14120

Szczegóły
Tytuł 14120
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14120 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14120 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14120 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jose Luis Martin Descalzo Dlaczego warto kocha�? przek�ad Anna Sieprawska eSPe - Krak�w 2004 Mojej Siostrze Angelines, bez kt�rej mi�o�ci i pomocy ksi��ka ta nigdy nie zosta�aby napisana. Spis tre�ci Wst�p 1 Cud ka�dej �rody 2 Nikt nie jest samotn� wysp� 3 Filary �wiata 4 Anna Magdalena 5 Zielone przestrzenie 6 Lornetka Jana XXIII 7 Czynne wsp�czucie 8 Wierzy� z pasj� 9 Topielec na pla�y 10 Wyk�ad na temat ma��e�stwa 11 Czas inkwizytor�w 12 Szcz�liwi ksi�a 13 �ywcem do nieba 14 Anio� z autobusu 15 �miech �azarza 16 Zapiski na temat przyja�ni 17 Zapiski na temat wolno�ci 18 Okowy strachu 19 Cie� Bucefa�a 20 Trzech kamieniarzy 21 Bomba w kolebce pokoju 22 Jak �wie�o po�lubiona panna m�oda 23 Kolor kome�ki 24 Zmienianie �wiata 25 Baga�owy 26 Dziecko, kt�rym byli�my 27 P�yn�� pod pr�d 28 Przeciwko rezygnacji 29 Z�owieszczy prorocy 30 Kamie� filozoficzny 31 Skarpetki 32 Inne loterie 33 Teoria dzwoneczka 34 Sen Bartha 35 Piosenka mi�osna dla Canela 36 Choroba ojca 37 Widzie� g��biej 38 "Zabij� si� albo p�jd� do klasztoru" 39 Nienawi�� do samego siebie 40 Zamkni�te drzwi 41 Po egzaminach 42 Nie wierzcie doros�ym 43 �wi�ty Nierozwa�ny 44 M�ode listki 45 Rozdawanie rado�ci 46 Przeznaczenie i odwaga 47 Niewidzialni 48 Kocham ci� takim, jakim jeste� 49 S.O.S. - chaos? 50 Wielka cisza 51 Ocali� ogie� 52 U�miech zza muru 53 Pani Bovary (albo "kiedy marzenia zast�puj� rzeczywisto��") 54 Sonata Kreutzerowska (albo kiedy cia�o jest wrogiem mi�o�ci) 55 �yciodajne dusze 56 "Wstyd" bycia chrze�cijaninem 57 Krzyk 58 Matka Ko�ci� 59 �wi�te klasy �rednie 60 Cud pustych r�k 61 K�cik w niebie 62 Kochany aparat 63 M�ka wsp�czesnego cz�owieka 64 Historia najg��bszej mi�o�ci 65 List do Pana Boga Wst�p Dlaczego warto kocha�? Kiedy cztery lata temu wda�em si� w przygod� pisania "dlaczego warto...", nie zdawa�em sobie sprawy z tego, co b�dzie ona dla mnie oznacza�. To zdumiewaj�ce: kt�rego� dnia wypuszczasz piskl� spod skrzyd�a i nagle okazuje si�, �e ono samo wije ju� gniazdo w tysi�cach serc. A pierwszym, kt�rego ogarnia zdumienie, jest sam autor. Bo to, co na pocz�tku mia�o by� tylko zwyczajn� seri� przypadkowych, lu�no ze sob� powi�zanych artyku��w, zacz�o si� dla mnie stawa� wewn�trznym autoportretem, a dla wielu - towarzyszem drogi �ycia. I w�a�nie odkrycie tych, kt�rzy z upodobaniem szli wraz ze mn�, kaza�o mi zebra� owe pierwsze impresje w ksi��k� Dlaczego warto mie� nadziej�?, kt�ra zosta�a przyj�ta przez Czytelnik�w tak niezwykle �yczliwie, �e nie tylko wyczerpane zosta�y kolejne wydania, ale ja sam zasypany zosta�em dowodami ich sympatii. Sympatia ta spowodowa�a, �e zdecydowa�em si� na kontynuacj�. I tak powsta�a ksi��ka ,"Dlaczego warto by� optymist� ?", kt�rej przyj�cie i nak�ady mia�y takie samo tajemnicze szcz�cie, co jej poprzedniczka. Po wydaniu drugiego tomu przyrzek�em sobie, �e na tym zako�czy si� ta seria. Ale nalegania wydawc�w spowodowa�y, i� przejrza�em opublikowane tomy i odkry�em w nich wiele luk: tematy, kt�rych nawet nie musn��em, argumenty, kt�rych nie przytoczy�em, przede wszystkim za� brakowa�o wielu podstawowych poj��. Bo koniec ko�c�w nadziej� mo�emy mie� tylko w�wczas, gdy wcze�niej do�wiadczymy mi�o�ci. A rado�� jest tylko tej mi�o�ci ostatecznym owocem. Tak wi�c, aby w�r�d tych - cho� na poz�r nieuporz�dkowanych i przypadkowych - powod�w, "dla kt�rych warto", znalaz�y si� prawdziwe klucze mojej wizji �wiata, powinienem by� doda� te podstawowe poj�cia, kt�re nadaj� prawdziwy sens poprzednim dw�m ksi��kom. Zdecydowa�em si� to zrobi� w tym oto zeszycie zatytu�owanym ,"Dlaczego warto kocha�?" Czytelnik poprzednich tom�w zwr�ci zapewne uwag� na dwie nowo�ci: podczas gdy poprzednie tomy stanowi�y zbi�r artyku��w, kt�re wcze�niej ukaza�y si� w "ABC", wiele artyku��w sk�adaj�cych si� na t� publikacj� zosta�o w ca�o�ci przeredagowanych lub wr�cz napisanych specjalnie na t� okazj�, a wi�c wcze�niej nie by�y nigdzie publikowane. Druga innowacja jest bardziej wyra�na - w trzecim tomie du�o �atwiej zauwa�y� religijny charakter wi�kszo�ci moich komentarzy, z prostego powodu: dwa pierwsze zeszyty pomy�lane by�y bezpo�rednio jako artyku�y do gazety, dlatego, chocia� religijne spojrzenie obecne by�o zawsze w ka�dym z nich, wola�em ujmowa� poszczeg�lne zagadnienia raczej w zwyczajny, ludzki spos�b, tak, aby dotrze� do ka�dego czytelnika. Bo przecie� nie wszyscy, kt�rzy si�gaj� po gazet�, s� chrze�cijanami. Tym razem natomiast, poniewa� pisa�em ju� z my�l� o ksi��ce, poczu�em si� swobodniej i pozwoli�em mojemu sercu otwarcie m�wi� to, co naprawd� czuje. Skoro jestem chrze�cijaninem, to jak�e moje argumenty maj� nie by� chrze�cija�skie? Je�li ostateczna przyczyna mojej mi�o�ci, nadziei i rado�ci tkwi w Bogu, to czy mia�bym prawo - nawet nie tyle ukrywa� ten fakt, czego, jak s�dz�, nigdy nie zrobi�em - ale cho�by pozostawi� go w cieniu, na drugim planie? Chc� przez to powiedzie�, �e w tym tomie przekazuj� to, co ostatecznie stanowi klucz mojego �ycia. Na przestrzeni lat marzy�em o wielu rzeczach. Teraz wiem, �e zachowam �ycie wy��cznie dzi�ki mi�o�ci; �e naprawd� �ywe pozostan� tylko te fragmenty duszy, kt�re zaanga�uj� w mi�o�� i pomoc bli�niemu. Ale zanim to odkry�em zmitr�y�em ponad pi��dziesi�t lat! Przez d�ugi czas by�em przekonany, �e moim "owocem" b�d� napisane przeze mnie liczne ksi��ki, otrzymane nagrody. Teraz wiem, �e licz� si� jedynie te wersy, kt�re komu� w czym� pomog�y, nauczy�y, jak by� szcz�liwym, jak rozumie� �wiat i m�nie stawi� �yciu czo�a. Po drugim kr��eniu w k�ko zrozumia�em w ko�cu to, co wiedzia�em ju� wtedy, gdy ledwo umia�em chodzi�. Pozw�lcie mi o tym opowiedzie�: cofaj�c si� we wspomnieniach i szukaj�c najdawniejszych wydarze� w moim �yciu, widz� siebie, dwu- mo�e trzylatka, jak biegn� d�ugim, jasnym korytarzem mojego rodzinnego domu. Widz� jak biegn�c ci�gn� za sob� pled, o kt�ry si� potykam i na kt�ry co rusz si� przewracam. "Kocyk, mama, kocyk" - m�wi�em podobno. Rzecz w tym, �e moja matka by�a chora, a ja, jako dziecko, my�la�em, �e wszystkie choroby leczy si� ciep�o okrywaj�c chorego. Tak wi�c nie umiej�c jeszcze dobrze chodzi�, ci�gn��em ten do niczego nie przydatny koc i by� mo�e przeczuwa�em, �e pomoc �wiadczona bli�niemu ma warto�� nie tyle ze wzgl�du na skuteczno��, ile ze wzgl�du na serce, jakie si� w ni� wk�ada. Pi��dziesi�t lat p�niej zadaj� sobie pytanie, czy aby ca�ym naszym zadaniem, jako ludzi, nie jest w istocie okrywanie si� nawzajem przed niepogod�. Dlatego to dziecko, kt�rym jestem i by�em, napisa�o ,"Dlaczego warto..." Je�li ta ksi��ka ogrzeje czyje� serce, b�d� szcz�liwy. Bo w�wczas b�d� wiedzia�, dlaczego warto �y�. 1. Cud ka�dej �rody Pewnego popo�udnia jedn� z ma�ych bohaterek powie�ci Gerarda Bessiere, Gabriel�, zapyta� jej przyjaciel Jacinto: - Co robi�a� dzisiaj w szkole? - Cud - odpowiedzia�a dziewczynka. - Cud? Jak to? - Na religii. - A co to by� za cud? - Nasza pani od religii jest bardzo chora. Nic nie mo�e sama zrobi�, mo�e tylko m�wi� i �mia� si�. - No i co? - Nasza pani opowiada�a nam o cudach, jakie robi� Jezus. A wtedy my�my powiedzieli, �e to nieprawda, bo nie ma �adnych cud�w. Bo jakby by�y, to by pani� uzdrowi�. - A co ona na to? - A ona powiedzia�a: Ale� tak, B�g robi dla mnie cuda. No wi�c zapytali�my, jakie. -No i...? - No i ona powiedzia�a: To wy jeste�cie moim cudem. Zapytali�my, dlaczego? A ona powiedzia�a: Dlatego, �e w ka�d� �rod� zabieracie mnie na spacer i pchacie m�j w�zek. No wi�c rozumiesz, w ka�d� �rod� po po�udniu robimy cud. Pani powiedzia�a nam jeszcze, �e na �wiecie by�oby wi�cej cud�w, gdyby ludziom chcia�o si� je robi�. - A ty lubisz robi� cuda? - Lubi�, i chcia�abym robi� mn�stwo cud�w. Najpierw takich malutkich, a potem, jak b�d� doros�a, b�d� robi� wielkie cuda. - W ka�d� �rod�? - Chcia�abym robi� je codziennie, przez ca�e �ycie. - Nie s�dzisz, �e �ycie te� jest cudem? - Nie - powiedzia�a Gabriela. - �ycie jest po to, �eby robi� cuda. Gabriela ma racj�, �ycie jest po to, �eby robi� cuda, w �rody, w czwartki, w pi�tek i �wi�tek... �ycie nie jest po to, �eby si��� i czeka�, a� B�g sprawi niezwyk�e cuda, nie jest po to, �eby tylko ufa�, �e On rozwi��e wszystkie nasze problemy, ale po to, �eby sprawi� ten male�ki cud, jakim nas ju� obdarzy�, cud mi�o�ci i pomagania sobie nawzajem. Czy przywr�cenie wzroku niewidomemu b�dzie bardziej cudowne ni� przywr�cenie rado�ci cz�owiekowi zgorzknia�emu? Czy rozmno�enie chleba jest wi�kszym cudem ni� sprawiedliwe jego podzielenie? Czy przemienienie wody w wino jest bardziej zdumiewaj�ce ni� przemienienie egoizmu w bratersk� solidarno��? Gdyby ludzie przeznaczali na czynienie ma�ych cud�w po�ow� tego czasu, kt�ry po�wi�caj� na marzenia o cudach niezwyk�ych i spektakularnych, �wiat miewa�by si� z pewno�ci� znacznie lepiej. Cud mi�o�ci dost�pny jest dla ka�dego, mog� go dokona� mali i duzi, biedni i bogaci, zdrowi i chorzy. Zwr��cie uwag�, �e cz�owiekowi wszystko mo�na odebra�, ale nie mo�na pozbawi� go jednego: jego zdolno�ci do mi�o�ci. Cz�owiek mo�e ulec wypadkowi i ju� nigdy nie m�c stan�� na w�asnych nogach. Ale nie ma takiego wypadku, kt�ry przeszkodzi�by nam kocha�. Chory zachowuje pe�n� zdolno�� do mi�o�ci, kocha� mo�e paralityk, konaj�cy, skazany na �mier�. Zdolno�� do kochania jest zdolno�ci� nieroz��cznie przynale�n� do ludzkiej duszy, czym�, co zawsze przetrwa i co zachowa nawet najbiedniejszy z ludzi. Tylko w piekle nie b�dzie mo�na kocha�. Poniewa� piek�o polega dok�adnie na tym, �e nie mo�na kocha�, �e nie mo�na si� niczym podzieli�, �e nie mo�na przysi��� si� do nikogo, �eby powiedzie� mu "Odwagi!". Ale dop�ki �yjemy, nie ma takiego �a�cucha, kt�ry by sp�ta� nasze serce, oczywi�cie z wyj�tkiem �a�cucha w�asnego egoizmu, kt�ry jest jakby przedsmakiem piek�a. "Prawdziwi kryminali�ci - m�wi� Follereau - to ci, kt�rzy przez ca�e �ycie powtarzaj� i zawsze "tylko ja". Tam natomiast, gdzie kto� kogo� kocha, zacz�o si� budowanie cudami nieba. W ko�cu dla Jezusa cuda by�y przede wszystkim "znakami Kr�lestwa", a c� mog�oby by� lepszym znakiem kr�lestwa wszechogarniaj�cej mi�o�ci ni� to, �eby zacz�� od kochania ju� tu, na ziemi, poprzez okazywanie sobie male�kich gest�w mi�o�ci, tak jak to robi�a Gabriela i jej szkolne kole�anki? 2. Nikt nie jest samotn� wysp� W �yciu cz�owieka tak naprawd� istnieje jeden tylko problem: wiedzie�, gdzie znajduje si� centrum mojej duszy; dowiedzie� si�, czy to ja sam jestem p�pkiem �wiata, czy te� przeciwnie, d��enia mojej duszy kieruj� si� na zewn�trz, poza mnie, w g�r� lub dooko�a; sprawdzi�, czy to ja jestem swoim w�asnym idolem, czy moje serce jest wi�ksze ni� m�j prywatny interes; odkry�, czy moje �ycie to autofagia (zjadanie samego siebie), czy raczej s�u�ba czemu� innemu i wi�kszemu ni� ja sam; zbada�, czy znajduj� przyjemno�� w smakowaniu mojego w�asnego, bardzo osobistego szcz�cia, czy te� przeciwnie, szcz�cie to po�wi�ci�em s�u�bie sprawie wy�szej i �yciu innych os�b (Innej Osoby), kt�re jest dla mnie wa�niejsze ni� ja sam. S�owem, wiedzie�, czy moje �ycie i dusza karmi� si� mi�o�ci� czy egoizmem. To, powtarzam, jest jedyny i ostateczny dylemat, kluczowe pytanie, na jakie ka�dy cz�owiek musi sobie uczciwie odpowiedzie�. Cz�owiek - ka�dy cz�owiek - rodzi si� jako pewien obszar zakre�lony wok� jakiej� osi. Wszystko instynktownie obraca si� wok� tego magicznego centrum, wszystko powinno mu si� podporz�dkowa� zgodnie z jego kaprysem. Ale dusza zaczyna odkrywa� powoli, �e powy�ej tego obszaru i poza nim istnieje co�, co jej tak�e dotyczy. Co w�wczas ma pocz��? Czy wszystko przyci�gn��, podporz�dkowa� temu naj�wi�tszemu centrum, czy raczej zacz�� zmierza� ku temu, co w�a�nie odkrywamy i o ten wymiar powi�kszy� nasz obszar, czyni�c nas przez to wi�kszymi? Zamkn�� si� w naszym egoizmie, podpinaj�c wszystko pod niego, czy te� przeciwnie, wykracza� poza siebie, usun�� nasz� w�asn� o�, aby usytuowa� nasz "�rodek ci�ko�ci" ponad lub poza samym sob�? Czy otworzymy si� w mi�o�ci czy zamkniemy w samouwielbieniu? To w�a�nie s� wielkie zmagania, w kt�rych rozgrywamy "wymiar" naszego �ycia. Pierwsza opcja - egoizm, prowadzi do samotno�ci, samotno�� - do zgorzknienia, zgorzknienie - do rozpaczy. Druga opcja - mi�o��, wiedzie ku �yciu we wsp�lnocie, wsp�lnota - do p�odno�ci i urodzaju, urodzaj - do rado�ci. Dlatego pierwszym wielkim odkryciem jest to, �e bli�ni nie s� naszym ograniczeniem, a tym bardziej nie s� naszym piek�em (jak niedorzecznie m�wi� Sartre: "Piek�o to inni"), ale s� naszym "wsp�czynnikiem mno�enia". �y� to znaczy �y� wraz z innymi. �y� wraz z innymi, to nie znaczy �y� po�owicznie, lecz �y� po wielokro�, to nie rachunek ujemny, lecz dodatni, to nie ograniczenie, ale urozmaicenie mo�liwo�ci dzia�ania. Mi�o�� mo�e si� wi�za� z pewn� rezygnacj� (albo zaczyna� si� od jakiej� rezygnacji), ale zawsze ko�czy si� jako wzbogacenie. Bowiem, jak m�wi� Gabriel Marcel, "cz�owiek, kt�ry s�u�y wielkiej mi�o�ci lub prze�ywa prawdziw� przyja��, nigdy nic nie traci, wszystko natomiast traci ten, kto jest sam. Pozostaje mu bowiem tylko cierpienie samotno�ci". My�l� czasem, �e gdyby dane nam by�o z wielkiej Bo�ej �aski zobaczy�, co w naszej duszy jest naprawd� nasze w�asne, a co zawdzi�czamy innym, byliby�my zaskoczeni, jak niewielkie s� nasze osobiste osi�gni�cia. Kim�e by�bym teraz bez tego wszystkiego, co otrzyma�em i zapo�yczy�em od rodzic�w, braci, przyjaci�? Ile cz�steczek duszy zawdzi�czam Bachowi czy Mozartowi, Bernanosowi czy Dostojewskiemu, Fra Angelico lub El Greco, Franciszkowi z Asy�u albo Tomaszowi z Akwinu, moim nauczycielom z liceum czy z seminarium, moim kolegom w kap�a�stwie i w pracy, tylu, kt�rzy mnie kochali i kt�rzy mi pomagali? Gdyby zabrano mi nagle te wszystkie dary, zosta�bym go�y i bosy. A ile da�o mi to niewiele, co ja ofiarowa�em? "Szcz�cie - m�wi� Follereau - to jedyne, co zyskujemy na pewno, kiedy je komu� damy". �y� to dawa� �ycie. Aby by� szcz�liwym, trzeba tworzy� szcz�cie dooko�a. Wiele trzeba ofiarowa�, aby by� w pe�ni szcz�liwym. Jak�e natomiast ja�owy jest nasz egoizm, gdy niczego nie tworzymy zamykaj�c si� w sobie samych! Claudel m�wi� mocno, ale trafnie o "kazirodczym bezw�adzie stworzenia skupionego na samym sobie". Tak, egoizm jest bezp�odn� duchow� masturbacj�, o�lepia, bo przyjemno��, jak� sprawia, jest tak ulotna, tak kr�tkotrwa�a, tak bezu�yteczna... Ale z drugiej strony jest tak mocno w nas zakorzeniony! Tylko bardzo czujna dusza nie stoczy si� po tym jak�e wygodnym zboczu. Egoizm cz�sto przybiera pozory mi�o�ci. Dzieje si� tak w�wczas, gdy "u�ywamy" umi�owanej osoby czy rzeczy dla w�asnej przyjemno�ci. Kiedy wydaje nam si�, �e kochamy, a p�tamy. Kiedy kochamy po to, �eby nas kochano. Kiedy ukochan� osob� lub ukochane powo�anie traktujemy jak lustro, w kt�rym widzimy nasze zwielokrotnione odbicie. "Stale kusi nas - napisa� Moeller - �eby przeobra�a� innych w rezonatory lub wzmacniacze naszego ja. Chcemy, by by�o nas jak najwi�cej w ich spojrzeniu, my�lach, aprobacie. W�wczas wydaje nam si�, �e nie mamy ju� do czynienia z mizernym wizerunkiem naszych indywidualnych ogranicze�, lecz z niewsp�miernie powi�kszon� do wymiar�w rodziny, kraju, czy wr�cz �wiata postaci�. Ilekro� ukochana osoba zostaje sprowadzona do roli lustra, staje si� instrumentem, surowym przedmiotem, kt�rego u�ywam, aby powi�kszy� samego siebie". Mo�e nam si� nawet zdawa�, �e kochamy Boga, kiedy po prostu Go "u�ywamy". To nie Jego kochamy, ale owoc, jakiego si� od Niego spodziewamy. Zamieniamy Boga w "oko daj�ce poczucie bezpiecze�stwa", gwarancj� "mojej" wieczno�ci. Ale to nie jest prawdziwa religijno��. Co najwy�ej jest to zwyk�y religijny narcyzm. Prawdziwa mi�o�� natomiast to ta, kt�ra wyprowadza nas poza nas samych, kieruje na zewn�trz i wzbogaca - nie tym, co otrzymujemy od innych, ale dlatego, �e sam akt przekroczenia samego siebie jest wzbogacaj�cy. Dusza, otwieraj�c si�, staje si� wi�ksza. Marcel pisze: "Gdy rodzi si� przyja�� (do Boga, do ludzi, do rzeczy, do podj�tej pracy - doda�bym), czas si� otwiera i dusza wie, �e nie nale�y do siebie samej, �e jedyny uzasadniony spos�b wykorzystania jej woli polega w�a�nie na tym, by przyzna�, �e nie jest pani� samej siebie. Od tego stwierdzenia pocz�wszy mo�e dzia�a�, tworzy�". Dzia�a�, tworzy� mo�na bowiem tylko dzi�ki mi�o�ci. Co wi�cej, tylko dzi�ki mi�o�ci si� wierzy. I to w�a�nie powoduje, �e wiara w Boga jest tak �ci�le zwi�zana z mi�o�ci� braci. "Wiara - m�wi� Guardini - to p�omie�, kt�ry zapala si� od innego p�omienia", wi�c nawet "B�g dociera do nas poprzez serca innych ludzi". Albo jak m�wi� Peguy: "Chrze�cijanin to ten, kt�ry podaje r�k�. Kto nie podaje r�ki, nie jest chrze�cijaninem i nie ma ju� znaczenia, co m�g�by t� r�k� zrobi�". Dlatego mi�o�� nie jest �adnym dodatkiem. To tak, jakby powiedzie�: jestem dobry, a ponadto, przy pomocy tego, czego mi zbywa, kocham, rozdaj� nadwy�ki mojej cudownej duszyczki. Nie, jestem dobry o tyle, o ile kocham, �yj� w takim stopniu, w jakim kocham. Powinni�my nie tylko - jak m�wi� Camus - "wstydzi� si�, �e tylko my jeste�my szcz�liwi", bo sami mo�emy odczuwa� przyjemno��, ale nie szcz�cie; sami mo�emy porusza� si� tak, jak samoch�d w gara�u, poniewa� marzenia duszy s� (na szcz�cie) zawsze wi�ksze od duszy, kt�ra nie rozwija si�, je�li jest zamkni�ta w czterech �cianach naszych prywatnych interes�w. To, co w nas najwa�niejsze, znajduje si� poza nami - wy�ej, w Bogu, oraz na prawo i na lewo, we wszystkim, co nas otacza. Dlatego mi�o�� to nie bita �mietana i wisienka, kt�r� "przyozdabiamy" tort �ycia. To m�ka, z kt�rej ten tort pieczemy, aby by� prawdziwy. 3. Filary �wiata To straszne, co chc� powiedzie�, ale s�dz�, �e nie przesadz� ani odrobin� je�li stwierdz�, �e dziewi��dziesi�ciu pi�ciu z ka�dych stu mieszka�c�w tego globu nigdy, podkre�lam: nigdy na serio nie zada�o sobie pytania, na jakich to filarach opiera si� ich �ycie, co stanowi o� ich egzystencji, po co naprawd� �yj�. A pozosta�ych pi�ciu? Dwaj zadali sobie to pytanie dawno temu i ju� o tym zapomnieli, nast�pnych dw�ch udzieli�o sobie na to pytanie uspokajaj�cych odpowiedzi, w �aden spos�b nie przystaj�cych do rzeczywisto�ci, w kt�rej �yj�. A ten ostatni? Ostatni... ju� mia�em powiedzie�, �e to �wi�ty, ale dok�adniej rzecz bior�c to jedyny cz�owiek spo�r�d ka�dej setki, jaka st�pa po tej ziemi, kt�ry naprawd� istnieje. Obawiam si�, �e Czytelnik pomy�li, �e zaczynam pisa� zbyt twardo, �e by� mo�e jestem pesymist�, �e... by� mo�e nie ma si� czym przejmowa�. Ale zastanawiam si�, czy nie by�oby dobrze - dopiekaj�c duszy do �ywego - stan�� twarz� twarz z naszym odbiciem. Czy rzeczywi�cie �yjemy? To, jak s�dz�, jest pierwsze i podstawowe pytanie, na jakie ka�dy cz�owiek ma obowi�zek odpowiedzie�. Bo c� zyskaliby�my oszukuj�c samych siebie, skoro ostatecznie jeste�my wsp�odpowiedzialni za t� zbiorow� niedoskona�o�� �wiata, o kt�rej tyle m�wimy? Zdob�d�my si� na odwag� i przez par� minut przytrzymajmy nasze �ycie za po�y. Zacznijmy od pytania, na jakich to w istocie filarach spoczywa �wiat, w kt�rym �yjemy? Zapytajcie ludzi na ulicy, a wszyscy odpowiedz� bez najmniejszego wstydu czy za�enowania, �e te filary to "seks, pieni�dze i w�adza". Trzy bo�ki, trzy zawiasy, trzy filary podtrzymuj�ce drog� ludzko�ci. I czy� �wiat nie jest zwariowany w�a�nie dlatego, �e opiera si� niemal wy��cznie na takich podstawach? Dzi� m�wimy, �e cz�owiek odni�s� sukces w�wczas, gdy posiada te trzy rzeczy. I got�w jest jak pies walczy� o te trzy ko�ci, je�li le�� daleko od niego. Oczywi�cie nie b�d� wyst�powa� przeciwko seksualno�ci, kt�r� B�g doskonale wymy�li�, jako jedn� z wielkich dr�g wyra�ania mi�o�ci. M�wi� tu o seksie bez mi�o�ci, kt�ry zdaje si� by� wielkim odkryciem wsp�czesnej epoki. By� mo�e wszystkich epok, ale �adnej w tak obsesyjnych tonacjach, jakie erotyka przybra�a w naszych czasach, do tego stopnia, �e powinni�my si� zastanowi�, czynie �yjemy w cywilizacji niedojrza�ych nastolatk�w. Dzisiejszy cz�owiek zdaje si� nie tyle czerpa� rado�� z seksu, co �y� wy��cznie dla niego. A przynajmniej tak ka�e nam s�dzi� atmosfera naszych ulic, ekrany telewizor�w, obiegowa filozofia g�osicieli seksualnej wolno�ci. Leon Bloy, pr�dzej dzi� ni� w swoich czasach, m�g�by powiedzie�, �e najlepsze, co mog�oby spotka� prawdziwego cz�owieka to umrze� w �wi�skiej sk�rze. Bo czy� istnieje jakie� wi�ksze zniewolenie ni� to, co nazywa si� wolno�ci� seksualn�? Nie pisz� tego z pozycji "moralizatora", tylko po prostu jako cz�owiek zaniepokojony. My�l� bowiem, �e �wi�t� racj� mia� Unamuno m�wi�c, �e "ludzie, kt�rych uwaga stale skupiona jest na tym, co nazywaj� cieszeniem si� �yciem - jak gdyby nie istnia�y inne przyjemno�ci - rzadko kiedy s� istotami niezale�nymi". Faktycznie, nie ma cz�owieka mniej ludzkiego od libertyna. A ten typ zdobywcy jawi si� dzi� jako prawdziwy "zwyci�zca" tego �wiata. Drugi filar to pieni�dze i jego pokrewne czy pochodne: przyjemno��, wygoda, luksus. Je�li jaki� dogmat jest nam rzeczywi�cie bliski w �yciu i w praktyce, to w�a�nie ten, �e pieni�dze otwieraj� ka�de drzwi, �e pieni�dze nie daj� szcz�cia, bo "s�" szcz�ciem same w sobie. Wi�kszo�� marze� ludzie po�wi�caj� temu, jak je zdoby�. Im podporz�dkowuj� wszystkie warto�ci, a robi� tak nawet ci, kt�rzy o�mielaj� si� g�osi� te straszne s�owa, jakie Jezus wypowiedzia� przeciwko bogatym. Ale my, chrze�cijanie, sami tak to sobie zorganizowali�my, �eby s�owa Ewangelii - i� "�atwiej wielb��dowi przej�� przez ucho igielne ni� bogatemu wej�� do Kr�lestwa niebieskiego" - do dzi� stanowi�y raczej problem wielb��d�w ni� bogatych. Uda�o nam si� zast�pi� to zdanie innym, kt�re stanowi prawdziw� ewangeli� XX wieku: "biznes to biznes". Tak oto wszyscy zgodzili�my si�, �e "celem �ycia jest zdobycie jak najwi�cej pieni�dzy, �eby za te pieni�dze kupi� sobie wieczn� �mier�", jak napisze Bloy. Nie jest w stanie podwa�y� tego naszego dogmatu udowadnianie, �e pieni�dze daj� wszystko, tylko nie to, co wa�ne: zdrowie, mi�o��, wiar�, cnot�, rado��, pok�j, bo w ko�cu ponad wszystkie te warto�ci i tak przedk�adamy pieni�dze. Wydaje nam si� nawet, �e pieni�dze daj� wolno��, chocia� wiemy, �e aby je zdoby� wszyscy rezygnujemy z niezliczonych wolno�ci. Jeszcze trudniej poj�� nasz� obsesj� w�adzy. Jefferson twierdzi�, �e nigdy nie zdo�a poj��, jak istota rozumna mo�e uwa�a� si� za szcz�liw� z tego tylko powodu, �e mo�e rozkazywa� innym. A jednak faktem jest, �e wielkim marzeniem wszystkich ludzi jest "rz�dzi�, cho�by ma�� trz�dk�", jak m�wi� Cervantes. Wiemy, �e nic nie jest tak ja�owe jak w�adza - bo na d�u�sz� met� to idee, nie w�adza zmieniaj� obraz �wiata; wiemy, �e "w�adza korumpuje, a w�adza absolutna korumpuje w stopniu absolutnym", ale na t� korupcj� stawiamy; wiemy, �e w�adza daje si��, lecz odbiera wolno��, a stanowiska i honory w dalszym ci�gu budz� nasz zachwyt, nawet je�li jeste�my przekonani, �e "si�a i strach to dwa przemo�ne b�stwa, kt�re stawiaj� swe o�tarze na zbiela�ych czaszkach" jak m�wi Mika Waltari. W�adza, w�adza. S�dzimy, �e b�dziemy szcz�liwi w dniu, kiedy tych, kt�rzy nam podlegaj�, b�dzie wi�cej ni� tych, kt�rzy nami rz�dz�. I nawet nie zwracamy uwagi na przera�aj�c� moc transformacji, jak� ma w�adza: "Uwa�asz si� za libera�a i cz�owieka wyrozumia�ego - m�wi� Larra. - W dniu, w kt�rym dostaniesz do r�ki bat, b�dziesz ch�osta� tak, jak ciebie ch�ostano". Bo w�adza - ka�da w�adza - czyni cz�owieka niezrozumia�ym (st�d wielka samotno�� mo�nych) i niewyrozumia�ym: mo�ny "nie mo�e" zrozumie�, "nie mo�e" kocha�, nawet je�li b�dzie oszukiwa� sam siebie fa�szywym paternalizmem. Maurois mia� odwag� wyzna�: "Kiedy zacz��em �y� w obozie rz�dz�cych, d�ugo nie mog�em zrozumie� problem�w rz�dzonych". Poniewa� w naturze ka�dej w�adzy wpisana jest �lepota tego, kt�ry w�adz� t� posiada. Z do�u wida� �le. Z g�ry nie wida� nic: mg�a pychy zas�ania dolin� poddanych. A jednak pozostaje faktem, �e ca�a ludzko�� �yje walcz�c jak sfora ps�w o te trzy ko�ci. Ludzie zdolni s� unieszcz�liwia� si�, �eby je zdoby�, pewni, �e szcz�cie nadejdzie, gdy ju� je posi�d�. I tak niszcz� nawet swoje zdrowie, �eby zdoby� w�adz� i pieni�dze, kt�re p�niej - za p�no - b�d� wydawa�, aby utracone zdrowie odzyska�. Na zdobyciu tych trzech "d�br" opiera si� wielkie marzenie o tym, co nazywamy "prze�ywaniem �ycia w pe�ni". Prawdziwym �yciem �yj� ci, kt�rzy je maj�. Pozostali - jak nam si� wydaje - nie s� w pe�ni lud�mi. A poniewa� te trzy dogmaty sprowadzaj� si� do jednego - do egoizmu, poszukiwanie ich, to w istocie walka przeciwko innym. Bo nie s� to rzeczy, kt�rymi mo�na by si� by�o podzieli�: albo ja je mam albo maj� je inni. Trzeba im je wydrze�. W tej samej chwili �wiat staje si� d�ungl�. Gdyby�my byli ca�kiem szczerzy, przyznaliby�my, �e trafnie powiedzia� Bloy: "�y� pe�ni� �ycia to przyw�aszcza� sobie cudze �ycie. Wampiry by�yby co do tego zgodne", bo w rzeczywisto�ci "cz�owiek prze�ywa swoje �ycie, kiedy uda mu si� nabra� niewzruszonego przekonania, �e nie nale�y zwraca� uwagi na to, �e s� ludzie, kt�rzy cierpi�, zrozpaczone kobiety i umieraj�ce dzieci. Cz�owiek prze�ywa naprawd� swoje �ycie, kiedy robi wy��cznie to, co sprawia przyjemno�� jego zmys�om, nie zwracaj�c uwagi ani nawet nie chc�c uchodzi� za takiego, kt�ry wie, �e na �wiecie s� dusze i �e on sam posiada jak�� lich� dusz� nara�on� na niezwyk�e i straszne niespodzianki". Ale czy naprawd� istnieje jaka� dusza? Czy rzeczywi�cie mamy dusz�? Kto o tym pami�ta? Kto po�wi�ca swojej duszy i podtrzymuj�cym j� filarom cho�by dziesi�t� cz�� czasu, jaki prze�ywamy na ziemi? Naprawd� rozstrzygaj�ce wydaje mi si� pytanie, czy s� na ziemi inne warto�ci, dla kt�rych na pewno warto by�oby �y�? Inne warto�ci, dzi�ki kt�rym mogliby�my by� szcz�liwi? Inne filary, na kt�rych oparty nasz ludzki los wygl�da�by inaczej? Ta ksi��ka przyjmuje za podstawowe pozornie absurdalne za�o�enie: gdyby ludzie, gdyby przynajmniej wi�kszo�� ludzi budowa�a swoje �ycie na innych warto�ciach - mi�o�ci, solidarno�ci, pracy, zaufaniu, sprawiedliwo�ci, prostocie, to ten �wiat by�by inny. Da�oby si� w nim �y�. Powoli znikn�aby ta samotno��, kt�ra nas dusi. Weszliby�my na wsp�lny rynek szcz�liwo�ci. Straszne jest, gdy si� pomy�li, z jakim uporem wci�� opieramy si� na tych filarach, kt�re s� przyczyn� naszych nieszcz��. 4. Anna Magdalena Spo�r�d wszystkich istot ludzkich, kt�rym w �yciu zazdro�ci�em, najbardziej zazdro�ci�em Janowi Sebastianowi Bachowi. Wobec wielko�ci jego geniuszu czu�em si� jak karze�ek, wobec jego ducha emanuj�cego spokojem ciszy morskiej, m�j duch wydawa� mi si� chaotycznym labiryntem, wobec jego r�wnowagi mia�em wra�enie, �e sam jestem neurotykiem, kontempluj�c jego g��bi� wydawa�em si� sobie trywialny i frywolny. Ale dzi� musz� wyzna� co� jeszcze: o ile dotychczas zazdro�ci�em mu przede wszystkim ze wzgl�du na jego muzyk�, jego kolosalne dzie�o, dzi� s�dz�, �e zazdroszcz� mu jeszcze bardziej ze wzgl�du na jego �on�, bezmierny dar bycia kochanym przez kogo� takiego jak Anna Magdalena Bach. W�a�nie sko�czy�em czyta� jedn� z najpi�kniejszych ksi��ek, jakie istniej�, nie ze wzgl�du na walory literackie, ale ze wzgl�du na morze mi�o�ci, jakie zalewa ka�d� jej stronic�: Ma�� kronik� Anny Magdaleny Bach, ksi��k�, o kt�rej cz�sto s�ysza�em, ale kt�rej sam nie zna�em. Jest to niezwykle pro�ciutka ksi��ka. Prosta kobieta, nieszczeg�lnie wykszta�cona, opowiada jak ma�a dziewczynka, tonem pe�nym uwielbienia o m�czy�nie, kt�ry wype�ni� jej �ycie. Robi to po jego �mierci, kiedy wszyscy zacz�li o nim ju� zapomina�, kiedy sama �yje w n�dzy, bo jej m�� nie potrafi� oszcz�dza� i trzeba by�o sprzeda� te nieliczne pami�tki, jakie po nim pozosta�y. Kiedy zosta�a ju� tylko mi�o�� i niesko�czenie s�odkie tej mi�o�ci wspomnienie. Przyznam, �e nigdy nie s�dzi�em, i� mo�e istnie� na �wiecie mi�o�� tak czu�a, tak mocna, tak bezinteresowna, tak trwa�a, g��boka i prawdziwa. I wydaje mi si�, �e dopiero teraz zaczynam rozumie� muzyk�, kt�r� Jan Sebastian m�g� napisa�, otoczony tym oceanem mi�o�ci. S� takie strony w ksi��ce, gdzie nie wiadomo, czy "adoracja" z jak� Anna Magdalena m�wi o Janie Sebastianie bardziej wzrusza, czy raczej tr�ci �mieszno�ci�. Kilka poni�szych zda� powinno odda� ton ca�ej ksi��ki: - "Ilekro� go widzia�am, tylekro� serce zaczyna�o mi bi� tak mocno, �e g�os zamiera� mi w gardle". - "Raz tylko w �yciu by�am tak niem�dra, �eby s�dzi�, �e jest w b��dzie". - "W sercu moim zawsze �ywi�am uczucie, �e jest wi�kszy od wszystkich kr�l�w". - "Mari� Barbar� (m�wi o pierwszej �onie Bacha bez cienia zazdro�ci) spotka�o b�ogos�awie�stwo jego mi�o�ci. Chocia� czasem my�l�, u�miechaj�c si� do siebie, �e mnie kocha� bardziej ni� j�, a przynajmniej, �askawym zrz�dzeniem Opatrzno�ci, kocha� mnie d�u�ej". - "�y� z nim i widzie� go ka�dego dnia by�o szcz�ciem, na kt�re nigdy bym nie zas�u�y�a i na kt�re nie zas�u�y�am. Przez d�ugi czas �y�am jak otumaniona, jak we �nie, i czasem, kiedy Sebastian by� poza domem, ogarnia�o mnie przera�enie, �e mog� obudzi� si� z tego snu i �e zamiast �on� kapelmistrza Bacha zn�w b�d� pann� Ann� Magdalen� Wiilken". - "Pozwala� nam zagl�da� do swego serca, najpi�kniejszego, jakie bi�o na tym �wiecie". - "Nie chcia�abym nigdy przesta� by� biedn� opuszczon� star� kobiet�, jak� dzi� jestem, gdybym najpi�kniejsz� i czcigodn� staro�� mia�a kupi� za cen� nie bycia nigdy jego �on�". - "Nie mam ju� - pisze na ostatniej stronie ksi��ki - �adnego powodu, aby �y�: moje prawdziwe przeznaczenie dobieg�o ko�ca w dniu, gdy zgas�o �ycie Sebastiana, i codziennie prosz� w modlitwie Boga o t� �ask�, by mnie zabra� z tych ciemno�ci i po��czy� zn�w z tym, kt�ry od pierwszego momentu, kiedy go ujrza�am, sta� si� dla mnie wszystkim. Tylko doczesno�� dzieli mnie od niego". Cytowa� mo�na by bez ko�ca. A trzeba zaznaczy�, �e nie s� to pochlebstwa adresowane do osoby �yj�cej. Nie s� to te� panegiryki wyg�aszane nad grobem. To wyraz tego, co my�li si� i czuje, kiedy �mier� zaczyna by� coraz to bardziej odleg�a, kiedy jedyn� sched� jest do�wiadczenie ub�stwa i kiedy wszystko inne odchodzi w niepami��. Ale taka mi�o��, takie uwielbienie s� najlepsz� nagrod�, jak� cz�owiek mo�e zdoby� na tym �wiecie. Teraz jednak chc� powiedzie� co� wi�cej. Przeczyta�em te zdania paru zaprzyja�nionym paniom i wszystkie - jak gdyby si� zm�wi�y - powiedzia�y to samo: "No tak, w ten spos�b to ka�da by mog�a. Takiego m�czyzn� jak Bach na pewno �atwo by�o kocha� i podziwia�". I ta odpowied� zrodzi�a w mojej duszy mn�stwo pyta�. Niekt�re wydaj� mi si� szalenie istotne: - Czy Anna Magdalena kocha�a Jana Sebastiana dlatego, �e rozumia�a go i podziwia�a, czy przeciwnie, zrozumia�a go i podziwia�a dlatego, �e go kocha�a? - Czy Anna Magdalena kocha�a Jana Sebastiana dlatego, �e by� on cz�owiekiem nieprzeci�tnym, czy mo�e cz�owiek nieprzeci�tny dlatego, �e otoczony by� mi�o�ci�. To nie jest gra s��w. I s�dz�, �e warto by by�o spr�bowa� na te pytania odpowiedzie�. Na pierwsze z nich odpowiedzia�a sama Anna Magdalena, pisz�c w nag��wku pierwszego rozdzia�u, �e "zrozumia�a go w pe�ni, poniewa� go kocha�a" i wyja�niaj�c bez ogr�dek, �e "Sebastian by� cz�owiekiem, kt�rego bardzo trudno by�o pozna� nie kochaj�c". Mylimy si� s�dz�c z dzisiejszej perspektywy. W swoim czasie nikt - za wyj�tkiem Anny Magdaleny i nielicznych os�b - nie odkry�, �e Bach jest geniuszem, o czym dzisiaj wszyscy wiemy. Dla tych, kt�rzy oceniali go wedle swoich przyzwyczaje� i rozumu, by� jednym muzykiem wi�cej. I zapomnieli o nim, gdy tylko zmar�. Jedynie Anna Magdalena mia�a odwag� twierdzi�, po latach od jego �mierci, �e "chocia� ludzie dzi� o nim nie pami�taj�, nie zapomn� go na zawsze. Ludzko�� nie b�dzie mog�a d�ugo pomija� go milczeniem". Tylko ona zrozumia�a, �e kiedy �wiat my�li nie o nim, lecz raczej o dzie�ach jego syn�w, w przysz�o�ci wa�na b�dzie naprawd� muzyka Jana Sebastiana. Czy Anna Magdalena �udzi�a si�, za�lepiona mi�o�ci�, czy te� jej mi�o�� by�a prorocza i bardziej �wiat�a ni� umys�y jej wsp�czesnych? Chc� tu powiedzie� o czym�, o czym wiele razy my�la�em: �e serce jest nie tylko organem mi�o�ci, ale mo�e by� te� instrumentem poznania. �e pojmuje si� nie tylko rozumem. �e s� takie ludzkie dziedziny, gdzie "serce zna powody, kt�rych rozum nie pozna". Ile� to ma��e�stw nie rozumie si�, bo si� nie kocha! Ile� niezrozumia�ych spraw staje si� jasnych, kiedy na nie spojrze� na nowo z mi�o�ci�! Ale interesuje mnie jeszcze drugie pytanie: kwestia wzajemnego zap�adniania si� tych, kt�rzy si� kochaj�. Mi�o�� jest p�odna nie tylko w wymiarze fizycznym. Ci, kt�rzy si� kochaj�, wzajemnie si� regeneruj�, pomna�aj� i odradzaj�. Tak te� mi�o�� Anny Magdaleny pomno�y�a j� sam� i pomno�y�a Jana Sebastiana. Pomno�y�a j�. Za jego �ycia "jedno s�owo jego pochwa�y warte by�o wi�cej ni� wszelkie mowy tego �wiata". Po �mierci, "chocia� nie mam niczego, co by mi mog�o o nim przypomina�, niebiosa wiedz�, �e nie jest to potrzebne, bo wystarczy mi nieoceniona skarbnica wspomnie�, kt�r� przechowuj� w swoim sercu". Mi�o�� ta odm�adza�a ich oboje: "Kiedy spogl�da�am w lustro, widzia�am si� tak�, jak� by�am, gdy go pozna�am. Ale niezale�nie od tego, jakie z�udzenia mia�abym w tym wzgl�dzie, zawsze to lepiej, gdy starzeje si� twarz, ani�eli mi�o��. Poniewa� ogl�da�am twarz Sebastiana nieustannie, wszystkie zmiany, jakie na niej nast�pi�y od dnia, kiedy ujrza�am go po raz pierwszy w ko�ciele �wi�tej Katarzyny w Hamburgu, umkn�y mojej uwadze i musia�am specjalnie dokonywa� por�wnania, �eby przekona� si�, i� tak�e na jego kochanych rysach czas odcisn�� swoje pi�tno". Ale to nie wszystko. Warto zastanowi� si�, ile muzyki Bacha zawdzi�czamy mi�o�ci, jak� okaza�a mu Anna Magdalena. Czy Jan Sebastian skomponowa�by t� przestrze� harmonii i pogody ducha, gdyby zabrak�o jej u jego boku? Anna Magdalena by�a absolutnie �wiadoma - i to od dnia ich �lubu - �e "je�li w jakikolwiek spos�b czyni�a go nieszcz�liwym, szkodzi�a jego muzyce". Zastan�wmy si�, ilu geniuszy stracili�my, bo nie byli do�� kochani? Ile powsta�o cierpkich utwor�w muzycznych czy poetyckich dlatego, �e w czyim� domu wi�cej by�o nerw�w ni� mi�o�ci? To powinno da� nam do my�lenia. Nasz brak mi�o�ci nie tylko mo�e unieszcz�liwi� tych, kt�rzy s� wok� nas, mo�e te� spowodowa�, �e stan� si� ja�owi, albo ich kreatywno�� zostanie zm�cona. Mo�e to brak "mojej" mi�o�ci, "naszej" mi�o�ci sprawia, �e �yjemy w tak nieszcz�snym �wiecie? Droga Anno Magdaleno, dzi�kuj� za twoj� mi�o��, dzi�kuj� za muzyk� twojego m�a. Wiem, �e jest ona wsp�lnym dzie�em waszej mi�o�ci. 5. Zielone przestrzenie Obecnie, gdy tyle m�wi si� o ekologii - i uwa�am, �e to wspaniale - chcia�bym powiedzie� co� o "ekologii duchowej", o kt�rej, jak mi si� zdaje, nie m�wi si� za wiele. I �e jest ona wa�niejsza od ekologii materialnej. To dobrze, �e ludzie, zw�aszcza m�odzi, odkrywaj� na nowo warto�� Przyrody, �e martwi ich zanieczyszczenie �rodowiska, �e walcz� o zielone przestrzenie w tych dusznych miastach, jakie sami wybudowali�my. S�dz� jednak, �e nale�a�oby zwr�ci� uwag�, �e nasze dusze nara�one s� na podobne lub jeszcze powa�niejsze ataki. �wiat ska�ony jest tymczasem przez nerwy, napi�cia, krzyki, kt�re czyni� �ycie r�wnie niezno�nym co zatrute powietrze. Ludzie �yj� z�erani przez po�piech; nikt nie potrafi rozmawia� bez popadania w dyskusj�; strach i niepewno�� zatruwaj� nam �ycie; ludzie potrzebuj� tabletek, �eby zasn��; gazety, radio, telewizja, reklamy, codziennie za�miecaj� nam dusz� odpadkami i ekskrementami, tak jak za�miecane s� pla�e; niefrasobliwie wycina si� drzewa starych warto�ci nie bacz�c, �e to w�a�nie one zapobiegaj� osuwaniu si� ziemi; w duszach niewiele pozostaje zielonych przestrzeni pozwalaj�cych z�apa� oddech. A nale�a�oby wyt�umaczy� ludziom, �e dusza, podobnie jak wielkie miasta, potrzebuje p�uc park�w i ogrod�w, potrzebuje zielonych przestrzeni dla ducha. I uprzytomni� im, �e absolutnie nie mo�na dopu�ci� do tego, by handel gruntami duszy sko�czy� si� obr�ceniem jej w nieu�ytek nie nadaj�cy si� do zamieszkania. Dusza, zamieniona w sk�adzik starych grat�w, jest tak samo nieludzka jak mr�wkowce, w kt�rych ka�� nam �y�. Dlatego powinni�my odkrywa� i wytycza� zielone przestrzenie, kt�re nale�y pilnie uszanowa�. Pierwsza z nich - chocia� mo�e si� to wydawa� �mieszne - to sen. �ycie ludzkie, wraz z nast�puj�cymi po sobie na przemian porami snu i czuwania, jest bardzo dobrze skonstruowane. Ale kiedy si� je rozreguluje bezmy�lnym zarywaniem nocy, ucierpi na tym dzie�. ��eby si� dobrze obudzi� trzeba si� dobrze wyspa�" zwyk� mawia� Martin Abril. O wielu ludziach mo�na by powiedzie�, �e sp�dzaj� swoje dni pogr��eni w p�nie z tego prostego wzgl�du, �e si� nie wyspali. Kto tego do�wiadczy�, ten wie. Sam zbyt wiele lat prze�y�em w przekonaniu, �e kradn�c godziny snu zrobi� wi�cej. Teraz wiem, �e te godziny okupuje si� nast�pnego dnia zm�czeniem i nijako�ci�. Druga zielona przestrze� to konstruktywna rozrywka. Nie cierpi� pr�niactwa w takim samym stopniu, w jakim ceni� tw�rczy wypoczynek. I jestem przekonany, �e lepszy �wiat to nie ten, w kt�rym zdobywamy wi�cej godzin pracy, ale ten, w kt�rym przy mniejszej liczbie godzin pracy wszyscy b�d� mogli zyska� wi�cej godzin po�wi�canych z przyjemno�ci� i zaanga�owaniem na robienie tego, co lubi� i co daje jednocze�nie spe�nienie i wytchnienie. Jednym z wi�kszych b��d�w naszej cywilizacji jest to, �e nauczyli�my ludzi dw�ch rzeczy: pracowa� i trwoni� czas. A ca�y ogromny obszar mo�liwo�ci pomi�dzy jednym a drugim? A praca, kt�ra tak do ko�ca nie jest prac�, bo wykonywana jest dla przyjemno�ci? A wszystkie te rozrywki, kt�re nas ubogacaj�? Wsp�czesny cz�owiek zdaje si� nie umie� nic innego tylko pracowa� jak w�, nudzi� si� jak mops albo jak pch�a skaka� od jednego g�upstwa do drugiego. Dzielimy nasze �ycie pomi�dzy ci�k� prac� i pi�k� no�n� (albo bezmy�lne ogl�danie telewizji), bez �adnej alternatywy. Dlatego tak wielu ludzi przera�a my�l o emeryturze: poniewa� nie umiej� robi� nic ponad to, co zawsze robili. A jakie� bezkresne zielone przestrzenie pozostaj� dla duszy! My�l� tu o czerpaniu wytchnienia z obcowania ze sztuk�. Nie m�wi� o widowiskach, kt�re zazwyczaj s� jeszcze jedn� form� podniety. Mam na my�li wszystkie inne sposoby ubogacania duszy: przyjemno�� s�uchania muzyki powa�nej, kt�rej pozwala si� rosn�� w nas w ciszy; malowanie; cudowne uczucie, gdy mo�na usi��� na �wie�ym powietrzu, pod drzewem, �eby spokojnie czyta� wiersze i rozkoszowa� si� nimi do woli. Jak� ogromn� zielon� przestrze� stanowi lektura! M�wi� tu o czytaniu dla samej przyjemno�ci czytania. Nauka jest jak budowanie domu - to praca, a nie zielona przestrze�. Czytanie powie�ci z ciekawo�ci mo�e by� alternatyw� ogl�dania film�w w telewizji. M�wi� o takim czytaniu, kt�re "niczemu nie s�u�y", o tych ksi��kach, kt�re nie "pomagaj� odnosi� sukces�w" (jak g�osi�o kiedy� pewne g�upie has�o), kt�re s�u�� tylko (tylko!) ubogaceniu duszy. Trzecia - i by� mo�e najpi�kniejsza - zielona przestrze�, to przyja��. Na �adnym czasie tak si� nie zyskuje, jak na tym, kt�ry traci si� z prawdziwym przyjacielem! Niespieszne pogaw�dki, by� mo�e nad stygn�c� fili�ank� kawy, stare wspominki wywo�uj�ce �miech czy mo�e u�miech, spotkanie dusz - c� mo�e by� cenniejszego!- to najlepsze �rodki uspokajaj�ce. Tak, te odwiedziny, kt�re zawsze odk�adamy na p�niej, "kiedy b�dziemy mie� wi�cej czasu", by�yby najlepszym sposobem wykorzystania czasu, kt�ry mamy. Jaki� cudowny by�by �wiat, gdzie spotykaj�c si� z przyjaci�mi nikt nie spogl�da�by na zegarek! Jaki� cudowny by�by dzie�, w kt�rym kto� przyszed�by do nas w odwiedziny, nie w �adnej sprawie, tylko po to, �eby z nami poby�! M�wimy, �e czas to pieni�dz, ale nigdy nie m�wimy, jaki czas wart jest prawdziwych pieni�dzy, a jaki nie stanowi �adnej warto�ci. Prawdziw� warto�� ma na przyk�ad czas, jaki ojciec po�wi�ca na zabaw� z dzie�mi, na spokojn� rozmow� z kobiet�, kt�r� kocha, na podziwianie w milczeniu krajobrazu, na obcowanie z dzie�em sztuki. Papierow� warto�� ma czas, kt�ry sp�dzamy na zarabianiu pieni�dzy czy nudzenie si� przed telewizorem. Nie chc� bynajmniej zapomnie� o wspania�ej zielonej przestrzeni dla duszy jak� jest modlitwa. Czy pozwolicie, �e co� o tym powiem? By� mo�e nie wszyscy moi czytelnicy s� wierz�cy lub wierz� tylko po�owicznie, ale nawet ich o�miela�bym si� prosi� - a tym bardziej tych, kt�rzy wierz�! - aby sami do�wiadczyli, cho�by jeden jedyny raz, czym jest kontemplacja. "Ale� to bardzo trudne! To zaj�cie dla mistyk�w!" Zwr��cie jednak uwag�, �e nie zach�cam do �adnych akrobacji, prosz� tylko o to, �eby�cie znale�li par� minut dziennie na przerw� dla serca i umys�u, na spotkanie z Bogiem - je�li jeste�cie wierz�cy, lub z pozytywnymi si�ami duszy - je�li uwa�acie si� za niewierz�cych. Tam, w g��bi siebie, z dala od zgie�ku �wiata, porzucaj�c na chwil� troski i niepokoje, spr�bujcie znale�� w�asn� prawd�. Zastan�wcie si�, kim jeste�cie i co naprawd� kochacie. Pozw�lcie si� kocha�. Na przyk�ad we�cie do r�ki Ewangeli� - niezale�nie od tego, czy jeste�cie wierz�cy, czy nie - i przeczytajcie jedno zdanie, par� linijek, pozw�lcie przenikn�� im w g��b siebie, jak deszcz przenika w ziemi�. Powtarzajcie je tyle razy, �eby je zrozumie�, �eby ich posmakowa�. Pozosta�cie potem w ciszy, pozwalaj�c im dojrzewa�, ci�gnijcie z nich soki, jak gdyby�cie byli ro�lin�, kt�ra musi rosn��. I tak tylko przez par� minut, lecz codziennie. Kt�rego� dnia zobaczycie, jak cudownie zakwitniecie. Tak, moi drodzy, pozw�lcie mi to powt�rzy�: wasza dusza, tak samo jak �wiat, zas�uguje na to, �eby o ni� dba�. Jaki sens mia�oby troszczenie si� o powietrze, kt�rym oddychamy, je�li zapomnimy o tym, co daje si�� naszej duszy? 6. Lornetka Jana XXIII Anglika�ski pastor Douglas Walstall z�o�y� przy jakiej� okazji wizyt� papie�owi Janowi XXIII, maj�c nadziej�, �e odb�d� "g��bok�" ekumeniczn� rozmow�. Ale okaza�o si�, �e papie� mia� ochot� wy��cznie na "pogaw�dk�" i po paru minutach wyzna�, �e w Watykanie "troch� si� nudzi", zw�aszcza wieczorami. Dzie� przed po�udniem wype�nia�y audiencje, ale po po�udniu cz�sto nie bardzo wiedzia�, co robi�. "Tam, w Wenecji - zwierza� si� papie� - zawsze mia�em do za�atwienia do�� bie��cych spraw, czasami wychodzi�em na spacer. Tu kardyna�owie wi�kszo�� spraw, przynosz� mi gotowych ju� do podpisania, a je�li chodzi o spacery, to prawie mi na nie nie pozwalaj�. Albo musz� wychodzi� z ca�ym orszakiem, kt�ry ca�e miasto zawiesza w pr�ni. Wie pan, co w�wczas robi�? Bior� t� lornetk� - wskaza� na biurko - i ogl�dam z okna po kolei kopu�y rzymskich ko�cio��w. My�l� sobie, �e wok� ka�dego ko�cio�a �yj� ludzie szcz�liwi i ludzie, kt�rzy cierpi�, samotni staruszkowie i radosne m�ode pary. S� te� ludzie zgorzkniali albo sponiewierani. Wtedy zaczynam my�le� o nich i prosz� Boga, �eby pob�ogos�awi� ich szcz�cie lub pocieszy� ich w b�lu". Pastor Walstall wychodzi� z przekonaniem, �e oto otrzyma� najlepsz� z mo�liwych lekcj� ekumenizmu, poniewa� w�a�nie odkry�, czym jest �ycie po�wi�cone mi�o�ci. Kto� pomy�li mo�e, �e s�owa papie�a by�y tylko zwyk�� dykteryjk�, bo papie� - maj�c na g�owie ca�y Ko�ci� - ma niew�tpliwie tysi�c wa�niejszych rzeczy do zrobienia ni� ogl�danie ko�cielnych kopu� przez lornetk�. Ale sami powiedzcie, czy dla papie�a istnieje co� wa�niejszego ni� po�wi�canie si� mi�o�ci, my�leniu i modleniu si� za drogich nieznajomych? Bo kocha� znajomych jest stosunkowo do�� �atwo, nawet je�li nie s� zbyt dobrymi lud�mi. Widujemy ich, znamy, dzielili�my dole i niedole, mo�emy oczekiwa� w zamian ich mi�o�ci wtedy, kiedy b�dziemy jej potrzebowa�. Ale jak tu kocha� nieznajomych? Jak prze�ywa� �ycie jako nieustanne �wiczenie z mi�o�ci? Jak w najbanalniejszych sytuacjach odkrywa�, �e obok zawsze jest kto�, kto potrzebuje naszej mi�o�ci? Prawdziwa mi�o��, tak jak wiara, polega na tym, by kocha� to, czego nie widzimy, co nas bezpo�rednio i osobi�cie nie dotyka, mi�o�ci� skierowan� tylko w jedn� stron�. Potrzeba do tego wiele szlachetno�ci i bardzo niewiele egoizmu. Potrzeba te� troch� szale�stwa. Bo za bardzo jeste�my przyzwyczajeni podporz�dkowywa� nasze serce g�owie, a tu trzeba powoli odkrywa�, �e mi�o�� jest znacznie wi�ksza od rozumu, chocia�by z tego powodu, �e za �ycia nie udaje nam si� pozna� Boga, ale mo�emy Go kocha�. On tak w�a�nie nas kocha, bezgranicznie. Nie dlatego, �e na to zas�ugujemy, albo �e b�dziemy Mu za to wdzi�czni, ale dlatego, �e nas kocha. Bo - jak m�wi Ewangelia - je�li mi�ujemy tylko tych, kt�rzy nas mi�uj�, czym�e si� r�nimy od niewierz�cych? Niestety, nasza mi�o�� cz�sto jest pu�apk�, p�tl� zarzucan� po to, by zaskarbi� sobie czyj�� wdzi�czno��. Przyt�aczamy nieco tym d�ugiem wdzi�czno�ci tych, kt�rych kochamy. Dowodem na to jest gniew, jaki odczuwamy, gdy nasza mi�o�� nie spotyka si� z wdzi�czno�ci�. Potwierdza to fakt, �e ch�tniej pomagamy tym, kt�rzy my�l� lub wierz� tak jak my. S�dzimy, �e beneficjanci naszej mi�o�ci musz� sobie najpierw na ni� "zas�u�y�". Biedni byliby ludzie, gdyby B�g kocha� tylko tych, kt�rzy na to zas�uguj�! "Nie pytam o twoje przekonania ani wyznanie, tylko o to, co ci� boli" - mawia� Pasteur. Ub�stwo, potrzeba s� ju� wystarczaj�c� "zas�ug�", by zosta� obdarowanym mi�o�ci�. Dlatego prawdziwa mi�o�� to ta, kt�ra wyp�ywa z duszy bez wysi�ku, tak jak tchnienie z ust. To mi�o��, kt�ra jest po prostu "konieczna", bo bez niej nie mo�emy �y�. Cho�by dlatego, �e - jak m�wi� Camus -"wstydziliby�my si�, gdyby�my tylko my byli szcz�liwi". Nie chodzi o to, �e musimy kocha�, "aby" by� szcz�liwymi (by�aby to w�wczas pewna forma egoizmu), ale faktem jest, �e "trzeba tworzy� cudze szcz�cie, aby by� szcz�liwym", jak m�wi� Follereau, bo "szcz�cie, to jedyne, co zyskujemy na pewno, kiedy je komu� damy". Mo�na osi�gn�� tylko w�wczas, gdy - tak jak robi� to papie� Jan XXIII - zrobimy cztery rzeczy: - zostawimy na biurku "nasze" osobiste troski, nasze strasznie wa�ne papiery; - wychylimy si� przez okno duszy, poza nas samych; - si�gniemy po lornetk� mi�o�ci, kt�ra widzi dalej ni� kr�tkowzroczne oczy naszego egoizmu; - b�dziemy umieli dostrzec, �e wok� ka�dej "kopu�y", ka�dej rzeczy, s� ludzie cierpi�cy i szcz�liwi, i �e jedni i drudzy s� naszymi bra�mi. 7. Czynne wsp�czucie Tyle m�wi� w swoich artyku�ach o rado�ci, nadziei, o rado�ci �ycia, �e czasem obawiam si�, czy nie tworz� w duszy moich czytelnik�w jakich fa�szywych obraz�w. Czy nie widz� b�lu? Czy�bym nie dostrzega� krwi? Sk�ama�bym odmalowuj�c taki obraz �wiata, jakbym zapomina�, �e "niekt�rzy tak cierpi�, �e nie potrafi� uwierzy�, by ktokolwiek ich kocha�", jak m�wi kardyna� Hume. B�l to czarna zas�ona, kt�ra wielu ludziom uniemo�liwia dostrze�enie Boga. I nie mo�emy zak�ada� r�owych okular�w, kt�re nam przes�oni� widok tych �ez. Od razu wyja�ni�, �e nie chodzi mi o "w�asny b�l", lecz o b�l, jaki cierpi� inni. W�asny jest dostatecznie okrutny, by m�c zignorowa�, cho�by na jaki� czas, jego pal�cy dotyk. Natomiast cudzy b�l mo�emy ignorowa�, bra� w nawias, mo�emy zamkn�� si� w getcie w�asnego szcz�cia, jak gdyby poza naszymi rado�ciami nic wi�cej ju� nie istnia�o. Niekt�rzy ludzie s� szczeg�lnie wra�liwi na cudzy b�l. Pami�tam wiersz Rolanda Holsta, kt�ry zwierza� si�: "Czasami sen nie chce u mnie go�ci� noc�, kiedy my�l� o ludzkich cierpieniach". Albo s�owa Van der Meera: "Nie mog� nie dostrzega� cierpie� ludzko�ci. Wszelkich cierpie�, cielesnych i duchowych. Nie chc� zazna� spoczynku, podczas gdy ubodzy, �ebracy i w��cz�dzy, kt�rych dr�cz� g��d i ch��d, �pi� teraz po�r�d �achman�w w tunelach i na schodach metra, bo tam, w rozrzedzonym powietrzu podziemia jest ciep�o. Ta n�dza mnie dotyczy. Tam, w tamtych cia�ach, w tamtych sercach, Jezus w tajemniczy spos�b nadal prze�ywa swoj� m�k�". Czasami zastanawiam si�, czy B�g nie powinien ofiarowa� wszystkim ludziom pewnego daru, strasznego daru. Da� nam go tylko jeden jedyny raz w �yciu i tylko na pi�� minut: by kt�rej� nocy, na ca�ym �wiecie zapanowa�a wielka cisza i sta� si� cud, �eby�my mogli us�ysze� przez te pi�� minut ca�y p�acz, jaki w tym czasie wyp�akiwany jest na �wiecie; �eby�my mogli us�ysze� wszystkie j�ki we wszystkich szpitalach; wszystkie �kania wd�w i sierot; �eby�my do�wiadczyli boja�ni umieraj�cych i ich zl�knionego oddechu; �eby�my zaznali - tylko przez pi�� minut - samotno�ci i l�ku wszystkich bezrobotnych na �wiecie; �eby�my zaznali g�odu tysi�cy milion�w g�oduj�cych; przez pi�� minut, tylko przez pi�� minut. Kt� by�by w stanie to znie��? Kt� uni�s�by na swoich barkach wszystkie �zy wyp�akane na tym �wiecie, tej jednej nocy? Ze wszystkich zbrodni pope�nianych na �wiecie, najwi�ksz� jest oboj�tno��, brak solidarno�ci z tymi, kt�rych los ci�ko do�wiadcza. Bardziej cierpimy z powodu b�lu z�ba ni� z powodu wojny iracko-ira�skiej. Poruszaj� nas czasem katastrofy, kt�rych obrazy trafiaj� do naszych dom�w za po�rednictwem ma�ego ekranu, ale emocje te zostaj� natychmiast zag�uszone piosenk� z reklamy. Ci, k