13945

Szczegóły
Tytuł 13945
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

13945 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 13945 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

13945 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Cztery osoby i trzy psy Odcinki w serii Wszystko dobrze! (cz. 2) SMS i pies (cz. 3) Julka, blog i dog (cz. 4) POLECAMY NOWE SERIE POWIEŚCI DLA NASTOLATEK! KjiAkn, Julka, Zuzka i Emma są właśnie takie jak TY! Nocą lubią gadać o szkole, chłopa-¦woich rodzinach i koleżankach. I przeżywają wiele niezwykłych przygód, bo każdy i noc przynoszą niespodzianki.., : ilków tu i teraz - w Polsce. Nasze historie, nasze sprawy, nasze W dopiiui" kolejne odcinki. . o tym boleśnie nastoletnia Mała, która po tragicznych |o dworku na wsi. Mieszka w nim jej trochę zwariowana , Mata nie umie znaleźć sobie miejsca w tym wielkim do- (|(!/k? psy, koty i ptaki są tak samo ważne jak ludzie, i ,-.|d/i oschła gospodyni. iluy i odnaleźć dom? I gdzie kryje się prawdziwa magia? OFERTA SPECJALNA! ZAJRZYJ NA OSTATNIĄ STRONĘ KSIĄŻKI Cztery osoby i trzy psy Ewa By lica publicat ' WY D AW N I C T WO ł# \\\uv„i\ ajlepszyPrezenł.Pi TWOJA KSIĘGARNIA INTERNETOWA Zapoznaj się z naszą ofertą w Internecie i zamów, tak jak lubisz: [email protected] +4861 6529260 +48 61 652 92 00 Publicat SA, ul. Chlebowa 24, 61-003 Poznań książki szybko i przez całą dobę • łatwa obsługa • pełna oferta • promocje _._5^ j____- Wydawca składa podziękowanie HODOWLI PSÓW RASOWYCH GOLDEN RETRIEVER „Butterfly Karczewskie Szuwary" Katarzyna i Robert Kempka 61-372 Poznań, Kubalin 4 lei. (0-61) 893 99 82, tel./fax (0-61) 865 19 38 tel. kom. 0603 317 011 www.butterfly.golden-retriever.com.pl e-mail: [email protected] PonidyJulki" przygotowała Agnieszka Mierzejewska redakcja i korekta - Jadwiga Lang ¦ !¦ Indce - Fotografia Reklamowa Rafał Kolasiński AMADEUSZ BUTTERFLY z Karczewskich Szuwarów (© Publicat S.A., MMV Ali rights reserved ISBN 83-245-0008-1 Publicat S.A. I Poznań, ul. Chlebowa 24 52, fnx(0-61) 652 92 00 [email protected] www.publicat.pl Spis treści Rozdział 1 Szaleństwo na basenie Rozdział 2 Kandydat na przedszkolaka Rozdział 3 Piknik 25 31 Rozdział 4 Cudowna wiadomość 47 Rozdział 5 Remont Rozdział 6 (Hony w Balatonie Rozdział 7 Jamniczy syn Rozdział 8 Leśny miś Rozdział 9 „Rybka Nemo" Rozdział 10 Wszyscy chorują 65 76 84 99 114 I ROZDZIAŁ 1 Szaleństwo na basenie JLJzień był piękny, majowy. Na dodatek piątek, więc dzieciaki nie mogły się już doczekać końca lekcji. Szczególnie mocno odczuwała to pani Ania, polonistka ucząca w szkole Julki. - Co się dzisiaj z wami dzieje^Janek, postaraj się zrozumieć to, co przed chwilą przeczytałeś... - odpowiedzią była nieco głupawa mina Jaśka oraz ogólny chichot dobiegający z sąsiadujących ławek. Analizowali właśnie piękną celtycką legendę o miłości, ale Jaśka oczywiście ta tematyka zupełnie nie interesowała. - Niestety, odnoszę wrażenie, że nie masz mi nic do powiedzenia na temat Celtów i ich legend - pani Ania była bardzo niezadowolona. Jasiek postanowił jednak uratować reputację, bo był chłopcem honorowym. Coś na temat Celtów miał do powiedzenia: - Celtic Glasgow i Celta Vigo - wymienił nazwy dw K li znanych klubów piłkarskich. Pani Ania poczuła, że opada z niej cała nauczycii 11 waga. Opadła więc na krzesło i czekała, kiedy [kiwi < « Jak zwykle W takich sytuacjach, wybawieniem stal się dzwo-Papierowe kulki poszły wgórę, rozległ się radosny ryk i w malej tali natychmiast się zakotłowało. /. u howywaliście się dzisiaj okropnie i chyba nigdy wam ti y.i ii ni ¦ w\'l i. iczę, zwłaszcza tobie, Jasiek - pani Ania próbowa-/!¦ odwołać do uczuć swoich podopiecznych. Chciała zapowiedzieć, że w poniedziałek zapyta ich o celtycką legendę, ale została pozbawiona tej możliwości przez Kajetana, który nagle zwrócił na siebie powszechną uwagę. Udało mu się zago-11 n żeńską część klasy w kąt pod tablicą i teraz stał przed piszczącymi dziewczynami, wymachując im przed twarzami szczotką do zamiatania podłóg. - No co, dziewczynki, czyścimy ząbki? - Kajetan, natychmiast przestań! - wrzasnęła pani Ania, która w takich chwilach natychmiast wyzbywała się subtelności. - Załatwiłeś już trzy szczotki w tym roku, czy to nie wystarczy?! - Proszę pani, ja jestem w tym tygodniu dyżurnym - jej I u u li ipieczny logicznie uzasadnił, dlaczego w jego ręku znajduje ni ii la. - Zamiatałem właśnie podłogę, a one... - tu wska-M l/icwczęta - łażą mi tu i przeszkadzają. M i iszę zapytać twoją mamę, czy w domu też tak chętnie .(tusz pani Ania chciała być złośliwa, ale nie doceniła ¦ igo domu, proszę pani, przychodzi sprzątaczka ikimi rzeczami. Dzieci mają mieć szczęśliwe dbrt 1111 u iwać się rozwojem własnych zainteresowań. oi n dzice mi zapewniają! - odparował Kajetan la wielkiej korporacji. I ¦ l twoje | >i awdziwe zainteresowania to chyba ,/i . ¦ >i. !¦ i /. iim.it. mim. musisz sobie kupić gablotę do trzymania ektpOOtt Chotal 1'mtiek i natychmiast rzucił się do ucieczki, bo Kajetan zaczął go gonić. W rękach oczywiście trzymał miotłę, która ze szczoteczki do zębów przekształciła się teraz w zgrabną giwerę. Uwolnione dzięki temu dziewczęta otrzepały zakurzone ubrania, porwały plecaki i z radosnym piskiem poczęły opuszczać mury szkoły. - Do widzenia, miłego weekendu - pożegnały się z panią Anią, która drżącymi rękami zamykała drzwi sali. - Do zobaczenia w poniedziałek, bawcie się dobrze - odparła pani Ania i westchnęła. Zbyt ciężko, jak na swój młody wiek. Tymczasem Julka i Pola maszerowały już słoneczną ulicą. Świat był po prostu piękny, a one szczęśliwe. Bardzo się cieszyły, bo były to urodziny Julki i już za trzy godziny miała się rozpocząć długo oczekiwana impreza urodzinowa na basenie. #** Aby impreza mogła się odbyć, Julka musiała przygotować rodziców na to wydarzenie. Uznała, że uda jej się tego dokonać, jeżeli rozpocznie pertraktacje około miesiąca przed datą swoich urodzin, i że najlepiej będzie porozmawiać o tym w weekend, kiedy tata wracał z Warszawy, gdzie pracował, do domu do Krakowa i wszyscy będą w komplecie. Tak więc pewnego piątkowego wieczoru Julka i tata siedzieli sobie w kuchni i czekali, kiedy mama wyjdzie z sypialni, co będzie oznaczało, że Michał, czyli brat Julki, wreszcie zasnaj i będzie można spędzić miły wieczór. Julka oczekiwała I momentu niecierpliwie, ponieważ bardzo już chciat, i dzieć rodzicom o swoich planach. I oto mama wreszcie wyłoniła się z pokoju i zsl ze szczytu schodów z miną męczennicy. Usypianie i ¦ Jak zwykle w takich sytuacjach, wybawieniem stał się dzwonek. Papierowe kulki poszły w górę, rozległ się radosny ryk i w malej sali natychmiast się zakotłowało. Zachowywaliście się dzisiaj okropnie i chyba nigdy wam nie wybaczę, zwłaszcza tobie, Jasiek - pani Ania próbowa-jeszcze odwołać do uczuć swoich podopiecznych. Chciała zapowiedzieć, że w poniedziałek zapyta ich o celtycką legendę, ale została pozbawiona tej możliwości przez Kajetana, który i iag)e zwrócił na siebie powszechną uwagę. Udało mu się zagonić żeńską część klasy w kąt pod tablicą i teraz stał przed piszczącymi dziewczynami, wymachując im przed twarzami szczotką do zamiatania podłóg. - No co, dziewczynki, czyścimy ząbki? - Kajetan, natychmiast przestań! - wrzasnęła pani Ania, która w takich chwilach natychmiast wyzbywała się subtelności. - Załatwiłeś już trzy szczotki w tym roku, czy to nie wystarczy?! - Proszę pani, ja jestem w tym tygodniu dyżurnym - jej p<xlopieczny logicznie uzasadnił, dlaczego w jego ręku znajduje 'i ni it la. - Zamiatałem właśnie podłogę, a one... - tu wska-/. ii n. m I/ii wrzęta - łażą mi tu i przeszkadzają. Milszy zapytać twoją mamę, czy w domu też tak chętnie ii.i-./ pani Ania chciała być złośliwa, ale nie doceniła <yy i li u 1111, proszę pani, przychodzi sprzątaczka i /i ¦(¦/,! 11 ii. Dzieci mają mieć szczęśliwe ' i/wi ijem własnych zainteresowań. I tu właśnie moi rodzice mi zapewniają! -odparował Kajetan / u im. i i l korporacji. I' i '¦ /ainteresowania to chyba szczoty dii /aiiii.it. u n. i. inni./ '.ni nr kupić gablotę do trzymania eksponatów zarechota! Piotrek i natychmiast rzucił się do ucieczki, bo Kajetan zaczął go gonić. W rękach oczy w i trzymał miotłę, która ze szczoteczki do zębów przeksztali il.i się teraz w zgrabną giwerę. Uwolnione dzięki temu dziewczęta otrzepały zakurzone ubrania, porwały plecaki i z radosnym piskiem poczęły opuszczać mury szkoły. - Do widzenia, miłego weekendu - pożegnały się z panią Anią, która drżącymi rękami zamykała drzwi sali. - Do zobaczenia w poniedziałek, bawcie się dobrze - odparła pani Ania i westchnęła. Zbyt ciężko, jak na swój młody wiek. Tymczasem Julka i Pola maszerowały już słoneczną ulicą. Świat był po prostu piękny, a one szczęśliwe. Bardzo się cieszyły, bo były to urodziny Julki i już za trzy godziny miała się rozpocząć długo oczekiwana impreza urodzinowa na basenie. *** Aby impreza mogła się odbyć, Julka musiała przygotować rodziców na to wydarzenie. Uznała, że uda jej się tego dokonać, jeżeli rozpocznie pertraktacje około miesiąca przed datą swoich urodzin, i że najlepiej będzie porozmawiać o tym w weekend, kiedy tata wracał z Warszawy, gdzie pracował, do domu do Krakowa i wszyscy będą w komplecie. Tak więc pewnego piątkowego wieczoru Julka i tata siedzieli sobie w kuchni i czekali, kiedy mama wyjdzie z sypialni, co będzie oznaczało, że Michał, czyli brat Julki, wreszcie zasnaj i będzie można spędzić miły wieczór. Julka oczi 'kiwała tego momentu niecierpliwie, ponieważ bardzo już chl Wb OpOWM dzieć rodzicom o swoich planach. I oto mama wreszcie wyłoniła się z | >¦ ze szczytu schodów z miną męczennii trzyletniego Misia zajmowało jej za każdym razem od pół godziny do półtorej. Był to niezmienny rytuał, dla mamy niestety dość uciążliwy. Jej syn miał stanowczy charakter i twardo domagał się, żeby mama podczas jego zasypiania leżała obok. Wtedy on stanowczo i po męsku się do niej przytulał i oczekiwał na sen, oplatając sobie włosy mamy wokół palców. Jego fryzjerskie zabiegi powodowały, że mama każdego wieczoru wyłaniała się z pokoju z czymś w rodzaju dredów na głowie. - Mamo, co ty znowu masz za fryzurę?! Wyglądasz tak samo jak ja, kiedy złapałam wszy na obozie narciarskim. Pamiętasz, jaka byłam poczochrana? - zapytała Julka i natychmiast zdała sobie sprawę, że nie był to chyba najlepszy sposób na rozpoczęcie pogawędki na temat urodzinowej imprezy. - Nie przypominaj mi tego, proszę. Nie chcę pamiętać o tych wszach, zwłaszcza teraz, kiedy Misiek ma salmonellozę. Mam dość tych waszych robaków i bakterii!!! - mama była niewątpliwie rozdrażniona. - Nie denerwuj się, wyglądasz naprawdę czarująco, jakby cię jakiś Arkadius stylizował - tata włączył się do rozmowy matki i córki. - Czy zjemy sobie teraz jakąś kolacyjkę? - rzeczowo zmienił temat. Mania rzuciła okiem na stół. Był lśniący i czysty. Nie było i fladÓM /. u Im •] pracy związanej z przygotowaniem posiłku. to?l Nic zrobiliście sobie kolacji? To ja tam leżę sztyw- ii.i. j 11 ni i im lego małego terminatora, marząc .ii: choć raz czekała na mnie szklanka herbaty... - mama rotpa zcła swoją siar;; śpiewkę. i- już dawno powinnaś skończyć z tym usypianiem Misia, to po prostu i zyste szaleństwo. Skoro się n. i 1^ godzisz, mam prawo sądzić, że traktujesz to jako fornir \w\.....\nku Rsżbym tobie tak poleżał... -tatasłusznie uzna!. Ż8 n.i|leps/;| Inima obrony jest atak. 10 - No wiesz... - mamie na chwilę odjęło mowę. - To może ja zacznę robić tę kolację - Julka rzuciła się w stronę lodówki, słusznie przeczuwając, że jeśli zaraz czegoś sensownego nie zrobi, domowe ciepełko przemieni się w wojnę domową, a ona zamierzała przecież pogadać z rodzicami o bardzo ważnej sprawie i bardzo nie chciała, żeby młodszy brat, mimo że w stanie uśpienia, jej w tym przeszkodził. Rzuciła okiem do wnętrza lodówki, losowo wybrała kilka produktów i z kiełbasą w ręku przemówiła: - Wiecie, że ja mam niedługo urodziny? No i... chciałam zorganizować imprezę! - szybko wyrzuciła z siebie ostatnie zdanie. - Świetnie - powiedział tata. - Ilu gości chcesz zaprosić? - Świetnie -jęknęła mama. - To ilu tych gości chcesz zaprosić? - No, jeszcze nie wiem. Myślałam o całej klasie... i o Kasi. - Świetnie -jeszcze raz jęknęła mama. - Chłopaków też wzięłaś p&ń uwagę? - entuzjazmował się tata. - To będzie cudowna impreza. - Owszem, będzie, ale nie w domu - kategorycznie stwierdziła mama. Kroiła właśnie pomidory i nóż morderczo stukał o blat deski. - Mamy za małe mieszkanie. Tu nie da się grać w piłkę nożną - dodała, kładąc nacisk na słowa „tu" i „piłkę nożną", mając na myśli kolegów Julki. - No właśnie - wtrąciła Julka, która uznała, że to najlepszy moment, aby przedstawić własne pomysły, dotyczące przecież jej imprezy. - Myślałam o Aqua Parku. Tam się nie da grać w piłkę nożną i zmieści się dużo osób. Mama odetchnęła z ulgą. Ale już w następnej sekundzie opanowała jej wyobraźnię przerażająca wizja. Przecie/ urodzinowej imprezy na basenie będzie grono radosny* h to pielców. - Czy cala twoja klasa potrafi pływać? - zadała Julce kon-kretne pytanie. - Przecież ktoś musi ich na tym basenie pilnować - z tymi słowy zwróciła się już w stronę taty. Tata, który nigdy nie myślał o życiu w kategoriach horroru i nigdy nie miał takich wizji jak mama, uśmiechnął się do niej uroczo. Jego wizja była jak zwykle zupełnie przeciwstawna. Widział świetnie się bawiące grono jedenastolatków i siebie pluskającego się wśród dzieci. - A cóż to za problem, dzieciaki umieją pływać, na basenie są ratownicy, no i ja tam będę - rozproszył wątpliwości mamy. - Mogę nawet Michała wziąć z sobą. Niech też ma uciechę. Kiedy tata wypowiadał ostatnie zdanie, uśmiechnięta twarz Julki zastygła na kształt cementowej skorupy. - Tatooo... On mi zepsuje całą imprezę - przypomniały się jej wszystkie towarzyskie spotkania z koleżankami z udziałem Misia. Nie pomagało barykadowanie się w pokoju. Miśkowi zawsze udawało się wmiksować w towarzystwo, a co gorsza, I .c leżanki wydawały się zachwycone jego obecnością. Zaczyna- „tiu,tiu" i „jak tobie Julka fajnie, że masz takiego bracisz- 1 to najbardziej ją bolało. Ten zupełny brak solidarności. i ic widziały w tym grubym, lepkim, zasmarkanym osobni- wicll;,| głową? Jedynie Kasia, jedna z dwóch najlepszych ii mlek, była w stanie to zrozumieć. No tak, ale Kasia li braci. Wprawdzie starszych, ale obrzydzenie do ¦ l/rnstwa było u niej identyczne jak u Julki. M<>wv nie ma. Nic ma mowy o tym, żeby Misio zanu-kategoryczny ton wypowiadanych przez li! Juli c odriwai tję od | x n i u rych wspomnień Misiem, i obudził w niej nad uchiwała się w to, co mówiła mama. • ¦< i< / biednj Misio mi lalmonellozę. Pani doktor powiedziała, /<• to wrażliwe, Wiesz, co by się działo, gdyby 12 zanurzył się w basenie? Mógłby zarazić wszystkich salmonellą. I wiesz, co dalej by się działo? Mielibyśmy sanepid na głowie. Może by nas nawet wsadzono do więzienia za spowodowanie masowego zatrucia? Kto wie? Tata słuchał tych rewelacji z dość Ogłupiała, miną. Nie przypuszczał, że Michał może być pływającą bombą biologiczną. I nigdy też nie wiedział, czy mama żartuje, czy wierzy w to, co mówi. Julka natomiast wsłuchiwała się w słowa i w cudowną baśń. - Znaczy, gdyby Misiek kąpał się z nami w basi mi by potem trafić do więzienia? - zapytała z nadzieją. - Nie Misio. Osoby małoletnie nie podlegają karze. My, czyli rodzice, siedzielibyśmy w więzieniu - odpowiedział tata, - W czasie, kiedy przebywalibyśmy za kratkami, ty musiałabyś zająć się swoim biednym, młodszym braciszkiem, zarażonym salmonellą. - O rety, dajcie już spokój - błagalnym tonem poprosiła Julka. - To co, zgadzacie się na imprezę w Aqua Parku? - Zgadzamy się - łaskawie odrzekli rodzice. - Jesteście kochani - Julka rzuciła się im na szyję. - Lecę pisać zaproszenia. I pognała na górę, do swojego pokoju. Zanim jednak przystąpiła do tworzenia zaproszeń, wzięła do rąk komórkę i wysłała sms do Poli, drugiej z dwóch jej najlepszych przyjaciółek: „hejka, zapraszam cię na moje urodziny miejsce aqua park u mnie wszystko dobrze misiek ma salmonellę". *** Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Julka i Pola i '< żankami stały pod tablicą, osaczone przez Kajetai zamierzał wyczyścić im ząbki szczotką do zamiatania s mam >i uwania do wyprawy do Aqua Parku. i1 trebki schowała bilet grupowy dla .¦o przyjęcia oraz, na wszelki wypadek, l/ające, że jej syn pożegnał się już na iłem wbiła Michała w przygotowane «Klnie i elegancką koszulę z kołnierzy- się sobą. Ponieważ tata wziął na siebie I ii zyjemność pławienia się w basenie i opie- l H i/ostało odegrać rolę gospodyni przyjęcia. z wdziękiem podawała tort oraz zabawiała i li i.i rozmową rodziców zaproszonych gości. Aby tar leniu zadaniu, należało ubrać się z klasyczną elegan- ¦ ją, na twarz nałożyć subtelny makijaż i zrobić coś z włosami. - Ja nie kce tych spodenków, one są cisnące, a kosulka glyzie - to Michał dał znać o sobie. - Misiu, kochanie, będziesz dzisiaj pływał w baseniku. Popatrz, tu są twoje rzeczy do pływania - mama postanowiła odwrócić uwagę synka od niewygodnej garderoby. - O, tu są kąpielówki w żabki, pomarańczowe pływki i żółte kółko do pływania. Zapakuj to, kochanie, do plecaczka - po tych słowach szybko uniknęła do łazienki. Ponieważ lokówka głośno brzęczała, a mama była pochło- iniem zmaltretowanych przez Misia włosów, ila dom tśnych jęków i dobywających się z pokoju od- Nio mogła też w związku z tym usłyszeć ¦ T<> <xl mI:htoś już czasu telefonu. Wreszcie Misiowi i api iratu. Chwycił słuchawkę jedną rączką, I 11 zymał żółte kółko do pływania. Do kółka icrdzony był Feluś, który z zapałem . powierzchnię. isami przez Misia Fafikiem, był jamni-nie całkiem rasowym, ponieważ miał i-i za długi nos. Górna szczęka psa była o centymetr dłuższa niż dolna. - Tatuś, to ty? Fafik poglyził moje gumowe kółecko! -krzyknął rozdzierająco do telefonu. - Nie będę mogła pływać! - Misio we wszystkim naśladował Julkę, również w mowie, wobec czego używał tylko końcówek rodzaju żeńskiego. Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale Felek szarpnął mocniej i słuchawka wypadła Misiowi z ręki. Leżała teraz na dywanie i tata, bo faktycznie to on dzwonił, zmuszony został do wsłuchiwania się w odgłosy szamotaniny. - Halo, halo, Misiu, co się tam dzieje, halo, Misiu, daj mamusię do telefonu! - krzyczał tata. Niestety, odzewu nie było. W tym czasie mama z prawdziwym zadowoleniem przypatrywała się swemu odbiciu w lustrze. Każdy włos na miejscu, makijaż nieskazitelny. Ostatnie muśnięcie szminki... - Cholela jasna - w drzwiach łazienki pojawił się spocony, czerwony jak burak i poszarpany Misiu. - Cholela jasna, popats, co Feluś mi zlobił - podsunął mamie pod nos żółty, gumowy strzęp. Powiedziałam tatusiowi... - i tu rozszlochał się na całego. - Tatusiowi powiedziałeś? - mama szybko rzuciła okiem na pobojowisko w pokoju. Na środku dywanu wciąż krzyczała porzucona słuchawka. Mama wykonała błyskawiczny skok w jej kierunku. - Halo, halo, to ja. Maciek, jesteś tam? - Cholera jasna! - ktoś krzyknął i mama uświadomiła sobie, że słyszy ten okrzyk już po raz trzeci. Był to tata. - Co się tam u was dzieje? Zostawiłaś Miśka samego w domu, czy co? Włosy mi się jeżyły na głowie, kiedy musiałem słuchać tych przerażających odgłosów... - Byłam w łazience. Gdzie jesteś, kochanie? Kiedy do nas przyjedziesz? - mama próbowała nadać swojemu głosi iwi ; jemne brzmienie. I Tata od jakiegoś czasu pracował w Warszawie, a ponieważ rodzina nie kwapiła się do przeprowadzki, musiał co weekend i lywać około czterystu kilometrów w kierunku południowym, aby powrócić do domu. - Jestem koło Siewierza i niestety będziesz musiała sobie 4 poradzić. Dzwoniła moja mama i chyba coś z nią niedob- i /c... Muszę jechać do Gliwic. - Co się stało?! - zawołała przerażona mama. - Kółecko, kółecko się podzyło! - wrzasnął mamie do ucha Misio. - Misiu, uspokój się! - krzyknęła mama do telefonu. - Jestem spokojny, na ile to możliwe - odparł tata. - Mamę potwornie boli ręka, chyba coś ze stawem barkowym. Chyba rozumiesz, że muszę do niej pojechać... - Oczywiście, że rozumiem. Trzymaj się w takim razie, pozdrów mamę i daj znać, co się dzieje - mama odłożyła słuchawkę w momencie, kiedy do domu wpadła Julka. - Super wyglądasz - popatrzyła na mamę z uznaniem. -Kiedy wychodzimy? Wystarczył jeden ruch, aby była gotowa. Szkolną torbę cisnęła na dywan. Na plecy zarzuciła sobie uprzednio przygotowany plecak z ekwipunkiem na basen i już. - Jestem ready! - W zasadzie możemy ruszać. Pomóż tylko Misiowi spa-kować jego rzeczy na basen. Ja wezmę tort. I mój kostium dodała z rezygnacją mama. W lamochodzie mama wyjaśniła Julce, że taty nie będzie. l ftknąl w korku w Siewierzu, więc ja zajmę się wami na basenie iedziała nic o chorobie babci, bo nie chciała jej dobrego nastroju w dniu urodzin. Na szczęście nic nie było w stanie ostudzić entuzjazmu Jul-ki. Misiu sied/ial obok niej i tez był bardzo zadowolony, zwła- 16 szcza że jego ukochana siostra powiedziała mu, że w\ rasowy pływak w żółtym czepku i pływackich okularkn h. które mu właśnie założyła na głowę. Pęczniał z dumy i pozdi, i wiał prezydenckim gestem pasażerów mijanych samochodów Mama prowadziła auto i pogrążona w myślach nawet tego nie zauważyła. Kiedy weszli do nowoczesnej i przestronnej hali Aqua Parku, pojawił się problem. - Ale tłum, to wygląda jak hala odlotów na lotnisku - wykrzyknęła Julka. -Jak my się tutaj znajdziemy? - Jakoś się odnajdziemy. Faktycznie, nie pomyśleliśmy o tym, że w piątek po południu jest tu cały Kraków z Nową Hutą, ludność województwa oraz liczna reprezentacja krajów przy naszej wschodniej rubieży - stwierdziła z przekąsem mama. - Mówisz o Ukrainie, Białorusi, Litwie i Łotwie? -Julka wykazała się wiedzą. - Z Łotwą, Jula, nie mam^granicy - mama po nauczy-cielsku skarciła córkę. - Nieważne, ale autobus z Łotwy stoi na parkingu, znaczy Łotysze też tu są. Chodźmy lepiej szukać moich gości. Okazało się, że goście nawet szybko się odnaleźli, w czym Misio miał niemały udział. Mama, zaaferowana sytuacją, chyba po raz pierwszy nie zwracała uwagi na swojego synka. Trzymała go tylko za rączkę, aby się nie zgubił. Tymczasem Misio. nadal przyodziany w strój rasowego pływaka, zwracał na sia bie powszechną uwagę. Szczególnie wówczas, gdy odkrył. M nic nie widzi przez okularki pływackie. Biedny, nie wiedział że one mogą zaparować. Przestraszył się bardzo i wydm 1 nit miłosiernie. Dzięki temu stał się idealnym punktem orienl I cyjnym. W kilka chwil towarzystwo Julki skupiło si jej brata. Tata od jakiegoś czasu pracował w Warszawie, a ponieważ rodzina nie l.w.ipiła się do przeprowadzki, musiał co weekend U i ikoło czterystu kilometrów w kierunku południo- iwrócić do dornu. Jesieni koło Siewierza i niestety będziesz musiała sobie idzić. Dzwoniła moja mama i chyba coś z nią niedob-Muszę jechać do Gliwic. Co się stało?! - zawołała przerażona mama. Kólecko, kółecko się podzyło! - wrzasnął mamie do ucha Misio. - Misiu, uspokój się! - krzyknęła mama do telefonu. - Jestem spokojny, na ile to możliwe - odparł tata. - Mamę potwornie boli ręka, chyba coś ze stawem barkowym. Chyba rozumiesz, że muszę do niej pojechać... - Oczywiście, że rozumiem. Trzymaj się w takim razie, pozdrów mamę i daj znać, co się dzieje - mama odłożyła słuchawkę w momencie, kiedy do domu wpadła Julka. - Super wyglądasz - popatrzyła na mamę z uznaniem. -Kiedy wychodzimy? Wystarczył jeden ruch, aby była gotowa. Szkolną torbę cisnęła na dywan. Na plecy zarzuciła sobie uprzednio przygotowany plecak z ekwipunkiem na basen i już. Jestem ready! ¦ W zasadzie możemy ruszać. Pomóż tylko Misiowi spa- ¦ ić jego rzeczy na basen. Ja wezmę tort. I mój kostium ieli wy - dodała z rezygnacją mama. i m chodzie mama wyjaśniła Julce, że taty nie będzie. v korku w Siewierzu, więc ja zajmę się wami na I >i )\vk 'działa nic o chorobie babci, bo nie chciała islroju w dniu urodzin. nc nic bytów stanie ostudzić entuzjazmu Jul-ki, Mr ni tii dział obok niej i też był bardzo zadowolony, zwła- 16 szcza że jego ukochana siostra powiedziała mu, że wygląd rasowy pływak w żółtym czepku i pływackich okulark, m 11 które mu właśnie założyła na głowę. Pęczniał z dumy i pozdrawiał prezydenckim gestem pasażerów mijanych samochodów. Mama prowadziła auto i pogrążona w myślach nawet tego nie zauważyła. Kiedy weszli do nowoczesnej i przestronnej hali Aqua Parku, pojawił się problem. - Ale tłum, to wygląda jak hala odlotów na lotnisku - wykrzyknęła Julka. - Jak my się tutaj znajdziemy? - Jakoś się odnajdziemy. Faktycznie, nie pomyśleliśmy o tym, że w piątek po południu jest tu cały Kraków z Nową Hutą, ludność województwa oraz liczna reprezentacja krajów przy naszej wschodniej rubieży - stwierdziła z przekąsem mama. - Mówisz o Ukrainie, Białorusi, Litwie i Łotwie? -Julka wykazała się wiedzą. - Z Łotwą, Jula, nie martł^ granicy - mama po nauczy -cielsku skarciła córkę. - Nieważne, ale autobus z Łotwy stoi na parkingu, znaczy Łotysze też tu są. Chodźmy lepiej szukać moich gości. Okazało się, że goście nawet szybko się odnaleźli, w czym Misio miał niemały udział. Mama, zaaferowana sytuacją, chyba po raz pierwszy nie zwracała uwagi na swojego synka. Trzymała go tylko za rączkę, aby się nie zgubił. Tymczasem Misio, nadal przyodziany w strój rasowego pływaka, zwracał na sil i bie powszechną uwagę. Szczególnie wówczas, gdy odkrył, M nic nie widzi przez okularki pływackie. Biedny, nie wiedział, że one mogą zaparować. Przestraszył się bardzo i wydal I nit miłosiernie. Dzięki temu stał się idealnym punktei n orient! cyjnym. W kilka chwil towarzystwo Julki skupiło ¦ jej brata. - Misiu, nie płacz, super wyglądasz - koleżanki Julki oblepiły zasmarkanego Misia. - Misiaczku, jaki ty jesteś słodki - Pola zlitowała się nad nieszczęsnym pływakiem i ściągnęła mu z oczu wypełnione Izami okularki. - No nie, zaczyna się - Julka wzniosła oczy do nieba. -Wszyscy są? To chodźmy już do szatni. Basen i rury do zjeżdżania czekają. Urodzinowa ekipa z radosnym pohukiwaniem rzuciła się ku wejściu do szatni. Mama i Misio musieli jeszcze chwilę pozostać w holu, aby wysłuchać kilku ważnych porad nieco zaniepokojonych rodziców. - Jasiek ma zakaz zjeżdżania w rurach. Ostatnio miał rany na plecach, tak się poobcierał. Proszę go przypilnować... - Mój Piotruś też nie powinien. Za każdym razem muszę mu kupować nowe kąpielówki, bo podczas zjazdu robią się wielkie dziury... - Strzeż się Kajetana, bo to wariat - rzuciła na odchodnym mama Kajetana i pomachała jej ręką. Na koniec pojawiła się nieznana mamie kobieta. - Dagmara Brzegowy - przedstawiła się. -Jestem mamą Eli. Elżunia nauczyła się już pływać. Jest tylko jeden problem. [est bardzo nerwowa. Zwłaszcza w wodzie. Kiedy czymś się /(Iciici wii|c. natychmiast traci koordynację, no i... no i wtedy ni.mi.i Eli uśmiechnęła uęwdzięcznie.-Bardzoproszę iwrói ii n.i ni -In.i uwagę. Dobo pani) lagmaro. Ja bardzo przepraszam... -ma-iii,i : nerwowo. Myśl<,\ że dzieci czekająjuż na [ po i lgnęła M I >.i. biegnąc do szatni. Dochodzące stamtąd i« izwoliły sądzić, że towarzystwo jeszcze tam się znajdowało, Mama udała ńę w kierunku, z którego doby- 18 wały się najgłośniejsze ryki. Chłopaki, przebrani juz w kąpielówki i przez to nierozróżnialni, wrzeszcząc, uciekały pi kimś. Tym kimś okazał się Kajetan, choć w pierwszej chwili trudno było go rozpoznać, bo też już był tylko w kąpielówkach. Twarz miał wykrzywioną wściekłością, a w oczach marsjański blask mściciela. Mama rozpoznała go po trzymanym w rękach obrzydliwie brudnym, ociekającym mopie. Chlastał nim na wszystkie strony, goniąc chłopaków. - Oddajcie mi moją komórkę, śmierdziele! - Kajetan jako jedyny w klasie był posiadaczem najwyższej klasy telefonu z wbudowanym aparatem fotograficznym. - Bujaj się, krecie - odpowiedział mu jakiś radosny głos i rozpędzona gromada pognała w kierunku szatni damskiej. Tam nastąpiło kulminacyjne wydarzenie. Scena ta mogła w pełni uświadomić, jak wielki jest wpływ mediów na masy. I jak wielką siłę oddziaływania ma reklama. Chłopaki miały w rękach najmodniejszą komórkę, która robi zdjęcia, i znajdowali się w szatflfdamskiej. Zupełnie jak bohaterowie emitowanego ostatnio spotu. Teraz wystarczy tylko zrobić zdjęcia i będzie super zabawa. Zupełnie jak w reklamie. - Ciii... - szepnął Piotrek, przykładając palec do ust. -Panowie, teraz na paluszkach. Nawet Kajetan wyciszył się i zastosował do poleceń. Opuścił mop na podłogę, dając tym znak, że rezygnuje z walki. Z damskich kabinek wydobywał się typowy dziewczyński świergotek, który oczywiście przerodził się w straszliwy pisk kiedy dziewczęta dostrzegły wsuwającą się do kabiny łapę uzbrojoną w komórkowy aparat fotograficzny. Nie wiadi n czy Jaśkowi udało się zrobić zdjęcie. Chyba nie zdążj' wyleciał prawie w powietrze, rażony piorunującą si! ranych drzwi. Na pewno natomiast w powietrze w oąjnowin i u<lo pi a-mysłu elektronicznego. Komórka Kajetana wykonała kilka przyspieszonych obrotów. Aż czuło się świst i >i iwiei i za. Później z lekkim trzaskiem uderzyła o podlone T.il. naprawdę przed unicestwieniem ocalił ją porzuco-Kajetana mop, który na szczęście leżał w miejscu upadku i przyjął nieszczęsne urządzenie w swe opiekuńcze włochate ramiona. - Zabiję!!! - ryknął Kajetan. Atmosfera w damskiej szatni zrobiła się jak w westernie, albo - by opisać rzecz w sposób bardziej współczesny - jak w „Matriksie". Chłopaki chyba po raz pierwszy uświadomiły sobie, że dziewczęta w tym wieku są od nich większe. Agata, Sylwia, Kasia, Ania, Agnieszka, Julka, Pola, Ela i Aśka poczuły w sobie nadludzką siłę. Nikt nie ma w sobie potężniejszej mocy niż wściekła kobieta. A tam było ich aż dziewięć. Dziewczęta stały przed rozwartymi drzwiami szatni damskiej tylko chwilę. A potem rzuciły się na chłopaków. Sceny walki miały przebieg podobny do tych z „Matriksa". Julka odniosła spektakularne zwycięstwo. - Pamiętasz mój ulubiony sweter? - zwróciła się mściwie do Piotrka, którego złapała za kąpielówki bokserki. - Pamiętasz urwane rękawy? No to teraz masz... - Piotrek zdo-tat się wyrwać, ale nie da się ukryć, że jego nowy strój kąpielowy miał z tylu wielką dziurę o poszarpanych brzegach. Po takiej klętce męska część klasy szybko pognała na ba-ibj jak najszybciej zmyć Z siebie upokorzenie. Dziew-i upojoni lodką zemstą, również udały się w tamtym mi.11 w tej właśnie i hwili z przeciwnego kierunku nad-ni-1,1 mama i Misiem. Bardzo chciała być już na base-nie, 1 i odpowiedzialność za powierzone jej opie- ce dzieci. Ale ieby tam dotrzeć, musiała jeszcze przebrać Misia i wbić siebie w kostium kąpielowy. Misio właśnie znowu 20 zaczął płakać, ponieważ potknął się o leżący na podłodze mop. - Jestem cała mokla od tego, co tu obzydliwe leży. - Oj, Misiu, nie przejmuj się, za chwilę będziesz w baseniku, a tam przecież też będziesz cały mokry - powiedziała mama, odklejając Misia od mopa i unosząc go z podłogi. Zd/i wiła się trochę, kiedy zobaczyła, że jej synek trzyma w rączce telefon komórkowy. - Julka i Pola ksycą - pokazał mamie doskonałej jakości zdjęcie. Faktycznie, mama dojrzała pół twarzy Julki i pół twarzy Poli. Oba oblicza wykrzywione były w jakimś dziwacznym grymasie. - Co tu się działo? Czyja to komórka? I co ona tu robi? - liczne pytania nie dawały jej spokoju. - Ubiolłam się - oznajmił Misio. Chwilę później dość dziwaczna para objawiła się na basenie. Mama miała naciągnię1y*na siebie kostium kąpielowy pochodzący jeszcze z epoki przed narodzeniem Misia. Kostium był elastyczny, ale obecne rozmiary mamy przekraczały jego normy rozciągliwości. Mama przez to eksponowała więcej ciała, niżby sobie tego życzyła. Bądźmy szczerzy, mamy było nieco za dużo. Nie czuła się z tym dobrze. Michał również nie czuł się dobrze. Choć miał na sobie kąpielówki w żabki, czepek, okularki, pływki na ramionach i opasany był dziurawym, sflaczałym, żółtym kółkiem do pływania, postanowił, że nic będzie pływał, a co więcej, nie będzie również chodził. Kali I ki były śliskie, biegało mnóstwo ludzi, unosiła się dziwna 11 a od ścian odbijały się dziwne odgłosy. Miał podobne i u I cia jak wtedy, gdy rodzice postawili go na nartach i zad u do zjeżdżania. Musiał wtedy odmówić, bo wiał wiati nie widział z powodu mgły i coś cały czas obok nie Na łącki, na łącki - zajęczał. Tak więc mama stała, trzymając Misia na rękach, i pró-11. i i n/| )i iznać w tłumie znajome sylwetki. Uważając, aby te p isliznąć, okrążyła ze dwa razy basen, z nadzieją wpa-truj% i'; w rozwrzeszczaną kipiel. Misiu ciążył jej coraz bar-(l/ic|. W końcu u szczytu niebieskiej rury zwanej Kamikaze i iji /, iii i Jaśka. Zsunął się, a po nim ześliznęli się kolejni uczestnicy urodzinowego przyjęcia. Z wielkim pluskiem wszyscy powpadali do basenu. - Julka! Tu jestem... - wołała mama. - Jak się bawicie? Oczywiście, nikt jej nie usłyszał. Radosna gromada pognała w kierunku basenu, gdzie można było spływać na wielkich, gumowych kołach. Kogoś jednak brakowało. „Gdzie jest Elżunia?!" - krzyknęła mama do siebie. „Boże, mam nadzieję, że nie zdenerwowała się i nie straciła koordynacji. To byłaby katastrofa...". Elżunia na szczęście nie utopiła się, choć trzeba przyznać, że była tego blisko. Bo prawdą jest, że bardzo się zdenerwowała, kiedy jakiś olbrzym z wygoloną głowo-szyją walnął ją wielką łapą. Natychmiast straciła koordynację i zaczęła się 111] »ić. Uratowała ją skałka wspinaczkowa, do której w ostat-!in ij chwili przywarła. Ela nigdy jednak nie była fanką spor-Inw i ¦l:\1remalnych i czuła, że jej wspinaczka za chwilę się Zesztywniałe palce odpadną od ściany, a ona runie W lid. wprost na ukraińską wycieczkę zanurzoną w basenie. KątWU oka widziała przyjaciół z klasy, którzy - szczęśliwi i bezpid zni pływali sobie na kołach. Oni zresztą także ją zauważyli II' i >(>r się wspinasz! - krzyknęły dziewczynki. I> nieźle ci idzie! - wrzeszczały chłopaki. i wymienili między sobą uwagi pełne uznam, i 22 - Ratunku! - Ela piszczała w ich kierunku, ale nikt jej nie słyszał. Na szczęście dojrzała ją również mama. Musiała Elżunię ratować. Ponieważ Misio w dalszym ciągu odmawiał wejścia do basenu i cały czas na niej wisiał, mama zwróciła się z prośbą do przepływającego nieopodal krzepkiego młodzieńca. - Przepraszam pana, czy widzi pan tę dziewczynkę? Tam, na skałce wspinaczkowej? Czy mógłby pan jej pomóc, bo ona chyba nie umie pływać? - Ludzu? - zapytał mężczyzna po lotewsku, a znaczyło to „Proszę?". Kiedy zorientował się, że przerażona kobieta z dzieckiem na ręku nie rozumie jego języka, ułatwił jej sytuację, przechodząc na język rosyjski. - Ja gawariu po ruski... Mama z otchłani pamięci wydobywała rosyjskie słowa, aby móc się porozumieć z obywatelem Łotwy. - Praszu ja was, pomogitie! Spasitie, pażałsta, etu die-wuszku. Ja nie magu wojti w b^SSiejnu, a ana tam wisit na etoj skalje i oczeń boitsa. Na szczęście Łotysz zrozumiał, o co chodzi, i uratował znękaną Elę. Ostatnie chwile zabawy na basenie przebiegały bez zakłóceń. Potem w kafejce, przy torcie, przebrani i wysuszeni goście dzielili się wrażeniami. - Ale było cudownie - westchnęła Julka. Postanowiliśmy, że zawsze będziemy urządzać nasze urodziny w Aqua Pal ku. Za miesiąc kolej na Agę. Mama ucieszyła się, że następne urodziny jej córki do piero za rok. Zegnała teraz gości i ich rodziców z promień nym uśmiechem. Miała powody do zadowolenia. Cic się, bo nie musiała już występować w kostiumie kąpieli >w Piotrek też nie był już w kąpielówkach i jego mania u wielką dziurę nieco później, a Jasiek też już był ubrany i je- i:< 111K I/k i ¦ zi (baczą n my na plecach dopiero w domu. Cieszyli ii także to, że Elżunia była cała i zdrowa. Z prawdziwą wręczyła mamie Kajetana komórkę, której również nic lie stało. Radośni wracali do domu. Mama dlatego, że impreza nareszcie się skończyła, Misio dlatego, że nie miał już na sobie stroju rasowego pływaka, a Julka wiadomo dlaczego. Impreza była super. Właśnie wysyłała sras do taty: „hejka impreza supcio rury cudowne tylko Misiek obciach wyglądał jak zdewiowana kaczuszka kiedy będziesz? pa pa". ROZDZIAŁ 2 Kandydat na przedszkolaka Jłuchaj, ij, koniecznie trzeba coś z nim zrobić. Gdybyś widział go na basenie. Zachowywał się jak prawdziwy dzikus, jakby pierwszy raz zobaczył cywilizowany świat... Wydaje mi się, że od jesieni trzeba go posiać cfo^rzedszkola - mama rozmawiała z tatą przez telefon i zdecydowanym głosem powiadamiała go o życiowej konieczności wysłania Michała do przedszkola (ważne życiowe sprawy omawiali telefonicznie, bo tata prawie cały tydzień spędzał w pracy w Warszawie). - Pewnie, że zgadzam się z tobą. Już dawno ci mówiłem, że przedszkole wpłynie korzystnie na jego osobowość. Będzie się bawił z innymi dziećmi, wreszcie trochę odlepi się od ciebie. Przyznam, że ja już nie mogę patrzeć, jak on wiesza się na tobie. Jakbym widział misia koalę wczepionego w drzewu eu kaliptusa - tata entuzjastycznie zareagował na propozycji,' mi my. Cieszył się, że nareszcie dojrzała do podjęcia t< słusznej, jego zdaniem, decyzji. - Dobrze - mama wyzbyła się już wszelkich wi|t | >li wi >¦.. i -Jutro jest dzień otwarty w przedszkolu. Pójdzieim / Mi Kandydat na przedszkolaka, nieświadomy zagrożenia, leżał na dywanie i budował parking dla samochodów. Kiedy do-mama skończyła rozmowę, poderwał się z podłogi i /.iwutal jękliwie: Na kjcki, na łącki! K i< (ly Julka wróciła ze szkoły, mama wtajemniczyła ją w se-ilan. - Bimbusiu - mama zwracała się w ten sposób, kiedy chcia-l.i okazać córce czułość, albo, wprost przeciwnie, zwrócić jej Uwi igę. Teraz chyba chodziło o to pierwsze. - Trzeba Misia za-chęcić do przedszkola. Jestem przekonana, że ty potrafisz to /robić najlepiej. Opisz mu, jak wygląda przedszkole, opowiedz jakieś ciekawe historie... - Julce aż zaświeciły się oczy z radości i już chciała Misiowi zacząć opowiadać jakąś straszliwą historię z jej przedszkolnego życia, ale niestety mama dostrzegła ten błysk w jej oku i natychmiast zareagowała. - Bimbusiu - tym razem było to chyba zwrócenie uwagi. -Prosiłam cię o cudowną bajkową opowieść, a nie kolejny horror w twoim wydaniu. Rozumiesz, wszystko w różowych kolorach. Chyba że nie chcesz, aby Misio poszedł do przedszkola? - Dobrze -Julka ciężko westchnęła. - Chodź, Misiu, opowiem ci fajną historię. Jej brat pojawił się natychmiast. Rozsiedli się na dywanie, i Michał z zainteresowaniem wysłuchał bajki o cudownym miejscu pełnym grzecznych chłopczyków i dziewczynek, któ- I lawią się super zabawkami. W wolnych chwilach tańczą 11 iraz chodzą na spacerki. Julka taktownie przemil- i zupę kminkową i kotleciki z mielonej kury, na których ii mii nadal robiło jej się niedobrze. Nie wspomniała .mi niach leżakowania. I WIMZ, Misiu, będziesz mógł tam mieć dziewczynę. Ja i i Wopal i a przedszkolu. Nazywał się Maciek Jesiotr- 26 Julka uśmiechnęła się ciepło na wspomnienie swojej i miłości. - Ja nie chcę żadnej dziewcyny! - wrzasnął przerażony Misio. Przestawała mu się podobać ta historia. - Oczywiście, Misiu, wcale nie musisz mieć dziewczyny, chyba że będziesz chciał -Julka szybko wycofała się z tego wątku. Trzeba jej przyznać, że naprawdę dokonała cudu, bo następnego dnia rano Misio z prawdziwą radością maszerował do przedszkola. W jego oczach można było dostrzec autentyczny entuzjazm. Przywitała ich pani Marzenka, wychowawczyni grupy maluchów. - Zapraszam do naszej sali - szeroko otworzyła drzwi. Mama i Misio znaleźli się w samym środku radosnej kotłowaniny. Najbardziej kłębiło się w prawym kącie sali, gdzie kilku chłopczyków w różnokolorowych rąjtkach z zapamiętaniem grzmociło się po głowach długimi tubami z kolorowego bristo-lu. Obok usadowiły się dzie"wczynki, które próbowały zorganizować sobie kącik do zabawy lalkami. - Chodź, Michałku, pokażemy ci teraz, co tutaj mamy -pani Marzenka wzięła Misia za rączkę i udali się na zwiedzanie przedszkolnych pomieszczeń. Za nimi podążała mama, otoczona sporą grupą zaintrygowanych przedszkolaków. Misiowi najbardziej spodobała się łazienka, zwłaszcza malutkie sedesi-ki. W domu czegoś takiego nie miał. Kiedy wrócili do sali, pa ni Marzenka powiodła Misia na środek i powiedziała: - A teraz możesz pobawić się z dziećmi. To jest Antek K. i łuża, to Dawid Sidłak, a to Mikuś Porzeczka - przedstaw ii i Misiowi najbliżej stojących kolegów, którzy właśnie porzui iii tuby z bristolu i z zainteresowaniem przyglądali się Misi On jednak ominął ich szerokim łukiem i udał sie w s|»>l < szy kąt sali, gdzie dwóch chłopczyków w wielkim lalo wieże z klocków. Przykucnął i zaczął przyglądać się li Ii pracy. Miima przysiadła w kącie, ledwie mieszcząc się w malutkim I; i zcsełku i z zapartym tchem obserwowała pierwsze samodzielne poczynania syna. Właśnie podeszła do niego jakaś 11/ii'wczynka i mama zobaczyła, że Misio nawiązuje pierwszy w życiu dialog z koleżanką. - Mam na imię Gabrysia, a ty? - zapytała dziewczynka. - Misiu nazywam się - odpowiedział bardzo zawstydzony Misio. - Jak mas na imię? - Gabrysia nie zrozumiała słów, które w wielkim zawstydzeniu wydusił z siebie jej rozmówca. - Mówiłam ci, Misiu nazywam się - powtórzył z naciskiem Michał. - To ty jesteś dziewcynką? - Gabrysia była naprawdę zdumiona. - Nie jestem dziewcynką! Chłopakiem jestem, piłkę ko-pię! - krzyknął zirytowany Misiek. Ale po chwili uspokoił się, bo Gabrysia uśmiechnęła się do niego i podała mu klocek. Stwierdził, że będzie się bawił z tą miłą koleżanką. - No i widzi pani, że nie ma powodu do zmartwień? - pani Marzenka stanęła obok mamy. - On naprawdę nadaje się do pi zedszkola, to jest po prostu materiał na wzorowego przed-Myślę, że może go pani spokojnie teraz zostawić i zejść i 'I i li i pani dyrektor, żeby załatwić formalności. ii | K ipatrzyla na Misia budującego zamek z Gabrysia ¦ ¦li z ulgą. Z wdzięcznością spojrzała na panią Ma-K lnitko opuściła salę. ile po piętnastu minutach. Wszystko wyglądało ina-i nie budował już zamku z klocków. Stał samnaśrod-: 1.1 s<' śnie i zanosił się straszliwym planu twarz /.il.ma była łzami, a cala postać czymś 28 bardzo zabrudzona. Reszta przedszkolaków skupiła się pod oknami. Niektóre dzieci również popłakiwały, inne z niezdrowym zaciekawieniem przyglądały się nowemu koledze oraz pani Marzence, która uzbrojona w mop i wiadro czyściła podłogę wokół Misia. - On się zezygał - Antek Kałuża pierwszy poinformował mamę o tym, co się stało. Pani Marzenka podprowadziła Misia do mamy. - Tak zdenerwował się pani nagłym zniknięciem, że proszę popatrzeć, co się stało... Ale radzę się nie przejmować, to się zdarza - próbowała pocieszać. Tak skończyła się pierwsza wizyta w przedszkolu. Mama z chlipiącym Misiem powrócili do domu. - Czemu on tak nieświeżo wygląda? - Julka czekała na nich i była bardzo ciekawa, jak wypadło pierwsze spotkanie Misia z przedszkolem. Patrzyła na brata i trochę było jej go żal. Miała wyrzuty sumienia, bo opowiadając mu o przedszkolu, specjalnie zapomniała dodać, że dzieci nSThodzą tam z mamami. Mama wpakowała Misia do wanny, aby odmoczył się po przykrym incydencie. Pilnując, aby się nie utopił, Julka przyglądała się nieszczęsnemu bratu. I nagle Misio odezwał się: - Byłem w psedskolu. - Mamo, chodź tu szybko - pisnęła Julka. - Misiu, powtórz to, co powiedziałeś przed chwilą, proszę cię... - Byłem w psedskolu i bawiłem się z moją koleżanką - na wspomnienie Gabrysi uśmiechnął się ciepło. Mama i Julka stały w oszołomieniu. Stało się! Miski po zbył się żeńskich końcówek! Tym sposobem ostateczni! ¦ całz siebie całe niemowlęctwo, całązniewieściaiośc n;u ną przez towarzystwo mamy i Julki i wkraczał w 1 \k ¦ ' ski świat. Mama uświadomiła sobie ten fakt i I w jej oku. No coś ty, mamo, chyba nie będziesz płakać z tego po-. że Misiek zmienił rodzaj żeński na męski? -Julka spoj-i /,- ii; i na nią podejrzliwie. Mama osuszyła chusteczką oczy i machnęła bezradnie ręki [. Widać było, że pogrąża się w cierpieniu. - Moja córka za chwilę mnie przerośnie, syn dorasta i niedługo pójdzie do przedszkola. Coś okropnego, jak ja to wszystko przeżyję? Co ja z sobą zrobię? - mama z wrodzoną sobie przesadą zaczynała się zachowywać niczym płaczka podczas starosłowiańskiego obrzędu pogrzebowego. Julka poczuła, że należy coś powiedzieć, aby mama znowu nie popadła w katastroficzny nastrój. - Mamo, nie martw się tak bardzo, przecież my jeszcze będziemy cię dręczyć przez długie lata. Na potwierdzenie jej słów z wanny wydobył się przeraźliwy, skrzeczący odgłos: - Na łącki, na łącki... ROZDZIAŁ 3 Piknik Z. łazienki znowu dochodziły dziwne odgłosy, które zaniepokoiły mamę. Musiała więc przerwać bezsilną walkę z Misiem, którego próbowała właśnie ubrać odpowiednio do okazji. Za godzinę rozpoczynał sięfńknik szkolny. W łazience zastała Julkę, która pochylała się nad działającą pralką i usiłowała ją otworzyć. Nie zważając na wirujący bęben, z całej siły szarpała drzwiczki pralki, które oczywiście stawiały stanowczy opór. - Nienawidzę tej parszywej pralki - warczała do siebie. - Julka, co ty wyprawiasz? Chcesz, żeby cię pokopał prąd? - mama miała wrażenie, że coś dziwnego dzieje się z jej córką. Zaniepokoiły ją kropelki potu na czole Julki i pełen napięcia wyraz twarzy. - Mamo! W pralce jest Feluś!!! - wykrzyknęła roztrzęsionym głosem. - Czy słyszysz, jak on żałośnie piszczy?! W osłupiałej ciszy, która zapadła po tych słowach, faktycznie dało się słyszeć popiskiwanie, które nieco przypoinr skargi Felka, uwięzionego kiedyś przez przypadek w ku samochodu i szczęśliwie uwolnionego dopiero po godzinie poszukiwań. Jest Feluś, uwidziłem jego ocki... - poinformował Julkę i ni, nne Misio, który wsadził swoją głowę w idealnie pasujący, s/klany otwór pralki. - Uśmiecha się do mnie! - wykrzyknął radośnie. Mama zamaszystym wręcz gestem odrzuciła Misia na bok. Musiała sama się przekonać o prawdziwości słów syna. Po chwili podniosła się z kolan i popatrzyła strasznym wzrokiem na swoje dzieci. - Mamo... nieee!!! - płacząc, Julka osunęła się na krawędź wanny. - Chciałam wam tylko powiedzieć, że to jest definitywny koniec oglądania kreskówek! - lodowatym tonem oznajmiła mama. - Nie jesteśmy bohaterami filmu rysunkowego. Felek nie jest Tomem, który zaraz po tym, jak po nim przejedzie walec, wstaje, otrzepuje się i na nowo rozpoczyna gonitwę za Jer-rym. Żadna żywa istota - mama powoli cedziła słowa - nie jest w stanie wydobywać z siebie jakichkolwiek popiskiwań po czterdziestu minutach pobytu w pralce. Powinnaś to, Julka, wiedzieć po tylu latach spędzonych w szkole - głos mamy nabierał mocy. - Ta pralka ma osiem lat i ma prawo od czasu do czasu sobie poskrzypieć! - To w takim razie gdzie jest Felek? - bardzo słabym głosem zapytała Julka. W zasadzie było to pytanie retoryczne. Jeżeli Felka nie