DIANA HENDRY CEZARY ANIOŁŁ I DZIECKO-DUCH Co mówi duch... (Przełożyła: Małgorzata Pasicka) ZNAK 2004 Od zjaw i upiorów, I długonogich stworów, i strachów, co tłuką się po nocy - ocal nas, Panie. Anonim Rozdział 1 Kuba martwił się ciotką Agatą. Nie była już tą dawną, skąpą i nieszczęśliwą ciotką Agatą. Prawda, że w dalszym ciągu liczyła wieczorami herbaciane torebki, i prawda, że nikt nie mógł uznać za szczodre porcji kartofli, jakie wydzielała na kolację Kubie, panu Perkinsowi, pannie Muggins i pannie Skivvy. A jednak ciotka Agata była zupełnie odmieniona. Ciotka Agata była szczęśliwa! Tryskała rozśpiewanym, roześmianym, aż niepokojącym szczęściem. Ani plucha, ani złe wieści, ani uciążliwy katar - nic nie było w stanie tego szczęścia przyćmić. Było to nadzwyczaj kłopotliwe, tak jakby ciotka Agata utraciła wszystkie swoje pory roku: nie było w niej już wiosny, lata, jesieni i zimy, tylko jedno długie, nieustające, roześmiane lato. Nie żeby Kuba chciał powrotu dawnej ciotki Agaty - ciotki Agaty mroźnych zmrożeń, ciotki Agaty, która swoje pianino i swoje serce trzymała pod kluczem i której smutek wypełniał burą ponurością cały dom przy Ballantyre Road 131; ciotki Agaty sprzed przybycia Cezarego Aniołła. O nie, tamtej ciotki Agaty Kuba nie chciał z powrotem. Cezary Aniołł odmienił nie tylko ciotkę Agatę, ale cały dom. Cały dom przy Ballantyre Road 131 zmienił się z domu smutku w dom szczęśliwości. Wolty i waty, wolty i waty, to od piorunów większe są chwaty - podśpiewywał często Kuba, kiedy przypominał sobie, jak to na jeden krótki letni tydzień Cezary Aniołł zamieszkał u nich na poddaszu. Jakież dziwne rzeczy powyjmował ze swojej torby elektryka w ten pierwszy poranek swego pobytu! Najpierw zestaw śrubokrętów z kolorowymi trzonkami - wyglądały niby całkiem zwyczajnie - potem coś, co nazywał Zestawem do Łączenia, czyli Ładowacz Energii i magiczny Zegar Stuleci. Z początku Kuba myślał, że z tego węszenia po domu, snucia się po cmentarzach i grania na srebrnym flecie, które uprawiał Cezary, nie może wyniknąć nic dobrego. Chłopiec uśmiechał się na wspomnienie tego, jak razem z panem Perkinsem udawali detektywów, idąc za Aniołłem przez cale miasto, aż znaleźli się w niezwykłej kawiarence „Pod Niebożątkiem”. To właśnie tam, zajadając Gwiezdnego hamburgera, Kuba dowiedział się o wykonywanym przez Cezarego dziwnym zawodzie Domoczyńcy. To było trochę jak praca elektryka - myślał Kuba - ale bardziej magika. - To, czym się zajmuję - powiedział wtedy Aniołł, ze smakiem zajadając Kiełbaski po ziemsku - to łączenie żywych z umarłymi. Bo widzisz, wszyscy poruszamy się po tym samym obwodzie - (to była część elektryczna) - tylko że ludzie o tym zapominają. Wyłączają się, tak jak wyłącza się światło. - Aniołł wyjaśniał, że to smutek sprawia, że ludzie się wyłączają, a wtedy Energia - będąca swego rodzaju miłością - też się wyłącza. Cezary Aniołł, jak wszyscy Domoczyńcy, zajmował się podłączaniem ludzi do Źródła Energii. I to była część magiczna. I tak właśnie zrobił z mieszkańcami domu przy Ballantyre Road 131. Uwolnił ciotkę Agatę od smutku. Wszystkich ich ponownie włączył. Podłączył ich do Energii. - Ale - myślał Kuba - czy to możliwe, żeby w obwodzie było trochę za dużo Energii i ciotka Agata, a także pan Perkins, zostali jakoś przeładowani? Kuba przypomniał sobie, jak pan Perkins tańczył w samej piżamie po cmentarzu, głosząc, że rozbłysła w nim boska iskra, i uważając to za świetny dowcip. - U elektryków często iskrzy, a teraz ja sam zaiskrzyłem - powiedział pan Perkins, po czym poszedł do parku pisać ckliwy wiersz o ciotce Agacie. Pan Perkins kochał się nieszczęśliwie w ciotce Agacie, a ona mówiła, że to mu dobrze robi (tak jakby miłość to był szpinak albo witamina), bo wyostrza mu rymy. Teraz, w swoim stanie przeładowania, pan Perkins kupił sobie pół tuzina piżam i regularnie zjawiał się w parku, żeby występować jako uliczny poeta. Nabrał zwyczaju prztykania palcami, odgarniania mizernych kosmyków z czoła i dramatycznego wymachiwania rękami. Wszystko to bardzo Kubę zawstydzało. A ciotka Agata, w swoim przesadnie szczęśliwym stanie, też nie była lepsza. Każdego piątkowego ranka taszczyła pianino na ulicę, żeby tam na nim grać, głównie ku uciesze małych chłopców, którzy koniecznie chcieli wiedzieć, czy ciotka Agata ma zamiar wystąpić w programie „Droga do gwiazd”, i czy wszystkim w rodzinie Kuby - łącznie z nim samym - brakuje piątej klepki. - Kuba Odmieniec - tak go przezywali, i wymyślili wierszyk, który potem śpiewali na podwórku. Czasami, wracając ze szkoły, Kuba słyszał tuż za plecami dziecięce trio wyśpiewujące: Kuba Odmieniec! Ale pomyleniec! I postrzeleniec! Kuba Odmieniec! Kuba tego nie cierpiał. Tak bardzo chciał być taki jak inni. A jeszcze bardziej chciał mieć przyjaciela. Nie tylko wyskoki ciotki Agaty i pana Perkinsa sprawiły, że wołano za nim Kuba Odmieniec, i że czuł się samotnie, niezręcznie i głupio. Ale także to, jak był ubrany. Ciotka Agata zawsze wyszperała dla niego coś w ciucharni. Kuba nie miał nic przeciwko temu, że były to rzeczy używane - tak naprawdę uważał, że są one dużo wygodniejsze od nowych. Tylko że ciotka Agata nigdy nie zabierała go ze sobą na szperanie (jak to nazywała), a skutek był taki, że na Kubie nic nie leżało jak trzeba. Miał spodnie, które były za krótkie albo za długie, za obszerne albo za ciasne, i swetry, które wyglądały, jakby wydziergał je daltonista. Był chyba jedynym chłopcem w całej szkole (nie licząc Jeda Lomaxa, innego samotnego odmieńca), który nie miał adidasów. Kiedy Kuba spoglądał na siebie w lustrze, nie zauważał ciepłych brązowych oczu ani przyjaznego uśmiechu. Widział tylko to, co uważał, że widzieli inni - odmieńca! Na dodatek w tym swoim stanie szczęśliwości ciotka Agata „szperała” jeszcze bardziej zawzięcie niż dawniej. Dumnie znosiła do domu podkoszulki i swetry w tak krzykliwych, gryzących się kolorach, że nawet pani Towers (nauczycielka Kuby) mówiła: „Mój Boże, Kuba, muszę chyba włożyć słoneczne okulary, żeby móc dzisiaj na ciebie patrzeć”. Kupiony przez ciotkę Agatę samochód też z łatwością mógł być kupiony z drugiej ręki. Był to bardzo stary, bardzo tani, rozklekotany rover. Poczucie szczęścia nie uleczyło ciotki Agaty ze skąpstwa, ale uleczyło ją z szarości. Wymalowała samochód na różowo i jeździła nim w taki sam sposób, jak grała na pianinie - z nogą na pedale gazu. A dla dodatkowego efektu rozweselającego zamocowała klakson, który wygrywał pierwsze cztery dźwięki V symfonii Beethovena, żeby - jak twierdziła - wszyscy wiedzieli, że nadjeżdża. I rzeczywiście, wszyscy wiedzieli! - Uwaga, nadjeżdża nasz rajdowiec - mówili chłopcy, kiedy od czasu do czasu ciotka Agata, w puchatych nausznikach, postanawiała odebrać Kubę ze szkoły. (Uszy pąsowiały mu wtedy ze wstydu). A jakby Kubie tego było mało, panna Muggins i panna Skivvy nie były już dwiema nieśmiałymi bidulkami sprzed wizyty Cezarego Aniołła. Panna Muggins zapisała się do miejskiego Towarzystwa Operowego i ustawicznie ćwiczyła swoją partię, zwłaszcza wtedy, kiedy Kuba próbował zasnąć. Jeśli chodzi o pannę Skivvy, która dotąd przez całe lata pracowała na poczcie, tak że aż sama zaczęła wyglądać jak szara papierowa paczka - więc ta panna Skivvy przeszła na emeryturę i zajęła się robieniem kanapek dla bezdomnych, które rozwoziła po mieście na deskorolce. Oczywiście, tłumaczyła się z tej deskorolki. Mawiała, że ma słabe nogi, a deskorolka ułatwia jej poruszanie się. I chociaż Kuba nadzwyczaj pannę Skivvy podziwiał - czasami nawet pomagał jej robić te kanapki - to fakt, że w porze obiadowej śmigała przed bramą szkoły i chłopcy wykrzykiwali: „Patrzcie, Skivvy-Święcideska jedzie!”, bynajmniej nie poprawiał jego wizerunku wśród kolegów. Kuba właśnie się zastanawiał, czy poziom Energii w domu nie mógłby się ciut obniżyć, gdy zszedłszy na śniadanie, zastał ciotkę Agatę i pana Perkinsa tańczących. Pan Perkins potrząsał puszką, której używał w parku do zbierania pieniędzy, a ciotka Agata potrząsała puszką, której używała, grając na ulicy, i razem robili straszliwy harmider. Potrząsali puszkami jak tykwami. Ciotka Agata wywijała spódnicą, a pan Perkins prztykał palcami i przytupywał, tak że Kuba musiał się nieźle namozolić, żeby go usłyszeli. - Co się stało? - zapytał. - Wygraliście na loterii? - Nie! - zawołała ciotka Agata, wykonując taneczny obrót. - Ale zarobiliśmy tyle, żeby wyjechać na wakacje! Jedziemy nad morze, Kuba! Kubie aż serce podskoczyło, bo przez wszystkie lata od śmierci rodziców, czyli od kiedy mieszkał z ciotką Agatą, nigdy nie był na wakacjach. I nigdy nie widział morza. Teraz poziom jego własnej energii podskoczył jak rtęć w termometrze, jak czajnik, w którym zawrzało, jak naładowana bateria. Przeładowana! - Nad morze! - wykrzyknął Kuba. Objąwszy się, zaczęli we trójkę tańczyć wokół kuchennego stołu. Przez kolejne tygodnie wszyscy na Ballantyre Road 131 byli tacy właśnie: przeładowani Energią, czy też raczej naładowani morzem. Panna Skivvy kupiła sobie słomiany kapelusz, kostium kąpielowy w paski i pomarańczowe skrzydełka do pływania, które wkładała do kolacji („Żeby się przyzwyczaić”). Panna Muggins wyśpiewywała marynarskie piosenki. Morskie opowieści to była jedna z jej ulubionych. Pan Perkins recytował Żeglarza, który wydawał się Kubie wierszem bardzo smutnym, bo żeglarzowi, zdaje się, było ciągle zimno. Miał na brodzie sople lodu i za kimś tęsknił. Ponadto pan Perkins czytał im listę określeń na morze, które znalazł w książce pod tytułem Odyseja. Były tam „rybne głębie”, „czarna grzywa fal”, „słona topiel”, „groźne łono słonych niestrudzonych wód”, „wrząca głębia morza” i wiele innych. Czasami Kuba leżał w wannie, ćwicząc styl grzbietowy i mrucząc do siebie „otchłanne morze” i „podwodne pieczary”, bo rytm tych słów sprawiał, że czuł się, jakby był na łodzi. Potem przepływał długość kilku gąbek, wyobrażając sobie, że pruje „szeroką toń”. Marzenie o morzu było jakąś ucieczką od samotności. Ciotka Agata miała inny sposób marzenia o plaży. Spędzała całe wieczory na liczeniu pieniędzy w puszkach sporządzając, jak to nazywała, wakacyjny budżet. Nie sposób było jej od tego oderwać. Spisywała wszystko, co uważała, że może będą chcieli kupić. - Zanotuj: ryba z frytkami - powiedział pan Perkins. - I lody - powiedziała panna Muggins. - I wata cukrowa - powiedziała panna Skivvy - i może przejażdżka na osiołku. Ciotka Agata odłożyła ołówek. - Nie sądzę, żeby to było miejsce tego typu - rzekła. Ale kiedy spytali, jakie to będzie miejsce, nie chciała powiedzieć. To miała być niespodzianka. Każdego dnia wieczorem ciotka Agata, pan Perkins, panna Muggins i panna Skivvy opowiadali o znanych sobie plażach. O światłach i Wielkiej Niedźwiedzicy w Blackpool (panna Muggins); małej zatoczce w Kornwalii (panna Skivvy); molo w New Brighton (pan Perkins); o pensjonacie „Nadmorski Widok” (ciotka Agata). Tylko Kuba nie mówił nic. Miał w głowie swój własny obraz plaży i morza, który wydawał mu się nazbyt cenny, żeby się nim dzielić. Oczywiście będzie tam bezmiar piasku. I skały, na które można się wdrapywać. Będą mieniące się światłem, połyskliwe fale, które można przeskakiwać. Będą lody trzy razy dziennie, kołyszące się w oddali małe łódki i wieczne słońce. A co najważniejsze, nie będzie wielkich budynków ani ogromnych murów, które ograniczają widoczność, tak jak w mieście. Będzie „szeroki grzbiet morza” i „podwodne pieczary”. Kuba wyobrażał sobie, że być może w jednej z takich pieczar pozostał jeszcze jakiś zbłąkany pirat albo przemytnik. A jeśli nawet nie będzie przemytników ani piratów, to na pewno będzie przygoda. I to była jedna z paru rzeczy, co do których Kuba się nie pomylił. ROZDZIAŁ 2 Cała piątka w milczeniu siedziała w różowym roverze, podczas gdy potężne fale niczym dzikie bestie nacierały na brzeg, a wicher kołysał i trząsł samochodem. Dochodziła północ. Kuba siedział na tylnym siedzeniu, wciśnięty pomiędzy pannę Muggins a pannę Skivvy. Wszyscy troje owinięci pledem. Podróż trwała już tak długo i zjedli już tyle kanapek dla bezdomnych, że Kubie było troszkę niedobrze. Niedobrze od kanapek z tuńczykiem i niedobrze z rozczarowania. Gdzie się podziało wieczne słońce? I gdzie się w ogóle podziało lato? Przejechali już szmat drogi, odkąd ciotka Agata włożyła swoje puchate nauszniki. Miała dość ciągłego: „Daleko jeszcze?” (panna Skivvy) i „Oj złotko, trochę mnie mdli” (panna Muggins), a przede wszystkim rymów pana Perkinsa. Okazało się, że podczas gdy pan Perkins był bardzo dobry w czytaniu Żeglarza i Odysei, to jeśli chodzi o czytanie mapy był zupełnie do niczego. Stan szczęśliwości ciotki Agaty zrobił się kruchy jak filiżanka na skraju urwistej skały. Zamiast wskazówek, jak jechać, pan Perkins rzucał rymami. Kiedy już wyjechali: Czy wiele jeszcze mil jest stąd do Bettyhill? czy (znalazłszy się znowu na niewłaściwej drodze): Do Stów nie jedźmy, bo źle będzie nam tam szło i wreszcie: Powiadają, że w Wick zdań mają inny szyk wtedy ciotka Agata miała już na uszach puchate nauszniki. Teraz zdjęła je akurat na czas, żeby usłyszeć, jak pan Perkins mówi: W Fife, moje maleństwo, ten wicher to przekleństwo. - Czy to właśnie tam jesteśmy? - zaryzykował Kuba. - W Fife? - Specyficzne pochylenie głowy mówiło mu, że dawna ciotka Agata, ciotka mroźnych zmrożeń może w każdej chwili wrócić. Kuba zastanawiał się, dlaczego pan Perkins nie zrymował „maleństwa” z „małżeństwem”, zważywszy że oświadczał się ciotce Agacie co najmniej raz na tydzień. Ale widocznie akurat tym razem nie. Zapadło krótkie milczenie, po czym ciotka Agata przesadnie pogodnym tonem powiedziała: - Tak, Kuba, jesteśmy w Fife, w Szkocji. A jutro będzie piękny, słoneczny dzień i wszyscy będziemy mieli cudowne wakacje. Zabrzmiało to jak rozkaz. „Będziecie mieli cudowne wakacje, bo jak nie...!” - No dobrze, już dobrze, kochanie - powiedział pan Perkins, gładząc ciotkę Agatę po ręce. - Miałaś długą jazdę. - Nie głaszcz mnie i nie mów mi „dobrze, już dobrze” - warknęła ciotka Agata. Kuba uśmiechnął się szeroko. Cieszył się, że ciotka Agata stała się szczęśliwa, ale w jej nagłej opryskliwości było coś przyjemnie swojskiego. - Teraz musimy tylko znaleźć Toma Troone - powiedziała ciotka Agata. - Kto to jest Tom Troone? - spytały naraz cztery głosy. - Ma klucz do Sibbald House - powiedziała ciotka Agata - do domu, który wynajęliśmy. Mieszka w... niech sprawdzę... - ciotka Agata poszperała w schowku obok kierownicy i wyjęła z niego kartkę papieru. - O, już mam. Rooftops Cottage, Cove Wynd. - Ale czy on się nas będzie spodziewał teraz, o tej porze? - zapytał pan Perkins. - Mówiłam mu, że będziemy późnym popołudniem - powiedziała ciotka Agata. - No cóż - powiedział pan Perkins. - Chyba można to nazwać późnym popołudniem. Bardzo późnym popołudniem. Masz instrukcję, jak tam dojechać? Ciotka Agata miała. Cove Wynd było wąską uliczką - o wiele za wąską, żeby zmieściło się w niej auto - biegnącą od drogi wzdłuż morza do High Street. - Dawka morskiego powietrza wszystkim nam dobrze zrobi - powiedziała zdecydowanym tonem ciotka Agata. Lecz kiedy się wygramolili z samochodu, wicher był tak silny, że panna Muggins i panna Skivvy - zakutane w pled tak, że wyglądały jak siostry syjamskie - musiały obejmować się ramionami, żeby się nie przewrócić. - Lepiej zaczekajcie w samochodzie - zarządziła ciotka Agata. - My z Kubą pójdziemy. Kuba poczuł się przyjemnie ważny. Chwycił kurtkę i popędził za ciotką Agatą, która żołnierskim krokiem pomaszerowała w górę ulicy. Gdy Kuba biegł, wiatr rozdymał mu kurtkę. Szalał wszędzie wokół niego. Przepełnił go świszczącą falą entuzjazmu. Było tak, jakby ten wiatr podniósł go na duchu, tak jak podnosił fale, tak jak wyrywał spinki z włosów ciotki Agaty, tak jak kazał obojgu zgiąć się i przedzierać naprzód, walcząc z jego naporem. A morze cały czas ryczało i waliło o brzeg, niczym jakaś istota rozpaczliwie szukająca ucieczki. Niespokojne chmury nerwowo mknęły w poprzek księżyca, chcąc jak najszybciej uciec. Domy w wiosce były pogrążone w ciemności, jakby ludzie wiedzieli, że w taką noc najlepiej nie dawać znaku życia. Najlepiej spać. Gdzieś w oddali Kuba dostrzegł boję rzucającą w noc trupio zielone świetlne ostrzeżenie. W końcu to były wakacje. A jeśli nie wakacje, to wyprawa po przygodę. - Paskudnie, prawda? - powiedział Kuba, doganiając ciotkę Agatę. Ale ciotka Agata, już całkiem bez tchu, tylko stęknęła i oboje się ucieszyli, kiedy znaleźli krętą Cove Wynd. Wiatr wiał teraz z tyłu. Wąska Cove Wynd ze swoimi niskimi domkami wydawała się przytulnie osłonięta przed morzem i burzą. Lecz w miarę jak pięli się w górę, widok na morze i nadbrzeżne skały stawał się coraz rozleglejszy, a gdy stanęli pod szczytem wzgórza, z trudem łapiąc oddech, w dole rozpościerał się widok na coś, co Kubie wydało się ogromną sceną, na której, podczas gdy ludzie spali, rozgrywała się jakaś wielka bitwa między morzem i skałami, nocą i niebem. Tom Troone nie spał. I był zły. Zamajaczył w drzwiach Rooftops Cottage i był najmasywniejszym i najstarszym człowiekiem, jakiego Kuba kiedykolwiek widział, z twarzą tak pełną zmarszczek, że przypominała pokrytą liniami mapę pana Perkinsa. - To ma być późne popołudnie? - warknął. - Raczej środek nocy! Weszli za nim do środka, bardzo zdenerwowani. - Niestety, mieliśmy niedobrą podróż... - zaczęła ciotka Agata, usiłując z powrotem powpinać spinki we włosy. - Wyruszyliśmy na czas, ale potem... - To dla mnie żadna różnica, kobieto - powiedział Tom Troone. (Kuba nigdy dotąd nie słyszał, żeby ktoś zwracał się do ciotki Agaty „kobieto”). - Żadna różnica. Nie śpię. Dzień czy noc to dla mnie żadna różnica. Zupełnie żadna. Podróże. Wakacje. Mnie nic do tego. - Ale ma pan klucz? - odezwała się zaniepokojona ciotka Agata - Klucz do Sibbald House. - A, tak - powiedział Tom Troone - mam klucz. Kuba schował się za ciotką Agatą. W starym Tomie Troone było coś przerażającego. Miał na sobie grube, obszerne spodnie z nogawkami wetkniętymi w cholewy butów, które wyglądały, jakby nigdy ich nie zdejmował, i stary rybacki sweter, który nabrał kształtu jego ciała, stał się jakby drugą skórą. Ale nie tylko potężna sylwetka Toma Troone - jego długie nogi i szerokie bary - były zatrważające. Bardziej chodziło o to, że wyglądał, jakby morze pastwiło się nad nim równie zawzięcie, jak teraz pastwiło się nad skałami. Morze - myślał Kuba - wyrwało z Toma Troone część jego samego. Wymizerowało jego twarz, wyostrzyło rysy, a jego bladoniebieskim oczom nadało jakiś dziki, udręczony wyraz. I Kuba uczuł, że on mu kogoś przypomina, tylko nie wiedział kogo. - Więc przywieźliście chłopca? - powiedział nagle Tom Troone. - Ależ tak - powiedziała ciotka Agata, zdziwiona. - Napisałam w liście, że będzie czwórka dorosłych i Kuba. Jest miejsce dla tylu osób, prawda? Tomowi Troone wydało się to prawie śmieszne, bo prychnął i powiedział: - Tak, miejsca jest dość. Dla mnie to żadna różnica, ile was tam jest. Stary człowiek lubi to swoje „żadna różnica” - pomyślał Kuba, zastanawiając się, czy mogłaby być jakaś „suma”, kiedy nagle zorientował się, że stoi na środku pokoju, pod lampą, a Tom Troone opiera mu ręce na ramionach. I to jakie ręce. Potężne łapy, wychodzące z rękawów swetra niczym grube korzenie, co szukając gleby, natrafiły na Kubę. Przez jakieś pół minuty Tom Troone przyglądał się uważnie jego twarzy, po czym, w chwili gdy ciotka Agata ruszała chłopcu na pomoc, starzec mruknął: - Hmmm - rozluźnił uchwyt i skierował się w stronę kuchni. - Dam wam klucz - powiedział. - Bardzo stary! - szepnęła ciotka Agata, kiedy czekali. - Już trochę traci kontakt z rzeczywistością. Kuba, który nadal czuł na ramionach uchwyt Toma Troone, mocno w to wątpił. Podczas gdy stary człowiek szperał w kuchni, mrucząc: - Wszystko w bezpiecznym miejscu. Żadna różnica. - Kuba miał czas się rozejrzeć. Pokój był pusty, jeśli nie liczyć jednej ściany zawieszonej starymi fotografiami. Były na nich głównie kutry i brodaci mężczyźni w rybackich kapeluszach kurzący fajki, chociaż wisiała tam też fotografia przedstawiająca dziewczynkę z koszem ryb. W pokoju były tylko dwa krzesła i niewielki stół przykryty ceratą. Przy piecu stał stary kosz rybacki pełen szczap, a na przeciwległej ścianie, na mosiężnym kołku wisiały dwie pary grubych skarpet (więc jednak buty czasami się zdejmuje!) i podkoszulek. Kubie udało się zobaczyć kawałek kuchni, gdzie pod sufitem była zawieszona sieć rybacka pełna garnków. Po chwili Tom Troone wrócił do nich, a z potężnej łapy zwieszał mu się klucz. - Możecie dojechać do końca drogi nadbrzeżnej - powiedział - ale stamtąd będziecie musieli iść pieszo. Ostatni dom przy ścieżce nad morze. I uważajcie na topielisko. - Topielisko? - zdumiała się ciotka Agata, wyrywając klucz z ręki Toma Troone, jakby w obawie, że gotów nagle zabrać go z powrotem. - Na wysoką falę - powiedział stary Tom - tam, gdzie morze zalewa cały brzeg. - Aha - powiedziała ciotka Agata, podając klucz Kubie, a on schował go do kieszeni. - Nie chcę słyszeć żadnych skarg - powiedział Tom Troone w drzwiach. - Zrozumiano? Żadnych skarg. - Oczywiście, postaramy się nie niepokoić pana ponownie - powiedziała szybko ciotka Agata, ciągnąc Kubę na zewnątrz. Stary człowiek patrzył za nimi, jak odchodzili. Kuba pomyślał, że pewnie dalej do siebie mówi, o tym, że to „żadna różnica”, ale wiatr głuszył jego słowa. Ciotka Agata, teraz równie wzburzona jak morze, szła w dół Cove Wynd tak spiesznie, jakby rozmowa z Tomem Troone nakręciła ją niczym mechaniczną zabawkę na najszybsze możliwe obroty. Kuba pędził za nią. - Co za zgryźliwy staruch! - powiedziała ciotka Agata, jakby sama nigdy nie zaznała dnia złego humoru. - Żeby mówić do mnie „kobieto”, też coś! Co za bezczelność! Kuba nie mógł się powstrzymać. - To dla mnie żadna różnica - powiedział. - Dość tego, Kuba - warknęła ciotka Agata. - Ten stary człowiek ma pewnie nierówno pod sufitem, to wyjaśnia jego bezczelne zachowanie. Z tobą, o ile wiem, wszystko w porządku. Kuba więcej się nie odzywał. Byli już z powrotem w samochodzie. Chłopiec wyjął z kieszeni klucz i wymachiwał nim przed przednią szybą. - Mamy klucz, mamy klucz! - podśpiewywał. Panna Muggins, panna Skivvy i pan Perkins wydobyli z siebie słabe „hura”. A kiedy Kuba dodał: - I musimy uważać na topielisko! - zwrócili ku niemu blade, przerażone twarze. Lecz ciotka Agata, szybka jak wiatr, otworzyła z impetem bagażnik i powiedziała: - Będziemy mieć wspaniały widok na morze. Dom stoi zaraz za tymi rybackimi chatkami - i wskazała w stronę, gdzie kończyła się droga jezdna, a zaczynała wąska ścieżka biegnąca wzdłuż plaży w stronę skał. Pozostali wygramolili się z samochodu. Pan Perkins, jakby nadal był w mieście, rozłożył parasol. Wiatr natychmiast wywrócił go na drugą stronę. - Włóż swój nieprzemakalny skafander! - powiedziała ciotka Agata, rzucając go panu Perkinsowi. Skafander był sztywny i strasznie szeleścił, ale pan Perkins, jak tylko miał go już na sobie, przysiadł na starym słupku do cumowania łodzi i mrużąc oczy od wiatru, deszczu i bryzy, spoglądał na ścieżkę. - Widzę go! - powiedział. - to ten dom na samym końcu. I masz rację, Agata złotko, będziemy mieć wspaniałe widoki. Ale musimy zanieść bagaże. Kuba usadowił się obok i patrzył w stronę domu. Był to wysoki, kwadratowy dom ze spadzistym dachem i wielką ilością kominów. Nawet w ciemności wyglądał ostro i surowo. Każde okno miało kamienny występ niby powiekę, a sam dom zdawał się ponuro spoglądać na morze. Przez moment Kubie zdawało się, że widzi światło w jednym z górnych okien, ale zaraz znikło. Księżyc - pomyślał Kuba. - Księżyc odbija się od wody. Ciotka Agata energicznie podała pannie Muggins plecak. - Ale co z topieliskiem? - spytała panna Skivvy. Zawiązała sobie szalik wokół słomkowego kapelusza, a na sweter włożyła skrzydełka do pływania. Kuba widział wystający z jej plastikowej torby kawałek deskorolki. - Bajdy starego człowieka! - powiedziała ciotka Agata. - Zdołasz unieść torbę w drugiej ręce? Fala topieliska zalała pannę Muggins. Z lekka się chwiejąc, przykryta skafandrem, z plecakiem i torbą podróżną pełną książek i robótek, panna Muggins stała, patrząc pod nogi, kiedy przyszła potężna fala i zalała nabrzeże i ją samą. - Ojoj! - wycharczała. - Tonę na stojąco! - Uciekaj! - zawołał pan Perkins. - Zanim przyjdzie następna fala! Ociekając wodą i chlupocząc, panna Muggins bardziej brodziła, zamiast po prostu biec naprzód. - Patrzcie na morze! - komenderował pan Perkins. - Co siódma fala jest wielka! Więc patrzyli i liczyli - wszyscy z wyjątkiem panny Skivvy, która tak się zdenerwowała, że prawie wrosła w ziemię. W końcu pozostali musieli zabrać jej torby, a pan Perkins wziął ją na barana. Kuba, z walizką ciężką, jakby była pełna cegieł, wlókł się na końcu. - Jesteśmy prawie na miejscu! - zawołała ciotka Agata. Kuba spojrzał w stronę domu. Nie wyglądał zachęcająco. Stał na uboczu, osobno, za szeregiem rybackich chatek, surowo kamienny i o groźnych oknach. Na zewnątrz było za zimno i za mokro, a w środku niewiele lepiej. Pełen przeciągów hol prowadził do wyłożonego ciemnymi deskami salonu. Mebli było tu niewiele, a wszystkie zakurzone. Kanapa i dwa fotele wyglądały tak - myślał Kuba - jakby zaraz miały pokryć się pleśnią. Żarówki miały pewnie po dwadzieścia watów, a cały dom sprawiał takie wrażenie, jakby od wielu lat nikt w nim nie mieszkał, nie mówiąc już o spędzaniu w nim wakacji. Panna Muggins stała, ociekając wodą i pochlipując, na niegdyś wzorzystym dywaniku. Ciotka Agata pośpiesznie wyrzucała różne rzeczy z toreb, aż natrafiła na ręcznik i jakieś suche ubranie. Pan Perkins rzucił bagaże w kąt i wyruszył na poszukiwanie drewna na rozpałkę. Panna Skivvy bez żadnego powodu nadmuchała swoje skrzydełka pływackie i osunęła się na jeden z zatęchłych foteli. Było koło drugiej w nocy, kiedy wreszcie siedzieli wokół ognia z kubkami herbaty (najpierw musieli te kubki umyć), a chłód opuścił pokój i twarze zaróżowiły się od ciepła. - No więc - rzekł pan Perkins, spoglądając surowo na ciotkę Agatę - chyba wszyscy wiemy, dlaczego wynajęłaś akurat ten dom! - Był tani! - powiedziały równocześnie panna Muggins i panna Skivvy. - Tani! Tani! Tani! Kuba zachichotał. - Każdy człowiek dźwiga jakiś krzyż - rzekł pan Perkins - moim jest to, że kocham kobietę, która jest skąpa. Ciotka Agata przeszyła go gniewnym spojrzeniem. - I co wam przeszkadza, jaki jest ten dom? - spytała wyzywająco. - Cały dzień będziemy na plaży. - Morze, hucząc za oknami, a czasem rozbryzgując pianę na szybach, jakby rzeczywiście chciało wedrzeć się do środka, zdawało się szydzić z jej słów. - Jestem oszczędna - powiedziała ciotka Agata. - Uważam się za oszczędną, nie skąpą. Ale wszyscy byli zbyt zmęczeni, żeby się kłócić albo narzekać. Okazało się, że dom jest dwupiętrowy. Panna Muggins i panna Skivvy postanowiły spać razem w sypialni na pierwszym piętrze. Ciotka Agata zajęła sąsiedni pokój. Na samej górze był podłużny pokój z dwoma łóżkami, a obok znajdował się jeszcze jeden, mniejszy pokój. Wiedząc, jak pan Perkins chrapie, Kuba wybrał dla siebie ten mniejszy. Był zbyt zmęczony, żeby go dokładnie obejrzeć, ale wyjrzał przez nieduże okno, zmatowiałe od morskiej piany. W dole morze hałasowało jak cała orkiestra. Widział też świetlną boję: nadal wysyłała swoje zielone ostrzeżenie i, ależ tak, przypływ się cofał i zaczęła się pokazywać plaża. To wystarczyło, żeby Kubę rozweselić. Zaciągnął sfatygowaną zasłonę i władował się do łóżka. Jutro będzie inaczej. Jutro zaświeci słońce i będą lody trzy razy dziennie. No, przynajmniej raz. Wślizgnął się do śpiwora. Ale nie na długo. Trzeszczenie okna nie pozwalało mu zasnąć. Wstał więc z łóżka, wetknął skarpetkę w róg ramy okiennej i znowu się położył. Skarpetka trochę stłumiła trzeszczenie, ale teraz słychać było inne odgłosy. Skrzypienia, pojękiwania i zawodzenia. Kuba przypominał sobie, że dom przy Ballantyre Road też miał swoje odgłosy, tylko że do nich był przyzwyczajony - a teraz zdał sobie sprawę, że nawet je lubił. Powiedział sobie, że i do tych się przyzwyczai, i naciągnął śpiwór na uszy. Znowu przyszedł mu na myśl Tom Troone. Kogóż on mu przypominał? I tuż przed zaśnięciem przypomniał sobie. Żeglarza. Żeglarza z wiersza, który czytał pan Perkins. Jak to szło? Było tam coś o zmarzniętych stopach (Kuba podkulił swoje) i siedzeniu przy wiosłach „wytrwale wśród trudów i trosk”. Tom Troone wyglądał właśnie tak. Kuba głębiej wtulił się w śpiwór. Zobaczył przecież kawałek plaży, prawda? A jutro prawie na pewno zaświeci słońce. ROZDZIAŁ 3 Ale słońca nie było. Było zimno i ponuro, a morze - jakby znużone swoim nocnym rozjuszeniem - zwinęło się na tle nieba, szare i nadąsane. Kuba wstał w dobrym humorze. Obudziwszy się, zamiast ruchu ulicznego usłyszał krzyk mew. Zdawały się wołać: Gdzieś ty? Gdzieś ty? Gdzieś ty? Chłopiec wstał z łóżka, ustawił przy oknie krzesło, i przecierając dłonią szybę, żeby ją wyczyścić - wyjrzał na zewnątrz. Zdawało się, że mewy rzeczywiście czekają. Usadowione rządkiem na skale były jak drużyna tenisistów czekająca na pociąg do Wimbledonu. A wszędzie naokoło plaża. Wspaniała plażowa zatoczka. Skrawek plaży, na której figlował czarny pies. Kuba pomyślał, że może mógłby zaprzyjaźnić się z psem. Dla psów, pewnie wszyscy ludzie to odmieńcy. Miał wrażenie, że za zatoczką, tam gdzie nie sięgał już jego wzrok, plaża rozciąga się dalej, bez kresu, a skończy się dopiero, jak skończy się ląd albo jak skończy się czas - albo i jedno, i drugie. Kuba włożył swoje wściekle zielone spodnie z ciuchami i dwa swetry - w sypialni panował chłód - spojrzał na swoje skarpetki i buty i postanowił ich nie wkładać. Chciał poczuć piasek bosymi stopami. Wszyscy jeszcze spali. Kuba słyszał łagodne, melodyjne pochrapywanie pana Perkinsa. Dobry, stary Perkins - pomyślał Kuba, cichutko schodząc po schodach. Panna Skivvy i panna Muggins zostawiły otwarte drzwi. Kuba dostrzegł je obie śpiące w jednakowych łóżkach, zawinięte w jednakowe śpiwory, leżące równiutko jak bułki w piekarni. Kapelusz panny Skivvy obiecująco zwieszał się z drążka przy poręczy łóżka, a deskorolka czekała obok na podłodze, jakby - pomyślał Kuba - właśnie zostawił ją tu Święty Mikołaj. Drzwi ciotki Agaty były zamknięte. Na klamce wisiała kartka, napisana najwyraźniej z myślą o panu Perkinsie, bo napis głosił: „Nie przeszkadzać - nawet, jeżeli właśnie napisało się nowy wiersz”. Kuba uśmiechnął się szeroko. Doskonale wiedział, co ciotka Agata miała na myśli. Pan Perkins, jak tylko napisał jakiś nowy wiersz, po prostu musiał go natychmiast komuś przeczytać - bez względu na porę dnia. Nowy wiersz, jak nagle znaleziony w spodniach pięciofuntowy banknot, „wypalał” w kieszeni pana Perkinsa dziurę. Kuba zszedł do kuchni. W dziennym świetle dom nie wydawał się taki nieprzyjazny. Raczej opuszczony. Niekochany. Zaniedbany. Przypominał Kubie dom przy Ballantyre Road 131 sprzed pojawienia się Cezarego Aniołła. Z bardzo starej lodówki Kuba wyciągnął karton mleka i nalał sobie pełny kubek. Na stole leżał wycinek z gazety, który, pijąc mleko, przeczytał. Nagłówek brzmiał: „Do wynajęcia na wakacje”. Oto, jak ciotka Agata odkryła Sibbald House. Rzeczywiście, właśnie obok tego ogłoszenia widniała gwiazdka sporządzona długopisem służącym ciotce Agacie do spisywania wydatków. Kuba od razu zorientował się, co w nim przyciągnęło uwagę ciotki Agaty. „BARDZO TANI DOM” - głosił początek ogłoszenia - „pięć pokoi na piętrze, wspaniały widok na morze. Konieczne dziecko. Zgłoszenia do: Troone, skrytka nr 312”. Konieczne dziecko - myślał Kuba. - Dziwne! Dlaczego dziecko miałoby być konieczne? Tom Troone raczej nie wygląda na starszego pana szczególnie lubiącego dzieci. - Kuba przejrzał parę innych ofert. Niektóre głosiły: „Dzieci mile widziane”. Ale „dzieci mile widziane” wydało się Kubie czymś zupełnie innym niż „konieczne dziecko”. Przypomniało mu się, jak Tom Troone chwycił go za ramiona, i jak popatrzył mu głęboko w oczy, jakby zadając jakieś nieme pytanie. Chłopiec zadrżał. Ale czekała na niego plaża i mewy tenisiści, pokrzykujące: „Gdzieś ty? Gdzieś ty?”. Kuba starł z twarzy mleczne wąsy, przekradł się przez ciemny hol i znalazł się na zewnątrz, na ścieżce prowadzącej nad morze. Wystarczyło przebiec nią kawałek i już był na plaży. Chatki rybackie wyglądały dużo weselej niż Sibbald House. Wiele z nich było otynkowanych i miało kolorowe drzwi. Ktoś już wywiesił na sznurze pranie. Sznur, rozciągnięty między dwoma żelaznymi palikami, wyglądał tak, jakby naprawdę służył do rozwieszania sieci. Kuba w podskokach zbiegł po wąskich skalnych schodkach na plażę. Mewy, na swojej skale, uniosły się nieco, pomachały skrzydłami i znowu przysiadły. Kuba uznał, że plaża jest idealna, bo było na niej wszystko. To znaczy wszystko oprócz przyjaciela, z którym można by to dzielić, bo czarny pies zniknął. Ale był jasny, miękki piasek i przeróżne kompozycje z muszelek i kamyków, które morze poukładało w kształty tak przedziwne, jak kraje na mapie. I były też występy skalne, a niektóre z nich były tak gładkie i płaskie, że łatwo było po nich skakać. Między nimi potworzyły się małe, przejrzyste sadzawki, na których zielony mech kołysał się jak miniaturowy las. Za zatoczką w kształcie podkowy plaża rzeczywiście ciągnęła się w nieskończoność. Czy wszystko to da się spenetrować przez dwa krótkie tygodnie? - zastanawiał się Kuba. Morze było jak zwój ciemnego jedwabiu, jak wałek oparty o wezgłowie siwego nieba. Trzeba by wejść dużo dalej, żeby się naprawdę potaplać, ale przecież należało chociaż zamoczyć nogi. Nie jest się tak naprawdę nad morzem, dopóki nie zamoczy się w nim stóp. Kuba usiadł na dużym kamieniu i przebierał nogami w lodowatym bajorku. Tak dobrze się bawił, że całkiem zapomniał o dziwnym ogłoszeniu, aż w oddali zobaczył idącą wzdłuż plaży postać, potężną i wyniosłą. Kuba był prawie pewny, że to stary Tom Troone. Ktokolwiek to był, zbierał drewno. Kubie przypomniał się stojący przy piecu w domu starego człowieka kosz z opałem. Mężczyzna zauważył Kubę i przystanął. Chłopiec uniósł rękę, żeby zamachać, ale starzec nagle zaczął się gdzieś bardzo spieszyć. Zebrał leżące koło schodów drewno i szybko odszedł. Kuba patrzył za nim, aż zniknął mu z oczu, a potem sam wolno poszedł w stronę Sibbald House. Dopiero kiedy był na miejscu i ponurość domu znowu wprawiła jego serce w drżenie, przypomniał sobie coś jeszcze z ogłoszenia, co było bardzo dziwne. Oprócz tego, że „konieczne dziecko” w ogłoszeniu było napisane „pięć pokoi sypialnych”. Pięć. Więc gdzie jest piąty? Kuba był prawie pewny, że kiedy zastanawiali się, kto ma gdzie spać, obejrzał wszystkie pokoje. - Tajemnica brakującego pokoju - powiedział do siebie Kuba głosem prywatnego detektywa. To też było coś, co należało zbadać, nie tylko ciągnącą się w nieskończoność plażę. ROZDZIAŁ 4 Wszyscy w Sibbald House wyglądali tak samo ponuro jak morze. Byli niewyspani, zmęczeni i zrzędliwi po wczorajszej długiej podróży. - Tam jest cudownie! - zawołał Kuba, wpadając do kuchni. - Zobaczylibyście plażę! Ciągnie się kilometrami! - Cieszy mnie, że ktoś tu jest zadowolony - powiedziała ciotka Agata. Stała na krześle i zbierała sieć pajęczyn, długą jak koronka przy damskiej halce. - Mają ze sto lat - powiedziała ciotka Agata do pajęczyn. Panna Muggins ścierała mopem podłogę. - Co wy robicie? - spytał Kuba. - Mamy być na wakacjach. To mają być dwa tygodnie bez prac domowych i zadań domowych. Bez żadnej pracy. - Jak nie wyszorujemy kuchni, możemy nie przeżyć dwóch tygodni - powiedziała panna Muggins. - Chyba że nie masz nic przeciwko pajęczynom w kakao i muchom w zupie mlecznej. Kuba się nachmurzył. - Gdzie pan Perkins? - zapytał. - Zamknął się w ubikacji i tworzy burzliwy wiersz o morzu - powiedziała ciotka Agata - i chciałabym, żeby się trochę pospieszył. W tym momencie usłyszeli, jak drzwi od ubikacji się otwierają i pan Perkins zszedł na dół, deklamując: Ten sztorm, co wciąż szaleje, co deszczu ścianą siekł, roztrzaskał me nadzieje o kamienisty brzeg - huczał pan Perkins, powiewając wstęgą papieru toaletowego, na której zapisał wiersz. Ciotka Agata szybkim ruchem wyjęła z ręki pana Perkinsa wiersz i wsunęła mu w dłoń listę zakupów. - Nie teraz, Perkins! - rzekła. - Nie teraz! Potrzebujemy jedzenia. Chcę, żebyście z Kubą poszli do sklepu „Przy Nabrzeżu”. Widziałam go wczoraj wieczorem. Tam pewnie dostaniecie wszystko. - Nie samym chlebem żyje człowiek - wyrecytował pan Perkins, starając się wyglądać dostojnie, mimo że uszła zeń cała duma. - Ale bez niego człowiek może zemrzeć - powiedziała panna Skivvy, wchodząc do kuchni. Panna Skivvy miała dziwnie tłustą skórę. - Coś ty ze sobą zrobiła? - spytała panna Muggins, upuszczając mopa do kałuży na podłodze. - Oliwka do opalania - powiedziała panna Skivvy tonem obronnym. - Powiadają, że morska bryza potrafi spalić tak samo jak słońce. Gdzie są płatki kukurydziane? - Kuba z panem Perkinsem właśnie wychodzą do sklepu „Przy Nabrzeżu” - rzekła ciotka Agata, przewieszając koszyk przez ramię pana Perkinsa, wciąż wyciągnięte w recytatorskim zapale. - Płatki są na liście. - Filistyni! - powiedział pan Perkins. - Chodź, Kuba, idziemy. Kuba był rad, że znowu jest na dworze i to z kimś - nawet jeśli był to tylko stary pan Perkins - komu można opowiedzieć o plaży i o sadzawkach, i o wielkich płaskich kamieniach, po których można skakać. A idąc drogą do portu, widzieli wszystkie kutry. W porcie panował wielki ruch. Ogromna, długa maszyna wrzucała lód do ładowni przycumowanego w pobliżu trawlera. Większość kutrów miała smukłe, żywo kolorowe sterówki. Kuba myślał sobie, że siedzenie w takiej sterówce to jak siedzenie z przodu na górze piętrowego autobusu, tylko że jechałoby się nie po miejskich ulicach, ale po falach. Na jednym z kutrów ogromny kołowrót wydobywał sieć, która mogłaby pomieścić całe Morze Północne. Inne sieci, zielone i pomarańczowe, suszyły się na kei. Rybacy o czerwonych, szorstkich rękach uwijali się przy kutrach, rozplątując liny, które kłębiły się na pokładach niczym potężne, pradawne węże. Nawet tu, pod osłoną portu, wiatr zdawał się wprawiać kutry w stan niecierpliwego oczekiwania, kiedy wreszcie wypłyną w morze. Odbijacze z piskiem ocierały się o keje, cumy trzeszczały, fale rozpryskiwały się o kadłuby, drzwiczki od kabin łomotały, a wszędzie panował ostry, słony zapach ryb. Kuba patrzył na nazwy kutrów. Był tu „Stary James”, „Wietrzne Oko” i „Nieustająca Nadzieja II”; a także jeden stary kuter, któremu niewątpliwie należała się naprawa. Nazywał się „Troone II”. Kuba zastanawiał się, czy to może być łódź starca z Cove Wynd. Tom Troone na pewno jest już za stary, żeby wypływać na połów. A czy był jakiś „Troone I”? Już, już miał powiedzieć panu Perkinsowi o dziwacznej uwadze z oferty, że „konieczne dziecko”, a także o tajemniczym piątym pokoju, ale doszedł do wniosku, że lepiej nie. Pan Perkins miał nerwowe usposobienie. Jak był na wakacjach, nie należało go martwić, a poza tym był już wystarczająco przygnębiony faktem, że ciotka Agata przedkłada zakupy nad poezję. Wyglądało jednak na to, że widok kutrów i narożnej frytkami znacznie podniosły pana Perkinsa na duchu. A sklep „Przy Nabrzeżu” (Annie MacReadie, właścicielka) już go całkiem rozpogodził. Ciotka Agata miała rację, że w sklepie „Przy Nabrzeżu” było wszystko. Nie tylko jedzenie i gazety, ale także kalosze i nieprzemakalne skafandry, rośliny doniczkowe i siatki na zakupy. A pan Perkins zauważył też półkę pełną zeszytów i notatników, długopisów i ołówków, kopert i gumek do mazania. Niektórzy są uzależnieni od czekolady. Inni nie są w stanie zjeść jednego herbatnika, nie zjadając potem całej paczki. A pan Perkins był uzależniony od zeszytów. Dużych, małych, w linie, gładkich, z białymi kartkami, z żółtymi kartkami, z niebieskimi kartkami - kochał je wszystkie. Kolekcjonował zeszyty, tak jak inni kolekcjonują znaczki albo podstawki pod piwo, albo skamieliny. Pan Perkins błyskawicznie znalazł się przy odpowiedniej półce i pochylił się z czułością nad zielonym zeszycikiem, którego okładka była przewiązana plastikową tasiemką. - Właśnie taki mi się przyda na kieszonkowe wiersze - powiedział pan Perkins. - Przywiózł pan ze sobą z sześć - zaprotestował Kuba, który widział zeszyty poutykane przy łóżku pana Perkinsa. - Chodźmy. Mamy długą listę, a panna Skivvy chce dostać swoje płatki. Pan Perkins niechętnie dał się odciągnąć od zeszytów do płatków kukurydzianych, fasoli, herbaty, kawy, jajek, sera, kartofli, cebuli, marchewek i tak dalej, aż koszyk się zapełnił i stał się za ciężki dla Kuby. Annie MacReadie przyglądała im się ze swojego taboretu przy kasie, pokazując im, gdzie szukać rzeczy, których sami nie mogli znaleźć. - Sporo tego macie - powiedziała, odkładając robótkę. Była postawną, mocno zbudowaną kobietą z włosami splecionymi w gruby, ciemny warkocz. Spod niebieskiego polara wyzierał ostro fioletowy sweter. To, co dziergała teraz, wyglądało na kolejny. - Jesteśmy na wakacjach - wyjaśnił Kuba. - I dopiero co przyjechaliśmy. - W szufladach puchy, same okruchy - rzekł pan Perkins. - Wiedziałam, że nie jesteście stąd - powiedziała pani MacReadie, wklepując szybko ceny w kasę fiskalną. - Wynajmujecie jeden z domków rybackich? - Mieszkamy w Sibbald House - powiedział pan Perkins, wyładowując koszyk. Palec pani MacReadie zamarł nad klawiaturą i pani MacReadie usiadła na taborecie. - Sibbald House! - powtórzyła. - Mieszkacie w Sibbald House? - Tak - powiedział pan Perkins wesoło (bo za plecami Kuby przemycił do koszyka zielony zeszycik). - Jest dosyć zrujnowany i pełen kurzu, ale widoki wspaniałe. Pani MacReadie doszła do siebie na tyle, żeby dalej wypisywać paragon, ale Kuba zauważył, że jej twarz, jeszcze przed chwilą tak otwarta i przyjazna, stała się zamknięta jak sklep w niedzielę. - To już całe lata - dosłyszał Kuba. - Widok na morze, tak... i nie tylko to. Kuba chciał zapytać, co jeszcze, ale Annie MacReadie skasowała ich zakupy i wkładała je z powrotem do koszyka w takim pośpiechu, jakby chciała się jak najszybciej ich pozbyć. Panu Perkinsowi udało się wsunąć zeszyt do kieszeni, kiedy Kuba pakował do siatki kartofle, marchewkę i cebule. - Czy pan słyszał, co ona powiedziała? - zapytał Kuba, kiedy byli już na zewnątrz. - O tym, że w Sibbald House jest ładny widok i nie tylko? - Po prostu chciała być uprzejma - powiedział pan Perkins, gładząc się po kieszeni z zeszytem. - Chodź, Kuba. Mógłbym zjeść teraz trzy śniadania. A potem wszyscy pójdziemy spenetrować tę twoją plażę. Kuba szedł spiesznie za nim, taszcząc ciężką torbę z jarzynami. - Ale jak pan sądzi, co ona miała na myśli? - nie ustępował Kuba. - I dlaczego tak nagle umilkła? - Pewnie chciała się zabrać znów za swoje dzierganie - zawołał pan Perkins przez ramię. - Tak jak ja chcę się zabrać za śniadanie. Chodźże już, Kuba! Więc Kuba szedł. Ale powoli. Myślał sobie, że w Sibbald House jest coś strasznego i coś bardzo smutnego. - To bardziej nawiedzony dom niż dom wakacyjny, prawda? - zaśmiał się pan Perkins, gdy przyszli na miejsce. Kuba nie zaśmiał się w odpowiedzi. Rozmyślał o świetle w oknie, które widział albo zdawało mu się, że widzi, pierwszego wieczoru. I o odgłosach, które słyszał. O pojękiwaniach i zawodzeniach. I o tym, kiedy nadarzy się sposobność poszukania brakującego pokoju. ROZDZIAŁ 5 Sposobność nadarzyła się po południu. Po ogromnym śniadaniu całe towarzystwo spędziło ranek na penetrowaniu plaży. Było o wiele za zimno, żeby leżeć w słońcu i opalać się, więc spacerowali. - Mam nadzieję, że włożę jednak kiedyś kostium kąpielowy - powiedziała panna Skivvy, naciągając na siebie wełnianą kurtkę. - Oczywiście, że włożysz - powiedziała ciotka Agata. - Pogoda zmieni się lada dzień. (Ciotka Agata mówiła tak, jakby osobiście zarządzała pogodą). - Pójdziemy dziś na szybki spacer. Zaczerpniemy w płuca morskiego powietrza. Dobrze nam to zrobi. Więc poszli na szybki spacer, wzdłuż plaży, do końca skalnej ścieżki. Fala przypływu się cofnęła, i białe głuptaki, jak pośpiesznie kreślone kredą znaczki, śmigały nad nią po szarym niebie i nurkowały z prędkością sześćdziesięciu mil na godzinę. Kuba i panna Muggins zbierali muszelki i kamyki, aż kieszenie zrobiły im się ciężkie. Kuba szczególnie lubił małe, przeźroczyste kamyki. Niebieskie, zielone, białe - połyskiwały, jakby schwytano w nie morze, jakby same były małymi kawałeczkami morza. Po południu - mimo pogodowych przepowiedni ciotki Agaty - znowu padało. - Ullewa - powiedział pan Perkins, przedłużając środkowe „l”, żeby podkreślić jej wielką siłę. - Ulewa - powtórzył radośnie. - Monopol - powiedziała ciotka Agata. - Napalimy w kominku i zagramy w Monopol. Ale kiedy Kuba kupił pierwszy hotel na Vine Street, wszyscy dorośli już odpłynęli w drzemkę. Kuba patrzył na nich przez chwilę zirytowany. Rówieśnik, przyjaciel, nigdy by nie zasnął w takim emocjonującym momencie. Wyjął kartę „Szansa” z dłoni panny Muggins i włożył ją do pudełka. Panna Muggins najwyraźniej nie miała już tego popołudnia szansy na to, żeby „Przejść do Trafalgar Square” (tam lub gdziekolwiek indziej). Lecz uśpieni dorośli dawali Kubie szansę na poszukiwania piątego pokoju. Gdzie zacząć? Na parterze była tylko kuchnia, salon i mała, przylegająca do holu szatnia. Na pewno piąty pokój nie znajduje się na parterze. Mimo to Kuba wszędzie pozaglądał, naciskając ściany, na wypadek gdyby gdzieś kryły się tajemne drzwi, tak jak w filmach. Ale nic nie znalazł. Więc na piętro. Kuba właśnie skończył badać pokój ciotki Agaty, kiedy znowu przypomniał sobie światło w oknie. Czy to światło paliło się w piątym pokoju? A gdyby tak uważnie przyjrzeć się wszystkim oknom w domu i spróbować je zapamiętać - może to by coś pomogło. Znowu cicho zszedł na parter. Z salonu dochodziły lekkie pochrapywania. Na szczęście pan Perkins zostawił w przedpokoju parasol. Kuba wyszedł z nim na dwór, nie domykając za sobą drzwi. Stanął na wąskiej ścieżce, najdalej od domu jak się dało, i patrzył na Sibbald House. I liczył. Na pierwszym piętrze: raz-dwa okna (pokój ciotki Agaty), trzy (półpiętro), cztery-pięć (pokój panny Muggins i panny Skivvy). Kuba przyjrzał się górnemu piętru. Raz-dwa (pan Perkins), trzy (wysokie okno na półpiętrze, które przechodzi przez oba poziomy), cztery-pięć (jego własny pokój) - SZEŚĆ! Aż oniemiał i mało brakowało, a byłby upuścił parasol. Więc było szóste okno! Nieduże, zasłonięte, spuszczane okno, tuż obok jego pokoju. Złożył parasol i popędził do domu. Trudno mu było nie biec na górę, ale nie chciał nikogo obudzić. Zdjął mokre buty i cichutko wszedł po schodach do swojego pokoju. I wtedy wszystko stało się jasne, jasne aż do bólu. Wbudowana w ścianę szafa, gdzie wrzucił zwinięte w kłąb ciuchy z ciuchami - to jedyne możliwe przejście do piątego pokoju. Czemu, u licha, nie przyszło mu to na myśl wcześniej? Wyrzucając wszystko z szafy, jak kopiący norę kret, Kuba wczołgał się do środka. Musiało tu być przejście. Musiały tu być drzwi! Ale nie było. Tylna ściana szafy wyglądała zupełnie zwyczajnie. Dopiero gdy Kuba popukał w nią palcem, zorientował się, że za nią coś było! Po raz pierwszy na tych wakacjach zrobiło mu się gorąco. Palcami wybadał ostrożnie spojenie całej tylnej ściany. Tu gdzieś może być ukryta zasuwa albo sprężyna, która odsunie ścianę - pomyślał. Ale nic się nie ruszyło. Dopiero kiedy bezradnie opuścił ręce wzdłuż drewnianej ściany, poczuł, że się poruszyła. Oczywiście! Jakie to proste! Drzwi były podnoszone. Odsuwało się je równiutko do góry jak wejście do włazu albo drzwi garażu. Najwyraźniej nikt nie otwierał tych drzwi całe wieki, bo cały czas się zacinały, i Kuba musiał podpychać je najpierw z jednej, potem z drugiej strony. Kiedy były otwarte do połowy, nie mógł już dłużej czekać. Przecisnął się do środka. Pokój był mały i pełen kurzu, tak że Kuba aż zaczął kaszleć. Pierwszą jego myślą było, że to pokój duchów, a to z powodu przykrywających wszystko białych płacht. A raczej niegdyś białych płacht, które teraz nabrały barwy żółtobrązowawej, jakby ktoś je lekko przypalił żelazkiem. Firanki, które Kuba dostrzegł, stojąc na zewnątrz, też były prawie białe, ale jak im się lepiej przyjrzał, zobaczył, że kiedyś zdobiła je niebieska kratka. Firanki były tak cienkie, że rozsypały się, kiedy spróbował je odsłonić. Ten pokój był dużo węższy od jego własnego, ale ciągnął się wzdłuż całej ściany domu, tak że część przylegała do pokoju Kuby, a część do pokoju pana Perkinsa. A że był taki wąski, mogło się tu zmieścić tylko jedno małe okno. Kuba ostrożnie pozdejmował niektóre płachty. W pokoju było jedno łóżko, nieduża szafka z szufladami, toaletka i wiklinowe krzesło, mocno zbutwiałe. Kuba przyklęknął i zaczął otwierać szuflady. Pytał sam siebie, co miał nadzieję znaleźć. To tylko niechciany pokój, dodatkowy pokój, zbędny pokój, który zamknięto, bo nikt go nie potrzebował. A jednak... a jednak było tu jakoś dziwnie, tak dziwnie, że Kuba dostał gęsiej skórki. Czuł się tak, jakby ktoś go obserwował. - Nie bądź głupi - powiedział Kuba do siebie. Ostatnie słowo zdawało się przebiegać pokój tam i z powrotem jak dreszcz po plecach, echo w pełnej kurzu ciszy. „Głupi... głupi... głupi”. To nie było nieżyczliwe echo, raczej prześmiewcze. Ale przerażające. Bardzo zatrważające. W pośpiechu Kuba otwierał kolejne szuflady. Były puste, jeśli nie liczyć paru muszelek. Kuba przez chwilę obracał je w dłoniach, i odłożył na miejsce. Już czas, żeby wyjść i pomyśleć. Pomyśleć, o co w tym wszystkim chodzi. Z powrotem przykrył szafkę płachtą. Została jeszcze toaletka. Była to jedna z tych staromodnych toaletek, z owalnym lustrem i stojakami na świeczniki po bokach. Jeden z nich też był przykryty płachtą. Kuba odrzucił płachtę. Z ukrytego pod nią świecznika zwieszała się pąsowa wstążka. Kuba zdjął ją i przeciągnął między palcami. Była to szeroka, jedwabna wstążka, jaką mogła nosić mała dziewczynka. Przetarł ją z kurzu palcem. Teraz lśniła, tak jak musiała lśnić kiedyś we włosach swojej właścicielki. We włosach dziewczynki, która być może spała w tym pokoju. Dziewczynki, która w szufladzie zostawiła muszelki. Kuba odruchowo zwinął wstążkę, włożył ją, do kieszeni i wyczołgał się przez podnoszone drzwi z powrotem do siebie. Bardzo się namęczył, zamykając drzwi, ale zawziął się, że to zrobi. Nie było mowy, żeby tej nocy zasnął, gdyby drzwi nie były mocno zamknięte. Kiedy wreszcie się udało, Kuba zamknął też drzwi do szafy. Były zamykane na klucz. Mówiąc sobie, że to śmieszne, przekręcił klucz w zamku, po czym schował go do plecaka. No! Teraz już nikt tędy nie wejdzie. Ani nie wyjdzie! ROZDZIAŁ 6 Kuba z trudem przebrnął przez resztę dnia. Nie był w stanie myśleć o niczym innym, tylko o ukrytym piątym pokoju. Część Kuby bardzo chciała z kimś o tym porozmawiać. Gdybyż był z nimi Cezary Aniołł! Ciotka Agata oczywiście by z niego kpiła. Panna Muggins i panna Skivvy przestraszyłyby się. Zostawał tylko pan Perkins. Ale Kuba wahał się. Pokój i pąsowa wstążka to jakby jego sekret - i to dość mglisty sekret. Jak mógłby powiedzieć, czego dokładnie się boi, powiedzieć, że pokój jest nawiedzony, skoro jedynym faktem było istnienie pokoju? Wszystko inne można by z łatwością przypisać wyobraźni. Kuba wymacał w kieszeni jedwabną wstążkę i przypomniał sobie zakurzone echo: „głupi... głupi... głupi”. Głupio byłoby mówić o tym komukolwiek - na razie. Rozejrzy się po pokoju jeszcze raz. Może było tam coś, co mu uniknęło, a co powie mu coś o dziewczynce, która tam marzyła, bawiła się i spała, coś, co mogłoby wyjaśnić, dlaczego pokój był teraz zamknięty. Wieczorem już nie padało. Panna Skivvy poszła pojeździć na deskorolce. („Muszę regularnie ćwiczyć” - powiedziała). Kuba wyszedł, żeby na nią popatrzeć. Była bardzo wprawna. Umiała ślizgać się z gracją. Umiała wziąć zamaszysty zakręt. Umiała zahamować nagłym zwrotem narciarza. Umiała przeskoczyć krawężnik, nie spadając z deski. Kuba przysiadł na słupku i kibicował jej. Widział stąd okno tajemniczego pokoju. Czy to przeciąg wprawiał strzępki firanki w drżenie? Podświadomie spodziewał się, że w oknie pojawi się twarz. Kolacja stanowiła miłą odmianę. Jednomyślnie zagłosowano za rybą z frytkami i Kuba wraz z panem Perkinsem - wyposażeni w szczegółowe instrukcje, kto chce sól i ocet, a kto nie - zostali wysłani na zakupy. W drzwiach frytkarni stanęli twarzą w twarz z Tomem Troone. Tom Troone miał paczkę frytek pod pachą i bardzo się spieszył. W dalszym ciągu był ubrany w swoje ciemne, obszerne spodnie i rybackie buty, ale tym razem miał też na sobie pasującą do tego kamizelkę nałożoną na grubą, flanelową koszulę. - Patrz, gdzie idziesz! - wrzasnął, kiedy Kuba nastąpił mu na nogę. - Pan Troone! - wykrzyknął Kuba. - To znowu ty, co? - powiedział stary człowiek i ponownie chwycił Kubę za ramiona, i zajrzał mu w oczy. Kuba widział, jak paczka frytek jest zgniatana coraz mocniej. Znowu wyblakłe oczy starego człowieka wpatrywały się pytająco w brązowe oczy Kuby. Ale bez względu na to, jakie było to bezgłośne pytanie, starzec najwidoczniej nie znalazł na nie odpowiedzi, bo z czymś w rodzaju pełnego irytacji chrząknięcia zwolnił uścisk i spiesznie wyszedł ze sklepu. - Macie mnie zostawić w spokoju, zrozumiano? - zawołał. - W spokoju! Kuba i pan Perkins patrzyli za nim z otwartymi ustami. - Kto to u licha... - zaczai pan Perkins. - Stary pan Troone - powiedział Kuba żałośnie. - Jest właścicielem Sibbald House, to znaczy, myślę, że jest właścicielem. Albo nim jest, albo tylko ma do niego klucze. - Dziwak - powiedział pan Perkins. - Niezły dziwak. Po raz pierwszy Kuba uczuł przypływ zrozumienia dla starego Toma Troone. Dziwak. Odmieniec. Może on i Tom Troone mieli ze sobą więcej wspólnego, niż sami mogliby przypuszczać. - Może mógłbym napisać wiersz pod tytułem Pieśń starego marynarza, taką jak Pieśń starego pasterza Blake’a - powiedział pan Perkins i natychmiast, na środku frytkami, wyrecytował: Niech duje mroźny wicher, niechaj szaleje zima, Spowitych niewinnością, jej ziąb się nas nie ima, Tak przyodziani, burze życiem targające Przebrniemy, bo chociaż drżący - serca mamy gorące. Ale Kuba nie chciał słuchać Blake’a (ulubionego poety pana Perkinsa), a już na pewno nie w sklepie z frytkami. Tom Troone - myślał sobie Kuba - to dziwny i gniewny stary człowiek, niepodobny do niewinnego starego pasterza. A jak człowiekowi wypadnie mieszkać w domu, o którym podejrzewa, że jest nawiedzony, to mnóstwo rzeczy wprawia go w drżenie, a mało jest takich, które rozgrzewają serce. Była przynajmniej ryba z frytkami - którą jedli, siedząc wokół kuchennego stołu - rozgrzała serce chłopca. Była też lemoniada. Coś, co nazywało się Irn Bru. - To jest dobre na mięśnie, Kuba - powiedziała ciotka Agata, nalewając mu pełną szklankę. - Czy jest też dobre na drżenie? - zapytał Kuba. Ciotka Agata wyglądała na zaniepokojoną. - Dobrze się czujesz? - spytała. - Chyba nie masz dreszczy? Hmm, pomyślał Kuba, najwyraźniej miał dreszcze, tylko nie takie, o jakich myślała ciotka Agata. - Nie, dobrze się czuję - odpowiedział. - Ale chyba chciałbym dzisiaj spać na kanapie. - Na tym zapleśniałym gracie! - zawołała panna Muggins. - Na pewno jest pełna pcheł. (Pchły - pomyślał Kuba - są i tak lepsze od duchów). - Okno u mnie w pokoju tak trzeszczy, że nie mogę zasnąć - powiedział. - Jest bardzo spokojny wieczór - powiedziała ciotka Agata. - Nie sądzę, żeby dzisiaj ci przeszkadzało. - A na wszelki wypadek włożę w nie klin - powiedział pan Perkins. No więc Kuba, wyraźnie się trzęsąc, ruszył po schodach na górę. W połowie drogi zawołał do ciotki Agaty: - Czy Tom Troone jest właścicielem tego domu, czy tylko ma do niego klucze? - Właściwie to nie wiem - w głosie ciotki Agaty znać było zdziwienie. - On dał ogłoszenie, więc przypuszczam, że to jego dom. To był pewnie dom jego rodziny, a teraz, kiedy z rodziny został tylko on sam, dom jest dla niego za duży. - I jest w zbyt złym stanie, żeby się nadawał na sprzedaż - dodał pan Perkins. Z ociąganiem Kuba wszedł na piętro. Kiedy był już w swoim pokoju, otworzył szafę i zajrzał do środka, żeby się upewnić, że podnoszone drzwi są nadal zamknięte. A potem znowu zamknął drzwi od szafy na klucz i wrzucił go na dno plecaka. Nie sądzę, żeby zamknięte drzwi wiele tu pomagały - myślał Kuba, wczołgując się do śpiwora - bo duchy z pewnością doskonale potrafią przechodzić przez zamknięte drzwi. Położył sobie pąsową wstążkę pod poduszkę i leżał, wytężając słuch, czy usłyszy choćby najdelikatniejszy szmer. Ale ciotka Agata miała rację. Noc była bardzo spokojna. Cichsza niż jakakolwiek noc znana Kubie, przywykłemu do szumu ruchu ulicznego przy Ballantyre Road. I ciemna, bo oczywiście nie było tu latarni ulicznych. Ciemność i cisza jakby przenikały się nawzajem. Ale ciepło i przytulność śpiwora dodały Kubie odwagi. Jutro znajdzie okazję, żeby znowu rozejrzeć się po ukrytym pokoju. I było jeszcze jedno pytanie, pytanie przed którego postawieniem się wzbraniał. Co by było, gdyby tak poszedł na Cove Wynd do domku Toma Troone - ryzykując jego gniew - i zapytał go, prosto z mostu, o ukryty pokój? To było jak obmyślanie wizyty u dyrektora - perspektywa tak nieprzyjemna, że Kuba prędko zasnął, żeby uniknąć dalszych rozmyślań na ten temat. Jakieś trzy albo cztery godziny później obudziły go hałasy. Były inne od jęków i zawodzenia, które słyszał pierwszej nocy w Sibbald House. Ale tym razem Kuba wiedział, skąd dochodzą. Na początku brzmiało to tak, jakby ktoś poruszał się w bardzo niezdarny sposób, potykając się. Potem słychać było gwałtowne otwieranie i zamykanie szuflad, jakby ktoś (osoba? duch?) czegoś szukał i bardzo się złościł, nie mogąc tego czegoś znaleźć. A potem rozległ się szloch. Kuba w jednej chwili usiadł na łóżku wyprostowany. Czy się odważy? Czy odważy się pójść i zobaczyć, kto tam jest? A potem prawie zemdlał ze strachu, bo nagle drzwi do jego pokoju otworzyły się, skrzypiąc. Kuba opadł na łóżko z ulgą, kiedy zobaczył, że stoi w nich pan Perkins. Pan Perkins w tej swojej kochanej, znajomej pasiastej piżamie. Pan Perkins ze swoimi nastroszonymi kosmykami i z latarką w dłoni. Pan Perkins dosyć roztrzęsiony. Z pokoju obok znowu rozległy się odgłosy usilnych poszukiwań i szloch. - Kuba! - wyszeptał pan Perkins. - Słyszysz to? Wolałbym myśleć, że to jakaś bardzo hałaśliwa mysz. Ale myszy chyba nie szlochają, prawda? Kuba wygramolił się z łóżka. - Tam jest pokój - wyszeptał w odpowiedzi. - Przylegający do mojego! - I drżącym palcem wskazał na szafę. - Herbata! - powiedział pan Perkins, spoglądając na szafę z niepokojem. - Oto, czego nam trzeba. Herbaty. Nad kubkiem herbaty w kuchni Kuba pospiesznie wszystko panu Perkinsowi opowiedział. O świetle w oknie. O ogłoszeniu zaznaczającym, że „konieczne dziecko”. O tym, że znalazł podnoszone drzwi. O upiornym echu - „głupi... głupi... głupi”. Kiedy skończył, pan Perkins zamaszyście odstawił kubek, po czym wstał, a w jego postawie malowało się coś jak determinacja alpinisty, który właśnie postanowił zdobyć Kilimandżaro. - A więc - powiedział pan Perkins, zaciągając mocniej gumkę przy spodniach od piżamy - nic tu nie poradzimy. Musimy tam pójść i zobaczyć. Kiedy weszli do pokoju Kuby, łkanie już ustało. Kuba nerwowo otworzył szafę i uniósł drzwi. Utknęły paręnaście centymetrów nad ziemią i ani rusz nie dawały się podnieść wyżej. - Ty pierwszy - wyszeptał pan Perkins, włączając latarkę. - Może będziesz musiał mnie wciągać. - Jeżeli pan pójdzie za mną... - powiedział Kuba, i biorąc głęboki oddech, jakby miał zanurkować, wczołgał się do ukrytego pokoju. Zza niego światło latarki tańczyło nerwowo po pokoju, ukazując wyblakłą tapetę w różowe i żółte kwiaty. Kuba znalazł się tam w samą porę, żeby ją zobaczyć. Dziewczynkę. Klęczała przy szafce. Wszystkie szuflady były powyciągane. Kiedy ujrzała Kubę, skoczyła na równe nogi. W świetle latarki Kuba zobaczył, że dziewczynka jest mniej więcej w jego wieku, ale niższa i z ciemnymi kręconymi włosami. Na sukienkę miała nałożony bezrękawnik. I wyciągnęła do Kuby ręce tak, jakby go oczekiwała. A potem, kiedy pan Perkins, dysząc, przecisnął się przez właz, światło latarki padło prosto na twarz dziewczynki. Światło zdawało się prześwietlać ją na wylot. Kuba zobaczył jeszcze, jak jej buzia układa się w zdumione „O” i powoli, bardzo powoli - a gdy Kuba wyciągnął ręce, dotknął samego powietrza - dziewczynka zaczęła znikać. Jedyne, co zobaczył pan Perkins, kiedy wreszcie znalazł się w środku, to niknąca dłoń, kosmyk ciemnych włosów, czubek nosa i palec u nogi. Kuba i pan Perkins, obaj w szoku, usiedli na łóżku. Pan Perkins przetarł oczy i przygładził odstające kosmyki. - Czy ty...? - zaczął. - Tak - powiedział Kuba. - Czy pan...? - zastanawiał się, czy jego własna twarz jest równie blada jak twarz pana Perkinsa. - Zdawało mi się, że widzę... - powiedział pan Perkins. Było tak, jakby dziecko- duch miało stać się rzeczywiste, gdyby ubrać je w słowa. - Dziewczynkę - powiedział Kuba. - Widział pan... widziałem... dziewczynkę. - Ducha - powiedział pan Perkins, zaczynając się trząść. - Dziewczynkę-ducha. Właściwie tylko jej kawałki. - Ja widziałem ją całą - powiedział Kuba. - Chyba wystraszyła ją latarka. - Chyba mnie to cieszy - powiedział pan Perkins. Nie mówiąc ani słowa, nagle się zorientowali, że trzymają się za ręce. - Czy ty myślisz to co ja? - zapytał pan Perkins po długim milczeniu. Kuba spojrzał na niego. Czyżby nagle, w upiornej ciszy ukrytego pokoju, jakiś ładunek telepatycznej energii sprawił, że przez głowy przeleciała im, ta sama myśl? Pokój był teraz niby zestaw kieliszków, który czyjś bardzo wysoki śpiew wprawił w wibracje. Kuba zadrżał jak poruszony wiatrem suchy liść. - Myślę - powiedział tak ostrożnie, jakby jego głos mógł potłuc szkło - że potrzebny nam jest Cezary Aniołł. - Strzał w dziesiątkę! - powiedział pan Perkins. ROZDZIAŁ 7 Kiedy Kuba obudził się następnego dnia, do pokoju wlewał się strumień światła, a panna Muggins podśpiewywała: „Ach, jak przyjemnie kołysać się wśród fal”. Przez chwilę leżał, słuchając panny Muggins. Wtórowały jej mewy. Lato! Nareszcie lato nad morzem - pomyślał. Słońce prawie zupełnie przegnało dziewczynkę-ducha. Bo chyba żaden duch nie przetrwałby takiego słonecznego dnia. Czy poprzedniego wieczora śnił? Czy obaj z panem Perkinsem naprawdę ją widzieli? Jedno spojrzenie na poranną bladą twarz pana Perkinsa powiedziało mu, że nie śnił. Na dole w kuchni ciotka Agata bębniła palcami po blacie, udając, że gra na pianinie, a panna Muggins śpiewała. Panna Skivvy zwijała w rulon ręcznik i kostium kąpielowy. Kuba zobaczył, że w przedpokoju czeka już kosz z jedzeniem, piłka plażowa, koc i dwa składane leżaki. Kiedy Kuba i pan Perkins weszli do kuchni, ciotka Agata przestała grać na wyimaginowanym pianinie. - Na litość boską - powiedziała - wyglądacie, jakbyście zobaczyli ducha! I Kuba, i pan Perkins próbowali się roześmiać, ale Kubie wydobyło się z gardła coś podobnego do kwiku, a śmiech pana Perkinsa bardziej przypominał jęk. Ciotka Agata uniosła brwi. - Chyba zauważyliście, że świeci słońce? - spytała. - Dwadzieścia trzy stopnie w cieniu, więc się pośpieszcie i zjadajcie śniadanie. Możemy spędzić dzień na plaży. Pan Perkins parę razy odkaszlnął, żeby dodać sobie odwagi. - Właściwie to obaj z Kubą mieliśmy zamiar się dzisiaj rano przejść - powiedział. - Przejść się? - odezwała się panna Skivvy. - A pływanie? A opalanie się? - Muszę pomówić z Kubą na temat pewnego wiersza - powiedział pan Perkins. (Bo przecież - myślał - o liście do Cezarego Aniołła można powiedzieć, że to coś w rodzaju wiersza). - Możesz to zrobić na plaży - powiedziała ciotka Agata, biorąc kapelusz słoneczny. - Muszę wypróbować rytm - powiedział pan Perkins z rozpaczą. - A mogę to robić wyłącznie, idąc. Jak Wordsworth. On chodził i idąc, mówił swoje wiersze. - No cóż, mam nadzieję, że to nie jest długi wiersz - powiedziała ciotka Agata. - Nie bardzo długi - obiecał pan Perkins. - Przyniesiemy wam potem lody. Ja zapłacę - dodał, bo na twarzy ciotki Agaty pojawił się taki wyraz, jakby obliczała w myśli, ile będzie kosztowało pięć porcji lodów po sześćdziesiąt pensów. Ciotka Agata uśmiechnęła się. - No dobrze. Zobaczymy się później. Z lodami - powiedziała. Kiedy inni poszli już na plażę, Kuba wyjął list do Cezarego Aniołła, nad którym poprzedniego wieczora spędził mnóstwo czasu. Rozłożył go na kuchennym stole i zaczął czytać na głos panu Perkinsowi. Ustalili, że Aniołł łatwiej odpowie na list od Kuby niż od pana Perkinsa, chociaż, jak pan Perkins nie omieszkał zauważyć, jego własny list byłby znacznie bardziej poetyczny. Drogi Panie Cezary (zaczął Kuba) Nie wiem, czy listonosz przynosi listy do kawiarenki „Pod Niebożątkiem”. Mam nadzieję, że tak. Więc wszyscy przyjechaliśmy - to znaczy wszyscy z Ballantyre Road 131 - do Fife (to jest w Szkocji i mam nadzieję, że nie będzie to dla Pana za daleko) na wakacje. Dlatego że ciotka Agata jest teraz o wiele szczęśliwsza i muzykowała na pianinie, a pan Perkins mówił swoje wiersze w parku, więc zebraliśmy dosyć pieniędzy. Tylko że dom, w którym mieszkamy - Sibbald House - jest nawiedzony. Jest tutaj dziecko-duch. Dziewczynka. Widzieliśmy ją obaj z panem Perkinsem, ale krótko, bo zniknęła, jak pan Perkins zaświecił jej w oczy latarką. Bardzo się martwię (i trochę się boję) i nie wiemy, co robić, bo ona wygląda na nieszczęśliwą. Słyszeliśmy, jak w nocy płakała. Proszę, bardzo PROSZĘ, czy mógłby Pan przyjechać nam pomóc? Wiem, że jest Pan zajęty swoją pracą jako Domoczyńca, ale naprawdę Pana potrzebujemy. Pana dozgonny przyjaciel, Kuba. PS Jeśli będzie Pan szedł ścieżką wzdłuż plaży, proszę uważać na topielisko. - Domyślam się, że musiałeś pisać o tej latarce, tak? - zapytał pan Perkins. - On musi znać fakty - powiedział Kuba. - Tak czy inaczej, ma być recytowanie, a nie mówienie - powiedział pan Perkins ponuro. - Ja nie mówię swoich wierszy, ja je recytuję. To brzmi bardziej melodyjnie. - No dobrze - powiedział Kuba, dosyć niechętnie zmieniając „mówił” na „recytował”. Ale co to ma za znaczenie? To, co naprawdę ma znaczenie, to to, czy list dotrze do Cezarego Aniołła. „Pod Niebożątkiem” to dziwna kawiarenka. Można ją znaleźć tylko, jak się jest z panem Cezarym albo jak się człowiek otrze o odrobinę jego Energii. - Uhm - powiedział pan Perkins. - Coś tu jest na rzeczy. Już wiem, co napiszę na odwrocie koperty. Zaklęcie. To powinno pomóc. - Co takiego? Coś jak PP - Przypieczętowane Pocałunkiem? - zachichotał Kuba. Pan Perkins obrzucił go swoim najbardziej wyniosłym spojrzeniem. - Oczywiście, że nie - powiedział. - Coś jak... - i zapanowała długa cisza, podczas której pan Perkins z zamkniętymi oczami masował sobie skronie. - Już mam! - powiedział w końcu. - Proszę bardzo: Zgińcie, przepadnijcie, Pod ziemię się skryjcie! - Co to ma wspólnego z czymkolwiek! - wykrzyknął Kuba, prawie podskakując ze złości. - Niewiele - przyznał pan Perkins. - To chyba zaklęcie przeciw brodawkom, ale tylko takie znam. - No cóż, chyba będzie musiało wystarczyć - powiedział Kuba. Więc pan Perkins napisał zaklęcie małymi literkami na odwrocie koperty. - Ale co będzie, jak list nie dojdzie? - dopytywał się Kuba. - Albo dojdzie, ale pan Cezary nie przyjedzie? Pan Perkins westchnął głęboko. - Będziemy musieli się zastanowić - powiedział - ale jest jeszcze Tom Troone. Pójdziemy do niego, kiedy już nadamy list. Może on coś wie o tym dziecku-duchu. Pan Perkins mówił o wizycie u Toma Troone tak, że wydawało się to całkiem proste. Kuba pomyślał, że być może pan Perkins jest przyzwyczajony do starych, zagniewanych ludzi. Czasami krzyczeli na niego, kiedy recytował swoje wiersze w parku. Wyglądało na to, że panu Perkinsowi to nie przeszkadza. („Przynajmniej mój wiersz wzbudza w nich jakieś uczucia” - mawiał wtedy). Może dlatego, a może dlatego, że pan Perkins nie zaznał uchwytu Toma Troone, ani nie musiał znosić jego dzikiego, pytającego spojrzenia. W każdym razie Kuba był rad, że nie spotka się z tym człowiekiem w pojedynkę. Ale Tom Troone przepadł jak kamień w wodę. Po tym jak poszli na pocztę i wrzucili list do skrzynki (a pan Perkins szepnął w głąb skrzynki „Trzymaj się, liście”), poszli w górę Cove Wynd do domku Toma Troone. Pukali do drzwi długo i głośno, myśląc, że właściciel może śpi, ale odpowiedziała im tylko cisza, a okna - i te na parterze, i te na piętrze - były zasłonięte. Pan Perkins zapukał do domu obok, ale w odpowiedzi na jego pytanie, gdzie może być Tom Troone, drzwi się uchyliły, ukazując jedno oko i czubek nosa, a jakiś głos powiedział: „Nie dzisiaj, dziękuję”. - No cóż - powiedział pan Perkins - spróbujmy z Annie MacReadie w sklepie „Przy Nabrzeżu”. Ona chyba wie wszystko o wszystkich. Ale tego ranka Annie MacReadie nie była w nastroju do udzielania odpowiedzi. W porcie było spokojnie, kilka kutrów kołysało się leciutko przy nabrzeżu i nie wyglądało na to, żeby któryś miał wyruszyć w morze. Annie MacReadie siedziała na stołku przed wejściem do sklepu, pochłonięta swoim dzierganiem. Mimo że świeciło słońce, miała minę ponurą jak na pogrzebie. - Pewnie widzicie tutaj uroczą wioskę rybacką, co? - powiedziała, podnosząc wzrok. - No tak - powiedział pan Perkins stropiony. - Bardzo tu pięknie i spokojnie... - A to, co ja widzę - powiedziała Annie MacReadie, wbijając druty w fioletowy motek - to wymierająca wioska. Niedługo zaczniemy łowić turystów, a nie śledzie. Dawnymi laty nie dało się przejść wzdłuż nabrzeża, tak było ciasno od mężczyzn wyładowujących śledzie, dziewcząt pakujących koszyki i beczki i łodzi tłoczących się w porcie. Nie, wtedy nie było spokojnie. Wszystko tętniło życiem. - Co się stało z tymi wszystkimi rybami? - zapytał Kuba, wyobrażając sobie nagle morze puste niczym puszka po herbatnikach, jaką mieli w domu. - Nazywają to postępem - odpowiedziała Annie MacReadie. - Postęp oznacza, że nauczyli się takich chytrych sposobów łowienia ryb, że wkrótce nie było już czego łowić. A teraz, mimo że jest trochę ryb, liczą się przepisy, przepisy, przepisy. Komu wolno, co, gdzie i ile. A to z kolei oznacza, że coraz więcej rybaków nie ma z czego żyć. - I Annie MacReadie z brzękiem złożyła druty, wstała i weszła do sklepu. - No więc, czym mogę służyć? - zapytała, jakby za żadne skarby nie mogli kontynuować rozmowy o rybach i wymierającej wiosce. Kuba zastanawiał się, czy smutek z powodu wioski wyjaśnia przykry charakter Toma Troone. Może nie ma to nic wspólnego z Sibbald House. Może nonsensem było myśleć, że starzec mógłby im pomóc. Pan Perkins nerwowo przełknął ślinę. - Przykro mi z powodu ryb i rybaków - powiedział. Annie MacReadie wysiliła się na uśmiech, sięgnęła przez ladę i pogładziła pana Perkinsa po ręce. - Nie martw się tym, kochaneczku - powiedziała. - Bawcie się dobrze na wakacjach. - Dziękujemy - powiedział pan Perkins. - Właściwie to właśnie w związku z wakacjami tu przyszliśmy. Ale, eeee, poproszę zupę pomidorową w puszce. Annie MacReadie postawiła na ladzie puszkę i czekała. - Widzi pani - ciągnął pan Perkins - usiłujemy znaleźć Toma Troone, wie pani, on nam wynajął dom. Byliśmy u niego, ale domek wygląda na zamknięty na cztery spusty, a jest pewien drobiazg, o którym chcieliśmy z nim pomówić. Pan Perkins mówił o tym tak lekko, jakby ten „pewien drobiazg” to było rozbite okno czy kran, któremu brak uszczelki, a nie dziecko-duch. Ale gdy tylko wypowiedział imię Toma Troone, Annie MacReadie odwróciła się twarzą do półek i zaczęła zawzięcie układać idealnie równo poustawiane puszki z zupą, fasolą i ryżowym puddingiem. - Przychodzi taki czas w roku - powiedziała, w dalszym ciągu odwrócona do nich tyłem - że stary Tom idzie pochodzić. - Po prostu pochodzić? - zapytał Kuba. - Po prostu pochodzić - powiedziała Annie. - Może go nie być wiele dni. - Ale wróci? - powiedział Kuba. - O tak, wróci. Jak to z siebie wychodzi - powiedziała Annie. I z tymi słowy zniknęła w głębi sklepu, i nie mieli szansy zapytać, co Tom Troone musiał z siebie wychodzić. Pan Perkins położył na ladzie pieniądze za zupę i zawołał: „Dziękuję!”, ale nie było żadnej odpowiedzi. Było południe i na zewnątrz bardzo gorąco. - I co teraz? - zapytał żałośnie Kuba. - Zważywszy to wszystko - powiedział pan Perkins - myślę, że zjemy lody i będziemy trzymać kciuki. - Trzymać kciuki? - Za pana Aniołła - powiedział pan Perkins. ROZDZIAŁ 8 Nadal było gorąco i słonecznie. Jednak ani Kuba, ani pan Perkins nie mogli się odprężyć i cieszyć pogodą. Byli nerwowi i niespokojni. Kuba pływał i zbierał morskie kamyki, a później panna Muggins pożyczyła mu lornetkę, więc udawał, że ogląda ptaki. Ale tak naprawdę nie mógł przestać wpatrywać się w drogę do zatoki, mając nadzieję, że zobaczy, że usłyszy - że wyniucha Cezarego Aniołła. Wieczorem całe godziny smutno patrzył przez okno. Ciotka Agata miała ich obu dość. - Wakacje - powiedziała - są po to, żeby się dobrze bawić. Żaden z was tego nie robi. - Może do tego trzeba wprawy - zasugerował pan Perkins. - A może ptaki potrzebują lekcji latania - burknęła ciotka Agata. - Proszę. Lepiej byście napisali swoje kartki. - Rzuciła im na stół plik kartek pocztowych. - Napiszcie „Jest cudownie” - poinstruowała ich. - Tak się pisze na kartkach z wakacji. Nawet jeśli to nieprawda. - Tak, kochanie - powiedział pan Perkins. - A od teraz będziesz miał cudowne wakacje - rzekła ciotka Agata. - Zrozumiano? - Tak, kochanie - powiedział znowu pan Perkins. - Kuba? - Ja mam cudowne wakacje - powiedział Kuba, bo było mu żal ciotki Agaty. - W dziwny sposób - dodał pod nosem. Wrzucili kartki do tej samej skrzynki, do której poprzednio wrzucili list do Cezarego Aniołła. - Nie sądzę, żeby przyjechał - wyszeptał Kuba do pana Perkinsa. - Nie trać jeszcze nadziei - wyszeptał pan Perkins w odpowiedzi. Zakradli się znów na Cove Wynd, ale Toma Troone nadal nie było. - To coś, co on musi z siebie wychodzić, wymaga wiele chodzenia - rzekł pan Perkins. Ciotka Agata nie zauważyła, że Kuba przeniósł się do pana Perkinsa, gdzie zajął dodatkowe łóżko. Gotów był znosić chrapanie pana Perkinsa choćby tylko dlatego, że trochę lepiej było bać się razem niż samemu. Ale już dwie noce z ukrytego pokoju nie dochodziły żadne odgłosy. Żadnego zawodzenia. Żadnego szlochania ani szukania. A jednak obaj z panem Perkinsem źle spali, a każdego wieczora Kuba upewniał się, czy drzwi do szafy są zamknięte. Dla większej pewności przystawiał je krzesłem. Szóstego dnia pobytu ciotka Agata miała już piegi, a wszyscy zaczynali nabierać różowo-brązowego kolorytu. Wszyscy oprócz panny Muggins, którą twierdziła, że lubi rozkoszować się słońcem w cieniu. Tamtego popołudnia znalazła niewielką pieczarę, i siedząc w chłodzie u jej wylotu, czytała. Panna Skivvy, z pomarańczowymi skrzydełkami do pływania na ramionach, spokojnie dryfowała na falach, od czasu do czasu plaskając rękami i nogami. Ciotka Agata i pan Perkins - z chusteczkami na twarzach - zasnęli na leżakach. Kuba powędrował wzdłuż plaży i znalazłszy łachę wilgotnego piasku, napisał na niej palcem swoje imię. Potem, tęsknie, wziął do ręki patyk i dużymi, wyraźnymi literami napisał: CEZARY ANIOŁŁ KUBA - Może - pomyślał - napisanie czyjegoś imienia na piasku mogłoby zadziałać jako coś w rodzaju zaklęcia. Oczywiście nie pokładał zbyt wielkiej nadziei w zaklęciu pana Perkinsa przeciw brodawkom. Właśnie zdążył podkreślić imię pana Cezarego długą, falistą linią, kiedy usłyszał warkot. Na początku był to zaledwie cichy pomruk, jak dźwięk ulicznego ruchu, który z chwili na chwilę narastał. Kuba powiódł wzrokiem po wodzie w poszukiwaniu motorówki, ale w oddali dostrzegł jedynie odległe, zupełnie ciche łodzie. A zresztą dźwięk zdawał się dochodzić z góry. Teraz był już tak głośny, że Kuba musiał zasłonić sobie uszy dłońmi. Ciotka Agata i pan Perkins, zupełnie obudzeni, wstali i osłaniając oczy, wpatrywali się w niebo. Panna Muggins upuściła książkę i skryła się w swojej pieczarze. Panna Skivvy, w panice, płynęła nerwowym pieskiem do brzegu. Nagle nad ich głowami zerwał się straszliwy wiatr. Porwał kapelusz ciotki Agaty i zjeżył kosmyki pana Perkinsa. I wtedy Kuba go zobaczył. To był helikopter, krążący nad ich głowami niby wielka srebrna ważka z połyskliwym ogonem. Czy to...? Czyżby to był...? Kuba zdarł z panny Skivvy ręcznik, którym się owinęła i zaczął nim szaleńczo wymachiwać, a tymczasem helikopter, zataczając koła, powoli opadł na piasek, gdzie ślizgał się jeszcze przez chwilę na swoich podobnych do nart nogach, aż wreszcie stanął. Drzwiczki helikoptera otworzyły się i ze środka wyskoczył człowiek, zdejmując z głowy jaskrawopomarańczowy hełm. Był to człowiek niewysoki i foremnej budowy, o miękkich włosach koloru słomy, dość długim nosie i oczach, które mogły być zielone i mogły być niebieskie, i mogły być też szare. Jedyne, co dało się o nich powiedzieć z pewnością, to to, że były zmienne. Był ubrany w dżinsowy kombinezon, połatany na kolanach, a w ręku trzymał płócienną torbę z narzędziami. Człowiek pochylił się, przeszedł pod skrzydłami helikoptera i skocznym, swobodnym krokiem podążył plażą w ich kierunku. Uśmiech miał jasny jak słoneczny dzień. - Wzywaliście mnie - powiedział Cezary Aniołł. ROZDZIAŁ 9 Kuba i pan Perkins musieli sporo wyjaśniać. Świeże piegi ciotki Agaty prawie całkiem zbladły, kiedy usłyszała o ukrytym pokoju i dziecku-duchu. Panna Skivvy dostała gęsiej skórki. - Czemu, u licha, nic nam nie powiedzieliście? - spytała z wyrzutem ciotka Agata. - Nie chcieliśmy wam psuć wakacji - powiedział pan Perkins. - Ani was straszyć - powiedział Kuba. - Też coś - powiedziała ciotka Agata, jakby była absolutnie nieprzestraszalna. Ale jak zwykle, kiedy w pobliżu był Cezary Aniołł, ciotka Agata nie potrafiła się złościć. - To przez ten jego uśmiech - pomyślał Kuba. Jakże mógł zapomnieć o magicznym 500-kilowatowym uśmiechu, który zaczarował ich wszystkich na Ballantyre Road 131? O uśmiechu, który rozświetlił ponurość, rozmroził ciotkę Agatę i połączył ich wszystkich z Energią. Z Energią, którą była miłość. A teraz znowu się zebrali, tym razem na plaży, usadowieni wokół Aniołła, jakby był harcerskim ogniskiem, przy którym grzali sobie serca. Cezary Aniołł słuchał uważnie, jak Kuba opowiada o jękach i zawodzeniach, które słyszał pierwszej nocy w Sibbald House i o dziwnym ogłoszeniu, w którym była mowa o pięciu pokojach i o tym, że „konieczne dziecko”. - Nigdy o tym nie pomyślałam - powiedziała ciotka Agata. Potem Kuba opowiedział, jak znalazł wejście do ukrytego pokoju, o dziwnym uczuciu, jakiego tam doznawał, i o wyśmiewającym go echu: „głupi... głupi... głupi...”. (Nie powiedział im o pąsowej wstążce. Nadal uważał, że to jego prywatna tajemnica). Tu włączył się pan Perkins i opowiedział, jak ich obu z Kubą obudził w środku nocy szloch, jak weszli do pokoju i zobaczyli dziewczynkę, i jak ona znikła w taki dziwny sposób - nie od razu cała, tylko kawałek po kawałku. - Jak Kot z Cheshire w Alicji w krainie czarów - powiedziała panna Muggins, przysuwając się bliżej do panny Skivvy - tylko że po Kocie z Cheshire zostawał uśmiech. Czy po dziecku-duchu został uśmiech? - Nie - powiedział pan Perkins - ostatnie, co zobaczyłem, to koniec nosa i... - Czy to ważne? - spytała niecierpliwie ciotka Agata. - Otóż ważne - powiedział Aniołł. - Bo to nam mówi, że to najwyraźniej jest niedoświadczony duch. - To są duchy niedoświadczone? - zapytała panna Muggins, ale ciotka Agata uciszyła ją gestem dłoni. - Nie teraz, Muggins - powiedziała. - Posłuchajmy całej historii. Więc Kuba opowiedział o dziwnym zachowaniu Toma Troone, kiedy przyszli do niego po klucz, i o niemym pytaniu w jego oczach. Opowiedział, jak Annie MacReadie nagle zamilkła, kiedy jej powiedzieli, że mieszkają w Sibbald House, i jak zapytana o Toma Troone spiesznie odeszła w głąb sklepu. - A teraz nie możemy go znaleźć, bo poszedł chodzić - powiedział pan Perkins. - Żeby to z siebie wychodzić. - Żeby co z siebie wychodzić? - zapytała panna Muggins. - Tego właśnie nie wiemy - powiedział Kuba. - Tajemną winę - powiedziała panna Skivvy, która czytała mnóstwo kryminałów. - To musi być jakaś tajemna wina. - Smutek nas wszystkich zniekształca - powiedział Cezary, wstając i strzepując piasek ze spodni. - Czas przyjrzeć się ukrytemu pokojowi. Muszę przyznać, że nie spodziewałem się wakacji nad morzem. - Ale jak... - zaczął Kuba i urwał. Miał zapytać „Jak pan dostał nasz list”. Ale Cezary uruchomił swój Najszerszy Uśmiech i jego światło zgasiło to pytanie. Kiedy weszli do Sibbald House, pan Perkins zaprowadził wszystkich do pokoju Kuby. Kuba niósł torbę Aniołła. Dobrze wiedział, co w niej jest, więc niósł ją bardzo ostrożnie. W torbie był Zestaw do Łączenia - Zegar Stuleci, który pokazywał czas nie w godzinach, tylko w stuleciach, Ładowacz Energii i srebrny flet. Kuba ułożył torbę na łóżku tak delikatnie, jakby w środku był noworodek. Cezary otworzył torbę, wyjął z niej srebrny flet i wetknął go do przedniej kieszeni kombinezonu. - Na teraz to mi wystarczy - powiedział. Kuba odsunął krzesło, którym były zastawione drzwi, wygrzebał z plecaka klucz, otworzył je, a potem, wczołgując się do środka, podniósł drzwiczki. Wszyscy jeden za drugim wczołgali się za nim przez szafę do pokoju dziecka-ducha. Wszystko było z powrotem na miejscu. Tak jakby ktoś, może dziecko-duch, wrócił i posprzątał. Łóżko, szafka i toaletka były równiutko przykryte kapami. Nawet szuflady wróciły na swoje miejsce. W słońcu - a może w obecności Aniołła? - pokój nie wydawał się już przerażający. Kiedyś, dawno temu - pomyślał sobie Kuba - ktoś był tutaj bardzo szczęśliwy. Zachowywali się bardzo cicho, kiedy Aniołł stał na środku pokoju, z zamkniętymi oczami, z rękami na biodrach, i nabierając głęboko powietrza - węszył. Mimo wszystko Kuba uśmiechnął się szeroko. Węszenie to był żywioł Cezarego. Kuba przypomniał sobie, jaki był podejrzliwy - podwęszliwy - kiedy Cezary Anioł zaczął węszyć po kuchni i poddaszu w domu na Ballantyre Road. Zastanawiał się wtedy, czy Aniołł nie jest złodziejem albo kidnaperem. Ale potem się dowiedział. Dowiedział się, że Cezary stara się wywęszyć esencję dominującego ducha tego domu. - Zawsze to samo - powiedział Cezary między jednym a drugim niuchem. - Odetnij przeszłość, a odetniesz Energię - czyli miłość, która przebiega z przeszłości w teraźniejszość... - I w przyszłość... - wyszeptała panna Muggins. - Szzzzzz! - powiedzieli wszyscy razem. Tutaj na pewno przeszłość została odcięta - pomyślał Kuba. Zamknięta, zablokowana, zatrzaśnięta za szafą. - Są cisze - powiedział Cezary - które trzeba zmącić. - Po czym wyjął z kieszeni flet i zaczął grać. Zagrał My bonnie is over the ocean. Melodia wycisnęła łzy z oczu panny Muggins, ale po chwili, podobnie jak pozostali, panna Muggins zatkała nos. Pan Perkins wetknął swój nos w chusteczkę. Bo podczas gdy Cezary grał, nieduży pokój wypełnił się ohydnym zapachem. Mocnym, słonym, ostrym odorem. - Fuj! - powiedziała panna Skivvy. - Ryby! - A dokładniej śledzie - powiedział Cezary, wsuwając flet z powrotem do kieszeni. - Właśnie tak, jak myślałem. Ale jak na razie to, co myślał, pozostało równie niewiadome, jak to, co Tom Troone musiał z siebie wychodzić. - A teraz - powiedział Cezary - wszyscy wychodzą, a ja wam przedstawię swój plan działania. I wyczołgujcie się tyłem, jeśli można prosić. Ducha łatwo urazić. ROZDZIAŁ 10 - To jest tak - powiedział Cezary przy kolacji (a na kolację były świeże krewetki z targu rybnego, a do tego mięsiste pomidory i chrupiące rzodkiewki) - duch to ktoś, kto utknął na obwodzie. Ktoś, kto nie może iść ani w przód, ani w tył. - Czy ktoś zechciałby mi wyjaśnić, o co chodzi z tym obwodem? - zapytała ciotka Agata, sowicie polewając swoje krewetki majonezem. - Ja! Ja! - zawołał Kuba, wyciągając do góry rękę, jakby był w szkole. - To jest coś jak obwód elektryczny w domu - zaczął - który łączy wszystkie światła i lodówkę, i kuchenkę, i telewizor, i... - Dobrze, to rozumiem - powiedziała ciotka Agata. - I co dalej? - No więc ten obwód, którym zajmuje się pan Aniołł, łączy żywych z umarłymi. Chyba można go nazwać obwodem miłości... - (Kuba się zarumienił). - W każdym razie, my wszyscy na nim jesteśmy. A żeby Energia mogła przepływać, trzeba być podłączonym. Być włączonym! Dobrze to powiedziałem? - zapytał, zwracając się do Cezarego Aniołła. - Doskonale - powiedział Cezary. - Widzicie, w różnych miejscach na obwodzie połączenia są poprzerywane. Przez coś, co nie zostało wybaczone. Przez żałobę, która trwa zbyt długo. Przez dawny smutek, który nie daje się wyprzeć nowej radości. Jedna z tych rzeczy albo wszystkie naraz hamują przepływ szczęścia, miłości i Energii. I to jest praca dla Domoczyńcy. Przez chwilę wszyscy siedzieli w milczeniu, rozmyślając o różnych znanych sobie smutkach. Smutek, myślał pan Perkins, bywa jak twardy kamień w sercu, który trzeba pomalutku kruszyć - tak jak morze kruszy nadbrzeżne skały - żeby się go pozbyć. A jeśli się tego nie zrobi - on kruszy człowieka. - A tutaj, w Sibbald House? - zapytał. - Powiedział pan, że duch to ktoś, kto utknął na obwodzie. - Tak - rzekł Cezary. - Utknął. Czekając. - Ale na co? - wykrzyknęła ciotka Agata. - To znaczy na kogo? - powiedział pan Perkins ponuro. Panna Muggins, która właśnie w zamyśleniu przeżuwała kanapkę z masłem orzechowym i majonezem (swój ulubiony pokolacyjny przysmak), nagle się wtrąciła: - Powiedział pan, że nasz duch jest duchem niedoświadczonym. Co pan miał na myśli? („Nasz duch” - pomyślał Kuba. To zabrzmiało tak, jakby należał do rodziny. Jeszcze jeden odmieniec). - Chodziło mi o to - powiedział Cezary - że bycie duchem wymaga wprawy... - A zanim przyjechaliśmy, nie miał kogo straszyć! - powiedział pan Perkins z triumfem w głosie. - Był jak poeta bez czytelników i słuchaczy. Duch bez nikogo do straszenia, bo od wielu, wielu lat nikt tu nie mieszkał. - O ile wiemy - wtrąciła panna Skivvy. - Duch nie straszy dla samego straszenia - powiedział Aniołł. - Czasami duch ma coś ważnego do powiedzenia. Jakąś wiadomość. A częściej coś do przekazania. Szuka dziedzica. - Dziedzica? - zdziwił się Kuba. - Myślałem, że człowiek potrzebuje dziedzica, tylko jak jest bardzo stary i ma mnóstwo pieniędzy, i chce je komuś zostawić. - Albo okazały dom - powiedziała panna Muggins. - Albo bibliotekę - powiedział tęsknie pan Perkins. - Albo wspaniały fortepian - powiedziała ciotka Agata. Cezary potoczył wokół stołu roześmianym spojrzeniem. - Rzecz w tym - powiedziała panna Skivvy (która w tej chwili nie była w stanie pomyśleć o niczym, co chciałaby, żeby jej pozostało, oprócz młodości) - mamy tu do czynienia z duchem dziecka. Nie będzie miało do przekazania bibliotek ani fortepianów. Nie rozumiem, po co dziecku dziedzic. - Tu się pani myli - powiedział Cezary. - Wszyscy mamy coś, co potrzebujemy przekazać, coś co ktoś inny, inne pokolenie, mogłoby odziedziczyć. - Chodzi panu na przykład o talent? - powiedział pan Perkins. - Chyba mój praprapradziadek miał dar słowa. Może to po nim odziedziczyłem swój poetycki geniusz. - Tylko że odrobinę przerzedzony - powiedziała ciotka Agata. - Trochę jak twoje włosy. - Pan Perkins przygładził swoje kosmyki i wyglądał na urażonego. - Trudno to wyjaśnić - powiedział Cezary. - Oczywiście, dziedzic może odziedziczyć pieniądze albo dom, albo nawet bibliotekę. Albo może to być talent. Albo umiejętność obchodzenia się z psami. Albo jakaś szczególna myśl, z której może się urodzić wielkie odkrycie naukowe. Cokolwiek to jest, duże czy małe, jest cenne i nie powinno przepaść. Dopóki żyjemy, nikt z nas nie wie, jaki będzie nasz dar dla świata. Ale wszyscy mamy coś do podarowania, coś, co trzeba przekazać dalej. - Ta dziewczynka, dziecko-duch, czegoś szukała - powiedział Kuba. - Szukała po wszystkich szufladach, - Ale czego? - spytała ciotka Agata. - Tego właśnie musimy się dowiedzieć - powiedział Cezary. - Nieważne, czy to jest wiadomość, czy podarunek, kiedy już go przekaże, to obwód znów będzie wolny, a przeszłość i teraźniejszość znów się połączą. - Jak wtedy, kiedy rozłącza się telefon i operator łączy cię na nowo - powiedziała panna Skivvy. - Bardzo podobnie - powiedział Cezary, uśmiechając się szeroko. - A teraz proponuję, żebyśmy dziś wieczorem czuwali. - Czuwali? - upewniła się panna Muggins. - Pełnili straż - powiedział Cezary. - Jak w nocy na statku. Każdy będzie pełnił straż o innej godzinie. Ręczę, że duch pojawi się jednemu z nas. - Chyba wolałabym, żeby nie mnie - powiedziała panna Skivvy. - Mnie chyba nie polubił - powiedział pan Perkins. - Nie pana, tylko latarki - powiedział Kuba. Cezary Aniołł wziął pióro i kartkę papieru i zaczął wypisywać pory czuwania. - Gdyby każde z was czuwało przez godzinę, począwszy od dziewiątej, mielibyśmy załatwione aż do drugiej. Ja przejmę resztę nocy. Wszyscy odczuli wyraźną ulgę. - Panna Skivvy może iść pierwsza - powiedział Aniołł. - Będzie jeszcze wtedy dosyć jasno. Chciałbym, żeby Kuba pełnił najpóźniejszą straż - od pierwszej do drugiej. - Kuba potrzebuje snu - zaprotestowała ciotka Agata. - Wiem - odpowiedział Cezary. - Ale myślę, że dziewczynka najchętniej pokaże się Kubie, a to jest ulubiona pora duchów. Wszyscy spojrzeli na chłopca. Pan Perkins uścisnął mu pod stołem rękę. Kuba z trudem przełknął ślinę. - No więc - powiedział w końcu - zawsze chciałem pójść naprawdę późno spać. To chyba jest okazja! - Dzielny chłopak - powiedział Cezary i obdarzył Kubę Najszerszym 500- kilowatowym Uśmiechem, który podziałał jak przeszywający na wskroś prąd odwagi. ROZDZIAŁ 11 Cezary Aniołł udzielił im instrukcji. Nazwał to: Dobre maniery wobec duchów. - Duchy - powiedział Cezary - łatwo jest urazić i przestraszyć. - Duchy łatwo jest przestraszyć! - powiedziała panna Muggins. - Więc, po pierwsze, należy pamiętać - ciągnął Cezary - że to wy jesteście gośćmi, a nie duch. Starajcie się nie wyglądać na zaszokowanych ani przerażonych. Nie odzywajcie się pierwsi ani nie róbcie niczego głupiego, jak na przykład podawanie ręki. Próbując dotknąć ducha, wprawia się go w wielkie zakłopotanie. - Mówi pan o tym tak, jakby to była audiencja u królowej - powiedziała panna Skivvy. - To wielki zaszczyt spotkać ducha - powiedział Aniołł. - Podobnie jak wiersz - powiedział pan Perkins w zamyśleniu. - Gdy przychodzi wiersz, trzeba zachowywać się z wielkim taktem. - Właśnie! - powiedział Cezary Aniołł. - Duch, podobnie jak wiersz, to ofiarowana łaska. - Wszystko to bardzo ładnie - zniecierpliwiła się panna Skivvy - ale co z tym strasznym zapachem ryb? Będzie mi potrzebna klamerka do zatkania nosa. - Nie sądzę, żeby to się miało powtórzyć - powiedział Cezary. - Myślę, że zapach śledzi był czymś, co można by określić jako wiew przeszłości, a nie jako esencję ducha dominującego. Przypuszczam, że górne piętro służyło kiedyś jako skład sieci. Taki dom z pewnością należał do jakiegoś rybaka. Może do kapitana, bo jest znacznie większy od sąsiednich domków. Kapitan najwięcej zarabiał. Był właścicielem łodzi i płacił załodze. W czasach kiedy używano żaglowców - zanim nastały parowce i motorówki - piętro często służyło do czyszczenia i suszenia sieci. Pan Perkins słuchał w zamyśleniu. - Więc skoro to był wiew przeszłości - powiedział - to czy sugeruje pan, że w Sibbald House jest wiele duchów? (Obejrzał się za siebie, jakby spodziewając się zobaczyć tam jednego z nich). Cezary się roześmiał. - Nie - powiedział. - Na jeden dom nigdy nie przypada więcej niż jeden duch. Ale przeszłość jest zawsze obecna. Można powiedzieć, że wisi w powietrzu. Panna Muggins nadal martwiła się wieczornym czuwaniem. - Czy nie moglibyśmy trzymać straży parami? - poprosiła. - Obawiam się, że nie - powiedział Aniołł. - Duchy lubią rozmowy w cztery oczy. Ale jeśli od tego będziecie się lepiej czuć, każdy z was może mieć kogoś jako ochronę. Więc ustalono, że podczas gdy panna Skivvy będzie jako pierwsza trzymać straż w ukrytym pokoju, pan Perkins będzie czekał w pokoju Kuby, a jak przyjdzie kolej na pana Perkinsa, obok będzie czekać ciotka Agata. W ten sposób przynajmniej będą wiedzieć, że ratunek jest pod ręką - o ile będzie potrzebny. Ciotka Agata nalegała, żeby Kuba spróbował się przespać przed nocnym czuwaniem. - Ale ja nie zmrużę oka! - protestował Kuba. - Możesz odpoczywać - powiedziała ciotka Agata stanowczo. - Nie chcemy, żebyś wracał do domu jako cień człowieka - powiedział pan Perkins. - To nie jest śmieszne, Perkins! - powiedziała ciotka Agata. - Chodź, Kuba, wsadzę cię do mojego łóżka. - Zagram na flecie - powiedział Cezary, sadowiąc się u dołu schodów. - Muzyka czasem ułatwia duchowi przejście, pomaga uzyskać połączenia. Muzyka należy do naszego czasu i do wszystkich czasów. Panna Skivvy z panem Perkinsem poszli razem na górę. - O której robi się ciemno? - zapytała panna Skivvy zdenerwowana. - Dopiero za jakiś czas - powiedział Cezary i obdarzył ją uśmiechem. Umoszczony w łóżku ciotki Agaty, Kuba słuchał, jak Aniołł gra. Myślał sobie, że to wesoła melodia, przypominała mu żeglarskie piosenki śpiewane czasem przez pannę Muggins. Ale w radości tej melodii była też jakaś szczypta smutku, która sprawiła, że Kuba znowu zadumał się nad losem Toma Troone i żeglarza „wytrwałego wśród trudów i trosk”. Co za dziwne wakacje! Kuba rozmyślał, jakby się czuł, gdyby dziewczynka-duch pojawiła się nie jemu, tylko komuś z pozostałych? Usiłował sobie wmówić, że nie miałby nic przeciwko temu. W końcu przecież za pierwszym razem, wtedy z panem Perkinsem, nieźle się przestraszył. A jednak jakaś jego cząstka miała coś przeciw temu. Nie był pewien, jak to się stało, ale zaczął myśleć o dziewczynce-duchu jako o swoim przyjacielu. Byli do siebie podobni. Odmieńcy. Samotni odmieńcy. I chociaż oczywiście prawdziwy przyjaciel byłby dużo lepszy niż przyjaciel-duch, pocieszające było poczucie, że dziecko-duch go potrzebuje, że potrzebuje go w taki sposób, w jaki potrzebowałby go przyjaciel - gdyby był. Kuba był zbyt spięty, żeby zasnąć. Leżał na wznak z rękami pod głową i słuchał pieśni fletu oraz odgłosów morza. Nie było sztormu, ale fala była wysoka. Kuba słyszał, jak woda uderza o brzeg z głośnym szuuu, jakby - pomyślał - chciała przynieść uspokojenie, jakby mówiła, że wszystko będzie dobrze. Zastanawiał się, co się stało tej dziewczynce. Musiała być mniej więcej w jego wieku, kiedy zmarła. Całe życie nieprzeżyte. Cezary nie widziałby tego w ten sposób. Cezary Aniołł powiedziałby, że ona jest „na obwodzie”. A jednak - pomyślał Kuba - jej duch, jej dusza, błąkała się tutaj może długie lata, czekając. Czekając, żeby coś przekazać. Jakiś dar. Jakąś wiadomość. I gdzieś w głębi trzewi poczuł, że dziecko-duch miało mu coś ważnego do powiedzenia. Coś, co było tylko dla niego. Bez żadnej wyraźnej przyczyny przypomniało mu się teraz, jak podczas każdego apelu kończącego rok szkolny dyrektor napominał tych, którzy właśnie kończyli ostatnią klasę, żeby „zrobili coś ze swoim życiem”. To zdanie zawsze przelatywało Kubie mimo uszu jako coś, co nie miało z nim nic wspólnego. Dziwne, jak często słyszy się coś, co wydaje się zupełnie bez znaczenia. Aż nagle zaczyna coś znaczyć, jakby przyszedł właściwy moment, jakby dawniej było się głuchym, a teraz zaczęło się słyszeć. Kuba powtórzył to zdanie na głos - „zróbcie coś ze swoim życiem”. Samo przeżywanie go już chyba wystarcza, prawda? Ale potem, tuż przed zaśnięciem, znalazł się jakby na zewnątrz własnego życia, spoglądając na nie: było to jak przyspieszony film. Czy człowieka, podobnie jak przeszłość, może nawiedzić przyszłość? Kuba zasnął, zanim zdołał sobie na to odpowiedzieć. Jeśli w ogóle była jakaś odpowiedź. Ale śnił o przeszłości. W tym śnie szedł wzdłuż zatoki. Był tam znacznie większy ruch niż teraz. Bardziej przypominało to zatokę, którą opisywała Annie MacReadie, i na dodatek wszystko było wymieszane z tym, co widział na fotografiach w pokoju u Toma Troone. Kubie śnił się port pełen kutrów i rybaków w rybackich czapkach. We śnie Kuby Annie MacReadie zmieniła się w handlarkę rybami, stojącą na nabrzeżu, wciąż z fioletową robótką, ale po kolana w śledziach! Łodzie w tym śnie stanowiły niesłychaną kombinację parowców z wysokimi, gwiżdżącymi kominami i podobnych do zjaw żaglowców o ogromnych, brązowych i białych żaglach. Było tam też mnóstwo dziewcząt. Dziewcząt, które, podobnie jak Annie MacReadie, czekały na przybycie statków. Trzymały kosze, wsparte o biodra, a jedna z nich - dziewczynka z pąsową wstążką w krętych ciemnych włosach - zwróciła się do Kuby z uśmiechem. I oto nagle był na piętrze Sibbald House, schwytany, jak ryba, w wielką, poskręcaną sieć, i próbował się uwolnić. - Kuba! Kuba! - to był pan Perkins z kubkiem herbaty. - Kuba, wstawaj. Twoja kolej na czuwanie - powiedział. - Czuję się, jakby był środek nocy! - powiedział Kuba, siadając i strzepując z siebie sen o sieci, sieci czasu. - Bo jest! - powiedział pan Perkins. - Jest za kwadrans pierwsza! - Czy ktoś ją widział? - zapytał Kuba z niepokojem, wstając z łóżka i naciągając na siebie spodnie. (W dość krzykliwą szkocką kratę, którą ciotka Agata najwyraźniej uznała za właściwą na wyjazd do Szkocji). Kuba pomacał się po kieszeni. Tak, pąsowa wstążka nadal tam była. Jakoś zdawało mu się, że może jej potrzebować. - Niezupełnie widział - powiedział pan Perkins. - Twoja ciotka Agata zaklina się, że znowu czuła zapach śledzi, panna Skivvy twierdzi, że widziała cień, a panna Muggins utrzymuje, że słyszała, jak ktoś mówi: „Wydziergaj mi gansey, moje złotko”. - Co to jest gansey? - zapytał Kuba. - Sweter rybacki - powiedział pan Perkins, który wiedział to z krzyżówek. - A pan? - zapytał Kuba. - Widział pan ją? - Zdawało mi się, że ktoś mnie uszczypnął w nos - przyznał pan Perkins, oblewając się rumieńcem. - A co mówi pan Cezary? - spytał Kuba. - Mówi - powiedział Aniołł, stając w drzwiach pokoju - że wyobraźnia wszystkich pracuje na zwiększonych obrotach i teraz trzeba nam spokojnej, skoncentrowanej uwagi. - Co teraz dowiedzione, kiedyś było możliwe tylko w wyobraźni - obwieścił pan Perkins swoim specjalnym poetyckim tonem. - Blake - powiedzieli równocześnie Kuba i Cezary Aniołł. Pan Perkins wyglądał na zadowolonego. - Jeszcze nic nie zostało dowiedzione - powiedział Aniołł. - Chodź, Kuba. Teraz twoja kolej. Masz pannę Muggins jako ochronę. ROZDZIAŁ 12 Kuba wymacał w kieszeni pąsową wstążkę na szczęście, a potem odruchowo włożył do drugiej kieszeni garść morskich kamyczków. Lubił czuć pod palcami chłodne kawałeczki. To było dużo milsze niż monety. Panna Muggins i Cezary Aniołł czekali na niego. - Czy wiecie - odezwał się Cezary Aniołł, jakby spędzał sobie zupełnie zwykły dzień, a nie wypatrywał ducha w dość niezwykłą noc - że „odwaga” to po francusku courage, połączenie „serca” i „wieku”? Można powiedzieć, że czasu i ducha. - I przesłał Kubie swój 500-kilowatowy uśmiech. - Nie znam się na czasie i duchu - powiedziała panna Muggins - ale biorę ze sobą robótkę na drutach. Sporo już zrobiłam dzisiejszego wieczora. - I podniosła coś, co wyglądało jak bardzo długi rękaw w paski. W pokoju na górze panna Muggins znalazła worek fasoli i usadowiła się na nim razem ze swoimi drutami. - Sprawdzę tylko Zestaw do Łączenia - powiedział Cezary Aniołł. Kuba podniósł zasuwane drzwi i obaj wczołgali się do ukrytego pokoju. Na szafeczce był ustawiony Zegar Stuleci, a z tyłu był podłączony Ładowacz Energii. Kiedy Cezary Aniołł się zbliżył, czerwona wskazówka Ładowacza podskoczyła i zadrżała. Zegar zaczął swoje znajome, nierówne tykanie. Dziesięć krótkich „tik”. Długa cisza, potem osiem powolnych „tak” i krótsza cisza. W świetle wpadającego przez podarte firanki księżyca Kuba zobaczył, jak delikatny drucik wskazówki Zegara chwieje się tuż za cyfrą dwadzieścia; tak jakby - pomyślał Kuba - znaleźli się w pierwszych pięciu minutach dwudziestego wieku. Aniołł opukał Ładowacz Energii i sprawdził połączenia między obu przyrządami. Zegar ucichł. Wskazówka Ładowacza Energii opadła do zera. - Wszystko ustawione! - powiedział Aniołł, na pożegnanie poklepał Kubę po plecach i z błyskiem 500-kilowatowego uśmiechu wyczołgał się z pokoju, zasuwając za sobą drzwi. Kuba cieszył się, że mimo zamkniętych drzwi szafa pozostała otwarta, tak że przez szparkę sączyła się smużka światła. Cieszył się też z perłowego blasku księżyca, który rozjaśniał tarczę zegara i rozlewał się na podłodze świetlną plamą. Kuba usiadł w świetlnej kałuży. Z początku cisza zalegająca pokój zdawała się głęboka jak czas. Cisza - pomyślał Kuba - zalegała tu jak niewidzialne jarzmo minionych lat. Po chwili, kiedy jego uszy oswoiły się z ciszą, zaczęło do niego docierać kojące pobrzękiwanie drutów panny Muggins. Było tak, jakby panna Muggins, ze swoim „prawe oczko, lewe oczko”, odmierzała mu ziemski czas, podczas gdy on pozostawał w tej dziwnej, księżycowej przestrzeni bezczasu. Żeby uspokoić rozedrgane nerwy, Kuba wyjął z kieszeni pąsową wstążkę i morskie kamyczki i położył je w świetlnej plamie. Zaczął układać z nich wzorki. Granaty i zielenie zajaśniały jakąś nową energią. W tej samej chwili Zegar zadrżał, wydał z siebie parę szaleńczych „tik”, po czym stanął. Wtedy ją usłyszał. Usłyszał ją, zanim ją zobaczył. To był bardzo stłumiony głos, jak głos kogoś, komu głowa zaplątała się w sweter. - Oj! To jest... takie... trudne! - powiedział głos. - Takie strasznie... strasznie... niewygodne. No. Już lepiej! I oto stała przed nim! Kuba, natychmiast zapominając całe „Dobre maniery wobec duchów”, wyciągnął rękę, żeby jej dotknąć i dotknął tylko powietrza. - Materializowanie się - powiedziała dziewczynka - jest bardzo trudne, naprawdę bardzo. Tak jak poprzednio, miała na sobie długą sukienkę, a na to niebieski bezrękawnik. Kuba, który wyobrażał sobie, że wszystkie duchy mają twarze jak kreda, ze zdziwieniem zauważył, że nawet w świetle księżyca policzki dziewczynki były zaróżowione, a włosy wyglądały na świeżo umyte. - To jak przedzieranie się przez gęstą mgłę - ciągnęła. - A mogę to zrobić tylko trzy razy. Jeden raz już zmarnowałam, i to przez ciebie. - Bardzo mi przykro - powiedział Kuba. Trzy pojawienia się - pomyślał. - To jak trzy życzenia. - Tak - powiedziała dziewczynka - przyprowadziłeś tego drugiego, tego ze świecącym trzecim okiem. - Ze świecącym trzecim okiem...? - powtórzył Kuba. - Aha, chodzi ci o pana Perkinsa i jego latarkę. - Wszystko jedno - powiedziała dziewczynka, najwyraźniej zniecierpliwiona. - To nie ma znaczenia. Teraz, kiedy ty tu jesteś. Czekałam na ciebie. Czekałam całe wieki, aż przyjdziesz ty, Kuba Odmieniec! - To mówiąc, usadowiła się na stołku, zamachała nogami i uśmiechnęła się do niego szeroko. Nawet w świetle księżyca Kuba poczuł, że się rumieni. Najpierw nie wiedział, od jakiego pytania zacząć, a potem wyrzucił je z siebie wszystkie naraz. - Dlaczego na mnie? I skąd wiesz, jak mam na imię? - I jeszcze dodał ponuro: - Nie znoszę, żeby na mnie mówić Kuba Odmieniec! Dziewczynka się zaśmiała. - Nazywali mnie Irma Odmieniec - powiedziała - więc widzisz, że jesteśmy jakoś spokrewnieni. Ludzie odmienni są dużo milsi, nie uważasz? - Nie wiem - powiedział Kuba, który nigdy przedtem o tym nie pomyślał. - Być odmiennym - powiedziała Irma - to zwykle znaczy być sobą, i nie ma nic lepszego pod słońcem. - Nieprawda, jeżeli oznacza to noszenie spodni w szkocką kratkę - powiedział Kuba - i bycie wyśmiewanym. - Gorzej jest być opłakiwanym - powiedziała Irma i zdawało się, że na moment cień wielkiego smutku przygasił jej twarz. Po chwili znów się uśmiechnęła. - Ale mnie się podobają twoje spodnie w kratkę - powiedziała - i lubię cię. Kuba poczuł w żołądku miłe ciepło, które zaczęło się rozchodzić na całe ciało. Uśmiechnął się do dziewczynki w odpowiedzi. Przyjaciel to przyjaciel - nawet jeśli jest duchem. - Ale jeszcze mi nie powiedziałaś, skąd wiesz, jak mam na imię, ani czemu na mnie czekałaś - powiedział. - Na obwodzie słyszy się to i owo - powiedziała Irma. - To nie same chóry anielskie i ślizganie się po chmurkach. Włączamy się w to, co się dzieje na świecie. Powiedzieli mi, że przyjedziesz. Ale nie powiedzieli, kiedy. Widzisz, to musiał być ktoś mniej więcej w moim wieku. I ktoś podobny do mnie - trochę odmieniec. Ktoś, kto mógłby ponaprawiać... Ale zanim Kuba zdążył zapytać, co ponaprawiać, Irma przykucnęła i na czworakach zaczęła czegoś gorączkowo szukać wśród morskich kamyczków. Tak jakby - pomyślał Kuba - zawładnęło nią jakieś bardzo silne wspomnienie. - Znalazłeś go? - wykrzyknęła, Kuba zobaczył, że jej twarz pobladła, jakby nikła na jego oczach. Wyciągnęła rękę i dotknęła jego policzka, a jej dotyk był lekki i zimny jak śnieg. Zdawało się, że to wspomnienie - jeśli to było wspomnienie - wyczerpało ją. Siedząc na podłodze, kiwała się lekko w przód i w tył, i Kuba zobaczył, że próbuje coś powiedzieć. - Mam niewiele czasu - wyszeptała. - A zanim będzie można coś ponaprawiać, ty musisz go znaleźć... Kuba spróbował złapać ją za ramię, ale pochwycił tylko powietrze. - Co znaleźć? Co znaleźć? - pytał równie niecierpliwie jak ona. - Mój amulet, oczywiście! - odpowiedziała. - Musisz go znaleźć. Dlaczego go nie znalazłeś? Tak długo już czekam! - I zaczęła łkać. Irma łkała, nie roniąc łez. To było dziwne. I smutne. - Powiedz mi, gdzie mam szukać! Powiedz mi, co to jest! - zawołał Kuba z rozpaczą. - Nie mogę! Nie mogę! Ty musisz ponaprawiać. Ty musisz wymyślić. A jest za późno. Odchodzę... odchodzę... - głos Irmy niknął, tak jak i jej postać. Kiedy znikała, Kuba usłyszał szaleńcze tykanie Zegara Stuleci i zobaczył, że wskazówka Ładowacza Energii podskoczyła do punktu „Pełna Moc”. Słyszał, jak Irma mówi: - Szukaj! Szukaj! Szukaj! I zaraz potem już jej nie było, Zegar powoli stanął, a wskazówka Ładowacza Energii opadła do zera. Kuba czuł, że poziom jego własnej energii też opadł do zera. Z trudem podniósł drzwi i wczołgał się z powrotem do swojego pokoju. Panna Muggins spała na worku fasoli, robótka leżała obok niej na podłodze. ROZDZIAŁ 13 Niełatwo było wrócić z bezczasowej sfery ukrytego pokoju do zwykłego czasu. Przeczołgując się przez podnoszone drzwi, Kuba czuł się zawieszony między jednym a drugim czasem, jakby na wpół był we śnie, a na wpół na jawie. Panna Muggins spała zwinięta na worku fasoli jak kociątko. Kuba miał wrażenie, że widzi ją po raz pierwszy. Zastanawiał się, czy zawsze była taka mała. A może się skurczyła? Jak gdyby powolutku zmieniała się z powrotem w dziecko. Uświadomił sobie, że nie ma pojęcia, ile ona właściwie ma lat. Jakoś szkoda mu było ją budzić, ale w końcu stanowiła jego ochronę, i Kuba czuł, że powinna jako pierwsza dowiedzieć się o Irmie. Ukląkł z twarzą na wysokości jej twarzy i delikatnie pociągnął ją za ramię, żeby się zbudziła. - Widziałem ją - powiedział. - Widziałem dziewczynkę-ducha. Ma na imię Irma. Panna Muggins uniosła głowę i uśmiechnęła się niewyraźnie. - To miło, kochanie - powiedziała i znowu zasnęła. - Może - pomyślał Kuba - jak się jest takim starym jak panna Muggins, to nic człowieka nie dziwi. Ale z drugiej strony, nic człowieka nie dziwi także, jak jest bardzo młody. Kuba widywał w zoo małe dzieci, na których takie samo wrażenie robił widok wróbla jak i tygrysa. Być może to właśnie miał na myśli ten cały Blake, pisząc o tym, że spowitych niewinnością ziąb się nie ima. Śpiąc, panna Muggins wyglądała niewinnie jak trzyletnie dziecko. Kuba wziął koc i delikatnie ją nim otulił. Następnie, dalej w tym samym dziwnym stanie pół snu i pół jawy, spłynął na dół. Doszedł do siebie, gdy tylko znalazł się w kuchni, i cztery pełne niepokoju, wyczekujące twarze, równocześnie powiedziały: - No i co? Kuba opadł na krzesło. - Tak - powiedział - widziałem ją. Wszyscy niecierpliwie pochylili się nad nim. - Dajcie mu trochę czasu - powiedział Aniołł - właśnie przeżył coś w rodzaju zmiany strefy czasowej. - Materializowanie się jest bardzo trudne - powiedział Kuba. Ciotka Agata wyglądała na mocno przestraszoną. Pan Perkins dotknął czoła Kuby. - Herbaty - powiedziała panna Skivvy. - Gorącej, słodkiej herbaty. Chłopiec jest w szoku. - Ze mną wszystko w porządku. Mówię wam tylko, co powiedziała. Co powiedziała Irma. - Irma! - powtórzyła ciotka Agata. - Trochę mi lepiej, jak wiem, że ona ma imię. - Być odmiennym - powiedział Kuba sennie - to zwykle znaczy być sobą. - I nie ma nic lepszego pod słońcem - powiedział Cezary. Kuba wgapił się w niego. Czy Aniołł podsłuchiwał pod drzwiami, czy ma jakąś pozazmysłową zdolność, słyszenia? Ale Cezary Aniołł włączył swój 500-kilowatowy uśmiech - tym razem absolutnie niewinny. Kuba potrząsnął głową, żeby zacząć trochę jaśniej myśleć. - Chłopiec jest jeszcze nieswój - powiedziała ciotka Agata. - Opowiadaj powoli, Kuba, od początku - powiedziała panna Skivvy, podając Kubie kubek gorącej, słodkiej herbaty i całą paczkę herbatników. (Cała paczka herbatników sprawiła, że Kuba poczuł się jak bohater, a ciotka Agata nawet nie mrugnęła!) Ale może dlatego, że było tak późno, a może dlatego, że cała ta noc była jak sen, spotkanie z Irmą zdawało się Kubie pozbawione początku, środka i końca. - Ona na mnie czekała - powiedział Kuba. - Czekała całe lata. - Ha! Tak myślałem - mruknął pod nosem Aniołł. - Duchy często potrzebują pokrewnej duszy. - Co to jest pokrewna dusza? - zapytał Kuba. - Taki szczególny przyjaciel - powiedział Aniołł. - Ktoś, z kim się jest spokrewnionym, nie przez więzy krwi, jak z bratem czy siostrą, ale przez serce. Teraz to Kuba się uśmiechnął. - Myślę, że dla mnie pokrewną duszą jest Blake - powiedział pan Perkins. - Nie mieszajmy do tego Blake’a - powiedziała ciotka Agata, posyłając panu Perkinsowi jedno ze swoich dawnych, najbardziej mrożących spojrzeń. - Naprawdę chciałabym się dzisiaj jeszcze choć trochę przespać. Kuba, czy mógłbyś nam opowiedzieć o tym dziecku-duchu, o tej Irmie. Kim ona jest? Co powiedziała? Czego chce? Ale zanim Kuba miał szansę spróbować odpowiedzieć, panna Skivvy odskoczyła od stołu. - Muggins! - krzyknęła. - Gdzie jest Muggins? A co będzie, jeśli dziecko- duch ukradło Muggins? Kuba zauważył, że chociaż panna Skivvy była ubrana w koszulę nocną, nadal miała na ramionach swoje pomarańczowe skrzydełka do pływania. Wyglądała przez to tak, jakby hodowała sobie skrzydła. Było to jakieś odmienne. I sympatyczne. I bardzo w stylu panny Skivvy. - Wszystko w porządku - powiedział. - Panna Muggins śpi na worku fasoli. Dałem jej koc. - Teraz, jak skończył herbatę i zjadł pół paczki herbatników, czuł się już bardziej sobą. Bardziej umiejscowiony w czasie. W czasie teraźniejszym. - Niech panna Muggins sobie śpi - powiedział Cezary. - I nie ma powodu, żebym ja trzymał straż. To dziecko, Irma, nie zjawi się dwa razy tej samej nocy. - Powiedziała, że może tylko trzy razy - powiedział Kuba z buzią pełną herbatników. - Trzy razy się... zmaterializować. - Ostatnie słowo wymówił bardzo ostrożnie. Było to przyjemne, długie, powolne słowo. Rozsmarowywał je jak margarynę na kromce chleba - zmaaa-teeee-riaaa-liiii-zoooo-wa-aać. Tak, Irma zjawiła się właśnie tak. I tak zniknęła. - Ach! Trzy! - powiedział Cezary. - Jeden, żeby ostatni raz spojrzeć wstecz, drugi, żeby zostawić wiadomość albo prośbę, i trzeci, żeby dokończyć niezałatwione sprawy. To by się zgadzało. Pewnie nie zauważyłeś, co wskazywał Zegar Stuleci, co? - Oczywiście, że zauważyłem - powiedział Kuba z dumą. - Siedem minut po dwudziestej. - Wszystko się zgadza. Ciotka Agata uderzyła łyżeczką w stół. - Może się zgadzać dla pana - powiedziała - ale ja nic z tego nie rozumiem. Co to znaczy siedem minut po dwudziestej? I dalej czekam, żeby Kuba mi powiedział, dlaczego to dziecko nawiedza Sibbald House. Kuba, ostatni raz cię pytam, dlaczego ona tu jest i czego chce? - Chce znaleźć swój szczęśliwy amulet - powiedział Kuba. - Pewnie nie miała go za wiele - powiedziała panna Skivvy. - Mam na myśli szczęście. - Oj, nie wiem - powiedział pan Perkins. - Chętnie zostałbym duchem... kiedyś. - Ale nie akurat teraz - powiedziała panna Skivvy. - Nie - zgodził się pan Perkins. - Nie akurat teraz. - No i - ciągnął Kuba, bo stan półuśpienia, w jakim był, trochę się rozrzedził jak mgła, a wspomnienie spotkania z Irma było teraz w jego pamięci ostre i wyraźne - trzeba ponaprawiać. - O, tak - powiedział Aniołł. - Ponaprawiać połączenia. - Ale jakie połączenia? - spytała ciotka Agata. - I co to jest, i gdzie jest ten jej amulet? - Nie wiem - powiedział Kuba. - Ale będę szukał - dodał zawzięcie. - Będę szukał i szukał, aż znajdę. - Siedem minut po dwudziestej - powiedział pan Perkins. - Jeszcze nie usłyszeliśmy, co to znaczy. - Pewnie coś około roku 1927 - powiedział Aniołł. - Każde pięć minut na Zegarze Stuleci równa się dziesięciu latom. - Czy to wtedy Irma się urodziła? - zapytał Kuba. - Raczej wtedy umarła - powiedział Aniołł. - Cóż, to już coś konkretnego - powiedziała ciotka Agata - chociaż nie wydaje mi się, żeby to miało nam pomóc. Kuba, czy to wszystko, co możesz nam powiedzieć? - Tak - rzekł Kuba z rozpaczą, bo to, co im powiedział, wyglądało na niewiele, a czuł, że to coś bardzo wielkiego. Były tam rzeczy, których nie umiał wytłumaczyć. Dziwne uczucie bycia w innej strefie czasowej, a także słowa na wyrażenie smutku, jaki czuł, widząc Irmę łkającą z suchymi oczyma. Ciepło, które rozlało się w nim, kiedy uczuł, że znalazł przyjaciela - nawet jeśli ten przyjaciel był duchem. I to, jak wyczołgując się z powrotem do teraźniejszości, czuł, jakby sam też się „materializował”. Kuba Odmieniec, on sam. - Więc, podsumowując - powiedziała ciotka Agata, jakby chciała mieć wszystko poukładane tak równo i ładnie jak jej rachunki - wszystko, co wiemy, to to, że dziecko-duch nazywa się Irma, że umarła około 1927 roku, że chce, żeby Kuba znalazł jej amulet - cokolwiek nim jest - i że coś wymaga naprawienia. - I że Irma może się zjawić jeszcze tylko raz - dodał pan Perkins. - Potrzeba nam snu - powiedziała ciotka Agata. - Wszyscy potrzebujemy snu. Jutro rano będziemy mieć dość czasu, żeby zacząć szukać amuletu Irmy. - Jeśli nikt nie ma nic przeciwko temu, chyba pogram jeszcze na flecie - powiedział Aniołł. - Zupełnie nie jestem zmęczony. Nikt nie miał nic przeciwko temu, bo muzyka Cezarego była tego rodzaju, że wplatała się w sny. - Czasami - powiedział Aniołł, kiedy Kuba z trudem wspinał się po schodach na górę - muzyka umie wyrazić to, czego nie wyrażą słowa. W łóżku, przez te parę minut zanim zasnął, Kuba słuchał pieśni fletu. Była jak perłowe światło księżyca w pokoju Irmy; wplatała się i wyplatała z czasu. Przez chwilę chłopiec próbował podążać za melodią, ale prowadziła go to tu, to tam, aż w końcu się w niej zgubił. Pieśń zdawała się zabierać go w podróż w czasie. Dźwięki niosły się po domu w sposób tak przejmujący, że Kuba zastanawiał się, czy gdzieś tam, gdzieś na obwodzie, Irma - Irma Odmieniec, jak ją tajemnie nazywał - też je słyszała. Jakie to dziwne - to była ostatnia myśl Kuby, zanim zasnął - że słowo „odmienny” brzmi bardzo podobnie do „promienny”. Rano będzie to musiał powiedzieć panu Perkinsowi. Może pan Perkins mógłby to wykorzystać w wierszu. ROZDZIAŁ 14 Kuba wstał, wiedząc, że ma tego dnia do zrobienia dwie bardzo ważne rzeczy: poszukać amuletu Irmy i sprawdzić, czy Tom Troone wrócił. Były pytania, które za wszelką cenę chciał mu zadać. Ale zszedłszy na dół, zastał Aniołła w korytarzu, wkładającego na głowę lotniczy hełm. Kubę ogarnęła czarna rozpacz. - Chyba pan nie odchodzi? - zapytał. - Nie teraz. Jeszcze nie. Nie zanim znajdziemy amulet! - Wczoraj wieczorem dostałem wezwanie - powiedział Cezary, biorąc do ręki torbę z narzędziami. - Mam trochę domoczyńczej roboty do zrobienia. Kuba miał na końcu języka pytanie, jak przyszło to wezwanie i czy to właśnie list wysłany do kawiarenki „Pod Niebożątkiem” sprawił, że Aniołł przybył do Sibbald House, czy może (jak podejrzewał) sprawiło to wypisanie na piasku jego imienia. Ale Aniołł obdarzył Kubę swoim uśmiechem wielkiej mocy i pytania rozpłynęły mu się w głowie jak gałka lodów w słońcu. - Nie martw się - powiedział Cezary. - Wrócę wieczorem. - Ale jak ja bez pana znajdę amulet Irmy? - zapytał Kuba. - I co by to mogło być? - Nie mam pojęcia - powiedział Cezary wesoło - ale jak go znajdziesz, będziesz wiedział. - Niewielka to pociecha - pomyślał Kuba, wychodząc za Aniołłem na zewnątrz. Ranek był świetlisty. Taki, jakie w mieście się nie zdarzają. Niebo, skały, chmury, wszystko wyglądało jak świeżo wyjęte z pralki. Kuba stał na nabrzeżu i przyglądał się, jak Aniołł wsiada do swojej maszyny. Po chwili śmigło zaczęło wirować, rozpraszając światło poranka w iskrzący się pył. Gdy silnik ruszył, usadowione jak zwykle na swojej platformie mewy zerwały się do lotu. Przez moment zdawało się, że helikopter zawisł pod białym spadochronem mew, jakby ptaki były jego eskortą. Po chwili mewy wielką falą poszybowały w stronę morza, a helikopter wzniósł się wysoko w niebo. Kuba patrzył, jak maleje, aż w końcu stał się nie większy od ważki. Kiedy całkiem zniknął, Kuba smutno wrócił do Sibbald House. Ciotka Agata szeroko pootwierała wszystkie okna. Chłopiec pamiętał, jak robiła to w Sylwestra, żeby, jak mawiała, wypuścić stary rok, a wpuścić nowy. Mimo że dzień był słoneczny, Kuba miał dziwne wrażenie, że trzeba by je wszystkie pozamykać, żeby Irma była bezpieczna, dopóki nie znajdzie się jej amulet. Ale nic nie powiedział. Pan Perkins kończył śniadanie z książką wspartą o cukierniczkę. Kuba zobaczył, że tytuł brzmiał Wiedźma morska. Czemu, u licha, pan Perkins potrzebuje historii o wiedźmie morskiej, skoro Sibbald House ma swoją własną historię? Historię z prawdziwego życia. Historię, w której pan Perkins ma swój udział. Pan Perkins spojrzał na Kubę znad książki, pogładził swoje kosmyki i uśmiechnął się. - Czasami myślę sobie, że zmyślone historie są lepsze od prawdziwych - powiedział. - A czasami nie jestem pewien, czy w ogóle umiem je rozróżnić. - I wrócił do czytania. Ciotka Agata podliczała wakacyjne wydatki. (Miała na nie specjalny zeszyt). Panna Skivvy i panna Muggins pakowały się na piknik. Kuba usiadł do stołu i nasypał sobie płatków. Pomyślał, że można by przypuszczać, że to zupełnie zwyczajny wakacyjny dzień, a nie ranek po tym, jak zobaczyło się ducha. Nagle poczuł się bardzo sam. - Myślałem, że mi pomożecie szukać - powiedział. - Szukać amuletu. - My z Muggins mamy inne plany - powiedziała panna Skivvy, wkładając do koszyka dwa jabłka i dwie paczki chipsów. - Idziemy na plażę. - Rzecz w tym - powiedział pan Perkins, najłagodniej jak umiał - że omówiliśmy to. I uważamy, że to dziecko-duch, Irma, zjawiła się tobie, Kuba. To na ciebie czekała. Nie sądzę, żebyśmy mogli się na wiele przydać. - Aha - powiedział Kuba, mieszając swoje płatki, które sflaczały równie szybko jak jego nadzieje. - Nie wiem też, jak można coś znaleźć, kiedy się nie wie, czego się szuka - powiedziała ciotka Agata. - Ale to nie powód, żeby nie szukać - powiedział wściekle Kuba. - Kuba ma zupełną rację! - powiedziała ciotka Agata, ciskając na stół zeszyt z rachunkami. - Zacznijmy od razu. Perkins! Przestań chować się za książką. Będziemy szukać, zaczynając od góry. * * * Cały ranek spędzili na szukaniu. Zdawało się, że w domu, który w dniu ich przyjazdu wydawał się taki pusty i skąpo umeblowany, zaroiło się od szaf, kątów, szczelin i zakamarków, nie mówiąc już o luźnych belkach w podłodze, pod jedną z których ktoś - Irma - mógł ukryć coś cennego, coś przynoszącego szczęście. Otwierając szufladę w kuchni, Kuba znalazł sztywną od soli starą sieć rybacką i dwa noże ze złamanymi rączkami. W kredensie stojącym w rogu salonu ciotka Agata znalazła trzy kosze, stary fartuch, motek wypłowiałej wełny i worek. Pan Perkins znalazł stary, czarny, skórzany but. W swoim pokoju Kuba znalazł dwie szklane kulki, puszkę zardzewiałych gwoździ i filiżankę bez ucha. Nie było tu nic, co ktokolwiek mógłby uznać za cenne albo niezwykłe. Nic, co wyglądałoby choć odrobinę na amulet albo zaklęcie. Nic złotego. Nic srebrnego. Nic, co wyglądałoby na sympatyczne i przynoszące szczęście. Wszyscy razem do obiadu wygrzebali wiele niepotrzebnych rupieci i bardzo dużo kurzu. - No cóż - powiedziała ciotka Agata. - Przynajmniej wysprzątałam parę szaf. Uważam, że Tom Troone powinien nam za całe to sprzątanie obniżyć czynsz. - Pójdę zobaczyć, czy Tom Troone jest w domu - powiedział Kuba. Nie miał zamiaru tego powiedzieć. Wyszło to, jak decyzja powzięta dawno temu. Może we śnie. Albo kiedy się „materializował”, przechodząc przez drzwiczki z przeszłości w teraźniejszość. Nie zakończył pytaniem „dobrze?”. W domu, w mieście, prawie nie było miejsc - oprócz szkoły - do których Kubie wolno było chodzić samemu. Teraz czekał na zwykłe: „Nie, Kuba, to nie jest dobry pomysł” ciotki Agaty. Ale niczego takiego nie usłyszał. Ciotka Agata przyjrzała mu się bardzo uważnie. A potem zebrała naczynia do zlewu i powiedziała: - Tak, Kuba. Jeśli Tom Troone jest w domu, to pewnie prędzej porozmawia z tobą niż ze mną. Najlepiej idź sam. Wracając, możesz mi przynieść torbę kartofli. Kuba był nieco stropiony. Wcale nie chciał, żeby ciotka Agata zgodziła się tak łatwo. Chwilowa odwaga opuściła go, kiedy sobie przypomniał, jak bardzo Tom Troone przeraził go podczas tamtej nocnej burzy. Wolałby, żeby ciotka Agata albo pan Perkins trochę się nim poprzejmowali. Coś w rodzaju: „Jesteś pewien, że sobie poradzisz sam, kochanie? Na pewno dasz sobie radę?”. A tymczasem ciotce Agacie najwidoczniej przyszły do głowy tylko kartofle! Kuba zatrzasnął za sobą drzwi i ociągając się, ruszył drogą wzdłuż morza. Nigdzie na plaży ani śladu panny Skivvy ani panny Muggins. Gdzie one poszły? Dziwni są ci dorośli - pomyślał. Wyglądało, że bardzo ich obchodzą sprawy drobne, takie jak chodzenie spać czy kartofle. Ale w sprawach ważnych i pilnych, jak znalezienie amuletu Irmy albo naprawienie połączeń, byli dziwnie niedbali. - Cezary Aniołł nie jest taki - pomyślał Kuba. W pewnym sensie Cezary Aniołł wydawał się bardzo, bardzo, bardzo stary. A jednocześnie wydawał się być w tym samym wieku co on sam, Kuba. Kiedy znalazł się na drodze do zatoki, zobaczył nadpływający kuter. Chłopiec zatrzymał się, żeby popatrzyć. Podobnie jak helikopterowi Aniołła towarzyszyła mu chmara mew, łopocząca wokół niego jak rozdęta wiatrem flaga. Kuba spojrzał na morze. Widać było daleko, daleko, w nieskończoność - pomyślał. Kiedyś, dawno temu, Irma też pewnie tu stała i patrzyła na morze tak, jak on teraz. Ta myśl wprawiła go w drżenie. Jeszcze przez chwilę stał, przyglądając się zawijającej do portu łodzi i ludziom, którzy na pokładzie rozwijali linę, żeby zarzucić ją na brzeg, potem odwrócił się i poszedł w stronę Cove Wynd i domku Toma Troone. Lecz gdy doszedł do domku Toma Troone, znów się rozczarował. Story były zasunięte. Zapukał wprawdzie do drzwi, ale czemuś - może z powodu ciszy, która tu panowała - wiedział, że w domu nikogo nie ma. Ta cisza aż mroziła serce. Nawet najbardziej rozgniewany Tom Troone byłby lepszy niż ten zatrzaśnięty, pusty dom. Wyglądało, że tego dnia nic nie pójdzie dobrze. Pechowy dzień. Dzień, w którym cała odwaga Kuby poszła na marne. Krocząc wzdłuż Wynd, pomyślał sobie, że nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby się okazało, że w sklepie „Przy Nabrzeżu” nie ma kartofli. Pani MacReadie znowu siedziała przed sklepem na swoim wysokim stołku, robiąc na drutach następny fioletowy rękaw. Wyglądała wesoło i przyjaźnie, jakby zapomniała o tym, jak dopytywali się o Toma Troone. Wskazała mu sąsiedni stołek i Kuba usiadł. - Sam? - spytała. - Tak - odpowiedział Kuba (nie śmiał wspomnieć o Tomie Troone po raz drugi). - Jesteś chyba chłopcem z miasta - powiedziała pani MacReadie. - Bywało, że chciałam mieszkać w mieście. Ale urodziłam się i wychowałam tutaj, więc już nie wyjadę. - Miło było siedzieć w porcie pełnym słońca i Kuba czuł się tak, jakby sam też tu należał. Przez chwilę mógł przynajmniej udawać. Spojrzał na łódź, którą poprzednio obserwował, jak wpływała do zatoki. Ze swoim mnóstwem drutów i wielką korbą wyglądała jak pływająca fabryka. Pomyślał, że Irma zdumiałaby się na taki widok. - Jak tu było dawno temu? - spytał. Pani MacReadie spojrzała na niego spod oka. - No, nie jestem aż taka stara - rzekła. - Jak dawno temu masz na myśli? - Może czas, gdy była pani w moim wieku - powiedział Kuba. - Miałam niewiele więcej lat niż ty, kiedy pracowałam z rybakami. - Wypływała pani w morze, jak rybacy? - spytał Kuba. - Nie, to nie dla dziewczyn - odpowiedziała pani MacReadie ze śmiechem. - Tym zajmowali się mężczyźni. Do nas należało pakowanie i solenie śledzi. A to nie była lekka praca, o nie. Przed obdzieraniem ryb ze skóry ja i moja siostra bandażowałyśmy sobie ręce, żeby sól mniej wżerała się w rany. Człowiek po prostu musiał być pokaleczony. Ale zawsze było się razem z innymi dziewczynami. No i musiało się podróżować. - A ja myślałem, że zostawałyście na lądzie, kiedy mężczyźni wypływali w morze - powiedział Kuba. - Podążaliśmy za rybakami, wiesz? - powiedziała pani MacReadie. Spojrzała w głąb portu, jakby nadal widziała te łodzie, a robótka opadła jej na kolana. - Ja i moja siostra zabierałyśmy się na Szetlandy, i do Wick, i do Frazeborough. A potem, gdzieś w sierpniu, płynęło się na południe. Na przykład do Yarmouth lub Lowestoft. Pani MacReadie podniosła robótkę. - Ale niedługo po wojnie to się skończyło, bo zrezygnowano z łodzi parowych, a przeszło się na ropę, a w dodatku zaczęto używać tych wielkich sieci, które zgarniały wszystkie ryby, jeszcze zanim całkiem urosły. No i te smażalnie i frytkarnie! - W głosie pani MacReadie zabrzmiała nutka gniewu. - Smażalnie i frytkarnie? - zapytał Kuba. Rozmarzył się o Irmie. Zastanawiał się, czy też była rybaczką z bandażami na pokaleczonych rękach i czy podróżowała na Szetlandy, do Wiek, Yarmouth i Lowestoft. - Komu potrzebne były śledzie, skoro można było zażyczyć sobie tanią, białą rybę w cieście? - zapytała pani MacReadie. - Śledzie wyszły z mody. Wątpię, czy kiedykolwiek jadłeś śledzia, co? Kuba musiał przyznać, że nie. Ale teraz chciał rozmawiać nie o śledziach czy frytkach. Nagle doznał olśnienia - i próbując to zrobić od niechcenia, ale wypadło to gwałtownie - zapytał: - Czy znała pani kiedyś dziewczynkę, która miała na imię Irma? Pani MacReadie błyskawicznie zebrała druty i pomaszerowała z powrotem do sklepu. - Nie mogę tu wysiadywać, rozmawiając z tobą cały dzień. Mam robotę. Chciałeś czegoś? - I znów - tak jak dom Toma Troone - jej twarz była zatrzaśnięta. - Kartofli - powiedział Kuba posępnie. - Proszę torbę kartofli. Równie posępnie Kuba wlókł te kartofle do Sibbald House. Potworne poczucie klęski przygniotło go tak, jakby zmalał o piętnaście centymetrów. Chciał wakacyjnej przygody, tak? No to ją miał. I co z nią zrobił? Nic. Irma, Irma Odmieniec, jego przyjaciółka, potrzebowała go, wierzyła w niego, wierzyła, że znajdzie jej amulet, a on go nie znalazł. Co by było, gdyby wróciła tej nocy, materializując się po raz trzeci i ostatni? Czy żałośnie utknęłaby na obwodzie pomiędzy żywymi i umarłymi? Utknęła po wsze czasy, strasząc w Sibbald House, tęskniąc za amuletem i nie mogąc naprawić połączeń. Nie sposób było o tym w ogóle myśleć. I jeszcze ten Tom Troone. Kuba był pewien, że on wie, że w Sibbald House pokazuje się dziecko-duch. W przeciwnym razie, dlaczego napisał w ogłoszeniu „Konieczne dziecko”? Założę się, że myślał, że żywe dziecko mogłoby uwolnić dom od ducha. I to by się stało tak po prostu. Pstryk i już go nie ma. Gdybyż on, Kuba, wiedział choć trochę więcej o Irmie, wtedy może mógłby znaleźć amulet, a Tom Troone - jeżeli kiedykolwiek wróci do domu - był jedyną osobą, która mogła tu pomóc. A Cezary Aniołł? Co on knuje? Kuba rozejrzał się po niebie w nadziei, że zobaczy helikopter. Ale niebo było puste i ciche jak dom Toma Troone. Kuba czuł, że głowę ma pełną pytań bez odpowiedzi. Żadnej. Co takiego powiedział Aniołł? Nawiązanie połączeń wymaga czasu. Cóż, został już tylko tydzień wakacji. Czy to wystarczy? Wolty i waty, wolty i waty, To od piorunów większe są chwaty - zanucił Kuba, rzucając kartofle na kuchenny stół. Akurat teraz nie miałby nic przeciwko małemu piorunowi. * * * Na High Street, w herbaciarni „Ciepły Imbryczek” panna Muggins i panna Skivvy raczyły się herbatą i tortem czekoladowym. - Nie mam zamiaru spędzić reszty wakacji na doglądaniu ducha - powiedziała panna Skivvy. - Potrzebujemy faktów. - Pogadajmy z miejscowymi ludźmi - powiedziała panna Muggins. - Właśnie - powiedziała panna Skivvy. - Jutro rano jest jarmark Stowarzyszenia Pań Domu - powiedziała panna Muggins. - Doskonale - powiedziała panna Skivvy. - Ciekawe, czy Cezary Aniołł byłby skłonny czasami skorzystać z naszych usług. - Masz na myśli dostarczanie mu faktografii? - spytała panna Muggins. - Tak - przytaknęła panna Skivvy, kończąc tort. - Mogłybyśmy otworzyć małą firmę. Skivvy & Muggins - rozbrajanie duchów. ROZDZIAŁ 15 Tej nocy Kuba zupełnie nie mógł zasnąć. Nie mógł zasnąć, bo nasłuchiwał. Może usłyszy Irmę, może usłyszy Cezarego Aniołła. Ale słyszał tylko chrapanie pana Perkinsa. Chrapanie pana Perkinsa miało swój rytm. „Chrr, chrr, pfff... Chrr, chrr, pff...”. Potem następowała długa cisza i gdy Kuba już, już miał zasnąć, wszystko zaczynało się od nowa. „Chrr, chrr, pff... Chrr, chrr, pff...”. Oczywiście Kuba cieszył się, że nie jest sam w pokoju z ukrytymi drzwiami. Ale chciałby już być z powrotem w swoim własnym ciepłym łóżku, na swoim własnym poddaszu na Ballantyre Road, gdzie do snu kołysały go swojskie odgłosy nocnego ruchu ulicznego. Materac, na którym teraz się rzucał, wydawał mu się pełen kamieni. Kiedy w krótkich przerwach w chrapaniu pana Perkinsa Kuba zapadał w drzemkę, śnił o Irmie. Najpierw była rybaczką niosącą na biodrze wielki kosz śledzi. Następnie zobaczył ją tańczącą na plaży, a w jej włosach powiewały czerwone wstążki. Za nią szło paru wyrostków, podśpiewując: Irma Odmieniec, Irma Odmieniec! Potem zobaczył nadchodzącą falę przypływu i usłyszał jej krzyk. Jeden długi krzyk. Obudził się przerażony i spojrzał na zegarek. Druga rano i ani śladu Cezarego Aniołła. Kuba wstał z łóżka i wywlókł się z pokoju. Bez Aniołła dom wydawał się lodowaty - jak gdyby, tak jak Irma, zapadł się w mroźną zimę i żadne słońce nie mogło go ogrzać. Kuba zatrzymał się na półpiętrze i wyjrzał przez okno, z którego widać było cofającą się falę i wąziutki rąbek księżyca. Już miał zejść na dół, żeby wziąć sobie coś do picia, a może i herbatnika na pociechę, kiedy to, co zobaczył przez okno, zatrzymało go w miejscu. Na plaży widać było jakąś postać. Mężczyznę uginającego się pod ciężarem plecaka i idącego powoli w stronę portu. Mimo ciemności Kuba natychmiast go rozpoznał. To był Tom Troone. Chłopiec musiał siłą powstrzymać się, żeby nie krzyczeć i nie walić w szybę. Patrzył, jak starzec skręca w Cove Wynd. Czy powinien pójść za nim? Czy poczekać do rana? Zanim zdołał coś postanowić, usłyszał odgłos podobny do tego, jaki wydaje przy praniu metalowa tara. Początkowo był słaby, potem coraz głośniejszy, aż wreszcie nad samym domem rozległ się donośny warkot. I wtedy Kuba zobaczył helikopter Aniołła. Jego światło było jasne jak gwiazda, kołował nad plażą, a w końcu opadł zgrabnie na ziemię na swych nartopodobnych nóżkach. Kuba zbiegł po schodach, jednym pchnięciem szeroko otworzył drzwi i na bosaka, w swojej piżamie z ciucharni (w żółte paski), popędził na plażę. - Cześć, Kuba - powiedział Aniołł, jakby widok chłopca na plaży w środku nocy wcale go nie zdziwił. - Piękna noc, prawda? A Kuba, który był zbyt rozdygotany, żeby widzieć cokolwiek, nagle to zauważył. Noc była balsamicznie łagodna i pełna gwiazd. - Tom Troone - wykrztusił Kuba. - Widziałem go. Czy to pan sprowadził go z powrotem? - Może trochę w tym pomogłem. To raczej Irma go sprowadziła. I ty, Kuba. - Irma? Ja? Nie rozumiem - zawołał chłopiec, podskakując niecierpliwie. Cezary zdjął z głowy hełm i sięgnął po skrzynkę z narzędziami. - Masz, weź to - powiedział. - Czy ciotka Agata kupiła jakieś kakao? Wypiłbym z pięć kubków. Ty chyba też. * * * Kiedy już siedzieli w kuchni, pijąc kakao, Kuba spytał: - Więc co pan miał na myśli, mówiąc, że Irma i ja sprowadziliśmy Toma Troone do domu? Na pewno pan go znalazł. - No tak - przyznał Aniołł. - Znalezienie go nie było trudne. Taki człowiek, jak Tom Troone musiał się trzymać blisko morza, prawda? Trzeba się było tylko posuwać drogą wzdłuż brzegu. - Ale pojawiliście się prawie jednocześnie - powiedział Kuba. - To proste. Znalazłem go niedługo po wyruszeniu w drogę. Spędziłem mnóstwo czasu, poszturchując go. Potem miałem inne rzeczy do roboty. My, Domoczyńcy, mamy więcej wezwań niż lekarz rodzinny. Miałem zlecenia. - Aniołł przeciągnął się i ziewnął. - Ale jak pan to zrobił? Trzeba było niezłego szturchańca, a raczej porządnego pchnięcia, żeby wrócił do domu. - Ha - Cezary uśmiechnął się szeroko, wyjął z kieszeni kombinezonu swój srebrny flet i zagrał kawałek melodii. Kuba natychmiast poczuł tak mocne pragnienie znalezienia się w domu na Ballantyre Road, że oczy napełniły mu się łzami. Aniołł przestał grać i tęsknota opadła. - To jest „O jakże tęsknię za swoimi” - powiedział Cezary Aniołł - prawdziwy przebój. Nasza pieśń tęsknoty za domem. Nigdy nie zawodzi! Jak widzisz, pogrywałem jak twoja ciotka Agata. - Nie rozumiem - rzekł Kuba. - No więc jak już znalazłem Toma Troone, podążyłem za nim. A kiedy się zorientowałem, że idzie drogą wzdłuż brzegu, posłużyłem się helikopterem, żeby go wyprzedzić. Gdy tylko pojawił się w jakiejś wiosce, grałem pieśń tęsknoty za domem. Chyba grałem to już na wszystkich plażach w Fife. I we wszystkich kafejkach. - Ale gdzie on spał? I dlaczego nie mógł mu się pan przedstawić i spytać o Irmę i Sibbald House? - spytał Kuba. - Tom Troone ma oczywiście namiot - odparł Cezary. - A nie mogłem postąpić tak, jak mówisz, bo Domoczyńcy tak nie robią. Kuba westchnął. - A jak robią? - spytał. - Domoczyńca może - powiedział Aniołł, opierając łokcie na stole i racząc Kubę Najszerszym Uśmiechem - udrożnić przewody łączące przeszłość z teraźniejszością, które zatkały się smutkiem. - Tom Troone jest bardziej gniewny niż smutny - przerwał Kuba. - To smutek zamaskowany - powiedział Aniołł. - Jak mówiłem, my, Domoczyńcy, możemy udrożnić przewody, ale Energia - miłość, która naprawia połączenia - musi przyjść od was. - Od Irmy i ode mnie? - spytał Kuba. - Tak, a także od Toma Troone. Dawno temu Tomowi przytrafiło się coś, co zamroziło mu serce. Ja wiem tylko, że jest nam potrzebny. Irmie też. Może udało mi się skierować go ku domowi, ale sądzę, że jest jeszcze wyłączony. - Tak jak ciotka Agata z powodu smutku, o którym nie chciała myśleć - powiedział Kuba, przypominając sobie, jak było na Ballantyre Road przed przybyciem Aniołła. - Tak - zgodził się Aniołł. - Myślę, że na Ballantyre Road zjawiłem się na czas. Dla Toma Troone może być za późno. - Nie możemy się spóźnić - zawołał Kuba. - Ze względu na Irmę nie możemy. - Stale zapominam, jak krótkowzroczne jest ludzkie widzenie czasu. Wykonanie niektórych zleceń zajęło mi stulecia. To, że ty, Kuba, czegoś nie skończysz, nie znaczy, że ktoś inny nie skończy tego kiedyś za ciebie. - Nie obchodzą mnie stulecia ani kiedyś - powiedział Kuba gwałtownie. - Mam jeszcze tylko jeden tydzień wakacji. - Zobaczymy, co się da zrobić - rzekł Aniołł. - Rano wybierzesz się do Toma Troone, może coś powie. W tej chwili obaj potrzebujemy snu. Teraz z kolei Kuba zaczął ziewać. Kiedy już był z powrotem w łóżku i usiłował znaleźć wygodne zagłębienie w gruzłowatym materacu, uznał, że ma za sobą naprawdę pechowy dzień. Ale skoro Cezary Aniołł wrócił, wszystko się zmieni. Jutro znów poszuka amuletu Irmy oraz porozmawia z Tomem Troone. A skoro w pokoju z tajemnym przejściem, obok pokoju Irmy, spał Cezary Aniołł, Kuba zasnął bez trudu. - Chrr, chrr, pff... - chrapał pan Perkins, ale chłopiec już go nie słyszał. ROZDZIAŁ 16 Kuba włożył czyste dżinsy i najmniej zwariowaną podkoszulkę. - A włosy, Kuba? - zawołała ciotka Agata. - Kiedy ostatni raz się czesałeś? Kuba był przekonany, że Toma Troone nie obchodzą czyste ubrania ani uczesane włosy, ale uczesał je i tak. - Jak przed rozmową z dyrektorem szkoły - pomyślał, spojrzawszy na siebie w lustrze w holu. Gorzej, bo o dyrektorze przynajmniej wiadomo, że będzie z tobą rozmawiał. Panna Muggins i panna Skivvy też były w holu i przymierzały nakrycia głowy. Powiedziały, że wybierają się na jarmark Stowarzyszenia Pań Domu. Panna Muggins pożyczyła od pana Perkinsa czapkę i przybrała ją kwiatkami. Panna Skivvy powtykała w swój słomkowy kapelusz uzbierane przez siebie pióra mew i wyglądała trochę jak lekko stuknięta indiańska squaw. (Deskorolka była w pogotowiu). Ciotka Agata i pan Perkins przyglądali się temu, siedząc na schodach. - Jak się pokażecie w tych kapeluszach, to będzie niezła sensacja - powiedziała ciotka Agata. - Właśnie o to nam chodzi - powiedziała panna Skivvy. - Chcemy się rzucać w oczy - powiedziała panna Muggins - żeby wszyscy z nami rozmawiali. - Już wystarczy, Muggins - powiedziała panna Skivvy, szturchając pannę Muggins w żebro swoim kościstym łokciem. - Ja uważam, że wyglądacie bardzo sympatycznie - powiedział Kuba lojalnie. - Ty, Kuba, też - powiedziała panna Muggins. - Pan Troone na pewno ucieszy się na widok takiego sympatycznego młodego człowieka. Może byś mu zaniósł kubeczek lodów? - Albo wiersz - powiedział pan Perkins. - Na pewno znalazłbym wiersz o domu, w którym straszy. Co byś powiedział na coś takiego: Czy jest tu ktoś? - spytał nocny gość, Stukając w drzwi oblane światłem księżyca. Ciotka Agata, najwyraźniej zirytowana, powiedziała: - Kuba po prostu zabierze samego siebie. Ale dlaczego pan Cezary nie pozwoli pójść i mnie, tego zupełnie nie rozumiem. Chciałabym wygarnąć panu Troone, co o tym wszystkim myślę. Wynająć komuś dom, w którym straszy! To on powinien płacić nam! - Gdy ja komuś coś wygarniam, zawsze wraca to do mnie jak bumerang - zamyślił się pan Perkins. - Może dlatego, że z twojej głowy nie można wygarnąć nic pożytecznego, jest zbyt zapchana wierszami - powiedziała ciotka Agata. - Tak, kochanie - powiedział pan Perkins ze smutkiem. - Gdzie jest pan Aniołł? - zapytał Kuba. - Wita słońce - odparła ciotka Agata. - Żeby nabrać Energii - powiedział pan Perkins. Kuba nie bardzo rozumiał. - Na plaży - powiedziała ciotka Agata. - Zobaczysz go po drodze. Panno Skivvy, czy naprawdę są pani potrzebne te wszystkie pióra? Jak pani będzie jeździć na tej swojej deskorolce, to wątpię, czy ktokolwiek pani coś powie. Mam nadzieję, że nie zamierzacie wydać mnóstwa pieniędzy na takie luksusy, jak ciastka. - Szukamy tropu... to znaczy okazyjnego zakupu - powiedziała panna Muggins. - Może dostałyście udaru słonecznego? - powiedziała ciotka Agata. - Prawdę mówiąc, zaczynam myśleć, że wakacje niezbyt ludziom służą. Kuba wyszedł z domu szeroko uśmiechnięty, ale ten uśmiech zaraz znikł. Gdy tylko chłopiec znalazł się na dworze, strach przed Tomem Troone powrócił. Kuba rozejrzał się, szukając wzrokiem Cezarego Aniołła. Przydałyby się jakieś ostatnie rady. - Witanie słońca - pomyślał, prawie spodziewając się zobaczyć, jak Aniołł pozdrawia słońce z wysokiej skały. Ale Cezary Aniołł był na plaży i stał na głowie. Czyżby pozdrawiał słońce na antypodach w Australii? Albo machał ku niemu nogami? Kiedy Kuba się nad tym zastanawiał, Cezary podskokiem stanął na nogach, skłonił się trzy razy i znowu stanął na głowie. Stanie na głowie było dla Domoczyńców czymś koniecznym. Może dawało im inne spojrzenie na świat albo pobudzało im pracę mózgu. Kuba zbiegł na plażę. - Przepraszam, że przeszkadzam - powiedział, klękając obok stojącego na głowie Cezarego Aniołła, żeby mogli rozmawiać twarzą w twarz. - Nie ma sprawy - powiedział Aniołł. - Właśnie jem śniadanie. - Śniadanie? - Morskie powietrze. Słońce. Energia - powiedział Aniołł. Podskokiem wrócił do pozycji wyjściowej. - To o wiele lepsze niż zupa mleczna albo jajko na bekonie. - Pewnie tak - rzekł Kuba z powątpiewaniem, myśląc sobie, że morskie powietrze i słońce nie zapełnią człowiekowi żołądka tak jak zupa mleczna i jajko na bekonie. - Zastanawiam się, czy miałby pan może jakąś radę - powiedział - co do Toma Troone, o tym, jak najlepiej się do niego zwrócić. - Uśmiechnij się - powiedział Aniołł, stając znów na nogach i siadając zgrabnie w pozycji lotosu. - Aha - powiedział Kuba, ale miał ochotę dodać, że jego uśmiech nie jest taki, jak uśmiech Aniołła. Prawda, że panna Muggins często mu mówiła, że ma bardzo miły uśmiech, ale Kuba wiedział, że jest to uśmiech zwyczajny. To nie uśmiech, od którego z ludzkich głów wyfruwały gotowe myśli, albo od którego robiło się cieplej. Uśmiech Kuby nie miał w sobie tej anielskiej magii. W każdym razie, idąc wzdłuż Harbour Road w stronę Cove Wynd, ćwiczył uśmiechy. A pomiędzy uśmiechami układał sobie, co ma powiedzieć Tomowi Troone. Leżąc poprzedniej nocy w łóżku, wyobrażał sobie siebie i Toma Troone gawędzących przy kominku. Starzec był łagodny i życzliwy, a co najważniejsze ucieszony wizytą i opowiadał Kubie wszystko, bez względu na to, co to było. Nagle sprawa zaczęła się wydawać o wiele trudniejsza, a głównym problemem było, jak zacząć. Kuba próbował: „Dzień dobry panu, przyszedłem w sprawie Irmy”. Ale czy Tom Troone wie, że duch ma na imię Irma? Co on właściwie wie? Następna próba: „Dzień dobry panu. Przepraszam, że przeszkadzam, ale ja w sprawie ducha w Sibbald House”. Jeszcze gorzej. Tom Troone mógłby z łatwością pomyśleć, że Kuba zwariował. - No cóż, niech tam - pomyślał Kuba hardo. Podparłszy się pod boki zrobił następną przymiarkę: „Wiemy, że wie pan o duchu dziecka...”. Trochę jak policja z nakazem aresztowania - pomyślał. I oto znalazł się przez domkiem Toma Troone z ręką gotową do pociągnięcia za kołatkę i z uśmiechem, który, choćby nie wiem jak się starać, nie trzymał się twarzy. Tom Troone, który uchylił drzwi na dwa centymetry i spojrzał na Kubę, był zupełnie innym człowiekiem niż przerażający, gniewny olbrzym, którego Kuba poznał w pierwszy wieczór wakacji. Kuba pamiętał, że wtedy stary człowiek przypominał mu żeglarza, „wytrwałego wśród trudów i trosk”. Teraz Tom Troone był skrajnie wyczerpany po całej swej włóczędze. Czyżby zgarbił się jeszcze bardziej? Czyjego morskoniebieskie oczy wyblakły? Kuba nie był tego pewien. Usłyszał swój własny cichy głos: - Przepraszam, panie Troone, ale... - Czy ona odeszła? - wyszeptał Tom Troone. - Nasza Irma. Czy odeszła? - To pan wie, kim ona jest? - wykrzyknął Kuba. - Czy wiem, kim ona jest? Wolałbym nie wiedzieć! - powiedział stary człowiek. - Ale czy ona tam jeszcze jest? - Ależ tak - rzekł Kuba z zapałem. - Jeśli mi pan pozwoli wejść, to Panu opowiem. Widzi pan, ona chce... Ale Tom Troone nie dał mu skończyć. - Więc mi nie przebaczyła - jęknął i zatrzasnął Kubie drzwi przez nosem. - Ale proszę pana, proszę pana! - wołał Kuba. Walił pięścią w drzwi i krzyczał w głąb skrzynki na listy. Bez skutku. Tom Troone najwyraźniej nie miał zamiaru otworzyć drzwi ponownie. Po chwili Kuba zorientował się, że biegnie z powrotem wzdłuż Wynd, oślepiony łzami wściekłości. Jakie to głupie! Co go to obchodzi? Był w Sibbald House kimś obcym. Irma to nie jego problem. Ale to był jego problem. Oj, i to jak. Nie można natknąć się na wypadek na ulicy i powiedzieć, że to nie twój problem. Byłeś tam. A Irma to coś więcej. To jego pierwsza prawdziwa przyjaźń. Cóż z tego, że żyła w innym czasie i w innym miejscu. Była pierwszą osobą, jaką spotkał, która wiedziała, jak to jest być poza. I co ważniejsze ona sprawiła, że Kuba czuł się mniej odmieńcem, a bardziej sobą. O wiele szczęśliwszym sobą. Całą drogę do Sibbald House Kuba biegł. Na drzwiach zastał kartkę: „Poszliśmy na plażę. Klucz pod wycieraczką”. Otworzył drzwi. Wszedł do salonu i runął na przeżartą pleśnią kanapę. Przed pójściem na plażę trzeba za wszelką cenę opanować łzy. Lecz po paru minutach, wyczerpany bezsenną nocą i swoimi obawami co do Toma Troone, głęboko zasnął. * * * Sala przykościelna, w której odbywał się jarmark, pełna była rozentuzjazmowanych kupujących. Stoły uginały się od ciast i ciasteczek, roślin zielonych i kwiatów, od robionych na drutach skarpetek i ubranek dziecinnych, od słojów z dżemami i marmoladami. Zaczniemy od jednego końca sali i przejdziemy do drugiego - powiedziała panna Skivvy. - Pamiętasz, co masz mówić, Muggins? - Tak - odrzekła panna Muggins. - Powiem: „Co za wspaniały jarmark. Jestem tu na wakacjach...”. - A oni powiedzą...? - „Jak to miło. Gdzie się pani zatrzymała?” A ja powiem: „W Sibbald House. To bardzo interesujący dom. Może wiadomo coś o jego historii?”. - O, właśnie - powiedziała panna Skivvy. - Spróbuj wyglądać na niezwykle zadowoloną, Muggins, a jeśli będziesz chciała coś zanotować, udawaj, że dopisujesz coś do listy zakupów. - Jasne - powiedziała panna Muggins, wyciągając mały notesik. Lecz dowiedzenie się czegoś o Sibbald House okazało się trudniejsze, niż można było przypuszczać. Wkrótce miały już słoik dżemu śliwkowego, słoik marmolady, torcik z marchewki, doniczkę z rosiczką... - i nic. - Jak miło! Mam nadzieję, że jest pani zadowolona z wakacji - powiedziała kobieta ze stoiska z roślinami, kiedy panna Muggins wygłosiła swój tekst. - A nie chce pani wiedzieć, gdzie mieszkam? - spytała panna Muggins. - Nie, nie, kochanie. Funt czterdzieści pensów. Pannie Skivvy poszło troszkę lepiej. Trzy razy doszła aż do zapytania o historię Sibbald House. - Przekona się pani, że jest tam bardzo dziwnie - rzekła kobieta na stoisku z trykotażami. Ale gdy tylko panna Skivvy spróbowała zapytać o coś więcej - kobieta odeszła. - To dom z problemami - powiedziała właścicielka stoiska z pieczywem. - Nigdy nie pogodzili się ze stratą. Lecz gdy tylko panna Skivvy miała wystartować z pytaniami zaczynającymi się od kto, dlaczego i co, kobieta poklepała ją lekko po ramieniu i powiedziała: - To jest coś, o czym wolimy nie rozmawiać. Na ostatnim stoisku, z domowymi wypiekami - obsługiwanym przez kobietę z trzema parami okularów: jednymi na czubku głowy, drugimi na nosie, a trzecimi na łańcuszku na szyi - wreszcie im się powiodło. - Aaa - powiedziała kobieta, gdy panna Muggins powtórzyła mówkę o Sibbald House (teraz zrobiła to bardzo szybko) - co za smutny dom. Bardzo smutny dom. - Okulary z głowy zamieniła z tymi na nosie. - Weźmie pani ten beżowy torcik? - Bierzemy go - powiedziała panna Skivvy szybko. - W jakim sensie smutny? - No, z powodu tego dziecka, co utonęło - powiedziała kobieta. - Te wafelki są pyszne. Upiekłam je dziś rano. - Rzeczywiście - powiedziała panna Skivvy. - Proszę mi je dołożyć. - Co pani wie o niej... o tym dziecku? - Nazywała się chyba Irma. Siostra Toma Troone. - Panna Skivvy i panna Muggins wymieniły triumfalne spojrzenia. - A co by panie powiedziały na słoiczek dżemu truskawkowego do bułeczek? - Dobrze, dobrze - powiedziała panna Skivvy. - A jak to się stało? - Wyruszyła na połów z ojcem. To Woras powinien był pojechać. - Woras? - Tak dawniej nazywaliśmy Toma Troone. Zawsze nosił workowate spodnie. No więc, to on miał wypłynąć, a nie ona. Utonęli oboje: ojciec i córka. No a te kruche ciasteczka będą świetnym poczęstunkiem do zabrania do domu. - Przepyszne. Bierzemy - powiedziała panna Skivvy. - No i stary Tom nigdy tego nie przebolał - rzekła kobieta, dokładając ciastka do już prawie pękającej reklamówki, i ponownie zmieniając okulary. - Przepada na włóczęgę dwa razy do roku. Raz w jej urodziny, a raz w rocznicę jej śmierci. - Przechyliła się przez stół. - Sibbald House to dom, w którym oni dawniej mieszkali. Powiadają, że od tamtej pory tam straszy i że ona go wypędziła... Czy może widziały panie... kogoś? - To już chyba wszystko, dziękujemy - powiedziała panna Skivvy, popychając pannę Muggins ku wyjściu. - Była pani bardzo miła. Naprawdę bardzo. Na zewnątrz panna Skivvy i panna Muggins uścisnęły sobie dłonie. - Muggins - powiedziała panna Skivvy - chyba to rozgryzłyśmy. * * * Z nawyku Kuba wcisnął dłoń w szczelinę przy oparciu zatęchłej kanapy. W tym miejscu kanapy na Ballantyre Road (starej, ale nie zatęchłej) Kuba często znajdował różne zgubione rzeczy: pisaki, monety, kawałki herbatnika. Także teraz, kiedy się obudził, automatycznie wykonał ten sam ruch, wygrzebując najpierw sporo pyłu i brudu. I wtedy coś wyczuł. Coś zimnego i twardego, co się zaklinowało. Próbował się zorientować, co to mogło być na podstawie kształtu. Ale mu się nie udało. Ukląkł, wepchnął dłoń głęboko w szczelinę i dwoma palcami usiłował ten przedmiot wyciągnąć. Podnosił go powoli, aż trzymając go między palcem wskazującym a kciukiem i obcierając sobie przy tym kostki palców o twardy drewniany bok kanapy, powoli go wydobył. Był to morski kamyk. Najpiękniejszy, jaki Kuba widział w życiu. W porównaniu z nim wszystkie inne, jakie kiedykolwiek znalazł, były niczym. Ten był pokaźny, jak duży diament i ciemno-, głębokoniebieskiego koloru, jakby pochodził z najgłębszej i najbardziej niebieskiej części oceanu. I został gładko wyszlifowany przez stulecia przypływów i odpływów. Kuba zeskoczył z kanapy, i popatrzył na kamyk pod światło. Lśnił, jakby zamknięte w nim było morze. I wtedy zrozumiał. Nie miał cienia wątpliwości, że go znalazł. Że znalazł amulet Irmy. ROZDZIAŁ 17 Kuba prawie zrzucił pannę Skivvy z deskorolki, wypadając z domu z kamykiem w zaciśniętej dłoni. Za panną Skivvy zobaczył pannę Muggins taszczącą dwie duże torby. Z jednej z nich wystawały wąsy rosiczki. Kuba się nie zatrzymał. Biegł ku plaży, wołając: - Mam! Mam! Ciotka Agata i pan Perkins przysnęli w południowym słońcu, ciotka Agata na leżaku, a pan Perkins na kocyku u jej stóp. Obudzili się jednocześnie, przestraszeni. Cezary Aniołł wydawał się wpisywać imiona w nakreślony na piasku okrąg. - Mam! - powtórzył Kuba, a wszyscy się w niego wpatrzyli. - Amulet Irmy. Znalazłem go! - I wyciągnął rękę, trzymając kamyk w zaciśniętej pięści. - Czy to złota moneta? - zapytała ciotka Agata z nadzieją w głosie. - Szmaragd? - spytał pan Perkins. - Szmaragdy oznaczają powodzenie w miłości. - Powiedział i wpatrzył się rzewnie w ciotkę Agatę. - Oznaczają duże pieniądze - rzekła ciotka Agata. - Pokaż go nam, pokaż. Kuba otworzył dłoń, w której jaśniał kamyk. Nastała długa cisza. Ciotka Agata westchnęła. - Nic nie wart - powiedziała - ale bardzo piękny. - Przytuliła Kubę do siebie. - Pełen Morza Północnego - rzekł Aniołł. - Nic dziwnego, że za nim tęskniła. Dobrze się spisałeś. - Był w oparciu kanapy - powiedział Kuba. - Śmieszne, że ludzie zapominają zajrzeć w najoczywistsze miejsca - powiedział Aniołł. - Napiszę o tym odę - oznajmił uroczyście pan Perkins. - A widziałeś się z Tomem Troone? - spytała ciotka Agata. Twarz Kuby pociemniała. - Nie chciał mnie widzieć - powiedział. - Wie o Irmie, ale chce, żeby odeszła. Kiedy usłyszał, że ją widziałem, powiedział: „Więc mi nie przebaczyła” i zamknął mi drzwi przed nosem. - Wielka szkoda - powiedział Aniołł. - Wątpię, czy bez Toma Troone zdołamy uwolnić Sibbald House od smutku. - Ale teraz mamy amulet Irmy - powiedział Kuba. - Nie trzeba zrobić nic więcej, tylko jej go dać. Pewny jestem, że gdy położę go w jej pokoju, na przykład na toaletce, to ona przyjdzie. A jak już będzie miała amulet, to będzie wolna, prawda? Wolna, żeby odejść na obwód. - Zapominasz o reperacjach, których trzeba dokonać - powiedział Cezary. - Naprawa połączeń. Znalezienie amuletu to zaledwie początek... Ale zanim zdołał powiedzieć coś więcej, panna Skivvy i panna Muggins pośpiesznie weszły na plażę. Obie były bardzo zarumienione. Pióra w kapeluszu panny Skivvy sterczały na wszystkie strony. A z czapki panny Muggins smętnie zwisał zwiędły mak. - Na litość boską, coście robiły? - dopytywała się ciotka Agata, surowo wyprostowana, co gdy się siedzi na leżaku, nie jest łatwe. - Wyglądacie, jakbyście nurkowały w Blackpool. - To, co robiłyśmy, było równie podniecające - rzekła panna Skivvy. - Kuba znalazł amulet Irmy - obwieścił pan Perkins. - A myśmy wyszperały fakty o Tomie Troone! - wybuchła panna Muggins triumfalnie. Cezary obdarzył je obie Najszerszym Uśmiechem. - Robota detektywistyczna pierwsza klasa - powiedział. - Będę wiedział, gdzie się zwrócić, kiedy utknę w jakimś trudnym zleceniu. - To nic takiego - rzekła panna Skivvy, czerwieniejąc. - Po prostu trochę popytałyśmy. - Ale dowiedziałyśmy się bardzo wiele - dodała panna Muggins z zapałem. - Opowiedzcie - poprosił Cezary, siadając po turecku na kocyku. Pozostali zrobili to samo. - Irma była siostrą Toma Troone - zaczęła panna Skivvy. - Ale utonęła, biedactwo - ciągnęła dalej panna Muggins. - Zamiast Toma. - Tak - dodała panna Skivvy. - Wypłynęła w morze zamiast Toma, chociaż nie dowiedziałyśmy się, dlaczego. I oboje z ojcem utonęli. - To dlatego myśli, że mu nie przebaczyła - rzekł Kuba. - A dlaczego nie przebaczył sobie? - zapytał cicho Aniołł. - Biedny człowiek - powiedział pan Perkins, i Kuba zobaczył, jak przeciera oczy wierzchem dłoni. - W nim samym bardziej straszy niż w tym domu. - Być może, gdybym oddał Irmie amulet i opowiedział, jak jej brat się męczy, to wszystko by się naprawiło - rzekł Kuba. - Możliwe - przyznał Aniołł. - Ale do tego Tom Troone nie może być zamknięty w swoim smutku. I jest jeszcze coś, o czym nie pamiętacie... - Co? - spytał Kuba. - Dla Irmy czas nie płynie tak samo jak dla was. Dla niej wasz dzień mógłby być rokiem albo sekundą. - Ale zostało nam tylko sześć dni - zawołał Kuba. - Ona to chyba wie? - Skąd może wiedzieć? - powiedział Cezary Aniołł. - Ona wie tylko, że przyjechaliście mieszkać w jej domu. - Chce pan powiedzieć, że nie ma pojęcia o tym, że jestem tu tylko na wakacjach? - wolno powiedział Kuba. - Może wie, a może nie wie - powiedział Aniołł. - Nie możemy tego wiedzieć. - Więc co możemy zrobić? - spytał Kuba. - Cóż - rzekł Cezary. - Bez pomocy Toma Troone będziemy potrzebować wszystkiej Energii, jaką zdoła nam dać Zestaw do Łączenia. Zrobię, co w mojej mocy. - Ciekawe - zagadnęła panna Skivvy - czy ktoś tu nie jest głodny. - Filiżanka herbaty byłaby mile widziana - powiedział pan Perkins. - A może słodkie bułeczki? - zaproponowała panna Muggins. - Z dżemem truskawkowym - dodała panna Skivvy. - A może ciastko... - powiedziała panna Muggins. - Albo torcik beżowy - zachęcała panna Skivvy. Wszyscy ruszyli w stronę Sibbald House. Panna Skivvy szeroko otworzyła drzwi do kuchni. - Uczta! Istna uczta! - zawołał pan Perkins. - Nikt by nie zgadł, Perkins, że w tym tygodniu zjadłeś już cztery porcje lodów, dwa razy rybę z frytkami na kolację i sporo ogromnych pączków - zauważyła ciotka Agata. - Mówisz, jakbyś to wszystko zapisywała - rzekł pan Perkins. - Jasne - powiedziała ciotka Agata. - Muszę dbać o twoje dobro. - I o swój portfel - powiedział pan Perkins, częstując się bułeczką. - Taka masa jedzenia powinna nam wystarczyć do końca tygodnia - powiedziała ciotka Agata. Ale oczywiście nie wystarczyła. Wszyscy wydawali się być zadziwiająco głodni. Ciotka Agata też. Kuba znalazł małe pudełeczko, ustawił je na środku stołu, a na nim umieścił amulet, który patrzył na niego, jak żuje bułeczkę za bułeczką i raczy się beżowym torcikiem. Jeżeli zostawi amulet w pokoju Irmy, to ona przecież pojawi się jeszcze raz. * * * Mimo że Kuba wymył i wypolerował kamyk tak, że lśnił piękniej niż jakikolwiek szmaragd, a potem położył go na toaletce w pokoju Irmy, tej nocy dziewczynka nie dała o sobie znać. Aniołł włączył do gniazdka Zestaw do Łączenia. Zegar Stuleci, nastawiony dokładnie na dwudziestą siedem, cichutko pomrukiwał, jakby rozpamiętując wszystkie minione lata. - Jeżeli tylko coś usłyszę, Kuba, to cię obudzę - obiecał Cezary Aniołł. - A co będzie, jeżeli ona przyjdzie cichutko, zabierze amulet i odejdzie? - Zmartwił się Kuba. - Wtedy nie będę miał jak powiedzieć jej do widzenia. - Istnieje takie ryzyko - powiedział Cezary - ale mnie się wydaje, że będzie się chciała z tobą zobaczyć. Jednak dziewiąty, dziesiąty i jedenasty dzień wakacji minął, a i dom, i Irma milczeli. Każdego ranka po wstaniu i każdego wieczora przed pójściem spać Kuba wczołgiwał się do ukrytego pokoju. Czasami wydawało mu się, że wchodzi do przeszłości nie Irmy, lecz swojej własnej. Czasem pokój wydawał się całkiem opuszczony, jakby nikt nigdy w nim nie mieszkał, a kiedy indziej Kuba miał wrażenie, że Irma tam była i odeszła, i że właśnie się minęli. Pewnego ranka wziął zimny kamyk w dłoń i powiedział w przestrzeń: - Znalazłem go, wiesz? - powiedział. - Twój amulet. Więc wróć, to znaczy, zmaterializuj się. Mam już niewiele czasu. - Takie mówienie do siebie brzmiało dość głupio, a Irma... do niej należał wszystek czas, wszystek czas na obwodzie. Dom zachowywał się kapryśnie. Kiedy się wracało po dniu spędzonym na plaży lub wdrapywaniu się na skały, bywał cichy i spokojny, a kiedy indziej unosiło się tam jakieś drganie albo siedzenie któregoś krzesła wydawało się ciepłe, a w zlewie leżał kubek, którego przedtem na pewno tam nie było. Czy Irma chodziła po domu, kiedy wszyscy byli na plaży? Czy łatwiej się zmaterializować, kiedy się nie jest widzianym? Czy chodziła tu niewidoczna? Wakacyjnych dni ubywało. Słońce świeciło do późna. Kuba dużo pływał i jadł tyle lodów, żeby mu wystarczyło na całe życie. Chodził do portu z panem Perkinsem i patrzył, jak łodzie wypływają w morze. „Nieustająca Nadzieja II” była jego faworytką. To może znaczyło, że nie powinien tracić nadziei. Kuba już prawie nie potrafił wyobrazić sobie powrotu na Ballantyre Road. Było tak, jakby na zawsze pożegnał tego Kubę, który kiedyś mieszkał tam pod numerem 131. Tego Kubę, który był niezdarny i nieśmiały. Kubę Odmieńca. Zacukanego Kubę w dziwnych ciuchach. I stał się... No właśnie, nie bardzo wiedział, kim. Nowym Kubą. - Kuba, wygląda że przez te wakacje urosłeś z pięć centymetrów - powiedział pan Perkins. A Kuba pomyślał, że rzeczywiście urósł i na zewnątrz, i w środku. Czasami razem z Cezarym dochodzili do końca skał - do „peronu” mew - Cezary grał na flecie, a Kuba zamykał oczy i czuł ciepłe promienie słońca na kolanach i powiekach. Mewy wirowały wokół głowy Cezarego, jakby wolały jego melodie od własnych nawoływań. Kiedy Kuba patrzył stąd na resztę towarzystwa na plaży - gdzie pan Perkins budował zamek, a panna Skivvy sobie pływała - wszyscy oni wydawali się bardzo mali. - Jak dzieci, prawda? - powiedział Cezary. - Myślę, że w każdym mieszka duch dziecka. - A we mnie może mieszka duch kogoś dorosłego - powiedział Kuba i na moment zrobiło mu się smutno. Lecz Cezary poklepał go po plecach i uraczył Najszerszym Uśmiechem. - Na to masz jeszcze mnóstwo czasu - powiedział. - A ja chyba mam odpowiedź. - Na co? - spytał Kuba. - Na dorastanie? - Na to nikt nie ma odpowiedzi! - rzekł Cezary. - Nie, mam odpowiedź na pytania o Irmę. Teraz Kuba się rozpromienił. - Jak ona brzmi? - spytał niecierpliwie. - Proszę mi powiedzieć! - Mewy - powiedział Aniołł. Wstał i rozpostarł ramiona, jakby sam miał ulecieć w niebo. ROZDZIAŁ 18 Ale jak mewy mogłyby tu pomóc? - spytał Kuba. - Istnieje stara legenda, że kiedy rybak umiera, powraca jako mewa. Mrużąc oczy, Kuba znów spojrzał na mewy, usiłując zamienić je z powrotem w ludzi. Pamiętał fotografie rybaków, które razem z panem Perkinsem oglądali kiedyś w miejskim muzeum: brodaci mężczyźni w wielkich kapeluszach i butach z cholewami, o przydomkach takich, jak Clarke Piękniś czy Długonogi Jones. Czy ta mewa siedząca na najdalszej skale to mógłby być Długonogi Jones? - A jeśli nawet ta legenda mówi prawdę - powiedział Kuba - to co nam to daje w sprawie Irmy? - Przypuszczam, że jeżeli da się nam przekonać parę mew, żeby przyfrunęły do okna pokoju Irmy, a ona usłyszy ich wołanie, to przyjdzie. - I pewnie nie ma nic łatwiejszego! - powiedział Kuba. - Pstryknie się palcami i rozkaże paru mewom, żeby o północy pojawiły się na parapecie. - Po co te kpiny? - spytał Cezary. - Akurat tak się składa, że to jest bardzo łatwe, tyle że nie o północy. - Wobec tego kiedy? - zapytał Kuba. - Jutro o świcie - szybko odpowiedział Cezary. * * * O brzasku Kuba wygramolił się z łóżka, wsunął kamyk do kieszeni piżamy i cicho zapukał do drzwi Aniołła. - Nie będziemy nikogo budzić - zapowiedział przedtem Aniołł. - Duchy wolą rozmawiać w cztery oczy i Irma wybrała właśnie ciebie. Gdy Kuba wszedł do pokoju, Cezary był już na nogach i całkiem ubrany. Drzwi do ukrytego pokoiku już były podniesione. Ze środka dochodziło czerwone światło Ładowacza Energii i tykanie Zegara Stuleci. - Wolty i waty, wolty i waty To od piorunów większe są chwaty - powiedział Cezary. - Dzień dobry, Kuba. Chyba mamy dobre wibracje. Posłuchaj Zegara. Kuba nadstawił uszu. Pamiętał Zegar Stuleci z Ballantyre Road, gdzie pewnej nocy zostały ujawnione sekrety przeszłości i smutek ustąpił jak zima. Teraz Zegar zachowywał się tak samo. Tykał coraz szybciej, jakby chciał prześcignąć samego siebie. Czerwona wskazówka Ładowacza Energii podskoczyła do punktu „Pełna Moc”. Kuba aż musiał usiąść, tak mu się trzęsły nogi. Ku swemu zdziwieniu zobaczył na łóżku Aniołła pół bochenka chleba. Cezary właśnie zajadał świeżo ukrojoną kromkę. - Śniadanko - powiedział. - Moje i mew. - Ojej - Kuba był trochę rozczarowany. - Myślałem, że będzie tu jakaś magia. - Czasami odrobina inteligencji plus kapka wyobraźni działają tak samo dobrze jak magia. Nieraz myślę, że magia to jakby połączenie jednego z drugim. No, gotów? Kuba miał gardło tak ściśnięte, że mógł tylko kiwnąć głową. Aniołł pierwszy, a za nim Kuba, wczołgali się do ukrytego pokoju. Chociaż Zegar Stuleci i Ładowacz Energii pracowały jak szalone, pokój był zalany spokojnym, perłowym światłem oczekiwania. Aniołł odrobinę uchylił okno, ułamał kawałek chleba i położył go na parapecie. - Może przydałoby się trochę muzyki - powiedział i wyjąwszy srebrny flet z kieszeni kombinezonu, zaczął cicho grać. (A więc jednak jest tu jakaś magia - pomyślał Kuba). Po paru sekundach - a przynajmniej tak się wydawało - jedna mewa (Długonogi Jones?) usiadła na parapecie. Aniołł nawet się nie obejrzał i grał dalej. A mewa, skończywszy jedzenie, zaczęła wtórować mu przeszywającym, tęsknym krzykiem. Światło w pokoju zaczęło migotać jakby od elektryczności w powietrzu. Kuba usłyszał parę bardzo słabych pisków i jakieś stłumione odgłosy podobne do tych, które wydawała ciotka Agata, kiedy zmieniając pościel, zaplątała się w poszwę. Potem głośniejsze „och”, przeciągłe „oooj”, wreszcie zdziwione „oooooo” i pojawiła się Irma! Była tu, lecz jakby bledsza i mniej cielesna niż wtedy, gdy Kuba widział ją poprzednio. Wyglądało na to, że nie wczesny poranek, lecz noc jest jej naturalnym środowiskiem, lub że za każdym razem staje się wątlejsza. Zegar Stuleci wydał ostatnie gwałtowne „tik-tak-tik-tak-tik-tak” i zamilkł. Mewa zaskrzeczała raz jeszcze, wzbiła się w niebo i uleciała ku morzu. Aniołł schował flet do kieszeni i cicho wysunął się z pokoju. W Kubie zmartwienie, wewnętrzna szamotanina i bezsenne noce nagle wystrzeliły gniewem. - Myślałem, że już nigdy nie przyjdziesz. Znalezienie twojego amuletu zajęło mi wiele dni. Masz! Wyciągnął kamyk z kieszeni piżamy i rzucił go dziewczynce. Irma złapała go i przyłożyła sobie do policzka, jakby jej policzek płonął i tylko ten kamyk mógł go ochłodzić. A jej oczy - Kuba zobaczył teraz, że są tego samego koloru co kamyk - napełniły się łzami. Gniew Kuby natychmiast stopniał. - Dziękuję - powiedziała Irma. - Przepraszam, że kazałam ci czekać. Bo widzisz, mój czas nie jest taki sam jak twój. Myślałam, że widzieliśmy się nie dalej niż wczoraj. - No, powiedzmy kilka dni temu - rzekł Kuba. - A czy teraz powiesz mi, czemu ten kamyk jest taki cenny? - Dostałam go od matki - powiedziała Irma. - Kazała mi go trzymać w kieszeni, a wtedy nigdy się nie zgubię. - Co miała na myśli? - zapytał Kuba. - Jak to? Że zawsze będę miała w kieszeni kawałek morza i w każdym miejscu będę się czuła jak w domu. Powiedziała mi, że czuć się na świecie jak w domu, to znaczy być szczęśliwym. Mieć szczęście. Zawsze uważałam ten kamyk za kamyk szczęścia. Za amulet. Tylko że... - tu głos Irmy posmutniał - tamtej nocy zapomniałam wziąć go ze sobą. - Masz na myśli noc, gdy... - Kuba się zawahał. Czy duchy pamiętają umieranie? - Tak, noc, kiedy utonęłam. Ja i ojciec, i cała załoga „Nieustającej Nadziei I” - to była nasza łódź, a ojciec był szyprem. Za nic nie chciał mnie z sobą zabrać. Powiedział, że miejsce dziewczyny jest w domu albo z dziewczynami pomagającymi rybakom w porcie. Powiedział, że jestem Odmieniec, bo zawsze chciałam pracować jak chłopak. I pracowałam! I tamtego wieczora byłam taka szczęśliwa. Aż nadszedł sztorm, zniósł nas na skały, rozdarł dno łodzi i morze nas zabrało... wszystkich. - Jest tu łódź, która się nazywa „Nieustająca Nadzieja II” - powiedział Kuba. - Widziałem ją w porcie. - Więc coś z nas pozostało - powiedziała Irma. - Cieszę się. Zapanowała długa cisza. I nagle, bez namysłu, Kuba wyjął z kieszeni pąsową wstążkę i podał ją Irmie. - Ojej, to moja urodzinowa wstążka - powiedziała Irma z uśmiechem. - Z moich ostatnich urodzin. Dziękuję. - Chciałem, żebyś ją dostała, zanim wrócę do domu. - Do domu? - spytała Irma. - To to nie jest twój dom? Myślałam, że przyjechałeś, żeby tu zostać. Tak długo był pusty. - Nie - odrzekł Kuba. - Jesteśmy tu tylko na wakacjach. I opowiedział jej o swoim domu na Ballantyre Road 131 i o swoim mieście. - Tak bym chciał, żebyś pojechała tam ze mną. Irma się uśmiechnęła. - Przecież jestem w drodze. Bez ciała jest o wiele wygodniej. Ciało jest bardzo ciężkie, nie uważasz? - Irma popatrzyła na swoje. - Co jak co, ale ciężkie to ono nie jest. Można by ją zdmuchnąć - pomyślał Kuba. - Tak czy inaczej - aż zadrżał od tej myśli - być bezcielesnym to nic przyjemnego. - Więc już się nigdy nie spotkamy - rzekł smutno. - Będę za tobą tęsknił. Za tobą i Sibbald House. - Nie tęsknij - powiedziała Irma stanowcza. Usadowiła się na wysokim stołku przy toaletce i zaczęła się na nim kręcić. - To, że nie będziesz mnie widzieć tak jak innych swoich przyjaciół - bo będziesz ich mieć - nie znaczy, że ja do nich nie należę. Wszyscy mamy tak mało czasu. Ale ty miałeś udział w moim czasie, a ja w twoim. Oprócz tego przed nami jeszcze naprawianie. - Twój głos słabnie - rzekł Kuba z nagłym przerażeniem. - Wiem - odpowiedziała Irma. - Obawiam się, że to już niedługo. Gdy wypowiadała te słowa, Kuba znów usłyszał mewę. Wróciła na parapet, a jej wołanie było ponaglające, tak naglące, jakby wołała Irmę hen za Morze Północne, poza wyobraźnię Kuby. - Nie odchodź jeszcze! - błagał. - Muszę... muszę... - powiedziała Irma i zrobiła ostatnią rzecz, jakiej Kuba by się spodziewał. Wcisnęła mu w dłoń kamyk. - Dziękuję, że go znalazłeś. Dziękuję, że znalazłeś mnie. Daj go ode mnie Worasowi... proszę... na zgodę... proszę. PROSZĘ. Nikła od stóp w górę. - Woras? Kto to jest Woras? - zawołał Kuba z rozpaczą. Czuł się jak ktoś, kto wspiął się na szczyt wysokiej góry po to tylko, żeby się przekonać, że za nią jest następna, jeszcze wyższa. Ale było już za późno. Powietrze zajaśniało migotliwie. Zegar podjął swoje powolne i rytmiczne „tik-tak-tik-tak”. Mewy już nie było. Irmy też nie. Kuba stał, trzymając kamyk w ręce. W pierwszej chwili chciał się rozpłakać, ale kamyk, tak chłodny w jego dłoni jak przed chwilą przy policzku Irmy, uspokoił go. Jak dobrze byłoby go zatrzymać na zawsze. A zamiast tego musi znaleźć Worasa! * * * - To bardzo dziwne - rzekła ciotka Agata przy śniadaniu - ale dziś rano dom wydaje się zupełnie inny. Lżejszy i jakby szczęśliwszy. - Tak - powiedziała panna Muggins - obudziłam się wcześnie i poczułam, że w moim pokoju jest tak ciepło i przytulnie, że aż zasnęłam z powrotem. Śniło mi się, że byłam dzieckiem i szukałam czegoś, co zgubiłam. - Osobliwe - powiedziała panna Skivvy. - Mnie się śniło, że miałam dziesięć lat i znów chodziłam do szkoły. - Mewy - rzekł pan Perkins. - Usiłowałem w parku czytać wiersz, a one mi przeszkadzały. A potem zdawało mi się, że czuję zapach śledzi. Wyobraźcie sobie, sen z zapachami! A potem obudziłem się z takim samym cudownym uczuciem, jak wtedy, gdy będąc chłopcem, miałem przed sobą dzień pełen słońca. Kuba i Cezary wymienili porozumiewawcze uśmiechy. Nie uszło to uwagi ciotki Agaty. - Co się dzieje? - spytała. - Proszę cię, Kuba, żeby w te wakacje nie było już więcej sekretów. - Chodzi o Irmę - powiedział Kuba. - Aha - rzekła ciotka Agata, wzdychając z ulgą. - Pojawiła się? Dałeś jej kamyk? - I tak, i nie - rzekł Kuba. - Przyszła dziś rano... - Po raz ostatni - dodał Cezary, smarując masłem kolejny kawałek chleba. - Ja naprawdę dałem jej kamyk, ale ona mi go zwróciła. Kazała mi go dać komuś, kto się nazywa Woras. Powiedziała, że to na zgodę. A potem znikła, zanim się dopytałem, kim on jest. - To Tom Troone! - zawołały panna Muggins i panna Skivvy chórem. - Woras to Tom Troone! - To było jego przezwisko, bo nosił workowate spodnie - powiedziała panna Skivvy. - Dlaczegoście nam, na litość boską, wcześniej tego nie powiedziały? - spytała ciotka Agata urażona. - To się wydawało mało ważne - broniła się panna Skivvy. - Chyba zapomniałyśmy - powiedziała panna Muggins. - Teraz nam się przypomniało. Kuba wyjął kamyk z kieszeni i przetarł go rękawem. - Tom Troone sobie na niego nie zasłużył - burknął. - To czy zasłużył, czy nie, nie ma nic do rzeczy - powiedział Aniołł. - Twoim zadaniem, Kuba, jest przekazać Energię. Naprawić połączenia. - Zgoda - powiedział Kuba. - Ale więcej nie zapukam do jego drzwi. Za nic. Wyślę mu go pocztą. Z listem. Po raz pierwszy w życiu Kuba zobaczył malujące się na twarzy Aniołła smutek i zwątpienie. Nic mnie to nie obchodzi - pomyślał. - Nie obchodzi mnie i już. ROZDZIAŁ 19 Szanowny Panie Troone (pisał Kuba), Wynajęcie ludziom na wakacje domu, w którym straszy, nie było z Pana strony uprzejme. Tak samo jak napisanie w ogłoszeniu „konieczne dziecko” i nierozmawianie ze mną w ogóle. Dla panny Muggins i panny Skivvy było to przerażające, bo one łatwo się boją, tak jak i pan Perkins, bo jest poetą i ma kłopoty z nerwami. I tak naprawdę zupełnie nie wiem, dlaczego Pan to zrobił, bo wiem, że Irma była Pana siostrą, a gdyby była moją siostrą, troszczyłbym się o nią - a nawet o jej ducha - lepiej niż Pan. Pewnie jest Panu ciężko, skoro utonęła, ale nie musiał jej Pan zostawiać samej w domu. Utknęła w czasie - jak mówi Cezary Aniołł (chyba go Pan poznał, to ten człowiek, który grał na flecie). Jak by Pan się z tym czuł? Mam na myśli utknięcie w czasie. Tak czy owak, Irma chciała tylko swojego amuletu, który ja znalazłem (był w szczelinie przy bocznym oparciu kanapy). Ja musiałem go szukać całymi dniami, a Pan pewnie by wiedział, co to było, i mógłby go znaleźć z łatwością. Daję go Panu. Irma chce, żeby go Pan dostał. Myślę, że już nie będzie Pana niepokoić. Do widzenia, Kuba PS Ale wakacje mieliśmy udane. Kuba złożył list. Wyjął z pudełka papierową chusteczkę i zawinął w nią kamyk. Potem włożył go do koperty z listem, pomaszerował na Cove Wynd po raz ostatni, i nawet nie zaglądając w okno Toma Troone wepchnął pakiecik do skrzynki na listy. Powoli wracał do Sibbald House. Po drodze zobaczył, jak dwie łodzie rybackie wypływają z portu. Usłyszał włączanie silników i widział, jak drgnąwszy nagle, łodzie ruszyły. To ich wyruszanie w morze chwyciło go za serce. Łódź, którą wypłynęła Irma, była całkiem inna. Bez wielkiego dźwigu i bez silnika. Ale wyruszyła z tego samego miejsca, a sama Irma wracała do Sibbald House tą samą drogą. I oto pewnej nocy, zupełnie nagle i nieoczekiwanie, została zatrzymana. Zatrzymana w czasie. - Ale ja nie jestem zatrzymany - pomyślał Kuba, przyspieszając kroku. - Ja dopiero zaczynam i podążam dalej. Dla mnie samego i dla Irmy. * * * W Sibbald House ciotka Agata i pan Perkins pakowali się do podróży. - Przecież nie będziesz brała tego słoika marmolady - powiedział pan Perkins. - Jest jej tam tylko troszkę na dnie. - Kto nie marnuje, temu nie brakuje - rzekła ciotka Agata, wyciągając słoik z kosza na śmieci. Cezary Aniołł też się pakował. Kuba poszedł popatrzyć, jak rozmontowuje Ładowacz Energii i Zegar Stuleci. I jak szybkim ruchem przeciera flet o przód kombinezonu, a potem chowa go do torby z narzędziami. Kuba rozejrzał się po ukrytym pokoju, pokoju Irmy. Wszystkie meble były przykryte pokrowcami - ciotka Agata najwyraźniej zrobiła tu sprzątanie - ale ten pusty pokój był pełen słońca. - Ten dom potrzebuje nowej rodziny - powiedział Aniołł. - I myślę, że wkrótce ją znajdzie. Kuba już, już miał powiedzieć, że to raczej ludzie znajdują domy, a nie domy ludzi, kiedy usłyszał stukanie do drzwi i głos ciotki Agaty, która zawołała: - Ktoś do ciebie, Kuba. - Chyba Tom Troone - powiedział Aniołł ze spokojem. I rzeczywiście tak było. Ale to samo słońce, które rozświetliło pokój Irmy, jaśniało teraz na twarzy starca. Liczne bruzdy na jego twarzy, dotąd opadające w dół, teraz były skierowane w górę. Uśmiechał się. Ten uśmiech zagościł i w oczach - oczach koloru morskiego kamyka, jak oczy Irmy. - Chyba winien jestem pewne wyjaśnienia - powiedział Tom Troone, kiedy Kuba i Aniołł zeszli do salonu. Tom Troone usiadł na zatęchłej kanapie, wyciągając przed siebie długie nogi, i opierając jedną wielką dłoń na oparciu. Wyglądał, jakby był u siebie w domu. - No, myślę - rzekła ciotka Agata, zanim Kuba zdążył otworzyć usta. - A Kubie podziękowanie - powiedział Tom Troone, ignorując ciotkę Agatę. - Jak pewnie wiesz, Kuba, to był nasz dom. Mój i Irmy. Nasz tato był szyprem. Miał dwie łodzie i dobrze mu się powodziło. Tak że mógł kupić duży dom i przeprowadziliśmy się tu z małej chatki, gdzie mieszkaliśmy poprzednio. Nasza mama zmarła młodo i Irma musiała zajmować się wszystkim w domu. Gotowaniem, sprzątaniem, naprawianiem sieci i płaceniem załodze. To było ciężkie życie... - Już samo życie z panem było chyba wystarczająco ciężkie - powiedziała ciotka Agata, nieprzyzwyczajona do tego, żeby ją ignorować. Tom Troone wpatrywał się w Kubę. - Ale nasza Irma, no, była trochę odmieńcem, zawsze chciała wyruszyć w morze. Błagała tatę, żeby ją zabrał. Ale on się nie zgadzał. - Nic dziwnego - powiedziała ciotka Agata. - Być odmiennym - powiedział Kuba głośno i wyraźnie - często znaczy być sobą, i nie ma nic lepszego pod słońcem. - Proszę, mówisz zupełnie jak nasza Irma - powiedział Tom. - Jak mówiłem, zdarzył się taki wieczór, że miałem randkę z dziewczyną, prześlicznym stworzonkiem, nawiasem mówiąc, starszą siostrą Annie MacReadie - a ja byłem na jej punkcie absolutnie zwariowany. Wymknąłem się wcześnie z domu, żeby tato mnie nie znalazł. Dałem cynk kumplowi, Fergusowi Dunbar. Miał mnie zastąpić na łodzi. Miał czekać na nabrzeżu. Tom Troone przerwał i niezbyt czystą chusteczką przetarł swoje wodniste stare oczy. - Powinienem był mieć więcej rozumu - ciągnął. - Fergus Dunbar. Ten zapominalski Fergus. Nie potrafił nawet zapamiętać, jaki jest dzień tygodnia. No i gdzie był tej nocy, kiedy miał mnie zastąpić? „Przepraszam, Woras” - powiada do mnie, kiedy już było za późno, za późno dla Irmy, za późno dla taty. „Zapomniałem”. On zapomniał! Ale to była szansa dla Irmy, no nie? Jej jedyna szansa, żeby wypłynąć. I skorzystała z niej. Oj, jak skorzystała! Tom Troone zamilkł, a oni wszyscy czekali. - To był jeden z tych szalonych sztormów, których nikt się nie spodziewa - powiedział. - Więc Irma nigdy nie wróciła - powiedział Cezary Aniołł. - Nie wróciła - powiedział Tom Troone, a jego „nie wróciła” odbiło się echem i przebiegło cały pokój. - Ani ona, ani tato już nie wrócili. A potem... no, nie mogłem tu zostać. Bo Irma tu straszyła, a ja zawsze czułem się winny. Wynająłem domek na Cove Wynd i zamknąłem Sibbald House. Chciałem go sprzedać, ale nikt nie chciał go kupić, i szybko uświadomiłem sobie, czemu... - Irma się nie zgadzała - powiedział Aniołł. - Właśnie - rzekł Tom Troone. - Robiła piekło, kiedy ktokolwiek się pojawiał. Jęki, płacze i tak dalej. Wszystkich odstraszała... Tak jakby nie chciała zostawić domu. Ani mnie. - Ale czemu pan sam z nią nie porozmawiał? - wybuchnął Kuba. - Pozwoliłby pan jej znaleźć się na obwodzie. - Cicho, Kuba - powiedział Aniołł. - Nie powiem, że rozumiem, o co chodzi z tym obwodem - rzekł Tom Troone - ale na początku byłem zbyt przerażony i zbyt pełen winy, żeby z nią rozmawiać. A kiedy próbowałem potem, było już za późno. Ona miała ciągle tyle samo lat, a ja oczywiście nie. Ona chyba już nie umiała ze mną rozmawiać. Może to było to, a może w dalszym ciągu mnie winiła. Zresztą miała do tego pełne prawo. Ja sam winiłem siebie przez prawie siedemdziesiąt lat. Ale teraz wiem. Teraz mam kamyk i wiem. Irma mi przebaczyła. W ten sposób mi to powiedziała. I Tom Troone przyłożył kamyk do policzka, tak jak to przedtem zrobiła Irma. - No więc, pomyślał pan, że gdyby przybyło tu dziecko mniej więcej w wieku Irmy... - zaczął Kuba powoli. - Tak - rzekł Tom Troone - to straszenie by się skończyło. Wybacz, ale nosiłem ten ciężar tak długo, że już po prostu chciałem, żeby odeszła. Nie staję się młodszy, a coraz bardziej męczyło mnie myślenie o duchu Irmy uwięzionym w tym domu. Więc umieściłem ogłoszenie w gazecie. - Odpowiadając na nie, na pewno podałam wiek Kuby - powiedziała ciotka Agata. - Tak - uciął Tom Troone i zwrócił się znów do Kuby. - Pomyślałem sobie, że może to ten. - No i tak było - powiedział Kuba. - I właśnie dlatego myślę, że powinieneś to mieć - powiedział Tom Troone i wyjął kamyk z kieszeni, żeby podać go Kubie. - To, co miał zrobić dla mnie, to już zrobił. - Tak - mruknął Aniołł - naprawił połączenia. - Więc już nie będzie mi potrzebny - ciągnął Tom Troone. - Ale tobie może się przydać. Irma zawsze mówiła, że kiedy go ma w kieszeni, czuje się u siebie. A czuć się u siebie na świecie to szczęśliwe uczucie. Tom Troone wstał i wręczył chłopcu kamyk. Kuba po prostu musiał uśmiechnąć się szeroko do kamyka, który jaśniał w jego dłoni. Przez moment Tom Troone po raz ostatni chwycił go za ramiona. Ale ten uchwyt zmienił się w serdeczny uścisk. - Dziękuję! - powiedział Kuba. To było wszystko, co potrafił powiedzieć. - No cóż - powiedziała ciotka Agata. - Cieszę się, że Kuba jest taki uszczęśliwiony, ale muszę powiedzieć, panie Troone, że biorąc pod uwagę wszystko, przez co musieliśmy tu przejść - duch, bezsenne noce, szukanie amuletu - pewien rabat byłby jak najbardziej na miejscu. Ale Tom Troone był znów dawnym, nieustępliwym sobą i doskonale pasował do ciotki Agaty. - Mieszkałaś, kobieto, w tym domu prawie za darmo - powiedział - więc już ani słowa. A co do tego faceta - tego z fletem - on się tu za dużo kręci. - Zgadza się, proszę pana - rzekł Aniołł, częstując Toma Troone swoim Najszerszym Uśmiechem - właściwie nie wiem, gdzie mnie teraz zaniesie. * * * Cezary Aniołł odszedł pierwszy. Wszyscy zebrali się na plaży, żeby mu pomachać. - Czy się jeszcze zobaczymy? - spytał Kuba. Cezary Aniołł wychylił się z kabinki helikoptera. - Kto wie. Ale wiecie, jak mnie znaleźć, prawda? - Nie, nie wiemy! - zawołał Kuba, kiedy Cezary Aniołł włączył silnik i śmigła zaczęły się kręcić. - Tym razem nam się udało... - Dziwna sprawa - zawołał Aniołł, przekrzykując ryk silnika - ale chyba mam na palcach brodawki - może ktoś je sprowadził zaklęciem. Śmigła zaczęły wirować, silnik ryczał coraz głośniej, a oni stali i machali jeszcze długo, kiedy Cezary był już tylko punkcikiem na niebie. Gdy wreszcie całkiem zniknął, a niebo było znów puste i ciche, Kuba spojrzał pod nogi i zobaczył imiona, które Cezary wypisał kiedyś na piasku. Układały się w koło: Kuba znalazł patyk i w środku koła dopisał „Cezary Aniołł”. - Swoją drogą, dziwne - pomyślał - były od tej pory dwa przypływy, a imiona pozostały. - Aniołłowa magia - odezwał się pan Perkins w odpowiedzi na niewypowiedzianą myśl Kuby. - Pora i na nas - powiedziała ciotka Agata. - Mam nadzieję, że znasz drogę do domu, Perkins. - Serce mnie poprowadzi - rzekł pan Perkins. - I mapa - powiedziała ciotka Agata stanowczo. Kuba włożył kamyk do kieszeni. - Morze w kieszeni - pomyślał - i morza całego świata przede mną.