13821
Szczegóły |
Tytuł |
13821 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13821 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13821 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13821 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MARCIN WOLSKI
OCZKO
(bajeczka na dzień dobry)
Któregoś dnia gwałtowny hałas dochodzący z przedpokojów obudził monarchę z
popołudniowej drzemki. Dzień był jasny, słoneczny, późnośredniowieczny. Król
klasnął w
dłonie. Wszedł majordomus zgięty w wiernopoddańczym ukłonie.
— Co to za hałasy? — burknął władca.
— Proszę o wybaczenie, najjaśniejszy panie — zaszemrał majordomus — ale petent
jakowyś wdarł się z dworu na dwór.
— Petent? — zdziwił się król. — Od dwudziestu lat nie widziałem żywego petenta.
Kto
zacz?
Zausznik wyjaśnił spiesznie, że jest to szewc, człowiek niskiego urodzenia i
jeszcze
niższego wzrostu. Dodał ponadto, że szewc ten nie przybył bynajmniej w celu
podarowania
monarsze swych wyrobów, albowiem robienia butów zaprzestał dosyć dawno,
postanawiając
zostać szewcem ambitnym.
— Nie znam tej specjalności — wyznał król. — I czegóż życzy sobie ten
nieszczęśnik?
— Mówił, że chce się wybić.
— Szewc?
— Szewc!
Król popił kompotu ze szczerozłotej miseczki i wytarł palce o gronostajową
pelisę.
— Może to, nie daj Bóg, spiskowiec? — zapytał.
— Z wyglądu stuprocentowy rojalista — zapewnił majordomus.
— To niczego nie dowodzi, ja też wyglądam na rojalistę, a w głębi ducha jestem
zawziętym republikaninem! Czy przesłuchano go? Zbadano jego zamiary, adresy,
kontakty?
Królewski urzędnik począł rozwlekle tłumaczyć, że uczyniono wszystko, co w
analogicznej sytuacji należy uczynić,, i nie stwierdzono niczego ponad to, że w
istocie młody
szewc chce się wybić za wszelką cenę.
Ucieszyło to króla i z miejsca postanowił dać szewcowi etat stajennego, co było
wielkim
wyróżnieniem, dotychczas zarezerwowanym co najmniej dla książąt krwi. Niestety,
majordomus wyjaśnił, że szewczyna ma życzenia bardziej sprecyzowane i dużo
rozleglejsze.
— Na przykład? — Władca pogładził się po jabłku.
— Chce połowy królestwa i ręki waszej jedynej córki. Urzędnik mówił to z lękiem
i nie
bez powodu: w króla wstąpiła bowiem szewska pasja. Z miejsca zdegradował
majordomusa
do kapitandomusa, grożąc za dalsze zuchwalstwa spadkiem na sierżantdomusa.
Kapitandomus blady jak śmierć bełkotał, że on, najwierniejszy sługa w państwie,
powtarza
jedynie słowa parweniusza.
— Chcecie, żebym w bajki wierzył? — przerwał monarcha.
— On wierzy… I co więcej, twierdzi, że nie chce niczego za darmo, w swojej
bezczelności
posunął się do tego, że przygotował nawet listę swych usług, najjaśniejszy
panie. Może na
przykład… zabić smoka.
Odpowiedzią był gniewny pomruk.
— Zabić smoka?! Akurat. Nie po to obejmowaliśmy ostatnie istniejące smoki
ochroną
gatunkową, nie po to mój koniuszy osobiście wysiaduje gadzie jajka, żeby jakiś
niecnota…
Ale czytajcie, co jeszcze jest na liście?
— Może zgładzić jakiegoś czarnoksiężnika, niechętnego waszej królewskiej mości…
Ale
mam co do tej usługi pewne wątpliwości, bo przecież po dwustu latach świętej
inkwizycji
czarowników nie ma u nas ani na lekarstwo.
— I szkoda, czytaj dalej.
Major…, przepraszam, kapitandomus przełknął ślinę i wykonał rozkaz.
— Może zdobyć dla waszej wysokości w krytycznym momencie konia.
— Konia? Pół królestwa za konia? To przestaje być zabawne. Megaloman z tego
obuwnika. A może ćwierć królestwa za pół konia lub jedna prowincja za uncję
koniny?!
— No, można by się potargować… — zauważył urzędnik.
— Pan jest idiotą! Zostaje pan kapraldomusem! Precz z mych oczu!
Ale zanim biedny funkcjonariusz wycofał się do drzwi, król go zawrócił.
— Czy to koniec propozycji tego szewca?
— Wspominał jeszcze o siedmiomilowych butach, ale niechętnie.
— Znam robotę tych partaczy. Pamiętam aż za dobrze, co
przydarzyło się memu kuzynowi, księciu Armoryki.
Kapraldomus nieśmiało wyraził swoją ciekawość, ale króla nie trzeba było
zachęcać do
tego rodzaju opowieści. Barwnie opisał koligacje i drzewo rodowe linii
armorykańskiej, zajął
się wojnami dworskimi, scharakteryzował całość zagadnień związanych z połowami
rybackimi, wspomniał o flirtach donny Izabeli zamurowanej w klasztorze przez
piątego
barona o przydomku Złota Kielnia i wreszcie zapytał, o czym właściwie mówi, przy
czym z
właściwą sobie inteligencją uprzedził odpowiedź, wpadając w sam środek historii
o
siedmiomilowych butach, które wykonał jakiś partacz na zlecenie dworu.
— Oczywiście buty były nie do pary — jeden ośmio–, a drugi sześciomilowy. Mój
biedny
kuzyn po jednym kroku zginął na skutek szpagatu rozdartego.
Kapraldomus. uronił stosowną łzę, a król wybuchnął śmiechem.
— Sam sobie był winien. Nigdy nie dość rozwagi. A na marginesie bajek, trzeba
być
ostrożnym, kręci się teraz tylu rozmaitych cwaniaczków kryptokopciuszków,
fałszywych
Śnieżek i zamaskowanych wilków w czerwonych kapturkach…
— Nigdy dość rozwagi — powtórzył urzędnik.
— Pamiętam, jak kiedyś dwóch oszustów uszyło liberię dla wszystkich moich
dworzan.
Wychodzę na paradę, A tu nagość powszechna. Chciałem już coś powiedzieć do
słuchu, ale
doszedłem do wniosku, że lepiej wygląda goły dwór niż goły król… I zaniechałem.
A
wracając do szewca, czy on coś jeszcze umie?
— Nie.
— Może interesują go jakieś rozrywki umysłowe, gry i zabawy towarzyskie? Nudzę
się
śmiertelnie na tym tronie.
— Umie jeszcze grać w oko.
Noc była już głęboka. A oni jeszcze grali. Rozemocjonowany król i zimny,
skupiony
szewc. Nie wiodło się najlepiej najjaśniejszemu panu. Co rusz wypadała fura albo
szewc miał
oczko. Król denerwował się bardzo, oszukiwał, dawał karty spod spodu,
unieważniał grę, ale
niestety ciągle przegrywał. Stawki robiły się coraz wyższe, pula coraz bardziej
obiecująca.
Po kolejnym rozdaniu twarz monarchy rozpogodziła się.
— Co jest w puli? — zapytał.
— Zabudowania pałacowe w N., koszary gwardii, wicegubernatorstwo Przymorza,
jabłko…
— Dorzucam berło — zawołał władca.
— A ja wejdę tym fotelem, co go wygrałem w poprzednim rozdaniu — powiedział
szewc.
— Tronem! — poprawił się.
— Tylko obchodź z nim się dobrze, szewcze — rzekł król. — Przebijam opactwem. No
i
dorzucam jeszcze prowincję Wyżynną.
— Dokładam admiralicję, wygrałem ją wprawdzie przed godziną, ale niech stracę,
królu.
A dobrą macie kartę?
— Świetną.
Twarz szewca była nieprzenikniona. Od niechcenia zaproponował, że w takim
wypadku
jest gotów postawić wszystko to, co wygrał do tej pory, pod warunkiem, że król
ze swej
strony da połowę królestwa i rękę córki.
Monarcha zgodził się. Wpatrzony w swoje karty, nie myślał o niczym innym.
— A więc teraz karty na stół — zauważył rzemieślnik.
— Oko.
— Oko!!!
Rzeczywiście obaj mieli po 21 punktów. Król nie znał przepisów, więc cicho
zapytał, co
się robi w takim wypadku.
— Można zdać się na los — poinformował szewc. — Trzeba wyciągnąć z talii po
jednej
karcie. Kto wyciągnie wyższą — wygrywa.
Król z urzędu ciągnął pierwszy. Na moment jego twarz zastygła w napięciu, ale
kiedy
odwrócił kartę, uśmiech tryumfu wykwitł mu na wargach.
— Czy można podnieść stawkę? — zapytał. Znać było, że jest zdecydowany za
wszelką
cenę pognębić rzemieślnika, odwdzięczając się za wszystkie swoje przegrane.
— Ależ król widzi swoją kartę… A poza tym ja już nie mam nic, co mógłbym
postawić,
wszystko jest w puli.
— Masz jeszcze życie, chłopcze.
— Życie?
— A czemuż by nie? To doda tej grze rumieńców.
— W porządku — młody człowiek zachowywał niezmącony spokój. — Ja postawię życie,
ale król będzie musiał dołożyć drugą połowę królestwa.
— Nie ma sprawy, dokładam! — zawołał wesoło władca. — No… co wyciągnąłeś? Ja
wygrałem. Mam asa!!!
— Nie bardzo — sprostował szewc. — Ja mam jockera.
— Ależ as jest najwyższy, zwłaszcza as pik! — wołał władca.
— Ale jocker zastępuje każdą kartę, prawda? I właśnie ten jocker zastępuje asa
bez atu!
Król był przyzwoitym człowiekiem. Uznał się za pokonanego. Przyznał, że ślepy w
karty
nie gra, że długi karciane są święte i że ojciec bił syna za to, że się
odgrywał.
Jeszcze nie ucichły jego kroki, kiedy szewc wezwał majordomusa.
— Już po wszystkim, przyjacielu — powiedział. — Oddałeś mi nieocenione usługi,
zdradzając słabość króla do hazardu, w nagrodę awansuję cię na generałdomusa.
Urzędnik uśmiechnął się; realizacja planu przebiegała znakomicie. A szewc
wyglądał na
człowieka, którym da się pokierować. Pozostawała jeszcze sprawa drzwi, którymi
wyszedł
król. Prowadziły one do jakiejś innej, niezidentyfikowanej bajki. Generałdomus
radził
zamurować je i wzmóc; ostrożność na przyszłość wobec wszelkich szewczyków,
Śnieżek,
kotów w butach i innych niepewnych politycznie elementów.