Joseph Conrad Listy Wybór i opracowanie Zdzisław Najder Przekłady Halina Carroll–Najder WSTĘP I Po co czytać listy Conrada? Co w nich można znaleźć i czego należy szukać? Jaki wpływ może mieć znajomość tych listów na rozumienie i ocenę jego powieści i nowel? Piszący te słowa, spędziwszy parę lat na wyszukiwaniu, gromadzeniu, wybieraniu i redagowaniu zawartych tu tekstów, winien jest i czytelnikom, i sobie odpowiedź na powyższe pytania. Zacznijmy od spraw najbardziej oczywistych. Zainteresowanie życiem twórców kultury jest zjawiskiem powszechnym i naturalnym. Odnajdując za dziełem sztuki człowieka, który je stworzył, wzbogacamy je o konkretną ludzką treść. Talent artystyczny, zawsze otoczony tajemniczością, rozbudza niedyskretną ciekawość odbiorców i kusi do poszukiwań okoliczności jego ukształtowania i rozwoju. Im wybitniejszy twórca, tym większe zainteresowanie i wścibstwo biograficzne potomnych, a brak dokładniejszych danych o życiu pisarza wywołuje niebezpieczne frustracje badaczy i czytelników, jak świadczy choćby przykład Shakespeare’a. W wypadku Conrada mamy jednak do czynienia nie tylko ze znakomitością literacką, ale i z niezwykłością językową i kulturową. Pisanie prozą czy nawet wierszem w języku innym niż ojczysty nie jest bynajmniej zjawiskiem wyjątkowym: z polskiego terenu dość wspomnieć Jana Potockiego, Mickiewicza, Przybyszewskiego i Rittnera, nie mówiąc już o licznych łacinnikach. Jest wszakże rzeczą niebywałą, by ów nabyty język przyswojony został dopiero w wieku dojrzałym i, co więcej, by pisarz dopiero jako człowiek dorosły zetknął się bliżej z kulturą kraju, którego literaturę miał wzbogacić. I to jeszcze nie koniec osobliwości. Związki między literaturą polską a francuską czy niemiecką były w ciągu ostatnich lat dwustu bardzo bliskie; związki z literaturą angielską — prawie żadne. Życie społeczne i duchowe Polaków było o wiele bardziej podobne do życia Francuzów lub Niemców, niż do życia współczesnych Conradowi Anglików. A przecież, dodajmy, Conrad nie eksploatował bynajmniej owego, tak ponętnego i ciekawego, tematu kontrastu między kulturą rodzimą a kulturą otoczenia.1 Był więc Conrad człowiekiem pod wieloma względami wyjątkowym: pod względem talentu, zdolności językowych, migracji kulturowej. Taka uderzająca niezwykłość intryguje i przyciąga uwagę — a również każe się domyślać szczególnego uformowania psychicznego. Listy są w tej sprawie najbardziej oczywistym, najdostępniejszym i najbardziej wiarogodnym materiałem badawczym. Bernard C. Meyer, autor ciekawej biografii psychoanalitycznej Conrada,2 z listów właśnie zaczerpnął znaczną część dowodów dla swoich fascynujących diagnoz. Osobowość Conrada pasjonuje jednak nie tylko specjalistów–psychologów; i każdy z nas, czytając te listy, ma przed oczyma dokumenty, umożliwiające wgląd w psychikę jednego z najniezwykłejszych ludzi, jakich znają dzieje literatury światowej. Listy pozwalają ustalić zarówno daty licznych ważnych wydarzeń w życiu Conrada, jak i fakt, że Conrad notorycznie się w tych datach mylił. Ukazują jego powiązania i konflikty uczuciowe, zmienność nastrojów i typowe stany ducha. Dowiedzieć się z nich można o lekturach Conrada (a więc o potencjalnych wpływach na jego twórczość), a także o tym, jak rozmaicie sam te wpływy widział i ukazywał; przykładem mogą być sprzeczne wypowiedzi na temat Flauberta. Conrad, mieszkając na wsi przez cały prawie czas pobytu w Anglii, utrzymywał kontakt z przyjaciółmi głównie korespondencyjnie. W listach poznajemy więc i owych przyjaciół, bliższych i dalszych, częstokroć ludzi wybitnych. Kilkunastu z nich było cenionymi, paru — znakomitymi pisarzami. Listy Conrada do Forda Madoxa Forda (Hueffera), Johna Galsworthy’ego, Normana Douglasa zawierają wartościowy materiał dla tych wszystkich, których interesuje życie i twórczość tych prozaików albo w ogóle literatura angielska tego okresu. Dokładniej i pewniej niż na podstawie innych źródeł można się z listów dowiedzieć o poglądach Conrada na zagadnienia filozoficzne, polityczne i społeczne, na ludzi i życie, na książki własne i cudze. Jakie to były poglądy i jak się zmieniały, postaram się zwięźle opowiedzieć poniżej. Znajomość ich jest niewątpliwie konieczna dla rozpatrzenia się w specyfice osobowości Conrada. Czy jest to jednak potrzebne także komuś, kogo sprawy psychologiczno–biograficzne mało obchodzą, kto po prostu czyta, z upodobaniem lub bez, z poczuciem zrozumienia lub z irytacją, powieści i nowele Conrada? Pytanie to zahacza o dobrze teoretykom i krytykom literatury znany problem tzw. biografizmu w badaniach literackich: czy i o ile wiedza o życiu autora istotna jest dla zrozumienia i oceny jego dzieł? Nie będziemy tutaj problemu tego na nowo roztrząsać. Niechże wystarczy oświadczenie, że jestem osobiście bardzo nieufnie i niechętnie nastawiony do prób wykorzystywania faktów biograficznych w krytyce oceniającej: nazwałbym je plotkarską metodą badań literackich. Dziady są arcydziełem niezależnie od tego, co Mickiewicz czuł na temat Maryli, a Przedświt jest kiepskim poematem niezależnie od tego, czy przy jego pisaniu Krasiński myślał o Delfinie czy o Joannie. Podobnie w wypadku Conrada: dla oceny Jądra ciemności obojętne jest, co autor sam przeżył w Afryce; a wykazanie, że Złota strzała bliższa jest rzeczywistemu autobiografizmowi, niż o tym jesteśmy teraz przekonani, nie potrafiłoby ulepszyć tego napuszonego romansu. Słowem — wszystko to są tylko ciekawostki, nic z wartością utworów wspólnego nie mające. Mało ma z nią wspólnego również tzw. „intencja” autora, tj. to, co zamierzał osiągnąć pisząc dany poemat czy powieść. Jednakże są wypadki, kiedy dane o życiu autora i jego poglądach konieczne są dla odczytania nie tylko osobistego, ale i ogólnego sensu dzieła. Dzieje się tak wówczas, kiedy nie jest jasne, do jakich struktur kulturowych i artystycznych należą pojęcia i metody, stosowane przez danego pisarza. Historycy sztuki doskonale znają ten problem: dla rozszyfrowania symboliki jakiejś kompozycji rzeźbiarskiej czy obrazu konieczne jest zdanie sobie sprawy, do jakiego środowiska intelektualnego należał artysta. Wyrażając się ściślej: dane biograficzne mogą okazać się niezbędne dla ustalenia konwencji artystycznych i kategorii intelektualnych, w ramach których mamy prawo lub powinniśmy dany utwór interpretować. Liczne spory i nieporozumienia dotyczące twórczości Conrada wynikają z tego właśnie, że łączą się w niej, krzyżują i współistnieją elementy różnych kultur narodowych i środowiskowych, rozmaitych tradycji moralnych i artystycznych. Zauważyć to łatwo nawet na przykładzie języka: wpływ polszczyzny na składnię angielską Conrada jest dosyć oczywisty, a zdarza się, że używa on wyrazu angielskiego w znaczeniu, jakie wyraz ten posiada w języku francuskim. Nieporównanie ważniejszy jednak jest bezpośrednio nas tu obchodzący problem filozoficzno–moralnej treści jego utworów. Conrad wyrósł w polskim środowisku szlacheckim, a pisał dla mieszczańskiej Anglii. Wychowano go jako katolika, żył w kraju protestanckim, a był religijnym indyferentem. W roku 1907, jako autor dziesięciu ogłoszonych tomów, z których połowa przynajmniej należy do najwybitniejszych dzieł nowoczesnej literatury angielskiej, pisał: „Angielski jest dla mnie ciągle obcym językiem.” Przesiąkł za młodu tradycjami polskiej literatury romantycznej, mistrzami jego wieku dojrzałego byli francuscy realiści, a tworzył w okresie modernizmu i neoromantyzmu. (Warto też pamiętać, że debiutował w wieku 39 lat — jego literaccy rówieśnicy byli odeń o kilkanaście lat młodsi.) Był świadom swej wyjątkowości i wprowadzania do literatury angielskiej nowych elementów. Ta złożoność i przemieszanie składników Conradowskiej postawy i warsztatu twórczego utrudniają rozeznanie się w strukturze jego dzieł. Kiedy tytułowy bohater Lorda Jima określony zostaje, w kluczowej scenie powieści, jako „romantyk” — domyślić się należy, że idzie o polskie raczej niż potoczne angielskie rozumienie tego słowa. Kiedy osią powieści Conrada jest problem obowiązku — nieporozumieniem byłoby rozpatrywanie go w kategoriach pragmatycznej moralności mieszczańskiej. Kiedy w Nostromo lub Tajnym agencie czytamy złośliwe uwagi o kapitalizmie i współczesnym, dominowanym przez burżuazję społeczeństwie — trzeba umieć odróżnić, w jakim stopniu są one oparte na obserwacjach realisty, a w jakim na programowej niechęci szlachcica do mieszczańsko– plutokratycznych porządków. Kiedy Conrad używa (a czasem i nadużywa) romantycznych czy neoromantycznych zwrotów jak „bezkresne przestworza”, „niezgłębione tonie”, „nieubłagany los”, „posępne fatum”, „wieczyste tajemnice”, itd. — trzeba umieć oddzielić stylistyczną powłoczkę od treści, która z idealizmem filozoficznym nie ma nic wspólnego: żadne niezbadane, tajemne siły losu nie odgrywają jakiejkolwiek roli przyczynowej w utworach Conrada. Niezależnie od „duchologicznego” czasem słownictwa cała motywacja wydarzeń utrzymana jest w ramach empirycznego prawdopodobieństwa. Sprawy te mogą jednak budzić i często budzą wątpliwości zarówno krytyków, jak i zwykłych czytelników. Nawet wytrawnych, zdawałoby się, specjalistów zwodzi niekiedy maniera stylistyczna Conrada, za którą dopatrują się czegoś sprzecznego z przenikającym jego twórczość sceptycyzmem i agnostycyzmem. Liczne nieporozumienia i nonsensy wynikają z ponawianych prób włączenia Conrada do którejś ze współczesnych mu grup pisarzy angielskich.3 Nie wolno zapominać, że Conrad był unikatem i jako taki musi być traktowany. Gdybyśmy odkryli tablicę, pokrytą pismem w języku nie znanym nam, choć zawierającym składniki występujące w innych, zbadanych już językach — dla pełnego zrozumienia tekstu używalibyśmy wszelkich dostępnych wiadomości, nie tylko językoznawczych. Podobnie postępować trzeba w wypadku Conrada: wszystkimi możliwymi sposobami dążyć do ustalenia, jakie w jego dziele współistnieją elementy i w jaki układają się zestrój. Dlatego też listy Conrada są niezmiernie cennym źródłem wskazówek interpretacyjnych dotyczących nie „intencji” pisarza, ale jego ogólnych poglądów i sposobu myślenia. Na podstawie listów rozstrzygnąć często można, w ramach jakich systemów intelektualnych, moralnych i artystycznych należy twórczość Conrada umieszczać i analizować. II Pełniejsze omówienie problematyki listów Conrada nie jest i nie może być celem tego wstępu. Chcę tylko, odpowiadając na postawione w początkowych słowach pytania, zasygnalizować najważniejsze grupy zagadnień. Conrad zapewniał kokieteryjnie Garnetta o braku świadomości posiadania jakiejś „filozofii” (191).4 Zarówno jednak niektóre artykuły publicystyczne (np. Książki, 1905 — z tegoż roku, z którego pochodzi ów list do Garnetta, w którym Conrad wypiera się „filozofii”), jak korespondencja z Bertrandem Russellem, a przede wszystkim — zasadnicza problematyka etyczna jego książek, każą szukać w listach Conrada wypowiedzi dających wyraz ogólnej postawie wobec świata. Znajdujemy ich sporo, a chociaż nie składają się na jakiś uporządkowany system, istnieje między nimi dosyć znamienna zbieżność w sprawach najistotniejszych. Conrad widział rzeczywistość w kategoriach czysto ludzkich (147). Był wszakże antropocentrystą szczególnego pokroju, bo pozbawionym wiary w pierwotną, spontaniczną dobroć natury ludzkiej (63, 106). Jego pogląd na człowieka, jak słusznie zauważył Russell, był przeciwieństwem poglądu Rousseau.5 Człowiek jest, zdaniem Conrada, z przyrodzenia słaby, zdolny , i skłonny do świństw i występków — i tylko w pewnych okolicznościach i z wysiłkiem potrafi się wznieść na poziom moralnej odpowiedzialności. Ta nieufność wobec natury ludzkiej rzutowała silnie na poglądy polityczne Conrada (125). Gorzki sceptycyzm przenika zresztą całość Conradowskiego światopoglądu. Życie wydaje mu się to tragikomedią (17), to posępną wędrówką bez celu (11), to złudą (41), a w każdym razie pozbawione jest ładu i wewnętrznego sensu (78). Stwórca, jeżeli istnieje, musi być „idiotą” (95), a na ziemi „nie ma ukojenia” (107). U podstaw tego ponurego obrazu świata leży przekonanie o całkowitym rozdziale pomiędzy rzeczywistością ludzką — a przyrodą (98). „Życie nie zna nas, a my nie znamy życia” (102). Sprawy ludzkie nie mają nic wspólnego z układem naturalnym wszechrzeczy — i na tym najprawdopodobniej polega ów „fatalizm”, o którym Conrad nieraz z gniewem wspomina (92, 95, 351). „Los” jest po prostu synonimem braku ogólnego ładu czy prawa. Jedną z najciekawszych cech światopoglądu Conrada jest, że choć do demokracji odnosił się bardzo nieufnie (125), nie można nazwać jego postawy aspołeczną. Przeciwnie, nieraz powtarzał, że właśnie rola społeczna człowieka określa jego wartość: „człowiek sam przez się jest niczym i jest wart… tylko tyle, ile warta jest jego praca, uczciwie wykonana, w uczciwym celu i ściśle w granicach obowiązków społecznych” (36). Znamienne, że ten samotnik i indywidualista niechętnie odnosił się do wszelkich „kultów jednostek”. Dyskutując z Colvinem o wybitnych przywódcach francuskich, lud francuski nazwał „największą postacią historyczną” (295). Więzi narodowe uważał za ogromnie, może najbardziej ze wszystkich ważne (146), choć na próżno by szukać u niego choćby cienia nacjonalizmu. Jego uwagi krytyczne o socjalizmie (o którym zresztą bardzo mało wiedział) oparte były na dwu głównie przesłankach: że socjaliści naiwnie wierzą w naturalną dobroć człowieka i że odrzucają idee i spójnie narodowe (125). Krytykując lewicowe programy, Conrad przyjaźnił się jednocześnie z ich zwolennikami: Cunninghame Grahamem, jednym z pierwszych angielskich posłów socjalistycznych, Garnettem — protektorem rosyjskich emigrantów politycznych i znanym antyimperialistą, Johnem Galsworthy’m. Łączyła go z nimi antypatia do współczesnego świata mieszczańsko–kapitalistycznego i kolonialistycznego (106, 174). Skłaniać by to mogło do określania Conrada jako konserwatywnego krytyka kapitalizmu — i istotnie bywa on często nazywany „konserwatystą”. Jednakże pomijając już nawet zdecydowaną wrogość Conrada do wszelkich form autokracji (351), szczególny to konserwatysta, w którego dziełach nie można znaleźć ani słowa żalu za „dawnym porządkiem”. Wszelkie klasyfikowanie poglądów społeczno–politycznych Conrada i zaliczanie go do reprezentantów jakiegoś ugrupowania, ruchu czy warstwy społecznej, musi się w jakimś stopniu okazać wadliwe, ponieważ Conrad od wszystkich takich związków się oderwał i dawał w swoich wypowiedziach wyraz przywiązaniu do określonych wartości, a nie do ich społecznych rodowodów i uwarunkowań. W tym też sensie należy, być może, rozumieć jego znane oświadczenie o skupieniu uwagi na „idealnej wartości rzeczy, wydarzeń i ludzi” (294). Na kwestie polityki międzynarodowej patrzył zawsze prawie z pozycji Polaka — nawet jeżeli sobie tego w pełni nie uświadamiał. Twierdził czasem, że jego punkt widzenia jest angielski (171), ale liczne, zarówno wczesne, jak i późniejsze, listy (np. do Sandemana) świadczą o tym, że stabilizację polityczną Europy traktował jak pogrzebanie polskich nadziei narodowych (125), a na każdy sojusz międzynarodowy patrzył pod kątem widzenia ewentualnych szkód czy korzyści dla sprawy polskiej (3). O Polsce myślał i pisał, do czasu zakończenia wojny światowej, z dumną beznadzieją, z pozbawionym złudzeń, namiętnym przywiązaniem (136, 207). Cieszyły go wszelkie polskie głosy uznające w nim rodaka (164), ale jednocześnie, nie wypierając się przynależności narodowej, stronił od obnoszenia się z polskością jako czymś egzotycznym. Bardzo wiele (i słusznie, choć często przesadnie) pisano o kompleksie winy Conrada z powodu „dezercji” z Polski. Mniej uwagi zwracano dotychczas na jego silne poczucie dumy narodowej. Dawał jej wyraz niejednokrotnie, na przykład w liście do Hugha Clifforda z 25 I 1919 r. (nie zamieszczonym w tym wyborze), gdzie z cierpką ironią pisał o obojętności Zachodu na sprawę odbudowy Polski niepodległej: „Z ulgą myślę o tym, że ani jedno życie ludzkie na żadnym z frontów nie zostało stracone dla Polski. Ciężar zobowiązania byłby zbyt wielki… Jedynym uzasadnieniem odbudowy Polski jest konieczność polityczna, z której nikt, z wyjątkiem jedynie paru wybitnych umysłów tu i ówdzie we Francji i w Anglii, nie zdawał sobie nigdy jasno sprawy. Nie zrobi się nic ani poważnego, ani skutecznego. Polska zmuszona będzie ponieść koszty jakiegoś całkiem brzydkiego kompromisu, jak Pan sam zobaczy.” III O wiele trudniej niż w sprawach filozoficznych, społecznych i politycznych jest wyśledzić to, co niezmienne, w poglądach Conrada na literaturę, a szczególnie na własne utwory. Nawet mało obeznany z psychologią twórczą czytelnik domyśli się łatwo; że pisanie było dla Conrada czynnością kompensacyjną — ucieczką od dręczących kompleksów, zadośćuczynieniem za życiowe niepowodzenia i rozczarowania, projekcją nie spełnionych marzeń i nie ziszczonych ideałów. Dlatego też ukończenie każdego niemal utworu Conrad odchorowywał, wyczerpany walką wewnętrzną, nagle rozprężony po okresie napięcia. Dlatego wszelkie zmiany nastrojów, wywołane okolicznościami lub zdarzeniami zewnętrznymi, tak silnie odbijały się na jego myślach o własnym pisarstwie — vice versa, powodzenia (niezmiernie rzadkie) i trudności twórcze zmieniały zupełnie jego sposób widzenia świata, a zwłaszcza — literatury. Opisy prawdziwych męczarni, przeżywanych przy pisaniu, zajmują bardzo dużo miejsca w korespondencji Conrada, zwłaszcza do roku 1912, to jest (nieprzypadkowo) w okresie, kiedy wydał wszystkie swoje najwybitniejsze utwory. Obok narzekań na zły stan zdrowia jest to najczęstszy zapewne temat, poruszany w listach. Conrad nie miał w sobie nic z grafomana, piszącego dla przyjemności, ani z ekspresjonisty (w psychologicznym sensie tego słowa), dającego w swych utworach upust własnym nastrojom. Mimo wszystkich psychicznych uwikłań zachowywał prawie zawsze (wyjątki trafiają się w ostatnich 10 latach jego życia) poważną postawę i rzemieślniczy dystans do pracy pisarskiej. Męcząc się i narzekając na „psi zawód” —miał mimo wszystko świadomość godności pracy twórczej (118). Swoje dzieło uważał, pomimo częstych okresów zniechęcenia (91, 310), za najtrwalszą część własnego życia (74). Wydaje się, że — ogólnie biorąc — stawiał sobie dwie naczelne zasady artystyczne: odtwarzanie i wywoływanie wrażeń (212) — i podporządkowanie obrazu literackiego symbolicznemu celowi (299). Podobny program znajdujemy w słynnej przedmowie do Murzyna z załogi „Narcyza”, gdzie mowa jest o uchwyceniu i utrwalaniu wrażeń zmysłowych — oraz o „wymierzaniu najwyższej sprawiedliwości widzialnemu światu”. Ten drugi postulat wykracza oczywiście poza ramy czystego impresjonizmu. Conradowskie wypowiedzi o utworach pisarzy–przyjaciól są zawsze tak n przesycone serdeczną kurtuazją, że beznadziejne byłoby doszukiwanie się poza nimi jakichkolwiek przesłanek programowych. Zresztą jego postawa twórcza była tak inna od postaw Bennetta, Forda, Galsworthy’ego czy Wellsa (a tak pod pewnymi względami zbliżona do znienawidzonego Dostojewskiego), jego książki tak niepodobne do książek tych pisarzy — że trudno owe komplementy rozpatrywać na płaszczyźnie innej niż towarzyska. Wyjątkiem być mogą tylko uwagi o dziełach Henry Jamesa, którego Conrad nazwał pięknie „historykiem czułych sumień”. Bardzo istotne natomiast są liczne zwierzenia Conrada na temat niechęci do naturalizmu (196) i uwielbienia dla Maupassanta (55), a zwłaszcza Flauberta (35, 219, 226, 301). Ciekawe też, że charakteryzując własną twórczość często zestawiał ją kontrastowo z dziełami będącego wówczas u szczytu popularności Kiplinga (69, 84), 2 którym łączyła go, bardzo powierzchownie, „przygodowo–egzotyczna” treść niektórych utworów. Listy swoje pisywał Conrad na ogół (z wyjątkiem niektórych do Pora—dowskiej, wczesnych listów do Garnetta i garści innych) bez zbytniej dbałości o. styl, układ myśli, wykończoną kompozycję. Nie był epistolografem, uprawiającym tę formę z artystycznym zamiłowaniem. Jego listy — to nie prywatne utwory literackie, ale dokumenty ludzkie. A także dokumenty językowe. Lektura oryginałów listów francuskich Conrada podważa często powtarzaną legendę (301) o jego możliwościach twórczych i w tym języku. Pisał francuszczyzną raczej sztywną, konwencjonalną, nie bez licznych błędów. Błędy popełniał zresztą i w angielskim, i to do końca życia, choć w pierwszych listach jest ich więcej, a styl ma ciężki i sztuczny. Niejednokrotnie zwierzał się ze swoich trudności we władaniu angielskim (199, 240). Natomiast zebrane tu wszystkie znane dziś polskie listy Conrada pozwalają stwierdzić, ile zapamiętał i ile zapomniał z języka rodzimego. Bogactwo problemowe korespondencji Conrada jest tak uderzające, że nasuwać musi zestawienie z jego twórczością powieściową i nowelistyczną. Edward Said, autor wydanej ostatnio książki, zawierającej fenomenologiczną analizę Conradowskiego obrazu świata, połowę tekstu poświęca omawianiu listów.6 Założenie jednak, że mamy tu do czynienia z jakąś równoległością korespondencji i działalności pisarskiej, jest chyba błędne: list i twórczość literacka uzupełniają się raczej na zasadzie pewnego kontrastu. Zagadnienia, nastroje i kompleksy, w listach traktowane wprost i bezpośrednio, w twórczości ulegają zupełnemu przekształceniu. Zamiast rozdzierających pytań i jątrzących problemów mamy obrazowe propozycje i metaforyzacje, zamiast obnażonych kompleksów — kompensacyjne próby przezwyciężenia, zamiast histerycznych nastrojów — wysiłek przeciwstawienia im wizji o odwrotnym do nich ładunku uczuciowym. IV Kiedy spojrzymy na listy jako na dokument życia osobistego Conrada, na pierwszym planie ujrzymy ciągłą obsesję przygnębienia i samotności, i nieustanne wysiłki, aby ją przezwyciężyć. Listy do Marguerite Poradowskiej, Garnetta, Cunninghame Grahama, F. M. Hueffera (Forda), Galsworthy’ego i innych bliskich mu ludzi — to świadectwo wieloletniego borykania się Conrada z własnym osamotnieniem. Korespondencja z Poradowską zajmuje tu miejsce szczególne. Pełna współczucia przyjaźń dla pięknej wujenki (z którą był tylko odległe spowinowacony) przerodziła się szybko w uczucie głębsze i gorętsze. Tak przynajmniej pozwalają sądzić liczne rozsiane w listach do niej zwierzenia. Jednakże Conrad, jak słusznie zauważa Meyer, okazywał zdumiewającą wstrzemięźliwość, kiedy szło o spotkania z Poradowską: w ciągu z górą sześciu lat widział ją tylko cztery razy, łącznie przez pięć dni7 — mimo że okazji było o wiele więcej. Nasuwa się przypuszczenie, że korespondencja z Poradowską miała również charakter kompensacyjny (w takim razie jej „literackość” jest w pełni uzasadniona): nie mogąc się zdobyć na żaden decydujący krok, Conrad wetował to sobie w listach. Wśród późniejszych, męskich przyjaźni Conrada najciekawsze są dla nas związki łączące go z kolegami po piórze: Galsworthy’m, któremu doradzał w trudnych początkach pisarskiej kariery, Normanem Douglasem, którego wprowadził do literatury, Stephenem Crane, któremu pomagał ze wspaniałomyślną ofiarnością, sam osaczony przez kłopoty, a przede wszystkim z Fordem Madoxem Huefferem (Fordem), z którym przez kilka lat współpracował. Dramatyczne dzieje przyjaźni z Fordem, wielokrotnie już opisywane, po raz pierwszy można dokładniej prześledzić w naszym wyborze, ponieważ kilka kluczowych listów to teksty dotychczas nie znane. Dowiadujemy się więc o początkach znajomości (115), pierwszych planach współpracy (116), bliskim współżyciu obu rodzin (156), opiece Conrada nad chorym nerwowo Huefferem (183), a przede wszystkim o okolicznościach zerwania (227). Powodów rozdźwięku było wiele i łatwo je odnajdziemy, ale list z maja 1909 ujawnia po raz pierwszy powód być może najważniejszy: mianowicie fakt, że Conrad, przykładający wielką wagę do przyjacielskiej lojalności i zaufania, oburzony był na nieszczerość Hueffera, wciągającego Conradów w swoje małżeńskie rozgrywki. W późniejszych latach, jak widzimy, nastąpiła znowu pewna poprawa wzajemnych stosunków obu pisarzy; przyczynił się do niej zwłaszcza podziw Conrada dla postawy Forda podczas wojny. Przypadkowo spotkany w r. 1893 Galsworthy był zapewne pierwszym poważnie interesującym się literaturą Anglikiem, jakiego Conrad poznał. Nie wydaje się jednak, by wymiana myśli na tematy literackie między nimi była szczególnie doniosła. Conrad udzielał co prawda młodszemu od siebie o lat 10 prozaikowi licznych rad w początkach jego kariery, a i później rozpisywał się szeroko o kolejnych książkach Galsworthy’ego. Uwagi jego mają jednak przeważnie charakter albo doraźnie praktyczny, albo bardzo ogólny, często zaś brzmią zarazem serdecznie i szablonowo. Wypowiedzi Galsworthy’ego o twórczości Conrada zdradzają brak zrozumienia i wyczucia spraw artystycznie i myślowo najistotniejszych. Dzieląca ich różnica talentów, temperamentów, stylów życia i zainteresowań była bardzo wyraźna i sądzić wolno, że długoletni bliski związek domów Galsworthy’ch i Conradów polegał na przyjacielskiej zażyłości, a nie na jakiejś spójni intelektualnej lub uczuciowej. Inny charakter miała przyjaźń z Edwardem Garnettem, który służył Conradowi cennymi radami i cenniejszą jeszcze pomocą (poprawiał teksty wczesnych utworów) w początkach jego działalności pisarskiej. Obaj skłonni byli do żywych reakcji emocjonalnych i nieraz dochodziło między nimi do zadrażnień, ale obaj wytrwali w wiernej i lojalnej przyjaźni. Garnett należał do rodziny od trzech pokoleń zasłużonej dla kultury angielskiej: jego dziad i ojciec byli kustoszami biblioteki British Museum. Dzięki niemu uzyskał Conrad dostęp do całego środowiska łiteracko—artystycznego Anglii. Listy Conrada do Garnetta — zawodowego, wnikliwego i wpływowego krytyka — obfitują w wypowiedzi o własnej pracy, intencjach pisarskich i psychologii wyobraźni twórczej. Wśród brytyjskich przyjaciół Conrada najbliższym mu duchowo był zapewne R. B. Cunninghame Graham — szkocko–hiszpański szlachcic, błędny rycerz i orędownik wielu straconych spraw, łowca przygód, agnostyk, polityczny pasjonat i socjalista. Obaj kochali te same tradycje i wierzyli w te same wartości moralne i kulturowe — ale inne wyznawali poglądy na teraźniejszość i inaczej patrzyli na przyszłość. Dlatego też w listach Conrada do Grahama tak szczególnie wiele jest rozważań na tematy polityczne i ogólnoideowe, tak wiele wyznań uczuciowo–światopoglądowych. Od nękającego poczucia samotności nie uwolniło Conrada bynajmniej założenie rodziny. Uderzające, że już niespełna dwa miesiące po ślubie pisał do Garnetta o „samotności nie do zniesienia” (71), a podobne wyznania powtarzały się często (84, 100). Życie rodzinne pisarza, z pozoru unormowane i wolne od dramatycznych konfliktów, w rzeczywistości pełne było ostrych napięć, o których w podkolorowanej stronniczo formie dowiadujemy się przede wszystkim ze wspomnień Jessie Conrad8. Wystarczy jednak zestawić treść listu do Grahama z 14 I 1898 z kończącą go adnotacją o urodzeniu się Borysa, aby się domyślić, że stosunki domowe Conrada nie były dlań źródłem spokoju i równowagi wewnętrznej. Z drugiej strony sam Conrad był człowiekiem niezmiernie trudnym we współżyciu: wybuchowym, chimerycznym, często pogrążonym w depresji (91, 129, 132, 169), bardzo często chorującym (168, 179, 185, 193). Jego dolegliwości miały skądinąd z reguły charakter psychosomatyczny; aby to zauważyć, wystarczy zaobserwować w listach zbieżność między kłopotami natury zewnętrznej albo pisarskiej — z występowaniem objawów chorobowych, zwłaszcza ataków gośćca. V Wybierając listy do niniejszego tomu dążyłem do uzyskania zestawu charakterystycznego, ale nie nużącego. W antologii statystycznie reprezentatywnej musiałoby się znaleźć sporo powtórzeń, o wiele więcej listów o chorobach, wiele więcej narzekań — i wiele więcej, rzecz jasna, listów czysto okolicznościowych. Rezygnowałem z pozycji pozwalających ustalić np. daty ukończenia jakichś utworów na rzecz innych, mówiących o projektach, przebiegu pisania, zmianach koncepcji. Starałem się, by wybór pokazał możliwie najpełniej warunki i sposób pracy Conrada, a przede wszystkim jego nastroje i poglądy. Dla formowania się osobowości twórczej Conrada, najważniejsze były początkowe lata jego działalności pisarskiej; dlatego też stosunkowo dużo jest w wyborze listów z lat 1895— 1902. Także z ostatnich pięciu lat życia Conrada weszło do tomu szczególnie dużo listów. Związane to jest z zasadą włączenia wszystkich listów pisanych po polsku i prawie wszystkich pisanych do polskich adresatów; stanowią one połowę pozycji z lat 1919–1924. Czterysta listów, zamieszczonych w wyborze, to mniej niż 10% znanych dziś listów Conrada. Większość znajduje się ciągle w rękopisach, nie zawsze jeszcze dostępnych. Listy do Menckena odpieczętowane zostaną dopiero w r. 1970; około półtora tysiąca listów do Pinkera, znajdujących się w prywatnym posiadaniu, czeka na ogłoszenie (lub udostępnienie) przez właściciela. Przy zbieraniu tekstów korzystałem z pozwoleń i uprzejmości licznych bibliotek, najczęściej amerykańskich, które wymienione są na właściwych miejscach. Tutaj chcę tylko podziękować wszystkim instytucjom, które zgodziły się na ogłoszenie licznych tekstów po raz pierwszy, nawet przed ukazaniem się ich w językach oryginałów. Jedyny wybór listów Conrada, jaki się dotychczas ukazał, wydany był w roku 1926 przez G. Jean–Aubry’ego: Joseph Conrad, Life and Letters, t I–II, London 1926. Ta obszerna, pionierska edycja, zbierająca wiele najciekawszych i najcenniejszych listów, posiada kardynalną wadę: teksty wy— dane są niechlujnie, z licznymi zmianami i nie zaznaczonymi opustkami. To samo odnosi się niestety do sporządzonego również przez Jean– Aubry’ego wydania francuskiej korespondencji Conrada: Joseph Conrad, Lettres françaises, Paris 1930. Jean–Aubry poprawiał tam pracowicie francuszczyznę Conrada. W osobnych tomach ogłosili listy od Conrada dwaj spośród jego najbliższych przyjaciół: Edward Garnett (Letters front Conrad, London 1928) i Richard Curie (Conrad to a Friend, London 1928). Wydanie Garnetta jest o wiele lepsze, choć nie pozbawione błędów i drobnych opustek; wydanie Curle’a zawiera znaczną ilość nie zaznaczonych luk i innych ingerencji wydawcy. Listy Conrada do żony ogłoszone były z błędami, jako druk prywatny: Joseph Conrad’s Letters to bis Wife, London 1927. Listy do Poradowskiej ogłoszone zostały w niezłym przekładzie angielskim przez Johna A. Gee i Paula J. Sturma: Letters of Joseph Conrad to Marguerite Poradowska, New Haven, Conn. 1940. Nie jest to wszakże edycja zupełnie poprawna. (Już po ukończeniu pracy nad niniejszym tomem otrzymałem krytyczne wydanie francuskie: Renę Rapin, Lettres de Joseph Conrad a Marguerite Poradowska, Geneve 1966.) Natomiast we wzorowym opracowaniu ukazały się listy do Williama Blackwooda i Davida S. Meldruma: Joseph Conrad, Letters to William Blackwood and David S. Meldrum, ed. William Blackburn, Durham, N. C, 1958. Listy Conrada do Polaków wydałem w tomie Conrad’s Polish Background, Oxford 1964. Poza tym parę setek listów ogłoszone było w różnych czasopismach, tomach korespondencji znajomych Conrada, itd. Pierwsze wydanie zbiorowe zacznie się ukazywać nakładem Stanford University Press w r. 1971 pod redakcją Fredericka K. Karla (którego przyjacielskiej pomocy wybór niniejszy wiele zawdzięcza) i niżej podpisanego. W chwili obecnej jednak badacz Conrada polegać musi — o ile nie może sobie pozwolić na żmudne szperanie w kilkudziesięciu bibliotekach amerykańskich, angielskich i francuskich — na źle wydanych i opracowanych tekstach części tylko istniejącej korespondencji pisarza. Rezultatem tego stanu rzeczy jest fakt popełniania przez krytyków i biografów częstych błędów; wspomniana zaś wyżej książka Saida ucierpiała bardzo, gdyż autor opar} się na przypadkowo dobranych i niepoprawnych tekstach. Z powodu tych wieloletnich zaniedbań tom niniejszy jest pierwszym krytycznie opracowanym wyborem listów Conrada. Prawie 80% tekstów opartych jest na oryginalnych rękopisach: do pozostałych nie udało się dotrzeć (częściowo zostały one zniszczone podczas ostatniej wojny). Blisko jedna czwarta listów ukazuje się w druku po raz pierwszy. W listach pisanych po polsku zmodernizowano tylko pisownię, pozostawiając właściwości składni i frazeologii Conrada. W listach tłumaczonych unikano przesadnego wygładzania stylistycznego tekstów i usuwania niejasności. W sposobach datowania listów naśladowano autora. Tłumaczce niejeden kłopot sprawiło wynajdywanie polskich odpowiedników angielskich i francuskich form zwracania się do korespondenta. Nie wdając się w szczegóły trzeba tu wyjaśnić najważniejszą z przyjętych reguł. Ponieważ w języku angielskim nie ma odpowiednika zróżnicowania między polskimi formami zwracania się przez „pan” lub „ty”, przyjęto zasadę, że jeżeli Conrad dawał nagłówek z nazwiskiem (Dear Mr Wells lub Dear Garnett), a więc bardziej formalny, cały list przekładano jako zwracający się do adresata w trzeciej osobie, jeżeli w nagłówku mamy imię — tłumaczono list jako zwracający się w osobie drugiej. W przypisach nie starałem się wyręczać pamięci i erudycji czytelników, ale im tylko dopomagać. W Słowniczku adresatów podano najważniejsze (a niekiedy jedyne posiadane) wiadomości o korespondentach Conrada. Dla zorientowania czytelników w rozpiętości poszczególnych wymian listów, Słowniczek podaje daty pierwszego i ostatniego ze znanych nam listów Conrada do danego adresata. Zawarte w Słowniczku informacje o adresatach i ich związkach z Conradem nie są już w zasadzie powtarzane w przypisach; czytelnik dobrze więc zrobi zaglądając najpierw do Słowniczka. Zdzisław Najder 1. DO APOLLA KORZENIOWSKIEGO 23 5 1861 z Terechowej Tatuńciu. Mnie tu dobrze, biegam po ogrodzie, ale nie lubię, że komary kąsają. Jak deszczyk przestanie padać, to ja do Tatunia przyjadę… Olutek mnie ślicznego batożka przesłał, pożycz mnie, Tatuniu miły, grosz i kup co dla Olutka w Warszawie. Czy ty był u tej Bozi, co Babunia? Konrad List ten, pisany ręką prowadzoną przez matkę Konrada, jest częścią listu Ewy Korzeniowskiej do męża. Tekst w „Kobiecie Współczesnej:. Lwów, 1931, nr 17 2. DO STEFANA BUSZCZYŃSKIEGO Teplitz, 14 VIII I883 r. Szanowny i Czcigodny Panie, Mieliśmy nadzieję — Wuj Tadeusz i ja — że będziem mogli z Panem się spotkać tu, w Teplitz1, tymczasem dowiedzieliśmy się po przybyciu tutaj o wyjeździe Szanownego Pana. Otóż nie mogąc osobiście Mu się przypomnieć i pobłażliwości Jego za me wszystkie przewinienia wyjednać, pośpieszam to uczynić listem, załączając moją fotografię, w nadziei że w pamięci przyjaźni dla ojca syn znajdzie u Szanownego Pana życzliwe wspomnienie, a list jego — choć po tak długim milczeniu — łaskawe przyjęcie. Choć długo oddalony od kraju i może — nawet — na pozór niepamiętny na tych, których łaski doświadczyłem, nigdy jednak w istocie nie zapomniałem ani o kraju, ani o rodzinie, ani o tych, którzy dla mnie łaskawymi byli — między tymi Szanowny Pan Opiekun mój w chwili osierocenia pierwsze miejsce zajmować musi. Ośmielam się prosić Szanownego Pana o przypomnienie mnie kochanemu Kostusiowi — jeżeli wolno mi jest tak go nazywać. Zapewne! dałem mu prawo zapomnieć o naszych przyjacielskich stosunkach w Krakowie; sam nigdy nie zapomniałem, chociaż to już tak daleko się wydaje! Może i on zechce wspomnieć na dawne czasy i przyjmie moje serdeczne pozdrowienie i przyjacielski uścisk ręki. Wyjeżdżam stąd do Londynu za parę dni; stamtąd już nie wiem, gdzie mnie losy poniosą. W ciągu ostatnich lat paru, to jest od czasu mego pierwszego egzaminu, niezbyt szczęśliwym w moich podróżach byłem. Topiłem się, paliłem się; zresztą zdrowie służy, otuchy dobrej nie braknie ani chęci do pracy i przywiązania do zawodu; z tym zawsze pamiętny jestem zalecenia Pańskiego na wyjezdnym w Krakowie: „Pamiętaj — rzekł Pan — gdziekolwiek będziesz płynął, zawsze płyniesz do Polski!” Tego nie zapomniałem i nie zapomnę! W nadziei że grzechy moje będą mi odpuszczone, polecam się łaskawej pamięci, pozostając z przywiązaniem, wdzięcznością i najwyższym szacunkiem Szanownego Pana uniżonym sługą Konrad Korzeniowski Oryginał w bibliotece Polskiej Akademii Nauk w Krakowie, sygn. 2064, t. III, k. 433–4. Papier z wyciśniętym monogramem z nałożonych na siebie liter C i K. 3 DO SPIRYDIONA KLISZCZEWSKIEGO 13 października 1885, Singapore Kochany Panie, Z wdzięcznością również pragnę potwierdzić odbiór „Daily Telegraph”. Rząd liberalny został pokonany w głosowaniu nad budżetem na dzień lub dwa przed naszym wyruszeniem z Penarth.1 Jak tylkośmy tu przybyli, zacząłem pilnie przeglądać pisma, spodziewając się ważnych wiadomości. Choć ogólnie biorąc byłem trochę rozczarowany, z przyjemnością przyjąłem wiadomość o poprawie stosunków z Niemcami, jedynym mocarstwem, z którym sojusz antyrosyjski byłby dla Wielkiej Brytanii korzystny i w ogóle możliwy2. Nic dziwnego, że w tak niepewnej sytuacji polityka, przynajmniej polityka zagraniczna, musi być trochę nudna. Wypadki rzucają cień, mniej lub bardziej zniekształcony, lecz dostatecznie ciemny, by wywołać złowróżbne obrazy pól bitwy w niedalekiej przyszłości; lecz wszystkie te zapowiedzi wielkich i decydujących wydarzeń pozostawiają mnie w stanie rozpaczliwej obojętności; bo jakiekolwiek mogą nastąpić zmiany w losach żyjących narodów, dla umarłych nie ma ani nadziei, ani zbawienia. Przeszliśmy już bramę ze słowami: „lasciate ogni speranza”3, wypisanymi ogniem i krwią i nic nas już nie czeka prócz ciemności zapomnienia. W obliczu takiego nieszczęścia narodowego nie może być miejsca na osobiste szczęście w formie ogólnego zadowolenia i spokoju serca. A jednak zgadzam się z Panem, że w jakimś wolnym i gościnnym kraju nawet ci najbardziej prześladowani z naszej rasy mogą znaleźć względny spokój i pewną dozę szczęścia, choćby materialnego; dlatego też zrozumiałem i chętnie przyjąłem Pana wzmiankę o „Domu”. Kiedy mówię, piszę lub myślę po angielsku, to słowo „Dom” zawsze oznacza dla mnie gościnne brzegi Wielkiej Brytanii. Jesteśmy już prawie rozładowani, ale nie jest jeszcze pewne, gdzie będziemy odbierać towar. W każdym razie mam nadzieję przybyć do Anglii w lipcu, i wówczas z przyjemnością skorzystam z Pana miłego zaproszenia i przyjadę do Cardiff, by wszystkich Państwa zobaczyć. Jak tylko zdam egzamin, będę całkiem wolny. Od Wuja miałem list, ale nic w nim nie wspomina, czy moglibyśmy spotkać się w przyszłym roku w Niemczech, jak to zamierzaliśmy. Proszę, niech Pan przyjmie mój serdeczny uścisk dłoni w podziękowaniu za Pańską dobroć. Szczerze Panu oddany Conrad N. Korzeniowski Dla Pańskiego Ojca moje uszanowanie. Cieszę się bardzo, że z jego zdrowiem lepiej. Ukłony dla Pańskiej Żony, pozdrowienia dla chłopców. Skierowano nas do Kalkuty — Agenci: Finlay, Muir.and Co. Wypływamy za 10 dni, a dobijemy tam w końcu listopada. Teksty listów do Kliszczewskiego wg Jean–Aubry, Life and Letters. Listy do Kliszczewskiego z lat 1885–1886 są to najwcześniejsze znane teksty Conrada pisane po angielsku. Angielszczyzna ich jest na ogól poprawna, chociaż często sztywna i nienaturalna; wyraźny jest wpływ składni polskiej (zwróciła na to uwagą M. Danilewiczowa; patrz Baines, Joseph Conrad, s. 78). 4 DO SPIRYDIONA KLISZCZEWSKIEGO 19 grudnia 1885, Kalkuta Kochany Panie, Z radością odebrałem wczoraj Pański list i dzisiaj, przy niedzieli, mam wrażenie, że nie mógłbym lepiej zużyć wolnego czasu niż nań odpowiadając. A więc Pan, ja i reszta „prawidłowo myślących” ludzi przeżyła głębokie rozczarowanie z powodu wyniku wyborów powszechnych1. Nowo uprawnieni do głosowania idioci zaspokoili tęsknoty trzody Chamberlaina piekąc narodową pieczeń według jego receptury2. Następnym wyczynem kulinarnym będzie ładny bigos w skali międzynarodowej. Niewątpliwie w Petersburgu króluje radość, a w Berlinie — głębokie obrzydzenie: Międzynarodowy Związek Socjalistów3 tryumfuje, a wszystkie podejrzane łapserdaki w Europie sądzą, że zbliża się szybko dzień światowego braterstwa, plądrowania i bałaganu, i hodują marzenia o napychaniu sobie kieszeni wśród ruin tego wszystkiego, co godne szacunku, poważane i święte. Imperium brytyjskie stoczyło się, i to na równię pochyłą postępu społecznego i radykalnych reform. Na razie ten ruch w dół jest ledwo dostrzegalny i mędrcy, którzy go spowodowali, mogą się radować postępem; wkrótce jednak przekonają się, że los narodu wymknął się już spod ich kontroli! Alpejska lawina posuwa się szybciej i szybciej, im bliżej przepaści — swego ostatecznego przeznaczenia! Gdzie jest człowiek, który wstrzyma tę walącą się lawinę? Gdzie człowiek, który wstrzyma pęd socjalno–demokratycznych idei? Okazja i moment po temu były już i minęły! Niech mi Pan wierzy — minęły bezpowrotnie! Bo słońce zaszło i ostatnia bariera została usunięta. Anglia była jedyną zaporą przeciwko piekielnym doktrynom, zrodzonym w nędznych zaułkach kontynentu. Teraz nie ma żadnej! Przeznaczenie tego narodu i wszystkich narodów musi się spełnić w ciemności, przy dźwiękach płaczu i zgrzytania zębów, na drodze grabieży, równości, anarchii i nędzy pod żelaznym rządem wojskowego despotyzmu! Tak uczy logika zdrowego rozsądku. Socjalizm musi nieuchronnie doprowadzić do cezaryzmu. Proszę mi wybaczyć tę przydługą rozprawę, ale Pana list — tak żarliwy —jest dla mnie wytłumaczeniem. Rozumiem Pana doskonale. Pan chce stosować pewne leki dla przytłumienia niebezpiecznych objawów i widocznie ma Pan jeszcze nadzieję. Ja jej już nie mam. Prawdę mówiąc, dawno straciłem nadzieję. Musimy płynąć z prądem! Całe stado idiotów zmierza w tym kierunku na rozkaz różnych pozbawionych skrupułów łotrów oraz nielicznych szczerych, lecz niebezpiecznych wariatów. Tak musi być. Takie jest przeznaczenie. Żyję głównie przeszłością i przyszłością. Teraźniejszość — jak Pan łatwo może zrozumieć — ma dla mnie mało uroków. Patrzę na wydarzenia ze spokojną rozpaczą i obojętną pogardą. Rozdział Kościoła od Państwa4, reforma rolna, powszechne braterstwo — to tylko kamienie milowe na drodze do ruiny. Koniec, niewątpliwie, będzie okropny! Ani Pan, ani ja nie dożyjemy ostatecznej katastrofy: chociaż, gdy nadejdzie, obaj zapewne przewrócimy się w naszych grobach, bo obaj czujemy głęboko i szczerze. Nie istnieje jednak żadne ziemskie lekarstwo na te ziemskie nieszczęścia, a z góry, obawiam się, możemy jedynie liczyć na pocieszenie, a nie na wyleczenie. „Wszystko jest marnością.” Zniżając się do codziennych spraw życia, przesyłam Państwu moje najlepsze życzenia na nadchodzący rok. Życzę pomyślnych wiatrów i spokojnego morza na podróż życia. Niech żeglowanie będzie długie i przyjemne, a jeśli chłopcom Państwa życzę, by płynęli śladami rodziców, to lepiej im życzyć nie mogę, bo w prawości leży prawdziwe szczęście! Łączę serdeczny uścisk dłoni i kreślę się, mój drogi Panie i dobry przyjacielu oddany K. N. Korzeniowski 5. DO ALBERTA THYSA Londyn, 4 listopada I889 WPan Dyrektor Belgijskiego Towarzystwa dla Górnego Konga1 Szanowny Panie, Mam zaszczyt zawiadomić Pana, że zrezygnowałem z podróży do Meksyku i do Indii Zachodnich z ramienia firmy Walford i Sp. — oczywiście za zgodą tej firmy2. Myślę, że po tak długim pobycie w gorących krajach (skąd dopiero teraz powróciłem) i wobec możliwości wyjazdu za parę miesięcy do Afryki, rozsądnie byłoby jak najdłużej korzystać z klimatu europejskiego. Spieszę Pana powiadomić o tej zmianie w moich planach, gdyż uważam obecnie za swój obowiązek informowanie Pana o moich wyjazdach. Listy kierowane na poniższy adres będą dochodziły bez zwłoki. Mam zaszczyt, szanowny Panie Dyrektorze, pozostać Pana szczerze oddanym i wiernym sługą Conrad Korzeniowski c/o Messrs, Barr, Moering and Co. 36 Camomile Street, London E. C. Tekst wg oryginału francuskiego w bibliotece Yale University. 6 DO ALEKSANDRA PORADOWSKIEGO Londyn, 16 I 1890 Kochany Wuju, W tej chwili odbieram list z Kazimierówki, w którym, w odpowiedzi na moje pytanie, Wuj Tadeusz uwiadamia mnie, że mieszkasz w Brukseli, i daje mi Twój adres. Żałuję wielce, żem o tym nie wiedział wcześniej — gdyż byłem w Brukseli w październiku roku zeszłego. Może być jednak, że mi wkrótce wypadnie znowu to miasto odwiedzić. Celem tej bazgraniny jest przypomnieć się krewnemu, o którego łaskawej dobroci, okazanej mi w Krakowie, ja bynajmniej nie zapomniałem. Nie pytam, czy pozwolisz się odwiedzić, gdyż pozwalam sobie o tym nie wątpić, ale życzyłbym wiedzieć na pewno, że w Brukseli jesteś i że Cię tam — w ciągu przyszłego miesiąca — znaleźć mogę. Powróciłem do Londynu przed sześcioma miesiącami po trzyletniej nieobecności. Z tych trzech lat spędziłem rok pomiędzy wyspami Archipelagu Malajskiego, po czym przez ostatnich lat dwa komenderowałem okrętem australijskim na Oceanie Spokojnym i Indyjskim.1 Teraz niby jestem pod umową z Société Belge pour le Commerce du Haut Congo, by jeden z ich parowców na rzece komenderować. Umowy żadnej nie podpisałem, ale p. A. Thys, dyrektor tej kompanii, posadę ową mi obiecał. Czy mi tej obietnicy dotrzyma i kiedy mię do Afryki wyśle, to jeszcze nie wiem; zapewne w maju. Zamierzam wkrótce Wuja Tadeusza odwiedzić, to jest ja chcę, a i on sam także tego życzy, ale to w zimie — powiada — trudno. Za parę dni spodziewam się listu od niego, który sprawę zdecyduje. Jeżeli do kraju pojadę, to już przez Hamburg, wracając na Brukselę. Jeżeli zaś wizyta moja odłożoną zostanie, to zawsze w marcu udam się do Brukseli w sprawie owej posady na Kongo. W każdym więc razie będę miał szczęście zobaczyć Ciebie, Kochany Wuju, i dać się poznać Wujence Poradowskiej, którą znam tylko z owego portretu, który miałeś ze sobą w Krakowie. Tymczasem, Kochany Wuju, przyjmij najserdeczniejszy uścisk od przywiązanego swego krewnego i sługi. Konrad Korzeniowski List na ręce pp. Barr Moering zawsze mię znajdzie. Oryginały trzech listów Conrada do Aleksandra Poradowskiego znajdują się w bibliotece Yale University. Listy pisane są na —papierze z nadrukiem The British and Foreign Transit Agency. Barr, Moering Co., Shipping and Custom House Agents, 36, Camomile Street, London E. C. Ogłosił je Aleksander Janta w tomie zbiorowym Conrad żywy, Londyn 1957. 7. DO ALEKSANDRA PORADOWSKIEGO Londyn, 20 stycznia 1890 Kochany Wuju, Najserdeczniej Tobie i Wujence dziękuję za łaskawe wyrażenia w liście Twym. Widok pisma Twego niewymownie mnie ucieszył, ale niestety, krótkotrwałą była radość moja! Zasmucasz mię wielce wiadomością o złym stanie Twego zdrowia. Proszę Cię, nie trudź się odpowiedzią na list ten. Pośpieszam donieść Ci, że zważywszy na stan zdrowia Twego postanowiłem na Brukselę do kraju jechać. Wiem, że po odbyciu operacji potrzebować będziesz zupełnego spokoju, a nie wizyt. Wraz z Twym otrzymuję dziś rano list od W. Tadeusza, który powiada „przyjeżdżaj”. Tymczasem te łotry w konsulacie Ros. nie chcą mi paszportu wizować — więc te nowe zwłoki i nieprzyjemności, wizyty do ambasady — a może z tego nic? Doniosę Ci, jak mi się powodzi, skoro tylko się z tymi piratami rozprawię. Więc do widzenia, najlepszy Wuju. Wujenki łaskawej rączki ucałowuję. Wasz całym sercem kochający siostrzyc i sługa Konrad [na boku:] przepraszam za bazgraninę, ale zaledwie czas mam pocztę złapać. 8. DO ALEKSANDRA PORADOWSKIEGO Londyn, 3I stycznia I890 r. Mój Najlepszy Wuju. Już mam wszystkie niezbędne dokumenta i zamierzam wyruszyć z Londynu w przyszły wtorek albo co najdalej we środę, przez Brukselę naturalnie. Będę więc z Wami we środę albo też we czwartek i jeżeli pozwolisz, zatrzymam się 24 godzin. Może nie należałoby łaskawej Wujence ambarasu robić — tym bardziej że i Ty niezdrów jesteś. Mógłbym się przespać w hotelu, dzień z Wami spędzając s’il n’y a pas d’empechement1. Rozstając się powiemy sobie do widzenia — i wkrótce, gdyż naturalnie przez Brukselę powracać będę. Tysiąckrotne uściski. Wprost ze stacji przyjadę. Twój kochający K. N. Korzeniowski 9. DO MARGUERITE PORADOWSKIEJ 11 lutego 1890, Warszawa Kochana i dobra Wujenko1, Piszę te parę słów, by zawiadomić Wujenkę, że Karol Zagórski wyjechał z Warszawy do Lublina, tak, że nikogo z rodziny jeszcze nie spotkałem. Myślami i sercem byłem wczoraj ż Tobą, dzieląc — choć na odległość Twoją boleść, tak jak zresztą czynię to stale, odkąd się z Tobą rozstałem. Jutro wieczór wyjeżdżam i muszę odnaleźć Karola, zanim pokażę się u Zagórskich. Nie zostawił swego adresu w Warszawie — przynajmniej u nikogo z osób, które znam. Byłem w redakcji „Słowa”, ale nie zastałem redaktora2. Zawiadomienie i wizytówkę zostawiłem w biurze. Jutro znów tam wstąpię. Do widzenia, kochana moja Wujenko. Jeżeli nawet nie potrafię wyrazić wszystkiego, co czuję, to i tak nie uznasz mnie za mniej kochającego siostrzeńca, przyjaciela i szczerze oddanego sługę. C. Korzeniowski Napiszę z Lublina lub Kazimierówki, skoro tylko zajadę. Oryginały 110 listów Conrada, z lat 1890–1920, do Marguerite Poradowskiej, wdowy po Aleksandrze, znajdują się w bibliotece Yale Uniuersity. Pisane są po francusku; tłumaczenia dokonano z rękopisów. 10. DO MARGUERITE PORADOWSKIEJ Sobota I4 lutego [18]901 w Lipowcu, w drodze do Kazimierówki Droga moja Wujenko Małgorzato, Wczoraj wyjechałem z Lublina, gdzie nie znalazłem chwili wolnej, aby, dotrzymując obietnicy, napisać do Ciebie. Proszę mi wybaczyć tę zwłokę całej doby w przesłaniu sprawozdania z mojej smutnej misji. Wszystkie poczciwe dusze, same często doświadczane cierpieniem, wciąż myślą o Tobie. Dzięki nekrologowi w gazecie wiadomość dotarła do nich na parę godzin przed moim przyjazdem, ale musimy ukrywać ją przed ciotką Joanną i biednym wujem Janem, z którym — niestety — jest bardzo źle. I wszyscy ci nieszczęśnicy, przygnieceni ciosem, który ich spotkał, i żyjący w codziennym oczekiwaniu następnej śmierci w rodzinie, stłoczyli się wokół mnie wypytując: „A Małgorzata? Ta biedna Małgorzata.” Ciotka Gabriela chciała wszystko wiedzieć i choć ściskało mi się serce — musiałem zdać im sprawozdanie z Twoich bolesnych przeżyć. Opisałem Ciebie taką, jaką znam — dobrą, kochającą, oddaną i dzielną. Ale oni tak dobrze sami Wujenkę znają! Tak Cię cenią! Wszyscy, Gabriela, Aniela i Karol — to złote serca. Wiadomość o Twoim przyjeździe do Polski była jak jasny promień podczas tego ponurego spotkania. Ciotka Gabriela oczekuje Ciebie. O Twoich projektach powiedziałem wszystko, co wiedziałem. Napiszę do Ciebie. Wszyscy czekają na Ciebie z otwartymi ramionami. To wszystko, kochana Wujenko. Odjeżdżam stąd za 10 minut. Wuj mnie oczekuje. Jego służący, który ze mną pojedzie, mówi, że poczciwy staruszek prawie nie sypia, od czasu jak nadszedł mój telegram z zeszłego wtorku. Wkrótce napiszę. Oddany myślami i sercem Conrad Korzeniowski Wybacz ten list, kochana Cioteczko. Piszę do Ciebie po francusku, ponieważ myślę o Tobie po francusku; a myśli te, tak źle wyrażone, pochodzą z serca, które nie zna ani gramatyki, ani ortografii wyrozumowanego współczucia. Oto moje wytłumaczenie. Skończyłem Yagę2 — dwukrotnie. Nie piszę o tym, będąc pod urokiem lektury. Niebawem na zimno — wkrótce. Yours3 J. C. K. 11. DO MARGUERITE PORADOWSKIEJ 23 marca 1890, Kazimierówka Kochana Wujenko, Otrzymałem właśnie Twój list, który odczytałem z wielkim smutkiem. Życie przepływa falami goryczy, jak ponury i okrutny ocean pod smutnym, chmurami pokrytym niebem, i są takie dni, kiedy biednym duszom, które wybrały się w tę rozpaczliwą podróż, wydaje się, że promień słońca nigdy nie zdołał przebić ciemności, że słońce nigdy już nie zaświeci i że nawet wcale nie istnieje! Oczom wypełnionym łzami przez tnący wiatr nieszczęścia wybaczyć trzeba, jeśli nie dostrzegają błękitu. Ustom, które zakosztowały goryczy życia, trzeba wybaczyć, jeśli nie godzą się szeptać słów nadziei. Szczególnie zaś godnymi przebaczenia są te dusze nieszczęsne, które wybrały pielgrzymkę pieszą, które chodzą wzdłuż brzegu i nie rozumiejącym wzrokiem patrzą na potworność walki, radość zwycięstwa i głęboką rozpacz pokonanych; dusze przyjmujące rozbitków z uśmiechem litości, dobrą radą i naganą na ustach. Tym szczególnie należy wybaczyć, „ponieważ nie wiedzą, co czynią”! Tak myślę o nim1, o Tobie, o tych, którzy Cię otaczają; ale błagam Cię zastanów się! błagam — zrozum, że stany podobnej aberracji dozwolone są duszom zamieszkującym wymęczone bólem, osłabione chorobami ciała. Pod wpływem fizycznego cierpienia rozum widzi fałszywie, serce się myli, dusza pozbawiona kierownictwa stacza się w przepaść. Dusza ta jest obecnie wyzwolona; poznała swój błąd. Potrzeba jej Twego przebaczenia; musisz go udzielić, całkowitego, bez zastrzeżeń, zapominając zupełnie o osobistym cierpieniu; to nie ofiara, lecz obowiązek. Twoje przebaczenie udzielone w tym duchu zbliży się nieco do ludzkiego ideału boskiej sprawiedliwości, która jest jedyną nadzieją, jedyną ucieczką dla dusz, które walczyły, cierpiały i padły w zmaganiach z życiem. Jako że list ten jest na temat przebaczenia, sam o nie również proszę. Jeśli list ten sprawi Ci rozczarowanie lub ból — nie oskarżaj mnie. Poczekaj! Później może zobaczysz, że próbowałem jedynie przekazać Ci to, co uważam za prawdę; jeśli teraz sprawiam Ci przykrość, wybaczysz mi później. Do zobaczenia, droga i dobra Wujenko. Jestem na wieki Twoim sługą i przyjacielem, bardzo szczerym i bardzo oddanym. J. C. Korzeniowski Pytałem Wuja o jego zdanie na temat Twego przyjazdu do Rosji. Nie będzie z tym żadnych trudności. Bez najmniejszej obawy możesz wrócić jako poddana austriacka lub francuska. Waham się przed wysłaniem tego, ale „fiat iusłicia [sic], ruat coelum”2. Ty mnie zrozumiesz! Twój na wieki 25 mar. 12. DO GUSTAWA SOBOTKIEWICZA d. 17/29 marca 1890 r., Kazimierówka. Szanowny i Czcigodny Panie, Dziękuję tysiąckrotnie i bardzo serdecznie za łaskawe i życzliwe słowa; Pana dla mnie w liście do Wuja skreślone. Żem nie zapomniał Tych, którzy łaskawie o mnie pamiętać raczą, niech świadczą listy do Wuja, w których nieraz zapytywałem o Pana i Córkę Jego, jużci przecie nie ze światowej grzeczności — która sposób życia mego nie bardzo wyrabia — ale wprost z potrzeby serca, które nie zapomniało o dawnych czasach! A czyż tak dawnych? Późniejsze życie moje tak było odmienne, tak niepodobne do życia początku, że owe pierwsze wrażenia, uczucia i wspomnienia nie zatarły się wcale. A teraz, czytając list Pana, jeszcze żywiej występują. Przykro mi bardzo, że okoliczności nie pozwalają mi wracać na Kraków. Jechałem tu na Warszawę, by jak najprędzej do Wuja się dostać, a teraz muszę wracać tąż samą drogą, by rodzinę w Radomiu1 zobaczyć i na czas do Londynu zdążyć. Chociaż ze smutkiem widzę, że Szanowny Pan mówi o podróży do jego ostatniego portu na drodze życia, z którego się już nigdy nie odpływa, jednak tyle widziałem ludzi żyjących długie lata na krańcach wieczności; ba! sam tyle już razy widziałem — jakem myślał — pograniczne jej słupy, iż wiem, jak złudne są owe przeczucia. I zdrowie się poprawi, i jeszcze tak ustalić się może! Niechże mi Pan pozwoli — wybierając się w dalszą drogę; z Jego błogosławieństwem — żyć w nadziei, iż w niedalekiej przyszłości — za lat parę — będę miał szczęście Go oglądać i osobiście podziękować za Jego tak mi drogocenną życzliwość. Pani Dębowskiej2, którą jak najlepiej sobie przypominam jako pannę; Marię siedzącą na góralskim wózku wraz z Panem, gdzieś na pograniczu Węgier, dziękuję całym sercem za łaskawą pamięć. O towarzyszu naszym w owej wycieczce, Pulmanie — który tak zawzięcie wówczas biegał od chaty do chaty, wypytując o drogę — wiem tylko od Wuja, który tragiczne podanie o zgonie jego w płomieniach teatru wiedeńskiego odrzuca, jako niezgodne ze świadectwem dokumentów w archiwach kazimierowickich znajdujących się. Prawdopodobnie mieszka on w Sambirze3, ale jak mu się dzieje, nie wiem. Polecając się nadal Czcigodnego Pana i Córki Jego pamięci pozostaję Ich wdzięcznym i uniżonym sługą K. N. Korzeniowski Tekst wg oryginału polskiego w posiadaniu rodziny adresata. 13. DO ALBERTA THYSA 11 kwietnia 1890, majątek Kazimierówka WPan Alb[ert] Thys, Bruksela Szanowny Panie Dyrektorze, Otrzymałem właśnie wiadomość od moich agentów, że list Pana skierowany na mój adres w Londynie został przesłany w ślad za mną do Rosji stosownie do moich życzeń. Wydawało mi się, że zastosowałem wszystkie możliwe środki, aby zabezpieczyć moją korespondencję; niestety, wydaje się, że list ten gdzieś się zabłąkał, a może nawet ostatecznie zagubił? Reklamowałem w Gubernialnym Zarządzie Poczty, ale jak dotąd — bez rezultatu. Nie znam więc treści listu, który Pan był łaskaw mi przesłać, ale ufam, że jeśli zawierał pozytywną decyzję w sprawie mojej kandydatury — ten pożałowania godny wypadek zaginięcia nie będzie dla mnie ze szkodą. Zgodnie z tym, co powiedziałem sekretarzowi firmy w czasie przesłuchania, którego mi łaskawie udzielił 5 lutego, wrócę pod koniec kwietnia. Będę w Brukseli najdalej 30–go i natychmiast stawię się w biurze Towarzystwa, by dowiedzieć się, jakie decyzje zapadły co do mojej osoby. Mam zaszczyt, szanowny Panie Dyrektorze, być Pana oddanym sługą. J. C. Korzeniowski Tekst wg oryginału francuskiego w bibliotece Yale Unwersity. 14. DO MARGUERITE PORADOWSKIEJ 14 kwietnia 1890, Kazimierówka Kochana Wujenko, Otrzymałem Twój dobry i uroczy list; bardziej, niż mogę to wyrazić, jestem wzruszony dowodem Twojej przyjaźni, który dajesz, interesując się moimi planami afrykańskimi. Tysiąckrotne dzięki za Twoją troskliwość; z niecierpliwością oczekuję chwili, gdy będę mógł ucałować Twoje ręce i osobiście Ci podziękować1. Za cztery dni opuszczam Wuja; po drodze mam różne wizyty (między innymi dwie doby w Lublinie), tak że będę w Brukseli dopiero 29–ego b. m. Pomówimy wówczas o Twoich projektach wizyty w Polsce i o Twoich planach na przyszłość, które mnie bardzo interesują — jak sobie możesz łatwo wyobrazić. Zastanawiam się, czy otrzymałaś mój ostatni list? Mam obecnie wątpliwości. Czy dobrze Cię zrozumiałem? Czy nie spodobała Ci się moja odpowiedź? Czytając, bądź tak dobra i pomyśl o moim głębokim przywiązaniu do Ciebie i do pamięci o biednym wuju Aleksandrze. Bądź więc wyrozumiała, moja droga, kochana Cioteczko. Do zobaczenia, i to wkrótce. Są tu akurat goście i wyrwałem się tylko na chwilę, by napisać te parę słów. Wołają mnie! Całuję Twoje ręce. Twój bardzo oddany przyjaciel i siostrzeniec J. C. Korzeniowski 15. DO MARII Z BOBROWSKICH TYSZKOWEJ Londyn, dn. 2 maja [I890] Kochana Maryleczko, Nie mogłem wcześniej napisać. Byłem niesłychanie zajęty, a i teraz mam zajęcia dużo. Odpływam do Kongo za dni cztery, a muszę się przygotować na 3–letni pobyt w Środkowej Afryce, łatwo więc pojmiesz, jak każda chwila jest mi potrzebną. Ufam, że Wujenka jest lepiej i że Ty, moja kochana, wkrótce pisać do mnie będziesz. Już mię Twój list zapewne nie zastanie w Europie, ale wyszlą go za mną na pewno. Nie dziw się więc zwłoce w odpowiedzi; kto wie, gdzie on mię ostatecznie dogoni. Wytłumacz Zuni i Marci1, dlaczego do nich nie mogę pisać. Bardzo przepraszam! Fotografie moje dopiero będą gotowe po moim wyjeździe. Pozostawiam zaadresowane koperty, tak, by można było je rozesłać. Dlatego nie będzie ani nadpisu na fotografii, ani listu wraz z nią. Widzisz, jak smutne jest położenie, Maryleczko moją droga. Nie wiem nawet, czy do Stanis. i Tadzia będę miał czas słów kilka skreślić. Bądź moim pośrednikiem, Marylciu, przed rodziną. Uściskaj ich wszystkich ode mnie i proś o pamięć dla włóczęgi. Serdeczne pozdrowienia pp. Meresch, Dąbrowskim i Tyszce2. Wujenki rączki ucałowuję. Ściskam Cię tysiąckrotnie, sercom Waszym się polecając. Wasz kochający K. N. Korzeniowski Listy Conrada do Marii z Bobrowskich Tyszkowej ogłoszone zostały w „Ruchu Literackim”, 1927, nr 5. Oryginałów nie udało mi się odnaleźć. 16. DO MARII TYSZKOWEJ 6 maja 1890, Londyn Maryleczko droga, Za godzinę odpływam. List wyszlę, skoro tylko fotografie będą gotowe. Druga fotogr. dla kochanej Marci. Dla Wujenki wyszlę osobną. Uściski i pozdrowienia dla wszystkich. Wasz kochający K. N. Korzeniowski Dla Zuni także wysyłam osobno. 17. DO MARGUERITE PORADOWSKIEJ 15 maja 1890, Tenerife Moja kochana Cioteczko, Przypuśćmy, że zacznę od powiedzenia Ci, że dotychczas udało mi się uniknąć febry. Gdybym tylko mógł Cię zapewnić, że wszystkie moje listy będą się zaczynały od tej dobrej wieści. No, zobaczymy! Na razie jestem względnie szczęśliwy, a to jest wszystko, czego można oczekiwać na tym padole. Odpłynęliśmy z Bordeaux w deszczowy dzień. Dzień smutny; odpłynięcie niezbyt wesołe; wspomnienia, które prześladują; niejasne żale; jeszcze mniej jasne nadzieje. Lęk przed przyszłością. Właściwie, zastanawiam się — czemuż należy w nią wierzyć? A także, czemu odczuwać przygnębienie? Trochę złudzeń, wiele marzeń, rzadki promień szczęścia, potem rozczarowanie, trochę gniewu, wiele cierpienia i potem koniec; spokój! Oto program tragikomedii, którą będziemy musieli obejrzeć do końca. Trzeba brać udział w zabawie. Śruba pracuje i unosi mnie w nieznane. Na szczęście mam swoje drugie ja, które wałęsa się po Europie, które jest w tej chwili przy Tobie, które przed Tobą pojedzie do Polski. Drugie ja, które z łatwością przenosi się z miejsca na miejsce i nawet w tym samym czasie może być w dwóch miejscach naraz. Nie śmiej się! Naprawdę wierzę, że tak się dzieje; mówię to całkiem poważnie. Nie śmiej się więc; wszelako pozwolę Ci powiedzieć: „jakiż on głupi!” To jest koncesja. Życie składa się z ustępstw i kompromisów. A propos tego, co z Biskupem?1 Czy poszłaś na kompromis z Biskupem? Trochę z własnym sumieniem, a bardzo z sercem? A więc czy zaczęłaś żyć? Napisz mi o wszystkim. Adresuję ten list do Twojej Matki, której przesyłam moje pełne uszanowania ukłony, zarówno jak i Twojej bratowej. Dla dzieci gorące ucałowania. Powiedz, że posyłam im my love2. — Całuję Twoje ręce i polecam się Twemu sercu. Całkowicie oddany Conrad Pozdr. dla państwa Bouillot3. Może źle napisałem, mam na myśli tych, którzy mieszkają na ulicy Godecharles. 18. DO KAROLA ZAGÓRSKIEGO Freetown, Sierra Leone, 22 V 1890 Mój kochany Karolu! Dziś akurat mija miesiąc od dnia, jak zostałeś zaskoczony moim nagłym wyjazdem z Lublina1. Zarówno z daty jak i z adresu na tym liście możesz się przekonać, jak szybko musiałem działać — i właściwie dopiero teraz mogę trochę spokojniej odetchnąć. Gdybyś tylko wiedział, w jakim byłem diabelskim pośpiechu! Z Londynu do Brukseli i z powrotem — Londyn! I znów Bruksela! — na złamanie karku2! Gdybyś tylko widział te niezliczone metalowe skrzynie, te rewolwery, te wysokie buty i te wzruszające pożegnania; jeszcze jeden uścisk ręki i jeszcze jedna para spodni! — gdybyś tylko wiedział, ilem ze sobą wziął butelek z lekarstwami i ile czułych życzeń, pojąłbyś, przez jaki tajfun, cyklon, huragan, trzęsienie ziemi — nie! właściwie to przez jaki powszechny kataklizm i niesamowitą mieszaninę sprawunków, interesów i rzewnych scen przechodziłem przez pełne dwa tygodnie! Ale dwa tygodnie spędzone na morzu dały mi odpoczynek i oczekuję teraz z niecierpliwością końca podróży. 7–go przyszłego miesiąca będziemy zapewne w Borna, skąd wyruszę wraz z moją karawaną do Léopoldville. Z tego, co mogę się domyślić na podstawie mojego lettre d’instruction3, zostałem wyznaczony jako kapitan parowca wchodzącego w skład tworzącej się ekipy odkrywczej p. Delcommune. Ta perspektywa bardzo mi odpowiada, nie jestem jednak niczego pewien, gdyż wszystko ma być trzymane w tajemnicy. Niepokoi mnie tylko wiadomość, że 60% pracowników naszej kompanii wraca do Europy przed upływem nawet sześciu miesięcy. Febra i dyzenteria! Są i tacy, których odsyła się w pośpiechu do Europy po roku, aby nie poumierali w Kongo. Boże broń! Zepsułoby to statystyki, które są wspaniałe, rozumiesz? Jednym słowem zaledwie 7% może przetrzymać trzyletnią pracę. To fakt! Prawdę mówiąc, to są Francuzi! Des névrosés. (C’est tres chic d’?tre névrosé4 — mówi się przez nos i mruży oczy.) Tak, ale polski szlachcic maczany w angielskiej smole — to będzie zamieszanie! Nous verrons!5 W każdym razie będę się pocieszał — wierny naszym narodowym tradycjom — że sam tego guza szukałem.6 Gdy ujrzysz — niewątpliwie przy pomocy mikroskopu — hieroglify mego pisma, zdziwisz się zapewne, dlaczego do Ciebie piszę. Po pierwsze dlatego, że rozmowa z Tobą sprawia mi przyjemność, następnie, że zważywszy na szacowną osobę niżej podpisanego — i Tobie powinno to sprawić przyjemność. Możesz swoim dzieciom zostawić ten list w spadku. Przyszłe pokolenia będą go czytały z zachwytem (i, mam nadzieję, z korzyścią). Na razie, treve de b?tises!7 Kochanemu Wujowi i Cioci8 ręce ucałowuję, a także Twojej Małżonce. Nikogo nie zapominam, ale nie sposób mi wszystkich wymienić, bo gaśnie mi już ta okropna lampa. Wasz bardzo kochający K. N. Korzeniowski Zawarte w niniejszym tomie teksty 37 listów Conrada do rodziny Zagórskich: małżeństwa Anieli i Karola Zagórskich (z lat 1890–1899) i ich córek Anieli i Karoli (z lat 1914–1924) mają dość zawiłą historię. Aniela Zagórska (córka), zasłużona propagatorka Conrada w Polsce, ogłosiła z licznego kompleksu korespondencji tylko osiem listów: trzy do swoich rodziców (z io III 1896, 20 X 1896 i 21 I 1898, wszystkie w „Drodze”, 1928 nr 6; pierwszy Z tych listów jest tam podany w wersji okaleczonej, w pełnej wydrukowany został w „Pionie”, 1934 nr 50) i pięć do siebie (z 10 IV 1920 w „Pionie”, jw.; 27 1 1922 w „Ruchu Literackim” 192–1 nr 3; 24 XI 1922 w Wiadomościach Literackich” 1929 nr 51; 7 III 1923 w „Ruchu Literackim”, jw. i 11 IV 1923 w „Pionie”, jw.). Oryginały wszystkich listów — nie wiemy nawet, ile ich było — spłonęły podczas wojny 1939–1945) w Warszawie. Na szczęście jednak Zagórska udostępniła trzynaście listów do swoich rodziców pierwszemu biografowi Conrada, G. Jean–Aubryemu. Jean–Aubry ogłosił te listy, niestety, w nie najlepszym przekładzie angielskim i, co gorsza, ze zniekształcającymi opuszczeniami, w pierwszym tomie swojej książki Joseph Conrad: Life and Letters, London 1927. (Wśród tych trzynastu znalazły się i owe trzy ogłoszone w oryginale polskim.) W archiwum Jean–Aubryego, znajdującym się obecnie w posiadaniu biblioteki Yale Unwersity, zachował się wszakże rękopis francuski przekładu trzynastu listów do Zagórskich. Tekst francuski zawiera wiele fragmentów opuszczonych w opublikowanej wersji angielskiej i w ogóle sprawia wrażenie bardziej poprawnego. Na podstawie zestawienia obu tłumaczeń, angielskiego i francuskiego, tłumaczka podjęła próbę rekonstrukcji tekstu polskiego, opartą częściowo na naśladowaniu stylu Conrada w innych polskich listach. W tymże archiwum Jean–Aubry’ego natrafiłem na gruby zeszyt, zapisany ręką Anieli Zagórskiej, zawierający francuski przekład dwudziestu czterech listów Conrada do niej i do jej siostry Karoli. Tekst oryginalny zachowała ona tylko w listach, które Conrad dyktował swojej sekretarce po angielsku. Znowu więc tłumaczka musiała oryginalny tekst polski odtwarzać. Łącznie tedy z trzydziestu siedmiu omawianych listów osiem zachowało się w oryginalnym brzmieniu polskim, cztery przełożono z oryginału angiełskiego, a tekst dwudziestu pięciu, został zrekonstruowany. Z obszerniejszym komentarzem ogłosiłem listy do Zagórskich–rodziców w „Twórczości”, 1962 nr 11, a do córek także w twórczości”, 1963 nr 12. 19. DO MARGUERITE PORADOWSKIEJ 10 czerwca 1890, Libreville, Gabon Kochana Cioteczko, Ponieważ zawinęliśmy do ostatniego portu przed Bomą1, gdzie nasza podróż się kończy, rozpoczynam ten list w chwili odbijania, by pisać go w drodze, zakończyć w dzień przybycia do Bomy i, oczywiście, stamtąd go wysłać. Jeśli idzie o wydarzenia — nic nowego. Jeśli idzie o uczucia — również nic nowego. W tym całe nieszczęście; bo jeśliby można pozbyć się swego serca, swojej pamięci (i mózgu też) i z kolei wyposażyć się w nowy komplet tych rzeczy, życie stałoby się cudownie zabawne. Ponieważ jest to niemożliwe — nie jest takim. Jest potwornie smutne! Na przykład, pośród rzeczy, o których chciałbym zapomnieć, a nie mogę: chciałbym zapomnieć o mojej uroczej Wujence. Jest to oczywiście niemożliwe; przeto wspominam i jestem smutny. Gdzie jesteś teraz? Jak się czujesz? Czy zapomniałaś o mnie? Czy zostawiają Cię w spokoju? Czy pracujesz? To najważniejsze! Czy w twórczej, pochłaniającej pracy znalazłaś zapomnienie i pokój? Otóż i to. O tym wszystkim rozmyślam. Wzbogaciłaś moje życie nowym zainteresowaniem i nowym uczuciem; jestem Ci za to bardzo wdzięczny. Wdzięczny za całą słodycz i za całą gorycz tego bezcennego daru. Spoglądam teraz na dwie ścieżki w gąszczu i chaotycznej gmatwaninie niebezpiecznych chwastów. Dokąd prowadzą? Ty idziesz jedną, a ja drugą. Rozdzielają się. Czy znajdziesz promień słońca, jakkolwiek blady, u kresu Twojej ścieżki? Mam nadzieję, że tak! Życzę Ci tego! Od dawna już nie ciekawi mnie, dokąd prowadzi moja ścieżka. Szedłem po niej ze spuszczoną głową, przeklinając kamienie. Obecnie interesuje mnie inny wędrowiec: to pozwala mi zapomnieć o drobnych przykrościach na własnej ścieżce. Czuję się bardzo dobrze, oczekując nieuniknionej malarii. By moje życie tutaj było choć trochę znośne, potrzeba mi listów; dużo listów. Między innymi od Ciebie. Nie zapomnij, co mówię, moja droga i dobra Cioteczko. Po moim wyjeździe z Borny może nastąpić długa cisza. Nie będę mógł pisać aż do przyjazdu do Leopoldville. Droga trwa 20 dni; w dodatku na piechotę! Koszmar. Zapewne będziesz pisać do mego Wuja; taki, wydaje mi się, miałaś zamiar. Bądź łaskawa i napisz mu coś o mnie. Na przykład, że widziałaś mnie w Brukseli i że byłem zdrowy na ciele i na duchu. Sprawi mu to przyjemność i będzie się czuł o mnie spokojniejszy. On mnie kocha bardzo, a ja rozrzewniam się jak stary głupiec na myśl o nim. Wybacz tę słabość. Kiedy wrócisz do Brukseli? Jakie masz plany na przyszłość? Pisz do mnie o wszystkim, ale nie zasiadaj do biurka, dopokąd nie odczujesz prawdziwej chęci porozmawiania z „nieobecnym”. „Nieobecny” — taki na przyszłość będzie mój oficjalny tytuł. Bardzo bym się cieszył, gdybym wiedział, że nikt Cię nie zanudza, że możesz pracować ze spokojną głową. Oczekuję Twojej nowej pracy z ciekawością i niecierpliwością. Prześlesz mi ją, prawda? Dowiaduję się, że moje Towarzystwo ma jeden statek oceaniczny i że prawdopodobnie wybudują inne2. Gdybym mógł dostać komendę na jednym z nich, wolałbym to od rzeki. Oprócz tego, że byłoby to lepsze dla zdrowia, jest zawsze, co najmniej raz na rok, okazja powrotu do Europy. Gdy wrócisz do Brukseli, będę wdzięczny za wiadomość, czy oni istotnie budują, bym mógł złożyć podanie. Będziesz się mogła tego dowiedzieć od p. Wautersa3, podczas gdy ja, w głębi Afryki, nie będę miał żadnych wiadomości. Jestem pewien, że zrobisz to dla mnie. Do widzenia, kochana Wujenko. Kocham Cię i całuję. C. Korzeniowski 20. DO MARGUERITE PORADOWSKIEJ Matadi1, 18 6 [18]90 Dzięki! Tysiączne dzięki, kochana Wujenko, za Twój drogi i czatujący list, który oczekiwał mnie w Bomie. Mam tylko jedną, najmilszą Cioteczkę do wymyślania takich cudnych niespodzianek. Czy sprawiło mi to radość?! Powinienem właściwie odpowiedzieć: nie, by ukarać Cię za to pytanie, za to, że wydajesz się w to wątpić! Wyruszam jutro2 — na piechotę. Osłów tu nie ma, z wyjątkiem Twego pokornego sługi. Dwadzieścia dni wędrówki. Temperatura jest całkiem znośna, a zdrowie bardzo dobre. Napiszę, skoro tylko będzie to możliwe. Teraz ściskam Ciebie z całego serca i całuję rękę za napisanie słów, które przedwczoraj uczyniły mnie tak szczęśliwym. Twój bardzo kochający siostrzeniec i oddany sługa Conrad 21. DO MARII TYSZKOWEJ d. 24. Września [18] 90 Kinchassa1, Stanley Pool, Congo Kochana, droga Maryleczko, Dziś list Twój z fotografią rąk moich doszedł i w ten moment odpisuję, by Ci wytłumaczyć tę długą przerwę w korespondencji. Otóż byłem na rzece Kongo z jakich 2000 werstw2 od brzegu morza, gdzie bióro [sic] pocztowe się znajduje, i ani o Europie słyszeć, ani jej dać o sobie nie mogłem. List Twój ucieszył mię i zasmucił cokolwiek. Dość długo żyłem, by wiedzieć, że życie jest pełnym zgryzot i zmartwień, by wiedzieć, że nikt ich uniknąć nie może, ale niemniej smuci mię myśl, że osoby przeze mnie ukochane cierpieć muszą i cierpią. Miłym mi jest dowód zaufania, który mi dajesz, otwarcie mi pisząc o troskach Twych. Zaprawdę nie zasługuję, byście mię do serca Waszego przyjęli — bo prawie obcym Warn jestem — ale niemniej drogocennymi mi są wyrazy przywiązania, które raczyłaś skreślić. Starannie przechowam je w sercu moim, a fotografię w albumie, by na moją siostrzyczkę kochaną co dzień się popatrzyć. Już jesteście po ślubie i życzenia Wasze są spełnione, a ja Wam życzę, byście szli po drodze życia w promieniach słońca bez najmniejszej chmurki na Waszym niebie. Zaręcz, proszę Cię, Męża Twego o moim prawdziwym szacunku i przyjacielskich uczuciach. Zaprosiny z wdzięcznością przyjmuję i obiecuję łaskawej Pani siostrze jak można najwięcej czasu poświęcić. Ufam, że stan zdrowia Wujenki z dala od niemiłych zetknięć się na stałe się polepszy3. Mam list od wuja Tadeusza, który zamierzał Was odwiedzić w sierpniu. Zapewne już do domu powrócił. Bardzo zajęty jestem przygotowaniami do nowej ekspedycji na rzekę Kassai. Za dni kilka zapewne opuszczę znowu Kinchassa na kilka albo kilkanaście miesięcy. Nie dziw się więc, jeżeli ani słuchu, ani duchu o mnie nie będzie przez czas długi. Zuzię kochaną ściskam i przepraszam, że nie pisałem. Proszę Cię, przyszlij mi jej dokładny adres, a także i Twój nowy. Wujenki kochanej rączki ucałowuję. Pamięci Waszej się polecam, a sercu Twemu, Maryleczko moja, szczególnie. Nie zapominaj o mnie wśród nowych okoliczności i warunków życia. Ściskam Cię najserdeczniej. Zawsze Cię kochający brat K. N. Korzeniowski 22. DO MARGUERITE PORADOWSKIEJ 26 września 1890, Kinchassa Moja najukochańsza i najlepsza z Ciotek! Otrzymałem jednocześnie Twoje trzy listy po powrocie ze Stanley Falls, dokąd pojechałem jako nadliczbowy członek załogi na statku „Roi des Belges”, by zaznajomić się z rzeką1! Z radością dowiedziałem się o Twoim sukcesie w Akademii2, w który zresztą nigdy nie wątpiłem. Nie mogę znaleźć odpowiednich słów, abyś pojęła radość, jaką sprawiły mi Twoje urocze (a ponad wszystko kochane) listy. To było tak, jakby promień słoneczny przebił się przez szare chmury w smutny, zimowy dzień; a dni moje tutaj są smutne. Nie ma co się łudzić! Zdecydowanie żałuję, że tu przyjechałem. Nawet gorzko żałuję. Z prawdziwie męskim egoizmem będę teraz pisał o sobie. Nie mogę się powstrzymać. Przed kimże otworzę serce, jeśli nie przed Tobą?! Zwracając się do Ciebie, mam pewność, że pół słowa wystarczy, by zostać zrozumianym. Sercem odgadniesz moje myśli szybciej, niż je wypowiem. Wszystko tutaj wydaje mi się antypatyczne. I ludzie, i rzeczy; ale szczególnie ludzie. W ich mniemaniu ja również jestem antypatyczny. Zaczynając od dyrektora na Afrykę, który postarał się powiadomić wielu ludzi, że okropnie mu się nie podobam, a kończąc na zwykłym mechaniku — wszyscy mają talent do działania mi na nerwy i w rezultacie nie jestem dla nich tak miły, jak mógłbym być. Dyrektor jest zwykłym handlarzem kości słoniowej, pełnym niskich instynktów; uważa siebie za handlowca, a w istocie jest czymś w rodzaju afrykańskiego sklepikarza. Nazywa się Delcommune3. Nie znosi Anglików, a ja jestem tutaj oczywiście uważany za Anglika. Dopokąd on tu jest, nie mogę się spodziewać ani promocji, ani podwyżki. Powiedział zresztą, że obietnice poczynione w Europie są tu wiążące tylko w wypadku, jeśli są zamieszczone w kontrakcie. Te, które robił p. Wauters — zamieszczone nie są. Zresztą nie mam się czego spodziewać, zważywszy, że nie mam pod komendą statku4. Nowy statek będzie pewnie gotowy w czerwcu przyszłego roku. Do tego czasu moja pozycja tutaj nie jest jasna i mam z tego powodu przykrości. Otóż i tyle! Na domiar rozkoszy mój stan zdrowia jest daleki od dobrego. Zatrzymaj to dla siebie, ale naprawdę chorowałem na febrę 4 razy w ciągu 2 miesięcy w czasie podróży w górę rzeki, a potem w Falls (które są jej ojczyzną) złapałem dyzenterię trwającą 5 dni. Czuję się dosyć słabo fizycznie i trochę zniechęcony, a przy tym, słowo daję, mam wrażenie, że odczuwam nostalgię za morzem, chęć zobaczenia znowu płaszczyzny słonych wód, które tak często mnie kołysały, które tyle razy uśmiechały się do mnie w roziskrzonych promieniach słońca pogodnych dni, które również często groziły mi śmiercią, rzucając w twarz bryzgi ciętej wiatrem piany pod ciemnym niebem grudniowym. Żal mi tego. Ale najbardziej żałuję, żem się związał na 3 lata. Co prawda mało wskazuje na to, że dotrwam do końca. Albo wywołają jakąś bezsensowną kłótnię, by mnie stąd. odprawiono (i słowo daję, łapię się chwilami na tym, że bardzo bym tego pragnął), albo nowy atak dyzenterii odeśle mnie do Europy, a może na inny świat, co rozwiązałoby w sposób ostateczny wszystkie moje kłopoty! I oto rozgadałem się o sobie na czterech stronach! Nie powiedziałem jeszcze, z jaką przyjemnością odczytywałem Twoje opisy ludzi i rzeczy u nas5. Czytając te listy naprawdę zapomniałem o Afryce, o Kongu, o dzikich czarnych i o białych niewolnikach (i ja jestem wśród nich), którzy ją zamieszkują. Przez godzinę byłem szczęśliwy. Proszę wiedzieć, że uszczęśliwianie istoty ludzkiej przez całą godzinę nie jest rzeczą małą (ani łatwą). Możesz być dumna, że Ci się to udało. Dlatego też całe moje serce zwraca się ku Tobie z wdzięcznością i z najszczerszym i najgłębszym uczuciem. Kiedyż się znowu zobaczymy? Niestety, spotkania prowadzą do rozłąki i — im częstsze są spotkania, tym boleśniejsze rozłąki. Taki jest los. Kiedy szukałem jakiejś praktycznej rady na niemiłą sytuację, w której się znalazłem, przyszedł mi do głowy pewien mały projekt — raczej rojenia — w którym może mogłabyś pomóc Podobno to Towarzystwo lub inne z nim związane będzie miało statki oceaniczne — (nawet już jeden ma)6. Prawdopodobnie ten wielki (albo gruby?) bankier, który wszystkim u nas trzęsie, będzie miał znaczny udział w tamtym Towarzystwie. Jeśliby można podsunąć moje nazwisko jako ewentualnego dowódcy dla któregoś z ich statków (którego portem macierzystym byłaby Antwerpia), mógłbym po każdym rejsie wyrwać się na jeden lub dwa dni do Brukseli, gdyby Cioteczka tam była. To byłoby idealne! Gdyby zechciano mnie odwołać dla objęcia dowództwa, sam oczywiście pokryłbym koszta podróży powrotnej. Może ten pomysł jest mało realny, ale jeśli wrócisz w zimie do Brukseli, to mogłabyś może wybadać sytuację przez p. Wautersa, nieprawda, kochana Cioteczko? Wysyłam ten list na ręce Księżnej7 (lubię ją, bo ona Cię lubi). Wkrótce zapewne zobaczysz biedną, kochaną ciotkę Gabę, kochanych i poczciwych Karolostwo Zagórskich i ich urocze dziewczynki. Zazdroszczę Ci! Proszę im powiedzieć, że ich wszystkich kocham i że w zamian proszę o drobiażdżek. Panna Marysieńka8 zapomniała zapewne o swojej fotografii, którą mi obiecała. Zawsze jestem jej szczerze oddanym kuzynem. Nie śmiem powiedzieć, że adoratorem — ze strachu przed ciotką Ołdakowską, której proszę mnie łaskawie przypomnieć. Zaklinam na wszystkie świętości, byś nikomu nic nie mówiła o moim zdrowiu — w przeciwnym razie z pewnością dojdzie to do mego Wuja. Kończę już. Za godzinę odpływam czółnem do Bamou9, by wybrać drzewa i zarządzić ich ścięcie na budulec dla tutejszej stacji. Będę tam obozował przez 2 lub 3 tygodnie, chyba że zachoruję. To mi dość odpowiada. Niewątpliwie postrzelam trochę do bawołów albo słoni. Ściskam Cioteczkę z całego serca. Następną pocztą wyślę długi list. Kochający siostrzeniec J. C. K. 23. DO MARGUERITE PORADOWSKIEJ Londyn, niedziela1 [1 II 1891] Kochana Wujenko, Zaraz po przyjeździe2 pobiegłem do doktora, który na początek kazał mi iść do łóżka — z powodu moich nóg. Natomiast na temat ogólnego stanu zdrowia kompletnie mnie uspokoił. Jestem trochę anemiczny, ale organizm mam zdrowy. Dzisiaj wstałem specjalnie do pisania. Przed chwilą skończyłem list do mego Wuja; czuję się o wiele mocniej i nie wątpię, że za parę tygodni całkowicie wrócę do siebie. Wstydzę się przyznać Twojej bratowej, ale zgubiłem adres, który dołączyła do powierzonej mi paczki. Mam nadzieję, że będzie na tyle dobra, by mi wybaczyć i przesłać potrzebny adres. Nie mam nic ciekawego do powiedzenia. W miarę jak się starzeję, robię się coraz głupszy. Nie potrafiłbym nawet zmyślić żadnych wiadomości. W tym zamknięciu nie jestem specjalnie wesoły. Mam książki, ale one też są głupie. Mam nadzieję, że za sześć tygodni będę mógł wrócić do pracy. O ile takową znajdę! Jeśli myślisz, że można coś uzyskać przez Pécheta3, niniejszym zawiadamiam, że mam 32 lata4, posiadam angielski dyplom kapitański służby na żaglowcach i statkach parowych. Byłem kapitanem na jednych i na drugich, ale głównie na żaglowcach. Mogę dostarczyć dobrych referencji od armatorów i kupców londyńskich. Do wszystkich tych wyróżnień należy dodać palącą chęć dostąpienia zaszczytu objęcia komendy na jednym z parowców p. Pécheta. Możesz jeszcze dodać, że sądząc po moim nosie, upijam się tylko raz na rok, że nie sprawiam wrażenia, jakobym skłaniał się ku piractwu, i że — z tego, co o mnie wiesz — nie sądzisz, bym był zdolny do przywłaszczenia sobie cudzego mienia. Nie byłem nigdy karany policyjnie i potrafię dyskretnie rzucić okiem na ładną buzię nie dotykając jej. Prawdą jest, że kuleję, ale jestem w dobrym towarzystwie. Tymoleon5 był kulawy i — jak słyszałem — jakiś diabeł również.6 Jeśli po wysłuchaniu tego wszystkiego odmówi powierzenia mi statku, trzeba będzie pozostawić go jego smutnemu losowi — i szukać gdzie indziej. Ukłony dla Twojej Matki i pani Gachet młodszej. Uściski dla dzieci. Całuję Twoje ręce i oczekując na wiadomości jestem zawsze — i na zawsze — Twoim bardzo oddanym i uniżonym sługą. K. N. Korzeniowski Pozdrowienia dla Państwa Bouilhet7. Adres: c/o Barr, Moering and Co., 36 Camomile Street, London E. C. 24. DO MARGUERITE PORADOWSKIEJ Niedziela wieczór, Londyn [8 II 1891]1 Kochana Ciociu, Zagubili w biurze Twoją kartkę, tak że otrzymałem ją dopiero dzisiaj. Bardzo zmartwiła, mnie wiadomość o Twojej chorobie. Jestem pewien, że przeziębiłaś się tego wieczoru, kiedy mnie odprowadzałaś. Tak dobrze mi było móc rozmawiać z Tobą o te parę chwil dłużej, że nie protestowałem, jakem był powinien; taki ze mnie egoista! Nie wiem, jak mam wyrazić wdzięczność za Twoją dobroć. Nawet będąc chora — myślisz o mnie! Co mnie wzrusza jednak, to nie tylko Twoja chęć pomocy. To ponad wszystko świadomość, że jest na świecie ktoś, kto się mną interesuje, kogo serce jest dla mnie otwarte — to daje mi szczęście. Dbaj o siebie, kochana Cioteczko, a przede wszystkim uważaj, by nie wyjść zbyt wcześnie, dopiero gdy będziesz całkiem zdrowa. Ja czuję się lepiej: jestem silniejszy i większą mam chęć do życia — lub co najmniej do znoszenia egzystencji. Owa egzystencja jest obecnie dość monotonna. Wychodzę mało, by nie męczyć nóg. Możliwe, że w przyszłym tygodniu wybiorę się w interesach do Antwerpii z moim przyjacielem, p. Hope2. Ujrzysz mnie oczywiście w takim wypadku — jeśli zezwolisz. Nie będę się długo narzucał. Wizyta na dwie—trzy godziny — czy zechcesz? Tymczasem ściskam Cię z całego serca; ręce całuję. Twój jak zawsze szczerze oddany siostrzeniec J. C. Korzeniowski 25. DO MARGUERITE PORADOWSKIEJ [Londyn] I7 lutego [I8] 9I Kochana Wujenko, Wyobraź sobie, byłem w Szkocji1 — wciąż w interesach. Właśnie przeczytałem Twoje drogie listy. Jesteś najwspanialszą ze wszystkich Ciotek! Zmęczony jestem trochę i znowu spuchły mi nogi. Mam zamiar przez parę dni odpoczywać. Podróż do Antwerpii odwleka się na pewien czas lub może nawet na dobre — jeśli chodzi o interesy. Ale to mi nie przeszkodzi wkrótce przyjechać do Brukseli — aby złożyć Ci wizytkę. Bądź łaskawa po otrzymaniu tych gryzmołów napisać słówko o swoim zdrowiu. Spieszę do domu położyć się; dlatego nie rozpisuję się dłużej. Ściskam Cię z całego serca. Twój bardzo wdzięczny i oddany siostrzeniec K. N. Korzeniowski Wkrótce napiszę długi list. 26. DO MARGUERITE PORADOWSKIEJ 27 lutego 189I Droga Ciociu, Chory, w łóżku, w szpitalu1. Reumatyzm w lewej nodze i neuralgia w prawym ręku. Dzięki za Twą dobroć. Napiszę, jak tylko będę mógł. Ściskam. J. Conrad 27. DO MARGUERITE PORADOWSKIEJ 12 marca [18]91 Droga Wujenko, Wciąż w łóżku. Nogi w złym stanie i żołądek również. Dzięki za listy. Niepokoją mnie Twoje ciągłe recydywy. Nie jest mi zbyt wesoło. Ściskam Cię z całego serca. J. Conrad 28. DO MARGUERITE PORADOWSKIEJ 14 kwietnia [18]91 Droga Wujenko, Tysiąckrotne dzięki za Twój list. Jakże musisz być zmęczona! Bardzo się martwię i niepokoję zdrowiem Twojej bratowej. Na cokolwiek nie spojrzę, upadam na duchu — wszystko widzę na czarno. Nerwy mam kompletnie rozstrojone. A więc biedny wuj Jan nie żyje1! Jaki smutny koniec! Powinienem napisać do wujenki Gaby, ale brak mi odwagi. Prawdę powiedziawszy, wysiłek pozbierania myśli i szukania wyrażeń — po polsku — jest obecnie ponad moje siły. Napisz do mnie choć słówko, Wujenko kochana, jeśli będziesz miała czas. Nie męcz się długim pisaniem. Wystarczy pocztówka, bym wiedział, jak Ci idzie. Ukłony dla Twojej matki. Ściskam Cię i ręce całuję. Twój bardzo oddany siostrzeniec C. Korzeniowski 29. DO MARII TYSZKOWEJ 15 kwietnia 1891, Londyn Najlepsza Maryleczko Moja! List Twój z d. 24/II zastał mię tak chorym, i ta choroba moja tak się przedłużyła, że niepodobnym mi było dotychczas Ci odpisać1. Nie posądzaj mię o obojętność — albo nawet o lenistwo. Byłem w łóżku dwa miesiące. Niedawno wstałem i przez trzy tygodnie nosiłem się z opuchniętymi rękoma, tak że tylko z największą trudnością mogłem do Wuja słów parę skreślić. Dzięki Bogu, żeś mi wyzdrowiała, Siostro kochana ! Piszesz mi, że opuszczacie Elżbiecin2, ale nie piszesz dlaczego.. Ufam, że mi doniesiesz, dlaczego, jeżeli można wiedzieć. Myślałem, że na stałe tam zamieszkać mieliście. Co zaś do przykrości — któż ich nie ma? Ale Ty, otoczona czułą opieką zacnego i szanownego p. Teodora, możesz je znieść łatwiej niż ci, którym samotnie potykać się z życiem przychodzi. Zuni i Marci ukochanym całym sercem winszuję potomstwa, biorę z daleka udział w radości ich, polecając się łaskawej pamięci obu domów. Łaskawego p. Teodora rękę serdecznie ściskam, a twoje ucałowuję. Tysiąckrotne uściski. Twój kochający brat. K. N. Korzeniowski Wujenki ręce ucałowuję i sercu Jej się polecam. 30. DO MARGUERITE PORADOWSKIEJ środa, 10 czerwca [18]91 Droga Wujenko, Dzięki za Twój. dobry i kochany list. W sprawie Paryża byłem całkiem poważny i równie poważnie uprzedzam Cię teraz, że zajadę tam 15 b. m. (poniedziałek) rano, a odjadę wieczorem. A więc około 10.30 będę u Twoich drzwi, jako że masz zamiar wrócić do Paryża 14— ego. Kocham Cię bardzo i mocno ściskam. Twój szczerze oddany siostrzeniec J. C. Korzeniowski Czuję się dość dobrze. 31. DO MARGUERITE PORADOWSKIEJ 2 lipca 1891 [Londyn] Droga Wujenko, Dzięki Ci za kochany list. Jakże się cieszę, że nareszcie gdzieś osiadłaś! Naprawdę nie podobała mi się myśl, że mieszkasz w mieszkaniu lekarza. To było zbyt koszmarne: obrazy szkoły Charenton1 i ten dzwonek! Na początku można się z tego śmiać, ale końcowe wrażenie jest przykre. Cieszę się, że jesteś względnie zadowolona. Płonę chęcią pognania do Passy, by obejrzeć nowe mieszkanie (bynajmniej nie wyobrażaj sobie, że chodzi o zobaczenie Ciebie!), a gdy raz znajdę się w środku (mieszkania) — by zjeść obiad, nad którego jadłospisem już teraz rozmyślasz (ja zresztą także). Twój list rzeczywiście mnie uszczęśliwił. Był tak pogodny i bez śladu depresji. Moje zdrowie względnie dobre. Płynę jutro jachtem Hope’a w kierunku wschodniego wybrzeża. Wracamy w przyszły poniedziałek. Nic z moich planów nie wyszło. Nie będę już więcej planował. Nie można wymknąć się przeznaczeniu. Zobaczymy, co ono przyniesie. Ściskam Cię z całego serca. Twój Conrad 32. DO MARGUERITE PORADOWSKIEJ [Londyn] 8 lipca 1891 Droga Wujenko, Ze smutkiem i oburzeniem odczytałem właśnie Twój list. Z oburzeniem na niesprawiedliwość cierpień, które Cię prześladują, na okrucieństwo losu i brutalność nie do uniknięcia — niczego prawie nie można uniknąć! Co się zaś tyczy wypadków takich jak ten, którego nieszczęsną ofiarą padł Twój kuzyn — smutek jest jeszcze dotkliwszy, a żal bardziej gorzki. Zawsze bowiem prześladuje myśl o tym, co mogłoby być, żal za tym, co nie zostało dokonane, rozpacz nad zmarnowaną miłością, na której opierało się szczęście tych, którzy pozostali, osłupiali ze zdumienia nad niewytłumaczalnym okrucieństwem Niewidzialnego, kierującego przedmiotami martwymi na zgubę życia potrzebnego do szczęścia niewinnych istot, istot jeszcze nieświadomych! W rzeczywistości jeszcze przed narodzeniem się jesteśmy niewolnikami przeznaczenia i płacimy haracz nieszczęściu, zanim wiemy, czym ono jest. Czyż podąża ono za nami i poza grób? Pytam sam siebie z lękiem! Jeśli jednak jest na świecie ktoś zdolny do pocieszania zranionych serc Ty jesteś tą osobą. Ty, która przeszłaś przez próbę ogniową. Ty, która umiałaś znosić dzielnie nie tylko śmierć, ale i życie. Szczęśliwi będą w swoim nieszczęściu ci, którym Twoje serce łaskawe i pełne dobroci przyniesie pocieszenie, ci, których rany będą opatrywane przez Twoje ręce — wyuczone okrutnym doświadczeniem. Są tacy, którzy muszą cierpieć i krwawić w ciszy samotności! Tych należy żałować. Sama, niestety, wiesz o tym dobrze! Wyrzucam sobie, że nie byłem na miejscu, gdy nadszedł Twój list. Podziwiam Cię i coraz bardziej kocham. Całuję Twoje ręce J. C. Korzeniowski 33. DO MARGUERITE PORADOWSKIEJ 30 września 1891, 17 Gillingham St, London S. W. Kochana Wujenko, Już dawno powinienem był Ci podziękować za Twój dobry i kochany list. Pochlebiasz mi w nim (co zawsze jest miłe), poza tym cieszysz się, że przeczytałem Yagę, a oprócz tego masz piękne marzenie — przyjazd Twego oddanego siostrzeńca do Passy. Marzenia mają czasem dobre strony; można się w nich zapamiętać. Jest bardzo prawdopodobne, że w krótkim czasie wyjadę w daleką podróż, do Australii lub gdzie indziej, mało mnie to obchodzi. Robię odpowiednie kroki i wierzę, że do czegoś doprowadzą. Podróż nie potrwa dłużej niż rok (nie licząc nieprzewidzianych wypadków) i skoro tylko wrócę, zabiorę się do pracy, by Twój sen się mógł sprawdzić. Ach, ten piękny sen! Ten piękny sen! Wszystko to — rozumiesz chyba — są jedynie plany, ale będę Cię informował o wydarzeniach. W obecnej chwili mam głowę tak pustą (z wyjątkiem wspomnianego projektu), że nie śmiem już więcej gryzmolić. Zauważyłem, że jak się nie ma nic do powiedzenia, to się zawsze mówi zbyt wiele. A zatem kończę. Przesyłam ukłony dla Twojej pani Matki, Ciebie ściskam i ręce całuję. Cały Twój J. Conrad 34. DO MARGUERITE PORADOWSKIEJ . 16 października [1891] Londyn, 17 Gillingham St. S. W. Kochana Wujenko, Sam siebie zapytuję, czy bardzo się gniewasz na swego wielce leniwego siostrzeńca. Chcę jednak wierzyć, że uznajesz obowiązek pobłażliwości wiedząc, że jest to jedyna cnota, która czyni życie możliwym. Nie mam Ci absolutnie nic do powiedzenia. Wegetuję. Nawet nie myślę; a więc nie istnieję (według Descartes’a). Inny natomiast osobnik (naukowiec) powiedział: „Bez fosforu nie ma myśli.”1 Dlatego przypuszczam, że to fosforu nie ma, a ja wciąż istnieję. W takim jednak wypadku istniałbym bez myślenia, co (według Descartes’a) jest niemożliwe. Wielki Boże! Czyżbym był Poliszynelem? Poliszynelem z mego dzieciństwa wiesz — takim, co ma kręgosłup złamany na dwoje i nos na podłodze między stopami; nogi i ręce rozpostarte sztywno w geście głębokiej rozpaczy tak wzruszająco śmiesznej — nad zabawkami rzuconymi w kącie. On nie miał fosforu; wiem to, bo zlizałem całą farbę z jego czerwonych policzków, całowałem go, a nawet gryzłem wiele razy w nos bez żadnych złych skutków dla samopoczucia. To był wierny przyjaciel. Z sympatią wysłuchiwał moich zwierzeń, patrząc na mnie dobrotliwym okiem. Mówię: okiem, ponieważ w pierwszych dniach naszej znajomości wyłupiłem mu jedno w przystępie dzikiej czułości. Udawał zresztą, nie chcąc sprawić mi przykrości, że nie zwraca na to uwagi. To był dżentelmen. Inne pajace, które później znałem, krzyczały, jak im się nadepnęło na nogę. Czy jest do pomyślenia taka impertynencja?! Nic właściwie nie jest w stanie zastąpić przyjaźni z dzieciństwa. Dziś wieczorem czuję się, jak gdybym siedział w kącie ze złamanym kręgosłupem i z nosem w kurzu. Czy byłabyś, Cioteczko, taka dobra, by podnieść biedaczynę, włożyć go czule do Twego fartuszka i przedstawić swoim lalkom, by wraz z nimi bawił się w jedzenie obiadu? Już widzę siebie na tej uczcie; nos mam umazany konfiturami i wszyscy mi się przyglądają z lodowatym zdziwieniem, naturalnym dla lalek w dobrym gatunku. Już wiele razy patrzyły tak na mnie niezliczone manekiny. Dalibóg! Wybaczam im; był taki czas, kiedy czułem się chrześcijaninem! Na początku tego listu zamierzałem Ci powiedzieć, że podoba mi się Twój strój (do portretu), choć trudno mi Cię sobie w nim wyobrazić. Czy wiesz, że na skutek tych uroczych figielków, które los tak lubi plątać, widywałem Cię dotychczas tylko w czerni? Ano, kto dożyje, ten zobaczy. Może pożyję dosyć długo, by zobaczyć Twój portret. Całuję Cię z całego serca. Twój bardzo oddany J. Conrad 35. DO MARGUERITE PORADOWSKIEJ 6 kwietnia 1892 na pokładzie „Torrensa”, Port Adelaide Moja najdroższa Wujenko, Jutro odpływamy na Przylądek Dobrej Nadziei, skąd dalej na Św. Helenę, a potem do Londynu. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, spodziewam się być w Europie około połowy sierpnia. W czasie pobytu tutaj byłem szalenie zajęty; w połączeniu z pewnego rodzaju bezwładem umysłowym, który mnie opanował, sprawiło to, że nie pisałem do Ciebie częściej. Ten list będzie moim trzecim i ostatnim listem z Australii. Liczę na Twoją pobłażliwość. Zresztą wiesz dobrze, że nawet jeśli nie pisuję często, nie znaczy to, że mniej Cię kocham. Twoje listy były cudowne — interesujące i niezwykłe, jako że Twoim jest udziałem natrafianie na ludzi nie spotykanych zwykle na drodze życia zwykłych śmiertelników. Właśnie mi przerwano. Wracam do pisania. Chcę powiedzieć, że masz oko pisarza, które dostrzega cechy wymykające się wzrokowi ludzi, których zawód nie polega na obserwacji bliźnich. Zresztą istnieją ludzie, którzy umieją patrzeć, ale nie potrafią opisywać. Ty i patrzysz, i opisujesz. W swojej ………1 ujmującej prostocie opisów przypominasz mi trochę Flauberta, którego Panią Bovary właśnie przeczytałem powtórnie z pełnym szacunku podziwem2. Znowu mi przerwano. Piszę dalej: Oto masz człowieka, którego wyobraźni starczyłoby dla dwóch realistów. Niewielu jest autorów w równym stopniu twórczych co on. Ani na chwilę nie podaje się w wątpliwość jego postaci i wydarzeń; można by już raczej wątpić we własne istnienie. Tyle o Flaubercie. Niepokoję się, droga Wujenko, Twoim zdrowiem. Bardzo bym chciał przed wypłynięciem otrzymać od Ciebie uspokajający list. Statek pocztowy przybił wczoraj. Nic! Człowiek godzi się z losem, ale nie czyni go to szczęśliwym. Od Wuja nic, ale przynajmniej ostatni list zawierał dobre wiadomości. Obawiam się, że wzięłaś mi za złe mój pierwszy3 list. Musisz mi wybaczyć. Zdajesz sobie chyba dobrze sprawę, że gdybym Cię tak bardzo nie kochał, nie odczuwałbym z taką goryczą tego, że los Cię zwodzi. Mam prawo do gniewu, patrząc na osobę, w moim mniemaniu godną lepszego losu, jak zdziera siły w walce z kłopotami, z bezsensem wydarzeń, szamoce się w potoku mającym źródło w okrutnym egoizmie ludzi nie dorównujących istocie, która pada ich ofiarą. Oto dlaczego pozwoliłem sobie powiedzieć Ci, że w tym szczególnym wypadku poświęcenie jest błędem i prawie przestępstwem. Zresztą po co się nad tym rozwodzić? Kobiety tego nie rozumieją. Mógłbym prawić kazania do końca świata. Człowiek się wścieka, milknie i wielbi. Ręce Twoje całuję. Do zobaczenia wkrótce. Twój w pełni oddany J. Conrad Napisz do Londynu na adres Messrs Barr, Moering, 36 Camomile St.E.C. 36. DO MARGUERITE PORADOWSKIEJ 4 września 1892, Londyn Najukochańsza Wujenko, Przyjechałem przedwczoraj, a dziś rano spotkało mnie szczęście odczytania Twoich uroczych i drogich listów. Wszystkie listy zastałem w Londynie, bo mój przyjaciel, Krieger1, był bardzo poważnie chory i nikt w biurze nie wpadł na mądry pomysł przesyłania ich do Australii lub na Przylądek, dokąd wszyscy wiedzieli, że mamy zawinąć. Cieszę się bardzo Twoim szczęściem (względnym) lub choćby spokojem znalezionym w samotności, której tak się lękałaś. Niestety, muszę Cię zawiadomić, że nie mogę zakłócić tej samotności, ponieważ bardzo będę zajęty i żaden urlop nie wchodzi w rachubę. Nie mogę sobie też pozwolić na luksus opuszczenia statku ze względu na chleb powszedni — wiesz, Wujenko — ten, który się zjada pracując samemu w pocie czoła lub — dzięki pracy innych, jeśli się jest na tyle sprytnym, by siedzieć w cieniu, kiedy inni wysilają się na słońcu. Ja nie posiadam ani tego sprytu, ani szczęścia i, co za tym idzie, nie ujrzysz mnie w tym roku w Passy. Piszę Ci o tym od razu, bo wiem, że całkiem jesteś zdolna popsuć sobie plany dla Twojego nic niewartego (ale nie nicponia)2 siostrzeńca. Zmartwiłem się tym, co piszesz o Jeanie3. Myślisz już o jego przyszłych podbojach i o złamanych sercach. Jakież to typowe zarówno indywidualnie, jak i narodowo! Sądzę, że będąc w ten sposób wychowany, wyrośnie i dojrzeje nie zdając sobie sprawy z sensu życia i mając błędne mniemanie o własnym miejscu w świecie. Będzie mu się wydawało, że jest ważny. Kiedy się ma 20 lat, zawsze się myśli, że się jest ważnym. W rzeczywistości zaś człowiek dopiero wówczas staje się pożyteczny, gdy zda sobie w pełni sprawę, jak absolutnie nieważna jest jednostka w układzie wszechświata. Kiedy się dobrze zrozumie, że człowiek sam przez się jest niczym i że jest wart ani mniej, ani więcej, tylko tyle, ile warta jest jego praca, uczciwie wykonana, w uczciwym celu i ściśle w granicach obowiązków społecznych — dopiero wówczas staje się panem własnego sumienia i ma się prawo do miana człowieka. W przeciwnym razie, choćby był bardziej czarujący niż królewicz z bajki, bogatszy niż Midas, mądrzejszy niż— sam doktor Faust — dwunoga, nieopierzona istota będzie tylko nikczemnym łachmanem, wdeptanym w błoto wszelkich namiętności. Mógłbym na ten temat zabazgrać wiele papieru, ale Ty, Ciociu, niewątpliwie zrozumiesz mnie bez dłuższego tłumaczenia równie dobrze jak ja sam siebie. Mój Wuj czuł się dosyć marnie przez całą zimę. W lecie poczuł się lepiej, ale obawiam się, że nie na długo. Zresztą może się mylę, bo odkąd moje zdrowie się zepsuło, wszystko widzę w czarnych kolorach. Głupio, ale tak jest. — Ustaliliśmy, że w przyszłym roku pojadę do Rosji, będę wówczas przejeżdżał przez Paryż. Spodziewam się wtedy Wujenkę zobaczyć. Planowanie jest jednak zajęciem bardzo niewdzięcznym. Zawsze wypada coś niespodziewanego. Proszę przekazać moje pozdrowienia Matce Wujenki i państwu Bouillot. Sądzę, że bratowa wraz z dziećmi są teraz w Anglii. Dziękuję, Cioteczko, tysiąckrotnie za zachowanie mnie w Twojej pamięci. Naprawdę nie wiem, czym sobie na tę łaskę zasłużyłem, ale przyjmuję ją tak, jak się przyjmuje dary nieba — z pokorną wdzięcznością, ze świadomością własnej niegodności i nie próbując zrozumieć Nieskończonej Mądrości. Szczerze oddany J. Conrad 37. DO MARII TYSZKOWEJ 8 września 1892, Londyn Kochana Maryleczko, Dziękuję Ci za łaskawy list Twój, który zastałem tutaj po powrocie z podróży. Dlaczego nie posłali go za mną do Australii, to zgadnąć nie mogę — ale tak się stało — nie moją więc winą odpowiedź nań tak spóźnioną jest. Smutno mi czytać, że miałaś nieprzyjemności i utrapienia. O nieszczęśliwej aferze Stanisława już wiedziałem z listów Wuja i wyobrazić sobie mogę Wasz niepokój i zmartwienie1. W ogólności wiadomości z kraju niewesołe są. Winszuję kochanym Państwu córy i postaram się jak najprędzej przyjechać, by mieć szczęście ją poznać. Obawiam się jednak, że to mi się nie uda wcześniej jak na rok przyszły. Nie piszesz mi, jakie imię daliście młodej osobie. Ja sam, droga Marylciu, jestem tak złym korespondentem, że ani mi się śni do kogo mieć pretensję za rzadkie listy. Miło mi odbierać te dowody Waszej pamięci i wielce je cenię, tym bardziej iż czuję, że na nie nie zasługuję. Wróciłem z Australii 3–go b. m. i odpływam na tymże samym statku 20–go października znowu do Australii. Z tej podróży prawdopodobnie powrócę w końcu lipca i wezmę urlop na 6 tygodni, by Wuja i Was wszystkich odwiedzić. Tymczasem żyć będę w nadziei, że znajdę Was zdrowych i szczęśliwszych niż tego roku. Moje zdrowie wcale niezłe jest teraz, ale dosyć niepewne — a o szczęściu im mniej mówić będziemy, tym lepiej. Od poczciwego Tadeusza miałem list także pisany w maju jak i Twój. Dziś mu odpowiadam. Mężowi Twemu za łaskawą pamięć dziękuję i przesyłam mu serdeczny uścisk ręki. Tobie braterski uścisk i pannie Tyszce liczne ucałunki. Twój brat Konrad Korzeniowski Ucałuj Zunię ode mnie i pozdrowienie panu Meresch. 38. DO MARGUERITE PORADOWSKIEJ 19 10 [18]92, Londyn Moja kochana Wujenko, Żartujesz sobie odrobinkę ze swojego siostrzeńca, porównując go do śp. Hamleta (który, o ile wiem, był szalony). Niemniej jednak ośmielam się sądzić, że pomijając stany obłąkania, był on osobą całkowicie godną szacunku. Nie poczułem się więc dotknięty owym porównaniem. Nie wiem, gdzie natrafiłaś we mnie na oznaki pogardy dla ludzi. Dowodzi to, że, uogólniając, można by powiedzieć: nawet ci, którzy znają nas najlepiej, znają nas bardzo mało. Filozof, który powiedział: „Poznaj samego siebie”1, był zapewne wstawiony (po kolacji z pannami Greczynkami, co należało do obyczajów filozoficznych owych czasów) — jako że nie mogę uważać go za głupca. Filozof nie może być głupi. Prawda? Samego siebie poznać można szybko. Trudność polega na poznawaniu innych. Przed odjazdem (który nastąpi 25 bm.) śpieszę Cię zapewnić, że kocham ludzkość niewątpliwie w tym samym stopniu co ty, choć przypuszczalnie w inny sposób. Zresztą wiesz dobrze — ludzkość drwi sobie z tego! Nie gardzę nikim, ponieważ nie mam chęci, by mi odwzajemniano. Nie jestem w dostatecznym stopniu filozofem, by znosić (ze spokojem) pogardę innych. Zwróć również uwagę, że kopnięcia osła są bardzo bolesne. Sposób ich unikania jest jednym z przedmiotów moich stałych badań w życiu. Na podstawie niniejszego zechciej przyjąć do wiadomości, iż szanuję Osły (przez duże O). Korzystam z tej okazji, by uczynić to wyznanie wiary. Długie uszy są wieczne — są początkiem i końcem wszystkich rzeczy. Odpoczynek i spokój znajduję w cieniu, który rzucają na pustynię życia, a pocieszenie — w melodyjnym ryku mego Mistrza! Otóż i to! Czegóż innego można oczekiwać? Trzeba przecież żyć, skoro ma się nieszczęście być urodzonym. Przyszła środa ujrzy mnie na błękitnym (mniej więcej) morzu. W połowie stycznia dopłyniemy do Port Adelaide. Napisz do mnie w grudniu adresując: Mr J. Conrad, Chief Officer, Ship „Torrens”, Port Adelaide, South Australia. Opisz mi wszystko, co robisz i — na ile to uznasz za stosowne — co myślisz. Przyślij mi numer „Le Figaro”, w którym ukaże się Twój utwór2. I zawsze, i wbrew wszystkiemu uważaj mnie za swego szczerego wielbiciela i bardzo oddanego siostrzeńca. J. Conrad 39. DO MARGUERITE PORADOWSKIEJ 17 maja 1893, Capetown Moja najukochańsza Wujenko, Dziękuję Ci za list, w którym wypominasz mi milczenie. Sądzę, że otrzymałaś już w tej chwili moją epistołę z P[ort] Adelaide z datą naszego przybycia do Kolonii1, która wyjaśni Ci moje długie milczenie. Powiedziałem Ci już, co myślę o „Popes et Popadias”2 — powtórzę tu raz jeszcze: to małe arcydzieło. Chętnie przeczytam francuską powieść, którą chciałabyś widzieć ukoronowaną, jeśli dobrze zrozumiałem Twój list.3 I stanie się tak, kochana Ciociu i wierna Przyjaciółko. Wszystko się Tobie uda, ponieważ zasługujesz na powodzenie. A każde Twoje powodzenie jest dla mnie radością, a przy tym schlebia mojej próżności, jako prorokowi dobrych rzeczy; wierzyłem bowiem w Twoje zasługi, które świat dzisiaj ocenia. Miałem również szczęście znać Cię, zanim Ty i świat zawarliście tak dobrą znajomość, i to będzie stanowiło dla mnie słodkie wspomnienie przez całe życie — długie czy krótkie, blisko Ciebie czy daleko! Życie Twoje się rozrasta; wszystkie możliwości ogromnego skupiska natur ludzkich, których jednostajna rozmaitość składa się na nieskończoność, poszerzają Twoje horyzonty; moje wejrzenie jest ograniczone posępnym kręgiem, gdzie błękit wód i błękit nieba dotykają się, lecz nie łączą. Poruszając się w tym doskonałym kręgu wyrysowanym ręką Twórcy, w którym zawsze znajduję się na środku, wodzę wzrokiem po falistej linii rozkołysanego morza — jedyny ruch, którego jestem pewien — i myślę o Tobie, która żyjesz w centrum niepokoju ducha, gdzie podmuch idei wywołuje burze; na odległość dzielę Twoje radości tak, jak gotów jestem do dzielenia Twoich zawodów, modląc się, by były Ci one oszczędzone. Myśl o mnie zawsze jako o swoim bardzo oddanym przyjacielu i siostrzeńcu. J. Conrad Przypłynęliśmy tu wczoraj. Odpływamy jutro; Londyn w końcu lipca. W końcu sierpnia spodziewam się być w drodze na Ukrainę, przez Paryż. Do wtedy więc, jeśli tam będziesz; jeśli nie — do mego powrotu. Pisz: c/o Messrs Barr, Moering, 36 Camomile Street, London F. C. 30. DO MARGUERITE PORADOWSKIEJ Kazimierowka, 14 wrz. [I8]93 Moja kochana, dobra Wujenko,. Jeśli chodzi o moją podróż na Ukrainę, wszystko odbyło się, tak jak się tego spodziewałaś. Twoje miłe listy (dwa) zastałem w Londynie; tak więc nie wiedząc, gdzie Cię szukać, a z drugiej strony mając pewność, że nie ma Cię już w Paryżu, wyjechałem drogą holenderską, która jest najkrótsza, jako że — sama rozumiesz — śpieszyło mi się bardzo do zobaczenia najlepszego z wujów. Zamierzałem napisać do Ciebie w takim terminie, byś zastała, mój list po powrocie do Paryża. Żyłem tu więc sobie spokojnie, szczęśliwy z bliskości Wuja, którego serdeczność jest tak niezmienna i tak cenna dla mnie, kiedy przyniesiono mi Twój 3–ci list (via Londyn), którego zawartość — szczerze mówiąc — nieco mnie zdumiała. Prawdą jest oczywiście, że Marysieńka1 wychodzi za mąż; ale, do stu piorunów, cóż ja mam z tym małżeństwem wspólnego? Trudno mi zresztą uwierzyć, że Twój list pisany jest poważnie, bo dziwnym musiała Ci się wydać, żeby ktoś nagle popędził z głębi Australii — nikogo nie uprzedzając — w głąb Ukrainy, by paść w objęcia — to bardzo śmieszny pomysł! Mała M. wychodzi za mąż za p. Rakowskiego, syna jednego z sąsiadów mego Wuja. Był on tu parę dni przed moim przyjazdem, by oficjalnie powiadomić o wszystkim Wuja. Biorąc wszystko pod uwagę — M. zrobiła (lub zrobi) dobrą partię , była bowiem guwernantką u tych zacnych ludzi, którzy jakoby są w niej całkiem rozkochani — cała rodzina. Widzę ze smutkiem, że jesteś trochę unsettled2. To niewątpliwie chwilowa reakcja na nieprzerwaną pracę w zimie. Wszystko przemija. Mam nadzieję, że Twój następny list będzie o nowych nadziejach, nowych entuzjazmach i nowych tryumfach. Co do mnie, byłem całkiem chory i spędziłem 5 dni w łóżku. Przyjemnie jest tu chorować (jeśli trzeba chorować), Wuj mnie pielęgnował, jak gdybym był małym dzieckiem. Przesyła Ci ucałowania rączek; mówi o Tobie zawsze z wielkim szacunkiem i przyjaźnią. Wracam do Londynu w końcu września, nigdzie się nie zatrzymując. Przypuszczalnie będę jechał przez Amsterdam. Śpieszy mi się do powrotu i znalezienia pracy, ponieważ z „Torrensem”3 skończyłem na dobre. Napiszę do Ciebie, jak tylko wrócę. Na razie całuję Cię bardzo mocno. Twój kochający siostrzeniec i wierny przyjaciel J.Conrad Wyrazy szacunku dla Twojej pani Matki. 41. DO MARGUERITE PORADOWSKIEJ 5 list [18]93, 17 Gillingham Street Kochana Wujenko, Mam nadzieję, że wybaczysz mi moje długie milczenie. Nie potrafię Ci tego wytłumaczyć, ponieważ jestem obecnie bez zajęcia i od powrotu z Polski spędzam dni w beznadziejnej bezczynności. Ty, która opisujesz rzeczy i ludzi, a zatem uniosłaś rożek zasłony, wiesz dobrze, że są takie chwile, kiedy myśl usypia, miesiące uciekają, i nawet nadzieja wydaje się umarła. Sam przez to przechodzę. Wydaje mi się, że nic nie widziałem, nic nie widzę i że nigdy nic nie zobaczę. Mógłbym przysiąc, że poza ścianami pokoju, w którym to piszę, nie ma nic prócz próżni. Niewątpliwie oznacza to początek nieuleczalnej głupoty. Co o tym myślisz? W każdym bądź razie sama widzisz, że nie jestem godzien nawet Twojego gniewu. Pełen pokory, zawsze szczerze oddany J. Conrad 42. DO MARGUERITE PORADOWSKIEJ 18 grudnia 1893, „Adowa” w Rouen Kochana Wujenko, Zdziwi Cię otrzymanie ode mnie listu stąd, ale okazuje się, że Kompania Francusko– Kanadyjska1 nie dotrzymała umowy z naszym armatorem, co opóźniło odpłynięcie. Teraz ma się odbyć w Paryżu proces, w przyszły piątek — sprawa o odszkodowanie i odsetki. W każdym razie interes upadł i do Kanady nie popłyniemy. Skoro tylko proces się zakończy, wrócimy do Anglii, by załadować na Indie, Zatokę Perską lub — sam nie wiem dokąd. — Nic nie jest pewne prócz tego, że sami nie wiemy, dokąd popłyniemy. Wydaje mi się nienaturalne, by być we Francji bez widzenia Ciebie! Miałem ochotę wymknąć się i uciec do Paryża lub nawet całkowicie opuścić statek, ale musiałem zarzucić te marzenia. Faktem jest, że nie mogę sobie pozwolić na mały luksus uczucia. Zresztą nie puszczono by mnie. Ot co! Cóż mogę poradzić? Nie ma przyjemnych konieczności. Zawsze są twarde — znasz to wyrażenie. Dlaczego? Dziwne to w każdym razie. Miałem już zaszczyt wspomnieć kilkakrotnie w moich listach, że życie wywrócone jest na opak. Zrobiłem z tego artykuł wiary, któremu się poddaję. Napisz tu słówko, by mnie pocieszyć. Czy zechciałabyś wyświadczyć mi przysługę? Tak, oczywiście! Otóż, czy Ty, która znasz wszystkich, znasz może kogoś z administracji Kanału Sueskiego. Chciałbym wiedzieć, w jaki sposób można starać się o posadę pilota na Kanale. Nie sądzę, by było to bardzo trudne, ale trzeba jednak wiedzieć jak. Jeśli będziesz mogła zdobyć te wiadomości, to dowiedz się również, ile płacą. Wydaje mi się, że to żadne eldorado. Wybacz moją bezpośredniość i z góry tysiąckrotne dzięki, ale pamiętaj, że to nie jest bardzo ważne, więc zbytnio się nie kłopocz. Twój zawsze bardzo oddany Conrad 43. Do Marguerite Poradowskiej i stycznia 1894, w Rouen Droga Wujenko, Oto składam Ci najlepsze życzenia noworoczne. Naumyślnie czekałem na ten dzień, żeby uniknąć pomyłki; Zaczynając rok myślę o Tobie! Piszę to w brudnej, małej kawiarni. U nas (u wszystkich na statku) taka bryndza, że po bezowocnych próbach pożyczenia dziesięciu sous od wszystkich moich kolegów, powziąłem decyzję i właśnie zabiłem jakiegoś pana (całkiem mi obcego), by ukraść jego portmonetkę. Leży tam, rozciągnięty na rogu ulicy, podczas gdy ja cieszę się owocami mojej przedsiębiorczości. Niewątpliwie zostawił wdowę i sporo małych dzieci; smutne, ale czegóż innego można oczekiwać? Muszę mieć przecież znaczek na list! a poza tym wyglądał na głupiego! Ja chcę mojej książki!!!!!!!!!!! Nie! Twojej książki. Czekam na nią. Muszę ją mieć, i to jak najszybciej! Nie rozumiem, czemu się wahasz. Pewnie po to, by mnie drażnić. To Ci się udało……….(tu atak nerwowy)……… No, czuję się teraz lepiej. Mały kieliszek koniaku pomógł mi wrócić do siebie. Nie mogę iść do Biskupa1. Nie mam odpowiedniego stroju, a poza tym po co? Czy Ty lubisz tego Biskupa? Sądząc z tego, co mi mówiłaś, to raczej wątpię. Ja też nie. Całuję Cię z całego serca. Twój bardzo oddany siostrzeniec i sługa J. Conrad 44. DO MARGUERITE PORADOWSKIEJ 18 lutego [I8]94, I7 Gillingham St. Kochana Wujenko, Właśnie otrzymałem z Polski telegram. Mój Wuj umarł 11 tego miesiąca1 i wydaje mi się, że wszystko we mnie umarło. Czuję się, jak gdyby zabrał ze sobą moją duszę. Chorowałem przez parę dni i właśnie zacząłem trochę wracać do siebie, gdy otrzymałem tę wiadomość. Całuję Cię z całego serca J. Conrad 45. DO MARGUERITE PORADOWSKIEJ czwartek, Londyn, 17 Gillingham St, S. W. [marzec 1894]1 Kochana moja Wujenko, Wybacz mi, że nie pisałem wcześniej, ale jestem w trakcie zmagania się z rozdz. XI; wiesz, walka do upadłego! Jeśli ustanę, to będę zgubiony! Piszę do Ciebie przed wyjściem. Niestety, muszę czasami wychodzić! Żal mi każdej minuty nie spędzonej nad kartką papieru. Nie mówię „z piórem”, ponieważ piszę bardzo mało, ale natchnienie przychodzi do mnie, gdy patrzę na papier. Potem następują niebotyczne wzloty; myśl błądzi po rozległych przestrzeniach wypełnionych cieniami form. Wszystko jest jeszcze chaosem, ale zjawy zmieniają się powoli w żywe istoty, drżące mgły nabierają kształtów i — kto wie? — może coś powstanie z zamętu niejasnych pomysłów. Posyłam Ci pierwszą stronę (którą przepisałem), byś miała wyobrażenie o tym, jak wygląda mój rękopis2. Należy Ci się to, skoro ja widziałem Twój. Lubię, istotnie lubię, przestrzegać zasad etykiety. Ściskam Cię serdecznie. Zawsze Twój J. Conrad Przyślij mi adres w Lilie. 46. DO MARGUERITE PORADOWSKIEJ 24 kwietnia 1894, godz. II rano [Londyn] Kochana Wujenko, Muszę Cię z żalem powiadomić o śmierci pana Kaspara Almayera, która nastąpiła dziś o godz. 3 rano. Skończone. Skrzypnięcie Imć Pióra piszącego końcowe słowa i nagle wszyscy ci ludzie, którzy szeptali mi do ucha, gestykulowali przed oczyma, żyli wraz ze mną przez tyle lat — wszyscy stają się tłumem widm, oddalają się, zacierają się i zlewają ze sobą; nikną i bledną w słońcu tego pięknego i ponurego dnia. Od chwili przebudzenia dziś rano wydaje mi się, że w tych kartkach, które leżą przede mną, pogrzebałem część samego siebie. A jednak jestem zadowolony — trochę. Prześlę Ci te dwa rozdz., jak tylko będą przepisane na maszynie. Dzięki za list. Całuję Cię z całego serca. Zawsze Twój wierny i oddany J. Conrad 47. DO MARGUERITE PORADOWSKIEJ czwartek [10 V 1894]1 Moja kochana, dobra Wujenko, Wybacz mi zwłokę w odpowiedzi. Bardzo byłem zajęty, a przy tym sądziłem, że prześlę Ci dziś dobrą wiadomość o sobie. Byłem prawie pewien — a przecież optymistą nie jestem — że dostanę komendę statku. Nic z tego nie wyszło. Zamiast Ci napisać — tak jak zamierzałem — o spełnieniu się mego pragnienia — posyłam Ci westchnienie żalu i pomruk złości. Ot co! Nie ma rady. Zaczynam się przyzwyczajać do tego rodzaju rozczarowań. Dlaczego piszesz „moja nędzna powieść”? Jestem pewien, że to będzie udana rzecz. Właśnie parę dni temu przeczytałem powtórnie Yagę: Sprawiło mi to wielką przyjemność. Czytałem powoli i wplatałem moje marzenia w strony, które tak lubię. Wybacz, że nie przesyłam Ci XII roz. Cały rękopis znajduje się obecnie w rękach dosyć znakomitego krytyka, Edmunda Gosse2. Pojęcia nie mam, jak go długo przetrzyma. Zresztą jesteś obecnie zajęta własną pracą i wolałbym Ci nie przeszkadzać. Ważna jest sprawa tytułu. Masz całkowitą rację. Serce młodej dziewczyny — zupełnie dobry, ale czy nie myślisz, że trochę za długi? Czy nie mogłabyś znaleźć czegoś krótszego? Czegoś, co by, na przykład, wyrażało jakieś przeżycie, „stan duszy”, jak powiadasz w liście3. Niech będzie Wojtek! Ściskam Cię mocno. Nie piszę więcej, bo serce mam ciężkie rozczarowaniem, a nie chcę „jeremiadować”. Wkrótce znowu napiszę. Zawsze Twój J. Conrad 48. DO MARGUERITE PORADOWSKIEJ 12 lipca [i8]94 Kochana Wujenko, Cieszę się, że Twoja powieść spodobała się recenzentowi wydawnictwa. Zresztą wcale w to nie wątpiłem — jestem jednak, jeszcze bardziej rad z wiadomości, że czujesz się dobrze na ciele i duszy. Jeśli idzie o mnie, to ani z jednym, ani z drugim dobrze się nie czuję. Wysłałem mój rękopis do Fishera Unwina i Sp., którzy wydają serię powieści anonimowych.1 Jeszcze nie ma odpowiedzi. Przyjdzie ona niewątpliwie w formie odesłanego mi arcydzieła, na który to cel przesłałem potrzebne znaczki pocztowe. Prawdę mówiąc wcale mnie nie interesują losy Szaleństwa Almayera. To już zakończone. Zresztą, tak czy inaczej, stanowiłoby to w moim życiu jedynie epizod bez dalszego znaczenia. O tak, dobrze byłoby znowu się zobaczyć. Ale!…. Tymczasem dobrze jest myśleć o Twojej prawdziwej i czułej przyjaźni. To osładza wiele rzeczy. Całuję Twoje ręce. Twój oddany przyjaciel i siostrzeniec J. C. Korzeniowski Wysyłam to do Passy, choć nie ma Cię już w Paryżu. Nie mam innego adresu. 49. DO MARGUERITE PORADOWSKIEJ Poniedziałek, 17 Gillingham St, London S. W. [30 VII? 1894]1 Droga Wujenko. Odpisuję Ci odwrotną pocztą, by złożyć swoje gratulacje — by Ci powiedzieć, jak cieszę się z Twojego sukcesu!2 Właśnie zacząłem wstawać. Spędziłem w łóżku 10 dni — 10 wieków! Nadal jeszcze choruję. Co za monotonia! Od Fishera Unwina odpowiedzi nie było. To może trwać miesiącami i nie myślę, by w końcu przyjęli. Tu, w tym kraju, gdzie ukazują się 4 powieści tygodniowo (mój Boże, co za powieści!), bardzo długo trzeba naczekać się w przedpokoju. Sądzę też, że to strata czasu. Jeśli nie powiedziałaś nic w „Revue”, moglibyśmy chyba wydać Almayera nie jako tłumaczenie, lecz jako wspólną pracę. Tupetu to mi nie brak, by się do Ciebie z tym zwracać, drogi Mistrzu! Można by pomyśleć, że mam jeszcze gorączkę. Nic nie zdziałałem — nic nie przedsięwziąłem — niczego nie próbowałem — nic nie ryzykowałem — i w rezultacie nie mam nic, prócz gorączki. A nawet i ona opuściła mnie wczoraj, pozostawiając bardzo osłabionym i zniechęconym. Oto moje sprawozdanie. Pisz do mnie często. Całuję Cię z całego serca. Twój J. Conrad Nic nie da się zrobić dla młodego człowieka3. Pytałem wszystkich znajomych. Nic z tego! Zapełnione młodymi Francuzami! 50. DO MARGUERITE PORADOWSKIEJ sobota, La Roseraie, Champel, Geneve [18 VIII ? 1894]1 Droga Wujenko. Ponieważ jesteś tak dobra, że zajmujesz się moimi sprawami, pomówimy o tym głupcu Almayerze. Napisałem domagając się zwrotu rpsu2 i kiedy tylko wrócę do Anglii, będzie on do Twojej dyspozycji. Chciałbym zatrzymać nazwisko Kamudi3 (wymawia się „Kamoudi”), słowo malajskie, oznaczające „ster”. Nie chcę dużych liter i tym podobnych. Jakże typowe dla Twojej łaskawej dobroci, by o takich rzeczach pomyśleć. Możność wyrażenia moich biednych myśli w Twoim pięknym języku jest dla mnie szczęściem i zaszczytem. Nie jest to uprzejmość, lecz szczere przekonanie. Nazwisko „Kamoudi”, małym drukiem, gdziekolwiek umieszczone — wystarczy. Twoje nazwisko na stronie tytułowej — o współpracy K. wystarczy krótka wzmianka. Odpowiada Ci to? Wydaje mi się zresztą bardzo dziwne, że Ci to wszystko piszę. Trudno mi uwierzyć własnemu szczęściu. Ofiarowujesz mi swoją pomoc w Brukseli u Pécheta4 lub innych. Szczerze Ci powiem, że moje zasoby są prawie wyczerpane i że konieczne jest, bym jak najprędzej znalazł pracę; jeżeli więc możesz coś załatwić bez nadmiernego wysiłku, z wdzięcznością przyjmę Twoją pomoc. W stosunku do Ciebie jestem wyzbyty dumy, fałszywego wstydu i wszystkich innych uczuć prócz przywiązania, zaufania i wdzięczności. Jeśli na dowodzenie trzeba założyć pieniądze, to pierwszego marca 1895, ale nie wcześniej, mogę zdeponować 12000 fr.5 Jestem gotów zdawać w Belgii egzamin, jeśli to konieczne. Nie rób sobie jednak za dużo kłopotu. Ja ze swej strony też przeprowadzam poszukiwania i pewien jestem, że znajdę coś mniej więcej dobrego. Raczej mniej niż więcej, to prawda — ale zawsze w końcu coś! Z rozkoszą czytam Maupassanta. Właśnie skończyłem Le lys rouge A[nato]le France’a.6 Nic mi to nie mówi. Nie mogę czytać niczego poważnego. Zacząłem pisać — dopiero przedwczoraj… Chcę, by to było całkiem krótkie — powiedzmy 20 lub 25 stron takich jak w „Revue”7. Tytułuję to Dwaj włóczędzy (Two Vagabonds) i chcę naszkicować w ogólnych zarysach — bez cieniowania i szczegółów — dwa ludzkie wraki, takie, jakie spotyka się w zapomnianych zakątkach ziemi. Białego człowieka i Malajczyka. Widzisz, jak Malajczycy się mnie trzymają. Jestem przywiązany do Borneo. Najwięcej kłopotu sprawia mi to, że moi bohaterowie są tacy rzeczywiści. Znam ich tak dobrze, że krępują moją wyobraźnię. Biały jest przyjacielem Almayera, Malajczyk jest naszym starym znajomym Babalatchim, zanim jeszcze doszedł godności premiera i zaufanego człowieka Radży. Otóż to. Brak mi jednak dramatycznej kulminacji. Głowę mam pustą i nawet z początkiem są trudności! Więcej Ci nic nie powiem! Już teraz mam ochotę to porzucić. Czy sądzisz, że można zrobić rzecz interesującą bez kobiety?! Wracam do Anglii w końcu sierpnia. Muszę poważnie zająć się szukaniem pracy. Powracam do zdrowia i ponieważ najwyraźniej nie mogę umrzeć, muszę zająć się życiem — co bardzo nudne. (To nie poza! Naprawdę tak czuję!) Napisz do mnie tutaj, jeśli będziesz miała czas odpowiedzieć na ten list. Uprzedzę Cię o wyjeździe. Daj mi znać o Twoim zdrowiu. Sprawiasz wrażenie, jakbyś chciała powiedzieć, że nie jest w najlepszym porządku, i bardzo mnie to niepokoi. Ściskam Cię z całego serca. Zawsze Twój J. Conrad 51. DO T. FISHERA UNWINA 8 września 1894 [Londyn] Messr Fisher Unwin and Co. Szanowni Panowie, 4–ego lipca 1894 dostarczony został do wydawnictwa Panów na Paternoster Row maszynopis. Tytuł Szaleństwo Almayera; opakowany był w brązowy papier zaadresowany do J. Conrada, I7 Gillingham St. S. W., ofrankowany dwunastoma jednopensowymi znaczkami na opłacenie zwrotu pocztą. Pakiet opakowany w brązowy papier włożony był pomiędzy dwa kawałki tektury związane sznurkiem. Na jednym z nich był adres Panów. Posłaniec otrzymał normalne pokwitowanie odbioru, ale nie pamiętam nazwiska czy też inicjałów podpisu. Ośmielam się teraz zapytać szanownych Panów, czy istnieje jakakolwiek możliwość, by rękopis (życie na Malajach, około 64 000 słów) został w przyszłości przeczytany? Jeśli nie, będzie to — zapewne — los nie gorszy, niż na to zasługuje, aczkolwiek w takim wypadku przekonany jestem, że Panowie nie wezmą mi za złe, jeśli przypomnę, iż jakkolwiek bezużyteczny z punktu widzenia wydawniczego — jest on bardzo dla mnie cenny. Absurdalne uczucie — niewątpliwie — lecz, wydaje mi się, nie bez precedensu. W danym wypadku jest ono szczególnie silne z uwagi na przypadek, że nie posiadam żadnego innego egzemplarza, ani rękopiśmiennego, ani maszynowego. Przepraszam uniżenie za zajmowanie tą sprawą czasu szanownych Panów. Pozostaję z głęboką czcią i wysokim poważaniem J. Conrad 17 Gillingham St. S. W. Oryginał angielski w Berg Collection, New York Public Library. 52. DO MARGUERITE PORADOWSKIEJ 4 paźdz. [18]94 Kochana Wujenko, Mój rękopis został przyjęty. Właśnie otrzymałem wiadomość. F[isher] U[nwin] daje mi tylko ?20 za copyright. Napisałem, że przyjmuję warunki. Trzeba się namyślić, co zrobić z Twoim tłumaczeniem, ponieważ będzie miał wszystkie prawa do książki. Obawiam się, że F. U. zażąda zbyt wygórowanej ceny. Postaram się zatrzymać copyright francuski, jeśli mi się uda. To będzie temat do przedyskutowania, kiedy spotkam się z kierownikiem wydawnictwa. Przyjąłem to, co mi ofiarowano, ponieważ naprawdę bardzo ważny jest sam fakt wydania. Każdego tygodnia wychodzą dziesiątki powieści i bardzo jest trudno dostać się do druku. Obecnie brakuje mi tylko statku, abym stał się prawie szczęśliwy. Czuję się dosyć dobrze. Od dwóch dni mam potworny katar i w tej chwili głowa mi pęka. Wybacz, proszę, chaotyczność tego listu. Wydawca powiedział mi również, że jeśli mam coś krótszego (25 000 słów), chętnie to zobaczy. To dosyć pochlebne. Nie mam nic. Dwaj włóczędzy leżą odłogiem. Zbyt jestem zajęty szukaniem statków. W tej dziedzinie nic jeszcze. Całuję Cię z całego serca. Zawsze Twój oddany i wierny J. Conrad 53. DO FISHERA UNWINA 4 paźdz. [18] 94 [Londyn] Szanowny Panie, W odpowiedzi na Pański list z 3 paźdz. na temat rpsu Szaleństwa Almayera zawiadamiam uprzejmie, iż skłonny jestem odstąpić prawa druku za wymienioną przez Pana sumę (?20). Chciałbym jednak prosić Pana o łaskawe rozważenie następującej sprawy. Mme Marguerite Poradowska, stała współpracowniczka „Revue des Deux Mondes”, widziała rps i wystąpiła do mnie z propozycją przetłumaczenia go na francuski dla „Revue”. Rozmawiała później z M. Brun?tiere1, który obiecał zamieszczenie, nie wdając się — o ile wiem — w szczegóły finansowe. W każdym razie ja o nich nic nie wiem. Sądzę, że jest to bez znaczenia, osobiście zresztą nie spodziewam się z tego żadnych korzyści materialnych. Nic konkretnego nie zostało poczynione, a Mme Poradowska, jedyna osoba wciągnięta w tę sprawę, nie widziała nawet ostatnich 2 rozdziałów, które w tym czasie nie były jeszcze napisane. Jeśli idzie o mnie, to ogromnie bym chciał ukazać się w „Revue”, a tym bardziej być przetłumaczonym przez tak wysoce kwalifikowaną i czarującą pisarkę. Ufam, że nie będzie Pan miał nic przeciwko temu, by Mme Poradowska spełniła swój zamiar. Zaznaczam przy tym raz jeszcze, że —według mnie — korzyść materialna będzie znikoma. „Revue” nie płaci dobrze za przekłady, ale z drugiej strony małe jest prawdopodobieństwo, by propozycja tłumaczenia nadeszła skądinąd. Oczekując łaskawej odpowiedzi Pana w tej sprawie, pozostaję z głębokim poważaniem J. Conrad 17 Gillingham St. S. W. Tekst wg oryginału angielskiego w Rosenbach Foundation w Filadelfii. 54. DO MARGUERITE PORADOWSKIEJ 10 paźdz. [18]94 Kochana i najlepsza z Ciotek, Dziękuję Ci za kartkę. Zwycięstwo. Mam francuski copyright dla siebie samego. Pozwól opowiedzieć Ci o mojej audiencji. Na początku zostałem przyjęty przez dwóch „recenzentów”, wydawnictwa, którzy z wylewnością prawili mi komplimenta (czyżby ze mnie żartowali?). Później zaprowadzono mnie przed oblicze szefa, aby omówić interesy. Powiedział mi całkiem szczerze, że gdybym chciał wziąć na siebie część ryzyka wydania, mógłbym mieć udział w zyskach. Jeśli nie — dają mi ?20 i prawa francuskie. Wybrałem to ostatnie. „Bardzo mało. panu płacimy powiedział — ale niech szanowny pan weźmie pod uwagę, że jest pan nieznany i że jego książka trafi do bardzo nielicznej publiczności. A poza tym — sprawa gustu. Czy spodoba się czytelnikom? My również coś ryzykujemy. Wydamy pana w pięknym tomie za 6 szylingów, a — jak pan wie to, co my wydajemy, zawsze jest z powagą recenzowane w pismach literackich. Może pan być pewien długiej notice w «Saturday Review» i «Atheneum», nie mówi się już o zwykłej prasie. Otóż dlaczego nie zamierzamy wydać pana książki przed kwietniem przyszłego roku, podczas sezonu. Druk rozpoczniemy natychmiast, aby mógł pan poczynić poprawki, a proof sheets1 prześlemy p. Poradowskiej przed Bożym Narodzeniem. Niech pan napisze coś krótszego — w tym samym rodzaju — dla naszej Pseudonym Library, a jeśli będzie nam to odpowiadało, będziemy radzi móc panu ofiarować o wiele lepszy czek.” Otóż to. Posuwam się ostrożnie naprzód, trzymając z każdej strony pod pachą jednego włóczęgę, w nadziei że sprzedam ich Fisherowi Unwinowi. Handel niewolnikami! Słowo daję! Dzięki za Twoje starania u p. Pécher. Nie miałem dosyć czasu, by zajmować się morskimi sprawami, ponieważ Almayer złożył mi 3–dniową wizytę. Dziś mnie opuszcza. Nic do poprawienia. Bardzo byłoby miło przyjechać do Paryża, aby obejrzeć Twój pastel.2 Wyłącznie pastel — rozumiesz — nie Ciebie. O, nie! Obawiam się jednak, że ta przyjemność nie dla mnie. W każdym razie nie w tym roku. Kiedy poczniesz ukazywać się w „Revue”? Zaczynam odczuwać głód Twojej twórczości. Ściskam Cię z całego serca i pozostaję, zawsze Tobie oddany siostrzeniec J. Conrad 55. DO MARGUERITE PORADOWSKIEJ poniedziałek rano [jesień 1894]1 Droga Wujenko, Odpisuję od razu na Twój drogi list. Pomysł powieści niezmiernie mi się podoba. Cieszę się ogromnie, że tworzenie sprawia Ci przyjemność. To daje. pewnego rodzaju gwarancję powodzenia2. Myślałem już — wielokrotnie — że krzywdzisz sama siebie chcąc tłumaczyć Almayera. W chwili kiedy masz tak dobrze zapowiadającą się pracę, nie powinnaś się tym zajmować. Mówię to całkiem poważnie i z przekonaniem. Byłoby to z krzywdą dla Ciebie samej i dla Twojej twórczości. Przyślę Ci zapewne advance sheets2, ale błagam — nic z nimi nie rób. Jeśli mi wolno sądzić po sobie — nie mógłbym znieść oderwania się od pracy bliskiej sercu dla tłumaczenia! Nie rób tego. To byłaby zbrodnia. Twoja powieść musi mieć punkt kulminacyjny, nie tylko dramatyczny, ale i charakterystyczny. Czy masz już coś takiego? Drobny urzędnik polski to nie to samo co drobny urzędnik francuski (jakże dobrze znał ich Maupassant!) i jeśli wyraźnie widzisz różnicę (w co nie wątpię) — stworzysz coś pięknego. Myślę, że to będzie raczej studium kobiety. Prawda? Twoja rada, Pani Ciotko, przyszła zbyt późno. Obawiam się, że jestem zanadto pod wpływem Maupassanta. Przestudiowałem Pierre et Jean myśli, metodę i wszystko — z uczuciem głębokiej rozpaczy. To sprawia wrażenie niczego specjalnego, a mechanizm jest tak złożony, że. rwałem sobie włosy z głowy. Czytając ma się ochotę płakać z wściekłości. Tak to jest! Tak, to prawda. Najciężej się pracuje, kiedy się nic nie robi. Od trzech dni zasiadam nad czystą kartką papieru — i kartka jest nadal czysta, z wyjątkiem „IV” u góry4. Prawdę mówiąc zrobiłem zły początek. Pocieszam się trochę myślą, że Tyś zrobiła dobry. Czegóż można oczekiwać? Nie czuję najmniejszego zapału. A to klęska. Poważna krytyka odnosi się z należytą pogardą do The Heavenly Twins pani Sarah Grand5. Ale! Książka miała już 10 wydań, a autorka schowała do kieszeni 50 000 franków. Świat to podłe miejsce. A w dodatku ta kobieta jest jeszcze postrzelona i głupia. Wyobraź sobie głupca, który wariuje. To i smutne, i straszne. Prawdziwy koszmar, co? Pani M. Wood6 ukradła mi tytuł. Wydała właśnie książkę The Vagabonds i jestem w kłopocie. Naprawdę! Współczułabyś mi, gdybyś wiedziała, jak mnie to złości. Co do tej książki, obecnie pozbawionej tytułu, to skoro Tyś opisała mi swoją — opiszę teraz moją. Głównym tematem jest nieokiełzana, szalona próżność człowieka głupiego, któremu sprzyjało powodzenie, ale który pozbawiony jest zasad i kieruje się wyłącznie chęcią dogodzenia własnej próżności. Nie jest wierny nawet samemu sobie. Stąd upadek, raptowne staczanie się w fizyczną niewolę zupełnie dzikiej kobiety. Sam to widziałem! Katastrofa będzie wywołana intrygami w małym malajskim państewku, gdzie ostatnim słowem jest otrucie. Rozwiązanie dramatu: samobójstwo — ciągle z próżności. Wszystko to będzie tylko naszkicowane, jako że piszę to dla Pseudonym Library i jestem ograniczony do 36 000 słów w tomie7. Tyle o tym. Z Antwerpii jeszcze nic. Pertraktuję z ludźmi z Liverpoolu. Mają taki śliczny stateczek o takiej ślicznej nazwie „Primera”8. Myślę, że z tego coś wyjdzie, ale niczego nie jestem pewien. Twoje listy są dla mnie wielką radością. Ostatecznie jesteś jedyną osobą na świecie, której mogę wszystko powiedzieć — tym cenniejsze są Twoje uczucia. Twój całym sercem J. Conrad 56. DO MARGUERITE PORADOWSKIEJ 27 grudz. I894, I7 Gillingham St. Moja bardzo kochana i bardzo czarująca Ciociu, Tysiąckrotne życzenia szczęścia na Nowy Rok i powodzenia z nową książką! W tym miejscu całuję Cię bardzo mocno. Tak często myślę o Tobie! Każdego dnia. I wyobrażam sobie, że Cię widzę: pióro w ręce — światło lampy na Twojej zamyślonej głowie przed Tobą biała kartka papieru i Twoja wyobraźnia, która ożywia do radości czy cierpienia wszystkie bezcielesne dusze ukryte pod Twoim czołem! Musisz być bardzo szczęśliwa. Ty widzisz swoją pracę. Ja zaś posuwam się po omacku, jak awanturniczy ślepiec. Stało się. Zmieniłem tytuł. Będzie: An Outcast of the Islands.1 Sama rzecz też została zmieniona. Wszystko uległo zmianie, z wyjątkiem wątpliwości. Wszystko — z wyjątkiem lęku przed tymi zjawami, które się samemu wywołuje i które tak często odmawiają posłuchu mózgowi, który je stworzył. Nareszcie. Oto skończony rozdz. VIII. Jeszcze cztery!2 Cztery wieki udręki — cztery minuty rozkoszy i potem koniec — głowa pusta — zniechęcenie i wieczne wątpliwości. Napisz mi parę słów, jak będziesz miała czas. Choćby jedno słówko. O sobie i o powieści. Dwa słówka. Zawsze Twój J. Conrad W Wigilię otrzymałem I–szą korektę Szaleństwa Almayera. 16 stron. Otrząsam się ze wstrętu. Absolutnego wstrętu do rzeczy drukowanej, która wygląda tak głupio — gorzej jeszcze: bez sensu. 57. DO EDWARDA GARNETTA 4 stycznia 1895, 17 Gillingham St. Drogi Panie, Wróciwszy z późnej wyprawy do domu, zastałem Pański miły list. Pragnę bezzwłocznie podziękować Panu za ten nowy dowód zainteresowania, którym darzy Pan łaskawie moje przedsięwzięcie. Niezależnie od tego, czy książka1 będzie składana na nowo, czy też nie, nie zmieni to faktu Pana współdziałania ani przyjemności, którą mi Pan sprawił. Miałem zamiar napisać do Pana w przyszłym tygodniu, ale właściwie mogę o to spytać już teraz. Chciałem prosić, by Pan wyznaczył jakiś dzień w następnym tygodniu lub za dwa tygodnie — kiedy tylko Pan zechce w którym mógłbym Pana zaprosić na kolację. Nie mam żadnych zobowiązań — przynajmniej żadnych takich zobowiązań, które nie mogłyby być w każdej chwili wyrzucone za burtę bez zakłócenia harmonii wszechświata. I czy w takim wypadku zechciałby Pan przyjechać aż na I7 Gillingham St.? (Victoria). Okolica jest tu teraz całkiem spokojna i o ile się orientuję, mieszkańcy już od pewnego czasu nie praktykują ludożerstwa. Proszę zatem o wyznaczenie dnia i godziny. Nie wątpię, że Mr Chesson2 czule się będzie obchodził z Szal. Almayera. Jutro doślę przedmowę (sobota). Pańska książka3 jeszcze nie nadeszła. Podnieca Pan moją ciekawość. Moim zdaniem dążenie jest o wiele bardziej fascynujące niż końcowe osiągnięcie — ze względu na nieograniczone możliwości; w świecie idei zaś wysiłek lub eksperyment są jutrzenką ewolucji. Raz jeszcze dzięki! Szczerze oddany J. Conrad Jest to pierwszy znany list Conrada do Garnetta. Tekst wg wydania Garnetta Letters from Conrad. Przekład z angielskiego. 58. DO MARGUERITE PORADOWSKIEJ Sobota [II 1895]1 I7 Gillingham St., London S. W. Droga Wujenko, Aby Ci wytłumaczyć, dlaczego nie podziękowałem za Marylkę, muszę Cię poinformować, że leżałem w łóżku, w dosyć złym stanie, u mego przyjaciela Hope’a, podczas gdy Twoja książka2 czekała na mnie w Londynie. Wróciłem zaledwie wczoraj. Kochana i dobra Ciociu, zmasakrowałaś tę nieszczęsną książkę! Poza tym zaś Brun?tiere3 — jedyny winowajca — jest głupcem. Ale to, co pozostało, jest czarujące i nie brak tam przestrzeni i powiewu wiatru w Twoich opisach ukraińskich pól. To zdumiewające! Nigdy tam nie byłaś! Prawda? Jeśli się nie mylę, to scena między ojcem i córką została skrócona. Czy tak? Wszystko jest dobre, doskonałe — bez pochlebstw. Niemniej jednak chciałbym skrócić Brunetiere’a, powiedzmy, o głowę. (Głupiec!) Alm. ukaże się w pierwszym tygodniu marca4. Wygnaniec etc, etc. postępuje pomalutku przy zwykłym akompaniamencie płaczu i zgrzytania zębów. W mojej naturze leży być nieszczęśliwym, nędzarzem moralnym, wyzutym z odwagi bankrutem. Miałem wyjechać w interesach do Nowej Funlandii, ale nie czuję się na siłach i podróż została odłożona5. Pisz do mnie, kiedy tylko serce zapragnie. Ściskam Cię bardzo mocno. Zawsze Twój J. Conrad Znasz mój kult Daudeta. Czy sądzisz, że przesłanie mu książki6 byłoby z mojej strony śmiesznością — przeze mnie, który przeczytał wszystkie jego książki pod różnymi niebami? Nie zrobiłbym tego po to,— by ją przeczytał ale by po prostu złożyć coś w rodzaju hołdu, ponieważ, bądź co bądź, jest on jednym z przedmiotów mojego młodzieńczego entuzjazmu, który przetrwał — a nawet spotęgował się. Co myślisz? Daj mi znać, jak Ci idzie książka. Mam chęć dążyć wytrwale do Passy by ujrzeć rękopis. Mój wydawca wspomina o tłumaczeniu na francuski. Co mam robić? O Boże! Jakże czarne jest wszystko, czarne, czarne. Dziś jest jeden z moich złych dni. Nie przejmuj się. Uściski. 59. DO EDWARDA GARNETTA Piątek,17 Gillingham St. S. W. [8marca 1895]1 Drogi Panie, Przesyłam 4 rozdziały Wykolejeńca, który — jak Pan zauważy — nim jest całkowicie. Bardziej niż kiedykolwiek. Pańskie wczorajsze słowa tchnęły we mnie tyle życia, że wbrew oporom zmuszony jestem posądzić Pana o dobroduszność. Proszę się nie gniewać, bo nic złego nie mam na myśli oskarżając Pana o taką bourgeois (lub filisterską) przywarę. Nawet nasi przyjaciele nie są doskonali! Nasz świat to ponure miejsce, wystawione na pastwę drobnych cnót. Ponure miejsce — chyba że jest się kimś w rodzaju Willemsa i pełnym namiętności — bez poczucia moralnego, wtedy można pewnie odkryć jakieś rozweselenie na dnie własnych katuszy. Ale to jest loteria; coś nielegalnego; wynalazek diabła. W XII rozdziale, poczynając od słów: „O znów są…” — są dwa akap. w nowym stylu.2 Proszę łaskawie zaznaczyć na marginesie, co Pan o tym myśli. Jedno słowo wystarczy. Sam mam co do tego poważne wątpliwości; lecz gdzież jest ta rzecz, instytucja czy zasada, w którą nie wątpię?! O moim powrocie z kontyn.3 zostanie Pan powiadomiony osobnym pismem — jako że wytworny wywiad „Pall Mall”4 zaniedbuje mnie w sposób niewytłumaczalny. Tymczasem vale. Pański J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Unwersity of Virginia. 60. DO FISHERA UNWINA Bruksela, 12 marca 1895 Szanowny Panie, Jako że Pań był łaskaw parokrotnie wspomnieć o swojej gotowości załatwienia spraw związanych, z przekładem Szaleństwa Almayera na francuski, ośmielam się teraz zwrócić do Pana z prośbą o przysługę. Moja ciotka nie czuje się dostatecznie dobrze, aby podjąć się teraz tej pracy, a poza tym zbyt jest zajęta własną, mającą się ukazać wkrótce, powieścią, by wiązać się na przyszłość — chyba że bardzo odległą; to zaś z kolei mnie nie dogadza. Posłałem korektę do Paryża, do Th. Bentzon (Mme Blanc)1, która pisuje o Anglii i Ameryce do „Revuedes Deux Mondes” oraz zna literaturę i instytucje w obu tych krajach. Moja ciotka (współpracująca z nią w redakcji „Revue”) pisze do niej dzisiaj, prosząc o przeczytanie tego oraz, jeśli możliwe, o napisanie krótkiej oceny. To byłoby dobre — obawiam się jedynie, że artykuły tego rodzaju nie leżą w tradycji „Revue”. Co pewien czas pisują o twórczości bardziej znanych ludzi; w moim wypadku jednak obawiam się, że uzyskanie zgody Brunetiere’a byłoby zbyt trudne. No, ale spróbujemy; to rzecz warta zachodu. Wracam do Londynu w przyszłym tygodniu — na 18–tego. Czy 18–ty nie jest dniem, w którym ma się ukazać pewne nieśmiertelne dzieło?!2 Uprzedzam Pana, że jeśli mnie spotka rozczarowanie, to z pewnością dostanę jakiegoś ataku; jeśli padnę trupem na Pańskim dywanie w biurze, to w dziennikach konserwatywnych pojawią się wielkie nagłówki: Straszliwe okrucieństwo znanego wydawcy, i nawet odwaga młodych ludzi z „Daily Chronicle” nie uratuje Pana przed ogólną wściekłością. Powyższa frywolność kryje bardzo głębokie uczucie. Z uwagi na zwykłe miłosierdzie dla cierpień bliźniego niechaj zatem bez zawodu będzie to I8—ty. Cierpiący wielkie katusze z głębokim poważaniem J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Yale Unwersity. 61. DO EMILIE BRIQUELL I7 Gillingham Street, London S. W., 26 sierpnia 1895 Droga Panno Emilio, Trzy dni temu1 wróciłem z mojej podróży — chyba mogę nazwać (małą) podróżą przejażdżkę jachtem wokół Wysp Szetlandzkich i Orkadów. Całe dni pływaliśmy ze zwiniętymi żaglami, we mgle, na wzburzonych falach Atlantyku. Mała „Ildegonde” (kuter o wyporności 23 ton) tańczyła na wysokich grzbietach fal jak łupina orzecha. Przez dwa cudowne tygodnie huśtałem się na pełnym morzu przy smutnym śpiewie wiatru w osprzęcie, śpiewie wzbijającym się ponad akompaniament potężnego i monotonnego głosu wielkich fal przewalających się bez ustanku w nieskończoność szarego nieba, zielonej wody i olśniewająco białej piany. Wróciliśmy z dość pomyślnym powiewem wiatru, skróciwszy nasze żagle o trzy refy. Na tak zmniejszonych żaglach dzielna „Ildegonde” przebyła 273 mile morskie w 34 godziny. Przez cały ten czas ani na chwilę nie opuściliśmy mostku — przemokliśmy do suchej nitki — i nie było możliwości rozpalenia ognia w naszej mikroskopijnej kuchence. Żyliśmy słodką wodą i sucharami. Było wspaniale. Nigdy nie czułem się tak dobrze. Nie ulega wątpliwości, że tego potrzebuję. Tak jak Pani słusznie przypuszcza, bardzo zaniedbałem swoje sprawy i praca wali mi się teraz na głowę. Z książką dobiegam końca. Ale mam jeszcze inne kłopoty. Zamierzam w tym roku powrócić na morze. Chcę sobie kupić statek, objąć komendę i wyruszyć w podróż na 2– 3 lata2. To wszystko projekty. Mam nadzieję, że wszyscy Państwo macie się dobrze. Czy zechciałaby Pani napisać o tym parę słów? Przepraszam za ten chaotyczny list. Wkrótce napiszę bardziej „składnie”. Przesyłam ukłony dla Matki Pani. Zawsze Pani uniżony i oddany sługa J. Conrad Napiszę do Pani brata, jak tylko będę miał prawdziwie wolną chwilę: to znaczy— wolną głowę. Dziękuję za jego miły list. Tekst wg oryginału francuskiego w „Nouvelles Litteraires”, 8 VIII 11)64. 62. DO EDWARDA GARNETTA I7 września I895, I7 Gillingham Street S. W. Drogi Panie, Jest moim bolesnym obowiązkiem powiadomić Pana o śmierci p. Petera Willemsa z Rotterdamu i Macassaru, który został zamordowany I6 b. m. o godz. 4 ppoł., podczas gdy słońce świeciło radośnie, a katarynka na chodniku wygrywała ohydne Intermezzo z obrzydliwej Cavallerii. Skoro tylko przyszedłem do siebie po wstrząsie, zająłem się sprawami dwu niepocieszonych wdów po naszym nieodżałowanej pamięci przyjacielu i miło mi stwierdzić, że — z pomocą kapitana Lingarda, który całkowicie wziął na siebie sprawy związane z pogrzebem — przed północą wszystko zostało przyzwoicie załatwione. Ponieważ wie Pan, jak bardzo byłem przywiązany do naszego biednego zmarłego, nie zdziwi więc Pana, że od wczoraj życie wydaje mi się pustą, głuchą samotnością, z której wszystko, nawet cienie, znikło absolutnie. Almayer odszedł ostatni, ale zanim udało mi się go pozbyć, wymęczył mnie straszliwie swoim narzekaniem na kłopoty i koszty związane z owym nieszczęsnym wydarzeniem i nieczułymi uwagami na temat drobnych słabostek zmarłego. Znieważał również panią Willems, która była porażona rozpaczą i zachowywała się raczej jak niezgrabny manekin niż jak żywa kobieta. Z przykrością dodam, że Almayer nie był tak trzeźwy, jak powinien być w tych smutnych okolicznościach, i jak zwykle wydawał się być nieświadom rozpaczy i cierpienia wszystkich z wyjątkiem własnego — które uderzyło, mnie jako przeważnie wyimaginowane. Zadowolony byłem, że odchodzi, ale — taka jest niekonsekwencja ludzkiego serca — skoro tylko odszedł, zacząłem gorzko żałować jego nieobecności. Miałem przez chwilę ochotę wybiec za nim i przywołać go z powrotem, ale zanim otrząsnąłem się ze smutnej apatii, był już zbyt daleko. Nie mam już nic więcej do zakomunikowania, tyle tylko, że szczegółowy opis tych rozdzierających serce wydarzeń ostatnich dwu dni zostanie jutro złożony w Paternoster Bdgs1 do Pańskiego wglądu. Więcej pisać nie mogę! Świadom cennego współczucia ze strony Pana, ze łzami ściskam Pańską pomocną dłoń. Zawsze oddany J. Conrad Tekst i data listu wg wydania E. Garnetta Letters from Conrad. Przekład Z angielskiego. 63. DO EDWARDA GARNETTA wtorek, [24 września 1895] Drogi Panie, Mniej więcej przed godziną otrzymałem list Pana i rps i natychmiast odpisuję pod wrażeniem Pańskiej krytyki — dobrych i prawdziwie przyjacielskich uwag. Chcę Panu powiedzieć, jak bardzo cenię Jego troskę, poświęcanie czasu i oczywistą chęć przyjścia mi z pomocą. Wszystko to chcę powiedzieć, ale nie wiem, jak mam wyrazić moje głębokie zobowiązanie i dług wdzięczności, jakie czuję w stosunku do Pana. Choć szczodrze Pan osłodził tę gorzką pigułkę — nie zmienia to faktu, że ostatni rozdział jest po prostu okropny. Nigdy nie widziałem niczego równie jasno, jak widzę nagą ohydę tego fragmentu. Jednocześnie dostrzegam, jak bardzo stara się Pan wydobyć z niego to, co najlepsze, z delikatnością, która jakkolwiek może być niesłuszna z etycznego punktu widzenia — przynosi chwałę Jego sercu. Cieszy mię, że podoba się Panu rozdział XXIII. Szczerze mówiąc mnie również się podoba. Co do XXIV — nie mam wątpliwości, że najsłuszniej postąpiłbym niszcząc go i na cztery strony świata rozrzucając popioły. Pytanie tylko: czy mogę? Obawiam się, że nie! Brak mi odwagi, by postawić sobie zadanie napisania go na nowo. Nie jest to bowiem — jak Pan zauważył — sprawa poprawek tu i ówdzie, sprawa zmiany słów, wierszy czy stron. Cała koncepcja wydaje się być błędna. Wydaje mi się, że patrzyłem na sytuację ze złej strony. Zawsze się tego obawiałem. Od miesięcy bałem się tego rozdziału — teraz jest już napisany — i moje przeczucia spełniły się w formie klęski. Błąd nie da się już odrobić. Spróbuję, ale bez wiary, ponieważ piszę bez udziału świadomości (w pewnym sensie) i, bez względu na cel, nie mogę wtrącać się do tego, co jest we mnie. Z pewnością mnie Pan rozumie — nie potrafię ulepszyć tego, co już się samo napisało. A jednak, z Pana pomocą, postaram się spróbować. Wszystkie zaznaczone przez Pana ustępy będą wycięte. Willems chce uciec od obu kobiet — to jest myśl. Ale — czy mnie Pan rozumie? — ja tego tak nie pojmowałem. Wstyd! Filiation1 uczuć Willemsa owego wieczora, kiedy rozmawia z Aissą, wynika z mojej koncepcji tego człowieka — to skutek wrażenia wywołanego przez utratę rzeczy dla niego cennej, która (utrata) następuje po zaspokojeniu namiętności. Co za tym idzie — czyni on świadomy wysiłek, by na nowo rozbudzić namiętność, jako ostatni ratunek, ostateczne schronienie od żalu, od obsesyjnej tęsknoty do powrotu, skąd przyszedł. Jest to impuls myśli, a nie zmysłów. Ze zmysłami już koniec. Nic nie trwa wiecznie! Tak samo jest z Aissą. Jej namiętność również się wypaliła. Pragnie ona być czymś dla niego — trwać w jego myślach, w jego sercu przechowywać go w swoich uczuciach — w kobiecych uczuciach, które są po prostu ambicją odgrywania ważnej roli w życiu innej osoby. Oboje pragną coś znaczyć w układzie naturalnym i społecznym. W moich oczach oboje są typowi dla ogółu ludzkości, gdzie każda jednostka pragnie podkreślić swoją władzę — kobieta przez uczucie, mężczyzna przez jakieś (na ogół nikczemne) osiągnięcia. Ja sam — jak Pan z tego widzi — miałem ambicję ukazania tego i nie powiodło mi się, podobnie jak Willemsowi nie udało się zrzucić więzów ziemi i niebios. Tyle w obronie mojego punktu widzenia. W obronie wykonania nie mogę powiedzieć ani słowa. Jest bardzo słabe i nie trafia w sedno. Dlaczego? Gdybym to wiedział, gdybym znał przyczyny moich błędów, zniszczyłbym je, a potem pisałbym wyłącznie wspaniałe arcydzieła, których „nikt by nie rozumiał”. Tak jak jest — zbyt jestem leniwy, by zmienić swoje myśli, słowa, obrazy i marzenia. Lenistwo jest rzeczą świętą, To symbol naszych ograniczeń, poza które nie warto wychodzić. Nikt nie jest leniwy, jeśli chodzi o wykonanie czegoś bez wysiłku — a te rzeczy, które można wykonać jedynie z wysiłkiem, nie są tego warte. W swoim ujęciu ostatnich scen chciałem przekazać ten szczególny spokój, który wywołany jest przez wyjątkowe zaskoczenie. Proszę bowiem pamiętać, że oni wszyscy są niesłychanie zdumieni. Dlatego też są tacy spokojni (przynajmniej ja chciałem, by byli spokojni, a zrobiłem ich jedynie bezbarwnymi). Dlatego też dałem taki spokojny poranek — nieruchomość otaczających rzeczy podkreślona jedynie trzepotaniem się ptaszków. Potem świadomość położenia przenika ich serca — porusza ich — budzą się do rzeczywistości. Potem następuje gwałtowność — spoliczkowanie Aissy przez Joannę, ruch Willemsa, strzał Aissy — i koniec właśnie w chwili gdy radował się słońcem i życiem. Proszę mi wybaczyć to długie bajdurzenie. Chciałem, by Pan wiedział, co miałem na myśli — ten list sam w sobie jest spowiedzią z mojej całkowitej klęski. Po prostu nie umiałem znaleźć artystycznego wyrazu. Mała to strata dla mnie i widzę, że ziemia obraca się dziś nadal bez przeszkód. Raz jeszcze dzięki. Siadam od razu do roboty i będę grzebać w tych kościach. Może? Może? Zawsze oddany J. Conrad P. S. W piątek o 7, z radością. Tekst wg oryginału angielskiego w Berg Collection, New York Public Library. Data wg wydania E. Garnetta, Letters from Conrad. 64. DO EMILIE BRIQUELL 17 Gillingham St., London S. W., i października 1895 Droga Panno Emilio, Posypuję głowę popiołem, rozdzieram płaszcz, zdejmuję buty — mało rakuje, bym sobie założył pętlę na szyję — aby stanąć przed trybunałem Pani miłosierdzia. Niegodny (to ja) ledwo śmie pióro do ręki, by odpisać na Pani miły list z 8 września! Kiedy spoglądam na datę u góry tej kartki, mam uczucie, jakbym połykał kawałek rozżarzonego żelaza. Czy mogę oczekiwać przebaczenia? Gdyby Pani tylko wiedziała, jak byłem zajęty! Najpierw byłem zajęty chorobą. To nie jest bardzo aktywne zajęcie (skoro spędziłem tydzień w łóżku), ale zdumiewająco męczące! Potem — zgodnie z moim idiotycznym zwyczajem robienia wielu rzeczy naraz — wplątałem się w najprzeróżniejsze interesy (kopalnie złota, węgla, statek do połowu wielorybów na Południu — nie jest się takim głupcem…).1 Rozumie Pani, że podczas gdy pławiłem się w luksusie różnorodnych bólów newralgicznych w pokoju z zasłoniętymi firankami, diabeł (który jest bardzo uczynny) wmieszał się we wszystkie te wspaniałe przedsięwzięcia w taki sposób, że obecnie — kiedy wyszedłem na światło dzienne — nie mogę się w niczym połapać. Jak gdyby kłębek, który dostał się w łapki małego kotka. Umówione spotkania nie doszły do skutku, ludzie, którym zaufałem, porobili straszliwe głupstwa, moje pomysły zostały źle zrozumiane — teraz nic, tylko tłumaczenie się, wzajemne oskarżenia, wstręt i strapienie. Zmuszają mnie do niewykonalnych zobowiązań i do przełknięcia niestworzonych historii. Ręce mam pełne roboty, a głowę naładowaną cyframi, faktami, teoriami, ciężką prawdą i lekkimi, ale jadowitymi kłamstwami. Mniejsza o to! W końcu jakoś się z tego wygrzebię, a zresztą lubię wszelkiego rodzaju walkę: z żywiołami i ludźmi. Walka to życie, a dla mnie przyjemność jest właśnie w samej walce — nigdy w zwycięstwie lub w skutkach zwycięstwa. O tym nie myślę wcale. Głupie to, prawda? Ale właśnie to dziwactwo odróżnia mnie od zwykłego awanturnika. Dziękuję bardzo za wszystkie nowiny. Cieszę się, że Matka Pani czuje się nieźle. Miło to ze strony panny Simon, że wspomina swego skromnego profesora gry w bilard. Serdecznie ją pozdrawiam. Co za niezwykły pomysł Pani znajomej skrzypaczki wychodzić za mąż za Turka. Ale przynajmniej jest oryginalna; co się jednak tyczy szczęścia — to sprawa całkiem inna, chyba że ten Turek nie jest tak całkiem Turkiem; byłaby wówczas pewna szansa na znośne współżycie. Sądzę, że moja książka ukaże się w listopadzie2. Jestem pełen strasznych obaw. Zobaczymy! Oczekuję licznych i okrutnych krytyk. Zamierzam zażywać środki wzmacniające i dobrze się odżywiać, by przygotować się na ten cios! Raz jeszcze proszę o wybaczenie mi tego długiego milczenia — Pani rozumie, że to siła wyższa! Zawsze uniżony sługa i szczerze oddany przyjaciel Jph Conrad Wyrazy głębokiego uszanowania dla Matki Pani. Mocny uścisk dłoni dla pana Briquel. 65. DO T. FISHERA UNWINA środa, 17 Gillingham St. S. W. [29 I 96]1 Drogi Panie, W załączeniu zwracam korektę pierwszych stron, nadesłaną mi dziś rano. Jeśli Pan łaskawie rzuci okiem na stronę, gdzie są „opinie prasy”, zobaczy Pan, na czym polegają moje wątpliwości dotyczące sposobu ich umieszczenia. Mam nadzieję, że nie poczyta mi Pan tego za kaprys. Niezależnie jednak od groźby ściągnięcia na siebie takiego ciężkiego zarzutu, zmuszony jestem ostro zaprotestować przeciwko zamieszczeniu tego wstrętnego ogłoszenia obok mojej dedykacji.2 Dedykację traktuję bardzo poważnie. Jest to dar moich myśli ofiarowany z uczuciem i szacunkiem osobie, której przyjaźń uważam za szczęście i przywilej. Jeśli się taki dar w ogóle składa — powinien on być złożony z pewnym poszanowaniem dla formy. W tym zaś wypadku uważam, że dokonany został bez takiego poszanowania. Nie oznacza to oczywiście, bym w pełni nie doceniał miłych i pobłażliwych wypowiedzi prasy; muszę jednak wyznać, że nie uważam, by umieszczanie ogłoszenia naprzeciwko dedykacji było właściwe. Zakładam oczywiście, że przysłane mi arkusze były złożone prawidłowo. W przeciwnym razie irytowałbym się niepotrzebnie. Proszę mi łaskawie wybaczyć niepokojenie Pana tą sprawą. Łączę wyrazy prawdziwego szacunku J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w Rosenbach Foundation, Filadelfia. 66. DO KAROLA ZAGÓRSKIEGO 17 Gillingham Street, London S. W., 10–ty marca 1896 Kochany Karolu! Znowu wysyłam do Was (tym razem już drugie) arcydzieło1. Zeszłego roku przesłałem trzy egzemplarze mojej powieści2 do kraju. Dwa doszły swego przeznaczenia. Trzeci, zapisany Twojej Żonie i Tobie, pewno nie doszedł. Próbuję znowu i ufam, że tym razem i książka, i list do rąk Waszych dojdą. A zarazem kochanej Cioci Gabryni i Wam obojgu, moi kochani, donoszę uroczyście (jak okazja wymaga), że się żenię. Nikt więcej zdziwiony być nie może tym wypadkiem jak ja sam. Ale przerażony nie jestem wcale, będąc, jak wiesz, przyzwyczajonym do awanturniczego życia i do potykania się z okropnymi niebezpieczeństwami. Zresztą muszę się przyznać, że moja narzeczona na pozór niebezpieczna się nie wydaje. Jej imię jest Jessie; jej nazwisko George. Jest to niepokaźna, mała osóbka (trzeba prawdę mówić brzydka, niestety), która z tym wszystkim bardzo mi drogą jest. Gdy ją poznałem — półtora roku temu — zarabiała na życie w City jako typewriter3 w biurze handlowym amerykańskiej kompanii „Calligraph”. Ojciec umarł trzy lata temu. Jest ich dziewięcioro w rodzinie. Matka bardzo przyzwoita (a także, nie wątpię, i bardzo cnotliwa) osoba. Ale przyznam się, że mi to wszystko jedno, gdyż — vous comprenez?4 — ja z całą rodziną się nie żenię. 24–go bieżącego miesiąca ślub będzie; po czym zaraz opuszczamy Londyn, by nasze szczęście (czy naszą głupotę) schować sprzed oczu ludzkich na dzikich i malowniczych wybrzeżach Bretanii, gdzie zamierzam wynająć mały domek w jakiejś osadzie rybaków — zapewne w Plouaret albo Pervengan (niedaleko St. Malo), Tam wezmę się do pisania mojego trzeciego dzieła, gdyż trzeba pisać, by żyć. Proponowano mi parę dni temu komendę żaglowego okrętu — i idea bardzo się uśmiecha mojej Jessie (która morze lubi), ale warunki tak były niekorzystne, że odmówiłem. Pozostaje więc tylko literatura jako środek do życia. Pojmujesz, mój kochany, że jeśli ja tę rzecz przedsięwziąłem, to z postanowieniem wyrobienia sobie reputacji —I o powodzeniu w tym sensie nie wątpię. Wiem, co mogę zrobić. Chodzi więc tylko o zarobienie pieniędzy — qui est une chose tout ? fait a part du mérite littéraire5. Tego znowu pewny nie jestem — ale bardzo mi mało potrzeba — i na to mogę poczekać. Więc o przyszłość dość spokojny jestem. Ufam, że w dzień mojego ślubu Wy — którzy, całą rodziną dla mnie jesteście — zechcecie choć w myśli tylko ze mną stanąć. Ukochanej Cioci ręce ucałowuję i o błogosławieństwo proszę: Twej Żonie i Twemu sercu się polecam. Wasz kochający Konrad Korzeniowski 67. DO EDWARDA GARNETTA Poniedziałek [23 marca 1896] Drogi Panie, Cieszę się bardzo z tych paru słów, które właśnie od Pana otrzymałem. Jeśli zwracał się Pan do mnie jako przyjaciel, wysłuchałem tego w tym samym duchu — wysłuchałem, i tylko trochę, troszeczkę mnie to przestraszyło. Jeśli patrzyć na życie z właściwej strony, wszystko traci wiele ze swojej nieprzyjemnej ważności i atmosfera oczyszcza się z nieważnych mgieł, które snują się mimo, przyjmując imponujące kształty. Kiedy tylko człowiek uchwyci tę prawdę, że jego własna osobowość jest jedynie śmieszną i bezcelową maskaradą czegoś beznadziejnie nieznanego — niedaleki jest od pogody ducha. Potem nie pozostaje już nic więcej jak tylko poddanie się własnym impulsom, wierność przemijającym uczuciom, która jest może bliższa prawdzie niż jakakolwiek inna filozofia życiowa. I czemu nie? Jeśli my „wiecznie się stajemy, a nigdy nie jesteśmy”, byłbym szaleńcem, gdybym próbował być taki, a nie inny; ponieważ wiem dobrze, że nigdy niczym nie będę. Wolałbym raczej uchwycić w dłoń konkretne zadowolenie z własnej przewrotności i wygrażać pięścią idiotycznej tajemnicy niebios. Tyle o drobiazgach. Co do owego drugiego rodzaju głupoty: mojej książki1, całkiem mnie Pan przekonał i napiszę opowieść morską — natychmiast (12 miesięcy). Będzie ona zgodna z tym, o czym już wspominałem. Poddaję się niecnemu duchowi, którego Pan we mnie rozbudził, i chcąc, by moje upokorzenie było całkowite, szukam sensacyjnego tytułu. Powinieneś przyjść mi z pomocą, o Szlachetny i Zabójczy Duchu! Zabiłeś moje wypieszczone pragnienie i teraz musisz przyjść pomóc mi przyzwoicie pochować jego zwłoki. Proponuję: Wybawca, Opowieść z cieśnin.2 Proszę pomyśleć o tym przez dwa tygodnie, a w tym czasie otrzyma Pan mój adres i będzie mógł powiadomić mnie, co mi doradza Jego przyrodzone uzdolnienie do wiarołomstwa i przestępstw kryminalnych. Kochany Panie, jesteś prawdziwym utrapieniem! Oto siedzę sobie (z taką masą rzeczy do zrobienia) i paplam (zamiast ruszać się i działać) i, co gorsza, nie mam ochoty przerwać. (Uleganie impulsom — jak Pan widzi.) Gdybym się nie bał Pańskiego enigmatycznego (choć odrobinę jadowitego) uśmiechu, uległbym pokusie, by powiedzieć za Lingardem: „Jestem starym głupcem!”3 Ale nie chcę dawać Panu okazji do zwykłego, okrutnego i serdecznego przyklasku. A więc nie powiem tego — powiem Panu natomiast: „Jestem starym, mądrym człowiekiem morza.” Proszę łaskawie przekazać pani Garnett wyrazy mojego głębokiego szacunku oraz podziękowanie za tak miłe przyjęcie Jessie i mnie. Polecam się jej łaskawej pamięci i myślę o następnej wizycie w Pańskiej pustelni z przyjemnością nie zakłóconą obawą zanudzenia jej na śmierć. Mam nieskończoną wiarę w jej wyrozumiałość — dobre serce przyjdzie jej z pomocą, gdy rozum będzie w rozterce. Co do Pana, jest mi oczywiście obojętne, co się z Nim stanie. Jeśli na skutek zwykłej ennui4 wyzionie Pan ducha przy własnym kominku, spotka Go to, na co sobie zasłużył. Do widzenia, drogi Przyjacielu. Zawsze oddany J. Conrad Tekst i data wg wydania E. Garnetta, Letters from Conrad. Przekład Z angielskiego. 38. DO EDWARDA L. SANDERSONA I4 kwietnia 1896, Île Grande, par Lannion, Côtes–du–Nord Drogi Tedzie, Nareszcie piszę do Ciebie z mego nowego (i pierwszego w życiu) gniazda1, by Ci powiedzieć, że czuję się całkiem przytłoczony doniosłością po siadania domu — nawet całego domu!! — do mieszkania. Pierwszy raz odkąd wkroczyłem w wiek dojrzały — nastąpiło w moim życiu takie wydarzenie. Jess jest ogromnie ubawiona kuchnią (samo palenisko jest wystarczająco duże, by w nim mogła zamieszkać), i spędza wiele czasu próbując rozmawiać z dziewczyną (która jest absolutnym skarbem). Kuchnia stanowi najwspanialszą i najlepiej umeblowaną część pałacu — a w ogóle jest jedyną drogą wejścia i wyjścia. Widujemy ją zatem dosyć często. Zamieszkują tam również nasze laski i czapki. Wybrzeże jest skaliste, piaszczyste, dzikie, o ponurym wyrazie. Ląd natomiast, w głąb od szerokich płaszczyzn morza ujętych jałowym archipelagiem, jest zielony, uśmiechnięty i słoneczny — często nawet wówczas, gdy morze i wysepki ukryte są w cieniu przepływających chmur. Spoza łagodnych zboczy wzgórz uporczywie strzelają w niebo ostre wieżyczki wielu wiejskich kościołów. A lud, który zamieszkuje te brzegi, to lud kobiet — w czerni i w białych czepkach — bo mężczyźni są na połowach w Islandii lub przy brzegach Nowej Fundlandii. Tu i ówdzie tylko zdarzy się jakiś starzec z długimi włosami, zapomniany podczas kolejnych apelów morza; wlecze się wzdłuż skał między piachami, smutny, bezużyteczny i samotny na tle kamienistego krajobrazu. Pierwszy rozdział Wybawcy poszedł wczoraj do Londynu. Chcę, by Unwin miał próbkę do pokazania redaktorom „Mag.”2 Pisz do mnie o sobie tak, jak ja piszę do Ciebie. Będziemy mieli złudzenie bliskości. Tekst wg G. Jean–Aubry’ego, Joseph Conrad: Life and Letters, i. I, s. 188. Przekład z angielskiego. 69. DO T. FISHERA UNWINA 22 kwietnia 1896, Île Grande par Lannion, Côte–de–Nord, France Drogi Panie, Proszę mi wybaczyć, że wcześniej nie potwierdziłem otrzymania wycinków i Pańskiego listu. Byłem w nastroju do pracy (i wałęsania się), i jak zwykle dawałem upust swoim nieokiełznanym namiętnościom. Teraz ustatkowałem się — że tak powiem — na skutek zdrowego „obrugania”, jakie mi się dostało od „National Observer”. Niewątpliwie ten człowiek ma rację. Wszyscy na ogół mają. Nikt jednak nie lubi, kiedy krytykują jego dziecko (jakkolwiek ułomne), i pod tym względem nie jestem wyjątkiem. Takie czy inne wypowiedzi nie zmienią oczywiście mojej opinii na temat mojej drugiej próby. Potępia się mnie za to, że nie jestem jak Kipling (to dopiero głupie zdanie „Spectatora”?), ponieważ jednak nigdy się o to nie starałem, nie mogę udawać, że mnie to bardzo martwi. Zmartwił mnie natomiast bardzo list od pani Garnett o poważnej chorobie męża. Zarówno dzięki poglądom, które podzielamy, jak i tym, w których się różnimy, wielce się ,do tego człowieka przywiązałem.. Pani Garnett jest dobrej myśli, ale oczekuję niecierpliwie konkretnej wiadomości o poprawie. Mam nadzieję, że nie weźmie mi Pan za złe, jeśli ośmielę się Go poprosić o kupienie mi słownika malajskiego, mal.–ang. i ang.–mal. Wydane były pod koniec lat osiemdziesiątych w Singapurze i może są dostępne w Londynie. Łapię się na tym, że zapomniałem wielu słów. Jak Pan wie, nie zabarwiam zanadto języka swoich książek, ale nie chciałbym robić błędów; teraz, kiedy biedny Garnett jest taki chory, nie mam do kogo zwrócić się o pomoc. Polecam się łaskawej pamięci Pana i pozostaję z głębokim szacunkiem Jph Conrad P. S. „Newcastle Chron.” wyraża się z entuzjazmem o mojej psychologii i w ogóle jest pełna zachwytów. „Aberdeen F. P.” wychwala moją angielszczyznę — to dla mnie wielka, prawdziwa przyjemność; istotnie bowiem starałem się na taką uwagę zasłużyć.1 Tekst wg oryginału angielskiego w Rosenbach Foundation, Filadelfia. 70. DO HERBERTA GEORGE’A WELLSA 18 maja 1896, Île Grande par Lannion, Côtes–du–Nord Szanowny Panie, Ufam, że wybaczy mi Pan całą niezwykłość lub niewłaściwość tego listu. Nie wiem, czy uznane jest za rzecz stosowną, by autor pisał do swego recenzenta1; wydaje mi się jednak, że chęć wyrażenia prostej wdzięczności, która stanowi jedyny cel tego listu, nie może być godna potępienia. Usiłowałem przekonać samego siebie, że wdzięczność nie ma tu nic do rzeczy; że napisał Pan wszystko, co myślał, niezależnie od przykrości lub przyjemności, jaką mogłoby to sprawić mniej lub bardziej wrażliwemu osobnikowi, kryjącemu się za daną książką. Podobne rozważania oraz poczucie własnej nicości powinny były powstrzymać mnie od tego — nazwijmy to — natręctwa. Muszę jednak wyznać: dowód, że ktoś ze świata literatury uznał za stosowne poświęcić mojej pracy coś więcej niż przelotną uwagę, wzruszył mnie do tego stopnia, iż postanowiłem zdać się na Pańską wyrozumiałość, której znakomitym sprawdzianem jest Jego recenzja. Pragnę Panu podziękować za pełne cennych wskazówek zarzuty i za zachętę zawartą w pochwałach. Wypowiedział Pan głośno i wyraźnie przestrogi, podszeptywane mi przez własne sumienie. Dumny jestem na myśl, że pisząc w mroku własnej ignorancji zdawałem sobie mgliście sprawę z tych samych niedociągnięć, które Pan wytyka w sposób stanowczy, a przy tym tak przyjacielski. Gdybym nie przywiązywał tak wielkiej wagi do Pańskiej krytyki, nie prosiłbym teraz o pozwolenie dodania jeszcze słowa. Chodzi mi o to: na podstawie ostatniego ustępu recenzji wnioskuję, że doszukuje się Pan źródła moich błędów w afektacji — świadomej nieszczerości wyrazu.2 Byłoby to3 Oryginał angielski w bibliotece University of Illinois, Urbana. 71. DO EDWARDA GARNETTA Niedziela, 22 maja 1896, Île Grande Kochany Panie, Zaklinam się na wszystkie bogi, że od przyjazdu tutaj nie miałem tak słonecznego dnia jak dzisiejszy. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom! Gdyby Pan tylko wiedział, ile przeżyłem, od ostatniego listu Jego Żony, gorzkich domysłów, nieśmiałych nadziei, lękliwych marzeń! W piątek, nie mogąc już dłużej wytrzymać, napisałem do F. U.1 z prośbą o wiadomości o Panu. Spędziliśmy — Jessie i ja — wieczory na snuciu posępnych domysłów, co wydarzyło się w Cearne2, i doszliśmy do wniosku, że z Panem nie jest lepiej, a pani Garnett się załamała; koniec świata wydawał mi się blisko. Oboje jesteśmy uradowani! Głośno pokrzykując tańczyliśmy wokół Pańskiego listu. Ochrypliśmy i jesteśmy bardzo zmęczeni. Zasiadam do odpisania! Nie mam w tej chwili nic do powiedzenia! Nie mam nic do powiedzenia oprócz tego, że się cieszę. Cieszę się jak człowiek wybawiony z mąk i tortur — taki rodzaj głębokiej, niewysłowionej ulgi. Pański list jest utrzymany w tak dobrym nastroju, że czuję, iż rzeczywiście powraca Pan do zdrowia. Powiem prawdę — nie miałem po prostu odwagi powtórnie napisać do Jego Żony. Siedziałem cicho jak człowiek, który lękając się, by nie spowodować lawiny, trwa w śmiertelnym bezruchu na wąskiej półce i — czeka. Miło z Pana strony, że Pan o mnie pamięta — i pisze — a w dodatku taki długi list! Proszę nie czytać Wyb[awcy]: jeśli w ogóle musi Pan coś czytać, to tylko Rabelais’go. Ale myślę, że jest Pan tak wyczerpany chorobą, że nawet sam widok kartki papieru wystarcza, by się Pan zasapał. Żywię jednak nadzieję, że pani Garnett kontroluje w pewnym stopniu Jego poczynania — i że przetrzyma ten list, jeśli uzna to za stosowne. Niezliczone recenzje! Całe góry! Oszałamiające, jeśli się wszystko bierze na serio. Ale się tego nie robi — na szczęście. Był Pan najlepszym z chorych, przesyłając mi „Sat. Rev.”3 z komentarzami. Widziałem to już! Głowiłem się nad tym, ale mętnie odczuwałem coś podobnego, jak Pan w swoim liście. Jest coś, co sprawia wrażenie — efekt. Ale co? To nie może być nic innego, tylko sposób wyrażania się, szyk słów, styl — ergo: styl nie haniebny.4 Napisałem do recenzenta. Naprawdę! I on mi odpisał. Naprawdę!! I jak Pan myśli, kto to jest? Mieszka w Woking. Proszę zgadnąć. Nie może Pan? Powiem sam. To H. G. Wells. Niech spłonę żywcem jak marna ćma, jeśli to podejrzewałem! W każdym razie zstąpił ze swojego Wehikułu czasu, by być tak łaskawym, jak tylko mógł. To tłumaczy recenzję. On dedykuje swoje książki W. Henleyowi5 — wie Pan. Byłem dość chory. Sporo bólu, gorączki, etc, etc. Lewa ręka jest wciąż bezużyteczna. Nic nie zrobiłem w tym miesiącu z Wybawcą, ale mam około 70 stron najokropniejszego ględzenia. W przerwach między skręcaniem się ze wstydu napisałem również nowelkę o Bretanii. Życie chłopów. Nie wiem, czy to jest cokolwiek warte. Żona przepisała na maszynie i ma to obecnie mój przyjaciel w Londynie. Poproszę go, by wkrótce to Panu przesłał. Najgorsze, że Patron6 o tym wie. Nie wiem, czemu mu o tym powiedziałem. Nigdy nie wiem, co temu człowiekowi napisać. Paraliżuje mnie jak elektryczny węgorz. Chciałbym wiedzieć (kiedy Pan już całkiem wyzdrowieje), co Pan o tym myśli. Tytuł jest: Idioci (10 000 słów). Oto i wszystkie wiadomości. Żyłem w jakimś transie, z którego dopiero teraz budzę się do surowej rzeczywistości. Wydaje mi się też, że nigdy nie napiszę nic godnego czytania. Ale Pan już to słyszał dawniej. Dziś wieczorem będę nareszcie kładł się z lekkim sercem. Proszę się nie męczyć pisaniem. Wystarcza mi na razie świadomość, że zdrowie Pana się poprawia. Będę pisywał, kiedy tylko dusza zapragnie lub kiedy samotność stanie się nie do zniesienia. Jess przesyła pozdrowienia. Serdeczne wyrazy uszanowania dla pani Garnett. Zawsze oddany Jph Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w University of Texas Library, Austin. 72. DO ANIELI ZAGÓRSKIEJ 12 6 1896, Île Grande, par Lannion Kochana Kuzynko, Wybacz mi moje długie milczenie; chorowałem. Miałem atak reumatyczny w ręku i w stopie. Choroba ta nie tylko trzymała mnie w łóżku przez dwa tygodnie, ale tak mnie osłabiła, że do tej chwili miewam zawroty głowy. Ręka spuchnięta też utrudnia mi pisanie. Nie umiem wyrazić, moja kochana Anielo, jaką ogromną przyjemność sprawił mi Twój list: wiadomości o Was wszystkich i Twoja, tak subtelna, pochwała mojej książki1. Twoje uwagi dodają mi otuchy do dalszej pracy. Dzisiaj powtórnie odczytałem Twój list i z nowym uczuciem wdzięczności posyłam Ci moje podziękowania. Proszę o wybaczenie, że nie jestem w stanie napisać do Ciebie dłuższego listu. Nie odzyskałem jeszcze pełni sił umysłowych i fizycznych. Na szczęście przed chorobą skończyłem pierwszą część mojej nowej powieści.2 Żona bardzo zmęczona moją chorobą, ale poza tym czuje się dobrze. Co do mnie, czuję się z każdym dniem lepiej. Polecam się pamięci Was wszystkich, moi kochani. Mam nadzieję, że znajdziesz chwilę na napisanie do mnie: Zostaniemy tu jeszcze przez trzy miesiące. Twój kochający brat i sługa K. N. Korzeniowski 73. DO EDWARDA GARNETTA 19 czerwca 1896, Île Grande Kochany Panie, Otrzymałem dziś Pana list. Czyż muszę pisać, jaką radość sprawiło mi Jego uznanie? Pańska gorąca pochwała tak mnie zaskoczyła, że gdyby nie głęboka wiara w jej szczerość, podejrzewałbym, że to pełen zwątpienia ton listu, załączonego przeze mnie do książki, wymusił na Panu pochlebne słowa dla mojej pracy. No, ale jeśli nawet nie mam zaufania do książki (a jakoś go nie mam), to mam zaufanie do Pana — do Pana, jako do ostatniej deski ratunku: tak jak ciemny i niepoprawny grzesznik wierzy w bezgraniczną łaskę na wysokościach. Od wysłania Panu I części1 (jedenastego tego miesiąca) napisałem jedną stronę. Dosłownie: jedną stronę. Zajęty byłem rozmyślaniem i zapominaniem — zasiadałem przed pustą kartką, by się przekonać, że nie mogę sklecić ani jednego zdania. Móc myśleć, a nie móc tego wyrazić — to prawdziwa tortura. Przeżywam to właśnie — brak mi już cierpliwości. Nie widzę temu końca. To bardzo śmieszne, a zarazem okropne. Zebrałem już wszystkich swoich ludzi i nie wiem, co mam z nimi robić. Następne epizody ani rusz nie chcą się wyłonić z chaosu, który przeżywam. Niczego nie czuję wyraźnie. W dodatku gdy sobie uświadamiam, że wszystko to muszę wyciągnąć z samego siebie — ogarnia mnie lęk. Inni pisarze mają jakiś punkt wyjścia. Coś, czego można się uczepić. Zaczynają od jakiejś anegdoty — od ustępu w gazecie (przypadkowe zdanie ze starego almanachu może dać pomysł do książki). Opierają się na dialekcie — lub na tradycji — lub na historii — na modnym uprzedzeniu lub kaprysie; wykorzystują jakieś aktualne powiązanie lub przekonanie — albo właśnie brak takowych — które ganią lub chwalą. W każdym razie mają od czego zaczynać, ja — nie. Ja również — swego czasu — odbierałem wrażenia i różnorodne doznania: wrażenia i doznania zwykłych rzeczy. Ale wszystko spłowiało — własna moja osobowość wydaje się wypłowiała i rozrzedzona jak duch sentymentalnej, jasnowłosej kobiety straszący w pełnych szczurów romantycznych ruinach. Czuję się niezmiernie nieszczęśliwy. Moje zadanie wydaje mi się równie bezsensowne jak podnoszenie kuli ziemskiej bez punktu oparcia, który nawet ten zarozumiały osioł, Archimedes, uznawał za konieczny. Wiem, że Patron otrzymał Idiotów. Ufam, że przesłał ich Panu, ale się do mnie wcale nie odezwał. Wysłałem do „Cornhill”2 należytą odpowiedź, a o ich propozycji zawiadomiłem Patrona. Całym sercem dziękuję za czas, opiekę i myśli którymi obdarza mnie Pan tak szczodrze. Do tego stopnia przyzwyczaiłem się do zainteresowania, które Pan okazuje mojej pracy, że stało się ono dla mnie koniecznością jakby warunkiem egzystencji. Czemu Pan nie pisze nic o sobie? Jak żyły mam bowiem nadzieję, że to obecnie jedyny kłopot, i pragnę usłyszeć, że już minął. Łączę serdeczne pozdrowienia dla pani Garnett. Zawsze oddany Joseph Conrad Czuję się prawie dobrze. Odbyłem 3 dniową wycieczkę morską wzdłuż wybrzeża. Tekst wg wydania E. Garnetta, Letters from Conrad. Przekład z angielskiego. 74. DO T. FISHERA UNWINA 22 lipca [18]96, Île Grande, par Lannion Drogi Panie, Dzięki za Pańskie wytrwałe zabiegi około umieszczenia mego opowiadania1. Jestem tym bardzo wzruszony, choć podejrzewam, że ma Pan już dość mnie i moich „arcydzieł”. Przyjęcie mego opowiadania sprawiłoby mi przyjemność. Odrzucenie go jednak też przynosi swoistą pociechę — dzieje się bowiem dokładnie to, co przewidziałem. Okazuje się, że słusznie utwór ten oceniłem. Mimo wszystko nie wstydzę się go. Dobry czy zły — nie mogę się wstydzić czegoś, co zostało stworzone z absolutnym przekonaniem — takich rzeczy nie umiem się wstydzić. Są to jakby intymne cząsteczki mojej osobowości, wydobyte na widok publiczny. Jednakowoż muszę żyć. Jest mi dość obojętne, gdzie mnie wydrukują, jako że zamieszczanie takich opowiadań nie ma nic wspólnego z ich wartością artystyczną. Tak przypuszczalnie być powinno. W takim jednak wypadku żaden szczególny zaszczyt nie łączy się z przyjęciem raczej tu niż tam. Jeśliby ten „Savoy” zwrócił się o coś mojego — czemu by mu nie dać? Słyszałem, że płacą całkiem znośnie (2 gw. za stronę?). Jedyna rzecz, na której mi zależy, to jasne ustalenie Pańskiego prawa do wydania tego w tomie. Sam Pan o tym wspomniał. Słuchałem o tym z wielką przyjemnością. Czuję, że te opowiadania będą godne Pańskiej firmy — nawet jeśli obrzucone będą kamieniami. Chciałbym je jednak sprzedać. Jeśli uważa mnie Pan za zachłannego, to proszę zauważyć, że moja zachłanność jest w istocie niewielka. Gdyby zaś Pan wiedział, ile mordęgi kosztuje mnie pisanie, nie dziwiłby się, że chcę coś za to mieć. Nad każdym zdaniem wiję się w wątpliwościach. Pytam sam siebie: czy to właściwe? — czy prawdziwe? — czy tak rzeczywiście czuję? — czy wyrażam wszystko, co czuję? Pytam o to przy każdym zdaniu — pocę się z niepewności nad każdym słowem. Może się Pan będzie śmiał z tego całego przejmowania się. Nie wątpię jednak, że Jego uśmiech będzie dobrotliwy. Przecież, pomijając wszystko, to jest moje dzieło. Jedyna trwała rzecz na świecie. Ludzie umierają uczucia umierają — wszystko przemija — ale dzieło zostaje z człowiekiem aż do ostatka. Wkrótce otrzyma Pan opowiadanie dla „Cosmo.”2 Podejrzewam, że go w końcu nie wezmą. Posłałem je Garnettowi, ponieważ wiąże się ono (pod względem wykonania) z pewną dyskusją, którą mieliśmy na temat sztuki, i ciekaw jestem, czy udało mi się osiągnąć mój cel — cel artystyczny. Reakcja Garnetta będzie dla mnie odpowiedzią. Jest to opowieść o Kongo3. Nie ma w niej wątku miłosnego i nie ma kobiety — tylko ubocznie. Miejsce nie jest dokładnie określone. Cała gorycz tych dni, niezrozumienie tego wszystkiego, co wokół widziałem — cały mój gniew na udawaną filantropię — wszystko to wróciło do mnie podczas pisania. Opowiadanie jest proste — nie ma prawie opisów. Mówię o najzwyklejszych wydarzeniach — o życiu w samotnej stacji nad Kassai. Wyzbyłem się wszystkiego prócz współczucia i odrobiny pogardy — spisuję mało znaczące wydarzenia, które prowadzą do katastrofy. Słowo daję, sądzę, że to dobre — i nie tak ponure, i niewymyślne, niestety! Moim zdaniem to ciekawe dla kogoś może być nudne! Jeśli „Cosmo.” nie przyjmie (długość taka sama jak innych) — odłożę na bok. Może przyjdzie taki dzień. Zastanawiam się, skąd Pan ma czas, by czytać moje listy! Raz jeszcze dzięki. Szczerze oddany Jph Conrad Załączam wyrazy głębokiego szacunku dla Pańskiej Żony. Powinienem był podziękować Panu za tom o Cobdenie4 i „D[ai]ly News”. Wielką przyjemność sprawił mi ten dowód pamięci o mnie. Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Yale Unwersity. 75. DO EDWARDA GARNETTA 14 sierpnia 1896, Île Grande Drogi Panie, Serdeczne dzięki za list, a raczej — za dwa listy. Przypuszczam, że dotarł już do Pana mój krzyk rozpaczy1. Może Pańskie zniecierpliwienie — objaw całkiem naturalny u człowieka skazanego na czytanie takich lamentów uspokoiło się już wystarczająco, by pozwolić Panu spojrzeć na ową epistołę łaskawym — względnie — okiem. Pańska krytyka Placówki2 jest słuszna. Konstrukcja jest zła. Jest zła, ponieważ wynikła ze świadomości decyzji, a brak mi rozeznania — w sensie artystycznym. Gdy rzeczy piszą się same — podobają się Panu. Gdy same nabierają kształtu — rezultat jest znośny. Natomiast gdy ja chcę coś napisać — gdy ja świadomie próbuję pisać lub planować, dochodzi do głosu nieuctwo i jakość mojego nędznego i nieoświeconego umysłu ukazuje się zgorszonym oczom mego literackiego ojca. Tak właśnie powinno być. Zawsze Panu mówiłem, że jestem czymś w rodzaju natchnionego blagiera. Teraz się Pan przekonał. Muszę Pana zapewnić, że Jego uwagi były dla mnie prawdziwą rewelacją. Nie miałem najmniejszego wyobrażenia o swojej głupocie. Odczuwam tylko głębokie zadowolenie, że mam na tyle rozsądku, by pojąć słyszaną od Pana prawdę. Nie ma wątpliwości, że pierwsze 3 strony zabijają całe zainteresowanie. A napisałem je z wyraźnym celem!! Sądziłem, że osiągam artystyczną prostotę!!!!! Teraz, oczywiście, wszystko — res infecta3 — jasne jest jak słońce. Nie wpływa to korzystnie na opinię, jaką mam o sobie samym i o mojej przyszłości. Czyż jestem zupełnie zgubiony? Czy też ostatnie strony ratują całość od zupełnego potępienia? Wydaje się, że Pan tak sądzi — jeśli właściwie rozumiem Jego list. Muszę wyjaśnić, że ta nowela była przeznaczona dla Pana w równym stopniu co Idioci — to znaczy jak i wszystkie nowele (ab initio4), które miały wejść w skład dedykowanego Panu tomu. Tyle tylko, że tak długo wówczas nie miałem od Pana wiadomości, że oczywiście był Pan stale przedmiotem moich myśli. Niepokoiłem się nawet myśląc o zdradzieckiej chorobie itp. A potem pomyślałem, że ta nowela będzie dobrą nowelą tytułową — lepszą niż Idioci. Idioci i inne nowele brzmiałoby śmiesznie. Podczas gdy Placówka postępu i inne nowele brzmi przyjemnie i odpowiednio. Z tej przyczyny moja pełna poświęcenia żona wypisała Pańskie nazwisko na karcie tytułowej owej niesławnej pracy5. Pytanie — czy to niesł. opowiadanie jest zbyt niesławne, by wejść w skład tomu? — pozostawiam Panu. Tymczasem O.P.L.6 bombardował tym „Cosmo.” Podobno im ta odpowiada. W każdym razie sekretarz „Cosmo.”7 przyjął i odsyła do nieobecnego w tej chwili redaktora. Mistrzowska bzdura została oszacowana przez O.P.L. na Ł50, co wydaje się już prowizorycznie uzgodnione. Muszę przyznać, że ogólnie biorąc Patron zachował się we wzruszająco przyjacielski sposób. Pisuje często i sprawia wrażenie, że naprawdę chce mię popierać. Obawiam się, że bardzo trzeba mnie będzie popierać. Posłałem do „Cornhill” krótką historyjkę.8 Pewien Malajczyk opowiada ją białemu człowiekowi, spędzającemu noc w jego chacie. Trudna sprawa: jak zwykle — lasy, rzeka — gwiazdy — wschód słońca itd. — i masa Conradystycznej starzyzny. Stawiam pensa, że przyjmą. Całość ma zaledwie 6000 słów, więc nie przyniesie wielu szekieli… Czy nie sądzi Pan, że jestem straconą duszą? Słowo daję, że nie cierpię każdej napisanej przez siebie linijki. Chciałbym móc zabrać się powtórnie do Wybawcy. Po prostu nie mogę! Żyję w strachu gorszym od śmiertelnego. Ale już o tym wszystkim mówiłem. Zawsze oddany Joseph Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Colgate Unwersity, Hamilton, N.Y. 75. DO T. FISHERA UNWINA Île Grande p. Lannion, 14 sierpnia 1896 Szanowny Panie, Śpieszę podziękować Panu za First Fleet Family1 otrzymaną dzisiaj. Była to przyjemność naprawdę nieoczekiwana. Rzeczywiście niezmordowana jest dobroć Pańska, przejawiająca się zarówno w wielkich, jak i w drobnych sprawach i świadcząca o przyjacielskich uczuciach, na które niczym nie zasłużyłem. Tak jak wspomniałem w moim poprzednim liście — upewniłem się, że nie było Pana w mieście. Jeśli źle uczyniłem przesyłając nowelę2 wprost do „Cornhill” — niech to przeświadczenie będzie moim wytłumaczeniem. Napisałem nawet krótką notatkę do redaktora — wysłaną wraz z rękopisem — z prośbą, by po przejrzeniu tekstu odesłał go Panu. Na pierwszej stronie rękopisu zamieszczona jest instrukcja: J. Conrad c/o T. Fisher Unwin Esq., wraz z Pańskim adresem, tak, że nie mieliby żadnej wymówki, gdyby w razie odrzucenia rękopis nie dotarł do Pana. Jestem Panu bardzo wdzięczny za podjęcie się umieszczenia moich nowel na wymienionych przez Niego warunkach. Jestem przekonany, że są one bardzo dla mnie korzystne, i uważam to za następny dowód Pańskiej dobrej woli. Cokolwiek Pan w tej sprawie załatwi — jestem pewien, że będzie to najlepsze, co zrobić można. Cieszę się, że są szansę na przyjęcie noweli przez „Cosmo.”. Zwłoka w wydaniu nie martwi mnie nadmiernie, choć zdaję sobie sprawę, że opóźniłaby ukazanie się tomu nowel aż do końca przyszłego roku. Rozłożenie na dwie części trochę mnie niepokoi. Nie sądzę, by całe opowiadanie było wystarczająco mocne, aby to wytrzymać. Jego żądło — żeby się tak wyrazić — tkwi w odwłoku i pierwsza połowa czytana osobno mogłaby się wydać dziwnie bez sensu. Wszystkie te sprawy pozostawiam jednak Pańskiemu uznaniu; tak czy inaczej siedzę cicho i jestem wdzięczny. Szczerze Panu oddany Jph Cohrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Yale Unwersity. 77. DO T. FISHERA UNWINA Stanford–le–Hope, Essex, 19 października 1896 Drogi Panie, Jak Pan widzi, rozważałem Jego list ponad całą dobę. Przeszkodziło mi to diabelnie w pracy nad moją ostatnią nowelą1. Ale wymagał on rozważenia i rezultatem wyżej wymienionych rozmyślań są poprawki czerwonym atramentem na kopii umowy, którą odsyłam do ostatecznej decyzji. W pełni doceniam Pańską gotowość do zabezpieczenia mi praw amerykańskich i dodaje mi otuchy świadomość, że przy Jego dużej wiedzy w tych sprawach — uważa Pan to za godne zachodu. Na podstawie skrawków światłej krytyki, docierających do mnie z drugiego brzegu sadzawki, sądziłbym, że jest to przedsięwzięcie beznadziejne. Co do moich żądań, które być może wydadzą się Panu wygórowane: nie mogę sobie pozwolić na to, by zarabiać mniej niż dziesięć pensów za godzinę, i muszę pracować tak, by uzyskać ten wspaniały dochód2. Nie lubię rezygnować z niczego, do czego się zabrałem, i mam zamiar wytrwać w bazgroleniu aż do chwili, kiedy zostanę dostatecznie przekonany o własnej mądrości — lub szaleństwie. Doprowadzę to do końca — ale nie chcę, by stało się to Pańskim kosztem. Ostatecznie moja praca przedstawia sobą jakąś wartość, ale jeśli ludzie nie będą jej chcieli — mogę wykonywać parę innych zawodów, mniej szlachetnych (za przeproszeniem), ale równie uczciwych i pożytecznych. Nie mam jednak czasu do stracenia i muszę się żywo rozglądać, by nie wylądować między dwoma stołkami, obsadzonymi już przez lepszych ode mnie. Na wypadek, jeśli zaakceptuje Pan moje poprawki, chciałbym Go powiadomić, że zamierzam z moim Murzynem spróbować W. .Henleya3 — nie tyle ze względu na samego siebie, ile po to, by zapewnić godziwą świątynię pamięci ludzi, z którymi żyłem i pracowałem przez wiele ciężkich lat. Opowiadanie liczyć będzie co najmniej 25 000 słów i będzie wkrótce gotowe. Zawszą szczerze oddany Jph Conrad Idioci cieszą się dobrą opinią — ale Smithers4 nie był na tyle uprzejmy, by przesłać mi egzemplarz pisma. Napiszę do niego. Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Yale Unwersity. 78. DO EDWARDA GARNETTA Niedziela [29 listopada 1896] Drogi Panie, Załączam dalsze siedemnaście stron, 65–82, mego ukochanego Murzyna. Proszę je łaskawie przesłać p. Pawlingowi1, ale najpierw przejrzeć samemu. Wstyd mi pomyśleć, jak wielu moich prac Pan nie widział. To tak, jak gdybym zadawał gwałt własnemu sumieniu, opierał się wewnętrznemu głosowi. Nie czuję się całkiem bezpiecznie. Nic już oczywiście nie wpłynie na zmianę Murzyna. Niechże będzie niepopularny; tak musi być. Wydaje mi się jednak, że książka ta — jakkolwiek dla mnie cenna — jest, powierzchownie biorąc, wystarczająco banalna, by przypaść do gustu przeciętnemu człowiekowi. Co się tyczy braku wydarzeń — no, takie jest życie. Niepełna radość, niepełny smutek, niepełne hultajstwo lub heroizm — niepełne cierpienie. Wypadki tłoczą się i pchają, a nic się nie dzieje. Pan wie, co mam na myśli. Okazje nie trwają dostatecznie długo. Chyba że w książce z przygodami dla chłopców. Moje nigdy nie bywały wykorzystane. Ulatniały się, zanim zdążyłem zrobić więcej niż ktoś inny. Proszę mi powiedzieć, co Pan myśli o tym, co przesyłam. Ja zaś piszę dalej. Dalsze 20 stron maszynopisu — lub nawet mniej — doprowadzi mnie do końca, jakikolwiek on będzie2. Wtedy naprawdę odetchnę! Dopokąd nie skończę, nikt mnie nie zluzuje. Marny los to skrobanie piórem. Dzięki. Szczerze oddany J. Conrad Żona przesyła wszystkim pozdrowienia. Tekst i data wg wydania E. Garnetta, Letters from Conrad. 79. DO ANIELI I KAROLA ZAGÓRSKICH Stanford–le–Hope, Essex, d. 20 X–bra 1896 Moi kochani Karolostwo, Zbliżają się pierwsze święta, które w stanie małżeńskim danym mi jest czy będzie — spędzić. A teraz — już nie sam jeden, ale, że tak powiem, we dwoje przesyłamy Warn wszystkim życzenia serc naszych dla Waszego szczęścia, pokoju, powodzeń wielkich i małych: bo to z tych ostatnich w największej części radość życia się składa. A także oboje zwracamy się do najłaskawszej i ukochanej Cioci prosząc ją, aby o tej porze, gdy rodziny, choć na krótko, choćby myślą się łączą, Ona raczyła nas obdarzyć wspomnieniem Jej serca, które znało tych, których pamięć jest przewodnikiem naszego życia. Nosiłem się z myślą przyjechania do kraju na święta — do kraju, to jest do Was. Był to mglisty i nieśmiały projekt, chociaż życzenie było gorące. Nie pisałem o nim — zaledwie pozwalałem sobie myśleć, że może się uda! Niemniej jednak zawód jest dotkliwym. Nie ma świąt dla mnie tego roku ale pocieszam się myślą, że jest rok przyszły, są inne lata — a życzenia czasami (nieczęsto) spełniają się. Tymczasem trzeba mi pracować, bo pochwały człowieka nie karmią (żeby już nic nie mówić o człowieka żonie). Więc pisałem, pisałem bez końca — a teraz widok kałamarzami pióra napełnia mnie złością i wstrętem — i dalej piszę. Nie gniewajcie się za długie periody milczenia. Powyższe jest próbką stanu duszy mojej; a po cóż bym miał napełniać uszy Wasze moimi skargami. Możecie być pewni, że gdyby było czym się pochwalić, to zaraz bym przyleciał ogonem kręcić. Śmiało (spodziewam się, że nie bezczelnie) polecam się sercu Waszemu. Wasz całą duszą brat i sługa Konrad Korzeniowski 80. DO EDWARDA GARNETTA Niedziela [10 stycznia 1897]1 Mój kochany Panie, Murzyn zmarł 7–ego o 6 po poł.; ale statek jeszcze nie dopłynął2. Spodziewany jest dziś wieczorem, a wypłata nastąpi jutro. I koniec! Nie mogę jeść — śnią mi się koszmary — straszę żonę. Chciałbym już, by się to skończyło. Myślę, że to będzie dobre! Proszę zauważyć: tylko tak myślę, nie jestem pewien. Ale gdybym tak nie myślał, wyskoczyłbym za burtę. Obojgu Państwu dziękuję za Ich miły list. Nie jestem aż tak pochłonięty, by nie myśleć o Panu codziennie. Myślę o Panu, samotnym i uwięzionym w magicznym kręgu dat. Niedużo Panu bogowie dopomogą. U mnie w porządku — zaprzedałem się diabłu. Jestem z tego dumny. Żona przesyła wszystkim serdeczności. Zawsze oddany J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Yale Unwersity. 81. DO EDWARDA L. SANDERSONA Piątek, 26 marca 1897, Stanford–le–Hope Najdroższy Tedzie, Otrzymałem Twój list w ostatni dzień pierwszego roku mego małżeńskiego pożycia. Bardzo miło z Twojej strony, że pamiętałeś o mnie, a nawet i przypadek był łaskawy, przynosząc Twoje pismo w ów złowieszczy dzień. Rok czegokolwiek, co minęło, jest wielką stratą lub wielkim zyskiem — a w każdym wypadku jest stosowną okazją, by zapragnąć jakiegoś pocieszenia. Wiele konwencjonalnych rocznic pobudza do nadmiernego myślenia o sobie samym. Jałowe zajęcie! Głos przyjaciela skierowuje jednak ten strumień myśli w żyźniejszą dolinę rozległej krainy przeszłości. Nie muszę Ci mówić, z jaką przykrością dowiedziałem się o chorobie w Corsbie West. Dobrześ zrobił jadąc tam. No cóż! To już przeszłość i łatwiej jest to wspominać niż znosić. Ostatnio właśnie odczytałem powtórnie list panny Helen1, list do mnie. Trzymam go wśród moich bardzo specjalnych papierów. Jest tak naturalnie, tak nieodparcie czarujący, a zarazem głęboki. Ma się nieomal wrażenie zetknięcia z ideałem tego, co w życiu najlepsze. A dla mnie osobiście te osiem stron jej pisma są jakby uroczystym potwierdzeniem przyjęcia, dopuszczenia do ludzi i do kraju mego wyboru. Obok tego listu natrafiłem na drukowany formularz, podpisany przez sekretarza stanu. Formalność naturalizacji i rzeczywistość — głos tego, co najlepsze w ludzkich sercach. Nie liczę tygodni, w czasie których Cię nie widziałem. Już nie! Jest ich zbyt wiele. Jakiś potok wydaje się płynąć między nami. Z pewnością nie jest to potok życia: czuję się jak człowiek na pustyni. Nie jest to zatruty potok ambicji, interesów, własnych myśli. Niechże ludzie światowi chlapią się w tych mętnych nurtach. Nie są to również czarne wody zapomnienia. To jedynie cienki strumyk — strumyczek małych kłopotów, nieznacznych, a dotkliwych przypadków. Chciałbym móc przejść w bród i uchwycić na drugim brzegu Twoją dłoń. No, może kiedyś, kiedyś! Myśl jest wierna: ta amicitia Torrente inchoata2 będzie żyła, dopokąd Ty i ja, drogi Tedzie, będziemy mieli oczy do patrzenia na morze, gdzie się poczęła. Czuję się potwornie sentymentalny — to nie żarty w moim wieku, kiedy powinno się być poważnym, poprawnym, lekko cynicznym — i potajemnie znudzonym. Nie posiadam żadnej z tych cech i, czując swoją niedoskonałość, kryję się przed wzrokiem bliźnich. Zwróć teraz uwagę na niekonsekwencję ludzkiego zwierzęcia: chcę jak najrychlej dostać się do druku, gdzie mój sentymentalizm, mój właściwy stosunek do życia — wszystko, co pragnę ukryć na bezludziu Essexu — będzie właśnie objawione ludzkim oczom! Czy robię to dla pieniędzy? Chi lo sa3! O, nie! — byłoby to zbyt nieprzyzwoite. Jestem w złym stanie. Gdybym tylko mógł osiągnąć to, żeby stać się (czy to dobrze po angielsku?) pomniejszym Thackerayem, przyzwoitości stałoby się zadość, a jednocześnie robiłbym pieniądze. Niestety! Urodziłem się zbyt daleko na Wschodzie, a tam rzadko uprawia się cnotę powściągliwości w mowie. Z powyższego wywnioskujesz (słusznie), że zżymam się i warczę na swoją pracę — miłując ją jednocześnie. Jednym słowem zachowuję się jak pies z kością. Bardzo prawdziwe. Jestem starym psem4, a mimo to zmęczony jestem twardą drogą. Strzeżmy się kłamliwych przysłowi! Fałszywy prorok musi w końcu umrzeć, ale głupota narodów jest, praktycznie biorąc, nieśmiertelna. Istnieje również francuskie przysłowie, które głosi, że „mądry człowiek nie uwiązuje psa na sznurze z kiełbas”. To brzmi dość prawdziwie — a wydawcy są mądrymi ludźmi. Galsworthy był tu w zeszłym tygodniu. Spędził ze mną godzinę i czterdzieści pięć min., według zegarka. Potem miałem od niego list, że był w Elstree. Ufam, że panna Agnes5 zakończyła już rekonwalescencję. Zasiadałem już do pisania do pani Sanderson6, alem się wstrzymał, bo wiem, że odpisałaby — nie wiem zaś, jak się teraz czuje ze wzrokiem: odmówiłem więc sobie tej przyjemności. Przekaż jej moje serdeczne wyrazy poważania. Mieszkamy tu w wiejskim domu. Jess zajęta ogrodem. Wydaje mi się, że widziałem ją, jak kopała łopatką rozmiaru łyżki do butów. Przypomniało mi to plażę i dzieci. Nic nie zdziałałem od ukończenia Murzyna, ale teraz nad czymś siedzę7. Masa pisaniny i niewiele poza tym. Placówka zacznie się w kwietniu w „Cosmopolis”8. Gdy będziesz pisał do Corsbie West, poświęć parę słów na przekazanie moich wyrazów współczucia i głębokiego szacunku. Wiesz, co czuję. Napisz wkrótce. Jeżeli możesz przyjedź! Ściskam. Tekst wg G. Jean–Aubry, Life and Letters. 82. DO JOSEPHA SPIRIDIONA KLISZCZEWSKIEGO Ivy Walls Farm, Stanford–le–Hope, Essex, 5 kwietnia 1897 Kochany Przyjacielu, Mam wyrzuty sumienia na myśl, że zaniedbałem odpisania na Pański list; byłem jednak bardzo zajęty — a potem przeprowadziliśmy się do naszej nowej siedziby; i, co najgorsze, moja żona nie czuje się dobrze, więc wciąż się niepokoję. Teraz czuje się lepiej, myślę jednak, że nie na tyle, byśmy mogli zaprosić Clema1. Od dawna zamierzaliśmy to uczynić właśnie w tym czasie, ale naprawdę sądzę, że nudziłby się w towarzystwie żony, spędzającej większość czasu na sofie, oraz mnie — za biurkiem — jako że mam pilną robotę. A w ogóle, czy zdarza się, że robota nie jest pilna? Życie przytłacza nas tysiącem drobiazgów, które składają się na jego ważność. Nie znaczy to, bym narzekał lub tracił nadzieję. Wprost przeciwnie: jestem bardzo dobrej myśli; lepszej niż kiedykolwiek w życiu. Ale pomimo wszystko drobiazgi dążą. No, a w dodatku niezadowalający stan zdrowia żony nie jest dla mnie drobnostką, choć ona jest bardzo dzielna i wszystko bagatelizuje. A jednak, tak jak powiedziałem, jestem dość dobrej myśli na przyszłość. Czy mógłbyś, drogi Przyjacielu, oddać mi wielką przysługę? Rzeczy tak się mają. W kwietniowym i majowym numerze pisma „Cosmopolis” miała się ukazać moja nowela. Tydzień temu otrzymałem od sekretarza list z przeprosinami, informujący mnie, że nowela Rudyarda Kiplinga Slaves of the Ring2 ukaże się w numerach kwietniowym i majowym, moja zaś (zatytułowana Placówka postępu) odłożona zostaje na czerwiec i lipiec Wszystko byłoby w absolutnym porządku i nic by mi to opóźnienie nie przeszkadzało, gdyby nie fakt, że według ustalonego zwyczaju mam dostać pieniądze w chwili ukazania się noweli w druku. „Cosmopolis” ma mi za nią zapłacić Ł45, i na ten czek liczyłem w nadziei uregulowania zaległych rachunków. W obecnej sytuacji zapłata opóźni się o dwa miesiące, co bardzo mnie trapi. Czy wobec tego mógłby mi Pan, drogi Przyjacielu, pożyczyć Ł20 do czerwca? Oczywiście, sytuacja nie jest bynajmniej rozpaczliwa, ponieważ mam dosyć gotówki na życie, a w maju spodziewam się mieć trochę więcej; jeśli jednak pospłacam te rachunki, zostanę bez żadnej rezerwy, a nigdy nie wiadomo, co może nastąpić. Łatwiej mi to wytłumaczyć Panu niż komukolwiek innemu i wolę Pana prosić o pomoc niż innych ludzi — o czekanie. Gdyby to jednak było Panu niewygodne, mogę poprosić te osoby o poczekanie lub nawet, opierając się ściśle na moich prawach, powiadomić „Cosmopolis”, że nowela zamówiona była na kwiecień i życzę sobie natychmiastowej zapłaty. Sądzę jednak, że z punktu widzenia interesów krok taki nie byłby wskazany. Pismo to płaci mi bardzo dobrze: ponad ?2.10 za stronę, to jest ?5 za 1000 słów, a zamierzam sprzedać im więcej swoich prac; gdyby zaś wiedzieli, że potrzebuję pieniędzy — mogliby zechcieć obniżyć stawkę. Taka jest ludzka natura Pan wie. Obecnie traktuję ich bardzo jaśniepańsko i kłaniają mi się i dają dobrą stawkę. Proszę dać znać, co się będzie działo z Clemem. Proszę też wybaczyć moją czelność. Zawsze odddany J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w Berg Collection, New York Public Library. 83. DO EDWARDA L. SANDERSONA 19 lipca 1897 [Stanford–le–Hope, Essex] Kochany Tedzie, Dowiedziałem się od Galsworthy’ego, żeś wrócił z Lowestoft i czujesz, się lepiej. Piszę teraz, by pogratulować Ci powrotu do zdrowia oraz wyjaśnić, dlaczego nie pisałem wcześniej: byłem w takim stanie ducha, że list ode mnie stanowiłby truciznę dla człowieka zgnębionego influencą. Sam czuję się obecnie lepiej — a w każdym razie dostatecznie dobrze, by pisząc nie zaszkodzić Twemu zdrowiu. Z przyjemnością mogę Cię zawiadomić, że „Blackwood Maga[zine]” przyjął moją ostatnią nowelę zatytułowaną Karain. Wahali się z początku z powodu ceny, którą wyznaczyłem, ale obstawałem przy niej bohatersko (czując się przez cały czas bardzo nikczemnym) — choć w istocie ?2.10 za tysiąc słów mojej żmudnej prozy nie jest zdzierstwem. Jak sądzisz? W końcu sam Wm. Blackwood napisał do mnie, że przyjmie moje warunki — z tym jednak, że dam mu pierwszeństwo wyboru w stosunku do każdej noweli, jaką napiszę! Takie postawienie sprawy przez Współczesne Ateny pochlebiło mi do tego stopnia, że przez cały dzień chodziłem zadzierając nosa. Owóż jednak przyszło mi tego rana na myśl, że Blackwood nic nie pomoże w pisaniu opowiadań — a mój kłopot polega nie tyle na wydawaniu ich, ile na pisaniu. Niestety! Od dziesięciu tygodni próbuję napisać opowiadanie na około 20 stron druku1. Jeszcze nie skończyłem! a to, co już napisałem, wydaje mi się niżej wszelkiej krytyki. Może nie tyle pod względem pomysłu, ile wykonania. Taki stan rzeczy oznacza katastrofę — i nie mogę na to nic poradzić — zupełnie nic. Opowiedz pannie Watson wszystko o Karainie. Jej list odegrał pewną rolę w ukształtowaniu tej noweli. Wiem od niej, że gust Twój tak się beznadziejnie zepsuł, że nie udaje Ci się już ukryć Twojej tęsknoty za moją prozą. Słyszę, że odmawiasz nawet wszelkiego innego literackiego pożywienia. Martwię się Tobą, mój drogi Tedzie. Zagłodzisz się na śmierć. Postaram się jednak zrobić wszystko, co w mojej mocy, i otrzymasz korektę, jak tylko to będzie możliwe. Poza tym nic nowego — chyba że widoki na jakiegoś potomka mogą być uznane za coś nowego. Nie jestem tym szczególnie zachwycony. Johnson mówi, że to może Jessie całkowicie wyleczyć — jeśli jej nie wykończy. Tego ostatniego nie mówi w tych słowach, ale taki sens wyczuwam poprzez zasłonę słów. Takie stawianie sprawy nie przyczynia się do spokoju mego ducha — a teraz, myśląc o tym, dochodzę do wniosku, że moja niemożność ukończenia noweli w trzy miesiące nie jest niczym zdrożnym. Tutejszy lekarz jednakowoż jest bardzo w tej sprawie beztroski. No, cóż — zobaczymy — zapewne w grudniu. Oto i list — cały o interesach i rodzinie. Jak tylko będziesz miał siłę, to napisz, stary Druhu. Chcę wiedzieć, co robisz, co myślisz — i w ogóle wszystko o Tobie. Uściski. Serdeczne wyrazy poważania dla pani Sanderson. Ukłony dla wszystkich. Tekst wg G. Jean—Aubry, Joseph Conrad, Life and Letters. 84. DO R. B. CUNNINGHAME GRAHAMA 5 sierpnia 1897, Stanford–le–Hope, Essex Szanowny Panie, Dostarczył mi Pan paru chwil prawdziwego, rzeczywistego podniecenia. Pośpiesznie odszukałem podpis — i potem odłożyłem list. Jestem człowiekiem roztropnym. Szybko sobie uświadomiłem, że nie starałby się Pan specjalnie (i to w sierpniu) kopnąć kogoś zupełnie Mu nie znanego. Powiedziałem więc sobie: „To z pewnością same miedziaki. No, zobaczymy.” I oto co: prawdziwe złoto, dukat dla żebraka — skarb dla bardzo ubogiego! Pan się zrujnuje, ale (jestem białym człowiekiem) cóż mi to szkodzi, skoro zysk jest mój. I od dzisiejszego rana wyraźnie czuję się bogatszy. Tak bardzo podziwiam wnikliwość Pańskiego umysłu i umiejętność wyrazu, że Jego pochwały są dla mnie szczególnie wartościowe — najwartościowsze! Proszę mi wierzyć, że całkowicie doceniłem serdeczny impuls, który skłonił Pana do napisania. P. Kipling1 posiadł mądrość przemijających pokoleń — i z całkowitą szczerością przy niej obstaje. Niektóre jego dzieła są nieskazitelne pod względem formy i dzięki tej drobnostce spędzi on w piekle tylko bardzo krótką chwilę. Zezuje wraz z resztą znakomitości swego gatunku. To piękny zez — pożyteczny zez. A może — skądinąd — on widzi, co kryje się za zakrętem? I przypuśćmy, że prawda, ten nieuchwytny i bezużyteczny wałkoń, jest właśnie za zakrętem? Trudno mi powiedzieć. Nikt tego nie może powiedzieć. Nie sposób tego wiedzieć. Nie ma takiej rzeczy, którą można by wiedzieć, choć jest parę, w które można wierzyć. Proszę nie żałować swego listu: zamierzam trzymać się moich przekonań — nie dlatego, bym sądził, że to ma jakiekolwiek znaczenie. Gdybym miał Pański wzrok, Pańską wiedzę i pióro — wówczas miałoby to znaczenie. Ale nie mam. Niemniej jednak nie zmienię mojej dzikiej postawy. Widzenie proste to zła forma — jak Pan wie. Właściwe postępowanie — to rzut oka za zakręt, bo nawet jeśli nie ma tam prawdy, jest w każdym razie coś, co rozdaje szekiele. A czegóż można pragnąć lepszego ponad ów szlachetny metal? Nie spodziewał się pan takiej tuile sur la t?te2 jak ta w odpowiedzi na swój list. Trudno! co najwięcej pięć stron, a życie jest długie — sztuka zaś tak krótka, że nikt biedaczki nie ogląda. Większą część życia spędziłem między niebem a wodą, a teraz jestem tak samotny, że często wyobrażam sobie siebie czepiającego się głupio jakiejś opuszczonej planety porzuconej przez jej godną załogę. Głos Pański nie jest głosem wołającego na puszczy zdaje mi się, że dociera poprzez pustkę przestrzeni. Jeśli, w tej sytuacji, reaguję nań żywiołowo — wiem, że nie uzna Pan tego za przestępstwo. Jestem szczerze zachwycony, że może Pan znieść moją prozę. Trudno mi sobie uświadomić posiadanie jakichkolwiek czytelników! z wyjątkiem krytyków, którzy są nadzwyczaj dobrzy, obyczajni, surowi, lecz ponad miarę wyrozumiali. Wiadomość, że może Pan mnie czytać, jest prawdziwie miłą nowiną — bo autor, pisze tylko połowę książki: druga połowa należy do czytelnika. Proszę mi wierzyć, szanowny Panie, że pozostaję szczerze oddany Jph Conrad Oryginał angielski w Dartmouth College Library, Hanover, N. H. Conrad odpowiada tu na entuzjastyczny list Grahama w sprawie Placówki postępu. 85. DO JANINY DE BRUNNOW Ivy Walls Farm, Stanford–le–Hope, Essex, 9 sierpnia [18]97 Szanowna Pani, Poczciwy Fisher Unwin przesłał mi właśnie Pani list, ponieważ jego zasady nie pozwalają na udzielanie nikomu, kto by to nie był, prywatnych adresów autorów. Tak też teraz sam mogę odpowiedzieć na dowód Pani życzliwej pamięci. Moja pamięć jest bardzo żywa! Widok Pani podpisu rozbudził we mnie wszystkie wspomnienia przeszłości, z których najszczęśliwsze chwile zawdzięczam dobroci matki Pani i tym przyjaźniom z dzieciństwa, których urok rozumie się lepiej w miarę posuwania się w ciężkiej pielgrzymce życia. Dzięki więc raz jeszcze za dobre myśli! Bezszelestnie przemijający czas jest jednak bardzo okrutny w swojej cichości i gdy człowiek chce się czegoś dowiedzieć, ledwo ośmiela się zapytać. A jednak bardzo chciałbym wiedzieć! Oczekując, że zechce Pani ze mną pogawędzić, pozostaję Pani wiernym i oddanym sługą. Jph Conrad Korzeniowski Teksty pisanych po francusku listów Conrada do Janiny de Brunnow (z domu Taube), których oryginałów nie udało się dotychczas odnaleźć, oparte są na wydaniu Jean– Aubryego Lettres francaises, Paris 1950. ioj 86. DO EDWARDA GARNETTA Wtorek [24 sierpnia 1897]1 Kochany Panie, List Pana ucieszył mnie ogromnie. Ożywił mnie Pan. Zamęczają mnie rozmaite kłopoty i nie mogę jeszcze przysłać Powrotu. Wysyłam jednak coś innego: krótką przedmowę do Murzyna. Proszę podejść do niej z cierpliwością i — jeśli uważa Pan, że to w ogóle możliwe — dać jej szanse ukazania, się w druku. Zależy to w pełni od Pana. Imprimis, Murzyn jest Pana książką, a ponadto nie śmiem się poruszyć bez Jego zezwolenia. Mój sąd na temat tego, co odpowiednie w literaturze, jest nie lepszy niż u krowy. Pan musi być władcą tego bydlęcia. (Alem wsiowy w moich obrazach! Widać wpływ farmy. Co?) Dla własnego spokoju proszę o rychły wyrok. Na zdrowie mojej duszy błagam — ani jednego oddechu nie wciągnę, dopokąd Jego Wysokość nie przemówi do najnikczemniejszego ze swoich niewolników. Domagamy się litości. Cunninghame Graham nie zjawił się. Wymieniliśmy parę listów. Opowiem wszystko, kiedy się zobaczymy. Bóg z Tobą, Bracie. Jess przesyła serdeczności. Zawsze oddany Jph Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Unwersity of Virginia. 87. DO WILLIAMA BLACKWOODA Ivy Walls Farm, Stanford–le–Hope, Essex, 28 sierpnia 1897 Szanowny Panie, Proszę mi wierzyć, że jestem Panu niezmiernie wdzięczny za Jego przyjacielski list i przychylne ustosunkowanie się do mojej prośby w sprawie korekt. Co się tyczy miesiąca publikacji, pragnę tylko powiedzieć, że wielce się ucieszyłem z wiadomości, iż całe opowiadanie ukazać się ma w numerze list[opadowym] — gdyż tak zrozumiałem Pański list. Czy mam słuszność? Pragnę również wyrazić głęboką przyjemność — bynajmniej nie z przyczyn handlowych — jaką sprawiło mi Pańskie pytanie dotyczące ogłaszania w odcinkach. Bez dalszego, rozwodzenia się w przedmiocie moich uczuć powiem, że mam coś „na warsztacie”. Skoro Pan był łaskaw poruszyć ten temat, proszę zezwolić mi na udzielenie dłuższej odpowiedzi. Opowiadanie, nad którym pracuję, zatytułowane jest Ocalenie, Opowieść Z cieśnin. Zacząłem je w zeszłym roku, ale po ukończeniu części I odłożyłem dla napisania paru nowel — jedna z nich (dość niespodziewanie) rozrosła się w większą pracę i ukazuje się obecnie w „New Review”; ma być wydana w listopadzie przez P. Wm. Heinemanna w formie książkowej1. Jednakowoż, mimo zwłoki, Ocalenie przetrwało we mnie cierpliwie. Prawdę mówiąc, rękopis nie jest jeszcze w stanie godnym pokazania Panu; niemniej będąc zachęcony zainteresowaniem, jakie łaskawy Pan okazuje mojej pracy, ośmielam się zasugerować, by pozwolił Pan przesłać sobie I część — oczywiście nie z prośbą o jakąkolwiek decyzję lub obietnicę, lecz po to jedynie, by mógł się pan zapoznać z tematem i sposobem jego potraktowania. W wypadku gdyby Pan, w dogodnym dla siebie czasie, zgodził się na przejrzenie tekstu, kontynuowałbym pisanie tak, że — powiedzmy — w listopadzie opowieść byłaby wystarczająco posunięta, by umożliwić jej pełną ocenę. W każdym razie zamierzam ukończyć ją przed upływem stycznia I898. Wraz z I częścią przesłałbym Panu również krótkie objaśnienie nie tyle wydarzeń — ile idei ogólnej. Umożliwiłoby to Panu w pewnej mierze osądzenie, czy posuwam się w obiecującym kierunku — czy też przeciwnie. W istocie bardzo jestem pochłonięty tym opowiadaniem. Będzie to — oprócz tematu — świadoma próba osiągnięcia pewnych artystycznych efektów plastycznych — no, ale nie mogę Pana zanudzać. Ponieważ był Pan tak dobry, by wraz z korektami obiecać mi list, może zamieści w nim Pan odpowiedź „tak” lub „nie” w sprawie powyższej propozycji, której — mam nadzieję — nie uzna Pan za nadużywanie jego cierpliwości. Łączę wyrazy wysokiego poważania i szacunku Jph Conrad Teksty wszystkich zamieszczonych w wyborze listów do Williama Blackwooda i Davida S. Meldruma, których oryginały angielskie znajdują się w The National Library of Scotland (Edynburg), archiwach firmy W. .Blackwood and Sons (Edynburg) i w Duke Unwersity Library (Durham, North Carolina) — zaczerpnięto z doskonałego wydania Williama Blackburna, Joseph Conrad: Letters to W. Blackwood and D. S. Meldrum, Durham, N. C, 1958. 88. DO WILLIAMA BLACKWOODA [Stanford–le–Hope, 6 IX 1897] Szanowny Panie, Oto pierwsza część opowiadania. Proponuję tytuł Ocalenie zamiast Wybawca, jak w maszynopisie. Część ta zawiera około 26000 słów. Opowiadanie zaplanowane jest na 4 części. Zamierzona długość 85—100 tysięcy słów. (To drugie bardziej prawdopodobne.) Muszę od razu zaznaczyć, że to, co zostało już napisane, widział P. S. Pawling z firmy P. Wm. Heinemanna, kiedy był u mnie 3 miesiące temu. Firma owa zaproponowała wydanie opowiadania w formie książki propozycję tę przyjąłem z przyjemnością, nie wiążąc się jakimkolwiek terminem. Nie mógłby on być wcześniejszy niż zima I898 lub może wiosna I899. Tyle szczegółów dotyczących interesów — teraz w sprawie samego tekstu. Per se1, sytuacja nie jest nowa. Cały efekt zatem musi być wywołany za pomocą opracowania — sposobu opowiedzenia. Konieczność osiągnięcia tego jest, z mego punktu widzenia, fascynująca. Jestem przekonany, że szanowny Pan dobrze zrozumie moje uczucia, nawet jeśli różni się ze mną w poglądach. Z drugiej zaś strony sytuacja nie jest prozaiczna. Nadaje się na romans. Od strony czysto ludzkiej interesujące jest zetknięcie się Lingarda, prostego, władczego i obdarzonego wyobraźnią poszukiwacza przygód — z typem kobiety cywilizowanej, typem złożonym. Jest on człowiekiem wytrwałym w dążeniach, zapalonym w przedsięwzięciach wiernym w przyjaźni. Najpierw ryzykuje niepowodzenie swoich planów dla zapewnienia tej kobiecie bezpieczeństwa, a potem poświęca te plany całkowicie na rzecz tego, co uważa za konieczny warunek jej szczęścia. Przez cały czas spotyka się z nieufnością białych, których pragnie ocalić; wbrew własnej woli zmuszony zostaje do rywalizacji ze swymi malajskimi przyjaciółmi. W końcu, po akcji, dla której poświęcił wszystkie życiowe interesy, musi przyjąć nagrodę — nieuniknioną rozłąkę. Owo wydarzenie wznosi go ponad jego samego; chciałbym przekazać w akcji owo napięcie i egzaltację człowieka, opanowanego uczuciem, które sam ledwo rozumie, a które jest wystarczająco rzeczywiste, by uczynić go z czasem zupełnie niebacznym na konsekwencje. Pełne oświecenie spływa na niego dopiero w ostatniej chwili, gdy zakończona została akcja ocalenia i zniszczenia, i gdy nie pozostaje mu już nic innego jak dołożyć wszelkich starań, by snuć znowu przerwaną nić życia. Lingard — nie kobieta — jest głównym bohaterem. Dlatego też cała część pierwsza poświęcona jest przedstawieniu jego osobowości. Ilustruje to metodę, której zamierzam się trzymać. Celem moim jest pobudzenie wyobraźni czytelnika. Jeśli po przeczytaniu I części nie będzie Pan widział mego bohatera — znaczyć to będzie, że niezupełnie mi się powiodło i — muszę zacząć od nowa — lub całkowicie zrezygnować. Akcesoria opowieści są oczywiście wyświechtane. Jacht, rozbity statek, piraci, wybrzeże — wszystko to było użyte już niezliczoną ilość razy; czy spożytkowane, to inna sprawa. Jakkolwiek było, wierzę, słusznie lub niesłusznie, że mogę to przedstawić w nowy sposób. W każdym razie, ponieważ mam zamiar osiągnąć w moim opowiadaniu wrażenie rzeczywistości i chcę również mieć w nim kobietę tego typu kobietę — jedynym sposobem jest wprowadzenie jej na pokładzie tradycyjnego jachtu. Nie. wydarzy się nic niemożliwego. Opowiem o pewnych wypadkach, jakie widziałem, i odtworzę inne, o których słyszałem. Jeden lub dwóch ludzi, których spotkałem — innych znam z niekończących się opowiadań. Francuski bryg „Amitié” osiadł w I866 na mieliźnie koło. wybrzeża i został zaatakowany przez włóczęgów podległych pewnemu Hadżi Samanowi. Znam to z opowiadania kapitana owego brygu. W 1848 pewien Anglik, nazwiskiem Wyndham, żył przez wiele lat u sułtana Sulu i był głównym dostawcą broni i prochu. W 1850 lub 51 sfinansował wielką awanturę na Celebes. W oficjalnych dokumentach holenderskich jest o nim wzmianka jako o bardzo kłopotliwym człowieku — którym niewątpliwie był. Słyszałem parę wersji jego śmierci (nastąpiła w latach sześćdziesiątych), wszystkie bardzo żałosne. W latach 70–ych Lingard miał wielki, jeśli nawet utajony, wpływ na Radżę Bali. Był on człowiekiem wścibskim, ale całkiem bezinteresownym i wielce szanowanym przez tubylców. Jeszcze nawet w I888 broń dostarczana była do wybrzeży wyspy — wiem to z własnego doświadczenia. Fakty zatem potwierdzają moje opowiadanie, ale, jako że piszę powieść, a nie tajne sprawozdanie — fakty nie mają znaczenia. Myślę, że szanowny Pan ma już tego dosyć. Nie wiem, czy udało mi się przekazać Mu to, co zamierzam zrobić — to, co prawdopodobnie zrobię. Proszę mi jednak wierzyć, drogi Panie, że jedynie głęboka wdzięczność, z jaką przyjąłem Jego łaskawą propozycję, była zdolna nakłonić mnie do napisania tak obszernie o celu mojej pracy — to jest, o jej celu podstawowym. Nie jest to bardzo roztropne z mojej strony, ale mam do Pana pełne zaufanie. Mówiąc poważnie — uznałbym to za prawdziwą łaskę ze strony Pana, gdyby wyraził On swój sąd o tym planie i p sposobie jego wykonania. To niezależnie od przyjęcia czy też odrzucenia opowiadania. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że potrafię pisać — w pewien sposób; wiem również, do czego dążę — a nie jest to po prostu opowiadanie historyjek. Świadomość, że to, co robię, tłumaczy mój cel, byłaby dla mnie zachętą dowiedzenie się czegoś odwrotnego stanowiłoby naukę. Cokolwiek Pan powie, mogę na tym tylko zyskać. Czuję, że muszę szanownego Pana przeprosić za rozgadanie się na tylu stronach. Zostaję z wysokim poważaniem 6 września 1897 Jph Conrad 89. DO JANINY DE BRUNNOW Ivy Walls Farm, 2 października 1897 Szanowna Pani, Zechce Pani przyjąć pokorne wyrazy usprawiedliwienia za to, co pozornie wygląda na opieszałość z mojej strony w wysłaniu odpowiedzi na Pani miły i czarujący list z Krynicy. Ta opieszałość jest jedynie pozorna, gdyż nigdy nie przestałem o Pani myśleć; proszę sobie wyobrazić, że właśnie w tym czasie wykańczałem jedną robotę i jednocześnie poprawiałem inną do druku, podczas gdy Blackwood, któremu obiecałem nowelę do numeru listopadowego1, bombardował mnie listami o przysłanie rękopisu. Widzi więc Pani, że byłem bardzo zajęty: w dodatku niepokoił mnie stan zdrowia mojej żony. Obawy te zostały obecnie wyjaśnione. Dopiero dzisiaj udało mi się znaleźć wolną chwilę na korespondencję i Pani jest pierwszą osobą, do której piszę. Jeśliby Pani mogła ujrzeć na moim stole ten stos listów, które czekają na odpowiedź, oceniłaby Pani, do jakiego stopnia korespondencja z Panią leży mi na sercu. Chociaż bowiem rzadko lub prawie wcale nie utrzymuję stosunków towarzyskich, koresponduję z całą masą osób takich, których nawet nie znam, i takich, które bardzo lubię, i takich wreszcie, z którymi należy taktownie postępować, aby torować sobie dróżkę w życiu. Lecz wszystko to musi czekać do jutra. A są i tacy, którzy czekają od miesięcy. Trudno! Ożeniłem się około półtora roku temu i od tego czasu nieprzerwanie pracuję. Jestem dość znany jako literat, lecz przyszłość jest co najmniej niepewna, ponieważ nie jestem pisarzem popularnym i przypuszczalnie nigdy takim nie zostanę. Nie rozpaczam nad tym, gdyż pisanie dla wszechpotężnych mas nigdy nie było moją ambicją. Ani ja nie gustuję w demokracji, ani ona we mnie. Niektóre umysły spośród elity okazały mi zrozumienie i nie wątpię, że będę mógł zdobyć sobie publiczność — jakkolwiek niewielką — która umożliwi mi zarabianie na chleb. Nie marzę o fortunie, a zresztą nie w kałamarzu należy jej szukać. Muszę się jednak przyznać, że marzę o spokoju, troszce dobrej opinii i o tym, aby resztę mego życia móc poświęcić Sztuce i być wolny od kłopotów materialnych. A oto i ma Pani sekret mego życia. Z całego serca dziękuję Pani za wszystkie wiadomości. Zechce Pani przekazać wyrazy uszanowania swojej Matce, w stosunku do której żywię niezmienne od lat, głębokie uczucie wdzięczności. Proszę p łaskawe przypomnienie mnie swoim braciom, jedynym — prawdę mówiąc — moim przyjaciołom z dzieciństwa. Jakże to wszystko wydaje się teraz odległe, a jednak jak nadal żywe pozostało w sercu. Ostatni raz, gdy widziałem mego wuja Bobrowskiego, opowiadał mi długo o Aleksandrze. On był najstarszy z naszej grupy i z pewnością najrozsądniejszy. Myślę o Was wszystkich bardzo często. Siedem lat temu widziałem Gustawa, a potem posłałem moją pierwszą pracę na adres jego klubu. Czyżby jej nie otrzymał? Pani siostra i Artur zawsze byli dla mnie dobrzy. Czy może ich Pani zapewnić o mojej trwałej pamięci? I drogiego Romana również, jestem pewien, że zachował nadal urok swojej żywotności. Trudno mi go sobie inaczej wyobrazić jak wówczas, gdy go widziałem ostatni raz w I874 roku. Ach! Tempi passaii. Życie nigdy nie stoi w miejscu. Proszę wierzyć, droga Pani, że pozostałem jak zawsze Pani szczerze oddanym sługą i przyjacielem. J. C. Korzeniowski P. S. Moje serdeczne pozdrowienia dla szanownego Małżonka, którego doskonale pamiętam, choć widziałem go w Warszawie zaledwie przez 5 minut. Pozwolę sobie przesłać Pani listopadowy numer „Blackwood’s Magazine”, w którym ukaże się moja nowelka. 90. DO EDWARDA GARNETTA 8 października 1897 O najlepszy z ludzi! Jak straszliwie musi Pan mieć mnie dosyć. Tak, zaczynam dostrzegać dostrzegać promyczek. Najdroższy Kolego, zbyt jestem tępy, by jeden list mógł mnie przekonać. Uczucia moje są jednak wystarczająco subtelne, bym się przeraził na myśl, ile Pan traci czasu na moją niegodną osobę. Proszę sobie wyobrazić, że zadręczam się niekiedy myślami, że w swoich zarzutach ma Pan absolutną rację, natomiast — o potworności!—zupełnie się myli w pochwałach. Że nie ma nawet jednego odkupiającego wiersza w całej noweli1!! Nie mogę na to patrzeć. Gnębi mnie to jak wspomnienie złego czynu, które Pan — przyjaciel — próbuje złagodzić. Bezskutecznie. Jestem wydany na łup wyrzutów sumienia. Nie powinienem był tego napisać. To kryminał. Dziś wysyłam maszynopis Chapmanowi.2 Tak — rozumiem. To, co piszę, jest nierzeczywiste nawet wtedy, gdy staram się, by było realistyczne; więc kiedy się nie staram — musi być okropne. Czuję się jak człowiek śpiący, który nie może się poruszyć. Ruch jest niezbędny — zbawczy — a ja nie mogę! Rozumiem, co Pan ma na myśli, a jestem zupełnie niezdolny wyobrazić sobie cokolwiek innego. To tak; jakby ktoś rzucił na mnie urok; jakbym był w kataleptycznym transie. Słyszy się ludzi, którzy nas opłakują i szykują się do grzebania — a nie można dać znaku życia! — z całym sił chciałbym móc Panu nie wierzyć. Ale nie mogę. Odczuwam to wszystko, o czym Pan mówi, a; jednak nie rozumiem, tak jak gdyby Pan wygłaszał namiętne przemówienie po chińsku. Czuję — i nie mogę zrozumieć. Jestem podniecony — a nie mogę pojąć własnego wzruszenia. Bez żartów — to jest okropne. Może z czasem — może z czasem! Kto wie? Jeśli mnie Pan z obrzydzeniem nie porzuci, może jeszcze kiedyś pojmę prawdę o Sztuce — prawdę, którą Pan posiada. Nawet już teraz mam jakieś mgliste rozeznanie — praca nad tą nowelą była dla mnie ciężką próbą. Odchorowałem ją: nienawidziłem, pisząc. Dzięki. Dzięki. Muszę — przez chwilę — pomyśleć o innych rzeczach. Nie mogę wysłać kartek rpsu3, ponieważ by się Pan w nich zagubił. Tak jak ja teraz. Są ich stosy; całe strony powykreślane, z co najwyżej jedną samotną linijką, która przetrwała pośród szeregów wymazanych słów. Jak tylko C. & H. zwrócą mps, jak się tego spodziewam — prześlę to Panu. Chciałbym, by przeczytała to Pańska Żona. Chciałbym — jestem bardzo odważny — chciałbym wiedzieć, co Ona o tym sądzi. Co do Ocalenia, Blackwood nie daje znaku życia. Nowa powieść w odcinkach zaczyna się w paźdz. Będzie pewnie szła przez sześć miesięcy. Dałoby mi to dosyć czasu na skończenie mojej. Nie myślę, bym jeszcze kiedykolwiek coś więcej napisał. To uczucie pewnie minie, ale póki co — nie mogę napisać ani jednego słowa Ocalenia. Chciałbym z tego zrobić rodzaj uświetnionej książki dla chłopców rozumie Pan. Żadnego analizowania. Żadnego przeklętego gadulstwa. Obrazy — obrazy — obrazy. Oto co chcę zrobić. I mogę. Czyż nie? Teraz wezmę się w garść. Wkrótce napiszę. Moc serdeczności. Zawsze oddany Joseph Conrad Tekst wg wydania E. Gamet ta, Letters from Conrad. 91. DO STEPHENA CRANE’A Stanford–le–Hope, Essex, 16 listopada 1897 Kochany Panie, Muszę napisać do Pana, zanim napiszę dzisiaj choćby jedno słowo dla chleba. Zależało mi bardzo, by wiedzieć, co Pan pomyśli o końcu1. Jeśli śmierć Jimmy’ego uderzyła Pana, to wcale mi już nie przeszkadza, jeżeli nie uderzy nikogo innego. Sądzę jednak, że z artystycznego punktu widzenia zakończenie jest jakby kulawe. Mam na myśli okres po śmierci. Całe to bajdurzenie o pogrzebie i powrocie statku wydaje się zanikać jak szczurzy ogon — im bliżej końca, tym cieńszy. No, ale teraz już jest za późno na zagryzanie się i wyrywanie włosów z głowy. Gdy jestem przygnębiony, powtarzam sobie: „Crane’owi ta cholerna rzecz się podoba” — i wielce mnie to pociesza. Odmawiam wyjaśnień, czym jest dla mnie Pańskie uznanie. Od czasu naszej długiej narady świat przedstawia mi się całkiem inaczej. Dobrze było. Nawet wspominać jest dobrze. A od czasu do czasu (natura ludzka jest podła) pytam samego siebie, czyżby Pan naprawdę wierzył choćby w połowę tego, co powiedział! Proszę mi wybaczyć. Brak zaufania nie odnosi się do Pana — tylko do mnie samego: kropla trucizny w kielichu życia. Nie jestem podlejszy niż moi bliźni, ale ten brak wiary w samego siebie jest jak skaza, która dotyka wszystkiego, do czego się człowiek zbliży: ludzi — rzeczy — powietrza, którym się oddycha. Otóż i dlaczego chciałoby się czasami być kamieniarzem. Tłuczenie kamieni nie nasuwa wątpliwości. Ale każda zapisana kartka to — wątpliwości, lęk i dno przerażenia. Pan to w każdym razie zrozumie i dlatego piszę do Niego, jak gdybyśmy się razem narodzili przed początkiem świata. Nie będę nawet starał się dziękować za to, co Pan już zrobił i co zamierza zrobić. Nie wiem bowiem, co powiedzieć, choć nie mam żadnych wątpliwości, co czuję. Wiem, że z punktu widzenia przepisów etykiety właściwym i słusznym jest, bym pierwszy złożył Panu wizytę. Niestety, drogi Panie, nie jest to możliwe. Moja żona nie może się obecnie pokazywać ludziom. Bez żartów — nie ośmieliłbym się zezwolić jej na podróż — nawet najkrótszą. Jeśli idzie o mnie, to przyjechałbym natychmiast i uczynię to, skoro tylko będę mógł wyjechać bez niepokoju. Tymczasem niechże drogi Pan okaże swoją łaskę i przyjedzie do mnie pierwszy. Od przyszłego tygodnia nie mam żadnych ustalonych terminów. Proszę przysłać kartkę: „przyjeżdżam”, a wyjdę na pociąg z Fenchurch Street. Ma Pan pociągi o II.20, 1.45 ppoł., 3.28 ppoł., 5.5 ppoł., 8.13 ppoł. Ostatni wieczorny pociąg do miasta jest o 8 i zajeżdża do Londynu o 9.30. Ale możemy Pana przenocować w mieszkaniu kawalerskim. Szczęśliwy bym był mogąc Pana gościć pod moim dachem. I proszę nie zwlekać, bo kiedy tu zacznie się cyrk i dom zapełnią lekarze i pielęgniarki, to dla biednego literata nie będzie miejsca. Kończę, by złapać pocztę. Zawsze oddany Jph Conrad Angielskie oryginały listów angielskich Conrada do Stephena Crane’a i jego żony Cory znajdują się w Barrett Collection, Butler Library, Columbia University, New York. 92. DO T. FISHERA UNWINA Stanford–le–Hope, Essex, 24 listopada 1897 Szanowny Panie, Oto ostatnia nowela do tomu, Powrót, 22 000 słów. Mam to od paru dni, lecz dochodzę do wniosku, że lepiej uczynię przesyłając Panu natychmiast, ponieważ pragnie On zawczasu oddać to do składu. Nie mam ochoty stracić korzyści płynących z ogłaszania w odcinkach, ale widzę, że z wielu przyczyn nowela ta nie będzie łatwa do umieszczenia. Tak jak wspomniałem w ostatnim liście, może jakieś dobre pismo w Stanach zechciałoby to przyjąć. Jako że tamtejsze prawa do książki należą do Pana, przyszło mi na myśl, że gdyby mógł Pan zapewnić publikację w odcinkach — uzgodnilibyśmy wówczas odpowiednio nasze udziały w zyskach. Tu, na miejscu, oczywiście chciałbym również ogłosić w odcinkach. O Blackwoodzie nie ma mowy, podobnie jak — z innych przyczyn — o Pearsonie1. Długość noweli stanowi przeszkodę. Czy jest Pan skłonny spróbować, co dałoby się załatwić? Jeśli nie, to proszę mi łaskawie przesłać komplet korekt, a wówczas sam może spróbuję własnych możliwości, choć naprawdę nie wiem, dokąd się zwrócić. Nie sądzę, by zamierzał Pan wypuścić tom przed kwietniem. Dałoby mi to trzy miesiące czasu na umieszczenie noweli. Brak mi dotychczas tytułu dla tego tomu. Przychodzi mi na myśl: Opowieści niepokojące (?). Jest to tytuł, który obejmuje wszystkie nowele i większą część Życia. Ale to tylko sugestia. Co się zaś tyczy kolejności opowiadań w książce, ufam, że szanowny Pan postąpi w myśl mojej propozycji, jako że przemyślałem tę sprawę dokładnie. Moja rada odnosi się oczywiście jedynie do wypadku, gdyby tom posiadał osobny tytuł. Jeśli jedna z nowel ma nadać tytuł całości, sądzę, że powinniśmy myśleć przede wszystkim o Placówce postępu. Będziemy jednak mieli wiele okazji do omówienia tej sprawy. Mam nadzieję, że cieszy się Pan dobrym zdrowiem. Łączę uprzejme pozdrowienia. Szczerze oddany Jph Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w Duke Unwersity Library, Durham, N. C. 93. DO HENRY JAMESA 30 listopada 1897 Drogi Mistrzu, Pozwolił Pan przesłać sobie moją książkę1. Oto i ona. Ma tę zaletę, że jest krótka. Przeżyłem ją. Jest chyba niedobra. Nie ma nic łatwiejszego, niż opowiedzieć sen, lecz niemożliwe jest dotrzeć do duszy tych, którzy doszukują się w nim jedynie goryczy lub słodyczy. Nie można przekazać dotkliwego realizmu złudzeń! Sen skończony, słowa ulatują, książka jest zapomniana. Taka jest miłosierna łaska przeznaczenia. Lecz, drogi Mistrzu, pozwolił mi Pan przesłać sobie tę książkę — i oto ona! Proszę mi wierzyć, że pozostaję jak zawsze oddanym i uniżonym Pana wielbicielem. Jph Conrad Tekst wg oryginału francuskiego w bibliotece Harvard Unwersity. 94. DO EDWARDA GARNETTA 5 grudnia 1897 Mój drogi Panie, Zdaje się, że Murzyn ukazał się w oznaczonym terminie, ale nie był ogłoszony w „Sat. Review”. Jak tylko otrzymam egzemplarze, prześlę jeden do Cearne. W ubiegłą niedzielę gościłem Crane’a. Rozmawialiśmy i paliliśmy przez pół nocy. On jest w dziwnie beznadziejnym nastroju. Lubię go. Oba opowiadania są doskonałe. A Man and Some Others jest oczywiście lepsze, ale więcej mnie zainteresowała ta historia o łodzi1. Jego sposób patrzenia jest bardzo indywidualny, a sposób wyrażania się odpowiada mi artystycznie. To prawdziwy impresjonista i ma ciekawe, szczególne usposobienie. Myśl jego jest zwięzła, spoista, nigdy bardzo głęboka — a jednak często zaskakująca. To jedyny impresjonista i tylko impresjonista. Dlaczego nie jest szalenie popularny? Z jego siłą, szybkością akcji i zdumiewającym darem widzenia — dlaczego? Rozporządza konturami, barwą, ruchem — powinien z tym zajść daleko. Ale czy zajdzie? Czasami myślę, że nie. To nie jest moje świadome przekonanie — to tylko uczucie. Nie umiałbym powiedzieć, dlaczego jestem rozczarowany — dlaczego mój entuzjazm zanika, kiedy tylko zamykam książkę. Podczas czytania oczywiście niczego się nie kwestionuje. Panuje nad czytelnikiem aż do ostatniego słowa, a potem — bez żadnego oczywistego powodu — traci nad nim swoją moc. Tak jak gdyby chwytał nas potłuszczonymi palcami. Jego uchwyt jest mocny, ale w tym samym czasie, kiedy czujemy ucisk palców na ciele, wyślizgujemy się z dłoni — ku wielkiemu własnemu zdumieniu. Takie jest moje głupie wrażenie i w zaufaniu przekazuję je Panu. Przychodzi mi na myśl, że to może ja sam jestem śliski. Nie wiem. Pan będzie wiedział. Mniejsza o to. Dusza ciąży mi w środku kamieniem. Przeżywam teraz okropne chwile, tracąc przyjaciela2. Hope przychodzi co wieczór, by mnie pocieszać, ale to beznadziejne zadanie. Śmierć jest niczym — przyzwyczaiłem się do jej zachłanności. Kiedy jednak życie ograbia nas z człowieka, w którego przez dwadzieścia lat wierzyło się bez zastrzeżeń, krzywda wydaje się zbyt potworna, by ją przeżyć. A przecież trzeba. I nie wiem dlaczego, jak i po co. Na dodatek pewne okoliczności sprawiają, że wydarzenie to jest z wielu powodów udręką3. Opowiem to Panu pewnego dnia. Teraz nie mogę o tym pisać. Jest w tym jednak również element psychologiczny. Ale to też nieważne. Murzyn skończony, a „N. R.”4 przestaje wychodzić. Zapewne już Pan o tym słyszał. Przedmowę zamieścił Henley na końcu, jako notę autora. Nie błyszczy ona specjalnie, ale cieszę się widząc ją w druku. Oto i wszystkie wiadomości. Recenzji żadnych jeszcze nie było. Próbuję pisać Ocalenie I całą moją ambicją jest, by nadawało się do pisma — jednym słowem, by było czytelne. Wątpię, czy mi się to uda. Borykam się bez żadnej przyjemności, jak człowiek pewien przegranej. Proszę o parę słów. Zawsze oddany Jph Conrad Tekst wg wydania E. Garnetta, Letters from Conrad. 95. DO R. B. CUNNINGHAME GRAHAMA 6 grud. 1897, Stanford–le–Hope, Essex Wielce szanowny Panie, Jestem potwornie zawstydzony. Powinienem był napisać w ubiegłym tygodniu, by podziękować Panu za Stevensona1. Moją wątpliwą wymówką jest, że czułem się dziwnie niedysponowany — nic konkretnego, ale przez prawie tydzień nie myślałem wcale i jadłem niewiele — nie widziałem też celu, by cokolwiek robić. Może się to Panu wydać zuchwałym wytłumaczeniem, lecz zapewniam Pana, że jest to bardzo smutna i diabelna — nazwijmy to — dolegliwość, zbyt rzeczywista, by ją wyrazić słowami. Zdaję się na Pańską łaskę. Zadrżałem na widok Pańskiego listu i teraz, na skutek wstydu i zarazem radości, zasiadłem, jak pobudzony do życia trup, by napisać te płaskie i nędzne przeprosiny. Wszystko, co Pan mówi, jest w Xmas at Sea2. Ucieszyłem się z książki, ale więcej jeszcze z Pańskiej pamięci. Ucieszyłem się, że nie zostałem poznany i — zapomniany. Tylko — parce que c’est vous3? Są ludzie, u których żebrałbym na klęczkach o łaskę wiecznego zapomnienia. Czybym ją uzyskał? Croyez–vous qu’on se retrouve, l?–bas?4 Dla mnie „l?–bas” jawi się czasem jako wielki dół — rodzaj jaskini złoczyńców bardzo zatłoczony (proszę pomyśleć, od jak dawna ludzkość ma zwyczaj umierać!) przez spocone cienie — pot moralny zgniecionych duchów, zionących ohydną nikczemnością, podłością, kłamstwem, chciwością, tchórzostwem istot, które na ziemi stanowiły przedmiot targów i oceniały siebie na około dwa i pół szylinga. Ale to są myśli chorobliwe — a zasiadałem przecież z zamiarem wywołania dobrego wrażenia! Cofam wszystko, co powiedziałem, i wyznaję wiarę w lilie, złote harfy — i siarkę, jak mój Podmore w „Narcyzie”.5 Ale ? propos Podmore’a — obawiam się, że Murzyn Pana znudzi. C’est vécu — et c’est b?te?6 Jest w tej książce dwadzieścia lat życia, sześć miesięcy bazgrania — i ani cienia anegdoty. Tak jak to zwięźle ujął krytyk w dzisiejszej „D’ly Mail”: „Opowiadanie to nie jest wcale opowiadaniem.” Człowiek ten narzeka na brak bohaterstwa i, wydaje mi się, zgorszony jest brzydkim językiem! Jestem zmuszony przyznać, że tu i ówdzie zdarzają się przekleństwa. Tarzam się w koszu na papiery. Biję się w piersi. Czy wolno mi chociaż ufać, że Pan nie wycofa swego szacunku dla skruszonego grzesznika? Żaden człowiek nie może uciec przed swym losem! Przyjedzie Pan tutaj, by znosić niewygody, nudę i rozpacz. Słowo się rzekło! Słowo się rzekło! Pan osobiście — w rzeczy samej — wypowiedział je (za moim podszeptem jakże nieopatrznie z Jego strony), a ja, nieubłagany jak przeznaczenie, będę przyglądał się Pańskim cierpieniom z idiotycznie pogodnym obliczem łaskawego Stwórcy (nie wiem, czy łask. Stw. jest pogodny; jeśli jest, (jak mówią) to musi być idiotą) patrzącego na beznadziejny bałagan, jaki zrobił ze swego jedynego dzieła. List. ten przypomina mi coś, co znałem lata temu: chyba algebrę. Nawiasy wewnątrz nawiasów i głupota wyniesiona do n—tej potęgi. Dowiedziałem się o sztuce H & S poprzez G.B.S. w „S.R.”7 Jeszcze więcej algebry. Rozumie Pan? Moja przejrzysta aluzja odnosi się do Admiral Guinea. Od lat nie byłem w teatrze, ale przeczytałem tę sztukę. I to jest wszystko, co mogę o niej powiedzieć. Nie mam pojęcia o sztukach. Żadna sztuka nie robi na mnie wrażenia — ani w teatrze, ani w czytaniu. Każda wydaje mi się zadziwiającym wybrykiem szaleństwa. Wszystkie są niewiarygodne i rozczarowują podobnie jak uderzenie po głowie. Bardzo bym chciał sam napisać sztukę. To moja ponura i tajemna ambicja. A zarazem nie mogę sobie wyobrazić, jak człowiek przy zdrowych zmysłach może rozmyślnie zasiąść do pisania sztuki i nie zwariować przed jej ukończeniem. Aktorzy sprawiają na mnie wrażenie bandy przewrotnych wariatów, udających normalnych ludzi. Ich złośliwość szyta jest grubymi nićmi. Są fałszywi i brzydcy. Ich widok rodzi w mojej melancholijnej duszy myśli o morderstwie i samobójstwie — tak wielki czuję gniew i obrzydzenie wobec ich oczywistego udawania. Jest jakaś zmaza subtelnego zepsucia w ich obojętnych głosach, mrugających oczach, grymasach twarzy, sztucznym świetle, sztucznej namiętności, słowach wyuczonych na pamięć. Przepadam natomiast za teatrem marionetek. Marionetki są piękne — szczególnie te staromodne, którym z głowy wychodzi drut, gruby jak mój mały palec. Ich niewzruszoność w miłości, w zbrodni, w radości, w smutku — jest heroiczna, nadludzka, fascynująca. Sztywna gwałtowność, z jaką rzucają się na siebie, by się objąć lub walczyć ze sobą, to istna rozkosz do oglądania. Nigdy nie słucham słów tekstu deklamowanego z ukrycia przez niewidzialnych ludzi, którzy dziś są tu — a jutro gniją. Kocham marionetki, pozbawione życia, a tak bliskie nieśmiertelności! Otóż i koniec papieru. Już jest jutro i najwyższy czas, abym poszedł do łóżka — by marzyć lub może spać. Musi Pan wybaczyć piszącemu ten list błędy ortograficzne, niejasności gramatyki — głupotę do n–tej potęgi. Wybacz, Panie! Przebaczenie zostało wynalezione dla zapobiegania rzeziom. P. S. Nie dostałem jeszcze St. Thérese’y8. Spodziewam się w przyszłym tygodniu. Przejrzałem znów ostatnio artykuł o Najlepszych Dekoracjach9 i utwierdziłem się w przekonaniu, że. Pańska żona wyraziła wszystko to, co jest podstawową i istotną prawdą w tej dziedzinie, i powiedziała to z wdziękiem. Przykro mi usłyszeć o chorobie Hudsona10. To sympatyczny człowiek, bardzo sympatyczny. Zawsze oddany Jph Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w Dartmouth College Library. 96. DO NIEZNANEGO ADRESATA 9 grud. 1897, Stanford–le–Hope, Essex Szanowny Panie, Pragnę wyrazić moje podziękowanie za myśli Pańskie, wyrozumiałość i naukę, jaką wyciągnąłem z Jego krytyki Murzyna1. Pozwalam sobie również dodać parę słów wyjaśnienia — wyłącznie dla Pana. Napisałem tę krótką książkę nie bacząc na żadne reguły sztuki, zapominając o wszystkich teoriach wyrazu. Reguły i teorie są martwe, a ja pisałem prosto z serca, które żyje. Chciałem wiernie oddać wrażenie, przedstawić niewykrzywiony obraz. Pan zaś, świadom tych złudzeń i tego samooszukiwania, które towarzyszą ludziom w pracy, walce i niepowodzeniach — uśmiechnie się tylko wyrozumiale, jeśli Mu wyznam, że chciałem również skojarzyć światek na statku z szerokim światem, pełnym zawiłych problemów, obaw, uczuć i buntów przeżywanych w osamotnieniu większym niż samotność statku na pełnym morzu. Pragnę wyznać Panu, który tak dobrze rozumie moje uczucia, że nigdy nie hołdowałem realizmowi ani naturalizmowi, a szczególnie — nie skłaniałem się ku brzydocie. Nie wiedziałbym, gdzie mam jej szukać. Istnieje radość i smutek; światło i ciemności — wszystko to zawarte jest w tym samym nieśmiertelnym uśmiechu nieodgadnionej Mai. Co się tyczy tytułu książki, jest on wynikiem niezdarności mego umysłu. Nie mogłem nic innego wymyślić. I jeszcze jedno. Nie uważam, że występek tryumfuje. Przysparza jedynie pieniędzy. Donkin2 jest człowiekiem nieszczęśliwym. Jedyny ze wszystkich jest z gruntu nieszczęśliwy. Pozostali mogą cierpieć, ale nie są nieszczęśliwi. Jimmy3 płaci udręczeniem za swój brak odwagi, ale, aż do ostatniej chwili, nie jest nieszczęśliwy. Starałem się takim zrobić tylko, Donkina. Chcąc dochować wierności prawdzie etycznej, poświęciłem prawdę o jednostce. Nie obdarzyłem go tym wewnętrznym, niepokonanym uczuciem samozadowolenia, chroniącym ludzi tego pokroju od upokorzenia i rozpaczy. Opuszczam go, kiedy stoi twarzą w twarz z pogardą swoich towarzyszy i trzęsie się z furii. Starałem się uczynić go z gruntu nieszczęśliwym. Starałem się — i nie powiodło mi się! Mam nadzieję, że wybaczy mi Pan rozmiary tego listu, które dowodzą, lepiej niż cokolwiek innego, jak wysoko cenię Pański oświecający i pochlebny artykuł. Jestem wdzięczny za zarzuty, pochwały i dobroć, która dominuje nad całością. Zacytowanie przez Pana tego właśnie fragmentu wygląda bardziej na inspirację prawdziwego przyjaciela niż na bystry wybór życzliwego krytyka. Jestem również głęboko wdzięczny za aprobatę końcowych słów4. Dwadzieścia lat życia złożyło się na napisanie tych paru ostatnich wierszy. Tempi passati! Dawne czasy — dawne czasy młodości i życia bez problemów! Kreślę się z głęboką wdzięcznością, szczerze oddany Jph Conrad P.S. Przedmowa przeznaczona do Murzyna, którą ustępując memu prześwietnemu wydawcy wstrzymałem, ukazała się w ostatnim numerze „New Review”5 jako nota autora po końcowym odcinku opowieści. Czy nie byłoby zbytnią śmiałością mieć nadzieję, że znajdzie Pan czas na jej przeczytanie? Tekst wg oryginału angielskiego w Rosenbach Foundation, Filadelfia. 97. DO R. B. CUNNINGHAME GRAHAMA 14 grudnia 1897, Stanford–le–Hope, Essex Szanowny i drogi Panie, Pański życzliwy list wielce mnie pocieszył, choć ze zwykłą sobie czarną niewdzięcznością zwlekałem z dnia na dzień z odpowiedzią. Przesłanie mi wycinka z „Glasgow Heralda”1 było przyjacielskim gestem. Nadszedł w samą porę i mogłem się położyć do łóżka w zgodzie ze światem. Zastanawiam się nad Pańskim listem o Murzynie. Cieszy mnie, że się Panu podoba ta książka. Szczerze się cieszę. To mój czysty zysk. Nie wiem, co pomyśli o niej szanowna (cześć jej) publiczność. Zapewne nic. Ona nigdy nie myśli. To nie wypada. Zdaję sobie jednak sprawę, że bez udziału myślenia mogę poczuć instynktowne obrzydzenie. Niech i tak będzie. Wyobrażam sobie tę książkę jako kamień wpadający w wodę. Wpadł i nie zostawił żadnego śladu. Słowa uznania natomiast, wypowiedziane przez Pana i garstkę innych, będę cenił jako dowód, że nie została ona napisana na darmo — jako moją bezsporną nagrodę. Może Pan zatem być pewien, że czas poświęcony przez Niego na czytanie opowieści i na list do mnie nie był zmarnowany — przyjmuję bowiem, iż czynienia dobra bliźniemu nie uważa Pan za stracony wysiłek i marnowanie życia. W stosunku do mnie zaś spełnił Pan dobry uczynek. Cokolwiek moja wdzięczność jest warta — odczuwam ją w pełni; a umiejętność ludzi w okazywaniu uczuć jest taką, że „hélas! vous ne vous en apercevrez meme pas!2” Tak jednak, jak wspomniałem, dumam nad Pańskim listem. Mówi Pan: „Singleton z wykształceniem.” Może i tak! Wszystko jest możliwe i większość rzeczy wydarza się (gdy się tego nie chce). Myślę jednak, że Singleton z wykształceniem nie jest możliwy. Ale po pierwsze — jakie wykształcenie? Jeśli chodzi o umiejętność życia, to mój bohater w istocie posiadał ją. Był w doskonałej harmonii ze swoim życiem. Jeśli mówiąc o wykształceniu ma Pan na myśli wiedzę naukową, powstaje pytanie — jaką wiedzę, w jakim stopniu, w jakiej dziedzinie? Czy poprzestać na trygonometrii płaskiej czy na przecięciach stożkowych? Czy też powinien studiować platonizm lub pirronizm, lub filozofię łagodnego Emersona? Czy też chodzi Panu o ten rodzaj wiedzy, który pozwoliłby mu knowaniem, kłamstwem i intrygą wybić się na czoło tłumu ludzi nie lepszych od niego? Czyżby naprawdę chciał Pan, ze złośliwej inklinacji, rozwijać w tym nieświadomym człowieku zdolności do myślenia? Stałby się wówczas świadomy — i znacznie mniejszy — i bardzo nieszczęśliwy. Teraz jest prosty i wielki, niby siła żywiołu. Nic nie może go dotknąć prócz klątwy rozkładu — odwiecznego wyroku, mocą którego zgaśnie słońce, gwiazdy jedna po drugiej i w następnej chwili zimna ciemność pokryje cały wszechświat. Nic innego nie może go dotknąć — on nie myśli. Czy naprawdę chciałby Pan powiedzieć takiemu człowiekowi: „Poznaj samego siebie. Zrozum, że jesteś niczym, jesteś mniej niż cieniem, znaczysz mniej niż kropla wody w oceanie, przeminiesz szybciej niż sen.” Chciałby Pan tego? Ale słyszę właśnie listonosza. Au revoir do przyszłego tygodnia. Nie będę już zwlekał. Niezliczone dzięki za Pański kochany i przyjacielski list. Zawsze oddany Jph Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w Dartmouth College Library. 98. DO R. B. CUNNINGHAME GRAHAMA 20 grud. 1897, Stanford–le–Hope Kochany Panie, Otrzymałem Pański list w chwili, kiedy się właśnie zbierałem do pisania do Pana. To, co powiedziałem w moim chaotycznym liście z ubiegłego tygodnia, naprawdę nie miało na celu spierania się. Nie dążyłem do kontrowersji — ponieważ myślę, że się zgadzamy. Jeśli właściwie Pana odczytałem (a czytuję Pana już od lat), to jest Pan beznadziejnym idealistą — Jego aspiracje są nieziszczalne. Od ludzi oczekuje Pan wiary, honoru i wierności prawdzie wobec samych siebie oraz innych. Chce Pan, by wszystko to posiadali, by wykazywali to codziennie i by na tych słowach opierali swoje zasady życiowe. Szanujące się klasy, które podejrzewają Pana o tak zgubne pragnienia, aresztują Pana i chętnie by go rozstrzelały — liczy się bowiem Pańska osobowość, a trudno by Mu było zaprzeczyć, że jest człowiekiem niebezpiecznym. To, co czyni Pana niebezpiecznym, to Jego niczym nie usprawiedliwiona wiara, że pragnienia te mogą się spełnić. Jest to jedyna różnica między nami. Ja w to nie wierzę. A jeśli pragnę tego samego — nikogo to nie obchodzi. Wskutek tego małe jest prawdopodobieństwo, by mnie aresztowano i rozstrzelano. Istnieje inna różnica — tym razem na oczywistą Pańską korzyść. Istnieje — powiedzmy — pewna machina. Wytworzyła się samoistnie (wyrażam się ściśle naukowo) z chaosu żelaznych odpadków i baczność! ona tka. Staję przerażony na widok brzydoty jej wytworów. Wydaje mi się, że powinna haftować, ale — ona stale tka. Pan przychodzi i mówi: „Wszystko w porządku: to tylko sprawa właściwego rodzaju smaru. Użyjmy na przykład tego niebiańskiego smaru i maszyna będzie haftowała przepiękny wzór w purpurze i złocie.” Czy będzie? Niestety, nie! Żaden specjalny smar nie sprawi, by maszyna tkacka haftowała. A najbardziej miażdżąca jest myśl, że ta niesławna machina stworzyła sama siebie: bez myśli, bez sumienia, bez przezorności, bez oczu i serca. To tragiczny wypadek — i wydarzył się naprawdę. Nie ma się nań wpływu. Ostatnia kropla goryczy tkwi w podejrzeniu, że nie można jej nawet rozbić. Z racji owej prawdy jedynej i nieśmiertelnej, zawartej w sile, która powołała machinę do działania — jest ona taka, a nie inna — i jest niezniszczalna! Tka nas i pruje. Utkała czas, przestrzeń, ból, śmierć, zepsucie, rozpacz i wszystkie złudzenia — i wszystko jest bez znaczenia. Muszę jednak przyznać, że przyglądanie się temu bezlitosnemu procesowi może być czasami zabawne. Nareszcie mam Sta. Teresę1. Właśnie skończyłem czytać wspaniały wstęp. Oczywiście to, co tam znajduję, jest dla mnie przeważnie nowe — nowe jako wrażenie. Wydaje mi się, jak gdybym po raz pierwszy czytał o Hiszpanii. Zachwyca mnie to i nad wyraz interesuje. Sam podobnie na ten temat czuję. Teraz przez pewien czas będę napawał się atmosferą książki i śledził jej styl — jaka uroczą perspektywa. Co do stylu, to nie potrafię jeszcze „umiejscowić” jego czaru. Zauważam przede wszystkim, że jest to styl nieoczekiwanie męski — w najlepszym znaczeniu. Nie sądzi Pan? A Saga?2 Gdzież to Pan nie był! Chcę więcej Sagi. Lecz czemu, u diaska, musieli ją podzielić? Ja chcę całej Sagi i nic, tylko Sagi. Zawsze szczerze oddany Jph Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w Dartmouth College Library. 99. DO ANIELI ZAGÓRSKIEJ Stanford–le–Hope, 20 I2 1897 Kochana moja Anielo, Wiem, że nie zapominasz o moim istnieniu, i wiem również, że dzieje się tak nie ze względu „na moje zasługi, lecz dzięki Twojej dobroci. Milczenie może być grzechem, ale nie zawsze jest grzechem śmiertelnym; istnieją okoliczności, kiedy można uzyskać rozgrzeszenie. Oczywiście, w moim mniemaniu moje grzechy zasługują na wybaczenie. Du reste tout le monde pense de nieme, au point de vue personnel bien entendu1. Szczerze mówiąc dodam, że jest we mnie tyle z Anglika, marynarza i awanturnika, że nie lubię pisywać — nawet do swoich najbliższych i najukochańszych, kiedy mam kłopoty. I oto masz powód mojego milczenia. Nie chcę liczyć miesięcy i wolę Cię prosić, byś i Ty o nich zapomniała. Przeżyliśmy jeszcze jeden rok. Autant de gagné!2 Musimy teraz życzyć sobie wzajemnie szczęścia — ce bonheur dont personne ne connait le premier mot3 — szczerze i z całego serca; musimy starać się zapomnieć, że ludzkie życzenia rzadko się spełniają. Piszę tu słowa pełne uczuć, słowa, które — raz wymówione — znikają, ale uczucie zostaje. Oby przyszły rok przyniósł Wam zdrowie, spokój i spełnienie marzeń — bez rozczarowań. A jeśli myślisz, że to jest niemożliwe zapewnię Cię, że moje życzenia nie wyrażają możliwości, ale moje uczucia dla Was wszystkich. Żona przyłącza się do moich życzeń. Ona zna Was wszystkich comme les enfants connaissent les personnages de Contes de Fées4 i tak jak dzieci lubią bajki, tak też i ona zawsze gotowa słuchać, a ja (un vrai conteur5) zawsze gotów opowiadać. I w ten sposób macie dwa życia. Jedno tam, w Lublinie, gdzie życie jest bez wątpienia ciężkie, a tu, w Stanford, Essex, nad brzegiem Tamizy, wyczarowane moimi słowami dla tej, która Was nigdy nie widziała, vous avez la douceur des Ombres et la splendeur de l’inconnu!6 Pracowałem przez rok cały. Skończyłem dwie książki7. Jedna została wydana dwa tygodnie temu, a druga jest już gotowa do druku. Voil?8. Teraz, czekając, żyję w stanie niepewności. Cieszę się dobrą reputacją, ale nie popularnością. Co do pieniędzy, to nie mam ich wiele. Triste9. Teraz jednak idzie mi lepiej. Nie mam powodu wątpić, że pewnego dnia osiągnę powodzenie materialne. Ale na to trzeba czasu, a póki co??? Najgorszym jest, że zdrowie mi szwankuje. Les nerfs, les nerfs!10 Niepewność prześladuje mnie. To niewątpliwie jest bardzo głupie — mais que voulez–vous? L’homme est b?te.11 Tak wygląda mój wyścig z czasem. W moim wieku ce n’est pas drôle12. Obawiam się, że „nim słońce wzejdzie, rosa oczy wyje”13. Dość narzekania. Kilka dni temu miałem wiadomość od poczciwej Margot14. Jej życie również łatwe nie jest. Nie wiem, czy pisała do Was, że oczekujemy tu dziecka. Jessie jest bardzo szczęśliwa z oczekiwanego ewenementu, który ma nastąpić mniej więcej za tydzień — si le diable ne s’en mele pas. Moi je suis plus calme15. Właściwie nie tyle bardzo „spokojny”, że posiadając pewną dozę wyobraźni — je m’imagine toutes sortes de desastres16. L’homme est bete, jak już miałem zaszczyt Cię poinformować. Muszę kończyć, jest już późno. Słychać tylko dzwony na rzecznych statkach, które przypominają mi, jak daleko jestem od Was. Malgré tout17 nie zapomnij o mnie! Ucałowania rączek dla Cioci Gabryni i dla Ciebie, droga Anielo. Uściski dla Karola, którego fotografia stoi nad kominkiem w pokoju, w którym pracuję nad moimi chefs– d’oeuvre18. Wasz kochający K. Korzeniowski 100. DO ARTHURA QUILLER—COUCHA Stanford–le–Hope, Essex, 23 grudnia 1897 Drogi Panie, Najlepszym sposobem okazania, jak bardzo cenię sobie Pański list, jest odpowiedzieć nań natychmiast. Otrzymałem go przed godziną — i poczułem się bardzo szczęśliwy w ten mroźny poranek. Dla człowieka wytrwale śledzącego w morzu drukowanego słowa Pańską twórczość literacką list Jego przedstawia niezmierną wartość. Jest on sygnałem, że wysiłek zbliżył mnie do celu, że myśl rzuciła swój ulotny cień na ścianę jaskini, bystre zaś oczy współtowarzysza—więźnia dostrzegły go, zanim, drżący i niewyraźny, znikł na zawsze. Trudność polega na usprawiedliwieniu własnej pracy przed samym sobą. Człowiek boryka się ciężko z własnymi myślami — potem, zdarza się, przemówi doń przyjaciel i na pewien czas zapanuje spokój. A Pański głos jest niewątpliwie głosem przyjaciela. Pisząc w samotności tak prawie wielkiej jak samotność okrętu na pełnym morzu, zapomina się jakoś o otaczającym nas wielkim tłumie żywych; podobnie jak podczas długiej, długiej podróży morskiej istnienie zaludnionych kontynentów wydaje się wykraczać poza sferę faktów i staje się, że tak powiem — teoretyczną świadomością. Nieliczna tylko grupa — paru przyjaciół i krewnych — pozostaje w pamięci marynarza zawsze wyraźna i żywa, jako jedyni ludzie, na których mu zależy. Podobnie rzecz się ma z samotnym pisarzem. Pisząc, myśli zaledwie o paru — trzech lub może czterech osobach, jedynych, na których mu zależy. Pyta samego siebie: czy ten lub tamten przeczyta to, co piszę? Czy Q przeczyta te kartki? I otóż Q przeczytał te kartki. Nie tylko przeczytał, ale pisze o nich! To tak, jakby się nieoczekiwanie dostrzegło twarz przyjaciela wśród tłumu w porcie po dwóch latach podróży zakończonej czterema miesiącami na morzu. Dwadzieścia lat życia, sześć miesięcy gryzmolenia, gryzienia palców i wyrywania włosów złożyło się na tę książkę1. Gdybym mógł sobie na to pozwolić, nigdy bym więcej nic nie napisał — nie dlatego, bym uważał tę książkę za dobrą per se2, ale dlatego że jest tym, czym jest. Nie należy ona do pisarskiego okresu mego życia. Należy do tego okresu, kiedy i ja również wypływałem i powracałem na wody Kanału, kiedy morze dawało mi chleb codzienny i kiedy je kochałem i przeklinałem. Odi et amo3 jak on to powiedział? — zawsze byłem kiepskim uczniem. Teraz już jej nie nienawidzę. Ma ona dla mnie urok straconej miłości, niezrównaną doskonałość kobiety kochanej i już zmarłej — świetność młodości. Tempi passati! Nie muszę Panu chyba mówić, jak bardzo ucieszyłem się na wiadomość o mającej się ukazać w „P. M. Mag.” causerie4; zrozumie Pan lepiej, co czuję, jeśli wyznam moje pragnienie uczynienia dla marynarzy tego, co uczynił Millet5 (jeśli ośmielę się tutaj wymówić nazwisko tego wielkiego człowieka i dobrego artysty) dla chłopów. Zamiar jest oczywiście szlachetny, ale zdaję sobie sprawę, że może wywołać uśmiech. Jestem jednak pewien, że jeśli Pan się uśmiechnie, to pobłażliwie i ze zrozumieniem. Idzie mi o ludzi — wyłącznie o ludzi. Wielką ulgę i przyjemność przyniosła mi świadomość, że Pan się nimi zajął — i nie po to, by ich od razu odprawić jako „brutali i nieokrzesańców” (vide recenzje). Jedyny niemiły ustęp w Pańskim liście to zdanie: „(nie wymaga odpowiedzi)”. Brak mi miejsca na wyrażenie, jak mnie to dotknęło. I dotąd nawet nie wiem dokładnie, co Pan przez to rozumie. Może nie chciał Pan odpowiedzi? No, ale tak jak zawołał Belfast6 przed skokiem: „uwaga!”— i kiedy już raz otworzy Pan tę kopertę, niewątpliwie przeczyta do końca — chyba że jest Pan w istocie bardzo surowy. Zostaję, szanowny Panie, z głęboką czcią i poważaniem Jph Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w posiadaniu rodziny adresata. 101. DO STEPHENA CRANE’A Stanford–le–Hope, 24 grudnia 1897 Kochany Panie, Parę słów tylko — od nas obojga — z życzeniami dla Pana i Jego Żony, aby wszelkie powodzenie i szczęście, jakie tylko są osiągalne na tym wesołym świecie, stały się Ich udziałem. Jak Panu idzie? Ja brnę dalej, choć mam już tego wszystkiego całkiem dość. Nowy Rok nie zapowiada się dla mnie bardzo radośnie — to pewne. No, ale zły początek może oznaczać dobry koniec, choć nie bardzo w to wierzę. Krytyki (!)1 wciąż napływają. Niektóre chwalą, inne ganią, ale wszystko bardzo głupio. Zawsze oddany Jph Conrad „P. S. Czy widział Pan w „Daily Tele.” artykuł tego osła Courtneya?2 On wcale Pana nie rozumie — mnie również nie rozumie. To najnikczemniejsza krytyka, jaką w życiu czytałem, ale jak by nie było, jednak przynosi nam zaszczyt. Czy sądzi Pan, że starałem się Go naśladować? Nie, Panie! Mogę być durniem, ale mam na tyle rozsądku, by wiedzieć, że nie należy naśladować tego, co nie nadaje się do naśladowania. Ale otóż i to. Courtney tak twierdzi. Pan jest straconym grzesznikiem i w dodatku zwiódł mnie Pan na manowce. Gdyby to było prawdą, byłbym rad mogąc iść Pańskim śladem. Ale to nieprawda. Niech żyje prasa! Oddany J. C. 102. DO R. B. CUNNINGHAME GRAHAMA 10 wiecz. 14 stycznia [18]98, Stanford–le–Hope, Essex Cher Ami, List prawdziwie przyjacielski i każde jego słowo wywoływało we mnie wyrzuty sumienia na myśl o Pańskiej pracy, którą zakłócam moimi nędznymi sprawami. Sezam! Wymów Imię — i pisz do F. Harrisa1. To jest przysługa, i w dodatku niezmiernie cenna. Wolę zawdzięczać ją Panu niż komukolwiek innemu — w istocie nie wyobrażam sobie, bym mógł ją zawdzięczać komuś innemu. Szczerze mówiąc (domyślił się Pan zapewne), byłem już prawie u kresu wytrzymałości, zanim pomyślałem o zaatakowaniu Harrisa. Mój list brzmiał, jak gdybym był gotów stawić czoło ogniowi, wodzie i redaktorowi, ale duszę miałem na ramieniu. Pan wyciągnął pomocną dłoń. A jeśli Pan nie uważa, że poświęca tym samym dawnego przyjaciela na rzecz nowego — powiedz tylko Imię — i napisz. Skoro jednak wyraża Pan gotowość wyświadczenia mi tej przysługi, powinienem wspomnieć, że dość mi na tym zależy, by druk rozpoczął się możliwie jak najszybciej — powiedzmy za dwa, trzy miesiące. Do tego czasu uzbierałoby się sporo materiału do wykorzystania, podczas gdy ja wyciskałbym resztę ze swoich wnętrzności. (To wspaniałe, jak poważnie traktuje człowiek tę głupią pisaninę.) W każdym razie książka2 daleka jest od ukończenia. Z 90 000 słów gotowe jest około 30 000. Czy zwrócenie się do H. z tak skąpym początkiem nie będzie zbyt bezczelne? W każdym razie cieszyłbym się bardzo, bardzo z poznania go. Wie Pan jednak, jak wstydzę się mojej złej angielszczyzny. Może Pan go łaskawie przygotuje na wizytę „cholernego cudzoziemca”,3 który będzie gadał bzdury w tempie 10 węzłów na godzinę. Nie uprzedzony, może poczuć taką niechęć, że zrzuci mnie ze schodów. Zdają się na Pańską mądrość, która króluje nad światem i ludźmi od Patagonii po Islandię. Nasze uszy są otwarte. Czy pożar był groźny? Czy Żona Pańska doszła już do siebie po tym przeżyciu? Proszę mi wierzyć, że występując do Pana z moją sprawą nie miałem pojęcia o natężeniu kłopotów w Gartmore4. Mimo wszystko postąpił Pan diablo niepoczciwie, doprowadzając mnie delikatnie do zrobienia z siebie osła plotącego o kominach i sztagzelach i zalewając mnie potem potokiem marynarskiego języka o schodzeniu po krawędzi bocznej żagla gniezdnego. Na czymże to się Pan nie zna! Począwszy od powierzchni żagla, a kończąc na wnętrzu więzienia! Myśląc o Panu, czuję się, jak gdybym całe życie spędził w zabitej dziurze, niczego nie widząc i nie znając. Nic nie sprawiłoby mi większej przyjemności, jak przeczytanie Pańskiej recenzji z M[urzyna]. Nigdy nawet nie śniłem, że zechciałby Pan to zrobić. Nie wiem kto, kiedy i jak o tym napisze. Ale czy M. jest aby godzien Pańskiego pióra, a szczególnie Pańskiej uwagi! Już teraz za późno. Czy mówi Pan serio? W marcu ma się ukazać tom nowel. Jedna z nich to Placówka. Tak, że jeśli Pan ma naprawdę ochotę porządnie mnie zjechać… „Pokazać język” — czemu nie? Należałoby tak zrobić. Machina5 i tak będzie funkcjonować. Pytanie tylko, czy przelotna przyjemność wyrażenia swej pogardy warta jest wysilania mięśni. Z drugiej strony można by zapytać, czy usprawiedliwione są pogarda, miłość lub nienawiść wobec tak mglistych złudzeń. Machina jest rzadsza od powietrza i tak przelotna jak błyskawica. Zimna obojętność jest jedynym rozsądnym podejściem. Rozum jest oczywiście nienawistny — ale dlaczego? Ponieważ ukazuje (tym, którzy są odważni), że my, żywi, jesteśmy poza życiem — całkowicie poza nim. Tajemnice wszechświata zrobionego z drobin ognia i grudek błota bynajmniej nas nie obchodzą. Los ludzkości skazanej ostatecznie na zagładę z zimna niewart jest zachodu. Jeśli brać go do serca, staje się trudną do zniesienia tragedią. Jeśli wierzyć w poprawę — trzeba gorzko zapłakać, bo osiągnięta doskonałość musi skończyć się w zimnie, ciemności i milczeniu. Patrząc na to trzeźwo, zapał do przeprowadzania reform, ulepszeń, dążenia do cnót, wiedzy, a nawet piękna jest jedynie czczym kruszeniem kopii dla zadośćuczynienia pozorom, zupełnie jakby człowiekowi żyjącemu w społeczeństwie ślepców zależało na dobrym kroju ubrań. Życie nie zna nas, a my nie znamy życia — nie znamy nawet naszych własnych myśli. Połowa używanych przez nas słów nie ma żadnego znaczenia, a druga połowa to słowa rozumiane przez każdego człowieka zależnie od jego głupoty i zarozumiałości. Wiara jest mitem, a przekonania przesuwają się jak mgły wzdłuż brzegów; myśli znikają; słowa ongiś wypowiedziane zamierają; pamięć o dniu wczorajszym jest równie niejasna jak nadzieja na jutro tylko moje banały wydają się nie mieć końca. Jak mówią nasi chłopi: „Przebacz mi, bracie, na miłość Boską.” A my nie wiemy, co to przebaczenie, co to miłość ani gdzie jest Bóg. Assez6. Wczoraj skończyłem Life7. Ca m’a laissé une profonde impression de tristesse, comme si j’avais vécu toutes les pages du livre8. Na razie nie mogę powiedzieć więcej. Zawsze oddany Jph Conrad 15/I/98 P. S. List ten nie zdążył na poranną pocztę, bo przybyło dziecię płci męskiej9 i tyle narobiło hałasu, że nie usłyszałem gwizdka listonosza. To doskonały komentarz do tego listu. Ale zbawienie leży w braku logiki. A jednak mam wyrzuty sumienia. Tekst wg oryginału angielskiego w Dartmouth College Library. 103. DO EDWARDA GARNETTA I5 I [18]98 Kochany Panie, Dziecię płci męskiej przybyło dzisiaj i narobiło wiele hałasu. Wszystko u nas w porządku. Dostałem serdeczny list od Grahama. Występuje z propozycją napisania do Harrisa — uważa ten pomysł za wspaniały — i tak dalej. Mam w nim naprawdę przyjaciela na dworze. Odpisałem mu, by zaczął działać. Chesson napisał wspaniały list o Murzynie. Wprawił mnie w całkiem dobry nastrój. Od widzenia się z Panem nie napisałem ani kawałka opowieści1, ale myślę o niej codziennie. Crane napisał do mnie także — list skruszonego grzesznika, po nieodpisaniu na mój świąteczny. Twierdzi, że łatwiej mu pisać o mnie niż do mnie. Mówi, że napisał o mnie, ale nie mówi gdzie. Graham zaznaczył mimochodem, że chciałby napisać recenzję z Murzyna. Powiedziałem mu, że może jeszcze zdąży. Biorąc wszystko pod uwagę, sprawa z Harrisem może się udać, jeśli list Grahama zastanie go w dobrym humorze. Nie zwlekając dam Panu znać, co z tego wyniknie. Łączę serdeczne wyrazy dla Pańskiej żony. Szczerze oddany Joseph Conrad Sinjohn2 pisze mi, że M[urzyn] jest bardzo popularny w jego klubie Junior Carlton. Wielkie nieba. Chciałbym, żeby kupowali. Tekst wg E. Garnetta, Letters from Corirad. 104. DO W. HUGHA CHESSONA niedziela, I6 stycznia [18]98, Stanford–le–Hope Szanowny Panie, Pański niespodziewany i zachwycający list dotarł do mnie wczoraj rano. Byłbym nań odpowiedział natychmiast, gdyby nie wielkie zamieszanie w domu z racji przybycia dziecięcia płci męskiej. Ale, dzięki Bogu, już po wszystkim. Pański list świadczy o takim wczuciu się w stan ducha, z którego powstała opowieść1, że nawet gdyby zamiast szczodrej pochwały zawierał naganę, sprawiłby mi niecodzienną przyjemność swoim zrozumieniem uchwyceniem samego procesu myślenia że się tak wyrażę. Z tego wszystkiego, co zostało już powiedziane o książce, najbliższą sercu przyjemność sprawiły mi Pańskie uwagi, ponieważ widzi Pan ją nie tylko taką, jaka jest, ale jaką by być mogła. Gdy mówi Pan: „żałuje się prawie, że Donkin jest jednym z załogi” — przyjmuję to jako najwyższą pochwałę — nieprawdopodobnie odmienną dzięki wnikliwości w owe mroczne, niewypowiadalne tajniki umysłu, gdzie tak wiele myśli zamiera w chwili poczęcia z braku osobistej siły — lub prawości — lub natchnienia. Chciałoby się napisać książkę po to, by Pan ją przeczytał. — To właśnie wzruszyło mnie najbardziej. Pozostałe słowa uznania były dla mnie dowodem rozpoznania przez Pana pewnego sposobu myślenia, odrażającego dla wielu, zrozumiałego dla nielicznych, a dla Pana jasnego — nie mogę przestać wierzyć, że nie jest on całkowicie pozbawiony wyrazu, i fakt, że wyraz spodobał się! Panu, jest, moim zdaniem, wielkim szczęściem. W chwilach zwątpienia i znużenia będę powracał do Pańskiego listu (umieszczonego obecnie w egzemplarzu Murzyna) z największym zaufaniem, jako do niezawodnego środka na pisarską posępność. Już od wczoraj odczytałem go kilkakrotnie. Poprawiłem również w swoim egzemplarzu wszystkie „like” na „as”.2 Jest się zadziwiająco ślepym, jeśli chodzi o własną prozę i im więcej piszę, tym mniej jestem pewny mojej angielszczyzny. Wdzięczny jestem za wytknięcie mi tych ustępów. Nie sądzę, by M. miał drugie wyd., jeśli by jednak do tego doszło — kiedyś w przyszłości — poprawki zostaną uwzględnione. Łączę wyrazy głębokiej wdzięczności, szczerze oddany Jph Conrad P. S. Mam nadzieję, że nie nabył Pan już książki. Nie zapomniałem o swoim przywileju pozostawania Pańskim dłużnikiem. Wkrótce będę w mieście i ten cenny dług zostanie spłacony. Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Yale University. 105. DO ANIELI Z UNRUGÓW ZAGÓRSKIEJ 21 stycznia [18]98, Stanford–le–Hope, Essex Ch?re Cousine, Otrzymałem opłatek z gorzką wymówką niezupełnie zasłużoną. Les apparences mentent quelquefois1. Ale to znowu zupełnie mnie nie tłumaczy. Infant urodził się siedemnastego2 tego miesiąca i umyślnie czekałem tych dni trzy, by móc Wam stanowczo donieść que tout va bien3. Doktor powiada, że to wspaniały (magnificent) chłopiec. Ma ciemne warkocze, ogromne oczy i podobny jest do małpy. Co mnie zasmuca, to to, że moja żona utrzymuje, że jest podobny także do mnie. Enfin! Proszę nie wyciągać pośpiesznych konkluzji z tego zadziwiającego zbiegu podobieństw. Moja żona zapewne się myli. Chrzczonym będzie w kaplicy klasztoru karmelitów w Southwark–London4. Zasada, na której wybór jego imion został zdecydowany, jest ta: że prawa dwóch ras muszą być uznane. Moja żona tedy, reprezentując Anglo–Saxów, wybrała saxońskie imię Alfred. Ja byłem w ambarasie. Chciałem mieć imię czysto słowiańskie, którego by nie można było przekręcić ani ortograficznie, ani w wymowie, a także imię nie za trudne dla cudzoziemców (nie—Słowian). Musiałem więc odrzucić imiona, jak Władysław, Bogusław, Wieńczysław itp., Bohdana nie lubię. Zdecydowałem się więc na Borysa, wspominając, że mój przyjaciel Stanisław Zaleski to imię dał najstarszemu synowi, tak, że widocznie Polak może go używać. Chyba więc, kochana Anielo, łaskawie poradzisz mi coś ładniejszego (a jeszcze czas jest); raczcie pamiętać, że jest pewien Alfred Borys Konrad Korzeniowski, którego polecam sercu Waszemu w imię Boga i w imię tych, którzy po życiu pełnym trosk i cierpienia spoczywają w Waszej i mojej pamięci. Ręce Twoje ucałowuję. Karolowi najserdeczniejszy uścisk. Wasz kochający Konrad Korzeniowski 106. DO R. B. CUNNINGHAME GRAHAMA niedziela, 23 I [1898]1 Cher Ami, Boli mnie ręka w przegubie; dlatego nie pisałem wcześniej. Dałem jej całkowity odpoczynek. Teraz o wiele lepiej. The Impenitent Thief2 przeczytany został więcej niż raz. Sam czytałem go kilkakrotnie, a także na głos żonie. Każde słowo zapadło głęboko. Pańskie idee szczerości, odwagi i prawdy są dziwnie nie na miejscu w obecnej dobie przejmowania się sprawami materialnymi. Co to daje? Jaka z tego korzyść? Co mam z, tego? Oto pytania tkwiące u podstaw wszystkich ruchów moralnych, intelektualnych lub politycznych. Do najszlachetniejszej sprawy ludzie potrafią dodać coś z własnej podłości; czasem, gdy tu sobie spokojnie rozmyślam, wydaje mi się Pan tragiczny ze swoją odwagą, przekonaniami i nadziejami. Każdy kierunek jest skażony: odrzuca Pan jeden, staje się orędownikiem innego — jak gdyby pierwszy był zły, a drugi dobry, podczas gdy to samo znienawidzone przez Pana zło kryje się w obu, tyle że ukryte pod różnymi słowami. Podzielam Pańskie zapatrywania w stopniu większym, niż umiem to wyrazić w słowach. A jednak gdybym miał w sobie choć odrobinę wiary, wierzyłbym, że Pan jest w błędzie. Wprowadza Pana w błąd pragnienie niemożliwości — zazdroszczę Panu tego. Alors3! To, co Pan chce zmienić, to nie instytucje — to natura ludzka. Pańska wiara nigdy nie przeniesie tej góry. Nie dlatego, bym uważał ludzkość za immanentnie złą. Jest ona tylko głupia i tchórzliwa. Pan sam przecież wie dobrze, że w tchórzostwie tkwi każde możliwe zło szczególnie okrucieństwo tak charakterystyczne dla naszej cywilizacji. Ale bez tego ludzkość zginęłaby. W istocie niewielka strata. Ale czy uda się Panu przekonać ludzkość, by odrzuciła miecz i tarczę? Czy może Pan przekonać nawet mnie — który pisze te słowa w twierdzy niczym nie zmąconego przekonania? Nie. Należę do tej nieszczęsnej zgrai. Wszyscy do niej należymy. Rodzimy się już wtajemniczeni i następne pokolenia trzymają się kurczowo dziedzictwa strachu i okrucieństwa — wyzuci z wszelkiej myśli, wątpliwości, skrupułów — w imię Boga. Oto myśli, jakie nasuwa autor eseju Impenitent Thief. Proszę wybaczyć ich chaotyczne zuchwalstwo. Zmuszony Pan będzie wybaczać mi wiele rzeczy, jeśli zechce utrzymać naszą znajomość opartą na szczerości i przyjaźni. Chciałbym jeszcze dodać słowo o samej konstrukcji eseju, ale nie mogę. ? la prochaine — donc4. Zawsze oddany Jph Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w Dartmouth College Library. 107. DO ANIELI ZAGÓRSKIEJ 6 2 98, Stanford–le–Hope Moja najukochańsza Anielo, Wciąż jeszcze myśl o Tobie sprawia mi więcej bólu i trudności niż świadomość własnej straty1; gdyby tak nie było, przeżywałbym w ciszy i ciemności pierwsze chwile cierpienia. Ani Ty, ani on nie wiecie — nie możecie wiedzieć — czym jesteście w moim życiu, do jakiego stopnia moje uczucia, moje myśli i wspomnienia skupiają się około Was i Waszych dzieci. Chyba i ja sam do tej chwili nie zdawałem sobie sprawy, do jakiego stopnia polegałem na jego pamięci, sercu i charakterze — jego, który spotkany choćby raz jeden, potrafił wywołać takie uczucia oddania i ufności. Miał prawdziwy dar zjednywania sobie serc ludzkich i od chwili kiedy czternaście lat temu zobaczyłem go po raz pierwszy, darzyłem go takim uczuciem przywiązania, jak gdyby był najbliższym mi człowiekiem — po Wuju, który zastąpił mi rodziców. Ani jeden dzień nie minął bez tego, bym o Was obojgu nie myślał et dans les moments pénibles l’idee qu’il y aurait un jour ou je pourrais lui confesser ma vie toute entiere et etre compris de lui: cette pensée était ma plus grande consolation. Et voilá que cet éspoir — le plus precieux de tous s’est eteint pour toujours.2 Brzmienie ludzkich słów nie przynosi ukojenia — nie ma ukojenia na tej ziemi. Czas może zniszczyć ból, ale nie może go zmazać. Nigdy przedtem nie czułem się tak blisko Ciebie i Twoich dziewczynek jak w tej chwili, gdy niesprawiedliwość losu obarcza Cię ciężarem życia, któremu sama, bez podpory, musisz podołać. W obliczu Twego cierpienia nie śmiem mówić o moim własnym. Proszę Cię tylko, byś wierzyła w moje głębokie przywiązanie do Ciebie i w pamięć o Twoim nieodżałowanym Mężu i Ojcu, który wraz z Tobą stanowił moją całą rodzinę. Żona powiedziała mi ze łzami w oczach: „czuję się tak, jak bym go znała” — a na widok jej łez odniosłem wrażenie, żem go nigdy tak silnie nie kochał jak w tej chwili. Niestety, ona nigdy go nie znała — choć często słyszała mnie mówiącego o nim — bo ja sam nie byłem zdolny ocenić wartości takiego człowieka. Nie znałem go do głębi, ale myślę, że go dobrze rozumiałem. Żywiłem do niego głębokie uczucie i często wracałem do niego w moich myślach. Całuję Twoje ręce, moja biedna, droga Anielo, i całuję Twoje córeczki, dla których musisz być dzielną. Bądź pewna mego uczucia i oddania. C. Korzeniowski 108. CO CORY CRANE 17 3 98 Kochana Pani, Oboje Państwo bardzo jesteście dla mnie dobrzy. Jedyny powód, dla którego wahałbym się przyjąć Ich propozycję1, to obawa, że będąc osobnikiem tak nieszczęśliwym, nie byłbym dobrym towarzyszem dla Stephena, który, jako artysta, silnie reaguje na nastroje zewnętrzne. Obecny mój nastrój jest chorobliwy; wolałbym wyrzec się na całe życie oglądania Stephena (pomimo mego przywiązania do niego jako człowieka i podziwu dla artysty) — niż wprowadzić w jego życie jakiś szkodliwy element. Pani, znając go lepiej niż ktokolwiek inny, może najsłuszniej osądzić, czy moja obawa jest usprawiedliwiona. Tym razem jednak mam ochotę być samolubny i powiedzieć „tak”. Nie miałem jeszcze wiadomości od Blackwooda2. Prosiłem go, by w sprawie sobotniego obiadu zwrócił się bezpośrednio do Stephena. Prawdopodobnie obaj otrzymamy jutro (piątek) listy. Jeśli odpowiedź brzmi „tak”, to spotkamy się tam, gdzie zaproponuje. Jeśli — „nie”, to może Stephen zatelegrafowałby do mnie w sobotę — możliwie najwcześniej. Żona wraz z Dolly3 przesyłają wszystkim pozdrowienia. Łączę wyrazy najgłębszego szacunku. Szczerze oddany Jph Conrad 109. DO ANIELI ZAGÓRSKIEJ 12 4 98, Stanford–le–Hope Moja kochana Anielo, Wybacz mi moje długie milczenie. Zły stan mojego zdrowia spowodował, że wiadomość o naszej okropnej stracie wprawiła mnie w takie zdenerwowanie, że nie mogę się skupić ani nad żadną myślą, ani nad napisaniem choćby paru linijek. Jestem pełen podziwu dla dzielności i siły ducha, z jakim znosisz ten okrutny cios losu. Zapewniam Cię, że choć nie pisałem, każdego dnia byłem myślami przy Tobie. Wymogi życia nie przynoszą relief1 — spychają tylko głębiej zewnętrzne objawy bólu. Przedwczoraj powróciłem do pracy; nie mogło być inaczej. I tak właśnie, z przejmującym bólem w sercu, piszę, by zabawić Anglików. Dzięki Ci za list, który odczytałem ze smutkiem i który zbliża mnie do Twojego cierpienia; mogąc dzielić Twoje uczucia i troski, nie czuję się taki samotny! Mam wrażenie, że cierpienie zbliża mnie jakoś do Ciebie. Niestety! Niemożliwym jest pozbycie się świadomości tego dystansu, który nas dzieli. Ma się ochotę wziąć kogoś za rękę lub usłyszeć głos — ale to niemożliwe. Moja żona i dziecko mają się, dzięki Bogu, dobrze. Co do mnie, chory nie jestem, ale zdrowy również nie. Przytłacza mnie także niepewność naszej przyszłości. Żyjemy z trudem, z dnia na dzień — c’est tout2! Moja reputacja rośnie, ale popularność pozostaje w tyle. Praca nie jest łatwa i z dnia na dzień wydaje mi się być trudniejsza. Que la vie est cruelle et b?te3! To wszystko na razie.4 110. Do R. B. Cunninghame Grahama i maja 1898 Cher et excellent Ami, Zakładam, że nie gniewa się Pan na mnie za moje milczenie. Ręka znów boli, dziecko chore. Żona pełna obaw, przeklęte kłopoty z moją pracą i z innymi rzeczami, napad takiej tępoty, że nie mogłem sklecić jednego zdania — z ręką na sercu: nie brak mi wytłumaczeń, jako że nie jestem panem, tylko niewolnikiem péripéties i wypadków (przykrych na ogół) życiowych. A jednak bardzo chciałem napisać, szczególnie po to, by powiedzieć: „Je ne comprends pas du tout!!1” Miałem od Pana dwa listy. W pierwszym zapowiadał Pan załącznik, którego nie było. W następnym (tydzień temu, na bogów!) czyni Pan aluzję zapewne do nieobecnego załącznika i pisze, że zrobił był telegraficznie korektę (zdania o morzu). Jako że była to sobota, rzuciłem się na mój egz. „S[aturday] R[eview]” po to, by ujrzeć w nim nowelę o szkockim włóczędze w wilię Bożego Narodzenia. Figa! Po irytacji przyszła rezygnacja na myśl, że jeśli nie nastąpi nagły koniec świata, wydobędę z Pana sekret owych listów. Koniecznie chcę wiedzieć! Istaghfir Allah! O! Sheikh Mohammed! Uciekam się do Jedynego, Niepokonanego. Oczywiście Viva l’Espana!!! Pierwszy rzucałbym moim starym kapeluszem na wiadomość o najmniejszym nawet powodzeniu2. Jakkolwiek bądź na to patrzeć — nędzna to historia. Z jednej strony bandytyzm, z drugiej los nie do uniknięcia; z obu stron nieudolność — choć z różnych przyczyn, wszystko razem widowisko smutne i śmieszne. Czy przesądzony wynik walki obudzi w rasie łacińskiej poczucie niebezpieczeństwa własnej pozycji? Czy takie przebudzenie wyszłoby na dobre? Napoleon III miał to poczucie i kompensowało ono wady jego rządów. Ale może rasa ta skazana jest na zagładę?! Byłaby to szkoda. Zubożyłoby to życie, zniszczyło całą jego dziedzinę, która miała własną moralność, była zawsze malownicza, a czasami budząca natchnienie. Inni mogą sobie wołać: Fiat lux3. Będzie to jedynie odbite światło srebrnego dolara i żadne świętoszkowate udawanie nie upodobni go do prawdziwego słońca. Przepraszam, serdecznie przepraszam. Au diable! Apres tout, cela doit m’etre absolument égal4. Ale z jakiegoś dziwnego powodu tak nie jest. Ujawnia to moją głupotę. Ludzie bowiem są „fourbes lâches, menteurs, voleurs, cruels5” i dlaczego woli się ten, a nie inny sposób przejawiania tych cech, przechodzi moje wyobrażenie, w chwilach kiedy nad tym spokojnie rozmyślam. Nie muszę się przecież troszczyć o rasę łacińską. Moje własne życie jest dostatecznie trudne. Jest takie, ponieważ nie mam pod ręką nic do ukradzenia i nigdy nie potrafiłem wymyślić skutecznego kłamstwa — kłamstwa, które można by sprzedać, które byłoby trwałe i podziwiane. Stan takiej „cnoty z konieczności” rzuca cień przeraźliwej melancholii na stracony czas. Pozostaję jednak zawsze szczerze oddany Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w Dartmouth College Library. 111. DO HUGHA CLIFFORDA Pent Farm; 17 maja 1898 Szanowny Panie, Bardzo to miło z Pańskiej strony, że wybaczył mi recenzję Jego Studies. Przypuszczam, że dostrzegł Pan między wierszami uczucie, które podyktowało słowa. Recenzowanie Pańskiej pracy przeze mnie byłoby zwykłą impertynencją i pozostawiłbym to jakiemuś dziennikarzowi, który z tego żyje, gdyby mi nie szło o wyrażenie uznania nie tylko dla uroku książki, ale i dla wysiłku autora; dla lat cierpliwej i pełnej poświęcenia pracy, z której zrodziły się te kartki. Dlatego też, gdy „Academy” zwróciła się do mnie, zastrzegłem sobie mój podpis1. Pisanie recenzji nie jest w moim zwyczaju; nigdy się tym nie zajmowałem ani przedtem, ani potem. Wolę w inny sposób używać mojej głupoty — na przykład na pisanie powieści. Pańskie miłe uwagi w liście oceniam tym bardziej, ponieważ podejrzewam, że zawarty w moich książkach koloryt malajski musi wydawać się nieznośny tym, którzy wierzą. Wydaje się, że znalazł Pan w mojej prozie jakiś powód do przebaczenia mi. Nic nie mogłoby być bardziej pochlebne dla próżności skryby ani bardziej kojące dla sumienia człowieka, który, nawet w swoich książkach, usiłuje być względnie wierny prawdzie. Tekst wg G. Jean—Aubry, Life and Letters. Przekład z angielskiego. 112. DO DAVIDA S. MELDRUMA Pent Farm, Stanford koło Hythe, piątek, 10 sierpnia [18]98 Szanowny i drogi Panie, Dziękuję serdecznie za czek na Ł20, który był Pan łaskaw mi przesłać. Zwrócę tę sumę, skoro tylko otrzymam zaliczkę od p. B’wooda. Co do Jima: sądzę, że wrzesień jest całkiem pewny. Ściśle mówiąc to, co Pan ma teraz u siebie, wystarczy na dwa odcinki. Jeśli Pan to tak podzieli, to nowela1 zajmie 4 n–ry. Ale nawet jeśli Pan rozłoży całość na trzy części, pewien jestem, że zdążę na czas. Ten rodzaj pracy jest inny niż Ocalenie, w którym staram się osiągnąć czysto estetyczne (jeśli tak rzec wolno) efekty. Obecnie czuję się znośnie. Nic więc nie stoi na przeszkodzie szczęśliwemu doprowadzeniu do końca kłopotów Jima; jest całkiem prawdopodobne, że ukończę nowelę na długo przed ukazaniem się drugiego odcinka. Jeśli Ameryka wchodzi w grę przy ustalaniu dat, to i tak nie zamierzam wolniej pisać. Nigdy nie zamierzam pisać wolniej. To wyłania się według własnego tempa. Każdej chwili jestem gotów to spisywać; nic nie byłoby w stanie zmusić mnie do odłożenia pióra, gdybym akurat czuł w sobie jakieś zdanie — lub tylko słowo. Kłopot polega na tym, że zbyt często — niestety! — muszę czekać na właściwe zdanie, na właściwe słowo. Nic więc dziwnego, że podczas długich, pustych godzin wkradają się wątpliwości i pytam samego siebie, czy nadaję się do tej pracy. Najgorsze jest, że w tym czasie, kiedy nie jestem w stanie produkować — wyobraźnia jest nader czynna: całe ustępy, stronice, rozdziały przesuwają mi się w myśli. Niczego tam nie brak: są opisy, dialogi, refleksje — wszystko — wszystko prócz wiary, przekonania, jedynego uczucia koniecznego do pisania. Bywało, żem w ciągu dnia stworzył w myśli cały tom, aż, chory na duszy i sercu, padałem wycieńczony na łóżko, nie napisawszy nawet jednej linii. Taki wysiłek powinien by tworzyć arcydzieła wielkie jak góry, a rodzi — od czasu do czasu — śmieszną mysz. Muszę zatem sprzedawać moje myszy możliwie najdrożej, bo żyć jednak trzeba; dlatego też ośmielam się usilnie prosić szanownego Pana o takie załatwienie sprawy, by nie dostarczyć McClure’owi żadnego pretekstu do odebrania mi moich ameryk, praw do ogłaszania Jima w odcinkach. Wygląda to, jakbym był bardzo interesowny, ale Bóg mi świadkiem, że tak nie jest. Kłopoty materialne irytują mnie, a także przerażają, ponieważ zdaję sobie sprawę, jak tajemniczo niezależna ode mnie samego jest moja umiejętność wypowiedzi. Tkwi ona w środku — wraz z pewnymi pomysłami i odrobiną intuicji. Wszystko tam jest; ale ja nie jestem jak robotnik, który może wyjmować i odkładać narzędzia. Jestem jedynie, że tak powiem, ajentem mistrza, na którym nie można polegać. Raz jeszcze — tysiąckrotne dzięki za wszystkie przysługi, które mi Pan wyświadczył. Nie straciliśmy nadziei ujrzeć Pana u nas, zanim rozpocznie się „pora deszczowa”. Z wyrazami serdecznej przyjaźni od nas obojga zawsze oddany Jph Conrad Wczoraj wieczorem otrzymałem 2–gą część Jima. Trzeba będzie dużo popoprawiać w korekcie dla „Maga.” W sumie nie uważam noweli za bardzo złą. Pocieszyłem się. 113. DO R. B. CUNNINGHAME GRAHAMA 27 sierp. 1898 Cher et excellentissime, Myślę o Panu codziennie i częściej nawet niż raz na dzień. Garnett przed chwilą wyjechał. Pokazał mi przedmowę, którą napisał Pan do swoich szkiców w wydaniu Fishera Unwina1. Wyliśmy z zachwytu. Vous ?tes tout–?–fait unique et inimitable.2 Będąc tu przeczytał Aurorę3. Uważa, że jest po prostu świetna. Z drugiej strony obrzucał Pana straszliwymi obelgami za zepsucie wrażenia, jakie wywołuje Zwycięstwo4. Mówił, że pisał o tym do Pana — nie będę zatem powtarzał jego zarzutów. Co więcej — jestem innego zdania. Czasami bywam bardzo zgnębiony. Czasami — trochę zły. Ale myślę i myślę — et la terre tourne5. Jak długo tego? O Boże! Jak długo? Gdyby ta nieszczęsna planeta posiadała świadomość, duszę, serce pękłaby z oburzenia lub rozpadłaby się w kawałki z prostej litości. Rozpaczliwie próbuję coś pisać. Czemuż, u diabła, w ogóle zaczynałem? Que tonteria6! Piszę coglioner7ie, podczas gdy nie wiem, z czego, Teufel8, będę żył w przyszłym miesiącu. Nawet powiew wiatru od morza ma wstrętny smak. Assez.9 Zawsze oddany Jph Conrad Mes devoirs tres respectueux ? Madame Vôtre Femme10. Jess przesyła serdeczne pozdrowienia. Nie mogę wcale zrozumieć Rimbauda. Przecenia Pan moją inteligencję. Je ne suis bon qu’? lire Cyrano11 i podobnych coglionerie. To jedyne, do czego się nadaję, odkąd przestałem nosić worki pszenicy pod pokładem. Chciałbym, by Pan przyjechał mnie zastrzelić. Tekst wg oryginału angielskiego w Dartmouth College Library. 114. DO HERBERTA GEORGE’A WELLSA 6 września 1898, The Cearne Drogi Panie, Jestem głęboko wzruszony Pańskim listem — i Lucasowi1, którego spodziewam się zobaczyć dzisiejszego wieczoru, wyrażę moje gorące podziękowanie za jego udział w dostarczeniu mi tej nieoczekiwanej i prawdziwej przyjemności. Parę dni temu dowiedziałem się z wielką przykrością o Pańskiej chorobie. Tym bardziej mnie to zasmuciło, że przez ostatnie dwa lata (odkąd Pańska recenzja Wykolejeńca w „S. R.” zmusiła mnie do poważnych rozważań nad wieloma sprawami, których uprzednio nie dostrzegałem) utrzymywałem z Panem ścisły kontakt, przedkładając Mu wiele kartek tekstu, przyglądając się badawczo wielu zdaniom w świetle Jego uwag. Jest Pan odpowiedzialny za wiele kartek podartych, jak i za te, które pozostały nie podarte i które teraz — gdy Pan na nie spogląda — odpłacają mi się Pańskim łaskawym uznaniem. Cenię je sobie i jeżeli nie wysłałem Panu dwu napisanych w tym okresie listów, to fakt ten jest tylko dodatkowym dowodem naszej zażyłości. Tyle mi już Pan udzielił, że zbędnym byłoby domaganie się więcej. Może jednak w istocie brakowało mi odwagi. Nie jestem śmielszy od innych. Wszyscy, zachowując się zuchwale, lubimy czuć jakieś solidne zaplecze. Takie uczucie jest mi obce. Wyznanie to wypływa z uczciwości i niech je Pan przyjmie, cokolwiek jest warte. Przypuszczam, że dla większości z nas nieuczciwość jest niebezpiecznym luksusem, a z pewnością jest nim dla mnie. Co się tyczy wad Młodości, to są one niewątpliwe. Sam czułem — w pewien sposób — to, o czym Pan mówi. Uczucie, które skłoniło mnie do napisania tej noweli, było prawdziwe (raz przynajmniej) i tak silne, że przecisnęło się w wielu miejscach do narracji (szkodząc jej niewątpliwie). Mówię to Panu po prostu w celu wyjaśnienia. Skądinąd usprawiedliwienia nie ma żadnego. Patrząc na Pański list, tak mroczny w świetle słońca, nie mogę oprzeć się myśli, jak szczęśliwym był dla mnie dzień, gdy w I880 zaciągnąłem się na „Palestine”2. A przecież dzień był ponury i dżdżysty. Cóż — pokój jego popiołom. Nie dalej jak cztery lata temu stary Beard dogonił mnie koło bramy do South West India Dock. Był trochę bardziej siwy, trochę bardziej pokręcony i sękaty. Kapał od brudu, a wokół szyi miał szalik czekoladowego koloru. Mówił mi, że pilotował obcy statek przez Morze Północne. Oczy miał całkiem anielskie. To nie jest żadna sentymentalna przesada z mojej strony, tylko uczciwa próba przekazania tego wrażenia. Był tak przygarbiony, że zawsze jakby spoglądał w górę, że tak powiem. Gdy siedzieliśmy w obskurnym pokoiku małej knajpki, powiedział: „Odkąd mi żona umarła, nie mogę spocząć.” Nie mógł już tym razem porwać jej w ramiona. Powiedział, że cieszy się, iż mi się „powiodło”, i nie robił żadnych aluzji do naszej podróży do Bangkoku. Jestem pewien, że tam, gdzie jest teraz, może sobie spocząć. Tak. Nowela powinna się skończyć tam, gdzie Pan mówi, lub może na astępnym fragmencie, opisującym ludzi śpiących w łodziach. Obawiam się, że dosyć Pana zmęczyłem, ale tak przyjemnie było mi z Nim porozmawiać, iż dałem upust swojemu samolubstwu — przynajmniej raz. Chciałbym wiedzieć, jak postępuje rekonwalescencja i kiedy wróci Pan do pracy. Oby jak najszybciej. Co do mnie, to nigdy nie mam dosyć Pańskiej twórczości. Pan mi dobrze robi. Pomaga mi Pan codziennie od wielu miesięcy. Może pewnego dnia wyprze się mnie Pan — odpędzi mnie ale to już będzie za późno. Pozostanę Panu zawsze oddany . Joseph Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w Unwersity of Illinois Library, Urbana. 115. DO FORDA MADOXA HUEFFERA Stanford, Essex, 2 paźdz. 1898 Kochany Panie, Ogromnie mnie zmartwiła wiadomość, że Pańska powłoka cielesna sprawia Mu tyle kłopotu. Bardzo to miło, że napisał Pan tak wyczerpujący list; układ całkowicie przypadł mi do gustu1. Proszę nawet nie myśleć o skracaniu swego pobytu ze względu na mnie. Stan moich nerwów jest wręcz humorystyczny i nie zasługuje na żadne względy. Jestem oczywiście wystraszony, ale myślę o tym z pogardą. Skoro wspomina Pan o 3 tygodniach, rozumiemy, że jeśli wszystko pójdzie, jak należy, przeprowadzka będzie mogła nastąpić po 25 października, w tym więc terminie będziemy gotowi do wędrówki. Jeśliby Pan z jakichś przyczyn pragnął przedłużyć swój pobyt, możemy odłożyć to na później, ponieważ nasz tutejszy kontrakt wygasa dopiero w grudniu. Nic mi bardziej nie będzie dogadzać, niż Pan w roli mego gospodarza. Mam tylko nadzieję, że nie będzie Pan miał do mnie zastrzeżeń. Propozycja Pańskiej Żony jest piękna i znakomita, niezależnie od tego, czy zaczerpnęła ją od Rzymian, czy nie. Czemuż miałbym być przerażony? W minionych latach cieszyłem się opinią odważnego. Teraz jest niewątpliwie inaczej, napór tajemniczych doznań zgniótł we mnie ducha, a jednak zachowała się maleńka jego iskierka, nikły płomyczek, który tli się gdzieś jeszcze — pozostałość dawnego ognia pod skorupą wystygłych zgliszcz. No i w każdym bądź razie nie mógłbym traktować Pana jako wrogiego najeźdźcy. Mam nadzieję, że kiedykolwiek wyjedziemy na pewien czas z Pent Farm, uzna Pan za naturalne wkroczyć na nasze miejsce; można by również uzgodnić termin odpowiadający obu naszym szczepom. W najbliższych dniach pojawię się dla wstępnych oględzin. Gdyby Państwo mieli zapas węgla lub czegoś podobnego, może moglibyśmy to przejąć? Co się dzieje z Pana oczyma? Zabrzmiało to bardzo poważnie. Czy cierpiał Pan już na to dawniej? Stawiam pytania, ale nie chcę Panu sprawiać kłopotu odpisywaniem — naprawdę. Pojawię się przypuszczalnie w przyszłym tygodniu. Łączę szczere pozdrowienia od nas obojga Jph Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w posiadaniu Katherine Hueffer Lamb, córki adresata. 116. DO WILLIAMA ERNESTA HENLEYA 18 X 1898 Szanowny Panie, Nie wiem, jak mam Panu dziękować za list. Nie wiem, jak zacząć. Nie będę zaczynał. Przyjmę moją szczęśliwą fortunę sans phrases1, ale byłbym odpisał wczoraj odwrotną pocztą, gdyby nie praca nad układaniem listu do „Timesa” o sprawie „Mohegana”2. Nie wiem, czy to wydrukują. Ulżyłem sobie wystrzelając trzy tysiące słów. Nigdy nie pracowałem równie szybko piórem i atramentem, nie chcąc przerywać z obawy, że nigdy już do tego zajęcia nie powrócę. Wielką trudnością było unikanie w tym liście przekleństw. Ale były też i inne trudności. Samo pisanie jest dla mnie zawsze największą. Rozważyłem Pański list. Zdumiało mnie Pańskie rozumowanie. R.L.S.,3 Dumas — to wielkie nazwiska i zapewniam Pana, że nigdy nie przypuszczałem, że można by je wymienić w związku z moim zamiarem współpracy z Huefferem. Ale Pan uznał to za rzecz właściwą, więc zmuszony jestem poważnie tę sprawę rozważyć. W czasie rozmowy z Huefferem zrazu przyszła mi myśl, że ten człowiek, który nie może znaleźć wydawcy, ma przecież w sobie sporo dobrego kruszcu i że gdybyśmy to wspólnie opracowali, to moje nazwisko mogłoby zapewne zwabić wydawcę. Z drugiej strony pomyślałem, że współpraca z nim pomogłaby mi utrzymać w ryzach tego szczególnego diabła, który psuje mi robotę równie szybko, jak ją wykonywam (dlatego też pracuję tak wolno i nie dotrzymuję terminów wydawcom), i że skoro materiał odpowiada mojej wyobraźni, a człowiek jest uczciwym pracownikiem — moglibyśmy chyba dać z siebie coś znośnego; gdyby okazało się być inaczej, to on nic na tym nie straci. Uderzyło mnie, że Huefferowi zależy na formie poetyckiej; ma do niej zdolności; ja ich nie mam. Rozumuję, że współpraca w prozie nie miałaby wpływu na jego możliwości rzeczywistego wybicia się — w formie poetyckiej. Wydaje mi się, że człowiekowi zdolnemu do wyższej formy sztuki nie bardzo będzie zależało na niższej. Te refleksje zachęciły mnie do mego pomysłu. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że mógłbym być dla Hueffera niebezpieczny w sposób, jaki Pan ukazuje. Do całej tej sprawy podchodziłem raczej z punktu widzenia materialnego niż artystycznego. Sądziłem, że dałoby to Huefferowi więcej czasu na majstrowanie koło wierszy; na wgłębianie się w nie, obstukiwanie ich, cyzelowanie i wszystko to, co składa się na proces tworzenia tej tajemniczej rzeczy — poematu — z nieużytków natchnienia. Co do mnie, to zamierzam zachować prawo schodzenia do mego osobistego piekiełka — kiedykolwiek dusza zapragnie tej szalonej rzeczy — i tam, od czasu do czasu, tworzyć samemu niewątpliwie czczy potok słów, ale własny, i dlatego bardzo drogi. Oto prawda — cała prawda. Teraz to wszystko wygląda oczywiście inaczej. Gdybym był jakimś Dumasem, pochłonąłbym Hueffera bez skrupułów. Czy to Pan nazwał tego starca „żywiołową siłą”? On był nią; a siła żywiołu nie musi mieć skrupułów. Sam nią nie będąc, muszę w tych okolicznościach ostrożnie żeglować, aby mój sponiewierany i źle wyważony statek nie zatonął wraz z młodością przy sterze i nadzieją na dziobie w pogoni za kształtami, kształtami. Pewien mój znajomy, pod koniec długiej rozmowy, powiedział mi: „Wydaje się, że Pan nie ma żadnego pojęcia o tym, co to jest grzech.” Może istotnie nie mam! ale wydaje mi się, że grzechem byłoby zatopienie i to jeszcze dla własnych celów — łodzi Hueffera, która, o ile mi wiadomo, może być wyładowana cudownymi klejnotami lub delikatnymi różami. Nie. Nie oszaleję i nie ugryzę go — a w każdym razie nie uczynię tego bez uczciwego uprzedzenia. Jeśli w ogóle będę z nim rozmawiał, to powtórzę mu wiernie treść Pańskiego listu — to jest, jeśli mnie nie wykopie, zanim do tego dojdziemy. Jeśli tak postąpi, nie dowie się nigdy, że miał zaszczyt zajmowania Pańskiej uwagi przez spory kawałek czasu. Ominie go piękna okazja do wdzięczności. Ja — dzięki Pawlingowi4 — swojej nie pominąłem. I to doprowadza mnie do tematu, który tkwi mi w głowie przez cały ten list, od miesięcy, nie tylko w mózgu — nędzne to pomieszczenie — ale we mnie całym, od czubka głowy do końców palców. To, że w ciągu ubiegłego roku ułożyłem do Pana kilka listów, spacerując tam i z powrotem po pokoju (zwyczaj nabyty na nadbudówce pokładu) — nie musi być uznane za rewelację. Zapomniałem ich — i to dobrze. Słowa rozpraszają się jak mgła i tak jak mgła służą jedynie do zacierania, zamazywania prawdziwych kształtów naszych uczuć. Niektóre z tych słów wypowiedziałem już do Edwina Pugha5 o pierwszej w nocy, stojąc przed schodami do Mansion House6 i — jako że nic na tym świecie nie ginie — może się one gdzieś jeszcze kołaczą wśród kamieni. Powiedział, pamiętam: „Rozumiesz mnie, najlepszy, najpoczciwszy.” No, „na tym poprzestaniemy”, mówiąc słowami Baboo z noweli Kiplinga Najwspanialsza opowieść świata7. Dla mnie była to wspaniała historia; tak wspaniała, że nagle zacząłem żałować minionych lat, żałować młodości, kiedy to przyszłość wydaje się tak rozległa jak cała wieczność i kiedy opowieść mogłaby się ciągnąć bez końca; tak wspaniała — winien Pan to zrozumieć — że kiedy przychodzi ją spisać, bogowie życia mówią: „nie”, i można tylko wykrztusić z siebie: „Niewątpliwie ale drzwi są zatrzaśnięte.” A to, co Pan mówi o Młodości, jest częścią — innym urywkiem — mojej „Najwspanialszej opowieści świata”. Tak — ale drzwi są zatrzaśnięte.8 A to, co Pan mówi o Młodości, jest częścią — innym urywkiem — mojej „Najwspanialszej opowieści świata”. Tak — ale drzwi są zatrzaśnięte. Choćbym pisał i gadał do końca świata, nigdy by Pan w pełni nie pojął, jakie to wszystko ma dla mnie znaczenie. Nie wiedziałby Pan, ponieważ nigdy tego sam nie doświadczył. Na tym polega moja przewaga nad Panem i będę tę niewiarygodną, zadziwiającą, fantastyczną przewagę obejmował obiema rękami, będę ją trzymał tak długo, jak tylko będę miał władzę w rękach „na tym padole”. Każdy z nas ma raz w życiu okazję. Nie okazję w sensie powodzenia; to spotyka tylko dobrych ludzi. Los jest nieugięcie sprawiedliwy. Ale los jest jednocześnie miłosierny i nawet najbiedniejsi mają czasem okazję przeżycia intymnego, pełnego, całkowitego i czystego zadowolenia. Ja przeżyłem tę okazję, kiedy Pan przyjął Murzyna. Mam ją, trzymam kurczowo, pilnuję i wszystkie wybryki mego prywatnego diabła nie są w stanie mnie z niej ograbić. Ani żaden człowiek nie może mi nic uczynić. Nawet Pan, Pan sam, nie ma takiej mocy. Dałeś to i tym samym wyszło to z Pana rąk. Ta ostatnia uwaga nie jest wywołana nieostrożnością, lecz uczuciem mniej pożytecznym, aczkolwiek odrobinę bardziej szlachetnym. Czasami zapytuję samego siebie, czy Pan szanowny zdaje sobie dokładnie sprawę, co dał, komu i ile? Mam jednak błogą nadzieję, że jeśli Pan wyczuje odcień znaczeniowy mojej wypowiedzi, wówczas — może — nie będzie Pan żałował swego daru, cokolwiek wydarzy się jutro lub pojutrze. Dosyć słów. Listonosz zabierze list, mgła się rozproszy i nazajutrz rano ujrzę jasno to, co dziś wieczorem próbuję wyrazić pismem — które pozostaje. Niech pozostanie, by wykazywać, z jakim hukiem bogowie życia zatrzaskują drzwi między naszym uczuciem i jego wyrażeniem. Stare dzieje, odwieczny żal. Gdyby nie złudzenie drzwi otwartych — czasami — wszyscy bylibyśmy nimi i nic by to nie szkodziło, bo któż chciałby słuchać. Tak się rozpisałem, chcąc Panu coś powiedzieć, czego nie powiedziałem: jak bardzo przejąłem się wiadomością o Jego złym zdrowiu. Gdybym był o tym wiedział, tym bardziej byłbym przerażony, gdy Pawling powiadomił mnie o wysłaniu mego listu do Pana. Nigdy mi się nie śniło, że mógłby był to zrobić. Teraz, kiedy znam cały zakres Pańskiej wspaniałomyślności, cieszę się bardzo, niewypowiedzianie — choć mam pewne wyrzuty sumienia. Gdybym mniemał się godnym Pańskiej uwagi, to do Niego właśnie z pełnym zaufaniem zwracałbym się o radę. A za to, co od Pana otrzymałem, jestem szczerze wdzięczny, gorąco i z całego serca wdzięczny. Joseph Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w Pierepont Morgan Library w Nowym Jorku. 117. DO FORDA MADOXA HUEFFERA czwartek [20 X 1898]1 Szanowny i drogi Gospodarzu, Zbliża się chwila, kiedy wtargnę między Pańskie pamiątki. Nie wątpię, że przeczuwa Pan zagrażającą im profanację. Zaklinam Pana: proszę to znieść po męsku — one nie są stracone, jedynie pozostawione przez Pana2; nie można być samolubem (nikomu z nas nie wolno nim być) i niech Pana pociesza w smutku myśl, że ja (bliźni, posiadający duszę i wrażliwość) jestem bardzo szczęśliwy. Wyjadę z Ethel3 z Londynu o 11 rano, we środę. W Londynie zjemy solidne śniadanie– obiad. Wspominam o tym, gdyż nie chcę narazić pani Hueffer na jakikolwiek kłopot z racji naszego przyjazdu. Jesteśmy jej oboje bardzo wdzięczni za próby znalezienia nam służącej. Jeśli jest jakaś kandydatka, to błagam o zaangażowanie jej, o ile tylko pensja nie przekracza ?100 miesięcznie4. Zobowiązuję się nigdy nie zwracać do niej inaczej jak z odkrytą głową i wszelkimi oznakami najgłębszego szacunku. Z przyjemnością zgodzimy się mówić do niej „panno”, lub „wielmożna pani” — lub „wasza mość”. Nie jesteśmy drobiazgowi. Proste my i głupie ludzie, steroryzowane przez służbę — Panie Boże dopomóż! Jeśli nie ma żadnej dziewczyny, może pani Nash5 dałaby się przekupić, by przyjść we środę i w czwartek, kiedy będzie już Jessie? I czy mógłby Pan łaskawie zamówić na spotkanie naszego pociągu we środę zwierzę pogrzebowe wraz z pojazdem? Nie znam adresu jego właściciela, ale gdyby trudno było się z nim porozumieć z Pent, to proszę przesłać takowy na karteczce, abym wysłał do niego telegram. Zakładam, że nic się nie zmieniło. Nie wyjadą Państwo wcześniej niż po południu. Jeśli będzie ładna pogoda (w razie niepewności należy zwrócić się do proroka), to może Państwo zlecą, by powóz podjechał wpierw do Pent i zabrał panią, pana i pannę Hueffer na nasze spotkanie; w ten sposób w drodze powrotnej Żona Pańska mogłaby bez kłopotu wskazać Ethel, gdzie można kupować mleko dla drogocennego dzidziusia oraz jajka dla jego drogocennego papy — ale dość już o tym! Przygniata mnie ogrom spraw, o których traktuję! Są jeszcze i inne, których tu nie wymieniam. Z braku miejsca. To wielkie, wielkie sprawy. Cieszyłbym się istotnie, mogąc z Panem spędzić spokojne pół godziny. Mam słówko do powiedzenia na ucho. Przede wszystkim! Tajemnica! Milczenie! Codlin jest Pańskim przyjacielem nie Short6. Mam nadzieję, że czuje się Pan lepiej. Zdrowy na duszy i ciele — choć to to samo. Proszę łaskawie przekazać moje ukłony pani Hueffer. Żona przesyła Jej pozdrowienia. Uściski od nas wszystkich dla Christiny. Szczerze oddany Jph Conrad Jeszcze w Stanford–le–Hope, Essex. P. S. Przeczytałem ostatniego Henry Jamesa, Two Magics7. Pierwsze opowiadanie dobre. Wydobywa z tematu dreszcz intelektualny. Drugie jest niesamowitą bzdurą. Wrażenie wstrząsające dla wiernego wyznawcy. Tekst wg oryginału angielskiego w posiadaniu Katherine Hueffer Lamb. 118. DO JOHNA GALSWORTHY’EGO Pent Farm, Postling, Stanford koło Hythe, 28 paźdz. [18]98 Kochany Jacku, Dziękuję Ci za list i czek na ?10, którego pokwitowaniem niechaj będzie ten list. Zwróciłem się do Ciebie z zaufaniem. Twoje słowa pociechy są dla mnie cenniejsze od wszystkich pieniędzy świata — pomagają żyć podczas gdy pieniądze umożliwiają jedynie egzystowanie. Jednakowoż trzeba przecież egzystować, zanim nawet zacznie się żyć. Jestem dość dobrej myśli — nie przesadnie jednak, co jest raczej dobrym niż złym znakiem. Zawarłem z Huefferem umowę na współpracę. Jest zadowolony. Myślę, że wszystko w porządku. Szczegóły, kiedy się zobaczymy. Pierwszy list w nowym domu był od Ciebie i Ty również musisz tu być pierwszym gościem — pierwszym przyjacielem pod nowym dachem. Zawsze Twój J. Conrad Serdeczne pozdrowienia od Jessie. Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Birmingham University. 119. Do Cory Crane i listop. [18]98 Szanowna Pani, List otrzymałem. Oto co robię: próbuję dobrnąć do B’wooda. Zwierzyłem się p. Meldrumowi. On jest wielbicielem Stephena. To, co Pani mówi o swoim Mężu — jest złotą prawdą. B’woodowi zaproponowałem pożyczkę ?50, na trzech gwarancjach. Pierwsza (na której zależałoby im najbardziej) — twórczość Stephena, druga — nieruchomości Państwa, trzecia — moje własne zobowiązanie dostarczenia im tekstów na sumę wypłaconą w zaliczce, gdyby nieoczekiwane okoliczności przeszkodziły Pani i Stephenowi spłacić dług w oczekiwanym terminie. Musimy zwrócić się do B’wooda poprzez Meldruma, który jest szalenie przyjazny. Sam B’wood jest dobrym, poczciwym człowiekiem, ale trzeba z nim postępować ostrożnie. Najlepiej zostawić to mnie i Meldrumowi. Trudno przewidzieć, co z tego wyniknie. Trzeba na to czasu. Tą samą pocztą wysyłam znów list do M.1 Zanim Pani podpisze umowę sprzedaży na meble, musi się Pani upewnić, że przedsiębiorstwo czy też przedsiębiorstwa meblarskie, w których meble były zakupione, zostały całkowicie spłacone, gdyż w przeciwnym razie naraża się Pani na karę sądową. List do Stephena wysłany jest za pośrednictwem Reynoldsa.2 Jestem pewien, że wszystko, co Pani robi i planuje, czynione jest w najlepszej intencji. To droga do uratowania biednego Stephena. Żałuję tylko, że nie mam nic, co mógłbym zastawić lub sprzedać; wówczas nie musiałaby szanowna Pani długo czekać na pomoc. Ale dysponuję jedynie moją pracą, którą już ofiarowałem B’woodowi, cokolwiek ona jest warta. Zostaję z wysokim poważaniem Conrad Jessie przesyła moc serdeczności. Bardzo się denerwuje i przejmuje Pani zdrowiem. 120. DO HERBERTA GEORGE’A WELLSA Pent Farm, 4 grud. 1898 Kochany Panie, Najmocniej dziękuję za Człowieka niewidzialnego1. Zatrzymam go parę dni dłużej. Szczerze mówiąc — to nieprzeciętnie dobre. W Pana książkach zawsze można się dopatrzyć wielu rzeczy — zawsze jest „coś jeszcze” — ale w tej właśnie (zważywszy temat i objętość dzieła) udało się Panu pomieścić zadziwiającą ilość efektów. Jeżeli książka nie jest zupełnie znakomita to dlatego, że Pan jej taką nie uczynił — a jeśli Pan tego nie sprawił, to nie ma w Anglii człowieka, któremu by się to udało. A o cholernych cudzoziemcach to już w ogóle nie ma co mówić. Mam nadzieję, że będzie Pan miał na tyle przyzwoitości, by wierzyć mi, kiedy powiem, że Jego twórczość zawsze robi na mnie potężne wrażenie. „Wrażenie” jest właściwym słowem. O! realisto fantastyczności czy to się Panu podoba, czy nie. A jeśli Pan chce wiedzieć, co robi na mnie takie wrażenie — to umiejętność, z jaką potrafi Pan wydać ludzkość w szpony niemożliwości, ściągając ją zarazem na dół (lub podnosząc do góry) do poziomu ludzkiego — cielesnej powłoki, krwi, smutku, szaleństwa. To dopiero osiągnięcie! W tej książeczce dochodzi Pan do zatrważającej perfekcji. Nie będę się upierał, że to szczęśliwy przypadek. To musi być oczywiste nawet dla Pana. Trzech nas czytało tę książkę (gościłem dwóch znajomych po wyjeździe Pugha) i z zachwytem śledziliśmy zręczność Pańskiej logiki. Jest ona mistrzowska — pełna ironii — bardzo nieubłagana — i bardzo prawdziwa. Wszyscy trzej (pozostali dwaj nie są głupcami) stawiamy Cz. n. wyżej niż Wojnę światów2. Czy mamy rację a jeśli tak, to dlaczego — nie jestem pewien ani potrafię powiedzieć. Odnoszę wrażenie, że nowa książka jest bardziej czysto ludzka i dlatego też Pańska diaboliczna psychologia wymierza człowiekowi cios w sam żołądek. Dla mnie w W. ś. nie ma tyle złowieszczej atmosfery prawdy, która w Cz. n. tak często sprawia, że czytelnik tonie w zamyśleniu przed obróceniem kartki. Czytając tę ostatnią książkę, człowiek czuje głęboki niepokój, jak gdyby to było coś, co może się lada dzień jemu samemu przydarzyć. To Pana wielki tryumf. Ukłony dla pani Wells. Jak Pana zdrowie? Ja czuję się niedobrze zadręczam się książką3 najgorszą, jaka kiedykolwiek była — lub będzie napisana. Szczerze oddany Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w. bibliotece Unwersity of Illinois, Urbana. 121. DO ANIELI ZAGÓRSKIEJ Pent Farm, Stanford, 18 I2 1898 Moja kochana Anielo, Nie śmiałbym do Ciebie pisać po tak długiej przerwie, gdybym nie wierzył w stałość Twoich uczuć do mnie. W istocie, moja droga, czułem się fatalnie — nie tyle źle, co nieszczęśliwie — i wolałem nie nużyć i nie męczyć Cię moimi smutnymi listami. Poza tym wstydziłem się okazać przed Tobą — która tak dzielnie radzisz sobie z trudnościami i cierpieniami życia — mój głupi i nie bardzo godzien pochwały pesymizm. Tak mijały dni, tygodnie i miesiące; czekałem — stale myśląc o Tobie, z piórem gotowym do pisania — czekałem na chwilę jasności, spokoju i nadziei. Trudno o nią. Niedługo nadejdą Święta i koniec roku. Teraz trzeba błagać o przebaczenie, wyznawać uczucia — po raz setny czy tysiączny, obiecać poprawę, tak jak to zwykle czynią grzesznicy. Jak widzisz, przeprowadziliśmy się tutaj; jest to również farm–house, trochę mniejszy, ale wygodniejszy i co najważniejsze, wyżej położony Przekonałem się, że w poprzednim domu nie mogłem pracować. Tu idzie lepiej, ale chwalić się nie ma czym. Do morza mamy tylko pięć kilometrów. Stacja jest o trzy kilometry, a Canterbury o półtora stąd. Z okna mam widok na budynki gospodarskie, a gdy się wychylam i patrzę w prawo, widzę dolinę rzeki Stour, której źródło jest, można powiedzieć, zaraz za trzecim żywopłotem od domu. Za domem mamy płaskowyże Kentu (Kentish Downs), które zygzakami schodzą aż do morza, podobne do murów wielkiej twierdzy obronnej. Droga, która biegnie pod wzgórzami, przechodzi koło samego domu — jest to zupełnie samotna, prosta droga, po której (jak powiadają szeptem) stary lord Roxby — który umarł 80 lat temu — jeździ czasem w nocy powożąc czwórką koni. Dziwne jest tylko to, że nie ma on głowy. Czemu, wybierając się na przejażdżkę, miałby zostawiać głowę w domu — nikt nie umie wytłumaczyć. W każdym razie muszę Ci powiedzieć, że w ciągu dwóch miesięcy, kiedy tu mieszkamy, nie słyszeliśmy ani razu odgłosu kół i choć czasami spaceruję około północy po tej drodze, nigdy nie spotkałem czterokonnego powozu. Po drugiej stronie ogródka ciągną się rozległe i puste pola, poprzecinane żywopłotami. Tu i ówdzie stoi jakiś dąb lub kępa młodych jesionów. Trzy małe wioski kryją się za wzgórzami — widać tylko wieże ich kościołów. Krajobraz pełen jest barw brązowych i jasnożółtych, między którymi widać w dali szmaragdową zieleń łąk. Żadne odgłosy nie mącą ciszy oprócz wytężonego sapania lokomotywy ekspresu Londyn– Dover. Żyjemy jak rodzina pustelników. Od czasu do czasu jakiś pobożny pielgrzym należący do la grande fraternité des lettres1 przychodzi odwiedzić sławnego Josepha Conrada — i otrzymać jego błogosławieństwo. Czasem je dostaje, a czasem nie, bo pustelnik jest surowy i dyspeptyk et n’entend pas la plaisanterie en matiere d’Art2. W każdym wypadku jednak pielgrzym otrzymuje znośną kolację i spartańskie łóżko — po czym znika. Właśnie dziś oczekuję takiego gościa, autora Jocelyna3, książki, którą mnie zadedykował! Powieść ta niczym się nie odznacza, ale autor jest bardzo miły, dobry i bogaty, que diable fait–il dans cette gal?re4, w której płyniemy używając piór jako wioseł — po oceanie atramentu — pour n’arriver nulle part, hélas!5 Jessie marzy o odwiedzeniu Polski — co dla niej oznacza odwiedzenie Ciebie. Ja marzę o tym samym. Pourquoi pas?6 Podróż w marzeniach do tych, których się kocha, nie kosztuje nic. Nie kosztuje nic prócz lekkiego bólu w sercu, kiedy sobie uświadamiamy, jak dalekie jest marzenie od rzeczywistości. Teraz zbliżają się Święta.7 122. DO ANIELI ZAGÓRSKIEJ Boże Narodzenie 1898 Droga Anielo, Przed chwilą otrzymałem Twój list i od razu nań odpisuję. Martwią mnie otrzymane od Ciebie wiadomości. La vie est dure, tres dure1, dla mnie również, moja najukochańsza. Będę Ci wysyłał wycinki (w kopertach, jak listy) z „Saturday Review” i z innych pism literackich — dodając czasem moje własne notatki. Grant Allena „Woman who Did” — c’est un livre mort2. Grant Allen is a man of inferior intelligence and his work is not art in any sense. The „Woman who Did” had a kind of success, of curiosity mostly and that only amongst the philistines — the sort of people who read Marie Corelli and Hall Caine. Neither of three writers belongs to literature. All three are very popular with the public — and they are also puffed in the press. There are no lasting qualities in their work. The thought is commonplace and the style without any distinction. They are popular because they express the common thought, and the common man is delighted to find himself in accord with people he supposed distinguished. This is the secret of many popularities3. (Możesz rozwinąć tę myśl uzasadniając zachwyt czytelników dla książek bez wartości.) Grant Allen wśród naukowców uważany jest za literata, a wśród literatów za naukowca4. Równie dobrze pisze on popularne podręczniki naukowe. En somme — un imbecile?5 Marie Corelli6 is not noticed critically by the serious reviews. She is simply ignored. Her books sell largely. Hall Caine7 is a kind of male Marie Corelli. He is the great master in the art of self–advertising. He is always being interviewed by reporters and is simply mad with vanity. He is a megalomaniac, who thinks himself the greatest man of the century, quite a prodigy. He maintains that the lower part of his face is like Shakespeare and the upper like Jesus Christ.8 (To Ci daje wyobrażenie o człowieku.) Du reste aucune valeur9, jak zobaczysz czytając tę książkę (The Christian). Zresztą trzeba powiedzieć, że zarobił tą powieścią więcej niż 60 000 rubli. Jego wydawca (Heinemann) jest również i moim — i mam te wiadomości z tego źródła. Z wydania tej powieści w Ameryce miał również prawie 60 000 rubli. Pośród pisarzy zasługujących na uwagę pierwszym jest Rudyard Kipling (ostatnia książka The Days Work, powieść), J. M. Barrie — Szkot. Ostatnia jego książka Sentimental Tommy (ubiegły rok). George Meredith w tym roku nie wydał nic. Dwa tygodnie temu ukazały się ostatnie tomy świetnie przetłumaczonego Turgieniewa. Tłumaczką jest pani Constance Garnett. George Moore wydał powieść Evelyn Innes — un succes d’estime10. Należy jakoby do szkoły naturalistycznej i Zola jest jego bożyszczem. Tout ça, c’est tres vieux jeu11. Pewien p. T. Watts–Dunton wydał powieść Aylwin, sukces jako ciekawostka, ponieważ ów Watts Dunton (który jest adwokatem) jest podobno zaprzyjaźniony z różnymi sławami świata artystycznego (szczególnie w szkole prerafaelickiej).12 Wszystkich ich wsadził do swojej książki. H. G. Wells wydał w tym roku The War of the Worlds i The lnvisible Man. Jest to pisarz bardzo oryginalny, romancier du fantastique13, mający swój własny, bardzo indywidualny sąd o wszystkich sprawach i zdumiewającą wyobraźnię. Naprawdę jednak, moja najdroższa, nic nie czytuję i nigdy nie zaglądam do gazet, tak że nic nie wiem o polityce ani o literaturze. Zaledwie mi starcza czasu na pisanie, bo praca przychodzi mi ciężko i z trudem mogę zarobić na kawałek chleba. Oto jest cała prawda. Za parę dni zobaczę p. Wellsa i poproszę go w Twoim imieniu o pozwolenie na tłumaczenie na polski The Invisible Man. Jeśli mi się to uda załatwić, to prześlę Ci książkę. Język jest łatwy, a opowiadanie bardzo ciekawe; nadawałoby się doskonale na publikację w odcinkach w gazecie. Jeślibyś się zdecydowała na tę pracę i przysłałabyś mi arkusze, w miarę jak je będziesz kończyła, robiłbym na marginesie uwagi, które by Ci się mogły przydać. Ale ty z pewnością znasz angielski równie dobrze jak ja — nie mówiąc już o polskim! Obecnie nie piszę nic. Od stycznia byłem w takim stanie, że nie mogłem nic pisać. Dopiero w listopadzie zacząłem pracować. Z zamówioną powieścią jestem spóźniony o 10 miesięcy14. To prawdziwa katastrofa! I nawet teraz nie czuję się całkiem dobrze. Całuję Twoje ręce. Uściski dla kuzynek. Twój całym sercem K. Korzeniowski P. S. Z tego, co tu napisałem, oraz z recenzji dwóch książek on peut faire un article — pas une chose profonde, mais du bon journalisme15. Spróbuj. Wraz z wycinkami prześlę Ci parę notatek o autorach — jeśli coś o nich wiem. Pisma tego chcą. Pogawędki, oceny, czegoś lekkiego i ciekawego. Du journalisme tout pur16. Spróbuj to zrobić, jeżeli zaczniesz pisać. To zawsze popłaca. 123. DO W. H. CHESSONA Pent Farm, Stanford koło Hythe, 7 stycznia 1899 Kochany Panie, Zachowałem się jak zwierzę. Pański tak niespodziewany, czarujący i pełen uznania list zasługiwał z mojej strony na natychmiastową odpowiedź, kosztem zaniedbania wszystkiego innego — choć przekazanie Panu przyjemności, jaką mi sprawił, byłoby prawie niewykonalne. . Musi mi Pan zatem łaskawie wybaczyć i w duchu chrześcijańskim przyjąć moje spóźnione życzenia na Nowy Rok oraz zapewnienie o wielkiej wadze, jaką przywiązuję do każdego słowa Pańskiej pochlebnej oceny. Powyższy adres to miejsce, gdzie jestem zagrzebany, i jeśli Pan nie lęka się upiorów (nic Ibsenowskiego), musi Pan przyjechać i spędzić w tym grobowcu niedzielę. Komunikacja kolejowa z mauzoleum jest dobra. 2.40 w sob. na przyjazd i dobry pociąg w pon. na powrót do „ruchliwych ludzkich rewirów”. Proszę wcześniej uprzedzić karteczką, gdyż odwiedzający tę świątynię narażeni są na dwumilowy spacer w wypadku zaniedbania takiego środka ostrożności. Proszę również wybrać dzień wyglądający obiecująco. Światło słoneczne ograbiłoby to przeżycie z połowy okropieństwa. Przybywając z trzeźwym umysłem i z ascetycznym nastawieniem przeżyje Pan tę ciężką próbę. Szczerze Panu oddany Jph Conrad Co się dzieje z Garnettem? Od wieków nie miałem od niego wiadomości. Tekst wg oryginału angielskiego w Rosenbach Foundation, Filadelfia. 124. DO ANIELI ZAGÓRSKIEJ Pent Farm, 72 [18]99 Kochana Anielo, Parę słów tylko w odpowiedzi na Twój list, za który dziękuję. Widziałem się z p. Wellsem, który uważa to za zaszczyt dla siebie, że jego książki miałyby zostać przetłumaczone na polski. Zapewne wiesz, że „Mercure de France” zakończyło właśnie druk jego powieści Time–Machine. Za dwa dni wyślę Ci książkę. Przedstawiając tłumaczenie możesz zaznaczyć, że miałaś na nie zgodę autora. Jeżeli jakaś gazeta ma to drukować, możesz zaproponować redaktorowi krótkie streszczenie i ocenę autora, napisaną przeze mnie — przedstawiającą go niejako polskim czytelnikom — jakieś 500–1000 słów. Ale to tylko w przypadku, gdyby to miało odegrać rolę w przyjęciu powieści. Nie posyłam Ci żadnych wycinków, bo nie ma nic ciekawego. Przyślę Ci wkrótce recenzję książki Miss Kingsley1 o Afryce. C’est un voyageur et un écrivain tres remarquable2. Jej opinie o kwestiach kolonialnych są tu bardzo cenione. Załączam fotografię pana Borysa, agé d’un an et deux jours3. Jego mama, która posyła Ci lots oj love4, nie czuje się dobrze. Wygląda jak tęga, stara kobieta — a nie jest nią jeszcze. Twoja kartka pisana po angielsku jest prawie bez błędu. Widać, że posiadasz praktyczną znajomość języka. Cela se voit. 5 Wybacz ten pośpieszny list, ale jestem okropnie zajęty i osaczony przez tych nieszczęsnych wydawców. Tysiąckrotne uściski Twój Konrad Korzeniowski 125. DO R. B. CUNNINGHAME GRAHAMA 8 lutego 1899 Cherissime Ami, Jestem po prostu w siódmym niebie słysząc, że — jak dotąd — J[ądro] c[iemności] podoba Ci się. Istotnie mnie błogosławisz? Uważaj jednak, byś później za tę samą rzecz nie zaczął mnie przeklinać. Będą jeszcze dwa odcinki, w których myśl jest do tego stopnia ukryta wśród podrzędnych pojęć, że Ty — nawet Ty! — możesz ją przepuścić. Musisz również pamiętać” że nie zaczynam od pojęcia abstrakcyjnego. Zaczynam od konkretnych obrazów, które, ponieważ przedstawiane są w sposób wierny, wywołują pewne wrażenie. Potrącana struna współdźwięczy dotychczas z Twoimi przekonaniami — mais apr?s1? Zawsze jest jakieś apr?s. Sądzę jednak, iż po pewnym wgłębieniu się w epizody odnajdziesz w nich właściwą intencję, choć obawiam się, że niczego, co byłoby praktycznie skuteczne. Somme toute, c’est une bete d’histoire qui aurait pu etre quelque chose de tres bien, si j’avais su l’écrire.2 To o West. Gar. jest wspaniałe, wspaniałe. Niezmiernie interesuję się Twoimi planami pracy i podróży. Nie wiem, czym więcej. Nous allons causer de tout cela?3 Teraz co do mityngu pokojowego. Ty chcesz, żebym nań przyszedł — a ja jeszcze bardziej chcę Ciebie usłyszeć. Ale — nie jestem ani człowiekiem pokojowym, ani demokratą (nie wiem naprawdę, co to słowo znaczy) i jeśli przyjdę, to na główną salę. Chcę Ciebie posłuchać — podobnie jak zawsze chcę Ciebie czytać. Ani przed zebraniem, ani po nim nie mogę stać się współdziałaczem żadnego braterstwa, obejmującego ludzi Zachodu, których tak bardzo nie lubię4. Trybuna! Y pensez—vous? Il y aura des Russes. Impossible!5 Nie mogę przyjąć idei braterstwa, nie tyle dlatego, bym uważał ją za niewykonalną, ile ze względu na to, że jej propagowanie (jedyna rzecz prawdziwie w tym uchwytna) prowadzi do osłabienia uczuć narodowych, na których zachowaniu mi zależy. Kiedy byłem 5 lat temu w Polsce6, udało mi się nawiązać kontakt z młodzieżą na Uniwersytecie Warszawskim; prawiłem im kazania i wymyślałem im za socjaldemokratyczne skłonności. L’idée democratique est un tres beau phantôme7 i uganianie się za nią może być doskonałym sportem, ale muszę wyznać, że nie wiem, jakiego to zła naprawianie jest jej przeznaczeniem. Przysparza ona zaszczytu Messieurs Jaures, Liebknecht i Sp.8, a ją samą uświetnia Twoja aprobatą. Międzynarodowe braterstwo może być celem, do którego się dąży i mówię rzetelną prawdę — skoro Ty je popierasz, postaram się traktować je poważnie, ale sam jego zakres sprawia, że jest ono złudzeniem. Franchement9, co sądziłbyś o próbie krzewienia braterstwa wśród ludzi mieszkających na tej samej ulicy, nie mówię już nawet o dwóch sąsiednich ulicach. Na dwóch końcach jednej ulicy. Braterstwa jest już tyle, ile w ogóle być może — a jest go niewiele i to, co mamy, i tak jest do niczego. Cóż to znaczy braterstwo? Wyrzeczenie się, samopoświęcenie coś znaczy. Braterstwo nie znaczy nic, chyba że historię Kaina i Abla. Oto masz prawdziwe braterstwo. Assez. L’homme est un animal méchant. Sa méchanceté doit etre organisée. Le crime est une condition nécessaire de l’existence organisée. La société est ssentiellement criminelle — ou elle n’existerait pas. C’est l’égoisme qui, sauve tout — absolument tom — tom ce que nous abhorrons, tout ce que nous aimons. Et tout se tient. Voila pourquoi je respecte les extremes anarchistes. — „Je souhaite l’extermination generale!” Tres bien. C’est juste et ce qui est plus, c’est clair. On fait des compromis avec des paroles. Ça n’en finit plus. C’est comme une foret ou personne ne connaît la route. On est perdu pendant que Von crie: „Je suis sauvé.” Non. Il faut un principe defini. Si l’idée nationale apporte la souffrance et son sernicę donne la mort, ça vaut toujours mieux que de servir les ombres d’une éloquence qui est morte, justement parce qu’elle na pas de corps. Croyez—moi si je vous dis que ces ąuestions—la sont pour moi tres sérieuses — beaucoup plus que pour Messieurs Jaurés, Liebknecht et Cie. Vous–vous pouvez tout faire. Vous etes essentiellement un frondeur. Cela vous est permis. Ce sont les nobles qui ont fait la Fronde du reste. Moi, je regarde l’avenir du fond d’un passé tres noir et je trouve que rien ne m’est permis hormis la fidélité a une cause absolument perdue, a une idée sans avenir. Aussi, souvent, je n’y pense pas. Tout disparait. Il ne reste que la vérité — une ombre sinistre et fuyante dont il est impossible de fixer l’image. Je ne regrette rien — je n’espere rien, car je m’aperçois que ni le regret ni l’espérance ne signifient rien a ma personnalité. C’est un égóisme rationnel et féroce que j’exerce envers moi–meeme. Je me repose l?– dedans. Puis, la pensée revient. La vie recommence, les regrets, les souvenirs et un désespoir plus sombre que la nuit. Je ne sais pas pourquoi je vous dis tout cela aujourd’hui. C’est que je ne veux pas que vous me croyez indifférent. Je ne suis pas indifférent a ce qui vous interesse. Seulement mon intéret est ailleurs, ma pensée suit une autre route, mon coeur désire autre chose, mon âme souffre d’une autre espece d’ impuissance. Comprenez—vous? Vous qui dévouez votre enthousiasme et vos talents a la cause de l’humanite, vous comprendrez sans doute pourquoi je dois — j’ai besoin — de garder ma pensée intacte comme dernier hommage de fidélité a une cause qui est perdue. C’est tout ce que je puis faire. J’ai jeté ma vie a tous les vents du ciel, mais j’ai gardé ma pensée. C’est peu de chose — c’est tout, ce n’est rien — c’est la vie meme. Cette lettre est incohérente comme mon existence, mais la logique supreme y est pourtant — la logique qui mene a la folie. Mais les soucis de tous les jours nous font oublier la cruelle vérité. C’est heureux. Toujours a vous de coeur.10 Jph Conrad P. S. Jessie przesyła pozdrowienia i dziękuje za wiadomość o opowiadaniu. Zachwycające. Porozmawiam o Twoich utworach z Garnettem. To porządny człowiek. Oko i ucho? Co? Nie tak źle. Gdybym tylko mógł pisać jak; Ty — gdybym wiedział wszystko, co Ty wiesz gdybym wierzył we wszystko, w co Ty wierzysz! Gdyby, gdyby, gdyby! Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Yale Unwersity. 126. DO JOHNA GALSWORTHY’EGO Pent Farm, niedziela wieczór [11 lutego I899] Kochany Jacku, Tak, to słuszna krytyka1. Sądzę jednak, że powiedzenie, iż Henry James pisze bez udziału serca, jest raczej pochopne. To kosmopolita, człowiek kulturalny, w dużym stopniu homme du monde2 i jego nabyte (wykształcone, jeśli wolisz) cechy usposobienia krępują instynkty, tak że czytelnik zawsze styka się wpierw z tym, co wyszkolone, wychowane i wypielęgnowane. Dla mnie nawet R. T.3 wydaje się płynąć z serca, dlatego i jedynie dlatego, że utwór ten, tak bliski doskonałości, nie jest zarazem zimny. Doskonałość techniczna pozbawiona prawdziwego żaru, który by ją od wewnątrz oświetlał i ogrzewał, musi być, siłą rzeczy, zimna. Utrzymuję, że w H. J. jest żar, i w dodatku całkiem spory; nam jednak, przywykłym, całkowicie przyzwyczajonym, do nieartystycznego wyrażania subtelnych, porywczych, prawdziwych (lub nieprawdziwych) uczuć — sztuka H. J. z pewnością wydaje się pozbawiona serca. Kontury są tak czyste, postacie tak wykończone, wycyzelowane, wyrzeźbione i uwydatnione, że wołamy my, przywykli do cieni współczesnej powieści, do mniej lub bardziej zniekształconych cieni — wołamy: „Kamień!” Wcale nie. Twierdzę, że to ciało i krew doskonale przedstawione — może tylko z nadmierną doskonałością metody. Tom nowel zatytułowany, o ile się nie mylę, The Lesson of the Master4 zawiera opowiadanie The Pupil (jeśli dobrze pamiętam), w którym podstawowe uczucie człowieka — jego prawdziwie wielkie współczucie — ukazane jest bliżej powierzchni. Oczywiście nie zajmuje się uczuciami prymitywnymi. Utrzymuję, że jest najbardziej kulturalnym pisarzem współczesnym. A przy tym idealizuje. Jego serce przejawia się w delikatności dotknięcia. Takie rzeczy, jak The Middle Years i The Altar of the Dead, z tomu Terminations5 ilustrują, co mam na myśli. Ponadto Twoja kuzynka przyznaje występowanie patosu. Sama technika nie da patosu. Zgadzam się, że nie jest on dosadny — lub, powiedzmy, że jedyną dosadną rzeczą w jego pisarstwie jest technika. Inteligencja typu literackiego byłaby oczywiście pod wrażeniem cudownej techniki i tego, co takie w niej cudowne: dominacji nad czystym wyrazem. Tym bardziej że wyrażone są jedynie delikatne odcienie. Nigdy nie przebywa w mrokach przygnębienia lub w jaskrawym słońcu. Odczuwa jednak głęboko i żywo każdy delikatny odcień. Niczego więcej nie możemy wymagać. Nie każdy jest Turgieniewem. Ponadto Turgieniew nie jest cywilizowany (na tym, w znaczne) mierze, polega jego urok dla nas) w tym znaczeniu w jakim jest H. J. Satis6. Proszę Cię, przekaż moją obronę Mistrza oraz ukłony. Wyrazy wdzięczności i serdeczne pozdrowienia dla pani Sauter7, uściski dla chłopca. Ukończenie J[ądra] c[iemności] bardzo mnie wyczerpało. Niewiele od tego czasu mogłem zrobić. Tekst wg G. Jean–Aubry, Life and Letters. 127. DO WILLIAMA BLACKWOODA Pent Farm, Stanford koło Hythe, 14 lutego [18]99 Szanowny Panie, Nie wiem, jak mam Panu dziękować za prawdziwie przyjacielską przysługę, jaką mi Pan wyświadczył, udzielając zaliczki ?100 na tom nowel1. Czek na wyżej wymienioną sumę doszedł do moich rąk dzisiaj. W odpowiedzi na punkty poruszone w Pańskim liście: Sam bardzo pragnąłbym skorzystać z popularności, wywołanej nagrodą „Ac[ade]my”.2 A bardziej jeszcze pragnąłbym spotkać się z Pańską aprobatą w sprawie daty wydania. Mam w połowie lub w jednej trzeciej napisaną (10 000 słów) nowelę Jim, która przeznaczona jest do tego tomu. Wraz z Młodością (13 000) i J[ądrem] c[iemności] (38 000?) mam już gotowe, powiedzmy, 50 do 52 tysięcy słów. Z Jimem, liczącym 20 lub 30 tys. — starczyłoby prawie na książkę. Ale czy 3 nowele wystarczą? Przypuszczając zaś nawet, że skończyłbym Jima na czas, czy mógłby ukazać się on w odcinkach w „Maga.” przed rozważaną datą? Na dodatek przyszły mi na myśl dwie inne nowele (bardziej zbliżone w „tonie” do moich rzeczy dla „Maga.”), Jedna pod tytułem First Command3, a druga (szkic) — A Seaman4. Nie napisałem ich jeszcze. Pełzają mi po głowie, ale należy je najpierw złapać i obrobić w jakiś kształt. Myślę — myślę, że byłoby dobre, tak dobre jak (podobno) Młodość. Wszystko jednak utrudnia moja absolutna niemożność ukończenia Ocalenia, na które już liczy McClure5. Muszę się nad tym pomęczyć. Rozwodzenie się nad trudnościami wykonania tego, czego Pan sobie życzy, wydaje się być z mojej strony czarną niewdzięcznością, ale muszę ponieść konsekwencje nie tyle mego niedbalstwa czy lenistwa, ile prawdziwie złego stanu zdrowia, który spowodował to haniebne opóźnienie w pisaniu O. Niewielka to pociecha myśleć, że nie było na to rady, choć starałem się, jak mogłem. Marne były, w istocie, te moje najlepsze starania. A jednak: jeśli Pańskim zdaniem Młodość, J. c. i Jim złożą się na tom, spróbuję skończyć Jima w kwietniu (serce mi ciąży na myśl, jak dni uciekają i jak powoli postępuje praca). W takim wypadku zrezygnowałbym z wydania Jima w odcinkach, aby nie opóźniać ukazania się tomu. Mogę tylko obiecać, że będę próbował. Nic ponadto powiedzieć nie śmiem, z uwagi na ostatnie doświadczenia z moim dotrzymywaniem terminów. Tom składający się z 3 nowel nie byłby zły. Niezależnie od tego, czy Pan uzna taką edycję za właściwą, czy nie — dołożę wszelkich starań, by Jima ukończyć w kwietniu. Nawet w sprawie tytułu nie jestem w stanie dać definitywnej odpowiedzi. Nie myślałem jeszcze o tym — ale nie jest łatwym zadaniem natrafić na coś jasnego i zrozumiałego. A może Młodość i inne opowieści? Chciałbym przekazać wrażenie czegoś, co było przeżyte i zapamiętane. Opowiadania z pamięci mogą się Panu wydać niezręcznym tytułem. Tak też i jest. Jakoś dzisiejszego wieczoru nie mogę nic wymyślić. A czemu nie Trzy opowieści Josepha Conrada? Flaubert (mutatis mutandis) wydał Trois contes. Tytuły trzech opowiadań mogłyby być wydrukowane na okładce mniejszymi czcionkami w ten sposób: Młodość. Opowiadanie. Jądro ciemn. Jim. Szkic. Oczywiście to tylko w wypadku, gdyby tom miał się składać z trzech nowel. Proszę łaskawie wybaczyć rozmiar tego listu i jego niezadowalającą treść. Jestem niezadowalającą osobą, a sam to najsilniej odczuwam. Zmartwiła mnie wiadomość, że nie opuścił Pan jeszcze swego pokoju. Potwierdzenie odbioru poprzedniego Pana listu przesłałem do Edynburga. Tą pocztą wysyłam sam list (10 lutego) na 45 George Street6, prosząc o zwrot po sporządzeniu kopii. Czy to dobrze? Cieszę się, że aprobuje Pan miejsce, w którym kończy się 2—gi odcinek. Miałem wątpliwości. Spadł mi ogromny ciężar z serca dzięki temu, co Pan łaskawie raczył dla mnie zrobić. Załączam formalne pokwitowanie odbioru zaliczki. Zostaję z głęboką czcią i wysokim poważaniem Jph Conrad 128. DO ANIELI ZAGÓRSKIEJ Pent Farm, 12 kwietnia 1899 Kochana Anielo, Wybacz te kilka słów. Niepokoję się o Karolę. Proszę, bądź tak dobra i daj mi znać, jak ona się miewa — i jak się macie Wy wszyscy. Od czasu Twojego ostatniego listu wysłałem: 1. fotografię chłopca; 2. 3 pakiety wycinków; 3. numer „Literature”; 4. powieść Wellsa The Invisible Man. Daj mi znać, kochana moja, czyś otrzymała to wszystko, a zwłaszcza fotografię i książkę. Jeśli wycinki gdzieś zaginęły, to trzeba będzie wysyłać je w kopertach. Jeśli otrzymałaś „Literature”, to będę posyłał Ci ją regularnie. Wyślę natychmiast drugi egzemplarz książki, jeżeli tamten do Ciebie nie doszedł. Przez cały tydzień leżałem w łóżku z powodu podagry. Nie czuję się dobrze. Ale to nieważne. Żona i młodzian w dobrym zdrowiu. Daj Boże, aby u Ciebie wszystko było w porządku. Parę słów mnie uspokoi. Ściskam Cię serdecznie i ręce Twoje całuję. Twój K. Korzeniowski 129. DO JOHNA GALSWORTHY’EGO Pent Farm, 2 września [18]99 Kochany Jacku, Okropność! Obawiam się, że mój list będzie spóźniony. Te dni minęły tak szybko, tak szybko! Miło z Twojej strony, żeś napisał parę słów, że myślisz o mnie i o mojej pracy. Nie masz pojęcia jak podtrzymuje mnie Twoje zainteresowanie moją osobą. Jestem nieprawdopodobnie znużony myśleniem, pisaniem, patrzeniem, odczuwaniem, życiem. Jima skończę w tym miesiącu1. Brnę dalej bez wielkiej wiary. To tylko dla pieniędzy. Myślę o Twojej pracy. Hueffer był tu, wypytując o Ciebie i Twoją prozę. Wszyscy się tym interesujemy. Podbiłeś C. Grahama,. którego traktuję gorzej niż psa, nie odpowiadając na dwa jego listy. Jessie przesyła serdeczne pozdrowienia. Borys mówi o „tym miłym Jacku”. Wybacz tę familiarność. Zawsze Twój Conrad 130. DO STEPHENA CRANE’A Pent Farm, Stanford koło Hythe, niedziela1 Drogi stary Druhu, Brawo, świetnie Ci się udało. Jesteś najwspanialszy facet i taki właśnie, jakim chcę, byś był, więc nie wysilaj się na przepraszanie. Czy mógłbyś przyjechać? Sprawiłbyś mi wielką radość. Wybacz też, proszę, żem do Ciebie nie pisał. Drogi Stephenie — czuję się jak cholerny, sparaliżowany żółw błotny. Nie mogę się ruszać. Nie mogę pisać. Nie mogę nic robić — tylko czuć się nieszczęśliwy, co też, na Boga, czynię! I to jak! Jess przesyła pozdrowienia wszystkim domownikom. Ja również załączam serdeczne wyrazy. Daj mi znać o dzień wcześniej, kiedy przyjedziesz. Poczciwy z Ciebie chłop, mój stary. Zawsze Twój Conrad 131. DO EDWARDA GARNETTA Stanford koło Hythe, Kent, 16 wrz. [18]99 Kochany Edwardzie, Wysłanie tego liściku było czynem wspaniałomyślnym. Brakło mi odwagi do napisania; czuję się w stosunku do Ciebie jak syn, który się wykoleił, milczy ze wstydu i lekkomyślności — ma jednak nadzieję poprawy, a wzrok utkwiony w daleką przyszłość, kiedy nadejdzie dzień przebaczenia i uścisków. Taki dzień nadejdzie, nadejdzie — i niezależnie od tego, czy syn marnotrawny przyjdzie do Ciebie, czy Ty do niego — jakiś biedny, niewinny cielec z pewnością ucierpi. Nie miałem nic do napisania — lub też zbyt wiele — tak wiele, że każdy kawałek papieru wydawał się za mały i każdy kałamarz niedostatecznie głęboki! A przecież, kiedy pewnego dnia obaj zapłaczemy nareszcie nad resztkami tłustej jałówki przebaczenia, kilka słów lub pełen zrozumienia błysk oka wyjaśni wszystko — wyjaśni wszystko! Nie ufałbym smakowi literackiemu C. Grahama — nie ufałbym — nie całkowicie. Piszę — to prawda — ale to tylko piętrzenie grzechów na grzechach: każda linijka jest nienawistna jak zły czyn. Nienawistna dla mnie roszczę sobie jeszcze bowiem pretensje do posiadania sumienia, choć moralność zeszła na psy. Jestem jak człowiek, który utracił swoich bogów. Moje wysiłki wydają się nie mieć żadnego związku z czymkolwiek w niebie, a wszystko, co pod niebem — jest tak nieuchwytne jak kształty z mgły. Rozumiesz, jak łatwo pisać w takich warunkach? Rozumiesz? Nawet pisanie do przyjaciela — do osoby, której głos jest znajomy, którą się dotykało, z którą się wspólnie piło i kłóciło — nie daje mi poczucia rzeczywistości. Wszystko jest złudzeniem. — napisane słowa, umysł, do którego są skierowane, prawda, którą mają wyrażać, ręce, które będą trzymały kartkę papieru, oczy, które patrzeć będą na pismo. Wszystkie obrazy pływają niezdecydowanie w morzu wątpliwości — sama wątpliwość gubi się w niezbadanym wszechświecie niepewności. Skończyłem. Czy jesteś teraz mądrzejszy? Czy jesteś skłonny wybaczyć? Przerywam, bo muszę złapać pocztę. Zawsze Twój Conrad Od Jessie pozdrowienia. Czujemy się nieźle — zważywszy. Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Unwersity of Indiana, Bloomington. 132. DO EDWARDA L. SANDERSONA Pent Farm, I2 paźdz. [I8]99 Kochany Tedzie, Gdybyś się nawet zjawił z batem w ręce — to i tak byłbyś mile widziany. Jest to jedyny rodzaj odwiedzin, na jaki — moim zdaniem — zasłużyłem u Ciebie. Nie dalej jak onegdaj Jessie zapytawszy, czy do Ciebie pisałem, zasypała mnie wymówkami. Czemu zwlekać jeszcze jeden dzień? Ale jestem niepoprawny; zawsze oczekuję, że następny dzień przyniesie coś dobrego, coś, czym chciałoby się podzielić z przyjacielem — w ogóle coś nawet jeśli to ma być jedynie szczęśliwa myśl. Dni jednak nic takiego nie przynoszą i mijają nas z pustymi rękoma — aż do ostatniego. Zawsze wyglądam jakiegoś dnia, jakiegoś wydarzenia, kiedy skończę to, zanim zaćmą tamto — ale chwila wytchnienia nigdy jakoś nie nadchodzi, nie dlatego, bym dużo robił, ale dlatego, że pracuję z wielkim trudem. Czasami usiłuję siebie przekonać, że ciężar tego brzemienia spowodowany jest moją uczciwością, ale — niestety — nachodzi mnie wówczas podejrzenie, że może to jedynie brak siły, możliwości i podnoszącej na duchu wiary w samego siebie. Jakakolwiek przyczyna — zmaganie jest ciężkie i być może po prostu zasługuję na to. Od marca nie byłem w mieście, nie widziałem się z Tobą, nie odwiedzałem innych ludzi. Kochany Tedzie, wiele mi musisz przebaczyć; ale spróbuj sobie wyobrazić, że starasz się wszelkimi siłami uratować szkołę od upadku, zagłady, katastrofy i że to trwa i ciągnie się bez końca. To dokładnie moje położenie; a najgorsze jest, że niebezpieczeństwo (w moim przypadku) nie wydaje się przychodzić z zewnątrz, tylko od wewnątrz — że zagrożenie, niebezpieczeństwo i słabość tkwią we mnie, we mnie samym. Obawiam się, że brak mi zdolności i siły, aby brnąć dalej — aby spełnić oczekiwania tych, którzy uzależnieni są od moich starań. Boję się! Boję się! Czasami mam nadzieję. Ale lęk zwycięża. Gdyby nawet moje obawy nie były słuszne, to sam fakt, że istnieją, dowodziłby, że nie wszystko jest w porządku — sam przez się stanowiłby niebezpieczeństwo i groźbę. Obracam się więc w tym błędnym kole i sama praca staje się chodzeniem w kieracie — czymś pozbawionym radości karnym zadaniem. Rozumiesz teraz, dlaczego często zaniedbuję się w korespondencji. W tym cieniu nie ma się ochoty o niczym pisać. Można tylko pisać właśnie tak jak w tej chwili, a im bardziej kocha się swoich przyjaciół, im bardziej wierzy się w ich uczucia — tym mniejszą ma się ochotę pogrążać ich w ponurym nastroju własnych myśli. Moje milczenie rzadko wypływa z samolubstwa, a nigdy z zapomnienia. Jest to częstokroć rodzaj rezerwy, pudor1, coś pokrewnego instynktownej przyzwoitości. W każdej chwili człowiek spodziewa się upadku i chciałby, aby to nastąpiło, kiedy ma twarz zakrytą, kiedy spowity jest w ozdobnie ułożone draperie; i wypowiadając nie więcej słów niż najwybitniejsi ludzie. Chciałoby się! A kiedy człowiek zasiada do pisania, to ośmiu stron nie starcza na lamenty. Wstydzę się, strasznie się wstydzę, posyłając na Twój przyjacielski głos tę samą odwieczną odpowiedź, to samo odwieczne narzekanie na niepewność. Staram się teraz ukończyć opowiadanie2, które zaczęło się w paźdz. n–rze Blackwooda. Ślęczę nad nim dzień po dniu, pracując cały dzień, każdą minutę, by napisać nędzną garść słów albo nic zgoła. A kiedy to skończę (myślałem, że mi się uda do pierwszego tego miesiąca — ale nie ma strachu!), będę musiał borykać się dalej, i to bez chwili przerwy, by wydusić z siebie następne 20 000 słów na mleko dla chłopca i piwo dla mnie (to przenośnia — nie piję piwa, tylko słabą herbatę, tęskniąc za wytrawnym szampanem) i aby świat mógł w ogóle dalej istnieć. Skoro to napiszę i odbiorę zapłatę, będę czerpał zadowolenie ze świadomości, że pod groźbą śmierci głodowej nie mogę sobie pozwolić na odpoczynek w postaci choroby dłużej niż przez trzy dni ani też na luksus odwalenia kity bez obawy zachowania się jak złodziej w stosunku do różnych łatwowiernych osób, których chęć przyjścia mi z pomocą większa była niż ich rozsądek. Pojmujecie mnie, Panie? Verb. sap?3, to znaczy — mądrzy zrozumieją aluzję. A jednak — człowiek miewa nadzieję, jak już miałem zaszczyt powyżej zauważyć. Moja książka (ostatnie dzieło Josepha Conrada) ma wyjść w marcu. Tom z trzech nowel. 4 Gdyby można sprzedać tego choćby z pięć tysięcy egzemplarzy! Choćby tylko! Ale po co śnić o złocie Indii? Nie dla mnie płynie Pactolus i kopalnie Golcondy wydają swe bezcenne klejnoty. (Co za absurdalny styl. Czy nie sądzisz, że robię się coraz gorszy?) Styl czy nie styl — nie jestem tym wybrańcem. Och, drogi Tedzie, to idiotyczne zajęcie: pisać powieści, aby żyć. Naprawdę. Dziwne. Nierealność tego wkracza w nasze rzeczywiste życie, przedostaje się do kości, sprawia, że każde uderzenie serca wpędza złudzenia do arterii. Nasza wola staje się niewolnikiem halucynacji, reaguje jedynie na mgliste impulsy, podlega wyłącznie wyobraźni. Dziwny to stan, męczące doświadczenie, coś jakby próba ogniowa nieprawdziwości. Przechodzi się przez to z uniesieniem równie fałszywym jak wszystko inne. Przechodzi się przez to, a na końcu nie ma się czym wykazać. Nic! Nic! Nic! . Pozwól mi zwrócić uwagę, że jest już jutro rano. Dla człowieka, który jest jakoby domatorem, przebywanie abroad5 (w znaczeniu 17–wiecznym) z przyjaciółmi o 1.30 w nocy jest (lekko mówiąc) karygodne. Pozwól, że Cię opuszczę na tym zakręcie, który donikąd nie prowadzi. Tym właśnie zakrętem przebiega moja droga, moja jedyna droga. Ty idziesz prosto i może wiesz dokąd — i może masz rację! Masz rację! Ogółem wziąwszy, to rozstanie będzie dla mnie najprzykrzejsze. Wkrótce jednak opuszczę moją krainę mgieł zamieszkałą przez cienie i wówczas znowu spotkamy się na nocną komunię dusz — tak, jakbyśmy również byli duchami, cieniami. Zapytuję jednak sam siebie, czy najbardziej opuszczony cień, który kiedykolwiek nawiedził tę naszą ziemię, nosił w swoich mglistych kształtach serca tak ciężkie jak moje jest — czasami. Chciałem Ci napisać trzeźwy, rzeczowy list: wytłumaczyć, wyjaśnić, przeprosić — a przede wszystkim podziękować za ;Twoją wierność, która jest dla mnie jedyną z niewielu realnych rzeczy na, tym świecie. Może intuicja serca nie zrażonego pozorami dopowie Ci to, czego nie byłem w. stanie przelać na papier — z braku miejsca — tak, powiedzmy, z braku miejsca. Jessie załącza pozdrowienia. Tekst wg G. ]ean Aubry, Life and Letters. Przekład z angielskiego. 133. DO FORDA MADOXA HUEFFERA Pent Farm, [26] List. [18]99 niedziela1 Kochany Fordzie, Zmartwił mnie trochę Twój list z oznakami nerwowej irytacji i zniecierpliwienia2. Mogę się wczuć w Twoją sytuację. Przykro mi, że Twoja Żona wydaje się być przekonana, żeś tracił przeze mnie czas. Nie zdawałem sobie sprawy, że miałeś do wykonania jakąś pożyteczną robotę w przeciwnym razie wysiłek poświęcony na szukanie odpowiedniego wyrazu nie byłby stracony, nawet jeśli się nie otrzymuje wynagrodzenia. To, coś teraz napisał, jest nieskończenie bliższe rzeczywistości, życia, realizmu, niż wszystko, co napisałeś (prozą) przedtem. Bliższe jest „tworzeniu” niż The Shifting of the Fire3. Tyle o istocie sprawy. Nie chcę raz jeszcze powtarzać, jak wysoko cenię czysto artystyczną stronę Twojej twórczości. Wiesz, co o tym myślę. Piękne kreski, jednak nie stanowią jeszcze rysunku, a plamy pięknego koloru — obrazu. Pomysł przecież może zrodzić się z dyskusji. Do dyskusji jestem gotów, chętny — a nawet zależy mi na niej. Gdybym miał dostateczny wpływ na wydawców, zmusiłbym ich do wydania książki tylko pod Twoim nazwiskiem — cała bowiem praca była Twoja — ja dzieliłem tylko trochę Twoich obaw4. Trudno, bardzo się przejmujesz — ja również — tym, co piszę. Pocę się i denerwuję, i brak mi jakichkolwiek złudzeń. Trwam przy tym, a śmierć stanowi najweselszą perspektywę — moje wysiłki bowiem mogą skończyć się gorzej — skrajna ruina materialna lub fizyczna dla mnie — i prawie nieuchronnie jakaś straszliwa nędza dla tych, których kocham. Voila. Czyż spoczywam na różach? Sam musisz zdecydować, czy jestem dla Ciebie coś wart, czy też nie. Propozycja istotnie wyszła ode mnie, kiedy byłem pod mylnym wrażeniem własnej energii do pracy. Jestem o wiele słabszy, niż myślałem, ale to Ciebie zasadniczo nie dotyczy. Heinemann (McClure, zdaje się, również) czeka na naszą wspólną książkę, z której nie zamierzam się wycofać, jeśli tylko zgodzisz się dostatecznie długo pomęczyć., Nie będę robił żadnych trudności — wezmę pieniądze, jeśli Ci o to idzie. Nie mam zamiaru upierać się w takich drobiazgach. Przyjedź, kiedy zechcesz. Przywieź ze sobą tylko jeden (co najwyżej dwa) rozdziały — będziemy je omawiali po kolei. Proszę Was, dobrzy ludzie, nie sądźcie mnie zbyt surowo. Miałem — i mam — jak najlepsze zamiary. Zawsze tak będzie! Oczekiwaliśmy Was oboje dzisiaj. Przybywajcie, kiedy tylko zechcecie. Najlepsze pozdrowienia. Twój Jph Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w posiadaniu Katherine Hueffer Lamb. 134. DO ANIELI ZAGÓRSKIEJ Pent Farm, 25 I2 I899 Moja najukochańsza Anielo, Twoje listy, moja kochana, są bardzo interesujące; dodają mi odwagi i niezmiernie je cenię; moja niewdzięczność jest tym czarniejsza — ale jestem tylko pozornie niewdzięczny. W rzeczywistości jestem jedynie człowiekiem o słabej woli — i pełnym dobrych chęci, którymi, jak mówią, wybrukowane jest piekło. Cóż chcesz, moja droga? Malajowie mówią: „tygrys nie może zmienić swoich pręgów” — a ja — mojej ultrasłowiańskiej natury. Wiele można by powiedzieć o wojnie1. Jak się możesz domyślać, moje uczucia są bardzo skomplikowane. Nie można wątpić, że oni w najlepszej wierze walczą o swoją niepodległość; w istocie jednak nie mają pojęcia o wolności, którą na całym świecie znaleźć można jedynie pod flagą brytyjską. C’est un peuple essentiellement despotique2, jak zresztą wszyscy Holendrzy. Ta wojna jest nie tyle wojną z Transvaalem, ile walką z wpływami niemieckimi. Sami Niemcy wymusili tę sprawę. Co do tego nie ma . żadnej wątpliwości. Mylisz się powiadając, że to rząd posyła żołnierzy. Rząd angielski nie ma prawa zmusić żadnego Anglika do czegokolwiek bez jego własnej zgody. Le pour et le contre3 całej tej sprawy rozważone zostały nie tylko w sumieniu narodu, ale w sumieniu całej rasy. Kanada i Australia biorą . udział w tej: wojnie, choć nie może to mieć żadnego wpływu na ich korzyści materialne. Dlaczego? Europa cieszy się i wzrusza, ponieważ Europa jest zazdrosna, a tutaj, w Anglii, więcej jest prawdziwego zrozumienia i uznania dla Burów niż na całym kontynencie, który wielkim głosem woła o współczuciu4. Quelle bourde!5 135. DO R. B. CUNNINGHAME GRAHAMA Pent Farm, I9 stycznia I900 Tr?s cher Ami, Nie odpisując wcześniej na Pana list zachowałem się gorzej od zwierzęcia. Prawdę mówiąc, wcale mi się nie chce pisać — ani tekstów, ani listów: teraz jednak, odkąd otrzymałem „Sat. Review”, mam o czym pisać. The German Tramp1 jest nie tylko wspaniały et bien tape2. Niewiele wiem o Pańskich krótkich kawałkach, ale ten właśnie lubię najbardziej. Napisany jest z werwą — z właściwym podejściem — i z łatwością, która mnie zachwyca. To cudowne, jak Pan postrzega i jak Mu się udaje naginać te postrzeżenia do myśli. The Gold Fish, szkic o zbiegłych Indianach3 oraz ten właśnie stanowią osobną grupę, czekającą na dalsze, nacechowane tą samą zręczną wnikliwością, której nikt poza Panem nie posiada. Nic w nich nie ma takiego, co nawet najzgryźliwszy grymaśnik uznać mógłby za nie dość wyraźne. Są one oczywiście czymś więcej niż tylko Crane’owskim impresjonizmem, ale nawet jako impresjonistyczne szkice te są nieomal doskonałe. Otóż chcę wiedzieć — Pan wie, więc powinien do mnie napisać. Ja również napisałbym do Pana, gdyby nie wstyd, że nie mam nic do napisania. Można by z tego zgotować całkiem dobry list, ale moja głowa niedostatecznie spokojna na takie ćwiczenia. Wątpię również, by Panu zależało na otrzymaniu ode mnie jedynie ćwiczenia in vacuo4. Ołowiane godziny mijają w bólu, ale dni przelatują błyskawicznie; tygodnie znikają w studni bez dna, zanim zdążę wyciągnąć rękę, a wszystko to łączy się z nieustannym uczuciem wleczenia się czasu. Należę do tych, którzy skazani są na bieganie w kółko. Tylko od czasu do czasu mam złudzenie postępu — ale teraz nie dowierzam nawet złudzeniom. I rzeczywiście, dokądże mój postęp mógłby zmierzać? Oczywiście każdy stan ducha ma swój podkład w codzienności. Podobnie i u mnie. Sława jest oszustwem — ale jakkolwiek jest podła — pozostaje dla mnie nieosiągalna. Korzyści żadnych nie mam — skoro Pan pyta, czy o to mi idzie. Można żywić złudzenie, że się jest pisarzem, ale miałem zaszczyt zauważyć, że nie wierzę już w złudzenia. Szczególnie to właśnie pozostawiam swoim przyjaciołom — dobrze jest móc dać z siebie to choćby. Sedno sprawy polega na tym, że źle się ze mną dzieje i nikt — nawet Pan — pomóc mi nie może, chyba że Pan coś wynajdzie, bym szybciej pisał. Środki kojące nie pomogą. A przecież w czternaście miesięcy pobytu w Pent napisałem ponad 100 000 słów. To prawda — włączając oczywiście niewiarygodne brednie do nie skończonego Ocalenia. Ale zatraciłem całkowicie poczucie rzeczywistości; patrzę na pola lub siedzę nad pustą kartką papieru, tak jak gdybym śnił. Brak energii umysłowej. Tak sądzę — a może to wina ciała? Jestem zniechęcony i znużony, i… Satis! Przesyłaj mi, Panie, wszystko, co drukujesz. Kiedy Heinemann „wyprodukuje” Pana książkę?5 Presentez mes devoirs a Madame Votre Femme6. Jessie przesyła serdeczne pozdrowienia, a Borys chce wiedzieć, czy przyjedzie Pan jutro. Ja również chciałbym, aby tak się stało. Zawsze oddany J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Dartmouth College. 136. DO EDWARDA GARNETTA Pent Farm, 20 stycz. 1900 Kochany Edwardzie, Pisząc w ten sposób przyprawiasz mnie o zawrót głowy. Ależ to był list! Nici z mojej wieczornej pracy; nic nie mogłem pisać. Przerażasz mnie; gdybym się bowiem dał unieść Twoim pochwałom na te wyżyny, to upadek wywołany uśmiechem własnego sumienia byłby tak ciężki, że połamałbym sobie wszystkie kości. A jednak, cóż by się ze mną działo, gdyby nie Twoje zacne słowa, które grzeją jak płomień, żywią jak chleb i upajają jak wino! Nie. O Jimie nic nie wiedziałem; a teraz wiem tyle tylko, że Tobie się podoba; klnę się na ślepych i głuchoniemych bogów, siedzących ponad nami (którzy mamy taki dobry wzrok, dar wymowy i ostry słuch), klnę się, że to mi wystarcza; jeśli zaś sądzisz, że nieprzesyłanie Ci moich rpsów oznacza, iż Twoja ocena przestała odgrywać zasadniczą rolę w moim osobistym i artystycznym bytowaniu — tragicznie się mylisz. Po prostu bałem się. I nadal się boję. Poznajesz tę nieszczęsną książkę kawałkami, a jest ona tak pełna usterek, że nawet teraz nie możesz (przy całej swojej wnikliwości i umiejętności wczuwania się) w żaden sposób przewidzieć, dokąd zdążam i jak zamierzam rozstrzygnąć tę całkiem nie rozstrzygającą próbę. Nie możesz; w istocie jednak to, co czyni mnie tak nieprzeniknionym (?), to moja płytkość, a nie głębia. Owóż i niespodzianka, która na Cię czeka (zimno mi się robi, kiedy o tym myślę), będzie czymś w rodzaju wysunięcia spod kogoś krzesła; coś na kształt złego kawału pewnie tak Ci się to wyda. Złego i nikczemnego. Gdybyś znał całość sądzę, że upadek nie byłby tak ciężki. W 15 [sic] wieku żył pewien Jan Kochanowski, poeta, który między innymi napisał trenodię, i od niego właściwie datuje się nasza literatura. Oczywiście jego nazwisko jest równie niepodobne do mojego jak Brown do Robinson. Jego nazwisko pochodzi od słowa, które po polsku oznacza „kochać”, podczas gdy moje wywodzi się od słowa „korzeń”. Potem, w latach trzydziestych (czy czterdziestych) 19 wieku, żył powieściopisarz, rzędu — powiedzmy — Trollope’a (ale nie tak dobry w swoim rodzaju), nazwiskiem Józef Korzeniowski. Nazwisko noszę to samo, ale rodzina jest inna, jako że moje pełne nazwisko brzmi Józef Teodor Konrad Nałęcz Korzeniowski. Podkreślone słowo jest nazwą naszego znaku ochronnego1 (TUTAJ PIECZĘĆ) — Nałęcz, bez którego nikt nie jest prawdziwy. Właściwie to tylko ja i Alfred Borys Konrad Korzeniowski jesteśmy jedynymi żyjącymi Korzeniowskimi tego gatunku. Istnieją inne rodziny, których herb jest ten sam, ale nazwiska całkiem różne. To stanowi wyraźne powiązanie, choć w żadnym sensie pokrewieństwo. Może oznacza to wspólne pochodzenie, kryjące się gdzieś we mgle przeszłości? Łączono z tym zawsze obowiązek roztaczania opieki przez silniejsze rody nad skromniejszymi — i tak dalej. Mój dziadek ze strony ojca, Teodor N. Korzeniowski, służył w jeździe. Odznaczony krzyżem Virtuti Militari (zwykła biała emalia ozdobiona zielonym wieńcem laurowym i tymiż słowami w środku), czymś w rodzaju V. C.2 W I830, w czasie wojny polsko— rosyjskiej, doszedł do rangi kapitana, po czym tak zwana Armia Polska przestała istnieć. Dwukrotnie ranny. Wycofał się do rodzinnego mająteczku, sąsiadującego z rozległymi dobrami familii Sobańskich (wymienionej w Almanach de Gotha), wielce zaprzyjaźnionych i — wydaje mi się — odległe spokrewnionych. Dziadek administrował ziemią Madame Melanii Sobańskiej. Napisał tragedię w 5 aktach, wierszem, prywatnie wydaną, tak straszliwie nudną, że nigdy nie słyszano o człowieku, który by ją przeczytał3. Wiem, że ja sam nie mogłem, pomimo dumy rodowej i ogólnej skłonności do uczuć synowskich. Mój drugi dziadek, Józef Bobrowski, był właścicielem ziemskim, człowiekiem dowcipnym, posiadaczem słynnej stadniny koni stepowych. Żył i umarł w swoim majątku Oratów; bardzo był lubiany i wielce go opłakiwano. Prócz listów (i to bardzo nielicznych) oraz wielu bardzo weksli wystawianych różnym Żydom — nie pisał nic. Zostawił liczną rodzinę, składającą się z synów i jednej córki Ewy — mojej matki4. W rodzinie tej panował wyjątkowy kult siostry, na czym skorzystałem, gdy zostałem sierotą w wieku lat dziesięciu5. I niewątpliwie matka moja nie była przeciętną kobietą. Jej korespondencja z moim ojcem i braćmi, którą przeczytałem w 1890, a potem zniszczyłem6, była dla mnie prawdziwą rewelacją; nigdy nie zapomnę mego zachwytu, podziwu i niewypowiedzianego żalu. na myśl o stracie (która nastąpiła, zanim mogłem matkę ocenić) dopiero wówczas w pełni zrozumiałej. Jednym z jej braci był Tadeusz, dla którego byłem raczej synem niż siostrzeńcem. Był to człowiek wielkiej inteligencji, o ogromnej sile charakteru; cieszył się dużymi wpływami w Trzech Prowincjach (Ukraina, Wołyń i Podole). Człowiek bardzo wybitny. Inny, Stefan, stał w 1862 na czele Polskiego Komitetu Rewolucyjnego w Warszawie, wkrótce po wybuchu powstania 1863 został zamordowany.. Nikt w żadnej z wielu rodzin skoligaconych z nami nie był pisarzem; wszyscy oni poświęcali majątki, swobodę i życie dla sprawy, w którą wierzyli; niewielu wśród nich łudziło się co do możliwości powodzenia. Mój ojciec Apollonius N. Korzeniowski. Ukończony Uniwersytet w St. Petersburgu. Wydział Studiów Orientalnych i Filologii. Bez dyplomu. Długi. Powodzenie towarzyskie i niezliczone bonnes fortunes7. Poeta. Ożenił się w 1855. Do Warszawy przybył w 1860. Aresztowany w 1862 i po 10 miesiącach więzienia w Cytadeli skazany na deportację do Rosji. Początkowo pobyt w Archangielsku, potem w Czernihowie8. Matka zmarła na wygnaniu. Ojciec zwolniony w 67 dzięki stwierdzeniu przez księcia Golicyna, że nie jest już niebezpieczny. Był już umierający. Komedia obyczajowa współczesna (około 1854), wierszem9. Tłum. V. Hugo, Legende du Si?cles. Travailleurs de la Mer. Hernani. Alf. de Vigny, Chatterton. Dramaty (Wierszem). Shakespeare, Wiele hałasu o nic. Jak się wam podoba, Dwaj panowie z Werony. Komedia omyłek. Otello10. (Przypominam sobie, że widziałem te utwory w korektach przysyłanych mu do sprawdzenia. Może były i inne. Niektóre z nich czytałem mając nie więcej niż osiem lub dziesięć lat.) Po zwolnieniu ojciec był w Krakowie (Polska austriacka) członkiem komitetu redakcyjnego pisma („Kraj”), założonego w tym czasie przez — jeśli dobrze pamiętam — księcia Lwa Sapiehę (?)11. Ale był już zbyt chory, by dłużej brać aktywny udział. Człowiek o wielkiej delikatności uczuć, egzaltowanym i marzycielskim usposobieniu, ze straszliwym darem ironii i inklinacją do ponurości, a ponadto pełen silnych uczuć religijnych,— które po śmierci żony przerodziły się stopniowo w mistycyzm zaprawiony rozpaczą. Wyglądał nobliwie; w rozmowie był fascynujący; jego twarz, zwykle posępna, nabierała blasku i jasności, kiedy się uśmiechał. Pamiętam go dobrze. Przez ostatnie dwa lata jego życia mieszkaliśmy sami, we dwóch — ale po co mówić dalej? Stosy rpsów, sztuk, poezji, prozy zostały po jego śmierci spalone zgodnie z ostatnią wolą.12 Jego przyjaciel, znany polski krytyk literacki, napisał po jego śmierci broszurę zatytułowaną Mało znany poeta13. I tak finis14. Czy dosyć napisałem? Zaczynając, z pewnością nie zamierzałem tyle napisać. Od dawna planowałem napisanie czegoś w tym rodzaju dla Borysa, by przez parę lat dłużej ratować to wszystko od zapomnienia. I tak pewnie by go to nie obeszło. Czym Hekuba dla niego, a on dla Hekuby. Tempi passati,15 bracie! Tempi passati. Pozwólmy im przeminąć. Zawsze Twój Jph Conrad Tekst wg E. Garnetta, Letters from Conrad. Przekład z angielskiego. 137. DO EDWARDA GARNETTA The Pent, 26 marca 1900 Kochany Edwardzie, Wszystko, co mi się dotychczas udało, zawdzięczam Tobie! Zaiste, musisz być — jak twierdzi Jess — najlepszym z ludzi. Przyjęcie Spadk1. uważam za wyraźną oznakę szczęścia. Na Jowisza! Co za kawał! Nastawiłem się na to, by uważać ten utwór za rodzaj parodii powieści politycznej (?!) tego typu, jakie pisują głupcy w stylu Morleya Robertsa2. Takie oto są tajniki mojej duszy. A nieszczęsny H[ueffer] był śmiertelnie poważny! O Boże! Jak on pracował! Nie ma rozdziału, któregom nie kazał mu pisać po dwa — a większość z nich po trzy razy. Otóż masz, jak wygląda współpraca. Żarty na bok, ale zużycie substancji nerwowej było przeogromne. Bywały chwile, kiedy przeklinałem — dzień swego narodzenia i nie śmiałem wznieść oczu na światło dnia, który miałem przeżyć z tą aferą na głowie. H. był cierpliwszy od najcierpliwszego anioła. Ja byłem diabelski. Byłem niegrzeczny i jeśli go nawet nie obrzucałem wyzwiskami, to w swoich uwagach i podczas naszych dyskusji sugerowałem najobelżywsze epitety. On ich nie zauważał. Słowo daję, to było wzruszające. Niewątpliwie zaś w ciągu tych męczarni więcej niż raz gotów byłem zaszlochać. Ale nie nad nim. Nie nad nim. Będziesz musiał spalić ten list ale więcej nic nie powiem. Pewnego dnia, jak się spotkamy, to…! Wciąż pracuję nad Jimem. W lutym cholernie chorowałem. Jessie poluje po całym domu na lutowy nr dla Ciebie3. Stary jestem, chory i zadłużony — ale ostatnio odkryłem, że mogę jeszcze pisać — idzie mi! idzie mi! i jestem młody, zdrowy i bogaty. Pytanie tylko, czy cokolwiek jeszcze napiszę? Wycinałem i wyrąbywałem z Jima cale ustępy. Jakie to niedobre! Och, jakie niedobre! Czemuż, za pomocą maciupeńkiego piorunka, znużone niebiosa nie obróciły mnie w proch? Przesyłamy pozdrowienia dla Waszej trójki. Napiszę’ jeszcze, kiedy tylko będę miał czas odetchnąć. Zawsze Twój Joseph Conrad Mam nadzieję, żeś z uśmiechem wzgardy rozpoznał wszystkie kawałki mojej cennej twórczości w tej cennej powieści. Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Colgate University. 138. DO WILLIAMA BLACKWOODA Pent Farm, Stanford koło Hythe, 19 lipca 1900 Drogi Panie, Potwierdzam odbiór Pańskiego bardzo miłego listu zawierającego czek na ?100 jako zaliczkę za Lorda Jima. Sądzę, że do końca tego miesiąca otrzyma Pan maszynopis (poprawiony). Do p. Meldruma posyłam swój adres w Bruges i jeśli nie zaistnieje zwłoka w przepisywaniu na maszynie, nie będzie zwłoki w poprawianiu. Za wszelką cenę chciałbym uniknąć psucia korekty. Wolę poprawiać maszynopis, na którym mogę podkreślać, wykreślać i wycinać bez świadomości, że powoduję dodatkowy kłopot W rzeczy samej, drogi Panie, nie potrafię dostatecznie wyrazić swojej wdzięczności za jego stałą i wypróbowaną dobroć dla mnie. Zakończenie Lorda Jima, zgodnie z przemyślanym postanowieniem, ujęte jest w formie prostej, niemal suchej relacji faktów. Stan.— lub problem, jeśli Pan woli — tej wrażliwej natury został już uprzednio omówiony, zobrazowany i skontrastowany. Moim zdaniem, w przebiegu katastrofy nie powinno być miejsca na rozważania psychologiczne. Do tego czasu czytelnik powinien być już wystarczająco poinformowany. Rozwodzę się trochę na temat nowego bohatera (Browna, zdesperowanego awanturnika), aby zachować wrażenie autentyczności oraz w celu osiągnięcia końcowego kontrastu; wszystko inne jest jedynie opowiadaniem wydarzeń czystą narracją. Proszę wybaczyć egotyzm. Mam jeszcze tego pełną głowę. Zostaję z głęboką czcią i poważaniem Joseph Conrad 139. DO JOHNA GALSWORTHY’EGO Pent Farm, piątek [19 VII 1900]1 Kochany Jacku, Wyruszamy za godzinę — nareszcie; wracamy 16’ lub 17 sierp., aby rozmaitym dzieciom urządzić wakacje.2 Napisałem już do Blackwooda, głównie po to, by móc wśród innych spraw napomknąć, że mile byłaby widziana szybka decyzja w sprawie Twojego opowiadania3. On ma Twój adres, ale jakikolwiek pośpiech ze strony „Domu” nie leży w ich tradycji. Meldrum twierdzi, że jest bardzo zachwycony M. of D. Oczywiste jestdla mnie, że go to zamurowało, i cieszę się, iż wykazał wnikliwość. Nie załatwia to sprawy wydania, ale jego zdanie ma pewną wagę u p. B’wooda. Po 21 godzinach ciężkiej harówki udało mi się skończyć L[orda] J[ima]. Żonę i dziecko wysłałem z domu (do Londynu) i o 9 rano zasiadłem z rozpaczliwym postanowieniem uporania się z tym. Od czasu do czasu przechadzałem się dokoła domu, wychodząc jednymi drzwiami, wracając drugimi. Dziesięciominutowe posiłki. Wielka ciszą. Rosnący koniec niedopałków podobny do kurhanu na grobie bohatera. Księżyc wzniósł się nad stodołę, zajrzał do okna i schował się. Zaczął się świt, pojaśniało. Zgasiłem lampę i pracowałem dalej, a poranny powiew rozrzucał po pokoju kartki rpsu. Wstało słońce. Napisałem ostatnie słowo i przeszedłem do stołowego. Szósta rano: podzieliłem się kawałkiem zimnej kury z Escamillem4 (był bardzo nieszczęśliwy i spragniony uczucia po całodziennej okropnej tęsknocie za dzieckiem). Czułem się bardzo dobrze, tylko śpiący; o siódmej wziąłem kąpiel, a o I.30 byłem w drodze do Londynu. Tego samego dnia pojechaliśmy do Slough zobaczyć dzieci5. Poprawiły się, są bardzo lubiane, bardzo zadowolone. To sukces. Stamtąd pognaliśmy prosto do biednych Hope’ów, u. których spaliśmy dwie noce. Czek od B’wooda nadszedł wczoraj rano i dziś wyruszamy, by dołączyć do niepocieszonego i wielce cierpliwego Hueffera. Adres: .4 rue Anglaise, Bruges. Czuję się nadal dobrze. Jessie również. Pomimo upałów. Borys ma się wspaniale, chociaż szalenie nieposłuszny, z wyjątkiem czasu spędzanego w podróży, kiedy jest po prostu aniołem. To wszystko, co się zmieści na tym kawałku papieru. Serdeczności. Szczerze oddany Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Birmingham University. 140. DO EDWARDA GARNETTA Pent Farm, Stanford koło Hythe, Kent, 12 list. 1900 Najdroższy E., Jesteś wspaniały i dobry. Tak! Utrafiłeś w samo ognisko zarazy. Podział książk1i na dwie części, który jest podstawą Twojej krytyki, raz jeszcze ukazuje mi Twoją zadziwiającą wnikliwość; a analiza wrażenia wywołanego książką ujmuje w słowa, dokładnie i sugestywnie, nieme myśli każdego czytelnika — i moje. Istotnie, książka wywołuje takie wrażenie; wrażenie, które potrafisz nazwać, a inni mogą jedynie odczuwać. Przyznaję, że kandydowałem do wielkiego triumfu, a udało mi się jedynie całkowicie samego siebie skompromitować. Nikt tego nie zauważy, ale Ty dostrzegłeś, że znów wpadłem w ową bryłę gliny, którą taskałem z wnętrza szybu, chcąc w nią tchnąć życie. I wszystko, czego dokonałem, to upuszczenie jej z głupim łoskotem. Podstawowym bowiem błędem tej książki — przyczyną i skutkiem jest brak siły. Nie mam tu na myśli „siły” w żargonie recenzentów. Mam ha myśli brak rozjaśniającej wyobraźni. Samą akcją chciałem wywołać pewien rodzaj niesamowitego oświetlenia. Rezultat moich usiłowań znasz niestety! Nie miałem dość siły, by tchnąć w moją glinę właściwe życie życie objawiające. Miałem ambicje, ale — na nieszczęście — nie ma we mnie nic z diabła. Wygnaniec jest garścią piachu, Murzyn bryzgiem wody, Jim grudą gliny. Sądzę, że kamień będzie moim następnym darem dla niecierpliwej ludzkości — zanim nie utonę w błocie, któremu nawet moje największe wysiłki nie udzielą pozorów życia. Nieszczęsna ludzkość! Uroń nad nią łzę — ale zważ, o ile ją sam bardziej godzien jestem współczucia! Ten patos jest rodzajem triumfu, którego nie dosięga żadna krytyka. Podobnie jak ów filozof, który puszył się wobec wszechświata, będę wiedział, kiedy zostanę całkiem zmiażdżony. Tym razem jestem jedynie bardzo potłuczony, bardzo obolały i bardzo upokorzony. Oto moja reakcja na tę książkę; intymna i czysto osobista reakcja. Upokorzenie. Nie unicestwienie. Jeszcze nie. Wy wszyscy tak szlachetnie stoicie po mojej stronie, że muszę jeszcze istnieć. Jesteś Ty, zawsze i ciągle nieustraszony. Miałem zadziwiający list od Lucasa. Zadziwiający! Dziś rano nadszedł list od Henry Jamesa. Ach! Dopotąd wcierasz balsam, aż każda rana piecze z bólu — dlatego też istnieję. Nadejdzie czas, kiedy zmęczysz się pielęgnowaniem prawdziwego i pełnego dobrych intencji blagiera — i wówczas będzie koniec. Lecz nie ustawaj! Nie ustawaj! Pozwól mi błagać Cię usilnie, byś nie ustawał! dopokąd tylko możesz. Posyłam Ci list H. J. Łyk z Fontanny Wiecznej Młodości. Czy nie myślałbyś, że napisał to chłopiec? Co za entuzjazm! Wspaniały starzec ze wspaniałym twórczym dorobkiem! Wydaje mi się, że pisane to było (ten list) poufnie. I Tobie jedynemu go pokazuję — zachowaj jego sekret dla nas obu. Tyle na teraz. Przeczytałem Petersburg Tales2. Fiu–fiu. To jest coś. To jest wiele rzeczy — to jedyna rzecz — i napisana! Tak. Ten utwór jest prawdziwy, niezaprzeczalny, przemyślany i zamieszkały. Ma w sobie fundamenty i życie. Mam nadzieję, że autor raczy przyjąć moje braterskie powitanie! Zawsze oddany J.C. P. S. Odeślij, proszę, autograf Jamesa — poleconą pocztą. Uściski od nas wszystkich dla Waszej trójki. Musimy się wkrótce zobaczyć. Tekst wg wydania E. Garnetta, Letters from Conrad. Przekład z angielskiego. 141. DO JÓZEFA KORZENIOWSKIEGO Pent Farm, Stanford near Hythe, Kent, 14 Lutego 190I Szanowny Panie, Śpieszę donieść Szanownemu Panu o otrzymaniu Pamiętnika1, który mię doszedł wczoraj rano, i zarazem podziękować Mu za łaskawą przesyłkę. Uprzejmy list Pana sprawił mi wielką przyjemność. Będąc tegoż samego nazwiska i herbu musi to być między nami już jeżeli nie pokrewieństwo, to niezawodne powinowactwo, bardzo mi zaszczytne, a wzmianka którego przez Szanownego Pana wielce mi była miłą. Słyszę ubocznie od Pani M. Poradowskiej, a także od Pani A. Zagórskiej, krewnej mojej w Lublinie mieszkającej, że przyjęcie bardzo nieprzyjazne spotkało Pamiętnik2. Boli mnie to bardzo, gdyż wrzask ów (jeżeli wrzask jest, jak mi to piszą) dotyka pamięci człowieka, dla którego rozumu i serca miałem jak największe uwielbienie; już nie mówiąc o gorącym przywiązaniu mym do niego, jako Wuja, Opiekuna i Dobrodzieja! Chyba już tylko pobłażliwe oczy zacnej i mnie bardzo przychylnej Pani Małgorzaty mogą dopatrzyć mojej znakomitości w literaturze angielskiej. Pomijając już to, że do znakomitości dobić się pierwszemu lepszemu niełatwo, kwestią jest, czy też moje (i innych) romansidła wcale do literatury należą? Nie wstydzę się jednak mego przedsięwzięcia, gdyż bądź co bądź wybrałem nie łatwą drogę, ale trudną, a nawet przepaścistą, szukając uznania w kierunku nie anegdoty, ale stylu służącego prawdzie, jak ją widzę i odczuwam. A niech mi Łaskawy Pan pozwoli tu powiedzieć (bo może być, że to i owo o mnie usłyszy), że ani narodowości, ani nazwiska naszego wspólnego nie zaparłem się bynajmniej dla powodzenia. Jest jasno wiadomym, że Polakiem jestem i że Józef Konrad są dwa chrzestne imiona, z których drugie używam jako nazwisko, by mi mojego cudzoziemskie usta nie wykrzywiały — czego znieść nie mogę. Nie zdaje mi się, bym krajowi był niewierny dlatego, że Anglikom dowiodłem, iż szlachcic z Ukrainy może być tak dobrym marynarzem jak i oni i mieć coś do powiedzenia im w ich własnym języku. Uznanie, takie, które sobie zdobyłem, właśnie z tego punktu widzenia oceniam i cichym hołdem składam, gdzie to należy. Ponawiając podziękowania moje proszę Szanownego Pana przyjąć przyjacielskie wyrażenie głębokiego szacunku. Konrad Korzeniowski Tekst wg oryginału w Bibliotece Narodowej w Warszawie. 142. DO FORDA MADOXA HUEFFERA Kent Farm, 28 kw. 1901 Kochany Fordzie, Myślę, że wpadnę do Ciebie za 2–3 dni, by wszystko ustalić i potem zabrać żonę i chłopca na 3 tygodnie1. Trzeba jakoś działać. Kończę opowieść o Falku2, ale w moim wypadku takie stwierdzenie może znaczyć wszystko. Jesteście oboje wspaniałymi, zacnymi ludźmi, zasługującymi na świadectwa w klejnotami ozdobionych szkatułach i na portrety — w złotych ramach. Na razie przyjmij moje podziękowania. Uściski dla Was wszystkich. Oddany J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w posiadaniu Katherine Hueffer Lamb. 143. DO WILLIAMA BLACKWOODA Pent Farm, Stanford koło Hythe, Kent, 24 maja 1901 Kochany Panie, Serdeczne dzięki za Pański list. Załącznik był nad wyraz ciekawy. Ukazuje osobowość oryginalną i — moim zdaniem — pociągającą. Jednocześnie jest niesłychanie pochlebnym wyrazem uznania dla moich zalet i niedociągnięć. W najbliższych dniach napiszę do p. Constable’a.1 Wyznaję ze wstydem, że zbyt długo nie pisałem do Pana; pisałem jednak dużo, próbując uporać się z zaległą pracą dla „Maga.”. Majaczyła przede mną jakby ogromna góra, ale teraz mam już za sobą przeszło połowę wysokości. Jeszcze 20 000 słów dzieli mnie od szczytu. Zaraz potem rozpocznę następną wspinaczkę na rzecz tomu Młodość. Porównanie do górskich wspinaczek nie ma na celu sugerowania wzniosłości mojej pracy, lecz zobrazowanie towarzyszącego jej żmudnego wysiłku. Czy nie sądzi Pan, że następne 20 000 dodane do Młodości i ][ądra] c[iemności] wystarczyłoby na tom? Pytam o to ze względu na potraktowanie tematu, przeznaczonego do tomu: — czy mam rację sądząc, że mogę liczyć na gościnność „Maga.”? Może to spłaciłoby mój dług wobec Pana (?50), który zaciągnąłem ze wszystkimi pozorami fałszywych podstaw. Przez cały czas gorzko się tego wstydzę. Tkwi we mnie jednak jeszcze trochę lekkomyślnego marynarza na urlopie — oraz całkiem sporo tej prawdziwie polskiej nadziei, która ani narodowo, ani indywidualnie nigdy nie była usprawiedliwiona. Na swoje wytłumaczenie mogę jedynie dodać, że moje kłopoty, przykre i poniżające, nie wypływają z własnej rozrzutności2. Przyjąłem na siebie pewne zobowiązania, które są cięższe, niż oczekiwałem. Nędzne to wytłumaczenie, ale tonący chwyta się go jak słomki; a ta nadzieja, o której wspomniałem, nie pozwoli mi utonąć, dopokąd tylko zachowuję władzę w rękach i nogach. Przez dwa tygodnie byłem w Winchelsea (wróciłem wczoraj); kończyłem opowiadanie3 dla Heinemanna, popijałem karlsbadzką wodę z butelek i pracowałem z Fordem Huefferem nad naszą powieścią Seraphina4. Za parę dni będzie ukończona. To jest coś. Trudno powiedzieć, ile warte. Jest w niej pewna oryginalność — powiedziałbym — naświetlenia. Czy zechciałby Pan to zobaczyć? W takim wypadku zleciłbym Pinkerowi przesłać to Panu. Pinker załatwia dla mnie różne interesy i powierzona mu zostanie Seraphina; z powodów jednak, które, mam nadzieję, zrozumie Pan bez wyjaśnienia, stosunki moje z Panem wyłączyłem spod jego wpływu. Szczególnie co do mojej własnej pracy — i częściowo również co do wspólnej. Zadaję te wszystkie pytania, ponieważ zamierzam wybrać się specjalnie na spotkanie z p. Meldrumem — prawdopodobnie za jakieś 10 dni — gdyby go więc Pan powiadomił o swoich życzeniach, moglibyśmy te sprawy omówić. Załączam wyrazy wysokiego poważania dla szanownego Pana Jph Conrad 144. DO FORDA MADOXA HUEFFERA . Pent Farm, wtorek [2 VII 1901]1 Do rąk własnych. Poufne. Kochany Fordzie, Oto co zdziałałem: Przesłałem Pinkerowi I, II i IV część Seraphiny2 z poleceniem przesłania ich do Edynburga natychmiast po przepisaniu na maszynie. Drugi egzemplarz idzie do Stanów. Nasze egzemplarze cz. II i IV mają przysłać tutaj. Cz. I nie wymaga już żadnego dłubania. Nad II trochę popracowałem skracając i dopasowując szczegóły, któreśmy tu i ówdzie przepuścili. Poza tym, chcąc dać tej opowieści pewną szansę, zrezygnowałem z pokazania Ocalenia B’woodowi. Takie było życzenie i zamiar McClure’a3. Nie może tego jednak zrobić bez mojej zgody. Zarezerwowałem B. dla siebie. Meldrum wydaje się być zdania, że przyjęcie Seraphiny jest prawie pewne. M. wybiera się w przyszłym tygodniu na północ, więc pomoże W. B’woodowi w czytaniu I, II i IV części. Napiszę i w najbliższych dniach wyślę do Szkocji streszczenie cz. III. Przestudiowałem cz. III bardzo starannie jako całość. Ta część jest bardzo ważna i wymaga przerobienia Musi w niej być twarda rzeczywistość. Obecnie miejscami zanadto wisi w powietrzu. Nie będę Cię teraz zajmował wgłębianiem się w ten problem. Zrobię to sam, ale oczywiście chciałbym z Tobą pomówić. Nie pozwól, by przerwało Ci to pracę nad poczciwym Harry’m4. Słyszę, żeś zbierał w B’sh Museum pyłki i słodycz; zapewne fabrykujesz teraz okazowy plaster miodu. Ja plastrów nie zrobiłem — byłem (jak Soane5) chory — bardzo chory, ale jeśli mi wszystko dobrze pójdzie, to „nie wstrzymam przeklętych maszyn drukarskich i nie okpię poczciwego Hueffera”. Poza tym proszę Cię: nie przeklinaj mnie w swoim sercu. Dziwi mnie, że przez te wszystkie dni zachowałem normalność — ale mniejsza o to. Nie ma wątpliwości, że Heinemann ma zamiar poprzeć Spadkobierców6. Zdaniem Pawlinga nic nie stoi na przeszkodzie powodzeniu książki, prócz ogólnego zastoju na rynku. Jeśli idzie o zastój, to, niestety, jest on niewątpliwy. Mówił mi o tym Meldrum, który nie może mieć żadnego powodu, aby wprowadzić mnie w błąd. Gdyby nie to, P. byłby pewien powodzenia. Nigdy przedtem nie słyszałem takich wypowiedzi na temat czegokolwiek, do czegom się przyłożył. Mam na myśli: niczego równie optymistycznego. Będzie cała kampania. Brane są pod uwagę rozmaite plany. Jednym z nich jest zapoczątkowanie ogólnej dyskusji o metodach współpracy. Czy zauważyłeś w ostatniej „Aca[dem]y” pierwszą jego jaskółkę7? To właśnie to. Drugim wabikiem ma jakoby być filozofia. Oto do czego prowadzi fil. Niet[z]schego — macie tu swego nadczłowieka — rzekłem. Trzymałem swój ciężar gatunkowy na wielkim fotelu i z wyjątkową trzeźwością czyniłem sugestie: wprowadzając 4 wym.8 Autorzy próbowali wynieść swoją pracę ponad sferę samych osobowości. Atakują oni nie poszczególne osoby, ale ducha epoki — niemoralne tendencje wypływające z czysto materialistycznego poglądu na światy które docierają nawet do niższych sfer (Slingsby9, przypuszczam). Z trudem udawało mi się zachować kontenans wobec patrzącego na mnie ze stojącej nad kominkiem fotografii wielkiego Callana. Pawling chciał wiedzieć, kim jest Fox. Uśmiechałem się enigmatycznie. P. czytał książkę. Bez zająknięcia opowiadał o D. de Mersh, o Churchillu, o Gurnardzie (przez połowę czasu nazywał go Chamberlainem), o Polehamptonie (mrugał, i ja również), o Callanie: „To Crockett10.” Opadła mi szczęka. (Przysięgam, że dosłownie i dokładnie tak się stało.) Spojrzał mi twardo w oczy. „Oczywiście, że to Crockett. Nie ma człowieka, który by więcej działał na tym polu.” Poprosiłem go, by nas nie wydał; odparł: „O, nie. Oczywiście, że nie.” Na nieśmiertelnego Jowisza, to wszystko było jak rozdział z samej książki. W każdym razie, oto skąd wiatr wieje. Kiedy tu przyjedziecie, moi dobrzy ludzie, opowiem więcej. Spal ten list, na wypadek, gdyby Wasza Niemka zechciała go sprzedać belgijskiej gazecie11, i my sami zostalibyśmy ukazani jako 4—wym[iar]owcy. Czuję się o wiele lepiej po wyprawie do miasta. Poza tym wszystko mi źle idzie. Nie lękaj się jednak. Wkrótce zmuszę ją12 do napisania samej siebie. Dajcie znać, dobrzy ludzie, kiedy przyjedziecie. Serdeczne pozdrowienia od nas wszystkich. Twój C. Tekst wg oryginału angielskiego w British Museum w Londynie. 145. DO WILLIAMA BLACKWOODA Pent Farm, Stanford koło Hythe, Kent, 4 lipca 1901 Szanowny Panie, Prosiłem Pinkera o wysłanie Parni I, II, i IV części naszej wspólnej powieści Seraphina. III część zatrzymałem jeszcze u siebie. Jest już właściwie całkiem napisana. Skończyliśmy z nią. Cały sekret przetrzymania polega na tym, że odkąd powstała możliwość wydania tego w „Maga.” — popuściłem wodzów mojej niepoprawnej namiętności przeglądania, rozpatrywania od nowa, wprowadzania zmian. Nie chodzi mi o to, że było w tej części cokolwiek nieodpowiedniego dla „Maga.” Jest to część o przygodach (nawet wielu) i nie idzie mi o treść — której nic nie brakuje — ale o jej wyrażenie, które w czasie ostatniego odczytywania (samemu) wydało mi się — jakby to powiedzieć? — nie dość sumienne. Proszę się nie uśmiechać! Niektóre ustępy wydały mi się niedostatecznie żywe — inne — w niewłaściwej tonacji — w istocie zbytnio napisane. Dlatego też chcę je napisać raz jeszcze na własną modłę. Pracuję nad tym w tej chwili i sądzę, że zajmie mi to, ze dwa tygodnie, może nawet o dwa więcej. Tymczasem załączam streszczenie tej części, wymieniając zawarte w niej wydarzenia. Na podstawie I, II i IV części będzie Pan mógł rozeznać się w zaletach i wadach literackich naszej opowieści. Opowieść ta — nazywana przez nas romansem — została wyszperana przez Hueffera w British Museum. Wszystkie szczegóły nastrojów politycznych na Jamajce (około 1821) są autentyczne. Naprawdę żył pewien zupełnie niewinny młody Anglik, który sądzony był za piractwo i o włos uniknął szubienicy. Istniało również w tym czasie gniazdo piratów na wybrzeżach Kuby. Przyznaję, że żałosna to była szajka. 0’Brien jest wytworem naszej wyobraźni, ale jest wystarczająco prawdopodobny — to znaczy, historycznie możliwy. Sporo Irlandczyków schroniło się w Hiszpanii, porobiło kariery i założyło rodziny. Co do reszty, to sam Pan zauważy, że nie wgłębialiśmy się w analizowanie charakterów, usiłując raczej przedstawić szereg malowniczych scen i osobowości. Usiłujemy odbiec od zwykłego typu powieści, wychodząc z założenia, że poczucie romantyzmu życia polega zasadniczo na uroku, jaki wspomnienia rzucają na przeszłość, i wywoływane jest przez stykanie się różnych ras i temperamentów; tak więc dziewczyna hiszpańska wydaje się Kempowi romantyczna, podczas gdy ten zwykły młody człowiek wydaje się romantyczny, a nawet bohaterski, nie tylko Seraphinie, ale również Sanchezowi i Don Riegowi. Niech mi Pan wybaczy rozmiar tego listu; i proszę mi wierzyć, że, jak zawsze, pozostaję z wysokim poważaniem Jph Conrad 146. DO REDAKCJI „THE NEW YORK TIMES SATURDAY REVIEW” Pent Farm, Kent, 2 sierpnia 1901 Nawiązując do „The New York Times Saturday Review”„ z 13 lipca, trudno nie zwrócić uwagi, w recenzji pewnej „opowieści ekstrawaganckiej”1, na daleko posuniętą bezstronność w ocenie utworu, który — podejrzewam nie całkiem przypadł krytykowi do gustu. Żal miesza się tu z wdzięcznością. Wielkie to szczęście dla pisarza, kiedy jest zrozumiany; a jeszcze większe, kiedy ma świadomość, że całkowicie jasno ukazał swój cel. Chciałoby się również, by fakt współpracy2 został wyraźniej podkreślony w artykule. Książka, należy to powiedzieć z naciskiem, stanowi eksperyment we współpracy; a przecież jedynie pierwszy ustęp recenzji wspomina „autorów” w liczbie mnogiej — to, co następuje później, sprawia wrażenie, jakby wszystkie zalety stylu i pomysłowości, dostrzeżone przychylnym okiem recenzenta, przypisywane były wyłącznie p. Conradowi. Starszy z autorów zdaje sobie doskonale sprawę, jak wiele z tej zaszczytnej i wspaniałomyślnie wyrażonej oceny książki zawdzięcza swemu młodszemu współpracownikowi. Nie zrzekając się bynajmniej należnych sobie pochwał i zarzutów, starszy z autorów świadom jest, że jego skrupuły w potraktowaniu tematu, jakkolwiek szczere, mogły być przeszkodą dla pełnego indywidualności talentu, skłaniającego do ustępstw, które mogły wypływać w większym stopniu z przyjaźni niż z przekonania; że mogło to w dużej mierze pozbawić książkę świeżości i wielu przebłysków owego „osobistego spojrzenia” (używając określenia krytyka), które przysporzyłyby jej aktualności i uczyniły bardziej przekonującą. To właśnie poczucie dodaje mu odwagi, by zabrać głos w sprawie książki — już napisanej, wydrukowanej, rozprowadzonej i rzuconej na łaskę i niełaskę prasy. Niewątpliwie powieść wymagająca wyjaśnień jest złą powieścią; ale mamy do czynienia tylko z opowieścią ekstrawagancką która jest eksperymentem. W wypadku eksperymentu pewne wyjaśnienia są dopuszczalne bez przyznania się do porażki.’ Dlatego też wolno chyba zauważyć, że opowieść nie jest wymierzona przeciwko „pewnym najbardziej drogim Anglikowi tradycjom i osiągnięciom”. Jest ona raczej wymierzona przeciwko samolubstwu i kłamstwu, które (słowami książki) „kryją się za słowami od wieków pobudzającymi ludzi do szlachetnych czynów, samopoświęcenia i bohaterstwa”.3 Ponadto, wymierzać swoją satyrkę w tradycje i osiągnięcia pewnej rasy byłoby idiotyczną stratą czasu — czymś w rodzaju robienia min do ogromnej piramidy. Jakkolwiek je osądzamy, duch tradycji i całość osiągnięć stanowią właściwego ducha i właściwe ciało nie tylko każdej z osobna rasy, ale całej ludzkości, która, pozbawiona rozległego zakresu i ogromnych kształtów przeszłości, rozpadłaby się na garstkę konających, szamoczących się niemrawo pod przygniatającymi zwałami umarłych. Tak więc gdy nasz Etchingham Granger w ogarniającej mu duszę samotności widzi sylwetkę zbliżającej się Nemezis, pojmuje, że żaden człowiek nie ma prawa „bezkarnie odrzucać skarbu przeszłości — przeszłości własnego narodu — z której rodzi się obietnica przyszłości”.4 Mieliśmy nadzieję, że — pośród innych uczuć bohatera — zaakcentowaliśmy tę nutę dostatecznie wyraźnie. Poza tym możemy, odwołać się do ogólnego tonu książki. Nie jest ona skierowana przeciwko tradycji; w jeszcze mniejszym stopniu atakuje osobistości. Ekstrawagancja formalna ma na celu silne podkreślenie materialistycznej przesady w indywidualizmie, której pozbawioną skrupułów sprawność czci duch naszego czasu. To właśnie — i nic ponadto — zostało ukazane; zadaniem bowiem utworu, mającego być dziełem sztuki, nie jest ani nauczać, ani prorokować (o usiłowanie czego oskarżano nas po tej stronie), ani nawet wypowiadać definitywne wnioski. To wszystko: nauczanie, wnioski, łącznie z prorokowaniem można spokojnie pozostawić nauce, która, jakikolwiek przypisuje sobie autorytet, nie zajmuje się bynajmniej prawdą, lecz dokładnym uporządkowaniem tych zjawisk, które podlegają poznaniu zmysłowemu. Jej wnioski są wystarczająco prawdziwe, jeśli mogą się przydać do popierania naszych skromnych planów, aby uczynić tę planetę nieco bardziej nadającą się do zamieszkania. Prawa, odkrywane przez naukę, pozostają pewne i nienaruszalne przez kilka pokoleń. Natomiast w dziedzinie sztuki, której przedmiotem jest coś, czego zarówno początek, jak i koniec są nieznane — niemożliwe są żadne wnioski. Jedyną niezaprzeczalną prawdą życia jest nasza niewiedza. Oprócz niej nie ma nic oczywistego, nic absolutnego, nic niezaprzeczalnego; nie ma ani zasady, ani instynktu, ani impulsu, które mogłyby stanąć u początku i przetrwać beztrosko do końca. Egoizm, który jest siłą poruszającą świat, i altruizm, który jest jego moralnością, te dwa sprzeczne ze sobą instynkty, jeden tak prosty, a drugi tak tajemniczy, nie mogą nam służyć inaczej, jak tylko w niepojętym związku nie dającego się pogodzić antagonizmu. Każdy z nich sam w sobie byłby zgubny dla naszej ambicji. W godzinie niepodzielnego tryumfu bowiem pierwszy z nich uczyniłby spuściznę po nas zbyt jałową, by warta była posiadania, a drugi — zbyt smutną, by można było ją znieść. Na obecnym etapie rozwoju powieść wymaga od autora całkowitego samowyrzeczenia. Jedyną uprawianą podstawą pracy twórczej jest odważne zdanie sobie sprawy z nie dających się pogodzić antagonizmów, które czynią nasze życie tak tajemniczym, ciężkim, fascynującym, niebezpiecznym — i tak pełnym nadziei. One istnieją! I na tym właśnie polega jedyna podstawowa prawda literatury. Zdawanie sobie sprawy z tej prawdy musi być krytyczne — raz radosne, to znów smutne; raz gniewnie buntownicze — to znowu ulegle zrezygnowane. Nastrój nie odgrywa roli. Ważna jest jedynie pełna samozaparcia wierność autora wobec własnych odczuć. Niezależnie jednak od naświetlenia, podstawowa prawda pozostaje niezmieniona i tylko w jej imieniu jałowe zmagania się sprzeczności mogą nabrać godności walki moralnej, trwającej bezustannie — w dążeniu do tajemniczego celu z naszą świadomością, bezsilną, lecz przejętą, siedzącą na wysokim tronie ponad kurzem walki, niby melancholijna parodia wiecznej mądrości. Joseph Conrad Tekst wg „The New York Times Book Review”, 24 VIII icoi. Przekład Z angielskiego. DO HERBERTA GEORGE’A WELLSA Poniedziałek [luty, 1902]1 Drogi Panie H. G., Wykład jest wspaniały2. Uderza swoją ekspresją, ą w tonacji i nastroju jest tak doskonały, jak tylko to jest możliwe w dzisiejszych czasach; i w wymowności, która jest niezaprzeczalna i rodzaju dla mnie pociągającego. Nazywam to wymownością naukową — to jest taką, która, w przeciwieństwie do krasomówstwa, nie odwołuje się do namiętności, lecz do rozsądku. Fakt, że w tym wypadku obliczona jest na mniejszą pojętność przeciętnych odbiorców, nie czyni jej mniej naukową; jest bowiem doskonale obliczona na możność rozumienia tych, do których musiał się Pan zwracać, a z pewnością istnieje jakieś najlepsze, skuteczne osiągnięcie zarówno w sztuce, literaturze, jak i polityce. Trudno jest przeprowadzić krytykę samej treści ze względu na jej wyjątkowo zręczny umiar. Ta zręczność jest bardzo uderzająca. Ukazał Pan problem. Wszystkie krytyki, które widziałem (teraz, po przeczytaniu wykładu), robią na mnie wrażenie niesłychanie niesprawiedliwych — powiedziałbym, nieszczerych, gdybym nie wiedział, jak uczciwe może być całkowite niezrozumienie najprostszego sensu. Kiedy sam próbuję zanalizować zalety zasadniczej treści, natrafiani na trudność oceny tego, co nieuchwytne. Proszę mnie nie posądzać; że mam na myśli nieprzydatność takich dociekań. Pochlebiam sobie, że jestem zbyt inteligentny, aby zająć podobne stanowisko. Jednakowoż, przy moim zakorzenionym poglądzie na całą wartość przyszłości (jakąkolwiek chcemy ją uczynić lub znaleźć) — zasadzającą się na tym, co przetrwamy i ukształtujemy dziś — nie mogę się oprzeć żalowi, że nie podkreślił Pan tego poglądu, który z pewnością obcy Mu nie jest. Czyżby był? Przyszłość jest naszym własnym dziełem — i (dla mnie) najbardziej uderzającą cechą naszego stulecia jest właśnie ten rozwój, to dojrzewanie naszej świadomości, która powinna otwierać nam oczy na ową prawdę — lub złudzenie. Wszystko, co może się przyczynić do jaśniejszego rozumienia przez nas następstw naszego działania społecznego, ma największą wartość — i jest wytyczną. Pozdrawiam Pana. Będę próbował wkrótce wpaść do Pana na rozmowę. Zawsze oddany J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Unwersity of Illinois, Urbana. 148. DO ARNOLDA BENNETTA Pent Farm, 10 marca 1902 Mój drogi Panie, Lektura Man from the North1 wzbudziła we mnie wielki szacunek dla Pańskiego sumienia artystycznego. Jestem pod głębokim wrażeniem Pańskich osiągnięć stylistycznych. Jest w tej książce rzecz najistotniejsza, wyraz, a i święty ogień również. Mam nadzieję, że zasłużę na Pańskie uznanie za zrozumienie tego, co próbował Pan osiągnąć. Zazdroszczę Panu, mój drogi, umiejętności takiego zbliżenia się do swoich zamierzeń. Rzecz napisana jest bez zarzutu. Czytanie było dla mnie całkiem nowym przeżyciem językowym, a zachwyt tak silny, że zupełnie przestałem dostrzegać temat. Tak było na początku; jak się Pan jednak zapewne domyśla, przeczytałem książkę więcej niż raz. Niestety, nie umiem krytykować; jestem jednak gotów do dyskutowania. Książka zaś (jako powieść, a nie jako tekst) jest materiałem do dyskusji. Ogólnie jednak mogę powiedzieć, że sztanca nie jest dość wyraźnie odbita. Mamy przed sobą kawałek czystego, precyzyjnie ukształtowanego metalu, dźwięczącego szlachetnie i — co więcej — pięknie: ale sztanca nie jest na nim dosyć wyraźnie odbita. Przyznaję, że kontury rysunku są dostatecznie zaznaczone. Brakuje jednak ostrości w rzeźbie; brakuje wypukłości. A można by się nawet sprzeczać co do samego rysunku. Nic nie sprawiłoby mi większej przyjemności, niż omówienie z Panem tego wszystkiego z książką przed nami na stole, aby można ją było walić i pieścić. Nie sprzeczałbym się z Panem na temat prawdziwości Jego koncepcji, ale na temat jej realizmu. Rozmija się Pan o włos z pełną rzeczywistością, ponieważ jest Pan wierny swym dogmatom, jeśli idzie o realizm. Realizm w sztuce nigdy jednak nie zbliży się do rzeczywistości. Pańska sztuka i zdolności służyć powinny jakiejś większej i swobodniejszej wierze. Życzliwie oddany Jph Conrad P. S. Możliwe, że zupełnie mylnie zrozumiałem Pańskie stanowisko. Rad bym usłyszeć, co Pan ma do powiedzenia, jeśli w ogóle uważa Pan, że warto mi cokolwiek mówić. Niech to jednak będzie viva voce2. Proszę przyjechać, kiedy tylko będzie Pan mógł poświęcić na to dzień. Jest mało prawdopodobne, bym zapomniał książki. Od przyszłego poniedziałku będziemy w domu. Moglibyśmy Pana przenocować, a następnego dnia odstawiłbym Pana bezpiecznie do pałacowej rezydencji H. G. [Wellsa]. Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Unwersity College w Londynie. 149. DO WILLIAMA BLACKWOODA Pent Farm, Stanford koło Hythe, Kent, 31 maja 1902 Szanowny Panie, Natychmiast po powrocie zasiadam, aby podziękować Panu za uprzejme i cierpliwe wysłuchanie mnie1. Był to dla mnie przykry moment (zawsze przykro jest prosić) i tym cenniejsza była Pańska przyjacielska postawa: powiedzenie tego stanowi główny cel mego listu. Jest jednak jeszcze coś ponadto. Przyznaję, że po rozstaniu się z Panem pozostawałem przez pewien czas pod wrażeniem, że nie jestem nic wart; śpieszę jednak Pana upewnić, że nigdy nie żywiłem złudzeń na temat własnej wartości. Może mi Pan całkowicie wierzyć, kiedy mówię, że nigdy nie pracuję w uniesieniu samozadowolenia, które nie jest — moim zdaniem — niczym lepszym od stanu upicia, niegodnego człowieka, mającego zamiar coś osiągnąć. Nie przeczę jednak, że pracując w niespokojności o jutro, pod naciskiem niepewnej przyszłości — czułem się czasem pocieszony, wzmocniony i podniesiony na duchu widokiem ukończonej strony. Nie jest to jednak stanem upojenia: to Łaska Boska, która nie pomija nawet najbardziej pechowego powieściopisarza. Poza tym mam świadomość, że w bólach i wysiłku, z całkowitą trzeźwością ducha dążyłem do spokojnego ujęcia określonego ideału. Owo silne poczucie trzeźwości wysiłku i rzeczowości koncepcji pomogło mi otrząsnąć się z przykrego wrażenia, które — niezależnie od Pańskiej dobroci — wyniosłem z naszego spotkania. W najmniejszym nawet stopniu nie chcę sugerować, iż zmiażdżenie mnie leżało w Pańskich intencjach. Daleki jestem od tego; mam jednak nadzieję, że zdaje sobie Pan sprawę, iż Jego słowa są dla mnie bardzo ważkie i brak mi już obecnie tej młodzieńczej pogody ducha, która pozwalała mi nieraz przetrwać godziny czarnej depresji. Nie mam nic oprócz wiary — to niewiele wobec świata w moje wyrozumowane przekonanie. Odrzuciłem myśli o bezwartościowości i powiem drogiemu Panu, na jakich zasadniczo podstawach. Rzecz ma się tak: — jeżeli przyjmiemy, że mam talent (który przypada do gustu tak bardzo różnym osobowościom jak W. H. Henley i Bernard Shaw, H. G. Wells i profesor Yrgö Hirn z fińskiego uniwersytetu2 — i malarzowi Maurice Greiffenhagenowi3, i kapitanowi parowca w Zatoce Perskiej, który napisał do gazet o moim Tajfunie, i red. „PMM”4, i czarującej starszej damie z Winchesteru5), jeżeli więc mam talent, to gruntowne i stałe niepowodzenia mogłyby wypływać jedynie z przyrodzonej bezwartościowości charakteru. Charakter mój zaś jest ukształtowany: wypróbowany został przez doświadczenia. Napatrzyłem się na najgorsze, czego życie może dokonać — i jestem siebie pewien, nawet w obliczu demoralizujących skutków biedy. Zdaję sobie dokładnie sprawę z tego, co robię. Marginesowa uwaga w ostatnim liście p. George’a Blackwooda, że opowiadanie6 nie jest jeszcze właściwie zaczęte, jest w pewnej mierze słuszna, ale — z ogólniejszego punktu widzenia — nie na temat. Staram się bowiem napisać to, jak tylko mogę najlepiej (pierwszy obowiązek), i w świetle końcowego wydarzenia opowiadanie wraz z całym bogactwem szczegółów opisowych uzyska równowagę — nabierze wartości i znaczenia. Na tym polega moją metoda oparta na świadomym przekonaniu. Nigdy od niej nie odstąpiłem. Mam nadzieję, że łaskawy Pan sam to poświadczy, a dla przykładu przytoczę Karaina, Lorda Jima (gdzie w pełni rozwinąłem moją metodę), ostatnie strony Jądra ciemności, gdzie rozmowa mężczyzny z dziewczyną zamyka jakby wszystkie 30000 słów opisu jednym sugestywnym obrazem całego etapu życia, i przenosi opowiadanie na inną płaszczyznę tak, że nie jest już ono historyjką o człowieku, który postradał zmysły w głębi Afryki. Nawet Młodość (cieszę się, że tak bardzo się Panu podoba) istnieje wyłącznie dzięki mojej wierności idei i metodzie. Przychylni krytycy — Q.7 pośród nich — zauważyli z rodzajem zdziwienia: „To w gruncie rzeczy opowiadanie dla chłopców, a jednak…” Otóż to. Z materiału na opowiadanie dla chłopców zrobiłem Młodość dzięki sile idei wyrażonej zgodnie ze ścisłymi zasadami mojej metody. Jakkolwiek niekorzystny może to mieć w tej chwili wpływ na interesy, stwierdzam, że od mojej metody nie odstąpię. W razie potrzeby gotów jestem wytłumaczyć, na jakiej podstawie uważam tę metodę za słuszną. Wszystkie moje starania zmierzać będą do lepszego jej zrozumienia, do wykorzystania jej wielkich możliwości, do stosowania jej z większą zręcznością — krótko mówiąc, do mistrzostwa. Dziwi Pana zapewne, po co to wszystko piszę. Po pierwsze dlatego, że pewien jestem Pańskiego zrozumienia. Mam nadzieję, że list ten znajdzie swoje miejsce w tej rozprawie naukowej, którą jeden czy dwóch moich młodych wyznawców obiecało ofiarować moim manes8. Ludzie ucieszyliby się widząc, że w XX wieku, wieku Besantów9, Klubów Autorskich i agentów literackich żył wydawca, do którego pewien nie całkiem godzien pogardy pisarz mógł bez obawy zwrócić się w tym duchu. Po drugie dlatego, że chcę udowodnić, iż nie piszę „z powietrza”. Nie jest to sprawa przypadkowa, związana jedynie z usposobieniem. Jest w tym tyle samo rozsądnego działania, świadomie kierowanego chęcią osiągnięcia pewnego skutku, co w jakimkolwiek przedsięwzięciu handlowym. Ośmielam się więc powiedzieć, że całkowite i nie do naprawienia niepowodzenie nie będzie moim udziałem. Wiem, że nie muszę Panu tego mówić, ale przy okazji chcę podkreślić, że w żadnym wypadku nie powinienem być brany za jakiegoś uzdolnionego nieroba, który postanowił żyć z łatwowiernych wydawców. Proszę nie brać za złe tej uwagi, ale w czasach kiedy Sherlock Holmes urasta do takich wymiarów, moja mała samoobrona może mi zostać wybaczona. Rozwijam swoją rzecz powoli. Cóż z tego? Czy u Thackeraya drobny przeciętny fakt nie tonie w morzu gadaniny? A jednak żyje. I sam Sir Walter10 nie wydaje mi się być pisarzem zwięzłej anegdoty. A G. Elliot [sic]11 czy rezygnuje z całej uczciwości, całej prawdy i najbardziej nawet elementarnych zasad sztuki, aby chybkością zadowolić obecnych czytelników (niezdolnych do skupienia uwagi przez jedne pięć minut)? Ale to są wielkie nazwiska. Nie przyrównuję siebie do nich. Jestem nowoczesny i wolę raczej wymienić muzyka Wagnera i rzeźbiarza Rodina, którzy obaj za życia musieli trochę głodować — i malarza Whistlera12, na którego krytyk Ruskin pienił się, z pogardy i oburzenia. Oni również osiągnęli sukces. Musieli cierpieć za to, że byli „nowi”. Żywię nadzieję, że znajdę sobie miejsce w tylnych rzędach, za lepszymi ode mnie. Ale jednak — swoje własne miejsce. Moja praca nie skończy się całkowitym niepowodzeniem, ponieważ po pierwsze, oparta jest na solidnych podstawach określonego zamiaru, a następnie, ponieważ nie stanowi niekończącej się analizy przesadnych uczuć, ale istotą jej jest akcja (jakkolwiek może to stwierdzenie brzmieć dziwnie w tej chwili), nic innego, tylko akcja — akcja obserwowana, odczuwana i interpretowana całkowicie zgodnie z moimi wrażeniami (które są podstawą sztuki w literaturze) — czyny ludzi, którzy krwawią przy ukłuciu i poruszają się w widzialnym świecie. Oto moje wyznanie wiary. Czas pokaże. Może Pan to uznać za arogancką pewność siebie z mojej strony. Otóż nie. Wiem dostatecznie dobrze, że nie wiem nic. Chciałbym mniemać, że niektórzy z moich przypadkowych krytyków posiadają również tę wiedzę o sobie samych. Traktując ją jako punkt wyjściowy, można się nauczyć uważnie patrzeć — przynajmniej. Ale dość o tym. Kreślę się, drogi Panie, z pełnym zaufaniem szczerze oddany Jph Conrad 150. Do Johna Galsworthy’ego i czerwca 1902 Kochany Jacku, Jest mi doprawdy przykro, że zbyt późno wysłałem telegram, by zastał Cię w domu; tym bardziej że pozwoliłem sobie na skandaliczną śmiałość lub coś, co byłoby nią, gdybyś Ty nie był dla mnie tym, czym jesteś. Wybrałem się na umówione spotkanie z Bl’woodem — wiesz, w jakiej sprawie. Zamierzałem spróbować sprzedać mu ryczałtem prawa autorskie do Jima i Młodości, aby się wreszcie wydostać z tego wiecznego bagna moralnego. Był uprzejmy, ale okrutny. Dowodził, że przynoszę straty firmie1, i z początku jak gdyby nawet słyszeć o tym nie chciał. Myślę, że George nie zalicza się do moich przyjaciół; wydaje mi się również, że zirytowało go moje powiązanie z Pinkerem2. Na koniec wydawał się połowicznie skłonny, by dać się przekupić moją propozycją ofiarowania mu tych dwóch książek na poczet pożyczki. Comprenez– vou?3 Mniejsza o to. Wytłumaczę tę transakcję (która jest w stadium rozważania), kiedy się spotkamy. Jednym słowem, podczas omawiania warunków związanych z moją nową polisą ubezpieczeniową na 450 funtów powiedział: „tak, ale jest jeszcze sprawa premii”. Wówczas, drogi Jacku, przypomniawszy sobie (wybacz mi) wyrażoną kiedyś przez Ciebie gotowość, powiedziałem, że istnieje duże prawdopodobieństwo zagwarantowania tego przez Ciebie choćby na pewien czas4. Jeśli ten plan się powiedzie, ureguluję wobec wszystkich zobowiązania, zapłacę premię za pierwsze półrocze i zabiorę się z powrotem do Ocalenia z 70 funtami w kieszeni. Tak więc za sześć miesięcy możesz się znaleźć w obowiązku zapłacenia ?8.10, a co potem to jak Bóg da; sądzę jednak, że będę raczej w stanie sam spłacać premie (w każdym razie w większej części). Wyrządziłbyś mi największą przysługę, udzielając owej gwarancji, jeśli B’wood zdecyduje w końcu zrobić to, o co go proszę. Gdyby nie zechciał… nie będę się nad tym zastanawiał. Byłby to ślepy mur i brak mi odwagi, by przed nim stanąć nawet w myśli. Wydawał się pod wrażeniem moich słów na temat mojej wiary w Ciebie. Poza tym zaczął nagle wygłaszać takie oczywiste, niewątpliwe i szczere (w dodatku inteligentne) pochwały Ciebie i Twojej pracy, że aż go w duszy polubiłem. Nie dziwiłbym się, gdyby to impulsywne wprowadzenie do rozmowy Twojej osoby (działałem pod desperackim impulsem) wpłynęło na pomyślne załatwienie tej niezmiernie dla mnie ważnej sprawy. Musisz jednak zrozumieć, że nie zobowiązałem Cię do niczego. W gruncie rzeczy powiedziałem tylko, że mogę zaryzykować spytanie Cię — nic ponadto. Dodałem przy tym — co wydawało mi się wówczas prawdą — że wyjechałeś, z miasta, może za granicę. Tak więc, drogi Jacku, jeśli to niemożliwe, po prostu nic o tym nie wspominaj. Rozumiesz jasno, o co idzie — nieprawdaż? Nie zwracani się do Ciebie z prośbą o zagwarantowanie kapitału ani też odsetek od niego. Prosiłem o zagwarantowanie terminowego wpłacania półrocznych premii, które postaram się usilnie pokrywać samemu. W najgorszym wypadku groziłoby Ci obciążenie 20 funtami rocznie to górna granica. Zdaję sobie dobrze sprawę, że nie proszę o drobiazg; wierzę jednak głęboko, że wyzbywszy się tym sposobem wszystkich nękających długów, zawsze mógłbym zdobyć potrzebną gotówkę na ten cel. Tak więc, kochany Jacku, jeśli to tylko możliwe, to list od Ciebie do B., stwierdzający, że do Ciebie pisałem i że zgadzasz się w razie potrzeby na udzielenie gwarancji, miałby najkorzystniejszy wpływ na moje — ważące się obecnie — losy. On przez następne parę dni będzie w „Neumeister’s Hotel”, 30 Bryanston Street, Portman Sq. W. W każdym razie napisz, że mi przebaczasz, albo lepiej — przyjedź tu i sam to powiedz. Warunki w przybliżeniu: Jim (200 funtów zapłacone) i Młodość (150 funtów zapłacone) stają się całkowitą własnością B. Wynagrodzenie: dalsze 50 funtów oraz pożyczka 300 funtów na 5%, ta ostatnia zabezpieczona 450 funtową polisą na życie z gwarancją opłacenia premii dla utrzymania jej ważności. Żadnego określonego terminu na spłatę kapitału — mam tego dokonywać w wygodnych dla siebie momentach. Są też i inne warunki, w których zastrzegam sobie coś na wypadek zdobycia nagłej popularności — ot, marzenie. Zbyt zawiłe, by tu opisywać. Serdeczności — zawsze Twój oddany Jph Conrad P. S. Za parę dni poproszę cię również o zamianę czeków. Poślę Ci czek B. na 30 funtów, a Ty dasz mi swój (jeśli się zgodzisz), którego użyję na spłacenie Meldruma. Nie chcę, by ten czek przeszedł przez mój bank, a M. pragnie zatrzeć ślady5. Ale to już inna sprawa. Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Birmingham Unwersity. 151. DO FORDA MADOXA HUEFFERA Sobota [VI 1902]1 Kochany Fordzie, Posyłam Ci 10 funtów. Proszę, przyjmij to na poczet odsetek i komornego; nie miej też żadnych skrupułów. Z pewnych przyczyn mogę to zrobić bez trudu. Poczekam z opowiedzeniem, aż się zobaczymy. Pomysł z Maupassantem jest dobry. Wybacz mi niemożność przesłania do tej chwili tytułów. Mam marną pamięć, a przy tym jestem zgnębiony i udręczony okropnym zajęciem szukania nastroju dla mojego U kresu sil. Fordzie — to jest straszne! Są też i inne problemy, ale jestem jak ów Gubernator u Turgieniewa, który podczas „załatwiania spraw” znalazł czas, by powiedzieć: „enchanté”, Mme Oldze.2 Ja mówię: „enchanté”, Mme Elsie. Ona poradzi sobie z M. Uważam, że ma do tego szczególnie odpowiednie usposobienie, a jej uznanie dla autora gwarantuje sukces. Faktem jest, że „ta młoda kobita może to zrobić małym palcem” — jakby powiedziano na przedmieściu. Z przyjemnością i dumą zawsze jestem gotów do jej usług — jeśli wolno mi przyjąć na siebie rolę myślącego słownika. Koniecznie musimy się wszyscy razem spotkać, skoro tylko będzie mogła zacząć — jeśli nie wcześniej! Potrzebuję Ciebie już od pewnego czasu. Niech ona pamięta, że są trzy konieczne warunki dobrego tłumaczenia M. Imprimis — musi być idiomatyczne, secundo — musi być idiomatyczne i wreszcie — musi być idiomatyczne. W idiomie bowiem jest jasność języka, jego siła i obrazowość — pod tym ostatnim rozumiem możliwość wywoływania obrazów przez uporządkowane słowa. To będzie dla niej wspaniałe zajęcie, a dobre i dla nas — nie ulega bowiem wątpliwości, że podczas trwania tej pracy wszyscy będziemy myśleć Maupassantem. C’est forcé?3 A więc vale na razie. Nasze serdeczności dla Was wszystkich. Polowaliśmy znowu na mieszkanie. Wszystko już zajęte. C’est a s’arracher les cheveaux!4 Zawsze Twój Jph C. Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Yale University. 152. DO FORDA MADOXA HUEFFERA Pent Farm, 24czerwca 1902 Kochany Fordzie, Nie umiem wyrazić, jak bardzośmy się zmartwili, że takie okropności walą się na Twoją poczciwą głowę. Kartkę otrzymaliśmy dziś rano. Powinniście tu wszyscy przyjechać na odpoczynek i rekonwalescencję, kiedy tylko skończy się okres zaraźliwości. Bardzo mi trzeba ponownego kontaktu z Tobą. Wczoraj wieczorem wybuchła u nas lampa i zanim zdążyłem przybiec do pokoju, cały okrągły stół był w płomieniach, książki, papierosy, rps niestety. Cała II część U kresu sił, gotowa do wysłania do E[dynbur]ga. Cała! Ogień spływał potokami, rzuciliśmy z Jess pledy i tańczyliśmy na nich do”okoła; płomienie w oknie zauważono w Postling, potem wszystko się skończyło, poza obrzydliwym zapachem. Żadne Twoje książki się nie spaliły. Okrągły stół jest w jednym miejscu przypalony. Brązowy dywan zniszczony ogniem i naftą. Dziś rano, gdy patrzyłem na górę spalonego papieru — rps i maszynopis — zakręciło mi się w głowie; wydało mi się, że ziemia zaczęła się obracać w drugą stronę. Muszę zabrać się do pracy, rps miał być dziś w E[dynbur]gu. Wysłałem telegram do B’wooda. To była katastrofa, ale mam jeszcze tekst względnie świeżo w pamięci. To po prostu musi być zrobione. List do Ciebie, rozsądniejszy od tego, również się spalił w zaklejonej kopercie. Powiedziałem Ci w nim masę rzeczy. Czy jesteś całkiem sam? Jessie miała odruch, by natychmiast do Ciebie popędzić — ale, que voulez vous!1 Jakakolwiek choroba u nas byłaby dla mnie końcem świata. Po tej katastrofie bardziej niż kiedykolwiek. Ostatecznie będziemy jeszcze razem pracowali i razem mieli nadzieję, więc lepiej, jeśli będę się trzymał z daleka od infekcji. Kiedy można będzie ruszyć Xnę?2 Czy powierzylibyście ją nam? Serdeczności. Conrad Test wg oryginału angielskiego w posiadaniu Katheńne Hueffer Lamb. Tegoż dnia wysiał Conrad do Huefferów telegram, dopytując o zdrowie Bisie, i następny list po otrzymaniu depeszy z odpowiedzią. 153. DO EDWARDA GARNETTA czwartek [sierpień 1902] Kochany Edwardzie, Ucieszył mnie widok Twego pisma i niezmiernie zainteresował projekt. Ale jakich to wielkich tego świata, myślisz, że goszczę pod swoim dachem? Ogromne, brzęczące muchy, wspaniałe, wielkie osy — oto moi goście, rozgłośni w świecie. Miesiącami nikogo nie widuję. Cztery lub pięć miesięcy temu odwiedził mnie niechętnie GBS1, przyholowany przez Wellsa, i omal go nie ugryzłem. Od tego czasu — wyłączając Forda — nie było tu nikogo. Próbuję napisać od nowa U kresu sił, które (może o tym słyszałeś) spaliło się, już ukończone. Nuda i okropieństwo tej pracy codziennie mnie dobijają, zostawiając na wieczór tyle tylko sił, bym mógł odczuwać krańcowe ubóstwo i całkowity bezsens tego przedsięwzięcia. Jak można wierzyć we własną opowieść, jeśli ją trzeba powtórnie pisać — a jeśli się w nią nie wierzy, to w jaki sposób można pisać? Wyobraź sobie próby okrywania ciałem nagiego szkieletu — bez wiary pomocnej. w tym niewykonalnym zadaniu! Dość już. Przesyłamy wszystkim serdeczności. Zawsze oddany Conrad P. S. Przyjeżdża dziś Galsworthy. Jego nie widziałem już od 3 miesięcy. Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Yale Unwersity; data wg Letters from Conrad, wyd. Garnetta. Przekład z angielskiego. 154. DO JOHNA GALSWORTHY’EGO Pent Farm, 5 paźdz. 1902 Kochany Jacku, To są potwory. Właśnie otrzymałem od D. M.1 krótki list z odmową i wieloma komplementami. Jednocześnie wysyłani Ci r–ps2 pocztą poleconą. Właściwie należało tego oczekiwać. Żaden utwór nie jest oceniany na podstawie zalet artystycznych: nie ulega też żadnej wątpliwości, że książka ta idzie na przekór wielu uwrażliwieniom. Jeśli sobie przypomnisz, jaką burzę wywołała Mme Bovary jedynie przez zwykłą szczerość metody, zrozumiesz może, że Twoja szczerość — wykraczająca poza samą metodę musi być przygotowana na borykanie się z przeciwnościami Słowo daję, książka warta jest tej całej mordęgi. Atmosfera obecnej chwili jest mało sprzyjająca. Nie zapomnij, że kiedy zostałem przyjęty z moim Szaleństwem, pozbawionym nawet krztyny tej wartości, którą tu wykazujesz, stało się to w okresie takiego popytu na powieść, jakiego obecne stulecie nie zobaczy zapewne przez wiele lat. Nie chcę przez to powiedzieć, żeś powinien był czekać. Oczywiście, że nie: wskazuję tylko na dodatkowe utrudnienie, które — obok doskonałości książki — staje jej na przeszkodzie. Nie wiem, co zechcesz teraz zrobić. Doradzałbym pewien wkład pracy wedle wytycznych przez nas omawianych. W gruncie rzeczy to jest krótka książka. Można ją rozwinąć. Następnie doradzałbym pewien kompromis — pewne ustępstwo na rzecz wymagań popularności. Trzeba coś w tym celu zrobić. Powiem szerzej, co mani na myśli, kiedy tu przyjedziesz, a musisz przyjechać w sprawie książki w pierwszy dogodny dzień po 15 b.m. Dlaczego po 15 b.m., a nie wcześniej — wytłumaczę, kiedy się spotkamy. Fakt, że do tego czasu będę uwolniony od U kresu, nie jest jedynym powodem. Jessie i chłopak przesyłają serdeczności. Daj mi znać, co czujesz, myślisz i przeżywasz. Zawsze oddany Conrad P. S. Na miłość Boską, nie bądź rozgoryczony. Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Birmingham Unwersity. 155. DO ELSIE HUEFFER Czwartek [4 XII 1902]1 Cara e lllustrissima Padrona!2 Cudownie będzie mieć Was tu oboje wraz z młodą damą. Jessie wyrusza za dziesięć minut do Folkstone po ozdobne błyskotki na drzewo wia—184 domości, które przywieziono wczoraj na wózeczku; tworzy ono teraz rodzaj ciemnej, posępnej altanki w kącie jadalni. Szesnasty jest dniem wyznaczonym przez okoliczności zewnętrzne. Osobiście doradzam, byście przyjechali tego właśnie dnia pociągiem o 1.6 ppoł. z W[inchel]sea, który dowiezie Was tu w porę na uroczystości, rozpoczynające się (posiłkiem w kuchni) o 3.45. Umożliwi to personelowi (Jess — pani Graham — pani Gates i Nellie) poświęcenie całej energii (od 10 rano) na przygotowania (krojenie kanapek, przesuwanie stołów, eta, eta). W tym czasie będę siedział naburmuszony, a choinka (ubrana poprzedniego dnia), nadal zasłonięta, będzie w jadalnym. Xna zajmie honorowe miejsce przy stole, na drugim końcu siądzie Borys, a przed nimi — tort urodzinowy, ozdobiony ich imionami. (Nie będziemy tego jednak traktowali jako ostatecznych zaręczyn, jeśli wątpisz w roztropność takiego kroku ze względu na młody wiek zainteresowanych.) Tymczasem ja i Ford zapalimy choinkę w pustej jadalni. Z uderzeniem 5–ej wrota zostaną otwarte i cała świetność objawiona. Powozy o 5.30. Potem domownicy spędzą spokojnie sob. i niedz., podczas gdy młodzi będą się bić, drapać, całować, bawić i ogólnie biorąc zachowywać jak stare małżeństwo — w rejonach śpiżarnianych. Co o tym myślisz? Możesz wprowadzić zmiany, jakie zechcesz, pod warunkiem, że zostaniecie przez niedzielę. Serdeczności dla Padrone. Do stóp miłościwej Signorze pada Jej pokorny i wierny sługa J. Conrad 156. Do Forda Madoxa Hueffera niedziela wieczór [14 XII 1902]1 Protokół uroczystości2 Arkusz I (urzędowe) Kochany Fordzie, Podziękuj Elsie za list, który — wbrew temu, co pisze — jest uroczy. Będzie więc tak, jak być musi; podkreśla to jedynie Twoją dobroć, że godzisz się przyjechać na tak krótki czas. Dla nas wszystko to byłoby czczą marnością, gdyby zabrakło Xtiny z jej wiernym, dwuosobowym orszakiem. Zaiste jednak, nie brak gościnności, ale zwykły strach wstrzymuje nas od zaproszenia Was na dzień (lub dwa) wcześniej. W pierwszym rzędzie nie ujarzmione namiętności młodego człowieka pod wpływem podniety wywołanej bliskością uroków Xtiny uczyniłyby go całkowicie niesfornym (chyba żeby zaaplikować rzemień — co byłoby… pfe!). Ponadto: co byście jedli? Kto by o Was dbał? Gdzie złożylibyście swoje znękane głowy? Ja zostałem już uprzedzony, że we czwartek w porze obiadowej rzucona będzie dla mnie pod drzwi kuchenne pajda chleba i ser, które mam pożreć w odległym kącie pola. W obecnej sytuacji oczekuję tego z przyjemnością. W polu panuje spokój. Spokój! — Vous comprenez? Cała ta historia grozi zepchnięciem w cień Delhi durbar3. Proszę mi nie durbarzyć o durbarze! Cóż to jest durbar? Coś niedostrzegalnego! Słowami Flauberta (kiedy Bovary się żeni) — „il eut donc une noce ou, vinrent quarante– deux personnes”4. Quarante–deux to za wiele: tylko trzydzieści dwie będą hulały po domu; nie licząc Elsie, Jessie, Forda i Conrada, którzy będą jak słomki w huraganowym wietrze, bez wagi, bez siły, bez znaczenia, bez treści, bez żadnej doniosłości. Boże, miej nas w swojej opiece! Zamówiłem u Wewingreena dorożkę do Westenhangerna 2.47. C’est compris — n’est–ce pas?5 Obawiam się bowiem, że nie będę mógł wyjechać po Was osobiście. Nie zdążę wrócić na czas z Ly’ge, gdzie mam odebrać dziesiątki kanapek, sto dwadzieścia ciastek i wielką skrzynię czekoladowych pomadek. Je crois que je deviens fou, ma parole d’honneur. Enfin!6 Jessie zleciła mi Warn przekazać, byście weszli (w płaszczach) przez drzwi frontowe prosto do salonu, gdzie będą wyłożone różne rzeczy do jedzenia (mam nadzieję, że nie na podłodze, ale za nic nie odpowiadam) i herbata. O 3.40 młoda dama, mająca zaledwie czas na wygładzenie swoich piórek, kieruje kroki (w towarzystwie regentki — regent może skorzystać z okazji, by zemdleć na pięćdziesiąt minut), otóż — powiadam kieruje się ona w stronę kuchni baronostwa (gdzie biesiadnicy będą się napełniać), aby wraz z młodym kawalerem powitać tam gości. Potem zasiada w fotelu na honorowym miejscu. Młodzi książęta i księżniczki z rodów Hopkinsów, Millsów etc, etc, rozpoczynają ucztę. Damy: Graham i Gates, przyszły już o drugiej udzielić swego wsparcia. Czuwają nad rozlewaniem herbaty. Pani regentka, kasztelanka i kasztelan z pomocą damy dworu Nellie dają baczenie, mniej lub bardziej skutecznie. Jest wszakże wyraźnie zaznaczone, że regentka pod żadnym pozorem nie ma się zmęczyć. Oczekuje się od niej głównie, aby swoim promieniowaniem przysparzała chwały córce. Naturalnym biegiem rzeczy biesiada dobiega końca. Potem młoda dama unosi się z fotela i posuwając się wzdłuż stołu po swojej prawej stronie rozrywa z każdym po kolei crackera7. Młody kawaler dokonuje tegoż rytuału po swojej prawej stronie. Biesiadnicy przystrajają głowy wyjętymi z crackerów kapeluszami. Dzwonek dźwięczy wesoło! (Jest teraz godzina piąta.) W otwartych drzwiach ukazuje się choinka rozświetlona dzięki staraniom regenta (przyszedł on już bowiem do siebie po zemdleniu) i kasztelana. Oględziny wyżej wymienionej — uczta dla oczu i duszy. Rozkazujący dźwięk dzwonka! Wszyscy siadają. Następuje teraz rozdawanie prezentów przez młodą damę i jej kawalera z pomocą heroldów, wykrzykujących gromkimi głosami, krojczych (uzbrojonych w nożyce), zbierających zręcznymi cięciami plon z konarów drzewka, jucznych tragarzy, dźwigających z łatwością duże pakunki, eta, etc. 5.45 Ppoł. Biesiadnicy odjeżdżają grupami, wynajętym brekiem, przynaglani w drzwiach przez młodą damę i jej kawalera. „Reszta jest milczeniem!” Mówiąc całkiem poważnie, mamy nadzieję, że dzieciaki będą już w łóżkach wkrótce po siódmej. Nie sądzę, by zmęczyło to Xtinę o wiele bardziej, niż gdyby bawiła się z Borysem po podróży, jak zwykle, gdy odwiedza Pent. Gorąco doradzamy, by przynajmniej Elsie i Xtina spędziły u nas niedzielę, jeśli Ty musisz wrócić, aby ulżyć Twojej szwagierce w obowiązkach domowych. Nasze potrójne, wspólne serdeczności dla Was wszystkich i uprzejme pozdrowienia dla panny Martindale.8 Zawsze Twój J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w posiadaniu Katheńne Hueffer Lamb. 157. DO WILLIAMA BLACKWOODA Pent Farm; Stanford koło Hythe, Kent, 22 grudz. 1902 Kochany Panie, Nie wiem, jak tam jest w Szkocji, ale tutaj, po ostatnich mrozach, nastała taka odwilż, że roztopiła nawet oziębłość „Athenaeum”. Przydzielili mi osobną pozycję w spisie rzeczy i półtorej szpalty w środku1. Muszę przyznać, że jestem zadowolony. Edwd Clodd2 (nigdy go nie spotkałem) przysłał mi wyrazy uznania jednocześnie z listem, który otrzymał od Gissinga3. Wypowiedzi Gissinga o Młodości nie wypada mi powtórzyć — nawet Panu; przy końcu jednak prosi usilnie Clodda, by rozmawiał o książce z wszystkimi znajomymi. To świadczy o jego rzeczywistym zainteresowaniu. Ja zaś od ukończenia U k[resu] s[ił] nie napisałem nic, co mógłbym pozostawić bez zmiany: to znaczy, że praktycznie nie zrobiłem nic. To okropne — okropne. Oto wszystkie nowiny. Mam nadzieję, że w ciągu 1903 będę miał z czym zastukać do drzwi „Maga.”. A może Pan nie zechce mnie przyjąć? Niech mi jednak będzie wolno powiedzieć, że nie jestem już całkiem nie znany. Wydawnictwo „Smart Set”4 — o, nieba! co za nazwa— zwróciło się właśnie do mnie z prośbą o nowelę na 3–4 tys. słów. Zupełna drobnostka — sam Pan rozumie. Skoro tylko odzyskałem równowagę… Nie. Nie będę się wdawał w szczegóły. Wystarczy powiedzieć, że kiedy wróciła mi zdolność chłodnego rozumowania, uświadomiłem sobie, że istnieją tacy ludzie — dobrzy, przyzwoici i mądrzy — którzy posiadają nie tylko umiejętność, ale i chęć, aby usiąść i napisać żądane opowiadanie; spytałem wówczas samego siebie, czy byłoby to dla mnie stratą czy zyskiem, gdybym ja również potrafił i chciał usiąść i napisać opowiadanie — tylko dlatego, że ktoś gotów mi jest za nie zapłacić. Zwrócę się do londyńskiego biura z prośbą o trzy dodatkowe egzemplarze5. Jeden chcę wysłać do Paryża („Mercure de France”), drugi do dr Yrgö Hirna, profesora uniwersytetu w Helsingfors, który wraz z żoną przetłumaczył niektóre z Opowieści niepokojących na szwedzki oraz jakiś czas temu opublikował krytykę mojej twórczości w pewnym piśmie sztokholmskim6. Trzeci chcę wysłać do Polski, dla bardzo młodych lwów w wyjątkowo nowoczesnym piśmie literackim w Warszawie — „Chimera”7. Niech to sobie przeżuwają i niech warczą nad smakiem tej skamieliny. Putnam wydał ostatnio jedno z moich opowiadań (Tajfun) w małym tomiku8. Nie starczyło im ani elementarnych ludzkich manier, aby przesłać mi korektę, ani — zwykłej przyzwoitości, aby przesłać mi egzemplarz. Udało mi się jednak jeden zdobyć. Skład zrobili z nie poprawionego r–psu; i wychodzi na to, że dostarczam wietrzników do dziury8 — urządzenie godne amerykańskiego geniusza pomysłowości. Proszę mi wybaczyć to długie pismo — nie wymaga ono jednak odpowiedzi; z najlepszymi życzeniami dla szanownego Pana i jego bratanków, pozostaję z głębokim poważaniem Jph Conrad 158. DO M. B. MARRIOTT WATSONA Pent Farm, Stanford koło Hythe, Kent, 28 stycznia 1903 Szanowny Panie, Jakże mam odpowiedzieć na Pańską, tak mile sformułowaną prośbę? Metoda pracy autora winna pozostać jego prywatną sprawą. To istota jego życia, troska każdej sekundy dnia. Równie dobrze mógłbym obnażyć coram populo1 szczegóły dotyczące mego domowego sposobu życia, który, ufam, nie oparty jest na niczym innym jak tylko na szczerości uczuć domowników — podobnie jak metoda pracy, oparta również na prawdzie pokrewnej rodzajem: na wierności — używając słów zmarłego już pisarza — „bezwzględnej wierności prawdzie własnych doznań”. Nie roszczę sobie żadnych pretensji do inteligencji i wyobraźni, z pewnością nie do znajomości języka, a najmniej z wszystkiego — do osiągnięcia czegokolwiek niezwykłego. W ciągu ostatnich ośmiu lat opublikowałem sześć książek; z mojego punktu widzenia każda z nich stanowi dla mnie bolesną porażkę; roszczę sobie natomiast pretensje do jednego: każdy, czy przyjaźnie czy też wrogo nastawiony, kto uważnie przeczytał choć dziesięć moich stron, z pewnością rozumie, do czego zmierzam. Na obojętnych mi nie zależy. Przekonany jestem, że przeciętny czytelnik nie zwraca uwagi na metodę. I słusznie. Czemuż miałby zawracać sobie głowę (mając własną harówkę) rzeczami, których w żaden sposób nie może pojąć — podczas gdy tak czy inaczej ma przed sobą opowiadanie i niejakie szanse zrozumienia go; dzięki temu może nawet na chwilę zapomnieć o kłopotach własnego kieratu. Publiczność nie powinna sobie wyobrażać, że jest sędzią. Nie ma o tym mowy. Jest ona ławą przysięgłych — nie może się wypowiadać na temat wartości intelektualnej lub artystycznej. Nie może powiedzieć: dobrze zamierzone — źle zamierzone; lub: to dobre — to nieudane. Ona o tym nie wie. Nie ma sposobu dowiedzenia się. Apeluje się do jej uczuć; jedyne, co może powiedzieć, to: podoba mi się lub nie podoba mi się; postępuje też stosownie do wrażenia — co nie wpływa na wartość książki, choć sam autor może ucierpieć. Tłum, który jest nieśmiertelny, jest może interesujący jako maszyna polityczna; z pewnością wzrusza nas bezgraniczna niepewność jego przyszłości: nie może być jednak mowy o nawiązaniu kontaktu z niezliczoną rzeszą, której słowem jest wrzask — podczas gdy każda milcząca jednostka w tym tłumie może przemawiać (i istotnie to czyni) prosto do serc, świadomych naszego wspólnego losu, co do którego nie ma żadnej wątpliwości. Dlatego też myśli samotnego artysty nie mogą być przekazane publiczności, która nigdy nie umiera. Jakkolwiek nikłe może być ich znaczenie w ogólnym porządku rzeczy, siłę daje im obecność sumienia, a godność stała świadomość przemijania. Poza tym pisze się dla siebie, nawet wówczas, kiedy się pisze dla życia i w nadziei, że będzie się czytanym przez nieśmiertelną rzeszę. Ufam, że przyjmie Pan ten list w tym samym duchu, w jakim został napisany; jako dowód mego uznania dla pisarza, którego nazwisko jest mi znane jeszcze z czasów „New Review”. Pańskie nazwisko sprawia, że Mu odpisuję, choć oczywiście nie jestem w stanie spełnić Jego prośby. Łączę wyrazy głębokiego szacunku Jph Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w Rosenbacb Foundation, Filadelfia. 159. DO R. B. CUNNINGHAME GRAHAMA Pent Farm, 8 lipca 1903 Tres cher Ami, Twój cudowny entuzjazm dla les trois contes1 prawdziwie pokrzepił mnie na umyśle, steranym rozpaczliwym przepracowaniem. Przesyłam Ci podobiznę (wykonaną przez Jacoba, artiste photographe) Twego pokornego przyjaciela i sługi. Nie musisz się jednak kompromitować trzymaniem jej na widocznym miejscu. Tréve de plaisanteries2. Umieram od tego przeklętego Nostromo. Wszystkie moje wspomnienia ż Ameryki Środkowej wydają mi się wymykać. Widziałem ją przelotnie 25 lat temu — taki krótki rzut oka. To za mało, pour bâtir un roman dessus3. A jednak żyć trzeba. Kiedy to będzie zrobione, nigdy już nie ośmielę się spojrzeć Ci w oczy. Tymczasem (i zawsze) Tout ? vous4 Jph Conrad Présentz mes devoirs ? Madame votre Femme.5 Co z powieścią?6 Kiedy wychodzi? Wyznaję, że sama wzmianka o temacie zrobiła na mnie wrażenie i wywołała zainteresowanie. Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Dartmouth College. 160. DO JOHNA GALSWORTHY’EGO Pent Farm, 22 sierpnia 1903 Kochany Jacku, W tej chwili napisana jest połowa książki1, ja zaś jestem na pół żywy i całkowicie zidiociały. Jeśli chcesz spełnić swój obowiązek w stosunku do człowieka, dla którego tak wiele już zrobiłeś, to przyjedź tu koniecznie, kiedy tylko będziesz mógł najprędzej. Praca w warunkach, które — jak mniemam — są przeważnie wytworem mojej osobowości, wywołuje skarłowacenie i demoralizację. Broniąc się przeciwko tej demoralizacji, ponoszę główny ciężar walki, a moi przyjaciele — koszty. Kiedy się o tym pomyśli, wszystko wydaje się bardzo piękne i inspirujące, i podnoszące na duchu, i zachęcające i — nie przychodzi mi już na myśl więcej pięknych słów. Jeśli Pawling jest w Londynie, to w poniedziałek otrzyma mój list z zapytaniem o The Pharisees — ja też zastanawiam się, co się dzieje. Nie pisałem do Ciebie, bo — słowo daję — wstydziłem się pisać do kogokolwiek. Odnoszę dziwne wrażenie, jakbym stawał się czymś w rodzaju wykolejeńca. Duchowego i moralnego wykolejeńca. O niczym nie wiem nic nie myślę — nad niczym się nie zastanawiam — odcinam się od wszystkiego — a i tak ledwo mogę coś zrobić lub raczej: ledwo się wlokę od jednej nieszczęsnej noweli do drugiej — coraz głębiej grzęznąc w bagnie. Bardzo nas ucieszyła wiadomość, że zdrowie Twego Ojca istotnie się poprawiło. Pozdrów od nas wszystkich, proszę, tak miło, jak potrafisz. I przyjedź. Myśl o Twoim wyjeździe za granicę napawa mnie przerażeniem. Czemu? Nerwy? Czy nie sądzisz, że powinienem Cię przeprosić za ten głupi list? Robię to! Robię to! Jph Conrad Serdeczności od Jessie. Borys oczekuje Cię z dnia na dzień. Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Birmingham University. 161. DO JAMESA B. PINKERA Pent Farm, 22 sierpnia 1903, sobota Kochany Panie, Oto połowa książki, około 42 000. Stanowi to tylko jedną część, pierwszą, zatytułowaną: Srebro kopalni1. Myślę, że będziemy musieli w którymś miejscu rozdzielić to na dwie części, dla równowagi z drugą połową, zaplanowaną w dwu częściach: II Izabele i III Latarnia morska. Części te stałyby się wówczas kolejną III i IV. Nie wiem jednak, w którym miejscu przedzielić i jaki dać tytuł. Zastanowimy się nad tym, kiedy będzie na czysto przepisane na maszynie. Dlatego też proszę powiedzieć maszynistce, by nie numerowała rozdziałów. Nigdy jeszcze nie pracowałem tak ciężko — i z takim niepokojem. Wynik jest jednak dobry. Pan wie, że nie przypisuję sobie żadnej zasługi za to, co robię — dlatego też mogę osądzać własne wyczyny. Nie ma co do tego wątpliwości. Może Pan być pewny silnej pozycji, gdy Pan będzie próbował to gdzieś umieścić. To najprawdziwszy Conrad. A zarazem powieść bardziej czysta i prosta niż cokolwiek, com napisał od Szaleństwa Almayera. Do drugiej połowy dużo już zostało zrobione — przelane na papier; nie nadaje się jednak do pokazania, nawet Panu. Właściwie nie jest jeszcze przepisane na maszynie. Żonie dokuczała ostra newralgia (tak podejrzewam) w prawym ręku, opóźniając ukończenie nawet tej części; jak Pan bowiem wie, dużo pracuję nad maszynopisem. Jeśli zechcą rozpocząć druk (w odcinkach), powiedzmy, we wrześniu2, może im Pan spokojnie pozwolić — jak Pan bowiem wie, w najgorszym wypadku H.3 jest w rezerwie (wiadomość całkiem poufna, oczywiście). Nie ma bowiem powodu do tego rodzaju obaw. Jeśli się załamią, nastąpi to p o ukończeniu tej piekielnej rzeczy. Tak czy inaczej, nędzne jest to życie. Czy posłał Pan coś w tym miesiącu Watsonowi4? Nie ośmielam się zrealizować czeku. Miałem już tak wszystkiego dosyć, że nie napisałem do Pana wcześniej; zresztą moim ratunkiem jest zamykanie oczu i uszu na wszystko — inaczej nie mógłbym napisać nawet linijki. A przecież czasami nie potrafię zapomnieć — przypominają mi się sklepikarze i spada na mnie cała groza. Niech to diabli! Może Pan łaskawie postara się pomóc mi dobrnąć do końca, a potem zobaczymy, jak stoimy. Jeśli połowa zysku (która należy do Pana) nie spłaci Pana całkowicie, sądzę, że z mojej połowy będę mógł pokryć, powiedzmy, jedną trzecią pozostającego długu, zostawiając coś sobie (po uregulowaniu rachunków) dla złapania oddechu. Potem nie będzie już innego wyjścia, tylko natychmiast zabrać się do pracy nad opowieścią śródziemnomorską, która jest zakontraktowana5. Co się wówczas stanie z Ocaleniem, sam diabeł nie wie! Dość już. Głowa mi pęka od tych głupich kłopotów. Jeśli będzie Pan u Wellsa, proszę również mnie odwiedzić. Oprzejme pozdrowienia. Pański Conrad P. S. Czy wie Pan coś na temat terminu dla Przygody6? Korekta wlokła się okropnie. A jednak — kto wie — opowieść wydaje się bardzo obiecująca. Może się powiedzie. Tekst wg oryginału angielskiego w posiadaniu J. D. Gordana, Nowy Jork. 162. DO FORDA MADOXA HUEFFERA [IX 1903]1 Kochany Fordzie, Tą samą pocztą, wysyłam ostatnią korektę do Beccles2. Masz rację. To okropieństwo (którego nigdy nie widziałem) vous donne froid aux os!3 Tekst idzie. Ostatnie Twoje poprawki są pierwszorzędne i całkowicie zadowalają moje poczucie trafności. Pozostaje jednak problem dat! I tu, drogi chłopcze, nie masz wcale do czynienia z moją tępotą. Całkowicie rozumiem uczucie, które skłoniło Cię do umieszczenia ich tam. Masz jednak do czynienia z głupotą, która nigdy nie pojmie, że można przez sześć lat pracować nad zwykłą powieścią. Takie nierozważne wyznanie mogłoby być natychmiast wykorzystane przez wszystkich, którym ta książka się nie spodoba. Nie łudź się; nikt nie zrozumie uczucia; dostrzegą jedynie fakt, który nie tylko im nie zaimponuje, ale dostarczy okazji do drwin. Każdy, kto zachce zabawiać się dyskredytowaniem, będzie miał drogę utorowaną. Nie obchodzą mnie najwybitniejsi nawet zoile — nie chcę jednak widzieć, jak będą obmacywać swoimi wstrętnymi łapami książkę (która mnie obchodzi) bardziej, niż jest to nieuniknione. W cyfrach uderza jedynie to, co oczywiste; wyobraź ich sobie — któregokolwiek z nich — mówiącego — ale sam możesz sobie wyobrazić, co194 powiedziałby recenzent. Napadną na oczywisty brak proporcji. Drwiny ze współpracy — drwiny z tych dwóch ludzi którym sześć łat zajęło napisanie „tej bardzo przeciętnej opowieści”, podczas gdy R. L. S.4 sam tworzył swoje arcydzieła etc, etc. I taki a taki może w rok napisać powieść, która jest czymś więcej niż ta, mniej owaka, bardziej inna. Ponadto myśmy w istocie nie współpracowali sześć lat. Zaczęliśmy w grud. 1900, a skończyliśmy w lipcu 1902. Reszta to opóźnienie — potworne opóźnienie — ponieważ nie mogliśmy dostać się wcześniej do druku. Czemu obnażać nasze prywatne, sprawy, ku uciesze niezliczonych świń? Nie zapomnij, że oni mogą także powiedzieć: z pewnością ci panowie nie pracowali sześć lat nad tą książką! Pełnych sześć lat! Po co zatem to obnoszenie się z datami? Jeśli to zaś prawda, to szczerze mówiąc, nie mają z czego być dumni: książka jest niezła — nie jest to jednak dzieło epokowe. Nawet Flaubert nie pracował sześciu lat nad Mme Bovary, która jest dziełem epokowym. Mettez vous au point un peu5. Dwoma datami nie można wyrazić uczucia. Ja je rozumiem w świetle Twojej notatki, która przecież nie jest przeznaczona dla recenzentów. Wywołała ona we mnie wiele wątpliwości i pewne wyrzuty sumienia; wzruszyła mnie. Czy wiesz, mon tr?s cherr6, że ja również nie żałuję tej Seraphiny z 1896 r., która stała się Przygodą w 1903. Il faut garder une certaine mesure7. Niech to będzie książka 20 wieku. Grudz. 1900 — wrz. 1903 wygląda dostatecznie imponująco. Zbyt długo! Grudz. 1900 — lipiec 1902 brzmi o wiele lepiej i dostatecznie długo dla sumienia artystycznego. I tak nikt by nie uwierzył, żeśmy obaj przez 3 lata pracowali nad tą opowieścią. Poza tym jest ogólnie wiadome, że książka już od pewnego czasu była gotowa. Robienie korekt nie jest tym samym co pisanie — z punktu widzenia krytyka. Nie miałbym żadnych zastrzeżeń w stosunku do wyjaśnienia: Powieść ta, napisana z innego punktu widzenia przez F. M. H. w 1896, pod tytułem Seraphina, stała się w końcu 1900 przedmiotem współpracy z J. Conradem i po licznych dyskusjach zakończona została w obecnej postaci w lipcu 1902. To jedna możliwość. Oczywiście obala to naszą teorię o spoistej współpracy. Obalają ją również daty 1896—1903. To drobiazg. Ale przypisanie temu sześciu lat jest bez sensu ze względu na samo wyolbrzymienie. Rozważ rozróżnienie w nocie lub przyjmij moją propozycję grudz. 1900 — lipiec (lub sierp.) 1902. Lub w ogóle nic peut–?tre. A quoi bon?8 Zrobiłem to raz — i nikt nie zwrócił uwagi, ponieważ niczyja wrodzona głupota nie została sprowokowana9. Ceci est une autre affaire10. Bądźmy raczej przesadnie ostrożni11. Serdeczności. J. Conrad P. S. Mimo wszystko korektę zwracam Tobie. Tekst wg oryginału angielskiego w posiadaniu Katberine Hueffer Lamb. 163. DO JOHNA GALSWORTHY’EGO Pent Farm piątek [X–XI 1903]1 Kochany Jacku, Przykro mi powiedzieć, ale nie czuję się lepiej — może troszeczkę lepiej na duchu, ale wciąż w stanie pożałowania godnego kalectwa cielesnego. Byłem przez cały ten rok rozpaczliwie niewydolny. Książka winna już być skończona. Gdyby tak było, mógłbym istnieć; teraz odnoszę wrażenie, że posunęła się zbyt daleko, by ją odratować. No, ale jeśli potrafię skończyć te 40–45 tys. słów w ciągu najbliższych sześciu tygodni — to może jeszcze będę uratowany. Widok biednego malca powinien zmusić mnie do wysiłku. Nieuczciwie siebie samego napominam, by pisać cokolwiek, byle co, jakieś banialuki — i nawet tego nie potrafię, jak gdyby ciążyła na mnie klątwa wrażliwego sumienia. Ale tak nie jest! To tylko niemoc, nic innego — niestety! Daj mi natychmiast znać, co ustaliłeś z P.2 Denerwuję się tym. Zawsze Twój Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Birmingham Unwersity. 194. DO KAZIMIERZA WALISZEWSKIEGO Pent Farm, 27 października 1903 Szanowny Panie, Pawling przesłał mi właśnie Pański list i śpieszę donieść, że jestem całkowicie do Pana dyspozycji; ośmielam się jednak prosić o bliższe określenie rodzaju informacji, jakich Pan sobie życzy. Odnoszę wrażenie, że szczegóły dotyczące mego życia „przedliterackiego”, jeśli je można tak nazwać, nie mogą w żadnym wypadku interesować tej elity towarzyskiej, o której Pan wspomina. Życie moje było wówczas urozmaicone, lecz pogmatwane. Poza tym muszę wyznać, że nie lubię być uważany za niezwykłe zjawisko w literaturze. Moje życie pisarza rozpoczęło się w 1895 r. Ufam, że jest ono uczciwe, choć trudne. Wszelako, drogi Panie i znakomity rodaku, proszę mi wierzyć, że dla Pana potrafię pokonać nawet moją odrazę do reklamy. Poświęcenie tego drobnego kaprysu jest niczym, gdy idzie o studium Pańskiego pióra! Proszę przyjąć, drogi Panie, moje szczere i najgłębsze wyrazy szacunku dla Pana oraz wielkiego podziwu dla Pańskiej pracy. Józef Conrad (Korzeniowski) P. S. Otwieram kopertę raz jeszcze, bo właśnie otrzymałem Pański miły I łaskawy list. Pragnę nadmienić, że nie jestem w tej chwili u siebie (adres jak powyżej), lecz u przyjaciela, dokąd to list Pana został przesłany i dotarł z jednodniowym opóźnieniem. W ciągu tygodnia prześlę Panu garść notatek. Co się tyczy bibliografii, to byłoby najszybciej — jeśli Pan zezwoli — przesłać Mu brakujące tomy. W załączeniu mały spis ogrrromnej! pracy. Proszę przekreślić tytuły znanych Panu książek i odesłać mi niniejszą kartkę. Tak! Heinemann jest czarujący; w stosunkach ze mną jego wydawnictwo odznacza się niespotykaną delikatnością. Miło mi to powiedzieć. Szczerze oddany J.C.K. Zamieszczamy w tym wyborze wszystkie 8 zachowanych listów Conrada do Kazimierza Waliszewskiego. Dwa z nich, datowane 15 listopada i 5 grudnia 1903 r., pisane były po polsku; pozostałe w języku francuskim. Tekst listów francuskich wg Lettres francaises; teksty polskie podał Waliszewski w „Ruchu Literackim”, 1927 nr 6. 165. DO KAZIMIERZA WALISZEWSKIEGO Pent Farm, 8 list. 1903 Drogi Panie i Kolego, Pewne rzeczy trudno jest wytłumaczyć — szczególnie poniewczasie. Uważam Przygodę1 za rzecz absolutnie błahą: współpracowałem nad tym w czasie, kiedy nie mogłem robić nic innego. Łatwo mi przychodziło opowiadać o różnych wydarzeniach bez przejmowania się przedmiotem. Cel nasz był czysto estetyczny: właściwe oddanie pewnych scen, pewnych sytuacji. Było nam również przyjemnie móc pokazać, że potrafimy napisać coś, co w danej chwili będzie bardzo poczytne. Heroiczna ewangelia Św. Henryka2, mój drogi Panie, króluje na całej ziemi i — jak Pan wie istnieje wiele sposobów wykpiwania jej. Podczas pracy nad tą machiną bywały chwile, kiedy było nam z Huefferem niezmiernie wesoło. Dbaliśmy jednak bardzo o stronę techniczną. Przyzna Pan, że dobrze napisane. Flaubert (oto prawdziwy święty) dobrze się musiał wytężać, by dojść do swego czarodziejstwa. Prasa poświęca temu dużo miejsca! „Times”, który raczył roztoczyć nieufną i mrukliwą protekcję nad dwoma moimi ostatnimi książkami Młodością i Tajfunem, pozostałych „on nie znać”) — wydał okrzyk ulgi I wdzięczności. Mówię: wdzięczności. Jest tam to słowo. Artykuł w „Daily News” (specjalny: na prawie całą szpaltę) zaczyna się od zdania: „This is the real thing3” — i dalej w tym duchu. I wreszcie ostatni powód: obaj z H. chcieliśmy wypróbować swoje siły z myślą o poważnej powieści, którą mamy zamiar kiedyś napisać. Akcja obracałaby się wokół obrazu starego i sławnego malarza, uwikłanego w podłe i nikczemne intrygi. Wielki ten człowiek odniósł już pewien sukces, ale — właśnie dlatego że jest wybitnym artystą — pozostał niezrozumiany. Można wiele wydobyć z takiego tematu — mówić, co się myśli o sztuce, szybującej nad nami, i o materializmie, wczołgującym się w nasze życie. H. posiada w tych sprawach dużą wiedzę dzięki swojej rodzinnej tradycji, własnym dociekaniom oraz de visu4, jako że był bliskim przyjacielem Forda Madoxa Browna podczas ostatnich sześciu lat jego życia. Wszystko to, drogi Panie, proszę zachować w ścisłej tajemnicy. Prawdopodobnie książka nigdy nie zostanie napisana. Chcę jednak być wobec Pana całkowicie szczery. Tysiąckrotne pozdrowienia szczerze oddany J. Conrad K. 166. DO KAZIMIERZA WALISZEWSKIEGO Pent Farm, 15 listopada 1903 r. Szanowny i łaskawy Panie! Piszę dziś do wszystkich moich wydawców, a że Pan postarał się już o Typhoon, więc Heinemann będzie miał do przesłania Panu Inheritors i Nigger; Blackwood zaś Lord Jim i Youth. Pierwsze dzieło moje: Almayer’s Folly, obawiam się, niełatwo będzie dostać, gdyż niewielka edycja dawno już wyczerpana została. Z jednym egzemplarzem u nas w domu żona moja — której był ofiarowany jeszcze w jej panieńskim stanie — naturalnie rozstać się nie może. Zamierzam udać się do wydawcy, du reste mes relations avec celui–l? sont assez tendues.1 Uczuwam wyrzuty sumienia przy takim zarzucaniu Pana moimi książkami. Dość będzie jednak paru stronic w każdym tomie, aby dać Panu wyobrażenie o tym, czego próbowałem i co udało mi się dokonać. W każdym razie racz je przyjąć, jako jedyny dowód, który dać mogę mojej admiracji dla Pańskiej pracy, którą, niestety! znam źle, i ocenić, jak należy, zapewne zdolnym nie jestem, ale którą, ufam, potrafiłem systematycznie odczuć. Uważam sobie za szczęście i za niemały zaszczyt wracać do kraju (że się tak wyrażę) pod pańskim przewodnictwem. A jeżeli Pan zechce uwierzyć mi na słowo i powie, że pływając po kuli ziemskiej, nigdy, ani myślą, ani sercem, od kraju się nie oddaliłem, to pewno zostanę przyjętym na stopie rodaka u nas, pomimo mojej angielszczyzny. Proszę Łaskawego Pana przyjąć… itd. Konrad Korzeniowski P. S. — Non! Non! Ne dites pas phénomene. Co sent le Maxime Gorki a plein nez. Ils sont étonnants ces braves Russes: all their geese are swans. Enfin, c’est leur affaire. Pour ma parł, je n’ai jamais été ni vagabond ni aventurier de profession, ni une espéce de sauvage converti. Les notes et la photographie suwront dans peu de jour.2 167. DO KAZIMIERZA WALISZEWSKIEGO Petit Farm, 20 list. 1903 Drogi Panie, Tysiąckrotne dzięki za Pański zacny list. Książka również nadeszła. Żonę moją wzruszyła szybkość Pańskiej reakcji. Bardzo byłem zajęty i nadal jestem, rok już bowiem mija, a mojej nędznej powieści1 daleko do końca. Najgorsze jest to, że czuję się zniechęcony i zmęczony całym tym wysiłkiem, który do niczego nie prowadzi. Szaleństwo Almayera zacząłem pisać tak sobie, niewiele myśląc, aby wypełnić czymś poranki w czasie swego dość długiego pobytu w Londynie po powrocie z trzyletniego pływania po morzach południowych2. Oto szczera prawda. Miałem 32 lata: Nic o niczym nie wiedziałem. Dziś też niewiele więcej wiem. Na razie nie mam nic więcej do powiedzenia. Późno już. Ogarnia mnie senność. Czuję się głupszy niż zazwyczaj. Nie ma wątpliwości, drogi Panie, że skorzystamy z okazji odwiedzenia Pana w przyszłym roku, jeśli — tak jak planujemy — będziemy w Paryżu. Proszę łaskawie przekazać Małżonce wyrazy mojego głębokiego poważania. Zawsze szczerze oddany 168. DO JAMESA M. BARRIE’EGO Pent Farm, Stanford koło Hythe, Kent, 23 list. 1903 Kochany Panie, Jak zwykle, byłem zbyt wielkim optymistą. Pański miły list zastał mnie w łóżku i choć wyczołgałem się zeń dzisiaj, nadal jestem w pozycji leżącej i piszę do Pana na podkładce, okropnym wiecznym piórem. Jeszcze jeden stracony tydzień — z tych niewielu pozostałych na tę głupią książkę1, którą piszę — jeśli to w ogóle można nazwać książką. Obawiam się, że będzie to raczej zwykły zadrukowany papier. Jest tam pewna doza taniej szczerości, jakiś cień intencji (której nikt nie dostrzeże), a nawet i pewien „artystyczny!” cel — w sumie jednak nic z tego nie będzie, ponieważ nigdy nie czułem, że trzymam temat w garści: ciągle musiałem za nim gonić; i do końca będę go tak gonił. Tego rodzaju nastrój prowadzi do zwykłej paplaniny. Sam podejrzewałem, że masę jest w tym paplaniny, ale kiedy parę dni temu dowiedziałem się, że w „Harpersie”2 bardzo byli zadowoleni z pierwszej części — nie mam już co do tego żadnej wątpliwości. Usiłuję samego siebie przekonać, że pozostałe dwie części wywołają w nich przerażenie. Wątpię w to jednak: sam jestem zbyt przerażonyPraktycznie biorąc, przez cały ten rok kuśtykałem o dwóch laskach właściwie bez przerwy od marca. Niewątpliwie zbyt dużo siedziałem murem i, co gorzej, z uczuciem, że całe to siedzenie nie przynosi dobrych rezultatów. To uczucie z pewnością pogarszało gościec w tym samym stopniu co brak ruchu. Serdeczne podziękowania za „historię łodzi”. Wszystko może się zdarzyć w otwartej łodzi. Wypadek ten jest dostatecznie wiarygodny per se. Wyłaniają się jednak pewne trudności psychologiczne. Marynarze nie zachowaliby się bowiem w ten sposób wobec swego oficera qua oficera. Musiałyby uprzednio już istnieć jakieś podstawy do antypatii. W charakterze człowieka tego pokroju, zdolnego do wywołania tak silnej antypatii, leżałoby również natychmiastowe rozstrzygnięcie sytuacji — nawet przy ryzyku, że zostanie wyrzucony za burtę. Z drugiej zaś strony, jeśli nienawidzili go do tego stopnia, to mogli mu raczej dać w łeb niż morzyć go głodem w łodzi — to ostatnie wydaje mi się dosyć nieprawdopodobne dla grupy przeciętnych marynarzy. Jest zbyt nieludzkie, a za mało brutalne. Subtelne pomieszanie motywów i wydarzeń w tej historii nasuwa mi przypuszczenie, że wymyślona została przez szczura lądowego obdarzonego wyobraźnią, lecz pozbawionego dostatecznej znajomości szczegółów, co usuwa grunt spod jego podstawowego założenia. Jestem jednak Panu bardzo wdzięczny za wspomnienie mi o tym, ponieważ podsunęło mi to pomysł czegoś prawdziwie wiarygodnego. Będzie z tego nowela — kiedy Bóg da. Skoro tylko będę mógł, przyjadę do Londynu — którym obecnie jest Pan — jeszcze co prawda nie na kolację (oznaczałoby to nocowanie w mieście), ale na tę godzinę — po czwartej; do ograbienia Pana z tego czasu któregokolwiek bądź dnia czuję się upoważniony Jego łaskawym listem. Napiszę jednak raz jeszcze, zapytując, czy dzień będzie Panu odpowiadał.. Kreślę się, łącząc wyrazy serdecznej przyjaźni Jph Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w New York Public Library. 169. DO JOHNA GALSWORTHY’EGO PentFarm, 30 list. 1903 Mój kochany Jacku, Znowu chorowałem. Właśnie zszedłem na dół, chwiejący się, słaby i zniechęcony. Robota nie tknięta. Brak mi energii do borykania się. Wszystko wydaje mi się czarne, ale sądzę, że to przejdzie, i w każdym razie próbuję nie poddawać się rozpaczy. Niemniej czuję, że tracę grunt pod nogami. Zanurzony jestem w wodzie po pas. Wiesz, mój drogi, to nie tyle sprawa częstych ataków gośćca, ile tego, że i pomiędzy nimi czuję się tak cholernie chory na ciele i duszy. Nigdy tak dawniej nie bywało. O pisaniu mowy nie ma — w mózgu szaleją bezładne obrazy. To czasem całkiem przerażające. Napisałem właśnie do pani Hoare, odmawiając jej zaproszeniu na wieczorną imprezę ósmego i na kolację u Smitha 10–tego. Parę dni temu dostałem kartkę, a tymczasem pojawiają się ogł., że pierwsze wydanie zostało wyczerpane w miesiąc po ukazaniu się1. Poszło lepiej niż z jakąkolwiek moją książką. Et voil?! To ci „romans”! Próbowałem (leżąc na wznak na łóżku, ze spuchniętym kolanem i nogą w kostce) wymyślić tytuł. Nie mogę jednak wymyślić nic lepszego niż Phylacteries2. Jeśli nie może być Pharisees, to ten drugi tytuł wydaje mi się odpowiedni. Czy P[awling] nie zgadza się nań ze względu na „wziętość”? O co mu idzie? Czemu im sam nie dasz popróbować znalezienia tytułu, jeśli są tacy wybredni. Były jakieś podobne kłopoty z Murzynem, pamiętam3. Niezależnie jednak od tytułu ta książka, mój kochany Jacku, da Ci solidny grunt pod nogami. Przy następnej rozpoczniesz wspinać się wzwyż — i budować. Cieszę się, że żyłem dostatecznie długo, by to zobaczyć, i że mam dosyć rozumu, by wiedzieć, żeś odnalazł siebie. Przyjedź, mój drogi Jacku, kiedy tylko będziesz mógł, i wesprzyj mnie przez dzień lub dwa. Przywieź wszystko, coś napisał, aż do ostatniego słowa. Chcę wszystko zobaczyć. Nasze serdeczności dla Was. Zawsze Twój Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Birmingham Unwersity. 170. DO HERBERTA GEORGE’A WELLSA Pent Farm, 30 list. [19]03 Kochany Panie H. G., Istotnie, wcale się Pana nie spodziewałem przy tej okropnej pogodzie, szczególnie że Jessie doniosła mi o Jego przeziębieniu. W dzień po naszej wspólnej podróży zmuszony byłem położyć się do łóżka z powodu (tym razem) kolana. Nawet wtedy nie czułem się zbyt rześko, bo w przeciwnym wypadku byłbym uległ Pańskim pochlebstwom i został w mieście na kolacji i pogawędce. Źle jest ze mną — nie ma co ukrywać. Nie tylko mam okropne zaległości w bazgroleniu, ale brak mi „sprężyny”, by sobie z nim skutecznie radzić. Dawniej, kiedy pływałem po morzu, byle trudność zachęcała mnie do wysiłku; widzę, że teraz tak nie jest. Niech Pan jednak nie myśli, że się poddałem; mam tylko nieprzyjemne poczucie tracenia gruntu pod nogami. Dowiedziałem się, że P[rzygoda] ma drugie wydanie. Nie ma to oczywiście wielkiego znaczenia, ale w każdym razie lepiej mi się powiodło z tą książką niż z jakąkolwiek inną. Czy M. in the M.1 dobrze idzie ale tak naprawdę? Ostatecznie, mój miły Panie, przy całej naszej wierze w nasze dobre intencje i nasze osiągnięcia, papierowy (jak go nazywam) sukces nie jest dostatecznym pokrzepieniem. Uważam tak, ponieważ dla mnie pisanie — jedyny możliwy sposób pisania — polega wyłącznie na przekształcaniu energii nerwowej w zdania. Jestem pewien, że ż Panem rzecz się ma podobnie, choć w Jego przypadku to203 dissipant2 inteligencja daje sygnał — impuls. U mnie to sprawa przypadku — głupiego przypadku. Jest jednak faktem, że z chwilą gdy energia nerwowa zostaje wyczerpana — zdania nie przychodzą — i żaden wysiłek woli nic na to nie pomoże. Niech Pan sobie nie wyobraża, że narzekam. Mam szczęście dziesięciokrotnie większe, niż na to zasłużyłem. Bardzo jest głupia cała ta gadanina, ale pomartwienie Pana przynosi mi trochę ulgi. Zawsze oddany J. Conrad Serdeczności od nas dla wszystkich domowników. Wzruszony jestem skruchą Archera3 (byłby to tytuł dla noweli). Odnoszę wrażenie, kochany Panie, że po cichu i niemal ukradkiem robisz dla mnie bardzo wiele i gdyby nie Pan, to mnóstwo ludzi nie wiedziałoby nic konkretnego o moim istnieniu, a jeszcze mniej o zawiłej formie moich opowieści. Z wielką przyjemnością poznam prof. Yorka Powella4. Proszę nie zapomnieć o przysłaniu mi książki Miecznikowa5. Jestem jej naprawdę ciekaw. P. S. Wstałem już z łóżka, ale nie ośmielam się jeszcze wychodzić. Czuję się jak zupełna ruina. Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece University of Illinois. 171. DO KAZIMIERZA WALISZEWSKIEGO Pent Farm, 5 grudnia 1903 Kochany i Łaskawy Panie, tysiączne dzięki za przyjacielski list, który w tej chwili odbieram. Zaczynam przepraszając za cienki papier, którego używam dla moich rękopisów. Już jest późno. Innego nie mam pod ręką; więc zdejmując kartkę 567 powieścidła, które się w tej chwili pisze1, zwracam się do Pana. Tygodnik „Kraj”, o którym Pan mówi, jest zapewne petersburski „Kraj”. W takim razie Pan zapewne zna p. Włodzimierza Spasowicza, przyjaciela mojego Wuja, śp. Bobrowskiego, do którego pamiętników (wydanych we Lwowie 1900 roku) p. Spasowicz napisał przedmowę. Mój ojciec, Apollo Korzeniowski (syn Teodora, kapitana W. P.), po ożenieniu się dzierżawił wieś w majątku pani Melanii Sobańskiej. Rodziłem się w grudniu 1857. Później moi rodzice przenieśli się do Warszawy. W 1862 roku mój ojciec był osadzony w fortecy warszawskiej, a po kilku miesiącach wysłany do Wołogdy. Towarzyszyłem rodzicom moim na wygnanie. Przeniesiono ich potem do Czernihowa, tam matka moja umarła. Zaledwie ją pamiętam; ale z tego, co słyszałem, i z listów jej do braci, które później czytałem, wiem, że była kobietą niepospolitego ducha i umysłu. Młodszy jej brat, Stefan Bobrowski, był znaną osobistością w 1863 roku. Po jej śmierci bawiłem na wsi u Wuja Tadeusza. Mój ojciec, uwolniony w 1867 roku, zabrał mnie z sobą do Galicji. Umarł w Krakowie, w 1869— ym roku. Pan Stefan Buszczyński (literat znany w swoim czasie) napisał krótki życiorys jego, p. t. Mało znany poeta. Pogrzeb jego był okazją demonstracji ze strony młodzieży Uniwersytetu Krakowskiego. W Krakowie też chodziłem do szkół, ale już w 1874 roku kraj opuściłem, idąc na morze. O Tadeuszu Bobrowskim, moim Wuju, opiekunie i dobrodzieju nie mogę na zimno pisać. Do dzisiejszego dnia, po latach dziesięciu, zostaję pod ciężkim wrażeniem mej straty. Był to człowiek wielkiego charakteru i niepospolitego rozumu. Chętki mojej do marynarki nie rozumiał, ale z zasady nie przeciwił się. W ciągu 30 lat wędrówek moich (od 1874—1893) widziałem go cztery razy, ale jakiekolwiek dodatnie strony, mój charakter posiada, zawdzięczam je przywiązaniu jego, opiece i wpływowi. Ostatnie dwa razy (już jako poddany angielski) odwiedziłem go na Ukrainie w 1896 i 1893 roku. Życie moje na szerokim świecie w książkach moich znajduje się. Kariery nie szukałem, może być, że nic o tym nie wiedząc, szukałem wrażeń. Teraz koniec. Bez stosunków, znajomości i protekcji patrzę na przeszłość z przyjemnością — bądź co bądź dałem sobie radę. Życie moje marynarskie, chociaż kierowane głównie ciekawością (a także czystym zamiłowaniem do rzemiosła), odbyłem porządnie, zdając wszystkie egzaminy, które zdać wypadało, zdobywając sobie (w mojej skromnej sferze) uznanie od ludzi, którzy z pewnością nie z rozrzewnieniem świadczyli o mnie jako o „dobrym marynarzu i godnym zaufania oficerze okrętu”. W dość ciężkich przeprawach, zdaje mi się, że tradycjom wybranego stanu zawsze wierny byłem. W 29–tym roku życia miałem moją pierwszą komendę okrętu, co nieźle, przyznasz, dla cudzoziemca bez żadnych stosunków. Tych nigdy nie szukałem, a muszę oddać Anglikom sprawiedliwość, że mi nigdy czuć nie dano” że byłem cudzoziemcem. Uważam się za ostatniego z marynarzy żeglowych. W każdym razie nikt o tym dawnym życiu morskim pisać już nie będzie.. Jako dzieło wyobraźni Murzyn pieczętuje tę epokę największej doskonałości, a zarazem i końca floty żaglowej. Czuję to dobrze każdy raz, gdy spoglądam na kanał brytański, gdzie tylko dym kominów widzieć można teraz. Tak na morzu, jak na lądzie mój punkt widzenia jest angielski; ale z tego nie należy wyprowadzać, że stałem się Anglikiem. Tak nie jest. W moim razie homo duplex2 ma więcej niż jedno znaczenie. Pan mnie zrozumie. Nie rozciągam się w tej kwestii. Oczywiście, przechodząc do pisania, talent jakiś mam. To nie zasługa. Czy go używam sumiennie, to niech Pan osądzi. Ja wiem, że staram się o pisarską uczciwość. Ale i to niewielka zasługa. Czy mi się udaje? Nie wiem — albo raczej wiem, że nie. Oddać wiernie świat wewnętrzny, jak go się widzi, i wyrazić swoje prawdziwe poczucie życia wewnętrznego (które jest duszą ludzkiej działalności) w dziele wyobrażenia rzecz trudna. Możliwą wszelako zawsze jest szczerość absolutna — szczerość intencji, rozumie się. Robimy, co możemy. Kończę tutaj, przepraszając Kochanego Pana za przerażające rozmiary tego listu. Dodaję notatkę dat. Żona moja, dziękując za uprzejme wyrażenie Pana, oznajmuje gotowość swą pożyczyć Mu jej egzemplarz Almayers Folly. Spodziewam się wszakże co dzień odpowiedzi od wydawcy. Almayer’s Folly zaczęte w 1889. Pisane po trochu po całym świecie. Skończone w roku 1895. Outcast of the Islands 1895. Lagoon, Outpost of Progress, Idiots 1896, Nigger of the „Narcissus”, wrzesień 1896 — luty 1897, Karain, The Return 1897. Youth, Heart of the Darkness, 1898, Lord Jim, październik 1898 — lipiec 1899. Jednocześnie współpracownictwo w tworzeniu The Inheritors. The Inheritors i początek Romance w tym samym współpracownictwie 1900, Typhoon, Folk, Amy Foster 1900–1901. To–morrow styczeń 1902. Skończono Romance kwiecień 1902. The End of the Tether listopad 1902. Od tej pory źle pracowałem. Chory. Brak myśli. Koło moich czytelników jest bardzo szczupłe. Życie stało się teraz o wiele cięższe. Piszę z trudnością, powoli, przekreślając ciągle. Co za psie rzemiosło! „Kunszt to za przedni!”, jak ten drogi i dobry Henry James powtarza, wznosząc do nieba ramiona, ile razy się widzimy. Rzecz wzruszająca, gdy się słyszy to z ust człowieka, który sięga lat sześćdziesięciu, z czterdziestką tomów dzieł prawie bez zarzutu. P. S. Tak jest, łaskawy Panie! Dużo byłoby do powiedzenia, w każdym razie dla mnie długo do wysłuchania. Oby tylko danym nam było spotkać się wkrótce. Czy Pan czasem do Anglii zagląda? Ja tylko o jakieś 5 mil angielskich od Folkestone mieszkam. Mógłby mnie Pan odwiedzić po drodze między Paryżem a Londynem, choćby na jeden nocleg tylko. Proszę nie zapominać! 172. DO KAZIMIERZA WALISZEWSKIEGO grudzień 1905 Szanowny Panie, Oto i ona. Wcale niepodobna do mnie. Jestem starszy, chudszy i mniej wymuskany. Głupiec retuszer wpadł na pomysł, by retuszować koniec mego nosa, nadając mu wygląd izraelicki, którego w rzeczywistości nie posiada. W załączeniu niektóre recenzje moich książek. Proszę nie posądzać mnie o megalomanię. Chciałem tylko dać Panu jakieś pojęcie o tym, co o mnie tu mówią. Gazety są głupie! Szczerze oddany. 173. DO KAZIMIERZA WALISZEWSKIEGO Pent Farm, 16 grudnia 1903 Drogi Mistrzu, Tysiąckrotne dzięki 2a artykuł poświęcony mi w „Revue”1. Czytałem go z żywym zaiteresowaniem, głęboką uwagą i wielką wdzięcznością. Jest Pan miły i pobłażliwy. Sprawiedliwość na tym ucierpiała, ale nie do mnie należy uskarżać się z tego powodu. Poza tym pochlebiam sobie, że zrozumiałem Pański artykuł lepiej, niż mógłby to zrobić ktokolwiek inny. Słowa Pana dotarły do tych zakamarków duszy, gdzie człowiek sam przed sobą ukrywa swoje słabości. Ponadto pracuje się tak, jak można, a nie tak, jak się chce — szczególnie gdy człowiek całkowicie i bez żadnych rezerw oddaje się swojej pracy. Ta uwaga niczego nie tłumaczy i rzucam ją w sposób zupełnie bezinteresowny, tak jak bym to uczynił rozmawiając z Panem ogólnie o sposobie uprawiania mojego rzemiosła. Jeśli chodzi o „niższość ras”, to pozwalam sobie zaprotestować — choć wina jest oczywiście moja, jeśli dałem Panu fałszywe mniemanie o swoich intencjach. Co zamierzam podkreślić — to różnicę między rasami. Jeśli mówię o statku, który ostrzeliwał brzeg, że był francuski, to po prostu dlatego, że to był statek francuski. Pamiętam jego nazwę: „Le Seignelay”. Było to podczas wojny (!) w Dahomeyu2. Uwaga, która następuje potem, odnosiłaby się do statku każdej narodowości. Biorę moich bohaterów stąd, gdzie ich znajduję. Hermann3 jest Niemcem, ale Stein4 jest nim również. Dołożyłem wielkich starań, by z Kurtza zrobić kosmopolitę. Co do tych dwu poczciwców, którzy się za sobą uganiali z rewolwerami w Placówce postępu, to muszę się zbuntować. Kayerts nie jest imieniem francuskim. Carlier mógłby nim być, ale natychmiast po podaniu jego imienia śpieszę zaznaczyć, że jest on ex–podoficerem kawalerii w armii, której pełne bezpieczeństwo zagwarantowane zostało przez kilka mocarstw europejskich. Specjalnie dołożyłem wysiłku, by z tego zwierzęcia uczynić wojskowego. To są dzielni Belgowie. Niech im Bóg błogosławi: za takich ich wzięto zarówno tutaj, jak i w Brukseli, kiedy opowiadanie ukazało się w 1898 r. w piśmie „Cosmopolis”5 (nie istniejącym obecnie). Dość już gadulstwa. Serdecznie, dłoń ściskam. Szczerze oddany 174. DO R. B. CUNNINGHAME GRAHAMA Pent Farm, 26 grudz. 1903 Cher Ami Łapię za zwykły kawałek papieru,. aby — po pierwsze, podziękować Ci za pamięć o chłopcu w tym świątecznym (?) okresie. Po drugie, aby Ci powiedzieć, że H. de Soto1 jest wyśmienicie doskonałą książką: wyryłeś swoje piętno i ożywiłeś swoim duchem temat, któremu tylko Ty potrafisz oddać sprawiedliwość — ze swoją cudowną angielszczyzną i pełnym zrozumienia wczuciem siew dusze conquistadores. Tylko Twoje pióro może nam dać należyte i wierne pojęcie o splendorze, patosie i romantyzmie’ tych czasów i tych ludzi; smutek, chwała i romantyzm wysiłków, wraz z marnością nad marnościami gigantycznego osiągnięcia, znajdują swoje odbicie w Twoim niezrównanym stylu, jak gdybyś pisał o ludziach, z którymi sypiałeś przy obozowym ognisku, po uwiązaniu koni w przedsionku niewiadomego. Masz nosa do zakopanych klejnotów! Ponury Pizarro2, chodzący w kapeluszu wciśniętym na uszy po śmierci Atahualpy, jest dla mnie nowością. Stał się nareszcie niezapomnianym. „C’est énorme d’humanité3” — jak zawołałby na cztery strony świata wielki Flaubert. Znakomite. Patrz: oto w tym conquistadore mój dawno zaginiony brat i ci inni: Indio gentile hombre4, wykrzykujący obelgi pod swoim drzewem i trzydziestu lansjerów galopujących w stronę morza, niektórzy już ze śmiercią na tyle siodłaj witani pytaniem: „Czy widzieliście w tym kraju jakieś ślady złota?” Wydaje się, że słychać głos. C’est la vérité meme5! To najbardziej zdumiewająco niewymuszona historia, jaką kiedykolwiek czytałem; obudziła we mnie gwałtowne pragnienie nauczenia się po hiszpańsku i zakopania się w stronice niezrównanego Garcilasa6 — po to choćby, by zapomnieć o naszych nowoczesnych conquistadores. Ich osiągnięcie jest zupełnie monstrualne, przyznaję uczciwie — ale nie jako spuszczona z uwięzi potęga ludzka, lecz raczej jako potęga gigantycznego i plugawego zwierzęcia. Leopold jest ich Pizarrem, Thys ich Cortezem, a ich „lansjerzy” rekrutują się spośród souteneurs, sous–offs, maquereaux, fruits–secs7 różnego rodzaju z bruków Brukseli i Antwerpii. Posyłam Ci dwa listy, otrzymane od człowieka nazwiskiem Casement8, zaznaczając, że poznałem go w Kongo 12 lat temu. Słyszałeś może jego nazwisko lub widziałeś je w druku. To protestant irlandzki, pobożny przy tym. Ale Pizarro również był taki. Co do reszty, to mogę Cię zapewnić, że ma kryształową osobowość. Jest w nim również coś z conquistadora; widziałem, jak wyruszał w nie dającą się opisać dzicz, wymachując laską jako jedyną bronią i z dwoma buldogami, Paddym (białym) i Biddym (cętkowanym), idącymi jego śladem, oraz z chłopakiem z Loanda, niosącym tobołek — jako jedynymi towarzyszami. Trzeba trafu, że parę miesięcy później zobaczyłem go, kiedy wracał — trochę szczuplejszy, trochę bardziej brązowy, ze swoją laską, psami i loandzkim chłopakiem, tak pełen spokojnej pogody, jak gdyby wracał z przechadzki po parku. Straciliśmy się potem z oczu. Zdaje mi się, że był bryt. konsulem w Beira, a potem został przez rząd bryt. znowu wysłany do Kongo w jakiejś misji. Miałem zawsze wrażenie, że jakaś cząsteczka duszy Las Casasa9 znalazła schronienie w jego niezmordowanym ciele. Reszty dowiesz się z listów. Chętnie bym mu pomógł, ale nie znajduję w sobie możliwości. Jestem jedynie nieszczęsnym powieściopisarzem, wymyślającym nieszczęsne historie, a w dodatku nie potrafię sprostać tej opłakanej grze; ale Twoje dobre pióro, ostre, giętkie, proste i pewne jak dobra klinga z Toledo, zabłysłoby w walce, gdybyś był skłonny zrobić jedno lub dwa cięcia. On mógłby Ci opowiedzieć niejedno! Rzeczy, o których starałem się zapomnieć; rzeczy, o których nigdy nie wiedziałem. Spędził w Afryce tyle lat, ile ja miesięcy nieomal. Inna drobna sprawa. S. Perez Triana10 dowiedział się od Pawlinga o moim marzeniu wydostania się na południe (kiedy będzie to możliwe) i napisał do mnie najserdeczniejszy list, jaki sobie można wyobrazić, ofiarowując udzielenie informacji, a nawet listów polecających. Całkiem mnie to wzruszyło. Proszę Cię jednak, daj mi znać, czy on jest ministrem kolumbijskim w Hiszpanii i czy wypada lui donner de l’Excellence11 na kopercie. Nie chcę faire une bévue12, a poza tym bardzo go słabo znam. A propos, co myślisz o Yankee conquistadores w Panamie?13 Piękne, nieprawda? Enfin. Veuillez présenter mes dévoirs les plus respectueux a Madame votre Femme.14 Borys polecił mi przesłać Ci serdeczności. Od Jessie pozdrowienia. Tout ? vous Jph Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Dartmouth College. 175. DO FORDA MADOXA HUEFFERA Pent Farm, Stanford koło Hythe, poniedziałek [styczeń 1904]1 Kochany Fordzie, Mam szczerą nadzieję, że do czwartku skończę i przyjedziemy w poniedziałek. Jestem niesłychanie podniecony. Albo będziesz pod wrażeniem tego, co teraz robię, albo osądzisz, że jest to poniżej wszelkiej krytyki.2 Wiem tyle tylko, że to sprawa trafu. Sam diabeł nie wie. Przywiozę Ci 20 funtów we frankach gotówką oraz czek na wyrównanie. We czwartek, jeśli do tego czasu dopnę celu, napiszę do pani Dear3. Gdyby nie mogła, poproszę, by Cię o tym powiadomiła, i w piątek i sobotę mógłbyś się zacząć za czymś dla nas rozglądać — za czymś tymczasowym, jeśli nie może być na stałe. W przeciwnym razie możemy się zaczepić w hotelu na jeden lub dwa dni. Co zaś do posiłków (u pani Dear, jeśli to się uda) i tak dalej, to myślę, że lepiej nie krępować się wzajemnie (z całymi rodzinami). Wy macie pomoc do dzieci, a Jessie nie ma i mieć nie chce. Zachowajmy naszą liberté d’allures4. Tym bardziej, że zanim przyjedziemy, wasze życie będzie już unormowane. Moje (lub nasze) ciągłe zwracanie uwagi i musztrowanie chłopca przy stole byłoby dla Was ? la longue5 śmiertelnie nudne. Czuję to; wiem: nie ma na to rady. Ani my nie moglibyśmy rozmawiać — ani nasze żony. Lepiej będzie, jeżeli będziemy razem w przerwach między wstrętnym (ale nieuniknionym) napychaniem się materią nieożywioną, kiedy można będzie rozkoszować się intelektem i napojami płynącymi z duszy. Serdeczności dla Was obojga i dziewuszek. Zawsze oddany Jph Conrad 196. DO HERBERTA GEORGE’A WELLSA 7 lutego 1904, 17 Gordon Place, Kensington, London W. Mój kochany Panie H. G., Zasłużyłem na kopniaka za to, że nawet piśnięciem nie dawałem o sobie znaku życia. Od naszego przyjazdu tutaj jesteśmy jak pod nawałnicą. Jessie upadła na ulicy i wybiła sobie oba kolana.1 Dla niej to nie żarty, a dla mnie — okropny niepokój. Atoli poczyna już sobie całkiem dobrze, choć niewątpliwie kosztownie. Następnie Watson & Co. zbankrutował i straciłem dobrego przyjaciela, który udzielał mi poparcia przez te całe sześć lat. Oczywiście będę teraz miał kłopoty z powodu przekroczenia konta i tak dalej. Mniejsza z tym. Pracowałem nad Nostromem i oprócz tego pisałem sztukę w jednym akcie (opartą na mojej noweli Jutro)2, idąc za sugestią S. Colvina, który jest bardzo przyjazny. Jeszcze jedna znajomość, którą zawdzięczam Panu, mój drogi, w długim szeregu wyświadczonych przez Pana przysług. Zacząłem serię szkiców o morzu3 i wysłałem P[inkerowi], by polował na możliwości umieszczenia. To musi mnie uratować. Odkryłem, że tego rodzaju brednie mogę dyktować bez wysiłku w tempie 3000 słów na cztery godziny. Naprawdę! Pozostaje jedynie sprzedać to jakiemuś pismu, a potem wydać te śmiecie w formie książki. Niech to diabli! A więc w dzień Nostromo, a od II do I w nocy dyktowanie. Tyle na dzisiaj. Ufamy, że tak Państwo, jak i malcy cieszą się dobrym zdrowiem. Moc serdeczności. Zawsze oddany Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece University of Illinois. 177. DO SIDNEYA COLVINA 10 Airlie Gardens, wtorek, [luty 1904]1 Drogi Panie, Bardzo, bardzo dziękuję za Pański list. Jest mi naprawdę przykro na myśl, jak wiele swego cennego czasu wspaniałomyślnie poświęca Pan na ten drobiazg.2 W rzeczy samej odczuwam to tak samo jak Pan. Nie wynika to z braku własnej koncepcji, ogólnej idee ? moi, tego, co chciałbym umieścić na scenie. Tego mi nie brak. Zdaję sobie jednak jasno sprawę z wrodzonej niezdarności we wszystkim, co robię — chyba że wkładam w to dużo wysiłku i starania. Praca nigdy nie była dla mnie jak chleb z masłem. Nieznajomość rzemiosła stanowiła dodatkową przeszkodę. Dlatego też szedłem prosto przed siebie, łapiąc natchnienie, w miarę, jak się pojawiało, z obawy że zbyt wiele rozmyślań spowoduje całkowity zastój. Jedyna rzecz, o którą świadomie się troszczę, to naturalność dialogów. Również i pod tym względem mam niejasne podejrzenie, że mi się nie powiodło. Widocznie jednak porażka nie jest całkowita, skoro Pan uważa tę sprawę za wartą omówienia. Zapewniam Pana, że nawet gdyby nie istniał na świecie ani jeden dyrektor teatru, nadal ogromnie by mi zależało na usłyszeniu (i przyswojeniu sobie) Pańskich uwag krytycznych. Uświadamiam sobie, że mógłbym może Pana dzisiaj zobaczyć, zważywszy okropną pogodę, która trzymać będzie ludzi w domu. Kończę pozować Sauterowi4 wkrótce po 4 — mniej więcej trzy na piątą mógłbym być w Muzeum — gdyby skłonny Pan był poświęcić mi dzisiaj godzinę czasu. Posłaniec ma zlecone, by zaczekał, jeśli Pan będzie w domu. W przeciwnym razie może Pan łaskawie naznaczy dzień i godzinę. Z mojej strony nic nie stanie na przeszkodzie — chyba że par force majeure4. Z serdecznym pozdrowieniem, szczerze oddany Jph Conrad P. S. Piszę od Huefferów, gdzie jestem na obiedzie. Tekst wg oryginału angielskiego w Rosenbach Foundation, Filadelfia. 178. DO KAZIMIERZA WALISZEWSKIEGO 17 Gordon Place, Kensington, London W. [Marzec, 1904]1 Szanowny Panie, Tysiąckrotne dzięki za przysłanie Pańskiej książki, do czytania której zabiorę się Z przyjemnością. Już od miesiąca przeżywamy różnego rodzaju przykrości. Moja biedna żona upadła i uszkodziła sobie kolano. Pojawili się więc doktor, chirurg i masażysta. Ponadto mój bank zbankrutował i znalazłem się bez banku, bez pieniędzy, a nawet bez książeczki czekowej — okropne przeżycie, na myśl o którym dotychczas się wzdrygam2. Jasne było, że najstosowniejszym wyjściem z sytuacji jest napisanie jednoaktówki, co też spiesznie uczyniłem.3 Już w czytaniu sztuka ta zdążyła przerazić jednego z dyrektorów. Wkrótce zacznie się szerzyć postrach wśród pozostałych! Potem podpisałem kontrakt na serię szkiców marynistycznych (dla jakiegokolwiek bądź pisma)4. Moja powieść, która zaczęła się ukazywać w odcinkach, nie jest jeszcze ukończona (brakuje jej dwunastu rozdziałów)5, a w wolnych chwilach rozglądam się za naiwnym i dobroczynnym bankierem, który zechciałby mnie zaopatrzyć w książeczkę czekową w imię miłości bliźniego, jako że nie posiadam żadnych pieniędzy do wpłaty. Otóż to! Mam nadzieję, że jasno widzi Pan tę sytuację. Muszę jeszcze dodać, że przeczytałem 24 strony Iwana Groźnego6, co oznacza, że 24 razy znalazłem pocieszenie w kompletnym zapomnieniu o moich kłopotach. Zresztą żona moja czuje się stopniowo coraz lepiej, choć bardzośmy się o nią obawiali. Dzisiaj nawet z pomocą laski przeszła przez pokój. To małe wydarzenie uzasadnia ton mego listu, który w innym wypadku powinien by być ponury. Bardzo to miłe ze strony Kozakiewicza7, że myśli o tłumaczeniu mnie a może to wynik Pana przyjacielskiej inicjatywy? Ponieważ wspomina Pan o możliwości swojej współpracy, nie sądzę, by odgrywały tu jakąkolwiek rolę moje zasługi. Otóż i problem. A obawiam się, że problem ten będzie trudny! To moje szczere przekonanie. Żonie Pańskiej przesyłam wyrazy głębokiego szacunku i pozostaję, jak zawsze, szczerze Panu oddany 179. DO WILLIAMA ROTHENSTEINA Pent Farm, 27 czerwca 1904 Kochany Panie, Najwidoczniej postanowił mnie Pan ocalić. Podziękowania wydają się nie na miejscu. Potwierdzam jednak uroczyście odbiór następnych ?50.1 Może kochany Pan powie mi łaskawie, czy nie powinienem znać wszystkich źródeł tej pożądanej pomocy? Jeśli tak, to danie wyrazu moim uczuciom należałoby do dobrych obyczajów; byłoby to również bardzo trudne. Panu nic nie mówię, ponieważ Pan sam wie i ponieważ przytłoczony jestem własnym szczęściem. W najbliższych dniach Jessie napisze do Pańskiej łaskawej Małżonki. Obawiam się, kochany Panie, że podróż do Yorkshire byłaby dla Jessie zbyt trudna. Najmniejszy ruch męczy ją okropnie. Choć bardzo by chciała Państwa odwiedzić, wyznała mi, że podróż koleją i związana z nią konieczność pewnego wysiłku napawa ją przerażeniem. Sądzę, że wypływa to z jej stanu nerwowego, który nie jest zbyt dobry. Co do mnie, pracuję zaciekle, acz powoli — o wiele za wolno jak na okoliczności. Nie jestem w stanie przewidzieć, czy wyjazd z domu wytrąciłby mnie z rytmu, czy też nie. Obawiam się, że raczej tak. Nie wiem. Boję się cokolwiek zrobić. Chorą mam duszę albo wątrobę. Jeśli to wątroba, to zimno jej zaszkodzi. Nawet tutaj wzdrygam się, kiedykolwiek słońce kryje się za chmurą. A zmęczony jestem, zmęczony, jakbym żył już ze sto lat. Wracając do uprawianej przez Pana akcji ratowniczej, mającej na celu zachowanie pewnego dość zniszczonego, starego wraka (pełnego jednakowoż dobrych intencji) — sądzę, że powinien Pan przejąć na siebie mój dług. W tym sensie, że polisa ubezpieczeniowa byłaby przepisana na Pana i wypłaty również by Jemu przypadały. Potrzebuję na to trzech lat — nie mniej. Nie sądzę, bym mógł to zrobić w krótszym czasie, chyba żeby wydarzyło się coś bardzo korzystnego w sprzedaży książek: ewentualność, na którą nie warto liczyć. Je n’ai pas le don terrible de la popularité2. Będę się skracał. Już późno — a jutro jest następny, okropny dzień. C. Graham spędził tu niedzielę i dużośmy o Panu mówili. Był w doskonałej kondycji i bardzo przyjacielsko usposobiony, ale odwiedziny jego nie odświeżyły mnie tak, jak się spodziewałem. Nie jestem sobą i nie będę sobą aż do chwili, kiedy narodzę się powtórnie po skończeniu Nostromo. Nasze najserdeczniejsze pozdrowienia dla całej czwórki. Je tombe de fatigue3. Zawsze oddany Jph Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Harvard Unwersity. 180. DO FORDA MADOXA HUEFFERA Pent Farm, 29 lipca 1904 Kochany Fordzie, Z pewnością napiszę jutro, sobota, do wuja Dunna.1 Czuję się ledwo żywy. Jestem teraz w okresie pisania dniem i nocą. Istna rozpacz. Nic mnie nie obchodzi. Nie wspominasz Senory i piskląt. Czemu? Mam nadzieję, że wszyscy zdrowi. Jessie jest zupełną kaleką. Przejście takiej odległości jak do sadu jest wielkim przedsięwzięciem. Połowę dnia spędza leżąc. Jednocześnie z Twoim listem nadszedł ten załącznik2. Miałem zamiar wrzucić to do kosza. Jednakowoż, jeśli masz coś napisanego, na czym Ci wcale nie zależy — poślij. Jak zaznaczyłem: wszystko mi jedno jesteśmy dostatecznie bliscy, by wszystko sobie mówić. Równie dobrze Ty możesz dostać ten skromny czek. Jeśli Cię to oburza — podrzyj ten słodki bilecik. Nasze pozdrowienia dla Was wszystkich, jeśli potrafisz je ścierpieć. Zawsze Twój Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w posiadaniu Katherine Hueffer Lamb. 181. DO EDMUNDA GOSSE’A Pent Farm, 19 sierpnia 1904 Kochany Panie, Doszło do moich odciętych od świata uszu, że szeroko rozchodzą się wieści, że mówi się — nie wiem dokładnie w jakich słowach, ale sens jest taki: „Pinker ostro obchodzi się z Conradem.” Tego rodzaju krzywdzące dla Pinkera pogłoski są również przez implikację oszczercze wobec Conrada, co niewątpliwie sam Pan wyczuwa bez mego wyjaśnienia. Sądzę, że wszystko można powiedzieć (a nawet we wszystko wierzyć) o człowieku, który nie ma wielkiego konta w banku. Jedyna rzecz zasługująca, na uwagę: kto mówi i kto wierzy. Nie będę usiłował dotrzeć do źródła pogłosek, zależy mi jednak bardzo, by w nie Pan nie wierzył. Gdyby zatem dotarły do Pana podobne wieści (co jest całkiem możliwe, zważywszy, że dotarły nawet do mnie) je vous prie de n’en rien croire. Cela n’est pas!1 Mój charakter nie jest obciążony nałogiem ani lenistwem lub służalstwem, które mogłyby ze mnie uczynić ofiarę tego rodzaju sytuacji, jaką implikuje owa bezpodstawna plotka. Z drugiej zaś strony mój zacny przyjaciel Pinker — choć nie reklamuje się tomem pochlebstw „ludzi pióra”! — nie jest ani głupi, ani pozbawiony sumienia, jak by na to wskazywała taż plotka. „Ostre traktowanie Conrada” byłoby bowiem bardzo głupim postępowaniem. Co do jego” sumienia, pozostawiam je pod jego własną opieką, gdzie, jak sądzę, będzie w dobrych rękach. Pinker zna mnie od sześciu lat. Przyszedł mi dzielnie z pomocą w okresie bankructwa mego banku — nie tylko dzielnie, ale również i skutecznie. Uszanowywał w pełni nie tylko moje humory, ale nawet kaprysy. Nie mam najmniejszego zamiaru zanudzać Pana szczegółami i cyframi: jego postępowanie jednak wyraźnie nie miało charakteru handlowego. Nie może mnie wyleczyć ze znużenia umysłowego, któremu ulegam po dziesięciu latach napięcia, ale przez ulżenie mi w bezpośrednich kłopotach finansowych i jeszcze bardziej paraliżujących kłopotach wypływających z ludzkiej głupoty — zrobił wszystko, co tylko można, aby mi pomóc to znużenie zwalczyć. Ale mniejsza o to! Ile może oczekiwać w zamian za swoje usługi? Nie wiem. Obawiam się jednak, że nie jestem „korzystnym” obiektem dla czyichkolwiek spekulacji. Ośmielam się pisać tak otwarcie, ponieważ świat dostrzega łaskawe zainteresowanie, jakim darzy Pan moją twórczość. Co, do mojej osobowości — zdaję sobie doskonale sprawę z jej braku znaczenia, ale mało mnie interesuje, jaka jest. Jedno tylko mogę powiedzieć w jej obronie: jakakolwiek dwulicowość w postępowaniu jest dla niej całkowicie odrażająca z tradycji, wychowania i natury. Powinienem Pana przeprosić za sprawianie mu kłopotu moim pismem; ponieważ jednak sprawa dotyczy uczuć wypływających z lojalności wobec człowieka i z chęci dochowania wierności faktom, pewien jestem, że spotkam się nie tylko z Pańską wyrozumiałością, ale i aprobatą. Zapewniając drogiego Pana o wielce szczerych uczuciach, które doń żywię, kreślę się z głębokim poważaniem. Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Yale Unwersity. 182. DO ELSIE HUEFFER Pent Farm, 2 wrz. 1904 Kochana Se?oro, Tak mi przykro, żeś musiała napisać. Ja sam nareszcie skończyłem pisanie! N[ostromo] skończony i za jakieś piętnaście dni zaczną przychodzić pieniądze (cokolwiek z nich jeszcze zostało) i od razu wyślę Ci ?20; ufając, że jakieś bardziej rozpaczliwe wysiłki pozwolą mi uporządkować wszystkie moje sprawy w ciągu, mniej więcej, ośmiu miesięcy. Wysłałbym to natychmiast, ale po złożeniu rpsu (31 sierp.) Pinker musiał spłacić mój dług u Watsona, na co nalegał likwidator upadłości.1 Blisko ?200! za jednym, potężnym zamachem. Nie mogę się do niego (P.) zwrócić o więcej, dopokąd „TP [‘s Weekly]” i Harper nie zaczną płacić za prawo druku w odcinkach. Do tego czasu mam w domu ?3. Ledwo zipię. Przez trzy tygodnie siedziałem murem. Ostatnie parę nocy miałem wrażenie, że tracę zmysły — niewątpliwie złudzenie, ale naprawdę przerażające. Możesz być pewna, że zarówno teraz, jak i w przyszłości (bo brnąć dalej muszę) będziecie na pierwszym planie. Muszę jeszcze włożyć dużo pracy w książkowy tekst N. Dwa dni temu miałem od Forda poczciwy i względnie wesoły list2. Dziś mu odpiszę. Widziałem się wczoraj z Pinkerem i mieliśmy długą rozmowę o F. P. ma wyraźną koncepcję planu, według którego mógłby próbować zdobyć dla F. należną mu pozycję. Oczywiście teraz nie trzeba Forda niepokoić. Tymczasem P. powiada, że gdyby F. czuł się na siłach napisać coś o Niemczech, poczynione zostaną szczególne starania, by gdzieś to korzystnie umieścić. Nie mogłem zobaczyć się wczoraj z Dunnem (z „M[ornin]g P[os]t”), ale napiszę doń uważny i ostrożny list na temat korespondencji z Niemiec (rozumiesz, tak, aby nie wiązać Forda, który może nie być jeszcze zdolny do pisania) — by utorować drogę. Widzę to następująco: miałem od niego porządny, ciekawy i zabawny list. (Twierdzi, że pisał go bez podniecenia.) Otóż, kochana Elsie, 3 takie listy to już artykuł. Jeśli łatwiej mu pisać w formie listów, moglibyśmy (to jest: ja byłbym gotów) przepisywać je na maszynie, trochę opracowując (nic nie dodając) w sensie wygładzenia itp. Potem P. wepchnąłby gdzieś gotowy produkt — najlepiej do „Mg. Pst.”—ałe może być każde inne pismo. Na tym kończę. Jak możesz sobie wyobrazić, mam ogromne zaległości w koresp. Jessie czuła się kiepsko i spędziła dzień w łóżku. Napięcie odbija się teraz i na niej. Przesyła Ci serdeczne pozdrowienia. Zjawimy się wkrótce na cały dzień, by zobaczyć Ciebie i pisklęta. Szczerze oddany Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w posiadaniu Katherine Hueffer Lamb. 183. DO FORDA MADOXA HUEFFERA The Pent, 5 wrz. 1904 Kochany Fordzie, Nie wyobrażaj sobie, że nie myślę stale o Tobie z troską wynikającą z tych uczuć sympatii i przyjaźni, jakie nas wiążą. Cztery dni temu skończyłem książkę. Nie pisałem do nikogo — z wyjątkiem Elsie, w odpowiedzi na jej list. Wyraziłem się bardzo pochlebnie o Twoim ostatnim liście. To było całkiem szczere. Bardzo pochlebnie. Otrzymałem go w chwili, kiedy wybierałem się na spotkanie z Pinkerem, aby omówić moje pożałowania godne sprawy. Nie mogłem się tego dnia spotkać z Dunnem. Może to i dobrze. Myśl o korespondencji z Niemiec tkwi mi stale w głowie, nawet w chwilach półprzytomności z racji kończenia N[ostro]mo. Cały czas się nad tym zastanawiam. Ze zła, z wielkiego zła, wymknie może jakieś małe dobro. Spodziewanie się, że z czegokolwiek może wyniknąć dużo dobrego, nie ma sensu; choć zdarzało się… Oczywiście Twoja choroba jest poważną sprawą. Nie wolno Cię niepokoić. Twój list jednak zrobił na mnie wrażenie. Jest bardzo obiecujący. Czemu nie korespondować w tym tonie? Nawet ze mną — jeśli chcesz; jeśli myślisz, że Ci cokolwiek pomoże świadomość posiadania konkretnego adresata. Pisz currente calamo1. Możesz być spokojny, że wszystko byłoby starannie przepisane na maszynie; a gdyby trzeba było dodać łączniki zrobię to. W obecnym Twoim stanie nerwów każda wzmianka o Pinkerze może być irytująca. Jest to „jednak nieuniknione. Powiem tylko, że mówi i powtarza, iż zawsze był, nadal jest i zamierza pozostać gotów w każdej chwili do zajmowania się Twoimi sprawami. Obiecuje specjalne starania. Nie da się zaprzeczyć, mój drogi chłopcze, że zupełnie Cię nie rozumiejąc — osobiście bardzo Cię lubi. Hołubi również przekonanie — nie całkiem pozbawione racji — o Twojej użyteczności. Uważa Ciebie za człowieka zdolnego napisać wszystko i w każdej chwili — w dodatku napisać dobrze, nie zwyczajnie. Jego wiara w Ciebie bynajmniej nie została zachwiana. Przyznaje w gruncie rzeczy, że mu się nie powiodło z Londynem2 i z powieścią3, Zaprzecza jednak, jakoby klęska była ostateczna. Te rzeczy nie są związane z chwilą. Istnieją. Nie są stracone. Pisz więc (jeśli możesz i tylko wówczas) korespondencje z Niemiec, z uwagami o pisarzach, ziemianach, oficerach, urzędnikach — i języku. Spisuj, co widzisz; jeśli zaś czujesz się dostatecznie dobrze, by ironizować, to wystrzel z jakimś ogólnym poglądem na rolę Niemiec w przyszłości europejskiej. Szepnij coś o niebezpieczeństwie niemieckim — czy też o ich dobrym wpływie — co wolisz. Coś dla wielkich głupców. Ale głównie opisuj. Jeśli potrafisz przelewać z pustego w próżne — tym lepiej. Skoro tylko coś dostanę, natychmiast wyruszę na ekspedycję odkrywczą — na krucjatę. Uff! Znużony jestem. Od przeszło miesiąca siedziałem do trzeciej w nocy — kończąc nieprzerwaną 36 godzinną sesję (podczas której musiałem depeszować po dentystę, by wyrwał mi ząb. Złamał się!!..!!) do II.30, kiedy załamałem się zaraz po rzuceniu okiem na zegar. Potem nie wiem: dwie godziny, których nie pamiętam; musiałem zapewne wyjść z domu i usiąść (nie przewrócić się) — na betonie przed drzwiami. Tam się znalazłem; przywlekłszy się do środka znowu spojrzałem na godzinę: grubo po pierwszej. No, ale skończyłem. Bez żadnego uniesienia. Bez ulgi nawet. Nic. Ponadto czeka mnie dobre dwa tygodnie pracy nad tekstem książkowym. Nędzne brednie mają w tym miesiącu wylądować na śmietniku4. Poślę Ci książkę. Jestem znużony! znużony! Kiedy tylko przyjdę do siebie, spróbuję Ci napisać coś rozsądnego. Musisz mi wybaczyć, jeśli Cię ten list zirytował. Mój mózg pracuje bez związku, jak wolne koło roweru. Czuję się, jakbym zjeżdżał, z góry. Serdeczności od nas wszystkich. Zawsze oddany, J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w posiadaniu Katherine Hueffer Lamb. 184. DO R. B. CUNNINGHAME GRAHAMA 99b Addison Rd, London W. 31 paźdz. 1904 Tr?s cher et bon Ami, Warto jest dostać taki list jak Twój; odczytując go powtórnie rumienię się z przyjemności i wstydu. Z powodu tej książki1 bowiem czuję się okropnym oszustem. Co się już stało, nie może się odstać. Zdaję sobie sprawę, że starałeś się jak najprzychylniej podejść do mego zuchwałego przedsięwzięcia; a jednak pokrzepia mnie i raduje myśl, że znalazłeś tak wiele godnego pochwały. Jakkolwiek hojnie okazujesz przyjaźń i łaskawość dla mnie i mego pisania, nie wpłynęłoby to na wyrażenie przez Ciebie uznania dla czegoś naprawdę marnego — to wiem. Ciężar spadł mi z serca. Teraz jedno lub dwa wyjaśnienia. Nie bronię samego Nostroma. W rzeczy samej mnie on się również nie podoba. Co się tyczy jego zachowania w ogóle, a z kobietami w szczególności, chciałbym tylko powiedzieć, że nie jest ani Hiszpanem, ani płd. Amerykaninem. Do tego stopnia starałem się zaznaczyć jego odmienność, że posadziłem go na klaczy, czego, wydaje mi się, w Argentynie się nie robi — lub raczej nie robiło; choć w Chile niewiele zwracano uwagi na takie głupstwa. W rzeczywistości jednak N. jest niczym — to twór wyobraźni, romantyczny wyraziciel „ludu”, który („lud”) sam często przeżywa podobne uczucia, które on wypowiada. Nie bronię go jako postaci. Costaguana ma ogólnie przedstawiać jakieś płd.—amerykańskie państwo; stąd taka mieszanina obyczajów i wyrażeń. C’est voulu2. Zapamiętałem niewiele i nie odrzuciłem nic. Mi alma3 jest poważniejszym błędem. Słyszałem kiedyś dziewczynkę zwracającą się w ten sposób do małego pieska, z którym huśtała się w hamaku. Wprowadziło mnie w błąd to, że w języku polskim ten sam pieszczotliwy zwrot: „moja duszko”, nie ma zupełnie zabarwienia namiętnego, na które zwróciłeś uwagę. Jestem całkiem zbity Z tropu i bardzo mi przykro. Pasotrote4 — gdzieś, jakoś, od kogoś to słyszałem, diabeł wie jak. Ale błąd tkwi w słowie „cwałować”, które uporczywie powtarzałem, mając na myśli „kłusować” — o ile się nie mylę. Jestem całkiem zdruzgotany. Odczuwam skruchę na myśl o użytku, jaki zrobiłem z wrażenia, jakie wywarła na mnie osobowość Eks Sr Don Perez Triany. Czy sądzisz, że popełniłem niewybaczalny błąd? On zapewne nigdy nie zobaczy tej książki ani się o niej nie dowie. Kończę, ogólnie przepraszając za samo pokuszenie się na tego rodzaju opowieść i ponawiając oświadczenie o wielkiej przyjemności, jaką sprawił mi Twój długi, kochany list. To najwspanialsza oznaka Twego przebaczenia. Tout a vous de coeur5 J. Conrad P. S. Żona przesyła pozdrowienia. Nie czuje się dobrze i bardzo się o nią niepokoję. Borys również od tygodnia w łóżku. Zapalenie migdałków. Przez dwie noce temperatura podchodziła do 103°6. Ale miło mi donieść, że już mu lepiej. Rothensteinowi książka się podoba. Uchwycił istotę rzeczy ze zdumiewającą inteligencją. E. Garnett również przesłał mi słowa uznania. Co do czytelników, to zapewne odwrócą się od książki plecami. Ce sera un four complet7. Wszystko mi jedno. Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Dartmouth College. 185. DO MARGUERITE PORADOWSKIEJ 99 Addison Road, London W., Droga i dobra Przyjaciółko, 15 grudz. 1904 Przez cały ten rok chorowałem. Pięć ataków gośćca w ciągu jedenastu miesięcy! W grudniu, rok temu, Jessie, nie będąc właściwie chora, sprawiła nam poważny niepokój swoim sercem. Sam ledwo mogąc chodzić zabrałem ją do Londynu (w styczniu) po poradę do lekarzy. Trochę mnie uspokoili, ale właśnie kiedy szykowaliśmy się do powrotu do Pent Farm, spotkał Jessie potworny wypadek: wywróciła się na ulicy i wywichnęła obie nogi w kolanach! Po sześciu tygodniach udręki w Londynie spędziliśmy marne lato na wsi; ona — ledwo mogąc się poruszać, a ja — pisząc dzień i noc, że tak powiem, by skończyć moje nieszczęsne tomiszcze1. Bo do pełnego obrazu muszę jeszcze dodać, że mój bankier zbankrutował w lutym tego roku. We wrześniu książka była nareszcie skończona i pojechaliśmy do Londynu, Zawiozłem Jessie od razu do prywatnego szpitala (Nursing Home) gdzie 3 tygodnie temu poddała się operacji lewego kolana (prawe samo się zagoiło). Operował Bruce Clarke, jeden z naszych najwybitniejszych chirurgów. Z tego, jak można w tej chwili osądzić, operacja całkowicie się udała. Nie wyłoniły się żadne komplikacje i przewiozłem Jessie z Nursing. Home tu, do naszego mieszkania. Mam ją tutaj od wczoraj. Przesyła Ci tysiące ucałowań. Jest jeszcze w łóżku, ale — powtarzam — na drodze do kompletnego wyzdrowienia. Oddycham swobodnie po raz pierwszy od dwóch lat! I natychmiast do Ciebie piszę. W ciągu całego tego czasu byłem w pożałowania godnym nastroju. Przez cały rok nie będąc w stanie pracować, pełen niepokoju o przyszłość, walcząc z trudnościami finansowymi, nie chciałem, nie mogłem martwić Ciebie moimi jękami. Po co by to było! Nareszcie z tego wychodzę, obity, ze starganymi nerwami, odzyskawszy jednak trochę nadziei. Ośmielam się nareszcie podnieść oczy. I na Ciebie je kieruję. Podczas tego wszystkiego jak gdyby cudem odzyskałem zdrowie. Miałem tylko jeden atak gośćca w tym roku, dosyć przy tym lekki. Idzie teraz o nadrobienie straconego czasu i pieniędzy. Obojgu nam (Jessie i mnie) zalecono spędzenie zimy na południu. Myślimy o pojechaniu na Capri, na cztery miesiące, skoro tylko Jess będzie mogła znieść podróż. Może za dwa tygodnie — kto wie? Będziemy przejeżdżać przez Paryż. Czy będziesz tam w styczniu? Kiedy tylko upewnię się o Twoim przebaczeniu, podam Ci datę naszego wyjazdu. Zawsze całym sercem Twój Conrad 186. DO EDMUNDA GOSSE’A Villa di Maria, Capri, Italia, 23 marca 1905 Drogi Panie, Otrzymałem dziś list od W. Rothensteina, na który muszę bezzwłocznie i bezpośrednio Panu odpowiedzieć. Boleśnie świadom, że nie jestem w żadnym głębszym sensie diagnostą własnej epoki ani też czarodziejem zdolnym odtworzyć ducha lub formę przeszłości, często; w związku ze swoją pracą, cierpiałem na poczucie nierzeczywistości, na wątpliwości intelektualne co do swego stanowiska. Działo się tak szczególnie w okresach trudności twórczych. Otóż właśnie wydobyłem się z takiego okresu całkowitego zwątpienia, kiedy doszedł do moich rąk list Rothensteina, ukazujący głębię Pańskiej wiary oraz wysiłek, jaki Pan podjął dla jej uzasadnienia — posuwając się nawet do przekonania w tej mierze innej osoby1. Przyjąłem skwapliwie tę nowinę. Nie muszę Panu mówić, że tego rodzaju podtrzymanie na duchu stanowi dla pisarza największą pomoc, jaką może otrzymać w tych ciężkich chwilach, trafnie określonych przez Baudelaire’a jako „les stérilités des écrivains nerveux2”. O ile się nie mylę, to Quincey również zaznał owej męczarni, związanej z odpływem wszelkiej myśli, która często nachodzi człowieka wśród upojenia pracą twórczą — niby niewolnik pojawiający się podczas uczty ze swoim memento mori. Za tego rodzaj u podtrzymanie na duchu Panu właśnie przede wszystkim winien jestem wdzięczność. Ściśle mówiąc, nie może ona sprostać mojej obligacji. Materialne konsekwencje Pańskich przekonań przyjmuję sans phrases, będąc pewien, że ich Pan nie potrzebuje ani dla siebie, ani dla Premiera. Nie wątpię również, że będzie Pan łaskaw przekazać odpowiednim osobom moje szczere wyrazy podziękowania i że uczyni to Pan z największym taktem i umiejętnie), niż sam przy swoim braku doświadczenia potrafiłbym to zrobić. Zapewne nie należy w związku z tą sprawą odczuwać dumy. To właśnie uczucie wypływa jednak na powierzchnię pod koniec tego listu. Nie potrafię mu się bowiem oprzeć na myśl, że dwa takie umysły, jak Pański i Premiera, do których dotrzeć nigdy nie ośmielałem się mieć nadziei poruszyła moją twórczość, powodując przyjazne zainteresowanie moją skromną osobą. Proszę przyjąć, drogi Panie, wyrazy mego głębokiego poważania Joseph Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Yale Uniuersity. 187. DO ALEKSANDRA M. JASIEŃSKIEGO Capri, Italia, 25 kw. 1905 Szanowny Panie, Rodziłem się 3–go Grud. 1857 w Żytomierzu1. Nie jestem wcale żadnym krewnym Józefa Korzeniowskiego. Jesteśmy herbu Nałęcz. Mój Ojciec, Apollon Korz., był synem Teodora, byłego pułkownika W. P., właściciela na Woł. i przez czas niejaki rządcą jednego z majątków Pani Melanii Sobańskiej.” Ale mój Ojciec był także literatem wychowanym w Niemirowie, później w Żyt–u. Kończył Uniwersytet w Petersburgu. Tłumaczył Legendę wieków z Adamem Pługiem — (1852). Jego komedia wierszem Dla miłego grosza i przekład Czattertona (Alf. de Vigny) były wydane w Żytomierzu 1856/8 roku. Później, już na wygnaniu, tłumaczył komedie Szekspira i dramaty Wiktora Hugo. Także tegoż Pracownicy morza. Uwolniony w 1868 r., zmarł w Krakowie 1869, a p. Stefan Buszczyński, jego najbliższy przyjaciel, wydał broszurę–życiorys pod tyt: Mało znany poeta.2 Matka moja z domu Bobrowska (z Oratowa na Ukrainie) była siostrą Stefana Bobrowskiego, który odgrywał dość znaczną rolę w Warszawie w 1862/3 roku jako członek Rządu Narodowego. Zmarła na wygnaniu. Wszystko to mówię Sz. Panu nie dla drukowania, ale by mu dać wiedzieć, jakie jest moje polskie pochodzenie. Pozostaję, Sz–y Panie, z głębokim szacunkiem Konrad Korzeniowski (Joseph Conrad) Tekst w „Ruchu Literackim”, 1927 nr 5. 188. DO FORDA MADOXA HUEFFERA [Capri] 9 maja 1905 Kochany Druhu, Hip, hip hurra na cześć The Soul of London!1 Przy całej mojej wrodzonej i nabytej gruboskórności bardzo mnie wzruszył widok tych stronic dobrze mi znanych, a teraz dziwnie obcych, kiedy z dala od Ciebie, przewracając kartki, śledziłem bieg Twoich myśli. Zacząłem od razu od ostatniego rozdziału (po przeczytaniu wstępu). Gdyby można było wierzyć, że książki mają swoje przeznaczenie — to ta zasługuje na błogosławiony los bezgrzesznej istoty. Oczywiście nie jest ona dla mnie żadną niespodzianką. Słyszałem, że ma się ukazać. Wiele było jednak powodów do obaw. Redaktor — format — cielesna powłoka dla tej duszy — wystarczająca ilość tematów do rozważania. Bardzo ładnie i poczciwie z Twojej strony, żeś przesłał ją nie czekając na mój powrót który nastąpi lada dzień. Vous m’avez manqué affreusement2. Nic nie zrobiłem. Gdyby nie to, że Jessie skorzystała tak bardzo, to nazwałbym całą tę eskapadę katastrofalną. Tutejszy klimat ze swoją tramontaną i sirokkiem na poły mnie uśmiercił, dusząc i roztapiając na sposób, który trudno nawet nazwać niemiłym. Nurzam się w niejasnych, męczących marzeniach, w wizjach niezliczonych opowieści, unoszących się w atmosferze zmysłowego bólu w kościach. Comprenez–vous ça? I w żaden sposób nie można się wyzbyć tej łagodnie aktywnej drętwoty. Skandale Capri — okrutne, nie do opisania, zabawne, międzynarodowe, kosmopolityczne i biblijne, zakropione nosowym akcentem Yankesów i francuskimi zdaniami; gens du monde3 zlewają się z brzdąkaniem gitar w salonach golarzy i głębokim kontraltem bona sera signore4 ogromnej pani Morgano, kiedy omdlewając wewnętrznie wlokę się do kafejki z ma petite familie5 na filiżankę czekolady.. To taki błękitny koszmar — zaprawiony smrodem, perfumami, pełen płaskich dachów, winnic, sklepionych przejść, olbrzymich, stromych skał, pergoli — koszmar, po którym— szaleńczo galopują niemieccy turyści lâchés ? travers tout cela5 w białych pantoflach caprijskich, po śliskich kamieniach Capri: Kodaki, powiewające woalki, dziwne drgające bokobrody, groteskowe kapelusze, tłoczą się, potykając, pędzą, spływają ze szczytu Monte Solaro (gdzie wiszą chmury) do zadziwiających skalnych rozpadlin Arco Naturale — gdzie strzelają korki z butelek piwa. To koszmar, tym gorszy, że połączony z lękiem przed przyszłością. Zabrakło mi odwagi, by napisać do Ciebie — nawet po otrzymaniu telegramu o sztuce7 — nawet po Twoim serdecznym liście, który nieco mnie zasmucił i ogromnie zwiększył ochotę do zobaczenia Cię. ? propos de tout cela8: zapytując, co byś chciał, by zrobić ze sztuką, kierowałem się głównie poczuciem, że ona Tobie i tak się nie podobała. Ponieważ czuję również, że skończy się to klapą, nie mogłem bez Twojego zezwolenia łączyć Cię z czymś, co będzie rodzajem four9. W Pent będę około 16–17; napisz parę słów za jakiś tydzień. Muszę zdobyć się na kolosalny wysiłek z pisaniem. Muszę! albo śmierć. To ostatnie byłoby łatwiejsze — i tak wspaniale nieodwracalne. Nasze serdeczności dla rodu Huefferów i wiele pozdrowień dla Se?ory (tak gorących, na jakie może sobie pozwolić caballero bez narażania się na nagłą śmierć) ode mnie. Jessie do ciepłych wyrazów dorzuca wiadomość, że cieszy się wspaniałym zdrowiem. Wygląda na wesołą mleczarkę, co jest dla mnie prawdziwym balsamem. A vous de coeur J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w British Museum. 189. Do Zygmunta Szembeka Grand Hôtel de Gen?ve, Marsylia, wtorek, 16 maja 1905 Wielce Szanowny Panie, Domyśla się Pan zapewne, że byłbym do Pana napisał z Neapolu, gdyby nie fakt, że właśnie w chwili kiedy się do tego zabierałem, uprzedzono nas, że parowiec będzie gotowy do wyruszenia o godzinie piątej, a nie o siódmej, jak się tego spodziewaliśmy. Nasza podróż nie była zbyt przyjemna; deszcz i fala prawie przez cały czas. Pomimo wszystko Borys bawił się dobrze, a żona moja również twierdziła, że przez cały czas cieszy się tą przygodą. Wszyscy byli dla nas wyjątkowo mili. Byli to prości ludzie, ale uprzedzająco grzeczni. Co do mnie, byłem traktowany jak kolega po fachu, co mi niewątpliwie sprawiało przyjemność. Dopłynęliśmy tu dziś rano, a raczej w nocy. Spaliśmy na statku. Jutro rano odjeżdżamy do Paryża, gdzie spędzimy noc, po czym zajedziemy do domu we czwartek o godzinie 3.50. Inaczej zajechalibyśmy za późno lub za wcześnie. Leje tu jak z cebra! Jakże obrzydliwą pogodę mamy w tym roku. Zbędne jest chyba zapewniać Pana, że żywe wspomnienie Pańskiej życzliwej przyjaźni pozostanie z nami przez całe życie. Godzina, kiedy mieliśmy przyjemność witania Pana u nas na Capri, przyniosła jednocześnie żal pożegnania. Co najmniej trzy razy dziennie Borys wymieniał Pańskie imię próbując wytłumaczyć oficerom na statku rodzaj zażyłości, jaka go łączy z „jego przyjacielem hrabią Szembekiem”. Dziecko to istotnie bardzo Pana lubi, nie mniej skądinąd od jego rodziców, którzy oczywiście są skromniejsi od niego. W ubiegły piątek w Neapolu o dosyć późnej godzinie pod wpływem nagłego impulsu wszedłem do Banco Lotto, który właśnie zamykano. Pozwalam sobie przesłać Panu w załączeniu bilet, ponieważ wyjechaliśmy, zanim znany był wynik ciągnienia. Nigdy nie wiadomo, jakie są kaprysy fortuny. Kto wie! Może coś wygrałem, a w tym wypadku nie wątpię, że powiadomi mnie Pan o tym telegraficznie. Największą jednak radość sprawiłby mi krótki list z wiadomościami o zdrowiu Pana oraz o stanie ducha na Capri. Najserdeczniejsze pozdrowienia, oddany sercem J. C. Korzeniowski Listy Conrada do hr. Zygmunta Szembeka, poznanego podczas pobytu rodziny Korzeniowskich na Capri (21 stycznia — 11 maja 1905 r.), ogłosił G. Jean–Aubry w Lettres francaises. 190. Do Edmunda Gosse’a Pent Farm, Stanford koło Hythe, Kent, 19 maja 1905 Szanowny i drogi Panie, Przed chwilą otrzymałem Pański list z reprymendą i nie zwlekając pragnę wyrazić swój głęboki żal, że wywołałem tak niedobre wrażenie. Proszę mi wierzyć, że jakkolwiek błędne mogą być moje uczucia, jedynym moim życzeniem było i jest postępować właściwie. Słusznie czy niesłusznie, sądziłem, że pisząc do Pana, który okazał mi tyle zainteresowania w słowach i czynach i którego nie uważam za obcego mi człowieka — mogę bez obawy urażenia odkryć le fond de ma pensée1 — i mój dylemat. Jeśli posunąłem się zbyt daleko, winien jestem Panu przeprosiny za tę śmiałość. W żaden sposób nie mogłem był wiedzieć, że procedura w moim wypadku nie była wyjątkowa, lecz normalna.2 Muszę wyznać, że niechęcią — i nie sądzę, by była ona czymś niezwykłym — napawa mnie możliwość stworzenia najlżejszych nawet pozorów przynależności do klasy rozkiełznanych artystów, których cygański tryb życia, niezdyscyplinowanie i ogólny brak odpowiedzialności w postępowaniu — obce są mojej tradycji, wychowaniu i usposobieniu. Pamięta Pan przecież z pewnością, że przez Pana — wyłącznie przez Pana — otrzymałem jedyne zawiadomienie, które mogłem uważać za autorytatywne i oficjalne. Przyjmując nawet, że jestem niezmiernie głupi, do kogóż innego mogłem, działając pod wpływem owego mylnego wrażenia, zwrócić się z prośbą o posłuchanie? Prosiłem o nie z należytym szacunkiem, jako o przywilej. Pozostaje mi tylko wyrazić niekłamany żal, że spotkałem się z odmową. Czyż jednak moja gotowość całkowitego zdania się na Pańską ocenę musi być mi policzona za grzech tak poważny, że aż rzucający cień na mój charakter? Pańską reprymendę — jakkolwiek jest ostra — przyjmuję potulnie, tak jak gdybym na nią całkowicie zasłużył. Nic nie było w stanie sprawić mi większej przyjemności niż odkrycie, że zachowałem się jak głupi osioł. Pozostaje jeszcze problem niewdzięczności, który Pan porusza tak dobitnie, że sprawia mi dotkliwy ból. Nie mogę powiedzieć nic ponad to, że jeśli Will Rothenstein powątpiewa w moją świadomość jego przyjaźni do mnie lub niedowierza mi — nie jest takim człowiekiem, za jakiego go brałem. Co się tyczy p. Newbolta — ośmielam się zaufać jego szlachetności, która nie pozwoli na łatwe rzucanie obrzydliwych oskarżeń na coś, co w najgorszym wypadku może być jedynie omyłką popełnioną przez człowieka, nękanego poczuciem własnych braków — wątpliwościami nie na temat swego celu, lecz swego wysiłku. Zostaję, szanowny Panie, z głębokim poważaniem. Szczerze oddany Joseph Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Yale Unwersity. 191. Do Edwarda Garnetta Pent Farm, Stanford koło Hythe, Kent, 20 lipca 1905 Kochany mój Edwardzie, Trochę się wstydzę tych głupstw, które musiałem wysłać do „Speakera”1; ale myślę, ze twierdzenie, iż zawarta jest tam cała moja filozofia życiowa — to dotkliwy cios. Sądzę jednak, że ty wiesz lepiej, bo ja nie wiem, jaka jest moja filozofia. Nie zdawałem sobie nawet sprawy, że ją. posiadam. Nie ma rady — widocznie muszę ją posiadać, skoro tak twierdzisz. Jak myślisz, umrę od tego? Twój artykuł o Sagach2 — pierwsza klasa i dobre przytaczasz wyjątki. Doskonale rozumiem, jak można z tego robić dramaty. Muszę przyznać, że Twój dramat3 interesuje mnie o wiele bardziej niż wszystkie sagi, jakie kiedykolwiek napisano. Nie sądzę, by miały szczególne zalety, ale jestem pewien, że potrafisz ten kamieniołom zużytkować. Miałbym wielką ochotę zobaczyć choćby jeden akt Twojej sztuki. Przetrzymałbym go tylko przez jeden dzień i odesłał go w terminie listem poleconym. Pozwól mi rzucić okiem do „gabinetu okropności” Twojego mózgu. Posyłam Ci 2 utwory Normana4. Proszę Cię, zrób coś.5 Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Colgate Unwersity. 192. Do Normana Douglasa Pent Farm, 18 paźdz. 1905 Kochany, umęczony Panie, Uważa mnie Pan zapewne za pozbawionego sumienia gbura. Niestety! Jestem nim, ale tylko z przepracowania. Mogę przy tym dodać, że przez cały czas od powrotu z Capri jedynie przez 5 tygodnie czułem się dobrze. Załączam weksel na 5 funtów; telegrafowałem do Greena, by czerpał z mego konta. Gorąco Panu dziękuję. Obawiam się, że jest Pan gorzko rozczarowany zwłoką w zamieszczaniu Jego artykułów1. Proszę mi wierzyć, łaskawy Panie, że wszystko, co można, zostało zrobione i nadał się robi. Pierwsza kampania nie dała rezultatów, ale kiedy będziemy w Londynie przez tydzień w końcu list. — rozpocznę następną. Nawet Nelsona może się uda gdzieś wepchnąć, kiedy tylko minie podniecenie stuletnią rocznicą. Nie widzę, co by Pan zyskał, otrzymując wszystko z powrotem. Rozmawiałem o tym w wielu miejscach i gdyby ktoś zwrócił się do mnie, nie chciałbym być zmuszony do przyznania, że niczego u siebie nie mam. Przez 3 lata wszystko, co Hueffer pisał, było odrzucane, a teraz nie ma najmniejszych kłopotów. Niektóre rzeczy leżą w szufladzie Pink[er]a już od dwóch lat. Oczywiście, to jest potworne, ale jak raz wyważymy drzwi nic się z tego nie zmarnuje. Nawet jeśliby Pan jechał do Indii, to proszę zostawić tu swoje artykuły. Niech kochany Pan pamięta, że ogólnie biorąc, Jego punkt widzenia nie jest popularny. Jest intelektualistyczny i bezkompromisowy. Nie ułatwia to sprawy. Ludzie nie chcą inteligencji. Budzi ona niepokój — domagają się od swoich pisarzy takiego służalstwa jak od swoich lokajów, jeśli nawet nie większego. Mam nadzieję, że się Pan na mnie nie gniewa. Miałem ostatnio piekielny okres. Usiłuję trzymać głowę nad powierzchnią. Żegnam na razie. Wkrótce znowu napiszę. Najserdeczniejsze pozdrowienia od żony. Zawsze oddany Jph Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece University of Texas. 193. DO HERBERTA GEORGE’A WELLSA 20 października 1905, wieczór Najmilszy Panie H. G. Najlepsze życzenia dla Kippsa1! Właśnie zauważyłem, że dziś wyszedł. A. J. Dawson2 powiedział Panu zapewne, że widział mnie chorego bardzo chorego. Od tego czasu wstałem i zszedłem na dół ze cztery razy; niemniej udało mi się napisać około 13 tysięcy słów — ostatni szkic do Zwierciadła morza3. Ukaże się dopiero po Nowym Roku, ale mam go już z głowy. To wszystko jest naprawdę potworne — to, co się ze mną dzieje. Tkwię tutaj walcząc z chorobą i z opanowującą mnie powoli głupotą — jak zapędzony do kąta szczur; nade mną los z grubym kijem, który wkrótce spadnie mi na głowę, rozbijając czerep. Jeśli nie odwiedziłem Pana (przyznaję, że to paskudnie i niewdzięcznie) — nie odwiedziłem też nikogo innego — z wyjątkiem Forda, no i oczywiście niezastąpionego Pinkera, ale to były wizyty urzędowe — w jego biurze. Co się tyczy Forda, jest on moim wieloletnim przyzwyczajeniem, którego nie wstydzę się, ponieważ to człowiek o wiele lepszy, niż świat sądzi. Po wyduszeniu z siebie, z ogromnym trudem, pierwszych 15 000 słów czegoś, co ma jakoby być (dla celów handlowych) powieścią4, popędziłem do Winchelsea i z powrotem, by się przewietrzyć: może to głupi i kosztowny środek wzmacniający, ale jedyny, jaki mi pozostał. Regularną, przyzwoitą, uporządkowaną i pilną pracę porzuciłem — jako całkowicie, niewykonalną. To paskudztwo wychodzi ze mnie tylko podczas stanów zbliżonych do umysłowych konwulsji, trwających dwa, trzy lub więcej dni — do czternastu, które pozostawiają mnie osłabionym, niezbyt szczęśliwym, zewnętrznie wyczerpanym psychicznie, ale w głębi ducha podnietliwym aż do dzikości. Rozumie Pan, że w żadnym z tych dwóch stanów nie mogę pokazywać się bliźnim. Jessie prosi, by był Pan łaskaw wytłumaczyć swojej Żonie powód, który sprawia, że nie zjawiła się u Państwa: brak jej już odwagi, by samej powozić lub nawet dać się wieźć chłopakowi. Klacz istotnie niezbyt dobrze znosi maszyny, ale nie ma prawdziwego niebezpieczeństwa. Nie nalegam jednak, bo przy słabym sercu każda emocja jest szkodliwa. Przechadza się więc tam i z powrotem po osłoniętym odcinku drogi koło zagrody, robiąc dziennie około mili. Słyszał Pan może, że moja sztuczka wystawiona została przez S. S.5 pod opiekuńczymi skrzydłami Colvina, że się tak wyrażę. Nazwałbym to zupełną klapą. G. B. S.6 sądzi, żem powinien napisać następną7. To luksus wykraczający poza moje możliwości, jakkolwiek pokusa jest wielka. Jeśli Pan jeszcze o tym nie wie, to może Go zaciekawi, że Anatol France w ostatniej swojej książce wspomina Pana dwukrotnie. Jakkolwiek różne mogą być opinie, nie można zaprzeczyć, że A. F. jest nie tylko wielkim mistrzem prozy, ale również jednym z najwybitniejszych umysłów naszej epoki. Nawet jeżeli całkowicie Pana nie zrozumiał, z pewnością potrafił ocenić Jego wartość. Jeden ustęp zaczyna się: „Nieliczni tylko próbowali przeniknąć przyszłość z czystej ciekawości, bez moralnych zamierzeń i bez stronniczego optymizmu. Ja wiem tylko o H. G. Wellsie itd., itd.” (Aluzja do Wehikułu czasu.) Następna, tylko dwie linijki: „H. G. Wells, filozof–naturalista, człowiek, który nigdy nie lęka się własnych myśli, powiedział: «Człowiek nie jest rozstrzygający.»8” Te urywki, czytane we właściwym kontekście, ukazują, że zrobił Pan wielkie wrażenie na człowieku, który bądź co bądź góruje nad przeciętnością pod względem inteligencji i poglądów. Czy nie wie Pan, czy Człowiek niewidzialny nie jest przypadkiem wyczerpany? Chciałbym go mieć. Czy załatwi Pan wkrótce zbiorowe wydanie? Jest już całkiem spora ilość tomów dla podbudowania Kippsa. Ciekawym, jakie będą recenzje. Mam wrażenie, że jakiekolwiek by nie były — nie będą zadowalające. Najgorsza w naszej krytyce jest jej jałowość. Większość recenzentów wydaje się całkowicie niezdolna do zrozumienia w książkach czegokolwiek poza faktami i najbardziej podstawowymi sposobami ujęcia. Wells zatem jest recenzowany na tej samej płaszczyźnie co X, Y, Z i stu innych; podczas gdy cała rzecz w tym, że H. G. Wells jest jedyny w swoim podejściu do faktów i całkowicie odmienny w sposobie ich opracowania. Nasze serdeczności dla całej Pańskiej rodziny. Szczerze oddany J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece University of Illinois. 194. DO JOHNA GALSWORTHY’EGO Pent Farm, Stanford koło Hythe, Kent, 7 lipca 1906 Kochany mój Jacku, Truskawek nie jadam, gdyż dzięki łasce Opatrzności — nie cierpię ich. Moje lumbago jest obecnie ledwo wyczuwalne. Będziemy teraz próbować rozwalić dom ilością bagażu1. Jako że jest (ten dom) oddany na cel prawdziwej dobroczynności, zamierzamy postawić dwa kufry (małe — lub względnie małe) na półpiętrze. Zmienią one widok, ale go całkowicie nie zeszpecą. Jessie błaga Adę, by nie robiła sobie kłopotu z opróżnianiem szaf czy szafek w Waszym pokoju. Będziemy używać kufrów, a jeśli znajdzie się jedna lub dwie puste szuflady w pokoju gościnnym — tym lepiej. „Naukowo” spakowane kufry będą służyły do przechowywania suchych produktów, których zabranie kochana żona uważa za swój normalny i fizyczny obowiązek. Rozumiesz, że w tych sprawach nie mam głosu. Za byle słowo obrywam od moich dwojga dzieci, co przedziwnie wpływa na moje uczucia. Jakże miło i poczciwie ze strony, Ady, że myśli o zaopatrzeniu nas na wtorek i środę, by oszczędzić Jessie kłopotu. W rzeczy samej Jessie jest całkowicie zdolna dbać o nas wszystkich, czego daje codziennie dowody. W tym samym duchu, co kucharz na „Narcyzie”2 mówi: „Dopokąd mogę ustać na nogach, będę gotować” — i gotuje. Po ostatniej wizycie Hackney3 wyraził duże zadowolenie z jej ogólnego stanu i radził, bym nie ograniczał jej działalności. Ona jednak żywi tajoną nadzieję, że pod Waszym dachem przez parę dni naprawdę sobie poleniuchuje. Wszyscy znawcy zgodnie przewidują ostatni tydzień lipca, około 28–ego. Oby się nie mylili, bo czekanie działa mi na nerwy. Nasze najczulsze pozdrowienia, podziękowania dla Was obojga — i au revoir. Zawsze oddany J. Conrad P. S.Borys rozstaje się ze swoimi kurkami wodnymi, myszkami polnymi i dwiema białymi sowami, które — jak wykrył 3 tygodnie temu — są naszymi sąsiadami. Czyta teraz bez trudu, ale nie wykazuje zamiłowania do książki. Dużo czasu już upłynęło, od chwili gdy go ostatni raz widziałeś. P. S. S. W tej chwili odebrałem list Ady. Jessie z naciskiem powtarza swoją prośbę „nie usuwajcie rzeczy”. Mówi, że kufry, są specjalnie tak spakowane, by były cały czas w użyciu. Borys ma właśnie swoją popołudniową lekcję, ale będzie zachwycony poufną misją pani Jackowej. Tekst wg’oryginału angielskiego w Bibliotece Polskiej w Londynie. 195. DO ADY GALSWORTHY 14 Addison Road [London], 2 sierp. 1906 Kochana Ado, Zawarłem ostatnio znajomość z cichym, skromnym, wyjątkowo brzydkim, ale ogólnie rzecz biorąc raczej sympatycznym młodzieńcem. Przedstawiła mi go pewna dama, którą bardzo lubię, i zależy mi niezmiernie, by spotkało go przyjazne przyjęcie ze strony zarówno Twojej, jak i Jacka, kiedy wrócicie. Nazywa się John Aleksander Conrad, a pojawił się tutaj dziś o godz. 9.30 rano i zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie skromnością swego zachowania. Jest cichy, senny, oczy ma pełne zadumy, czoło szlachetne, wzrost niski, nos jak kartofel, oblicze czerstwe i ogorzałe. Wziąwszy wszystko pod uwagę już teraz mam wrażenie, że będzie cennym nabytkiem dla naszego kółka. Już teraz (9 wieczór) darzę go silnym afektem. Borys nie posiadał się ze zdumienia. Nazywa go „Bratem Jackiem”. Jego matka jest skora do żartów; przesyła Wam obojgu serdeczności i dla pani Galsworthy1 ukłony, w czym całym sercem partycypuję. Sądząc z zasłyszanej uwagi: „Trzeba teraz nauczyć Escamilla, że ma dwóch panów”, wnioskuję, że harmonia rodzinna nie ucierpi. W rzeczy samej, Borys ofiarowawszy połowę swego psa zajęty jest obecnie przekazywaniem Bratu Jackowi dużej części swoich ruchomości. Zatwierdziłem (jako głowa rodziny) wszystkie te postanowienia, które wchodzą w życie natychmiast. Mam wrażenie, że jesteś wystarczająco uspokojona, więc na razie powstrzymuję się od udzielania dalszych szczegółów. Wszystko jest w porządku. Oddany przyjaciel i sługa J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Birmingham University. 196. DO JOHNA GALSWORTHY’EGO Pent Farm, 12 września [19]06, 9 rano Najdroższy Jacku, Dziś rano otrzymałem rps i zanim zabiorę się do dziennych obowiązków, chciałbym Ci podziękować za Twój miły i zacny list. Jestem ogromnie rad, że ogólnie biorąc rzecz Ci się spodobała.1 Rozważyłem już problem ujęcia, o którym wspominasz. W opowieści tego rodzaju istnieje możliwość, że się będzie niewłaściwie zrozumianym. Ostatecznie nie należy jej brać zbyt poważnie. Cała rzecz jest powierzchowna — przecież to tylko opowieść. Nie przyszło mi na myśl rozważać anarchizm z punktu widzenia politycznego — lub traktować go poważnie w kategoriach filozoficznych: jako przejaw ludzkiej natury w stanie niezadowolenia i głupoty. Moje uwagi ogólne, słuszne czy nie, nie były zamierzone jako pociski. Nie możesz powiedzieć, bym nimi w jakimkolwiek sensie miotał. Wypowiadam je mimochodem i nie odnoszą się do szczególnych przypadków — rosyjskich czy też łacińskich. Są co najwyżej przytykami do postaci opowieści: Co się tyczy atakowania anarchizmu jako formy humanitarnego zapału lub intelektualnej rozpaczy, lub społecznego ateizmu, byłoby to — gdyby warte było zrobienia — zadaniem dla żwawszego pióra i tęższej, a może nawet bardziej uczciwej głowy niż moja. Rozwlekłości na str. 141 do 151, wynikłe ze stanu zdrowia autora, zostały wyczute i będą w granicach możliwości poprawione. Co do tej paskudnej maniery stylistycznej — wpadłem w nią na skutek nerwów i pośpiechu. Sam czuję do niej odrazę. Prawdę mówiąc, nie jest to nawet francuszczyzna. To po prostu żargon Zoli. Nie wiem, dlaczego się do mnie przyczepił. Wszystko się jednak może przydarzyć człowiekowi piszącemu w roztargnieniu. Wniknę w to szczegółowo po skończeniu opowieści. Dostaniesz następne kilka stron, kiedy Pinker mi je zwróci. Końca jeszcze nie ma, choć jest już 45 tysięcy słów. Czy’ Adę to naprawdę zaciekawiło? Nasze najserdeczniejsze uściski dla Was obojga. Twój Conrad P. S. Brat John kwitnie tak samo (jeśli nie lepiej) pod wyłączną opieką swojej matki. Możesz sobie jednak wyobrazić, że nie ma ona czasu na pisanie ani nawet na pomyślenie o sobie samej. Nigdy mi nie przyszło do głowy, że zajmowanie się dzieckiem, nie mającym jeszcze sześciu tygodni, uznawane jest powszechnie za wyłączne zajęcie dla jednej osoby. Brat John ma pogodną duszę z głęboko ukrytymi możliwościami szybkiego wpadania w złość. Widok tej utykającej kobiety, która kuśtyka z dzieckiem na ręku, gotuje jedną ręką, zajmuje się Borysem (B. bowiem nie może się czuć pominięty w tych drobnych atencjach, do których przywykł) i dba o to, bym miał spokój do pracy — oto piękny temat; ponieważ jednak nie nadaje się do romantycznego ujęcia, nie będę już o nim pisał. Tekst wg oryginału angielskiego w Bibliotece Polskiej w Londynie. 197. DO ZYGMUNTA SZEMBEKA Pent Farm, 8 grudnia 1906 r. Mój drogi Panie i Przyjacielu, Nasze długie milczenie może być wytłumaczone z mojej strony tylko przez zaciekłą pracę nad wykańczaniem książki, a ze strony żony — przez kłopoty z oczami, które uniemożliwiają jej czytanie i pisanie. Szczęśliwie wszystko to minęło, a raczej uległo znacznej poprawie w ciągu ostatnich dwu tygodni. Od czasu narodzin Jacka pracowałem, jak to się mówi, dzień i noc. Nareszcie skończyłem! Wybieramy się właśnie do Montpellier, gdyż oboje, a nawet wszyscy czworo potrzebujemy słońca. Zdziwiony byłem listem od Cerio1, który prosił mnie o list rekomendujący go Gorkiemu2. Dlaczego akurat ja? Napisałem mu, że nigdy w życiu nie widziałem Gorkiego. Nie wiedziałem nawet, że przebywa na Capri. Nic specjalnie interesującego nie dzieje się w naszym odosobnionym i pracowitym życiu. Dni mijają — czas szybko płynie. Oto wszystko, co mogę powiedzieć. Lecz proszę być pewnym, drogi Panie, że pieczołowicie przechowujemy pamięć o Pańskiej przyjaźni. Na tym zapewnieniu — nie wątpię, że Pan w nie wierzy — pragnę na razie zakończyć. Uginam się pod zaległą korespondencją, gdyż prawdę mówiąc nie napisałem ani jednego listu od blisko trzech miesięcy. Szczerze drogiemu Panu i Przyjacielowi oddany P. S. Żona ma zamiar wkrótce do Pana napisać. Borys przesyła his love. 198. DO ERNESTA DAWSONA Montpellier, Riche Hôtel, 3 stycznia 1907 Kochany Przyjacielu, Jessie nie mogła sama napisać, aby wyrazić swoją wdzięczność za kołnierz koronkowy, nie tylko śliczny, ale i akurat bardzo przez nią upragniony. Dokuczają jej trochę oczy. Nic poważnego, ale bardzo irytujące. Pielęgnuje właśnie Jacka. Czy słyszałeś o Jacku? Przybył w sierpniu i wspaniale się rozwija. Bardzo go lubimy. Nie wątpię, że jego mama sama do Ciebie wkrótce napisze z serdecznościami. A faktem jest, kochany Erneście, że wszyscy mamy dla Ciebie wiele uczucia — nawet jeśli często nie pisujemy. Przyjąłem do wiadomości Twoje szydercze uwagi na temat mojej noweli Gaspar Ruiz1. Łatwo Ci szydzić. Ty nie piszesz po to, by się utrzymać. Od tego czasu napisałem jeszcze parę rzeczy, które posiadają tylko tę zaletę, że mogą dostarczyć chleba z masłem trzem bezbronnym istotom, jedynym, dla których w istocie moją pracę przeznaczam. Publiczność to właściwie sprawa uboczna. Czemu Ty czegoś nie napiszesz, bym miał okazję wsadzić Ci palec pod piąte żebro? Gdzie Twoja angielska zasada uczciwej gry? Co? Jessie również została autorem. Napisała książkę kucharską, za którą otrzymała 25 funtów od prawdziwego wydawcy2. Puszy się z dumy i będę musiał namówić wszystkich moich przyjaciół, by ją trochę poskromili. Nic jednak oprócz epidemii niestrawności w całym Zjednoczonym Królestwie po ukazaniu się książki nie będzie w stanie jej pognębić. Serdeczności od nas wszystkich dla Twego domu i gorące życzenia, spokoju i pomyślności. Twój szczerze oddany J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Yale Unwersity. 199. DO MARGUERITE PORADOWSKIEJ 5 stycznia [19]07, Riche Hôtel, Montpellier Droga Marguerito, Dzieci są zachwycone! Jaś ze szczerym uczuciem całuje swego kota. Jeśli zaś idzie o Borysa, to Twój śliczny prezent jest całkowicie w jego guście. Wkrótce pojedziemy do Palavas1, by puścić łódź na wzburzone fale. Wszyscy ściskamy Cię bardzo mocno. Jessie jest bardzo zajęta uzupełnianiem swojej książeczki kucharskiej, za którą Alston Rivers & Co. ofiarowują jej 700 franków2. Warto się za to wysilić, a przy tym ona gruntownie zna swój przedmiot — mam na myśli gotowanie dla skromnej rodziny. Poza tym bawi ją to. Tysięczne dzięki za przesłanie dwóch opowiadań Dawayowi. Jaka Ty jesteś dla mnie dobra! Davray pozwolił mi poczynić pewne zmiany w tłumaczeniu Karaina. Czy pozwolisz mi zrobić to samo z Placówką postępu i Laguną? Szczególnie to ostatnie wymaga skrócenia, uczynienia nieco zwięźlejszym — nieprawdaż? Przeszedłem lekką grypę. Sześciu linijek nie napisałem od naszego przyjazdu tutaj. Ciężko jest zabrać się do roboty po miesiącu kompletnej bezczynności. Jestem leniwy jak wszyscy Polacy. Wolę marzyć o powieści niż ją pisać. Marzenie o utworze jest zawsze o wiele piękniejsze niż rzeczywistość drukowanej rzeczy. Ponadto angielski jest dla mnie ciągle obcym językiem, którego używanie wymaga straszliwego wysiłku. Całuję Twoje ręce. Our dearest love to you. Całym sercem oddany Conrad 200. DO JAMESA B. PINKERA Riche Hôtel, Place de la Comédie, Montpellier, Francja, 25 stycznia 1907 Kochany Panie, Oto opowieść o nieszczęściach. Borys ma adenoidy — jeśli nie mylę nazwy tego paskudztwa. Narośl w głębi nosa. Doktor, wezwany do zbadania niemowlęcia, zwrócił uwagę na Borysa, stojącego z otwartymi ustami, i poradził, bym zaprowadził go do specjalisty. Tak też zrobiłem — i już nie ma żadnej wątpliwości. Narośl jest spora i trzeba ją będzie usunąć. Obecnie chłopiec przechodzi kurację wstępną. Na szczęście jest to miasto uniwersyteckie i niewielkim kosztem można mieć dobrych specjalistów. Trzeba będzie zoperować za jakiś miesiąc i ta perspektywa jest dość niepokojąca. Zdrowie od pewnego czasu nie bardzo mu dopisywało i może właśnie to była przyczyną jego niedomagań. Na tym wszakże nie koniec. Wczoraj o siódmej okradł mnie kieszonkowiec w tłumie otaczającym maskę1 potrąconą przez tramwaj. Byliśmy z Borysem w wozie i oczywiście pierwsi przyszliśmy z pomocą tej kobiecie — i wtedy portfel albo mi wypadł, albo, co bardziej prawdopodobne, został wyciągnięty. Miałem w nim 200 fr. Proszę Pana o jak najrychlejsze przesłanie mi banknotu ?10, bo życie bez kieszonkowego jest nic niewarte. Wykańczam obecnie opowiadanie, które — sądzę — uzna Pan za korzystne i nietrudne do umieszczenia. Temat wojskowy. Tytuł Pojedynek2. Epoka wojen napoleońskich. Skromność nie pozwala mi powiedzieć, że uważam tę nowelę za dobrą. Akcja sensacyjna. Kończy się dobrze. Proszę sobie nie wyobrażać, że zaniedbuję Los. Dużo nad nim pracowałem. Nie powiem, że bardzo dużo, ale sporo. Nie powiem również, bym był z tego bardzo zadowolony. Tyle, że jest znośne. Brnę jednak dalej i wkrótce nabiorę lepszego rozeznania. Napisałem owo opowiadanie, ponieważ równie dobrze mogłem to robić jak denerwować się czymś innym. Rozpocząłem naukę hiszpańskiego. Byłem również parę razy w bibliotece miejskiej — z pewnym celem. Jest nim przeczytanie wszystkiego, co tylko można tam znaleźć o Napoleonie na Elbie3. Wygląda na to, że otoczony był szpiegami, zagrażali mu mordercy i żądni zemsty Hiszpanie i Korsykanie. Myślę, że natrafiłem na temat do powieści śródziemnomorskiej, ciekawej historycznie, z intrygą i przygodą4. Może kryje się w niej nawet powodzenie — kto wie? Muszę tylko znaleźć moralny punkt oparcia — sprawa załatwiona. W rzeczy samej, proponowano Ludwikowi XVIII zgładzenie Cesarza; wielkie mocarstwa skłonne były przyjąć projekt porwania go (przez jakichś Hiszpanów) w nadziei — jak podejrzewam — że podczas bójki dostałby po głowie. Jest w tym jakiś temat — na później. Z serdecznymi pozdrowieniami, szczerze oddany Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w posiadaniu J. D. Gordana w Nowym Jorku. 201. Do Herberta George’a Wellsa 30 lipca [19]07 Hôtel de la Roseraie, Geneve Mój drogi Panie H. G., Właśnie ukończyłem tekst książkowy1 Tajnego agenta, który na dolę lub niedolę ma być wydany we wrześniu. Zamierzam to arcydzieło dedykować Panu. Zważywszy, że czas ucieka i że nie ma szans, bym przebywając na naszej planecie stawał się dużo lepszy, sądzę, że nadeszła chwila, bym dał ten mały dowód mojego wielkiego przywiązania. Niniejszym proszę o pozwolenie! Napis ma być taki: „H. G. Wellsowi Kronikarzowi miłosnych dziejów p. Lewishama, biografowi Kippsa i historykowi przyszłych stuleci2 — to proste opowiadanie z XIX wieku z serdecznym uczuciem ofiarowuję.” Przedstawiam powyższe do Pańskiego uznania. Jeśli Pan z jakichś przyczyn odmówi, to wówczas można się obyć zwykłym: „H. G. Wellsowi.” Proszę jednak zważyć, że moje określenie stwierdza, iż powieściopisarz doskonały winien być kronikarzem, biografem i historykiem. Słyszał Pan może, że Borys od lutego dwukrotnie poważnie chorował. Najpierw odra z niepokojącymi komplikacjami potwornego bronchitu, potem gorączka reumatyczna z zapaleniem opłucnej. Ostatnim razem trzydzieści dni w łóżku! To był straszny okres. Pisałem jednak dalej. Wszystko to trzymało nas dotychczas za granicą. Jestem teraz pod każdym względem całkowicie zrujnowany. Ani pomysłu w głowie, ani szekiela w kieszeni, ani odrobiny zaufania we własne siły w sercu. Wyjedziemy stąd 8–ego lub 10–ego przyszłego miesiąca do Pent. Chłopiec powraca już do sił. Jessie wraz ze mną przesyła moc najserdeczniejszych wyrazów dla obojga Państwa i kochanych maleństw. Zawsze oddany Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Unwersity of Illinois. 202. Do Williama Rothensteina Pent Farm, 21 sierp. [19]07 Kochany Willu, Strasznie Ci dziękuję za Twój zacny list, który mnie tu powitał. Jest on naprawdę po bratersku pomocny. Twoje uznanie stanowi znaczną część kapitału, którym operuję. Człowiekowi do każdej pracy artystycznej potrzeba pewnych rezerw wiary w samego siebie i Ty wpłacasz hojną składkę na ten fundusz, który jest zawsze na granicy wyczerpania. Kiedy chodziłem po mieście polując na mieszkanie, zaproponowałem najazd na Ciebie. Ponieważ cierpię na cholerny brak mamony i czasu, staram się, jak mogę, zgrać parę rzeczy naraz. Żywię pewne nadzieje w związku z moją nową książką1, która ma się ukazać w przyszłym miesiącu. Jest ona zupełnie inna od czegokolwiek, com uprzednio napisał o miliony mil odległa od Zwierciadła, tego Zwierciadła, o którym wspominasz w sposób całkiem anielski. Z czasem otrzymasz własny egzemplarz i będziesz miał, jeśli zechcesz, następną okazję okazania swojej anielskości. Zobaczymy się jednak niewątpliwie, zanim to nastąpi. Pertraktujemy obecnie w sprawie starego domiszcza na wsi, 2 1/2 mili od Luton (Beds.). W dzień pociągi linii Midland kursują bardzo często i dojeżdża się na miejsce w 45 minut. Kiedy tam zamieszkamy, poczuję się o wiele bliżej Ciebie. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, to przeprowadzka odbędzie się 20–ego (lub około tej daty) przyszłego miesiąca. Czy można by na ten czas .zaplanować krótką wizytę dla biednej Jessie, którą jest głodna i spragniona widoku drogiej Alice2 i dzieci? Nie masz potrzeby wątpić w uczucia, jakimi obdarza Twoją osobę. Na ten temat nie umiem nic dodać. Nieszczęsny Borys musi być pod ścisłą obserwacją co najmniej przez rok. To prawdziwe zmartwienie zarówno teraz, jak i na przyszłość. Moje lata są policzone. Chciałbym być o niego spokojny — i to jak najszybciej. Co do mnie, to czuję się dobrze. Chciałbym już tylko osiąść na miejscu i zabrać się z powrotem do pracy. Dwanaście lat upłynęło od wydania Szaleństwa Almayera — mojej pierwszej książki. Czas już chyba, by szerokie rzesze czytelników odkryły mnie, jeśli w ogóle mają zamian uświadomić sobie moje istnienie. Pod innymi względami uczciwość moich intencji została więcej niż hojnie wynagrodzona przyjaźnią taką jak Twoja. Są jednak dzieci i ta nieszczęsna kobieta — prawie kaleka; nie sposób zamykać na to oczu. Są chwile, kiedy moje wizje nie są zbytnio różowe! Enfin! Che sara sara3. Za 16 miesięcy skończę 50 lat. Tkwi jeszcze jednak trochę życia w starym psie. Zawsze oddany Conrad P. S. Najserdeczniejsze pozdrowienia dla Alice, która żyje w zaczarowanym świecie Twoich prac. Bardzo chciałbym rzucić na nie okiem. Uściski dla piskląt, o których często tu mówimy. Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Harvard Uniuersity. 203. DO HENRY’EGO JAMESA Someries, Luton, 20 wrz. 1907 Tr?s cher Maître, Posyłam Panu moją ostatnią książkę1. Proszę przyjąć ją z pobłażliwością, na jaką zasługuje powodujące mną głębokie i szczere uczucie. Jeśli się nie mylę, okładka jest ciemnoczerwona. Co do zawartości, to zapewniam Pana, że nie mam o niej najmniejszego pojęcia. Pod tym względem indyjski kuglarz Hazlitta2 góruje nad powieściopisarzem. Wie przynajmniej, ile kul naraz utrzymuje w powietrzu. Dowiedziałem się od Kategorycznie Niezbędnego Pinkera o Pańskich miłych zapytaniach. Świadomość, że Pańskie myśli skierowane są czasami na moją osobę i rodzinę, jest wielce pokrzepiająca. Może K. N. P. powiedział Panu, że nasz tegoroczny pobyt we Francji był — słowami papugi „istnym piekłem”. W ciągu 8 miesięcy biednemu Borysowi udało się złapać aż dwie poważne choroby. Enfin! Nie, zważając na to, że dopiero co wstał po 7 tygodniach, zawiozłem go wczoraj do małej szkoły w sąsiedztwie. I bardzo mi go dzisiaj brakuje. Pozostawiliśmy Pent jego zielonej samotności — jego szczurom. Rozdział został zamknięty. Nowy rozpoczyna się o wiele bliżej Londynu niecałe 40 minut — i częste pociągi. W czasie Pańskiego następnego pobytu w Londynie musi Pan koniecznie dobrnąć do Someries — jakiegokolwiek dnia, kiedy koniunkcja planet oraz własna Jego inklinacja przychylne będą memu zaproszeniu. N’est–ce–pas?3 Nie mógłby Pan przecież odebrać chłopcu przywileju przechwalania się przed jego potomkami, że widział Henry’ego Jamesa pod dachem własnego ojca. Byłoby to okrucieństwem, zważywszy, jak ubogi splendor ja sam zostawię mu w spadku. A vous de coeur J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Harvard Unwersity. 204. DO FORDA MADOXA HUEFFERA Someries, Luton, I paźdz. [19]07 Kochany Fordzie, Jest właśnie taka, jak myślałem. Pod wieloma względami — i oceniając obiektywnie — książka1 jest po prostu wspaniała. Nie ma tu żadnej wątpliwości: odczuwa się bowiem, że tego rodzaju rzecz nie mogła była być napisana inaczej. A przy tym to coś wielkiego. Im więcej się o niej myśli, tym dokładniej dostrzec można zdumiewający zakres zamierzeń i stopień ich realizacji. Psychologia dwóch wielkich narodów, jednego europejskiego, a drugiego pozaeuropejskiego, zawarta całkowicie w schemacie powieści — rozwinięta z tak subtelną wnikliwością i przy takiej szerokości horyzontów, że dech zapiera! To Ci się udało. Nie mówiąc już o pomysłowości środków. Podziwiam w milczeniu.” Jeśli chodzi o uwagi krytyczne, powiedziałbym, że dialogi (gdy mowa o Donie) inspirowane są przez myślenie tak delikatne i wyczulone, iż na przeciętnym czytelniku sprawiają wrażenie tajemniczych. Myślę, że rozumiesz, co chcę przez to powiedzieć. Dziewczyna jest wspaniała. Ojciec nadzwyczaj ciekawy i zabawny (nawiasem mówiąc, jest on doskonałym wynalazkiem dla ukrycia głębszego znaczenia wielu rzeczy), Canzano prześlicznie malownicza i sympatyczna. Augustus — wzruszający nieborak tr?s tapé2, a Biskup wprost nieoceniony. Don cierpi na tym, że jest „kołkiem”3 — ale nie można było tego uniknąć. „Kołek” był potrzebny — a ten przynajmniej nie jest drewniany. Loin de la4. Tak więc można tylko powiedzieć: no! no! no! Pozwól mi również nadmienić, że atmosfera podróży na Zachód została wspaniale uchwycona w szczegółowych, malowniczych obrazach morza. Te ostatnie są zachwycające. L’oeil d’un —poete, qui serait peintre aussi5. Ponadto książka ta wyróżnia się subtelnie, w sposób szczególny, trudny do określenia, jest wyszukanie osobista i wyjątkowa — nawet, jak sądzę, na tle pozostałych Twoich prac. Nie muszę Ci mówić, jak głęboko solidaryzuję się z jej nastrojem. Napisz parę słów. Zawsze oddany Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w British Museum. 205. DO EDWARDA GARNETTA Someries, Luton, I paźdz. 1907 Kochany mój Edwardzie, Dopiero wczoraj dowiedziałem się od Jacka1 o Twojej recenzji w „Nation”2. Posłałem dzisiaj na dworzec kolei po egz. Nie ma wątpliwości, że autorowi miło to przeczytać. Rozpiera mnie duma, żeś dostrzegł moją biedną babę. Masz diabelnie przenikliwe oko, jeśli idzie o najskrytsze ludzkie zamiary. Ona jest bohaterką3. A Ty jesteś zatrważająco szybki w rzucaniu się na człowieka. Tak, o tak, kochany Edwardzie — oto właśnie na czym polega problem szanownego Verloca i jego małżonki: „ukryta słabość w sprężynie impulsu”. Byłem do tego stopnia przekonany, że coś tam nie jest w porządku, iż odczytanie Twojej diagnozy przyniosło mi niezmierną ulgę — bliską radości. Błąd ów jest tak zasadniczo związany ze sprawą temperamentu, że do tej chwili trudno mi powiedzieć, w którym miejscu pobłądziłem. Z tego, że błąd popełniłem, zdawałem sobie sprawę nawet podczas pisania — przez cały czas. Możesz sobie wyobrazić, jaka to była potworna harówka brnąć dalej z taką wątpliwością w głowie. Kiedy się zobaczymy, musisz do mnie wygłosić kazanie — a nawet pomodlić się za mnie, jeśli możesz. Chyba że sądzisz, że już na to za późno. Gdy tak siedzę tu sam przy świetle lampy, w tym cichym i obcym jeszcze domu, czuję, jak bardzo jestem przywiązany do Ciebie — i jak wielkie mam zaufanie do Twego sądu. Już dwanaście lat — równy tuzin, mój kochany — dźwięczy mi w uszach Twój głos, gdy odkładam na bok każdą zapisaną kartkę. Tak. Wielkie przywiązanie i pełne zaufanie. Zawsze oddany T. Conrad Kiedy przyjedziesz zobaczyć mnie w nowym otoczeniu? Oby niedługo. Któregokolwiek dnia. Któregokolwiek tygodnia. Nie byłby to żaden kłopot przyjechać tu na jedną noc w drodze do Cearne, po pobycie w Londynie. Daj mi tylko znać, którego dnia, bo chcę wyjść po Ciebie na stację. Żonie przekaż ode mnie serdeczności. Jessie przesyła Jej uściski. Tekst wg wydania E, Garnetta, Letters from Conrad. Przekład z angielskiego. 206. DO R. B. CUNNINGHAME GRAHAMA Someries, Luton, Beds., 7 paźdz. 1907 Tr?s cher Ami, Szkoda, żeś już wyjechał z miasta. Wprowadziliśmy się właśnie do nowego domu i bardzo byśmy chcieli Cię ujrzeć pod jego dość szczelnym dachem. Dojazd z Londynu jest bardzo łatwy. Pociągi kursują często, niektóre jadą mniej niż 40 minut, a my mieszkamy zaledwie o 2 1/2 mili od Luton. Jest to wiejski dom na terenie majątku Luton Hoo, należącego do owego błędnego rycerza, Sir Juliusa Wernhera1. Nad naszym ogrodem otoczonym starym murem, unosi się zapach Południowej Afryki i Palestyny — ale nie jest on zbyt natrętny. Cieszę się, że spodobał Ci się T[ajny] agent. Vous comprenez bien2, że opowiadanie zostało napisane bez żadnej złośliwości. Dla mnie przedstawia pewną wartość jako próba nowego genre’u i jako konsekwentne dążenie do ironicznego potraktowania melodramatycznego tematu — co było moim technicznym zamierzeniem. Pomysł do Mr Vladimira podsunął mi ten łajdak gen. Seliwierstow3, zastrzelony przez Padlewskiego4 (w Paryżu) w latach dziewięćdziesiątych. Może pamiętasz — okoliczności tego wypadku były dość szczególne. Oczywiście jednak zrobiłem go en charge5. Każde Twoje słowo jest dla mnie skarbem. Na nic nie zdadzą się wszystkie próby ukrycia dumy, jaką napawają mnie Twoje pochwały. To dla mnie wielka rzecz — niezależnie od udziału, jaki przypisuję wspaniałomyślności Twego intelektu i ciepłu Twego serca. Nie sądzę jednak, bym przedstawiał świat rewolucyjny satyrycznie. Ci ludzie to nie żadni rewolucjoniści — to blagierzy. Co się tyczy Profesora, to nie zamierzałem uczynić go godnym pogardy. W każdym razie jest nieprzekupny. Kładąc w jego usta słowa: „Dajcie mi za dźwignię szaleństwo i rozpacz — a ruszę świat z posad”6 — chciałem wydobyć z niego nutę prawdziwej szczerości. W najgorszym razie jest skrajnym przykładem manii wielkości. A każdy ekstremista jest osobą szacowną. Pochlebia mi myśl, że uzyskałem Twoje poparcie dla mego Sekretarza Stanu i Raczkujących Rewolucjonistów. Bardzo łatwo mogłem był w tym pobłądzić. Na Jowisza! Gdybym miał dostateczny talent, rzuciłbym się na prawdziwego anarchistę, to jest milionera. Wtedy byś dopiero zobaczył tryskający jad. Ale to zbyt wielkie zadanie. Myślę sobie o Twoim pustym domu7. Musimy być mężnego serca. Życie wspomnieniami to okrutne zajęcie. Ja, który mam podwójne życie — jedno z nich zaludnione tylko przez cienie, które z biegiem lat stają mi się coraz droższe — wiem coś o tym. Na moją prośbę przesłano mi wyd. Św. Teresy do odpoczynkowej lektury. Wydaje mi się, jakby niezliczona ilość lat upłynęła od czasu, kiedy czytałem tę cudowną książkę — objawienie dla un profane wyjątkowej świętej i wyjątkowej pisarki. Tempi passati! Żona przesyła serdeczne pozdrowienia. Nasz pobyt za granicą był straszny — dzieci chorowały. Borys bardzo poważnie. Obecnie jest umieszczony w małej szkole powszechnej w Luton. Daj znać, kiedy znowu przybędziesz na południe. Toujours ? vous de coeur J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Dartmouth College. 207. DO EDWARDA GARNETTA wtorek 4 ppoł. [8 X 1907]1 Drogi Wodzu, (Bo jesteś Cabecillą dzielnych Guerillos2) — oto moja escopette3 gotowa do strzału4. Nabiłem ją garścią dość okropnych kulek.5 Czy dopilnujesz, by strzelał z niej jakiś wprawny strzelec o spokojnej ręce? I uwaga: żadnej cenzury! Albo to, albo nic. Nie mogłem napisać krócej. Artykuł długi, bo moje myśli zawsze są złożone — ale jednak trzyma się tematu. Nie występuję z literackiego punktu widzenia. Ty to wspaniale potrafisz. Ponieważ Cię kocham, pozwalam Ci skrócić, co trzeba.6 Ten artykuł naprawdę wymaga dokładnego przejrzenia w korekcie. Tylko nie wyjmij zeń perełek. Żadnej perełki nie wolno usunąć. Dumny jestem z moich zdolności do rzucania majestatycznych inwektyw połączonych z przytykaniem palca do nosa. To fascynująca kombinacja. Nie bądź zbyt surowym cenzorem — Twój roztropny list (myślałoby się, że to kawałek Macaulaya7) nie bardzo trafił w sedno. Zawsze pamiętasz o tym, że jestem Słowianinem (to Twoja idée fix), ale wydajesz się zapominać, że jestem Polakiem. Zapominasz, że jesteśmy przyzwyczajeni chodzić w bój bez złudzeń. To tylko wy, Brytyjczycy, „idziecie po zwycięstwo”. My przez ostatnie sto lat wielokrotnie „chodziliśmy” po to tylko, by dostawać po głowie — co było widoczne dla każdego zrównoważonego umysłu. Ale Tyś z pewnością brał lekcje historii u Rosjan. Mniejsza o to. Nic już więcej nie powiem, bo jeszcze nazwiesz to buntem i strzelisz we mnie jakimś paskudnym wstępem. Będę teraz obserwował Twój sposób cięcia na kawałki Cenzora Sztuk. Książka właśnie nadeszła. Zawsze Twój oddany Conrad Tekst wg Garnetta, Letters from Conrad. Przekład z angielskiego. 208. DO JOHNA GALSWORTHY’EGO 29 paźdz. 1907, Someries Drogi Jacku, Czytanie Twego artykułu1 ukoiło mój nastrój głębokiego niezadowolenia. Rzecz jest całkiem wyśmienita pod względem uwag ogólnych. Co do zastosowania ich do mojej osoby, nie mogę zabierać głosu. Przesadne protesty, wywołane skromnością, byłyby wobec Ciebie niegrzeczne. Okazanie całej radości byłoby może nieprzyzwoite. Ponieważ jednak Twoja przyjaźń jest zbyt szczera, by zasługiwała na cokolwiek innego niż prawdę, wyznam Ci, że cieszę się, iż prawda jest właśnie taka, a nie inna. Są zdania, którymi oplótłbym czoło, niby wieńcem laurowym, i na tym poprzestał. Na razie nic więcej nie powiem. Chcę jak najprędzej przyjechać i porozmawiać z Tobą. Poproszę Cię tylko od razu o skreślenie słowa „arystokracja”, kiedy dostaniesz korektę. Nazwisko nie zostało nigdy uświetnione godnością senatorską, na której to wyłącznie opierała się polska arystokracja. „Stan rycerski2” to już lepsze określenie. Ziemiańska szlachta najbliższa jest trafnej definicji mego skromnego pochodzenia. Ponieważ, niezależnie od cenzury, wydawnictwa angielskie rozchodzą się szeroko i daleko. bardzo bym nie chciał wystawiać się na niemiłe pośmiewisko z powodu podszywania się pod coś, czym nie jestem. Powiem Ci o tym więcej, kiedy się zobaczymy. Poprawka, o którą proszę, zepsuje obecny układ zdania: pozwolę sobie jednak wyrazić wątpliwość, czy życie na statku, jakkolwiek z grubsza biorąc przepojone duchem równości, jest w istocie prawdziwie demokratyczne. W Typhoon (bez The) nazwisko jest Mc Whirr, a nie Mc Grath. Nazwisko starego faceta w U kresu sił jest Whalley. Cieszę się, że to będzie prawdziwa walka3. Protest, jak już powiedziałem, jest pierwszorzędny, pełen dostojeństwa w nastroju i doborze słów. Co Murray napisał w „Nation”? Dobre? Wielce mnie podniecił pomysł Twoich wystąpień kaznodziejskich na rzecz krucjaty. Czy naprawdę zamierzasz osobiście wygłaszać kazania? Gdzie? Jak? Kiedy? Śpieszę łapać pocztę. Nasze najserdeczniejsze uściski dla Was obojga. Zawsze. Twój J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w Bibliotece Polskiej w Londynie. 209. DO DESHLBRA WELCHA Someries, 7 list. [19]07 Drogi Panie, Obawiam się, że nie mam nic ciekawego do zakomunikowania. Pracuję teraz nad powieścią zatytułowaną Los, której akcja toczy się na morzu. Przeskakuję tam często z tematu na temat — w żadnym razie nie jest to czymś, co krytycy określają jako „dobrze opowiedzianą historię”. Mam nadzieję ukończyć ją przed upływem tego roku1. Kiedy i jak będzie wydana — nie, mam najmniejszego pojęcia. Tą stroną zagadnienia zajmuje się wyłącznie mój znajomy, p. Pinker. Powiadamia mnie on, że firma McClure rozważa wydanie z początkiem przyszłego roku mojej długiej noweli w małym tomie — podobnie jak 3 lata temu ukazał się Tajfun wydany, zdaje mi się, przez firmę Putnam & Sons. Bardzo mi się ten pomysł podoba. Nowela (która wkrótce ma się ukazać w odcinkach w „PMM”2), nosi tytuł Pojedynek — Opowieść wojskowa, znakomicie oddający jej treść. Mam dostateczną ilość nowel — niektóre drukowane w odcinkach w St. Zjedn., inne tylko po tej stronie — by zebrać je w tom3. Są to opowiadania bardzo różnorodne, pisane bez złośliwości — nic, czego powinien bym się wstydzić — ale też i nic do chwalenia się. Oto wszystko, co mogę powiedzieć o tym, co zrobiłem i co robię. Na temat moich planów nic konkretnego dodać nie mogę. Myślę o dużej powieści, której tłem byłby Londyn4, i o innej na skalę nie mniejszą niż europejska5. Proszę jednak, by łaskawy Pan nie wspominał o tym, gdyż nie chciałbym niepotrzebnie rozniecać nadziei moich „licznych amerykańskich czytelników”. Zostaję z wysokim poważaniem J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Dartmouth College. 210. DO MARGUERITE PORADOWSKIEJ 1 stycz. 1908 Droga Marguerito, Moc najlepszych życzeń szczęścia od nas wszystkich. Dziękuję Ci za Twój kochany list. Od powrotu chorowałem dwa razy; stale gościec. Właśnie teraz wstałem, bo nie chcę rozpocząć nowego roku w łóżku. Od wrz. jesteśmy w nowym domu. Jest on większy niż Pent i ma stary, otoczony murem ogród. Tutejszy krajobraz jest też zupełnie inny. Od morza jesteśmy na tyle daleko, na ile to jest możliwe w Anglii. Borys jest w szkole i pracuje dobrze. Od soboty w południe do poniedziałku rano mamy go w domu. Szkoła jest stąd mniej więcej o 7 kilometrów. Jack ma teraz lekki bronchit. Zaczyna chodzić, ale prawie nie mówi. Jessie bardzo cierpi na kolano. Dzielna jest jak zwykle. Ja jestem zmęczony i posmutniały. Praca przychodzi mi z trudnością i ogólnie biorąc nie idzie mi dobrze. Moja ostatnia książka1 miała pewne powodzenie — jak zawsze. Zrobiło się nawet wokół niej trochę szumu; ale co się tyczy sprzedaży, to zawsze ta sama stara historia. Jestem jednym z tych; których się nie sprzedaje. A oto pięćdziesiątka zaczęta! Trudno! Wszyscy całujemy Cię mocno. Całymu sercem Twój Conrad P. S. Napisałem do tej biednej, kochanej Anieli2. Ona też potrzebuje całej swojej odwagi. Miałem od niej miły list, ale wydaje się, że jej oczy są w złym stanie. 211. DO JOHNA GALSWORTHY’EGO Someries, 6 stycznia Nowego Roku 1908 Kochany Jacku, Oby daną Ci (do Sighory Ady piszę osobno) była szczęśliwość wieczna, oby cień Twój nigdy nie malał, a sława Twoja zawsze wzrastała. Co do mnie — ta sama stara historia, której pewnie nie możesz już słuchać. Gościec. Nie jestem jak p. Peter Magnus1 — nie dostarczam swoim przyjaciołom rozrywek. Gościec od drugiego dnia świąt, aż do obecnej chwili, kiedy to piszę. Nigdy naprawdę nie wróciłem do siebie po tym ataku, który miałem na 3 tygodnie przed kolacją u Ciebie. Prawdę mówiąc, od wprowadzenia się do tego domu nie zaznałem ani jednej chwili bez dolegliwości cielesnych. Et le miseérable écrivait toujours.2 Obecnie piszę opowiadanie zatytułowane Razumow. Czyż nie jest to pełne wyrazu? Wydaje mi się, że usiłuję uchwycić samą istotę rosyjskości cosas de Russia3. Niełatwe to zadanie, ale kiedy je skończę, rezultat może być niezły. Ponadto książka może być warta ze sto funtów, jeśli poczciwy Pinker zakrzątnie się koło niej z taką energią, że dostanie purpurowych wypieków… Nie jestem jednak w nastroju do żartów. A oto treść. Student Razumow (nieślubny syn księcia K.) potajemnie wydaje policji swego kolegę, studenta Haldina, ukrywającego się w jego pokoju po popełnieniu przestępstwa politycznego (ma to być zabójstwo de Plehwego4). Pierwsza część w St. Petersburgu”. (Haldin zostaje oczywiście powieszony.) 2–ga w Genewie. Student Razumow, spotkawszy za granicą matkę i siostrę Haldina, zakochuje się w tej ostatniej, poślubia ją i po pewnym czasie spowiada się jej ze swego udziału w aresztowaniu i śmierci jej brata. Proces psychologiczny, który doprowadził Razumowa do zdrady Haldina, do wyznania uczynionego żonie i w rezultacie do śmierci tych osób (wywołanej głównie podobieństwem ich dziecka do nieżyjącego Haldina) stanowi zasadniczy temat opowieści.5 Może żadne czasopismo tego nie ruszy. B[lack]wood’owi, od czasu kiedy stary poszedł na emeryturę, nie zależy zbytnio na mojej współpracy. Mam zamiar spróbować „Fort[nightl]y”6. Och, mój drogi. Nie wyobrażasz sobie, jak skutecznie natchnienie zabijane jest przez niepokój: „czy to się da sprzedać?” Nie ma nic okrutniejszego, niż znaleźć się w potrzasku między własnym impulsem, własnym czynem — a tym pytaniem, które dla mnie jest po prostu sprawą życia i śmierci. Są takie chwile, kiedy niesamowita trwoga wymiata mi z głowy wszystkie myśli. To prawdziwe katusze — nie przesadzam. Ponadto — czy wiesz, że owo napięcie zamiast się zmniejszać, z każdym dniem się wzmaga? Musiałem to jednak napisać. Musiałem uciec od Losu, z którym nie zrobiłem żadnych poważniejszych postępów. Poza tym moje sprawy nie wyglądają pomyślnie. T[ajnego] a[genta] już teraz można uznać za honorową klęskę. Nie przyniósł mi ani sympatii, ani nadziei na sukces literacki. Muszę przyznać, że jestem przybity. Przypuszczalnie byłem głupi, spodziewając się czegokolwiek innego. Podejrzewam, że musi być we mnie coś, co zraża czytelników — powieści Hardy’ego bowiem na przykład, na ogół tragiczne i posępne — cieszyły się i nadal cieszą powodzeniem. Przypuszczam, że to obce pochodzenie. Wszystko to są powody do niepokoju. Czy długa powieść nada się do druku w odcinkach? A co, jeśli nie? Nie dziwiłbym się, gdyby P[inker] również się tym niepokoił. Nie popędza mnie, ale jest pełen wyczekiwania. Trzeba przyznać, że wyniki pracy ostatnich trzech miesięcy przedstawiają smutny obraz — pod względem ilości. A ślęczałem całymi dniami. To nie do zniesienia. Stałem się teraz jaroszem. Staram się również bardzo mało jeść. Umysł mam w tej chwili bardzo jasny,— ale są momenty, kiedy wbrew własnej woli myślę, że muszę się poddać. Taki złowróżbny podszept, dobierający jak gdyby od zewnątrz — to klęska dla człowieka z wyobraźnią. Staram się to oczywiście zwalczać — póki jeszcze mogę. Rozpoczynając 50 rok życia podsumowałem swoje rachunki. Jedenaście powieści. Gdyby na każdą wypadło przeciętnie po ?1000, miałbym teraz 5000 w ręku. Dodawszy wszystko, com Tobie winien, inne długi, debet u P[inkera] (?1572 do chwili obecnej) i zapomogę7 — do tego, co zarobiłem, otrzymuję okrągłą sumę ?650 rocznie. Nawet jeśli na skutek pomyłki obliczyłem rocznie o 100 za mało, co jest niezbyt prawdopodobne (jakkolwiek bowiem mogłem nieuważnie liczyć, trudno przypuścić, bym oszacował swoje dochody o 1200 funtów szt. za nisko), nie wygląda to na horrendalną, rozrzutność. Obejmuje to również chorobę Jessie i wszystkie moje (rok stracony podczas pisania Nostromo, kiedy w ciągu jedenastu miesięcy miałem sześć ataków gośćca) — oraz ten ostatni katastrofalny rok z Borysem za granicą. To ostatnie było okropne — przyciśnięty bowiem koniecznością (kiedy dziecko jest chore, człowiek nie myśli o rachowaniu), musiałem użyć wszystkich pieniędzy przesłanych przez Pinkera — nie było ich za wiele i zostawiłem sporo nie popłaconych rachunków w Kent. Udało mi się już niektóre z nich pospłacać (co nie jest źle, zważywszy, żem zmniejszył jednocześnie swój dług u P[inkera] o równe sto od 10 sierpnia ubiegłego roku) z największą trudnością. Jest jednak dom i jasne, że niektórzy ludzie (nie wszyscy) bardzo mnie naciskają. Mniej więcej na tydzień przed B. Narodzeniem omawiałem wszystko z P. Wyznał mi w sposób dostatecznie przekonywający, że ma pustkę w kieszeni. Niewątpliwie, zrobiłby wysiłek, gdyby T[ajny] a[gent] był rozchwytywany lub nawet gdyby więcej było. gotowego tekstu Losu. Niewiele udało mi się z nim załatwić. Zgodził się, gdyby powiodło mi się znaleźć pieniądze (?60), płacić ratami, po ?3 miesięcznie; nie jest to dla nikogo olśniewającą propozycją — prawie dwa lata. na spłacanie. Potem wróciłem do domu i rozbolała mnie stopa. Nie ruszam się stąd oczywiście. Nigdzie też nie robiłem żadnych starań. W samej rzeczy bowiem, dokądże miałbym się zwracać? Ów nieszczęsny kłopot rozstroił mnie do tego stopnia, że rzucam na wiatr wszelkie zasady obyczajności. Jestem zbyt wyczerpany, by oprzeć się pokusie zwrócenia się do Ciebie z zapytaniem, czy mógłbyś pożyczyć mi ową sumę na tych — a żadnych innych warunkach. 60 spłacane w 20 ratach. Kiedy tylko otrzymam od Ciebie odpowiedź w tej sprawie, odnowię moją ustną umowę z P., choć zapewnił mnie dostatecznie wyraźnie, że mogę na to liczyć. Prawdę mówiąc, wydostanie od niego moich pieniędzy na życie (oprócz sześciu funtów tygodniowo dla Jessie) przedstawia zwykle znaczną trudność. Po zapłaceniu ogrodnika i prania (około 30 sz. lub więcej) Jess nie ma ani jednego zbędnego pensa. Odpisz mi jednak, mój drogi, dobry i cierpliwy Jacku, bez żadnych skrupułów, nawet jeśli się nie zgadzasz. To, żeś zrobił dla mnie tak wiele materialnie i moralnie, nie jest powodem, byś robił więcej. Twoja przyjaźń jest dla mnie wielką podporą, a nie wydaje, mi się, bym miał ją utracić, cokolwiek by się nie stało. Trochę więcej lub trochę mniej kłopotów w pewnym sensie nie gra roli. Borys przyniósł ze szkoły dobre świadectwo. Jest wytrwały w pracy i inteligentny. Nie opuścił nawet godziny, co nie jest źle, zważywszy, że nieraz posyłaliśmy go w poniedziałki utykającego i ze. spuchniętą kiścią. Kilkakrotnie również nie mógł brać udziału w popołudniowych zabawach. Wyobraź sobie, że najlepszy stopień dostał z łaciny (!!!), potem przychodzi arytmetyka, a potem… Pismo święte!!! Przykłada się również pracowicie do rysunków — nie sądzę jednak, by miał w tym kierunku jakiekolwiek zdolności. Mimo to, po marnych dwunastu lekcjach rysuje lepiej niż ja po długich miesiącach nauki. W każdym razie dostał w drugim półroczu 260 punktów z możliwych 293. Pismo ma natomiast okropne. Straszne. A dawniej było całkiem ładne. Życie jego nie jest specjalnie urozmaicone: odgrywa wobec mnie rolę oddanego syna, zaglądając parę razy na dzień, aby sprawdzić, czy może coś dla mnie zrobić — jestem bowiem bardzo kaleki i skoro raz zakotwiczę przy stole, niełatwo mi się stamtąd ruszyć. Dobrze zniósł mrozy, ale kiedy przyszła odwilż, spuchł mu łokieć. Ten reumatyzm wciąż się za nim wlecze. Hackney uprzedził nas, że z pewnością tak będzie. Wygląda jednak bardziej krzepki i ma zdrową cerę. Popuściłem wodzów moim ojcowskim uczuciom, drogi Jacku; gdybym do Ciebie nie mógł pisać o swoich dzieciach, do kogóż innego mógłbym? Jackolo od dwu dni jest, niestety, całkiem chory. Bronchit i wysoka gorączka. Mamy nadzieję, że to nic poważniejszego od ząbkowania. Kły na ogół sprawiają kłopot. Jest uroczym pacjentem, rozsądnym i spokojnym, choć oczywiście wymagającym; prawie całe ostatnie 40 godzin spędził na rękach Jessie; ze wzruszającą gotowością otwiera jednak dzióbek na lekarstwa i nie marudzi. Niezależnie od tego, czy przyczyną są zęby, czy też nie, oczywiste jest, że czuje się bardzo źle. Dziś wieczór, kiedy to piszę, gorączka wydaje się spadać. I oto początek roku. Jessie bardzo dzielna, ale widać, że z kolanem jest gorzej. Poza tym wydaje się być w dość dobrym stanie. Gdyby wiedziała, że do Ciebie piszę, przesłałaby pozdrowienia. Miło z Waszej strony, że pamiętaliście o dzieciach. Borys stał się wielbicielem Turnera. Jednak tekst napisany przez Lewisa Hinda8 nastraja go podejrzliwie. Zna Hinda z czasów Winchelsea. Jackolo nie mógł się nadziwić koniowi. Kiedy wracasz? Zawsze oddany J. Conrad Oto z czym rozpoczynam rok: 150 należne za Pojedynek w Anglii. 70 ustalone za to samo w St. Zjedn. Gotowy tom nowel, za które można otrzymać 200 w obu krajach, ponadto Razumow będzie ukończony za parę dni — powiedzmy 100 (prawa do druku w odcinkach w tym kraju i w St. Zj.). Z tego powinien być taki właśnie dochód, jeśli w ogóle jakikolwiek. Nie jest więc aż tak źle. P. obawia się jednak, że będę zwlekał z Losem, i dlatego chce zatrzymać, ile tylko może, aby potem wydzielać mi na życie. Poza tym tom nie ukazałby się o wiele wcześniej niż w czerwcu. Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Birmingham Unwersity. 212. DO HENRI’EGO D. DAVRAYA Someries, Luton, Beds., 26 stycznia 1908 r. Drogi Panie, Pisałem gorączkowo w przerwach między atakami podagry, które nie opuszczają mnie od Nowego Roku.1 Dziękuję za Pana miły list i kartkę. Tak, życie istotnie rozdziela ludzi w sposób okrutny. Trochę pociechy można tylko znaleźć w myślach; jestem szczęśliwy wiedząc, że zachował Pan dla mnie przyjacielskie uczucia. Pan d’Humieres2 pracuje nad tym przekładem już dobre 2 czy 3 lata. Nie skarżę się na to, ale umacnia się we mnie przeświadczenie, że nie bardzo nadaję się do tłumaczenia. W mojej noweli Pojedynek próbowałem oddać atmosferę epoki napoleońskiej. Proszę o przeczytanie jej, jeśli Pan będzie miał czas. Sprawi mi to przyjemność — wielką przyjemność. Lecz proszę nie zapominać o tym, że pisałem dla Anglików, z myślą o wrażeniu, jakie to sprawi na czytelniku angielskim. To pozostaje zawsze moim celem. Dlatego też jestem do tego stopnia pisarzem angielskim, nie nadającym się zbytnio do tłumaczenia. Pisarza narodowego, jak Kipling na przykład, tłumaczy się łatwo. On interesował się głównie tematem, a moje zasadnicze zainteresowanie w pracy to wrażenie, jakie ona sprawi. On mówi o swoich rodakach. Ja piszę dla nich. On łatwo może wywołać zainteresowanie u cudzoziemców — dla mnie byłoby to o wiele trudniejsze — a może niemożliwe. Oto i krótka analiza na Pański użytek. Jak mnie już tu nie będzie, a rozmowa przy Panu zejdzie na mój temat, to będzie Pan mógł powiedzieć: „Conrad przynajmniej wiedział, co chciał robić.” Wiedzieć, co się chce robić, to zadanie artysty. Nasze serdeczne pozdrowienia dla pani Davray i dla Pana, drogi Przyjacielu. Szczerze oddany J. Conrad Parę dni temu napisałem do Madame Poradowskiej. Listy do H. D, Davraya wg tekstu w Lettres francaises, wyd. G. Jean–Aubry. 213. DO HENRI’EGO D. DAVRAYA Someries, 3 lutego 1908 r. Mój drogi Przyjacielu, Jestem niesłychanie wzruszony Pańskim miłym listem, który sprawił, że od razu poczułem się lepiej; prawdę mówiąc nigdy nie wątpiłem w Pańską szczerą i dobrą przyjaźń. Dostarczała mi ona wewnętrznego poczucia dumy. Jest Pan przyjacielem wspaniałomyślnym — w co również nigdy nie wątpiłem. Szczęśliwy jestem mogąc Panu donieść, że nie udzielałem żadnych praw autorskich żadnemu tłumaczowi. Jakiś pan z Bayonne napisał do mnie właśnie w tej sprawie. Nazywa się Louis Labat. Odmówiłem. Słusznie Pan myśli, że byłbym się Pana poradził. Jeśli jednak zechciałby Pan zająć się losem moich prac we Francji — tym lepiej! tym lepiej! Z radością się na to zgadzam. W każdym wypadku będzie to albo Pan albo nikt. Robiono mi propozycje za pośrednictwem pewnej agencji literackiej ; gdy jednak poprosiłem ó bardziej szczegółowe informacje, zapanowała głęboka cisza. O ile dobrze pamiętam, wydarzyło się to w listopadzie. Proszę zatem o napisanie tego oficjalnego listu, o którym Pan wspomina. Odpiszę podobnie. Tajny agent nie jest aż tak długi. Proszę wspomnieć Tołstoja. Ale dość żartów, sądzę, że Wojna światów lub Gdy śpiący się budzi1 są o wiele dłuższymi powieściami. Przyznaję, że Nostromo jest bardzo długi, ale jest przecież dużo nowel, z których można by coś wybrać. Zresztą, drogi Panie, choć mam wielkie zaufanie do Pańskiego sądu, muszę wyznać, że nie bardzo rozumiem, jak moje książki mogą zainteresować publiczność francuską. Tak bardzo tego pragnę, że aż wydaje mi się to niemożliwe. Myślę: nie mam nic nowego do powiedzenia; nie poruszam żadnych problemów; nie jestem subtelny, nie jestem nawet bardzo wymowny. Mam pewną świadomość rzeczy odległych i lubię analizować proste uczucia takim stylem, który uderza Anglików. Proszę zauważyć: nie powiedziałem, że się podoba. Myślę, że nie podobam się tu nikomu. Niektórym imponuję. Te rozmyślania nie są dla mnie wcale wesołe. Oto do czego doszedłem po napisaniu dwunastu tomów w 50–ym roku swego życia. Kilku dobrych przyjaciół (jak Pan) dostarcza mi pociechy. Serdecznie ściskam Pana dłoń. J. Conrad 214. DO NORMANA DOUGLASA Someries, 29 lutego 1908 Kochany Panie, To jest doskonałe z każdego punktu widzenia. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że ma Pan przed sobą wybitną przyszłość jako pisarz. I ciężkie chwile, zanim stanie się Pan znany. Proszę poważnie pomyśleć o napisaniu powieści. Mogłaby być w. tym samym tonie co ten doskonały artykuł1. Tłem mogą być płd. Włochy, jeśli to Panu ułatwi*. Proszę spróbować napisać powieść analityczną, w oparciu o jakąś silnie zarysowaną sytuację. Człowiekowi takiemu jak Pan, który widział różne rzeczy i znał wielu ludzi, wystarczy zagłębienie się w samego siebie dla wydobycia materiału. Obiecuję też, że z pomocą dwu czy trzech innych osób zrobię wszystko, co tylko możliwe, by książka ukazała się z odpowiednią fanfarą. Oto mądra rada. Powieść jest najkrótszą drogą do zdobycia utrzymania. Przede wszystkim — niech Pan nikogo nie naśladuje!! Odsyłam artykuł. Czy posiada Pan drugi egzemplarz? Odsyłam artykuł, ponieważ chcę, by zobaczył Pan, co z nim zrobiłem. Przekona się pan nic właściwie. Niczego mu nie potrzeba. Usunąłem jeden lub dwa par. z początku. Sam Pan zobaczy, że to sprawa wyłącznie literackiego taktu. Anegdota o Caracciolim2 jest bardzo dobrze znana i w tej formie wywołuje dysonans w pierwszorzędnym początku o cudach pogańskich i chrześcijańskich. Rozumie Pan, co mam na myśli? Pomajstrowałem nieco przy doskonałym epizodzie o „głowie”. Wstawiłem „pamiątkowa”, aby jaśniejszy stał się związek z tym, co poprzedza. „Leżała na” — daje lepszy obraz — bardziej zaskakujący. „Ukryta” (zamiast „okutana”) po „skądinąd” nie wymaga uzasadnienia — tkwi ono w samym zdaniu. „Ku memu przerażeniu etc, etc” odciągało uwagę od „wieśniaków, etc. etc.” Jak Pan widzi: wyłącznie drobiazgi — robiłem poprawki jedynie, aby wykazać moje wielkie uznanie — wysoką opinię o tym czarującym, obrazowym i zajmującym dziełku. Zauważy Pan, że tu i ówdzie, aż do str. 4, dodałem jakieś słowo. Na str. 8 skreśliłem jedno „Ale” na początku ustępu. Potem już nic. Po cóż bowiem naruszać rzecz o tak indywidualnym stylu, a zarazem tak pełną życia? Byłoby to zarozumiałością. Wzruszyły mnie bardzo opisy. Epizody anegdotyczne są naprawdę doskonałe. Płakałem — dosłownie łzy ciekły mi z oczu — czytając o pogoni za kurą. Całość jest nadzwyczaj harmonijna pod względem uczuciowym, obrazowym, ekspresyjnym. Harmonia zaś jest formą piękna. Ośmielam się zaproponować dodanie paru słów na końcu. Panu formalne zakończenie może się nie podobać — ale przeciętny czytelnik tego oczekuje. Przeciętny czytelnik chce również na własne oczy zobaczyć, jak autor uderza w sedno rzeczy — chce po prostu widzieć to sedno. Później przekona się Pan o bezgranicznej głupocie przeciętnego czytelnika — człowieka, który wysupłuje pół korony. Może by zakończyć tak: „…niekonieczne jest ani wykształcenie, ani bystrość, aby dostrzec, przez gęstwinę przeszłości, piękno antycznej formy.” Coś w tym rodzaju. Lub „formy starożytnej”. Może Pan wymyśli jakiś zwrot, ściśle związany z obrazem amfory. „Aby tak zrobić”, to słowa nie nadające się na zakończenie utworu, który ma tyle muzyki w swej delikatnej duszy, a tyle siły w wyrazie. Jeszcze jedna uwaga: str. 19. Sądzę, że pożytecznie będzie, jeśli usunie Pan słowa „lekceważenie lub” oraz zastąpi „dysharmonię” „antagonizmem” — w tym samym zdaniu. Voil?. Teraz proszę odesłać mi ten artykuł z powrotem. Chcę go pokazywać (korespondencyjnie, niestety, bo jeszcze nie mogę się ruszać) różnym ludziom, którzy mogą się Panu później przydać. Czy mógłby Pan przepisać na maszynie pierwszą i 2–gą stronę. Myślę, że wyjdzie z tego jedna strona. Jessie byłaby to dla Pana zrobiła, ale nasza maszyna zepsuła się wreszcie. Brak czasu na uprzejmości. Zawsze jednak szczerze oddany Jph Conrad * Ale proszę z tego nie robić powieści o życiu włoskich chłopów — jeszcze nie! Później będzie Pan mógł sobie na to pozwolić. Umieścić Europejczyków we włoskiej oprawie. Przez Europejczyków rozumiem tu międzynarodowe towarzystwa. Tekst wg oryginału angielskiego w New York Public Library. 215. DO JANINY DE BRUNNOW Someries, Luton, Beds., 24 marca 1908 Szanowna Pani i droga Przyjaciółko, Jestem Pani niezmiernie wdzięczny za ciekawe fotografie. Pani córki są doprawdy czarujące. Widać to od razu. Zrobiła mi Pani największą w świecie przyjemność. Pani drogi list nadszedł po południu i spędziłem cały wieczór w krainie wspomnień. Tak. Kanapa była zielona. Pamiętam ją dobrze — a Pani była maleńką istotką o kręconych włosach i niewymownym wdzięku. Jak się tylko poprawi pogoda, sprowadzimy z Luton najlepszego fotografa, aby na Pani intencję zrobił serię zdjęć w ogrodzie. Nie posiadam w tej chwili żadnego swego zdjęcia, które mógłbym Pani zaraz przesłać. Lepiej będzie, jeżeli poślę Pani całą zgraję. Jest nas czworo. Nasz najstarszy syn, Borys, ma dziesięć lat, drugi, Jack, ma 20 miesięcy. Musiałem poczekać z książkami, gdyż chciałem Pani wysłać pierwsze wydania. Niestety! Nie udało mi się ich dostać. Istnieją ludzie, którzy mnie kolekcjonują. Poza tym nakłady moich książek nie są zbyt duże. Czytuje mnie elita, jak również i całkiem skromni ludzie. Mówił mi jeden z moich znajomych, że w popularnych księgarniach1 pytają o moje książki. Potężne warstwy średnie znają moje nazwisko, ale nie moje książki. Artyści malarze — mam na myśli młodych, niezależnych — bardzo lubią moją prozę. W świecie literackim mam wyrobioną pozycję. Pomimo to ludzi widuję mało. Żyjemy bardzo odosobnieni w odległości 40–50 minut pociągiem z Londynu. Do tego dochodzi jeszcze 5 kilometrów od dworca do naszych drzwi. Czy mam rację, myśląc, że Matka Pani jest również we Fryburgu? W każdym wypadku zechce Pani łaskawie przekazać Jej moje uszanowanie; proszę mi wierzyć, że jestem zawsze Pani oddanym i wiernym sługą i przyjacielem. 216. DO NIEZNANEGO ADRESATA Someries, Luton, Beds., 25 marca 1908 Szanowny Panie, Nigdy nie napisałem ani jednego słowa na temat, który zaprząta obecnie Pana uwagę. Dziwi mnie Pańska skarga na brak materiału umożliwiającego wydanie sądu. Istnieje na ten temat przebogata literatura, napisana przez ludzi mniej lub bardziej kompetentnych do przewietrzania swoich poglądów i opinii. Jestem absolutnie niezdolny zrozumieć, co Pan ma na myśli mówiąc, że socjalizm jest chrześcijaństwem. Socjalizm jest doktryną ekonomiczną dotyczącą zarządzania własnością, chrześcijaństwo zaś jest religią. Pierwsze dotyczy spraw doczesnych, drugie — duchowych. Naprawdę to nie do pomyślenia. Dziękuję bardzo za łaskawe uwagi na temat mojej twórczości. Żałuję niezmiernie, że nie będąc przygotowany do rozważania problemów ekonomicznych — nie mogę służyć Panu pomocą. Niech mi jednak będzie wolno ostrzec szanownego Pana przed wprowadzaniem do rozważań uczucia zamiast rozsądku. Z poważaniem J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Duke Unwersity. 217. DO HERBERTA GEORGE’A WELLSA Someries, 27 marca 1908 Kochany Panie, Składam podanie do Królewskiego Funduszu Literackiego1 i w związku z tym chciałbym prosić Pana o poparcie mnie listowne, jak tego wymaga regulamin. W zeszłym roku zarobiłem ledwie 420 funtów, a wolę nie mówić, ile w ciągu 8 miesięcy wydałem na dwie choroby Borysa. Dość, że w rezultacie P[inker] zamknął się przede mną — nie całkowicie, ale wystarczająco, bym popadł w tarapaty. Nie mogę mieć mu tego za złe. Chce odzyskać część swoich pieniędzy, a w każdym razie w okresie nasilenia kłopotów starał się dostarczać tego, co było konieczne. Sądziłem, że uda mi się wybrnąć z tej sytuacji w ciągu ostatnich 4 miesięcy roku — ale od początku października aż do połowy stycznia miałem stałe wizyty lekarskie z powodu swego gośćca. Od 10 tygodni czuję się lepiej, właściwie, jak na mnie, całkiem dobrze, ale cóż z tego. Nie mogę nadrobić zaległości ostatnich 12 miesięcy. Oto w paru słowach cała sytuacja. Pan wie, co należy powiedzieć. Bardzo proszę drogiego Kolegę o możliwie natychmiastowe napisanie do Llewelyna Robertsa, sekretarza K. F. L. 296 Vauxhall Bridge Road, Westminster, S. W. Ważne jest, by otrzymał wszystkie listy i popierające dokumenty przed następnym wtorkiem, bo 8 kw. zbiera się komitet. Jeśli w ogóle musi się to zrobić, to im szybciej, tym lepiej. W przyszłym roku, kiedy tylko będziemy mogli wynieść się z tego domu, wczołgamy się gdzieś do jakiejś małej nory, która będzie jeszcze bardziej odcięta od świata niż obecna. Jestem tym wszystkim przeokropnie zmęczony. Szczerze oddany J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Unwersity of Illinois. 218. DO ERNESTA F. S. DAWSONA Someries, Luton, 25 czerwca [19]o8 Kochany Erneście, Bardzo jestem wzruszony, a zarazem nieco przestraszony na myśl o wysiłku, jakim musiało być napisanie tego listu w Twoim obecnym stanie tajemniczej niemocy. Proszę Cię, byś tego więcej nie robił; od czasu ,do czasu jednak będę się spodziewał pocztówki, na której dwa słowa i Twoje inicjały informować mnie będą o rozwoju wydarzeń. Wiadomości od Ciebie bardzo nas przejęły. Przez pewien czas po moich przeżyciach w Kongo byłem w stanie podobnym do Twojego. Nie była to rekonwalescencja po malarii. W rok po niej, kiedy pozornie byłem już całkowicie zdrowy, spadł na mnie ten rodzaj niemocy. Nie mogłem ruszać palcami (nie ręką, lecz palcami), nie wywołując „nieprawdopodobnego wprost bicia tętna. Leżałem w moim ponurym, wynajętym pokoju i w każdej chwili spodziewałem się, że zgasnę jak wypalona świeca. Trwało to sześć miesięcy — wszystko nerwy. Ty jednak, będąc pod opieką, powinieneś się z tym uporać najdalej w ciągu trzech miesięcy. Jessie jest zachwycona uroczym prezentem od Ciebie — a jeszcze bardziej pamięcią o niej. Nie zdajesz sobie nawet sprawy, jak wielką uwagę przywiązuje ona do Twojej i Twego brata1 przyjaźni. Jest całkiem unieruchomiona przez swoje kalectwo. Po prostu serce się kraje. Obraz „w zachodnim stylu” wygląda świetnie na właściwym miejscu to znaczy na ścianie, nad biurkiem Jessie. Dla panny Gambrill najlepsze pozdrowienia od Jessie, do których dołączam swoje. W najbliższych dniach Jessie napisze do Ciebie. Poczciwy Jack2! Ogromnie nam przykro, że jest ciągle w zawieszeniu. Książki Noble’a3 nie czytałem. Znam natomiast jego samego. Tyle na razie. Zawsze oddany J. Conrad Ta miejscowość ma ożywczy klimat, wzniesienie pięćset stóp. Nie myślę teraz o morzu. Nikogo ono specjalnie nie obchodzi, w przeciwnym bowiem razie miałbym tu takie powodzenie, jak Loti we Francji. Borys, który dwukrotnie usiłował (w zeszłym roku) opuścić ten świat, czuje się obecnie dosyć dobrze i przebywa w małej szkole przygotowawczej w Luton. Kiedy w sobotę przyjedzie do domu, ucieszy się, że pamiętasz o nim — jak o przyjacielu. Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Yale Unwersity. 219. DO ARTHURA SYMONSA Someries, poniedziałek [sierpień 1908] Szanowny i drogi Panie, Dziękuję za zaznajomienie mnie z Pańskim studium1 poświęconym moim pracom — tą „odrzuconą przemową” do czytelników w obronie mojej sztuki. Mogę odczuwać jedynie wdzięczność za ciepłą, żywą szczerość Pańskich wrażeń i analizy. Łatwo sobie wyobrazić, z jaką ciekawością pochłaniałem stronę za stroną. Mówi Pan rzeczy głęboko dla mnie wzruszające. Czytając niektóre fragmenty czuję, że 14 lat uczciwej pracy nie poszło na marne. Spory kawał życia, który, dzięki — mogę to powiedzieć — Panu, nie został zupełnie stracony. W całym tym czasie nie było nawet 10 minut amatorszczyzny. To prawda. Co do reszty, powiem, że zdumiały mnie pewne ustępy. Nie wiedziałem, że tkwi we mnie „jądro ciemności” i „bezprawna” dusza. Było tak w wypadku Kurtza2, a nie potraktowałem go z łatwą nonszalancją amatora. Proszę mi wierzyć, nie ma człowieka, którego by więcej niż mnie kosztowało każde napisane słowo. Daje mi to niezaprzeczalne prawo do używania wszelkich epitetów. Nie wiedziałem, że znajduję rozkosz w okrucieństwie i że mam obsesję rozlewu krwi. W gruncie rzeczy jestem osobą o wiele mniej skomplikowaną. Śmierć jest faktem, tak jak i gwałtowna śmierć jest również faktem. W naiwności swego serca starałem się ukazywać te fakty, w miarę jak następowały.. Czy rzeczywiście sądzi Pan, że stary Flaubert rozkoszował się nad łożem Emmy lub śmiertelnym marszem Matho, lub ostatnimi chwilami Félicie?3 Co do innych Pana wypowiedzi — wspaniałych pochwał, oddających szczegółowo i ogólnie Pańskie wielkie uznanie — powiem po prostu: nie wiem. Nigdy nie zadawałem sobie takich pytań, nie zagłębiałem się w siebie i nie myślałem o sobie. W ciągu tych lat nie miałem nawet czasu unieść głowy znad stołu. Bywały dni, kiedy nie wiedziałem, czy słońce świeci, czy nie. No i jednak — książki są! A także uczucie znużonego rozczarowania. Może Pan być pewien, że redaktor, który odrzucił Jego artykuł, nigdy nie zetknął się z tak wierną służbą i nie wie, ile ona człowieka kosztuje. Przecież pisanie powieści, jak powiedziała pewna czarująca starsza dama, która okrutnie przeszkodziła mi pewnego popołudnia, „to takie zachwycające zajęcie”. Niezależnie od tego, czy jest ono istotnie zachwycające, zawsze podchodziłem do niego w duchu ogólnoludzkiej miłości. Zawód mój pojmuję całkiem poważnie; sądzę, że taka postawa jest. niemożliwa dla redaktora poważnego „Przeglądu”, a może dostojnego „Kwartalnika”. Dziękowanie Panu wydaje się prawie nieprzyzwoitością. Staję jednak „na zewnątrz” i odczuwam wdzięczność za uznanie dla pracy, nie dla człowieka. Z chwilą ukończenia ostatniej strony człowiek przestaje się liczyć. Znika. F. Cooper jest wyjątkowym artystą. Był on jednym z moich mistrzów, jest stałym moim towarzyszem. Tamten ponury „bajazzo”, z jego poniżającym żargonem Murzynów i „nędznych” białych, plami wszystko, czego dotknie. On sam jest „nędznym białym”, najnędzniejszym, jakiemu udało się kiedykolwiek skraść sennemu bogowi dar słowa. L?–dessus une poignée de main bien attendrie. Oddany J. Conrad Tekst wg kopii w bibliotece Princeton Unwersity; data wg G. Jean–Aubry, Life and Letters, II, 72. Przekład z angielskiego. 220. DO HERBERTA GEORGE’A WELLSA 25 września 1908, Someries Drogi Panie H. G., Podobieństwo [Pańskich] inicjałów do inicjałów sprawnego kierownika estancji BOS1 nie wypływa z mego zuchwalstwa. Bardzo się zdumiałem Pańskim odkryciem. Musiało to nastąpić podczas jednego z tych rzadkich momentów, kiedy o Panu nie myślę. Co do błogosławionego Ruiza rzucam go na łup Pańskiego szyderstwa — zapewniam, że pisząc o nim nie myślałem o Panu. Wiem, że za to opowiadanie dostanę parę dodatkowych stuleci w czyśćcu — to jest, jeśli Anioł–Rejestrator czynów ludzkich wie, co robi, a byłoby bezbożnie wątpić o tym. Co do ważnej wiadomości o Panu2: jestem w moim sądzie rozdarty na dwoje, bo któż mógłby zaprzeczyć, że wywierasz wpływ na formowanie myśli pokolenia, na które najbardziej warto jest wpływać, tj. pokolenia liczącego obecnie 18–20 wiosen życia. Sam dosyć widziałem i słyszałem, by dobrze się w tym orientować — porywasz ich Pan swoją łagodnością, umiejętnością przekonywania, wyjątkową przystępnością — absolutnym brakiem wyniosłości w prozie, połączonym z dającą się wyczuć głębią przekonania. Nikt nie może być bardziej od Pana uczciwy intelektualnie i najmłodsi budowniczowie naszych odleglejszych nadziei natychmiast to pojmują. A ponieważ panujesz Pan przy tym w zupełności nad każdą stroną zagadnienia — coś, czego oni również żądają — odpłacają Ci za te cenne zalety bezgranicznym oddaniem. Jest to los godzien pozazdroszczenia. A po drugie dochodzi Twoje mistrzostwo w rzemiośle — ten składnik geniuszu pisarskiego, który zawiera nieograniczone możliwości rozwoju. Naprawdę więc nie ma potrzeby, bym cierpiał na rozdwojenie w sądzie. Sztuka Pańska bowiem —cokolwiek uczynisz — zawierać będzie Twoje przekonania przedstawione w najdoskonalszym świetle. Twoja twórczość tak jak każda licząca się twórczość — musi wiązać się ze żmudną przeszłością i wpływać na przyszłość — tę przyszłość, na której mocą swojej woli postanowiłeś (i może Ci się to powiodło) wyryć piętno swojej osobowości; przyszłość, której sam nie ujrzysz, ale gdzie dźwięczeć będzie Twój głos — aż do chwili, gdy nieustannie zwiększająca się odległość pochłonie nawet ten ślad naszego krótkiego istnienia. A jednak, gdy wszystkie problemy zostaną rozwiązane, zrewidowane i raz jeszcze rozwiązane, historia zetknięcia się P. Lewishama z Miłością3 będzie mieć niezmienne znaczenie zarówno jako wizja artysty, jak i jako dzieje życia. Nigdy się nie zestarzeje, nigdy nie utraci swego znaczenia jako zwykły wyraz poglądów, który naszym odległym potomkom może przydać oświecenia. Ogólnie rzecz biorąc, cieszę się z Pana zamiarów. Wydaje mi się bowiem, że wybrałeś większą i trudniejszą cząstkę. Spędziliśmy parę dni w Aldington; myślę, że znów tam wrócimy na stałe. Nie ulega wątpliwości, że tutaj nie jestem szczęśliwy. Z przykrością muszę dodać, że Jessie okropnie dolega kolano. Po obejrzeniu go dzisiaj lekarz powiedział: „Bardzo to źle wygląda.” Kazał jej na parę dni pójść do łóżka — najcięższa to dla niej próba. Jakie inne próby przyniesie ze sobą przyszłość — nie wiem. W każdym razie przy. tym wszystkim mam poważne trudności w koncentrowaniu myśli na tym, co robię. A ponadto człowiek nie młodnieje — samo w sobie nie jest to ważne, ale zdanie sobie z tego sprawy dalekie jest od przyjemności. Nie udało mi się pojechać do Sandgate. Wszystko staje się teraz takie uciążliwe — słyszałem też, że bardzo byłeś Pan zajęty pracą nad swoją nową książką — nową powieścią. Ja tkwię ciągle przy 60 tys. słów mojej i nic nie posuwa się dalej. Ford przekonał mnie, by napisać dla „E. R.” (oby zawsze cieszył się pomyślnością!) jakieś wspomienia. Robota dla megalomana, ale względnie łatwe do pisania. Serdeczności dla Was wszystkich. Miejmy nadzieję, że od nowa nawiążemy łączność (w sensie wojskowym). Zawsze oddany J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Unwersity of Illinois. 221. DO JAMESA B. PINKERA środa, paźdz. 1908 Drogi Panie, Dziękuję za błyskawiczne załatwienie mojej prośby o więcej papieru. Zależy mi na tym, by cały gotowy tekst Raz[umowa] przepisać czysto na maszynie i wszystko wysłać. Poprawiałem w trakcie przepisywania przez pannę Hallowes1 tak, że jest całkowicie gotowe do wyd. w odcinkach. Wkrótce otrzyma Pan oba egzemplarze — u Pana będą bezpieczniejsze niż tutaj. Wspom[nienia]2 leżą mi również na sercu, choć w inny sposób. Zacznijmy od tego, że wprowadzenie polskiego życia do literatury angielskiej jest całkiem ambitnym zamiarem. Sądzę jednak, że można tego dokonać. Wielkość zadania polega na oddaniu szczególnej sytuacji społecznej, przedstawieniu ludzi o bardzo specyficznych tradycjach oraz. na naświetleniu z własnego punktu widzenia takich wydarzeń, jak na przykład zniesienie pańszczyzny (pod względem liczby ludzi, których to objęło, oraz znaczenia humanitarnego — jest to wydarzenie z ogólnego punktu widzenia większe niż zniesienie niewolnictwa Murzynów). Pomimo wszystko jednak zadanie to wydaje mi się łatwe dzięki temu właśnie, że przedmiot jest mi tak bliski uczuciowo i że 2 tomy Pamiętników3 mego Wuja, które mam pod ręką, odświeżą mi pamięć i pomogą uporządkować myśli. Zwykły, przelotny pomysł urósł do rozmiarów planu, który mnie całkowicie pochłania. Wszyscy odnoszą się do niego przychylnie, a ostatnia życzliwa opinia zawarta była w otrzymanym dziś rano Pańskim liście. Moja reputacja literacka, która z każdą nową książką wydaje się być bardziej jednoznaczna (uderzył mnie ogólny ton recenzji Opowieści4), posiada już dostateczne znaczenie, by zaważyć korzystnie na powodzeniu osobistej książki. Mam wrażenie, że jest to moment psychologiczny — ukazanie się zaś nowego „Review”5 stanowi, czynnik decydujący. Moja przyjaźń dla redaktora (która jest znana) jest wystarczającym motywem. Jest to, ogólnie rzecz biorąc, szczęśliwy zbieg okoliczności. Może to być jedyna, że tak powiem, szansa w życiu — która nie przyszła ani za wcześnie, ani za późno; uznanie mnie bowiem za pisarza angielskiego jest faktem dokonanym — a przy tym sam pisarz nie jest jeszcze „zużyty” ani z punktu widzenia własnego umysłu, ani — oceny jego prac przez czytelników. Oto co na ten temat czuję. Myślę, że ukazanie się w odcinkach gwarantuje pewien rozgłos w Anglii. Zmartwiłem się trochę tym, co Pan pisze na temat St. Zjednoczonych. Nie chcę, aby te strony, które napiszę i które siłą rzeczy będą na pewno jedyne w swoim rodzaju, zostały wyrzucone.6 Boleję nad Pańską uwagą, że „mało jest czasu”. Nie ma w tym naprawdę niczyjej winy. Zastanawiam się jednak, czy nie byłoby warto postarać się o pierwodruk7, aby ochronić prawa w St. Zj.? Czy to wykonalne? Skoro pierwszy odc[inek] byłby zabezpieczony, miałby Pan więcej czasu na konieczne pertraktacje, dotyczące wydania całości. Co Pan o tym sądzi? Proszę dać mi znać. Część tego listu dotycząca planu, zakresu i założeń Wsp[omnień] może być przez Pana użyta do ewentualnych pertraktacji z redaktorami i wyd[awcami] w St. Zj. Może Pan również wspomnieć, że w miarę posuwania się opowieści ujawniać się też będą dzieje powstawania większości moich książek — coś w rodzaju spowiedzi literackiej, dotyczącej zarówno źródeł, jak i celów. Myślałem nawet o tytule w rodzaju Sztuka i życie lub Stronice i lata — wspomnienia. W Anglii wydanie książkowe nie jest niczym pilnym. Co się tyczy wydania w odcinkach, pierwsze 4 odc. pójdą w „E[ngli]sh Rev[iew]”. Gdyby „Rev.” przestał się ukazywać, to niewątpliwie znajdzie się coś innego, gdzie będzie można kontynuować. W związku z tym, ponieważ zapytuje Pan o objętość następnego odc., mogę powiedzieć, że zamiarem moim (Ford to aprobuje)’jest przeciętny rozmiar 4000 [słów]. Pierwszy odc. ma prawie 8 — ale długi początek ma dodatnie strony — i w ogóle chciałem dać dobrą miarę. W list. można podzielić to na 2 części, jeśli zechcą. Byłaby to jednak szkoda, bo zaplanowane było jako całość. Na koniec chcę dodać, że w wypadku tego tematu pewien jestem, że zadośćuczynię Pańskim wymaganiom, jakiekolwiek by one nie były (w granicach rozsądku) pod względem objętości i tempa pracy. Wszystko trzeba dyktować, a potem poprawiać. To jedyna metoda. Możliwa jest jednak względna szybkość. Z drugiej strony nie powinienem się temu poświęcać wyłącznie — ani teraz, ani nawet wtedy, gdy Raz[umow] będzie ukończony. Muszę się z powrotem zabrać do Losu i brnąć dalej (jak przedtem projektowałem), według dotychczasowego systemu pracy. W tych warunkach myślę, że mogę zagwarantować (w razie potrzeby) 1500 do 2000 słów Wspom[nień] tygodniowo — to znaczy, gdyby zależała, od tego jakaś istotna korzyść dla nas obu. Oddany J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w posiadaniu J. D. Gordana w Nowym Jorku. 222. DO MARGUERITE PORADOWSKIEJ 3 list. 1908, Someries, Luton Droga i dobra Ciociu, Otrzymałem właśnie Twoją kartkę i dzisiejszą wieczorną pocztą napiszę do panny Alice Gachet1, zapraszając ją do spędzenia z nami któregoś dnia w tym tygodniu. Piszesz o moim powodzeniu. W rzeczywistości niewarte ono złamanego szeląga. Były oczywiście artykuły w pismach. Pod tym względem — liczę się. To niewątpliwe. Ale naprawdę nie potrzebuję ich pochwał i dopokąd szeroka publiczność mnie nie chce — wszystko mi jedno. Piszę już od 15 lat, i w moim wieku wolno mieć tego trochę dosyć. Zresztą nie warto o tym mówić. Biedna Jessie z ledwością może łazić. Nie ma wątpliwości, że kolano jest w złym stanie. Obawiam się, że pewnego dnia skończy się to amputacją. Domyślasz się, że taka perspektywa nie dodaje wesołości (?) naszemu samotnemu życiu. Borys miewa się dosyć dobrze. Dwie choroby w ubiegłym roku bardzo nadwerężyły mu siły. Pomimo wszystko jednak trzyma się dosyć dobrze, ma dobre wyniki pracy i bierze udział w zabawach z kolegami. Jan Aleksander czuje się wspaniale. Jest rzeczywiście bardzo miły ze swoim popędliwym charakterem — na modłę polską, rozumiesz — i miłym rozumkiem. Jessie prześle Ci wkrótce 3 małe fotografie rodziny, które są lepsze niż grupowa robiona ostatnio. Pytam sam siebie, co się z tymi biednymi ludźmi stanie, kiedy mnie już tu nie będzie? Bez rodziny, bez pieniędzy i nawet bez znajomych. Źle pokierowałem swoim życiem. Nie potrafiłem — bo z pewnością chciałem. Ale zapewne nie można było inaczej. Jessie przyniosła mi właśnie fotografie dla Ciebie. Oto i one. Jessie zapewnia Cię o swoim głębokim dla Ciebie uczuciu i ściska Cię serdecznie. Borys często o Tobie mówi. Przy wszystkich swoich wadach to udany chłopak. Bardzo w niego wierzę. Twój zawsze kochający i oddany Conrad 223. DO HERBERTA GEORGE’A WELLSA 3 list. 1908, Someries, Luton Drogi Panie H. G., Myślę, że już wspomniałem, ? propos Wojny w przestworzu1, jak ogromnie potrafi Pan zaciekawiać. I to po przeczytaniu tylko pięciu odc. A zaciekawia Pan do samego końca, niezależnie od tego, że przez cały czas jest Pan wyjątkowo zabawny. Koniec uderza i jest najbardziej przekonujący. Ma się głębokie przeświadczenie, że koniec może być właśnie taki. Co za wyobraźnia! A przy tym potrafi Pan tchnąć w nią życie. Całość odznacza się niespotykaną siłą, malowniczością i szczególnie majestatycznym ujęciem; ukazuje wizję losu tłumów bardziej jeszcze uderzającą niż w Śpiącym.2 Czekam teraz niecierpliwie na powieść, która ma się ukazać w „E. Review”3. Widziałem zaledwie 3 strony. Ford był tutaj i wykrzykiwał na jej temat szczere zachwyty. Twierdzi, że jeśli idzie o zakres i skojarzenia, książka jest bardziej uniwersalna niż Kipps. Naprawdę, nie mogę się doczekać. Ford przekonał mnie, bym posłał do „R.” coś osobistego4. Jego argumenty były zbyt silne, jak na moje wątpliwości i opory. Myślałem już był, aby napisać coś w tym rodzaju dla chłopców, ale obawiałem się męki samego pisania, więc wydało mi się to wyjątkową okazją przymuszenia się do tej roboty. Lękam się tylko, że jest to głupie przedsięwzięcie (zważywszy na zakłócenie spokoju tych wszystkich zmarłych), a przy tym trochę upiorne. Tłumaczę to Panu, abyś nie podejrzewał mnie o początki rozmiękczenia mózgu. Nasze serdeczności dla całej rodziny. Zawsze oddany J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece University of Illinois. 224. DO HENRY JAMESA Someries, Luton, 12 grudz. 1908 Tres cher Maître, Właśnie nadeszły — wszystkie sześć1: dotykam ich wszystkich i każdego z osobna, że tak powiem, i dla uczczenia tej okazji wziąłem sobie urlop na dzisiejsze przedpołudnie, nie po to, by którykolwiek z nich czytać —” nie potrafiłbym się na to dostatecznie skupić — ale by z wszystkimi obcować i rozkoszować się obietnicą zawartą w każdej przedmowie. Z tych ostatnich jednak jedną już przeczytałem: przedmowę do Amerykanina, która była pierwszą Pana dłuższą powieścią, jaką przeczytałem — w [18]91. Zaiste, być Pańskim powiernikiem to prawdziwe przeżycie; to przywilej odczuwania tak silnych wzruszeń — ? cinquante ans2! Nie mogłem się potem oprzeć pokusie przeczytania „pięknych i wzruszających ostatnich dziesięciu stron książki. Doskonałość tonu uspokoiła mnie i przez długą chwilę siedziałem z zamkniętą książką w ręku, rozmyślając nad przedmową i medytując — oto jak się zaczęło, oto jak się dokonało! Dziękuję Panu za ten dar, dziękuję przede wszystkim za możność doświadczenia Pańskiej dobrej woli, wzmacniającej atmosfery Jego wzniosłych osiągnięć. Z głęboką wdzięcznością, szczerze oddany J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Harvard University. 225. DO DR MACKINTOSHA Niedziela Wielkanocna; 1909, Aldington koło Hythe, Kent [II IV 1909] Szanowny Panie Doktorze, W ślad za Panem idzie ulga dla cierpiącej ludzkości, lub — wyrażając się nowocześnie — toczy się’ ona za Pańskim automobilem. Najlepszym skutkiem cieszy się stosowany ubiegłej nocy (w krótkich odstępach czasu) płyn do wcierania. Dziś mam świadomość posiadania skóry — i niczego ponadto. Przestała mnie nękać obawa; po południu zapadłem w odświeżający sen, teraz zaś piszę do Pana o zwykłej godzinie męczarni — 10 wiecz. — czując się fizycznie lepiej niż kiedykolwiek w ciągu ostatnich 20 dni. Żona, wychodząc przed chwilą z pokoju, przykazała mi gorąco, bym nie zaniedbał wyrazić wdzięczność w jej imieniu. Z wielką radością oczekujemy Pana w przyszłą niedzielę, wraz z naszym Salvatorem i drogą panią Gibbon — a właściwie powinienem był powiedzieć że dzisiaj do około 6 ppoł. takeśmy go oczekiwali. O tej bowiem porze wpadł na chwilę Hueffer swoim automobilem i w dość zagmatwany sposób powiadomił nas o nowych planach, wedle których szanowny Pan Doktor ma przybyć w sobotę, noc spędzić w domku Hueffera, a kolację spożyć u nas o 6 (nie wiem dlaczego o 6) pod warunkiem, że nie jest to dla nas niewygodne. Słowo „niewygodne” w. związku z wizytą Pana Doktora nie istnieje dla nas — tego może Pan być pewien, dopokąd mamy dach nad naszymi głowami, by móc pod nim Pana ugościć, i „kawałek chleba z solą”, by móc przed Nim postawić jakby to wyraziła chłopka ukraińska, na której piersi się wykarmiłem. Niestety, podczas rozmowy z ust Forda padła nieszczęsna formuła, po której nie miałem innego wyjścia, jak oświadczyć, że dopokąd nie usłyszę bezpośrednio; od Pana — nie będę brał pod uwagę tego, „co powiedział.. Nie zamierzam wdawać się teraz w szczegóły na temat przyczyn i skutków, lecz skorzystam z pierwszej sposobności, by w pełni to Panu wytłumaczyć; na razie błagam Pana Doktora, by nie miał za złe mojej całkowitej szczerości i by wierzył, że jeśli idzie o Niego, wizyta o jakiejkolwiek porze dnia lub nocy — uważana będzie za szczęście. Musiałem się jednak naprawdę oprzeć tej manii zarządzania wszechświatem, manii gorszej nawet pod względem formalnym niż treściowym. Myślę, że jak się szanowny Pan o wszystkim dowie, to podzieli moje zdanie. Moje stanowisko jest w całkowitej zgodzie z solidną, obecnie wieloletnią, przyjaźnią. Proszę więc o parę słów. Przesyłamy pozdrowienia Gibbonom — dużym i małym. Z wyrazami wdzięczności od mojej żony, kreślę się, drogi Panie Doktorze, zawsze szczerze oddany J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Colgate University. 226. DO JAMES A G. HUNEKERA Aldington koło Hythe, Kent, 16 kwietnia 1909 Szanowny i drogi Panie, Ogromną przyjemność sprawiło mi nadejście Pańskiej książki o nadludziach1. Nie będę przed Panem ukrywał, że rozumiem to w sensie dla siebie najpochlebniejszym. Po tym wyznaniu nie powinien Pan wątpić w szczerość mojej wdzięczności. Nie jestem zepsuty nadmiarem takiego (lub jakiegokolwiek) uznania. Niezależnie od tego, każda strona Pańskiej pracy sprawiać może wyłącznie przyjemność człowiekowi, który kocha la litterature critique2 (nie krytykę literacką). Przeczytałem ją natychmiast — co zwykle czynię, gdy spotykam na swojej drodze fascynującą książkę, coś jak wizyta anioła, rozmyślnie i ze złą wolą zaniedbując codzienną pracę, by móc podejmować tak rzadkiego gościa. Nie leży w mojej naturze analizowanie własnych przyjemności. Proszę więc przyjąć mój zachwyt za rzecz całkowicie oczywistą — a cóż może zachwycać bardziej niż odnalezienie własnych, w połowie tylko ukształtowanych myśli, wyrażonych z mocą, przekonaniem i czarem w niespodzianie zza morza nadeszłej autorytatywnej książce? Gorące uczucie kryjące się poza bezstronnością Pańskiego sądu podbija serce skromnego rzemieślnika, któremu nigdy nie brakło nabożności w stosunku do znakomitych umarłych. I moja więź duchowa z Flaubertem zaczęła, się od Salambo. Mógłbym go zobaczyć — gdyby nie to, że w 1879 byłem gdzieś na morzu, au diable bouilli3 koło wysp Kerguelen4 lub czegoś podobnego. To było inne życie, wspominam je z czułością, tak jak ponownie wcielona dusza, która cudem jakimś pamiętałaby swoją poprzednią powłokę. Oto mój krótki list z podziękowaniem za tak trwały nabytek, lecz ta sama dobroć, która natchnęła Pana do Jego gestu, dopomoże przyjąć wyrozumiale wysiłki nieumiejętnego korespondenta. A poza tym coś niby wstręt do pióra i atramentu oraz brak zaufania do pisanego słowa przytłaczają mnie teraz jak lodowaty koszmar. To stan przejściowy, ale gdy trwa, nie czyni życia łatwiejszym. Kończąc na tym zwierzeniu, przesyłam serdeczny uścisk dłoni i powtórne słowa podzięki. Z wyrazami głębokiej wdzięczności J. Conrad Tekst wg. oryginału angielskiego w bibliotece Dartmouth College. 227. DO FORDA MADOXA HUEFFERA V 1909, środa wieczór1 Kochany Fordzie, Numer „E. R.”, który dostałem dzisiaj, utrzymany jest w najwyższej tonacji zarówno w dziale Letters, jak Ideas. Ustępy Critical Attitude, poświęcone ogólnej sytuacji politycznej, przeszły moje oczekiwania, pomimo że w istocie szukałem czegoś całkiem innego. Bardzo się cieszę, że mogę Ci pogratulować. Mam nadzieję, że wraz z pojawieniem się tego pierwszorzędnego numeru zakończy się okres łączenia się z McC2. oraz okres zmuszania „Spectatora”, aby się czołgał; w gruncie rzeczy polegało to jedynie na gadaniu, ale takie gadanie bardzo mnie martwiło i denerwowało. Diabli wiedzą, dlaczego raczono mnie tym, kiedy byłem jeszcze potężnie rozdrażniony niepowodzeniem Twojej sztuki3 (nie jako teatralnym coup manque4 — to głupstwo — ale jako idiotycznym marnowaniem Twego materiału). Moje rozdrażnienie było tym większe, że (wyznaję to teraz) pełen byłem najgorszych przeczuć co do wyniku. Trzymałem język za zębami. Obawiałem się jakiegoś lekceważącego i wyniosłego machnięcia ręki i w rzeczy samej byłoby dla mnie zbyt bolesne, gdyby się w końcu okazało, że miałem rację. Jakiekolwiek przymierze z McC. z wyjątkiem sporadycznego kupowania jakichś artykułów Tafta5 — nawiasem mówiąc ten dobry człowiek z właściwej mu lekkomyślności o” mało nie zostawił Cię w sytuacji bez wyjścia w tej transakcji — oznaczałoby zrezygnowanie z ideałów, które zgodnie z Twoim własnym oświadczeniem miały przyświecać Ci w działalności redaktora „Review”. Najmniejsza pogłoska na ten temat w Londynie byłaby jak zapowiedź klęski. „E. R.” może przestać wychodzić, ale nie może się poddać. Między nami mówiąc i ja wiem, i T y wiesz, że McC. jest jedynie rodzajem farceur6, a także farseur7 i że żadna istota godna miana człowieka nic nie zyskała na związku z nim ani duchowo, ani nawet materialnie. Czy przypadkiem nie wystąpił do Ciebie z propozycją wykupienia całej „E. R.” łącznie z redaktorem, z całym kramem, łącznie ze sklepem na parterze i ze stacją kolejki podziemnej, aby wszystko to przenieść do St. Zjedn., przejść wyobrażenie, łamać etc., etc. pantoufle8? Nie zdziwiłoby mnie to i mam nadzieję, że nie uzyskał od Ciebie nic prócz łagodnego uśmiechu. Nie mogę pojąć, jak możesz takiego krętacza traktować poważnie. I po co karmić mnie czymś, co mnie doprowadza do wściekłości i unieszczęśliwia — po prostu dlatego, że nie jest Ciebie godne. I po co to ględzenie o zmuszeniu „Spectatora” do czołgania się? Po co? Dlaczego? Nie ma tam cienia ataku na „E. R.”. Jeśli masz w tym poparcie Roberta9, to nie jest on takim człowiekiem, za jakiego go brałem. W tych warunkach, zważywszy, co „E. R.” ma sobą reprezentować, powodzenie tyłoby czymś kompromitującym. Wydaje mi się, drogi Fordzie, że masz wokół siebie ludzi, którzy wolą nie mówić Ci prawdy, nie chcąc narazić się na prawdopodobną wymówkę. Jeśli o mnie idzie, mam zbyt wielkie w stosunku do Ciebie zobowiązania, by cofnąć się przed tak małym niebezpieczeństwem. Prasa przyjęła Cię przyzwoicie. To fakt. Lepiej, niż oczekiwałem. Jeśli zaczniesz „deptać” ludzi, to przekonasz się, że nie tak łatwo dają po sobie „deptać”. Uwierz mi, że „Spec.” nie będzie się czołgał. Tego rodzaju gadanie, jeśli się rozejdzie, wywoła falę wrogości, całkiem silną falę. I po co to wszystko? Po nic. Nic. Mniej niż nic. Jeśli zaś przestaniesz sobie zajmować głowę tymi dziwacznymi pomysłami — otworem Ci stanie — co najmniej — sława należna za uczciwy wysiłek, a może nawet uczciwe i godne powodzenie. To jeszcze nie wszystko. W ubiegły poniedziałek, wracając ze stacji, wstąpiła tu Twoja Żona. Poinformowała mnie, że wszystkie nieporozumienia między wami zostały szczęśliwie wyjaśnione, i ostrzegała przed spiskami i intrygami (vulgo kłamstwami) pewnych osób.10 Muszę przyznać, że wstrząsnęło mną Jej oświadczenie, tym bardziej, iż dała mi do zrozumienia, jakoby Twoim zdaniem owe podejrzane plotki wpłynęły już były na mój stosunek do Ciebie. Kategorycznie temu zaprzeczam, a ponieważ zaprzeczenie to wiernie oddaje prawdziwy stan rzeczy, uprzedzam Cię, że domagam się uwierzenia mi bez żadnych zastrzeżeń i wątpliwości. Nic o Tobie i Elsie nie słyszałem oprócz wzmianek w zwykłych rozmowach. My, to znaczy Jessie i ja, zdawaliśmy sobie od jakiegoś tygodnia sprawę z istnienia pewnego napięcia, które oczywiście nie było naszą sprawą, i zaledwie raz lub dwa razy padły między nami jakieś uwagi na ten temat. Poza tym, z całym szacunkiem należnym Elsie w naszym domu, powiedziałem jej, że nie wierzę, aby ci ludzie byli aż tak czarni, jak Jej się wydają. Odniosłem wrażenie, że zaledwie zwróciła uwagę na mój protest. Później zaproponowała, że przyjedziesz do nas na tydzień. Wiesz o tym, że nikt nie jest równie mile widziany pod naszym dachem. Świadczy o tym dziesięć lat pełnego zaufania i zażyłości. A jednak natychmiast powiedziałem: nie. Jeżeli jesteście całkowicie pogodzeni, to miejsce Forda w Aldington jest w domku. Jaki jest sens takiej propozycji; jaki cel, do czego prowadzi odtwarzanie dwuznacznej sytuacji? Takie żonglowanie sprawami życia powoduje atmosferę spisków, pretensji i podejrzeń. Nie potrafię oddychać w sytuacjach niejasnych. Czuję do nich wstręt. Są one obce mojej naturze, tradycji i przeżyciom. Jestem na to za mało subtelny. Jesteśmy parą głupich niewiniątek. Nie muszę dodawać, że rozstaliśmy się z Elsie w całkowicie przyjacielskim nastroju i że nie ma żadnego powodu, by miał on ulec zmianie. Fakt, że jestem wytrącony z równowagi, nie ma tu nic do rzeczy. Nie mogę normalnie jeść ani spać i nie napisałem od tego czasu ani jednego zdania. Osoby, o których mowa, przyszły tego wieczora. Kiedy byliśmy sami, powiedział, że czuje się w obowiązku powiadomić mnie o wysłaniu do Ciebie listu zrywającego wasze bliskie stosunki. Powiedział, że bardzo jest nieszczęśliwy i, prawdę mówiąc, wyglądał źle. Jest to człowiek dobrze urodzony i wychowany, który zawsze sprawiał na mnie wrażenie gallanthomme11, nie mogę go więc traktować jak łobuza, dopóki mieszka w sąsiedztwie, gdzie, jak sądzę, długo nie pozostanie. Był Twoim, a nie moim przyjacielem i nigdy nie ubiegałem się o tę znajomość. Znane i powszechnie wiadome było jego przywiązanie do Ciebie. Jakiej korzyści szukał i jakie miał na oku cele, drepcząc za Tobą jak wierny pies — Pan Bóg raczy wiedzieć. I może Ty sam. W takim wypadku, jeśli Ci to sprawi jakąkolwiek satysfakcję, wiedz, że udało Ci się go zmiażdżyć. Nie wierzę, byś uczynił to całkiem bez powodu, ale uderza mnie fakt, kochany Fordzie, że ostatnimi czasy oddajesz się, z olimpijską srogością, wymierzaniu kar za ewentualne nietakty lub nawet poważne niedyskrecje ludzi, którzy byli oddanymi Ci przyjaciółmi. Jako człowiek, który rzadko sobie na cokolwiek pozwala, ośmielam się zapytać, czyI to warto? Jeśli słowa nie są pustymi frazesami, fakty — mgłą, zaufanie, którym mnie obdarzyłeś — czczym kaprysem, i jeśli całkowita z mojej strony tontra mundum12 lojalność w myśli i czynach daje mi jakieś przywileje —mam prawo ostrzec Cię, że w wieku czterdziestu lat zostaniesz otoczony jedynie wrakami przyjaźni u swoich stóp. Starałeś się zawsze pomagać ludziom — wierzę w to — ale wytrwaj również w innego rodzaju hojności. Przeżyłem cztery bardzo przykre dni, ale obawiam się, że przyjmiesz to wszystko machnięciem ręki. Istotnie nie wiem, czemu miałbym być taki nieszczęśliwy, chyba ze zwykłej sympatii do Ciebie. Zawsze Twój J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w New York Public Library. 228. DO GEORGE’A NORMANA DOUGLASA 18 maja 1909 Kochany Panie, Jestem w rozpaczy. Wstrętni urzędnicy podatkowi, po uśpieniu mojej czujności możliwością odwleczenia terminu do końca roku, wyskoczyli nagle z zawiadomieniem o konieczności uregulowania ?34 w terminie siedmiu dni, tak że oczywiście wszystko, co miałem i mogłem mieć, szybko musiało im zostać przesłane. Pożyczone pieniądze, które miałem Panu przesłać, również na ten cel poszły. Czegóż innego można się spodziewać od człowieka z nożem na gardle. By postawić jeszcze kropkę nad „i”: F[ord], zdaje się, zbankrutował — tak, że moje możliwości dorobienia paru pensów niezależnie od Pinkera biorą w łeb. Wkrótce jednak wydobędę skądś jakąś gotówkę. Nędzne to życie. Przez ostatnie dwa tygodnie wariuję z nerwów. To zbyt okropne. Rozgniata we mnie ducha, wyobraźnię i energię. Napiszę do Lucasa błagając go, by przyśpieszył przyjęcie Pańskiej książki lub, w każdym razie, udzielenie jakiejkolwiek odpowiedzi. Jeśli idzie o rps, to pomyślę, co byłoby najlepsze. Sądzę, że poproszę Courtneya1. Ale opuściła mnie nawet ta znikoma pewność siebie, jaką posiadałem, i nie śmiem obiecać, że moja próba zakończy się pomyślnie. Mogę Pana tylko zapewnić, że próbować będę. Wkrótce napiszę. Najlepsze pozdrowienia od Jessie. Zawsze oddany J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece University oj Texas. 229. DO JAMESA GIBBONSA HUNEKERA Aldington koło Hythe, Kent, 18 maja 1909 Szanowny i drogi Panie, Proszę mi wybaczyć te bazgroły i papier. Nie wiedziałem, że był Pan jednym z moich recenzentów w St. Zjedn. Niewiele w ogóle widziałem recenzji, napisanych po waszej stronie; te zaś, które widziałem, nie wzbudziły we mnie zainteresowania dla pozostałych. Jedna z nich, pamiętam, określiła moje długie opowiadanie U kresu sił jako „obrzydliwą opowieść o oszustwie ubezpieczeniowym”. Normalnym dla naszego padołu łez (i zgrzytania zębów) biegiem rzeczy ta właśnie wzmianka niezawodnie musiała do mnie dotrzeć. Pański artykuł krytyczny zaś, w którym przytłacza mnie Pan przystrajaniem w płaszcz Flauberta — nigdy do mnie nie dotarł1. Dziękuję za intencję — lecz jest to złowróżbne odkrycie, jeżeli się je człowiekowi włoży na ramiona. Istnieje wszakże jedno podobieństwo między mną a tym wielkim człowiekiem; tkwi ono w zaciekłym, rozdzierającym serce wysiłku i trudzie, w dniach śmiertelnych zapasów, które toczę z niemym diabłem o każdą linijkę mej twórczości. A biedny Flaubert nie miał żony ani dzieci, nie musiał karmić ani siebie, ani innych próżnymi słowami, które — na Pana i moje szczęście — go przeżyły. Śmierć nie była mu straszna ani na tym świecie, ani na przyszłym. Mais laissons cela!2 Owóż i mogę się pocieszać podczas ciemnych godzin (w miarę posuwania się lat są one coraz częstsze) myślą o grupie wiernych — Panu i wielu (?). innych w zdumiewającym mieście Nowy Jork! Zaiste, wspaniała to nowina. Proszę łaskawie przyjąć do wiadomości oraz przekazać duszom wybranym, którym na tym zależy, że zapewnienie to pokrzepiło mnie bardzo na duchu. Oto rzetelna prawda. Po to, aby żyć (jako artysta), musi się odczuwać, że inni w nas wierzą. Ale i na ten temat zamilknę. Muszę powrócić do mego rpsu ha stronie (takiej jak ta) 890 powieści, nad którą pracuję od 16 miesięcy3. I nie widać jeszcze końca! O tym również ciężko jest myśleć. Bien ? vous4 J.Conrad Pańska propozycja przesłania mi tomu swoich nowel jest gestem prawdziwie przyjacielskim. Jestem bardzo ciekaw. Lesser moi voir ça. 5Proszę tylko łaskawie nie zapomnieć wpisać do książki Pańskie i moje nazwisko. Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Dartmouth College. 230. DO FORDA MADOXA HUEFFERA Aldington Forehead, Hythe, Kent, 20 maja 1909 Mój drogi, Jak mam rozumieć Twój list? Pierwszy raz słyszę, że miałeś cokolwiek wspólnego z tą sprawą. Naprawdę nie pojmuję, co (z wyjątkiem pozorów) mogło było wywołać u Ciebie taką pasję. Mogłeś mi przecież napisać parę słów na pocztówce. „Drogi Conradzie, chcę, byś zobaczył się z, panną C.1” itd., itd., i oczywiście byłbym się z nią spotkał. Zamiast tego zasypany zostaję wymówkami o to, że nie domyśliłem się czegoś, o czym nie miałem najmniejszego pojęcia. Szczerze mówiąc, wcale mi się to nie podoba. Jest dziwne. W ostatnim zdaniu swego gniewnego listu mówisz, że dajesz za wygraną, w tej kwestii. Czy zdajesz sobie sprawę, że nigdy nie dałeś mi najmniejszego nawet znaku, że w ogóle istnieje jakakolwiek „kwestia”? Czy zdajesz sobie sprawę, że o pannie C. jako o Twojej szczególnej przyjaciółce słyszę po raz pierwszy. Jeśli się nie mylę, wspomniałeś o niej przelotnie parę miesięcy temu. Nawet nie zapamiętałem nazwiska. Prawdą jest, że S. S.2 sam redaguje „Mag.”; wiem. to, ponieważ mam egzemplarz pod ręką jego wypowiedzi, działalność i korespondencja całkowicie to potwierdzają. Ale nie w tym rzecz. Rzecz w tym: o co Tobie chodzi? O co, do diabła, Ci chodzi? Uspokój się, mój miły, bo sam wiesz dobrze, że ja absolutnie nic nie wiedziałem o Twoich stosunkach, Twojej przyjaźni i Twoim uznaniu dla panny C.— nie pamiętałem nawet nazwiska tej pani. Wcześnie rano dostaję kartkę od Elsie, która pyta, czy mógłbym się zobaczyć z jakąś Amerykanką, jakoby Jej znajomą, redaktorem literackim McClure’a, która chce ode mnie jakieś opowiadanie. Odpisuję, że nie mam żadnego opowiadania — że to wygląda na natręctwo. Piszę szczerze, co myślę, ponieważ, jak wiesz, jestem człowiekiem, który nie może sobie pozwolić, by przeszkadzali mu przypadkowi goście. Potem jak piorun z jasnego nieba nadchodzi Twój list waląc mi na głowę rzeczy, których przedtem nie podejrzewałem, o których istnieniu nigdy mi przedtem nawet nie napomknąłeś — wszystko to jako podstawa do wyrzutów! Powiadasz, że moje stanowisko jest bardzo brzydkie!! Wygląda to na coup de chien3. Przestań się wygłupiać, Fordzie. To nieładne. Wypraszam to sobie. Teraz ja Ci powiem, co jest bardzo brzydkie. Przesłanie osobie trzeciej mego całkowicie szczerego listu do Twojej Żony. I, na Jowisza pod tym względem również nie traciliście czasu, moi drodzy. Bardzo sprawnie korzystaliście z poczty. Skoro jednak moje listy mają być rozsyłane po świecie, mam prawo przesłać kopie całej korespondencji: pierwszą kartkę Elsie, Twój zadziwiający list, istotne fragmenty tego listu oraz kartkę dla Elsie otrzymaną dziś rano — do panny Cather, c/o McClure w Nowym Jorku — wraz z moim wytłumaczeniem. Skoro ona posiada już moją kartkę do Elsie, to równie dobrze może mieć wszystko. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie — zrobię to, chyba że będziesz uprzejmy odwołać bez żadnych zastrzeżeń swój niesprawiedliwy list. W załączeniu kopia istotnych wyjątków z pierwszej kartki Elsie, która rozpoczęła tę tajemniczą grę. Treść i ton Twego listu bardzo mnie zabolały. Sprawa nie wydaje mi się jasna. Jest to atak prowadzony z ukrycia; a przesłanie pannie Cather mego liściku, pisanego w pośpiechu i przeznaczonego jedynie dla oczu Elsie, jest czynem niegodnym, sprzecznym z Twoim zapewnieniem, że starałeś się oddać mi przysługę (bez mojej wiedzy) wobec McClure’a. Będę rad, jeśli sprawa ta zostanie przedłożona do rozsądzenia przez wszystkich bezstronnych ludzi. Twój J.Conrad P. S. Zrozum, drogi Fordzie, nie mam zamiaru tolerować takich historii, nawet jeślibyś trzymał po milionie dolarów w każdej ręce. Właściwym postępowaniem ze strony panny C. było poproszenie o udzielenie wywiadu. Nie zrobiła tego, bo nie chciała. Jasne jest, że zamierzała przyjść nieoficjalnie. W ten sposób nie można mnie traktować. Jeśli w ciągu tygodnia nie będę miał od Ciebie wiadomości, sam wyjaśnię tę sprawę; mam o niej własne zdanie, którego nie będę tu wypowiadać, ale w każdej chwili mogę nim służyć, jeśli przyjedziesz tutaj na rozmowę. Właśnie nadszedł Twój telegram w sprawie korekt. Odeślę je jutro z samego rana. Czy dostanę pieniądze za ten artykuł?4 Nie domagam się tego, po prostu chcę wiedzieć. Tekst wg oryginału angielskiego w New York Public Library. 231. DO PERCEVALA GIBBONA [11 VII 1909]1 Drogi Panie, Najserdeczniejsze podziękowania za truskawki — owoc ze wszystkich najwyborniejszy2, które wczoraj wieczorem pochłonęliśmy z wielkim smakiem. Według odwiecznych zasad ironii losu uczestniczyła w tym Elsie Hueffer, która pojawiła się nagle wraz ze swoją damą dworu. Są takie nieszczęścia, przed którymi nie ma ratunku. Zupełnie niezależnie od niej docierają do mnie najprzeróżniejsze wiadomości o wyczynach Forda. Szały, męczarnie, odwiedzanie różnych znakomitości i całe zachowanie niby zepsutego dzieciaka — a także wieści o męskich i żeńskich powiązaniach, towarzyszących jego umysłowym i moralnym konwulsjom. Słuchanie o „Review” podobne jest do patrzenia w kalejdoskop. W każdym razie rozwój ostatnich wypadków wydaje się oznaczać, że agenci Soskice’a dokonali aktu sprzedaży pewnym osobom (nie wymienionym) na warunkach nieokreślonych, z wyjątkiem pozostawienia F[orda] na stanowisku redaktora3. Voil?. Wiadomość ta wydaje się być prawdziwa; powiadomiono o niej telegraficznie M[arw]ooda w Yorkshire, a on z kolei zawiadomił mnie w sześciu linijkach otrzymanego w ubiegły piątek listu. Mam nadzieję, że nic się nie zmieni. Czy nie sprawiłbym Maisie4 kłopotu przyjeżdżając na noc — po środzie? Może naznaczyłaby najdogodniejszy dla niej dzień — w końcu tego tygodnia lub w ciągu następnego. W każdym bądź razie nie chciałbym zakłócać Waszego domowego spokoju lub Pańskiego natchnienia. Moc serdeczności dla całej Pańskiej rodziny. Oddany J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w New York Public Library. 232. DO FORDA MADOXA HUEFFERA 31 lipca 1909 Drogi Panie, Jeśli uważa Pan, że skompromitowałem Jego i „Review”1 — to widocznie tak jest. Co się tyczy redaktora „E. R.”, poprzestaniemy na tym — z zastrzeżeniem, że nie chcę już więcej o tym słyszeć. Pisząc jednak do człowieka obdarzonego subtelnym wyczuciem formy oraz rozumiejącym dokładnie, od lat, sposób, w jaki kształtują się moje zamierzenia literackie — pragnę zaprotestować przeciwko słowom „niestaranna forma”. Na moje wyczucie oraz z literackiego punktu widzenia jest tak mało niestaranna, że cały tekst z „E. R.” w obecnej formie i bez dodania jednego słowa ukaże się jako część pierwsza książki (jeśli takowa kiedykolwiek wyjdzie).2 Doskonale wyraża ona zamiar równoległego ukazania mego życia literackiego i morskiego z dodaniem uwag o moich młodych latach. Omawiam rozpoczęcie pierwszej książki oraz pierwszy kontakt (psychologiczny i de facto) z morzem. Zaczynam właściwie od pierwszych słów uznania, jakie usłyszałem na temat swego pisarstwa, a kończę pierwszymi słowami, jakie do mnie osobiście zostały skierowane po angielsku. W rzeczy samej właśnie ten zwrot kończący 7–y odcinek stanowi, moim zdaniem, wspaniały finał, doskonałą pauzę oddającą nastrój całej pracy. Wszystko to nie jest stworzone ad hoc. Przedstawiłem swój pogląd dwa tygodnie temu w liście do pewnego wydawcy w Ameryce. To właśnie dodatkowy odcinek uczyniłby całość niestrawną. Musiałbym rozpocząć opis następnego okresu, następnej fazy. Spokojnie się zastanowiwszy, widzę jasno, że nic na świecie nie skusiłoby mnie do psucia obecnej całości przez oderwany od tematu, osobny odcinek. Nie mam już nic do powiedzenia, dodam tylko, że moje artykuły przeznaczone były dla człowieka, nie dla redaktora. Słyszę, że „E. R.” nie jest już Pańską własnością, a jest jeszcze inna okoliczność, która stanowi dodatkowy osobisty powód3 (wyjątkowo osobisty), dla którego nie mam ochoty na dalszą współpracę z „E.R.”. Rozumie Pan, że powód ten oczywiście nie ma żadnego związku z Nim. Nie jest to powód istotny. Wyłącznie sprawa uczucia. Jeśli skompromitowałem „R.” — no cóż, muszę znieść ten wstyd. Oddany J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w British Museum, Londyn. 233. DO HARPER & BROTHERS 17 paźdz. 1909, Aldington Szanowni Panowie, W lipcu wysłałem do Panów list zawierający konkretną propozycję ubraną w słowa tak przyjacielskie, jakich może używać cieszący się poważaniem autor w stosunku do wydawnictwa, które opublikowało trzy jego kolejne książki. Na list tego rodzaju należało w taki lub inny sposób odpowiedzieć natychmiast ze względów formalnych oraz z uwagi nie powiem już na uprzejmość, ale na zwykłą przyzwoitość. Sam przed sobą nawet nie potrafię wytłumaczyć faktu, że do dnia dzisiejszego list ów pozostał bez odpowiedzi. Jestem przygotowany uznać to za wynik biurowego przeoczenia, lecz chcąc wyzbyć się wątpliwości, mam zaszczyt przedłożyć Panom formalną prośbę o odpowiedź należną mi według wszystkich zasad cywilizowanego obcowania. Proszę łaskawie zrozumieć, że nie obchodzi mnie już wcale, jak brzmieć będzie owa odpowiedź i czy Panowie kiedykolwiek ogłoszą jeszcze choćby jedno napisane przeze mnie zdanie; z punktu widzenia jednak szacunku dla literatury angielskiej, w której sam zajmuję ustaloną pozycję, nie będę tolerował czegoś, co wygląda na świadome lekceważenie, i oczekiwać będę od Panów takich słów przeproszenia, jakie podyktuje Im najmniejsza choćby iskierka dobrej woli. W przeciwnym razie, posiadając wszystkie dane merytoryczne sprawy, będę je mógł z całkowitą pewnością siebie poddać ocenie wszystkich kulturalnych i sprawiedliwych ludzi nowego i starego świata.1 Tymczasem, szanowni Panowie, kreślę się z całym poważaniem, jakie się Im należy. J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Colgate Unwersity. 234. DO WILLIAMA ROTHENSTEINA Aldington, 17 grudz. 1909 Kochany Willu, Czy nie sądzisz, że gdybym miał jakąkolwiek możność poświęcenia jednego choćby dnia, to wolałbym przyjechać i zobaczyć Ciebie i Twoich, do których wiele razy w tygodniu rwie mi się serce? Siedzę tu od 2 lat pisząc powieść1, która nie jest jeszcze skończona. Dwa lata! Z czego na pewno połowa upłynęła na chorobach pogarszanych przez okropny stan ducha. Wyobraź sobie, że malujesz, a diabeł cały czas trąca Cię w łokieć. Ty jednak, będąc jednym z najinteligentniejszych ludzi, jakich znam lub o których wiem, i będąc również stylistą (jesteś nim bowiem zaledwie parę dni temu przeglądałem Twojego Goyę2) — zrozumiesz, jaka to tortura, kiedy zarówno wysiłek, jak i przeszkoda są umysłowe. Piszę o tym, byś zdał sobie sprawę, jak całkowicie niezdolny jestem do tego, co nazywam dorywczymi stosunkami z ludźmi. Prawdę mówiąc, kochany Willu, mieszkając w takich warunkach — stłoczeni w czterech pokoikach, w połowie domku — nie lubię przyjmować obcych, nawet takich, którzy pełni są podziwu i największej życzliwości. Nie zarzucaj mi, proszę, małostkowości; musimy przyjmować świat takim, jaki jest; co więcej, moja niechęć wypływa też z pewnej troski o godność literatury. Zwracam się do Ciebie tak jak do siebie samego, i dlatego nie wyobrażam sobie, byś mógł to źle przyjąć. Może jestem niedorzeczny. Dzisiaj jednak, w drugim tygodniu pięćdziesiątego drugiego roku życia, uświadamiając sobie swoją, ze światowego punktu widzenia, porażkę i wiedząc, że nie można tego zmienić — że tak być musi usque ad finem3 — mogę sobie chyba pozwolić na odrobinę niedorzeczności. No, cóż — na razie dość. Dodam, że Ciebie nie widziałem ponad rok, Galsworthy’ego od dziewięciu miesięcy, że w mieście byłem około sześciu godzin w marcu ubiegłego roku, a od tego czasu wcale. Voil?. Jeżeli zaś myślisz, że daję upust kaprysom swego wściekłego usposobienia, jesteś w błędzie. Nasze najserdeczniejsze uściski dla Was wszystkich. Zawsze oddany J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Harvard University. 235. DO JOHNA GALSWORTHY’EGO 17 maja [19]10 Kochany Jacku, Skończyłem ostatnią korektę Raz[umowa] w nocy, w ubiegłą środę powiedzmy, tydzień temu. Przez następne 24 godziny leżałem bez ruchu, ale nie tak rozbity, jak się obawiałem. Potem musiałem napisać list do zacnego Roberta1 — właściwie musiałem napisać dwa listy. Wczoraj wysłałem drugi. W przerwach kładłem się do łóżka i sapałem. Nie próbowałem nawet do Ciebie pisać. Sądziłem, iż Garnett zawiadomi Cię, że książka nie jest już w moich rękach i że rozpoczęły się pertraktacje. Wykazał nadzwyczajną przyjacielskość i dobroć, ofiarowując przeczytanie i poprawienie przepisanej na czysto ostatniej wersji. Na skutek trzech kolejnych przeróbek pierwszy, roboczy, maszynopis zawierał wiele zdań niegramatycznych lub nawet pozbawionych sensu. Ja zaś nie mogłem znieść myśli o powtórnym brnięciu przez tę płytką i lepką maź. Jestem jeszcze przecież tylko nieszczęsnym rekonwalescentem. Ból w kostkach obu nóg i w jednej kiści (lewej, na szczęście) utrzymuje mnie w stanie nieprzyjemnej irytacji. Mogę przejść zaledwie parę jardów, kuśtykając. Głos mi również jeszcze całkiem nie wrócił. Chwilami ledwo mnie można słyszeć. Nie ma to większego znaczenia, tyle tylko, że Jackolo wspaniale naśladuje moje zanikające tony, rugając swego ulubionego misia. Podobno parę dni temu zademonstrował jakimś kmiotkom mój sposób utykania, wywołując niemałe zdziwienie. Wszystko to płynie z niewinności jego serca. Urządza te przedstawienia z największą powagą. W przywiązaniu do ptaków, kwiatów i maszyn podobny jest do brata. Borys będzie próbował zdać egzamin wstępny do Oks[ford]–Cam[bridge]. Tydzień temu wrócił do Luton na jeszcze jeden okres. Będąc w domu poświęcał mi wiele czasu, był bardzo taktowny wobec swego kłótliwego ojca i naprawdę bardzo pomocny w porządkowaniu rpsu. Ułożył 600 stron, nie numerowanych i dość pomieszanych, co ranka pracując bardzo metodycznie, ze spokojną wytrwałością, po jakiejś godzinie. Niełatwo jest to robić jedną ręką (w dodatku w łóżku), więc naprawdę rad byłem z jego pomocy. Na dworcu, przed odjazdem, powiedział Jessie: „Myślę, że. się rzeczywiście na coś Tacie przydałem.” Istotnie, bardzo mnie podniósł na duchu. Wydał mi się zdrów i silny Powracam więc do świata. Właściwie niezupełnie o to chodzi. Trochę to jak przenoszenie się z jednego piekła do drugiego. Nie myśl, że jestem niewdzięczny wobec bogów i ludzi (i wobec Ciebie). Nie można się uwolnić od tego poczucia. Cieszę się nawet, żem zamienił jedno piekło na drugie — nie czuję się bowiem bezradny ani stracony. Wprost przeciwnie mam nawet coś w rodzaju wiary — może to jednak tylko oznaka początków rozmiękczenia mózgu! Jakkolwiek by nie było, cieszę się, że to odczuwam. Wszystko jest lepsze od czarnej melancholii, która może być objawem manii religijnej. Jeszcze o tymże mózgu: dłuższy wysiłek jest ponad jego siły. Piszę kawałkami, po 10 minut. Takie są moje obecne możliwości. Niemniej jednak rozpocznę jutro nowelę — choćbym miał diabła zobaczyć. Ma być komiczna, tło morskie, a przedmiotem(ami) będą kartofle. Tytuł: Uśmiech szczęścia2. Oby to był dobry omen! Tyle, że ja niezbyt wierzę w. omeny. Co do P[inkera], to staram się (plenipotentem jest R. Garnett) uzyskać obietnicę 3 funtów za tysiąc słów — w momencie złożenia rpsu, skoro on się inaczej nie godzi. Nie sprzeczam się z nim na ten temat i nie miałbym żadnych zastrzeżeń, gdybym posiadał pewność regularnej wydajności. Zaryzykuję twierdzenie, że mogę (jeśli nie rozłoży mnie jakiś cios), wydusić z siebie około 100 000 s. rocznie; oczywiście byłaby to praca kajdaniarska ale mniejsza o to. Zastrzegam sobie również, że po ukończeniu każdej pracy wypłacać mi będzie zaliczkę do wysokości pięciu funtów za tysiąc. Główny warunek wstępny jest jednak taki, że ma mi wypłacić 150 w chwili dostarczenia Raz[umowa]: to muszę dostać. Idzie o urzędnika podatkowego, parę innych rzeczy, szkołę Borysa itp. Ponadto zadatkowałem dom. Nie mogę zostać w tej (stosunkowo drogiej) dziurze. Od czasu choroby stała się dla mnie nienawistna. Potrzebna mi jakaś zmiana. Jest to wiejski dom o dość dużych pokojach z 1? akra sadu, otoczony polami i 750 akrami nie grodzonych lasów, po których mogę się swobodnie włóczyć. 5 mil od Ashford i tylko mila od Ham Street Station, do której dochodzą te same pociągi co do Smeeth, tyle że podróżni muszą się przesiadać w Ashford. Miejsce bardzo atrakcyjne i niedrogie. Ł45. Może to szalony pomysł — ale albo się przeniesiemy, albo się załamię; moje nerwy są na skraju wytrzymałości. Do pracy potrzebuję całkowitej ciszy — i będę ją tam miał. Faktem jest również, że skończyły się czasy wiejskich domów za 20 funtów rocznie. Ten dom nie jest wcale droższy od innych, które oglądaliśmy w ciągu ostatniego półtora roku. Nie będę na razie więcej pisał. Chciałem Ci dać znać, że się znów biorę w garść. Ufam, kochany Jacku, że uratowałeś mnie dla wyższych celów3. Poczta gotowa do odejścia. Nasze najserdeczniejsze uściski. Twój oddany. J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Birmingham University. 236. DO JOHNA GALSWORTHY’EGO 27 sierpnia [19]10 Kochany Jacku, Odzwyczaiłem się od używania pióra, jako że swoją ostatnią nowelę1 (liczącą obecnie 22 tysiące słów) piszę wyłącznie ołówkiem przygotowując do przepisywania przez Jessie na maszynie. Aby dokończyć, muszę napisać przed następnym poniedziałkiem jeszcze dwa tysiące. Daje to ponad 2o tys. w dwa miesiące, ponieważ naprawdę zabrałem się do roboty dopiero w lipcu. Czerwcowa praca była zwykłym błaznowaniem — rzecz jasna, nie zamierzonym. Byłem jeszcze zbyt osłabiony, by zapanować nad tematem, i większość napisanych wówczas stron skreśliłem w maszynopisie. Zdumiewające banialuki, pozbawione wyrazu. Oczywiście będę kończył Ocalenie. Prawdę mówiąc, nie pamiętam tego. Mam mgliste wspomnienie czegoś bardzo nadętego i rozwlekłego. Nie wątpię jednak, że spośród śmieci pływających w moim rozmiękczonym mózgu wyłowię coś pasującego. Chciałbym tylko mieć pewność, że Heine mann wyraża zgodę. Między P[inkerem] a H. panuje śmiertelna nienawiść i mogą wyniknąć pewne kłopoty. Nie wiem jakie, ale wiem, że jeśli się zaczną, będą okropne. Książka należy całkowicie do H. i gdybym jej nigdy nie skończył, gdybym jutro umarł, ten fragment, w obecnej postaci, byłby dla niego wart 500 — chyba że zwodzi mnie moja arogancka próżność. Jedyne zastrzeżenie, jakie mam do Ocalenia, to że nie przyśpiesza ono momentu rozstania się z P., podczas gdy Los byłby dużym krokiem naprzód. Z drugiej jednak strony, jak sam powiadasz, sprawa jest o wiele łatwiejsza. Za parę dni, kiedy mu, wyślę koniec Uśmiechu szczęścia (porządne; krótkie opowiadanie w odcinkach — zapotrzebowanie jest duże i mam nadzieję, że nie odda tego za siedem; pensów), poproszę go o przesłanie mi maszynopisu Ocalenia. Przeczytanie i wprowadzenie się w odpowiedni nastrój zajmie mi jakiś tydzień. Mam spuchnięty łokieć (nie boli), obolałe kostki u obu nóg, głos, który powraca i znika w zabawny sposób. Nie ulega jednak wątpliwości, że mogę tu pisać. To dobrze. Jessie, jak zwykle, dzielnie się trzyma, ale bardzo, bardzo utyka i widzę, że zaczyna ją to męczyć. Biedny B[orys] nie zdał egzaminu2: obnosi teraz dość smutną minę. Z pewnego punktu widzenia dobrze mu to zrobi: zaczynał być zbyt czupurny. Ponieważ nie chcę jednak, by szedł do nowej szkoły pod wrażeniem niepowodzenia, wróci na jeszcze jeden okres do Luton. House pisał zapewniając mnie, że chłopak porządnie przykładał się do pracy pomimo bardzo przykrego zaziębienia, które ciągnęło się ponad sześć tygodni. Przestał nareszcie kaszlać i nie słysząc tego dźwięku jestem tak szczęśliwy, że czuję się mniej przygnębiony, niż oczekiwałem. Jackolo, bardzo smukły i żywy, wygląda jak elf i tak się też zachowuje. Oboje Was ściskamy. Twój oddany J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Birmingham Unhersity. 237. DO JOHNA GALSWORTHY’EGO Capel House, 27 paźdz. 1910 Kochany Jacku, Czułem się bardzo nieszczególnie; rano dziwne zawroty głowy i całkowita niezdolność do pisania, nawet listu. Teraz lepiej. Los nie ruszony. W depresji zacząłem opowiadanie1, ale jest do niczego; wątpię, czy je w ogóle wyślę. Jestem nawet pewien, że nie. Nic również nie czytałem. Był to okropny okres, który, mam nadzieję, już się kończy. Nie przyszedłem jeszcze całkiem do siebie, ale zaczynam wierzyć, że za dzień lub dwa już mi się to uda. Tyle o mnie — jak widzisz, nic nowego. Ucieszyła nas bardzo wiadomość, że Adzie tej jesieni nie dokucza reumatyzm. Myślałem o tym. Mam nadzieję, że opuścił ją na dobre, ale nawet krótkie wytchnienie jest coś warte. Ted2 wraz z żoną spędził u nas jeden dzień. Mówił, że Cię widział w Harrow. Liczy, że go odwiedzisz w Afryce Wschodniej. Wiesz pewnie, że to potwornie reumatyczna okolica i w dodatku — co dziwniejsze — najgorsza w sezonie suszy. Jakiż on jest chudy i zgarbiony! Opowiadał różne anegdotki. Jego żona pisze. Szkice opisowe. Hmm! Ta ostatnia uwaga jest ściśle poufna. Sam nie będąc teraz w stanie pisać jestem w diabelskim humorze i na każde pisane słowo patrzę zawistnym okiem. Zauważyłem, że szybko się poruszasz po naszym zwariowanym padole; ponieważ robisz to w interesie Sprawiedliwości3, nie będę prawił kazania na temat tych nowych włóczęgowskich obyczajów. Nie ma jednak usprawiedliwienia dla wypadków automobilowych. Dobrze mówić, że nie ma znaczenia, czy chybisz o włos, czy o metr, ale takie przeżycie zdziera nerwy. Czy Ada odczuwała to później? Kilka lat temu mieliśmy coś w rodzaju wypadku — na małą skalę. Po prostu wjechaliśmy ukosem na wózek piekarza i wepchnęliśmy go. tyłem w żywopłot. Droga pokryta była chlebem. Gdy pierwszy strach minął, było to dość zabawne (piekarczyk był jąkałą), ale przez trzy następne noce nie mogłem spać. Jak wyglądają najbliższe perspektywy dla Eldest Son4? Czy w ogóle takowe istnieją? Siedzę rubrykę teatralną w „D[ai]ly Tel[egraph]”, ale nic nie znajduję. Dlaczego? Wiadomość o sennej sztuce5 jest niespodzianką. Czy nie mógłbym na nią zerknąć? Bardzo, bardzo mnie ciekawi. Czy to możliwe, że nasz Edward, nasz złośliwie dobrodziejski Edward6, staje się kłótliwy? Nie widziałem go od ubiegłego kwietnia, kiedy byłem jeszcze w łóżku. Nie chcę podawać w wątpliwość jego oceny, ale wiem, że ostatnio zachwalał dwie książki, z których jedna (o tematyce morskiej) jest najbardziej prowincjonalną (w sensie duchowym), jaką kiedykolwiek czytałem. Druga jest powieścią południowoamerykańską, dostojną, a zarazem dziwnie nie uporządkowaną — jeśli mogę się tak wyrazić. Lepiej już nic nie powiem, ponieważ sam kiedyś napisałem książkę o morzu i dostojną powieść płn.–amerykańską. Ten pożałowania godny zbieg okoliczności zamyka mi usta. Myślałem, że Twoja powieść7 jest na ukończeniu, ale nie miałem pojęcia, że jesteś już w stadium końcowych poprawek. Jaki jest tytuł? Wydaje mi się, drogi Jacku, że jakakolwiek uwaga na temat Twojego utworu byłaby teraz tylko (słowami Polaka ze Stepowego króla Lira) „idealnie czczą paplaniną8”. Ja bym nie paplał — wiesz przecież. Nie mam odwagi bardziej się przymawiać, jako że sam ostatnio nie wysyłałem Ci żadnych swoich prac. Prawdę mówiąc, nie zasługiwały na to, ponieważ nie były szczególnie zabawne ani bynajmniej inspirujące. Całe moje wyobrażenie o arrrtyzmie! opadło ze mnie jak znoszona szata. Naprawiać, nauczać — nie mogę; zbuntowanym nigdy nie byłem. Gorszyć — nie śmiem. Nieprzyzwoitość wyszła już z mody; poza tym boję się Mudiego9. Williamsonowie10 napisali już wszystkie powieści o automobilizmie. Lotnictwo to temat zbyt wzniosły… Życie jest bardzo trudne. Bez żartów — boleśnie odczuwam brak kontaktu z ludźmi i rzeczami. Skądinąd mogę powiedzieć, że byłem obiektem najazdów. Parę dni temu pojawił się A. Harrison w spyker 30–4011 w towarzystwie Franka Harrisa12 (byłego właściciela „Saturday [Review]”). Traktowali mnie nad wyraz protekcjonalnie. To było zabawne, ale niezbyt wesołe. Próbowałem utrzeć nosa Harrisonowi–dziecięciu, który protestował przeciwko tytułowi mojej powieści13; wykazywał jednak w tej sprawie tak głupkowatą powagę, że serce moje odczuło rzadkie współczucie dla gościa i zostawiłem go w spokoju. Powiedziałem: „Czy zdajesz sobie pan sprawę z doniosłości takiego kroku, jakim byłaby zmiana tytułu? Czy nie wiesz pan o tym, że zamiarem moim jest wydanie książki na podstawie tekstu ustalonego w «[English] Review».” Przytaknął mi uroczyście z pewnego rodzaju uległością, która wywołała we mnie wyrzuty sumienia, ponieważ — jak wiesz — mało mnie obchodzi, czy wydrukuje książkę od początku do końca czy odwrotnie, czy z tytułem, czy bez. Po długim namyśle, łagodnie, aby mi oszczędzić brutalnego ciosu, powiedział: „obawiam się, że ta powieść nie będzie miała wielkiego powodzenia”. Z bezgraniczną powagą skłoniliśmy przed sobą głowy. Jest u nas poczciwa panna Capes14. Liczy sobie ponad sześćdziesiąt lat i ma nadzieję zobaczyć Cię choć raz jeszcze przed śmiercią. Jessie od tygodnia jest, praktycznie biorąc, unieruchomiona. Doktor ma przyjść w niedzielę. Dość już tej „czczej paplaniny”. Przesyłamy Warn obojgu serdeczne uściski. Zawsze Twój J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Birmingham University. 238. DO JOHNA GALSWORTHY’EGO Capel House, I list. 1910. Kochany Jacku, Odwrotną pocztą odsyłam Windlestraw1. Jesteś wprost niezrównany w tego rodzaju alegoriach. Rozkoszuję się Twoją poważną, sumienną przebiegłością, która dociera głęboko, nie pozostawiając ani kątka nie zbadanego; a przy tym zawsze osiągasz piękno i subtelność wyrazu. Bezpośrednia, nieomal prostoduszna precyzja myślenia pasuje do intelektu, któremu wzmianka w gazecie wystarcza jako bodziec do poważnych rozważań. Dzięki temu Twój „pewien pisarz” jest postacią doskonałą. Jego senna wizja Prawdy— Sumienia nie mogłaby być bardziej urocza. Czemu miałaby ją tak szybko wypłoszyć najgłupsza rzecz na świecie — dziennikarski frazes — nie wiem, ale czuję, że tak było. Nie można bowiem odmówić siły wypowiedziom publicznym. Publiczność znajduje ową chose introuvable2 pod wieloma postaciami. My nie możemy jej znaleźć i nie możemy jej uniknąć. Prawie wszystko, co piszesz, sprawia, że czuję się jak ta woda w stawie rozkołysanym przez Anioła. Ogarnia mnie niepokój. Brak mi zdolności leczniczych — jestem na tym świecie właściwie bezużyteczny — ale nie będąc jeszcze całkiem stojącą wodą, mam ochotę odgryźć się Aniołowi. Jeśli idzie o ukazanie tego pogardy godnego sposobu myślenia, który z braku lepszego pomysłu nazwać muszę „dziennikarską obłudą” — nic nie mogłoby być lepsze ani skuteczniejsze; w Twoim jednak wypadku zarówno mistrzowska technika, jak i niemal namiętna bezstronność uniemożliwiają Ci zatrzymanie się w miejscu, które Według przeciętniejszych norm uczciwości uznano by za wystarczające. Rzucanie naszego bliźniego,” dla uzyskania doskonale bezstronnej ironii, na pastwę każdego wiatru, równa się wystawianiu go na żer nikczemnemu światu, który jest aż nadto skory do obdarzania „tego rodzaju osoby” pogardą i współczuciem. Publiczność nie mieści się w żadnej klasie, kaście, klice czy typie. Publiczność składa się z jednostek. Le public introuvable jest introuvable tylko dlatego, że obejmuje całą ludzkość. Żaden artysta nie może jej dać tego, czego ona chce, ponieważ ludzkość nie wie, czego chce. Przełknie jednak wszystko. Przełknie Halla Caine’a3 i Johna Galsworthy’ego, Victora Hugo i Martina Tuppera4. Jest strusiem, clownem, olbrzymem, workiem bez dna. Jest wzniosła. Pozornie pozbawiona oczu i wnętrzności, jak ślimak, potrafi przecież płakać i cierpieć. Przełknęła chrześcijaństwo, buddyzm, mahometanizm i ewangelię pani Eddy5. Jest również całkiem zdolna, by z wyżyn swojej świeckiej stabilizacji spoglądać na artystę jak na źdźbło słomy. Co się tyczy podniosłych uczuć Twego „pewnego pisarza” — nie wiem.: Może. Może podnoszący na duchu przypływ natchnienia jest dobry — niezależnie od kierunku, w którym popycha. Wiemy jednak, jaki los czeka słomki na wietrze: spadają w ciemne kąty, gdzie gniją, zapomniane. Nasze uściski dla. Ady i Ciebie. Zawsze Twój J. Conrad P. S. Wszystko zważywszy, nie wiem, czy mogę polegać na własnym sądzie; może dam się ponieść „czczemu paplaniu” o rpsie, którego (rpsu lub trajkotania) masz już zupełnie dość. W każdym razie zajęłoby mi to wiele dni, a wiesz, że muszę pisać lub zginąć. Kiedy ma się ukazać książka? Nie chciałbym zbyt długo czekać. Naprawdę bym nie chciał. Zabieram jutro Jessie do Sandgate na prześwietlenia. Niewątpliwie ma jakieś nowe kłopoty. Pewnie skutki napięcia wywołanego moją chorobą. Przez całe 3 tygodnie ani na chwilę nie zdjęła aparatu. A poza tym musiała się wyjątkowo wysilać. Wszystko odbiło się na stawie, który wygląda teraz przerażająco. Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Birmingham University. 239. DO EDWARDA GARNETTA Capel House, Orlestone koło Ashford, 12 stycznia [19]II Kochany Staruszku, Ucieszyłem się „wiadomością od Ciebie. Nie odwlekaj zbytnio swoich obiecanych odwiedzin. Tak, dawne to czasy rok 1894, kiedy narodziło się Tobie to oto literackie dziecko. Wiesz bowiem dobrze, że nie możesz się już wycofać, choćbyś nie wiem jak żałował. Jesteś odpowiedzialny za moje istnienie. Skoro tylko będę miał ze 3 odcinki powieści1, prześlę Ci je. Swoich korekt jeszcze nie poprawiłem. Słuchaj. Muszę wyznać prawdę: piszę teraz głupią nowelę2 (zbliżam się ku końcowi) i skoro tylko skończę i wyzbędę się obrzydzenia odczuwanego po pisaniu, prześlę Ci kartkę z prośbą o sztukę3. Znając siebie, nie proszę o nią teraz. Natychmiast bym do niej zajrzał, a jestem do niczego. Mój stan jest taki, że gdyby mi ktoś pokazał Wenus Milońską dałbym jej po nosie. Zapewniam Cię, że nie żartuję: w tym stanie ducha jest się diablo blisko poderżnięcia sobie gardła. Więc zachowałeś moje listy! Naprawdę?! O, mój drogi, nigdy już więcej nie ujrzysz człowieka, który je napisał. Czuję się tak, jakbym się rozbił w kawałki. Przyjedź jednak, by je obejrzeć. Jedyna rzecz, która nie uległa uszkodzeniu, to moje przywiązanie do Ciebie. Jessie przesyła Warn wszystkim serdeczności. Uściskaj swoją Żonę i Davida tak czule, jak tylko na to zezwolą. Zawsze Twój J. Conrad Tekst wg E. Garnetta, Letters from Conrad. Przekład z angielskiego. 240. DO JOSEPHA DE SMET Capel House, 23 stycz. 191I Szanowny Panie, Wszystko się zgadza. Skończyłem dziewiętnaście lat, nim poznałem angielski.1 Na morze wyruszyłem dość późno, w wieku lat siedemnastu, ale przez dwa lata pływałem po Morzu Śródziemnym2. Na statek angielski zaciągnąłem się, o ile mnie pamięć nie myli, po raz pierwszy w marcu 1878.3 W każdym razie, kiedy przepływaliśmy przez Bosfor, widzieliśmy w San Stefano namioty armii rosyjskiej. Musiało to więc być w tym roku. Tegoż roku w maju, nie znając nikogo w Anglii, wylądowałem w Lowestoft (na wschodnim wybrzeżu). Moją pierwszą lekturą angielską był dziennik „Standard”, a z dźwiękiem angielszczyzny zetknąłem się u rybaków, budowniczych statków i marynarzy na wschodnim wybrzeżu. Do r. 1880 jednak opanowałem język wystarczająco, by zdać pierwszy egzamin na oficera marynarki handlowej, polegający między innymi na ponad dwugodzinnym viva–voce. Ale „opanowałem” nie jest właściwym słowem; powinienem był powiedzieć „nabyłem”. W życiu nie zajrzałem do gramatyki angielskiej. Do dzisiejszego dnia moja wymowa jest dość niepoprawna. Nie mając, niestety, słuchu, nie jestem pewien akcentów, szczególnie kiedy zaczynam się nad tym zastanawiać podczas rozmowy. Pisząc, borykam się ciężko z tym językiem, którego czuję, że nie posiadłem, ale który mnie posiadł — niestety! Dziękuję Panu za Jego przyjacielski list. Proszę mi wybaczyć zwłokę w odpowiedzi, ale staram się ukończyć pewne dość długie opowiadanie4, a pod koniec dnia tak jestem zmęczony, że kiedy już raz odłożę pióro, nie mam odwagi wziąć go znowu do ręki dla celów korespondencyjnych. Leży właśnie przede mną plik listów czekających na odpowiedź. Zapewniając szanownego Pana o głębokiej wdzięczności, którą wywołało we mnie Jego uznanie, szczerze oddany Tekst wg G. Jean–Aubry, Life and Letters. 241. DO EDWARDA GARNETTA 4 sierpnia 191I Kochany Edwardzie, Powiedziałem Pinkerowi, co sądzę o wysłaniu do Ciebie noweli odrzuconej już przez „Century”1. To było nie w porządku ani w stosunku do Ciebie, ani do mnie. Co się zaś tyczy fabrykacji „słonecznego” zakończenia, to musiałbym wprzód ujrzeć wszystkie amerykańskie pisma i wszystkich amerykańskich redaktorów potępionych do kupy, zanim uniósłbym w tym celu pióro. Nigdy mi szczególnie nie zależało na sąsiadowaniu z tymi bzdurami, które ze wzruszającą stałością przez cały rok drukują. Sama nowela, podejrzewam, nie jest całkiem „w porządku”, skoro Ciebie nie przekonała. Jest to historia „Costa–Riki”, która nie liczyła sobie więcej niż pięć lat, kiedy byłem w Singapurze. Człowiek ów nazywał się Sutton. Śmierć jego była właśnie taka — ale nie myślę, by spowodował ją słowiański temperament. Wybierał się z powrotem do kraju, by poślubić dziewczynę (opowiadał o niej wszystkim bez wyboru i wyjątku) i zabrać ją ze sobą, kiedy jego statek został wpędzony na skałę przez kapitana holenderskiej kanonierki, którego w jakiś sposób obraził. Przez wiele miesięcy straszył na plaży w Macassar i leży pochowany w tamtejszym forcie. Nie dawniej niż 18 miesięcy temu przyjechał mnie odwiedzić w Aldington Charles Marris2, kapitan i właściciel „Araby Maid”, statku kursującego z towarem od wyspy do wyspy. Odwiedzał w Anglii rodzinę, która gospodaruje w hrabstwie Somerset. Powiedział mi: „Wszyscy czytamy tam Pańskie książki.” Rozmawialiśmy długo o ludziach i sprawach Archipelagu. Powiedział: „Powinieneś Pan napisać nowelę o „Costa–Rice”. Żyje jeszcze wielu z nas, którzy pamiętamy Suttona.” Opowiedziałem, że niedługo to zrobię. Oto jak powstała Freja. Ale fakty same w sobie są oczywiście niczym, jeżeli nie zostaną przedstawione w sposób przekonujący — a to mi się nie udało. Zawsze Twój J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Yale University; data wg wydania E. Garnetta, Letters from Conrad. 242. DO JOHNA GALSWORTHY’EGO Capel House, piątek, II rano [VIII 1911] Kochany Jacku, Opatrzność czuwa nade mną bezlitośnie. W ubiegłą sobotę przyjechał na weekend Norman Douglas (4 dni przedtem wrócił do Londynu z Włoch). Zajechał tu z wysoką gorączką i z trudem trzymał się na nogach1. Położyliśmy go do łóżka i wezwaliśmy lekarza. W poniedziałek posłaliśmy po pielęgniarkę (nie odstępowaliśmy go z Jessie przez dwie noce i dzień). Dzisiaj nikogo nie poznaje, temperatura po straszliwych skokach doszła do 105°2 — oto jak się rzeczy mają. Jego „najstarszy przyjaciel” (adwokat z Londynu) i brat ze Szkocji przysyłają wymijające odpowiedzi na moje listy i telegramy. Piszą, że są „wstrząśnięci”. A „przyjaciel” czmychnął gdzieś na północ na wakacje, nie podając mi swego adresu. Jest mu „bardzo przykro”! Jedyne, co wiemy na pewno o chorobie D., to że nie jest to „tyfus. Początkowo podejrzewaliśmy udar słoneczny. Teraz wydaje się to nam wątpliwe. Doktor powiada: „Skąd mogę wiedzieć?” Nie ma żadnych objawów prócz gorączki. A jeśli to zapalenie mózgu? Ruszyć go nie można, a zresztą nie byłoby dokąd. W całym domu słychać jego jęki i mamrotania. Jacka trzymamy beż przerwy na dworze — o ile to tylko możliwe. Borys zaczyna mieć wpadnięte oczy — jego pokój jest po drugiej stronie korytarza — sześć stóp od drzwi chorego, które dla powietrza trzyma się otwarte. Nigdym nie widział Jessie tak przemęczonej. Zdaje sobie sprawę, co to dla nas znaczy. W ubiegłym tygodniu nie napisałem ani zdania. W głowie mi się kręci — prawdę mówiąc jestem bliski rozstroju, na samej granicy normalności. Gdyby umarł, to zapewne musiałbym go pogrzebać. Nawet jeżeli wyzdrowieje (na co ciągle liczymy) — potrwa to wiele tygodni. Cała moja praca, wszystkie nasze plany i małe, skromne nadzieje — wszystko to wzięło w łeb. Widziałem już i pielęgnowałem w Kongo umierających białych, ale nigdy przedtem nie czułem się tak potwornie bezradny jak w tym wypadku. Jessie powiedziała wczoraj wieczorem, że to koszmar. No, czułem, że muszę Ci o tym powiedzieć. Co się tyczy reszty, sprzedałem amerykańskiemu zbieraczowi rękopis Wykolejeńca za ?30. Wyjątkowo się teraz przydadzą, bo w przeciwnym wypadku nie byłbym sprzedał za tę cenę. Idąc za Twoją radą dowiadywałem się w Depart. Szkolnictwa o Worcester3. Człowiek nazwiskiem Hornell — przyjaciel Lady Ritchie, zapewnił mnie, że ogólnie biorąc to bardzo dobra szkoła i doskonale przygotowuje do każdego technicznego kursu. Myślę, że na tym koniec — wszystko wygląda raczej katastrofalnie, prawda? Uściski dla Was obojga. Zawsze Twój J. Conrad Tekst wg rękopisu angielskiego w bibiotece Birminham Unwersity. Datę ustalić pozwala choroba N. Douglasa. i Por. N. Douglas, Looking Back, New York 1933, s. 30. 243. DO EDWARDA GARNETTA Capel House, Orlestone koło Ashford, 20 paźdz. 1911 Kochany Edwardzie, Nie rozumiem Twoich obrazowych aluzji na temat wkładania szpinaku do garnka i piekielnego wywaru, który ma być wynikiem tej kulinarnej operacji. Nie ma w tej książce1 ani odrobiny więcej nienawiści niż na przykład w Wykolejeńcu. Tematy leżą na ulicy i każdy może się po nie schylić. Ja podniosłem ten właśnie. To wszystko. Nie oczekuję, abyś mi uwierzył. Jesteś tak zrusyfikowany, mój drogi, że widząc prawdę, nie rozpoznajesz jej — chyba że pachnie kapuśniakiem i tym samym zdobywa sobie Twój najgłębszy szacunek. Myślę, że należy Ci się pewna tolerancja z uwagi na Twoje stanowisko rosyjskiego ambasadora w Republice Literatury. Oficjalne wypowiedzi winny być przyjmowane ze szczyptą soli, tak więc mam zamiar postąpić z Twoim artykułem w „Nation”2, który spodziewam się otrzymać jutro wieczorem, kiedy posłaniec powróci z Ashford. A jednak po wylaniu „morza czułości” na Teklę i Zofię trudno jest znieść oskarżenie o brzydki chwyt wprowadzenia do powieści własnej nienawiści. Jeśli naprawdę uważasz, że tak postąpiłem, to pozwól sobie powiedzieć, mój drogi, że sam nie wiesz, czym jest atmosfera nienawiści. Możliwa również, żeś w ogóle nie zauważył, iż zajmuję się w tej książce wyłącznie ideami, z pominięciem wszystkiego innego i bez żadnej arriere pensée3. Lub też, podobnie jak Włosi (i większość kobiet), niezdolny jesteś wyobrazić sobie, że ktokolwiek może wypowiadać się z pełną bezstronnością, bez jakiegoś subtelnie ukrytego celu, wyłącznie dla powie297 dzenia tego, co się mówi, bez chęci dania upustu jakiejś małej, osobistej złośliwości — lub próżności. Co się zaś tyczy dyskutowania o Rosji — jest to zajęcie wyjątkowo chimeryczne, jako że każdy może je podjąć. „La Russie c’est le néant”, oświadczył w 1864 książę Bismarck — i udowadniał to potem przez następne 20 lat uprawiając swoją niezmiernie pogardliwą politykę w stosunku do „Wielkiego Mocarstwa”. C’est le néant. Każdy, kto ma oczy, może to zobaczyć. Poza tym — nienawiść to rzecz zbyt wielka, by zmieścić się w powieści za 6.–. To również mogło Ci było przyjść na myśl, gdybyś zniżył się do rzucenia okiem poza horyzont literacki, gdzie wszystko, co święte i bluźniercze, przekształca się w rękopis. Zawsze Twój J. Conrad Tekst wg E. Garnetta, Letters from Conrad. Przekład z angielskiego. 244. DO OLIVII RAYNE GARNETT Capel House, Orlestone koło Ashford, 20 paźdz. 1911 Szanowna Pani, Jest Pani dobrym krytykiem. Dziewczyna1 jest nieruchoma. Błąd nie da się usprawiedliwić, ale można go wytłumaczyć. Chciałem mieć oś, wokół której obracałaby się akcja. Musiałem być bardzo ostrożny, bo nadmierne jej wyeksponowanie zniszczyłoby założenia książki: ukazać rozwój określonego nastroju. Nie znaczy to, bym się przeląkł lub był nieświadom jej możliwości. Zaiste, bardzo mnie one kusiły. Ale musiało to być przedstawienie na jednym sznurku. Musiało. Może Pani sądzić, że takie ograniczenie, narzucone samemu sobie, jest głupotą. A jednak coś takiego jest potrzebne, bo inaczej pisanie powieści przemienia się w zwykłą rozpustę wyobraźni. Nie wątpię, że gdybym się kierował inną zasadą, książka byłaby bogatsza. Ponad wszystko inne zależało mi w tym czasie na uzyskaniu wrażenia wirtuozerii. Istotnie jednak nie musiałem z panny Haldin uczynić zwykłego pretekstu jak to — z przykrością przyznaję — się stało. Skutek przesadnej ostrożności. Pani uznanie dla książki sprawia mi wielką przyjemność i cieszy mnie, że wydała się ona Pani prawdziwa. Zdaję sobie sprawę, że nie jest taką w pełni. W istocie rzeczy wiem o Rosjanach niezmiernie mało. Nic prawie. W Polsce nie utrzymujemy z nimi stosunków. Wiadomo, że są. To jest dostatecznie nieprzyjemne. Na obczyźnie kontakt jest nawet słabszy, jeśli to możliwe, i łatwiejszy do uniknięcia. Miałem dziesięć lat, kiedy przekroczyłem granicę rosyjską. Nie będąc przedtem w szkole, rosyjskiego nigdy nie znałem. Pod groźbą śmierci nie umiałbym rozróżnić Małorusina od Wielkorusa. W książce, jak zapewne Pani spostrzegła, zajmuję się wyłącznie ideami. Tak. Otrzymałem od p. Lutosławskiego2 list i jakieś książki. Powinienem był do niego napisać — choć, szczerze mówiąc, pojęcia nie mam, czego on ode mnie chce. Absolutnie go nie rozumiem. Jego objawienia wydają mi się bardzo naiwne i nieciekawe. Czy spodziewa się, że zostanę jego wyznawcą? Niepokoi mnie i nudzi. Ale nie powiem mu tego, gdy będę pisał (czego wymaga prosta przyzwoitość), bo wierzę, że to porządny człowiek choć diabelnie wścibski. Mieliśmy niedawno list od Elsie3. Wydaje się być teraz w dobrym stanie. Widujemy ją rzadko, ze względu na odległość. Gościliśmy tu natomiast Xnę4 przez parę dni wakacji. Raz jeszcze dziękuję za Pani przyjacielski i interesujący list. Proszę mi wierzyć, że bardzo jestem czuły na wszystkie Pani miłe uwagi o mojej pracy. Pozostaję z głębokim szacunkiem i poważaniem. Szczerze oddany J. Conrad Tekst wg E. Garnetta, Letters from Conrad. Przekład z angielskiego. 245. DO FORDA MADOXA HUEFFERA Capel House, Orlestone koło Ashford, 21 grudz. 191I Kochany Fordzie, Może Ci się to wydać nieprawdopodobne, ale faktem jest, że dopiero wczoraj przeczytałem Twój artykuł w „E. R.”1. Nie czytuję ogłoszeń lit. w pismach, nr—u oczywiście mi nie przysłali, a nikt ze znajomych nie uważał za konieczne powiedzieć mi. Mała wzmianka pewnego Belga (tłumacza Nostromo) naprowadziła mnie na trop: „Le charmant article que Monsieur F. M. Hueffer vous consacre dans la «E. R.».”2 Jestem niezmiernie wzruszony tym, coś napisał, i tonem, jaki znalazłeś do wyrażenia czegoś, co, być może, jest z krytycznego punktu widzenia słuszne i prawdziwe, ale niewątpliwie jest wypowiedzią przyjaciela. Najbardziej wzrusza mnie świadomość, że nie wyrzekasz się naszej wspólnej przeszłości. Owe dawne czasy nie były może tak „dobrymi, dawnymi czasami”, jakimi mogły były być — dla mnie jednak, kochany Fordzie, są czymś bardzo cennym. Właściwie nie posiadam nic innego, co mógłbym określić jako własne. Gdybyś więc ten okres w obecnej, szczęśliwszej dla siebie, chwili odrzucił, czułbym się z tego powodu wyraźnie uboższy. Jednocześnie z zamówionym egzemplarzem „E. R.” nadszedł czarujący cahier des voenx3 dedykowany nam obojgu. Od chwili kiedy go otrzymałem, przewracam kartki całkowicie pod urokiem nastroju i melodii. To jesteś Ty — bardzo charakterystyczne — a jednak jest jakaś różnica — jakby ją określić? Jakaś głębsza wibracja. To coś dodatkowego zaciekawia, a fakt, że znajduje się Ciebie nie zmienionym — raduje. Przekaż swojej Żonie4 podziękowania od nas obojga za dedykację i złóż jej w naszym imieniu najserdeczniejsze życzenia na rok następny i wszystkie przyszłe. Obyście ich mieli wiele, spokojnych, szczęśliwych i przynoszących uznanie dla pięknej pracy, którą oboje wykonujecie. Borys przesyła pozdrowienia. Przyjechał właśnie na święta. Jest obecnie kadetem na „Worcester”. Nie znaczy to, że zamierza pływać; biedak musi nosić okulary; jest to jednak dobra szkoła matematyczna i wydaje mi się, że ten tryb życia bardzo mu odpowiada. Serdeczne pozdrowienia od nas obojga. Zawsze oddany J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w New York Public Library. 245. DO ANDRÉ GIDE’A 26 grudnia 1911 Mój drogi Panie, Nie wiem, czy uważa mnie Pan za godnego pisania do Pana; lecz człowiek tak mądry jak Pan nie może nie być wyrozumiały. Otóż to… Prosiłem pana Ghéon1, aby Panu wytłumaczył powody mego skandalicznego milczenia. Oprócz pracy miałem jeszcze całą masę przykrości, które mi odebrały, nie powiem chęć, ale możność pisania z otwartym sercem. A praca też jeszcze nie jest skończona. Wyznaję, że Immorralistę2 przeczytałem z wielkim podziwem jakieś dobre dwa lata temu. Książkę dał mi Davray. Nie wspomniałem o tym, gdyż mój egzemplarz został zręcznie przez kogoś ukradziony. Poza tym pragnąłem mieć egzemplarz od Pana. Jeśli zaś chodzi o tom szkiców krytycznych3 — mogę Panu tylko tyle powiedzieć, że do tego stopnia czuję się w zgodzie z poglądami wyrażonymi w tej książce, że sympatia proszę pozwolić mi ją nazwać przywiązaniem, — którą poczułem do Pana od pierwszej chwili, nieskończenie wzrosła. Proszę mi wybaczyć, mój drogi Panie, wszystkie moje zbrodnie. Życzę Panu dobrego i szczęśliwego Nowego Roku. Szczerze oddany P. S. Moja żona przypomina się Panu przesyłając swoje najlepsze życzenia noworoczne. Tekst wg Lettres francaises. Przekład z francuskiego. 247. DO NORMANA DOUGLASA Capel House, Orlestone, Ashford, 26 lutego [19]12 Kochany Panie, Oto czek wraz z podziękowaniami. Czuję się jak zwierzę, żem tyle czasu kazał Panu czekać. Istotnie: okoliczności zrobiły ze mnie coś w rodzaju łajdaka. Liczę, że w tym tygodniu skończę powieść1, a potem! — czy przyjedzie Pan na porządny, długi weekend? Może będę się wówczas lepiej nadawał do współżycia z ludźmi. Jessie czuje się teraz całkiem dobrze. Myślę, że pojedziemy odwiedzić B[orysa] w sob. Prosimy o Pańskie nowiny. Serdecznie oddany J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece University of Texas. 248. DO AUSTINA HARRISONA Capel House, Orlestone koło Ashford [III 1912]1 Drogi Panie, Oba moje postępki, które Pan przeciwstawia, wypływają z tego samego umiłowania wolności. Oficjalne ograniczanie swobody wyrażania myśli nie jest tym samym co różnica poglądów i wolność działania, które cenię nawet u swoich przeciwników. Nie sądzę, bym był aż tak chimeryczny (choć nie jestem specjalnym zwolennikiem logiki), za jakiego mnie Pan bierze. Zdaję sobie dobrze sprawę z wielkiego uznania, jakim obdarza Pan moje prace, choćby tylko przez sam fakt rozważania możliwości zmiany polityki wydawniczej na ich korzyść. Piszę do Pinkera, aby przesłał Panu znajdujące się u niego stronice; nie pozostaje mi więc nic innego, jak powtórzyć raz jeszcze z całą szczerością, że gdyby Pan się jednak wycofał z tego projektu, przyjmę to jako najbardziej naturalną i uzasadnioną decyzję. W najbliższej przyszłości z pewnością nie będę w stanie nic innego Panu dostarczyć; z chwilą bowiem ukończenia tej powieści2 będę musiał, zgodnie z dawną umową z Harperem, rozpocząć następną, która zajmie mi rok czasu. Prawdę mówiąc, zastanawiałem się nad „dalszym ciągiem” moich Wspomnień, pod ogólnym tytułem Różne portrety rodzinne i inne3 — wuj konspirator, dwa małżeństwa, epizody związane z uwłaszczeniem naszych chłopów, z powstaniem 63 r. i tym podobne — obecnie nie jest to jednak możliwe, ponieważ jestem powolny w pracy. Proszę łaskawie pamiętać, że fragmenty Losu, które Pan zobaczy, są zupełnie nie wykończone i w żadnym stopniu nie ukazują ani mojej koncepcji, ani jej ujęcia. Opracowałbym to dla Pana, nadając ostateczną formę w granicach nie mniejszych niż 90000 sł. Tekst z „E.R.”4 — (jeśli zostanie ogłoszony) ustali tekst książki — podobnie jak to miało miejsce z W oczach Zachodu. Łączę wyrazy poważania i szacunku J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w Rosenbach Museum, Filadelfia. 249. DO JOHNA GALSWORTHY’EGO Capel House, 27 marca [19]12 Kochany Jacku, List Twój nadszedł z najbardziej nieoczekiwanego „terenu”‘ Wielki F, M. F.1, który był tu przed samym Nowym Rokiem wraz z trochę mniej wielką V. H.2 mówił mi, żeś wpadł w rozstrój i pojechał na Riwierę. W rozstrój nie uwierzyłem, sądząc, że Ada choćby słówkiem przekazałaby nam tę smutną wiadomość. Uwierzyłem natomiast, żeś potrzebował trochę spokoju po wysiłku związanym z dopilnowaniem Pigeona3. Sam więc również siedziałem cicho, pisząc jak opętany, ogarnięty czymś w rodzaju paniki, jako że „N. Y. H.” rozpoczął druk 15 stycz.4 — o czym dowiedziałem się okrężną drogą przez Paryż; Pinker bowiem, chcąc mnie oszczędzić, ukrył ten fakt przede mną. Potem wszyscyśmy mieli influencję! Jessie ciężką, z komplikacjami ropnymi. Jack lekką: zaledwie ból gardła — Borys przez sympatię, na odległość, dostał w tym samym czasie gorączki i poszedł do infirmerii. Nie było kochanej, poczciwej pani House, która by się nim opiekowała — jedynie gburowata, stara posługaczka. Chorował cały tydzień. Ja w ogóle nie leżałem, ale przez parę dni czułem się bardzo kiepsko. Chcąc oszczędzić P., ukryłem ten fakt przed nim. 25–ego o 3 w nocy skończyłem Los i, zmordowany, położyłem się do łóżka. Kiedy obudziłem się o dziewiątej, podano mi Twój list.. Serdeczne dzięki, drogi Przyjacielu. Wyciągnąłem od Pinkera na poczet tej książki więcej niż się spodziewał — 140 000 słów. Spotkaliśmy się 25–go, kiedy to zaprosiłem go na obiad. Poszedłem potem do Harrisona, aby spróbować go namówić do wzięcia Losu dla „E. R.”5 Przez następne parę dni nie będzie jednak decyzji. Nie sądzę, by miał się zgodzić. Tak czy inaczej, książka ta przyniesie 700 na spłacenie długu P. Oprócz tego ukaże się jeszcze tom nowel; powiedzmy, następne 200 w tym roku. Nie jest to źle, zważywszy, że zaledwie w czerwcu zaprzeszłego roku zasiadłem przy biurku, prosto z łóżka. Napisałem ponad 200 000 słów, przeciętnie 10 000 miesięcznie, a co najmniej cztery miesiące zostały stracone z różnych powodów — głównie zdrowotnych. Chętnie bym przyjechał Cię odwiedzić, kiedy wrócisz do Wingstone o ile będę miał siłę. Gdy mnie bowiem gnębi niemożność pisania, nie nadaję się do kontaktów z ludźmi. Nawiasem mówiąc, teraz również nikogo nie widuję. Za tydzień przyjedzie B[orys] na ferie wielkanocne. Został przydzielony na oko bezan—masztu w wachcie portowej i mówił mi, że wybrano go do młodszego zespołu wioślarskiego. Nie jest to źle, jak na chłopaka w drugim okresie. Jest szósty w klasie na 23 chłopców i spodziewa się w obecnym okresie nowego awansu. Na kursie żeglarskim jest jedenasty ha 44 chłopców. Kiedyśmy pojechali w odwiedziny, Jessie zjadła. obiad na statku; siedząc na jego kuferku na dolnym pokładzie, dobrodusznie ofiarowała się zreperować mu spodnie— propozycję tę odrzucił z odrazą. Nie będę się wypowiadał na temat Pigeona — z wyjątkiem tego, że zafascynował mnie sposób ujęcia tematu i manipulowanie postaciami. Jest to jednak mordercza wesołość. Zapewniam Cię, że nie mówię tego w duchu krytycznym. Przejęło mnie to. Pierwszorzędne. Ogromnie się cieszymy, że Adzie lepiej. Czy zamierza gonić wraz z Tobą po całym „do Boga należącym świecie”? Ach, ci Amerykanie! Dwóch złożyło mi wizytę. Usiedli i „perorowali”, jeden o kwestii murzyńskiej, a drugi o milionerach. Zupełnie jak dzieci, które bawią się w myślenie. Jedyna godna uwagi rzecz, która wydarzyła się w Europie: delegacja górników oświadczyła płaczliwemu Asquithowi6 z czymś w rodzaju okrutnej żartobliwości: „My jesteśmy rządem.” Tr?s chic7 — zadrżały na pewno mury Św. Stefana8. I bardzo to stosowne, że podziemne siły wstrząsają ziemią. Jutro rozpoczynam następną powieść! Nie mogę strajkować. Przesyłamy Wam moc serdeczności. Zawsze Twój J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Birmingham Uftwersity. 250. DO EDWARDA GARNETTA Capel House, Orlestone koło Ashford, 27 maja [19]12 Najdroższy Edwardzie, Mam szczerą nadzieję, że nie jesteś na mnie zbytnio rozżalony o zwłokę w podziękowaniu za Karamazowów1. Bardzo miło z Twojej strony, żeś o mnie pamiętał, i oczywiście ogromnie mnie to zainteresowało. Ależ to niesamowita bryła cennej materii. Przerażająco niedobra i uderzająca, i irytująca. Zresztą nie wiem, co D[ostojewski] sobą przedstawia i czego dowodzi, ale wiem na pewno, że jest dla mnie zbyt rosyjski. Sprawia to na mnie wrażenie zagorzałego, prehistorycznego bełkotu. Słyszę, że Rosjanie właśnie go „odkryli”. Życzę im uciechy. Przekład Twojej Żony jest oczywiście wspaniały. Serce się ściska na samą myśl o tym. Co za odwaga! Co za wytrwałość! Co za talent do nazwijmy to: interpretacji. Słowo „przekład” nie da się zastosować do osiągnięć Twojej Żony. Ale naprawdę sztuka tego człowieka nie zasługuje na taki przywilej. Jedynie Turgieniew (i, być może, Tołstoj) istotnie są tego warci. Proszę Cię, bądź łaskaw przekazać Żonie moje pełne podziwu wyrazy uwielbienia. Nie można nie czuć dla Niej bezgranicznej wdzięczności, cokolwiek się myśli lub czuje na temat samego D. Napisz mi, proszę, w wolnej chwili, jak przyjęta została Twoja hiszpańska sztuka2. Na podstawie tego, coś mi mówił, wyliczyłem, że nadszedł czas jej wystawienia. Od tygodnia nie widziałem gazet. Próbuję zacząć długą nowelę, a te paskudztwa, całkowicie mnie zniechęcają. Wiem, że znowu jest jakiś strajk i tyle. Staje się to jednak monotonne, a przy moim braku szczególnego respektu dla którejkolwiek z trzech stron3 — nie uważam tych rozgrywek za zbyt podniecające. Zawsze Twój. J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w New York Public Library. 251. DO ANDRÉ GIDE’A Capel House, 21 czerwca 1912 Mój drogi Panie, Bardzo jest Pan dobry; w rzeczywistości jednak już od dwu miesięcy nic nie napisałem i dopiero teraz zabieram się do pracy. Nie mogę jej przerwać. Potem, przy końcu lipca, mój starszy syn rozpoczyna wakacje, na które mamy tak ułożony program, że trudno by było od niego odstąpić, ponieważ przyjęliśmy już parę zaproszeń; a potem dwa tygodnie dla nas samych we dwóch. Wyznał już matce, że tego pragnie — nie kryję, że mi to bardzo pochlebiło. Nawiążemy wówczas ten zażyły kontakt, który został przerwany w wieku szkolnym. Proszę bardzo przekazać Pańskiej żonie nasze gorące podziękowania za jej uprzejme zaproszenie. Zapewniam Pana, że wzruszony jestem dobrocią Państwa dla mnie i zaszczycony zaproszeniem na dekadę do opactwa1. Może, mój drogi Panie, jeśli Państwo będą w przyszłym roku nadal żywili tę samą ochotę, to będę wtedy w łatwiejszej sytuacji. Przejęła mnie wiadomość, że pracuje Pan właśnie nad wielką powieścią2. To doskonale! Doskonale! Takie rzeczy miło słyszeć. A więc będziemy mieli ucztę z rzadkich przysmaków. Nie zachęcam Pana do pośpiechu. Bynajmniej! Ale uprzedzam Pana, że odczuwam wielki głód. Parę dni temu przy kolacji mały — którego Pan zna — po długiej medytacji stwierdził nagle: „Prawda, że to już czas, by pan Gide tu przyjechał?” Oczywiście, zarówno żona, jak i ja wykrzyknęliśmy: „z całą pewnością tak”. Przytaczam tę autentyczną historyjkę, by tym samym wykazać Panu, że często myśli się o Panu w tym domu i gorąco pragnie Pana tu zobaczyć Boję się, drogi Panie, by Nostromo nie wydał się Panu źle napisany i trudny w czytaniu — nawet nudny. Wie Pan — to był taki ponury zakalec. Ja osobiście mam jakąś słabość do tej ogromnej machiny. Ale ona nie działa. Jest w niej coś, co się zacina. Nie wiem co. W każdym razie, przy całej mojej słabości, nawet ja sam nie mógłbym znieść jej czytania. Właśnie wysłałem Panu egzemplarz Zwierciadła morza. Zależało mi, by otrzymał Pan tę książkę ode mnie. Nie jest konieczne, by Pan ją przeczytał, ale harmonia wszechświata wymaga, by ją Pan posiadał — w darze ode mnie. Tak już to jest. Niech Pan nie próbuje zgłębić tej tajemnicy. Tak. Całkowicie podzielam Pańskie zdanie. Ale cóż? Przyszedł, zobaczył, pokonał — co nie było trudne, zważywszy brak konkurencji. Ot i tyle. Nie widzę rady. Ma kontrakt. Poza tym zaś, jak Pan mówi, to wspaniały chłopak. Dziękuję Panu, mój drogi, za Jego zacny list i dobre słowa pod moim adresem. Zawsze szczerze oddany J. Conrad Tekst wg oryginału francuskiego w Bibliotheque J. Douceł w Paryżu. 252. DO EDWARDA GARNETTA 16 paźdz. [19]12 Najdroższy Edwardzie, Dziękuję Ci za list. Wiedz, mój drogi, że to wielka dla Ciebie sympatia sprawia, że posyłam Ci moje książki, abyś je czytał, kiedy masz czas, i pisał o nich lub nie — zależnie od natchnienia i okoliczności. Mam na myśli pisanie do druku. Wiem, że do mnie osobiście odezwiesz się, gdy nadejdzie pora. Przyzwyczaiłem się traktować to jako przywilej i nie wyobrażam sobie, aby cokolwiek mogło mnie go pozbawić. Proszę Cię jednak, by moje roszczenia nie przeszkadzały Ci w pracy lub w chwilach odpoczynku. Mogę poczekać. Czy Curle przyjechałby mnie odwiedzić? Jego krytyka to już jest coś nie ma wątpliwości1. Wszystko, co napisano przedtem, wydaje się przez porównanie zwykłym gadulstwem. Jestem wyjątkowo zadowolony. Pozdrów go ode mnie po przyjacielsku. Oczywiście mam jego książkę2, ale bardzo trudno jest pisać do nie znanego autora cokolwiek poza nic nie znaczącymi uprzejmostkami. Nie nadaję się teraz do ludzkiego towarzystwa — zrzędzę, warczę i czuję się ogłupiały od tego potwornego ataku podagry, który trwa i trwa. Curle’a jednak wkrótce zaproszę. Prześlij mi łaskawie jego adres i napisz, czy może wyjeżdżać z Londynu w ciągu tygodnia, czy też niedziela jest dlań jedynym stosownym dniem. Uściski dla Was wszystkich. Zawsze Twój J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Univhersity of Virginia. 253. DO RICHARDA H. P. CURLE’A Capel House, Orlestone koło Ashford, 6 list. [19]12 Szanowny i drogi Panie, Musiałbym chyba być nieokrzesanym prostakiem, aby nie wzruszyć się Pańskim artykułem dla „Rhythmu”1. Nawet z sympatią podjęta próba wzbudziłaby już we mnie wdzięczność — ale Pan dokonał pełnej analizy, którą (cokolwiek inni mogą o niej myśleć) uważam za bardzo cenną zarówno co do treści, jak i tonu. Mój wielki przyjaciel2 tak się do mnie ostatnio wyraził: „Oto pierwsza warta czytania ogólna ocena twego dorobku.” Garnett twierdzi, że mógłby Pan znaleźć czas, by wpaść do nas na jeden dzień z nocowaniem. Niezmiernie bylibyśmy radzi ujrzeć tu Pana, jeśli gotów jest On znieść trudy podróży. Ośmielę się wkrótce przesłać Panu propozycję jakiegoś terminu. Nie czuję się obecnie dobrze i nie schodzę na dół, choć zasadniczo nie leżę. Tymczasem z całego serca dziękuję Panu za książkę ze wszechmiar dla mnie ciekawą. Kiedy Pan tu będzie, porozmawiamy sobie o niej, mając przed oczyma corpus delicti. Cieszę się, że lubi Pan starego Jacobusa3 — nieczystego Jacobusa. Łączę serdeczne pozdrowienia i pozostaję z poważaniem. J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w posiadaniu adresata. 254. DO ARNOLDA BENNETTA Capel House, 17 list. [19]12 Drogi Panie, Zadziwiającym zbiegiem okoliczności byliśmy przez dzień czy dwa nieobecni, kiedy nadszedł Pański list. Piszę do p. Retingera z zaproszeniem do nas na któryś dzień; choć zadanie jego (z tego, co sam mówi) wydaje się być całkiem beznadziejne. Rozbudzanie współczucia dla właścicieli ziemskich jest z pewnością najtrudniejszym zadaniem, jakie człowiek może sobie obecnie postawić.1 Ostatnie słowa Pańskiego powitalnego listu ogrzały mi serce, które zresztą nigdy nie było oziębłe ani w stosunku do Pana, ani do Pańskiej pracy. Od dnia kiedy dawno temu przysłał mi Pan Leonorę2 (pamięta Pan?); nigdy nie opuściło mnie niezachwiane przekonanie o rzetelnej prawdziwości ekspresji. Często, przeglądając tę książkę, dostrzegam na jej stronach te zalety, które obecnie znalazły pełnię wyrazu. Kreślę się z głębokim poważaniem J. Conrad Piszę w pośpiechu, aby złapać pocztę. Moje zdrowie jest podłe od lat. Ufam, że nie będzie Pan zaskoczony, jeśli pewnego dnia zjawię się na progu Jego domu. Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Unwersity College w Londynie. 255. DO ARNOLDA BENNETTA Capel House, 25 list. [19]12 Mój drogi panie Arnoldzie, Wybaczysz Pan, że zwracam się doń po imieniu. Jestem wielce skonfundowany tym, co Pan pisze nawet gdyby było to równie prawdziwe, jak życzy sobie tego Pańska gorąca sympatia, hojność Pańskiego uznania ogromnie by w moich oczach podniosła wartość tych słów. Zaiste, rzadkie to szczęście dla rzemieślnika, kiedy znajdzie zrozumienie u utalentowanego twórcy, którego szczerość — jak świadczą jego prace — jest absolutnie niewątpliwa. Co do mnie, w sumieniu swoim świadom jestem tylko pewnej wytrwałości w dążeniu do celu, która pozwoliła mi przebrnąć przez te parę lat w warunkach psychicznych i fizycznych, o których nie będę tu mówił, ponieważ były zbyt dotkliwie niepomyślne, by nadawały się do opisywania. Co się tyczy reszty, powiem tylko, że jeśli rocznik wina jest dobry, niewielka w tym zasługa butelki. Po prostu mieściła w sobie zawartość — to wszystko. Niełatwo jest, mój drogi, odpowiedzieć na taki list jak Pana.1 Odczekałem jeden dzień, by zebrać myśli, ale bynajmniej nie zbliżyłem się do adekwatnego oddania swoich uczuć. Sądzę, że w takim wypadku nie można na podobną adekwatność liczyć. W wyrażaniu najszczerszych uczuć nie da się uniknąć pewnej dozy sztuczności. Byłem zbyt głęboko wzruszony, by móc uszeregować lub nawet wyszukać odpowiednie słowa. Kiedy mój starszy syn przyjedzie do domu na wakacje, pokażę mu Pański list, a potem włożę go na przechowanie do egzemplarza Nostromo, który wraz z paroma innymi wytartymi tomami będzie stanowił najoczywistszą część jego dziedzictwa. Niezmierną radość sprawiła mi Pańska pochwała tej powieści. Czytelnicy przyjęli ją jak najbardziej lodowato. Dwa lata nad tym ślęczałem. Trzeba przyznać, że jedną trzecią tego czasu pochłonęła choroba, mimo wszystko jednak praca trwała długo. Zachwyciła mnie wiadomość, że Pan również jesteś żeglarzem. Nie miałem o tym pojęcia. Ale skąd Panu przyszło do głowy, że pogardzam yachtingiem? Kto to na mnie rzuca takie oszczerstwa? Sam trochę uprawiałem żeglarstwo (między długimi podróżami) z przyjacielem w 12–tonowej jolce i w 18–tonowym kutrze — zanim w ogóle napisałem jedno zdanie do druku. A korektę Szaleństwa Almayera robiłem częściowo na pokładzie kutra „Ildegonde”. Zawijaliśmy do Sheerness po listy. Dawne czasy! Regaty zaś nie interesują mnie wcale. Dlatego też wolę osprzęt jolki. Pan ma pewnie kuter. Gdzie go Pan trzyma, kiedy jest Pan zatrudniony? Przypuszczam, że Pański dom w Essex jest. blisko morza. Przyjmij Pan moje serdeczne podziękowania i mes hommages les plus respectueux2 dla pani Bennett. W przyszłym roku z pewnością pojawię się na Waszym progu. Kreślę się z głęboką wdzięcznością i poważaniem. Wdzięczny J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece University College w Londynie. 256. DO JOHNA GALSWORTHY’EGO. Capel House, poniedziałek [XI 1912]1 Kochany Jacku, Jak to ładnie, że mimo nawału zajęć napisałeś do mnie. Nie umiem wyrazić, jak wielką sprawiłeś mi przyjemność tym, co powiedziałeś o Ukrytym wspólniku2 — a szczególnie o pływaku. Widziałem niewiele wzmianek — w sumie trzy lub cztery; w jednej z nich jednak nazwano go zbrodniczym łotrem — lub czymś w tym rodzaju. Kim są te typy, które pisują w prasie? Skąd się biorą? Przewróciłem się z wrażenia przecież w istocie chciałem go zrobić właśnie takim, jakimżeś go od razu ujrzał. A skoro Tyś ujrzał, czuję się zadowolony i wynagrodzony za kłopoty, których mi przysporzył w robocie. Nie było to bowiem proste zadanie. Wyjątkowo trudno było wiernie oddać jego typ — częściowo ukształtowany przez życie na morzu, a częściowo przez sytuację. Co do dziewczyny3, to zgodnie nazywają Alicję „zmysłowym zwierzęciem” — Pan Bóg raczy wiedzieć dlaczego. Chciałem, aby była wzruszająca. Ponieważ nie czuję się teraz dobrze, sąd ten zirytował mnie w sposób absurdalny. Pewnego dnia, kochany Jacku, kiedy będziesz miał naprawdę wolną godzinę, za miesiąc lub za sześć miesięcy — powiesz mi, co uważasz za niedobre w opowiadaniu o Frei. Jakiś czas temu Garnett przedstawił mi swoje zarzuty. Nie jestem jednak pewien, że ma rację. Sam czuję, że nie jest tam wszystko w porządku, ale przeprowadzając szczegółową analizę, nie mogę umiejscowić błędu. Czy idzie o ton? Nie wydaje mi się. Może cos w rozwoju akcji? Przywlokłem się dzisiaj na dół i muszę pisać. Od trzech tygodni nic nie wysłałem P[inkerowi]. Natychmiast po wysłaniu porcji, może w przyszłą środę, spędzę dzień wolny z Inn of Tranquility4. Nie miałoby celu rozpoczęcie jej teraz, bo zawsze godzinami myślę i zastanawiam się nad tym, co piszesz, i nie mam potem żadnej ochoty zabierać się do własnej pracy. W miarę biegu lat masz na mnie coraz większy wpływ. Przesyłamy Warn moc serdeczności. Zawsze Twój J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece University of Birmingham. 257. DO FORDA MADOXA HUEFFERA Capel House, Orlestone koło Ashford, 27 marca [19]13 Kochany Fordzie, Przemyślałem Twój zacny i delikatny list. Winien Ci jestem ŁIoo kapitału i dokładnie Ł40 procentów. (8 lat po 5%. Procent za dwa lata udało mi się spłacić.) Mogę się nieco mylić, lecz ogólnie biorąc tak to wygląda. Ód tego czasu nigdy nie miałem w ręku nadwyżki. Ale znasz te dzieje… Trzy lata temu P[inker] zamknął się przede mną (nie mówię tego, by go oskarżać) i wypłaca mi zaliczki jedynie na podstawie rpsów według stawki ?4 za tysiąc słów, potrącając sobie zaległe pieniądze, dopokąd mój dług nie zredukuje się do zera. Widzisz sam, że jest całkiem krucho. Na przykład przez ostatnie 10 miesięcy byłem w stanie napisać jedynie 65 000 słów. Z drugiej strony jednak mój dług u Pinkera zmniejsza się’ szybko i wkrótce będę mógł skierować uwagę na innych wierzycieli tak, że może danym mi będzie umrzeć w poczuciu spełnienia wszystkich finansowych zobowiązań. Widuję M[arw]ooda dość często i trzeba trafu, że opowiadał mi właśnie o tej transakcji1 używając dokładnie takich samych słów jak Ty w swoim liście. Powiedział: „Dam Fordowi 6 miesięcy na zapłacenie ?40 — dam mu więcej, jeśli zechce, ale sprawa musi być załatwiona.” Sądzę, że jest Ci wiadomo, iż ubiegłej zimy M. bliski był śmierci i teraz, na wypadek nowej choroby, chce uporządkować swoje sprawy. On wie coś niecoś na temat mojej (obecnej) sytuacji finansowej i nie przypuszczam, by mogła mu przypaść do gustu transakcja, o której wspominasz. Powiedziałby: „Znam położenie Conrada. Jest zawsze w kłopotach. A gdyby umarł, nie mógłbym wywierać nacisku na wdowę po nim.” Jestem pewien, że zająłby właśnie takie stanowisko. Proponowałbym, byś uzgodnił z nim termin (12 miesięcy, aby mieć maksymalną pewność) na spłacenie tej czterdziestki. Mogę obiecać, że do tego czasu spłacę Ci ?40 zaległe za procenty. Moja sytuacja wobec Pinkera ulegnie tej zimy wielkiej zmianie, gdy nadejdzie pora na zapłatę za książkowe wydanie Losu (?600 za oba kraje, z czego oczywiście nie ujrzę ani centa), i następna powieść2 będzie już do tego czasu skończona. W najgorszym wypadku mogę zastawić w banku dwie trzecie swojej emerytury i przesłać Ci uzyskaną sumę. Trzymają moją polisę ubezpieczeniową na ?200 i z pewnością wypłacą zaliczkę. Najprawdopodobniej nie będę jednak musiał tego robić. Wspominam o tym sposobie jedynie po to, byś widział, że nie obiecuję gołosłownie. Swego zasadniczego długu nie będę mógł zacząć spłacać w ciągu najbliższego roku. Ale Ł40 możesz uważać za pewne. Poza tym nie wyzbywaj się mego długu. Nie odstępuj go mnie ani nikomu innemu za cenę czterdziestu funtów. Sam pomysł jest dla mnie przykry. Gdy spłacę Pinkera, będę miał tylko ?200 (około) starych długów łącznie z Twoją setką. Musiałoby być naprawdę diablo źle, gdybym nie mógł wyskrobać wystarczającej sumy na spłacenie tego (może ratami) w ciągu następnych 3 lat. Powtarzam: nie mogę w tej chwili dostarczyć czterdziestki; ale wszystko przemawia za tym, że w ciągu sześciu lub siedmiu miesięcy będę to mógł zrobić, a za dwanaście miesięcy — praktycznie biorąc, na pewno. Mam na myśli normalny bieg mojej pracy, nie licząc na żadne możliwości szczególnego powodzenia na rynku. Voil? mon tres cher3. Jestem oczywiście gotów przyjąć każde rozwiązanie, jakie uznasz za stosowne: tylko bądź łaskaw nie wiązać mnie na sumę przekraczającą Ł40 i na termin krótszy niż 12 miesięcy. Bardzo się cieszę, żeś się zżył z Prowansją i czerpiesz z niej natchnienie — to kraj mojej młodości. Przesyłamy uściski. Jessie napisała do Twojej Żony, dziękując za owoce, które pochłonęliśmy, błogosławiąc jej imię. „Si, si, le Pape sera heureux de Vous voir.”4 Z. drugiej strony: „Jego Dostojność — parę kóz”5— oto tutejszy stan rzeczy. Au revoir. Zawsze Twój J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w British Museum w Londynie. 258. DO JAMESA M. HOPPERA Capel House, 15 czerwca [19]13 Mój drogi Confrere, Nie potrafię dostatecznie wyrazić swojej wdzięczności za list, który parę dni temu otrzymałem. Dziwi mnie Pańska obawa, że tego rodzaju słowa, wypowiadane przez kolegę po fachu, mogłyby kiedykolwiek nadejść za późno. Proszę sobie nie wyobrażać, że jestem ogłuszony pochwałami i zasypany laurowymi wieńcami. Nic podobnego. A w ogóle wolałoby się nie słyszeć dziewięciu dziesiątych odbieranych pochwał. W pozostałej jednej dziesiątej, która coś znaczy, słowa takie jak Pana są szczególnie cenne. Mówię to całkiem poważnie. Tak. Ludzie zaczynają trochę mówić. Mówią różne rzeczy — ale dopiero to, co Pan właśnie powiedział, ogrzało ukrytą dumę z własnej twórczości — dumę z jej uczciwości artystycznej. Czemuż nie podniósł Pan głosu będąc w Bretanii? Pańskie nazwisko nie było mi— już wówczas obce. Czytałem niektóre Pańskie opowiadania o Filipinach — i rozglądałem się za czymś więcej. Po raz pierwszy zwróciłem uwagę na Pańskie nazwisko w starym numerze „MacClure Mag[azine]”; nikt mnie na to oczywiście nie naprowadził. Proszę więc nie zapomnieć wydać okrzyku, gdy tylko znajdzie się Pan w pobliżu Anglii. Nie będzie Pan długo czekał na odpowiedź z mojej samotni. Jest to bowiem samotnia. Od czasu do czasu włamuje się Dawson i paru innych poczciwców. Proszę więc pamiętać, co powiedziałem. Wdzięczny i oddany przyjaciel Joseph Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Unwersity of California, Berkeley. 259. DO ARTHURA SYMONSA [2 VIII 1913] sobota Drogi Panie, Zachwycił mnie Pański pogodny list. Potrzeba mi było czegoś takiego. Od tygodnia jestem w łóżku z okropnym atakiem podagry. Z trudem mogę kuśtykać na jednej nodze z pokoju do pokoju. Stadium to wkrótce będzie poza mną, jako że zwykle poprawa następuje bardzo szybko. Najgorsze, że od miesiąca nie pracowałem. Żadnego natchnienia; ogólna ociężałość oraz uczucie, jak gdyby mój mózg zamienił się w drożdże. Potworność. Muszę! Muszę!! wytrwać przy biurku; skoro tylko trochę popracuję, postaram się do Pana przyjechać, aby usłyszeć wszystkie dobre wieści. Jessie przesyła serdeczne pozdrowienia. Ostatnio bardzo utyka i cierpi na silne bóle w kolanie. Pański przyjaciel John skończył dziś siedem lat. Czas leci, Amigo1! Zawsze oddany J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibiotece University of Virginia. Dała stempla pocztowego. 260. DO BERTRANDA RUSSELLA Capel House, Orlestone k/Ashford, 13 wrz. 1913 Kochany Panie, Pański list wielce mnie pocieszył. Wydaje mi się, że przez cały czas gadałem z głupawym egotyzmem. Gdzieś w głębi duszy byłem jednak przekonany, że zrozumie Pan moją niezwykłą gadatliwość. Na ogół nie wiem, co mówić do ludzi. Pańska osobowość wszakże rozruszała mnie. Instynkt podszeptywał, że nie będę źle zrozumiany. Pozwalam sobie podziękować Panu z całego serca za Jego miłe odwiedziny i za list, który był Pan łaskaw napisać. Szczerze oddany Joseph Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w posiadaniu adresata. 261. DO VALERY’EGO LARBAUDA Capel House, 2 grudnia 1913 Szanowny Panie, Trudno mi jest wyrazić radość, jaką mi sprawiło nadejście Dzieł zebranych M. Barnabootha.1 Proszę wierzyć w szczerość mego podziwu. Czytanie po raz pierwszy Journal Intime stanowi niezapomniane przeżycie. Zapewniam Pana, że wcale nie jestem entuzjastą umiarkowania, ale artystyczna prostota tej książki, jej wartość estetyczna, twórcza siła i subtelność analizy podbiły mnie całkowicie od pierwszej chwili. Naszej małej gromadce sprawił Pan prawdziwą rozkosz. Jakże dobrze jest, drogi Panie, natrafić przy schyłku życia na tak wielki talent. Szczególnie jak się już jest, tak jak ja, trochę znużonym pracą i oczekiwaniem na szczęśliwe spotkanie. Otóż i to. Wydaje mi się, że nic nie uszło mojej uwagi, arii wspaniałe szkice z Włoch, ani imponujące wrażenie góry2 i morza, ani żadne inne piękno opisane na Pańskich stronicach. A jest go wielka obfitość. Znajduje się je wszędzie — nawet w małych zakamarkach. Natrafia się na takie małe brylanty na ulicach, na dworcach, na peronach, w wagonie. To nawet całkiem zabawne, jeśli wmiesza się w to maleńkie ukłucie zawodowej zazdrości. Mówi się wówczas do siebie: „Temu człowiekowi nic nie brakuje; on by niczego nie przepuścił — nawet z zamkniętymi oczyma!” Proszę mi pozwolić, drogi Panie, nazwać się szczerze Panu oddanym. Rozczytuję się w wielką przyjemnością w wierszach A. O. B. Są doskonałe. Opowiadanie zaś prawie jak unowocześniony Beckford,3 a jednocześnie — czysty Barnabooth. Ale Beckford nie rozumiałby A. O. B. Świat za jego czasów był bardzo prosty. Tekst wg Lettres francaises, ed. G. Jean–Aubry. Przekład z francuskiego. 262. DO BERTRANDA RUSSELLA Capel House, 22 grudnia 1913 Kochany Panie, Parę słów tylko, by przekazać najserdeczniejsze życzenia od nas wszystkich. Cieszę się, że przeczytałem tę książeczkę1, zanim zabrałem się do Pana szkiców2. Jeśli przy lekturze pierwszej miałem przyjemne uczucie posuwania się krok za krokiem po najpewniejszym gruncie, to drugie dały mi wrażenie rozszerzania się horyzontów w najjaśniejszej i najczystszej, atmosferze. Znaczące słowa w znaczący sposób uporządkowane zdawały się budzić we mnie nowe zdolności. Cudowne przeżycie, za które nie sposób nawet wyrazić podziękowania — można je jedynie przyjąć w milczeniu jako dar bogów. Uporządkował Pan nie wykończone myśli całego mego życia i nadał kierunek tym skrytym mouvements d’âme3, które pozbawione przewodnika — sprawiają jedynie kłopot w naszym nużącym bytowaniu na tej ziemi. Za cudowne karty o kulcie wolnego człowieka4 można ofiarować jedynie głębokie uczucie, które — nawet gdyby mnie Pan nigdy już nie ujrzał i jutro zapomniał o moim istnieniu — pozostanie niezmienne usque ad finem5. Szczerze oddany J. Conrad P. S. Czytałem Pana wczoraj i dzisiaj i przeżywam tyle różnorodnych odmian zachwytu (mówię całkiem trzeźwo), że nie jestem dziś w stanie więcej napisać. Tekst wg oryginału angielskiego w posiadaniu adresata. 263. DO ARTHURA SYMONSA 7 stycznia 1914 Tres cher Ami, Bezgraniczne dzięki za wspaniały i drogocenny tom1. Nie mogłem przyjechać, ponieważ czuję się marnie i pykawka nawalała dzień po dniu. Pojawię się jednak wkrótce pour vous embrasser fraternellement2 i by zabrać Pana do nas na obiad. Na razie pozostaję, jak zawsze, pełen uwielbienia dla poety i serdeczności dla człowieka. J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Unwersity of Virginia. 164. DO ANDRÉ GIDE’A 8 stycz. [19]14 r. Mój drogi Panie, Wszystkie zdania w Lordzie Jimie są do Pana dyspozycji. Napawa mnie dumą świadomość, że któreś z nich godne jest użycia jako epigraf do jednej z ksiąg Lochów Watykanu.1 Jakie wspaniałe wprowadzenie w temat! Jakże wiele włożył Pan w wyraziste i zajmujące stronice pięknego wstępu! Nieznośną wydaje mi się myśl, że mistrz taki jak Pan, twórczy i inspirujący, miałby poświęcać swój czas na tłumaczenia. Skoro jednak Pan o to pyta, odpowiadam, że Jądro ciemności ukazało się w „Blackwood’s Magazine” przed 1900 r.2 Niemcy w ciągu dwu lat wydali 3 moje książki. Davray wydał dwie na przestrzeni sześciu czy siedmiu. Jedno z tych tłumaczeń zostało rozpoczęte przez D’Humieres’a dawno przed moim kontraktem z Davrayem. Ot i tyle. Cieszę się, że mój list do Larbauda spodobał mu się. Nie ośmieliłem się powiedzieć mu wszystkiego, co myślałem o jego książce, gdyż sprawił on na mnie wrażenie człowieka powściągliwego, któremu nadmierny, entuzjazm mógłby się wydać podejrzany. To nie chęci brakuje, by przyjechać do Paryża; nie śmiem po prostu opuścić tej galery, na której pracuję już od blisko szesnastu lat. Skończyłem właśnie dwa dość długie opowiadania i muszę jeszcze napisać 350 str. (co najmniej) powieści3, zanim nawet pomyślę o odłożeniu wiosła — chciałem powiedzieć, pióra. Serdecznie oddany Joseph Conrad Tekst wg oryginału francuskiego w Bibliotheque J. Doucet w Paryżu. 265. DO BERTRANDA RUSSELLA 7 lutego 1914, Capel House Kochany Panie, Dopiero wczoraj wieczorem wróciłem z Londynu, gdzie sprzedałem swoją duszę diabłu w postaci jankeskiego redaktora. To naprawdę nie żarty; uwiedziony złotem kusiciela, dałem się namówić — pierwszy raz w życiu — na ustalenie daty doręczenia nie ukończonej powieści1. Teraz mam pietra i zamierzam nie ruszać się z miejsca, dopóki jej nie skończę. Nie mam właściwie wyboru. Po prostu muszę nad tym siedzieć — nie tyle ze względu na dane słowo (brak mi fałszywego czy jakiegokolwiek innego wstydu), ile na chęć zagarnięcia tego pokaźnego łupu. Czuję się jak okropny łotr, ale jedyny powód mego. niezadowolenia to niemożność odwiedzenia Pana w Camb[ridge] przed Jego wyjazdem do St. Zj. Jestem naprawdę nieszczęśliwy — proszę więc mnie do reszty nie przygniatać mówieniem, co Ban sądzi o moim zachowaniu. Mam już za sobą cały dzień pracy. Spieszę złapać pocztę. Zawsze oddany J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w posiadaniu adresata. 266. DO WILLIAMA ROTHENSTEINA Capel House, 17 lutego [19]14 Kochany Willu, Gryzie mnie sumienie z powodu zwłoki w odpowiedzi na Twój list. Posłałem Ci książkę1, jako że niemożliwe jest i nie do pomyślenia, byś Ty nie dostał egzemplarza, gdy ukazuje się moja książka; w gruncie rzeczy jednak, niezależnie od powodzenia, jakim się cieszy u czytelników, ja sam nieszczególnie ją lubię. Rozeszła się lepiej niż jakakolwiek inna moja książka. Po 18 latach bazgrolenia osiągnąłem to, co nazywają powodzeniem rynkowym — bardzo skromnego rzędu. Siedem wydań oznacza jakieś ?300 ponad zaliczkę na honorarium za angielskie wydanie. Ile wpłynie ze St. Zj., nie umiem powiedzieć. W sumie mam już z tej książki ?1100 na czysto; żyłem zaś z niej przez 2 lata. Nie zabezpiecza więc mojej przyszłości, może być raczej zapowiedzią czegoś lepszego. Nie będę też przed Tobą ukrywał, że bardzo mnie to pocieszyło. Czas już był najwyższy czułem się niewymownie znużony. Kończę właśnie powieść2 — rozwlekły koszmar, który na pewno przyniesie pieniądze, ale musi być jak najprędzej dowleczony do końca; zakupił to jeden cholerny Amerykanin3 i oczekuje „dostarczenia towaru” w połowie kwietnia. Do tego terminu, mój kochany chłopcze, nie ma mowy, abyśmy zrobili najazd na Wasze sielankowe ustronie. Pewien czas temu droga Alice wystąpiła z połowiczną obietnicą przyjechania do nas. Byłoby to bardzo miłe wydarzenie. Ale nic więcej na ten temat nie słyszeliśmy. Czy wybierasz się do Londynu — de votre personne4 — kiedyś tej wiosny? Mam nadzieję, że dzieciaki w porządku. Mój starszy opuszcza w tym semestrze „Worcester”, z dorobkiem lat (2 1/2) i zaszczytów (I podoficer — dowódca wachty bezan—masztowej w pierwszej piątce w żeglarstwie). Będzie musiał teraz ciężko pracować, by przygotować się do wstępnych egz. na jakieś kurs a techniczne na uniwersytecie — w Londynie lub Sheffield — we wrześniu. Od miesiąca czuję się lepiej (cofnie znaczy wiele). Jessie bardzo kuleje, ale zachowuje pogodę ducha. Nasz John, kwitnie. Często myślimy o Twoim Johnie, jego siostrze, bracie i ich czcigodnych rodzicielach. Nasze najserdeczniejsze pozdrowienia dla Was wszystkich. Zawsze oddany J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Harvard University. 267. DO EDWARDA GARNETTA Capel House, Orlestone koło Ashford, poniedziałek, 23 lutego [1914] Najdroższy Edwardzie, Tak wybornie Ci się udało w tej (bardzo interesującej) książeczce1 usunąć w cień własną osobowość że gdyby, nie z rzadka napotykane swoiste zwroty, nie odnalazłbym Cię tam — nawet ja! — zupełnie. Nielubienie jako definicja mojego stosunku do Tołst[oja] jest określeniem powierzchownym i niedokładnym. Sądu o nim nie wypowiadam — z tego powodu. Jego antysensualizm wydaje mi się podejrzany. W tej materii (niewartej w ogóle całego szumu) opinie za i przeciw są, moim zdaniem, tak samo do chrzanu. Ponadto jego punkt wyjściowy — chrześcijaństwo — jest dla mnie niesmaczny. Nie jestem ślepy na zasługi chrześcijaństwa, ale irytuje mnie absurdalność wschodniej bajki, z której się wywodzi. Może to być idea wielka, doskonaląca, łagodząca, współczująca, ale z zadziwiającą łatwością ulega okrutnym zniekształceniom i jest jedyną religią, która przez nierealność swoich postulatów sprowadziła bezgraniczne cierpienia na niezliczone dusze na tej ziemi. Nie sądzę jednak, by moje poglądy mogły Cię zainteresować, a zamiarem moim było jedynie przesłanie Ci podziękowania. Nie wiem, ca sprawiło, że tak napadłem na chrześcijaństwo, które dało ludziom tak piękny Christmas pudding2, chyba że — jak niektóre poczciwe psy — staję się na starość warkliwy. Nie zapomnij o swojej obietnicy! Moc serdecznych wyrazów przesyłamy Tobie i Twoim bliskim. Zawsze Twój J. Conrad Tą samą pocztą wysyłam do Cearne Młodzika Dost[ojewskiego]. Nie zdążyłem na wieczorną pocztę, ale mam nadzieję, że otrzymasz ten list w mieście jutro (wtorek) około 4— tej. Tekst wg oryginału angielskiego w posiadaniu J. D. Gordana, Nowy Jork. 268. DO JOHNA GALSWORTHY’EGO Capel House, 19 marca [19]14 Kochany Jacku, Nie mogłem do Ciebie napisać wcześniej, ponieważ nie podałeś mi adresu w Egipcie; na dom zaś nie pisałem, będąc pewny, że sam się po powrocie odezwiesz. Ogromnie się cieszymy z Waszego doskonałego stanu zdrowia. O wypadzie sycylijskim wiedzieliśmy z Twego listu do „Times’a”. Los miał wspaniałą prasę. Nie umiem powiedzieć, jak bym to odczuł dziesięć lub osiem lat temu. Teraz nie mogę nawet udawać podniecenia. Gdybym miał w biurku lub tylko w głowie Nostroma, Murzyna, Lorda Jima — niewątpliwie czułbym inaczej. Co się tyczy strony handlowej: Methuen przeprowadził idiotyczną kampanię ogłoszeniową (wyszydzoną w prasie prowincjonalnej) i w szóstym tygodniu przestał ogłaszać. Przyznaje się do 12 500 wydrukowanych egzemplarzy (łącznie z 1400 egz. wydania kolonialnego po I 1/2 pensa honorarium), ale nie wiem, ile z tego zostało sprzedane. Jeśli idzie o pieniądze, wyobrażam sobie, że rezultatem będzie czek na ?300, gdzieś w październiku. W St. Zj. książka ma się ukazać 26 marca. Jedyna przyjemna wiadomość stamtąd, to zapowiedź, że Doubleday Page zakupili od Putnama Murzyna, którego zamierzają wydać wraz z Losem pod odpowiednim tytułem. Ta informacja nieco mnie podnieciła. Kochany Jacku, od czterech miesięcy czuję się bardzo kiepsko. Dziś po raz pierwszy wstałem (podagra i okropne przeziębienie). Wszyscy mi mówią, że wyglądam dobrze — ale ja wiem, jak się czuję. Trzeba z tym koniecznie coś zrobić. Jak wiesz, prosto z łoża boleści (sam widziałeś) zasiadłem do biurka i tkwię przy nim cały czas. Czuję się całkowicie wypompowany. Od dwu lat piszę powieść i jeszcze jej nie skończyłem1. Muszę jeszcze napisać co najmniej 20000 słów. Mam na to dokładnie miesiąc. Wybacz bazgroły. Czuję się jeszcze bardzo słaby. Co się tyczy przyjazdu do Was, to naprawdę przez pewien czas nie mogę ryzykować wychodzenia na dwór. Bardzo bym chciał zobaczyć Ciebie i Adę, nie śmiem jednak wychylić nosa poza dom, dopokąd nie poczuję się o wiele lepiej. Nasze najserdeczniejsze uściski dla Was obojga. Zawsze Twój J. Conrad Chłopcy czują się dobrze. Biedna Jessie stopniowo staje się coraz gorszą kaleką. Odnoszę wrażenie, że z wiekiem bardziej jej się to daje we znaki. Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Birmingham University. 269. DO JOHNA GALSWORTHY’EGO Capel House, 25 lipca 1914 Kochany Jacku, Niegodziwie z mojej strony, że nie napisałem do Ciebie wcześniej, ale sam osądź (przy swojej znajomości mojej osoby): cały miesiąc harówki nad wykańczaniem nowej powieści1. Był już najwyższy czas skończyć. Dwadzieścia miesięcy rzeczywistego trwania pracy. 28–ego czerwca dopiąłem tego wspaniałego celu, a 29–ego wyruszyłem z Borysem do Sheffield, aby podtrzymywać go. na duchu podczas ciężkich chwil egzaminów wstępnych na Wydział Nauk Stosowanych. Było to urozmaicenie, a zarazem nudy; próba nerwów i cierpliwości. Zabrałem ze sobą wielki stos maszynopisów, ale nie miąłem możności skutecznie nad nimi pracować. Wróciliśmy do domu 10 lipca i dopiero wówczas byłem w stanie zrobić coś pożytecznego. Mówię Ci — ogromny stos! A temat rozmiarów, powiedzmy, małego jabłka! Tytuł Zwycięstwo; okazuje się, że nieświadomie uległem panującej obecnie modzie krótkich tytułów; nie mogłem bowiem wymyślić nic innego. Zwycięstwo: opowieść o wyspie. Chwyciłem to Zwycięstwo za łeb i mocowałem się z nim do osiemnastego, kiedy wreszcie udało mi się wyrzucić je z domu (w objęcia Pinkera), po czym padłem z wyczerpania. Nie fizycznego umysłowego. Czułem się pusty i rozleniwiony jak idiota; przypuszczalnie chodziłem z otwartymi ustami i szklistym wzrokiem. Spotykani ludzie wykrzykiwali: „O, jak pan dobrze wygląda” — zapewne z ironią. Następne wydarzenie to wyjazd do Polski. Pamiętasz chyba, że jakiś czas temu odwiedził Cię pewien młody człowiek nazwiskiem Retinger Polak, żonaty z bardzo ładną Polką. Byli u nas kilkakrotnie. Matka pani Retingerowej zaprosiła całe nasze plemię do swego domu na wsi, około 16 mil od Krakowa, ale już za granicą rosyjską. Wywołało to tak wielkie podniecenie wśród domowników, że gdybym natychmiast nie przyjął zaproszenia, zostałbym rozszarpany w kawałki przez własną żonę i dzieci. Jedziemy więc na pewno na miesiąc, a być może na sześć tygodni. Wyruszamy dzisiaj statkiem do Hamburga. Jessie ma jakoby skłonności do morskiej choroby, ale przy obecnym stanie podniecenia umysłowego niewiast2 nie sądzę, by dyskusja nad tą sprawą była z mojej strony wskazana. Jestem poza tym zbyt oklapnięty, by móc nad czymkolwiek dyskutować. Będę podróżował jak worek lub jak milioner, ponieważ Retinger przejął na siebie obowiązki przewodnika. Przedwczoraj, będąc w Lo’ndynłe, poszedłem prosto do „Adelphi”3, ale człowiek w białym fartuchu poinformował mnie, że jesteś w Devonie. Oto dokąd chciałem pojechać. Co się tyczy podróży do Polski, wyjeżdżam z mieszanymi uczuciami. W 1874 wsiadłem do pociągu w Krakowie (ekspres wiedeński) w drodze na morze, niby człowiek, zapadający w sen. Ten sen trwa nadal. Tyle tylko, że występują w nim przeważnie duchy i że moment przebudzenia jest bliski. Wrócimy nie później niż 10 wrz., ponieważ B[orys] rozpoczyna kurs 21–ego. Sądzi, że się przecisnął. Mam wątpliwości. Korepetycje brał tylko przez miesiąc. Co prawda ten człowiek zapewnił mnie, że B. jest całkiem przygotowany do próby. Z tej odległej krainy prześlę Ci parę słów do Devonu.(gdzie sam wolałbym być); ufam, że zdążysz je otrzymać przed wyjazdem w letnie podróże. Najserdeczniejsze uściski od nas dla kochanej Ady — i odpowiednio dużo dla Ciebie. Zawsze Twój J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece ‘Birmingham Unhersity. 170. DO JOHNA GALSWORTHY’EGO Kraków, 1 sierpnia 1914 Mój kochany Jacku, Nie wiem, kiedy ten list do Ciebie dojdzie — i czy w ogóle dojdzie; ale muszę Ci opowiedzieć, co się z nami dzieje. Złapała nas tu mobilizacja1. Jeszcze przez trzy dni będą kursowały pociągi dla ludności cywilnej; ale z Jessie, która jest taką inwalidką, i Jackiem, który czuje się niezbyt dobrze (gorączka), nie śmiem ryzykować koszmarów wojennej wędrówki. Tak więc przynaglany i namawiany, i po długim (24 godz.) namyśle, zdecydowałem wywieźć siebie i cały nieszczęsny szczep do Zakopanego (w górach, około 4 godzin koleją stąd), poza teren wszelkich możliwych działań wojennych. Wolę być raczej unieruchomiony tutaj, gdzie mam przyjaciół, niż próbować wydostać się i utknąć w jakimś miasteczku niemieckim, pomiędzy armiami. Jeśli jednak wojna ta rozwinie się na skalę europejską, to mogę zostać odcięty od domu na wiele miesięcy. W tej chwili mam przy sobie około 70 funtów i napisałem właśnie do Pinkera, aby przysłał mi sto w banknotach. Żałuję teraz, że nie poprosiłem go o więcej. Tak czy inaczej, suma ta nie będzie trwała wiecznie, choć wojna może być względnie krótko trwa. Jeżeli Anglia znajdzie się w wojnie z Austrią, to błagam Cię, mój drogi, staraj się nawiązać ze mną kontakt poprzez Ministerstwo Spraw Zagranicznych i poprzez ambasadora lub posła tego neutralnego państwa, któremu zlecona będzie opieka nad pozostałymi w Austrii obywatelami, brytyjskimi. Będzie to prawdopodobnie poseł szwajcarski lub minister hiszpański. Krążą tutaj najdziksze pogłoski, ale brak jakichkolwiek wiadomości. Miasto jest w stanie oblężenia, telegraf i telefony nieczynne, gazety cenzurowane. Armia jest wspaniała i zachowuje się najłagodniej ze wszystkich, jakie widziałem. Wśród ludności brak jest może entuzjazmu, ale powszechne jest gorące pragnienie skończenia z tym stanem niepewności, który trwa już od trzech lat. A jeszcze przecież 2 dni temu nikt nie wierzył w wielką wojnę. Teraz wierzą wszyscy. Napisz do mnie (jeśli to możliwe) na adres tego hotelu, na nazwisko Konrada Korzeniowskiego, zgodnie z moim paszportem. Gdybyś musiał się w końcu zwrócić do naszych urzędników, a oni zżymaliby się na sprawianie im kłopotu, to myślę, że kalectwo żony i choroba dziecka będą wystarczającym wytłumaczeniem dla mego tutaj pozostania. Austriacy nic mi nie zrobią — zresztą w razie czego miałbym tu protekcję; oni jednak nie wyrzucają ludzi o polskich nazwiskach, a poza tym będę się trzymał na uboczu. Mógłbyś również nawiązać ze mną porozumienie przez hrabiego Władysława Zamoyskiego2, który ma dom na wsi blisko Zakopanego. Nasze najserdeczniejsze pozdrowienia dla Ciebie i Ady. Retinger za wszelką cenę chce wrócić do Anglii i jeśli mu się uda, wytłumaczy Ci całą moją sytuację. Prosi mnie, bym poprosił Cię o udzielenie mu posłuchania. [podpisu brak] Tekst wg oryginału angielskiego w Bibliotece Polskiej w Londynie. 271. DO FREDERICKA C. PENFIELDA Zakopane–Galizien, Willa „Konstantynówka”, 1 października 1914 Mój drogi Panie, Bardzo dziękuję za pięćset guldenów, które mi Pan tak łaskawie nadesłał w celu umożliwienia mi przejazdu do Wiednia. Wyjazd stąd zależy od zgody Komendy Miasta w Nowym Targu (Neumarkt in Galizien). Kiedy się tam zwróciłem, wyjaśniono mi, że ponieważ jestem obywatelem angielskim, nie mogę otrzymać takiej zgody bez upoważnienia wyższych władz w Wiedniu. Muszę więc Pana jeszcze poprosić o łaskawe uzyskanie od odpowiednich władz, zapewne od C. K. Ministerstwa Wojny, owego zezwolenia dla mnie, dla mojej żony Jessie i moich synów, 15–letniego Borysa i 8–letniego Johna. Mam nadzieję, że otrzymanie takiego pozwolenia, zwłaszcza w moim wypadku, będzie traktowane jako czysta formalność i że przedstawicielowi narodu amerykańskiego, któremu jestem zapewne dostatecznie znany załatwienie tej formalności nie sprawi zbyt wiele kłopotu. Z góry za wszystko najgoręcej dziękując kreślę się z najlepszymi pozdrowieniami oddany Panu J. Conrad1 P. S. Już po ukończeniu tego listu dowiedziałem się, że Komenda Miasta w Nowym Targu wymaga zgody ambasady niemieckiej. Rękopis listu znajduje się w posiadaniu rodziny T. Koscha w Krakowie. List podpisany przez Conrada zredagowany byl po niemiecku (ze względu na wymagania cenzury wojskowej) przez dr T. Koscha. Napisany jest na papierze z nadrukowanym angielskim adresem Conrada: Capel House, Orlestone, Nr Ashford. Wg relacji Koscha (Powrót Conrada do Anglii, „Tyg.Powszechny” 1960, nr 30) list ten — jeden z kilku napisanych do Penfielda — nie został wysiany, bo postanowiono starać się o uzyskanie potrzebnego zezwolenia na miejscu. Za pośrednictwem koncypienta Koscha, dra Franciszka Kowalskiego, znającego dobrze żonę gen. Kucka, Komendanta Wojennego miasta Krakowa, udało się wyjednać pozwolenie na przejazd do Wiednia. 272. DO ANIELI (MATKI) I ANIELI (CÓRKI) ZAGÓRSKICH Dworzec w Krakowie, 5 godz., piątek [9 X 1914] Kochana Ciociu i Anielo, Zajechaliśmy wreszcie — co prawda zmęczeni, ale w dobrym zdrowiu1. Nasza nocna podróż była bardzo wygodna, choć było trochę zimno. Pan Z.2 zasługuje na podziw za umiejętność, z jaką przewodniczył naszej grupie złożonej prawie z samych kalek. W tej chwili poszedł na miasto, a my przycupnęliśmy razem w kąciku czując się jak dzieci bez ojca. Trudno nam jeszcze uświadomić sobie, że nie wracamy do „Konstantynówki”. Dziś wieczorem, o 7–ej lub 9–ej, odjeżdżamy do Wiednia. Futro odesłaliśmy przez woźnicę, a termofory zabieramy do Wiednia, licząc na uprzejmość p. Koscha. Ciężko mi na sercu. Jeśli chodzi o ducha — lepiej o tym nie mówić. Ducha mi brak — mam tylko wielką czarną próżnię w głowie. Nasze najserdeczniejsze pozdrowienia dla wszystkich przyjaciół collectivement et nominalement3 — łącznie z małą Jadwigą4. Jan niepocieszony po rozstaniu się z Wami. Our dear love to you two. Yours ever5 Konrad 273. DO TEODORA KOSCHA H. MEYREDES HOTEL „MATSCHAKERHOF” WIEN Niedziela, 18 paźdz. 1914 Kochany Panie, Przyjechaliśmy tu w sobotę wieczór (10–go) i zaraz tej samej nocy dostałem ataku podagry, który mię przetrzymał w łóżku aż do czwartku! Pan Marian Biliński był łaskaw przyjść do mnie we wtorek. Miałem przyjemność i, pożytek rozmawiać z nim przez parę godzin obszernie, wyczerpująco o kwestii Polskiej w ogóle, o sposobie jej postawienia ewentualnie przed Kongressem Europy, o nadziejach, obawach i możliwościach z nią związanych1. P. Biliński we wszystkim, co mówił, bardzo mi trafił do przekonania, no i do serca także, gdyż okazał się nie tylko rozumnym, ale i przyjacielskim w całym ciągu długiej i ciekawej rozmowy. Dziś byłem u niego z wizytą godzinę, a może i dłużej, i rozmawialiśmy głównie o sposobie postawienia kwestii Polskiej w Anglii. Trudna to sprawa wobec biegu wypadków, ale zgadzam się, że droga wskazana przez P. Bilińskiego jest jedyną możliwą. On sądzi zdrowo o rzeczach i uczuciach ludzkich, więc przyjąwszy jego pogląd, będę się starał ściśle go trzymać, o ile to będzie możliwe, w warunkach, które znajdę po powrocie. Jaki tam jest ‘nastrój ducha po tych ciężkich niepowodzeniach na Zachodzie, nie mam wyobrażenia. Trzeba się będzie potem rozpatrzyć, wysondować serca i umysły wpływowych ludzi i dopiero potem rozpocząć działanie, o ile działanie będzie możliwym w tej kwestii, która nam na sercu leży.2 P. P. Bilińscy bardzo się rozpytywali o Pana i o Panią. Zdałem im uczciwe sprawozdanie o stanie rzeczy w „Konst.”3, co ich cokolwiek zaniepokoiło. I nam także markotno o wieści o Państwu i pannie Jadwidze. Daj Boże, by wszystko było z Państwem jak najlepiej. Żona moja posyła her great love matce i dziecku i her best regards4 kochanemu Panu. Niech Pan będzie łaskaw złożyć moje najgłębsze uszanowanie swej Żonie z życzeniami wszystkiego dobrego dla obu Państwa i dla. najmłodszego członka rodziny, która na świat przyszła w tak burzliwej porze. P. Zajączkowski opiekował się nami w najbardziej przyjacielski sposób do samej chwili wyjazdu. Ambasadora5 widziałem dopiero we czwartek tj., jak tylko mogłem wstać i wywlec się z pokoju. Czekałem jakąś godzinę w poczekalni, gdyż Nuncjusz Papieski właśnie był u niego. Nareszcie Nuncjusz wyszedł i kolej na mnie przyszła. Ambas. przetrzymał mnie całą godzinę rozmawiając o rozmaitych rzeczach tyczących się spraw całego świata. Niedużo mi nowego powiedział. Mówił mi, że Jego Cesarska Mość nie tylko jest dobrze na zdrowiu, ale jakoby zdaje się, że bieżące wypadki podziałały rozbudzająco tak fizycznie, jak i umysłowo. No! tym lepiej. Ameryka spodziewa się odgrywać rolę pośredniczą, ale czas na to, on sądzi, nie jest jeszcze bliski. Może na wiosnę? Dostałem dosyć, by dojechać do Mediolanu, skąd znowu będę pisał. Wczoraj pożegnałem się z Ambasadorem, a dziś wieczór o 9.30 wyjeżdżamy przez Pontebba do Włoch6. Co i jak dalej się stanie, nic nie wiem. W Dyrekcji Policji tutaj zapewniają mię, że na granicy trudności żadnych mieć nie będę. Kończę serdecznymi pozdrowieniami od nas wszystkich (Jan specjalnie pozdrawia the dear baby7) i gorącym uściskiem ręki, nie żegnając się, ale mówiąc „do widzenia” w szczęśliwszych czasach. Konrad Korzeniowski Teksty listów Conrada do dr T. Koscha wg oryginałów polskich, znajdujących się w posiadaniu rodziny adresata w Krakowie. 274. DO STANISŁAWA ZAJĄCZKOWSKIEGO (Wiedeń, 19 X 1914 r.) Kochany i Szanowny Panie, Dziś wyjeżdżamy o 9.30 do Włoch via Pontebba. Żadnego pozwolenia do wyjazdu mi nie dano, chociaż byłem osobiście w Polizei–Direktion prosić o takowe, przedstawiając mój paszport ang. i legitymację z N. Targu. Komisarz, Herr Brandl, zapewnił mię, że pozwolenia nie potrzebuję co do Władz Austr. na granicy, gdyż ze względu na mój wiek i wiek chłopców mam prawo wyjechać. Zalecił mi tylko otrzymać wizę konsula włoskiego i ponowił zapewnienie, że od strony austriackiej trudności żadnych nie będzie. Ja tak bardzo w to nie ufam, ale jeżeli nas zatrzymają w Pentebbie, to będę telegrafował do Ambasadora i pewny jestem, że w końcu nas puszczą. Z obawy jednak tej zwłoki na granicy trzymam się wszystkich pieniędzy, które tu dostałem, i nie odsyłam Panu z tej racji z tej kwoty, którą Łaskawemu Panu winien jestem. Urządzę to z Mediolanu. — Ufamy, że Kochany Pan dojechał szczęśliwie do Zakopanego i znalazł tam wszystko dobrze. Zostawiłem adres Sz. Pana w Krakowie p. Philipotts, ex– konsulowi brytańskiemu. Najserdeczniejsze pozdrowienia Łaskawemu Panu i całej rodzinie od nas wszystkich. Borys prosi, ,bym go specjalnie przypomniał Pannie Tyni1, towarzyszce wycieczek, której ja składam moje uszanowanie. Uścisk ręki p. Mieczysławowi. Niech Ludwik o nas nie zapomina, jak i my o nim nie zapomnimy. Dziękując raz jeszcze Panu za dobroć Jego pozostaję zawsze Mu wiernym K. Korzeniowski Teksty listów do S. Zajączkowskiego wg oryginałów polskich w posiadaniu córki adresata, Albertyny Cichockiej, w Krakowie. 275. DO TEODORA KOSCHA „PALACE HOTEL” MILANO Milan, 20 Oct, 1914 Kochany Panie, Słóweczko natychmiast, by Panu donieść, że przyjechaliśmy dość szczęśliwie tutaj. Widziałem się już z niejakim panem Enrico Ruberl, via Canova 36, który jest inżynierem i ajentem Buszczyńskiego1 tutaj. Ułożyłem się z nim, by pośredniczył mi w korespondencji z Austrią po moim powrocie do Anglii. Tą też drogą będę pisał do kochanego Pana, do pana Bilińskiego i do wszystkich przyjaciół w Polsce. Niech Pan będzie łaskaw używać tę drogę, by nam o sobie i rodzinie dać wiadomość od czasu do czasu.2 Telegrafowałem do Anglii dziś rano. Zdaje mi się, że to wszystko z jakichś 6 dni zajmie. Polecają mi tu jechać przez północną Hiszpanię, stąd morzem do Barcelony — koleją do Bilbao, a stamtąd znowu morzem do Falmouth. Co mnie niepokoi, to to, że żona sforsowała jakoś kostkę tej niby zdrowej nogi i ta jest okropnie spuchniętą. Chodzi ona jeszcze i mówi, że to nic; ale zdaje mi się, że trzeba będzie zawołać doktora. Ja i chłopcy czujemy się dobrze. Najserdeczniejsze pozdrowienia od nas wszystkich dla kochanych Państwa. Wierny przyjaciel K. Korzeniowski 176. DO TEODORA KOSCHA 22 Oct. 1914, Genova Kochany Panie! Raptem znalazł się parowiec i jutro o południu już będziemy na morzu. Pieniędzy dostałem z Londynu tylko dosyć na ten niespodziewanie przy—330 spieszony wyjazd. Tylko pewną kwotę (1000 fcs), a to jednorazowo mogli mi wysłać stamtąd. Więc nie czekając na więcej, postanowiłem nie pominąć tej okazji (okręt holenderski). Postaram się z kochanym Panem skomunikować zaraz po wylądowanie, może za jakieś 10 dni. Pośrednikiem dla naszej korespondencji będzie Signor Ingre Enrico Ruberl, Via Canova 36 Milano. Będę także przez niego pisał do pana Bilińskiego. P. Ruberl jest austr[iackJim poddanym zupełnie porządny człowiek. Jest on ajentem Konstantego Buszczyńskiego. O ile mogę sobie pomiarkować, wyspiarze1 rozumieją nasze położenie dosyć dobrze. Do Aus[trii] naturalnie najmniejszego żalu nie ma. Ale co do tamtych2, to zupełnie inna sprawa. Czas pokaże, co się stanie, a tymczasem pozycja bardzo trudną jest. Rączki Pani całuję. Żona przesyła najczulsze pozdrowienia dla Pani i panny i pamięci Pana się poleca. Serdeczny uścisk ręki K. Korzeniowski 277. DO MARIANA BILIŃSKIEGO Genova, 24 Oct. 1914 Szanowny Panie, Znaleźliśmy niespodzianą okazję wyjazdu jutro na holenderskim okręcie. Spodziewamy się być w domu za jakichś dni dwanaście. Będę pisał wkrótce po powrocie na ręce Signor Ingre Enrico Ruberl, via Canova 36, Milan. P. Ruberl jest poddanym austriackim i ajentem handlowym p. Konst. Buszczyńskiego. Osoba godna zaufania. Pozostaję, łaskawy Panie, z najwyższym poważaniem. K. Korzeniowski Tekst wg „Pionu”, 1934, nr 31. 178. DO STANISŁAWA ZAJĄCZKOWSKIEGO 24 Oct. 1914, Genova Szanowny i kochany Panie, Nastręczył się holenderski okręt odpływający jutro. O południu już będziemy na morzu, a za jakieś dni 10 spodziewamy się być u celu podróży. Pan Buszczyński ma zamiar być w Mediolanie za jakiś tydzień. Zostawiam pieniądze u p. Enrico Ruberl, via Canova 36, Milano, a p. B. je Panu doręczy w powrocie do Zakopanego. Tenże p. Ruberl przeszłe nam słóweczko, które może Pan będzie łaskaw napisać do nas na jego ręce. Najserdeczniejsze pozdrowienia od nas wszystkich dla Pana, panny Tyni, pana Mieczysława i Ludwika. Wierny przyjaciel i sługa K. Korzeniowski Przepraszam za pośpieszną bazgraninę. Bardzo zmęczony jestem. Noga jeszcze boli. 279. DO MARIANA BILIŃSKIEGO 9 Nov. 1914, 2 po połud. Szanowny Panie, Za parę godzin będziemy już na lądzie i zaraz weźmiemy pociąg do Londynu. Jutro już postaram się zobaczyć parę wpływowych osób w świecie dziennikarskim1. Mieliśmy bardzo piękną przeprawę, ale pomimo to jakoś niedobrze się czuję. Za to żona i moi chłopcy wyglądają świetnie. Będę prosił komisarza okrętowego, by list ten rzucił na pocztę w Holandii; chodzi mi o to, żeby pan wiedział, że nie zamierzam sprawy zasypiać. Spędzimy w Londynie może cały tydzień właśnie dlatego, żeby się z ludźmi zobaczyć i rozmówić, a także i rozpatrzyć się w sytuacji. Z wyrażeniem serdecznego szacunku, wierny K. Korzeniowski Tekst wg facsimile w „Pionie”, IC34, nr 31. 280. DO JOHNA I ADY GALSWORTHY’CH Najdrożsi Jacku i Ado, Capel House, 15 list. [19]14 Byłem naprawdę zbyt chory, by napisać wcześniej. Wiecie zapewne, że kiedy wyruszaliśmy w podróż z Austrii, cierpiałem już na gościec w kołanie. Moment był jednak dogodny i nie śmiałem go przepuścić; masowy ruch niemieckich i austriackich wojsk posiłkowych ustał na pewien czas, a Rosjanie, po pierwszych sukcesach, zaczęli się wycofywać. Nagle więc, 7 paźdz. o pierwszej, w nocy, podczas zamieci śnieżnej, wyruszyliśmy jakimś marnym, odkrytym pojazdem z zamiarem przebycia 30 mil do małej stacji kolei, gdzie istniała możliwość znalezienia czegoś lepszego niż furmanka konna, do podróżowania z ma petite famille. Stamtąd do Krakowa, jakieś pięćdziesiąt mil, przesiedzieliśmy 18 godzin w pociągu pełnym jęków i zapachu środków dezynfekcyjnych. W Krakowie spędziliśmy niezliczone godziny w restauracji dworcowej, czekając na miejsce w którymś pociągu do Wiednia. Przez cały czas przeżywałem niebywałe tortury — Ada mnie zrozumie. W końcu udało nam się wyruszyć i podróż do Wiednia odbyła się ze stosunkowo błyskawiczną szybkością: w 26 godzin przebyliśmy odległość, która w normalnych warunkach zabiera pięć i pół godziny. W Wiedniu jednak zmuszony byłem pójść na pięć dni do łóżka. Skoro tylko byłem w stanie utrzymać się na nogach, ruszyliśmy dalej do Włoch — przez Cormons, ponieważ lepsza droga przez Pontebbę była zamknięta. Borys zachowywał się doskonale i wykazał dużo dzielności i zaradności, opiekując się swoimi kalekimi rodzicami i braciszkiem. Jessie przetrwała to wszystko z właściwą sobie pogodą ducha. Podczas podróży statkiem z Genui do Gravesend (na holenderskim statku pocztowym) zdobywałem się na kuśtykanie po pokładzie, czując się jednak przez cały czas bardzo chory. W Londynie poczułem się jeszcze gorzej. Po przyjeździe do domu zwaliłem się do łóżka, gdzie pozostawałem do wczoraj, sporo cierpiąc na bóle, ale przede wszystkim na jakiś rodzaj chorobliwej apatii, z której staram się teraz otrząsnąć. Nie będę dzisiaj próbował więcej pisać. Może się wkrótce zobaczymy. Jeśli idzie o to, co nazywasz „dzisiejszym piekłem”, to jest ono niewątpliwie diabelskie: może jednak bardziej zbliżone jest do czyśćca, choćby pod tym względem, że nie będzie trwało wiecznie. Jest to cena, którą narody płacić muszą za wiele grzechów teologicznych i historycznych: za wykroczenia i zaniedbania — ale wrota miłosierdzia nie są zatrzaśnięte: nie może to również zabić nadziei na lepsze czasy. Chciałoby się przynajmniej tak wierzyć: ale nieustanne rozmyślania na ten temat są gorzką udręką. Dosyć więc na razie. Nasze serdeczne pozdrowienia dla Was obojga. Wasz Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w Bibliotece Polskiej w Londynie. 281. DO JEANA SCHLUMBERGERA, KANONIERA W SŁUŻBIE CZYNNEJ, CIĘŻKA ARTYLERIA S. SEKTOR 112, FRANCJA 10 lutego 1915 Drogi Panie i Przyjacielu, Proszę przyjąć mój serdeczny uścisk dłoni. Ja, który widziałem padający na świat fatalny cień roku 70, szczęśliwy jestem, że dożyłem chwili, gdy dusza Francji zatryumfowała w swojej świetności. Bo tak właśnie się stało! Przewaga moralna istnieje. Nikt tu w to nie wątpi. Teraz musi nastąpić zwycięstwo armii, w którym życzę Panu udziału w żołnierskiej chwale i spokoju serca człowieka sprawiedliwego. Jest w Panu niezachwiana wiara w przyszłość. Szczerze oddany P. S. Dumny jestem, że moje małe opowiadanie1 daje się czytać wśród szczęku oręża. Dziękuję Panu za dobre słowa. Tekst wg Lettres françaises. Przekład z francuskiego. 282. DO FORDA MADOXA FORDA1 Capel House [30 VIII 1915], poniedziałek Kochany Fordzie, Natychmiast odpisuję w sprawie szkieł. Te, które pamiętasz pałętające się w Pent, z biegiem czasu (i z pewną pomocą rąk Johna) uległy rozłożeniu na elementy podstawowe. Gdyby jednak nawet nadal istniały, nie byłyby dość dobre dla Twego celu. Używałem ich do wypatrywania statków: wystarczały, by dostrzec w nocy ich światła. Tobie potrzeba czegoś mocniejszego. Nie zdziwisz się na pewno wiadomością, że często o Tobie w ostatnich czasach myślałem. Musiała zajść ogromna zmiana w Twoich przyzwyczajeniach intelektualnych2; znam jednak Twoją nadzwyczajną umiejętność umysłowego przystosowywania się i list, który bardzo mnie uradował, potwierdził w dużej mierze moje przypuszczenie. Tak! mon cher! Nasz świat sprzed 15 lat rozpadł się w kawałki: co przyjdzie na jego miejsce, Pan Bóg raczy wiedzieć, ale jest mu to chyba obojętne. Tak jak zawsze mówiłem, jedyne nieśmiertelne zdanie w Przygodzie; „Wasza Dostojność — kilka kóz”, żyje ciągle — nieuchwytne, symboliczne, głębokie i komiczne — trwa. Uściski od nas wszystkich. Zawsze Twój J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w British Museum w Londynie. Data wg stempla pocztowego. 183. DO JACKA LONDONA Capel House, 10 wrz. [19]15 Szanowny i drogi Panie, Niezmiernie jestem wzruszony dobrocią Pańskiego listu — nie mówiąc już o głębokim zadowoleniu, jakie sprawia mi pochwała kolegi po fachu i prawdziwego brata w literaturze, którego osobowości i osiągnięć jestem od wielu lat głęboko świadom. Parę dni przed otrzymaniem Pańskiego listu spędziłem długie godziny ciszy nocnej na niekończącej się rozmowie o Nim z Percevalem Gibbonem (nowelista, znakomity dziennikarz i korespondent wojenny). Gibbon, który wrócił właśnie po 5 miesiącach pobytu na froncie rosyjskim, pochłaniał Pana masowo, nurzając się w Jego prozie. Z największą sympatią i szacunkiem zachwycaliśmy się obaj pańską energią i subtelnością Pańskich spostrzeżeń. Nie czytałem jeszcze Pańskiej ostatniej książki1. Te recenzje, na które natrafiłem, są entuzjastyczne. Książkę mam w domu, ale zanim zasiądę do jej czytania, muszę skończyć rzecz (krótką), którą teraz piszę2. Będzie to nagroda za pracowitość i dobre zachowanie. Obecnie bowiem nie jest tu łatwo pisać. W tej chwili dochodzi mnie grzmot armatni z Dover. Słyszę działa szybkostrzelne i ciężką artylerię — ciekawym, co to może być. Przedwczorajszej nocy zep[pelin] przeleciał nam nad domem (nie po raz pierwszy), kierując się na zachód; brał udział w nalocie na Londyn, o którym zapewne czytał pan już w Waszych gazetach. Ponadto złapał mnie reumatyzm w ręce, co tłumaczy moje niezdarne pismo. Wszystko — na razie. Proszę mnie zachować w łaskawej pamięci i przyjąć wdzięczny i serdeczny uścisk dłoni. Z poważaniem Joseph Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w Huntington Library, San Marino, Kalifornia. 284. DO SIDNEYA COLVINA [20 IX 1915]1 Niedziela. Kochany Panie, O ile pamiętam, z wyjątkiem Davidsona i Schomb[erga]2 wszystkie inne postacie w Zwycięstwie są nowe; pierwszy zaś, należy zauważyć, jest względnie niedawnym nabytkiem mojej galerii. Borys dostał nominację na oficera w armii. Myślę, że będzie niemowlęciem korpusu oficerskiego — 17 I. i 8 m. Powiedzieli mu w W. O.3, że będzie musiał „cholernie ciężko” pracować. Jedzie jutro do Bazy Transportu Mechanicznego A. S. C.4 w Grove Park. Alea est iacta5! Nie ma oczywiście mowy, by mógł być teraz wysłany — myślę, że przez jakiś rok6. Musi przejść przeszkolenie wojskowe i administracyjne oprócz praktyki w warsztacie. Ciężko będzie chłopcu w korpusie, w którym każdy zwykły żołnierz jest mniej lub bardziej kwalifikowanym mechanikiem. Nie jest z nimi tak łatwo jak z niewinnymi, wiejskimi Jasiami — Bóg z nimi. Mam nadzieję, że da sobie radę, ale niepokoję się. Chłopak ma jednak temperament dżentelmena i w tym pokładam największe nadzieje. Nasze najserdeczniejsze pozdrowienia dla Lady Colvin oraz Pana. Szczerze oddany J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Yale University. 19-85. DO ANDRÉ GIDE’A Capel House, 18 list. 1915 Najdroższy Mistrzu i Przyjacielu, Parę słów tylko, by podziękować Panu za list, który ogrzał mi serce. Jestem w trakcie rekonwalescencji po ataku gośćca w prawej dłoni; który sprawił, że piszę z trudem. Jestem szczęśliwy, że będzie Pan dozorował tłumaczenia. Pan osobiście! Nie wiem wprost, jak mam wyrazić moją wdzięczność. Tego roku nie mogłem— w ogóle pracować. Nie zrobiłem nic — absolutnie nic! Nasz starszy syn Borys jest w wojsku jako podporucznik w 5940 kompanii M. T. (Korpus Zmechanizowanego Transportu), który jest dołączony do ciężkiej artylerii (bateria moździerzy) — z czego jest bardzo zadowolony. Nie ma jeszcze 18 lat, ale tkwi w nim widocznie dobry materiał, skoro od miesiąca dowodzi tymczasowo swoim oddziałem. Z dnia na dzień spodziewa się do Pana pojechać. Moja żona nie czuje się dobrze. Trochę się o nią niepokoję. Przesyła Panu swoje most friendly regards — a Jan his love. Całym sercem szczerze Panu oddany, drogi i kochany Przyjacielu, J. Conrad Tekst wg oryginału francuskiego w Bibliotheque J. Doucet w Paryżu. 186. DO ANDRÉ GIDE’A Capel House, 19 maja 1916 Najdroższy Mistrzu i Przyjacielu, Nie wiem, jak mam Panu dziękować za list. Pańska obietnica przetłumaczenia Młodości i J[ądra] c[iemności] „własnym sposobem” pochlebia mi niesłychanie wobec świata, a mnie samemu daje wewnętrzne zadowolenie jako cenny dowód Pańskiej przyjaźni, która jest dla mnie największym skarbem, zdobytym za pomocą pióra. Odsyłam Panu różową kartkę z moimi odpowiedziami na odwrocie. Przesyłając wyrazy podziękowania i szacunku dla mojej bardzo sumiennej tłumaczki1, pozwalam sobie dołączyć pewną drobną uwagę: pomimo że utwór jest dość swoisty, to styl jest prawie zawsze idiomatyczny. Można więc wiernie mnie przekładać, szukając odpowiednich idiomów francuskich. Na przykład: jeśli napisałem, powiedzmy, że pewien „Mr X had taken his own life”2, najwierniejszym tłumaczeniem byłby idiom francuski: „Monsieur X s’était donne la mort.3” Prawdą jest, że można by powiedzieć: „s’était ôté la vie”4, ale idiom najprostszy i najdosadniejszy jest zawsze najwłaściwszy. Natomiast dosłowne przełożenie: „Monsieur X avait pris sa propre vie”5, wydaje mi się niemożliwe. Z niecierpliwością oczekuję stro? z. rozmową Schomberg–Ricardo, które obiecał mi Pan ewentualnie przesłać. Bardzo o nie proszę. Stan mego zdrowia, Przyjacielu, jest bardzo niedobry. Gościec rozłożył mnie na cztery łopatki. W tej chwili mam spuchnięty przegub lewej ręki i wszystko, na’ co mnie stać, to przewleczenie się z pomocą dwu lasek przez pokój. Obrzydliwość. Moje myśli też posuwają się kulawo i donikąd nie dochodzą. Co we mnie jednak żyje z całą mocą, to gorąca wiara w przyszłość i głębokie przeświadczenie, że cień niemiecki zniknie z powierzchni tej ziemi, po której wiele wędrowałem. Ucieszyła mnie wiadomość, że nareszcie odpoczywa Pan u siebie w Cuverville. Jakże bym chciał móc zastukać do Pańskich drzwi! Lecz nie śmiem! Ataki następują jeden po drugim w tak krótkich odstępach czasu, że nie ośmielam się opuścić domu na dłużej niż dwadzieścia cztery godziny. I to z trudnością! Borys jest ciągle koło Armentiéres ze swoją kompanią A. S. C. — doczepioną do 34–ej brygady artylerii. Dowodzi czołówką. Od czasu do czasu ma parę godzin wolnych, które spędza w okopach ze swymi przyjaciółmi z piechoty. Widział szwabów przez peryskop; nawet do nich celował albo raczej w ich kierunku… W ogóle jest bardzo szczęśliwy. Spodziewa się otrzymać siedem dni urlopu w połowie czerwca, by móc nas odwiedzić, chyba że, jak pisze, „znajdziemy się w drodze na oględziny Renu”. Wszyscy nasi oficerowie i żołnierze, którzy wracają z Flandrii, pełni są wiary w siebie i swoich francuskich kolegów. Proszę się nie obawiać, że Jan o Panu zapomni. Meccano6 jest w codziennym użyciu; części zgubione lub złamane są zastąpione; ale to jest nadal to samo Meccano, o którym z dumą mówi wszystkim: „dostałem od pana Gide’a”. Tak jakby ktoś powiedział: „dostałem od króla”. A w ogóle jest nadal takim samym małym poganinem, stworzonkiem z lasu — wood sprite7. Składa wizyty ptakom. W sadzie prowadzi rozmowy z wiewiórkami, które schodzą na niższe gałęzie, kiedy się do nich odzywa. Nie wiem, co oni sobie mogą mówić zabawnego, ale parę dni temu usłyszałem, jak zanosił się od śmiechu. Choć nie mam przyjemności znać Pańskiej Żony, proszę łaskawie przekazać Jej wyrazy mojego głębokiego uszanowania. Proszę mnie również przypomnieć wszystkim moim znanym i. nieznanym przyjaciołom we Francji. Jestem dumny i szczęśliwy, że ich posiadam. Specjalne serdeczności dla pani Copeau8, której wdzięczny jestem za zachowanie mnie w pamięci. Pański wierny i wdzięczny przyjaciel Joseph Conrad P. S. Jessie przesyła Panu her most friendly regards, a John his love. Tekst wg oryginału francuskiego w Bibliothe?ue J. Doucet w Paryżu. 287. DO RICHARDA H. P. CURLE’A Capel House, 20 sierpnia 1916 Kochany Panie, Ucieszyliśmy się wiadomością od Pana. Mamy nadzieję, że już się Pan urządził na miejscu i że w zdrowiu następuje szybka poprawa.1 Co się tyczy spraw publicznych, nie mogę donieść nic, o czym by Pan już nie wiedział z depesz. Borys w ostatnim liście prosi o przesłanie Panu pozdrowień. Jest nadal artylerzystą, przydzielony imiennie do artylerii III Korpusu. Sądzę, że jest w ogniu na tyle, na ile to tylko możliwe dla oficera jego Korpusu. Muszę wyznać, że bardzo mi Pana brakuje. Pański wyjazd, bezpośrednio po śmierci M[ar]wooda, stworzył wielką próżnię. Nasze życie biegnie utartą koleiną, choć muszę z przykrością stwierdzić, że Jessie nie czuje się tak dobrze jak zazwyczaj. Nękają ją uporczywe kłopoty jelitowe, które mnie trochę niepokoją. John kwitnie i pamięta o Panu. Tydzień temu wrócił z Rosji Gibbon, ale nie odwiedziwszy nas pojechał prosto do Szwajcarii na łono swojej petite famille. Millais2 został z powodu choroby ostatecznie zwolniony ze służby w marynarce. I on, i jego matka dopytywali się serdecznie o Pańskie zdrowie. Zawarliśmy znajomość z młodą kobietą3. Pochodzi z Arizony, ale (o dziwo!) ma europejski umysł. Dąży do tego, byśmy ją zaadoptowali jako dużą córkę, i doskonale jej się to udaje. Krótko mówiąc jest mniam–mniam. Tego rodzaju sprawy nie mogą jednak interesować człowieka tak surowego jak Pan. Spiesznie więc porzucam frywolności, aby donieść o wizycie, którą w pewne niedzielne popołudnie złożył nam Lord Northcliffe4. Ogromnie przypadł do gustu Johnowi i Robertowi. W ciągu 15 min. spoufalili się do tego stopnia, że ciągali go. z miejsca na miejsce, pokazywali gniazda ptasie itp. W zamian za te atencje zostali przezeń zaproszeni na dwa dni do jego domu w Broadstairs. Wkrótce tam pojadą rolls–royce’em, przysłanym po nich przez wielkiego człowieka. Tenże subtelny Northcliffe oczarował Lady Jessie czułymi wzmiankami o swojej matce, które brzmiały niewątpliwie szczerze. Trudno mi orzec, czy cała aura „zmęczonego olbrzyma” jest jedynie wynikiem pozy, czy też nie. Pogrążony był w smutnym znużeniu; na swój sposób było to piękne, ale nasuwało mi na myśl rozmaite uchybiające porównania. Nie będę ich tu wymieniał, bowiem podejrzewam, iż… Podejrzewam, że zachowuje Pan moje listy i że pewnego dnia wyda je drukarskim diabłom. Tak, Panie! Otóż właśnie! Nie znaczy to, bym nie uważał Pana za dżentelmena doskonałego, ale czyż nie jest gdzieś napisane (w Listach Apostolskich, jeśli się nie mylę), że „stosunki literackie psują dobre obyczaje”? W gruncie rzeczy zaś sam na jego przyjazd wyraziłem zgodę, o którą poproszono mnie w tak delikatnej formie, żem nie mógł odmówić. Zachowam swoje wrażenia na viva voce, po Pańskim powrocie. Retinger działa namiętnie — ogromne sukcesy osobiste, jakieś polityczne, w gruncie rzeczy większe, niż wydawałoby się możliwe w beznadziejnym położeniu Polski. Uzyskał dla siebie pewien posłuch dzięki świetnemu wywiązaniu się w ubiegłym miesiącu z zadania nieoficjalnego mediatora między rządem brytyjskim a francuskim5. Sytuacja była niezmiernie delikatna. Za długo by to jednak opisywać w liście. Ja również umoczyłem palce w dyplomacji, pisząc memorandum o perspektywach zawarcia pokoju na froncie wschodnim6, które dotarło do F[oreign] O[ffice]. Urzędnik, z którym później rozmawiałem, powiedział, kiedy wychodziłem: „No, nigdy nie myślałem, że przeprowadzę tego rodzaju rozmowę z autorem Murzyna z zalogi «Narcyza».” Widać z tego, że miał wyczucie kontrastów, mimo że wyglądał jak pałeczka laku, a wydawał się być zrobiony z pergaminu. Poza tym to stuprocentowy homme du–monde i parę lat temu (podobno) znany ze swoich succ?s de salon7 — typu niepolitycznego. Muszę już kończyć dalszy ciąg w następnym liście. Serd. pozdrowienia od nas wszystkich. Szczerze oddany Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece University of Indiana. 288. DO JÓZEFA HENRYKA RETINGERA Capel House, Orlestone koło Ashford, 21 sierpnia 1916 Kochany Józefie, Jeśli chcesz wiedzieć, jakie odniosłem wrażenie z naszego spotkania z p. Clarkiem1 z Foreign Office, dotyczącej memorandum w sprawie Polski (plan protektoratu)2 — jest ono następujące: Biorąc pod uwagę stanowisko Clarka w Min. Spraw Zagranicznych oraz fakt, że spotkanie nasze miało miejsce w jego gabinecie ministerialnym nie mógł powiedzieć nic więcej, niż powiedział. Przypominam sobie, że na samym początku zwrócił Twoją uwagę, iż trudno jest Anglii dyskutować sprawy polskie gdziekolwiek poza Petrogradem: chociaż Anglicy chętnie usłuchaliby życzeń Polaków3. Na Twoje konkretne pytanie — czy rząd brytyjski (w porozumieniu z Francją) aprobuje ogólnie biorąc pomysł protektoratu (potrójnego), odpowiedział: „niech Polacy przedstawią najpierw dokładnie sformułowane życzenie”. Nie ma to być wybuch entuzjazmu, lecz racjonalna prośba, poparta przez poważnych ludzi, reprezentujących możliwie najpełniej wszystkie poglądy polityczne i społeczne Polski — i dopiero wówczas sprawa przyszłości Polski może być rozważana w kategoriach memoriału, który mu doręczyłeś. Odnoszę wrażenie, że taka odpowiedź (udzielona przez człowieka, którego wysokie stanowisko urzędowe zmusza do najdalej posuniętej powściągliwości) pozwala, nakazuje dalsze działanie. Twoim zadaniem jest teraz uzyskać zgodę wszystkich stronnictw polskich na ten projekt. Lepiej jest bowiem otrzymać dar bytu państwowego z ręki przyjaciół niż wrogów. Porozumienie zaś w tej kwestii w żaden sposób nie odbiera na przyszłość stronnictwom swobody poczynań. Idzie teraz o to, by zacząć żyć, oddychać, a przede wszystkim, by nabrać ciała. Później, tak jak w każdym wolnym kraju, rozwiną się tarcia ideologiczne w ramach istniejących instytucji. Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie Joseph Conrad Tekst wg oryginału francuskiego w bibliotece PAN w Kórniku. 289. DO CHRISTOPHERA SANDEMANA Capel House, 31 sierp. 1916 Mój drogi Panie, Ideę, do której jest Pan tak przyjaźnie nastawiony i w imię której R[etinger] zamierza włożyć sobie pętlę na szyję1 (chyba, że mądrzejsze rady przeważą), osądzam pod angielskim kątem widzenia, na który nieznacznie tylko wpływają sentymenty związane z pochodzeniem — co jest właściwie całkiem naturalne. Dlatego też napisałem owo krótkie memorandum2, kierując się w równej mierze uczuciami lojalności co sentymentami wypływającymi z pochodzenia. Tylko w takim układzie3 mógłbym mieć pewność — kiedy będę zamykał oczy na tej ziemi — że Polacy nie daliby się wciągnąć w konflikt z Anglią. Germanizm i orientacja pruska w równej mierze nie dają pewności. Nawet jeśli wykluczymy germanizm, jako nie do przyjęcia, trzeba brać pod uwagę fakt, że duch narodowy, ta najpotężniejsza z sił, również ma granice wytrzymałości. Polska przyłączona do Rosji zostałaby w końcu przez nią wchłonięta na drodze masakry, ugody, zwykłego nacisku ekonomicznego lub też innych nieuniknionych procesów. Twierdzę zaś, że biorąc pod uwagę wszelką lojalność wobec naszych obecnych powiązań nie należą do naszych obowiązków dobrowolne wysiłki w celu powiększania Rosji, która jest już dostatecznie duża. A zresztą, jeśli Polska zawdzięcza cokolwiek Rosji, [Rosją?] więcej jeszcze zawdzięcza Anglii i Francji. Gdyby nie mocarstwa zachodnie, nastąpiłaby największa w historii świata klęska i Niemcy poiliby dziś swoje konie w Wołdze. W sprawie Pańskich pytań wszystko, co mogę powiedzieć, to, że H[…] jest bardzo dobrym nazwiskiem, być może pochodzenia rusińskiego. Rusińscy zaś wodzowie stali się w pierwszych latach 15—ego wieku polskimi szlachcicami. Proszę pamiętać, że wyjechałem z prowincji pogranicznych w [18]69 r., a z Polski w ogóle w 18734. Ostatni krewny ze strony ojca umarł na Syberii w [18]765, a od śmierci mego Wuja, 25 lat temu, aż do niedawna nie wymieniłem z Polską nawet dziesięciu listów. Je ne suis pas au courant6, na temat osobistości i podskórnych prądów. Comme informations de ce genre, je regrette infiniment de ne pas pouvoir vous servir7? Tytuł sam przez się nic nie znaczy: może być niedawno nadany przez władze austriackie. Ale nawet w takich uogólnieniach nie powinien mi Pan zbytnio zawierzać, ponieważ mogę się całkowicie mylić. Tekst wg G. Jean–Aubry, Life and Letters. Przekład z angielskiego. 290. DO JAMESA B. PINKERA 8 list. 1916. Na morzu. Łodzią patrolową1 Drogi Przyjacielu, Wszystko w porządku. Strzelanie ćwiczebne w pobliżu lądu. Pogoda lepsza Zdrowie dobre. Nadzieja złapania szwaba duża. Napisałem do Jessie. Nie oczekuj ode mnie wiadomości przez 10 dni. Zawsze oddany J. C. P. S. Pozdrów ode mnie Eryka, kiedy będziesz pisał. Tekst wg oryginału angielskiego w posiadaniu J. D. Gordana w Nowym Jorku. 291. DO BASILA MACDONALDA HASTINGSA 24 grudz. 1916 Kochany Panie, Posyłam Panu ten tom1 wraz z najlepszymi życzeniami wszelkiej możliwej pomyślności dla Niego i całej rodziny. Przekazanie tych życzeń pomiędzy okładkami książki jest moim głównym celem. Ponadto chciałbym okazać szacunek, odczuwany dla Pana i Jego umysłowości, posyłając Mu powieść, która z pewnością jest najgłębiej przemyślaną, jaka wyszła spod mego pióra. Na koniec — naprawdę bardzo mi zależy na tym, by ją Pan przeczytał kiedyś, w wolnej chwili, z całkowitą bezstronnością i bez poczucia, że powinien Pan napisać list pochwalny do autora. Wydaje mi się bowiem, że nie musimy między sobą wymieniać literackich uprzejmości. Pracowaliśmy ramię w ramię, co pozwala zapomnieć o konwenansach.2 Kartki te reprezentują sobą 2 lata stałego napięcia artystycznego wielki wysiłek umysłowy oraz około 18 miesięcy rzeczywistego pisania. Kiedy książka się ukazała, spotkało ją lodowate przyjęcie. Ostatnio jednak natrafiam na wzmianki, jakoby była nadzwyczajna. Pokazuje to, że cudom nie ma końca. Moim celem artystycznym było tchnąć ducha dramatycznego w formę powieściową w takim stopniu, w jakim jest to możliwe bez widocznego. naruszenia tej formy. Polega to na dramatyzacji ukrytych uczuć oraz idei wydobytych w dialogach i scenach tak dobitnie, jak to tylko możliwe, jeżeli powieść pozostać ma powieścią, a nie zmienić się w hybrydę i jakiś twór niezdarnie dziwaczny. Przez cały czas starałem się być jak najbliżej efektów scenicznych, a starego nauczyciela języków wymyśliłem, aby utrzymać wrażenie „przedstawienia”. Jeśli wyjmie Pan strony, na których mówi „od siebie” (w sumie nie więcej pewnie niż dziesięć) oraz strony, które następują po scenie Razumow — panna Haldin, kończącej dramat sceniczny — sądzę, że uzna Pan, iż zbliżyłem się do osiągnięcia zamierzonego celu; a śledzenie tego zajmie Pana, być może. Oddany J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Colgate University. 292. DO BASILA MACDONALDA HASTINGSA 5 stycznia [19]17 Kochany Panie, Obawiam się, że Pana zmyliłem1. Proszę wybaczyć moją nieumiejętność wyrażania się. Świadom jestem niewygodnych warunków, w których musi Pan pracować, i podziwiam — naprawdę podziwiam — Pańską umiejętność i wierność. Entuzjazm zachowam aż do naszego spotkania u Pana. Budzą go pańskie zalety. Nie może mi Pan mieć tego za złe. Nie może Pan nawet mieć pojęcia o mojej ignorancji w dziedzinie sztuki teatralnej. Nie umiem sobie wyobrazić żadnego efektu scenicznego, lecz czytając Pańską adaptację poczułem — nawet ja poczułem — coś, co musiało być chyba wzruszeniem scenicznym; dotarło to do mnie, opanowało mnie. Proszę również pamiętać, że czułem się skrępowany znajomością książki: pisząc, wszystko sobie na swój sposób wyobraziłem. Niech kochany Pan pomyśli — to nie żarty, gdy trzeba dostosować własną wizję artystyczną do szybkiego biegu sztuki dramatycznej. Dość o tym. Proszę tylko ani przez chwilę nie myśleć, że nie doceniam Pańskiej pracy i daru wiernego oddania treści. Moja uwaga na temat sukni Leny stanowiła jedynie ostrzeżenie; gdybym nie lękał się zarzutu o brak respektu, powiedziałbym, że nie mam nic przeciwko temu, by wystąpiła w ręczniku kąpielowym. Wiem, że w książce (tu i ówdzie) nie jest dokładnie przyodziana. Trzeba jednak wziąć pod uwagę upały w Samburanie — podczas gdy scena londyńskiego teatru… drżę na samą myśl! Oczywiście — powinien Pan Lenę tak ustawić i odziać, jak Pan uzna za stosowne. Najpierw jednak musi Pan swoją Lenę schwytać. Czy już ją Pan ma? Czy pojawiła się gdzieś na horyzoncie? Wyznaję, że właśnie to niepokoi mnie najbardziej. Pomijając bowiem Irvinga2 powodzenie zależy od Leny. Mówiąc poważnie, trudność polegać będzie nie na jej przyodziewku, ale na tym, co kryć będzie pod własną skórą. Syn opuścił nas właśnie po skończonym urlopie. Mojej biednej żonie udało się wyrwać dziesięć dni przeraźliwej radości; teraz, gdy odjechał do ukochanej baterii (po uczczeniu 19— tych urodzin), zapanowała w domu bolesna pustka. Zawsze szczerze Panu oddany J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Colgate University. 293. DO W. T. H. HOWE’A Capel House, Orlestone koło Ashford, 10 lutego [19]17 Szanowny Panie, Serdeczne dzięki za Pański miły list. Bardzo jestem dumny z tych wczesnych przejawów uznania, którym — wydaje mi się — potrafiłem się nie sprzeniewierzyć w karierze pisarskiej. Ta właśnie obawa, jak myślę, prześladuje wielu pisarzy. W ciągu 20 lat człowiek się zmienia. Idee i charakter miałem już jednak ukształtowane na długo przed rozpoczęciem pisania. Natomiast droga, którą mam jeszcze przed sobą, zaczyna mi się wydawać bardzo krótka i zacieniona, wieloma troskami. Nasz starszy syn spędził właśnie w domu 10–dniowy urlop po 13 miesiącach na froncie. Straszliwa to radość. Jego rówieśnicy (obchodził tu 19–te urodziny) padają jak koszone zboże. Życzę, by Panu i Ameryce darowane zostały takie troski. Szczerze oddany Joseph Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w New York Public Library. 294. DO SIDNEYA COLVINA Capel House, 18 marca [19]17 Kochany Panie, Natychmiast odpisuję na Pańską kartkę — po pierwsze, aby powiedzieć, jak bardzo ucieszyła mnie wiadomość, że przystał Pan na prośbę Garvina1, i po drugie, aby zapewnić, że nic nie stoi na przeszkodzie, by uznał Pan ten — powiedzmy — kawałek prozy za utwór o charakterze autobiograficznym. Jest nim tak bardzo, że wzdragam się nazwać go Opowieścią. Może zwrócił Pan uwagę, że na karcie tytułowej nazywam go Wyznaniem. Z pewnego bowiem punktu widzenia tym właśnie jest — tak samo w zasadzie szczery jak każda spowiedź. W stopniu może doskonalszym — zważywszy, że celem nie jest samoobnażenie. Moim celem było ukazanie innych ludzi i danej sytuacji poprzez pryzmat własnych odczuć. Najciężej wypróbowany (najbardziej bowiem świadom siebie samego), najmniej może „godzien”, nie miałem innego sposobu oddania sprawiedliwości tym wszystkim duszom, „godnym mego wiecznego szacunku”.2 Ufam, że nie weźmie Pan za objaw zarozumiałości, jeśli po 22 latach pisania powiem, że nie jestem zbyt dobrze rozumiany. Nazywają mnie pisarzem morza, tropików, autorem opisującym, romantycznym — również realistą. W gruncie rzeczy jednak skupiałem całą uwagę na „idealnej” wartości rzeczy, wydarzeń i ludzi. Tylko i wyłącznie na tym. Humor, patos, namiętności i sentymenty pojawiały się same przez się — mais en vérité c’est les valeurs idéales des faits et gestes humains qui se sont imposés a mon activité artistique3. Jakiekolwiek mogę posiadać zdolności dramatyczne lub narracyjne, zawsze używałem ich instynktownie. w tym celu — aby dotrzeć do les valeurs idéales i wydobyć je na powierzchnię. Oczywiście jest to stwierdzenie bardzo ogólne — z grubsza biorąc jednak wydaje mi się zgodne z prawdą. Dent planuje wydanie na ostatni tydzień marca; nie dziwiłbym się jednak, gdyby nastąpiła jakaś zwłoka. Nasze najlepsze pozdrowienia. Szczerze oddany J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Yale University. 295. DO SIDNEYA COLVINA Sobota [21 IV 1917] Kochany Panie, Serdeczne dzięki za Pański list i wycinek z „Westminster Gazette”. Ucieszyłem się tym niezmiernie i rad jestem bardzo z tego niezasłużonego uznania — i z Pańskiego wprowadzenia mnie do „Athenaeum”.1 Oprócz Pana (i wyłączając Hugha C[lifforda]) z członków „Athenaeum” znam jedynie Gravesa2. Był on zawsze bardzo przyjaźnie nastawiony do mojej twórczości i pamiętam nawet, jak specjalnie zboczył z drogi, aby mi gorąco pogratulować Tajnego agenta, kiedy się właśnie ukazał. Nie, kochany Panie, chciałem, by Pan mnie przesłał arkusze korekty S. cienia, abym mógł je oprawić w zapasową okładkę, którą mam u siebie; chciałem również odtworzyć końcowe poprawki (na ile tylko to możliwe) przed odesłaniem ich do Pana. Taka była umowa. Proszę się jej trzymać, jeżeli nie jest już na to za późno. To właśnie Pan, cher Ami, był czarujący podczas swojej wizyty, pozostawiając nas pod wrażeniem świeżości i żywotności oraz tej wierności entuzjazmom młodych lat, która chroni człowieka przed „zgrzybiałością”. Przykro mi, jeśli Pana zaskoczyłem swoim wybuchem przeciwko Gambetcie. On był wielkim człowiekiem, szczególnie na tle innych twórców 3–ej Republiki. Freycinet, Leon Say, Challemel–Lacour byli osobistościami wybitnymi — ale raczej hommes de cabinet3. Najlepsze, co można powiedzieć o innych (z wyjątkiem może złotoustego Żyda Jules Simona) — to, że byli politykami. Teraz o nich dokładnie zapomniano. Największą postacią czasów, w których żyliśmy, jest sam Naród, la Nation. Przez 150 lat lud francuski był większy (i lepszy) od swoich prowodyrów, mistrzów i nauczycieli. O Anglikach można by powiedzieć to samo — właściwie jest to dziś oczywiste we wszystkim. Dwie wielkie postacie Zachodu! Tyle tylko, że Francja została być może ciężej doświadczona brakiem stabilizacji politycznej. Ale nie wiem. Wśród nas zło działało bardziej podstępnymi metodami. Przesyłamy Lady Colvin wyrazy głębokiego współczucia w tych ciężkich chwilach smutku i strapienia oraz serdeczne pozdrowienia dla obojga Państwa. P. S. Jako człowiek uczciwy, widząc na pierwszy rzut oka, że koszula nie będzie na mnie pasowała, zdecydowałem bez większego wahania odesłać ją właścicielowi. Mam nadzieję, że już ją Pan otrzymał. Jessie dziękuje za pamięć. Właśnie przed chwilą ją widziałem z trudem wlokącą się przez pokój i aż mi się chciało płakać. Tekst i data wg G. Jean–Aubry, Life and Letters, Przekład z angielskiego. 296. DO EDWARDA GARNETTA [2 V 1917] Kochany Edwardzie, Trudność polega na tym, że ja również nie znam rosyjskiego; nie znam nawet alfabetu. Prawdę mówiąc, Ty właśnie otworzyłeś mi oczy na wartości i zalety Turgieniewa. Pamiętam, że jako chłopiec przeczytałem Dym w tłumaczeniu na polski (w odcinkach w jakimś piśmie) i Szlacheckie gniazdo po francusku. Polubiłem te utwory czysto instynktownie (zdrowa podstawa, ale niewystarczająca dla oceny krytycznej), z czym nie ma absolutnie nic wspólnego rozpoznanie doskonałości literackiej. Tyś pierwszy utorował w moim umyśle drogę do zrozumienia jego sztuki. Poza tym dla mnie Turgieniew to Constance Garnett, a Constance Garnett — to Turgieniew. Ona właśnie dokonała nadzwyczajnego dzieła wprowadzenia jego twórczości do literatury angielskiej; i w tych właśnie ramach tę twórczość widzę — lub raczej odczuwam. Właściwie nie widzę jej. Gdybym widział, to może miałoby jakiś cel zabieranie głosu na ten temat. W tej sytuacji jednak, mój drogi, nie wiem, jak zacząć. O ile się nie mylę, jesteś jedynym człowiekiem, który widzi T. na tle nie tylko ogólnoludzkim, ale i rosyjskim. W obu wypadkach jest wielki. Nadzwyczajna wielkość jednak połączona z nadzwyczajną delikatnością to nieszczęście dla artysty — jak zresztą dla każdego człowieka. Klątwa ciąży nie na wykrzywionym, opętanym grozą Dostojewskim, lecz na Turgieniewie. W jego kołysce złożono wszystkie dary. Całkowitą trzeźwość umysłu i głęboką wrażliwość, jasność widzenia i subtelność reakcji, przenikliwość i niezawodną wspaniałomyślność sądu, bezbłędne rozeznanie rzeczy ważnych, istotnych w życiu człowieka i w widzialnym świecie, najklarowniejszy umysł, najgorętsze serce, największą zdolność współczucia i wszystko to w doskonałych proporcjach! Wystarczy, by zniszczyć każdego pisarza. Wiesz bowiem, kochany Edwardzie, że gdybyśmy wspólnie schwytali Antinousa i wystawili go na widok publiczny na wystawie światowej, przysięgając, że jego życie jest równie doskonałe jak jego kształty zewnętrzne — nie przyciągnęlibyśmy ani jednej setnej tłumu cisnącego się obok dla rzucenia okiem na dwugłowego słowika lub jakiegoś bezwolnego, szczerzącego zęby olbrzyma w chomącie. Jestem tak jak ty, mój drogi: złamany — lub przełamany na dwoje — rozłączony. Nie mogę puścić się w ruch, nie mogę skupić się na żadnym pożytecznym celu. Może to wojna? A może po prostu koniec Conrada? Przypuszczalnie trzeba się kiedyś jakoś skończyć. Wymaga tego zwykła przyzwoitość. Ale to okropne — albo przerażające. Myślę, że raczej to drugie. Nie, mój drogi. Nie uważam tej krótkiej książki1 za „niegodną”. Dedykowana jest chłopcu. Wydawało mi się, że jesteś we Włoszech. Twój egzemplarz mam u siebie i zaraz go wyślę. Oczywiście to rzecz bez znaczenia. Ale co ma znaczenie? Mam na myśli: z tego, co zrobiłem. Nie czytałem recenzji w „Nation”2. Wiedziałem, że nie Tyś ją pisał, sądząc, że zerwałeś z literaturą (na pewien czas) i jesteś za granicą. Szczerze mówiąc, nie chcę sprawiać wrażenia, że mam prawo zabierać głos w sprawach rosyjskich. Podziwiam Turgieniewa, ale w gruncie rzeczy Rosja nie była dla niego niczym więcej niż płótnem dla malarza. Nawet gdyby wszystkie jego postacie mieszkały na księżycu, byłby on równie wielkim artystą. Podobne są do Włochów Shakespeare’a. O tym się nie myśli. Jeśli się jednak upierasz, kochany Edwardzie, że muszę to z robić — to spróbuję. Choć nie obiecuję, że mi się uda! Jak Ci już wspominałem, wszystko mi się jakoś wymyka. Smugę cienia ukończyłem w styczniu [19]15. Od tego czasu napisałem tylko dwie nowele3. Powiedzmy, 12 000 słów. Zniszczyłem parę stron. Bardzo niewiele. Oto prawdziwy stan rzeczy. Coraz bardziej dla mnie niepokojący. Od lutego cierpię na gościec i większość czasu spędzam w łóżku. Właśnie wstałem po ostatnim ataku. Gdybyś przyjechał i trochę ze mną pogadał, może byś mnie rozruszał. Kto wie? Naprawdę bowiem, mój drogi, odmówienie Tobie czegokolwiek w tym rodzaju wydaje się nie do pomyślenia. Spróbuj. Jessie popiera ten projekt z całą sympatią, jaką do Ciebie czuje. Nie wspominam już o sobie. Albo w to wierzysz — albo nie. Zastanawiam się czasami, czy… Zawsze Twój J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Yale University. Data wg wydania Garnetta, Letters from Conrad. Fragmenty listu dotyczące Turgieniewa weszły częściowo w skład przedmowy Conrada do książki Garnetta o tym pisarzu (Turgenev, A Study, London 1917). 297. DO EDWARDA GARNETTA [V 1917] Piątek Drogi Edwardzie, Dzięki za list. Nie ma w nim cienia ironii i nie wydaje mi się, byś chciał ją był domieszać — do tego właśnie listu. Nie chciałem swoich gryzmołów z powrotem1. Wydawało mi się, żeś prosił, bym je wysłał. Czemuś nie użył ich do rozpalenia ognia w kominku? P[inker] ma mi dostarczyć nowy egzemplarz, przepisany z poprawkami. Bardzo poczciwie z Twojej strony, żeś przesłał mi fotografię M. L2. Myślę, że jest właśnie taka, jak trzeba — jeśli jej się tylko rola spodoba. Napiszę dziś do Irvinga. Jednocześnie wysyłam list do W. de la M.3 Naprawdę, mój kochany, pokrzepieniem i osłodą było dla mnie mieć Cię tutaj wyłącznie dla siebie, śmiać się, żartować i sprzeczać z Tobą jak za czasów, kiedy wino było jeszcze czerwone, a kobiety czymś więcej niż jedynie wspomnieniem żarzących się furii (różnego typu) i diabolicznych ekstrawagancji. Oczywiście, nasze podejście do tych spraw było zawsze literackie. Wzniosłość Twoich uczuć i powściągliwość postawy onieśmielały mnie. Nawet teraz, podczas Twojej wizyty, zachciało mi się raz być impertynenckim wobec Ciebie — i po prostu nie mogłem. Autorytet! Twój niezniszczalny autorytet! Nie przeczę, że udało mi się być na Ciebie wściekłym przez 7 i 1/2 sekundy, ale w gruncie rzeczy był to rodzaj odwróconego hołdu. Mylisz się, jeśli sądzisz, że wielu jest ludzi, do których słów przywiązuję wagę dostateczną, by się złościć. W istocie jest tylko jeden człowiek — Ty. Pogarda bowiem w pewnej temperaturze przypominać może wściekłość. Ale Ty otrzymujesz produkt niefałszowany. Reszta ludzkości może sobie pochlebiać. Książka i pędzel do golenia odjechały wczoraj wieczorem. Jessie i John przesyłają pozdrowienia. Zawsze Twój Joseph Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece University of Texas. Data wg wydania E. Garnetta, Letters from Conrad. 298. DO BORYSA CONRADA Capel House, Orlestone k/Ashford, 27 kwietnia 1918 Mój kochany chłopcze, Dzięki za list, nie pierwszy już, który otrzymałem od czasu Twego urlopu. Porozumiewaliśmy się przedtem bezpośrednio w sprawach nie wymagających w tej chwili omawiania. Między 20–ym a 30–ym marca, kiedy dotarła do nas Twoja pierwsza p[ocztówka] p[olowa] — przeżyłem najbardziej niespokojny okres w życiu. Bałem się, by Niemcy w pierwszym uderzeniu nie zmietli Ciebie i Twojej baterii. Ulga, która nastąpiła po tym pierwszym lęku, była bezgraniczna. Dostaliśmy potem kartkę od Willa Rothensteina, który (wyganiany z frontu) wypytywał o losy baterii; doszły go pogłoski, że znajduje się w okolicach Lassigny — ze wszystkich możliwych miejsc. Zamiarem Willa było ponowne spotkanie się z Tobą i naszkicowanie ołówkiem Twego portretu dla matki. W ubiegły czwartek poszedłem do Goupil Gallery na jego wystawę obrazów wojennych. Bardzo dobra. Twój przyjaciel H. A. L. Fisher1 (Minister Oświaty) wygłosił mowę na otwarcie. Niezła. Przed uroczystością byliśmy razem na obiedzie. Bardzo niedobry. Matki podręczny woreczek z cukrem (z któregośmy skorzystali) ogromnie przypadł ministrowi do gustu. Nie ulega wątpliwości, że Will bardzo jest zadowolony z Ciebie i z przyjęcia, jakie go spotkało w Kasynie. Oboje z Alice serdecznie Cię pozdrawiają. Bardzo mnie wzruszyłeś, mój drogi chłopcze, pamiętając, że lubię oliwki. Jesteś naprawdę „morowy”. Mam jednak nadzieję, że nie wyobrażasz sobie, bym przywiązywał zbyt wielką wagę (lub w ogóle jakąkolwiek) do tego rodzaju rzeczy. Twój gest sprawił mi radość — nawet gdyby oliwki nigdy nie doszły. Jedyny frag., jaki zapamiętałem z „Truth”, to nagana za głupie gadanie o 5–ej Armii2. Rad byłem również, czytając w całej prasie wielkie pochwały francuskiego generała3. Londyn jest najgłupszym miejscem na świecie. Tamtejsza gadanina brzmi bardzo często absurdalnie i nielitościwie. Prasa ze swoimi „klęskami wroga” też jest nieznośna. Nie wszyscy ludzie w tym kraju są dziećmi. W dodatku jeszcze ukazuje się proklamacja „przyparci do muru”4. Nie wierzyłem własnym oczom.” Uważam, że takie sformułowanie jest wobec wojsk J. K. Mości zupełnie nie na miejscu w każdej sytuacji, a szczególnie w obecnej. Moim zdaniem generał w wojnie hiszpańskiej, który podjechał do pierwszej linii frontu przed francuskim atakiem en masse i powiedział po prostu: „umierajcie mężnie, chłopcy”, lepsze miał wyczucie. Na tym na razie kończę, mój kochany. Nasze myśli są przy Tobie i nasze serca pełne niepokoju — ale nie zgnębione. Ton Twego listu niezmiernie mnie pocieszył. Ściskamy Cię mocno. Twój zawsze kochający ojciec J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w Boston Public Library. 299. DO BARRETTA H. CLARKA Capel House, 4 maja 1918 Drogi Panie, Nie. Nie jestem bezustannie zasypywany korespondencją w rodzaju, jaki Pan ma na myśli. Przyznaję, że większość jej jest głupia i w niczym niepodobna do Pańskiego listu, który, dzięki swojej tematyce, a bardziej jeszcze życzliwości tonu, sprawił mi wielką przyjemność. Proszę mi wybaczyć odpisywanie na maszynie, ale stan ręki sprawia, że mam obecnie trudności w utrzymaniu pióra. Nie myli się Pan sądząc, że przyjemnie mi spotkać się z uznaniem kogoś młodszego od siebie. Prawdę mówiąc jednak nie uważam się za antycznego. Moja działalność pisarska wypełnia zaledwie dwadzieścia trzy lata, a. nie muszę wyjaśniać osobie o równie przenikliwej inteligencji jak Pańska, że przez cały ten czas trwała ewolucja, w której niektórzy krytycy dopatrują się trzech wyraźnych okresów — i ewolucja owa trwa nadal. Niektórzy krytycy zarzucają mi, że nie jestem przez cały czas sobą. Mylą się wszakże. Zawsze jestem sobą. Jestem człowiekiem o uformowanym charakterze. Niektóre z moich przekonań są niewzruszone, ale nie jestem niewolnikiem uprzedzeń i formuł i nigdy nim nie będę. Mój stosunek do tematów i środków wyrazu, do kątów widzenia, a także moje metody pisarskie będą zawsze w pewnych granicach ulegać zmianom — nie dla tego, żebym był nieustatkowany lub pozbawiony zasad, lecz dlatego, iż jestem wolny. Może ściślej będzie, jeśli powiem, że zawsze dążę do wolności — w możliwych dla mnie granicach. Przechodząc teraz do podmiotu Pańskiego zainteresowania, chciałbym na początek przedstawić pewne ogólne twierdzenie: dzieło sztuki rzadko posiada jeden tylko sens i niekoniecznie prowadzi do jednoznacznych wniosków. Im bliższe jest ono bowiem sztuki, tym bardziej symboliczny staje się jego charakter. Takie stwierdzenie może zdziwić Pana, jeśli posądzi . mnie Pan o robienie aluzji do szkoły symbolistycznej poetów czy prozaików. W ich jednak wypadku jest to jedynie metoda literacka, przeciwko której nic nie mam. Idzie mi tutaj o coś daleko szerszego. Niewątpliwie sam się Pan zastanawiał nad tym i podobnymi problemami. Pozwolę więc sobie tylko zwrócić Pańską uwagę na fakt, że symboliczna koncepcja dzieła sztuki posiada tę zaletę, iż odnosi się do wszystkich dziedzin życia. Wszystkie wielkie utwory literackie są symboliczne, dzięki czemu zyskują na złożoności, sile, głębi i pięknie. Nie sądzę, by miał Pan do mnie pretensję o brak precyzji; co się bowiem tyczy precyzji obrazów i analizy — moje artystyczne sumienie jest spokojne. Dałem z siebie całą prawdę, jaka we mnie była; cokolwiek więc pisaliby krytycy, nie może to ani powiększyć, ani zmniejszyć mojej uczciwości. Z „efektem końcowym” natomiast moje sumienie nie ma żadnego związku. Osobistą sprawą krytyka jest zastosowanie przy rozważaniu dzieła własnej uczciwości, wrażliwości i inteligencji. Jedynie własny jego sąd jest sprawą jego sumienia. Jeśli sumienie to zaprzątnięte jest błahymi skrupułami i skrępowane powierzchownymi formułami, wówczas sąd, jaki wyda, będzie powierzchowny i błahy. Artysta jednak nie ma prawa spierać się z odczuciami innej duszy, czy są one wzniosłe, czy pospolite. Pańska interpretacja ostatecznego celu Zwycięstwa, artystycznej tajemnicy tej książki, jest oczywiście słuszna; muszę też powiedzieć, że nie starałem się jej ukryć pod warstwą tajemniczych zabiegów artystycznych.. Zaapelowałem do uczuć w języku tak jasnym, na jaki tylko było mnie stać; nie sądzę, by jakikolwiek krytyk angielski lub francuski mógł mieć na ten temat wątpliwości. W jednym czy dwu wypadkach książka została zaatakowana z pozycji, które są dla mnie całkowicie niezrozumiałe. W innych recenzjach uderzyła mnie przenikliwość analizy metody i języka. Niektórym czytelnikom książka się po prostu nie podobała; ale nie z powodu ironii. A przecież ironia występuje na tych kartkach, którym — rad jestem stwierdzić — udało się poruszyć Pańskie uczucie i wyobraźnię. Niech Pan będzie łaskaw przyjąć to długie nudziarstwo jako wyraz gorącego uznania za Jego zrozumienie mojej twórczości. Łączę najlepsze życzenia sukcesu na obranej przez Pana drodze.” Tekst wg G. Jean–Aubry, Life and Letters. Przekład z angielskiego. 300. DO W. H. CHESSONA Capel House, Orlestone koło Ashford, Kent, 6 maja 1918 Drogi Panie, Bardzo dziękuję za list. Jakiś czas temu „Adelphi Terrace”1 chciało, bym napisał przedmowę do nowego wydania Szaleństwa Almayera, proponując honorarium. Zasugerowałem, by zamiast gotówki dali mi niewielki procent od książki, która około dwudziestu trzech lat temu została sprzedana ryczałtowo za ?20; „A. T.” jednak, kierując się zapewne wyższą polityką, nie uznało za stosowne przyjąć tej propozycji. Muszę wyznać, że nie zależało mi specjalnie na napisaniu przedmowy, i sprawa upadła. Jeśli jednak „A. T.” musi mieć przedmowę, to wdzięczny im jestem ogromnie, że do tej niewdzięcznej pracy upatrzyli sobie Pana. Nie mam żadnych wątpliwości, że włoży Pan w to cały swój talent pisarski, troskliwą uwagę i wszystkie uroki wysłowienia. Uważam za przywilej, że zostałem powierzony Pańskiemu pióru2. Nie zapomniałem tych dni, kiedyśmy się od czasu do czasu widywali, kiedy tak miło mówił Pan do mnie, a nie wątpię, że również i o mnie. To bardzo dawne czasy; prawdę mówiąc, nie cenię ich szczególnie, z wyłączeniem paru ludzi, na których nie przestało mi zależeć, tak jak Pan, Edward Garnett i może jeszcze jedna lub dwie osoby. Nie ma nic interesującego w sposobie, w jaki nawiązałem kontakt z T. F. U.3 Nic nie wiedziałem o wydawcach i wszystkie nazwiska brzmiały dla mnie podobnie. W tym okresie swego istnienia jednak T. F. U. wydał jakąś serię w papier oprawnych książek różnych autorów, z których nabyłem jedną lub dwie; Mademoiselle Ixe i The Pope’s Daughters — jeśli się nie mylę. Moja ignorancja była tak wielka i umiejętność sądzenia tak ograniczona, że wyobraziłem sobie, iż Szaleństwo Almayera doskonale by do tej serii pasowało. Ten właśnie powód zdecydował o moim wyborze wydawcy, choć w rezultacie, jak Pan wie, opowiadanie było o wiele za długie. Rps posłałem przez posłańca, zlecając mu przyniesienie pokwitowania, co też uczynił; mam nieodparte przekonanie, że było podpisane przez Pana, niestety jednak nie zachowałem tego dokumentu do dziejów literatury naszych czasów. Zgoda nadeszła w jakieś trzy miesiące później w formie listu pisanego na maszynie — pierwszego, jaki w swoim życiu otrzymałem. Dalszy ciąg Pan zna. Nie jest to specjalnie interesująca historia. Wiele Pan z tego nie wyciśnie i, w rzeczy samej, cała książka jest dość nieważna — najkrótsza, o ile się nie mylę, ze wszystkich moich długich powieści. Łączę dla szanownego Pana wyzazy głębokiego szacunku, szczerze oddany Joseph Conrad P. S. Ośmielam się różnić z Panem pod względem opinii o tomie Wspomnień. Sądzę, że rzuca on pewne światło na moją pierwszą książkę. W istocie Wspomnienia napisane były właśnie z tym celem: moja pierwsza książka i mój pierwszy kontakt z morzem. Vide przedmowa. Tekst wg oryginału angielskiego w Rosenbach Foundation, Filadelfia. 301. DO HUGHA WALPOLE’A Capel House, Orlestone k/Ashford, 7 czerwca 1918 Kochany Panie, Chcę Panu od razu podziękować za tę małą książeczkę1 oraz zapewnić, że jestem głęboko wzruszony wszystkim, co Pańskie serce i sumienie uznało za stosowne powiedzieć o mojej twórczości. Jedyna rzecz, która mnie martwi i doprowadza do furii, to odżywająca co pewien czas legenda, której autorem jest Hugh Clifford (któremu powinno się za to odebrać jego K. C. M. G.2), o moim wahaniu, czy pisać po angielsku czy po francusku To absurd. Zanim napisałem pierwsze słowa S[zaleństwa] A[lmayera], już od wielu lat myślałem po angielsku. Po angielsku myślałem już na długo, nim opanowałem nie powiem styl (tegom jeszcze i teraz nie osiągnął), ale mowę potoczną. Czy można sobie wyobrazić, by ktokolwiek odczuwający twórcze natchnienie przez chwilę nawet rozważał taką obłędną możliwość jak przekładanie go na inny język? Istnieją . również inne względy: sam urok tego języka, szybkie rozbudzenie się we mnie miłości do rytmu jego prozy, nieoczekiwana subtelna harmonia między moją uczuciową naturą a geniuszem tego języka. To ostatnie sam drogi Pan podkreśla w swoim szkicu krytycznym, chyba żem go całkowicie mylnie zrozumiał! Proszę mi wierzyć, że gdybym nie znał angielskiego, to w życiu nie napisałbym do druku ani jednego zdania. Rozmawialiśmy z C[liffordem] o charakterze obu języków i powiedziałem, że gdybym mógł był wybierać, to lękałbym się borykania z francuskim, w którym kształt zdań jest skrystalizowany i który dlatego właśnie jest bardziej wymagający i mniej ma uroku. Nigdym jednak nie miał wyboru, a nawet nigdym o nim nie marzył. C. w jakiś sposób przekształcił tę uwagę ogólną w wypowiedź osobistą. Tego dnia musiała być szczególnie gęsta mgła pod tą jego imponującą łysą kopułą. Następny problem faktyczny. Mówi Pan, że twórczość moja kształtowała się pod wpływem Madame Bovary. W istocie przeczytałem ją dopiero po skończeniu S[zaleństwa] A[lmayera], podobnie jak i inne książki Flauberta; w ogóle zaś mój Flaubert jest Flaubertem od St. Antoine’a i Szkoły serc — i to tylko z punktu widzenia odtwarzania konkretnych przedmiotów i wrażeń wzrokowych3. Wydawał mi się pod tym względem nadzwyczajny. Nie sądzę, bym się czegokolwiek od niego nauczył. Jego wpływ polegał na tym, że otworzył mi oczy i pobudził do rywalizacji. Można się czegoś nauczyć od Balzaka, ale czego można się nauczyć od Flauberta? Wywołuje podziw — to chyba największe, co jeden artysta może dać drugiemu. Opowieść o strzale jest skończona4. Trzeba jeszcze tylko napisać wstępne i końcowe uwagi, ponieważ jest to celowo zamierzone, w myśl oświadczenia na stronie tytułowej: opowieść pomiędzy dwoma notami. Istnieje możliwość, że w przyszłym tygodniu przyjedziemy do Londynu. Trzeba coś natychmiast zrobić w sprawie kolana Jessie. Stan obecny jest nie do zniesienia. Poważnie się niepokoję, co najbliższa przyszłość przyniesie w tej materii i w innych. Dziękuję za Pańskie zainteresowanie chłopcem5. Wczoraj otrzymaliśmy list z 3–go. Pełni obecnie w swojej baterii obowiązki kapitana, który jest na urlopie w Anglii. Chłopak sprawia wrażenie zadowolonego, choć przyznaje, że napięcie oczekiwania staje się prawie nie do zniesienia. Jest jednak wśród ludzi, których dosłownie uwielbia i którym ufa — zarówno zwierzchnikom, jak i podwładnym, gdyby więc to się musiało stać, łatwiej by mu było umierać przy nich. Serdecznie oddany Joseph Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece University of Texas. 302. DO JESSIE CONRAD [6 VII 1918] 5.30 ppoł. Kochany Skarbie, Mac1 opowiedział Ci już zapewne o B[orysie] i o mnie2. Dziś po południu pojechałem taksówką do W. O.3. John mi poczciwie towarzyszył. B. nadal rozgorączkowany, ale głowa mniej mu dokucza. Zjadł lekki obiad — porcję makaronu na mleku i brzoskwinie (kompot). Wszystko jest bezgranicznie okropne bez Twego dyrygowania i bez pociechy, jaką dajesz sercu. Niepokoją mnie nieco Twoje ciężkie bóle. Ale myśl, że tak wspaniale powracasz do zdrowia, jest wielką pociechą. Nie będę chyba dziś wieczorem telefonował. Nigdzie się nie będę ruszał, bo czuję się jeszcze trochę słaby. ściskam Cię najczulej. Twój chłopiec J. C. Tekst wg. oryginału angielskiego w bibliotece Yale University. 303. DO HUGHA WALPOLE’A Capel House, 31 sierp. 1918 Kochany Panie, Moja znajomość z Józefem Retingerem sięga roku 1912. Przyszedł do nas z listem polecającym od A. Bennetta, którego poznał we Francji. R. mówił mi wówczas, że Komitet Narodowy1 (w Galicji) powierzył mu misję poruszenia kwestii polskiej w prasie francuskiej i angielskiej. Zadanie wówczas niewykonalne z uwagi na istniejące przymierza europejskie. Wyznał, że nie może znaleźć nikogo, kto zechciałby poruszyć ten temat — z obawy przed urażeniem Rosjan — zamierzał jednak pozostać na Zachodzie i nie zaprzestawać. dalszych prób. Często spędzał u nas weekendy, szczerze opowiadając o swoich nadziejach. W bardzo szybkim czasie i on, i jego żona pozyskali nasz szacunek i sympatię. Nasz wyjazd do Polski nastąpił dzięki zaproszeniu przez matkę pani Retingerowej na sierpień (1914) do jej domu na wsi koło Krakowa — po rosyjskiej stronie granicy. Nigdyśmy tam nie dobrnęli. Wypowiedzenie wojny złapało nas w Krakowie i muszę powiedzieć, że to właśnie przyjaciele R., polityczni i prywatni, otoczyli nas najlepszą opieką, pożyczyli pieniądze (które, oczywiście, nadal jestem winien) i dołożyli nieskończonych trudów, by uzyskać od miejscowych władz zezwolenie na nasz wyjazd do Wiednia i stamtąd, dzięki staraniom p. Penfielda, ambasadora am., zostaliśmy wypuszczeni. Winien jestem tym ludziom ogromną wdzięczność. W latach [19]15 i [19]16 widywałem bardzo często R. Szczerze dzielił się ze mną swoimi myślami, nadziejami i uczuciami. Wszystkie były absolutnie rozsądne; trudno też uwierzyć, żeby po to wynalazł sobie odludka, by go okłamywać godzinami. Rządy angielski i francuski wiedziały o jego działalności w tym okresie. P. Asquith, p. Balfour2, Lord N[orth]cliffe znają go osobiście; podobnie jak w naszym Foreign Office i Ambasadzie Francuskiej. W Paryżu zna go M. Berthelot3 i hrabia Andrzej Zamoyski4 człowiek o nieposzlakowanej opinii. W [19]17 r. R. został w Paryżu i tam się rozchorował. Otrzymywałem alarmujące raporty od przyjaciół i od Borysa, który spędził swój 3–dniowy urlop, opiekując się R. podczas jednego z jego ataków sercowych. W 1918 r. odezwał się z Madrytu. Jak i dlaczego pojechał do Hiszpanii — nie wiem. Chciałbym móc uratować tego pod wieloma względami miłego człowieka, aby, kiedy utracił zdrowie i powodzenie, nie zginął marnie opuszczony przez Boga i ludzi. Tak to bowiem wygląda. Gdyby można go było tu sprowadzić, zajęlibyśmy się nim. Mam nadzieję, że zrobi Pan wszystko, co jest możliwe, aby mi dopomóc — nie jestem jeszcze zupełnie w stanie sam pojechać do miasta, a czas ucieka. Szczerze oddany Joseph Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece University of Texas, Austin. 304. DO RICHARDA H. P. CURLE’A Capel House, Orlestone k/Ashford, 9 paźdz. 1918 Kochany Ryszardzie, Wszystko przemawia za tym, że mój ostatni list do Ciebie został storpedowany i, próbując szczęścia raz jeszcze, zabierałem się właśnie do następnego, kiedy nadszedł Twój z 14 8 [19]18. Wielce się. ucieszyłem z dobrych — ogólnie biorąc — wiadomości o Twoim zdrowiu i poczynaniach. Wizja Ciebie jako redaktora afrykańskiej szmaty jest zaskakująca. Chętnie rzuciłbym okiem na niektóre artykuły wstępne, ale nie sądzę, by mi się to kiedykolwiek udało. Nie zapomnij przesłać mi obiecanej broszurki z listami Anonimowego Anglika. Boli mnie prawa ręka, więc dyktuję ten list. Praktycznie biorąc, od początku roku gościec czepia się różnych moich kończyn. Powtórzę teraz w skróconej formie wiadomości, które zawierał zatopiony list. Na początku roku spędziliśmy pewien czas w Londynie ze względu na kolano Jessie. Chirurdzy włożyli nogę w specjalne łupki i wyznaczyli trzymiesięczny okres na obserwację skuteczności tego piekielnie wyglądającego przyrządu. Jessie odczuła natychmiastową ulgę; pomimo sześciofuntowego ciężaru tej cholernej machiny mogła sporo chodzić z Borysem, który był wówczas na urlopie. Hulali razem przez dwa tygodnie, jedli kolację w klubie z panią Wedgwood1, która była dla nich czarująca, chodzili do teatru niezrażeni częstymi nalotami, w sumie — bawili się doskonale. Mnie bawił gościec. Potem B. wrócił do Francji, gdzie wpadł w bałagan 3 Armii, a my pojechaliśmy do Capel, oczekując na dalszy rozwój wydarzeń. Mieliśmy okropnie trudny okres. Rozwój ów okazał się niezbyt pomyślny (z wyjątkiem tego, że udało mi się skończyć powieść, Złotą strzałę, 14 czerwca) i wróciliśmy natychmiast do miasta na dalsze; badania; rezultatem ich była bardzo poważna, choć zasadniczo nie niebezpieczna, operacja kolana, której z widocznym powodzeniem dokonał Sir Robert Jones. Borys, świeżo po katastrofalnym odwrocie, z którego wyprowadził całą baterię po ostrych walkach w osłonie, otrzymał specjalne zwolnienie z powodu operacji; był dla mnie, a cóż dopiero dla swej matki, źródłem wielkiej pociechy. Obecność obu chłopców pozwoliła Jessie zachować przez cały czas nadzwyczajną pogodę ducha. Po sześciu tygodniach w klinice zabrałem ją z powrotem do Capel; niestety, wywiązały się różne drobne komplikacje, tak że znowu jesteśmy w mieście na łasce chirurgów. Zapewniają mnie jednak ze wszystkich stron, że ostatecznie wszystko będzie dobrze. Kości się podobno zrosły; biorąc zaś pod uwagę, że przez ponad czternaście lat staw był w okropnym stanie, nie należy się dziwić lekkiemu pogorszeniu po operacji. Wczoraj po raz pierwszy od ponad trzech miesięcy stanęła na podłodze i przeszła parę kroków po pokoju w klinice. Obecny układ sił w rodzinie przedstawia się następująco: państwo J. Conradowie, zgodnie z planem, wycofają się do Capel House w przyszłym tygodniu. Por. B. Conrad, pełen animuszu, posuwa się z 2–gą Armią we Flandrii2. Panicz John Conrad został internowany na trzeci okres w szkole przygotowawczej w Surrey i pogodził się już z tą potworną sytuacją. Nie potrafię wiele powiedzieć na temat dalszych działań prócz tego, że obejmują one atak czołowy na Ocalenie3; rozpoczął się on już w istocie wcześniej, ale — z przykrością muszę stwierdzić — był słaby i chwilowo ustał. W obecnych, bardziej sprzyjających okolicznościach rozpocznie się od nowa i zapewne najpóźniej w styczniu uwieńczony zostanie sukcesem. Oto sprawozdanie z mojego frontu do dnia dzisiejszego. Bądź pewien, kochany Ryszardzie, że w pełni odwzajemniam Twój szacunek i sympatię. My również często Ciebie wspominamy. W ciężkich chwilach ostatnich dziesięciu miesięcy niejednokrotnie odczuwałem brak Twego niezawodnego przyjacielskiego wsparcia. Z niecierpliwością Ciebie wyczekujemy, choć doskonale rozumiemy Twoje wahania. Przybywa mi lat — starzeję się. Po sześćdziesiątce zaczyna się liczyć dni; gościec zaś, jakkolwiek wierny, nie jest najweselszym towarzyszem. Staję się coraz gorszym inwalidą, a pora już, by Jessie skończyła z inwalidztwem. Jeśli tak będzie, nie będę miał nic przeciwko dokonaniu swoich dni w krześle na kółkach, jak Lord Holland u Macaulaya4. Do ostatka zachował rozum, a mam jeszcze tę nad nim wyższość, że moja żona nie jest Lady Holland. Chciałoby się jednak mieć wszystkich przyjaciół w pobliżu. Zachwycony jestem wiadomością o książce podróżniczej5. Może pamiętasz, że zawsze się do niej odnosiłem z entuzjazmem. Ciekaw jestem, czyś jakoś zmienił plan i tonację. Zobaczymy. Podobno mało już zostało miejsca, przerywam więc, przesyłając Ci serdeczności od Jessie i siebie. Zawsze Twój Joseph Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece University of Indiana. 305. DO JESSIE CONRAD [15 I 1919]1 Serce moje. Moja dusza tęskni do Twego widoku. Mam nadzieję, że czeka Cię znośna noc. Co za pociecha mieć przy nas w tych ciężkich chwilach obu chłopców — a szczególnie dużego, który oplata mi się wokół serca bardziej nawet, niż kiedy był małym dzieckiem. Niepokoję się o Was wszystkich i irytuje mnie konieczność leżenia, w dniu jego dwudziestych pierwszych urodzin. Nie ma rady — a zresztą pełen jestem dobrych myśli na przyszłość. Dobranoc, najdroższa, i pomyśl o mnie ciepło przed zaśnięciem. Twój chłopiec Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Yale University. 306. DO EDWARDA GARNETTA Capel House, Orlestone k/Ashford, 12 marca [19]19 Kochany Edwardzie, Dawno już powinienem był Ci podziękować za listy o Ocal[eniu]. Głęboko mnie wzrusza, mój kochany Przyjacielu, Twoja doskonała pamięć, która zachowała nie tylko rok, ale nawet epizod, na którym przerwałem opowieść1. Mam szczególne wrażenie, że żyłem zawsze pod Twoim okiem; że myśli Twoje nigdy mnie nie opuściły podczas tych lat samotnych wędrówek w dżungli „spraw literackich”, w której Ty jedynie dochowałeś wierności duchowi, okazując wspaniałe lekceważenie pasożytom, czerpiącym z Ciebie soki. Błagam Cię, koniecznie zanotuj swoje uwagi i zarzuty na marginesach tekstu w „L. & W.”2. Egzemplarze te staną się dla mnie bardzo cenne. Wiesz przecież, drogi Edwardzie, że moim pierwszym (i ostatnim) odruchem było zawsze zgadzanie się z Twoimi wypowiedziami. W tym wypadku ubierasz w słowa niejasne wątpliwości, które towarzyszyły mi przez cały czas pisania Ocalenia. To, co mówisz, jest la sainte vérité.3 Mógłbym co prawda udzielić pewnych wyjaśnień, które, choć bezwartościowe, byłyby jednak szczere. Ale nie na piśmie! Nie teraz jeszcze! Przenosimy się (w końcu marca) na sześć miesięcy do umeblowanego domu. Musisz koniecznie przyjechać i przez parę dni być dla mnie przyjacielski, dobry i mądry. Dom jest większy niż ten. Mógłbyś mieć chwile samotności. Byłaby to dla Ciebie pewna odmiana krajobrazu. Jessie szalenie się cieszy na Twój przyjazd, ponieważ w jej mniemaniu jesteś moim Dobrym Geniuszem; okaże Ci sympatię na swój prostoduszny sposób, przyrządzając rozmaite potrawy, a będąc bardzo powściągliwa pod innymi względami. Zaczyna już chodzić. Pozdrawia Cię serdecznie. Zawsze Twój J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Dartmouth College. 307. DO G. JEAN–AUBRY’EGO Spring Grove, Wye, Kent, niedz. [30 marca 1919]1 Mój drogi Panie, Pisałem do Pana dwukrotnie do La Haye po parę słów tylko, by. powiadomić, że cieszymy się Pańskim sukcesem w Holandii. Niech żyje Holandia! Śmierć Voltaire’owi!2 Napiszę do Pana kartkę, by nas Pan odwiedził, jak tylko się tu trochę urządzimy. Pozdrowienia od wszystkich oddany J.C. Oryginały francuskie wszystkich znanych listów Conrada do Jean–Aubry’ego Znajdują się w bibliotece Yale University. 308. DO EDWARDA GARNETTA Poniedziałek, Spring Grove, Wye, Kent, 7 lipca [19]19 Najdroższy Edwardzie, To właśnie wyczucie (nie świadomość, ale wyczucie) tego, coś Ty wykrył swoim nieomylnym okiem, trzymało mnie z dala od O[calenia] przez z górą 20 lat. To i nic innego. Wyczucie mnie nie myliło. Niemniej jednak nie powiem, bym żałował impulsu, który zmusił mnie do zabrania się doń z powrotem. Porządkuję swoje sprawy na tym świecie i nie chciałbym zostawić dowodu, że porywałem się na rzeczy ponad własne siły. Zwykła, pospolita próżność. Czy można sobie wyobrazić cokolwiek bardziej uzasadnionego? Owe „niezliczone tłumy”, dla których piszę, dzielą się oczywiście na dwie części. Jedna składa się z Edwarda Garnetta, a druga z reszty ludzkości. Tej ostatniej mogę się odgryzać — Edwardowi nie. Nie znaczy to, drogi bracie, bym Cię fetyszyzował. W moim stosunku do Ciebie nie ma nic z mistycyzmu. I nigdy nie było. Napawasz mnie całkowitym zaufaniem, a nie niejasnym lękiem. Nie chciałbym, byś uważał mnie za natręta, ale muszę Ci przypomnieć o obietnicy odwiedzenia nas w tym domu (który jest ohydny). Kiedy jednak będziemy razem siedzieć i palić, być może uda nam się zapomnieć, gdzie jesteśmy. Koniec tygodnia, środek tygodnia, o każdej porze — i na tyle dni, na ile możesz. Napisz tylko o swoim przyjeździe słówko do Jessie. Przesyła pozdrowienia. Od poniedziałku będziemy w domu aż do 25–ego sierpnia. Zawsze Twój J. Conrad O ile wiem, Strzała ma się ukazać we wrześniu. Od czasu wyjazdu panny Hallowes na wakacje przestałem posyłać Ci „L. & W.”1 z prostej niechęci zwalania również i tego na Twoją zajętą głowę. W tym miesiącu skończę O[calenie], a książka ma się ukazać na wiosnę 1920. Tekst wg E. Garnetta, Letters from Conrad. Przekład z angielskiego. 309. DO SIDNEYA COLVINA Sobota [VIII 1919]1 Kochany Panie, Przygoda Allegre’a2, o ile wiem, istotnie się wydarzyła, ja zaś ją tylko rozwijam. R. w Tremolino3 jest zupełnie nieprawdziwa — tyle tylko, że istniała. Wspominam ją powierzchownie, jako że tematem szkicu jest Tremolino i jego losy. To jest całkowicie prawdziwe, tak jak Rita ze Strzały wiernie odzwierciedla pewne ówczesne powiązania na lądzie. Zawsze oddany J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w New York Public Library. 310. DO ANDRÉ GIDE’A Spring Grove, 20 8 [19]19 Drogi Mistrzu i Przyjacielu, Przesyłam Panu Złotą strzałę — cokolwiek jest warta — lecz wcale nie zabiegam o to, by ją Pan czytał. To raczej przesyłka symboliczna — dar wynikły z przyjaźni, którą tak bardzo cenię, i z podziwu, który stał się już nieodłączną częścią mnie samego. Prasa tutejsza przyjęła ją z szacunkiem. Publiczność — nie wiem jak, ale prawdę mówiąc, jest mi to obojętne. ? propos, Aubry ma wielką chęć przetłumaczyć tę książkę. Co Pan o tym myśli? Świetnie mu się powiodło z czterema opowiadaniami z Wśród prądów, a i ten tom leży całkowicie w jego możliwościach. Obiecałem mu, że napiszę o tym do Pana. Moje gratulacje z okazji olśniewającego odrodzenia „N. R. F.”1. Jestem. pod wielkim wrażeniem Pańskiego Dziennika bez dat2. Tak jak wszystko co pochodzi od Pana, jest dla mnie źródłem radości — zawsze trochę smutnej. Wydaje mi się, że trochę smutna radość — to prawie definicja piękna w kategoriach wzruszenia. Może tak jest. Niech drogi Pan pomyśli o mnie czasem z przyjaźnią. Ot i staję się sentymentalny… Widziałem wzmianki o Szaleństwie Almayera — i wydawało mi się, że śnię. Nie wiadomo, co to jest ani skąd pochodzi i po co istnieje. Człowiek, który to napisał, w rzeczywistości nie umarł jeszcze, ale jest już starannie pogrzebany. A jednak rusza się jeszcze od czasu do czasu — biedaczysko. Zabieram się teraz do traktatu o wpływie Napoleona na zachodnią część basenu śródziemnomorskiego: 2 tomy z notami, przypisami i tabelami statystycznymi. Będzie z tego powieść. Przychodzi mi na myśl, że jej nigdy nie skończę3. Zawsze się znajdą głupcy, którzy powiedzą: mierzył tak wysoko, że padł z wysiłku. Piękny napis na nagrobek. Proszę mi odpuścić wszystkie grzechy (łącznie ze Złotą strzałą). Szczerze oddany Joseph Conrad Tekst wg oryginału francuskiego w Bibliotheąue J. Doucet w Paryżu. 311. DO J. C. SQUIRE’A Spring Grove, Wye, 21 sierpnia 1919 Mój drogi Panie, Proszę wybaczyć, że list pisany jest na maszynie. Pańskie wiadomości są nadzwyczaj ciekawe. Gorąco Panu życzę znalezienia sławy i szczęścia w tym przedsięwzięciu.1 Oby zdobyło ono szacunek tłumu, sympatię jednostek i lojalne poparcie młodych. Co się tyczy „starej wiary” (widzę, że nazywa ich Pan „znakomitościami” — jedno i to samo), jeśli chce Pan być dla niej dobry — to proszę oczywiście nie pominąć mego nazwiska jako współpracownika. Nie wyobrażam sobie w tej chwili, co takiego mógłbym napisać przydatnego dla Pana. Nie znam się na żadnej kwestii, które zamierza Pan omawiać, ale nie dopuszczę chyba, by moja ignorancja stanęła na przeszkodzie ambicjom. Proszę łaskawie przekazać wyrazy mojej głębokiej wdzięczności recenzentowi Strzały w „N. S.”2. Nigdy dotychczas nie napotkałem na tak pięknie wyrażone uznanie, jak w pierwszym ustępie owej recenzji. Przykro mi, że rozczarowałem. Nic nie byłoby bardziej ponurego od opisu tych przygód. Cały ten przemyt broni był niezmiernie nudny, choć niebezpieczny. Co zaś do intryg, to nic o nich nie wiedziałem, jeśli nawet takowe miały miejsce. W gruncie rzeczy inwazja carlistów3 była przedsięwzięciem bardzo prostodusznym, kierowanym z niepojętą głupotą i od pierwszych chwil skazanym na porażkę. Nie było w nim nic wielkiego, godnego czyjegokolwiek głębokiego poświęcenia. Najbardziej jednak poruszyło mnie niezasłużone uznanie dla owych ludzi, których zechciałem odnaleźć i wydobyć z głębokiego cienia, gdzie będą już od tej chwili spoczywać w spokoju. Trudno w taką podróż wyruszyć bez obaw. Wahałem się przez blisko szesnaście lat, a teraz, kiedy jest już poza mną, żal tego wysiłku byłby z mojej strony nędzną niewdzięcznością. Zaufałem ludzkiej wspaniałomyślności i spotkała mnie nagroda. Łączę wyrazy szacunku dla szanownego Pana J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w New York Public Library. 312. DO SIDNEYA COLVINA Środa, Spring Grove [VIII 1919]1 Kochany Panie, Lepiej jeszcze Pan zrozumie moje głębokie wzruszenie Jego listem, kiedy powiem, że bardzo często o Nim myślałem podczas „komponowania”. Po skończeniu niektórych kawałków mówiłem sobie: „On to zrozumie.” Co do całości, również muszę się przyznać, że liczyłem na Pana z niejakim zaufaniem. Nigdy się jednak nie spodziewałem, że ton utworu napisanego w 60–ym roku życia tak bardzo podbije Pańskie serce — Pańskie nieodmiennie młode serce! Wyznaję, że Pańska reakcja lekko mnie oszołomiła. Nie szczędzi Pan bowiem pochwał. Nie umiałby Pan nawet. Skąpstwo jest wadą wieku, którego Pan nigdy, nigdy nie osiągnie. Nie podejrzewał Pan nawet swoich bliskich powiązań z tą książką. Faktem jest jednak, że był Pan nie tylko pierwszym, ale jedynym człowiekiem, któremu o niej wspomniałem na parę miesięcy przed przyłożeniem pióra do papieru. Było to w Capel. Stał Pan wtedy plecami do kominka. Nie kładłem wszakże szczególnego nacisku na swoje zamiary i zauważyłem potem, że moje słowa wyleciały Panu z pamięci. Nic dziwnego. Tego dnia w ogóle wyrażałem się niejasno — także na ten temat. Nie potrafię Panu powiedzieć, jak bardzo mnie martwią te pomyłki. Wiele z nich oczywiście zostało poprawionych. Niezliczoną ilość razy czytałem korekty. Jeszcze w ubiegłym tygodniu dostałem Fisherowi Unwinowi sześć dodatkowych poprawek. Nadeszły za późno. Jedna z nich dotyczyła błędu gramatycznego najgorszej kategorii! Inna: zamiast „kogo” jest „kto”. Zmieniłem układ zdania i zapomniałem dodać „m”2. Okropność. Między nami mówiąc (włączam w to oczywiście Lady Colvin) kłopot polega na tym, że nigdy nie potrafiłem czytać tych właśnie korekt z zimną krwią. Idiotyczne! Otóż, mój drogi (jak powiedziałaby D. Rita), nawet teraz nie potrafię myśleć o pewnych epizodach sprzed 42 lat bez lekkiego ściśnięcia w sercu — un petit serrement de coeur. Co za wyznanie! Czemu, ach, czemu nie posłałem Panu ostatniej korekty? A prawiem to zrobił. Zawstydziłem się jednak na myśl o niepokojeniu Pana robotą, za którą tylko ja jestem odpowiedzialny. Bardzo mnie Pan uszczęśliwił. Pierwszą wielką radością, którą przyniosła mi ta książka, było zrozumienie Lady Colvin. Pańska dobra opinia dopełnia głębokiego zadowolenia, którego nie może przynieść nic oprócz pochwał takich przyjaciół jak Państwo oboje. Nasze najserdeczniejsze pozdrowienia. Szczerze oddany Joseph Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Yale University. 313. DO G. JEAN–AUBRY’EGO Oswalds, Bishopsbourne, Kent, 14 10 1919 Mój drogi Panie, Otrzymałem właśnie list od Gide’a, w którym mnie zawiadamia, że jakaś baba wywojowała Strzałę do tłumaczenia1. Będę protestował ze wszystkich sił. On mnie rzuca na żer całej zgrai bab, które urządzają mu sceny (sam to mówił). Nudzi mnie to wszystko. Rozbiliśmy tu obóz na miesiąc. Potem, jak przypuszczam, L[iver]pool2. Czy mógłby Pan spędzić u nas dzień — może sobotę? Bardzo chciałbym trochę porozmawiać i pokazać Panu list Gide’a. Nie mogę Pana zaprosić na nocleg, bo nie ma pokoju. W pośpiechu. Szczerze oddany J.C. 314. DO ANDRÉ GIDE’A Oswalds, 4 list. [19]19 Kochany Panie, Pana dyskusja z Ruytersem1 poświęcona Tajfunowi i J[ądru] c[iemności] ukazała mi Pańską wyjątkową skrupulatność. Nigdym w nią zresztą nie wątpił. Wydaje mi się jednak, że jeśli się jest skrupulatnym, to należy takim być w pełni. Jeśli moja twórczość posiada wyraźny charakter, to właśnie dzięki męskości w sposobie wyrazu, w ekspresji. Tego nikt nie zaprzecza. A Pan rzuca mnie kobietom!2 Sam Pan pisze w swoim liście, że koniec końców tłumaczenie jest interpretacją. Otóż zależy mi na tym, by być interpretowanym przez umysły męskie. To całkiem normalne. Sądzę, że mam prawo domagać się tego, podobnie jak pozwoliłem sobie to uczynić w wypadku Złotej strzały. Słusznie Pan postąpił odpowiadając odmownie. To bardzo dobrze; zapewniam Pana, że nigdy już nie napiszę doń w sprawie moich tłumaczeń. Szczerze mówiąc jednak, drogi Panie, kiedy Joseph Conrad zwraca się po długich wahaniach z uzasadnioną prośbą na temat bliski jego sercu, nie odpowiada mu się w tym tonie. „Pewna pani porwała tę książkę” (!) a Pan, André Gide, nic na to nie może poradzić! Winien Pan był powiedzieć „piękna” pani — to doskonale by pasowało. Zupełnie jak Louis–Philippe. Drogi Pan długo mi mówi o swoich trudnościach, o trudnościach Ruytersa, pani Riviere. Mówi Pan o tym jak do człowieka, którego to musi bardzo interesować, którego umysł i serce zaprzątnięte są powodzeniem tłumaczenia; kiedy jednak chodzi o moje własne uczucia, mówi Pan „o pewnej pani, która porwała”… I to ma mi wystarczyć! Myślałby kto, że bierze mnie Pan za głupca. Nie raczy Pan nawet powiedzieć, że uważa ją Pan za zdolną dobrze się wywiązać z tego tłumaczenia. Mówi Pan jedynie, że M. Aubry ją zna! Cóż mnie to obchodzi? Niewątpliwie zna on wiele osób, o których nigdym nie słyszał. List Pański, który właśnie powtórnie odczytałem, bardzo mnie zaniepokoił. Czy chce mi Pan dać do zrozumienia, że nie zamierza Pan już zajmować się sprawą tłumaczenia? Jeśli o to idzie, nie będę się sprzeciwiał. Proszę jedynie o definitywną odpowiedź tak lub nie — jak to powinno mieć miejsce między mężczyznami. Szczerze oddany J. Conrad Tekst wg oryginału francuskiego w Bibliotheąue J. Douceł w Paryżu. 315. DO GORDONA GARDINERA Capel House, 24 grud. 1919 Drogi Majorze, Pański zacny list (tak długo pozostający bez odpowiedzi, ale wielokrotnie odczytywany) uderza do głowy autorskiej próżności. Na szczęście mogę zaryzykować twierdzenie, że nie jestem zbyt próżny. Te zdania o tak szczerym brzmieniu zasmuciły mnie nieco i głęboko poruszyły. Ale smutek ten nie ma nic wspólnego ze zgryzotą; przypomina raczej żal. Żal, że u schyłku swoich dni nie dokonałem nic większego i lepszego, aby zasłużyć na tak głębokie zrozumienie — doskonałe współbrzmienie drugiego umysłu i drugiego serca, z którym łaskawy los pozwolił mi się zetknąć w dzień, kiedyśmy się poznali. To jest oczywiście największa nagroda — i może jedyna, jaka przedstawia wartość dla artysty tak prostodusznego, jakim jestem — a w każdym razie zawsze być się starałem. Nie będę wymownie przepraszał za moje długie milczenie. Pan wie, że nie było spowodowane niedbalstwem. Od zejścia na ląd (17–ego)1 musiałem rozwikływać rozmaite własne sprawy, po czym wpadłem w depresję, która jeszcze całkiem nie minęła. Na tym zakończę. Pańskie książki są gotowe; proszę mi tylko przesłać adres, na który mogą być wysłane. Przykro mi wyznać, że beznadziejnie zapodziałem gdzieś Pańską kartkę — lub ktoś inny mnie w tym wyręczył. Nie mogę sobie przypomnieć nazwy klubu. Wysyłam to na adres H. Q.2 i nie wątpię, że kierownictwo Pana odszuka. Tout a vous, affectueusement3 Joseph Conrad Tekst wg oryginału angielskiego —w bibliotece Harvard Unwerstty. 316. DO G. JEAN–AUBRY’EGO Oswalds, niedziela, 21 marca 1920 Mój drogi Janie, Anglosaksonizm nie byłby tu na miejscu; proszę pozwolić się uściskać za ten prezent sposobem francusko—polskim. To najmilsza laska świata. Będzie mi towarzyszyła w złe dni, w dni, kiedy kuleję. Ma wygląd wesoły i czarujący. Będzie mi służyć jako laska salonowa, domowa — jednak nie jako pielęgniarka (o wiele za ładna na to) — w każdym razie rola jej została ustalona. Jeśli Panu czas pozwoli, to poproszę o udzielenie mi rady. La Maison Atenea S. E. de Campomanes 8 Principal Derecha, Madryt, proponuje mi 25 f. szt. za każdą książkę (tł[uma]czoną) i „serial rights1”, łącznie co najmniej 2 książki rocznie etc, etc… Niczego jeszcze nie podpisałem i prosiłem Pinkera o zawieszenie dalszych pertraktacji. Chciałbym wiedzieć co „El Sol2” powie — jeśli w ogóle cokolwiek. Serdecznie oddany J. Conrad 317. DO ANIELI ZAGÓRSKIEJ 10 kw. 1920, Oswalds, Bishopsbourne, Kent Kochana Anielusiu, Nie wiem, co myślisz o mnie. Ufam, że nie wyrzekłaś się jeszcze mnie zupełnie. Wiesz od Karoli o stanie rzeczy w tym domu. To mnie nie wytłumaczą, ale może Ci pomóc do przebaczenia. Daję Ci moje najlepsze, najzupełniejsze prawo rozporządzania tłumaczeniem wszystkich dzieł moich na polski język. Jesteś upoważnioną udzielać lub odmawiać pozwolenia i decydować wszystkie sprawy odnoszące się do tej materii, kierując się własnym sądem i decydując w moim imieniu. Byłbym najszczęśliwszym, gdybyś sama miała chęć i czas podjąć się tłumaczenia przynajmniej wszystkich tych książek, które Ci się podobają. Wiem od Karolci, że pracowałaś nad Almayer’s Folly, bodaj czy nie zanadto sumiennie! Moja droga, w tej sprawie nie trzeba się poddawać za wielu skrupułom. Powiem Ci (po francusku), że moim zdaniem il vaut mieux interpreter, que traduire1. Moja angielszczyzna nie jest wcale literacką. Piszę idiomatycznie. Je me sers de phrases courantes qui, apr?s tout, sont celles avec lesquelles on se garde le mieux contre „le cliche”. Il s’agit donc de trouver les equivalents. Et la, ma chere, je vous prie, laissez vous guider plutôt par votre tempérament que par une conscience sév?re. Je vous connais. J’ai foi en vous. Et vraiment Conrad vu a travers Angele, ça ne sera pas déj? si mauvais. Inspirez vous bien de cette idée qui pourra peut–etre alléger un peu la tâche ingrate que vous pensez entreprendre — si j’ai bien compris Karola2. Prześlę Ci bez zwłoki mój Personal Record, Nostromo i Arrow of Gold. W sprawie tytułu, co myślisz o tłumaczeniu Fantazja Almayera? To jest możliwe. Po angielsku wyraz Folly daje się zastosować do budynku także. Po polsku obłęd nie daje się tak zastosować. A’s Folly jest głupi tytuł, który w żadnym innym języku nie można oddać. Jessie przesyła Ci najserdeczniejszy uścisk, and her best love. Wygląda doskonale i spodziewam się mieć ją w domu za tydzień albo dziesięć dni.3 Dziękuje Ci za prezenta, a ja ręce Twoje ucałowuję za moje dwa tomy si admirablement reliés4 — a i za przyjemność mienia Prusa w mym domu5. Jan, wszyscy mówią, jest niesłychanie do ojca podobny; więc należy mniemać, że się kiedyś wybierze z napisaniem listu do Ciebie z podziękowaniem za książkę i rycinę. Quel magnifique portrait6! Przebacz ten krótki list po tak długim milczeniu, a o przywiązaniu moim do Ciebie nie sądź ami z jednego, ani z drugiego, ale tylko selon la charité de votre coeur et la largeur de votre esprit7. Czasami, moja droga, myśl sama pióro z ręki wytrąca. Ale co to tłumaczyć. Powtarzam: j’ai foi en vous — en toutes choses8. Twój kochający Konrad 318. DO JOHNA GALSWORTHY’EGO Oswalds, 20 4 [19]20 Mój kochany Jacku, Wczoraj skończyłem Twój rps1 i jestem pod silnym wrażeniem bogactwa planu, mistrzowskiej zręczności w manipulowaniu przedmiotem i całkowitego piękna tych stronic. Och! Mój drogi — to jest dobre! Wielka Saga! Więc biedny James2 odszedł w końcu. Jego: „Nikt mi nic nie mówi”, od lat było w naszym domu utartym zwrotem, wywołującym u mojej rodzinki uśmiechy — nawet u Johna, który zna Jamesa tylko z opowiadania, ponieważ nie czytał jeszcze Posiadacza. Bardzo mi go brakuje. Zawiadomiłem Jessie. Wypytywała o pozostałych. Powiedziałem Jej o małżeństwie Soamesa, które ją bardzo zdziwiło. Któż by pomyślał! „Stało się jednak” — a Soames istnieje niezaprzeczalnie. Jest zdumiewająco pełnokrwisty. To wielkie osiągnięcie — polegające głównie na tym, że sięga ostatecznych granic, nie wywołując przy tym żadnego powątpiewania. Wiesz przecież, że zdziwienie nie jest niedowierzaniem. Długotrwałe rozmyślanie Jamesa (w jadalni) Francuzi określiliby jako saisissant3. Życie tych Forsyte’ów odznacza się pewną cechą, która czyni je bardziej realnym dla wyobraźni niż drobiazgowy opis rzeczywistości. Oeuvre de poete!4 Nie ma co do tego, kochany Jacku, żadnych wątpliwości. Zatrzymuję rps do przeczytania dla Jessie. Dziś ma wrócić. W klinice mogła jedynie przeczytać Tatterdemalion5, któregom sam jeszcze nie widział. Nawet na jeden wieczór nie chciałem jej tego zabierać, ponieważ wydawała się niezdolna do uporania się z jakąkolwiek inną książką spośród 12–u, które miała u siebie w pokoju. Prosiła mnie wczoraj wieczorem, bym przekazał Warn obojgu pozdrowienia. Wyruszam właśnie do Canterbury, aby dopilnować umieszczenia Jej w ambulansie. Żałuję biednej Ady ze szczerością człowieka, „który wie, co to jest”6. Pokłoń się jej ode mnie. Twój zawsze szczerze oddany i pełen podziwu J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Birmingham University. 319. DO NATIONAL COMMITTEE POLISH GOVERNMENT LOAN Londyn, 26 kwietnia 1920 Dla Polaków poczucie obowiązku i niezniszczalna świadomość narodowa, zachowana w sercach i broniona rękami bezpośrednich przodków w otwartych bojach z potęgą trzech mocarstw i w nieugiętym ponad stuletnim oporze przeciw miażdżącemu naciskowi — stanowią dostateczną pobudkę do współpracy przy odbudowie niezależnej godności i użyteczności odrodzonej Rzeczypospolitej, przez hojne inwestowanie dla uczczenia niepokonanych zmarłych, dla dania świadectwa wierności własnemu narodowi i dla pokoju i szczęścia następnych pokoleń. Do Amerykanów apeluje się o uznanie w narodzie polskim tego nie materialnego, lecz duchowego patriotyzmu, który podtrzymywał ich tak skutecznie w krytycznych chwilach ich własnej historii, w imię wspólnych wspomnień z czasów jutrzenki ich własnego niepodległego bytu, w imię ludzkiej godności oraz jako do miłośników wytrwałości i odwagi. Ameryka nie może nie darzyć zrozumieniem ideałów tak bardzo bliskich jej własnym w tym momencie bezinteresownej unii wszystkich serc i wszystkich rąk w dziele odbudowy. Jedyną bowiem zdrową podstawą demokracji jest bezinteresowny trud dla wspólnego dobra. Amerykanie zechcą dopomóc w odbudowie tej placówki kultury Zachodu, która choć niegdyś pokonana, nigdy nie poddała się siłom reprezentującym najbardziej przez nich znienawidzone cechy ludzkości: tyranię i bezprawie moralne. Proszę zredagować według potrzeb. Pozdrowienia.1 Tekst wg G. Jean—Aubry, Life and Letters. Przekład z angielskiego. 320. DO JÓZEFA POTOCKIEGO Oswalds, Bishopsbourne, 3 czerwca 1920 Jestem wielce wzruszony, szanowny Panie Hrabio, Pańskim prawdziwie przyjacielskim gestem przesłania mi tej kartki1. Zachowałem z tych czasów jedynie ogólne ponure wrażenia. Moje wspomnienia z dzieciństwa nie sięgają dalej jak pobyt u brata mojej matki (Bobrowskiego) w Nowofastowie między 1865 a 1869 r.2 Te wspomnienia również nie są radosne. Przeżyłem od tego czasu dwa życia. Wszystko tamto jest bardzo odległe. Pulvis et Umbra!3 Proszę łaskawie przyjąć moje szczere wyrazy podzięki oraz zapewnienie o głębokim szacunku. Tekst w Lettres francaises. Przekład z francuskiego. 321. DO EDWARDA GARNETTA Oswalds, Bishopsbourne, Kent, ii lipca [19]20 Kochany Edwardzie, Bywają dni, kiedy ręka tak mnie boli, że wcale nie mogę pisać — a dyktowanie listów jest okropne. Dziękuję Ci za list i ciekawy załącznik. Teraz, kiedy już skończyłem1, gotów jestem o tym wszystkim zapomnieć — o wszystkim, z wyjątkiem Twego zainteresowania, myśli i czasu, które temu poświęciłeś, z wyjątkiem Twojej wiernej przyjaźni. Na nich to właśnie, kochany Edwardzie, opierać się będzie zawsze znaczenie tych stronic dla mnie. Starałem się jak najlepiej wykorzystać Twoje rady w ogólnym toku drugiej części; co się zaś tyczy szczegółów, wszystkie Twoje uwagi i sugestie (na marginesie tekstu w „L. & W.”) przyjąłem i zastosowałem, z wyjątkiem jednej, długości około półtora wiersza. Powiedz, proszę Cię, autorce notki krytycznej o pani Travers, że mówiąc całkiem szczerze, niezmiernie jestem zadowolony z jej uznania i pełen podziwu dla wnikliwości analizy. Paru krytyków sądziło, że jest coś nie w porządku. Moja odpowiedź brzmi, że gdybym na pięć minut uwiesił panią Travers u szyi Lingarda (podczas ostatniego spotkania) — byliby całkowicie zadowoleni. Tej pani odpowiedziałbym jeszcze na swoje usprawiedliwienie, że trzeba się liczyć z faktami. Wysadzenie „Emmy” w powietrze było faktem. Zniszczyło ono nagle całą sytuację uczuciową — nie tylko dla nich, ale i dla mnie. Po czymś takim trudno brnąć dalej. Natychmiast jednak trzeba, było jakoś działać! Za bardzo lubiłem panią Travers, by wyprawiać z nią figle w stylu heroicznym lub czułostkowym; a lękając się fałszywej nuty nie ukazałem jej całej wartości — nie tyle w czynach, jak myślę, ile w wyrazie. Po ostatnim nacięciu dwa tygodnie temu stan Jessie znacznie się polepszył. Ale to będzie jeszcze długa, długa historia. Oboje Was pozdrawiamy. Wkrótce znowu napiszę. Zawsze Twój J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Unhersity of Virginia. 322. DO KAROLI ZAGÓRSKIEJ Oswalds, 16 II [19]20 Moja droga Karolo, Przeżyłaś bardzo ciężki okres1; uspokoiła nas na szczęście Twoja kartka, która właśnie nadeszła do Jessie. Cieszę się niezmiernie, że szykujesz się już do wyjazdu do Włoch. Proszę Cię, drogie dziecko, przyślij mi swój adres natychmiast po przyjeździe. Tak, moja droga, czuję, że życie i praca we Włoszech dobrze Ci zrobią. Może się spotkamy, jeśli znajdę jakiś sposób, aby tej zimy wywieźć Jessie na południe. Nie wiem jednak, czy to się da zrobić. No, zobaczymy. Ona ma na to wielką ochotę. Jej stan poprawił się wyraźnie, choć zagraża jej w tej chwili bronchit — obawiam się tego dla niej panicznie. Sądzę, że Borys urządzi się wkrótce w Londynie, gdzie będzie pracował u jednego z moich przyjaciół w zakresie (doświadczalnym) produkcji aparatów radiowych. Jan w przyszłym tygodniu zdaje egzamin do Tonbridge dosyć wytwornej public–school. Mam nadzieję, że zda. Jeśli o mnie chodzi, to od trzech tygodni tak cierpię, że zmuszony nawet byłem 3 dni przeleżeć w łożu. Nic godnego uwagi nie zdziałałem od Twego wyjazdu. Od 10 września pogodę mieliśmy piękną, ale ostatnio nie mogłem z niej korzystać — z tak straszną podagrą nie miałem odwagi wychodzić. Do Anieli napiszę w ciągu tego tygodnia i przyślę jej również dokument2. Wybacz mi, moja kochana, że do Ciebie nie pisałem. Dużo o Was obu myślałem, ale byłem raczej w złym nastroju, a w takim stanie nie mogę brać pióra do ręki. Napełnia mnie ono wstrętem. Jessie przesyła pozdrowienia. Ściskam Was obie z całego serca. Konrad Przekład z francuskiego. 323. DO ANIELI ZAGÓRSKIEJ Oswalds, 24 12 [19]20 Kochana moja Anielo, Dziś, w dzień Wigilii, łączę się myślą z Wami, życząc Wam na następny rok zdrowia i spokoju wewnętrznego. Bóg jeden raczy wiedzieć, co ten rok nam przyniesie. Był u mnie p. Śliwiński1 (nie wiem, czy go znasz) i opowiadał o jakimś polskim księgarzu czy też wydawcy, który po powrocie z Anglii rozgłaszał wszystkim, że był u mnie, uzgodnił wydanie moich książek etc, etc. Zirytowało mnie to, bo nigdy ani u siebie, ani gdzie indziej nie spotkałem żadnego polskiego wydawcy. Jeśliby Ci ktoś o tym wspominał, to nic w to nie wierz i w razie potrzeby wykaż się moim poprzednim listem, w którym dałem Ci wszystkie prawa autorskie na Polskę i Rosję. Za dwa tygodnie prześlę Ci oficjalny dokument. Od Karoli miałem wiadomości z Mediolanu. Dziś do niej napiszę. Jessie i chłopcy ściskają Cię serdecznie przesyłając najlepsze życzenia. Twój oddany Konrad 324. DO MARGUERITE PORADOWSKIEJ 30 grudz. [19]20 Droga Ciociu i Przyjaciółko, Nasze najlepsze życzenia na ten Nowy Rok. 24 przyszłego miesiąca jedziemy na Korsykę, z zamiarem pozostania tam przez 2 miesiące1. Mówią mi, że klimat w Ajaccio jest doskonały. Chcę, by Jessie wyzbyła się swego bronchitu, który grozi stanem chronicznym. Po dwóch latach cierpień, 3 operacjach (nie licząc trzech nacięć) udaje jej się chodzić o kulach. Oczywiście każdy ruch jest jeszcze dla niej dosyć utrudniony i dlatego właśnie zdecydowałem się nie zatrzymywać w Paryżu. Całą podróż odbędziemy autem, przez Havre, Rouen, Orlean i Lion do Marsylii. Czy będziesz tam tej zimy? Nie śmiem tego oczekiwać — ale byłaby to wielka radość móc Ciebie po drodze uściskać. Jan Aleksander zostaje w szkole, a Borys w fabryce przyrządów telegraficznych, gdzie ostatnio rozpoczął pracę2. Będzie z nami jedynie nurse3. Otrzymałem właśnie list od Karoli. Od trzech tygodni jest w Mediolanie. Posyłam Ci jej adres. Dowiedziałem się, że Madzia4 jest wyleczona, że Aniela w dobrym zdrowiu i pracuje — zdaje się — w biurze. Oto wszystko, co mogę powiedzieć. Wszyscy tu ściskają Cię bardzo czule. Zawsze, najdroższa Ciociu Marguerito, całym sercem Ci oddany J. Conrad Adres: Mile Karola Ostoja Zagórska, 21 via Liberta, u Signore Sternieri, Milan (Greco Milanese) 325. DO THOMASA JAMESA WISE’A 3 I 1921 Szanowny Panie, Porządkując papiery w związku z naszym zbliżającym się wyjazdem do Francji pomyślałem, że może Pana zainteresuje rps sztuczki1, którą niedawno napisałem (skończyłem 16 grud. 20) 2 myślą o Little Theatre, ale która, oczywiście, nigdy może nie będzie wystawiona. Całość zawiera 53 str. rpsu, pełny brulion, z którego podyktowałem pierwszą wersję (około 40 str.) mpsu, bardzo pozakreślaną, uzupełnianą i poprawianą atramentem na wszystkich prawie stronach. Tytuł sztuki — Anna Śmieszka: Dramat w dwu aktach i trzech odsłonach. Obliczona jest na około 50 minut. Łącznie z tym miałby Pan wszystko, co napisałem w latach 1918, 1919 i 1920, wliczając oczywiście nowe noty Od autora — w sumie każde: słowo napisane przeze mnie do druku w tym czasie. Czy byłby Pan skłonny dać mi za to ?100? Przesyłam najlepsze życzenia na początek roku. Z poważaniem Joseph Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w British Museum w Londynie. 326. DO ANIELI ZAGÓRSKIEJ Oswalds, 19 I [19]21 Moja najukochańsza Anielo, Przesyłam Ci dokument poświadczony przez Konsulat Polski. [………………….] Twój list otrzymałem. Ściskam Cię serdecznie za wszystko, co mi w nim piszesz. To nadzwyczajne, jak Ty dobrze piszesz po angielsku! Jessie dzisiaj wyśle do Ciebie list. Pojutrze wyjeżdżamy na dwa do trzech miesięcy na Korsykę (hotel „Continental”, Ajaccio). Spróbuję tam popracować, bp już od roku nic nie zrobiłem. The boys send their dear love to you1. Przepraszam za tak krótki list, ale jestem bardzo zajęty tą korsykańską wyprawą. Twój całym sercem Konrad 327. DO KAROLI ZAGÓRSKIEJ „Grand Hôtel d’Ajaccio”1, 6 3 21 Moja kochana, Zapewniam Cię, że w dzień naszego przyjazdu wręczyłem portierowi cały plik kart pocztowych — między innymi do Ciebie — do wysłania. Nie rozumiem, jak to się stało, żeś nie otrzymała swojej kartki. Przyznaję, że od tego czasu nie pisałem — nie tylko do Ciebie, ale w ogóle do nikogo prócz Borysa o jego sprawach. Bardzo mi wstyd i proszę Cię, wybacz kochającemu Cię Konradowi jeszcze ten grzech — razem z wszystkimi innymi. Akurat przed samym wyjazdem nabawiłem się strasznego kaszlu i przez pierwsze —dziesięć dni po naszym przyjeździe nie czułem się dobrze — to było coś w rodzaju astmy. Dodaj jeszcze do tego przygnębienie, z którego się nie mogę otrząsnąć. Je vous dis ça en confidence2, bo przed ludźmi i żoną robię dobrą minę do złej gry. Jessie zachwycona Korsyką. Spaceruje z laską i wygląda dobrze. Ona jednak również stała się leniwa i zaniedbuje korespondencję. Przesyła Tobie her dear love i obiecuje sama za parę dni napisać. Od chłopców mamy dobre wiadomości. B. pracuje w Londynie, a Jan w Tonbridge, w szkole, gdzieśmy go umieścili przed wyjazdem. Przyślij parę słów i napisz, że wybaczysz mi długie milczenie. Na dziś już dosyć. Zostaniemy tu około dwu tygodni, potem może pojedziemy do Bastii. Zawsze Twój kochający Konrad 328. DO JOHNA GALSWORTHY’EGO Oswalds, 8 czerwca 1921 Kochany Jacku, Przed chwilą dostałem Twój list i muszę przyznać, że zdziwiłem się nieco, iż McKinnel zawracał Ci głowę moją sztuką1, która, jeśli wzbudza w nim jakieś wątpliwości, nie musi być wcale wystawiona. Zapewniam Cię uczciwie, że jakkolwiek los jej, gdyby została przyjęta, nie byłby mi obojętny, zupełnie nie będę się martwił, jeżeli z takich czy innych powodów nie będzie wystawiana. Nie darzę wielkim zaufaniem sztuki aktorskiej jako takiej. O ile się orientuję, jest ona w tym samym stopniu skonwencjonalizowana,’ co w okresie rozkwitu komedii włoskiej, a myśl o tym, co współcześni mogą zrobić z moją sztuką, napawa mnie raczej przerażeniem niż ciekawością. Nie wątpię, kochany Jacku, że uwierzysz mi, kiedy Ci powiem, iż pisząc każde zdanie miałem żywo w pamięci wszystkie Twoje komentarze. Pociągało to tylko za sobą konieczność wybierania między nimi — a względami innej, bardziej osobistej natury. Ostatecznie, moje ogólne stanowisko było następujące: biorąc pod uwagę, że prawdopodobnie nigdy już więcej nie napiszę sztuki teatralnej, że nie roszczę sobie żadnych pretensji do talentu dramaturga — choć mam własny pogląd na artystyczne odzwierciedlanie życia, że zasady każdej sztuki, wyrażone w skrócie, zawierają tyleż samo błędów co prawdy oraz pewną domieszkę całkowicie niedorzecznych uprzedzeń (jak na przykład w malarstwie wypowiedź sławnego connaisseur2 sprzed niespełna 100 lat, że „obraz, aby był dobry, musi być brązowy, jak stare skrzypce”3) — mogę popuścić wodzów memu temperamentowi, dbając jedynie o zwykły sens i spoistość treści, którą, w rzeczy samej, miałem na podorędziu wraz ze wszystkimi implikacjami (mniej lub bardziej ogólnymi) wynikającymi nie z konfliktu motywów lub namiętności, lecz po prostu z różnorodnych punktów widzenia. Krótko mówiąc, postanowiłem napisać sztukę conradowską, nie tyle poświęcając zbytnio wymogi sceniczne dla samej oryginalności, ile naginając je do własnych koncepcji dla uzyskania tej swobody (może w złym kierunku), która w moim mniemaniu nigdy nie przyniosła ujmy żadnej sztuce. Krytycy i publiczność postarają się na pewno o to, by nie było jej zbyt dużo. Powyższe, kochany Jacku, stanowi moją ogólną odpowiedź na to, coś powiedział. Ściśle mówiąc, jedyna jej wartość polega na tym, że wypływa z natury ludzkiej i poparta jest pewnym rozumowaniem. Co się tyczy szczegółów, myślimy zbyt podobnie, bym się z Tobą spierał. Sam w istocie czułem często, że można by całkowicie usunąć nie tylko akt trzeci, ale i drugi. Ostatecznie: po co Profesor? Po co Zastępca Naczelnika? Nawet Inspektor Heat mógłby być dostatecznie scharakteryzowany pojawiając się w III akcie, gdyby nie zasadniczy przedmiot sztuki. Nie potrafię określić w paru słowach przedmiotu Tajnego agenta — nie dlatego, że należy on do rodzaju nie poddającego się dokładnemu zdefiniowaniu. Wszystko, co mogę powiedzieć, to że przedmiotem nie jest zamordowanie Verloca przez własną żonę ani też jej późniejsze losy. Wszystko polega na nastroju, beż którego nie można by usprawiedliwić występowania matki pani Verloc jako postaci w sztuce. Bo ostatecznie cóż ta stara kobieta tam robi? Ją również można by usunąć, tak jak i pana Vladimira! W istocie kusiło mnie, lub mogło było mnie kusić, rozpoczęcie sztuki sceną, w której trzech czarujących anarchistów siedzi w salonie wokół kominka, a Verloc tłumaczy im okoliczności zmuszające go do rzucenia bomby na taki czy inny budynek, omawia rozmaite możliwości i sposoby, i zakończenie efektownej sceny wzięciem Stevie’ego za kark: „Chodź, kawalerze, ty poniesiesz tę bombę.” Towarzysz Ossipon, wychodząc wraz z innymi, posyła od drzwi całusa pani Verloc, która, zdrętwiała z przerażenia, stoi pośrodku sceny. Kurtyna. Prosto od tego można by przejść, nie zmieniając ani słowa, do trzeciej sceny czwartego aktu i aż do końca; i bez specjalnych trudności uzyskałoby się całkiem wdzięczną sztuczkę w typie Guignola.4 Wszystko to jest doskonale proste, z pewnością się nie wlecze, tyle tylko, że rozmija się z przedmiotem sztuki, która ma w istocie rzeczy charakter czysto ilustracyjny. Właśnie z uwagi na ten charakter dopuściłem do rozrośnięcia się jej w scenach, które z punktu widzenia samej akcji mogą się wydawać — i zapewne wydają się — zbyteczne i oderwane od tematu. Ja natomiast wyczuwam ich trafność. Przyznaję, że pisałem tę sztukę dla teatru, ale zarazem muszę Ci szczerze powiedzieć, że wizja ujrzenia jej na scenie nie jest dla mnie przyjemna. Lekko się wzdrygam na samą myśl, że jakiś pełen najlepszych chęci aktor może zrobić konwencjonalny czarny charakter z mojego Profesora, stanowiącego, zapewniam Cię, całkiem poważną próbę zilustrowania stanu duchowego i uczuciowego, który w sprawach tego świata odegrał niejaką rolę. Nie łudzę się, kochany Jacku, że Cię przekonam, ponieważ jedyna moja odpowiedź na Twoje praktyczne uwagi to nastrój. Mam nadzieję, że nie znużył Cię zbytnio ten maszynopis5. Musiałem dyktować, bo nie mogę zbyt dużo pisać. Mam jednak pewne wielkie zmartwienie, o którym muszę Ci donieść. Nie wyobrażasz sobie, jakie poczułem obrzydzenie do siebie samego i jaką konsternację, kiedy odkryłem, że artykuł, który napisałem o Tobie (z okazji P.6), nie został włączony do tomu Life and Letters. Muszę się po prostu przyznać, że zupełnie o nim zapomniałem. Tak jak zapomniałem „Henry Jamesa”, „Książek” i wielu innych. Musieli mi podtykać teksty pod nos, żeby mnie przekonać! Kiedy P[inker] spytał mnie ostatnio o Ciebie, powiedziałem: „Nie — nigdy niczego nie napisałem. Galsworthy napisał artykuł o mojej twórczości i to mam, ale sam o nim nigdy nie pisałem.” Oczywiście przesłali mi przepisany na maszynie artykuł z „Outlook” — i skoro tylko rzuciłem nań okiem, przypomniałem sobie od razu wiele zdań. Mój drogi, tego się nie da w żaden inny sposób wytłumaczyć — jak tylko żałosnym upadkiem sprawności umysłowej, o którym nie sądziłem, że się tak daleko posunął. Dent wydał książkę w 9000 egzemplarzy. Przez następne dwa lata nie trzeba jej będzie wznawiać (jeśli w ogóle kiedykolwiek). Nie jest jeszcze jednak za późno na Wydanie Zbiorowe, w którym Life and Letters będą t. .18–ym. Jeden egzemplarz maszynopisu wysłałem do Ameryki, a drugi do Heinemanna, zaznaczając, że musi zostać włączony.7 Więcej na razie nie mogę zrobić, tylko gryźć palce ze strapienia, że coś takiego mogło się było wydarzyć. Prawdę mówiąc jednak, nie jestem zbyt zadowolony z tego, com napisał. Artykuł w połowie nawet nie oddaje sprawiedliwości ani Twojej książce, ani Tobie. Niemniej jednak jest najlepszym, jaki w tym czasie mogłem wydobyć z głębin mojego podziwu. W sprawie medalionu: skoro twierdzisz stanowczo, żem powinien dać go zrobić, wszystkie moje skrupuły na temat właściwości takiego postępku muszą zniknąć. Napiszę parę słów do Simsona8 — o ile zechce i będzie mógł tu przyjechać. Nadal jednak boję się tych tortur. Rozmaite powody sprawiają, że nie jestem całkiem szczęśliwy, mogę więc tylko mieć nadzieję, że moja twarz nie odbije zbyt wiernie stanu moich uczuć. Fizycznie również czuję się marnie — w obecności artysty będziemy jednak starać się nadrabiać miną. Nasze najlepsze pozdrowienia dla Was obojga. Zawsze Twój Joseph Gonrad P. S. Posyłam Ci mimo wszystko egzemplarz. Musisz mieć wszystkie moje pierwsze wydania. Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Birmingham University. 329. DO BRUNONA WINAWERA Oswalds, Bishopsbourne, Kent, 12 6 [19]21 Szanowny Panie! Bardzo dziękuję Panu za egzemplarz komedii1, która zainteresowała i (pourquoi pas le dire2) zabawiła, mnie ogromnie, co zresztą nie przeszkadza mi wziąć utwór Pana zupełnie serio. Co zaś do tłumaczenia — to powiem, że nie mam stosunków w świecie, gdzie te rzeczy się robią; nikogo więc na razie nie widzę; a zdaje mi się, że gdybym szukał (co by było dość trudno — w Londynie rzadko bywam), to bym niełatwo znalazł kogoś odpowiedniego. Jestem w tej chwili bardzo zajęty. Myślę jednak, że za jakieś trzy tygodnie będę wolniejszym, a wtedy spróbuję, co może da się zrobić. Przekład to jednak nie wszystko. Pan zapewne ma na myśli wystawę na jakimś londyńskim teatrze. Muszę Panu wytłumaczyć, że chociaż mam dość szeroką reputację, ta jest ściśle ograniczona do utworów, moich. Osobiście nie mam żadnego wpływu ani w świecie wydawców, ani w świecie teatrów. Nie znam ani jednego aktora, ani aktorki, ani dyrektora, ani kapitalisty–entreprenera, ani żadnej rzeczy, która teatru jest. Powiem nawet Panu, że nie znam moich wydawców, ani w towarzystwie” ani nawet w interesach. Wszystkie moje interesa są w ręku mojego agenta i przyjaciela od lat 20–tu p. J. B. Pinker, który robi układy w moim imieniu i przesyła mi umowy do podpisu tutaj. Oto jest położenie. Komedia Pana do mnie przemawia, więc co mogę, to zrobię, ale proszę na mnie nie liczyć. W każdym razie napiszę za 3 tygodnie. Niech Pan zechce przyjąć przyjacielskie pozdrowienia. Z szacunkiem Joseph Conrad Oryginały listów Conrada do Brunona Winawera uległy zniszczeniu podczas drugiej wojny światowej. Winawer ogłosił osiem listów w „Głosie Prawdy” 1926, nry: 108 i 114. Cztery listy, pisane po angielsku, zamieścił G. Jean–Aubry w Joseph Conrad: Life and Letters, t. H. Na prośbę Jean–Aubry’ego Winawer sporządził w r. 1924 kopie wszystkich piętnastu posiadanych listów; kopie te znajdują się obecnie w bibliotece Yale Uniuersity. Tekst kopii jest pełniejszy i bardziej poprawny od tekstów ogłoszonych, został więc przyjęty w niniejszym wydaniu za podstawę. Pierwszy list do Winawera zachował się także (w tych samych zbiorach) w brulionie Conrada, datowanym 10 VI 1921. Jedyną różnicę w stosunku do kopii Winawera stanowi w brulionie brak zakończenia. 330. DO BRUNONA WINAWERA Oswalds, 10 sierp. 1921 Szanowny Panie, Piszę do Pana tym razem po angielsku, jestem bowiem pewien, że zna Pan język, a łatwiej mi jest dyktować. Muszę zacząć od podziękowania Panu za książeczkę utworów satyrycznych1, którą przeczytałem z wielką przyjemnością i sympatią, jaką darzę Pańską twórczość. Faktem jest, że podobały mi się wszystkie utwory, zarówno pod względem punktu widzenia, jak i wyrazu. Co się zaś tyczy sztuki2, tak jakem przewidywał, nie mogłem znaleźć tłumacza. Nie wiedziałem nawet, jak zacząć go szukać. Istnieją oczywiście biura tłumaczeń i przepisywania na maszynie, gdzie przyjmują tłumaczenia z każdego języka, ale zdanie” Pańskiej sztuki na taki los było nie do pomyślenia. Sam się wobec tego zająłem tą sprawą, mimo zaległości we własnej pracy w. związku z przygotowywaniem Wydania Zbiorowego, z którego dotychczas pojawiło się dziesięć tomów, i mimo dużej powieści3, którą mam na warsztacie i która przysparza mi wiele pracy i kłopotów. Skończyłem już robotę i listem poleconym wysyłam Panu egzemplarz. Nie łudzę się ani przez chwilę, że będzie Pan zadowolony z tłumaczenia. Żaden autor nie jest nigdy zadowolony z przekładu własnego utworu. Nie można tego oczekiwać. Przy pierwszym czytaniu niewątpliwie się Pan zirytuje, ale pewien jestem, że po jakimś czasie dostrzeże pewną dozę wierności w oddaniu myśli, a nawet wyrazu, których nie mógłby Pan znaleźć w żadnym innym, bardziej dosłownym przekładzie. Zauważy Pan niewątpliwie, że tłumaczenie jest ściśle idiomatyczne; proszę mi zaufać, że idiomy są zastosowane całkowicie prawidłowo oraz zgodnie z Pana artystyczną intencją. Zależało mi na tym, by sztuka nadawała się dla publiczności teatralnej. W jednym lub dwu miejscach zauważy Pań pewne skróty w dialogach, ale nic istotnego nie zostało pominięte. Streściłem też raczej, niż przetłumaczyłem opis wstępny, zostawiając tylko to, co potrzebne jako instrukcja dla aktorów angielskich. W jednym czy dwu miejscach zmieniłem frazeologię, aby uczynić myśl przystępniejszą dla publiczności angielskiej lub amerykańskiej; pozwoliłem sobie również nadać pewnym postaciom nowe imiona, by uczynić je bardziej swojskimi dla uszu publiczności.4 Skończywszy, pokazałem sztukę kilku osobom, kompetentnym do wyrażenia sądu; żadna z nich nie jest dramaturgiem, ale wszystkie mogą reprezentować inteligentną publiczność teatralną. Wszystkie opinie były bardzo przychylne, mogę nawet powiedzieć, pełne uznania. Potem był tutaj mój ajent, p. J. B. Pinker, z którym dokładnie tę sprawę omówiłem. Osobiście wyraził wielkie zadowolenie. Powiedział, że z komercjalnego punktu widzenia trudności z umieszczeniem sztuki byłyby duże, ale gdyby się to dało załatwić, powodzenie byłoby całkiem możliwe. Oznajmił gotowość zajęcia się tą sprawą zarówno na tutejszym terenie, jak i w Ameryce, nie tylko z uwagi na moje tłumaczenie, ale również ze względu na zalety samej sztuki. Ma Pan teraz przed sobą alternatywę. Po pierwsze: może Pan z egzemplarzem, który Panu wysyłam, w ten lub inny sposób zwrócić się osobiście do kogokolwiek tutaj lub w Ameryce. W takim wypadku mógłbym Panu jedynie życzyć szczęścia, prosząc o przedkładanie tekstu angielskiego jako tłumaczenia bez wymieniania mego nazwiska. Jest dostatecznie dobry, by przyjęty został na podstawie własnej wartości. To jedna możliwość, w wypadku której nie może być między nami mowy żadnej transakcji finansowej. Rad byłem, mogąc zrobić dla Pana tłumaczenie jako gest przyjacielski, i na tym koniec. Druga możliwość jest taka, że oddałby Pan sztukę w ręce p. Pinkera jako przekład Josepha Conrada; w takim wypadku dochód netto, jakikolwiek by nie był, podzielony by został następująco: 50% dla Pana, 40% dla mnie i 10% dla p. Pinkera, co stanowi jego zwykły udział we wszystkich prowadzonych przezeń interesach dla mnie i wielu innych klientów, jak A. Bennett, John Galsworthy. Innymi słowy: dzielimy się dochodem, ale ja opłacam całe koszta prowizji ajenta: oba nasze nazwiska figurowałyby na afiszach i w ogłoszeniach. Mam wrażenie, że umowa taka jest sprawiedliwa. Przed powzięciem decyzji musi Pan dokładnie zdać sobie sprawę, że nasze widoki nie są pomyślne i że sprzedanie sztuki i korzyści finansowe (nawet jeśli będzie wystawiona) bardzo są wątpliwe. Proszę o tym łaskawie nie zapominać. Powodzenie sztuki zarówno u dyrektorów, jak i u publiczności zależy głównie od szczęścia, a w tym szczególnym przypadku jej cudzoziemskość wywrze z pewnością wpływ ujemny. W związku z tym mam nadzieję, że nie będzie Pan żywił zbyt wygórowanych nadziei i że ustosunkuje się Pan do tej transakcji jak do czegoś w rodzaju wykupienia biletu na loterię. Jeśliby Pan jednak wybrał drugą możliwość, proszę łaskawie napisać list po francusku lub po angielsku zaadresowany J. B. Pinker, Esqre, Talbot House, Arundel Street, London W. C., upoważniając go do występowania w Pańskim imieniu na warunkach wyłożonych w tym liście. To wystarczy i nie sądzę, aby formalna umowa między Panami była konieczna; co do mnie, oczywiście p. Pinker działać będzie w myśl ogólnych uprawnień, jakie posiada w stosunku do wszelkich moich utworów. Z poważaniem Joseph Conrad Tekst wg sporządzonej przez Winawera kopii, biblioteka Yale Unhersity. Przekład z angielskiego. 331. DO ANIELI ZAGÓRSKIEJ Oswalds, 21 8 [19]21 Kochana moja Anielo, Piszę po angielsku, bo dzisiaj jest mi tak łatwiej. Już dawno powinienem był Ci powiedzieć, jak głęboko mnie wzruszyły Twoje prezenty dla Jessie i dla mnie z okazji naszego srebrnego wesela1. Kochana moja, myślę, że nie powinnaś się była wyzbywać tych pamiątek przeszłości. Jednego możesz być pewna jednak: te pamiątki będziemy cenić nie tylko dlatego, że pochodzą od Was obu, ale i ze względu na osoby Waszych drogich zmarłych, których my również zachowujemy głęboko w pamięci. Twój kontrakt z poważnym wydawnictwem szczerze mnie ucieszył, a jeszcze więcej wiadomość, że osobiście będziesz zajmowała się tłumaczeniami. Zgadzam się oczywiście z góry na wszystkie zmiany i modyfikacje, które w czasie pracy uznasz za stosowne wprowadzić. Córka Almayera może być doskonałym tytułem, szczególnie z punktu widzenia czytelników. Parę dni temu mieliśmy list od Karoli. Wydaje się, że kuracja dobrze jej robi. Ja czuję się nieźle. Jessie ma nadal bóle, ale powoli następuje poprawa. Wszyscy przesyłamy Ci ucałowania. Twój zawsze oddany Conrad P. S. Jutrzejszą pocztą wyślę Ci Notes on Life and Letters. Wiele podziękowań za książki i gazety. Przypomnę Jessie o fotografiach. Całuję Cię. 332. DO EDWARDA GARNETTA 2 wrz. [19]21 Kochany Edwardzie, Wielokrotne dzięki za mp1 oraz Twój zacny i światły list. Wszystkie Twoje uwagi są całkowicie przekonujące i będę je musiał w odpowiednim czasie uwzględnić. Nie ulega Wątpliwości, że przed rozpoczęciem druku w odcinkach trzeba przerobić pierwszą stronę I rozdziału. Dziękuję Ci za wytknięcie dwóch anachronizmów językowych. Bardzo trudno jest się przed nimi uchronić, ale na szczęście najłatwiej je poprawić. Dobrze mi zrobił kontakt z Twoją myślą i trafnym sądem. To wielkie pokrzepienie dla samotnika. Będę teraz pracował z większą pewnością siebie wiedząc, żeś dostrzegł w tym pewne zalety. Właśnie przeczytałem całą powieść Żeromskiego, o której wspominałeś: Dzieje grzechu. Szczerze mówiąc nie myślę, by nadawała się do tłumaczenia. Ostatecznie przecież epizody z międzynarodową morderczynią zajmują niewiele miejsca. Całość jest przykra i często niezrozumiała w komentarzach i psychologii. Często występuje nie uzasadniona dzikość. Wiesz że nie jestem przeczulony. Druga książka, wielka historyczna machina, nazywa się Ashes (Popioły). Obie powieści odznaczają się oczywiście pewną wielkością — wielkością dzikiego krajobrazu — obie też wymagają zbyt wiele cierpliwości i tolerancji odbiorczej. Nasze najgorętsze pozdrowienia dla Ciebie. Zawsze Twój J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Colgate University. 333. DO TADEUSZA MARYNOWSKIEGO 8 września 1921 Szanowny Panie, Dziękuję bardzo Sz. Panu za list Jego donoszący mi o chorobie p. Karoli Zagórskiej, mojej krewnej. Ja przyjechać do Med[iolanu] nie mogę, gdyż moje zdrowie nie pozwala na podróż, a byłoby to także fatalne dla mojej pracy, która jest jedynym źródłem moich dochodów. Wierzę, że Sz. Pan zechce rozciągnąć więcej niż oficjalną opiekę w sprawie urządzenia znośnych warunków życia dla chorej. Chodzi więc tylko o środki. Pozycja jest taka: przed wyjazdem p. Zagórskiej od nas (zeszłego roku) zapewniłem jej pensję ?120 (funt szter.) na lat 3, to jest 10 funtów na miesiąc, płaconych kwartalnie. Wiem doskonale, że to niewiele, ale ona mię zaręczyła, że z tym może sobie dać radę. Bieżący kwartał był spłacony jej w początku lipca. (?30). Przyszły kwartał należeć się będzie w październiku. Otóż na razie, co można zrobić, jest to: w ciągu przyszłego tygodnia (w poniedziałek zapewne) ja przeszłe jej 20 funtów (na ręce…1) w liście, w którym powiem, że będąc niespokojnym o jej zdrowie przesyłam jej te dodatkowe 20 funt., żeby się mogła wygodniej urządzić itd. — i że zamierzam podnieść jej pensję od 36—tu do 50–ciu funtówna kwartał, dopóki jej zdrowie się stanowczo nie polepszy. Tym sposobem interwencja Sz. Pana w tej sprawie zostanie ukrytą; a ufam, że Sz. Pan zechce łaskawie mi powiedzieć, Czy 200 funt. rocznie zapewni p. Zagórskiej mniej więcej znośne warunki życia w tym stanie zdrowia, w którym teraz jest. Co się dalej stanie, to zobaczymy. W każdym razie ośmielam się prosić Sz. Pana, by w razie konieczności był łaskaw. zaawansować na rachunek p. Zagórskiej niezbędną sumę, uwiadamiając mnie telegraficznie albo listownie, bym mógł ją Sz. Panu natychmiast zwrócić. Raz jeszcze dziękuję Panu za list Jego i pozostaję z najgłębszym szacunkiem Jego wiernym sługą. Joseph Conrad na bierzący [sic] kwartał lipiec–wrzesień. List ten, którego oryginał znajduje się w posiadaniu Mieczysława Zagayskiego w Nowym Jorku, ogłosił (z fotokopią) Aleksander ]anta w tomie Conrad żywy, Londyn 1957. Na rękopisie ktoś przesadnie dyskretny wykreślił tuszem wszystkie nazwiska; że chodzi tu o Karolę Zagórską, wynika jasno z listu Conrada do R. Curie’a, iS VII 1920. 334. DO BRUNONA WINAWERA Oswalds, Bishopsburne, Kent, 20 9 [19]21 Szanowny Panie, Bardzo mi przyjemnie wiedzieć, że moje tłumaczenie podobało się Panu. Moja pomyłka co do Okólnika1 jest zabawna; ale wie Pan co, można by zostawić. Publiczność angielska, która w czasie wojny, a nawet i. po wojnie dużo słyszała o rozmaitych rządowych „Circular A/W 5087A”, weźmie, to za dobrą monetę — coś stosującego się do takiego pana o. podejrzanej narodowości i posiadającego dwa nazwiska. Quen pensez–vous?2 Pinker był tu w końcu zeszłego tygodnia. On ma dwa egzemplarze Hioba, jeden dla Anglii, a drugi dla St. Zjednoczonych, i może Pan być pewny, że wszystko, co możliwe, zrobione będzie, żeby sztukę na scenę wprowadzić. Ale to bardzo niepewna sprawa; Warunki w ogólności są nieprzyjazne. Moja dramatyzacja powieści The Secret Agent już od 15 miesięcy wałęsa się po świecie. Niedawno Norman McKinnel zapłacił 50 funtów za przywilej trzymania do namysłu przez 6 miesięcy. Ale czuję, że z tego nic nie będzie. Tak jest, Sz. Panie. Na powodzenie rachować nie można. Bien ? vous J. Conrad 335. DO BRUNONA WINAWERA Oswalds, 23 paźdz. 1921 Szanowny Panie, Dziękuję za list, w którym wyraża Pan zainteresowanie adaptacją sceniczną mojej powieści Tajny agent; z żalem muszę Pana powiadomić, że sam już dokonałem przeróbki w czterech aktach; drugi ma dwie sceny, a czwarty — trzy. Przez „scenę” rozumiem to, co po francusku nazywa się tableaux1. Nie dała się tego uniknąć, przynajmniej ja nie potrafiłem, ale jeden z naszych najzdolniejszych reżyserów (metteurs en scene) zapewnił mnie, że można sobie z tym poradzić bez większej trudności. Jednakowoż od ponad roku sztuka pozostaje w zawieszeniu — McKinnel, jeden z tutejszych nowych aktorów—reżyserów, zarezerwował ją sobie na pewien czas. Podobno jednak bał się rozpoczynać swoją działalność tą sztuką. Z trzema innymi spotkało go niepowodzenie, domyślam się więc, że jego fundusze są wyczerpane i że już nigdy jej nie wystawi. Termin opcji upływa w końcu tego roku. Dla teatrów był to bardzo zły okres i nie widać dotychczas żadnej poprawy. Przykro mi, że nie mogę nic powiedzieć w sprawie naszego wspólnego przedsięwzięcia2. Jeden egzemplarz jest teraz w Ameryce, a drugi oczywiście tutaj, alem nie wypytywał Pinkera, co z tym właściwie robi, sam zaś nie wystąpił ze sprawozdaniem; błagam więc, aby szanowny Pan uzbroił się w cierpliwość i wyzbył na razie wszelkich optymistycznych myśli, podobnie jak ja to zrobiłem. Może Pan być natomiast całkowicie spokojny, że żadna okazja ani możliwość nie zostanie pominięta.. Proszę być również pewnym, że nie dopuszczę, by moja własna sztuka stanęła na przeszkodzie. To dwie całkiem różne sprawy; i szczerze mówiąc nie zależy mi na tym, czy Tajny agent dostanie się na scenę, czy nie. Całkowicie mnie już przestał interesować i kiedy opcja McKinnela wygaśnie pójdzie do szuflady. Zamówiłem jednak prywatnie 303 egzemplarzy dla rozesłania wśród znajomych i skoro będą gotowe, prześlę Panu jeden. Co się jednak tyczy Pańskiej łaskawej i zaszczytnej propozycji przełożenia tego dla teatrów polskich, muszę najpierw wyjaśnić Panu całą sytuację. Z górą rok temu przekazałem wszystkie prawa autorskie do tłumaczeń na polski i rosyjski kuzynce mojej, pannie Anieli Zagórskiej, której adres jest: Warszawa, ul. Wilcza 5. Dlatego zmuszony jestem skierować Pana do niej dla omówienia wszelkich spraw literackich i innych, związanych z wystawieniem sztuki w Polsce. Prawa do wszystkich tłumaczeń w Polsce i w Rosji nadane jej zostały aktem prawnym i może nimi dysponować, jakkolwiek uważa za stosowne. Wszystko, co mogę teraz powiedzieć, to że nic nie sprawiłoby mi większej przyjemności, niż przetłumaczenie przez Pana Tajnego agenta i mam szczerą nadzieję, że Państwo spotkają się i dojdą do porozumienia w sprawie wystawienia sztuki w Polsce. Czy zechciałby się Pan skomunikować z moją kuzynką, powiedzieć jej w zaufaniu o naszych obecnych kontaktach i, oczywiście, pokazać jej ten list? Myślę, że nie będę jej o tym z góry uprzedzał, ponieważ nie wiem, jakie Pan zajmie stanowisko. Napisała mi ostatnio, że bardzo jej zależy na otrzymaniu tekstu wersji dramatycznej Tajnego agenta. Wyślę więc jednocześnie egzemplarze do Pana i do niej. Ucieszyła mnie bardzo Pańska obietnica przesłania mi Jego nowej, fantastycznej sztuki Promienie FF4. Czekam na nią z niecierpliwością. Na ogół biorąc sztuka fantastyczna to rzecz niebezpieczna: ciekawi mnie niezmiernie, jak Pan to zrobił. Serdecznie życzę powodzenia u krakowskiej publiczności. Najlepsze pozdrowienia i serdeczny uścisk dłoni. Pański J. Conrad Tekst wg kopii sporządzonej przez Winawera w bibliotece Yale University. Przekład z angielskiego. 336. DO BERTRANDA RUSSELLA Oswalds, 2 list. [19)]21 Kochany Panie, Ucieszyliśmy się wiadomością, że trudy i podniecenie wywołane przeprowadzką nie odbiły się ujemnie na zdrowiu Pańskiej Żony. Proszę przekazać Jej łaskawie nasze pozdrowienia wraz z zapewnieniem, że jest częstym” gościem w naszych myślach. Co się tyczy Pana, przez ostatnie parę dni współżyłem z Panem duchowo między okładkami Jego książki1 — pomieszczenie pełne uroku i fascynująco umeblowane, nie mówiąc już o cudownym oświetleniu. Także wszystkie okna (staram się pisać obrazowo) są — to widać — szeroko otwarte. Spośród wszystkich pomieszkań umysłu trudno sobie wyobrazić mniej duszne! Żal mi filozofów (s. 212 u dołu), którzy (jak my wszyscy) nie mogą jednocześnie mieć i jeść swego ciastka. Ani wizje, ani słowa nie są ścisłe i dokładne. Wyobrażam sobie, że jesteśmy we wszystkim skazani na ? peu–pr?s2 i tego nie przezwycięży nigdy żadna naukowa namiętność do ważenia i mierzenia. Bardzo możliwe, że nie zrozumiałem Pańskiej książki— ale szczere usiłowania, aby tego dopiąć, były zachwycającym przeżyciem. Przypuszczam, że jest Pan na tyle filozofem, aby nie spodziewać się więcej od zwykłego śmiertelnika. Nie jestem przekonany, że Karol I został stracony (s. 245–246 et seq.), ale brak mi papieru na uzasadnienie tego3. Może następnym razem. Z pewnością bowiem zamierzam spotkać się z Panem przy pierwszej sposobności pośród jego chińszczyzny. Zawsze serdecznie oddany J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w posiadaniu adresata. 337. DO BERTRANDA RUSSELLA Oswalds, 18 list. [19]21 Kochany Panie Jessie wysłała chyba wczoraj nasze życzenia i powitania dla „względnie nieznanej osoby”, która sprowadziła się do Was (aby objąć władzę nad domownikami, jak to wkrótce sami Państwo stwierdzicie). Tak! Ojcostwo1 to wielkie przeżycie i cokolwiek by się o nim myślało, przyznać trzeba, że zdecydowanie warte jest doświadczenia — choćby tylko ze względu na pogłębienie poczucia więzi z ludźmi, którą daje. Jest to chyba jedyne doświadczenie, którego powszechność nie czyni zwyczajnym, lecz właśnie nadaje mu pewną grandeur2. Moje serdeczne myśli są przy Was: przy nim, który pozbawion jest jeszcze mowy i świadomości, i przy Panu, który mądrze i autorytatywnie przemawia do ludzi o naturze umysłu3. W Waszym współżyciu pojawiać się będą wzruszające chwile, wynikłe z istniejących między Wami więzów miłości i lojalności. „ Spośród wszystkich niewiarygodnych rzeczy, które się zdarzają, najcudowniejszą niewątpliwie jest, że oto pewnego dnia zjawia się niejaki Russell, z którego imion jedno jest moim. Nawet mój horoskop nie mógł był tego ujawnić, zaprawdę bowiem wierzę, że wszystkie rozsądne gwiazdy odmówiłyby podobnie lekkomyślnych obrotów ponad moją kołyską. Stało się tak jednakowoż (ku zdumieniu wszechświata) i wszystko, co powiedzieć mogę, to że jestem głęboko wzruszony — zbyt głęboko, by móc to wyrazić że pomyślał Pan o mnie w takiej chwili i w taki sposób. Proszę łaskawie przekazać Żonie ucałowania rąk oraz powiedzieć, że ze swoistym męskim zakłopotaniem (ale nie całkowicie pozbawiony władz umysłowych) podzielam Jej szczęście. Od czasu Państwa ostatniej bytności tutaj była Ona częstym gościem w naszych myślach i — muszę przyznać — byliśmy bardzo dobrej myśli. Spełniła pokładane w Niej nadzieje, a teraz, z dwoma mężczyznami w domu, będzie miała ręce pełne roboty. Mam tylko nadzieję, że John Conrad przyszedł na świat nastawiony wyrozumiale i że będzie z tej zalety konsekwentnie korzystał w stosunku do swoich rodziców. Nie sądzę, abym mógł życzyć Panu czegokolwiek lepszego. Kończę więc, przesyłając serdeczności dla całej trójki. Zawsze oddany Joseph Conrad P. S. Jestem wielce oburzony tym, że łączy Pan moją osobę z jakimś niepożądanym znajomym4, którego oczywiście nie należałoby wpuszczać do czytelni B. Museum. Chciałbym, aby Pan zrozumiał, że moje stanowisko w sprawie króla Karola5 nie jest fantastyczne, lecz filozoficzne; postaram się je Panu wyjaśnić innym razem, kiedy będę się czuł bardziej zdolny do ścisłego rozumowania. Na podstawie własnego doświadczenia wyobrażam sobie, że omawianie z Panem poważnych tematów mijałoby się obecnie z celem. Tekst wg oryginału angielskiego w posiadaniu adresata. 338. DO KAROLI ZAGÓRSKIEJ Oswalds, 29 II [19]21 Moja Kochana Karolciu, Zdrowie mi tej jesieni nie dopisywało. Najbardziej dręczy mnie trudność, z jaką pracuję — całe dni stracone! Trzeba odwagi na to, by patrzeć pogodnie w przyszłość. Chciałbym wiedzieć, moja droga, czy Twoje zdrowie się poprawiło. Czy dostałaś książkę (Notes on Life and Letters), która została, wysłana na adres konsulatu? . Posyłam Ci Arrow of Gold w nowym, tańszym wydaniu — wygląda jednak całkiem przyzwoicie; oraz Youth — format mały, papier zły, ale druk dość dobry. Typhoon jest w tej chwili out of print1. U nas wszystko bez zmian. Borys pracuje w Londynie; bardzo lubi swój zawód. Jan jest w szkole — stara się, jak może; pozyskał sobie ogólną sympatię. Apetyt ma niesamowity, ale nie tyje. Jessie natomiast, choć dużo ma ruchu, nie może pretendować do miana szczupłej. Ja mam zabandażowaną rękę (lewą) ale to nic, bo od ośmiu dni pracuje mi się lepiej. Tyle na dzisiaj. Zawsze Twój kochający Konrad 339. DO BRUNONA WINAWERA Oswalds, Bishopsbourne, Kent, 9 Dec. [19]21 Kochany Panie, Dziękuję bardzo Panu za Monachomachię, której ilustracje bardzo mi się podobają1. C’est tout–?–fait bien?2 Te „obrazki” w całej ich pattern scheme3, w kolorycie i szczegółach są bardzo zajmujące i zabawne. Miło mi mieć takie ładne polskie wydanie; bo i papier, i typografia bez zarzutu. Ucieszony jestem Pana dobrą opinią o sztuce4. Vous y mettez beaucoup d’indulgence5, to niezawodnie — no, ale kłócić się z Panem o to doprawdy nie mogę. Niech więc Pan przyjmie mój uścisk ręki — sans phrases. Podział pracy między p. Anielą i Panem wydaje mi się doskonałą myślą6. Bardzo prawdopodobnie pierwsze przedstawienie będzie na polskiej scenie, gdyż oto tydzień temu Norman McKinnel odesłał mi rps. Prosiłem Pinkera, żeby go włożył do szuflady na czas jakiś. Żałuję, że w naszej sprawie nic nie mam do powiedzenia.7 Serdeczne życzenia wszystkiego dobrego na te święta, na rok przyszły i jak najwięcej lat potem. Bien a vous J. Conrad 340. DO ANIELI ZAGÓRSKIEJ Oswalds, 14 12 [19]21 Moja Kochana Anielo, Z przyjemnością odczytałem Twój list, który otrzymałem przedwczoraj. Możesz sobie wyobrazić, jak bardzo się cieszę, że moja sztuka „Ci się spodobała. Zadowolony jestem, że sprawa tłumaczenia Almayera została już zdecydowana. Nie mam żadnych wątpliwości, że Twoje tłumaczenie jest doskonałe. J’ai beaucoup de confiance dans votre temperament et le tour particulier de votre esprit m’est infiniment sympatique1. Zawsze też czułem, że mnie dobrze rozumiesz. Najlepszym na to dowodem był Twój kochany list, który wysłałaś po przeczytaniu Notes on Life and Letters. Trudno mi wprost wyrazić, jak wielką sprawił mi on radość. Dotychczas, jeszcze nie podziękowaliśmy Ci za Twój portret. I oto widzisz, jacy to my jesteśmy naprawdę — wyzuci całkowicie z przyzwoitości! C’est un tres beau dessin — vision d’un artiste2, lecz podobieństwo nie jest uderzające. W mojej pamięci wyglądasz inaczej. Może po dłuższym wpatrywaniu się zrozumiałem lepiej, co Kamieński3 chciał wyrazić. Pozwól, że Cię ucałuję w oba policzki za ten, pomimo wszystko cenny prezent. Cieszę się bardzo, że spodobał Ci się p. Winawer. Nie byłem pewien, co wyniknie z Waszego spotkania. Obawiałem się, że może Ci się coś nie spodobać. Ludzie nie zawsze są podobni do swoich dzieł. Bardzo mi się podoba pomysł wspólnego tłumaczenia4. Proszę Cię, zechciej przypomnieć mnie p. Żeromskiemu oraz przekaż mu wyrazy mego najgłębszego poważania i szczerych uczuć. C’est un Maître5. Wrażenie, jakie wywarła na mnie jego indywidualność, pozostało niezatarte w mojej pamięci. Chwilami wydaje mi się, jakbym go jeszcze widział i słyszał. Przesyłam Ci nasze najlepsze życzenia na święta. Całym sercem Twój Konrad 341. DO FORDA MADOXA FORDA 15 grud. [19]21 Mój Drogi, Dzięki za list i załącznik. Powieść, którą teraz piszę (bardzo powoli), nie ma nic wspólnego z restauracją — ani niczym równie rozsądnym1. Czas — to stycz.–luty 1815, ale cała akcja rozgrywająca się w Genui i okolicach nie ma nic wspólnego z Francją, co najwyżej bardzo pośrednio. Kończy się wyjazdem Nap[oleona] z Elby. Nie ma mowy o sporze między nami. Nie dziwi, mnie, że stajesz się. Cincinnatusem2. Zawsze czułeś miłość do Matki Ziemi. Kiedy ujrzałem Cię po raz pierwszy, stałeś na swoim kartoflisku. Tempi passati! Twój J. Conrad 342. DO ANIELI ZAGÓRSKIEJ Oswalds, Bishopsbourne, Kent, 27 stycznia 1922 Kochana moja Anielko, Jeżeli nie pisałem, to dlatego, że przez mniej więcej cały miesiąc byłem w łóżku z influencą skomplikowaną przez podagrę. C’était charmant1. Dziś właśnie zeszedłem na dół, do mego gabinetu, gdzie wszystko wygląda tak jakoś obco i nieprzyjemnie. Dziękuję Ci za listy Twe; Vous m’avez réchauffé la coeur2; i dziękuję Ci, moja najmilsza, za wszystkie książki, którymi mnie obdarzyłaś a szczególnie za Fredrę, qui m’a donné un plaisir extreme a lire et a regarder les images3. Ty bardzo dobra dla mnie jesteś, moja Anielko, a ja Ci bardzo wdzięczny jestem, chociaż zachowuję się comme un brute4. Ale trzeba mi wybaczyć. Cały zeszły rok nie mogłem pracować na serio — ani nawet skupić myśli bez ogromnego wysiłku. To mię niepokoi i gryzie. Je ne suis pas trés heureux, ma chere5. Teraz jest tylko jedna kompletna edycja moich dzieł. Edition de luxe 750 w Anglii i 750 w Ameryce6. Wszystko było sprzedane, nim wydawnictwo się zaczęło. Koszt był 20 funtów sterl. za 18 tomów: Teraz widzę w rozmaitych katalogach, że trudno dostać nawet za 30 funtów. Autor miał sześć sets7 (18 tomów każdy). Z tych dwa zatrzymałem — jeden dla każdego z chłopców — a pozostałe cztery poszły na politesses8 dla rozmaitych osobistości, którym to się należało. Dlatego, moja kochana, nie mogłem Ci przesłać jednego z nich. C’etait tout simplement impossible9. Ale powiem Ci, że dziś rano podpisałem umowę na wydanie uniform edition, unlimited10, wszystkich dzieł moich pour le grand public11. A tę edycję prześlę Ci, skoro tylko zacznie wychodzić! Ale ta afera zajmie rok może. Voil?, dość na dziś. Zawsze Twój najwierniejszy Konrad 343. DO BRUNONA WINAWERA Oswalds, Bishopsbourne, Kent, 12 lutego 1922 Szanowny Panie, Dziękuję Panu za Jego bardzo interesujący list. Pański pomysł podzielenia na dwie części sceny z 4–ego aktu bardzo mi przypadł do gustu.1 Będę Panu niezmiernie wdzięczny za przekazanie pani Retingerowej2 moich najserdeczniejszych pozdrowień i ukłonów. Spotkała mnie bolesna strata, mój stary przyjaciel, J. B. Pinker, zmarł w Nowym Jorku pięć dni temu po bardzo krótkiej chorobie. Ogromnie to dla mnie bolesne. Nasza przyjaźń trwała 22 lata. Był ode mnie o 6 lat młodszy. Jestem porażony tym ciosem losu. Nie posuwa to naprzód naszych spraw. Miał się tam zająć wystawieniem komedii. Syn, wstępujący w ślady ojca, nie ma ani jego doświadczenia, ani wpływowej pozycji. Trudno. Zobaczymy. Proszę łaskawie przekazać wiadomości mojej kuzynce Anieli. Nie jestem w nastroju do korespondencji. Proszę mi wybaczyć ten krótki list. Szczerze oddany Jph Conrad Tekst wg kopii, sporządzonej przez Winawera, w bibliotece Yale University. Przekład z francuskiego. 344. DO KAROLI ZAGÓRSKIEJ Oswalds, 22 2 1922 Moja Kochana Karolo, Cały miesiąc przeleżałem w łóżku z influencą i podagrą — do dziś jeszcze nie czuję się dobrze. Tymczasem Jessie odczuwa podejrzane bóle w nodze i wydaje się, że nieunikniona będzie operacja. Jutro jedziemy na kilka dni do Londynu, aby Sir Robert Jones mógł ją zbadać i zadecydować. Dwa tygodnie temu umarł nagle w Nowym Jorku pan Pinker, mój agent i przyjaciel (czy znałaś go?). Tak też po dwudziestu latach spadły mi na głowę wszystkie moje sprawy. Syn p. P. będzie prowadził po ojcu biuro, ale to już nie to samo. Całujemy Cię serdecznie. Twój oddany Konrad P. S. Już od roku nie wiem, co to jest spokój wewnętrzny, i trudno mi pracować. Rozumiesz, co to dla mnie znaczy. Ostatnio czuję jakby lekkie odprężenie. Może to minie? Chłopcy mają się dobrze. Myśl o mnie. 345. DO BRUNONA WINAWERA 12 4 [19]22, Oswalds, Bishopsbourne, Kent Szanowny Panie, Przepraszam za zwłokę w odpowiedzi na list Pana z 14 marca. Byłem bardzo niezdrów. Bardzo mnie ten list zainteresował. Tout ce que Vous avez fait est bien fait1. Ale przyznam, że ciekawy jestem, jak to wszystko zrobionym było. Czyby Pan mógł mi przesłać egzemplarz (type script2) tekstu?3 Co do naszych spraw. Nie mogę dostać stanowczej odpowiedzi z Ameryki — zdaje mi się, że najlepiej by było dać naszego cierpliwego Hioba londyńskiej „Stage Society”.4 „The Stage Society” wystawia w sezonie londyńskim zawsze dwie lub trzy sztuki pour l’elite de I’intelligence et de la societé5. Dają trzy przedstawienia każdej. Nic nie płacą — ale to jest sposób dać się poznać, bo dyrektorzy teatrów uczęszczają na te przedstawienia. Ja nie jestem członkiem of The Stage Society, ale mam tam znajomych. Napisałem przedwczoraj do sekretarza. Boję się jednak, że ich programat na 1922 sezon jest ułożony. Zobaczymy. W każdym razie c’est une distinction6 być granym przez S. S., a może doprowadzić do kontraktu. Jest w Londynie teraz jeden Amerykanin (nazwiska nie przypominam), ajent kilku teatrów. Może da się z nim coś zrobić. Przepraszam za tę bazgraninę. Niech Pan będzie łaskaw powiedzieć pannie A. Zagórskiej, że Pan słyszał ode mnie i że wkrótce będę do niej pisać. Faites mes amitiés, je vous prie, a Żeromski, pour ąui j’ai une vraie affection.7 Tout a vous J. Conrad 346. DO ANIELI ZAGÓRSKIEJ Oswalds, 19 4 [19]22 Kochana moja Anielo, Natychmiast Ci odpisuję, choć myślę, że już otrzymałaś list Jessie. Dwa tygodnie przeleżałem w łóżku, a teraz powracam do pracy. Moja sytuacja materialna jest trochę nadwerężona. Pinker był optymistą. Przez dwa lata wydawałem za wiele i teraz trzeba będzie pokutować. Enfin. Nie miałem czym się cieszyć i dlatego nie pisałem. Odpowiedziałem jedynie na list p. Winawerowi prosząc go, by przekazał Ci wiadomości o mnie. Jessie, ogólnie biorąc, czuje się dobrze, choć ma ciągle bóle. Kuracja nie odniosła wielkiego skutku. Borys pracuje w Londynie, a Jan ma wakacje. Ściskamy Ciebie serdecznie. Wybacz mi, że nie pisuję do Ciebie częściej. Nie czuję się jeszcze całkiem dobrze i po pół dniu pracy jestem szalenie zmęczony! Zawsze Twój oddany Konrad 347. DO RICHARDA H. P. CURLE’A Oswalds, Bishopsbourne, Kent, 24 kwietnia 1922 Kochany Ryszardzie, Prosiłem Jessie, aby powiadomiła Cię o mojej głębokiej radości z powodu otrzymania przez Ciebie posady w „Daily Mail”. Jeśli zostanie Ci dość czasu na własną robotę, to uważam, że pensja, jak na początek, nie jest wcale zła. Życzę Ci wszelkiego możliwego powodzenia w pracy dziennikarskiej. Jestem niezmiernie ciekaw, na czym dokładnie będą polegały Twoje zajęcia i czy codzienne obowiązki przyniosą Ci wewnątrzne zadowolenie. Dziś rano otrzymałem artykuł dla „Blue Peter” 1. Sądzę, że dałem Ci już do zrozumienia, co na ten temat myślę. Zupełnie otwarcie wyraziłem swoje podstawowe zastrzeżenia co do charakteru, jaki chciałeś mu nadać. Ani przez chwilę nie oczekuję, że to, co teraz powiem, przekona Cię lub w jakimkolwiek stopniu wpłynie na Ciebie. W gruncie rzeczy nie chcę ani nie matm prawa uporczywie trzymać się własnego stanowiska. Wykażę Ci jedynie, że moje odczucia w tej sprawie są co najmniej równie uzasadnione jak Twoje. Dziwny to los, że na wszystko, co dla konkretnego artystycznego celu starałem się pozostawić nieokreślonym, sugestywnym, w cieniu pierwotnej inspiracji — że na wszystko to rzuca się światło i cała nieważkość tego (w zestawieniu z bogactwem — mówię to bez zarozumialstwa — moich koncepcji) zostaje komentowana przez byle durnia, budząc rozczarowanie przeciętnego czytelnika. Czyżby Ci nigdy nie przyszło do głowy, mój drogi, iż wiedziałem, co robię, zachowując w cieniu fakty z mego życia, a nawet z moich opowiadań? Jawność, mój Ryszardzie, zgubna jest dla uroku wszelkich utworów artystycznych, ograbia je bowiem z całej sugestywności i niszczy wszystkie złudzenia. Ty wydajesz się wierzyć w dosłowność, jawność, fakty, a także w ekspresję. A przecież nic nie jest bardziej oczywiste od faktu całkowitej nieważkości dobitnych wypowiedzi oraz ich zdolności do odciągania uwagi od rzeczy, które coś znaczą w dziedzinie sztuki. Obawiam się, że w tej materii nigdy się nie zgodzimy. Twoja pochwała mojej twórczości, połączona z przeprowadzaną przez Ciebie analizą jej źródeł (które, jak sam doskonale wiesz, nie są nimi wcale), brzmi przesadnie ze względu na sam kontrast. Nie wypowiadałbym się w ten sposób, gdybym nie przywiązywał wielkiego znaczenia do wszystkiego, co na mój temat piszesz, i nie wierzył w szeroki wpływ, jaki wywierasz. Nie będzie to miało nic wspólnego z krytyką literacką, jeśli Ci powiem, że dosłownie przeraził mnie dogmatyczny i oficjalny ton, jaki przyjąłeś w tym artykule. Ponieważ piszesz, że masz drugi egzemplarz, ośmielę się wprowadzić pewne poprawki, nie tyle w nadziei przekonania Cię, ile dla pokazania, co mam na myśli. Dodam jeszcze, mój drogi, że ogólnie wiadomo o łączącej nas bliskiej przyjaźni, że tekst brzmi autorytatywnie i że wielu cholernych durniów posądzi mnie o inicjatywę i zgodę na opublikowanie tych poglądów i faktów. Prawdę mówiąc, nie można by im nawet mieć za złe, gdyby myśleli i mówili, że sam widocznie chciałem, aby fakty te podane zostały do wiadomości. Wszystko to są moje osobiste odczucia. Nie powinny Cię dziwić, kiedy przypomnę, że w Młodości, gdzie Wschód i Zachód nie odgrywają żadnej roli, nie wymieniam w „upoetycznionym” opisie przeżyć nazwy portu. Cytowany przez Ciebie ustęp o Wschodzie, z którym styka się narrator, jest sam w sobie w porządku; z chwilą jednak kiedy powiązany zostaje z Muntok2, traci cały sens. Muntok to przeklęta dziura, bez plaży i całkowicie pozbawiona uroku — wcale nie harmonizuje z przytoczonym ustępem. Dlatego też ustęp ów, przygwożdżony do konkretnego miejsca, wydaje się pomniejszony — fałszywy. A przecież to prawda! Wszystko to są jednak odczucia osobiste. Sądzę również, że zbytnio zostało podkreślone wrażenie ponurości, opresji i tragizmu. Wiesz, mój drogi, że ucierpiałem dawniej na skutek takich sądów; teraz jednak, nawet w Ameryce, punkt widzenia uległ całkowitej zmianie; prawdę mówiąc sam nie wierzę, aby moje opowiadania były ponure lub nawet tragiczne, a na pewno nie są celowo pesymistyczne. W każdym razie taka reputacja, uzasadniona lub nie, odebrała mi ‘niezliczonych czytelników; żałuję, iż uznałeś za konieczne użyć ją za tło dla swego pochwalnego artykułu. Jeszcze jedna sugestia. Może mógłbyś trochę skrócić cytaty, które są oczywiście doskonale wybrane. Sądzę, że dla „Blue Peter” tekst byłby za długi; w Ameryce nie grałoby to oczywiście roli. Pisałem ostatnio do Eryka3, informując go przy końcu listu o Twojej posadzie i nadmieniając, że prześlesz mu zapewne artykuł o mnie, który chciałbyś, aby umieścił w St. Zj. Znów chorowałem, ale staram się trochę więcej bazgrać. Chciałem Cię prosić, byś rozważył sugerowane przeze mnie zmiany w I części swojego artykułu. Twoja myśl pozostanie nie zmieniona, a poprawki nie są same w sobie duże. Stanowczo sprzeciwiam się nazywaniu mnie „tragikiem”. To gorszące. Zawsze Twój J. Conrad Pozdrowienia od Jessie. Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece University of Indiana. 348. DO EDWARDA GARNETTA Oswalds, Bishopsbourne, Kent, 24 maja 1922 Drogi Edwardzie, Czuję do siebie obrzydzenie nie mogąc napisać własnoręcznie, ale muszę Ci podziękować za tom, który właśnie nadszedł1 — czyste światło przeszłości rzuca delikatne i miękkie promienie na pierwszorzędny system oświetlenia, z którego korzystamy obecnie. Moje myśli i odczucia bardziej się nadają na rozmowę ciepłą i wielobarwną niż na chłodny błękit taśmy maszynowej. Tyle tylko powiem, że zafascynowała mnie w pismach amerykańskich wnikliwość ujęcia całej sprawy oraz szczególne wczucie się w tych ludzi.2 Staram się dobrnąć do końca czegoś w rodzaju długiej noweli (pod tytułem Korsarz), aby skompletować w tym roku tom. Przez ostatnie osiemnaście miesięcy nie zrobiłem nic godnego uwagi, a do powieści3 nie zajrzałem od ubiegłego grudnia. Od ubiegłego grudnia wszakże chorowałem czterokrotnie i ani razu nie odzyskałem sił i energii do porania się z robotą. W zeszłym tygodniu jednak, pomimo unieruchomionej ręki, mogłem pracować z pewnym poczuciem panowania nad tematem. Musimy jednak koniecznie zorganizować wkrótce jakieś spotkanie, które powinno mieć miejsce tutaj, drogi Edwardzie, ponieważ skoro tylko wyjeżdżam z domu, natychmiast rozpadam się w kawałki, zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Stałem się zupełnym dzikusem (tyle, że nie biegam nago), i wrogo patrzę na całą ludzkość — mam na myśli ludzkość na ulicach: zupełnie jak wojownik Masai przechadzający się po buszu. Co do parodniowego spotkania, dam Ci znać, kiedy tylko Korsarz przestanie grasować po morzach — i pójdzie do licha. Nie masz pojęcia, jak on i cała zgraja innych zwariowanych typów, które siedzą mi na głowie, działają mi na nerwy. Nigdym czegoś podobnego nie przeżywał. Bywałem nieskończenie przygnębiony robotą, ale nigdy nie zdarzyło mi się być tak wytrąconym z równowagi tym, co muszę robić. Zmartwiliśmy się, że Twoja Żona miała tak ciężki okres. Przekaż Jej nasze pozdrowienia i wyrazy współczucia. Zawsze Twój J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece University of Indiana. 349. DO BRUNONA WINAWERA Oswalds, Bishopsbourne, Kent, 19 lipca 1922 Kochany Panie, Dyktuję te parę słów, aby Panu jak najserdeczniej podziękować za Jego listy, a przede wszystkim za krótkie opowiadanie1; przeczytałem je z wielkim zachwytem, zrozumieniem dla każdego szczegółu i z ogromną sympatią dla umysłu, który to stworzył, oraz dla talentu literackiego, który kierował piórem. Przez ostatnie parę tygodni kończyłem powieść2 i byłem zbyt zajęty, by do kogokolwiek pisać. Musi mi Pan zatem wybaczyć długie milczenie. W tej chwili otrzymałem Pański list z wiadomością, że T[ajny] a[gent] wystawiony będzie w Warszawie3. Ogromnie się ucieszyłem. Mam nadzieję, że kochany Pan wie, iż cała moja część honorarium należy do panny Anieli Zagórskiej, której przekazałem formalnie prawa do moich utworów w Polsce i w Rosji. Muszę teraz kończyć, ponieważ poprawiam właśnie rps powieści przed wysłaniem go do Ameryki, a czasu na to mam bardzo mało. J. Conrad Tekst wg kopii, sporządzonej przez Winawera, w bibliotece Yale University. Przekład z angielskiego. 350. DO FERNANDA DIVOIRE 25 września 1922, Oswalds Szanowny Panie, Nie. Numeru „Mercure” zawierającego zaszyfrowany dokument, o którym Pan wspomina, nie widziałem1. Nigdy się nie interesowałem kontrowersją na temat Bacona; bo cóż to może nas obchodzić, kto napisał dzieła Szekspira? Znałem kiedyś pewnego pustelnika (żył w szałasie z desek, w małym lasku), który koniecznie chciał, by autorem dzieł Szekspira była jakaś istota nadprzyrodzona, której imienia nie pamiętam. Ponieważ sprawiał wrażenie, że mu bardzo na tej teorii zależało, powiedziałem mu, że chciałbym, by tak było, ale że w gruncie rzeczy jest mi to zupełnie obojętne. Kiedy to usłyszał, oświadczył, że jestem głupcem. I taki był koniec naszej znajomości. Ponieważ bolesne byłoby dla mnie zostać uznanym za głupca przez pewną ilość czytelników „Intransigeant”, byłbym wdzięczny, gdyby Pan raczył uznać moją wypowiedź za poufną. Z poważaniem J. Conrad 351. DO BERTRANDA RUSSELLA Oswalds, 23 paźdz. 1922 Kochany Panie, Pańska książka1 nadeszła podczas naszej parodniowej nieobecności. Les conoenances wymagały zapewne natychmiastowego potwierdzenia odbioru, wolałem jednak napisać list po jej przeczytaniu. Niestety, spadła na mnie pewna bardzo nieprzyjemna sprawa2, pochłaniająca całą energię umysłową przez dwa tygodnie. Nie próbowałem nawet otworzyć Pana książki przed ustaniem wszystkich kłopotów i całego zamieszania i czekałem, aż będę mógł poświęcić jej dwa dni. Zawsze lubiłem Chińczyków, nawet tych, którzy usiłowali zabić mnie (i parę innych osób) na podwórzu prywatnego domu w Chantabun, nawet (choć już nie tak bardzo) faceta, który pewnej nocy w Bangkoku okradł mnie ze wszystkich pieniędzy, ale nim znikł w czeluściach Syjamu, wyszczotkował i starannie poukładał moje ubranie, przygotowując je na rano. Ja również doznałem wielu uprzejmości ze strony rozmaitych Chińczyków. Wliczając jeszcze wieczór, jaki spędziłem na rozmowie z sekretarzem Jego Ekscelencji Tsenga3 na werandzie hotelu, oraz pobieżną znajomość poematu The Heathen Chinee4 — oto wszystko, co wiem o Chińczykach. Po zapoznaniu się wszakże z Pana niezwykle interesującymi poglądami na problem chiński zacząłem ponuro patrzeć na przyszłość tego kraju. Nie zauważyć słuszności Pańskich wniosków może tylko człowiek, który zauważyć jej nie chce. Mrozem przejmują one serce, zwłaszcza gdy mowa o wpływie amerykańskim. Byłby to straszny los dla Chin lub dla jakiegokolwiek innego kraju. Tym silniej przejmuję się Pańską książką, że jedyny promień nadziei, jaki Pan dopuszcza, to nadejście międzynarodowego socjalizmu — a tego typu rzeczy nie mogę przypisać żadnego określonego sensu. Nigdy, w żadnej książce ani wypowiedzi, nie natrafiłem na nic dostatecznie przekonującego, co choć przez chwilę naruszyłoby moje głęboko zakorzenione przeświadczenie o fatalizmie, który rządzi ludzkim światem. W gruncie rzeczy to przecież tylko system, niezbyt zawiły i niezbyt wiarogodny. Jako zwykłe marzenie nie jest wysokiej jakości i dziwnie przypomina sen głodnego człowieka o wspaniałej uczcie, strzeżonej przez tłum woźnych w kapeluszach na bakier. Wiem jednak, że nie oczekuje Pan ode mnie uwierzenia w byle jaki system. Jedynym ratunkiem dla Chińczyków i dla nas byłaby zmiana w sercach, ale patrząc na historię ostatnich 2000 lat nie widzi się powodów, które pozwalałyby spodziewać się takiej przemiany, nawet teraz, kiedy człowiek zabrał się do latania — niewątpliwie wielkie „podniesienie się”, ale zmiana mała. Człowiek nie lata jak orzeł — lata jak chrząszcz. A zauważył Pan zapewne, jak brzydki, śmieszny i bezsensowny jest lot chrząszcza. Rozdział o charakterze Chińczyków jest tak doskonały, jak należało tego po Panu oczekiwać. Być może nie jest kompletny, nie wiem. Taki, jakim jest jednak — zarazem lekki i głęboki w ujęciu — wydaje się bezbłędny. Przyjmuję go bez oporów, ponieważ wierzę, że uprzejmość może iść w parze z barbarzyństwem, litość współżyć ze skrajnym zezwierzęceniem, a zasadnicza uczciwość może kryć się pod najoczywistszym zepsuciem. W tej ostatniej materii chciałbym dodać do Pańskich rozważań, że nie powinniśmy przywiązywać zbytniej wagi do tej cechy charakteru Chińczyków — po prostu dlatego, że n i e jest to cechą charakteru. W każdym razie nie w większym stopniu niż u innych ras ludzkich. Przekupstwo chińskie jest, jak podejrzewam, instytucjonalne: jest po prostu sposobem płacenia pensji. Oczywiście, był on bardzo niebezpieczny. Pod tym względem rozporządzenia cesarskie, zalecające uczciwość, nie zdołały wpłynąć na funkcjonariuszy rządowych. W istocie jednak Chińczycy są tworami rozporządzeń i jestem skłonny twierdzić, że w każdej innej dziedzinie cechuje ich skrupulatna uczciwość, Inna sugestia Pana przeraża mnie i wywołuje jeszcze większe współczucie dla Chińczyków niż możliwość amerykanizacji ich kraju. Jest to projekt pewnego rodzaju rady wybranych, surowo zdyscyplinowanego związku, podejmującego decyzje etc., etc. (s. 244). Jeśli nie można polegać na konstytucji otwarcie ogłoszonej i mającej przynajmniej pewne szanse, że będzie zrozumiana przez lud — to jakim zaufaniem można darzyć samozwańczą i zapewne tajną organizację (z natury rzeczy musi ona stać ponad prawem), która ma chwalić lub potępiać jednostki lub instytucje? Ponieważ nie do pomyślenia jest, aby miał Pan być niewolnikiem formuł lub ofiarą samooszukiwania, mogę tylko bardzo nieśmiało zaprotestować przeciwko pomysłowi, który par la force des choses5 i z samej swojej genezy prowadzić musi do utworzenia nie czego innego, jak tylko stowarzyszenia zarozumialców najniebezpieczniejszego gatunku. Na całym świecie nie znajdzie się dość honoru, cnót i altruizmu, aby uczynić taką radę czymkolwiek innym, niż największą groźbą dla wszelkiego rodzaju moralnej, umysłowej i politycznej niezależności, Stałaby się ona siedliskiem donosicielstwa, intryg i zazdrości najpodlejszego rodzaju. Ani wolności myśli, ani pokój serca, ani geniusz, ani cnota, ani jakikolwiek indywidualny gest wzniesienia głowy ponad służalcze masy nie byłyby bezpieczne pod władzą takiej rady — przy nieuniknionej demoralizacji jej organów wykonawczych. Domyślam się bowiem, że przewiduje Pan posiadanie przez ową radę władzy oraz ludzi, którzy ją wykonują — w przeciwnym razie bowiem stałoby się równie nieważne, jak gdyby składała się z aniołów, których dziesięć tysięcy może zmieścić się na główce od szpilki. Ja jednak nie miałbym zaufania do tego rodzaju stowarzyszenia, nawet gdyby składało się z aniołów. Więcej nawet! Nie ufałbym temu stowarzyszeniu, drogi Przyjacielu (zwracam się tu do Pana stylem Armii Zbawienia), nawet gdyby sam Bertrand Russell po 40 dniach medytacji i postu podjął się wyboru członków. To powiedziawszy, mogę już odzyskać zwykły spokój; nie potrafiłbym bowiem wyrazić w ostrzejszy sposób głębokiej antypatii i nieufności, z jaką odnoszę się do takiego właśnie sposobu zbawiania Chin. W dzisiejszym „Timesie” zauważyłem (list ten zacząłem wczoraj) artykuł wstępny na temat Pańskiego „problemu chińskiego”, który, mam nadzieję, zadowoli Pana i podtrzyma Go na duchu w obliczu mego barbarzyńskiego ataku. Zamierzałem uczynić ten atak śmiertelnym: Widzę jednak, że z uwagi na mój wiek i niedołęstwo, ani na chwilę nie był Pan zmuszony uciekać z kraju lub prosić policji o opiekę. Ucieszy się Pan zapewne słysząc, że moje ciało dręczy okropny kaszel, a przedsiębiorczy duch nieodwracalnie poskromiony jest niewytłumaczalnym przygnębieniem. Tak więc porażeni zostali bezbożnicy, a rzeczy, które „przechodzą wszelkie zrozumienie” — wyjaśnione… Ale nie będę Pana raczył rozważaniami na temat własnej depresji. Ta droga prowadzi do szaleństwa. Pańska kartka — prawdziwie po chrześcijańsku łagodna — właśnie do mnie dotarła. Podziwiam Pana zdolność przebaczania grzesznikom i grzeję się w cieple Jego życzliwości. Protestuję natomiast przeciwko Pana łatwowierności w stosunku do artykułów prasowych6. Nie wiedziałem, że miałem zostać w mieście, aby uczęszczać na próby. Któraż to szmata wpadła na ten pomysł? Istotnie, pojawiłem się ostatniej środy na 4 godziny i 20 min.; myślę, że w tym tygodniu będę musiał złożyć w teatrze jeszcze jedną wizytę (cała ta historia jest jak absurdalny sen). Nie wątpi Pan chyba, mon compere, że naprawdę chcę zobaczyć to dziecko, którego pojawienie się spowodowało nawiązanie naszych bliskich stosunków7. Wzdragam się jednak na myśl o nocowaniu w mieście. Właściwie boję się tego. To nie żarty. Nie jest to’ też fakt, o którym bym trąbił dokoła. Z tej smutnej prawdy zwierzam się tylko Panu. Ten stan jednak nie może trwać wiecznie i wkrótce wybiorę się, aby w ustalonym dniu wszystkich Państwa odwiedzić. Tymczasem przesyłam pozdrowienia dla syna — wyłączne i specjalne. Proszę łaskawie przekazać Żonie moje ukłony, jak tego uprzejmość wymaga, a moje szczere uczucia nakazują — przypominam się również życzliwe) pamięci ma tres honorée Commére8. Niech Pan zechce nadal cierpliwie wybaczać winy mało znaczącej i niegodnej istocie, która ośmiela się podpisać zawsze oddany Joseph Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w posiadaniu adresata. 352. DO HENRY’EGO A. JONESA Oswalds, 7 ii [19]22 Szanowny i drogi Panie, Jak Pan widzi, jedną z moich niewielu cnót jest cnota posłuszeństwa. Niezmiernie pocieszyły mnie Pańskie słowa uznania, tam gdzie w ogóle mogła być mowa o uznaniu. Miałem oczywiście takie chwile, kiedy sztuka1 wydawała mi się skazana na niepowodzenie — nawet przed premierą, na temat której otrzymałem sprawozdanie od żony, będącej jednakowoż dobrej myśli. Nawet jednak sztuka napisana przez anioła nie mogłaby wytrzymać naporu jednogłośnej prasy. Przestraszyliby się nawet najpobożniejsi. Jest coś, co wzbudza grozę w jednobrzmiącym wrogim okrzyku, wydobywającym się unisono z wielu gardeł. Niech „to więc będzie La mort sans phrases2. Powinienem był raczej użyć słowa potępiający, niż wrogi, ponieważ wrogości oczywiście nie było. Raczej przeciwnie. Czułem to wyraźnie, kiedy grzebałem się w wycinkach — po raz pierwszy od wielu lat. Prawdziwie przykra w tej całej historii jest natomiast myśl o zmarnowaniu lojalnej pracy kobiet i mężczyzn oddanych teatrowi, dla których powodzenie tej sztuki znaczyłoby bez porównania więcej niż dla mnie samego. Voila. Zaczyna się myśleć dopiero, kiedy już jest za późno — a potem przychodzą wyrzuty sumienia, zjawisko o tyle przyzwoite, że mniej wygodne niż gruboskórność, ale pozbawione większego znaczenia. Nie przechwalam się; mówię o tym w duchu pokuty, dla dobra własnej duszy. Coś w rodzaju confession apres la mort3. Ta sytuacja, choć brzemienna w ponurą ironię, nie mogłaby być ukazana na scenie. Nikt by jej nie zrozumiał i położyłaby sztukę. Bardzo miło z Pańskiej strony, że zaprosił mnie Pan na kolację. Nie czuję się w tej chwili dobrze i, podobnie jak Verloc, „chcę, by się mną opiekowano”. Nie ma to żadnego związku z ponurą sytuacją. Czułem się kiepsko, jeszcze zanim sztuka została przyjęta. Pozwolę sobie do Pana napisać, skoro tylko będę na siłach wyjechać. Mam nadzieję, że pani Thorne4 będzie mogła nam towarzyszyć. Obawiam się, że w piątek była wstrząśnięta i zgorszona moimi manierami i wypowiedziami dalekimi od pogodnej uprzejmości, cechującej un vrai homme du monde5 oraz, o dziwo, twarze fryzjerskich manekinów. Może dlatego, że i jedni, i drugie nie znają wyrzutów sumienia. Przepraszam ją uniżenie, załączając pokutne pozdrowienia. Pozostaję, drogi Panie, wdzięczny i szczerze oddany Joseph Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Duke University. 353. DO ANIELI ZAGÓRSKIEJ Oswalds, 8 U [19] 22 Kochana moja Anielo, Wybacz mi, że list ten będę dyktował, ale ręka mnie boli, a Ty angielski znasz doskonale. Wróciłem z Londynu bardzo zmęczony i łatwiej mi będzie podyktować.1 Jak już wiesz z telegramu, który Ci dzisiaj wysyłam, pomimo udanej premiery sztuka została źle przyjęta2. Prawie cała prasa zamieściła niepochlebne opinie z powodu wadliwego wystawienia i braku spoistego efektu. Wszystko to w przyjaznej i grzecznej formie. Trudno mi przewidzieć, w jakim stopniu wpłynie to na wystawienie sztuki w Warszawie3. Nie zdziwiłbym się, gdyby w ogóle nie doszło do skutku. Byłoby mi bardzo przykro, ale mógłbym to zrozumieć. Proszę Cię, powiedz p. Winawerowi, że moje niepowodzenie niewątpliwie będzie miało ujemny wpływ na losy jego sztuki. Przez ostatnie trzy tygodnie The Dramatic Society rozważało możliwość jej wystawienia, ale obecnie szanse są bardzo nikłe. Bardzo mi przykro. Liczyłem, że nawet połowiczne powodzenie Agenta pomogłoby w umieszczeniu Księgi Hioba. Proszę Cię, moja droga, napisz mi choć parę słów o wszystkim. Na prośbę Karoli posyłam Ci egzemplarz Zwycięstwa. Jessie4 i chłopcy przesyłają Wam obu najserdeczniejsze ucałowania. Zawsze Twój oddany Konrad 354. DO BRUNONA WINAWERA Oswalds, Bishopsbourne, Kent, 23 list. 1922 Kochany Panie, Przepraszam, że po angielsku, ale ręka mnie boli, więc muszę dyktować — a po polsku trzeba by było litera po literze.1 Bardzo dziękuję za Pański list, otrzymany trzy dni temu, i za wycinek z gazety, który nadszedł dzisiejszą pocztą. Każda porażka jest niemiła, ale ta zbytnio mnie nie dotknęła i myślę o niej jedynie jako o ciekawym i — jak dla mnie — nowym doświadczeniu2. Dodam również, że przewidywałem, iż tak się stanie — nie tylko ze względu na wady samej sztuki i trudności w jej wystawieniu. Czytając wycinki z gazet miałem wrażenie, że znalazłem się wśród papug w klatce. Te same tony, słowa i hałasy. Mnie osobiście potraktowano z wielkim uszanowaniem; szkoda, że nie okazano go w trochę większym stopniu samej sztuce. Nawet gdyby była przestępstwem kryminalnym, nie mogłaby być surowiej potępiona. Od pierwszej chwili jednak znalazło się parę godnych uwagi wyjątków, potem zaś wyłoniła się pewna polemika na temat metod działania krytyków dramatycznych. Teraz jest już po wszystkim. Nie będę tu wnikał w sprawę wystawienia sztuki — spojrzę na nią jedynie z praktycznego punktu widzenia. Sztuka wystawiona była w trzech aktach, z których akt w salonie stał się trzecią sceną aktu drugiego, a akt czwarty nazwany został trzecim. Dzięki temu całość stała się niewątpliwie lepiej wyważona kompozycyjnie. Porobiłem poważne cięcia (po premierze) w scenie I (z Profesorem) i w scenie II (Insp. Heat); co do ostatniej, robiłem to bardzo ochoczo, ponieważ obie role były tak źle obsadzone, że im mniej mieli aktorzy do grania i mówienia, tym lepiej, myślałem, dla całości sztuki. Prawdę mówiąc, chciałem dokonać tych cięć podczas prób, ale nie dano mi wówczas swobody działania. Ogólnie jednak rzecz biorąc, chciałbym Panu wyjaśnić, że praktycznie nie miałem nic wspólnego z wystawieniem. Nie byłem ani na premierze, ani na żadnym z dziesięciu przedstawień. Nie mogę służyć żadnymi uwagami ani sugestiami na temat wystawienia sztuki w Warszawie. Wszystko to będzie musiało wyjść od Pana; mam zaś całkowitą pewność, że zrobi pan, co tylko możliwe, by uczynić sztukę scenicznie do przyjęcia. Apelowanie do publiczności jest tym samym co apelowanie do bogów olimpijskich — humory są niepewne, a gusty kapryśne. Ogromnie mnie zainteresowały zapowiedzi teatralne i program Teatru Polskiego. Z wielką przyjemnością przeczytałem Pański artykulik o staniu w kolejkach jako funkcji społecznej, o zmienności gustów, wychowywaniu nouveau riche’ów i innych sprawach społecznych. Serdeczne pozdrowienia i uścisk ręki. Jph Conrad Tekst wg kopii Winawera w bibliotece Yale University. 355. DO ANIELI ZAGÓRSKIEJ 24 Nov. [19]22, Oswalds, Bishopsbourne, Kent Moja droga Anielo, Przesyłam Ci fotografię, którą będziesz mogła użyć dla wydania tłumaczeń. Bardzo żałuję, że miałaś z nim wszystkie te ambarasy, omal przykrości; ale cieszy mię wiadomość, że wydawnictwo już ułożone i że wkrótce się zacznie. Od czasu naszego powrotu z Londynu 3 tygodnie temu czuję się cokolwiek lepiej. Jessie także, choć od czasu do czasu wznawia ten ból w nodze, który ja odczuwam może więcej niż ona. Chciałbym, żeby po tylu latach ona już nie cierpiała. La controverse1 w dziennikach o losie Taj. Ajenta już ustała. Zobaczymy, co Warszawa powie. Pan W[inawer] pisał mi, że la premi?re będzie w końcu marca. Żałuję, że mi nie udaje się nic z jego sztuką zrobić tutaj. Już zaczynam tracić nadzieję. Najlepsza moja! Dziękuję Ci za Pożogę3. C’est tres, tres bien?3 Chwyta i zajmuje tak treścią, jak i pisaniem. A jako dokument to także ma wielką wartość— bo autorka umie patrzyć się i ma duszę grandement humaine4. Już nie mówiąc o stylu, w którym się odbija cała jej szczerość i odwaga, toute la tonalité du récit me charme far la note de simple dignité qui est admirablement soutenue5. Jessie przesyła Ci uścisk. Zawsze Twój kochający Konrad 356. DO JOHNA C. SQUIRE’A Oswalds, 30 list. 1922 Drogi Panie, Nie lubię podpisywać zbiorowych wyrazów uznania, choć przyznaję, że tekst p. Pearsalla Smitha1 jest bardzo udany. O Marcelu Prouście usłyszałem po raz pierwszy w 1913 lub 1914 i ogromnie go cenię, ale nie za odtworzenie życia Paryża lub prowincji francuskiej, co już inni doskonale zrobili przed nim, czyniąc twórczość Marcela Prousta w pewnym sensie bardziej dla nas tutaj zrozumiałą; ani też za odtworzenie swojej własnej przeszłości, ponieważ nasza przeszłość jest całkiem odmienna i odmiennieśmy ją odczuwali. Ceniłbym go raczej za odsłonięcie przed nami takiej przeszłości, jaka nie była niczyim udziałem, i wniesienie tym samym czegoś pamiętnego do wspólnoty ludzkich doświadczeń. Mój podziw dla twórczości M. Prousta wzbudza fakt, że jest to wielka sztuka oparta na analizie. Cała jego wielkość na tym polega. Pod tym względem jest jedyny w swoim rodzaju i zasłużył na trwałą pozycję jako prozaik (wyrażę to po francusku, jako że w tym języku wszyscyśmy go czytali), qui a pousé la force de l’analyse jusqu’au point ou elle devient créatrice2. Zdanie to wydaje się tak absurdalne i niewiarygodne jak twierdzenie, jakie własności posiadać musi eter, aby znaczna część nauk przyrodniczych stała się teoretycznie zrozumiała. Niewiele wiem o eterze, ale moje zdanie o Prouście wyraża oczywisty fakt. Wszystkie postacie stworzone zostały dzięki potędze analizy najbardziej szczegółowej, wnikliwej i, powiedziałbym, natchnionej. Jeśli na przykład jego Françoise (oddana służąca w mieszczańskiej rodzinie, typ wielokrotnie już poprzednio doskonale odtworzony) nie żyje wyłącznie i jedynie dzięki potędze analizy, skłonny jestem, używając słów innego tworu — Falstaffia, „pozwolić, aby wyjęto mi mózg, posmarowano masłem i dano psu jako podarunek noworoczny”.3 Pan P. S. mówi o pięknie tej twórczości. Jest ono niewątpliwe. Cudowną natomiast rzeczą jest fakt, że Proust osiągnął to piękno: par un procédé tout–?–fait étranger a toute espéce de poetique. Dans cette prose, si pleine de vie, il n’y a ni reve, ni emotion, ni ironie, ni chaleur de conviction, ni meme un rythme marqué4 — aby urzec naszą wyobraźnię. A przecież żyje ono w swej pozaczasowej, nieomal potwornej wielkości. Nie sądzę, by w całej literaturze twórczej można było znaleźć inny przykład podobnej potęgi analizy; i mogę bezpiecznie powiedzieć, że nigdy się takowy nie pojawi.5 Piszę to wszystko, ponieważ spytał mnie Pan, w pewnym sensie, co sądzę o M. P. Sam więc sobie ma Pan do zawdzięczenia ten wybuch. Wiem jednak, że nie będzie mi Pan miał za złe, że Mu zająłem czas. Owego dnia u Hudsona nie mogłem zostać ani chwili dłużej. I tak byłem już spóźniony na umówione i dość ważne — dla mnie — spotkanie. W przeciwnym razie nie byłbym wyszedł bez zamienienia z Panem choćby paru słów powitania. Mam nadzieję, że zostało mi to wybaczone. Pozostaję z wyrazami głębokiego szacunku Joseph Conrad P. S. Podpisany egzemplarz wypowiedzi wysłałem bezpośrednio do p. Pearsalla Smitha. Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece University of Indiana. 357. DO FRANKA N. DOUBLEDAYA Oswalds, Bishopsbourne, Kent, 8 grud. 1922 Drogi Panie, Rozmawiałem wczoraj z p. J. M. Dentem1. Był bardzo pomocny i przyjacielski w radach na temat pokonywania trudności stawianych przez p. Fishera Unwina, którego stanowisko jest, jak myślę, bardziej bezkompromisowe, niż to usprawiedliwiają okoliczności. Nie wchodzę tutaj w jego motywy. Problem polega na tym, w jaki sposób stawić czoło trudnościom, możliwie najnieustępliwiej; w związku z tym mógłby drogi Pan wyświadczyć mi wielką przysługę wpływając na właścicieli „Pictorial Review”2, by zmienili swój plan odcinków w taki sposób, aby umożliwić wydanie książkowe Korsarza na jesieni przyszłego roku (1923). Gdyby się nam to bowiem udało załatwić, moglibyśmy nie zwracać uwagi na wszystkie groźby, które p. Fisher Unwin uznaje za stosowne wysuwać, odzyskalibyśmy całkowitą swobodę działania, zapewnilibyśmy sobie cały rok na rozchodzenie się Korsarza w wydaniu książkowym i mielibyśmy czas na ukazanie się Oczekiwania najpierw w odcinkach, a potem w formie książkowej na jesieni 1924. To jest wszystko, czego chcemy; nie myślę” też, by były to żądania wygórowane. Sedno sprawy polega jednak na wydaniu Korsarza w odcinkach, a wiem, że Pańskie zdanie mogłoby zaważyć decydująco na zmianie proponowanych dat — jeśli jest ona w ogóle wykonalna. Dlatego też jestem Panu niezmiernie wdzięczny za propozycję w tej sprawie. Wzruszyła mnie Pańska gotowość do udzielenia pomocy w trudnej sytuacji. W istocie, przyjaźń nie jest dla Pana pustym słowem i proszę mi wierzyć, że głęboko to oceniam. Oczywiście nie jest drobnostką poproszenie wydawnictwa tego kalibru o zmianę warunków ustalonych kontraktem, i w dodatku dla autora, z którym nic ich nie łączy. Pozycję moją wzmacnia jedynie to, że jestem jednym z autorów p. Doubledaya oraz jego osobistym przyjacielem. Przychodzi mi jednak na myśl, że okoliczności mogą stanąć na przeszkodzie. Nie wiem, jakie są obyczaje „Pictorial Review”: czy rozpoczyna się serię na końcu, czy na początku roku. Jeśliby rozpoczęli przed zapoznaniem się z popartą przez Pana propozycją, mogą już nie być w stanie wziąć jej pod uwagę. Według mojego obliczenia słów K[orsarz] zająłby sześć miesięcy. W gruncie rzeczy kryje się za tym coś więcej. Powiem Panu w zaufaniu, że grupa wpływowych osób oraz dobrzy moi przyjaciele w rozmaitych krajach Europy dokładają wszelkich starań, by w najbliższej przyszłości wysunąć moją kandydaturę do nagrody Nobla3. Sądzą oni, że ukazanie się w 1923 r. mojego utworu, jak Korsarz, miałoby wielkie znaczenie dla powodzenia ich prób. Byłem wczoraj na obiedzie z Galsworthy’m i powiedziałem mu o Pańskim łaskawym zaproszeniu do Ameryki do Pana i na odczyty o mniej lub bardziej osobistym charakterze. G. bardzo się ten pomysł spodobał. Był już w Ameryce niejednokrotnie i wydaje się dość dobrze orientować w sytuacji. Wysunął pomysł, że chyba dobrze by było, gdybym wylądował w Halifax, a stamtąd pojechał pociągiem do Nowego Jorku, aby uniknąć zbytniego rozgłosu. Oprócz tego mówił (sądzę, że podczas swoich wizyt w Ameryce dobrze się zapoznał z publicznością), że odczyty mogą być takie, jakie wygłasza się w domach prywatnych, i że podobne organizowano tutaj dla pewnych osobistości z kontynentu, wybitnych muzyków lub pisarzy. Bardzo niedawno wystąpiło dwu moich przyjaciół: Ravel, kompozytor, dyrygował jednym z własnych utworów w pewnym domu prywatnym, a Paul Valery, pierwszy poeta francuski (myślę, że mogę go tak określić), wygłosił krótki odczyt w domu Lady Colefax4; obaj byli bardzo zadowoleni. Lady Colefax rozesłała zaproszenia i o ile wiem, goście mieli płacić po suwerenie. Załączam kartkę z zaproszeniem, by wyjaśnić, co mam na myśli. W moim wypadku cena została skreślona, ponieważ nie oczekiwano ode mnie zapłaty. Mój młody przyjaciel, pianista amerykański, Powell, grywał na tej samej zasadzie po domach prywatnych, u Lady Beresford oraz w innych salonach. G. uważa, że są w Ameryce damy z towarzystwa, które chętnie by na taki cel wypożyczyły swoje domy, gdyby ktoś o odpowiedniej pozycji umiejętnie do nich podszedł — nie wątpię, że gdyby Pan zdecydował się mną zająć, nie byłoby trudności. Wspominam o tym wszystkim, ponieważ wydaje się to być zgodne z Pańskim wyobrażeniem o rodzaju publiczności, jaka może zainteresować się moją twórczością. W związku z tym dodam, że jeśli się Pan odnosi pozytywnie do projektu specjalnego wydania w 250 egzemplarzach, które ukazałyby się w tym samym czasie co pierwsze wydanie do normalnej rozprzedaży — gotów je będę oczywiście ponumerować i popodpisywać te, które mi Pan w tym celu nadeśle. Uprzejmie proszę przekazać moje ukłony Paniom w rodzinie i podziękować za czarujące przyjęcie, które były łaskawe dla mnie urządzić. Serdeczne pozdrowienia dla p. Nelsona. Pozostaję, szanowny Panie, z wyrazami głębokiego szacunku i przyjaźni. Szczerze oddany Joseph Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Princeton University. 358. DO GEORGKA T. KEATINGA Oswalds, 14 grudnia 1922 Szanowny i drogi Panie, Przesyłamy jak najgorętsze i najserdeczniejsze życzenia zdrowia, powodzenia i wszystkiego najlepszego dla obojga Państwa i całej Ich rodziny z okazji Świąt i Nowego Roku. Oby ich było wiele! Dziękuję Panu za Jego przyjacielski i ciekawy list. Bardzo Pan jest dobry, poświęcając mi tyle swego czasu i myśli. Pańskie uznanie dla mojej pracy i zainteresowanie, jakim Pan ją darzy, są dla mnie niezmiernie cenne. Chciałbym być lepszym korespondentem, zarówno pod względem ilości, jak i treści, wówczas bowiem potrafiłbym może przekonać Pana o swojej wdzięczności. Przy wyrażaniu jednak prawd tego rodzaju słowa mnie zwykle zawodzą. Moją specjalnością bowiem jest preparowanie artystycznych kłamstw, jak o tym świadczą dwadzieścia cztery tomy czystych zmyśleń. Ponieważ jednak wydaje się, że Panu i paru innym osobom, na których mi zależy, książki te podobają się — zamierzam jeszcze przez pewien czas iść tą nikczemną drogą. Energia Menckena jest zdumiewająca. Przypomina prąd elektryczny. We wszystkim, co pisze, trzaskają błękitne iskry podobne do tych, które, widziane w elektrowni między obracającymi się wielkimi blokami metalu, robią wrażenie wielkiej, ukrytej potęgi. Takiej właśnie, jaką ma Mencken. Potęgi dynamicznej. Człowieka, który go zainteresuje, porywa i przerabia na coś, z czego (jak w moim wypadku) jest zadowolony — na moje szczęście, bo gdybym go nie zadowolił, to rozszarpałby mnie w kawałki. A tak wychwala mnie pod niebiosa1. Kręci mi się od tego w głowie. Któż by się jednak mógł oprzeć takiej wspaniałomyślności, żywiołowej serdeczności i bystrej inteligencji? Zdumiewa mnie jednak fakt, że osobowość zdolna do tak szczerych uczuć i niezależnych sądów może się od czasu do czasu zniżać do poziomu zwykłej papuziej paplaniny; mam tu, na myśli ustawiczne czepianie się mojej słowiańskości2. Ciekaw jestem, co on przez ten termin rozumie? Czy ma na myśli prymitywne natury, ukształtowane przez bizantyjską, teologiczną koncepcję życia w połączeniu z pewną tendencją do perwersyjnego mistycyzmu? To nie może się z pewnością do mnie od418 nosić. Rasowo przynależę do grupy, która historycznie rzecz biorąc ma własną przeszłość polityczną i zachodniorzymską kulturę czerpaną najpierw z Włoch, a potem z Francji; temperament raczej południowy; to placówka Zachodu o tradycjach rzymskich, umiejscowiona między słowiańsko–tatarskim barbarzyństwem bizantyjskim z jednej strony, a plemionami germańskimi — z drugiej. Stawiała ona zawsze desperacki opór obustronnym wpływom i do dzisiejszego dnia pozostała wierna samej sobie. Wyruszyłem w świat, do Francji i Anglii, nie mając jeszcze siedemnastu lat i w żadnym z tych krajów ani przez chwilę nie czułem się obco wobec idei, uczuć lub instytucji. Jeśli chodzi mu o to, że jestem pod wpływem tak zwanej literatury słowiańskiej, to myli się całkowicie. Podejrzewam, że ma na myśli literaturę rosyjską; w rzeczywistości jednak nigdy nie znałem rosyjskiego. Te parę powieści, które czytałem — czytałem w przekładach. Zawarty tam sposób myślenia i emocjonalizm napawały mnie zawsze odrazą — odziedziczoną i własną. Oprócz literatury polskiej żywiłem się w młodości francuską i angielską. Kiedy byłem uczniem w znakomitym gimnazjum3, nurzaliśmy się po uszy w literaturze klasycznej, choć nasze studia historyczne były oczywiście lekko doprawione niemczyzną. Wiem, że wszyscy chłopcy, jak nas było sześciuset, z całych sił opierali się temu wpływowi, akceptując jednocześnie niemieckie osiągnięcia i solidność w badaniach naukowych. To było całkiem naturalne. Jestem potomkiem tradycji rycerskiej, a nie barbarzyńskiej, i jeśli moja umysłowość uległa jakiemuś wpływowi, był to przypuszczalnie wpływ romantyzmu francuskiego. Wychowałem się nie na ideach buntu, ale całkowicie bezinteresownego liberalizmu i na surowych naukach moralnych, wyniesionych z nieszczęść narodowych. Wyłamałem się z tego wcześnie. Może z nadmiaru indywidualizmu? Zarówno jednak ten fakt, jak i inne dawno już uzgodniłem z własnym sumieniem. Muszę wyznać, że nigdy nie byłem przeciętnym, zdolnym chłopcem. W gruncie rzeczy wcale nie byłem zdolny. Do wszystkiego, com w późniejszych latach osiągnął, doszedłem po prostu słuchając własnego instynktu: głosu z zewnątrz [!]. Mencken mógł był przyznać, że jestem trochę inny od reszty ludzi — zamiast wpychać mnie w ramy kategorii: takie postępowanie zostało już i tak zdyskredytowane jako przesąd. Mój dzisiejszy wybuch został oczywiście sprowokowany zadziwiającym artykułem, wielostronnym, błyskotliwym i tak bardzo serdecznym, który o mnie drogi Mencken napisał. Człowiek ten bowiem, bezwzględny i bezlitosny w stosunku do wszelkiej blagi i utartych formuł, jest przy tym bardzo wielkoduszny. Mój dług wdzięczności do niego wzrastał od lat i rad jestem, że żyję dostatecznie długo, aby móc zapoznać się z jego ostatnim artykułem. Każdego mógłby wpędzić w najbardziej samobadawczy nastrój. Trudno sobie wyobrazić, że się na to wszystko zasłużyło. Oto jak mnie Mencken widzi! Niech tak zatem będzie. Czegóż więcej można oczekiwać! Niezmiernie zainteresowało mnie Pańskie sprawozdanie z działalności wykładowczej drogiego Hugha4. Cieszę się, że go Pan lubi — że lubi go cała Ameryka. Jego ostatnia książka5 cieszy się tutaj wielkim powodzeniem — poważnym, takim, jakie mieć warto. Nasi domownicy ogromnie za nim tęsknią, ale ja najbardziej. F. N. Doubleday wyjechał właśnie do Ameryki. Jak Pan wie, jest to mój doskonały wydawca, a ponadto również prawdziwy przyjaciel. Oczywiście wysoko cenię Maupassanta. Na podstawie wzmianki w Pańskim liście zgaduję, że wysyła mi Pan jakąś wspaniale oprawną książkę. Wydaje mi się, żem już w przeszłości błagał, by Pan tego więcej nie robił. Jestem znacznie od Pana starszy i powinien Pan z szacunkiem odnosić się do moich próśb. Nic to jednak Pana nie obchodzi! Podejrzewam, że raz jeszcze będę musiał Panu wybaczyć. Rad jestem, że spodobały się Panu broszurki6. Proszę jednak zauważyć, że nie jest to prezent. Należą się one Panu, podobnie jak i egzemplarze wszystkich innych, które może jeszcze w przyszłości wydam. Oto moje stanowisko. Prawo moralne, prawo przyjaciela. Moje serdeczne pozdrowienia dla Pani Keating i uściski dla dzieci. Zawsze oddany Joseph Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Yale University. 359. DO TADEUSZA ŻUK–SKARSZEWSKIEGO Oswalds, Bishopsbourne, Kent, 29 grud. 1922 Szanowny Panie, Przykro mi, że zmuszony jestem dyktować podziękowanie za Pana przyjacielski list z 18 grud. w sprawie rozmaitych pamiątek rodzinnych, które są obecnie w posiadaniu pani Orlikowskiej1. Oczywiście otrzymanie ich ogromnie by mnie ucieszyło. Nie chciałbym, aby sprawiło to pani Orlikowskiej jakikolwiek kłopot. Napiszę do niej na adres, który Pan podaje, i mam nadzieję, że nasze poselstwo w Warszawie zgodzi się zająć tą paczką. Kreślę się z głębokim uszanowaniem dla Małżonki Pańskiej i szanownego Pana. Joseph Conrad P. S. Uszczęśliwi mnie sz. Pan, przesyłając mi owe dzieła, o których mówi w liście swoim.2 Tekst wg Joseph Conrad: Centennial Essays, red. L. Krzyżanowski, New York 1960. Przekład z angielskiego. 360. DO ANIELI ZAGÓRSKIEJ Oswalds, 30 12 [19]22 Moja droga Anielo, Zaczynam od dyktowania i powiedzenia Ci po angielsku, jakie są moje wrażenia z przekładu Almayera, którego egzemplarz otrzymałem dwa dni temu. Odczytałem go dwa razy z wielką uwagą, starannością i krytycznym nastawieniem. Jestem bardzo zadowolony, a nawet więcej niż zadowolony. O ile mogę osądzić, atmosfera oddana jest doskonale i zapewniam Cię, że bardzo jestem Ci wdzięczny za tak wierną interpretację mojej pracy. Podoba mi się również bardzo samo wydanie i mam wielką nadzieję, że książka odniesie wśród czytelników polskich sukces równie duży, jak miało tłumaczenie francuskie we Francji.1 361. DO ANIELI ZAGÓRSKIEJ Oswalds, 19 I [19]25 Moja droga Anielo, Dziękuję Ci za list. Cieszę się ogromnie, że Twoje doskonałe tłumaczenie Almayera spotkało się z tak wielkim uznaniem wśród ludzi, których opinie się liczą. Do p. Żeromskiego napiszę wkrótce — jak tylko skończę trzecią część mojej długiej powieści1. Co do tłumaczenia Wszystko i nic p. Żeromskiego, to uważam wysłanie rękopisu do naszego poselstwa za absurdalny pomysł! Co się działo z tym rękopisem przez cały rok? Zanim się sam zajmę tą sprawą, muszę znać wszystkie szczegóły. Może posyłano rękopis do różnych wydawców? Jeśli tak, to źle, bo oczywiste jest, że został odrzucony. Chodzenie po ludziach z odrzuconym rękopisem to kiepska sprawa. Pomimo wszystko spróbuję go gdzieś zamieścić pod warunkiem, że p. Żeromski zwróci się do naszego poselstwa, by mi odesłano ten rękopis avec une petite note2. Muszę Cię jednak uprzedzić, że magazines nie drukują tłumaczeń, a poważniejsze reviews nie przyjmują ani nowel, ani powieści. Dotychczas nie istnieje tu nic w rodzaju „La Revue des Deux Mondes” lub „Revue de Paris”. Ręka mnie boli, więc już muszę kończyć. Wkrótce znów napiszę. Ściskam Cię tysiąckrotnie wraz z Jessie i z Janem, który się do nas przyłącza. Za pół godziny odprowadzę go na stację. Wraca do szkoły. Twój wierny Konrad 362. DO KATE ŻUK–SKARSZEWSKIEJ 20 I 1923 Szanowna Pani, Bardzo to miłe z Pani strony, że napisała Pani do mnie. Nie miałem pojęcia, że zawdzięczam Pani Małżonkowi przyjemność otrzymywania tych wytworów polskiej sztuki. Jestem szczerze zachwycony. Okładka nadeszła w porządku wczorajszą wieczorną pocztą. Wiele, wiele podziękowań. Proszę łaskawie przekazać Mężowi moje serdeczne pozdrowienia oraz powiedzieć Mu, że z największym zainteresowaniem ukończyłem właśnie lekturę Rumaka1. Myślę, że jest po prostu nadzwyczajny pod względem konsekwentnej siły i uroku wyrazu. Jestem teraz straszliwie zajęty powieścią2, którą muszę ukończyć w określonym terminie; trzeba też pecha, że sekretarka jest chora i sam muszę załatwiać tę część korespondencji, którą zwykle bierze na siebie. Nie miałem jeszcze czasu, aby zacząć Pustkę3. Przesyłam szanownej Pani głębokie wyrazy poważania. Szczerze oddany Joseph Conrad Tekst wg Joseph Conrad: Centennial Essays, red. L. Krzyżanowski, Neze York 1960. Przekład z angielskiego. 363. DO ANIELI ZAGÓRSKIEJ Oswalds, 12 2 [19]23 Moja Najdroższa, Odsyłam Ci korektę Il Conde. Dyktuję ten list, ponieważ chcę, by został dziś do Ciebie wysłany. Tłumaczenie p. L. Piwińskiego jest naprawdę bardzo dobre. Zrobiłem parę uwag dotyczących oddania angielskiego tekstu oraz parę poprawek w polskim1. Co do tych ostatnich, to sama zobacz i zadecyduj. Sądzę, moja droga, że jeśli Ci to będzie dogodne, to możesz śmiało powierzyć mu całość Set of Six. Z wielką uwagą odczytałem Szaleństwo Almayera. Mam tylko jedną sugestię co do ostatniego wiersza, gdzie Abdulla wylicza przymioty Allacha. Czy można by to dać po polsku dużymi literami, jak poniżej? „……. szeptem imię Allacha, Łaskawego! Miłosiernego!2” Chodzi mi o to, że Abdulla recytuje dobrze mu znaną formułę mechanicznie, i gdyby można było ten efekt odtworzyć, również po polsku, wrażenie byłoby wierniej oddane. Gdyby Ci się to jednak wydawało nieprzyjemne wzrokowo lub dźwiękowo, to proszę Cię, zostaw, jak było. I tak jest dość wiernie. Dziękuję Ci za wycinki i za bardzo ciekawe pismo ilustrowane. Myślę, że recenzje są inteligentne i sprawiedliwe, a wyrazami uznania jestem bardzo wzruszony. Co do tłumaczenia, to każde słowo pochwały jest więcej niż zasłużone. Jestem dla Ciebie pełen podziwu i wdzięczności3. Cieszy mnie, że są ludzie, którzy potrafią ocenić Twoje tłumaczenie. To prawdziwy tryumf, moja Anielo! Pracuję z rozpaczliwą determinacją. Całuję Cię tysiąckrotnie. Twój Konrad Przekład z angielskiego. 364. DO G. JEAN–AUBRY’EGO [26 lutego 1923]1 Najdroższy, Proszę mi nie przysyłać Prousta (ó którego prosiłem), ponieważ właśnie dziś po południu książki nadeszły. Ale nadal proszę o wiersze Valery’ego i takie inne dzieła, które muszę przeczytać. Tak! Ściskam J.C. 365. DO ERNESTA BENDZA Oswalds, 7 marca 1933 Szanowny Panie Doktorze, Bardzo Panu dziękuję za broszurę1 o mnie i o mojej twórczości. Nie muszę Panu mówić, że przestudiowałem ją z wielką uwagą i głębokim uznaniem. Jestem Panu tym bardziej zobowiązany za tę wybitną i pod wieloma względami wyjątkowo łaskawą ocenę mojej twórczości, że mówił mi przyjaciel, który rok temu bawił w Szwecji, iż uważają mnie w tym kraju za literacki odpowiednik Jacka Londona. W najmniejszym nawet stopniu nie chciałbym pomniejszać talentu śp. Jacka Londona, który wiele lat temu — myślę, że na samym początku swojej kariery literackiej — napisał do mnie bardzo przyjazny list, później zaś wymienialiśmy o sobie wiadomości przez znajomych; jest jednak faktem, że pod względem temperamentu, umysłowości i jako prozaik jestem całkiem inny. Zawsze odczuwałem wielką sympatię do jego talentu nacechowanego ciepłem i szczerością, z żalem więc dowiedziałem się o jego śmierci — ostatecznie jednak żaden człowiek nie lubi, kiedy go biorą za kogoś, kim nie jest. Otóż na przykład jestem o wiele mniej humanitarny niż Jack London; myślę jednak, że nie przypisuję sobie zbyt wiele mówiąc, że jestem dobrym Europejczykiem — nie dosłownie, w powierzchownym, kosmopolitycznym znaczeniu, ale Europejczykiem z krwi i kości, na skutek wiekowego dziedzictwa. Niezależnie od naturalnej przyjemności odczuwanej przy stykaniu się z tak pięknie wyrażoną sympatią, śledziłem Pańską analizę z dużym zainteresowaniem. Ciekawe jest móc się o sobie samym czegoś dowiedzieć od sędziego, dla którego osiągnięć można odczuwać tylko szczery podziw. Muszę Panu otwarcie wyznać, że niewiele wiem na temat własnej twórczości. Trudno mi się obronić przed podejrzeniem, że być może przypisuje Pan jej zbyt wiele zalet; jednocześnie zauważam z głęboką satysfakcją, że nigdy Pan nie zakwestionował jej całkowitej szczerości zarówno w zaletach, jak i wadach. Pozwolę sobie zauważyć, że Nostromo nigdy nie był zamierzony jako bohater Opowieści z wybrzeża. Srebro jest osią, wokół której obracają się wydarzenia moralne i fizyczne, „wywierające wpływ na życie wszystkich bohaterów książki. Że taki był mój świadomy cel — nie można wątpić. Od razu zasygnalizowałem swoją intencję przez obranie niezwykłego tytułu dla części pierwszej, którą nazwałem Srebro kopalni oraz przez opowiedzenie dziejów zaczarowanego skarbu na Azuerze, co nie ma w gruncie rzeczy nic wspólnego z resztą powieści. Słowo „srebro” pojawia się na samym prawie początku właściwej opowieści, a postarałem się także wprowadzić je do ostatniego ustępu, który byłby pewnie lepszy bez tego zdania z kluczowym słowem. Niektórzy krytycy dostrzegli moją intencję; ostatnia panna Ruth Stauffer w swoim krótkim studium o moim romantycznym realizmie, wydanym w Bostonie w r. 1922.2 Zdaję sobie aż nadto dobrze sprawę z usterek mego stylu, ale w jednym czy dwóch przypadkach, które Pan cytuje, budowa zdań jest celowo ukształtowana dla scharakteryzowania postaci; tak jak na przykład w wypowiedziach Teresy w całej Złotej strzale. Oczywiste jest, że nie posiadłem angielszczyzny w jakimś wyjątkowym stopniu; nie powinno to jednak być powodem wątpienia w moją szczerość, kiedy mówię, że język angielski posiada mnie, a nawet kształtuje moje myśli. Błędów idiomatycznych nie popełniam nigdy, a bezwzględną prawdą jest, że gdybym nie pisał po angielsku — nie pisałbym wcale. Raz jeszcze, Szanowny Panie Doktorze, proszę przyjąć moje podziękowania. Kreślę się z głębokim poważaniem Pański Joseph Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w posiadaniu rodziny adresata. 366. DO ANIELI ZAGÓRSKIEJ 7 3 [19]23 r., Oswalds, Bishopsbourne, Kent Moja droga Anielciu, Dziękuję Ci za listy Słowackiego, których jeszcze nie zacząłem czytać. Czasu nie mam w tej chwili. Moje własne pisanie idzie bardzo powoli. Całymi dniami siedzę przy stoliku, a pod wieczór czuję się tak Zmęczony, że nie rozumiem, co czytam. Prześlicznie oprawiony egzemplarz Almajera1 także doszedł mię i przesyłam Ci najserdeczniejszy uścisk za przyjemność, którą mi sprawił. Czy możesz, ma ch?re amie, przesłać mi rysunek herbu Nałęcz? Chodzi o dewizę do wybicia na okładce nowego wydania dzieł moich. Ja tu nic nie mam oprócz małej pieczątki, z której kopię zdjąć trudno. Wydawnictwo zacznie się w maju. Czy są jakie polskie herbarze mniejsze od Niesieckiego i mniej kosztowne? Jeżeli tak, to może byś mi kupiła egzemplarz, a ja ci koszt zwrócę. Chodzi tylko o to, żeby rysunki były dokładne i. jasno wykonane. Kończę braterskim uściskiem. Zawsze Twój Konrad Przepraszam za ambaras, który Ci sprawiam. 367. DO STEFANA ŻEROMSKIEGO Oswalds, Bishopsbourne, Kent, 25 marca [19]25 Kochany i Łaskawy Panie, Przesyłam Panu moją książkę Notes on Life and Letters. Nigdy bym się nie ośmielił, gdyby nie to, że Aniela Zagórska pisała mi niedawno, że Pan życzy ją mieć. Złożona ona jest z kawałków dziennikarstwa w każdym razie z kontrybucji do dzienników przez długi ciąg lat. Zaraz po odczytaniu Kochanego Pana wspaniałej przedmowy do Almayers Folly prosiłem Anielę, żeby Panu wyraziła wdzięczność moją za sprawioną mi łaskę. Co do mnie, to wyznaję, że nie mam wyrazów, by opisać Panu moje głębokie wzruszenie przed tym zaszczytnym świadectwem od Ojczyzny przemawiającej głosem Kochanego Pana — największego Mistrza Jej literatury! Składam Łaskawemu Panu najserdeczniejsze dzięki za czas, myśl I pracę, którą mi poświęcił, i za sympatyczne ocenienie, które odkryło rodaka w autorze.1 Z największą wdzięcznością jestem Kochanego Pana zawsze wiernym sługą J. K. Korzeniowskt P. S. Książka idzie osobno jutro. Tekst listu do Żeromskiego znany jest z fotokopii (m. in. u G. Jean—Aubry, II). 368. DO BRUNONA WINAWERA 6 kw. [19]23, Oswalds, Bishopsbourne, Kent Kochany Panie, Niech Pan przyjmie moje (niestety) spóźnione dzięki za Pańskie listy, artykuły z gazet i wiadomości o naszym Ajencie. Pańska komedia du Laboratoire1 doskonała jest. Tr?s chic, jak francuscy malarze kiedyś mówili o swoich obrazach. Była to formuła najwyższego uznania. Dlaczego Pan się waha w przesłaniu mi swego Inżyniera2? Tak, żeby raz prawdę powiedzieć (powieściopisarz musi kłamać ciągle, od rana do wieczora i to za pieniądze), to niechże Pan wie na koniec, que j’aime beaucoup vos écritures de toutes sortes3. Wie Pan co — jeżeli Pan jego wyprawi, adresując do „Curzon Hotel”, Curzon Street, London, to ja go wezmę ze sobą do Ameryki — comme compagnon de voyage4. Będę w Londynie od 16–ego do 19–ego t.m. 20–ego wyjeżdżam do Glasgow, skąd odpływam 21–ego na okręcie „Tuscania”, którego kapitanem jest David Bone, dawny mój znajomy. Będę z powrotem 10 czerwca. Oto jest rozkład dat. Co do programu w St. Zjednoczonych, to będzie prywatna wizyta u mego publishera5, p. Doubleday. On ma dom w Oyster Bay i tam będę siedział z wyjątkiem kilku wizyt (do) u ludzi, z którymi byłem w korespondencji już od lat albo którzy nas odwiedzali w Anglii. Voila tout6. A nawet i tak nie bardzo mi się chce jechać. Serdeczny uścisk ręki. Bien a vous J. Conrad 369. DO ANIELI ZAGÓRSKIEJ Bishopsbourne, Kent, II kwietn. [19]23 Moja najdroższa Anielko, Ja wiem, że Ty się na mnie nie gniewasz, ale ja wiem także, że to po prostu zbrodnią było tak długo do Ciebie nie pisać. Muszę Ci jednak powiedzieć, że dużo niespodziewanej pracy miałem; tak jak — inter alia1 pisanie wstępu do biografii mojego przyjaciela Stephen Crane, który umarł młodo w 1900 roku — jakichś 30 000 słów, co dla mnie było dość wielkim przedsięwzięciem2. Miałem także do rewizji angielski i amerykański teksty mojego Rover (wydany będzie w końcu roku), a także sprawdzanie i poprawę tekstów dwóch pierwszych tomów wydania (uniform edition3) dzieł moich, które wyjdą spod prasy w maju. Ja teraz łatwo się męczę — a kiedym zmęczony, to sumienia nie mam i nic mię nie gryzie. Ładnego masz kuzynka! Tysiąckrotne dzięki za dwa zeszyty herbarza, które w sam czas mię doszły. Jan skopiował wszystko, co było potrzeba, i mógłbym Ci je odesłać, gdyby to się na co mogło zdać. W każdym razie ucałowuję rączki Twe za łaskę i za fatygę. Słyszałem od p. Winawera, że. Tajny ajent był przedstawiony w Krakowie i — grzecznie przyjęty, zdaje mi się. Obawiam się, że Wasza praca (Twoja i jego) pójdzie na nic. To mię nauczy nos wścibiać, gdzie nie potrzeba. A zdaje mi się, że to właśnie robię, wybierając się do Ameryki. Ale to jest niby dla żony i dzieci — dla poprawienia moich interesów! Wyjeżdżam 21–go t. m., a wrócę 15 czerwca. My tu wszyscy składamy Ci dzięki za mszę wielkanocną na naszą intencję, za Twą niezmienną przyjaźń i pamięć o nas. Nie wątp, najmilsza kuzynko i przyjaciółko, o naszych gorących uczuciach dla Ciebie. Ja zwracam się myślą do Ciebie codziennie i zawsze jestem Twoim (niestety, starym i już niedołężnym), ale wiernym i kochającym Konradem 370. DO JESSIE CONRAD Anchor Line, TSS „Tuscania”, 22 4 [19]23 Najdroższa Chico, List, który teraz zaczynam, wyślę, kiedy tylko dopłyniemy do N. Jorku. Jest teraz 10 rano. Właśnie skończyłem śniadanie z kpt. Bone’em i Muirheadem1. Kabiny M. i moja są połączone i staliśmy się dobrymi kolegami. Nasz steward jest sympatycznym starym naciągaczem. Muirheada nabiera na całego — ja zaś pomówiłem z nim otwarcie dziś rano o 7–ej i od tej chwili panuje między nami pełne porozumienie co do usług i napiwków. Wczoraj koło Moville mieliśmy mały sztorm. Twój telegram i drugi od dra Reida dotarły do mnie dopiero około 8 wiecz. Dzięki Ci za Twój, moja ukochana, Ty zaś podziękuj R. za jego depeszę, wyrażającą głęboką nadzieję, że nowa kuracja poprawi Twój stan zdrowia. Oby tak było! Moja kochana, biedna Jess. Muszę przyznać, że dobrze mi się spało pierwszej nocy na statku, na bardzo wąskiej koi. Pierwsza myśl po przebudzeniu była o Tobie; rad byłem, że masz przy sobie Johna i perspektywę miłej wizyty Rustonów. Posłałem Ci wczoraj wiadomość przez radio i zastanawiam się teraz (wtorek, 10.30 rano), czyś otrzymała ją tego samego dnia. Sam kpt. Bone zwolnił ją od opłaty — wiadomość ta była więc jego prezentem dla Ciebie. W 2–ej i 3–ej klasie mamy 800 pasażerów, nie licząc mrowia dzieci. W pierwszej klasie natomiast jest nas razem tylko 48 (siedmioro dzieci); wszystkie pokoje — hall, salon, palarnia, gabinet — zioną pustką. Piszę to w palarni, gdzie oprócz mnie są tylko dwie osoby. Jacyś państwo Bell. Wygląda na to, że nie mogę uciec od Bellów. Wczoraj wieczorem padało, a koło północy ulewa była tak silna, że uruchomili syrenę mgielną, która wyła z przerwami aż do I.30, kiedy deszcz ustał. Morze jest gładkie. Wiatr wschodni. Od 7–ej płyniemy z szybkością zaledwie II węzłów, bo wyłączyli motor na sterborcie ze względu na jakiś mały defekt. Ja o tym wiem, ale pasażerowie nie wiedzą. Myślę, że nie dopłyniemy przed wtorkiem. 2. 29 kw., 9 wiecz. Obawiam się, kochanie, że list ten nie będzie tak długi, jak zamierzałem. Dwa dni temu pechowo uderzyłem się w mały palec (ten zniekształcony). Wywołało to duży ból, który doszedł aż do nadgarstka, czułem się więc bardzo kiepsko. Dziś jest znacznie lepiej. 27–ego temperatura spadła z 63° (w Golfsztromie) do 51°. Od tej nagłej zmiany dostałem trochę lumbago, siedziałem więc w kabinie z workiem gorącej wody na krzyżu. 30–y, 10 rano. Dziś pod każdym względem dużo lepiej. Właśnie wróciłem ze śniadania. W nocy bardzo kiwało. Około południa spodziewam się zobaczyć statek sygnalizacyjny „Nantucket”, a około II wieczorem dobijemy chyba do kwarantanny, gdzie spędzimy resztę nocy. Celnicy wejdą na pokład o 6.30 rano, przed 10–ą będziemy przycumowani do molo. Miałem wczoraj wiadomość radiową od D’daya. Obaj z Erykiem2 przyjadą po mnie samochodem i pojedziemy albo do Garden City, albo do Oyster Bay. Gorąco podziękuj Audrey3 za łatwo dostępne zapakowanie lekarstw. Zużyłem trochę belladony, jeden bandaż i sporo proszków. Czuję się prawie śpiewająco muszę jednak wyznać, że cała ta wyprawa wydaje mi się koszmarnym zawracaniem głowy. Może jednak niedługo zmienię zdanie. 3. Za jakąś godzinę pójdę do kabiny kapitana na herbatę i aby omówić z nim wszystko. Po południu trzeba się będzie spakować. Wiele osób przesłało mi słowa powitania — Owen Wister4, Old Bok5, C. Morley6. Nie sprawia mi to żadnej szczególnej przyjemności, ale przyznaję, że to ładnie z ich strony. Coraz bardziej mi Ciebie brakuje. Prawdę mówiąc, jestem na pograniczu denerwowania się, choć nie sądzę, by były do tego powody. Wydaje mi się, że wieki upłynęły od chwili, gdy Cię zostawiłem w tej hotelowej sypialni. Kiedy o tym myślę, mam dziwne uczucie w dołku. Ach, ci chłopcy! Mam nadzieję, że pocieszył Cię pobyt Johna w domu i że odjechał do szkoły z dobrymi postanowieniami. Poślij mu moje ojcowskie uściski. Myśl o B[orysie] również mnie jakoś prześladuje. Napisałbym do niego, ale nie mam nic interesującego do powiedzenia. Ciekaw jestem, jak się udał jego patentowany tłok. Powiedz mu, żeś miała ode mnie wiadomości i że bardzo jest bliski memu sercu — w którym Twój obraz obecny jest stale, panując nad moimi myślami i uczuciami. Twój na zawsze oddany mąż J. C. P. S. Wyślę ten list „Aquitanią”, która odpływa jutro (wtorek) w południe z molo, gdzie my przycumujemy o dziesiątej. 371. DO JESSIE CONRAD Effendi Hill, Oyster Bay, Long Island, New York, 4 5 [19]23 Najdroższa Chico, Wiesz już z depeszy D’daya o moim szczęśliwym przybyciu nie tylko do Nowego Jorku, ale i tutaj. Nie będę Ci opisywał naszego lądowania, ponieważ było ono nie do opisania. Mieć w siebie wycelowanych czterdzieści kamer fotograficznych, trzymanych przez czterdziestu ludzi, którzy wyglądali jak andrusy z przedmieścia—jest przeżyciem szarpiącym nerwy. Nawet D’day robił wrażenie zmęczonego, kiedy uciekliśmy od tego tłumu — i od drugiego tłumu innych dziennikarzy. Potem delegacja polska — mężczyźni i kobiety (niektóre całkiem ładne) ścisnęli mnie na nadbrzeżu i wepchnęli w ręce ogromne bukiety. Eryk szlachetnie poniósł mi dwa. Pani D’day zajęła się trzecim. Szedłem jak człowiek we śnie i schroniłem się w automobilu D: Wyobraź sobie, kochanie, Powell1 był tam również! Pani D. poprosiła go, by przyszedł; wczoraj był na kolacji, a potem grał Beethovena i Chopina. W przerwach mówiliśmy o Tobie. W rzeczy samej wszyscy bardzo dużo o Tobie mówią. Jutro, piątek, jadę rano do Garden City. Wieczorem przyjęcie dla J. W. Daviesa, (eks– ambasadora w Anglii) i płk. House’a2, których mam poznać. Za mniej więcej godzinę spodziewam się Eryka na spokojną rozmowę. Z tego, co widzę, odnoszę wrażenie, że jest w dobrej formie. Nasze szansę tutaj są doskonałe — tak się przynajmniej wydaje. Przyjęcie, jakie zgotowała mi prasa, było wyjątkowo przyjacielskie. Czuję jednak wyraźną tęsknotę za domem. Nachodzi mnie silnie, gdy piszę te słowa. D. nalega na wysyłanie Ci wiadomości w każdej depeszy nadawanej pod koniec tygodnia do Europy. Bardzo to miło z jego strony i cieszę się na myśl, że będziesz miała ode mnie dość częste wieści. Co się tyczy przesyłania Ci długich sprawozdań z codziennych wydarzeń — nie ma o tym mowy. Musimy z tym poczekać aż do mego powrotu, kiedy opowiem Ci o wszystkich cudach Tęsknię do widoku Twego pisma. Pani Dou’day zastukała właśnie do drzwi mojej sypialni (sąsiaduje z pokojem bilardowym), mówiąc dobranoc (nie było jej w domu), i prosiła mnie, bym przypomniał ją Twojej pamięci. Jest naprawdę bardzo poczciwa i stara się, bym czuł się tutaj jak w rodzinie. Dom jest uroczy — wielki — luksusowy; ogród też całkiem ładny, na amerykański sposób Kończę, całując Cię mnóstwo razy. P. S. Najczulsze uściski i serdeczności dla dzieci — tak jakby jeszcze były małe. Pozdrowienia dla Audrey. Przypomnij mnie naszej wiernej czeladce domowników. Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Yale University. 372. DO JOHNA CONRADA 7 5 [19]23, 6 ppoł. Effendi Hill, Oyster Bay, Long Island, New York Najdroższy Johnie, List Twój (i Matki) szły bardzo długo i dopierom je otrzymał. Poczta odpływa jutro, mam więc czas tylko, aby Ci podziękować i przesłać uściski. Myślę o Tobie serdecznie i z ufnością. Twój oddany ojciec J. C P. S. Powiedz Matce, żeś miał ode mnie wiadomość. Tekst wg oryginału angielskiego w posiadaniu adresata. 373. DO G. JEAN–AUBRY’EGO 14 V 1923, Effendi Hill, Oyster Bay, N.Y. Mój najdroższy Janie, Stokrotne dzięki za Twój kochany list. Otrzymałem cały pakiet i jestem nieskończenie wzruszony gotowością moich francuskich przyjaciół do przesłania mi książki Garneraya1. Twój artykuł w „Figaro” jest niesłychanie sympatyczny2. Dzięki Ci, mój drogi. Wczoraj widziałem się z M. Beckmanem, spędziłem z nim dwie godziny. Lubię tego chłopca. Rozumiemy się doskonale. Wydaje mi się bardzo miły. Proszę Cię, powtórz to p. Alvar3, przekazując jej zarazem moje uniżone ukłony i życzenia dobrej drogi. We czwartek wieczorem o 9.30 gawędziłem i odczytywałem ustępy ze Zwycięstwa przed bardzo świetną publicznością w dużej sali domu pani Curtiss James4. Blisko dwieście osób — śmietanka literacka i towarzyska. Mówiono mi, że bili się wprost o zaproszenia. No, mój drogi, był to sukces prawie bez przygotowania. Śmiano się, wycierano nosy w chusteczki (śmierć Leny) i bito wielkie brawa. Zamknąłem książkę za kwadrans jedenasta i nastąpił moment ciszy przed burzą, która mnie samego dosyć wzruszyła. Kolacja o północy. Prasa przyjęła mnie doskonale. Jak najbardziej przyjaźnie — oczywiście w stylu amerykańskim. Spodobałem się dziennikarzom — to fakt. Każdego dnia ogromna poczta. Doubleday zachwycony; Wracam przez Southampton, gdzie mam nadzieję zejść na ląd 8 lub 9 czerwca. Jutro jedziemy do Bostonu na mały, dziesięciodniowy objazd autem. Oto i wszystko, mój drogi. Cieszę się, żeś widział Jessie. Ściskam Cię z całego serca, Twój stary Conrad 374. DO ANIELI ZAGÓRSKIEJ 3 7 1923. Droga Anielo, Proszę Cię o wyrozumiałość, ale wyobraź sobie, że natychmiast po moim powrocie z Ameryki1 złapała mnie podagra w prawej ręce. Pisać sam nie mogłem, a do dyktowania nie miałem ochoty. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Dziękuję za egzemplarz Murzyna. Tłumaczenie mi się podoba2 — przekonany jestem, że zadanie nie było łatwe. Największą przyjemność sprawił mi przekład przedmowy3. Twoje osiągnięcie jest godne podziwu — oto prawdziwy dar Twojej wiernej, nieocenionej przyjaźni i Twego przywiązania. Ręce Twoje całuję i ściskam Cię z prawdziwą wdzięcznością. Kończę już na tym, bo mi jeszcze trudno pisać. Jessie sends her love. Twój całym sercem Konrad 375. DO RICHARDA H. P. CURLE’A Oswalds, 14 lipca 1923 Kochany Dicku, Zwracam Ci artykuł1 z dwoma poprawkami dotyczącymi faktów i jedną — stylu. Nie mam żadnych zastrzeżeń do treści. Inna sprawa z moimi uczuciami i sądzę, że zważywszy na zażyłość naszej przyjaźni oraz zaufanie, jakie mam do Twojej wyrozumiałości, mogę je szczerze przed Tobą odsłonić. Stoję na stanowisku, że jest to okazja — jeśli nie jedyna w swoim rodzaju, to w każdym razie taka, która zapewne nigdy się już w moim życiu nie powtórzy. Miałem też wielkie nadzieje, że takie ogólne opracowanie stanowić by mogło dla mnie okazję oderwania się od tego diabelnego korowodu statków oraz od obsesji na temat mego życia na morzu, których wpływ na moją twórczość literacką i rodzaj pisarstwa był równy temu, jaki na wielki talent pisarski Thackeraya mogłoby mieć wyliczenie wszystkich salonów, w których bywał. Ostatecznie mogłem sobie być marynarzem, ale jestem pisarzem. W istocie jest ryzyko, że charakter mojej twórczości może zostać przesłonięty rodzajem wybranego przeze mnie środowiska. Przyznaję, że to naturalne; ale tylko zrozumienie przez osobę o wybitnej inteligencji może przeciwdziałać powierzchownemu zrozumieniu przez czytelników i krytyków obdarzonych inteligencją przeciętną. Nawet Doubleday był poważnie zaniepokojony typem uwag w prasie amerykańskiej, gdzie przeważały nagłówki w stylu: Morski gawędziarz — Kapitan statku handlowego — Marynarz–pisarz, itp. Muszę przyznać, że w samych tekstach nacisk na to był mniejszy niż w tytułach, ale działo się tak po prostu dlatego, że nie znali faktów. Związek między moimi statkami a twórczością, opisany przez Ciebie w książce — przyznaję, że za moją zgodą — jest faktem. Ale to sprawa biografii, a nie literatury. W takim ujęciu nie może zaszkodzić. Od tej pory niesłusznie się ją wysuwa na pierwszy plan, a sam przecież wiesz, że zaledwie jedna dziesiąta mojej twórczości może być określana jako „morska” — z tym, że nawet Murzyna i Zwierciadło podporządkowałem specjalnemu celowi, który podkreślam w Przedmowach. Oczywiście marynarze występują w wielu moich książkach. Nie czyni z nich to jednak Opowieści morskich, podobnie jak postać. de Barrala w Losie (a jest mu poświęcone równie dużo miejsca co kapitanowi Anthony’emu) nie robi zeń powieści o świecie finansjery. Bardzo bym chciał, by wszystkie te moje statki pozostawiono w spokoju, obawiam się: jednak, że kiedy raz się do nich dorwą Amerykanie — nigdy, nigdy, nigdy nie zaznają one spokoju. Co do streszczeń wstępów, to choć napisałeś je wyjątkowo dobrze, mają tę wadę, że nie oddają atmosfery; w gruncie rzeczy oddać jej nie można po prostu dlatego, że treść tych stronic jest głęboko osobistą — o wiele bardziej niż pozostałych moich utworów, z wyjątkiem może jedynie Ze wspomnień. Powstaje tu zagadnienie taktyki: czy dobrą rzeczą jest odsłanianie przed ludźmi swojego wnętrza, jeśli tak wolno powiedzieć. Można bowiem w ten sposób zabić w nich zaciekawienie resztą. Zdaję sobie sprawę, kochany Ryszardzie, że kiedy omawiałem z Tobą mający się ukazać artykuł, użyłem słowa historyczny w stosunku do moich utworów czy też mojej metody lub czegoś w tym rodzaju. Źle się wyraziłem, ponieważ z pewnością nie miałem na myśli historii książek. Myślałem wówczas o pewnym zdaniu w długim artykule w „Seccolo”. Krytyk zauważył w nim, że ani pod względem metody pisarskiej, ani ogólnego charakteru nie ma żadnych różnic między utworami powieściowymi a tekstami określonymi jako autobiograficzne — na przykład Ze wspomnień. Zakończył wnioskiem, że moje utwory, choć oczywiście nie są historyczne, posiadają jednak pewien autentyzm w toku akcji i w stylu, co w końcowym efekcie ustawia je w historycznej perspektywie. Mam wrażenie, że chodziło mu w rzeczywistości o to, iż mój sposób opowiadania, całkowicie pozbawiony jakiejkolwiek poufałości między autorem a czytelnikiem, ma zasadniczo na celu nawiązanie osobistego porozumienia bez dbałości o jakiekolwiek inne efekty. W rzeczywistości zawsze przecież dbam o efekty (często kosztem zwykłej bezpośredniości narracji); można to zauważyć w niekonwencjonalnej kolejności faktów i perspektywie, zależnych wyłącznie od nastroju i stanowiących prawie całą moją „sztukę”. Podejrzewam, że to właśnie przedstawia trudność dla krytyków, kiedy ją klasyfikują jako romantyczną lub realistyczną. W gruncie rzeczy jest ona płynna, zależy od grupowania (kolejności) faktów, ulegającego zmianom, i różnic w oświetleniu, wywołujących odmienne wrażenia perspektywiczne. Dzieje moich książek — to w rzeczywistości właśnie dzieje stopniowego, choć nigdy nie zupełnego opanowania tych spraw. Oczywiście giętkość tego grupowania zdarzeń i oświetlania jest ważna, bez niej bowiem realizm owego grupowania i oświetlania nie mógłby stać się dostrzegalny, podobnie jak elektryczne fale Marconiego nie mogłyby stać się dostrzegalne bez instrumentów nadawczych i odbiorczych. Innymi słowy, bez ludzkości nie mogłaby istnieć moja sztuka — rzecz nieskończenie maleńka. Wszystko to, mój drogi, nie pozostaje w żadnym widocznym związku z Twoim artykułem, ale wypływa z rozmyślań nad nim. Kochany Przyjacielu, nie mogę (nigdy by mi to nawet do głowy nie przyszło!) mówić Ci, co masz ogłaszać, a czego nie; w wypadku Ameryki jednak jestem lekko przerażony z przyczyn, o których wspomniałem powyżej. Chcę również skorzystać z przywileju, jaki daje mi nasza przyjaźń, by zwrócić Twoją uwagę na fakt, że rzecz wpisana do książki przyjacielowi pod wpływem szczególnego nastroju i ze świadomością, że nie zostanie się, źle zrozumianym — w druku wygląda nieco inaczej. Ponadto zastanawiam się, czy ma sens cytowanie mnie jako autorytetu na własny temat. Stale powracam do mego poprzedniego stwierdzenia, że jest to okazja, która się już w moim życiu nie powtórzy, by sądził nie człowiek najlepiej znający moją twórczość i sam znany jako mój najbliższy powiernik — a przede wszystkim człowiek, który jest najlepszym przyjacielem, jakiego moja twórczość kiedykolwiek miała. Oboje z Jessie jesteśmy niezmiernie radzi z Twego przyjacielskiego spotkania z Borysem i z dobrego wrażenia, jakie wyniosłeś o jego zdrowiu i optymistycznym nastroju. Wybrałem się wczoraj do miasta w nadziei, a właściwie w wyłącznym celu, załatwienia osobistego spotkania. Dlatego też nie wspomniałem Ci o moim przyjeździe. Upał mi trochę dokuczył i o 4.20 uciekłem do domu. Ręka znowu mnie boli; w przeciwnym razie napisałbym atramentem i prawdopodobnie lepiej wszystko wyraził. Przesyłamy Warn serdeczności, Zawsze oddany J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece University of Indiana. 376. DO EDWARDA GARNETTA [VIII 1923]1 Kochany Edwardzie, Wybacz bazgroły, jakimi odpowiadam na Twój zacny list. Wzruszyło mnie, że pamiętasz o dawnych czasach. Jeśli powiedziałem coś podobnego do tego, co przytaczasz, była to z mojej strony zwykła impertynencja. Nie miałem wówczas pojęcia, czym jest styl; jeśli obecnie posiadam o. tym jakieś wyobrażenie, to z pewnością jest ono bardzo prymitywne. Ale — tak jak powiedziałem w jednej z moich Przedmów — „zawsze w owych czasach byłeś wobec mnie bardzo cierpliwy”.2 Tak jest i teraz. Potwierdza to Twój serdeczny i wzruszający list. Tak, mój drogi, w swoich uczuciach, sądach, entuzjazmach i krytyce, we wszystkich swoich delikatnych reakcjach na to, co „najlepsze” i co nie każde oko może dostrzec — byłeś cudownie konsekwentny, zarówno w nastroju subtelnym, jak i stanowczym. Mija właśnie trzydzieści lat (co do dnia prawie), odkąd zszedłem ostatecznie na ląd. A w rok później zaczęła się nasza przyjaźń! Jak gdyby prosto z morza w Twoje ramiona. Ileś dokonał w intelektualnym zmobilizowaniu mnie, wiedzą tylko bogowie, którzy nas ze sobą zetknęli. Mnie samemu nawet trudno to wiedzieć. Wszystko, co miałem, to były maleńkie zdolności twórcze — brakowało mi natomiast jednej choćby walizki „kulturalnego” bagażu. Po tych wszystkich latach dumny jestem, że rozumiałem Cię od pierwszej chwili. Zawsze Twój J. Conrad P. S. Serdeczności od Jessie. Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece University of Wivginia. 377. DO BRUNONA WINAWERA 99 [19]23, Oswalds, Bishopsbourne, Kent Kochany Panie, Przepraszam za moje długie milczenie. Do pisania listów zawsze nieskory byłem. To jest specjalny rodzaj lenistwa czy też może choroba woli, z której bodaj czy nie śmierć tylko mię wyleczy! Cieszę się, że Czesi (których zresztą nie lubię — nie wiem dlaczego) zajmują się Pańskimi utworami. Inżynier bardzo mi się podobał — ale to bardzo! Myśl, przedstawienie, wysłowienie. Tam są między nami jakieś głębokie sympatie — w nastroju i naturze uczuć. Czy mam Panu odesłać m[aszynopis]? Winszuję Panu włoską wyprawę. Widocznie udała się. O mojej za morze wolę nie mówić1. Entre nous2 czułem się cały czas jak człowiek siedzący dans un avion3, w mgle, obłoku, chmurze idealistycznych frazesów; zgubiony, zdziwiony, zabawiony — ale i przestraszony. Nie do schwycenia ani okiem, ani ręką! Oczywiście tam jakaś siła się kryje — ogromna z pewnością — gadatliwa niezawodnie. Ale gada jak świetnie wyuczona papuga. Dreszcz bierze! Tout cela est confié a Votre discretion4, 1°, bo może być, że się mylę i 2°, bo czuję dużo przyjaźni dla wielu osobistości tam. Tout le monde a été charmant pour moi la–bas5. A doprawdy jeden miesiąc to nie dosyć, by zrozumieć taką skomplikowaną maszynę. Może całe życie byłoby nie dosyć. Pańska „chronique” zupełnie zabawna. Dziękuję za przesłanie. Sytuacja, uznaję, jest śmieszna, chociaż niewesoła. Serdeczny uścisk ręki. Tout a vous Joseph Conrad P. S. Tłumaczenie Murzyna ?patant6! Gdzie oni wzięli ten wokabularz? 378. DO GORDONA GARDINERA Oswalds, Bishopsbourne, Kent, 8 paźdz. 1923 Drogi Przyjacielu, Nie będę zwlekał z odpowiedzią na Pański zacny list, choć jeszcze dzień lub dwa spędzę w łóżku i pisanie piórem sprawia mi trudności. Odsyłam broszurę z regulaminem Klubu1. Bardzo ciekawa; przychodzi mi jednak na myśl, mój drogi Panie, że jeśli wszystkie te słowa wydrukowane są w jakimś celu i jeśli mają mieć jakiś sens, a nie być tylko zbieraniną pustych frazesów — nie mogę należeć do Klubu z tej prostej przyczyny, że urodziłem się r[zymskim] k[atolikiem] i, choć nie biorę dogmatów zbyt serio, nigdy nie wyrzekłem się tej formy religii chrześcijańskiej. Regulamin jest do tego stopnia teologiczny — że tak powiem że równałoby się to odrzuceniu wiary moich ojców. Niewątpliwie łaskawy Pan zrozumie, że nie jest to w moim wypadku sprawa zasad, lecz po prostu właściwego postępowania. Nie sądzę, aby proszenie Pana o wysunięcie mojej kandydatury było z mojej strony właściwe, a w gruncie rzeczy nie myślę nawet, by dało się to załatwić, skoro wyznanie protestanckie jest jednym z warunków członkostwa. Takie jest moje głębokie przekonanie; ponadto widzę, że i tak nie mógłbym zostać wybrany, jako że wybór do Klubu nie zależy od mojego nastawienia, lecz od prostego faktu przynależności do Kościoła anglikańskiego, dla którego mam w istocie wiele poważania i sympatii. Sądzę, że zgodzi się Pan z wnioskami, do których doszedłem. Obawiam się, że jestem straconą duszą. Parę lat temu zaproponowano mi członkostwo w stowarzyszeniu r[zym.] k[at.], którego prezesem jest książę Norfolku2, a funkcje sekretarza pełnił wówczas W. S. Lilly3, którego twórczość darzyłem zawsze pewną sympatią. Sama propozycja była w jakimś sensie komplementem. Wymieniliśmy ze sobą parę listów, ale kiedy przysłano mi regulamin stowarzyszenia, odkryłem, że członkowie z całą swoją mocą i siłą pracują nad przywróceniem papieżowi władzy świeckiej. Czy może Pan sobie wyobrazić podobną głupotę! Zwróciłem im oczywiście uwagę, że jest to cel polityczny, że osobiście zgadzam się bez żadnych zastrzeżeń z istniejącym stanem rzeczy i że z pewnością nie ruszyłbym palcem, by ową władzę świecką przywrócić; Lilly wygłosił wówczas surowe kazanie i na tym sprawa się zakończyła. Jak Pan więc widzi, muszę się teraz trzymać pomiędzy obu stronami, łakomy kąsek dla pierwszego lepszego diabła, który może się pojawić. Jedyną moją nadzieję ocalenia przed ogniem wieczystym opieram na znikomości własnej osoby. W dzień Sądu będę siedział cicho i prawdopodobnie nikt mnie nie zauważy. Proszę nie zapomnieć o swojej obietnicy odwiedzenia nas, kiedy tylko będzie Pan mógł. Bardzo się cieszę na zobaczenie Pana. Jessie przesyła pozdrowienia. Pański stary druh J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Harvard University. 379. DO FORDA MADOXA FORDA 13 paźdz. 1923 Kochany Fordzie,. Wybacz mi, że odpowiadam na maszynie na Twój ciekawy, odręczny list. Nie chcę dłużej zwlekać z powiedzeniem Ci, jak bardzo ucieszyła mnie wiadomość, że znalazłeś ciekawą pracę w warunkach, które pozwolą Ci się na niej skoncentrować w spokoju i wygodzie1. Gorąco Ci życzę powodzenia. Nie będę Ci mówił, że poczuję się „uhonorowany” lub „zaszczycony” włączeniem mnie do grona Twoich współpracowników, powiem tylko, że uważam Twoją propozycję za gest bardzo przyjacielski. Wydaje mi się, że Twoja pamięć nie przechowała wiernie mojego stosunku do pierwszych numerów „E. R.”— Były one jedynymi, które mi się podobały. Sam fakt, że pismo stanowiło okazję do wywierania przez Ciebie owej łagodnej, acz stanowczej presji, która z głębiny mego zwątpienia wydobyła materiał do Ze wspomnień — wystarczyłby, aby uczynić mi je drogim. Mam żal do dawnego „E. R.”2 o to jedynie, że miał tak krótki żywot. Kiedy mówię, że ciekaw jestem, jak poprowadzisz to przedsięwzięcie, nie znaczy to wcale, bym w jakimkolwiek stopniu powątpiewał w Twoją stałość. Masz pełne prawo twierdzić, że jesteś „raczej niezmienny”. W przeciwieństwie do węża (który jest mądry) dokonasz żywota w swojej pierwotnej skórze. Nie wątpię więc, że „Review” będzie prawdziwie Fordowski — za wszelką cenę! Ciekawe będzie zobaczyć, jakich ludzi znajdziesz sobie teraz i co z nich wydobędziesz w tych zmienionych czasach. Nie będę pisał o sobie, bo nie jest to temat ani zabawny, ani nawet ciekawy. Będziemy tkwili w tym domu do przyszłego roku. Coś, co uchodzi za powieść, ma się ukazać pod koniec roku3. Inna, w połowie napisana, smaży się we własnym sosie od wielu miesięcy4. Przyjmuję, że B[oulevard] Arago5 jest Twoim stałym adresem, pod którym można Cię będzie odnaleźć. Twój J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Yale University. Powyższy Ust pokrywa się częściowo z tekstem obszerniejszego listu do Forda, ogłoszonego przez Jean–Aubry ego (Life and Letters, II, 323) i datowanego 23 X 1923. Rękopis tego drugiego listu nie jest znany; — przypuszczać należy, Że Jean–Aubry połączył w swoim wydaniu teksty dwu różnych listów. 380. DO FORDA MADOXA FORDA Oswalds, Bishopsbourne, Kent, 10 list. 1923 Drogi Fordzie, Na Twój zacny list odpisuję krótko, ponieważ cały ubiegły tydzień i część bieżącego chorowałem i czuję się obrzydliwie słabo i do niczego. Imprimis: co do typów od Denta — envoyez promener ces gens l?1. Też pomysł robić z Transatlantic2 broszurę ogłoszeniową! Następnie. The Nature of a Crime. Tak zupełnie o tym zapomniałem, że nie ufałem Twojemu oświadczeniu, dopokąd nie odszukałem pierwszego nru drugiego tomu starego „E. R.”. Mam również plik różnych rpsów i maszynopisów o tym facecie Burdenie3, z czego niewielka część, najwyżej parę stron, napisana jest niewątpliwie moim charakterem pisma. Czemuśmy u licha wybrali niemiecki pseudonim? Czy dlatego, że tekst jest introspektywny i trąci weltschmerzem? Jeśli jesteś zdania, że należy całą tę historię odkopać, nie widzę, jak mógłbym się sprzeciwiać. Przy przeglądaniu wydało mi się nieco amatorskie; rzecz o tyle dziwna, że nie ma w tym naszej winy — ani wspólnej, ani osobnej. Na koniec. Nie musisz mi przysyłać fragmentów dotyczących Przygody, które chcesz włączyć do swojej kroniki. Przyślesz mi zapewne nr 1 i tam je wówczas przeczytam4. Mam nadzieję, że nasze wspomnienia są zgodne. Moje, z grubsza biorąc, są następujące: pierwsza część Twoja; druga głównie Twoja z małymi moimi dodatkami w sprawach morskich itp. drobiazgach; trzecia — w około 60% moja z ważnymi Twoimi dodatkami; czwarta — moja, a tu i ówdzie ważne Twoje zdania; piąta — praktycznie biorąc cała Twoja, łącznie ze sławnym zdaniem, które obaj powitaliśmy okrzykiem: „To genialne” (czy pamiętasz je)5, i może z pół tuzinem moich linijek. Myślę, że tak, en gros, było naprawdę. Intelektualnie i artystycznie książka od początku do końca jest oczywiście wspólnym dziełem. Dziękuję za obiecaną książkę. Mój tom ma się ukazać w grudniu; prześlę Ci egzemplarz pierwszego wydania angielskiego. Mam nadzieję, że szybko powracasz do zdrowia. Ja czuję się jak szmata. Twój J. Conrad Obawiam się, że nie będę mógł nic napisać do Twego nru 2. Brak mi w głowie nawet dwu myśli. Czasy się zmieniły, a ja wraz z nimi. Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Yale University. 381. DO HUGHA WALPOLE’A Oswalds, 18 list. [19]23 Kochany Hugh, Dziękuję Ci za Twoje gratulacje i kondolencje (ładnie dozowane) z racji tej draki ze sprzedażą w N. Jorku1. To całkiem komiczne. Ale — nie śmiałem się. Z drugiej strony nie przeklinałem. Siedziałem cicho i nie kiwnąłem palcem. Powoli wracam do siebie po przykrym wstrząsie. Zażywam lekarstwo na wzmocnienie serca. Przyjechał Gardiner. Pogratulowaliśmy sobie wzajemnie zdrowego wyglądu. Bierze zastrzyki. Niezmiernie się nawzajem pocieszyliśmy. Około 10.30 wiecz. niespodziewanie zjawił się Borys (po dostawieniu auta do Margate). Długo siedzieliśmy t?te ? t?te. Wypytywaliśmy go szczegółowo o pozycję i perspektywy, które są całkiem dobre (zważywszy wszystkie okoliczności), zgodziłem się zagwarantować jego rach[unek] tak, aby mógł uporać się z pierwszymi wydatkami, związanymi z przeprowadzką do nowego mieszkania oraz rozpoczęciem życia na przyzwoitej stopie. I oto prośba do Ciebie o pomoc w tej materii. Pewnie będziesz zaskoczony (lub ubawiony), kiedy powiem Ci, że nie chodzi o żadną trudność finansową, ale o tchórzostwo moralne. Jeślibym wystąpił w normalny sposób, kierownik mego banku musiałby wiedzieć, co się dzieje — i E[ric] P[inker] również. Nic nie mam przeciwko nim obu (a E. P. zawsze był bardzo przyjazny i przyzwoity). Doszły mnie jednak ostatnio słuchy — a raczej dano mi to odczuć — że jestem słaby i w dodatku ‘wykorzystywany. Nigdy nie myślałem, że tak jest, i wcale mi się to nie spodobało. Wzdrygam się na myśl o powtórzeniu się tej sytuacji. Gdybyś mógł zagwarantować w banku 100 funtów na rok dla B., uważałbym to za czyn prawdziwie przyjacielski. W razie potrzeby natychmiast bym Ci tę sumę zwrócił. Borys jest pewien, że w ciągu 8–10 miesięcy uporządkuje swoje finanse. Poprosił mnie tylko o 75, ale myślę, że lepiej jest dać mu ?100 ze względu na wiszące mu nad głową ekstra wydatki (w najbliższej przyszłości)2. Mam nadzieję, że nie będziesz śmiał się ani płakał, tylko okażesz wyrozumiałość. Jessie nie przesyła pozdrowień, nie wie bowiem, że do Ciebie piszę. Zawsze oddany J. Conrad Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece University of Texas. 382. DO BRUNONA WINAWERA 20 Nov. [19]23 Kochany Panie, Serdeczne dzięki za list i broszurkę o Einsteinie1, która dla mnie jest małym arcydziełem w swoim rodzaju. Acceptez o! homme versatile, ma poignée de main.2 Bien a vous J. Conrad 383. DO BRUNONA WINAWERA X’mas Day1 1923 [25 XII] Oswalds, Bishopsbourne, Kent Mój kochany Panie, Myślą z Panem jestem dzisiaj. Nie mogłem w czas napisać, gdyż byłem w łóżku z jakiś miesiąc i jeszcze nie bardzo zdrów jestem. List Pański przyszedł dwa dni temu. Bardzo dziękuję. Niech Pan przyjmie moje życzenia wszystkiego dobrego na rok przyszły i na całe (jak najdłuższe) życie. Tak, Panie, moja powieść2 wyszła w grudniu. Za dni parę prześlę Panu egzemplarz amerykańskiego wydania. Serdeczny uścisk ręki, Bien a vous J. Conrad 384. DO ANIELI ZAGÓRSKIEJ Oswalds, 25 12 [19]23, Boże Narodzenie Anielo moja Kochana, Nie mogłem do Ciebie wcześniej napisać, bo leżałem w łóżku, obecnie zresztą też nie czuję się całkiem .dobrze. Myślami jestem dziś z Tobą, co nie jest właściwie niczym wyjątkowym. Myślę o Tobie każdego dnia. Przesyłam Ci życzenia szczęścia na następny rok i na całe życie. Ściskam Cię po ojcowsku. [. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .] Za parę dni przyślę Ci egzemplarz amerykańskiego wydania mojej powieści The Rover. Wszyscy stąd przesyłają Ci najlepsze życzenia i ucałowania. Zawsze Twój Konrad 386. DO FRANKA N. DOUBLEDAYA Oswalds, 28 stycz. 1924 Mój drogi F. N. D., Podziękowałem Ci depeszą za najmniejszy, jaki kiedykolwiek dostałem w życiu, skrawek papieru, który jednak zawierał najlepszą wiadomość, jaką otrzymałem kiedykolwiek jako autor1. Poważnie rozważam możliwość oprawienia go jako pamiątki naszego wspólnego powodzenia w podbiciu serc czytelników. Kłopot polega na tym, że nie mogę sobie wyobrazić ramy dostatecznie wspaniałej, aby była tego godna. Posłałem więc tę kartkę (tak jak była, nie oprawiona) Jessie do sąsiedniego pokoju, a ona ukryła ją gdzieś w głębi swego W. Z. S. (Worka ze Skarbami) i nie udało mi się jej jeszcze wydobyć. Cała ta historia z Korsarzem wydaje mi się zupełnie nierzeczywista. Ja również słyszałem tu w zaufaniu — nie rozumiem, dlaczego robi się z tego tajemnicę — że angielskie wydanie (nie wliczając kolonialnego) dochodzi do 30 000 i oczekuje się, że do marca osiągnie 40 000. Kiedy wspomnę, że trzeba było całego roku, aby rozeszło się 22 000 lub 23 000 Ocalenia, robi mi się trochę przykro; była to bowiem dość duża rzecz, jeśli mi wolno tak powiedzieć. Niemniej jednak czuję, że mam w zanadrzu inną sporą rzecz. Stratą czasu byłoby jednak zastanawianie się, kochany Effendi, kiedy rzecz ta wynurzy się nareszcie na światło dzienne. Mój mózg nie staje się włóknisty, ciśnienie jest zdecydowanie w porządku ale człowiek musi czuć się dobrze na całym ciele, aby wykonywać dobrą robotę. Jasne jest również, że przychodzę do siebie; ale dzieje się to cholernie wolno (przepraszam Florence za użycie brzydkiego słowa), i jedyne, co mogę zrobić, to starać się tym nie przejmować. W zeszłą sobotę upłynął tydzień, odkąd wróciliśmy z trzydniowego pobytu w Londynie, naszym nowym, wygodnym samochodem (jest z 1912 roku i kosztował dokładnie Ł200, tak że nie ma potrzeby wzywać policji), który świetnie nam służył. Ciężko nam jednak było na sercu. Nie ma wątpliwości, że głęboko w nodze dzieje się coś niedobrego, z czym Sir Robert będzie musiał sobie poradzić. W związku z tym nie ma obecnie mowy o wyjeździe z Anglii do „łagodniejszego klimatu”. Wydaje się, że los tak zrządził, byśmy siedzieli w tym domu do przyszłego września, kiedy wyniesiemy się stąd na dobre; może uda nam się uraczyć wyjazdem na sześć miesięcy lub dłużej do południowej Francji. Tak, kochani Przyjaciele — serce boli, kiedy trzeba odłożyć spełnienie nadziei! Jessie znosi to dzielnie. Uwiązana na górze, poświęca wiele czasu na robienie czepków i kaftaników dla panicza Philipa J. Conrada2, który z tego, co mogę osądzić, wydaje się być bardzo porządną osobą. Myślę, że Jessie jest podobnego zdania — w każdym razie mówi o zaproszeniu go tutaj w najbliższym czasie. Dzisiaj odpiszę, kochana Florence, na Twój czarujący i ciekawy list o gospodarstwie i innych rzeczach — podczas gdy’ ja tutaj pozwalam sobie ucałować Ci ręce, polecając się Twojej łaskawej pamięci. Tobie zaś, drogi F. N. D., powiem tylko, że jestem oddanym Ci J. Conradem Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Pńnceton University. 386. DO CHARLESA CHASSE Oswalds, 31 stycz. 1924 Szanowny i drogi Panie, Proszę mi wybaczyć ten list, dyktowany po angielsku, ale nie chcę zwlekać z potwierdzeniem odbioru Pańskiego przyjacielskiego listu, stan ręki zaś nie pozwala mi na dłuższe trzymanie pióra. Przesyłam Panu moje gorące podziękowania za Jego artykuł w „Figaro”. Niezmiernie cenię okazane mi zrozumienie i przychylność. Co do uwag na temat mojej słowiańszczyzny — nie wątpię, że napisał je Pan w najlepszej wierze, podobnie jak wielu innych krytyków angielskich, którzy zwracali na to uwagę parę lat temu, choć ostatnio już rzadziej. Mówiąc bowiem całkiem otwarcie, jak do wieloletniego przyjaciela, nieraz zapytywałem sam siebie, czy gdybym był ukrył swoje pochodzenie pod neutralnym pseudonimem „Joseph Conrad”, takie klasyfikowanie mego temperamentu w ogóle by się pojawiło. Osobiście mam co do tego wątpliwości. Pewien jestem, że — w moim przynajmniej wypadku — wszystko, co osobiste, interpretowane jest w kategoriach powiązań rasowych. Krytycy natrafili we mnie na jakąś nutę i ponieważ odkryli — właśnie kiedy zacząłem pisywać — istnienie pisarzy rosyjskich, przyczepili mi etykietkę z nazwą „słowiańszczyzna”. Ośmielę się zauważyć, że sprawiedliwsze byłoby oskarżenie mnie co najwyżej o „polonizm”. W każdym razie temperament polski daleki jest od powiązań bizantyjskich i azjatyckich. Polska zawsze wchłaniała idee zachodnie, przyjmowała kulturę zachodnią, sympatyzowała z ideałami i kierunkami zachodnimi — kiedy tylko było to możliwe przy ogromnym oddaleniu i w szczególnych warunkach bytu narodowego i politycznego, nastawionego głównie na walkę o życie z azjatyckim despotyzmem, stojącym u progu. Tyle o moim dziedzictwie. Co do wpływów kształtujących, muszę zaznaczyć, że języka rosyjskiego nie znam, że o rosyjskiej literaturze pięknej wiem tyle co nic, z wyjątkiem niewielu książek przeczytanych w tłumaczeniu; że w najbardziej chłonnym i plastycznym okresie dojrzewania byłem pod wyłącznym wpływem Zachodu — to jest Francji i Anglii — które, jak pamiętam, nie natrafiały we mnie na żaden opór, na żaden nawet niesprecyzowany, głęboko zakorzeniony antagonizm — ani rasowy, ani wynikający z usposobienia. Oto moim zdaniem prawdziwy stan rzeczy. Mais apres tout, vous pouvez avoir raison1. Ludzie wiedzą o sobie samych bardzo niewiele, a autorzy szczególnie skłonni są padać ofiarą licznych złudzeń na własny temat. Jedyny powód, dla którego wykładam przed Panem moje roszczenia do zachodniości, to fakt, że sam głęboko tę przynależność odczuwam. Proszę raz jeszcze pozwolić mi podziękować za przyjemność, jaką sprawiło mi Pańskie uznanie dla mojej twórczości. Tekst wg G. Jean–Aubry, Life and Letters. Przekład z angielskiego. 387. DO BRUNONA WINAWERA Oswalds, 31 stycz. 1924 Ból ręki uniemożliwia mi pisanie piórem, proszę: więc łaskawie przyjąć ten dyktowany list. Niezmiernie ucieszyła mnie wiadomość, że spodobał się Panu mój stary Korsarz; wnioskuję, że w tym samym stopniu estetycznie co uczuciowo i że mój zamysł artystyczny przypadł Panu do gustu. Co się tyczy adaptacji scenicznej, w pierwszej chwili zaskoczyła mnie ta myśl. Po zastanowieniu się widzę, że taka możliwość istnieje, choć oczywiście nie widzę, w jaki sposób dałoby się powieść ująć w obrazach i jak można by oddać nastrój w słowach mówionych. Faktem jest jednak, że w książce jest niewiele opisów i rozważań i że większą jej część stanowią dialogi en fortme parlée1. Chcę natomiast od razu zaznaczyć, że jeśli przeróbka ma być dokonana — to właśnie przez Pana. Z całego serca mam nadzieję, że podejmie Pan tę próbę — w każdym razie dla Polski. Należałoby wówczas uzgodnić sprawę z Anielą2, która prawdopodobnie okaże się pełna dobrej woli. Pod wpływem głębokiego wrażenia, wywołanego Pańskimi słowami na temat możliwości scenicznych Powrotu korsarza, przyszło mi na myśl, że gdyby przeróbka była gotowa w ciągu najbliższych dziesięciu lub jedenastu miesięcy, sztuka miałaby duże szanse w Ameryce. Książka cieszy się tam ogromnym powodzeniem i ogólnie biorąc głośno jest w prasie o J. C. z racji tego właśnie utworu. Prosta ciekawość, w jaki sposób ujęta została scenicznie powieść tak szeroko czytana i omawiana, może wywołać sukces teatralny; gdyby Pan skłonny był spróbować, ja ze swej strony wiernie przełożyłbym z powrotem na angielski tekst Pańskiej sztuki, bez najmniejszych zmian lub przeróbek; bez dyskusji przyjąłbym konstrukcję i każdy nastrój, jaki Pańskie wyczucie twórcze uzna za stosowne wprowadzić. Angielszczyzna będzie oczywiście musiała być moja własna. Wysuwam tę sugestię, ponieważ ciekawi mnie, co Pan z tego zrobi. Możliwości amerykańskie mogą rzecz uczynić opłacalną z praktycznego punktu widzenia. Co do Anglii, przyznaję, że porażka Tajnego agenta miałaby ujemny wpływ na powodzenie każdej sztuki, z którą miałbym coś wspólnego. Mais on ne sait jamais!3 Nie sądzę jednak, by rząd Partii Pracy sprzeciwił się wystawieniu sztuki ze względu na fakt, że będąc obaj Polakami, jesteśmy „obrzydliwymi arystokratami” i wrogami cnotliwych bolszewików. Tekst, w którym brak jest nagłówka i zakończenia, wg G. Jean–Aubry, Life and Letters. Jest to jedyny list do Winawera, którego kopii, sporządzonej przez adresata, nie ma w zbiorach biblioteki Yale University. 388. DO ERIKA PINKERA Oswalds, Bishopsbourne, Kent, 12 lutego [19]24 Kochany Eriku, Nie tracąc ani chwili, piszę do Ciebie w sprawie listu z Garden City1 z 1 lutego 1924: Nowele Josepha Conrada2. 1. Pierwsza uwaga, którą chcę zrobić, to że rozumowanie oparte na analogii jest niebezpieczne. Co jest właściwe w wypadku Stevensona, nie musi okazać się takimż w wypadku Conrada choćby tylko dlatego, że Stevenson jest artystą stylu w obrazowych opisach, podczas gdy Joseph Conrad jest w mniejszym stopniu literatem, a w każdym razie jest zupełnie inną osobą. 2. Tom zaplanowany według spisu jest, moim zdaniem, o wiele za obszerny. Ponadto spis jest niedobry, ponieważ z powodów dla mnie niezrozumiałych zawiera Jądro ciemności, które liczy 42000 słów, podczas gdy podstawą wyboru jest nieprzekraczanie przez nowele 20 000. 3. Zasada włączenia wszystkich opowiadań poniżej 20 000 słów jest dla mnie niepojęta. To tak, jakby się wieszało koło siebie wszystkie obrazy pewnego rozmiaru. Zdecydowanie oponuję przeciwko tego rodzaju klasyfikacji. 4. Z pewnością nie zwrócę się do p. Muirheada Bone’a o napisanie wstępu. Ma własną robotę. Poza tym, mówiąc szczerze, nie myślę, by utwory p. J. C. wymagały jakiegokolwiek wprowadzenia jako dzieło literatury. Przyznaję jednak, że gdyby taki tom nowel został zebrany, można by w formie wstępu zamieścić wyjaśnienie zasad dokonanego wyboru. Moja kontrpropozycja bierze to pod uwagę. 5. Co się tyczy korzyści handlowych wydania tomu nowel wybranych, nie jestem kompetentny do wyrażania opinii, ale biorąc pod uwagę wydanie książki po 5 s[zylingów] w okresie Bożego Narodzenia, na prezenty, tuszę, że moja alternatywa, przedstawiona w załączeniu, będzie miała większą wartość, jako usankcjonowana przez autora oraz zawierająca około pięciu tysięcy nie publikowanego uprzednio tekstu w formie Wstępu, który w danym wypadku napisałbym z pewnością sam. 6. Nie widząc makiety, nie mogę na ten temat zabierać głosu, ale sądząc z opisu wydaje mi się w porządku i pozostawiłbym to całkowicie wieloletniemu doświadczeniu i dobremu smakowi firmy. Zawsze szczerze Ci oddany J. C P. S. List ten pisany jest na maszynie w trzech egzemplarzach, z których niniejszy jest nr 2. Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Princeton University. 389. DO ROMANA DYBOSKIEGO Oswalds, 22 lut. [19]24 Szanowny i drogi Panie, Przykro mi, że dopiero teraz dziękuję Panu za 2 tomy o literaturze polskiej1, które przeczytałem z największym uznaniem — oraz za broszurę o elementach religijnych w polskim życiu narodowym2, z której dowiedziałem się wielu nowych dla siebie rzeczy. Pana angielskie publikacje są bardzo pociągające, tak treściowo, jak i stylistycznie; nie umiem wprost wyrazić podziwu, jaki czuję dla tej dobrej i patriotycznej roboty. Ludzie tu niewiele wiedzą o Polsce — obawiam się też, że małym darzą zainteresowaniem nowo utworzone państwo. Wypływa to ze zwykłej ignorancji, którą tylko zwięzłe i jasne przedstawienie prawd historycznych może stopniowo rozwiać. Proszę przyjąć, szanowny Panie, moje najgorętsze wyrazy głębokiego uszanowania. Szczerze oddany J. Conrad Tekst wg facsimile w „Poland”, VIII 1926. Przekład z angielskiego. 390. DO BRUNONA WINAWERA 7 3 [19]24 Oswalds, Bishopsbourne, Kent Drogi mój Panie, Ufam, że Pan się pozbył swej influency. Ja jej nie miałem, ale za to byłem prześladowany przez moją własną biedę, która zawsze zniechęca mnie do wszelkiego umysłowego wysiłku. C’est plus fort que moi1. Oczywiście powinienem był dawno na łaskawego Pana list odpowiedzieć. Byłem wzruszony widząc, jak Pan moją propozycję do serca bierze. Najzupełniej się zgadzam co do pańskiego ogólnego poglądu, jak ta robota musi być przeprowadzona, a także co do szczegółów wykonania. O tym dyskusji między nami być nie może. Mogę także Pana zapewnić, że nikt mi nie proponował dramatyzacji tej powieści i zapewne proponować nie będzie2. W każdym razie pour moi vous etes le seul homme possible3. Ale błagam, by Pan przystąpił do tej roboty z wolnym umysłem i nie myśląc o mnie zupełnie. Nie krępując się czasem i w przekonaniu, że gdyby Pan znalazł tę pracę za mozolną, to ja się naprzód zgadzam na odłożenie jej albo na czas jakiś, albo na zawsze. Pan znowu nie weźmie mi za złe, gdybym mu napisał, że nie czuję się zangielszczyć pańską sztukę w sposób godny jego pracy. Co Pan myśli? Przepraszam za tę bazgraninę. Uścisk ręki J. Conrad P. S. W tej chwili nie mogę dłużej o Inżynierze pisać, tylko to, że czytałem tę sztukę z największą przyjemnością. C’est tout a fait bien4! Dziękuję za łaskawe przysłanie. 391. DO ANIELI ZAGÓRSKIEJ Oswalds, 16 3 1924 Moja kochana, . . . . . . . . . . . . . . . . . Dziękuję Ci za pisma i za książki. Powieści jeszcze nie zacząłem. Mocno przejęty jestem sympatią, z którą tłumaczenia1 spotykają się u krytyków2. Artykuł w „Robotniku” doskonały — bardzo mi się podobał. Całuję Cię milion razy. Twój Konrad 392. DO G. JEAN–AUBRY’EGO 19. marca 1924 Najdroższy Janie, Pozwól się uściskać za artykuł o J. C.1 Zapewniam Cię, że sprawił mi wielką radość i wszystko, coś napisał, wzruszyło mnie głęboko. Oczekujemy Cię na przyszły weekend. Prawda? Popiersie Epsteina2 posuwa się naprzód. Wydaje mi się, że będzie lepsze niż bardzo dobre, ale ciekaw jestem, co o tym powiesz. Our love to you. Zawsze Twój J.C. 393. DO ANIELI ZAGÓRSKIEJ Oswalds, 28 4 1924 Moja Droga Anielo, Jestem zmuszony dyktować ten list po angielsku, bo nawet przez krótką chwilę trudno mi jest utrzymać pióro w prawej ręce. Z ledwością mogę się podpisać. Ucieszyłem się bardzo wiadomością, że pojedziesz na te wakacje, których tak pragnęłaś. Z przykrością muszę Cię powiadomić, że Sir Robert Jones zdecydował powtórnie operować Jessie. Ma nadzieję, że uda się usunąć przyczynę tych stanów zapalnych tkanki, które przez tyle czasu były powodem jej cierpień. Operacja będzie dokonana w Canterbury pod koniec maja, tak że mam nadzieję, że będę mógł przewieźć Jessie z powrotem do Oswalds w połowie czerwca, gdzie oczywiście jeszcze przez pewien czas będzie musiała leżeć. Okres oczekiwania nie będzie przyjemny. Dla mnie będzie gorszy niż dla samej Jessie, bo — jak wiesz — ona przyjmuje wszystko z wielkim spokojem. Moje zdrowie już od dłuższego czasu jest bardzo marne. Nie znaczy to, bym przez dłuższy czas leżał, tylko po prostu nie byłem w stanie pracować, i to mnie bardzo martwi. Obecnie jednak czuję się trochę lepiej, choć przegub ręki jest nadal bardzo spuchnięty i bolesny. O tym, żebyśmy mogli wyjechać za granicę przed końcem roku, nie ma mowy. Obecny dom opuszczamy we wrześniu, ale dotychczas nie znaleźliśmy jeszcze innego i nasze plany są całkowicie nie ustalone. Wizyta panny Rakowskiej1 sprawi nam oczywiście wielką przyjemność. Doskonale pamiętali jej matkę jako dwudziestoletnią pannę. Nie podałaś mi jej adresu w Londynie; gdybym go miał, to napisalibyśmy sugerując jakiś dzień na spotkanie — mam jednak nadzieję, że ona sama napisze do nas parę słów. Przesyłamy Ci moc serdeczności i najlepszych życzeń dobrej drogi. Możesz liczyć na to, że do I września z pewnością będziemy pod tym adresem, chyba żeby nastąpiło coś nieoczekiwanego, co by nas stąd odwołało. Twój wierny Konrad 394. DO EDWARDA GARNETTA Oswalds, Bishopsbourne, Kent, ii maja 1924 Kochany Edwardzie, Mogę jeszcze utrzymać pióro. Od tygodni boli mnie ręka; gdyby nie to, podziękowałbym Ci wcześniej za M. at the Z1. D. należą się gratulacje za tak wysoce taktowne i subtelne ujęcie. Wziąwszy wszystko pod uwagę, myślę, że — wbrew radom swego ojca — dobrze zrobił nie podkreślając silniej ironii. Było to oczywiście nie po synowsku — ale mądrze. Moim zdaniem pierwsza kłótnia kochanków (cudownie absurdalna) nadała ton całość zaś jest w obecnej formie doskonale harmonijna. Myślę, że D., gdyby sobie pofolgował, potrafiłby napisać coś bardzo sympatycznie dzikiego. Za łagodną żartobliwością The Twilight of the Gods2 kryło się tego więcej niż szczypta… Stare dzieje! Z czysto „światowego” punktu widzenia żałuję, że to nie debiut. Nie dlatego, bym jedną książkę uważał za lepszą od drugiej — L. i. F.3 była jednak bardziej „intymna” (niewątpliwie), a ton niepokoju i wzruszającej żarliwości wywoływać mógł modne łzy, które nie wątpię, że nad nią wylewano. Nowy tom jest odrobinę twardszy. Jak to czytelnicy przyjmą? A co dalej? Dwukrotne zaczerpnięcie ze źródła nie mogło go wysuszyć. Jestem niezmiernie ciekaw. Przekaż D. moje gorące pozdrowienia. Jessie przesyła serdeczności. Zawsze Twój J. Conrad Tekst wg E. Garnetta, Letters from Conrad. Przekład z angielskiego. 395. DO R. J. MACDONALDA Oswalds, Bishopsbourne, Kent, 27 maja 1924 Wielce Szanowny Panie, Będąc głęboko świadom zaszczytu, którym JKMość gotów jest mnie za Pańską radą obdarzyć, proszę o łaskawe pozwolenie na odmowę przyjęcia ofiarowanego tytułu szlacheckiego.1 Przesyłając wyrazy szczerych podziękowań, ośmielę się dodać, że jako człowiek, którego wczesne lata ciężką pracą i niezapomnianymi przyjaźniami związały ściśle z brytyjskimi ludźmi pracy — jestem szczególnie wzruszony faktem, że ta zaszczytna propozycja została do mnie skierowana w okresie piastowania przez Pana urzędu premiera. Łączą najgłębsze wyrazy szacunku i poważania Pański Joseph Conrad Tekst wg kopii maszynowej, podpisanej własnoręcznie przez Conrada, w New York Public Library. Przekład z angielskiego. 396. DO ANIELI ZAGÓRSKIEJ 2 6 1924 Droga moja Anielo, Właśnie otrzymałem Twój list i śpieszę skreślić parę słów, by Ci donieść, że operacja odbędzie się 13–ego tego miesiąca. Dziękuję Ci za list i wycinki. Wielką mi sprawia radość, że mogę dotrzeć do serc i dusz i że Set of Six1 jest tak wysoko oceniany z artystycznego punktu widzenia. Te nowele nie miały tu powodzenia. Nie pracuję — nie mogę pracować. To mnie dość niepokoi, ale niech to pozostanie wyłącznie między nami. Oboje, Jessie i ja, całujemy Cię serdecznie. Zawsze Twój Konrad 397. DO G. JEAN–AUBRY’EGO [6 VI 1924]1 Drogi Janie, Myślę, że będę mógł przyjść w następną środę. Sir Robert2 przyjedzie tu we czwartek wieczór na kolację. Operacja nastąpi (właśnie się tego dowiedziałem) o 10.15 w piątek rano (w Canterbury). Czy wiesz, czego chce minister?3 To nie może być wyłącznie chęć nakarmienia mnie. Wydaje mi się, że zwrócą się do mnie o napisanie czegoś. Ale co mógłbym napisać! Tak, mój drogi. Wróć tu razem ze mną we środę, zjemy kolację z Sir R. J. i spędzisz tutaj noc czwartkową. Jessie pójdzie do kliniki po kolacji. Będziemy mogli popracować. Czwartek rano. Po południu zagracie z Mrs C. partię bezika. Twoja obecność ułatwi nam okres czekania. Czy się zgadzasz? Jessie sends her love. Twój stary Conrad Sneller zawiezie Cię na stację o 9.30. Sir R. i ja odjedziemy do Canterbury o 10. 398. DO JESSIE CONRAD [VIII 1924]1 Najdroższa Kito, Noc miałem znośną, choć wciąż łapią mnie ataki kaszlu. Tyle, że krótsze. Temp. nadal się utrzymuje. Dziś rano miałem lepszy apetyt, choć nie czuję dzikiego zapału do jedzenia. Audrey jest bardzo poczciwa. Przyjemnie też, kiedy John wpada od czasu do czasu. Tylko nagłe uświadomienie sobie w nocy, że jesteś o cztery mile stąd, wpędza mnie w depresję. Prześlij mi sprawozdanie o sobie; może być ustne, za pośrednictwem Johna, jeśli nie masz ochoty pisać. Jesteś P. T.2, a jam Twój własny chłopiec. Tekst wg oryginału angielskiego w bibliotece Yale University. 399. DO STEFANA POMARAŃSKIEGO 28 6 [19]24 Oswalds, Bishopsbourne, Kent Szanowny Panie, List Pański oraz drogi mi „prezent” otrzymałem i z całego serca dziękuję1. Na list obszernie odpiszę wkrótce, jak tylko dojdę do zdrowia, które mi od pewnego czasu bardzo nie dopisuje. Teraz czuję się trochę lepiej i na razie donoszę, że temat poruszony przez Pana leży mi szczególnie na duszy. Nie pierwszy to raz otrzymuję z kraju podobne refleksje od bardzo wybitnych rodaków. Rozumiem je i oceniam. Pański list nie zostanie bez odpowiedzi.2 Co się tyczy sprawy powołania mnie na członka honorowego Polskiego Towarzystwa Geograficznego, o którym pisał mi Pan przedtem, to oczywiście nie mam nic przeciwko temu. Boję się jednak, czy zasługi moje sprostają Pańskiej akcji. Żądaną notatkę o mym życiu, działalności podróżniczej i literackiej wygotuję niebawem. Będę również prosił Pana o zapośredniczenie w zapisaniu mnie na członka Kasy im. Mianowskiego, o której piękną odezwę Żeromskiego otrzymałem. O rękopis mego ojca może Pan być spokojny. Zwłaszcza cenny jest dla mnie ołówkowy portrecik z owych czasów. Postaram się Panu za ten upominek kiedy jeszcze odwdzięczyć. Proszę na razie przyjąć serdeczny uścisk dłoni od Konrada Korzeniowskiego List ogłosił Pomarański w „Ruchu Literackim” 1926, nr 7. 400. DO G. JEAN–AUBRY’EGO 22 7 1924 Najdroższy Janie, Co słychać? Mrs. C. wraca we czwartek, ale tylko po to, by spędzić tydzień lub dwa leżąc w łóżku, zanim popróbuje chodzić. Obie młode panny1 spędzą tu następny weekend. John wraca w sobotę. Czemu nie miałbyś przyjechać. Możemy Cię pomieścić. Napisz więc tylko słówko. Przesyłam Ci książkę don Roberta2 według jego życzenia. Our dear love. Zawsze Twój Conrad SŁOWNICZEK ADRESATÓW BARRIE, JAMES MATTHEW (1860–1937) — szkocki powieścio– i dramatopisarz, autor Piotrusia Pana (1904). Pierwodruk. 14 XI 1903 — 31 XII 1903 BENNETT, ENOCH ARNOLD (1867–1931) — powieściopisarz i dramaturg angielski, naturalista. Wszystkie znane listy Conrada do Bennetta ogłosił G. Jean–Aubry w Life and Letters. 6 XI 1902 — 2 I 1924 BENDZ, ERNST PAULUS (1880–1966) — szwedzki krytyk i historyk literatury, specjalista od literatury angielskiej i francuskiej, autor studium Josepb Conradt Stockholm 1923. Jedyny znany list; pierwodruk u G. Jean–Aubry, Life and Letters. BILINSKI, MARIAN — wyższy urzędnik państwowy, brat Leona, ówczesnego austro– węgierskiego ministra skarbu. Conrad poznał go za pośrednictwem Teodora Koscha. Jedyne znane listy; ogłoszone przez W. Buchnera w „Pionie” 1934, nr 31. BLACKWOOD, WILLIAM (1836—1912) — czołowy wydawca szkocki. W redagowanym przezeń ,,Blackwood’s Magazine” ukazało się kilka spośród najwybitniejszych utworów Conrada (Lord ]im, Młodość, ]adro ciemności). Przyjazne stosunki Conrada z Blackwoodem zerwane zostały w r. 1902 na skutek nieporozumień finansowych. Korespondencję między Conradem a Blackwoodem ogłosił, z doskonałym komentarzem, William Blackburn: Joseph Conrad, Letters to William Blackwood and David S. Meldrum, Durham, N. C, 1958. 24 VIII 1897 — 9 VIII 1907 BRIQUEL, EMILIE — młoda Francuzka, którą Conrad poznał w maju 1895 podczas kuracji w Champel–les–Bains. Listy do E. Briąuel ogłosił P. Meykiechel w nrze „Nouvelles Litteraires” z 8 VIII 1964. Cztery spośród nich ogłosiła w przekładzie polskim Gabriela Mycielska, „Życie Literackie”, 20 IX 1964. 10 VI 1895 — 29 XII 1895 BRUNNOW DE, JANINA (1865–1943) — z domu Taube, siostra Karoliny (później Gnatowskiej (1854–1936), Artura, Romana, Aleksandra i Gustawa. Conrad przyjaźnił się z młodymi Taubami podczas pobytu w Krakowie. Niektórzy biografowie identyfikują Janinę de Brunnow z młodzieńczą miłością Conrada, o której parokrotnie wspomina w swoich utworach. Jednakże, kiedy Conrad wyjeżdżał z Polski, Janina miała. zaledwie 9 lat; jest natomiast prawdopodobne, że kochał się w starszej od siebie o trzy lata Karolinie. Listy Conrada do Janiny de Brunnow ogłosił G. Jean–Aubry w Lettres francaises. 9 VIII 1897 — 24 III 1908 BUSZCZYŃSKI, STEFAN (1821–1892) — publicysta i pisarz polityczny, z pochodzenia ziemianin z Kijowszczyzny. W latach 1853–1859 był najbliższym zapewne przyjacielem Apolla Korzeniowskiego. Po śmierci Apolla był jednym 2 urzędowych opiekunów jego syna. W swoich licznych publikacjach reprezentował stanowisko antyugodowe, liberalno– demokratyczne. Jedyny znany list, ogłoszony w „Ilustrowanym Kurierze Codziennym” 1931, nr 101. CHASSE, CHARLES — francuski historyk sztuki i literatury. Jedyny znany list; ogłosił Jean–Aubry w Lettres jrancaises. CHESSON, WILFRID HUGH — krytyk i powieściopisarz angielski. Jako opinio—dawca firmy wydawniczej T. F. Unwin, współpracował w latach 1895—1897 z Edwardem Garnettem i zwrócił jego szczególną uwagę na rękopis Szaleństwa Almayera. Listy 104 i 123 są pierwodrukami, list 300 ogłosił Jean–Aubry w Life and Letters. 16 I 1898 —12 V 1918. CLARK, BARRETT HARPER (1890–1953) — teatrolog, tłumacz i aktor amerykański, autor licznych antologii i książek z dziedziny historii i teorii dramatu. Jedyny znany list. CLIFFORD, SIR HUGH (1866–1941) — dyplomata brytyjski, wielokrotny wysoki komisarz i gubernator w różnych koloniach azjatyckich. Ogłosił wiele książek i artykułów na tematy malajskie. Jego żona (zm. 1945), Elizabeth Lydia Rosabelle Clifford, byfa powieściopisarką. Oba listy ogłosił G. Jean–Aubry w Life and Letters. 17 V 1898 — 25 I 1919 COLVIN, SIR SIDNEY (1845–1927) — wpływowy angielski krytyk literatury i malarstwa, przyjaciel R. L. Stevensona, kierownik zbiorów bibliotecznych British Museum (1884–1912). Znajomość Conrada z Colvinami, która przerodziła się z czasem w zażyłą przyjaźń, rozpoczęła się od zabiegów Colvina około wystawienia przez londyńskie Stage Society jednoaktówki Conrada Jutro. Spośród 104 listów Conrada do Colvina i jego żony Lady Frances Colvin, sprzedanych w r. 1928 na aukcji w Nowym Jorku, udało się odszukać tylko połowę. Listy 175 i 286 są pierwodrukami; pozostałe ogłosił G. Jean–Aubry w Life and Letters. 14 III 1904 — 8 VII 1924 CONRAD, BORYS ALFRED (ur. 15 I 1898) — starszy syn Conrada i Jessie. Podczas I wojny światowej służył na froncie francuskim. Wiosną 1923 ożenił się w tajemnicy przed rodzicami. Conrad dowiedział się o tym od Jessie dopiero w czerwcu tegoż roku. Pierwodruk. CONRAD, JESSIE (1873–1936) — z domu George, żona Conrada. Przyszłego męża poznała, za pośrednictwem wspólnych przyjaciół, zapewne w listopadzie 1894. Pracowała wówczas jako maszynistka biurowa. Ślub (cywilny) odbył się 24 III 1896. Po roku 1904 Jessie, na skutek poważnego uszkodzenia kolana, była częściową inwalidką. Wg Jessie wszystkie przedślubne listy Conrada do niej zostały na jego życzenie zniszczone. Wszystkie znane listy Conrada do Jessie ogłoszone zostały w tomiku: Josepb Conrad’s Letters to bis Wife, London 1927. 14 IX 1916 — IX 1924 CONRAD, JOHN ALEKSANDER (ur. 2 VIII 1906) — młodszy syn Conrada i Jessie, w listach zwany Jack lub Jackolo. Jedyny znany list; pierwodruk. CRANE, CORA (1865–1910) — Cora Howorth, primo voto Murphy, secundo voto Stewart, z niewiadomych powodów używała nazwiska Taylor. Towarzyszka życia ostatnich lat (od 1897) Stephena Crane’a; nie mogąc uzyskać rozwodu, nie była jego legalną żoną. Listy Conrada do Córy są zebrane w tomie korespondencji Stephena Crane. 25 I 1898 — 27 IV 1908 CRANE, STEPHEN (1871–1900) — nowelista, powieściopisarz i dziennikarz amerykański, autor Szkarłatnego godła odwagi (The Red Badge of Courage, 189;); człowiek o niespokojnym usposobieniu, ciągle pogrążony w długach i kłopotach miłosnych. Conrad poznał go w październiku 1897 i serdecznie polubił. Planowali nawet współpracę nad sztuką teatralną. W lutym 1898 Crane wyjechał nagle, za pożyczone na gwarancję Conrada pieniądze, jako reporter wojenny na Kubę. Cora Crane straciła z nim wówczas niemal całkowicie kontakt na 9 miesięcy. Przez ostatnie pół roku życia Crane był beznadziejnie chory na gruźlicę; zmarł 5 VI 1900 w Badenweiler. Korespondencja Crane’a zebrana została i starannie skomentowana w tomie: Stephen Crane: Letters, ed. R. W. Stallman, Lilian Gilkes, New York 1960. 16 XI 1897 — 10 IX 1899 CURLE, RICHARD HENRY PARNELL (1883–1968) — dziennikarz i literat angielski, blisko zaprzyjaźniony z Conradem w ciągu ostatnich dziesięciu lat jego życia. Znajomość zaczęła się od artykułu o Conradzie, który Curie napisał w r. 1912 i przesłał Contadowi do wglądu. W późniejszych latach Conrad pomagał Curle’owi w umieszczaniu jego utwonów, sam niejednokrotnie korzystając z uczynności młodego przyjaciela. Curie, autor pierwszej książki o Conradzie (Joseph Conrad: A Study, London 1914), stał się też czymś w rodzaju półoficjalnego interpretatora twórczości Conrada; fakt ten oceniają współcześni badacze negatywnie, wskazując na prymitywność analiz i sądów Curle’a. Listy Conrada do Curle’a ogłosił (z licznymi i rzadko zaznaczanymi opuszczeniami) adresat w tomie: Conrad to a Friend, London 1928. 6 IX 1912 — 31 VII 1924 DAVRAY, HENRI D. — francuski znajomy Conrada, tłumacz Tajnego agenta (1912). Listy ogłosił Jean–Aubry w Lettres francaises. 10 VII 1899 — 1 VI 1916 DAWSON, ERNEST FREDERIC STEEL (1884–1960) — zawodowy oficer angielski, 478 za młodu literat–amator. 1 List 198 jest pierwodrukiem; list 219 ogłosił G. Jean–Aubry w Life and Letłers. 12 XII 1902 — 4 VII 1924 DE SMET, JOSEPH (1870–1953) — krytyk belgijski, autor licznych prac o Emilu Verhaerenie. List ogłosił Jean–Aubry w Life and Letters. 9 I 1911 — 16 XII 1911 DIVOIRE, FERNAND JACQUES PAUL (1883—1951) — literat i dziennikarz francuski, redaktor „L’Intransigeant”. Jedyny znany list; ogłosił Jean–Aubry — w Lettres francaises. DOUBLEDAY, FRANK NELSON (1861–1934) — zwany „EHendi” od swoich inicjałów, wydawca amerykański, entuzjasta twórczości Conrada. Na jego zaproszenie odbył Conrad w r. 1923 podróż do Stanów Zjednoczonych. Pierwodruki. 29 I 1914 — 2 VI 1924 DOUGLAS, GEORGE NORMAN (1868–1952) — przyrodnik i literat angielski, poznany przez Conrada na Capri w styczniu 1905. Autor znanej powieści South Wind (1917) i klasycznej książki podróżniczej Old Calabria (1928). Conrad „odkrył” Douglasa jako pisarza i opiekował się początkami jego kariery literackiej. Listy 191 i 215 są pierwodrukami; pozostałe dwa ogłosił G. Jean–Aubry w Life and Letters. 21 V 1905 — 4 VII 1913 DYBOSKI, ROMAN (1883–1945) — wybitny historyk literatury angielskiej i porównawczej, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jedyny znany list; pierwodruk w „Czasie”, 27 III 1927. GALSWORTHY, JOHN (1867–1955) — pisarz angielski, przyjaciel Conrada, którego poznał w marcu 1893 podczas podróży z Adelaide do Londynu na żaglowcu „Torrens”, na którym Conrad był pierwszym oficerem. Conrad wielokrotnie służył Galsworthy’emu radą w początkach jego kariery pisarskiej, Galsworthy zaś nieraz dopomagał Conradowi finansowo. Galsworthy ożenił się w t. 1905 z Adą (z domu Cooper) Galsworthy, rozwiedzioną z jego kuzynem Arthurem. Listy 149 i 161 to pierwodruki; 193 ogłosiła M. Danilewiczowa w tomie Conrad żywy, Londyn 1957; pozostałe ogłosił G. Jean–Aubry w Life and Letters. IV 1897 — 15 VI 1924 GARDINER, GORDON — powieściopisarz angielski, debiutował w r. 1914. Brat Henry Lawtence Gardinera, zawodowego oficera armii brytyjskiej. Oba listy są pierwodrukami. 24 XII 1919 — 8 X 1925 GARNETT, EDWARD (1868–1937) — krytyk angielski, recenzent wewnętrzny wielu wydawnictw. Człowiek o zdecydowanie liberalnych poglądach (ostro potępiał wojnę burską); w jego domu spotykali się liczni lewicowi emigranci polityczni, zwłaszcza Rosjanie. Żona Constance była pierwszą, i wybitną, tłumaczką na angielski Turgieniewa i Dostojewskiego. Conrad pozna! Garnetta w listopadzie 1894, jako opiniodawcę wyd. T. Fisher Unwina, któremu zaleci! wydanie Szaleństwa Almayera. W ciągu kilku lat następnych Garnett by! najbliższym powiernikiem i doradcą literackim Conrada, przyjaźń zaś między nimi, mimo sporów, trwaJa do końca życia pisarza. Wszystkie znane nam listy do Garnetta ogłosił on sam r tomie Letters from Conrad: 1895–1924. London 1928. 4 I 1895 — 11 V 1924 GARNETT, OLIVIA RAYNE — siostra Edwarda Garnetta, autorka tomu nowel Petersburg Tales, 1900. Jedyny znany list; ogłoszony przez Garnetta w Letters from Conrad GIBBON, PERCEVAL (1879–1926) — dziennikarz i literat angielski. Pierwodruk. VII 1909 — 22 XII 1909 GIDE, ANDRE (1869–1951) — wybitny pisarz francuski. Był entuzjastą twórczości Conrada, z którym łączyło go zainteresowanie problematyką moralno–filozoficzną. List z 4 XI 1919 jest pierwodrukiem; pozostałe ogłosił G. Jean–Aubry w Lettres francaises. 26 XII 1911 — 30 V 1924 GOSSE, EDMUND WILLIAM (1849–1928) — poeta i wybitny krytyk angielski, przyjaciel Henry Jamesa. Listy 179 i 184 ogłosił G. Jean–Aubry w Life and Letters; list 188 jest pierwodrukiem. 18 I 1901 — 10 V 1918 GRAHAM, ROBERT BONTINE CUNNINGHAME (1852–1936) — literat i podróżnik, szkocko—hiszpański arystokrata, jeden z pierwszych socjalistycznych posłów do parlamentu brytyjskiego (1886–1892). Aresztowany w r. 1887 za udział w lewicowej demonstracji politycznej, w r. 1888 wsławił się odpowiedzią na wezwanie przewodniczącego Izby Gmin, by odwołał atak na jednego z posłów konserwatywnych: „Nigdy nie odwołuję!” Znawca koni, Ameryki Środkowej i Afryki Płn.; dumny i ekscentryczny, szczery i znany z odwagi. Autor licznych książek podróżniczych i nowel, w których niejednokrotnie dawał wyraz swoim radykalnym przekonaniom. Jeden z najbliższych przyjaciół Conrada. Znajomość zaczęła się od entuzjastycznego listu, jaki Graham napisał do Conrada po ukazaniu się, w lipcu 1897, antykolonialistycznej Placówki postępu. Graham posiadał w Szkocji dziedziczny majątek Gartmore, który zmuszony był sprzedać w sierpniu 1898 z powodu trudności finansowych. Jego żona, Gabrielle z domu de la Balmondiere, pół—Francuzka pół—Hiszpanka, zmarła we wrześniu 1906. List 134 jest pierwodrukiem; pozostałe ogłosił G. Jean–Aubry w Life and Letters. 5 VIII 1897 — 12 XII 1923 HARRISON, AUSTIN (1873–1928) — dziennikarz i wydawca angielski, od r. 1908 redaktor „The English Review.” Pierwodruk. 31 VII 1910 — 19 VIII 1915 HASTINGS, BASIL MACDONALD (1881–1928) — pisarz i dramaturg angielski, autor przeróbki dramatycznej Zwycięstwa Conrada, wystawianej w Londynie 26 III — 14 VI 1919. Pierwodruki. 24 XII 1916 — 27 U 1919 HENLEY, WILLIAM ERNEST (1849–1903) — poeta i bardzo wpływowy krytyk i wydawca angielski, redaktor „The New Review”. Przyjaciel R. L. Stevensona, z którym współpracował nad kilkoma utworami. Jedyny znany list; ogłosił go po raz pierwszy J. Baines w Josepb Conrad. HOPPER, JAMES MARIE (1876–1956) — literat i dziennikarz amerykański, zamieszkały w Kalifornii, członek redakcji ,,McClure’s Magazine”, autor licznych nowel.. Jedyny znany list; pierwodruk. HOWE, W. T. H. — bliżej nie znany. Pierwodruk 10 II 1917 — 12 II 1918 HUEFFER, ELSIE (1876–1924) — żona Forda Madoxa Hueffera (Forda), z domu Martindale. Miała lat niespełna 18, kiedy uciekła z domu, by wziąć potajemnie ślub z Huefferem. Małżeństwo rozpadło się w r. 1909, ale Elsie nie zgodziła się na rozwód. Oba listy są pierwodrukami. 28 X 1901 — 8 VIII 1906 HUEFFER, FORD MADOX (1873–1939) — Ford Hermann Hueffer, syn niemieckiego muzykologa i Catherine Brown, córki znanego malarza–prerafaelity, Forda Madoxa Browna. Używał nazwiska Ford Madox Hueffer, które w r. 1914 zmienił na Fotd Madox Ford. Wybitny pisarz angielski, z którym Conrad współpracował w latach 1900—1908. Obaj pisarze spotkali się we wrześniu 1898 w domu Garnettów. Wkrótce po tym Conrad zaproponował Huefferowi współpracę. Głównymi jej owocami były powieści Spadkobiercy, 1901 i Przygoda, 1903 — napisane w przeważającej części przez Hueffera. Hueffer zachęcał Conrada do pisania Ze wspomnień, a także dyskutował plany i teksty innych utworów. Współpracy ich przypisuje się na ogół znaczną rolę psychologiczną; jej owoce artystyczne wydają się znikome. W r. 1908 Hueffer nawiązał romans z literatką Violet Hunt, co doprowadziło do rozpadu jego małżeństwa i przyczyniło się pośrednio do nagłego pogorszenia się stosunków z Conradem, urażonym, jak się zdaje, nieszczerością przyjaciela. Listy 143, 186, 234 i 284 ogłosił G. Jean–Aubry w Life and Letters; pozostałe 19 listów ukazuje się drukiem po raz pierwszy. 2 X 1898 — 22 V 1924 HUNEKER, JAMES GIBBONS (1857–1921) — amerykański krytyk literacki, muzyczny 1 malarski; przyjaciel Crane’a, wielbiciel Chopina i polonofil. Najbardziej entuzjastyczny ze współczesnych Conradowi krytyków amerykańskich. Poznał Conrada osobiście 12 X 1912. Listy do Hunekera ogłoszone były przez A. T. Schwaba w Modern Pbiłology I955, s. 224— 232. 16 IV 1909 — VII 1913 JAMES, HENRY (1845–1916) — wybitny powieściopisarz amerykański, osiadły w Anglii. Conrad i James cenili się wzajemnie bardzo wysoko; niestety, z ich korespondencji znamy tylko po kilka listów. Listy Conrada do Jamesa ogłosił G. Jean–Aubry w Life and Letters i w Lettres francaises. 30 XI 1897 — 12 XII 1908 JASIEŃSKI, ALEKSANDER MARIAN — autor książki Współcześni powieściopisarze angielscy, Warszawa — Kraków 1897. Jedyny znany list; ogłoszony w „Ruchu Literackim” 1927, nr 5. JEAN–AUBRY, G. (1882–1950) — literat francuski. Właściwie nazywał się Jean Aubry; od r. 1925 używał nowego nazwiska, dodając inicjał nieistniejącego imienia. Tłumacz i przyjaciel Conrada w ostatnich latach jego życia. Pierwszy biograf i wydawca wybranych listów Conrada (Joseph Conrad: Life and Letters, 2 t., London 1927; Vie de Conrad, Paris 1947). Wszystkie znane listy Conrada do Jean–Aubry’ego ogłosił adresat w Lettres francaises. 3 XI 1917 — 22 VII 1924 JONES, HENRY ARTHUR (1851–1929) — dramatopisarz angielski, popularny u schyłku XIX w. Jedyny znany list; ogłosił go G. Jean–Aubry w Life and Letters. KEATING, GEORGE T. (ur. 1892) — przemysłowiec i wybitny kolekcjoner amerykański. Zgromadził bogate zbiory conradianów, które ofiarował Uniwersytetowi Yale. Zbiory te omawia książka A Conrad Memoriał Libr ary: the Collecłion of George T. Keating, Garden City, N. Y” 1929. List ogłosił po raz pierwszy Jean–Aubry w Life and Letters. 14 XII 1922 — 29 V 1924 KLISZCZEWSKI, SPIRYDION JÓZEF — syn Spirydiona Kliszczewskiego, powstańca z r. 1830, który osiadł na emigracji w Cardiffie. Conrad zaprzyjaźnił się z całą rodziną podczas pobytu w tym porcie w maju 1885. Józef Spirydion nie znał już polskiego i korespondencja odbywała się po angielsku. Rodzina Conradów spędziła w gościnie u Spirydionów Kliszczewskich święta Bożego Narodzenia 1896. List 82 jest pierwodrukiem; pozostałe dwa ogłosił G. Jean–Aubry w Life and Letters. Listy z roku 188; są najwcześniejszymi znanymi tekstami angielskimi Conrada. 13 X 1885 — 5 IV 1897 KORZENIOWSKI, APOLLO (1820–1869) — ojciec Conrada, poeta i dramatopisarz 482 romantyczny. Gorący patriota i lewicowy działacz konspiracyjny. W r. 1861 aresztowany i skazany na zesłanie w głąb Rosji. Zwolniony w grudniu 1867 z powodu złego stanu’ zdrowia. Zmarł na gruźlicę. Jedyny znany list. KORZENIOWSKI, JÓZEF (1863–1921) — bibliotekarz i księgoznawca polski. Nie był krewnym Conrada. Jedyny znany list; ogłosiła go po raz pierwszy B. Kocówna w „Kwartalniku Neofilologicznym” 1959. nr 1. KOSCH, TEODOR (1872–1964) — adwokat krakowski, poznany przez Conrada w Polsce w t. 1914. Pomagał Conradom w uzyskaniu zezwolenia na wyjazd z Austrii, a także przeprowadził z Conradem wiele rozmów na tematy polityczne. Jednym z rezultatów tych rozmów był memoriał polityczny, naszkicowany przez Conrada po polsku, pozostawiony Koschowi. Późniejsza korespondencja urwała się, ponieważ listy zwracane były przez cenzurę wojskową. Listy Conrada do Koscha ogłoszone były w Joseph Conrad: Centennial Essays, ed. L. Krzyżanowski, New York 1960. 18 X 1914 — 22 X 1914 LARBAUD, VALERY (1881–1957) — poeta i eseista francuski, znakomity tłumacz literatury angielskiej. Jedyny znany list; ogłosił go G. Jean–Aubry w Lettres francaises. LONDON, JACK (właśc. John Griffith London, 1876–1916) — znany pisarz amerykański; entuzjastycznie wyrażał się o dziełach Conrada. List (pierwodruk) jest jedynym, jaki znamy. MACDONALD, JAMES RAMSAY (1866–1957) — polityk, pierwszy socjalistyczny premier W. Brytanii (styczeń 1924). Jedyny znany list; pierwodruk. MACKINTOSH, dr — domowy lekarz Conradów i przyjaciel rodziny. Pierwodruk. 11 IV 1909 — 20 V 1916 MARYNOWSKI, TADEUSZ — konsul R.P. w Mediolanie. Jedyny znany list; ogłosił go A. Janta w tomie Conrad ży»y, Londyn 1957. MELDRUM, DAVID STORRAR (1864–1940) — dziennikarz i historyk angielsku Doradca literacki Blackwooda w latach 1896–1903 i partner firmy do r. 1910. Wszystkie znane listy Conrada do Meldruma zebrał i wydał wzorowo William Blackburn: Joseph Conrad, Letters to William Blackwood and David S. Meldrum, Durham, N. C. 1958. 10 VIII 1898 — 31 XII 1909 PENFIELD, FREDERICK COURTLAND (1855–1922) — amerykański dyplomata i publicysta polityczny, ambasador w Wiedniu w latach 1913–1917. Po wybuchu wojny 483 między Austrią a Wielką Brytanią opiekował się poddanymi brytyjskimi, ułatwił tei rodzinie Conrada wyjazd do Włoch. Conrad dedykował mu Ocalenie. Jedyny znany list; ogłoszony (w przekł. angielskim) w Conrad’s Polisb Background. PINKER, ERIC — syn Jamesa. Wraz z bratem Ralphem prowadził po śmierci ojca agencję literacką, która wkrótce upadła. Pierwodruk. 5 II 1921 — 50 VII 1924 PINKER, JAMES BROAD (1865–1922) — założyciel i kierownik angielskiej agencji literackiej. Do jego klientów należeli m. in. A. Bennett, S. Crane, J. Galsworthy i H. James. Od r. 1899 prowadził interesy wydawnicze Conrada. Wielokrotnie wypłacał Conradowi zaliczki na poczet nie napisanych jeszcze utworów. W roku 1910 doszło między nim a Conradem do ostrego starcia i przez następne trzy lata ich wzajemne stosunki były chłodne; w ostatnich latach życia Pinkera Conrad zaprzyjaźnił się z nim bliżej. Z olbrzymiej korespondencji Conrada z Pinkerem, znajdującej się prawie w całości w prywatnym posiadaniu dr J. D. Gordana w Nowym Jorku, ogłoszono dotychczas tylko kilkanaście listów. Listy ogłosił Jean–Aubry w Life and Lelters. 23 VIII 1899 — 19 I 1922 POMARAŃ.SKI, STEFAN (1893–1944) — historyk, w owym czasie pracownik Archiwum Akt Dawnych w Warszawie. Jedyny znany list; ogłoszony w „Ruchu Literackim” 1926, nr 7. PORADOWSKA, MARGUERITE (1848–1937) — z domu Gachet, Belgijka, żona Aleksandra Poradowskiego. Pisywała opowiadania i krótkie powieści o akcji umiejscowionej zwykle w Polsce lub na Ukrainie. Zawierają one sporo zabawnych spostrzeżeń obyczajowych, pozbawione są jednak trwalszej wartości. Conrad wysuwał parokrotnie plany współpracy literackiej z piszącą wyłącznie po francusku „ciotką”, a także projekty tłumaczenia przez nią jego utworów. Poradowska była osobą o niepospolitej urodzie. Conrad podkochiwał się w niej i być może chciał się z nią ożenić. Zachowana (z pewnością nie w całości) korespondencja urywa się n VI 189; na blisko pięć lat; późniejsze listy są nieporównanie mniej częste i intymne w nastroju. W okresie 1890—189; Poradowska była najczęstszą korespondentką Conrada i stałą powierniczką jego myśli i uczuć. Listy do Poradowskiej wydane zostały w przekładzie na angielski: Letters of Joseph Conrad to Marguerite Poradowska, ed. John A. Gee, Paul J. Sturm, New Haven, Conn. 1940. 4 II 1890 — 30 XII 1920 PORADOWSKI, ALEKSANDER (1836–1890) — spokrewniony z Korzeniowskimi przez ciotkę — prababkę Conrada — Ewę z Poradowskich Pilchowską. Zawodowy oficer armii rosyjskiej, zdezerterował podczas powstania 1863 i dowodził, pod pseudonimem Ostrogi, oddziałem partyzanckim. Wzięty do niewoli i skazany na śmierć, zdołał uciec za granicę. W Belgii poznał przyszłą żonę, Marguerite Gachet. Poradowscy mieszkali początkowo we Lwowie, a od r. 1884 w Brukseli. Trzy listy Conrada do Poradowskiego ogłoszone były w przekładzie angielskim w Letters of Joseph Conrad to Marguerite Poradowska, New Haven 1940, a po polsku przez Aleksandra Jantę w tomie Conrad żywy, Londyn 1957. .: 16 I 1890 — 31 I l89° POTOCKI, JÓZEF (ur. 1895) — dyplomata polski, w latach 1919—22 sekretarz poselstwa RP w Londynie. Jedyny znany list; ogłosił go G. Jean–Aubry w Lettres francaises. QUILLER–COUCH, ARTHUR THOMAS (1863–1944, pseud. Q) — angielski powie— ściopisatz i krytyk literacki, opracował popularną antologię The Oxford Book of Bnglish Poetry. Jedyny znany list; pierwodruk. RETINGER, JÓZEF HENRYK (1888–1960) — międzynarodowy działacz polityczny. Conrad poznał Retingera w r. 1912, za pośrednictwem Arnolda Bennetta. Na zaproszenie jego teściowej, E. Zubrzyckiej, udał się w r. 1914 do Polski. W latach I wojny światowej Retinger prowadził na zachodzie Europy ożywioną działalność propagandową na rzecz odbudowy państwa polskiego. Współpracował z Conradem nad przygotowaniem memoriału w tej sprawie, przedstawionego w r. 1916 w Foreign Office. Książka Retingera o Conradzie (Conrad and bis Contemporaries, New York 1943) zawiera, obok interesujących wspomnień i spostrzeżeń, znaczną ilość informacji nieścisłych lub mylnych. Jedyny znany list; ogłosił go po raz pierwszy B. Leśnodorski w „Twórczości” 1957, ROTHENSTEIN, SIR WILLIAM (1872–1945) — znany angielski malarz i krytyk malarski, w latach 1920–193; dyrektor Royal College of Art. Autor obszernych pamiętników. Portret Conrada jego pędzla znajduje się w National Portrait Gallery w Londynie. List 236 ogłosił G. Jean–Aubry w Life and Letters; pozostałe dwa są pierwodrukami. 28 VII 1903 — 14 X 1923 RUSSELL, BERTRAND ARTHUR WILLIAM (ur. 1872) — znakomity filozof angielski. W latach 1920—1921 wykładał filozofię na uniwersytecie pekińskim. Conrad poznał go we wrześniu 1913 r. W październiku 1921 Russell poprosił Conrada, by był honorowym świeckim „ojcem chrzestnym” jego syna, Johna Conrada Russella. Listy 262 i 351 ogłosiłem po raz pierwszy w „Życiu Literackim” 1958, nr 11. List 260 ukazał się w Autobiography Russella, London 1967. Pozostałe trzy są pierwodrukami. 4 K 1913 — 23 X 1922 SANDEMAN, CHRISTOPHER (1882–1951) — literat i dziennikarz angielski, podróżnik i botanik. Wszystkie znane listy do Sandemana ogłosił G. Jean–Aubry w Life and Letters. 31 VIII 1916 — 21 XI 1922 SANDERSON, EDWARD LANCELOT — pedagog, syn dyrektora, a później dyrektor szkoły w Elstree (Hertfordshire). Conrad poznał go, jako towarzysza Johna Galsworthy’ego, w marcu 1893 podczas podróży z Adelaide do Londynu na żaglowcu „Torrens”. Jeden z najbliższych przyjaciół Conrada w pierwszych latach jego stałego pobytu w Anglii. Listy Conrada do Sandersona ogłosił G. Jean–Aubry w Life and Letters. 24 VIII 1895 — 31 XII 1917 SCHLUMBERGER, JEAN (ur. 1877) — francuski powieściopisarz i filozof, jeden z założycieli „Nouvelle Revue Francaise”. Przyjaźnił się z A. Gide’em. Jedyny znany list; ogłosił go G. Jean–Aubry w hettres francaises. SOBOTKIEWICZ, GUSTAW — daleki kuzyn Korzeniowskich, powstaniec 1863 r. Jedyny znany list; ogłosiła go Maria Korniłowiczówna w „Tygodniku Powszechnym” 1959, nr 13. SQUIRE, SIR JOHN COLLING (1884–1958) — poeta i parodysta angielski, redaktor miesięcznika „The London Mercury”, 1919–1934. List 311 ogłosił G. Jean–Aubry w Life and Letters; list 356 jest pierwodrukiem. 9 V 1919 — 30 XI 1922 SYMONS, ARTHUR (1865–1945) — angielski poeta symbolistyczny i krytyk literacki. Redaktor —wybitnego pisma modernistycznego „The Savoy”, 1896. Listy 219 i 259 ogłosił G. Jean–Aubry w Life and Letters; list 263 jest pierwodrukiem. VIII 1908 — 12 IX 1921 SZEMBEK, ZYGMUNT — arystokrata polski, poznany przez Conrada na Capri w r. 1905. Jego opowieść dostarczyła podobno materiału do noweli Il Conde. Listy Conrada do Szembeka, wszystkie pisane po francusku, ogłosił G. Jean–Aubry w Lettres francaises. 16 V 1905 — 8 XII 1906 THYS, ALBERT (1849–1915) — generał i kolonizator belgijski, dyrektor wielu kompanii. Listy Conrada do Thysa ogłosił G. Jean–Aubry w Lettres francaises. 4 XI 1889 — 11 IV 1890 TYSZKOWA, MARIA — córka wuja Conrada, Kazimierza Bobrowskiego. 15 VII 1890 wyszła za mąż za Teodora Tyszkę. Listy Conrada do Tyszkowej ogłoszone były w „Ruchu Literackim” 1927, nr 5. 2 V 1890 — 8 IX 1892 UNWIN, THOMAS FISHER (1848—193;) — czołowy wydawca angielski, własną firmę założył w r. 1882. Podczas pierwszej wojny światowej pracował w Foreign Office, wielokrotnie podróżując do Rosji. Ogłosił dwie pierwsze książki Conrada. W październiku 1897 Conrad poróżnił się z Unwinem na temat wysokości proponowanego honorarium. List 51 ogłoszony był po raz pierwszy w „Saturday Review of Literaturę” 1933/4, nr 5. Listy 60 i 77 ogłosił Keating, A Conrad Memoriał Library, Garden City, N.Y., 1929. Pozostałe listy są pierwodrukami. 8 IX 1894 — 30 XII 1917 WALISZEWSKI, KAZIMIERZ (1849—1935) — historyk polski zamieszkały we Francji. Ogłosił wiele książek z historii Rosji i Polski. Wszystkie znane listy Conrada do Waliszewskiego ogłoszone były w „Ruchu Literackim” 1927. nr 6 i w Lettres francaises. 27 X 1903 — III 1904 WALPOLE, HUGH SEYMOUR (1884–1941) — popularny powieściopisarz angielski, autor jednej z pierwszych książek o Conradzie (Joseph Conrad, London 1916). List 305 ogłosił G. Jean–Aubry w Life and Letters; pozostałe dwa są pierwodrukami. 18 V 1917 — 19 XI 1923 WATSON, HENRY BRERETON MARRIOTT (1865–1921) — osiadły w Anglii Australijczyk, autor licznych powieści awanturniczych i historycznych. Jedyny znany list; pierwodmk. WELCH, DESHLER (1854–1941) — dziennikarz i literat amerykański, korespondent pism amerykańskich w Europie. Jedyny znany Ust; pierwodruk. WELLS, HERBERT GEORGE (1866–1946) — wybitny pisarz angielski. Znajomość z nim Conrada zaczęła się od pochlebnej recenzji Wellsa z Szaleństwa Mmayera, nie przerodziła się jednak nigdy w przyjaźń. Temperamenty i zainteresowania obu pisarzy były zupełnie różne; portret Conrada, nakreślony przez Wellsa w Experiment in Autobiography, jest raczej nieprzychylny. Listy 70, 114, 120, 146, 174 i 192 ogłosił G. Jean–Aubry w Life and Letters; pozostałe pięć listów to pierwodruki. 18 V 1896 — 28 I 1911 WINAWER, BRUNO (1883–1944) — komediopisarz i felietonista, wybitny popularyzator fizyki współczesnej. Jedyny autor, którego Conrad kiedykolwiek tłumaczył. Listy 329, 334, 339, 345, 368, 382 i 383 ogłosił Winawer w „Głosie Prawdy” 1926, nr 108 i 114; listy 330, 335, 354 i 387 ogłosił G. Jean–Aubry w Life and Letters; listy 343, 349 i 377 ogłoszone były po raz pierwszy w ConracUs Polish Background, ed. Z. Najder, Oxford 1964. 12 VI 1921 — 7 III 1924 WISE, THOMAS JAMES (1859—1957) — wybitny angielski bibliolog i kolekcjoner, założyciel Ashley Library (obecnie część bibligteki British Museum), cennego zbioru rękopisów i pierwodruków. Przyją/nil się z Conradem w latach dwudziestych i zakupił od niego pewną ilość rękopisów i egzemplarzy autografowanych. W r. 1934 Wise zdemaskowany został jako fabrykant rzekomych „unikatów”. Por. W. Partington, Forging Ahead: The True Story of the Upward. Progress of T.J. Wise, London 1939. Pierwodruk. 2 X 1918 — 20 XII 1923 ZAGÓRSKA, ANIELA (matka) — żona Karola Zagórskiego, matka Anieli i Karoli Zagórskich. Zmarła między r. 1914 a 1920. 487 Historię listów Conrada do Anieli i Karola Zagórskich wyjaśnia przypis do listu z dnia 22 V 1890. ZAGÓRSKA, ANIELA (1881–1943) — córka Karola i Anieli z Unrugów. Popula— ryzatorka i najwybitniejsza tłumaczka Conrada w Polsce. Listy 317 i 569 ogłoszone były w „Pionie” 1934, nr 50; list 366 w „Ruchu Literackim” 7, nr j; pozostałe w „Twórczości” 1963, nr 12. 9 X 1914 — 2 VI 1924 ZAGÓRSKA, KAROLA (1884–1955) — córka Karola i Anieli z Unrugów, siostra Anieli. Listy do Karoli Zagórskiej ogłoszone były po raz pierwszy w „Twórczości” 1963, nr 12. 16 XI 1920 — 22 II 1922 ZAGÓRSKI, KAROL (zm. 19 I 1898) — daleki krewny Conrada, spokrewniony z nim poprzez Poradowskich (matka K. Zagórskiego, Gabriela, była siostrą Aleksandra Poradowskiego). Żonaty z Anielą z Untugów, ojciec Anieli i Karoli. List 18 ogłosił w przekładzie angielskim G. Jean–Aubry w Life and Letters; list 66 ukazał się w „Pionie” 1934, nr 50; list 79 w „Drodze” 1918, nr 6. 22 V 1890 — 20 XII 1896 ZAJACZKOWSKI, STANISŁAW — przedsiębiorca krakowski, poznany przez Conrada w Zakopanem. Oba listy ogłosiła córka adresata, Albertyna Cichocka, w „Tygodniku Powszechnym” 1869, nr 13. ZEROMSKI, STEFAN (1864–1925) — był autorem serdecznego i entuzjastycznego wstępu pt. Autor–rodak do I tomu Pism wybranych Conrada (Fantazja Almayera, Warszawa 1923). List, jedyny znany i wielokrotnie przedrukowywany, stanowi reakcją Conrada na tę przedmowę. ŻUK–SKARSZEWSKI, TADEUSZ (1858–1933) — literat krakowski, w latach 1920– 1921 dyrektor Polskiego Biura Informacyjnego w Nowym Jorku. Jego żona Kate, z pochodzenia Angielka, była tłumaczką 2 polskiego na angielski. Oba listy do Zuk— Skarszewskich ogłosił po raz pierwszy L. Krzyżanowski w tomie Josepb Conrad: Centennial Essays, New York 1960. BIBLIOGRAFIA książek i artykułów, wykorzystanych przy opracowaniu tekstów i przypisów (nie obejmuje wydawnictw encyklopedycznych, słowników biograficznych, itp.) Allen Jerry, The Sea Years of Josepb Conrad, New York 1965 Bennett Arnold, The Journals, 3 t., London 1932 Charteris Evan Edward, The Lifje and Letters of Sir Edmund Gosse, London 1931 Chwalewik Witold, Józef Conrad w Kardyfie, „Ruch Literacki” 1932, nr 8 Conrad Jessie, Joseph Conrad and His Circle, London 1935 Crane Stephen, Letters, wyd. R. W. Stallman i Lilian Gilkes, New York 1960 Curie Richard, The Last Twelve Years of Joseph Conrad, London 1928 Douglas Norman, An Autobiographical Hxcursion, New York 1933 Dyboski Roman, Spotkanie z Comadem, „Czas” 1932, nr 71 Ford, Ford Madox, Joseph Conrad: A Personal Remembrance, London 1924 Garnett David, The Golden Echo, London 1953 Garnett David, The Flowers of the Forest, London 1955 Gide André, Le Journal, 1889–1939, Paris 1939 Gide André, The Journals, tł. i wyd. Justin O’Brien, t. I 1889—1913, London 1947; t. II 1914–1927, New York 1948 Golding Douglas, The Last Pre–Raphaelite, A Record of the Life and Writings of Ford Madox Ford, London 1948 Golding Douglas, South Lodge, Reminiscences of Violet Hunt, Ford Madox Ford and the English Review Circle, London 1943 Gilkes Lilian, Córa Crane, a biography, Bloomington, 1960 Hart–Davis Rupert, Hugh Walpole, A Biography, New York 1952 Hepburn James, opr., Letters of Arnold Bennett, t. 1 Letters to J. B. Pinker, London 1966 Hunt Violet, I Have This to Say, the Story of My Flurried Years, New York 1926 Jabłkowska Róża, Joseph Conrad, Wrocław 1961 Jones Doris Arthur, Taking the Curtain Cali; The Life and Letters of H. A. Jones, New York 1930 Keating George T., opr., A Conrad Memoriał Lihrary, Garden City, N. Y. 1929 Lhombreaud Roger, Arthur Symons, a critical biography, London 1963 Lucas Edward Verrall, The Colvins and their Friends, London 1928 MacColl Rene, Roger Casement, A New Judgement, New York 1957 MacShane Frank, The Life and Work of F. M. Ford, N. York 1965 McDonald Edward D., A Bibliography of the Writings of Norman Douglas with Notes by Norman Douglas, Philadephia 1927 Mallet Robert, opr., Self–Portraits, The Gide–Valery Letters,1890–1942, Chicago 1966 Marrot H. V., The Life and Letters of John Galsworthy, New York 1936 Poli Bernard J., Ford Madox Ford and the Transsatlantic Review, Syracuse, N. Y. 1967 Rakowska–Łuniewska Irena, U Konrada Korzeniowskiego, „Pion” 1934, nr 50 Retinger Józef Hieronim, Conrad and His Contemporaries, New York 1943 Rothenstein William, Men and Memories, 2 t., London 1931–2 Russell Beitrand, Portraks from Memory, London 1956 Russell Beitrand, Autobiography, London 1967 Schwab Arnold T., James Gibbons Huneker, Critic of the Seven Arłs, New Haven, Conn., 1963 Singleton–Gates Petet, Girodias Maurice, The Black Diaries; an Account, of Roger Casements Life and Times, New Yotk 1959 Sherry Norman, Conrad’s Eastern World, Cambridge 1966 Tschiffely A. F., Danjloberto: Tbe Life of R. B. Cunninghame Graham, London 1957 Wells Herbert George, Experiment in Autobiography, 2 t., London 1934 West Herbert Faulkner, A Modern Conguistador, Robert Bontine Cunninghame Graham, his Life and Works, London 1932 Zagórska Aniela, Kilka wspomnień o Conradzie, „Wiadomości Literackie” 1929, nr 51 1 Starał się to zrobić w nie ukończonej powieści Siostry, pisanej w r. 1896. Natomiast konflikt między jednostką a obcym otoczeniem występuje w jego twórczości często, w klasycznej formie w noweli Amy Foster, 1901. 2 Bernard C. Meyer, Joseph Conrad: A Psychoanalytic Biograpby, Princeton, New 6 York, 1967. 3 Szerzej omawiam ten problem w swojej książce Nad Conradem, Warszawa 1964, s. 11–14, 27–30. 4 Cyfry w nawiasach oznaczają numery listów, zamieszczonych w tym wyborze. Listy przytaczane są przykładowo, bez pełnego wyliczenia. 5 B. Russell, Portraits from Memory, London 1956, s. 82. 6 Edward W. Said, Joseph Conrad and the Fiction of Autobiograpby, Cambridge, Mass., 1966. 7 Meyer, ł. c, s. 107. 8 Jessie Conrad, Józef Conrad, Kraków 1959. 1 24 lipca Conrad spotkał się z Bobrowskim w Marienbadzie, skąd następnie wyjechali na patotygodniowy pobyt do Cieplic. 1 Rząd liberalny Gladstone’a upadł, uzyskawszy mniejszość w głosowaniu, 8 VI 1885. Conrad służył wówczas na żaglowcu „Tilkhurst”, na który zaciągnął się w Hull 24 kwietnia, by popłynąć do Singapuru. Statek ładował węgiel w Penarth, porcie walijskim w pobliżu Cardiff, gdzie mieszkali Kliszczewscy. 2 Po zaatakowaniu przez oddział rosyjski placówki afgańskiej w Penjdeh (30 III 188;) stosunki angielsko– rosyjskie uległy pogorszeniu (Anglicy czuli się zagrożeni w Indiach). Przyjął to z zadowoleniem Bismarck, który dąży! do skłócenia Anglii z Rosją z jednej, a z Francją z drugiej strony. Conrad, interesujący się polityką międzynarodową głównie pod kątem widzenia interesów polskich, nie spostrzegł widocznie, że zbliżenie brytyjsko–niemieckie pociągało za sobą zacieśnienie więzów między Rosją a Francją (poróżnioną z Wielką Brytanią z powodu zajęcia przez Anglików Egiptu w r. 1882). 3 porzućcie wszelką nadzieję 1 List ten, prawdziwy wybuch obskurantyzmu, jest najjaskrawszym dokumentem zabłąkania politycznego Conrada; zabiera on tu glos w sprawach, o których wyraźnie wie bardzo mało. Jest to politykowanie na poziomie szlachciury z prowincji, powtarzającego cudze slogany. Być może osoba adresata, człowieka o przekonaniach konserwatywnych, także wpłynęła na ton listu. 2 W wyniku przeprowadzonej w r. 1884 reformy wyborczej, przyznającej m. in. prawo głosu bezrolnym mieszkańcom wsi (mężczyznom), liczba uprawnionych wzrosła z 3 do 5 milionów. W wyborach w listopadzie 1885 r. liberałowie, będący od pół roku 23 w opozycji wobec mniejszościowego rządu konserwatywnego lorda Salisbury, uzyskali ponownie większość. Decydującą rolę odgrywało ich skrzydło radykalne (unioniści), kierowane przez Josepha Chamberlaina (1836–1914). 3 Conrad nie wiedział widocznie, że I Międzynarodówka (której właściwej nazwy, Międzynarodowy Związek Ludzi Pracy, nie pamiętał czy nie znał), nie przejawiała aktywności już od r. 1876. Był on przekonany, że socjaliści są całkowicie obojętni na dążenia niepodległościowe podbitych narodów; dlatego też to samo miało cieszyć i socjalistów, i rząd carski. W sprawie „obrzydzenia w Berlinie” (wywołanego odejściem od władzy bardziej skłonnych do porozumienia z II Rzeszą konserwatystów) — patrz także list poprzedni. 4 Conrad miał zapewne na myśli konkretnie rozdział Kościoła od Państwa w Irlandii, postulowany przez Chamberlaina. 1 Dyrektorem (Administrateur–Delegue) Belgijskiego Towarzystwa Akcyjnego do Handlu z Górnym Kongo (Societe Anonyme pour le Commerce du Haut Congo) był wówczas Albert Thys, jeden z popleczników osławionego króla Leopolda II, czołowy i bezwzględny przedsiębiorca kolonialny. 2 Walford and Co. była to antwerpska firma okrętowa; o stosunkach z nią Conrada nic bliżej nie wiadomo. 1 W istocie Conrad opuścił Londyn w lutym 1887, a powróci! w czerwcu 1889; barką „Otago” dowodził między styczniem 1888 a kwietniem 1889. 1 jeśli nic nie stanie na przeszkodzie 1 Język francuski nie odróżnia „ciotki” (tante) od „wujenki” lub „stryjenki”. W przekładzie starano się stosować „wujenka” (jak nazywał Conrad Poradowską w polskich listach do jej męża) wszędzie tam, gdzie nie brzmi to sztucznie. 2 Redaktorem warszawskiego dziennika „Słowo”, organu „młodych konserwatystów”, był wówczas Mścisław Godlewski. (Conrad miał zapewne jakieś listy polecające do niego od Aleksandra Poradowskiego, brukselskiego korespondenta pisma.) Powtarzane nieraz przypuszczenie, że chodzi tu o Sienkiewicza, jest mylne: zrezygnował on z redakcji „Słowa” już w r. 1887. 1 14 lutego 1890 r. byt piątkiem, nie sobotą. Ponadto, jak wiemy z memorandum Bobrowskiego (B. Nar. w Warszawie, rps 2889), Conrad przyby! do Kazimierówki, odległej od stacji kolejowej w Lipowcu o dzień jazdy saniami, 16 lutego. List pisany był więc zapewne, jak też przypuszczają Gee i Sturm (Letters of]. Conrad to M. Poradowska, New Haven, 1940, s. 4), w nocy z 15 na 16 lutego. 2 Krótka powieść (akcja rozgrywa się na Ukrainie) Poradowskiej ogłoszona w „Revue des Deux Mondes” w r. 1887, 1 i 15 VIII, i wydana osobno w r. 1888 w Paryżu. 3 Twój 1 Mowa jest zapewne o zmarłym mężu adresatki. 2 niech się stanie sprawiedliwość, niech runą niebiosa 1 W Radomiu mieszkała wraz z dziećmi wdowa po wuju Conrada, Kazimierzu Bobrowskim. 2 Córka adresata; właściwe brzmienie nazwiska: Dembowska. 3 Interesujący lapsus linguae. Adam Pulman (korepetytor i opiekun młodego Konrada w Krakowie w latach 1870–1873) mieszkał przez czas jakiś w galicyjskim Samborze; natomiast Conrad w okresie pisania tego listu pracował właśnie nad początkowymi rozdziałami Szaleństwa Almayera, których akcja toczy się w Sambirze (rzeczywista nazwa; Berouw) na Borneo. 1 J. C. Korzeniowski i Poradowska starała się, poprzez swoich znajomych, zaprotegować Conrada starającego się o posadę w Belgijskim Towarzystwie do Handlu z Górnym Kongo (patrz list poprzedzający, do A. Thysa). 1 Siostry adresatki, Zuzanna Meresch i Marta Dąbrowska. 2 Teodor Tyszka był jeszcze wówczas narzeczonym adresatki. 1 Nie udało się dociec, do kogo odnosi się ten fragment. Zapewne „Biskup” nie określa tu godności kościelnej, lecz jest przezwiskiem. 2 serdeczności 3 Przyjaciele Poradowskiej w Brukseli. 1 Korzeniowski zatrzymał się w Lublinie przez dwa dni wracając z odwiedzin u wuja Tadeusza Bobrowskiego w Kazimierówce. 2 Te trzy słowa zachowane po polsku. 3 listu angażującego 4 Nerwusy! To bardzo wytworne być nerwowym. 5 Zobaczymy! 6 Przysłowie przytoczone po polsku. 7 dość tych głupstw! 8 Janowi i Gabrieli („Gabryni”) z Poradowskich Zagórskim, rodzicom adresata. 1 Port i ówczesne centrum administracyjne Konga, ok. 100 km w górę rzeki Kongo, na jej prawym brzegu. 2 Informacja ta była fałszywa. 3 Jules–Alphonse Wauters (1845–1916), znany belgijski geograf i historyk Afryki, apologeta belgijskiego kolonializmu. 1 Osada na lewym brzegu Kongo, ok. 60 km w górę rzeki od Borna, najdalszy żeglowny punkt na rzece, którą dalej przegradzają wodospady. 2 Jak wiemy z prowadzonego wówczas przez Conrada dziennika (The Congo Diary, ogłoszony w pośmiertnym tomie Last Essays, 1926), wyruszył w drogę dopiero 28 czerwca. 1 Kinchassa, o 7 km na północny wschód od Leopołdville, jest portem tego miasta, położonym nad Stanley Pool — rozlewiskiem u zbiegu rzek Kongo i Zaire. 2 Tj. wiorst (Conrad napisał ten wyraz z rosyjska). Wiorsta — 1066,79 m. 3 Matka adresatki żyła w złych stosunkach ze swoim zięciem Dąbrowskim, mężem najstarszej córki Marty. 1 „Roi des Belges” opuścił Kinchasse. 3 sierpnia i, po przebyciu tysiąca siedmiuset kilometrów, przybył do Wodospadów Stanleya 1 września. 6 DC powierzono Conradowi tymczasową komendę nad parowczykiem, który przyprowadził do Kinchassy 24 września. 2 Nowela Poradowskiej Demoiselle Micia, ogłoszona w roku poprzednim, uzyskała nagrodę Akademii Francuskiej. 3 Camille Delcommune (1859–1892). 4 Por. przyp. 3 do listu do Tyszkowej z 24 IX 1890 (21). Już po napisaniu tamtego listu Conrad musiał się dowiedzieć, że nie otrzyma komendy nad naprawioną „Floridą”. 5 Poradowska przebywała wówczas w Lublinie. 6 Conrad wysuwał już ten projekt, oparty na nieścisłych informacjach, w liście z 10 czerwca. 7 Wydawcy angielskiego przekładu listów do Poradowskiej sugerują, że mowa tu o księżnej Jadwidze de Ligne (1815–1895), z domu Lubomirskiej, zaprzyjaźnionej z Poradowskimi, zamieszkałej stale w Chateau de Beloeil koło Mons. 8 Maria Ołdakowska, z męża Rakowska, eórka Marceliny Ołdakowskiej, siostry Aleksandra Poradowskiego. 9 Wioska w Kongo francuskim, 50 km na zachód od Kinchassy, u zbiegu rzek Kongo i Djoue. 1 Ponieważ na oryginale listu adresatka zanotowała „luty 1891”, w jej papierach zaś znajduje się brulion odpowiedzi na powyższy list, datowany 4 lutego, wydawcy przekładu angielskiego słusznie datują list 1 lutego 1891. 2 Conrad przybył do Londynu, wstępując po drodze od Brukseli, w końcu stycznia 1891 r. 3 Poradowska zaprzyjaźniona była z krewnymi dyrektora firmy okrętowej Ed. Pecher (nie Pechet) et Cie w Antwerpii. Firma ta kontraktowała statki „Prince” Steam Shipping Company, z siedzibą w Newcastle–on–Tyne, pływające głównie na liniach afrykańskich. 4 Conrad, urodzony 3 XII 1857, odmłodził się tu o rok. 5 Tymoleon (ok. 411 — ok. 337 p.n.e.) z Koryntu, grecki wódz i polityk, nie był kulawy, tylko oślepł u schyłku życia. Conrad miał najwidoczniej na myśli Timura, czyli Tamerlana, kulawego władcę Mongołów (1336–1405). 6 Aluzja do powieści Lesage’a Diabeł kulawy (1707). 7 Właściwie Bouillot, jak w liście z 15 V 1890 (17). 1 Data odtworzona przez wydawców angielskiego przekładu listów. 2 G. F. W. Hope, dyrektor South African Mercantile Company w Londynie, najbliższy w owym czasie angielski przyjaciel Conrada. 1 Conrad poszukiwał najwidoczniej posady kapitana statku. 1 Conrad leżał w German Hospital w Londynie, umieszczony tam albo przez swego lekarza, dr Rudolfa Ludwiga, albo przez Adolfa Kriegera. 1 Jan Zagórski, ojciec Karola. 1 Por. listy do Poradowskiej z 27 II i 12 III (26 i 27). 2 Dzierżawiony przez męża adresatki folwark w pobliżu Buska, pow. Skotnica. 1 W Charenton pod Paryżem mieści się znany szpital dla umysłowo chorych. 1 Głośne zdanie z książki materialisty niemieckiego J. Moleschotta (1822–1893) Der Kreislauf des Lebens, 1852. 1 Conrad, przewracając kartki pisanego listu, zapomniał tu jakiegoś słowa. 2 Por. list do Walpole’a z 7 VI 1918 (301), w którym Conrad twierdzi, że czytał Flauberta dopiero po ukończeniu Szaleństwa Almayera. 3 Tj. pierwszy list 2 Australii, z 5 III 1892, nie zamieszczony w naszym wyborze, dotyczący stosunków rodzinnych adresatki. 1 Adolf P. Krieger, pracownik i partner firmy Barr, Moering & Co., z którym Conrad przyjaźnił się od roku 1883. 2 Gra słów: vaut–rien i vaurien. 3 Siostrzeniec Poradowskiej, Jean Gachet de la Fourniere. 1 Stanisław Bobrowski, brat adresatki, został w styczniu 1892 aresztowany przez władze rosyjskie pod zarzutem lewicowej działalności konspiracyjnej. Z listów Tadeusza Bobrowskiego do Conrada (14 lipca i 18 września 1892) dowiadujemy się, że Stanisław oskarżony był m. in. o organizowanie grup oświatowych wśród robotników. 1 Diogenes Laertios przypisuje to zdanie, znane z napisu na świątyni Apolia w Delfach, Talesowi z Miletu (VII–VI w. p.n.e.). 2 Nowela Joujou, ogłoszona w dodatku literackim „Figaro” 29 VII 1893. 1 Prowincje Australii nazywano również „koloniami”; stąd „Kolonie Australijskie” jako nazwa Australii. 2 Krótka powieść Poradowskiej, ogłoszona w „Revue des Deux Mondes”, 15 XI i 1 XII 1892; akcja rozgrywa się na Ukrainie. Wyd. książkowe, pt. Les Filles du pope, Paris 1893. Poradowska otrzymają za nią nagrodę im. Jules Favre’a w r. 189;. 3 Mowa o powieści Le Mariage du fils Crandsire, wyd. Paris 1894; akcja toczy się w Lilie. 1 Maria Ołdakowska, siostrzenica Aleksandra Poradowskiego; Conrad pożnai ja. podczas pobytu na Ukrainie w r. 1890. 2 wytrącona z równowagi, niespokojna 3 Żaglowiec pasażersko–towarowy, o wyporności 1276 ton, na którym Conrad służył jako pierwszy oficer między 20 XI 1891 i 26 VII 1893. Był to jeden z najsłynniejszych statków owego czasu, znany z rekordowo szybkich podróży do Australii. 1 Conrad i Conrad służył od 29 XI 1893 jako drugi oficer na parowcu „Adowa”, który miał być wykorzystywany przez Franco–Canadian Transport Company do regularnego przewozu emigrantów do Kanady. Nie odbywszy ani jednej podróży, Conrad opuścił statek 17 stycznia 1894 r. 1 Por. przyp. 1 do listu 17. 1 Tadeusz Bobrowski zmarł 10 lutego (29 stycznia starego stylu); wiadomość o jego zgonie musiał więc Conrad otrzymać na kilka dni przed napisaniem tego listu. 1 Wydawcy przekładu angielskiego datują ten list „29 marca lub 5 kwietnia?”; 22 lub 29 marca wydają się, zważywszy tempo pracy Conrada nad Szaleństwem Almayera, bardziej prawdopodobne. 2 Jest to pierwsza strona brulionu rozdziału XI Szaleństwa Almayera; zachowała się ona i jest reprodukowana w wyd. Gee i Sturma. 1 Wydawcy przekładu ang. datują list na 17 maja; zestawienie z datowanym listem z 2 maja wskazuje jednak na datę 10 maja jako bardziej prawdopodobną. 2 Gosse (patrz Słowniczek adresatów) byt wówczas doradcą wydawnictwa W. Heinemanna. W nie udostępnionych dotychczas archiwach firmy znajdują się podobno informacje na temat odrzucenia rękopisu Conrada przez wydawnictwo. 3 Mowa o krótkiej powieści Poradowskiej ogłoszonej ostatecznie pod tytułem Marylka („Revue des Deux Mondes”, 1895). 1 Por. list do Unwina z 8 września tegoż roku. Pseudonym Library, którą Conrad ma na myśli, była to wydawana przez Unwina, pod redakcją Garnetta, seria krótkicb książek, których autorzy — przeważnie Rosjanie — uchodźcy polityczni — kryli się pod pseudonimami. Szaleństwo Almayera było do tej serii o wiele za długie. 1 Tak, ze znacznym prawdopodobieństwem, datują list wydawcy przekładu ang. 2 Odnosi się to zapewne do przyjęcia do druku Marylki. 3 Conrad dowiadywał się widocznie w jakimś przedsiębiorstwie londyńskim o możliwość pracy dla nie znanego bliżej protegowanego Poradowskiej. 1 Prawdopodobna data listu, przyjęta tu zgodnie z sugestią wydawców przekładu angielskiego. 2 W rzeczywistości napisał dopiero 8 września. 3 Pod tym pseudonimem, który znajduje się na karcie tytułowej maszynopisu Szaleństwa Almayera, zamierzał Conrad ogłosić powieść u Unwina. 4 Victor Pecher (nie Pechet); zob. przypis 3 do listu z 1 II 1891 (23). 5 Najwidoczniej Conrad oczekiwał na wypłacenie spadku po Tadeuszu Bobrowskim. 6 Czerwona lilia, powieść (1894). 7 „Revue des Deux Mondes”; strony miały rozmiar mniej więcej naszej „Twórczości”. 1 Ferdinand Brunetiere (1849–1906), wybitny historyk literatury francuskiej i powszechnej, redaktor „Revue”. 1 korektę 2 Portret Poradowskiej, wg Gee i Sturma malowany przez bliżej nie znanego Holendra, Schakena. 1 Wydawcy przekładu angielskiego datują ten list hipotetycznie „29 X lub 5 XI”. Bezpieczniej jednak przyjąć, że list napisany został między 15 X a 19 XI. 2 Poradowska pracowała wówczas nad powieścią Pour Noemi (ogłoszoną w „Revue des Deux Mondes” w r. 1899). 2 Luźne arkusze książki, rozsyłane przed wydaniem oprawionych egzemplarzy. 4 Conrad pisał wówczas Wykolejeńca; ponieważ numeracja rozdziałów wielokrotnie ulegała zmianie, nie da się określić, nad jaką częścią książki pracował. 5 Mme Sarah Grand to pseudonim literacki Frances Elizabeth McFall (1862–1943). The Heavenly Twins (1895) była powieścią bardzo w owym czasie popularną i — wbrew temu, co pisze Conrad — chwaloną nawet przez poważne pisma. 6 Margaret Louisa Woods (nie Wood), 1856–1945; The Vagabonds ukazali się w r. 1894. Wykolejeniec Conrada miał początkowo nosić tytuł Two Vagabonds — Dwaj włóczędzy. 7 Conrad zamierzał pierwotnie umieścić w Bibliotece Pseudonimów, pod pseudonimem „Kamudi”, Szaleństwo Almayera. Wykolejeniec liczy ok. 130 000 słów. 8 „Pierwsza” 1 Dosł.: Wyrzutek (lub wygnaniec) z wysp. 2 Przybyło ich jeszcze osiemnaście, nie cztery. 1 Szaleństwo Almayera przygotowywane do druku przy współpracy Garnetta w wydawnictwie Fishera Unwina. 2 W. H. Chesson — patrz Słowniczek adresatów. 3 Tom poezji prozą An Imaged World, London 1894. 1 Wydawcy przekładu angielskiego, opierając się na fakcie, że I część powieści Poradowskiej Marylka ukazała się w „Revue des Deux Mondes” z datą 15 lutego, datują ten list na 23 II. Zeszyty tego pisma były jednak antydatowane o ponad tydzień, list więc mógł być pisany 16 II. 2 Conrad wyraża się niezręcznie: w „Revue” ukazała się wówczas tylko pierwsza część Marylki, a wyd. książkowe — dopiero w r. 1896. 3 Ferdinand Brun?tiere — patrz przypis 1 do listu do Unwina z 4 X 1894. Stal się on w owym okresie czołowym obrońcą autorytetu Kościoła, filarem reakcji i klerykalizmu. 4 Ukazało się 29 kwietnia. 5 Nic więcej o tym projekcie nie wiadomo. 6 Nie wiadomo, czy Conrad wysłał powieść; po śmierci Daudeta ogłosił o nim pochwalny szkic (Alphonse Daudet, 1898). 1 Data wg wydania Garnetta. 2 Mowa o fragmencie 5 rozdziału II części książki. Nowość stylu polega głównie na przejściu w narracji z czasu przeszłego na czas teraźniejszy. (Taka narracja brzmi bardziej naturalnie po polsku niż po angielsku.) Eksperymentu tego Conrad nie kontynuował. 3 Conrad wyjeżdża! na kilka dni do Paryża (gdzie odwiedził Poradowską) i Brukseli, skąd powrócił 15 marca. 4 Aluzja do „Pali Mall Gazette”, dziennika specjalizującego się w wiadomościach z życia sfer wyższych. 1 Marie–Therese Blanc (1840–1907), literatka francuska, pisująca pod pseudonimem Therese Bentzon. 2 Szaleństwo Almayera ukazało się dopiero 29 kwietnia tegoż roku. 1 Conrad wrócił z wyprawy jachtem swego przyjaciela, G. W. F. Hope’a już 7 sierpnia, jak świadczy jego list do E. L. Sandersona z 24 VIII (nie włączony do wyboru; Jean–Aubry, II 176–179). Przez następne dwa tygodnie zajmował się energicznie porządkowaniem interesów Hope’a, związanych z akcjami kopalni złota w Rodezji; prawdopodobnie część tych akcji sam zakupił, tracąc następnie (w lipcu 1896) w dość tajemniczych okolicznościach ‘wszystkie pieniądze. 2 Ustęp ten jest jedynym śladem ówczesnych projektów Conrada. 1 W Paternoster Buildings przy ulicy Paternoster Row mieściło się wydawnictwo Fishera Unwina, którego doradcą był Garnett. 1 Pochodzenie; Conrad użył tu, nie wiadomo, czy świadomie, —wyrazu pisanego tak samo w języku angielskim i francuskim — ale w jego znaczeniu francuskim. 1 Przedstawiona tu chronologia wydarzeń wymaga sprostowania: w interesy związane z kopalniami złota itd. „wplątał się” Conrad już w sierpniu; por. przypis i do listu z 26 VIII (61); we wrześniu pochłonięty był głównie pracą nad ukończeniem i poprawianiem Wykolejeńca. 2 Mowa o Wykolejeńcu, wydanym dopiero w marcu 1896 r. 1 Data wg noty na liście, pochodzącej zapewne od adresata; zweryfikować ją można przez zestawienie ze znajdującym się w tejże kolekcji listem z 2 lutego. 2 Wykolejeniec dedykowany jest E. L. Sandersonowi. Okazuje się z niego, że zastrzeżenie Conrada wynikło z nieporozumienia: źle rozłożył korektę książki. 1 Wykolejeniec 2 Szaleństwo Almayera 3 Maszynistka (dziś wyraz ten oznacza maszynę do pisania). 4 rozumiesz? 5 co jest rzeczą zupełnie inną niż zasługa literacka 1 Mowa o Siostrach, których kontynuację Gatnett usilnie Conradowi odradzał. 2 Tytuł oryginalny: The Rescuer. A Tale of Narrow Waters. 3 Słowa te wypowiada Lingard w rozmowie z Willemsem w 5 rozdziale IV części Wykolejeńca. 4 nudy 1 Od razu po ślubie (24 marca 1896) Conradowie wyjechali na pól roku do Bretanii. 2 „Cornhill Magazine” lub „Blackwood’s Magazine” — pisma ogłaszające nowele i powieści w odcinkach. 1 Nie udało się odszukać egz. dzienników, o których Conrad wspomina w tym liście. 1 Recenzja Wellsa z Wykolejeńca ukazała się w nrze „Saturday Review”, datowanym 16 maja 1896. Por. list do Garnetta z 22 maja. 2 W zakończeniu recenzji, na ogół pochlebnej (określał Wykolejeńca jako „najlepszy zapewne tom prozy w bieżącym roku”), Wells zarzucił Conradowi, że pisze tak, jakby chciał zamaskować i zbezcześcić swoją własną wielkość. 3 Na tym się zachowany tekst urywa. 1 T. Fishera Unwina (list nie znany). 2 Wiejska posiadłość Garnettów w pobliżu Westerham, Surrey. 3 Z recenzją W ykolejeńca; patrz list do Wellsa z 18 V 1896 (70). 4 Conrad polemizuje tu z twierdzeniem Wellsa, że Wykolejeniec jest „podle” (despicably) napisany; Wells zarzucał stylowi Conrada przegadanie. 5 Wells dedykował W. E. Henleyowi tylko Wehikuł czasu (Time Machine, 1895). 6 T. Fisher Unwin. 1 Wykolejeńca 2 Ocalenia, które Conrad po wielu usiłowaniach odłożył i ukończył dopiero w r. 1919. 1 Powieści Wybawca (Ocalenie). 2 „Cornhili Magazine”, miesięcznik, w którym w styczniu 1897 ukazała się nowela Conrada Laguna. 1 Idioci; nowela ta ukazała się ostatecznie w listopadowym numerze „The Savoy”, a następnie weszła w skład tomu Opowieści niepokojące (1898). 2 „Cosmopolis”, miesięcznik. 3 Placówka postępu 4 Richard Cobden (1804–1865), wybitny ekonomista liberalny i działacz polityczny. Conrad otrzymał albo pierwszy tom The Life of Richard Cobden Johna Morleya, wydany właśnie przez Unwina, albo ogłoszone przez tegoż o rok wcześniej Keminiscences of Richard Cobden, opracowane przez panią Salis Schwabe. 1 Conrad ma na myśli swój poprzedni list do Garnetta, z 5 sierpnia, w którym skarży się na zupełną niemożność kontynuowania pracy nad Wybawcą: Jestem zrozpaczony i w gruncie rzeczy zrezygnowałem już z tej książki.” 2 Placówka postępu, nowela Conrada. 3 rzecz zepsuta, skażona 4 od początku 5 Ostatecznie tom otrzymał tytuł Opowieści niepokojące (Tales of Unrest) i dedykowany został Adolfowi P. Kriegerowi. Garnettowi natomiast poświęcił Conrad Murzyna z załogi „Narcyza”. 6 Oświecony Patron Literatury (T. Fisher Unwin). 7 „Cosmopolis” ogłosił Placówkę postępu w zeszytach czerwcowym i lipcowym 1897 r. 8 Lagunę 1 Wydana właśnie przez Unwina książka Jeffery W. Becke’a, A First Fleet Family; a bitherto unpublished Narrative of remarkable Adoentures. 2 Laguna 1 Mowa o Murzynie z załogi „Narcyza”, który rozwinął się w powieść. 2 Idąc za radą E. Garnetta, Conrad domagał się od wydawcy zaliczki 100–funtów szt. za tom Opowieści niepokojących. Unwin proponował tylko 50; doprowadziło to do zerwania współpracy. 3 W. E. Henley (zob. Słowniczek adresatów) był redaktorem znanego miesięcznika „New Review”. Murzyn ukazał się tara w zeszytach sierpień–grudzień 1897. 4 Leonard Smithers był wydawcą miesięcznika „Savoy”, który ogłosił Idiotów w zeszycie październikowym 1896. 1 Sidney S. Pawling był współwłaścicielem firmy W. Heinemann, która wydać miała Murzyna z załogi „Narcyza”. 2 Tak jak to było w wypadku wielu innych utworów Conrada, Murzyn rozciągnął się w pisaniu. Conrad ukończył tę powieść w połowie stycznia 1897 r., dopisując nie 20, ale co najmniej 60 stron maszynopisu. 1 Data wg stempla pocztowego. 2 Mowa o śmierci tytułowego bohatera Murzyna z załogi „Narcyza”, Jamesa Waita. 1 Helen Watson, narzeczona adresata. 2 Przyjaźń zaczęta na „Torrensie” (zob. Słowniczek adresatów, Galsworthy). 3 Któż to wie! 4 Nieprzekładalna aluzja do wyrażenia angielskiego: to be an old dog at something — być w czymś starym wyjadaczem, starym wygą. 5 Agnes Sanderson, siostra adresata. 6 Matki adresata. 7 Conrad pracował wówczas nad nowelą Karain. 8 Miesięcznik ten rozpoczął druk Placówki postępu dopiero w czerwcu. 1 Clement, syn adresata. 2 Nowela Kiplinga nosi w rzeczywistości tytuł Slaves of tbe Lamp — Niewolnicy lampy — i weszła w skład tomu Stalky & Co, 1899. 1 Nowela Powrót, ukończona dopiero 24 września. 1 Rudyard Kipling (1865–1936) był wówczas uznawany za czołowego piewcę Imperium Brytyjskiego. 2 nieszczęścia (dosł. dachówki) na głowę 1 Data wg wydania Garnetta. 1 Heinemann wydał Murzyna z załogi „Narcyza” w grudniu 1897 r. 1 sama w sobie 1 Conrad pracował w tym czasie nad Ocaleniem (wkrótce odłożonym) i nowelą Powrót (z tomu Opowieści niepokojące, 1898); robił korektę Murzyna z załogi „Narcyz”„. Rękopis noweli Karain (Opowieści niepokojące), która ukazała się w listopadowym numerze „Blackwood’s Magazine”, został dostarczony wydawcy już w kwietniu; 28 września wysłał Conrad ostatnią korektę. 1 Powrót 2 Chapman and Hall, wydawcy miesięcznika „Chapman’s Magazine”. Odrzucili oni nowelę Conrada. 3 Wybawcy, którego tytuł zmienił Conrad w tym czasie na nowy: Ocalenie, i Chodzi o powieść drukowaną w odcinkach w wydawanym przez Blackwooda ,,Blackwood’s Magazine”. 1 Murzyna z załogi „Narcyza” 1 Pearson’s Magazine”, popularny miesięcznik ilustrowany, z którym Conrad nie chciał współpracować ze względu na niski poziom. 1 Murzyna z Załogi „Narcyza”. 1 The Open Boat, krótka powieść, wydana w r. 1898. 2 Adolf P. Krieger. Mimo to jednak Conrad dedykował Kriegerowi Opowieści niepokojące, 1898. 3 Conrad winien był Kriegerowi około 180 funtów. 4 Ostatni numer „The New Review”, zawierający dokończenie Murzyna i przedmowę Conrada do tej powieści, ukazał się w grudniu 1897. 1 Trudno stwierdzić, jaki tom obficie wówczas wydawanego Stevensona ofiarował Graham Conradowi: zapewne były to Ballads, Edinburgh 1890. 2 Boże Narodzenie na morzu, wiersz Stevensona, ogłoszony w wyżej wymienionym tomie. 3 dlatego, że to pan 4 Czy wierzy pan, że ludzie się odnajdują — tam? 5 Kucharz w Murzynie z Załogi „Narcyza”. 6 To było przeżyte — i to jest głupie. 7 Henleya i Stevensona Admirał Guinea (Edinburgh 1884); sztukę wystawił 29 XI 1897 The New Century Theatre, a 4 grudnia recenzował ją w „Saturday Review” G. B. Shaw. 8 Książka żony adresata, Gabrieli: Santa Teresa, being some account of her life and times. 2 t., London 1894, z przedmową R. B. Cunninghame Grahama. 9 Nie udało się stwierdzić, do czego się to odnosi. 10 William Henry Hudson (1841–1922) — podróżnik, ornitolog i powieściopisarz, którego Conrad znał i lubił. Urodzony w Argentynie, większość swych książek oparł na wspomnieniach wędrówek i przygód; w późniejszym okresie wsławił się opisami prowincji angielskiej. 1 Nie udało się odszukać recenzji, o której mowa w liście. Nie notuje jej żadna bibliografia i nie ukazała się ona w żadnym z czołowych pism angielskich. 2 Jeden z głównych bohaterów Murzyna, pseudosocjalityczny demagog. 3 James Wait, tytułowy bohater powieści. 4 Mowa o słowach pożegnania skierowanych do bohaterów, z którymi autor wspólnie „wyciskał sens z naszego grzesznego życia”. 5 Przedmowa ukazała się po raz pierwszy w grudniowym nrze „The New Review”. Do wydania książkowego włączona została dopiero w r. 1914. 1 Zapewne z recenzją Murzyna z załogi ,.Narcyza”. 2 niestety! nawet Pan tego nie zauważy! 1 Patrz przypis 8 do listu z 6 grudnia. 2 Snaekroll’s Saga, opowiadanie Grahama, o akcji toczącej się w Islandii; ogłoszone w „Saturday Review”, nry z 18 i 25 grudnia 1897 r. Weszło do tomu The Ipane, London 1899. 1 W gruncie rzeczy wszyscy myślą tak samo, ze .zrozumiałego osobistego punktu widzenia. 2 Tyle naszego! 3 tego szczęścia, o którym i tak nikt nic nie wie 4 tak jak dzieci znają postaci z bajek 5 prawdziwy bajarz 6 posiadacie słodycz Cieni i świetności Nieznanego 7 Murzyn z załogi „Narcyz^’ ukazał się z grudnia 1897 t. Opowieści niepokojące — w marcu roku następnego. 8 Otóż to! 9 Smutne. 10 Nerwy, nerwy! 11 cóż chcesz? Człowiek jest głupi. 12 to nie jest śmieszne 13 Przysłowie przytoczone po polsku. 14 Marguerite Poradowskiej 15 jeżeli diabeł się w to nie wmiesza. Ja jestem bardziej spokojny. 16 wyobrażam sobie najróżniejsze katastrofy 17 Pomimo wszystko 18 arcydziełami 1 Murzyn z załogi „Narcyza” 2 samą w sobie 3 Kocham i nienawidzę — początek słynnego dystychu Catullusa, Carmina, LXXXV. 4 W miesięczniku „Pali Mall Magazine”, bardzo konserwatywnym politycznie i artystycznie, ogłaszał Quiller–Couch gawędziarskie felietony From a Cornish Window. O Murzynie napisał, chwaląc realizm w ukazaniu życia marynarzy, w numerze marcowym 1898, s. 428–429. 5 Jean Francois Millet (1814–1875), jeden z głównych przedstawicieli szkoły barbizońskiej, wsławił się realistycznymi obrazami z życia chłopów francuskich. 6 Jeden z bohaterów Murzyna. Aluzja do sceny w rozdz. III, kiedy skacze on pod pokład zrujnowanego przez burzę statku, by ratować uwięzionego w głębi Jimmy’ego Waita. 1 Murzyna z załogi „Narcyza” 2 W recenzji Murzyna, zamieszczonej w „Daily Telegtaph” z dnia 8 XII, W. L. Couttney twierdził, że Conrad „wybrał sobie za wzór p. Stephena Crane’a, zwolennika «wiernego i dokładnego opisu»„. Uważał nawet styl Murzyna za podobny (choć lepszy) do stylu Szkarłatnego godła odwagi. 1 Frank Harris (1856–1931), wychowany w Ameryce Irlandczyk, wydawca, krytyk i pamiętnikarz, by! wówczas redaktorem „Saturday Review” w Londynie. 2 Ocalenie 3 W oryginale: ,,b…y furriner”, w slangu. 4 Rodowa posiadłość Grahama w Szkocji, którą zmuszony był sprzedać dla pokrycia długów nieżyjącego ojca. 5 Patrz list z 20 grudnia 1897 r. 6 Dosyć. 7 Santa Teresa 8 Pozostawiło to we mnie głębokie wrażenie smutku, jak gdybym przeżył wszystkie stronice książki. 9 Mowa o urodzeniu się pierwszego syna Conrada, Borysa. 1 Ocalenie. 2 John Sinjohn — pseudonim, pod którym John Galsworthy ogłosił swoje dwie pierwsze powieści. 1 Mowa o Murzynie z załogi „Narcyza”. 2 „podobny” na „taki jak” 1 Pozory czasem mylą. 2 Conrad pomylił się o 2 dni. Patrz list do Garnetta z 15 I 1897. 3 że wszystko w porządku 4 W parafii Southwark nie było nigdy kościoła karmelitów, a w aktach diecezjalnych nie ma żadnej wzmianki o chrzcie Borysa Conrada. 1 Ponieważ list do Grahama z 31 stycznia jest wyraźnie odpowiedzią na reakcję adresata na list poniższy, należy przyjąć datę 23 I jako wysoce prawdopodobną. 2 Łotr nieskruszony — szkic o silnych akcentach radykalizmu społecznego, o jednym z dwu Łotrów ukrzyżowanych razem z Jezusem. Wszedł w skład tomu Success and Other Sketcbes, London 1902. 3 No cóż! 4 A więc — do następnego. 1 Karol Zagórski, mąż adresatki i ojciec Anieli (później tłumaczki Conrada) i Karoli, zmarł 4 lutego 1898 r. 2 i w chwilach bolesnych myśl, że nadejdzie dzień, kiedy będę mógł wyspowiadać się z całego mojego życia i zostać zrozumianym — ta myśl była dla mnie największym pocieszeniem. I oto ta nadzieja — najcenniejsza ze wszystkich — zgasła na zawsze. 1 Aby zatrzymać się w domu Crane’ów na noc w sobotę, 19 marca. 2 Conrad starał się doprowadzić do spotkania Crane’a z S. Meldrumem. Doszło do niego 25 marca; w wyniku Crane otrzyma} zaliczkę od wydawnictwa Blackwooda. 3 Dorothy George, młodsza siostra Jessie Conrad. Spędziła ona kilka miesięcy w domu Conradów w końcowym okresie ciąży Jessie i bezpośrednio po urodzeniu się Borysa. 1 ulgi 2 to wszystko! 3 Jakie życie jest okrutne i głupie! 4 Zakończenia listu w zachowanych kopiach brak. 1 Zupełnie nie rozumiem 2 Mowa o wojnie hiszpańsko–amerykańskiej, rozpoczętej 24 IV 1898 r., toczonej na terenie Kuby, Porto Rico i Filipin. Przewaga strony amerykańskiej była od pierwszej chwili przygniatająca; wojna zakończyła się 12 VIII tegoż roku odstąpieniem przez Hiszpanię Stanom Zjednoczonym Filipin, wyspy Guam i Porto Rico jako posiadłości, a Kuby jako protektoratu. 3 Niech się stanie światło. 4 U diabła! Zresztą, to powinno mi być zupełnie obojętne. 5 tchórzliwe łotry, kłamcy, złodzieje, okrutnicy 1 Londyński tygodnik literacki „Academy” zamieszczał z zasady recenzje nie podpisane. Pochlebne omówienie Studies in Brown Humanity Clifforda, pod tytułem An Obsener in Malay, ogłosił Conrad w nrze z 22 IV 1898 r. 1 Lord Jim, ukończony dopiero w lipcu 1900 r., był początkowo zaplanowany jako nowela o objętości 20–25 tys. słów; ostatecznie liczy ich ponad 140 tys. 1 Mowa o tomie The Ipane, London 1899. Ogłoszona w nim przedmowa nosi jednak datę „styczeń 1899”. 2 Jest Pan zupełnie jedyny w swoim rodzaju i nie do naśladowania. 3 Aurora La Cujini, London 1898 — szkic o Sewili, wydany w formie broszurki. 4 Opowiadanie, które weszło w skład tomu Thirteen Słories, London 1900. 5 a ziemia się obraca. 6 Co za bzdura! 7 głupstwa 8 do diabla 9 Dosyć 10 Moje wyrazy głębokiego poważania dla Pańskiej żony. 11 Nadaję się tylko do czytania Cyrana; mowa tu o dramacie Roitanda Cyrano deBergerac, który ukazał się w roku poprzednim. 1 Edward Verrall Lucas (1868–1938), krytyk angielski; wydawca i eseista, kierownik wydawnictwa Methuen, później wieloletni bliski znajomy Conradów. 2 Na barce „Palestine” służyl Conrad, jako drugi oficer, od 19 IX 1881 do 13 III 1882; jedyny odbyty na niej rejs, zakończony spłonięciem statku pomiędzy Jawą a Sumatrą, posłużył za tło do noweli Młodość. 1 Conradowie przejmowali od Huefferów —wynajem domu Pent Fatm, w Stanford koło Hythe, w hrabstwie Kent. 1 bez słów 2 14 X 1898 r. luksusowy statek pasażerski „Mohegan”, płynący do Ameryki, rozbił się w tajemniczych okolicznościach o skały w pobliżu Falmouth, zatapiając ponad stu członków załogi i pasażerów. Wypadek wywołał duże poruszenie; wśród listów, zamieszczonych przez „Timesa”, nie ma jednak listu Conrada. 3 Robert Louis Stevenson. Współpracował on literacko z Lloydem Osbornem, podobnie jak Dumas–ojciec — z Auguste Maquetem. 4 S. Pawling przesłał Henleyowi jakiś nie znany nam list Conrada, który zapoczątkował wymianę korespondencji. 5 Edwin William Pugh (1874–1930), zaprzyjaźniony z Conradem powieściopisarz minorum gentium. 6 Oficjalna rezydencja Lorda Mayora Londynu. 7 The Finest Story in the World, alegoryczna nowela Kiplinga z tomu Many Inventions, 1893, opatrzona mottem z wiersza Henleya. Tematem jest niemożność wydobycia przez autora rewelacyjnego materiału do powieści, jakim są wspomnienia naiwnego urzędnika bankowego z jego poprzednich wcieleń — jako greckiego galernika i normańskiego żeglarza. Baboo — Bengalczyk z angielskim wykształceniem. 8 Cytat, z pamięci i trochę niedokładny, z tejże noweli. 1 Na datę wskazuje list do Heuffera z 2 X. 2 Owe pozostawione przez Huefferów sprzęty stały się później przedmiotem nieporozumień. 3 Ethelinda George, siostra Jessie Conrad. 4 Oczywiście żart; prosty marynarz zarabiał w owym czasie funta miesięcznie. 5 Gosposia Huefferów. 6 Nie wiadomo, do kogo się to odnosi. 7 Wydany właśnie tom Jamesa Two Magics zawierał dwa utwory: The Turn of the Screw (W kleszczach lęku) i Covering End. Pierwszy uchodzi za jedno z czołowych osiągnięć pisarza, drugi jest bardzo słaby. 1 Wysiłki Conrada, by uzyskać dla Córy Crane pożyczkę, nie dały pożądanego rezultatu. Crane był już winien firmie Blackwooda 60 funtów i Meldrum (który zajmował się całą sprawą tylko przez wzgląd na Conrada) odradzał Blackwoodowi wypłacenie jakiejkolwiek dalszej sumy. Zachowana część korespondencji w tej sprawie przedrukowana jest w tomie /. Conrad, Letters to W. Blackwood and D. S. Meldrum, ed. W. Blackburn, s. 29–33. 2 Paul Revere Reynolds, amerykański agent literacki Crane’a. 1 The Inaisible Man, powieść Wellsa —wydana w r. 1897. 2 The War of the Worlds, 1898, powieść Wellsa. 3 Ocaleniem 1 wielkiego bractwa literatury 2 i nie uznaje żartów w sprawach Sztuki 3 Johna Galsworthy 4 co, u diabla, porabia na tej galerze 5 aby nigdzie nie dopłynąć, niestety! 6 Dlaczego nie? 7 Na tym się zachowany tekst urywa. 1 życie jest twarde, bardzo twarde 2 to jest książka martwa 3 Grant Allen jest człowiekiem o podrzędnej inteligencji i jego dzieło nie jest sztuką w żadnym sensie. Woman who Did odniosła pewien rodzaj sukcesu, opartego głównie na zaciekawieniu, i to jedynie wśród filistrów — ludzi tego typu, którzy czytają Marie Corelli i Halla Caine. Żadne z tych trojga nie należy do literatury. Cala ta trójka jest bardzo popularna wśród czytelników i oklaskiwana przez prasę. Ich dzieła są pozbawione elementu trwałości. Myśli są banalne, a styl niczym się nie wyróżnia. Ich popularność opiera się na wyrażaniu przeciętnych myśli, a przeciętny człowiek jest zachwycony odkryciem, że dzieli poglądy z ludźmi, których uważa za wybitnych. Oto sekret wielu popularności. 4 W istocie Grant Allen (1848–1899) był zupełnie inteligentnym i niekiedy oryginalnym popularyzatorem nauk przyrodniczych; najciekawszą z jego licznych prac jest Physiological Aesthetics, 1877. 5 Słowem — imbecyl. 6 Mary Mackay (1855–1924) pisząca pod pseudonimem Marie Corelli, była autorką niesłychanie popularnych powieści z życia „wyższych sfer”. 7 Hall Caine (1853–1931) w swoich powieściach psychologicznych propagował idee chrześcijańskiego socjalizmu. 8 Marie Corelli jest w ogóle nie zauważona przez poważnych recenzentów. Ignorują ją po prostu. Jej książki idą w dużych nakładach. Hall Caine to jakby Marie Coreili w męskim wydaniu. Jest wielkim mistrzem sztuki autoreklamy. Ciągle udziela wywiadów reporterom i jest próżny aż do szaleństwa. To megaloman, który uważa się za największego człowieka stulecia, prawdziwy fenomen. Twierdzi, że z dolnej połowy twarzy podobny jest do Shakespeare’a, a z górnej do Jezusa Chrystusa. 9 zresztą bez wartości 10 budzi uznanie 11 Wszystko to stara śpiewka. 12 Walter Theodore Watts Dunton (1832–1914) byt istotnie bliskim przyjacielem Rossettiego i Swinburna. 13 powieściopisarz fantastyczny 14 Ocalenie odłożone w grudniu na rzecz Jądra ciemności. 15 można napisać artykuł — nic głębokiego, ale dobry dziennikarski kawałek 16 czystego dziennikarstwa 1 Mary Henrietta Kingsley (1862–1900) była znaną badaczką Afryki Zachodniej. Mowa o jej książce West African Studies, 1899. 2 To bardzo wybitna podróżniczka i pisarka. 3 w wieku rok i dwa dni 4 mnóstwo serdeczności 5 To oczywiste. 1 ale potem 2 Krótko mówiąc, to głupia historia, która mogłaby być bardzo dobra, gdybym ją umiał napisać. 3 Pomówimy o tym wszystkim. 4 Nie udało się stwierdzić, o jakich „ludziach Zachodu” (Westerners) jest tu mowa. 5 Masz pojęcie? Będą Rosjanie. Niemożliwe. 6 Jest mało prawdopodobne, by Conrad zatrzymywał się w Warszawie podczas swej podróży do Polski w r. 1893; wiadomo natomiast, że spędził tam kilka dni w lutym 1890 r. 7 Idea demokratyczna to bardzo piękne złudzenie. 8 Jean Jaures (1859–1914), Karl Liebknecht (1871–1919) — wybitni przywódcy socjalistyczni. Zdanie to jest symptomatyczne dla słabego rozeznania Conrada w tej dziedzinie: gdyby wiedział cokolwiek o stanowisku Jauresa w sprawach narodowych, nie umieszczałby jego nazwiska w tym kontekście. 9 szczerze mówiąc 10 Wystarczy. — Człowiek jest zwierzęciem złośliwym. Jego złośliwość musi być zorganizowana. Zbrodnia jest warunkiem koniecznym życia zorganizowanego. Społeczeństwo jest zasadniczo przestępcze — inaczej nie mogłoby istnieć. To egoizm ratuje wszystko — absolutnie wszystko — wszystko, co nam jest wstrętne, i wszystko, co kochamy. I wszystko się trzyma. Dlatego właśnie szanuję krańcowych anarchistów. — „Życzę sobie powszechnej zagłady.” Doskonale. To słuszne, a przy tym jasne. Uprawia się słowne kompromisy. Nie ma temu końca. To jakby las, w którym nikt nie zna drogi. Jest się zgubionym, podczas gdy woła się: „Jestem uratowany.” Nie. Potrzeba nam określonej zasady. Nawet jeżeli idea narodowa przynosi cierpienia, a służba dla niej — śmierć, to i tak lepsze niż wysługiwanie się cieniom elokwencji, która jest martwa dlatego właśnie, że nie posiada ciała. Uwierz mi, kiedy Ci mówię, że sprawy te są dla mnie bardzo ważne — o wiele ważniejsze niż dla panów Jauresa, Liebknechta i Spółki. Ty — Ty zaś możesz zrobić wszystko. Jesteś z natury buntownikiem. Tobie wolno. Zresztą, to właśnie szlachta zrobiła Frondę. Ja zaś patrzę na przyszłość z otchłani najczarniejszej przeszłości i widzę, że nie jest mi dozwolone nic prócz wierności jakiejś sprawie zupełnie straconej, jakiejś idei bez przyszłości. Często zaś nie myślę o tym w ogóle. Wszystko znika. Pozostaje jedynie prawda — cień złowrogi i ulotny, którego kształtu nie sposób uchwycić. Nie żałuję niczego, nie oczekuję niczego, zauważyłem bowiem, że ani żal, ani nadzieja nie znaczą nic dla mojej osobowości. Jest to rozumny i straszliwy egoizm, który stosuję wobec samego siebie. Odpoczywam w nim. Potem myśli powracają. Życie zaczyna się od nowa, żale, wspomnienia i rozpacz czarniejsza od nocy. Nie wiem, dlaczego Ci to wszystko dziś mówię. Dlatego pewnie, że nie chcę, byś uważał mnie za obojętnego. To, co Cię obchodzi, nie jest mi obojętne. Tyle tylko, że mnie obchodzi coś innego, moje myśli posuwają się innymi drogami, moje serce czego innego pragnie, moja dusza cierpi na inny rodzaj niemocy. Rozumiesz mnie? Ty, który swój entuzjazm i swoje talenty poświęcasz sprawom ludzkości, zrozumiesz niewątpliwie, dlaczego muszę — potrzebuję — zachować moją myśl nienaruszoną, jako ostatni hołd złożony wierności straconej sprawie. To wszystko, co mogę zrobić. Rzuciłem swoje życie na pastwę wiatrów, ale zachowałem moją myśl. To niewiele — to wszystko, to nic — to samo życie. List ten jest bezładny jak moje życie, ale jest w nim. przecież najwyższa logika —logika prowadząca do szaleństwa. Codzienne kłopoty sprawiają jednak, że zapominamy o okrutnej prawdzie. To szczęście. Zawsze całym sercem oddany 1 Odnosi się to zapewne do ustnej wypowiedzi Ady Galsworthy, późniejszej żony adresata, jego kuzynki (zob. Słowniczek adresatów pod „Galsworthy”). Wyraz cousin, którym nazwany jest w liście autor krytyki, może w języku angielskim odnosić się zarówno do mężczyzny, jak do kobiety. 2 światowiec 3 The Real Thing, tytułowy utwór z tomu nowel, 1893. 4 Wyd. 1892. 5 Nowele, wyd. 1895. 6 Dosyć. 7 Lilian Sauter, starsza siostra adresata. 1 A. Krieger, któremu Conrad winien był 180 funtów (patrz list do Garnetta, 5 XII 1897), nalegał wówczas gwałtownie o zwrot długu. Doprowadzało to Conrada do zupełnej desperacji, zwrócił się więc o pomoc do Blackwooda. 2 Tygodnik „The Academy” przyznał Conradowi 14 stycznia 1899 nagrodę za wydany w roku poprzednim tom nowel Opowieści niepokojące. 3 Późniejsza Smuga cienia, napisana w r. 1915. 4 Prawdopodobnie późniejsze U kresu sił, 1902. 5 Wydawca amerykański Samuel S. McClure zakupił w marcu 1898 r. za 250 funtów prawa do ogłaszania Ocalenia w odcinkach. 6 Pod tym adresem mieściły się w Edynburgu biura firmy Blackwooda. 1 Lord Jim ukończony został dopiero po 10 miesiącach. 1 Stallman i Gilkes (S. Crane, Letters, s. 130) datują ten list hipotetycznie 10 IX 1899, nie podając jednak żadnych argumentów. W braku dodatkowych danych przyjąć można tylko, że pisany był z pewnością pomiędzy końcem stycznia a końcem grudnia 1899. 1 wstyd 2 Lorda Jima 3 Skrót łacińskiego przysłowia „Verbum sapienti sat est”. (Odpowiednik polskiego: „Mądrej głowie dość dwie słowie.”) 4 Tom Młodość — Jądro ciemności — U kresu sił ukazał się dopiero w listopadzie 1902. 5 Słowo to, znaczące dziś „za granicą”, dawniej znaczyło również „poza domem”. 1 Data na liście niepełna; na 26–go wydają się wskazywać list Conrada do Garnetta z 24 XI i list McClure’a do Conrada z 23 XI. 2 Conrad i Hueffer zaczynali w tym czasie współpracować nad rozpoczętą przez samego Hueffera powieścią Spadkobiercy. 3 Powieść Hueffera, 1892. 4 W ciągu następnych miesięcy udział Conrada w pracy nad książką, ukończoną w lutym 1900 r., znacznie wzrósł. 1 Wojna angielsko–burska (Wielkiej Brytanii przeciwko Transwalowi i Oranii), trwająca od października 1899 do maja 1902. Conrad, występujący w tym liście w obronie polityki brytyjskiej, w listach do swoich angielskich przyjaciół wielokrotnie wyrażał się bardzo ostro o tej wojnie, podjętej rzekomo „w obronie demokracji”. 2 To naród do głębi despotyczny 3 Za i przeciw 4 Gorącymi przeciwnikami wojny byli m. in. Garnettowie. 5 Co za bzdura! — Na tym się zachowany tekst urywa.. 1 Właściwie: In a German Tramp, opowiadanie ogłoszone w „Saturday Review”, 13 I 1900. 2 bardzo udany 3 A Hegira; wszystkie trzy utwory weszły w skład tomu Thirteen Stories, London 1900. 4 w próżni 5 Wymienione wyżej Thirteen Stories. 6 Proszę przekazać moje wyrazy uszanowania Pańskiej Żonie. 1 W oryginale trade mark. 2 Victoria Cross, najwyższe brytyjskie odznaczenie bojowe. 3 Utworu tego nie odnotowuje żadna bibliografia; być może ogłoszony został pod pseudonimem lub anonimowo. 4 Oprócz pięciu braci Ewa miała i siostrę, Teofilę (1834–1851). 5 Matka Conrada zmarła, kiedy miał lat osiem, a ojciec — kiedy miał lat dwanaście. 6 Listy Ewy do męża nie zostały jednak wówczas zniszczone; ogłoszono je w r. 1931. 7 szczęśliwe trafy 8 Korzeniowscy przebywali najpierw przez rok na zesłaniu w Wologdzie, a następnie (od lata 1863) w Czernihowie. 9 Komedia. Dramat. Akt I, Biblioteka Warszawska, 1854; akt II i III, tamże, 1955. 10 Z wymienionych tu przekładów znamy tylko: fragmenty Legendy wieków (Żytomierz 1860 i „Ktosy” 1874); Hernaniego (Biblioteka Warszawska, 1861); Czattertona (Kijów 1857) i Komedię obłędów (tj. Komedię omyłek, „Kłosy” 1866). 11 Założycielem liberalnego „Kraju” (którego tytuł miał początkowo brzmieć „Polska”) był Adam Sapieha (1878–1903), były powstaniec z 1863 r. 12 Że tak się w istocie nie stało, przekonał się sam Conrad w r. 1914, oglądając rękopisy ojca w Bibliotece Jagiellońskiej w Krakowie. 13 Stefan Buszczyński. Mało znany poeta, stanowisko jego przed ostatnim powstaniem, wygnanie i śmierć. Ustęp z dziejów współczesnych południowej Polski. Kraków 1870. 14 koniec 15 Czasy przemijają. 1 Mowa o przyjęciu przez Heinemanna Spadkobierców, powieści napisanej wspólnie z F. M. Huefferem. 2 Morley Roberts (1857–1942), płodny trzeciorzędny powieściopisarz współczesny. 3 „Blackwood’s Magazine” z kolejnym odcinkiem Lorda Jima, który był tam drukowany od października. 1 Datę listu ustalić można na podstawie wzmiankowanego w tekście listu do Blackwooda. 2 Conradowie wyruszali na miesięczne wakacje do Knocke–sur–Mer w Belgii. 3 A Man of Devon, tytułowa nowela tomu wydanego przez Blackwooda w r. 1901. 4 Pies Conradów. 5 W internacie zakonnym w Slough umieszczone były, dzięki wstawiennictwu Poradowskiej, dwie kuzynki Jessie. 1 Lorda Jima. 2 Tom nowel Olive Garnett, siostry Edwarda (London 1900). 1 Tadeusz Bobrowski, Pamiętniki, 2 t., Lwów 1900. 2 Pamiętniki Bobrowskiego, zawierające liczne intymne szczegóły z życia znajomych piszącego, a także wiele uwag krytycznych pod ich adresem, były ostro atakowane, w prasie, a nakład w znacznej części wykupiono i zniszczono. 1 W maju Conrad spędził, prawdopodobnie razem z rodziną, dwa tygodnie u Huefferów w Winchelssea. (Por. list następny.) 2 Conrad ukończył Falka dopiero podczas pobytu u Huefferów. 1 Frank Challice Constable (1846–1937), zamożny powieściopisarz–amator, były urzędnik brytyjski w Indiach, który nadesłał na adres wydawnictwa entuzjastyczną wypowiedź na temat twórczości Conrada. 2 Mowa o długu wobec Kriegera. 3 Falk, ogłoszony dopiero w r. 1903. 4 Powieść ta, nosząca ostatecznie tytuł Romance, ukończona została dopiero w marcu 1902 r. Blackwood odrzucił ją, nie czekając na dostanie III części. 1 Na tę datę wskazują początkowe zdania listu i wzmianka o nocie w „Academy”. 2 Por. list do Blackwooda z 4 lipca (45). 3 McClure, wydawca amerykański, zakupił swego czasu prawa do nie ukończonego Ocalenia. 4 Harry to zdrobnienie od Henry; Ford pracował wówczas nad powieścią biograficzną o Katherine Howard, piątej żonie Henryka VIII (The Fiftb Oueen, 1906). 5 Jeden z bohaterów Spadkobierców. 6 Powieść, nad którą Ford współpracował z Conradem. 7 Nota, o której Conrad wspomina, ukazała się w nrze „Academy” z dnia 29 VI, str. 545. 8 Część bohaterów Spadkobierców (półfantastycznej „powieści z kluczem”) to „ludzie z czwartego wymiaru”. 9 Postać, o której mowa w XV rozdz. Spadkobierców. 10 Conrad wymienia tu nazwiska głównych bohaterów Spadkobierców i częściowo rozszyfrowuje ich rzeczywiste pierwowzory. Callan to popularny wówczas powieściopisarz historyczny, Szkot Samuel Rutherford Crockett (1786–1836); Fox — Alfred Charles William Harmsworth, lord Northcliffe (1865–1922), wpływowy politycznie twórca popularnej prasy angielskiej; ks. de Mersch — Leopold II belgijski; Churchill —Arthur James Balfour; Gurnard — Joseph Chamberlain; Polehampton — T. Fischer Unwin. 11 Huefferowie przebywali wówczas w Belgii; mieli niemiecką służącą. 12 Tj. książkę. 1 Spadkobiercy mają podtytuł „opowieść ekstrawagancka”. 2 Powieść była owocem współpracy między F. M. Huefferem (Fordem) a Conradem, ale autorem pomysłu i większej części tekstu był Ford. 3 Cytat ze Spadkobierców. 4 Cytat ze Spadkobierców. 1 Przybliżona data wg omawianego wykładu Wellsa. 2 The Discovery of the Future. A Discourse delwered to the Royal Institution on January 24, 1902. London 1902. 1 A Man from the North, 1898, pierwsza powieść Bennetta. 2 pełnym głosem 1 Conrad, silnie zadłużony, zwróciłsię do Blaclcwooda z prośbą o pożyczkę. Szczegóły propozycji i przebieg rozmowy przedstawił w liście do Galsworthy’ego z 1 VI. 2 Yrgö Hirn (1870–1952) był profesorem uniwersytetu w Helsinkach; ogłosił parę szkiców o Conradzie. 3 Greiffenhagen (1862–1931) ilustrował Tajfun, drukowany w „Pall Mall Magazine”, styczeń–marzec 1902. 4 Redaktorem „Pall Mall Magazine” był wówczas George Roland Halkett (1855–1918). 5 Harriet M. Capes, pisarka dla dzieci i publicystka katolicka, wieloletnia przyjaciółka domu Conradów. Conrad dedykował jej tom Sześć opowieści, 1908. W r. 1915 ogłosiła antologię fragmentów pt. Wisdom and Beauty from Conrad. 6 U kresu sił, którego początek złożył Conrad 21 maja Blackwoodowi. 7 A. Quiller–Couch 8 cieniom 9 Walter Besant (1836–1901), powieściopisarz i współzałożyciel mającego chronić interesy pisarzy Związku Autorów (Society of Authors, 1884). 10 Walter Scott 11 George Eliot to pseudonim Mary Ann Evans (1819–1880), wybitnej powieściopisarki angielskiej. 12 James Abbott McNeill Whistler (1834–1903), wybitny malarz amerykański, osiadły Angin; o jego obrazach, zbliżonych do impresjonistycznych, Ruskin wyraził się, że to „garnki z farbą, rzucane w twarz łatwowiernej publiczności”. 1 Por. list Conrada do Blackwooda z 31 maja. 2 W istocie dopiero 16 II 1903 przekazał Conrad załatwianie wszystkich spraw z Blackwoodem Pinkerowi. 3 Czy rozumiesz? 4 Zachowane memorandum dla Blackwooda, datowane 31 V, przedstawia sprawę gwarancji Galsworthy’ego jako załatwioną. 5 Konto bankowe Conrada wykazywało zapewne deficyt; Meldrum zaś, jako doradca firmy Blackwooda, nie chciał zapewne ujawniać pożyczki danej Conradowi. 1 Przybliżona data ustalić się daje na podstawie wzmianek o U kresu sił. 2 Conrad ma niewątpliwie na myśli scenę z XIV rozdz. Ojców i dzieci. Słowo „enchante” wypowiada tam jednak nie Gubernator, ale przysłany z Petersburga inspektor, Matwiej Iljicz Kolazin — zwracając się do Jewdoksji Kuksziny. 3 To nieuniknione. 4 Można oszaleć! 1 cóż chcesz! 2 Christine, starsza córka Huefferów. 1 George Bernard Shaw. O wizycie, która „zirytowała” Conrada wspomina Jessie Conrad (Joseph Conrad, s. 75); z Autobiography Wellsa (London 1934, s. 530) wiemy, że przy pierwszym spotkaniu Shaw uraził Conrada bezceremonialnością swoich wypowiedzi. 1 Davida S. Meldruma 2 Była to pierwsza wersja powieści Tbe Island Pharisées, wydanej w r. 1904. 1 Data wg stempla na zachowanej kopercie. 2 Droga i Jaśnie Oświecona Pani Dobrodziejko! 1 Prawdopodobną datę pozwala ustalić list do Elsie Ford z 4 XII. 2 Były to wspólnie obchodzone urodziny Christine’y Hueffer i Borysa Conrada. 3 Durbar (urdu) — masowe, publiczne posłuchanie u panującego, gubernatora lub wicekróla. 4 „Odbyło się wesele, na które przyszły czterdzieści dwie osoby.” Zdanie z zakończenia III rozdz. Pani Bavary; w oryginale mowa jest jednak o 4 osobach. 5 To jasne — nieprawdaż? 6 Wydaje mi się, że wariuję, słowo honoru. No cóż! 7 Dwie tekturowe tubki, połączone kapiszonem, który wybucha w chwili rozrywania; wewnątrz tubek znajdują się zabaweczki, papierowe czapki itp. 8 Mary Martindale, siostra Elsie Hueffer. 1 Niezmiernie pochlebna recenzja tomu Młodość ukazała się w „The Athenaeum” w nrze 5821, 20 XII 1902, s. 824. 2 Edward Clodd (1840–1930) był znanym i aktywnie działającym wolnomyślicielem, historykiem magii i religii. 3 George Robert Gissing (1857–1903), czołowy naturalistyczny pisarz angielski. Pisał on do Clodda m. in.: „Nikt spośród współczesnych powieściopisarzy nie ma tak żywej wyobraźni i tak— wspaniałej władzy nad językiem, jak Joseph Conrad. Uważam go za wielkiego pisarza — nie można go inaczej określić.” (List z 30 XI 1902; Letters to Edward Clodd from George Gissing, London 1914, s. 46.) 4 „The Smart Set — A magazine of Cleverness”; założony w r. 1900 miesięcznik, ukazujący się w Nowym Jorku i Londynie. 5 Tomu Młodość — Jądro ciemności — U kresu sil. 6 En roman om domet och fegheten, Euterpe, 1902, Nr 7, s. 1–7. 7 W „Chimerze” nie omówiono tomu Młodość; dopiero trzy lata później ukazała się na jej łamach recenzja (pióra Marii Komornickiej) przekładu Lorda Jima. Wzmianka powyższa jest jednak bardzo znamienna, bo wskazuje na prowadzenie przez Conrada w owym czasie korespondencji — nie znanej nam — z kołami literackimi w Polsce. 8 Typhoon, New York 1902. W pierwszym aprobowanym przez Conrada wydaniu książkowym (Typboon and Other Stories, London 1903) obok Tajfunu znalazły się także Amy Foster, Falk i Jutro. 8 Tj. zamiast „hodd” (ładownia) wydrukowano „hole” (dziura). 1 wobec ludu 1 Trzech opowieści: Młodość — Jądro ciemności — U kresu sil. (Aluzja do Trzech opowieści Flauberta.) 2 Dosyć tych żartów. 3 by na tym zbudować powieść 4 szczerze oddany 5 Przekaż moje ukłony swojej Żonie. 6 Biografia Hernando de Soto; patrz list do R. B. G, Grahama z x6 XII 190J (174). 1 Nostromo. Z pisanego tegoż dnia listu do Pinkera dowiadujemy się, że Conrad miał napisane 42 000 słów — co stanowi zaledwie ? tekstu Nostromo. 1 Mowa o Nostromo. 2 Druk Nostromo rozpoczęto, w „T. P.’s Weekly”, dopiero w styczniu 1904. 3 F. M. Hueffer. 4 Watson & Co., bankier Conrada. 5 Nie wiadomo, do czego się to odnosi; być może do Tremolino. 6 Przygoda (Romance) ukazała się 16 X 1903. 1 Uwagi o zakończeniu korekty Przygody, która ukazała się 16 października, pozwalają ustalić przybliżoną datę. 2 Miasteczko w hrabstwie Suffolk, gdzie mieściła się drukarnia wydawnictwa Smith, Elder and Company. 3 Mróz chodzi po kościach! 4 Robert Louis Stevenson 5 Wczuj się trochę w sytuację. 6 mój najdroższy 7 Trzeba zachować pewien umiar. 8 …może. W jakim celu? 9 Lord Jim jest datowany „wrzesień 1899 — lipiec 1900”. 10 To inna sprawa. 11 Ostatecznie tekst Przygody nie został opatrzony żadnymi datami. 1 W liście mowa o trudnościach z pisaniem Nostromo (por. list do Galsworty’ego z 22 VIII), a także wspomniane są zabiegi adresata koło wydania The Island Pharisees; pozwala to na ustalenie przybliżonej daty. 2 Sidney Pawling, jeden z kierowników londyńskiej firmy Williama Heinemanna, ówczesnego wydawcy Conrada. 1 Romance (Przygoda) powieść napisana wspólnie z F. M. Huefferem. 2 Jak sugeruje Andrzej Busza (Conrad’s Polish Literary Background, w „Antemurale”, X, Roma 1966), jest to aluzja do przeżywającego wówoas szczyt międzynarodowej popularności Henryka Sienkiewicza. 3 Oto rzeczywiste osiągnięcie. 4 na podstawie własnych obserwacji 1 zresztą moje stosunki z nim są raczej naprężone. (Mowa o pierwszym wydawcy Conrada, T. Fisherze— Unwinie, z którym poróżnił się w październiku 1896 z powodów 216 finansowych.) 2 Nie! Nie! Proszę mnie nie nazywać fenomenem. To zbytnio zalatuje Maksymem Gorkim. Oni są zdumiewający, ci dzielni Rosjanie: wszystkie ich gęsi są łabędziami (przysłowie ang.). Cóż, to ich sprawa. Co do mnie, to nigdy nie byłem ani włóczęgą, ani zawodowym awanturnikiem, ani też jakimś nawróconym dzikusem. W najbliższych dniach wyślę notatki i fotografię. 1 Nostromo, ukończony dopiero 30 VIII 1904. 2 Było to w lecie 1889, po powrocie Conrada z 28–miesięcznego pobytu poza Europą. 1 Nostromo 2 „Harper’s Magazine” nie zamieścił ostatecznie Nostromo. 1 Romance (tytuł przekładu polskiego: Przygoda) ukazała się w wydawnictwie Smith and Elder. 2 Filakteria; ostateczny tytuł powieści: The Island Pharisees. 3 Jean–Aubry widział podobno zaginiony później list Conrada do Williama Heinemanna, zawierający trzynaście różnych tytułów dla Murzyna z załogi „Narcyza”. (Life and Letters, I, 322.) 1 The First Men in the Moon, 1901, powieść fantastyczno–naukowa. 2 rozpraszająca. (Charakterystyczna dla Conrada omyłka: miesza} on nierzadko podobne do siebie wyrazy angielskie i francuskie.) 3 William Archer (1856–1924), czołowy angielski krytyk teatralny i publicysta racjonalistyczny. 4 York F. Powell (1850–1904), historyk, prof. uniwersytetu w Oksfordzie. 5 Ilia Mieczników (1845–1916), słynny bakteriolog, wydał właśnie książkę Etude sur la nature humaine: Essai de philosophie optimiste, Paris 1903. 1 Mowa o Nostromo, powieści rozpoczętej przy końcu toku 1902 i ukończonej 30 sierpnia 1904. 2 człowiek podwójny 1 W „Revue des Revues”, 15 XII 1903 pt. Un cas de naturalisation litteraire. 2 Podbój Dahomeju przez Francję, zakończony traktatem z października 1890 r. Mowa tu o noweli Jądro ciemności, której główny bohater nosi nazwisko Kurtz. 3 Jedna z postaci noweli Falk. 4 Jeden z głównych bohaterów Lorda Jima, wyrażający w znacznym stopniu poglądy samego autora. 5 W numerach czerwcowym i lipcowym roku 1897. 1 Hernando de Soło; together with an Account of one of bis Captains, Goncalo Sihestre, London 1903. Biografia słynnego hiszpańskiego żołnierza, podróżnika i odkrywcy (ok. 1500– 1542). Graham podkreśla w niej chciwość i okrucieństwo najeźdźców hiszpańskich w Ameryce. 2 Francisco Pizarro (ok. 1474–1541), odkrywca i zdobywca Peru, odważny i okrutny awanturnik i dowódca hiszpański. Pod pretekstem odmowy przyjęcia chrześcijaństwa przez ostatniego króla Peru, Inkę Atahualpa (ok. 1502–1533), wymordował jego orszak, a jego samego uwięził; Atahualpa został później uduszony. 3 To nabrzmiałe ludzkością 4 indiański dżentelmen. Por. Hernando de Soto, s. 224–225. 5 To sama prawda! 6 Garcilas de le Vega (1559–1616), Hiszpan urodzony z matki Indianki, wybitny historyk Peru (La Florida del Ynca, 1605). 7 sutenerów, podoficerów, rajfurów, oblanych uczniów^ 8 Roger David Casement (1864–1916), późniejszy irlandzki działacz niepodległościowy, stracony przez Anglików, był wówczas pracownikiem brytyjskiego Min. Spraw Zagranicznych i przygotowywał obszerny raport o sytuacji w Kongo. Sprawozdanie to, ogłoszone 15 II 1904, zawierające dokładnie udokumentowane i bardzo surowe oskarżenie wyzysku i terroru, stosowanych przez Belgów, wywołało ogromne wrażenie w całej Europie i przyczyniło się do wprowadzenia zmian w administracji kolonii. Conrad spotkał Casementa w Kongo w r. 1891 i w prowadzonym wówczas dzienniku wspomniał o wyjątkowo dobrym wrażeniu, jakie odniósł. Nie jest jasne, co Casement robił wówczas w Kongo (do brytyjskiej służby dyplomatycznej wstąpił dopiero w rok później). Już w r. 1887 odbył pierwszą podróż do tego kraju, jako członek amerykańskiej wyprawy gen. Henry’ego Sanforda. Między 1892 a 1903 Casement spędził kilka lat w Afryce jako dyplomata brytyjski, zdobywając reputację orędownika gnębionych tubylców. Leopold II belgijski usiłował go usposobić przychylnie, zapraszając do swojej rezydencji i podobno próbując nawet łapówki; nie wpłynęło to jednak na zmianę postawy Casementa. Z nie ogłoszonego listu Conrada do Unwina (4 XII 1896, Yale) dowiadujemy się, że Casement pisał do niego w r. 1896. 3 I 1904 Casement złożył Conradowi wizytę w Pent Farm i „spędził z nim uroczy dzień” (dziennik Casementa, Peter Singleton–Gates, Maurice Girodias — The Black Diaries, New York 1959, s. 189). 9 Bartolomé de Las casas (1474–1566), misjonarz hiszpański i historyk Ameryki Płd., słynny obrońca Indian. 10 Santiago Triana Perez (1858–1916), dyplomata i literat kolumbijski, ambasador w Madrycie i Londynie. 11 tytułować go Ekscelencją 12 popełnić błędu 13 Aluzja do inspirowanej przez Amerykanów (zainteresowanych finansowo w budowie Kanału Panamskiego) rewolty w Panamie przeciwko unii z Kolumbią. Panama ogłosiła niezależność 6 XI 1903; była to jednak „niezależność” pod opieką Stanów Zjednoczonych, które przejęły kontrolę nad terenem budowy Kanału. 14 Zechciej przekazać moje bardzo uniżone ukłony swojej Żonie. 1 List ten, zapowiadający przyjazd do Londynu, musi poprzedzać list do Wellsa 228 z 7 lutego (niedziela) o co najmniej dwa tygodnie. 2 Conrad pisał wówczas pierwsze szkice, które weszły w skład Zwierciadła morza. 3 Gospodyni domu przy 17 Gordon Place, gdzie zamieszkać mieli Conradowie podczas pobytu w Londynie. Huefferowie mieszkali w pobliżu, 13 Airlie Gardens. 4 swobodę zachowania się 5 na dłuższą metę 1 Ok. 1 lutego 1904, podczas pobytu w Londynie, Jessie upadła na ulicy tak nieszczęśliwie, że poważnie uszkodziła sobie kolano, nadwerężone już przez wypadek, jaki miała w wieku lat 16. Pociągnęło to za sobą cały szereg operacji i uczyniło z Jessie częściową inwalidkę na resztę życia. 2 Jednoaktówka ta, pt. One Day More (Jeszcze jeden dzień, tytuł przekładu polskiego Jutro), wystawiona została przez Stage Society w Londynie 25 VI 1905. 3 Złożyły się one później na Zwierciadło morza, 1906. Poszczególne części zaczęły się ukazywać już od marca 1904 r. 1 Przybliżoną datę ustalić można na podstawie wzmianek o pracy nad Jutrem i innych pisanych w tym samym czasie listów. 2 Colvin służył Conradowi radami i pośrednictwem w sprawie przeróbki scenicznej noweli Jutro. 4 Georg Sauter (1866–1935), mieszkający w Anglii malarz i litograf niemiecki, szwagier J. Galsworthy’ego. 4 siła wyższa 1 Jean–Aubry datuje ten list „luty 1904”, ale list Conrada do Sidneya CoMna z 4 marca tegoż roku, w którym wspomina, że czeka na opinię H. B. Tree’a o swojej lednoaktówce Jutro, wskazuje, że niniejszy list pisany był po 4 marca. 2 Por. list do H. G. Wellsa z 7 lutego. 3 Mowa o przeróbce scenicznej noweli Jutro, wystawionej przez Stage Society w Londynie 25 stycznia 1905 r. 4 Szkice te (których druk rozpoczął dziennik „Daily Mail” w listopadzie 1904 r.) złożyły się później na tom Zwierciadło morza. 5 Nostromo, drukowany od 29 stycznia w odcinkach w „T. P.’s Weekly”. 6 Ivan le Terrible, Paris 1904. 7 Bronisław Kozakiewicz (zm. 1924), tłumacz na francuski Sienkiewicza. Nie przekładał Conrada. 1 W odpowiedzi na prośbę Conrada (wyrażoną w liście z 9 czerwca) o pożyczkę ok. 100 funtów, zagwarantowaną polisą ubezpieczeniową, Rothenstein wysłał natychmiast 150 funtów; list powyższy kwituje odbiór dodatkowych 50. 2 Nie mam tego okropnego daru popularności. 3 Padam że zmęczenia. 1 James Nicol Dunn (1856–1919), redaktor dziennika londyńskiego „The Morning Post” 2 Treść Załącznika: Do Josepha Conrada Szanowny Panie, Może byłby Pan łaskaw powiadomić nas, czy posiada Pan jakieś wczesne, nie ogłoszone uprzednio w odcinkach, opowiadanie, które moglibyśmy wykorzystać za skromnym wynagrodzeniem. Pozostajemy z wyrazami głębokiego szacunku Northern Newspaper Syndicate 1 proszę w to zupełnie nie wierzyć. Tak nie jest! 1 Por. list do Wellsa z 7 II tegoż roku (176). 2 Hueffer przebywał wówczas w Niemczech, starając się leczyć rozstrój nerwowy. 1 jak biegnie pióro 2 The Soul of London, tom szkiców wydany dopiero w r. 1905. 3 The Benefactors, wydana również dopiero w r. 1905. 4 Mowa o wydaniu Nostromo. 1 Nostromo 2 To rozmyślne. 3 Hiszpański odpowiednik „kochanie moje”, „miłość moja”. 4 Właśc. pasitrote — krótki kłus. 5 Całym sercem oddany. 6 tj. 39,4° C 7 To będzie zupełne fiasko. 1 Nostromo, ukończony 30 VIII. 1 Chodzi o ówczesnego premiera, Arthura Jamesa Balfoura (1848–1930), od którego zależała decyzja w sprawie przyznania Conradowi zasiłku pieniężnego. Patrz list do Gosse’a z 19 maja. 2 jałowości nerwowych pisarzy 1 Conrad urodził się, jak zgodnie stwierdzają wszystkie świadectwa, nie w Żytomierzu, lecz w Berdyczowie. 2 Wiadomości o ojcu przytaczał Conrad z pamięci, często zawodnej (stąd zapewne prośba o ich niedrukowanie). Z podjętego wspólnie z Pługiem przekładu Legendy wieków wydał Korzeniowski jedynie początek (Żytomierz, 1860). Komedia Dla miłego grosza ukazała się w Petersburgu w r. 1859; przekład Czatterłona — w Kijowie w r. 1857. Tłumaczenia Hernaniego i Marion Delorme Hugo ukazywały się kolejno w Bibliotece Warszawskiej w latach 1861 i 1863. Tłumaczenia Pracowników morza nie znamy. Z przekładów Szekspira ukazała się tylko Komedia obłędów (tj. Komedia omyłek) w „Kłosach”, 1866. 1 Szkice o Londynie, pierwsza książka Forda (Londyn 1905), która miała większe powodzenie. 2 Okropnie mi Ciebie brakowało. 3 światowców 4 dzień dobry panu 5 z rodziną 5 Spuszczeni ze smyczy, na przełaj przez to wszystko. 7 Ford pomagał Conradowi w opracowaniu dramatycznej wersji Jutra; por. Conrad do Colvina, 28 IV 1905. 8 ? propos tego wszystkiego 9 fiasko 1 głąb moich myśli 2 Dzięki staraniom W. Rothensteina i wstawiennictwu Gosse’a u premiera Balfoura Conradowi przyznana została specjalna zapomoga w wysokości 250 funtów szt. Zgodnie z obowiązującymi przepisami, wyznaczono kuratorów odpowiedzialnych za zużytkowanie pieniędzy; zostali nimi Rothenstein i znany wówczas historyk i poeta, Henry John Newbolt (1802–1938). Conrad, nie zdając sobie sprawy, że był to normalny sposób postępowania, gwałtownie zaprotestował przeciwko „brakowi zaufania” do niego. Dopiero po wymianie kilku listów z Gosse’em, Rothensteinem i Newboltem sprawa została wyjaśniona. Conrad przedstawił ostatecznie kuratorom listę swoich najpilniejszych długów, po czym pieniądze zostały mu wypłacone w formie czeków na ich pokrycie. Najpełniej omawia całą sprawę Newbolt, My World as in my Time, London 1932, s. 300–312. 1 Books (Książki), „Speaker,” 15 VII 1905. 2 W X wyd. Encyclopaedia Britannica, 1903. 3 The Feud, dramat, którego akcja toczy się w Islandii w r. 1240. Garnett ukończył go w r. 1907, wystawiono go w r. 1909, a wydany zosta! w tomie The Trial oj Jeanne d’Arc and Other Plays, London 1931. 4 Normana Douglasa; patrz list do tegoż z 18 X. 5 Na tym się zachowany tekst urywa. 1 Dopiero w listopadzie 1908 artykuł Douglasa ukazał się w „Atlantic Monthly”. Jakie artykuły starał się umieścić Conrad — nie wiadomo dokładnie. Szkic o Nelsonie jest zapewne tym samym, który pt. Blind Cuides wszedł w skład tomu Experiments, London 1925. „Odbrązowiający” w treści, istotnie niezbyt się nadawał do ogłoszenia w setną rocznicę Trafalgaru. 1 Powieść Wellsa. 2 Alec John Dawson (1872–1951), brat Ernesta, literat. 3 Szkic ten rozbity został na dwa osobne: Kolebka rzemiosła i Tremolino. 4 Tajny agent 5 The Stage Society wystawiło One Day More 2; VI 1905; przedstawienie powtórzono trzykrotnie. 6 Bernard Shaw 7 Była to zapewne opinia wyrażona ustnie; w druku wypowiedział podobną Max Beerbohm („The Saturday Review”, 8 VII 1905, s. 48). 8 Sur la Pierre Blanche (Na białym kamieniu), Paris 1905, s. 187. 1 Conradowie przenosili się do londyńskiego mieszkania Galsworthy’ch na końcowy okres ciąży Jessie. 2 Aluzja do sceny w rozdz. 3 Murzyna z załogi „Narcyza”. Kucharz Podmore mówi tam: „Dopokąd pływamy, dopotąd będę gotował.” 3 Ginekolog opiekujący się Jessie, 1 Blanche Galsworthy, teściowa adresatki. 1 Tajny agent 1 Dr Ignazio Cerio, miejscowy lekarz zaprzyjaźniony z N. Douglasem. Conrad korzystał z jego biblioteki i zbioru rękopisów podczas pobytu na Capri. 2 Maksym Górki przebywał na Capri w latach 1906–1913. 1 Ukazywała się ona w „Pall Mall Magazine” w numerach od lipca do października 1906. 2 Patrz przypis 2 do listu z 5 stycznia. 1 Właściwie Palavas–les–Flots, położona na mierzei nadmorska wioska, ok. 10 km od Montpellier. 2 Wydawnictwo to odrzuciło książkę Jessie, która ukazała się, z przedmową Conrada, dopiero w r. 1923 (A Handbook of Cookery for a Small House). 1 Był to okres karnawału. 2 Pojedynek ukazał się drukiem dopiero w roku następnym („Pall Mall Magazine”, styczeń — maj). 3 Jean–Aubry stwierdził, że w bibliotece tej znajdowała się wówczas tylko jedna książka o pobycie Napoleona na Elbie; Conrad czytał zapewne czasopisma i pamiętniki. 4 Był to zalążek Suspense (Oczekiwanie). 1 Tajny agent był najpierw ogłaszany w odcinkach w pismach „Ridgeway’s: A Militant Weekly for God and Country” 6 X 1906 — 12 I 1907. 2 Aluzje do powieści: Miłość i pan Lewisham, Kipps i Wehikuł czasu. 1 Tajny agent 2 Żona adresata. 3 Co będzie, to będzie. 1 Tajnego agenta 2 Postać z satyrycznego szkicu Hazlitta The Indian Juggler, z tomu Table Talk, 1821. 3 Prawda? 1 An Englisb Girl, 1907, powieść Hueffera, powszechnie uznana za jedną ze słabszych w jego dorobku. Akcja toczy się częściowo w Anglii, częściowo w Stanach Zjednoczonych. W dalszym ciągu listu mowa o tytułowej bohaterce, Eleanor Greville, jej ojcu, jej narzeczonym, Amerykaninie Don Collar Kellegu, i innych postaciach. 2 bardzo udany 3 Nieprzetłumaczalny zwrot ang.; chodzi o to, że na Donie „wisi” akcja. 4 Daleko mu do tego. 5 Oko poety, który mógłby być i malarzem. 1 Johna Galsworthy’ego 2 Recenzja Tajnego agenta ukazała się w londyńskim „Nation” z dnia 28 IX 1907. 3 Mowa o Winnie Verloc. W liście do Ambrose J. Barkera (1 IX 1923) napisał Conrad, że powieść była w jego zamierzeniu „historią Winnie Verloc”. 1 Sir Julius Wernher (1850–1912) — wielki finansista, właściciel kopalni diamentów w Afryce Płd., filantrop. Pochodził w rzeczywistości ze starej rodziny niemieckiej. 2 Rozumiesz dobrze 3 Generał żandarmerii carskiej, zajmował się we Francji organizowaniem siatki szpiegowsko– prowokatorskiej, działającej przeciwko organizacjom lewicowo–rewolucyjnym. 4 Stanisław Padlewski (1856–1891) — lewicowy działacz konspiracyjny, związany z warszawskim Proletariatem. Zastrzelił Seliwierstowa w Paryżu 17 XI 1890 r. Ucieczkę ułatwiła mu grupa sympatyków francuskich. Później Padlewski wyjechał potajemnie do Ameryki, gdzie w r. 1891 popełnił samobójstwo. 5 z przesadą 6 Cyt. z ostatniego rozdz. 7 Żona Grahama, Gabrielle, zmarła 8 IX 1906. 1 Artykuł, o którym mowa w liście, ukazał się 12 X, i to pozwala ustalić datę. 2 Cabecilla — dowódca grupy rebeliantów; guerrileros (taka jest właściwa forma) —partyzanci, rebelianci. 3 sztucer 4 Mowa o artykule polemicznym The Censor of Plays, atakującym bardzo ostro królewski urząd cenzora teatralnego. Ukazał się w „Daily Maił” 12 X 1907. W kampanii przeciwko cenzurze (zakończonej niepowodzeniem) wzięło udział wielu wybitnych pisarzy, jak J. M. Barrie, J. Galsworthy, T. Hardy i H. James. Garnett był w niej zainteresowany osobiście, ponieważ ofiarą cenzury padła jego sztuka The Breaking Point. 5 Nieprzetłumaczalna gra słów: sług oznacza po ang. zarówno kulkę, jak i odlany na linotypie wiersz. 6 Garnett istotnie skrócił artykuł, usuwając kilka drastycznych fragmentów, jak np.: „Siedziba jego nie większym otoczona była szacunkiem niż siedziba pospolitego kata — który przecież nie zabija ludzi motu proprio ani nie gnębi ich po ciemku.” 7 Thomas Babington Macaulay (1800–1859), wybitny historyk, eseista i polityk liberalny. 1 Joseph Conrad: a disquisition, „Fortnightly Review”, April 1908; Conrad czytał oczywiście rękopis. 2 W oryginale ,,Equestrian Order”. 3 Mowa o kampanii Galsworthy’ego przeciwko angielskiej cenzurze teatralnej. 1 Conrad ukończył Los 25 marca 1912 r. 2 Pojedynek ukazał się w „Pall Mall Magazine” w zeszytach styczeń–maj 1908. 3 Tom Sześć opowieści wydany został w r. 1908. 4 Projektu tego Conrad nie zrealizował; nic też o nim więcej nie wiadomo. 5 W oczach Zachodu, 1911. 1 Tajny agent, 1907 2 Zagórskiej (matki). List ten nie zachował się. 1 Jeden z epizodycznych bohaterów Klubu Pickwicka, występuje w rozdz. XXI–XXV tomu I. 2 A nieszczęśnik wciąż pisał. Aluzja do: „et le miserable marchait toujours” („a nieszczęśnik szedł wciąż”) w zakończeniu Salambo Flauberta. 3 spraw rosyjskich 4 Wiaczesław Plehwe (1846–1904), skrajnie reakcyjny minister spraw wewnętrznych, stosujący metody terroru policyjnego, zabity został przez socjalistę E. Sazonowa. 5 Tytuł powieści zmienił Conrad później na W oczach Zachodu; posiada ona w ostatecznej wersji cztery części, z których tylko pierwsza odpowiada treściowo wyłożonemu w liście planowi. 6 „Fortnightly Review”: W oczach Zachodu ukazało się w odcinkach w „The English Review” (grudzień 1910 — październik 1911). 7 Por. list do Gosse’a z 19 V 1905 r. (190). 8 Lewis C. Hind (1862–1927), krytyk malarstwa. 1 Conrad pracował wówczas nad powieścią W oczach Zachodu. 2 Charles–Robert d’Humieres (1868—1915), literat i tłumacz francuski, przełożył Murzyna z załogi „Narcyza”. 1 Powieści H. G. Wellsa. 1 Ukazał się on pt. The Island of Typhoeus w lutowym numerze „The English Review”, 1909. Jak widać z ogłoszonego tekstu, Douglas uwzględnił wszystkie poprawki i sugestie Conrada. 2 Francesco Caracciolo (1732–1799), włoski książę, admirał i republikański rewolucjonista; zdradziecko pojmany przez Anglików, został powieszony na rozkaz Nelsona. 1 Charakterystyczny błąd: Conrad ma oczywiście na myśli biblioteki, ale miesza ang. library z franc. libranie oznaczającym księgarnię. 1 Royal Literary Fund — fundusz zapomogowy, z którego przyznano Conradowi w kwietniu tegoż roku zasiłek w wysokości 200 funtów szt. 1 Alec John Dawson 2 Prawdopodobnie brat adresata. 3 Edward Noble (1857–1941), literat angielski, który — podobnie jak Conrad — spędził przeszło dwadzieścia lat na morzu. Korespondował z Conradem w r. 1895. Mowa o jego The Grain Carriers, Edinburgh 1908. 1 Studium to ogłosił Symons, zapewne ze zmianami, dopiero w majowym zeszycie „The Forum” (N. Jork), 1915; przedrukowane zostało w tomie Dramatis Personae, Indianapolis, 1923, s. 1– 43. 2 Bohater Jądra ciemności. 3 Aluzje do Pani Bovary, Salambo i Prostoty serca (w tomie Trzy opowieści) Flauberta. 1 Aluzja do Mr Harry Gee w noweli Anarchista z wydanego właśnie tomu Sześć opowieści. Ten sam tom zawiera Gaspara Ruiza. 2 Chodzi prawdopodobnie o rezygnację Wellsa z członkostwa egzekutywy Fabian Society. 3 Aluzja do powieści Wellsa Miłość i pan Lewisham, 1900. 1 Wieloletnia sekretarka Conrada. 2 Ze wspomnień (A Personal Record, pierwotny tytuł Some Ramniscences), wyd. książkowe 1912. 3 Por. list do Korzeniowskiego z 14 II 1901. 4 Sześć opowieści (A Set of Six). ukazało się w sierpniu tegoż roku. 5 „The English Reyiew”, wydawany i redagowany przez F. M. Hueffera, zaczął się 285 ukazywać w grudniu 1908; w numerze pierwszym rozpoczęto ogłaszanie Some Reminiscences Conrada. 6 Ze wspomnień nie było w Ameryce drukowane w odcinkach, nie można więc dociec, o jakie zmiany tu chodzi. 7 Chodziło o „technical publication” — wydanie tekstu w nakładzie paru egz., aby tylko uzyskać prawa pierwszego wydawcy. 1 Bratanica Poradowskiej. 1 The War in the Air, 1908, powieść fantastyczno–naukowa Wellsa. 2 When the Sleeper Wakes (Gdy śpiący się budzi), 1899, inna powieść Wellsa. 3 Tono–Bungay ogłaszana była w „The English Review” od grudnia 1908 do marca 4 Późniejszy tom Ze wspomnień, 1912. 1 Sześć pierwszych tomów zbiorowego wydania The Novels and Tales of Henry James, London 1907–1908. 2 w wieku pięćdziesięciu lat 1 Egoists: A Book of Supermen, New York 1909, tom szkiców biograficznych. Zawiera eseje o Stendhalu, Baudelairze, Flaubercie, Anatolu France, Huysmansie, Barresie, Nietzschem, Blake’u, Ibsenie, Stitnerze i E. Hello. Na s. 104–105 opowiada Huneker, jak późną wiosną 1879 r. spotkał na ulicy w Paryżu Flauberta. 2 literaturę krytyczną 3 gdzie diabeł mówi dobranoc 4 Wyspy Kerguelen — subantarktyczny archipelag na Oceanie Indyjskim. W r. 1879 Conrad przepłynął w ich pobliżu dwukrotnie, w styczniu i lipcu, płynąc do Australii i wracając do Anglii jako prosty marynarz na żaglowcu „Duke of Sutherland”. 1 Datę (początek maja) pozwala ustalić treść listu, którego początek odnosić się może jedynie do majowego nru „The English Review”. Poszczególne zdania listu cytuje Violet Hunt jako wypowiedziane przez Conrada w rozmowie z nią (I Have this to Say, New York 1926, s. 62–63). 2 Samuel Sidney McClure (1857–1949), wydawca amerykański. 3 The Fifth Queen Crowned, przerobiona na scenę przez autora i F. Norreys Connella powieść Hueffera o Katherine Howard (The Fifth Queen, 1906), wystawiona była w Kingsway Theatre w Londynie i bardzo źle przyjęta przez krytykę. 4 chybionym ciosem 5 William Howard Taft (1857–1930), prezydent Stanów Zjedn. 1909–1913; w majowym nrze „The English Reyiew” ogłosił Ford jego artykuł An Answer to the Panama Canal Critics. 6 żartownisia 7 szachraja 8 Wyrażenie francuskie, stanowiące odpowiednik polskiego „i kwita”, ale używane po wyliczeniu niebezpieczeństw, gróźb itp. 9 R. B. Cunninghame Grahama 10 Artur Marwood (1869–1916) i jego żona Caroline. Marwood, w późniejszych 293 latach jeden z najbliższych przyjaciół Conrada, razem z Fordem finansował „English Review” — w tym jednak czasie wspólnicy poróżnili się ze sobą. 11 człowieka dobrze wychowanego. Tegoż zdania musiał być i Ford, skoro w późniejszych latach wykorzystał Marwooda jako wzór dla swego bohatera, idealnego angielskiego dżentelmena Christophera Tietjensa (Some Do Not, 1924, i in.). 12 przeciw światu 1 William Leonard Courtney (1850–1928), krytyk i filozof, redaktor „Fortnightly Review”. 1 A. T. Schwab cytuje (James Gibbon Huneker, Stanford 1963, s. 208) artykuł Hunekera o Conradzie z r. 1905, nie podając jednak źródła; artykułu tego nie wymienia również żadna bibliografia. 2 Ale zostawmy już to! 3 W oczach Zachodu 4 szczerze oddany 5 Niechże to obejrzę. 1 Willa Sibert Cather (1876–1947), znana powieściopisarka i nowelistka amerykańska, w owym czasie redaktorka „McClure’s Magazine”. 2 Samuel Sidney McClure. 3 dosłownie: psi cios; wyrażenia tego nie odnotowuje żaden słownik. 4 mowa o ostatnim odcinku Ze wspomnień, który ukazał się w czerwcowym numerze „The English Review”. 1 Datę pozwala ustalić następny list Conrada (2 18 VII) do tegoż adresata. 2 Por. jednak list do Galswotthy’ego 27 VII 1906 (194). 3 Dr David Soskice, szwagier Forda i kierownik Rosyjskiego Biura Prawnego w Londynie, załatwiał sprzedaż bankrutującego „English Review” sir Alfredowi Mond, liberalnemu politykowi i finansiście. Ford redagował pismo tylko do końca 1909 roku. 4 Żona adresata. 1 Pod czerwcowym odcinkiem Ze wspomnień redakcja „English Review” dała notę „dalszy ciąg nastąpi”. Jednakże Conrad nie nadesłał następnego odcinka, tłumacząc się atakiem gośćca. W lipcowym nrze „Review” redakcja zamieściła komunikat brzmiący: „Z żalem donosimy, że z powodu ciężkiej choroby p. Josepha Conrada zmuszeni jesteśmy odłożyć publikację następnego odcinka Wspomnień.” Conrad oburzony by! na dramatyczność tonu tej notatki i z pisania dalszych (planowanych uprzednio, jak wiemy z korespondencji) części zrezygnował. 2 Ze wspomnień ukazało się w wyd. książkowym w r. 1912. 3 Chodzi zapewne o powód wyłożony w liście do Galsworthy’ego z 7 IX 1909 (Birmingham Univ.): „Słyszę, że Ford wścieka się, że nie dałem mu więcej Wspomnień. Powiada, że zrobiłem z niego głupca. Nie wiem, na czym to ma polegać. Pewien Rosjanin zawładnął «E. R.» i nie mogę już współpracować.” Dopiero przy końcu r. 1910 Conrad podjął znowu współpracę z „The English Review”. 1 Z listu do Galsworthy’ego z 27 XI 1909 (Birmingham University Library) wiemy, że wydawnictwo odpowiedziało odmownie. 1 W oczach Zachodu 2 W. Rothenstein, Goya, London 1900. 3 aż do końca 1 R. B. C. Grahame’a 2 Conrad ukończył tę nowelę w ostatnich dniach sierpnia, ukazała się drukiem w „The London Magazine” (luty 1911) i weszła w skład tomu Między lądem a morzem, 1912. 3 Aluzja do pożyczki udzielonej Conradowi przez adresata. 1 Uśmiech szczęścia 2 Por. list z 17 V 1910. 1 Książę Roman, który ukazał się w październikowym numerze „The Oxford and Cambridge Review”, 1911, i wszedł do pośmiertnego tomu Opowieści zasłyszanych, 1925 2 Edward L. Sanderson 3 Aluzja do tytułu wystawianej właśnie sztuki Galsworthy’ego Justice (Sprawiedliwość). 4 Tbe Eldest Son, sztuka Galsworthy’ego, wystawiona dopiero w listopadzie 1912. 5 Tbe Linie Dream (Mały sen), sztuka Galsworthy’ego, wystawiona w kwietniu 1911. 6 Edward Garnett 7 The Patrician, 1911 8 Aluzja do powiedzonka Kwicińskiego, rządcy Natalii Nikołajewny w opowiadaniu Turgieniewa (1870). 9 Charles Edward Mudie (1818–1890), wydawca ang.: założył sieć wypożyczalni, których kierownictwo decydowało oczywiście o doborze zakupywanych książek. 10 Alice Muriel Williamson (1869–1933) i jej mąż Charles Norris Williwnson (1859–1920), autorzy licznych książek m. in. o przygodach automobilistów. 11 Marka samochodu. 12 Frank Harris (1856–1931), znany dziennikarz i biograf amerykańsko–angielski. 13 W oczach Zachodu, której druk „The English Review” rozpoczynał w grudniu. 14 Harriet Mary Capes (1849–1936), pisarka dla dzieci, wieloletnia przyjaciółka domu Conradów. W r. 1915 wydała antologię Wisdom and Beauty from Conrad. 1 Alegoryczne opowiadanie, umieszczone później w tomie The Inn of Tranąuillity, 1912. Bohaterem jest dramatopisarz rozmyślający o publiczności, któremu pokazuje się we śnie Prawda– Sumienie. 2 rzecz nieznajdywalną 3 Por. przypis 6 do listu z 25 XII 1898. 4 Martin Farąuhar Tupper (1810–1889), popularny wierszopis, autor maksym i refleksji pt. Proverbial Philosophy (1838–1841). 5 Mary Baker Eddy (1821–1910), Amerykanka, założycielka ruchu Christian Science (1879). 1 W oczach Zachodu 2 Freja z Siedmiu Wysp 3 E. Garnett, The Trial of Jeanne d”Arc, London 1912. 1 Sądząc z listów Tadeusza Bobrowskiego do Conrada, w roku 1876 zaczął się on dopiero uczyć po angielsku. 2 Od października 1874 macierzystym portem Conrada była przez trzy i pól roku Marsylia, skąd odbył trzy podróże do Ameryki Środkowej. O jego żeglugach po Morzu Śródziemnym nic dokładniej nie wiadomo. 3 Dokładnie 24 IV 1878, na parowiec ,,Mavis”. 4 Freja z Siedmiu Wysp (weszła do tomu Między lądem a morzem, 1912), ukończona miesiąc później. 1 Garnett był opiniodawcą literackim dla „The Century” (New York), i dlatego bezpośrednie wysłanie doń odrzuconego już przez to pismo tekstu było niezręcznością. Freja z Siedmiu Wysp ukazała się ostatecznie w nowojorskim „The Metropolitan Magazine”, kwiecień 1912, i weszła w skład tomu Między lądem a morzem, 1912. 2 Charles M. Marris, pół–Anglik, pół–Maorys, odwiedził Conrada w październiku 1909 r. Conrad, który nie spotkał Marrisa podczas swojej służby na wodach Archipelagu Malajskiego, dedykował mu później Między lądem a morzem. 1 Douglas chorował na malarię. 2 W skali Fahrenheita, tj. +40°C. 3 Statek, na którym mieściła się szkoła marynarska. 1 W oczach Zachodu 2 Recenzja E. Gatnetta, nie podpisana, z W oczach Zachodu ukazała się w „The Nation” z 21 X 1911. 3 ukrytej myśli 1 Natalia Haldin, bohaterka W oczach Zachodu. 2 Wincenty Lutosławski (1860–1947), filozof idealistyczno–mistycyzujący, znany badacz logiki Platona. Pisat o Conradzie w artykule Emigracja talentów („Kraj” 1899, nr 12), który wywołał ostrą replikę Orzeszkowej (Emigracja zdolności, „Kraj” 1899, nr 16), potępiającej wszelką emigrację intelektualistów i oskarżającej Conrada o sprzeniewierzenie się obowiązkom narodowym. Odwiedził Conrada w r. 1896 lub 97, co opisał w artykule Odwiedziny u Conrada, „Tygodnik Wileński” 1925, nr 1. Jessie Conrad ukazuje tę wizytę w zupełnie innym (i niepochlebnym) świetle (Wspomnienia o Conradzie, r. IV). 3 Elsie Hueffer 4 Christina Hueffer 1 Entuzjastyczny artykuł Forda Joseph Conrad ukazał się w grudniowym nrze „The English Review”, s. 68– 83. 2 „Uroczy artykuł, który poświęca Panu w «E.R.» p. F. M. Hueffet.” Belgiem tym był Joseph de Smet. 3 zeszycik z życzeniami 4 Mowa o Violet Hunt (1866–1942), która w istocie nie była legalną żoną Hueffera, nie rozwiedzionego z Elsie. Używanie przez Violet Hunt nazwiska „Mrs Ford Madox Huefier” stało się powodem głośnego procesu, wytoczonego w r. 1913 przez Elsie Hueffer. 1 Henri Gheon (1875–1944), dramato– i powieściopisarz francuski, przyjaciel i towarzysz życia Gide’a. 2 Powieść Gide’a (1902). 3 Nouveaux pretextes, Paris 1911. 1 Los 1 Datę można w przybliżeniu ustalić na podstawie nieco późniejszego zapewne listu do Harrisona z 28 III 1912. 2 Conrad ukończy! Los 2; marca 1912 r. 3 Projekt ten nie został zrealizowany. 4 „The English Review” nie ogłosił Losu. Por. list. do Galsworthy’ego z dn. 27 3 1912. 1 Ford Madox Ford 2 Violet Hunt 3 The Pigeon, sztuka Galsworthy’ego, której premiera odbyła się 30 I w Londynie. 4 Los ogłaszał w odcinkach „The New York Herald”. Przyjęcie powieści przez popularny i dobrze płacący dziennik było przełomowym zdarzeniem w karierze literackiej Conrada. Druk rozpoczęto 21, nie 11 stycznia. 5 Por. list do A. Harrisona z marca 1912 (248). 6 Herbert Henry Asquith (1852–1928), polityk liberalny, premier w latach 1908– 1916. 7 bardzo wytwornie 8 Jedna z kaplic królewskich w Westminster. 1 The Brothers Karamazou, w przekładzie Constance Garnett, London 1912. 2 The Spanish Lovers; wystawiona w Little Theatre w Londynie w czerwcu 1912. 3 Częstą przyczyną strajków było wówczas dążenie związków zawodowych do uzyskania pełnych praw w reprezentowaniu robotników. „Trzy strony” — to robotnicy nie zorganizowani (niejednokrotnie wykorzystywani jako łamistrajkowie), związki zawodowe i pracodawcy. 1 W opactwie Pontigny koło Auxerre, drugiej obok Cluny historycznej siedzibie cystersów, odbywały się doroczne „dekady literackie”, spotkania organizowane przez Gide’a i „Nouvelle Revue Francaise”. 2 Lochy Watykanu; por. list do Gide’a z dn. 8 I 1914. 1 Artykuł Curle’a, który Conrad czytał w rękopisie, ukazał się w listopadowym nrze „Rhythm” (London), pt. Josepb Conrad (s. 242–255). 2 Tom nowel Shadows out of the Crowd, London 1912. 1 Por. list do Garnetta z 16 X. 2 Curle przypuszcza, że Conrad miał na myśli Arthura Marwooda. 3 Postać w noweli Uśmiech szczęścia. 1 Jest to najwidoczniej kontynuacja prywatnego dowcipu korespondentów. Retinger przybywał bowiem do Anglii, by starać się rozpocząć akcję propagandową na rzecz odbudowy państwa polskiego (tj. budzić współczucie dla „właścicieli rozgrabionego majątku”). 2 Pierwsza powieść Bennetta, 1903. 1 Entuzjastyczny list Bennetta (z 22 XI) na temat W oczach Zachodu ogłoszony został w Twenty Letters to Joseph Conrad, London 1926. Bennett pisze m. in., że jest to „najlepsza powieść tego pokolenia”. 2 wyrazy uszanowania 1 Przybliżoną datę pozwala ustalić fakt wydania tomu Między lądem a morzem. 2 Jedna z trzech nowel, wchodzących w skład powyższego tomu. 3 Bohaterka Uśmiechu szczęścia. 4 Wydany właśnie tom opowiadań Galsworthy’ego. 1 Marwood zażądał od Forda zwrotu pożyczonych przed kilku laty pieniędzy. 2 Zwycięstwo ukończone w czerwcu 1914 r. 3 Otóż i to, mój kochany. 4 Tak, tak, papieżowi miło będzie Pana widzieć. 5 Zdanie (autorstwa Forda) z Przygody (cz. V, rozdz. 1) Conrada i Forda; Conrad uważał je za wyjątkowo trafnie charakteryzujące mówiącego. 1 przyjacielu 1 Larbaud wydał (Paris 1913) tom swoich wierszy i prozy pt. A. O. Barnabooth, Ses Oeuvres completes. Cest–a–dire: un conte, ses poesies et son journal intime. 2 Monte Titano, na której leży Republika San Marino (opis na s. 246–290). 3 William Beckford (1759–1844), autor głośnego romansu orientalnego Vatbek (1782). 1 Problems of Philosophy, London 1912. 2 Philosopbical Essays, London 1910. 3 drgnieniom duszy 4 Trzeci ze szkiców nosi tytuł A Free Maris Worship — Kult człowieka wolnego. 5 aż do końca 1 Tom wierszy Knave of Hearts, London 1913. 2 by Pana po bratersku ucałować 1 Epigraf do V księgi Lochów Watykanu („Lafcadio”) pochodzi z 20 rozdziału Lorda Jima, z dialogu między Steinem i Marlowem: ,,— Tylko jeden jest na to środek. Jedna jedyna rzecz może uleczyć nas od samych siebie.” […] „Tak… ściśle biorąc, nie o to chodzi, jak się wyleczyć, tylko jak żyć.” (Przekład A. Zagórskiej.) 2 W numerach luty–kwiecień, 1899 3 Zwycięstwa 1 Zwycięstwo, które w tok później ogłosił (luty 1915, s, 112—240) nowojorski „Munsey’s Magazine”. 1 Los 2 Zwycięstwo, ukończone dopięto 28 VI. 3 Frank Andrew Munsey (1854–1925), wydawca amerykański, właściciel „Munsey’s Magazine”. 4 we własnej osobie 1 Tolstoy: A Study, London 1914. 2 budyń świąteczny 1 Zwycięstwo 1 Zwycięstwa 2 Aluzja do ruchu sufrażystek. 3 Jeden z klubów londyńskich. 1 Austria ogłosiła mobilizację powszechną 31 lipca. Conrad wraz z rodziną przyjechał do Krakowa 30 lipca, tj. w dwa dni po wypowiedzeniu wojny Serbii przez Austro–Węgry. 2 Plenipotentem Zamoyskiego (1853–1924), do którego należało Zakopane, był w swoim czasie ojciec J. H. Retingera. 1 Nagłówek i kończące list pozdrowienia dopisał Conrad po angielsku. 1 W Zakopanem (patrz list 270) Conradowie mieszkali przez dwa miesiące w należącej do Zagórskich, krewnych Conrada, willi „Konstantynówka”. Dopiero po dłuższych staraniach udało się Conradowi — obywatelowi walczącego z Austro–Węgrami państwa — uzyskać pozwolenie na wyjazd do Włoch, w czym pomagał mu wspomniany w liście adwokat krakowski, dr Teodor Kosch. List poniższy pisany był z drogi do Wiednia. 2 Stanisław Zajączkowski 3 razem i z osobna 4 Córka T. Koscha. 5 Nasze serdeczne pozdrowienia dla Was obu. Zawsze Wasz. 1 Podczas pobytu w Zakopanem Conrad brał żywy udział w rozmowach na temat odbudowy państwa polskiego i informowania opinii międzynarodowej o prawach i aspiracjach narodowych Polaków. Owocem tych rozmów było memorandum polityczne, którego rękopiśmienny egzemplarz znajduje się również w posiadaniu rodziny T. Koscha w Krakowie. (Ogłosił je Kosch w „Czasie” 1934, nr 89.) Było ono najwidoczniej próbą uporządkowania wyników dyskusji i zawierało wytyczne dla działalności Conrada po powrocie do Anglii. Conrad okazuje się tu zwolennikiem orientacji proaustriackiej: postuluje mianowicie dołączenie ziem polskich z obu pozostałych zaborów do części Polski znajdującej się pod władzą Austro– Węgier. 2 Wątpliwości Conrada co do perspektyw prowadzenia akcji w sprawie polskiej okazały się uzasadnione. W dzienniku Arnolda Bennetta znajdujemy, pod datą 4 XI 1914, charakterystyczną notatkę: J. B. Pinker „widział dziś rano Conrada, który dopiero co wrócił z austriackiej części Polski. Conrad ma niskie mniemanie o armii rosyjskiej i przyjechał do Anglii, by wpłynąć na opinię publiczną w celu uzyskania dobrych warunków dla Austrii! Też pomysł!” (Journal, London 1932, t. II, s. 108.) Jest to jedyny ślad usiłowań Conrada, który dopiero w dwa lata później wznowił, pod wpływem J. H. Retingera, swoje zabiegi w sprawie polskiej. 3 W willi „Konstantynówka” przebywała także chora żona adresata z paromiesięczną córeczką Jadwigą. 4 serdeczności… i najlepsze wyrazy poważania 5 Ambasadora amerykańskiego F. C. Penfielda (por. list do niego z 1 X 1914). 6 Przejście przez Pontebbę było zamknięte i Conradowie opuścili Austrię przez Cremons. 7 drogie dziecko 1 Córka adresata Albertyna; Mieczysław i Ludwik byli jej braćmi. 1 Konstantego Buszczyńskiego (1856–1921), syna Stefana. Spotkanie z nim po przyjeździe Conrada do Krakowa opisuje Jessie Conrad w XIII rozdziale swoich wspomnień. 2 W liście z Mediolanu z 24 stycznia 1915 r., stanowiącym odpowiedź na list T. Koscha z 24 XII 1914, Ruberl donosił, że od chwili wyjazdu Conrada nie otrzymał od niego żadnej korespondencji. Jakąś inną drogą dotarł do Koschów list Jessie z 2; XII 1914 r., w którym wspomina o dwu poprzednich listach, najwidoczniej zaginionych. Przesłane na adres Ruberla listy do Conradów cenzura pocztowa zwróciła nadawcom. 1 Brytyjczycy 2 Niemców 1 Chodziło o propagandę sprawy polskiej; por. list do T. Koscha z 18 X 1914 (273). 1 Zdaniem Jean–Aubry’ego mowa jest o noweli Ukryty sojusznik. 1 Ford Madox Hueffer zmienił w 1914 r. nazwisko na Ford Madox Ford, por. Słowniczek adresatów. 2 Ford, który wstąpił jako ochotnik do armii brytyjskiej, przebywał wówczas w obozie ćwiczebnym w Tenby; przydzielony został w randze podporucznika do Welch Regiment. 1 Prawdopodobnie Bunt na „Elsynorze” (1914). 2 Smuga cienia, ukończona 17 grudnia tegoż roku. 1 Datę ustalić można na podstawie listu do Curle’a z 22 IX. 2 Davidson pojawia się po raz pierwszy w noweli Z powodu dolarów (1914), a Schomberg w Falku (1903). 3 War Office — Ministerstwo Wojny. 4 Army Service Corps 5 Kości zostały rzucone! 6 W istocie Borys wysiany został do Francji już w styczniu 1916. 1 Nad przekładem Zwycięstwa pracowała Isabelle Riviere, żona znanego pisarza Jacques Riviere’a i siostra Alain Fourniera. Jak notuje Gide w swoim Journal (18 I 1917), przekład był niedobry i wymagał gruntownej przeróbki. 2 Pan X odebrał sobie życie. 3 Pan X zadał sobie śmierć. 4 Pan X pozbawił się życia. 5 Pan X zabrał sobie własne życie. 6 Rodzaj zabawki konstrukcyjnej, składanki z elementów. 7 leśny duszek 8 Agnes Copeau, żona wybitnego aktora i reżysera Jac?ues Copeau (1879–1949), przebywającego wówczas na froncie, mieszkała w domu Gide’ów. 1 Curie przebywał wówczas w Afryce, pracując jako dziennikarz. 2 Sur John Everett Millais (1888–1920), wspólny znajomy Conrada i Curle’a, był zawodowym oficerem marynarki wojennej. 3 Była to Jane Anderson, dziennikarka amerykańska, później blisko zaprzyjaźniona z rodziną Conradów. Znajomość ta doprowadziła do pewnych rozdźwięków między Jessie a Conradem; przerwana została nagle,’ gdy w r. 1920 Jane Anderson wyjechała do Ameryki z J. H. Retingerem. W późniejszych latach została międzynarodową awanturnicą i agentką wywiadu niemieckiego. 4 Alfred Harmsworth, od r. 1905 lord Northcliffe (1865–1922) — wybitny dziennikarz i potentat prasowy, wywierał znaczny wpływ polityczny. Stworzył popularną prasę codzienną w Anglii. Conrad zaprzyjaźnił się z nim w ostatnich latach swego życia. 5 Retinger spotykał się istotnie z premierem angielskim Asąuithem i kierownikiem francuskiego Min. Spraw Zagranicznych Berthelotem; nie jest wszakże jasne, jaką rolę odgrywały te spotkania. 6 Por. list do Retingera z dnia następnego. 7 sukcesów salonowych 1 Pisownia mylna; rozmówcą był Sit George Russell Clerk (1874–1951), wówczas wyższy urzędnik brytyjskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. 2 Memorandum to ogłosił Conrad w r. 1921 w tomie Notes on Life and Letters jako A Notę on the Polish Problem. Krytykuje ono niemieckie i rosyjskie proklamacje w sprawach Polski i wysuwa projekt odbudowy państwa polskiego pod wspólnym protektoratem Anglii i Francji. 3 Dosłownie: chociaż smak angielski chętnie szukałby natchnienia w pragnieniach polskiego. 1 Mowa o działalności Retingera, mającej na celu uznanie konieczności odbudowy niepodległej Polski przez Anglię i Francję. Z powodu ostrych protestów ambasad rosyjskich Retinger został w r. 1917 pozbawiony praw pobytu na terenie obu tych państw. 2 Patrz list do Retingera z 21 VIII 1916 (288). 3 Mowa o propozycji odbudowy Polski pod protektoratem Anglii i Francji. 4 Właściwie w r. 1874. 5 Hilary Korzeniowski, stryj Conrada, zmarł w Tomsku w r. 1878. 6 Nie jestem poinformowany 7 Co się tyczy tego typu informacji, ogromnie żałuję, że nie mogę Panu nimi służyć. 1 Conrad przebywał w tyra czasie, na zaproszenie admiralicji, na pokładzie okrętu wojennego H. M. S. „Ready” przeznaczonego do zwalczania lodzi podwodnych. (Był to tzw. okręt „Q” zamaskowany jako statek handlowy.) 1 W oczach Zachodu 2 Hastings opracował wersję dramatyczną Zwycięstwa Conrada. 1 Hastings współpracował wówczas z Conradem nad przeróbką dramatyczną Zwycięstwa, wystawioną w londyńskim Globe Theatre w marcu 1919. 2 Henry Brodribb Irving (1870–1919), aktor, dziennikarz i dyrektor teatru; interesował się wystawieniem sztuki. 1 James Louis Garvin (1868–1947) był wybitnym publicystą politycznym i w latach 1908–1942 redaktorem tygodnika „The Observer”. Poprosił Colvina o napisanie recenzji ze Smugi cienia Conrada; ukazała się ona w nrze z dnia 25 III 1917 pt. Mr Joseph Conrad. 2 Słowa wstępu do Smugi cienia. 3 W istocie jednak to wartości idealne zdarzeń i czynów ludzkich górowały w mojej działalności artystycznej. 1 Jeden z najbardziej znanych i ekskluzywnych klubów londyńskich, skupiający naukowców, literatów i aktorów. 2 George Windsor Graves (1875–1949), znany aktor komediowy. 3 ludźmi zza biurka 1 Smuga cienia 2 Recenzja ze Smugi cienia ukazała się w „The Nation” 24 III 1917 pt. The Great Conrad. 3 Dusza wojownika, ukończona w marcu 1916 i ogłoszona w „Land and Water”, 9 Ul 1917 (później w tomie Opowieści zasłyszane, 1925) i Opowieść, ogłoszona w „Strand Magazine”, październik 1917 (weszła w skład tegoż tomu). 1 Mowa o brulionie wstępu do książeczki Garnetta o Turgieniewie. 2 Mona Limerick, aktorka; Garnett wyjaśnia, że proponował ją do roli Winnie Verloc w przeróbce dramatycznej Tajnego agenta. Ponieważ jednak przeróbka ta powstała dopiero trzy lata później, idzie z pewnością o jakąś rolę — zapewne Leny — w Zwycięstwie. 3 Walter de la Mare (1873–1956), poeta angielski. 1 Herbert Albert Laurens Fisher (1865–1940), wybitny historyk angielski, w latach 1916–1922 przewodniczący Board of Education. 2 Mowa o artykule, który ukazał się w londyńskim tygodniku „Truth” z 27 III 1918, pt. The Battle in France. Dotyczył m. in. trudnego początkowo położenia 5 armii brytyjskiej (dowodzonej przez gen. Goucha); cofała się ona pod naporem ofensywy niemieckiej, rozpoczętej 21 III. 3 Ferdinanda Focha, mianowanego naczelnym dowódcą wojsk alianckich we Francji 14 IV. 4 Aluzja do zdania w rozkazie dziennym głównodowodzącego angielskiego we Francji gen. Douglasa Haiga 2 dnia 11 IV: „Przyparci plecami do muru, wierząc w słuszność naszej sprawy, musimy wszyscy walczyć do ostatka.” 1 Londyńskie wydawnictwo bibliofilskie. 2 Projekt nie został zrealizowany. 3 T. Fisher Unwin 1 Hugh Walpole, Joseph Conrad, London 1916. 2 Knight Commander of the Order of St. Michael and St. George — wysokie odznaczenie brytyjskie. 3 Por. list do Poradowskiej z 6 IV 1892 (35) i inne wcześniejsze wypowiedzi na temat Flauberta. 4 Złota strzała została ostatecznie ukończona 9 X 1918 r. 5 Borysem 1 Dr Mackintosh, lekarz rodziny Conradów. 2 Borys zwolniony był z frontu na dwutygodniowy urlop, aby mógł być obecny przy operacji kolana Jessie (Conrad do Colvina, 27 VI 1918). Rozchorował się najwidoczniej już w drodze powrotnej, odwożony przez ojca i brata do Londynu. 3 War Office — Ministerstwo Wojny. 1 Komitet Narodowy utworzył się w Galicji dopiero 16 VIII 1914 r., a więc misja Retingera w r. 1912 musiała mieć bardziej prywatny charakter. 2 Arthur James Balfour (1848–1930) — polityk angielski, w latach 1916–1919 minister spraw zagranicznych. 3 Philip Joseph Louis Berthelot (1866–1934) — dyplomata francuski, zajmujący się wówczas utrzymywaniem łączności między sztabami państw alianckich. 4 Conrad ma z pewnością na myśli Maurycego Klemensa Zamoyskiego. (1871–1937), członka Polskiego Komitetu Narodowego w Paryżu. 1 Żona liberalnego (później labourzystowskiego) polityka Josiaha Wedgwooda. 2 Armia brytyjska, dowodzona przez gen. Bynga, została w czerwcu 1918 zmuszona przez ofensywę niemiecką do odwrotu. 3 Ocalenie zostało ukończone 25 V 1919. 4 Henry Richard Vassal Fox, lord Holland (1773–1840), wybitny polityk liberalny, w ciągu ostatnich lat życia cierpiał dotkliwie na gościec. (Historię jego „ostatnich dni” musiał Conrad jednak znaleźć gdzie indziej niż u Macaulaya, który o tym nie wspomina.) Lady Holland była, jako Elizabeth Webster, bohaterką słynnego skandalu. W r. 1797 mąż oskarżył ją o cudzołóstwo z Hollandem i uzyskała rozwód; wkrótce potem została żoną Hollanda. 5 Wanderings, London 1920. Książkę tę dedykował Curle Conradowi. 1 Datę ustala wzmianka o urodzinach Borysa. 1 Ocalenie, rozpoczęte w kwietniu 1896 i porzucone w grudniu 1898. Pisanie powieści przerywał Conrad wielokrotnie; zachowany pierwotny rękopis różni się znacznie od końcowego tekstu. 2 Ocalenie ukazywało się w tygodniku „Land and Water”, 30 I — 31 VII 1919. 3 świętą prawdą 1 Data wg noty adresata na rpsie listu. 2 G. Jean–Aubry informuje w przypisie (Lettres francaises, s. 144), że słowa te są aluzją do treści jego listu do Conrada; w istocie bowiem Conrad, który nie cierpiał Rousseau i wywodzącej się od niego tradycji intelektualnej, był wielkim miłośnikiem Voltaire’a. 1 Por. list do E. Garnetta z 12 III 1919. 1 Datę sugeruje ukazanie się Złotej strzały i inne listy do Colwina z tegoż okresu. 2 Bogaty malarz, opiekun Dony Rity, jedna z postaci Złote) strzały. 3 Rita pojawia się już, o wiele raniej romantycznie przedstawiona, w szkicu Tremolino w Zwierciadłe morza (1906). 1 „Nouvelle Revue Francaise”, pismo literackie, z którym A. Gide był blisko związany, wznowiło — po przerwie wojennej — działalność w czerwcu 1919, pod redakcją Jacques Riviere’a. 2 Journal sans dates A. Gide’a ogłoszony był w numerach lipcowym i sierpniowym „Nouvelle Revue Francaise”. 3 Istotnie Oczekiwanie pozostało powieścią nie dokończoną. 1 Squire zakładał nowe pismo literackie, „The London Mercury”, które zaczęło się ukazywać w listopadzie tegoż roku. 2 Recenzja Złotej strzały (wedle ówczesnych zwyczajów nie podpisana) ukazała się w londyńskim „New Statcsman” z dnia 16 sierpnia. Utrzymana była w tonie raczej wstrzemięźliwym, jeśli idzie o samą Złotą strzałę; w początkowym ustępie recenzent stwierdzał jednak, że od czasu zamilknięcia Hardy’ego Conrad zajmuje czołowe stanowisko w literaturze angielskiej. Dalsze uwagi listu na temat „rozczarowania”, „przemytu broni” i „intryg” są odpowiedzią na wysunięte w recenzji zarzuty. 3 Mowa o usiłowaniach Don Carlosa VII de Bourbon, księcia Madrytu, aby zdobyć tron hiszpański; tworzą one tło Złotej strzały. 1 Na tę datę wskazuje treść listu, odnoszącego się do Złotej strzały. 2 W oryginale: „whom” zamiast „who”. 1 Jak wynika z dalszych listów, Conrad załatwił jednak powierzenie przekładu Jean–Aubry’emu. 2 W Liverpoolu pracował chirurg Sir Robert Jones (1858–1933), który w pierwszych dniach grudnia operował kolano Jessie Conrad. 1 Andre Ruyters — belgijski finansista i literat, tłumaczył Jądro ciemności (ogłoszone w nrach grudzień 1924 — luty 1925, „Nouvelle Revue Française”). 2 Nie udało się ustalić, o jakiej to niedoszłej tłumaczce Conrada mowa w tym liście. 1 Mowa o powrocie z Liverpoolu, gdzie Jessie była ponownie operowana. 2 Haed Quarters, Kwatery Głównej. 3 szczerze oddany 1 Prawo do ogłaszania w odcinkach. 2 Czołowy dziennik madrycki. 1 lepiej parafrazować niż przekładać 2 Używam języka potocznego, który przecież stanowi najlepszą obronę przed „kliszami”. Należy więc znajdować odpowiedniki. Pod tym względem, moja droga, proszę Cię, byś się kierowała raczej swoim wyczuciem niż surową sumiennością. Znam Ciebie. Wierzę w Ciebie. Naprawdę, Conrad widziany oczyma Anieli nie będzie znów taki zły. Niech ta myśl będzie Twoim natchnieniem, które przyniesie Ci może ulgę w tym niewdzięcznym zadaniu, którego zamierzasz się podjąć — jeśli dobrze zrozumiałem Karolę. 3 Jessie przebywała w szpitalu w Cantetbury po kolejnej operacji kolana. (Por. następny list.) 4 tak pięknie oprawione 5 Według relacji Zagórskiej (Kilku wspomnień o Conradzie, „Wiad. Literackie” 1929, nr 51, przedruk w Studiach i wspomnieniach o Conradzie) podczas pobytu w Zakopanem w r. 1914 Conrad czytał wiele książek Prusa i entuzjastycznie się o nich wyrażał. 6 Jaki to wspaniały portret! Mowa o portrecie Conrada, sporządzonym przez dr Kazimierza Górskiego w Zakopanem, obecnie w posiadaniu Johna Conrada. 7 według miłosierdzia Twego serca i wielkości Twego ducha 8 wierzę w Ciebie — pod każdym względem 1 In Chancery (1920), powieść w pierwszej serii Sagi rodu Forsyte’ów. 2 James Forsyte, ojciec Soamesa, głównego bohatera pierwszej serii Sagi. 3 przejmujące 4 Dzieło poety. 5 Tom opowiadań Galsworthy’ego, London 1920. 6 Ada Galsworthy cierpiała od kilku miesięcy na nerwicowe bóle głowy. 1 Jest to depesza do działającego na terenie St. Zj. komitetu pożyczki rządowej R. P. 1 Była to jakaś pamiątka po Apollu Korzeniowskim. 2 W Nowofastowie bawił Korzeniowski dwukrotnie, pierwszy raz, razem z matką, przez trzy miesiące jesienią 1863 r.; drugi raz między majem 1866 a grudniem 1867 (wyjeżdżając w tym czasie na kurację do Kijowa i Odessy). 3 [Jesteśmy] prochem i cieniem. Horacy, VII Oda. 1 Mowa o Ocaleniu, które Conrad skończył pisać 25 maja 1919, ale później poprawiał jeszcze do wydania książkowego. 1 Karola Zagórska chorowała w tym czasie na płuca. Jak wiemy z listu do T. Marynowskiego (z 8 września 1921 r.), Conrad przydzielił jej na czas kuracji zapomogę w wysokości 10 funtów miesięcznie. 2 Przekazujący Anieli Zagórskiej prawa autorskie do wszystkich przekładów Conrada wydawanych w Polsce i Związku Radzieckim. 1 Jan Effenberger–Sliwiński, muzyk i poeta, który złożył w tym czasie Conradowi wizytę w towarzystwie Karola Szymanowskiego i posła R. P. w Londynie Konstantego Skirmunta. (Informację tę zawdzięczam Jarosławowi Iwaszkiewiczowi.) 1 Conradowie opuścili Anglię 23 stycznia, przybyli do Ajaccio 1 lutego pozostali tam do pierwszych dni kwietnia, powracając do Oswalds 10–go. 2 Firma ta, należąca do dra Mackintosha (zob. Słowniczek adresatów), znajdowała się w Mortlake. 3 pielęgniarka 4 Prawdopodobnie Magdalena Oldakowska, siostra Marii Rakowskiej, kuzynka Poradowskiej. 1 Przeróbka noweli Z powodu dolarów (1914). 1 Chłopcy przesyłają serdeczne pozdrowienia. 1 W ciągu lutego i marca Conradowie spędzali wakacje na Korsyce. 2 Mówię Ci to w zaufaniu 1 Przeróbka dramatyczna Tajnego agenta. 2 znawcy 3 Wypowiedź przypisywana Williamowi Sequier, pierwszemu kustoszowi (1824–1843) National Gallery w Londynie. 4 „Grand Guignol”; teatr paryski specjalizujący się w makabrycznych groteskach. 5 W tym miejscu kończy się tekst maszynopisu i zaczyna rękopis. 6 Posiadacz, 1906, pierwsza z powieści w cyklu Saga rodu Forsythe’ów. 7 Artykuł ten, pt. John Galsworthy, włączony został dopiero do pośmiertnego tomu Last Essays, 1926. 8 Theodore Spicer–Simson (1871–1959) — malarz i rzeźbiarz amerykański, specjalizował się w ryciu medalionów. 1 Księga Hioba, Warszawa 1921 2 czemu tego nie wyznać 1 Groteski, Warszawa 1921. 2 Księga Hioba; patrz list do tegoż z 12 VI. 3 Oczekiwanie. 4 Conrad wprowadzi! dosyć liczne zmiany w tekście komedii; omawia je szerzej Róża Jabłkowska, Joseph Conrad, Wrocław 1961, s. 349–551. 1 Siostry Zagórskie wysłały Conradom (których ślub odbył się był 24 marca 1896 r.) kilka starych fotografii i innych pamiątek rodzinnych. 1 Wg informacji Garnetta mowa o początku powieści Oczekiwanie. 1 Nazwisko nieczytelne. 1 Jeden z bohaterów Księgi Hioba, indagowany przez komisarza policji, podaje swój adres: „Okólnik II b”. Conrad nie wiedząc o istnieniu ulicy Okólnik w Warszawie, zrozumiał, że mowa o urzędowym „piśmie okólnym” (po angielsku circular) i że odpowiedź indagowanego jest żartem na temat biurokracji. 2 Co Pan o tym myśli? 1 odsłona. Początkowo w akcie IV były cztery odsłony, połączone ze zmianami dekoracji. Winawer starał się zmniejszyć trudności techniczne w wystawieniu sztuki proponując przedzielenie sceny na dwie części: jedną ukazującą sklep, drugą — salon Verloców. 2 Dokonanego przez Conrada przekładu Księgi Hioba. 3 wg G. Jean–Aubry’ego — 52. 4 Wystawiona w Krakowie w r. 1921 i wydana w Warszawie 1926. 1 The Analysis of Mind, London 1921, główna praca Russella z dziedziny teorii poznania. 2 mniej więcej 3 Nie jest jasne, co Conrad ma tutaj na myśli. Russell podaje przykład o Karolu I (straconym w r. 1649) w rozdziale na temat przekonań (beliefs). Na cytowanych przez Conrada stronach rozpatruje (i odrzuca) hipotezę, iż „mówimy o przekonaniu co do pewnej treści, gdy sprawia ona, że działamy”. 1 Russellom urodził się właśnie syn, który otrzymał imiona John Conrad. 2 wspaniałość 3 Aluzja do Analizy umysłu Russella. 4 Wg informacji Russella był to człowiek, który zaprzeczał śmierci Juliusza Cezara, argumentując: „To ja jestem Juliuszem Cezarem.” 5 Por. list do Russella z 2 XI 1921 (336). 1 wyczerpany 1 Było to wydanie ilustrowane przez Zofię Stryjeńską (Kraków 1921). 2 To całkiem ładne. 3 układzie (kompozycji) 4 Mowa o przeróbce dramatycznej Tajnego agenta. 5 Jest Pan bardzo pobłażliwy. 6 Winawer zaproponował, że wspólnie z Anielą Zagórską przełoży na polski przeróbkę dramatyczną Tajnego agenta. 7 Tj. o przekładzie Księgi Hioba. 1 Mam wielkie zaufanie do Twoich zdolności, a szczególny rodzaj Twojej umysłowości jest mi ogromnie bliski. 2 Piękny rysunek — wizja artysty. 3 Kamieński Antoni (ur. 1861), popularny wówczas ilustrator i portrecista. 4 Bruno Winawer, z którym Conrad prowadził w tym czasie ożywioną korespondencję, wysunął projekt wspólnego z Zagórską przekładu przeróbki dramatycznej powieści Conrada Tajny agent. Ostatecznie jednak współpracowniczką Winawera była Otolia Retinger. 5 To mistrz. 1 Mowa o restauracji Bourbonów w r. 1814 i o powieści Oczekiwanie. 2 Ford, mieszkający wówczas na wsi, próbował prowadzić hodowlę kur, kaczek i rasowych świń. 1 To było czarujące. 2 na nowo ogrzałaś mi serce 3 który dostarczył mi ogromnej przyjemności w czytaniu i oglądaniu obrazków (Mowa o tomie Trzy po trzy, wyd. Henryk Mościcki, Warszawa 1917.) 4 jak brutal 5 Nie jestem bardzo szczęśliwy, moja droga. 6 Wydanie Heinemanna z r. 1921. 7 kompletów 8 tu: upominki grzecznościowe 9 To było po prostu niemożliwe. 10 wydanie ujednolicone, o nakładzie nieograniczonym 11 dla szerokiej publiczności 1 Mowa o wersji dramatycznej Tajnego agenta. 2 Otolia Retingerowa, pierwsza żona J. H. Retingera, współpracowała z Winawerem nad tłumaczeniem wersji dramatycznej Tajnego agenta. Conrad poznał ją w Anglii w r. 1912. Ona to właśnie namówiła go do podróży do Polski w r. 1914. 1 Wszystko, co Pan zrobi, jest dobre. 2 maszynopis 3 Winawer przełożył na polski tekst adaptacji dramatycznej Tajnego agenta. Conrad, który uważał Winawera za znawcę techniki dramatycznej, interesował się szczególnie jego pomysłami inscenizacyjnymi. 4 Parokrotnie przez Conrada ponawiane próby wystawienia Księgi Hioba pozostały ostatecznie bez rezultatu. Do Stage Society zwrócił się na sugestię Allane Wade’a list z 9 IV 1922, Jean– Aubry Listy). 5 dla elity intelektualnej i towarzyskiej 6 to jest wyróżnienie 7 Proszę łaskawie przekazać moje pozdrowienia Żeromskiemu, dla którego żywię prawdziwą sympatię. 1 Artykuł Curie’a pt. Joseph Conrad in the East ukazał się w „The Blue Peter”, wrzesień–październik 1922 r. Curie wprowadził sugerowane przez Conrada zmiany. 2 Port na wyspie Bangka, nad cieśniną tejże nazwy u wschodnich wybrzeży Sumatry. 3 Pinkera 1 E. Garnett. Friday Nights: Literary Critłcisms and Appreciations, London 192:. Tom szkiców krytycznych o literaturze angielskiej i amerykańskiej. 2 Odnosi się to zapewne nie do książki Garnetta, ale do jego listu; być może Conrad ma na myśli głośną wówczas sprawę Sacco i Vanzettiego, dwu radykalnych przywódców robotniczych w Stanach Zj., skazanych na śmierć w spreparowanym procesie o napad rabunkowy. 3 Oczekiwanie 1 Ślepa latarka, Warszawa 1922. 2 Korsarz, ukończony w ostatnich dniach czerwca. 3 Tajny agent wystawiony został nie w Warszawie, a w Krakowie, w teatrzyku „Bagatela”. 1 „Mercure de France” ogłosił dokument, zawierający rzekomo zaszyfrowane informacje na temat autorstwa dramatów Szekspira. Dziennik „Intransigeant” rozesłał 22 IX 1922) na ten temat ankietę. 1 The Problem oj China, London 1922. Russell proponował tam wprowadzenie w Chinach czegoś w rodzaju platońskiej oligarchii mędrców. 2 Chodzi zapewne o konieczność przerabiania wersji dramatycznej Tajnego agenta, której próby odbywały się właśnie w Ambassadors Theatre w Londynie. 3 Tseng Ki–Tseh (1837–1890), znany jako „Markiz Tseng”, dyplomata i polityk Chiński. 4 Popularny tytuł, nadawany znanemu poematowi komicznemu Bret Harte’a Plain Language from Trutbful James, 1870. 5 siłą rzeczy 6 Jakaś gazeta londyńska podała widocznie wiadomość, że w związku z próbami jego sztuki Conrad przeniósł się ze wsi do Londynu. 7 Conrad był „honorowym ojcem chrzestnym” Conrada Russella, syna Bertranda, ur. w r. 1921. 8 mojej czcigodnej kumie 1 Wersja dramatyczna Tajnego agenta. Premiera odbyła się 2 XI; wobec braku powodzenia sztuka zeszła z afisza u XI. 2 śmierć bez słów 3 spowiedzi po śmierci 4 Jenny Doris Thorne (ur. 1888), córka adresata. 5 prawdziwego światowca 1 Dalszy ciąg listu dyktował Conrad po angielsku. 2 Mowa o przeróbce dramatycznej Tajnego agenta, wystawionej 2 listopada w Ambassadors Theatre w Londynie i zdjętej z afisza po 10 przedstawieniach. 3 Winawer informował Conrada, że Tajny agent ma być wystawiony w Teatrze Polskim w Warszawie. Przeróbka grana była jednak tylko w Krakowie, w teatrze „Bagatela” (premiera 23 marca 1923 r.). 4 Zakończenie listu dopisał Conrad po polsku. 1 Pierwszy paragraf listu i kończące list pozdrowienia napisał Conrad po polsku; przytoczył je Winawer w liście do G. Jean–Aubry’ego z 23 X 1924 (w tejże bibliotece). Reszta tekstu jest przekładem z angielskiego. 2 Mowa o niepowodzeniu przeróbki scenicznej Tajnego agenta. 1 dyskusja 3 Zofia Kossak—Szczucka, Pożoga: Wspomnienia z Wołynia,1917–1919, Kraków 1923. 3 To bardzo, bardzo dobre. 4 ogromnie ludzką 5 cala tonacja opowieści oczarowała mnie nutą prostej godności, która jest doskonale utrzymywana 1 Logan Pearsall Smith (1865–1946) — eseista amerykański osiadły w Anglii. Projektowane przez niego wydawnictwo nie zostało zrealizowane. 2 który doprowadził silę analizy do stopnia, w którym staje się twórczą. 3 Szekspir, Wesołe kumoszki z Windsoru, akt III, sc. 5, przekł. L. Ulricha. 4 sposobem zupełnie obcym jakiejkolwiek poetyce. W tej prozie, tak pełnej życia, nie ma ani marzeń, ani uczucia, ani ironii, ani żaru przekonania, ani nawet wyraźnego rytmu. 5 Podobne myśli, nieco inaczej ujęte, znaleźć można w liście Conrada do C. K. Scott Moncrieffa (znakomitego tłumacza Prousta na angielski) z 17 XII 1922. List ten stał się podstawą tekstu ogłoszonego w specjalnym tomie, poświęconym pamięci Prousta: M. Proust: An Englisb Tribute, coltected by C. K. Moncrieff, New York 1923. 1 Wydawnictwo Denta ogłosiło Ocalenie (1920), Notes on Life and hetters (1921) i pośmiertnie Oczekiwanie (192;); natomiast Unwin opublikował Korsarza (1923). Zbiorowe wydanie dzieł Conrada ogłaszał w Anglii Dent, w Ameryce Doubleday. 2 Nowojorski miesięcznik „Pictorial Review” ogłosił Korsarza w nrach: wrze—sień— grudzień 1923. 3 W aktach Akademii Królewskiej w Sztokholmie nie ma żadnych śladów wysunięcia kandydatury Conrada. 4 Żona sir Arthura Cole?axa, wybitnego prawnika angielskiego. 1 Henry Louis Mencken (1880–1956), wybitny i wpływowy publicysta amerykański, był entuzjastą twórczości Conrada i pisał o niej wielokrotnie, np. w swojej A Book of Prefaces, New York 1917, s. 11–64, 2 Ostra i pełna zacietrzewienia tyrada przeciwko posądzaniu go o „słowiańskość” jest znamienna zarówno dla poglądów Conrada, jak i dla nieporozumień, wywoływanych przez jego twórczość na Zachodzie. Utarty zwrot o „le charme Slave”, tak często używany przez krytyków francuskich i anglosaskich, oznaczał dla nich coś egzotycznego, wschodniego, nieuchwytnie mistycznego, wybuchowo uczuciowego i irracjonalnego. Słowianin Conrad nie miał oczywiście nic wspólnego z taką „słowiańskością”. Jego anty– slawizm miał jednak i inne, historyczne, źródło: wywodził się bezpośrednio z polskiej publicystyki politycznej drugiej i trzeciej ćwierci XIX wieku, m. in. z pism Apolla Korzeniowskiego. Atakując panslawizm, uważany za polityczne narzędzie carskiego imperializmu, pisarze ci usiłowali przedstawić Rosjan jako nie Słowian bynajmniej, ale… tataro– bizantyjczyków. 3 Wątpliwe jest, czy Conrad naprawdę był regularnym uczniem gimnazjum. Jeżeli tak, to albo Św. Jacka, albo Św. Anny w Krakowie. 4 Walpole’a. 5 The Cathedral, powieść dedykowana Conradowi. 6 W latach 1919–1922 wydano w Londynie, jako druki bibliofilskie, kilkanaście artykułów i szkiców Conrada, które, wchodzą w skład tomów Notes on Life and Lelters, 1921 i Last Essays, 1926. 1 Córka dra Izydora Kopernickiego, dawnego znajomego Tadeusza Bobrowskiego. 2 Post scriptum dopisał Conrad po polsku. 1 Zagórska wyjaśnia w przypisku, że resztę listu zgubiła. 1 Oczekiwanie 2 krótkim wyjaśnieniem 1 Tadeusz Żuk–Skarszewski, Rumak Światowida: karykatura wczorajsza, powieść, Kraków 1919. 2 Suspense (Oczekiwanie) nigdy nie ukończona. 3 Także powieść Żuk–Skarszewskiego (Kraków 1918). 1 Poprawki Conrada omówił szczegółowo W. Borowy w studium J. Conrad sędzią polskiego przekładu swojej noweli „Il Conde”, „Zeszyty Wrocławskie” 1951, nr 1, przedruk w II tomie Studiów i rozpraw, Wrocław 1952. 2 Cytat zachowany po polsku. 3 Resztę listu dopisał Conrad po polsku. 1 Data wg stempla pocztowego, 1 Ernst Paulus Bendz, Joseph Conrad: An Appreciation, Gothenburg 1923. 2 Ruth Matilda Stauffer, Joseph Conrad: his Romantic Realism, Boston 1922. 1 Fantazja Almajera ukazała się w Warszawie w r. 1923 jako I tom Dziel Wybranych Conrada z przedmową Stefana Żeromskiego. 1 W entuzjastycznej przedmowie, zatytułowanej Autor rodak, podkreślił Żeromski znaczenie polskiego dziedzictwa rodzinnego i kulturowego u Conrada. 1 Roztwór dra Pytla, Warszawa 1921. 2 R. H., Inżynier, Lwów 1924. 3 bardzo lubię wszelkiego rodzaju Pańskie prace 4 jako towarzysza podróży 5 wydawcy 6 Oto i wszystko. 1 między innymi 2 Thomas Beer, Stephen Crane. A Study in American Letters, Londan 1924. Przedmowa Conrada, włączona później do tomu Last Essays, 1926, liczy tylko ok. 10 000 słów. 3 wydanie ujednolicone 1 Muirhead Bone (1876–1953), grafik angielski; brat kapitana „Tuscanii”. 2 Pinkeiem 3 Panna Audrey Seal, pielęgniarka, zatrudniona od paru lat przez Conradów. 4 Owen Wister (1860–1938), literat amerykański. 5 Edward Bok, dziennikarz amerykański. 6 Christopher Marley (1890–1957), literat, dziennikarz i wydawca amerykański, wielokrotnie pisał o twórczości Conrada 1 Patrz przypis 5 do listu 357. 2 Edward Mendell House (1858–1938), wpływowy polityk amerykański, b. doradca prez. Wilsona. 1 Conrad prosił o znaną sobie jeszcze z dzieciństwa książkę francuskiego grafika i podróżnika Ambroise— Louisa Garneraya, Voyages, Adventures et Combats, 1855. 2 Joseph Conrad et la France, „Figaro”, 21 IV 1923. 3 Wg G. Jean–Aubry’ego melomanka szwedzka, zamieszkała w Londynie, wieloletnia znajoma Conrada, z którym korespondowała. 4 Żona wielkiego finansisty, Arthura Curtissa Jamesa (1867–1941). Prowadziła coś w rodzaju „salonu literackiego”. 1 Od 1 maja do 2 czerwca tego roku Conrad przebywał w Stanach Zjednoczonych, zaproszony tam przez swego wydawcę, F. N. Doubledaya. 2 Tłumaczenie, pióra Jana Lemańskiego, było w istocie bardzo niedobre, pełne błędów i młodopolskich sztuczności językowych, ale Conrad wolał zapewne nie pisać o tym do adresatki, odpowiedzialnej za jego wydanie. Por. jednak list do Winawera 2 9 IX 1923. 3 Przedmowę przełożyła sama Zagórska. 1 Artykuł ten przygotowywał Curie z okazji zbiorowego wydania dzieł Conrada dla „Times Literary Supplement”. 1 Data wg E. Garretta, Letters front Conrad. 2 Cytat z Przedmowy do Wykolejeńca napisanej w r. 1919. 1 Conrad spędził miesiąc (i maja — 2 czerwca) w Stanach Zjednoczonych. 2 między nami 3 w samolocie 4 to wszystko mówię Panu w zaufaniu 5 Wszyscy byli tam dla mnie czarujący. 6 zdumiewające — Mowa o tłumaczeniu Murzyna z załogi „Narcyza”, pióra Jana Lemańskiego, które się właśnie ukazało w Warszawie. „Wokabularz”, który zastanowił Conrada, to liczne młodopolszczyzny tego sztucznie „poetyckiego” przekładu. 1 Nie wiadomo, niestety, o jaki klub tu chodzi. 2 Rodzina książąt Norfolku jest hierarchicznie najstarszą z arystokratycznych rodzin katolickich Anglii. 3 William Samuel Lilly (1840–1919), katolicki publicysta, krytyk literacki i historyk. 1 Ford został redaktorem nowego pisma literackiego. „Transatlantic Review”. 2 Ford był założycielem i pierwszym redaktorem „The English Review”. 3 Korsarz 4 Oczekiwanie 5 Pod nrem 65 Boulevard Arago w Paryżu mieściła się przez czas pewien redakcja „Transatlantic Review”, przeniesiona wkrótce na 29 quai d’Anjou. 1 poślij ich do diabła 2 Opowiadanie napisane wspólnie przez Hueffera i Conrada, ukazało się w „The English Review” IV i V 1909 pod pseudonimem „Baron Ignatz von Aschendrof”. 3 Główny bohater The Nature of a Crime był wykonawcą testamentu Alexandra Burdena. 4 Wspomnienia o Przygodzie ukazały się w 1 nrze „Transatlantic Review”, styczeń 1924. s. 98–99. 5 Por. list do Forda M. Forda z 50 VIII 1915. 1 Na początku listopada odbyła się w nowojorskim Anderson Gallery licytacja rękopisów Conrada ze zbiorów Johna Quinna, kolekcjonera amerykańskiego. Quinn kupił owe rękopisy od Conrada za ok. 1/10 uzyskanej później, niebywale wysokiej, ceny. 2 Żona Borysa spodziewała się dziecka. 1 Bruno Winawer, Jeszcze o Einsteinie: teoria względności z lotu ptaka, Warszawa 1924 2 Niech Pan przyjmie, o wszechstronny człowieku, mój uścisk dłoni. 1 Boże Narodzenie 2 Korsarz 1 Najprawdopodobniej wiadomość o wielkim powodzeniu Korsarza, który ukazał się w Ameryce 30 XI 1923 r. 2 Syn Borysa. 1 Ale, pomimo wszystko, jednak może Pan mieć rację. 1 w formie mówionej 2 Zagórską 3 Ale nigdy nic nie wiadomo. 1 W stanie New York, siedziba wydawnictwa Doubledaya. 2 Omawiane tu wydanie nowel ukazało się jako The Shorter Tales of Joseph Conrad, Garden City 1924. Zawiera: Przedmowę Conrada (przedrukowaną w tomie Last Essays, 1926) oraz utwory: Młodość, Ukryły wspólnik, Bestia, Jutro, Tajfun, Z powodu dolarów, Wspólnik, Falk. 1 Periods of Polish Literary History, Oxford 1925; Modern Polish Literaturę, Oxford 1924. 2 The Religious Element in Polish ‘National Life, „Sewanee Review”, 1923. 1 To silniejsze ode mnie. 2 Mowa o Korsarzu; por. list do Winawera z 31 I 1924. 3 dla mnie jest Pan jedyną możliwą osobą 4 To wcale dobre! 1 W tomie Sześć opowieści, który przekładali Wiłam Horzyca, Leon Piwiński i Tadeusz Pułjanowski. 2 Zdanie zachowane w wersji autentycznej, cytowane w artykule Anieli Zagórskiej: Conrad a literatura polska, „Wiadomości Literackie” 1924, nr 33. 1 Artykuł Jean–Aubry’ego w „Revue Hebdomadaire”, 23 II 1924. 2 Jacob Epstein (1880—1959), który dopiero zaczynał zdobywać wielki rozgłos, rzeźbił wówczas popiersie Conrada (obecnie w Guggenheim Museum, Nowy Jork). Namówił go do tego Muirhead Bonę. Epstein, entuzjasta twórczości Conrada, opisał swoją pracę nad rzeźbą i rozmowy z Conradem w An Autobiography, London 1955, s. 73–74 1 Irena Rakowska, córka Marii z domu Oldakowskiej, którą Conrad poznał podczas wizyty u wuja Tadeusza Bobrowskiego na Ukrainie w r. 1890, odwiedziła Conradów w lipcu tego roku. (Irena Rakowska–Łuniewska: U Konrada Korzeniowskiego, „Pion” 1934, nr 50.) 1 David Garnett, The Mart in the Zoo, London 1924. David (ur. 1892) byl synem Edwarda. 2 Wydany w r. 1888 tom bajek filozoficznych Richarda Garnetta (1835–1906), ojca adresata. 3 Lady into Fox [Dziwna przygoda damy przemienionej w lisa] 1922, głośny debiut powieściowy D. Garnetta. 1 Knighthood, czyli tytuł baroneta. 1 Mowa o wydaniu polskim Sześciu opowieści, Warszawa 1924. 1 Data wg noty adresata na oryginale. 2 Sir Robert Jones, chirurg. 3 Poseł R. P. w Londynie, Konstanty Skirmunt (1866–1951), był przez kilka miesięcy ministrem spraw zagranicznych (1921–1922). 1 List pochodzi najprawdopodobniej z pierwszych dni sierpnia. Conrad chorował w Bishopsbourne, a Jessie odbywała rekonwalescencję w szpitalu w Canterbury. 2 Precious Treasure — Drogi Skarb 1 Pomarański przesłał Conradowi rękopis poematu Apolla Korzeniowskiego Zgliszcza i inne odnalezione przez siebie pamiątki rodzinne Korzeniowskich. 2 Zachował się (w bibliotece Yale University) tylko jeden list Pomarańskiego do Conrada, pisany po angielsku i datowany 22 VI 1924. List niniejszy jest nań bezpośrednią odpowiedzią. Pomarański pisał, że sądząc na podstawie jego utworów Conrad wydaje mu się „bardzo obcy”. Kończył zaś słowami: „chciałbym, aby ten zbiór powrócił kiedyś do Polski… Dla nas w Polsce będzie to zawsze święta pamiątka narodowa.” Jednakże podkreślone w liście zdanie odnosi się wyraźnie do jakiejś sprawy ogólniejszej, być może, poruszonej przez Pomarańskiego jeszcze uprzednio. Sam Pomarański, ogłaszając list Conrada, wyjaśnił, że chodzi tu o planowany przez autora listu powrót do Polski. Jedynym dowodem na poparcie tej hipotezy są wyznania Jessie Conrad, która w swoich wspomnieniach stwierdza, że u schyłku życia Conrad wielokrotnie mawiał o powrocie do Polski na stale. 1 G. Jean–Aubry wyjaśnia, że jedną z tych panien była Irena Rakowska (patrz list do A. Zagórskiej z 28 IV 1924). 2 Don Roberto to przyjacielski przydomek R. B. Cunninghame Grahame’a. Przełożył on właśnie na angielski książkę hiszpańskiego autora Gustavo Barroso, Maphunga, London 1924.