13772

Szczegóły
Tytuł 13772
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

13772 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 13772 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

13772 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

przełożyła Barbara Tarnas Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA Tytuł oryginału: Samira & Samir Projekt okładki i stron tytułowych: Anita Andrzejewska Redakcja: Ryszarda Krzeska Redakcja techniczna: Piotr Trzebiecki Korekta: Janina Zgrzembska ' © 2003 by C. Bertelsmann Verlag, a division of Verlagsgruppe Random House GmbH, Munchen © for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2005 © for the Polish translation by Barbara Tarnas ISBN 83-7319-654-4 Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA Warszawa 2005 Mojemu ojcu, moim braciom, ich synom. Poległym. I tym, którzy nie polegli. / r Jeśli masz jakąś tajemnicę, weź ją, zanieś w góry Hindukuszu i złóż pod kamieniem. Dziewczynka bĄL&hb■;■:'ii:..-:-.:-. ..■".•',/.»•■ ■.■■>:<*:?;A<v:0i Czy on nie żyje? Nie martw się. Jest tak samo żywy jak ty i ja. Jesteś pewna? Wielki Boże. Dlaczegóż miałby umrzeć? Skoro nie umarł, to dlaczego nic nie mówi? Daria chce odpowiedzieć, ale nie może, zagryza wargi i wykrzywia się. Komendant nie widzi bólu swojej pięknej żony, żąda odpowiedzi. Daria nie chce, żeby ludzie z sąsiednich namiotów ją usłyszeli. Tłumi krzyk w gardle. Smak krwi podchodzi jej do ust, budzi strach. Kobieta blednie. Odpowiedz, mówi Komendant. Zostaw mnie w spokoju. Daria syczy jak wąż. Ledwie powiedziała te słowa, a już ich pożałowała. Chociaż on siedzi za nią w kucki na ziemi, Daria widzi, że Komendant przestraszył się jak dziecko, drży, kuli się, obejmuje rękoma kolana, spuszcza wzrok, kurczy się, milczy. Daria nie lubi takich sytuacji, kiedy traci cierpliwość i kłóci się z mężem. Odwraca się w jego stronę, mimo bólu uśmiecha się, mówi, bądź cierpliwy. Bóg jest wielki. On wszystkim kieruje. Daria mówi powoli, ponieważ to, co ma 9 do powiedzenia, jest ważne. Ponieważ nikt inny nie powinien tego usłyszeć. Tylko on. Komendant podnosi wzrok i opuszcza go znowu. Przełyka ślinę. Już nie obejmuje kolan ramionami, palcem rysuje obrazki na ziemi. Niewidoczne obrazki. Mój syn powinien nazywać się Samir, mówi i uśmiecha się. Jest to uśmiech trochę smutny i trochę wdzięczny, uśmiech, który zna tylko Daria. A przed nią znała go zmarła matka Komendanta. To nie jest uśmiech mężczyzny. To uśmiech małego chłopca, wyniesiony z dzieciństwa. Ale przeszłość minęła bezpowrotnie. Teraz Komendant jest wojownikiem, obrońcą, niezwyciężonym, mówią ludzie. Lecz kiedy nie ma go w pobliżu, wszyscy zniżają głos, rozglądają się wokół i mówią, że Komendant boi się tylko jednego, kiedy jego żona jest zła i mu urąga. Nikt nie wie tego lepiej niż sama Daria. Zabiłoby jej Komendanta, gdyby nie darowała mu tyle miłości, ile on potrzebuje. Tego Daria się boi. Boi się jego śmierci i swojej winy za nią. Dlatego Daria daje mu wszystko, czego on potrzebuje, dzięki czemu może być silnym, uczciwym i bogobojnym człowiekiem, może być mądrym i prawym Komendantem, może przewodzić swoim ludziom, chronić swój lud, może być dobrotliwym ojcem dla swoich dzieci. Daria daje mu to, czego on potrzebuje, a w zamian otrzymuje jego opiekę. Samir to piękne imię, mówi Daria odwracając się w jego stronę. Jej plecy stają się pustynią, mięśnie piaszczystymi wydmami, które wiatr przenosi z miejsca na miejsce. Komendant słyszy każde słowo swojej Darii. Zarówno to wypowiedziane, jak i niewypowiedziane. Daria siedzi nieruchomo na ziemi, nie widzi nic, tylko ogień w piecu do pieczenia chleba i stojący na nim garnek z gotującą się wodą. Woda mówi do niej, wrze i kipi. Daria /O odpowiada. Krople wody są zuchwałe, odważnie wyskakują z garnka. Niektóre z nich Daria chwyta w powietrzu. Niektóre wpadają do ognia. Głupie krople, mówi Daria na wpół do siebie, na wpół do wody w garnku. Głupie krople, wskakują do ognia, w którym z sykiem umierają. Głupie jak ludzie, jak wojownicy, głupie jak mój własny mąż, Komendant, który wyrusza na wojnę tylko po to, żeby zabijać, ale nadejdzie taki dzień, że sam zostanie zabity. Z początku Komendant sądził, że Daria go oszukuje. Po dniach spędzonych na kolejnej wojnie powrócił na swój płaskowyż i usłyszał we własnym namiocie głosy, pomyślał, że żona za jego plecami wpuściła do namiotu jakichś ludzi. Zeskoczył z konia, wyciągnął sztylet i kiedy wkroczył do namiotu, zdumiał się, ponieważ żona była sama. Nie wiedziałem, że znasz język wody, powiedział i przykucnął obok Darii, patrząc na przemian to na wodę, to na nią. Chociaż się uważnie przysłuchiwał i bardzo się starał, to do dzisiaj nie rozumiał słów wypowiadanych przez Darię. Na początku chciał ją zwrócić ojcu, myślał, że nie ma rozumu. Przecież żaden człowiek posiadający rozum nie rozmawia z wodą. Potem pomyślał, że lepiej, jak rozmawia z wodą niż z obcymi mężczyznami. Ostrożnie, bardzo ostrożnie, jak wtedy, kiedy był małym chłopcem i pierwszy raz wyciągnął rękę w kierunku gorącego płomienia, tak i teraz jego ręka jest jak skradający się wąż. Wyciągniętymi palcami chce delikatnie dotknąć pleców swojej Darii, wtedy ona znowu podnosi głos, mówiąc do wody i bulgoczących pęcherzyków. Jak wąż, który rezygnuje z ataku, Komendant cofa rękę. Daria lamentuje i jęczy, zagryza wargi, tak że Komendant słyszy zgrzytanie zębów. Daria przykuca, trzyma się za wielki brzuch, sięga dłonią pomiędzy nogi, czuje głowę syna, osuwa się. / / Komendant siada obok niej, bierze do ręki świeży, jeszcze ciepły chleb, odrywa kawałek, podnosi do ust. Nie dlatego, że jest głodny, raczej po to, aby przegnać niepokój z głowy. Ta pracowita kobieta, zanim przykucnęła przed wydaniem na świat syna, wyciągnęła chleb z pieca, żeby się nie spalił. Mąka jest droga, powiedziała, mój syn już chce opuścić moje ciało, już nie chce dłużej być w moim brzuchu. Daria drapie ziemię pod sobą i rozrzuca ją na boki, kopie małą nieckę, żeby mieć pod sobą wystarczająco dużo miejsca. Jesteś jak moja matka, mówi Komendant, gryząc chleb. Jestem jak matka Komendanta, mówi Daria. Nie ma dnia, żebyś czegoś skądś nie wyjmowała, mówi Komendant. Kobiety zawsze wyjmują wszystko, co możliwe. Dzisiaj najpierw wyjęłaś ryby z wody, potem kolec z mojej ręki, potem chleb z pieca i wreszcie teraz wyjmujesz mojego syna ze swojego ciała. Komendant patrzy na plecy żony i mówi coś, czego jeszcze nigdy nie powiedział. Jedyne, czego nigdy nie będziesz mogła wyjąć, to tęsknoty za tobą, którą noszę w sobie. Daria ociera pot z czoła i mówi, moja matka powiedziała, że mężczyzna troszczy się o swoją żonę tak długo, dopóki może ona wyjmować ze swojego ciała jego synów. To prawda, mówi Komendant, ale prawdą jest też, że pragnąłem ciebie, zanim jeszcze zostaliśmy zaręczeni, zanim zabrałem cię od twojego ojca. Zanim jeszcze opowiedziano mi o tobie, zanim zanurzyłem twarz w twoich czarnych włosach, zanim poznałem twój zapach. Komendant przesuwa palcami po wypukłościach jej pleców, mówi, moja tęsknota za tobą zaczęła się z chwilą, kiedy pierwszy raz usłyszałem twoje imię. Daria, morze, rzeka. Było to w dniu, kiedy ojciec przekazał mu zwierzchnictwo nad swoimi dwunastoma ludźmi. Od dziś jesteś ko- /2 mendantem, powiedział ojciec, objął syna mocno ramionami i posłał na wojnę. Młody Komendant cały dzień ścigał nieprzyjaciół razem ze swoimi ludźmi. Raz zastrzelili jednego, innym razem drugiego. Raz położyli jednego, innym razem drugiego. Zanim słońce skryło się za górami, młody Komendant pokonał wrogów. Wrócił ze swoimi ludźmi do namiotów na wyżynie, a mężczyźni opowiedzieli ojcu Komendanta o męstwie jego syna. O odwadze, z jaką zakradł się od tyłu na pozycje wroga i własnoręcznie uśmiercił dwóch ludzi. Jak zarzucił jednemu z nich patu na głowę, wydobył sztylet i szybkim cięciem poderżnął gardło. Dzisiaj stałeś się prawdziwym Komendantem, oznajmił ojciec, wziął syna w ramiona, uścisnął i powiedział, mężczyzna jest prawdziwym mężczyzną, kiedy ma żonę. Żonę, która podaruje mu najpierw jednego, a potem jeszcze wielu synów. Ojciec dał synowi plik pieniędzy, lśniącą, świecącą tkaninę, konia, karabin i wiele innych prezentów dla narzeczonej i jej ojca, żeby ludzie mogli zobaczyć, ile jest dla niego warta. A więc jedźmy i przyprowadźmy obiecaną ci dziewczynę, powiedział ojciec. Nazywa się Daria. Daria. Młodzieniec wzdrygnął się, jakby trafiła go kula. Jazda do miejsca, gdzie mieszka narzeczona, trwała cztery dni i cztery noce. Młody Komendant, jego ojciec i jego ludzie włożyli najpiękniejsze ubrania. Trzymając w rękach broń, usiedli razem z ojcem Darii i jego uzbrojonymi ludźmi na łące przed namiotem, w którym czekała Daria. Mężczyźni rozmawiali o wojnie, wrogach, przyjaciołach, sprzymierzeńcach, o sąsiadach, o wszystkim, tylko nie o Darii, jej cenie i zbliżającym się ślubie. Kobiety z rodziny narzeczonej siedziały w namiocie i opowiadały o zaletach dziewczyny. 13 Mijały godziny. Mężczyźni radzili i radzili. Kobiety radziły i radziły, co jakiś czas wychodziły z namiotu i opowiadały, jak piękna jest Daria. Piękniejsza od każdej innej ludzkiej istoty. Jest jak kwiat. Świeża jak pierwszy śnieg na szczytach gór Hindukuszu. Jest jak anioł. Jej imię nie kłamie, jest jak pieniący się początek strumienia, który wytryska ze skał wysoko w górach. Urodzi mężowi zdrowych synów. Młody Komendant miał pełne usta śliny. Serce biło jak sto serc. Sto serc, które chciały rozsadzić jego pierś. Dla ojca Komendanta sprawa jest od dawna jasna. Daria to odpowiednia dziewczyna dla jego syna. Młody wojownik nie chce dłużej czekać, chce ujrzeć narzeczoną, dotknąć, posiąść, uczynić z dziewczyny kobietę. Nie jest dobrze, mówi ojciec Komendanta, kiedy decydujesz się poślubić narzeczoną już podczas pierwszej rozmowy. Nie jest mądrze w tego rodzaju interesach okazywać pośpiech. To podnosi cenę dziewczyny. Rodzina narzeczonej nie powinna myśleć, że ojcu przyszłego zięcia zależy na szybkim ożenku. Rodzina dziewczyny może pomyśleć, że nie może mu znaleźć innej kandydatki na żonę. Nie mam innego wyboru, mówi młody Komendant. Rodzina dziewczyny może pomyśleć, że coś z tobą jest nie tak. Może pomyśleć, że czegoś ci brakuje. Niczego mi nie brakuje, mówi młody Komendant. Jego ludzie śmieją się, trzymają się za brzuchy, uderzają po udach. Niczego mi nie brakuje, powtarza młody Komendant. Nie spędziłeś jeszcze ani jednej nocy z kobietą. Dopiero się okaże, czy czegoś ci brakuje, czy nie, mówią mężczyźni i śmieją się jeszcze głośniej. Tylko ojciec Komendanta się nie śmieje. Mężczyźni milkną. /4 Wieczorem kobiety z rodziny narzeczonej i matka Komendanta idą do namiotu pięknej Darii i jej matki. Ojciec Komendanta, jego syn i jego ludzie idą do ojca Darii prosić go, żeby oddał córkę młodemu Komendantowi. Mężczyźni rozmawiają, targują się o cenę narzeczonej, zadają pytania, otrzymują odpowiedzi, mówią „ale", mówią „nie", mówią „tak". Młody Komendant siedzi nieruchomo i czeka, czeka i siedzi nieruchomo. Chce dostać swoją Darię. Teraz. Biedny, młody Komendant jest chory, ma gorączkę. Krew napływa mu do głowy. Wszystkie opowieści, które w sobie nosi, straciły początek, straciły zakończenie. Jego ludzie przykucnęli wokół, poszturchują się, śmieją. Jeden z nich nachyla się w jego kierunku, mówi po cichu, zasłaniając usta ręką, żeby słyszał go tylko nowy przywódca. Zaraz będzie po wszystkim. Wkrótce staniesz przed swoją piękną narzeczoną. Małe perełki potu pojawiają się na czole młodego Komendanta, spływają w dół po plecach. Chce dostać swoją kobietę z morza, chce jej dotknąć. Swoją Darię, która jest jak chłodna woda, jak cichy plusk strumienia, wytryskający ze skały wysoko w górach i w dolinie zmieniający się w dziką rzekę. Rzekę, która porywa wszystko i wszystkich. Jego Daria, rzeka, w której się zamoczy, zanurzy, zniknie. Chłopcze, mówi ojciec. Co z tobą? Rusz się. Twoja narzeczona czeka. Kobiety uderzają w bębenki, klaszczą w dłonie, wydają dźwięki radości, śpiewają. Mężczyźni podnoszą się, otaczają swojego młodego przywódcę, prowadzą go do namiotu narzeczonej, wpychają do środka, a sami czekają na zewnątrz. Młody Komendant kuca obok Darii. Chusta lekko zsuwa się z jej głowy, co pozwala mu rzucić okiem na twarz dziewczyny. Postępuje wbrew prawu, spogląda jej w oczy. Przed /5 Darią i Komendantem siada mułła, recytuje wersety Koranu, śpiewa, kołysze swoim ciałem do przodu i do tyłu, zadaje tysiące pytań, wykonuje różne czynności. Biedny młody Komendant nie słyszy gadaniny mułły, nie widzi, co mułła robi, a czego nie robi. Wszystko, co biedny młody Komendant wie, to to, że za chwilę posiądzie tę okrytą chustą istotę. Kiedy wreszcie jest sam ze swoją Darią, zdejmuje chustę z jej głowy, spogląda w oczy, wreszcie widzi jej uśmiech, mówi do niej, mówi coś, czego nigdy nie zamierzał powiedzieć, wszystko to jest już dozwolone. Mówi, boję się ciebie. Boję się utonąć. Utonę w tobie, umrę i zostaniesz sama. Daria śmieje się, podnosi wzrok, patrzy mu prosto w oczy, mówi, kiedy umrzesz, utoniesz we mnie, a więc nigdy nie będę sama. Komendant milczy. Słowa Darii dźwięczą jak szmer strumienia. Kiedy utoniesz we mnie, nie będę sama, wtedy ty i ja staniemy się jednym. Komendant dotyka ręki swojej Darii, jego palce są jak dotknięcie motyla. Motyla, który usiadł na dłoni Darii, uderza skrzydłami i wkrótce odfruwa. Lato przyszło i odeszło. Zima przyszła i odeszła. Komendant mówił prawdę. Utonął, zatopił się w swojej Darii. Utonął na zawsze. Teraz nagle pojawia się znowu. Postępuje wbrew prawu, pozostaje w namiocie, czeka, aż Daria wyjmie syna ze swojego ciała. Gdyby ludzie wiedzieli o tym, gardziliby nim i nią. Gadaliby za jej plecami, że jest złą żoną, bo nie wyrzuciła męża z namiotu. Daria wie, że cała wina za to spadłaby na nią. Komendant cały dygocze, jego głowa jest ciężka, serce bije mocno, jest rozpalony. Obrazy i zdarzenia przelatują /6 mu przez myśli, grają na jego zmysłach, chcą obrabować z rozumu. Nasłuchuje, żując chleb, chce przyczołgać się do niej, objąć ją ramionami od tyłu, mocno przytulić, ścisnąć jej piersi, poczuć jej plecy. Kiedy wreszcie wyjdzie?, pyta. Daria chce odpowiedzieć, chce powiedzieć mężowi, że nie powinien się martwić, chce mu powiedzieć, że jest mężczyzną, musi być silny. Chce powiedzieć, że Bóg jest wielki, tylko On to wie. Słowa są gotowe, są na końcu języka, Daria zamyka oczy, żeby ich nie utracić. Jednak je traci. Ziemia i niebo zamieniają się miejscami. W końcu Daria wyczuwa palcami małą, wilgotną twarz swojego syna, którego nosiła w brzuchu przez połowę lata, całą zimę i początek wiosny. Powoli, jakby budziła się z głębokiego snu, życie wstępuje w ciało młodej kobiety. Co zrobisz, jeżeli to nie będzie syn? Komendant podnosi się, mówi, wszystkie pierworodne dzieci w mojej rodzinie to synowie. Tylko kiedy będzie chłopcem, ma prawo żyć. Daria stęka. Daj mi kawałek drewna. Komendant zrywa się na równe nogi. Kawałek drewna? Poco? Na Boga. Nie pytaj, mówi Daria. Potrzebuję czegoś, żeby zagryźć zęby. Komendant z dużej odległości trafia wroga między oczy, a teraz nie potrafi zebrać myśli. Wszystko, czego ona potrzebuje, to jeden kawałek drewna, ale on waha się, wybiega z namiotu, bije się w głowę, ma nadzieję, że Daria nie widzi jego słabości. Daria widzi wszystko. Jego niemoc, bezradność, słabość. Podejdź tu, mówi do niego. Przyciąga go do siebie na ziemię, przesuwa za siebie, bierze jego dłonie i kładzie sobie '7 na brzuchu. Naciskaj, mówi. Oddech Darii staje się spokojny, ciało rozluźnia się. Komendant całuje kropelki potu na jej karku, oblizuje wargi. Daria jeszcze raz zgina się, łapie się za brzuch, oddycha gwałtownie, wydaje z siebie ostatni, uwalniający, stłumiony krzyk, wyciąga dziecko ze swojego ciała, trzyma w rękach pomarszczoną, pokrytą śluzem i krwią istotę. Dziecko podkurcza nogi, dotykając brzucha pokrytego pergaminową skórą, macha rączkami i wkłada drobniutkie paluszki do ust, drży. Daria unosi sierp, zanurza go w gotującej wodzie. Z cichym be-isme-Allah na ustach przecina pępowinę, zawiązuje ją kolorową nicią wyciągniętą z sukni. Wyciera krew z ciała noworodka, zawija go w białą chustę. Widziałeś?, pyta. To tylko dziewczynka. Komendant milczy. Jego syn jest dziewczynką. Rozstrzygnięcie Łożysko z cichym plaśnięciem opada na ziemię. Komendant podnosi się, wkłada kolorowo haftowane buty, zarzuca broń na ramię i wychodzi z namiotu. Na zewnątrz spogląda w niebo, ociera łzy z oczu, dziękuje Bogu, że jego Darii nic się nie stało. Po niebie krążą dwa duże ptaki. Komendant mruży oczy, zdejmuje broń z ramienia, ładuje, mierzy. W środku, w namiocie Daria słyszy głuchy szczęk broni. Cicho, tak cicho, że tylko woda i jej nowo narodzone dziecko mogli usłyszeć, mówi, tak chciał syna, a teraz ma łzy w oczach. Nie martw się, mówi Daria, bardziej do siebie niż do swojej córki. Nie będzie strzelał. Komendant mierzy do ptaków przez celownik karabinu tak długo, aż nie może ich już dojrzeć, aż znikają za szczytem góry. Potem powie, że ptaki zawdzięczają życie twoim narodzinom. Nie powie natomiast swojemu dziecku, nie płakałbym, gdybyś urodziła się chłopcem. Komendant wskakuje na ogiera i galopuje przed siebie, w kierunku góry, jego góry. Tam, gdzie jest najbliżej nieba i Boga. Popędza konia tak, że ten ciężko dyszy, jego długa grzywa powiewa na wietrze jak flaga, kopyta dudnią o ziemię, jakby chciały wbić się w piach, ani jedna z czterech 19 nóg nie dotyka ziemi. Namioty innych nomadów, ich zwierzęta, dzieci, krzaki, skały, strumień - wszystko się rozpływa. Świat jest różnobarwną mieszaniną kolorów, stukotu kopyt, końskiego sapania i oddechu Komendanta. Komendant nie reaguje na krzyki dorosłych i dzieci. Salam. Komandem. Zendebashi. Koja miri? Bądź pozdrowiony, Komendancie. Żyj nam długo. Dokąd jedziesz? Komendant nie odpowiada, nie chce, żeby ludzie widzieli jego łzy. Pochyla się nisko nad końską szyją, chwyta mocno za grzywę. Komendant i jego ogier przylegają do siebie, stanowią jedność. Półkoń, półczłowiek. Komendant galopuje tak długo, aż dociera na drugi koniec równiny u stóp najwyższej góry. Tam, gdzie równina ma swój początek i koniec. Ludzie na dole, w wiosce, w dolinie, ci, którzy lepiej znają Boga i świat niż ludzie stąd, z gór, mówią, że góry otaczające i ochraniające wyżynę są wysokie na siedem tysięcy metrów. Mówią, że równina leży na wysokości czterech tysięcy metrów. Komendant nie wie, ile to jest siedem tysięcy, a ile cztery tysiące. On tylko wie, że są to góry najwyższe, na jakie kiedykolwiek się wspinał, najpiękniejsze, jakie kiedykolwiek widział. Ludzie z doliny na południu kraju nazywają Komendanta i jego współplemieńców góralami. Głupimi góralami. Komendant wie, że słabo zna świat, że niewiele go widział. Ale wie, że ten kawałek ziemi, jego ojczyzna, został stworzony przez Boga. Ludzie mówią, że Komendant i jego ród są niebezpieczni, należą do Hazarów. Są ciemni, dzicy, nie wiedzą, co to zasady, rozum, przyjaciel ani wróg. Potrafimy walczyć, mówi Komendant. Żeby móc walczyć, też trzeba mieć rozum. Gdybyśmy byli głupi, nasi wrogowie w końcu przyszliby na nasz płaskowyż, napadli 20 i ograbili z całego majątku, zrabowaliby namioty, zwierzęta, uprowadzili nasze żony i córki, zgwałciliby je, a nasi mężczyźni utraciliby honor. Wiedza, którą mamy, jest dla nas wystarczająca, mówi Komendant. Jest to wiedza, która daje mi panowanie nad wyżyną. Cała wiedza Komendanta pochodzi od jego ojca i dziadów, wiedzę tę musi przekazać swojemu pierwszemu dziecku, które ma być synem. Jest to wiedza zamknięta w skale Komendanta i jego przodków. U stóp najwyższej góry, na kamiennym cokole leży płaska płyta skalna. Skała, na której Komendant siada, marzy, wylegując się w słońcu, śpi, kiedy wyrusza w góry. Jest to jego skała. Skała, na którą nikomu innemu nie wolno wchodzić. To skała Boga, powiedział ojciec, kiedy Komendant był jeszcze małym chłopcem. To święta skała, to prezent od łaskawego Boga dla ludzi takich jak ja i ty. Dla pierworodnych, którzy urodzili się synami. Pierworodni synowie . pierworodnych synów. Synów takich jak ty i ja, jak mój ojciec i nasi dziadowie. Ojciec Komendanta mówił powoli, ponieważ to, co miał do powiedzenia, było ważne. My wszyscy otrzymaliśmy naszą siłę, naszą władzę, naszą wiedzę od tej skały. Tylko jej zawdzięczamy, ty, ja i nasi dziadowie, panowanie nad naszymi współplemieńcami. Tylko jej zawdzięczamy, że jesteśmy niezwyciężeni. Kiedy Bóg dał mi życie, ojciec zabrał mnie w to miejsce. Odkąd mój ojciec zginął na wojnie i został męczennikiem, shahid, odkąd zostałem sam na tym okrutnym świecie, to miejsce należy do mnie. I teraz, mój synu, nadszedł czas, kiedy ta skała powinna należeć do ciebie. Ty też przyprowadzisz tu swoje pierwsze dziecko, swojego syna, i przekażesz mu prawdę o świecie. Także ty i twój syn będziecie waszymi 2/ imionami świadczyć o honorze i będziecie panować nad wyżyną i ludźmi, którzy tu żyją. Skała jest bramą do tego i wszystkich innych światów. Tych, które istnieją, i tych, które nie istnieją. Wszystko, co powinieneś i co chcesz zobaczyć, możesz ujrzeć stąd, z tej góry. To nieprawda, odpowiedział ojcu mały chłopiec. To nieprawda, nie widzę ani ludzi w namiotach, ani w dolinie, ani reszty pozostałych na świecie. Bądź cierpliwy, odpowiedział ojciec Komendanta. Zobaczysz. Zamknij oczy i zaufaj boskiej sile skały. Ona pozwoli ci zawsze zobaczyć to, co zechcesz widzieć, a także to, czego nie będziesz chciał widzieć. Ujrzysz to wszystko. Ojciec ukląkł przed synem i objął go ramionami, spojrzał w oczy i powiedział, ty już to widzisz, tylko jeszcze o tym nie wiesz. .Wiele lat przyszło i odeszło. Teraz Komendant siedzi na skale, ma zamknięte oczy i czeka, ale wszystko, co widzi, to tylko nagie kamienie i skały wokół, błękitne niebo nad głową, szybujące po nim ptaki, góry i doliny. Niektórzy mówią, że kiedy Komendant idzie na swoją skałę, doznaje olśnienia. Mówią, że czerpie siłę ze świętej skały. Zabił wielu ludzi, uwolnił ich od złych istnień, wielu jego wojowników znalazło bohaterską śmierć i stali się shahid. Duchy tych wszystkich zmarłych przychodzą do niego na jego skałę, rozmawiają z nim, opowiadają mu o wszystkim, co wiedzą i co widzą, i to stanowi podstawę siły i władzy Komendanta. Daria mówi, że Komendant ani nie doznaje olśnienia, ani nie rozmawia ze zmarłymi. Sam Komendant nie zaprzecza tej i innej gadaninie. Mówi, że każdy człowiek, o którym ludzie rozmawiają, staje się przez to mądrzejszy. 22 Ludzie rozmawiają o odwadze i męstwie ich młodego Komendanta. Mówią o tym, że jest taki sam jak jego ojciec i jego dziadowie, którzy chronili siebie i swoje rodziny. Trzyma swój lud z dala od wojny. Nikt nie zna liczby zabitych Rosjan, talibów i innych wrogów ojczyzny, których uśmiercił, ale wszyscy wiedzą, że jest ich wielu. Bardzo wielu. Kobiety jak i mężczyźni siadają wokół ognisk w namiotach i opowiadają, że tylko dzięki Komendantowi nie cierpią głodu, że żyją w spokoju i przyjaźni, kiedy prawie wszyscy inni w ojczyźnie toczą wojny. Komendant wstaje, spogląda w dal, wie, że wszystko jest tak, jak było zawsze. Wszystko jest inne, niż było zawsze. Również teraz ludzie będą o nim mówić. Będą mówić, że pierwsze dziecko Komendanta nie jest synem. Będą mówić, że jego syn jest dziewczynką. Będą mówić, że Komendant nie jest mężczyzną. Nie jest prawdziwym mężczyzną. Komendant nigdy nie zapytał swojego ojca, co by się stało, gdyby ktoś inny niż on lub jego syn wstąpił na świętą skałę. Ale on to wie. Stałoby się nieszczęście. Duże nieszczęście. Komendant nigdy nie złamał prawa skały, a mimo to stało się wielkie nieszczęście. Pierwsze dziecko, które dała mu żona, jest dziewczynką. Także Daria wie, że jej obowiązkiem było jako pierwsze dziecko urodzić syna. Siedzi nieruchomo przed paleniskiem, patrzy, jak krople wody wyskakują z garnka i giną w płomieniach. Teraz będzie mną gardził, mówi Daria do wrzącej wody. Straciłam swoją wartość. Gdyby urodziła syna, Komendant byłby dumny z niej i ze swojego potomka. Wszyscy mogliby zobaczyć, że Komendant jest prawdziwym mężczyzną, ponieważ jego pierwsze dziecko to syn. Komendant nie pojechałby do swojej skały, zostałby w namiocie ze swoją żoną i synem, 23 podziękowałby jej, szanowałby ją i poważał, obsypał prezentami, zarżnąłby jagnię i wyprawił ucztę, aby świętować narodziny pierworodnego syna. Co powinien teraz uczynić, tego Daria nie wie. Zna mężczyzn, którzy wyparli się swoich córek, a nawet je zabili, którzy wzięli sobie inne kobiety, zapłodnili je w nadziei, że nowe żony urodzą im synów. W nadziei, że ludzie nie będą obmawiać go za plecami i mówić, że nie jest dostatecznie męski, skoro nie spłodził syna. Mężczyzna jest prawdziwym mężczyzną tylko wtedy, kiedy spłodzi syna. Daria zna kobiety, które w takiej sytuacji zostały przez mężów pobite i przegnane. Zna kobiety, które nie mają zębów. Ich mężowie powybijali je, kiedy zamiast synów urodziły dziewczynki. Daria pytała starsze kobiety, dlaczego mężowie wybijają żonom zęby. Ponieważ żona, która nie urodziła mężowi syna, mówiły stare kobiety, nie jest kobietą. Ponieważ mąż już jej nie potrzebuje jako żony. Daria nie rozumiała. Kobiety mówiły, ściszając głos i rozglądając się, że żona, która nie jest już potrzebna jako żona, może tak samo dobrze używać ust, żeby sprawić przyjemność swojemu mężowi. Zęby kobiety przeszkadzają, kiedy mężczyzna zaspokaja swoją chuć w jej ustach. Daria przełyka łzy, łapie kroplę, która wyskoczyła z garnka, ratuje ją przed wylądowaniem w płomieniach i śmiercią. Boże miłosierny, mówi Daria, pomóż mnie i mojej córce. Daria patrzy na ciężką, ciemną powłokę swego wojłokowego namiotu, patrzy na dopiero co urodzone jagnięta, które ściśnięte przykucnęły na ziemi, patrzy na ziemię wygarniętą z dołka, na łożysko, na muchy, które zgromadziły się na nim, żeby się pożywić. Daria widzi sierp, którym odcięła pępowinę, podnosi go, wiesza na środkowej podporze 24 podtrzymującej pokrycie namiotu. Daria nachyla się nad córką leżącą w małym hamaku, patrzy na nią, mówi, nawet jeżeli okazałaś się dziewczynką, to i tak lepiej, niż gdybyś urodziła się martwa. Dziewczynka marszczy czółko, patrzy, jakby się zastanawiała, co znaczą słowa wypowiadane przez kobietę, która pochyla się nad nią. Jakby wiedziała, że słowa matki nie znaczą nic dobrego. Bez uśmiechu, bez śladu wzruszenia, bez miłości Daria głaszcze córkę po główce, patrzy na nią, mówi, tylko Bóg jeden wie, co teraz zrobi twój ojciec z tobą i ze mną, kiedy okazało się, że jesteś dziewczynką. Daria bierze dziecko na ręce, zdejmuje sierp ze słupa, patrzy na córkę, milczy. Córeczka zamyka oczy, otwiera je znowu, wyciąga rączki, dotyka paluszkami twarzy matki. Dotknięcie jest tak delikatne, jakby motyl przysiadł na twarzy Darii i uderzał skrzydłami, zamierzając wkrótce odfrunąć. Jest to dotknięcie delikatne i zarazem tak silne, że nadaje znaczenie lękowi Darii i zwątpieniu, każdej myśli, wszystkiemu i wszystkim. Dotknięcie, które sprawia, że serce Darii robi się cienkie jak z papieru, i które je rozdziera. Słowami. Cichymi słowami, aby nie przestraszyć dziecka. Daria spogląda na sierp, który trzyma w ręku. Nie wie, po co go trzyma, rzuca nim. Sierp cicho ląduje w dołku na łożysku, a wystraszone muchy odlatują. Delikatny, lekki wietrzyk unosi się w namiocie, użycza Darii skrzydeł. Daria zostawia swoje ciało, unosi się w górę, zanurza się w pierwszym z siedmiu górskich jezior, wznosi się wysoko, tak wysoko, jak potrafią latać tylko największe i najsilniejsze ptaki. Ani przeszłość, ani przyszłość nie są ważne. Ważne jest tylko życie. 25 Teraz, kiedy mam ciebie, mówi Daria, co mnie obchodzą ludzie i ich gadanie? Co mnie obchodzi skała? On może chodzić do swojej skaty tak często, jak zechce. Nie martw się, mówi Daria delikatnym, miękkim głosem. Głosem, który zna tylko jej córka. Daria kładzie swoje słowa i myśli na skrzydłach, które przyniósł jej wiatr, posyła je w góry, do skały, do Komendanta. Komendant wie, że do dzisiejszego dnia pierwsze dziecko w jego rodzie zawsze okazywało się synem i zajmowało miejsce ojca. Do dzisiaj. Ale kto zajmie jego miejsce w dniu, w którym on sam już się tu, na skale, nie pojawi. Jego córka? Dziewczyna? Kobieta? Komendant chowa twarz w dłoniach. Powinienem cię wysadzić w powietrze, mówi do swojej skały, ponieważ nie ma nikogo innego, komu mógłby to powiedzieć. Wzrusza ramionami, moja Daria rozmawia z wodą, ja ze skałą, mówi, obraca twarz w stronę kamienia, wpatruje się w niego, marzy. Najpierw o Darii. Potem o innych kobietach. O kobietach, które nie należą do żadnego mężczyzny. O kobietach, których nie zna. O kobietach, których nie ma. Nie ma w rzeczywistym świecie, istnieją tylko w głowie Komendanta. Strach przeszywa jego ciało, otwiera oczy. Strach, pod którego wpływem zaczyna kręcić głową, który wije się jak wąż. Szybko i zręcznie przesuwa swoje długie, gładkie ciało między piaskiem pustyni, kamieniami i skałami. Wąż strachu pełznie w jego krwi, porusza się w żyłach i mięśniach. Ten sen sprawił, że zrozumiałem, dlaczego miłosierny Bóg nie zesłał mi syna, lecz córkę, mówi Komendant. Grzechem jest myśleć o obcych kobietach. To moja wina, że moje pierwsze dziecko to dziewczynka. Komendant wiedział, że nadejdzie dzień, kiedy Bóg ukarze go za myśli o innych kobietach. Obawiał się tego dnia, 20 próbował zapomnieć o strachu. Zapomniał. Ponieważ minął rok, a Bóg nie zesłał na niego kary, Komendant uwierzył, że mu przebaczył. Przecież uczynił tak wiele dobrego. Nie odpoczywał, walczył za Proroków, za Koran, za prawdziwy islam. Oswobodził ojczyznę, poderżnął gardło swemu wrogowi. Komendant myśli i myśli, zastanawia się i pyta. Ale nie dostaje odpowiedzi. Bierze karabin, zeskakuje ze skały, wspina się na grzbiet konia, galopuje przed siebie, uderza konia w brzuch obcasami, popędza go, aż biała piana pojawia się na jego pysku, sierść robi się ciepła i wilgotna. Na długo zanim Daria usłyszała odgłos końskich kopyt, szepcze do maleńkiego uszka córki, twój ojciec nadjeżdża. Nie zrobi ci nic złego, nie wyrzeknie się ciebie, tylko on jeszcze o tym nie wie. Komendant wchodzi do namiotu. Daj mi moje dziecko, mówi. Nie prosi. Rozkazuje. Czego od niej chcesz?, pyta Daria. To moje dziecko, mogę z nim zrobić, co zechcę. Możesz, mówi Daria i podaje córkę Komendantowi. Ten bierze dziecko w swoje duże dłonie, wychodzi z namiotu, właściwie nie wie, po co je wziął, co chce z nim zrobić. Ciemne oczy małej świecą jak skała Komendanta. Dziewczynka ziewa, wyciąga drobne rączki, skóra na jej palcach jest tak przezroczysta, że widać kruche kosteczki. Obejmuje kciuk ojca. Nie robi nic więcej. Trzyma kciuk, zamyka oczy, oddycha spokojnie, zapada w głęboki sen. Samira, mówi Komendant, cicho, żeby nie obudzić dziecka, powinnaś się nazywać Samira. Daria dokłada drewna do wciąż ciepłego żaru, roznieca ogień, mówi, Samira to znaczy serce, wewnętrzne bogactwo. Samira znaczy też tajemnica, mówi Komendant. Nazwiemy ją Samira, ale będziemy na nią wołać Samir, mówi, 27 opuszcza wzrok, nie patrzy na Darię, ludzie będą myśleć, że podarowałaś mi syna. Daria patrzy na Komendanta, mówi, ludzie będą myśleć, że podarowałam ci syna. Potem Daria nie mówi już nic więcej. Przez resztę nocy i cały następny dzień Daria nic nie mówi. Komendant wypuszcza dziecko z rąk tylko wtedy, kiedy Samira chce ssać pierś matki. Wreszcie wieczorem, pod koniec długiego dnia, Daria odzywa się znowu, głosem spokojnym i delikatnym. Samir to piękne imię, mówi. Potem śmieje się krótko. Jest to śmiech, który szybko zamiera. Daria patrzy Komendantowi w oczy i mówi, daj mi mojego syna, tęsknię za nim. Komendant posłusznie kładzie dziecko w ramionach matki, chce wyjść z namiotu. Nie odchodź, mówi Daria, za tobą też tęsknię. Połóż się z nami, chcemy spać. Amulet 1 o on, mówią ludzie, kiedy Komendant sadza swojego sy-na-córkę przed sobą w siodle i jedzie konno przez wioskę. To Komendant i jego syn Samir. Cztery razy od dnia narodzin Samiry lato i zima przychodziły i odchodziły. Zdarzyło się coś, czego Komendant nie rozumie. Coś, czego nie chciał. Jest nieszczęśliwy, ponieważ jego mały Samir, chociaż nie jest prawdziwym chłopcem, całkowicie zawojował serce swojego ojca, stał się tymczasem tak ważną częścią jego świata, że Komendant nie wyobraża sobie życia bez niego. Daria mówi, weź sobie nową kobietę, która urodzi ci syna. Komendant odpowiada, może kiedyś tak zrobię. Daria to wie i Komendant to wie. Zasada skały, obowiązująca z dziada pradziada, głosi, że pierwszym dzieckiem ojca musi być syn. To znaczy, że Komendant musiałby znaleźć sposób, żeby pozbyć się Samira. Jak powinienem to zrobić?, pyta. Daria milczy. Zostawmy sprawy takimi, jakie są, mówi Komendant, i zobaczymy, co się stanie. Tak przyszły i odeszły lato i zima, a Samira nadal jest jedynym dzieckiem swojego ojca. 2Q Komendant wie, że może swojego Samira skręcać i łamać, ale chłopca z niego nie zrobi. Prawdziwego chłopca. Wie, że ludzi może oszukać, okłamać, ale nie oszuka Boga i skały, wie, że jego ojciec i wszyscy dziadowie mieli pierworodnych synów, że pierwsze dziecko ma prawo do życia tylko wtedy, jeżeli jest synem. Wszystko to Komendant wie, nie wie tylko, jakie jest dla niego wyjście z tej sytuacji. Lato i zima przychodzą i odchodzą, a Komendant nie znajduje żadnego rozwiązania. Zostawia wszystko tak, jak jest, i ma nadzieję, że Bóg wskaże mu właściwą drogę. Zimą, kiedy góry Hindukuszu nawiedzają zimno i śnieg, Komendant prowadzi swoich ludzi na ciepłe południe. Kiedy śnieg znika, wiedzie ich z powrotem na płaskowyż. Zawsze, kiedy nie musi walczyć, żeby chronić swój lud i swoją wyżynę, zawsze, kiedy nie spędza nocy na swojej skale, żeby czerpać z niej siłę i mądrość, zawsze, kiedy nie jest na dole w wiosce, żeby sprzedać owce, skóry albo coś innego lub je wymienić na sól, mąkę lub coś innego, Komendant spędza cały swój czas z Samirem, jeździ z nim konno po równinie, zabiera w góry, na polowanie, na zawody boskashi. Spójrz, mówi do swojego syna-córki, spójrz dokładnie w to miejsce. Komendant kuca w strumieniu, tkwi bez ruchu, wpatruje się w wodę, czeka na rybę. Wkrótce jedna podpływa wystarczająco blisko, Komendant uderza płaską dłonią w wodę, ogłusza rybę i wyciąga z wody na brzeg. Ryba leży na ziemi, rzuca się, tańczy. Komendant trzyma ją za ogon, uderza o kamień i kładzie obok innych w równo ułożonym rzędzie. Chcę, żeby tańczyły, woła Samira, krzyczy i piszczy, wrzuca ryby po kolei do wody, łka, one powinny żyć. 30 Komendant chwyta Samira, stawia z powrotem na brzegu, spójrz na mnie, mówi. Samira wyrywa się, kopie ojca, bije, pluje na niego. Komendant chwyta syna-córkę za ramiona, ryby są nam potrzebne, mówi, ponieważ chcemy jeść. Ludzie zabijają zwierzęta, żeby sami nie umarli. Tak chce Bóg. Nie obchodzi mnie, czego chce Bóg, łka Samira, rzuca w ojca kamieniami, uderza go kijem, tarza się po ziemi, wyrywa trawę, rzuca ją w powietrze i na siebie, zanurza dłonie w piasku, rzuca go w powietrze i na siebie. Miota się i robi tyle hałasu, że ludzie przychodzą na brzeg zobaczyć, jaki jest powód tych krzyków. Pojawia się Daria, mija wrzeszczące dziecko, nie patrząc na nie, mija bezradnego Komendanta, również nie patrząc na niego, wchodzi do strumienia, zbiera martwe, unoszące się na wodzie do góry brzuchami ryby, wkłada je do sukni, którą w tym celu zakasała, wynosi na brzeg i nawleka na nić. Równo jedna obok drugiej, potem uśmiechając się, spogląda najpierw na Komendanta, następnie na córkę i mówi, jakie piękne ryby. Ale one już nie tańczą, krzyczy Samira i zaczyna płakać cichym, rozdzierającym serce płaczem. To dobrze, że już więcej nie tańczą, mówi Daria, kuca, wyciąga ramiona, czeka, aż dziecko podejdzie do niej. Samira obejmuje matkę rękoma za szyję, przytula się do niej, wciąga łzy przez nos, pyta, dlaczego to dobrze? Ponieważ chcemy zjeść te ryby, odpowiada Daria. Samira przytakuje. Wiem, mówi, pokazując na ojca, on (eż tak powiedział. Więc już wiesz, dlaczego to dobrze, że one nie mogą więcej tańczyć, dlaczego muszą być martwe, mówi Daria. Nie, tego nie wiem, odpowiada Samira. 31 Chcesz sama łowić ryby?, pyta matka. Samira przytakuje, tak, chcę, ale nie chcę, żeby umierały. Ale one muszą być martwe, mówi Daria, głosem pełnym cierpliwości i zrozumienia, właściwym tylko matce. Jak mam je nadziać na rożen i zawiesić nad ogniem, kiedy jeszcze żyją, trzepoczą się i tańczą? Samira wzrusza ramionami. Man tshe midanam. Khob, no widzisz, mówi Daria. Musimy je zabić, inaczej nie będziemy mogli nadziać ich na rożen, zawiesić nad ogniem, a potem zjeść. Khob, mówi dziecko. Brzmi to tak samo jak khob matki. Khob. Zostaw mnie. Muszę łowić ryby, muszę je zabić, żebyś mogła je upiec, i będziemy mogli je zjeść. Bass i khalass. Daria zostawia dziecko i wraca do namiotu. Komendant stoi bez ruchu i nie wie, jak Daria znowu to zrobiła, że dziecko ją zrozumiało. Idzie za nią. Dziecko słucha się ciebie, a mnie nie. Daria kuca przed ogniem, wyjmuje chleb z pieca, spogląda na Komendanta, ciebie słucha chętniej niż mnie, mówi. Naśladuje cię, kuca w strumieniu i próbuje łowić ryby. Chce być taka jak ty. Duża, silna, niezwyciężona. Komendant milczy. Nic nie mówi, po prostu stoi. Wychodzi z namiotu, wskakuje na grzbiet ogiera i jedzie z powrotem w stronę strumienia. Samira siedzi w kucki w strumieniu, nie widzi nic i nikogo, jak urzeczona, jak zaczarowana wpatruje się w wodę. Potrzebuje całej siły swojego małego, dziewczęcego ciała, żeby nie porwał jej prąd. Jedną ręką trzyma się gałęzi, która wystaje z wody, drugą unosi nad wodą, gotowa uderzyć pierwszą rybę, która znajdzie się w pobliżu. Wokół roi się od ryb. Dużych i małych. Podpływają blisko Samiry, tak 32 blisko, jakby chciały obgryźć jej stopy. Samira zamierza się, żeby wymierzyć cios, żeby wyrzucić je z wody, ale ryby robią szybki zwrot i odpływają. Samira i ryby bawią się. Ryby mają uciechę z zabawy z dzieckiem, ponieważ wiedzą, że nie stanowi dla nich niebezpieczeństwa. Samira i ryby są tak pochłonięci zabawą, że nie widzą dużego ptaka, który coraz niżej zatacza kręgi na błękitnym niebie. Samira uderza ręką w wodę, ryba ucieka, ptak skrzeczy, składa skrzydła, spada z nieba, chwyta tłustą rybę tuż obok Samiry i odlatuje z powrotem w górę. Samira wkłada rękę do wody, bierze kamień z dna strumienia i rzuca nim w kierunku ptaka, patrzy za nim i ucieka, bo słyszy za sobą głośny dźwięk końskich kopyt dziko bijących w wodę, nadjeżdża ojciec na swoim ogromnym ogierze. Samira nie boi się ani ptaka, ani głośnego stukotu kopyt, ani wody, która unosi olbrzymie zwierzę i opryskuje ją. Samira obraca się w stronę rumaka, wyciąga ramiona, a ojciec, nie zatrzymując się, pochyla się, unosi ją i sadza na grzbiecie konia. Tak jak podczas zawodów w boskashi, jakby była owcą, którą on musi odebrać przeciwnikowi, jakby była workiem cebuli, podnosi córkę do góry, sadza przed sobą w siodle, obejmuje silnym ramieniem, uderza konia obcasami w brzuch i przejeżdża przez strumień w kierunku dużej łąki, na której stoją namioty jego i innych kutshi. Samira lubi, kiedy woda pryska, kiedy czuje wiatr we włosach, kiedy musi zamknąć oczy, żeby nie płynęły jej łzy. Lubi tę jazdę z ojcem, szybką niczym wiatr wiejący na wyżynie. Lubi, jak on się śmieje, gdy ona szczęśliwa woła, szybciej, szybciej, pozwól mu lecieć. Ja chcę latać. Zaraz zrobi się ciemno, mówi Komendant, wraca ze swoim Samirem do namiotu, zeskakuje z konia, łapie syna-cór-kę, który wpada w jego ramiona. Zaledwie postawił dziecko 33 na ziemi, Samira biegnie do kur, które Daria przed nocą uwięziła pod koszem. Samira unosi kosz, uwalnia jedną kurę, śmieje się, klaszcze w dłonie. Daria łapie ją za ramię, ciągnie do namiotu. Puść go, mówi Komendant, chwyta Samira za drugie ramię, idź, mówi. Złap ją. Daria puszcza dziecko. Samira robi, co powiedział ojciec, biegnie z rozpostartymi ramionami za kurą i chce ją złapać. Kura głośno gdacze, biega, uderza skrzydłami, stroszy pióra, dziobie Samirę. Mój syn w niczym nie ustępuje innym chłopcom, mówi Komendant do siebie, ponieważ nie ma nikogo innego obok, komu mógłby to powiedzieć. Zaledwie zdążył dodać, że on nawet wyprzedza wielu innych chłopców, Samira potyka się i upada. Nie zważając na rozcięte kolano i krew, podnosi się i dalej próbuje schwytać kurę. Na Boga, powiedz jej, żeby przestała, mówi Daria. Co ona chce od tej głupiej kury? Zostaw go, mówi Komendant, nie patrząc na żonę. Daria zostawia dziecko. Samira rzuca się na kurę, łapie ją, biega z nią wokół, krzyczy. Kura gdacze, jakby chodziło o jej życie. Nie po raz pierwszy Samira poluje na kurę, łapie ją, ale się jej boi, biega i nie wie, co ma z nią zrobić. Kura wściekle dziobie Samirę, gdzie popadnie, w rękę, w ramię, w brzuch. Komendant śmieje się i mówi, prawdziwy chłopiec, który chce opanować grę w boskashi, musi wcześnie zacząć ćwiczyć. Wiem, mówi Daria, prawdziwy chłopiec musi wcześnie zacząć. Prawdziwy chłopiec. Komendant milczy. ó^ Daria zdejmuje chustę z głowy, strzepuje ją tak jak wówczas, kiedy odgania czarne myśli. Od kiedy to łapanie kur jest dobrym przygotowaniem do gry w boskashi! Komendant milczy. Samira biegnie z kurą do matki, rzuca ją w jej ramiona. Ból się nie liczy, paple słowa swojego ojca, nie rozumiejąc, co mówi. Ćwiczę, żeby zostać dobrym graczem w boskashi. Jestem niepokonany, mówi, nie wiedząc jeszcze, na czym polega gra w boskashi, ani tego, że nikt nie jest niepokonany. Samira unosi swoje małe ciało i z wypiętą piersią mówi, jestem prawdziwym chłopcem. Kropla wyskakuje z garnka, Daria łapie ją, ratuje przed śmiercią w ogniu, głupia kropla, mówi. Boję się, mówi Daria. Obawiam się dnia, kiedy już nie da się ukryć, że moja córka jest dziewczynką. Ludzie będą nazywać mojego Komendanta kłamcą. Straci uznanie, władzę. Moje dziecko i ja stracimy jego opiekę, Komendant opuści mnie i moje dziecko, wypędzi nas, już dawno powinien to zrobić. W nocy prześladują Darię senne koszmary. Jej córka zdziera ubranie z ciała. Mężczyźni plują na nią, obrzucają kamieniami, biją ją, zadają gwałt, przelewają jej krew. Żeby przywrócić swój urażony męski honor. Ponieważ nie przystoi kobiecie być silną jak mężczyzna, wynosić się ponad swoją rolę, żyć jak mężczyzna. Daria opowiada Komendantowi o tych okrutnych sennych koszmarach, które ją prześladują. Decyzja zapadła, mówi Komendant. Jeszcze jest czas podjąć nową decyzję, mówi Daria. Co zrobisz w dniu, kiedy twoje kłamstwo wyjdzie na jaw? Nie waż się nazywać mnie kłamcą, mówi Komendant i smaga powietrze krótkim pejczem, którego używa do gry 35 w boskashi, aż rozlega się świst powietrza. Unosi dłoń, zatrzymuje ją w powietrzu, nie uderza, wskakuje na konia i pędzi w stronę swojej skały. Wraca w nocy, tak długo szturcha Darię, aż się budzi. To twoja wina, że pierwsze dziecko, które wyjęłaś ze swojego ciała, nie jest prawdziwym chłopcem. To twoja wina, że nie mam syna, którego mógłbym zabrać na moją skałę. To twoja wina, że już dłużej nie będę mógł być władcą wyżyny. Daria milczy. Mówisz, że jeszcze jest czas powziąć nową decyzję. Powiedz mi, jaka to powinna być decyzja. Daria nie patrzy w ciemne oczy Komendanta, ale wie, że są pełne nienawiści. Podnosi się z posłania, wychodzi na dwór, siada przed namiotem. Komendant wychodzi za nią, długo się w nią wpatruje, wreszcie mówi, boję się. Masz prawo się bać, mówi Daria. Komendant wzrusza ramionami. Nie pytałem cię, czy mam prawo się bać, czy nie. Chcę się od ciebie dowiedzieć, co powinienem uczynić. Skąd mam to wiedzieć?, pyta Daria. Wiem tylko, że jeżeli wkrótce nie zabierzesz swojego dziecka na skałę, ludzie będą zadawać pytania. Chodzi o twoje imię, o twój honor. Komendant uderza pięścią w ziemię, bądź przeklęta, nic nie rozumiesz. Ona nie jest prawdziwym chłopcem. Jeśli postawiłaby stopę na skale, wydarzyłoby się wielkie nieszczęście. Masz rację, mówi Daria. Nie rozumiem. Nie rozumiem, jak to możliwe, że jeden kamień, martwa skała ma tak wielką władzę nad tobą? Milcz, mówi Komendant wściekłym głosem. Nie mów o sprawach, których nie rozumiesz. Daria jest posłuszna, milczy. 30 Wkrótce nadchodzi dzień, Daria wykrada się z namiotu i idzie do Bibi-jan, starej akuszerki, mądrej, świętej. Pokój niech będzie z tobą, mówi Daria, pochyla się, całuje pomarszczoną dłoń staruszki. Bibi-jan przeżyła już tyle lat i zim pod Bożym niebem, że nikt oprócz niej nie wie, ile ich było. Ludzie wierzą i ufają jej, słuchają jej rad, pozwalają wyjmować swoje dzieci z ciał kobiet. Ludzie przychodzą do niej, kiedy są chorzy, przynoszą swoje na wpół umarłe dzieci i bydło. Bibi-jan jest obecna, kiedy ludzie się pobierają i kiedy umierają. Zanim mężczyźni wyruszą na wojnę, przychodzą do niej, każą się jej dotykać, osmalać ogniem, pocieszać, dodawać otuchy. Otuchy przed śmiercią. Przychodzą, aby tchnęła w nich odwagę. Czego chcesz?, pyta Bibi-jan. Daria nie może wydobyć głosu. Patrzy na swoje bose stopy, nie wie, czy powinna prosić Bibi-jan o pomoc, nie zdradzając swojej tajemnicy. Widzę, że chodzi o twoje dziecko, mówi Bibi-jan. Daria wzdryga się ze strachu. Dokładnie słyszy, że Bibi--jan nie powiedziała, o twojego syna. Powiedziała, o twoje dziecko. Boisz się o swoje dziecko, ponieważ Komendant nie zabrał go jeszcze na skałę, mówi Bibi-jan. Skąd wiesz?, pyta Daria wystraszona, że Bibi-jan już zna tajemnicę Samiry i Samira. Ponieważ twój Komendant nie jest pierwszym mężczyzną w swoim rodzie, który nie zabiera dziecka na skałę. Nie wiedziałam o tym, mówi Daria. Nie wiesz jeszcze wielu rzeczy, mówi Bibi-jan. Skała jest święta, mówi Daria. Bibi-jan spluwa, mężczyźni w rodzie twojego Komendanta wierzą w to i chcą, żeby ludzie też w to wierzyli, mówi. 31 Twój Komendant wierzy, że zawdzięcza władzę i siłę tylko skale. Prawda jest taka, że twój Komendant nie wie, że skała i jej prawa przynoszą szczęście i łaskę nie tylko jemu i jego rodzinie. Daria milczy i słucha. Nie jesteś pierwszą kobietą, która cierpi z powodu skały. Ten martwy kamień jest przekleństwem dla wielu kobiet i dzieci z rodu Komendanta. Bibi-jan grzebie w worku, wyciąga coś z niego, pluje w dłoń, wymawia dużo obcych słów, których Daria nie rozumie. Staruszka patrzy na Darię. Do dzisiaj żadna kobieta nie miała tyle odwagi, żeby uczynić coś przeciw skale mężczyzn. Daria przełyka ślinę, nie wie, co ma powiedzieć, milczy i myśli, myśli i milczy, potem mówi, ja to zrobię. Powiedz mi, co powinnam uczynić. Wiedziałam, że jesteś odważna, mówi Bibi-jan. Nie jestem odważna, mówi Daria. Boję się. Zrobię to, ponieważ nie mam innego wyjścia, żeby ochronić własne życie i własne dziecko. To dobra decyzja, mówi Bibi-jan. Weź ten amulet, zawiąż ta-vis wokół szyi, on da ci siłę i wskaże właściwy sposób, w jaki możesz złamać władzę skały. A kiedy już pokonasz skałę, zawiąż amulet na szyi Samira i powiedz mu, że będzie go chronił, że zniszczy wszystko i każdego, kto będzie chciał wyrządzić mu krzywdę. Daria trzyma amulet w dłoni. Bardzo mocno. Ale powinnaś wiedzieć, mówi Bibi-jan, że ten ta-vis nie ma żadnej wartości i siły, jeżeli w niego nie wierzysz. Powinnaś też wiedzieć, że wyroki boskie są niezbadane. Wiem, mówi Daria, Bóg przychodzi i odchodzi, kiedy chce. Czyni to, co chce. Pozwala