13913
Szczegóły |
Tytuł |
13913 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13913 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13913 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13913 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
DIANA HENDRY
CEZARY ANIOŁŁ I DZIECKO-DUCH
Co mówi duch...
(Przełożyła: Małgorzata Pasicka)
ZNAK
2004
Od zjaw i upiorów,
I długonogich stworów,
i strachów, co tłuką się po nocy -
ocal nas, Panie.
Anonim
Rozdział 1
Kuba martwił się ciotką Agatą. Nie była już tą dawną, skąpą i nieszczęśliwą
ciotką
Agatą. Prawda, że w dalszym ciągu liczyła wieczorami herbaciane torebki, i
prawda, że nikt
nie mógł uznać za szczodre porcji kartofli, jakie wydzielała na kolację Kubie,
panu
Perkinsowi, pannie Muggins i pannie Skivvy. A jednak ciotka Agata była zupełnie
odmieniona.
Ciotka Agata była szczęśliwa! Tryskała rozśpiewanym, roześmianym, aż
niepokojącym szczęściem. Ani plucha, ani złe wieści, ani uciążliwy katar - nic
nie było w
stanie tego szczęścia przyćmić. Było to nadzwyczaj kłopotliwe, tak jakby ciotka
Agata
utraciła wszystkie swoje pory roku: nie było w niej już wiosny, lata, jesieni i
zimy, tylko
jedno długie, nieustające, roześmiane lato.
Nie żeby Kuba chciał powrotu dawnej ciotki Agaty - ciotki Agaty mroźnych
zmrożeń,
ciotki Agaty, która swoje pianino i swoje serce trzymała pod kluczem i której
smutek
wypełniał burą ponurością cały dom przy Ballantyre Road 131; ciotki Agaty sprzed
przybycia
Cezarego Aniołła. O nie, tamtej ciotki Agaty Kuba nie chciał z powrotem.
Cezary Aniołł odmienił nie tylko ciotkę Agatę, ale cały dom. Cały dom przy
Ballantyre Road 131 zmienił się z domu smutku w dom szczęśliwości.
Wolty i waty, wolty i waty, to od piorunów większe są chwaty - podśpiewywał
często
Kuba, kiedy przypominał sobie, jak to na jeden krótki letni tydzień Cezary
Aniołł zamieszkał
u nich na poddaszu. Jakież dziwne rzeczy powyjmował ze swojej torby elektryka w
ten
pierwszy poranek swego pobytu! Najpierw zestaw śrubokrętów z kolorowymi
trzonkami -
wyglądały niby całkiem zwyczajnie - potem coś, co nazywał Zestawem do Łączenia,
czyli
Ładowacz Energii i magiczny Zegar Stuleci.
Z początku Kuba myślał, że z tego węszenia po domu, snucia się po cmentarzach i
grania na srebrnym flecie, które uprawiał Cezary, nie może wyniknąć nic dobrego.
Chłopiec
uśmiechał się na wspomnienie tego, jak razem z panem Perkinsem udawali
detektywów, idąc
za Aniołłem przez cale miasto, aż znaleźli się w niezwykłej kawiarence „Pod
Niebożątkiem”.
To właśnie tam, zajadając Gwiezdnego hamburgera, Kuba dowiedział się o
wykonywanym przez Cezarego dziwnym zawodzie Domoczyńcy. To było trochę jak praca
elektryka - myślał Kuba - ale bardziej magika.
- To, czym się zajmuję - powiedział wtedy Aniołł, ze smakiem zajadając Kiełbaski
po
ziemsku - to łączenie żywych z umarłymi. Bo widzisz, wszyscy poruszamy się po
tym samym
obwodzie - (to była część elektryczna) - tylko że ludzie o tym zapominają.
Wyłączają się, tak
jak wyłącza się światło. - Aniołł wyjaśniał, że to smutek sprawia, że ludzie się
wyłączają, a
wtedy Energia - będąca swego rodzaju miłością - też się wyłącza. Cezary Aniołł,
jak wszyscy
Domoczyńcy, zajmował się podłączaniem ludzi do Źródła Energii. I to była część
magiczna. I
tak właśnie zrobił z mieszkańcami domu przy Ballantyre Road 131. Uwolnił ciotkę
Agatę od
smutku. Wszystkich ich ponownie włączył. Podłączył ich do Energii.
- Ale - myślał Kuba - czy to możliwe, żeby w obwodzie było trochę za dużo
Energii i
ciotka Agata, a także pan Perkins, zostali jakoś przeładowani?
Kuba przypomniał sobie, jak pan Perkins tańczył w samej piżamie po cmentarzu,
głosząc, że rozbłysła w nim boska iskra, i uważając to za świetny dowcip. - U
elektryków
często iskrzy, a teraz ja sam zaiskrzyłem - powiedział pan Perkins, po czym
poszedł do parku
pisać ckliwy wiersz o ciotce Agacie. Pan Perkins kochał się nieszczęśliwie w
ciotce Agacie, a
ona mówiła, że to mu dobrze robi (tak jakby miłość to był szpinak albo
witamina), bo
wyostrza mu rymy. Teraz, w swoim stanie przeładowania, pan Perkins kupił sobie
pół tuzina
piżam i regularnie zjawiał się w parku, żeby występować jako uliczny poeta.
Nabrał zwyczaju
prztykania palcami, odgarniania mizernych kosmyków z czoła i dramatycznego
wymachiwania rękami. Wszystko to bardzo Kubę zawstydzało.
A ciotka Agata, w swoim przesadnie szczęśliwym stanie, też nie była lepsza.
Każdego
piątkowego ranka taszczyła pianino na ulicę, żeby tam na nim grać, głównie ku
uciesze
małych chłopców, którzy koniecznie chcieli wiedzieć, czy ciotka Agata ma zamiar
wystąpić
w programie „Droga do gwiazd”, i czy wszystkim w rodzinie Kuby - łącznie z nim
samym -
brakuje piątej klepki.
- Kuba Odmieniec - tak go przezywali, i wymyślili wierszyk, który potem śpiewali
na
podwórku. Czasami, wracając ze szkoły, Kuba słyszał tuż za plecami dziecięce
trio
wyśpiewujące:
Kuba Odmieniec!
Ale pomyleniec!
I postrzeleniec!
Kuba Odmieniec!
Kuba tego nie cierpiał. Tak bardzo chciał być taki jak inni. A jeszcze bardziej
chciał
mieć przyjaciela. Nie tylko wyskoki ciotki Agaty i pana Perkinsa sprawiły, że
wołano za nim
Kuba Odmieniec, i że czuł się samotnie, niezręcznie i głupio. Ale także to, jak
był ubrany.
Ciotka Agata zawsze wyszperała dla niego coś w ciucharni. Kuba nie miał nic
przeciwko temu, że były to rzeczy używane - tak naprawdę uważał, że są one dużo
wygodniejsze od nowych. Tylko że ciotka Agata nigdy nie zabierała go ze sobą na
szperanie
(jak to nazywała), a skutek był taki, że na Kubie nic nie leżało jak trzeba.
Miał spodnie, które
były za krótkie albo za długie, za obszerne albo za ciasne, i swetry, które
wyglądały, jakby
wydziergał je daltonista. Był chyba jedynym chłopcem w całej szkole (nie licząc
Jeda
Lomaxa, innego samotnego odmieńca), który nie miał adidasów. Kiedy Kuba
spoglądał na
siebie w lustrze, nie zauważał ciepłych brązowych oczu ani przyjaznego uśmiechu.
Widział
tylko to, co uważał, że widzieli inni - odmieńca!
Na dodatek w tym swoim stanie szczęśliwości ciotka Agata „szperała” jeszcze
bardziej zawzięcie niż dawniej. Dumnie znosiła do domu podkoszulki i swetry w
tak
krzykliwych, gryzących się kolorach, że nawet pani Towers (nauczycielka Kuby)
mówiła:
„Mój Boże, Kuba, muszę chyba włożyć słoneczne okulary, żeby móc dzisiaj na
ciebie
patrzeć”.
Kupiony przez ciotkę Agatę samochód też z łatwością mógł być kupiony z drugiej
ręki. Był to bardzo stary, bardzo tani, rozklekotany rover. Poczucie szczęścia
nie uleczyło
ciotki Agaty ze skąpstwa, ale uleczyło ją z szarości. Wymalowała samochód na
różowo i
jeździła nim w taki sam sposób, jak grała na pianinie - z nogą na pedale gazu. A
dla
dodatkowego efektu rozweselającego zamocowała klakson, który wygrywał pierwsze
cztery
dźwięki V symfonii Beethovena, żeby - jak twierdziła - wszyscy wiedzieli, że
nadjeżdża. I
rzeczywiście, wszyscy wiedzieli!
- Uwaga, nadjeżdża nasz rajdowiec - mówili chłopcy, kiedy od czasu do czasu
ciotka
Agata, w puchatych nausznikach, postanawiała odebrać Kubę ze szkoły. (Uszy
pąsowiały mu
wtedy ze wstydu).
A jakby Kubie tego było mało, panna Muggins i panna Skivvy nie były już dwiema
nieśmiałymi bidulkami sprzed wizyty Cezarego Aniołła. Panna Muggins zapisała się
do
miejskiego Towarzystwa Operowego i ustawicznie ćwiczyła swoją partię, zwłaszcza
wtedy,
kiedy Kuba próbował zasnąć. Jeśli chodzi o pannę Skivvy, która dotąd przez całe
lata
pracowała na poczcie, tak że aż sama zaczęła wyglądać jak szara papierowa paczka
- więc ta
panna Skivvy przeszła na emeryturę i zajęła się robieniem kanapek dla
bezdomnych, które
rozwoziła po mieście na deskorolce.
Oczywiście, tłumaczyła się z tej deskorolki. Mawiała, że ma słabe nogi, a
deskorolka
ułatwia jej poruszanie się. I chociaż Kuba nadzwyczaj pannę Skivvy podziwiał -
czasami
nawet pomagał jej robić te kanapki - to fakt, że w porze obiadowej śmigała przed
bramą
szkoły i chłopcy wykrzykiwali: „Patrzcie, Skivvy-Święcideska jedzie!”,
bynajmniej nie
poprawiał jego wizerunku wśród kolegów.
Kuba właśnie się zastanawiał, czy poziom Energii w domu nie mógłby się ciut
obniżyć, gdy zszedłszy na śniadanie, zastał ciotkę Agatę i pana Perkinsa
tańczących.
Pan Perkins potrząsał puszką, której używał w parku do zbierania pieniędzy, a
ciotka
Agata potrząsała puszką, której używała, grając na ulicy, i razem robili
straszliwy harmider.
Potrząsali puszkami jak tykwami. Ciotka Agata wywijała spódnicą, a pan Perkins
prztykał
palcami i przytupywał, tak że Kuba musiał się nieźle namozolić, żeby go
usłyszeli.
- Co się stało? - zapytał. - Wygraliście na loterii?
- Nie! - zawołała ciotka Agata, wykonując taneczny obrót. - Ale zarobiliśmy
tyle, żeby
wyjechać na wakacje! Jedziemy nad morze, Kuba!
Kubie aż serce podskoczyło, bo przez wszystkie lata od śmierci rodziców, czyli
od
kiedy mieszkał z ciotką Agatą, nigdy nie był na wakacjach. I nigdy nie widział
morza.
Teraz poziom jego własnej energii podskoczył jak rtęć w termometrze, jak
czajnik, w
którym zawrzało, jak naładowana bateria. Przeładowana!
- Nad morze! - wykrzyknął Kuba. Objąwszy się, zaczęli we trójkę tańczyć wokół
kuchennego stołu.
Przez kolejne tygodnie wszyscy na Ballantyre Road 131 byli tacy właśnie:
przeładowani Energią, czy też raczej naładowani morzem. Panna Skivvy kupiła
sobie
słomiany kapelusz, kostium kąpielowy w paski i pomarańczowe skrzydełka do
pływania,
które wkładała do kolacji („Żeby się przyzwyczaić”). Panna Muggins wyśpiewywała
marynarskie piosenki. Morskie opowieści to była jedna z jej ulubionych. Pan
Perkins
recytował Żeglarza, który wydawał się Kubie wierszem bardzo smutnym, bo
żeglarzowi,
zdaje się, było ciągle zimno. Miał na brodzie sople lodu i za kimś tęsknił.
Ponadto pan
Perkins czytał im listę określeń na morze, które znalazł w książce pod tytułem
Odyseja. Były
tam „rybne głębie”, „czarna grzywa fal”, „słona topiel”, „groźne łono słonych
niestrudzonych
wód”, „wrząca głębia morza” i wiele innych.
Czasami Kuba leżał w wannie, ćwicząc styl grzbietowy i mrucząc do siebie
„otchłanne morze” i „podwodne pieczary”, bo rytm tych słów sprawiał, że czuł
się, jakby był
na łodzi. Potem przepływał długość kilku gąbek, wyobrażając sobie, że pruje
„szeroką toń”.
Marzenie o morzu było jakąś ucieczką od samotności.
Ciotka Agata miała inny sposób marzenia o plaży. Spędzała całe wieczory na
liczeniu
pieniędzy w puszkach sporządzając, jak to nazywała, wakacyjny budżet. Nie sposób
było jej
od tego oderwać. Spisywała wszystko, co uważała, że może będą chcieli kupić.
- Zanotuj: ryba z frytkami - powiedział pan Perkins.
- I lody - powiedziała panna Muggins.
- I wata cukrowa - powiedziała panna Skivvy - i może przejażdżka na osiołku.
Ciotka Agata odłożyła ołówek. - Nie sądzę, żeby to było miejsce tego typu -
rzekła.
Ale kiedy spytali, jakie to będzie miejsce, nie chciała powiedzieć. To miała być
niespodzianka.
Każdego dnia wieczorem ciotka Agata, pan Perkins, panna Muggins i panna Skivvy
opowiadali o znanych sobie plażach. O światłach i Wielkiej Niedźwiedzicy w
Blackpool
(panna Muggins); małej zatoczce w Kornwalii (panna Skivvy); molo w New Brighton
(pan
Perkins); o pensjonacie „Nadmorski Widok” (ciotka Agata). Tylko Kuba nie mówił
nic. Miał
w głowie swój własny obraz plaży i morza, który wydawał mu się nazbyt cenny,
żeby się nim
dzielić.
Oczywiście będzie tam bezmiar piasku. I skały, na które można się wdrapywać.
Będą
mieniące się światłem, połyskliwe fale, które można przeskakiwać. Będą lody trzy
razy
dziennie, kołyszące się w oddali małe łódki i wieczne słońce. A co
najważniejsze, nie będzie
wielkich budynków ani ogromnych murów, które ograniczają widoczność, tak jak w
mieście.
Będzie „szeroki grzbiet morza” i „podwodne pieczary”. Kuba wyobrażał sobie, że
być może
w jednej z takich pieczar pozostał jeszcze jakiś zbłąkany pirat albo przemytnik.
A jeśli nawet
nie będzie przemytników ani piratów, to na pewno będzie przygoda.
I to była jedna z paru rzeczy, co do których Kuba się nie pomylił.
ROZDZIAŁ 2
Cała piątka w milczeniu siedziała w różowym roverze, podczas gdy potężne fale
niczym dzikie bestie nacierały na brzeg, a wicher kołysał i trząsł samochodem.
Dochodziła
północ.
Kuba siedział na tylnym siedzeniu, wciśnięty pomiędzy pannę Muggins a pannę
Skivvy. Wszyscy troje owinięci pledem.
Podróż trwała już tak długo i zjedli już tyle kanapek dla bezdomnych, że Kubie
było
troszkę niedobrze. Niedobrze od kanapek z tuńczykiem i niedobrze z
rozczarowania. Gdzie
się podziało wieczne słońce? I gdzie się w ogóle podziało lato?
Przejechali już szmat drogi, odkąd ciotka Agata włożyła swoje puchate nauszniki.
Miała dość ciągłego: „Daleko jeszcze?” (panna Skivvy) i „Oj złotko, trochę mnie
mdli”
(panna Muggins), a przede wszystkim rymów pana Perkinsa.
Okazało się, że podczas gdy pan Perkins był bardzo dobry w czytaniu Żeglarza i
Odysei, to jeśli chodzi o czytanie mapy był zupełnie do niczego. Stan
szczęśliwości ciotki
Agaty zrobił się kruchy jak filiżanka na skraju urwistej skały.
Zamiast wskazówek, jak jechać, pan Perkins rzucał rymami.
Kiedy już wyjechali:
Czy wiele jeszcze mil
jest stąd do Bettyhill?
czy (znalazłszy się znowu na niewłaściwej drodze):
Do Stów nie jedźmy,
bo źle będzie nam tam szło
i wreszcie:
Powiadają, że w Wick
zdań mają inny szyk
wtedy ciotka Agata miała już na uszach puchate nauszniki. Teraz zdjęła je akurat
na
czas, żeby usłyszeć, jak pan Perkins mówi:
W Fife, moje maleństwo,
ten wicher to przekleństwo.
- Czy to właśnie tam jesteśmy? - zaryzykował Kuba. - W Fife? - Specyficzne
pochylenie głowy mówiło mu, że dawna ciotka Agata, ciotka mroźnych zmrożeń może
w
każdej chwili wrócić. Kuba zastanawiał się, dlaczego pan Perkins nie zrymował
„maleństwa”
z „małżeństwem”, zważywszy że oświadczał się ciotce Agacie co najmniej raz na
tydzień.
Ale widocznie akurat tym razem nie.
Zapadło krótkie milczenie, po czym ciotka Agata przesadnie pogodnym tonem
powiedziała: - Tak, Kuba, jesteśmy w Fife, w Szkocji. A jutro będzie piękny,
słoneczny dzień
i wszyscy będziemy mieli cudowne wakacje.
Zabrzmiało to jak rozkaz. „Będziecie mieli cudowne wakacje, bo jak nie...!”
- No dobrze, już dobrze, kochanie - powiedział pan Perkins, gładząc ciotkę Agatę
po
ręce. - Miałaś długą jazdę.
- Nie głaszcz mnie i nie mów mi „dobrze, już dobrze” - warknęła ciotka Agata.
Kuba uśmiechnął się szeroko. Cieszył się, że ciotka Agata stała się szczęśliwa,
ale w
jej nagłej opryskliwości było coś przyjemnie swojskiego.
- Teraz musimy tylko znaleźć Toma Troone - powiedziała ciotka Agata.
- Kto to jest Tom Troone? - spytały naraz cztery głosy.
- Ma klucz do Sibbald House - powiedziała ciotka Agata - do domu, który
wynajęliśmy. Mieszka w... niech sprawdzę... - ciotka Agata poszperała w schowku
obok
kierownicy i wyjęła z niego kartkę papieru. - O, już mam. Rooftops Cottage, Cove
Wynd.
- Ale czy on się nas będzie spodziewał teraz, o tej porze? - zapytał pan
Perkins.
- Mówiłam mu, że będziemy późnym popołudniem - powiedziała ciotka Agata.
- No cóż - powiedział pan Perkins. - Chyba można to nazwać późnym popołudniem.
Bardzo późnym popołudniem. Masz instrukcję, jak tam dojechać?
Ciotka Agata miała. Cove Wynd było wąską uliczką - o wiele za wąską, żeby
zmieściło się w niej auto - biegnącą od drogi wzdłuż morza do High Street.
- Dawka morskiego powietrza wszystkim nam dobrze zrobi - powiedziała
zdecydowanym tonem ciotka Agata.
Lecz kiedy się wygramolili z samochodu, wicher był tak silny, że panna Muggins i
panna Skivvy - zakutane w pled tak, że wyglądały jak siostry syjamskie - musiały
obejmować
się ramionami, żeby się nie przewrócić.
- Lepiej zaczekajcie w samochodzie - zarządziła ciotka Agata. - My z Kubą
pójdziemy.
Kuba poczuł się przyjemnie ważny. Chwycił kurtkę i popędził za ciotką Agatą,
która
żołnierskim krokiem pomaszerowała w górę ulicy. Gdy Kuba biegł, wiatr rozdymał
mu
kurtkę. Szalał wszędzie wokół niego. Przepełnił go świszczącą falą entuzjazmu.
Było tak,
jakby ten wiatr podniósł go na duchu, tak jak podnosił fale, tak jak wyrywał
spinki z włosów
ciotki Agaty, tak jak kazał obojgu zgiąć się i przedzierać naprzód, walcząc z
jego naporem. A
morze cały czas ryczało i waliło o brzeg, niczym jakaś istota rozpaczliwie
szukająca ucieczki.
Niespokojne chmury nerwowo mknęły w poprzek księżyca, chcąc jak najszybciej
uciec. Domy w wiosce były pogrążone w ciemności, jakby ludzie wiedzieli, że w
taką noc
najlepiej nie dawać znaku życia. Najlepiej spać. Gdzieś w oddali Kuba dostrzegł
boję
rzucającą w noc trupio zielone świetlne ostrzeżenie. W końcu to były wakacje. A
jeśli nie
wakacje, to wyprawa po przygodę.
- Paskudnie, prawda? - powiedział Kuba, doganiając ciotkę Agatę. Ale ciotka
Agata,
już całkiem bez tchu, tylko stęknęła i oboje się ucieszyli, kiedy znaleźli krętą
Cove Wynd.
Wiatr wiał teraz z tyłu.
Wąska Cove Wynd ze swoimi niskimi domkami wydawała się przytulnie osłonięta
przed morzem i burzą. Lecz w miarę jak pięli się w górę, widok na morze i
nadbrzeżne skały
stawał się coraz rozleglejszy, a gdy stanęli pod szczytem wzgórza, z trudem
łapiąc oddech, w
dole rozpościerał się widok na coś, co Kubie wydało się ogromną sceną, na
której, podczas
gdy ludzie spali, rozgrywała się jakaś wielka bitwa między morzem i skałami,
nocą i niebem.
Tom Troone nie spał. I był zły. Zamajaczył w drzwiach Rooftops Cottage i był
najmasywniejszym i najstarszym człowiekiem, jakiego Kuba kiedykolwiek widział, z
twarzą
tak pełną zmarszczek, że przypominała pokrytą liniami mapę pana Perkinsa.
- To ma być późne popołudnie? - warknął. - Raczej środek nocy!
Weszli za nim do środka, bardzo zdenerwowani.
- Niestety, mieliśmy niedobrą podróż... - zaczęła ciotka Agata, usiłując z
powrotem
powpinać spinki we włosy. - Wyruszyliśmy na czas, ale potem...
- To dla mnie żadna różnica, kobieto - powiedział Tom Troone. (Kuba nigdy dotąd
nie
słyszał, żeby ktoś zwracał się do ciotki Agaty „kobieto”). - Żadna różnica. Nie
śpię. Dzień czy
noc to dla mnie żadna różnica. Zupełnie żadna. Podróże. Wakacje. Mnie nic do
tego.
- Ale ma pan klucz? - odezwała się zaniepokojona ciotka Agata - Klucz do Sibbald
House.
- A, tak - powiedział Tom Troone - mam klucz.
Kuba schował się za ciotką Agatą. W starym Tomie Troone było coś przerażającego.
Miał na sobie grube, obszerne spodnie z nogawkami wetkniętymi w cholewy butów,
które
wyglądały, jakby nigdy ich nie zdejmował, i stary rybacki sweter, który nabrał
kształtu jego
ciała, stał się jakby drugą skórą. Ale nie tylko potężna sylwetka Toma Troone -
jego długie
nogi i szerokie bary - były zatrważające. Bardziej chodziło o to, że wyglądał,
jakby morze
pastwiło się nad nim równie zawzięcie, jak teraz pastwiło się nad skałami. Morze
- myślał
Kuba - wyrwało z Toma Troone część jego samego. Wymizerowało jego twarz,
wyostrzyło
rysy, a jego bladoniebieskim oczom nadało jakiś dziki, udręczony wyraz. I Kuba
uczuł, że on
mu kogoś przypomina, tylko nie wiedział kogo.
- Więc przywieźliście chłopca? - powiedział nagle Tom Troone.
- Ależ tak - powiedziała ciotka Agata, zdziwiona. - Napisałam w liście, że
będzie
czwórka dorosłych i Kuba. Jest miejsce dla tylu osób, prawda?
Tomowi Troone wydało się to prawie śmieszne, bo prychnął i powiedział: - Tak,
miejsca jest dość. Dla mnie to żadna różnica, ile was tam jest.
Stary człowiek lubi to swoje „żadna różnica” - pomyślał Kuba, zastanawiając się,
czy
mogłaby być jakaś „suma”, kiedy nagle zorientował się, że stoi na środku pokoju,
pod lampą,
a Tom Troone opiera mu ręce na ramionach.
I to jakie ręce. Potężne łapy, wychodzące z rękawów swetra niczym grube
korzenie,
co szukając gleby, natrafiły na Kubę. Przez jakieś pół minuty Tom Troone
przyglądał się
uważnie jego twarzy, po czym, w chwili gdy ciotka Agata ruszała chłopcu na
pomoc, starzec
mruknął: - Hmmm - rozluźnił uchwyt i skierował się w stronę kuchni.
- Dam wam klucz - powiedział.
- Bardzo stary! - szepnęła ciotka Agata, kiedy czekali. - Już trochę traci
kontakt z
rzeczywistością.
Kuba, który nadal czuł na ramionach uchwyt Toma Troone, mocno w to wątpił.
Podczas gdy stary człowiek szperał w kuchni, mrucząc: - Wszystko w bezpiecznym
miejscu. Żadna różnica. - Kuba miał czas się rozejrzeć. Pokój był pusty, jeśli
nie liczyć jednej
ściany zawieszonej starymi fotografiami. Były na nich głównie kutry i brodaci
mężczyźni w
rybackich kapeluszach kurzący fajki, chociaż wisiała tam też fotografia
przedstawiająca
dziewczynkę z koszem ryb.
W pokoju były tylko dwa krzesła i niewielki stół przykryty ceratą. Przy piecu
stał
stary kosz rybacki pełen szczap, a na przeciwległej ścianie, na mosiężnym kołku
wisiały dwie
pary grubych skarpet (więc jednak buty czasami się zdejmuje!) i podkoszulek.
Kubie udało
się zobaczyć kawałek kuchni, gdzie pod sufitem była zawieszona sieć rybacka
pełna garnków.
Po chwili Tom Troone wrócił do nich, a z potężnej łapy zwieszał mu się klucz.
- Możecie dojechać do końca drogi nadbrzeżnej - powiedział - ale stamtąd
będziecie
musieli iść pieszo. Ostatni dom przy ścieżce nad morze. I uważajcie na
topielisko.
- Topielisko? - zdumiała się ciotka Agata, wyrywając klucz z ręki Toma Troone,
jakby
w obawie, że gotów nagle zabrać go z powrotem.
- Na wysoką falę - powiedział stary Tom - tam, gdzie morze zalewa cały brzeg.
- Aha - powiedziała ciotka Agata, podając klucz Kubie, a on schował go do
kieszeni.
- Nie chcę słyszeć żadnych skarg - powiedział Tom Troone w drzwiach. -
Zrozumiano? Żadnych skarg.
- Oczywiście, postaramy się nie niepokoić pana ponownie - powiedziała szybko
ciotka
Agata, ciągnąc Kubę na zewnątrz.
Stary człowiek patrzył za nimi, jak odchodzili. Kuba pomyślał, że pewnie dalej
do
siebie mówi, o tym, że to „żadna różnica”, ale wiatr głuszył jego słowa.
Ciotka Agata, teraz równie wzburzona jak morze, szła w dół Cove Wynd tak
spiesznie, jakby rozmowa z Tomem Troone nakręciła ją niczym mechaniczną zabawkę
na
najszybsze możliwe obroty. Kuba pędził za nią.
- Co za zgryźliwy staruch! - powiedziała ciotka Agata, jakby sama nigdy nie
zaznała
dnia złego humoru. - Żeby mówić do mnie „kobieto”, też coś! Co za bezczelność!
Kuba nie mógł się powstrzymać. - To dla mnie żadna różnica - powiedział.
- Dość tego, Kuba - warknęła ciotka Agata. - Ten stary człowiek ma pewnie
nierówno
pod sufitem, to wyjaśnia jego bezczelne zachowanie. Z tobą, o ile wiem, wszystko
w
porządku.
Kuba więcej się nie odzywał. Byli już z powrotem w samochodzie. Chłopiec wyjął z
kieszeni klucz i wymachiwał nim przed przednią szybą. - Mamy klucz, mamy klucz!
-
podśpiewywał. Panna Muggins, panna Skivvy i pan Perkins wydobyli z siebie słabe
„hura”. A
kiedy Kuba dodał: - I musimy uważać na topielisko! - zwrócili ku niemu blade,
przerażone
twarze.
Lecz ciotka Agata, szybka jak wiatr, otworzyła z impetem bagażnik i powiedziała:
- Będziemy mieć wspaniały widok na morze. Dom stoi zaraz za tymi rybackimi
chatkami - i wskazała w stronę, gdzie kończyła się droga jezdna, a zaczynała
wąska ścieżka
biegnąca wzdłuż plaży w stronę skał.
Pozostali wygramolili się z samochodu. Pan Perkins, jakby nadal był w mieście,
rozłożył parasol. Wiatr natychmiast wywrócił go na drugą stronę.
- Włóż swój nieprzemakalny skafander! - powiedziała ciotka Agata, rzucając go
panu
Perkinsowi. Skafander był sztywny i strasznie szeleścił, ale pan Perkins, jak
tylko miał go już
na sobie, przysiadł na starym słupku do cumowania łodzi i mrużąc oczy od wiatru,
deszczu i
bryzy, spoglądał na ścieżkę.
- Widzę go! - powiedział. - to ten dom na samym końcu. I masz rację, Agata
złotko,
będziemy mieć wspaniałe widoki. Ale musimy zanieść bagaże.
Kuba usadowił się obok i patrzył w stronę domu. Był to wysoki, kwadratowy dom ze
spadzistym dachem i wielką ilością kominów. Nawet w ciemności wyglądał ostro i
surowo.
Każde okno miało kamienny występ niby powiekę, a sam dom zdawał się ponuro
spoglądać
na morze. Przez moment Kubie zdawało się, że widzi światło w jednym z górnych
okien, ale
zaraz znikło. Księżyc - pomyślał Kuba. - Księżyc odbija się od wody.
Ciotka Agata energicznie podała pannie Muggins plecak.
- Ale co z topieliskiem? - spytała panna Skivvy. Zawiązała sobie szalik wokół
słomkowego kapelusza, a na sweter włożyła skrzydełka do pływania. Kuba widział
wystający
z jej plastikowej torby kawałek deskorolki.
- Bajdy starego człowieka! - powiedziała ciotka Agata. - Zdołasz unieść torbę w
drugiej ręce?
Fala topieliska zalała pannę Muggins. Z lekka się chwiejąc, przykryta
skafandrem, z
plecakiem i torbą podróżną pełną książek i robótek, panna Muggins stała, patrząc
pod nogi,
kiedy przyszła potężna fala i zalała nabrzeże i ją samą.
- Ojoj! - wycharczała. - Tonę na stojąco!
- Uciekaj! - zawołał pan Perkins. - Zanim przyjdzie następna fala!
Ociekając wodą i chlupocząc, panna Muggins bardziej brodziła, zamiast po prostu
biec naprzód.
- Patrzcie na morze! - komenderował pan Perkins. - Co siódma fala jest wielka!
Więc patrzyli i liczyli - wszyscy z wyjątkiem panny Skivvy, która tak się
zdenerwowała, że prawie wrosła w ziemię. W końcu pozostali musieli zabrać jej
torby, a pan
Perkins wziął ją na barana.
Kuba, z walizką ciężką, jakby była pełna cegieł, wlókł się na końcu.
- Jesteśmy prawie na miejscu! - zawołała ciotka Agata.
Kuba spojrzał w stronę domu. Nie wyglądał zachęcająco. Stał na uboczu, osobno,
za
szeregiem rybackich chatek, surowo kamienny i o groźnych oknach. Na zewnątrz
było za
zimno i za mokro, a w środku niewiele lepiej. Pełen przeciągów hol prowadził do
wyłożonego
ciemnymi deskami salonu. Mebli było tu niewiele, a wszystkie zakurzone. Kanapa i
dwa
fotele wyglądały tak - myślał Kuba - jakby zaraz miały pokryć się pleśnią.
Żarówki miały
pewnie po dwadzieścia watów, a cały dom sprawiał takie wrażenie, jakby od wielu
lat nikt w
nim nie mieszkał, nie mówiąc już o spędzaniu w nim wakacji.
Panna Muggins stała, ociekając wodą i pochlipując, na niegdyś wzorzystym
dywaniku. Ciotka Agata pośpiesznie wyrzucała różne rzeczy z toreb, aż natrafiła
na ręcznik i
jakieś suche ubranie. Pan Perkins rzucił bagaże w kąt i wyruszył na poszukiwanie
drewna na
rozpałkę. Panna Skivvy bez żadnego powodu nadmuchała swoje skrzydełka pływackie
i
osunęła się na jeden z zatęchłych foteli.
Było koło drugiej w nocy, kiedy wreszcie siedzieli wokół ognia z kubkami herbaty
(najpierw musieli te kubki umyć), a chłód opuścił pokój i twarze zaróżowiły się
od ciepła.
- No więc - rzekł pan Perkins, spoglądając surowo na ciotkę Agatę - chyba
wszyscy
wiemy, dlaczego wynajęłaś akurat ten dom!
- Był tani! - powiedziały równocześnie panna Muggins i panna Skivvy. - Tani!
Tani!
Tani!
Kuba zachichotał.
- Każdy człowiek dźwiga jakiś krzyż - rzekł pan Perkins - moim jest to, że
kocham
kobietę, która jest skąpa.
Ciotka Agata przeszyła go gniewnym spojrzeniem.
- I co wam przeszkadza, jaki jest ten dom? - spytała wyzywająco. - Cały dzień
będziemy na plaży. - Morze, hucząc za oknami, a czasem rozbryzgując pianę na
szybach,
jakby rzeczywiście chciało wedrzeć się do środka, zdawało się szydzić z jej
słów.
- Jestem oszczędna - powiedziała ciotka Agata. - Uważam się za oszczędną, nie
skąpą.
Ale wszyscy byli zbyt zmęczeni, żeby się kłócić albo narzekać.
Okazało się, że dom jest dwupiętrowy. Panna Muggins i panna Skivvy postanowiły
spać razem w sypialni na pierwszym piętrze. Ciotka Agata zajęła sąsiedni pokój.
Na samej
górze był podłużny pokój z dwoma łóżkami, a obok znajdował się jeszcze jeden,
mniejszy
pokój. Wiedząc, jak pan Perkins chrapie, Kuba wybrał dla siebie ten mniejszy.
Był zbyt zmęczony, żeby go dokładnie obejrzeć, ale wyjrzał przez nieduże okno,
zmatowiałe od morskiej piany. W dole morze hałasowało jak cała orkiestra.
Widział też
świetlną boję: nadal wysyłała swoje zielone ostrzeżenie i, ależ tak, przypływ
się cofał i
zaczęła się pokazywać plaża. To wystarczyło, żeby Kubę rozweselić. Zaciągnął
sfatygowaną
zasłonę i władował się do łóżka. Jutro będzie inaczej. Jutro zaświeci słońce i
będą lody trzy
razy dziennie. No, przynajmniej raz.
Wślizgnął się do śpiwora. Ale nie na długo. Trzeszczenie okna nie pozwalało mu
zasnąć. Wstał więc z łóżka, wetknął skarpetkę w róg ramy okiennej i znowu się
położył.
Skarpetka trochę stłumiła trzeszczenie, ale teraz słychać było inne odgłosy.
Skrzypienia, pojękiwania i zawodzenia. Kuba przypominał sobie, że dom przy
Ballantyre
Road też miał swoje odgłosy, tylko że do nich był przyzwyczajony - a teraz zdał
sobie
sprawę, że nawet je lubił. Powiedział sobie, że i do tych się przyzwyczai, i
naciągnął śpiwór
na uszy.
Znowu przyszedł mu na myśl Tom Troone. Kogóż on mu przypominał? I tuż przed
zaśnięciem przypomniał sobie. Żeglarza. Żeglarza z wiersza, który czytał pan
Perkins. Jak to
szło? Było tam coś o zmarzniętych stopach (Kuba podkulił swoje) i siedzeniu przy
wiosłach
„wytrwale wśród trudów i trosk”. Tom Troone wyglądał właśnie tak.
Kuba głębiej wtulił się w śpiwór. Zobaczył przecież kawałek plaży, prawda? A
jutro
prawie na pewno zaświeci słońce.
ROZDZIAŁ 3
Ale słońca nie było. Było zimno i ponuro, a morze - jakby znużone swoim nocnym
rozjuszeniem - zwinęło się na tle nieba, szare i nadąsane.
Kuba wstał w dobrym humorze. Obudziwszy się, zamiast ruchu ulicznego usłyszał
krzyk mew. Zdawały się wołać: Gdzieś ty? Gdzieś ty? Gdzieś ty? Chłopiec wstał z
łóżka,
ustawił przy oknie krzesło, i przecierając dłonią szybę, żeby ją wyczyścić -
wyjrzał na
zewnątrz.
Zdawało się, że mewy rzeczywiście czekają. Usadowione rządkiem na skale były jak
drużyna tenisistów czekająca na pociąg do Wimbledonu. A wszędzie naokoło plaża.
Wspaniała plażowa zatoczka. Skrawek plaży, na której figlował czarny pies. Kuba
pomyślał,
że może mógłby zaprzyjaźnić się z psem. Dla psów, pewnie wszyscy ludzie to
odmieńcy.
Miał wrażenie, że za zatoczką, tam gdzie nie sięgał już jego wzrok, plaża
rozciąga się dalej,
bez kresu, a skończy się dopiero, jak skończy się ląd albo jak skończy się czas
- albo i jedno, i
drugie.
Kuba włożył swoje wściekle zielone spodnie z ciuchami i dwa swetry - w sypialni
panował chłód - spojrzał na swoje skarpetki i buty i postanowił ich nie wkładać.
Chciał
poczuć piasek bosymi stopami.
Wszyscy jeszcze spali. Kuba słyszał łagodne, melodyjne pochrapywanie pana
Perkinsa. Dobry, stary Perkins - pomyślał Kuba, cichutko schodząc po schodach.
Panna Skivvy i panna Muggins zostawiły otwarte drzwi. Kuba dostrzegł je obie
śpiące
w jednakowych łóżkach, zawinięte w jednakowe śpiwory, leżące równiutko jak bułki
w
piekarni. Kapelusz panny Skivvy obiecująco zwieszał się z drążka przy poręczy
łóżka, a
deskorolka czekała obok na podłodze, jakby - pomyślał Kuba - właśnie zostawił ją
tu Święty
Mikołaj. Drzwi ciotki Agaty były zamknięte. Na klamce wisiała kartka, napisana
najwyraźniej z myślą o panu Perkinsie, bo napis głosił: „Nie przeszkadzać -
nawet, jeżeli
właśnie napisało się nowy wiersz”.
Kuba uśmiechnął się szeroko. Doskonale wiedział, co ciotka Agata miała na myśli.
Pan Perkins, jak tylko napisał jakiś nowy wiersz, po prostu musiał go
natychmiast komuś
przeczytać - bez względu na porę dnia. Nowy wiersz, jak nagle znaleziony w
spodniach
pięciofuntowy banknot, „wypalał” w kieszeni pana Perkinsa dziurę.
Kuba zszedł do kuchni. W dziennym świetle dom nie wydawał się taki nieprzyjazny.
Raczej opuszczony. Niekochany. Zaniedbany. Przypominał Kubie dom przy Ballantyre
Road
131 sprzed pojawienia się Cezarego Aniołła.
Z bardzo starej lodówki Kuba wyciągnął karton mleka i nalał sobie pełny kubek.
Na
stole leżał wycinek z gazety, który, pijąc mleko, przeczytał.
Nagłówek brzmiał: „Do wynajęcia na wakacje”. Oto, jak ciotka Agata odkryła
Sibbald
House. Rzeczywiście, właśnie obok tego ogłoszenia widniała gwiazdka sporządzona
długopisem służącym ciotce Agacie do spisywania wydatków. Kuba od razu
zorientował się,
co w nim przyciągnęło uwagę ciotki Agaty.
„BARDZO TANI DOM” - głosił początek ogłoszenia - „pięć pokoi na piętrze,
wspaniały widok na morze. Konieczne dziecko. Zgłoszenia do: Troone, skrytka nr
312”.
Konieczne dziecko - myślał Kuba. - Dziwne! Dlaczego dziecko miałoby być
konieczne? Tom Troone raczej nie wygląda na starszego pana szczególnie lubiącego
dzieci. -
Kuba przejrzał parę innych ofert. Niektóre głosiły: „Dzieci mile widziane”. Ale
„dzieci mile
widziane” wydało się Kubie czymś zupełnie innym niż „konieczne dziecko”.
Przypomniało
mu się, jak Tom Troone chwycił go za ramiona, i jak popatrzył mu głęboko w oczy,
jakby
zadając jakieś nieme pytanie. Chłopiec zadrżał.
Ale czekała na niego plaża i mewy tenisiści, pokrzykujące: „Gdzieś ty? Gdzieś
ty?”.
Kuba starł z twarzy mleczne wąsy, przekradł się przez ciemny hol i znalazł się
na zewnątrz,
na ścieżce prowadzącej nad morze.
Wystarczyło przebiec nią kawałek i już był na plaży. Chatki rybackie wyglądały
dużo
weselej niż Sibbald House. Wiele z nich było otynkowanych i miało kolorowe
drzwi. Ktoś już
wywiesił na sznurze pranie. Sznur, rozciągnięty między dwoma żelaznymi palikami,
wyglądał
tak, jakby naprawdę służył do rozwieszania sieci.
Kuba w podskokach zbiegł po wąskich skalnych schodkach na plażę. Mewy, na
swojej skale, uniosły się nieco, pomachały skrzydłami i znowu przysiadły.
Kuba uznał, że plaża jest idealna, bo było na niej wszystko. To znaczy wszystko
oprócz przyjaciela, z którym można by to dzielić, bo czarny pies zniknął. Ale
był jasny,
miękki piasek i przeróżne kompozycje z muszelek i kamyków, które morze
poukładało w
kształty tak przedziwne, jak kraje na mapie. I były też występy skalne, a
niektóre z nich były
tak gładkie i płaskie, że łatwo było po nich skakać. Między nimi potworzyły się
małe,
przejrzyste sadzawki, na których zielony mech kołysał się jak miniaturowy las.
Za zatoczką w
kształcie podkowy plaża rzeczywiście ciągnęła się w nieskończoność. Czy wszystko
to da się
spenetrować przez dwa krótkie tygodnie? - zastanawiał się Kuba.
Morze było jak zwój ciemnego jedwabiu, jak wałek oparty o wezgłowie siwego
nieba.
Trzeba by wejść dużo dalej, żeby się naprawdę potaplać, ale przecież należało
chociaż
zamoczyć nogi. Nie jest się tak naprawdę nad morzem, dopóki nie zamoczy się w
nim stóp.
Kuba usiadł na dużym kamieniu i przebierał nogami w lodowatym bajorku.
Tak dobrze się bawił, że całkiem zapomniał o dziwnym ogłoszeniu, aż w oddali
zobaczył idącą wzdłuż plaży postać, potężną i wyniosłą. Kuba był prawie pewny,
że to stary
Tom Troone. Ktokolwiek to był, zbierał drewno. Kubie przypomniał się stojący
przy piecu w
domu starego człowieka kosz z opałem. Mężczyzna zauważył Kubę i przystanął.
Chłopiec
uniósł rękę, żeby zamachać, ale starzec nagle zaczął się gdzieś bardzo spieszyć.
Zebrał leżące
koło schodów drewno i szybko odszedł. Kuba patrzył za nim, aż zniknął mu z oczu,
a potem
sam wolno poszedł w stronę Sibbald House.
Dopiero kiedy był na miejscu i ponurość domu znowu wprawiła jego serce w
drżenie,
przypomniał sobie coś jeszcze z ogłoszenia, co było bardzo dziwne. Oprócz tego,
że
„konieczne dziecko” w ogłoszeniu było napisane „pięć pokoi sypialnych”. Pięć.
Więc gdzie
jest piąty? Kuba był prawie pewny, że kiedy zastanawiali się, kto ma gdzie spać,
obejrzał
wszystkie pokoje.
- Tajemnica brakującego pokoju - powiedział do siebie Kuba głosem prywatnego
detektywa. To też było coś, co należało zbadać, nie tylko ciągnącą się w
nieskończoność
plażę.
ROZDZIAŁ 4
Wszyscy w Sibbald House wyglądali tak samo ponuro jak morze. Byli niewyspani,
zmęczeni i zrzędliwi po wczorajszej długiej podróży.
- Tam jest cudownie! - zawołał Kuba, wpadając do kuchni. - Zobaczylibyście
plażę!
Ciągnie się kilometrami!
- Cieszy mnie, że ktoś tu jest zadowolony - powiedziała ciotka Agata. Stała na
krześle
i zbierała sieć pajęczyn, długą jak koronka przy damskiej halce. - Mają ze sto
lat -
powiedziała ciotka Agata do pajęczyn.
Panna Muggins ścierała mopem podłogę.
- Co wy robicie? - spytał Kuba. - Mamy być na wakacjach. To mają być dwa
tygodnie
bez prac domowych i zadań domowych. Bez żadnej pracy.
- Jak nie wyszorujemy kuchni, możemy nie przeżyć dwóch tygodni - powiedziała
panna Muggins. - Chyba że nie masz nic przeciwko pajęczynom w kakao i muchom w
zupie
mlecznej.
Kuba się nachmurzył. - Gdzie pan Perkins? - zapytał.
- Zamknął się w ubikacji i tworzy burzliwy wiersz o morzu - powiedziała ciotka
Agata
- i chciałabym, żeby się trochę pospieszył.
W tym momencie usłyszeli, jak drzwi od ubikacji się otwierają i pan Perkins
zszedł na
dół, deklamując:
Ten sztorm, co wciąż szaleje,
co deszczu ścianą siekł,
roztrzaskał me nadzieje
o kamienisty brzeg
- huczał pan Perkins, powiewając wstęgą papieru toaletowego, na której zapisał
wiersz.
Ciotka Agata szybkim ruchem wyjęła z ręki pana Perkinsa wiersz i wsunęła mu w
dłoń listę zakupów.
- Nie teraz, Perkins! - rzekła. - Nie teraz! Potrzebujemy jedzenia. Chcę,
żebyście z
Kubą poszli do sklepu „Przy Nabrzeżu”. Widziałam go wczoraj wieczorem. Tam
pewnie
dostaniecie wszystko.
- Nie samym chlebem żyje człowiek - wyrecytował pan Perkins, starając się
wyglądać
dostojnie, mimo że uszła zeń cała duma.
- Ale bez niego człowiek może zemrzeć - powiedziała panna Skivvy, wchodząc do
kuchni. Panna Skivvy miała dziwnie tłustą skórę.
- Coś ty ze sobą zrobiła? - spytała panna Muggins, upuszczając mopa do kałuży na
podłodze.
- Oliwka do opalania - powiedziała panna Skivvy tonem obronnym. - Powiadają, że
morska bryza potrafi spalić tak samo jak słońce. Gdzie są płatki kukurydziane?
- Kuba z panem Perkinsem właśnie wychodzą do sklepu „Przy Nabrzeżu” - rzekła
ciotka Agata, przewieszając koszyk przez ramię pana Perkinsa, wciąż wyciągnięte
w
recytatorskim zapale. - Płatki są na liście.
- Filistyni! - powiedział pan Perkins. - Chodź, Kuba, idziemy.
Kuba był rad, że znowu jest na dworze i to z kimś - nawet jeśli był to tylko
stary pan
Perkins - komu można opowiedzieć o plaży i o sadzawkach, i o wielkich płaskich
kamieniach,
po których można skakać. A idąc drogą do portu, widzieli wszystkie kutry.
W porcie panował wielki ruch. Ogromna, długa maszyna wrzucała lód do ładowni
przycumowanego w pobliżu trawlera. Większość kutrów miała smukłe, żywo kolorowe
sterówki. Kuba myślał sobie, że siedzenie w takiej sterówce to jak siedzenie z
przodu na
górze piętrowego autobusu, tylko że jechałoby się nie po miejskich ulicach, ale
po falach. Na
jednym z kutrów ogromny kołowrót wydobywał sieć, która mogłaby pomieścić całe
Morze
Północne. Inne sieci, zielone i pomarańczowe, suszyły się na kei. Rybacy o
czerwonych,
szorstkich rękach uwijali się przy kutrach, rozplątując liny, które kłębiły się
na pokładach
niczym potężne, pradawne węże. Nawet tu, pod osłoną portu, wiatr zdawał się
wprawiać
kutry w stan niecierpliwego oczekiwania, kiedy wreszcie wypłyną w morze.
Odbijacze z
piskiem ocierały się o keje, cumy trzeszczały, fale rozpryskiwały się o kadłuby,
drzwiczki od
kabin łomotały, a wszędzie panował ostry, słony zapach ryb.
Kuba patrzył na nazwy kutrów. Był tu „Stary James”, „Wietrzne Oko” i
„Nieustająca
Nadzieja II”; a także jeden stary kuter, któremu niewątpliwie należała się
naprawa. Nazywał
się „Troone II”. Kuba zastanawiał się, czy to może być łódź starca z Cove Wynd.
Tom
Troone na pewno jest już za stary, żeby wypływać na połów. A czy był jakiś
„Troone I”?
Już, już miał powiedzieć panu Perkinsowi o dziwacznej uwadze z oferty, że
„konieczne dziecko”, a także o tajemniczym piątym pokoju, ale doszedł do
wniosku, że lepiej
nie. Pan Perkins miał nerwowe usposobienie. Jak był na wakacjach, nie należało
go martwić,
a poza tym był już wystarczająco przygnębiony faktem, że ciotka Agata przedkłada
zakupy
nad poezję.
Wyglądało jednak na to, że widok kutrów i narożnej frytkami znacznie podniosły
pana
Perkinsa na duchu. A sklep „Przy Nabrzeżu” (Annie MacReadie, właścicielka) już
go całkiem
rozpogodził.
Ciotka Agata miała rację, że w sklepie „Przy Nabrzeżu” było wszystko. Nie tylko
jedzenie i gazety, ale także kalosze i nieprzemakalne skafandry, rośliny
doniczkowe i siatki na
zakupy. A pan Perkins zauważył też półkę pełną zeszytów i notatników, długopisów
i
ołówków, kopert i gumek do mazania.
Niektórzy są uzależnieni od czekolady. Inni nie są w stanie zjeść jednego
herbatnika,
nie zjadając potem całej paczki. A pan Perkins był uzależniony od zeszytów.
Dużych, małych,
w linie, gładkich, z białymi kartkami, z żółtymi kartkami, z niebieskimi
kartkami - kochał je
wszystkie. Kolekcjonował zeszyty, tak jak inni kolekcjonują znaczki albo
podstawki pod
piwo, albo skamieliny.
Pan Perkins błyskawicznie znalazł się przy odpowiedniej półce i pochylił się z
czułością nad zielonym zeszycikiem, którego okładka była przewiązana plastikową
tasiemką.
- Właśnie taki mi się przyda na kieszonkowe wiersze - powiedział pan Perkins.
- Przywiózł pan ze sobą z sześć - zaprotestował Kuba, który widział zeszyty
poutykane przy łóżku pana Perkinsa. - Chodźmy. Mamy długą listę, a panna Skivvy
chce
dostać swoje płatki.
Pan Perkins niechętnie dał się odciągnąć od zeszytów do płatków kukurydzianych,
fasoli, herbaty, kawy, jajek, sera, kartofli, cebuli, marchewek i tak dalej, aż
koszyk się
zapełnił i stał się za ciężki dla Kuby.
Annie MacReadie przyglądała im się ze swojego taboretu przy kasie, pokazując im,
gdzie szukać rzeczy, których sami nie mogli znaleźć.
- Sporo tego macie - powiedziała, odkładając robótkę. Była postawną, mocno
zbudowaną kobietą z włosami splecionymi w gruby, ciemny warkocz. Spod
niebieskiego
polara wyzierał ostro fioletowy sweter. To, co dziergała teraz, wyglądało na
kolejny.
- Jesteśmy na wakacjach - wyjaśnił Kuba. - I dopiero co przyjechaliśmy.
- W szufladach puchy, same okruchy - rzekł pan Perkins.
- Wiedziałam, że nie jesteście stąd - powiedziała pani MacReadie, wklepując
szybko
ceny w kasę fiskalną. - Wynajmujecie jeden z domków rybackich?
- Mieszkamy w Sibbald House - powiedział pan Perkins, wyładowując koszyk.
Palec pani MacReadie zamarł nad klawiaturą i pani MacReadie usiadła na
taborecie.
- Sibbald House! - powtórzyła. - Mieszkacie w Sibbald House?
- Tak - powiedział pan Perkins wesoło (bo za plecami Kuby przemycił do koszyka
zielony zeszycik). - Jest dosyć zrujnowany i pełen kurzu, ale widoki wspaniałe.
Pani MacReadie doszła do siebie na tyle, żeby dalej wypisywać paragon, ale Kuba
zauważył, że jej twarz, jeszcze przed chwilą tak otwarta i przyjazna, stała się
zamknięta jak
sklep w niedzielę.
- To już całe lata - dosłyszał Kuba. - Widok na morze, tak... i nie tylko to.
Kuba chciał zapytać, co jeszcze, ale Annie MacReadie skasowała ich zakupy i
wkładała je z powrotem do koszyka w takim pośpiechu, jakby chciała się jak
najszybciej ich
pozbyć. Panu Perkinsowi udało się wsunąć zeszyt do kieszeni, kiedy Kuba pakował
do siatki
kartofle, marchewkę i cebule.
- Czy pan słyszał, co ona powiedziała? - zapytał Kuba, kiedy byli już na
zewnątrz. - O
tym, że w Sibbald House jest ładny widok i nie tylko?
- Po prostu chciała być uprzejma - powiedział pan Perkins, gładząc się po
kieszeni z
zeszytem. - Chodź, Kuba. Mógłbym zjeść teraz trzy śniadania. A potem wszyscy
pójdziemy
spenetrować tę twoją plażę.
Kuba szedł spiesznie za nim, taszcząc ciężką torbę z jarzynami.
- Ale jak pan sądzi, co ona miała na myśli? - nie ustępował Kuba. - I dlaczego
tak
nagle umilkła?
- Pewnie chciała się zabrać znów za swoje dzierganie - zawołał pan Perkins przez
ramię. - Tak jak ja chcę się zabrać za śniadanie. Chodźże już, Kuba!
Więc Kuba szedł. Ale powoli. Myślał sobie, że w Sibbald House jest coś
strasznego i
coś bardzo smutnego.
- To bardziej nawiedzony dom niż dom wakacyjny, prawda? - zaśmiał się pan
Perkins,
gdy przyszli na miejsce.
Kuba nie zaśmiał się w odpowiedzi. Rozmyślał o świetle w oknie, które widział
albo
zdawało mu się, że widzi, pierwszego wieczoru. I o odgłosach, które słyszał. O
pojękiwaniach
i zawodzeniach. I o tym, kiedy nadarzy się sposobność poszukania brakującego
pokoju.
ROZDZIAŁ 5
Sposobność nadarzyła się po południu. Po ogromnym śniadaniu całe towarzystwo
spędziło ranek na penetrowaniu plaży. Było o wiele za zimno, żeby leżeć w słońcu
i opalać
się, więc spacerowali.
- Mam nadzieję, że włożę jednak kiedyś kostium kąpielowy - powiedziała panna
Skivvy, naciągając na siebie wełnianą kurtkę.
- Oczywiście, że włożysz - powiedziała ciotka Agata. - Pogoda zmieni się lada
dzień.
(Ciotka Agata mówiła tak, jakby osobiście zarządzała pogodą). - Pójdziemy dziś
na szybki
spacer. Zaczerpniemy w płuca morskiego powietrza. Dobrze nam to zrobi.
Więc poszli na szybki spacer, wzdłuż plaży, do końca skalnej ścieżki. Fala
przypływu
się cofnęła, i białe głuptaki, jak pośpiesznie kreślone kredą znaczki, śmigały
nad nią po
szarym niebie i nurkowały z prędkością sześćdziesięciu mil na godzinę.
Kuba i panna Muggins zbierali muszelki i kamyki, aż kieszenie zrobiły im się
ciężkie.
Kuba szczególnie lubił małe, przeźroczyste kamyki. Niebieskie, zielone, białe -
połyskiwały,
jakby schwytano w nie morze, jakby same były małymi kawałeczkami morza.
Po południu - mimo pogodowych przepowiedni ciotki Agaty - znowu padało.
- Ullewa - powiedział pan Perkins, przedłużając środkowe „l”, żeby podkreślić
jej
wielką siłę. - Ulewa - powtórzył radośnie.
- Monopol - powiedziała ciotka Agata. - Napalimy w kominku i zagramy w Monopol.
Ale kiedy Kuba kupił pierwszy hotel na Vine Street, wszyscy dorośli już
odpłynęli w
drzemkę. Kuba patrzył na nich przez chwilę zirytowany. Rówieśnik, przyjaciel,
nigdy by nie
zasnął w takim emocjonującym momencie. Wyjął kartę „Szansa” z dłoni panny
Muggins i
włożył ją do pudełka. Panna Muggins najwyraźniej nie miała już tego popołudnia
szansy na
to, żeby „Przejść do Trafalgar Square” (tam lub gdziekolwiek indziej). Lecz
uśpieni dorośli
dawali Kubie szansę na poszukiwania piątego pokoju.
Gdzie zacząć? Na parterze była tylko kuchnia, salon i mała, przylegająca do holu
szatnia. Na pewno piąty pok