13913

Szczegóły
Tytuł 13913
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

13913 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 13913 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

13913 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

DIANA HENDRY CEZARY ANIOŁŁ I DZIECKO-DUCH Co mówi duch... (Przełożyła: Małgorzata Pasicka) ZNAK 2004 Od zjaw i upiorów, I długonogich stworów, i strachów, co tłuką się po nocy - ocal nas, Panie. Anonim Rozdział 1 Kuba martwił się ciotką Agatą. Nie była już tą dawną, skąpą i nieszczęśliwą ciotką Agatą. Prawda, że w dalszym ciągu liczyła wieczorami herbaciane torebki, i prawda, że nikt nie mógł uznać za szczodre porcji kartofli, jakie wydzielała na kolację Kubie, panu Perkinsowi, pannie Muggins i pannie Skivvy. A jednak ciotka Agata była zupełnie odmieniona. Ciotka Agata była szczęśliwa! Tryskała rozśpiewanym, roześmianym, aż niepokojącym szczęściem. Ani plucha, ani złe wieści, ani uciążliwy katar - nic nie było w stanie tego szczęścia przyćmić. Było to nadzwyczaj kłopotliwe, tak jakby ciotka Agata utraciła wszystkie swoje pory roku: nie było w niej już wiosny, lata, jesieni i zimy, tylko jedno długie, nieustające, roześmiane lato. Nie żeby Kuba chciał powrotu dawnej ciotki Agaty - ciotki Agaty mroźnych zmrożeń, ciotki Agaty, która swoje pianino i swoje serce trzymała pod kluczem i której smutek wypełniał burą ponurością cały dom przy Ballantyre Road 131; ciotki Agaty sprzed przybycia Cezarego Aniołła. O nie, tamtej ciotki Agaty Kuba nie chciał z powrotem. Cezary Aniołł odmienił nie tylko ciotkę Agatę, ale cały dom. Cały dom przy Ballantyre Road 131 zmienił się z domu smutku w dom szczęśliwości. Wolty i waty, wolty i waty, to od piorunów większe są chwaty - podśpiewywał często Kuba, kiedy przypominał sobie, jak to na jeden krótki letni tydzień Cezary Aniołł zamieszkał u nich na poddaszu. Jakież dziwne rzeczy powyjmował ze swojej torby elektryka w ten pierwszy poranek swego pobytu! Najpierw zestaw śrubokrętów z kolorowymi trzonkami - wyglądały niby całkiem zwyczajnie - potem coś, co nazywał Zestawem do Łączenia, czyli Ładowacz Energii i magiczny Zegar Stuleci. Z początku Kuba myślał, że z tego węszenia po domu, snucia się po cmentarzach i grania na srebrnym flecie, które uprawiał Cezary, nie może wyniknąć nic dobrego. Chłopiec uśmiechał się na wspomnienie tego, jak razem z panem Perkinsem udawali detektywów, idąc za Aniołłem przez cale miasto, aż znaleźli się w niezwykłej kawiarence „Pod Niebożątkiem”. To właśnie tam, zajadając Gwiezdnego hamburgera, Kuba dowiedział się o wykonywanym przez Cezarego dziwnym zawodzie Domoczyńcy. To było trochę jak praca elektryka - myślał Kuba - ale bardziej magika. - To, czym się zajmuję - powiedział wtedy Aniołł, ze smakiem zajadając Kiełbaski po ziemsku - to łączenie żywych z umarłymi. Bo widzisz, wszyscy poruszamy się po tym samym obwodzie - (to była część elektryczna) - tylko że ludzie o tym zapominają. Wyłączają się, tak jak wyłącza się światło. - Aniołł wyjaśniał, że to smutek sprawia, że ludzie się wyłączają, a wtedy Energia - będąca swego rodzaju miłością - też się wyłącza. Cezary Aniołł, jak wszyscy Domoczyńcy, zajmował się podłączaniem ludzi do Źródła Energii. I to była część magiczna. I tak właśnie zrobił z mieszkańcami domu przy Ballantyre Road 131. Uwolnił ciotkę Agatę od smutku. Wszystkich ich ponownie włączył. Podłączył ich do Energii. - Ale - myślał Kuba - czy to możliwe, żeby w obwodzie było trochę za dużo Energii i ciotka Agata, a także pan Perkins, zostali jakoś przeładowani? Kuba przypomniał sobie, jak pan Perkins tańczył w samej piżamie po cmentarzu, głosząc, że rozbłysła w nim boska iskra, i uważając to za świetny dowcip. - U elektryków często iskrzy, a teraz ja sam zaiskrzyłem - powiedział pan Perkins, po czym poszedł do parku pisać ckliwy wiersz o ciotce Agacie. Pan Perkins kochał się nieszczęśliwie w ciotce Agacie, a ona mówiła, że to mu dobrze robi (tak jakby miłość to był szpinak albo witamina), bo wyostrza mu rymy. Teraz, w swoim stanie przeładowania, pan Perkins kupił sobie pół tuzina piżam i regularnie zjawiał się w parku, żeby występować jako uliczny poeta. Nabrał zwyczaju prztykania palcami, odgarniania mizernych kosmyków z czoła i dramatycznego wymachiwania rękami. Wszystko to bardzo Kubę zawstydzało. A ciotka Agata, w swoim przesadnie szczęśliwym stanie, też nie była lepsza. Każdego piątkowego ranka taszczyła pianino na ulicę, żeby tam na nim grać, głównie ku uciesze małych chłopców, którzy koniecznie chcieli wiedzieć, czy ciotka Agata ma zamiar wystąpić w programie „Droga do gwiazd”, i czy wszystkim w rodzinie Kuby - łącznie z nim samym - brakuje piątej klepki. - Kuba Odmieniec - tak go przezywali, i wymyślili wierszyk, który potem śpiewali na podwórku. Czasami, wracając ze szkoły, Kuba słyszał tuż za plecami dziecięce trio wyśpiewujące: Kuba Odmieniec! Ale pomyleniec! I postrzeleniec! Kuba Odmieniec! Kuba tego nie cierpiał. Tak bardzo chciał być taki jak inni. A jeszcze bardziej chciał mieć przyjaciela. Nie tylko wyskoki ciotki Agaty i pana Perkinsa sprawiły, że wołano za nim Kuba Odmieniec, i że czuł się samotnie, niezręcznie i głupio. Ale także to, jak był ubrany. Ciotka Agata zawsze wyszperała dla niego coś w ciucharni. Kuba nie miał nic przeciwko temu, że były to rzeczy używane - tak naprawdę uważał, że są one dużo wygodniejsze od nowych. Tylko że ciotka Agata nigdy nie zabierała go ze sobą na szperanie (jak to nazywała), a skutek był taki, że na Kubie nic nie leżało jak trzeba. Miał spodnie, które były za krótkie albo za długie, za obszerne albo za ciasne, i swetry, które wyglądały, jakby wydziergał je daltonista. Był chyba jedynym chłopcem w całej szkole (nie licząc Jeda Lomaxa, innego samotnego odmieńca), który nie miał adidasów. Kiedy Kuba spoglądał na siebie w lustrze, nie zauważał ciepłych brązowych oczu ani przyjaznego uśmiechu. Widział tylko to, co uważał, że widzieli inni - odmieńca! Na dodatek w tym swoim stanie szczęśliwości ciotka Agata „szperała” jeszcze bardziej zawzięcie niż dawniej. Dumnie znosiła do domu podkoszulki i swetry w tak krzykliwych, gryzących się kolorach, że nawet pani Towers (nauczycielka Kuby) mówiła: „Mój Boże, Kuba, muszę chyba włożyć słoneczne okulary, żeby móc dzisiaj na ciebie patrzeć”. Kupiony przez ciotkę Agatę samochód też z łatwością mógł być kupiony z drugiej ręki. Był to bardzo stary, bardzo tani, rozklekotany rover. Poczucie szczęścia nie uleczyło ciotki Agaty ze skąpstwa, ale uleczyło ją z szarości. Wymalowała samochód na różowo i jeździła nim w taki sam sposób, jak grała na pianinie - z nogą na pedale gazu. A dla dodatkowego efektu rozweselającego zamocowała klakson, który wygrywał pierwsze cztery dźwięki V symfonii Beethovena, żeby - jak twierdziła - wszyscy wiedzieli, że nadjeżdża. I rzeczywiście, wszyscy wiedzieli! - Uwaga, nadjeżdża nasz rajdowiec - mówili chłopcy, kiedy od czasu do czasu ciotka Agata, w puchatych nausznikach, postanawiała odebrać Kubę ze szkoły. (Uszy pąsowiały mu wtedy ze wstydu). A jakby Kubie tego było mało, panna Muggins i panna Skivvy nie były już dwiema nieśmiałymi bidulkami sprzed wizyty Cezarego Aniołła. Panna Muggins zapisała się do miejskiego Towarzystwa Operowego i ustawicznie ćwiczyła swoją partię, zwłaszcza wtedy, kiedy Kuba próbował zasnąć. Jeśli chodzi o pannę Skivvy, która dotąd przez całe lata pracowała na poczcie, tak że aż sama zaczęła wyglądać jak szara papierowa paczka - więc ta panna Skivvy przeszła na emeryturę i zajęła się robieniem kanapek dla bezdomnych, które rozwoziła po mieście na deskorolce. Oczywiście, tłumaczyła się z tej deskorolki. Mawiała, że ma słabe nogi, a deskorolka ułatwia jej poruszanie się. I chociaż Kuba nadzwyczaj pannę Skivvy podziwiał - czasami nawet pomagał jej robić te kanapki - to fakt, że w porze obiadowej śmigała przed bramą szkoły i chłopcy wykrzykiwali: „Patrzcie, Skivvy-Święcideska jedzie!”, bynajmniej nie poprawiał jego wizerunku wśród kolegów. Kuba właśnie się zastanawiał, czy poziom Energii w domu nie mógłby się ciut obniżyć, gdy zszedłszy na śniadanie, zastał ciotkę Agatę i pana Perkinsa tańczących. Pan Perkins potrząsał puszką, której używał w parku do zbierania pieniędzy, a ciotka Agata potrząsała puszką, której używała, grając na ulicy, i razem robili straszliwy harmider. Potrząsali puszkami jak tykwami. Ciotka Agata wywijała spódnicą, a pan Perkins prztykał palcami i przytupywał, tak że Kuba musiał się nieźle namozolić, żeby go usłyszeli. - Co się stało? - zapytał. - Wygraliście na loterii? - Nie! - zawołała ciotka Agata, wykonując taneczny obrót. - Ale zarobiliśmy tyle, żeby wyjechać na wakacje! Jedziemy nad morze, Kuba! Kubie aż serce podskoczyło, bo przez wszystkie lata od śmierci rodziców, czyli od kiedy mieszkał z ciotką Agatą, nigdy nie był na wakacjach. I nigdy nie widział morza. Teraz poziom jego własnej energii podskoczył jak rtęć w termometrze, jak czajnik, w którym zawrzało, jak naładowana bateria. Przeładowana! - Nad morze! - wykrzyknął Kuba. Objąwszy się, zaczęli we trójkę tańczyć wokół kuchennego stołu. Przez kolejne tygodnie wszyscy na Ballantyre Road 131 byli tacy właśnie: przeładowani Energią, czy też raczej naładowani morzem. Panna Skivvy kupiła sobie słomiany kapelusz, kostium kąpielowy w paski i pomarańczowe skrzydełka do pływania, które wkładała do kolacji („Żeby się przyzwyczaić”). Panna Muggins wyśpiewywała marynarskie piosenki. Morskie opowieści to była jedna z jej ulubionych. Pan Perkins recytował Żeglarza, który wydawał się Kubie wierszem bardzo smutnym, bo żeglarzowi, zdaje się, było ciągle zimno. Miał na brodzie sople lodu i za kimś tęsknił. Ponadto pan Perkins czytał im listę określeń na morze, które znalazł w książce pod tytułem Odyseja. Były tam „rybne głębie”, „czarna grzywa fal”, „słona topiel”, „groźne łono słonych niestrudzonych wód”, „wrząca głębia morza” i wiele innych. Czasami Kuba leżał w wannie, ćwicząc styl grzbietowy i mrucząc do siebie „otchłanne morze” i „podwodne pieczary”, bo rytm tych słów sprawiał, że czuł się, jakby był na łodzi. Potem przepływał długość kilku gąbek, wyobrażając sobie, że pruje „szeroką toń”. Marzenie o morzu było jakąś ucieczką od samotności. Ciotka Agata miała inny sposób marzenia o plaży. Spędzała całe wieczory na liczeniu pieniędzy w puszkach sporządzając, jak to nazywała, wakacyjny budżet. Nie sposób było jej od tego oderwać. Spisywała wszystko, co uważała, że może będą chcieli kupić. - Zanotuj: ryba z frytkami - powiedział pan Perkins. - I lody - powiedziała panna Muggins. - I wata cukrowa - powiedziała panna Skivvy - i może przejażdżka na osiołku. Ciotka Agata odłożyła ołówek. - Nie sądzę, żeby to było miejsce tego typu - rzekła. Ale kiedy spytali, jakie to będzie miejsce, nie chciała powiedzieć. To miała być niespodzianka. Każdego dnia wieczorem ciotka Agata, pan Perkins, panna Muggins i panna Skivvy opowiadali o znanych sobie plażach. O światłach i Wielkiej Niedźwiedzicy w Blackpool (panna Muggins); małej zatoczce w Kornwalii (panna Skivvy); molo w New Brighton (pan Perkins); o pensjonacie „Nadmorski Widok” (ciotka Agata). Tylko Kuba nie mówił nic. Miał w głowie swój własny obraz plaży i morza, który wydawał mu się nazbyt cenny, żeby się nim dzielić. Oczywiście będzie tam bezmiar piasku. I skały, na które można się wdrapywać. Będą mieniące się światłem, połyskliwe fale, które można przeskakiwać. Będą lody trzy razy dziennie, kołyszące się w oddali małe łódki i wieczne słońce. A co najważniejsze, nie będzie wielkich budynków ani ogromnych murów, które ograniczają widoczność, tak jak w mieście. Będzie „szeroki grzbiet morza” i „podwodne pieczary”. Kuba wyobrażał sobie, że być może w jednej z takich pieczar pozostał jeszcze jakiś zbłąkany pirat albo przemytnik. A jeśli nawet nie będzie przemytników ani piratów, to na pewno będzie przygoda. I to była jedna z paru rzeczy, co do których Kuba się nie pomylił. ROZDZIAŁ 2 Cała piątka w milczeniu siedziała w różowym roverze, podczas gdy potężne fale niczym dzikie bestie nacierały na brzeg, a wicher kołysał i trząsł samochodem. Dochodziła północ. Kuba siedział na tylnym siedzeniu, wciśnięty pomiędzy pannę Muggins a pannę Skivvy. Wszyscy troje owinięci pledem. Podróż trwała już tak długo i zjedli już tyle kanapek dla bezdomnych, że Kubie było troszkę niedobrze. Niedobrze od kanapek z tuńczykiem i niedobrze z rozczarowania. Gdzie się podziało wieczne słońce? I gdzie się w ogóle podziało lato? Przejechali już szmat drogi, odkąd ciotka Agata włożyła swoje puchate nauszniki. Miała dość ciągłego: „Daleko jeszcze?” (panna Skivvy) i „Oj złotko, trochę mnie mdli” (panna Muggins), a przede wszystkim rymów pana Perkinsa. Okazało się, że podczas gdy pan Perkins był bardzo dobry w czytaniu Żeglarza i Odysei, to jeśli chodzi o czytanie mapy był zupełnie do niczego. Stan szczęśliwości ciotki Agaty zrobił się kruchy jak filiżanka na skraju urwistej skały. Zamiast wskazówek, jak jechać, pan Perkins rzucał rymami. Kiedy już wyjechali: Czy wiele jeszcze mil jest stąd do Bettyhill? czy (znalazłszy się znowu na niewłaściwej drodze): Do Stów nie jedźmy, bo źle będzie nam tam szło i wreszcie: Powiadają, że w Wick zdań mają inny szyk wtedy ciotka Agata miała już na uszach puchate nauszniki. Teraz zdjęła je akurat na czas, żeby usłyszeć, jak pan Perkins mówi: W Fife, moje maleństwo, ten wicher to przekleństwo. - Czy to właśnie tam jesteśmy? - zaryzykował Kuba. - W Fife? - Specyficzne pochylenie głowy mówiło mu, że dawna ciotka Agata, ciotka mroźnych zmrożeń może w każdej chwili wrócić. Kuba zastanawiał się, dlaczego pan Perkins nie zrymował „maleństwa” z „małżeństwem”, zważywszy że oświadczał się ciotce Agacie co najmniej raz na tydzień. Ale widocznie akurat tym razem nie. Zapadło krótkie milczenie, po czym ciotka Agata przesadnie pogodnym tonem powiedziała: - Tak, Kuba, jesteśmy w Fife, w Szkocji. A jutro będzie piękny, słoneczny dzień i wszyscy będziemy mieli cudowne wakacje. Zabrzmiało to jak rozkaz. „Będziecie mieli cudowne wakacje, bo jak nie...!” - No dobrze, już dobrze, kochanie - powiedział pan Perkins, gładząc ciotkę Agatę po ręce. - Miałaś długą jazdę. - Nie głaszcz mnie i nie mów mi „dobrze, już dobrze” - warknęła ciotka Agata. Kuba uśmiechnął się szeroko. Cieszył się, że ciotka Agata stała się szczęśliwa, ale w jej nagłej opryskliwości było coś przyjemnie swojskiego. - Teraz musimy tylko znaleźć Toma Troone - powiedziała ciotka Agata. - Kto to jest Tom Troone? - spytały naraz cztery głosy. - Ma klucz do Sibbald House - powiedziała ciotka Agata - do domu, który wynajęliśmy. Mieszka w... niech sprawdzę... - ciotka Agata poszperała w schowku obok kierownicy i wyjęła z niego kartkę papieru. - O, już mam. Rooftops Cottage, Cove Wynd. - Ale czy on się nas będzie spodziewał teraz, o tej porze? - zapytał pan Perkins. - Mówiłam mu, że będziemy późnym popołudniem - powiedziała ciotka Agata. - No cóż - powiedział pan Perkins. - Chyba można to nazwać późnym popołudniem. Bardzo późnym popołudniem. Masz instrukcję, jak tam dojechać? Ciotka Agata miała. Cove Wynd było wąską uliczką - o wiele za wąską, żeby zmieściło się w niej auto - biegnącą od drogi wzdłuż morza do High Street. - Dawka morskiego powietrza wszystkim nam dobrze zrobi - powiedziała zdecydowanym tonem ciotka Agata. Lecz kiedy się wygramolili z samochodu, wicher był tak silny, że panna Muggins i panna Skivvy - zakutane w pled tak, że wyglądały jak siostry syjamskie - musiały obejmować się ramionami, żeby się nie przewrócić. - Lepiej zaczekajcie w samochodzie - zarządziła ciotka Agata. - My z Kubą pójdziemy. Kuba poczuł się przyjemnie ważny. Chwycił kurtkę i popędził za ciotką Agatą, która żołnierskim krokiem pomaszerowała w górę ulicy. Gdy Kuba biegł, wiatr rozdymał mu kurtkę. Szalał wszędzie wokół niego. Przepełnił go świszczącą falą entuzjazmu. Było tak, jakby ten wiatr podniósł go na duchu, tak jak podnosił fale, tak jak wyrywał spinki z włosów ciotki Agaty, tak jak kazał obojgu zgiąć się i przedzierać naprzód, walcząc z jego naporem. A morze cały czas ryczało i waliło o brzeg, niczym jakaś istota rozpaczliwie szukająca ucieczki. Niespokojne chmury nerwowo mknęły w poprzek księżyca, chcąc jak najszybciej uciec. Domy w wiosce były pogrążone w ciemności, jakby ludzie wiedzieli, że w taką noc najlepiej nie dawać znaku życia. Najlepiej spać. Gdzieś w oddali Kuba dostrzegł boję rzucającą w noc trupio zielone świetlne ostrzeżenie. W końcu to były wakacje. A jeśli nie wakacje, to wyprawa po przygodę. - Paskudnie, prawda? - powiedział Kuba, doganiając ciotkę Agatę. Ale ciotka Agata, już całkiem bez tchu, tylko stęknęła i oboje się ucieszyli, kiedy znaleźli krętą Cove Wynd. Wiatr wiał teraz z tyłu. Wąska Cove Wynd ze swoimi niskimi domkami wydawała się przytulnie osłonięta przed morzem i burzą. Lecz w miarę jak pięli się w górę, widok na morze i nadbrzeżne skały stawał się coraz rozleglejszy, a gdy stanęli pod szczytem wzgórza, z trudem łapiąc oddech, w dole rozpościerał się widok na coś, co Kubie wydało się ogromną sceną, na której, podczas gdy ludzie spali, rozgrywała się jakaś wielka bitwa między morzem i skałami, nocą i niebem. Tom Troone nie spał. I był zły. Zamajaczył w drzwiach Rooftops Cottage i był najmasywniejszym i najstarszym człowiekiem, jakiego Kuba kiedykolwiek widział, z twarzą tak pełną zmarszczek, że przypominała pokrytą liniami mapę pana Perkinsa. - To ma być późne popołudnie? - warknął. - Raczej środek nocy! Weszli za nim do środka, bardzo zdenerwowani. - Niestety, mieliśmy niedobrą podróż... - zaczęła ciotka Agata, usiłując z powrotem powpinać spinki we włosy. - Wyruszyliśmy na czas, ale potem... - To dla mnie żadna różnica, kobieto - powiedział Tom Troone. (Kuba nigdy dotąd nie słyszał, żeby ktoś zwracał się do ciotki Agaty „kobieto”). - Żadna różnica. Nie śpię. Dzień czy noc to dla mnie żadna różnica. Zupełnie żadna. Podróże. Wakacje. Mnie nic do tego. - Ale ma pan klucz? - odezwała się zaniepokojona ciotka Agata - Klucz do Sibbald House. - A, tak - powiedział Tom Troone - mam klucz. Kuba schował się za ciotką Agatą. W starym Tomie Troone było coś przerażającego. Miał na sobie grube, obszerne spodnie z nogawkami wetkniętymi w cholewy butów, które wyglądały, jakby nigdy ich nie zdejmował, i stary rybacki sweter, który nabrał kształtu jego ciała, stał się jakby drugą skórą. Ale nie tylko potężna sylwetka Toma Troone - jego długie nogi i szerokie bary - były zatrważające. Bardziej chodziło o to, że wyglądał, jakby morze pastwiło się nad nim równie zawzięcie, jak teraz pastwiło się nad skałami. Morze - myślał Kuba - wyrwało z Toma Troone część jego samego. Wymizerowało jego twarz, wyostrzyło rysy, a jego bladoniebieskim oczom nadało jakiś dziki, udręczony wyraz. I Kuba uczuł, że on mu kogoś przypomina, tylko nie wiedział kogo. - Więc przywieźliście chłopca? - powiedział nagle Tom Troone. - Ależ tak - powiedziała ciotka Agata, zdziwiona. - Napisałam w liście, że będzie czwórka dorosłych i Kuba. Jest miejsce dla tylu osób, prawda? Tomowi Troone wydało się to prawie śmieszne, bo prychnął i powiedział: - Tak, miejsca jest dość. Dla mnie to żadna różnica, ile was tam jest. Stary człowiek lubi to swoje „żadna różnica” - pomyślał Kuba, zastanawiając się, czy mogłaby być jakaś „suma”, kiedy nagle zorientował się, że stoi na środku pokoju, pod lampą, a Tom Troone opiera mu ręce na ramionach. I to jakie ręce. Potężne łapy, wychodzące z rękawów swetra niczym grube korzenie, co szukając gleby, natrafiły na Kubę. Przez jakieś pół minuty Tom Troone przyglądał się uważnie jego twarzy, po czym, w chwili gdy ciotka Agata ruszała chłopcu na pomoc, starzec mruknął: - Hmmm - rozluźnił uchwyt i skierował się w stronę kuchni. - Dam wam klucz - powiedział. - Bardzo stary! - szepnęła ciotka Agata, kiedy czekali. - Już trochę traci kontakt z rzeczywistością. Kuba, który nadal czuł na ramionach uchwyt Toma Troone, mocno w to wątpił. Podczas gdy stary człowiek szperał w kuchni, mrucząc: - Wszystko w bezpiecznym miejscu. Żadna różnica. - Kuba miał czas się rozejrzeć. Pokój był pusty, jeśli nie liczyć jednej ściany zawieszonej starymi fotografiami. Były na nich głównie kutry i brodaci mężczyźni w rybackich kapeluszach kurzący fajki, chociaż wisiała tam też fotografia przedstawiająca dziewczynkę z koszem ryb. W pokoju były tylko dwa krzesła i niewielki stół przykryty ceratą. Przy piecu stał stary kosz rybacki pełen szczap, a na przeciwległej ścianie, na mosiężnym kołku wisiały dwie pary grubych skarpet (więc jednak buty czasami się zdejmuje!) i podkoszulek. Kubie udało się zobaczyć kawałek kuchni, gdzie pod sufitem była zawieszona sieć rybacka pełna garnków. Po chwili Tom Troone wrócił do nich, a z potężnej łapy zwieszał mu się klucz. - Możecie dojechać do końca drogi nadbrzeżnej - powiedział - ale stamtąd będziecie musieli iść pieszo. Ostatni dom przy ścieżce nad morze. I uważajcie na topielisko. - Topielisko? - zdumiała się ciotka Agata, wyrywając klucz z ręki Toma Troone, jakby w obawie, że gotów nagle zabrać go z powrotem. - Na wysoką falę - powiedział stary Tom - tam, gdzie morze zalewa cały brzeg. - Aha - powiedziała ciotka Agata, podając klucz Kubie, a on schował go do kieszeni. - Nie chcę słyszeć żadnych skarg - powiedział Tom Troone w drzwiach. - Zrozumiano? Żadnych skarg. - Oczywiście, postaramy się nie niepokoić pana ponownie - powiedziała szybko ciotka Agata, ciągnąc Kubę na zewnątrz. Stary człowiek patrzył za nimi, jak odchodzili. Kuba pomyślał, że pewnie dalej do siebie mówi, o tym, że to „żadna różnica”, ale wiatr głuszył jego słowa. Ciotka Agata, teraz równie wzburzona jak morze, szła w dół Cove Wynd tak spiesznie, jakby rozmowa z Tomem Troone nakręciła ją niczym mechaniczną zabawkę na najszybsze możliwe obroty. Kuba pędził za nią. - Co za zgryźliwy staruch! - powiedziała ciotka Agata, jakby sama nigdy nie zaznała dnia złego humoru. - Żeby mówić do mnie „kobieto”, też coś! Co za bezczelność! Kuba nie mógł się powstrzymać. - To dla mnie żadna różnica - powiedział. - Dość tego, Kuba - warknęła ciotka Agata. - Ten stary człowiek ma pewnie nierówno pod sufitem, to wyjaśnia jego bezczelne zachowanie. Z tobą, o ile wiem, wszystko w porządku. Kuba więcej się nie odzywał. Byli już z powrotem w samochodzie. Chłopiec wyjął z kieszeni klucz i wymachiwał nim przed przednią szybą. - Mamy klucz, mamy klucz! - podśpiewywał. Panna Muggins, panna Skivvy i pan Perkins wydobyli z siebie słabe „hura”. A kiedy Kuba dodał: - I musimy uważać na topielisko! - zwrócili ku niemu blade, przerażone twarze. Lecz ciotka Agata, szybka jak wiatr, otworzyła z impetem bagażnik i powiedziała: - Będziemy mieć wspaniały widok na morze. Dom stoi zaraz za tymi rybackimi chatkami - i wskazała w stronę, gdzie kończyła się droga jezdna, a zaczynała wąska ścieżka biegnąca wzdłuż plaży w stronę skał. Pozostali wygramolili się z samochodu. Pan Perkins, jakby nadal był w mieście, rozłożył parasol. Wiatr natychmiast wywrócił go na drugą stronę. - Włóż swój nieprzemakalny skafander! - powiedziała ciotka Agata, rzucając go panu Perkinsowi. Skafander był sztywny i strasznie szeleścił, ale pan Perkins, jak tylko miał go już na sobie, przysiadł na starym słupku do cumowania łodzi i mrużąc oczy od wiatru, deszczu i bryzy, spoglądał na ścieżkę. - Widzę go! - powiedział. - to ten dom na samym końcu. I masz rację, Agata złotko, będziemy mieć wspaniałe widoki. Ale musimy zanieść bagaże. Kuba usadowił się obok i patrzył w stronę domu. Był to wysoki, kwadratowy dom ze spadzistym dachem i wielką ilością kominów. Nawet w ciemności wyglądał ostro i surowo. Każde okno miało kamienny występ niby powiekę, a sam dom zdawał się ponuro spoglądać na morze. Przez moment Kubie zdawało się, że widzi światło w jednym z górnych okien, ale zaraz znikło. Księżyc - pomyślał Kuba. - Księżyc odbija się od wody. Ciotka Agata energicznie podała pannie Muggins plecak. - Ale co z topieliskiem? - spytała panna Skivvy. Zawiązała sobie szalik wokół słomkowego kapelusza, a na sweter włożyła skrzydełka do pływania. Kuba widział wystający z jej plastikowej torby kawałek deskorolki. - Bajdy starego człowieka! - powiedziała ciotka Agata. - Zdołasz unieść torbę w drugiej ręce? Fala topieliska zalała pannę Muggins. Z lekka się chwiejąc, przykryta skafandrem, z plecakiem i torbą podróżną pełną książek i robótek, panna Muggins stała, patrząc pod nogi, kiedy przyszła potężna fala i zalała nabrzeże i ją samą. - Ojoj! - wycharczała. - Tonę na stojąco! - Uciekaj! - zawołał pan Perkins. - Zanim przyjdzie następna fala! Ociekając wodą i chlupocząc, panna Muggins bardziej brodziła, zamiast po prostu biec naprzód. - Patrzcie na morze! - komenderował pan Perkins. - Co siódma fala jest wielka! Więc patrzyli i liczyli - wszyscy z wyjątkiem panny Skivvy, która tak się zdenerwowała, że prawie wrosła w ziemię. W końcu pozostali musieli zabrać jej torby, a pan Perkins wziął ją na barana. Kuba, z walizką ciężką, jakby była pełna cegieł, wlókł się na końcu. - Jesteśmy prawie na miejscu! - zawołała ciotka Agata. Kuba spojrzał w stronę domu. Nie wyglądał zachęcająco. Stał na uboczu, osobno, za szeregiem rybackich chatek, surowo kamienny i o groźnych oknach. Na zewnątrz było za zimno i za mokro, a w środku niewiele lepiej. Pełen przeciągów hol prowadził do wyłożonego ciemnymi deskami salonu. Mebli było tu niewiele, a wszystkie zakurzone. Kanapa i dwa fotele wyglądały tak - myślał Kuba - jakby zaraz miały pokryć się pleśnią. Żarówki miały pewnie po dwadzieścia watów, a cały dom sprawiał takie wrażenie, jakby od wielu lat nikt w nim nie mieszkał, nie mówiąc już o spędzaniu w nim wakacji. Panna Muggins stała, ociekając wodą i pochlipując, na niegdyś wzorzystym dywaniku. Ciotka Agata pośpiesznie wyrzucała różne rzeczy z toreb, aż natrafiła na ręcznik i jakieś suche ubranie. Pan Perkins rzucił bagaże w kąt i wyruszył na poszukiwanie drewna na rozpałkę. Panna Skivvy bez żadnego powodu nadmuchała swoje skrzydełka pływackie i osunęła się na jeden z zatęchłych foteli. Było koło drugiej w nocy, kiedy wreszcie siedzieli wokół ognia z kubkami herbaty (najpierw musieli te kubki umyć), a chłód opuścił pokój i twarze zaróżowiły się od ciepła. - No więc - rzekł pan Perkins, spoglądając surowo na ciotkę Agatę - chyba wszyscy wiemy, dlaczego wynajęłaś akurat ten dom! - Był tani! - powiedziały równocześnie panna Muggins i panna Skivvy. - Tani! Tani! Tani! Kuba zachichotał. - Każdy człowiek dźwiga jakiś krzyż - rzekł pan Perkins - moim jest to, że kocham kobietę, która jest skąpa. Ciotka Agata przeszyła go gniewnym spojrzeniem. - I co wam przeszkadza, jaki jest ten dom? - spytała wyzywająco. - Cały dzień będziemy na plaży. - Morze, hucząc za oknami, a czasem rozbryzgując pianę na szybach, jakby rzeczywiście chciało wedrzeć się do środka, zdawało się szydzić z jej słów. - Jestem oszczędna - powiedziała ciotka Agata. - Uważam się za oszczędną, nie skąpą. Ale wszyscy byli zbyt zmęczeni, żeby się kłócić albo narzekać. Okazało się, że dom jest dwupiętrowy. Panna Muggins i panna Skivvy postanowiły spać razem w sypialni na pierwszym piętrze. Ciotka Agata zajęła sąsiedni pokój. Na samej górze był podłużny pokój z dwoma łóżkami, a obok znajdował się jeszcze jeden, mniejszy pokój. Wiedząc, jak pan Perkins chrapie, Kuba wybrał dla siebie ten mniejszy. Był zbyt zmęczony, żeby go dokładnie obejrzeć, ale wyjrzał przez nieduże okno, zmatowiałe od morskiej piany. W dole morze hałasowało jak cała orkiestra. Widział też świetlną boję: nadal wysyłała swoje zielone ostrzeżenie i, ależ tak, przypływ się cofał i zaczęła się pokazywać plaża. To wystarczyło, żeby Kubę rozweselić. Zaciągnął sfatygowaną zasłonę i władował się do łóżka. Jutro będzie inaczej. Jutro zaświeci słońce i będą lody trzy razy dziennie. No, przynajmniej raz. Wślizgnął się do śpiwora. Ale nie na długo. Trzeszczenie okna nie pozwalało mu zasnąć. Wstał więc z łóżka, wetknął skarpetkę w róg ramy okiennej i znowu się położył. Skarpetka trochę stłumiła trzeszczenie, ale teraz słychać było inne odgłosy. Skrzypienia, pojękiwania i zawodzenia. Kuba przypominał sobie, że dom przy Ballantyre Road też miał swoje odgłosy, tylko że do nich był przyzwyczajony - a teraz zdał sobie sprawę, że nawet je lubił. Powiedział sobie, że i do tych się przyzwyczai, i naciągnął śpiwór na uszy. Znowu przyszedł mu na myśl Tom Troone. Kogóż on mu przypominał? I tuż przed zaśnięciem przypomniał sobie. Żeglarza. Żeglarza z wiersza, który czytał pan Perkins. Jak to szło? Było tam coś o zmarzniętych stopach (Kuba podkulił swoje) i siedzeniu przy wiosłach „wytrwale wśród trudów i trosk”. Tom Troone wyglądał właśnie tak. Kuba głębiej wtulił się w śpiwór. Zobaczył przecież kawałek plaży, prawda? A jutro prawie na pewno zaświeci słońce. ROZDZIAŁ 3 Ale słońca nie było. Było zimno i ponuro, a morze - jakby znużone swoim nocnym rozjuszeniem - zwinęło się na tle nieba, szare i nadąsane. Kuba wstał w dobrym humorze. Obudziwszy się, zamiast ruchu ulicznego usłyszał krzyk mew. Zdawały się wołać: Gdzieś ty? Gdzieś ty? Gdzieś ty? Chłopiec wstał z łóżka, ustawił przy oknie krzesło, i przecierając dłonią szybę, żeby ją wyczyścić - wyjrzał na zewnątrz. Zdawało się, że mewy rzeczywiście czekają. Usadowione rządkiem na skale były jak drużyna tenisistów czekająca na pociąg do Wimbledonu. A wszędzie naokoło plaża. Wspaniała plażowa zatoczka. Skrawek plaży, na której figlował czarny pies. Kuba pomyślał, że może mógłby zaprzyjaźnić się z psem. Dla psów, pewnie wszyscy ludzie to odmieńcy. Miał wrażenie, że za zatoczką, tam gdzie nie sięgał już jego wzrok, plaża rozciąga się dalej, bez kresu, a skończy się dopiero, jak skończy się ląd albo jak skończy się czas - albo i jedno, i drugie. Kuba włożył swoje wściekle zielone spodnie z ciuchami i dwa swetry - w sypialni panował chłód - spojrzał na swoje skarpetki i buty i postanowił ich nie wkładać. Chciał poczuć piasek bosymi stopami. Wszyscy jeszcze spali. Kuba słyszał łagodne, melodyjne pochrapywanie pana Perkinsa. Dobry, stary Perkins - pomyślał Kuba, cichutko schodząc po schodach. Panna Skivvy i panna Muggins zostawiły otwarte drzwi. Kuba dostrzegł je obie śpiące w jednakowych łóżkach, zawinięte w jednakowe śpiwory, leżące równiutko jak bułki w piekarni. Kapelusz panny Skivvy obiecująco zwieszał się z drążka przy poręczy łóżka, a deskorolka czekała obok na podłodze, jakby - pomyślał Kuba - właśnie zostawił ją tu Święty Mikołaj. Drzwi ciotki Agaty były zamknięte. Na klamce wisiała kartka, napisana najwyraźniej z myślą o panu Perkinsie, bo napis głosił: „Nie przeszkadzać - nawet, jeżeli właśnie napisało się nowy wiersz”. Kuba uśmiechnął się szeroko. Doskonale wiedział, co ciotka Agata miała na myśli. Pan Perkins, jak tylko napisał jakiś nowy wiersz, po prostu musiał go natychmiast komuś przeczytać - bez względu na porę dnia. Nowy wiersz, jak nagle znaleziony w spodniach pięciofuntowy banknot, „wypalał” w kieszeni pana Perkinsa dziurę. Kuba zszedł do kuchni. W dziennym świetle dom nie wydawał się taki nieprzyjazny. Raczej opuszczony. Niekochany. Zaniedbany. Przypominał Kubie dom przy Ballantyre Road 131 sprzed pojawienia się Cezarego Aniołła. Z bardzo starej lodówki Kuba wyciągnął karton mleka i nalał sobie pełny kubek. Na stole leżał wycinek z gazety, który, pijąc mleko, przeczytał. Nagłówek brzmiał: „Do wynajęcia na wakacje”. Oto, jak ciotka Agata odkryła Sibbald House. Rzeczywiście, właśnie obok tego ogłoszenia widniała gwiazdka sporządzona długopisem służącym ciotce Agacie do spisywania wydatków. Kuba od razu zorientował się, co w nim przyciągnęło uwagę ciotki Agaty. „BARDZO TANI DOM” - głosił początek ogłoszenia - „pięć pokoi na piętrze, wspaniały widok na morze. Konieczne dziecko. Zgłoszenia do: Troone, skrytka nr 312”. Konieczne dziecko - myślał Kuba. - Dziwne! Dlaczego dziecko miałoby być konieczne? Tom Troone raczej nie wygląda na starszego pana szczególnie lubiącego dzieci. - Kuba przejrzał parę innych ofert. Niektóre głosiły: „Dzieci mile widziane”. Ale „dzieci mile widziane” wydało się Kubie czymś zupełnie innym niż „konieczne dziecko”. Przypomniało mu się, jak Tom Troone chwycił go za ramiona, i jak popatrzył mu głęboko w oczy, jakby zadając jakieś nieme pytanie. Chłopiec zadrżał. Ale czekała na niego plaża i mewy tenisiści, pokrzykujące: „Gdzieś ty? Gdzieś ty?”. Kuba starł z twarzy mleczne wąsy, przekradł się przez ciemny hol i znalazł się na zewnątrz, na ścieżce prowadzącej nad morze. Wystarczyło przebiec nią kawałek i już był na plaży. Chatki rybackie wyglądały dużo weselej niż Sibbald House. Wiele z nich było otynkowanych i miało kolorowe drzwi. Ktoś już wywiesił na sznurze pranie. Sznur, rozciągnięty między dwoma żelaznymi palikami, wyglądał tak, jakby naprawdę służył do rozwieszania sieci. Kuba w podskokach zbiegł po wąskich skalnych schodkach na plażę. Mewy, na swojej skale, uniosły się nieco, pomachały skrzydłami i znowu przysiadły. Kuba uznał, że plaża jest idealna, bo było na niej wszystko. To znaczy wszystko oprócz przyjaciela, z którym można by to dzielić, bo czarny pies zniknął. Ale był jasny, miękki piasek i przeróżne kompozycje z muszelek i kamyków, które morze poukładało w kształty tak przedziwne, jak kraje na mapie. I były też występy skalne, a niektóre z nich były tak gładkie i płaskie, że łatwo było po nich skakać. Między nimi potworzyły się małe, przejrzyste sadzawki, na których zielony mech kołysał się jak miniaturowy las. Za zatoczką w kształcie podkowy plaża rzeczywiście ciągnęła się w nieskończoność. Czy wszystko to da się spenetrować przez dwa krótkie tygodnie? - zastanawiał się Kuba. Morze było jak zwój ciemnego jedwabiu, jak wałek oparty o wezgłowie siwego nieba. Trzeba by wejść dużo dalej, żeby się naprawdę potaplać, ale przecież należało chociaż zamoczyć nogi. Nie jest się tak naprawdę nad morzem, dopóki nie zamoczy się w nim stóp. Kuba usiadł na dużym kamieniu i przebierał nogami w lodowatym bajorku. Tak dobrze się bawił, że całkiem zapomniał o dziwnym ogłoszeniu, aż w oddali zobaczył idącą wzdłuż plaży postać, potężną i wyniosłą. Kuba był prawie pewny, że to stary Tom Troone. Ktokolwiek to był, zbierał drewno. Kubie przypomniał się stojący przy piecu w domu starego człowieka kosz z opałem. Mężczyzna zauważył Kubę i przystanął. Chłopiec uniósł rękę, żeby zamachać, ale starzec nagle zaczął się gdzieś bardzo spieszyć. Zebrał leżące koło schodów drewno i szybko odszedł. Kuba patrzył za nim, aż zniknął mu z oczu, a potem sam wolno poszedł w stronę Sibbald House. Dopiero kiedy był na miejscu i ponurość domu znowu wprawiła jego serce w drżenie, przypomniał sobie coś jeszcze z ogłoszenia, co było bardzo dziwne. Oprócz tego, że „konieczne dziecko” w ogłoszeniu było napisane „pięć pokoi sypialnych”. Pięć. Więc gdzie jest piąty? Kuba był prawie pewny, że kiedy zastanawiali się, kto ma gdzie spać, obejrzał wszystkie pokoje. - Tajemnica brakującego pokoju - powiedział do siebie Kuba głosem prywatnego detektywa. To też było coś, co należało zbadać, nie tylko ciągnącą się w nieskończoność plażę. ROZDZIAŁ 4 Wszyscy w Sibbald House wyglądali tak samo ponuro jak morze. Byli niewyspani, zmęczeni i zrzędliwi po wczorajszej długiej podróży. - Tam jest cudownie! - zawołał Kuba, wpadając do kuchni. - Zobaczylibyście plażę! Ciągnie się kilometrami! - Cieszy mnie, że ktoś tu jest zadowolony - powiedziała ciotka Agata. Stała na krześle i zbierała sieć pajęczyn, długą jak koronka przy damskiej halce. - Mają ze sto lat - powiedziała ciotka Agata do pajęczyn. Panna Muggins ścierała mopem podłogę. - Co wy robicie? - spytał Kuba. - Mamy być na wakacjach. To mają być dwa tygodnie bez prac domowych i zadań domowych. Bez żadnej pracy. - Jak nie wyszorujemy kuchni, możemy nie przeżyć dwóch tygodni - powiedziała panna Muggins. - Chyba że nie masz nic przeciwko pajęczynom w kakao i muchom w zupie mlecznej. Kuba się nachmurzył. - Gdzie pan Perkins? - zapytał. - Zamknął się w ubikacji i tworzy burzliwy wiersz o morzu - powiedziała ciotka Agata - i chciałabym, żeby się trochę pospieszył. W tym momencie usłyszeli, jak drzwi od ubikacji się otwierają i pan Perkins zszedł na dół, deklamując: Ten sztorm, co wciąż szaleje, co deszczu ścianą siekł, roztrzaskał me nadzieje o kamienisty brzeg - huczał pan Perkins, powiewając wstęgą papieru toaletowego, na której zapisał wiersz. Ciotka Agata szybkim ruchem wyjęła z ręki pana Perkinsa wiersz i wsunęła mu w dłoń listę zakupów. - Nie teraz, Perkins! - rzekła. - Nie teraz! Potrzebujemy jedzenia. Chcę, żebyście z Kubą poszli do sklepu „Przy Nabrzeżu”. Widziałam go wczoraj wieczorem. Tam pewnie dostaniecie wszystko. - Nie samym chlebem żyje człowiek - wyrecytował pan Perkins, starając się wyglądać dostojnie, mimo że uszła zeń cała duma. - Ale bez niego człowiek może zemrzeć - powiedziała panna Skivvy, wchodząc do kuchni. Panna Skivvy miała dziwnie tłustą skórę. - Coś ty ze sobą zrobiła? - spytała panna Muggins, upuszczając mopa do kałuży na podłodze. - Oliwka do opalania - powiedziała panna Skivvy tonem obronnym. - Powiadają, że morska bryza potrafi spalić tak samo jak słońce. Gdzie są płatki kukurydziane? - Kuba z panem Perkinsem właśnie wychodzą do sklepu „Przy Nabrzeżu” - rzekła ciotka Agata, przewieszając koszyk przez ramię pana Perkinsa, wciąż wyciągnięte w recytatorskim zapale. - Płatki są na liście. - Filistyni! - powiedział pan Perkins. - Chodź, Kuba, idziemy. Kuba był rad, że znowu jest na dworze i to z kimś - nawet jeśli był to tylko stary pan Perkins - komu można opowiedzieć o plaży i o sadzawkach, i o wielkich płaskich kamieniach, po których można skakać. A idąc drogą do portu, widzieli wszystkie kutry. W porcie panował wielki ruch. Ogromna, długa maszyna wrzucała lód do ładowni przycumowanego w pobliżu trawlera. Większość kutrów miała smukłe, żywo kolorowe sterówki. Kuba myślał sobie, że siedzenie w takiej sterówce to jak siedzenie z przodu na górze piętrowego autobusu, tylko że jechałoby się nie po miejskich ulicach, ale po falach. Na jednym z kutrów ogromny kołowrót wydobywał sieć, która mogłaby pomieścić całe Morze Północne. Inne sieci, zielone i pomarańczowe, suszyły się na kei. Rybacy o czerwonych, szorstkich rękach uwijali się przy kutrach, rozplątując liny, które kłębiły się na pokładach niczym potężne, pradawne węże. Nawet tu, pod osłoną portu, wiatr zdawał się wprawiać kutry w stan niecierpliwego oczekiwania, kiedy wreszcie wypłyną w morze. Odbijacze z piskiem ocierały się o keje, cumy trzeszczały, fale rozpryskiwały się o kadłuby, drzwiczki od kabin łomotały, a wszędzie panował ostry, słony zapach ryb. Kuba patrzył na nazwy kutrów. Był tu „Stary James”, „Wietrzne Oko” i „Nieustająca Nadzieja II”; a także jeden stary kuter, któremu niewątpliwie należała się naprawa. Nazywał się „Troone II”. Kuba zastanawiał się, czy to może być łódź starca z Cove Wynd. Tom Troone na pewno jest już za stary, żeby wypływać na połów. A czy był jakiś „Troone I”? Już, już miał powiedzieć panu Perkinsowi o dziwacznej uwadze z oferty, że „konieczne dziecko”, a także o tajemniczym piątym pokoju, ale doszedł do wniosku, że lepiej nie. Pan Perkins miał nerwowe usposobienie. Jak był na wakacjach, nie należało go martwić, a poza tym był już wystarczająco przygnębiony faktem, że ciotka Agata przedkłada zakupy nad poezję. Wyglądało jednak na to, że widok kutrów i narożnej frytkami znacznie podniosły pana Perkinsa na duchu. A sklep „Przy Nabrzeżu” (Annie MacReadie, właścicielka) już go całkiem rozpogodził. Ciotka Agata miała rację, że w sklepie „Przy Nabrzeżu” było wszystko. Nie tylko jedzenie i gazety, ale także kalosze i nieprzemakalne skafandry, rośliny doniczkowe i siatki na zakupy. A pan Perkins zauważył też półkę pełną zeszytów i notatników, długopisów i ołówków, kopert i gumek do mazania. Niektórzy są uzależnieni od czekolady. Inni nie są w stanie zjeść jednego herbatnika, nie zjadając potem całej paczki. A pan Perkins był uzależniony od zeszytów. Dużych, małych, w linie, gładkich, z białymi kartkami, z żółtymi kartkami, z niebieskimi kartkami - kochał je wszystkie. Kolekcjonował zeszyty, tak jak inni kolekcjonują znaczki albo podstawki pod piwo, albo skamieliny. Pan Perkins błyskawicznie znalazł się przy odpowiedniej półce i pochylił się z czułością nad zielonym zeszycikiem, którego okładka była przewiązana plastikową tasiemką. - Właśnie taki mi się przyda na kieszonkowe wiersze - powiedział pan Perkins. - Przywiózł pan ze sobą z sześć - zaprotestował Kuba, który widział zeszyty poutykane przy łóżku pana Perkinsa. - Chodźmy. Mamy długą listę, a panna Skivvy chce dostać swoje płatki. Pan Perkins niechętnie dał się odciągnąć od zeszytów do płatków kukurydzianych, fasoli, herbaty, kawy, jajek, sera, kartofli, cebuli, marchewek i tak dalej, aż koszyk się zapełnił i stał się za ciężki dla Kuby. Annie MacReadie przyglądała im się ze swojego taboretu przy kasie, pokazując im, gdzie szukać rzeczy, których sami nie mogli znaleźć. - Sporo tego macie - powiedziała, odkładając robótkę. Była postawną, mocno zbudowaną kobietą z włosami splecionymi w gruby, ciemny warkocz. Spod niebieskiego polara wyzierał ostro fioletowy sweter. To, co dziergała teraz, wyglądało na kolejny. - Jesteśmy na wakacjach - wyjaśnił Kuba. - I dopiero co przyjechaliśmy. - W szufladach puchy, same okruchy - rzekł pan Perkins. - Wiedziałam, że nie jesteście stąd - powiedziała pani MacReadie, wklepując szybko ceny w kasę fiskalną. - Wynajmujecie jeden z domków rybackich? - Mieszkamy w Sibbald House - powiedział pan Perkins, wyładowując koszyk. Palec pani MacReadie zamarł nad klawiaturą i pani MacReadie usiadła na taborecie. - Sibbald House! - powtórzyła. - Mieszkacie w Sibbald House? - Tak - powiedział pan Perkins wesoło (bo za plecami Kuby przemycił do koszyka zielony zeszycik). - Jest dosyć zrujnowany i pełen kurzu, ale widoki wspaniałe. Pani MacReadie doszła do siebie na tyle, żeby dalej wypisywać paragon, ale Kuba zauważył, że jej twarz, jeszcze przed chwilą tak otwarta i przyjazna, stała się zamknięta jak sklep w niedzielę. - To już całe lata - dosłyszał Kuba. - Widok na morze, tak... i nie tylko to. Kuba chciał zapytać, co jeszcze, ale Annie MacReadie skasowała ich zakupy i wkładała je z powrotem do koszyka w takim pośpiechu, jakby chciała się jak najszybciej ich pozbyć. Panu Perkinsowi udało się wsunąć zeszyt do kieszeni, kiedy Kuba pakował do siatki kartofle, marchewkę i cebule. - Czy pan słyszał, co ona powiedziała? - zapytał Kuba, kiedy byli już na zewnątrz. - O tym, że w Sibbald House jest ładny widok i nie tylko? - Po prostu chciała być uprzejma - powiedział pan Perkins, gładząc się po kieszeni z zeszytem. - Chodź, Kuba. Mógłbym zjeść teraz trzy śniadania. A potem wszyscy pójdziemy spenetrować tę twoją plażę. Kuba szedł spiesznie za nim, taszcząc ciężką torbę z jarzynami. - Ale jak pan sądzi, co ona miała na myśli? - nie ustępował Kuba. - I dlaczego tak nagle umilkła? - Pewnie chciała się zabrać znów za swoje dzierganie - zawołał pan Perkins przez ramię. - Tak jak ja chcę się zabrać za śniadanie. Chodźże już, Kuba! Więc Kuba szedł. Ale powoli. Myślał sobie, że w Sibbald House jest coś strasznego i coś bardzo smutnego. - To bardziej nawiedzony dom niż dom wakacyjny, prawda? - zaśmiał się pan Perkins, gdy przyszli na miejsce. Kuba nie zaśmiał się w odpowiedzi. Rozmyślał o świetle w oknie, które widział albo zdawało mu się, że widzi, pierwszego wieczoru. I o odgłosach, które słyszał. O pojękiwaniach i zawodzeniach. I o tym, kiedy nadarzy się sposobność poszukania brakującego pokoju. ROZDZIAŁ 5 Sposobność nadarzyła się po południu. Po ogromnym śniadaniu całe towarzystwo spędziło ranek na penetrowaniu plaży. Było o wiele za zimno, żeby leżeć w słońcu i opalać się, więc spacerowali. - Mam nadzieję, że włożę jednak kiedyś kostium kąpielowy - powiedziała panna Skivvy, naciągając na siebie wełnianą kurtkę. - Oczywiście, że włożysz - powiedziała ciotka Agata. - Pogoda zmieni się lada dzień. (Ciotka Agata mówiła tak, jakby osobiście zarządzała pogodą). - Pójdziemy dziś na szybki spacer. Zaczerpniemy w płuca morskiego powietrza. Dobrze nam to zrobi. Więc poszli na szybki spacer, wzdłuż plaży, do końca skalnej ścieżki. Fala przypływu się cofnęła, i białe głuptaki, jak pośpiesznie kreślone kredą znaczki, śmigały nad nią po szarym niebie i nurkowały z prędkością sześćdziesięciu mil na godzinę. Kuba i panna Muggins zbierali muszelki i kamyki, aż kieszenie zrobiły im się ciężkie. Kuba szczególnie lubił małe, przeźroczyste kamyki. Niebieskie, zielone, białe - połyskiwały, jakby schwytano w nie morze, jakby same były małymi kawałeczkami morza. Po południu - mimo pogodowych przepowiedni ciotki Agaty - znowu padało. - Ullewa - powiedział pan Perkins, przedłużając środkowe „l”, żeby podkreślić jej wielką siłę. - Ulewa - powtórzył radośnie. - Monopol - powiedziała ciotka Agata. - Napalimy w kominku i zagramy w Monopol. Ale kiedy Kuba kupił pierwszy hotel na Vine Street, wszyscy dorośli już odpłynęli w drzemkę. Kuba patrzył na nich przez chwilę zirytowany. Rówieśnik, przyjaciel, nigdy by nie zasnął w takim emocjonującym momencie. Wyjął kartę „Szansa” z dłoni panny Muggins i włożył ją do pudełka. Panna Muggins najwyraźniej nie miała już tego popołudnia szansy na to, żeby „Przejść do Trafalgar Square” (tam lub gdziekolwiek indziej). Lecz uśpieni dorośli dawali Kubie szansę na poszukiwania piątego pokoju. Gdzie zacząć? Na parterze była tylko kuchnia, salon i mała, przylegająca do holu szatnia. Na pewno piąty pok