13960

Szczegóły
Tytuł 13960
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

13960 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 13960 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

13960 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Dean R. Koontz Ostatnie Drzwi Przed Niebem (One Door Away From Heaven) Prze�o�y�a: Maciejka Mazan Ksi��k� t� dedykuj� Irwynowi Applebaumowi, kt�ry zach�ci� mnie, bym �kierowa� poci�g tam, gdzie poci�gi zwykle nie kursuj��, i kt�ry zar�wno jako wydawca, jak i cz�owiek sprawi�, �e odzyska�em wiar� w rynek wydawniczy, przemys� literacki, kaprys czy jakkolwiek by to nazwa�. Oraz: Tracy Devine, mojej redaktorce, kt�ra nigdy nie wpada w panik�, gdy d�ugo po przekroczeniu terminu oznajmiam, �e chcia�bym napisa� czterdziest� wersj� ksi��ki; kt�ra dysponuje okiem redaktorskiego snajpera; kt�ra jest wcieleniem wdzi�ku; dzi�ki kt�rej ka�da faza pracy nad ksi��k� jest rozkosz� � i kt�ra uzna, �e ta dedykacja jest zbyt rozwlek�a i nale�y j� skr�ci�. Tym razem nie ma racji. Poczucie humoru to chaos emocjonalny, o kt�rym my�limy w chwili spokoju. James Thurber �miech wstrz�sa wszech�wiatem, wywraca go na drug� stron�, wn�trzno�ciami na wierzch. Octavio Paz Dlaczego cz�owiek zabija? Dla chleba. I nie tylko dla chleba � cz�sto chodzi te� o nap�j. Woody Allen Na ko�cu wszystko jest gagiem. Charlie Chaplin Niepohamowany �miech wstrz�sa niebiosami. Homer, �Iliada� I �mieszni bywaj� smutni. Jerry Lewis 1 �wiat jest pe�en okaleczonych ludzi. Balsamy, plastry, cudowne leki i czas nie zabli�ni� krwawi�cych serc, zwichni�tych umys��w, rozdartych dusz. Najnowsz� terapi�, jak� Micky Bellsong zaordynowa�a sama sobie, by�o s�o�ce, a po�udniowa Kalifornia pod koniec sierpnia stanowi�a aptek� z doskonale zaopatrzonym magazynem. By�o wtorkowe popo�udnie, a Micky wyci�gn�a si� na le�aku na podw�rku ciotki Genevy, maj�c na sobie tylko bikini i olejek do opalania. Nylonowe obicie mia�o odcie� zgni�ej zieleni i ledwie si� trzyma�o, a aluminiowe rusztowanie skrzypia�o przy ka�dym ruchu, jakby le�ak by� starszy od Micky, kt�ra liczy�a sobie dopiero dwadzie�cia osiem lat, ale czu�a si� jak dinozaur. Ciotka, kt�r� �ycie pozbawi�o wszystkiego z wyj�tkiem niezawodnego poczucia humoru, nazywa�a podw�rko �ogrodem�. W charakterze ogrodu wyst�powa� samotny krzak r�y. Dzia�ka by�a szersza ni� d�u�sza, by przyczepa mieszkalna ciotki mog�a sta� bokiem do ulicy. Od frontu nie by�o trawnika ani drzew, tylko w�skie zadaszone patio. Na ty�ach domu bieg� w�ski pasek trawy, ale kuchenne drzwi do siatki ogrodzenia dzieli�y najwy�ej cztery metry. Trawa ros�a bujnie, bo Geneva podlewa�a j� regularnie wod� z hydrantu. Natomiast krzak r�y reagowa� na czu�� piel�gnacj� w perwersyjny spos�b. Mimo i� s�o�ca, wody i nawozu mia� pod dostatkiem, mimo regularnego napowietrzania i okresowego podawania odmierzonych dawek pestycyd�w, pozosta� paskudny i �ysy, jakby pojono go jadem i karmiono czyst� siark� w szata�skich ogrodach piek�a. Micky sma�y�a si� z zamkni�tymi oczami na s�o�cu ju� p� godziny, usi�uj�c oczy�ci� g�ow� z my�li, lecz przegrywa�a z natarczywymi wspomnieniami; wtem obok niej rozleg� si� cienki s�odki g�osik: � Masz tendencje samob�jcze? Odwr�ci�a g�ow� i ujrza�a dziewi�cio � lub dziesi�cioletni� dziewczynk�, stoj�c� za niskim, chyl�cym si� ku ziemi ogrodzeniem pomi�dzy przyczep� ciotki a dzia�k� od zachodniej strony. O�lepiaj�cy blask s�o�ca zaciera� rysy dziecka. � Rak sk�ry zabija � wyja�ni�a dziewczynka. � Podobnie jak niedob�r witaminy D. � Ma�o prawdopodobne. � Ko�ci robi� si� od niego mi�kkie. � Krzywica. Wiem. Ale witamina D znajduje si� w tu�czyku, jajkach i produktach mlecznych. To lepsze ni� za du�o s�o�ca. Micky zamkn�a oczy i wystawi�a twarz na �mierciono�ne promieniowanie. � I tak nie zamierzam �y� wiecznie. � Dlaczego? � Mo�e jeszcze nie zauwa�y�a�, ale ka�dy kiedy� umrze. � Mo�liwe, �e ja nie. � Jak to si� robi? � Wystarczy troch� pozaziemskiego DNA. � Ach. Wi�c jeste� spokrewniona z kosmitami. � Jeszcze nie. Najpierw musz� nawi�za� kontakt. Micky znowu otworzy�a oczy i przyjrza�a si� niedosz�ej kuzynce E.T. Naogl�da�a� si� za du�o �Z Archiwum X�. � Mam czas tylko do nast�pnych urodzin. Potem b�dzie ju� za p�no. Dziewczynka przesz�a wzd�u� pochy�ego ogrodzenia do miejsca, w kt�rym siatka k�ad�a si� na ziemi. � Wierzysz w �ycie po �mierci? � Szczerze m�wi�c, nie wierz� nawet w �ycie przed �mierci�. � Wiedzia�am, �e masz tendencje samob�jcze. � Nie mam, tylko si� wym�drzam. Nawet po przekroczeniu po�amanych s�upk�w p�otu dziewczynka porusza�a si� niezdarnie. � Wynajmujemy przyczep� obok. W�a�nie si� wprowadzili�my. Jestem Leilani. Podesz�a bli�ej. Micky zauwa�y�a na jej lewej nodze skomplikowan� stalow� klamr�, kt�ra obejmowa�a cia�o od kostki do po�owy uda. � To chyba hawajskie imi�? � Moja mama ma fio�a na punkcie Hawaj�w. Leilani mia�a na sobie szorty khaki. Jej prawa noga by�a zdrowa, ale lewa, uj�ta w stalowe, wy�cie�ane szyny, wydawa�a si� zniekszta�cona: � W�a�ciwie � doda�a Leilani � stara Sinsemilla... czyli moja matka... ma fio�a, koniec zdania. � Sinsemilla? Czy to nie... � Odmiana marihuany. Mo�e w zamierzch�ej przesz�o�ci nazywa�a si� Cindy Sue albo Barbara, ale odk�d j� znam, ka�e na siebie m�wi� Sinsemilla. � Leilani usadowi�a si� w ohydnym pomara�czowo-niebieskim fotelu, r�wnie odra�aj�cym jak zgni�ozielony le�ak Micky. � Te graty s� koszmarne. � Ciotka Geneva dosta�a je od kogo� za darmo. � Powinni jej zap�aci�, �eby je zabra�a. No wi�c stara Sinsemilla wyl�dowa�a raz w wariatkowie. Przepu�cili jej przez m�zg jakie� pi��dziesi�t albo sto tysi�cy volt�w, ale nie pomog�o. � Nie powinna� tak zmy�la� o w�asnej matce. Leilani wzruszy�a ramionami. � M�wi� prawd�. Nie zmy�li�abym czego� a� tak dziwnego. Tak naprawd� przepu�cili przez ni� pr�d par� razy. Ma�o brakowa�o, a by si� w tym rozsmakowa�a. Teraz by wsadza�a palce w gniazdko elektryczne dziesi�� razy dziennie. Sinsemilla ma sk�onno�� do uzale�nie�, ale si� stara. Cho� niebo by�o rozpalone jak piec, a Micky l�ni�a olejkiem kokosowym i potem, zapomnia�a o s�o�cu. � Ile ty masz lat, ma�a? � Dziewi��, ale jestem nad wiek rozwini�ta. Jak masz na imi�? � Micky. � To dobre dla ch�opca albo myszy, wi�c pewnie nazywasz si� Michelle. Babki w twoim wieku przewa�nie nazywaj� si� Michelle, Heather albo Courtney. � W moim wieku? � Bez urazy. � Michelina. Leilani zmarszczy�a nos. � Bez kitu. � Michelina Bellsong. � Nic dziwnego, �e masz tendencje samob�jcze. � Dlatego � Micky. � A ja jestem Klonk. � Jeste� co? � Leilani Klonk. Micky przechyli�a g�ow� i unios�a sceptycznie brwi. � Nie wierz� ci w ani jedno s�owo. � Czasami nazwiska s� jak przeznaczenie. Na przyk�ad ty. �adne imi�, �adne nazwisko, sama jeste� pi�kna jak modelka... z wyj�tkiem tego potu i obrzmia�ej od alkoholu twarzy. � Dzi�ki. Chyba. � Tymczasem ja mam �adne imi�, a po nim kiks, jak ten Klonk. W po�owie jestem mniej wi�cej �adna... � Jeste� bardzo �adna � zapewni�a j� Micky. I rzeczywi�cie. Z�ociste w�osy. B��kitne oczy. Wyrazisto�� jej rys�w wskazywa�a, �e uroda nie przeminie wraz z dzieci�stwem, lecz pozostanie na zawsze. � Mo�e kiedy� kto� si� za mn� obejrzy � ust�pi�a Leilani � ale jednocze�nie, dla r�wnowagi, jestem mutantem. � Nie jeste�. Dziewczynka tupn�a lew� nog�; metalowa klamra szcz�kn�a cicho. Unios�a lew� r�k�, tak�e zdeformowan�: ma�y i serdeczny palec by�y po��czone grub� b�on� z powykr�canym, w�lastym �rodkowym palcem. A� do tej pory Micky tego nie zauwa�y�a. � Nikt nie jest doskona�y. � To co innego ni� wielki nochal. Jestem albo mutantem, albo kalek�, a na kalek� si� nie zgadzam. Ludzie lituj� si� nad kalekami, ale mutant�w si� boj�. � Wi�c chcesz; �eby si� ciebie bali? � Strach wywo�uje szacunek. � Na razie wskaz�wka mojego strachomierza nie podskoczy�a zbyt wysoko. � Daj mi czas. Masz fantastyczne cia�o. Zbita z tropu uwag�, kt�ra pad�a z ust dziecka, Micky pokry�a za�enowanie skromno�ci�. � No wiesz, z natury wygl�dam jak wielki budy�. Musz� bardzo �wiczy�, �eby zachowa� figur�. � Akurat. Urodzi�a� si� idealna i masz metabolizm jak mechanizm statku kosmicznego. Mog�aby� zje�� s�onia i popi� beczk� piwa, a ty�ek by ci nie ur�s� nawet odrobin�. Micky nie potrafi�a sobie przypomnie�, kiedy ostatnio odj�o jej mow�, ale przy tej dziewczynce zwyczajnie oniemia�a. � Sk�d wiesz? � Widz�. Nie biegasz, nie p�ywasz... � �wicz�. � Tak? Kiedy ostatnio? � Wczoraj � sk�ama�a Micky. � Akurat. A ja ta�czy�am walca przez ca�� noc. � Znowu tupn�a nog� z brz�kiem klamry. � Wspania�y metabolizm to nic strasznego. Nie tak jak lenistwo czy co� w tym gu�cie. � Dzi�kuj� za wyrozumia�o��. � Cycki masz prawdziwe, prawda? � Dziewczyno, niesamowity z ciebie numer. � Dzi�ki. Na pewno prawdziwe. Nawet najlepsze implanty tak nie wygl�daj�. Je�eli nie b�dzie jakiego� prze�omu w technologii, bardzo bym chcia�a, �eby mi uros�y fajne cycki. Faceci b�d� na ciebie lecie� nawet wtedy, gdy jeste� mutantem, byleby� tylko mia�a wielkie cyce. Przynajmniej tak wynika z moich obserwacji. M�czy�ni bywaj� kochani, ale w niekt�rych sprawach s� �a�o�nie przewidywalni. � Na pewno masz dziewi�� lat? � Urodziny obchodz� dwudziestego �smego lutego. W tym roku wypad�y w �rod� Popielcow�. Wierzysz w post i pokut�? Micky westchn�a, roze�mia�a si� i rzuci�a: � Mo�e zaoszcz�dzimy sobie czasu i od razu mi powiesz, w co wierz�? � Prawdopodobnie w bardzo niewiele rzeczy � odpar�a Leilani bez namys�u. � Z wyj�tkiem dobrej zabawy i zabijania czasu. Micky znowu odj�o mow� � nie z powodu trafnej obserwacji, lecz dlatego �e prawda zosta�a wyra�ona z tak brutaln� otwarto�ci�, ona sama d�ugo nie chcia�a nazwa� rzeczy po imieniu. � Nie ma nic z�ego w zabawie � doda�a Leilani. � Je�li chcesz wiedzie�, to uwa�am, �e jeste�my tu po to, by cieszy� si� �yciem. � Pokr�ci�a g�ow�. � Zadziwiaj�ce. M�czy�ni musz� za tob� wariowa�. � Ju� nie � odpowiedzia�a Micky i zdziwi�a si�, �e w og�le przem�wi�a, nie wspominaj�c ju�, �e przem�wi�a tak szczerze. Dziewczynka u�miechn�a si� jednym k�cikiem ust; w jej b��kitnych oczach zab�ys�o niek�amane rozbawienie. � Czy teraz nie uwa�asz, �e jestem mutantem? � Co? � Je�li uznasz mnie za kalek�, wsp�czucie nie pozwoli ci na nieuprzejmo��. Ale je�li zobaczysz we mnie dziwnego i potencjalnie niebezpiecznego mutanta, b�dziesz mog�a powiedzie�, �e to nie m�j interes i �ebym spada�a. Z ka�d� chwil� wygl�dasz mi coraz bardziej na mutanta. Leilani klasn�a w r�ce z rado�ci. � Wiedzia�am, �e nie jeste� ca�kiem g�upia! � Wsta�a niezgrabnie z fotela. � Co to jest? � Krzak r�y. � Ale tak naprawd�? � Naprawd�. To krzak r�y. � Nie ma kwiat�w. � Ale mo�e mie�. � Ani li�ci. � Za to kolc�w jest du�o � zauwa�y�a Micky. Leilani si� skrzywi�a. � Na pewno w nocy wyci�ga korzenie z ziemi i pe�znie na polowanie. Po�era bezpa�skie koty. � Dobrze zamknij drzwi. � Nie mamy kota. � Leilani zatrzepota�a rz�sami. � Aaaa! � U�miechn�a si�. � To by�o dobre. Unios�a praw� d�o� z zakrzywionymi palcami, przejecha�a nimi w powietrzu i sykn�a. � Dlaczego powiedzia�a�, �e b�dzie za p�no? � Kiedy? � spyta�a Leilani. � Powiedzia�a�, �e masz czas do nast�pnych urodzin, a potem b�dzie za p�no. � A, chodzi�o o kontakt z Obcymi. I cho� nie by�a to �adna odpowied�, dziewczynka odwr�ci�a si� i poku�tyka�a przez trawnik. Micky wychyli�a si� ponad oparciem le�aka. � Leilani! � Strasznie du�o gadam. Nie zawsze z sensem. � Przy dziurze w siatce stan�a i odwr�ci�a si� do niej. � S�uchaj no, Michelino Bellsong. Czy spyta�am ci� o �ycie po �mierci? � Tak. Zacz�am si� wym�drza�. � A, ju� pami�tam. � No wi�c? � Jakie wi�c? � Wierzysz w �ycie po �mierci? Dziewczynka spojrza�a na Micky z nag�� powag�. � Lepiej, �ebym wierzy�a. Przebrn�a przez przeszkod� w postaci zwalonych s�upk�w i oddali�a si� zaniedbanym, spieczonym przez s�o�ce trawnikiem; szcz�k klamry na jej nodze stopniowo cich�, a� wreszcie zla� si� z buczeniem owad�w uwijaj�cych si� gor�czkowo w ten upalny, suchy dzie�. Jeszcze przez jaki� czas Micky siedzia�a wyprostowana na le�aku, wpatruj�c si� w drzwi, za kt�rymi znikn�a dziewczynka. Leilani stanowi�a �adne po��czenie wdzi�ku, inteligencji i bu�czuczno�ci, maskuj�cej bolesn� wra�liwo��. Ale kiedy Micky odtworzy�a w pami�ci ich spotkanie, u�miechaj�c si� na jego wspomnienie, ogarn�� j� delikatny ch��d. Jaka� niepokoj�ca, na wp� ujawniona prawda �mign�a niczym szybka ciemna rybka pod powierzchni� rozmowy i przemkn�a przez oczka sieci. Stoj�cy �ar p�nosierpiowego s�o�ca la� si� na Micky jak roztopiony asfalt. W nieruchomym powietrzu rozszed� si� wilgotny zapach �wie�o skoszonej trawy, upajaj�ca esencja lata. Z oddali dochodzi� monotonny pomruk samochod�w, nawet do�� przyjemny. Mo�na go by�o wzi�� za rytmiczny poszum morza. Micky powinna si� poczu� senna, a przynajmniej rozleniwiona, ale jej my�li p�dzi�y szybciej ni� samochody na autostradzie, a cia�o zesztywnia�o od napi�cia, kt�re nie chcia�o si� roztopi� w �arze s�o�ca. I cho� Leilani Klonk nie mia�a z tym chyba nic wsp�lnego, Micky przypomnia�a sobie co�, co ciocia Geneva powiedzia�a wczoraj przy kolacji... � Zmiana nie przychodzi �atwo, Micky. Zmiana �ycia oznacza zmian� sposobu my�lenia. Zmiana sposobu my�lenia oznacza zmian� twoich wyobra�e� na temat �ycia. To bardzo trudne, kochanie. Kiedy sami si� wpakujemy w bied�, cz�sto w niej trwamy nawet wtedy, gdy bardzo chcemy si� zmieni�, bo ta bieda jest dla nas czym� znanym. Jest nam z ni� wygodnie. Ku swemu zaskoczeniu Micky, kt�ra siedzia�a przy sk�adanym stoliku naprzeciwko Genevy, zacz�a p�aka�. Bez g�o�nych szloch�w. Tak dyskretnie. Talerz z lasagne domowej roboty zamgli� si� jej przed oczami, a po policzkach pop�yn�y gor�ce �zy. Przez ca�y czas trwania tej cichej, s�onej nawa�nicy jad�a, nie chc�c przyj�� do wiadomo�ci tego, co si� z ni� dzia�o. Nie p�aka�a od czas�w dzieci�stwa. My�la�a, �e nie ma w niej �ez, �e jest zbyt silna, by si� nad sob� u�ala�, i zbyt twarda, �eby wzruszy� si� cudzym losem. Z ponur� determinacj�, z�a na siebie za t� s�abo��, jad�a lasagne, cho� gard�o mia�a tak �ci�ni�te, �e k�sy z trudem si� przez nie przesuwa�y. Geneva, kt�ra zna�a stoickie usposobienie swojej siostrzenicy, nie zdziwi�a si� na widok jej �ez. Nie skomentowa�a ich, bo wiedzia�a, �e wszelkie s�owa pociechy nie b�d� mile widziane. Kiedy Micky zjad�a ostatni k�s i zn�w odzyska�a jasno�� widzenia, zdo�a�a si� odezwa�: � Mog� robi� wszystko, co zechc�. Mog� p�j�� wsz�dzie, gdzie zechc�, cho�by by�o nie wiadomo jak ci�ko. Geneva zmieni�a temat, ale przedtem rzuci�a jeszcze jedn� my�l: � A czasami � niezbyt cz�sto, ale raz na jaki� czas �ycie mo�e si� zmieni� na lepsze w jednej �askawej chwili, niemal jakby cudem. Mo�e si� wydarzy� co� tak donios�ego, mo�esz spotka� kogo� tak niezwyk�ego, mo�e na ciebie sp�yn�� takie objawienie, �e to ci� po prostu odwr�ci w innym kierunku, zmieni ci� na zawsze. Dziewczyno, odda�abym wszystko, co mam, gdyby ci� to spotka�o. � Jeste� kochana, ciociu � powiedzia�a Micky, �eby powstrzyma� kolejny potok �ez � ale ty przecie� nic nie masz. Geneva parskn�a �miechem i u�cisn�a czule d�o� Micky. � Masz racj�, kochanie. Ale to i tak dwa razy wi�cej ni� to, co ty masz. Dziwne, ale teraz, niespe�na dzie� p�niej, p�awi�c si� w pal�cym s�o�cu, nie mog�a przesta� my�le� o tej �askawej chwili przemiany, kt�rej �yczy�a jej Geneva. Nie wierzy�a w cuda; ani w te nadprzyrodzone, zak�adaj�ce udzia� anio�a str�a oraz promienistego palca Bo�ego, ani w te wynikaj�ce ze zwyk�ej statystyki, dzi�ki kt�rym mog�a na przyk�ad wygra� co� na loterii. A jednak czu�a dziwne, niepokoj�ce poruszenie wewn�trz siebie, tak jakby co� si� obr�ci�o w jej sercu i g�owie, w stron� nowego kierunku na kompasie. � Zwyk�a niestrawno�� � mrukn�a szyderczo, bo wiedzia�a, �e nadal jest t� sam� pokr�con�, zagubion� kobiet�, kt�ra tydzie� temu pojawi�a si� u Genevy z dwoma walizkami ubra�, chevroletem camaro rocznik �81, chrypi�cym i rz꿹cym jak dychawiczny ko�, oraz z przesz�o�ci� wlok�c� si� za ni� jak kula u nogi. �ycie pozbawione celu nie daje si� nakierowa� na w�a�ciwe tory szybko i bez wysi�ku. Mimo zach�caj�cej przemowy Genevy o cudownym momencie przemiany Micky nie czu�a, �eby co� j� popchn�o w dobrym kierunku. Jednak z przyczyn, kt�rych nie rozumia�a, wszystkie aspekty tego dnia � niemi�osierne s�o�ce, upa�, pomruk odleg�ej autostrady, zapach skoszonej trawy i olejku kokosowego zmieszanego z potem, trzy ��te motyle, jaskrawe jak kokardki, kt�re si� wi��e na prezentach � nagle wyda�y si� jej znacz�ce, tajemnicze i donios�e. 2 Przy s�abym i zamieraj�cym wietrze fale wiruj� nad bujn� dolin�. O tej cichej godzinie, w tym dziwnym miejscu m�g�by sobie bez trudu wyobrazi� potwory sun�ce nad osrebrzonym ksi�ycem morzem trawy, kt�re migocze tu� za drzewami. Las, w kt�rym si� kuli, w nocy zmienia si� w zakazany teren � zreszt� mo�e jest nim tak�e za dnia. Strach towarzyszy mu ju� od godziny, a on idzie kr�tymi �cie�kami przez nieznane poszycie, pod spl�tanymi konarami, przez kt�re nocne niebo tylko czasami przeziera. Na tych drzewnych trasach nad jego g�ow� czaj� si� pewnie drapie�niki, skacz� wdzi�cznie z ga��zi na ga���, bezszelestne i bezwzgl�dne jak zimne gwiazdy, przy kt�rych �wietle wychodz� na �owy. A mo�e nagle spod jego st�p wyskoczy co� ohydnego, z�batego i g�odnego i zaraz go rozszarpie albo w og�le po�knie bez gryzienia. Bujna wyobra�nia zawsze by�a dla niego ucieczk�. Teraz sta�a si� przekle�stwem. Przed nim, za tym ostatnim rz�dem drzew, czeka dolina. Czeka. Zbyt o�wietlona promieniami wielkiego ksi�yca. Zwodniczo spokojna. By� mo�e to miejsce jego �mierci. By� mo�e nie dojdzie �ywy do nast�pnej k�py drzew. Kuca za g�azem o powierzchni wych�ostanej deszczem i wichrami i rozpaczliwie my�li, �e chcia�by by� teraz z mam�. Ale mama nigdy wi�cej do niego nie przyjdzie. Zgin�a przed godzin�, zamordowana na jego oczach. Jasne, przenikliwe wspomnienie tej chwili mo�e go pozbawi� zdrowych zmys��w, je�li si� na nim skupi. �eby prze�y�, musi przynajmniej na chwil� zapomnie� o tej strasznej chwili, o tej okropnej stracie. Skulony we wrogim mroku, s�yszy w�asne rozpaczliwe piski. Mama zawsze powtarza�a, �e jest dzielnym ch�opcem, ale �aden dzielny ch�opiec nie poddaje si� tak �atwo jak on. Stara si� odzyska� panowanie nad sob� � dla mamy, kt�ra w niego wierzy�a. P�niej, je�li prze�yje, b�dzie m�g� przez ca�e �ycie przetrawia� rozpacz, �al i samotno��. Stopniowo odnajduje si�� � nie we wspomnieniu morderstwa, nie w ��dzy zemsty, lecz w pami�ci ojej mi�o�ci, uporze, stalowej woli. Wreszcie cichn� te paskudne piski. Cisza. Czer� lasu. Dolina czeka w �wietle ksi�yca. Przez ga��zie s�czy si� z�owrogi szmer. Mo�e to tylko wiatr, kt�ry znalaz� uchylone drzwi na le�nym strychu. W�a�ciwie bardziej od le�nych drapie�nik�w powinien si� ba� morderc�w matki. Nie ma w�tpliwo�ci, �e go �cigaj�. Powinni go z�apa� ju� dawno temu. Nie znaj� tego terenu, podobnie jak on. A mo�e duch matki nad nim czuwa? Nawet je�li jest przy nim niewidzialna, nie mo�e na ni� liczy�. Nie ma �adnego opiekuna, jest zdany tylko na siebie. Nie ma dla niego ratunku, je�li nie b�dzie post�powa� m�drze i odwa�nie. Wchodzi w dolin�, ju� bez oci�gania, na spotkanie nieznanych, lecz na pewno licznych niebezpiecze�stw. Silna wo� trawy prawie zupe�nie maskuje zapach �yznej, mokrej ziemi. Teren opada �agodnym sk�onem ku zachodowi. Ziemia jest mi�kka, trawa ugina si� pod jego butami. Kiedy si� ogl�da, nawet przy md�ym blasku ksi�ycowej lampy widzi �lady, jakie za sob� zostawi�. Nie ma wyboru, musi i�� przed siebie. Gdyby kiedykolwiek przy�ni� mu si� jaki� sen, spr�bowa�by sobie wm�wi�, �e to tak�e mu si� �ni, �e ten krajobraz wydaje si� taki dziwny, poniewa� istnieje tylko w jego wyobra�ni, �e cho�by bieg� nie wiadomo jak szybko i d�ugo, nigdy nie dotrze do celu, ale b�dzie bez ko�ca przemierza� zmieniaj�ce si� doliny, zalane �wiat�em ksi�yca i k�uj�cy czarny las. Prawd� m�wi�c, nie ma poj�cia, dok�d idzie. Nie zna tego terenu. By� mo�e cywilizacja jest w zasi�gu r�ki, ale najprawdopodobniej brnie w coraz wi�ksz� dzicz. K�tem oka ci�gle widzi jaki� ruch: otaczaj� go widmowi prze�ladowcy. Za ka�dym razem, gdy spogl�da bacznie w tym kierunku, dostrzega tylko dr��ce na wietrze wysokie trawy. Ale te zjawy nieustannie go przera�aj� i z ka�d� chwil� nabiera coraz wi�kszej pewno�ci, �e nie dotrze �ywy do nast�pnego zagajnika. Na sam� my�l o tym, �e mog�oby mu si� uda�, nabrzmiewa w nim poczucie winy. Nie ma prawa �y�, kiedy inni zgin�li. �mier� matki prze�laduje go bardziej ni� inne morderstwa, poniewa� widzia�, jak pada�a. S�ysza� krzyki innych, ale kiedy ich znalaz�, ju� nie �yli, a ich paruj�ce szcz�tki wygl�da�y tak ohydnie, �e nie potrafi� w nich rozpozna� istot, kt�re kocha�. Wi�c znowu ze �wiat�a w mrok lasu. Dolin� ma ju� za sob�. Przed nim spl�tany labirynt krzew�w i je�yn. Nadal �yje, co przeczy rachunkowi prawdopodobie�stwa. Ale ma tylko dziesi�� lat, jest sam, bez rodziny i przyjaci�, bardzo si� boi i nie wie, gdzie jest. 3 Noah Farrel siedzia� w zaparkowanym chevrolecie i wtyka� nos w nie swoje sprawy, kiedy raptem przednia szyba rozsypa�a si� w drobny mak. Jeszcze przed chwil� opycha� si� ciastkiem z kremem, by wy�cie�a� naczynia krwiono�ne now� warstw� cholesterolu, a� tu nagle okaza�o si�, �e przysmak jest obsypany chrupkimi, lecz niejadalnymi okruchami gumowato-k�uj�cego szk�a. Noah upu�ci� ciastko; w tej samej chwili szyba od strony pasa�era p�k�a pod ciosem �y�ki do opon. Noah wyprysn�� z samochodu, spojrza� ponad dachem i znalaz� si� oko w oko z cz�owiekiem-bykiem o ogolonym �bie i z kolczykiem w nosie. Chevrolet sta� na otwartym terenie pomi�dzy pot�nymi drzewami i cho� go nie ocienia�y, najbli�sza lampa znajdowa�a si� jakie� dwadzie�cia metr�w dalej, wsz�dzie by�o ciemno jak diabli. Natomiast w samochodzie zapali�o si� �wiat�o, w kt�rego blasku ujawni�a si� twarz rozbijacza okien. Cz�owiek-byk wyszczerzy� z�by i mrugn��. Uwag� Noaha przyku� jaki� ruch z lewej strony. Par� krok�w dalej drugi ekspert od demonta�u zamachn�� si� m�otem na reflektor. Napompowany sterydami d�entelmen by� odziany w r�owy dres, �ci�gany w pasie sznurkiem, czarny podkoszulek oraz adidasy. Imponuj�cy wa� nadoczodo�owy z pewno�ci� wa�y� wi�cej od m�ota, kt�rym operowa�, a g�rn� warg� mia� niemal tak d�ug�, jak kucyk opadaj�cy na kark. Kiedy ostatnie okruchy plastiku i szk�a ze zbitego reflektora zad�wi�cza�y o chodnik, okaz zdrowia i urody trzasn�� m�otem w dach samochodu. Jednocze�nie facet z b�yszcz�c� g�ow� i kolczykiem w nosie wy�ama� okienko po stronie pasa�era przy u�yciu �y�ki do opon, by� mo�e dlatego, �e nie m�g� znie�� swojego odbicia. Ha�as by� og�uszaj�cy. Noah, dr�czony od paru dni migren�, niczego nie pragn�� bardziej ni� ciszy i paru aspiryn. � Przepraszam � zwr�ci� si� do dzier��cego m�ot Thora dla ubogich w chwili, gdy m�ot znowu uni�s� si� wysoko nad dachem samochodu. Si�gn�� do wn�trza samochodu i wyj�� kluczyk ze stacyjki � na tym samym k�ku mia� klucz do domu. Kiedy dotrze do domu � je�li mu si� uda � nie chce si� przekona�, �e ci dwaj zorganizowali sobie w jego salonie piwn� imprezk� przy zawodach wrestlingu. Na siedzeniu pasa�era le�a� cyfrowy aparat fotograficzny. Na zdj�ciach uwieczni� niewiernego m�a wchodz�cego do domu kochanki, kt�ra wita go przy drzwiach. Gdyby teraz si�gn�� po niego, bez w�tpienia jego r�ka wygl�da�aby tak samo jak przednia szyba. Schowa� kluczyki do kieszeni i ruszy� mi�dzy skromnymi domkami o schludnych trawniczkach i krzaczkach, a� do miejsca, gdzie osrebrzone ksi�ycem drzewa sta�y bezszelestnie w ciep�ym, nieruchomym powietrzu. Za jego plecami rozlega� si� rytmiczny �omot m�ota i synkopowy rytm wystukiwany przez �y�k� do opon, tatuuj�c� b�otniki i klap� od baga�nika. Tu, na skraju szacownej dzielnicy w Anaheim, w kolebce Disneylandu, nie ka�dego dnia rozgrywa�y si� sceny jak z �Mechanicznej pomara�czy�. Mieszka�cy, u�wiadomieni dzi�ki licznym doniesieniom w mediach, okazali si� bardziej ostro�ni ni� ciekawi. Nikt nie odwa�y� si� wyj��, by sprawdzi�, co jest przyczyn� tego ha�asu. W domach po drodze Noah dostrzeg� bardzo niewiele przestraszonych czy zdziwionych twarzy za oknami. �adna nie nale�a�a do Myszki Miki, Minnie, Donalda czy Goofiego. Obejrza� si�; lincoln navigator w�a�nie ruszy� z miejsca. Bez w�tpienia siedzieli w nim wsp�lnicy dw�ch artyst�w, aktualnie zmieniaj�cych jego samoch�d w dzie�o sztuki nowoczesnej. Jakie� p�torej przecznicy dalej dotar� do du�ej ulicy z wieloma sklepami. O tej porze � dziewi�ta dwadzie�cia, wtorek wiecz�r � by�y przewa�nie zamkni�te. �omoty trwa�y dalej, lecz odleg�o�� i kilka warstw li�ci wyt�umi�y w�ciek�y ha�as. Noah zatrzyma� si� na rogu, lincoln � p� przecznicy za nim. Kierowca czeka�, a� Noah si� zdecyduje, w kt�r� stron� p�j��. Pod koszul� hawajsk�, na plecach, Noah trzyma� rewolwer. Nie s�dzi�, �eby mu si� przyda�, mimo to nie zamierza� z niego zrezygnowa�. Skr�ci� w prawo; jakie� p�torej przecznicy dalej znalaz� knajp�. Mo�e aspiryny tu nie daj�, ale zimne piwo na pewno si� znajdzie. Nigdy nie by� zbyt zasadniczy w kwestii wyboru terapii. D�ugi bar znajdowa� si� na prawo od drzwi. Na �rodku pomieszczenia sta�o osiem drewnianych sto��w ze �wiecami w lichtarzykach z bursztynowego szk�a. Zaledwie po�owa miejsc by�a zaj�ta. Niekt�rzy klienci i jedna klientka mieli na g�owach kowbojskie kapelusze, jakby kosmici ich porwali i rzucili w�a�nie tutaj. Pomalowan� na kolor krwistej czerwieni betonow� pod�og� na pewno umyto co najmniej par� razy od Gwiazdki; spod woni st�ch�ego piwa przeziera�a s�aba nuta lizolu. Je�li by�y tu jakie� karaluchy, to na pewno nie a� tak du�e, �eby nie da�o si� ich uje�dzi�. Wzd�u� �ciany po lewej stronie znajdowa�y si� stoliki poprzedzielane wysokimi przepierzeniami, z siedzeniami wy�o�onymi czerwonym skajem. Sporo miejsc by�o wolnych. Noah zaj�� miejsce jak najdalej od drzwi. Zam�wi� piwo u kelnerki, kt�ra najwyra�niej zaszy�a na sobie sp�owia�e, obcis�e d�insy i koszul� w czerwon� krat�. Je�li jej piersi nie by�y prawdziwe, to kraj pewnie sta� na kraw�dzi kryzysu silikonowego. � Przynie�� szklank�? � spyta�a. � Butelka pewnie b�dzie czystsza. � Pewnie tak � zgodzi�a si� i wr�ci�a do baru. Z szafy graj�cej p�yn�� melancholijny lament nad samotno�ci�. Noah wygrzeba� z portfela wizyt�wk� klubu samochodowego, odpi�� od pasa telefon i zadzwoni� po ca�odobow� pomoc drogow�. Kobieta, kt�ra odebra�a, mia�a g�os jak ciotka Lilly, siostra jego starego, kt�rej nie widzia� od pi�tnastu lat. Ten g�os nie obudzi� w nim szczeg�lnej czu�o�ci. Lilly strzeli�a jego ojcu w g�ow�, k�ad�c go trupem na miejscu. Zrani�a tak�e Noaha � raz w lewe rami�, raz w prawe udo � kiedy mia� szesna�cie lat, w ten spos�b skutecznie d�awi�c w nim wszelkie ciep�e uczucia do niej. � Opony prawdopodobnie p�k�y � wyja�ni� przez telefon � wi�c przy�lijcie lawet�. Poda� jej adres, pod kt�rym mog� znale�� samoch�d, a tak�e nazw� salonu samochodowego, dok�d nale�y go odstawi�. � Wystarczy jutro rano. Dzi� lepiej tam nikogo nie wysy�ajcie, dop�ki Beagle Boys si� nie zm�cz�. � Kto? � Je�li nie czytuje pani komiks�w ze Sknerusem McKwakiem, moja aluzja nic pani nie powie. Kelnerka-kowbojka wr�ci�a akurat z piwem. � Kiedy mia�am siedemna�cie lat odezwa�a si� � chcia�am dosta� rol� charakterystyczn� w Disneylandzie, ale mi odm�wili. Noah roz��czy� si� i zmarszczy� brwi. � Rol� charakterystyczn�? � No tak, to jest wtedy, kiedy si� chodzi po parku w kostiumie, a ludzie si� z tob� fotografuj�. Chcia�am by� Myszk� Minnie albo przynajmniej �nie�k�, ale mia�am za du�y biust. � Minnie jest bardzo p�aska. � No tak, bo to mysz. � S�usznie. � I powiedzieli mi, �e �nie�ka powinna wygl�da� dziewiczo. Nie wiem dlaczego. � Mo�e dlatego, �e gdyby by�a taka seksowna jak ty, ludzie zacz�liby si� zastanawia�, co tak naprawd� wyrabia z tymi siedmioma krasnoludkami. A to by si� nie podoba�o Disneyowi. Rozpromieni�a si�. � Hej, chyba masz racj�. � Potem westchn�a. � Ale bardzo, bardzo chcia�am by� Minnie. � Trudno si� rozsta� z marzeniami. � Oj, trudno. � By�aby z ciebie pi�kna Minnie. � Naprawd�? U�miechn�� si�. � Miki mia�by fart. � Jeste� s�odki. � Ciotka Lilly tak nie uwa�a. Strzeli�a do mnie. � Ach, no wiesz, nie bra�abym tego do siebie. W tych czasach ka�dy ma walni�t� rodzin�. Odesz�a do innych go�ci. Z szafy graj�cej rozleg� si� �a�osny �piew Gartha Brooksa. Ronda wszystkich stetson�w pochyli�y si� jakby w �a�obnym salucie. P�niej pa�eczk� przej�y Dixie Chicks i kapelusze zako�ysa�y si� weso�o. Noah wypi� po�ow� piwa prosto z butelki. Zza przepierzenia wy�oni� si� m�ody byczek, wysmarowany brylantyn� i sk�pany w wodzie kolo�skiej. Mia� na sobie czarne d�insy i podkoszulek z napisem �Odpowiedzi� jest mi�o��. Usiad� naprzeciwko niego. � Marzysz o �mierci? � A co, chcesz zi�ci� moje marzenie? � Nie ja. Jestem pacyfist�. � Wok� prawego przedramienia pacyfisty wi� si� precyzyjnie wytatuowany grzechotnik o oczach p�on�cych nienawi�ci�, si�gaj�cy k�ami wierzchu jego d�oni. � Ale powiniene� sobie zdawa� spraw�, �e �ledzenie kogo� tak wp�ywowego jak kongresman Sharmer to wyj�tkowa g�upota. � Nie przysz�o mi do g�owy, �e kongresman m�g�by zatrudni� bandyt�w. � A kogo? � Chyba nie jestem ju� w Kansas. � Wiesz, Dorotko, tutaj strzelamy dla sportu do takich piesk�w jak Toto. I tratujemy takie dziewczynki jak ty, je�li nam stan� na drodze. � Ojcowie Za�o�yciele tego kraju byliby bardzo dumni. Oczy obcego, do tej pory puste jak serce socjopaty, wype�ni�y si� podejrzliwo�ci�. � Co, jeste� politycznym �wirem czy jak? My�la�em, �e tylko biednym detektywem, kt�ry zarabia, podgl�daj�c innych w ��ku. � Musz� zarobi�. Ile kosztowa� tw�j lincoln? � Nie sta� ci�. � Mam dobry kredyt. Pacyfista roze�mia� si� ze zrozumieniem. Podesz�a kelnerka, kt�r� odprawi� gestem. Wyj�� ma�y woreczek i rzuci� go na st�. Noah pocieszy� si� �ykiem piwa. Pacyfista podj�� przemow�, zaciskaj�c i rozprostowuj�c palce prawej r�ki, jakby zesztywnia�y mu stawy po wielogodzinnym nokautowaniu dzieci i zakonnic. � Kongresman jest cz�owiekiem rozs�dnym. Przyjmuj�c zlecenie od jego �ony, sta�e� si� jego wrogiem. Ale on jest tak dobry, �e chce si� z tob� zaprzyja�ni�. � Prawdziwy chrze�cijanin. � Co, przezywasz si�? � Za ka�dym razem, gdy cz�owiek kongresmana zaciska� pi��, k�y grzechotnika rozci�ga�y si� w w�owym u�miechu. Przynajmniej zapoznaj si� z jego ofert�. Woreczek by� z�o�ony i zapiecz�towany. Noah rozerwa� ta�m�, otworzy� woreczek i wyci�gn�� do po�owy plik studolarowych banknot�w. � Tu jest co najmniej trzy razy wi�cej ni� kosztuje tw�j gruchot. Plus cena aparatu, kt�ry zosta� na przednim siedzeniu. � Ale lincolna za to nie kupi� � zauwa�y� Noah. � To nie s� negocjacje, Sherlocku. Wi�c? � Wi�c odczekasz par� dni, a potem powiesz �onie kongresmana, �e jej m�� wyci�ga� ma�ego tylko wtedy, gdy chcia�o mu si� siusiu. A kiedy dyma� sw�j kraj? � Przyjaciele tak nie m�wi�. � Zawsze mia�em problemy interpersonalne... ale chc� spr�bowa�. � Mi�o mi to s�ysze�. Szczerze m�wi�c, martwi�em si� o ciebie. Na filmach prywatni detektywi s� zawsze tacy lojalni, �e pr�dzej dadz� sobie wybi� z�by, ni� zdradz� klienta. Nie ogl�dam film�w. Pacyfista wskaza� palcem woreczek z pieni�dzmi. � Wiesz, co to jest? � Zap�ata. � Chodzi mi o woreczek. To taki na wypadek choroby lokomocyjnej. � Jego u�miech zblad�. � Co, nie widzia�e�? � Ma�o podr�uj�. � Kongresman ma sympatyczne poczucie humoru. � Ma histeri�. � Noah wcisn�� woreczek do kieszeni. � Chce powiedzie�, �e pieni�dze to dla niego rzygowiny. � Filozof z niego. � Wiesz, co kongresman ma lepszego od pieni�dzy? Na pewno nie dowcip. W�adz�. Je�li masz w�adz�, mo�esz rzuci� na kolana nawet najwi�kszych bogaczy. Kto to powiedzia�? Thomas Jefferson? Abe Lincoln? Nosiciel grzechotnika przechyli� g�ow� i pogrozi� Noahowi palcem. � Masz problem z gniewem, no nie? � Zdecydowanie. Ci�g�y niedob�r. � Powiniene� wst�pi� do Kr�gu Przyjaci�. � To kwakrzy? � Nie, organizacja, kt�r� za�o�y� kongresman. Dzi�ki niej wyrobi� sobie nazwisko � jeszcze zanim zaj�� si� polityk�. Pomaga� trudnej m�odzie�y. Pokazywa� m�odym ludziom now� drog�. Mam trzydzie�ci trzy lata. Teraz w Kr�gu s� wszystkie grupy wiekowe. To naprawd� dzia�a! Dowiesz si�, �e w �yciu jest milion pyta�, ale tylko jedna odpowied�... � Kt�r� obnosisz � odgad� Noah, wskazuj�c pier� pacyfisty. � Kochaj siebie, kochaj braci i siostry, kochaj przyrod�. Dlaczego to si� zawsze zaczyna od �kochaj siebie�? � Tak trzeba. Nie mo�esz pokocha� innych, je�li nie kochasz siebie. Wst�pi�em do Kr�gu jako szesnastolatek, siedem lat temu. Ale� by�em pokr�cony. Sprzedawa�em dr�gi, bra�em, niszczy�em dla samego dreszczyku podniecenia, zadawa�em si� z gangiem strace�c�w. Ale znalaz�em drog�. � To zadajesz si� z gangiem, kt�ry ma przysz�o��. Wytatuowany w�� u�miechn�� si� na �apie wielkiej jak bochen chleba. W�a�ciciel w�a parskn�� �miechem. � Farrel, lubi� ci�. � Trudno mnie nie lubi�. Mo�e nie pochwalasz metod kongresmana, ale on ma wizj�, dzi�ki kt�rej nasz kraj si� zjednoczy. Cel u�wi�ca �rodki, tak? Widzisz? Znowu ten gniew. Noah dopi� piwo. � Do tej pory go�cie tacy jak ty i kongresman lubili si� ukrywa� za Jezusem. Teraz przerzucili si� na psychologi�. � Programy bazuj�ce na Jezusie nie s� a� tak op�acalne, �eby udawa� pobo�no��. � Pacyfista wsta�. � Chyba nie zrobisz nic g�upiego? Wystawisz jego �on�? Noah wzruszy� ramionami. � I tak jej nie lubi�. � Wyschni�ta suka, no nie? � Sucha jak krakers. � Ale na pewno dodaje facetowi klasy i szacunku. P�jdziesz i zrobisz, co trzeba, dobra? Noah uni�s� brwi. � Co? Chcesz... chcesz, �ebym zani�s� te pieni�dze na policj� i wni�s� oskar�enie przeciwko kongresmanowi? Tym razem pacyfista si� nie u�miechn��. � �le si� wyrazi�em. Nale�a�o powiedzie�: zrobisz to, co masz zrobi�. � Chcia�em u�ci�li� � wyja�ni� Noah. � �eby� nie u�ci�la� w trumnie. Dostawca woreczka � minus woreczek � pomaszerowa� do drzwi, demonstruj�c w�a wszystkim obecnym. Kowboje przy barze i sto�ach odwracali si� i zaganiali go spojrzeniami do drzwi. Gdyby byli prawdziwymi uje�d�aczami mustang�w, a nie specjalistami od komputer�w i agentami handlu nieruchomo�ci, kt�ry� z nich m�g�by mu skopa� ty�ek dla samej zasady. Pacyfista znikn�� za drzwiami, a Noah zam�wi� drugie piwo u niedosz�ej Minnie. Wr�ci�a z wilgotn� butelka dos equis. � To by� jaki� z�odziej czy co? � Czy co. � A ty jeste� glin�. � By�em. To a� tak wida�? � Aha. Masz koszul� hawajsk�. Gliniarze w cywilu lubi� koszule hawajskie, bo mo�na ukry� pod nimi gnata. � Ja nic nie ukrywam � sk�ama� � z wyj�tkiem po��k�ego podkoszulka, kt�ry powinienem wyrzuci� jakie� pi�� lat temu. � M�j ojciec lubi� koszule hawajskie. � By� policjantem? � A potem go zabili. � Przykro mi to s�ysze�. � Mam na imi� Francene. To z piosenki ZZ Top. � Dlaczego tylu gliniarzy lubi ZZ Top? � Mo�e dlatego, �e to odtrutka na g�upich The Eagles. U�miechn�� si�. � I tu masz racj�, Francene. � Ko�cz� o jedenastej. � To du�a pokusa � przyzna�. � Ale jestem zaj�ty. Spojrza�a na jego r�ce, nie dostrzeg�a obr�czki. � Zaj�ty czym? � To trudne pytanie. � Mo�e nie a� tak, je�li si� nie ok�amujesz. Do tej pory by� tak zaj�ty cia�em i urod� Francene, �e dopiero teraz dostrzeg� dobro� w jej oczach. � Mo�e to u�alanie si� nad sob�? � Nie � zaprzeczy�a, jakby dobrze go zna�a. � Bardziej gniew. � Jak si� nazywa ta knajpa, �Gorza�ka i przewodnictwo duchowe�? � Kiedy wci�� s�ucha przez ca�y dzie� country, zaczynasz uwa�a� wszystkich za trzyminutow� histori�. � Cholera � powiedzia� z przej�ciem. � By�aby z ciebie �mieszna Minnie. � Polubi�by� mojego tat�. Jeste� tak samo dumny jak on. On to nazywa� honorem. Ale dzi� honor to obciach i dlatego jeste� taki z�y. Spojrza� na ni�. Szuka� odpowiedzi, ale nie znalaz�. Opr�cz dobroci ujrza� w jej oczach melancholi�, kt�rej widoku nigdy nie m�g� znie��. � Tamten facet wzywa kelnerk�. Ci�gle patrzy�a mu w oczy. � Wi�c je�li si� kiedy� rozwiedziesz, wiesz, gdzie pracuj�. Odesz�a. Odprowadzi� j� wzrokiem. Potem, pomi�dzy jednym d�ugim �ykiem a drugim, przyjrza� si� swojemu piwu, jakby m�g� w nim znale�� jaki� sens. Wreszcie, gdy do ogl�dania zosta�a mu ju� tylko pusta butelka, zostawi� Francene napiwek dwukrotnie wy�szy ni� rachunek za dwa piwa. Na dworze ciemne niebo brudzi�o miasto ��taw� �un�. Wy�ej wisia� wynios�y, nieskazitelny ksi�yc. W g��bokiej czerni ponad jego sierpem migota�o par� czystych gwiazd, bardzo odleg�ych od Ziemi. Noah poszed� w kierunku wschodnim, czujnie wypatruj�c, czy kto� go nie �ledzi. Nikt za nim nie szed�, nawet w du�ej odleg�o�ci. Najwyra�niej kohorta kongresmana przesta�a si� nim interesowa�. Jego oczywiste tch�rzostwo i gotowo��, z jak� zdradzi� klientk�, by�y dostatecznym dowodem, �e wed�ug najnowszych kryteri�w jest dobrym obywatelem. Odpi�� kom�rk� od pasa, zadzwoni� do Bobby�ego Zoona i poprosi� o podwiezienie do domu. P� kilometra dalej znalaz� ca�odobowy sklep, przy kt�rym um�wi� si� z Bobbym. Jego honda sta�a obok pojemnika Armii Zbawienia na stare ubrania. Noah usiad� na fotelu obok Bobby�ego � chudego dwudziestolatka z rzadk� br�dk� i nieco nieobecnym spojrzeniem do�wiadczonego u�ytkownika ecstasy � kt�ry siedzia� za kierownic� i d�uba� w nosie. Noah si� skrzywi�. � Jeste� obrzydliwy. � Co? � zdumia� si� szczerze Bobby, cho� jego palec wskazuj�cy nadal tkwi� w prawej dziurce. � Przynajmniej ci� nie przy�apa�em, jak si� ze sob� brzydko zabawiasz. Zbierajmy si�. � Ale by�o czadowo � powiedzia� Bobby, uruchamiaj�c silnik. � Czad jak cholera. � Czadowo? Idioto, lubi�em ten samoch�d. � Tego chevroleta? Przecie� to gruchot. � Ale m�j! � Ale, kurcz�, to by�o znacznie barwniejsze, ni� si� spodziewa�em. Dostali�my wi�cej, ni� chcieli�my. � Aha � mrukn�� Noah bez entuzjazmu. Bobby skierowa� samoch�d w stron� wyjazdu z parkingu. � Kongresman to suchar. � Co? � Tost opieczony z dw�ch stron. � Sk�d ty bierzesz te g�upoty? � Jakie g�upoty? � O tym sucharze. � Zawsze my�l� o scenariuszu. W szkole filmowej ucz�, �e wszystko jest dobrym materia�em. A to ju� na pewno. � Piek�o uwiecznione jako bohater w filmie Bobby�ego Zoona. 29 OSTATNIE DRZWI PRZED NIEBEM Bobby odpowiedzia� z ca�� powag�, na jak� sta� tylko podrostk�w z rzadk� br�dk� i prze�wiadczeniem, �e �ycie jest filmem. � Nie jeste� bohaterem. To moja rola. Ty robisz za Sandr� Bullock. 4 Ch�opiec, kt�ry nie ma ju� mamy, biegnie co si� w nogach przez g�sty las na tereny po�o�one ni�ej, z wy�yn uca�owanych przez noc w dusz�ce si� w mroku doliny, spomi�dzy drzew na szerokie pole. P�dzi wzd�u� bruzd ku ogrodzeniu. Dziwi si�, �e jeszcze �yje. Nie o�miela si� uwierzy�, �e zgubi� tych, kt�rzy go �cigaj�. S� za nim, szukaj� go, przebiegli i niezmordowani. P�ot, stary i wymagaj�cy remontu, szcz�ka g�o�no, gdy ch�opiec si� po nim wspina. Po zeskoczeniu na ziemi� zastyga, przykucni�ty, a� si� upewnia, �e nikogo nie zaalarmowa�. Rozproszone do niedawna chmury, we�niste jak baranki, zbi�y si� w stadko wok� ksi�yca � pasterza. W g�stszym mroku majaczy s�abo kilka tajemniczych kszta�t�w. Stodo�a, stajnia, budynki gospodarcze. Ch�opiec pospiesznie przemyka mi�dzy nimi. Krowy mucz�, konie parskaj� cicho, ale to nie reakcja na jego wtargni�cie. Te d�wi�ki s� r�wnie naturalnym elementem nocy, jak mocny zapach zwierz�t i nie ca�kiem nieprzyjemna wo� nawozu. Za podw�rkiem z ubitej ziemi znajduje si� �wie�o skoszony trawnik. Betonowy basenik dla ptak�w. Grz�dki r�. Porzucony rower, le��cy na ziemi. Pergola poro�ni�ta winoro�l�, os�oni�ta li��mi, obwieszona owocami. Przez tunel pergoli, przez traw�, do domu. Na kuchennym ganku ceglane schodki prowadz� na podest ze starych drewnianych desek. Skrzypi� pod jego stopami. Drzwi otwieraj� si� przed nim. Ch�opiec staje niepewnie w progu; powstrzymuje go my�l o ryzyku i przest�pstwie, kt�re zamierza pope�ni�. Matka wpoi�a mu mocne zasady moralne, ale je�li ma prze�y� t� noc, musi kra��. Ponadto nie chcia�by nara�a� tych ludzi � kimkolwiek s� na niebezpiecze�stwo. Je�li mordercy dopadn� go w�a�nie tutaj, nie oszcz�dz� nikogo. Nie b�d� mieli lito�ci i nie odwa�� si� zostawi� �wiadk�w. A jednak je�li nie znajdzie tu pomocy, b�dzie musia� odwiedzi� nast�pny dom albo jeszcze kolejny. Jest zm�czony, boi si�, ci�gle nie wie, gdzie jest, i musi wymy�li� jaki� plan. Musi przesta� biec, cho�by na kr�tko, �eby si� zastanowi�. W kuchni, bezszelestnie zamkn�wszy za sob� drzwi, wstrzymuje oddech i nas�uchuje. W domu panuje cisza. Najwyra�niej jego kroki nikogo nie obudzi�y. Kredens za kredensem, szuflada za szuflad�, szuka wytrwale, a� znajduje �wieczk� i zapa�ki. Zastanawia si�, ale z nich rezygnuje. Wreszcie � latarka. U st�p schod�w parali�uje go przera�enie. Mo�e mordercy ju� tu s�. Na g�rze. Czekaj� w ciemno�ciach, �eby ich znalaz�. Niespodzianka! G�upota. Oni si� nie bawi�. S� okrutni i skuteczni. Gdyby tu byli, ju� by nie �y�. Czuje si� ma�y, s�aby, samotny i skazany na �mier�. Czuje si� te� jak idiota, bo ci�gle si� waha, cho� rozs�dek podpowiada mu, �e nie ma si� czego ba�. Najwy�ej z�api� go ludzie, kt�rzy tu mieszkaj�. Wreszcie rusza na pi�tro. Schody cicho protestuj�. Trzyma si� blisko �ciany, gdzie deski s� mniej ha�a�liwe. U szczytu schod�w ci�gnie si� kr�tki korytarz. Czworo drzwi. Za pierwszymi jest �azienka. Drugie prowadz� do sypialni. Ch�opiec zakrywa latark�, by rozproszy� �wiat�o, i wchodzi. W ��ku �pi m�czyzna i kobieta. Chrapi� na zmian�: on jak ob�j, ona jak flet. Na komodzie, na ma�ej ozdobnej tacce: drobne monety i portfel m�czyzny. W portfelu jeden banknot dziesi�cio-, dwa pi�cio-, cztery jednodolarowe. Ci ludzie nie s� bogaci. Ch�opiec ma wyrzuty sumienia, �e zabiera im pieni�dze. Pewnego dnia, je�li do�yje, wr�ci do tego domu i odda d�ug. Chce zabra� te� monety, ale ich nie dotyka. W tym poruszeniu na pewno by je rozsypa� lub nimi brz�kn��, budz�c farmera i jego �on�. M�czyzna mamrocze co� przez sen, przewraca si� na bok... ale si� nie budzi. Ch�opiec wycofuje si� z pokoju szybko i bezszelestnie. W korytarzu co� si� rusza, dwoje l�ni�cych oczu, b�ysk z�b�w w promieniu latarki. Z gard�a prawie wyrywa si� mu krzyk strachu. Pies. Czarno-bia�y. Kud�aty. Ch�opiec dobrze rozumie si� z psami, a ten nie stanowi wyj�tku. Zwierz� tr�ca go nosem, sapie ze szcz�cia i prowadzi korytarzem do innych uchylonych drzwi. Mo�e w�a�nie st�d wyszed�. Teraz spogl�da na swojego nowego przyjaciela, u�miecha si�, macha ogonem i wpe�za do �rodka p�ynnie jak domowy duch, got�w do uczestniczenia w seansie. Na drzwiach wisi blaszana tabliczka z wyci�tymi w niej literami: CENTRUM DOWODZENIA KAPITAN STATKU KOSMICZNEGO CURTIS HAMMOND Intruz idzie niech�tnie za kundlem do Centrum Dowodzenia. To pok�j ch�opca, wytapetowany ogromnymi plakatami z film�w o potworach. Na p�kach pe�no plastikowych figurek bohater�w fantastycznonaukowych, modeli i nieprawdopodobnych statk�w kosmicznych. W k�cie stoi na metalowym rusztowaniu plastikowy ludzki szkielet naturalnej wielko�ci. Szczerzy z�by, jakby �mier� by�a strasznie fajna. Na jednej �cianie wisi samotny plakat z Britney Spears, by� mo�e zwiastuj�cy zmian� kierunku fascynacji mieszka�ca tego pokoju. Britney ma g��boki dekolt, nagi p�pek i agresywnie ol�niewaj�cy u�miech. Jest bardzo intryguj�ca, ale budzi l�k prawie tak samo, jak ka�dy inny szczerz�cy k�y drapie�ny potw�r z horroru. Ma�y intruz odwraca oczy od gwiazdki popu, zmieszany z powodu tego, co czuje, zaskoczony, �e po tej ci�kiej pr�bie, kt�r� prze�y�, zosta�y w nim jeszcze jakie� uczucia opr�cz strachu i rozpaczy. Pod plakatem z Britney Spears, w sk��bionej po�cieli, na brzuchu, z g�ow� na boku, le�y Curtis Hammond, dow�dca tego statku kosmicznego, le�y i �pi, nie wiedz�c, �e �wi�to�� mostka kapita�skiego zosta�a pogwa�cona. Mo�e mie� jedena�cie, a nawet dwana�cie lat, ale jest drobny jak na sw�j wiek, mniej wi�cej wzrostu nocnego go�cia, kt�ry nad nim stoi. Curtis Hammond jest obiektem gorzkiej zazdro�ci, nie dlatego �e znalaz� ukojenie we �nie, ale dlatego �e nie jest si� � rot�, nie jest sam. Przez chwil� zazdro�� ma�ego go�cia g�stnieje i �cina si� w nienawi�� tak esencjonaln� i jadowit�, �e w ka�dej chwili mo�e si� wyrwa� spod kontroli, uderzy� w �pi�cego ch�opca i ul�y� niezno�nemu b�lowi, przelewaj�c go na kogo� innego. Go��, cho� dr�y pod naporem tego przeniesionego gniewu, nie pozwala mu si� wyzwoli� i zostawia Curtisa bezpiecznego, nietkni�tego. Nienawi�� opada r�wnie szybko, jak zakipia�a, rozpacz, kt�ra na chwil� uton�a w tym p�omiennym uczuciu, znowu wy�ania si� z jego fal, lak jak szara zimowa pla�a wy�ania si� spod uchodz�cych fal. Na nocnym stoliku, przed radiem z budzikiem, le�y par� monet i zu�yty plaster z plamk� krwi na opatrunku. Krwi nie ma zbyt wiele, ale intruz widzia� ostatnio tyle strasznych scen, �e przechodzi go dreszcz. Nie dotyka monet. Osierocony ch�opiec skrada si� do szafy, za nim pies, w�sz�cy k��bek sier�ci. Drzwi s� uchylone. Ch�opiec otwiera je szerzej. Przy �wietle latarki przebiera w ubraniach. Po biegu przez lasy i pola jest podrapany, pok�uty i zab�ocony. Chcia�by wzi�� gor�c� k�piel i odpocz��, ale musi si� zadowoli� czystym ubraniem. Pies przygl�da mu si�, przekrzywiaj�c g�ow�, w�a�nie tak zdziwiony, jak powinien by�. Podczas przerzucania koszul, d�ins�w, skarpet i but�w Curtis Hammond �pi jak zakl�ty. Gdyby by� prawdziwym kapitanem statku kosmicznego, jego za�oga mog�aby pa�� �upem m�zgo�ernych Obcych, jego statek m�g�by dosta� si� w otch�a� czarnej dziury, a on dalej by �ni� o Britney Spears. Intruz, kt�ry nie jest m�zgo�ernym Obcym, ale czuje si� tak, jakby wpad� w przepastn� czarn� dziur�, cicho wraca do otwartych drzwi, a pies depcze mu po pi�tach. W domu panuje cisza, s�cz�ce si� przez palce �wiat�o latarki nie wyci�ga z mroku korytarza �adnych obcych kszta�t�w, ale instynkt ka�de ma�emu intruzowi zatrzyma� si� krok przed progiem. Co� si� nie zgadza. Cisza jest zbyt g��boka. Mo�e rodzice Curtisa si� obudzili. W drodze do schod�w b�dzie musia� min�� drzwi ich sypialni, kt�re nierozwa�nie zostawi� otwarte. Je�li farmer i jego �ona si� obudzili, prawdopodobnie zorientowali si�, �e k�adli si� spa� przy zamkni�tych drzwiach. Ch�opiec wraca do sypialni o �cianach ozdobionych Britney i potworami, jednakowo drapie�nymi. Wy��cza latark�, wstrzymuje oddech. Ju� ma zlekcewa�y� instynkt, kt�ry kaza� mu si� cofn�� z korytarza. Potem zauwa�a, �e merdaj�cy ogon psa, do tej pory mi�kko uderzaj�cy o jego nog�, raptem znieruchomia�. Pies przesta� te� dysze�. W ciemno�ciach majacz� szare prostok�ty: zas�oni�te okna. Ch�opiec zbli�a si� do nich, usi�uj�c sobie przypomnie�, gdzie stoj� meble, inaczej m�g�by si� o nie potkn�� i narobi� ha�asu. Odk�ada zgaszon� latark� i odci�ga zas�ony; plastikowe k�ka klekocz� cicho o mosi�ny pr�t, jakby wisz�cy szkielet, o�ywiony jak�� czarodziejsk� moc�, zacz�� si� porusza�, wyci�gaj�c w mroku ko�ciste palce. Curtis Hammond mruczy co�, rzuca si� na ��ku, ale nie budzi. Ch�opiec otwiera okno. Ostro�nie wykrada si� z domu na dach ganku, ogl�da si� za siebie. W otwartym oknie stoi pies, z �apami na parapecie, jakby chcia� opu�ci� swego pana dla nowego przyjaciela i nocy pe�nej przyg�d. Zosta� � szepcze osierocony ch�opiec. W kucki zbli�a si� na skraj dachu. Znowu si� ogl�da; kundel skomli cicho, ale za nim nie idzie. Ch�opiec jest wysportowany, zwinny. Skok z dachu ganku to nie�atwe zadanie. L�duje na trawniku, pada na ziemi�, turla si� po zimnej rosie, przez s�odki rze�ki zapach trawy, buchaj�cy ze zmia�d�onych �d�be�, natychmiast podnosi si� chwiejnie na nogi. Piaszczysta droga, z obu stron otoczona ��kami i nas�czona olejem, �eby kurz si� nie unosi�, prowadzi do publicznej szosy, biegn�cej jakie� dwie�cie metr�w dalej na zach�d. Ch�opiec jest ju� prawie w po�owie dystansu, kiedy s�yszy za plecami szczekanie psa. Za oknami domu Hammond�w b�yska �wiat�o, ga�nie, znowu b�yska, pulsuj�cy chaos, jakby dom zmieni� si� w weso�e miasteczko. Wraz ze �wiat�ami wybuchaj� krzyki, rozdzieraj�ce serce nawet z tej odleg�o�ci, ale nie s� to zwyk�e krzyki przera�enia, ale wrzask, nieopisany wrzask, zawodzenie pe�ne �miertelnej zgrozy. Te najbardziej przenikliwe, przeszywaj�ce d�wi�ki brzmi� bardziej jak kwik �wi�, kt�re ujrza�y l�nienie no�a rze�nika, cho� na pewno doby�y si� z ust ludzi. Okropne krzyki torturowanych Hammond�w na chwil� przed �mierci�. Mordercy byli bli�ej, ni� si� spodziewa�. To, co poczu�, wychodz�c na korytarz na pi�trze, to nie milczenie przebudzonego farmera i jego �ony. To ci sami �owcy, kt�rzy brutalnie zamordowali jego rodzin�, zeszli z g�r a� pod kuchenne drzwi domu Hammond�w. P�dz�c przez noc, staraj�c si� uciec przed krzykami i k�saj�cym go sumieniem, �apczywie chwyta oddech, a ch�odne powietrze rani jego spieczone gard�o. Serce �omocze mu jak ko�sk