Cztery osoby i trzy psy Odcinki w serii Wszystko dobrze! (cz. 2) SMS i pies (cz. 3) Julka, blog i dog (cz. 4) POLECAMY NOWE SERIE POWIEŚCI DLA NASTOLATEK! KjiAkn, Julka, Zuzka i Emma są właśnie takie jak TY! Nocą lubią gadać o szkole, chłopa-¦woich rodzinach i koleżankach. I przeżywają wiele niezwykłych przygód, bo każdy i noc przynoszą niespodzianki.., : ilków tu i teraz - w Polsce. Nasze historie, nasze sprawy, nasze W dopiiui" kolejne odcinki. . o tym boleśnie nastoletnia Mała, która po tragicznych |o dworku na wsi. Mieszka w nim jej trochę zwariowana , Mata nie umie znaleźć sobie miejsca w tym wielkim do- (|(!/k? psy, koty i ptaki są tak samo ważne jak ludzie, i ,-.|d/i oschła gospodyni. iluy i odnaleźć dom? I gdzie kryje się prawdziwa magia? OFERTA SPECJALNA! ZAJRZYJ NA OSTATNIĄ STRONĘ KSIĄŻKI Cztery osoby i trzy psy Ewa By lica publicat ' WY D AW N I C T WO ł# \\\uv„i\ ajlepszyPrezenł.Pi TWOJA KSIĘGARNIA INTERNETOWA Zapoznaj się z naszą ofertą w Internecie i zamów, tak jak lubisz: sklep@NajlepszyPrezent.pl +4861 6529260 +48 61 652 92 00 Publicat SA, ul. Chlebowa 24, 61-003 Poznań książki szybko i przez całą dobę • łatwa obsługa • pełna oferta • promocje _._5^ j____- Wydawca składa podziękowanie HODOWLI PSÓW RASOWYCH GOLDEN RETRIEVER „Butterfly Karczewskie Szuwary" Katarzyna i Robert Kempka 61-372 Poznań, Kubalin 4 lei. (0-61) 893 99 82, tel./fax (0-61) 865 19 38 tel. kom. 0603 317 011 www.butterfly.golden-retriever.com.pl e-mail: goldret@wp.pl PonidyJulki" przygotowała Agnieszka Mierzejewska redakcja i korekta - Jadwiga Lang ¦ !¦ Indce - Fotografia Reklamowa Rafał Kolasiński AMADEUSZ BUTTERFLY z Karczewskich Szuwarów (© Publicat S.A., MMV Ali rights reserved ISBN 83-245-0008-1 Publicat S.A. I Poznań, ul. Chlebowa 24 52, fnx(0-61) 652 92 00 iffice@publicat.pl www.publicat.pl Spis treści Rozdział 1 Szaleństwo na basenie Rozdział 2 Kandydat na przedszkolaka Rozdział 3 Piknik 25 31 Rozdział 4 Cudowna wiadomość 47 Rozdział 5 Remont Rozdział 6 (Hony w Balatonie Rozdział 7 Jamniczy syn Rozdział 8 Leśny miś Rozdział 9 „Rybka Nemo" Rozdział 10 Wszyscy chorują 65 76 84 99 114 I ROZDZIAŁ 1 Szaleństwo na basenie JLJzień był piękny, majowy. Na dodatek piątek, więc dzieciaki nie mogły się już doczekać końca lekcji. Szczególnie mocno odczuwała to pani Ania, polonistka ucząca w szkole Julki. - Co się dzisiaj z wami dzieje^Janek, postaraj się zrozumieć to, co przed chwilą przeczytałeś... - odpowiedzią była nieco głupawa mina Jaśka oraz ogólny chichot dobiegający z sąsiadujących ławek. Analizowali właśnie piękną celtycką legendę o miłości, ale Jaśka oczywiście ta tematyka zupełnie nie interesowała. - Niestety, odnoszę wrażenie, że nie masz mi nic do powiedzenia na temat Celtów i ich legend - pani Ania była bardzo niezadowolona. Jasiek postanowił jednak uratować reputację, bo był chłopcem honorowym. Coś na temat Celtów miał do powiedzenia: - Celtic Glasgow i Celta Vigo - wymienił nazwy dw K li znanych klubów piłkarskich. Pani Ania poczuła, że opada z niej cała nauczycii 11 waga. Opadła więc na krzesło i czekała, kiedy [kiwi < « Jak zwykle W takich sytuacjach, wybawieniem stal się dzwo-Papierowe kulki poszły wgórę, rozległ się radosny ryk i w malej tali natychmiast się zakotłowało. /. u howywaliście się dzisiaj okropnie i chyba nigdy wam ti y.i ii ni ¦ w\'l i. iczę, zwłaszcza tobie, Jasiek - pani Ania próbowa-/!¦ odwołać do uczuć swoich podopiecznych. Chciała zapowiedzieć, że w poniedziałek zapyta ich o celtycką legendę, ale została pozbawiona tej możliwości przez Kajetana, który nagle zwrócił na siebie powszechną uwagę. Udało mu się zago-11 n żeńską część klasy w kąt pod tablicą i teraz stał przed piszczącymi dziewczynami, wymachując im przed twarzami szczotką do zamiatania podłóg. - No co, dziewczynki, czyścimy ząbki? - Kajetan, natychmiast przestań! - wrzasnęła pani Ania, która w takich chwilach natychmiast wyzbywała się subtelności. - Załatwiłeś już trzy szczotki w tym roku, czy to nie wystarczy?! - Proszę pani, ja jestem w tym tygodniu dyżurnym - jej I u u li ipieczny logicznie uzasadnił, dlaczego w jego ręku znajduje ni ii la. - Zamiatałem właśnie podłogę, a one... - tu wska-M l/icwczęta - łażą mi tu i przeszkadzają. M i iszę zapytać twoją mamę, czy w domu też tak chętnie .(tusz pani Ania chciała być złośliwa, ale nie doceniła ¦ igo domu, proszę pani, przychodzi sprzątaczka ikimi rzeczami. Dzieci mają mieć szczęśliwe dbrt 1111 u iwać się rozwojem własnych zainteresowań. oi n dzice mi zapewniają! - odparował Kajetan la wielkiej korporacji. I ¦ l twoje | >i awdziwe zainteresowania to chyba ,/i . ¦ >i. !¦ i /. iim.it. mim. musisz sobie kupić gablotę do trzymania ektpOOtt Chotal 1'mtiek i natychmiast rzucił się do ucieczki, bo Kajetan zaczął go gonić. W rękach oczywiście trzymał miotłę, która ze szczoteczki do zębów przekształciła się teraz w zgrabną giwerę. Uwolnione dzięki temu dziewczęta otrzepały zakurzone ubrania, porwały plecaki i z radosnym piskiem poczęły opuszczać mury szkoły. - Do widzenia, miłego weekendu - pożegnały się z panią Anią, która drżącymi rękami zamykała drzwi sali. - Do zobaczenia w poniedziałek, bawcie się dobrze - odparła pani Ania i westchnęła. Zbyt ciężko, jak na swój młody wiek. Tymczasem Julka i Pola maszerowały już słoneczną ulicą. Świat był po prostu piękny, a one szczęśliwe. Bardzo się cieszyły, bo były to urodziny Julki i już za trzy godziny miała się rozpocząć długo oczekiwana impreza urodzinowa na basenie. #** Aby impreza mogła się odbyć, Julka musiała przygotować rodziców na to wydarzenie. Uznała, że uda jej się tego dokonać, jeżeli rozpocznie pertraktacje około miesiąca przed datą swoich urodzin, i że najlepiej będzie porozmawiać o tym w weekend, kiedy tata wracał z Warszawy, gdzie pracował, do domu do Krakowa i wszyscy będą w komplecie. Tak więc pewnego piątkowego wieczoru Julka i tata siedzieli sobie w kuchni i czekali, kiedy mama wyjdzie z sypialni, co będzie oznaczało, że Michał, czyli brat Julki, wreszcie zasnaj i będzie można spędzić miły wieczór. Julka oczekiwała I momentu niecierpliwie, ponieważ bardzo już chciat, i dzieć rodzicom o swoich planach. I oto mama wreszcie wyłoniła się z pokoju i zsl ze szczytu schodów z miną męczennicy. Usypianie i ¦ Jak zwykle w takich sytuacjach, wybawieniem stał się dzwonek. Papierowe kulki poszły w górę, rozległ się radosny ryk i w malej sali natychmiast się zakotłowało. Zachowywaliście się dzisiaj okropnie i chyba nigdy wam nie wybaczę, zwłaszcza tobie, Jasiek - pani Ania próbowa-jeszcze odwołać do uczuć swoich podopiecznych. Chciała zapowiedzieć, że w poniedziałek zapyta ich o celtycką legendę, ale została pozbawiona tej możliwości przez Kajetana, który i iag)e zwrócił na siebie powszechną uwagę. Udało mu się zagonić żeńską część klasy w kąt pod tablicą i teraz stał przed piszczącymi dziewczynami, wymachując im przed twarzami szczotką do zamiatania podłóg. - No co, dziewczynki, czyścimy ząbki? - Kajetan, natychmiast przestań! - wrzasnęła pani Ania, która w takich chwilach natychmiast wyzbywała się subtelności. - Załatwiłeś już trzy szczotki w tym roku, czy to nie wystarczy?! - Proszę pani, ja jestem w tym tygodniu dyżurnym - jej p¦ ze szczytu schodów z miną męczennii trzyletniego Misia zajmowało jej za każdym razem od pół godziny do półtorej. Był to niezmienny rytuał, dla mamy niestety dość uciążliwy. Jej syn miał stanowczy charakter i twardo domagał się, żeby mama podczas jego zasypiania leżała obok. Wtedy on stanowczo i po męsku się do niej przytulał i oczekiwał na sen, oplatając sobie włosy mamy wokół palców. Jego fryzjerskie zabiegi powodowały, że mama każdego wieczoru wyłaniała się z pokoju z czymś w rodzaju dredów na głowie. - Mamo, co ty znowu masz za fryzurę?! Wyglądasz tak samo jak ja, kiedy złapałam wszy na obozie narciarskim. Pamiętasz, jaka byłam poczochrana? - zapytała Julka i natychmiast zdała sobie sprawę, że nie był to chyba najlepszy sposób na rozpoczęcie pogawędki na temat urodzinowej imprezy. - Nie przypominaj mi tego, proszę. Nie chcę pamiętać o tych wszach, zwłaszcza teraz, kiedy Misiek ma salmonellozę. Mam dość tych waszych robaków i bakterii!!! - mama była niewątpliwie rozdrażniona. - Nie denerwuj się, wyglądasz naprawdę czarująco, jakby cię jakiś Arkadius stylizował - tata włączył się do rozmowy matki i córki. - Czy zjemy sobie teraz jakąś kolacyjkę? - rzeczowo zmienił temat. Mania rzuciła okiem na stół. Był lśniący i czysty. Nie było i fladÓM /. u Im •] pracy związanej z przygotowaniem posiłku. to?l Nic zrobiliście sobie kolacji? To ja tam leżę sztyw- ii.i. j 11 ni i im lego małego terminatora, marząc .ii: choć raz czekała na mnie szklanka herbaty... - mama rotpa zcła swoją siar;; śpiewkę. i- już dawno powinnaś skończyć z tym usypianiem Misia, to po prostu i zyste szaleństwo. Skoro się n. i 1^ godzisz, mam prawo sądzić, że traktujesz to jako fornir \w\.....\nku Rsżbym tobie tak poleżał... -tatasłusznie uzna!. Ż8 n.i|leps/;| Inima obrony jest atak. 10 - No wiesz... - mamie na chwilę odjęło mowę. - To może ja zacznę robić tę kolację - Julka rzuciła się w stronę lodówki, słusznie przeczuwając, że jeśli zaraz czegoś sensownego nie zrobi, domowe ciepełko przemieni się w wojnę domową, a ona zamierzała przecież pogadać z rodzicami o bardzo ważnej sprawie i bardzo nie chciała, żeby młodszy brat, mimo że w stanie uśpienia, jej w tym przeszkodził. Rzuciła okiem do wnętrza lodówki, losowo wybrała kilka produktów i z kiełbasą w ręku przemówiła: - Wiecie, że ja mam niedługo urodziny? No i... chciałam zorganizować imprezę! - szybko wyrzuciła z siebie ostatnie zdanie. - Świetnie - powiedział tata. - Ilu gości chcesz zaprosić? - Świetnie -jęknęła mama. - To ilu tych gości chcesz zaprosić? - No, jeszcze nie wiem. Myślałam o całej klasie... i o Kasi. - Świetnie -jeszcze raz jęknęła mama. - Chłopaków też wzięłaś p&ń uwagę? - entuzjazmował się tata. - To będzie cudowna impreza. - Owszem, będzie, ale nie w domu - kategorycznie stwierdziła mama. Kroiła właśnie pomidory i nóż morderczo stukał o blat deski. - Mamy za małe mieszkanie. Tu nie da się grać w piłkę nożną - dodała, kładąc nacisk na słowa „tu" i „piłkę nożną", mając na myśli kolegów Julki. - No właśnie - wtrąciła Julka, która uznała, że to najlepszy moment, aby przedstawić własne pomysły, dotyczące przecież jej imprezy. - Myślałam o Aqua Parku. Tam się nie da grać w piłkę nożną i zmieści się dużo osób. Mama odetchnęła z ulgą. Ale już w następnej sekundzie opanowała jej wyobraźnię przerażająca wizja. Przecie/ urodzinowej imprezy na basenie będzie grono radosny* h to pielców. - Czy cala twoja klasa potrafi pływać? - zadała Julce kon-kretne pytanie. - Przecież ktoś musi ich na tym basenie pilnować - z tymi słowy zwróciła się już w stronę taty. Tata, który nigdy nie myślał o życiu w kategoriach horroru i nigdy nie miał takich wizji jak mama, uśmiechnął się do niej uroczo. Jego wizja była jak zwykle zupełnie przeciwstawna. Widział świetnie się bawiące grono jedenastolatków i siebie pluskającego się wśród dzieci. - A cóż to za problem, dzieciaki umieją pływać, na basenie są ratownicy, no i ja tam będę - rozproszył wątpliwości mamy. - Mogę nawet Michała wziąć z sobą. Niech też ma uciechę. Kiedy tata wypowiadał ostatnie zdanie, uśmiechnięta twarz Julki zastygła na kształt cementowej skorupy. - Tatooo... On mi zepsuje całą imprezę - przypomniały się jej wszystkie towarzyskie spotkania z koleżankami z udziałem Misia. Nie pomagało barykadowanie się w pokoju. Miśkowi zawsze udawało się wmiksować w towarzystwo, a co gorsza, I .c leżanki wydawały się zachwycone jego obecnością. Zaczyna- „tiu,tiu" i „jak tobie Julka fajnie, że masz takiego bracisz- 1 to najbardziej ją bolało. Ten zupełny brak solidarności. i ic widziały w tym grubym, lepkim, zasmarkanym osobni- wicll;,| głową? Jedynie Kasia, jedna z dwóch najlepszych ii mlek, była w stanie to zrozumieć. No tak, ale Kasia li braci. Wprawdzie starszych, ale obrzydzenie do ¦ l/rnstwa było u niej identyczne jak u Julki. M<>wv nie ma. Nic ma mowy o tym, żeby Misio zanu-kategoryczny ton wypowiadanych przez li! Juli c odriwai tję od | x n i u rych wspomnień Misiem, i obudził w niej nad uchiwała się w to, co mówiła mama. • ¦< i< / biednj Misio mi lalmonellozę. Pani doktor powiedziała, /<• to wrażliwe, Wiesz, co by się działo, gdyby 12 zanurzył się w basenie? Mógłby zarazić wszystkich salmonellą. I wiesz, co dalej by się działo? Mielibyśmy sanepid na głowie. Może by nas nawet wsadzono do więzienia za spowodowanie masowego zatrucia? Kto wie? Tata słuchał tych rewelacji z dość Ogłupiała, miną. Nie przypuszczał, że Michał może być pływającą bombą biologiczną. I nigdy też nie wiedział, czy mama żartuje, czy wierzy w to, co mówi. Julka natomiast wsłuchiwała się w słowa i w cudowną baśń. - Znaczy, gdyby Misiek kąpał się z nami w basi mi by potem trafić do więzienia? - zapytała z nadzieją. - Nie Misio. Osoby małoletnie nie podlegają karze. My, czyli rodzice, siedzielibyśmy w więzieniu - odpowiedział tata, - W czasie, kiedy przebywalibyśmy za kratkami, ty musiałabyś zająć się swoim biednym, młodszym braciszkiem, zarażonym salmonellą. - O rety, dajcie już spokój - błagalnym tonem poprosiła Julka. - To co, zgadzacie się na imprezę w Aqua Parku? - Zgadzamy się - łaskawie odrzekli rodzice. - Jesteście kochani - Julka rzuciła się im na szyję. - Lecę pisać zaproszenia. I pognała na górę, do swojego pokoju. Zanim jednak przystąpiła do tworzenia zaproszeń, wzięła do rąk komórkę i wysłała sms do Poli, drugiej z dwóch jej najlepszych przyjaciółek: „hejka, zapraszam cię na moje urodziny miejsce aqua park u mnie wszystko dobrze misiek ma salmonellę". *** Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Julka i Pola i '< żankami stały pod tablicą, osaczone przez Kajetai zamierzał wyczyścić im ząbki szczotką do zamiatania s mam >i uwania do wyprawy do Aqua Parku. i1 trebki schowała bilet grupowy dla .¦o przyjęcia oraz, na wszelki wypadek, l/ające, że jej syn pożegnał się już na iłem wbiła Michała w przygotowane «Klnie i elegancką koszulę z kołnierzy- się sobą. Ponieważ tata wziął na siebie I ii zyjemność pławienia się w basenie i opie- l H i/ostało odegrać rolę gospodyni przyjęcia. z wdziękiem podawała tort oraz zabawiała i li i.i rozmową rodziców zaproszonych gości. Aby tar leniu zadaniu, należało ubrać się z klasyczną elegan- ¦ ją, na twarz nałożyć subtelny makijaż i zrobić coś z włosami. - Ja nie kce tych spodenków, one są cisnące, a kosulka glyzie - to Michał dał znać o sobie. - Misiu, kochanie, będziesz dzisiaj pływał w baseniku. Popatrz, tu są twoje rzeczy do pływania - mama postanowiła odwrócić uwagę synka od niewygodnej garderoby. - O, tu są kąpielówki w żabki, pomarańczowe pływki i żółte kółko do pływania. Zapakuj to, kochanie, do plecaczka - po tych słowach szybko uniknęła do łazienki. Ponieważ lokówka głośno brzęczała, a mama była pochło- iniem zmaltretowanych przez Misia włosów, ila dom tśnych jęków i dobywających się z pokoju od- Nio mogła też w związku z tym usłyszeć ¦ T<> i )\vk 'działa nic o chorobie babci, bo nie chciała islroju w dniu urodzin. nc nic bytów stanie ostudzić entuzjazmu Jul-ki, Mr ni tii dział obok niej i też był bardzo zadowolony, zwła- 16 szcza że jego ukochana siostra powiedziała mu, że wygląd rasowy pływak w żółtym czepku i pływackich okulark, m 11 które mu właśnie założyła na głowę. Pęczniał z dumy i pozdrawiał prezydenckim gestem pasażerów mijanych samochodów. Mama prowadziła auto i pogrążona w myślach nawet tego nie zauważyła. Kiedy weszli do nowoczesnej i przestronnej hali Aqua Parku, pojawił się problem. - Ale tłum, to wygląda jak hala odlotów na lotnisku - wykrzyknęła Julka. - Jak my się tutaj znajdziemy? - Jakoś się odnajdziemy. Faktycznie, nie pomyśleliśmy o tym, że w piątek po południu jest tu cały Kraków z Nową Hutą, ludność województwa oraz liczna reprezentacja krajów przy naszej wschodniej rubieży - stwierdziła z przekąsem mama. - Mówisz o Ukrainie, Białorusi, Litwie i Łotwie? -Julka wykazała się wiedzą. - Z Łotwą, Jula, nie martł^ granicy - mama po nauczy -cielsku skarciła córkę. - Nieważne, ale autobus z Łotwy stoi na parkingu, znaczy Łotysze też tu są. Chodźmy lepiej szukać moich gości. Okazało się, że goście nawet szybko się odnaleźli, w czym Misio miał niemały udział. Mama, zaaferowana sytuacją, chyba po raz pierwszy nie zwracała uwagi na swojego synka. Trzymała go tylko za rączkę, aby się nie zgubił. Tymczasem Misio, nadal przyodziany w strój rasowego pływaka, zwracał na sil i bie powszechną uwagę. Szczególnie wówczas, gdy odkrył, M nic nie widzi przez okularki pływackie. Biedny, nie wiedział, że one mogą zaparować. Przestraszył się bardzo i wydal I nit miłosiernie. Dzięki temu stał się idealnym punktei n orient! cyjnym. W kilka chwil towarzystwo Julki skupiło ¦ jej brata. - Misiu, nie płacz, super wyglądasz - koleżanki Julki oblepiły zasmarkanego Misia. - Misiaczku, jaki ty jesteś słodki - Pola zlitowała się nad nieszczęsnym pływakiem i ściągnęła mu z oczu wypełnione Izami okularki. - No nie, zaczyna się - Julka wzniosła oczy do nieba. -Wszyscy są? To chodźmy już do szatni. Basen i rury do zjeżdżania czekają. Urodzinowa ekipa z radosnym pohukiwaniem rzuciła się ku wejściu do szatni. Mama i Misio musieli jeszcze chwilę pozostać w holu, aby wysłuchać kilku ważnych porad nieco zaniepokojonych rodziców. - Jasiek ma zakaz zjeżdżania w rurach. Ostatnio miał rany na plecach, tak się poobcierał. Proszę go przypilnować... - Mój Piotruś też nie powinien. Za każdym razem muszę mu kupować nowe kąpielówki, bo podczas zjazdu robią się wielkie dziury... - Strzeż się Kajetana, bo to wariat - rzuciła na odchodnym mama Kajetana i pomachała jej ręką. Na koniec pojawiła się nieznana mamie kobieta. - Dagmara Brzegowy - przedstawiła się. -Jestem mamą Eli. Elżunia nauczyła się już pływać. Jest tylko jeden problem. [est bardzo nerwowa. Zwłaszcza w wodzie. Kiedy czymś się /(Iciici wii|c. natychmiast traci koordynację, no i... no i wtedy ni.mi.i Eli uśmiechnęła uęwdzięcznie.-Bardzoproszę iwrói ii n.i ni -In.i uwagę. Dobo pani) lagmaro. Ja bardzo przepraszam... -ma-iii,i : nerwowo. Myśl<,\ że dzieci czekająjuż na [ po i lgnęła M I >.i. biegnąc do szatni. Dochodzące stamtąd i« izwoliły sądzić, że towarzystwo jeszcze tam się znajdowało, Mama udała ńę w kierunku, z którego doby- 18 wały się najgłośniejsze ryki. Chłopaki, przebrani juz w kąpielówki i przez to nierozróżnialni, wrzeszcząc, uciekały pi kimś. Tym kimś okazał się Kajetan, choć w pierwszej chwili trudno było go rozpoznać, bo też już był tylko w kąpielówkach. Twarz miał wykrzywioną wściekłością, a w oczach marsjański blask mściciela. Mama rozpoznała go po trzymanym w rękach obrzydliwie brudnym, ociekającym mopie. Chlastał nim na wszystkie strony, goniąc chłopaków. - Oddajcie mi moją komórkę, śmierdziele! - Kajetan jako jedyny w klasie był posiadaczem najwyższej klasy telefonu z wbudowanym aparatem fotograficznym. - Bujaj się, krecie - odpowiedział mu jakiś radosny głos i rozpędzona gromada pognała w kierunku szatni damskiej. Tam nastąpiło kulminacyjne wydarzenie. Scena ta mogła w pełni uświadomić, jak wielki jest wpływ mediów na masy. I jak wielką siłę oddziaływania ma reklama. Chłopaki miały w rękach najmodniejszą komórkę, która robi zdjęcia, i znajdowali się w szatflfdamskiej. Zupełnie jak bohaterowie emitowanego ostatnio spotu. Teraz wystarczy tylko zrobić zdjęcia i będzie super zabawa. Zupełnie jak w reklamie. - Ciii... - szepnął Piotrek, przykładając palec do ust. -Panowie, teraz na paluszkach. Nawet Kajetan wyciszył się i zastosował do poleceń. Opuścił mop na podłogę, dając tym znak, że rezygnuje z walki. Z damskich kabinek wydobywał się typowy dziewczyński świergotek, który oczywiście przerodził się w straszliwy pisk kiedy dziewczęta dostrzegły wsuwającą się do kabiny łapę uzbrojoną w komórkowy aparat fotograficzny. Nie wiadi n czy Jaśkowi udało się zrobić zdjęcie. Chyba nie zdążj' wyleciał prawie w powietrze, rażony piorunującą si! ranych drzwi. Na pewno natomiast w powietrze w oąjnowin i ui iwiei i za. Później z lekkim trzaskiem uderzyła o podlone T.il. naprawdę przed unicestwieniem ocalił ją porzuco-Kajetana mop, który na szczęście leżał w miejscu upadku i przyjął nieszczęsne urządzenie w swe opiekuńcze włochate ramiona. - Zabiję!!! - ryknął Kajetan. Atmosfera w damskiej szatni zrobiła się jak w westernie, albo - by opisać rzecz w sposób bardziej współczesny - jak w „Matriksie". Chłopaki chyba po raz pierwszy uświadomiły sobie, że dziewczęta w tym wieku są od nich większe. Agata, Sylwia, Kasia, Ania, Agnieszka, Julka, Pola, Ela i Aśka poczuły w sobie nadludzką siłę. Nikt nie ma w sobie potężniejszej mocy niż wściekła kobieta. A tam było ich aż dziewięć. Dziewczęta stały przed rozwartymi drzwiami szatni damskiej tylko chwilę. A potem rzuciły się na chłopaków. Sceny walki miały przebieg podobny do tych z „Matriksa". Julka odniosła spektakularne zwycięstwo. - Pamiętasz mój ulubiony sweter? - zwróciła się mściwie do Piotrka, którego złapała za kąpielówki bokserki. - Pamiętasz urwane rękawy? No to teraz masz... - Piotrek zdo-tat się wyrwać, ale nie da się ukryć, że jego nowy strój kąpielowy miał z tylu wielką dziurę o poszarpanych brzegach. Po takiej klętce męska część klasy szybko pognała na ba-ibj jak najszybciej zmyć Z siebie upokorzenie. Dziew-i upojoni lodką zemstą, również udały się w tamtym mi.11 w tej właśnie i hwili z przeciwnego kierunku nad-ni-1,1 mama i Misiem. Bardzo chciała być już na base-nie, 1 i odpowiedzialność za powierzone jej opie- ce dzieci. Ale ieby tam dotrzeć, musiała jeszcze przebrać Misia i wbić siebie w kostium kąpielowy. Misio właśnie znowu 20 zaczął płakać, ponieważ potknął się o leżący na podłodze mop. - Jestem cała mokla od tego, co tu obzydliwe leży. - Oj, Misiu, nie przejmuj się, za chwilę będziesz w baseniku, a tam przecież też będziesz cały mokry - powiedziała mama, odklejając Misia od mopa i unosząc go z podłogi. Zd/i wiła się trochę, kiedy zobaczyła, że jej synek trzyma w rączce telefon komórkowy. - Julka i Pola ksycą - pokazał mamie doskonałej jakości zdjęcie. Faktycznie, mama dojrzała pół twarzy Julki i pół twarzy Poli. Oba oblicza wykrzywione były w jakimś dziwacznym grymasie. - Co tu się działo? Czyja to komórka? I co ona tu robi? - liczne pytania nie dawały jej spokoju. - Ubiolłam się - oznajmił Misio. Chwilę później dość dziwaczna para objawiła się na basenie. Mama miała naciągnię1y*na siebie kostium kąpielowy pochodzący jeszcze z epoki przed narodzeniem Misia. Kostium był elastyczny, ale obecne rozmiary mamy przekraczały jego normy rozciągliwości. Mama przez to eksponowała więcej ciała, niżby sobie tego życzyła. Bądźmy szczerzy, mamy było nieco za dużo. Nie czuła się z tym dobrze. Michał również nie czuł się dobrze. Choć miał na sobie kąpielówki w żabki, czepek, okularki, pływki na ramionach i opasany był dziurawym, sflaczałym, żółtym kółkiem do pływania, postanowił, że nic będzie pływał, a co więcej, nie będzie również chodził. Kali I ki były śliskie, biegało mnóstwo ludzi, unosiła się dziwna 11 a od ścian odbijały się dziwne odgłosy. Miał podobne i u I cia jak wtedy, gdy rodzice postawili go na nartach i zad u do zjeżdżania. Musiał wtedy odmówić, bo wiał wiati nie widział z powodu mgły i coś cały czas obok nie Na łącki, na łącki - zajęczał. Tak więc mama stała, trzymając Misia na rękach, i pró-11. i i n/| )i iznać w tłumie znajome sylwetki. Uważając, aby te p isliznąć, okrążyła ze dwa razy basen, z nadzieją wpa-truj% i'; w rozwrzeszczaną kipiel. Misiu ciążył jej coraz bar-(l/ic|. W końcu u szczytu niebieskiej rury zwanej Kamikaze i iji /, iii i Jaśka. Zsunął się, a po nim ześliznęli się kolejni uczestnicy urodzinowego przyjęcia. Z wielkim pluskiem wszyscy powpadali do basenu. - Julka! Tu jestem... - wołała mama. - Jak się bawicie? Oczywiście, nikt jej nie usłyszał. Radosna gromada pognała w kierunku basenu, gdzie można było spływać na wielkich, gumowych kołach. Kogoś jednak brakowało. „Gdzie jest Elżunia?!" - krzyknęła mama do siebie. „Boże, mam nadzieję, że nie zdenerwowała się i nie straciła koordynacji. To byłaby katastrofa...". Elżunia na szczęście nie utopiła się, choć trzeba przyznać, że była tego blisko. Bo prawdą jest, że bardzo się zdenerwowała, kiedy jakiś olbrzym z wygoloną głowo-szyją walnął ją wielką łapą. Natychmiast straciła koordynację i zaczęła się 111] »ić. Uratowała ją skałka wspinaczkowa, do której w ostat-!in ij chwili przywarła. Ela nigdy jednak nie była fanką spor-Inw i ¦l:\1remalnych i czuła, że jej wspinaczka za chwilę się Zesztywniałe palce odpadną od ściany, a ona runie W lid. wprost na ukraińską wycieczkę zanurzoną w basenie. KątWU oka widziała przyjaciół z klasy, którzy - szczęśliwi i bezpid zni pływali sobie na kołach. Oni zresztą także ją zauważyli II' i >(>r się wspinasz! - krzyknęły dziewczynki. I> nieźle ci idzie! - wrzeszczały chłopaki. i wymienili między sobą uwagi pełne uznam, i 22 - Ratunku! - Ela piszczała w ich kierunku, ale nikt jej nie słyszał. Na szczęście dojrzała ją również mama. Musiała Elżunię ratować. Ponieważ Misio w dalszym ciągu odmawiał wejścia do basenu i cały czas na niej wisiał, mama zwróciła się z prośbą do przepływającego nieopodal krzepkiego młodzieńca. - Przepraszam pana, czy widzi pan tę dziewczynkę? Tam, na skałce wspinaczkowej? Czy mógłby pan jej pomóc, bo ona chyba nie umie pływać? - Ludzu? - zapytał mężczyzna po lotewsku, a znaczyło to „Proszę?". Kiedy zorientował się, że przerażona kobieta z dzieckiem na ręku nie rozumie jego języka, ułatwił jej sytuację, przechodząc na język rosyjski. - Ja gawariu po ruski... Mama z otchłani pamięci wydobywała rosyjskie słowa, aby móc się porozumieć z obywatelem Łotwy. - Praszu ja was, pomogitie! Spasitie, pażałsta, etu die-wuszku. Ja nie magu wojti w b^SSiejnu, a ana tam wisit na etoj skalje i oczeń boitsa. Na szczęście Łotysz zrozumiał, o co chodzi, i uratował znękaną Elę. Ostatnie chwile zabawy na basenie przebiegały bez zakłóceń. Potem w kafejce, przy torcie, przebrani i wysuszeni goście dzielili się wrażeniami. - Ale było cudownie - westchnęła Julka. Postanowiliśmy, że zawsze będziemy urządzać nasze urodziny w Aqua Pal ku. Za miesiąc kolej na Agę. Mama ucieszyła się, że następne urodziny jej córki do piero za rok. Zegnała teraz gości i ich rodziców z promień nym uśmiechem. Miała powody do zadowolenia. Cic się, bo nie musiała już występować w kostiumie kąpieli >w Piotrek też nie był już w kąpielówkach i jego mania u wielką dziurę nieco później, a Jasiek też już był ubrany i je- i:< 111K I/k i ¦ zi (baczą n my na plecach dopiero w domu. Cieszyli ii także to, że Elżunia była cała i zdrowa. Z prawdziwą wręczyła mamie Kajetana komórkę, której również nic lie stało. Radośni wracali do domu. Mama dlatego, że impreza nareszcie się skończyła, Misio dlatego, że nie miał już na sobie stroju rasowego pływaka, a Julka wiadomo dlaczego. Impreza była super. Właśnie wysyłała sras do taty: „hejka impreza supcio rury cudowne tylko Misiek obciach wyglądał jak zdewiowana kaczuszka kiedy będziesz? pa pa". ROZDZIAŁ 2 Kandydat na przedszkolaka Jłuchaj, ij, koniecznie trzeba coś z nim zrobić. Gdybyś widział go na basenie. Zachowywał się jak prawdziwy dzikus, jakby pierwszy raz zobaczył cywilizowany świat... Wydaje mi się, że od jesieni trzeba go posiać cfo^rzedszkola - mama rozmawiała z tatą przez telefon i zdecydowanym głosem powiadamiała go o życiowej konieczności wysłania Michała do przedszkola (ważne życiowe sprawy omawiali telefonicznie, bo tata prawie cały tydzień spędzał w pracy w Warszawie). - Pewnie, że zgadzam się z tobą. Już dawno ci mówiłem, że przedszkole wpłynie korzystnie na jego osobowość. Będzie się bawił z innymi dziećmi, wreszcie trochę odlepi się od ciebie. Przyznam, że ja już nie mogę patrzeć, jak on wiesza się na tobie. Jakbym widział misia koalę wczepionego w drzewu eu kaliptusa - tata entuzjastycznie zareagował na propozycji,' mi my. Cieszył się, że nareszcie dojrzała do podjęcia t< słusznej, jego zdaniem, decyzji. - Dobrze - mama wyzbyła się już wszelkich wi|t | >li wi >¦.. i -Jutro jest dzień otwarty w przedszkolu. Pójdzieim / Mi Kandydat na przedszkolaka, nieświadomy zagrożenia, leżał na dywanie i budował parking dla samochodów. Kiedy do-mama skończyła rozmowę, poderwał się z podłogi i /.iwutal jękliwie: Na kjcki, na łącki! K i< (ly Julka wróciła ze szkoły, mama wtajemniczyła ją w se-ilan. - Bimbusiu - mama zwracała się w ten sposób, kiedy chcia-l.i okazać córce czułość, albo, wprost przeciwnie, zwrócić jej Uwi igę. Teraz chyba chodziło o to pierwsze. - Trzeba Misia za-chęcić do przedszkola. Jestem przekonana, że ty potrafisz to /robić najlepiej. Opisz mu, jak wygląda przedszkole, opowiedz jakieś ciekawe historie... - Julce aż zaświeciły się oczy z radości i już chciała Misiowi zacząć opowiadać jakąś straszliwą historię z jej przedszkolnego życia, ale niestety mama dostrzegła ten błysk w jej oku i natychmiast zareagowała. - Bimbusiu - tym razem było to chyba zwrócenie uwagi. -Prosiłam cię o cudowną bajkową opowieść, a nie kolejny horror w twoim wydaniu. Rozumiesz, wszystko w różowych kolorach. Chyba że nie chcesz, aby Misio poszedł do przedszkola? - Dobrze -Julka ciężko westchnęła. - Chodź, Misiu, opowiem ci fajną historię. Jej brat pojawił się natychmiast. Rozsiedli się na dywanie, i Michał z zainteresowaniem wysłuchał bajki o cudownym miejscu pełnym grzecznych chłopczyków i dziewczynek, któ- I lawią się super zabawkami. W wolnych chwilach tańczą 11 iraz chodzą na spacerki. Julka taktownie przemil- i zupę kminkową i kotleciki z mielonej kury, na których ii mii nadal robiło jej się niedobrze. Nie wspomniała .mi niach leżakowania. I WIMZ, Misiu, będziesz mógł tam mieć dziewczynę. Ja i i Wopal i a przedszkolu. Nazywał się Maciek Jesiotr- 26 Julka uśmiechnęła się ciepło na wspomnienie swojej i miłości. - Ja nie chcę żadnej dziewcyny! - wrzasnął przerażony Misio. Przestawała mu się podobać ta historia. - Oczywiście, Misiu, wcale nie musisz mieć dziewczyny, chyba że będziesz chciał -Julka szybko wycofała się z tego wątku. Trzeba jej przyznać, że naprawdę dokonała cudu, bo następnego dnia rano Misio z prawdziwą radością maszerował do przedszkola. W jego oczach można było dostrzec autentyczny entuzjazm. Przywitała ich pani Marzenka, wychowawczyni grupy maluchów. - Zapraszam do naszej sali - szeroko otworzyła drzwi. Mama i Misio znaleźli się w samym środku radosnej kotłowaniny. Najbardziej kłębiło się w prawym kącie sali, gdzie kilku chłopczyków w różnokolorowych rąjtkach z zapamiętaniem grzmociło się po głowach długimi tubami z kolorowego bristo-lu. Obok usadowiły się dzie"wczynki, które próbowały zorganizować sobie kącik do zabawy lalkami. - Chodź, Michałku, pokażemy ci teraz, co tutaj mamy -pani Marzenka wzięła Misia za rączkę i udali się na zwiedzanie przedszkolnych pomieszczeń. Za nimi podążała mama, otoczona sporą grupą zaintrygowanych przedszkolaków. Misiowi najbardziej spodobała się łazienka, zwłaszcza malutkie sedesi-ki. W domu czegoś takiego nie miał. Kiedy wrócili do sali, pa ni Marzenka powiodła Misia na środek i powiedziała: - A teraz możesz pobawić się z dziećmi. To jest Antek K. i łuża, to Dawid Sidłak, a to Mikuś Porzeczka - przedstaw ii i Misiowi najbliżej stojących kolegów, którzy właśnie porzui iii tuby z bristolu i z zainteresowaniem przyglądali się Misi On jednak ominął ich szerokim łukiem i udał sie w s|»>l < szy kąt sali, gdzie dwóch chłopczyków w wielkim lalo wieże z klocków. Przykucnął i zaczął przyglądać się li Ii pracy. Miima przysiadła w kącie, ledwie mieszcząc się w malutkim I; i zcsełku i z zapartym tchem obserwowała pierwsze samodzielne poczynania syna. Właśnie podeszła do niego jakaś 11/ii'wczynka i mama zobaczyła, że Misio nawiązuje pierwszy w życiu dialog z koleżanką. - Mam na imię Gabrysia, a ty? - zapytała dziewczynka. - Misiu nazywam się - odpowiedział bardzo zawstydzony Misio. - Jak mas na imię? - Gabrysia nie zrozumiała słów, które w wielkim zawstydzeniu wydusił z siebie jej rozmówca. - Mówiłam ci, Misiu nazywam się - powtórzył z naciskiem Michał. - To ty jesteś dziewcynką? - Gabrysia była naprawdę zdumiona. - Nie jestem dziewcynką! Chłopakiem jestem, piłkę ko-pię! - krzyknął zirytowany Misiek. Ale po chwili uspokoił się, bo Gabrysia uśmiechnęła się do niego i podała mu klocek. Stwierdził, że będzie się bawił z tą miłą koleżanką. - No i widzi pani, że nie ma powodu do zmartwień? - pani Marzenka stanęła obok mamy. - On naprawdę nadaje się do pi zedszkola, to jest po prostu materiał na wzorowego przed-Myślę, że może go pani spokojnie teraz zostawić i zejść i 'I i li i pani dyrektor, żeby załatwić formalności. ii | K ipatrzyla na Misia budującego zamek z Gabrysia ¦ ¦li z ulgą. Z wdzięcznością spojrzała na panią Ma-K lnitko opuściła salę. ile po piętnastu minutach. Wszystko wyglądało ina-i nie budował już zamku z klocków. Stał samnaśrod-: 1.1 s<' śnie i zanosił się straszliwym planu twarz /.il.ma była łzami, a cala postać czymś 28 bardzo zabrudzona. Reszta przedszkolaków skupiła się pod oknami. Niektóre dzieci również popłakiwały, inne z niezdrowym zaciekawieniem przyglądały się nowemu koledze oraz pani Marzence, która uzbrojona w mop i wiadro czyściła podłogę wokół Misia. - On się zezygał - Antek Kałuża pierwszy poinformował mamę o tym, co się stało. Pani Marzenka podprowadziła Misia do mamy. - Tak zdenerwował się pani nagłym zniknięciem, że proszę popatrzeć, co się stało... Ale radzę się nie przejmować, to się zdarza - próbowała pocieszać. Tak skończyła się pierwsza wizyta w przedszkolu. Mama z chlipiącym Misiem powrócili do domu. - Czemu on tak nieświeżo wygląda? - Julka czekała na nich i była bardzo ciekawa, jak wypadło pierwsze spotkanie Misia z przedszkolem. Patrzyła na brata i trochę było jej go żal. Miała wyrzuty sumienia, bo opowiadając mu o przedszkolu, specjalnie zapomniała dodać, że dzieci nSThodzą tam z mamami. Mama wpakowała Misia do wanny, aby odmoczył się po przykrym incydencie. Pilnując, aby się nie utopił, Julka przyglądała się nieszczęsnemu bratu. I nagle Misio odezwał się: - Byłem w psedskolu. - Mamo, chodź tu szybko - pisnęła Julka. - Misiu, powtórz to, co powiedziałeś przed chwilą, proszę cię... - Byłem w psedskolu i bawiłem się z moją koleżanką - na wspomnienie Gabrysi uśmiechnął się ciepło. Mama i Julka stały w oszołomieniu. Stało się! Miski po zbył się żeńskich końcówek! Tym sposobem ostateczni! ¦ całz siebie całe niemowlęctwo, całązniewieściaiośc n;u ną przez towarzystwo mamy i Julki i wkraczał w 1 \k ¦ ' ski świat. Mama uświadomiła sobie ten fakt i I w jej oku. No coś ty, mamo, chyba nie będziesz płakać z tego po-. że Misiek zmienił rodzaj żeński na męski? -Julka spoj-i /,- ii; i na nią podejrzliwie. Mama osuszyła chusteczką oczy i machnęła bezradnie ręki [. Widać było, że pogrąża się w cierpieniu. - Moja córka za chwilę mnie przerośnie, syn dorasta i niedługo pójdzie do przedszkola. Coś okropnego, jak ja to wszystko przeżyję? Co ja z sobą zrobię? - mama z wrodzoną sobie przesadą zaczynała się zachowywać niczym płaczka podczas starosłowiańskiego obrzędu pogrzebowego. Julka poczuła, że należy coś powiedzieć, aby mama znowu nie popadła w katastroficzny nastrój. - Mamo, nie martw się tak bardzo, przecież my jeszcze będziemy cię dręczyć przez długie lata. Na potwierdzenie jej słów z wanny wydobył się przeraźliwy, skrzeczący odgłos: - Na łącki, na łącki... ROZDZIAŁ 3 Piknik Z. łazienki znowu dochodziły dziwne odgłosy, które zaniepokoiły mamę. Musiała więc przerwać bezsilną walkę z Misiem, którego próbowała właśnie ubrać odpowiednio do okazji. Za godzinę rozpoczynał sięfńknik szkolny. W łazience zastała Julkę, która pochylała się nad działającą pralką i usiłowała ją otworzyć. Nie zważając na wirujący bęben, z całej siły szarpała drzwiczki pralki, które oczywiście stawiały stanowczy opór. - Nienawidzę tej parszywej pralki - warczała do siebie. - Julka, co ty wyprawiasz? Chcesz, żeby cię pokopał prąd? - mama miała wrażenie, że coś dziwnego dzieje się z jej córką. Zaniepokoiły ją kropelki potu na czole Julki i pełen napięcia wyraz twarzy. - Mamo! W pralce jest Feluś!!! - wykrzyknęła roztrzęsionym głosem. - Czy słyszysz, jak on żałośnie piszczy?! W osłupiałej ciszy, która zapadła po tych słowach, faktycznie dało się słyszeć popiskiwanie, które nieco przypoinr skargi Felka, uwięzionego kiedyś przez przypadek w ku samochodu i szczęśliwie uwolnionego dopiero po godzinie poszukiwań. Jest Feluś, uwidziłem jego ocki... - poinformował Julkę i ni, nne Misio, który wsadził swoją głowę w idealnie pasujący, s/klany otwór pralki. - Uśmiecha się do mnie! - wykrzyknął radośnie. Mama zamaszystym wręcz gestem odrzuciła Misia na bok. Musiała sama się przekonać o prawdziwości słów syna. Po chwili podniosła się z kolan i popatrzyła strasznym wzrokiem na swoje dzieci. - Mamo... nieee!!! - płacząc, Julka osunęła się na krawędź wanny. - Chciałam wam tylko powiedzieć, że to jest definitywny koniec oglądania kreskówek! - lodowatym tonem oznajmiła mama. - Nie jesteśmy bohaterami filmu rysunkowego. Felek nie jest Tomem, który zaraz po tym, jak po nim przejedzie walec, wstaje, otrzepuje się i na nowo rozpoczyna gonitwę za Jer-rym. Żadna żywa istota - mama powoli cedziła słowa - nie jest w stanie wydobywać z siebie jakichkolwiek popiskiwań po czterdziestu minutach pobytu w pralce. Powinnaś to, Julka, wiedzieć po tylu latach spędzonych w szkole - głos mamy nabierał mocy. - Ta pralka ma osiem lat i ma prawo od czasu do czasu sobie poskrzypieć! - To w takim razie gdzie jest Felek? - bardzo słabym głosem zapytała Julka. W zasadzie było to pytanie retoryczne. Jeżeli Felka nie by-to w polu widzenia, to należało przede wszystkim rozpocząć poszukiwania od wnęki, w której znajdował się kosz na śmieci. Cała trójka udała się tam natychmiast. Winowajca, jak można się było tego spodziewać, siedział obok kosza i próbował jeszcze przełknąć celuloidowe opakowanie po parówce, zanim zostanie schwytany i za karę wyrzucony na balkon. Misio i Julka przyglądali się, jak mama chwyta Felka za kark i unosi do góry. Zwisający w jej rękach Feluś przypominał kształtem konika morskiego. W następnej sekundzie wykonał lot koszący prosto na balkon. Zanim mama zdążyła zamknąć drzwi, otrzepał się energicznie i z jazgotem rzucił się w róg balkonu, aby przepłoszyć wróble. Julka nie n» >gta oprzeć się dziwnemu wrażeniu, że widziała już kiedyś podobną scenę w jakimś filmie rysunkowym. - Zostało nam czterdzieści minut do rozpoczęcia pikniku -lakonicznie stwierdziła mama. - Nienawidzę pośpiechu -Julka ostatnio nadużywała słowa „nienawidzę". Rodzice przypuszczali, że ma to jakiś związek z wkraczaniem ich córki w trudny okres dojrzewania. *** Tegoroczny piknik szkolny miał przebiegać pod hasłem: „Nasze ulubione filmy". Każda kUfsa otrzymała zadanie przebrania się za jakieś filmowe postaci i przygotowania stoiska, które kojarzyłoby się z wybranym filmem. Trud przygotowania potraw, które również nasuwałyby skojarzenia z ulubionym dziełem kinematografii, mieli wziąć na siebie rodzice. Jeżeli chodzi o klasę Julki, wybór padł na „Gladiatora". Może niekoniecznie dlatego, że dzieci uwielbiały ten film, ale przede wszystkim z tego powodu, że mama Piotrka pracowała w teatrze i miała możliwość wypożyczenia z magazynu kostiumów rzymskich legionistów. Chłopaki na tę wieść oszalały ze szczęścia i od tej pory ich przygotowania do pikniku polegały głównie na tym, że planowali między sobą, kto kogo będzie tłuki. Problem strojów dla dziewczynek rozwiązano za pomocą pi /,< • ścieradeł i złotych tasiemek, dzięki którym miały przeist -było wiadomo, czy ową duszność powodował skwierczący i • raz prawidłowo grill czy wzmagający się upal. Pani Ani;i |»¦ trzebowała czasu, aby się otrząsnąć z wrażenia, że znujcluji- ¦ i> na bitewnym pobojowisku. Było to zadanie trudne zo w/c.l','1 na widok, jaki przedstawiali sobą gladiatorzy. Liczne zw 11 I nia przekrzywione hełmy i niechlujny układ skórzanych ubiorów nie napawały optymizmem. Spojrzała im głęboko w oczy, przy okazji nad okiem Marcina dostrzegła wybujałą śliwę, któ-rn świadczyła, że miecz Kajetana dosięgną! celu. - Chłopcy, nie chcę was więcej widzieć na tym trawniku. Słyszeliście chyba, że dzisiaj na kortach odbywa się turniej młodych biznesmenów...? - Nie takich całkiem młodych... I niekoniecznie biznesmenów. .. - to Julka, stojąca obok, włączyła się do rozmowy. -Mój tata przecież bierze udział w tym turnieju. I dlatego go tu nie ma. Ale obiecał, że wpadnie na grilla podczas przerwy... - Tak więc, chłopaki - pani Ania powróciła do przerwanego przez Julkę wątku - wasze zadanie ma polegać na reklamowaniu naszego stoiska. I w żadnym wypadku ta reklama nie może wyglądać jak te godne pożałowania sceny, które musiałam obserwować przed chwilą. Macie zachęcać gości do odwiedzin u nas poprzez uprzejme zachowanie i sprzedaż tych oto koszulek z nadrukiem „Gladiator", które wykonał specjalnie dla naszej klasy tata Kajetana - wręczyła chłopakom stos koszulek. -1 pamiętajcie, jak najdalej od trawnika z klombem... - Proszę pani, czy oni mogliby już sobie pójść? Robi się kolejka, a oni tarasują przejście. My chcemy wreszcie zacząć sprzedawać - dziewczynki były bardzo niezadowolone, że pani Ania przeprowadza pogawędkę wychowawczą akurat przed ich pięknie przystrojonym stoiskiem. - Do boju, cyberbestie! - ryknął Kajetan, unosząc władczym gestem swój zabójczy miecz. Ale pajace - Julka miała wyrobione zdanie o kolegach / klasy. Gladiatorzy niechętnie udali się w kierunku wskazywanym prirz miecz Kajetana. Pani Ania odetchnęła z ulgą i uznała, że iwkoy jej siv chwilka na wypicie kawy. Tej właśnie chwilki bar- (S dzo potrzebowali gladiatorzy, aby pozbyć się ciężkich i krępujących ruchy strojów. Były dwa ważne powody, dla których musieli to zrobić. Po pierwsze upał stawał się już naprawdę nieznośny, po drugie - obok było boisko piłkarskie. - Pokopiemy piłeczkę? - Piotrek pierwszy rzucił hasło. Rzymskie kostiumy natychmiast wylądowały na zielonej murawie pod bramką. Chłopaki narzuciły koszulki z napisem „Gladiator", wykonane przez tatę Kajetana, i ruszyli do gry. *** - Nie uważasz, że to mięso zabrzydza nasze stoisko? - Julka była estetką i bardzo denerwowały ją pojemniki z mięsem panoszące się na stolikach udekorowanych kolorowymi serwetkami, na których przed chwilą umieściła ujmująco kolorowe sałatki. - To schowaj je pod stołami i masz problem z głowy. I podaj mi jeszcze karkówkę. Mam*|Jaśka potrzebuje więcej mięsa - Pola pracowała jak przy taśmociągu i była już trochę zmęczona. Jej ręce oblepione były czosnkowo-ziołową zaprawą, a strój Rzymianki zachlapany oliwą. Julka nie była pewna, jak wygląda karkówka, ale poradziła sobie z tym problemem, podając Poli najbardziej unurzany w ziołach mięsny kawałek. Miała nadzieję, że w tym rozgardiaszu nikt nie będzie w stanie rozpoznać, co spożywa. Potem umieściła pudełka z mięsem pod stołami i dyskretnie wycofała się ze stoiska. Upał był straszny i czuła, że musi kupić sobie lody. Stojące na ziemi pojemniki wywołały prawdziwie rewolucyjne uniesienie w środowisku mrówek zgrupowanych na terytorium Zwierzynianki. Uformowały więc zwarte szyki i karnym pochodem - niczym cesarskie legie - ruszyły w st i om,- stoiska „Gladiatora". Również zmęczone upałem, spraniu mc wil- fpri gąsienice, znalazły ukojenie w przyjaznym środowisku po-ii-iimików z mięsem, które, jakby specjalnie dla nich, postawili! ha ziemi Julka. *** - Mamo, kupisz mi lody? - Julka natknęła się na mamę i Misia przy stoisku „Epoki Lodowcowej". Stali właśnie w towarzystwie lekko podstarzałych, zdaniem Julki, kobiet i mężczyzn. Mama mogła spokojnie z nimi rozmawiać, ponieważ Misio zamienił się w maszynę do lizania lodów i tymczasowo był bardzo spokojny. Lody pozwoliły mu na chwilę zapomnieć o cierpieniu związanym z bezskutecznym poszukiwaniem taty. Miał przecież z sobą piłkę, bo tata obiecał, że pogra z nim na pikniku. Biedny, nie wiedział, że rodzice ostatnio siebie unikali. Tata miał żal do mamy, że nie chce się przeprowadzić do Warszawy, gdzie on musiał pracować, a mama miała tacie za złe, że w każdej wolnej chwili gra w tenisa zamiast przebywać z rodziną. - Julka, spotkałam koleżanki i kolegów z liceum - zwierzyła się mama córce, kiedy ją zobaczyła. -W Staszku to się nawet kiedyś kochałam - szepnęła jej do ucha, wskazując dyskretnym ruchem głowy na dawnego kolegę. - Nie uważasz, że jest przystojny? Julka z niedowierzaniem spojrzała na mocno oproszonego siwizną, tęgawego mężczyznę o lekko podpuchniętych oczach. Dobrze zrobiłaś, że wybrałaś tatę - ucięła krótko, biorąc cxł mamy lody (mama lekko westchnęła). - Muszę wrócić do prucy - powiedziała stanowczo, po czym jeszcze raz rzuciła okiem na stojącego obok mamy pana Stanisława i dodała z naciskiem: • IV też jesteś potrzebna na naszym stoisku. Jest kupa ro-buly, •to Na koniec, aby mieć całkowitą pewność, że pan Staszek zniknie zaraz z życia jej mamy, nachyliła się nad Misiem i szepnęła mu do ucha: - No i co, Misiu, udało ci się znaleźć tatusia? - zapytała z troską, po czym ulotniła się niepostrzeżenie. Mama poczuła gwałtowne szarpnięcie. To Misiu w postawie Napoleona wydawał komendę: - Idziemy do tatusia! *** - Julka, co to jest?!!! - spocona Pola pochylała się nad stojącymi na ziemi pojemnikami z mięsem. Mama Jaśka gwałtownie domagała się od niej następnej porcji produktów do grillo-wania. Julka z niedowierzaniem przypatrywała się zawartości pojemników. - O kurde felek! - wydusiła z siebie, a Pola spojrzała na nią z bezbrzeżnym wyrzutem. - Co robimy? -Julka i Pola spojrzały na stojącą kolejkę, a potem, raz jeszcze, na mięso. - Trudno, zjedzą z mrówkami. Musimy zarabiać pieniądze - w Poli przeważyło biznesowe podejście do problemu. - To ja chociaż spróbuję wygrzebać te gąsienice - powiedziała trawiona wyrzutami sumienia Julka. *** Słońce było w zenicie. Żar lał się z nieba. Upat wpn >¦ i z nóg. Na boisku piłkarskim rozkładano parasole,. ii >¦. ni piknikowicze mogli się choć na chwilę schronić | u /< > nym potopem. Kupowano wtedy jedynie lody i łiium I II1 Z pobliskiego kortu dochodził charakterystyczny dźwięk odbijanych piłek. Ale odgłosy, które wydawali z siebie walczący młodzi biznesmeni, świadczyły, że gra w słonecznym skwarze mocno daje im się we znaki. - Ueehh... - zgromadzeni na boisku usłyszeli straszliwe stęknięcie, towarzyszące odbiciu piłeczki tenisowej. - To tatuś, poznaję głos tatusia! - głośno krzyknął Misio, który cały czas był w stanie gotowości, związanym z poszukiwaniem taty. Na szczęście znowu jadł lody, które nieco studziły jego zapał. - Misiek, daj spokój. Nie rób obciachu - porażona widmem kompromitacji Julka przerwała wachlowanie mokrym ręcznikiem i nerwowo się rozejrzała. Na szczęście nie zauważyła w pobliżu nikogo znajomego. Trochę na prawo od miejsca, gdzie znajdowali się Julka z Misiem, dwie zrezygnowane dziewczynki w strojach od Harrego Pottera niemrawo próbowały zachęcić spoczywającą pod parasolem, wyczerpaną kobietę do zakupu serowych koreczków. Matka Kajetana z obawą skierowała wzrok na tekturową tackę. Nabity na wykałaczki żółty ser był najwyraźniej zmęczony upałem i pod wpływem gorąca przechodził znaczącą metamorfozę, towarzyszące serowi kawałki kiełbasy były wysuszone na wióry, a z oliwek ulatywały resztki wilgoci. - Ile, dziewczynki, za to chcecie? - zlitowała się nad nimi. Cena promocyjna, trzydzieści groszy za koreczek... - usłyszała niepewny głos. Mama Kajetana z wysiłkiem sięgnęła do portfela: I'(>| noszę pięć - powiedziała słabym głosem. K u ¦(!>¦ dziewczynki odeszły na bezpieczną odległość, lekko t/tui. Imel.i lezącego za nią czarnego labradora: Mas/ 1'; ililo... - ale Pablo również nie był w stanie nic pr/t-tktu|ć. ()dwnVił swój czarny, aksamitny pysk i zapadł w ko- jącą drzemkę, bo był bardzo zmęczony. Spędził dużo czasu na zabawie z Felkiem i to go naprawdę wyczerpało. Felek był zadowolony z pikniku. Porzucony zaraz po przekroczeniu bram Zwierzynianki, całkowicie zapomniany przez zaprzątniętych swoimi sprawami Julkę, Misia i mamę, poczuł się cudownie wolny. Nareszcie mógł w pełni wykorzystać tłumione przez wszystkich zdolności. Rozpierała go radosna psia energia. Początkowo spożytkował ją na zapoznanie się i obwą-chanie całego zgromadzonego tu pieskiego towarzystwa. W tłumie odnalazł labradora Pabla, swojego znajomego. Spędzili razem miłe chwile na boisku, gdzie natknęli się na dość duże, bardzo interesujące kawałki skóry i coś, co kształtem przypominało szczotki. Sporo czasu zajęło im zgryzanie i mamlanie skóry oraz szarpanina ze szczotkami. To zajęcie dało im naprawdę dużo przyjemności, -dsoć przerwanej, bo psy musiały umknąć przed rozwrzeszczaną, bardzo czymś zdenerwowaną gromadą chłopaków. Po takich przeżyciach należało zaspokoić głód, więc psy zajęły się żebraniną. Nie było to trudne. Nie trzeba było tym razem ani smętnie skamleć, ani żałosnym spojrzeniem paraliżować upatrzonej ofiary. Kawałki jedzenia same padały im pod łapy. Felka, szczerze mówiąc, trochę to denerwowało. Był psem małym, ale dumnym i nie czuł się psem żebraczym, lecz myśliwskim i był przyzwyczajony do samodzielnego zdobywania pożywienia. Dlatego, kiedy zwietrzył nieznany, intrygujący zaparli, |x>-czuł, że musi natychmiast wyruszyć w drogę. Kierując siy swoim długim nosem, przełazi przez dziurę w płocie. Przed nim rozpostarła się niezmierzona przestrzeń Błoń. W pcwnoj ticit* głości od płotu, patrząc w stronę rzeki Rudawy, Hala krowi 42 Ontatnia krowa wypasana na Błoniach. Żując trawę, jako jedyna dawała świadectwo temu, że kiedyś Błonia były wielkim pastwiskiem. Jamnik, który nigdy jeszcze nie widział krowy, ze straceńczym ujadaniem rzucił się w tamtym kierunku. Krowa jednak stała nieporuszona i beznamiętnie spoglądała w zielony bezkres. Na szczęście Felek odkrył w pobliżu zwierzęcia coś, co niezwykle go zainteresowało. Były to, nie da się zaprzeczyć, efekty krowiej przemiany materii. Tarzał się już w różnych rzeczach, ale z tak atrakcyjną substancją nie miał jeszcze do czynienia. Tarzanie zawsze rozpoczynał od lewego ucha. Teraz też tak zrobił. Zapikował radośnie i przeszorował z rozpędem po tej rozkosznej rzeczy. Potem, dla wzmocnienia efektu, rozpostarł się na grzbiecie i, niemal w ekstazie, wymachiwał łapami w stronę słońca. To była cudowna, ożywcza kąpiel. Miał wrażenie, że cała natura zamarła w niemym zachwycie jego szczęściem. Istotnie, wszystko niemal zgęstniało od ciszy, żadna trawa nie poruszyła się, żaden owad nie bzyknął, żaden ptak nie zaświer-golił, kiedy odświeżony, z sierścią świecącą niczym po brylanty-nie, Feluś powracał na teren klubu sportowego Zwierzynianka. Słońce zbladło, a niebo nagle zasnuło się przygniatającymi wszystko, ogromnymi granatowo-szarymi chmurami. Nadciągała burza. Pierwsze ciężkie krople spadły na ziemię, a potem rozległ się straszliwy grzmot. Kiedy Felek przekraczał bramę Zwierzynianki, ogon miał podkulony pod siebie, bo łomotało już na całego. Nie da się ukryć, że panicznie bał siy burzy. Musiał się ratować, dlatego dołączył do pospiesznie szukających schronienia piknikowiczow. Zdołał się jeszcze prześliznąć przez jakieś drzwi, zanim je domknęli ostatni uciekający przrd deszczem. Były to drzwi tenisowej szatni, niedawno (xlr«'muntowanej dzięki zapobiegliwości pana Sergiusza. Wraz z Felkiem do pomieszczeń tenisowej szatni wśliznęła się smuga silnego i zdrowego aromatu krowiego łajna. Ten ekologiczny zapach szybko zdominował zarówno powietrze, jak i temat rozmów zgromadzonego w szatni różnorodnego towarzystwa. Felek znalazł schronienie w ramionach Misia, którego odnalazł dzięki swemu nieomylnemu węchowi. Siedzieli teraz w kątku na podłodze, wciśnięci między nogi Julki i mamy i wspierali się jakoś nawzajem, kiedy z nieba odzywały się grzmoty. Mama z Julka od razu domyśliły się, skąd źródło woni wypełniającej szatnię. Dlatego wolały nie brać udziału w rozwijającej się na ten temat dyskusji. Na szczęście rozmowa zmierzała w zupełnie innym kierunku. - I co my, proszę państwa, mówimy o jakiejś Europie... -odezwał się jakiś wzburzony mężczyzna. - Umiemy tworzyć tylko fasady. Marzą nam się jakieś Rollandy Garrosy albo inne Wimbledony... Ale klomb na środku trawnika nie wystarczy - tu nawiązał do nieszczęsnego klombu pana Sergiusza -kiedy nie jest się w stanie zapewnić przyzwoitej infrastruktury dla graczy - mężczyzna wciągnął głęboko powietrze w płuca, po czym szybko je wypuścił. - A tu, za przeproszeniem, warunki jak w oborze jakiejś... - Proszę pana - odezwała się stojąca obok niego niewiasta. - Ja myślę, że należałoby również wziąć pod uwagę fatalny poziom uświadomienia naszego społeczeństwa, jeśli chodzi o higienę. Wiem coś na ten temat, ponieważ jestem lekarzem... Niestety, nie można było usłyszeć dalszych słów kobiety, bo jej głos zaczął zanikać na tle rozpaczliwego psiego skowytu. To labrador Pablo nie wytrzymał psychicznie. Wyjąc zajadli1, zn głuszał w sobie potworny lęk przed burzą. - Niech to się wreszcie skończy - błagała w duchu i ¦t*. Julka z rozkoszą rozwarła drzwi tenisowej szatni, z której wysypywali się, bardzo spragnieni świeżego powietrza, uczestnicy pikniku. Było po burzy. Rześkie powietrze przesycone było tym specyficznym zapachem, który zdarza się tylko po czerwcowej ulewie. Ziemia parowała, a niebo miało kolor pereł. - Uwielbiam ten czas po burzy! - wykrzyknęła Julka unosząc ręce ku górze i okręcając się naokoło. Pełna zachwytu, utożsamiając się niemal bez reszty z otaczającym ją pięknem natury, odczuwała w tej chwili to, co czuje się tylko we wczesnej młodości - olbrzymią, przepełniającą człowieka od palców u nóg po czubek głowy radość. - Ja tez uwielbiam, ze nie ma juz gzmotów - wyszeptał nieco przybladły Misio, bo było to jego pierwsze świadome doświadczenie burzy. Mama uśmiechnęła się z rozczuleniem, patrząc na Julkę. Córka zauważyła to spojrzenie: - Nienawidzę, kiedy się ze mnie śmiejesz... - powiedziała z wyrzutem. *** Mamie, Julce i Misiowi nie udało się jednak spotkać z tatą na pikniku. Kiedy byli już w domu, dotarł do nich sms: „kochani wygrałem gdzie byliście wszędzie szukałem już do was jadę!". ROZDZIAŁ 4 Cudowna wiadomość JAodzice mieli Julce do zakomunikowania cudowną wiadomość. Kiedy jednak mama ujrzała córkę wychodzącą z autobusu, natychmiast zapomniała o cudownej wiadomości. Tata też wyglądał tak, jakby stracił chęć komunikowania czegokolwiek. Nie tak wyobrażali sobie jej powrót z „zielonej szkoły" w Beskidzie Żywieckim. - Rany Boskie, Jula, co ty masz na oku?! - mama dawno nie była tak przerażona. - Bimbusiu, ty byłaś na obozie szkolnym, czy na zgrupowaniu bokserskim? - tata też był wstrząśnięty. Jego córka, z której urody był zawsze dumny, na delikatnej twarzy miała olbrzymiej wielkości fioletowy siniak. To, co mieniło się fioletem wokół jej oka, faktycznie można by zakwalifikować jako typowe bokserskie limo. Sina powieka była cała spuchnięta, a łuk brwiowy zalepiony plastrem. Misiek popatrzył na siostrę i -jak zwykle - zaczął ryczeć. Na szczęście Julka nie musiała rodzicom nic tłumaczyć, tx> obok wyrósł niczym grzyb po deszczu pan Piotr, czyli olx>jto- 4> wy lekarz, ortopeda zresztą. Rodzicom pozostało mieć nadzieję, że znający się również na urazach twarzy. - Proszę się nie martwić, to tylko tak strasznie wygląda. Ale naprawdę nic złego się nie stało. Łuk brwiowy jest w porządku, nawet nie trzeba było szyć. Opuchlizna zniknie jutro, a siniak będzie jeszcze ze dwa tygodnie zmieniał kolory i wreszcie również zniknie. Wypadek zdarzył się wczoraj, nie dzwoniliśmy, bo nie chcieliśmy państwa denerwować, zwłaszcza że, jak mówię, naprawdę nic złego się nie dzieje - pan Piotr wyrecytował to wszystko jednym tchem i uśmiechnął się promiennie. Jego przystojny uśmiech nieco uspokoił mamę, ale na pewno nie tatę. - Przepraszam, o jakim wypadku pan mówi? - zapytał uprzejmie, chociaż przez zaciśniętą z wściekłości szczękę. - No cóż, dzieciaki ścigały się na rowerach. W lesie. Ścieżka była wąska, a zza zakrętu wyłoniła się nagle grupa miejscowych grzybiarzy, również na rowerach. No i mieliśmy mały karambol - pan Piotr bezradnie rozłożył ręce. - Rany Boskie, Połcia, co z tobą?! - straszliwy okrzyk wyrwał się z piersi mamy Poli. Z autobusu wynoszono właśnie Połę. Nie była w stanie opuścić go o własnych siłach, gdyż miała zabandażowane obie stopy- - Wybaczą państwo - pan Piotr uprzejmie przeprosił rodziców Julki i szybkim krokiem oddalił się w stronę rodziców Poli, aby im z kolei udzielić pierwszej pomocy. Mama i tata rozejrzeli się. Rzeczywiście, dopiero teraz • l(wtrz«'nli, że ich córka nie była jedyną ofiarą spotkania z grzy- - I'ilka, tak się cieszę, że nic ci się nie stało, ale, dziec- , A\< - i-^o napisałaś nam wczoraj w sms-ie, że wszystko r. kirdy nie było dobrze? - mama dramatycznym ge- I stem objęła córkę. Tata nic nie mówił, bo dalej przeżywał, że jego córka mogła w tym wypadku stracić nie tylko zdrowie, ale i urodę. - Idę po rower - rzucił. - Tato, tylko się nie zdenerwuj... - usłyszał jeszcze na odchodnym od Julki. Faktycznie, rower wyglądał zdecydowanie gorzej niż Julka. Patrząc na koło wykręcone w ósemkę i pokrzywioną kierownicę, tata uświadomił sobie, że rzeczywiście nit.1 ma powodu do zdenerwowania. - Całe szczęście, że Julci nic się nie stało - odetchną! z ulgą. Powrócił całkiem uspokojony, upchnął zwłoki roweru do bagażnika i szybko zagonił cale towarzystwo do samochodu. Chciał już jak najprędzej podzielić się z Julka cudowną wiadomością. Chrząknął znacząco, spojrzał porozumiewawczo w stronę mamy, a potem uroczyście przemówił do lusterka wstecznego, w którym widział córkę. - Bimbusiu, mamy dla ciebie niespodziankę... - fioletowe oko Julki łypnęło podejrzliwie, bo przypomniała jej się scena sprzed prawie czterech lat, kiedy rodzice zachowywali się bardzo podobnie. Uśmiechali się tajemniczo, znacząco pochrząkiwali, a wszystko po to, aby w końcu powiadomić ją, że będzie miała rodzeństwo. Spojrzała na siedzącego obok niej Misia i straszliwe podejrzenie zrodziło się w jej głowie. - Chyba nie chcecie mi powiedzieć, że będę miała braciszka albo siostrzyczkę? -jęknęła. - Na razie nie, ale, kochanie... kupiliśmy dom! - wykrzyknął radośnie tata. Nim Julka zdążyła odetchnąć z ulgą, następne straszliwi-podejrzenie opanowało jej umysł. - Gdzie? - zapytała konkretnie. - W Krakowie! - tym razem radośnie krzyknęła - Ja przez was dostanę kiedyś rozstroju nerwowego - ciężko westchnęła Julka, po czym w przypływie siostrzanej miłości rzuciła się na szyję Misiowi, który siedział obok i cały czas, patrząc na nią podejrzliwie, analizował tajemnicze, fioletowe obrzydlistwo na jej twarzy. - Bimbusiu, co miałaś na myśli z tym rozstrojem nerwowym? - tata był trochę zaniepokojony jej dziwną reakcją na cudowną wiadomość. - Nic, nic - Julka chyba nie bardzo potrafiła rodzicom wyjaśnić, o co jej chodzi. Po pierwsze, uściskała Misia, ponieważ ucieszyła się, że nadal pozostanie on jedynym jej rodzeństwem, a po drugie, nikt inny lepiej niż brat nie nadawał się do tego, aby się podzielić radością z tego prostego powodu, że rodzice nareszcie doszli do porozumienia, czego niezbitym dowodem było kupno jakiegoś domu. Jakikolwiek by on nie byl, Julki to w tej chwili nie interesowało. Co za ulga! Wszystko wróciło do normy. Powrót Julki zwiększył i tak zawsze obecny chaos w mieszkaniu. - Chciałem wam zaproponować spacer do naszego nowego domu. To przecież tylko parę ulic stąd. Co wy na to? -tata naprawdę chciał odwiedzić nowy dom, ale przede wszystkim pragnął się wyrwać z tego bałaganiarskiego miejsca, gdzie Julka snuła się pośród rozrzuconych gazet, Misiek pełzał wśród niezliczonych zabawek, a mama bez przerwy konfe-Kiwata przez telefon. T< > nasz nowy dom jest niedaleko? - ucieszyła się Julka. ()i /ywiście, córcia. Pamiętasz, jak jeździliśmy na ro-wci.ii li po okolicy? Pokazywałem ci taki stary dom z dużym 50 ogrodem? I mówiłem, że dałbym każde pieniądze, żeby móc tam mieszkać? No i wyobraź sobie, okazało się, że ten dom jest na sprzedaż. Nie mogłem przegapić takiej życiowej szansy - oblicze taty zajaśniało niebiańskim uniesieniem. Promieniowało blaskiem niczym ekran telewizora. Julka nie mogła oderwać od taty wzroku. - Mówisz o tej ruderze z ogrodem wypełnionym chaszczami? - twarz Julki wyrażała grozę. - Czyli nasz nowy dom jest stary? Julka była dziewczynką nowoczesną. Była wręcz fanką nowoczesności. Ze starych budowli podobały się jej jedynie antyczne ruiny. Przenigdy nie przyszło jej do głowy, że może mieszkać w czymś starszym niż jej blok. A zwłaszcza w czymś tak nienowoczesnym jak kupiony właśnie przez rodziców dom. Nie znała się na architekturze, ale wiedziała, jak wygląda kamienica z dwudziestolecia międzywojennego, bo w takiej właśnie mieszkała przyjaciółka jej mamy. Zmuszona była więc bywać tam często i karrlfPhica ta utrwaliła się w jej pamięci. Wiedziała również, jak mniej więcej wygląda polski dworek, bo o tym uczyli ją w szkole. Pani od historii pokazywała im ostatnio fotografie dworku o nazwie Milusin, który należał do marszałka Piłsudskiego. I oto stała teraz przed budowlą, która nagle weszła w posiadanie jej rodziny, a która jako żywo, w jakiś niewyobrażalny wręcz sposób, była jednocześnie kamienicą i dworkiem. Oczywiście, nie było to tak wielkie jak kamienica i nie tak duże jak dworek, ale Julka i tak była porażona rozmiarami tego pomalowanego na biało, klocowatego sześcianu z gankiem. - To co, Bimbusiu, wchodzimy? - tata wyciągnął z kieszeni klucz i przystąpił do otwierania zardzewiałej furtki. Skrzypiące wrota rozwarły się i tata ruszył z taką miną, juk by wstępował do rajskiego ogrodu. Felek od razu wskoczył 1 w chaszcze i z jazgotem pogonił gromadę kotów, które rozpierzchły się we wszystkie możliwe kierunki. - Kotki tu są! - krzyknął szczęśliwy Misio. - Już ich tu, Misiu, nie ma - Julka stwierdziła z ponurą satysfakcją. - Są kotki! - Misiek już zaczynał płakać, więc mama pospieszyła z odsieczą. - Są, Misiu, kotki, i jak tu zamieszkamy, będziesz mógł mieć w ogródku różne zwierzątka, wiesz, kochanie? - Słowa mamy pozwoliły Misiowi powrócić do równowagi. Spojrzał na siostrę z triumfującą miną, ale Julka już nie zwracała na niego uwagi. Można powiedzieć, że pochłonęła ją klatka schodowa. Właśnie wszyscy weszli do wnętrza domu. - Mamo, co to jest?! - Julka była bliska płaczu. - Przecież tu spokojnie mogłaby mieszkać rodzina Adamsów. Czy my naprawdę tu się przeprowadzimy? - chciała jeszcze coś dodać, ale poczuła, że ktoś bardzo mocno ją chwycił i wciągnął do jakiegoś ciemnego pomieszczenia. Była to mama. - Julka, czyś ty zwariowała?! - krzyknęła szeptem. - Czy naprawdę chcesz mieszkać w Warszawie? Boja wolę w tym domu. Popatrz, jaki tata jest szczęśliwy. Wydał wszystkie nasze pieniądze, żeby móc tu zamieszkać. Powiem więcej, zadłużył się nawet. Ten dom jest bardzo fajny i wszyscy będziemy tu szczęśliwi. Jestem tego pewna - powiedziała z mocą. - A teraz szoruj na górę i szukaj pokoju dla siebie - klepnęła Julkę [)o plecach i popchnęła w stronę światła. - No i co? Podobała wam się piwnica? - tata stanął przy córce. Julka spojrzała w mroczną czeluść, z której właśnie się wydobyła, uśmiechnęła się do taty i powiedziała: - Jest super, w życiu nie widziałam takiej piwnicy. Misiu, czy chcesz zobaczyć naszą piwnicę? - zaproponowała 52 bratu, ale ten wolał się schować za tatę. - Czy wiadomo ju/, w którym pokoju będzie mieszkał Misiu? - łypnęła fioletu wym okiem w kierunku taty. - Jeszcze nie, a czemu pytasz? - Boja muszę znaleźć sobie pomieszczenie, które będzie jak najdalej od niego - stwierdziła bezlitośnie i ruszyła na górę. Późnym popołudniem, o zachodzie słońca, na werandzie nowego starego domu zdarzyła się naprawdę sielankowa scena. Mama przysiadła na zmurszałym schodku, a tata czule ją objął. Julka zupełnie nie wiedziała, jak się zachować, bo dawno nie widziała rodziców w takiej sytuacji. - Gdzie są Misiek i Felek? - bardzo pragnęła, aby jej brat pojawił się tutaj natychmiast i swoją krągłą postacią rozproszył nieco te opary romantyzmu. Cichutko gwizdnęła, wzywając na ratunek Felka. Poskutkowało. Rozrośnięty do nadnaturalnych rozmiarów krzak rozchylił się i wydobyły się stamtąd dwie znane, tak bliskiamagle jej sercu sylwetki. „Co za niedobrana para" - pomyślała Julka, przyglądając się zmierzającym ku niej postaciom. Misiek przykucnął przy niej i objął zziajanego Felka. Na rozczochranej głowie Misia znajdował się prawdziwy zielnik, natomiast futro Felka byłoby cennym trofeum dla każdego entomologa. Julka nigdy jeszcze nie widziała tylu drobnych żyjątek na tak małej powierzchni. - Co wyście robili, że tak odrażająco wyglądacie? - Oglądziwałem oglódek. Tu się zmieści dużo zwic/ri iów - Misio najwyraźniej nie zapomniał, co obiecała mu m.uiia, kiedy tutaj wchodzili. - A Felusiowi usiądzieło coś n.i im >mi -nieco zmienił temat. Julka spojrzała w kierunku nosa Felka i otrząsnylit ilf z obrzydzenia. - Mamo, Felek ma kleszcza - i tym zdaniem udało jej się zlikwidować romantyczny nastrój. Mama, która pełniła w rodzinie rolę etatowej siostry miłosierdzia, zerwała się na równe nogi i wbiegła do domu, aby znaleźć coś, czym dałoby się usunąć pasożyta. - Tato, słyszałeś, co Misiek zamierza zrobić z naszym ogródkiem? On chce tu założyć jakąś hodowlę zwierząt. No, powiedz, Misiu, tacie, jakie chcesz mieć zwierzątka... - Felusia i jesce jednego dużego psa beldynanda, dużo kotków, klóliki, kuły i kozę. Wbrew oczekiwaniom Julki, tata wcale się nie oburzył. - Tak, wiem, rozmawialiśmy z Misiem na ten temat. Ja też chciałbym, żeby ten dom wyglądał jak u mojego dziadka w Sanoku. Dziadek miał dwa psy, które wszędzie za nim chodziły. A w ogródku pasła się koza. A tam, za drewutnią -wskazał ręką na prawo - tam były klatki z królikami. A tam -jego ręka powędrowała na lewo - była wygódka. - Co to jest wygódka? - zapytała zupełnie skonsternowana Julka, której nie zachwycił obraz wyczarowany przez tatę. - To jest, Bimbusiu, toaleta, która znajduje się na zewnątrz domu. Dziadek tam się zamykał i czytał gazety. - Tato!!! - ty chyba nie mówisz poważnie, przecież Misiek z Felkiem natychmiast tam powpadają! A te kury, kozy i króliki? Przecież to są jakieś straszne pomysły! Ja nie chcę wychodzić do szkoły, ślizgając się na kurzych odchodach. I nie chcę jeździć na rowerze po kozich bobkach! - zdenerwowanie Julki było już nazbyt widoczne. Julka, to wszystko są bardzo pożyteczne stworzenia. Ni«' i Imałabyś mieć codziennie świeżego jajka od własnej kury? tata uśmiechnął się, jakby trochę złośliwie. I >/i\'kuje, w sklepie kupię sobie od razu dziesięć - burk-ncln Julka. 94 Tymczasem Misio, nie zrażony niczym, dalej mnożył zwierzęce byty, którymi wypełniał ogród. - Salenki i byki, pawy i ozeły, lyby płascki i gzmije - wyliczał z namaszczeniem. Tacie trochę zrzedła mina, a Julka zaczęła się śmiać. - Misiu, nie zapomnij o kangurach. One tak pięknie skaczą, będzie je dobrze widać nad tymi chaszczami - po tych słowach opuściła ganek. Czekało ją poważne zadanie. Musiała znaleźć dogodne miejsce do gry w koszykówkę. - O czym tak dumasz, kochanie? - tata spostrzegł, że mama znów była na werandzie. - A, tak sobie myślę o urządzeniu domu - mama uśmiechnęła się do taty. Nie przyznała mu się, że właśnie zastanawiała się, czy urządzić wnętrze w guście śródziemnomorskim, czy też w tak obecnie modnym stylu art deco. Żadna z jej wizji nie pokrywała się z marzeniami taty o drewutni i wygódce z pasącą się kozą w tle. Ale ganek nowego domu to nie było odpowiednie miejsce do wzniecania następnych konfliktów. Gdzieś z oddali, ze środka ogrodu, rozległa się melodyjka telefonu komórkowego. To Julka odbierała sms od Poli: „mam jeszcze sine palce ale mogę już chodzić co u ciebie?". Odpowiedziała: „u mnie wszystko dobrze mam cudowną wiadomość znalazłam super miejsce na kosza pa pa". ROZDZIAŁ 5 Remont \J poranku pojawił się pierwszy góral. Miał z sobą łopatę. Stanął przed pomalowanym na biało klocowatym sześcianem z werandą, rozejrzał się dokoła, następnie splunął w wielkie dłonie i wziął się do kopania. Jakieś dwie godziny później tata, mama, Julka i Michał zmierzali w kierunku swojego nowego domu. - Mówię ci, ta ekipa remontowa jest świetna - tata był bardzo zadowolony, że udało mu się w tak krótkim czasie zorganizować robotników i zarządzić początek remontu. Starał się teraz natchnąć mamę entuzjazmem i przekonać o tym, że jego wybór był trafny: - To są najprawdziwsi górale, a wiesz, jaką oni mają smy-kalkę do roboty. Jak się do czegooś wezmą, to aż wióry lecą... Pan Sergiusz mi ich polecił, jest zachwycony ich pracą. Zresz-t i) widziałaś, jak pięknie wygląda teraz jego klub tenisowy... Mania skinęła głową, chociaż, szczerze mówiąc, nie bardzo wiedziała, o czym mówi mąż. Jej wizyty na kortach tenisowych miały charakter raczej okazjonalny. Była tam ze trzy razy, ostatnio z racji pikniku szkolnego, i wyniosła z tego miej- 56 sca dość przerażające wspomnienie, związane z Felutiiem i tt* nisową szatnią. - Dlaczego ta ulica ma tak debilną nazwę? - Julka była nieustająco zdruzgotana wyborem rodziców, w związku z czym nie potrafiła zaakceptować nie tylko nowego domu, ale dosłownie wszystkiego, co się z nim wiązało. - O, moja babciu - westchnęła żałośnie. - Kiedy powiem Jaśkowi i Piotrkowi, że mieszkam na Jelenim Zakręcie, to się po prostu uchachają na śmierć... Przed domem numer 18 na ulicy Jeleni Zakręt stała już zielona odrapana nysa, z której wysypywała się góralska ekipa remontowa - potężni mężczyźni o czerwonych twarzach i wielkich spracowanych dłoniach. Na głowach wszyscy mieli wełniane czapki, jakby trochę za ciasne. Tata przywitał się z szefem, panem Ziąbkiem, i obaj znik-nęli we wnętrzu domu, aby porozmawiać o czekających pana Ziąbka zadaniach. Reszta rodziny pozostała na zewnątrz i ze zdumieniem przypatrywakwię monstrualnemu dołowi, który zdążył już powstać od czasu, kiedy przed domem pojawił się góral z łopatą. - Mamo, co to za wykopaliska? - Julka z niezadowoleniem obserwowała pracę kopacza. Misio stał obok i z lekką obawą w oczach nachylał się nad potężnym rowem. - Mama, cemu ten pan kopie łopatką? Ja tez bym tak chciałem właściwie... - widać było, że podoba mu się to zajęcie. - Misiu, daj sobie siana, ten pan nie kopie tutaj dla zabawy. On szuka szkieletów, bo w tym domu zdarzyły się straszne historie... - twarz Misia zmieniła wyraz z radosnego mi przerażony i o to właśnie Julce chodziło. Była zadowolona z efektu, jaki jej słowa wywarły na bracie, postanowiła więc teraz sprawdzić, jak zareaguje mama: Mamo, ja ci mówię, że tutaj będzie jak u Agaty Chri-stic. Właśnie przeczytałam „Uśpione morderstwo". Do stare-no domu wprowadza się młode małżeństwo i po jakimś czasie odnajduje w ogrodzie zakopanego trupa... - Julka, przestań pleść idiotyzmy, popatrz, co się dzieje z Misiem - mama nie dała się wprowadzić w nastrój grozy. -Panowie muszą wykopać rów naokoło domu, żeby osuszyć piwnice. Inaczej grzyb nas zeżre... - Ja nie chcem być zezarty pses gzyba!!! - ryknął przeraźliwie Misio, którego wyobraźnię najwyraźniej zaatakowała wizja grzyba-ludojada. Julka znów poczuła się usatysfakcjonowana tym, co się wydarzyło. - Super, mamo, popatrz, co zrobiłaś z Misiem... - powiedziała z miną niewiniątka, ale w kącikach jej oczu czaił się szatański płomyk. Tymczasem z wnętrza domu wypadł tata, a za nim pan Ziąbek. Tata szybko podbiegł do mamy: - To pa, kochanie, muszę lecieć, żeby zdążyć na spotkanie w Warszawie... - wyglądał na spłoszonego i mama odniosła wrażenie, że dłuższe obcowanie z żywiołem góralskim nie jest mu na rękę. - Panowie wszystko wiedzą, a z całą resztą sobie świetnie poradzisz - tu spojrzał mamie głęboko w oczy. - Dasz sobie radę, jesteś przecież mistrzem organizacji... Julcia! Misiu! Chodźcie pociumkać się z tatusiem! - tata dyplomatycznie wycofał się w bezpieczne miejsce, to znaczy w ramiona dzieci. Mistrz organizacji, czyli bardzo zdumiona mama, została nad wielkim wykopem, otoczona wianuszkiem wpatrzonych w nią górali. Przez moment zastanawiała się, czy nie rzucić się w ten dół, który zachęcająco się przed nią rozpościerał, ale powstrzymała ją myśl o dzieciach właśnie żegnających się z ojcem. Bądźcie grzeczni i pomagajcie mamusi! - tata pomachał jetzc/c swym pociechom na pożegnanie i jego auto pomknęło w kierunku Warszawy. SH - No to niechże nam paniusia rzeknie, co se paniusi,i kce tam we środku pobudować... - pan Ziąbek uśmiii lm;|t się zachęcająco, pragnąc wyrwać mamę ze stanu odt ytwicnia, po czym powiódł ją do środka, gdzie mama faktycznie odzyskała wigor. Przechodząc z jednego pomieszczenia do nastyp-nego, roztaczała przed panem Ziąbkiem i jeszcze jednym zdu mionym góralem artystyczne wizje jej przyszłego domostw; i. Towarzyszyła jej przerażona Julka, która w żadnym wypad ku nie godziła się na pomysły mamy, czyli na jakieś prowan-salskie style, ani tym bardziej na art deco, cokolwiek by to nie było. - Panowie, róbcie tak, żeby było nowocześnie - napominała konspiracyjnym szeptem zupełnie już skołowaciałych góralskich budowniczych. - Mama, sikać mi się chce... - odezwał się Misio. Górale spojrzeli na niego z prawdziwą wdzięcznością. - A pódźze se sikać maleńki, bo za chwilunie nie bedzies miał dzie... Chłopaki na dole praiWfe wszistkie rury juz popru-li - pan Ziąbek poczochrał Misia po głowie. Faktycznie, z piwnic dobiegał nieopisany hałas. Potężne wstrząsy i odgłos kruszonych murów był świadectwem prawdziwie tytanicznej pracy, która się tam odbywała. Nagle wszystko ucichło, a z piwnicy wydobył się tubalny, choć nieco przestraszony głos: - Hej! Trumienki my tu jakieś cy cosik takiego naszli... - Widzisz, mamo, mówiłam ci, że na tym domu ciąży klątwa - szepnęła złowieszczo Julka. Tym razem udało jej się wprowadzić mamę w nastrój grozy. W piwnicy wszyscy pochylali się nad czterema wielkimi skrzyniami, które w istocie były kuframi podróżnymi, nlr w tym otoczeniu, pośród stosów przedziwnych gratów oin tych pajęczynami i kurzem, wyglądały naprawdę trumienni' Widzis Jędruś, mówiłek ci, ze ten Kraków to mniasto grobów. Dzie byś nie patrzał, to jeno grobowce i pogrzeby... - Tyz racja - odezwał się zdumiony Jędruś. - Przeca jak my dzisiaj tu jechali, to znowu mijali my kondukt. Nieśli tego znanego pisarza, no, jak mu tam było?... - Chłopy, skoncciez z tem bajaniem, bierzta się do roboty, odkrywajcie bystro te wieka! - rozkazał zniecierpliwiony pan Ziąbek. Misio i Julka z wrażenia aż zakryli oczy, mama zresztą też. - Łeee..., jakiesik papiury jeno... - wszyscy byli wyraźnie rozczarowani odkryciem, poza mamą, którą te papierzy-ska ukryte w kufrach niezwykle zaintrygowały. Ale nie tylko mamie pobyt w mrocznej piwnicy dostarczył niespodziewanie przyjemnych wrażeń. Również pan Ziąbek przeżywał chwile szczęścia, kiedy odnalazł pośród kufrów coś, co wzbudziło radosny dreszczyk w jego sercu - starą zamrażarkę. - Pikną lodówecka, działająca - zwrócił się do stojącego obok Misia, po czym, aby udokumentować prawdziwość swych stów, począł kolejno otwierać zamrożone szuflady. We wnętrzu znajdowały się głównie opakowania zlodowaciałych warzyw z datami ważności z okresu stanu wojennego, choć można się tam było też doszukać produktów mięsnych, co od razu wzbudziło Julki podejrzenia: - Misiu, ja już wiem, gdzie znajduje się trup... - na szczęście mama zdążyła szybko zareagować i wywiodła Julkę i Misia z piwnicy. Przy okazji zauważyła tęskne spojrzenia pana Ziąbka, skierowane w stronę antycznego sprzętu AGD. - Panie Ziąbek, niech pan sobie weźmie tę zamrażarkę, mnie nie będzie potrzebna... Mijał już prawie miesiąc od chwili, kiedy górale wylądowali w kupionym przez tatę domu i z hukiem i trzaskiem rozpo- 00 częli remont. Ponieważ starego mieszkania już nie było, bo prze mieniło się w pieniądze konieczne do doprowadzenia świcv< > nabytej ruiny do stanu używalności, mama z dziećmi i Felkiem miotała się pomiędzy domem dziadków, gdzie tymczasowo zamieszkali, a nowym domem, gdzie próbowała nadzorować prace budowlane. Nadzór ten stawał się coraz bardziej symboliczny, a to przynajmniej z dwóch powodów. Przyczyna pierwsza to góralski charakter. Góralem jako takim zasadniczo ciężko jest dyrygować, a już podwójnie ciężko, kiedy jest się kobietą. Druga przyczyna to charakter mamy. Z tego punktu widzenia moment odkrycia zawartości kufrów okazał się fatalny dla dalszych losów remontu. Od chwili, kiedy wydobyła ze skrzyń archiwa rodzinne poprzednich mieszkańców domu, mama zupełnie zapomniała o bożym świecie. Czytała te zapomniane listy mniej więcej tak, jak Julka pochłaniała powieści kryminalne, to znaczy z wypiekami na twarzy i silnymi objawami zniecierpliwienia, jeżeli przerywano jej fascynującą lekturę. Skutek był taki, że na budowie naSf&a bardzo niepokojąca cisza. Po tym, jak wykopano doły, rozwalono mury, wywiercono otwory i zburzono to, co do zburzenia było, według planu powinien teraz nastać czas budowania. Tymczasem góralski zapał jakby ostygł. Mama nie zauważyła, że jej pracowników, pozbawionych dozoru, opanowała jakaś słabizna, ponieważ pochłonięta była odczytywaniem zapisanej w listach historii domu i jego mieszkańców. Julka była już naprawdę znękana tym, co wyprawiała mama. Gdyby jeszcze zachowywała zdobytą wiedzę dla siebie! Niestety, dzieliła się nią z Julka. - Córcia, posłuchaj tego... To list z 1912 roku! Proszę, tak się wtedy wychowywało dzieci... Tutaj następował wyjątkowo długi cytat, mogący wywołać paraliż nawet u wielbiciel;i epistolografii, a co dopiero u Julki. Wysłuchiwała wiyc <<¦({< z miną męczennicy, ale pewnego razu nie wytrzymała Stuli sii,1 to wtedy, kiedy mama zaczęła cytować jej fragmenty pracy doktorskiej seniorki rodu, pani Zofii. Uczony ten wywód zatytułowany był „Badania nad czosnkami uprawnemi Polski południowej". - Sorry, mamo, ja nie mogę już tego słuchać. Od początku ci mówiłam, że ta rodzina była jakaś dziwna, a ten dom upiorny. Ja wiem, dlaczego ta pani siedziała zawodowo w czosnku. Chyba jesteś świadoma, do czego służy czosnek? Mama spojrzała pytająco na swoją córkę. - No, wiesz przecież, że do odstraszania wampirów... a propos czegoś upiornego... - wątek czosnku i wampirów przywołał bardzo aktualny, zdaniem Julki, temat. - Czy ty byłaś ostatnio na naszej werandzie? Bo my z Misiem i Felkiem byliśmy... Mama znowu spojrzała pytająco na swoją córkę. - Chodzi o zamrażarkę pana Ziąbka. Ona stoi na werandzie, w tym upale i się tam rozmraża. Od trzech tygodni! Razem z tymi warzywami i z tym, tfu!, mięskiem - Julka skrzywiła się niemiłosiernie. - Coś z tym trzeba zrobić, bo babcia powiedziała, że Felek skopał jej już cały ogródek i że jest gorszy od kreta, i że ona dłużej z nim nie wytrzyma, i że Feluś musi się wyprowadzić. A jak Felek ma się wyprowadzić do naszego nowego domu, to zamrażarka musi się wynieść z naszej werandy, bo inaczej biedny Feluś wyląduje otruty w szpitalu. - Masz rację - mamie zrobiło się naprawdę głupio. - Trzeba skończyć z tym czytaniem listów i wziąć się do roboty. Tak... Feluś musi natychmiast zmienić miejsce pobytu - powiedziała mama. Następnego dnia jamnik dołączył więc do górali i tym spoin >lmmii jako pierwszy z rodziny zamieszkał w nowym domu na •liilf. Ji>n<) życiową pasją stało się teraz polowanie na koty. Czv*to można go było ujrzeć na jedynym wzgórku w ogrodzie, gdzie z nosem zwróconym na zachód, bo tam wywęszy! siedlisko nieprzyjaciela, czatował na wrogów. Tamtego poranka Julka i Misio z zainteresowaniem przyglądali się psiej sylwetce nieruchomo tkwiącej na pagórku. Mamy zupełnie nie zainteresował widok jamnika, bo właśnie przyglądała się, czego dokonała podległa jej brygada remontowa w czasie, kiedy ona wpadła w otchłań historii. Popatrzyła na rozłupane podłogi i ściany, omiotła spojrzeniem pobojowisko wokół domu, przez chwilę zatrzymała wzrok na zastygłej betoniarce, obok której spoczywał w równie zastygłej pozie góral, z tradycyjnie nadzianą na czubek głowy wełnianą czapką. Jedynie żarzący się w jego ustach papieros świadczył, że w tej postaci tliło się jeszcze jakieś życie. Mama poczuła, że dzieje się z nią coś dziwnego, powoli ogarniało ją pragnienie ucieczki. Przymknęła powieki. - Tak, zwiać stąd, uciec jak najprędzej... Kiedy otworzyła oczy, pochylał się nad nią szef góralskiej ekipy, pan Ziąbek. Spozierając nafTią litościwie, powiedział: - Niech se paniusia zez dzieckami pojedzie odpocnąć. My paniusi w tem casie tak piknie wyrychtujemy chałupę, co paniusia nie pozna. I tem... - tu spojrzał w kierunku czatującego Felusia - tem karaluchem tyz się zajmiemy... W nase polskie Tatry niech paniusia pojedzie... hej! Tam to se można od-dychnąć... - rozmarzył się. Mama wyciągnęła z torebki komórkę i zadzwoniła do taty. - Kochanie, nie mogę teraz z tobą rozmawiać, właśnie id*,1 na spotkanie - przywitał się z nią tata. - Mam tylko jedno krótkie pytanie... Powiedz, co z t w< >-im urlopem? Za chwilę koniec wakacji, proszę cię, wyjedźmy gdzieś... - wyszeptała błagalnie. Bzyczące odgłosy wydobywające się z telefonu świadczy ły, że tata ma mnóstwo wątpliwości dotyczących | > j nia remontowanego domu bez nadzoru, ale mama dzielnie po-r.-idziła sobie z tym problemem. ¦ Halo... Maciek... halo... przestaję cię słyszeć... no tak... właśnie coś przerywa. Słuchaj, panowie górale obiecują, że świetnie sobie poradzą z remontem beze mnie... Tak, mówią, że za dwa tygodnie wszystko będzie gotowe. Tak, wszystko idzie zgodnie z planem - potwierdziła. Stojąca obok Julka wprost nie mogła uwierzyć. Mamy wzrok, skierowany w stronę domu, wyrażał skrajną beznadzieję, tymczasem jej słowa i optymistyczny ton przeczyły temu, co widziała. Na koniec mama przypuściła miażdżący atak. Załkała w słuchawkę i wyszeptała cichym głosem: - Wyjedźmy odpocząć, strasznie tego potrzebuję... - w słuchawce zaległa pełna konsternacji cisza. - Dziękuję ci, kochanie - szybko powiedziała mama i natychmiast dodała: - Proszę cię, tylko nie w góry... Biedny tata był kompletnie roztrzęsiony. Po raz kolejny dał się nabrać na kobiece łzy. Dzięki takiemu obrotowi rzeczy Julka mogła wysłać sms do swojej przyjaciółki Poli: „wyjeżdżam na wakacje na węgry miejscowość nazywa się szkielety fajnie nie? napiszę coś jeszcze buźka". ROZDZIAŁ 6 Glony w Balatonie J.Vliasteczko nazywało się Kesthely i wydawało się jakby nie z tej epoki. Za dnia było ciche i spokojne. Życie toczyło się tutaj leniwym rytmem, a w zasadzie nawet się nie toczyło, lecz zamierało pod wpływem upału.^ zalanych słońcem, nieco zaniedbanych uliczkach, pomiędzy zabytkowymi bramami pamiętającymi niegdysiejszą świetność przechadzały się koty, w cieniu drzew drzemały psy. Julka była naprawdę zaniepokojona, kiedy oglądała to wszystko zza szyby samochodu. Zasłonięte rolety, pozamykane sklepy, nieczynne lokale gastronomiczne, na ulicach nikogo... To wszystko budziło w niej dziwny lęk. Nie była przyzwyczajona do spędzania wakacji w takich miejscach. - Jesteście pewni, że tutaj mamy wypoczywać? Przecież t<> wygląda, jakby wszyscy mieszkańcy wymarli z powodu zar;i/v Popatrzcie na tego biednego zdechłego pieska... - wskazała pil cem na śpiącego pod parkanem psa. - Gdzie zdechnięty piesek, ja tez chciałemby ni jmi/.iIi.i. - zainteresował się Michał. I Za późno, już przejechaliśmy - nie bez satysfakcji odpowiedziała jego siostra, co oczywiście spowodowało, że Misio bardzo się zdenerwował. - Psejechaliśmy pieska! - krzyczał i płakał równocześnie. - Uspokójcie się, już dojeżdżamy - tata był cały spocony mimo szalejącej w samochodzie klimatyzacji - Misiu, wypatruj naszego hoteliku, Julka ty też... Hotel nazywa się Danubius. Twarz Julki nagle się rozpromieniła, bo oto wyjechali z miasteczka i jej oczom ukazał się widok, który całkowicie ją uspokoił. Nad brzegiem Balatonu rozciągał się regularny kurort ze wszystkimi przymiotami. Pomiędzy betonowymi hotelami rozłożone były stragany z akcesoriami plażowymi oraz regionalnymi pamiątkami, budki z lodami i hot dogami kusiły na każdym rogu, a pośród tego wszystkiego przelewał się wakacyjny tłum wczasowiczów. Wyjaśniła się zagadka wymarłego miasteczka. Po prostu wszyscy byli nad Balatonem... - Jest! Widzę nasz hotel! - było oczywiste, że krzyknęła to Julka. Pierwsza dostrzegła zwalisty, dość szkaradny budynek z napisem Danubius, co wywołało kolejną frustrację Misia, wyrażoną, jak zwykle, szlochem. Rodzice też wyglądali na sfrustrowanych. Tata popatrzył w kierunku miejsca ich wypoczynku, a potem ciężko spojrzał na mamę. - O co ci chodzi? W katalogu wyglądał zupełnie inaczej... - powiedziała mama i czym prędzej zajęła się osuszaniem zapłakanej twarzy Misia. *** Towarzystwo zgromadzone w hotelowym holu było prawdziwie międzynarodowe. Mama stanęła w olbrzymiej kolejce do recepcji, składającej się z turystów niemieckich, którzy przybyli tu na dłuższy wypoczynek, oraz turystów japońskich, którzy w hotelu mieli spędzić tylko noc, gdyż wczesnym rankiem zamierzali wyruszyć na dalszy podbój Europy. Obie te grupy przed chwilą zostały wyplute przez dwa wielkie autokary. - Widzisz, mówiłem ci, żeby się pospieszyć... - tata był już po prostu wściekły. - Jak można dziecku tak długo wycierać nos?! Teraz będziemy tu tkwili do zachodu słońca, żeby się zameldować. Julka, leć zająć kolejkę do windy, bo inaczej dotrzemy do pokoju koło północy - zakomenderował. Na szczęście proroctwa taty nie sprawdziły się i znaleźli się tam wcześniej. Pokój był przyjemny, a - co najważniejsze - z balkonu rozciągał się piękny widok na Balaton. Mama stanęła przy balustradzie i powiodła rozmarzonym i tęsknym wzrokiem po okolicznych wzgórkach otaczających wielkie jezioro. - Mamo, czy nasz przyjazd nad Balaton ma jakiś związek z listami, które znalazłaś w tej starej skrzyni? -Julka coś zaczynała podejrzewać. - Dlatego się tutaj znaleźliśmy, co?! - krzyknęła triumfująco. -*» Mama uśmiechnęła się tajemniczo, a potem potaknęła. - Zgadza się, Bimbusiu. Wiesz, poprzedni właściciele naszego domu... oni byli jakoś powiązani z Węgrami, jeszcze od czasów Franciszka Józefa... no i mieli olbrzymie winnice, właśnie gdzieś tu, w okolicach Kesthely... I zapragnęłam zobaczyć to miejsce na własne oczy. Kiedy czytałam te pozostawione listy, poczułam, że one nie chcą być zapomniane i że ci poprzedni właściciele chcą mi coś przekazać... Tak sobie myślę, że nad Balatonem jest kawałek historii naszego domu i dlatego... - W której walizce są nasze stroje kąpielowe, bo nigdzie nic mogę ich znaleźć? - to zdanie, wypowiedziane przez taty, wyrwało mamę z kontemplacyjnego nastroju, a Julce pozwoliło uciec od spuścizny historycznej, którą mama postanowiła ji} akurat teraz obdarzyć. I Po kilkunastu minutach gorączkowych poszukiwań i przy-W itowań wszyscy mogli wyruszyć na plażę. Mama pozostawiła drzwi na balkon szeroko otwarte. Niech się tu troszeczkę przewietrzy, jest naprawdę duszno - powiedziała wychodząc. Niestety, nikomu nie przyszło wtedy do głowy, jak męczące będą konsekwencje tej na pozór rozsądnej decyzji. *** Każdy, kto potrafi się zachwycić pięknem przyrody, musiał popaść w estetyczny zachwyt, przyglądając się szmaragdowej wręcz tafli Balatonu. Rodzice mieli cichą nadzieję, że pobyt nad ciepłym, słynącym ze spokojnej toni jeziorze nareszcie zachęci Michała do zanurzenia się w akwenie większym niż wanna w ich łazience. Niestety, po raz kolejny się przeliczyli. Ciepłe, płytkie i błotne wody powodowały, że w cudowny sposób rozmnażały się tutaj glony, co na pewno przydawało jezioru urody w sensie kolorystycznym. Ale dla Misia było to zupełnie nieistotne. Glony w Balatonie okazały się dla niego prawdziwą tragedią. - Misiu, kto pierwszy do wody!!! - wrzasnęła szczęśliwa Julka, kiedy tylko stanęli na plaży, i pędem pobiegła w kierunku cudownie zielonej toni. Zawsze tak robiła. Na pełnym biegu wpadała do wody, a potem dawała nura w fale. Misio uszczęśliwiony ruszył za siostrą. Julka dość długo biegła. Biegła i biegła, a wodę cały czas miała do połowy łydek. W końcu zdecydowała się zanurkować. Ileż można tak biec? Rzuciła się w odmęt, ale nie była to dobra decyzja. Poczuła, że jej głowa wbija się w miękki muł, a ciało oplata coś włochatego. Misio też biegł i biegł, ale radosny uśmiech szybko zniknął / jego oblicza. Stwierdził, że musi się zatrzymać i coś sprawdzić. Ostrożnie spojrzał w dół i to, co zobaczył, po prostu go sfinalizowało. - Znowu glony - wydusił z siebie. Tak się przeraził, że jego twarz zmieniła kolor z różowej n« sino-zieloną. Sam wyglądał w tym momencie jak glon. Zawt > dząc przeraźliwie, rozpoczął odwrót w kierunku brzegu. Tktu, widząc, co się dzieje, rzucił się synowi na ratunek. W momencie, kiedy nieco udało się opanować sytuację z Misiem, z wody wynurzyła się Julka. Była oblepiona błotem i wodną roślinnością. Nawet jej się to podobało, ale nie mogła się powstrzymać od wygłoszenia paru uwag, adresowanych głównie do mamy. Wcześniej jednak poświęciła jeszcze chwilę uwagi zapłakanemu bratu: - Misiu, a cóż to za zielone glony zwisają ci z nosa? - zapytała niezbyt subtelnie, co oczywiście spowodowało ponowny wybuch histerii, bo jej młodszy brat oczywiście nie pojął tak wyrafinowanego dowcipu. Julka, trochę zdziwiona, ż^jej niewinny żart wywołał takie wrażenie na Misiu, zwróciła się z kolei w stronę mamy: - Naprawdę miałaś super pomysł z tym Balatonem. Gratulacje. Pomijam glony i błocko, ale w tym bajorze nie da się pływać! Można się najwyżej czołgać po mule. Po takim treningu już w życiu nie zakwalifikuję się na żadne zawody pływackie! - powiedziała to znanym mamie tonem, mającym oznaczać: „Cierp teraz, m i musiu", i krokiem znudzonej sportsmenki oddaliła się z powrotom w kierunku glonów i błota, aby mama mogła się naocznie przekonać, że ani żabka, ani delfin nie mają w Balatonie szans. Było późne popołudnie, kiedy zeszli z plaży. Rodzice wolnyi i krokiem zmierzali w kierunku hotelu. Julka z Miśkiem jak *w\ I kle ścigali się, kto będzie pierwszy w pokoju. Julka, pamiętając o kąpielowych porażkach Misia, pozwoliła bratu tym razem zwyciężyć. Misio, upojony zwycięstwem, z impetem otworzył drzwi, zza których wydobyła się natychmiast powietrzna fala, unosząca za sobą tysiące malutkich muszek. W hotelowym korytarzu zrobiło się aż czarno od owadów. Tego było dla Misia już naprawdę za wiele! - Ja juz nie wytsymam wiencyj zez tymi muchami i glonami, do domu chce! - zawołał i pobiegł szukać ratunku u mamy. Julka potraktowała muszki jako wyzwanie i odważnie wkroczyła w głąb pokoju. Szczerze mówiąc, nie spodziewała się aż tak potężnego wtargnięcia świata przyrody do świata cywilizacji, jakim był ich pokój. Małe muszki oblepiały sufit do tego stopnia, że nie było tam skrawka wolnego miejsca. Siedziały także na ścianach, łóżkach, pod prysznicem i w wannie. Unosiły się również w eterze, dzieląc powietrzne terytorium z fruwającymi stadami komarów. - Zamknijcie szybko drzwi na balkon! - tata wpadł do pokoju i dał wszystkim przykład, jak należy walczyć z robactwem. Ściągnął z nogi klapek i zaczął walić nim po ścianach. Reszta rodziny poszła w jego ślady. Metoda ta tylko w niewielkim stopniu okazała się skuteczna. Muszek nie ubywało, za to ściany pokoju, do tej pory wytapetowane w dyskretne wzorki, nabrały bardziej agresywnego wyrazu, a wszystko to dzięki abstrakcyjnym plamom, powstałym z wgniecenia owadów w fakturę tapety. - Spray! Dajcie mi dezodorant! - tata wpadł na pomysł użycia gazów bojowych, bo zdał sobie sprawę, że miotając się po pokoju z klapkiem w ręce, niewiele zdziała. - Julka, sybko daj tacie swój dylodozant! - wrzasnął Misiu, który bardzo podziwiał w tym momencie swojego walecznego t;it(,- i cały czas próbował go naśladować, dlatego po wydaniu id/ka/u swojej siostrze ponownie rzucił się z klapkiem na ścia- 70 i nę. Julka najpierw zrobiła minę, która miała znamionować głębokie lekceważenie dla brata, po czym bardzo wolno udała się do łazienki. Po chwili wręczyła tacie pojemnik ze sprayem. Był to oczywiście dezodorant mamy. - Yes! 0 to chodziło! Patrzcie, robale się poddają! - tata był bardzo dumny z siebie, kiedy obserwował, jak muszki, spryskane smugą odświeżającego zapachu, padają niczym mżawka na dywan. Ponowił więc atak. Tym razem efekt przeszedł jego najśmielsze oczekiwania. Strumień z dezodorantu trafił bowiem prosto w czujnik alarmu przeciwpożarowego. Straszliwe wycie na siódmym piętrze hotelu Danubius natychmiast wypłoszyło turystów niemieckich oraz japońskich z ich apartamentów i spowodowało niespotykany w tym miejscu wybuch paniki. - Ale zrobiłeś, tato, fajny multimedialny happening - tym razem Julka była dumna ze swojego ojca. - Naprawdę, mało który artysta by coś takiego wymyślił... Kesthely odżywało wieczorem, kiedy znad pełnego komarów i muszek balatońskiego nabrzeża turyści ruszali do wielu restauracji i knajpek na centralnej ulicy miasteczka. W jednej z nich siedzieli, nieco wyczerpani nierówną walką z owadami, tata, mama, Julka i Michał. Pochylali się właśnie nad zupą gulaszowi}. Misio pochylał się nawet do tego stopnia, że prawie leżał na stole i powoli zasypiał. Nie był amatorem węgierskiej kuchni. : - Nie będę jadł tej zupki -wymamrotał z rezygnacją. Ona ! jest zazwycaj piecąca - dodał z rozpaczą, po czym ciężko u < s tchnął, lecz nikt już nie usłyszał, jak wymowne to było wi-s ; tchnienie, bo przy ich stoliku objawiła się nagle trzyosolxM.i < >t kiestra cygańska. - Zjadłembym właściwie nolmalne miensko, w sensie ko-tlecik...- Misio zamarzył tęsknie i po tych słowach zasnął, nie zważając na coraz bardziej energiczne dźwięki czardasza rozlegające się nad jego głową. Mama była pełna współczucia dla synka. Przekrzykując cygańską orkiestrę, zwróciła się do taty i Julki: - Biedny Misiu. Martwię się, on nic tutaj nie je, a poza tym jest taki wykończony tymi glonami w Balatonie... #** Tata, jedząc gulasz, próbował się wsłuchiwać w to, co mówiła do niego mama, ale było to prawie niemożliwe ze względu na ogniste cygańskie rytmy, towarzyszące im od jakiegoś już czasu. - Kupimy jutro Misiowi gumową łódeczkę, myślę, że to mu pomoże zwalczyć lęk przed glonami... - niestety, nie słyszał już własnych słów, bo tercet cygański coraz wyraźniej się do niego przybliżał. Tata dostrzegł, że jeden z cygańskich artystów wpatruje się w mamę i uśmiecha się do niej szeroko i jakby zalotnie. Jego uzębienie mieniło się na przemian bielą i złotem. Mama aż rumieniła się pod spojrzeniem romantycznego Cygana. Natomiast drugi grajek nieustająco wpatrywał się w tatę i nie było to spojrzenie z gatunku romantycznych ani też kokieteryjnych. Znaczący był też sposób, w jaki trzymał przed tatą odwrócony do góry dnem kapelusz. Tata zdał sobie sprawę, że musi coś wrzucić do kapelusza, aby kontynuować rozmowę z rodziną. Z kieszeni wydobył garść bilonu. Cygańscy artyści chyba poczuli się obrażeni tym, jak tata ich potraktował, bo dźwięki muzyki rozległy się ze zdwojoną mocą. Tata zrozumiał błąd, szybko wyciągi \ą\ banknot i włożył go do kapelusza. Ten prosty gest spowodował, że nastała cisza. I był to, jak się okazało, moment kluczowy dla majijcyeli nastąpić wydarzeń. Bo oto odezwała się Julka: - Wow, ale spajsi ta zupka - otrząsnęła się energicznie. Chyba ognista muzyka i taki sam gulasz spowodowały, że poczuła się na siłach rozwiązać za rodziców problem Misia i glonów. - Żadna gumowa łódka tu nie pomoże. Ja wiem, jak to załatwić. Trzeba Miśkowi powiedzieć, że mu się kupi chomika. On dla tego chomika zrobi wszystko. Wiem, bo już parę razy to wypróbowałam... - Ależ Bimbusiu, to nieuczciwe. Nie można obiecywać, a potem nie dotrzymać słowa. Wiesz doskonale, że chomik nie wchodzi w grę, bo Felek natychmiast go upoluje... no... po prostu będzie tragedia... - mama roztkliwiła się nad losem chomika. - Nie maltw się, mamusia, ja będę go cały cas tsymał na łąckach - Misio doskonale wybrał sobie moment na przebudzenie. - A jak się zmęcę, to ty go ponosis. Mama znieruchomiała na dłuższą chwilę, bo wyobraziła sobie swoje przyszłe życie - oto ana, cały czas z chomikiem w dłoni a za nią nieustająco podążający Felek oraz Michał. Znalazła się w wyjątkowo niezręcznej sytuacji. Misio wpatrywał się w nią ufnym spojrzeniem. Musiała jakoś z tego wybrnąć. - Wiecie co, porozmawiajcie tu sobie o chomiku i innych zwierzątkach, a ja się przejdę w stronę tego barokowego pałacu. Przyda mi się spacer. Przyniosę ci, synku, lody, dobrze? -uśmiechnęła się nieszczerze, odsuwając krzesło, po czym rozpłynęła w mroku. - Właśnie... tato, a propos innych zwierzątek... -Julka po czuła, że nastał odpowiedni moment, aby porozmawiać nie tyl ko o chomiku. Dobrze, że mama sobie poszła. Julka doskonale wiedziała, że przy niej nie miałaby szans przedstawić tacie sw< ich planów. - Co powiesz na temat psa? - popatrzyła tacie pi< ¦ sto w oczy. Tata był jeszcze „w temacie" chomika, więc spojrzał na nią nieprzytomnie: - O Felka ci chodzi? - No nieee... pamiętasz, kiedyś rozmawialiśmy o tym, że do naszego nowego domu i ogrodu przydałby się duży pies, taki wiesz, stróżujący... Tata natychmiast połknął przynętę. Zawsze dawał się podpuszczać swojej córce i nawet nie zdawał sobie z tego sprawy, jak bardzo. - Pomyślałam sobie o golden retrieverze - Julka uznała, że najlepiej będzie od razu powiedzieć, o co jej chodzi. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że jest to ostatnia psia rasa, która nadaje się do stróżowania i pilnowania czegokolwiek, ale tak jej się ten pies podobał, że po prostu rozpaczliwie chciała go mieć. Tata również dobrze wiedział, że golden retriever nigdy nie będzie szczerzył zębów przy płocie, ale miał takie samo marzenie jak Julka. W atmosferze ogólnej euforii rozpoczęli więc planowanie szczegółów akcji zdobycia tego przepięknego psa. Oczywiście wszystko miało się odbyć w tajemnicy przed mamą. Misio i jego chomik automatycznie znaleźli się poza sferą zainteresowania ojca i siostry. Wzbudziło to w nim ogromne rozgoryczenie: - Aleja nie chcę żadnego boldenlivela. Ja zawse mazyłem o chomiku... -jęknął płaczliwie. - Oj, Misiu, nie marudź. Właśnie z tatusiem rozmawiamy o chomiku rasy golden retriever. To są najfajniejsze chomiki na świecie -Julka, jeżeli tylko chciała, zawsze umiała uspokoić brata. I tym razem sztuka się udała. Uspokojony jej słowami Misio dalej kontynuował rojenia o chomiku. Kiedy mama znalazła się z powrotem przy stoliku, nie zda-wata sobie nawet sprawy z tego, że niedługo stanie się właścicielką golden retrievera, i że pies ten otrzymał już nawet piękne imię Figo na cześć słynnego portugalskiego piłkarza, którego Julka i tata bardzo podziwiali. *** Te dwa tygodnie słońca wszystkim były bardzo potrzebne. Mamie udało się prawie zapomnieć o remoncie, Julka i tata radośnie spiskowali w sprawie nowego psa, a Misio dzielnie pokonał fobię glonową, by dostać chomika. Powrót do domu był całkiem przyjemny. W bagażniku samochodu jechały sobie aż dwie skrzynki wina z winnicy należącej niegdyś do poprzednich właścicieli ich domu. Były to trofea rodziców. Dzieci też miały swoje skarby. Jeżeli chodzi o Julkę, to w jej plecaku znajdował się wielki słój wypełniony balatońskimi muszkami, które zamierzała wykorzystać jako broń biologiczną. Nie wiedziała jeszcze, przeciw komu ich użyje, ale wróg się zawsze przecież znajdzie. Z kolei Michał trzymał na kolanach mały słoiczek, w którym pływała jggo pamiątka z Balatonu. Był to zielony glon. Wydawało się, że nic nie jest w stanie zakłócić tej sielanki. A jednak... Coś trzykrotnie zabzyczało w mamy torebce. Mama wyciągnęła telefon na światło dzienne, rzuciła okiem na sms i twarz jej natychmiast spochmurniała. - Co jest, kochanie? - tata zareagował jak sejsmograf. - A nic... takie tam, przypominają o wizycie u dentysty... -odparła szybko mama. Wiedziała doskonale, że tata tego akurat tematu na pewno nie będzie drążył. Tymczasem sms brzmiał następująco: „uprzejmie informuj*/ że dwie godziny temu urodziło się pięć jamniczków są śliczne", ROZDZIAŁ 7 Jamniczy syn Jyiama bowiem też miała swoją tajemnicę. W zasadzie nie była to tajemnica, tylko mama w nawale ostatnich zdarzeń po prostu najpierw zapomniała poinformować rodzinę o tym, że Fe-lek ożenił się i w związku z tym prawdopodobne jest, że zostanie ojcem, a potem, w sumie nie wiadomo dlaczego, uznała, że lepiej będzie, jeśli nikomu o tym nie powie. Incydent ten zdarzył się przed trzema miesiącami, jeszcze przed wakacjami, a zainicjowała przedsięwzięcie Madzia, była opiekunka Misia: - Proszę pani, zostawiam pani karteczkę z telefonem tego pana, co ma jamniczkę i co chciał, żeby ona z Felusiem miała szczeniaczki - Madzia, szlochając, wręczyła mamie zwitek papieru. Właśnie żegnały się, bo misja Madzi w związku z Misiem już się skończyła, ponieważ Misiek po wakacjach nieodwołalnie miał pójść do przedszkola. Było to rozstanie rozdzierające. Wszyscy Madzie bardzo lubili, a ona uwielbiała Misia. Uwielbiała też Felka, co dziwiło mamę. Marzyła o tym, by zostać wła- 7fi ścicielką jego potomka, oczywiście przy założeniu, że będzie on dokładną kopią ojca, łącznie z nieprawidłowo wysuniętą górną szczęką. Ponieważ mama nic nie robiła w tym kierunku, aby to marzenie się spełniło, Madzia nie miała wyjścia - musiała przejąć inicjatywę. - Ten pan na pewno do pani zadzwoni. Powiedziałam mu, że Feluś jest bardzo pięknym psem. I wcale nie przeraził się tym, że on ma za długi nos - takie były chyba jej ostatnie słowa, bo później wszystko utonęło w morzu łez. Wbrew nadziejom mamy, pan od jamniczki faktycznie pamiętał o obietnicy złożonej Madzi i po wielu męczących telefonicznych ustaleniach doszło w końcu do spotkania narzeczonych. Randkę zaaranżowano w parku, aby oblubieńcy mogli się cieszyć swobodą. Felek, specjalnie wyczesany na tę okazję, był zachwycony. Pognał w kierunku wystraszonej jamniczki i zachowywał się tak, jakby faktycznie nie zamierzał opuścić jej aż do śmierci, co wywołało w suczce prawdziwą konsternację. Wybuch gwałtownych uczuć, który wystąpił u Felusia, bardzo ją przeraził i w popłochu szukała ratunku, próbując się ukryć w pobliskich krzakach. Mama i właściciel jamniczki, starając się nie zważać na trwającą w krzakach szamotaninę, tkwili w pełnej kurtuazji pogawędce: - Dam pani znać, kiedy pieski przyjdą na świat - pan zwrócił się do mamy z pełną ufności nadzieją, że fakt ten rzeczywiście nastąpi. Mama jakoś nie wierzyła w sukces tego przedsięwzięcia, ale starała się dostosować do wymogów chwili. Uśmiechając si<; d< > mężczyzny, powiedziała: - Tak, bardzo proszę o telefon. Aha... - przypomniało y się, z czyjej przyczyny znaleźli się tutaj z Felkiem. - Gdyby pr/< przypadek urodził się piesek z długim nosem, to ja go bard/ I I I i hętnie wezmę - mama kiepsko orientowała się w teorii dzie-11/iczności i w związku z tym była święcie przekonana, że wśród gromady nowonarodzonych szczeniaczków tylko jeden będzie miał taką szczękę jak jej jamnik. Nastał wrzesień. Julka poszła do szkoły, a Misio do przedszkola. - Panie Ziąbek, niechże pan przesunie trochę tę drabinę, nie mogę się dostać do worków z ubraniami - mama nie potrafiła już ukryć rozdrażnienia w kontaktach z szefem góralskiej ekipy remontowej. Pan Ziąbek królował na środku pokoju. Stał na szczycie wielkiej metalowej drabiny. Razem z drabiną tworzył kompozycję nasuwającą skojarzenia z Wieżą Eiffla, której wierzchołek wieńczyła oczywiście wełniana czapka. Właśnie w mozole montował abażur, kiedy mama wyrwała go ze stanu wytężonego skupienia. Ręka ze śrubokrętem nieco mu zadrżała, przez co wielki kawał tynku opadł z hukiem na świeżo wycyklino-wany parkiet. Wieża Eiffla wydobyła z siebie całe bogactwo góralskich przekleństw i popatrzyła na mamę z nieskrywaną niechęcią. Mama odwzajemniła się podobnym spojrzeniem. Próbowała przecież normalnie żyć w nowym domu, jakoś się rozpakować, ogarnąć wszystko, aby zapewnić rodzinie normalny byt, ale trudno mówić o wewnętrznym spokoju i satysfakcji z życia w pięknym, niemal zabytkowym domu, kiedy musi się obcować na każdym kroku z panem Ziąbkiem i jego brygadą. Bo remont oczywiście nie został wykonany w terminie i wcale nie zanosiło się na to, że szybko się zakończy. Julka miała nawet wizję dotyczącą Bożego Narodzenia, które spędzą w połączonym familijnym gronie, z kilkoma góralskimi rodzinami. - Mamo, wyobrażasz sobie, jak oni będą pięknie śpiewni i kolędy? Mama nie miała nawet siły na ripostę. Jej wyobraźnia n;i szczęście nie sięgała tak daleko. Nadchodziła jesień i pilnie mu siała znaleźć jakiś przyodziewek dla swych dzieci, które na razie chodziły do szkoły i przedszkola w kreacjach znad Balato nu, bo reszta ubrań przepadła gdzieś wśród sterty gratów, pudeł i worków rozrzuconych po całym domu. Poza tym mama była rozdrażniona z innego jeszcze powodu. Miało to związek z synem Felka i rozmową telefoniczną, którą odbyła poprzedniego dnia z byłą opiekunką Misia, Madzią. Julka też rozmawiała poprzedniego dnia długo przez telefon, ale jakże inna to była rozmowa i ile radości i satysfakcji jej przyniosła. Tego nie da się wprost opisać! Dzwonił do niej tata: <*» - Bimbusiu, mamy pieska! - rzucił konspiracyjnym szeptem, bo dzwonił z pracy i nie chciał, aby ktoś domyślił się, że zamiast rozwiązywać kluczowe dla firmy problemy, rozmawia o golden retrieverze. - Widziałem go, jest prześmieszny! - Naprawdę?!!! -Julka aż zapiszczała z radości. - Kiedy... - aż zabrakło jej tchu z emocji. - Kiedy będzie można go odebrać? - Nie uwierzysz, już w przyszłym tygodniu... - Będę mogła z tobą po niego pojechać? - Julka ściszyła głos, bo kątem oka spostrzegła, że mama znalazła się niebezpiecznie blisko. - Pewnie, córcia, zrobimy mamie i Misiowi niespodziani;'/ - Dobra, to wymyśl plan -Julka zleciła tacie następni • /. danie i uradowana pobiegła do ogrodu, żeby odnaleić Felki Musiała się z kimś podzielić swoim szczęściem, a na razie ty |<(> on nadawał się do tego, żeby powierzyć mu tę wielką tajemnicę. Przynajmniej było pewne, że nikomu nie doniesie. Mniej więcej w tym samym czasie mama rozmawiała z Ma-dzią. Była opiekunka bardzo się ucieszyła, że mama o niej pamięta. Natychmiast rozpoczęła zwierzenia: - Proszę pani, taka jestem szczęśliwa. Pamięta pani mojego chłopaka, Przemka? No właśnie... Za miesiąc bierzemy ślub -tu tajemniczo zawiesiła głos i mama poczuła, że to jeszcze nie koniec rewelacyjnych wiadomości - a za kilka miesięcy będziemy mieli dzidziusia! Czy to nie cudowne? - powiedziała ze wzruszeniem. - A jak tam moje ancymonki kochane, Misio i Feluś? - zapytała żartobliwie, gdy już podzieliła się z mamą swoją radością. Mamie niestety nie było do śmiechu. Uświadomiła sobie, w jak straszliwym położeniu właśnie się znalazła. Syn Felka miał do niej nieodwołalnie przybyć w przyszłym tygodniu, a ona zupełnie nie wiedziała, co ma w tej sytuacji z nim zrobić. Przecież nie wręczy go Madzi w prezencie ślubnym! Zdawała sobie sprawę, że Madzia ma w tej chwili już zupełnie inne marzenia. I w końcu nadeszły te chwile, o których Julka myślała z rozkoszą, a mama z przerażeniem. Było słoneczne piątkowe popołudnie. Ogród opromieniony słońcem, cały w jesiennej krasie, wyglądał wyjątkowo pięknie. Misio, szczęśliwy, że właśnie zakończył przedszkolną edukację na ten tydzień, zbierał jabłka z ziemi, a siedząca na werandzie mama przyglądała się synkowi. Byli sami w domu, bo górale wyjechali na niedzielę, a tata wziął fidzieś Julkę i powiedział, że wrócą za parę godzin. Julka była czymś wyraźnie podekscytowana, ale mamie nawet nie chciało się domyślać, o co chodzi. Czekała na „dostawę" jamnika. Kiedy odezwał się dźwięk domofonu, lekko się wzdrygnęła. •0 k - Misiu, chodź, mam dla ciebie niespodziankę! - krzyknęła w stronę ogrodu i ruszyła na spotkanie przeznaczeniu. U furtki czatował już Felek i przeraźliwie ujadał na człowieka stojącego po drugiej stronie ogrodzenia. Był to właściciel jam-niczki, który trzymał w dłoniach piszczące zawiniątko. Miał dość smutną minę. - Dzień dobry. Zgodnie z pani życzeniem przywożę jam-niczka z długim noskiem - uśmiechnął się blado. Mama odpowiedziała równie bladym uśmiechem: - Proszę, może pan wejdzie? - zachęcająco otworzyła bramkę, zza której wypadli zafascynowani piszczącą paczuszką Felek i Misio. - Nie, dziękuję, muszę szybko wracać do domu. Mamy teraz z żoną wiele pracy. Tyle jamniczków, rozumie pani... - Wyobrażam sobie - mruknęła mama. Widać było wyraźnie, że właściciela jamniczki dręczy jakiś naprawdę poważny problem. Wyglądał tak, jakby nie mógł zdecydować się na odejście. Mama w^wuła jego niezdecydowanie. Miała cichą nadzieję, że chodzi o małe zawiniątko, które nadal trzymał w dłoniach. „Może tak bardzo się do niego przywiązał, że nie chce go nam oddać?" - promienna myśl zaświtała w jej głowie. I wtedy mężczyzna nachylił się ku niej i cicho wymamrotał: - Hm..., czy jest pani pewna, że chce tylko jednego jamnicz-ka z długim noskiem? Bo wie pani, my mamy jeszcze trzy takie... Tylko jeden urodził się podobny do swojej mamusi - tu ciężko westchnął i z dyskretną niechęcią spojrzał w stronę Felka. - Bardzo mi przykro - mama tylko tyle była w stanie z si< bie wykrztusić. Poczuła ogromną ulgę, kiedy mężczyzn.') od|-chał. Powoli odpływała od niej fala gorąca, która w nią uderz ła na myśl o tym, że mogłaby stać się właścicielką nie dwór ale nawet pięciu jamników. «l - M;niia, jaki ślicny jamnicy synek - Misio pochylał się nad małym, rozdygotanym i bardzo długim stworzeniem, które, wrzq)iając się pazurkami w odnowiony parkiet, przemieszczało sit,- w stronę werandy. Mama zauważyła, że jamniczy syn zdą-żyt już cztery razy zsiusiać się na podłogę. Okazało się, że Felek zupełnie nie dorósł do swojej ojcowskiej roli i zlekceważył kompletnie syna. Bardziej interesowała go gonitwa za kotami niż wypełnianie żmudnych obowiązków związanych z wychowywaniem potomka. Dzięki temu Misio spędził jedno z najwspanialszych popołudni w życiu, bo oto stał się zastępczym ojcem odrzuconego nieszczęśnika i to on wziął na siebie trud wprowadzenia go w realia życia. Nadał mu również imię. - Lucusiu, musis wypluć tego lobala, bo się zakstusis - właśnie wyciągał swemu podopiecznemu ćmę z pyska, kiedy do salonu wpadła Julka. - Misiek, niespodzianka! Mam dla ciebie chomika! - krzyczała już od progu. Rzeczywiście, w kierunku Misia i Lucusia, zataczając się i piszcząc straszliwie, zmierzało zwierzątko w beżowym kolorze, które przy olbrzymiej dawce dobrej woli można by nazwać chomikiem. Na szczęście Misio miał jej mnóstwo i natychmiast oniemiał z zachwytu. To był naprawdę jego szczęśliwy dzień! Nie dość, że pojawił się u niego w domu Lucuś, to jeszcze tata i Julka obdarowali go chomikiem! W tym samym czasie Julka również oniemiała, ale, jak się można domyślić, z innego powodu. A potem krzyknęła rozdzierająco: - Tato, chodź tu szybko, coś się stało z Felusiem! On się zmniejszył! W drzwiach salonu stanął tata. Rzucił okiem w stronę domniemanego Felka o imieniu Lucuś, który właśnie obwąchiwał się z chomikiem rasy golden retriever o imieniu Figp, h potem zauważył, że w drzwiach werandy, dokładnie naprzeciw niego, stoi mama i mierzy go złowieszczym spojrzeniem. Julka wycw* ła niebezpieczeństwo, ale na szczęście dla dzieci i psów rodlin nie wszczęli kłótni. W końcu każde miało coś na sumieniu i lepiej było zachować stoicki spokój. Kiedy nastał wieczór, sytuacja nieco się unormowała. Weranda okazała się zbawiennym miejscem, jeżeli chodzi o rozwiązywanie rodzinnych nieporozumień. Starsze pokolenie, czyli mama i tata oraz Felek, rozsiadło się tam właśnie i popijając wino (poza jamnikiem oczywiście, który był abstynentem), delektowało się ciszą wieczoru i ogromnym księżycem, który zawisł nad ogrodem. Pokolenie młodsze, czyli Julka, Misiek, Lucuś oraz Figo, znalazło się w jednym łóżku, bo Misiu uparł się, że będzie spał z jamnikiem i chomikiem, a Julka mu pozazdrościła. Wszyscy oprócz Julki spali snem sprawiedliwych. Ona też już była bardzo senna, ale musiała jeszcze wysłać sms do swojej przyjaciółki Kasi: „ten dom jest w porzo chyba zdarzają się tu cuda od dzisiaj mam 3 psy:)". ROZDZIAŁ 8 Leśny miś Zima zaskoczyła wszystkich. Dała o sobie znać już w listopadzie, kiedy to z nieba posypały się pierwsze, nieliczne jeszcze płatki śniegu. Fakt ten wzbudził entuzjazm Julki, która uznała, że nastał odpowiedni moment, aby rozpocząć przygotowania do sezonu narciarskiego. - Mamo, nie wiesz, gdzie są moje narty? - wpadła jak bomba do kuchni. Mama stała przy kuchennym blacie i mechanicznie wykonywała rutynowe czynności związane z przygotowaniem obiadu. Na szczęście mogła się oddawać temu niezbyt lubianemu przez nią zajęciu, wpatrując się w przestrzeń za oknem, które znajdowało się tuż nad blatem. Rosła tam olbrzymia magnolia. Świadomość, że jest w towarzystwie tej egzotycznej i nietuzinkowej rośliny, pocieszała ją w chwilach, kiedy musiała się stykać z obiadową pro-z«'l życia. Teraz, krojąc mięso na gulasz, z melancholią spogląda-t;i na coraz energiczniej opadające na drzewo śniegowe płatki. Natomiast przed blatem rozgrywała się pełna tłumionych emocji scena. Oto trzy znieruchomiałe psie sylwetki otaczały mamę zwartym kręgiem i w pełnym oczekiwaniu napirnu śle dziły każdy ruch noża. Od czasu do czasu Felek i Lik tr. zachęcająco tłukli ogonami o podłogę, a Figo wydawał z siei ue „pro szalne" popiskiwania. - Oj, Misiu, strasznie cię przepraszam-Julka wpadła wprost na budowlę z klocków. Wiadomo było, że nic już nie da siy zrobić. Misterna konstrukcja leżała w gruzach, a Misiek donośnie ryczał. Mama zmuszona była oderwać wzrok od magnolii. - Coś mówiłaś do mnie, córcia? - starała się podejść bliżej Julki, co nie było łatwe ze względu na płaczącego Misia, wymagającego natychmiastowego pocieszenia, i na psy wiszące niczym piranie u jej stóp. - Mamo, rozmawiałam już z Połą i Kasią. One mówią, że jak tak dalej pójdzie z rym śniegiem, to niedługo zacznie się liga narciarska. Kurczę, ale się cieszę! Kurczę, kocham zimę! - Przestań z tymi kurczakami... miałaś przecież do mnie jakąś sprawę... -*» - Tak, tak -Julka pohamowała swój entuzjazm, widząc, że mamy to nagłe przybycie zimy zupełnie nie ucieszyło. - Chodzi o moje narty, nie wiesz, co się z nimi stało? - Ja nie wiem, ale tata na pewno wie. Ostatnio porządkował piwnicę. - A gdzie on teraz jest? - w tym dużym domu czasami naprawdę trudno było się odnaleźć. - Przypuszczam, że w ogrodzie i znowu rąbie... Tata odkrył w sobie zamiłowanie do rąbania drewna. Jak sądził, odziedziczył je po swoim dziadku z Sanoka. Praca ręba cza bardzo go uspokajała. Twierdził, że likwiduje u nieco stre-. związany z pracą. A już prawdziwie wypoczywał, kiedy udaww ło mu się rozpalić w kominku. Z upodobaniem grzehal | »>gntr baczem w płonącym otworze, podsycając ogień, wskui<-k Orr H-l go, zdaniem Julki, przez ich dom przewalały się ogromne masy gorącego, niemal saharyjskiego powietrza. Julka odnalazła tatę w ogrodzie, gdzie oddawał się zapamiętałej rąbaninie. Stanęła w bezpiecznej odległości i obserwowała swego ojca. Ten na chwilę przerwał pracę, aby wyprostować zesztywniały kręgosłup. Podparł się ręką w okolicach krzyża i jęknął niczym stary dziadyga. W tym właśnie kompromitującym momencie pochwycił spojrzenie swojej córki. - Tato, gdzie uporządkowałeś moje narty? -Julka na szczęście zupełnie zbagatelizowała jego problemy z kośćcem. Po bardzo długich i mętnych, według Julki, wyjaśnieniach okazało się, że nart należy szukać w piwnicy, i że powinny spoczywać w starych skrzyniach. Gnana niecierpliwością, Julka pobiegła tam natychmiast. - Są! - na dnie skrzyni leżały jej ukochane deski. - O, mamusiu, co się z nimi stało?! -jęknęła, prawie płacząc. Krawędzie jej ślicznych niegdyś nart pokryte były grubą warstwą rdzy. A na dodatek narty były za krótkie! W ciągu ostatniego roku Julka urosła o kilka ładnych centymetrów. *** Sypało śniegiem i sypało. Wszystko po prostu tonęło w puchu. Tata nie rozstawał się z łopatą do odgarniania śniegu. Minął grudzień ze świętami, przebrzmiała sylwestrowa noc i rozpoczął się styczeń, jeszcze bardziej śnieżny i mroźny niż poprzednie miesiące. - Pogoda taka, że psa byś nie wygonił... - tata, otrząsając się z zimna, wparował do domu po kolejnych zmaganiach ze śnieżnymi zaspami. Przecząc słowom wypowiedzianym przed chwilą przez tatę, do domu wpadł również Figo, który uwielbiał przebywanie w ogrodzie i to bez względu na warunki atmosfe- ryczne. Otrzepał się zamaszyście, rozpryskując topniejący po ścianach. Nie przejmując się niczym, pogalopował w kierunku swego jamniczego brata, który spał, wciśnięty pod kaloryfer. Lucuś nie znosił zimy i najlepiej czuł się w pobliżu czegoś lub kogoś wydzielającego ciepło. Figo nosem wygrzebał jamnika spod kaloryfera, po czym, aby go usposobić do zabawy, pacnąl łapą w głowę. Lucuś, jazgocząc, poderwał się na równe nogi i oba psy zaczęły kotłować się po dywanie. Julka siedziała na kanapie i przyglądała się baraszkującym psom. Zazdrościła im dobrego humoru. Ona była po prostu wściekła. Wściekła i rozgoryczona, bo rodzice nie pozwolili jej w ten weekend pojechać na zawody narciarskie. - Julka, mowy nie ma - powiedziała mama. - Byłaś na nartach w zeszłym tygodniu, dwa tygodnie temu też byłaś. Tak naprawdę, odkąd nastała zima, w ogóle nie ma cię w domu! Mam wrażenie, że od jakiegoś czasu istnieje dla ciebie tylko ten twój klub narciarski, o tej, pożal się Boże nazwie, Himalaje. Julka taktownie nie zaprzeczyte, chociaż szczerze mówiąc, faktycznie klub narciarski stał się dla niej bardzo ważny. Po pierwsze kochała jeździć na nartach, a po drugie, w tym sezonie do klubu zapisał się Boski Antonio (tak nazywały go wszystkie dziewczyny). Antek, oprócz tego, że był boski sam w sobie, to jeszcze bosko jeździł na nartach. Wszystko to razem powodowało, że jej fascynacja klubem Himalaje niepomiernie wzrosła w porównaniu z poprzednim sezonem narciarskim. Ale przecież rodzice byli ostatnimi osobami, którym zamierzała się zwierzać z tego typu tajemnic. Dlatego Julka postanowiła podejść do tego tematu z nieco innej strony: - Ależ, mamo, chyba wiesz, co to jest liga narciarski!? Thm się liczy punkty! Jestem w tej chwili na piętnastym miejscu. Wiesz, jaki to sukces?! - krzyknęła z nieskrywaną diim;f. Jak nie pojadę w ten weekend, spadnę w klasyfikacji... Mama jakoś niespecjalnie przejęła się sportowymi osiągnięciami swojej córki i Julka przeczuwała, że tym razem niczego nie wskóra. Siedziała więc ze spuszczoną głową. Z kamiennym obliczem, choć wewnątrz wszystko w niej bulgotało, słuchała, co mama ma jej do powiedzenia. - W niedzielę przychodzą do nas dziadkowie, wuj Paweł z Bernadettą i ciocia Kasia z Arturem. Nie wypada po prostu, żeby ciebie nie było. Od czasu do czasu trzeba się spotkać z rodziną. .. - No tak, ale... - Żadnego ale. Poza tym chyba zapomniałaś, że twój brat właśnie w niedzielę występuje w jasełkach i byłoby miło z twojej strony, gdybyś mu pokibicowała. - Mamo, o tym, że Misio występuje w jasełkach, nie zapomniałam, bo o tym nie da się zapomnieć. Przecież on cały czas chodzi i duka tę jedyną kwestię, którą ma wyrecytować. Chyba nawet psy nauczyły się jej na pamięć - Julka wypowiedziała to zdanie w przypływie rozgoryczenia, bo oto po raz kolejny potwierdziło się, że mama mniej ją kocha niż Michała. Losy jej sportowej kariery (jak również głębokie życie uczuciowe) okazały się nieważne w starciu z beznadziejnie głupimi jasełkami jej brata. - Tak, o tych jego głupich jasełkach nie da się zapomnieć! - krzyknęła, prawie płacząc. - Od dwóch tygodni nie ma w tym domu innego tematu, tylko z czego i jak uszyć Miśkowi strój Leśnego Misia. W tym właśnie fatalnym momencie wkroczył do pokoju Michał, przyodziany w świeżo odebrany od krawcowej kostium Leśnego Misia. Chciał jeszcze raz wypowiedzieć znaną już wszystkim kwestię: „A ja, Leśny Misiu, dam ci miarkę miodu, niech mała dziecina nie zazna już głodu", ale nie zdążył, bo Julka odezwała się pierwsza: - I to ma być Leśny Misiu? Wyglądasz, Misiek, w tym filtrze jak mutacja Teletubisia z rozczochraną wiewiórą! - po tych HH słowach zapadła przejmująca cisza. Julka zdążyła pochwycić spojrzenie mamy. Nie wróżyło ono niestety niczego dobrego, a już na pewno nie było w nim śladu zrozumienia dla jej problemów. Tym razem Julka pierwsza zaczęła płakać. Porwała z dywanu golden retrievera i uciekła do swojego pokoju, strasznie szlochając. Chwilę po tym zajściu zaczął ryczeć Misiek. Mama poczuła się bezradna, więc udała się na poszukiwania taty. - Maciek, zrób coś z nimi, bo ja już nie mam siły - powiedziała, kiedy odnalazła go w sypialni, gdzie drzemał nakryły gazetą. Tata, chcąc nie chcąc, musiał wkroczyć do akcji. Wkroczył więc do pokoju Julki, gdzie zastał ją skuloną w kącie wersalki i przytulającą Figo. Miał wrażenie, że pies posłużył jej za chusteczkę do nosa, bo twarz córki była już sucha, a sierść szczeniaka sprawiała wrażenie mocno nawilżonej. Nie ma nic lepszego niż aksamitny pysk szczeniaka i jego futerko, które w dotyku kojarzy się z zamszową rękawiczką. Figo wessał w siebie niczym gąbka wszystkie smutki Julki i poSfeł je daleko w świat, machając ogonem. Jakoś tak się działo, że to Figo ratował Julkę z opresji, a ona jego, podczas gdy Michał upodobał sobie Lucusia, zresztą z wzajemnością. I kiedy golden retriever koił smutki Julki, jamnik pomagał sfrustrowanemu Misiowi powracać do równowagi. Ponieważ Lucuś nie był posiadaczem tak atrakcyjnej zamszowej powłoki zewnętrznej jak jego brat golden, nieco inaczej pocieszał Misia. Szarpnął go mianowicie za nogę i po chwili obaj tarzali się po dywanie, wyglądając, z racji podobieństwa sierści, jak dwie rozczochrane wiewiórki. Obecność Figo pozwoliła Julce spokojnie przyjąć wyroki losu, objawione głosem taty: - Julka, jutro pucujesz mieszkanie, a w niedzielę z catij rodziną mamy (tu tata ciężko, acz dyskretnie, westchnął) m;is < r ujemy do kościoła na jasełka, gdzie będziemy podziwiać występy Leśnego Misia. Coroczne jasełka, odgrywane przez przedszkolaków, były owocem współpracy dyrektorki przedszkola z proboszczem i miały wieloletnią tradycję. W tym roku musiały się odbyć w podziemiach kościoła, ponieważ parę miesięcy wcześniej piękny, drewniany zabytek doszczętnie spłonął z nieznanych przyczyn. Mówiło się o złośliwym podpaleniu, ale sprawcy nie odnaleziono. Przed wejściem do kościoła panował okropny ścisk. Tak było co roku, bo na jasełkowe przedstawienia zawsze zjeżdżały się całe rodziny. Z gęstwy tłumu wyłoniła się wzruszona widokiem swego najmłodszego wnuka babcia. Za nią podążał dziadek, wzruszony z kolei widokiem Julki, która dla odmiany była jego ulubienicą. Za nim maszerowała reszta rodziny. Nad wszystkimi górował dwumetrowy Artur, narzeczony młodszej siostry mamy, czyli cioci Kasi. Wszyscy oczywiście byli uzbrojeni w aparaty fotograficzne oraz kamery. - Misiu kochany, cóż za cudowny kostium - babcia właśnie doceniała uroki Misiowego futerka, które po szamotaninie z Lu-cusiem nabrało cech autentyzmu. - Terę fere, przecież to jego futerko wygląda jak po ataku watahy wilków - wydusiła z siebie nienawistnie Julka, na wszelki wypadek cicho, aby nie rozpętać następnej afery. Potem, już głośno, zwróciła się do dziadka: - Chyba musimy zacząć przedzierać się do środka, jeżeli chcemy zobaczyć te przedszkolne jasła... - Kochani, proponuję, żebyśmy powoli wchodzili - powiedział natchniony przez Julkę dziadek. Uznał, że czas najwyższy przystąpić do ataku na drzwi wejściowe. - Idźcie za mną, będę )Q torował przejście... - faktycznie, ze względu na swe rozmiary, najlepiej się do tego nadawał. Julka od razu wiedziała, że wszystkie te aparaty fotograficzne i kamery na nic się nie zdadzą, bo w podziemiach panował nieziemski tłok. Nie można było nawet pomarzyć o przepchaniu się w pobliże młodocianych artystów. Michał został dostarczony na scenę przez Artura, który dzięki wprawie nabytej podczas treningów koszykówki przedarł się jakoś w okolicę sceny i celnym „rzutem" przekazał Misia zdenerwowanej pani Marzence, wychowawczyni grupy maluchów. Został na miejscu, aby uwiecznić występy swym cyfrowym aparatem. Jego dwumetrowa obecność wywołała niechęć znajdującej się za nim publiczności. - Niechże pan zejdzie z tego krzesełka - syknęła w zdenerwowaniu jakaś pani - przecież inni też chcą coś zobaczyć. Tak nie można... - odpowiedzią był bezradny uśmiech dryblasowa-tego Artura. Julka, wbita pomiędzy cMSdka a tatę, przeżywała prawdziwe katusze. Z miejsca, gdzie stali, nie sposób było cokolwiek dostrzec. Niestety, nie było też prawie nic słychać. Nie wiadomo, czy z powodu słabego nagłośnienia czy dlatego, że aktorów zżerała trema i coraz bardziej pogrążali się w seplenieniu i dukaniu swoich kwestii. Przed Julka stała kobieta w futrze, bynajmniej nie z leśnego misia, i futro to bardzo łaskotało ją w nos. I te wonie! Zapach spalonego drewna mieszał się z zapachem perfum, aromat kadzideł z zapachem wilgotnej wełny, cli wiły potem Julka poczuła również zapach myszy i kotów, koni, piwnic, kanałów, bigosu i domestosa, a zapach pasty do zębów mieszał się z zapachem pasty do butów. Od tego wszystkiego zaczęło jej się kręcić w głowie. - Tato, muszę na chwilkę wyjść na zewnąt rz . pnęln, a w spojrzeniu taty odczytała zgodę i coś jeszcze, jak! (/«|in I k ) tata też już marzył o opuszczeniu tego miejsca, tyle że po prosu i mu nie wypadało. Julka powoli wydobywała się schodami w górę. Z wdzięcznością łapała w nozdrza pierwsze podmuchy ożywczego, mroźnego powietrza. Przed kościołem było pusto. I cicho. I biało. Nawet powietrze wypełnione było białym kolorem, bo właśnie znowu zaczął padać śnieg. Na tym tle Julka dojrzała czarną plamę. W odległości kilku metrów od wejścia do kościoła siedział pies. Taki sam jak jej Figo, tyle że czarny. Obok psa stał chłopak, ale Julka w ogóle nie zwróciła na niego uwagi, bo czapka uszanka, która przyozdabiała jego głowę, nazbyt kojarzyła jej się z taką samą czapką uszanką, należącą do jej znienawidzonego obecnie brata, a to dyskwalifikowało każdego, choćby to był sam Keanu Reeves. - I, i, iiiiiiii, jaki ślicznyyyyy golden!!! -jęknęła zachwycona Julka i natychmiast rzuciła się w stronę siedzącego na białej połaci psa. - Mogę pogłaskać? - rzuciła mimochodem w stronę właściciela czapki uszanki i psa. Widać było, że retriever już się zgodził na głaskanie. Julka wyraźnie przecież widziała, że uśmiechał się do niej tak, jak tylko goldeny potrafią to robić, a zamaszyste ruchy jego ogona powiększały znacząco śniegową zamieć. Julka już na całego tarmosiła się z psem, kiedy odezwał się wreszcie jego właściciel: - Możesz... - Co mogę? - Julka nie bardzo wiedziała, o co chodzi chłopakowi. - Możesz pogłaskać. Tyle że to nie jest on, ale ona. Nazywa się Pyza. I to nie jest golden, tylko flat coated retriever. Julka wcale nie zwróciła uwagi na te fachowe rozgraniczenia, - Pyza, Pyzunia, chodź do mnie - nie mogła się oderwać i h I si lki. Pyza też była zadowolona i okazywała to, można po- [cm wiedzieć, z dwóch stron. Z jednego swego końca bez op.imiet nia młóciła ogonem, a z drugiego, za pomocą różowego język oczyszczała twarz Julki z płatków śniegu. W pewnym momencie Julka jednak się opamiętała. W k cu właścicielowi Pyzy winna była jakieś wyjaśnienia: - Sorry, że tak napadłam na twojego psa, ale wiesz, ja też mam takiego. On ma dopiero cztery miesiące i jest taaki słood-kii... - tu podniosła wzrok, szukając w oczach chłopaka zrozumienia dla swej słabości pod tytułem „retriever" i nagle poczuła... No właśnie, poczuła, że niebiosa się rozwierają, usłyszała chóry anielskie, które śpiewały donośnie, równocześnie rozwarła się pod nią ziemia, aby ją pochłonąć, a ją samą kompletnie zamurowało. Bo chłopak, nakryty dyskwalifikującą czapką uszanką, to był Boski Antonio!!! Teraz dopiero go rozpoznała! - Ej, cześć Antek, to naprawdę ty? - wydusiła z siebie. -Co ty tutaj robisz? - powiedziała to prawie z wyrzutem, bo prawdopodobnie była w szoku. Julka bardzo rzadko traciła rezon, ale tym razem naprawdę nie wiedziała, co ma począć. Zadała więc następne pytanie: - Myślałam, że jesteś na zawodach? - Moja siostra jest aniołem - Boski Antonio nieznacznym ruchem głowy wskazał na kościół. Julka trochę zgłupiała po tych słowach. Była tak oszołomiona faktem, że znajduje się sam na sam z chłopakiem, w którym zakochane były wszystkie dziewczyny, z nią na czele, że nie bardzo wiedziała, o co chodzi z tym aniołem: - Jak to aniołem? - zapytała więc inteligentnie, zmuszając tym samym Antka do dalszych wyjaśnień. - Moja młodsza siostra Ola gra anioła wjasełkach. ChiK-ia/. moim zdaniem, byłaby lepsza, gdyby ją obsadzono w roli tum nia - tu brat Oli boleśnie westchnął. - No i przez te jasełkii 101 ly ten rodzinny spęd z tego powodu..., no wiesz, nit* [x)j<*rłui I k;m na ligę. Poza tym moja wychowawczyni wezwała starszych do szkoły, centralnie zrobiła się afera, i kurczę - tu machnął z rezygnacją ręką - mam szlaban. Na wszystko. Dobrze, że komórki mi nie zabrali... - popatrzył Julce w oczy. Julka nie musiała się wczuwać w jego sytuację, bo była w podobnej. Dlatego w jej oczach Antek znalazł pełne zrozumienie. Nie wiedział jednak, jak piorunujące wrażenie sprawia na niej jego spojrzenie. Julka była po prostu ugotowana na miękko. Musiała coś powiedzieć, aby nie rozkleić się do końca. - Mój brat jest Leśnym Misiem... więc wszystko już wiesz... wczoraj musiałam sprzątać cały dom, bo rodzina po przedstawieniu wpada na obiad. Nie wiem, po co ta moja ciężka praca, przecież jak wyjdą, dom i tak będzie wyglądał jak po trzech dniach halnego - kiedy Julka roztaczała przed Boskim Anto-niem obrazy swego męczeństwa, chłopak przez cały czas uporczywie się w nią wpatrywał. Julka odniosła wrażenie, że wcale jej nie słucha i zrobiło jej się przykro. Patrzył na nią, ale jego wzrok był jakby maślany. - Czy... czy ja mam coś na nosie? - nie wytrzymała w końcu nerwowo. - Tak, płatek. Płatek śniegu - szepnął Antek tonem jakby sentymentalnym. Julka zupełnie spanikowała. - A byłeś tam w środku i widziałeś te katakumbalne występy? - to zdanie przywróciło naturalny rytm ich konwersacji. - Niestety nie mogłem, bo Pyza nie wejdzie przecież do kościoła. A ona strasznie nie lubi zostawać sama w domu, więc starsi zgodzili się, żebym z nią tutaj postał - puścił do Julki oko, bo wiadomo, że z przyjemnością wykorzystał pretekst, dzięki któremu nie musiał przypatrywać się występom swej anielskiej siostry. Moje psy też nie lubią same siedzieć w domu. Mama za-mknęia je dzisiaj w korytarzu, aleja na szczęście zostawiłam biedakom uchylone drzwi, po co się mają tak męczyć... - |» wiedziała Julka z dumą, przy okazji subtelnie kontrastuj;\c < ik 111 cieństwo mamy ze swym głębokim, wręcz franciszkańskim uwrażliwieniem na los zwierząt. - A gdzie ty właściwie mieszkasz? - zapytał ni stąd, ni zowąd Antek. Julka trochę się spłoszyła, bo przypomniały jej się żałosne żarty Jaśka i Piotrka na temat nazwy jej ulicy. - Przy Jelenim Zakręcie 18 - rzuciła nieco nieśmiało i oczekiwała teraz na stosowną reakcję, czyli radosny rechot. - To super, boja mieszkam blisko ciebie, dosłownie parę ulic. Poniedziałkowy Dół numer 6. - To super! - powtórzyła jak echo Julka i odetchnęła z ulgą. Chyba lepiej mieszkać na jelenim zakręcie niż w poniedziałkowym dole... Poza tym to faktycznie bardzo blisko. Z podziemi kościoła poczęły się wydobywać zastępy aniołów, pasterzy, bydlątek i innych zwierzątek wraz z rodzinami. Wśród nich znajdował się i keśny Miś, który, gdy tylko zobaczył swoją siostrę, pogrążoną w rozmowie z chłopakiem, podbiegł szybko i z radosnym wrzaskiem trzykrotnie wyskandował: - Jul-ka ko-cha Jaś-ka! Jul-ka ko-cha Jaś-ka! Jul-ka ko-cha Jaś-ka! Michałowi każdy kolega Julki kojarzył się z wyżej wymienionym Jaśkiem, w którym to jego siostra była zakochana w zamierzchłej przeszłości, czyli mniej więcej przed rokiem. Julka oblaia się krwistym rumieńcem, a potem zsiniała z wściekłości i zapominając o obecności Boskiego Antonia, obiek cie wielomiesięcznych westchnień, ryknęła: - Spadaj, ty parszywy leśny miśku, bo zaraz ci uszy ]x>w rywam! - po czym rzuciła się w pogoń za wrednym bratem. Antek poklepał Pyzę po grzbiecie i nie bardzo wicdziul,« zrobić. Prawda była taka, że poczuł się w tej sytuacji bardzo a gubiony. Westchnął nawet do swojego patrona, św. Antoniego, aby pomógł mu się odnaleźć. Bo Antek był zakochany w Julce już od dawna! Nieprawdą było to, że nie mógł pojechać na zawody, że miał szlaban od rodziców i że Pyza nie może sama siedzieć w domu! Doskonale wiedział, że Julka kocha psy i że ma małego golden retrievera! Doskonale wiedział, gdzie mieszka! I wiedział, że Julka będzie tam tego dnia. Dlatego nie pojechał na narty i przyszedł pod kościół z Pyzą. Czuł, że w Pyzie jedyna jego nadzieja na bliższe nawiązanie kontaktu z dziewczyną, do której bezskutecznie wzdychał już od kilku miesięcy. Tymczasem wszystko na nic przez jakiegoś głupiego Jaśka, o którym właśnie usłyszał z ust niewinnej dzieciny. Wprawdzie brat Julki nie był zbyt taktowny, ale przecież mówił prawdę. Małe dzieci nie kłamią. - Chodź Pyza, nic tu po nas... - smętnie odezwał się do psa, po czym oboje zniknęli z pola widzenia. Julka była naprawdę załamana, kiedy po szaleńczym pościgu i wytarzaniu Miśka w śniegu powróciła na miejsce, gdzie powinien się znajdować Antek z Pyzą. Tymczasem oboje zniknęli bez śladu. A ona przecież chciała mu wszystko wytłumaczyć, powołując się na głupotę jej brata. I było już za późno... Po długotrwałej sesji zdjęciowej z obowiązkowym udziałem całej rodziny i wszystkich aparatów fotograficznych zarządzono nareszcie wymarsz do domu, gdzie mial nastąpić uroczysty obiad. - Proszę, wchodźcie, kochani - mama otworzyła drzwi i wpuszczała kolejnych gości. Babcia, dziadek, wujkowie i ciotki w stanie lekkiej konster-n; u;ji rozglądali się po domu. Wnętrze domostwa wcale nie wy- glądało jak po przejściu halnego. Dom wyglądał, jakby przewalił się przez niego huragan. Julka, bardzo smutna i nieszczęśliwa po tak niefortunnym finale jej spotkania z Boskim Anto-niem, poczuła się jeszcze bardziej nieszczęśliwa, kiedy uświadomiła sobie, że to ona przecież otworzyła tę puszkę Pandory, z której wypełzły trzy psy. Z tego właśnie powodu mama stała teraz na środku przedpokoju i bezradnie biadoliła: - Maciek, ja już dłużej nie wytrzymam, zrób coś z tym! Za co mnie to spotyka? Wszyscy stali w pełnym zrozumienia dla lamentu mamy milczeniu, tylko dziadek, nie przejmując się niczym, serdecznie witał się z dwoma jamnikami i goldenem, które radośnie go ob-skakiwały. Wprawdzie Lucuś był podłączony do choinki sznurem lampek choinkowych, który oplątywał mu się wokół szyi i nóg, ale nie przeszkadzało mu to w powitaniu. Potężna choinka spoczywała powalona na podłodze salonu i pozbawiona była większości szklanych ozdób, które leżały potłuczone obok niej. Drewniane szczapy, przygotołfSne przez tatę w celu rozpalenia kominka i stworzenia ciepłej, rodzinnej atmosfery, były zgryzione na wióry. Jasne było, że dokonał tego Felek, bo zęby szczeniaka nie byłyby w stanie sprostać takiemu wyzwaniu. Natomiast rozsnute wszędzie zwoje papieru toaletowego od razu wskazywały na sprawcę - Figo był wielkim miłośnikiem celulozy. O tym, że golden próbował spożywać papier toaletowy, świadczyła olbrzymia ilość poniewierających się wszędzie zaśli-nionych i potarganych papierowych szczątków. Trzeba było coś zrobić. - Może zrobimy jakieś zdjęcia? - powiedziała ciocia Kasia. - Będzie fajna pamiątka... Wuj Paweł oraz wujek Artur poczuli w sobie reporterek i ¦< ".v w związku z czym po raz kolejny tego dnia wyciągnęli aj fotograficzne oraz kamery, aby uwiecznić dla potomności i < k >wne rodzinne chwile. Julka również znalazła się w oku kamery, i to właśnie w momencie, kiedy, chowając się za choinką, z wypiekami na twarzy wystukiwała sms do Kasi: „antek jest boski! spotkałam go dzisiaj! nienawidzę leśnych misi!". ROZDZIAŁ 9 „Rybka Nemo77 -był czwartek. Szósta rano. Z powodu zimowej pory za oknami panowały jeszcze egipskie ciemności. W sypialni w łóżku rodziców smacznie spał sobie Misio i wykorzystując nieobecność taty intensywnie przytulał się dofllamy śpiącej obok. Gdzieś w środku, pomiędzy mamą a Misiem, znajdował się również Lucuś, chociaż nie było go widać, bo w poszukiwaniu ciepła zakopał się w pościelowym gąszczu. - Dobra, dosyć tego - powiedziała Julka i pociągnęła z;i sznurek zakończony kulką. Lampka nad łożem rodziców zapa liła się. Julka stała nad mamą i Miśkiem w pełnym rynsztuii ku bojowym. Zdążyła się już wykąpać, zjeść śniadanie, nakai mić wiecznie głodnego Figo i wypuścić Felka do ogrodu (kot czekały). Narty i plecak leżały w przedpokoju, a ona, ubrań w kompletny strój narciarski, była przygotowana do wyjściu. I: prostu wszystko już było gotowe, aby Julka mogła wyruszyć 11 ostatnie w tym sezonie, bardzo ważne zawody narciarskie. W li chwili jedynym problemem byli mama i Misio, którzy s|xili, t\ pełnie lekceważąc doniosłość mających nastąpić zdarzeń - Mamusia, nie wyśpiłem sięjesce...-jęknął Misio, wczepiając się w mamę. Mama, oślepiona blaskiem żarówki, otworzyła oczy i ujrzała nad sobą twarz Julki w kasku narciarskim ze szczęką (tak zwana szczęka była profesjonalnym dodatkiem do kasku; mama, mając jeszcze w pamięci wypadek rowerowy Julki, kupiła ją córce, by uchronić jej twarz przed następstwem nieszczęśliwych wypadków narciarskich). - Mamo, za dwadzieścia minut musimy wyjechać, jeżeli ja mam zdążyć na ten autobus - z wnętrza kasku wydobył się sceniczny szept, nasuwający skojarzenia z postacią Lady Makbet. Mama dopiero po dłuższej chwili uświadomiła sobie, że ta zjawa to nie sen. - Boże, kiedy ja się nareszcie wyśpię - mamrotała nieprzytomnie, udając się do łazienki. Dwa kroki za nią podążał równie zaspany Misiek. Julka, patrząc na mamę i Michała, miała wrażenie, że są połączeni jakąś niewidzialną gumką. Z niepokojem spoglądała na zegarek, obserwując, jak oboje ślamazarnie budzą się do życia. Ich rozlazłość doprowadzała ją do szału. Wreszcie, wydawało się, że w komplecie, znaleźli się w samochodzie. - Wszystkie psy są? - mama zadała pytanie kontrolne. Od jakiegoś czasu, a konkretnie od jasełek, wolała nie zostawiać ich samych w domu. Uznała, że chyba opłaca się częściej czyścić auto niż usuwać szkody powstałe w domu w wyniku pozostawienia Felka i szczeniaków samym sobie. Figo był w samochodzie. Świadczy! o tym trzaskający odgłos zgryzanej plastykowej butelki po coca-coli. Felek sta! na fotelu, przednimi łapami opierał się o drzwi i mokrym nosem malował zygzaki na szybie. - Łucka nie ma - rzuciła Julka i nerwowym gestem znowu s|x>j rżała na zegarek, po czym pędem pobiegła do domu po jam- 100 i nika, który nadal wylegiwał się w łóżku. Szybko porwała sflaczałego od snu Lucusia i pognała z powrotem do auta. - Jedźmy już- wyszeptała błagalnie. Samochód ruszy! i Julka odetchnęła z ulgą. Aby uspokoić skołatane nerwy, włączyła radio, skąd wydobyły się skoczne rytmy hip-hopu. - Julka, proszę cię, tylko nie te ponure melorecytacje... - mama jak zwykle źle zareagowała na wybraną przez Julkę muzykę. Wcisnęła jakiś inny guzik i przy dźwiękach przebojowych pieśni sprzed lat zmierzali w kierunku parkingu, gdzie oczekiwał już autobus. W oddali zamajaczył Wawel, którego zarysy powoli wyłaniały się z porannych mgieł. Właśnie mijali Błonia i Julka wzniosła oczy w oczekiwaniu tego, co nastąpi. Bo mama - zawsze w tym samym miejscu - otrząsała się z letargu i rozpoczynała serię pytań. Zupełnie jakby prowadziła teleturniej: - Nie zapomniałaś nart? - Nie. —• - A kijki, buty i kask masz? - Mam. - A kanapki, córcia, wzięłaś? - Mamo, wszystko mam. Oprócz pieniędzy... - powiedziała Julka, aby podsumować rozmowę. Wokół autobusu jak zwykle się kotłowało. Radosna młodzież w kaskach i goglach na głowach witała się serdecznie i udawała, że nie słyszy, jak ich trener, wdzięcznie nazywany przez swych podopiecznych Peletonem, nakłania wszystkich, aby wreszcie wsiedli do środka. Julka dostrzegła już Połę i Kasię, które też ją zauważyły i machały do niej wesoło. - Pa Misiek, pa pieski, pa mamo -Julka szybko żoipuilii się z rodziną. Na koniec zdążyła jeszcze raz wznieść u/y do im1- L ba, bo mama, jak zawsze, musiała wypowiedzieć sakramentalne zdanie: - Bimbusiu, uważaj na siebie i napisz mi sms, kiedy będziecie na miejscu. - Spoko, napiszę - rzuciła Julka do mamy, a potem zarzuciła szybko narty na ramię i już jej nie było. - No i co? Jest? - zapytała Połę, wrzucając narty do bagażnika autobusu. - Co jest? - Pola nie bardzo zrozumiała pytanie. - Nie co, tylko kto... Antek czy jest? - Pewnie, że jest. Nie obracaj się teraz, stoi dwa metry za tobą... - Julkę natychmiast opuściło zdenerwowanie i poczuła, że czekają naprawdę wspaniały dzień. Mama próbowała jeszcze pomachać córce na pożegnanie. Z przykrością, już po raz kolejny, musiała przyznać, że Julka nie potrzebuje już, tak jak dawniej, jej obecności w chwili rozstania. Gdzieś zniknęła i mama nawet nie była w stanie rozpoznać jej sylwetki wśród gromady osobników w takich samych strojach, kaskach i goglach. *** - Kochani, dzisiaj ostatnia Liga! - zakrzyknął Peleton. Wszyscy kochali Pełetona. Bez zastrzeżeń, mimo że trener bywał humorzasty i potrafił być okrutny, kiedy wyciskał z nich siódme poty na treningach. Peleton znaczną część życia poświęcał sportowi. Sprawiał wrażenie, jakby był przyspawany do nart w zimie, a w lecie do roweru. Pozostałe, nieliczne w jego życiu chwile, kiedy nie zajmował się sportem, poświęcał synowi Jaśkowi oraz grze na banjo (nie raz przecież, przy różnych okazjach, ! arzyl podopiecznych wiązanką melodyjnych piosenek z akompaniamentem tego instrumentu). Jeżeli chodzi o jego syna, to Jasiek zdecydowanie wolał, kiedy ojciec zajęty był wyłącznie działalnością sportową. Teraz Peleton stał na pieńku (aby być lepiej słyszalnym) i wygłaszał przemowę, która miała zachęcić członków klubu nai ciarskiego Himalaje do zaciekłego boju o punkty. Walka o zwy rięstwo w klasyfikacji miała się rozegrać pomiędzy ich klubem a konkurującym z nimi klubem Kaskader, prowadzonym przez Marka Muskałę, kolegę Pełetona ze szkolnej ławy. Ich długoletnia przyjaźń cementowała się w odwiecznej rywalizacji, dlatego nie należy się dziwić, że zawodnicy z Himalajów nie znosili Kaskaderów i odwrotnie. Peleton wiedział, że nastał jedyny moment, w którym może zwrócić się do swoich podopiecznych w komplecie, ponieważ wszyscy zgromadzeni byli przed autobusem i wkładali buty narciarskie. Była to czynność męcząca i wymagająca skupienia. Peleton chciał to skupienie wykorzystać do własnych celów. Dlatego kontynuował orację: - I, kochani, wiecie, że bmizo to ważny dla naszego klubu dzień? Jeżeli dobrze pójdzie wam slalom... - tu zawiesił głos, aby wzmocnić wagę tego, co zamierzał za chwilę powiedzieć. Niestety, nie był w stanie dalej przemawiać, ponieważ jego zawodnicy, do tej pory słuchający go cierpliwie, rozpierzchli się nagle we wszystkich kierunkach. Dziewczyny przy tym przeraźliwie piszczały. Przed autobusem pozostał jedynie jego syn Jasiek i kilku jeszcze chłopaków, którzy umie rali ze śmiechu. Jasiek ze zdziwieniem zaglądał do wnętrz, swego buta, z którego przed chwileczką wyskoczyła żywi mysz. - Ranyboskie, co wy sobie zajaja ze mnie robicie?!! I > leton zarzucił swój dobrotliwy styl na rzecz gwary trencrsl i Wracać mi tu wszyscy natychmiast! Będę przemawiał!!! i vk nął potężnym głosem. Poskutkowało. - Za chwilę przyjedzie tu autobus pełen tych wymuskanych kaskaderów - wszyscy zrozumieli zjadliwą ironię w głosie trenera - a wy, zamiast się wziąć w garść, stanąć na stoku i kosić tyczki, uciekacie przed jakąś myszą?! Wstyd, po prostu wstyd! Za minutę widzę was wszystkich w pełnej gotowości pod wyciągiem! - w celu lepszego zdyscyplinowania grupy zlustrował ich odzienie. Zapienił się nieco, kiedy zobaczył, w jakim stanie się ono znajduje: - Natychmiast pozapinać mi te kombinezony! I żebym nie musiał więcej widzieć tych waszych zwisających szelek! - nie wiedzieć czemu po tych słowach nastrój mu się poprawił. Uśmiechając się promiennie i nucąc wesoło, oddalił się, pozostawiając za sobą zdruzgotanych wychowanków. - Co twój ojciec taki wkurzony? - zapytała Julka, która czuła się niesłusznie oskarżona, bo, po pierwsze, jej strój narciarski znajdował się w niezmąconym porządku, a po drugie, wcale nie przestraszyła się myszy. - Eee, nie wiem... - mruknął Jasiek, który ostrożnie zaglądał do wnętrza swojego drugiego buta (na szczęście nic tam nie znalazł). - Myślę, że on bardzo chce pokonać Muskałę i jest podenerwowany tymi zawodami. No, bo nie sądzę, żeby moja klasówka z historii go tak wyprowadziła z równowagi... - Jasiek poprzedniego dnia załapał kolejną pałę, tym razem z powodu dogłębnej nieznajomości Jagiellonów. Na parkingu pojawił się następny autobus. Otworzyły się pneumatyczne drzwi i z wnętrza zgrabnie wyskoczył trener Muskała. - No, dziewczęta i chłopcy, wysiadamy szybciuteńko, ubieramy butki i pędzimy prędziutko na stok... - żwawo pokrzykiwał, zacierając ręce, zapewne po to, by jakoś rozładować przed-startowe emocje. Na widok przeciwników chłopaki z Himalajów wydały z sie-bio nieprzyjemne dźwięki, które miały zniechęcić Kaskaderów do czegokolwiek, a już na pewno do sportowej rywalizacji. - Cześć krasnale! -wrzasnął Piotrek. - Ubraliście już swoje butki? - O, kogóż my tu mamy? Nasze himalajskie szczyty głupoty już tu są? - odezwał się jakiś głos z przeciwległej strony. Pośród tego radosnego przekomarzania obie grupy udały siv pod wyciąg narciarski, gdzie nastąpiło spotkanie trenerów. Wymienili mocny uścisk dłoni i twardo popatrzyli sobie w oczy. Ich podopieczni stali tymczasem w kolejce do wyciągu orczykowego, gdzie wymieniali uprzejmości, dziubiąc się nawzajem kijkami i tłukąc po czerepach kasków. - O Boże, a ten co tutaj robi? - oniemiały Piotrek szturchnął Jaśka w bok. Zelektryzowany jego głosem musiał zaprzestać super zabawy, która polegała na przydeptywaniu nart Jul-ki, Poli i Kasi, stojących tuż przed nim. - Kajetan, to ty? -Jasiek z niedowierzaniem przyglądał się koledze z klasy, który stał tutaj, bezczelnie wystrojony w strój wrogiego klubu narciarskiego. - Stary, co ty masz tam wypisane na plecach, bo niedowidzę? -^łwehylił się w stronę coraz bardziej wściekłego Kajetana. - Witaj, geniuszu historyczny, znawco Piastów i Jagiellonów! Jak tam tatuś, nie dostał wczoraj przypadkiem wysypki z wściekłości? - Kajetan w ostatniej chwili znalazł odpowiedni sposób na uziemienie Jaśka. Trafił celnie, więc iyknął haust świeżego powietrza i stał, cały napompowany dumą. W końcu to on, jako jedyny w klasie, otrzymał wczoraj ocenę celującą i pani od historii wprost nie mogła się go nachwalić. - Ty zdrajco, ty kaskaderze jeden... - Piotrek próbował przyjść Jaśkowi z pomocą. Kajetan z dużym niesmakiem obserwował reakcję klasowe go kolegi. Patrząc na Jaśka i Piotrka oraz całą zgromadzony 1 u taj tłuszczę, po raz kolejny utwierdzał się w przekonaniu, ze wy bór kariery sportowej nie jest jego wyborem, i że rodzice po|» ! niają fatalny błąd, zmuszając go do aktywności fizycznej. Od najmłodszych lat podejmowano nieudane próby rozwoju jego talentów sportowych. Rodzina zmuszała go do nauki pływania, judo, karate, szermierki, jazdy konnej, lekkoatletyki i narciarstwa właśnie. I rodzice nigdy nie chcieli się przyznać do tego, że ich syn jest najprawdziwszym beztalenciem sportowym! A Kajetan doskonale przecież o tym wiedział i na dodatek był bardzo z tego faktu dumny, bo sport miał w pogardzie. Gdyby sam miał decydować o wyborze dyscypliny sportowej, wybrałby szachy. I najlepiej, żeby grał w te szachy z komputerem, który był jego najprawdziwszą pasją. Spędzał w jego towarzystwie długie godziny i dzięki komputerowi, jak sądził, rozwijał się intelektualnie na wielu polach. A teraz, zamiast siedzieć na czacie i dyskutować o „Władcy Pierścieni", zmuszony był do konfrontacji z dwoma klasowymi niedoukami - Jaśkiem i Piotrkiem. - Julka, co to za fajny chłopak? To wasz kolega z klasy? -Kasia zainteresowała się rozgrywającą się w pobliżu sceną z udziałem Jaśka, Piotrka oraz Kajetana. - Serio mówisz, ja naprawdę dobrze cię zrozumiałam? -Julka popatrzyła na nią z niedowierzaniem. - Oczywiście, że serio, popatrz, jaki jest fajniutki... - Kasi naprawdę się ten chłopak spodobał. - Wiesz, on mi wygląda na bardzo inteligentnego - zawsze marzyła o poznaniu mądrego chłopaka, który zaimponowałby jej swoją wiedzą. Wszyscy jej dotychczasowi koledzy (nie wspominając o trzech starszych braciach) wywodzili się z kręgów sportowych - albo kopali piłkę, albo biegali, albo jeździli na nartach, a najczęściej robili to wszystko naraz. Ich poczucie humoru wywodziło się spod znaku Jaśka i Piotrka, a Kasia była tym już trochę znużona. Poza tym mato czytali i nie lubili się uczyć. A ona pragnęła kontaktu z kimś wszechstronnie wykształconym i intuicja podpowiadała jej, że Kajetan jest właśnie takim „człowiekiem renesansu", o którego poznaniu zawsze marzyła. - Kaśka, daj sobie spokój. Widziałaś, jak on pływa motylkiem? To wygląda, jakby ćma się topiła. Wszyscy ml ra/u rzucają się do wody, żeby go ratować... - słowa Julki sjxiwodowa-ły, że serce Kasi mocno drgnęło. Przecież ona właśnie potrzebuje kogoś takiego, kim mogłaby się troskliwie zaopiekować. Julka bardzo zaniepokoiła się stanem Kasi. Znała Kajetana lepiej niż ona, bo spędzili razem kilka szkolnych lat, więc postanowiła ratować przyjaciółkę od zguby: - Kaśka, ty nawet nie wiesz, jaki on jest przemądrzały. Z nim się nie da przebywać sam na sam dłużej niż trzy minuty... - Może nikt nie jest w stanie ogarnąć jego intelektualnej finezji? Nie pomyślałaś o tym? - Kasia nie dawała za wygraną, więc Julka musiała użyć najmocniejszego argumentu: - Przecież on się zapisał do Kaskadera! Chcesz zdradzić nasze Himalaje? - Julka, naprawdę, nie bądź-*nieszna. Zachowujesz się jak jakiś kibic piłkarski. A czemuż to przynależność do klubu narciarskiego ma stawać na drodze naszej miłości? - Kasia, błagam cię, popatrz na tego pataszona - powiedziała Julka, wskazując wzrokiem na Kajetana. - Co ty pleciesz o jakiejś WASZEJ miłości? Zapewniam cię, że jedyną miłością tego gostka jest jego pecet. Nigdy nie wygrasz z komputerem... -Julka zdała sobie sprawę, że powiedziała o zdanie za dużo, bowiem Kasia wyprostowała się, nałożyła gogle na oczy, zupełnie jak przed startem i odezwała się do Julki: - A założymy się? Grupa złożona z Julki, Kasi, Poli, Jaśka i Piotrka 01.1/ I jetana powoli zbliżała się do celu, czyli do orczyków, ktoi 1 ¦ 1: ły wyciągnąć ich na górę. W niejakiej odległości < xl nich /11 > wał się Boski Antonio, otoczony wianuszkiem wpntiy > I w niego koleżanek narciarek. On jednak wpatrywał się w jeden tylko punkt, czyli w Julkę, która właśnie w tym momencie próbowała wybić Kasi z głowy i wyrwać z serca niespodziewanie wybuchłą miłość do Kajetana, Żywo przy tym gestykulowała, co chwilę pukając się w kask. Antek zauważył, że jego rywale, czyli Jasiek i Piotrek, zajęci są pyskówką z jakimś bufonem z Kaskadera i stwierdził, że musi wykorzystać tę szansę. Zaczął się dyskretnie przepychać w stronę Julki. - Kaśka, proszę cię, nie rób tego... - wykrztusiła z siebie Julka, widząc jak jej przyjaciółka wyrywa się do przodu i staje obok Kajetana, do tej pory samotnie oczekującego na przybycie orczyka. Stał w jakimś przedziwnym skręcie ciała, który miał mu ułatwić pochwycenie drążka. - Cześć Kajetan, jedziemy razem? - Kasia uśmiechnęła się zalotnie. W tym samym momencie pojawił się drążek. Kajetan złapał uchwyt orczyka, odczuł przy tym mocne szarpnięcie, coś pociągnęło go w górę, po czym zaległ na trasie wyciągu. Próbował odczepić się od drążka, niestety, jego zwisające szelki mu na to nie pozwoliły. Kasia, wzruszona losem nieszczęśnika, próbowała mu jakoś pomóc, aby nie odbywał swej podróży w górę w pozycji poziomej, ale w tej sytuacji sama musiała walczyć o zachowanie równowagi, więc na razie Kajetan żłobił swym kaskiem głęboką koleinę na trasie. Całemu zdarzeniu przyglądał się obsługujący orczyk góral. Ocenił sytuację fachowym okiem i postanowił nie wyłączać wyciągu: - Hej, da se rade dziewcynka z tem chuchrem, widać ze mocarna jee... jakosik go obyrtnie. Julka też się temu wszystkiemu przypatrywała, więc kiedy nadeszła jej kolej, machinalnie chwyciła drążek i zwróciła się, i;ik sądziła, do Poli, która powinna znajdować się obok: urn lv - Mówiłam jej, że gorzko tego pożałuje, no i teraz ma, czego chciała... - rzekła z ponurą satysfakcją, jednak nie w stronę Poli, ale, jak się okazało, Antka, który stał obok i uśmiechał się do niej, jakby czule. Julkę po prostu sparaliżowało. Po pierwsze ze szczęścia, a po drugie... Po drugie, była zupełnie nieprzygotowana na obecność Boskiego Antonia po drugiej stronie drążka. Co innego wzdychać do niego na odległość... Ale co należy uczynić, kiedy obiekt westchnień znajduje się tak blisko?! ,.O moja babciu, co ja teraz mam robić, chyba powinnam coś powiedzieć, tylko co?" - gorączkowo poszukiwała jakiegoś interesującego tematu do rozmowy, ale w jej głowie niczym piłeczki do ping-ponga odbijały się tylko kulki paniki. „Co on sobie o mnie pomyśli? Jestem taka beznadziejna..." - przypomniała sobie figurkę, którą ostatnio przyniósł do domu jej brat. Ten gipsowy wytwór (o zdumiewającym wyrazie oblicza) przedstawiał ją właśnie i został wykonany w przedszkolu podczas zajęć plastycznych. Misio był bardzo dumny ze swojego dzieła, a Julka w duchu umierała ze śffitechu, przypatrując się temu kulfonowi. „Muszę teraz wyglądać jak ta rzeźba Misia" - coraz bardziej pogrążała się smętnych rozmyślaniach. Na szczęście, albo na nieszczęście, zahaczyła nartą o koleinę i musiała coś zrobić, żeby nie upaść. Zupełnie przez przypadek przytrzymała się ręką tego, co było najbliżej - a była to dłoń Antka, co spowodowało, że straszliwie się zawstydziła. Natomiast Antek, który do tej pory dyskretnie zachwycał się urodą Julki (nie przeszkadza! mu fakt, że była w kasku i goglach), poczuł w tym momencie szczęśliwy łopot serca i musiał koniecznie temu przeciwdziałać, bo inaczej serce wyskoczyłoby mu spod km t kr - Jak tam Figo, dalej taki słodki? - Uhm - potwierdziła zwięźle Julka. Jechali dalej milcząc, po czym odezwała się Julka: - A co tam słychać u Pyzy? I - Cały czas merda ogonem - odpowiedział Boski Antonio. Milcząc, dalej jechali, po czym znowu odezwał się Antek, który też miał pustkę w głowie i podobnie jak Julka rozpaczliwie poszukiwał tematu. Postanowił odwołać się do wspólnych „jasełkowych" wspomnień: - A jak starsi, dalej znęcają się nad tobą? Julka nie zareagowała tak, jak się tego spodziewał. - O kurczę, znowu zapomniałam, przepraszam cię, Antek - wydobyła z kieszeni komórkę i wysłała pełną treści wiadomość do mamy: „dojechaliśmy pa pa". Właśnie zbliżali się do końca trasy. Dwa orczyki przed nimi wciąż rozgrywała się pełna dramatyzmu scena. Kasia próbowała odpłątać szelki Kajetana od drążka, aby umożliwić mu godne zejście z trasy wyciągu. Kajetan na szczęście już nie leżał, lecz stał, co nieco ułatwiało Kasi zadanie. Na szczycie góry znajdowali się Peleton z Muskała. Analizowali ustawienie slalomu, kłócąc się przy tym zajadłe. Peleton oderwał się na chwilę od Muskały, kiedy spostrzegł, że jego wychowankowie wypięli się już z orczyków i z ciekawością przysłuchiwali się fachowej trenerskiej dyskusji. - Kochani, do roboty, pięć próbnych zjazdów. Zapoznajemy się z trasą, ćwiczymy skręt. Za godzinę widzę was wszystkich tutaj, dostaniecie numery startowe. Antek, jedź pierwszy - nakazał swemu najlepszemu zawodnikowi. Antek, zanim runął w dół dość stromego zbocza, poszukał jeszcze wzrokiem Julki. Stała i patrzyła na niego. Uśmiechnął się więc do niej i machnął kijkiem na pożegnanie. Wszyscy chłopcy spoglądali z podziwem i zazdrością, jak Antek pokonuje muldy. Natomiast dziewczęta wyjątkowo tym razem nie pa-t rzyły w tamtą stronę, lecz z podziwem i zazdrością przyglądały się Julce. Chwilę później stok zaroił się od śmigających nar-t larzy. Na górze pozostały jedynie Kasia z Julka, które miały i io sobie bardzo dużo do opowiedzenia po ekscytującej jeździe wyciągiem, oraz Kajetan. Kajetan bił się z myślami - chciał wrócić do ukochanych książek i zasiąść przed klawiaturą kompjh tera. Aby to marzenie się spełniło, musiał dokonać cudu, i li bezpiecznie zjechać z tej przeklętej góry. Przeczuwał, Ź9\ niemożliwe. Wiedział, że za chwilę, zamiast zaryć się w ksi| kach, zaryje się w jakiejś odrażającej kupie śniegu. - Mów, Julka, jak było? O czym rozmawialiście? - zap> ła Kasia, bo była bardzo ciekawa przeżyć przyjaciółki, chocil równocześnie cały czas spoglądała w stronę bijącego się z myślami Kajetana. - No wiesz, w sumie nic szczególnego... O psach rozmawialiśmy. .. - Julka nie potrafiła wyrazić słowami tego, co zdarzyło się na wyciągu. Nie wiedziała, jak opisać magię, która w tym wszystkim była (drżenie serca, ukradkowe spojrzenia, uśmiechy i inne tego typu zjawiska). Chyba nawet nie chciała o tym mówić... - Rozczarowujesz mnie, Julka, czy wy o niczym innym nie potraficie z sobą rozmawiać, tylko ciągle o tych psach i psach?... - Kasia była naprawdę zdegustowana. Julka poczuła się przyparta do muru: - A ty z tym połamańcem o czym rozmawiałaś? Bo chyba nie o sztuce renesansu? Jeżeli o mnie chodzi, to wolę rozmawiać o psach, niż przez cały czas szarpać się z facetem, żeby go postawić na nogi... - niezbyt delikatnie przypomniała Kasi chwile spędzone z Kajetanem na wyciągu. - Popatrz tylko, co on teraz wyprawia... Widać było, że Kajetan podjął decyzję i szykuje się do zjazdu. Chciał mieć już to wszystko za sobą, dlatego, naśladując Aut ka, runął w dół zbocza. Marek Muskała z lekkim przerażcim -u\ w oczach przypatrywał się, co wyczynia jego zawodnik. - Skąd wziąłeś tego rewelacyjnego zjazdowca? - nii* !>¦ śliwości zapytał Peleton. - Ho, ho, ho, to prawdziwy kmk lii i li ii lat, kiedy ujrzał, w jaki sposób Kajetan pokonuje wyniosłą muldę. Mianowicie wzbił się on w powietrze i wyglądał niczym Adam Małysz, tyle, że mistrz Adam nigdy nie krzyżował nart w locie ani nie wymachiwał na boki kijkami. - Rodzice nalegali. Rozumiesz, musiałem go wziąć. Podobno chłopak siedzi cały czas przed komputerem i trzeba go jakoś rozruszać... - Muskała tłumaczył się przed Peletonem. Narciarz szczęśliwie ukończył lot i zniknął za wzniesieniem. Kasia postanowiła czuwać nad Kajetanem, dlatego podążyła jego śladem. Ujrzała go w momencie, kiedy zahaczywszy o młodocianą sosenkę, wykonywał obrót o sto osiemdziesiąt stopni, po czym, niesiony już wyłącznie silą bezwładu, wbił się w śniegowy kopiec. Następnie upadł na plecy i tak już pozostał. Kajetan leża! w śniegu i nie otwierał oczu. Odczuwał nawet coś w rodzaju błogostanu. Nie chciało mu się wstawać. Mierziła go świadomość, że będzie musiał jeszcze kilka razy pokonywać stok i na dodatek brać udział w slalomie. Uznał, że absolutnie nie może do tego dopuścić. W jego głowie zrodził się dość atrakcyjny pomysł, który jego zdaniem gwarantował, że rodzice nigdy więcej nie każą mu się udzielać sportowo. - Kajtusiu, co z tobą, możesz się ruszać? - Kasia pierwsza dotarła do malowniczo rozpostartego na śniegu Kajetana. Ten na wszelki wypadek nie rozwarł powiek i czekał, co nastąpi. Jak słusznie przypuszczał, nastąpiła panika, połączona z wzywaniem goprowców i lekarza. - Kończyny ma chłopak w porządku, odruchy prawidłowe. Chyba nic mu nie jest. Dziwne, że nic nie mówi - zadumał się goprowiec. - Może być w szoku, ale to może być też wstrząśnienie mózgu. Bierzemy go na obserwację do szpitala - powiedział lekarz, w konsekwencji czego nosze z Kajetanem zjechały do stojącej na dole karetki. i \2 Godzinę później do Peletona zadzwonił Mwrrk Mu który asystował Kajetanowi w szpitalu: - Przekaż dzieciakom, że z Kajtkiem wszystko OK Nąpwll się strachu i jest w szoku. Ja zresztą też - wykrztusi!. Mv*k! że możecie spokojnie rozegrać zawody. Kasia, uskrzydlona radością, że jej przyszłemu chłopakowi (o tym, że go zdobędzie, była przekonana na sto procent) nic się nie stało, pokonała trasę slalomu z pierwszym wynikiem. Julka też była uskrzydlona. Zajęła czwarte miejsce i uznała, że to naprawdę wielki sukces. Jeżeli chodzi o chłopaków, Antek był oczywiście pierwszy. Tuż za nim na metę dojechał Jasiek. W autobusie Peleton podziękował wszystkim za wspaniale współzawodnictwo i z radością ogłosił wyższość klubu narciarskiego Himalaje nad klubem narciarskim Kaskader: - Kochani, w tym sezonie jesteśmy górą! - obwieścił triumfalnie, po czym zapytał: - Co chcielibyście, żebym zrobił? Pograć wam na banjo czy puścić „Rybkę Nemo"? ¦*"¦ - „Rybka Nemo" - odezwał się zgodny chór. Antek i Jasiek nie byli w nastroju, żeby się przyglądać przygodom sympatycznej rybki (znali je zresztą na pamięć, bo był to ulubiony film Peletona). Co chwilę mierzyli się groźnym spojrzeniem. Widać było, że wzajemna niechęć nie odnosi się wyłącznie do ich narciarskiej rywalizacji. Chodziło im oczywiście o Julkę. Ta tymczasem, nieświadoma niczego, siedziała przytulona do Kasi. Obie były bardzo zakochane i bardzo szczęśliwe, Autobus powoli sunął w stronę miasta. Wszyscy spali, a rył Nemo nadal wesoło pluskała się w telewizorze. ROZDZIAŁ 10 Wszyscy chorują Z.aczęło się od wysypki Misia. Zaraza wietrznej ospy spadła na przedszkole. Mama z Michałem siedzieli zamknięci w domu już prawie drugi tydzień. Czasami tylko, kiedy Julka wracała ze szkoły, mama wymykała się do sklepu, aby tam, przy okazji zakupów, odetchnąć świeżym powietrzem. W sklepie spotykała koleżanki, w większości matki przedszkolnych kolegów i koleżanek Misia. - Mikuś już jutro idzie do przedszkola! - zawołała radośnie jedna, gdy zauważyła mamę stojącą w kolejce do stoiska z serem. - Nie masz pojęcia, jak się cieszę. Ostatnie dni były nie do wytrzymania. Mikuś przeszedł sam siebie. Mówię ci, jeszcze jeden taki dzionek i po prostu kulka w czółko - zwięźle zakomunikowała, do czego mogłoby doprowadzić ją dalsze obcowanie z chorym na ospę synkiem. Mama popatrzyła na wyrodną matkę z zazdrością. Ona również chętnie oddałaby już swego potomka do przedszkola, wprost w opiekuńcze ramiona pani Marzenki. Niestety, Misio miał przed sobą jeszcze cztery dni kwarantanny. 114 Kiedy powróciła do domu, zastała swoje dzieci w trakcie «• jęć, które trudno nazwać pożytecznymi. Misiek leżał na dywanie, przytulony do Figo, który bardzo chętnie służył mu juko po duszka i z wypiekami na wysypanej ospą twarzy oglądał tilltJ o transformersach. Na poduszce obok spoczywał Lucuś. Julka znajdowała się w łazience, oczywiście przed lustrem. - Mamo, proszę, chodź tutaj szybko! - krzyknęła przestraszonym głosem. Mama rzuciła siatki z zakupami na podłogę i pobiegła ratować córkę. - Ja chyba mam ospę, zobacz, coś mi powyskakiwało na twarzy - wskazała palcem na czerwony wykwit na policzku w okolicy nosa. - Bimbusiu, ty już chorowałaś na ospę - uspokoiła ją mama. - Po prostu wyskoczył ci pryszcz. Dziecko moje, zaczynasz dojrzewać - uśmiechnęła się. Julce było zupełnie nie do śmiechu. Mama też nagle przestała się uśmiechać, ponieważ zaważyła, że Julka ma bardzo czerwone usta. „Usta jak malina" uważane są powszechnie za oznakę zdrowia i świadczą o urodzie właścicielki. Ale czerwone usta Julki znaczyły zupełnie coś innego. - Bimbusiu, a jak ty się czujesz? - zapytała z troską. - Czuję się świetnie, a co? Jeżeli chcesz powiedzieć, że ni' ¦ będę mogła się jutro spotkać z Połą... - odpowiedziała zaczi '| nie Julka, po czym, aby dać ujście swemu rozdrażnieniu, koi i tynuowała: - A poza tym dalibyście sobie z tatą nareszcie spokój z ty Bimbusiem... Ja już dłużej nie wytrzymam tego bimbu ' nia. Z pieluch dawno temu się wygrzebałam, podobno v« zaczynam dojrzewać, a wy dalej swoje... - popatrzyła z v tem na mamę, a potem na pryszcz. f - Bim..., to znaczy Julka, na pewno pójdziesz do Poli, czy ja mówię, że jesteś chora? - spokojnie odparła mama, chociaż spokój był udawany, bo doskonale wiedziała, że za trzy dni będzie Julkę boleć głowa, potem brzuch, a następnego dnia dostanie wysokiej gorączki i wszystko skończy się u pani doktor. Michał nie pozwolił mamie wyobrazić sobie dalszego ciągu tej historii, ponieważ jego krągła postać wydobyła się z mroku sypialni i zajaśniała w całej okazałości w drzwiach łazienki. Mama tylko zerknęła na Misia i krzyknęła: - Rany Boskie, człowieku, coś ty zrobił?! - po czym rzuciła się w stronę sypialni, aby potwierdzić swe najgorsze przeczucia. - Żłobiłem sobie celwone ustka - pochwalił się Michał. -I Figusiowi tez - dodał z dumą. Misio i Figo prezentowali się naprawdę fantastycznie. Usta Misia oraz czoło i powieki promieniowały szlachetną czerwienią ekskluzywnej szminki marki Chanel (prezent od taty). Jej rozgniecione fragmenty można też było odnaleźć na czarnym nosie Figo. Krwisty kolor szminki mocno odcinał się również od jego przepięknej, jasnej sierści. Biedny pies wyglądał tak, jakby dosięgły go kule okrutnych myśliwych. - Mamo, jak się czujesz? - zapytała z troską Julka. - Dobrze - z sypialni dobiegł tłumiony wściekłością głos. -Misiek, zasuwaj do łazienki umyć twarz. Julka, bierz psy i na spacer. Ci nieszczęśnicy już dawno temu powinni biegać! - Dlaczego cała złość zawsze skupia się na mnie? - burczała Julka. - Figo, Felek, Lucek! - zawołała co sił w płucach. - Na spacerek! Przybiegł tylko Figo i rozpoczął szaleńczy taniec radości. Julka musiała się więc udać na poszukiwanie jamników. Felek i Lucek byli w kuchni. Ojciec i syn siedzieli na ławie przy kuchen-i lym stole i raczyli się masłem z maselniczki, którą nieopatrznie pozostawiła tam Julka. Ich długie nosy zagłębione były w ma- 116 śle. Julka miała wrażenie, że widzi przed sobą dwa mtówkłij dy wysysające pożywną strawę z kopca termitów. - No, nie! - szybko porwała maselniczkę ze stotu i sc+ ła do lodówki, aby ukryć dowody zbrodni i uchronić się pr gniewem mamy. - Jula, pilnuj Felka, gdy będziecie przechodzić koło śmii nika. I Łucka też - mama zawsze wygłaszała to zdanie, kie psy wychodziły na spacer. Felek był znanym w okolicy smakoszem i uwielbiał grzet we wszystkim, co kojarzyło się z nieświeżością. Uwielbia! i rzeczy gumowe. Istniały uzasadnione obawy, że Lucek mc odziedziczyć te skłonności po ojcu. Dlatego też dziwne wyc wało się, że wieczorem, kiedy żadnym sposobem nie można I ło odnaleźć Misiowego smoczka od butelki, ani Julki, ani my nie tknęły złe przeczucia. Może dlatego, że Misio buczał jj syrena okrętowa: - Buu, buu, nie będę pił mojej mlecnej kaski, nie da się, mam smocka! -*¦* - Ale dzidziuś! Misio dzidziuś! - zawołała jego siostra. - Cl dzi do przedszkola, a pije kaszę z butelki! Jak to powiem kolegom, umrą ze śmiechu - Julka postanowiła wykorzyst sprzyjającą okoliczność braku smoczka i skłonić brata do por cenią tego wstydliwego niemowlęcego rytuału, ale chyba nie | stąpiła w zgodzie z zasadami pedagogiki, bo Michał wzmo tylko buczenie i brzmiał jak transatlantyk. W takiej sytuacji dało się nawet myśleć, a co dopiero mieć przeczucia. Następnego dnia rano Julka wyprowadziła psy i, nadal i przeczuwając niczego złego, wyruszyła do szkoły. Misio jakj wsze rano chciał się bawić z psimi przyjaciółmi. Figo i zawsze aktywnie uczestniczyli w śniadaniu Misia, a |xx zem bawili się zabawkami, to znaczy Misiek nimi rzucał, «t i niaki je gryzły. Tym razem było jednak inaczej. - Mamusia, Lucuś nie kce bawić się zez mną. Leży, nie ru-sa rąckami i nóżkami! - Zostaw pieski, nie dręcz ich znowu. Niech sobie odpoczną - powiedziała mama i wzięła się do sprzątania. Po pół godzinie zaniepokoiła się. W domu panowała złowroga cisza, to znaczy słychać było jedynie piskliwe wrzaski z telewizora. W pokoju Misio siedział sztywny przed ekranem i okrągłymi oczami wpatrywał się w pokemony. Obok niego leżał sztywny Lucek. Miał wzrok nie żywego, lecz wypchanego zwierzęcia. - Co tu się dzieje? - mama stanęła przed ekranem, dołączając tym samym do grona pokemonów. Misio od razu podskoczył z miną winowajcy, ale Lucuś nadal był sztywny. Mama podjęła błyskawiczną decyzję. - Jedziemy do lekarza. - Ja nie kcę, jestem już zdlowy! - krzyknął przeraźliwie Michał. - Z Lucusiem jedziemy - szepnęła przerażona mama. Weterynarz popatrzył na Łucka i powiedział: - Niedobrze, czy wymiotował? Pije wodę? Misio i mama stali w osłupieniu. - Proszę pani, to jest ciężkie zatrucie. Będziemy go ratować. Zostanie w naszej klinice, jeżeli do dwóch dni nie będzie poprawy - operacja. Co ostatnio jadł? - weterynarz zadał mamie bardzo trudne pytanie. - Nie wiem, on naprawdę je takie dziwne rzeczy... Próbował już plasteliny, gryzł kamyki, baloniki, nawet rękawiczkę Misia kiedyś wyciągaliśmy mu z przełyku... Zawsze był taki pancerny... Wszystko wytrzymywał. O Boże, co ja powiem dzieciom... Mama zapomniała, że jedno z jej dzieci stoi obok. Michał siat i trzymał Lucusia za sztywną, bardzo brudną łapkę. A potem zaczął płakać. Najpierw cichutko, a potem rozszlochał się i ta cały głos: 118 - Nie będę bił więcej Lucusia ani salpał za nos. Mama też dyskretnie uroniła parę łez, bo przypomniała sobie, że wczoraj strasznie krzyczała na psy i w ogóle była dla nich niedobra. - Będziemy w kontakcie - powiedział ciepło weterynarz. W Krakowie szalała wiosna. Ale mama i Misio nie byli w stanie się zachwycić jej pięknem. Przygnębieni siedzieli w samochodzie na parkingu przy Bernardyńskiej, gdzie czekali na Julkę wychodzącą ze szkoły. - Co się stało? Czy tatuś w szpitalu? Znowu ma atak kamieni nerkowych? - krzyknęła przerażona, kiedy zobaczyła zapłakane oczy obojga. Pytanie Julki wzięło się stąd, że całkiem niedawno tata wylądował w szpitalu z powodu kłopotów z nerkami. Wszystko dobrze się skończyło, ale rodzina najadła się trochę strachu. - Tatuś nie. Lucuś w śpitalu, połknął kamnienia nelkowe-go, bardzo choly... Następne dwa dni wszyscy czekali w napięciu. Tata wydzwaniał do mamy z Warszawy. Mama ciągle dzwoniła do psiej kliniki, a Julka ze szkoły do mamy. Następnie mama znowu telefonowała do lecznicy, żeby dowiedzieć się o stan zdrowia Łucka, a potem znowu dzwonił tata... Trzeciego dnia odezwał się weterynarz: - Mam dla państwa dobrą wiadomość. Tego pieska z długim nosem można odebrać. Udało się uniknąć operacji, Lucuś samodzielnie wydalił z siebie coś... No właśnie, ja naprawdę nie wiem, co to jest. Mama, Julka i Michał natychmiast pojechali do psiej klim ki. Lucuś znowu był sobą, choć pachniał dziwnie. Do zwykłej zapachu sfilcowanej skarpetki dołączył się zapach medyk. \"« tów. Ale zachowywał się jak zwykle. Znowu jazgota) i •. 11 się wiercił... Pan weterynarz przyniósł talerzyk, na kt> >t I żył tajemniczą rzecz będącą przyczyną dolegliwości Lucusia. Julka popatrzyła z odrazą na to coś. - Lucek, coś ty zjadł? - dziwiła się. - Mój smocek! - pisnął uradowany Misio. W drodze powrotnej do domu, w samochodzie, Julka smętnie zawiadomiła wszystkich: - Boli mnie głowa - i zaczęła płakać. - Nie mam już siły - westchnęła mama. Pani doktor, jak zwykle, stwierdziła anginę. To był straszny tydzień. Julka cierpiała nie tylko z powodu anginy, ale przede wszystkim dlatego, że nie mogła chodzić do szkoły, przez co pozbawiona była życia towarzyskiego. Wprawdzie cały czas był koło niej Misiek, ale można było odnieść wrażenie, że jego towarzystwo tylko ją rozdrażniało. - Julka, poczytaj coś Misiowi, proszę cię - mama zachęcała córkę do pogłębienia więzi z bratem. - Cała Polska czyta dzieciom, poczytaj i ty - próbowała żartować. - To niech mu Polska poczyta - burknęła Julka. - Mamo, wiesz doskonale, że ja w zasadzie nie czytam książek, a poza tym mam chyba chore gardło, no nie...? Na szczęście nadszedł wreszcie ten piękny wiosenny dzień, kiedy okazało się, że wszyscy sąjuż zdrowi. Misiowi odpadł ostatni ospowy strupek, Lucek zapomniał o swoich kłopotach ga-strycznych, a Julka znowu zaczęła mówić normalnym głosem. Nikt nie przypuszczał, że w tym czasie zaszły tak rewolucyjne zmiany w naturze. Mama, Julka, Misiek i psy przekonali się o tym, kiedy wędrowali przez park, zmierzając na kontrolną wizytę do lekarki, a potem do weterynarza. Po pierwsze, było zielono. Drzewa i krzewy niespodziewanie zabarwiły się wszystkimi odcieniami zieleni, niektóre pozwoliły sobie nawet na wypuszczenie pierwszych, nieśmiałych jeszcze kwiatowych pąków. Po drugie, oszalały ptaki. Kwiląc i świergocąc, kleciły wśród gałęzi 120 gniazdka dla potomstwa. Misio, który do tej pory Im y/il po •W' kach i demonstrował rodzinie oraz przypadkowym j irzwlfd" niom, jak walczą pokemony z transforrnersami, nagle zatrzyi'U1' się i spojrzał w górę, a wszystko to za sprawą ptaszka, który ""'¦ dział na gałęzi i wydawał z siebie przedziwne trele. - Chyba się jeszcze nie rozruszał po zimie... Brzmi jak JA' rdzewiała trąbka - Julka we właściwy sobie sposób podsufl10" wała wysiłek ptasiego śpiewaka. Misio, biorąc na poważnie uwagę Julki, postanowił też n)* dodać na temat przyrody. W przedszkolu pani Marzenka p'7'1" rwała im na chwilę zabawę w megabory i odbyli rozmowę o Pa' ni Wiośnie. Misiowi udało się co nieco zapamiętać. Delikatnie, przyciszonym głosem, dokładnie tak, jak tego dnia mówiła do nich pani wychowawczyni, zwrócił się do Julki: - Popats, folcycje puscają juz bącki - i wskazał na najbliżej rosnący krzak, który akurat przypadkowo okazał się forsycja - O, mamusiu, ja nie mogę! - Julka aż zatoczyła się od z trudem stłumionego śmiechu. —m Mama nie obserwowała budzącej się do życia przyrody, 1&2 z niepokojem spoglądała na psy, które z zapamiętaniem ryty nosami i pazurami w krecich norach. Widok Felka i Łucka przy tym zajęciu nie zdziwił jej specjalnie, natomiast nie spodzie^1" ła się, że może to być pasją golden retrievera: - Muszę zapytać weterynarza, o czym to świadczy - pocz" ła się trochę zaniepokojona faktem, że łatwo poddający się wj'ty" wom Figo może w niedługim czasie stać się jamnikiem w sk" rze goldena. Przekroczenie bram psiej lecznicy okazato się bardzo tn >'' ne, właśnie ze względu na Figo, który już sto metrów pr/'"'' drzwiami zaczął się panicznie trząść, następnie zaparł się wszy**" kirni czterema łapami w ziemi i trzeba go było ciągnąć ku ściu, A potem Julka musiała go trzymać na rękach, co m«' proste, bo Figo dawno już przekroczył wymiary jamnika i niemal każdego dnia stawał się większy. Poza tym piszczał, co utrudniało kontakt z weterynarzem. - To normalne, proszę pani - uspokoił mamę weterynarz. - To nie pierwszy taki golden tutaj i nie ostatni. One są dzielne do pierwszego zastrzyku, a potem, widzi pani, co się dzieje. A twój piesek był już szczepiony, prawda? - zwrócił się do Julki, której pot zaczął się kroplić na czole z wysiłku i zdenerwowania. Mama odetchnęła z ulgą, bo okazało się, że Figo jednak zachował jakieś cechy swej rasy. Weterynarz wziął się do pracy i nastąpiło kontrolne badanie psów, obcinanie pazurów oraz wręczanie tabletek na odrobaczenie. Punktem kulminacyjnym wizyty był moment szczepienia Felka (w sumie głównie w tym celu tu przyszli). Weterynarz podniósł jamnika z podłogi, postawił na stole i przygotował strzykawkę. Figo zaczął wyć, więc Julka postanowiła, że zabierze go z gabinetu, co nieszczęsny pies przyjął z wdzięcznością. Tylko mama i Misio byli więc świadkami tego, co nastąpiło. Weterynarz pochylił się nad Fe-lusiem, aby wbić mu igłę w kark. Była to chwila wstrząsająca, ale nie dla Felka, tylko dla weterynarza. Jamnik przyjął ukłucie ze stoickim spokojem, jedynie pod koniec lekko westchnął i westchnienie to omiotło twarz lekarza znajdującą się w pobliżu jego pyszczka. Weterynarz zzieleniał, mama w tej samej chwili spurpurowiała ze wstydu. - Proszę jeszcze pieskom kupić w naszym sklepiku pastę do zębów... mamy taką specjalną o zapachu mięsnym - doradził mamie zszokowany weterynarz. - Felek, coś ty znowu pożarł? - zapytała mama, kiedy wreszcie stamtąd wyszli, ale jamnik oczywiście nie zdradził tajemnicy, lecz podreptał w stronę Julki i Figo, powracających do równowagi na dość odległym od lecznicy trawniku. 122 Dochodzili już prawie do domu, kiedy Julka ujrzała im ulicy postać chłopaka z psem. Był to Boski Antonio z Pyaj, który przechadzał się tam jakby przypadkiem. Julka błyskawic* nie chwyciła brata i mocno przycisnęła mu dłoń do ust: - Misiek, jeżeli zaczniesz tylko krzyczeć coś o Jaśku, powiem mamie, jakich to brzydkich słów dzisiaj używałeś i będą nici z kreskówek... - wyszeptała złowieszczo. Mama uważnie przyglądała się zbliżającemu się chłopakowi i nagle zdenerwowanej córce: - Chodź Misiu, idziemy do domku - wykazała się niespodziewaną domyślnością. - Jula, biorę Misia i jamniki, pilnuj Figo - spojrzała w stronę goldena, który w gapowatych podskokach zmierzał w stronę Pyzy. - Cześć Antek, właśnie wracamy od weterynarza - przywitała się Julka. - A ty co tutaj robisz? - zapytała, jakby nie było wiadomo. - A, wziąłem Pyzę na spacer. Wiesz, wiosna... a moja mama jest zapalonym ogrodnikienw właśnie zabrała się do prac w ogródku. Chwyciła za te wszystkie grabie, sekatory i pazurki, no i mnie też chciała wykorzystać jako narzędzie ogrodniczo, więc na wszelki wypadek się zmyłem. Ale i tak mnie to czeka... - Mnie ta przyjemność chyba też nie ominie - Julka powiodła wzrokiem po ich bujnym i nadzwyczaj dzikim ogrodzie. Ten widok skierował jej myśli w trochę innym kierunku, co pozwoliło urozmaicić rozmowę. - A oglądałeś ten horror o roślinach, które pożerały ludzi? - No pewnie - ucieszył się Antek. Z radością podjęli wątek horroru, a potem przeszli do 0111,1 wiania innych filmów. Ku radości Julki, zaczęli nawet anali/i > wać bieżący repertuar kin. I kiedy wydawało się, że już tylk< > sekundy dzielą ich od tego, aby się umówić na wspólne wyjście do kina, rozwarło się okno i ukazała się w nim mama: I2J - Bimbusiu, Jasiek do ciebie dzwoni, rnówi, że ważna sprawa - zawołała donośnie i pokazała trzymaną w ręce słuchawkę. Cóż za dwa fatalne komunikaty! Nie dość, że znowu ten niemowlęcy Bimbuś, to jeszcze do tego Jasiek... Julka poczuła, że traci grunt pod nogami. Co za wstyd! - Dobra, to ja będę spadał - powiedział Antek, jakby rozczarowany. Popatrzyli na siebie i były to dwa bardzo smutne spojrzenia. - Chodź, Figo - powiedziała zrezygnowana Julka. Pies energicznie poderwał się z wielkiej kałuży, gdzie odpoczywali razem z Pyzą po trudach wspólnej zabawy. Szkoda, że mama nie widziała, z jaką rozkoszą się tam taplał, bo to pozwoliłoby jej przekonać się, że mimo życia z dwoma jamnikami nadal pozostał golden retrieverem kochającym wodę! - Cześć Jasiek, jaka to ważna sprawa? - ton głosu Julki był niezbyt zachęcający. Dobrze, że Jasiek nie widział jej wzroku. - No czee...! A cóż ty tak niewesoło brzmisz? - odezwał się. - To ja powinienem być smutny. Wyobraź sobie, że mam ospę - powiedział to z niejakim zdziwieniem. - Pogadaj, proszę, ze swoim chorym kolegą... - zajęczał. Tymczasem Boski Antonio w wielkim przygnębieniu kroczył ulicą. Ale przecież słońce nadal świeciło... a Pyza maszerowała obok, wachlując ogonem. Spojrzał na jej uśmiechnięty pysk i sam się uśmiechnął. Wyciągnął z kieszeni komórkę i wysłał sms: „może pójdziesz jutro ze mną do kina?:)". Dziesięć kroków dalej nadeszła odpowiedź od Julki: „tak pa pa do jutra:)". «#v Porady Julki dla wszystkich miłośników psów Cześć! Z pewnością, tak jak ja, jesteś wielką miłośniczki psów, skoro sięgnęłaś po tę książkę (będę zwracać sit; do Ciebie jako dziewczyny, bo nie sądzę, że jakiś cliło pak się zainteresował moimi przygodami... Ale jeśli tak, to bardzo się z tego ciesfl^!). Mam nadzieję, że książka podobała się Tobie i przeczytasz kolejne odcinki „mojej" serii. Oj, będzie się działo, będzie. Zwłaszcza jeśli chodzi o sprawy z Boskim Antoniem... Ciekawe, czy masz już psa? Jeżeli nie, to jestem pewna, że bardzo chciałabyś go mieć. Myślę, że decy zja o tym, jak zostać NAJSZCZĘŚLIWSZĄ PAŃCIĄ SWOJEGO PSA, wcale nie jest taka prosta, jak by •.u; mogło wydawać. Bo jest to wielka odpowiedzialiur.i na kilkanaście kolejnych lat życia (Twojego i psa), h/r ba się nad tym naprawdę mocno zastanowić: czy \»: dziesz umiała go odpowiednio wychować, czy po4vvu,> cisz mu tyle czasu i miłości, ile tylko będzie wał? Bo każdy pies ze swojej strony na pewno ni Ci mnóstwo szczęścia, radości... i zajęć. Zastanów się, proszę, dobrze, gdyż najgorszą rzeczą (moim zdaniem) jest traktowanie psa jak zabawkę czy kaprys, bo się zobaczyło u koleżanki ładnego szcze-niaczka lub obejrzało film o fajnym czworonogu. O nie! - to musi być decyzja przemyślana od początku do końca. Bo chyba nie chcesz unieszczęśliwiać tego wspaniałego zwierzaka, jak i siebie czy swojej rodzinki? Tak więc, zanim rozpoczniesz kampanię marketingową pod hasłem „Kupujemy psa!", mającą na celu przekonanie Twoich Rodziców do tego wspaniałego pomysłu, musisz przemyśleć parę ważnych rzeczy: Czy masz odpowiednio dużo czasu i samozaparcia, aby się nim zająć? Czy będzie Ci się chciało codziennie rano wstawać przynajmniej 20 min wcześniej, żeby wyjść z nim na spacer? Czy będziesz go odpowiednio i zdrowo karmić (bo chyba nie zamierzasz tego obowiązku całkowicie zrzucać na Mamę?)? Czy jesteś konsekwentna i poradzisz sobie z wychowaniem i tresurą psa? Z każdym, nawet najmniejszym i najspokojniejszym, psem trzeba postępować bardzo konsekwentnie i nauczyć go podstawowych zasad psiego dobrego wychowania. Są jednak rasy, które wymagają szczególnego podejścia i tzw. „mocnej ręki". Muszą być twardo wychowywane już od szczeniaka, gdyż inaczej, gdy dorosną, mogą zdominować i sterroryzować całą rodzinę i stać się bardzo niebezpieczne dla otoczenia. Są to np, rottweilery, dobermany, owczarki niemieckie, tzw. pitbulle i staffordy (w ostatnich latach, niestety, bardzo modne wśród nieodpowiedzialnych ludzi, z wielką szkodą dla tych ras), a także dogi, bullmastify i inne tzw. molosy, Są to wspaniałe rasy, ale aby umieć je odpowiednio wycho- wać, trzeba być już doświadczonym opiekunem psów. W każdym razie nie poleca się psów tych ras poczet* kującym osobom, a na trzymanie niektórych z nich wymagane są nawet specjalne pozwolenia. Jaka rasa czy charakter psa (jeśli zdecydujesz się na wielorasowca) najlepiej pasuje do Ciebie i Twoje] rodziny? Czy lubisz przebywać na świeżym powietrzu, spacerować, uprawiać sporty (rolki, bieganie, rower), czy też wolisz spędzać czas w domu, czytając książki lub oglądając telewizję? Ma to decydujący wpływ na Twój wybór i jego konsekwencje. Jeśli zatem jesteś bardzo aktywna, to możesz spokojnie zastanawiać się nad psami, które mają niespożyte zasoby energii, jak border collie lub większość psów myśliwskich (goldeny-jak mój Figo, labradory, teriery, setery, wyżły, spaniele czy jamniki -jak Feluś i Lucuś). Wszystkie rasy i psy o żywym charakterze wymagają codziennie bardzo dużo reichu, szaleńczych zabaw i spacerów - jeżeli się im tego nie zapewni, stają się nieszczęśliwe, osowiałe i pożytkują swoją energię na niszczenie swojego otoczenia z gryzieniem butów, dywanów i nóg od stołów i krzeseł włącznie. Uwierzcie mi -to może być koszmar dla całej rodziny! Jeżeli natomiast jesteś domatorką i nie za bardzo lubisz długie spacery, możesz wybrać psa, który rów nież nie przepada za wielogodzinnym bieganiem i pr/c męczaniem się. Są to np. mopsy, buldogi, bullmastiffy i inne molosy, chow-chow, shar-pei, pekińczyki itp Nie znaczy to wcale, że te psy nie potrzebują rui Im absolutnie nie! Tyle tylko, że jak załatwią swojo natu ralne potrzeby, to najchętniej wracają do domu, aby spokojnie uciąć sobie kolejną drzemkę. t,1 Czy Twoja rodzina dysponuje odpowiednimi finansami, aby nie tylko kupić psa i zaopatrzyć go w niezbędne akcesoria typu miski, smycze, obroże i wygodne legowisko, ale również codziennie go dobrze i właściwie nakarmić, zapewnić mu odpowiednią opiekę weterynaryjną (szczepienia, leczenie chorób) i pokryć wiele innych, dodatkowych kosztów, jak chociażby coroczny podatek od psów, wyjazdy na wystawy psów (jeżeli koniecznie chcesz mieć rasowego psa) itp.? Niestety, w dzisiejszych czasach koszty utrzymania nawet małego psiego przyjaciela wcale nie są takie niskie, jak by można sądzić. Sama wiem, ile kosztują Felek i Lucuś. Te koszty rosną proporcjonalnie wraz z wielkością psa (Figo), no i gdy pojawią się jakieś problemy zdrowotne z naszym psem (odpukać!). Uff... wystarczy już tych moich rad. Ciąg dalszy w kolejnych odcinkach „mojej" serii, które wkrótce pojawią siew księgarniach. Julka „Julka, pies... i reszta świata" FRAGMENT CZĘŚCI II „Wszystko dobrze!" I ata zawoła! Figo, Felka oraz Łucka i mruknął do Julki: - Id-,-z psami. Po godzinie usypiania Misia mama zeszła na dół. Przygody Beethovena dobiegały szczęśliwego finału. Widząc bernardyna na ekranie, mimowolnie rozejrzała się za jamnikami i goldenem. - Tata poszedł z psami? - Uhm - odpowiedziała treściwie Julka, śledząc przebieg filmowych wydarzeń. Minęła następna godzina i mama zaczęła wykazywać objawy zdenerwowania. - Bimbusiu, kiedy tata wyszedł? Julka spojrzała na zegar i sama też się zaniepokoiła. - No... będą już ze dwie godziny... Mama chciała zadzwonić do**t»ty, ale okazało się, że jego komórka leży na stole w kuchni. Julka pobiegła do przedpokoju, aby sprawdzić, czy tata wziął portfel i kluczyki od samochodu. Ale wszystko leżaio na miejscu. - Co takiego mogło się wydarzyć? Dlaczego nie ma go tyle czasu? - mamie przychodziło do głowy tylko to, że tata został napadnięty przez pozbawionych skrupułów bandytów. Wystarczył moment, aby wyobraziła sobie leżących obok siebie w rowie tatę, Figo, Felka i Łucka. Ta wizja zupełnie ją obezwładniła. Na szczeidt Julka reagowała nieco inaczej niż mama. Szybko wybiegła z domu, aby zasięgnąć jakichś informacji u sąsiada, pana Waldku, który zawsze wiedział, co się dzieje. Nie dotarła jednak do niego, lxi kiedy uchyliła furtkę, ujrzała siedzące na chodniku jamniki oraz Fu*' Towarzyszył im ogromny rottweiler. Siąpił deszcz, wiało cttla/)e Kraków- c.H. ZJ\KOPlMKf\ ul. Zskap,Qrrkc (,2. Piaseczno G.H. hucho/l ul. futai^Ca % lok ^?A 05-500 fYasecz^ roc69W-C, H, Borek &eii. HaLLera 52- lokcl 3-/ j zoKwy 20 UkoL 42-'1 So$«:&% www.koniczynka.com 2005 r. I ZAMÓW JUZ TERAZ Drogi Miłośniku niezwykłych przygód i psich historii'. Z pewnością chcesz poznać kolejne przygody Julki i jej ukochanego psa. Masz do wyboru trzy możliwości: 1. odwiedź najbliższą księgarnię w Twoim mieście i tam kup książkę, 2. wejdź na stronę księgarni internetowej www.NajlepszyPrezent.pl, wpisz do wyszukiwarki hasło Julka i złóż zamówienie, 3. skorzystaj z naszej specjalnej i wyjątkowej oferty dla wszystkich Czytelników serii „Julka, pies... i reszta świata". Zamów pozostałe tytuły lub serie i otrzymuj książki prosto do domu! Prawda, że to wygodne? Teraz każdą kolejną książkę kupisz w promocyjnej cenie 12,99 zł (normalnie 14,99 zł). Do ceny książki dolicz koszty przesyłki (7,90 zt lub 4,50 zł przy płatności przelewem). Co zrobić, aby otrzymać przesyłkę za darmo i uzyskać dodatkowy rabat? A. Zamów min. 3 egz./tyt. do realizacji w jednej przesyłce. Nie zapłacisz za przesyłkę i otrzymasz dodatkowy rabat 10%! B. Zaprenumeruj całą serię już teraz i zapłać za nią z góry przelewem. Nie zapłacisz za przesyłkę, a dodatkowo cena książki wyniesie tylko 11,99 zł {normalnie 14,99 zł). Już dziś wyślij kupon zamówieniowy, który jest dołączony na odwrocie. Pamiętaj! Jeśli nie jesteś osobą pełnoletnią, musisz koniecznie poprosić rodziców o podpisanie Twojego zamówienia. Kupon zamówieniowy proslfWy" wysłać pocztą pod adresem: PUBLICATSA, ul. Chlebowa 24, 61-003 Poznań lub faksem pod numerem: (0-61) 652 92 00. Nr konta bankowego: Bank Handlowy w Warszawie SA, Oddział w Poznaniu 06 1030 1247 0000 0000 2998 7009 (na przelewie koniecznie podaj tytuły książek oraz Twoje imię i nazwisko) Po informacje zadzwoń: (0-61) 652 92 60 lub wyślij e-mail: sklep@NajlepszyPrezent.pl Informacja o książkach z serii „Julka, pies... i reszta świata" i warunkach sprzedaży: miękka oprawa, 120-128 s., format 12,5x19,5 cm. Prenumerata: ze względu na różny czas wydania książek każdy z tytułów otrzynw./ w oddzielnej przesyłce; kolejne książki będziemy wysyłać bezpośrednio po ich wycl.miu bez konieczności zamawiania. Podane ceny są cenami brutto. Koszty wysyłki i pobrania (płatność za pobraniem lub przelewem z góry): • poniżej 3 egz./tyt. do realizacji w jednej przesyłce, płatność przy odbiorze: 7,90 /I • poniżej 3 egz./tyt. do realizacji w jednej przesyłce, płatność przelewem z góry: 4,50 rt • od 3 i więcej egz./tyt. do realizacji w jednej przesyłce: 0 zł • prenumerata całej serii, płatność przelewem z góry: 0 zł Kupon zamówieniowy znajdziesz z drugiej strony. JŁ-. A. ZAMAWIAM TYTUŁ DATA WYDANIAi CENA | ILOŚĆ j WARTOŚĆ _________„DWOREK POD DĘBAMI"^________ Tom I. Prawdziwa magja________j już w sprzedaży 12,99 zł I__________ Tom II. Ośle uszy kłamcy__________ ] 2005-06-15 ' Tom III. Równe szansę_______ Tom IV. Fałszywi spadkobiercy___ 2005-76-18 Q2,99 zł ! T72,99"zTi „O MNIE, O TOBIE. O NAS"________ | już w sprzedaży__112,99 zł I Tom I. Nie..^czyjjjak___________ Tom II. Raz lepjej, raz^^orzej I 2005-06-15_| 12,99_z[ j ______ _ Tom III. Pamiętniki zwariowanej Weroniki 2005^08-16ii 12,99^t I___[______ Tom l\/^klara@żuk.p|___________ | 2005-10-18 [ 12,99 zł ] Tom I. Cztery osoby i trzy psy________Tjużw sprzedaży_ _[_1_2599_zl '______j_____ TonilLWszystko^dobrzej______"~ T 2005-07-15 12,99 zł TomJII._SMS_i_p_ię_s_____________ J^OS-OjM)^ {_12,_9JL?L Tpm]V. Julka^blogidog_____________i 2005-11-15 12,99 zł I________________ Ponieważ zamawiam min. 3 egz./tyt. do realizacji w jednej przesyłce, |. _ 4 Ary otrzymują 10% rabaty, a kosztyjwysyłki książek pokrywa wydawnictwo______ 1 ' ¦ ¦_____ Doliczam 7,90 zł na koszty wysyłki i pobrania, bo zamawiam mniej niż 7 90 zł 3 egz./tyt. do reaiizacji w jednej przesyłce i nie płacę przelewem z góry _________ Doliczam 4,50 zł na koszty wysyłki, bo płacę przelewem z góry i zamawiam a tzn 7\ mnjejjiiż^i egzytyt.jlo realizacji wjednej przesyłce _____________I '_____ SUMA DO ZAPŁATY ".......... "' " , z uwzględnieniem ew. rabatu lub kosztów wysyłki ____ ____ | B. PRENUMERATA Km Ze względu na czas wydania każdy z tytułów wysysamy w oddzielnej przesyłce. Kolejne tytuły z serii będziemy wysyłać zaraz po ich wydaniu, bez konieczności domawiania. TYTUŁSERiT...........~..... ....... .....Tlaznacz"] "całoścTptetne" serie przelewem z góry __(1L99 stilegz-l___ ______35,97 zł __ 35,97 zł " ' '____35,97zL_ ________bzi_ zł Dworek_pod df banii (pozostaiaj tomy) 0jnjTieL0_t0j3te!_0_naS_(6M0Stąte3.tomy JuIka,_pjes I.._res2t_ąśw[at_ą(pozostai opłaty_pocztowę przy każdej przesyłce________ SUMA DO ZAPŁATY ~ " Twoje imię i nazwisko........ Imię i nazwisko osoby dorosłej . Adres wysyłkowy ........... Tel. (0-....)...............e-mai! ..............................@............. Wyrażam dobrowolnie zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez Publicat SA, ul. Chlebowa 24, 'ii 003 Poznań, zgodnie z ustawą z dnia 29.08.1997 r, O Ochronie Danych Osobowych, w celach marketingowych. Miiiti prawo do wglądu i do poprawiania swoich danych. Wyrażam także zgodę na otrzymywanie informacji drogą •'luktronicznfi i udostępniam w tym celu swój adres e-mailowy zgodnie z ustawą z dnia 18.07.2002 r. ([)/ U / 200? r. Nr 144, poz. 1204) Mi«|8cowo<;f: i dnta Czytelny podpis osoby dorosłej r 4 Życie nastoletniej Jilki Pełne iest zabawnYch zdarzeń, niespodziewany(h PrzySód> sms-owych plotek z PRyjaciółkam1 zmagań z młodszym bratem i rozmów z rodzicam- Przede wszystkim iednak kr?cl si? wokół sprawy najvaznieiszel z ważnych - PSÓW. Jej najukochaLSZa raSa t0 g°lden Ktntv^ Czy zostanie uaścicielka. wymarzonego psai publicat ' WY DAWNICTWO ww.koniczynka.com www.butterfly golden-tptnever com.pl