13850

Szczegóły
Tytuł 13850
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

13850 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 13850 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

13850 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Gerald Durrell Z�apcie mi gerez� Prze�o�y�a Zofia Zinserling Tytu� orygina�u: CATCH ME COLOBUS Dedykuj� t� ksi��k� pi�ciorgu wiernym cz�onkom mojego personelu, kt�rych pracowito��, po�wi�cenie i pogoda ducha (nawet w chwilach smutku i zw�tpienia) tak bardzo mi pomog�y. Bez ich lojalnego wsparcia niewiele m�g�bym zrobi�. S� to: Catha Weller, Betty Boizard, Jeremy Mallinson, John (Shep) Mallet i John (D�ugi John) Hartley. Od autora Poniewa� to, o czym opowiadam w tej ksi��ce, dzia�o si� w okresie mniej wi�cej siedmiu lat, z my�l� o u�atwieniu lektu- ry zmieni�em kolejno�� niekt�rych wydarze�. Je�li wi�c czytel- nicy zauwa��, �e czasami nie nast�puj� po sobie we w�a�ci- wym porz�dku, zrozumiej� dlaczego. Firmie Rupert Hart-Davis winien jestem podzi�kowania za zgod� na wykorzystanie fragmentu z �Dworskiej mena�erii". I Generalne porz�dki Drogi Panie Durrell. Cz�sto zastanawia�em si� nad torbami kangur�w... Po ka�dym powrocie z zagranicznej wyprawy na widok zoo ogarnia mnie wielkie podniecenie: zbudowane pod moj� nieobecno�� nowe klatki, kt�re by�y zaledwie rysunkami, nowe zwierz�ta, kt�re przys�ano, zwierz�ta, kt�re wyda�y na �wiat m�ode; radosna wrzawa, jak� na powitanie podnosz� r�ne stworzenia, kt�re mnie poznaj� i ciesz� si�, �e wr�ci�em. Na og� przyjazd do domu bywa bardzo mi�y i ekscytuj�cy. Tym razem jednak, po do�� d�ugiej podr�y do Australii, Nowej Zelandii i na Malaje, stwierdzi�em z przera�eniem, �e moje ukochane zoo jest zaniedbane, w op�akanym stanie. Ma�o tego, wkr�tce si� przekona�em, �e stoi na kraw�dzi bankructwa. Poniewa� w�o�y�em w nie du�o ci�kiej pracy i pieni�dzy, poczu�em si� tak, jakbym oberwa� kopa w splot s�oneczny. Zamiast odpocz�� po gor�czkowej wyprawie musia�em jak najszybciej obmy�li� spos�b ratowania ogrodu. Oczywi�cie najpierw przej��em kierowanie plac�wk�, po czym zaproponowa�em stanowisko wicedyrektora Jeremy'emu Mallin-sonowi, zatrudnionemu w zoo od pocz�tku jego istnienia. Zdawa�em sobie spraw� z ogromnej prawo�ci Jeremy'ego i wielkiej mi�o�ci do podopiecznych. Co wi�cej, pracowa� we wszystkich dzia�ach zoo, tote� na og� zna� zwi�zane z nimi problemy. Odetchn��em z ulg�, kiedy przyj�� moj� propozycj�. Nast�pnie zebra�em kierownik�w dzia��w i zapozna�em ich z sytuacj�. Powiedzia�em, �e wed�ug wszelkiego prawdopodobie�stwa zoo trzeba b�dzie zamkn��, ale je�li s� gotowi zosta� ze mn� i pracowa� najci�ej, jak potrafi�, za marne wynagrodzenie, mo�e uda nam si� wybrn�� z k�opot�w. Wieczna chwa�a im za to, �e jak jeden m�� wyrazili zgod�. Wie- dzia�em przynajmniej, �e zwierz�ta nie ucierpi� i b�d� pod dobr� opiek�. Moim kolejnym zadaniem by�o znalezienie dobrej sekretarki. Rzecz nie tak �atwa, jak mog�oby si� wydawa�. Da�em og�oszenie, w kt�rym podkre�li�em, �e istotna jest znajomo�� stenografii, pisania na maszynie, a co najwa�niejsze, ksi�gowo�ci. Troch� mnie zdziwi�a ogromna liczba kandydat�w. W trakcie rozm�w z nimi stwierdzi- �em, �e kilkoro nie umie dodawa�, a bardzo nieliczni wiedz�, jak wy- gl�da maszyna do pisania. Pewien m�ody cz�owiek wyzna� nawet, �e zabiega o t� prac�, bo uwa�a, i� z czasem nauczy si� j� wykonywa�. Po rozmowach mo�e z dwudziestk� takich kretyn�w zaczyna�em traci� nadziej�. Wtedy przysz�a kolej na Cath� Weller. W podsko- kach wpad�a do mojego gabinetu, drobna, okr�glutka, z roziskrzo- nymi zielonymi oczami i krzepi�cym u�miechem. Wyja�ni�a, �e jej m�a w�a�nie przeniesiono na Jersey, wi�c musia�a zrezygnowa� z posady w Londynie, kt�r� zajmowa�a przez siedemna�cie lat. Tak, umie prowadzi� ksi�gi rachunkowe, stenografowa�, pisa� na maszy- nie - wszystko. Popatrzy�em na Jac�uie, a ona na mnie. Instynkt m�wi� nam, �e zdarzy� si� cud; znale�li�my w�a�nie tak� osob�, jaka nam by�a potrzebna. Catha Weller zainstalowa�a si� w ci�gu paru dni i spr�bowa�a zaprowadzi� jaki� porz�dek w ksi�gowo�ci, w kt�- rej pod moj� nieobecno�� zapanowa� chaos. W tym czasie na zoo ci��y�y dwa d�ugi: jeden, dwadzie�cia tysi�- cy funt�w, by�a to po�yczka, wykorzystana na budow�, a miejsco- wemu bankowi i innym wierzycielom nale�a�o si� kolejne czterna�cie tysi�cy. Trudno�� sprawia�o te�, oczywi�cie, zdobycie odpowiednich �rodk�w na to, aby jako� utrzyma� zoo i zapewni� mu przetrwanie. Zaabsorbowa�o mnie to na do�� d�ugo. Przez ca�y ten okres Jeremy, wykonuj�cy now� dla siebie prac�, przychodzi� do mnie po rad� w r�nych sprawach zwi�zanych ze zwierz�tami, Catha za� z rozma- itymi kwestiami finansowymi, z kt�rymi nie by�a obeznana. To wszystko, wraz z ci�g�ym obmy�laniem sposobu uratowania zoo, sprawi�o, �e popad�em w g��bok� depresj�, tote� mimo moich prote- st�w Jac�uie wezwa�a naszego lekarza. - Nie jestem chory - zapewnia�em. - Tylko si� martwi�. Nie mo- �esz mi da� jakiego� zastrzyku, aby utrzyma� mnie na chodzie? - Zrobi� co� lepszego - powiedzia� Mik�. - Dam ci tabletki. Przepisa� mi flakonik do�� blado wygl�daj�cych kapsu�ek, kt�re mia�em przyjmowa� po jednej dziennie. �aden z nas nie wiedzia�, �e w ten spos�b zrobi� najwa�niejszy krok na drodze do uratowania zoo. Naszymi najbli�szymi i najstarszymi przyjaci�mi na wyspie s� Hope i Jimmy Platt. Jimmy sp�dza� wi�kszo�� czasu w Londynie, ale Hope stale odwiedza�a zoo i cz�sto wpada�a do nas na drinka. Przy- padkiem przysz�a tego wieczora, kiedy przez pomy�k� �ykn��em po- dw�jn� dawk� �rodka uspokajaj�cego. W rezultacie wygl�da�em i m�wi�em tak, jakbym by� w ostatnim stadium upojenia alkoholowego. Hope, du�a, gro�na kobieta, popatrzy�a na mnie ze zmarszczonymi brwiami, kiedy zataczaj�c si�, przeszed�em przez pok�j, aby si� z ni� przywita�. - Co si� z tob� dzieje? - zapyta�a z ca�� powag�, w�a�ciw� osobie tak poka�nej tuszy. - Zagl�da�e� do butelki? - Nie - odpar�em. - I �a�uj�. To te cholerne �rodki uspokajaj�ce. Wzi��em dwie pigu�ki zamiast jednej. - �rodki uspokajaj�ce? - zdziwi�a si� Hope. - A po c�, u diab�a, je za�ywasz? - Siadaj. Nalej� ci drinka i wszystko opowiem. Tak wi�c przez nast�pn� godzin� wylewa�em przed Hope swe �ale. Pod koniec d�wign�a si� ci�ko z krzes�a i zacz�a si� zbiera� do wyj�cia. - Wkr�tce z tym sko�czymy - stwierdzi�a stanowczo. - Nie po- zwol�, �eby� w tym wieku bra� proszki na uspokojenie. Pom�wi� z Jimmym. - Nie rozumiem, po co mia�aby� go niepokoi�... - zacz��em. - S�uchaj mamy - uci�a Hope. - Porozmawiam z Jimmym. Tak te� zrobi�a. Zaraz potem zadzwoni� Jimmy. Czy nie zechcia�- bym si� z nim zobaczy� i wyt�umaczy� mu, o co chodzi. Poszed�em i powiedzia�em, �e zgodnie z moim pierwotnym planem, z chwil� gdy zoo stanie si� samowystarczalne, zamierza�em przekszta�ci� je w fundacj�, ale to jest niemo�liwe z tak ogromnym d�ugiem. Jimmy w pe�ni si� z tym zgodzi� i na chwil� pogr��y� w zadumie. - C�, da si� zrobi� tylko jedno - rzek� na koniec - a mianowicie zwr�ci� si� z apelem do spo�ecze�stwa. Na pocz�tek dam ci dwa ty si�ce funt�w, aby� m�g� przezwyci�y� obecne trudno�ci, a kiedy wyst�pisz z apelem, dorzuc� jeszcze dwa tysi�ce, aby zach�ci� in nych. Je�li apel odniesie skutek, zn�w si� zastanowimy. M�wi�c ogl�dnie, wprawi� mnie w zak�opotanie. Wr�ci�em do zoo oszo�omiony. Rzeczywi�cie wygl�da�o na to, �e mimo wszystko mo�e uda si� je uratowa�. Zwr�cenie si� z apelem nie jest tak �atwe, jak si� wydaje. I nie ka�dy apel musi odnie�� skutek. Ale w tym wypadku dziennikarze lokalnej gazety, �Evening Post", kt�ra zawsze nas wspiera�a, cudownie opisali nasze dotychczasowe osi�gni�cia i wyja�nili, co zamierzamy robi� w przysz�o�ci. Po og�oszeniu apelu, w tak kr�tkim czasie, �e zakrawa�o to na cud, zebrali�my dwana�cie tysi�cy funt�w. Dwa datki wzruszy�y mnie najbardziej: jeden pochodzi� od ma�ego ch�opca i wynosi� pi�� szyling�w, pewnie tyle, ile kieszonkowego ch�opczyk dostawa� na tydzie�, drugi, wysoko�ci pi�ciu funt�w, z�o�yli pracownicy zoo na wyspie Jersey. Te pieni�dze mia�y stanowi� kapita� obrotowy Fundacji i dlatego nie mogli�my ich wyda� na przepro- wadzenie niezb�dnych prac w samym zoo. Teraz przeszli�my do drugiego etapu sprytnego planu Jim- my'ego. Obaj byli�my zdania, �e nie mo�na stworzy� Fundacji przed sp�aceniem pierwszej po�yczki. Dopiero wtedy, z tymi dwu nastoma tysi�cami, mo�na powo�a� Fundacj� do �ycia. Zapewni jej to dobry pocz�tek, cho� wci�� nie na tyle dobry, aby sobie pozwo li� na jaki� wi�kszy remont czy rozbudow�. Zgodzi�em si� wi�c sam, z moich honorari�w autorskich, zwr�ci� tych dwadzie�cia ty si�cy funt�w coraz bardziej zaniepokojonemu bankowi, a zoo z ca �� zawarto�ci� przekaza� Fundacji. Po dokonaniu tego powsta�a Fundacja Rezerwatu Zwierzyny na Jersey i oficjalnie przej�a zoo, ja natomiast obj��em funkcj� honorowego dyrektora zar�wno Fun dacji, jak zoo. Dobrali�my grup� aktywnych os�b, rozumiej�cych nasze cele, utworzyli�my z nich zarz�d i byli�my bardzo zadowole ni, kiedy lord Jersey zgodzi� si� zosta� prezesem. Na god�o wybrali �my dronta, du�ego ptaka o kaczkowatym chodzie, podobnego do go��bia, ongi� zamieszkuj�cego wysp� Mauritius i wyt�pionego bardzo pr�dko, wkr�tce po jej odkryciu. Uwa�ali�my, �e symbo lizuje on spos�b, w jaki cz�owiek, powodowany bezmy�lno�ci� i za ch�anno�ci�, potrafi zetrze� gatunek �ywych istot z powierzchni ziemi. , Mimo to nie przezwyci�yli�my jeszcze wszystkich trudno�ci. Ci�kie czasy jeszcze si� nie sko�czy�y i w tajemnicy przed Hope Platt wci�� za�ywa�em �rodki uspokajaj�ce. Bo kiedy to si� dzia�o, pr�bowa�em pisa� ksi��k�. Pracy tej, m�wi�c ogl�dnie, nie znosz�, wtedy za� musia�em j� wykonywa�, aby zwr�ci� bankowi dwadzie- �cia tysi�cy funt�w, kt�re mog�em zarobi� tylko w ten spos�b. Ksi��k� zatytu�owa�em �Dworska mena�eria" i wyja�nia�em w niej, dlaczego, po pierwsze, chcia�em mie� zoo i dlaczego ostatecz- nie sta�o si� Fundacj�. Chyba najlepiej wyt�umaczy to cytat. �Nie chcia�em mie� zwyczajnego, normalnego zoo, z takimi jak wsz�dzie gatunkami zwierz�t: mojemu zoo przy�wieca�a my�l o przy- czynieniu si� do zachowania �wiata zwierz�cego. Na ca�ym �wiecie rozw�j cywilizacji powoduje zag�ad� r�nych gatunk�w albo znaczne ograniczenie liczby ich przedstawicieli. Sporo wi�kszych zwierz�t ma warto�� handlow� lub stanowi atrakcj� turystyczn�, tote� na nie zwraca si� prawie ca�� uwag�. W rozproszeniu �yje natomiast ca�e mn�stwo fascynuj�cych ma�ych ssak�w, ptak�w i gad�w, a ma�o ko- mu zale�y na ich zachowaniu, gdy� nie nadaj� si� do jedzenia ani do wyrobu odzie�y, nie budz� te� zainteresowania turyst�w, ��dnych wi- doku lwa i nosoro�ca. Wiele tych zwierz�t �yje w �rodowisku wyspiar- skim, z natury rzeczy ograniczonym. Wystarczy cho� troch� naruszy� to �rodowisko, a znikn� na zawsze: przypadkowe wprowadzenie na przyk�ad szczur�w czy �wi� mog�oby zniszczy� te wyspiarskie gatunki w ci�gu roku. Oczywistym rozwi�zaniem tej kwestii jest zapewnienie zwierz�ciu w�a�ciwej ochrony w stanie naturalnym, aby nie wygin�o, cz�sto jednak �atwiej to powiedzie� ni� zrobi�. Cho� wi�c nalega si� na ochron�, mo�na zastosowa� inny �rodek ostro�no�ci, a mianowicie stworzy� w kontrolowanych warunkach park�w i ogrod�w zoologicz- nych stada reprodukcyjne zagro�onych zwierz�t, bo wtedy, w razie gdyby dosz�o do najgorszego i gdyby jaki� gatunek wygin�� w stanie naturalnym, przynajmniej nie zosta�by stracony na zawsze. Co wi�cej, z tego stada hodowlanego mo�na by bra� nadwy�ki i w p�niejszym czasie na nowo wprowadza� zwierz�ta do pierwotnego �rodowiska. Zawsze uwa�a�em, �e to powinno by� g��wnym zadaniem ka�dego zoo, lecz dopiero ostatnio w wi�kszo�ci ogrod�w zoologicznych u�wiadomiono to sobie i spr�bowano co� w tej sprawie zrobi�. Ja chcia�em, aby to si� sta�o naczelnym zadaniem mojego zoo". Problemy z utworzeniem Fundacji by�y wi�ksze i bardziej z�o�o- ne, ni� zrazu s�dzi�em. Pocz�wszy od wysoko�ci sk�adek - nie tak du- �ych, aby kto� nie m�g� sobie pozwoli� na zostanie cz�onkiem, ale i nie tak ma�ych, aby nie by�o z nich �adnego po�ytku - a sko�czyw- szy na takich szczeg�ach, jakie broszury b�dziemy wydawa� dla wy- ja�nienia naszych cel�w i za�o�e� i jak te broszury nale�y rozprowa- dza�. Przez ca�e lata dostawa�em mn�stwo list�w od czytelnik�w mo- ich ksi��ek, na wszystkie odpowiada�em, a kopie przechowywa�em. Teraz tym ludziom rozes�ano broszur� i deklaracje cz�onkowskie, oni za�, ku mojemu wielkiemu zadowoleniu, w ogromnej wi�kszo�ci na- tychmiast odes�ali wype�nione formularze. Nowa ksi��ka, �Dworska mena�eria", okaza�a si� bardzo poczytna (na moje szcz�cie), a po- niewa� prosi�em w niej tych, kt�rym si� spodoba, aby si� do nas przy- ��czyli, przyby�o nam nowe grono cz�onk�w. Mieli�my ich ju� w tym momencie oko�o siedmiuset pi��dziesi�ciu w r�nych cz�ciach �wia- ta. Szczeg�lnie podnosi�a na duchu my�l, �e mieszka�cy kraj�w tak dalekich, jak Australia, Afryka Po�udniowa czy Stany Zjednoczone, wspieraj� projekt, kt�rego realizacji mo�e nigdy nawet nie zobacz�. Wszyscy pracowali�my w�wczas jak szaleni, a cho� sprawy nadal wygl�da�y do�� niewyra�nie, na dalekim horyzoncie rysowa�y si� przynajmniej jakie� zapowiedzi sukcesu. Delikatnie m�wi�c, pod ko- niec ka�dego dnia byli�my wyko�czeni. Zacz��em wtedy odbiera� mn�stwo telefon�w, zazwyczaj o najbardziej irytuj�cych porach. Na przyk�ad w po�owie lunchu poproszono mnie do aparatu - z Tor- quay dzwoni�a kobieta, kt�rej ��w w�a�nie z�o�y� jaja. Pyta�a, co z nimi zrobi�. To zn�w inna kobieta chcia�a si� dowiedzie�, jak obci- na� pazury papu�ce falistej. Ale naprawd� przebra�a si� miara, kiedy o jedenastej wieczorem z drzemki przy kominku wyrwa� mnie tele- fon zamiejscowy: z p�nocy dzwoni� lord McDougall. W swej naiw- no�ci s�dzi�em, �e mo�e chce przekaza� Fundacji spor� sum�, tote� poprosi�em telefonistk�, aby go ze mn� po��czy�a. Kiedy w s�uchaw- ce odezwa� si� g�os, natychmiast sta�o si� jasne, �e jego lordowska mo�� poci�gn�� z butelki roztropnie, lecz za du�o. - Czy to Durrell? - zapyta�. - Tak - odpar�em. - Ach - powiedzia�. - No, wi�c pan jeden w Anglii mo�e mi po- m�c. Mam ptaka. J�kn��em bezg�o�nie. To na pewno kolejna papu�ka falista, po- my�la�em. - Mam... flot� - powiedzia�. Z wielkim trudem wymawia� s�owa. - A tu do jednego z moich kapitan�w psylecia� na pok�ad ten... ptasek, a on mi go psyni�s�. No wi�c... pytam, czy m�g�by mi pan pom�c? - Co to za ptak? - S�odziutkie male�stwo - odrzek�. Taki opis zoologiczny pozostawia� sporo do �yczenia. - Chodzi mi o to, jakich jest rozmiar�w czy kszta�tu. - C�... to bardzo malutki sarawobr�zowy ptasek, z bia�aw� piersi� - powiedzia�. - Bardzo male�kie n�ki... bardzo male�kie... W�a�ciwie wyj�tkowo male�kie... - Moim zdaniem to musi by� petrel. Do�� cz�sto siadaj� na statkach. - Natychmiast zaczarteruj� poci�g i psy�l� go panu, je�li mo�e go pan wzi�� - wielkodusznie zaproponowa� jego lordowska mo��. Bardzo d�ugo wyja�nia�em, �e by�oby to ca�kiem bezcelowe. Te male�kie ptaszki wi�ksz� cz�� �ycia sp�dzaj� na morzu, karmi� si� mikroskopijnymi �yj�tkami i prawie nie spos�b trzyma� ich w niewoli. Zreszt� nawet gdyby mi przys�a� ptaszka, ten prawie na pewno nie prze�y�by drogi. - Nie b�d� si� licy� z kostami - o�wiadczy� jego lordowska mo��. W tej chwili kto� wyrwa� mu s�uchawk� i odezwa� si� m�ody, ko biecy, bardzo ziemia�ski g�os. - Pan Durrell? -Tak. - Przepraszam za tat� - powiedzia�a dziewczyna. - Obawiam si�, �e jest troch� niesw�j. Prosz� nie zwraca� na niego uwagi. Jego lordowska mo�� odebra� jej s�uchawk� i podj�� rozmow�. - Zrobi� ka�d� rzecz - powiedzia�. - Wynajm� sybkie samochody, samoloty, co pan zechce, byle panu dostarcy� ptaka. - Niestety, nawet gdyby mi go pan przys�a�, nie m�g�bym dla niego nic zrobi� - odrzek�em. - Niech pan pogada z moim kapitanem; on wie o nim wsystko - ci�gn�� jego lordowska mo��. W s�uchawce rozleg� si� surowy szkocki g�os. - Dobry wiecz�r panu. - Dobry wiecz�r. - Pa�skim zdaniem to petrel? - zapyta� kapitan. - Tak. Jestem prawie pewny. Ale tak czy inaczej, mo�na zrobi� tylko jedno: trzyma� go w cieple, w ciemnym pomieszczeniu, i jutro wys�a� na jednym z pa�skich statk�w. Po wyp�yni�ciu w morze tak daleko, jak marynarze uznaj� za konieczne - ze dwie, trzy mile -mog� go wypu�ci�. - Rozumiem - odpar�. - Musz� przeprosi�, �e niepokoj� pana o tej porze, ale jego lordowska mo�� nalega�. - Tak - powiedzia�em - Ja... no c�... doskonale rozumiem oko- liczno�ci. - Jego lordowska mo��, rozumie pan - ci�gn�� szkocki g�os -jest bardzo dobrym cz�owiekiem i wprost przepada za ptakami, ale dzisiaj jest troch� niesw�j. - Domy�lam si� - odrzek�em. - Chcia�bym sam by� w takim stanie. - No... tak - powiedzia� kapitan. - C�, w takim razie powiem panu dobranoc, sir. - Dobranoc. - Od�o�y�em s�uchawk�. - O co, na lito�� bosk�, chodzi�o? - zapyta�a Jac�uie. - Pijany lord usi�owa� mi przys�a� petrela. - Z tymi s�owy pad�em na fotel. - Co� podobnego! - o�wiadczy�a zagniewana. - Trzeba z tym sko�czy�. Musimy zastrzec numer telefonu. Tak te� zrobili�my i od tej pory ustawiczne dziwne telefony na szcz�cie umilk�y. Nazajutrz rano opowiedzia�em o ca�ym zdarzeniu sekretarce, kt�ra by�a ubawiona, cho� pe�na wsp�czucia. - S�ysza�e� histori� o Jeremym i krecie? - zapyta�a. - Nie, nie s�ysza�em. Co si� sta�o? Wed�ug jej relacji Jeremy wywozi� ci�ar�wk� nieczysto�ci z domu ssak�w, wyrzucone w czasie porannego sprz�tania, a kiedy przeje�d�a� pod dwoma wielkimi �ukami, strzeg�cymi dziedzi�ca, zobaczy�, �e po �wirze sunie kret. Natychmiast nacisn�� hamulec, wysiad� i podszed� do kreta z zamiarem przeniesienia go na s�siednie pole, w miejsce bezpieczne. Z bliska przekona� si�, �e kret jest nie tylko ca�kowicie martwy, lecz tak�e na d�ugim sznurku wolno wleczony po �wirze. Je- remy poszed� za sznurem, aby wyja�ni� t� zagadk�, i znalaz� na ko�cu, poci�gaj�cych za niego lekko, wszystkich zatrudnionych w ptaszarni. Kawalarzem okaza� si� Shep Mallet (znany pod tym imieniem od chwili gdy, zaraz po przyje�dzie, zyska� przezwisko Sheptona Malle-ta). Od pewnego czasu nie robi� �adnych kawa��w, wi�c uzna�em to za dobry znak, gdy� wskazywa�o, �e og�lny nastr�j przygn�bienia i zw�tpienia, jaki mnie powita�, ust�pi� miejsca nadziei i zapa�owi. W tym momencie jednak, mimo i� nadzieja i zapa� by�y nieodzowne, nale�a�o je wesprze� dostateczn� ilo�ci� pieni�dzy. Potrzebowali�my got�wki na przer�bk� klatek, kt�re mia�y ju� po pi�� lat, a co wi�cej, na ich remont, przeprowadzany nie na �lepo, lecz z jakim� kompleksowym planem w g�owie. Codziennie wydawa�o si�, �e wymagaj� podparcia stemplami, cho� w rzeczywisto�ci powinno si� je rozebra� i zbudowa� na nowo. Nie by�o to tak pilne w przypadku klatek dla mniejszych zwierz�t i ptak�w, jak dla wi�kszych i bardziej niebezpiecznych. Wprawdzie Hope i Jimmy pomogli mi stworzy� Fundacj�, lecz nadal dotkliwie dawa� nam si� we znaki brak pieni�dzy, zw�aszcza na zbudowanie odpowiednich klatek dla tych zwierz�t, kt�re w razie ucieczki mog�yby zagra�a� ludziom. Wyra�nie zda�em sobie z tego spraw� po serii wydarze�, kt�re w zastraszaj�co kr�tkim czasie nast�pi�y jedno po drugim. Przy ko�cu domu ssak�w, gdzie rezydowa�y goryle, ustawili�my ma�� puszk� na datki, nad ni� za� umie�cili�my tablic� z informacj� o celach i za�o�eniach Fundacji, w nadziei �e �yczliwi zwiedzaj�cy co� do puszki wrzuc�. Stopniowo zacz�li to robi�. Podczas kt�rej� przerwy na lunch, kiedy akurat nikt si� nie kr�ci� w pobli�u, poszed�em do domu ssak�w popatrze� na marmozet�, bo podobno by�a w ci��y. Zaniepokojony spostrzeg�em, �e drzwi do klatki orangutan�w s� otwarte i krzywo zwisaj� na zawiasach. Po�pieszy�em tam i z ulg� stwierdzi�em, �e oba orangutany jeszcze siedz� w klatce, lecz Oskar, starszy z nich, znalaz� widocznie jakie� narz�dzie, kt�rym zdo�a� otworzy� drzwi, po czym przeszuka� dom ssak�w. Jedyn� interesuj�c� rzecz�, jak� znalaz�, m�g� bez trudu odczepi� i zabra� sobie na pami�tk�, by�a puszka Fundacji Rezerwatu Zwierzyny na Jersey. Ledwie si� przekona�, �e co� w niej grzechocze, zacz�� ni� energicznie potrz�sa�. Okaza�o si�, �e monety nie chc� wypada� przez szpar�, ale on szybko wypatrzy� i wyrwa� drzwiczki z ty�u. Kiedy nadszed�em, siedzia� na kupce p�koron�wek, sze�ciopens�wek i pens�w. Najbardziej zez�o�ci�o go to, �e wtargn��em do klatki, odebra�em mu puszk� i pozbiera�em pieni�dze. Nie mia�em pewno�ci, ile pierwotnie ich by�o, co nastr�cza�o pewn� trudno��, w moim przekonaniu jednak musia�em przeoczy� jeszcze troch� tych, kt�re ukry� w s�omie. Spojrza�em na Oskara i zauwa�y�em, �e twarz ma spuchni�t�, bardziej zaokr�glon� ni� zwykle. - Oskar - przem�wi�em surowo. - Masz je w ustach. Oddaj mi. Wyci�gn��em r�k�, on za� z ogromn� niech�ci� wyplu� pi�� p� koron�wek i ze cztery sze�ciopens�wki. - Czy to wszystko? - spyta�em. Siedzia� i przygl�da� mi si� ma�ymi, migda�owymi oczkami. W�o- �y�em bilon z powrotem do puszki, wyszed�em z klatki i prowizorycznie naprawi�em drzwi. Kiedy ju� odchodzi�em, aby powiedzie� naszemu konserwatorowi o konieczno�ci porz�dnej naprawy, Oskar wyzywaj�co plun�� na mnie pensem. Ale prawdziwej potrzeby jak najszybszego wybudowania nowych klatek dla ma�p dowiod�o wydostanie si� szympans�w. Na Bo�e Na- rodzenie zaprosili�my Cath� i jej m�a Sama na �wi�teczny obiad. W tym jednym dniu zamykamy zoo, ale nies�ychanie szcz�liwym zbiegiem okoliczno�ci pracownicy jeszcze nie zd��yli si� rozjecha� na �wi�teczny obiad. Nasz indyk akurat si� dopieka�, farsz z kasztan�w pachnia� cudownie, jarzyny mia�y dogotowa� si� za kwadrans pierwsza, gdy wtem drzwi si� otwar�y i kto� z personelu wpad� z okrzykiem: - Panie D., pani D., szympansy uciek�y! Dosta�em Cholmondleya (albo Chumleya, jak cz�ciej pisano jego imi�) jako ca�kiem ma�ego oseska, ale ju� wtedy, kiedy zebra�o mu si� na niepos�usze�stwo, a moja matka spr�bowa�a go zmusi� do uleg�o�ci, ugryz� j� w rami� tak, �e musiano jej za�o�y� siedemna�cie szw�w. Teraz prawie dor�wnywa� mi wzrostem i wag�, wi�c nie mia�em ochoty szamota� si� z nim ani z jego �on� Sheen�, niewiele od niego mniejsz�. - Gdzie s�? - zapyta�em. - W�a�nie wchodz� na dziedziniec. Podbieg�em do okna w salonie i ujrza�em Chumleya id�cego z Sheen�, kt�ra czule zarzuci�a mu r�k� na ramiona. Wygl�dali zupe�nie jak para staruszk�w na przyjemnym spacerze wzd�u� pla�y w Bournemouth. Akurat w tym momencie na dziedziniec wjecha� sa- moch�d Cathy i Sama i zatrzyma� si� przed frontowymi drzwiami. Sheen� na ten nowy dla niej widok ogarn�o lekkie zdenerwowanie, Chumley natomiast powita� go odg�osami zadowolenia. Wiedzia� wszystko na temat samochod�w, bo kiedy by� ma�y, niejednokrotnie je�dzi� nimi ze mn� i lubi� ogl�da� krajobrazy i mijane pojazdy. Pod- szed� do samochodu, w kt�rym Catha i Sam przezornie podnie�li szyby. Zacz�� w nie wali�, w nadziei �e Catha otworzy i zabierze go na przeja�d�k�. Nie zrobi�a nic podobnego. Zanim zbieg�em na d�, poleci�em Jac�uie zamkn�� za sob� na klucz drzwi mieszkania, zamkn��em gabinet, otworzy�em drzwi do du�ych pokoi biurowych, a nast�pnie drzwi frontowe. Na m�j widok Chumley wyda� kilka powitalnych wrzask�w i spokojnie ruszy� w stron� domu. Czmychn��em przez biuro, otworzy�em drzwi na korytarz, z kt�rego po schodach wchodzi�o si� do pomieszcze� s�u�bowych i du�ej kuchni, obs�uguj�cej kawiarni�. Uwa�a�em, �e gdyby�my zdo�ali tam zwabi� szympansy, jako� potrafiliby�my je uj��. Nast�pnie wyszed�em na dw�r, okr��y�em dom, wr�ci�em tylnymi drzwiami i zaj��em stanowisko obserwacyjne przy szparze w drzwiach, prowadz�cych do biura. Chumley uzna�, �e r�wnie dobrze mo�e sp�dzi� troch� czasu ze mn� i powinszowa� mi weso�ych �wi�t, wi�c w�a�nie wkracza� frontowymi drzwiami, a za nim Sheena. Mogli uda� si� tylko do g��wnego biura, i tak te� zrobili. Przesuwane drzwi zamkn�y si� za nimi b�yskawicznie; mia�em nadziej�, �e szympansy zaraz przejd� do korytarza na ty�ach domu, bo w biurze znajdowa�y si� wszystkie kartoteki, wi�c mog�y w bardzo kr�tkim czasie narobi� wielkich szk�d. Z ulg� stwierdzi�em, �e Chumley, nie widz�c w biurze nikogo, post�pi� zgodnie z moimi przewidywaniami. Ale znalaz�szy si� w korytarzu, m�g� albo p�j�� dalej do du�ej kuchni, albo na g�r�, do pomieszcze� s�u�bowych. By� obeznany ze schodami, jako �e w zaraniu m�odo�ci musia� si� po nich wspina� do naszego mieszkania, wi�c uzna�, �e te doprowadz� go do mnie. Ruszy� na g�r�, a za nim z lekkim wahaniem pod��y�a Sheena. Na szcz�cie drzwi do wszystkich pokoi sypialnych personelu by�y pozamykane, z jednym wyj�tkiem, i w t� stron� naturalnie skierowa�y si� szympansy. Zachowywali�my pe�en respektu dystans, ledwie za� znalaz�y si� w �rodku i przesta�y nam zagra�a�, zatrzasn�li�my za nimi drzwi, po czym przekr�cili�my klucz w zamku. Nast�pnie wyszli�my na dw�r i po drabinach wspi�li�my si� do okien, aby zobaczy�, co robi�. Ku swemu wielkiemu zadowoleniu Chumley odkry� umywalk� i kawa�ek myd�a. Odkr�ci� oba kurki i pod mo�liwie najwi�kszym strumieniem wody pilnie my� r�ce, co bardzo lubi� za m�odu. Sheena z kolei podskakiwa�a na ��ku, tul�c do piersi poduszk�. P�niej si� przekona�a, �e wbijaj�c w ni� pazury i mocno ci�gn�c, �atwo j� rozedrze�, co daje nies�ychanie przyjemny efekt w postaci chmur pierza. Rozerwa�a wi�c obie poduszki, wskutek czego wn�trze pokoju wygl�da�o tak, jakby szala�a w nim zamie� �nie�na. Du�e ilo�ci pierza osiad�y w umywalce, co spowodowa�o jej zatkanie. Woda zacz�a wype�nia� umywalk�, a po chwili si� przelewa�, bo Chumley ju� zainteresowa� si� czym� innym i wraz z Sheena bardzo systematycznie demolowa� ��ko. Kiedy zabrali si� do materaca, stwierdzili, �e to r�wnie� mo�na rozedrze�, a zawarto�� rozsypa� po pokoju. Teraz pr�cz pi�r fruwa�y w nim strz�py g�bki, ko�skie w�osie i tak dalej. Odby�em po�pieszn� narad� z Jeremym. Mieli�my jedn� Watk� na tyle mocn� i du��, aby umie�ci� w niej oba szympasy, ale stalow�. Trzeba by sze�ciu m�czyzn, aby j� d�wign��, w�tpliwe te�, czy zmie�ci�aby si� na schodach. - Pozostaje nam tylko sprowadzi� je zn�w na d� - powiedzia� Jeremy. - Je�eli potrafimy je sk�oni� do p�j�cia na sam koniec kory tarza, tam, gdzie znajduj� si� dwie pary drzwi, b�dziemy mogli schwyta� je w potrzask mi�dzy tymi drzwiami, a potem odpowiednio ustawi� klatk�. Jeszcze raz wle�li�my po drabinach i zajrzeli�my do �rodka. Chumley znalaz� teraz wieszak na ubrania i zdo�a� st�uc nim lustro. Sheena nadal pilnie wybebesza�a materac, skupiona jak �wiatowej s�awy chirurg, kt�ry dokonuje przeszczepu serca. - Gdyby kto� otworzy� drzwi - powiedzia� Jeremy - m�g�by da� susa do �azienki i zamkn�� si� na klucz. By�by tam bezpieczny. Mo�e wtedy one zesz�yby na d� z w�asnej woli. - C�, mo�emy spr�bowa� - odpar�em. Wobec tego kto� z personelu poszed� na g�r�, otworzy� drzwi do sypialni, w kt�rej zabawia�y si� szympansy, po czym przeskoczy� na drug� stron� korytarzyka i zamkn�� si� w �azience. Szympansy, jak podejrzewa�em, nazbyt przyjemnie sp�dza�y czas, aby z w�asnej woli opu�ci� sw� kwater�. Kiedy drzwi si� otwar�y, zaledwie podnios�y wzrok, nast�pnie za� ka�de z nich powr�ci�o do przerwanych zaj��. Chumley do zbierania tylu pi�rek, ile zdo�a� z�apa�, i wyrzucania ich w powietrze, Sheena do operowania materaca, kt�ry wygl�da� tak, jakby mia� nie prze�y� zabiegu. - Pozostaje nam chyba jedno - powiedzia� Jeremy. - B�dziemy musieli pola� je szlauchem. Dziwne, �e chocia� oba szympansy lubi�y wod� do picia i do za- bawy, nie znosi�y polewania. W te wieczory, kiedy nie chcia�y i�� spa�, musieli�my je straszy� w�em, a wtedy sz�y do swojej sypialni potulnie jak baranki. Uznali�my, �e z r�wnym powodzeniem mo�na teraz zastosowa� t� metod�. Po uroczystym wniesieniu w�a i przy- kr�ceniu do kranu w kuchni dla zwierz�t, wetkn�li�my go w otw�r wybity w szybie. Strumie� wody, puszczonej na ca�y regulator, skie- rowali�my w g��b pokoju. Szympansy zdumieniem zareagowa�y na ten pod�y atak, po czym, kiedy uderzy� w nie bicz wodny, z wrza- skiem wypad�y z sypialni, pobieg�y po schodach i korytarzem. Tutaj w ukryciu czeka�o dw�ch pracownik�w. Ledwie szympansy znalaz�y si� we w�a�ciwym miejscu, zatrza�ni�to jedne i drugie drzwi w kory- tarzu, one za�, uwi�zione na ma�ej przestrzeni, nie mog�y ju� wyrz�- dzi� szkody ani uciec. My�l�, �e w tym momencie wszyscy doznali- �my ulgi, bo szympansy, stworzenia do�� histeryczne i ekstrawersyj- ne, �atwo popadaj� w stan nadmiernego podniecenia, a wtedy zdolne s� zaatakowa�, Sheena za�, podobnie zreszt� jak Chumley, by�a ju�, m�wi�c bez �adnej przesady, w najwy�szym stopniu podniecona. Z kolei musieli�my przynie�� du�� stalow� klatk� i przystawi� j� do jednych drzwi. Zaj�o to mn�stwo czasu, poniewa� klatka, od wiek�w nieu�ywana, le�a�a pod stosami drewna i innych materia- ��w, nagromadzonych w warsztacie. Ostatecznie jednak wydostali- �my j�, w sze�ciu zanie�li�my i ustawili�my przy drzwiach. Podnie- siono opuszczane drzwi klatki, po czym ostro�nie otwarto drzwi do- mu. Siedzia�y za nimi ociekaj�ce wod� szympansy z nies�ychanie wojowniczymi minami. Przez godzin� podsuwali�my im najrozmait- sze smakowite k�ski, aby je zwabi� do klatki, ale nic - nawet rzadkie w tej porze roku winogrona - nie zdo�a�o ich skusi�. - Co powiecie na w�a? - spyta�em, bo wiedzia�em, �e Chumley bardzo si� boi tych gad�w. - Nie, to na nic - odpar� Jeremy. - Podzia�a tylko na Chumleya, on wejdzie z powodu w�a. Ale nie Sheena. Ona ani troch� nie boi si� w�y. - C�, trzeba b�dzie zn�w pos�u�y� si� szlauchem - powiedzia- �em sm�tnie. - B�g raczy wiedzie�, ile szk�d ju� narobili�my tym la- niem wody. Po przyniesieniu szlaucha do kuchni i przykr�ceniu go tam do kranu, otworzyli�my drugie drzwi i skierowali�my mocny strumie� wody na oba szympansy. Natychmiast wpad�y do klatki, �elazne drzwi zatrzasn�y si� ze szcz�kiem, a Chumley i Sheena zn�w znala- z�y si� w niewoli. Wraz z naszym konserwatorem Bertem poszli�my do ich w�a�ciwej klatki, aby zobaczy�, jakim cudem si� wydosta�y. Cho� trzymali�my je za grub� drucian� siatk�, na tyle mocn�, �e jej nie mog�y rozerwa�, Chumley znalaz� lu�ny koniec drutu. Ten, kto na niego natrafi, mo�e spru� siatk� jak rob�tk� na drutach, i to w�a- �nie zrobi� Chumley. Wi�c Bert, kt�ry te� mia� za chwil� zasi��� do �wi�tecznego obiadu, wzi�� si� do naprawiania klatki. Po jakiej� go- dzinie zn�w by�a gotowa na przyj�cie szympans�w. Ostatecznie wsa- dzili�my je tam o czwartej i ka�de z nas po�pieszy�o na sw�j obiad. Catha, Sam, Jac�uie i ja zasiedli�my do zw�glonego indyka i jarzyn, kt�re wygl�da�y tak, jakby je rozdepta� wyj�tkowo ci�ki s�o�, ale przynajmniej mieli�my dla rekompensaty troch� sch�odzonego wina. II To tylko Jeremy Drogi Panie Durre�l. Mam dziesi�� lat i moim zdaniem jest Pan najlepszym zoologiem na Wyspach Brytyjskich (z wyj�tkiem Petera Scotta). Czy by�by Pan tak dobry i przys�a� mi sw�j autograf? W nast�pnym roku sprawy wygl�da�y znacznie lepiej i mogli�my si� pochwali� konkretnymi rezultatami pracy. Catha, szalenie pilna, prze- strzega�a porz�dku w ksi�gowo�ci Fundacji i zoo, kontrolowa�a stan naszego konta, jak r�wnie� mnie, bo mam nawyk bezmy�lnego wy- dawania zbyt du�ych sum. - Czy� flamingi nie by�yby �adne? - wykrzykiwa�em pe�en zapa�u. - O tak, pi�kne - odpowiada�a Catha. - Ile kosztuj�? - Och, nie s� zbyt drogie - m�wi�em. - Pewnie ze sto dwadzie�cia funt�w od sztuki. Radosny u�miech znika� z jej twarzy, a w zielonych oczach pojawia� si� b�ysk stali. - Czy wiesz - mrucza�a - ile masz na debecie? - Och, tak, tak - zapewnia�em po�piesznie. - To by�a tylko taka propozycja. A jednak, cho� Catha nie lubi�a si� rozstawa� z got�wk�, robili�my post�py. Z pomoc� Jeremy'ego i Johna Malleta ca�kowicie zreorganizo- wali�my zoo. Wszystkie zwierz�ta wci�gn�li�my do kartoteki. Ka�de mia�o trzy karty: r�ow�, niebiesk� i bia��. Bia�a karta, z histori� osobnika, zawiera�a takie informacje, jak miejsce jego pochodzenia, stan, w jakim do nas przyby�, i tak dalej. Druga, r�owa, by�a kart� zdrowia i na niej zapisywali�my wszystko, co dotyczy�o zdrowia da- nego zwierz�cia i jego leczenia. Niebieska, z opisem jego zachowa- nia, zapewne by�a najwa�niejsza, bo na niej odnotowywali�my takie rzeczy, jak zwyczaje godowe, okresy ci��y, znaczenie przynale�nego terytorium i mn�stwo innych. Za�o�yli�my te� du�� Ksi�g� Dzien- n� w biurze Jeremy'ego; co� w rodzaju dziennika, udost�pnianego wszystkim pracownikom, aby mogli zapisywa�, co interesuj�cego przydarzy�o si� ich podopiecznym. Te notatki przenoszono nast�p- nie na w�a�ciwe karty. Tym sposobem zdo�ali�my rozpocz�� groma- dzenie fascynuj�cych materia��w. Doprawdy zdumiewaj�ce, jak ma�o si� wie o przeci�tnym zwierz�ciu. Mam spor� bibliotek�, oko�o tysi�ca tytu��w, ale kiedy kto� szuka ca�kiem prostej informacji, powiedzmy, o zalotach danego zwierz�cia, nie znajduje absolutnie �adnej wzmianki na ten temat. Po drugie, wprowadzili�my nowy system karmienia. Przeczyta- �em, �e w bazylejskim zoo opracowano specjaln� od�ywk�, kt�r� do zwyk�ej karmy dodawano zwierz�tom i dzi�ki kt�rej poprawi� si� nie tylko ich stan, lecz tak�e potencja� rozrodczy. Jak si� okazuje, od- kryto, �e nawet najlepiej �ywione zwierz�ta - a my zawsze dawali- �my naszym to, co najlepsze - nie dostaj� cho�by �ladowych ilo�ci minera��w i r�nych innych substancji, kt�re maj� istotne znaczenie dla ich dobrego samopoczucia. Ten brak uzupe�niano rodzajem �placka". Napisa�em wi�c do doktora Ernsta Langa z bazylejskiego zoo, a on bardzo uprzejmie przes�a� mi pe�ne dane, po czym odbyli- �my konferecj� z panem Le Mar�uandem, naszym m�ynarzem, ten za� zrobi� dla nas taki placek. Kiedy praca nad nim wreszcie dobie- g�a ko�ca, przypomina� do�� brzydkie br�zowe ciasto. Przygl�dali- �my mu si� do�� podejrzliwie, lecz powiedzia�em Jeremy'emu, �eby wypr�bowywa� go przez tydzie� i zobaczy�, co si� stanie. Jeremy zwyk� cz�sto wpada� do nas i pyta� mnie o rad� w r�nych spra- wach. Rozbrzmiewa�o stukanie, frontowe drzwi si� otwiera�y, Jere- my wsadza� g�ow� i m�wi�: - Mhm, to tylko Jeremy. Nast�pnie wchodzi� do saloniku, gdzie pracowa�em, i omawia� bie��ce problemy. Po tygodniu pr�b z now� karm� rozleg�o si� zna- jome pukanie i g�os: - Mhm, to tylko Jeremy. - Wejd�, Jeremy - zawo�a�em. Wszed� i stan�� w drzwiach ze strapion� min�. Jest wysokim m�- czyzn� o w�osach koloru dojrza�ego zbo�a, z nosem ksi�cia Welling- tona i bardzo niebieskimi oczami, kt�re lekko mru�y, kiedy si� czym� martwi. Teraz je mru�y�, wi�c widocznie sta�o si� co� z�ego. - O co chodzi? - spyta�em. - O t� now� mieszank� - odpar�. - Zwierz�tom chyba nie smakuje. Par� ma�p zjad�o troch�, moim zdaniem raczej z ciekawo�ci ni� z innego powodu, ale inne nie chc�. - A cz�ekokszta�tne? - Nawet jej nie tkn� - sm�tnie powiedzia� Jeremy. - Pr�bowa�em na wszystkie sposoby, dodawa�em im nawet do mleka, ale je�� nie chc�. - Pr�bowa�e� je przeg�odzi�? - Nie. - Jeremy wydawa� si� nieco skruszony. - Je�li chodzi o �ci- s�o��, nie pr�bowa�em. - C�, spr�buj - poradzi�em. - Odstaw im jutro wszystko pr�cz mleka i dawaj tylko placek. Zobacz, czy to odniesie skutek. Nast�pnego dnia us�ysza�em znajome stukanie i r�wnie znajome - Mhm, to tylko Jeremy. Jeremy raz jeszcze stan�� w drzwiach saloniku. - Chodzi o cz�ekokszta�tne - powiedzia�. - Przeg�odzili�my je i dali�my im tylko placek i mleko. Ale nie chcia�y je�� placka. I co dalej? By�em r�wnie jak on zbity z tropu. Taki placek dostawa�y wszystkie zwierz�ta w bazylejskim zoo i jad�y go z widocznym smakiem. Naszemu musi brakowa� czego�, dzi�ki czemu staje si� przyjemny dla podniebienia. Zapytali�my przez telefon pana Le Mar-�uanda o rad�. - Czego, pana zdaniem, mogliby�my doda�, aby by� smaczniej szy? - zapytali�my. Po kr�tkim zastanowieniu wyst�pi� z genialn� propozycj�. - Mo�e troch� any�u? - powiedzia�. - Jest ca�kiem nieszkodliwy, a wi�kszo�� zwierz�t chyba lubi jego zapach. - C� - przyzna�em - to nie mo�e zaszkodzi�. Zrobi nam pan troch� z dodatkiem any�u? - Tak. - I niezw�ocznie zrobi� placek o silnym any�owym zapachu. Z chwil� kiedy znalaz� si� w klatkach, wszystkie zwierz�ta oszala�y na jego punkcie. W rzeczywisto�ci dzisiaj wol� sw�j placek od naj- ulubie�szych smako�yk�w. Odnotowali�my znaczn� popraw� stanu zdrowia naszych podopiecznych, a zarazem wzrost p�odno�ci. W rok po wprowadzeniu placka do ich jad�ospisu rozmno�y�o si� dwana�cie gatunk�w ssak�w i dziesi�� gatunk�w ptak�w, a nas rozpiera�a duma. My�l�, �e najwa�niejsze w tym roku, dla nas za� najbardziej nie- pokoj�ce, by�y narodziny po�udniowoameryka�skiego tapira. Jego ojca, Claudiusa, schwyta�em w Argentynie i swego czasu przysporzy� nam mn�stwa k�opot�w, bo ucieka� z terenu zoo, zjad� ogr�d naszych przyjaci�, przeora� wszystkie klosze ogrodnicze na farmie naszego najbli�szego s�siada i mia� na swym koncie wiele podobnych eskapad. Ale teraz, odk�d znale�li�my mu �on�, kt�r� nazwali�my Claudette, ustatkowa� si� i jest zr�wnowa�onym, za�ywnym zwierz�ciem. Tapiry s� nieco podobne do br�zowych, wyd�u�onych kucyk�w szetlandzkich, a ich d�ugie nosy w pewnym stopniu przypominaj� tr�b� s�onia. Na og� s� to zwierz�ta �agodne i przyjazne. Ledwie Claudette osi�gn�a odpowiedni wiek, tapiry zacz�y si� parzy�, co za ka�dym razem starannie odnotowywali�my na ich karcie zachowania. Wtedy si� okaza�o, jak bezcenne b�d� kiedy� te karty, bo z chwil� gdy u Claudette wyst�pi�y oznaki ci��y, mogli�my si� cofn�� do daty ostatniego krycia i w miar� dok�adnie okre�li�, kiedy na �wiat przyjdzie m�ode. Pewnego dnia, po znajomym stukaniu do frontowych drzwi i s�o- wach: - Mhm, to tylko Jeremy - wszed� zas�piony Jeremy. - Chodzi o Claudette - zacz��. - Zgodnie z kartami powinna chyba urodzi� gdzie� we wrze�niu i mhm, zastanawia�em si�, czy nie by�oby wskazane przeniesienie jej na drugi wybieg, oddzielenie od Claudiusa. Po do�� d�ugiej dyskusji uznali�my, �e m�drym krokiem mo�e by� oddzielenie ich od siebie, nie wiedzieli�my bowiem, jak Claudius zareaguje na noworodka. By� zreszt� troch� kr�tkowzroczny i m�g� przypadkiem na niego nadepn��. Przenie�li�my wi�c Claudette na s�siedni wybieg, co pozwala�o jej nadal obw�chiwa� Claudiusa i po- ciera� nosem o jego nos przez druty, a zarazem bezpiecznie odby� por�d. Mniej wi�cej w tym czasie, kiedy wed�ug naszych oblicze� powinien on nast�pi�, przysz�a matka zacz�a nam przysparza� du�ych zmartwie�. To prawda, �e ur�s� jej brzuch, ale nie da�o si� wyczu� ruch�w ma�ego, a w wymionach nie mia�a ani odrobiny mleka. Jeremy, nasz chirurg weterynaryjny Tommy Begg i ja odbyli�my d�ug� narad�. - Ma cholernie grub� sk�r� - powiedzia� Tommy ponuro - a po- za tym jest taka twarda, �e nie mog� do�� mocno jej nadusi� i wyczu� ruchu palcami. - C�, z kart wynika - zauwa�y� Jeremy, kt�ry ju� je traktowa� jak co� w rodzaju wyroczni - �e powinna lada dzie� rodzi�. - A mnie martwi brak mleka - dorzuci�em. - Do tej pory powinno si� przecie� pokaza�? Oparci o ogrodzenie wybiegu, wpatrywali�my si� w Claudette, kt�ra wyda�a typowy dla tapira cienki, �mieszny kwik, po czym dalej w zamy�leniu �u�a ga��zk� g�ogu, nie reaguj�c na nasze strapione miny. - C�, je�li urodzi - odezwa� si� Tommy - a nie b�dzie mie� mle ka, b�dziecie musieli karmi� ma�e. Jaki sk�ad ma mleko tapira? - Nie mam poj�cia - odrzek�em - ale mog� sprawdzi� w bibliotece. Pomaszerowali�my do mojego gabinetu, nigdzie jednak nie na trafili�my na sk�ad mleka tapira. - C� - skonstatowa� Tommy po daremnym przewertowaniu czterdziestej si�dmej ksi��ki - b�dziemy musieli zaryzykowa� i zro bi� mieszank� mo�liwie najbardziej zbli�on� do mleka kobylego. Moim zdaniem to powinno wystarczy�. Przygotowano i wysterylizowano butelki i smoczki, zgromadzono wszystkie sk�adniki potrzebne do zrobienia czego� podobnego do kobylego mleka. Czekali�my bez ko�ca, a Claudette niczym nie zdradza�a, �e zanosi si� na por�d. Kt�rego� dnia sprz�tni�to w jej szopce jak zwykle oko�o wp� do jedenastej rano. Nadal nic nie za- powiada�o narodzin, lecz o trzeciej po po�udniu Geoff, kt�ry dogl�da� Claudette, przygna� co tchu podjazdem na ty�ach domu, zarumieniony z podniecenia. - Ma ma�e! Ma ma�e! - krzycza�. Obaj z Jeremym, poch�oni�ci jak�� powa�n� dyskusj�, natychmiast pop�dzili�my stokiem pag�rka na wybieg Claudette. Sta�a tam, jad�a z du�ej misy marchew i r�ne owoce, ca�kowicie oboj�tna na nasze wtargni�cie. Ostro�nie zajrzeli�my do szopki, gdzie w s�omie le�a�o jedno z najrozkoszniejszych nowo narodzonych zwierz�t, jakie w �yciu widzia�em. Rozmiarami zbli�one do ma�ego pieska, jak wszystkie ma�e tapiry, w jaskrawobia�e pasy, biegn�ce wzd�u� cia�a na czekoladowobr�zowym tle, wskutek czego wygl�da�o na podrobione. Zdumiewa�o mnie, �e takie du�e znajdowa�o si� w brzuchu Claudette, a my nie wyczuwali�my �adnego ruchu. Musia�o przyj�� na �wiat w ci�gu ostatniej godziny, bo sier�� mia�o jeszcze wilgotn� w miejscach, gdzie liza�a je matka. Delikatnie postawili�my malca na nogi, aby okre�li� jego p�e�, i przez chwil� chwiejnym krokiem ob- chodzi� szopk�, po czym zn�w si� po�o�y�. Jego bia�e pr��ki bardzo wyra�nie odcina�y si� od s�omy, ale ten wz�r przy �wietle, przesia- nym przez g�sty baldachim wysokiego lasu, w miejscach, gdzie �yj� tapiry, stanowi� znakomity kamufla�. Natychmiast nadali�my oseskowi imi� Cezara dla kontynuowa- nia linii rzymskiej, po czym poszli�my sprawdzi�, czy Claudette ma mleko. To nas najbardziej niepokoi�o, jako �e karmienie nowo naro- dzonych zwierz�t z butelki bynajmniej nie jest �atwe. Z ogromnym zdziwieniem stwierdzili�my, �e mi�dzy dziesi�t� rano a trzeci� po po- �udniu jej wymiona ca�kowicie si� wype�ni�y i �e mleka ma pod do- statkiem. Kamie� spad� nam z serca. Okaza�a si� wzorow� matk� i ju� wkr�tce Cezar drepta� po wybiegu krok w krok za ni�. Spo- strzegli�my jeszcze co� ciekawego, a mianowicie, �e Claudette k�a- dzie si� do karmienia, on przy niej i ssie energicznie. Jak wspomnia�em, mam do�� bogaty ksi�gozbi�r, tapiry za� hodo- wano w ogrodach zoologicznych od bardzo dawna; mimo to nigdzie nie znale�li�my �adnej wzmianki o tych trzech faktach. Po pierwsze, �e prawie nie spos�b jest ustali�, czy samica jest w ci��y, co znaczy, �e nie mo�na wyczu�, jak ma�e kopie w jej brzuchu. Po drugie, �e jej wy- miona wype�niaj� si� mlekiem dopiero po wydaniu na �wiat potom- ka. Po trzecie, �e karmi na le��co. Poniewa� Claudette by�a zwierz�- ciem bardzo �agodnym, z �atwo�ci� pobrali�my od niej pr�bk� mleka i przes�ali�my j� do analizy, aby na przysz�o��, w razie gdyby jaka� samica tapira urodzi�a ma�e i nie mia�a pokarmu, wiedzie�, jaki po- winno mie� sk�ad. Wszystko to dok�adnie zanotowali�my na kar- tach, po czym opublikowali�my w Rocznym Sprawozdaniu. Mniej wi�cej na ten sam okres przypad�y inne ciekawe narodziny, a mianowicie pawiana d�elada. Taki doros�y pawian jest �adnym zwierz�ciem, z wielkim szalem czekoladowego futra i niezwyk��, pra- wie sercowat� plam� jasnoczerwonej sk�ry na piersi, kt�ra wygl�da, jakby zeskrobano z niej sier��. Samiec nazywa� si� Algie i by� posta- ci� niezwyk��. Mia� troch� za kr�tkie i krzywe tylne ko�czyny, a wskutek tego porusza� si� dziwnie. Zawsze na powitanie tego, kto podchodzi� do klatki, rozko�ysanym krokiem zbli�a� si� do ogrodze- nia, podnosi� g�rn� warg�, pokazuj�c dzi�s�a i wielkie z�biska, i wy- dawa� ciche j�ki rozkoszy, gdy si� do niego m�wi�o. Najpierw dzieli� pomieszczenie z pawianem po�udniowoafryka�skim, lecz niebawem sprawili�my mu towarzyszk�, kt�r� postanowili�my nazwa� Amber. Algie �y� dla jedzenia i swoich kobiet, wi�c nic dziwnego, �e w bardzo kr�tkim czasie Amber zasz�a w ci���. Spo�r�d innych gatunk�w, �yj�cych w stanie dzikim, pawiany wy- r�niaj� si� ciekaw� struktur� spo�eczn�, tote� samic� po�udniowo- afryka�sk� zostawili�my z par� d�elad, aby zobaczy�, jak po przyj�ciu na �wiat m�odego u�o�� si� ich wzajemne stosunki. Algie, dominuj�ce zwierz� w klatce, takimi samymi wzgl�dami darzy� swoj� samic�, jak t� zupe�nie z nim nie spokrewnion� po�udniowoafryka�sk�. Drugie miejsce w hierarchii zajmowa�a ona, Amber natomiast, przed urodzeniem ma�pi�cia, trzecie. Samic� po�udniowoafryka�sk� zostawili�my z nimi przede wszystkim dlatego, �e gdyby�my j� zabrali, zmieni�by si� uk�ad si� i Algie ze sw� partnerk� zacz�liby si� straszy� i k��ci� w spos�b typowy dla ka�dej pary ssak�w naczelnych. Kiedy byli we tr�jk�, Algie straszy� samic� po�udniowoafryka�sk�, ona z kolei Amber, ale znacznie delikatniej, ni� robi�by to Algie. Gdyby�my zostawili w klatce po�udniowoafryka�sk� samic�, jako zwierz� dominuj�ce nad Amber, mog�aby zrobi� krzywd� noworodkowi albo wr�cz go zje��. Zdecydowali�my si� jednak zaryzykowa�. W stanie naturalnym wi�kszo�� pawian�w wypracowa�a bardzo z�o�ony system spo�eczny, kt�ry dok�adniej zbadano dopiero w ostatnich czasach. Zaobserwowano, �e kiedy jedna samica urodzi ma�e, wielkie podniecenie ogarnia inne samice w grupie, zw�aszcza starsze, nie b�d�ce ju� w wieku rozrodczym. Najpierw gromadz� si� wok� matki i bardzo pilnie ogl�daj� male�stwo, chocia� nie wolno im go dotkn��. Stopniowo matka przestaje by� o nie tak zazdrosna i wtedy starsze samice prze�cigaj� si� w trzymaniu ma�pi�tka, piel�gnowaniu go i noszeniu. W tym akurat przypadku, gdyby wszystkie trzy zwierz�ta nale�a�y do tego samego gatunku, mo�na by oczekiwa�, �e zachowaj� si� identycznie. Mieli�my jednak pewne w�tpliwo�ci, czy starsza po�udniowoafryka�ska samica te� tak zareaguje na ma�e, nale��ce do zupe�nie innego gatunku. Nadszed� wielki dzie�. M�ode urodzi�o si� noc� w sypialni pawia- n�w. Zauwa�ono je o �smej nast�pnego rana, czy�ciutkie i suche. Czepia�o si� matki i nigdzie nie by�o wida� �ladu p�powiny ani �o�yska. Natychmiast po wypuszczeniu ich do zewn�trznej klatki sta�o si� jasne, �e samica po�udniowoafryka�ska jest r�wnie jak matka podniecona i, mo�na by rzec, zachwycona noworodkiem. Siada�a mo�liwie najbli�ej Amber, na og� zwr�cona do niej twarz�, i od czasu do czasu opieku�czo j� obejmowa�a, tak �e male�stwo, ucze- pione piersi matki, by�o mi�dzy nie wci�ni�te. Algie, kt�ry, jak wspo- mina�em, odgrywa� dotychczas dominuj�c� rol� w klatce, zaintrygo- wany oseskiem, najwyra�niej chcia� go obejrze�, ilekro� jednak si� zbli�y�, Amber rzuca�a si� na niego z uniesion� g�rn� warg�, k�api�c z�bami i wydaj�c niezwyk�y dla siebie ryk. W rezultacie on si� wyco- fywa� i m�g� jedynie w odleg�o�ci jakich� dw�ch jard�w obchodzi� samice i ma�e doko�a, w nadziei �e ujrzy je cho� przelotnie. Taki stan rzeczy trwa� mniej wi�cej dob�, po czym pozwolono mu zbli�y� si� na tyle, �e m�g� iska� swoj� towarzyszk� i samic� po- �udniowoafryka�sk�. W pi�� dni po narodzinach m�odego pawiany zacz�y si� zachowywa� prawie normalnie. Samica po�udniowoafry- ka�ska pozosta�a opieku�cza zar�wno w stosunku do matki, jak i dziecka, Algiemu natomiast wolno ju� by�o obejmowa� i piel�gno- wa� �on�. Z naszych obserwacji wynika�o jednak, �e ona nie pozwa- la mu tkn�� m�odego. Ono, wyj�tkowo silne i zdrowe, w przeciwie�- stwie do wi�kszo�ci nowo narodzonych pawian�w, mia�o twarz tyl- ko troch� pomarszczon�. Po dwudziestu czterech godzinach przejrza�o na oczy, potrafi�o bardzo dok�adnie zogniskowa� spojrze- nie i pod��a�o za ruchem r�ki lub cia�a, oddalonego oko�o sze�ciu st�p od klatki. Pi�tego dnia matka pozwoli�a mu zle�� na pod�og� i troch� pospacerowa�, cho� stale trzyma�a je na odleg�o�� wyci�g- ni�tego ramienia. Sielanka sko�czy�a si� po siedmiu dniach, gdy� po�udniowoafryka�ska samica, kt�rej teraz pozwolono trzyma� ma- �e, sta�a si� zbyt zaborcza i nie puszcza�a go, nawet kiedy chcia�o wr�ci� do matki na karmienie. Ze wzgl�du na oseska musieli�my wi�c przenie�� po�udniowoafryka�sk� samic� i Algiego do osobnej klatki. Fundacja mia�a wkr�tce obchodzi� pierwsz� rocznic� swego ist- nienia i uwa�ali�my, �e jako� nale�y to uczci�. Postanowili�my zor- ganizowa� Dzie� Cz�onkowski, przez nas nazwany �wy�erk�". Wst�p do zoo mieliby tylko cz�onkowie, zaprosiliby�my r�ne osobi- sto�ci, wydaliby�my lunch, w nadziei �e przyjdzie na niego guberna- tor wyspy i przedstawiciel kr�lowej. Spodziewali�my si�, i� wieczo- rem, podczas obiadu, z kt�rego doch�d przeznaczali�my na zoo, znakomici go�cie wyg�osz� przem�wienia i udziel� naszej sprawie poparcia. Taka impreza wymaga�a ogromnego nak�adu pracy. Mu- sieli�my zarezerwowa� hotele, zestawi� jad�ospisy, zaplanowa�, gdzie kto si�dzie przy stole, od czego niemal dostawali�my bzika, i zrobi� r�ne inne rzeczy. W dodatku o tej porze roku na Jersey przewa�a�y zamglenia, a je�li gdziekolwiek w pobli�u Jersey jest mg�a, na pewno b�dzie si� unosi� nad lotniskiem. Dlatego zachodzi�a konieczno�� sprowadzenia wszystkich znakomito�ci co najmniej dzie� wcze�niej, aby�my mieli kogo podejmowa�. Dziewi��dziesi�t procent tej pracy wykona�a Catha i spisa�a si� znakomicie, ale przekona�em si�, �e w przysz�o�ci musimy opr�cz rady mie� tak�e kilka podkomitet�w do realizacji takich przedsi�wzi��. Mi�dzy innymi postanowi�em zawi�za� komitet, kt�ry by si� zaj�� zbi�rk� funduszy, i w�a�nie rozmy�la�em o tym pewnego dnia na lotnisku, gdzie pojecha�em po Jac�uie. Na hali przylot�w, zaprz�tni�ty innymi sprawami, nagle stan��em oko w oko zjedna z naj�licz-niejszych dziewczyn, jakie w �yciu widzia�em. By�a czarnow�osa, o bardzo du�ych orzechowozielonych oczach, a jej twarz wyra�a�a tak wzruszaj�c� mi�o�� i �yczliwo��, �e bez w�tpienia to nie ja budzi�em takie uczucia. Ale podesz�a bli�ej i przekona�e