13960
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 13960 |
Rozszerzenie: |
13960 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 13960 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 13960 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
13960 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Dean R. Koontz
Ostatnie Drzwi Przed Niebem
(One Door Away From Heaven)
Prze�o�y�a: Maciejka Mazan
Ksi��k� t� dedykuj� Irwynowi Applebaumowi,
kt�ry zach�ci� mnie, bym �kierowa� poci�g tam,
gdzie poci�gi zwykle nie kursuj��, i kt�ry zar�wno
jako wydawca, jak i cz�owiek sprawi�,
�e odzyska�em wiar� w rynek wydawniczy,
przemys� literacki, kaprys czy jakkolwiek
by to nazwa�.
Oraz:
Tracy Devine, mojej redaktorce, kt�ra nigdy
nie wpada w panik�, gdy d�ugo po przekroczeniu
terminu oznajmiam, �e chcia�bym napisa�
czterdziest� wersj� ksi��ki; kt�ra dysponuje okiem
redaktorskiego snajpera; kt�ra jest wcieleniem
wdzi�ku; dzi�ki kt�rej ka�da faza pracy
nad ksi��k� jest rozkosz� � i kt�ra uzna,
�e ta dedykacja jest zbyt rozwlek�a i nale�y
j� skr�ci�. Tym razem nie ma racji.
Poczucie humoru to chaos
emocjonalny, o kt�rym my�limy
w chwili spokoju.
James Thurber
�miech wstrz�sa wszech�wiatem,
wywraca go na drug� stron�,
wn�trzno�ciami na wierzch.
Octavio Paz
Dlaczego cz�owiek zabija?
Dla chleba. I nie tylko dla chleba
� cz�sto chodzi te� o nap�j.
Woody Allen
Na ko�cu wszystko jest gagiem.
Charlie Chaplin
Niepohamowany �miech wstrz�sa
niebiosami.
Homer, �Iliada�
I �mieszni bywaj� smutni.
Jerry Lewis
1
�wiat jest pe�en okaleczonych ludzi. Balsamy, plastry, cudowne leki i czas nie
zabli�ni�
krwawi�cych serc, zwichni�tych umys��w, rozdartych dusz.
Najnowsz� terapi�, jak� Micky Bellsong zaordynowa�a sama sobie, by�o s�o�ce,
a po�udniowa Kalifornia pod koniec sierpnia stanowi�a aptek� z doskonale
zaopatrzonym
magazynem.
By�o wtorkowe popo�udnie, a Micky wyci�gn�a si� na le�aku na podw�rku ciotki
Genevy,
maj�c na sobie tylko bikini i olejek do opalania. Nylonowe obicie mia�o odcie�
zgni�ej zieleni
i ledwie si� trzyma�o, a aluminiowe rusztowanie skrzypia�o przy ka�dym ruchu,
jakby le�ak by�
starszy od Micky, kt�ra liczy�a sobie dopiero dwadzie�cia osiem lat, ale czu�a
si� jak dinozaur.
Ciotka, kt�r� �ycie pozbawi�o wszystkiego z wyj�tkiem niezawodnego poczucia
humoru,
nazywa�a podw�rko �ogrodem�. W charakterze ogrodu wyst�powa� samotny krzak r�y.
Dzia�ka by�a szersza ni� d�u�sza, by przyczepa mieszkalna ciotki mog�a sta�
bokiem do
ulicy. Od frontu nie by�o trawnika ani drzew, tylko w�skie zadaszone patio. Na
ty�ach domu bieg�
w�ski pasek trawy, ale kuchenne drzwi do siatki ogrodzenia dzieli�y najwy�ej
cztery metry.
Trawa ros�a bujnie, bo Geneva podlewa�a j� regularnie wod� z hydrantu.
Natomiast krzak r�y reagowa� na czu�� piel�gnacj� w perwersyjny spos�b. Mimo i�
s�o�ca,
wody i nawozu mia� pod dostatkiem, mimo regularnego napowietrzania i okresowego
podawania
odmierzonych dawek pestycyd�w, pozosta� paskudny i �ysy, jakby pojono go jadem i
karmiono
czyst� siark� w szata�skich ogrodach piek�a.
Micky sma�y�a si� z zamkni�tymi oczami na s�o�cu ju� p� godziny, usi�uj�c
oczy�ci� g�ow�
z my�li, lecz przegrywa�a z natarczywymi wspomnieniami; wtem obok niej rozleg�
si� cienki
s�odki g�osik: � Masz tendencje samob�jcze?
Odwr�ci�a g�ow� i ujrza�a dziewi�cio � lub dziesi�cioletni� dziewczynk�, stoj�c�
za niskim,
chyl�cym si� ku ziemi ogrodzeniem pomi�dzy przyczep� ciotki a dzia�k� od
zachodniej strony.
O�lepiaj�cy blask s�o�ca zaciera� rysy dziecka.
� Rak sk�ry zabija � wyja�ni�a dziewczynka.
� Podobnie jak niedob�r witaminy D.
� Ma�o prawdopodobne.
� Ko�ci robi� si� od niego mi�kkie.
� Krzywica. Wiem. Ale witamina D znajduje si� w tu�czyku, jajkach i produktach
mlecznych. To lepsze ni� za du�o s�o�ca.
Micky zamkn�a oczy i wystawi�a twarz na �mierciono�ne promieniowanie.
� I tak nie zamierzam �y� wiecznie.
� Dlaczego?
� Mo�e jeszcze nie zauwa�y�a�, ale ka�dy kiedy� umrze.
� Mo�liwe, �e ja nie.
� Jak to si� robi?
� Wystarczy troch� pozaziemskiego DNA.
� Ach. Wi�c jeste� spokrewniona z kosmitami.
� Jeszcze nie. Najpierw musz� nawi�za� kontakt. Micky znowu otworzy�a oczy i
przyjrza�a
si� niedosz�ej kuzynce E.T.
Naogl�da�a� si� za du�o �Z Archiwum X�.
� Mam czas tylko do nast�pnych urodzin. Potem b�dzie ju� za p�no.
Dziewczynka przesz�a wzd�u� pochy�ego ogrodzenia do miejsca, w kt�rym siatka
k�ad�a si�
na ziemi.
� Wierzysz w �ycie po �mierci?
� Szczerze m�wi�c, nie wierz� nawet w �ycie przed �mierci�.
� Wiedzia�am, �e masz tendencje samob�jcze.
� Nie mam, tylko si� wym�drzam.
Nawet po przekroczeniu po�amanych s�upk�w p�otu dziewczynka porusza�a si�
niezdarnie.
� Wynajmujemy przyczep� obok. W�a�nie si� wprowadzili�my. Jestem Leilani.
Podesz�a bli�ej. Micky zauwa�y�a na jej lewej nodze skomplikowan� stalow�
klamr�, kt�ra
obejmowa�a cia�o od kostki do po�owy uda.
� To chyba hawajskie imi�? � Moja mama ma fio�a na punkcie Hawaj�w.
Leilani mia�a na sobie szorty khaki. Jej prawa noga by�a zdrowa, ale lewa, uj�ta
w stalowe,
wy�cie�ane szyny, wydawa�a si� zniekszta�cona:
� W�a�ciwie � doda�a Leilani � stara Sinsemilla... czyli moja matka... ma fio�a,
koniec
zdania.
� Sinsemilla? Czy to nie...
� Odmiana marihuany. Mo�e w zamierzch�ej przesz�o�ci nazywa�a si� Cindy Sue albo
Barbara, ale odk�d j� znam, ka�e na siebie m�wi� Sinsemilla. � Leilani usadowi�a
si�
w ohydnym pomara�czowo-niebieskim fotelu, r�wnie odra�aj�cym jak zgni�ozielony
le�ak
Micky. � Te graty s� koszmarne.
� Ciotka Geneva dosta�a je od kogo� za darmo.
� Powinni jej zap�aci�, �eby je zabra�a. No wi�c stara Sinsemilla wyl�dowa�a raz
w wariatkowie. Przepu�cili jej przez m�zg jakie� pi��dziesi�t albo sto tysi�cy
volt�w, ale nie
pomog�o.
� Nie powinna� tak zmy�la� o w�asnej matce. Leilani wzruszy�a ramionami.
� M�wi� prawd�. Nie zmy�li�abym czego� a� tak dziwnego. Tak naprawd� przepu�cili
przez
ni� pr�d par� razy. Ma�o brakowa�o, a by si� w tym rozsmakowa�a. Teraz by
wsadza�a palce
w gniazdko elektryczne dziesi�� razy dziennie. Sinsemilla ma sk�onno�� do
uzale�nie�, ale si�
stara.
Cho� niebo by�o rozpalone jak piec, a Micky l�ni�a olejkiem kokosowym i potem,
zapomnia�a o s�o�cu.
� Ile ty masz lat, ma�a?
� Dziewi��, ale jestem nad wiek rozwini�ta. Jak masz na imi�?
� Micky.
� To dobre dla ch�opca albo myszy, wi�c pewnie nazywasz si� Michelle. Babki w
twoim
wieku przewa�nie nazywaj� si� Michelle, Heather albo Courtney.
� W moim wieku?
� Bez urazy.
� Michelina.
Leilani zmarszczy�a nos.
� Bez kitu.
� Michelina Bellsong.
� Nic dziwnego, �e masz tendencje samob�jcze.
� Dlatego � Micky. � A ja jestem Klonk.
� Jeste� co?
� Leilani Klonk.
Micky przechyli�a g�ow� i unios�a sceptycznie brwi.
� Nie wierz� ci w ani jedno s�owo.
� Czasami nazwiska s� jak przeznaczenie. Na przyk�ad ty. �adne imi�, �adne
nazwisko, sama
jeste� pi�kna jak modelka... z wyj�tkiem tego potu i obrzmia�ej od alkoholu
twarzy.
� Dzi�ki. Chyba.
� Tymczasem ja mam �adne imi�, a po nim kiks, jak ten Klonk. W po�owie jestem
mniej
wi�cej �adna...
� Jeste� bardzo �adna � zapewni�a j� Micky.
I rzeczywi�cie. Z�ociste w�osy. B��kitne oczy. Wyrazisto�� jej rys�w wskazywa�a,
�e uroda
nie przeminie wraz z dzieci�stwem, lecz pozostanie na zawsze.
� Mo�e kiedy� kto� si� za mn� obejrzy � ust�pi�a Leilani � ale jednocze�nie, dla
r�wnowagi,
jestem mutantem.
� Nie jeste�.
Dziewczynka tupn�a lew� nog�; metalowa klamra szcz�kn�a cicho. Unios�a lew�
r�k�,
tak�e zdeformowan�: ma�y i serdeczny palec by�y po��czone grub� b�on� z
powykr�canym,
w�lastym �rodkowym palcem.
A� do tej pory Micky tego nie zauwa�y�a.
� Nikt nie jest doskona�y.
� To co innego ni� wielki nochal. Jestem albo mutantem, albo kalek�, a na kalek�
si� nie
zgadzam. Ludzie lituj� si� nad kalekami, ale mutant�w si� boj�.
� Wi�c chcesz; �eby si� ciebie bali?
� Strach wywo�uje szacunek.
� Na razie wskaz�wka mojego strachomierza nie podskoczy�a zbyt wysoko.
� Daj mi czas. Masz fantastyczne cia�o.
Zbita z tropu uwag�, kt�ra pad�a z ust dziecka, Micky pokry�a za�enowanie
skromno�ci�.
� No wiesz, z natury wygl�dam jak wielki budy�. Musz� bardzo �wiczy�, �eby
zachowa�
figur�.
� Akurat. Urodzi�a� si� idealna i masz metabolizm jak mechanizm statku
kosmicznego.
Mog�aby� zje�� s�onia i popi� beczk� piwa, a ty�ek by ci nie ur�s� nawet
odrobin�.
Micky nie potrafi�a sobie przypomnie�, kiedy ostatnio odj�o jej mow�, ale przy
tej
dziewczynce zwyczajnie oniemia�a.
� Sk�d wiesz? � Widz�. Nie biegasz, nie p�ywasz...
� �wicz�.
� Tak? Kiedy ostatnio?
� Wczoraj � sk�ama�a Micky.
� Akurat. A ja ta�czy�am walca przez ca�� noc. � Znowu tupn�a nog� z brz�kiem
klamry. �
Wspania�y metabolizm to nic strasznego. Nie tak jak lenistwo czy co� w tym
gu�cie.
� Dzi�kuj� za wyrozumia�o��.
� Cycki masz prawdziwe, prawda?
� Dziewczyno, niesamowity z ciebie numer.
� Dzi�ki. Na pewno prawdziwe. Nawet najlepsze implanty tak nie wygl�daj�. Je�eli
nie
b�dzie jakiego� prze�omu w technologii, bardzo bym chcia�a, �eby mi uros�y fajne
cycki. Faceci
b�d� na ciebie lecie� nawet wtedy, gdy jeste� mutantem, byleby� tylko mia�a
wielkie cyce.
Przynajmniej tak wynika z moich obserwacji. M�czy�ni bywaj� kochani, ale w
niekt�rych
sprawach s� �a�o�nie przewidywalni.
� Na pewno masz dziewi�� lat?
� Urodziny obchodz� dwudziestego �smego lutego. W tym roku wypad�y w �rod�
Popielcow�. Wierzysz w post i pokut�?
Micky westchn�a, roze�mia�a si� i rzuci�a:
� Mo�e zaoszcz�dzimy sobie czasu i od razu mi powiesz, w co wierz�?
� Prawdopodobnie w bardzo niewiele rzeczy � odpar�a Leilani bez namys�u. � Z
wyj�tkiem
dobrej zabawy i zabijania czasu.
Micky znowu odj�o mow� � nie z powodu trafnej obserwacji, lecz dlatego �e
prawda zosta�a
wyra�ona z tak brutaln� otwarto�ci�, ona sama d�ugo nie chcia�a nazwa� rzeczy po
imieniu.
� Nie ma nic z�ego w zabawie � doda�a Leilani. � Je�li chcesz wiedzie�, to
uwa�am, �e
jeste�my tu po to, by cieszy� si� �yciem. � Pokr�ci�a g�ow�. � Zadziwiaj�ce.
M�czy�ni musz� za
tob� wariowa�.
� Ju� nie � odpowiedzia�a Micky i zdziwi�a si�, �e w og�le przem�wi�a, nie
wspominaj�c
ju�, �e przem�wi�a tak szczerze.
Dziewczynka u�miechn�a si� jednym k�cikiem ust; w jej b��kitnych oczach
zab�ys�o
niek�amane rozbawienie.
� Czy teraz nie uwa�asz, �e jestem mutantem? � Co?
� Je�li uznasz mnie za kalek�, wsp�czucie nie pozwoli ci na nieuprzejmo��. Ale
je�li
zobaczysz we mnie dziwnego i potencjalnie niebezpiecznego mutanta, b�dziesz
mog�a
powiedzie�, �e to nie m�j interes i �ebym spada�a.
Z ka�d� chwil� wygl�dasz mi coraz bardziej na mutanta. Leilani klasn�a w r�ce z
rado�ci.
� Wiedzia�am, �e nie jeste� ca�kiem g�upia! � Wsta�a niezgrabnie z fotela. � Co
to jest?
� Krzak r�y.
� Ale tak naprawd�?
� Naprawd�. To krzak r�y.
� Nie ma kwiat�w.
� Ale mo�e mie�.
� Ani li�ci.
� Za to kolc�w jest du�o � zauwa�y�a Micky. Leilani si� skrzywi�a.
� Na pewno w nocy wyci�ga korzenie z ziemi i pe�znie na polowanie. Po�era
bezpa�skie
koty.
� Dobrze zamknij drzwi.
� Nie mamy kota. � Leilani zatrzepota�a rz�sami. � Aaaa! � U�miechn�a si�. � To
by�o
dobre.
Unios�a praw� d�o� z zakrzywionymi palcami, przejecha�a nimi w powietrzu i
sykn�a.
� Dlaczego powiedzia�a�, �e b�dzie za p�no?
� Kiedy? � spyta�a Leilani.
� Powiedzia�a�, �e masz czas do nast�pnych urodzin, a potem b�dzie za p�no.
� A, chodzi�o o kontakt z Obcymi.
I cho� nie by�a to �adna odpowied�, dziewczynka odwr�ci�a si� i poku�tyka�a
przez trawnik.
Micky wychyli�a si� ponad oparciem le�aka.
� Leilani!
� Strasznie du�o gadam. Nie zawsze z sensem. � Przy dziurze w siatce stan�a i
odwr�ci�a si�
do niej. � S�uchaj no, Michelino Bellsong. Czy spyta�am ci� o �ycie po �mierci?
� Tak. Zacz�am si� wym�drza�.
� A, ju� pami�tam.
� No wi�c?
� Jakie wi�c?
� Wierzysz w �ycie po �mierci? Dziewczynka spojrza�a na Micky z nag�� powag�.
� Lepiej, �ebym wierzy�a.
Przebrn�a przez przeszkod� w postaci zwalonych s�upk�w i oddali�a si�
zaniedbanym,
spieczonym przez s�o�ce trawnikiem; szcz�k klamry na jej nodze stopniowo cich�,
a� wreszcie
zla� si� z buczeniem owad�w uwijaj�cych si� gor�czkowo w ten upalny, suchy
dzie�.
Jeszcze przez jaki� czas Micky siedzia�a wyprostowana na le�aku, wpatruj�c si� w
drzwi, za
kt�rymi znikn�a dziewczynka.
Leilani stanowi�a �adne po��czenie wdzi�ku, inteligencji i bu�czuczno�ci,
maskuj�cej bolesn�
wra�liwo��. Ale kiedy Micky odtworzy�a w pami�ci ich spotkanie, u�miechaj�c si�
na jego
wspomnienie, ogarn�� j� delikatny ch��d. Jaka� niepokoj�ca, na wp� ujawniona
prawda �mign�a
niczym szybka ciemna rybka pod powierzchni� rozmowy i przemkn�a przez oczka
sieci.
Stoj�cy �ar p�nosierpiowego s�o�ca la� si� na Micky jak roztopiony asfalt.
W nieruchomym powietrzu rozszed� si� wilgotny zapach �wie�o skoszonej trawy,
upajaj�ca
esencja lata.
Z oddali dochodzi� monotonny pomruk samochod�w, nawet do�� przyjemny. Mo�na go
by�o
wzi�� za rytmiczny poszum morza.
Micky powinna si� poczu� senna, a przynajmniej rozleniwiona, ale jej my�li
p�dzi�y szybciej
ni� samochody na autostradzie, a cia�o zesztywnia�o od napi�cia, kt�re nie
chcia�o si� roztopi�
w �arze s�o�ca.
I cho� Leilani Klonk nie mia�a z tym chyba nic wsp�lnego, Micky przypomnia�a
sobie co�,
co ciocia Geneva powiedzia�a wczoraj przy kolacji...
� Zmiana nie przychodzi �atwo, Micky. Zmiana �ycia oznacza zmian� sposobu
my�lenia.
Zmiana sposobu my�lenia oznacza zmian� twoich wyobra�e� na temat �ycia. To
bardzo trudne,
kochanie. Kiedy sami si� wpakujemy w bied�, cz�sto w niej trwamy nawet wtedy,
gdy bardzo
chcemy si� zmieni�, bo ta bieda jest dla nas czym� znanym. Jest nam z ni�
wygodnie.
Ku swemu zaskoczeniu Micky, kt�ra siedzia�a przy sk�adanym stoliku naprzeciwko
Genevy,
zacz�a p�aka�. Bez g�o�nych szloch�w. Tak dyskretnie. Talerz z lasagne domowej
roboty
zamgli� si� jej przed oczami, a po policzkach pop�yn�y gor�ce �zy. Przez ca�y
czas trwania tej
cichej, s�onej nawa�nicy jad�a, nie chc�c przyj�� do wiadomo�ci tego, co si� z
ni� dzia�o. Nie
p�aka�a od czas�w dzieci�stwa. My�la�a, �e nie ma w niej �ez, �e jest zbyt
silna, by si� nad sob�
u�ala�, i zbyt twarda, �eby wzruszy� si� cudzym losem. Z ponur� determinacj�,
z�a na siebie za
t� s�abo��, jad�a lasagne, cho� gard�o mia�a tak �ci�ni�te, �e k�sy z trudem si�
przez nie
przesuwa�y.
Geneva, kt�ra zna�a stoickie usposobienie swojej siostrzenicy, nie zdziwi�a si�
na widok jej
�ez. Nie skomentowa�a ich, bo wiedzia�a, �e wszelkie s�owa pociechy nie b�d�
mile widziane.
Kiedy Micky zjad�a ostatni k�s i zn�w odzyska�a jasno�� widzenia, zdo�a�a si�
odezwa�:
� Mog� robi� wszystko, co zechc�. Mog� p�j�� wsz�dzie, gdzie zechc�, cho�by by�o
nie
wiadomo jak ci�ko.
Geneva zmieni�a temat, ale przedtem rzuci�a jeszcze jedn� my�l:
� A czasami � niezbyt cz�sto, ale raz na jaki� czas �ycie mo�e si� zmieni� na
lepsze w jednej
�askawej chwili, niemal jakby cudem. Mo�e si� wydarzy� co� tak donios�ego,
mo�esz spotka�
kogo� tak niezwyk�ego, mo�e na ciebie sp�yn�� takie objawienie, �e to ci� po
prostu odwr�ci
w innym kierunku, zmieni ci� na zawsze. Dziewczyno, odda�abym wszystko, co mam,
gdyby ci�
to spotka�o.
� Jeste� kochana, ciociu � powiedzia�a Micky, �eby powstrzyma� kolejny potok �ez
� ale ty
przecie� nic nie masz.
Geneva parskn�a �miechem i u�cisn�a czule d�o� Micky.
� Masz racj�, kochanie. Ale to i tak dwa razy wi�cej ni� to, co ty masz.
Dziwne, ale teraz, niespe�na dzie� p�niej, p�awi�c si� w pal�cym s�o�cu, nie
mog�a przesta�
my�le� o tej �askawej chwili przemiany, kt�rej �yczy�a jej Geneva. Nie wierzy�a
w cuda; ani w te
nadprzyrodzone, zak�adaj�ce udzia� anio�a str�a oraz promienistego palca
Bo�ego, ani w te
wynikaj�ce ze zwyk�ej statystyki, dzi�ki kt�rym mog�a na przyk�ad wygra� co� na
loterii.
A jednak czu�a dziwne, niepokoj�ce poruszenie wewn�trz siebie, tak jakby co� si�
obr�ci�o
w jej sercu i g�owie, w stron� nowego kierunku na kompasie.
� Zwyk�a niestrawno�� � mrukn�a szyderczo, bo wiedzia�a, �e nadal jest t� sam�
pokr�con�,
zagubion� kobiet�, kt�ra tydzie� temu pojawi�a si� u Genevy z dwoma walizkami
ubra�,
chevroletem camaro rocznik �81, chrypi�cym i rz꿹cym jak dychawiczny ko�, oraz
z przesz�o�ci� wlok�c� si� za ni� jak kula u nogi.
�ycie pozbawione celu nie daje si� nakierowa� na w�a�ciwe tory szybko i bez
wysi�ku. Mimo
zach�caj�cej przemowy Genevy o cudownym momencie przemiany Micky nie czu�a, �eby
co� j�
popchn�o w dobrym kierunku.
Jednak z przyczyn, kt�rych nie rozumia�a, wszystkie aspekty tego dnia �
niemi�osierne
s�o�ce, upa�, pomruk odleg�ej autostrady, zapach skoszonej trawy i olejku
kokosowego
zmieszanego z potem, trzy ��te motyle, jaskrawe jak kokardki, kt�re si� wi��e
na prezentach �
nagle wyda�y si� jej znacz�ce, tajemnicze i donios�e.
2
Przy s�abym i zamieraj�cym wietrze fale wiruj� nad bujn� dolin�. O tej cichej
godzinie,
w tym dziwnym miejscu m�g�by sobie bez trudu wyobrazi� potwory sun�ce nad
osrebrzonym
ksi�ycem morzem trawy, kt�re migocze tu� za drzewami.
Las, w kt�rym si� kuli, w nocy zmienia si� w zakazany teren � zreszt� mo�e jest
nim tak�e za
dnia. Strach towarzyszy mu ju� od godziny, a on idzie kr�tymi �cie�kami przez
nieznane
poszycie, pod spl�tanymi konarami, przez kt�re nocne niebo tylko czasami
przeziera.
Na tych drzewnych trasach nad jego g�ow� czaj� si� pewnie drapie�niki, skacz�
wdzi�cznie
z ga��zi na ga���, bezszelestne i bezwzgl�dne jak zimne gwiazdy, przy kt�rych
�wietle wychodz�
na �owy. A mo�e nagle spod jego st�p wyskoczy co� ohydnego, z�batego i g�odnego
i zaraz go
rozszarpie albo w og�le po�knie bez gryzienia.
Bujna wyobra�nia zawsze by�a dla niego ucieczk�. Teraz sta�a si� przekle�stwem.
Przed nim, za tym ostatnim rz�dem drzew, czeka dolina. Czeka. Zbyt o�wietlona
promieniami wielkiego ksi�yca. Zwodniczo spokojna.
By� mo�e to miejsce jego �mierci. By� mo�e nie dojdzie �ywy do nast�pnej k�py
drzew.
Kuca za g�azem o powierzchni wych�ostanej deszczem i wichrami i rozpaczliwie
my�li, �e
chcia�by by� teraz z mam�. Ale mama nigdy wi�cej do niego nie przyjdzie.
Zgin�a przed godzin�, zamordowana na jego oczach. Jasne, przenikliwe
wspomnienie tej
chwili mo�e go pozbawi� zdrowych zmys��w, je�li si� na nim skupi. �eby prze�y�,
musi
przynajmniej na chwil� zapomnie� o tej strasznej chwili, o tej okropnej stracie.
Skulony we wrogim mroku, s�yszy w�asne rozpaczliwe piski. Mama zawsze
powtarza�a, �e
jest dzielnym ch�opcem, ale �aden dzielny ch�opiec nie poddaje si� tak �atwo jak
on.
Stara si� odzyska� panowanie nad sob� � dla mamy, kt�ra w niego wierzy�a.
P�niej, je�li
prze�yje, b�dzie m�g� przez ca�e �ycie przetrawia� rozpacz, �al i samotno��.
Stopniowo odnajduje si�� � nie we wspomnieniu morderstwa, nie w ��dzy zemsty,
lecz
w pami�ci ojej mi�o�ci, uporze, stalowej woli. Wreszcie cichn� te paskudne
piski.
Cisza.
Czer� lasu.
Dolina czeka w �wietle ksi�yca.
Przez ga��zie s�czy si� z�owrogi szmer. Mo�e to tylko wiatr, kt�ry znalaz�
uchylone drzwi na
le�nym strychu.
W�a�ciwie bardziej od le�nych drapie�nik�w powinien si� ba� morderc�w matki. Nie
ma
w�tpliwo�ci, �e go �cigaj�. Powinni go z�apa� ju� dawno temu. Nie znaj� tego
terenu, podobnie
jak on.
A mo�e duch matki nad nim czuwa?
Nawet je�li jest przy nim niewidzialna, nie mo�e na ni� liczy�. Nie ma �adnego
opiekuna,
jest zdany tylko na siebie. Nie ma dla niego ratunku, je�li nie b�dzie
post�powa� m�drze
i odwa�nie.
Wchodzi w dolin�, ju� bez oci�gania, na spotkanie nieznanych, lecz na pewno
licznych
niebezpiecze�stw. Silna wo� trawy prawie zupe�nie maskuje zapach �yznej, mokrej
ziemi.
Teren opada �agodnym sk�onem ku zachodowi. Ziemia jest mi�kka, trawa ugina si�
pod jego
butami. Kiedy si� ogl�da, nawet przy md�ym blasku ksi�ycowej lampy widzi �lady,
jakie za
sob� zostawi�.
Nie ma wyboru, musi i�� przed siebie.
Gdyby kiedykolwiek przy�ni� mu si� jaki� sen, spr�bowa�by sobie wm�wi�, �e to
tak�e mu
si� �ni, �e ten krajobraz wydaje si� taki dziwny, poniewa� istnieje tylko w jego
wyobra�ni, �e
cho�by bieg� nie wiadomo jak szybko i d�ugo, nigdy nie dotrze do celu, ale
b�dzie bez ko�ca
przemierza� zmieniaj�ce si� doliny, zalane �wiat�em ksi�yca i k�uj�cy czarny
las. Prawd�
m�wi�c, nie ma poj�cia, dok�d idzie. Nie zna tego terenu. By� mo�e cywilizacja
jest w zasi�gu
r�ki, ale najprawdopodobniej brnie w coraz wi�ksz� dzicz.
K�tem oka ci�gle widzi jaki� ruch: otaczaj� go widmowi prze�ladowcy. Za ka�dym
razem,
gdy spogl�da bacznie w tym kierunku, dostrzega tylko dr��ce na wietrze wysokie
trawy. Ale te
zjawy nieustannie go przera�aj� i z ka�d� chwil� nabiera coraz wi�kszej
pewno�ci, �e nie dotrze
�ywy do nast�pnego zagajnika.
Na sam� my�l o tym, �e mog�oby mu si� uda�, nabrzmiewa w nim poczucie winy. Nie
ma
prawa �y�, kiedy inni zgin�li.
�mier� matki prze�laduje go bardziej ni� inne morderstwa, poniewa� widzia�, jak
pada�a.
S�ysza� krzyki innych, ale kiedy ich znalaz�, ju� nie �yli, a ich paruj�ce
szcz�tki wygl�da�y tak
ohydnie, �e nie potrafi� w nich rozpozna� istot, kt�re kocha�.
Wi�c znowu ze �wiat�a w mrok lasu. Dolin� ma ju� za sob�. Przed nim spl�tany
labirynt
krzew�w i je�yn.
Nadal �yje, co przeczy rachunkowi prawdopodobie�stwa.
Ale ma tylko dziesi�� lat, jest sam, bez rodziny i przyjaci�, bardzo si� boi i
nie wie, gdzie
jest.
3
Noah Farrel siedzia� w zaparkowanym chevrolecie i wtyka� nos w nie swoje sprawy,
kiedy
raptem przednia szyba rozsypa�a si� w drobny mak.
Jeszcze przed chwil� opycha� si� ciastkiem z kremem, by wy�cie�a� naczynia
krwiono�ne
now� warstw� cholesterolu, a� tu nagle okaza�o si�, �e przysmak jest obsypany
chrupkimi, lecz
niejadalnymi okruchami gumowato-k�uj�cego szk�a.
Noah upu�ci� ciastko; w tej samej chwili szyba od strony pasa�era p�k�a pod
ciosem �y�ki do
opon.
Noah wyprysn�� z samochodu, spojrza� ponad dachem i znalaz� si� oko w oko
z cz�owiekiem-bykiem o ogolonym �bie i z kolczykiem w nosie. Chevrolet sta� na
otwartym
terenie pomi�dzy pot�nymi drzewami i cho� go nie ocienia�y, najbli�sza lampa
znajdowa�a si�
jakie� dwadzie�cia metr�w dalej, wsz�dzie by�o ciemno jak diabli. Natomiast w
samochodzie
zapali�o si� �wiat�o, w kt�rego blasku ujawni�a si� twarz rozbijacza okien.
Cz�owiek-byk
wyszczerzy� z�by i mrugn��. Uwag� Noaha przyku� jaki� ruch z lewej strony. Par�
krok�w dalej
drugi ekspert od demonta�u zamachn�� si� m�otem na reflektor.
Napompowany sterydami d�entelmen by� odziany w r�owy dres, �ci�gany w pasie
sznurkiem, czarny podkoszulek oraz adidasy. Imponuj�cy wa� nadoczodo�owy z
pewno�ci�
wa�y� wi�cej od m�ota, kt�rym operowa�, a g�rn� warg� mia� niemal tak d�ug�, jak
kucyk
opadaj�cy na kark.
Kiedy ostatnie okruchy plastiku i szk�a ze zbitego reflektora zad�wi�cza�y o
chodnik, okaz
zdrowia i urody trzasn�� m�otem w dach samochodu.
Jednocze�nie facet z b�yszcz�c� g�ow� i kolczykiem w nosie wy�ama� okienko po
stronie
pasa�era przy u�yciu �y�ki do opon, by� mo�e dlatego, �e nie m�g� znie�� swojego
odbicia.
Ha�as by� og�uszaj�cy. Noah, dr�czony od paru dni migren�, niczego nie pragn��
bardziej ni�
ciszy i paru aspiryn.
� Przepraszam � zwr�ci� si� do dzier��cego m�ot Thora dla ubogich w chwili, gdy
m�ot
znowu uni�s� si� wysoko nad dachem samochodu. Si�gn�� do wn�trza samochodu i
wyj��
kluczyk ze stacyjki � na tym samym k�ku mia� klucz do domu. Kiedy dotrze do
domu � je�li mu
si� uda � nie chce si� przekona�, �e ci dwaj zorganizowali sobie w jego salonie
piwn� imprezk�
przy zawodach wrestlingu.
Na siedzeniu pasa�era le�a� cyfrowy aparat fotograficzny. Na zdj�ciach uwieczni�
niewiernego m�a wchodz�cego do domu kochanki, kt�ra wita go przy drzwiach.
Gdyby teraz
si�gn�� po niego, bez w�tpienia jego r�ka wygl�da�aby tak samo jak przednia
szyba.
Schowa� kluczyki do kieszeni i ruszy� mi�dzy skromnymi domkami o schludnych
trawniczkach i krzaczkach, a� do miejsca, gdzie osrebrzone ksi�ycem drzewa
sta�y bezszelestnie
w ciep�ym, nieruchomym powietrzu.
Za jego plecami rozlega� si� rytmiczny �omot m�ota i synkopowy rytm wystukiwany
przez
�y�k� do opon, tatuuj�c� b�otniki i klap� od baga�nika.
Tu, na skraju szacownej dzielnicy w Anaheim, w kolebce Disneylandu, nie ka�dego
dnia
rozgrywa�y si� sceny jak z �Mechanicznej pomara�czy�. Mieszka�cy, u�wiadomieni
dzi�ki
licznym doniesieniom w mediach, okazali si� bardziej ostro�ni ni� ciekawi. Nikt
nie odwa�y� si�
wyj��, by sprawdzi�, co jest przyczyn� tego ha�asu. W domach po drodze Noah
dostrzeg� bardzo
niewiele przestraszonych czy zdziwionych twarzy za oknami. �adna nie nale�a�a do
Myszki
Miki, Minnie, Donalda czy Goofiego.
Obejrza� si�; lincoln navigator w�a�nie ruszy� z miejsca. Bez w�tpienia
siedzieli w nim
wsp�lnicy dw�ch artyst�w, aktualnie zmieniaj�cych jego samoch�d w dzie�o sztuki
nowoczesnej.
Jakie� p�torej przecznicy dalej dotar� do du�ej ulicy z wieloma sklepami. O tej
porze �
dziewi�ta dwadzie�cia, wtorek wiecz�r � by�y przewa�nie zamkni�te.
�omoty trwa�y dalej, lecz odleg�o�� i kilka warstw li�ci wyt�umi�y w�ciek�y
ha�as. Noah
zatrzyma� si� na rogu, lincoln � p� przecznicy za nim. Kierowca czeka�, a� Noah
si� zdecyduje,
w kt�r� stron� p�j��.
Pod koszul� hawajsk�, na plecach, Noah trzyma� rewolwer. Nie s�dzi�, �eby mu si�
przyda�,
mimo to nie zamierza� z niego zrezygnowa�.
Skr�ci� w prawo; jakie� p�torej przecznicy dalej znalaz� knajp�. Mo�e aspiryny
tu nie daj�,
ale zimne piwo na pewno si� znajdzie. Nigdy nie by� zbyt zasadniczy w kwestii
wyboru terapii.
D�ugi bar znajdowa� si� na prawo od drzwi. Na �rodku pomieszczenia sta�o osiem
drewnianych sto��w ze �wiecami w lichtarzykach z bursztynowego szk�a. Zaledwie
po�owa
miejsc by�a zaj�ta. Niekt�rzy klienci i jedna klientka mieli na g�owach
kowbojskie kapelusze,
jakby kosmici ich porwali i rzucili w�a�nie tutaj.
Pomalowan� na kolor krwistej czerwieni betonow� pod�og� na pewno umyto co
najmniej
par� razy od Gwiazdki; spod woni st�ch�ego piwa przeziera�a s�aba nuta lizolu.
Je�li by�y tu
jakie� karaluchy, to na pewno nie a� tak du�e, �eby nie da�o si� ich uje�dzi�.
Wzd�u� �ciany po lewej stronie znajdowa�y si� stoliki poprzedzielane wysokimi
przepierzeniami, z siedzeniami wy�o�onymi czerwonym skajem. Sporo miejsc by�o
wolnych.
Noah zaj�� miejsce jak najdalej od drzwi.
Zam�wi� piwo u kelnerki, kt�ra najwyra�niej zaszy�a na sobie sp�owia�e, obcis�e
d�insy
i koszul� w czerwon� krat�. Je�li jej piersi nie by�y prawdziwe, to kraj pewnie
sta� na kraw�dzi
kryzysu silikonowego.
� Przynie�� szklank�? � spyta�a.
� Butelka pewnie b�dzie czystsza.
� Pewnie tak � zgodzi�a si� i wr�ci�a do baru. Z szafy graj�cej p�yn��
melancholijny lament
nad samotno�ci�. Noah wygrzeba� z portfela wizyt�wk� klubu samochodowego, odpi��
od pasa
telefon i zadzwoni� po ca�odobow� pomoc drogow�.
Kobieta, kt�ra odebra�a, mia�a g�os jak ciotka Lilly, siostra jego starego,
kt�rej nie widzia� od
pi�tnastu lat. Ten g�os nie obudzi� w nim szczeg�lnej czu�o�ci. Lilly strzeli�a
jego ojcu w g�ow�,
k�ad�c go trupem na miejscu. Zrani�a tak�e Noaha � raz w lewe rami�, raz w prawe
udo � kiedy
mia� szesna�cie lat, w ten spos�b skutecznie d�awi�c w nim wszelkie ciep�e
uczucia do niej.
� Opony prawdopodobnie p�k�y � wyja�ni� przez telefon � wi�c przy�lijcie lawet�.
Poda� jej adres, pod kt�rym mog� znale�� samoch�d, a tak�e nazw� salonu
samochodowego,
dok�d nale�y go odstawi�.
� Wystarczy jutro rano. Dzi� lepiej tam nikogo nie wysy�ajcie, dop�ki Beagle
Boys si� nie
zm�cz�.
� Kto?
� Je�li nie czytuje pani komiks�w ze Sknerusem McKwakiem, moja aluzja nic pani
nie
powie.
Kelnerka-kowbojka wr�ci�a akurat z piwem.
� Kiedy mia�am siedemna�cie lat odezwa�a si� � chcia�am dosta� rol�
charakterystyczn�
w Disneylandzie, ale mi odm�wili.
Noah roz��czy� si� i zmarszczy� brwi.
� Rol� charakterystyczn�?
� No tak, to jest wtedy, kiedy si� chodzi po parku w kostiumie, a ludzie si� z
tob�
fotografuj�. Chcia�am by� Myszk� Minnie albo przynajmniej �nie�k�, ale mia�am za
du�y biust.
� Minnie jest bardzo p�aska.
� No tak, bo to mysz.
� S�usznie.
� I powiedzieli mi, �e �nie�ka powinna wygl�da� dziewiczo. Nie wiem dlaczego.
� Mo�e dlatego, �e gdyby by�a taka seksowna jak ty, ludzie zacz�liby si�
zastanawia�, co tak
naprawd� wyrabia z tymi siedmioma krasnoludkami. A to by si� nie podoba�o
Disneyowi.
Rozpromieni�a si�.
� Hej, chyba masz racj�. � Potem westchn�a. � Ale bardzo, bardzo chcia�am by�
Minnie. �
Trudno si� rozsta� z marzeniami.
� Oj, trudno.
� By�aby z ciebie pi�kna Minnie.
� Naprawd�? U�miechn�� si�.
� Miki mia�by fart.
� Jeste� s�odki.
� Ciotka Lilly tak nie uwa�a. Strzeli�a do mnie.
� Ach, no wiesz, nie bra�abym tego do siebie. W tych czasach ka�dy ma walni�t�
rodzin�.
Odesz�a do innych go�ci.
Z szafy graj�cej rozleg� si� �a�osny �piew Gartha Brooksa. Ronda wszystkich
stetson�w
pochyli�y si� jakby w �a�obnym salucie. P�niej pa�eczk� przej�y Dixie Chicks i
kapelusze
zako�ysa�y si� weso�o.
Noah wypi� po�ow� piwa prosto z butelki. Zza przepierzenia wy�oni� si� m�ody
byczek,
wysmarowany brylantyn� i sk�pany w wodzie kolo�skiej. Mia� na sobie czarne
d�insy
i podkoszulek z napisem �Odpowiedzi� jest mi�o��. Usiad� naprzeciwko niego.
� Marzysz o �mierci?
� A co, chcesz zi�ci� moje marzenie?
� Nie ja. Jestem pacyfist�. � Wok� prawego przedramienia pacyfisty wi� si�
precyzyjnie
wytatuowany grzechotnik o oczach p�on�cych nienawi�ci�, si�gaj�cy k�ami wierzchu
jego d�oni.
� Ale powiniene� sobie zdawa� spraw�, �e �ledzenie kogo� tak wp�ywowego jak
kongresman
Sharmer to wyj�tkowa g�upota.
� Nie przysz�o mi do g�owy, �e kongresman m�g�by zatrudni� bandyt�w.
� A kogo?
� Chyba nie jestem ju� w Kansas.
� Wiesz, Dorotko, tutaj strzelamy dla sportu do takich piesk�w jak Toto. I
tratujemy takie
dziewczynki jak ty, je�li nam stan� na drodze.
� Ojcowie Za�o�yciele tego kraju byliby bardzo dumni. Oczy obcego, do tej pory
puste jak
serce socjopaty, wype�ni�y si� podejrzliwo�ci�.
� Co, jeste� politycznym �wirem czy jak? My�la�em, �e tylko biednym detektywem,
kt�ry
zarabia, podgl�daj�c innych w ��ku.
� Musz� zarobi�. Ile kosztowa� tw�j lincoln? � Nie sta� ci�.
� Mam dobry kredyt.
Pacyfista roze�mia� si� ze zrozumieniem. Podesz�a kelnerka, kt�r� odprawi�
gestem. Wyj��
ma�y woreczek i rzuci� go na st�.
Noah pocieszy� si� �ykiem piwa.
Pacyfista podj�� przemow�, zaciskaj�c i rozprostowuj�c palce prawej r�ki, jakby
zesztywnia�y mu stawy po wielogodzinnym nokautowaniu dzieci i zakonnic.
� Kongresman jest cz�owiekiem rozs�dnym. Przyjmuj�c zlecenie od jego �ony,
sta�e� si�
jego wrogiem. Ale on jest tak dobry, �e chce si� z tob� zaprzyja�ni�.
� Prawdziwy chrze�cijanin.
� Co, przezywasz si�? � Za ka�dym razem, gdy cz�owiek kongresmana zaciska�
pi��, k�y
grzechotnika rozci�ga�y si� w w�owym u�miechu. Przynajmniej zapoznaj si� z jego
ofert�.
Woreczek by� z�o�ony i zapiecz�towany. Noah rozerwa� ta�m�, otworzy� woreczek
i wyci�gn�� do po�owy plik studolarowych banknot�w.
� Tu jest co najmniej trzy razy wi�cej ni� kosztuje tw�j gruchot. Plus cena
aparatu, kt�ry
zosta� na przednim siedzeniu.
� Ale lincolna za to nie kupi� � zauwa�y� Noah.
� To nie s� negocjacje, Sherlocku. Wi�c?
� Wi�c odczekasz par� dni, a potem powiesz �onie kongresmana, �e jej m��
wyci�ga�
ma�ego tylko wtedy, gdy chcia�o mu si� siusiu.
A kiedy dyma� sw�j kraj?
� Przyjaciele tak nie m�wi�.
� Zawsze mia�em problemy interpersonalne... ale chc� spr�bowa�.
� Mi�o mi to s�ysze�. Szczerze m�wi�c, martwi�em si� o ciebie. Na filmach
prywatni
detektywi s� zawsze tacy lojalni, �e pr�dzej dadz� sobie wybi� z�by, ni� zdradz�
klienta.
Nie ogl�dam film�w. Pacyfista wskaza� palcem woreczek z pieni�dzmi.
� Wiesz, co to jest?
� Zap�ata.
� Chodzi mi o woreczek. To taki na wypadek choroby lokomocyjnej. � Jego u�miech
zblad�.
� Co, nie widzia�e�? � Ma�o podr�uj�.
� Kongresman ma sympatyczne poczucie humoru.
� Ma histeri�. � Noah wcisn�� woreczek do kieszeni.
� Chce powiedzie�, �e pieni�dze to dla niego rzygowiny.
� Filozof z niego.
� Wiesz, co kongresman ma lepszego od pieni�dzy? Na pewno nie dowcip.
W�adz�. Je�li masz w�adz�, mo�esz rzuci� na kolana nawet najwi�kszych bogaczy.
Kto to powiedzia�? Thomas Jefferson? Abe Lincoln? Nosiciel grzechotnika
przechyli� g�ow�
i pogrozi� Noahowi palcem.
� Masz problem z gniewem, no nie?
� Zdecydowanie. Ci�g�y niedob�r.
� Powiniene� wst�pi� do Kr�gu Przyjaci�.
� To kwakrzy?
� Nie, organizacja, kt�r� za�o�y� kongresman. Dzi�ki niej wyrobi� sobie nazwisko
� jeszcze
zanim zaj�� si� polityk�. Pomaga� trudnej m�odzie�y. Pokazywa� m�odym ludziom
now� drog�.
Mam trzydzie�ci trzy lata.
Teraz w Kr�gu s� wszystkie grupy wiekowe. To naprawd� dzia�a! Dowiesz si�, �e w
�yciu
jest milion pyta�, ale tylko jedna odpowied�...
� Kt�r� obnosisz � odgad� Noah, wskazuj�c pier� pacyfisty.
� Kochaj siebie, kochaj braci i siostry, kochaj przyrod�. Dlaczego to si� zawsze
zaczyna od
�kochaj siebie�?
� Tak trzeba. Nie mo�esz pokocha� innych, je�li nie kochasz siebie. Wst�pi�em do
Kr�gu
jako szesnastolatek, siedem lat temu. Ale� by�em pokr�cony. Sprzedawa�em dr�gi,
bra�em,
niszczy�em dla samego dreszczyku podniecenia, zadawa�em si� z gangiem
strace�c�w. Ale
znalaz�em drog�.
� To zadajesz si� z gangiem, kt�ry ma przysz�o��. Wytatuowany w�� u�miechn�� si�
na �apie
wielkiej jak bochen chleba. W�a�ciciel w�a parskn�� �miechem.
� Farrel, lubi� ci�.
� Trudno mnie nie lubi�.
Mo�e nie pochwalasz metod kongresmana, ale on ma wizj�, dzi�ki kt�rej nasz kraj
si�
zjednoczy. Cel u�wi�ca �rodki, tak? Widzisz? Znowu ten gniew. Noah dopi� piwo.
� Do tej pory go�cie tacy jak ty i kongresman lubili si� ukrywa� za Jezusem.
Teraz
przerzucili si� na psychologi�.
� Programy bazuj�ce na Jezusie nie s� a� tak op�acalne, �eby udawa� pobo�no��. �
Pacyfista
wsta�. � Chyba nie zrobisz nic g�upiego? Wystawisz jego �on�?
Noah wzruszy� ramionami.
� I tak jej nie lubi�.
� Wyschni�ta suka, no nie?
� Sucha jak krakers.
� Ale na pewno dodaje facetowi klasy i szacunku. P�jdziesz i zrobisz, co trzeba,
dobra?
Noah uni�s� brwi.
� Co? Chcesz... chcesz, �ebym zani�s� te pieni�dze na policj� i wni�s�
oskar�enie przeciwko
kongresmanowi?
Tym razem pacyfista si� nie u�miechn��.
� �le si� wyrazi�em. Nale�a�o powiedzie�: zrobisz to, co masz zrobi�.
� Chcia�em u�ci�li� � wyja�ni� Noah.
� �eby� nie u�ci�la� w trumnie.
Dostawca woreczka � minus woreczek � pomaszerowa� do drzwi, demonstruj�c w�a
wszystkim obecnym.
Kowboje przy barze i sto�ach odwracali si� i zaganiali go spojrzeniami do drzwi.
Gdyby byli
prawdziwymi uje�d�aczami mustang�w, a nie specjalistami od komputer�w i agentami
handlu
nieruchomo�ci, kt�ry� z nich m�g�by mu skopa� ty�ek dla samej zasady.
Pacyfista znikn�� za drzwiami, a Noah zam�wi� drugie piwo u niedosz�ej Minnie.
Wr�ci�a z wilgotn� butelka dos equis.
� To by� jaki� z�odziej czy co?
� Czy co.
� A ty jeste� glin�.
� By�em. To a� tak wida�?
� Aha. Masz koszul� hawajsk�. Gliniarze w cywilu lubi� koszule hawajskie, bo
mo�na ukry�
pod nimi gnata.
� Ja nic nie ukrywam � sk�ama� � z wyj�tkiem po��k�ego podkoszulka, kt�ry
powinienem
wyrzuci� jakie� pi�� lat temu.
� M�j ojciec lubi� koszule hawajskie.
� By� policjantem?
� A potem go zabili. � Przykro mi to s�ysze�.
� Mam na imi� Francene. To z piosenki ZZ Top.
� Dlaczego tylu gliniarzy lubi ZZ Top?
� Mo�e dlatego, �e to odtrutka na g�upich The Eagles. U�miechn�� si�.
� I tu masz racj�, Francene.
� Ko�cz� o jedenastej.
� To du�a pokusa � przyzna�. � Ale jestem zaj�ty. Spojrza�a na jego r�ce, nie
dostrzeg�a
obr�czki.
� Zaj�ty czym?
� To trudne pytanie.
� Mo�e nie a� tak, je�li si� nie ok�amujesz.
Do tej pory by� tak zaj�ty cia�em i urod� Francene, �e dopiero teraz dostrzeg�
dobro� w jej
oczach.
� Mo�e to u�alanie si� nad sob�?
� Nie � zaprzeczy�a, jakby dobrze go zna�a. � Bardziej gniew.
� Jak si� nazywa ta knajpa, �Gorza�ka i przewodnictwo duchowe�?
� Kiedy wci�� s�ucha przez ca�y dzie� country, zaczynasz uwa�a� wszystkich za
trzyminutow� histori�.
� Cholera � powiedzia� z przej�ciem. � By�aby z ciebie �mieszna Minnie.
� Polubi�by� mojego tat�. Jeste� tak samo dumny jak on. On to nazywa� honorem.
Ale dzi�
honor to obciach i dlatego jeste� taki z�y.
Spojrza� na ni�. Szuka� odpowiedzi, ale nie znalaz�. Opr�cz dobroci ujrza� w jej
oczach
melancholi�, kt�rej widoku nigdy nie m�g� znie��.
� Tamten facet wzywa kelnerk�. Ci�gle patrzy�a mu w oczy.
� Wi�c je�li si� kiedy� rozwiedziesz, wiesz, gdzie pracuj�. Odesz�a. Odprowadzi�
j�
wzrokiem. Potem, pomi�dzy jednym d�ugim �ykiem a drugim, przyjrza� si� swojemu
piwu, jakby
m�g� w nim znale�� jaki� sens.
Wreszcie, gdy do ogl�dania zosta�a mu ju� tylko pusta butelka, zostawi� Francene
napiwek
dwukrotnie wy�szy ni� rachunek za dwa piwa.
Na dworze ciemne niebo brudzi�o miasto ��taw� �un�. Wy�ej wisia� wynios�y,
nieskazitelny
ksi�yc. W g��bokiej czerni ponad jego sierpem migota�o par� czystych gwiazd,
bardzo
odleg�ych od Ziemi. Noah poszed� w kierunku wschodnim, czujnie wypatruj�c, czy
kto� go nie
�ledzi. Nikt za nim nie szed�, nawet w du�ej odleg�o�ci.
Najwyra�niej kohorta kongresmana przesta�a si� nim interesowa�. Jego oczywiste
tch�rzostwo i gotowo��, z jak� zdradzi� klientk�, by�y dostatecznym dowodem, �e
wed�ug
najnowszych kryteri�w jest dobrym obywatelem.
Odpi�� kom�rk� od pasa, zadzwoni� do Bobby�ego Zoona i poprosi� o podwiezienie
do
domu.
P� kilometra dalej znalaz� ca�odobowy sklep, przy kt�rym um�wi� si� z Bobbym.
Jego
honda sta�a obok pojemnika Armii Zbawienia na stare ubrania.
Noah usiad� na fotelu obok Bobby�ego � chudego dwudziestolatka z rzadk� br�dk� i
nieco
nieobecnym spojrzeniem do�wiadczonego u�ytkownika ecstasy � kt�ry siedzia� za
kierownic�
i d�uba� w nosie.
Noah si� skrzywi�.
� Jeste� obrzydliwy.
� Co? � zdumia� si� szczerze Bobby, cho� jego palec wskazuj�cy nadal tkwi� w
prawej
dziurce.
� Przynajmniej ci� nie przy�apa�em, jak si� ze sob� brzydko zabawiasz. Zbierajmy
si�.
� Ale by�o czadowo � powiedzia� Bobby, uruchamiaj�c silnik. � Czad jak cholera.
� Czadowo? Idioto, lubi�em ten samoch�d.
� Tego chevroleta? Przecie� to gruchot.
� Ale m�j!
� Ale, kurcz�, to by�o znacznie barwniejsze, ni� si� spodziewa�em. Dostali�my
wi�cej, ni�
chcieli�my.
� Aha � mrukn�� Noah bez entuzjazmu.
Bobby skierowa� samoch�d w stron� wyjazdu z parkingu.
� Kongresman to suchar. � Co?
� Tost opieczony z dw�ch stron.
� Sk�d ty bierzesz te g�upoty?
� Jakie g�upoty?
� O tym sucharze.
� Zawsze my�l� o scenariuszu. W szkole filmowej ucz�, �e wszystko jest dobrym
materia�em. A to ju� na pewno.
� Piek�o uwiecznione jako bohater w filmie Bobby�ego Zoona. 29 OSTATNIE DRZWI
PRZED NIEBEM
Bobby odpowiedzia� z ca�� powag�, na jak� sta� tylko podrostk�w z rzadk� br�dk�
i prze�wiadczeniem, �e �ycie jest filmem.
� Nie jeste� bohaterem. To moja rola. Ty robisz za Sandr� Bullock.
4
Ch�opiec, kt�ry nie ma ju� mamy, biegnie co si� w nogach przez g�sty las na
tereny po�o�one
ni�ej, z wy�yn uca�owanych przez noc w dusz�ce si� w mroku doliny, spomi�dzy
drzew na
szerokie pole. P�dzi wzd�u� bruzd ku ogrodzeniu.
Dziwi si�, �e jeszcze �yje. Nie o�miela si� uwierzy�, �e zgubi� tych, kt�rzy go
�cigaj�. S� za
nim, szukaj� go, przebiegli i niezmordowani.
P�ot, stary i wymagaj�cy remontu, szcz�ka g�o�no, gdy ch�opiec si� po nim
wspina. Po
zeskoczeniu na ziemi� zastyga, przykucni�ty, a� si� upewnia, �e nikogo nie
zaalarmowa�.
Rozproszone do niedawna chmury, we�niste jak baranki, zbi�y si� w stadko wok�
ksi�yca �
pasterza.
W g�stszym mroku majaczy s�abo kilka tajemniczych kszta�t�w. Stodo�a, stajnia,
budynki
gospodarcze. Ch�opiec pospiesznie przemyka mi�dzy nimi.
Krowy mucz�, konie parskaj� cicho, ale to nie reakcja na jego wtargni�cie. Te
d�wi�ki s�
r�wnie naturalnym elementem nocy, jak mocny zapach zwierz�t i nie ca�kiem
nieprzyjemna wo�
nawozu.
Za podw�rkiem z ubitej ziemi znajduje si� �wie�o skoszony trawnik. Betonowy
basenik dla
ptak�w. Grz�dki r�. Porzucony rower, le��cy na ziemi. Pergola poro�ni�ta
winoro�l�, os�oni�ta
li��mi, obwieszona owocami.
Przez tunel pergoli, przez traw�, do domu. Na kuchennym ganku ceglane schodki
prowadz�
na podest ze starych drewnianych desek. Skrzypi� pod jego stopami. Drzwi
otwieraj� si� przed
nim.
Ch�opiec staje niepewnie w progu; powstrzymuje go my�l o ryzyku i przest�pstwie,
kt�re
zamierza pope�ni�. Matka wpoi�a mu mocne zasady moralne, ale je�li ma prze�y� t�
noc, musi
kra��.
Ponadto nie chcia�by nara�a� tych ludzi � kimkolwiek s� na niebezpiecze�stwo.
Je�li
mordercy dopadn� go w�a�nie tutaj, nie oszcz�dz� nikogo. Nie b�d� mieli lito�ci
i nie odwa�� si�
zostawi� �wiadk�w.
A jednak je�li nie znajdzie tu pomocy, b�dzie musia� odwiedzi� nast�pny dom albo
jeszcze
kolejny. Jest zm�czony, boi si�, ci�gle nie wie, gdzie jest, i musi wymy�li�
jaki� plan. Musi
przesta� biec, cho�by na kr�tko, �eby si� zastanowi�.
W kuchni, bezszelestnie zamkn�wszy za sob� drzwi, wstrzymuje oddech i
nas�uchuje.
W domu panuje cisza. Najwyra�niej jego kroki nikogo nie obudzi�y.
Kredens za kredensem, szuflada za szuflad�, szuka wytrwale, a� znajduje �wieczk�
i zapa�ki.
Zastanawia si�, ale z nich rezygnuje. Wreszcie � latarka.
U st�p schod�w parali�uje go przera�enie. Mo�e mordercy ju� tu s�. Na g�rze.
Czekaj�
w ciemno�ciach, �eby ich znalaz�. Niespodzianka!
G�upota. Oni si� nie bawi�. S� okrutni i skuteczni. Gdyby tu byli, ju� by nie
�y�.
Czuje si� ma�y, s�aby, samotny i skazany na �mier�. Czuje si� te� jak idiota, bo
ci�gle si�
waha, cho� rozs�dek podpowiada mu, �e nie ma si� czego ba�. Najwy�ej z�api� go
ludzie, kt�rzy
tu mieszkaj�.
Wreszcie rusza na pi�tro. Schody cicho protestuj�. Trzyma si� blisko �ciany,
gdzie deski s�
mniej ha�a�liwe.
U szczytu schod�w ci�gnie si� kr�tki korytarz. Czworo drzwi.
Za pierwszymi jest �azienka. Drugie prowadz� do sypialni. Ch�opiec zakrywa
latark�, by
rozproszy� �wiat�o, i wchodzi.
W ��ku �pi m�czyzna i kobieta. Chrapi� na zmian�: on jak ob�j, ona jak flet.
Na komodzie, na ma�ej ozdobnej tacce: drobne monety i portfel m�czyzny. W
portfelu jeden
banknot dziesi�cio-, dwa pi�cio-, cztery jednodolarowe.
Ci ludzie nie s� bogaci. Ch�opiec ma wyrzuty sumienia, �e zabiera im pieni�dze.
Pewnego
dnia, je�li do�yje, wr�ci do tego domu i odda d�ug.
Chce zabra� te� monety, ale ich nie dotyka. W tym poruszeniu na pewno by je
rozsypa� lub
nimi brz�kn��, budz�c farmera i jego �on�.
M�czyzna mamrocze co� przez sen, przewraca si� na bok... ale si� nie budzi.
Ch�opiec wycofuje si� z pokoju szybko i bezszelestnie. W korytarzu co� si�
rusza, dwoje
l�ni�cych oczu, b�ysk z�b�w w promieniu latarki. Z gard�a prawie wyrywa si� mu
krzyk strachu.
Pies. Czarno-bia�y. Kud�aty.
Ch�opiec dobrze rozumie si� z psami, a ten nie stanowi wyj�tku. Zwierz� tr�ca go
nosem,
sapie ze szcz�cia i prowadzi korytarzem do innych uchylonych drzwi.
Mo�e w�a�nie st�d wyszed�. Teraz spogl�da na swojego nowego przyjaciela,
u�miecha si�,
macha ogonem i wpe�za do �rodka p�ynnie jak domowy duch, got�w do uczestniczenia
w seansie.
Na drzwiach wisi blaszana tabliczka z wyci�tymi w niej literami:
CENTRUM DOWODZENIA
KAPITAN STATKU KOSMICZNEGO
CURTIS HAMMOND
Intruz idzie niech�tnie za kundlem do Centrum Dowodzenia.
To pok�j ch�opca, wytapetowany ogromnymi plakatami z film�w o potworach. Na
p�kach
pe�no plastikowych figurek bohater�w fantastycznonaukowych, modeli i
nieprawdopodobnych
statk�w kosmicznych. W k�cie stoi na metalowym rusztowaniu plastikowy ludzki
szkielet
naturalnej wielko�ci. Szczerzy z�by, jakby �mier� by�a strasznie fajna.
Na jednej �cianie wisi samotny plakat z Britney Spears, by� mo�e zwiastuj�cy
zmian�
kierunku fascynacji mieszka�ca tego pokoju. Britney ma g��boki dekolt, nagi
p�pek i agresywnie
ol�niewaj�cy u�miech. Jest bardzo intryguj�ca, ale budzi l�k prawie tak samo,
jak ka�dy inny
szczerz�cy k�y drapie�ny potw�r z horroru.
Ma�y intruz odwraca oczy od gwiazdki popu, zmieszany z powodu tego, co czuje,
zaskoczony, �e po tej ci�kiej pr�bie, kt�r� prze�y�, zosta�y w nim jeszcze
jakie� uczucia opr�cz
strachu i rozpaczy.
Pod plakatem z Britney Spears, w sk��bionej po�cieli, na brzuchu, z g�ow� na
boku, le�y
Curtis Hammond, dow�dca tego statku kosmicznego, le�y i �pi, nie wiedz�c, �e
�wi�to�� mostka
kapita�skiego zosta�a pogwa�cona. Mo�e mie� jedena�cie, a nawet dwana�cie lat,
ale jest drobny
jak na sw�j wiek, mniej wi�cej wzrostu nocnego go�cia, kt�ry nad nim stoi.
Curtis Hammond jest obiektem gorzkiej zazdro�ci, nie dlatego �e znalaz� ukojenie
we �nie,
ale dlatego �e nie jest si� � rot�, nie jest sam. Przez chwil� zazdro�� ma�ego
go�cia g�stnieje
i �cina si� w nienawi�� tak esencjonaln� i jadowit�, �e w ka�dej chwili mo�e si�
wyrwa� spod
kontroli, uderzy� w �pi�cego ch�opca i ul�y� niezno�nemu b�lowi, przelewaj�c go
na kogo�
innego.
Go��, cho� dr�y pod naporem tego przeniesionego gniewu, nie pozwala mu si�
wyzwoli�
i zostawia Curtisa bezpiecznego, nietkni�tego. Nienawi�� opada r�wnie szybko,
jak zakipia�a,
rozpacz, kt�ra na chwil� uton�a w tym p�omiennym uczuciu, znowu wy�ania si� z
jego fal, lak
jak szara zimowa pla�a wy�ania si� spod uchodz�cych fal.
Na nocnym stoliku, przed radiem z budzikiem, le�y par� monet i zu�yty plaster z
plamk�
krwi na opatrunku. Krwi nie ma zbyt wiele, ale intruz widzia� ostatnio tyle
strasznych scen, �e
przechodzi go dreszcz. Nie dotyka monet.
Osierocony ch�opiec skrada si� do szafy, za nim pies, w�sz�cy k��bek sier�ci.
Drzwi s�
uchylone. Ch�opiec otwiera je szerzej. Przy �wietle latarki przebiera w
ubraniach.
Po biegu przez lasy i pola jest podrapany, pok�uty i zab�ocony. Chcia�by wzi��
gor�c� k�piel
i odpocz��, ale musi si� zadowoli� czystym ubraniem.
Pies przygl�da mu si�, przekrzywiaj�c g�ow�, w�a�nie tak zdziwiony, jak powinien
by�.
Podczas przerzucania koszul, d�ins�w, skarpet i but�w Curtis Hammond �pi jak
zakl�ty.
Gdyby by� prawdziwym kapitanem statku kosmicznego, jego za�oga mog�aby pa��
�upem
m�zgo�ernych Obcych, jego statek m�g�by dosta� si� w otch�a� czarnej dziury, a
on dalej by �ni�
o Britney Spears.
Intruz, kt�ry nie jest m�zgo�ernym Obcym, ale czuje si� tak, jakby wpad� w
przepastn�
czarn� dziur�, cicho wraca do otwartych drzwi, a pies depcze mu po pi�tach.
W domu panuje cisza, s�cz�ce si� przez palce �wiat�o latarki nie wyci�ga z mroku
korytarza
�adnych obcych kszta�t�w, ale instynkt ka�de ma�emu intruzowi zatrzyma� si� krok
przed
progiem.
Co� si� nie zgadza. Cisza jest zbyt g��boka. Mo�e rodzice Curtisa si� obudzili.
W drodze do schod�w b�dzie musia� min�� drzwi ich sypialni, kt�re nierozwa�nie
zostawi�
otwarte. Je�li farmer i jego �ona si� obudzili, prawdopodobnie zorientowali si�,
�e k�adli si� spa�
przy zamkni�tych drzwiach. Ch�opiec wraca do sypialni o �cianach ozdobionych
Britney
i potworami, jednakowo drapie�nymi. Wy��cza latark�, wstrzymuje oddech.
Ju� ma zlekcewa�y� instynkt, kt�ry kaza� mu si� cofn�� z korytarza. Potem
zauwa�a, �e
merdaj�cy ogon psa, do tej pory mi�kko uderzaj�cy o jego nog�, raptem
znieruchomia�. Pies
przesta� te� dysze�.
W ciemno�ciach majacz� szare prostok�ty: zas�oni�te okna. Ch�opiec zbli�a si� do
nich,
usi�uj�c sobie przypomnie�, gdzie stoj� meble, inaczej m�g�by si� o nie potkn��
i narobi� ha�asu.
Odk�ada zgaszon� latark� i odci�ga zas�ony; plastikowe k�ka klekocz� cicho o
mosi�ny pr�t,
jakby wisz�cy szkielet, o�ywiony jak�� czarodziejsk� moc�, zacz�� si� porusza�,
wyci�gaj�c
w mroku ko�ciste palce.
Curtis Hammond mruczy co�, rzuca si� na ��ku, ale nie budzi.
Ch�opiec otwiera okno. Ostro�nie wykrada si� z domu na dach ganku, ogl�da si� za
siebie.
W otwartym oknie stoi pies, z �apami na parapecie, jakby chcia� opu�ci� swego
pana dla
nowego przyjaciela i nocy pe�nej przyg�d.
Zosta� � szepcze osierocony ch�opiec.
W kucki zbli�a si� na skraj dachu. Znowu si� ogl�da; kundel skomli cicho, ale za
nim nie
idzie.
Ch�opiec jest wysportowany, zwinny. Skok z dachu ganku to nie�atwe zadanie.
L�duje na
trawniku, pada na ziemi�, turla si� po zimnej rosie, przez s�odki rze�ki zapach
trawy, buchaj�cy
ze zmia�d�onych �d�be�, natychmiast podnosi si� chwiejnie na nogi.
Piaszczysta droga, z obu stron otoczona ��kami i nas�czona olejem, �eby kurz si�
nie unosi�,
prowadzi do publicznej szosy, biegn�cej jakie� dwie�cie metr�w dalej na zach�d.
Ch�opiec jest
ju� prawie w po�owie dystansu, kiedy s�yszy za plecami szczekanie psa.
Za oknami domu Hammond�w b�yska �wiat�o, ga�nie, znowu b�yska, pulsuj�cy chaos,
jakby
dom zmieni� si� w weso�e miasteczko. Wraz ze �wiat�ami wybuchaj� krzyki,
rozdzieraj�ce serce
nawet z tej odleg�o�ci, ale nie s� to zwyk�e krzyki przera�enia, ale wrzask,
nieopisany wrzask,
zawodzenie pe�ne �miertelnej zgrozy. Te najbardziej przenikliwe, przeszywaj�ce
d�wi�ki brzmi�
bardziej jak kwik �wi�, kt�re ujrza�y l�nienie no�a rze�nika, cho� na pewno
doby�y si� z ust
ludzi. Okropne krzyki torturowanych Hammond�w na chwil� przed �mierci�.
Mordercy byli bli�ej, ni� si� spodziewa�. To, co poczu�, wychodz�c na korytarz
na pi�trze, to
nie milczenie przebudzonego farmera i jego �ony. To ci sami �owcy, kt�rzy
brutalnie
zamordowali jego rodzin�, zeszli z g�r a� pod kuchenne drzwi domu Hammond�w.
P�dz�c przez noc, staraj�c si� uciec przed krzykami i k�saj�cym go sumieniem,
�apczywie
chwyta oddech, a ch�odne powietrze rani jego spieczone gard�o. Serce �omocze mu
jak ko�sk