14156
Szczegóły |
Tytuł |
14156 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
14156 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14156 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
14156 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Joseph Conrad
Listy
Wybór i opracowanie Zdzisław Najder
Przekłady Halina Carroll–Najder
WSTĘP
I
Po co czytać listy Conrada? Co w nich można znaleźć i czego należy szukać? Jaki
wpływ
może mieć znajomość tych listów na rozumienie i ocenę jego powieści i nowel?
Piszący te
słowa, spędziwszy parę lat na wyszukiwaniu, gromadzeniu, wybieraniu i
redagowaniu
zawartych tu tekstów, winien jest i czytelnikom, i sobie odpowiedź na powyższe
pytania.
Zacznijmy od spraw najbardziej oczywistych. Zainteresowanie życiem twórców
kultury
jest zjawiskiem powszechnym i naturalnym. Odnajdując za dziełem sztuki człowieka,
który je
stworzył, wzbogacamy je o konkretną ludzką treść. Talent artystyczny, zawsze
otoczony
tajemniczością, rozbudza niedyskretną ciekawość odbiorców i kusi do poszukiwań
okoliczności jego ukształtowania i rozwoju. Im wybitniejszy twórca, tym większe
zainteresowanie i wścibstwo biograficzne potomnych, a brak dokładniejszych
danych o życiu
pisarza wywołuje niebezpieczne frustracje badaczy i czytelników, jak świadczy
choćby
przykład Shakespeare’a.
W wypadku Conrada mamy jednak do czynienia nie tylko ze znakomitością literacką,
ale i
z niezwykłością językową i kulturową. Pisanie prozą czy nawet wierszem w języku
innym niż
ojczysty nie jest bynajmniej zjawiskiem wyjątkowym: z polskiego terenu dość
wspomnieć
Jana Potockiego, Mickiewicza, Przybyszewskiego i Rittnera, nie mówiąc już o
licznych
łacinnikach. Jest wszakże rzeczą niebywałą, by ów nabyty język przyswojony
został dopiero
w wieku dojrzałym i, co więcej, by pisarz dopiero jako człowiek dorosły zetknął
się bliżej z
kulturą kraju, którego literaturę miał wzbogacić. I to jeszcze nie koniec
osobliwości. Związki
między literaturą polską a francuską czy niemiecką były w ciągu ostatnich lat
dwustu bardzo
bliskie; związki z literaturą angielską — prawie żadne. Życie społeczne i
duchowe Polaków
było o wiele bardziej podobne do życia Francuzów lub Niemców, niż do życia
współczesnych
Conradowi Anglików. A przecież, dodajmy, Conrad nie eksploatował bynajmniej
owego, tak
ponętnego i ciekawego, tematu kontrastu między kulturą rodzimą a kulturą
otoczenia.1
Był więc Conrad człowiekiem pod wieloma względami wyjątkowym: pod względem
talentu, zdolności językowych, migracji kulturowej. Taka uderzająca niezwykłość
intryguje i
przyciąga uwagę — a również każe się domyślać szczególnego uformowania
psychicznego.
Listy są w tej sprawie najbardziej oczywistym, najdostępniejszym i najbardziej
wiarogodnym
materiałem badawczym.
Bernard C. Meyer, autor ciekawej biografii psychoanalitycznej Conrada,2 z listów
właśnie
zaczerpnął znaczną część dowodów dla swoich fascynujących diagnoz. Osobowość
Conrada
pasjonuje jednak nie tylko specjalistów–psychologów; i każdy z nas, czytając te
listy, ma
przed oczyma dokumenty, umożliwiające wgląd w psychikę jednego z
najniezwykłejszych
ludzi, jakich znają dzieje literatury światowej.
Listy pozwalają ustalić zarówno daty licznych ważnych wydarzeń w życiu Conrada,
jak i
fakt, że Conrad notorycznie się w tych datach mylił. Ukazują jego powiązania i
konflikty
uczuciowe, zmienność nastrojów i typowe stany ducha. Dowiedzieć się z nich można
o
lekturach Conrada (a więc o potencjalnych wpływach na jego twórczość), a także o
tym, jak
rozmaicie sam te wpływy widział i ukazywał; przykładem mogą być sprzeczne
wypowiedzi
na temat Flauberta. Conrad, mieszkając na wsi przez cały prawie czas pobytu w
Anglii,
utrzymywał kontakt z przyjaciółmi głównie korespondencyjnie. W listach poznajemy
więc i
owych przyjaciół, bliższych i dalszych, częstokroć ludzi wybitnych. Kilkunastu z
nich było
cenionymi, paru — znakomitymi pisarzami. Listy Conrada do Forda Madoxa Forda
(Hueffera), Johna Galsworthy’ego, Normana Douglasa zawierają wartościowy
materiał dla
tych wszystkich, których interesuje życie i twórczość tych prozaików albo w
ogóle literatura
angielska tego okresu.
Dokładniej i pewniej niż na podstawie innych źródeł można się z listów
dowiedzieć o
poglądach Conrada na zagadnienia filozoficzne, polityczne i społeczne, na ludzi
i życie, na
książki własne i cudze. Jakie to były poglądy i jak się zmieniały, postaram się
zwięźle
opowiedzieć poniżej. Znajomość ich jest niewątpliwie konieczna dla rozpatrzenia
się w
specyfice osobowości Conrada. Czy jest to jednak potrzebne także komuś, kogo
sprawy
psychologiczno–biograficzne mało obchodzą, kto po prostu czyta, z upodobaniem
lub bez, z
poczuciem zrozumienia lub z irytacją, powieści i nowele Conrada? Pytanie to
zahacza o
dobrze teoretykom i krytykom literatury znany problem tzw. biografizmu w
badaniach
literackich: czy i o ile wiedza o życiu autora istotna jest dla zrozumienia i
oceny jego dzieł?
Nie będziemy tutaj problemu tego na nowo roztrząsać. Niechże wystarczy
oświadczenie,
że jestem osobiście bardzo nieufnie i niechętnie nastawiony do prób
wykorzystywania faktów
biograficznych w krytyce oceniającej: nazwałbym je plotkarską metodą badań
literackich.
Dziady są arcydziełem niezależnie od tego, co Mickiewicz czuł na temat Maryli, a
Przedświt
jest kiepskim poematem niezależnie od tego, czy przy jego pisaniu Krasiński
myślał o
Delfinie czy o Joannie. Podobnie w wypadku Conrada: dla oceny Jądra ciemności
obojętne
jest, co autor sam przeżył w Afryce; a wykazanie, że Złota strzała bliższa jest
rzeczywistemu
autobiografizmowi, niż o tym jesteśmy teraz przekonani, nie potrafiłoby ulepszyć
tego
napuszonego romansu. Słowem — wszystko to są tylko ciekawostki, nic z wartością
utworów
wspólnego nie mające. Mało ma z nią wspólnego również tzw. „intencja” autora, tj.
to, co
zamierzał osiągnąć pisząc dany poemat czy powieść. Jednakże są wypadki, kiedy
dane o
życiu autora i jego poglądach konieczne są dla odczytania nie tylko osobistego,
ale i ogólnego
sensu dzieła.
Dzieje się tak wówczas, kiedy nie jest jasne, do jakich struktur kulturowych i
artystycznych należą pojęcia i metody, stosowane przez danego pisarza. Historycy
sztuki
doskonale znają ten problem: dla rozszyfrowania symboliki jakiejś kompozycji
rzeźbiarskiej
czy obrazu konieczne jest zdanie sobie sprawy, do jakiego środowiska
intelektualnego należał
artysta. Wyrażając się ściślej: dane biograficzne mogą okazać się niezbędne dla
ustalenia
konwencji artystycznych i kategorii intelektualnych, w ramach których mamy prawo
lub
powinniśmy dany utwór interpretować.
Liczne spory i nieporozumienia dotyczące twórczości Conrada wynikają z tego
właśnie, że
łączą się w niej, krzyżują i współistnieją elementy różnych kultur narodowych i
środowiskowych, rozmaitych tradycji moralnych i artystycznych. Zauważyć to łatwo
nawet
na przykładzie języka: wpływ polszczyzny na składnię angielską Conrada jest
dosyć
oczywisty, a zdarza się, że używa on wyrazu angielskiego w znaczeniu, jakie
wyraz ten
posiada w języku francuskim. Nieporównanie ważniejszy jednak jest bezpośrednio
nas tu
obchodzący problem filozoficzno–moralnej treści jego utworów.
Conrad wyrósł w polskim środowisku szlacheckim, a pisał dla mieszczańskiej
Anglii.
Wychowano go jako katolika, żył w kraju protestanckim, a był religijnym
indyferentem. W
roku 1907, jako autor dziesięciu ogłoszonych tomów, z których połowa
przynajmniej należy
do najwybitniejszych dzieł nowoczesnej literatury angielskiej, pisał: „Angielski
jest dla mnie
ciągle obcym językiem.” Przesiąkł za młodu tradycjami polskiej literatury
romantycznej,
mistrzami jego wieku dojrzałego byli francuscy realiści, a tworzył w okresie
modernizmu i
neoromantyzmu. (Warto też pamiętać, że debiutował w wieku 39 lat — jego
literaccy
rówieśnicy byli odeń o kilkanaście lat młodsi.) Był świadom swej wyjątkowości i
wprowadzania do literatury angielskiej nowych elementów.
Ta złożoność i przemieszanie składników Conradowskiej postawy i warsztatu
twórczego
utrudniają rozeznanie się w strukturze jego dzieł. Kiedy tytułowy bohater Lorda
Jima
określony zostaje, w kluczowej scenie powieści, jako „romantyk” — domyślić się
należy, że
idzie o polskie raczej niż potoczne angielskie rozumienie tego słowa. Kiedy osią
powieści
Conrada jest problem obowiązku — nieporozumieniem byłoby rozpatrywanie go w
kategoriach pragmatycznej moralności mieszczańskiej. Kiedy w Nostromo lub Tajnym
agencie czytamy złośliwe uwagi o kapitalizmie i współczesnym, dominowanym przez
burżuazję społeczeństwie — trzeba umieć odróżnić, w jakim stopniu są one oparte
na
obserwacjach realisty, a w jakim na programowej niechęci szlachcica do
mieszczańsko–
plutokratycznych porządków. Kiedy Conrad używa (a czasem i nadużywa)
romantycznych
czy neoromantycznych zwrotów jak „bezkresne przestworza”, „niezgłębione tonie”,
„nieubłagany los”, „posępne fatum”, „wieczyste tajemnice”, itd. — trzeba umieć
oddzielić
stylistyczną powłoczkę od treści, która z idealizmem filozoficznym nie ma nic
wspólnego:
żadne niezbadane, tajemne siły losu nie odgrywają jakiejkolwiek roli
przyczynowej w
utworach Conrada. Niezależnie od „duchologicznego” czasem słownictwa cała
motywacja
wydarzeń utrzymana jest w ramach empirycznego prawdopodobieństwa.
Sprawy te mogą jednak budzić i często budzą wątpliwości zarówno krytyków, jak i
zwykłych czytelników. Nawet wytrawnych, zdawałoby się, specjalistów zwodzi
niekiedy
maniera stylistyczna Conrada, za którą dopatrują się czegoś sprzecznego z
przenikającym
jego twórczość sceptycyzmem i agnostycyzmem. Liczne nieporozumienia i nonsensy
wynikają z ponawianych prób włączenia Conrada do którejś ze współczesnych mu
grup
pisarzy angielskich.3 Nie wolno zapominać, że Conrad był unikatem i jako taki
musi być
traktowany. Gdybyśmy odkryli tablicę, pokrytą pismem w języku nie znanym nam,
choć
zawierającym składniki występujące w innych, zbadanych już językach — dla
pełnego
zrozumienia tekstu używalibyśmy wszelkich dostępnych wiadomości, nie tylko
językoznawczych. Podobnie postępować trzeba w wypadku Conrada: wszystkimi
możliwymi
sposobami dążyć do ustalenia, jakie w jego dziele współistnieją elementy i w
jaki układają się
zestrój.
Dlatego też listy Conrada są niezmiernie cennym źródłem wskazówek
interpretacyjnych
dotyczących nie „intencji” pisarza, ale jego ogólnych poglądów i sposobu
myślenia. Na
podstawie listów rozstrzygnąć często można, w ramach jakich systemów
intelektualnych,
moralnych i artystycznych należy twórczość Conrada umieszczać i analizować.
II
Pełniejsze omówienie problematyki listów Conrada nie jest i nie może być celem
tego
wstępu. Chcę tylko, odpowiadając na postawione w początkowych słowach pytania,
zasygnalizować najważniejsze grupy zagadnień.
Conrad zapewniał kokieteryjnie Garnetta o braku świadomości posiadania jakiejś
„filozofii” (191).4 Zarówno jednak niektóre artykuły publicystyczne (np. Książki,
1905 — z
tegoż roku, z którego pochodzi ów list do Garnetta, w którym Conrad wypiera się
„filozofii”),
jak korespondencja z Bertrandem Russellem, a przede wszystkim — zasadnicza
problematyka
etyczna jego książek, każą szukać w listach Conrada wypowiedzi dających wyraz
ogólnej
postawie wobec świata. Znajdujemy ich sporo, a chociaż nie składają się na jakiś
uporządkowany system, istnieje między nimi dosyć znamienna zbieżność w sprawach
najistotniejszych.
Conrad widział rzeczywistość w kategoriach czysto ludzkich (147). Był wszakże
antropocentrystą szczególnego pokroju, bo pozbawionym wiary w pierwotną,
spontaniczną
dobroć natury ludzkiej (63, 106). Jego pogląd na człowieka, jak słusznie
zauważył Russell,
był przeciwieństwem poglądu Rousseau.5 Człowiek jest, zdaniem Conrada, z
przyrodzenia
słaby, zdolny , i skłonny do świństw i występków — i tylko w pewnych
okolicznościach i z
wysiłkiem potrafi się wznieść na poziom moralnej odpowiedzialności. Ta nieufność
wobec
natury ludzkiej rzutowała silnie na poglądy polityczne Conrada (125). Gorzki
sceptycyzm
przenika zresztą całość Conradowskiego światopoglądu. Życie wydaje mu się to
tragikomedią
(17), to posępną wędrówką bez celu (11), to złudą (41), a w każdym razie
pozbawione jest
ładu i wewnętrznego sensu (78). Stwórca, jeżeli istnieje, musi być „idiotą” (95),
a na ziemi
„nie ma ukojenia” (107). U podstaw tego ponurego obrazu świata leży przekonanie
o
całkowitym rozdziale pomiędzy rzeczywistością ludzką — a przyrodą (98). „Życie
nie zna
nas, a my nie znamy życia” (102). Sprawy ludzkie nie mają nic wspólnego z
układem
naturalnym wszechrzeczy — i na tym najprawdopodobniej polega ów „fatalizm”, o
którym
Conrad nieraz z gniewem wspomina (92, 95, 351). „Los” jest po prostu synonimem
braku
ogólnego ładu czy prawa.
Jedną z najciekawszych cech światopoglądu Conrada jest, że choć do demokracji
odnosił
się bardzo nieufnie (125), nie można nazwać jego postawy aspołeczną. Przeciwnie,
nieraz
powtarzał, że właśnie rola społeczna człowieka określa jego wartość: „człowiek
sam przez się
jest niczym i jest wart… tylko tyle, ile warta jest jego praca, uczciwie
wykonana, w
uczciwym celu i ściśle w granicach obowiązków społecznych” (36). Znamienne, że
ten
samotnik i indywidualista niechętnie odnosił się do wszelkich „kultów jednostek”.
Dyskutując
z Colvinem o wybitnych przywódcach francuskich, lud francuski nazwał „największą
postacią historyczną” (295). Więzi narodowe uważał za ogromnie, może najbardziej
ze
wszystkich ważne (146), choć na próżno by szukać u niego choćby cienia
nacjonalizmu. Jego
uwagi krytyczne o socjalizmie (o którym zresztą bardzo mało wiedział) oparte
były na dwu
głównie przesłankach: że socjaliści naiwnie wierzą w naturalną dobroć człowieka
i że
odrzucają idee i spójnie narodowe (125). Krytykując lewicowe programy, Conrad
przyjaźnił
się jednocześnie z ich zwolennikami: Cunninghame Grahamem, jednym z pierwszych
angielskich posłów socjalistycznych, Garnettem — protektorem rosyjskich
emigrantów
politycznych i znanym antyimperialistą, Johnem Galsworthy’m. Łączyła go z nimi
antypatia
do współczesnego świata mieszczańsko–kapitalistycznego i kolonialistycznego (106,
174).
Skłaniać by to mogło do określania Conrada jako konserwatywnego krytyka
kapitalizmu
— i istotnie bywa on często nazywany „konserwatystą”. Jednakże pomijając już
nawet
zdecydowaną wrogość Conrada do wszelkich form autokracji (351), szczególny to
konserwatysta, w którego dziełach nie można znaleźć ani słowa żalu za „dawnym
porządkiem”. Wszelkie klasyfikowanie poglądów społeczno–politycznych Conrada i
zaliczanie go do reprezentantów jakiegoś ugrupowania, ruchu czy warstwy
społecznej, musi
się w jakimś stopniu okazać wadliwe, ponieważ Conrad od wszystkich takich
związków się
oderwał i dawał w swoich wypowiedziach wyraz przywiązaniu do określonych
wartości, a nie
do ich społecznych rodowodów i uwarunkowań. W tym też sensie należy, być może,
rozumieć jego znane oświadczenie o skupieniu uwagi na „idealnej wartości rzeczy,
wydarzeń
i ludzi” (294).
Na kwestie polityki międzynarodowej patrzył zawsze prawie z pozycji Polaka —
nawet
jeżeli sobie tego w pełni nie uświadamiał. Twierdził czasem, że jego punkt
widzenia jest
angielski (171), ale liczne, zarówno wczesne, jak i późniejsze, listy (np. do
Sandemana)
świadczą o tym, że stabilizację polityczną Europy traktował jak pogrzebanie
polskich nadziei
narodowych (125), a na każdy sojusz międzynarodowy patrzył pod kątem widzenia
ewentualnych szkód czy korzyści dla sprawy polskiej (3). O Polsce myślał i pisał,
do czasu
zakończenia wojny światowej, z dumną beznadzieją, z pozbawionym złudzeń,
namiętnym
przywiązaniem (136, 207). Cieszyły go wszelkie polskie głosy uznające w nim
rodaka (164),
ale jednocześnie, nie wypierając się przynależności narodowej, stronił od
obnoszenia się z
polskością jako czymś egzotycznym.
Bardzo wiele (i słusznie, choć często przesadnie) pisano o kompleksie winy
Conrada z
powodu „dezercji” z Polski. Mniej uwagi zwracano dotychczas na jego silne
poczucie dumy
narodowej. Dawał jej wyraz niejednokrotnie, na przykład w liście do Hugha
Clifforda z 25 I
1919 r. (nie zamieszczonym w tym wyborze), gdzie z cierpką ironią pisał o
obojętności
Zachodu na sprawę odbudowy Polski niepodległej: „Z ulgą myślę o tym, że ani
jedno życie
ludzkie na żadnym z frontów nie zostało stracone dla Polski. Ciężar zobowiązania
byłby zbyt
wielki… Jedynym uzasadnieniem odbudowy Polski jest konieczność polityczna, z
której nikt,
z wyjątkiem jedynie paru wybitnych umysłów tu i ówdzie we Francji i w Anglii,
nie zdawał
sobie nigdy jasno sprawy. Nie zrobi się nic ani poważnego, ani skutecznego.
Polska
zmuszona będzie ponieść koszty jakiegoś całkiem brzydkiego kompromisu, jak Pan
sam
zobaczy.”
III
O wiele trudniej niż w sprawach filozoficznych, społecznych i politycznych jest
wyśledzić
to, co niezmienne, w poglądach Conrada na literaturę, a szczególnie na własne
utwory. Nawet
mało obeznany z psychologią twórczą czytelnik domyśli się łatwo; że pisanie było
dla
Conrada czynnością kompensacyjną — ucieczką od dręczących kompleksów,
zadośćuczynieniem za życiowe niepowodzenia i rozczarowania, projekcją nie
spełnionych
marzeń i nie ziszczonych ideałów. Dlatego też ukończenie każdego niemal utworu
Conrad
odchorowywał, wyczerpany walką wewnętrzną, nagle rozprężony po okresie napięcia.
Dlatego wszelkie zmiany nastrojów, wywołane okolicznościami lub zdarzeniami
zewnętrznymi, tak silnie odbijały się na jego myślach o własnym pisarstwie —
vice versa,
powodzenia (niezmiernie rzadkie) i trudności twórcze zmieniały zupełnie jego
sposób
widzenia świata, a zwłaszcza — literatury.
Opisy prawdziwych męczarni, przeżywanych przy pisaniu, zajmują bardzo dużo
miejsca w
korespondencji Conrada, zwłaszcza do roku 1912, to jest (nieprzypadkowo) w
okresie, kiedy
wydał wszystkie swoje najwybitniejsze utwory. Obok narzekań na zły stan zdrowia
jest to
najczęstszy zapewne temat, poruszany w listach. Conrad nie miał w sobie nic z
grafomana,
piszącego dla przyjemności, ani z ekspresjonisty (w psychologicznym sensie tego
słowa),
dającego w swych utworach upust własnym nastrojom. Mimo wszystkich psychicznych
uwikłań zachowywał prawie zawsze (wyjątki trafiają się w ostatnich 10 latach
jego życia)
poważną postawę i rzemieślniczy dystans do pracy pisarskiej. Męcząc się i
narzekając na „psi
zawód” —miał mimo wszystko świadomość godności pracy twórczej (118). Swoje
dzieło
uważał, pomimo częstych okresów zniechęcenia (91, 310), za najtrwalszą część
własnego
życia (74).
Wydaje się, że — ogólnie biorąc — stawiał sobie dwie naczelne zasady artystyczne:
odtwarzanie i wywoływanie wrażeń (212) — i podporządkowanie obrazu literackiego
symbolicznemu celowi (299). Podobny program znajdujemy w słynnej przedmowie do
Murzyna z załogi „Narcyza”, gdzie mowa jest o uchwyceniu i utrwalaniu wrażeń
zmysłowych — oraz o „wymierzaniu najwyższej sprawiedliwości widzialnemu światu”.
Ten
drugi postulat wykracza oczywiście poza ramy czystego impresjonizmu.
Conradowskie wypowiedzi o utworach pisarzy–przyjaciól są zawsze tak n przesycone
serdeczną kurtuazją, że beznadziejne byłoby doszukiwanie się poza nimi
jakichkolwiek
przesłanek programowych. Zresztą jego postawa twórcza była tak inna od postaw
Bennetta,
Forda, Galsworthy’ego czy Wellsa (a tak pod pewnymi względami zbliżona do
znienawidzonego Dostojewskiego), jego książki tak niepodobne do książek tych
pisarzy — że
trudno owe komplementy rozpatrywać na płaszczyźnie innej niż towarzyska.
Wyjątkiem być
mogą tylko uwagi o dziełach Henry Jamesa, którego Conrad nazwał pięknie
„historykiem
czułych sumień”. Bardzo istotne natomiast są liczne zwierzenia Conrada na temat
niechęci do
naturalizmu (196) i uwielbienia dla Maupassanta (55), a zwłaszcza Flauberta (35,
219, 226,
301). Ciekawe też, że charakteryzując własną twórczość często zestawiał ją
kontrastowo z
dziełami będącego wówczas u szczytu popularności Kiplinga (69, 84), 2 którym
łączyła go,
bardzo powierzchownie, „przygodowo–egzotyczna” treść niektórych utworów.
Listy swoje pisywał Conrad na ogół (z wyjątkiem niektórych do Pora—dowskiej,
wczesnych listów do Garnetta i garści innych) bez zbytniej dbałości o. styl,
układ myśli,
wykończoną kompozycję. Nie był epistolografem, uprawiającym tę formę z
artystycznym
zamiłowaniem. Jego listy — to nie prywatne utwory literackie, ale dokumenty
ludzkie. A
także dokumenty językowe. Lektura oryginałów listów francuskich Conrada podważa
często
powtarzaną legendę (301) o jego możliwościach twórczych i w tym języku. Pisał
francuszczyzną raczej sztywną, konwencjonalną, nie bez licznych błędów. Błędy
popełniał
zresztą i w angielskim, i to do końca życia, choć w pierwszych listach jest ich
więcej, a styl
ma ciężki i sztuczny. Niejednokrotnie zwierzał się ze swoich trudności we
władaniu
angielskim (199, 240). Natomiast zebrane tu wszystkie znane dziś polskie listy
Conrada
pozwalają stwierdzić, ile zapamiętał i ile zapomniał z języka rodzimego.
Bogactwo problemowe korespondencji Conrada jest tak uderzające, że nasuwać musi
zestawienie z jego twórczością powieściową i nowelistyczną. Edward Said, autor
wydanej
ostatnio książki, zawierającej fenomenologiczną analizę Conradowskiego obrazu
świata,
połowę tekstu poświęca omawianiu listów.6 Założenie jednak, że mamy tu do
czynienia z
jakąś równoległością korespondencji i działalności pisarskiej, jest chyba błędne:
list i
twórczość literacka uzupełniają się raczej na zasadzie pewnego kontrastu.
Zagadnienia,
nastroje i kompleksy, w listach traktowane wprost i bezpośrednio, w twórczości
ulegają
zupełnemu przekształceniu. Zamiast rozdzierających pytań i jątrzących problemów
mamy
obrazowe propozycje i metaforyzacje, zamiast obnażonych kompleksów —
kompensacyjne
próby przezwyciężenia, zamiast histerycznych nastrojów — wysiłek
przeciwstawienia im
wizji o odwrotnym do nich ładunku uczuciowym.
IV
Kiedy spojrzymy na listy jako na dokument życia osobistego Conrada, na pierwszym
planie ujrzymy ciągłą obsesję przygnębienia i samotności, i nieustanne wysiłki,
aby ją
przezwyciężyć. Listy do Marguerite Poradowskiej, Garnetta, Cunninghame Grahama,
F. M.
Hueffera (Forda), Galsworthy’ego i innych bliskich mu ludzi — to świadectwo
wieloletniego
borykania się Conrada z własnym osamotnieniem.
Korespondencja z Poradowską zajmuje tu miejsce szczególne. Pełna współczucia
przyjaźń
dla pięknej wujenki (z którą był tylko odległe spowinowacony) przerodziła się
szybko w
uczucie głębsze i gorętsze. Tak przynajmniej pozwalają sądzić liczne rozsiane w
listach do
niej zwierzenia. Jednakże Conrad, jak słusznie zauważa Meyer, okazywał
zdumiewającą
wstrzemięźliwość, kiedy szło o spotkania z Poradowską: w ciągu z górą sześciu
lat widział ją
tylko cztery razy, łącznie przez pięć dni7 — mimo że okazji było o wiele więcej.
Nasuwa się
przypuszczenie, że korespondencja z Poradowską miała również charakter
kompensacyjny (w
takim razie jej „literackość” jest w pełni uzasadniona): nie mogąc się zdobyć na
żaden
decydujący krok, Conrad wetował to sobie w listach.
Wśród późniejszych, męskich przyjaźni Conrada najciekawsze są dla nas związki
łączące
go z kolegami po piórze: Galsworthy’m, któremu doradzał w trudnych początkach
pisarskiej
kariery, Normanem Douglasem, którego wprowadził do literatury, Stephenem Crane,
któremu
pomagał ze wspaniałomyślną ofiarnością, sam osaczony przez kłopoty, a przede
wszystkim z
Fordem Madoxem Huefferem (Fordem), z którym przez kilka lat współpracował.
Dramatyczne dzieje przyjaźni z Fordem, wielokrotnie już opisywane, po raz
pierwszy
można dokładniej prześledzić w naszym wyborze, ponieważ kilka kluczowych listów
to
teksty dotychczas nie znane. Dowiadujemy się więc o początkach znajomości (115),
pierwszych planach współpracy (116), bliskim współżyciu obu rodzin (156), opiece
Conrada
nad chorym nerwowo Huefferem (183), a przede wszystkim o okolicznościach
zerwania
(227). Powodów rozdźwięku było wiele i łatwo je odnajdziemy, ale list z maja
1909 ujawnia
po raz pierwszy powód być może najważniejszy: mianowicie fakt, że Conrad,
przykładający
wielką wagę do przyjacielskiej lojalności i zaufania, oburzony był na
nieszczerość Hueffera,
wciągającego Conradów w swoje małżeńskie rozgrywki. W późniejszych latach, jak
widzimy,
nastąpiła znowu pewna poprawa wzajemnych stosunków obu pisarzy; przyczynił się
do niej
zwłaszcza podziw Conrada dla postawy Forda podczas wojny.
Przypadkowo spotkany w r. 1893 Galsworthy był zapewne pierwszym poważnie
interesującym się literaturą Anglikiem, jakiego Conrad poznał. Nie wydaje się
jednak, by
wymiana myśli na tematy literackie między nimi była szczególnie doniosła. Conrad
udzielał
co prawda młodszemu od siebie o lat 10 prozaikowi licznych rad w początkach jego
kariery, a
i później rozpisywał się szeroko o kolejnych książkach Galsworthy’ego. Uwagi
jego mają
jednak przeważnie charakter albo doraźnie praktyczny, albo bardzo ogólny, często
zaś brzmią
zarazem serdecznie i szablonowo. Wypowiedzi Galsworthy’ego o twórczości Conrada
zdradzają brak zrozumienia i wyczucia spraw artystycznie i myślowo
najistotniejszych.
Dzieląca ich różnica talentów, temperamentów, stylów życia i zainteresowań była
bardzo
wyraźna i sądzić wolno, że długoletni bliski związek domów Galsworthy’ch i
Conradów
polegał na przyjacielskiej zażyłości, a nie na jakiejś spójni intelektualnej lub
uczuciowej.
Inny charakter miała przyjaźń z Edwardem Garnettem, który służył Conradowi
cennymi
radami i cenniejszą jeszcze pomocą (poprawiał teksty wczesnych utworów) w
początkach
jego działalności pisarskiej. Obaj skłonni byli do żywych reakcji emocjonalnych
i nieraz
dochodziło między nimi do zadrażnień, ale obaj wytrwali w wiernej i lojalnej
przyjaźni.
Garnett należał do rodziny od trzech pokoleń zasłużonej dla kultury angielskiej:
jego dziad i
ojciec byli kustoszami biblioteki British Museum. Dzięki niemu uzyskał Conrad
dostęp do
całego środowiska łiteracko—artystycznego Anglii. Listy Conrada do Garnetta —
zawodowego, wnikliwego i wpływowego krytyka — obfitują w wypowiedzi o własnej
pracy,
intencjach pisarskich i psychologii wyobraźni twórczej.
Wśród brytyjskich przyjaciół Conrada najbliższym mu duchowo był zapewne R. B.
Cunninghame Graham — szkocko–hiszpański szlachcic, błędny rycerz i orędownik
wielu
straconych spraw, łowca przygód, agnostyk, polityczny pasjonat i socjalista.
Obaj kochali te
same tradycje i wierzyli w te same wartości moralne i kulturowe — ale inne
wyznawali
poglądy na teraźniejszość i inaczej patrzyli na przyszłość. Dlatego też w
listach Conrada do
Grahama tak szczególnie wiele jest rozważań na tematy polityczne i ogólnoideowe,
tak wiele
wyznań uczuciowo–światopoglądowych.
Od nękającego poczucia samotności nie uwolniło Conrada bynajmniej założenie
rodziny.
Uderzające, że już niespełna dwa miesiące po ślubie pisał do Garnetta o
„samotności nie do
zniesienia” (71), a podobne wyznania powtarzały się często (84, 100). Życie
rodzinne pisarza,
z pozoru unormowane i wolne od dramatycznych konfliktów, w rzeczywistości pełne
było
ostrych napięć, o których w podkolorowanej stronniczo formie dowiadujemy się
przede
wszystkim ze wspomnień Jessie Conrad8. Wystarczy jednak zestawić treść listu do
Grahama z
14 I 1898 z kończącą go adnotacją o urodzeniu się Borysa, aby się domyślić, że
stosunki
domowe Conrada nie były dlań źródłem spokoju i równowagi wewnętrznej.
Z drugiej strony sam Conrad był człowiekiem niezmiernie trudnym we współżyciu:
wybuchowym, chimerycznym, często pogrążonym w depresji (91, 129, 132, 169),
bardzo
często chorującym (168, 179, 185, 193). Jego dolegliwości miały skądinąd z
reguły charakter
psychosomatyczny; aby to zauważyć, wystarczy zaobserwować w listach zbieżność
między
kłopotami natury zewnętrznej albo pisarskiej — z występowaniem objawów
chorobowych,
zwłaszcza ataków gośćca.
V
Wybierając listy do niniejszego tomu dążyłem do uzyskania zestawu
charakterystycznego,
ale nie nużącego. W antologii statystycznie reprezentatywnej musiałoby się
znaleźć sporo
powtórzeń, o wiele więcej listów o chorobach, wiele więcej narzekań — i wiele
więcej, rzecz
jasna, listów czysto okolicznościowych. Rezygnowałem z pozycji pozwalających
ustalić np.
daty ukończenia jakichś utworów na rzecz innych, mówiących o projektach,
przebiegu
pisania, zmianach koncepcji. Starałem się, by wybór pokazał możliwie najpełniej
warunki i
sposób pracy Conrada, a przede wszystkim jego nastroje i poglądy.
Dla formowania się osobowości twórczej Conrada, najważniejsze były początkowe
lata
jego działalności pisarskiej; dlatego też stosunkowo dużo jest w wyborze listów
z lat 1895—
1902. Także z ostatnich pięciu lat życia Conrada weszło do tomu szczególnie dużo
listów.
Związane to jest z zasadą włączenia wszystkich listów pisanych po polsku i
prawie
wszystkich pisanych do polskich adresatów; stanowią one połowę pozycji z lat
1919–1924.
Czterysta listów, zamieszczonych w wyborze, to mniej niż 10% znanych dziś listów
Conrada. Większość znajduje się ciągle w rękopisach, nie zawsze jeszcze
dostępnych. Listy
do Menckena odpieczętowane zostaną dopiero w r. 1970; około półtora tysiąca
listów do
Pinkera, znajdujących się w prywatnym posiadaniu, czeka na ogłoszenie (lub
udostępnienie)
przez właściciela. Przy zbieraniu tekstów korzystałem z pozwoleń i uprzejmości
licznych
bibliotek, najczęściej amerykańskich, które wymienione są na właściwych
miejscach. Tutaj
chcę tylko podziękować wszystkim instytucjom, które zgodziły się na ogłoszenie
licznych
tekstów po raz pierwszy, nawet przed ukazaniem się ich w językach oryginałów.
Jedyny wybór listów Conrada, jaki się dotychczas ukazał, wydany był w roku 1926
przez
G. Jean–Aubry’ego: Joseph Conrad, Life and Letters, t I–II, London 1926. Ta
obszerna,
pionierska edycja, zbierająca wiele najciekawszych i najcenniejszych listów,
posiada
kardynalną wadę: teksty wy— dane są niechlujnie, z licznymi zmianami i nie
zaznaczonymi
opustkami. To samo odnosi się niestety do sporządzonego również przez Jean–
Aubry’ego
wydania francuskiej korespondencji Conrada: Joseph Conrad, Lettres françaises,
Paris 1930.
Jean–Aubry poprawiał tam pracowicie francuszczyznę Conrada.
W osobnych tomach ogłosili listy od Conrada dwaj spośród jego najbliższych
przyjaciół:
Edward Garnett (Letters front Conrad, London 1928) i Richard Curie (Conrad to a
Friend,
London 1928). Wydanie Garnetta jest o wiele lepsze, choć nie pozbawione błędów i
drobnych
opustek; wydanie Curle’a zawiera znaczną ilość nie zaznaczonych luk i innych
ingerencji
wydawcy. Listy Conrada do żony ogłoszone były z błędami, jako druk prywatny:
Joseph
Conrad’s Letters to bis Wife, London 1927.
Listy do Poradowskiej ogłoszone zostały w niezłym przekładzie angielskim przez
Johna A.
Gee i Paula J. Sturma: Letters of Joseph Conrad to Marguerite Poradowska, New
Haven,
Conn. 1940. Nie jest to wszakże edycja zupełnie poprawna. (Już po ukończeniu
pracy nad
niniejszym tomem otrzymałem krytyczne wydanie francuskie: Renę Rapin, Lettres de
Joseph
Conrad a Marguerite Poradowska, Geneve 1966.) Natomiast we wzorowym opracowaniu
ukazały się listy do Williama Blackwooda i Davida S. Meldruma: Joseph Conrad,
Letters to
William Blackwood and David S. Meldrum, ed. William Blackburn, Durham, N. C,
1958.
Listy Conrada do Polaków wydałem w tomie Conrad’s Polish Background, Oxford 1964.
Poza tym parę setek listów ogłoszone było w różnych czasopismach, tomach
korespondencji znajomych Conrada, itd. Pierwsze wydanie zbiorowe zacznie się
ukazywać
nakładem Stanford University Press w r. 1971 pod redakcją Fredericka K. Karla
(którego
przyjacielskiej pomocy wybór niniejszy wiele zawdzięcza) i niżej podpisanego. W
chwili
obecnej jednak badacz Conrada polegać musi — o ile nie może sobie pozwolić na
żmudne
szperanie w kilkudziesięciu bibliotekach amerykańskich, angielskich i
francuskich — na źle
wydanych i opracowanych tekstach części tylko istniejącej korespondencji pisarza.
Rezultatem tego stanu rzeczy jest fakt popełniania przez krytyków i biografów
częstych
błędów; wspomniana zaś wyżej książka Saida ucierpiała bardzo, gdyż autor opar}
się na
przypadkowo dobranych i niepoprawnych tekstach.
Z powodu tych wieloletnich zaniedbań tom niniejszy jest pierwszym krytycznie
opracowanym wyborem listów Conrada. Prawie 80% tekstów opartych jest na
oryginalnych
rękopisach: do pozostałych nie udało się dotrzeć (częściowo zostały one
zniszczone podczas
ostatniej wojny). Blisko jedna czwarta listów ukazuje się w druku po raz
pierwszy.
W listach pisanych po polsku zmodernizowano tylko pisownię, pozostawiając
właściwości
składni i frazeologii Conrada. W listach tłumaczonych unikano przesadnego
wygładzania
stylistycznego tekstów i usuwania niejasności. W sposobach datowania listów
naśladowano
autora.
Tłumaczce niejeden kłopot sprawiło wynajdywanie polskich odpowiedników
angielskich i
francuskich form zwracania się do korespondenta. Nie wdając się w szczegóły
trzeba tu
wyjaśnić najważniejszą z przyjętych reguł. Ponieważ w języku angielskim nie ma
odpowiednika zróżnicowania między polskimi formami zwracania się przez „pan” lub
„ty”,
przyjęto zasadę, że jeżeli Conrad dawał nagłówek z nazwiskiem (Dear Mr Wells lub
Dear
Garnett), a więc bardziej formalny, cały list przekładano jako zwracający się do
adresata w
trzeciej osobie, jeżeli w nagłówku mamy imię — tłumaczono list jako zwracający
się w
osobie drugiej.
W przypisach nie starałem się wyręczać pamięci i erudycji czytelników, ale im
tylko
dopomagać. W Słowniczku adresatów podano najważniejsze (a niekiedy jedyne
posiadane)
wiadomości o korespondentach Conrada. Dla zorientowania czytelników w
rozpiętości
poszczególnych wymian listów, Słowniczek podaje daty pierwszego i ostatniego ze
znanych
nam listów Conrada do danego adresata. Zawarte w Słowniczku informacje o
adresatach i ich
związkach z Conradem nie są już w zasadzie powtarzane w przypisach; czytelnik
dobrze więc
zrobi zaglądając najpierw do Słowniczka.
Zdzisław Najder
1. DO APOLLA KORZENIOWSKIEGO
23 5 1861 z Terechowej
Tatuńciu. Mnie tu dobrze, biegam po ogrodzie, ale nie lubię, że komary kąsają.
Jak
deszczyk przestanie padać, to ja do Tatunia przyjadę… Olutek mnie ślicznego
batożka
przesłał, pożycz mnie, Tatuniu miły, grosz i kup co dla Olutka w Warszawie. Czy
ty był u tej
Bozi, co Babunia?
Konrad
List ten, pisany ręką prowadzoną przez matkę Konrada, jest częścią listu Ewy
Korzeniowskiej do męża. Tekst w „Kobiecie Współczesnej:. Lwów, 1931, nr 17
2. DO STEFANA BUSZCZYŃSKIEGO
Teplitz, 14 VIII I883 r.
Szanowny i Czcigodny Panie,
Mieliśmy nadzieję — Wuj Tadeusz i ja — że będziem mogli z Panem się spotkać tu,
w
Teplitz1, tymczasem dowiedzieliśmy się po przybyciu tutaj o wyjeździe Szanownego
Pana.
Otóż nie mogąc osobiście Mu się przypomnieć i pobłażliwości Jego za me wszystkie
przewinienia wyjednać, pośpieszam to uczynić listem, załączając moją fotografię,
w nadziei
że w pamięci przyjaźni dla ojca syn znajdzie u Szanownego Pana życzliwe
wspomnienie, a
list jego — choć po tak długim milczeniu — łaskawe przyjęcie. Choć długo
oddalony od
kraju i może — nawet — na pozór niepamiętny na tych, których łaski doświadczyłem,
nigdy
jednak w istocie nie zapomniałem ani o kraju, ani o rodzinie, ani o tych, którzy
dla mnie
łaskawymi byli — między tymi Szanowny Pan Opiekun mój w chwili osierocenia
pierwsze
miejsce zajmować musi.
Ośmielam się prosić Szanownego Pana o przypomnienie mnie kochanemu Kostusiowi —
jeżeli wolno mi jest tak go nazywać. Zapewne! dałem mu prawo zapomnieć o naszych
przyjacielskich stosunkach w Krakowie; sam nigdy nie zapomniałem, chociaż to już
tak
daleko się wydaje! Może i on zechce wspomnieć na dawne czasy i przyjmie moje
serdeczne
pozdrowienie i przyjacielski uścisk ręki.
Wyjeżdżam stąd do Londynu za parę dni; stamtąd już nie wiem, gdzie mnie losy
poniosą.
W ciągu ostatnich lat paru, to jest od czasu mego pierwszego egzaminu, niezbyt
szczęśliwym
w moich podróżach byłem. Topiłem się, paliłem się; zresztą zdrowie służy, otuchy
dobrej nie
braknie ani chęci do pracy i przywiązania do zawodu; z tym zawsze pamiętny
jestem
zalecenia Pańskiego na wyjezdnym w Krakowie: „Pamiętaj — rzekł Pan —
gdziekolwiek
będziesz płynął, zawsze płyniesz do Polski!”
Tego nie zapomniałem i nie zapomnę!
W nadziei że grzechy moje będą mi odpuszczone, polecam się łaskawej pamięci,
pozostając z przywiązaniem, wdzięcznością i najwyższym szacunkiem
Szanownego Pana uniżonym sługą
Konrad Korzeniowski
Oryginał w bibliotece Polskiej Akademii Nauk w Krakowie, sygn. 2064, t. III, k.
433–4.
Papier z wyciśniętym monogramem z nałożonych na siebie liter C i K.
3 DO SPIRYDIONA KLISZCZEWSKIEGO
13 października 1885, Singapore
Kochany Panie,
Z wdzięcznością również pragnę potwierdzić odbiór „Daily Telegraph”. Rząd
liberalny
został pokonany w głosowaniu nad budżetem na dzień lub dwa przed naszym
wyruszeniem z
Penarth.1 Jak tylkośmy tu przybyli, zacząłem pilnie przeglądać pisma,
spodziewając się
ważnych wiadomości. Choć ogólnie biorąc byłem trochę rozczarowany, z
przyjemnością
przyjąłem wiadomość o poprawie stosunków z Niemcami, jedynym mocarstwem, z
którym
sojusz antyrosyjski byłby dla Wielkiej Brytanii korzystny i w ogóle możliwy2.
Nic dziwnego,
że w tak niepewnej sytuacji polityka, przynajmniej polityka zagraniczna, musi
być trochę
nudna. Wypadki rzucają cień, mniej lub bardziej zniekształcony, lecz
dostatecznie ciemny, by
wywołać złowróżbne obrazy pól bitwy w niedalekiej przyszłości; lecz wszystkie te
zapowiedzi wielkich i decydujących wydarzeń pozostawiają mnie w stanie
rozpaczliwej
obojętności; bo jakiekolwiek mogą nastąpić zmiany w losach żyjących narodów, dla
umarłych nie ma ani nadziei, ani zbawienia. Przeszliśmy już bramę ze słowami:
„lasciate
ogni speranza”3, wypisanymi ogniem i krwią i nic nas już nie czeka prócz
ciemności
zapomnienia.
W obliczu takiego nieszczęścia narodowego nie może być miejsca na osobiste
szczęście w
formie ogólnego zadowolenia i spokoju serca. A jednak zgadzam się z Panem, że w
jakimś
wolnym i gościnnym kraju nawet ci najbardziej prześladowani z naszej rasy mogą
znaleźć
względny spokój i pewną dozę szczęścia, choćby materialnego; dlatego też
zrozumiałem i
chętnie przyjąłem Pana wzmiankę o „Domu”. Kiedy mówię, piszę lub myślę po
angielsku, to
słowo „Dom” zawsze oznacza dla mnie gościnne brzegi Wielkiej Brytanii.
Jesteśmy już prawie rozładowani, ale nie jest jeszcze pewne, gdzie będziemy
odbierać
towar. W każdym razie mam nadzieję przybyć do Anglii w lipcu, i wówczas z
przyjemnością
skorzystam z Pana miłego zaproszenia i przyjadę do Cardiff, by wszystkich
Państwa
zobaczyć. Jak tylko zdam egzamin, będę całkiem wolny. Od Wuja miałem list, ale
nic w nim
nie wspomina, czy moglibyśmy spotkać się w przyszłym roku w Niemczech, jak to
zamierzaliśmy.
Proszę, niech Pan przyjmie mój serdeczny uścisk dłoni w podziękowaniu za Pańską
dobroć.
Szczerze Panu oddany
Conrad N. Korzeniowski
Dla Pańskiego Ojca moje uszanowanie. Cieszę się bardzo, że z jego zdrowiem
lepiej.
Ukłony dla Pańskiej Żony, pozdrowienia dla chłopców.
Skierowano nas do Kalkuty — Agenci: Finlay, Muir.and Co. Wypływamy za 10 dni, a
dobijemy tam w końcu listopada.
Teksty listów do Kliszczewskiego wg Jean–Aubry, Life and Letters. Listy do
Kliszczewskiego z lat 1885–1886 są to najwcześniejsze znane teksty Conrada
pisane po
angielsku. Angielszczyzna ich jest na ogól poprawna, chociaż często sztywna i
nienaturalna;
wyraźny jest wpływ składni polskiej (zwróciła na to uwagą M. Danilewiczowa;
patrz Baines,
Joseph Conrad, s. 78).
4 DO SPIRYDIONA KLISZCZEWSKIEGO
19 grudnia 1885, Kalkuta
Kochany Panie,
Z radością odebrałem wczoraj Pański list i dzisiaj, przy niedzieli, mam wrażenie,
że nie
mógłbym lepiej zużyć wolnego czasu niż nań odpowiadając.
A więc Pan, ja i reszta „prawidłowo myślących” ludzi przeżyła głębokie
rozczarowanie z
powodu wyniku wyborów powszechnych1. Nowo uprawnieni do głosowania idioci
zaspokoili
tęsknoty trzody Chamberlaina piekąc narodową pieczeń według jego receptury2.
Następnym
wyczynem kulinarnym będzie ładny bigos w skali międzynarodowej. Niewątpliwie w
Petersburgu króluje radość, a w Berlinie — głębokie obrzydzenie: Międzynarodowy
Związek
Socjalistów3 tryumfuje, a wszystkie podejrzane łapserdaki w Europie sądzą, że
zbliża się
szybko dzień światowego braterstwa, plądrowania i bałaganu, i hodują marzenia o
napychaniu
sobie kieszeni wśród ruin tego wszystkiego, co godne szacunku, poważane i święte.
Imperium
brytyjskie stoczyło się, i to na równię pochyłą postępu społecznego i
radykalnych reform. Na
razie ten ruch w dół jest ledwo dostrzegalny i mędrcy, którzy go spowodowali,
mogą się
radować postępem; wkrótce jednak przekonają się, że los narodu wymknął się już
spod ich
kontroli! Alpejska lawina posuwa się szybciej i szybciej, im bliżej przepaści —
swego
ostatecznego przeznaczenia! Gdzie jest człowiek, który wstrzyma tę walącą się
lawinę?
Gdzie człowiek, który wstrzyma pęd socjalno–demokratycznych idei? Okazja i
moment po
temu były już i minęły! Niech mi Pan wierzy — minęły bezpowrotnie! Bo słońce
zaszło i
ostatnia bariera została usunięta.
Anglia była jedyną zaporą przeciwko piekielnym doktrynom, zrodzonym w nędznych
zaułkach kontynentu. Teraz nie ma żadnej! Przeznaczenie tego narodu i wszystkich
narodów
musi się spełnić w ciemności, przy dźwiękach płaczu i zgrzytania zębów, na
drodze grabieży,
równości, anarchii i nędzy pod żelaznym rządem wojskowego despotyzmu! Tak uczy
logika
zdrowego rozsądku.
Socjalizm musi nieuchronnie doprowadzić do cezaryzmu.
Proszę mi wybaczyć tę przydługą rozprawę, ale Pana list — tak żarliwy —jest dla
mnie
wytłumaczeniem. Rozumiem Pana doskonale. Pan chce stosować pewne leki dla
przytłumienia niebezpiecznych objawów i widocznie ma Pan jeszcze nadzieję.
Ja jej już nie mam. Prawdę mówiąc, dawno straciłem nadzieję. Musimy płynąć z
prądem!
Całe stado idiotów zmierza w tym kierunku na rozkaz różnych pozbawionych
skrupułów
łotrów oraz nielicznych szczerych, lecz niebezpiecznych wariatów. Tak musi być.
Takie jest
przeznaczenie.
Żyję głównie przeszłością i przyszłością. Teraźniejszość — jak Pan łatwo może
zrozumieć
— ma dla mnie mało uroków. Patrzę na wydarzenia ze spokojną rozpaczą i obojętną
pogardą.
Rozdział Kościoła od Państwa4, reforma rolna, powszechne braterstwo — to tylko
kamienie
milowe na drodze do ruiny. Koniec, niewątpliwie, będzie okropny! Ani Pan, ani ja
nie
dożyjemy ostatecznej katastrofy: chociaż, gdy nadejdzie, obaj zapewne
przewrócimy się w
naszych grobach, bo obaj czujemy głęboko i szczerze. Nie istnieje jednak żadne
ziemskie
lekarstwo na te ziemskie nieszczęścia, a z góry, obawiam się, możemy jedynie
liczyć na
pocieszenie, a nie na wyleczenie. „Wszystko jest marnością.”
Zniżając się do codziennych spraw życia, przesyłam Państwu moje najlepsze
życzenia na
nadchodzący rok. Życzę pomyślnych wiatrów i spokojnego morza na podróż życia.
Niech
żeglowanie będzie długie i przyjemne, a jeśli chłopcom Państwa życzę, by płynęli
śladami
rodziców, to lepiej im życzyć nie mogę, bo w prawości leży prawdziwe szczęście!
Łączę serdeczny uścisk dłoni i kreślę się, mój drogi Panie i dobry przyjacielu
oddany
K. N. Korzeniowski
5. DO ALBERTA THYSA
Londyn, 4 listopada I889
WPan
Dyrektor Belgijskiego Towarzystwa
dla Górnego Konga1
Szanowny Panie,
Mam zaszczyt zawiadomić Pana, że zrezygnowałem z podróży do Meksyku i do Indii
Zachodnich z ramienia firmy Walford i Sp. — oczywiście za zgodą tej firmy2.
Myślę, że po tak długim pobycie w gorących krajach (skąd dopiero teraz
powróciłem) i
wobec możliwości wyjazdu za parę miesięcy do Afryki, rozsądnie byłoby jak
najdłużej
korzystać z klimatu europejskiego.
Spieszę Pana powiadomić o tej zmianie w moich planach, gdyż uważam obecnie za
swój
obowiązek informowanie Pana o moich wyjazdach.
Listy kierowane na poniższy adres będą dochodziły bez zwłoki.
Mam zaszczyt, szanowny Panie Dyrektorze, pozostać Pana szczerze oddanym i
wiernym
sługą
Conrad Korzeniowski
c/o Messrs, Barr, Moering and Co. 36 Camomile Street, London E. C.
Tekst wg oryginału francuskiego w bibliotece Yale University.
6 DO ALEKSANDRA PORADOWSKIEGO
Londyn, 16 I 1890
Kochany Wuju,
W tej chwili odbieram list z Kazimierówki, w którym, w odpowiedzi na moje
pytanie, Wuj
Tadeusz uwiadamia mnie, że mieszkasz w Brukseli, i daje mi Twój adres. Żałuję
wielce, żem
o tym nie wiedział wcześniej — gdyż byłem w Brukseli w październiku roku
zeszłego. Może
być jednak, że mi wkrótce wypadnie znowu to miasto odwiedzić. Celem tej
bazgraniny jest
przypomnieć się krewnemu, o którego łaskawej dobroci, okazanej mi w Krakowie, ja
bynajmniej nie zapomniałem. Nie pytam, czy pozwolisz się odwiedzić, gdyż
pozwalam sobie
o tym nie wątpić, ale życzyłbym wiedzieć na pewno, że w Brukseli jesteś i że Cię
tam — w
ciągu przyszłego miesiąca — znaleźć mogę.
Powróciłem do Londynu przed sześcioma miesiącami po trzyletniej nieobecności. Z
tych
trzech lat spędziłem rok pomiędzy wyspami Archipelagu Malajskiego, po czym przez
ostatnich lat dwa komenderowałem okrętem australijskim na Oceanie Spokojnym i
Indyjskim.1 Teraz niby jestem pod umową z Société Belge pour le Commerce du Haut
Congo,
by jeden z ich parowców na rzece komenderować. Umowy żadnej nie podpisałem, ale
p. A.
Thys, dyrektor tej kompanii, posadę ową mi obiecał. Czy mi tej obietnicy
dotrzyma i kiedy
mię do Afryki wyśle, to jeszcze nie wiem; zapewne w maju.
Zamierzam wkrótce Wuja Tadeusza odwiedzić, to jest ja chcę, a i on sam także
tego życzy,
ale to w zimie — powiada — trudno. Za parę dni spodziewam się listu od niego,
który sprawę
zdecyduje. Jeżeli do kraju pojadę, to już przez Hamburg, wracając na Brukselę.
Jeżeli zaś
wizyta moja odłożoną zostanie, to zawsze w marcu udam się do Brukseli w sprawie
owej
posady na Kongo. W każdym więc razie będę miał szczęście zobaczyć Ciebie,
Kochany
Wuju, i dać się poznać Wujence Poradowskiej, którą znam tylko z owego portretu,
który
m