14156

Szczegóły
Tytuł 14156
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14156 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14156 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14156 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Joseph Conrad Listy Wybór i opracowanie Zdzisław Najder Przekłady Halina Carroll–Najder WSTĘP I Po co czytać listy Conrada? Co w nich można znaleźć i czego należy szukać? Jaki wpływ może mieć znajomość tych listów na rozumienie i ocenę jego powieści i nowel? Piszący te słowa, spędziwszy parę lat na wyszukiwaniu, gromadzeniu, wybieraniu i redagowaniu zawartych tu tekstów, winien jest i czytelnikom, i sobie odpowiedź na powyższe pytania. Zacznijmy od spraw najbardziej oczywistych. Zainteresowanie życiem twórców kultury jest zjawiskiem powszechnym i naturalnym. Odnajdując za dziełem sztuki człowieka, który je stworzył, wzbogacamy je o konkretną ludzką treść. Talent artystyczny, zawsze otoczony tajemniczością, rozbudza niedyskretną ciekawość odbiorców i kusi do poszukiwań okoliczności jego ukształtowania i rozwoju. Im wybitniejszy twórca, tym większe zainteresowanie i wścibstwo biograficzne potomnych, a brak dokładniejszych danych o życiu pisarza wywołuje niebezpieczne frustracje badaczy i czytelników, jak świadczy choćby przykład Shakespeare’a. W wypadku Conrada mamy jednak do czynienia nie tylko ze znakomitością literacką, ale i z niezwykłością językową i kulturową. Pisanie prozą czy nawet wierszem w języku innym niż ojczysty nie jest bynajmniej zjawiskiem wyjątkowym: z polskiego terenu dość wspomnieć Jana Potockiego, Mickiewicza, Przybyszewskiego i Rittnera, nie mówiąc już o licznych łacinnikach. Jest wszakże rzeczą niebywałą, by ów nabyty język przyswojony został dopiero w wieku dojrzałym i, co więcej, by pisarz dopiero jako człowiek dorosły zetknął się bliżej z kulturą kraju, którego literaturę miał wzbogacić. I to jeszcze nie koniec osobliwości. Związki między literaturą polską a francuską czy niemiecką były w ciągu ostatnich lat dwustu bardzo bliskie; związki z literaturą angielską — prawie żadne. Życie społeczne i duchowe Polaków było o wiele bardziej podobne do życia Francuzów lub Niemców, niż do życia współczesnych Conradowi Anglików. A przecież, dodajmy, Conrad nie eksploatował bynajmniej owego, tak ponętnego i ciekawego, tematu kontrastu między kulturą rodzimą a kulturą otoczenia.1 Był więc Conrad człowiekiem pod wieloma względami wyjątkowym: pod względem talentu, zdolności językowych, migracji kulturowej. Taka uderzająca niezwykłość intryguje i przyciąga uwagę — a również każe się domyślać szczególnego uformowania psychicznego. Listy są w tej sprawie najbardziej oczywistym, najdostępniejszym i najbardziej wiarogodnym materiałem badawczym. Bernard C. Meyer, autor ciekawej biografii psychoanalitycznej Conrada,2 z listów właśnie zaczerpnął znaczną część dowodów dla swoich fascynujących diagnoz. Osobowość Conrada pasjonuje jednak nie tylko specjalistów–psychologów; i każdy z nas, czytając te listy, ma przed oczyma dokumenty, umożliwiające wgląd w psychikę jednego z najniezwykłejszych ludzi, jakich znają dzieje literatury światowej. Listy pozwalają ustalić zarówno daty licznych ważnych wydarzeń w życiu Conrada, jak i fakt, że Conrad notorycznie się w tych datach mylił. Ukazują jego powiązania i konflikty uczuciowe, zmienność nastrojów i typowe stany ducha. Dowiedzieć się z nich można o lekturach Conrada (a więc o potencjalnych wpływach na jego twórczość), a także o tym, jak rozmaicie sam te wpływy widział i ukazywał; przykładem mogą być sprzeczne wypowiedzi na temat Flauberta. Conrad, mieszkając na wsi przez cały prawie czas pobytu w Anglii, utrzymywał kontakt z przyjaciółmi głównie korespondencyjnie. W listach poznajemy więc i owych przyjaciół, bliższych i dalszych, częstokroć ludzi wybitnych. Kilkunastu z nich było cenionymi, paru — znakomitymi pisarzami. Listy Conrada do Forda Madoxa Forda (Hueffera), Johna Galsworthy’ego, Normana Douglasa zawierają wartościowy materiał dla tych wszystkich, których interesuje życie i twórczość tych prozaików albo w ogóle literatura angielska tego okresu. Dokładniej i pewniej niż na podstawie innych źródeł można się z listów dowiedzieć o poglądach Conrada na zagadnienia filozoficzne, polityczne i społeczne, na ludzi i życie, na książki własne i cudze. Jakie to były poglądy i jak się zmieniały, postaram się zwięźle opowiedzieć poniżej. Znajomość ich jest niewątpliwie konieczna dla rozpatrzenia się w specyfice osobowości Conrada. Czy jest to jednak potrzebne także komuś, kogo sprawy psychologiczno–biograficzne mało obchodzą, kto po prostu czyta, z upodobaniem lub bez, z poczuciem zrozumienia lub z irytacją, powieści i nowele Conrada? Pytanie to zahacza o dobrze teoretykom i krytykom literatury znany problem tzw. biografizmu w badaniach literackich: czy i o ile wiedza o życiu autora istotna jest dla zrozumienia i oceny jego dzieł? Nie będziemy tutaj problemu tego na nowo roztrząsać. Niechże wystarczy oświadczenie, że jestem osobiście bardzo nieufnie i niechętnie nastawiony do prób wykorzystywania faktów biograficznych w krytyce oceniającej: nazwałbym je plotkarską metodą badań literackich. Dziady są arcydziełem niezależnie od tego, co Mickiewicz czuł na temat Maryli, a Przedświt jest kiepskim poematem niezależnie od tego, czy przy jego pisaniu Krasiński myślał o Delfinie czy o Joannie. Podobnie w wypadku Conrada: dla oceny Jądra ciemności obojętne jest, co autor sam przeżył w Afryce; a wykazanie, że Złota strzała bliższa jest rzeczywistemu autobiografizmowi, niż o tym jesteśmy teraz przekonani, nie potrafiłoby ulepszyć tego napuszonego romansu. Słowem — wszystko to są tylko ciekawostki, nic z wartością utworów wspólnego nie mające. Mało ma z nią wspólnego również tzw. „intencja” autora, tj. to, co zamierzał osiągnąć pisząc dany poemat czy powieść. Jednakże są wypadki, kiedy dane o życiu autora i jego poglądach konieczne są dla odczytania nie tylko osobistego, ale i ogólnego sensu dzieła. Dzieje się tak wówczas, kiedy nie jest jasne, do jakich struktur kulturowych i artystycznych należą pojęcia i metody, stosowane przez danego pisarza. Historycy sztuki doskonale znają ten problem: dla rozszyfrowania symboliki jakiejś kompozycji rzeźbiarskiej czy obrazu konieczne jest zdanie sobie sprawy, do jakiego środowiska intelektualnego należał artysta. Wyrażając się ściślej: dane biograficzne mogą okazać się niezbędne dla ustalenia konwencji artystycznych i kategorii intelektualnych, w ramach których mamy prawo lub powinniśmy dany utwór interpretować. Liczne spory i nieporozumienia dotyczące twórczości Conrada wynikają z tego właśnie, że łączą się w niej, krzyżują i współistnieją elementy różnych kultur narodowych i środowiskowych, rozmaitych tradycji moralnych i artystycznych. Zauważyć to łatwo nawet na przykładzie języka: wpływ polszczyzny na składnię angielską Conrada jest dosyć oczywisty, a zdarza się, że używa on wyrazu angielskiego w znaczeniu, jakie wyraz ten posiada w języku francuskim. Nieporównanie ważniejszy jednak jest bezpośrednio nas tu obchodzący problem filozoficzno–moralnej treści jego utworów. Conrad wyrósł w polskim środowisku szlacheckim, a pisał dla mieszczańskiej Anglii. Wychowano go jako katolika, żył w kraju protestanckim, a był religijnym indyferentem. W roku 1907, jako autor dziesięciu ogłoszonych tomów, z których połowa przynajmniej należy do najwybitniejszych dzieł nowoczesnej literatury angielskiej, pisał: „Angielski jest dla mnie ciągle obcym językiem.” Przesiąkł za młodu tradycjami polskiej literatury romantycznej, mistrzami jego wieku dojrzałego byli francuscy realiści, a tworzył w okresie modernizmu i neoromantyzmu. (Warto też pamiętać, że debiutował w wieku 39 lat — jego literaccy rówieśnicy byli odeń o kilkanaście lat młodsi.) Był świadom swej wyjątkowości i wprowadzania do literatury angielskiej nowych elementów. Ta złożoność i przemieszanie składników Conradowskiej postawy i warsztatu twórczego utrudniają rozeznanie się w strukturze jego dzieł. Kiedy tytułowy bohater Lorda Jima określony zostaje, w kluczowej scenie powieści, jako „romantyk” — domyślić się należy, że idzie o polskie raczej niż potoczne angielskie rozumienie tego słowa. Kiedy osią powieści Conrada jest problem obowiązku — nieporozumieniem byłoby rozpatrywanie go w kategoriach pragmatycznej moralności mieszczańskiej. Kiedy w Nostromo lub Tajnym agencie czytamy złośliwe uwagi o kapitalizmie i współczesnym, dominowanym przez burżuazję społeczeństwie — trzeba umieć odróżnić, w jakim stopniu są one oparte na obserwacjach realisty, a w jakim na programowej niechęci szlachcica do mieszczańsko– plutokratycznych porządków. Kiedy Conrad używa (a czasem i nadużywa) romantycznych czy neoromantycznych zwrotów jak „bezkresne przestworza”, „niezgłębione tonie”, „nieubłagany los”, „posępne fatum”, „wieczyste tajemnice”, itd. — trzeba umieć oddzielić stylistyczną powłoczkę od treści, która z idealizmem filozoficznym nie ma nic wspólnego: żadne niezbadane, tajemne siły losu nie odgrywają jakiejkolwiek roli przyczynowej w utworach Conrada. Niezależnie od „duchologicznego” czasem słownictwa cała motywacja wydarzeń utrzymana jest w ramach empirycznego prawdopodobieństwa. Sprawy te mogą jednak budzić i często budzą wątpliwości zarówno krytyków, jak i zwykłych czytelników. Nawet wytrawnych, zdawałoby się, specjalistów zwodzi niekiedy maniera stylistyczna Conrada, za którą dopatrują się czegoś sprzecznego z przenikającym jego twórczość sceptycyzmem i agnostycyzmem. Liczne nieporozumienia i nonsensy wynikają z ponawianych prób włączenia Conrada do którejś ze współczesnych mu grup pisarzy angielskich.3 Nie wolno zapominać, że Conrad był unikatem i jako taki musi być traktowany. Gdybyśmy odkryli tablicę, pokrytą pismem w języku nie znanym nam, choć zawierającym składniki występujące w innych, zbadanych już językach — dla pełnego zrozumienia tekstu używalibyśmy wszelkich dostępnych wiadomości, nie tylko językoznawczych. Podobnie postępować trzeba w wypadku Conrada: wszystkimi możliwymi sposobami dążyć do ustalenia, jakie w jego dziele współistnieją elementy i w jaki układają się zestrój. Dlatego też listy Conrada są niezmiernie cennym źródłem wskazówek interpretacyjnych dotyczących nie „intencji” pisarza, ale jego ogólnych poglądów i sposobu myślenia. Na podstawie listów rozstrzygnąć często można, w ramach jakich systemów intelektualnych, moralnych i artystycznych należy twórczość Conrada umieszczać i analizować. II Pełniejsze omówienie problematyki listów Conrada nie jest i nie może być celem tego wstępu. Chcę tylko, odpowiadając na postawione w początkowych słowach pytania, zasygnalizować najważniejsze grupy zagadnień. Conrad zapewniał kokieteryjnie Garnetta o braku świadomości posiadania jakiejś „filozofii” (191).4 Zarówno jednak niektóre artykuły publicystyczne (np. Książki, 1905 — z tegoż roku, z którego pochodzi ów list do Garnetta, w którym Conrad wypiera się „filozofii”), jak korespondencja z Bertrandem Russellem, a przede wszystkim — zasadnicza problematyka etyczna jego książek, każą szukać w listach Conrada wypowiedzi dających wyraz ogólnej postawie wobec świata. Znajdujemy ich sporo, a chociaż nie składają się na jakiś uporządkowany system, istnieje między nimi dosyć znamienna zbieżność w sprawach najistotniejszych. Conrad widział rzeczywistość w kategoriach czysto ludzkich (147). Był wszakże antropocentrystą szczególnego pokroju, bo pozbawionym wiary w pierwotną, spontaniczną dobroć natury ludzkiej (63, 106). Jego pogląd na człowieka, jak słusznie zauważył Russell, był przeciwieństwem poglądu Rousseau.5 Człowiek jest, zdaniem Conrada, z przyrodzenia słaby, zdolny , i skłonny do świństw i występków — i tylko w pewnych okolicznościach i z wysiłkiem potrafi się wznieść na poziom moralnej odpowiedzialności. Ta nieufność wobec natury ludzkiej rzutowała silnie na poglądy polityczne Conrada (125). Gorzki sceptycyzm przenika zresztą całość Conradowskiego światopoglądu. Życie wydaje mu się to tragikomedią (17), to posępną wędrówką bez celu (11), to złudą (41), a w każdym razie pozbawione jest ładu i wewnętrznego sensu (78). Stwórca, jeżeli istnieje, musi być „idiotą” (95), a na ziemi „nie ma ukojenia” (107). U podstaw tego ponurego obrazu świata leży przekonanie o całkowitym rozdziale pomiędzy rzeczywistością ludzką — a przyrodą (98). „Życie nie zna nas, a my nie znamy życia” (102). Sprawy ludzkie nie mają nic wspólnego z układem naturalnym wszechrzeczy — i na tym najprawdopodobniej polega ów „fatalizm”, o którym Conrad nieraz z gniewem wspomina (92, 95, 351). „Los” jest po prostu synonimem braku ogólnego ładu czy prawa. Jedną z najciekawszych cech światopoglądu Conrada jest, że choć do demokracji odnosił się bardzo nieufnie (125), nie można nazwać jego postawy aspołeczną. Przeciwnie, nieraz powtarzał, że właśnie rola społeczna człowieka określa jego wartość: „człowiek sam przez się jest niczym i jest wart… tylko tyle, ile warta jest jego praca, uczciwie wykonana, w uczciwym celu i ściśle w granicach obowiązków społecznych” (36). Znamienne, że ten samotnik i indywidualista niechętnie odnosił się do wszelkich „kultów jednostek”. Dyskutując z Colvinem o wybitnych przywódcach francuskich, lud francuski nazwał „największą postacią historyczną” (295). Więzi narodowe uważał za ogromnie, może najbardziej ze wszystkich ważne (146), choć na próżno by szukać u niego choćby cienia nacjonalizmu. Jego uwagi krytyczne o socjalizmie (o którym zresztą bardzo mało wiedział) oparte były na dwu głównie przesłankach: że socjaliści naiwnie wierzą w naturalną dobroć człowieka i że odrzucają idee i spójnie narodowe (125). Krytykując lewicowe programy, Conrad przyjaźnił się jednocześnie z ich zwolennikami: Cunninghame Grahamem, jednym z pierwszych angielskich posłów socjalistycznych, Garnettem — protektorem rosyjskich emigrantów politycznych i znanym antyimperialistą, Johnem Galsworthy’m. Łączyła go z nimi antypatia do współczesnego świata mieszczańsko–kapitalistycznego i kolonialistycznego (106, 174). Skłaniać by to mogło do określania Conrada jako konserwatywnego krytyka kapitalizmu — i istotnie bywa on często nazywany „konserwatystą”. Jednakże pomijając już nawet zdecydowaną wrogość Conrada do wszelkich form autokracji (351), szczególny to konserwatysta, w którego dziełach nie można znaleźć ani słowa żalu za „dawnym porządkiem”. Wszelkie klasyfikowanie poglądów społeczno–politycznych Conrada i zaliczanie go do reprezentantów jakiegoś ugrupowania, ruchu czy warstwy społecznej, musi się w jakimś stopniu okazać wadliwe, ponieważ Conrad od wszystkich takich związków się oderwał i dawał w swoich wypowiedziach wyraz przywiązaniu do określonych wartości, a nie do ich społecznych rodowodów i uwarunkowań. W tym też sensie należy, być może, rozumieć jego znane oświadczenie o skupieniu uwagi na „idealnej wartości rzeczy, wydarzeń i ludzi” (294). Na kwestie polityki międzynarodowej patrzył zawsze prawie z pozycji Polaka — nawet jeżeli sobie tego w pełni nie uświadamiał. Twierdził czasem, że jego punkt widzenia jest angielski (171), ale liczne, zarówno wczesne, jak i późniejsze, listy (np. do Sandemana) świadczą o tym, że stabilizację polityczną Europy traktował jak pogrzebanie polskich nadziei narodowych (125), a na każdy sojusz międzynarodowy patrzył pod kątem widzenia ewentualnych szkód czy korzyści dla sprawy polskiej (3). O Polsce myślał i pisał, do czasu zakończenia wojny światowej, z dumną beznadzieją, z pozbawionym złudzeń, namiętnym przywiązaniem (136, 207). Cieszyły go wszelkie polskie głosy uznające w nim rodaka (164), ale jednocześnie, nie wypierając się przynależności narodowej, stronił od obnoszenia się z polskością jako czymś egzotycznym. Bardzo wiele (i słusznie, choć często przesadnie) pisano o kompleksie winy Conrada z powodu „dezercji” z Polski. Mniej uwagi zwracano dotychczas na jego silne poczucie dumy narodowej. Dawał jej wyraz niejednokrotnie, na przykład w liście do Hugha Clifforda z 25 I 1919 r. (nie zamieszczonym w tym wyborze), gdzie z cierpką ironią pisał o obojętności Zachodu na sprawę odbudowy Polski niepodległej: „Z ulgą myślę o tym, że ani jedno życie ludzkie na żadnym z frontów nie zostało stracone dla Polski. Ciężar zobowiązania byłby zbyt wielki… Jedynym uzasadnieniem odbudowy Polski jest konieczność polityczna, z której nikt, z wyjątkiem jedynie paru wybitnych umysłów tu i ówdzie we Francji i w Anglii, nie zdawał sobie nigdy jasno sprawy. Nie zrobi się nic ani poważnego, ani skutecznego. Polska zmuszona będzie ponieść koszty jakiegoś całkiem brzydkiego kompromisu, jak Pan sam zobaczy.” III O wiele trudniej niż w sprawach filozoficznych, społecznych i politycznych jest wyśledzić to, co niezmienne, w poglądach Conrada na literaturę, a szczególnie na własne utwory. Nawet mało obeznany z psychologią twórczą czytelnik domyśli się łatwo; że pisanie było dla Conrada czynnością kompensacyjną — ucieczką od dręczących kompleksów, zadośćuczynieniem za życiowe niepowodzenia i rozczarowania, projekcją nie spełnionych marzeń i nie ziszczonych ideałów. Dlatego też ukończenie każdego niemal utworu Conrad odchorowywał, wyczerpany walką wewnętrzną, nagle rozprężony po okresie napięcia. Dlatego wszelkie zmiany nastrojów, wywołane okolicznościami lub zdarzeniami zewnętrznymi, tak silnie odbijały się na jego myślach o własnym pisarstwie — vice versa, powodzenia (niezmiernie rzadkie) i trudności twórcze zmieniały zupełnie jego sposób widzenia świata, a zwłaszcza — literatury. Opisy prawdziwych męczarni, przeżywanych przy pisaniu, zajmują bardzo dużo miejsca w korespondencji Conrada, zwłaszcza do roku 1912, to jest (nieprzypadkowo) w okresie, kiedy wydał wszystkie swoje najwybitniejsze utwory. Obok narzekań na zły stan zdrowia jest to najczęstszy zapewne temat, poruszany w listach. Conrad nie miał w sobie nic z grafomana, piszącego dla przyjemności, ani z ekspresjonisty (w psychologicznym sensie tego słowa), dającego w swych utworach upust własnym nastrojom. Mimo wszystkich psychicznych uwikłań zachowywał prawie zawsze (wyjątki trafiają się w ostatnich 10 latach jego życia) poważną postawę i rzemieślniczy dystans do pracy pisarskiej. Męcząc się i narzekając na „psi zawód” —miał mimo wszystko świadomość godności pracy twórczej (118). Swoje dzieło uważał, pomimo częstych okresów zniechęcenia (91, 310), za najtrwalszą część własnego życia (74). Wydaje się, że — ogólnie biorąc — stawiał sobie dwie naczelne zasady artystyczne: odtwarzanie i wywoływanie wrażeń (212) — i podporządkowanie obrazu literackiego symbolicznemu celowi (299). Podobny program znajdujemy w słynnej przedmowie do Murzyna z załogi „Narcyza”, gdzie mowa jest o uchwyceniu i utrwalaniu wrażeń zmysłowych — oraz o „wymierzaniu najwyższej sprawiedliwości widzialnemu światu”. Ten drugi postulat wykracza oczywiście poza ramy czystego impresjonizmu. Conradowskie wypowiedzi o utworach pisarzy–przyjaciól są zawsze tak n przesycone serdeczną kurtuazją, że beznadziejne byłoby doszukiwanie się poza nimi jakichkolwiek przesłanek programowych. Zresztą jego postawa twórcza była tak inna od postaw Bennetta, Forda, Galsworthy’ego czy Wellsa (a tak pod pewnymi względami zbliżona do znienawidzonego Dostojewskiego), jego książki tak niepodobne do książek tych pisarzy — że trudno owe komplementy rozpatrywać na płaszczyźnie innej niż towarzyska. Wyjątkiem być mogą tylko uwagi o dziełach Henry Jamesa, którego Conrad nazwał pięknie „historykiem czułych sumień”. Bardzo istotne natomiast są liczne zwierzenia Conrada na temat niechęci do naturalizmu (196) i uwielbienia dla Maupassanta (55), a zwłaszcza Flauberta (35, 219, 226, 301). Ciekawe też, że charakteryzując własną twórczość często zestawiał ją kontrastowo z dziełami będącego wówczas u szczytu popularności Kiplinga (69, 84), 2 którym łączyła go, bardzo powierzchownie, „przygodowo–egzotyczna” treść niektórych utworów. Listy swoje pisywał Conrad na ogół (z wyjątkiem niektórych do Pora—dowskiej, wczesnych listów do Garnetta i garści innych) bez zbytniej dbałości o. styl, układ myśli, wykończoną kompozycję. Nie był epistolografem, uprawiającym tę formę z artystycznym zamiłowaniem. Jego listy — to nie prywatne utwory literackie, ale dokumenty ludzkie. A także dokumenty językowe. Lektura oryginałów listów francuskich Conrada podważa często powtarzaną legendę (301) o jego możliwościach twórczych i w tym języku. Pisał francuszczyzną raczej sztywną, konwencjonalną, nie bez licznych błędów. Błędy popełniał zresztą i w angielskim, i to do końca życia, choć w pierwszych listach jest ich więcej, a styl ma ciężki i sztuczny. Niejednokrotnie zwierzał się ze swoich trudności we władaniu angielskim (199, 240). Natomiast zebrane tu wszystkie znane dziś polskie listy Conrada pozwalają stwierdzić, ile zapamiętał i ile zapomniał z języka rodzimego. Bogactwo problemowe korespondencji Conrada jest tak uderzające, że nasuwać musi zestawienie z jego twórczością powieściową i nowelistyczną. Edward Said, autor wydanej ostatnio książki, zawierającej fenomenologiczną analizę Conradowskiego obrazu świata, połowę tekstu poświęca omawianiu listów.6 Założenie jednak, że mamy tu do czynienia z jakąś równoległością korespondencji i działalności pisarskiej, jest chyba błędne: list i twórczość literacka uzupełniają się raczej na zasadzie pewnego kontrastu. Zagadnienia, nastroje i kompleksy, w listach traktowane wprost i bezpośrednio, w twórczości ulegają zupełnemu przekształceniu. Zamiast rozdzierających pytań i jątrzących problemów mamy obrazowe propozycje i metaforyzacje, zamiast obnażonych kompleksów — kompensacyjne próby przezwyciężenia, zamiast histerycznych nastrojów — wysiłek przeciwstawienia im wizji o odwrotnym do nich ładunku uczuciowym. IV Kiedy spojrzymy na listy jako na dokument życia osobistego Conrada, na pierwszym planie ujrzymy ciągłą obsesję przygnębienia i samotności, i nieustanne wysiłki, aby ją przezwyciężyć. Listy do Marguerite Poradowskiej, Garnetta, Cunninghame Grahama, F. M. Hueffera (Forda), Galsworthy’ego i innych bliskich mu ludzi — to świadectwo wieloletniego borykania się Conrada z własnym osamotnieniem. Korespondencja z Poradowską zajmuje tu miejsce szczególne. Pełna współczucia przyjaźń dla pięknej wujenki (z którą był tylko odległe spowinowacony) przerodziła się szybko w uczucie głębsze i gorętsze. Tak przynajmniej pozwalają sądzić liczne rozsiane w listach do niej zwierzenia. Jednakże Conrad, jak słusznie zauważa Meyer, okazywał zdumiewającą wstrzemięźliwość, kiedy szło o spotkania z Poradowską: w ciągu z górą sześciu lat widział ją tylko cztery razy, łącznie przez pięć dni7 — mimo że okazji było o wiele więcej. Nasuwa się przypuszczenie, że korespondencja z Poradowską miała również charakter kompensacyjny (w takim razie jej „literackość” jest w pełni uzasadniona): nie mogąc się zdobyć na żaden decydujący krok, Conrad wetował to sobie w listach. Wśród późniejszych, męskich przyjaźni Conrada najciekawsze są dla nas związki łączące go z kolegami po piórze: Galsworthy’m, któremu doradzał w trudnych początkach pisarskiej kariery, Normanem Douglasem, którego wprowadził do literatury, Stephenem Crane, któremu pomagał ze wspaniałomyślną ofiarnością, sam osaczony przez kłopoty, a przede wszystkim z Fordem Madoxem Huefferem (Fordem), z którym przez kilka lat współpracował. Dramatyczne dzieje przyjaźni z Fordem, wielokrotnie już opisywane, po raz pierwszy można dokładniej prześledzić w naszym wyborze, ponieważ kilka kluczowych listów to teksty dotychczas nie znane. Dowiadujemy się więc o początkach znajomości (115), pierwszych planach współpracy (116), bliskim współżyciu obu rodzin (156), opiece Conrada nad chorym nerwowo Huefferem (183), a przede wszystkim o okolicznościach zerwania (227). Powodów rozdźwięku było wiele i łatwo je odnajdziemy, ale list z maja 1909 ujawnia po raz pierwszy powód być może najważniejszy: mianowicie fakt, że Conrad, przykładający wielką wagę do przyjacielskiej lojalności i zaufania, oburzony był na nieszczerość Hueffera, wciągającego Conradów w swoje małżeńskie rozgrywki. W późniejszych latach, jak widzimy, nastąpiła znowu pewna poprawa wzajemnych stosunków obu pisarzy; przyczynił się do niej zwłaszcza podziw Conrada dla postawy Forda podczas wojny. Przypadkowo spotkany w r. 1893 Galsworthy był zapewne pierwszym poważnie interesującym się literaturą Anglikiem, jakiego Conrad poznał. Nie wydaje się jednak, by wymiana myśli na tematy literackie między nimi była szczególnie doniosła. Conrad udzielał co prawda młodszemu od siebie o lat 10 prozaikowi licznych rad w początkach jego kariery, a i później rozpisywał się szeroko o kolejnych książkach Galsworthy’ego. Uwagi jego mają jednak przeważnie charakter albo doraźnie praktyczny, albo bardzo ogólny, często zaś brzmią zarazem serdecznie i szablonowo. Wypowiedzi Galsworthy’ego o twórczości Conrada zdradzają brak zrozumienia i wyczucia spraw artystycznie i myślowo najistotniejszych. Dzieląca ich różnica talentów, temperamentów, stylów życia i zainteresowań była bardzo wyraźna i sądzić wolno, że długoletni bliski związek domów Galsworthy’ch i Conradów polegał na przyjacielskiej zażyłości, a nie na jakiejś spójni intelektualnej lub uczuciowej. Inny charakter miała przyjaźń z Edwardem Garnettem, który służył Conradowi cennymi radami i cenniejszą jeszcze pomocą (poprawiał teksty wczesnych utworów) w początkach jego działalności pisarskiej. Obaj skłonni byli do żywych reakcji emocjonalnych i nieraz dochodziło między nimi do zadrażnień, ale obaj wytrwali w wiernej i lojalnej przyjaźni. Garnett należał do rodziny od trzech pokoleń zasłużonej dla kultury angielskiej: jego dziad i ojciec byli kustoszami biblioteki British Museum. Dzięki niemu uzyskał Conrad dostęp do całego środowiska łiteracko—artystycznego Anglii. Listy Conrada do Garnetta — zawodowego, wnikliwego i wpływowego krytyka — obfitują w wypowiedzi o własnej pracy, intencjach pisarskich i psychologii wyobraźni twórczej. Wśród brytyjskich przyjaciół Conrada najbliższym mu duchowo był zapewne R. B. Cunninghame Graham — szkocko–hiszpański szlachcic, błędny rycerz i orędownik wielu straconych spraw, łowca przygód, agnostyk, polityczny pasjonat i socjalista. Obaj kochali te same tradycje i wierzyli w te same wartości moralne i kulturowe — ale inne wyznawali poglądy na teraźniejszość i inaczej patrzyli na przyszłość. Dlatego też w listach Conrada do Grahama tak szczególnie wiele jest rozważań na tematy polityczne i ogólnoideowe, tak wiele wyznań uczuciowo–światopoglądowych. Od nękającego poczucia samotności nie uwolniło Conrada bynajmniej założenie rodziny. Uderzające, że już niespełna dwa miesiące po ślubie pisał do Garnetta o „samotności nie do zniesienia” (71), a podobne wyznania powtarzały się często (84, 100). Życie rodzinne pisarza, z pozoru unormowane i wolne od dramatycznych konfliktów, w rzeczywistości pełne było ostrych napięć, o których w podkolorowanej stronniczo formie dowiadujemy się przede wszystkim ze wspomnień Jessie Conrad8. Wystarczy jednak zestawić treść listu do Grahama z 14 I 1898 z kończącą go adnotacją o urodzeniu się Borysa, aby się domyślić, że stosunki domowe Conrada nie były dlań źródłem spokoju i równowagi wewnętrznej. Z drugiej strony sam Conrad był człowiekiem niezmiernie trudnym we współżyciu: wybuchowym, chimerycznym, często pogrążonym w depresji (91, 129, 132, 169), bardzo często chorującym (168, 179, 185, 193). Jego dolegliwości miały skądinąd z reguły charakter psychosomatyczny; aby to zauważyć, wystarczy zaobserwować w listach zbieżność między kłopotami natury zewnętrznej albo pisarskiej — z występowaniem objawów chorobowych, zwłaszcza ataków gośćca. V Wybierając listy do niniejszego tomu dążyłem do uzyskania zestawu charakterystycznego, ale nie nużącego. W antologii statystycznie reprezentatywnej musiałoby się znaleźć sporo powtórzeń, o wiele więcej listów o chorobach, wiele więcej narzekań — i wiele więcej, rzecz jasna, listów czysto okolicznościowych. Rezygnowałem z pozycji pozwalających ustalić np. daty ukończenia jakichś utworów na rzecz innych, mówiących o projektach, przebiegu pisania, zmianach koncepcji. Starałem się, by wybór pokazał możliwie najpełniej warunki i sposób pracy Conrada, a przede wszystkim jego nastroje i poglądy. Dla formowania się osobowości twórczej Conrada, najważniejsze były początkowe lata jego działalności pisarskiej; dlatego też stosunkowo dużo jest w wyborze listów z lat 1895— 1902. Także z ostatnich pięciu lat życia Conrada weszło do tomu szczególnie dużo listów. Związane to jest z zasadą włączenia wszystkich listów pisanych po polsku i prawie wszystkich pisanych do polskich adresatów; stanowią one połowę pozycji z lat 1919–1924. Czterysta listów, zamieszczonych w wyborze, to mniej niż 10% znanych dziś listów Conrada. Większość znajduje się ciągle w rękopisach, nie zawsze jeszcze dostępnych. Listy do Menckena odpieczętowane zostaną dopiero w r. 1970; około półtora tysiąca listów do Pinkera, znajdujących się w prywatnym posiadaniu, czeka na ogłoszenie (lub udostępnienie) przez właściciela. Przy zbieraniu tekstów korzystałem z pozwoleń i uprzejmości licznych bibliotek, najczęściej amerykańskich, które wymienione są na właściwych miejscach. Tutaj chcę tylko podziękować wszystkim instytucjom, które zgodziły się na ogłoszenie licznych tekstów po raz pierwszy, nawet przed ukazaniem się ich w językach oryginałów. Jedyny wybór listów Conrada, jaki się dotychczas ukazał, wydany był w roku 1926 przez G. Jean–Aubry’ego: Joseph Conrad, Life and Letters, t I–II, London 1926. Ta obszerna, pionierska edycja, zbierająca wiele najciekawszych i najcenniejszych listów, posiada kardynalną wadę: teksty wy— dane są niechlujnie, z licznymi zmianami i nie zaznaczonymi opustkami. To samo odnosi się niestety do sporządzonego również przez Jean– Aubry’ego wydania francuskiej korespondencji Conrada: Joseph Conrad, Lettres françaises, Paris 1930. Jean–Aubry poprawiał tam pracowicie francuszczyznę Conrada. W osobnych tomach ogłosili listy od Conrada dwaj spośród jego najbliższych przyjaciół: Edward Garnett (Letters front Conrad, London 1928) i Richard Curie (Conrad to a Friend, London 1928). Wydanie Garnetta jest o wiele lepsze, choć nie pozbawione błędów i drobnych opustek; wydanie Curle’a zawiera znaczną ilość nie zaznaczonych luk i innych ingerencji wydawcy. Listy Conrada do żony ogłoszone były z błędami, jako druk prywatny: Joseph Conrad’s Letters to bis Wife, London 1927. Listy do Poradowskiej ogłoszone zostały w niezłym przekładzie angielskim przez Johna A. Gee i Paula J. Sturma: Letters of Joseph Conrad to Marguerite Poradowska, New Haven, Conn. 1940. Nie jest to wszakże edycja zupełnie poprawna. (Już po ukończeniu pracy nad niniejszym tomem otrzymałem krytyczne wydanie francuskie: Renę Rapin, Lettres de Joseph Conrad a Marguerite Poradowska, Geneve 1966.) Natomiast we wzorowym opracowaniu ukazały się listy do Williama Blackwooda i Davida S. Meldruma: Joseph Conrad, Letters to William Blackwood and David S. Meldrum, ed. William Blackburn, Durham, N. C, 1958. Listy Conrada do Polaków wydałem w tomie Conrad’s Polish Background, Oxford 1964. Poza tym parę setek listów ogłoszone było w różnych czasopismach, tomach korespondencji znajomych Conrada, itd. Pierwsze wydanie zbiorowe zacznie się ukazywać nakładem Stanford University Press w r. 1971 pod redakcją Fredericka K. Karla (którego przyjacielskiej pomocy wybór niniejszy wiele zawdzięcza) i niżej podpisanego. W chwili obecnej jednak badacz Conrada polegać musi — o ile nie może sobie pozwolić na żmudne szperanie w kilkudziesięciu bibliotekach amerykańskich, angielskich i francuskich — na źle wydanych i opracowanych tekstach części tylko istniejącej korespondencji pisarza. Rezultatem tego stanu rzeczy jest fakt popełniania przez krytyków i biografów częstych błędów; wspomniana zaś wyżej książka Saida ucierpiała bardzo, gdyż autor opar} się na przypadkowo dobranych i niepoprawnych tekstach. Z powodu tych wieloletnich zaniedbań tom niniejszy jest pierwszym krytycznie opracowanym wyborem listów Conrada. Prawie 80% tekstów opartych jest na oryginalnych rękopisach: do pozostałych nie udało się dotrzeć (częściowo zostały one zniszczone podczas ostatniej wojny). Blisko jedna czwarta listów ukazuje się w druku po raz pierwszy. W listach pisanych po polsku zmodernizowano tylko pisownię, pozostawiając właściwości składni i frazeologii Conrada. W listach tłumaczonych unikano przesadnego wygładzania stylistycznego tekstów i usuwania niejasności. W sposobach datowania listów naśladowano autora. Tłumaczce niejeden kłopot sprawiło wynajdywanie polskich odpowiedników angielskich i francuskich form zwracania się do korespondenta. Nie wdając się w szczegóły trzeba tu wyjaśnić najważniejszą z przyjętych reguł. Ponieważ w języku angielskim nie ma odpowiednika zróżnicowania między polskimi formami zwracania się przez „pan” lub „ty”, przyjęto zasadę, że jeżeli Conrad dawał nagłówek z nazwiskiem (Dear Mr Wells lub Dear Garnett), a więc bardziej formalny, cały list przekładano jako zwracający się do adresata w trzeciej osobie, jeżeli w nagłówku mamy imię — tłumaczono list jako zwracający się w osobie drugiej. W przypisach nie starałem się wyręczać pamięci i erudycji czytelników, ale im tylko dopomagać. W Słowniczku adresatów podano najważniejsze (a niekiedy jedyne posiadane) wiadomości o korespondentach Conrada. Dla zorientowania czytelników w rozpiętości poszczególnych wymian listów, Słowniczek podaje daty pierwszego i ostatniego ze znanych nam listów Conrada do danego adresata. Zawarte w Słowniczku informacje o adresatach i ich związkach z Conradem nie są już w zasadzie powtarzane w przypisach; czytelnik dobrze więc zrobi zaglądając najpierw do Słowniczka. Zdzisław Najder 1. DO APOLLA KORZENIOWSKIEGO 23 5 1861 z Terechowej Tatuńciu. Mnie tu dobrze, biegam po ogrodzie, ale nie lubię, że komary kąsają. Jak deszczyk przestanie padać, to ja do Tatunia przyjadę… Olutek mnie ślicznego batożka przesłał, pożycz mnie, Tatuniu miły, grosz i kup co dla Olutka w Warszawie. Czy ty był u tej Bozi, co Babunia? Konrad List ten, pisany ręką prowadzoną przez matkę Konrada, jest częścią listu Ewy Korzeniowskiej do męża. Tekst w „Kobiecie Współczesnej:. Lwów, 1931, nr 17 2. DO STEFANA BUSZCZYŃSKIEGO Teplitz, 14 VIII I883 r. Szanowny i Czcigodny Panie, Mieliśmy nadzieję — Wuj Tadeusz i ja — że będziem mogli z Panem się spotkać tu, w Teplitz1, tymczasem dowiedzieliśmy się po przybyciu tutaj o wyjeździe Szanownego Pana. Otóż nie mogąc osobiście Mu się przypomnieć i pobłażliwości Jego za me wszystkie przewinienia wyjednać, pośpieszam to uczynić listem, załączając moją fotografię, w nadziei że w pamięci przyjaźni dla ojca syn znajdzie u Szanownego Pana życzliwe wspomnienie, a list jego — choć po tak długim milczeniu — łaskawe przyjęcie. Choć długo oddalony od kraju i może — nawet — na pozór niepamiętny na tych, których łaski doświadczyłem, nigdy jednak w istocie nie zapomniałem ani o kraju, ani o rodzinie, ani o tych, którzy dla mnie łaskawymi byli — między tymi Szanowny Pan Opiekun mój w chwili osierocenia pierwsze miejsce zajmować musi. Ośmielam się prosić Szanownego Pana o przypomnienie mnie kochanemu Kostusiowi — jeżeli wolno mi jest tak go nazywać. Zapewne! dałem mu prawo zapomnieć o naszych przyjacielskich stosunkach w Krakowie; sam nigdy nie zapomniałem, chociaż to już tak daleko się wydaje! Może i on zechce wspomnieć na dawne czasy i przyjmie moje serdeczne pozdrowienie i przyjacielski uścisk ręki. Wyjeżdżam stąd do Londynu za parę dni; stamtąd już nie wiem, gdzie mnie losy poniosą. W ciągu ostatnich lat paru, to jest od czasu mego pierwszego egzaminu, niezbyt szczęśliwym w moich podróżach byłem. Topiłem się, paliłem się; zresztą zdrowie służy, otuchy dobrej nie braknie ani chęci do pracy i przywiązania do zawodu; z tym zawsze pamiętny jestem zalecenia Pańskiego na wyjezdnym w Krakowie: „Pamiętaj — rzekł Pan — gdziekolwiek będziesz płynął, zawsze płyniesz do Polski!” Tego nie zapomniałem i nie zapomnę! W nadziei że grzechy moje będą mi odpuszczone, polecam się łaskawej pamięci, pozostając z przywiązaniem, wdzięcznością i najwyższym szacunkiem Szanownego Pana uniżonym sługą Konrad Korzeniowski Oryginał w bibliotece Polskiej Akademii Nauk w Krakowie, sygn. 2064, t. III, k. 433–4. Papier z wyciśniętym monogramem z nałożonych na siebie liter C i K. 3 DO SPIRYDIONA KLISZCZEWSKIEGO 13 października 1885, Singapore Kochany Panie, Z wdzięcznością również pragnę potwierdzić odbiór „Daily Telegraph”. Rząd liberalny został pokonany w głosowaniu nad budżetem na dzień lub dwa przed naszym wyruszeniem z Penarth.1 Jak tylkośmy tu przybyli, zacząłem pilnie przeglądać pisma, spodziewając się ważnych wiadomości. Choć ogólnie biorąc byłem trochę rozczarowany, z przyjemnością przyjąłem wiadomość o poprawie stosunków z Niemcami, jedynym mocarstwem, z którym sojusz antyrosyjski byłby dla Wielkiej Brytanii korzystny i w ogóle możliwy2. Nic dziwnego, że w tak niepewnej sytuacji polityka, przynajmniej polityka zagraniczna, musi być trochę nudna. Wypadki rzucają cień, mniej lub bardziej zniekształcony, lecz dostatecznie ciemny, by wywołać złowróżbne obrazy pól bitwy w niedalekiej przyszłości; lecz wszystkie te zapowiedzi wielkich i decydujących wydarzeń pozostawiają mnie w stanie rozpaczliwej obojętności; bo jakiekolwiek mogą nastąpić zmiany w losach żyjących narodów, dla umarłych nie ma ani nadziei, ani zbawienia. Przeszliśmy już bramę ze słowami: „lasciate ogni speranza”3, wypisanymi ogniem i krwią i nic nas już nie czeka prócz ciemności zapomnienia. W obliczu takiego nieszczęścia narodowego nie może być miejsca na osobiste szczęście w formie ogólnego zadowolenia i spokoju serca. A jednak zgadzam się z Panem, że w jakimś wolnym i gościnnym kraju nawet ci najbardziej prześladowani z naszej rasy mogą znaleźć względny spokój i pewną dozę szczęścia, choćby materialnego; dlatego też zrozumiałem i chętnie przyjąłem Pana wzmiankę o „Domu”. Kiedy mówię, piszę lub myślę po angielsku, to słowo „Dom” zawsze oznacza dla mnie gościnne brzegi Wielkiej Brytanii. Jesteśmy już prawie rozładowani, ale nie jest jeszcze pewne, gdzie będziemy odbierać towar. W każdym razie mam nadzieję przybyć do Anglii w lipcu, i wówczas z przyjemnością skorzystam z Pana miłego zaproszenia i przyjadę do Cardiff, by wszystkich Państwa zobaczyć. Jak tylko zdam egzamin, będę całkiem wolny. Od Wuja miałem list, ale nic w nim nie wspomina, czy moglibyśmy spotkać się w przyszłym roku w Niemczech, jak to zamierzaliśmy. Proszę, niech Pan przyjmie mój serdeczny uścisk dłoni w podziękowaniu za Pańską dobroć. Szczerze Panu oddany Conrad N. Korzeniowski Dla Pańskiego Ojca moje uszanowanie. Cieszę się bardzo, że z jego zdrowiem lepiej. Ukłony dla Pańskiej Żony, pozdrowienia dla chłopców. Skierowano nas do Kalkuty — Agenci: Finlay, Muir.and Co. Wypływamy za 10 dni, a dobijemy tam w końcu listopada. Teksty listów do Kliszczewskiego wg Jean–Aubry, Life and Letters. Listy do Kliszczewskiego z lat 1885–1886 są to najwcześniejsze znane teksty Conrada pisane po angielsku. Angielszczyzna ich jest na ogól poprawna, chociaż często sztywna i nienaturalna; wyraźny jest wpływ składni polskiej (zwróciła na to uwagą M. Danilewiczowa; patrz Baines, Joseph Conrad, s. 78). 4 DO SPIRYDIONA KLISZCZEWSKIEGO 19 grudnia 1885, Kalkuta Kochany Panie, Z radością odebrałem wczoraj Pański list i dzisiaj, przy niedzieli, mam wrażenie, że nie mógłbym lepiej zużyć wolnego czasu niż nań odpowiadając. A więc Pan, ja i reszta „prawidłowo myślących” ludzi przeżyła głębokie rozczarowanie z powodu wyniku wyborów powszechnych1. Nowo uprawnieni do głosowania idioci zaspokoili tęsknoty trzody Chamberlaina piekąc narodową pieczeń według jego receptury2. Następnym wyczynem kulinarnym będzie ładny bigos w skali międzynarodowej. Niewątpliwie w Petersburgu króluje radość, a w Berlinie — głębokie obrzydzenie: Międzynarodowy Związek Socjalistów3 tryumfuje, a wszystkie podejrzane łapserdaki w Europie sądzą, że zbliża się szybko dzień światowego braterstwa, plądrowania i bałaganu, i hodują marzenia o napychaniu sobie kieszeni wśród ruin tego wszystkiego, co godne szacunku, poważane i święte. Imperium brytyjskie stoczyło się, i to na równię pochyłą postępu społecznego i radykalnych reform. Na razie ten ruch w dół jest ledwo dostrzegalny i mędrcy, którzy go spowodowali, mogą się radować postępem; wkrótce jednak przekonają się, że los narodu wymknął się już spod ich kontroli! Alpejska lawina posuwa się szybciej i szybciej, im bliżej przepaści — swego ostatecznego przeznaczenia! Gdzie jest człowiek, który wstrzyma tę walącą się lawinę? Gdzie człowiek, który wstrzyma pęd socjalno–demokratycznych idei? Okazja i moment po temu były już i minęły! Niech mi Pan wierzy — minęły bezpowrotnie! Bo słońce zaszło i ostatnia bariera została usunięta. Anglia była jedyną zaporą przeciwko piekielnym doktrynom, zrodzonym w nędznych zaułkach kontynentu. Teraz nie ma żadnej! Przeznaczenie tego narodu i wszystkich narodów musi się spełnić w ciemności, przy dźwiękach płaczu i zgrzytania zębów, na drodze grabieży, równości, anarchii i nędzy pod żelaznym rządem wojskowego despotyzmu! Tak uczy logika zdrowego rozsądku. Socjalizm musi nieuchronnie doprowadzić do cezaryzmu. Proszę mi wybaczyć tę przydługą rozprawę, ale Pana list — tak żarliwy —jest dla mnie wytłumaczeniem. Rozumiem Pana doskonale. Pan chce stosować pewne leki dla przytłumienia niebezpiecznych objawów i widocznie ma Pan jeszcze nadzieję. Ja jej już nie mam. Prawdę mówiąc, dawno straciłem nadzieję. Musimy płynąć z prądem! Całe stado idiotów zmierza w tym kierunku na rozkaz różnych pozbawionych skrupułów łotrów oraz nielicznych szczerych, lecz niebezpiecznych wariatów. Tak musi być. Takie jest przeznaczenie. Żyję głównie przeszłością i przyszłością. Teraźniejszość — jak Pan łatwo może zrozumieć — ma dla mnie mało uroków. Patrzę na wydarzenia ze spokojną rozpaczą i obojętną pogardą. Rozdział Kościoła od Państwa4, reforma rolna, powszechne braterstwo — to tylko kamienie milowe na drodze do ruiny. Koniec, niewątpliwie, będzie okropny! Ani Pan, ani ja nie dożyjemy ostatecznej katastrofy: chociaż, gdy nadejdzie, obaj zapewne przewrócimy się w naszych grobach, bo obaj czujemy głęboko i szczerze. Nie istnieje jednak żadne ziemskie lekarstwo na te ziemskie nieszczęścia, a z góry, obawiam się, możemy jedynie liczyć na pocieszenie, a nie na wyleczenie. „Wszystko jest marnością.” Zniżając się do codziennych spraw życia, przesyłam Państwu moje najlepsze życzenia na nadchodzący rok. Życzę pomyślnych wiatrów i spokojnego morza na podróż życia. Niech żeglowanie będzie długie i przyjemne, a jeśli chłopcom Państwa życzę, by płynęli śladami rodziców, to lepiej im życzyć nie mogę, bo w prawości leży prawdziwe szczęście! Łączę serdeczny uścisk dłoni i kreślę się, mój drogi Panie i dobry przyjacielu oddany K. N. Korzeniowski 5. DO ALBERTA THYSA Londyn, 4 listopada I889 WPan Dyrektor Belgijskiego Towarzystwa dla Górnego Konga1 Szanowny Panie, Mam zaszczyt zawiadomić Pana, że zrezygnowałem z podróży do Meksyku i do Indii Zachodnich z ramienia firmy Walford i Sp. — oczywiście za zgodą tej firmy2. Myślę, że po tak długim pobycie w gorących krajach (skąd dopiero teraz powróciłem) i wobec możliwości wyjazdu za parę miesięcy do Afryki, rozsądnie byłoby jak najdłużej korzystać z klimatu europejskiego. Spieszę Pana powiadomić o tej zmianie w moich planach, gdyż uważam obecnie za swój obowiązek informowanie Pana o moich wyjazdach. Listy kierowane na poniższy adres będą dochodziły bez zwłoki. Mam zaszczyt, szanowny Panie Dyrektorze, pozostać Pana szczerze oddanym i wiernym sługą Conrad Korzeniowski c/o Messrs, Barr, Moering and Co. 36 Camomile Street, London E. C. Tekst wg oryginału francuskiego w bibliotece Yale University. 6 DO ALEKSANDRA PORADOWSKIEGO Londyn, 16 I 1890 Kochany Wuju, W tej chwili odbieram list z Kazimierówki, w którym, w odpowiedzi na moje pytanie, Wuj Tadeusz uwiadamia mnie, że mieszkasz w Brukseli, i daje mi Twój adres. Żałuję wielce, żem o tym nie wiedział wcześniej — gdyż byłem w Brukseli w październiku roku zeszłego. Może być jednak, że mi wkrótce wypadnie znowu to miasto odwiedzić. Celem tej bazgraniny jest przypomnieć się krewnemu, o którego łaskawej dobroci, okazanej mi w Krakowie, ja bynajmniej nie zapomniałem. Nie pytam, czy pozwolisz się odwiedzić, gdyż pozwalam sobie o tym nie wątpić, ale życzyłbym wiedzieć na pewno, że w Brukseli jesteś i że Cię tam — w ciągu przyszłego miesiąca — znaleźć mogę. Powróciłem do Londynu przed sześcioma miesiącami po trzyletniej nieobecności. Z tych trzech lat spędziłem rok pomiędzy wyspami Archipelagu Malajskiego, po czym przez ostatnich lat dwa komenderowałem okrętem australijskim na Oceanie Spokojnym i Indyjskim.1 Teraz niby jestem pod umową z Société Belge pour le Commerce du Haut Congo, by jeden z ich parowców na rzece komenderować. Umowy żadnej nie podpisałem, ale p. A. Thys, dyrektor tej kompanii, posadę ową mi obiecał. Czy mi tej obietnicy dotrzyma i kiedy mię do Afryki wyśle, to jeszcze nie wiem; zapewne w maju. Zamierzam wkrótce Wuja Tadeusza odwiedzić, to jest ja chcę, a i on sam także tego życzy, ale to w zimie — powiada — trudno. Za parę dni spodziewam się listu od niego, który sprawę zdecyduje. Jeżeli do kraju pojadę, to już przez Hamburg, wracając na Brukselę. Jeżeli zaś wizyta moja odłożoną zostanie, to zawsze w marcu udam się do Brukseli w sprawie owej posady na Kongo. W każdym więc razie będę miał szczęście zobaczyć Ciebie, Kochany Wuju, i dać się poznać Wujence Poradowskiej, którą znam tylko z owego portretu, który m