14171

Szczegóły
Tytuł 14171
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14171 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14171 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14171 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Gawriił Trojepolski Biały Bim Czarne Ucho Przełożyła WIERA BIENKOWSKA „Książka i Wiedza" 1984 „Raduga" Warszawa Moskwa Tytuł oryginału EenbiM Bmm HepHoeyxo Okładkę i strony tytułowe projektów ił JAN RAKOCZY Redaktor JANINA POLAŃCZYK Redaktor techniczny KRZYSZTOF KREMPA Korektor BARBARA OSUCHOWSKA Wydawnictwo "Książka i Wiedza" RSW "Prasa-Ksiażka-Ruch" Warszawa październik 1984 r. Wyd. II Nakład 99650 + 350 egz. Obj.ark.wyd. 11. Obj.aik.druk. 21 Oddano do składu 20.11.1984 r. Podpisano do wykonania diapozytywów w maju 1984 r. Skład i łamanie wykonano w systemie SKiT przez pracowników "KiW" Druk z diapozytywów Wydawnictwa "Książka i Wiedza" wykonały Zakłady Drukarskie w Możajsku T-78 Cena zł 100.- Jedenaście tysięcy sześćset dziesiąta publikacja "KiW" © Copyright by „Raduga" Moskwa 1984 © Tłumaczenie i opracowanie graficzne by „Książka i Wiedza" Warszawa 1984 ISBN 83-05-11378-7 Rozdział pierwszy DWÓCH W JEDNYM POKOJU Nagle zaczynał żałośnie, niemal rozpaczliwie skomleć, niezgrabnie łażąc po pokoju -szukał matki. Wtedy pan brał malca na kolana i wciskał mu do pyszczka smoczek z mlekiem. Bo i cóż innego miało robić miesięczne szczenię, które nic nie wiedziało o życiu i nie mogło odnaleźć matki, choć tak żałośnie skomlało? Przez pierwsze dwa dni malec próbował od czasu do czasu urządzać smętne koncerty. Mimo to zasypiał ze smoczkiem w pyszczku na rękach swojego pana. Na czwarty dzień zaczął się przyzwyczajać do ciepłych rąk człowieka. Szczenięta bardzo żywo reagują na serdeczność. Z początku nie znał swojego imienia, ale po tygodniu zrozumiał, że nazywa się Bim. Po dwóch zaś miesiącach ze zdumieniem spostrzegł przedmioty: okropnie wysokie dla szczenięcia biurko, a na ścianie — strzelbę, torbę myśliwską i twarz człowieka okoloną długimi włosami. Szybko przywykł do tego widoku. Przestało go nawet dziwić, że człowiek na ścianie jest nieruchomy: skoro się nie rusza - nie ma co się nim zajmować. Jednakże nieco później raz po raz zerkał w tamtą stronę: dziwne — twarz "wygląda z ramki jak z okna. Druga ściana była znacznie ciekawsza. Składała się z różnej grubości sztabek, każdą z nich pan mógł wyjąć i postawić z powrotem na miejsce. Gdy Bim miał cztery miesiące, potrafił już dosięgnąć ich stając na tylnych łapach. Pewnego dnia wyciągnął jedną i próbo wał zbadać. Ale najnieoczekiwaniej zaczęła szeleścić i zostawiła w zębach kawałeczek papieru. Cóż to za cudowna zabawa — drzeć kartkę papieru na drobne strzępy! - Bim! A to co znowu?! - zawołał pan. - Nie wolno! — i podtykał szczenięciu pod nos otwartą książkę. — Bim, nie wolno! Nie wolno! Po takiej lekcji człowiek na pewno wyrzekłby się książek, ale nie Bim. Długo i uważnie patrzył na książki, przechylając łebek to w lewo, to w prawo. I widocznie doszedł do wniosku: jeśli nie wolno brać tej, wezmę inną. Cichutko złapał inną za grzbiet i zawlókł pod kanapę. Tam odgryzł najpierw jeden rożek okładki, potem drugi; w ferworze zabawy zapomniał się, wyciągnął nieszczęsną książkę na środek pokoju i zaczął drzeć łapami, skacząc z uciechy. Wtedy po raz pierwszy poczuł, co to znaczy „boli" i „nie wolno". Pan -wstał zza biurka i powiedział surowo: — Nie wolno! - po czym lekko pociągnął Bima za ucho. - Głuptasie, podarłeś mi „Biblię dla wierzących i niewierzących". — Powtórzył: — Nie wolno! Książki nie wolno! — I jeszcze raz pociągnął malca za ucho. Bim pisnął i przewrócił się na grzbiet, unosząc do góry wszystkie cztery łapy. Leżał na grzbiecie, patrzył na swojego pana i nie mógł zrozumieć, o co właściwie chodzi. — Nie wolno! Nie wolno! — powtarzał pan dobitnie i raz po raz podtykał książkę pod nos szczenięciu, ale już go nie karcił. Po czym wziął je na ręce i głaszcząc powtórzył to samo: — Nie wolno, mój mały, nie wolno, głuptasku. — I usiadł z Bimem na kolanach. Tak za pośrednictwem „Biblii dla wierzących i niewierzących" Bim we wczesnym dzieciństwie dostał od swojego pana poglądową lekcję moralności. Liznął pana w rękę i uważnie spojrzał mu w twarz. Już lubił, żeby pan z nim rozmawiał, choć na razie rozumiał tylko słowa: „Bim" i „nie wolno". Ale bardzo ciekawie jest patrzeć, jak spa- dają na czoło białe włosy, poruszają się dobre wargi, przyjemnie jest czuć, jak ciepłe, pieszczotliwe palce głaszczą sierść. Teraz Bim potrafił już bezbłędnie określić, czy pan jest wesoły czy smutny, gani go czy też chwali, woła czy odpędza. A pan bywał smutny. Wtedy rozmawiał sam z sobą albo mówił do Bima: - A więc tak żyjemy, głuptasie. Czego patrzysz na nią? — pokazywał ręką portret. — Ona, bracie, umarła. Nie ma jej. Nie ma... - Głaskał Bima i z głębokim przekonaniem powtarzał: — Mój ty głuptasku. Nic ty jeszcze, Bimku, nie rozumiesz. Tylko częściowo miał rację — Bim rozumiał, że teraz nie będzie zabawy, a słowa „głuptas" i „mój mały" brał także do siebie. Toteż kiedy duży przyjaciel nazywał go „głuptasem" albo „małym", natychmiast do niego podchodził, jak na zawołanie. Skoro zaś w tym wieku odróżniał już intonacje, dowodziło to oczywiście, że miał wyrosnąć na bardzo mądrego psa. Czy jednak tylko inteligencja decyduje o sytuacji psa w psiej społeczności? Niestety, nie. A poza inteligencją nie wszystko u Bima było w porządku. Miał wprawdzie rasowych rodziców, sete-rów z długim rodowodem. Każdy z jego przod- ków miał metrykę, stwierdzającą szlachetne pochodzenie. Na podstawie tych papierów pan mógł dojść nie tylko do pradziadka i prababki Bima, ale i - gdyby miał na to ochotę - dowiedzieć się, jak się nazywał pradziadek jego pradziadka i prababka prababki. To bardzo dobrze. Rzecz jednak w tym, że przy wszystkich swoich zaletach Bim miał wielką wadę, która wywarła wpływ na jego dalsze losy: mimo że należał do rasy seterów, ich szkockiej odmiany — gordon-seterów, odznaczał się zupełnie nietypową maścią. Według typologii myśliwskich psów, gordon powinien mieć sierść „kruczoczarną, podpalaną na rudo''. Nawet białe plamki w nieprzewidzianych przepisami miejscach uchodzą za wielką wadę u gordonów. Bim zaś miał biały tułów, ale z podpaleniem na rudo i nawet z ledwie dostrzegalnymi rudymi cętkami; tylko jedno ucho i jedną łapę miał rzeczywiście czarne, drugie zaś ucho żółtaworude. Zdumiewający przypadek: pod każdym względem prawdziwy gordon-seter, a umaszczenie nie takie, jak trzeba. Jakiś daleki, bardzo daleki przodek odezwał się w Bimie: rodzice — gordony, a Bim — albinos tej rasy. Z uszami o różnych kolorach i z rudym podpaleniem pod dużymi, mądrymi, brązowymi oczami Bim miał jednak pysk sympatyczniejszy, oryginalniejszy, nawet jakby mądrzejszy, niejako bardziej filozoficzny i zamyślony niż zwykłe gordony. Właściwie nawet trudno mówić o jego pysku, to była raczej - psia twarz. Ale według zasad obowiązujących w kynologii biały kolor w konkretnym przypadku może uchodzić za oznaką zwyrodnienia. Ogólnie biorąc - piękny pies, jednakże według norm określających umaszczenie - niepewny rasowo, a nawet z zasadniczymi brakami. Tak skrzywdził go los. Bim nic oczywiście nie wiedział o swoich wrodzonych wadach - przyroda i szczeniętom nie pozwala wybierać sobie rodziców. Nie potrafił nawet o tym myśleć. Żył i na razie tylko cieszył się życiem. Ale wady szczenięcia niepokoiły jego pana: czy aby Bim dostanie metrykę, zapewniającą należne mu miejsce w społeczności psów myśliwskich, czy też na całe życie ma pozostać pariasem? To się wyjaśni, kiedy szczenię skończy sześć miesięcy (znów zgodnie z zasadami kynologii) i będzie można stwierdzić jego raso-wość. Właściciel matki Bima był, prawdę mówiąc, zdecydowany zlikwidować albinosa z miotu — po prostu go utopić, ale znalazł się dziwak, który pożałował pięknego pieska. Dziwak ten był właśnie obecnym panem Bima. Podobały mu się oczy szczenięcia - takie mądre! Coś 10 takiego! A teraz ma problem: czy Bim dostanie metrykę? Tymczasem usiłował dociec, skąd się wzięły anomalia w wyglądzie Bima. Przewertował wszystkie książki poświęcone polowaniu i hodowli psów, usiłując zgłębić tajemnicę Bimo-wego umaszczenia i znaleźć argumenty, które by pozwoliły mu dowieść w przyszłości, że Bim nie może odpowiadać za swoją maść. W tym właśnie celu zanotował w grubym zeszycie wszystko, co mogło potwierdzić, że Bim jest prawdziwym przedstawicielem rasy seterów. Bim był już jego przyjacielem, a przyjaciół trzeba w biedzie ratować. Jeśli te wysiłki pójdą na marne, Bim nie będzie odnosił triumfów na wystawach, nie będzie pobrzękiwał złotymi medalami na piersi; nawet jeśli okaże się doskonałym psem myśliwskim, nie zostanie przyjęty do społeczności rasowych psów. Jaki niesprawiedliwy jest jednak świat! ZAPISKI MYŚLIWEGO Podczas ostatnich miesięcy Bim niepostrzeżenie wszedł do mojego życia i zajął w nim ważne miejsce. Czym mnie ujął? Łagodnością, bezgraniczną ufnością i przywiązaniem - uczuciami, którym niepodobna się oprzeć, oczywiś- 11 cie jeśli nie są podszyte lizusostwem, które może stopniowo przeobrazić je w fałsz. Broń nas, Boże, od lizusów! Na razie Bim jest jeszcze maluchem i miłym szczeniakiem. Wszystko więc zależy ode mnie — jego pana. Dziwne, odkrywam czasem u siebie zainteresowania, których dawniej nie miałem. Na przykład jeśli widzę na obrazie psa, zwracam uwagę przede wszystkim na jego maść i raso-wość. Przejawia się w tym mój niepokój: czy Bim dostanie metrykę, czy nie? Kilka dni temu byłem w muzeum na wystawie malarstwa i od razu zwróciłem uwagę na obraz Bassana (XVI wiek) „Mojżesz wydobywa wodę ze skały". Na pierwszym planie widać tam psa — jest to najwyraźniej przodek wyżła, ale o dziwnym umaszczeniu: tułów biały, czarny pysk przecina biała kreska, uszy też czarne, a nos biały, na lewej łopatce czarna plama, zad także czarny. Ta wymęczona i chuda psina chciwie chłepce z miski upragnioną wodę. Drugi pies, o długiej sierści, ma też czarne uszy. Ledwie żywy z pragnienia, położył głowę na kolanach swojego pana i pokornie czeka na wodę. Obok - królik, kogut, na lewo — dwoje jagniąt. Co chciał powiedzieć malarz umieszczając 12 psa na pierwszym planie wśród ludzi? Chyba to, że ludzie lubili psy już w zamierzchłej przeszłości, nigdy ich nie porzucali, nawet w nieszczęściu, nawet gdy śmierć groziła całemu narodowi; psy zaś były oddane i wierne, gotowe zginąć razem z człowiekiem. Przecież przed chwilą wszyscy byli w rozpaczy, stracili wszelką nadzieję na przetrwanie. I wyrzucali Mojżeszowi, który ich wyprowadził z niewoli: „Och, lepiej było nam zginąć z ręki Pana na Ziemi Egipskiej, gdzie mieliśmy pełne mięsa kotły i chleba do syta! Wyprowadziłeś nas na pustynię, żeby zamorzyć głodem!" Mojżesz, pełen goryczy, zrozumiał, jak mocno może opanować ludzi duch niewolnictwa: chleb i kotły pełne mięsa milsze im od wolności. Ale oto wydobył wodę ze skały. Radość ogarnęła wszystkich, którzy szli za nim; tę radość wyczuwa się właśnie na obrazie Bassana. Może malarz umieścił psy na głównym miejscu jako wyrzut dla ludzi, tak małodusznych w nieszczęściu? Może chciał uczynić z tych zwierząt symbol wierności, nadziei i oddania? Bardzo możliwe. To było tak dawno. Obraz Bassana ma przeszło trzysta lat. Czyżby biały i czarny kolor w umaszczeniu Bima wywodziły się z tamtych czasów? Trudno uwie- 13 rzyć. Co prawda, przyroda rządzi się własnymi prawami. To nie pomoże mi chyba wybronić Bima, usprawiedliwić wadliwego umaszczenia jego tułowia i uszu. Im starsze przytoczę przykłady, tym bardziej będą mu zarzucali kynolodzy dziedziczne braki wrodzone. Nie, muszę poszukać innych argumentów. Jeśli zaś jakiś kynolog przypomni mi o obrazie Bassana, mogę ostatecznie powiedzieć: nic mnie nie obchodzą czarne uszy na tym obrazie. Poszukajmy jednak argumentów bliższych Bimowi w czasie. Z charakterystyki psów myśliwskich: ,,Gor-don-setery wywodzą się ze Szkocji... Rasa została wyhodowana na początku drugiej połowy XIX wieku... Współczesne gordony zachowały siłę oraz masywność budowy przodków, a jednocześnie nabrały szybkości ruchów. Te psy o spokojnym, łagodnym usposobieniu,posłuszne,dobrotliwe, wcześnie i bez trudu zabierają się do pracy i doskonale się nadają do polowania na mokradłach i w lesie... Rys charakterystyczny: umiejętność wykonywania spokojnej, wysokiej stójki z głową na tym samym poziomie co kark..." 14 Z dwutomowej pracy „Psy" L. Sabaniejewa, autora znakomitych książek „Kalendarz myśliwski" i „Ryby Rosji": „Jeśli się weźmie pod uwagę, że setery należą do najdawniejszej rasy psów myśliwskich, która przez wiele wieków odbierała, że tak powiem, wychowanie domowe, trudno się dziwić, że są to może najbardziej kulturalne i inteligentne ze wszystkich w ogóle psów". Tak! A więc Bim należy do rasy inteligentnych psów. To może się przydać. Z tej samej pracy Sabaniejewa: „W roku 1847 pewien angielski lord przywiózł z Anglii dwa piękne setery w prezencie wielkiemu księciu. Psy nie były na sprzedaż i zostały wymienione na konia wartości 2000 rubli..." Proszę: przywiózł w prezencie, a dostał konia wartości dwudziestu chłopów pańszczyźnianych. Ale czy to wina psów? I co Bim ma do tego? Nie, to się nie przyda. Z listu znanego niegdyś miłośnika przyrody, myśliwego i hodowcy psów, S. Pienskiego, do L. Sabaniejewa: 15 ,,Podczas wojny krymskiej widziałem bai-dzo ładnego rudego setera u Suchowo-Kobyli-na, autora «Małżeństwa Kreczyńskiego», i psy tej samej rasy z rudymi plamami u malarza Piotra Sokołowa w Riazaniu''. Aha, to już jest bliższe sprawy Bima. Ciekawe: nawet satyryk miał wtedy setera. A malarz — setera z rudymi plamami. Czy nie stamtąd wywodzisz się, Bimie? To dopiero! Ale skąd w takim razie... czarne ucho? Trudno zrozumieć. Z tego samego listu: ,,Rude setery hodował także moskiewski lekarz nadworny, Bers. Jedną ze swoich rudych suk skojarzył z czarnym seterem cesarza Aleksandra Mikołajewicza. Jakie urodziły się szczeniaki i gdzie się podziały, nie wiem. Wiem tylko, że jednego z nich miał u siebie na wsi hrabia Lew Tołstoj". Stop! Jeśli masz łapę i ucho czarne po psie Lwa Tołstoja, jesteś szczęśliwym psem, Bimie. Nawet bez metryki jesteś najszczęśliwszym ze wszystkich psów na świecie. Wielki pisarz lubił psy. Jeszcze z tego samego listu: „Czarnego psa cesarskiego wi- 16 działem w Iljinskim po obiedzie, na który cesarz zaprosił członków zarządu Moskiewskiego Towarzystwa Łowieckiego. Ten bardzo duży i ładny pies pokojowy, o przepięknej głowie, doskonale utrzymany, niezbyt był podobny do setera. W dodatku nogi miał za wysokie, a jedną — całkowicie białą. Podobno podarował go cesarzowi jakiś polski arystokrata, chodziły słuchy, że nie był to pies czystej rasy". Wygląda na to, że polski arystokrata nabił cesarza w butelkę. Też możliwe. Coś takiego mogło się zdarzyć i na psim froncie. Och, ten czarny pies cesarza! Zresztą tuż obok występuje krew rudej suki doktora Bersa, która się odznaczała „doskonałym węchem i niezwykłym sprytem". A więc jeśli masz łapę po czarnym psie cesarza, Bimie, to możesz jednak być dalekim potomkiem suki wielkiego pisarza... Ale nie, Bimku! O cesarskim psie - ani mru-mru. Nie było i kropka. Tego tylko nam brakowało. Cóż pozostaje na wypadek ewentualnej dyskusji w obronie Bima? Mojżesz odpada ze zrozumiałych powodów. Suchowo-Kobylin odpada ze względu na epokę i maść. Zostaje Lew Tołstoj: a) najbliższy 2-686 17 w czasie; b) ojciec jego psa był czarny, a matka ruda. Wszystko pasuje. Ale ten czarny ojciec jest cesarskim psem, w tym sęk! Tak czy inaczej, nie ma co wspominać o poszukiwaniach dalekich przodków Bima. Niech kynołodzy określają według metryk jego ojca i matki, zgodnie ze swoimi przepisami: nie ma białego psa w jego rodowodzie i kropka. Tołstoj ich nie zainteresuje. Mają rację. Rzeczywiście, gdyby tak każdy zaczął wywodzić swojego psa od suki wielkigo pisarza, to tylko patrzeć, a ogłosiłby, że sam ma w sobie dużo z Tołstoja. Ileż teraz objawiło się u nas Tołstojów! Strach pomyśleć, jakie mnóstwo, nieprzeliczone mnóstwo! Przykre, ale gotów już jestem pogodzić się z tym, że Bim będzie pariasem wśród psów rasowych. Niedobrze. Pozostaje jedno: Bim to pies inteligentnej rasy. Ale to także nie jest żadnym argumentem (po to wymyślono typologię). — Źle, Bimku, bardzo źle — westchnął pan, odłożył obsadkę i schował gruby zeszyt do biurka. Na dźwięk swojego imienia Bim wstał z posłania, usiadł, przechylił łeb na stronę czarnego ucha, jak gdyby słuchał tylko rudym. Wyglądał bardzo sympatycznie. Całą swoją postawą mó- 18 wił: „Jesteś dla mnie dobry, kochany przyjacielu. A ja jestem posłuszny. Czego nam więcej trzeba?" Pan od razu poweselał zrozumiawszy pytanie Bima i powiedział głośno: — Mądry z ciebie piesek, Bimku! Będziemy sobie żyli razem nawet bez rodowodu. Jesteś dobrym psem. Wszyscy lubią dobre psy. — Wziął Bima na kolana i gładził mięciutką sierść powtarzając: — Dobrze. Wszystko jest dobrze, malutki. Bimowi zrobiło się ciepło i miło. Od razu i na całe życie zrozumiał: ,,Dobrze" - to pieszczota, wdzięczność i przyjaźń. I zasnął. Co mu do tego, kim jest jego pan? Ważne, że to dobry i bliski człowiek. — Ach ty, czarne ucho, cesarska łapo - cicho powiedział pan i położył Bima na posłaniu. Długo stał przy oknie wpatrując się w ciemnogranatową noc. Potem spojrzał na portret kobiety na ścianie i powiedział: — Widzisz, trochę mi lżej. Nie jestem już sam. — Nie zauważył, jak w samotności przywykł mówić na głos do „niej" lub nawet do siebie samego, a teraz do Bima. — Nie jestem już sam — powtórzył patrząc na portret. Bim spał. Tak żyli we dwóch w jednym pokoju. Bim wyrastał na mocnego psa. Bardzo szybko dowiedział się, że pan nazywa się „Iwan Iwa-nycz''. Był mądrym szczeniakiem, w lot wszystko chwytał. Powoli zrozumiał również, że nie należy niczego ruszać, że na ludzi i rzeczy można tylko patrzeć. A w ogóle wolno robić tylko to, na co pan pozwala albo co rozkazuje. I tak od słów ,,nie wolno" zależało całe życie Bima. Oczy Iwana Iwanycza, intonacja, gesty, wyraźnie wymawiane słowa-rozkazy i słowa-pieszczoty kierowały wszechwładnie każdym jego ruchem. Więcej, jego samodzielne decyzje nigdy nie mogły pozostawać w sprzeczności z pragnieniami pana. Bim zaczął nawet stopniowo zgadywać niektóre zamiary swego przyjaciela. Na przykład pan stoi przy oknie i zamyślony patrzy w dal. Wtedy Bim siada obok i także patrzy i myśli. Człowiek nie wie, o czym myśli pies, a pies całym swoim wyglądem mówi: ,,Zaraz mój kochany przyjaciel usiądzie przy biurku, na pewno usiądzie. Przejdzie z jednego kąta pokoju w drugi i usiądzie. Będzie wodził po białej kartce pałeczką, która cichutko szepce. To potrwa długo, więc posiedzę sobie obok". I dotyka nosem ciepłej dłoni pana. A pan mówi: — No, Bimku, do roboty. — I rzeczywiście siada przy biurku. 20 Bim zwija się wtedy w kłębuszek i układa u jego nóg albo, jeśli słyszy rozkaz: „Na miejsce", kładzie się w kącie na swoim posłaniu i czeka. Czeka na spojrzenie, słowo czy gest pana. Zresztą po pewnym czasie wolno mu zejść z posłania i zająć się okrągłą kością — niepodobna jej rozgryźć, ale przy tej robocie można doskonale ostrzyć sobie zęby. " Kiedy zaś Iwan Iwanycz zasłania dłońmi twarz, opierając się łokciami o biurko, Bim podchodzi do niego i kładzie mu na kolanach łeb o uszach różnej maści. I czeka. Wie, że pan go pogłaszcze. Wie, że coś dolega przyjacielowi. Iwan Iwanycz mu dziękuje: — Dziękuję, kochany, dziękuję ci, Bimku. — I pałeczka znów zaczyna szeptać na białym papierze. Tak było w domu. Inaczej było na łące, gdzie obaj się czuli szczęśliwi. Na łące Bim mógł biegać, bawić się, gonić motyle, tarzać się w trawie — wszystko było dozwolone. Jednakże kiedy skończył osiem miesięcy, również tutaj musiał ściśle stosować się do rozkazów pana: „Naprzód!" -można się bawić. „Wróć!" — to bardzo zrozumiałe. „Waruj!" - całkiem jasne. „Hop!" — trzeba skakać. „Szukaj!" - chodzi o szukanie kawałeczków sera. „Przy nodze!" — trzeba iść obok, ale przy lewej nodze pana. „Do mnie!" — 21 pędzić do pana, tam czeka kawałek cukru. Wiele innych jeszcze słów poznał Bim, zanim skończył rok życia. Przyjaciele coraz lepiej się rozumieli, kochali i żyli jak równy z równym — człowiek i pies. Pewnego razu zdarzyło się coś, co z gruntu zmieniło życie Bima. W ciągu kilku dni wydoroślał, bo odkrył u swego pana ogromną, niepojętą wadę. A było to tak. Bim starannie i uważnie posuwał się po łące, klucząc w poszukiwaniu rozrzuconych kawałków sera. I nagle wśród aromatów najróżnorodniejszych traw, kwiatów, samej ziemi i rzeki wdarła się smuga niezwykłej i niepokojącej woni: w powietrzu unosił się zapach jakiegoś ptaka niepodobny do zapachu ptaków, które Bim zdążył już poznać — różnych tam wróbli, wesołych sikorek, pliszek i innego drobiazgu, ptaków, za którymi nie warto nawet ganiać, bo nie sposób ich dogonić (Bim już próbował). To był zupełnie nieznany zapach, od którego burzyła się krew. Bim przystanął i obejrzał się na Iwana Iwanycza. Ale ten skręcił w bok i 'widocznie nic nie zauważył. Zdumiało to Bima: przyjaciel nic nie czuje! Widocznie jest kaleką! Wtedy podjął decyzję sam: cicho posuwając się, wyciągnięty, zaczął się skradać do tego czegoś nieznanego, nie patrząc już na Iwana Iwanycza. Szedł coraz wolniej, 22 drobnymi kroczkami, jakby za każdym razem wybierał miejsce, gdzie ma postawić łapę, żeby nie narobić hałasu, nie poruszyć najmniejszego źdźbła trawy. Wreszcie zapach okazał się tak silny, że dalej Bim nie mógł już iść. Nie postawił nawet na ziemi prawej przedniej łapy, zamarł w miejscu, zesztywniał, jakby zastygł. Wygiądał jak posąg psa wykonany przez doświadczonego rzeźbiarza. Była to jego pierwsza stójka! Przebudzenie namiętności łowieckiej, tak potężnej, że zapomniał o całym świecie. Ale oto pan podchodzi cicho i leciutko głaszcze drżącego Bima. — Dobrze, dobrze, malutki. Dobrze. — I bierze go za obrożę. — Naprzód! Naprzód! Ale Bim nie może ruszyć się z miejsca, nie ma siły. — Naprzód... Naprzód... — popędza Iwan Iwanycz. Wreszcie Bim ruszył. Powolutku. Już się zbliża do celu, nieznane jest tuż, tuż. I nagle ostry rozkaz: — Naprzód!!! Bim dał susa naprzód. Z zarośli wyfrunęła z hałasem przepiórka. Bim rzucił się za nią, popędził jak nieprzytomny, co sił w nogach. — Wró-óć! — zawołał pan. 23 Ale Bim go nie słyszał, jakby nagle ogłuchł. - Wró-óć! - I gwizdek. - Wró-óć! - Znowu gwizdek. Bim pędził, aż stracił z oczu przepiórkę; dopiero wtedy wrócił do swojego pana, wesoły, podniecony. Ale co to? Pan sposępniał, spogląda surowym wzrokiem, nie głaszcze. Wszystko jest jasne: przyjaciel nie czuje zapachu. Biedny przyjaciel... Bim ostrożnie liznął go w rękę wyrażając w ten sposób wzruszającą litość dla wielkiej wrodzonej wady najbliższej mu istoty. Pan powiedział: — Nic nie rozumiesz, głuptasie. — I dodał weselszym tonem: — Ano, zacznijmy teraz, jak należy, poważnie. — Zdjął z Bima obrożę, włożył inną (niewygodną) i przypiął do niej długi rzemyk. — Szukaj! Teraz Bim tylko szukał zapachu przepiórki — nic więcej. A Iwan Iwanycz kierował psa tam, gdzie schował się ptak. Bim nie rozumiał, że przyjaciel widział, gdzie usiadła przepiórka po tej haniebnej gonitwie (zapachu nie czuje, ale widzi!). I oto znów ten sam zapach! Nie zwracając uwagi na rzemyk Bim ciągnie, ciągnie, podnosi głowę, węszy... I znowu, wystawia! W świetle zachodzącego słońca wygląda pięknie, po prostu zdumiewa urodą, którą niewiele ludzi potrafi w pełni ocenić. Drżąc ze wzruszenia 24 Iwan Iwanycz ujął koniec rzemyka, mocno go owinął wokół ręki i cicho rozkazał: - Naprzód!... Naprzód!... Bim ruszył z miejsca. I jeszcze raz przystanął. - Naprzód!!! Zerwał się do biegu, jak za pierwszym razem. Przepiórka wyfrunęła z gąszczu, hałaśliwe łopocąc skrzydłami. Bim znowu chciał bezsensownie gonić ptaka, ale... pan szarpnął rzemyk i pies musiał skoczyć do tyłu. - Wróć! — zawołał pan. — Nie wolno!!! Bim przewrócił się, upadł na ziemię. Nie rozumiał, za co go to spotkało. I znowu pociągnął rzemień w kierunku przepiórki. - Leżeć! Bim położył się posłusznie na ziemi. Cała operacja została powtórzona jeszcze raz z inną przepiórką. Ale teraz Bim poczuł szarpnięcie rzemyka wcześniej niż przedtem i na rozkaz położył się na ziemi. Drżał ze wzburzenia, namiętności, a zarazem przygnębienia i smutku: cała jego postać od czubka nosa do ogona wyrażała wszystkie te uczucia. To takie I )olesne! I nie tylko z powodu twardego, wstrętnego rzemienia, lecz także z powodu kolców po wewnętrznej stronie obroży. Tak to jest, Bimku. Nie ma rady, tak trzeba powiedział Iwan Iwanycz głaszcząc psa. Tego dnia Bim stał się prawdziwym psem 25 myśliwskim. Zrozumiał, że tylko on może wytropić ptaka, że pan jest w tym wypadku bezradny, bo nos ma tylko do ozdoby. Zaczęła się prawdziwa służba Bima, u której podstaw leżały słowa: nie wolno, wróć i dobrze. A potem - ach! - potem ta strzelba! Wystrzał. Przepiórka spadła na ziemię jak kamień. Okazało się, że Bim wcale nie musi doganiać zwierzyny, powinien ją tylko wytropić, wypłoszyć z zarośli i położyć się: resztę zrobi przyjaciel. Gra na równych prawach: pan nie ma węchu, pies nie ma strzelby. Gorąca przyjaźń i oddanie stawały się szczęściem, bo przyjaciele rozumieli się nawzajem i jeden nie wymagał od drugiego więcej , niż tamten mógł dać. Na tym właśnie polega istota przyjaźni. W drugim roku życia Bim był już doskonałym psem myśliwskim: ufnym i rzetelnym. Znał już około stu słów związanych z polowaniem i życiem w domu. Kiedy Iwan Iwanycz mówił: „Przynieś!" - Bim od razu wykonywał polecenie ; kiedy mówił:,, Podaj pantofle!" — Bim biegł po pantofle; na rozkaz: „Przynieś miskę!" — przynosił swoją miskę; słysząc słowa: ,,Na krzesło!" — siadał na krześle. Więcej: potrafił wszystko zrozumieć z wyrazu oczu. Jeśli pan 26 patrzył na kogoś serdecznie, Bim już uważał go za znajomego, jeśli spoglądał z niezadowoleniem - Bim potrafił warknąć. Nawet pochlebstwo (bardzo nieznaczne) umiał wyczuć w głosie obcego człowieka. Ale nigdy nikogo nie ugryzł, można by mu było chyba nadepnąć na ogon. W nocy uprzedzał szczekaniem, że do domu zbliża się obcy, nigdy jednak nie rzucał się na nikogo. Taka to jest inteligentna rasa. Jeśli idzie o inteligencję, to Bim sam nauczył się różnych rzeczy, na przykład wpadł na ten pomysł, doszedł do tego własnym rozumem, że powinien drapać w drzwi, jeśli chce, aby mu otworzono. Kiedy Iwan Iwanycz był chory i nie mógł iść z psem na spacer, wypuszczał go samego. Bim biegał trochę i po załatwieniu wszystkich swoich spraw pośpiesznie wracał do domu. Drapał w drzwi, stawał na tylnych łapach, cicho skomlał proszącym tonem i drzwi otwierały się. Pan wlókł się ciężkim krokiem do przedpokoju, wpuszczał psa, głaskał go i znowu kładł się do łóżka. To się zdarzało, kiedy niemłody już Iwan Iwanycz zapadał na zdrowiu (nawiasem mówiąc, chorował coraz częściej, Bim musiał to zauważyć). Pies dobrze rozumiał: wystarczy podrapać w drzwi — i te się otworzą; drzwi po to właśnie istnieją, aby każdy mógł wejść: poprosi i będzie wpuszczony. Było to mocne psie przekonanie. 27 Jednego nie wiedział i wiedzieć nie mógł: ile rozczarowań i nieszczęść będzie go kosztowała kiedyś ta naiwna ufność, nie wiedział także i wiedzieć nie mógł, że niektóre drzwi nie otwierają się nigdy. Jak dalej będzie - nie wiadomo, ale na razie trzeba stwierdzić jedno: Bim, pies obdarzony niezwykłym węchem, pozostał jednak wątpliwy rasowo — metryki mu nie wydano. Iwan Iwanycz dwukrotnie zgłaszał go na wystawę; za każdym razem wycofywano Bima bez żadnej oceny. A więc - parias. Mimo to Bim nie był dziedzicznym beztalen-ciem, ale cudownym, prawdziwym psem myśliwskim: tropił ptaki od ósmego miesiąca życia. I to jak! Można było więc mieć nadzieję, że czeka go wspaniała przyszłość. Rozdział drugi WIOSENNY LAS Kiedy Bim skończył dwa lata, Iwan Iwanycz zapoznał go z lasem. To było ciekawe przeżycie dla obu. Na łąkach, na polach wszystko jest jasne: rozległe przestrzenie, trawa, zboże, pana zewsząd wdać, można kluczyć tropiąc ptaki, szukać, znajdować, wystawiać i czekać na rozkaz. Rozkosz! Ale tutaj, w lesie, to coś zupełnie, ale to zupełnie innego. Była wczesna wiosna. Kiedy przyjaciele przyszli do lasu po raz pierwszy po zachodzie słońca, wśród drzew zapadał już zmrok, choć na gałęziach nie było jeszcze liści. Na dole same ciemne barwy: pnie, zeszłoroczne brunatne liście, brązowoszare łodygi suchych traw, nawet owoce głogu, krwa-woczerwone na jesieni, teraz, po długiej zimie, bure jak ziarna kawy. Gałęzie szemrały na lekkim wietrze, rzadkie i nagie, jak gdyby wyciągały się do siebie, poznawały nawzajem lekkimi muśnięciami 29 lub szybkim dotknięciem: czy żyjesz? Wierzchołki drzew kołysały się miękko, nawet pozbawione liści drzewa wydawały się żywe. Wszystko tajemniczo szeleściło i mocno pachniało: i drzewa, i liście pod nogami, suche, miękkie, przepojone zapachem wiosennej ziemi w lesie, i kroki Iwana Iwanycza, ostrożne i ciche. Towarzyszył im jednak lekki szmer, ślady zaś pachniały znacznie mocniej niż na polu. Za każdym drzewem czaiło się coś nieznanego i tajemniczego. Toteż Bim oddalał się od swojego pana o dwadzieścia kroków najwyżej: biegł to w prawo, to w lewo i wracał, spoglądając w twarz Iwana Iwanycza, jakby pytając: ,,Po cośmy tu przyszli?" — Nie rozumiesz, o co chodzi? — odgadł myśli psa Iwan Iwanycz. — Zrozumiesz jeszcze, zrozumiesz. Poczekaj trochę. Tak szli obserwując się nawzajem. Ale oto przystanęli na rozległej polanie, na skrzyżowaniu dwóch szlaków leśnych: drogi biegły stąd na cztery strony świata. Iwan Iwanycz stanął za krzakiem leszczyny zwrócony twarzą na zachód i patrzył w górę. Bim także Podniósł łeb i patrzył tam, gdzie pan, usiłując odgadnąć, czego on wypatruje. W górze było jasno, ale tutaj, na dole, zapadał coraz gęstszy zmrok. Coś zaszeleściło w lesie i ucichło. Znów szelest i znów cisza. Bim 30 przytulił się do nogi pana, w ten sposób go pytał: ,,Co tam? Kto tam? Może pójdziemy zobaczyć?" - Zając - ledwie dosłyszalnym szeptem wyjaśnił Iwan Iwanycz. — Dobrze jest, Bim. Zając. Niech sobie biega. Jeśli ,,dobrze", wszystko w porządku. „Zając1 ' - to też zrozumiałe. Bim już nieraz natknął się na ślad tego zwierzątka i słyszał powtarzane kilkakrotnie słowo: „zając". Kiedyś nawet widział i usiłował dogonić żywego zająca, ale został surowo skarcony i ukarany. Nie wolno! A więc nie opodal szeleścił zając. I co dalej? Nagle w górze ktoś niewidoczny i nieznany głośno odezwał się: ,,kworr-kworr!..." Bim pierwszy usłyszał ten krzyk i drgnął. Pan także. Patrzyli obaj w górę, tylko w górę... Nagle na tle czerwonogranatowego nieba, nad leśną drogą, ukazał się ptak. Leciał prosto na nich i od czasu do czasu wołał tak, jakby nie był ptakiem, ale zwierzęciem. Był to jednak ptak. Wydawał się duży, ale bezszelestnie poruszał skrzydłami (inaczej niż przepiórki, kuropatwy czy kaczki). Krótko mówiąc, coś nieznanego leciało wysoko w górze. Iwan Iwanycz podniósł dubeltówkę. Bim jak na rozkaz położył się na ziemi i nie spuszczał oczu z nieznanego ptaka... Wystrzał zagrzmiał 31 w lesie gwałtownie i mocno, takiego wystrzału Bim nigdy nie słyszał. Echo przebiegło przez las i zamarło gdzieś bardzo daleko. Ptak upadł w zarośla, ale przyjaciele szybko go odnaleźli. Iwan Iwanycz położył zdobycz przed Bimem i powiedział: — Poznaj to, bracie, to słonka. —I powtórzył: - Słonka. Bim obwąchał nieznanego ptaka, dotknął łapą długiego dzioba, potem usiadł, drżąc i przebierając ze zdumienia przednimi łapami. Oczywiście mówił sobie w duchu: ,,Ta-akich nosów jeszcze nie ¦widziałem. To ci no-os!" A las szumiał - coraz ciszej i ciszej. Aż umilkł zupełnie, i to jakoś od razu, jak gdyby ktoś niewidzialny leciutko machnął potężnym skrzydłem nad drzewami po raz ostatni: dosyć szelestów! Gałęzie znieruchomiały, drzewa powoli zapadały w sen i tylko z rzadka drgały w mroku. Przeleciały jeszcze trzy słonki, ale Iwan Iwanycz już do nich nie strzelał. Ostatniej zresztą nie dojrzeli nawet w ciemności, tylko słyszeli jej krzyk. Bim nie mógł się dość nadziwić: dlaczego przyjaciel nie strzelał nawet do tych, które jeszcze dobrze widzieli? Pies denerwował się. A Iwan Iwanycz po prostu patrzył w górę albo przysłuchiwał się ciszy leśnej. Obaj milczeli. 32 W takich chwilach ani człowiek, ani tym bardziej pies nie potrzebują słów... Dopiero pod koniec wyprawy, przed wyjściem z lasu, Iwan Iwanycz powiedział: - Dobrze jest, Bim! Życie zaczyna się znowu. Wiosna! Bim zrozumiał z tonu, że przyjaciel jest zadowolony. Dotknął nosem jego kolana, pomerdał ogonem: dobrze, oczywiście! ... Drugi raz przyszli do lasu późnym rankiem, ale już bez dubeltówki. Wonne, nabrzmiałe pąki na brzozach, mocny zapach korzeni, cieniutkie łodyżki wyzierającej na świat trawy — wszystko to było nowe i nieprawdopodobnie urocze. Promienie słońca przeszywały na wylot cały las z wyjątkiem sosnowego zagajnika, gdzie przenikały tylko miejscami. Wszędzie panowała głęboka cisza. Najważniejsze — cisza. Cudowna jest poranna cisza w wiosennym lesie! Tym razem Bim nabrał odwagi: wszystko doskonale widać (nie tak jak wtedy o zmierzchu). Biegał po lesie, ale uważał, by nie stracić pana z oczu. Czuł się wspaniale. Wreszcie natknął się na smużkę zapachu: to była słonka. Pobiegł za nią. Wykonał klasyczną stójkę. Iwan Iwanycz rozkazał: „Naprzód", nie miał jednak z czego strzelać. W dodatku kazał 3-686 33 leżeć, tak jak powinien dobrze ułożony pies, kiedy ptak wzbija się do góry. Bim nic nie rozumiał: pan nic nie widzi, czy co? Zerkał na Iwana Iwanycza, dopóki nie przekonał się: widzi. Z drugą słonką — to samo. Tym razem Bim dał jednak wyraz czemuś, co wyglądało na wyrzut: czujne spojrzenie, bieg bokiem, nawet próby nieposłuszeństwa — krótko mówiąc, niezadowolenie wzbierało w psie i szukało ujścia. Dlatego ¦właśnie jak zwykły kundel popędził za trzecią słonką, która wyleciała z leśnego gąszczu. Nie sposób jednak biec długo za słonką — mignęła wśród gałęzi i znikła. Bim wrócił do pana smętny, w dodatku został skarcony. Trudno, położył się nie opodal i westchnął głęboko (psy to potrafią). Ostatecznie wszystko to byłoby do zniesienia, gdyby Bima nie spotkała jeszcze jedna przykrość. Tym razem odkrył u pana nową wadę: spaczony węch! W ogóle prawie nie ma węchu, a tu jeszcze taka przypadłość. A wyglądało to tak. Iwan Iwanycz przystanął, rozejrzał się naokoło i odetchnął głęboko: "wącha (on także!). Potem podszedł do drzewa, przykucnął i ostrożnie jednym palcem pogłaskał kwiatek, zupełnie mały, niebieski kwiatuszek (dla Iwana Iwanycza prawie nie miał zapachu, dla Bima zaś 34 cuchnął okropnie). I co on w tym kwiatku widzi? Siedzi i uśmiecha się. Bim oczywiście udał, że także się cieszy, ale wyłącznie z szacunku dla pana, naprąwdę zaś był bardzo zdziwiony. — Zobacz, zobacz tylko, Bim! — zawołał Iwan Iwanycz i przychylił nos psa do kwiatka. Tego już było za wiele! — Bim odwrócił głowę, po czym niepostrzeżenie wymknął się i położył na polanie, a cała jego postać wyrażała jedno: „Wąchaj sobie swój kwiatek na zdrowie!" Nieporozumienia wymagały szybkich wyjaśnień, ale pan śmiał się Bimowi w oczy szczęśliwym śmiechem. I to było przykre: „Też coś takiego! Pęka ze śmiechu!" A pan znowu do kwiatka: — Witaj, pierwiosnku! Bim dobrze zrozumiał, że słowa powitania nie do niego były skierowane. Zazdrość wśliznęła się do psiego serca, tak się skończyła ta wyprawa. W domu stosunki między przyjaciółmi jakby się naprawiły, ale dzień ten pozostał dla Bima nieudany: spotkali ptactwo — nie strzelali, pobiegł sam za ptakiem - został skarcony, no i ten kwiatek. Tak, pies miewa jednak pieskie życie, bo musi zawsze stosować się do trzech niewzruszonych poleceń: ,,Nie wolno!", ,,Wróć!", „Dobrze!" 35 Nie wiedzieli obaj, ani Iwan Iwanycz, ani Bim, że jeśli jeszcze kiedyś ten dzień sobie przypomną, wyda się im dniem wielkiego szczęścia. ZAPISKI MYŚLIWEGO Zmęczony surową zimą las. Nie otworzyły się jeszcze zbudzone ze snu pąki na drzewach, smętne pnie zimowego wyrębu nie wypuściły jeszcze zielonych pędów, gruba warstwa brunatnych liści ciągle okrywa ziemię, a nagie gałęzie nie szeleszczą, tylko od czasu do czasu lekko się dotykają. I nagle poczułem zapach pierwiosnka. Był ledwie uchwytny, ale to zapach budzącego się życia, toteż — mimo że ulotny — cieszy i niepokoi zarazem. Rozejrzałem się wokół, okazało się, że kwiat rośnie tuż obok. Lśni na ziemi kwiatuszek — malutka kropla błękitnego nieba, taki prosty i ufny, pierwszy zwiastun radości i szczęścia dla tego, komu szczęście jest pisane i dostępne. Dla każdego zaś człowieka — i szczęśliwego, i nieszczęśliwego - to teraz uroda życia. Podobnie wśród nas żyją ludzie skromni, o czystym sercu, „niedostrzegalni", „mali", ale wielkiego ducha. Oni właśnie czynią nasze życie pięknym, bo mają w sobie najlepsze 36 cechy ludzkie — dobroć, prostotę, ufność. Tak samo pierwiosnek wydaje się kroplą nieba na ziemi... Po kilku dniach (wczoraj) przyszedłem z Bi-mem na tę samą polanę. Niebo skropiło już las tysiącem błękitnych kwiatuszków. Szukałem, wypatrywałem owego pierwszego pierwiosnka, tego, co okazał się najodważniejszy. Chyba to ten. Ten czy nie ten? Nie wiem. Tak teraz ich dużo, że trudno już znaleźć pierwszy — zgubił się wśród innych, które po nim wyrosły, znikł w ich tłumie. Taki maleńki, a taki odważny, taki skromny, a przecież uparty, chyba to on napędził strachu ostatnim przymrozkom, tak że skapitulowały i o świcie wywiesiły na drzewach białą chorągiewkę ostatniego szronu. Życie się toczy. Ale Bim nie może tego wszystkiego zrozumieć. Za pierwszym razem nawet się obraził, był wyraźnie zazdrosny. Potem, kiedy w lesie rozkwitło już dużo pierwiosnków, nie zwracał na nie uwagi. Podczas tresury zachowywał się też nie najlepiej: zdenerwował się, że nie mam dubeltówki. Stoimy na różnych stopniach rozwoju, ale jesteśmy sobie bardzo bliscy. Przyroda trzyma się niewzruszonego prawa: jedno stworzenie potrzebuje drugiego; i to się powtarza na wszystkich szczeblach, poczynając od najprostszych ustrojów, a kończąc na wysoko 37 kształconych... Czyż mógłbym znieść tę pokorną samotność, gdyby nie Bim? .. .Jakże ona była mi nieodzownie potrzebni Ona także lubiła pierwiosnki. Minęło jak sen-- A czy nie jest także snem teraźniejszość? Czy nje jest snem ten wczorajszy wiosenny las z niebieskimi kroplami kwiatów na ziemi? Ta-lye sny to boski lek, a że o krótkim działaniu — to trudno. Tak, to chwilowy lek. Gdyby bowiem pisarze opowiadali tylko o błękitnych snach j unikali wszelkiej szarzyzny, ludzkość przestałaby się niepokoić o przyszłość, przekonana, ze to, co jest, ma trwać wiecznie. Przemijanie czasu na tym właśnie polega, że teraźniejszość usi stać się przeszłością. Człowiek nie jest mocy powiedzieć: „Słońce, zatrzymaj się!" Czasu niepodobna zatrzymać, czas jest nieubłagany. Wszystko tkwi w czasie i jest w ruchu. Kto szuka tylko stałego, błękitnego spokoju, pależy do przeszłości, czy jest młodym, energicznym człowiekiem, czy sędziwym starcem: v^iek tu nie ma znaczenia. Błękit ma swój własny ton — dźwięczy jak spokój, jak zapomnienie, ale tylko chwilowe, dla odpoczynku; z takich chwil należy zawsze korzystać. Gdybym był pisarzem, napisałbym tak: „Niespokojny człowieku! Chwała na wieki tobie, który myślisz i cierpisz dla dobra przy- 38 szłych pokoleń. Jeśli pragniesz odpoczynku, idź wczesną wiosną do lasu, spójrz na pierwiosnki, a zobaczysz piękny sen życia. Spiesz się: za kilka dni pierwiosnki mogą już przekwitnąć i nie zdołasz zobaczyć uroczego widoku, jakim nas darzy przyroda. Idź, odpocznij. Lud mówi, że pierwiosnki przynoszą szczęście". ...A Bim śpi sobie w najlepsze. I coś mu się śni: porusza łapami - biegnie we śnie. Pierwiosnki mu niepotrzebne, niebieski kolor widzi jako szary (taki jest wzrok psa): przyroda obdarzyła go wzrokiem, który niejako oczernia rzeczywistość. Proszę przekonać kochanego przyjaciela, żeby patrzył na świat jak człowiek. Nie ma rady, wszystko widzi na swój sposób. Zupełnie samodzielna istota. Rozdział trzeci PIERWSZY WRÓG BIMA Minęło lato, dla Bima wesołe i radosne, wypełnione przyjaźnią z Iwanem Iwanyczem. Wyprawy na łąki i mokradła (bez dubeltówki), słoneczne dni, kąpiele, ciche wieczory nad rzeką — czegóż jeszcze trzeba psu? Nic więcej, to pewne. Podczas treningu i tresury przyjaciele nieraz spotykali innych myśliwych. Znajomości zawierano natychmiast, bo każdemu myśliwemu towarzyszył pies. Zanim ludzie zdążyli podejść bliżej, psy biegły sobie na spotkanie i krótko rozmawiały w psim języku gestów i spojrzeń: „Kim ty jesteś? Czyś ty on, czy ona?" - pytał Bim obwąchując odpowiednie miejsca nowego znajomego (oczywiście tylko dla formy). „Widzisz sam, po co pytasz?" — odpowiadała ona. „Jak się żyje?" - wesoło pytał Bim. „Pracujemy!" - piskiem odpowiadała sucz- 40 ka, kokieteryjnie podskakując na wszystkich czterech łapach. Potem psy pędziły razem do panów i zdawały sprawę z zawartej znajomości to jednemu, to drugiemu. Kiedy zaś obaj myśliwi siadali na pogawędkę w cieniu krzaka czy drzewa, psy biegały i bawiły się, a potem dysząc, z wywalonymi językami, kładły się na ziemi u nóg swoich panów i słuchały ich cichej, poufnej rozmowy. Poza myśliwymi wszyscy inni ludzie niezbyt interesowali Bima: ludzie, i tyle. Dobrzy. Ale nie myśliwi! Psy natomiast bywają różne. Pewnego dnia Bim spotkał na łące kudłatą czarną suczkę, dwa razy mniejszą od niego. Przywitał się powściągliwie, obeszło się bez zwykłych zalotów. O jakich zresztą zalotach mogła być mowa, jeśli nowa znajoma na tradycyjne w tych wypadkach pytania odpowiadała niezmiennie to samo, leniwie merdając ogonem: „Jestem głodna!" Pachniało jej z pyska myszami. Obwąchaw-szy pysk Kudłatki Bim zapytał zdumiony: „Zjadłaś mysz?" „Tak, zjadłam mysz — przytaknęła suczka. — Jestem głodna". I zabrała się do obgryzania białego kłącza trzciny. Bim chciał go ta^że spróbować, ale suczka zaprotestowała pow^j^ając ciągle to samo: ,,Jestem głodną" Bim usiadł, zaej.ekał, aż skończyła z korzeniami, i zaprosił txową znajomą na przechadzkę. Suczka potul^jg ruszyła za nim drobnym truchcikiem. Sie^ć rniała zmierzwioną, ale czystą (widać lubiia si<3 kąpać jak większość psów, dzięki terrm w lecie nawet bezpańskie psy nie bywają brudne)- Bim przyprowadził nową znajomą do Iwa0a Iwanycza, który z daleka obserwował, ;ak przyjaciel zawierał znajomość. Ale Kudł^tka nie od razu zaufała obcemu człowiekowi: Usjadła w pewnej odległości, choć Bim biegał od njej do pana i z powrotem, wołając ją i prze^^jąc, że nie ma się czego bać. Iwan Iwanycz zdjął plecak, wyciągnął kiełbasę, ukroił trialf kawałeczek i rzucił Ku-dłatce. - Chodź tu, c^odźi Kudłatko. Chodź. Kawałeczek kiełbaSy upadł w odległości jakichś trzech m^troW od Kudłatki. Ostrożnie stąpając podes^ja jo przysmaku, zjadła go szybko i od raz;^ uSiadła w tym miejscu. Po następny kawa.Jek podeszła jeszcze bliżej. A potem jadła jv>.ż przy nogach człowieka i nawet pozwoliła s^c, głaskać, choć z pewną obawą. Bim i Iwan. j^anycz oddali jej całe pęto kiełbasy: pan n^^j kawałki, a Bim nie prze- 42 I szkadzał w jedzeniu. Wszystko odbyło się jak zwykle w takich wypadkach: człowiek rzuca jeden kawałek - pies podchodzi nieco bliżej, rzuca drugi - jeszcze bliżej, po trzecim i czwartym znajdzie się już u nóg człowieka i będzie mu wiernie służył. Tak myślał Iwan Iwanycz. Podrapał Kudłatkę, pogłaskał po głowie i powiedział: - Zimny nos, zdrowa suczka! To dobrze. -I nakazał obu psom: — Naprzód! Naprzód! Kudłatka nie rozumiała takich słów, ale kiedy zobaczyła, jak Bim kluczy w trawie, pomyślała, że trzeba biegać. I oba psy zaczęły tak ganiać, że Bim zapomniał, po co tu jest. Iwan Iwanycz nie protestował: szedł pogwizdując. Do pierwszych zabudowań miejskich Kudłatka towarzyszyła im bez żadnych oporów, ale na skraju miasta usiadła przy drodze i ani rusz. Daremnie wołali ją, zapraszali — nie chciała iść dalej. Tak została przy drodze, odprowadziła tylko przyjaciół spojrzeniem. Iwan [wanycz pomylił się jednak: nie każdego psa można przekupić. Bim nie wiedział, nie mógł wiedzieć, że Kudłatka należała także do jakichś ludzi, którzy mieszkali we własnym domku. Ale ulica, przy której stał ich domek, została wyburzona i właściciele Kudłatki dostali nowe mie- 43 szkanie z wszystkimi wygodami, na czwartym piętrze. Przenieśli się tam i nie zabrali ze sobą Ku-dłatki. Znalazła jednak i nowy dom, i drzwi swojego pana, ale została pobita i przepędzona. Wobec tego żyła teraz sama. Po mieście krążyła tylko w nocy, jak większość bezpańskich psów. Iwan Iwanycz domyślił się tego wszystkiego, ale jak miał to opowiedzieć Bimo-wi? A Bim po prostu nie chciał porzucać swojej nowej przyjaciółki samej: oglądał się, zatrzymywał i patrzył na Iwana Iwanycza. Ale pan sobie szedł i szedł. Gdyby wiedział, jak smutny los złączy jeszcze kiedyś Bima i Kudłatkę, gdyby wiedział, gdzie się kiedyś spotkają, nie szedłby teraz tak spokojnym krokiem. Ale człowiek także nie zna przyszłości. Minęło trzecie lato. Dobre dla Bima i niezłe również dla Iwana Iwanycza. Pewnej nocy pan zamknął okno i powiedział: - Mrozik, Bimku, pierwszy mrozik. Bim nie zrozumiał. Wstał i nosem dotknął w ciemności kolana Iwana Iwanycza, co miało właśnie oznaczać: „Nie rozumiem". Iwan Iwanycz dobrze znał psi język - język spojrzeń i ruchów. Zapalił światło i zapytał: 44 - Nie rozumiesz, głuptasku? - Po czym wyjaśnił dokładnie: - Jutro idziemy na słonki. Słonka! O, to słowo Bim znał dobrze! Podskoczył i liznął przyjaciela w podbródek. - Jutro idziemy na polowanie, na polowanie, Bimku! Coś takiego! Bim zaczął kręcić się w miejscu jak bąk, usiłując złapać własny ogon, pisnął, potem usiadł i wpił się wzrokiem w twarz Iwana Iwanycza poruszając przednimi łapami. Wiedział, co znaczy urzekające słowo „polowanie": to zapowiedź szczęścia. Ale pan rozkazał: - A teraz - spać! - Wyłączył światło i położył się do łóżka. Resztę nocy pies spędził przy łóżku przyjaciela. Nie mogło być jednak mowy o śnie. Podobnie jak Iwan Iwanycz, Bim tylko drzemał i raz po raz się budził czekając na świt. Z rana naszykowali plecak, wytarli natłuszczone lufy dubeltówki, zjedli lekkie śniadanie (nie należy się przejadać, kiedy się idzie na polowanie), sprawdzili ładownicę przekładając naboje z jednego gniazda - do drugiego. Porządnie się napracowali przez krótką godzinę przygotowań do drogi: pan do kuchni, Bim — za nim, pan do komórki, Bim - za nim, pan wyjmuje pudełko konserw z plecaka 45 i (źle leży) — Bim je kładzie z powrotem, pan sprawdza naboje - Bim go obserwuje (żeby się tylko nie pomylił); musi także niejednokrotnie dotknąć nosem dubeltówki w pokrowcu (czy tam rzeczywiście jest?). W dodatku w takich niespokojnych chwilach raz po raz swędzi go za uchem ze zdenerwowania, trzeba ciągle podnosić łapę, żeby się podrapać. Do licha, a tu tyle roboty! Nareszcie wszystko gotowe! Bim nie posiadał się z radości. Proszę: pan j