak lepiej sprawdzić jego tresurę niż przez zabawę? - Na pewno nie jest groźny? - upewnił się Frik. - Mój drogi Godsenie - wysapał Lebwohl, demonstrując sterownik - będzie tak stał, póki nie zdechnie, chyba że polecę mu zmienić pozycję. Min Donner nie starała się nawet ukryć niesmaku. Skrzywiła się niechętnie, jak gdyby Angus nie był w tym pokoju jedyną osobą, która brzydko pachnie. - Twoje raporty mówią, że jest gotów - przypomniała niecierpliwie. - Fizycznie gotów - poprawił łagodnie dyrektor GD. - Sprzęg z komputerem jest dobrze rozwinięty, ale trzeba go udoskonalić. Co do oprogramowania, nie zostało jeszcze zapisane w rdzeniu danych. Kiedy doprowadzimy te sprawy do końca, będzie gotów. Oczywiście, konieczne są próby, ale nie napotkamy żadnych trudności. Oświadczam to kategorycznie. My też byliśmy gotowi do tego zadania, i to już od pewnego czasu. - To dobrze - zahuczał Frik. Ale Lebwohl nie skończył. - A ty jesteś? - zapytał dyrektora PR. - Jestem co'? - Jesteś gotów na ten nieszczęśliwy, ale nieunikniony moment, kiedy to, co tutaj robimy, dotrze do publicznej wiadomości? - Do licha, Hashi... - Frik zaśmiał się. - Jestem gotów od zawsze. To nie rekombinacja DNA. Wszyscy tu darzymy Amnion nienawiścią czystą i silną, ale nikt nie protestuje, jeśli chodzi o udoskonalanie techniczne. Ludzie są do tego przyzwyczajeni, w końcu robimy to od czasów łupków i kul. A on jest przestępcą. Zakałą tego wszech- 296 297 świata. Do diabła, od samego jego smrodu dziewica mog mdleć. Skłonny jestem argumetować... -jego głos nabrał or kadencji - ...że technologiczny odzysk takich ludzi jak Angu' mopyle jest najlepszą z możliwości. Przez całe życie zwalczał i wszystko, czego bronimy. Teraz ma być wykorzystany, by bronić ludzkości przed największym zagrożeniem w historii. T wiediiwe. - Zaśmiał się znowu. - Czy coś w tym stylu. ' Lebwohl zasapał z aprobatą. - Drogi Godsenie, zawsze twierdziłem, że nadajesz się * pracy. - Kiedy? - zapytała dyrektor WO. Najwyraźniej nie bawiła j jaką prowadzili ze sobą Lebwohl i Frik. - Kiedy będzie gotów - Skąd ten pośpiech? - zdziwił się Frik. - Długo czekaliś tę chwilę. Możemy poczekać jeszcze trochę. - O ile pamiętam - odparła w wyraźną goryczą - to samo m łeś o środku immunizującym Intertechu. I ciągle czekamy. - ~ sta uciszyła Frika, Donner zwróciła się więc do Lebwohla: - N spotkanie dzisiaj to twój pomysł. Jeśli nie zamierzasz nam po dzieć, że jest gotowy, to po co tu przyszliśmy? Lebwohl wzruszył ramionami. - Chcę wam wyjaśnić, jak on działa, żebyście też mieli coś do wiedzenia w sprawie końcowego programowania. Wszelkie wynr nia czy zastrzeżenia, jakie przyjdą wam do głowy, wszelkie trudn jakie możecie przewidzieć... wszystko to weźmiemy pod uwagę. -1 nie mogłeś tego załatwić zwykłymi kanałami? - Droga Min, wolałbym raczej, żeby każdy w sztabie PZKG znał szczegóły naszej pracy. - Wręcz przeciwnie - warknęła Min. - Myślę, że właśnie chce by każdy je poznał. Nie sprowadziłeś nas tutaj, żeby nam poka jak on działa. Chciałeś się nim pochwalić. -1 co z tego? - wtrącił Frik. - Rzecz wymaga pewności. Nikt n uwierzy „zakale wszechświata", dopóki my nie powiemy, że niej groźny. A na przykład ty nie potrafisz tego powiedzieć, jeśli szc rze nie uwierzysz. Mamy więc szansę przekonać się, jak bardzo j bezpieczny. Jednak dyrektor GD bardziej poważnie potraktował ocenę Min Do ner. Angus stał jak ukrzyżowany, a Hashi Lebwohl klasnął językie Mo, no... - wymruczał. - Rzeczywiście ci się spieszy. Jakbyś zgadł. - Jeśli nie liczyć lekko zmarszczonego nosa, jej pozostały spokojne, nieruchome. A mimo to jej cała twarz wy-ała jak objęta płomieniem jej oczu. - Czy w ogóle czytałeś protokoły przesłuchań? - Daj spokój - jęknął Frik, jakby nie chciał pozostawać poza dyskusją. - Wszyscy je czytaliśmy. W końcu pewnie stracimy wzrok od czytania. Min nie zwracała na niego uwagi. - Czy rozumiesz, co on jej zrobił? - Jej? - Lebwohl dobrze wiedział o kogo chodzi, ale czekał na wyjaśnienia Min. - Wszczepił jej implant strefowy, żeby ją gwałcić i wykorzystywać. I to po tym, jak dostała ataku choroby skokowej, zniszczyła własny statek i zabiła całą rodzinę. On ją złamał. Nikt z nas nie mógłby znieść takiej męczarni. Nikt... A potem dał jej sterownik implantu. Zamknięty we własnym umyśle Angus rzucał przekleństwa, których nie słyszał jego komputer. Morna była jak Ślicznotka: wykorzystywał ją i dręczył straszliwie, ale też był jej wiemy. Fakt, że nie potrafił dotrzymać obietnicy, podniósł jego wściekłość na nowy poziom. - Chwileczkę - zaprotestował Frik. - Skąd to wiesz? - Złamał ją. - Donner patrzyła w oczy Lebwohlowi. - Doprowadził do uzależnienia od implantu strefowego, co też jest gwałtem, choć innego rodzaju, a potem wręczył jej sterownik. Dyrektor Potokołu podniósł głos. - Pytałem, skąd o tym wiesz? - Ale teraz już go nie ma. - Min mówiła dalej, jakby Protokół w ogóle nie istniał, jakby liczyło się tylko GD i WO. - Prawdopodobnie zachowała go tak długo, żeby uzależnić się do końca. Obłęd i uzależnienie od implantu... Takie rzeczy rzucają się w oczy. Succorso musiał je zauważyć prawie natychmiast. A wtedy odebrał jej sterownik. I jaka teraz jest jej sytuacja? Ma chorobę skokową, jest złamana, jest uzależniona i jest własnością człowieka tylko odrobinę bardziej ujmującego niż ten Thermopyle. - Wskazała dłonią Angusa. - Chcę ją z powrotem, Hashi. To mój człowiek i chcę ją odzyskać. - Posłuchaj! - Frik ryknął jak syrena. - Skąd wiesz, że dał jej sterownik? 298 299 Oboje równocześnie zwrócili się w jego stronę. - Ponieważ, drogi Godsenie - wyjaśnił spokojnie Leb< ochrona Gór-Komu go nie znalazła. - Gdyby znaleźli, zlikwidowaliby go, zanim byśmy ic" wstrzymali - tłumaczyła Donner, zaciskając zęby. - Tavern zdołałby im przeszkodzić. Za bardzo go nienawidzą. - Ale to okropne! - zawołał Frik. - Właśnie o tym mówiłam. , - Jeśli wiadomość się wydostanie, jeśli ktoś o tym usłyszJ Był szczerze przestraszony. - Jeden z naszych ludzi, z chorobą kową i implantem strefowym, włóczy się po świecie pod wł znanego pirata. Zaczną pytać, dlaczego do tego dopuściliśmy, simy ją odzyskać. - Zgadzam się - warknęła Donner. - Musimy ją odzysk Znowu zwróciła się do Lebwohla: - Dlatego właśnie zależy n pośpiechu. Wcale mi się to wszystko nie podoba... I z każdą c' lą nie podoba mi się coraz bardziej. - W pasji podniosła lekko - Chcę, żeby był gotów i ruszał w drogę. Jest moją ostatnią s; na jej ocalenie. Jeśli już nie jest za późno. Tym razem Lebwohl był nieco skonsternowany. - Droga Min - wykrztusił, jakby oddychał piaskiem. - Nie jes pewien, czy jego oprogramowanie może uwzględnić twoje życz Zdawało się, że Donner sięgnie po broń. - Nie rozumiem. - Wybacz, wyraziłem się nieprecyzyjnie. Chcę powiedzieć, ? nie jestem pewien, czy jego oprogramowanie uzyska zgodę uwzględnienie twoich życzeń. - To oburzające - prychnął Frik. - Oczywiście, że musi ją ra* wać. Nie słuchałeś. Mówiłem przecież, że grozi nam katastro Możemy uratować sytuację, jedynie ratując tę dziewczynę. - Rozumiem waszą troskę - uspokoił ich Lebwohl. - Musi jednak zrozumieć, że nasze położenie nie jest takie proste. To zn czy, położenie obecnych w tym pokoju. Pozwólcie, że wytłumac; wam to z pomocą pytania. Kiedy nasz Joshua został aresztowań przez ochronę Gór-Komu, wasza Monia Hyland uciekła z kapit nem Succorso. Dlaczego na to pozwoliliśmy? - Nie było nas tam - odparł Frik. - Nie mogliśmy przeciwdział Donner miała jednak inne wytłumaczenie. _ Rozkazy - rzuciła. - Naturalnie - zgodził się Lebwohl. - Oczywiście. Ale to nie jest odpowiedź. Dlaczego wydano takie rozkazy? Jakie argumenty za nimi stały? Dyrektor WO z każdą chwilą stawała się bardziej rozgoryczona. _ Nie mam pojęcia. Nikomu nie powiedział. Lebwohl pokiwał głową. - Musimy zatem zgadywać. Rozważmy hipotezę, że Morna Hy land była warunkiem współpracy kapitana Succorso. Chciał jej, my chcieliśmy jego. Nie mieliśmy zatem wyboru i musieliśmy mu ją oddać. To możliwe, ale mało prawdopodobne. Zastanowił się. - Pewne jest, że nie mogła jej zatrzymać ochrona. Gdyby im się udało, w końcu poznaliby prawdę: że nasz Joshua nie jest winien za- | rzucanych mu czynów. Co więcej, że jego wykroczenie zostało wy-S myślone przez kapitana Succorso i naszego cennego sprzymierzeńca I Milosa Tavernera, zastępcę szefa ochrony. Nasza rola wyszłaby na i jaw, nie wprowadziliby Ustawy o Priorytecie, a nasz dyrektor Proto-! kołu stanąłby wobec katastrofy... - oczy mu błysnęły - ...o astrono-\ micznym wymiarze. Jednakże rozwiązanie tego dylematu przez oddanie jej kapitanowi Succorso wydaje mi się wątpliwe. Osobiście preferowałbym likwidację. Ta dziewczyna jest elementem przypadkowym, a sam kapitan Succorso to łotrzyk. Razem sprawią więcej problemów, niż ich rozwiążą. Nie mogę jakoś uwierzyć, że postawiliśmy się w takiej sytuacji tylko dla zaspokojenia pragnień dzielnego kapitana. - Inaczej mówiąc - rzuciła gniewnie Donner - podejrzewasz, że gra toczy się o coś innego. Myślisz, że „Joshua" nie zostanie zaprogramowany, by ją ratować, z tego samego powodu, dla którego pozwoliliśmy jej uciec z Succorso. I że nie dowiemy się, co to za powód. - W skrócie - przyznał Lebwohl - właśnie tak. Mięśnie piekły Angusa z wysiłku, ale nie mógł opuścić rąk. - Jeszcze zobaczymy - oznajmił Frik. - Protokół nie przyjmie tego spokojnie. Oczywiście, popieram naszego Joshuę. Mam nadzieję, że rozwali Thanatos Minor w strzępy. A przy okazji kapi tana Succorso. Masz rację: to łotrzyk. Taki agent jak on tylko zwiększa ryzyko. 300 301 - Czasem jestem skłonny zaryzykować. Wiesz o tym. Wyk nie takich przestępców jak Succorso, i zdrajców jak Tavern przepchnąć Ustawę o Priorytecie i dać nam Joshuę, warte było Szczerze powiem, że to był mój pomysł. Jeśli wiadomość o tym zejdzie, jesteśmy załatwieni. Chociaż nie sądzę, żeby Ustawa p bez tego. AJe to całkiem inna sprawa. Tymczasem nic nie zysk ryzykując, że Succorso i Hyland zwrócą się przeciw nam. Pow' ich rozwalić, kiedy tylko odbili od Gór-Komu. Nie zrobiliśmy więc teraz trzeba się pogodzić z konsekwencjami. Będę o to w - Spojrzał na Donner, jakby oczekiwał podziwu, a przyną* wdzięczności. - Możesz na mnie liczyć. Jeśli przynajmniej nie s_ jemy odzyskać tej twojej Morny Hyland, za bardzo się odsłonirrt Min Donner nie była wdzięczna. Parsknęła pogardliwie. - A skąd przekonanie, że cię posłucha? Kto posłucha? zdziwił się Angus. O kim oni mówią? O W nie Diosie? Dyrektorze PZKG? Kto jeszcze mógł tej trójce wydawać rozkazy? Czyżby najpotężniejszy człowiek w ludzkiej przestrzeni z ich, żeby pozwolili Mornie odłecieć z Succorso? - Mogę działać poza nim - oświadczył Godsen Frik nadąsan' niemal gniewnym tonem. Hashi Lebwohl i Min Donner równocześnie odwrócili głowy, by zaszokowani czy może zawstydzeni wyznaniem dyrektora P" - Tak jak działałeś w sprawie środka immunizującego? - r nęła Donner, wbijając wzrok w podłogę. Frik zaczerwienił się, ale milczał. - Nie podoba mi się taka brudna rozgrywka. Teraz Frik odpowiedział. - Nie bądź przy nas taka cnotliwa. Masz na sumieniu tyle s co pozostali. Może nawet więcej. Nie na darmo nazywają cię je katem. I to ty przywiozłaś tutaj Joshuę, prawda? - Wykonuję rozkazy - odpowiedziała, jakby do siebie. - Uf mu. Muszę mu ufać. Ale przecież powinniśmy być glinami. Jaki ma sens, jeśli nie jesteśmy uczciwi? Lebwohl wzruszył ramionami. 302 - A co jest uczciwe? Określamy cel. Potem tworzymy środki jego osiągnięcia. Czy to nie jest uczciwe? Cień wyrzutów sumienia zamigotał w oczach Min Donner, gdy grzała gniewnie na Lebwohla. _ Niedobrze mi się robi - warknęła. - Mówiłeś, że nam poka-•-sz, jak działa. Zrób to, żebym mogła stąd wyjść. Lebwohl uśmiechnął się lekko. _ pokażę. Ale muszę was ostrzec - dodał, zwracając się do obojga. -Jeśli nie akceptujecie możliwości, że nasz Joshua nie zostanie zaprogramowany do ratowania Morny Hyland, z pewnością nie będziecie zachwyceni tym, co powiem. - Co to ma znaczyć? - zdziwił się Frik. - Oszczędzę wam szczegółów technicznych. Wystarczy ogólny zarys. Kiedy dopracujemy końcowe oprogramowanie, kiedy ustali- ?' my wszelkie priorytety i zmienne, zostaną one wpisane do rdzenia danych jego komputera. W rezultacie staną się jego integralną częścią. Łącze między mózgiem a komputerem pozwoli mu działać w oparciu o doświadczenia i wiedzę, dopóki nie spróbuje czegoś, co będzie sprzeczne z programem. Otrzyma więc moralny odpowiednik dwóch umysłów. Jeden, nasz, będzie mu wydawał instrukcje. Drugi, jego, będzie je realizował. W rozsądnych granicach system jest niezawodny. Dzięki kontroli implantów strefowych Joshua nie zdoła podjąć żadnego działania-nieprzystającego do zaprogramowanych priorytetów. Niestety, system ma pewne ograniczenia. Najkrócej mówiąc, nie możemy przewidzieć każdej sytuacji czy konfliktu, jakie go czekają. A jeśli okoliczności te nie będą wystarczająco uwzględnione w jego oprogramowaniu, Joshua zdoła podjąć niezależne działanie, a to z kolei może poważnie zaszkodzić nam, albo naszym interesom. Tyle już wiecie. - Oczywiście, że wiemy - oświadczył Frik. - Nie jesteśmy durniami. Spojrzenie błękitnych oczu Lebwohla zdawało się mówić, że opinię w tej sprawie rezerwuje dla siebie. Jednak w głosie nie było napastliwości. - Aby rozwiązać tę kwestię, postanowiliśmy, że Joshua nie bę dzie pracował sam. Poślemy mu do towarzystwa „partnera". Partner ten wystąpi jako jego podwładny, będzie jednak miał prawo w razie Potrzeby dokonać zmiany w oprogramowaniu. Komputer Joshuy rozpozna głos partnera, a kiedy ten wypowie właściwe hasło, nowe 303 instrukcje trafią prosto do rdzenia danych. Oczywiście, j uznamy, że należy coś zmienić, wystarczy, że skontaktu" z partnerem. Zmiana zabierze tylko chwilę. Donner i Frik czekali; Lebwohl przyglądał im się bada chwili podjął: - Partner Joshuy został już wybrany; w tej chwili przech ning. Jak się zapewne domyślacie, nie możemy nim sterów jak sterujemy Joshuą, ponieważ ograniczenia jego program łyby ograniczyć skuteczność Joshuy. Wybraliśmy jednak c2 ka, którego uważamy za wyjątkowo odpowiedniego do teg nia. I zapewniam was, że jego trening jest bardzo intensywn: Donner zacisnęła zęby i czekała. Angus nie mógł zacisnąć zębów; jednak on także czekał. •; - Nie przeciągaj, Hashi - mruknął Frik. - O kim mowa? > Hashi Lebwohl rozpromienił się. ; - O nikim innym niż naszym zaufanym sprzymierzeńcu i dze, Milosu Tavernerze. Gdzieś w głębi umysłu Angusa zapalił się nikły płomyk n - Taverner? - nie dowierzał Frik. - Zwariowałeś? Chcesz j rzyć całą operację takiemu człowiekowi jak Taverner? On mą skrupułów co spalarka do śmieci. Już raz sprzedał ochronę Góii mu. Wystarczyło mu odpowiednio zapłacić. Nas pewnie też s' daje, a jeśli nawet nie, to zacznie, kiedy tylko ktoś zaproponuje wystarczająco duży kredyt. - Nie sądzę. Istnieje kilka zabezpieczeń. Przede wszystkim r danych jest niezmienny. Taverner w praktyce nie może wydać' strukcji sprzecznej z oprogramowaniem Joshuy. No a każda w_ na instrukcja, każde słowo, jakie wypowie w jego obecności, zo nie trwale zapisane. Nasz Milos nie zdoła ukryć swoich dzi W dodatku wiemy, że nie można na nim polegać. Mamy wszyst' potrzebne dowody. Jeśli spróbuje nas zdradzić, zniszczymy W tej sprawie nie pozostawiliśmy mu żadnych wątpliwości. Lebwohl uśmiechnął się dobrotliwie. - Zresztą, niezależnie od waszych obiekcji, musicie rozważ kwestię prawdopodobieństwa. Partner Joshuy musi występować j podwładny Angusa Thermopyle. Kapitan Thermopyle znany jest Thanatos Minor i wiadomo, że nie służyłby pod niczyją komend leże nigdy by nie przyjął do służby kogoś, kto nie jest przestępcą, neramowanie pozwoli mu wyjawić zdradę partnera, oskarżyć go, em i chronić. Dzięki temu Milos będzie musiał nam służyć. frik nie był przekonany, jednak Donner nie dopuściła go do głosu. _ Nie, Hashi. - Wydawała się niemal spokojna. - To wykluczo-Nie możesz tego zrobić. Zastanawiałam się, po co zabieramy Wernera z Gór-Komu, ale sądziłam, że nie chcemy dopuścić, że-« go schwytano. Nie pomyślałam nawet, że jest ci potrzebny do ijegoś takiego. Przecież on się zupełnie nie nadaje. Nie możesz zdrajcy powierzać broni takiej jak Thermopyle. Będę protestować. I opóźnisz całą operację? przekonywał ją Angus w wymuszonym milczeniu. Nie, nie rób tego. Wcale tego nie chcesz. Lebwohl spojrzał Donner prosto w oczy. - Decyzja została podjęta - oświadczył. - Dyrektor zaakcepto wał rozkaz już kilka tygodni temu. Muszę z dumą wyznać - dodał jeszcze z zadowoleniem - że ja mu to zasugerowałem. Uważamy wybór Milasa za doskonały. Donner zacisnęła pięści, uniosła je... Ale nie miała kogo uderzyć. - Lebwohl, jesteś dupkiem - warknęła przez zaciśnięte zęby. Lebwohl zmrużył oczy. - Pewnie cię nie zaskoczę, Min - odparował, sapiąc - jeśli powiem, że mam podobną opinię na twój temat. - Daj spokój, Min - wtrącił poczerwieniały na twarzy Frik. - Porozmawiam z dyrektorem. Chciałbym, żebyś przy tym była. Donner obrzuciła go zjadliwym spojrzeniem i wyszła z pokoju. - A kiedy dyrektor nie zechce zmienić decyzji - rzekł Lebwohl - spróbujesz znowu „działać poza nim". Tym razem ci się nie uda. Ta gra jest głębsza, niż sobie wyobrażasz. Łatwo możesz utonąć. Wściekły dyrektor PR poszedł w ślady Min Donner. Kiedy oboje zniknęli, Hashi Lebwohl jeszcze przez jakiś czas zabawiał się Angusem, aż wreszcie posłał go do łóżka. Angus starał się ignorować poniżenie. Oczywiście, nie miał wyboru - ale teraz piekący ból rąk i penisa przyjmował z mniejszą wściekłością i grozą. Dano mu nadzieję, dano coś, co pozwoliło zapomnieć o koszmarze. Na tym się skoncentrował, ponieważ fizycznie nie był w stanie wykastrować dyrektora GD. 304 16 Kapitański kaprys wleciał w szczelinę i zaczął się rozpadać* Według chronometrów stan zagrożenia trwał krótko; tak kr że właściwie był niezrozumiały. Gdy tylko osiągnęli odpowi prędkość, Nick uruchomił napęd skokowy i statek wszedł w jonową. A gdy tylko wszedł w tachjonową, fizyka wymiarów częła rozkładać go atom po atomie i wciągać w nicość, jak dy wietrze. Przez kilka sekund dryfowali na granicy nieistnienia. Generator pola skokowego zawiódł dokładnie w niewłaści" momencie. Kryzys nastąpił zbyt szybko dla logiki. Jedynie wyobraźnia i r tuicja okazały się dostatecznie szybkie, by ocalić załogę Nicka. W szczególności ocalił ich Vector Shaheed - nie dlatego, że doskonały w swoim fachu, ale dlatego że wpadł w panikę. Natchn' ny wyobraźnią albo intuicją, spanikował we właściwy sposób. Już wcześniej się bał. Nowy sprzęt Amnionu bezbłędnie pr~' szedł większość testów - a inne zwyczajnie dawały puste ekran Po prostu się nie wykonywały. I to go wystraszyło. otny w przedziale napędowym, pod brzemieniem odpowie-ności za przetrwanie Kapitańskiego kaprysu - z Momą Hy-j przyciskającą palcem klawisz autodestrukcji statku, i ze sprzę-1 któremu nie mógł ufać, w generatorze pola - spokojny, fleg-tyczny Vector Shaheed stracił panowanie nad sobą. Kiedy Nick zarządził tachjonową, dłonie Vectora spoczęły na kon-li. Milisekundy po włączeniu pola skokowego wcisnął przerwanie, "ująć odwołać przeskok statku z przestrzeni Amnionu do ludzkiej. W teorii była to katastrofalna decyzja. Nikt nigdy czegoś takiego nie zrobił; nikt, kto przeżył skok, nawet czegoś takiego nie próbował. Kapitański kaprys powinien zgasnąć, stać się widmem, statkiem upiorów, żeglującym po niepoznawalnych morzach wymiarów. Jednak w tym przypadku teoria była błędna. Pole skokowe, generowane przez sprzęt Amnionu, okazało się anomalią: było otwarte, jak nie powinno być żadne przyzwoite pole. Zamiast doprowadzić do zguby Kapitańskiego kaprysu, Vector Shaheed przeciągnął statek z powrotem do normalnej przestrzeni. Przy okazji wypalił obwody sterujące i kilka elementów napędu. Kiedy silniki skokowe przestały działać, Kapitański kaprys powrócił do tardjonowej. Wyskoczył znad szczeliny niczym wystrzał z działa cząsteczkowego; wbił się w normalną przestrzeń z dopplerowskim wyciem, jakby jęczały wszystkie gwiazdy. Skan i nawigacja oszalały. Prędkość była tak wielka, tak dalece przekraczająca cokolwiek osiągalnego przez silniki, że komputery zupełnie sobie nie radziły. Dylata-cja czasu deformowała wszystko; czujniki wydawały z siebie elektroniczny bełkot. Rekalibracja komputerów zajęła długie minuty; dopiero wtedy mogły ocenić warunki i skompensować zakłócenia. Kiedy wreszcie przeanalizowały nowe dane, zameldowały, że Kapitański kaprys porusza się z prędkością 0,9 c - około 270.000 kilometrów na sekundę. To nie powinno być możliwe. Żaden ludzki statek nie został skonstruowany dla takich szybkości. Z drugiej strony, nie wystąpiło żadne przeciążenie ani stres. Wewnętrznie statek równie dobrze mógłby dryfować. Problemy były zewnętrzne i chwilowo nie niosły żadnego zagrożenia. Po prostu komputerów nie przystosowano 306 307 do interpretacji danych, jakie próbniki i sensory odbierały" i głębokiej czerni. i Minęła prawie godzina, zanim astrogacja poinformował gdzie trafili. > * * * '! Morna Hyland miała podobny problem. Zanim jeszcze o świadomość, prześladowało ją dziwne uczucie, że czegoś jej* Czegoś fizycznego: jej ciało tkwiło w niewłaściwej pozy'' w niewłaściwym miejscu. Jak w delirium rzucała się z boku * jęczała przez sen, usiłowała dosięgnąć konsoli, której nie był Autodestrukcja... Jeśli coś poszło nie tak, powinna nacisn wisz. Po co groźby, jeśli nie ma zamiaru ich spełnić; nikt jej j cej nie uwierzy; ta odrobina władzy, którą dla siebie wywi przepłynie jej między palcami jak dym. Jeśli naciśnie klawisz, Davies zginie. Jej syn zginie. Zg* wpół szalony od zwichniętej tożsamości i skażonych wspo Nie dostanie już szansy, by stać się sobą - tą jej częścią, którą ła za wartą ocalenia. To i tak lepiej, niż pozwolić na oddanie go Amnionowi. , Uderzała w klawisz, aż zabolała ją ręka, aż dłoń zadrżała siłku. Nic się nie stało. Klawisz zniknął. , Zniknęła rezerwowa konsola dowodzenia. * Ręce miała puste... Bezsilna i zgubiona... O Boże. Z trudem uniosła powieki i zobaczyła znajome ściany sw kabiny. Leżała na koi, splatając dłonie pod mostkiem; walczyły ze s\ jak gdyby prawa powstrzymywała lewą przed zgubnym ruchem Nick wiedział o implancie strefowym. Obiecał Daviesa Amnionowi. Jej władza zniknęła. - Obudziłaś się? - zapytał jakiś głos. Powinna go rozpoznać.. Martwiłem się o ciebie. Mikka musiała mocno ci przyłożyć. Zabr bym cię do ambulatorium, bo mogłaś dostać wstrząsu, ale Nick nie zgodził. Słyszysz mnie? Jeśli tak, to spróbuj coś powiedzieć. i nie umiała poznać tego człowieka po głosie, powinna przy-nniej spojrzeć na niego i przekonać się, kto to. Kiedy jednak kowala, ból uderzył ją w tył głowy niby trafienie ze strzelby rzeniowej, a cała kabina rozpłynęła się za mgłą łez. Mikka musiała mocno jej przyłożyć, to prawda. Pierwsza oficer 1 końcu zadeklarowała swoją lojalność. Ale jak tego dokonała? 0pitański kaprys musiał mocno przyspieszać, inaczej Morna by "?». zasnęła. Więc jak Mikka zdołała wstać z fotela? Musiało nastąpić jakieś opóźnienie. Morna była pewnie zbyt zmę-iTona, żeby obudzić się natychmiast, kiedy wyłączyli ciąg, a implant ?strefowy ją uwolnił. W tym czasie Mikka zaszła ją od tyłu i... ; - No już, Morno - nie ustępował głos. - Spróbuj. Musisz się obudzić. Nie zmuszaj mnie, żebym tobą potrząsnął. Mógłbym ci zrobić krzywdę, a jesteś już wystarczająco obolała. Zidentyfikowała mówiącego, jakby od samego początku wiedziała, kim jest. Vector Shaheed. Spróbuj... Dobrze. Przecież potrafi. To konieczne. Przełykając łzy i ból, zapytała z trudem: - Gdzie...? -W swojej kabinie - odparł. - Wszyscy żyją, przynajmniej chwilowo. Prawdopodobnie nigdy nie zrozumiem, w jaki sposób, ale przeżyliśmy. Mimo oślepiających detonacji wokół potylicy, pokręciła głową. Nie tego chciała się dowiedzieć. -Gdzie...? Czy uciekli z zakazanej przestrzeni? Czy Amnion im już nie zagraża? - Gdzie jest twój syn? - zgadywał Vector. - O to pytasz? Nick ka zał go zamknąć. Z tego, co słyszałem, nic mu nie dolega. Wygląda groźnie jak jego ojciec, ale nikt mu niczego nie zrobił. Nie było czasu. Morna zacisnęła pięści, żeby powstrzymać jęk. - Gdzie jesteśmy? - wycharczała poprzez detonacje. - Niech to szlag... - westchnął Vector. - Obawiałem się, że o to spytasz. No dobrze, masz prawo wiedzieć. Przykro mi to mówić, ale nie udało się. Nowe części zawiodły. Wyszliśmy ze szczeliny tak prędko, że przekroczyliśmy nasze parametry operacyjne. Przez jakiś 308 309 czas nie działała astrogacja. Komputery nie mogły zrozum; ze skanu. Ale przed chwilą rozmawiałem z mostkiem. Nic Zawahał się, nim dokończył. « - Nick kazał mi informować o twoim stanie. Kiedy w mostek, powiedział, że w końcu ustalili naszą pozycję. A steśmy w przestrzeni Amnionu. To złe wieści. Dobre wie: że pokonaliśmy większą część dystansu do Thanatos Min śmy tak blisko, że za dzień czy dwa powinniśmy zacząć Ir nie. Jakoś się nam udało zamienić katastrofę w przeskok r: Chociaż domyślam się, że z twojego punktu widzenia to dobra wiadomość. Morna znów pokręciła głową. Teraz płakała, ponieważ ' to potrzebne. Wciąż w zakazanej przestrzeni, wciąż w zasięg tów Amnionu... Nick obiecał im jej syna. Te okręty zażądaj nienia obietnicy. Jedyna nadzieja polegała na tym, że Kapitański kaprys, głęboko w ludzką przestrzeń i Amnion nie będzie ich ścigał. Tak jak władza, nadzieja także się rozwiała. - Na twoim miejscu - szepnął Vector - nie poddawałbym To ją zaskoczyło. Nie spodziewała się, że on - czy ktoko z załogi Nicka - zrozumie jej utraconą nadzieję. Właściwie ni"; mowała, co właściwie przy niej robił: dotrzymywał towarzyi odpowiadał na pytania, pocieszał... Słabym głosem, niby skrzywdzone dziecko, zapytała: - O co ci chodzi? Co mogę zrobić, żeby go ratować? Co jeszcze mi pozostało' Mechanik wzruszył ramionami. < - Nick jest... cóż, w braku pełnej psychoanalizy powiedzmy ko, że jest stosunkowo nieczuły. W normalnych okoliczność' sprzedaż twojego syna nie odebrałaby mu spokojnego snu. w każdych okolicznościach sprzedaż twojego syna i bycie ofi oszustwa doprowadziłoby go do wściekłości. A Amnion nas o~ kał. To dość oczywiste. Oszukał? Oczywiste? Morna wpatrywała się w Vectora i czekała. - Nick prawdopodobnie nienawidzi cię do szpiku kości. Gdy nie był taki zajęty, myślałby już, jak cię najmocniej zranić. Twój s lajwieksze możliwości. Ale choćby nie wiem jak cię nienawi-ne dotrzyma umowy, kiedy wie, że go oszukali. 'adal czekała. .Właściwie - mruknął Vector, jakby wygłaszał dygresję - powi-i się tego spodziewać. Myślę, że za bardzo cię nienawidzi, żeby śleć rozsądnie. Gdyby myślał rozsądnie, nie mówiłby w ten spo-b przy lym 'cn ..emisariuszu". Było aż nazbyt oczywiste, że chce pozbyć twojego syna. Więc czemu Vestabule nie próbował się tar-wać? Dlaczego przyjął warunki Nicka? Myślę, że im tak napraw-nie zależało na twoim synu. Był tylko pretekstem do wymiany, aprawdę chcieli nam dać te części do napędu skokowego. Bo one nie były uszkodzone; nie mieliśmy problemów z kompatybilnością. Zostały skonstruowane, żeby zawieść, kiedy wejdziemy w tachjono-wą. Amnion sprzedał je nam, żeby się nas pozbyć... Żeby nas usunąć. Nie zważając na mgłę przed oczami i ból, ostry jak odłamki kości pod czaszką, Morna podparła się na łokciu, żeby lepiej widzieć Vectora. - Chcesz mi powiedzieć, że uważają nas już za martwych, więc nie będą nas ścigać? Vector kiwnął głową. Myśl była zbyt kusząca, by w nią uwierzyć. - Ale dlaczego? - spytała - Dlaczego próbowali nas zabić? - Ponieważ prawdopodobnie wiedzieli, że Nick ich oszukał. -Ale to przecież nieprawda - zaprotestowała. - Sam wiesz. Owszem, zaproponował im zbadanie swojej krwi, chociaż wiedział, że wyniki będą bezwartościowe, ale przecież nie obiecywał, że będą inne. Zawsze może twierdzić, że dokładnie dotrzymał warunków. - To właśnie ich problem - przyznał Vector. - Dotrzymał umo wy i oszukał ich równocześnie. Nie chcieli stracić dobrej opinii, ale też nie chcieli darować mu oszustwa. A jak tego dokonał, musi być dla nich sprawą najwyższej wagi. Jak mógł być odporny na ich mu- tageny? Dopóki nie odpowiedzą na to pytanie, wszystkie ich kon takty z ludzką przestrzenią są podejrzane. Zastanowił się. - Przypuszczam - stwierdził - że najchętniej by nas złapali i sami dowiedzieli się prawdy, a przy okazji zdobyli świeży zapas ludzkich istot. Ale tego nie mogli zrobić. Nie mogli być pewni, czy nie mamy 310 311 przygotowanej sondy skokowej, która przeniesie wiad ludzkiej przestrzeni. W tej sytuacji usunięcie nas w szczep lepsze rozwiązanie. Nikt by się nigdy nie dowiedział, że nas? li i zabili. A tajemnica odporności Nicka mogła przecież zg' z nami. Teraz, zanim się dowiedzą, że żyjemy, powinniśmy dzieć bezpiecznie na Thanatos Minor, jeśli to miejsce można bezpieczne. Jest w każdym razie publiczne. Będziemy i świadków piratów z całej galaktyki. Amnion nie może zaa'J ani nawet nas porwać, nie niszcząc swojej reputacji. Morna nie chciała ufać Vectorowi. Nie chciała wierz chciała się odsłaniać. Nie potrafiła jednak zgasić płomyka który rozpalił. Jeśli Amnion przestał być problemem, to mus* radzić tylko z Nickiem... •! Błagam, niech to będzie prawda... Niech to będzie prawd Nick nigdy nie przerażał jej tak jak Amnion. < Wciąż nie widziała mechanika wyraźnie; łzy przesłaniały j dok. Ale teraz nie były to tylko łzy bólu i rozpaczy. - Vector, dlaczego? - Głos miała zachrypnięty. - Dlaczego bisz? Groziłam ci śmiercią. Przez chwilę miałam ochotę żabi wszystkich. Dlaczego to dla mnie robisz? Powinna uważniej się wsłuchiwać w tony jego głosu. Po jakoś strząsnąć łzy i przyjrzeć się jego twarzy. Wtedy może b; przygotowana na odpowiedź. Przemówił jak ktoś zmęczony życiem i artretyzmem; mowa; woły wała cierpienie, jak przeciążenia. - Żebyś nie oszalała. Żeby mocniej mógł cię zranić. ?' Vector... Wstał sztywno. - Naprawiłem twoje drzwi - oświadczył tym samym tonem Nie zdołasz znów ich odblokować. Teraz idę mu powiedzieć, że obudziłaś. Drzwi odsunęły się z sykiem i zasunęły. Lampki na panelu po' zywały, że są zablokowane. * * * Zanim otworzyły się znowu i zanim Nick Succorso wkrocz do kabiny, wzrok Morny się poprawił. Tył głowy wciąż sprawi 312 miejsca wybuchu jądrowego, ale Izy przestały płynąć L-szcie potrafiła się skoncentrować. Jej słabość zmieniła się samym jądrze siebie Morna stała się twarda i niedotykalny przechłodzona wściekłość. Musiała być twarda. W przeciwnym razie widok jego gniewnej ^y i płonących czerwienią blizn rozbiłby w puch jej odwagę. : Ma powód, by tak wyglądać, przypomniała sobie. Jest oszuka-artystą, zdradzonym przez instrument, o którym sądził, że na-?'-.y do niego duszą i ciałem. Podarowała mu coś, co sięgnęło do ca jego mrocznych, złożonych pragnień - a teraz dowiedział się, dar był fałszywy. Potrafił mordować ludzi z mniej ważnych powodów. Zatrzymał się na chwilę tuż za progiem, żeby mogła się przyjrzeć, co ją czeka, żeby, widząc jego twarz, oceniła zagrożenie. Potem ruszył ku niej niepowstrzymanie, niby tłok w cylindrze silnika, i uderzył w policzek tak mocno, że zwaliła się na posłanie. Ognie jak nowe zapaliły się jej w głowie. Płomienny ból sparaliżował, biały rozbłysk oślepił. Nie mogła się bronić, kiedy przeszukał jej kombinezon i znalazł czarną skrzynkę. W żaden sposób nie mogła mu przeszkodzić, kiedy odbierał jej władzę nad własnym życiem. Cofnął się, ściskając sterownik. Podniósł go tak, żeby mu się przyjrzeć, a przy tym nie spuszczać jej z oka. Odczytał podpisy pod klawiszami. Oszołomiona bólem nie zareagowała, kiedy wcisnął jeden z nich. Nic się nie stało. - Dobrze - syknął, chowając sterownik do kieszeni. - Teraz jest wyłączony. Wstawaj. Nie mogła. Słyszała rozkazujący głos, rozumiała zagrożenie, ale była zbyt słaba, zbyt obolała. Bez sztucznego wspomagania stała się tylko człowiekiem - wyczerpaną, pokonaną kobietą. - Powiedziałem: wstawaj! Zdołała jakoś podeprzeć się rękami, unieść do pozycji siedzącej. Ogłuszona, oszołomiona klangorem słońc, nie była zdolna do niczego więcej. - Teraz jesteś moja, ty suko - warknął. - Wykiwałaś mnie i okła dałaś po raz ostatni. Przez chwilę już myślałem, że przeciągnęłaś 313 na swoją stronę Vectora. Nawet co do Mikki miałem w= Ale nie potrafiłaś. Też masz ograniczenia. Dopilnuję, żeb przekraczała. - Poklepał się po kieszeni. - I postaram . cierpiała. Postaram się, żebyś krwawiła i umierała jak . człowiek, a nie jakaś pieprzona superwoman. To twoja; szansa. Wstawaj! - Po co? - Mimo bólu, jej lodowaty rdzeń gniewu nie k Żebyś znowu mógł mnie uderzyć? Z tym skończyłam. Nie' udawać twojej zabaweczki. Jeśli chcesz, żebym „krwawiła* rała", to sam musisz się pofatygować. Ja ci już nie pomogę, staram się, żebyś za to zapłacił. Przysięgam, że zapłacisz. Jakoś. Pochwycił ją, szybki jak gwiezdny rozbłysk, i przycią siebie. - A jak niby to zrobisz? - zapytał, niemal plując jej w tw Patrzyła na niego z wściekłością: jej lód przeciw jego płomi - Nie możesz wykasować autodestrukcji. Twoje kody pricr ciągle są bezużyteczne. - Zgadywała, ale nie ryzykowała wi miał czasu rozwiązać wszystkich problemów, jakie mu pozosta" Twój statek to bomba, czekająca tylko, żeby wybuchnąć. A wiesz, jak ją zaprogramowałam. Może eksploduje, jeśli nie w; dzę czegoś co parę godzin? Prawdopodobnie w końcu odkryj zrobiłam z twoimi kodami, albo wykorzystasz implant, żeby zmusić do mówienia. Ale możesz nie zdążyć. Thanatos Minor je dla Amnionu. Wy, przestępcy, zawsze wierzycie, że pracujec' siebie, ale służycie Amnionowi. Jak tylko znajdziemy się w skanerów, stocznia powiadomi ich, że ciągle żyjemy. Wtedy będ miał przeciw sobie ich okręty. I jeśli nie wystarczy ci czasu, _r_ z nimi walczył z aktywną autodestrukcją i bez kodów priorytetów Widziała, że to do niego trafiło. Jego wściekłość nie zmalała,, zmieniła charakter. Instynkt walki o statek i własne życie był siln szy niż chęć zadania jej bólu. - Wszystko to jest tymczasowe - mówiła dalej. - Potrafisz wiązać te problemy beze mnie. Ale dopóki ci się to nie uda, mu dbać o moje życie, musisz zachować mój sprawny mózg. M dzięki temu zrozumiesz, dlaczego tak naprawdę nie chcesz zranić. Ani Daviesa. łuchał. Nie potrafił jej przerwać. Mówiła o sprawach, których mógł lekceważyć. I wciąż miała nad nim przewagę, nawet bez lantu strefowego: znała go lepiej niż on ją. To jego zaślepiła jej zywa namiętność. To go odsłoniło - a ją chroniło. -Wściekłość zabarwiła mu twarz na kolor blizn. Mięśnie jak pow- -y wystąpiły na karku. Nie uderzył jej jednak. - Dlaczego? - warknął przez zęby. " - Ponieważ - powiedziała wyraźnie, jakby nie dbała, że jest do-tecznie rozjuszony, by ją zabić - jesteś kapitanem Nickiem Suc-•rso, który nigdy nie przegrywa. Jego oczy przypominały lufy pistoletów. Wciąż ściskał ją za ramiona. - Chcesz, żeby ludzie w to wierzyli. Chcesz, żeby w to wierzył każdy przestępca czy gliniarz, który o tobie słyszał. Ale to nie wszystko. Chcesz, żeby wierzyła twoja załoga. Nie kochają cię przecież dlatego, że jesteś taki czarujący; nikt, nawet twoje kobiety. Kochają cię z powodu twojej reputacji. Kochają Nicka Succorso, który nigdy nie przegrywa. Zaczerpnęła tchu. - A jak myślisz, jak teraz wyglądasz? Jak wygląda ta twoja repu tacja? Dla kobiety, która cię „wykiwała", czego nie odgadłeś, bo miała implant strefowy, zaryzykowałeś życie i statek w zakazanej przestrzeni. I nastąpiła katastrofa: wpakowałeś się w takie kłopoty, że musiałeś pozwolić Amnionowi się oszukać. Gorzej: wpakowałeś się w takie kłopoty, że musiałeś sprzedać człowieka, żeby tylko dać im szansę oszukania cię. A potem matka tego człowieka opanowa ła twój statek. Wcisnęła klawisz autodestrukcji i zmusiła ciebie i Amnion do zrobienia tego, co chciała. Jak na kogoś, kto nigdy nie przegrywa, to prawdziwy sukces. Twarz Nicka zastygła jak beton, stwardniała i straciła wyraz. Blizny zbladły; furia w oczach przygasła. Morna wiedziała już, że jej groźba odniosła skutek: zmusiła go, by się opanował. Poprzednią wściekłość potrafiła zrozumieć. Teraz jednak nie mogła go pojąć. Był groźny w nowy sposób, jak absolut niebezpieczeństwa. Ona była absolutem siebie, na skraju wyczerpania - i zguby. Nie wahała się. 314 315 - Jak myślisz, co osiągniesz, torturując i zabijając mnie al y ge^syna? Czy pozwoli ci to odzyskać reputację? Wiesz, że nie będziesz Nickiem Succorso, który przegrał, ale teraz wszyscy wiedzą, że kiedy przegrywasz, mścisz się na bezbronnych k i dzieciach. Ta historia się rozniesie, tak samo jak wszystkie nie. Ludzie nie będą już opowiadać o bohaterze walczącycm ze; powaną policją. Będą opowiadać o tobie, jakbyś był Angusem. Po raz pierwszy na pokładzie tego statku wymówiła imię sa. I po raz drugi w życiu głośno. - Albo? - burknął Nick, pozostawiając swoją wściekłość Nie mówiłabyś o tym, gdybyś nie zamierzała mi czegoś w zaproponować. Niczym Kapitański kaprys w szczelinie Moma balansów krawędzi nieistnienia, walcząc o przetrwanie. - Albo - odparła - możesz zmienić tę historię. I - Jak? - Twarz Nicka cały czas przypominała beton, ale kość, z jaką odpowiadał, zdradzała, że słucha uważnie. - Możesz mnie pochwalić - wyjaśniła bez wahania. - Po włączyć do służby. Możesz się uśmiechać i grać bohatera. M nawet udawać, że pieprzyliśmy się przez parę godzin bez prze. Próbował ripostować, ale mu nie pozwoliła. - Daj swoim ludziom szansę uwierzenia, że zrobiliśmy to r że zaplanowaliśmy to, żeby wyrwać Amnionowi Daviesa i Kapi ski kaprys, nie narażając cię na utratę wiarygodności ani statku na strzelenie. Jak mógłbyś załatwić to inaczej? Oprócz mojego syna miałeś nic, co mógłbyś wymienić na części napędu skokowego, gdybyś go sprzedał, nie mógłbyś go odebrać, nie łamiąc umowy., dyna możliwość to wykorzystać mnie przeciwko Amnionowi. O wiście, z początku będą wątpić. Ale zaczną się zastanawiać. A ja poprę. W końcu muszą uwierzyć, przynajmniej dopóki będziesz " traktował, jakby to był nasz wspólny plan. I dopóki nie skrzywd Daviesa. Nie musisz udawać, że go lubisz, albo że chcesz go wid wać. W końcu to nie twój syn. Po prostu zostaw go w spokoju. Odczekała, żeby dobrze zrozumiał jej słowa. - Czy taka historia bardziej ci się podoba? - zapytała po chw' - Czy w ludzkiej przestrzeni jest jeszcze ktoś, kto miał odwagę w ciąć taki numer Amnionowi? 316 yy jej opinii wszystkie wspaniałe opowieści o Nicku i tak były stwami. Dlaczego ta jedna miałaby się różnić? puścił ją nagle i odepchnął od siebie. Nogi ugięły się pod nią ipadła na koję. Nick oddychał ciężko i zdawało się, że dygocze. e twarz pozostała bezlitosna. . - Zabiję cię za to - wyszeptał po chwili. _ Wiem - odparła, patrząc mu w oczy. _ Ale poczekam na odpowiedniejszą chwilę. Chyba że mnie zdradzisz. Wtedy nie będę miał powodu czekać. - Raz jeszcze zaczerpnął tchu i powoli wypuści! powietrze. - A teraz powiedz, jak przywrócić moje kody? Morna wytrzymała jego spojrzenie. - Chcę zobaczyć Daviesa. Potrzebuje mnie. - Nic z tego. To jedyny hak, jaki mam na ciebie. Temu nie ufam. - Znów klepnął się po kieszeni. - Równie dobrze może być atrapą, a ty gdzieś schowałaś z dziesięć innych. Pokręciła głową. Nie obchodziło ją, co myśli o czarnej skrzynce. Nagle zaczęła bać się o syna. - Posłuchaj, Nick - powiedziała jak najspokojniej. - W samot ności on oszaleje. Może już oszalał. Ma mój umysł; myśli, że jest mną. Przynajmniej pozwól mi z nim porozmawiać - błagała. . - Nie - odparł szorstko Nick. - Okłamywałaś mnie. Kłamałaś od chwili, kiedy pierwszy raz cię zobaczyłem z kapitanem pieprzonym Termo-piłą. A ja ci uwierzyłem. Myślałem, że naprawdę mi się oddajesz. Wykorzystałaś mnie... jak wszyscy. - Stał się nagle zimny jak ona, i równie jak ona niedostępny. - Powiedz, jak mam przywrócić kody? Pełna nadziei i desperacji powiedziała. Skinął głową, uznając skuteczność gambitu. Potem ruszył do drzwi. Ctworzył je i obejrzał się, jak gdyby patrzył na nią po raz ostatni. Zegnał ją wzrokiem, choć głos miał chrapliwy i ponury. - Wracasz na wachtę Mikki. Ale kiedy nie będziesz na mostku, chcę cię mieć tutaj. Wolę, żebyś trzymała się od wszystkiego z da leka. A jak tylko znajdę czas... - Wskazał kieszeń i wyszczerzył zę by. - Zobaczymy, jak ci się spodoba, kiedy ktoś inny się tym bawi. Wyszedł i włączyła się blokada drzwi. Oszczędzając bolącą głowę, Moma wyciągnęła się na koi i próbowała powstrzymać płacz, ogarniający ją na myśl o tym, co przeżywa Davies. 317 17 Pół godziny później zadźwięczał interkom, wzywając na nr wachtę Mikki Vasaczk. Po chwili wskaźniki na panelu kontrolnym drzwi zamigotały lenią: Nick ją wypuszczał. Wybiegła na korytarz, zanim zd zmienić zdanie. Powinna zajrzeć do ambulatorium. Nadal cierpiała: każde rżenie serca przebijało głowę ostrzem bólu, jak gdyby zagrażał' wylew. W niepokojąco krótkich odstępach czasu rozdwajało się"" dzenie, a wysiłek ogniskowania wzroku wywoływał pot i na" starych, znajomych mdłości. Napięcie albo odrętwienie bud mrowienie w palcach. Być może pękła jedna z kości czaszki doznał urazu rdzeń kręgowy, czy nawet sam mózg. Jeśli mi krwiaka pod czaszką albo w rdzeniu, groził jej paraliż. Mimo to poszła na mostek, nie do ambulatorium. Nie mogła się doczekać, żeby położyć ręce na konsoli danych Bez wspomagania implantu strefowego czuła się słaba jak inw lidka; ledwie mogła chodzić. Od czasu do czasu zataczała się ściany. W jednym z ocalałych przedziałów umysłu zastanawiała si 318 bardzo jest uzależniona od swojej czarnej skrzynki, czy przy-idkieni, w dodatku do wszystkich innych kłopotów, nie czeka jej rndroni głodu. Liczba istniejących ograniczeń przytłaczała. Lecz j^imo wszystko Morna szła naprzód. Zbyt mało szans jej pozostało. Nie mogła zmarnować żadnej z nich. Kiedy weszła na mostek, Nick powitał ją uśmiechem, który mog-jaby ocenić jako lubieżny, gdyby nie był taki krwiożerczy - i gdyby jego blizny nie miały jasnoszarej barwy popiołu. Zjawiła się jako ostatnia z wachty Mikki. Oprócz Nicka i Siba Mackerna, pierwsi już wyszli, zapewne potwornie zmęczeni. Wszyscy obecni, odwróciwszy się, patrzyli na nią. Najwyraźniej Nick nie uprzedził, że Morna podejmuje obowiązki. Mikka spoglądała na nią obojętnie, praktycznie bez wyrazu; kostki prawej dłoni miała otarte i opuchnięte, ale nie dawała poznać, że ją bolą. Scorz patrzył z otwartymi ustami, jak gdyby zapomniał o oddechu. Drugi skaner przenosił wzrok z Morny na Nicka; sprawiał wrażenie, że chciałby mieć w oczach czujnik dopplerow-ski, by zbadać znaczenie jej przybycia. Karster zrobił minę niczym mały chłopczyk nie potrafiący rozwiązać zadania z matematyki. - Nie wierzę - wymruczał zaszokowany Mackern. - Nie wierzę. - Zwątpienie błysnęło mu w oczach. - Morna, dobrze się czujesz? On mówił... ale przypuszczałem... Nagle zamknął usta, jakby przerażony własnymi myślami. - Zastanowiłeś się, Nick? - zapytała drażliwa druga sternik, Ransum. Była zbyt zdenerwowana, by zachować milczenie. - Musimy z nią pracować? Przecież chce nas wszystkich pozabijać. - Będziecie z nią pracować. - Głos Nicka pasował do jego uśmiechu. - I polubicie to. Jeśli myślisz inaczej, to chyba za mało mnie znasz. - Ale co z autodestrukcją? - wtrącił Scorz. - Jeśli pozwolisz jej dotknąć komputera, może nas przecież wysadzić. - Mówiłem swojej wachcie, a teraz powiem wam. Odzyskałem swoje kody priorytetowe. Vector wykasował autodestrukcję. - Tylko nabrzmiałe mięśnie na karku zdradzały napięcie. - Spełniła swoje zadanie i nie jest nam już potrzebna. - Niech to szlag! - syknął Karster, jakby doznał objawienia. -Zrobiliście to specjalnie... 319 Uświadomił sobie, co powiedział. Nagle bardzo zajęty się nad konsolą. Implikacje wydarzeń były zbyt niebezpieczne, by się z nirrr rzyć. Pozostali poszli za przykładem Karstera i teraz już tylko i Mikka jeszcze patrzyli na Mornę. Nick, Mikka... i Sib Mackern. Pierwszy danych dusił się niepewnością; nie mógł się uw Wyglądał, jakby bardziej go zaniepokoiła obecność Morrr mostku niż wszystko, co dotąd zrobiła. - Blefowałaś? - wykrztusił, jak gdyby ktoś przemocą w z niego to słowo. Pytanie brzmiało jak oskarżenie. Wyraźnie wolał o niej m jak o nieprzyjacielu. Moma czuła pulsujący ból głowy; miała już dosyć kłamstw, nak, dla dobra Daviesa, spojrzała Mackernowi prosto w oczy. i= - Potrzebowaliśmy części napędu skokowego. Ja chciałam* chować syna. Jak inaczej mogliśmy tego dokonać? Mikka mogła zdemaskować oszustwo - była na mostku reze" wym i poznała prawdę. Mimo to milczała. Skrzyżowała ramion piersi i spoglądała obojętnie. Wcześniej wspomogła Nicka wł pięścią; teraz pomagała mu milczeniem. Mackern na moment otworzył usta do protestu; pot czy łzy zal mu w oczach. Potem jednak, nagle wystraszony, opanował się szy' Niepewnie, jakby utracił dawne nawyki, wstał z fotela i zszedł z mo" Nick z satysfakcją pokiwał głową. - Przejmujesz - zwrócił się do Mikki, zwalniając konsolę do dzenia. - Gdybym wiedział, że możemy latać tak prędko, już da no bym tego spróbował. Utrzymuj nas na kursie. Monitoruj wszy ko; przy tej szybkości nie chcę żadnych niespodzianek. Jutro czniemy myśleć o hamowaniu. Obejrzał się. - Morna - dodał niemal swobodnie. - Spróbuj odkryć, co się st ło. Masz nasze dane naukowe, a Vector da ci wszystko, czym dy ponuje. Jeśli zrozumiemy, jak to działa, może uda się nam tym st rować, a nawet osiągnąć coś takiego celowo. Wiedza, jak uzysk" wać takie prędkości, jest warta fortunę. Morna przyjęła polecenie, ale nie ruszyła się z miejsca. _ Nick, co z Daviesem? - zapytała niemal nonszalancko. przesadziła. Nick skrzywił się niechętnie. _ Skąd mam wiedzieć, do diabła? Nie miałem czasu, żeby potrzymać go za rękę. Zadygotała; bała się, że straci nad sobą panowanie. Uspokoiła się i wysiłkiem. Ukłucia bólu utrudniały widzenie; zignorowała je. - O to mi właśnie chodzi - powiedziała. - Byłeś zbyt zajęty, żeby o nim myśleć. Czy poleciłeś komuś się nim zająć? Jak on sobie radzi? Nick spojrzał na nią gniewnie, ale nie złamał paktu. Mrucząc pod nosem przekleństwa, włączył interkom przy konsoli dowodzenia. - Liete! - Słucham, Nick - odpowiedziała po chwili druga oficer. - Morna martwi się o naszego gościa - rzucił pogardliwie. W tej kwestii nie musiał ukrywać niechęci. - To twój problem. Prawdopodobnie chce jeść. Może dostać. Prawdopodobnie brakuje mu towarzystwa. Tego nie może dostać. Jeśli się wyrwie, zapłacisz za to własną skórą. Mam dość kłopotów, żeby jeszcze grać ojca cudzego bachora. - Dziękuję - szepnęła Morna pospiesznie, powstrzymując drżenie głosu. Usiadła przy konsoli danych i przypięła pasem siebie i swoje lęki. * * * Miała kłopoty. Ból bezustannie pulsował w głowie. Brakowało jej śliny, by zwilżyć usta i gardło, a palce miała odrętwiałe i niezręczne, nie radzące sobie z klawiszami. Przy każdym wysiłku świat się rozmazywał i dawał o sobie znać żołądek. Ledwie nadążała z obowiązkami, a przecież miała też inne problemy. Potrzebowała pomocy; potrzebowała implantu strefowego. Wszystko, co udało jej się osiągnąć na pokładzie Kapitańskiego kaprysu, osiągnęła ze sztuczną energią i koncentracją. Teraz odebrano jej te możliwości; pozostała tylko cena do zapłacenia. Uzależnienie. Ograniczenia. I wiedza, że bez czarnej skrzynki być może nie zdoła ocalić syna. Czasami wzrok ją zawodził, gdyż dawały o sobie znać skutki ciosu Mikki; czasami dlatego, że płakała. Konsolę przed nią przesłaniała mgła, a ekrany rozmywały się we łzach. 320 321 Nick uznałby za zdradę, gdyby komukolwiek pozwoliła żyć, że płacze. Ale nie mogła przecież wiedzieć, czy ktoś ą nych coś dostrzegł. Musiała się opanować. Musiała spróbować. Ta konieczność ją podtrzymywała, b~ dowatym twardym rdzeniem wszystkich planów. Davies jes* cze bardziej bezbronny niż ona. Jeśli nie znajdzie sposobu, ? koś się z nim skontaktować, będzie zgubiony. Musi spróbować. Z początku przekraczało to jej siły. Same testy i dane, jak: dała Mikka, wystarczały, by wyczerpać jej energię; a przecie^ siała jeszcze pracować nad analizą dla Nicka. Nie miała cza' nic innego; ani odrobiny uwagi, żadnej siły. Ale wtedy, nieoczekiwanie, jakby wynurzył się ze szcz przy jej konsoli stanął Mały z kubkiem kawy i talerzem kana - Vector powiedział - wymamrotał - że nie miałaś czasu na J nie. Kazał ci to przynieść. - Był zakłopotany. Kiedy nie sięgnę1 dar od Vectora, dodał: - Spytał Mikkę. Mówi, że nie ma sprawy' - Do diabła - burknął Scorz. - Gdybym wiedział, że wy sta zagrozić rozwaleniem statku, a będę miał posiłki podtykane nos, już dawno bym to zrobił. Ransum zachichotała nerwowo. ? Morna wzięła kawę i jedzenie. Z twarzą ukrytą za włosami szep-- Dziękuję. - Potem czekała, aż Mały sobie pójdzie. Kiedy zniknął, zjadła i wypiła. Poczuła się trochę lepiej; odr na życia popłynęła przez palce. Po kilku minutach zaczęła pracować nad rozwiązaniem prou mów osobistych. Testy i dane, jakich żądała Mikka, wyświetliła na jednym z żych ekranów i przesuwała je, żeby wszyscy widzieli, że pracą Na drugim ekranie prowadziła program wyszukiwawczo-poró nawczy, sprawdzający, czy w zasobach Kapitańskiego kaprysu ma analogii do tego, co wydarzyło się w szczelinie. Ale ekrany konsoli wykorzystywała do badań nie mających n wspólnego z jej obowiązkami. 322 Najpierw rzeczy najprostsze: bez większych kłopotów odkrył gdzie zamknięto Daviesa. Siedział w jednej z kabin pasażerskie ?woje drzwi od jej kwatery. Nie stawał się przez to fizycznie dostępny; z pewnością był nadzorowany, a Nick dopilnuje, żeby Morna nie mogła się wyśliznąć. Ale już sama wiedza, gdzie znajduje się syn, zmniejszyła jej niepokój. Mogło być gorzej: Nick mógł go zamknąć w kapsule ratunkowej. W kabinie Davies mógł się przynajmniej poruszać, umyć, położyć. Wciąż nie wiedziała, jak do niego dotrzeć. Ale zbyt intensywne myślenie otępiło jej obolały umysł. Aby czymś się zająć, zaczęła analizować rejestr komunikacji statku. To było trudniejsze: powinna pracować tak, żeby ani Scorz, ani Mikka, niczego nie zauważyli. A wciąż musiała poświęcać uwagę swoim normalnym obowiązkom. Pierwsza oficer zażądała sprawdzenia hipotezy zmęczenia metalu, by się przekonać, jaki wpływ na pancerz statku ma dylatacja czasowa i naprężenia. Niektórzy teoretycy uważali, że kiedy obiekt fizyczny osiąga prędkość zbliżoną do c, zaczyna tracić materię, aż zostaje zredukowany do czystego światła. Jeśli Kapitański kaprys tracił materię, Mikka chciała o tym wiedzieć. Program wyszukiwawczo-porównawczy wciąż pokazywał zera, żądając ponownego określenia parametrów. Przez godzinę nie potrafiła wyciągnąć z komputera komunikacyjnego pożądanych informacji. Wreszcie ją dostała: od chwili powrotu do tardjonowej Nick wysłał tylko jedną wiadomość. Nie skierował jej do Thanatos Minor, ale do najbliższego satelity nasłuchowego PZKG. Było to żądanie pomocy. Nick informował o swojej pozycji, kursie i prędkości, oraz twierdził - bez dodatkowych wyjaśnień - że jest ścigany przez okręty Amnionu. Przypominał PZKG, że nie mogą pozwolić na przejęcie statku z załogą. Nalegał, żeby wysłali do zakazanej przestrzeni niszczyciel. Nic z tego, mruknęła Morna, czytając wiadomość. Jeśli ci się wydaje, że jesteś tego wart, to się mylisz. PZKG może chce ukryć przed resztą ludzkości istnienie środka uodparniającego na mutagen Amnionu, ale właśnie z tego powodu nikt w sztabie nie zgodziłby się na ryzyko, jakie podjął Nick. Udowodnił, że jest za głupi, by żyć. Każdy wysłany do nich okręt PZKG pojawi się jako zagrożenie, nie ratunek. Dalej jednak nie zdołała się posunąć. Interesy Nicka z PZKG nie dawały jej żadnego punktu zaczepienia, żadnego sposobu 323 nakłonienia go, by pozwolił jej rozmawiać z Daviesem. > umiała sobie nawet wyobrazić, jak się do niego dostać na; ną rękę. Wachta powołi dobiegła końca, a Morna wciąż ni Jazła odpowiedzi, na której najbardziej jej zależało. Kiedy Mikka wezwała łudzi Liete, Nick pojawił się na nr żeby odprowadzić Mornę do kabiny. Rozgorączkowane oczy i wymuszony uśmiech zdradzały, ma zamiary; nie musiała interpretować spojrzenia ani znac~ stukania palcem w kieszeń kombinezonu. Nagle łzy znowu st jej w oczach; miała uczucie, że z mięśni odpływa resztka en Tylko implant strefowy pozwalał znosić dotyk Nicka; teraz zos wykorzystany przeciwko niej. - Mam nadzieję, że jest tego warta - mruknął Scorz, ni Nicka, ale tak, żeby Nick usłyszał. - Nigdy nie wiadomo - odparł Nick, trochę zbyt ostro. Na jedną chwilę Morna odzyskała swój gniew. Nie potr uśmiechnąć się do Nicka ani udawać zadowolonej, dopełniła v swojej części umowy, wykonując w stronę Scorza obsceniczny g' Karster i Ransum zaśmiali się niepewnie. Morna zeszła z mostka; Nick przestał się uśmiechać, gdy t oboje znaleźli się w korytarzu. Trzymał ją za rękę, jakby się bał,' spróbuje uciec. Nie mogła; próbowała samą siebie przekonać, -potrafi wytrzymać wszystko, co może jej zrobić, że dła ratow" syna zniesie władzę Nicka, jak kiedyś znosiła władzę Angusa. W" działa jednak, że to kłamstwo. - Teraz zacznie się zabawa - szepnął chrapliwie, kiedy stan przed jej kabiną. Wepchnął Mornę do środka. Jakoś udało się jej odwrócić twa do niego. Drzwi się zamknęły. Nick ściskał sterownik jak granat, ścisk tak mocno, że żyły wystąpiły mu na grzbiecie dłoni. Może chciał, żeby błagała go o litość, żeby padła przed nim n kolana. Może tego właśnie potrzebował. 324 Jeśli tak, nie doczekał się. Bez sterownika implantu nic nie mog ła dla siebie uczynić. Ale mogła odmówić poniżania się. płoń zaczęła mu drżeć. Blizny miały kolor starej kości -jakby /schła w nich cała namiętność. Morna patrzyła spokojnie i czekała, kiedy wybuchnie. Czekała, łeby na nowo zaczęły się cierpienia, jakie przeżyła na pokładzie Ślicznotki. - Mówiłem ci - powiedział nagle - o kobiecie, która mnie okaleczyła? - Głos mu drżał, jak palce. Czekała, nie mrugając, niemal bez tchu. - To, co ty zrobiłaś, jest gorsze. Wytrzymała jego zbolałe spojrzenie. Może powinna coś powiedzieć, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Mogła tylko odmawiać błagań. Zaciskał palce, aż pomyślała, że przełamie sterownik. Nie dotykał jednak przycisków. Twarz mu pobladła i przybrała barwę blizn. Usta wyglądały jak brzegi zastarzałej rany. - Problem w tym - oświadczył, drżąc cały - że teraz, kiedy cię już mam, wcale cię nie chcę. Nigdy cię nie pragnąłem. Chciałem tylko, żeby mnie ktoś pragnął. Patrzyła na niego nieruchomo. Nick schował sterownik do kieszeni. - Możesz być pewna, że zaopiekuję się twoim bachorem - obie cał. - Jest mi potrzebny. Oddanie go Amnionowi chyba mi nie wy starczy. Chcę, żebyś musiała patrzeć, jak go zmieniają. A potem chyba dorzucę im też ciebie. Odwrócił się na pięcie i wyszedł. Kiedy tylko zamknęły się drzwi, zapłonęły lampki oznaczające blokadę. Davies... Davies, modliła się; pomóż mi. * * * Rozpaczliwie potrzebowała odpoczynku. Kiedy jednak zasnęła, zanurzyła się w koszmary, od których pociła się jak Angus i krzyczała jak potępieniec. Wszystkie były takie same. We śnie wszechświat otwierał się nagle wokół niej i dawał jej wyrazistość, wypełniał doskonałością. Kiedy przemawiał, przekazywał absolutną prawdę - i absolutną konieczność. Jej posłuszeństwo było tak wyraziste i doskonale, że zdawało się być radością. 325 Stawali przed nią jej ojciec i jej syn. Byli także jej ma' strami ojca, byli Min Donner i kilkoma instruktorami z A" byli nią samą, zgwałconą i porzuconą. Ale ten chaos czyn: ko wyraźniejszymi, doskonale zrozumiałymi. Wszyscy mó' Morno, ratuj nas jakby krzyczeli z bólu więc brała maleńkie ładunki i mocowała je do serca oj syna, albo swojego, i patrzyła z wyrazistą, czystą radością, buchy rozrywają na krwawe strzępy wszystkich, których ko. Zbudziła się od własnych krzyków, w jeziorach potu, jak sen wycisnął jej kości do sucha. • Po wachcie Liete i Nicka ponownie objęła dyżur na mostk razem Vector nie przysłał kawy ani jedzenia, ale po dyżur odprowadził ją do kambuza i pozwolił zjeść posiłek, zanim zamknął w kabinie. Może dlatego, że po jedzeniu była silniejsza - a może po minęło więcej czasu od chwili, kiedy straciła osłonę implantu! fowego - koszmary stały się jeszcze gorsze. Wariuję, myślała, kiedy groza odbijała się echem w pamię stem skończona. Tym razem jednak wpadła na pomysł. Szaleństwo miało pewne zalety. Przede wszyskim było nie; widywalne: nikt się go nie spodziewał. A że i tak była skońc" nie miała już nic do stracenia. Niemal spokojna zajęła stanowisko na wachcie Mikki. Kos ry pozostawiły ją wyczerpaną, ale skupioną- lęki zostały chwil" zaspokojone. Jako kamuflaż wykorzystując pracę, jakiej wynr od niej Mikka i Nick, połączyła się z komputerem roboczym sta Nie próbowała majstrować przy zamkach u drzwi - ani swoi ani Daviesa. To byłoby zbyt oczywiste; Mikka albo Nick na pe by coś odkryli. Ale mogą nie być tak czujni przy interkomach... Zamaskowana raportami naprężeń i badaniami szczeliny ot rzyła kanał między kabiną Daviesa i swoją. Otworzyła na stałe, było ryzykowne: kiedy Nick do niej wejdzie, Davies usłyszy ws stko. Jeśli Davies wyda jakiś odgłos, Nick także będzie słyszał. Pogodziła się z tym zagrożeniem, ponieważ nie miała inne wyboru. i jest może obłąkana i zgubiona, ale przynajmniej zdoła porozma-?& z synem. . chyba że Davies był już poza zasięgiem jakichkolwiek rozmów... To mogło być prawdą. Tkwił zamknięty, samotny ze swym fundamentalnym kryzysem tożsamości. Ten kryzys to coś więcej niż emocjonalny niepokój - to stan całkowitego chaosu hormonalnego. Wobec niepojętej transformacji od embrionu do młodego chłopca, od sztucznie intensywnej seksualnej mieszaniny hormonów matki do własnej męskości, jego stan fizyczny musi być szaleńczo niezrównoważony. Istoty ludzkie nie powinny przeżywać takich napięć. W znaczeniu Amnionu nie są do tego stworzone. Taka transformacja nigdy nie zastąpi lat miłości i opieki, jakich wymaga natura. Bez tych lat Davies jest pewnie zagubiony jak jego ojciec. Pragnienie, by mu pomóc, wezbrało w Mornie, niby krzyk. Musiała jednak czekać, aż dotrze do kabiny. Dziś Nick także ją odprowadzał, także ściskał za rękę, jakby sądził, że zechce się wyrwać. Teraz obawiała się go podwójnie: może przecież usłyszeć, że interkom jest włączony. Na szczęście miniony dzień znacznie go uspokoił; nie wyglądał jak człowiek, którego dręczą koszmary. W dodatku zbliżanie do Thanatos Minor z pewnością przypomniało mu sprawy, o których myślał, w które się angażował i które dawały mu większą satysfakcję niż Morna. Bez słowa doprowadził ją do drzwi i zamknął w kabinie. Kiedy została sama, zaczęła się trząść. Nie wyobrażała sobie, w jakim napięciu żył Davies. Podczas kopiowania jej umysł nie był w naturalnym stanie; działanie implantu strefowego musiało wpłynąć na elektrochemiczne dane zapisane w jego mózgu. Różnili się więc, chociaż to od niej pochodził każdy świadomy fragment jego tożsamości. Ale czy uczyniło go to słabszym czy silniejszym'? Krótkie chwile rozmów sugerowały, że miał w pamięci białe plamy. Czy chwilowe? Czy te puste miejsca wypełnią się i zranią go jeszcze bardziej, osamotnionego i zagubionego? Przez chwilę była zbyt przerażona, by mówić. Ale potrzebował jej. Jeśli u niej nie znajdzie pomocy, nie może liczyć na nikogo. 326 327 Wyszła do sana, napić się wody i zwilżyć zaschnięte g~ tem oparła się o ścianę obok interkomu. - Davies - szepnęła cicho, jakby się bała podsłuchu. - § mnie? Natychmiast usłyszała zdziwione westchnienie i odgłos - Nie dotykaj interkomu - powiedziała szybko. - Otv ten kanał na stałe. Jeśli czegoś dotkniesz, wyłączysz mnie. i Liete zauważą, co się dzieje. - Morna? - zapytał. - To ty? Głos jej syna... Taki sam jak jego ojca - gdyby ten oj młodszy i mniej gwałtownie bronił się przed swymi lękami. - Gdzie jesteś? Co się dzieje? Dlaczego on mi to robi? Dl mnie nienawidzi? Morna, za co? Kim ja jestem? Moim synem. - Posłuchaj, Davies. - Spróbowała przebić się przez bariercS niepokoju. - Chcę odpowiedzieć na twoje pytania. Chcę ci dzieć wszystko. Ale nie wiem, ile mamy czasu. Jeśli nikt nie,J waży, co zrobiłam z interkomem, możemy rozmawiać bardzo' go. Niestety, każdy, kto będzie sprawdzał, może nas odkryć, my skupić się na najważniejszym. Czy masz kłopoty z pamię Usłyszała jego oddech, jakby przycisnął usta do mikrofonu. - Tak - przyznał po długiej chwili głosem małego dziecka, dał bardziej stanowczo: - Nie wiem nawet, kim jestem. Jak coś pamiętać? Bądź cierpliwa, nakazała sobie. Nie popędzaj go. - Jakie kłopoty? - Po prostu przestaje działać. - Mikrofon tłumił głos; Davies i odczuwać ból albo złość. - Jestem dziewczyną. Pamiętam to, Moją ojczyzną jest Ziemia. Mam matkę i ojca, jak każdy. Ona ma, imię Bryony, a on Davies. Davies to mój ojciec, nie ja. Oboje są | cjantami, ale ona zginęła dziesięć lat temu, gdy statek ucierpiał w' ce z przestępcą; ojciec cudem przeżył. Ja też jestem w policji, po A" demii przydzielili mnie na statek ojca. To przecież nie ma sensu.. - Wiem. - Morna z trudem nad sobą panowała, ale musiała jak go pocieszyć. - Wytłumaczę ci wszystko, ale muszę wiedzi w którym miejscu kończą ci się wspomnienia. Jaka jest ostatn rzecz, którą pamiętasz? ; Może jej nie usłyszał - jak gdyby dzieląca ich przestrzeń rozciąga sic na całe lata świetlne. _ Kiedy o tobie myślę - wychrypiał - to znaczy o tobie różnej r}e mnie... czuję się, jakby mnie gwałcili. Kn Proszę... - Szloch ścisnął ją w gardle. Musiała przełknąć ślinę, Łanim podjęła: - Chcę ci pomóc, ale nie mogę, dopóki się nie do- Kiem, co pamiętasz. i Davies długo milczał - tak długo, że serce niemal pękło jej z bólu, i kiedy czekała na odpowiedź. Wreszcie przemówił zza otchłani. I - Statek to Pogromca gwiazd, niszczyciel PZKG, ale zamaskowany. Udawaliśmy transportowiec rudy. Właśnie ruszyliśmy ze Stacji Gór-Komu w stronę pasa i zauważyliśmy statek o nazwie Ślicznotka. Ostrzegali nas przed nim. Kapitanem był Angus Thermo-pyle... - Zająknął się przy tym imieniu, jakby nie mógł zrozumieć, czemu wydaje mu się znajome. - Powiedzieli, że jest jednym z najgorszych, ale nie można mu nic udowodnić. Widzieliśmy... - Głos mu zadrżał; zrozumiała, że się otrząsnął. - Widzieliśmy, że spalił obóz bezbronnych górników. Zaczęliśmy go ścigać. Byłam... byłem na stanowisku bojowym, na mostku rezerwowym. Lecieliśmy za Ślicznotką. To ostatnie, co pamiętam. Słuchając go, Morna nie wiedziała, czy ma się cieszyć czy rozpaczać. Wspomnienia kończyły się w chwili, kiedy pierwszy raz doznała ataku choroby skokowej. Przynajmniej na pewien czas została mu oszczędzona groza, jaką przeżyła później. Może dlatego był jeszcze dostatecznie zdrowy psychicznie, żeby w ogóle mówić. Jeśli pomoże mu, zanim w pełni odzyska wspomnienia, może potrafi stawić im czoło. Teraz przypadł jej straszliwy ciężar wyjaśnień. - No dobrze... - Stłumiła własny niepokój; Davies bardziej od niej potrzebował pociechy. - Teraz wiem, od czego zacząć. Najważniejsze jest to, że nic, co pamiętasz, czy co sobie przypomnisz na temat Morny Hyland, nie dotyczy ciebie. Wiesz, że to prawda, ponieważ w oczywisty sposób nie jesteś dziewczyną. Nie przypominasz własnego wizerunku we wspomnieniach. To nie są twoje wspomnienia. To moja przeszłość. To ja jestem Morną Hyland. Ty jesteś Daviesem Hylandem, moim synem. Kiedy odkryłam, że jestem w ciąży, postanowiłam cię urodzić. Ale na statku nie było to możliwe. To piracki statek, Davies. Nazywa się Kapitański kaprys i należy do człowieka, 328 329 który zachowuje się, jakby cię nienawidził: do Nicka Succo-kaliśmy. Mieliśmy uszkodzony napęd skokowy i nie mog" trzeć do bezpiecznego portu. - Ocenzurowała tę opowieść, by ją sfałszować; nigdy by jej nie wybaczył, gdyby go teraz ła. Chciała tylko, żeby łatwiej ją zniósł. - Dlatego Nick zabr zakazanej przestrzeni. Na Stację Atestującą. Do Amnionu. Milczenie Daviesa było gorsze niż przekleństwa albo Miał dosyć jej wspomnień, by zrozumieć, o czym mówi. - Amnion zna technikę „wymuszonego rozwoju", sposób s go doprowadzenie embrionu do dojrzałości. Zgodziłaam się rr nie umiałam wymyślić nic innego, żeby cię zatrzymać. Ale er nie ma przecież doświadczenia, wiedzy, umysłowości. Amni trafi wyhodować ciało, ale nie stworzy inteligencji ani osobo- Dlatego kopiują to wszystko od matki. I dlatego wydaje ci się,, steś mną. Kiedy się urodziłeś, dali ci moją przeszłość: moje mnienia, moje przeszkolenie; przecież nie miałeś własnej. Zastanowiła się. t - Ten mężczyzna, którego pamiętasz, to mój ojciec, Davie~ land, kapitan Pogromcy gwiazd. Jest twoim dziadkiem. Dałam go imię, ponieważ go kochałam i podziwiałam. I ponieważ c lam zachować przy życiu przynajmniej jego cząstkę. Całą resztę zabiłam. Nie mogła tego powiedzieć; nie mogła ryzykować odtwor wspomnień, których los mu oszczędził. Dopiero kiedy zdo przedstawić we właściwym kontekście, kiedy go przekona, że żą do niej, nie do niego. - Nikt cię nie nienawidzi - oświadczyła, pragnąc, by jej uwierz; Nie ciebie osobiście. Mówiłam ci przecież. Nick traktuje cię w sposób, ponieważ nienawidzi mnie. I dlatego sprzedał cię Amni wi. Ty sam niczego nie zrobiłeś. To nie jest twoja wina. On po pr~ za wszelką cenę próbuje mnie zranić. - Dlaczego? - zapytał Davies. Jego głos brzmiał, jakby doc* dził z otchłani. - Ponieważ on jest przestępcą, a ja policjantką - wyjaśniła Mo ciągle nie mówiąc wszystkiego. - To jeden z powodów. Są też inn lepsze, ale nie chcę o nich mówić, dopóki nie będziesz gotowy. Davies, co myślisz? Co czujesz? Czego ci trzeba? Ściana była zbyt twarda, zbyt bezosobowa. Morna chciała zobaczyć -a, chciała go przytulić, stanąć między nim a jego strachem. Sądzi- że zainteresuje się tymi powodami. Jednak pytanie ją zaskoczyło. . Morna, dlaczego moje wspomnienia się urywają? Twoje życie ało dalej. Zaszłaś w ciążę. Opuściłaś Pogromcę gwiazd i trafiłaś tutaj. Wpakowałaś się w takie kłopoty, że musiałaś prosić Amnion o pomoc. Dlaczego wcale tego nie pamiętam? _ Nie jestem pewna - odparła powoli, po omacku szukając drogi. - Nie jestem specjalistką od wymuszonego rozwoju. Ani od urazów psychicznych. -To chyba dlatego, że te wspomnienia są takie złe. Nie będę cię okłamywać. To, co zaszło, było... ohydne. Żeby ratować umysł przed grozą Amnionu, wykorzystała implant strefowy do stłumienia lęku. Może to nie dopuściło do transferu wspomnień, które najbardziej ją raniły i przerażały. - Twoje wspomnienia - oświadczyła mężnie - kończą się w chwi li, kiedy pierwszy raz dostałam ataku choroby skokowej. To oczywi ście mój problem, nie twój - dodała szybko, by go uspokoić. - Przede wszystkim nie jest to skaza dziedziczna. Po drugie, przeskoczyłeś już przez szczelinę. Gdybyś był podatny, pojawiłyby się jakieś objawy. Ja jestem rzadkim przypadkiem: moja choroba zwykle pozostaje w uśpieniu, a uaktywnia się w warunkach dużych przeciążeń. Po raz pierwszy znalazłam się w takich warunkach, kiedy Pogromca gwiazd mszył za Ślicznotką. Potem zaczęły się dziać straszne rzeczy. Jeśli bę dziesz miał szczęście, nigdy sobie tego nie przypomnisz. Głos Daviesa w interkomie brzmiał, jakby dochodził z drugiego końca galaktyki. - Są powodem, dla którego Nick Succorso cię nienawidzi? - Tak - przyznała cicho, jakby to stwierdzenie odebrało jej siły. - Niektóre. - Morna, muszę wiedzieć, co to za powody. - Nagle jego głos zabrzmiał stanowczo. - Może on nienawidzi ciebie, ale odgrywa się na mnie. Oddał mnie Amnionowi. Teraz kazał mnie zamknąć. Pewnie czeka tylko na okazję, żeby mi zrobić coś gorszego. Muszę wiedzieć, dlaczego tak jest. Inaczej tego nie wytrzymam. To żądanie zraniło ją mocniej, niż uważała za możliwe. Był przecież jej synem, ocalałą resztką wiary i poświęcenia jej ojca. Będzie 330 331 ją osądza! według norm, których obronie poświeciła życie ~ choroba skokowa i Angus Thermopyle jej nie pohańbili. W prawdy pohańbi ją także w jego oczach. / I co z tego? zapytała samą siebie. Czy to ma teraz znać Gdybyś była na jego miejscu, czułabyś to samo co on. - Ponieważ go okłamałam - oświadczyła, obnażając dus~ - To wszystko? - syknął Davies, jak jego ojciec. - Nien cię, bo go okłamałaś? - Tak. Ponieważ okłamałam go w tym, co najbardziej ' Każde słowo wbijało w jej serce igły wyrzutów i cierpieni zmuszała się, by mówić dałej. - To człowiek udręczony, a ja rzystałam to przeciw niemu. Nie chciał, żebym cię urodził trzebna mu byłam dła seksu, niczego więcej. Kazał mi ciebie; nąć. Mógł mnie do tego zmusić, mógł ze mną zrobić wszystkoi tego wykorzystałam każde kłamstwo, jakie mogłoby go skłon zmiany zdania. Powiedziałam, że jesteś jego synem. - A nie jestem - stwierdził Davies zza szczeliny. - Mój ojci Angus Termo-piła. On tak powiedział: Angus Thermopyle. wiek, który wymordował tych górników. Interkom maskował ukryte oskarżenie, ale Morna słyszał jakby Davies krzyczał: Jesteś policjantką, a zaszłaś w ciążę z " takim jak Angus Thermopyle! Dałaś mi takiego ojca! '?' Na szczęście był zbyt przestraszony, żeby ją oskarżać. Żadn doświadczenie nie przygotowało go do takiej sytuacji. - Czy naprawdę z tego powodu cię nienawidzi? - zapytał bł nym tonem. - Przecież obaj są przestępcami. Myślałem, że to że wspólnicy. Myślałem, że może mój ojciec jest na pokła Myślałem, że może przyjdzie mi z pomocą. Głos Daviesa załamał się po dziecięcemu. - Nie - odparła Morna. - Nie ma go tutaj. Siedzi w więzieniu^ Gór-Komie. Nie skazali go za to, co zrobił tym górnikom, ale znal coś, co mogli udowodnić. W całej ludzkiej przestrzeni to jedyny c wiek, którego Nick Succorso nienawidzi bardziej niż policji. Gd" przed twoim urodzeniem wiedział, że... - znowu wymówiła to inr jesteś synem Angusa, gołymi rękami przerwałby moją ciążę. Bez żadnego znaku, bez najmniejszego ostrzeżenia, drz otworzyły się i do kabiny wszedł Nick. Ciemna krew zabarw 332 u blizny, podkreślając pełne furii spojrzenie. Wściekły grymas ^słaniał zęby, obie dłonie zacisnęły się w pięści. - Morna? - zapytał nerwowo Davies. - Co to było? Jego głos wcale Nicka nie zdziwił. - Lubisz niebezpieczne życie - rzucił Mornie. - Czy nie przyszło ci do głowy, że nie powinnaś wchodzić mi w drogę? Nie muszę cię tu znosić. - Nagle zwrócił się do mikrofonu: - Ani ciebie, pieprzony bękarcie. - Jego gniew był niczym laser. - Mogę was oboje zastrzelić, i nikt tutaj ani w sztabie PZKG nawet nie mrugnie. - Tylko spróbuj - odezwał się Davies, rozgniewany jak jego ojciec i zbyt niedoświadczony, by się opanować. - Spróbuj wpuścić do mnie jednego z tych swoich przestępców. Uderzeniem pięści Nick przełączył interkom. - Liete - warknął. - Odłącz interkom Daviesa. Od tej chwili jest głuchy, zrozumiano? Nie życzę sobie, żeby cokolwiek słyszał. - Jasne - odpowiedziała spokojnie Liete. Wyłączył mikrofon i spojrzał na Mornę. Miał zamiar ją uderzyć: wiedziała o tym. Potrafiła odczytać to szczególne ułożenie ramion, linie sylwetki. Nie mógł się inaczej wyładować. Będzie tak stał i czekał, aż jej własny strach ją sparaliżuje. A potem uderzy tak mocno, żeby połamać kości. Może jej złamać żebro albo szczękę. Przy odrobinie szczęścia może rozbić czaszkę. Już chciała powiedzieć: Dobrze, skończmy z tym. Nie chce mi się tak czekać, aż przestaniesz nad sobą panować. Powstrzymał ją interkom. - Nick... - Napięcie zastąpiło zwykłą obojętność Liete. - Jesteś potrzebny na mostku. Tego nie mógł zlekceważyć. Odwrócił się, włączył mikrofon, kciukiem wcisnął klawisz. - O co chodzi? - Mamy towarzystwo - poinformowała druga oficer. - Okręt Amnionu. Wyszedł z tachjonowej na granicy zasięgu naszego ska-iu. Jest teraz między nami a Thanatos Minor. Nick uderzył w wyłącznik i biegiem ruszył do drzwi. Morna pobiegła także, zanim zdążył je zamknąć. II Nick zauważył ją. - Do diabła...! - Nick - nalegała Morna, niemal bez tchu. - Jestem ci po' na. - Korytarz był pusty; nikt nie mógł podsłuchać ich rozm Tak szybko, jak tylko potrafiła znaleźć słowa, przekonywała: -że zdołasz przeżyć Amnion. AJe na pewno nie przeżyjesz z zał która w ciebie nie wierzy. Musisz mnie mieć przy sobie i pod mać w nich przekonanie, że razem to planowaliśmy. Dopóki m; że stoimy po tej samej stronie, będą wiedzieli, że wciąż jesteś samym Nickiem Succorso, który nigdy nie przegrywa. - Inaczej mówiąc - odparował - chcesz, żebym ci zaufał, wykonałaś mojego bezpośredniego rozkazu, a teraz chcesz, żeb' postawił wszystko, co mi zostało, na to, że mnie nie zdradzisz. - Tamto było prywatnie - wyjaśniła. Przerwał jej próbę niesie pomocy Daviesowi, więc była wściekła, wystraszona i nie db o konsekwencje. - A to będzie publicznie. Chyba nawet ty pojm jesz różnicę. Warknął tylko i zamachnął się. 334 - Ale nie uderzył; chwycił ją tylko za rękę. Niemal przewracając -rpnięciem, pociągnął w stronę windy. _ To ma dobrze wyglądać - syknął. - Im mocniej mnie nacis- : tym mniej zyskuję, zachowując cię przy życiu. pobrze wyglądać... Nie wiedziała już, co to właściwie znaczy. Z każdą chwilą mniej rozumiała własne decyzje i skutki własnych ^jzialań. Nie panowała nad własnym życiem, i to na wiele sposobów. Rozszerzał się odstęp między tym, co myślała i planowała, a tym, co robiła. Wszystko wokół odbierała jak w gorączce, jakby na głodzie. Mimo to odpowiedziała na jego żądanie tak, jak gdyby mógł na nią liczyć, jak gdyby wciąż była siebie pewna. Razem pobiegli na mostek. Kiedy dotarli, ulga przebiła się przez chłodną kompetencję Liete. W przeciwieństwie do Morny odwiedziła ambulatorium i opatrzyła swoje rany. W dodatku na pewno trochę odpoczęła. Nigdy też nie przeżyła zwątpienia we własne możliwości. A jednak wyraźnie nie chciała prowadzić statku w takiej chwili. Ulga dowodziła, że nie wie już, co myśleć o kapitanie. Nie chciała bez niego dowodzić podczas spotkania z okrętem Amnionu, ponieważ nie mogła już liczyć na jego aprobatę. Nick nie zwrócił uwagi na jej reakcję. Jednym rzutem oka ocenił wskazania przyrządów. - Sytuacja - rzucił. Liete skinęła głową na jeden z ekranów. - Pokazali się przed pięcioma minutami. Wyszli z tachjonowej na granicy zasięgu. Dane skanu nie są jeszcze pełne. Przede wszystkim ciągle jeszcze próbujemy skompensować zniekształcenia czasu rze czywistego na czujnikach. Po drugie, program zwyczajnie nie prze widuje tak silnego efektu dopplerowskiego. Musimy próbkować po osiem do dziesięciu razy, żeby odfiltrować szumy. W tej chwili nie wiemy nawet, w jakim kierunku lecą. Ale to Amnion: tego jesteśmy pewni. Charakterystyka emisji przypomina jeden z tych okrętów, które zostały przy Atestującej: Spokojne horyzonty. Jakimś wariac kim zbiegiem okoliczności znaleźli się między nami a Thanatos Mi nor. To znaczy: dokładnie między nami. Jeśli ktoś nie zmieni kursu, to się zderzymy. Nick zmarszczył czoło. - Jak to możliwe? - zapytał. 335 Liete zerknęła na cuchnącego, oślizłego trzeciego sterni - To łatwe - wyjaśnił Pastille, muskając wąsik. Z sat;;* przyjął możliwość wykazania swoich umiejętności. - Alba trafilibyśmy tego dokonać. - Uśmiech sugerował raczej, że jest łatwy, a nie że wysoko ceni zdolności Alby Parmute. -4 dane: naszą prędkość, przyspieszenie i wektor, plus dokła czyt masy, pewne parametry histerezy i niezłe przybliżeń-moc wytrzyma nasz generator pola skoku, mogli wyplotować? tyczne przeskoki od Atestującej do nieskończoności. Gdyby li zgadywać wielkość energii i parametry histerezy, na pewno im nie udało. Ale sami dostarczyli nam części, więc mieli ści formacje. Skoro byli pesymistami i przewidzieli, że możemy' żyć ich sabotaż, bez kłopotów przewidzieli też, gdzie nas s"'' Pod warunkiem, że wrócimy do tardjonowej po ich stronie g-" Morna wiedziała to wszystko. I była pewna, że Nick także' dział. Ale ten wykład dał mu czas do zastanowienia - a zało przyzwyczajenie się do jej obecności. - Nadają coś? - zwrócił się do stanowiska komunikacji. Trzeci łącznościowiec, niezbyt sprawny nawet w najlep warunkach, teraz był wyraźnie przestraszony. - Nie jestem pewien. Mamy za dużo szumów. - Zaryzykuj - rzucił groźnie Nick. - Zgadnij. Trzeci namiarowiec, Simper, parsknął w swoją wielką pięść*! Zaczerwieniony łącznościowiec zbladł nagle. Spojrzał na V jakby u niej szukał obrony. - Raczej nie - oświadczył niepewnie. - A jeśli nawet, kom tego nie rozpoznaje. - Jeszcze za wcześnie - wtrąciła Liete. - Mówiłam już: nie my nawet ich kursu. Nie potrafimy dostatecznie dokładnie oc dystansu. Nawet gdyby zaczęli nadawać zaraz po wyjściu z tac' nowej, możemy jeszcze tego nie odbierać. - Czy to działa w obie strony? - spytała Morna. - Czy oni też mogą nas namierzyć? Liete zastanawiała się przez chwilę. - Nie widzę powodów, żeby nie. W każdym razie prawie na pe no nie spodziewali się takiej sytuacji. Są pewnie zdumieni, w ogóle nas widzą. A jeszcze bardziej, że lecimy tak prędko. _ Dobrze. - Nick był gotów. Zaczął wydawać rozkazy. - Ty... - skazał palcem Mornę - przejmujesz konsolę danych. - Uśmiechnął się złośliwie. - Nie obraź się, Alba, ale chcę tam mieć kogoś, kto nie myśli cipą. Alba Parmute wydęła wargi, przypominające kształtem jej obfite piersi, ale nie protestowała. Nick wcisnął klawisz interkomu przy stanowisku dowodzenia. - Lind. Malda. Szybko na mostek. - Zdawało się, że podkręca we wnętrzny tyrystor, intensyfikując reakcje w odpowiedzi na wyzwa nie. Z każdą chwilą bardziej przypominał Nicka Succorso, który nig dy nie przegrywa. - Najlepiej zaraz. A jeszcze lepiej natychmiast. W drodze na stanowisko Morna minęła się z Albą Parmute. Trzecia danych próbowała spojrzeć na nią z pogardą, ale nie potrafiła ukryć seksualnego podziwu dla Morny, wciąż zachowującej taki wpływ na Nicka. Morna uśmiechnęła się w odpowiedzi - i ze zdumieniem uświadomiła sobie, że uśmiecha się tak jak Nick. Z każdym dniem była do niego bardziej podobna. Do niego. I do Angusa. Ta myśl oszołomiła ją na moment. Usiadła w fotelu i odruchowo zapięła pasy, ale wskaźniki i światła na konsoli nic jej nie mówiły. Bez osłony implantu strefowego napięcie deformowało osobowość, przekształcało ją nie do poznania. Usłyszała głos Nicka. - Morna, załóżmy, że zidentyfikowaliśmy drania prawidłowo. Ściągnij wszystko, co wiemy o Spokojnych horyzontach. Musimy wiedzieć, z czym mamy się zmierzyć. Jakby wcisnął w niej przełącznik: w jednej chwili odzyskała zdolność działania. Zaczęła uderzać w klawisze, wprowadzać instrukcje, przerzucać dane na ekran. Po chwili zjawiła się Malda Verone i zastąpiła Simpera. Mrucząc coś pod nosem, Lind zajął miejsce przy konsoli komunikacji, wcisnął do ucha słuchawkę i zaczął wprowadzać filtry na rozmyte sygnały pustki. - Niczego nie zgub - uprzedził go Nick. - Musimy szybko de cydować. Przy tej prędkości włączenie bocznego ciągu to jak rozbi janie jajek młotem pneumatycznym. Musimy dokonywać możliwie 336 337 małych poprawek kursu. Ale dopóki nie wiemy, czego od i nie wiadomo, co powinniśmy z tym zrobić. - Działam - rzucił Lind, wciąż wpatrzony w swoją ko Jak pierdną, przerobię to na muzykę. - Tylko żeby ciągle śmierdziała - mruknął Pastille. Nick zignorował go. - Malda, wszystko ma być gotowe. Działa cząsteczkowe nie le się przydadzą, chyba że będzie okazja do salwy burtowej., duj je na wszelki wypadek. To samo dotyczy laserów. - Kapitar' prys był dobrze wyposażony w lasery przemysłowe, niezastąpio demontażu zdobytych statków. Podobnie jednak jak działa czą" we, ograniczała je prędkość światła; były zbyt powolne w stosu obecnej szybkości statku. Z tego punktu widzenia szybkość była zmniejszała skuteczność broni. -1 uzbrój miny zakłóceniowe. Malda Verone nie potwierdziła rozkazu: już go wykonyw - Allum - Nick zwrócił się do trzeciego skanera. - Pot" więcej informacji. Chcę wiedzieć, w którą stronę leci ten sku i jak szybko. - Ja też - odparł bez przekonania Allum. - Ale odczyty zbyt wyraźne. Jeśli jeszcze podkręcę swoją konsolę, zacznie d Ale już po chwili zawołał z podnieceniem: - Zaczekaj minutkę... Komputer coś łapie... Leci w tym s~ kierunku co my - zameldował, patrząc na ekrany. - Dokładni sam kurs. Prędkość... - nacisnął klawisz - 0,4 c. Co oznaczało, że Kapitański kaprys doganiał okręt Amn' z połową prędkości światła. - Morna - rzucił niecierpliwie Nick. - Co o nich wiemy? Co żerny zrobić? Morna przesortowała dane. - Ta klasa okrętów wykorzystuje powolny ciąg eksplozy Mogą rozwijać prędkości nie mniejsze od nas... to znaczy w malnych okolicznościach... ale nie potrafią wygenerować ta' przyspieszeń. Dlatego nie są zbyt zwrotne. To by pasowało do szych odczytów. I to jest dobra wiadomość. Nagle zaschło jej w ustach. - Zła wiadomość jest taka, że Spokojne horyzonty jest dostat nie duży, żeby mieć działo protonowe. To właśnie zaleta powoln 338 ? gu eksplozy wnego: daje rezerwę mocy. - Matka Momy zginęła po leniu strumieniem protonowym. - Nie przeżyjemy trafienia. Jeśli dojdzie do walki, naszym jedynym atutem jest zwrotność. Jej rozgorączkowanie coraz bardziej przypominało dreszcze. Szok adrenalinowy... Głód... Jeśli Nick zechce wykonać jakiekolwiek manewry wymagające przeciążeń, znajdzie się w kłopotach. Zabrał jej czarną skrzynkę. Jej matka zginęła. - Nadają! - Lindowi łamał się głos. Nick pochylił się nad konsolą. - Posłuchajmy. Lind włączył głośniki. Ożyły w eksplozji czarnego szumu. - Okręt Amnionu Spokojne horyzonty do ludzkiego statku Kapi tański kaprys. - Mechaniczny głos dobiegał przez trzaski zakłóceń niby łoskot gwoździ w obracającym się bębnie. - Wymagana jest wasza deceleracja. Zgodność celów nie została osiągnięta. Żądania Amnionu nie zostały zaspokojone. Jeśli nie zostaną zaspokojone, uznamy was za wrogów. Spokojne horyzonty was zniszczy. Aby przeżyć, musicie hamować. Morna poczuła ukłucie paniki. Żądania nie zostały zaspokojone. Rozbłyskujące w oczach iskry nie pozwalały skupić się na ekranach. Usta miała tak suche, że nie mogła przełknąć śliny. Amnion wciąż chciał Daviesa. Albo sekretu odporności Nicka. Nick przez chwilę ssał zgięty palec. - Jakie jest opóźnienie? - zapytał. - Jak są daleko? - Pięć minut - poinformował Lind. - To tylko przybliżenie, ale mniej więcej dokładne. Komputery cały czas poprawiają obraz. - Pięć minut - potwierdził Allum ze skana. - Zgadza się. Dziewięćdziesiąt milionów kilometrów. 1 zbliżają się ze względną prędkością stu pięćdziesięciu tysięcy kilometrów na sekundę. Dość miejsca na manewry. Dość czasu na rozpacz. Skan statku nie był aż tak dobry. Oczywiście, że nie. Okręt Amnionu funkcjonował, ponieważ dysponował sprzętem przewyższającym wszystko co ludzkie: żaden ludzki skan nie miał takiego zasięgu. Kapitański kaprys odczytywał dawne informacje, ślady cząsteczek rozpraszające się w próżni, i na tej podstawie 339 komputery dokonywały ekstrapolacji. Ironicznie, to wła' kość osiągnięta dzięki sabotażowi pozwalała interpretovi na taką odległość; dawała szansę obrony. Stacja taka j -Kom byłaby ślepa na obecność Spokojnych horyzontów. ( - Nick - wykrztusiła Morna ze swej wysuszonej krtani. - " im, że mamy awarię. Powiedz, że kiedy wybuchł napęd s* rozwalił nam system sterowania ciągiem. Nie możemy wyha Pokręcił głową. - Będą wiedzieli, że to nieprawda. - Jego skupienie było tak że nie zareagował na ukryty w sugestii przekaz. - Sami zbud części. Dokładnie wiedzą, jak się zachowały. Lind, zapisz to: tański kaprys do okrętu Amnionu Spokojne horyzonty. Odzy panowanie nad swoim statkiem. Żałuję, że zaspokojenie waszy dań zostało uniemożliwione przez buntownicze działania podwładnych. Jednakże nie mam zamiaru hamować. Moje także nie zostały zaspokojone. Awaria napędu skokowego wynr nego przybycia na Thanatos Minor. Ze względu na naturę aw sze żądania nie są już wiążące". - Starannie unikał oskarżenia / nu o oszustwo. - „Zmienimy kurs dla uniknięcia kolizji". Nadaj Odwrócił się. - Pastille, masz szansę wykazać, że nie bez powodu tak i rasz nosa. Chcę jednostopniowej korekty. I to delikatnie, p jednego g. Przy tej odległości taki wektor pozwoli ich wyn z dostatecznie szerokim marginesem. - Co nam z tego przyjdzie? - zapytał trzeci sternik. - Sk i skompensują. - Czy pytałem cię o zdanie? -Nie. - No to rób swoje. Jeśli nie potrafisz przeliczyć algorytm komputer załatwi to za ciebie. Zawiadom mnie, kiedy zaczną z~ niać kurs - polecił trzeciemu skanerowi. Pastille pochylił się nad konsolą, skrywając irytację, albo zaw Morna instynktownie zacisnęła palce na krawędzi konsoli dan i czekała na przeciążenie - na rozbłysk jasności, który ją zniszczy 340 Ale Pastille był dobrym sternikiem - kiedy tylko mu się chciało, czuła nacisk, kiedy ciało próbowało się przesunąć w bok, jednak cisk pozornie tylko duży, ponieważ na przemian zwiększał i zmniej •-nie generowane przez wewnętrzny obrót statku. Zresztą ustał po wili. Poczuła zawrót głowy, ale to była ulga, nie choroba skokowa. , _ Gotowe - zameldował potulnie Pastille. _ Morna, w porządku? - upewnił się Nick. pytanie miało złożone podteksty, ale wymagało prostej odpowie-^ Kiwnęła głową. pięć minut opóźnienia... Dziesięć, żeby wiadomość dotarła do celu i z powrotem nadeszła odpowiedź. Nie, mniej. Kapitański ka prys zmniejszał odległość z połową prędkości światła, nie licząc li minimalnego zmniejszenia względnej szybkości, wywołanego po prawką kursu. Opóźnienie szybko malało. Nie zostało jej zbyt wiele czasu. - Nick, a może spróbujemy blefu? - zaproponowała z napięciem. Kiedy narastało w niej rozgorączkowanie, zaczynała sądzić, że jasność choroby skokowej poprawiłaby sytuację. Nie mogła ufać Nickowi, a syndromy głodu będą tylko narastać. - Możemy powiedzieć, że przekazaliśmy już raport na Thanatos Minor i do ludzkiej przestrzeni. Jeśli coś się nam przydarzy, rozniesie się wiadomość, że nas oszukali. Swoją reputację uczciwych kupców mogą zachować tylko wtedy, kiedy zostawią nas w spokoju. - To może się udać - mruknęła w zamyśleniu Liete. - Ale może też ich przekonać, że już bardziej sobie nie zaszkodzą, nawet jeśli nas zabiją - odparł Nick. - Skoro i tak stracili reputację, dlaczego nie mieliby nam za to odpłacić? Nie, mam lepszy pomysł. Włączył interkom. - Mikka, co sądzisz o wyjściu na zewnątrz przy dwustu siedem dziesięciu tysiącach kilometrów na sekundę? Mikka odpowiedziała dopiero po chwili. - Wolałabym sobie przestrzelić kolana - stwierdziła obojętnie. -A o co ci chodzi? - O miny zakłóceniowe - wyjaśnił. - Chcę je rozsiać wokół nas, przynajmniej dwadzieścia do trzydziestu. Ale jeśli wystrzelimy je przez komputer celowniczy, skan Amnionu może wyłapać skok energii. Nie mogę tego ryzykować. Musimy wyrzucić je ręcznie. - Co nam z tego przyjdzie? - zapytał znowu Pastille. - Jeśli otoczymy się zakłóceniowymi, oślepniemy. Nie zauważymy nawet, kiedy do nas wygarną. 341 Nick rzucił mu mordercze spojrzenie i Pastille zamknął' Jeśli Mikka miała podobne wątpliwości, zachowała je i - Nie muszę wychodzić na zewnątrz - stwierdziła. - M-łatwić ze śluzy. Jakiego rozrzutu potrzebujesz? - Odległość nie jest ważna; nie w takim zasięgu. Chcę r,, by to się odbyło powoli. I cienką warstwą. Żebyśmy nie rz nia na ich skanie. - Kiedy? Nick zerknął na Maldę; skinęła głową. - Są uzbrojone - poinformował Mikkę. - Przygotuj je szybciej. Ale nie wyrzucaj, dopóki ci nie powiem. - Uśmiec' drapieżnie. - Tylko się zabezpiecz. Nie chciałbym cię zgubi byśmy zaczęli manewrować. Wyłączył interkom i odwrócił się do Pastille'a. - Jeśli ci się wydaje, że nie wiem, co robię - rzucił - to włóż skafander i wyskakuj ze statku. Nie będziemy za tobą tę Pastille spuścił głowę i przygryzł wargi. - Przepraszam, Nick. To się już nie powtórzy. - Dla wyjaśnienia. - Nick wciąż był wściekły. - Jak ci się' je, jak celowniki tego dupka poradzą sobie z naszą prędkości za daleko na namiar w czasie rzeczywistym; żeby trafić, r przewidywać naszą pozycję. Zamierzam im to utrudnić. Morna nie słuchała. W gardle zasychało jej coraz bardziej i s chała z trudem. Interesowało ją tylko jedno: jak Amnion odpow1' wiadomość Nicka. Które ze swoich żądań będą chcieli zaspoko' - Nick, zmienili kurs - zameldował Allum od konsoli skarm.'- Morna ściągnęła dane, żeby wyplotować pozycję, ale Pastille szybszy - zapewnie chciał zatrzeć złe wrażenie. Przeanalizował tuację szybciej niż ona, której wzrok przyćmiewały losowe roz'^ ki neuronów i drętwiały palce. - Kurs przechwytujący - oznajmił. - Jeśli go zachowają, prze nam drogę w chwili zderzenia. - Zawahał się. - Zyskaliśmy jak dwie minuty. - Wiadomość - poinformował łamiącym się głosem Lind. - Audio - polecił Nick. - Okręt Amnionu Spokojne horyzonty do człowieka, kapitana Nic' Succorso. - Malejący dystans minimalnie poprawił jakość odbioru. 342 magana jest wasza deceleracja. Żądanie jest bezwarunkowe. Jeśli nie spełnicie, zostaniecie zniszczeni. Wasza prędkość utrudnia ko-unikację, negocjacje nie są zatem dostępne. Twoje stwierdzenie, że waria napędu skokowego powoduje, iż żądania Amnionu „nie są już wiążące", jest niejasne. Wtargnęliście w przestrzeń Amnionu, zatem wszystkie żądania Amnionu są „wiążące". Spekulacja sugeruje, że uważasz Amnion za winny awarii napędu skokowego. Dobrze. Amnion uważa cię za winnego fiaska prób wyjaśnienia sprawy twojej tożsamości. Jeśli oskarżysz Amnion, ty także zostaniesz oskarżony. Oskarżenie Amnionu wyprzedza twoje. Jeśli chcesz dokonać napraw i opuścić przestrzeń Amnionu, zgodnie z umową musisz przekazać ludzkiego potomka, Daviesa Hylanda. Morna zrozumiała i wpadła w panikę. - Nick, nie możesz... - syknęła. Uciszył ją machnięciem ręki. Głuchy na jej protesty mechaniczny głos kontynuował. - Tak zwane „buntownicze działania" twoich podwładnych odsu nęły to żądanie w czasie, ale go nie unieważniły. Oddasz potomka ja ko rekompensatę za bezpieczny odlot z przestrzeni Amnionu, i za kredyt Amnionu, jaki uzyskałeś nieuczciwymi metodami. Aby to osiągnąć, musisz hamować. Polecamy dostosować prędkość do okrę tu Amnionu Spokojne horyzonty. Kiedy to uczynisz, przekażesz ludz kiego potomka, Daviesa Hylanda. Potem będziesz eskortowany do Thanatos Minor albo, jeśli wolisz, do granic ludzkiej przestrzeni. Nick, nie! Obcy głos mówił dalej. - Jeśli żądania Amnionu nie będą zaspokojone, zostaniecie znisz czeni. Żadna odpowiedź ani protest nie będą uwzględnione. Tylko deceleracja jest akceptowalna. - Opóźnienie?! - zawołał Nick, gdy tylko transmisja dobiegła końca. - Jakie jest opóźnienie?! - Dziesięć minut tam i z powrotem, mniej więcej - odpowiedział natychmiast Lind. - Usłyszeli naszą wiadomość po pięciu. Dostaliśmy odpowiedź po czterech. - Czyli polecą tym kursem jeszcze co najmniej cztery minuty? - Tak - zapewnili chórem Allum i Pastille. - Lind, kopiuj. - Nick uśmiechnął się złowrogo. - „Kapitan Nick 343 Succorso do okrętu Amnionu Spokojne horyzonty. Dajcie? pchać". Nadaj. Morna wpatrywała się w niego; w głowie jej się kręciłf miała zemdleć. Włączył interkom. - Mikka, jesteś gotowa? - Czekam - odpowiedziała. - Jeszcze nie wyrzucaj. Zabezpiecz się do manewrów. Zwrócił się do Pastille'a. - No dobra, asie. Zrób to jeszcze raz. Delikatna korekta, n: cej niż jedno g. Wprowadź nas z powrotem na prosty kurs rr natos Minor. - Przecież oni... - zaczął sternik. Morna widziała, jak się poci. - Powolny ciąg eksplozy wny - parsknęła Malda. - Wbij to " do głowy. - Może próbowała osłonić Pastille'a przed gnieweni' ka. - Mogą przyspieszać przez wieczność, ale robią to powoli. - Wykorzystujemy przeciw nim naszą pierwszą korektę. -powiedział to spokojnie, ale jego spojrzenie sugerowało, że P już długo nie pożyje. - Własna bezwładność nie pozwoli ini przechwycić. Czy jesteś zaspokojony? - Wymówił to słowoi Amnion. - Czy może chcesz zmiany? -1 Inaczej mówiąc, myślała otępiała Morna, obserwując dłonie-stille'a, Spokojne horyzonty może zatrzymać Kapitański kapryą dynie salwą burtową z dużej odległości. Nick zatrzasnął pułapkę. Postawił ich w sytuacji, kiedy mogą" ko strzelać. A cel porusza się niewyobrażalnie szybko. Nie chciał oddawać Daviesa. Z jakiegoś powodu nie mogła złapać tchu. Kiedy zadziałał ci niemal spadła z fotela: nie z powodu przeciążenia, ale ze wzglf na nieustający zawrót głowy. - Zrobione - zameldował Pastille z łękiem. - Już, Mikka - rzucił do interkomu Nick. - Poszły - odpowiedziała prawie natychmiast. - Daj mi dw dzieścia sekund na zamknięcie luku. - Działaj - polecił i wyłączył się. Zwrócił się do obecnych na mostku. 344 _ Teraz nie mamy wyjścia. Za późno, żeby się wycofać. Jeśli oś coś spieprzy, usmażą nas. Morna, przelicz, ile czasu potrzebu-ten dupek, żeby się ustawić w pozycji bojowej. Kiedy zobaczą !iaszą korektę, zrozumieją, że nie zdołają nas przechwycić. Sprawdzą, kiedy będą mieli najlepszą pozycję do strzału. Allum, powiedz mi natychmiast, kiedy tylko zobaczysz, że skręcają. Pastille, kiedy powiem, dasz ciąg hamujący na wprost, jedno g. Nie więcej. Dokładnie przez dziesięć sekund. Potem wyłączysz. Małda, kiedy tylko minie te dziesięć sekund, odpalisz miny zakłóceniowe. Morna? Nie mogła się wyprostować. Chciała powiedzieć „Wszystko w porządku", ale nie wydała żadnego dźwięku. Adrenalina zdawała się rozpalać neurony w mózgu, jak małe słońca, zniekształcając widzenie, uciskając płuca. Głód... Uzależnione od kontroli implantu jej synapsy wyraźnie zapomniały, jak funkcjonować samodzielnie. Nie potrafiła dostrzec różnicy między ekranami na konsoli i koszmarami jej ojca i syna, błagających Morno, ratuj nas. Jasne. Tylko jak? Nawet siebie nie potrafiła ocalić. Rozpadała się na subatomowe cząstki, rozpraszane w szczelinie dzielącej jej uzależnienie od śmiertelności. - Morna! - wrzasnął przestraszony nagle Nick. - Nie dotykaj konsoli! Nie miała choroby skokowej, ale dopadł jej, zanim zdążyła to powiedzieć. Chwycił ją za przeguby i oderwał dłonie od konsoli; pchnął ją na fotel. Równocześnie odezwała się Liete Corregio. - Teraz ty, Pastille. Udowodnij nam, że warto cię trzymać na pokładzie. Przelicz, co musi zrobić ten okręt, żeby mieć najlepszy strzał. Jeśli ci się uda, poproszę Nicka, żeby ci darował. - Nic mi nie jest - szepnęła Morna prosto w stężałą twarz Nicka. - Owszem, jest - odparł. - To nie choroba skokowa - zapewniła, zbyt oszołomiona i wycieńczona, żeby kłamać. - To głód; jestem uzależniona. Uważasz, że grałam z tobą nieczysto. A jak ci się wydaje, co zrobiłam sobie? - Mogę pracować - wychrypiała. Język jej spuchł. 345 - Akurat. Widziała tylko bladą plamę jego twarzy. - Cztery minuty. - Wyrwała tę liczbę spośród wirujący śli. - Potrzebują czterech minut. Pastille tłumaczył w tle. - Musimy zgadywać. Zobaczą naszą korektę trzy i pół mirr jej wykonaniu. Potrzebują pięciu minut, żeby obrócić tę wan pozycji strzeleckiej. - Cztery - upierała się Morna. - Jeśli mają komputery lep naszych. - Mają lepsze - zabrzmiał z jasnej plamy głos Nicka. - No dobrze, cztery - zgodził się Pastille. - Salwa dosięgnie i następną minutę. Będziemy już tak blisko. Powiedzmy, osiem i p nuty od korekty kursu. To tylko przybliżenie. Mogę uruchomić hi tyczne odliczanie pierwszego rzędu, dla poprawienia dokładność^ - Ja to zrobię. - Morna usiłowała zogniskować wzrok. - Pó mi wykonywać swoją pracę. Nick ściskał ją mocno, jakby na podstawie napięcia mięśni łował ocenić jej stan. Nagle przysunął się do niej tak, że dotknę" policzkami. - Ty dziwko - tchnął jej do ucha. - Przyjemnie popatrzeć, ż~ odmiany to ty się męczysz. Puścił ją, przeszedł po mostku i stanął obok Liete. Morna podciągnęła się do konsoli, usiłując w wirze swego u* łu znaleźć jakieś spokojne miejsce. Hipotetyczne odliczanie pierwszego rzędu. Przybliżę w którym jedyną dopuszczalną zmienną jest dylatacja czaso Komputery Kapitańskiego kaprysu pracowały już co najmniej bę, żeby ocenić wartość tej zmiennej. Morna powinna być w sta zaprogramować w miarę ścisłe odliczanie. Jeśli tylko zdoła pomyśleć. Ale „w miarę ścisłe" nie wystarczy. Musi zrobić coś lepszego.' Nie mogła się skupić. Gdzieś w komputerze tkwiły program które potrafiły myśleć za nią. Musiała tylko z nich skorzystać. Marno, ratuj nas. Krzyczeli z bólu. Mocno roztarła oczy, w nadziei na powstrzymanie tańca neur nowych rozbłysków. Potem zaczęła wywoływać dane na konsolę. 346 Trzeba zacząć odliczanie od momentu zakończenia korekty kursu. Wszystko oprzeć na tej jednej chwili. Ile zostało czasu? Siedem minut? Sześć? Mogłaby sprawdzić, ale zrezygnowała. Nie chciała pa-j^eć, jak przemija jej życie. Prędkość światła: jest stała. Przyjąć jako stałe wszystko, co Kapitański kaprys wiedział o okrętach Amnionu ogólnie i o Spokojnych horyzontach w szczególności. Stała jest decyzja, żeby zniszczyć Kapitański kaprys - i konieczność uzyskania najlepszego możliwego kąta ostrzału. Dylatacja czasowa też jest stała; jedyne prawdziwe zmienne to względne zdolności obu statków do jej kompensacji. Potraktować je jako jedną. Przywołać dane. Zainicjować obliczenia. Uderzyć we właściwe klawisze. Błagam... - Mam - oznajmiła, choć nie była pewna, czy ktokolwiek ją usłyszał. - Jest na ekranie. Może nie maleć w sposób ciągły. Wprowadziłam automatyczny test i korektę. Komputer ocenia dokładność własnej kompensacji dylatacji czasowej. Potem koryguje licznik. - Zaczynała odczuwać ból w stawach. Uczucie gorączki stało się silniejsze; w głowie jej pulsowało. Chciała się napić, ale nie miała dość sił, by poprosić o wodę. Przymknęła oczy, żeby chociaż przez chwilę odpocząć. - Lepiej sprawdź, Pastille - odezwała się Liete niczym głos ze snu. - Wygląda dobrze - odpowiedział natychmiast trzeci sternik. -Nie wiem, jak ona to robi. Kiedy ostatni raz byłem na głodzie, obiema rękami nie mogłem znaleźć własnej głowy. Ten „test i korekta" to rewelacyjny pomysł. Morna zapadła w sen... ...i ocknęła się nagle; miała uczucie, jakby ktoś wypalił jej z głu-szaka w pierś. Mocno zacisnęła powieki, a kiedy je uniosła, odkryła, że nadeszła już prawie chwila, jaką uznała za optymalną do otwarcia ognia przez Spokojne horyzonty. Jeśli miała rację, salwa nastąpi za dziewięćdziesiąt sekund. Sto pięćdziesiąt sekund do zniszczenia. Strumień protonowy porusza się z prędkoścą światła: tak szybko jak sygnał skanu. Kapitański kaprys nie odbierze żadnego ostrzeżenia. Pastille i Malda zgarbili się nad konsolami; Allum badał odczyty skanu. Wszyscy pozostali wpatrywali się w ekrany. Ale nikt nie miał nic do roboty - tylko czekać. 347 Patrzyli, jak program korekty przesunął odliczanie o sekund do przodu. - Pastille, mam nadzieję, że jesteś gotowy - rzucił Nic wracając głowy. - Jeśli byłbym bardziej - mruknął trzeci sternik - to by ba padł. - Malda? Krótko skinęła głową. - Czy to nie zabawne? - Nick wydawał się uszczęśliwio żeli mamy zginąć, dowiemy się o tym dopiero, kiedy będzi martwi. Minuta czterdzieści sekund. Nick, odezwała się Morna. Pozwól mi porozmawiać z Da; Pozwól się pożegnać. Ale zaschnięte gardło nie przepuściło żadnego dźwięku. Odłiczanie przeskoczyło o kolejne pięć sekund. - Kiedy tylko powiem, Pastille - uprzedził Nick. - Do wtedy, kiedy powiem. Malda, radzisz sobie sama. A zauwa - dodał spokojnie - że kiedy odliczanie przeskakuje, czas się skraca? Ciekawe, prawda? Może założyliśmy zbyt szero' gines. Może jesteśmy bliżsi śmierci, niż nam się wydaje. Minuta dziesięć. Morna miała wrażenie, że przestała oddychać. Nie war tracić sił. Przez jedną krótką chwilę mogłaby szczerze powi że nie ma dla niej znaczenia, czy przeżyje czy zginie. Amnio że sobie zabrać wszystko, co pozostanie po trafieniu salwą. .' Na ekranie pozostało jeszcze dwadzieścia sekund, kiedy powiedział: -Już! Brzmiało to jak trzask bata. Pastille włączył ciąg hamujący tak szybko, że Morna upad konsolę. Miny zakłóceniowe wyprzedziły statek, zajmując jego mi na ekranach okrętu. Dziesięć. Dziewięć. Przeciążenie nie było duże; Morna zdawała sobie z tego sp wa}a je mocno, ponieważ działało pod kątem prostym do gra-•u statku, ale nie było duże. Na pewno nie takie, żeby ją unie-omić- A jednak nie mogła unieść głowy z konsoli. ;Osiem-Siedem. *Sześć. 1 Złożone ciążenie i głód emisji implantu były razem nie do pokona-•a. Czuła, że rozciąga się w przód, coraz dalej w ciemności; że pędzi chmurą min zakłóceniowych. Kiedy wybuchną, rozsadzą jej mózg. Jej matka zginęła w ten sposób. Pięć. Cztery. Trzy. Nic już nie było wyraźne. Musiała jednak oddychać, w przeciwnym razie już dawno straciłaby przytomność. Ale nie pamiętała tego. Może jednak choroba skokowa byłaby lepszym wyjściem. Nie panowała już nad swoim życiem. Byłoby miło, gdyby przynajmniej śmierć mogła wybrać samodzielnie. Dwa. Jeden. Malda odpaliła miny. I natychmiast widzialna przestrzeń rozpłynęła się w eksplozji elektronicznego chaosu. Jedno czy dwa uderzenia serca później - siedem czy osiem sekund przed przewidywanym czasem - salwa uderzyła w sam środek zakłóceń. Gdyby trafiła Kapitański kaprys, zdarłaby wszystko do gołego szkieletu i cisnęła na łaskę wichrów pustki. Ale nie trafiła. Oślepiony własnymi minami statek nie wykrył strzału Amnionu. Wiedzieli, że nastąpił, ponieważ moc przebiła się przez zakłócenia i pokryła bielą ekrany czujników - dopóki nie zadziałały bezpieczniki. Nie wiedzieli, jak blisko byli śmierci. Tak jak założył Nick, Spokojne horyzonty widział jedynie szumy. Zanim sensory okrętu przebadały obszar zakłóceń dostatecznie dokładnie, by ustalić, że Kapitański kaprys nie został trafiony, byli JQż poza zasięgiem strzału. - No tak - stwierdził Nick z ponurą satysfakcją. - Teraz wiemy, ze mówili poważnie. 348 349 Poważnie, myślała Morna z głową opartą o konsolę. Do nie poważnie, by raczej zniszczyć Kapitański kaprys, niż p Daviesowi się wymknąć. Powinna chyba się wyprostować, chciała. Thanatos Minor znajdował się w granicach prze Amnionu. Pozornie całkiem znikąd pojawił się przed nią Nick. - Chodź - powiedział. - Nie jesteś tu potrzebna. Zabiorę kabiny. Zawisła mu na szyi. Z jakiegoś powodu nie mogła określić, jest góra, a gdzie dół. W kabinie Nick położył ją na koi i wyjął czarną skrzynkę. - Nie podoba mi się to. - Był podniecony zwycięstwem ze kojnymi horyzontami i chciał się na niej odegrać. - Wolałbyn trzeć, jak cierpisz na głodzie, ale nie chcę ryzykować. Mógł zwariować. A jedyna alternatywa, to zabrać cię do ambulato i podać kataleptyk. Tyle że to na nic, bo nie wiem, jak długo v cię trzymać w tym stanie. Komputer medyczny nie przyjmie p cenią uśpienia cię na czas nieokreśłony. Zobaczymy, jak ci spodoba bycie przez jakiś czas przekaźnikiem fali zerowej. Skierował palec do przycisku i dopiero wtedy świadomość* tuacji przebiła się u Morny przez biały szum głodu. - Zaczekaj - szepnęła słabo. - Dlaczego? Przeżyć. Jeśli pozwoli mu siebie zabić albo doprowadzić do c'~ roby skokowej, nigdy nie zdoła pomóc Daviesowi. Amnion zape ne nie zrezygnuje. Z wysiłkiem starała się mówić wyraźnie. - To nadajnik o małym zasięgu. Nie możesz go włączyć i ze bą zabrać. Przestanie działać. Błagam cię, zrozum. Proszę. Zabijesz mnie. - Jeżeli go tu nie zostawisz, nic mi nie pomoże. To miało sens. Przecież chyba widział, że mówi prawdę. - Ciężka sprawa - mruknął i uruchomił funkcję, która miała w pchnąć ją w katatonię. Zamknęła oczy i przestała się poruszać. 350 Całkiem bezwładną ułożył ją na koi i zapiął w kokonie przeciążeniowym- żeby się nie porozbijała, kiedy Kapitański kaprys zacznie hamować. Pewnie nie miał czasu, ale zatrzymał się jeszcze na chwilę. - Pieprzona dziwka - mruknął, jakby to było błogosławieństwo. Ale musiał jej uwierzyć. Zanim wyszedł, schował sterownik implantu do którejś z szafek. Drżąc cała, wypełzła z kokonu i stanęła na nogach. Miała szansę. Nie, nie miała. Musiała pozwolić mu wierzyć, że całkowicie nad nią panuje. Niezależnie od ceny musiała zachować swoją ostatnią tajemnicę, ukryć fakt, że usunęła tę funkcję. Nieważne, jak bardzo pragnęła znowu nad sobą panować; musiała sobie tego odmówić. Dlatego nie zamierzała chować sterownika ani wymykać się z kabiny. Czekało ją przeciążenie. Nie wiedziała, kiedy się zacznie ani jak długo potrwa. W dodatku potrzebowała odpoczynku, a uzależnienie od implantu strefowego wymagało nowej dawki. Bez większych kłopotów znalazła sterownik. W rozpaczy wcisnęła klawisz, który miał ją uśpić. Nie nastawiła wyłącznika czasowego. Odłożyła sterownik do szafki, gdzie schował go Nick, wskoczyła do koi i zdążyła się jeszcze zapiąć, zanim jej świadomość zniknęła w wymuszonej ciemności. I i I Ustawa o Priorytecie „Ustawa Zjednoczonych Kompanii Górniczych o prioi; wych działaniach mających na celu zapewnienie bezpieczeńf zwana w skrócie „Ustawą o Priorytecie", została przegłos mimo istotnych obiekcji libertariańskich polityków na i wbrew sprzeciwom większości ludzkich stacji: Terminusa,', tarius Unlimited, SpaceLab Aneks, Rubieży i Valdor Industrój - co godne uwagi - nie Gór-Komu. Ukryty za prawniczym : nem sens ustawy był prosty: dawała policji ZKG jurysdykcję i dzę nad wszystkimi lokalnymi służbami ochrony, wszędzie z i kiem samej Ziemi. Przed wprowadzeniem ustawy służby ochrony miały obow| współpracy, informowania i udzielania pomocy oficerom i stawicielom PZKG w działaniach na stacjach; jednak „teren" J zaczynał się na granicy przestrzeni kontrolowanej przez dartą i czyli - praktycznie rzecz biorąc - na granicy zasięgu jej og sadnieniem takich rozstrzygnięć były artykuły Statutu Misji 1 Zgodnie z nimi PZKG istniała, by „zwalczać piractwo i zagwj tować praworządne wykorzystanie przestrzeni". Nic więcej. Od pewnego czasu jednak, interpretując te artykuły, kładziono jacisk nie na owo „nic więcej", ale na „nic mniej". W szczególności, każdy wysiłek skierowany na „zwalczanie piractwa" skazany hył na niepowodzenie bez zmierzenia się z problemem Amnionu. W miarę Jak ros^ personel, zasoby i determinacja PZKG, poszerzają się też jej Misja i wkrótce objęła obronę ludzkiej przestrzeni flized każdym zagrożeniem. Kiedy taka interpretacja stała się obowiązującą, jej rozszerzenie yv Ustawę o Priorytecie wydawało się nieuniknione. Aby „zwalczać piractwo i zagwarantować praworządne wykorzystanie przestrzeni", PZKG musiała oczywiście sięgnąć do wnętrza (ku ludzkim przestępcom, których większość z konieczności prowadziła swoją działalność ze stacji) jak i na zewnątrz (ku Amnionowi). Dla hierarchii PZKG przegłosowanie Ustawy o Priorytecie od wielu lat było podstawowym zadaniem. Kilka czynników wpłynęło na to, że Ustawę o Priorytecie uznano za niezbędną, mimo licznych sprzeciwów. Jednym z nich był narastający strach przed Amnionem; innym stosunkowo wysoki poziom piractwa. W dodatku pojawiła się wątpliwość co do sprawności ochrony poszczególnych stacji. Przypadek Angusa Thermo-pyle na Gór-Komie, choć na szczęście dobroczynny w skutkach, niósł też bardzo niepokojące implikacje. Tamtejsza ochrona najwyraźniej spiskowała z jednym podejrzanym przestępcą w celu schwytania drugiego - a działo się to w sposób, który mógł spowodować katastrofalne skutki dla samej stacji. To, że operacja jednak nie przyniosła katastrofalnych skutków, było jedynie kwestią szczęścia. To, że ochrona Gór-Komu aktywnie współpracowała z przestępcami, ryzykując bytem własnej stacji, było nieodpowiedzialne i groźne. Dodatkowo, oczywiście, służby ochrony stacji były tak odległe, •ak całkowicie odcięte od wszelkiej komunikacji, z wyjątkiem wiadomości przesyłanych statkami, że trudno było żywić do nich zaufanie. Postawiona wobec wyboru między wyrazistością celów i aktywnością PZKG z jednej strony, a wątpliwą niezawodnością ochrony stacji z drugiej, większość Rady Rządzącej Ziemi i Kosmosu w końcu przyjęła rekomendację dyrektorów Zjednoczonych Kom-Panii Górniczych i przegłosowała Ustawę. 352 353 W pewnych kręgach Ustawę o Priorytecie uznawano istotny akt prawny, kolejny element trwałych wysiłków Zjed nych Kompanii Górniczych, zmierzających do zapewnienia' czeństwa w przestrzeni, a podejmowanych w imieniu Ziei ochrony własnych interesów. W innych uważano ją za kamień milowy w walce o władze* dena Diosa i PZKG. Ustawa o Priorytecie spowodowała, że" monia PZKG stała się całkowita. 19 Obudziła się, jak gdyby umierała. Przejście dokonało się pomiędzy zapomnieniem i chorobą oraz śmiertelnością, słabością i niepokojem głębokim jak szaleństwo. W ciemności nie istniało nic prócz implantu i niepojętego wiru snów. Ale teraz coś przeciągało ją do świadomości, a słabość i rozpacz zbudziły się, niczym stworzone po raz pierwszy. Była spragniona, osłabiona z głodu - i zbyt oszołomiona, zbyt porażona snem, by rozpoznać te uczucia. Samo przejście okazało się bolesne, jak zakłócenie wymuszonego neuronowego porządku jej umysłu i ciała. Kości i stawy bolały, na skórze czuła coś lepkiego, jakby leżała w kałuży krwi. I cuchnęła -szczególny mdląco-słodki fetor, który przypominał jej Angusa i trupy. Chciała dokończyć umierania. Chciała raz na zawsze mieć spokój. - No już - ponaglał ją Nick, jakby się o nią bał. - Wyłączyłem to. Przecież działanie nie jest trwałe. Nie uprzedziłaś, że to cię może sparaliżować na stałe. Nie możesz tak przede mną uciec. Oczywiście... Myślał, że jest w katatonii, a nie pogrążona we śnie. Spodziewał się, że dostrzeże różnicę, gdy tylko wyłączy czarną skrzynkę. 355 Nawet teraz, kiedy umierała, nie mogła mu pozwolić nai; cie prawdy. Zmusiła się do otworzenia oczu. - Tak lepiej - zauważył. Nie mogła zogniskować wzroku. Oczy zbyt ją piekły, byJ wyschnięte. Ale mruganie nie pomagało: powieki ocierały g czym papier ścierny. Ból w krtani - a może fetor - wywołyv ści. Rozciągnęła wargi, ale brakowało jej sił, by zwymiotowa - Śmierdzisz - stwierdził Nick, jak Angus. Dokładnie jak i Trzymał sterownik jej implantu strefowego. Ciche westchnienie, które powinno być jękiem, przeda przez usta. - Za długo byłaś wyłączona. Jesteś głodna i spragniona, al bardziej potrzebujesz prysznica. Cuchniesz, jakbyś w komb! nie miała pięć kilo gówna. No już, pomogę ci wstać. Poczuła, że uprząż przeciążeniowa rozluźnia się i zsuwa, chwycił ją za ramiona i postawił. Wstrząs przejścia powinien być dostatecznie silny, żeby jej rozum, gdyby tylko miała dość siły, żeby odczuć jego pełną Na szczęście Nick pomagał jej nie tylko fizycznie. Dzięki niemJ nęła na nogach, a kiedy powiedział „prysznic", usłyszała Mimo słabości, pragnienie ją zgalwanizowało. Mijając plamę t Nicka i rozmazane płaszczyzny ścian, powlokła się do sana. Nie dotykając jej, rozpiął zamki kombinezonu. Potem wepC ją do sana i puścił strumienie wody. Woda. Chwytała ją, łykała tyle, ile zdołała zmieścić w ustach. Pryszn! lewał ją życiem. Woda wypełniała oczy, łagodziła ból krtani; ciało wało się absorbować wilgoć, zanim docierała do żołądka. Po chw: wiele wsiąkło w kombinezon, że pod własnym ciężarem zsunął się' mion; brudny i cuchnący, zwinął się wokół butów. Woda przelew przez nią i po niej; spłukiwała ciało i koiła nerwy. Po krótkim c Moma uświadomiła sobie, że jeśli wypije za dużo, może zwymioto' Nick wrócił. Wyłączył sterownik implantu strefowego; my że przerywa jej katatonię. Kapitański kaprys musiał zakończyć hamowanie. Nie spa tak długo, nie dręczyłby jej taki głód i pragnienie, nie ubrudzi się tak bardzo, gdyby nie zakończyli hamowania. 356 Albo zdarzyło się coś innego. Musiała się ocknąć. Potrzebowała jedzenia i sił. Głos Nicka przebił się przez szum wody. _ Nie zasypiaj tam. Nie mam ochoty czekać. Nie wydawał się zniecierpliwiony. Oparta o ścianę pochyliła się i zdjęła buty, zsunęła z kostek ubranie. Wywołane przejściem dreszcze przypominały drżenie z zimna, więc podniosła temperaturę wody, żeby się rozgrzać. Automatyczny brzęczyk ostrzegł ją, że zablokował się wylew sana. Odsunęła na bok brudny kombinezon. Miała ochotę umyć włosy, wyszorować się do czysta, ale Nick czekał, a ona nie miała pojęcia dlaczego. I chociaż ledwie potrafiła ustać na nogach, zakręciła wodę i wyszła spod prysznica. Na zewnątrz czekał już czysty kombinezon. To Nick musiał wyjąć go dla niej z szafki. Dlaczego to robi'? Wytarła się, ubrała i wróciła do kabiny. Czekał z wyrazem obłąkanego spokoju na twarzy. Zerknął na nią przelotnie i odwrócił wzrok; jego spojrzenie przebiegło po kabinie, wróciło do jej ciała i rysów twarzy. Ślady namiętności na przemian ciemniały i bladły w bliznach. Od czasu do czasu drgał mu mięsień na policzku i odciągał wargi z zębów. A mimo to jego poza, ułożenie rąk, nawet nachylenie szyi, sugerowały głęboki relaks, jak gdyby osiągnął nie znany jej dotychczas spokój. Jak gdyby odniósł zwycięstwo - albo pogodził się z całkowitą porażką. - Tak już lepiej - uznał, kiedy przypatrywała mu się, próbując przewidzieć rozwój sytuacji. - A teraz musisz coś zjeść. Obojętnym skinieniem wskazał tacę zjedzeniem na stoliku. - Usiądź - polecił. - Jedz. Opowiem ci, co się działo. Dlaczego to robisz? Nie potrafiła odgadnąć, jakie ma plany. Ale nie mylił się: musiała coś zjeść. Zapach kawy i pokładowej odmiany owsianki przyciągał uwagę. Na pewien czas przynajmniej pozbyła się objawów głodu implantowego, ale była tym bardziej głodna w zwykłym sensie. Niczym skazaniec, siadający do ostatniego posiłku w towarzystwie swojego kata, zaczęła jeść. 357 Nick stał nad nią, kiedy kosztowała owsianki i piła kaw - Domyślasz się chyba - stwierdził nieoczekiwanie -czyliśmy hamowanie. Gdybyś była kobietą, która robi w sk zrobiłabyś to już dawno. - Ton jego głosu pasował do zach spokojny, równy, ale z rozbłyskami pasji, przecinającymi echo dalekich gromów. - Faktura lubi, żeby statki zbliżały;, Thanatos Minor powoli, więc zwolniliśmy. Przy tej prędkości jeszcze około dwudziestu czterech godzin do doku. Takie h nie wyczerpało nas wszystkich. Mijając Spokojne horyzonty, s' śmy szansę na powolną decelerację. Nie miałem czasu, żeby! zająć, dopóki nie osiągnęliśmy szybkości dolotu i nie przeka: Fakturze swoich „referencji". To znaczy identyfikację, zamiary dyt. Gdyby poczuł się naprawdę zagrożony, potrafiłby w Amnion, ale ma wiele innych sposobów obrony. Morna nie mogła znieść dziwnej niepewności jego spojrzeń^ chając go, patrzyła więc tylko najedzenie. Owsiankę dostała cie posłodzoną. Co prawda musiała uzupełnić kalorie, ale jad' woli, żeby nie przeciążyć wyczerpanego układu trawiennego. - Przede wszystkim ma na tej diabelskiej skale prawdziwy nał. A w dokach tkwią inne statki. To znaczy inne niż Faktury, dy, kto robi z nim interesy, będzie za niego walczył. Wymaga ale te statki i tak by stanęły do walki. Przestępcy za bardzo gd» trzebują, żeby zostawić bez obrony. Zastanowił się. - Nigdy jeszcze nie byłaś na Thanatos Minor. Czeka cię nie" dzianka. Praktycznie rzecz biorąc, jest to cywilizowane miejsce, tura ma tam chyba z pięć tysięcy ludzi i wszyscy dla niego pracur - Pracują dla Amnionu - wymruczała Morna w głąb kubka z ka - Nie. - Nick wydawał się raczej rozbawiony niż urażony. -prostu wykorzystują fakt, że Amnion jest skłonny płacić. Bog nie się na wojnie to dawne, honorowe zajęcie. Przecież nie jest' winą, że działa tylko w jedną stronę, że wśród Amnionu nie przestępców skłonnych robić takie interesy z ludzką przestrzeni Bez żadnej zmiany tonu, jakby wciąż omawiał tę samą kwest"' dodał: - Morna, chcę, żebyś się ze mną kochała. Bez żadnych impl tów strefowych, bez kłamstw. Chcę zobaczyć, do czego jesteś zdo kiedy nie oszukujesz. Jeżeli dam się przekonać, że dostatecznie cno mnie pragniesz - dokończył - zwrócę ci wolność. f A niech to... Więc o to mu chodzi... Zadrżała, bliska płaczu. A potem jej rozpacz zmieniła się we wściekłość. Uniosła głowę, by mógł dostrzec mrok w jej spojrzeniu. - W takim razie lepiej od razu mnie wyłącz - oświadczyła. - Lepiej mnie zabij. Na samą myśl, że miałabym cię dotknąć, chce mi się rzygać. Z jakiegoś powodu jej gwałtowna reakcja nie zakłóciła spokoju Nicka. Spojrzał jej w oczy i znów uciekł ze wzrokiem, powrócił i uciekł. Policzek mu zadrgał, delikatny odcień krwi zabarwił blizny. Ale zachował zrelaksowaną pozę; uśmiechał się lekko, niemal dobrodusznie. Zwycięstwo czy klęska pozbawiły go wątpliwości. - W takim razie zaproponuję ci coś innego - rzekł. - Jeśli bę- i dziesz się ze mną kochać z całego serca... chociaż raz, żebym wie- i dział, jak to wygląda... pozwolę ci porozmawiać z twoim bachorem. ; Do licha, pozwolę ci nawet się z nim zobaczyć. Możesz do wieczo ra trzymać go za rękę. Davies, pomyślała, wśród burzy tłumionego lęku i bólu. Szansa, żeby z nim pomówić, zrobić, co tylko potrafi, żeby obronić przed obłędem, zachować dziedzictwo ojca... - Chyba cię nie doceniałam - odpowiedziała. - Przy tobie An- gus Thermopyle... - nagle nie miała żadnych kłopotów z wymówie niem jego imienia - ...zaczyna wyglądać całkiem przyzwoicie. Przez sekundę jego uśmiech pod wpływem skurczu policzka zmienił się we wściekły grymas. Ale twarz pozostała spokojna. - Chyba nie doceniałaś - zgodził się, jakby było to najbardziej przyjazne wyznanie. Wolno, obojętnie wyjął z kieszeni sterownik. - Nie martw się - uspokoił ją z mimowolnym rozgoryczeniem. - Nie mam zamiaru tego używać. Nie chcę ryzykować, że zmienię cię w przekaźnik fali zerowej. I nie chcę cię zmuszać do seksu. Nigdy nie pragnąłem kobiety aż tak bardzo. To - machnął sterownikiem - jest tylko zabezpieczeniem. Teraz, kiedy już wiem, co do mnie czu jesz, jak bardzo mnie nienawidzisz - uśmiechał się swobodnie, bez groźby - chcę być pewien, że zdołam się obronić. Nie ruszając się z miejsca, wyciągnął rękę i włączył interkom. 358 359 - Mikka... - Słucham. W glosie Nicka nie było nawet śladu złości. - Daj nam chroniony kanał do naszego drugiego gościa, ze sobą porozmawiać na osobności. Ona się o niego martwi; biedny sukinsyn pewnie się martwi o siebie. " - Robi się - odparła Mikka. , Kiedy Nick cofnął rękę, lampka kontrolna wskazywała, że " kom nadal jest włączony. Swobodnym krokiem Nick podszedł do koi, podłożył ._ poduszkę pod plecy i wyciągnął nogi. Wyglądał, jakby układ" do drzemki. Uśmiechając się na widok zdumienia Morny, w~ jej ręką mikrofon. >, Nie mogła odchrząknąć. Kawa, posiłek i woda nie wystarc nie była przygotowana na coś takiego. Nerwowo przełykała śl' - W czym tkwi haczyk? - spytała. - Gdybyś nie była tak zajęta niedocenianiem mnie, powied bym, że ty jesteś haczykiem - wyjaśnił spokojnie. - Ale w okolicznościach, nie możesz sobie pozwolić na martwienie się kie rzeczy. Ponaglił ją, znowu wskazując interkom. - Morna? - zapytał nerwowo Davies. - Jesteś tam? Co się > je? Czy on pozwoli ci ze mną rozmawiać? Sparaliżowana strachem Morna spoglądała na Nicka ze ~6. Nie mogła myśleć, nie mogła mówić. Chciała rzucić się na ni spróbować go zabić - nie dlatego, że wierzyła w zwycięstwo, al broniąc się, zakończyłby jej cierpienia i rozpacz. Nick podniósł głos. - Davies, tu Nick. Morna jest ze mną, siedzimy w jej kabi Dałem jej pozwolenie na rozmowę z tobą. To kanał chroniony: n was nie usłyszy oprócz mnie. Ale ona mi chyba nie ufa. Może ty przekonasz. Davies... - Morna - odezwał się natychmiast Davies. - Nie wierz mu. . coś knuje. - To ojciec przez niego przemawiał. - Może chce się c goś dowiedzieć i myśli, że mi to powiesz. Nic nie mów, dopóki n będziesz pewna, że to bezpieczne. Mówił stanowczo, jak dziecko pewne swych osądów. Ale był także zagubiony i samotny, jak tylko może być dziecko. - Dobrze się czujesz? - zapytał, jakby nie mógł się powstrzy mać. - Mam tylko ciebie. Nie pozwól, żeby coś ci się stało. Och, synu. Już się stało. Nie zauważyłeś? Ja tylko nie wiem, co to było. Nick wciąż się uśmiechał. - Nie miałeś kłopotów podczas hamowania? Nie wiem, czy Lie-te pamiętała, żeby cię uprzedzić. Mogłeś się solidnie potłuc. - Nikt mnie nie ostrzegł - burknął Davies. - Pewnie sam im zabroniłeś. Gdybym uderzył o grodź i rozwalił sobie czaszkę, rozwiązałoby to wiele twoich problemów. Ale wiedziałem, że coś się dzieje, kiedy wyłączyliście wewnętrzne ciążenie. Nic nie mogło zakłócić spokoju Nicka. - Miałeś szczęście. A jak tam twoja pamięć? - Blizny zdradzały fale złości, którym zaprzeczał ton głosu. - Czy udało ci się wypełnić jakieś białe plamy? A może przypomniałeś już sobie ojca? - Nicku Succorso - gniew Daviesa aż trzeszczał w głośniku. -Jesteś śmieciem. Jesteś przestępcą i wszystko, co robisz, cuchnie. Nie mam ci nic do powiedzenia. Jeśli chcesz mi zadać jakieś pytanie, przyjdź tu osobiście. Podejmij ryzyko. - Nad wiek rozwinięty, z dorosłym umysłem w ciele nastolatka, rzucił z pogardą: - Zachowaj się jak mężczyzna. Nickowi zadrżał policzek. - Nie chcesz tego, Davies. Myślisz, że tak, ale to nieprawda. Jesteś samotny. Masz umysł, którego nie rozumiesz, i ciało niepasujące do umysłu. Musisz się dowiedzieć, kim jesteś. Skąd się wziąłeś. Z czego jesteś stworzony. A to znaczy, że powinieneś się dowiedzieć czegoś o swoim ojcu. Prawdopodobnie masz w sobie więcej z matki, niż możesz wykorzystać, ale jesteś też synem swojego ojca. Musisz wiedzieć o Angusie Termo-pile. A ja wiele ci mogę opowiedzieć. Wiele się o nim dowiedziałem przez ostatnie dni. - Przestań - syknęła Morna. - Przestań. - Czy wiedziałeś, że był przestępcą, i to jednym z najgorszych? Na pewno tak. Prawdopodobnie pamiętasz ten kawałek. Był piratem, rzeź-nikiem i drobnym złodziejaszkiem. W tej chwili w pudle na Stacji Gór-Komu odsiaduje dożywocie za kradzież zapasów. Daliby mu wyrok 360 361 śmierci, ale większości zbrodni nie potrafili dowieść... Cóż, zmieni twoją dobrą opinię o matce. Przecież jest gliną. Powi tować takich jak Termo-piła, a nie pieprzyć się z nimi i w ciążę. Ale to nie tak. Twoja matka nie pieprzyła się z prz„ dopóki nie spotkała mnie. Do tej chwili była właściwie cał" winna. Widzisz, kapitan Termo-piła wszczepił jej implant stref pewno pamiętasz, co to jest. Kiedy zniszczyła Pogromcę gwi ciągnął ją z wraku. Ale przecież była gliną, więc nie mógł jej jej implant strefowy, żeby jej pilnować. Tak zaszła w ciążę. To historia. Podkręcał ją, aż była skłonna wyssać własne wnętrzn worem próżniowym, a potem ją pieprzył do nieprzytomność1 całe tygodnie robiła wszystko, o czym tylko zamarzył, że może-kobieta. Taki był twój ojciec, Davies. I takim mężczyzną jesteś - Morna? - odezwał się błagalnie Davies. - Morna? Poderwała się. - Mówiłam: przestań! - Lęk ścisnął jej płuca, utkwił w z trudem łapała oddech. - Wystarczy! Nick obserwował ją chłodno i mówił dalej. - A teraz najciekawsza część tej historii. Wszczepienie .., implantu strefowego, „nieuprawnionego" implantu strefowe zbrodnia. Dlaczego nie skazano twojego ojca? Jeśli ona mi plant strefowy, on musiał mieć sterownik implantu. Dlacze" znaleźli go przy nim po aresztowaniu? Nie dopuścił, żeby ZM się przeciw niemu, więc musiał nad nią panować. - Nick... Nie dopuścił jej do głosu. Cały czas uśmiechał się słodko. - Odpowiedź brzmi: ona to polubiła. Poniżył ją tak bardzo, pokochała. Chciała tego, Davies. W końcu chciała tak bard mógł jej powierzyć sterownik implantu. Nie znaleźli go prz; bo wcześniej jej go oddał. Uwielbiała używać go na sobie. A u biła, kiedy aresztowali Termo-piłę? Nie oddała sterownika ocL Gór-Komu, jak powinna dzielna mała policjantka. Wtedy usu jej implant i zlikwidowali twojego ojca. Nie mogła na to pozv Hm... Nie sądzę, żeby ją obchodził jego los. Ale stała się nało_ cem implantu strefowego. Nie chciała się z nim rozstawać. Dl schowała sterownik i uciekła ze mną. Zamiast zrobić to, co w; glinie, zatrzymała to, co kochała najbardziej. - W jego głosie' 362 słyszała jedynie spokój, żadnej groźby. - Wykorzystała implant, że-&.y mnie uwieść, a ja ją uratowałem: nie przed Angusem Termo-pi-V ale przed ochroną Gór-Komu. -Morna...-zaprotestował Davies. - A od tego czasu dokonała jednego - dodał Nick. - Pogłębiła uzależnienie. - Morna... - Interkom przekazał ślad lęku. - Mówiła ci, że nie chciała przerwać ciąży, żeby cię zachować? To nie całkiem jest prawda. Rzeczywisty powód to ten, że aby dokonać aborcji, musiała pozwolić się zbadać. Komputer rozpoznałby implant strefowy. A wtedy ja bym poznał prawdę. Taka jest twoja matka, Davies. Z takiej kobiety zostałeś zrodzony. - Davies! - krzyknęła Morna. - On kłamie! Wszystko przekręcił! Ze wszystkich sił starała się krzyknąć: Oczywiście, że nie chciałam mu powiedzieć o implancie strefowym! Tylko w ten sposób mogłam ocalić życie! I jeszcze: Ale nie dlatego nie chciałam aborcji! Chciałam cię urodzić! Niestety, te słowa nie przeszły jej przez gardło. Kiedy tylko otworzyła usta, by je wymówić, Nick dotknął jednego z przycisków sterownika; ból - jak dotyk palnika laserowego - przeszył wszystkie jej nerwy równocześnie. Jedynym dźwiękiem, jaki z siebie wydała, był piskliwy jęk; wijąc się, upadła na podłogę. - Morna! - ryknął Davies. - Morna! Uśmiechnięty Nick obejrzał sterownik i po chwili znalazł funkcję pozwalającą stopniować natężenie emisji. Wolno zredukował agonię Morny do niższego poziomu - dość mocnej, żeby wiła się, skręcała i jęczała, ale nie tak, żeby nie słyszała wołania Daviesa. - No dobrze - rzekł takim tonem, że Davies zamilkł natychmiast. Przez mgiełkę bólu Morna spostrzegła, że ciemność podkreśliła mu oczy. - Posłuchajcie mnie oboje. Kiedy się przekonacie, co mam do powiedzenia, zgodzicie się ze mną, że to ważne. Nie wspomniałem wam o pewnym szczególe naszej sytuacji. Jakoś wypadł mi z pamię ci. - Uśmiech Nicka nabrał drapieżności. - Jak mówiłem, jesteśmy o dzień drogi od Thanatos Minor. Przy tej prędkości to odległość wy godna dla skanu i komunikacji. Nie mówiłem jednak, że okręt Amnionu tkwi niemal pośrodku między nami a dokiem. Kojąca he gemonia. I chcą tego samego co Spokojne horyzonty: Daviesa. 363 Morna syczała i jęczała, ale w swym cierpieniu nie była do artykulacji jakichkolwiek słów. j Z głośnika interkomu dobiegał odgłos chrapliwego, cię' i płytkiego oddechu. - Pozornie - ciągnął Nick, jakby plotkował swobodnie w ka -jest to złożony problem dla nas wszystkich. Z jednej strony eh viesa. Z drugiej właściwie nie mają ochoty o niego walczyć, dym razie nie na oczach całej Fakturamy. Jestem przekonany^ pewni swoich racji, ale dostatecznie już poznali zwykłych ludzi dzą, że żadne ich usprawiedliwienia nie naprawią utraty za W dodatku nie są do końca pewni, że wygraliby w tym starciu:; kiej prędkości możemy latać w kółko dookoła takiej ociężałej' Możemy ich uszkodzić. Możemy ich nawet zniszczyć. A jeśli s damy rady, możemy otrzymać pomoc. Co innego robić z Am interesy, a co innego siedzieć i patrzeć, jak rozwalają ludzki sta naszej stronie mogliby stanąć całkiem nieoczekiwani sprzymr Dlatego nie chcą walki, jeśli tylko można jej uniknąć. - Ty skurwielu - wycedziła przez zęby Morna. - Ty piepr Nick wcisnął klawisze sterownika. Nie miała czasu nawet drgnąć. Zanim jeszcze przygotow na większy ból, zalała ją fala zimna. Natychmiast zaczęła się tak, że straciła głos. Temperatura ciała spadła gwałtownie, hipotermią. Przekleństwa rzucane na Nicka zmieniały się w i zumiały bełkot. - Co do nas... - powiedział spokojnie. - Cóż, sądzę, że H bym ich pokonać. A wiem, że potrafię ich wymanewrowa chasz, Davies? Mówimy o twoim życiu. Z głośnika dobiegło chrapliwe westchnienie, ale Davies i Nick wzruszył ramionami. - Jest tylko jeden problem. Te skurwiele na Spokojnych h tach gonią nas, jak mogą najszybciej. A ja wiem, że nie po* dwóch okrętów Amnionu. Najlepszym wyjściem byłoby w; się pełnym ciągiem z tego kawałka przestrzeni. Gdybym je zrobił i gdybyśmy wyszli z tego żywi, co byśmy właściwie c li? Bylibyśmy w makabrycznej odległości od czegokolwiek, pędu skokowego i bez możliwości remontu. Umarlibyśmy zamiast szybko, i tyle. Morna zapadała w omdlenie; mimo to jej nie uwolnił. Dalszy eksperyment ze sterownikiem zwiększył temperaturę jej ciała. Po paru nieudanych próbach, Nick zapanował nad mięśniami; podniósł jej rękę i wcisnął palce do ust, zmuszając, by sama się zakneblowała. - Myślisz, że Hashi Lebwohl przyśle pomoc? - zapytał przyjaźnie. - Możesz w to wierzyć, jeśli masz ochotę. Osobiście podejrzewam, że mnie porzucił. Zanim jeszcze wlecieliśmy do zakazanej przestrzeni, przekazał, że mam sam sobie radzić. Do tej pory na pewno już się zorientował, że złożyłem „nieautoryzowaną" wizytę na Stacji Atestującej. I pewnie w końcu uznał, że sprawiam więcej kłopotów, niż jestem wart. Nie odpowiedział na żadną moją wiadomość, a nadawałem tak pilne, jak to tylko możliwe. Jak już wspomniałem, problem jest złożony. Pozornie. Z uśmiechem obserwował, jak Morna się krztusi. -Bo widzicie, właściwie jest on całkiem prosty. Przecież ja wcale nie chcę zatrzymywać Daviesa. Próbowałem pozbyć się go od chwili, kiedy się urodził. I teraz opracowałem plan. Wszystkie szczegóły omówiłem już z Kojącą hegemonią. Za dwanaście godzin znajdziemy się burta w burtę, a ja poślę im Daviesa w kapsule ratunkowej. Oni za to pozwolą nam spokojnie zadokować. Więcej: zgodzili się, że oba okręty wrócą na Atestującą, demonstrując tym swoją dobrą wolę. Załatwimy remont bez Amnionu wiszącego nam nad głową. To chyba najlepsze rozwiązanie. Mówił spokojnie, ale wyraźnie był z siebie dumny. Morna odruchowo zwymiotowała owsiankę i kawę. - Jaka szkoda - szepnął z zachwytem. - A jeszcze przed chwilą byłaś czysta. Wyglądałaś prawie tak dobrze, że ktoś mógłby mieć na ciebie ochotę... gdyby był aż tak wyposzczony. A teraz... - Zachichotał. - Obawiam się, że wyglądasz na bulimiczkę. - Co robisz? - Głośnik nie mógł ukryć przerażenia Daviesa. -Co jej zrobiłeś? Nick zsunął nogi z koi. Wstał, przestąpił nad Morną i podszedł "O interkomu. Blizny były jak czarne szramy na policzkach. ~ Ty mały dupku - warknął. - To się nazywa „zemsta". Davies zaczął wyć. I ucichł nagle, kiedy Nick wcisnął przełącznik. - Mikka... 364 365 - Słucham - odpowiedziała pierwsza oficer, ponura i obór - Obawiam się, że sprawy wymknęły się nam z rąk. Musia powiedzieć o Daviesie i nie przyjęła tego dobrze. Zamknij k jego kabiny. Nie, może lepiej rozłącz jego interkom zupełni zaczną rozmawiać, doprowadzą się tylko do jeszcze gorszego Wycie Daviesa rozbrzmiewało echem w uszach Morny, jafe by wciąż je słyszała. - Jeszcze coś? - spytała Mikka. Nick wyszczerzył zęby. - Przypilnuj, żeby nie mogła się stąd wydostać. Zajmę s; w wolnej chwili. Wyłączył interkom. Krztusząc się własnymi wymiocinami, Morna widziała, jak otwiera drzwi i zamyka je za sobą. Nie przerwał emisji implan Nie mogła wyjąć palców z ust, dopóki nie wyniósł sterów poza zasięg działania. 20 Krztusiła się i kaszlała, żeby oczyścić gardło. Uklękła z trudem, podpierając się rękami. Dłoń trafiła w kałużę owsianki, ale Morna nie zwróciła na to uwagi. Potrzebowała powietrza, potrzebowała oddechu, ale każdy zdawał się zasysać do płuc kwas i wymiociny. Szarpały nią drgawki, wywołane przejściem. Od anoksji przed oczami wirowały błyszczące plamki. Kabina zataczała się, jakby Kapitański kaprys stracił wewnętrzne ciążenie. Oddychaj. Kwasy żołądkowe piekły w przełyku, drapały w gardle. Oddychaj! Szeroko otwierając usta, zaczęła w małych dawkach wciągać do płuc powietrze. Davies... Nie dość, że tkwił zamknięty w kabinie i bezradny; nie dość, że został sprzedany Amnionowi. Nie dość, że musiał samotnie mierzyć się z kryzysem tożsamości tak głębokim, że mógłby zniszczyć każdego. Nie, Nickowi to nie wystarczało. Aby wyrównać osobiste rachunki, podkopał same fundamenty osobowości Daviesa. 367 To się nazywa „zemsta". Jej syn miał do dyspozycji tylko jedno, czym mógł pokc groźbę szaleństwa: to, co pamiętał, swoją odziedziczoną os wość. Nick sprawił, że te wspomnienia, ta osobowość, wydały;-zdradzieckie. Davies mógł uwierzyć, że jego najgorsi wrogo którzy najbardziej go skrzywdzili, to matka i ojciec. Że sam j umysł jest zbrodnią przeciw niemu. Jak mógł mieć nadzieję na przetrwanie takiego kryzysu? Jak mogła mieć nadzieję? Kiedy Amnion w końcu go dostanie, DaĄ pewnie uzna to za wybawienie. Podniosła się na kolanach. Jeszcze jeden oddech. I następny. Próbując brudną dłonią wytrzeć twarz, rozsmarowała sobie miociny na twarzy. Sama była obłąkana, opętana gorączkową, realistyczną wyrazistością, która wszystko pozwalała rozumieć ą czego nie wyjaśniała. Nie miała pojęcia, co zamierza zrobić, aż do chwili, kiedy to już zrobione. Wciągając do płuc jak najwięcej powietrza, chwiejnie stanęł nogach. f Nick kazał, żeby Mikka odłączyła interkom Daviesa; ale niCi wspominał o tym tutaj. I pewnie nie dotarł jeszcze na mo Z pewnością Morna nie klęczała w wymiocinach tak długo, Nick zdążył tam dojść. Niepewna i otępiała, jak ślepa podeszła do ściany i ude w klawisz, jakby siłą chciała zmusić urządzenie do działania. Zapaliły się wskaźniki; kanał został otwarty. Z głośnika popłynął szum; odniosła wrażenie głębi czy strzeni zbyt rozległej jak na ciasny mostek. W jakiś sposób tra czy dano jej trafić - na kanał ogólny, docierający do całego st Ktoś chciał, żeby ją usłyszano. - Posłuchajcie mnie - zaczęła chrapliwie, z piekącą od k\ krtanią. - On chce im oddać mojego syna. Co ich to obchodzi? Większość - może wszyscy - i tak już dzą, co Nick zamierza. A ona jest gliną, wrogiem. Na co właśc liczy? Kto chciał jej dać tę szansę? Podjęła ją bez zastanowienia. Rozgorączkowana i zdecydowana wszystkie siły włożyła w głos. h - Wiem, czemu tu jesteście... niektórzy z was. Wiem, dlaczego to robicie. Niektórym chodzi o wolność, swobodę. Działanie poza pra wem daje większy wybór, mniejsze ograniczenia. Zbyt wiele straci liście, zbyt wiele wam zabrano. Teraz sami możecie brać, co tylko zechcecie. Nie wiedziała, co mówić. Była za słaba, brakowało jej elokwencji. Aby się uspokoić, wyobraziła sobie swój głos docierający do wszystkich pomieszczeń i kabin, rozbrzmiewający we wszystkich korytarzach. Wyobraziła sobie, że jej słuchają. - Ale czy tego właśnie chcecie? Oddawać ludzkie istoty Amnio- nowi? Pomyśleliście, co to oznacza? To, że każde z was może być następną ofiarą. Tym razem nikomu nie przeszkadza, że Nick odda im mojego syna. Następnym razem może nikomu nie będzie prze- i szkadzało, że odda kogoś z was. Czy nie mam racji, Alba? Pastille? Jesteście pewni, że Nick uważa was za wartych trzymania na pokła dzie? Jesteście absolutnie przekonani? A jeśli na Thanatos Minor znajdzie kogoś, kto potrafi lepiej wykonywać waszą pracę... albo le piej się pieprzy... albo bardziej go podziwia? Czy tego chcecie? ' Spazmatyczny kaszel przerwał jej przemowę. Ale nie mogła sobie | pozwolić na milczenie: Nick wyłączy ją, gdy tylko dotrze do mostka. W wyobraźni widziała, jak biegnie, żeby uciszyć jej prośby. Łkając z wysiłku, mówiła dalej. - Ale niektórzy z was mają inne powody. Jesteście tutaj, bo poli cja jest skorumpowana; całe ZKG są skorumpowane. A to jedyny sposób, żeby się im przeciwstawić. Vector? Sib? Mikka? Słyszycie mnie? Gliny są skorumpowane. Nie wiedziałam o tym, ale teraz już i wiem. Nie podoba mi się to, tak samo jak wam. Wstąpiłam do policji, ponieważ piraci zabili mi matkę i chciałam walczyć. Chciałam zwalczać wszystko, co zagraża ludzkiemu życiu, wolności i bezpieczeństwu. To, co odkryłam, budzi we mnie obrzydzenie. Ale to jeszcze nie powód, żeby mojego syna oddawać Amnionowi! Glinom to nie zaszkodzi, bo oni i tak mają to gdzieś. To tylko zdrada ludzkości, całej ludzkości, was, mnie, każdego mężczyzny, kobiety i dziecka la świecie. Przecież macie rodziny. Wszyscy skądś przyszliście, 368 369 zostawiliście matki i ojców, braci i siostry, krewnych i przyj Co z nimi? Za co byście ich sprzedali? I czy potem moglib spojrzeć na siebie w lustrze? Nie pozwólcie mu na to. Dopiero kiedy to powiedziała, uświadomiła sobie, że na do buntu. - Poszukajcie innego rozwiązania. Musi być jakieś inne. Nie miała pojęcia jakie. W pewnym istotnym sensie Nick b_ tylko kapitanem tego statku - był samym statkiem. Jego zasady i ły wszystkim, podejmował wszystkie decyzje, jego talent pozwał dziom przetrwać. Wszyscy, którzy jej słuchali, byli od niego żale Każdy, kto mu się przeciwstawi, może skończyć tak, jak chwili Davies. Nagle w interkomie rozległ się głos jej przeciwnika. - Mówiłem wam, że źle to przyjęła - stwierdził Nick. Wydaw; całkowicie pewny siebie, odporny na jej groźby. - Słyszeliście - żeby zrozumieć, o co mi chodziło. Możesz ją już wyłączyć, M: Przez cały czas był na mostku. Pozwolił Momie mówić, ] lił wszystkim jej słuchać, żeby wykazać swoją przewagę. Był kojny o wynik. Zrezygnowała ze słów i zaczęła krzyczeć. Chrapliwe od wysiłku i kwasu w gardle, jej wycie rozbrzn ło na całym Kapitańskim kaprysie, dopóki nie zgasły wskaźn:" terkomu. Nie skończyła jeszcze; krzyczała dalej, ale jej krzyk nie pf: stawał się przez ściany kabiny. Nie przestawała, dopóki krtań nie odmówiła posłuszeń Wtedy opadła na fotel i ukryła twarz w dłoniach. Cierpliwości. Ta część umysłu, która rozumiała wszystko i niczego nie< niała, nie tłumaczyła po co. Nakazała tylko: cierpliwości. Czekać. Jeszcze przez prawie dwanaście godzin nie wystrzelą Davi okrętu Amnionu. A w ciągu dwunastu godzin wiele może •? rzyć. Można wygrać lub stracić życie; nadzieja i klęska przyjść szybko jak choroba skokowa. Po kolei. Najważniejsze teraz to czekać. Ale nie w ten sposób. Z tego miejsca nie widać interkomu. Nie wiedząc, po co, przesunęła fotel tak, żeby wyraźnie widzieć lampki kontrolne. Potem, chociaż cuchnęła chlorowodorem i nie strawioną owsianką, i pewnie mogła poświęcić chwilę, żeby umyć się w sanie, usiadła i czekała. Cierpliwości. Każda mijająca sekunda zbliżała ją do końca. Końca jej syna -i jej samej. Mimo to Morna była cierpliwa. Ta sprawna, surrealistyczna część jej umysłu wiedziała, co robi. Nick był zbyt ciekawy, co się z nią dzieje, jak się udała jego zemsta, żeby o niej zapomnieć. I kiedy już przesiedziała - nieruchomo jak w katatonii - godzinę, wskaźniki interkomu nagle zapłonęły zielenią. Chciał podsłuchać, co robi. Natychmiast zaczęła skamleć i jęczeć jak zdychający kot. Gardło zdarte niedawnymi krzykami pomagało wywołać wrażenie rozpaczy i załamania, całkowitego szaleństwa. Zresztą to przecież prawda... O ile mogła to ocenić, mówiła Nickowi prawdę. Nie przerywała, dopóki nie wyłączył interkomu. Dopiero wtedy wstała z fotela. Chwiejnie podążyła do sana i zebrała wszystkie twarde przedmioty, jakie tam znalazła: szczotki, zestaw do szycia, słoiczki toników, depilatorów, szamponów. Usiadła na fotelu, ułożyła zdobycz na kolanach i czekała dalej. Godzinę? Więcej? Mniej? Zaletą tej obłąkanej, niewytłumaczalnej jasności było, że nie karała jej za upływ czasu. Kazała zachować cierpliwość i pozwalała wykonać to polecenie. Kojąca hegemonia i Thanatos Minor z pewnością przesłaniają juz ekran. W tej chwili Spokojne horyzonty jest już pewnie dostatecznie blisko, żeby włączyć się w bieg wydarzeń. Morna mogła myśleć o takich sprawach, ale nie potrafiła się nimi martwić. Zdolność do zmartwienia przestała istnieć - pochowana albo wypalona. Wciąż widziała przed sobą obraz Daviesa, jakby dostrzegała każde drgnienie mięśni w reakcji na udrękę myśli; ale to nie budziło niepokoju. 370 W tej chwili - czekając nieruchomo, jak wyzerowana gj kiem - robiła wszystko, co mogła, dla ratowania syna. Spróbuj, powtarzała w głębinach swej czaszki. Spróbuj mn' konać. Wyzywam cię. Zapominasz, że Angus pobił mnie dawno temu. Dla ciebie, już nie zostało. Nauczył mnie wszystkiego, co potrafię. Kiedy interkom znowu się włączył, wybuchnęła szlochem i j ła ciskać zebranymi przedmiotami gdzie popadnie; zagłuszała n fon stukiem pojemników i szczotek. Pomiędzy atakami szloch" czała: „Nick! Nick!", jakby miała przebite płuca. Kiedy nie miała? czym rzucać, wstała, podniosła fotel i zaczęła walić nim o ścianę - Nick! Interkom przestał działać, a ona dyszała z wysiłku; dyszała* obłąkanej, niepojętej chytrości. Ale czekanie dobiegło końca. N szedł czas, by zrobić następny krok. Zdyszana, zataczając się, ruszyła do sana. Nie... Najpierw musiała zabrać kombinezony i pościel. W k" nie powysuwała szuflady i wyrzuciła zawartość na podłogę. O' dowana wróciła do sana. Przykryła poduszką odpływ prysznica, odkręciła wodę i mknęła drzwi. Prawie natychmiast usłyszała brzęczyk ostrzegawczy. Zwiniętym w kłębek kombinezonem zatkała muszlę. Pilnikiem paznokci zablokowała przycisk spłuczki. Sterylny roztwór środk chemicznych zaczął przelewać się przez krawędź, a tymczasem M na majtkami zablokowała odpływ urny walki i także odkręciła wod Alarmy zadźwięczały głośniej. Bezosobowe, beznamiętne syste' wewnętrzne Kapitańskiego kaprysu krzyczały, żeby przestała. Jeśli d statecznie je przeciąży, komputer roboczy odetnie wodę na całym statk * Woda to tylko woda. Niewygodna, ale nic więcej - drobne, irytuj ce zdarzenie w chwili, kiedy Nick Succorso zajęty jest czymś innyn Ale zmusi go do zastanowienia, co Morna zrobi potem. Jeśli pomyślała o wodzie, może też pomyśleć o ogniu. A t byłby problem zupełnie innego kalibru. Każdy statek jest w jaki sposób podatny na ogień. Czy Nick jest pewien, że w jej kabini nie ma nic, czym mogłaby rozniecić pożar? 372 Brniąc w strumieniach wody z urny walki i chemikaliów z muszli wyszła z sana i usiadła pośród bałaganu na podłodze. Zignoruj mnie teraz, Nick. Tylko spróbuj. Nie mógł tego zrobić. Ta część jej umysłu, która rozumiała, była absolutnie pewna, że nie może. Jeszcze z nią nie skończył. Nie mógł ryzykować, że zaskoczy go czymś tak dziwacznym, że sama od tego zginie. A jeśli nawet przeżyje, jaką przyjemność sprawi mu torturowanie kogoś, kto jest całkowicie i nieodwracalnie obłąkany? Musiała tylko czekać, aż otworzą się drzwi, a Nick stanie przed nią. Po chwili uświadomiła sobie, że siedzi na podłodze nie bez powodu. Nick musi być przekonany, że nie ma zamiaru go atakować. Drzwi... On... Pewnie by się bała, że go sobie tylko wyobraża, że naprawdę wcale go nie ma; ale jego twarz nie przypominała tego, czego oczekiwała. Miała wyraz konsternacji, niemal szoku. Nie wiadomo, czego się spodziewał po Mornie zostawionej w samotności, ale tego na pewno nie przewidział. A zatem jego obecność jest realna. Tego była pewna. - Bawiło mnie to - oświadczył chłodno. - Lubię słuchać, jak tra cisz rozum. - Martwa bladość jego blizn przeczyła tym słowom. - Ale trochę przesadziłaś. Przeszkadzasz mi się skupić. W odpowiedzi podniosła słoiczek depilatora i cisnęła mu w głowę. Odbił go jedną ręką. Drugą sięgnął do kieszeni i wyjął sterownik implantu strefowego. - Nie chciałem, ale jednak muszę cię wyłączyć, zanim rozwalisz nam instalację. Spróbuj... Morna uniosła dłonie i zaczęła zdrapywać sobie skórę z policzków. Spróbuj, ty skurwysynu! Szybko, żeby nie zdążyła się okaleczyć, wymierzył w nią sterownik i wcisnął klawisz. Bezwładnie upadła na plecy, w strumień wody z sana. Z jakiegoś powodu kopnął ją w bosą stopę. Może chciał sprawdzić, czy zareaguje. Nie zareagowała. Leżała bezwładna, jakby skręcił jej kark. Woda sączyła się do kącika otwartych ust. - Myślałem, że przestałaś mnie już dręczyć - szepnął, gdyż wie dział, że nie może go słyszeć. - Wygląda na to, że się myliłem. 373 Z niesmakiem rzucił sterownik do jakiejś szuflady i \ z kabiny. Drzwi zasunęły się za nim. Nie zapomniał ich zablokować. Jakby z własnej woli woda przestała wyciekać z sana. K mostku musiał wyłączyć pompy i instalację wodną w jej kab" Tyłko woda w ustach powstrzymywała Momę od histeryc-śmiechu. Podniosła głowę, wypluła wodę i jak najszybciej poderwa na nogi. Jakby w obawie, że czarna skrzynka zniknie w otchłań szmarów, pobiegła ją wyjąć z szuflady. Wbrew obawom tk* w jej dłoni rzeczywista, dotykalna i prawdziwa. Palce objęły r znajomy kształt; wstrzymując oddech, Morna studiowała jego skończone możliwości. f Teraz. Drżąc, wcisnęła klawisz, wysyłający wzdłuż jej nerwów w' strużkę energii i siły. Potem zamknęła oczy i przez chwilę tylko, chwycała się sztuczną rozkoszą. Ale to nie wystarczy. Musiała złagodzić ból ran... Tutaj. Potrz wała Jepszego refleksu, większej koncentracji... Tutaj. Wkrótce p da się jej więcej siły, ale na razie wystarczy lekki przyrost. Tutaj. Rozpływały się w niej fundamentalne potrzeby, przestał ci" gniew na własne ograniczenia. Powietrze statku stało się czyst" ostrzejsze. Czuła, że znowu jest sobą, że w końcu jest Morną Hyla To także było formą szaleństwa. A jednak objęła je jak kochan" Nie zauważyła, że naprawdę podrapała się w policzek, dop kropla krwi nie kapnęła jej na dłoń. Ojoj... Zacisnęła zęby, żeby stłumić chichot. Ostrożna i cicha, ponieważ katatonicy nie hałasują, wróciła sana i spojrzała na siebie w lustrze. Ten widok odebrał jej ochotę do śmiechu. Oczy miała zapadnięte, podkrążone i sine od cierpienia i głodu Nowe bruzdy pojawiły się na twarzy, jakby marszczyła ją przez ca łe miesiące. Skóra była Wada, obrazowała chorobę; zwisała z ko'~! jak gdyby Moma sporo straciła na wadze. 374 Na tle tej bladości krwawiące zadrapania na policzkach wyglądały niczym groteskowa parodia blizn Nicka. Implant strefowy nie redukował jej ograniczeń. Pozwalał jedynie pokonywać je, przekraczać normy przetrwania. To wystarczy, powiedziała sobie tonem lodowatej pewności. Tylko tego mi trzeba. Odwróciła się od lustra. Dobrze. Dość marudzenia. Odzyskała czarną skrzynkę. Kolejny problem to wydostać się jakoś z kabiny. Ale teraz zaczęła się wahać. Nie wiedziała dlaczego, ale implant strefowy, dając siłę, z wolna odbierał jej pewność, blokował połączenie z tą częścią, która wszystko rozumiała, ale nic nie wyjaśniała. W jaki sposób zdoła wydostać się z kabiny? W pewnej chwili znała odpowiedź na to pytanie i przygotowała się. Teraz ta wiedza gdzieś zniknęła. Siła: to na pewno to. Implant strefowy uczynił ją silną - i nie dał nic innego, co mogłaby wykorzystać. Szybkość myślenia, ani działania, nie uwolni jej z więzienia. Ale jeśli zastosuje dostateczną siłę... Drzwi zaprojektowano, by wytrzymywały nacisk prostopadły do ich powierzchni - dekompresję czy wyważanie - ale nie siłę działającą w kierunku ich naturalnego ruchu. Serwomechanizmy, które je otwierały i zamykały, odwracały działanie w zetknięciu z dowolną przeszkodą. Problem polegał zatem na użyciu siły i tarcia; jeśli pchnie odpowiednio mocno w odpowiednią stronę, uruchomi obwód sprzężenia zwrotnego i drzwi same się otworzą. Alarm na mostku zdradzi, co się dzieje. Nick przyjdzie, żeby ją powstrzymać, a może przyśle ludzi z bronią... Nie, nie wolno jej teraz o tym myśleć. Po kolei... Najpierw musi się wydostać z kabiny, a potem będzie się martwić, jak uniknąć schwytania. Stanęła przy drzwiach i ustawiła swoją sztuczną siłę jak najwyżej - tak wysoko, że dopływ endorfin i dopaminy w mózgu wywoływał szum przypominający wichurę, a piersi unosiły się szybko, ponieważ przy takiej ilości adrenaliny brakowało jej tlenu. Potem oparła dłonie o drzwi, przycisnęła plecy do grodzi i pchnęła. Pchnęła. Ciśnienie rosło, aż wichura całkiem ją ogłuszyła, a oczy przestały widzieć. Ramiona jej drżały jak kable pod zbyt wielkim obciążeniem. Była tak silna, że pewnie mogłaby samej sobie połamać 375 kości. Drobne iskry bólu, jakby z pękniętych naczyń, rozpal w płucach. I nagle zdarła sobie skórę z rąk. Śliskie od krwi dłonie z się po drzwiach. Nie zdążyła odzyskać równowagi i uderzyła głową o Opadła na podłogę. Wymuszona burza neuronowa była zbyt silna; jeśli jej nie < synapsy mogą zawieść niby przeciążone bezpieczniki. Najw niej blokada drzwi dezaktywowała czujniki nacisku. Dygocząc na granicy ataku, chwyciła sterownik i zmnie: emisję. Zostawiła ślady krwi na klawiszach. To tyle, jeśli chodzi o wydostanie się z kabiny. Pochylona nad pokrwawionymi dłońmi zaczęła płakać, nie jąc sobie z tego sprawy. Odzyskanie sterownika implantu nie;* starczało; potrzebowała jeszcze nadziei, a tej nie znalazła, ograniczenia okazały się nienaruszalne. Cokolwiek ze sobą r« nie potrafiła przecisnąć ciała przez płytę drzwi. Szybkość, siła,' centracja, uwolnienie od bólu - te zalety okazały się nieprzyd Ta jej część, która rozumiała, nie zaplanowała tego. A może nie potrafiła jej dosięgnąć zza przesłony implantu?;! Ta część, która rozumiała, pozwalała jej jednak płakać na ty* cho, żeby nie usłyszeli przez interkom. Ile czasu jej jeszcze zostało? Zamrugała, by strząsnąć łzy, i' rżała na zegar: niecałe sześć godzin. To wszystko? Gdzieś zg * dwie, może trzy godziny. Ale to bez różnicy; sześć godzin;, sześćset nie ma już znaczenia. Nie może wydostać się z kabiny. W żaden sposób nie może pomóc Daviesowi. Jest zgubiona, znów go zobaczy - jeśli w ogóle go kiedyś zobaczy - jej syn ! Amnioni. Nie zapamięta tych krótkich chwil, gdy tak wiele dla s znaczyli. Chyba że podadzą mu ten sam mutagen, który zmienił J ca Vestabule. Wtedy potrafi wykorzystać swoje wspomnienia ciwko niej, przeciwko PZKG, przeciwko ludzkiej przestrzeni. Re go, zdradziła i jego, i całą ludzką rasę. I nic nie może na to [ Nie wiedziała, jak zdoła to znieść. Ale... Pomysł pojawił się nagle, jak wstrząs elektryczny... zabić Nicka. W końcu przyjdzie sprawdzić, co się z nią dzieje, może wyłączyć jej rzekomą katatonię. Nie będzie się spodziewał, że jest przytomna i groźna. Jeśli zaatakuje dostatecznie szybko, może przebije się przez jego gardę. Potrzebny jest tylko jeden celny cios... Szansa, by przebić mu gardło. Wstała, poszła do sana i wyrwała ze spłuczki pilnik do paznokci. Ręce lepiły się jej od krwi, ale nie bolały, tak samo jak poobijana głowa. Implant strefowy tłumił ból. Ściskając pilnik, wróciła przed drzwi i spróbowała przygotować się na dalsze oczekiwanie. Ale nie mogła czekać; nie wtedy, kiedy wypełniała ją energia. Mięśnie i umysł nie były zdolne do bezruchu. Potrzebowała decyzji, działań... krwi. Podobnie jak drzwi, tego chaosu nie mogła odsunąć. Mogła czekać; oczywiście, że mogła. Wystarczyło wcisnąć parę klawiszy sterownika, wprowadzić się w stan relaksu. Ale jeśli to zrobi, nie zdąży zareagować, kiedy wejdzie Nick. Potrzebowała tego szorstkiego wyostrzenia zmysłów, gdyż nie wiedziała, kiedy się zjawi. Chce go zabić, a zatem musi na niego poczekać. A nie może czekać, nie wymuszając na sobie nienaturalnego spokoju, który uniemożliwi atak. Nie było wyjścia. Szczelina między tym, czego chciała, a tym, do czego była zdolna, wydawała się nieprzekraczalna. Znowu siedziała na podłodze, skulona między pozwijanymi kombinezonami i mokrą pościelą. Nie mogła powstrzymać bezsensownego płaczu. Przecież nie musiało tak być. Zagubiła się jakoś, kiedy włączyła implant strefowy. Wcześniej ta obłąkana i chytra część umysłu wiedziała, co trzeba zrobić. Musiała ją odzyskać. Musiała odtworzyć łącze z tą częścią, która niczego nie wyjaśniała. Istniał tylko jeden sposób. Musi przeżyć pozostałe sześć czy sześćset godzin bez sztucznego wspomagania. Nie, to niemożliwe. To zbyt straszne. Sam pomysł wywoływał kłucie w sercu. Tylko implant strefowy utrzymywał ją przy życiu; tylko jego emisje chroniły przed konsekwencjami gwałtu i choroby skokowej, zdrady i udręki. Nie może z tego zrezygnować. Jeśli wyłączy czarną skrzynkę, pozostanie bez żadnej obrony przed tym, czym się stała. Nie miała wyboru. Inaczej nie zdoła przekroczyć szczeliny. 376 377 W bezgłośnej rozpaczy, jak gdyby dotarła do krańca s bie, zaczęła kasować funkcje implantu. Po jednej... Robiła to powoli, żeby zmniejszyć szok przejścia. Jedna fi po drugiej: redukowała ich intensywność w krokach tak małe że przestawała je wyczuwać. Jedna po drugiej: wyłączała je: ro wtedy, gdy miała czas przyzwyczaić się do straty. W ten sposób oddawała siebie rozpaczy. Kabina pogrążyła się w półmroku: nie dlatego, że zawiodło oś nie albo wzrok, ale dlatego że nie miało to już znaczenia. To tyli wnętrzna oznaka wewnętrznego uwięzienia; dostrzegalna manifr jej niepokonanej śmiertelności. Takie ograniczenia nie pozwalają: ruszyć. Nie można ich przezwyciężyć, ominąć, uniknąć dzięki i ani dzięki neuronowej magii. W czystym konflikcie siły Nick Su pokonał ją mimo wszystkich jej kłamstw, wszystkich tajemnic,; użyła przeciw niemu. Jej syn i człowieczeństwo zostały zdradzone jej niezdolność bycia kimś więcej, niż była w rzeczywistości. Ta część umysłu, która wszystko rozumiała, nie chciała zd swoich zamiarów. W końcu Mornie nie pozostało już nic | żonego, pobudzonego spokoju szaleństwa. Tylko bądź cicho. Nie przeszkadzaj sobie, trać rozum, ale i po cichu. Nie zważając na zakrzepłą na dłoniach krew, zaczęła się ' pasemkami włosów. Owijała je dookoła palców, układała w d ne wstęgi Móbiusa, nieskończone metafory. Potem rozdziel coraz cieńsze i cieńsze kosmyki. A kiedy były już tak cień' mieściły po jednym włosie, zaczęła je wyrywać. W pewnym sensie zagłębiła się poniżej dna swej roz" w otchłań autystycznego spokoju. Jak kabina, która więziła ją w swym wnętrzu; jak ciało, przyniosło jej tyle cierpienia; jak wszystkie zewnętrzne przesz*" które wykazały jej daremność... Jak wszystkie te rzeczy czas' stracił znaczenie. Wymijał ją bez zwracania uwagi. Dłonie, a głowa zaczęły boleć, ale to także nie miało znaczenia. Nie wiedziała, co się dzieje, kiedy ktoś stanął w progu. Ni, zostało jej wyjaśnione. Ostrożny i wystraszony, jakby ścigany przez Furie, Sib Ma wśliznął się do kabiny i zamknął drzwi. 21 i - Morna... - Szept Mackerna był przenikliwy jak krzyk. - O Boże... Przyglądała mu się tępo, jakby go nie poznawała. - Morna... - Pot kroplami pokrywał jego bladą twarz, przycie mniał cienki wąsik. - Wstawaj. - Dyszał ciężko, nierówno; nie ze zmęczenia, ale ze strachu. - Zostało ci niewiele czasu. - Wzrok uciekał od niej, powracał, obiegał kabinę i powracał znowu, przy wołując bijące skrzydła Furii. - O Boże. Co on ci zrobił? Czuła nieokreślone poruszenie. Kabina wyglądała jak po katastrofie. Kiedy Mackern odwracał wzrok, białka jego oczu odbijały światło i błyszczały chorobliwie. Morna nie zmieniła pozycji; zdawało się, że nie oddycha. Twarz miała dziką jak samo szaleństwo. Ale palce we włosach poruszyły się w szybszym rytmie; coraz gwałtowniej szarpała kosmyki. - Słuchaj. Osunął się przed nią na kolana, jak gdyby brakło mu sił. Ich oczy znalazły się na tym samym poziomie. - Zostało ci mało czasu. Spojrzała na niego nieruchomo, jakby nagle oślepła. 378 379 Ostrożnie, niemal lękliwie, jego dłonie przesunęły się do j' mion. Dotknął ją - i gwałtownie cofnął ręce, jakby była tak gc że aż parzyła. Spuścił głowę i wykrzywił usta. Potem z wysi" uniósł wzrok. I chwycił ją za ramiona. - On nie wie, że tu przyszedłem. To nie moja wachta. Czek aż wszyscy będą zajęci, żeby nikt mnie nie zauważył. Ale zszedłem z mostka, odłączyłem jego obwód sterowania drzw: Konsola ciągle pokazuje, że są zablokowane. Nikt nie odkry; zrobiłem, dopóki nie spróbuje otworzyć twojej kabiny. Mrużyła oczy, patrząc na niego ze ślepym, obojętnym nie-mieniem. Wszystko, co mówił, brzmiało równie znajomo i równie nie do odcyfrowania, jak szczelina. - Możesz stąd wyjść. - Narastała w nim rozpacz. - Morna, sisz mnie usłyszeć. Nie wiem, co on ci zrobił, ale musisz mnie szeć. Możesz stąd wyjść. To do niej dotarło. Coś drgnęło w mrocznym jądrze jej mi" nia. Możesz stąd wyjść. Zagubiona czy pogrzebana część um która rozumiała wszystko, wyemitowała ostrzegawczy im Wyjść. Szybciej, coraz szybciej owijała na palcach i wyrywała wło - Och, Morno... Pot na jego twarzy przypominał łzy. Sib nie był człowi odważnym - a przynajmniej nie uważał się za odważnego - a wyglądał jak trawiony gorączką. Konwulsyjnie cofnął rękę i % machu uderzył ją w twarz. Skrzywił się natychmiast; przygryzł' gę, wystraszony, że ją skrzywdził. Puściła kosmyk włosów i czubkami palców pogładziła policzek. Cicho, jak gasnący wietrzyk, szepnęła: - On może cię usłyszeć. Przez interkom. Mackern syknął i obejrzał się przerażony. Kiedy znów na nią spojrzał, w oczach wyczytała napięcie. - Jest wyłączony - szepnął. - Nie słucha. Drżąc, zaczerpnęła tchu. Przeszył ją dreszcz niecierpliwości. Co on takiego powied Już zapomniała... Czy mówił, że może wyjść z kabiny? Czy mówił, że zostało niewiele czasu? Nie pamiętała nawet jego imienia. Niepokój uciskał jej żołądek. Otworzyła usta, jakby chciała krzyczeć. - Proszę cię, Morna - szeptał błagalnie Mackern. - On mnie za bije, jeśli się dowie. Nie zmarnuj tego. Nie pozwól, żeby to poszło na marne. Słyszała go. Stopniowo opadała z niej apatia, a inteligencja unosiła się powoli jak pęcherzyki powietrza z głębiny. Przełknęła ślinę; zaczynała widzieć wyraźniej. - Czas - wymamrotała. - Powiedziałeś: „czas". - Tak! - potwierdził zachęcony i pobudzony jej reakcją. - Jesteśmy już prawie burta w burtę z Kojącą hegemonią, dwanaście godzin od Fakturamy. On wyznaczył dokładny czas startu kapsuły. Zostało ci... - Zerknął na chronometr w kabinie. - Dwadzieścia sześć minut. I znowu umknęło jej znaczenie słów. Fakturama? Kojąca hegemonia! Znajome terminy, ale nie pamiętała ich sensu. Dlaczego mówił, że ktoś go zabije? Zostało jeszcze całe dwadzieścia sześć minut. Z wysiłkiem przywołała imię z miejsca, gdzie je omyłkowo umieściła. - Sib Mackern... Co ty tu robisz? - Elementy układanki dopasowywały się do siebie, kiedy o nich mówiła. - On cię za to zabije. - Nie mogłem wytrzymać - odparł, jakby nagle ją zrozumiał, jakby wiedział, czego potrzebuje, a strach pomógł mu włączyć się do jej walki z rozpaczą. Potrzebowała rozpoznawalnych sensów, słów odbudowujących połączenie z realnym światem. - Odkąd do niego przystałem, robiliśmy takie rzeczy, że chce się rzygać. Mam przez to koszmary i budzę się z krzykiem. Ale nic takiego. Nic podobnego do sprzedania ludzkiej istoty Amnionowi. Ja ich widziałem, Morno - dodał z naciskiem, jak gdyby był jedynym świadkiem. - Te mutageny są złe. To co robią... Zatrząsł się z obrzydzenia. Żadne słowo nie mogło opisać tych okropieństw. - Miałaś rację. Każde z nas może być następne. Dlatego pomyś lałem, że dłużej tego nie wytrzymam. Musiałem coś zrobić, choć bym był sam i choćby on miał mnie potem zabić. Ale ty mnie ura towałaś. Ocaliłaś mi życie, Morno. - Zdradzał jej prawdę o sobie; widziała to wyraźnie. Spocona twarz i udręczone oczy nie pozosta wiały żadnych wątpliwości, że mówi szczerze. - Sama uratowałaś 380 381 Daviesa. A ja byłem gotów zrobić dla ciebie wszystko; wysu ło tylko poprosić. Ale nie dałaś mi szansy. On cię wypuścił, wywał się... Oboje się zachowywaliście, jakbyście zaplano ! wszystko wspólnie, jakby to była sztuczka, podstęp, żeby się rwać z Atestującej. Zmyliłaś mnie tak dokładnie, że sam nie działem, czy mam być ci wdzięczny czy przerażony. Mówił chrapliwym szeptem, nie podnosząc głosu. , - Chciałem być wdzięczny. Dałaś mi powód, żeby dla niego cować. Pozwoliłaś wierzyć, że uznaje pewne granice, że pewrt zbrodni jednak nie popełni. Ale bałem się, że właśnie to jest sz* ką, to jest podstępem. Że on nie cofnie się przed niczym. A s" tak, to musisz płacić straszliwą cenę za chronienie siebie i Dav" I kiedy znaleźliśmy się w zasięgu tego okrętu, poznałem pra Nie zniosę jej. Nie potrafię. I chcę ci pomóc - dokończył stan' czo. - To jedyne, co mogę jeszcze zrobić. Udało się; mówiąc, tworzył jej nowe połączenia, mosty, otchłanią zagubienia. Z głębiny wypływała wiedza, nowe kav zrozumienia. A mimo to obecność Mackerna w kabinie nadal, miała sensu. - Dlaczego? - zapytała. - Co mi przyjdzie z tego, że on cię; - Morna... - szepnął niespokojnie. - Zapomniałaś? Czy skr dził cię tak, że nie pamiętasz? Przecież chce im oddać twojeg na. Wystrzeli Daviesa w kapsule ratunkowej za... - zerknął na nometr - za dwadzieścia jeden minut. To było to: zwornik, ostatni niezbędny fragment układanki., dy trafił na miejsce, Morna wróciła do świata. Po raz pierwszy świadomie skupiła wzrok na twarzy zbawcy. Spokojnie, radziła ta jej część, która rozumiała. Bez pośpi Masz dosyć czasu. Uważaj, żeby nie popełnić żadnego błędu.' - Gdzie on jest? - spytała z absolutnym spokojem, który ni©, zostawiał żadnych wątpliwości, o kogo chodzi. Mackern wcale nie był spokojny. - Zabrali go do kapsuły jakieś... no, ze dwadzieścia min mu. - Zdawało jej się, że widzi czas spływający z jego twa Musiałem zaczekać. Liete pilnowała korytarza, dopóki go ni prowadzili. Mówiła, że nie wierzy, żebyś została w kabinie-" mogłem ryzykować przyjścia tutaj, dopóki nie zawiadomiła, że Davies jest w kapsule. Powiedziała... - Musiał odchrząknąć, żeby zmusić krtań do działania. - Powiedziała: „Nie sprawiał żadnych kłopotów. Wydaje się, że jest w szoku. Jakby wiedział, co z nim robimy, ale był zbyt zagubiony, żeby się opierać". Dziewiętnaście minut. Nie myślała o Daviesie. Nie musiała. I tak był już podstawową przyczyną wszystkiego. Zadała jeszcze Mackernowi ostatnie pytanie. - Czy on zmienił kody priorytetowe? Pierwszy danych pokręcił głową. - Nie miał czasu. Nie, oczywiście, że nie. Po co? Jedyna osoba, która ośmieliłaby się je wykorzystać, była bezpiecznie zamknięta i obłąkana. Odpowiedź pasowała do wszystkiego, co planowała, na co się przygotowała, nie zdając sobie z tego sprawy. Wstała z wysiłkiem, od którego zabolały stawy. - Wracaj do kabiny - poradziła Sibowi, sięgając po sterownik implantu strefowego. - Jesteś odważniejszy, niż ci się wydaje. Krew i zadrapania usztywniły jej dłonie; palce piekły. Ale nie miało to znaczenia. Jeden klawisz, i przez mięśnie popłynęła energia. - Jeśli któreś z nas przeżyje, to tylko dzięki tobie. Drugi uspokoił nerwy, poprawił refleks. - Zrobię wszystko, żeby cię osłonić. Kolejny pozwolił ruszać obolałymi rękami, jakby były sprawne. - Nie zapomnij zablokować drzwi do mojej kabiny. Szesnaście minut. Tutaj nie mogła zrobić nic więcej, żeby go chronić. Jego życie zależało teraz od własnej ostrożności. Kiwnęła więc głową w podziękowaniu, otworzyła drzwi i wybiegła na korytarz. - Powodzenia! - szepnął za nią Sib. - Nie martw się o mnie. Pozostawiła go za sobą, jakby przestał istnieć. Korytarz był pusty. To dobrze. Znów czuła się silna, naładowana energią jak działo cząsteczkowe. Zabije każdego, kto stanie jej na drodze. A w każdym razie spróbuje. Ale niechętnie. Nie chciała więcej krwi na rękach. Własna jej wystarczała. 382 383 Bezgłośna i bosa dotarła do windy i wcisnęła klawisz przyw Spokojnie. Była spokojna. Ale też gotowa zaatakować każdego, kto i w tej chwili używać windy. Nie miała okazji. Winda przyjechała prawie natychmiast, i pusta jak korytarz. Wsiadła i pojechała w górę, do osi statku - do modułu si' wego i rezerwowego mostka. Gdyby Nick jej pilnował, bez trudu by ją znalazł. Kompu" boczy rejestrował każde otwarcie i zamknięcie drzwi, każdy? jazd windy; mógł analizować gradient zużycia powietrza, zd jacy, ilu ludzi przebywa w danych pokojach czy na korytarzach nie robił tego bez instrukcji - a Nick nie wyda takiej instrukc póki nie nabierze podejrzeń. Jeśli Sib się nie zdradził... Jeśli Kojąca hegemonia i przygotowania do wystrzelenia I ły zajmowały Nicka w dostatecznym stopniu... Piętnaście minut. Winda stanęła. Drzwi się rozsunęły. Przed nimi czekała Mikka Vasaczk... Spojrzała na Mornę zdumiona. Nie, nie ona... Jej nie potrafi zaatakować. To wprawdzie i pobiła ją dla Nicka, ale mimo to Morna była jej wdzięcz dyskrecję i milczenie, jeśli już nie za aktywną pomoc. Gdyb_ Mikka, ktoś i tak w końcu by Mornę unieszkodliwił. Ale Davies był bezradny; nie mógł się bronić. Trafi do Af nu, jeśli mu nie pomoże. Dzięki implantowi pełna energii i szybka skoczyła na fy kładnie w chwili, gdy ta odstąpiła i uniosła ręce, pokazując, jest uzbrojona. Morna zatrzymała się w pół kroku. Spokojnie. Masz dosyć czasu. Z rękami w górze Mikka cofnęła się pod ścianę. Zmarsz czoło, obojętna i surowa. - To dziwne - rzuciła chrapliwie. - Mówił, mogłabym przy że jesteś unieruchomiona. Paskudna sprawa, kiedy kapitanowi ku nie można powierzyć nawet włączenia radioelektrody. _ Nie wtrącaj się - syknęła przez zęby Morna. - Nie jestem two-jp! wrogiem. Mikka skrzywiła się. Jej twarz nie wyrażała absolutnie niczego. _ Wiedziałaś, że Mały jest moim bratem? - spytała z kamiennym spokojem. - Kiedy umarli rodzice, nie miał się gdzie podziać. Zresztą byli biedni i nie pozostawili mu wielkiego wyboru. Załatwiłam mu tę robotę, żeby na niego uważać. Nie może być więcej niż o kilka lat starszy od Daviesa. Zawahała się. - Powiedziałaś mi prawdę, kiedy jej potrzebowałam. Zaryzykowałaś, że mogę cię zdradzić. Szkoda, że cię tu nie spotkałam. Spróbowałabym pewnie znowu ci przyłożyć. Czternaście minut. Morna nie miała czasu na wyrazy wdzięczności. Serce zbyt mocno biło jej w piersi. Chyba za bardzo wzmocniła emisję implantu: ledwie mogła zaczerpnąć dość powietrza, żeby wystarczyło na działanie w takim tempie. Odwróciła się i pobiegła na mostek rezerwowy. Nie było daleko: kawałek wzdłuż osi statku, kawałek dookoła. Kiedy skręciła, pokład wygiął się w górę; nie zwracała na to uwagi. Dostrzegała tylko mijane drzwi: te bezpieczne i te, które mogły się otworzyć. Drzwi do kabiny sterowania napędem i do modułu silnikowego stały otwarte na oścież. Tych właśnie szukała. Tutaj mieściły się główne obwody wyrzutni kapsuł ratunkowych. Kolejne zabezpieczenie: gdyby wszystkie systemy zawiodły, kapsuły ratunkowe można odpalić z konsoli mechanika. Zajrzała do środka. Vector Shaheed stał przy którymś z paneli, odwrócony do niej plecami. Trzynaście minut. Napięcie i hiperwentylacja sprawiały, że drżały jej mięśnie. Spokojnie. Musiała tam wejść i jakoś ominąć Vectora. Ale nie chciała go skrzywdzić. Z jakichś niezrozumiałych powodów traktował ją przyzwoicie, a przeżył już dość bólu. Sama myśl, że musiałaby go zranić, by pomóc Daviesowi, na nowo budziła w gardle posmak wymiocin. Spokojnie! 384 385 Miała jeszcze coś do zrobienia. Miała jeszcze czas. Je to zabierze się najpierw, to zanim wróci, Vector może zni że przecież wyjść do komory silnikowej albo na mostek. Aby go ratować - jego i to, co jeszcze pozostało w niej Morny - przemknęła przed drzwiami i weszła na mostek i Nie powinien być pusty. Tak blisko okrętu Amnionu ca powinna zajmować stanowiska bojowe. Tyle że Nick nie 2 walczyć. Wynegocjował już z Kojącą hegemonią pokojo jemne zaspokojenie żądań". Właściwie nie miał innego wyj mógł stawiać czoła równocześnie Kojącej hegemonii i Sp horyzontom - nie przy takiej prędkości, nie w przestrzeni A~ Po co dodatkowo męczyć i tak już wyczerpaną załogę? Morna ruszyła prosto do konsoli danych. Pod samym nosem Alby Parmute, wierząc w swoje umie" i rozproszoną uwagę tamtej, uruchomiła konsolę i na nowo ła sterowanie drzwiami swojej kabiny. To dla Siba Mackerna» nie pozostał już żaden ślad, że próbował jej pomóc. Jedenaście minut. Włączyła konsolę danych, zeszła z mostka rezerwowego wróciła w dziedzinę Vectora. Niestety, wciąż tam był, wciąż pracował. Stanął nawet przy nej konsoli. Nad jego ramionami widziała odczyty na ekranach -dopodobnie przeprowadzał diagnostykę i kontrolę stanu kapsuł-kowych, sprawdzał system podtrzymywania życia, wysyłał p" dzenia dła zaprogramowanych wartości ciągu rejsowego i hamuj Upewniał się, że kapsuła, która ma ponieść jej syna do jest sprawna. Dziesięć minut. O ile jej wewnętrzny zegar działał dokładnie... Nie mogła dłużej czekać. Musi się jakoś pozbyć stąd Vecto Weszła do kabiny i zamknęła za sobą drzwi. Usłyszał to i rżał się. Przystanęła, żeby mógł się jej przyjrzeć, zrozumieć, że jeś-będzie musiała, na pewno go nie zaatakuje. Nie okazał zdziwienia; jej przybycie nie naruszyło zwy' flegmatycznego stoicyzmu. Uniósł brew raczej na powitanie, w wyrazie zaskoczenia. ? _ Ach, Morna... - Jeśli coś mu się nie podobało, jedyną oznaką był likatny, niezdrowy rumieniec na okrągłej twarzy. Vector wyglądał jak ś, kto ciężko pracuje wbrew zaleceniom komputera medycznego. -yba powinienem przewidzieć, że tak się stanie. Nick jakoś nie może zumieć różnicy między tym, co możesz, a czego nie możesz zrobić. Uśmiechnął się, jak gdyby z niej kpił, lecz w jego głosie nie by-jo śladu kpiny. - Przyszłaś odprowadzić Daviesa? - zapytał. - Vector - odparła z naciskiem. - Odejdź od tej konsoli. Nie chcę cię skrzywdzić. Nie zmuszaj mnie do tego. Dziewięć minut. Vector uśmiechał się ciągle. - Nie, raczej nie. Nick specjalnie mnie tu przysłał: mam dopilnować, żeby nic nie zawiodło. Na tym statku nie opłaca się nie wykonywać rozkazów, nawet tych nie wyrażonych wprost. Ponieważ nie wyobrażał sobie, żebyś mogła się uwolnić spod działania implantu, nie polecił mi cię powstrzymywać. Mimo to jego zamiary były aż nadto wyraźne. Nie mogę ci pozwolić niczego dotknąć. Zresztą i tak nic na tym nie zyskasz. Jeśli nie dopuścisz do wystrzelenia kapsuły i wyciągniesz z niej Daviesa, Nick zwyczajnie złapie was oboje i zacznie od początku. Przeprosi za opóźnienie. A potem pewnie wyśle na ten okręt was oboje, żeby wykazać swoją „dobrą wolę". Wszystko, czego dokonałaś, pójdzie na marne. - Vector, ja nie żartuję. - Stanie w miejscu wymagało sporego wysiłku. - Odejdź od konsoli. - Potrzebowała ruchu, działania: czarną skrzynkę nastroiła na zbyt wysoki poziom, a jej synowi kończył się czas. - Zaszłam już za daleko, żeby się teraz zatrzymać. Poświęcę wszystko. Była przygotowana od dawna: od chwili, kiedy Davies przyszedł na świat... i został sprzedany Amnionowi. - Zgadzam się. - Nic nie mogło wyglądać mniej sarkastycznie niż pełen delikatnej wyższości uśmiech Vectora. - Na nieszczęście, nie mam wyboru. Jeśli nie odsunę ci się z drogi, prawdopodobnie linie zabijesz. W tej chwili wyglądasz, jakbyś mogła to załatwić jedną ręką. Ale jeśli zejdę ci z drogi, zabije mnie Nick. Sztywnym ruchem skrzyżował ręce na piersi; ten gest przypomniał Mornie o artretyzmie, grożącym mu kalectwem, i o jego 386 387 Bezgłośna i bosa dotarła do windy i wcisnęła klawisz przy w Spokojnie. Była spokojna. Ale też gotowa zaatakować każdego, kto mu w tej chwili używać windy. Nie miała okazji. Winda przyjechała prawie natychmiast, ró pusta jak korytarz. Wsiadła i pojechała w górę, do osi statku - do modułu siln wego i rezerwowego mostka. Gdyby Nick jej pilnował, bez trudu by ją znalazł. Komput" boczy rejestrował każde otwarcie i zamknięcie drzwi, każdy jazd windy; mógł analizować gradient zużycia powietrza, zdr jacy, ilu ludzi przebywa w danych pokojach czy na korytarzach, nie robił tego bez instrukcji - a Nick nie wyda takiej instrukcji, póki nie nabierze podejrzeń. Jeśli Sib się nie zdradził... Jeśli Kojąca hegemonia i przygotowania do wystrzelenia ka ły zajmowały Nicka w dostatecznym stopniu... Piętnaście minut. Winda stanęła. Drzwi się rozsunęły. Przed nimi czekała Mikka Vasaczk... Spojrzała na Mornę zdumiona. Nie, nie ona... Jej nie potrafi zaatakować. To wprawdzie Nf pobiła ją dla Nicka, ale mimo to Morna była jej wdzięczn dyskrecję i milczenie, jeśli już nie za aktywną pomoc. Gdyby Mikka, ktoś i tak w końcu by Mornę unieszkodliwił. Ale Davies był bezradny; nie mógł się bronić. Trafi do Ac nu, jeśli mu nie pomoże. Dzięki implantowi pełna energii i szybka skoczyła na Mikkę5 kładnie w chwili, gdy ta odstąpiła i uniosła ręce, pokazując,: jest uzbrojona. Morna zatrzymała się w pół kroku. Spokojnie. Masz dosyć czasu. Z rękami w górze Mikka cofnęła się pod ścianę. Zmarsz czoło, obojętna i surowa. - To dziwne - rzuciła chrapliwie. - Mówił, mogłabym przy" że jesteś unieruchomiona. Paskudna sprawa, kiedy kapitanowi ku nie można powierzyć nawet włączenia radioelektrody. - Nie wtrącaj się - syknęła przez zęby Móma. - Nie jestem two im wrogiem. Mikka skrzywiła się. Jej twarz nie wyrażała absolutnie niczego. - Wiedziałaś, że Mały jest moim bratem? - spytała z kamiennym spokojem. - Kiedy umarli rodzice, nie miał się gdzie podziać. Zre sztą byli biedni i nie pozostawili mu wielkiego wyboru. Załatwiłam mu tę robotę, żeby na niego uważać. Nie może być więcej niż o kil ka lat starszy od Daviesa. Zawahała się. - Powiedziałaś mi prawdę, kiedy jej potrzebowałam. Zaryzyko wałaś, że mogę cię zdradzić. Szkoda, że cię tu nie spotkałam. Spróbowałabym pewnie znowu ci przyłożyć. Czternaście minut. Morna nie miała czasu na wyrazy wdzięczności. Serce zbyt mocno biło jej w piersi. Chyba za bardzo wzmocniła emisję implantu: ledwie mogła zaczerpnąć dość powietrza, żeby wystarczyło na działanie w takim tempie. Odwróciła się i pobiegła na mostek rezerwowy. Nie było daleko: kawałek wzdłuż osi statku, kawałek dookoła. Kiedy skręciła, pokład wygiął się w górę; nie zwracała na to uwagi. Dostrzegała tylko mijane drzwi: te bezpieczne i te, które mogły się otworzyć. Drzwi do kabiny sterowania napędem i do modułu silnikowego stały otwarte na oścież. Tych właśnie szukała. Tutaj mieściły się główne obwody wyrzutni kapsuł ratunkowych. Kolejne zabezpieczenie: gdyby wszystkie systemy zawiodły, kapsuły ratunkowe można odpalić z konsoli mechanika. Zajrzała do środka. Vector Shaheed stał przy którymś z paneli, odwrócony do niej plecami. Trzynaście minut. Napięcie i hiperwentylacja sprawiały, że drżały jej mięśnie. Spokojnie. Musiała tam wejść i jakoś ominąć Vectora. Ale nie chciała go skrzywdzić. Z jakichś niezrozumiałych powodów traktował ją przyzwoicie, a przeżył już dość bólu. Sama myśl, że musiałaby go zranić, ty pomóc Daviesowi, na nowo budziła w gardle posmak wymiocin. Spokojnie! 384 385 Miała jeszcze coś do zrobienia. Miała jeszcze czas. Jeśli za to zabierze się najpierw, to zanim wróci, Vector może zniknąć -że przecież wyjść do komory silnikowej albo na mostek. Aby go ratować - jego i to, co jeszcze pozostało w niej z da Morny - przemknęła przed drzwiami i weszła na mostek rezerw Nie powinien być pusty. Tak blisko okrętu Amnionu cała; powinna zajmować stanowiska bojowe. Tyle że Nick nie zamr walczyć. Wynegocjował już z Kojącą hegemonią pokojowe „<: jemne zaspokojenie żądań". Właściwie nie miał innego wyjści mógł stawiać czoła równocześnie Kojącej hegemonii i Spoko-horyzontom - nie przy takiej prędkości, nie w przestrzeni Amni' Po co dodatkowo męczyć i tak już wyczerpaną załogę? Morna ruszyła prosto do konsoli danych. Pod samym nosem Alby Parmute, wierząc w swoje umiejęti i rozproszoną uwagę tamtej, uruchomiła konsolę i na nowo wł ła sterowanie drzwiami swojej kabiny. To dla Siba Mackema. nie pozostał już żaden ślad, że próbował jej pomóc. Jedenaście minut. Włączyła konsolę danych, zeszła z mostka rezerwowego i. wróciła w dziedzinę Vectora. Niestety, wciąż tam był, wciąż pracował. Stanął nawet przy nej konsoli. Nad jego ramionami widziała odczyty na ekranach -dopodobnie przeprowadzał diagnostykę i kontrolę stanu kapsuł kowych, sprawdzał system podtrzymywania życia, wysyłał po dzenia dla zaprogramowanych wartości ciągu rejsowego i hamuj Upewniał się, że kapsuła, która ma ponieść jej syna do zg jest sprawna. Dziesięć minut. O ile jej wewnętrzny zegar działał dokładnie... Nie mogła dłużej czekać. Musi się jakoś pozbyć stąd Vectc Weszła do kabiny i zamknęła za sobą drzwi. Usłyszał to i rżał się. Przystanęła, żeby mógł się jej przyjrzeć, zrozumieć, że jeś" będzie musiała, na pewno go nie zaatakuje. Nie okazał zdziwienia; jej przybycie nie naruszyło zwy" flegmatycznego stoicyzmu. Uniósł brew raczej na powitanie? w wyrazie zaskoczenia. 386 - Ach, Morna... - Jeśli coś mu się nie podobało, jedyną oznaką był delikatny, niezdrowy rumieniec na okrągłej twarzy. Vector wyglądał jak ktoś, kto ciężko pracuje wbrew zaleceniom komputera medycznego. - Chyba powinienem przewidzieć, że tak się stanie. Nick jakoś nie może zrozumieć różnicy między tym, co możesz, a czego nie możesz zrobić. Uśmiechnął się, jak gdyby z niej kpił, lecz w jego głosie nie było śladu kpiny. - Przyszłaś odprowadzić Daviesa? - zapytał. - Vector - odparła z naciskiem. - Odejdź od tej konsoli. Nie chcę cię skrzywdzić. Nie zmuszaj mnie do tego. Dziewięć minut. Vector uśmiechał się ciągle. - Nie, raczej nie. Nick specjalnie mnie tu przysłał: mam dopilnować, żeby nic nie zawiodło. Na tym statku nie opłaca się nie wykonywać rozkazów, nawet tych nie wyrażonych wprost. Ponieważ nie wyobrażał sobie, żebyś mogła się uwolnić spod działania implantu, nie polecił mi cię powstrzymywać. Mimo to jego zamiary były aż nadto wyraźne. Nie mogę ci pozwolić niczego dotknąć. Zresztą i tak nic na tym nie zyskasz. Jeśli nie dopuścisz do wystrzelenia kapsuły i wyciągniesz z niej Daviesa, Nick zwyczajnie złapie was oboje i zacznie od początku. Przeprosi za opóźnienie. A potem pewnie wyśle na ten okręt was oboje, żeby wykazać swoją „dobrą wolę". Wszystko, czego dokonałaś, pójdzie na marne. - Vector, ja nie żartuję. - Stanie w miejscu wymagało sporego wysiłku. - Odejdź od konsoli. - Potrzebowała ruchu, działania: czarną skrzynkę nastroiła na zbyt wysoki poziom, a jej synowi kończył się czas. - Zaszłam już za daleko, żeby się teraz zatrzymać. Poświęcę wszystko. Była przygotowana od dawna: od chwili, kiedy Davies przyszedł na świat... i został sprzedany Amnionowi. - Zgadzam się. - Nic nie mogło wyglądać mniej sarkastycznie niż pełen delikatnej wyższości uśmiech Vectora. - Na nieszczęście, nie mam wyboru. Jeśli nie odsunę ci się z drogi, prawdopodobnie mnie zabijesz. W tej chwili wyglądasz, jakbyś mogła to załatwić jedną ręką. Ale jeśli zejdę ci z drogi, zabije mnie Nick. Sztywnym ruchem skrzyżował ręce na piersi; ten gest przypomniał Mornie o artretyzmie, grożącym mu kalectwem, i o jego 387 lojalności wobec przyjaciela, Orna, który ciężko go pobił prowadził do choroby. Osiem minut. - Myślę, że to było nieuniknione. Cała ta sprawa od począ" miała szans powodzenia. Nie tu jest moje miejsce, to nie jest ży takiego człowieka jak ja. Wybrałem je, bo alternatywy były n zniesienia, ale nigdy do mnie nie pasowało. Albo ja nie paso do niego. Wzburzony idealizm wydaje się dobrym pretekstem, wstąpić na drogę przestępstwa, ale to nie pomaga. Sprzecznoś siała mnie w końcu dopaść. Można powiedzieć, że jedyne, co osiągnąłem, to zagwarantowanie moralnej przewagi lud których nienawidzę. Lepiej na tym wyjdę, jeśli skończę natych - Vector, przestań! Nie mam czasu na takie rzeczy! - Miała cie, że kiedy zaciska palce, tryskają z nich iskry. Powinna d; głośno, ale wściekłość pozwalała jej zachować spokój. - „Wzb-ny idealizm" to gówniany pretekst, żeby oddawać ludzi Amnio Sam o tym wiesz. Ale nie chcesz się zmierzyć z logiką własnyc cyzji, więc unikasz jej, pogardzając sam sobą. Próbujesz udow że zasłużyłeś na to, co ci zrobiła PZKG. Kto by kwestionował branie środka immunizującego takiemu przestępcy jak ty? Kto i szanować przyjaciół Orna Vorbulda? Ale to nie takie proste. Cr widzisz, do czego prowadzi takie rozumowanie? Do ludobój Vector. Do zniszczenia całej ludzkiej rasy. Popatrz na mnie. My że jestem tutaj, bo chcę ratować syna... I masz rację. Ale zrobił to samo, gdybyś to ty był w kapsule. Zrobiłabym to samo dla Ni!, - To była prawda, mimo obrzydzenia, jakie w niej budził. - , więcej niż ty powodów, żeby nienawidzić PZKG. Mam więcej \n dów, żeby bać się Nicka. Ale wolałabym nas wszystkich zob martwych, niż dopuścić do takiej potwornej zdrady. Siedem minut. Zrobiła dwa kroki do przodu - gwałtowne jak wybuch ogn: - Zejdź mi z drogi! Powoli opuścił ręce. Zdawało się, że skierował spojrzenia własnego wnętrza. Twarz nie ukazywała niczego prócz tego zdrowego rumieńca. - Wciąż jesteś gliną - mruknął. - Nieważne, co zrobiłaś. W bi serca cały czas jesteś gliną. Jedną z nielicznych. Mówis 388 ryzykowałabyś tak samo, gdybym to ja siedział w kapsule. Chyba ci wierzę. To już jest coś warte... Masz rację, oczywiście. To ja podejmowałem decyzje, które doprowadziły mnie do tego bagna, a teraz chciałbym uniknąć konsekwencji. Ci z nas, którzy szczerze i głęboko nienawidzą glin, powinni lepiej to rozwiązywać. Odsunął się i wskazał Mornie konsolę kapsuł ratunkowych. Ruszyła tak szybko, że nie widziała, jak ustawia stopy, jak przenosi ciężar ciała; nie zauważyła, że bierze zamach. Ledwie spostrzegła jego pięść, kiedy trafił ją w głowę, wkładając w cios całą swoją siłę. Uderzenie rzuciło ją na ścianę; osunęła się i padła na podłogę, jak gdyby była do niej przybita. Sześć minut. - Przepraszam cię. - Coś tłumiło głos Vectora; może ssał rozbi te kostki. - Nie zasłużyłaś na to. Ale musiałem się upewnić, że mnie do tego nie zmusisz. Chyba spojrzał na chronometr. - Masz pięć minut czterdzieści osiem sekund. Czaszka dudniła jej jak dzwon. Przez moment implant strefowy nie potrafił wytłumić bólu. Poprzez szum agonii słyszała, jak otwierają się i zamykają drzwi. Wciąż glina. Zmusić mnie do tego. Pięć minut... Zapomnij o spokoju, odezwał się do niej głos, wyraźny jak bicie kurantów. Nie masz już czasu. Z trudem wciągając powietrze, przetoczyła się na brzuch, stanęła na czworakach. Ocalił ją implant strefowy; jego emisje wygasiły ból i osłabienie, usunęły mgłę znad myśli; zrobiły wszystko, z wyjątkiem dostarczenia jej tlenu. Dysząc ciężko, na granicy utraty przytomności, Morna podniosła się na nogi. Konsola zdawała się kołysać; mgła przesłaniała oczy. Mimo to Morna ruszyła do drzwi, znalazła panel zamka i zablokowała je. Aby przeszkodzić temu, kto chciałby ją powstrzymać. Potem sztuczna stabilizacja opanowała odpalające przypadkowo neurony. Wzrok zogniskował się na wskaźnikach. Tam. Z konsoli dowiedziała się, która kapsuła jest gotowa do startu. Ekran wyświetlał odliczanie, stan systemów, trajektorię startową, 389 parametry hamowania. Plot ze skana pokazywał Kapitański i Kojącą hegemonię, a także zaprojektowany kurs między nimi.?" psuła wyhamuje wprost w jednej z ładowni okrętu. Plot skanu działał automatycznie. To nie był mostek rezer.. Morna nie miała dostępu do samego skanu ani do konsoli ster nia. Musiała zgadywać. Ale że plotowanie odbywało się au' tycznie, ekran pokazywał też zawieszony w tle Thanatos _. Ekran podawał również prędkość i wektor Kapitańskiego kapr^ a to z kolei pozwalało ocenić odległość i kurs do tej samotnej ły. Powinna odgadnąć je w miarę dokładnie. Problemem był czas. Zmiana programu lotu to skomplikov zadanie; pozostały tylko cztery minuty, a ona nawet nie zaczęła.; zdąży unieruchomić konsoli dowodzenia Nicka. Zresztą i tak _. na to zrobić jedynie z mostka rezerwowego. Czyli cokolwiek ir ni, Nick może odwołać, jeśli tylko coś zauważy. Nie wolno do tego dopuścić. Przeskoczyła do konsoli ciągu i włączyła sterowanie ręczne, i nająć połączenie z mostkiem. Potem zainicjowała sekwencję? mknięcia systemu. Od tej chwili Kapitański kaprys nie mógł h wać ani manewrować. Samo w sobie nie stanowiło to zagrożeń nie w tej odległości od Thanatos Minor. Ale odwróci uwagę Nic Rzeczywiście, natychmiast odezwał się przez interkom. - Vector! - Krzyknął. - Vector! Co ty tam, kurwa, wyprawia Trzy i pół minuty. Wyłączyła interkom i wróciła do konsoli sterowania kapsuła Teraz. Nie ma czasu na błędy czy pomyłki. Jeśli zdoła prze" gramować kapsułę przed startem, będzie nieosiągalna, gdy opuści wyrzutnię. Implant strefowy dawał jej nadprzyrodzoną szybkość; wpro' dziła kody priorytetowe Nicka. Nie miała zamiaru odwoływać startu - próbować ratowania l viesa na pokładzie Kapitańskiego kaprysu. Vector miał rację: ni; go by w ten sposób nie osiągnęła. To, co planowała, nie było 01 le lepsze, ale przynajmniej powinno trochę przedłużyć życie sy~ Niczego więcej nie pragnęła. Przede wszystkim skopiowała na ekran program lotu. Ostro' wyłączając wskaźniki stanu, które ludzi na mostku ostrzegł 390 o zmianach, wykasowała program z kapsuły i zaczęła wprowadzać nowe instrukcje. Dwie minuty. Zakumulowane napięcie tamowało oddech. Ciało, niezdolne do uzyskania dostatecznej ilości tlenu dla zaspokojenia swych potrzeb, zaczęło zużywać siebie jako paliwo. Ciemne plamki wirowały Mor-nie przed oczami, przesłaniały ekrany, zwodziły palce. Zbyt wysoko nastawiła swoją czarną skrzynkę. Kiedyś ją to zabije. Nie przerywała pracy. Początkowo jej instrukcje były identyczne z pierwotnymi. Start bez zmian. Trajektoria bez zmian. To dało jej punkt początkowy dla dalszych hipotez. Instrukcje zaczęły się różnić w chwili deceleracji. Zamiast hamowania nakazała kapsule pełny ciąg i zmianę kursu. Miała ominąć Kojącą hegemonię i skierować się na Thanatos Minor. Jeśli nikt nie uprzedzi Amnionu, co zrobiła, okręt nie zdąży zareagować: kapsuła przemknie obok i oddali się, zanim ją przechwycą. Nie będą strzelać, nie, stanowczo nie, skoro tak im zależy na dostaniu Daviesa żywego... Jedna minuta. Jednak przy tej prędkości kapsuła rozbije się przy uderzeniu o skałę. Chyba że Fakturama ją zestrzeli, broniąc się przed atakiem. Tak czy inaczej, Davies zginie w kuli ognia. Kapsuła musi zatem wyhamować tak, by przetrwać lądowanie; by przekonać Fakturamę, że nie stanowi zagrożenia. Tutaj Morna musiała zgadywać: kiedy rozpocząć hamowanie, jakiego użyć ciągu. Nie była Nickiem; nie potrafiła wykonywać w pamięci algorytmów. Jej syn zginie, jeśli Morna pomyli się w ocenie. Nieważne. Lepiej zabić go przypadkowo, niż oddać na pastwę mutagenów Amnionu. Piętnaście sekund przed startem zakończyła program i skopiowała do kapsuły. Tyle tylko mogła zrobić. Nie spodziewała się pożyć dostatecznie długo, by sprawdzić, czy to wystarczy. Ale gdyby się udało... Zanim kapsuła ratunkowa wysunęła się z wyrzutni startowej i oddaliła poza zasięg odwołania, Morna otworzyła już drzwi i opuściła kabinę sterowania napędem. * * * 391 Na mostku Nick przestał kląć milczenie Vectora i zaczął o wować kapsułę lecącą do Kojącej hegemonii. Lot nie powinien trwać długo. Dwa statki dzieliło zaledwie pięć cy kilometrów - a kapsuła miała prędkość odrobinę większą niż Kaw ski kaprys, dzięki krótkiemu odpaleniu silnika przy starcie. Jeszcze minut i będzie mógł odetchnąć. Amnion dotrzymywał umów. Moż? starczenie mu uszkodzonych części napędu skokowego uważali za i wiedliwone, ale teraz nie będą próbować żadnych sztuczek ani os Nie tak blisko Fakturamy. Mimo to, kiedy obserwował ekrany, di go złe przeczucie. Czuł ucisk w mosznie. Wiedział, że coś się nie i - Dlaczego to zrobił? - spytała Carmel ze swą zwykłą bezcz szczerością. - Bez ciągu siedzimy tu jak na talerzu. Z tej odleg mogą nas pociąć na małe kawałeczki. Do diabła, mogą nawet strzelić moduł dowodzenia, a resztę zostawić całą. - Nie wiem - warknął Nick. - Sama zgadnij. Albo go pos i zapytaj. Będzie miał ostatnią szansę, żeby coś powiedzieć,: wypruję mu flaki. - W tej chwili nie potrzebujemy ciągu. - Pierwszy sternik pr wał bronić Vectora. -1 mamy mnóstwo czasu, żeby uruchomić pęd, zanim zbliżymy się do doku. - Mam ich na wszystkich celownikach - poinformowała neu' nym tonem Malda Verone. - Jeśli strzelą, powinniśmy ich trafić-czy dwa, zanim się rozlecimy. Nick nie zareagował. Kapsuła pokonała czwartą część drogi Kojącej hegemonii. - Na pewno się boi, że zaczną do nas strzelać - oświadczył i gle Lind. - Może uważa, że wstrzymają ogień, kiedy zobaczą, że steśmy bezbronni? Jego Nick także zignorował. Był wewnętrzne przekonany, okręt nie będzie do niego strzelał - tak pewien, że nie zadbał na o przygotowanie Kapitańskiego kaprysu do walki. - Ale dlaczego? - zaprotestowała nadąsana Alba. - Dlaczego mieliby nas zabić, jeśli będziemy bezbronni? Carmel pokręciła głową. - Mam lepsze pytanie. Dlaczego sądzi, że będą do nas strzel" No właśnie. Dlaczego te skurwiele miałyby strzelać? Jakie rn wytłumaczenie? Jakie wytłumaczenie będą mieli? I nagle przeczucie Nicka nabrało wyrazistości. Odwrócił się od ekranów. - Co on zrobił z kapsułą? - warknął. Carmel i Malda patrzyły na niego zaszokowane. Lind gapił się z ogłupiałą miną. Niczym w odpowiedzi na wezwanie, przy wejściu na mostek pojawił się Vector Shaheed. Twarz miał bladą, bezbarwną niczym blizny Nicka i zdawało się, że serce odmawia mu posłuszeństwa. Jednak uśmiech pozostał łagodny jak zawsze. Opanowanie i spokój nie pozwalały się niczego domyśleć. - Vector - powiedział Nick, cicho i groźnie. - Kazałem ci pilno wać kabiny sterowania napędem. Mechanik znieruchomiał w pół kroku. Szerzej otworzył oczy. - Co się stało? Nick pochylił się nad konsolą, kierując całą swą wściekłość na Vectora. - Kazałem ci pilnować, żeby nic się nie stało. - Wiem. I nic się nie stało. To znaczy nie mogło. Nie może. Nigdy jeszcze Nick nie słyszał Vectora tak bliskiego zakłopotania. - Nic się nie mogło stać. Czekałem, dopóki nie byłem tego pewny. Wiem, że nie powinienem wychodzić. Ale musiałem zajrzeć do am bulatorium, musiałem wziąć coś przeciwbólowego. Inaczej byłbym całkiem do niczego. Możesz sprawdzić komputer. Zostało tylko pięć minut do startu i byłem pewien, że nic już się nie zdarzy. Zamknąłem kabinę i poszedłem po leki. A co się stało? - zapytał ostrożnie. Nick nie odpowiedział. Złe przeczucie przeniosło się z krocza na twarz; miał wrażenie, że kwas pali go pod oczami. Znów odwrócił się do ekranów. Kapsuła była już tak blisko Kojącej hegemonii, że powinna zacząć hamowanie. Powinna hamować w tej chwili... Skan wykrył ciąg. Za duży. Kapsuła odchyliła się od zaprogramowanego kursu i zaczęła przyspieszać. Pełnym ciągiem minęła okręt. W jednej chwili znalazła się poza jego zasięgiem. 392 393 - MORNA! Ty SUKO! - ryknął Nick, z samej głębi sw zwątpienia. - Nick - odezwał się zdyszanym głosem Lind. - Kojąca ke_ monia chce z tobą rozmawiać. Wydaje mi się, że krzyczą. Nick natychmiast się opanował. Później będzie miał dość < na wściekłość. Później zdąży odpłacić Mornie. W tej chwili po" stało mu jakieś dziesięć sekund na ratowanie siebie i statku. Bez żadnego stanu pośredniego przeszedł w swój tryb awaryjnjc stan wyostrzonej, twórczej koncentracji, na której opierała się jego putacja. Nie zwracając uwagi na wystraszoną załogę, rozsiadł się i godnie w fotelu, przybierając pozę pełną nonszalanckiej kompet* - Potwierdź odbiór - rozkazał Lindowi. - Powiedz im, że od; wiedź nadamy natychmiast. Potem kopiuj: „Kapitan Nick Succo do okrętu Amnionu Kojąca hegemonia. Mieliśmy sabotaż. Po rzam, mieliśmy sabotaż. Straciliśmy ciąg. Przeskanujcie nasze < sje, a uzyskacie potwierdzenie. Nie możemy manewrować. Sab wano również kapsułę ratunkową, niosącą ludzkiego potomka," viesa Hylanda. - Sprawdził odczyt. - Kapsuła zderzy się z Tha tos Minor...". Carmel, podaj Lindowi czas. „Jeśli w ramach sab żu dokonano właściwych poprawek procedury deceleracji, lu potomek może przeżyć. Sabotażystą jest Morna Hyland". Na moment wściekłość pokonała wymuszony spokój. - Flaki jej wypruję! Zapanował nad sobą. Odetchnął głęboko. - Tego nie kopiuj - polecił Lindowi. - Dalszy ciąg wiadomo „Uciekła z aresztu. Nie umiem tego wytłumaczyć. Kiedy się wiem, jak tego dokonała, poinformuję was. Rozumiem, że wa żądania nie zostały zaspokojone. Żałuję tego. Żałuję, że poz wskazują na moją nieuczciwość w interesach. Aby was przekon podporządkuję się wszelkim żądaniom, jakie zechcecie zaspok" jeśli tylko nie zagrażają bezpieczeństwu mojemu i mojego sta'1 Czekam na informację, co muszę zrobić, by wynagrodzić w zdradę Morny Hyland. Dla wykazania, że mam uczciwe zami nie uruchomię napędu, dopóki nie udzielicie na to zgody". Wy to. Odpowiedź wpuść na audio. Vector zdążył już odzyskać spokój. - Czy to wystarczy? - zapytał cicho. 394 - Ciebie to nie powinno obchodzić - warknął Nick. - Nie poży jesz tak długo, żeby ci to robiło jakąkolwiek różnicę. Ale dla pozostałych, a także dla własnego spokoju, dodał: - Nie chcą nas rozwalać, jeśli to nie będzie konieczne. Źle by na tym wyszli. Z Fakturamy widzą, że nie mamy ciągu. Słyszą, że sta ramy się współpracować. No i mogę się założyć, że wciąż jeszcze mamy coś, na czym skurwielom zależy. - Uśmiechnął się groźnie. - Coś, co mogę im oddać za darmo. Rozejrzał się. - Malda - rzucił. - Przełącz celowniki na czuwanie. Powinni wy kryć, że redukujemy emisję. Im grzeczniej się zachowujemy, tym lepiej. Nie czekając na odpowiedź, włączył interkom. - Mikka, Liete, zorganizujcie poszukiwania. Jak najszybciej... i dokładnie. Weźcie wszystkich ludzi. Musicie znaleźć Mornę. Wy dostała się jakoś z kabiny; nie pytajcie, w jaki sposób. Jeśli ktoś jej pomagał, to wykastruję skurwysyna. Zacznijcie od modułu silniko wego i rezerwowego mostka. Potem zajrzyjcie do komory napędu. Sprawdźcie w osi, sprawdźcie infrastrukturę. Jeżeli zabrała skafan der, to może się ukrywać nawet w pancerzu. Macie ją znaleźć... Ale nie dopuśćcie, żeby się zabiła. Nie pozwólcie się zmusić do jej za bicia. Będzie nam potrzebna, a martwa nie przyda się na nic. Wyłączył interkom i spojrzał na ekran ukazujący pozycję Kojącej hegemonii. - No dalej, skurwiele - rzucił chrapliwie. - Odpowiadajcie. Powiedzcie, że pozwolicie nam żyć. Powiedzcie, że dacie nam wyjść z tego w jednym kawałku. - Ale kto jej pomógł? - odezwał się pierwszy sternik. - Kto by się ośmielił? Ponieważ Nick nie potrafił usiedzieć bez ruchu, odwrócił fotel i spojrzał na Vectora. - Co ci zaproponowała? - spytał. - Może jakąś perwersję w ro dzaju „uwolnienia od odpowiedzialności"? Czy po prostu seks po nad twoje najdziksze marzenia? Mechanik spokojnie patrzył Nickowi w oczy. - Sprawdź komputer w ambulatorium - odparł z kamienną twarzą. Otaczająca go wrogość nie robiła na nim większego wrażenia. - Po wie ci, jak zaawansowany mam artretyzm. Mówiąc prawdę, ona nic 395 mi nie mogła zaproponować. Tutaj nie grozi nam odpowie ność, a co do seksu... - W uśmiechu pojawił się cień smutku, -A nadaję się do seksu. Za bardzo mnie boli. Przeklinając pod nosem, Nick odwrócił się plecami. Nie mógł się doczekać. Jeśli Amnion szybko nie odpowie,' dzie musiał pójść i sam znaleźć Mornę. Albo zabić Vectora na i scu, tutaj, na mostku. Wysiłek panowania nad sobą przekraczał; go możliwości. Potrzebował przemocy. Musiał dopilnować, kobieta, która go okaleczyła, zapłaciła za wszystko. - Jest, Nick. - Lind drgnął, kiedy głośniki zatrzeszczały gło' Wszyscy na mostku wstrzymali oddech. - Okręt Amnionu Kojąca hegemonia do człowieka, kapit Nicka Succorso. Popełniłeś oszustwo. Żądania Amnionu nie zo ły zaspokojone. Jednak stan waszego napędu rakietowego uzys* potwierdzenie. Spekulacja sugeruje, że sabotaż jest prawdopod ny. Bezpośrednią przyczyną była twoja niezdolność do uwięzi sabotażystki, Morny Hyland. Jednakże zniszczenie was nie pom interesom Amnionu. Zadokujecie przy ludzkiej konstrukcji zwa „Fakturama". Jeśli ludzki potomek Davies Hyland przeżyje upaJ na Thanatos Minor, odszukasz go i dostarczysz Amnionowi. D kowo przekażesz sabotażystkę Mornę Hyland. Jeśli te żądania zostaną zaspokojone, twój kredyt będzie cofnięty. Fakturama ot ma instrukcje odmowy dostarczenia wam części i zapasów. N* zdolni do skoku umrzecie. Poinformujcie o akceptacji tych żąd Nick zacisnął pięść nad głową i pogroził w powietrzu. - Ktoś chce się targować? - zapytał z ironią. - To wasza osta szansa. Wszyscy wpatrywali się w niego. Nikt się nie odezwał. Wściekłość Nicka zmieniła się w demoniczną uciechę. - Lind, powiedz im, że akceptujemy żądania. - Po tych słow2 doznał przebłysku natchnienia, ślepej intuicji. - Powiedz, że zroŁ wszystko, co w mojej mocy, żeby dostali to, czego chcą. - Z trud , tłumił podniecenie. - Powiedz, że uruchomimy ciąg, kiedy ty" udzielą pozwolenia. Wszystkie najlepsze decyzje podejmował intuicyjnie. To właśrt było źródłem jego romantycznej, niemal magicznej reputacji. N" dy nie wahał się działać pod wpływem natchnienia. - Kiedy skończysz - mówił dalej - nadasz wąskopasmową wia domość do sztabu PZKG. Użyj współrzędnych i kodów, jakie ci po dałem ostatnim razem. Kopiuj. „Uratowałem ją dla was, do diabła. Teraz wyciągnijcie mnie z tego. Bo jak nie, nie zdołam jej ochronić przed Amnionem". Nadaj. Nauczę cię, co to znaczy mnie odcinać, tłumaczył w myślach Hashiemu Lebwohlowi. A wasze żądania zaspokoję bardziej, niż potraficie wytrzymać, dodał do pobliskiego okrętu. A ty zapłacisz rachunek, obiecał Mornie. Vectorowi oczy zalśniły wilgocią, jak gdyby powstrzymywał łzy. Pierwszy sternik spuścił głowę. Z powodów, których pewnie nie rozumiała, Alba zachichotała nerwowo. Malda wciąż wpatrywała się w Nicka jak skamieniała. Wzrok Carmel raczej nie wyrażał aprobaty. - Mikka? - rzucił Nick do interkomu. - Liete? Macie ją? Potrze bujecie pomocy? Ani Mikka, ani Liete nie znalazły Morny. * * * Gdyby polecił im zacząć od swojej kabiny, znalazłyby ją od razu. Kiedy negocjował z Amnionem, a Davies mknął ku Thanatos Minor, Moma starannie badała kabinę, poszukując zapasu leku, który dawał Nickowi odporność na mutageny Amnionu. Jednak nie schwytano jej. Dopiero potem, kiedy próbowała się ukryć w jednej z kapsuł ratunkowych. Rozgoryczona i milcząca Mikka założyła jej kajdanki. Liete wezwała mostek. - Zabierzcie ją do ambulatorium. - Głos Nicka przypominał strumień kwasu. - Uśpijcie ją. Dopiero po dokowaniu będę mógł się nią zająć. I odbierzcie jej ten przeklęty sterownik implantu! Morna wzruszyła ramionami, jakby nauczyła się już umierać. Obojętna i zgubiona nie stawiała oporu, gdy Mikka i Liete odprowadzały ją do ambulatorium, kładły na stole i wprowadzały do żył kataleptyk. 396 Teraz, kiedy już wiedział, co dla niego zaplanowano, Ang Thermopyle z coraz większym trudem znosił oczekiwanie. Che' się wyrwać z tego miejsca: jak najdalej od sterylnych pokojów i k rytarzy oddziału chirurgii GD PZKG; jak najdalej od lekarzy, tec ników, terapeutów i programistów, udających, że mają w zawodowe powody, żeby się nim bawić. Myśl, że poślą go na natos Minor, była niczym obietnica ucieczki. Myśl, że będzie w lekiej przestrzeni całkiem sam, jedynie z Milosem Tavernere zdolnym go dręczyć, wydawała się nadzieją. Kończcie już, poganiał ludzi Hashiego Lebwohla, chociaż nie m li usłyszeć, co mówi w ciszy swego umysłu. Wypuście mnie stąd. Ignorowali jego pragnienia i z doskonałą starannością wykony li swoją pracę. W teorii panowali nad nim całkowicie. Komputer mi1 dzy łopatkami sterował każdym jego działaniem. Mimo to praco li, by się upewnić, że jest równie bezradny w praktyce, co w teorii; wszelka nadzieja, jaką jeszcze zachował, jest tylko iluzją. Całymi godzinami przeprowadzali proste testy sprzężeniowe -przykład, mierząc różnicę reakcji na polecenia ,3iegnij" i „Biegni Joshua". Kiedy mówili „Biegnij", mógł decydować, czy chce ich posłuchać; kiedy mówili „Biegnij, Joshua", biegł, ponaglany komputerem sterującym implantami strefowymi. Potem ich sensory i łącza komputerowe mierzyły zarówno jego posłuszeństwo, jak i opór, by udoskonalić oprogramowanie. Inne próby przeprowadzali, nie wydając instrukcji zewnętrznie, ale bezpośrednio przez komputer. Łączami przekazywano mu złożone zadania fizyczne i umysłowe; każdy szczegół jego reakcji wpływał na doskonałość oprogramowania. Jeszcze inne testy polegały na wydaniu zewnętrznego, przymusowego rozkazu, sprzecznego z narzuconymi wewnętrznymi ograniczeniami. Na przykład: „Joshua, złam mi rękę". Ponieważ był wściekły, Angus usiłował wykonać polecenie; z przyjemnością zadałby trochę bólu. Ale komputer mówił „Nie" i najgorsza furia nie przydawała się na nic. Nie potrafił skrzywdzić nikogo znanego programowi jako członek PZKG. Nadzieja jako pojęcie w tej sytuacji nie miała sensu. Angus był narzędziem i niczym więcej: skomplikowanym organicznym przedłużeniem elektronicznej aparatury. Do końca życia nie dokona już żadnego istotnego wyboru. Gdyby miał skłonności do rozpaczy, z pewnością już by się jej poddał, chociaż rezygnacją niczego by nie osiągnął. Ani oprogramowanie, ani programiści nie dbali o jego stan emocjonalny. Podobnie jak ucieczka i nieposłuszeństwo, samobójstwo było dla niego niedostępne. Choćby nie wiadomo jak bardzo chciał się położyć i umrzeć, komputer na to nie pozwalał. Jednak Angus nie był podatny na rozpacz. Nadrzędna pasja utrzymywała go z dala od osobistej otchłani. Właśnie dlatego, że miał w sobie tyle lęku, potrafił przetrzymać to, co dawno już załamałoby umysł mniej szalony czy złośliwy. Ponieważ nie miał wyboru, skoncentrował się na próbach jak najlepszego zrozumienia i wykorzystania nowych możliwości. Na pewnym poziomie jego lasery, zwiększona siła, komputer i udoskonalony wzrok należały tylko do niego. Mógł ich używać w wąskim zakresie dopuszczanym przez oprogramowanie. Jak przy Ślicznotce i Mornie Hyland starał się ustalić, do czego mogą się przydać. Kiedy ludzie Lebwohla go testowali, on również testował sam siebie. 398 399 W końcu przekonał się, że tylko oprogramowanie nie pozwala się wydostać. W każdym innym sensie mógł równie dobrze być za jektowany i zbudowany w celu ucieczki ze sztabu PZKG. Nowe m liwości wzroku pozwalały identyfikować i analizować alarmy i ; Laserami mógł przerabiać obwody, rozcinać drzwi - albo zabijać s ników. Był silny jak wielka małpa i szybki jak mikroprocesor. A je komputer wszystko dla niego rejestrował. Przydawał się nawet dziej niż fotograficzna pamięć, ponieważ dysponował szerokim zbi' rem rozmaitych baz danych, stopniowo udostępnianych Angusowi w miarę jak programiści coraz bardziej ufali swojej nad nim kontroli' Gdyby nie był niewolnikiem, mógłby zburzyć swoje więzień" i uciec. Ale implanty strefowe go nie wypuszczały. Musiał czekać. * * * Z czasem bez wątpienia obciążenie stałoby się dla niego zbyt wielkie. Jednakże jego władców także coś ograniczało. Poza mura* mi oddziału chirurgii Gromadzenia Danych wydarzenia biegł własnym rytmem; poza zasięgiem, poza wpływem. I Pewnego ranka - komputer poinformował go, że jest godzin"" 9:11:43.17 - do pokoju weszła grupa techników i lekarzy. - Usiądź na brzegu łóżka, Joshua - powiedział jeden z nich. :* Posłuchał, ponieważ nie mógł zrobić nic innego. - Staza, Joshua - nakazał drugi. Wbrew woli zapadł w stan zerowy, jaki wykorzystywali, kied# chcieli wyłączyć komputer: stan, w którym odseparowany umy' wciąż działał, a ciało stawało się bezwładną bryłą, zdolną jedyrr do podtrzymywania swoich funkcji autonomicznych. Dopóki by| w tym stanie, mogli wyrywać mu paznokcie, obcinać jądra czy wb jać gwoździe w czaszkę, a on nie potrafiłby przeciwdziałać; mó jedynie obserwować, co robią - i pamiętać. Gdyby jednak chcieli go dręczyć fizycznie, wzięliby się do teó już dawno. Kiedy zdejmowali mu kurtkę laboratoryjnej piża i smarowali plecy antyseptykiem, był przestraszony nie ich niezn" nymi zamiarami, ale własnym całkowitym znieruchomieniem. Ze zwykłą precyzją wykonali nacięcie między łopatkami, żeb dotrzeć do komputera. Kiedy odłączyli rdzeń danych, reprezentują łącze z komputerem szczelina w umyśle stała się czarna i zimna jak międzygwiezdna pustka. Teraz stazę podtrzymywały tylko instrukcje, będące elementem systemu samego komputera. Po chwili jednak lekarz włączył nowy rdzeń danych. Kiedy tylko nastąpił kontakt, Angus doznał niepokojącego, zdradzieckiego uczucia, że go zrestartowali. Fragment mózgu wszedł na moment w neuronowy odpowiednik tachjonowej. Potem odczepili wszystkie złącza, przewody i neurosensory. Po raz pierwszy od czasu, kiedy zaczęła się jego konstrukcja, został odcięty od całego sprzętu zewnętrznego - od każdego polecenia czy nakazu, nie zapisanego w nowym rdzeniu danych. W końcu zakleili nacięcie plazmą tkankową i umocowali bandaż, by osłonić ranę na te kilka godzin potrzebne do zagojenia. - Koniec staży, Joshua - polecił któryś. Angus Thermopyle uniósł głowę i rozejrzał się. Wszyscy obecni byli spięci. Paru techników drgnęło, a najbliżej stojący lekarz stał się o odcień bledszy. Angus był pod pełną kontrolą - wiedzieli o tym doskonale. A jednak się go bali. Nie potrafili zapomnieć, kim był. Nienawidził ich wszystkich. Gdyby mógł zrobić cokolwiek, by pokazać, że słusznie się boją, chętnie by to zrobił. Specjalnie odetchnął głęboko, przeciągnął się, splótł palce, jakby był wolny i mógł robić takie rzeczy; jakby idea wolności mogła być dla niego czymś więcej niż iluzją. - Najwyższy czas - mruknął cicho. Jest, poinformował komputer, godzina 9:21:22.01. Jeden z lekarzy podszedł do interkomu. - Skończyliśmy - zameldował. - Zawiadomcie dyrektor. - Masz. - Technik rzucił na łóżko kombinezon i parę butów. -Włóż to. - Kombinezon był brudnoszary, bez żadnych naszywek; nie różnił się od tych, które Angus zwykle nosił na Ślicznotce. -Masz około pięciu minut. Grupą, jakby razem czuli się bezpieczniej, lekarze i technicy wyszli z pokoju. Wszystkie kamery skierowały się na Angusa; czyżby z obawy, że nagle wpadnie w szał? Gdyby mógł nie tylko dostrzegać, ale i generować pola elektryczne - i gdyby oprogramowanie coś takiego dopuszczało - wypaliłby wszystkie monitory. 400 401 Nie ma szans. Aie to bez znaczenia. Liczyło się to, że wreszcie nadszedł klue wy moment. To, czego chcieli jego władcy, miało się wkrótce zac? Po raz pierwszy od jego przybycia tutaj lekarze nie wiedzieli, j' szybko bije jego serce, jak bardzo płucom trzeba powietrza. Aby k mery nie zauważyły podniecenia, wstał powoli i z demonstracyjny brakiem pośpiechu wciągnął na siebie kombinezon, wcisnął sto w buty. Potem położył się na łóżku, podparł głowę poduszką i spl palce na brzuchu, jakby potrafił tak czekać przez wieczność. ą Na szczęście nikt nie sprawdzał, czy nie blefuje, nie wystawi jego cierpliwości na próbę. Niecałą minutę później do pokoju wki czyła Min Donner. Bardziej niż kiedykolwiek przypominała gotowego do ataku ji strzębia. Stojąca czy w ruchu, instynktownie trzymała rękę blisk broni - zawsze w pozycji ataku; jej mięśnie wydawały się nałado wane, o nanosekundy od wybuchu. O ile Angus mógł ocenić - ruĄ wy wzrok pozwalał mu widzieć pewne rzeczy - nie miała żadnycŚ technicznych udoskonaleń. A jednak sprawiała wrażenie, że nie jestf dla niej żadnym przeciwnikiem. , Miał uczucie, że powinien odwrócić wzrok, zanim takie przygiąć danie się uzna za niegrzeczne. Sprzeciwiłby się temu impulsowi dla zasady, ale jego uwagę zwrócił fakt, że Min Donner przyszła w towarzystwie. Był z nią Milos Taverner. Były zastępca szefa ochrony Gór-Komu wszedł za dyrektor WO do pokoju i spojrzał na Angusa z tępą niechęcią. Nie wyglądał najlepiej. Zawsze pedantyczny, w tej chwili sprawiał wrażenie, jakby od paru tygodni sypiał na ulicy. Spojrzenie miał nie tylko mętne, ale też rozbiegane; policzki - niedokładnie wygolone czy depilowane - miały odcień skóry trupa, który za długo przebywał w wodzie. Plamy na łysinie przypominały ślady jakiejś nieznanej choroby. Nik zwisał mu z wargi, dym unosił się do oczu, popiół spadał na kombinezon. Ręce trzymał w kieszeniach, żeby ukryć ich drżenie. Ten człowiek trzymał klucze - przynajmniej te zewnętrzne - do przyszłości Joshuy. Angus uśmiechnął się złośliwie. 402 - Co jest? - zapytał. - Paskudnie wyglądasz. Do licha, prawie tak jak ja... Nie podobało ci się szkolenie? Nauka przyjmowania ode mnie rozkazów musiała być mordercza dla takiego zarozumia łego dupka jak ty. Milos nie zmienił pozycji ani nie wyjął rąk z kieszeni. - Przeproś, Joshua - powiedział z nikiem w ustach, tonem cierp kiej wrogości. Jak potulny więzień, któremu grożą głuszakiem, Angus odpowiedział natychmiast: - Bardzo przepraszam. Proszę mi wybaczyć. Zmuszały go złożone emisje elektrod. W myśli jednak warknął tylko: ciesz się. Rób, co możesz. Ja zapamiętam wszystko. - Przestań, Milos - nakazała Donner. - On nie do tego służy. Milos zignorował ją. - Ale skoro pytasz - podjął - to nie, nie podobało mi się szkolenie. Nie podobało mi się, że mam wyglądać i zachowywać się jak człowiek, który godzi się służyć pod twoją komendą. Ale są też pewne korzyści. Planuję uzyskać niejaką... - wydął wargi - satysfakcję z dalszej części tej misji. - Na pewno - zgodził się Angus. - Tacy zdrajcy zawsze wychodzą na swoje. Dyrektor WO podniosła w górę jeden palec, jak rozkaz. Taver-ner zerknął na nią tylko i się zamknął. Angus zrobił to samo, z uśmiechem. Sztywno kiwnęła głową - jeden raz. - Chodź ze mną - poleciła Angusowi, ani przez chwilę nie wąt piąc w swój autorytet. Potem odwróciła się i wyszła. Angus wcisnął ręce w kieszenie, żeby zirytować Milosa, i podążył za nią. Po raz pierwszy mógł wyjść z pokoju bez towarzystwa straży i techników, nie podłączony do zewnętrznych komputerów i monitorów. Zwiększyło to jego iluzoryczne poczucie wolności. Oczywiście, strażnicy byli w zasięgu wzroku, a sama Min Donner także pełniła tę funkcję. Ale zmiana była rzeczywista - zakończyły się próby. Koniec z cięciami, pomiarami, badaniami jak na zwierzęciu w laboratorium. Na dobre czy złe, oprogramowanie 403 jest już kompletne. Teraz wreszcie wydostanie się z tego steryln go, nieludzkiego miejsca. Będzie mógł działać. A z samej swej natury działanie wymagało wyruszenia w niez ne. Nieznane samemu Angusowi, naturalnie, ale też - w bardzi subtelnym, dającym nadzieję sensie - nieznane jego programistom Pierwsze, co musiał zrobić, aby ta nadzieja miała szansę spełnię nia, to pozbyć się Milosa. Oczywiście, trzeba z tym poczekać, jecfy nak miał zamiar załatwić sprawę możliwie szybko. i Po chwili Min Donner wyprowadziła jego i Tavernera z oddziału chi<- rurgicznego GD do tych części sztabu, których nigdy dotąd nie oglądatf, Bezosobowo uprzejmy, jego komputer interpretował barwne kody n» ścianach, pozwalające ludziom nie błądzić w ogromnym kompleksie.; Gdyby Angus wiedział, dokąd zmierzają, sam mógłby znaleźć drogę.' Jednak Min niczego nie tłumaczyła, a Milos - który chyba wiedział - za-/ chowywał milczenie. Kiedy nik się dopalił, wypluł go na podłogę i wy- ^ jął następnego. To - i sposób, w jaki trzymał ręce w kieszeniach - były l jedyną oznaką, że świadom jest końca bezpiecznego życia. ( Wyszli z Gromadzenia Danych, przekroczyli korytarz Wydziału Operacyjnego i znaleźli się w Administracji. * Angusowi przyspieszył puls. Jego gotowość coraz bardziej przy- ', pominała niepokój. Donner zatrzymała się nagle przed drzwiami z tabliczką „Konferencyjny 6". - Co teraz? - zapytał Angus z ironią, która miała zamaskować '•* strach. - Myślałem, że skończyliście już z torturami. *r Raz jeszcze znacząco podniosła palec. Ale zwracała się raczej do J Milosa. - Nie komplikuj - poradziła. - Dłużej pożyjesz. Otworzyła drzwi i wprowadziła obu mężczyzn do środka. \ Angus znalazł się w pomieszczeniu podobnym do sali przęsłu- ; chan ze starych wideo. Oświetlony pojedynczą lampą, otoczony ' twardymi krzesłami długi stół zajmował centralne miejsce. Światło było tak jaskrawe, tak wąsko skupione, że środek blatu jaśniał jak rozgrzany do białości, ale końce przesłaniał półmrok, a ściany były -ledwie widoczne. Rozejrzał się szybko: w kątach aż gęsto było od kamer wszelkiego typu, jednak żadna nie działała. Zapewne tym ra- ' zem nikt nie będzie go podsłuchiwał ani nagrywał. 404 To tylko wzmagało strach. Min Donner wskazała mu krzesło w kręgu światła. Milosowi kazała zająć miejsce naprzeciwko. Sama usiadła przy końcu stołu; w mroku wydawała się twarda i niewzruszona, niczym jej reputacja. - To zabawne - mruknął Angus. -1 niby co mamy teraz zrobić? Zaprzyjaźnić się? Min obserwowała go z mroku. Mętne oczy Milosa nie zdradzały niczego. Angus nie mógł znieść rosnącego napięcia. - Mówiłem ci, jak ten typ zdradził Gór-Kom? Jak on i ten przy stojniak Succorso mnie wystawili? Do diabła, gdyby więcej glinia rzy było takich jak on, nie miałbym już nic do roboty. Dyrektor WO nawet nie drgnęła. - Osobiście - odezwał się inny głos - wolałbym usłyszeć, w jaki sposób zdobyłeś sławę takiego godnego pogardy zbrodniarza, nie ko lekcjonując przy tym dowodów w rdzeniu danych swojego statku. Angus gwałtownie odwrócił głowę i spojrzał na drugi koniec stołu. Siedział tam człowiek. Angus nie słyszał, kiedy wszedł. Z pewnością nie było go tam jeszcze przed chwilą. A teraz był. Może chował się pod stołem; a może specjalnie wprowadzono tu taki kontrast jasności i mroku, żeby mógł dyskretnie wchodzić i wychodzić, kiedy zechce? Nie był wyraźnie widoczny, jednak Angus dostrzegł dosyć szczegółów, żeby wznieść swój lęk na wyższy poziom. Mężczyzna miał tors szeroki jak beczka, krótkie i silne ramiona, mocne palce. Mimo półmroku linie i kąty jego twarzy wydawały się tak precyzyjne, jak wycięte maszynowo: wargi, szczękę i czoło mógłby mieć wyryte z bloku stali. Siwe, krótko ścięte włosy sztywno porastały czaszkę. Tylko skrzywiony nos łagodził to wrażenie; wyglądał jak kilkakrotnie złamany. Błysk światła odbijał się przenikliwie od jednego oka, prawego. Na lewym oczodole nosił syntetyczną opaskę, przyklejoną do skóry. Warden Dios. Dyrektor PZKG. Praktycznie rzecz biorąc, był napotężniejszym człowiekiem w ludzkiej przestrzeni. Holt Fasner, prezes zarządu ZKG, miał wpływy polityczne i decydował o ekonomii. Ale siły, mające bronić ludzkości przed Amnionem, wykonywały rozkazy Wardena Diosa. 405 i O, kurwa! Opaska na oku służyła mu za wizytówkę; wspominały o niej wsri| stkie krążące w kosmosie opowieści. Z powodów zmieniających jj zależnie od źródła historii Dios wymienił lewe oko na podczerwom wizjer, pozwalający mu czytać w ludziach tak dokładnie, jak wykrw wacz kłamstw. Stał się człowiekiem, którego nikt nie może oszukana Ktoś inny, uznający inne priorytety i dążący do innych celów wbudowałby ten wizjer do normalnej protezy, jak to zrobioaJ w przypadku Angusa. Ale nie Dios. Afiszował się swym udoskonal lonym wzrokiem, jakby wyzywał rozmówców, by spróbowali klaj mać. Pewne wersje utrzymywały, że przesłania oko z uprzejmośeśl wobec podwładnych, żeby nie musieli patrzeć w mechaniczny* obiektyw. Inni twierdzili, że nosi opaskę, bo z nią wygląda groźniejJ A jeszcze inni, że ukrywa nie oko, ale miotacz. f W każdym razie opaska nie stanowiła dla protezy żadnej prze-J szkody. Taki materiał nie mógł powstrzymać ani promieniowania^ podczerwonego, ani strzału. ] Angus znalazł się na skraju histerii. Ale strach pozwalał mu się \ opanować - kiedy się bał, był najlepszy. ' - Na ogół - wyjaśnił, udając całkowity spokój - załatwiałem to \ przez wyłączenia skanu. Mój statek... - wspomnienie Ślicznotki'; wzbudziło drżenie gniewu w głosie - nie rejestrował tego, czego nie , widział. Ponieważ w komputerze nie działał już program przesłuchujący, nie przerwał tej wypowiedzi. - Wtedy byłyby zapisane wyłączenia - stwierdził Dios łagodnie, lecz stanowczo. Nikomu nie groził, bo nie potrzebował gróźb. - Nic mam tu twoich transkrypcji - zwrócił się do Milosa. - Co znaleźli ście w jego rdzeniu danych? Milos drgnął. Może on także bał się dyrektora PZKG, bo wyjął z ust nika. - Były tam zaniki. Uznaliśmy, że to wyłączenia. Nie znaleźliśmy żadnego innego wytłumaczenia. Dios uśmiechnął się tak, jak mógłby się uśmiechać kawał stali. 406 - W każdym razie to szczęśliwy przypadek. Muszę pochwalić twoją zdolność przewidywania, Angus. Bez tych „zaników", na Gór-Komie z pewnością znaleźliby przeciwko tobie dość dowodów, żeby doprowadzić do egzekucji. Wtedy żaden z was nie byłby dla nas dostępny. A tak się składa, że was potrzebujemy. - Jego oko błyskało na przemian w stronę Angusa i Tavernera. - Więcej nawet: potrzebujemy was tak gwałtownie, że odlecicie stąd już za godzinę. To wasza ostatnia odprawa. Milos otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale zmienił zdanie. Zamiast tego włożył sobie nika między wargi. - Z tego miejsca - mówił dalej dyrektor - zostaniecie odprowa dzeni na statek. To zwiadowczy kuter skokowy klasy Igła. Dwie osoby załogi, miejsce dla ośmiu. Według oficjalnych danych nie jest uzbrojony, ma tylko dość zaawansowane tarcze i systemy obro ny. Ukryliśmy tam jednak kilka udoskonaleń, które powinny was zainteresować. Właściwie... - Spojrzał znacząco na Angusa. - Znasz ten statek. Gdybyś musiał, mógłbyś go odbudować od zera. Na razie nie masz dostępu do danych z tego prostego powodu, że nie podaliśmy ci kodu. Statek nazywa się Fanfara. Pełne dane znaj dziesz zakodowane pod tym hasłem. Angus pohamował odruch, by wywołać informacje i przyjrzeć się im natychmiast. Nie mógł sobie pozwolić na rozproszenie uwagi. - Odlecicie z misją - podjął Dios - kiedy tylko zaznajomicie się z Fanfarą. Wiesz już, na czym polega ta misja. To znaczy ty wiesz, Milos. Angus, twoje oprogramowanie powie ci to, co powinieneś wiedzieć, kiedy nadejdzie odpowiedni moment. Wyjaśnię jednak tyle: zamierzam zniszczyć stocznię zwaną „Fakturamą", na Thana tos Minor. To jest wasz cel. Dreszcz przeszył Angusa. Zamrugał nerwowo, by ukryć wściekłość. Zniszczyć Fakturamę? Arogancja dyrektora dotknęła go osobiście. Częściej, niż miał ochotę pamiętać, korzystał z miejsc podobnych do Fakturamy. Bez nich zginąłby już dawno. Albo zostałby schwytany i skazany. Jeśli myślisz, że wykonam dla ciebie tę brudną robotę... Z drugiej strony lepiej chyba zniszczyć Fakturamę, niż samemu zostać zniszczonym. - Oczywiście - dodał Dios, jakby odpowiadając na emocje Angusa - prościej byłoby wysłać tam okręt i rozwalić tę skałę na kawałki. Nie stety, traktaty z Amnionem nie dopuszczają takich rozwiązań. Nie chciałbym doprowadzić do wybuchu otwartej wojny. Zresztą Thanatos 407 Minor jest prawdopodobnie dobrze broniony. Trzeba zatem uznać,, dyskretne działanie okaże się korzystniejsze. -(«^ - Dyrektorze... - Milos zebrał się na odwagę. - Mówiłem to jjaH wielokrotnie, ale powtórzę jeszcze raz. - Nie wyjmował z ust nifcafl jakby z niego czerpał siłę. Ostre światło wyraźnie ukazywało plarmW na jego łysinie. - Nie jestem właściwym kandydatem do tej misji,^H Dios przeszył go spojrzeniem jednego oka i czekał. .'yjm Milos dmuchnął dymem. ;||| - Szkoliliście mnie - powiedział. -1 prawdopodobnie nie macji($| przygotowanego zastępcy. Mimo to nie jestem odpowiednim człoąw wiekiem. Przede wszystkim nie mam żadnego doświadczenia w to$m nych operacjach. Ani w walce. Parę miesięcy szkolenia nie zastąpi;|fil prawdziwego doświadczenia. Poza tym... - Zerknął na Min Donner, 11 jakby walcząc z irracjonalnym pragnieniem zwrócenia się do niej-W o pomoc. - Cały czas pracowałem po drugiej stronie. Kłamstwo to* nie mój fach. - Angus parsknął tylko, ale Milos nie zwracał na nie- ;$' go uwagi. - Łamanie kłamców, to tak. Doświadczenie, przyzwycza-"«. jenie całego życia, jest niewłaściwe. Nieodpowiednie do tej misji. ^ Zadziała przeciwko mnie. Będę popełniał błędy, których nawet nie. -; zauważę. Zdradzę was... i nic nie mogę na to poradzić. - Inaczej mówiąc... - zaczął Angus. - Nie doceniasz siebie, Milos - przerwał mu łagodnie Warden < Dios. - Nie jesteś niewłaściwym kandydatem. - Robisz pod siebie ze strachu - dokończył Angus. - Na samą myśl, że będziesz ze mną sam na sam, masz pełne portki. - Nie jesteś też najwłaściwszym kandydatem - mówił dalej Dios, jakby nie słyszał Angusa. - Jesteś kandydatem jedynym. Na pewno ci powiedziano, że nie możemy tak zwyczajnie wypuścić Angusa Thermopyle na nie spodziewającą się tego galaktykę. Dlaczego jest wolny? Jakim cudem zdobył taki statek, jakim jest Fanfara! Musimy to jakoś wytłumaczyć. On sam musi się jakoś wytłumaczyć. Inaczej nikt mu nie zaufa. I ty właśnie jesteś rozwiązaniem; jesteś jego legen dą, Milos. Kiedy zrozumiałeś, że ochrona Gór-Komu chce cię do rwać za twoją... powiedzmy: nieroztropność, pomogłeś mu uciec z więzienia. Był ci potrzebny właśnie dlatego, że nie masz żadnego doświadczenia w przestrzeni; razem ukradliście Fanfarę. Bez ciebie, Milos, ciebie i nikogo innego, Angus nie byłby skuteczny. Spojrzał na Angusa. - Milos zwrócił jednak uwagę na ważną kwestię. Na twoim miejscu nie polegałbym na jego refleksie w sytuacji krytycznej. Je go instynkty nie zostały... - oko mu błysnęło - wyostrzone tak do brze jak twoje. Mówił wyraźnie, nie dopuszczając sprzeciwu; był tak nieczuły na tępą panikę w oczach Tavernera, że Angus po prostu musiał rzucić mu wyzwanie. - Myślicie pewnie, że jestem wdzięczny za wpakowanie mnie na statek z tchórzem i zdrajcą, który ma marny refleks, ale też władzę wyłączenia mnie, kiedy wpadnie w panikę. Gdybym chciał wam się wyrwać, właśnie jego bym wybrał, żeby mną kierował. Min Donner odezwała się po raz pierwszy. - Angus, nikt tutaj nawet cię nie podejrzewa o wdzięczność za cokolwiek. Angus nie słuchał jej. - Ale nie o to chodzi, prawda? Rzucacie tylko miny zakłóceniowe. Chcecie, żebym możliwie intensywnie zajął się wykiwaniem tej kupy gówna i nie myślał, co się naprawdę dzieje. - A co się dzieje, według ciebie? - zapytał spokojnie dyrektor. - Ty mi wytłumacz. Tkwimy tu obaj od miesięcy, a teraz nagle zaczynamy się spieszyć. Co takiego powoduje, że „potrzebujecie" nas tak „gwałtownie"? Dios w mroku rozciągnął wargi, jakby się uśmiechał. - Wydarzenia się zbiegają. Wszystko, co powinieneś o tym wie dzieć, znalazło się już w twoim rdzeniu danych. Dostęp do tych in formacji uzyskasz w odpowiednim czasie. Jednakże... - Zerknął na drugi koniec stołu, na Donner, po czym wrócił spojrzeniem do Angu sa. - Wspomnę tylko, że w wydarzeniach tych uczestniczą ludzie, których poznałeś. Nick Succorso i Kapitański kaprys powinni dotrzeć do Fakturamy... właściwie lada chwila. Spokojnie, jakby te szczegóły nie miały żadnego znaczenia, dodał: - Jest w nim Morna Hyland. Nie wiemy, gdzie byli, ale analiza ich wektorów transmisji sugeruje, że zbliżają się do Thanatos Minor od strony Stacji Atestującej. / Morna. - Spędzili pewien czas w zakazanej przestrzeni. 408 409 Angus przygarbił się na krześle. Zakazana przestrzeń nie robiła m^se nim wrażenia; obchodziła go Morna Hyland. Była jedyną osobą,'*! która mogła zdradzić jego ostatni sekret; była jego ostatnią nadzieją, "j Żył, ponieważ zawarł z nią umowę. Czy jej dotrzymała? Czy do-' trzyma? - Min - rzucił dyrektor. - Co przekazał Nick w swojej ostatniej wiadomości? - Była krótka - odparła Donner takim tonem, jakby miała ochotę warknąć. - Mówiła: „Uratowałem ją dla was, do diabła. Teraz wyciągnijcie mnie z tego. Bo jak nie, nie zdołam jej ochronić przed Amnionem". Dla Angusa największe zagrożenie nie polegało na tym, że Morna zostanie wydana Amnionowi, a na tym, że mogą go zaprogramować, by ją ratował, przyprowadził do PZKG... A ona nie dotrzyma obietnicy. A jednak myśl, że mógłby znów ją zobaczyć, ścisnęła go za serce, jak obręcz smutku. Ukryty za nikiem Milos Taverner wyglądał, jakby miał mdłości. - Obawiam się - zauważył Dios - że Nick Succorso nie jest szczególnie godny zaufania. Ale naprawdę nie wolno nam lekcewa żyć groźby, że podporucznik PZKG może wpaść w ręce Amnionu. Nie zmieniając pozycji ani tonu, zwrócił się do dyrektor WO. - Zabierz Milosa do Fanfary. Upewnij się, że zapamiętał instrukcje. ' Przypomnij o konsekwencjach ich naruszenia. Nie martw się, że go znudzisz; mała powtórka na pewno nie zaszkodzi. Chciałbym porozma wiać parę minut z Angusem. Przyprowadzę ci go, kiedy skończymy. Donner zmrużyła oczy. - Myślisz, że to bezpieczne? - Myślisz, że nie? Wstała natychmiast. Twarz miała surową i nieruchomą. - Chodź, Milos. Dłoń Tavernera dygotała gorączkowo, kiedy wyjmował nika z ust i rzucał na podłogę. Wstał i ruszył za Min, jakby miała odprowadzić go na egzekucję. Byli już przy drzwiach, kiedy Warden odezwał się cicho: - Nie chciałem cię urazić, Min. Nawet ja muszę sobie czasem ra dzić bez ochrony. Jeśli nie jestem gotów do podjęcia ryzyka w imię moich przekonań, to kim właściwie jestem? 410 - Sama sobie zadaję to pytanie - odpowiedziała szorstko. - Pra wie codziennie. Wyszli z Milosem. Dyrektor odprowadził ją uśmiechem. Nie wydawał się przy tym szczęśliwy - wyglądał, jakby właśnie miał kogoś skazać. Błysk oka budził wrażenie, że nie cierpi tego, nienawidzi z pasją zbyt silną, by ją wyrazić słowami. A może, pomyślał natchniony paniką Angus, Warden Dios zamierza skazać sam siebie? Może za chwilę popełni błąd, który zwiększy jego, Angusa, szanse? Nie wydawało się to prawdopodobne. Siedział sam na sam z Wardenem Diosem i pocił się. Dyrektor przyglądał mu się w milczeniu. Angus czuł na sobie spojrzenie jego oczu: to ukryte sondowało go w poszukiwaniu sekretu. Miał ochotę się schować, uciec z tego pokoju. Nie nadawał się na spotkania z dyrektorem PZKG: zbyt wiele paniki wrosło mu w kości. Niech go puszczą z Milosem na pokład Fanfary. Niech go puszczą do ludzi i miejsc, które rozumiał. Wtedy będzie miał szansę. Tutaj był zgubiony. A jednak panika nauczyła go nienawiści, a nienawiść dawała siłę. Nienawidził Wardena Diosa; nienawidził wszystkiego, co reprezentował dyrektor PZKG. Nienawidził glin i praworządnych obywateli, nienawidził romantyków i idealistów. Nienawidził ich, ponieważ oni zawsze go nienawidzili. Ta nienawiść pozwoliła mu spojrzeć Diosowi prosto w oko. - Marnujesz czas - burknął. - „Potrzebujecie" i „gwałtownie", pamiętasz? - Powiedz mi prawdę, Angus - odpowiedział Dios, jakby zmieniał temat. - Te zaniki to nie są wyłączenia skanu. Wpatrywał się nie w twarz Angusa, ale w jego pierś... albo w podczerwone emisje serca i płuc. - To kasacje. Usunąłeś z rdzenia danych wszystkie dowody przeciwko sobie. Ponieważ był już po uszy wypełniony strachem i nienawiścią, Angus nawet nie drgnął, nawet nie spuścił wzroku. Za to rozdziawił usta. - Chyba zwariowałeś. Gdybym umiał robić takie sztuczki, to bym tutaj nie siedział. Byłbym teraz w miejscu takim jak Faktura- ma i bogacił się, załatwiając kasację rdzenia dla każdego pirackie go statku w ludzkiej przestrzeni. 411 - Nie, wcale nie - stwierdził spokojnie dyrektor. - Nie należys do takich ludzi. Za bardzo nienawidzisz... nienawidzisz każdego;* Nie chroniłbyś takich jak Nick Succorso, nawet jeśli dzięki nim by} byś bogaty. Westchnął ciężko. - Ale możesz być spokojny - zapewnił. - Wierz mi lub nie, afc'i twoja tajemnica jest u mnie bezpieczna. Nie stać mnie na to, żeby" wiedzieć. Ta „sztuczka", jak ją nazwałeś, jest najbardziej wybuchoŁ ? wą informacją od czasu środka immunizującego Intertechu. Wtedy wygrali ze mną, ale nie chciałbym teraz do tego dopuścić. Zdradzić komuś, co wiesz, byłoby dla mnie samobójstwem. Bez żadnej przerwy, jak gdyby wszystko, co robił, było częścią < większej całości, unifikowanej zasadą, której Angus nie zdołał po-'. jąć, powiedział: - Staza, Joshua. Ogniowa burza paniki pochłonęła Angusa, kiedy tylko unierti- chomiły go implanty strefowe. Wpatrzony w dyrektora PZKG osu nął się na stół; jego głowa spoczęła na stole, wystawiona jak na ;; ofiarę w kręgu światła. « - Można na to spojrzeć dwojako - stwierdził Dios, wstając. - Je- < den, to że odesłałem Min dla jej własnego dobra. - W ręku trzymał podłużny czarny pojemnik. - Gdyby wiedziała, co mam zamiar zro-, bić, nie potrafiłaby ukryć ulgi. - Mógł go przez cały czas trzymać' na kolanach. - Prędzej czy później na pewno by się zdradziła. Ominął stół, postawił pojemnik na blacie i zaczął ściągać Angu* J sowi z ramion kombinezon. * Chociaż niezdolny do zogniskowania wzroku, Angus rozpoznał *' pojemnik. To była apteczka. ' ( - Pewnie jakoś bym się pozbierał, gdyby Hashi zaczął coś podej» '{' rzewać i w końcu odkrył, co robię. Jest niebezpieczny: nie dlatego, v że dochodzi do błędnych wniosków, ale ponieważ dochodzi do pra--'.' widłowych, zakładając zupełnie błędne przesłanki. Tak właśnie by*> ło, kiedy zaproponował, że to Milos powinien cię kontrolować. '; Kiedy tylko odsłonił bolące miejsce między łopatkami, przestał " zsuwać kombinezon. Jednym szarpnięciem zerwał bandaż. Ręki, mu nawet nie drgnęła, gdy sięgał do apteczki po skalpel. Szybkę? wykonał nacięcie i wacikiem starł krew z komputera. Angus krzyczałby, gdyby tylko panował nad ustami lub strunami głosowymi - To Godsen mnie niepokoi - mówił dalej Dios, jakby do siebie. - Gdyby Min wzbudziła jego podejrzenia, i ona, i ja bylibyśmy skoń czeni. Z tego punktu widzenia powinienem narażać tylko siebie. Dziwna, lodowata pustka wypełniła nagle myśli Angusa - rdzeń danych został odłączony. - Można też spojrzeć na to wszystko inaczej: że staram się chro nić siebie. - Dios odłożył blok rdzenia danych na stół, a z pojemni ka wyjął inny. - Gdyby Min wiedziała, dlaczego to robię, sama zwróciłaby się przeciwko mnie. - Gdy tylko nowy blok znalazł się na miejscu, Angus poczuł, że znowu działa oprogramowanie. - Prawdopodobnie nie pożyłbym tak długo, żeby się martwić o skut ki zcjrady Godsena. W ruchach dyrektora nie było śladu wahania czy niepewności. Zacisnął nacięcie, zalał je plazmą tkankową, z apteczki wyjął świeży bandaż i starannie umocował na ranie. Kiedy schował stary rdzeń danych i zakrwawiony opatrunek, podciągnął Angusowi kombinezon i pozapinał zamki. Potem się odsunął. Kilka kroków doprowadziło go znowu w pole widzenia. Mrugając odruchowo, Angus niby przez mgłę obserwował, jak dyrektor obchodzi stół i wkracza w krąg światła, jak idzie do krzesła, na którym poprzednio siedział Milos. Na chwilę stracił go z oczu. Ale Dios zaraz przesunął mu głowę. Teraz dyrektor PZKG i jego najnowsze narzędzie mogli spojrzeć sobie w oczy. Dios siedział na krześle Milosa - w świetle - jakby chciał mieć pewność, że Angus widzi go możliwie wyraźnie. Angus za to wciąż leżał na stole z odsłoniętą szyją, jak w rzeźni. - Angus - powiedział Dios, kierując ku niemu swoją stalową szczękę i złamany nos, swoją opaskę i ludzkie oko. - Wymieniłem ci rdzeń danych. Wiesz o tym: umysł masz przytomny, chociaż nie możesz się ruszać. Nie zauważysz żadnej różnicy. Po pierwsze, wszystkie zmiany są wyjątkowo subtelne. Po drugie, gdyby nawet nie były, nie poznałbyś niczego, ponieważ nie możesz porównać obu programów. Z twojego punktu widzenia rdzeń danych, który masz teraz, jest jedynym istniejącym. 412 413 Angus mrugnął, ponieważ jego rdzeń kręgowy uznał, że powi- • nien. Serce i płuca funkcjonowały normalnie. Coś w zachowaniu Diosa podpowiadało, że za chwilę usłyszy kluczowe słowa, wyjaśnienie całej sytuacji. - Zastanawiam się - mruknął dyrektor - czy rozumiesz, co z tobą zrobiliśmy. Nazywamy ten proces „spawaniem". Kiedy mężczyzna czy kobieta z własnej woli stają się cyborgami, mamy do czynienia ze „spajaniem". „Spawanie" jest wbrew woli. Technicznie rzecz bio rąc, wyświadczyliśmy ci przysługę. To chyba oczywiste: masz teraz większe możliwości, jesteś silniejszy, szybszy, na pewno inteligent niejszy. Nie wspominając nawet, że wciąż jesteś żywy, chociaż już dawno powinni cię zlikwidować. Musiałeś tylko zrezygnować ze swobody wyboru... Ale nie o sprawy techniczne przecież chodzi. W każdym innym sensie popełniliśmy zbrodnię przeciw tobie. Kiedy mówił, jego ton coraz bardziej przywodził na myśl niedawny uśmiech: ton człowieka, który nie jest w stanie wyrazić, jaki wstręt czuje do swej władzy czy może obowiązku ferowania wyroków. - Najkrócej mówiąc, nie jesteś już człowiekiem. Jesteś machina infernalis, maszyną piekielną. Pozbawiliśmy cię wyboru... i odpo wiedzialności. Angusie, popełniliśmy zbrodnię przeciwko twojej duszy. Być może jesteś zakałą wszechświata, jak to określa Godsen, ale nie zasługujesz na coś takiego. Warden Dios złożył dłonie na stole, jakby się modlił. - To musi się skończyć. Muszą się skończyć takie zbrodnie jak ta albo jak ukrycie środka immunizującego. Dość. Angus oddychał. Jego serce pompowało krew. Od czasu do czasu mrugał. To były jedyne dostępne mu reakcje. W końcu Warden Dios wstał. Wsunął sobie pod pachę czarny pojemnik. - Koniec staży, Joshua - powiedział. A potem odprowadził Angusa do doków, na spotkanie Milosa Tavernera i Min Donner na pokładzie Fanfary. To koniec ZAKAZANEJ WIEDZY Opowieść rozwija się w tomie SKOK W POTĘGĘ MROCZNY, ZACHŁANNY BÓG POWSTAJE