przełożyła Barbara Tarnas Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA Tytuł oryginału: Samira & Samir Projekt okładki i stron tytułowych: Anita Andrzejewska Redakcja: Ryszarda Krzeska Redakcja techniczna: Piotr Trzebiecki Korekta: Janina Zgrzembska ' © 2003 by C. Bertelsmann Verlag, a division of Verlagsgruppe Random House GmbH, Munchen © for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2005 © for the Polish translation by Barbara Tarnas ISBN 83-7319-654-4 Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA Warszawa 2005 Mojemu ojcu, moim braciom, ich synom. Poległym. I tym, którzy nie polegli. / r Jeśli masz jakąś tajemnicę, weź ją, zanieś w góry Hindukuszu i złóż pod kamieniem. Dziewczynka bĄL&hb■;■:'ii:..-:-.:-. ..■".•',/.»•■ ■.■■>:<*:?;Ali pryskających z garnka, pozwala im wpadać do °ghia, gdzie z sykiem znajdują śmierć. Daria nie widzi twa rZy ohydnego Olfata, nie widzi jego zielonożółtej plwocina ale wie, że ona tam jest. Daria nie słyszy gadania 76 mężczyzn, ale wie, że ono tam jest. Wie, że nie przyniesie jej dziecku nic dobrego. Komendant mówi, mój Samir jest zwycięzcą. Daria słyszy słowa swojego Komendanta, słyszy tętent kopyt, słyszy oddech swojego dziecka. Chce iść do niego, chce mu powiedzieć, przestań, jeszcze się zabijesz. Nie rób tego, lepiej popatrz na wodę. Daria pozwala swojemu dziecku walczyć. Pozwala kroplom wyskakiwać z garnka. Pozwala Komendantowi mieć nadzieję. Pozwala mężczyznom rozmawiać. Bierze winę na siebie. Kto wygrał?, pyta Daria, kiedy Samira i Komendant wracają do namiotu. Samira śmieje się. Komendant milczy, zachowuje się, jakby nie słyszał pytania żony. A więc moje dziecko wygrało, mówi Daria. Zwycięstwo dziecka jest radością w życiu jego matki. Samira uśmiecha się, obejmuje matkę pełna przebaczenia. Przebaczenia za winę, którą obarczył Darię ojciec. Samira uwielbia przebaczać. Uwielbia być dzieckiem. Samira patrzy na ojca, widzi jego spojrzenie pełne zazdrości, pełne powątpiewania w siebie. Zostaw ją w spokoju, mówi Daria. Komendant nie słucha słów żony. Nie chce ich słyszeć. Masz nasze dziecko przez cały dzień, mówi Daria. Zabierasz je ze sobą, ciągasz po górach i dolinach. Przez cały dzień ma być mężczyzną. Ma strzelać. Polować. Zabijać. Grać w męskie gry. Pozwól mu przez krótki moment być też dziewczynką. Komendant nie słucha. Daria siedzi przy ogniu, pozwala pryskać kroplom, pozwala im umierać. Chłopcze, spójrz na mnie, mówi Komendant. Nie prosi syna- Rozkazuje. Samira jest posłuszna. idź spać, mówi ojciec. Jeszcze przed wschodem słońca pojedziemy w góry do naszej skały. Samira jest posłuszna, chce przygotować posłanie. Zostaw to, mówi Komendant. Nie prosi. Rozkazuje. Samira przestaje. przygotowanie posłania to sprawa kobiet, mówi Komen-dant- Daria podnosi się. Z trudem. Opuszcza ręce do kolan, Wzdycha, wyciera czoło wierzchem dłoni. Daria dźwiga na rami°nach brzemię, które jest tak ciężkie, jak skała w górach- Samira nie wie, kiedy to nastąpiło, kiedy jej matka stała siC starą kobietą, kiedy straciła siły. Samira chce ją z powrotem posadzić na miejscu przy ogniu, chce odzyskać matkC z minionych lat, chce w ramionach matki zniknąć w świcie snu. Chce stanąć przed ojcem, powiedzieć mu, żeby z°stawił matkę. Nie czyni tego, stoi po prostu tam, dok^nie w miejscu, gdzie ona stała, kiedy Samira była mniej niż o połowę mniejsza niż dzisiaj, i nie wie, kiedy nadszedł dzień, w którym wszystko zostało stracone. Komendant macza ciepły chleb, wyjęty przez Darię z pieca, W świeżym jogurcie, który przez cały dzień ubijała z koziego mleka. Komendant unosi do ust nasiąknięty jogurtem kawałek chleba. Daria szykuje na ziemi posłanie dla sweg0 dziecka. Rzuca Komendantowi zmęczone spojrzenie, na to Samira bierze swój karabin, wychodzi z namiotu pewnym krokiem, ani szybko, ani wolno, gwiżdże na swojego konia, wskakuje mu na grzbiet, odjeżdża w ciemność nocy. 78 Komendant popełnia grzech, wrzuca chleb do ognia, do ognia swojej Darii, podnosi się, chce wyjść z namiotu, chce jechać za Samirem, wtedy czuje rękę żony na swoim ramieniu. Widzisz?, mówi Komendant. Widzisz, co uczyniłaś z moim synem? Daria chce powiedzieć, jak wielki jest jej ból, patrzy w jego oczy i widzi w nich smutek. Smutek i tęsknotę. Dlaczego „dawniej" jest zawsze lepsze niż „teraz"?, pyta. Komendant nie rozumie. Daria nie wie, skąd się wzięły te słowa w jej głowie, nie wie, dlaczego jej język je wypowiada. Są to słowa, które wtedy wypowiedziała. Słowa, które dawno już zapomniała. Brakuje mi ciebie, mówi. Komendant milczy, przełyka łzy. Tu jestem, nie widzisz mnie, mówi i dziwi się, ponieważ jego głos stracił całą złość. Tak. Daria nic więcej nie mówi. Tylko jedno małe, nic nieznaczące „tak". To moja sprawa rozbić obóz, myśli Samira, rozkłada koc na skale, odwodzi kurek w karabinie, kładzie go obok siebie, patrzy w niebo, rozmawia z Bogiem i z gwiazdami. Dziecko już nie jest dzieckiem, mówi Daria. Wiem, odpowiada Komendant. Daria robi to, czego nie robiła od dawna, ściąga suknię przez głowę, jest na wpół naga. Komendant dotyka palcami skóry swojej Darii, pozwala jej robić, co zechce. Daria milczy, jej ręka wędruje po szyi Komendanta w dół, na pierś, niżej, w to miejsce, gdzie trafiła go kula. Tam, gdzie dzisiaj już nic nie ma. Tylko blizny, dziura, rany. Komendant wzdryga się, straciłaś całą tęsknotę za mną, mówi. 79 Ona tu jest, tylko ty jej nie widzisz, mówi Daria. To nie moja wina, mówi Komendant. Daria wie, kto jest winny. To wstyd, to nienawiść. Komendant nienawidzi człowieka, który wystrzelił, nienawidzi swoich ludzi, którzy ułożyli go przed namiotem, zamiast pozwolić mu umrzeć. Nienawidzi Bibi-jan, ponieważ podarowała Darii amulet, nienawidzi swojej żony, ponieważ wzięła całą winę na siebie. Nienawidzi ludzi, którzy nie uważają go za prawdziwego mężczyznę. Komendant nienawidzi Samira, ponieważ nie jest prawdziwym chłopcem. Komendant nienawidzi wszystkiego i każdego, nienawidzi siebie samego i wszystkiego, co się wydarzyło, nienawidzi wszystkiego, co się nie wydarzyło. Komendant stał się jednym z owym niczym, które wtedy było jego męskością. Przestałem być mężczyzną, mówi Komendant. Daria nie chce, żeby tak mówił. Słowa się sprawdzają, kiedy się je głośno wypowiada. Straciliśmy nasze dziecko, mówi. Ja nie straciłem swojego syna, mówi Komendant. Ona nie należy do nas, mówi Daria. On jest moim synem, mówi Komendant. Zanim słońce wyjrzało zza góry, Komendant wskakuje na ogiera i jedzie w ciemnościach do swojej skały. Do swojego Samira. Samira uśmiecha się, kiedy słyszy tętent kopyt i parskanie ogiera ojca. Komendant stoi pod swoją skałą, wpatruje się w ciemność nocy, nagle nie wie, dlaczego przyjechał do Samira, wyciąga ramiona do góry, skacze, chce chwycić brzeg skały, zsuwa się, skacze ponownie, końce palców dotykają skały, nie może się utrzymać. Wie, że jego syn od dawna 80 wiedział, że dziś nadszedł dzień, kiedy mały Samir musi stać się mężczyzną, ponieważ jego ojciec już od dawna nim nie jest. Komendant nie jest smutny ani nie odczuwa bólu. Czuje lekkość. Gwiżdże na konia, staje na jego grzbiecie, wspina się po nim na skałę, jak wtedy, kiedy był małym chłopcem. Obudź się, synu, twój ojciec jest tutaj, szepcze Komendant. Samira odwraca się, uśmiecha. Zachowałeś swój uśmiech z tamtego czasu, mówi Komendant. Kiedy trzymałem cię w ramionach, wziąłeś mój kciuk w swoje małe dłonie, uśmiechałeś się, odwróciłeś głowę na bok i zasnąłeś. Kiedy to było? Przed dwunastoma, a może tylko przed jedenastoma latami i zimami, które przyszły i odeszły. Samira ciągnie ojca za włosy, wzrusza ramionami. Masz rację, mówi Komendant. Jaka to różnica? Żadna. Naprawdę żadna. Komendant patrzy na swojego Samira, widzi w nim młodą kobietę, widzi młodego mężczyznę w swojej córce. Wie, że już nigdy nie będzie ani jednym, ani drugim. Czujesz to?, pyta Komendant. Bóg spuścił zasłonę pomiędzy tobą i mną, oddalił nas od siebie. Niema Samira śmieje się, podnosi rękę do oczu, jakby to jej palce stanowiły ową zasłonę. Komendant nic nie mówi. Przebacz mi, odzywa się na koniec milczenia. Niema Samira śmieje się. Komendant przyniósł ze sobą zawiniątko, daje je swojemu synowi-córce, przyjdzie dzień, kiedy otworzysz to zawiniątko, mówi. To będzie dzień, kiedy podejmiesz decyzję. Niema Samira śmieje się. Muszę wyruszyć na wojnę, mówi Komendant. Niema Samira potakuje. Wojna to miejsce, z którego można już więcej nie wrócić. Samira potakuje, wykonuje ruch, jakby strzelała, jakby trafiła, zapada się w sobie. Czy to cię nie przeraża? Niema Samira potrząsa głową. Mogę zostać zabity. Samira potrząsa głową, dotyka silnych muskułów ojca. Zawołajmy słońce, mówi ojciec, otwiera ramiona, jak wtedy. Jak wtedy chce wziąć swoje dziecko w ramiona, zamknąć oczy, spytać, co czujesz? Samira nie rzuca się ojcu w ramiona, nie pozwala się objąć, zeskakuje ze skały i znika w ciemności. Zaraz potem słońce wyłania się z ciemności, pierwszymi promieniami maluje niebo na niebiesko, pierwsze światło obrysowuje sylwetkę góry, Komendant widzi swojego Samira, który zwinnie jak kozica wspina się na jej szczyt. Na górze, w jej najwyższym punkcie stoi Samira. Milcząc, w bezruchu, prosto jak wąska skała, stoi tam zwrócona plecami do ojca, patrzy w stronę słońca. Słońce wspina się ponad górę, budzi trawę, zarośla, krzewy. Budzi się świat, robi się ciepło, światło zaczyna razić, powoduje ból oczu. Samira odwraca się, rozpościera ramiona i nogi, wystawia się do słońca, rzuca długi cień. Krople potu pojawiają się na czole Komendanta, krew tętni w żyłach, oddech staje się ciężki, język obrzmiały, Komendant chce przełknąć ślinę, ale nie może. Konie przebierają kopytami, unoszą i pochylają głowy, potrząsają grzywami, cień ożywa, staje się dłuższy, pełznie po skale. Słońce jest dużą, świecącą kulą. Samira stoi w środku jasnej kuli, stoi w środku słońca. Mój syn stał się aniołem, szepcze Komendant. Siedzi w cieniu, który rzuca jego syn-córka, wpatruje się w szczyt, mówi, wybacz mi. Słońce wstaje, Samira z wyciągniętymi ramionami wygląda, jakby je niosła na rękach. Przełamałeś światło słońca, a potem je uniosłeś, mówi ojciec, kiedy Samir bez trudu wspina się z powrotem na skałę. Komendant kładzie głowę na ramieniu syna-córki, jak dziecko. Kiedy to się stało?, pyta ojciec. Nie wiedziałem, że już nie musisz stawać na grzbiecie konia, żeby wspiąć się na skałę. Niema Samira wzrusza ramionami. Kiedy przestałeś być dzieckiem?, pyta ojciec. Samira zeskakuje ze skały, nie wskakuje na swojego konia, wskakuje na grzbiet ogiera ojca, spogląda na skałę, kłania się ojcu, Komendantowi, Niezwyciężonemu, odjeżdża. Komendant patrzy za nią, aż staje się małym punktem w oddali. Samira szarpie głową wierzchowca, wraca pędem do skały, do ojca. Pod skałą ogier staje dęba, rży, wierzga przednimi nogami w powietrzu, jakby chciał wskoczyć na skałę. Zanim wyruszę na wojnę, wezmę udział w zawodach boskashi, mówi Komendant. To będą moje ostatnie zawody. A kiedy wrócę, ty będziesz tym, który weźmie udział w grze. Niema Samira uśmiecha się, wie, że nie weźmie udziału w prawdziwej grze, dopóki uczestniczy w niej Komendant. Chodź, mówi ojciec. Jestem zmęczony. Połóżmy się w słońcu na skale i poczekajmy na ptaki. Niema Samira jest posłuszna. Ojciec i jego syn-córka leżą na plecach, patrzą w błękitne niebo, robią wszystko tak, 83 jak powiedział ojciec, czekają na ptaki. Słyszą tylko wiatr i swoje oddechy. Samira pierwsza dostrzega ptaka. Wysoko w górze, tak wysoko, jak jeszcze nigdy żadnego nie widziała, leci ogromny, srebrzysty ptak, który nie macha skrzydłami. Samira wyciąga rękę, podąża za nim palcem. To nie ptak, mówi ojciec. To samolot. Niema Samira marszczy czoło. Biedny chłopcze, mówi Komendant. Znasz tylko to, co ci pokazałem. Nie wiesz, co to samolot. Ale chyba już wiesz, co to są samochody? Samira przytakuje. Wysoko w górach nie ma samochodów, ale kiedy zimą wyruszają na południe, Samira widuje tam samochody. Samochody to skrzynki z czarnymi, grubymi kołami pod spodem. Samochody są z żelaza, są silniejsze i szybsze niż najszybsze konie. Przewożą ludzi, ich namioty i cały dobytek z jednego miejsca na drugie. Sa-mirze podobają się samochody. Widzisz, mówi ojciec. I to tam, w górze, na niebie, to właśnie taki rodzaj samochodu, tylko dużo większy, ma skrzydła i może latać. Tego Samira nie wiedziała. Nie wiedziała, że są samochody, które mają skrzydła i mogą latać. Niewielu jest ludzi, którzy potrafią latać samolotami, mówi Komendant. Nazywają się piloci. Pilot, myśli Samira, to piękne imię. Cud l\omendant już od dawna nie wie, która to jego wojna. Przeciwko komu walczy i dla kogo zabija, sam gotów na śmierć. Walczy, odkąd stał się młodzieńcem. Jego ojciec został mu-dżahedinem, wyruszył w góry, zabijał Rosjan. Mały syn Komendanta pozostał z matką, opiekował się nią, siostrami i braćmi. Dziesięć długich lat żołnierze rosyjscy uprowadzali afgańskie dziewczęta i kobiety, gwałcili je i mordowali. Kiedy Rosjanie opuścili jego kraj, młody syn Komendanta podziękował Bogu i pomyślał, że wojna odeszła razem z nimi. Wtedy odłożył broń. Wtedy też jego ojciec powiedział, pokój nastanie dopiero wtedy, kiedy odbudujemy nasze namioty, wydoimy kozy, zagramy w boskashi. Kiedy młody syn Komendanta zaczął otrzymywać odpowiedzi na swoje pytania, ojciec powiedział, musimy wracać w góry. Tym razem młody syn Komendanta wyruszył z ojcem i walczył przeciwko innym mieszkańcom Afganistanu. Kiedy pada strzał, kiedy kula trafia w jego ojca, kiedy chłopiec grzebie zmarłego ojca, młody Komendant pyta, dla kogo zabijamy naszych braci, inni mężczyźni mówią, musimy walczyć przeciwko talibom. Kiedy Komendant mówi, nie będę już więcej walczyć, nie będę zabijać naszych braci, na to inni mężczyźni mówią, 85 walczymy przeciwko cudzoziemcom. Przeciwko obcym ta- libom. Wtedy Komendant mówi, nie będę zabijać muzułmanów, bo Bóg ześle suszę i głód, zniszczy zasiewy i pola. Inni mężczyźni mówią, musimy walczyć, żeby przeżyć. A teraz? Teraz ciągle walczy. Przeciwko tym, co zawsze. Najważniejsze to walczyć. Już nie za wolność swojej ojczyzny i za prawdziwy islam. Komendant walczy jeszcze tylko dla pieniędzy, dla niczego więcej. Walczy za małe pieniądze. Za pieniądze, które nie wystarczają, żeby kupić za nie wierność swoich ludzi. Tym razem to dobra wojna, mówi Komendant, głaszcze Samira po ogolonej na łyso głowie. Nie wiedziałam, że wojna może być dobra, mówi Daria. Inni mężczyźni uważają, że tę wojnę opłacają cudzoziemcy, mówi Komendant. Myślałam, że nie chcemy żadnych cudzoziemców w naszym kraju, mówi Daria. Oni chcą oswobodzić nasz kraj, mówi Komendant. Od kogo chcą nas oswobodzić?, pyta Daria. Komendant wzrusza ramionami. Daria milczy. Samira podskakuje, bierze karabin i pas z pozostałymi czterema nabojami, staje przed ojcem. Nie, mówi ojciec. Ty nie idziesz. Gdyby Samira mówiła, powiedziałaby, też chcę zabijać, ty z tego żyjesz. Niema Samira pozostaje niema. Noc jeszcze nie minęła, gwiazdy przyklejone są jeszcze do nieba, kiedy przed namiotem słychać odgłosy końskich kopyt i ciche rozmowy mężczyzn. To ludzie Komendanta, Raouf mądry, Habib dobrotliwy, Olfat ohydny i jego czterej synowie. Są wierni i niewierni. Są to mężczyźni, którzy chcą, żeby Komendant im przewodził. Są to mężczyźni, którzy sami chcą przewodzić. Komendant pozdrawia każdego z nich uśmiechem i uściskiem, obejmuje także Olfata ohydnego i jego czterech synów. Jesteśmy gotowi, mówi Habib dobrotliwy. Wypijmy herbatę, mówi Komendant. Komandem, jak sądzisz? Dobrze nam zapłacą?, pyta pierwszy syn Olfata ohydnego. Komendant wie, że to pytanie to pułapka. Inni mężczyźni milczą. Mówienie to nie sprawa synów, w przeciwieństwie do starszych i ważniejszych mężczyzn. Nie jest sprawą synów zadawać pytania Komendantowi. Komandan, mówi znowu pierwszy syn Olfata ohydnego. Ty jesteś przywódcą. Ty ponosisz za nas odpowiedzialność. Czy zostaniemy sowicie wynagrodzeni? Komendant mruży oczy, mówi, batshe. Nie mówi nic więcej. Mówi tylko, chłopcze. Słowo brzmi jak wystrzał. Jak mały, celny wystrzał. Pierwszy syn Olfata ohydnego wzdryga się, opuszcza wzrok. Komendant pochyla się do przodu, mówi, spójrz na mnie. To rozkaz, który wydaje synowi Olfata ohydnego. Pierwszy syn Olfata ohydnego podnosi wzrok. Komendant wstaje, pyta, zostałeś opłacony do dzisiaj? Pierwszy syn Olfata ohydnego spuszcza oczy, milczy. Odpowiedz, mówi Komendant. Samira słyszy bicie serc. Jej własnego, serca pierwszego syna Olfata ohydnego, serca swojej matki, serca swojego ojca. Bicie wszystkich innych serc. Komendant czeka. Bale, mówi pierwszy syn Olfata ohydnego. Cicho. 87 Komendant przytakuje. Milczy. Samira słyszy bicie serc. Komendant wypija łyk herbaty, patrzy każdemu z mężczyzn, którzy siedzą wokół, po kolei prosto w oczy, mówi, nie wiem, czy ludzie mówią prawdę, czy też ci wszyscy, którzy coś mówią, tylko mówią, ponieważ chcą przez to stać się ważniejsi. Nie znam cudzoziemców. Nie wiem, z jakiego powodu przyszli do naszego kraju. Nie wiem, ile pieniędzy przynieśli ze sobą. Komendant trzyma swoją pustą czarkę w powietrzu, czeka, aż Daria napełni ją świeżą herbatą. Wszystko, co wiem, mówi Komendant to to, że i tym razem poprowadzę was, tak jak zawsze prowadziłem. Mężczyźni milczą. Bóg mi świadkiem, mówi Komendant. Na życie mojego syna, będę odpowiedzialny za was, tak jak zawsze byłem. Habib dobrotliwy przytakuje, wstaje, dobrze mówisz, stwierdza. Komendant milczy, głaszcze się po brodzie. Olfat ohydny mruży oczy, dobrze mówisz, potwierdza. Ty ponosisz odpowiedzialność za nas, wobec tego powiedz, co powinniśmy zrobić, kiedy cudzoziemcy przyjdą na naszą wyżynę? Czy powinniśmy ukryć nasze żony, nasze córki, naszą własność, nasze bydło? Komendant robi coś, czego jeszcze nigdy nie zrobił, kiedy siedział ze swoimi ludźmi. Wypowiada słowa głośno, a w jego głosie słychać wściekłość. Jest to głos, który zmusza każdego i wszystko do milczenia. Cudzoziemcy tu nie przyjdą, mówi Komendant, i nie wie, skąd wie, że nie przyjdą. Samira słyszy bicie serc. Nie przyjdą, ponieważ to my pójdziemy do nich. Bass i khalass. 88 Habib dobrotliwy jest pierwszym, który przytakuje. Ra-ouf mądry przytakuje. Przytakują wszyscy inni mężczyźni. Nawet Olfat ohydny i jego czterej synowie przytakują. Dla kogo będziemy walczyć?, pyta jeden z mężczyzn. Dla tych i przeciwko tym, co zawsze, mówi Komendant. Kiedy będziemy się bić?, pyta jeden z mężczyzn. Kiedy wstanie słońce, mówi Komendant. Pomodlimy się i wyruszymy na wojnę. Rano Komendant wygrzebuje się ze swojego posłania, bierze do ręki karabin, bierze zawiniątko z chlebem, który jego Daria wyjęła z pieca, wsiada na konia i odjeżdża. W dół do doliny, do wioski, na wojnę. Komendant nie siedzi pewnie na grzbiecie ogiera, nie jest pełen nadziei, iż tym razem zwycięży, że również tym razem pokona wroga. Który zawsze będzie jego wrogiem. Wszystko jest tak jak zawsze, kiedy Komendant wyrusza na wojnę. Wszystko jest inne niż zawsze. Komendant odczuwa brak Samira, swojej wyżyny w górach Hindukuszu, swojej skały. Komendant tęskni za komendantem, jakim był przed wieloma latami i zimami, które przychodziły i odchodziły. Tęskni za siłą, którą wtedy miał w sobie, za siłą, którą teraz utracił. Samira i Daria siedzą w namiocie. Daria zagniata ciasto na chleb, robi małą, okrągłą bryłę, ugniata z niej placek, uderza nim o ścianę pieca. Pieca, który zbudował dla niej Komendant. Zobaczysz, czas dostanie skrzydeł i przeleci, mówi matka. Nawet nie zauważysz, że odjechał, a on już wróci. Samira siedzi przed matką, oplata nogi ramionami, kładzie głowę na jej kolanach. Daria wyjmuje z pieca upieczony chleb, odrywa mały kawałek i podaje córce-synowi. Samira lubi, kiedy chleb jest świeży, jeszcze całkiem gorący 8Q i miękki, wtedy, kiedy była w połowie tak duża jak dzisiaj, kiedy jeszcze nie była niema, śmiała się, przykładała gorący chleb do piersi i mówiła, twój chleb rozgrzewa moje serce. Dzisiaj Samira jest niema, dzisiaj jej serce jest zimne. Matka powiedziała prawdę. Dni i noce dostały skrzydeł, stały się ptakami i przeleciały. Księżyc staje się smukły. Samira siedzi na skale i słyszy odgłos końskich kopyt, kopyt ogiera ojca. Samira zeskakuje ze skały, wsiada na grzbiet swojego konia, wyjeżdża mężczyznom naprzeciw. Ci jadą szybko, cicho. Nie rozmawiają ze sobą. Komendant nie zatrzymuje się, przejeżdża obok swojego syna, bez pozdrowienia, bez uścisku, bez opowieści o wojnie. Samira popędza konia. Wiedziała to. Ten raz jest inny, niż był zawsze do tej pory. Niema Samira nie rozumie, nie przełyka łez, przestaje się uśmiechać, pogania konia, wyprzedza ojca i mężczyzn, pędzi do swojego namiotu, do matki. Daria stoi w ciemnościach przed namiotem. Samira nie czeka, aż koń się zatrzyma, zeskakuje z jego grzbietu, przebiega obok matki, wbiega do namiotu, mija zimne palenisko matki. Garnek stoi na swoim miejscu, ale woda w garnku nie wrze, nie kipi. Jest spokojna. Jest zimna. Kropie nie wyskakują na zewnątrz, żeby wylądować z sykiem w ogniu i znaleźć w nim śmierć. Serce Samiry jest zimne. 2imne jak ogień, zimne jak woda. Samira potyka się. uPada, wczołguje się w róg namiotu między koce i poduszki, |і się, zamyka oczy, nie chce nic widzieć, nie chce nic słyszeć, słyszy tylko zimne bicie serca. Własnego serca. Daria wchodzi do namiotu. Jej twarz jest pozbawiona kolorów. Samira wie, ojciec nie pozdrowił także matki, jej także nie wziąj w ramiona, jej także nie opowiedział o wojnie. Daria znajduje swoje dziecko. Podejdź, mówi. go Samira nie porusza się, siedzi skulona między kocami. Daria kuca przed Samira, widzi jej piękną twarz, jej delikatne ruchy, które stały się twarde, ponieważ cały dzień przebywa na dworze, jeździ jak szalona konno, wspina się na góry, ponieważ strzela, bije się z innymi chłopcami, ponieważ rąbie drewno, ponieważ stała się chłopcem. Piękne, ciemne oczy lśnią dzikim blaskiem, jej mały nos stał się szeroki i twardy, ponieważ bije się z innymi chłopcami, jej piękne usta są grube i popękane, ponieważ zawsze je przygryza, kiedy trzyma w nich pejcz do gry w boskashi lub cugle konia. Samira widzi spojrzenie matki, wie, że Bóg usunął zasłonę, którą zawiesił między nią a matką. Daria wstaje, podnosi swoje dziecko, wychodzi z namiotu, ciągnie dziecko za sobą. Staje przed namiotem. Samira nie wie, dlaczego mężczyźni cały czas siedzą na koniach. Zostawia matkę stojącą bez ruchu, szuka ojca. Chce spojrzeć mu w twarz, znaleźć powód jego milczenia. Ogier ojca rozpoznaje Samirę, woła ją, cicho rży. Samira wyciąga rękę, dotyka sukna, które jest przewieszone przez grzbiet wierzchowca, dotyka krwi, czuje ciało pod suknem, wie, że to jej ojciec. Jej ojciec, Komendant, Niezwyciężony. Samira otwiera usta, chce krzyczeć. Żaden dźwięk nie wydobywa się z jej gardła. Samira krzyczy niemo. Długo. Nabiera powietrza w płuca. Znowu otwiera usta. Znowu nie może wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Czuje smak krwi w ustach. Niema Samira krzyczy. Upada, nie podnosi się, czołga się jak zwierzę trafione kulą, pełznie w stronę matki, kładzie się u jej stóp, szarpie jej suknię, przyciąga ją do siebie, wbija wzrok w jej oczy, które są przepełnione smutkiem, otwiera usta, krew została przelana, mówi. Stał się cud, mówi jeden z mężczyzn. Niemy Samir przemówił. 91 Twój ojciec został shahid, mówi Daria. Nie mówi nic więcej. Nie pyta, dlaczego jej dziecko mówi. Dlaczego nie mówiła przez całe lata i zimy, które przychodziły i odchodziły. Daria nie mówi, że stał się cud. Mężczyźni kładą zwłoki Komendanta na ziemi przed namiotem, dokładnie w tym samym miejscu, gdzie już kiedyś go ułożyli. Daria krzyczy, rzuca się na zabitego, wyrywa sobie włosy z głowy, wbija paznokcie w sukno, szarpie je, rozwija, rozdziera ubranie Komendanta, drapie się po twarzy, do krwi, aż kropla jej krwi spada na jego twarz, zatrzymuje się, miesza z jego krwią, stają się jednością. Samira chce robić to co matka, chce rzucić się na ciało martwego Komendanta, chce płakać, chce się skarżyć, chce drapać swoją twarz do krwi. Ale Samira nie robi żadnej z tych rzeczy. Po prostu stoi. Patrzy na matkę i martwego ojca. Jest jak kiedyś w dolinie, na bazarze, kiedy stała i przypatrywała się grze muzykantów, którzy przybyli z dużego miasta, żeby opowiadać ludziom z gór historie z Shahname, z Księgi królewskiej. Daria rzuca się na ziemię, uderza głową o kamień, który leży przed nią, a krew z jej czoła barwi kamień na czerwono. Gdzie jest Bóg?, pyta Samira, kładzie swoją dziewczęco--chłopięcą rękę na głowie matki. Matka ma obłąkany wzrok, mamrocze słowa, których Samira nie zna, odpycha córkę-syna od siebie. Na wpół z rozmysłem, na wpół odruchowo. Szorstko. Serce Samiry pozostaje zimne. Mężczyźni wnoszą podziurawione ciało Komendanta do namiotu. Krew kapie na ziemię. Krew Komendanta. Krew ofiary. 92 Przychodzi Bibi-jan, myje jego poszarpaną twarz, wiąże białą chustę dookoła głowy zabitego, owija nią brodę, żeby jego martwe usta pozostały zamknięte, głaszcze go po głowie, jak wtedy, kiedy był małym chłopcem. Olfat ohydny mówi, potrzebujemy nowego przywódcy. Inni mężczyźni płaczą, mówią, to dobra pora dla chłopca, żeby stał się mężczyzną. Prawdziwym mężczyzną. To on powinien być naszym przywódcą. On jest synem naszego szacownego Komendanta. Olfat ohydny mówi, on jest jeszcze dzieckiem. Im więcej ludzi przychodzi, żeby zobaczyć martwego Niezwyciężonego, tym bardziej Samira oddala się od nieżywego ojca i od matki, która rozdrapuje sobie twarz. Samira wychodzi z namiotu w ciemność nocy, trzyma w ręku zawiniątko, które dał jej na skale ojciec, idzie nad strumień. Chce otworzyć zawiniątko, ale wie, że to jeszcze nie jest właściwy dzień. Zdejmuje chłopięce nakrycie głowy, zdejmuje buty, zdejmuje shalvar-kamiz, kładzie się w zimnej wodzie, zamyka oczy i robi to, czego nie robiła przez całe lata i zimy, które przychodziły i odchodziły. Mówi. Samira nie rozmawia z nikim, teraz rozmawia z wodą. Umyj mnie, mówi, zmyj moje grzechy, zabierz je ze sobą, zabierz pytania, na które nie ma odpowiedzi, zabierz ból, zabierz dziewczynę, która jest we mnie. Zabierz wszystko, co chcesz. Tylko daj mi miejsce. Miejsce na życie bez ojca, miejsce, żebym mogła być chłopcem. Prawdziwym chłopcem. Samira patrzy na swoje małe piersi, wie, że woda nie zabierze ich ze sobą. Samira wie, że staną się większe, że musi je ukryć. Samira leży w wodzie, wie, że powinna płakać, nie wie, dlaczego zamiast tego się śmieje. Samira 93 pozostaje w zimnej wodzie, aż czuje ból w ciele, aż przestaje czuć swoje ciało, aż już nic więcej nie wie, aż nie chce wiedzieć nic więcej, aż zapomina wszystkie pytania, nie chce znać odpowiedzi. Kiedy mułła chce spytać, dlaczego syn Komendanta nie przychodzi na pogrzeb ojca, na suknie, na którym leży ciało zmarłego, pojawia się cień. Mułła mruży oczy, widzi zarys ciała chłopca, który nie stał się jeszcze mężczyzną. Słońce jest wielką świecącą kulą. Samira stoi w środku jasnej tarczy. Wydaje się być aniołem. Wydaje się być diabłem. Salom. Samira nie mówi nic więcej. Tylko jedno małe, wielkie salam. Stał się cud, mówią kobiety i mężczyźni. Niemy Samir przemówił. Usiądź obok mnie, mówi mułła. Będziemy się modlić. Daria siada za mężczyznami obok kobiet. Ma na głowie czarną chustę, kołysze ciałem w tył i w przód. Samira widzi ból matki, który jest tak duży, jakby chciał ją zabić. Samira podchodzi do matki, obejmuje jej ramiona silnym uściskiem. Ramiona matki stały się smukłe. To nie twoja wina, mówi córka, prowadzi matkę tam, gdzie siedzą mężczyźni, tam, gdzie siedzi mułła, tam, gdzie leży martwy ojciec. Co robi kobieta między nami?, pytają mężczyźni. Samira sadza matkę na ziemi obok mułły, sama siada obok niej. Mułła odsuwa się, chce coś powiedzieć, jego wzrok pada na ciemne oczy syna Komendanta. Mułła milczy. Mężczyźni rozmawiają cicho, żeby Olfat ohydny ich nie usłyszał. On chce przejąć spadek po twoim ojcu i zostać naszym przywódcą. Mułła kołysze ciałem w tył i w przód, przykłada jedną rękę do ucha, chce rozpocząć modły. Zanim pierwszy cuchną- Q4  dźwięk wydobył się z jego gardzieli, rozlega się inny głos. Brzmi jak śpiew bożego hurie, anioła, którego Bóg zesłał, żeby opiewał życie i śmierć Komendanta. To głos Samiry. Serce Darii staje się pąkiem, rozwija się, świeci. W końcu nadeszła noc, inne kobiety i ich dzieci, mężczyźni i ich broń są w swoich namiotach. Daria i Samira siedzą przed usypanym pagórkiem ziemi, pod którym spoczywa zmarły Komendant. Samira dokłada drewna do ognia, nie patrzy na ziemny pagórek, nie chce go widzieć, patrzy na matkę i na ogień, który tańczy na jej twarzy, jak podczas święta radości. Daria porusza ustami, mamrocze słowa, których Samira nie pojmuje, amulet będzie chronił moje dziecko, mówi matka, i zgładzi wszystko i każdego, kto zechce wyrządzić mu krzywdę. Ja będę cię chronić, mówi Samira. Moja dzielna dziewczynka, mówi Daria. Nie mówi, moje dzielne dziecko. Nie mówi, mój dzielny chłopiec. Mówi, moja dzielna dziewczynka. Samira nie zastanawia się nad tym, przysuwa się do matki, kładzie głowę na jej kolanach, zamyka oczy, oddycha gwałtownie, nie przełyka łez. Płacze. Płacze. Każda łza staje się czerwonym kwiatem. Na koniec czwartego dnia i nocy, które Daria i Samira spędziły przy zabitym, matka pyta dziecko, dlaczego nie mówiłaś? Man tshemidanam, nie wiem, mówi Samira i wzrusza ramionami. Bóg tak chciał. Kładzie głowę na kolanach matki. Twoja głowa leży na moich kolanach, tak samo jak kiedyś, kiedy byłaś małym dzieckiem. Przeszłość nie wróci, mówi Samira. Życie toczy się swoim torem. Życie jest zabijaniem. Żyć to znaczy zabijać. Q5 Skąd to wiesz?, pyta Daria. Samira widzi owcę, którą zabiła, zasztyletowała. Widzi szyję, rozwartą jak uśmiechnięte, czerwone usta. Czuje zapach krwi ofiary. Man tshe midanam, mówi, zamyka oczy, słyszy głos. To głos niewidzialnego słuchacza. Jesteś przebiegła, mówi głos. Bardziej przebiegła niż twoja nieszczęśliwa matka, niż twój martwy ojciec. Man tshe midanam, mówi Samira. Daria głaszcze swoją dziewczynkę po głowie, śpij, mówi. Kim jesteś?, pyta Samira. Znasz mnie, mówi głos. Jestem niewidzialnym słuchaczem. Skąd wiesz, że życie jest zabijaniem, że żyć to znaczy zabijać? Widziałam to, mówi Samira, wbija palce w suknię matki. Wiem, mówi Daria. Twoje biedne oczy dużo widziały. Przestań walczyć. Śpij. Niewidzialny słuchacz jest obok mnie, mówi Samira. Poślij go precz, mówi Daria. Powiedz mu, że chcesz spać. Powiedz mu, żeby zostawił cię w spokoju. Moja matka mówi, że powinnam cię odprawić, mówi Samira. Najpierw byłaś niema, teraz mówisz przez sen, mówi Daria. On powie mi wszystko, mówi Samira. Powiedz mu, że nie chcesz nic wiedzieć, mówi matka. Niewidzialny słuchacz przykucnął na ziemnym pagórku, pod którym spoczywa martwy Komendant, zrywa krwistoczerwony kwiat, ciska go Samirze w twarz. Samira wzdryga się, mocniej wbija palce w suknię matki. Spójrz tam, mówi niewidzialny słuchacz. Spójrz tam i powiedz mi, co widzisz. Widzę mojego ojca. Widzę moją matkę. Widzę bitwę, którą stoczyli. Moje dziecko ma gościa, mówi Daria. Mówi to do ognia, ponieważ nie ma tu nikogo innego, z kim mogłaby rozmawiać. Kto jest tym gościem?, pyta ogień. To niewidzialny słuchacz, mówi Daria. Czego od niej chce?, pyta ogień. Chce, żeby widziała, mówi Daria. Biedna Dario. Postradałaś rozum, mówi ogień. Daria wzrusza ramionami. Straciłam swoje dziecko. Straciłam anioła, który mieszka we mnie. Ogień trzaska, płomienie kłócą się, syczą. Schsch, cicho. Moje dziecko śpi, mówi Daria. Niewidzialny słuchacz już nie siedzi na ziemnym pagórku, siedzi na ogniu, patrzy na Samirę, widziałaś, pyta? Samira kiwa głową. Widziałam winę. Czyją winę?, pyta niewidzialny słuchacz. Winę mojej matki, grzech, winę mojego ojca. Grzech, winę Boga. Niewidzialny słuchacz siada na piersi Samiry. Moja biedna dziewczynka, mówi Daria. Niewidzialny słuchacz kładzie palec na ustach Samiry. Powiedz jej, że nie jesteś biedna. Łza z oka Darii spada na twarz śpiącej córki. Samira otwiera oczy. Wyciera matczyną łzę z twarzy, nie wiedziałam, że mogę płakać we śnie, mówi. Niewidzialny słuchacz staje za Darią, kładzie twarz na jej ramieniu. Samira widzi matkę i obok niej twarz niewidzialnego słuchacza, wyciąga palce, chce dotknąć jego twarzy. Niewidzialny słuchacz znika, pojawia się znowu, kładzie twarz 97 na kolanach matki, całkiem blisko. Samira czuje jego oddech, słyszy bicie jego serca. Niewidzialny słuchacz mówi cicho, ponieważ to, co ma do powiedzenia, jest ważne. Powiedz twojej matce, że to właściwa pora, żeby dała ci amulet, ponieważ on zniszczy i zburzy wszystko, co będzie chciało wyrządzić ci krzywdę. W końcu po czterech dniach i nocach Daria i Samira wracają do swojego namiotu. Daria roznieca ogień, napełnia garnek wodą, stawia go na ogniu. Samira zbiera konie, wskakuje na grzbiet ogiera ojca, rusza, pędzi przez wyżynę tak szybko, aż unosi się w powietrze. To on, mówią ludzie. To syn Komendanta i jego konie. Ludzie wiedzą, jak należy się zachować. Przez okres czterdziestu dni i nocy żałoby zostawiają wdowę Darię w spokoju. Nie mówią, wasz żywiciel nie żyje, nie pytają, co się teraz z wami stanie. Nie mówią, nikt z nas nie może utrzymać swojej własnej rodziny, żaden z nas nie może się wami zaopiekować. Nie mówią, potrzebujecie nowego opiekuna. Na koniec czterdziestu dni i nocy przychodzą. Matki nieżonatych synów, główne żony i siostry innych mężczyzn. Musisz wyjść za mąż, mówią. Potrzebujesz nowego żywiciela, opiekuna. Nie zostałam bez opieki, mówi Daria. Mam syna. Twój syn jest dzieckiem, mówią kobiety. Bóg niechętnie patrzy na kobietę pozbawioną opieki mężczyzny, to sprowadza niepokój. Obcy mężczyźni będą przychodzić, będą chcieli cię mieć, to może wywołać wojnę między naszymi i innymi mężczyznami. Starszyzna, riesch-sęfid i inni mężczyźni zbierają się. Kobietom nie wolno być przy tym. Żona zmarłego Komendanta siedzi opodal. Wystarczy, że jego syn weźmie udział w naszej shura, mówią mężczyźni. Wprawdzie nie jest 98 jeszcze mężczyzną, ale teraz, kiedy niemy Samir znowu mówi, powinien zabrać głos. Olfat ohydny mówi, kobieta i jej dziecko powinni zostać pod moją opieką. Mój pierworodny syn obejmie przywództwo, mojej rodzinie przysługuje prawo do przejęcia majątku i koni Komendanta. Mężczyzna o najbielszej brodzie mówi, od wielu lat i zim jestem samotny. Spodoba się Bogu, kiedy ja ją wezmę. Inny mężczyzna mówi, skąd możesz wiedzieć, co podoba się Bogu, a co nie? Wielu mężczyzn wypowiada wiele słów. Samira milczy. Odpowiedz, mówią mężczyźni. Twoja matka powiedziała, że się nią zaopiekujesz, a teraz nic nie mówisz. Samira nie mówi ani tak, ani nie, słyszałem was, powiada. Kiedy podejmę decyzję, powiem wam, co zrobię. Mężczyźni milczą. Żaden z nich nie spodziewał się tak znaczącej odpowiedzi. Olfat ohydny pyta, kiedy poznamy twoją decyzję? Kiedy przyjdzie odpowiednia pora, mówi Samira. Głosem, który jest przejrzysty i wyraźny. Pełen śmiałości. Pełen zdecydowania. Kiedy przyjdzie odpowiednia pora na podjęcie decyzji?, pyta Olfat ohydny i spluwa. Samira nie odpowiada, podnosi się, kłania, prosi, aby pozwolono jej odejść. Nie czeka na pozwolenie. Odchodzi. Masz odwagę, mówi matka i opiera zmęczoną głowę na ramieniu córki. Ale oni przyjdą znowu, co ty wtedy zrobisz? Daria nie mówi, co zrobimy, mówi, co ty zrobisz. Podkreśla słowo „ty" mocno i dobitnie. To, co stosowne. Zrobię to, co stosowne, mówi Samira. Księżyc jest znowu w pełni. Znowu jest tak jak każdej nocy, odkąd Komendant spoczywa pod ziemią. Daria leży 99 pod przykryciem, śpi, lamentuje i płacze przez sen. Samira siedzi obok wejścia, tam gdzie siadywał jej ojciec, Bóg jest wielki, mówi, on nam pomoże. Jestem przy tobie. Śpij. Ja cię obronię. Samira siedzi i osłania swoją matkę, aż wreszcie nie widzi, czy ta śpi, czy czuwa, siedzi, czy leży. Księżyc znika za chmurą, wieje lekki wiatr, Daria żali się znowu, konie grzebią kopytami w ziemi, cicho rżą. Cztery cienie przemykają w ciemności wokół namiotu. Ogier zmarłego Komendanta unosi i pochyla łeb, potrząsa grzywą. Dwa obce cienie przecinają powrozy, którymi konie są przywiązane do palików, dwa inne wślizgują się do namiotu, stoją spokojnie, nie poruszają się, słuchają lamentu Darii, rzucają się na nią. Jeden z nich przyciska ją do ziemi, ręką zasłania jej usta, drugi zdziera z niej suknię, całuje, liże jej szyję, chwyta za pierś, liże brzuch, uwalnia swoją cuchnącą żądzę. Drugi przypatruje się, ślini, ociera ślinę z ust, rozpina shah/ar, pociera swego kutasa. Cienie zamieniają się miejscami. Teraz przychodzi kolej na drugiego. Napiera swoim ciężkim ciałem między nogi Darii. Kiedy chce jeszcze raz siłą swojej żądzy wedrzeć się do ciała Darii, budzi się Samira, wie, że w namiocie są obcy, wie, że są z jej matką, wie, że jej nie widzieli. Samira wyciąga rękę, znajduje sierp. Ten sam sierp, którym matka przecięła pępowinę przy jej narodzinach. Samira zrywa się, rzuca się na plecy obcego mężczyzny, przykłada mu sierp do szyi, krzyczy i wrzeszczy. Obcy wstaje, chce strząsnąć ciężar z pleców, Samira mocno trzyma się sierpa, żeby nie spaść na ziemię. Samira wisi na sierpie, czuje, jak przecina skórę, ciało, gardło obcego. Tylko Bóg wie, jak to się dzieje, że Samira, nie mając takiego zamiaru, w czasie krótszym od tego, jaki jest potrzebny, żeby wymówić cztery razy krótkie be-isme-AUah, podcina gardło obcego i zabija go. IOO Samira czuje zapach krwi. Daria przekręca swoje zhańbione ciało na bok, znajduje karabin, strzela. Trafia. Drugi obcy mężczyzna pada na ziemię. Oba obce cienie, które odwiązały konie, wpadają do namiotu. Zanim ich oczy oswoiły się z ciemnością, zanim usłyszeli rzężenie, zanim usłyszeli szybkie oddechy Darii i Samiry i chcieli rzucić się na nie, światło lampy oliwnej rozjaśniło ciemność. Mężczyźni z innych namiotów stoją przed nimi, mierzą do nich z broni. Nikt nic nie mówi. Żaden z mężczyzn się nie porusza. Świat w namiocie jest cichy. Cichy jak śmierć. Tylko krew się porusza, nic więcej. Człowiek, którego zabiła Samira, nie mając takiego zamiaru, leży na ziemi. Sierp w jego gardle jest jak czerwona dziura, jak uśmiechnięte usta. Krew tryska z gardła gwałciciela. Leży spokojnie. Z opuszczonym shalvar. Każdy widzi jego męskość. Ta śpi, zwisa bez życia. Jego męskość straciła swoją siłę. Bracia zabitych stoją z uniesionymi ramionami. Chłopiec i kobieta zabili naszych braci, mówią. To złodzieje, mówi Samira. Chcieli ukraść nasze konie. Moim ojcem jest komendant Sabour, mówi jeden z braci. On zemści się na was. Na tobie i twojej matce, na waszych ludziach i waszym plemieniu. Odpokutujecie za to, mówi jego brat. Bóg mi świadkiem, zapłacicie za to. To my jesteśmy tymi, którzy zemszczą się na was, mówi Samira. Ludzie z naszej wyżyny przyjadą do was i pomszczą hańbę, którą nas okryliście. Zamilcz, chłopcze, mówi Olfat ohydny. To nie twoja sprawa decydować, jak postąpić w tym przypadku. To sprawa dorosłych i starszyzny. 101 Mężczyźni z innych namiotów opuszczają wzrok, zdejmują chusty z ramion, zawijają je na nowo, szeleszczą materiałem, milczą. Samira milczy. Olfat ohydny zachowuje się tak, jakby właśnie przejął dowództwo nad ludźmi z wyżyny. Samozwańczy komendant spluwa, zwiążcie tych łotrów, mówi, zabierzcie zabitych z namiotu. Zbierzcie się. Musimy się naradzić. Tym razem nikt nie mówi, że Samir powinien być przy tym. Zbierają się bez niego, bez Darii, omawiają sprawę, wysyłają najstarszego syna Olfata jako swojego przedstawiciela. Ten staje przed Samira i Darią, oblizuje wargi, shura podjęła decyzję, mówi. Pozbawiona ochrony, pozbawiona czci Daria opuszcza wzrok, wie, że przegrała. Wszystko. Niektórzy ludzie nie przegrywają nigdy w życiu. Niczego. Inni przegrywają zawsze. Wszystko. Syn Olfata nie przejmuje się utraconym honorem Darii, odeślemy was oboje razem z zabitymi i pozostałymi przy życiu synami do ich ojca, Saboura, mówi. To wyłącznie wasza wina. Gdyby twoja matka została moją żoną, miałaby moją ochronę i to wszystko nigdy by się nie wydarzyło. Jeżeli was nie wydamy, Sabour przyjdzie i zemści się za śmierć swoich synów. Khalass i tamam. Tak będzie. Mój ojciec nie wydałby nikogo z was pod nóż wroga, krzyczy Samira. Ty, twoi bracia i twój ojciec to tchórze. Syn Olfata zamierza się, uderza Samirę w twarz. Uderzenie jest tak silne, że Samira pada na ziemię. Podnosi się szybko, jej twarz krwawi, chce rzucić się na niego, ale syn Olfata kieruje broń w jej stronę i mówi, tylko spróbuj, a zabiję cię z radością. /02 Daria przyciąga dziecko do siebie, własną suknią ociera krew z jego twarzy. To moja wina, mówi. Weź mnie. Zrób ze mną, co tylko chcesz. Oszczędź moje dziecko. Samira patrzy na matkę, zamilcz, mówi. Daria milknie. Należycie do niego, powiedział syn samozwańczego komendanta. Daria wie, co to oznacza. Samira wie, co to oznacza. Zmuszą jej matkę do poślubienia jednego z nich. Dowiedzą się, że jesteś dziewczyną, mówi Daria. Ciebie też zmuszą do poślubienia jednego z nich. Może będziemy razem, a może nas sprzedadzą. Mogą nas zabić, mówi Samira. Musimy uciekać, mówi Daria. Wiem, mówi Samira. Samira wie, że podczas ucieczki musi być Samirem. Daria zgarnia tyle dobytku, ile mogą unieść konie. Samira drze na strzępy suknię matki. Suknię, którą bracia zdarli z ciała matki. Kawałkami materiału owija końskie kopyta, żeby nikt ich nie usłyszał. Wie, że może zabrać tylko konie i trochę zapasów na drogę. Musi zostawić owce, kozy, kury. Wie, że musi zostawić wojłokowy namiot, który dawał jej schronienie przez wszystkie lata i zimy, które przychodziły i odchodziły, odkąd matka wydała ją na świat. Samira zabiera amunicję i karabin ojca, swoją własną broń, sierp i siekierę, uwiązuje wszystko na grzbietach koni. Samira głaszcze konie po miękkich nozdrzach, prowadzi je blisko jeden obok drugiego, przyciska ciało do ogiera ojca, daje koniom tylko tyle swobody, żeby się nie bały, żeby były spokojne, żeby ich kopyta stąpały cicho. Boję się, mówi matka. Samira milczy. Egzamin Co to za człowiek?, pyta Samira. Kto?, pyta Daria. Mój dziadek. Jest moim ojcem i twoim dziadkiem, mówi Daria. Czy jest dobrym ojcem i dziadkiem?, pyta Samira. Daria śmieje się. cc to znaczy dobry dziadek i dobry ojciec? Samira wzrusza ramionami, nie mówi, mój ojciec był dobrym ojcem, podnosi kamień, rzuca, w nic nie trafia. Nawet nie wiem, czy" on jeszcze mieszka na naszej wyżynie, czy on w ogóle jeszcze żyje, mówi Daria. Przy każdej górze, w każdej dolinie, przy każdym dużym drzewie Samira pyta, poznajesz, gdzie jesteśmy? Poznajesz tę skałę? Ten szczyt? Nie, mówi Daria. Kiedy robi się ciemno, Samira rozpala ogień, szykuje posłania, przynosi wodę, kiedy znajduje jakąś, stawia garnek na ogniu, zdejmuje ciężary z końskich grzbietów, wyjmuje suszony ser i stary chleb, po jedzeniu zbiera wszystko z powrotem, zarzuca koc na ramiona matki, kładzie się, patrzy w niebo i nie wie, czy kiedyś dokądś dotrą.  Daria siada przy ogniu, wpatruje się w płomienie, milczy, nie łapie kropel, które pryskają z garnka. Dopiero, kiedy Samira zasypia, Daria zaczyna mamrotać. Mamrocze i mamrocze. Słowa, których Samira nie zna. Biedna Dario, z kim rozmawiasz? Dario, Dario. Uważaj, straciłaś rozum, mówi ogień. Kiedy straciłam rozum?, pyta Daria. Ogień nie odpowiada. Wiem, mówi Daria. Straciłam go w namiocie. W dniu, kiedy drugi mężczyzna wbił w moje ciało swoją cuchnącą żądzę. Kłamiesz, mówi ogień. Straciłaś rozum na długo przedtem. Straciłaś go wtedy, kiedy wzięłaś całą winę na siebie. Zostaw mnie, mówi Daria, wachluje powietrze, jakby odganiała muchę z twarzy. Bądź cicho. Swoją gadaniną zbudzisz dziecko. Biedna Dario, mówi ogień. Dopiero kiedy nadchodzi dzień, dopiero kiedy słońce wychodzi zza góry, dopiero kiedy jej dziecko wraca ze świata snów do świata matki, dopiero wtedy ogień przestaje mówić do niej, dopiero wtedy Daria uspokaja się, dopiero wtedy Daria zmusza obłęd w swojej głowie do milczenia. Dlaczego nie spałaś?, pyta dziecko matkę. Pilnowałam nas, mówi matka. Musimy udać się do wioski, nie mamy mąki ani chleba, mówi Samira. Daria wyciąga schowany w ubraniu woreczek wypełniony koralikami, kamykami, drobnymi kostkami. Mam pieniądze, mówi. Niewiele tego, mówi Samira. Samira i Daria idą i idą. Aż zdzierają podeszwy butów. Aż ich stopy stają się obolałe. Aż bolą je kości. Aż ich dusze /05 stają się zmęczone. W następnej wiosce Samira kupuje parę damskich butów dla matki i parę męskich dla siebie. Powinnaś była zabrać buty twojego ojca, mówi Daria. Zabrałam je, mówi Samira. Ale są dla mnie za duże. Moje dziecko ma małe stopy, mówi Daria w nocy do ognia. Twoje dziecko to twoja jedyna ochrona, mówi ogień. Daria śmieje się. Śmiech szybko znika. Szaleńczy śmiech. Ładna ochrona, mówi Daria. Jej stopy są za małe, żeby mogła włożyć buty ojca, i ma za mało sił, żeby zmierzyć się z wielkim światem. Daria nie mówi tych słów cicho. Nie na tyle cicho, żeby Samira ich nie mogła usłyszeć. Ale przecież ja cię ochronię, szepcze Samira. Ładna ochrona, mówi Daria syczącym głosem. Dwaj mężczyźni wetknęli swoje cuchnące żądze w moje ciało. Nie, moje dziecko, ty nie możesz mnie ochronić. Ty nie jesteś chłopcem. Prawdziwym chłopcem. Nie możesz zastąpić swojego ojca. Samira nie mówi, ale przecież cię obroniłam, nie mówi, nie chciałam poderżnąć gardła mężczyźnie, którego zabiłam. Samira nie mówi, wzięłam winę na siebie, popełniłam grzech, mam krew na rękach, jestem morderczynią i zrobiłam to dla ciebie, dlatego ciągle żyjesz. Samira nie mówi, że chętnie znowu by zaniemówiła. Daria patrzy na dziecko, wraca jej rozsądek, żałuje kamiennych słów. Ale jej żal przychodzi za późno. Jej słowa są rozpalonym do żaru, ciężkim kamieniem, lądują w sercu dziecka, budują tam gniazdo. Pozostają w nim. Na zawsze. Dni są jak ptaki, zbierają się, wznoszą w powietrze i odlatują. Znikają. Na zawsze. Kamienne słowa matki pozostają. Samira już więcej nie kładzie głowy na kolanach matki. IOÓ Żal Darii przychodzi za późno, bierze winę na siebie. Jak zawsze. Naciągnij chustę na głowę, mówi Samira, kiedy znajdują się w pobliżu następnej wioski. Samira mówi jak jej zmarły ojciec. To rozkaz. Matka jest posłuszna. W drodze na południe Samira była w wielu wioskach, ale tak dużej jeszcze nie widziała. Tak wiele ludzi, tak dużo hałasu, samochodów, smrodu, oczu, które się wpatrują. Tysiąc i jeden zapachów unosi się w powietrzu, handlarze i sprzedawcy krzyczą, odganiają wachlarzami chude dzieci i tłuste muchy. Osły, woły, konie, ludzie depczą sobie po nogach, tarasują sobie wzajemnie drogę. Samira chce spytać matkę, dlaczego to dobrze, jaka z tego korzyść, kiedy tak wiele ludzi żyje obok siebie w ciasnocie. Samira nie pyta, potrzebuje całej siły po to, aby wlec za sobą swoje kamienne serce. Prowadzi małą karawanę w spokojny zaułek. Widać stąd cały bazar. Daria siada obok córki-syna, milczy, nic nie widzi. Tylko ból w oczach swojego dziecka. Ból, za który ponosi winę. Na koniec długiego milczenia matka mówi, przebacz mi. Samira mówi, zostań tu. Mówi jak jej zmarły ojciec. Rozkazuje. Wiesza na ramieniu swój karabin i broń zmarłego ojca. Co chcesz z tym zrobić?, pyta Daria. Sprzedać i za uzyskane pieniądze kupić dobrą broń, żebym mogła cię lepiej chronić. Nie sprzedawaj broni swojego ojca. To dziedzictwo. To spadek po nim dla ciebie, jego syna. Racja, matko, mówi Samira głosem, który brzmi jak głos jej ojca. To spadek po zmarłym ojcu dla syna, którym nie /07 jestem. Samira odtrąca rękę matki, zostawia ją, odchodzi. Jak jej ojciec. Pewnym krokiem. Człowiek, który sprzedaje rosyjską broń, siedzi przed swoim małym sklepem, opiera ręce na kolanach, żuje kawałek drewna. Samira z dwoma karabinami na plecach kręci się obok, przechodzi na drugą stronę ulicy, wie, że mężczyzna ją zauważył, kupuje chleb, wtyka go za kamizelkę, wraca, mimochodem pozdrawia sprzedawcę broni, ale nie tak, jakby czegoś od niego chciała, kuca w słońcu mimochodem, ale nie tak, jakby miała zamiar usiąść obok niego, wyciąga chleb, odrywa kawałek, podnosi do ust. Mężczyzna mimochodem odwzajemnia pozdrowienie, nie pokazuje, że jest zaciekawiony. Dopiero teraz Samira czuje, jaka jest głodna. Suchy chleb mocno przywiera jej do podniebienia, ponieważ uświadamia sobie, że matka nie ma chleba. Nan bokhor, jedz chleb, mówi Samira, odrywa kawałek, częstuje sprzedawcę broni. Podaruj mężczyźnie kawałek chleba, a nie będzie twoim wrogiem, mówił Komendant. Tasha-kor, mówi mężczyzna. Skąd przychodzisz? Z gór. Co tu robisz?, pyta sprzedawca broni. Jestem w drodze. Dokąd się udajesz? Do mojego dziadka. Jesteś sam?, pyta mężczyzna. Nie, mój ojciec i jego ludzie są na przedzie, przy wjeździe do twojej wsi. Czy kobieta, z którą przyszedłeś, to twoja matka? Tak, mówi Samira. Prowadzimy ją do jej ojca. Tęskni za nim. 108 Sprzedawca broni mruży oczy. Mówisz, na przedzie? Przy wjeździe do wsi? Tak, mówi Samira i patrzy w kierunku, z którego przyszła, tam z przodu. Mówi to mimochodem, jakby nie czując, że mężczyzna węszy kłamstwo, a chłopiec i jego matka mogą stać się dla niego łatwym łupem. Kim jest twój ojciec?, pyta sprzedawca broni. Jest komendantem, mówi Samira. Ilu ludzi ma pod swoim dowództwem? Man tshe midanam, mówi Samira i wzrusza ramionami. Rozgląda się po ulicy, może tyle co tu, mówi. Tak wielu?, pyta sprzedawca broni, unosząc brwi. To bardzo dużo. Kiedy wróg widzi twój strach, staje się silniejszy, mówił ojciec. Daj mu poczucie bezpieczeństwa. Kiedy twój wróg się boi, staje się niebezpieczny. Daj mu odczuć, że się nie boisz i że on też nie musi się bać. Niech poczuje twoją siłę, ale nie wywołuj w nim strachu. Ale dzisiaj ojciec nie zabrał ze sobą wszystkich swoich ludzi, mówi Samira. Sprzedawca broni potakuje, to dobrze, mówi. To znaczy, że nie idziecie na wojnę. Czy twoja wieś to bezpieczne miejsce?, pyta Samira. Tak, mówi sprzedawca broni. Tutaj nikt nie obawia się nikogo, tylko wrogów. Jak długo jest tu mój ojciec, możesz się nie obawiać, mówi Samira, zdejmuje karabiny z ramion, kładzie obok siebie, spogląda na sprzedawcę broni, mówi, bebachshid, masz łyk wody? Mężczyzna wskazuje na sklep, tam, przynieś sobie. Samira zostawia karabiny, jakby się nie obawiała, że ktoś może je ukraść, wchodzi do sklepu i tylko stoi, czujnie iog wpatrując się w broń. Nie pije wody, wychodzi, mówi, masz piękną broń w sklepie. Opowiem o tym ojcu, może kupi mi jeden z twoich rosyjskich karabinów. Sprzedawca broni mówi, już masz dwa, po co ci trzeci. Samira śmieje się, kiedy unosi swoją broń na ramię, mówi, każdy z nas ma dwa. A ja jestem ostatni, który nie ma jeszcze kałasznikowa. Ojciec powiedział, że teraz, kiedy jestem prawdziwym mudżahedinem, kupi mi go, jak tylko dotrzemy do wsi. Dlaczego teraz nie kupisz kałasznikowa? Nie mam ze sobą pieniędzy, mówi Samira. Pieniądze ma ojciec. Szkoda. Dobrego interesu nie można odkładać, mówi sprzedawca broni. Skąd mam wiedzieć, że wrócisz? To wie tylko Bóg, mówi Samira. Mężczyzna mówi, przynajmniej przyjrzyj się swojemu kałasznikowowi. Nie mam pieniędzy, powtarza Samira. Masz jakąś inną wartościową rzecz? Co masz na koniach? Lapis-lazuli, kamienie, opium? Nie. Nie mam nic. Tylko te dwa karabiny. To piękne karabiny, mówi mężczyzna. Szczególnie ten duży, zdobiony masą perłową. Tak, mówi Samira. Jest piękny i bardzo wartościowy. Podarował mi go dziadek. Bebinam. Pozwól mi zobaczyć. Sprzedaj mi go. Co chcesz z nim zrobić?, pyta Samira. Jest piękny, ale nie strzela dobrze i potrzeba dużo czasu, żeby go naładować. Sprzedam go cudzoziemcom, mówi sprzedawca. Oni lubią starą broń, także tę, która nie strzela dobrze. Jakim cudzoziemcom? Amerykanom. / 10 Samira nie pyta, kto to są Amerykanie. Nie pyta, dlaczego chcą kupować starą broń? Zamiast tego mówi, a dlaczego miałbym ten interes odstąpić tobie? Sam sprzedam karabin cudzoziemcom. Sprzedawca broni głaszcze drewno i masę perłową, skrobie po niej paznokciem. Jeśli kiedykolwiek spotkasz Amerykanina tam, wysoko, w twoich górach. Bedeh. Daj, mówi Samira, muszę już iść, ojciec czeka na mnie i na matkę. Zostawia resztę chleba w sklepie, od niechcenia, jakby nie była głodna, jakby jej matka nie była głodna, mówi, be amane khoda, niech cię Bóg chroni, wraca do matki, bierze konie, opuszcza wieś, idzie w kierunku, z którego przyszły. Kiedy znowu przechodzi obok sklepu, spogląda na sprzedawcę broni, kładzie rękę na piersi, kiwa głową, be amane khoda. Już prawie mija sklep, kiedy sprzedawca broni woła, batshe. Samira nie zatrzymuje się, mówi, idąc dalej, bogu. Mów. Czego chcesz? Zróbmy wymianę, woła sprzedawca broni. Samira zatrzymuje matkę i konie. Jaką wymianę? Dobrą, nowy kałasznikow za twój stary bezwartościowy karabin. Nie, dziękuję, mówi Samira, mocno zaciska pasek karabinu, chce odejść. Zaczekaj, mówi, mężczyzna. Dlaczego nie? Ponieważ podarował mi go mój dziadek i kiedy któregoś dnia zostanę komendantem i przywódcą, będę go potrzebował. Poza tym jest wart dużo więcej niż twój kałasznikow. Kałasznikowa kupię w każdym sklepie, w każdej wiosce. Dobrego interesu nie powinno się odkładać, mówi sprzedawca broni. / / / Dla mnie to nie jest dobry interes, mówi Samira. A jaki interes byłby dla ciebie dobry?, pyta sprzedawca. Chcę broń i pięć pudełek amunicji. Decyduj się, ojciec czeka, mówi i sama bez mała wierzy, że ojciec i jego ludzie czekają na nią przy wjeździe do wsi. Podnosi się, spluwa, mocno przywiązuje karabiny do pleców, czuje się wielka i niezwyciężona. Na koniec targów sprzedawca broni ma poczucie, że to był jego pomysł, aby wymienić kałasznikowa na stary karabin. Kałasznikowa i pięć pudełek amunicji. Na pożegnanie sprzedawca pyta, czy twój ojciec i jego ludzie też mają taką starą broń? Tak, mówi Samira. Powiedz im, że powinni przyjść do mnie, dam im za nią dobrą cenę. Nie szkoda ci?, pyta matka. To była broń twojego zmarłego ojca. Mój ojciec nie żyje. Ja żyję, mówi Samira. I muszę pozostać przy życiu. Żeby nas obronić, potrzebuję prawdziwej broni. Twoje słowa są twarde, mówi Daria. Samira milczy, wzrusza ramionami, idzie dalej, dużymi, szybkimi krokami. Daria nie jest przyzwyczajona chodzić wąskimi uliczkami w chuście na głowie i z zasłoniętą twarzą. Potyka się, musi schodzić z drogi mężczyznom, ma kłopot z dotrzymaniem kroku Samirze. Kiedy wreszcie wydostają się ze wsi, siada na kamieniu, odwija chustę, ociera pot z czoła, mówi, boję się. Mam dobrą broń, mówi Samira. Obronię cię. Nie boję się śmierci, mówi Daria. Boję się, że cię utracę. Samira nie odpowiada, gwiżdże przez zęby, popędza matkę i konie. Kim jesteście?, pyta mężczyzna, który również prowadzi małą karawanę. / /2 Jestem Samir, syn sławnego komendanta. Syn którego komendanta?, pyta mężczyzna. Nasz kraj jest pełen sławnych komendantów. Komendanta z równiny wysoko w górach Hindukuszu. Z której równiny? W którym miejscu Hindukuszu? Z równiny w pobliżu siedmiu jezior i muru Amira. Która z wielu równin leży w pobliżu siedmiu jezior? Samira milczy, cmoka językiem, jedzie dalej, pociąga konie za sobą. Dokąd jedziecie?, pyta mężczyzna. Jedziemy do mojego dziadka, mówi Samira. Kim jest twój dziadek?, pyta mężczyzna. Jeszcze raz Samira nie chce odsłonić swojej słabej strony. Zatrzymuje ogiera ojca, unosi się i mówi głosem, o którym myśli, że jest pełen mądrości. Mój dziadek? Jest jednym z wielu dziadków w naszym kraju. Jak nazywa się twój dziadek?, pyta mężczyzna. Powiedz, że nazywa się Mahfous, mówi Daria. Cicho, żeby obcy nie słyszał jej kobiecego głosu. Mój dziadek nazywa się Mahfous, mówi Samira. Głośno, żeby obcy usłyszał jej chłopięcy głos. Mahfous? Fryzjer Mahfous? Daria zapomina mówić cicho, tak, żeby obcy nie słyszał jej kobiecego głosu. Tak. Fryzjer Mahfous. To mój ojciec. Wobec tego wkrótce będziecie u niego, mówi mężczyzna. Musisz iść tym górskim grzebieniem pomiędzy tymi dwoma wysokimi szczytami, wtedy dojdziesz do małej wioski. Tam możesz zapytać każdego. Każdy zna starego Mahfo-usa, który mieszka w górach nad wioską. Mężczyzna powiedział prawdę, w końcu po czterech dniach i nocach Daria i Samira widzą małą wioskę. Jest otoczona polami, na których rosną kolorowe kwiaty, mają / 13 piękną nazwę kokna, maki. Środkiem wioski płynie strumień. Ludzie przyjaźnie pozdrawiają Samirę i jej matkę. Wypijcie z nami herbatę, mówią, skosztujcie naszego chleba, spędźcie noc u nas. Bądźcie ostrożni, mówią, trzymajcie się drogi, po tamtej stronie uprawnych pól ziemia jest naszpikowana minami. Daria rozpoznaje wszystko, drogę w górę, skały, zakręty, wierzchołki gór, równinę, widok w dół na dolinę, namioty. Daria rozpoznaje nawet niektórych kutshi. Jesteś ta i ta, ten i ten?, pyta. To ja. Khosh amadi, mówią i gorąco witają Darię i jej syna. Gdzie jest mój ojciec? W swoim namiocie. Mahfous, Mahfous, wołają dzieci i biegną naprzód. Samira zeskakuje z konia, kłania się dziadkowi, całuje go w rękę. Mahfous jest stary i krachy, wskutek wybuchu miny stracił ramię, jednak mówi, niech będą dzięki Allahowi, że żyję. Samira lubi jednorękiego dziadka. Jest przyjacielski i chociaż na starość jego oczy zrobiły się małe, posyła jej żywe spojrzenie. Swoim jedynym ramieniem obejmuje Samirę tak mocno, że czuje, jakby obejmowały ją cztery ramiona. Gdzie są inne twoje dzieci?, pyta dziadek. Mam tylko to dziecko, mówi Daria. Dzięki Bogu, że to jedno, które masz, to chłopiec. Silny chłopiec. Gdzie jest jego ojciec? Shahid shod. Jeszcze jedna ofiara tej przeklętej wojny, mówi dziadek. Samira dziwi się. Nie wiedziała, że wojna jest przeklęta. Zawsze myślała, że wojna jest dobra, ponieważ zrobiła jej / 14 ojca Komendantem. Wojna jest ważna, myślała, ponieważ uczyniła jej ojca najpierw Niezwyciężonym, a potem chwalebnym shahid. Gdzie są moi bracia?, pyta Daria. Jednoręki dziadek unosi ramię, uderza się po głowie, płacze. Ich także pożarła ta przeklęta wojna. Teraz znów masz syna, a właściwie wnuka, mówi Daria. Niech Bóg go chroni, mówi jednoręki dziadek. Sam potrafię się obronić, mówi Samira. Obronię nas wszystkich. Mam broń. Chcę zostać mudżahedinem. Wcale tego nie chcesz, mówi jednoręki dziadek. Gdzie jest twoje ramię?, pyta Samira. Ukradła mi je ta przeklęta wojna. Mina je rozszarpała. Nasz kraj jest pełen min. Musisz być ostrożny, bo inaczej ciebie też pożre. Jednoręki dziadek głaszcze Samirę po gładko ogolonej głowie, gdzie są twoje włosy?, pyta. Samira wzrusza ramionami. Co to za zwyczaj?, pyta dziadek. Kto ogolił temu chłopcu głowę do gołej skóry? Samira spogląda na matkę, która porusza wargami, widzi słowa, które ona mamrocze. Ja go ogoliłam. To moja wina. Daria nic więcej nie mówi, bierze na siebie jeszcze więcej winy, nie mówi, mój syn nie jest chłopcem, nie jest prawdziwym chłopcem. Nie mówi, Samira powinna być Samira. Przecież on nie jest talibem, mówi dziadek. Jest chłopcem z gór. Jest kutshi. Chłopiec z gór nosi długie włosy. Kutshi pokazuje przepych swoich włosów. Widoczny dla każdego. Samirze podobają się słowa dziadka. Podoba jej się, jak o niej mówi, jak nazywa chłopca z gór kutshi, mając ją na myśli. / /5 Jestem kutshi, mówi Samira. Prawdziwym chłopcem kutshi, mówi jednoręki dziadek. Jednoręki dziadek sprawdza mięśnie wnuka, jesteś silny?, pyta. Jestem silny, mówi Samira, zgina ramię, napina mięśnie. To dobrze, mówi jednoręki dziadek. Wobec tego pokaż, do czego mogą się przydać mięśnie twoich ramion. Idź, chłopcze, weź rzeczy z koni i przynieś je do namiotu. Lubię cię, mówi Samira. Ja też cię lubię, mówi jednoręki dziadek i uśmiecha się. Kto wie, od jak wielu dni i nocy, lat i zim, które przychodziły i odchodziły, Samira znów się śmieje. Jest to śmiech, dzięki któremu może zapomnieć o zmarłym ojcu i gwałcicielach. Jest to śmiech, dzięki któremu może zapomnieć, że zabiła człowieka, a mimo to ochrona, którą miała zapewnić matce, okazała się niewystarczająca. Jest to śmiech, dzięki któremu może zapomnieć o kamieniu, który zrodził się ze słów matki i zalega w jej sercu. Jest to śmiech, który jest wolny, który jest azad. Jest to śmiech, któremu jest wszystko jedno, czy śmieje się Samira, czy Samir. Wymarsz Chodź, chłopcze, mówi jednoręki dziadek. Jedziemy. Dokąd?, pyta Samira. Na dół, do wioski. Co będziemy tam robić? Jedziemy namoczyć skóry, kupimy tłuszcz, herbatę i cukier i zaprowadzimy cię do szkoły. Co to jest szkoła? Szkoła to miejsce, gdzie wielu chłopców uczy się wielu nowych rzeczy. Nie potrzebuję szkoły. To nie twoja rzecz decydować o tym. Jeśli nie pójdziesz do szkoły, to kim będziesz, jak dorośniesz? Będę jak mój ojciec. Silny i wielki. Ważny i niezwyciężony. Dobrze mówisz. Jednoręki dziadek śmieje się, głaszcze po głowie wnuka, który już nie jest całkiem łysy, odłóżmy tę interesującą rozmowę na później, mówi. A teraz pójdziemy na dół, do wsi i zrobimy wszystko to, co powiedziałem. Zgoda? Zgoda, mówi Samira. Zawsze się zgadza. Ze wszystkim, co mówi dziadek. Przez całą drogę w dół, do wsi, Samira i dziadek śmieją się. Samira zsiada z konia, podskakuje i tańczy wokół swojego dziadka, czego jeszcze nigdy przed nikim nie robiła. ' '7 Jest tak beztroska i swobodna, jak jeszcze nigdy nie była w swoim krótkim, długim życiu. Zostawiła nawet w namiocie swój rosyjski automat, ponieważ tak sobie życzył dziadek. I co?, pyta dziadek. Brakuje ci twojej broni? Samira śmieje się. Nie. Widzisz?, mówiłem. Ty zawsze wiesz wszystko, mówi Samira. Podoba ci się tu, w twojej nowej ojczyźnie? Tu jest nawet ładniej niż na moim płaskowyżu, mówi Samira i sama się dziwi, że to mówi. Dlaczego tu jest ładniej? Man tshemidanam, mówi Samira i wzrusza ramionami. Jak przez cały czas, odkąd wyruszyli, tak i teraz, jak okiem sięgnąć, nie widać żywego ducha, mimo to Samira mówi po cichu. Ponieważ to, co ma do powiedzenia, jest ważne. Głęboko zaczerpuje powietrza, trzyma obie ręce przy ustach, nachyla się do ucha dziadka, muszę ci zdradzić tajemnicę, mówi. Jednoręki dziadek unosi się i uśmiecha, tajemnica tak długo jest tajemnicą, dopóki trzyma się ją przy sobie, mówi. Z tajemnicami nie powinno się postępować lekkomyślnie. Samira przytakuje. Zastanów się dobrze, czy chcesz mi zdradzić swoją tajemnicę. To straszna tajemnica, mówi Samira. Nie chce się zastanawiać. Nie chce czekać. Nie może czekać. Musi się nią podzielić. Tajemnica wyrywa się z niej. Zabiłem człowieka. Jednoręki dziadek przestaje się uśmiechać, staje przed swoim wnukiem, milczy, patrzy na Samirę. Samira stoi spokojnie jak on, czuje gorycz słów, które wypowiedziała. / /8 Jednoręki dziadek pochyla się nad wnukiem, ten, kto zabija drugiego człowieka, zabija też cząstkę siebie. Oby Bóg sprawił, żebyś już nigdy więcej nie musiał tego robić. Samira wstrzymuje oddech. Dziadek siada na kamieniu, obejmuje wnuka ramieniem i nie mówi nic więcej. Samira siedzi, czuje na ramieniu rękę dziadka i płacze. Płacze. Płacze. Dziadek opiera rękę na udzie, podnosi się i mówi, chodź. Jeszcze długa droga przed nami. W dole, we wsi każdy zna jednorękiego dziadka. Ludzie ważni i nieważni, bogaci, dobrze ubrani i biedni, odziani w łachmany. To się podoba Samirze. Jej ojciec był inny. Jej ojciec pozdrawiał tylko nielicznych ważnych i bogatych ludzi. Znasz wszystkich, jesteś ważnym człowiekiem, mówi Samira. Każdy człowiek jest ważny, mówi jednoręki dziadek. Samira przytakuje. Nawet jeśli nie wie, dlaczego przytakuje. Ojciec mówił, że są ludzie ważni i nieważni. Każdy człowiek został stworzony przez Boga, mówi jednoręki dziadek. Już choćby tylko dlatego każdy z nas jest ważny. Obojętnie, czy jesteśmy komendantami, czy żebrakami, kobietami czy mężczyznami. Wobec tego ja też jestem ważny, mówi Samira. Jesteś, mówi jednoręki dziadek i śmieje się. Czy mam ci mówić, co jeszcze jest ważne? Samira wsuwa swoją dłoń w dłoń dziadka, śmieje się, przeskakuje z nogi na nogę, patrzy na niego promiennym wzrokiem, potrząsa głową. Powiedz. Jedzenie, mówi jednoręki dziadek. Jest ważne, żeby ludzie jedli. Chodź. Pójdziemy do Hadżiego Mussy i zjemy / /9 tyle jego wybornego dal, ile tylko zmieści się w naszych brzuchach. Bądź pozdrowiony, Hadżi Musso, mówi jednoręki dziadek. To mój wnuk. Jego ojciec, niech Bóg świeci nad jego duszą, zginął w tej przeklętej wojnie. Teraz Samir będzie mieszkał ze mną. I wyobraź sobie, mój wnuk jeszcze nigdy w życiu nie jadł dal. Khosh amadi, witaj, wnuku Mahfousa. Miły sprzedawca dal nakłada solidną porcję pachnącego, gorącego dal do miski i stawia ją przed Samirą, jest to jej pierwsze dal w życiu. Jedz, mój chłopcze, i rozkoszuj się, lepszego dal nie znajdziesz nigdzie w górach Hindukuszu ani w żadnym innym miejscu na tym wielkim świecie. Samira napycha sobie usta ryżem i dal, jakby nic nie jadła od czterech dni. Jej miska nie jest jeszcze całkiem pusta, a już sprzedawca nakłada następną porcję. Jedz, mówi, żebyś był duży i silny, żebyś wyrósł na prawdziwego mężczyznę i wojownika. Samira spogląda na Hadżiego Mussę, spogląda na swojego dziadka, śmieje się, mój ojciec chciał, żebym został komendantem i wyruszył na wojnę, ale on nie żyje, mówi. Teraz mieszkam z dziadkiem, a on nie chce, żebym zabijał ludzi. Miły sprzedawca dal przestaje się uśmiechać, masz rację, mówi. Głupio powiedziałem. Niby dlaczego miałbyś zostać wojownikiem, zabijać i sam być zabity? Już dostatecznie wielu wojowników przyszło i odeszło, urodziło się i zginęło. Mamy dosyć wojny. Miły sprzedawca dal wciąga w płuca całe powietrze, które jest wokół, wydmuchuje razem zabitych i zwycięzców, którzy są w jego duszy, i śmieje się. A może kiedy będziesz duży, zechcesz zajmować się tym, co ja, może zechcesz sprzedawać dal. Co o tym sądzisz? /20 Po raz pierwszy ktoś pyta Samirę, kim chce zostać, kiedy będzie duża. Nie wie, co ma odpowiedzieć, myśli i myśli, szuka w głowie odpowiedzi. Samira wzrusza ramionami, mówi, man tshe mida-nam, czy ja wiem. To prawda, nie wie. Kiedy Samira unosi do ust ryż i dal, kiedy oprócz tego musi się zastanawiać nad przyszłym zawodem, kiedy spogląda to na sprzedawcę, to na dziadka, myśli i myśli, i spostrzega, jak niewiele myślała do dnia, w którym zobaczyła jednorękiego dziadka. Duży, srebrzysty ptak leci powoli, wysoko po niebie nad wioską. Miły sprzedawca dal wyciąga rękę, pokazuje na niebo i mówi, znowu są. Cudzoziemcy, którzy przyszli, żeby oswobodzić nasz kraj. Samira z ustami pełnymi dal patrzy w niebo, widzi srebrzystego ptaka, tym razem wie, jaką musi dać odpowiedź, i mówi, pilot. Pilot?, pyta miły sprzedawca dal. Pilot?, pyta jednoręki dziadek. Bale, mówi Samira. Pilot. Będziesz pilotem? To niezwykły zawód, mówi miły sprzedawca dal. Przynajmniej dla każdego, kto żyje tu, w górach Hindukuszu. Co w tym niezwykłego?, pyta jednoręki dziadek. No tak, mówi miły sprzedawca dal, jestem tylko nic nie-znaczącym sprzedawcą dal, żyję tu, nie wiadomo gdzie, w środku gór, i niewiele rozumiem z reszty tego świata, także niewiele wiem o samolotach i pilotach. Ale dobrze rozumiem, że jeśli ktoś chce zostać pilotem i latać samolotem, jeśli chce zdobyć tak ważny zawód, to musi poznać cudzoziemców, musi odbyć wiele podróży i musi nauczyć się wielu rzeczy. 121 Jednoręki dziadek wypija łyk herbaty, z impetem stawia mały kubek na stole, rozlega się głośny brzęk, a dlaczego mój wnuk nie mógłby tego wszystkiego zrobić? Spójrz na niego, jest mądrym dzieckiem. Jeśli to konieczne, pozna cudzoziemców. Jeśli to konieczne, będzie się dużo uczył. Jeśli to konieczne, odbędzie wiele podróży Co w tym takiego niezwykłego? Może sądzisz, że mój wnuk nie potrafi tego zrobić? Jak tylko zjemy i wypijemy herbatę, zaraz się do tego zabierzemy. Będzie to długa i uciążliwa, ale też bardzo piękna podróż, którą zaraz rozpocznie. Tshi migi! Mahfous, co ty mówisz?, pyta miły sprzedawca dal. Co zamierzasz zrobić ze swoim biednym wnukiem? Dopiero co przyjechał, a już chcesz go znów gdzieś wysłać? Samira przysłuchuje się jedząc. Grudka dal mocno przywiera, wysycha i krzepnie jej w ustach. Jednoręki dziadek śmieje się, nie, nie chcę go nigdzie wysłać, mówi. Jestem szczęśliwy, że przyjechał i teraz nie będę już więcej sam. Poślę go do szkoły. Co? Dokąd?, pyta miły sprzedawca dal. Do szkoły? Bale. Do szkoły. Samira otwiera usta, chce powiedzieć, nie potrzebuję szkoły, chcę zostać mudżahedinem, gdy nagle uzmysławia sobie, że przed chwilą postanowiła, że już nie chce zostać mudżahedinem, i milczy. Wykształcenie to brama do świata, mówi jednoręki dziadek. Jak daleko jest ta brama?, myśli Samira. I jak ten świat wygląda? Czy są tam wojny? Kiedy wreszcie wyruszają, żeby rozpocząć podróż do bramy świata, Samira nie jest już taka pewna, czy jej decy- /22 zja, żeby wierzyć we wszystko dziadkowi i zawsze robić to, co on mówi, była mądra. To mój wnuk, mówi jednoręki dziadek, kładzie dłoń na głowie Samiry, która chowa się za nim, wysuwa ją przed siebie. Powiedz dzień dobry panu nauczycielowi. Salam, mówi pan nauczyciel, uśmiecha się i wyciąga rękę. Samirze podoba się pan nauczyciel. Nie jest ani szczególnie duży, ani szczególnie mały, nosi czyste ubranie, chustę wokół szyi, ma przed oczami okrągłe, małe szklane krążki połączone sznureczkiem, które ładnie się nazywają, einak, okulary. Pan nauczyciel uśmiecha się. Witaj. Khosh amadi. Czy umiesz czytać i pisać? Czytać i pisać? Nie, mówi Samira. Co to jest? Umiem jeździć konno, dobrze gram w boskashi. Przyjazny pan nauczyciel uśmiecha się. To dobrze. Jazda konna jest ważna. Co to jest czytanie i pisanie?, pyta Samira. Czytanie i pisanie? To brama do świata i do życia. To początek wszystkiego, mówi przyjazny pan nauczyciel Jeżdżę na dużym ogierze mojego ojca, mówi Samira. Nauczyciel uśmiecha się. A na czym jeździ twój ojciec, kiedy ty dosiadasz jego konia? Mój ojciec nie żyje, mówi Samira i uśmiecha się. To przykre, odpowiada przyjazny pan nauczyciel. Nie szkodzi, mówi Samira. Straciłem ojca, ale odnalazłem dziadka. Mój dziadek stracił ramię, mina mu je rozszarpała. Przyjazny pan nauczyciel głaszcze Samirę po głowie. Dlatego teraz dostał ciebie. Dziadek mówi, że pokażesz mi świat. Świat, mówi przyjazny pan nauczyciel i uśmiecha się. Świat to duże miejsce, pełne cudów i niespodzianek. 123 Pokaż mi go. Zrobię to, mówi przyjazny pan nauczyciel, śmieje się i wyciąga rękę. Samira najpierw się waha, potem decyduje się włożyć swoją dłoń w dłoń obcego mężczyzny, idzie z nim, zostawia jednorękiego dziadka. Idzie do pustego, nagiego miejsca, na którym stoi samotne drzewo, nie ma tam łąki, nie ma kwiatów. To nasza klasa, mówi przyjazny pan nauczyciel i prowadzi Samirę do małej chaty. Na ziemi leży stary kilim, wokół niego maty do siedzenia i poduszki. Wszędzie leżą porządnie poukładane, jeden na drugim przedmioty, których Samira nie zna. Pokój jest tak nimi wypełniony, że brakuje miejsca do chodzenia i siedzenia. Co to jest?, pyta. Przyjazny pan nauczyciel uśmiecha się. To, mój chłopcze, książki. Są pełne wiedzy i słów. Nauczyciel otwiera jedną z książek. Spójrz tutaj, to są zapisane słowa. Samira jest zawiedziona. Tu powinien być świat. Kto chce zobaczyć świat, musi być cierpliwy, mówi przyjazny pan nauczyciel. Do świata idzie się małymi krokami. Słowo po słowie, książka po książce. Samira patrzy na przyjaznego pana nauczyciela, nie rozumie. Spójrz tutaj, mówi i pisze. S-a-m-i-r. To twoje imię. To moje imię? Wygląda ładnie, mówi Samira. Potrafisz napisać wszystko? Wszystko. Napisz Azad, wolność. Tak się nazywa mój koń. I to jest piękne słowo. Nauczyciel pisze. A-z-a-d. Czy wielu jest ludzi takich jak ty?, pyta Samira. 124 Przyjazny pan nauczyciel uśmiecha się. Tak, mówi, bardzo wielu. I ty też możesz stać się jednym z nas. Musisz tylko chcieć. Mieć cierpliwość i dużo ćwiczyć. Jeśli nauczysz się czytać i pisać, będziesz mógł opisać wszystkie obrazy i słowa, które masz w głowie, a inni będą mogli je przeczytać. Samira wzdryga się. Nie, mówi. Nikt nie powinien widzieć obrazów, które mam w głowie. Nie musisz ich koniecznie opisywać, mówi przyjazny pan nauczyciel. Napiszesz tylko to, co chcesz. Ty sam o tym zdecydujesz. Jesteś azad. Ani Samira, ani przyjazny pan nauczyciel nie dostrzegają, od jak dawna jednoręki dziadek stoi w wejściu i przygląda się. To piękne, mówi. Co jest piękne?, pyta Samira. Wy jesteście piękni, mówi jednoręki dziadek i wskazuje swoim jedynym ramieniem na wnuka i na nauczyciela, którzy siedzą na ziemi w cieniu lampy oliwnej, otoczeni stosem książek, kartek z obrazkami i literami. Nauczyłem się słów od pana nauczyciela, mówi Samira podczas powrotnej drogi na górę, mówi i mówi, i nie przestaje mówić. Nauczyciel opowiadał o wielkim poecie, on pochodzi z Iranu. Iran to kraj. Każdy kraj ma granice. Mówimy tym samym językiem. Pan nauczyciel opowiadał o naszym Proroku. Prorok sam nie napisał Koranu, ponieważ był jak ja. Bez wykształcenia. Inni ludzie przejęli jego słowa i je zapisali. Ale wtedy Prorok już od pięćdziesięciu lat nie żył. Bóg nie lubi kobiet. Dlatego Prorokami uczynił tylko mężczyzn. Nie chcemy żadnego króla w naszym kraju. Ludzie muszą nauczyć się czytać i pisać, wtedy sami zdecydują, co mają zrobić ze swoim życiem. Samira opowiada i opowiada, obejmuje dziadka, dziękuję, mówi. Nie mówi nic więcej, tylko małe wielkie dziękuję. /25 A więc pójdziesz do szkoły?, pyta jednoręki dziadek. Nie, mówi Samira. Głosem, który jest jasny i przejrzysty, pełen szczęścia i zadowolenia. Jak to? Dziadek zatrzymuje konia. Ale myślałem, że ci się tam podoba. Skąd mam wiedzieć, czy mi się podoba w szkole?, pyta Samira. Przecież właśnie to powiedziałeś, mówi jednoręki dziadek. Nie, mówi Samira. Nie będę chodził do szkoły. Będę chodził do przyjaznego pana nauczyciela. Podoba mi się u niego, lubię jego książki i słowa. Jednoręki dziadek śmieje się. Ale to właśnie jest szkoła. Cmoka językiem, popędza konia, jedzie dalej. Nie wiedziałem, mówi Samira. Nie wiedziałem, że w szkole są książki i zawarte w nich słowa. Skoro tak jest, mówi Samira, naśladuje dziadka, cmoka językiem, jedzie dalej, to pójdę do szkoły. To mądra decyzja, mówi jednoręki dziadek. Już jutro, mówi Samira. Już jutro znowu pojedziemy do wsi i pójdziemy do przyjaznego pana nauczyciela i jego książek, i słów. Nie, mój chłopcze, mówi dziadek. Nie my pojedziemy. Ty pojedziesz. Razem z synem naszego komendanta Raszida. Nie, mówi Samira. Dlaczego nie? Nie znam syna komendanta Raszida. To go właśnie poznasz. Nie potrzebuję tego, mówi Samira. Dlaczego nie? Ponieważ mój ojciec powiedział, że nie potrzebuję innych ludzi. /20 Każdy człowiek potrzebuje innych ludzi. Ja jestem inny niż pozostali chłopcy. Zgadza się, mówi dziadek. Każdy człowiek różni się od innych ludzi. Ale ja jestem całkiem inny, inny niż wszyscy, mówi Samira. To nic złego. Poznasz Baszira i pojedziesz z nim do szkoły. Bass i khalass. Wypadek - Lhodź, mówi jednoręki dziadek. Już pora, musisz iść do szkoły. Dzisiaj osobiście zaprowadzę cię do namiotu komendanta Raszida, abyście obaj z jego synem pojechali do wsi i abyś już nigdy więcej nie schodził sam w dolinę. Baszir to śmieszne imię, mówi Samira. Nieprawda. To piękne imię, mówi dziadek. Baszir znaczy Niosący Dobrą Wiadomość, Doręczyciel, Posłaniec. Jaką dobrą wiadomość on przynosi?, pyta Samira. Sam go zapytaj, mówi dziadek. Choć dziadek bardzo się stara, jego wnuk nie potrafi być po prostu miły dla Baszira. Kiedy Samira staje przed nim, pyta, dlaczego nie nosisz koszuli, która nie jest dla ciebie za duża? Baszir nie może się bronić, spogląda na Samirę, wzrusza wąskimi ramionami, mówi man tshe midanam. Samira robi się ważna, przemawia jak jej dziadek. Nie wiem, a powinieneś tylko odpowiedzieć na pytanie, a ty się namyślasz i rzecz jasna nie znasz odpowiedzi. Baszir spogląda na ojca, spogląda na dziadka, spogląda na nowego chłopca, który z pewnością przybył na jego wyżynę tylko po to, żeby go zirytować, ponownie wzrusza ramionami i znika w namiocie. /28 Co to za zwyczaje?, pyta jednoręki dziadek. Przyjaciela tak się nie traktuje. Komendant Raszid głaszcze się po brodzie, chce położyć rękę na ramieniu Samiry, ona się wywija, nie pozwala mu na to. Twój wnuk jest przynajmniej prawdziwym chłopcem, mówi komendant Raszid. Spójrz na mojego syna. Jest cienki jak patyk i idzie przez świat z opuszczonymi ramionami. Jak będzie dalej tak robił, nigdy nie wyrośnie z niego prawdziwy mężczyzna. Po raz pierwszy, odkąd Samira go zna, współczuje chudemu Baszirowi. Wskakuje na ogiera ojca, gwiżdże przez zęby, Baszir, chodź, woła, musimy jechać do szkoły. Czy umiesz tylko sam pięknie gwizdać, czy też potrafisz nauczyć tego mojego syna?, pyta komendant Raszid. Potrafię, mówi Samira. Czy to twój ogier?, pyta komendant Raszid. Należał do mojego zmarłego ojca, mówi Samira. Jeśli będziesz chciał go sprzedać, daj mi znać. Dobrze ci zapłacę. Nigdy go nie sprzedam, mówi Samira. Baszir wybiega z namiotu, szybko naciąga kamizelkę na mniejszą koszulę, którą włożył, biegnie dookoła namiotu, znowu wpada do niego, wybiega, wtyka zeszyt do kieszeni kamizelki, znowu wychodzi przed namiot. Samira nie może uwierzyć w to, co widzi. Baszir nie wsiada na konia, tylko na muła. Na małego, nastroszonego, krótkonogiego muła. Co to ma znaczyć?, pyta Samira i złości się sama na siebie, ponieważ zauważa, że tym pytaniem daje komendantowi sposobność do robienia nowych wymówek synowi. Mój syn boi się koni, mówi komendant Raszid, chce pogłaskać wierzchowca Samiry. Ogier cofa głowę, robi krok /2Q do tyłu, cicho rży. Kto wie, mówi komendant, być może ty go nauczysz, jak stać się prawdziwym chłopcem. Samira nie lubi Baszira. Nie polubiła go od pierwszej chwili. Łatwo jej przyszło być w stosunku do niego niemiłą, czuła wtedy, że robi się ważna. Ale teraz jest jej go żal. Samirze nie podoba się, że ojciec Baszira jest dla niego taki niedobry. Ba-szir w niczym sobie na to nie zasłużył. W drodze na dół do wioski Samira ciągle się zatrzymuje, jedzie powoli, żeby Ba-szir nie zostawał za daleko w tyle. On siedzi na swoim mule, w jednej ręce trzyma cugle, w drugiej książkę, którą czyta. Nie czyta się podczas jazdy, mówi Samira. Baszir wzrusza ramionami i czyta dalej. Czy twój ojciec zawsze jest taki niedobry dla ciebie?, pyta Samira. Baszir spogląda na nią, nie musisz ze mną rozmawiać, mówi i znowu patrzy w książkę. Mijają następne cztery zakręty, nie rozmawiając ze sobą. Wtedy Baszir na krótko podnosi głowę, nie musisz też tak się zachowywać, jakbyś mnie lubił, mówi. Samira odwraca się do niego, nic takiego nie robię, mówi. Rzeczywiście cię nie lubię. W takim razie wyjaśniliśmy sobie wszystko, mówi Baszir i czyta dalej. Jak każdego ranka przyjazny pan nauczyciel stoi przed szkołą i wita chłopców. Kiedy Samira i Baszir podjeżdżają, śmieje się, khob, mówi, jak widzę, w końcu się zaprzyjaźniliście. Samira zeskakuje ze swojego ogiera. Baszir nie skacze, zsuwa się z muła, spuszcza głowę, idzie ciężkim krokiem, podaje panu nauczycielowi rękę, siada pod drzewem, chowa głowę w ramionach, dalej czyta swoją książkę. Czy nigdy nie masz dość czytania?, pyta Samira. 130 Nie. Dlaczego nie? Nigdy nie będę miał dość czytania, mówi Baszir, nie patrząc na nią. Dlaczego w ogóle tu jesteś?, pyta Samira. Myślałem, że przychodzą tu tylko chłopcy, którzy nie potrafią czytać. Baszir mówi, nie patrząc na nią, jesteś jeszcze głupszy, niż myślałem. Przyjazny pan nauczyciel woła do siebie dwóch chłopców, Madżida i Abdol-Saboura. Samir, od dzisiaj już nie będziesz miał oddzielnych lekcji, od tej chwili będziesz się uczył z innymi chłopcami. Nie potrzebuję innych chłopców. Dlaczego nie?, pyta przyjazny pan nauczyciel. Bo tak powiedział mój ojciec, mówi Samira. Twój ojciec nie żyje, mówi przyjazny pan nauczyciel. Niech Bóg go błogosławi. Madżid i Abdol-Sabour stoją, patrzą na nowego ucznia, zostawiają go, odchodzą. Samira nie wchodzi do klasy razem z innymi chłopcami, idzie do pokoju, w którym do tej pory sama uczyła się czytać i pisać, siada na ziemi, bierze do ręki książkę, przewraca kartki. Chłopcze, mówi przyjazny pan nauczyciel. Przecież powiedziałem, od dzisiaj masz się uczyć się razem z innymi chłopcami. Samira patrzy w otwartą książkę, koncentruje się na liniach i zawijasach. Nauczyciel prowadzi ją do innych chłopców, sadza na ziemi, daje białą kartkę papieru, mówi do Khalila, który siedzi obok, proszę cię, pokaż Samirowi, jak się pisze jego imię. Moje imię? Potrafisz napisać moje imię?, pyta Samira. 131 Potrafię, mówi Khalil, językiem zwilża ołówek, pochyla się nisko nad kartką papieru, głośno czyta każdą literę, którą pisze. S-a-m-i-r. Z początku Samira trzyma ołówek, jakby to był sztylet, przyciska tak mocno, że aż rozdziera papier. Samira jest tak spięta, że bolą ją palce, ręka, całe ramię, nawet plecy. Ponieważ używa do pisania całej swojej siły, jej ciało robi się gorące i mokre, jakby dwa razy przemierzyła tam i z powrotem całą równinę. Przyjazny pan nauczyciel bierze do ręki pałeczkę do wskazywania, staje przed uczniami, czyta słowa napisane na tablicy, a chłopcy powtarzają je za nim. Matka. Ojciec. Ojczyzna. Wolność. Azad. Kiedy Samira ćwiczy pisanie, drapie papier i drze go na kawałki, powtarza słowa i poci się, obserwuje innych chłopców i dziwi się, jak wielu z nich straciło nogi i ręce na skutek wybuchu min. Lubię chłopców, mówi do nauczyciela, zastanawia się przez chwilę, pyta, dlaczego nie ma tu dziewcząt? To długa historia. Ludzie uważają, że dziewczęta nie muszą umieć czytać i pisać. Myślą, że dziewczęta nie są tak bystre jak chłopcy. A ponieważ później dziewczęta stają się kobietami, ludzie uważają, że to nie ma sensu, aby dziewczęta chodziły do szkoły, bo potem i tak nie będą potrzebowały zdobytej tu wiedzy. Samira patrzy na swojego nauczyciela, jej spojrzenie jest bystre i uważne. Czy ludzie mówią prawdę? Przyjazny pan nauczyciel marszczy czoło, skąd ci przyszło do głowy, aby pytać o dziewczęta? Samira wzrusza ramionami. Czy twoje pytanie ma coś wspólnego z tym, co powiedział twój ojciec? /32 Samira wzrusza ramionami. Mój biedny chłopcze, mówi przyjazny pan nauczyciel. W kraju takim jak nasz na pytanie o kobiety i dziewczęta nie ma prostej odpowiedzi. Samira wzrusza ramionami, nie ma odwagi spojrzeć przyjaznemu panu nauczycielowi prosto w oczy. Kiedy dla Samiry i Baszira przychodzi pora wracać na górę, Baszir znika. Wszyscy chłopcy, nawet ten, który stracił nogę na skutek wybuchu miny, szukają go i wołają. Nie mogą go znaleźć. Wreszcie nauczyciel woła, chłopcze, musisz wracać na górę, twój ojciec czeka na ciebie, wtedy Baszir wychodzi ze swojej kryjówki. Ma łzy w oczach, szlocha, chowa twarz w kurtce nauczyciela i mówi, Samir wszystko potrafi. I wszyscy go lubią. Przyjazny pan nauczyciel przyciska chłopca do siebie, nikt nie potrafi wszystkiego, mówi. Mój ojciec chce, żebym był taki jak on, mówi Baszir, chce, żeby Samir był jego synem. Nie chce mnie. Baszir pociąga nosem, wyciera łzy, patrzy w ziemię. Przyjazny pan nauczyciel obejmuje chłopca, spogląda w zapłakane oczy, tak powiedział, pyta? Baszir wzrusza ramionami. Chłopcze, mówi nauczyciel, wracaj na swoją górę, do ojca. Nie smuć się. Zapewniam cię, że twój ojciec nie chce mieć innego syna. Samir jest dobrym chłopcem, ale ty jesteś synem swojego ojca. Jego ciałem i krwią. Nie martw się. Obiecuję ci, wszystko będzie dobrze. Baszir pociąga nosem, wdrapuje się na muła, spogląda na Samirę, która siedzi na grzbiecie swojego ogiera i jest pełna radości i zadowolenia. Dobrze, mówi Samira, jutro przyjadę znowu. 133 To dobrze, mówi przyjazny pan nauczyciel. Będę czekać na ciebie i na twojego przyjaciela Baszira. Samira wciąga w płuca tyle powietrza, ile tylko może, podnosi się, chce powiedzieć, on nie jest moim przyjacielem, patrzy w oczy przyjaznego pana nauczyciela, patrzy w oczy biednego, chudego Baszira, przyjedziemy, mówi. To dobrze, mówi przyjazny pan nauczyciel. Nie lubię go, mówi Samira do matki i dziadka. Dlaczego go nie lubisz?, pyta dziadek. Bo nie jest prawdziwym chłopcem, mówi Samira. Dni dostają skrzydeł, stają się ptakami, zbierają się i odlatują. Samira jeździ w dół do wsi, chodzi do szkoły, uczy się tego, czego ma się nauczyć, pisze, czyta, rachuje, siedzi z otwartymi uszami i oczami i cały czas dziwi się, że świat jest taki duży, o wiele większy, niż do tej pory myślała. Kiedy myśli, w końcu zrozumiałam ten świat, uzmysławia sobie, że są jeszcze rzeczy, których nie zna, nie pojmuje, o których nie wie. Lubię tę wioskę bardziej niż inne, mówi Samira. Dlaczego?, pyta Daria i dziwi się, że w jej córce-synu pozostało tak mało z Samiry. Bo jest duża, mówi Samira i podnosi do ust kawałek chleba z jogurtem. Dlaczego duża wioska jest lepsza od małej?, pyta Daria i dziwi się, jak wiele z małego dziecka pozostało jeszcze w jej Samirze, chociaż jest już tak duża jak ona. Man tshe midanam, mówi Samira. Nie powinieneś tak mówić, mówi dziadek. Kiedy po namyśle stwierdzasz, że rzeczywiście nie znasz odpowiedzi, powinieneś na zadane pytanie odpowiedzieć tylko, nie wiem. Bardziej lubię tę wioskę, mówi Samira, bo nikt mnie tu nie zna. Dla ludzi jestem tu nowy. 134 Dziadek unosi brwi, chce coś powiedzieć, ale Samira jest szybsza od niego. Man tshe midanam, mówi Samira, śmieje się. Zuchwale, śmiało. Dziadek śmieje się, podnosi kamień, robi ruch, jakby chciał w nią rzucić. Samira piszczy i podskakuje, rzuca się na dziadka, mówi, man tshe midanam. Namyśliłem się. W mojej głowie nie ma odpowiedzi na to pytanie. Dni przychodzą i odchodzą, Samira i Baszir jeżdżą razem w dół do doliny, do wioski, do szkoły, razem jedzą, razem biorą udział w tych samych zajęciach, ale Samira i chudy Baszir po prostu nie mogą się polubić. On nie potrafi jeździć konno, mówi Samira. On nie potrafi grać wboskashi. On jest chudy, on nie umie strzelać. On nie potrafi tego. On nie potrafi tamtego. On nie potrafi niczego. On umie czytać, mówi przyjazny pan nauczyciel. To prostak, mówi Baszir. On nie ma serca. Jest głupi. Wszystko, co potrafi, to szaleć z tymi beznadziejnymi końmi. Wszystko, co potrafi, to jeździć konno, strzelać, polować, wspinać się po górach. Powiedz mu, żeby cię tego nauczył, mówi nauczyciel. Zobaczysz, że każda z tych rzeczy może sprawiać przyjemność. Każdego ranka i każdego wieczora rozgrywa się taka sama scena. Samira jedzie przodem na swoim ogierze, Baszir wlecze się z tyłu na mule, nie patrzy na nic i na nikogo, cały czas ma wzrok utkwiony w książce. Czytaj mi, mówi Samira. Nie prosi chudego Baszira. Rozkazuje. Nie mogę czytać, kiedy siedzę na mule, mówi Baszir. Za bardzo trzęsie. /35 Co? To dlaczego ciągle wpatrujesz się w książkę, jeśli nie możesz czytać? Żebym nie musiał patrzeć na ciebie, mówi Baszir. Samira zatrzymuje swojego wierzchowca, czeka, aż Baszir znajdzie się obok niej, jesteś kłamcą, mówi. Nie jestem kłamcą, mówi Baszir, zamierza się, chce uderzyć Samirę książką, którą trzyma w ręku, przez co płoszy jej konia, ten unosi głowę, staje dęba, znowu staje na ziemi, robi krok do przodu, potyka się. Droga jest wąska i stroma, ogier odskakuje na bok, ślizga się, Samira nie może utrzymać się na jego grzbiecie, spada, przewraca się, toczy po ziemi. Koziołkuje w dół po zboczu, spada, zawisa na suchym krzaku, do krwi rani rękę i szyję, jeszcze raz koziołkuje, uderza się w głowę, wygląda jak worek cebuli, który stacza się z góry. Kamienie rozpryskują się, toczą, lecą przed nią i za nią. Samira czuje smak krwi w ustach, ból w brzuchu, w ramionach, w nogach, w całym ciele. W końcu zatrzymuje się, leży bez ruchu. Bez życia. Płaski kamień spada w dół i ląduje na jej brzuchu. I tam pozostaje. Ogier jest przy niej jako pierwszy, szturcha ją miękkim nosem, skubie w ucho, cicho rży. Baszir i jego muł potrzebują więcej czasu, aby zejść wąską, krętą drogą. Baszir krzyczy i płacze, jakby to on był ranny i jakby to on czuł ból. Zsuwa się z muła, prawie upada, ponieważ tak bardzo drżą mu kolana, że ledwie utrzymują jego drobne ciało. Klęka obok Samiry, chwyta ją, potrząsa. Samir. Sa-mir. Nie chciałem. Nie chciałem zrzucić cię z góry. Obudź się. Baszir krzyczy i płacze, ale Samira nie odzywa się, leży, nie porusza się. Z kamieniem na brzuchu, otwartymi ustami i zamkniętymi oczami. Zakrwawiona. Nad okiem ma wielką ranę. Wilgotną, krwawiącą, rozwartą szparę, która wygląda jak śmiejące się usta. I3Ó Nie chciałem cię zabić, mówi Baszir, kładzie rękę na kamieniu, który leży na brzuchu Samiry, czuje, jak jego ręka się porusza. Lekko. Całkiem lekko jego ręka unosi się w górę i opada w dół w rytm oddechu Samiry. Pozostaw go przy życiu, mówi chudy Baszir. Dobry Boże, władco świata i wszystkiego innego, pozostaw go przy życiu, a obiecuję ci czynić dobro, obiecuję być dla niego miły, służyć mu i robić wszystko, czego kiedykolwiek ode mnie zażąda. Baszir unosi kamień, ostrożnie, jakby był on częścią ciała Samiry, odkłada go na obok. Pochyla się nad Samira, przykłada ucho do jej ust, słucha oddechu, czuje zapach jej skóry, dotyka uchem jej warg. Głaszcze ją po głowie, tam gdzie włosy są najdłuższe, widzi jak łza z jego oka spływa w dół, spada na wargi Samiry i pozostaje tam. Baszir nie wie, dlaczego robi to, co robi, jest poruszony, tak pobudzony jak nigdy dotąd, zamiera, pochylony nad Samira, przypatruje się jej twarzy, patrzy na jej usta, całuje je. Przez cały czas Baszir mocno trzyma w ręku książkę i jej nie wypuszcza. Po pocałunku nie wie, co powinien teraz zrobić, wie tylko, że nie ma dość sił, aby unieść Samirę i położyć na grzbiecie któregoś zwierzęcia. Kładzie rękę na jej piersi, otwiera książkę, powiedziałeś, żebym ci poczytał, mówi. Więc czytam. Baszir czyta, Samira kaszle, otwiera oczy, kładzie rękę na ręce Baszira, pocałowałeś mnie, mówi. Baszir jest wystraszony, przerywa czytanie, czytałem, mówi. Ale najpierw mnie pocałowałeś, mówi Samira, zamyka oczy, ciężko oddycha, boję się, mówi. To moja wina, mówi Baszir. 137 Przytrzymaj mnie, mówi Samira, wbija paznokcie w jego ramię, z pomocą chłopca stara się wdrapać na grzbiet muła. Samira ze spuszczoną głową pochyla się w przód, ledwie może oddychać, zamyka oczy, otwiera je znowu, kiedy słyszy głos, kiedy się kładzie, kiedy czuje ręce, które badają rany na jej obolałym ciele, kiedy woda kapie jej do ust. Samira rozpoznaje głos. To głos przyjaznego pana nauczyciela, chce się uśmiechnąć, nie może, otwiera oczy, widzi mężczyzn wokół siebie tylko jako kolorowe plamy, które nie mają początku i końca, biegają jeden przez drugiego, dziko wymachują rękami, kładą głowy na jej piersi, chcą usłyszeć jej oddech. Samira widzi drzewo, pod którym leży, widzi niewidzialnego słuchacza, który siedzi nad nią na gałęzi, przypatruje się jej z góry i śmieje się. On cię pocałował, mówi niewidzialny słuchacz. Wiem, mówi Samira. Czy to było piękne?, pyta niewidzialny słuchacz. Tak, było, mówi Samira. Odzywa się, mówi przyjazny pan nauczyciel, to dobry znak. Czy ja umrę?, pyta Samira. Czy chcesz umrzeć?, pyta niewidzialny słuchacz. Samira wzrusza ramionami. Rzeźnik, który pochylił się nad nią, ugniata, uciska jej brzuch, bada, czy w środku głęboko chłopiec nie jest ranny, on ma bóle, mówi przestraszony. Doznał wewnętrznych obrażeń, nie powinniśmy go ruszać. Rzeźnik zna się na rzeczy. W ciągu tych lat, które przychodziły i odchodziły, podczas których toczyły się liczne wojny, widział wielu rannych i zabitych, ratował ich, tracił. Chcę żyć, mówi Samira, jej głowa przechyla się na bok, reszta kolorów znika z jej twarzy. 138 Nie umrzesz, mówi przyjazny pan nauczyciel. Mułła jest tutaj, wziął ze sobą lekarstwa. Rzeźnik jest tutaj, on zszy-je twoje rany, on cię uzdrowi. Nie umrzesz, chłopcze. Nie odchodź. Zostań. Rzeźnik kładzie ręce jedna na drugiej, ugniata pierś Sa-miry, naciska, puszcza. Nauczyłem się tego od Amerykanów, mówi. Wtedy, kiedy pomagali nam walczyć z Rosjanami. Tą metodą można uratować życie każdemu, kto jeszcze żyje. Rzeźnik sapie, poci się, naciska i puszcza, aż twarz Samiry z powrotem nabiera kolorów. Rzeźnik ociera sobie czoło szmatą, całą nasiąkniętą krwią krowy, którą wcześniej zabił, oto macie znowu swojego ucznia. Rzeźnik czuje się w połowie jak amerykański lekarz, od którego nauczył się ratować życie, a w połowie jak wojownik, którym chciałby, żeby został kiedyś Samir. Zobaczymy, czy to się opłaciło i on będzie wojownikiem. Ten chłopiec już jest wojownikiem, mówi przyjazny pan nauczyciel. On walczy. On walczył przez całe swoje krótkie życie. Gdzie jest Baszir?, pyta Samira. Myślałem, że go nie lubisz, mówi przyjazny pan nauczyciel. Gdzie on jest?, pyta Samira. Tu jestem, mówi Baszir, pociąga nosem. Samira nie widzi Baszira, nie słyszy jego głosu, nie otwiera oczu, nie widzi niczego i nikogo. Także niewidzialnego słuchacza, który przysiadł na gałęzi. Słońce odchodzi, odchodzą inni chłopcy i rzeźnik, przychodzą gwiazdy, świecą jasno i zimno, wołają Samirę. Zobaczysz, mówi przyjazny pan nauczyciel, głaszcze Baszira po głowie, on wyzdrowieje. Samir jest dzielnym, silnym chłopcem. Nie umrze tak szybko. /39 Ale cała krew wycieknie z jego głowy, mówi Baszir. Cicho. Ponieważ nie chce, żeby to, co mówi, stało się prawdą. Wychodzi słońce, rzuca swoje ciepło i światło na wioskę, budzi wszystko i wszystkich, także Samirę. Samira otwiera jedno oko. Tylko jedno. Drugie napęczniało, jest zaskorupiałe, nabiegłe krwią. Samira patrzy w bok, widzi Baszira, mówi cicho, żeby nikt inny nie mógł usłyszeć. Baszir, otwórz oczy. Poczytaj mi swoją książkę. Chudy Baszir usadawia się obok niej, otwiera książkę, czyta. Cicho. Żeby tylko Samira mogła słyszeć. W połowie czytania Baszir przerywa. Chcę ci podarować coś, co sprawi, że twoje bóle szybciej odejdą. Sięga pod swój koc i wyciąga mały drewniany flet. Samira wkłada flet do ust, dmucha, wydobywa jeden dźwięk, zamyka oczy, czytaj dalej, mówi, zasypia i śpi aż do przyjścia jednorękiego dziadka. Dlaczego nie przyszła moja matka?, pyta Samira. Chłopcze. Co ty sobie myślisz? Przecież tu jest pełno obcych mężczyzn. Chcę ją zobaczyć, mówi Samira. Powiem jej, że czujesz się lepiej. Nie czuję się lepiej, mówi Samira. Chcę zobaczyć matkę. Muszę powiedzieć jej coś ważnego. Powiedz to mnie, mówi jednoręki dziadek. Samira wie, że jej matka umiera tysiącem i jedną śmiercią, ponieważ nie wie, nie może wiedzieć, czy mężczyźni zorientowali się, że jest dziewczyną. Samira przełyka łzy, wyciąga rękę, kładzie ją na ramieniu dziadka, powiedz mojej matce, że jej syn żyje, powiedz jej, że jej syn ją ochroni. Powiedz mojej matce, że jej syn znalazł przyjaciela. І Powiem jej to, mówi jednoręki dziadek, bierze Baszira za rękę, chłopcze, mówi, chodź, wracamy na górę. Twój ojciec czeka na ciebie. Zostanę tu, mówi chudy Baszir, powiedz ojcu, że zostanę tu na dole, w wiosce, tak długo, jak długo Samir będzie musiał tu zostać. Chudy Baszir mówi to głosem, który wcale nie jest cichy. Głosem, w którym brzmi coś nowego, odwaga. Samira lubi to nowe brzmienie głosu Baszira, lubi, kiedy odwiedza ją dziadek, lubi, kiedy przychodzą inni chłopcy i zbierają się pod drzewem tylko dla niej, lubi, kiedy się śmieją, kiedy sama może się śmiać, lubi drobne prezenty, które dostaje. Samirze podoba się to, że lubi Baszira i innych chłopców. Dlaczego jesteście dla mnie tacy dobrzy?, pyta Samira. A dlaczego mielibyśmy nie być dla ciebie dobrzy?, pyta Madżid. Jesteś jednym z nas. Skąd to wiesz?, pyta Samira. Mój ojciec mi to powiedział, mówi Madżid. On powiedział, dzisiaj pomożesz jednemu człowiekowi, a jutro może się zdarzyć, że ty sam będziesz potrzebował pomocy, wtedy ktoś inny pomoże tobie. Samira śmieje się, nie mówi, mój ojciec powiedział, że nie potrzebuję innych chłopców. Tysiące gwiazd świeci na ciemnym niebie, a księżyc nie zakłóca ich blasku. Gwiazdy to światełka Boga i zmarłych, mówi Samira. Ja nie mam zmarłych, mówi Baszir. Gdybym miał coś do powiedzenia, zrobiłbym ci jeszcze jeden prezent. Baszir mówi cicho, żeby nikt go nie usłyszał, nawet Bóg, tylko /4/ Samira. Poprosiłbym Boga, żeby zamienił mojego ojca na twojego. Wtedy mój ojciec by nie żył, a twój jeszcze by żył. Nie chcę tego, mówi Samira. A ja nie chcę, żebyś był smutny, mówi Baszir. Nie jestem smutny, mówi Samira i dziwi się, ponieważ do tej chwili nie wiedziała, że jej życie przebiega bez smutku, że podoba jej się to nowe życie, życie bez ojca. Samira pokazuje na niebo, o, popatrz, mówi. To gwiazda, którą Bóg zapalił dla mojego zmarłego ojca. Która?, pyta chudy Baszir i podąża wzrokiem za palcem Samiry. Ta, ta jasna na przedzie, mówi Samira i śmieje się, nie, to inna, ta mała. A może ta z tyłu, ta duża, z otoczką. Jaka to różnica?, pyta Samira i zaraz sama daje sobie odpowiedź. Żadna. To nie ma znaczenia. Bo to nieprawda. Bo to kłamstwo. Dla mojego ojca nie świeci żadna gwiazda. Może rzeczywiście żadna gwiazda nie świeci dla twojego ojca, ale byłoby pięknie, gdybyś mógł wierzyć, że jedna z nich świeci dla niego i dzięki temu on jest przy tobie, mówi chudy Baszir. Samira nie mówi, że jest zadowolona, że nie ma go przy niej, mówi, jesteś marzycielem. Czy widzisz coś złego w marzeniach?, pyta chudy Baszir. Marzenia to sprawa dziewczyn, mówi Samira, a nie mężczyzn i chłopców. A w każdym razie nie prawdziwych chłopców. Chudy Baszir odwraca się w bok, spogląda na przyjaciela, głaszcze palcami szramę nad jego okiem, mówi, twoje serce jest twarde. Tak twarde jak strup, który utworzył się na tej ranie. Samira milczy, leży nie poruszając się, podobają jej się te dotknięcia. 142 Jesteś moim najlepszym przyjacielem, mówi Baszir, po namyśle poprawia się, jesteś moim jedynym przyjacielem. Będę twoim przyjacielem tak długo, jak długo będziesz mnie potrzebować, mówi Samira. Zawsze będę przy tobie. Zdradź mi swoją tajemnicę, mówi Baszir. Z tajemnicami nie powinno się obchodzić lekkomyślnie, mówi Samira. Nie powiem o tym nikomu, mówi Baszir. Do tej pory nie mam tajemnicy, kłamie Samira. Ale kiedy będę jakąś miał, opowiem ci o niej. Dni i noce pod drzewem przychodzą i odchodzą i wkrótce stają się przeszłością. Są noce, podczas których Samira i Baszir rozmawiają i rozmawiają, trzymają się za ręce, patrzą sobie w oczy, zasypiają obok siebie. Są noce, podczas których przyjazny pan nauczyciel siada obok chłopców, otwiera książkę, czyta historie o kochankach, bohaterach, księżniczkach i królach, o łabędziach i wiedźmach. Są noce, podczas których stronice książki szeleszczą na wietrze i baśnie unoszą się w świat. Najpierw byliście wrogami, mówi przyjazny pan nauczyciel, teraz jesteście jak Leili i Majnun. Kim są Leili i Majnun? Są kochankami. To dziewczyna i chłopiec. Chudy Baszir przykłada rękę do ust, ukrywa śmiech. Samira milczy. Przyjazny pan nauczyciel odwraca się, zamyka oczy, widzi swoją Leili. Swoją utraconą Leili. Życie to wygrywanie, to przegrywanie, mówi niewidzialny słuchacz. Cicho. Żeby nikt nie słyszał. Ladacznica Moje piersi stają się coraz większe i większe, mówi Sami-ra. Cicho. Ponieważ to, co ma do powiedzenia, jest ważne. Ponieważ nie jest to dla niej łatwe. Samira jest pełna sharm, opuszcza wzrok, patrzy na nic nierozumiejącą matkę, prosi Boga, żeby matka znalazła odrobinę rozsądku w swojej głowie i dała jej odpowiedź. Daria patrzy na córkę-syna. Spojrzeniem, które jest jasne. Oczami, które są czujne. Co chcesz zrobić?, pyta już rozsądnie Daria. Gdybym wiedziała, co zrobić, nie pytałabym ciebie, mówi Samira. Jest proste rozwiązanie, mówi matka. Wyjdź na zewnątrz i przypatrz się życiu, jakie prowadzisz ty i inni mężczyźni. Potem spójrz na mnie i przypatrz się mojemu życiu i życiu innych kobiet. Dlaczego Bóg nie przysłał mnie na świat jako prawdziwego chłopca?, pyta Samira. Moje biedne dziecko. Dlaczego dręczysz się pytaniami, na które nie ma odpowiedzi? A dlaczego Bóg zesłał wojnę i powołał do siebie twojego ojca? Dlaczego odebrał mi cześć i pozwala, żeby kobietom wybijano zęby? Dlaczego zabrał mi rozum, a twojemu dziadkowi ramię? Czy jest І jakiś rozsądny powód, dla którego zabrał dzieciom ręce, nogi, usta i przyszłość? Bóg nie daje odpowiedzi na pytania. Daria siedzi przy ogniu, pozwala pryskać kroplom, nie łapie ich. Bóg stworzył cię taką, jaka jesteś. Reszta należy do ciebie. Nie jesteś już dzieckiem. To już zależy tylko od ciebie, czy wyrośniesz na tego, na kogo chcesz. Każdy musi robić to, co jest dla niego najlepsze. Jeśli chcesz żyć jako Samira, znajdź na to sposób. Jeśli chcesz żyć jako Samir, znajdź na to sposób. Mówiąc to wszystko, Daria zwraca się do gotującej wody, łapie jedną kroplę, robi to, co jest dla niej najlepsze, znika w sobie. Tam, gdzie nie ma żadnych pytań, żadnych odpowiedzi, żadnego rozsądku. Samira robi coś, czego nie robiła od dawna, podchodzi do swojej pozbawionej rozumu matki i całuje ją w czoło, głaszcze po włosach. Daria spogląda na Samirę, uśmiecha się, siedzi przy ogniu, nuci melodię, łapie krople, które pryskają z garnka, ratuje je, nie łapie ich, pozwala im umrzeć z sykiem. Samira wskakuje na ogiera, luźno trzyma w ręku ozdobione kamieniami i dzwoneczkami wodze, jedzie. Tak po prostu. Bez celu, bez pośpiechu. W oddali słyszy wesoły śpiew, trele i bębnienie dziewcząt i kobiet. Świętują wesele Hadżiego. Hadżi bierze sobie żonę. Nową żonę. Firouzę. Firouza stąpa po Bożej ziemi dopiero tyle lat i zim, co Samira. Firouza ma szczęście. Jest dziewczyną. Prawdziwą dziewczyną. Z piersiami, które rosną. Firouza ma szczęście. Znalazła mężczyznę. Hadżi wprowadzi ją do swojego namiotu. Odeśle swoją drugą żonę razem z jej dziećmi do namiotu pierwszej żony i jej dzieci. Hadżi będzie spędzał noce z Firuozą. Ona ma szczęście. Będzie nową ukochaną żoną Hadżiego. /45 Samira wie już tyle o życiu kobiet, że zdaje sobie sprawę, iż przyjdzie dzień, kiedy Firouza przestanie być ukochaną żoną Hadżiego. Tak jak przyszedł dzień, kiedy pierwsza żona, a potem druga przestały być ukochanymi żonami Hadżiego. Ale dzisiaj Firouza jest szczęśliwa. Hadżi, mówią inni mężczyźni, śmieją się, głaszczą się po brodach. Hadżi, szczwany lis z ciebie. Bóg stworzył Hadżiego na swoje podobieństwo. Resztę pozostawił jemu. To on ma uczynić z siebie mężczyznę takiego, jakim pragnie być. Hadżi pragnie być szczwanym lisem, chce mieć żony, które są piękne i młode, które odmładzają go swoją młodością, budzą w nim żądze. Każdy musi robić to, co dla niego najlepsze. Pierwsza żona Hadżiego szukała w nim ojca. Kiedy wydobyła ze swojego ciała wiele żywych i martwych dzieci, stała się gruba i szpetna, wtedy Hadżi wziął sobie nową żonę, młodą, bardzo młodą. Ludzie mówili, Hadżi ma dobre serce, wziął za żonę małą sierotę, dał jej dom, opiekę i bezpieczeństwo. Ale Hadżi ukrywa przed mężczyznami, że to wcale nie dobrodusz-ność. Że jego druga kobieta, mała sierota, była ladacznicą, zanim ją przywiózł na górę i uczynił swoją żoną. Nie mówi mężczyznom, że wziął za żonę dawną ladacznicę, ponieważ pomieszała mu zmysły, ukradła rozum. Wszystko to Hadżi przemilcza przed mężczyznami. Samira wie to wszystko od dawnej ladacznicy. Kiedy Hadżi siedzi na dywanie przed namiotem narzeczonej, na twarzach innych mężczyzn maluje się zazdrość na myśl, jaką to radość musi sprawiać Hadżiemu, gdy jest sam na sam ze swoją trzecią, młodą narzeczoną. Samira zaś nie rozumie, co miała na myśli matka, kiedy mówiła, twój mąż uczyni z ciebie kobietę, a inne kobiety nucą /46 i śpiewają Firouzie na szczęście. Podczas gdy dzieje się to wszystko i jeszcze o wiele więcej, druga żona Hadżiego, dawna ladacznica, zwierza się Samirze. Nie mam wyboru, mówi dawna ladacznica, muszę zaufać komukolwiek. Kto wie, może któregoś dnia stanę się dla Hadżiego za droga i za uciążliwa i pozbędzie się mnie, niech więc na tej przeklętej przez Boga ziemi będzie choć jeden człowiek, który zna moją historię i upomni się u Hadżiego o prawa moich dzieci. Czy Hadżi chce cię zamordować?, pyta Samira. Kto wie, mówi dawna ladacznica. Dlaczego opowiadasz to wszystko właśnie mnie?, pyta Samira. Ponieważ widzę, że sam masz wielką tajemnicę. Ten, kto sam ma tajemnicę, potrafi dochować tajemnicy drugiego człowieka, mówi dawna ladacznica. Nie zdradzę ci mojej tajemnicy, mówi Samira. Ladacznica uśmiecha się, kładzie rękę na ramieniu Sa-miry, nie chcę o niczym wiedzieć, mówi. Wystarczy mi moja tajemnica. Samira poznaje po oczach ladacznicy, że ta nie kłamie. Samira wie, że ona robi coś zakazanego, ponieważ nie jest sprawą kobiety, zwłaszcza kobiety, która należy do innego mężczyzny, rozmawiać z obcym mężczyzną, szczególnie kiedy ten mężczyzna jest nieżonaty, a ona zdradza mu swoją tajemnicę. Jest proste rozwiązanie, powiedziała matka. Przypatrz się życiu, które wiodą mężczyźni, i życiu, które wiodą kobiety. Mów. Słucham, mówi Samira. Twoja tajemnica będzie u mnie dobrze ukryta. Postąpię tak, jakbym strzegł własnej tajemnicy. /47 A więc posłuchaj, mówi dawna ladacznica. To się zdarzyło w dniu, który był podobny do wszystkich innych dni. Hadżi jest na wojnie, raz strzela wróg, raz Hadżi i jego ludzie. Raz atakują jedni, raz drudzy. Po zakończeniu tej całej strzelaniny, atakowania i wycofywania się mężczyźni wracają do swoich obozów, które nie są zbyt oddalone od siebie, rozpalają ogień, jedzą, piją, modlą się, a jeśli ktoś chce się załatwić, wspina się na górę i chowa między skałami. Hadżi szuka sobie wygodnego miejsca, robi, co chce zrobić, i zamierza zejść z powrotem do swoich ludzi, wtedy słyszy, że w pobliżu kuca ktoś inny i udaje, że robi to samo co on. Hadżi podkrada się i faktycznie widzi tego człowieka, przykłada mu broń do głowy i czeka, żeby obcy podciągnął swój shalvar i opuścił kamiz. Chcesz usłyszeć, co było dalej?, pyta dawna ladacznica. Samira przytakuje, mówi, bogu. Wobec tego musisz podejść bliżej, żebym mogła mówić cicho. Samira zbliża się. Dawna ladacznica opowiada dalej. Okazuje się, że drugi mężczyzna to wróg i również nazywa się Hadżi. Właściwie obaj Hadżi niechętnie biorą udział w wojnie, właściwie niechętnie też zabijają, zwłaszcza ten drugi Hadżi. Na koniec, kiedy wyjaśnili sobie nawzajem wszystko, Hadżi z obozu wroga przedstawia mojemu Hadżiemu propozycję. Dam ci prezent, mówi, jeśli darujesz mi życie. Samira pyta, skąd wiesz to wszystko? Wiem od mojego Hadżiego. Sam mi to opowiedział, mówi dawna ladacznica, bierze dziecko, które wisi u jej piersi, odwraca je, wtyka drugą pierś w jego drobne usta. /48 Samira wie, że nie wolno jej patrzeć, jest przecież w połowie mężczyzną. Wie, że wolno jej patrzeć. Jest kobietą, ma także piersi. Czy mam opowiadać dalej?, pyta dawna ladacznica. To twoja decyzja, mówi Samira. Dawna ladacznica opowiada dalej. Hadżi z obozu wroga opowiada w najpiękniejszych barwach, w najpiękniejszych obrazach i zapachach o pewnej dziewczynie, która jest delikatna i świeża jak pąk kwiatu, na którym lśni poranna rosa. Na koniec opowieści, która jest przerywana westchnieniami i oblizywaniem warg, Hadżi z obozu wroga mówi, daruj mi życie, a ja podaruję ci tę dziewczynę. Hadżi przystaje na to, każe się zaprowadzić do chaty dziewczyny, aby sprawdzić, czy Hadżi-wróg nie kłamał. Jego oczom ukazuje się coś najpiękniejszego, czego oczy Hadżiego jeszcze nigdy nie widziały. Samira przełyka, mówi, ty jesteś tą dziewczyną, którą Hadżi-wróg podarował twojemu Hadżiemu. Tak, to ja, mówi dawna ladacznica. Chociaż Samira nie wie, czy historia dawnej ladacznicy jest prawdziwa, każe jej opowiadać dalej. Hadżi-wróg sam chętnie chciałby mnie mieć. Ale mieszkał w tej samej wiosce co ja i wszyscy wiedzieli, że jestem ladacznicą. Samira nie pyta, co to jest ladacznica. Dawna ladacznica widzi w jego spojrzeniu, że tego nie wie. Ladacznica to kobieta, która sprzedaje swoje ciało mężczyznom. Każda dziewczyna, każda kobieta, która nie ma swojej własności i jest sama, nie ma męża i obrońcy, musi sprzedawać swoje ciało, żeby nie umrzeć z głodu. Samira nie pyta, co to znaczy sprzedawać ciało. \4Q Biedny Hadżi z obozu wroga nie ponosi winy za to, że nie wziął mnie za żonę, gdyby to zrobił, straciłby reputację, szacunek u ludzi, mówi dawna ladacznica i oddycha tak ciężko, że jej pierś wyślizguje się z ust dziecka i musi przystawić je do drugiej. Mój Hadżi powiedział, że będzie się o mnie troszczył, ale widziałam w jego oczach, że kłamie. Nie chciał mnie wziąć do siebie i chronić, chciał tylko, żebym zaspokoiła jego żądze. A więc użyłam podstępu, żeby sobie zapewnić jego opiekę. Samira nie może sobie wyobrazić, jak kobieta mogłaby zażyć mężczyznę podstępem. Dawna ladacznica śmieje się, znam mężczyzn, mówi, wiem, co się wam podoba. Przemówiłam do Hadżiego głosem, który był pełen słodyczy, ciepła, wpełzał do uszu Hadżiego, głaskał go. Ułożyłam słodkie dźwięki moich słów na jego sercu, zagłuszyłam wszystkie jego myśli, które jeszcze miał w głowie. Stanęłam przed Hadżim, złożyłam ręce, odsłoniłam piersi, powiedziałam, żeby poszedł za mną, poszliśmy do mojej chaty i dałam mu wszystko, czego biedny Hadżi sobie życzył, wszystko, o czym marzył. Samira przełyka ślinę i milczy. Dawna ladacznica spuszcza wzrok, otwiera oczy, wprawia Samirę w coraz większe zakłopotanie spojrzeniem, które jest pełne pożądania. Widzę to dokładnie, mówi ladacznica. To taka sama żądza, taki sam ogień, jaki płonie w tobie. Samira nie wytrzymuje dłużej spojrzenia młodej ladacznicy, odwraca głowę. Położyłam Hadżiego na kocu, pochyliłam się nad nim, pozwoliłam mu patrzeć na moje piersi, które były młode i twarde, usiadłam mu na kolanach, aż jęknął, aż wes- I 50 tchnął, mówi dawna ladacznica, zamyka oczy, przechyla głowę do tyłu, znowu otwiera oczy, wpierw zapytałam Hadżiego, czy weźmie mnie ze sobą, czy będzie się o mnie troszczył, czy będzie się mną opiekował. Samira przełyka ślinę, nie wie, dlaczego jej oddech staje się przyśpieszony. Zażądałam od Hadżiego, mówi ladacznica, aby przyrzekł, że się mną zaopiekuje. Hadżi odpowiedział bez namysłu, zabiorę cię. Będę się troszczył o ciebie i będę się tobą opiekował. Należysz do mnie. Dopiero kiedy przyrzekł na życie swojego syna, uwolniłam jego żądze do końca. Dawna ladacznica pochyla głowę do tyłu, kładzie dziecko na bok, rozchyla uda, nie obciąga sukni, nie zakrywa piersi, bierze koniuszek nagiej piersi w palce, pociera go, oblizuje palce, pociera koniuszki piersi wilgotnymi palcami, zawsze tak robię po karmieniu dziecka, mówi, żeby mnie nie bolały. Samira wie tylko, że ladacznica powinna poczekać z masowaniem koniuszków piersi, aż będzie sama w namiocie. Ladacznica widzi zmieszanie w oczach Samiry, dalej pociera koniuszki piersi, teraz kiedy Hadżi bierze sobie nową żonę, pewnie mnie wypędzi, mówi, albo pierwsza żona wyrzuci mnie z namiotu i nie będę miała nikogo, kto by się mną opiekował, czy wtedy zatroszczysz się o mnie? Samira nie wie, co powinna powiedzieć, w którą stronę powinna patrzeć, nie wie, co powinna zrobić. Samira nie wie, dlaczego krew burzy się jej w żyłach, dlaczego oddech staje się ciężki, a wszystkie obrazy, myśli, słowa, przewracają się jej w głowie. Samira nie wie, nie wie, nie wie, otwiera usta, nie zrobię tego, mówi. Nic więcej nie mówi. Zamiast tego zrywa się, wybiega z namiotu, chce jechać 151 dalej, po prostu jechać. Obojętnie dokąd. Czyjaś ręka trzyma wodze jej rumaka. Samira od razu wie, że to Hadżi. Hej, Samir, chłopcze, mówi Hadżi. Tak się nie robi. Nie możesz tak po prostu zniknąć. Chodź ze mną. Nie wiesz, że dzisiaj jest moje wesele? Chodź, chłopcze, jesteś moim gościem. Zabiłem najtłuściejszą kozę. Samira uśmiecha się, ostrożnie wbija obcasy w brzuch wierzchowca, tak że ten zaczyna niespokojnie tańczyć, podnosi głowę, chce się uwolnić z uchwytu obcego mężczyzny i jechać, wtedy nadchodzi komendant Raszid, za nim idzie Baszir i wszyscy razem zagradzają jej drogę. Chyba nie dasz się prosić?, mówi komendant Raszid. Nie, mówi Samira i uśmiecha się. Hadżi otacza Samirę ramieniem, stawia na dywanie rozłożonym na łące, gdzie już siedzą inni mężczyźni, palą fajkę wodną, jedzą owoce, tłuką orzeszki pistacjowe, głośno rozmawiają, śmieją się, śpiewają. Samira widzi i słyszy to wszystko, jakby była daleko stąd, na szczycie góry. Jedno, co widzi jasno i wyraźnie, to nagie piersi dawnej ladacznicy. Jedyna myśl, którą ma w głowie, to pytanie, jak to możliwe, że chciała zobaczyć to, co widziała. Sama jest na wpół kobietą, sama ma piersi, które właśnie chcą urosnąć, chce je uciskać i wydobyć. Jest proste rozwiązanie, powiedziała matka. Przypatrz się życiu, które wiodą mężczyźni, i życiu, które wiodą kobiety. Samira chciała mieć jasność, a teraz jest tak zmieszana, jak jeszcze nigdy w życiu. Przynieś kadzidło, woła Hadżi. Kadzidło jest zdrowe, powtarza wciąż jej matka, chroni przed nieszczęściem i chorobami, płoszy muchy, wszy i pchły, przepędza złe spojrzenia, zazdrość i zawiść. Samira wdycha dym tak głęboko, jak tylko może, zatrzymuje go /52 w płucach, tak długo, jak tylko może, żeby przegnać obrazy, których nie powinna była zobaczyć. Cienkie smużki dymu unoszą się wokół Samiry, kładą się na jej twarzy, na włosach, ubraniu, wnikają w skórę. Będzie czuła ten zapach jeszcze przez wiele dni, jej ubranie będzie nim przesiąknięte jeszcze przez wiele dni. Jeszcze przez wiele dni, kiedy poczuje ten zapach na swoim ubraniu, nie będzie widziała nic innego, tylko to jedno. Nagie piersi dawnej ladacznicy, jej rozwarte uda, jej język oblizujący wargi. Oby Hadżi miał długie życie, woła jeden z mężczyzn. To ojciec Firouzy, dziewczyny, która dziś w nocy zostanie trzecią żoną Hadżiego. Niech Hadżi żyje po czterokroć, mówi mężczyzna, nie śmieje się. Nie ma powodu do śmiechu, mówi Baszir. Cicho. Ponieważ nikt nie powinien tego usłyszeć, tylko Samira. Ojciec Firouzy miał u Hadżiego dług. Dług, którego nie mógł spłacić. I wtedy Hadżi powiedział, że daruje mu dług, jeśli odda mu swoją córkę za żonę. Samira spogląda na Baszira, nic nie mówi, ma nadzieję, że nie będzie musiała jeszcze raz wysłuchiwać historii, która odbiera jej rozum. Co możesz dać mi w zamian?, wspaniałomyślnie zapytał Hadżi, dobrze wiedząc, że biedak już dawno sprzedał wszystko, co tylko posiadał. Skąd to wiesz?, pyta Samira. Byłem przy tym, mówi Baszir i spuszcza wzrok. I dodaje jeszcze ciszej, byłem w namiocie z drugą żoną Hadżiego i słyszałem. Z tą sierotą, którą przyprowadził na górę?, pyta Samira. Co tam robiłeś? Byłeś tam sam? Nie. Co ty sobie wyobrażasz? Gdyby się o tym dowiedzieli, zastrzeliliby mnie. Byłem tam z moją siostrą Gol-Sar. /53 Baszir mówi jeszcze ciszej, ojciec Firouzy prosił, żebrał o odroczenie spłaty długu, ale Hadżi pozostał nieugięty, powiedział, jeżeli nie możesz zapłacić, wezmę twoją córkę. Moje dwie żony nie są już świeże, powiedział, będzie dla mnie lepiej, jeśli dostanę kobietę świeżą, gorącą, jak dopiero co wyjętą z pieca. Powiedział świeżą i gorącą, jak dopiero co wyjętą z pieca?, pyta Samira. Świeżą prosto z pieca, jak chleb? Tak, mówi Baszir, słyszałem to na własne uszy. Ojciec Firouzy całował stopy Hadżiego, błagał go, mówił, moja córka to jeszcze dziecko. Ale Hadżi go nie słuchał, powiedział, albo oddajesz pieniądze, albo swoją córkę. Samira spogląda na Baszira. Nie kłamiesz? Nie, mówi Baszir. Na życie mojej siostry, mówię prawdę. Biedna Firouza, mówi jeszcze ciszej Samira, pyta, co powiedziała na to wszystko druga żona Hadżiego? Baszirowi podoba się, że rozmawia z Samirem o tak znaczących sprawach, że nikt inny nie powinien ich usłyszeć. Podoba mu się, że inni chłopcy i mężczyźni widzą, że Samir i on są prawdziwymi, dobrymi przyjaciółmi. Baszir spogląda na krąg mężczyzn, zasłania ręką usta i cicho mówi, druga żona powiedziała, że Hadżi już od dawna nie jest prawdziwym mężczyzną. Powiedziała, że nie może zadowolić żadnej kobiety, i że jej jeszcze nigdy nie zdołał zadowolić. I powiedziała, że zemści się na nim, albo może nawet znajdzie kogoś, kto go dla niej zabije, jeśli tylko Hadżi odważy się przestać utrzymywać ją i jej dzieci. Samirze kręci się w głowie. Ona chce znaleźć kogoś, kto zabije dla niej Hadżiego? Im robi się ciemniej, im więcej gwiazd pokazuje się na niebie, tym głośniej zachowują się mężczyźni, tym bardziej szaleńczo uderzają w swoje bębenki, tym namiętniej klasz- /54 czą w dłonie, tym bardziej nieskrępowanie śpiewają. Mężczyźni jedzą, piją, tańczą tak długo, aż Hadżi podnosi się, śmiejąc się i śliniąc idzie do namiotu swojej młodej narzeczonej, a wszystkie inne kobiety wychodzą. Samira korzysta z tego, że mężczyźni i kobiety chodzą z miejsca na miejsce, kurczy się i znika. Wsiada na konia i odjeżdża. Czuje wiatr we włosach, gwiżdże przez zęby, popędza wierzchowca do jeszcze szybszego biegu, koń ciężko oddycha, dyszy, jego sierść robi się ciepła i wilgotna, Samira leci. Ciemność nocy jest zbawienna i uspokajająca. Jest łagodna i łaskawa. Żadnych jaskrawych barw, ostrych krawędzi, żadnych głośnych krzyków i pytań. Żadnych opowieści o starych mężczyznach, którzy biorą sobie drugie i trzecie żony, żadnych nagich piersi dawnej ladacznicy, Firouzy, która nie wie, co to znaczy, z dziewczyny stać się kobietą. Samira leci, unosi się przez noc, prosi swój amulet o pomoc, przekazuje wszystkie obrazy i słowa, myśli i obawy wiatrowi, który je niesie i składa gdzieś na oddalonym szczycie wysokiej góry. Tylko nie zanoś moich obrazów i myśli do mojego zmarłego ojca, przechodzi jej przez głowę, i pędzi jeszcze szybciej, żeby wiatr zabrał od niej również tę myśl. Przy wejściu i zejściu na równinie, tam, gdzie droga w dół i w górę do doliny zaczyna się i kończy, Samira wspina się na górę powyżej drogi, siada na skale, czarnej i gładkiej, takiej samej jak skała ojca, wyciąga się, zauważa, że wracają jej siły, oddech staje się spokojny i równomierny, serce bije jednym rytmem z gwiazdą, która mruga nad nią i świeci. Samira zamyka oczy, wraz z lekką bryzą pojawia się anioł, unosi ją do góry, unosi ją do nieba. Mija gwiazdy, księżyc, leci w stronę słońca, tam, gdzie jest tylko Bóg, tam, gdzie nie ma nic więcej, tam, gdzie jest wszystko. /55 Hej. Samir. Śpisz? W pierwszej chwili Samira nie wie, w którym jest świecie, skąd dochodzi głos, do kogo należy, wreszcie go rozpoznaje, to siostra Baszira. Gol-Sar stoi u podnóża skały i patrzy w górę na Samirę. Jej cienka chusta i szerokie spódnice chwytają bryzę, która jeszcze przed chwilą otaczała Samirę, trzepoczą. Co tu robisz?, pyta Samira, zeskakuje ze skały, skacze, jakby nic nie ważyła, czy coś się stało, pyta? Nie, nic się nie stało, mówi Gol-Sar. Cicho. Raczej szepcze. Ma spuszczony wzrok. Samira patrzy prosto na Gol-Sar, zachowuje się tak, jakby nie słyszała jej szeptu. Widziałam cię dzisiaj, mówi Gol-Sar. Samira właśnie zastanawia się, dlaczego Gol-Sar mówi, że ją widziała, przecież widzą się każdego dnia wiele razy, kiedy Gol-Sar kładzie rękę na jej ramieniu i spogląda na nią. Patrzy jej prosto w oczy. I jedno, i drugie, to znaczy ręka leżąca na jej ramieniu, spojrzenie prosto w oczy, nie byłyby złe, gdyby nie działo się to w środku nocy, gdyby obie nie były same, z dala od wszystkich i od wszystkiego. Gdyby Samira nie była Samirem, lecz Samira, gdyby nie podobała jej się ręka na jej ramieniu. Ale to się jej podoba. Samira jest wystraszona, cofa ramię i pyta, dlaczego tu jesteś? Często tu przychodzę, mówi Gol-Sar. W środku nocy? Całkiem sama? Gol-Sar śmieje się, zdejmuje chustę z głowy, kładzie ją na ziemi, siada na niej, spogląda na Samirę, mówi, to piękne być samej, to piękne, kiedy nikt nie mówi, zrób to, zrób tamto. To jedyna pora, to jedyne miejsce, gdzie mogę czuć się wolna. Gol-Sar przechyla się do tyłu, kładzie się na chuście, rozpościera ramiona, patrzy w niebo. /50 Samira nie wie, dlaczego robi to, co robi, ale to robi. Podaje Gol-Sar rękę, chodź ze mną, mówi. Gol-Sar bierze Samirę za rękę, jak gdyby właśnie na to czekała, trzyma ją mocno, podąża za nią. Samira pomaga Gol-Sar wejść na skałę, rozkłada swoje patu, kładzie się na plecach, pociąga za sobą Gol-Sar. Leżą tak obok siebie dziewczyna-chłopiec i dziewczyna, patrzą w niebo rozjaśnione tysiącem i jedną gwiazdą i milczą. Cienki, ciepły wąż wpełza do brzucha Samiry, łaskocze ją, szturcha w serce. Delikatnie. Nie sprawiając bólu. Serce Samiry budzi się, spogląda na Gol-Sar. Biedna nie wie, co się z nią stało, nie chce wiedzieć, zamyka oczy, prosi węża szczęścia, żeby pozostał. Gol-Sar nie porusza się, nie patrzy na Samirę, pyta, Samir, lubisz mnie? Samira prosi węża szczęścia, żeby nie odchodził. Gol-Sar nie porusza się, oddycha głęboko i spokojnie. Nie dotyka Samiry, pomimo to jest tak, jakby jej ramię obejmowało Samirę, jakby położyła głowę na jej piersi. Lubię cię, mówi Samira i prosi węża szczęścia, żeby nie odchodził. Lubię też twojego brata, lubię innych chłopców w wiosce, tych bez nóg i tych bez rąk, i tych z dużą, czarną pustką zamiast ust. Tak, mówi Samira, lubię cię. A czy lubisz też drugą żonę Hadżiego?, pyta Gol-Sar. Wąż szczęścia znika, pozostawia w brzuchu Samiry puste, zimne miejsce. Niedawno cię widziałam, mówi Gol-Sar. Co widziałaś?, pyta Samira. Widziałam, jak byłeś w jej namiocie, mówi Gol-Sar. Samira zastanawia się, to nieprawda, mówi, Hadżi polecił mi przynieść drewno swojej żonie. Tak zrobiłem. Nic więcej? /57 Nic więcej, mówi Samira, odwraca się do Gol-Sar, przesuwa palcem po jej czole, ujmuje kosmyk włosów, owija go wokół palca, uśmiecha się, bawi się jej włosami. Nic więcej. To dobrze, mówi Gol-Sar, uśmiecha się. Samira zostawia włosy Gol-Sar, kładzie się na plecach, jeśli twój ojciec lub twój brat nas tu zobaczą, zastrzelą nas oboje, mówi. Tak zrobią, mówi Gol-Sar. A może nie, Samira na to. Może by nas nie zastrzelili, gdyby wiedzieli, że wcale nie jest tak, jak to wygląda, gdyby znali prawdę, całą prawdę, zastrzeliliby tylko mnie. Jeśli zastrzelą ciebie, chcę, żeby mnie też zastrzelili, mówi Gol-Sar. Samira opiera głowę na ręce, spogląda na Gol-Sar, zastanawia się. Zastanawia się długo, nie zrozumiesz tego, mówi. Bo jestem dziewczyną?, pyta Gol-Sar. To niesprawiedliwe. Musisz wiedzieć, że dziewczęta rozumieją znacznie więcej, niż sądzą mężczyźni. Wiem to, mówi Samira, pochyla się do przodu, ustami prawie dotyka ust Gol-Sar. Prawie. Samira długo patrzy na Gol-Sar, twoje włosy pachną wodą różaną, mówi. Słysz? bicie twojego serca, mówi Gol-Sar. Twoje oczy są tak piękne, jak oczy młodej sarny, mówi Samira. Jednak powinni nas zastrzelić, mówi Gol-Sar. Powinni. Jestem gotowa na śmierć. Gol-Sar robi to samo, co zrobiła Samira, bierze kosmyk jej włosów, owija wokół palca, pieści go, bawi się nim. Straciłaś rozum?, pyta niewidzialny słuchacz, siada na biodrze Samiry, spogląda dużymi oczami. /58 Samira przestaje wąchać zapach wody różanej we włosach Gol-Sar, przestaje patrzeć na nią, przestaje wsłuchiwać się w bicie jej serca. Co robisz całymi dniami?, pyta Samira, odpędza niewidzialnego słuchacza, odpędza węża szczęścia, odpędza łagodność i szept Gol-Sar, odpędza muśnięcia bryzy. Co?, pyta Gol-Sar. Rozbudzona z zakazanych tęsknot, zawiedzionych życzeń. Kiedy wstajesz rano, co robisz potem?, pyta Samira. To pytanie, jakiego nie zadał mi jeszcze żaden mężczyzna, mówi Gol-Sar, zastanawia się, nic, mówi. Nic nie robię. Nic nie robisz?, pyta Samira. To niemożliwe. Każdy człowiek coś robi, kiedy budzi się rano. Rozpalam ogień, mówi Gol-Sar. A potem? Nic, mówi Gol-Sar, śmieje się. Przestań. A więc wstajesz, rozpalasz ogień, a potem? Potem idę nad strumień, przynoszę wodę. A potem? Potem stawiam garnek na ogniu, budzę młodszych braci i siostry. Potem myję je, daję im herbatę, jeśli jakąś mamy. Potem zagniatam ciasto, piekę chleb, idę nad strumień, zmywam naczynia, zamiatam namiot, wyprowadzam kozy na łąkę. To piękne życie, mówi Samira. Ono nie jest piękne, mówi Gol-Sar. To życie wypełnione niczym. To nie jest nic, mówi Samira. Ależ jest. Chciałabym być chłopcem. Wy to macie dobrze. Cały dzień jesteście poza domem. Możecie robić, co chcecie. Zazdroszczę tobie i mojemu bratu. Jeździcie na polowania, /5Q jeździcie do wsi, do szkoły, gracie w boskashi, strzelacie z karabinów. Wyruszacie na wojnę, żeby bronić naszej ojczyzny przed wrogami. Handlujecie z innymi mężczyznami, wymieniacie i kupujecie towary. Życie chłopców jest ważne, jest piękne i podniecające. Życie dziewcząt to kara. Może tak jest, mówi Samira. Jest tak, jak mówię. My nie ponosimy żadnej odpowiedzialności, nic nie robimy. Przez całe życie. I wreszcie przychodzi jakiś mężczyzna, żeni się z nami, rodzimy dzieci i znowu nic nie robimy, nie ponosimy żadnej odpowiedzialności. To niełatwe ponosić odpowiedzialność, mówi Samira. To niełatwe zarobić na chleb dla całej rodziny. A myślisz, że to łatwe, przyglądać się, jak mój brat może wszystko? Wszystko. A mnie nie wolno? Spójrz na mnie, mówi Gol-Sar. Samira patrzy na nią, chce jej dotknąć, chce ją pogłaskać, nie wie, dlaczego tego chce, nie robi tego. Czyja nie jestem człowiekiem?, pyta Gol-Sar. Czy w moich żyłach nie płynie ta sama krew, co w żyłach moich braci? Co innego jest we mnie? Jesteś piękna, mówi Samira, spogląda w ciemne oczy Gol-Sar, które są pełne pasji. Pełne ognia. To wszystko, czym jesteśmy. Jesteśmy piękne. Nic więcej. Tak długo, aż przyjdzie mężczyzna i weźmie nas za żonę. Potem już nigdy więcej nie jesteśmy piękne. Co to za słowa?, pyta Samira. Skąd te wszystkie ciemne myśli przychodzą ci do głowy? Gol-Sar waha się, od mojego brata, mówi. Baszir opowiada ci takie rzeczy? Skąd on to wszystko wie? Ze swoich książek, mówi Gol-Sar. IÓO Nie wiedziałem, że w książkach można znaleźć takie myśli, mówi Samira. Myślałem, że w książkach są tylko opowieści o bohaterach, królach i książętach. Zdradzę ci tajemnicę, mówi Gol-Sar i śmieje się. Samira nie wie, czy chce usłyszeć jeszcze jedną tajemnicę. Umiem czytać, mówi Gol-Sar. Baszir mnie uczy. Po kryjomu. Wszystko, czego on się uczy, przekazuje mnie. Umiesz czytać?, pyta Samira. Myślałem, że dziewczęta..., Samira przerywa. To dobrze, mówi. Dziewczęta powinny uczyć się czytać i pisać. Czy mimo to mnie lubisz?, pyta Gol-Sar. Samira kładzie się na plecach, śmieje się, lubię cię, mówi. Lubię cię nawet bardziej, niż możesz to sobie wyobrazić. Skąd wiesz, co potrafię sobie wyobrazić?, mówi Gol-Sar. Możliwe, że wyobrażam sobie więcej, niż ty potrafisz sobie wyobrazić. Samira, dziewczyna-chłopiec, śmieje się. Gol-Sar, dziewczyna, śmieje się, zastrzelą nas, mówi. Przecież powinni, mówi Samira. Dopóki żyjemy, to żyjemy, a jeśli już nie żyjemy, to nie żyjemy. Co będziesz robić jutro? To samo co każdego dnia, mówi Gol-Sar. Nie będę nic robić. Będzie jedna odmiana, pójdę do biednej Firouzy. Dlaczego Firouza jest biedna?, pyta Samira. Bo jest jeszcze dzieckiem, mówi Gol-Sar. Potrzebuje jeszcze dwóch lat, zanim będzie balegh. Samira chce spytać, co znaczy balegh. Ale nie pyta. Moja matka mówi, ta biedna będzie cierpiała bóle. Dlatego jest biedna, mówi Gol-Sar. Może właśnie teraz, dokładnie w tej chwili, kiedy ja i ty tu leżymy, rozmawiamy, patrzymy w niebo i jesteśmy wolni, staje się kobietą. Za lÓI sprawą męża, który śmierdzi, nie ma zębów, jest od niej cztery lub pięć razy starszy, jest nawet starszy od jej ojca. Dlatego biedna Firouza jest biedna. Jest biedna, ponieważ jest dziewczyną. Biedna Firouza, mówi Samira. Jutro pójdę do niej i zabiorę te wszystkie piękne rzeczy, które wiszą w jej namiocie, i zwrócę je pierwszej żonie Ha-dżiego. Jakie piękne rzeczy? Weselne girlandy, mówi Gol-Sar. Czerwono-żółto-zielone wełniane wstążki, które wiszą przy wejściu do namiotu, które powinny chronić przed złym spojrzeniem i złymi duchami. Kolorowe hafty, dekoracje i długie pasy dywanów, świecące chusty, gliniane naczynia, w których palimy kadzidło. Zabiorę to wszystko, ponieważ Hadżi tylko dla niej to wypożyczył. Ale mężczyźni mówią, że ma szczęście, ponieważ dostanie cały namiot tylko dla siebie, mówi Samira. Tak mówią mężczyźni, mówi Gol-Sar. Chcesz usłyszeć prawdę? Samira nie wie, czy chce usłyszeć prawdę. Hadżi umieści ją w swoim własnym namiocie tylko z jednego powodu. Zrobi to, ponieważ chce bez przeszkód, tak, żeby nikt nie widział, chce wyżywać się na tym biednym dziecku. Samira milczy, nie wie, dlaczego jej oddech staje się ciężki. Jej matka płakała, kiedy malowała na czerwono henną ręce, ramiona i stopy tego biedactwa, i mówiła, że robi to, aby krew panny młodej zanadto się nie rozgrzała. Biedna Firouza nic nie rozumiała, po prostu płakała razem z matką, mówi Gol-Sar i ociera łzy. IÓ2 Samira nie pyta, dlaczego krew narzeczonej nie powinna się rozgrzać, widzi łzy Gol-Sar, przełyka własne łzy, nie wie, dlaczego się pojawiają. Biedna Firouza, mówi Samira. Zasmuciłam cię, mówi Gol-Sar. Nie miałam takiego zamiaru. Nie szkodzi, mówi Samira. Widzisz, mówi Gol-Sar, życie chłopców jest podniecające, znaczące, ważne. Życie dziewcząt jest karą. Może to i prawda, mówi Samira. Schody Daszir leży obok przyjaciela na skale, patrzy w niebo, które jest pełne gwiazd, i przysłuchuje się melodii, którą Samira wygrywa na swoim flecie. Trudną, smutną melodię. Wszystkie twoje piosenki są smutne, mówi Baszir. Co się dzieje, co cię gnębi? Samira wzdycha. Nic i wszystko. Jesteś mi jeszcze winien tajemnicę, mówi Baszir. Jeszcze nie przyszedł dzień, żeby ci ją zdradzić. Do tego dnia moja tajemnica pozostanie gdzieś w górach Hindukuszu, ukryta pod kamieniem, pod którym ją złożyłem. Baszir dotyka blizny nad okiem Samiry, znajdę twój kamień, mówi. Zjadę Hindukusz wzdłuż i wszerz i przypatrzę się każdemu kamieniowi, jaki spotkam na drodze. Będę tak długo wędrował i szukał, aż w końcu się na niego natknę. Zobaczę go i będę wiedział, że to jest kamień, pod którym mój przyjaciel złożył swoją tajemnicę. Pozdrowię go, ucałuję, nie spojrzę pod niego, przyjdę do ciebie, usiądę przed tobą i będę czekał. Będę czekał, aż sam mi powiesz, co to za tajemnica. Mam szczęście, mówi Samira. Dużo szczęścia. Ponieważ mam takiego przyjaciela jak ty. I 64 Zawsze miałeś szczęście, mówi Baszir. Całe twoje życie było pełne szczęścia. A twoim największym szczęściem jest to, że miałeś takiego ojca. Samira nie zważa na słowa przyjaciela, dalej gra na flecie. Miałeś ojca, który cię szanował, mówi Baszir. Zawdzięczasz mu swoją moc, swoją siłę, wszystko. Jemu i szacunkowi, którym cię obdarzył. Mylisz się. Mój ojciec wcale mnie nie szanował. Nikogo nie szanował, nikogo oprócz siebie, mówi Samira, nie patrząc na Baszira, dalej gra na flecie, przerywa grę, mówi, on nigdy nie czuł się jak prawdziwy mężczyzna, ponieważ miał tylko jedno dziecko, tylko mnie spłodził. Dlaczego nie wziął sobie drugiej żony?, pyta Baszir. Wtedy mógłby mieć jeszcze dużo dzieci. Samira śmieje się. Gorzkim śmiechem. Biedny Baszirze, mówi. Świat nie jest taki prosty, jak myślisz. To nie moja matka była problemem, problemem był mój ojciec. Baszir nie rozumie. Jakiś mężczyzna roztrzaskał kulą jądra mojego ojca, mówi Samira. Jego jądra i jego męskość. Twój ojciec był mężczyzną bez jąder i męskości?, pyta Baszir. Wobec tego to jego wina, że nie miał więcej synów. Myślałem, że kiedy mężczyzna nie ma wystarczającej liczby synów, to zawsze jest to wina kobiety. Z jednej strony Samirze chce się śmiać, a z drugiej płakać, kiedy mówi, jest więcej takich mężczyzn jak mój ojciec, mężczyzn, którzy nie mają jąder i męskości. Baszir nie wierzy Samirze. Chcesz przez to powiedzieć, że są mężczyźni, którzy nie mają..., tu Baszir przerywa. Ci, którzy nie mają kutasa, nie są prawdziwymi mężczyznami, kończy zdanie Samira, ponieważ jej przyjaciel nie odważył się tego powiedzieć. /65 Baszir uśmiecha się, to dlatego jedyny syn, którego spłodził twój ojciec, jest mocniejszy i silniejszy niż większość chłopców i mężczyzn, których znam. Chciałbym, żeby Bóg stworzył mnie takiego jak ty. Byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, gdybym był tobą. Samira śmieje się. Gorzkim śmiechem. Nie wiesz, co mówisz. Żaden mężczyzna nie chciałby być taki jak ja. Każdy, kto jest taki jak ty, nie może wiedzieć, jak się czuje ktoś taki jak ja, mówi Baszir. Spójrz na mnie. Ja nie potrafię nikogo obronić. Ja nie potrafię z nikim walczyć. Mój ojciec mówi, że jestem cherlakiem. Mówi, że jestem mizerny jak wychudzony kurczak. Mówi, że byłoby lepiej, gdyby moja matka urodziła mnie jako dziewczynkę. Twój ojciec, mój ojciec. Powinniśmy zapomnieć o naszych ojcach, mówi Samira. Głosem tak twardym jak blizna, która pozostała po ranie nad jej okiem. Jedyne, co ojcu podoba się we mnie, mówi Baszir, to to, że mam ciebie za przyjaciela. Samira gra na flecie, przestaje, mówi, czy myślisz, że to Bóg albo mój ojciec, albo jeszcze ktoś inny, kto mnie stworzył, zrobił mnie tym, kim jestem? Czy myślisz, to wola Boża i jego dzieło zrobiły ze mnie prawdziwego chłopca? To nieprawda. To wyłącznie moja zasługa, że jestem taki, a nie inny. Baszir chce coś powiedzieć, ale nie waży się powiedzieć ani słowa wobec wściekłości swojego przyjaciela. To, że człowiek ma siłę, jeździ konno, gra w boskashi, strzela z karabinu i trafia do celu, nie jest zasługą Boga. Już się z tym pogodziłem, mówi Baszir. Jedni mężczyźni są podobni do ciebie, a inni do mnie. Nie wszyscy mężczyźni są tacy sami. /66 Zgadza się, mówi Samira. Niektórzy mężczyźni są inni. Tak inni, że nie potrafisz sobie wyobrazić, jak bardzo inni. Musimy z tym żyć, mówi Baszir. Niektóre sprawy są, jakie są, i nie można ich zmienić. Kto tak powiedział?, pyta Samira. Gdzie to jest napisane? Baszir śmieje się. Jeszcze niedawno nie umiałeś czytać i pisać, a teraz pytasz mnie, gdzie to jest napisane. Tak, mówi Samira. Kto powiedział, że musimy zostawić sprawy swojemu biegowi? Możemy to zmienić. Nawet moja matka, która postradała rozum, to wie. Trzeba się uczyć. Trzeba walczyć. Nie chcę walczyć. Nie chcę wojny, mówi Baszir. Chcę żyć w pokoju. Mój biedny przyjacielu, mówi Samira. Życie to walka. A walka to życie. Wszystko, co potrafię i jaki jestem, zawdzięczam tylko temu, że walczyłem o to, żeby taki być i to umieć. Wiesz co? Na początku trzymałem ołówek tak samo jak sztylet. Ale się nie poddawałem, walczyłem, ciągle ćwiczyłem, aż nauczyłem się pisać. Kiedy pierwszy raz ujrzałem przyjaznego pana nauczyciela, nie wiedziałem, że jest coś takiego. Że co jest takiego?, pyta Baszir. Że jest czytanie i pisanie, mówi Samira. Nie wierzę w to, mówi Baszir. Kłamiesz, żeby zrobić mi przyjemność. Wiem, mówi Samira. Każdy, kto jest taki jak ty, nie może mieć pojęcia o tym, jak czuje się ktoś taki jak ja. Dla mnie każde słowo, które muszę napisać lub przeczytać, jest jeszcze walką. Tymczasem, gdy ty czytasz, ptaki przestają śpiewać, ponieważ wstydzą się, kiedy słyszą twój głos. /67 Kiedy piszesz, wygląda to jak taniec. Twoja ręka podskakuje i unosi się nad papierem jak ptak, który pozornie bez trudu skacze z gałęzi na gałąź. Pięknie mówisz, stwierdza Baszir. Twoje słowa są jak delikatny płatek kwiatu, który kładzie się na moim sercu. Przestań. Zawstydzasz mnie, mówi Samira, zamyka oczy, nie rozumie, dlaczego jej ciało drży. Jest to takie samo drżenie, przejmujące, jak wtedy, kiedy lekko niczym kot zeskoczyła ze skały ojca. Biegnie w ciemność góry, na sam szczyt, staje w słońcu, rozpościera ramiona, przedziera się przez światło słońca, rzuca cień na dolinę, na skałę, na swojego ojca, aż słońce wschodzi i Samira niesie je na rękach. Gdzie jesteś?, pyta Baszir, wie, że jego przyjaciel przeniósł się do świata marzeń. Samira mówi, najpierw położyłem ci na sercu płatek kwiatu, potem byłem na szczycie góry i pokonałem słońce. Baszir śmieje się. Kładzie się na plecach, przemawiasz jak poeta, mówi. Opowiedz mi historię o dziewczynie i cielęciu. Już ją znasz, mówi Samira i śmieje się w niebo. Znam, mówi Baszir, ale opowiedz mi ją. A więc słuchaj, mówi Samira i zaczyna. Król o pięknym imieniu Brahme Gour jest dobrym myśliwym. Pewnego spokojnego dnia, który zesłał mu Bóg, udał się na polowanie. Towarzyszą mu jego ludzie, słudzy i niewolnicy, jego wezyr i dziewczyna o pięknym obliczu i sylwetce gazeli. Jej jedwabiste, błyszczące włosy są długie, jej ciemne migdałowe oczy są jak dwa klejnoty, jej skóra jest delikatna jak brzoskwinia. Dziewczyna porusza się powabnie jak dziki kot, swoim głosem zmusza ptaki do milczenia. Melodia, którą wydobywa ze swojego instrumentu, dostarcza radości sercom słuchaczy, sprawia, że ich życie staje się bardziej szczęśliwe. I 68 Król patrzy na nią i mówi, podziwiam twój głos i umiejętność gry na instrumencie. Powiedz, piękna dziewczyno, czy ty też podziwiasz moją siłę i odwagę? Dziewczyna milczy i swoim milczeniem trafia w serce króla jak strzałą. Król jest tym bardzo zmartwiony, pyta, co musi uczynić twój pan i władca, żeby jego odwaga i siła wzbudziła w tobie podziw? W tym momencie z zarośli wyłania się dzikie zwierzę. Dziewczyna mówi, jeśli posiadasz tyle siły, to przybij strzałą łapę tego zwierzęcia do jego głowy, tym wzbudzisz mój podziw. Król wrzuca kulkę do ucha zwierzęcia. Kiedy zwierzę próbuje łapą wyjąć kulkę z ucha, król strzela i trafia. Czy teraz zdobyłem twój podziw dla mojej siły i mocy? Twój czyn nie zasługuje na podziw, mówi dziewczyna. Kiedy człowiek bez przerwy ćwiczy to samo, jest pewny powodzenia. Twój sukces nie jest zasługą twojej siły i odwagi, lecz ćwiczeń i doświadczenia. Zuchwałość dziewczyny złości króla tak bardzo, że rozkazuje wezyrowi usunąć ją sprzed swego oblicza i zabić. Dziewczyna przekonuje wezyra, żeby oszczędził jej życie i umieścił z dala od króla we własnym pałacu. Tam widzi nowo narodzone cielę, bierze je na ręce i niesie po wysokich na sześćdziesiąt stopni schodach prowadzących do pałacowego wejścia. Czyni tak każdego dnia, który daruje jej Bóg. A kiedy cielę jest już dorosłą krową, piękna dziewczyna dalej każdego dnia wnosi ją po sześćdziesięciu stopniach schodów do pałacu. Tym sposobem dziewczyna staje się coraz silniejsza i coraz piękniejsza. W końcu daje wezyrowi swoje kolczyki i pozostałe ozdoby, i prosi go, żeby kupił za to mięso, /ÓQ owoce, orzechy i co jeszcze potrzebne, i zaprosił króla. Wezyr bierze na siebie koszty uczty, rozkłada najdroższe dywany na sześćdziesięciu stopniach schodów, przygotowuje wystawne przyjęcie i prosi króla, żeby był jego gościem. Król wspina się pod górę po sześćdziesięciu stopniach, mówi, wezyrze, zbudowałeś sobie piękny pałac, ale jak zamierzasz pokonywać te uciążliwe schody, kiedy będziesz stary i słaby. Wezyr mówi, mój królu, to, czy będę mógł pokonywać te schody, kiedy będę stary i słaby, leży w ręku Boga, ale pozwól mi, że ci coś pokażę. Dziewczyna włożyła swoją najpiękniejszą suknię, ukrywa twarz pod chustą. Trzyma na rękach krowę, wspina się po schodach, stawia krowę i mówi, widziałeś, mój królu, wniosłam tę krowę o własnych siłach po sześćdziesięciu stopniach schodów. Powiedz mi teraz, mój panie i władco, czy jest mężczyzna, który ma tyle siły, żeby znieść krowę z powrotem na dół? To nie kwestia siły, mówi król. Ty wnosiłaś tę krowę po schodach na górę, od kiedy była małym, lekkim cielęciem. Dlatego możesz to robić też dzisiaj, ponieważ to kwestia doświadczenia i ćwiczeń. A kiedy ty przybiłeś strzałą łapę zwierzęcia do jego głowy, powiedz, czy był to wynik twojej siły i odwagi? Młoda kobieta zdejmuje chustę z głowy i pokazuje królowi swoje oblicze. Król rozpoznaje ją, cieszy się, że dziewczyna żyje, i mówi, jeśli ten dom stał się twoim więzieniem, to proszę cię o przebaczenie. Król szczodrze wynagradza wezyra, zabiera młodą kobietę i poślubia ją. Czy byli szczęśliwi?, pyta Baszir. Tak, byli, mówi Samira.  Baszir podnosi się, mówi, khob. Wobec tego ja też będę ćwiczył, każdego dnia zrobię jeden mały krok, aż stanę się takim synem, jak chce mój ojciec, żebym był. Nie, mówi Samira i uderza płaską dłonią o skałę, tak że wystrasza Baszira, muła i konia. Dlaczego nie?, pyta Baszir. Myślałem, że tego ode mnie oczekujesz. Nie, mówi Samira. Mocne, twarde „nie". „Nie", które zakłóca spokój nocy i gór. „Nie", które płoszy delikatny płatek kwiatu z serca Baszira. Nie liczy się to, czego ja oczekuję od ciebie, mówi Samira. Nie liczy się to, czego oczekuje od ciebie twój ojciec. Liczy się tylko to, czego ty chcesz. Chcę być twoim przyjacielem. Nic więcej, mówi Baszir, pochyla się nad Samira, patrzy jej w oczy, waha się, całuje ją w policzek. Samira po prostu leży, widzi twarz przyjaciela dokładnie nad swoją twarzą, nie wie, co powinna zrobić lub powiedzieć, czuje jego oddech, słyszy jego serce, które bije tak szybko, jak jej własne. Samira chce odsunąć przyjaciela, chce wstać, chce zeskoczyć ze skały, ale Baszir obejmuje jej twarz i całuje po raz drugi. Tym razem w same usta, podnosi się, odwraca do niej plecami, mówi, teraz już wiesz. Teraz już wiesz, czego chcę. Samira zastanawia się i myśli, myśli i zastanawia się. Na koniec, po zastanowieniu i po namyśle decyduje się zachować tak, jakby Baszir jej nie pocałował. Ani za pierwszym, ani za drugim razem. O co pytałeś, kiedy opowiadałem ci tę historię?, pyta. Chudy Baszir wzrusza drobnymi ramionami. Pytałeś, czy król i dziewczyna byli szczęśliwi. /7/ I ty odpowiedziałeś, że byli, mówi chudy Baszir. Dlaczego zapytałeś tylko o to, o nic więcej? Chudy Baszir wzrusza drobnymi ramionami. Ponieważ to istotne pytanie, mówi Samira. Ważne pytanie. Podstawowe pytanie. Ponieważ tylko od tego zależy życie człowieka. Od szczęścia. Skąd to wiesz?, pyta Baszir. Wiem, ponieważ widziałem, jak moja matka postradała rozum, widziałem, jak mój ojciec utracił honor, dlatego że nie kierowali się sercem, tylko zawsze robili to, czego oczekiwali od nich inni ludzie, religia, tradycja, mułła czy ktokolwiek. Baszir nie połyka łez, pokazuje je przyjacielowi. Wiem z doświadczenia, mówi Samira, że tak długo, dopóki żyjemy, mamy siłę zrobić z naszym życiem, co tylko chcemy. Baszir wzrusza ramionami. Samira kładzie rękę na ramieniu Baszira, zdobywa się na odwagę i mówi, wierzysz w to, że dziewczyna może mieć tyle siły co chłopak? Żyć jak chłopak? Chodzić do szkoły, na bazar, zajmować się handlem, targować się, pluć, bić się, przesiadywać z mężczyznami w herbaciarni, polować, grać w boskashi, robić to wszystko co inni chłopcy, jak prawdziwy chłopak, chociaż jest dziewczyną? Co? Co chcesz przez to powiedzieć? Głos Baszira jest głośny, przenikliwy. Chcesz powiedzieć, że jestem dziewczyną? Zeskakuje ze skały i znika w ciemności. Misja Niech Bóg go błogosławi, mówi Daria. Twój ojciec był mądrym człowiekiem. Nie był mądry, mówi Samira. Komendant był mężczyzną, którego życie było pełne radości, mówi Daria. Wcale nie było takie, mówi Samira. Nie mów tak o zmarłym, mówi Daria. Był twoim ojcem. Nic na to nie poradzę. Jesteś zuchwała. Chłopcy mogą być tacy, mówi Samira. Sami za siebie odpowiadają. Samira odchyla się do tyłu, popija bezbarwną herbatę bez cukru, która smakuje bardziej jak woda niż jak herbata, patrzy na pozbawioną rozumu matkę, i to właśnie ty mówisz mi, co należy, a czego nie należy. Jesteś niewdzięczna, mówi Daria. Dlaczego jestem niewdzięczna? Samira odstawia czarkę z herbatą, bierze swoje patu, zostawia matkę w namiocie, wychodzi. W wejściu odwraca się jeszcze raz do matki, spogląda na nią, chce coś powiedzieć. Nic nie mówi. Milczy. Moje biedne dziecko, mówi Daria do siebie, ponieważ nie ma nikogo innego, komu mogłaby to powiedzieć. Co ci jest?, pyta Baszir. 173 A co ma mi być? Nic. Samira zeskakuje z konia, podnosi kamień, rzuca. Bez celu. Nie chce w nic i w nikogo trafić. Moja matka postradała rozum. Mój ojciec nie żyje. Mój dziadek stracił ramię. Nie mamy zwierząt, pieniędzy, pszenicy, skór. Moja herbata to woda, a zbliża się zima. Co ma być? Samira spogląda na przyjaciela, nic, mówi. Baszir nie wie, co powinien powiedzieć. Chodź, mówi Samira, ciągnie przyjaciela za rękaw, nie znasz się na tym. Jedźmy. Zostaw mnie. Nie chcę, mówi Baszir. Samira wie, że Baszir pojedzie za nią. Samira mówi, Baszir zrób to, a on to robi, ona mówi, zrób tamto, a on tamto robi. Baszir, nie jesteś jeszcze wystarczająco silny, nie potrafisz jeszcze dostatecznie szybko jechać, nie utrzymasz martwego cielaka pod udem, łatwo pozwolisz sobie odebrać zwierzę, musisz jeszcze więcej ćwiczyć, jeszcze więcej trenować. Twoje ręce i nogi muszą nabrać więcej sił. Baszir, biegnijmy pod górę, ścigajmy się, zróbmy to, zróbmy tamto. Obojętne, co powie Samira, Baszir to robi. Ponieważ chce być taki, jak Samir. Chodź już, mówi Samira. Przestań zachowywać się jak dziewczyna. Baszir robi coś, czego jeszcze nigdy nie robił. Zagryza wargi, zaciska pięści, skacze, rzuca się na Samirę, przewraca ją na ziemię, bije. Tego Samira się nie spodziewała. Spada na nią kilka ciosów, zanim orientuje się, co się dzieje. Chwyta Baszira za ramiona, chce go przewrócić. Ale Baszir siedzi jej na piersi, wymierza razy, dziko okłada pięściami. Na koniec bijatyki, podczas której na przemian raz jeden jest górą, a drugi przyjmuje ciosy, wyczerpani leżą na ziemi ciężko dysząc, patrzą w niebo, śmieją się, aż pada na nich cień. /74 Komendant Raszid stoi nad nimi, śmieje się uradowany, mówi, no wreszcie. Wreszcie mój syn nie jest kruchą rośliną. Wyciąga jedną rękę do Samiry, drugą do Baszira. Pomaga im stanąć na nogach, spogląda na Samirę, dziękuję ci, mój chłopcze, mówi. Zrobiłeś z mojego syna prawdziwego chłopca. Jestem twoim dłużnikiem. Wyraź jakieś życzenie, a ja je spełnię. Samira jeszcze nie może złapać oddechu, jeszcze jest zdumiona dzikością Baszira, mimo to nie namyśla się długo, potrzebuję pracy, mówi. Prawdziwej pracy, żeby móc zarabiać pieniądze. Komendant śmieje się, pracy, mówi? Jaką pracę mógłbym ci zaoferować? Umiem zajmować się końmi, mówi Samira. Prawie tak dobrze jak mój zmarły ojciec. A jaki będę miał z tego pożytek, że potrafisz obchodzić się z końmi? Mogę je trenować i ujeżdżać do gry. Widziałem cię podczas gry i wiem, gdzie są twoje słabe punkty. Mogę ci pomóc. Ty? Komendant przestaje się uśmiechać. Chłopcze. Uważaj na to, co mówisz. Za wysoko się cenisz. Zapomniałeś, kim jestem? Nie, mówi Samira. Co daje ci prawo myśleć, że ja, komendant tej wyżyny, mógłbym się czegoś nauczyć od ciebie, chłopca? Baszir stoi obok, patrzy raz na przyjaciela, raz na ojca, wyciera swoim kamiz pot i krew z twarzy, jeszcze nie może uwierzyć w to, co się stało. On, drobny Baszir, bił się. Nie z kimkolwiek. Bił się z najsilniejszym, najmocniejszym chłopcem, z odważnym Samirem. Z Samirem, którego obawiają się i szanują wszyscy inni chłopcy. /75 On to potrafi, mówi Baszir i nie wie, skąd bierze tyle odwagi, żeby stanąć przed ojcem i mu się sprzeciwić. Komendant Raszid obrzuca spojrzeniem syna i Samirę, jest wściekły, spluwa, odwraca się, zostawia obydwoje i odchodzi. Samira wskakuje na konia, jadę do wsi, mówi. Co będziesz tam robić?, pyta Baszir. Poszukam pracy, mówi Samira. Jadę z tobą, mówi Baszir, znika za namiotem, pojawia się znowu, nie siedzi jak zwykle na swoim mule, lecz na prawdziwym koniu. Przez całą drogę do doliny Samira trzyma się blisko niego, uważa, żeby Baszir i jego koń nie obsunęli się w dół. Przez całą drogę Samira tłumaczy Ba-szirowi, jak musi postępować, żeby pewnie czuć się na koniu. Siedź prosto, przyciskaj nogi do jego boków, nie trzymaj cugli tak wysoko, popuść je luźno, po prostu siedź w siodle, twój koń sam wie, gdzie ma iść, co robić. Na początku drogi Baszir wygląda jak niewypełniony w całości worek cebuli, chwieje się, kiwa, ześlizguje się, co grozi, że w każdej chwili spadnie z końskiego grzbietu. Pod koniec drogi Baszir siedzi już prosto, pewnie trzyma stopy w strzemionach, udami mocno obejmuje koński brzuch. Kiedy wjeżdżają do wsi, Baszir śmieje się, a jego koń idzie z podniesioną głową. Samira i Baszir przejeżdżają ruchliwą ulicą przy bazarze raz w jedną, raz w drugą stronę, przyglądają się każdemu sklepowi, każdemu straganowi, pozdrawiają mężczyzn, miłego sprzedawcę dal, rzeźnika, strzepują kurz z ubrań, stają i nie wiedzą, co powinni teraz zrobić. Jestem głodny, mówi Samira. Myślałem, że chcesz szukać pracy, mówi Baszir. Nie wiem, jak to się robi. /76 W takim razie, dlaczego tu przyjechaliśmy?, pyta Baszir. Samira rozgrzebuje piach pod nogami, spogląda na Ba-szira, wzrusza ramionami, muszę coś zrobić, mówi. Mam czekać, aż skończą się wszystkie pieniądze i zapasy, aż wszyscy umrzemy? Chodź, idziemy do miłego sprzedawcy dal i zjemy tak dużo dal i ryżu, ile się zmieści w naszych brzuchach. Co się stało, chłopcze?, pyta miły sprzedawca dal. Wyglądasz na przygnębionego. Jestem przygnębiony, mówi Samira i wpycha do ust kawałek chleba z dal. Muszę iść na wojnę. Baszir, który siedzi obok na wąskiej, drewnianej ławce, nie może uwierzyć w to, co słyszy. Zataiłeś to przede mną, mówi. Okłamałeś mnie. Nie zrobiłem tego, mówi Samira. Właśnie teraz na to wpadłem. To jedyny sposób. Jedyny sposób na co?, pyta miły sprzedawca dal. Jedyny sposób, żeby zarobić pieniądze, które pozwolą przeżyć zimę mojej rodzinie. Chłopcze, wojna jest niebezpieczna, mówi wstrętny sprzedawca warzyw, podnosi swój kamiz, swoje patu, siada po drugiej stronie na ławce obok Samiry, przysuwa się do niej, nie patrząc na sprzedawcę, domaga się miski dal. Miły sprzedawca dal marszczy czoło, spogląda na wstrętnego sprzedawcę warzyw, mówi, jesteś dziś bardzo głodny, mój przyjacielu, dopiero co zjadłeś trzy miski dal z ryżem. Raz jestem bardzo głodny, raz nie, mówi wstrętny sprzedawca warzyw, oblizuje wargi, wlepia wzrok w Samirę i Baszira, mówi po raz drugi, wojna jest niebezpieczna. Potrzebuję pieniędzy, mówi Samira, odsuwa się od wstrętnego sprzedawcy warzyw. /77 Są inne sposoby, żeby zarobić pieniądze, mówi wstrętny sprzedawca warzyw. Nie znam innego sposobu. Wstrętny sprzedawca warzyw przypatruje się chłopcom, oblizuje palce oblepione dal, mówi, chodź ze mną, ja znam sposób. Rzuca zwitek banknotów na wózek miłego sprzedawcy dal, mówi, weź tyle, ile kosztuje dal, reszta należy do chłopca. Chłopcze, mówi miły sprzedawca dal. Cicho. Ponieważ nikt oprócz Samiry nie powinien tego usłyszeć. Nie rób tego. Posłuchaj mnie. Trzymaj się od niego z daleka. Mały wąż wpełza do brzucha Samiry. Samira nie wie, co to za wąż. Patrzy za wstrętnym sprzedawcą warzyw, wpycha banknoty do kieszeni kamizelki, muszę to zrobić, mówi. Kiedy Samira i Baszir idą do sklepu wstrętnego sprzedawcy warzyw, już z daleka widzą człowieka leżącego na worku cebuli, który, mimo że jest ciepło, okrywa się swoim patu, ma zamknięte oczy i gwałtownie oddycha. Baszir trzyma Samirę za rękaw, ciągnie ją na drugą stronę ulicy, gdzie ukrywają się między wózkami i klatkami sprzedawców drobiu. Oboje kucają i przyglądają się, jak wstrętny sprzedawca warzyw wkłada rękę pod swoje patu i gwałtownie nią porusza. W górę i w dół, w dół i w górę. Co on robi?, pyta Samira. Cicho. Ponieważ sądzi, że będzie lepiej, jeśli nikt tego nie usłyszy. Baszir dziwi się, szepcze, przestań udawać. Wszyscy chłopcy i mężczyźni to robią. Co robią?, pyta Samira. Ty głupi, mówi Baszir. On masuje sobie kutasa. Co? Baszir zasłania ręką usta. Masuje sobie kutasa. 178 Samira nie może uwierzyć w to, co mówi jej przyjaciel. Mruży oczy, patrzy na wstrętnego sprzedawcę warzyw, który coraz gwałtowniej porusza ręką pod swoim patu, spogląda na Baszira, pyta, a dlaczego on masuje swojego...? Samira nie wypowiada tego słowa. Ponieważ to przyjemne, mówi Baszir i dziwi się jeszcze bardziej. Ty tego nie robisz? Samira nie wie, co powinna powiedzieć. Skąd ma wiedzieć, co to jest masowanie kutasa i że jest przyjemne. No tak. Tylko, ja..„ ach, zostaw mnie, mówi, odwraca się, żeby nie musiała patrzeć na wstrętnego sprzedawcę warzyw, jednak przygląda mu się, nic nie mówi. Na koniec tego pocierania, masowania, trzepotania wstrętny sprzedawca warzyw podnosi się, uśmiecha, chociaż w pobliżu nie ma nikogo, do kogo mógłby się uśmiechnąć, gładzi się po brodzie, siorbie herbatę. Wiesz, gdzie jest sklep rzeźnika Hadżiego Soltana?, pyta wstrętny sprzedawca warzyw, kiedy Samira i Baszir wreszcie przychodzą. Samira nie odpowiada, dalej ma wytrzeszczone oczy, przytakuje. Powiedz Hadżiemu Soltanowi, że ja cię przysyłam. Powiedz mu, że szacowny sprzedawca warzyw uprzejmie pyta, czy jego towar już dotarł, potem powiedz mu, że jego paczka jest u mnie, że może przynieść swoje rzeczy i zabrać moje. Zrozumiano? Samira przytakuje. Bale. A więc? Co jest? Dlaczego jeszcze tu stoisz? Wstrętny sprzedawca warzyw kładzie rękę na plecach Samiry, popycha ją, żeby poszła. Samira i Baszir chcą odejść, ale sprzedawca chwyta Baszira za ramię, mówi, ty nie, mój chłopcze. Ty zostaniesz /79 ze mną. Chodź. Poklepuje worek z cebulą, który stoi obok niego, siadaj, mówi. Nie, mówi Baszir, idę z nim. Co za to dostanę?, pyta Samira. Pewnie myślisz, że jesteś taki sprytny?, pyta wstrętny sprzedawca warzyw. Dostałeś pieniądze. Już zapomniałeś? To mnóstwo pieniędzy i musisz jeszcze zrobić dla mnie dużo innych rzeczy, zanim znowu ci zapłacę. A dlaczego nie przyniosłeś moich rzeczy?, pyta rzeźnik. Samira zastanawia się, prawdopodobnie sprzedawca warzyw myśli, że mógłbym je ukraść i uciec z nimi, mówi. A ma rację? Nie. Wierzę ci, mówi rzeźnik. W końcu uratowałem ci życie, jesteś mi coś winien. To jest towar dla sprzedawcy warzyw, powiedz mu, żeby dał ci to, co należy do mnie, i przynieś to tutaj. Zrozumiałeś? Nie spodziewałem się, że ci zaufa, mówi wstrętny sprzedawca warzyw, bierze od Samiry paczuszkę, chowa w rogu sklepu, między włoszczyzną i bakłażanami, wyciąga inną paczuszkę, podaje Samirze i mówi, idź. Zanieś mu to. Co jeszcze muszę uczynić, żeby zasłużyć na pieniądze, które mi dałeś?, pyta Samira po powrocie. Nie tak szybko, mówi wstrętny sprzedawca warzyw. Chodź tu, usiądź przy mnie, to ci powiem, co jeszcze powinieneś dla mnie zrobić. Ale najpierw muszę cię trochę bliżej poznać. Ciebie i twojego przyjaciela. Muszę wiedzieć, czy mogę wam zaufać. Co to za piękny ta-vis na twojej szyi? Chce go dotknąć. Samira odsuwa się do tyłu. Mija długa chwila, podczas której wstrętny sprzedawca warzyw zadaje to i inne pytania, dotykając przy tym raz l80 Samirę, raz Baszira. Chłopcy odsuwają się jeszcze bardziej. W końcu po wszystkich próbach dotykania i odsuwania się wstrętny sprzedawca warzyw mówi, khob. Przyjdź dziś w nocy, powiem ci, co musisz dla mnie zrobić. Dziś w nocy? To niemożliwe, mówi Samira. Dlaczego to musi być w nocy?, pyta Baszir. Co to za praca, którą można wykonywać tylko w nocy? Ważna praca. Tajna praca. Praca, o której nikt nie powinien wiedzieć, że twój przyjaciel wykonuje ją dla mnie. Praca, która przyniesie mu dużo pieniędzy. Pieniędzy, za które będzie mógł kupić tłuszcz, pszenicę, herbatę i wszystko inne, czego potrzebuje do życia jego rodzina. Przyjdę tu, mówi Samira. Jak chcesz to zrobić?, pyta Baszir przyjaciela, kiedy są już z powrotem na górze. Man tshe midanam. Pójdę z tobą. Jesteś prawdziwym przyjacielem. Samira widzi strach w oczach Baszira, ja też się boję, mówi. Odwaga jest wtedy, kiedy się coś robi, nie zważając na strach, mówi Baszir. Wieczorem, kiedy gwiazdy pojawiają się na niebie i jasno świecą, Samira i Baszir wymykają się ze swoich namiotów, jadą w dół, z powrotem do wsi. Tak, mówi wstrętny sprzedawca warzyw, a więc nie przyszedłeś sam. Zawsze robimy wszystko razem, mówi Baszir. Samir jest moim przyjacielem. Nigdy nie zostawiam go samego. Bądźcie cicho, wejdźcie, napijcie się ze mną herbaty. Usiądźcie, jesteście zmęczeni. Nie jesteśmy zmęczeni, mówi Samira, zdejmuje z ramienia swój rosyjski automat, siada, kładzie go sobie na kolanach. /8/ Umiesz się z tym obchodzić?, pyta sprzedawca warzyw. Albatah, mówi Baszir. Jest najlepszym strzelcem, jakiego znam. Potrafi z dużej odległości trafić kozła między oczy. Co to za praca, którą mam wykonać?, pyta Samira. Chciałbym, żebyś zaniósł do sąsiedniej wioski paczkę, którą odebrałeś dzisiaj od rzeźnika. Tam mieszka mój brat, oddasz mu ją. Dlaczego muszę to zrobić w środku nocy?, pyta Samira. Tylko dla twojego własnego bezpieczeństwa. Nocą nikt nie walczy i dlatego bez przeszkód można się poruszać. Po drugie, nikt nie powinien widzieć, skąd pochodzi ta paczka i dla kogo jest przeznaczona. Jak rozpoznam twojego brata? Jest właścicielem sklepu z materiałami. Kiedy Samira i Baszir chcą wyruszyć w drogę, wstrętny sprzedawca warzyw kładzie rękę na ramieniu Baszira. Niech idzie sam. Dlaczego chcesz narażać swoje życie na niebezpieczeństwo? Zostań tu, napij się ze mną herbaty, a jutro rano, kiedy twój przyjaciel wróci, razem pojedziecie na waszą górę. Nie, mówi Baszir. Idę z nim. Jest to „nie", które nie zostawia miejsca na żaden sprzeciw. Samira naciąga spust swojego kałasznikowa, który teraz jest w każdej chwili gotowy do strzału. Z każdym końskim krokiem narasta w nich strach. Baszir się trzęsie. Samira nic nie mówi. Chcę usiąść na twoim koniu, mówi Baszir. Samira nie patrzy na niego, potrząsa głową, wpatruje się w ciemność. Nawet wiatr ucichł. Słychać tylko stukot kopyt i końskie oddechy, nic więcej. Nieznana wioska jest większa niż ich własna. Piaszczysta droga jest szersza, gliniane domy są większe, jest dużo /82 więcej kramów i straganów. Dalej z tyłu Samira i Baszir odkrywają samochód. Kiedy docierają do domu sprzedawcy materiału, ten jeszcze śpi. Mija dłuższa chwila, zanim słyszy stukanie do drzwi, otwiera je, staje przed chłopcami, drapie się po tyłku, ziewa i pyta, czy przysyła was mój brat? Sahihst, mówi Samira. Zmęczony sprzedawca materiału prowadzi chłopców do sklepu, odbiera przesyłkę, wsadza ją pod belę materiału, każe przynieść herbatę, powinniście się napić i iść spać, mówi. Kiedy Samira znowu otwiera oczy, słońce już dawno wzeszło. Przednia część sklepu jest otwarta. Mężczyźni, chłopcy, nawet jedna czy druga zasłonięta od stóp do głów kobieta przechodzą obok, zatrzymują się, zaglądają do sklepu. Wszystkie odgłosy ulicy docierają do sklepu. W tylnej jego części, w półmroku, na ziemi razem z innymi mężczyznami siedzi zmęczony sprzedawca materiału, pije herbatę, przemawia, energicznie gestykulując, słucha, potrząsa głową. Po ilości tkaniny, w którą owinięte są ich ciała, po tym, co noszą na ramionach i na głowach, Samira poznaje, że są to ważni ludzie. Nie słyszy, o czym rozmawiają, ale z gestów i spojrzeń orientuje się, że o czymś ważnym. Samira podnosi się, przeciąga ostrożnie, żeby nie wydawać się za duża, za ważna, podchodzi do mężczyzn, patrzy na nich. Jeden z mężczyzn pyta, kim jest ten chłopiec? Wszystko w porządku, mówi sprzedawca materiału, to posłaniec. Maghboul asst, jest ładny, mówi mężczyzna. Przyszli we dwóch, mówi zmęczony sprzedawca materiału. Gdzie jest twój mały przyjaciel? I 83 Samira nie odzywa się, wskazuje głową na kąt, gdzie śpi Baszir. Chodź, chłopcze, usiądź z nami, mówi jeden z mężczyzn, chwyta Samirę za rękę i pociąga do siebie na ziemię. Siedzenie między dwoma obcymi mężczyznami nie sprawia jej przyjemności, przyciąga kolana, obejmuje je, robi się mała. Jeden z mężczyzn śmieje się, zdejmuje z głowy Samiry błyszczącą czapkę, głaszcze ją po długich, grubych, czarnych włosach, mówi, maghboul asst. Samira wykręca się, chce wstać, nie może, siedzi dalej. Sprzedawca materiału sięga za siebie, wyciąga paczkę, którą przysłał mu brat, kładzie ją przed sobą, w środku kręgu, który tworzą mężczyźni. Towar też jest maghboul, mówi, rozwiązuje węzły patu i mówi, bebin, patrzcie. Są tam cztery tłuste, lepiące się, czarne grudki zawinięte w liście. Właściwie Samira nie chce się odzywać, właściwie chce już iść, właściwie nie chce być częścią męskiego kręgu. Dlatego nie wie, po co otwiera usta i odzywa się. Co to jest? Chłopcze, mówi mężczyzna, który siedzi obok Samiry, kładzie rękę na jej udzie i zostawia ją tam. To jest opium. Najlepsze, czyste opium. Samira nie pyta, co to jest opium. Masz szczęście, że nikt cię nie złapał. Mógłbyś zostać za to zabity, mówi jeden z mężczyzn. Mężczyźni śmieją się, rozmawiają, klepią Samirę po udach, obejmują. Masz szczęście, że cię nie złapali, mówi jeden z mężczyzn i wyciska cuchnący pocałunek na jej policzku. Jeden z pozostałych mężczyzn mówi, chodźmy na bazar i pokażmy chłopcom, gdzie toczy się prawdziwe życie. Biorą Samirę i Baszira między siebie, idą ruchliwą, główną 184 ulicą, która jest tak zatłoczona, że piach wzbija im się spod stóp. Mężczyźni i osły dźwigają duże ciężary. Mężczyźni na swoich wózkach gotują jedzenie dla innych mężczyzn. Inni, a nawet kobiety, tak samo jak w ich wiosce, włóczą się wokół. Samochody, zwierzęta, wózki i dorożki głośno dzwonią i dźwięczą. Chłopcy siedzą w kucki na brzegu ulicy. Mężczyźni w herbaciarniach i w wejściach do swoich sklepów palą wodne fajki. Sprzedawca materiału i jego czterej przyjaciele zatrzymują się przed drzwiami z ciężkiego drewna, wpychają Samirę i Baszira do ciasnej izby. Hałas i smród sprawiają, że nawet przełykanie śliny robi się trudne. Samira trzyma rękę przy ustach, żeby całe jedzenie, które ma w brzuchu, nie wróciło. Dwaj niezwykle umięśnieni, do połowy rozebrani mężczyźni mocują się ze sobą. Samira jeszcze nigdy nie widziała tak muskularnych mężczyzn. Samira nie wie, dlaczego walczą, dlaczego robią to w domu, a nie pod gołym niebem. Samira nie wie, dlaczego sprzedawca materiału i jego czterej przyjaciele tu przyszli, dlaczego zabrali ze sobą ją i Baszira. Samira wie tylko, że kręci jej się w głowie. Przez całe przedpołudnie Samira i Baszir są popychani to tu, to tam, piją herbatę, piją napój, który wygląda jak woda, a pali w gardle jak trucizna. Oglądają mężczyznę, który walczy ze starym, zmęczonym niedźwiedziem i pokonuje go. W pijalni herbaty widzą po raz pierwszy w życiu telewizor. Samira i Baszir jedzą dal z ryżem, palą fajkę wodną, przyglądają się muzykantom i śpiewakom, którzy odgrywają barwny spektakl. Widzą mężczyzn, którzy noszą kobiece ubrania, mają twarze pokryte farbą, jak narzeczona przed ślubem. Halkon tańczą jak kobiety, kręcą biodrami jak kobiety, pochylają na bok głowy jak kobiety, wkładają palce do /85 ust, obrzucają mężczyzn spojrzeniami, które są pełne pożądania, spojrzeniami, którymi podniecają mężczyzn. Podoba ci się?, pyta jeden z mężczyzn, bierze Samirę w ramiona i mocno ściska. Samira odtrąca go, mówi, nie lubię mężczyzn, którzy zachowują się jak kobiety. I nie lubię mężczyzn, którzy obejmują innych mężczyzn. Na koniec przyglądania się mężczyznom w kobiecych ubraniach i obłapiania mężczyźni mówią, idziemy do meczetu. Ani Samira, ani Baszir nigdy nie byli w prawdziwym meczecie. Mężczyźni stoją ramię przy ramieniu na dziedzińcu przed dużym domem z niebieską kopułą. Kierują oczy na czerwoną, ognistą kulę na niebie, wyciągają dłonie ku niebu, gotowi przyjąć błogosławieństwo boże. Mężczyźni żarliwie powtarzają be-isme-Allah, stoją w rzędach, klękają, pochylają się, co jakiś czas się podnoszą. Głosy mężczyzn stają się jednym głosem. Podczas gdy chłopcy i mężczyźni w przednim rzędzie pochylają się głęboko i czołami dotykają ziemi, sprzedawca materiału i jego czterej przyjaciele wpatrują się w siedzenia chłopców i mężczyzn przed sobą, dają sobie znaki i oblizują wargi. Po modlitwie sprzedawca materiału i jego czterej przyjaciele całują się i obejmują, po czym idą do domu sprzedawcy materiału. Dwaj mężczyźni trzymają Samirę i Baszira za ręce, przyciągają do siebie, mówią, czas odpocząć, i nie puszczają chłopców, kiedy ci się bronią i nie chcą iść z nimi. Samira ma szczęście, wyrywa się, podbiega do Baszira, szarpie i ciągnie go tak długo, aż go uwalnia. Mężczyźni śmieją się, drapią się po tyłkach, bekają, w końcu przestają biec za chłopcami. Samira i Baszir uciekają tak szybko, jak tylko mogą, wskakują na konie, cmokają językami, pędzą tak szybko, I 86 jak tylko mogą. Przy wjeździe i wyjeździe ze wsi zostają zatrzymani. Mężczyźni z karabinami tarasują im drogę. Wróg jest wszędzie, mówią, i tylko czeka na takich głupich chłopców jak wy. Jeśli teraz wyjedziecie, oznacza to dla was pewną śmierć. Mężczyźni odsyłają chłopców z powrotem do wsi. Samira i Baszir rozpytują dokoła, znajdują tani przytułek, gdzie oprócz nich leżą i śpią inni przejezdni. Na początku Samira nie zamyka oczu, mocno trzyma w rękach swój rosyjski automat, słyszy każde chrapnięcie, każde pierdnięcie, każde pocieranie kutasa, każde stęknię-cie, aż sama czuje zmęczenie. Jej sen jest lekki. Otwiera oczy, dostrzega w ciemności, że leżący obok Baszira mężczyzna przysuwa się do niego, kładzie na nim rękę, całuje nagie części jego ciała i powoli, całkiem powoli zaczyna masować kutasa Baszira. Mężczyzna kładzie Baszirowi rękę na ustach, przygniata go nogą, żeby nie mógł się poruszyć. Mężczyzna porusza ciałem w przód i w tył, pociera kutasa Baszira w dół i w górę, stęka coraz głośniej. Baszir leży obok Samiry, patrzy jej w oczy, wie, że ona go widzi, wie, że przyjaciel znajdzie sposób, żeby mu pomóc. Samira wyciąga z buta sztylet, unosi go przed zamknięte oczy mężczyzny, ostrożnie przyciska. W oczach zaskoczonego mężczyzny pojawia się strach, wycofuje się. Samira czeka, aż Baszir podciągnie swój shalvar-kamiz i cicho podchodzi do drzwi, zrywa się, ukradkiem prześlizguje się nad śpiącymi mężczyznami, zeskakuje ze schodów i znika razem z przyjacielem w ciemnościach. Resztę nocy spędzają oboje, trzęsąc się ze strachu i z zimna na ulicy, pod jednym z wózków. Kiedy z pierwszym brzaskiem życie wraca na ulice i do zaułków, Samira zrywa się, wsiada na konia, natychmiast chce jechać do ich własnej wioski. /87 Po co ten pośpiech?, pyta Baszir. Głosem pełnym spokoju, jakby wszystko to, co zaszło, nigdy się nie wydarzyło. Co jeszcze może się zdarzyć? Wczoraj widziałem sklep, w którym można kupić książki. Teraz tam pójdziemy. Samira nie wie, dlaczego podąża za swoim przyjacielem, ale to robi. Właściciel sklepu z książkami jest podejrzliwy, kiedy dwaj młodzi koczownicy wchodzą do jego sklepu, ale przezwycięża chęć przepędzenia ich. Odkąd wybuchła wojna nie pisze się książek ani się ich nie drukuje. Coraz mniej ludzi potrafi czytać. Rzadko kto może sobie pozwolić na takie kosztowne zbytki. Ważniejsze są chleb, tłuszcz, herbata, mąka. Baszir dotyka książek, jakby były zrobione ze szkła i mogły się potłuc. Ujmuje kartki dwoma palcami, uważa, żeby za bardzo nie otwierać książek, raczej trzyma głowę ukośnie pochyloną i wygina się, żeby móc rzucić okiem pomiędzy kartki, nie łamiąc grzbietu książki. Samira chętniej zagląda do dużych książek, które nie zawierają zbyt wielu słów, natomiast są pełne ilustracji. Szczególnie oczarowały ją dwa obrazki. Pierwszy przedstawia młodego, silnego mężczyznę. Mężczyzna trzyma w rękach napięty łuk. Na drugiej ilustracji w powietrzu leci strzała, młody mężczyzna leży na ziemi. Nie żyje. Samira czyta nagłówek. Arasz łucznik. Arasz w rzeczywistości był starym człowiekiem, ale poeta faworyzował młodych mężczyzn, więc narysował go młodego. Samira i Baszir patrzą na siebie. Oni też znają mężczyzn, którzy lubią młodych mężczyzn. Arasz jest pahlewan, bohaterem, wojownikiem. Żyje w kraju, w którym od wielu lat panuje wojna. Któregoś 188 dnia król woła Arasza do siebie i mówi, pogodziłem się z królem naszych nieprzyjaciół. Jesteśmy zmęczeni, nasz naród jest zmęczony. Zmęczony całą tą wojną. Zmęczony zabijaniem i niebezpieczeństwem śmierci. Król naszych wrogów i ja pogodziliśmy się, zawarliśmy pokój. Kto będzie zwycięzcą?, pyta Arasz. Gdzie będzie przebiegać granica pomiędzy ich a naszym krajem? Król spogląda na Arasza i mówi, mój przyjacielu, ona leży w twoim ręku. Jesteś najlepszym i najsilniejszym łucznikiem. Postanowiłem, że staniesz na wysokiej górze. Napniesz swój łuk i wystrzelisz strzałę. Tam, gdzie upadnie twoja strzała, będzie przebiegać granica między naszymi krajami. Tak powinno być, mówi Arasz i wdrapuje się na najwyższą górę. Wszyscy mężczyźni, waleczni i niewaleczni, podążają za nim. Arasz odsłania tors, odwraca się do mężczyzn, ostatni raz przemawia do nich, mówi, moje ciało jest wolne od bólu i choroby, moja dusza jest czysta i wolna od winy. Zbiorę wszystkie siły, żeby wystrzelić tę strzałę tak daleko, jak jeszcze nigdy przedtem tego nie zrobiłem. Tam, gdzie wyląduje, powinna przebiegać granica naszej ukochanej ojczyzny. Jestem stary. Kiedy wypuszczę strzałę, razem z nią stracę życie. Podaruję moje życie ojczyźnie. Tak mówi Arasz, napina swój łuk, wypuszcza strzałę i kiedy ta jest jeszcze w powietrzu, pada na ziemię. Martwy. Gdzie ląduje jego strzała?, pyta Baszir. W korzeniu młodego drzewa, które rośnie daleko na brzegu jakiejś rzeki, mówi uprzejmy sprzedawca książek. Samira zastanawia się, nie wie, czy podoba jej się ta opowieść, pyta, czy to drzewo jeszcze rośnie? Uprzejmy sprzedawca książek śmieje się, aż łzy napływają mu do oczu. Śmieje się tak długo, aż Samira i Baszir też zaczynają się śmiać. Rozstanie JN ie możemy już dłużej używać tego namiotu, mówi jednoręki dziadek. Rozpada się, kiedy tylko ktoś na niego spojrzy, mówi Sa-mira i śmieje się. To przestań mu się przyglądać, mówi Baszir. Samira zamyka oczy, żeby nie patrzeć na nędzny, wojłokowy namiot, by się nie rozpadł, chodzi po omacku z zamkniętymi oczami i wyciągniętą ręką, w jej ramiona wpada Baszir, Samira obejmuje go, przyciska do siebie odrobinę za długo i nie wie dlaczego. Widzi to Gol-Sar, tupie nogą, mówi, głupie chłopaki. Nie ma w tym nic do śmiechu. Samira lubi wojłokowe namioty. Kiedy przychodzi zima, kutshi rozbierają swoje namioty, schodzą z gór i wyruszają na południe, żeby uciec przed śniegiem i zabójczym zimnem, jest to jak pożegnanie z dobrym, starym przyjacielem, którego trzeba porzucić. Cztery namioty przyszły i odeszły w ciągu krótkiego, długiego życia Samiry. Samira była przy tym, kiedy były wałkowane, deptane, ubijane. Razem z innymi dziećmi mała Samira rozkładała na piaszczystej podłodze sierść zwierząt, tarzała się w wełnie, przyglądała się, jak kobiety i mężczyź- IQO ni kijami ubijają na płask grubą miękką bryłę. Zapach zwierzęcej sierści wraca do Samiry, łaskocze jej skórę, pod stopami czuje miękkie futro. Zwierzęca sierść zlepia się, przeplata ze sobą, staje się grubą matą. Samira zamyka oczy i słyszy śmiech z tamtych czasów. Śmiech, w którym nie ma jeszcze wiedzy o Samirze-chłopcu i Samirze-dziewczynie. Najpiękniejszy dziecięcy śmiech na świecie. Samira widzi matkę z tamtych czasów. Matkę, która jeszcze nie postradała rozumu, która siedzi z innymi kobietami na niskim obramowaniu z gliny, na którym później zostanie rozciągnięty wojłok. Matka śpiewa, unosi swoje dziecko pod niebiosa, obszywa brzegi wojłoku paskami tkaniny. Samira chce pozostać. W śmiechu z przeszłości. Nie chce już nigdy więcej otwierać oczu. Chce pozostać, żeby nie stracić tamtych czasów. Dlaczego tamte czasy minęły? Man tshe midanam. Samira słyszy stukot kamieni, którymi kobiety wbijają w ziemię krótkie drewniane kołki, przywiązują do nich powrozy, którymi naciągają wojłok. Gdzie są te wszystkie kobiety z tamtych czasów? Man tshe midanam. Samiro. Biedna Samiro, z kim rozmawiasz? Wracaj. Samira nie otwiera oczu, leży pod namiotem z tamtych czasów. Przez podniesione boczne ściany do środka dostają się słoneczne światło i ciepło, wiatr, owce, inni koczownicy, gwałciciele. Wpierw do namiotu, potem do ciała matki. Wierz w swój amulet, mówi matka. On cię ochroni, zniszczy każdego i wszystko, co zechce ci wyrządzić krzywdę. Schsch, nie martw się, mówi każdej nocy ojciec. Nie martw się. Zostaw wszystkie swoje troski i bóle wiatrowi. Połóż IQI wszystko, co ci doskwiera, na jego skrzydłach. On zabierze to ze sobą, wyniesie z namiotu, uwolni cię od tego. Samira otwiera oczy, wraca. Wraca do Samira i jego postrzępionego namiotu. Mój ojciec kłamał, mówi Samira. Przestań już, mówi Daria, wytrzepuje kurz z wojłoku. Najpierw mój syn był niemy, a teraz mówi bez przerwy i nie słucha tego, co mówi. Mój syn gada i gada, i nie zwraca uwagi na to, jakie głupstwa wygaduje. Daria wypowiada te słowa z sykiem. Jak wąż. Jej słowa stają się kamieniami, które trafiają w serce jej córki-syna. Małymi i dużymi kamieniami. Lekkimi i ciężkimi. Niektóre lądują w środku serca Samiry, powodują krwawienie, inne uderzają w kamienne słowa, które matka kiedyś położyła w sercu swojej córki-syna. Niektóre kamienie odbijają się i spadają na ziemię. Samira niedbale kopie je na boki, podnosi, rzuca w nic i w nikogo. Samira jest posłuszna, zbiera podarte kawałki wojłoku, kładzie je na łące, wytrzepuje z nich kurz, wymachuje kijem, zamierza się, trzepie wojłok. Krzyczy przy tym. Krzyczy. Krzyczy. Dziko. Z wściekłością. Wali, jakby to nie był wojłok, lecz mężczyźni, którzy odebrali cześć jej matce, ukradli jej rozum. Jakby to wojłok był winą, która opanowała duszę jej matki. Jakby to wojłok był jej własnym ojcem, który był głupi, wyruszył na wojnę i pozwolił się zastrzelić. Hoho, chłopcze. Przestań, zostaw to, woła jednoręki dziadek. Samira nie słyszy, wali, smaga, krzyczy. To moja wina, krzyczy matka, wyrywa sobie włosy, drapie twarz, patrzy na swoją córkę-syna oczami, w których nie ma rozumu. Baszir rzuca się na przyjaciela, przewraca /Q2 go na ziemię, siada mu na piersi, przytrzymuje za nadgarstki, patrzy mu w oczy, które są pełne łez. Samir. Mój przyjacielu. Baszir nie mówi nic więcej. Samira przestaje walczyć, jej ramiona i nogi odzyskują siły. Już dobrze, mówi. Cicho. Żeby nikt nie usłyszał. Tylko jej przyjaciel Baszir. Chodź, mówi Baszir, pójdziemy nad strumień. Chodźmy nad strumień, mówi Samira. Pełna tęsknoty. Za ciszą, za spokojem, za tamtymi czasami. Zmężniałeś, mówi Samira. Tak, mówi Baszir. Krok po kroku. Tak jak powiedziałeś. Wypiękniałeś, mówi Samira. Baszir uśmiecha się. Nie widzę już żadnego wyjścia, mówi Samira. Nie mamy pieniędzy, mąki, herbaty, nie mamy osłów, namiotu, nie mamy już nic. Wszystko, co mamy, to cztery konie, mój automat, parę kurczaków i jakieś inne bezwartościowe manatki. Baszir nie mówi, Bóg jest wielki, wszystko jest w jego mocy. Mówi, wyruszymy na południe, znajdziemy pracę, zarobimy pieniądze, zrobimy wojłok na nowy namiot. Baszir, mój mały przyjacielu, mój marzycielu, mówi Samira. Zima już przyszła wysoko w góry. Wszyscy składają swoje namioty. Wszyscy wyruszą na południe. Wszyscy. Tylko nie my. Co? Baszir nie rozumie. Wy nie wyruszacie? Samira kręci głową. Ten, kto wyrusza, potrzebuje skór, potrzebuje pieniędzy, potrzebuje osłów, mułów, namiotu. My nic z tego nie mamy. Stanowimy jedność, mówi Baszir. Każdej zimy, która przychodziła i odchodziła, razem wyruszaliśmy na południe. Tej zimy zrobimy tak samo. Nie zostawimy nikogo. IQ3 Samira spuszcza wzrok. Mój przyjacielu, spójrz trzeźwo, tej zimy nas zostawicie. To nie wasza wina. Będziecie musieli to zrobić. Każdy z nas w latach suszy straci! zwierzęta, nasze stada wyzdychaty, nikt nie ma tyle pieniędzy, żeby wlec kogoś za sobą przez cały kraj całą zimę. Porozmawiam z ojcem, mówi Baszir. On wam pomoże. Przestań marzyć. Twój ojciec sam nie może nam pomóc. Samira patrzy w niebo. Widzi dużego, srebrzystego ptaka, który nie jest ptakiem, to samolot, mówi, gdyby nie moja matka i jednoręki dziadek, wyruszyłbym z wami, odszukałbym cudzoziemców, zostałbym z nimi, zostałbym pilotem i odleciałbym. Dokąd? Dokądkolwiek. Beze mnie? Jesteś marzycielem, mówi Samira, obejmuje przyjaciela, zostawia go siedzącego nad strumieniem, idzie z powrotem do jednorękiego dziadka, do pozbawionej rozumu matki i strzępów wojłoku, które już nie są namiotem. Wojłok jest wciąż jeszcze rozciągnięty, dziadek siedzi na niskim glinianym murku. Wpatruje się w zwinięte tłumoki z dobytkiem, nuci coś półgłosem, mówi sam do siebie, masuje kolana swoją jedną ręką, która również została zraniona przez minę, nie zauważa, że zbliża się wnuk. Kiedy wojłok jest wciąż jeszcze rozciągnięty, Samira obchodzi niski gliniany murek, idzie tam, gdzie do tej pory było wejście do namiotu, siada przed dziadkiem na ziemi, tam gdzie zawsze siadała, teraz także straciłeś swoje domostwo, mówi. Dziadek przytakuje, wraca do rzeczywistego świata, straciłem wszystko, mówi, najpierw matkę, potem ojca, potem synów, potem ramię. Ale za to odnalazłem ciebie. Takie jest /94 życie, mówi dziadek, chce mówić dalej, ale nie może, ponieważ łzy napływają mu do oczu i żal ściska za gardło. Samira uśmiecha się, kończy za niego. Takie jest życie. Życie to przegrywanie. Życie to wygrywanie. Dziadek przytakuje, to prawda, mówi. Samira kładzie się na plecach, mruży oczy, rozkłada ramiona, wzbija się w górę do błękitnego nieba, szybuje w kierunku ogromnego, srebrzystego ptaka. Co robisz?, pyta niewidzialny słuchacz. Samira nie zwraca na niego uwagi. Hej. Ty. Dziewczyno-chłopcze. Mówię do ciebie. Odpowiedz na moje pytanie. Co robisz? Samira nie zwraca na niego uwagi. Przestań, nie udawaj głupiej, mówi niewidzialny słuchacz. Nie jesteś już dzieckiem. Wiem, mówi Samira. Przegrałaś swoje dzieciństwo, mówi niewidzialny słuchacz. Samira nie zwraca na niego uwagi, zamyka oczy, porusza wargami, wypowiada słowa, nie zdając sobie sprawy, że je mówi, lata i zimy przychodzą i odchodzą, stają się ptakami, zbierają się i odlatują. Przegrałaś. Przegrałaś, mówi niewidzialny słuchacz. Samira nie zwraca na niego uwagi, niektórzy ludzie ani razu w życiu nie przegrywają. Nic. Inni przegrywają zawsze. Wszystko. Co przegrałeś?, pyta jednoręki dziadek. Samira otwiera oczy, uśmiecha się, wygrałem ciebie, mówi. Dziadek uderza się swoją jedyną ręką w nogę, ociera łzę z oka, wiem, mówi. Ty już przegrałeś w swoim krótkim życiu więcej niż niektórzy z nas starych. Serce mi pęka, /95 ponieważ w takim pięknym kraju jak nasz marnuje się takie młode i cenne życie jak twoje. Każdego dnia, każdej godziny jest trwonione cenne, młode życie. Ja nie trwonię swojego życia, mówi Samira. Rozejrzyj się, mówi dziadek. To wszystko, co zostawiły nam wojna i głód. Co to za życie? Jaką przyszłość można zbudować z takiego życia jak to? Każdą przyszłość, mówi Samira, spójrz w niebo, każdą przyszłość, jaką się chce. Masz rację, mówi jednoręki dziadek. Nie powinniśmy narzekać. Powinniśmy dziękować Bogu za wszystko, czego nam nie odebrał. Chodzisz do szkoły, jesteś pilnym uczniem, masz bystry umysł i jesteś wojownikiem. Samira potakuje, patrzy w niebo, nie mówi, moje serce jest pełne kamieni, pełne strachu, strachu, że ludzie mogą odkryć, że Samir jest Samira. Że Samira kłamie. Boję się, mówi. Wiem, mówi jednoręki dziadek, spójrz w niebo. Dzisiaj spadnie pierwszy śnieg. Więc ruszajmy, mówi Samira. Teraz, natychmiast? Teraz, natychmiast. Bez pożegnania z twoim przyjacielem Baszirem?, pyta dziadek. Bez pożegnania z Baszirem i ze wszystkimi innymi. Jest już ciemno, kiedy Samira, jej matka i jednoręki dziadek przybywają do doliny, ale nie wchodzą do wsi. Żeby nie przestraszyć ludzi, mówi jednoręki dziadek. Ale ludzie znają ciebie i mnie, mówi Samira. Pójdziemy do wsi, kiedy będzie widno, jak normalni ludzie, a nie jak złodzieje, którzy skradają się pod osłoną ciemności. /QÓ Przed wjazdem do wsi Samira opiera długie tyczki stanowiące podporę namiotu na resztkach glinianego mura, kładzie na nich kawał wojłoku, buduje dach, zatyka boczne otwory pakunkami i czym tam jeszcze. Na pozostałych trzech bokach umieszcza klatki z kurczakami i resztę dobytku i mocno uwiązuje cztery konie. Resztę wojłoku kładzie pod ukośnym dachem na ziemi. Jest ciasno, ale mamy dość miejsca do siedzenia, rozpalenia ognia, do jedzenia i spania. Samira kuca na ziemi, głaszcze miękkie, ciepłe nozdrza ogiera ojca, które koń wsunął pod spadzisty wojłokowy dach. Samira patrzy na ogień, mówi, mamy dach nad głową, mamy cztery silne konie, jedliśmy. Uśmiecha się, spogląda na jednorękiego dziadka, potem na swoją pozbawioną rozumu matkę, mówi, i mam dziadka, który wprawdzie stracił ramię, i mam matkę, która czasem traci rozum, ale nie jestem sam i dziękuję Bogu za to. Samira mówi to i śmieje się. Śmieje się, aż łzy napływają jej do oczu. Jesteś dobrym chłopcem, mówi pozbawiona rozumu matka i głaszcze córkę-syna po czarnych włosach, które są gęste i długie jak włosy prawdziwego młodego mężczyzny kutshi. Następnego ranka Samira budzi się pierwsza, wychodzi na dwór, powietrze jest gęste i białe jak mleko. Na dworze wcale nie jest o wiele zimniej niż pod spadzistym dachem. Oddechy Samiry i koni stają się małymi chmurkami, które unoszą się w powietrzu. Wokół panuje cisza. Tylko konie parskają. Samira wciąga buty, owija się patu, siada na dużym kamieniu, patrzy na swoją górę. Odeszłaś bez pożegnania, mówi niewidzialny słuchacz. Tak, mówi Samira. Cicho. Dlaczego tak zrobiłaś? Dlaczego zadajesz tyle pytań? I 97 Nikt cię nie zmusza do odpowiedzi na moje pytania. Samira nie zwraca uwagi na niewidzialnego słuchacza. Wiem, dlaczego odeszłaś bez pożegnania. Przestań mnie dręczyć. To nie ja cię dręczę. Spójrz na mnie. Wcale tego nie robię. Jak mogę cię dręczyć? Samira gra na flecie. Odeszłaś bez pożegnania, ponieważ nie chciałaś sprzedać swoich koni komendantowi, mówi niewidzialny słuchacz. Odejdź. Znikaj, mówi Samira i dalej gra na flecie. Cicho. Żeby nie obudzić matki i jednorękiego dziadka. Teraz nie ma już twojego przyjaciela, mówi niewidzialny słuchacz. I nie ma jego siostry. Nikogo nie ma. Widzę, że ci ich brakuje. Tak, brakuje. Brakuje mi obojga. Brakuje mi Gol-Sar i brakuje mi Baszira. Widzę, że cię to boli. Tak, boli. Pocałowałaś ją, mówi niewidzialny słuchacz. Nie zrobiłam tego. Byłem tam. Widziałem. O mało co byś ją pocałowała. Co cię to obchodzi?, pyta Samira, odwraca się plecami do niewidzialnego słuchacza. Hej. Dziewczyno-chłopcze. Spójrz na mnie. Czy to była Samira, która ją o mało co nie pocałowała? Czy był to Samir? Milcz. Odejdź, mówi Samira. Jaka to różnica, czy milczę, czy odejdę, czy nie? Żadna. Naprawdę żadna, mówi Samira. Bardziej lubisz siostrę czy brata? Samira zachowuje się tak, jakby nikt nie zadał jej pytania. Gra na flecie. IQ8 Twoja pieśń jest pełna bólu, mówi niewidzialny słuchacz. Samira znowu odwraca się w stronę góry, podnosi kamienie, rzuca nimi pod stopy niewidzialnego słuchacza, rzuca nimi w jego głowę. On nie zwraca uwagi na kamienie, czekam, mówi. jesteś mi winna odpowiedź. Jeszcze mi nie powiedziałaś, Które z ich obojga bardziej lubisz. Brata czy siostrę? Niewidzialny słuchacz odchyla się do tyłu, mruży oczy Tak to jest, mówi, łapie kamienie, którymi Samira celuje w jego głowę, i odrzuca je za siebie. Właściwie mnie to nie obchodzi, ale tak naprawdę nie powinnaś za bardzo zbliżać się ani do brata, ani do siostry. Jeśli jesteś Samirem, młodym mężczyzną, nie powinieneś zbliżać się do Gol-Sar. Ale oboje wiemy, że jesteś Samirą, młodą kobietą, a więc nie powinnaś się zbliżać do brata. Do diabła. Nie chcę tego dłużej słuchać. Zniknij w końcu, mówi Samira. Spadnie bardzo dużo śniegu, mówi niewidzialny słuchacz. Będzie zimno. Nie masz namiotu i tylko trochę jedzenia. Chcesz spędzić całą zimę pod tym osobliwym dachem? Wiesz, że to niemożliwe. Marnie zginiecie, jeśli nie znajdziesz rozwiązania. Nie zginiemy, mówi Samira. Żadne z nas nie zginie. Jak chcesz temu zaradzić? Samira gra na flecie. Hej. Dziewczyno-chłopcze. Odpowiedz na moje pytanie. Co zam ierzasz zrobić? To, c-0 stosowne, mówi Samira. Zrobię to, co stosowne. Owija się jeszcze szczelniej w swoje patu, zostawia siedzącego niewidzialnego słuchacza, schodzi stromą ścieżką do wsi. '99 Szukam miejsca, gdzie mógłbym spędzić zimę, mówi Sa-mira do przyjaznego pana nauczyciela, i potrzebuję pracy. Wielki Boże, mówi przyjazny pan nauczyciel. Chłopcze, jak myślisz, gdzie jesteśmy? Tutaj jest koniec świata. Góry już są ośnieżone, a niedługo zima dotrze do naszej wsi. Samira stoi, patrzy na nauczyciela, jak ten chodzi i myśli, poprawia związane sznurkiem okulary. W końcu przyjazny pan nauczyciel mówi, a więc dobrze. Naradzę się z kilkoma ludźmi. Znajdziemy rozwiązanie. Nauczyciel kładzie rękę na ramieniu Samiry. Nie martw się. Czternaście dni przyszło i odeszło, przyjazny nauczyciel rozmawia z niemal wszystkimi ludźmi we wsi, czternaście dni, w ciągu których Samira próbuje się nie martwić, w ciągu których robi się coraz zimniej, śnieg podchodzi coraz bliżej, z nieba leje się coraz więcej wody. Pada deszcz. Pada tak bardzo, że Samira nie może już wysuszyć wojłoku. Woda wdziera się do namiotu z góry, z boków, od spodu, zewsząd. Samira ściąga duże i małe kamienie, układa je wokół domostwa. Mimo to woda znajduje sobie drogę, przeciska się między kamieniami, staje się cienkimi, długimi wodnymi wężami, które pełzają po ziemi, tam, gdzie Samira, jej matka i jednoręki dziadek siedzą, jedzą, śpią. Koce są wilgotne, tłumoki są wilgotne, drewno jest wilgotne, ogień jest wilgotny, śmierdzi, dymi, syczy, chce zgasnąć. Po czternastu dniach węże z wody są już spokojne, już nie wiją się pod kocami, tobołkami i ogniem. Wodne węże zesztywniały, stały się lodowymi wężami. Powietrze ma inny zapach. Deszcz na dworze nie pluszcze, nie dudni z łoskotem. Wszystko jest ciche jak śmierć. Wojłokowy dach nie przecieka, krople wody zmieniły się w lodowe sople, które wiszą jak sztylety wbite w wojłok. Wiatr już nie wdziera się pod spadzisty dach. Lodowate zimno już nie jest lodo- 200 watę, już nie sprawia bólu, końskie oddechy i chrapanie jednorękiego dziadka stają się przytłumione. Samira wygrzebuje się spod swoich wilgotnych koców, wciąga buty, owija się w wilgotne patu, wychodzi. Świat zniknął. Zniknął pod białym przykryciem. Wszędzie jest śnieg. Samira już nie może dostrzec góry, drogi na swoją wyżynę, stromej ścieżki prowadzącej w dół do wsi, murów i dachów wioski. Niczego. Wszystko jest pokryte śniegiem. Śnieg leży wszędzie jak okiem sięgnąć. Wszystko jest czyste. Konie strząsają śnieg z głów i z grzbietów, parskają, cicho rżą. Samira spogląda w niebo, zamyka oczy, chwyta na język grube płatki, rozgląda się, odkrywa, że jest pięknie. Biało i cicho. Cicho i biało. Samira odwiązuje konie, wskakuje na grzbiet ogiera, cmoka, ciągnie resztę koni za sobą, jedzie powoli, ostrożnie, żeby nie zakłócić bieli, nie wystraszyć ciszy. Pora śniegu to pora pokoju, mówił Komendant. Kiedy pada śnieg, wojna odchodzi. Samira zamyka oczy, wyobraża sobie, że ojciec jedzie obok niej. Dlaczego wojna odchodzi?, pyta. Wojna boi się śniegu, szepcze ojciec. Ja też się boję, mówi Samira, rozgląda się za ojcem, nie widzi go. Jedzie stromą ścieżką prowadzącą w dół do wsi, gdzie ludzie jeszcze śpią, jedzie przez puste uliczki obok glinianych domów, obok szkoły, miejsca, gdzie w lecie miły sprzedawca dal ustawia swoje stoisko i drewniane ławki. Samira wyjeżdża na pole, przedziera się przez głęboki śnieg do drzew, zbiera gałęzie i drewno, jedzie z powrotem do swojego domostwa ze spadzistym dachem, wyładowuje drewno. Cicho. Żeby nie obudzić matki i jednorękiego dziadka. Daria budzi się, spogląda na córkę-syna, zamyka oczy, nie porusza się, żeby Samira nie wiedziała, że już nie śpi. 20/ Samira układa gałęzie i drewno pod spadzistym dachem, żeby podeprzeć mokry, ciężki wojłok, zakłada na ramię swój automat, znowu wychodzi, zostawia ogiera ojca, zabiera trzy pozostałe konie, ponownie jedzie stromą ścieżką do wsi. Co chcesz zrobić?, pyta niewidzialny słuchacz. To, co stosowne. Zrobię to, co stosowne, mówi Samira. Jesteś przemoczony do suchej nitki, mówi miły sprzedawca dal. Ściągnij buty, podejdź do ognia, napij się herbaty. Jeśli teraz nikt nam nie pomoże, mówi Samira, wkrótce umrzemy wszyscy troje. Mój biedny chłopcze, mówi miły sprzedawca dal. Ja sam nic nie mam. A prawda jest taka, że innym mieszkańcom wioski nie wiedzie się lepiej. Gdyby mieli pieniądze, żeby ruszyć na południe, nie zostaliby we wsi na zimę. Ale ktoś musi mi pomóc, mówi Samira. Jest tylko jeden człowiek, który mógłby ci pomóc, mówi miły sprzedawca dal. Cicho. Chociaż nie ma w pobliżu nikogo, kto mógłby ich usłyszeć. To wstrętny sprzedawca warzyw. On jeden ma pieniądze, a mimo to został we wsi. Wszędzie indziej ma zbyt wielu wrogów. Został, ponieważ ma tak dużo pieniędzy, że może sobie kupić wszystko, ponieważ ma wszystko, czego potrzebuje człowiek, żeby sam przeżyć najcięższą zimę tu, we wsi. Wiem, czym on się zajmuje, mówi Samira. Wiem, dlaczego jest bogaty. Wiem, że ty wiesz, mówi miły sprzedawca dal. Ale dobrze ci radzę, mój chłopcze, z nikim o tym nie rozmawiaj. Słyszysz? Nie mów nikomu. Trzymaj się od niego z daleka. On jest niebezpieczny. Samira nie ma wyboru, musi pójść do niego. Stajnia Czego chcesz?, pyta wstrętny sprzedawca warzyw. Chcę zaproponować ci interes, mówi Samira. Wstrętny sprzedawca warzyw drapie się po tłustym brzuchu, śmieje się, chcesz mi zaproponować interes?, mówi. Znikaj, prostaku. Jest zimno, chcę wrócić do ciepłego pieca. Mnie też jest zimno, mówi Samira i uśmiecha się. Wstrętny sprzedawca warzyw patrzy na Samirę, wygląda na ulicę, rozgląda się, widzi, że w pobliżu nie ma nikogo, a więc dobrze, mówi, wejdź, ogrzej się, opowiedz mi, co to za interes. Samira uwiązuje konie, idzie za wstrętnym sprzedawcą warzyw, w wejściu do izby ściąga mokre buty, siada na ziemi obok trzaskającego pieca, zdejmuje automat z ramienia, kładzie go na kolanach, trzyma mocno. Obiema rękami. Wstrętny sprzedawca warzyw siada obok Samiry na poduszce. Chłopcze, twoje ubranie paruje. Masz, napij się herbaty, mówi i sam pije do dna ze swojej czarki, patrzy na Samirę, potrząsa głową. Nie wyglądasz dobrze. Ale dobrze mi się wiedzie, mówi Samira, wpatruje się w trzaskający piec, żeby nie oglądać wstrętnego sprzedawcy warzyw. 203 Latem, kiedy zanosiłeś paczkę do mojego brata, byłeś ładniejszy. Jesteś głodny? Nie, kłamie Samira. Na koniec tych wszystkich kłamstw, które powiedziała tego rana. Wstrętny sprzedawca warzyw pochyla się do przodu, całkiem blisko nad Samirą, mruży oczy i mówi cuchnącym głosem. Sytuacja się zmieniła, mój chłopcze, wtedy w lecie zapłaciłbym za ciebie dużo pieniędzy, ale teraz już mi się tak nie podobasz. Przypatrz się sobie, jesteś cienki jak trzcina cukrowa. Dzisiaj nie jesteś wiele wart. Samira nie okazuje strachu, nie okazuje lęku. Nie chodzi o mnie, mówi i dziwi się swojemu głosowi pełnemu spokoju i opanowania. Czego mógłbyś chcieć od chłopca, który jest cienki jak trzcina cukrowa? W takim razie o kogo chodzi?, pyta wstrętny sprzedawca warzyw, drapie się po brzuchu i unosi brwi. Wtedy przychodzi mu do głowy nowa myśl. Czy chodzi o twojego małego przyjaciela? Jeszcze lepiej. Oblizuje wargi, odchyla się do tyłu, kładzie rękę na swoim kutasie, trzyma go, on mi się podobał nawet bardziej niż ty, chłopcze, mówi, jeśli chcesz ubić ze mną interes, powiedz mi swoją cenę. Samira nie namyśla się długo, mówi, chcę dostać miejsce, które jest dostatecznie duże dla mnie, mojej matki i dziadka, wystarczającą ilość jedzenia i drewna, żeby przetrwać zimę. Wstrętny sprzedawca warzyw uśmiecha się filuternie, masuje swego kutasa, pyta, czy on jest tego wart? Samira patrzy wstrętnemu sprzedawcy warzyw prosto w oczy, mówi, nie chodzi o mnie ani o mojego przyjaciela. Chodzi o moje konie. Wstrętny sprzedawca warzyw w mgnieniu oka zdejmuje ręce ze swego kutasa. Na Boga, gdzie ty masz rozum? Zapłacisz mi za swoją zuchwałość. 204 Samira nie wie, skąd ma w sobie tyle odwagi, mówi, chciałbym ci sprzedać moje konie. Nie zaszkodzi, jeśli taki człowiek jak ty, który wysyła swoje towary na cały kraj, będzie posiadał parę dobrych, szybkich koni. Wstrętny sprzedawca warzyw mruży oczy, mówi, zapewne myślisz, że jesteś wyjątkowo sprytny? Zapewne myślisz, że taki ktoś jak ja da się oszukać takiemu prostakowi jak ty. Mów, chłopcze. Mów prawdę. Chcesz prawdy? Powiem ci prawdę. Prawda jest taka, że cię nie lubię. Prawda jest taka, że nie chcę sprzedać koni. Prawda jest taka, że umrę, jeśli nie weźmiesz moich koni. Ale jest też prawdą, że moje konie są więcej warte niż miejsce dla mnie, dla mojej matki i dziadka. Konie należały do mojego zmarłego ojca, słynnego Komendanta z wyżyny Hindukuszu. Moje konie należą do najlepszych koni używanych do gry w boskashi w całym Hindukuszu. Taka jest prawda. W lecie możesz je sprzedać za duże pieniądze. Samira dotyka swojego amuletu. Zastanów się. Wstrętny sprzedawca warzyw milczy, głaszcze się po brodzie, spogląda na Samirę, myśli i zastanawia się, zastanawia się i myśli. Samira patrzy na wstrętnego sprzedawcę warzyw, widzi, że jest pełen współczucia. Współczucia, które może szybko minąć. Stajnia, którą oddaje Samirze na zimę, jest właściwie sucha, ale gliniane mury przepuszczają zimno. Samira szybko się orientuje, że zapas drewna, pszenicy, herbaty i innych artykułów, które dał jej wstrętny sprzedawca warzyw dla ich trojga i trójki koni, są niewystarczające, żeby przetrwać zimę. Samira prosi, żebrze, wymyśla mu, ale obrzydliwiec nie ma litości, pozostaje obrzydliwy. Albo się zgadzasz na moje warunki, albo zapomnij o interesie ze mną. 205 Samira zgadza się. Postąpiłeś słusznie, mówią pozbawiona rozumu matka i jednoręki dziadek. Dłużej niż pół dnia potrzeba, żeby Samira i jednoręki dziadek ściągnęli przez głęboki śnieg do stajni swoje tłu-moki, kosze z kurczakami, które ledwie żyją, strzępy mokrego wojłoku, cztery długie drewniane tyczki, lampę oliwną. Samira i dziadek są przemoknięci. Ociekają wodą. Daria mówi, Bóg jest wielki, do tej pory wszystkim kierował i teraz też pokieruje. Tak, Bóg tym pokierował, mówi Samira, patrzy na siebie, jestem cienki jak trzcina cukrowa. Samira śmieje się. Śmieje się, żeby się nie rozpłakać. Jak mokra trzcina cukrowa. Daria nie okazuje strachu, nie chce zauważyć, jak bardzo wychudzone jest jej dziecko, widzi tylko, że Samira straciła swój amulet. Daria milczy. Jednoręki dziadek rozpala lampę, przykręca płomień, żeby nie zużyć za dużo oliwy, mówi, kto wie, czy on w ogóle istnieje. Czy kto istnieje?, pyta Samira. Czy Bóg istnieje, odpowiada dziadek. Daria szpera, szuka czegoś, nie mówi, czego szuka. Samira siada przy małym ogniu, który roznieciła matka, wyciąga bose stopy, drży. Daria okrywa ramiona córki-sy-na kocem. Koc jest wilgotny, nie rozgrzewa. Jednoręki dziadek dokłada jeszcze jeden kawałek drewna do ognia. Za mały, żeby zwiększyć płomień, nie robi się cieplej. Ogier parska, cicho rży, z jego nozdrzy wydobywają się obłoki pary, zwisają w zimnym powietrzu. Matka kładzie dłoń na gorącym czole swojego dziecka, jednoręki dziadek wrzuca do ognia kamienie, potem wkłada je pod wilgotny koc, który okrywa Samirę. Daria kładzie się obok córki-syna. Tak 206 blisko, żeby własnym ciepłem rozgrzać zziębnięte dziecko. Ale ciało Darii też jest zimne i nie może rozgrzać dziecka. Moje dziecko umiera, mówi matka. To moja wina. Utraciło swój ta-vis. Moje biedne dziecko się poświęciło. A ja do tego dopuściłam. Twoje dziecko jest silne, mówi jednoręki dziadek. Jeśli przetrwa tę noc, da radę. Dziadek kładzie dłoń na czole wnuka, mówi, on płonie. Płonie i zaraz zamarza. Daria napełnia garnek śniegiem, topi go, doprowadza wodę do wrzenia. Wsypuje do garnka herbatę, unosi głowę na pół umarłej córki-syna, kroplami wlewa gorącą herbatę do jej ust, odzyskuje rozum, jej pamięć przywołuje obrazy z dawnych czasów. Obrazy córki-syna, która siedzi na łące, jej koń leży u jej stóp, kładzie łeb na jej kolanach. Daria odwiązuje konia, mówi, połóż się tutaj, przekaż swoje ciepło mojemu dziecku. Zostaw go, mówi dziadek. Straciłaś rozum. Konie nigdy nie kładą się na ziemi. Daria wie lepiej. Ogier jest posłuszny, kładzie się na ziemi. Blisko. Całkiem blisko zziębniętego ciała Samiry. Daria masuje zimne stopy dziecka, prosi Boga, żeby znalazła amulet, dokłada jeszcze jeden kawałek drewna do ognia, mówi do dziecka. Nie umieraj, kto mnie ochroni, jeśli ty umrzesz? Jednoręki dziadek patrzy na ogień, milczy, płacze. Płacze przez całą noc. Kiedy nastaje dzień, ociera łzy z oczu, owija się w swoje patu, wychodzi. Przyprowadza przyjaznego pana nauczyciela. Ten przynosi ze sobą suchy koc, ciepłą kurtkę, suchy chleb, dzbanek mleka, książkę, butelkę zielonej oliwy. Przyjazny pan nauczyciel otwiera butelkę z oliwą. Zdejmuje dziadkowi koszulę i naciera oliwą jego plecy i piersi. Daria nie zdejmuje koszuli córce-synowi, nalewa 207 oliwę na dłoń, wkłada pod koszulę Samiry, naciera jej piersi i plecy, przykrywa suchym kocem, napełnia garnek mlekiem i stawia go na ogniu, wlewa gorące mleko do ust dziecka. Przed oczami Darii przetaczają się obrazy z tamtych czasów, kiedy jej piersi były pełne mleka, przystawiała dziecko do piersi, a drobniutka Samira ssała z zamkniętymi oczami. Samira leży nieprzytomna z zamkniętymi oczami. Tylko obrazy w jej głowie są pełne życia. Obrazy z tamtych czasów. Obrazy wiatru, który bawi się jej włosami. Siedzi przed ojcem na jego ogierze, on trzyma ją mocno w ramionach, pewnie, pędzi, niemal frunie. Obraz, kiedy matka zawiesza na jej szyi amulet. Obrazy Baszira. Dużo obrazów Baszira i jego siostry Gol-Sar. Obrazy żyją. Jest jak kiedyś, mówi przyjazny pan nauczyciel, kiedy chłopiec leżał pod drzewem w szkole. Rozłożyłem swoje legowisko obok niego i każdej nocy czytałem mu na głos. Chłopiec spał, a mimo to był świadomy tego, co mu czytam. Te opowieści go uratowały. Czytaj mu na głos, mówi przyjazny nauczyciel. W jego ciele nie ma życia, mówi jednoręki dziadek, jakie to ma znaczenie, że będziemy mu czytali na głos? Daria, która znowu odzyskała rozum, wie, że nauczyciel ma rację, jej dziecko słyszy, mimo że nie daje oznak życia, żywe słowa z książki przywrócą życie na wpół nieżywemu ciału. Daria spogląda na przyjaznego pana nauczyciela, mówi, ani ja, ani mój biedny ojciec nie umiemy czytać. W takim razie inni chłopcy muszą poczekać na swoją lekcję, mówi przyjazny pan nauczyciel, otwiera książkę, zaczyna czytać. Czyta, aż poznaje po twarzy swojego ucznia, że ten go słyszy. Na wpół umarła Samira marszczy czoło, uśmiecha się, porusza ustami. 208 Daria całuje dziecko w czoło, znowu naciera jego piersi oliwą, masuje stopy, ramiona, widzi, że pięść Samiry jest wciąż zaciśnięta. Przyjazny pan nauczyciel czyta opowieść o dziewczynie i cielęciu. To piękna opowieść, mówi Daria. Tak, jest piękna, mówi przyjazny pan nauczyciel. Bóg stwarza ludzi, Bóg daruje nam życie. A co my z nim robimy, jest sprawą każdego człowieka. Wiele dni przychodzi i odchodzi, zanim oddech Samiry przestaje brzmieć, jakby małe i duże kamienie i żwir toczyły się z góry, kiedy koce, tobołki i ubrania nie są już mokre, kiedy wreszcie stajnia wchłania ciepło ogniska i ogiera, kiedy wreszcie w stajni już nie jest tak zimno, że oddech, który wydobywa się z ust Samiry, staje się chmurką i zawisa w powietrzu. Samira podnosi się, rozgląda, uśmiecha, opiera obolałe plecy o ścianę, prosi matkę o nić z jej ubrania, otwiera pięść, przeciąga nić przez ta-vis i wiąże go na szyi. Myślałam, że go zgubiłaś, mówi Daria. Nie zgubię go. Pozostanie przy mnie tak długo, jak długo będę go potrzebować. Jeszcze wiele dni musi przyjść i odejść, zanim Samira przestaje być cienka jak trzcina cukrowa. Jeszcze wiele dni musi przyjść i odejść, zanim Samira znowu może pójść do szkoły. Inni chłopcy w większości wyruszyli ze swoimi rodzinami na południe. Tylko nieliczni pozostali. Samira nie lubi latem siedzieć w małym, dusznym pokoju, stłoczona ciasno na ziemi z innymi chłopcami. Ale teraz, kiedy na lekcje przychodzi tylko paru chłopców, a na dworze jest lodowate zimno i każdego dnia pada śnieg, teraz, kiedy mały piecyk stojący na środku izby strzela i wydobywa się 20Q z niego ciepło, Samirze podoba się przesiadywanie w izbie i nauka. Do dzisiaj nauka to było letnie słowo, mówi Sami-ra i uśmiecha się. Od dzisiaj nauka stała się zimowym słowem. Samira czyta, pisze, powtarza słowa i zdania, zadaje tysiąc i jedno pytanie. Słucha opowieści o ludziach, którzy są wolni i mogą mówić, co chcą. Przyjazny pan nauczyciel mówi, istnieją na świecie miejsca, gdzie kobiety są tyle samo warte co mężczyźni, gdzie nie jest żadnym wstydem dla mężczyzny, jeśli jego dzieci nie są synami. Przyjazny pan nauczyciel mówi, są miejsca, gdzie karze się mężczyzn, którzy biją dzieci i chłoszczą swoje żony. Co to jest szczęście?, pyta Samira. Co to jest nienawiść? Co to jest zadowolenie? Co to jest miłość? Gdzie jest Bóg? Gdzie jest diabeł? Samira pyta, co to jest pilot? Samira lubi zimę. Kiedy tylko może, jeździ konno przez wysoki śnieg. Jeśli nie rozruszam konia, mówi Samira, zrobi się ociężały. Zachoruje, umrze. Jedź ze mną, mówi Samira do matki. Dla ciebie też nie jest dobrze, kiedy cały dzień i całą noc siedzisz tu w stajni. Boję się, że znowu postradasz rozum. Ludzie będą mnie obgadywać, mówi Daria. Będą mówić, co to za kobieta, która wałęsa się po ulicach, jakby nie miała domu? Ludzie powiedzą, Daria jest złą kobietą. Samira wzrusza ramionami. Nie masz domu. Co nas obchodzą ludzie i ich gadanina? Moim domem jest stajnia. Stajnia należy do ludzi. Ludzie są dla nas ważni, mówi Daria. Chodzisz do szkoły, w której są ludzie. Jemy chleb, który dostajemy od ludzi. Ludziom nie podobałoby się, gdyby twoja matka utraciła cześć. Po drodze nie spotkamy żadnych ludzi, mówi Samira. Nikt cię nie zobaczy. 2 10 Zawsze ktoś stanie na drodze. Zostaw mnie. Tak będzie lepiej. Daria mówi po cichu, gwałtownie otwiera oczy. Przyszli mężczyźni, rzucili się na mnie. Daria przeszywa wzrokiem córkę-syna spojrzeniem pozbawionym rozumu, kiwa się w przód i w tył. Jestem kobietą, muszę chronić swoją cześć. Samira zostawia matkę. W takim razie ty jedź ze mną, mówi do jednorękiego dziadka. Stary człowiek cały dzień siedzi i leży przy ogniu, gapi się przed siebie, podciąga nogi, prostuje je, przewraca się z boku na bok. Spójrz na mnie. Chcesz mnie zabić? Dziadek śmieje się. Jest to śmiech, który ma odpędzić troski od jego wnuka. Jestem stary i chory, nie mam siły, jest zimno, moje ubranie było od początku cienkie, a teraz jest poprze-cierane, umrę, jeśli wyjdę na dwór. Nie umrzesz, mówi Samira. Ja cię ochronię. Każdy musi umrzeć, mówi jednoręki dziadek. Kilka dni później Samira przychodzi do stajni z zawiniątkiem. Wyżebrała u ludzi ubranie dla jednorękiego dziadka. Ludzie są dobrzy, mówi Daria. Są dobrzy, dopóki nie damy im podstaw, żeby już dłużej nie byli dobrzy. To dobrze, że nie opuszczam stajni i ludzie nie mają podstaw, żeby źle o nas myśleć. Żeby myśleć, że matka Samira jest złą kobietą. Może i tak jest, mówi Samira, spogląda na pusty rękaw jednorękiego dziadka, zwisający bezużytecznie, obetnę go, mówi. Zostaw, odpowiada dziadek. Jeśli go obetniesz, zmarznie ci ręka, kiedy któregoś dnia włożysz moje ciepłe ubranie. Wystarałem się o te rzeczy dla ciebie, mówi Samir. Nie będę ich nosił. 2 / / Podejdź tu, mój chłopcze, mówi jednoręki dziadek, chwyta go za ramię, przypatrz się sobie. Byłoby dobrze, gdybyś dla siebie też przyniósł nowe ubranie. Twój shałvar jest za krótki, widać ci kostki, rękawy w twoim kamiz są przetarte, widać przez nie łokcie. Samira i jednoręki dziadek stoją tak przez dłuższą chwilę, nic nie mówią. Na koniec tego długiego stania i milczenia dziadek mówi, jesteś większy i silniejszy ode mnie. I masz o jedno ramię i o jedną dłoń więcej ode mnie. Jesteś prawdziwym mężczyzną. Samira rozkoszuje się objęciem jednorękiego dziadka, czuje się, jakby objęły ją cztery ramiona. Nigdy nie pozwól, żeby coś lub ktoś cię zatrzymało. Idź prostą drogą. Nigdy nie myśl, że jakieś zadanie, droga, decyzja cię przerasta. Obojętnie jak daleka jest droga, którą masz przebyć, jeśli wierzysz, że jest właściwa, idź nią. Samira zastanawia się, dlaczego dziadek wypowiada tyle ważnych słów. A teraz, mój chłopcze, teraz, kiedy mam nowe ubranie, poszukamy miłego sprzedawcy dal i zjemy tak dużo dal i ryżu, ile pomieszczą nasze brzuchy. Nie mamy pieniędzy, mówi Samira. Tym razem sprzedawca ugości nas za darmo. Miły sprzedawca dal cieszy się na widok Samiry i jednorękiego dziadka. W trójkę siadają na ziemi obok pieca, który swojsko trzaska i obdarowuje ich swoim ciepłem. W cieple piją herbatę, która ma smak prawdziwej herbaty, rozmawiają o wszystkim i o niczym, śmieją się, opowiadają o lepszych czasach. Do tej pory dal było letnim słowem, mówi Samira, teraz jest też zimowym słowem. 2/2 Jednoręki dziadek śmieje się i mówi, popatrz tylko, jaki mój wnuk jest sprytny. On nie zostanie w tej małej wiosce, żeby się tu zestarzeć, jak ja i ty, on wyruszy stąd w wielki, daleki świat, pójdzie swoją drogą, i nic, i nikt go nie zatrzyma. Miły sprzedawca dal spogląda na swojego starego, jednorękiego przyjaciela, chce się uśmiechnąć, ale nie może. Kto wie, mówi dziadek, może któregoś dnia staniesz za swoim wózkiem, będziesz gotował dal i zobaczysz na niebie dużego, srebrzystego ptaka, który przelatuje nad naszą wioską. Kto wie, może to będzie mój wnuk, który siedzi w tym ptaku i przelatuje nad naszą wioską i nad twoim wózkiem. Pokażę wtedy na niebo i powiem, patrzcie tam. To Samir, wnuk mojego czcigodnego przyjaciela Mahfousa fryzjera, człowieka, któremu wiele zawdzięczam i jestem mu wiele winien. Człowieka, z którym byłem na wojnie. Jednoręki dziadek patrzy na miłego sprzedawcę dal. Jesteś moim prawdziwym i szczerym przyjacielem. I mam jedno życzenie. Proszę cię, żebyś również został dobrym przyjacielem mojego wnuka. I tak jak nigdy nie odmawiałeś mi pomocy, mam nadzieję, że jemu też nigdy jej nie odmówisz. Jednoręki dziadek śmieje się, i nie zapomnij, przyjacielu, spojrzeć w niebo, kiedy pojawi się na nim srebrzysty ptak. Samira, dziadek i miły sprzedawca dal śmieją się jeszcze wówczas, kiedy dziadek otacza Samirę swoim jedynym ramieniem, przyciska ją do serca i trzyma. Bardzo blisko. Bardzo mocno. Już się nie śmieje, robi się ociężały. Jego ramię zsuwa się, głowa opada na kolana Samiry i tam pozostaje. Jak dziecko. Jak Samira, która położyła głowę na kolanach matki. Wtedy, kiedy jej ojciec spoczął pod ziemnym 2/3 pagórkiem. Samira śmieje się, głaszcze siwe włosy jednorękiego dziadka, patrzy na miłego sprzedawcę dal, widzi, że ten już się nie śmieje. Dziadek się nie porusza. Już nie. Wtedy był to ojciec Sa-miry, który umarł. Teraz jest to ojciec Darii, który umarł. Wiedział, że umrze, mówi Daria. Że to jego ostatni dzień. Poszedł, żeby nie umrzeć w stajni, przy nas. Zabrał cię do miłego sprzedawcy dal, żeby przypomnieć przyjacielowi o odpowiedzialności. Poszedł umrzeć do miłego sprzedawcy dal, ponieważ chciał, żeby on zatroszczył się o przygotowanie pochówku, o mułłę i pogrzeb. Poszedł do miłego sprzedawcy dal, żeby zjeść tyle dal i ryżu, ile mógł pomieścić jego brzuch, mówi Samira. Poszedł do miłego sprzedawcy dal, żeby się pośmiać. Daria spogląda na córkę-syna, głaszcze bliznę nad jej okiem. Strup położył ci się na sercu. Samira uśmiecha się. Uśmiechem, który przechodzi w płacz. Dni i noce przychodzą i odchodzą. Każdego ranka Samira budzi się, patrzy na puste miejsce po dziadku, już nie słyszy jego oddechu, już nie czuje jego oddechu na swoim karku, już nie słyszy bicia jego serca. Wszystkie obrazy, wszystkie wspomnienia kłębią się, mieszają ze sobą, stają się lepkimi, śmierdzącymi grudami. Najpierw do brzucha Samiry wpełza wąż bólu, potem wąż strachu, potem wąż smutku, a na koniec pojawia się czwarty wąż. Tego ostatniego Samira nie zna. Węże wiją się w jej ciele, pełzają w górę i w dół, nie zostawiają miejsca na myśli, na oddech. Samira nie idzie do szkoły, nie wstaje, śpi, budzi się, wykrzywia się z bólu, jest przestraszona, ponieważ słyszy głosy jednorękiego dziadka, swojego ojca Komendanta, Baszira i Gol-Sar. Samira nasłuchuje. 2/4 Jest cicho. W stajni są tylko ogier, matka i jej ogień. Nie ma tu jednorękiego dziadka. Nie ma tu Baszira. Samira wlecze swoje pełne bólu ciało przed stajnię. Wszystko jest ciche. Wszystko jest ciemne. Siada w głębokim śniegu, spogląda w niebo. Zimno dobrze jej robi, uśmierza ból, powoduje, że cztery węże w jej ciele uspokajają się. Samira opiera głowę o glinianą ścianę. Pozwala zimnu wstąpić w swoje ciało, w swoje kości. Dopiero kiedy ból już nie kąsa, kiedy cztery węże przestały się wić, kiedy ciało zesztywniało i przemokło, kiedy już chce wracać do stajni, widzi, że tam, gdzie siedziała, śnieg jest czerwony. Czerwony jak krew. Krwistoczerwony śnieg. To krew Samiry. Samira wie, że to czwarty, nieznany wąż jest krwawym wężem i to on jest przyczyną krwi na śniegu. Jeszcze jedno nieszczęście, mówi Daria. Amulet cię nie ochronił. Ta krew robi z ciebie kobietę. Kiedy umarł twój ojciec, zaczęłaś mówić, a teraz, kiedy umarł twój dziadek, zaczęłaś krwawić. Dlaczego muszę krwawić, żeby stać się kobietą? Dlaczego w ogóle muszę stać się kobietą? Co musi się wydarzyć, żebym została prawdziwym mężczyzną? Dlaczego taka jest wola Boża? Dlaczego po prostu nie mogę być takim człowiekiem, jakim chcę być? Samira siedzi przed matką, ma tysiąc i jedno pytanie. Daria mówi i mówi. Daje tysiąc i jedną odpowiedź. Samira nie otrzymuje odpowiedzi. Ani jednej. Samira całuje matkę w czoło, wciąga buty, zarzuca automat na ramię, wychodzi ze stajni, wskakuje na konia, wyjeżdża z wioski. Śnieg jest głęboki, Samira wolno porusza się do przodu. Siada nad strumieniem, który jest pokryty lodem, spogląda na księżyc, na jego jasną, zimną twarz, wie, że matka mówi prawdę, że gdyby pokazała swoją prawdziwą twarz, skończyłoby się to jej śmiercią. 2/5 Samira siada w śniegu, gra na flecie i wraca do wsi dopiero, kiedy słońce rzuca pierwsze światło na górę. Samira szpera w zawiniątku, które dał jej ojciec. Daria to widziała. W dniu, w którym jej ojciec spoczął pod ziemią, Samira poszła nad strumień i długo nie wracała. Daria udała się za nią i widziała, jak jej naga córka leży w strumieniu i rozmawia z wodą. Kiedy wyszła z wody, miała w ręku zawiniątko. Daria wiedziała, że przyjdzie dzień, kiedy Samira zapyta ją, co jest w środku. Samira zawiązała cztery supły. Jeden dla siebie, jeden dla matki, jeden dla Komendanta, jeden dla dzieci, których matka nie wyjęła ze swojego ciała. W ciągu tych wszystkich lat i zim, które przychodziły i odchodziły, ani Samira, ani matka, ani jednoręki dziadek nigdy nie rozwiązali żadnego z nich. Samira ciągnie, szarpie supły, nie może ich rozwiązać, wsuwa sierp pod węzły, rwie, tnie, szarpie, aż otwiera zawiniątko. W środku znajdują się buty zmarłego ojca, Komendanta, jego sztylet, krótki pejcz do gry w bo-skashi i suknia. Suknia piękna jak łąka pełna kwiatów, uszyta z grubego, mocnego, ciepłego materiału. Ojciec powiedział, że nadejdzie dzień, kiedy będę wiedziała, co zrobić z tymi rzeczami, że będę wiedziała, których z nich będę potrzebować. Powiedział, że to będzie dzień, w którym podejmę decyzję. Ten dzień właśnie nadszedł, mówi Samira. Wiem, mówi Daria. Samira wciąga buty ojca na nogi, wtyka sztylet za pas, wsuwa pejcz do buta, daje matce kolorową, kwiecistą suknię. Nie potrzebuje jej, mówi. Ty powinnaś ją nosić. Samira w butach ojca i Daria w sukni swojej córki siedzą przy ogniu, patrzą, jak płomienie pożerają strzępy starej sukni Darii. 2/6 Pozwól jej płonąć, mówi Samira. Twój ojciec ciągle żyje w tej tkaninie, mówi Daria. Jego dotknięcia, jego zapach, jego oddech żyją w niej. Pozwól jej płonąć. Tą suknią wycierałam twoją krew. W tej sukni jest ciężar jego i twojej głowy. W tej sukni nosiłam chleb, kiedy szłam do niego na pole. Jego miłość żyła między jej fałdami. Osuszałam nią jego i twoje łzy. Przemywałam nią jego i twoje rany. Leżałaś zawinięta w jej fałdy, kiedy byłaś chora. Pali się, mówi Samira, i razem z nią palą się wszystkie grzechy i winy. Pozwól jej płonąć. Byłam jeszcze małą dziewczynką, kiedy własnoręcznie utkałam tę czerwoną tkaninę, mówi Daria. Jeszcze mam w uszach stukot krosna. Za każdym razem, kiedy przeciągałam kawałek drewna z kolorową nicią, prosiłam Boga, żeby zesłał mi męża, który będzie dla mnie łaskawy. Męża, który będzie mnie szanował i poważał. Czy to robił?, pyta Samira. Trwało to całe lato, aż skończyłam tkać tkaninę, mówi Daria. Czy twój mąż cię szanował?, pyta Samira. Wyprałam tkaninę w strumieniu. Wyprałam z niej krew, woda zafarbowała na kolor krwistoczerwony. Inne dziewczęta przykładały ręce do ust, chichotały i śpiewały. Wkrótce nasza piękna Daria o migdałowych oczach stanie się kobietą. Jej krew spływa strumieniem i znajdzie drogę do mężczyzny, który podejmie ślad i odnajdzie Darię i jej piękną weselną tkaninę, i weźmie ją za żonę. Pozwól jej płonąć, mówi Samira. Uszyłam z tkaniny suknię, ozdobiłam ją koralikami i kawałkami lusterek. Lusterka miały mnie chronić przed złymi spojrzeniami, mówi Daria. 2/7 Czy mój ojciec cię chronił?, pyta Samira. Kiedy przyszywałam kawałki lusterek do sukni, widziałam w nich swoją własną twarz. Tysiąc i jeden razy. Widziałam swoje nadzieje, swoją przyszłość. Z każdym koralikiem, który przyszywałam, wyrażałam jedno życzenie i prosiłam Boga, żeby je wysłuchał. Wysłuchał twoich życzeń?, pyta Samira. Nosiłam tę suknię, kiedy wychodziłam za mąż za twojego ojca, kiedy zrobił ze mnie kobietę, kiedy uczynił mnie matką, kiedy uczynił mnie wdową. Pozwól jej płonąć. Wszystko płonie, mówi Daria. Złe i dobre. Pozwól jej, mówi Samira. Moja nowa suknia jest kolorowa, mówi Daria. W mojej nowej sukni nie ma nic z niego. Ani jego łez, ani jego bólu, ani jego słów, ani jego miłości. Ani moich życzeń, ani moich modlitw. Tylko wina, którą cię obarczył, mówi Samira. Pozwól jej płonąć, oddaj ją ogniowi. Niech płonie, mówi Daria. To wszystko i jeszcze więcej. Zaręczyny Znowu minęła zima, Samira i jej matka wróciły na wyżynę w górach. Każdego dnia Samira siada na swojej skale i czeka, aż Baszir i jego siostra Gol-Sar wrócą na równinę i do niej. Samira jest szczęśliwa, ponieważ ona i jej matka przeżyły ciężką zimę. Jest nieszczęśliwa, ponieważ umarł jej jednoręki dziadek. Jest szczęśliwa, ponieważ śmiał się, kiedy umierał. Samira jest nieszczęśliwa, ponieważ jej matka była przez całą zimę uwięziona w stajni i postradała jeszcze więcej swojego rozumu. Jest szczęśliwa, ponieważ chodziła do szkoły i nauczyła się wielu nowych i ważnych rzeczy. Z drugiej strony wie teraz, jak wiele jest rzeczy, o których nie mogła wiedzieć, ponieważ reszta świata ze swoją wiedzą i bogactwem jest tak daleko od jej wsi, gór i wyżyny w Hindukuszu. Serce Samiry jest ciągle ściśnięte, ponieważ żeby przetrwać zimę, musiała oddać swojego Azada i dwa inne konie. Jest szczęśliwa, ponieważ mogła zatrzymać ogiera ojca. Samira jest nieszczęśliwa, ponieważ pojawiła się krew, która uczyniła z niej kobietę, jest pełna szczęścia, ponieważ to ona pozwoliła jej podjąć decyzję, aby wreszcie włożyć buty ojca i być mężczyzną. Prawdziwym mężczyzną. Tak więc minęła zima, 2/Q a Samira jest w połowie szczęśliwa, a w połowie nieszczęśliwa. Odkąd znowu wróciła na swoją wyżynę, Samira coraz bardziej przyzwyczaja się do tego, że chodzi na polowania, że zabija zwierzęta. Na początku zjadają z matką większość zdobytego mięsa, resztę Samira zanosi do wsi i rozdaje. Przyjaznemu panu nauczycielowi i miłemu sprzedawcy dal, rodzinom innych chłopców, kolegów ze szkoły, a nawet wstrętnemu sprzedawcy warzyw. Rzeźnik zaproponował Samirze interes. Sprzedaje mu zastrzelone zwierzęta i zarabia wystarczająco dużo pieniędzy, żeby kupić najpotrzebniejsze rzeczy dla siebie i matki. Tłuszcz, herbatę, pszenicę, nawet namiot. Nie jest to duży i nowy namiot, ale jest w nim dość miejsca dla niej i dla matki. Samira siedzi na skale, gra na flecie, patrzy na drogę. Właśnie myśli, że może inni kutshi już nie wrócą, może ta przeklęta wojna ich pożarła, może zarówno ich zwierzęta, jak i oni sami zginęli w żałosny sposób, kiedy wreszcie słyszy wołanie ludzi i ujadanie psów. Wreszcie słyszy parskanie koni, stukot kopyt, widzi wzbijający się kurz, ptaki na niebie, które zapowiadają powrót kutshi i towarzyszą im. Wreszcie wracają. Samira zeskakuje ze skały, dosiada ogiera, wyjeżdża powracającym koczownikom naprzeciw. Już z daleka rozpoznaje rodzinę komendanta Raszida, w środku żółtą chustę i szerokie, kolorowe suknie Gol-Sar. Dziewczyna wyrosła i wyszczuplała, porusza się w sposób, którego Samira nie zna. Gol-Sar już nie biega i nie goni, jak to robiła przed zimą, teraz kołysze biodrami, porusza ramionami, wykonując wyraźne, spokojne gesty, nie jak dziewczynka, jak kobieta. Prawdziwa kobieta. Samira wie, że tak samo jak 220 ona, tak i Gol-Sar zaczęła krwawić. Już z daleka Samira widzi, że komendant stracił połowę swoich owiec, kóz, osłów, mułów i jego plecy już nie są takie proste i dumne. Samira widzi to wszystko i jeszcze więcej. Nie dostrzega tylko jednego. Swojego przyjaciela Baszira. W całym kraju panuje susza, mówi Gol-Sar. Popatrz na nasze zwierzęta, są chude i słabe. Wiele z nich straciliśmy. Potrzebujemy pieniędzy. Cudzoziemcy dobrze płacą, kiedy się dla nich walczy. Baszir został, walczy dla nich. Samira nie chce uwierzyć w to, co słyszy, chce jechać na południe, chce szukać przyjaciela, przyprowadzić go z powrotem do jego ojczyzny, na wyżynę, do siebie. Baszir walczy? Na jakiej wojnie? Co Baszira to obchodzi, że cudzoziemcy walczą z talibami? To nie jest wojna Baszira. Czy Baszir mówi językiem cudzoziemców? Co to za cudzoziemcy? Skąd pochodzą? Dlaczego walczą z talibami? Ani Baszir, ani ja nie potrzebujemy pieniędzy cudzoziemców, tutaj możemy zarobić wystarczająco dużo. Możemy sprzedawać opium dla wstrętnego sprzedawcy warzyw. Możemy polować, sprzedawać mięso i skóry. Możemy łowić ryby i sprzedawać je w wiosce. Gol-Sar nie uśmiecha się, jej spojrzenie jest pozbawione życia, kiedy mówi, już nie jest tak jak zawsze, widzisz, nie ma tu twojego przyjaciela. Samira pomaga komendantowi Raszidowi zbudować namioty, zajmuje się końmi, chodzi na polowania, przynosi mu mięso, chodzi nad strumień, wraca ze świeżymi rybami. Dni przychodzą i odchodzą, a tęsknota w sercu Samiry nie przemija. Brakuje jej przyjaciela, brakuje jej jego głosu, leżenia z nim na skale, chodzenia w góry, siedzenia nad strumieniem. Bóg jest miłosierny, mówi komendant Raszid. Dopóki nie wróci Baszir, zastąpisz mi syna. 22/ Pojadę na południe, mówi Samira, sprowadzę go z powrotem. Tu jest wystarczająco dużo pracy, wystarczająco dużo pieniędzy. Wystarczająco dużo wszystkiego. Nie ma tylu ludzi, których muszę wyżywić, mówi komendant Raszid. Bądź rozsądny. Nawet jeśli udasz się na południe, nigdy go nie znajdziesz. Południe jest nieskończenie duże. Tam są tysiące cudzoziemców, którzy strzelają do każdego, kogo nie znają. Mają dużą, ciężką broń, którą trafiają we wroga z ogromnej odległości, jak stąd do wsi w dole. Mają samoloty, z których zrzucają rakiety i bomby. On wróci, mówi Gol-Sar, patrzy Samirze w oczy, kładzie dłoń na jej ramieniu, widzi spojrzenie ojca, szybko cofa rękę, spuszcza wzrok, mówi, on wróci. Ja to wiem. Bądź cierpliwy. Dość, dziewczyno. Komendant opiera ręce na biodrach. Idź nad strumień, przynieś wodę i zagotuj nam herbatę. Mam z Samirem coś do omówienia. Gol-Sar jest posłuszna, bierze kociołek, idzie nad strumień, kuca w nim, jej stopy bawią się wodą i kamieniami leżącymi na dnie, śmieje się przy tym, nuci półgłosem i jest pełna szczęścia. Wie, o czym ojciec chce porozmawiać z Samirem. Przez całą długą zimę rozmawiała o tym ze swoim bratem. Zaufała mu, opowiedziała mu, co czuje jej serce. Błagała brata, żeby porozmawiał z ojcem. Przez całą zimę Baszir słuchał, co siostra mówi do niego, beształ ją, mówił jej, że powinna być przyzwoitą dziewczyną, powinna być cierpliwa, dodawał jej otuchy. Baszir przyglądał się siostrze i wiedział, dla kogo bije jej serce. Dla jego własnego przyjaciela. Dla Samira. Komendant Raszid mówi, zostałeś prawdziwym przyjacielem mojego syna. On dużo się od ciebie nauczył. Przede 222 wszystkim dzięki tobie jest prawdziwym chłopcem i w końcu zostanie prawdziwym mężczyzną. Mój syn szanuje cię i poważa. Nie przesadzę, jeśli powiem, że kocha cię bardziej, niż kocha się przyjaciela. Baszir kocha cię jak brata. Przyjaźń między mężczyznami jest święta. Nic i nikt nie może jej zastąpić. Przyjaciel jest najlepszą ochroną, jaką może mieć człowiek. Jest bratem, którego samemu się wybiera. Samira bawi się uzdą swojego ogiera, spogląda na komendanta, nie patrzy na niego, widzi go w oddali, widzi go przed oczami, słyszy jego słowa, rozumie je, nie rozumie, mówi, ten, kto ma dobrego przyjaciela, nie potrzebuje w swoim życiu innych ludzi. Komendant Raszid gładzi się po brodzie, śmieje się, mówi, tu się mylisz. Obojętnie, jak blisko jesteś ze swoim przyjacielem, każdy mężczyzna potrzebuje kobiety, która urodzi mu synów. Ojciec Baszira śmieje się. Niektórzy mężczyźni potrzebują więcej niż jednej kobiety. Samira nie wie, w którą stronę ma skierować wzrok, spogląda na Gol-Sar, która wraca znad strumienia, trzyma kociołek przed sobą, powiewa suknią, uśmiecha się, wchodzi do namiotu, po chwili wychodzi znowu, stawia kociołek na ogniu, nie zbliża się do Samiry i ojca, siada przy ogniu, spogląda na Samirę i komendanta Raszida i nie przestaje się uśmiechać. Komendant widzi spojrzenie Samiry, mówi, czas to diabeł. Przychodzi i odchodzi tak szybko, że trzeba się śpieszyć, żeby w ogóle zdążyć zaczerpnąć z tego wszystkiego, co się dokoła dzieje. Komendant uśmiecha się. Kiedy przybyłeś do nas, na naszą wyżynę, byłeś taki mały, mówi i pokazuje ręką, jaka Samira była mała. Samira nie wie, co oznacza ta gadanina. 223 Baszir i moja córka nie byli wiele więksi. Spędziliście ze sobą dużo czasu. Żaden porządny i wierzący człowiek nie może robić z tego zarzutu. Ale teraz już nie jesteś małym chłopcem ani Gol-Sar nie jest małą dziewczynką. Nie wypada i Bóg też tego nie lubi, kiedy młoda kobieta i młody mężczyzna są samotni. Boże, ustrzeż nas od tego. Ludzie będą gadać, mogą pomyśleć, że nie mam honoru. Samira spogląda na Gol-Sar, spogląda na komendanta, pyta, czy to ma znaczyć, że nie powinniśmy się więcej widywać? Nie, mój chłopcze. Nie obawiaj się, mówi komendant. Nie obawiam się, mówi Samira. Jeśli tego nie chcesz, na przyszłość będę się trzymał z daleka od twojej córki. Twój i jej honor są także moim honorem. Komendant uśmiecha się, mówi, jesteś jak moje ciało i moja krew i masz moje pełne zaufanie. Samira nie wie, dlaczego komendant Raszid wypowiada tak dużo ważnych słów. Wiem, że nie posiadasz majątku, mówi komendant. Ale wiem też, że jesteś pracowity, prawy i honorowy. Wiem, że jesteś wojownikiem i osiągniesz to, co chcesz osiągnąć. To, czego Samira najbardziej chce, to wstać i odejść. Wiem, że jesteś sam na tym świecie i nie masz nikogo, kto mógłby wstawić się za tobą. Komendant wstaje, gładzi się po brodzie, uśmiecha się, mówi, chciałbym ci pozwolić, abyś poślubił moje dziecko. Co mam zrobić?, pyta Samira i czuje, że krew uderza jej do głowy. Komendant Raszid nie śmieje się, mówi, najpierw będziecie zaręczeni, aż znajdziesz prawdziwą pracę, będziesz mógł kupić prawdziwy namiot dla siebie i swojej narzeczo- 224 nej. Część pieniędzy zarobisz u mnie. Chcę, żebyś przygotował moje konie do gry. Samira potakuje i potakuje, i nie wie, dlaczego potakuje. Będę się żenić, mówi Samira do matki. Co będziesz robić?, pyta Daria, spogląda na swoją córkę--syna. Chyba postradałaś rozum. Komendant Raszid powiedział to jasno i wyraźnie, on chce, żebym się ożeniła z Gol-Sar. Samira patrzy na matkę i śmieje się. Z początku jest to cichy śmiech, potem staje się coraz bardziej głośny i głośny, a na koniec przechodzi w płacz. Może powinniśmy uciekać, mówi Samira. Może powinniśmy to zrobić. Może powinnam się po prostu ożenić. Może powinnaś to zrobić. Może powinnam pójść na moją skałę i prosić Boga o radę. Poproś swój amulet, on ci pomoże, mówi Daria. Samira bierze świeży, ciepły chleb, który matka właśnie wyjęła z pieca, wsiada na grzbiet ogiera, galopuje przed siebie. Popędza rumaka, aż ten ciężko dyszy, jego długa grzywa powiewa na wietrze jak flaga, kopyta łomoczą, jakby chciały wbić się w ziemię, a żadna z czterech końskich nóg nie dotyka gruntu. Namioty innych koczowników, ich zwierzęta, dzieci, krzaki, pola, strumień, wszystko się rozpływa. Świat jest mieszaniną kolorów i łoskotu kopyt, parskania ogiera, oddechu Samiry, która leci, mijając okrzyki mężczyzn i chłopców. Salam. Samir. Zende bashi. Koja miri? Bądź pozdrowiony, Samirze. Obyś długo żył. Dokąd jedziesz? Samira nie odpowiada, nie chce, żeby ludzie widzieli jej strach. Pochyla się nisko nad szyją ogiera, szarpie go za 225 grzywę. Samira i jej rumak zlepiają się, stają się jednością. Półzwierzęciem. Półczłowiekiem. Przez resztę dnia i połowę nocy Samira leży na swojej skale i myśli, myśli, i nie znajduje odpowiedzi na pytanie, co ma zrobić. Kiedy słyszy kroki w ciemności, nie musi pytać, do kogo należą. Co tu robisz? Chcę się z tobą spotkać, mówi Gol-Sar. Twój ojciec nas zastrzeli. Jesteśmy zaręczeni. Ale jeszcze nie poślubieni. Nie wolno mi oglądać cię bez mahram, byt z tobą sam na sam. To zabronione. Rozumiesz? Nie chcesz być ze mną zaręczony? Samira wzrusza ramionami. Jestem inny, niż myślisz. Wiem, jaki jesteś. Samira patrzy Gol-Sar prosto w oczy. Nikt nie wie, jaki rzeczywiście jestem. Gol-Sar stoi pod skałą, wyciąga rękę, mówi, pomóż mi. Dla mnie to obojętne, jaki jesteś w rzeczywistości. Widzę cię takim, jakim cię widzę. Opuszcza wzrok, i lubię cię takim, jakim cię widzę, mówi. Nie wiesz, co mówisz. Twierdzisz, że nie wiem, co mówię, tylko dlatego, że jestem dziewczyną, mówi Gol-Sar. Wiem, że lepszego męża od ciebie nie dostanę. Spogląda na Samirę, opuszcza zawstydzony wzrok, mówi, poza tym jesteś piękniejszy od każdego, kogo znam. Rozczarujesz się, mówi Samira. Błagam cię, idź do ojca i powiedz mu, że mnie nie chcesz. Samira trzyma Gol-Sar za ramiona. Unieszczęśliwisz siebie i mnie, twojego brata, twojego ojca, moją matkę i wszystkich innych. Posłuchaj mnie dobrze i nic nie mów, mówi Gol-Sar. Sądzisz, że kiedy pójdę do ojca i powiem, nie chcę Samira, to 226 on wtedy powie, a więc dobrze, a więc unieważnimy zaręczyny? Nie zrobi tego?, pyta Samira i sama odpowiada sobie na to pytanie. Nie. Nie zrobi tego. Obie rozmawiają i rozmawiają, odsuwają się od siebie, zbliżają się do siebie, aż obie są tak zmęczone, że zasypiają. Żadna z nich nie zauważa, jak bardzo się do siebie zbliżyły. Gol-Sar nie zauważa, że jej głowa spoczywa na piersi Samiry, Samira nie zauważa, że jej ramię leży na ciele Gol--Sar, i mocno przyciąga ją do siebie. Gol-Sar kładzie nogę na brzuchu Samiry. Dziewczyna-mężczyzna kładzie rękę na udzie dziewczyny-kobiety. Dziewczyna-mężczyzna i dziewczyna-kobieta obejmują się mocno. Bardzo mocno. Samira śni o aniołach, które unoszą się w powietrzu, ponad wszystkimi górami i wodą. Śni o miejscach i krajach, których nie zna. O ogromnym ptaku z głową jej ogiera, która tkwi między skrzydłami i unosi się do nieba. Mija gwiazdy i słońce, dociera tam, gdzie nie ma już Boga. Tam, gdzie jest początek i koniec wszystkiego. Tam, gdzie nie ma niczego. Gol-Sar śni o pięknym namiocie, w którym unosi się zapach wody różanej. Śni o miseczkach z czystą wodą, o kolorowych poduszkach i ozdobach, które wiszą na ścianach jej namiotu. Gol-Sar śni o mężu, który się śmieje, siada obok niej, czyta tę samą książkę co ona, chodzi razem z nią do wsi. Gol-Sar śni o mężu, który pozwoli jej nie zakrywać twarzy w dolinie. Na koniec tych snów dziewczyna-mężczyzna i dziewczyna-kobieta odsuwają się od siebie, odwracają plecami. Leżą tak przez resztę nocy. Plecy przy plecach. Dopiero kiedy słońce rzuca pierwsze promienie i pierwsze ciepło znad szczytu góry, Samira otwiera oczy, odwraca 227 się, potrząsa Gol-Sar. Gol-Sar, nie patrząc na Samirę, zeskakuje ze skaty, zbiega z góry, wspina się na swojego osła i śpieszy się, żeby wrócić do namiotu ojca. Samira unosi głowę, przez chwilę śledzi wzrokiem Gol--Sar, ziewa, przeciąga się, kładzie się i zasypia. Już z daleka Gol-Sar widzi dym, który unosi się z namiotu. Podkrada się ukradkiem, sięga pod ścianę namiotu, wyciąga gliniany dzbanek, idzie nad strumień, opryskuje twarz wodą, wraca do namiotu. Na zewnątrz siedzi na kamieniu jej mała siostra, coś żuje, dostrzega Gol-Sar, wyciąga ramiona. Gol-Sar uśmiecha się, odstawia dzbanek z wodą, wyciera mokrą twarz krańcem sukni, bierze siostrę na ręce, całuje ją, unosi w powietrze. Gdzie się podziewasz, krzyczy matka. Potrzebuję wody. Gol-Sar uśmiecha się, wchodzi z dzbankiem do namiotu, spogląda na matkę, wie, że ta nie ma pojęcia, że jej córka nie spędziła nocy w namiocie. Dni przychodzą i odchodzą, robi się cieplej i cieplej. Samira tęskni za Baszirem. Gol-Sar odwiedza Samirę na jej skale. Samira chodzi do szkoły, Gol-Sar siada gdziekolwiek między skałami albo nad strumieniem, czyta i pisze, ćwiczy i ćwiczy. Gol-Sar odwiedza małą dziewczynę-kobietę Fi-rouzę. Firouza opowiada Gol-Sar, że jest zasmucona, ponieważ do tej pory nie może podarować Hadżiemu syna, że najpierw musi pojawić się jej kobieca krew, zanim zajdzie w ciążę. Samira przejeżdża obok namiotu dawnej ladacznicy, zsiada z konia, dociąga popręg, chociaż nie musi tego robić, widzi, że u piersi kobiety wisi nowo narodzone niemowlę, dziecko z poprzedniego lata leży na jej kolanach. Dawna ladacznica wychudła, wygląda jak trzcina cukrowa. Nad okiem ma szramę, dokładnie tam, gdzie Samira ma szramę. Dawna ladacznica patrzy na Samirę, nie uśmiecha 228 się, po prostu patrzy, a w rzeczywistości nie patrzy. Samira jedzie w góry, ustrzelą kozła, przywozi go Darii. Obdzierają zwierzę ze skóry, zostawiają ją na słońcu, żeby wyschła, dzielą mięso na części, największą część Samira sprzedaje innym kutshi. Resztę Daria gotuje. Część ugotowanego mięsa Samira zanosi dawnej ladacznicy, karmi ją, bierze jej nowo narodzone dziecko i myje je. Samira sprzedaje skóry we wsi, kupuje świeżego melona dla matki, zachodzi do miłego sprzedawcy dal i zjada tyle dal i ryżu, ile mieści się w jej brzuchu. Kiedy płaci, miły sprzedawca dal pokazuje na niebo. Zanim wraca z powrotem na wyżynę, rzeźnik zamawia u niej całego kozła i płaci z góry. Samira kupuje materiał dla matki, drugi dla dawnej ladacznicy, grzebień oraz butelkę wody różanej dla Gol-Sar, skórę i koraliki na nową uzdę dla swojego ogiera. W każdy piątek, w dniu gry w boskashi, Samira przychodzi po konie komendanta Raszida, prowadzi je na równinę i każe im biegać, aż ich mięśnie stają się miękkie i ciepłe. Wyciera je i przyprowadza na plac gry, gdzie już czeka komendant Raszid. Mężczyźni mówią, że odkąd Samira ujeżdża konie komendanta, ten stał się jeszcze bardziej skutecznym graczem. Kobiety mówią, że córka komendanta ma szczęście, ponieważ otrzyma dzielnego i dobrego męża. Ponieważ ludzie mówią tak dużo o jej Samirze, Daria ciągle sprawdza, czy Samira ma jeszcze swój amulet, i przyszywa jeszcze więcej lusterek do czapki i kamizelki córki-syna, żeby złe spojrzenia ludzi nie dosięgły Samiry. Po skończonej grze Samira i komendant Raszid jadą do jego namiotu, siadają na kolorowym dywanie, który utkały wspólnie jego żona i córka. Gol-Sar i jej siostry przynoszą mężczyznom ryż i mięso. Małe dzieci z sąsiednich 22Q namiotów przysiadają się, jedzą z nimi, spoglądają na Sa-mirę i rozmawiają, zasłaniając usta rękoma. On potrafi ustrzelić kozła z konia, mówią, i wspina się na skały jak kozica. Dzieci mówią, hej, Samir, pokaż nam, jaki jesteś silny. Samira trzyma w jednej ręce dziewczynkę, w drugiej chłopca, kręci się z nimi, wyciąga ramiona, kręci się i kręci, aż dziewczynka i chłopiec unoszą się w powietrze i piszczą. Samira stawia dzieci na ziemi, one śmieją się i śmieją, ponieważ łąka i góry, ludzie i namioty kręcą się wokół nich. Wołają, Samir, jesteś najsilniejszym człowiekiem, jakiego widziano w Hindukuszu. Samira uśmiecha się, mówi, to nie jest kwestia siły. W takim razie czego?, wołają dzieci. To kwestia ćwiczeń, mówi Samira. Samira opowiadała im już wiele razy tę historię, znają ją na pamięć, mimo to wołają, opowiedz nam o dziewczynie i krowie. Dzieci siadają dokoła Samiry, wieszają się jej na plecach, kładą głowy na jej kolanach, pytają, jaki jest morał z tej historii? Samira milczy i wzrusza ramionami. Dzieci śmieją się, krzyczą jedno przez drugie, mówią, morał jest taki, że kiedy ktoś chce coś robić, musi ćwiczyć i ćwiczyć, aż w końcu to potrafi. Dni i noce stają się ptakami, zbierają się i odlatują. Samira jedzie na górę, wspina się na szczyt, rozpościera ramiona, staje przed wschodzącym słońcem, stoi w środku czerwonej, płonącej kuli, rzuca cień, czeka, aż słońce wstanie, aż uniesie rozżarzoną kulę. Daria łowi ryby w strumieniu, doi kozę, wyjmuje chleb z pieca, wyjmuje sierp z ręki Samiry, wypruwa nici ze swojej kolorowej sukni. Nici, które mają przynieść szczęście. Gol-Sar siedzi przed swoim namiotem, tka kolorową wstęgę z czterystu nici na swoje wesele. Komendant Raszid jedzie na koniu, pochyla się ni- 230 sko, chwyta cielę, przyciska je udem, jedzie wokół flagi, przywozi martwe zwierzę z powrotem do kręgu helal. Nauczył się od Samiry, żeby nie rzucać go, tylko kłaść. Z szacunkiem, z uwagą. Ponieważ została przelana krew, tak samo czerwona jak ta, która płynie w jego własnych żyłach. Samira siedzi na skale, przewleka nową nić przez swój amulet, gra na flecie, patrzy w słońce, które właśnie rzuca ostatnie promienie i ostatnie ciepło i znika za górą. Niewidzialny słuchacz siada obok Samiry, patrzy na nią, nie mówi, że siedzi obok niej. Zostawia ją w spokoju. Wąż szczęścia podpełza do Samiry, nie wije się w jej brzuchu, leży obok na skale, zwija się. Zasypia. Gol-Sar robi to, co zabronione, zdejmuje chustę z głowy, rozpuszcza warkocze, wspina się na skałę, kładzie się obok swojego Samira, przysuwa się do niego bardzo blisko. Samira we śnie dotyka jej ufnego ciała, przyciąga Gol-Sar do siebie, obejmuje ją, zatapia twarz w jej grubych włosach, które pachną wodą różaną. Samira uśmiecha się przez sen. Zanim słońce rzuca pierwsze promienie i ciepło na górę, Gol-Sar budzi się, zeskakuje ze skały, wdrapuje się na osła, jedzie do swojego namiotu, do matki, która znowu nie wie, że jej córka nie spędziła nocy w namiocie. Po nocach takich jak ta Samira nie może spojrzeć w oczy matce i komendantowi Raszidowi. Samira leży, patrzy w niebo, w jasnych gwiazdach widzi twarz Gol-Sar z jej delikatną skórą, migdałowymi oczami, jej włosami, które błyszczą jak jedwab, są czarne jak noc. Samira widzi twarz ukochanej Gol-Sar, a obok twarz Baszira. Jej ukochanego przyjaciela Baszira. Baszira, którego jest jej brak, tak jakby ktoś wyrwał jej kawałek serca. Leży tak i widzi przed sobą dwie twarze i nie wie, kim jest osoba patrząca na tych dwoje. Czy to Samira? Czy też Samir? Odkrycie JYloja piękna, mądra córka, moja dzielna dziewczynka, moja ukochana Samira, mówi Daria. Samira uśmiecha się. Od lat matka nie nazywała jej córką. Nie nazywała jej dziewczynką. Od tak wielu lat, że Samira już nie wie, od jak wielu. Było to tak dawno, że Samira ma uczucie, że matka nie mówi do niej, że mówi do kogoś innego. Do kogoś obcego. Do kogoś, kogo tu już nie ma. Nie ma już Samiry, mówi Samira, uśmiecha się, owija piersi pasem tkaniny, żeby nikt nie zauważył wypukłości jej kobiecego ciała. Jesteś piękną kobietą, mówi matka. Kobietą, która wiedzie życie mężczyzny skuteczniej niż każdy mężczyzna, którego znałam. Daria uśmiecha się, patrzy w dal, jak gdyby stali tam mężczyźni, o których mówi. Skuteczniej niż twój ojciec, mówi matka. Samira uśmiecha się, wkłada swój biały kamiz. Daria patrzy na córkę-syna, mówi, gdybym wyjęła cię ze swojego ciała jako Samira, nie poznałabyś życia od jego ciężkiej strony. Nauczyłaś się walczyć, nauczyłaś się brać życie takie, jakie jest. Nauczyłaś się nie zwracać uwagi na straty, lecz dostrzegać korzyści. 232 Samira czesze swoje grube, czarne włosy, wkłada na biały kamiz kolorową, błyszczącą kamizelkę, mówi, matko, żyjemy w kraju, gdzie także mężczyźni nie są wolni. Gdyby byli wolni, nie potrzebowaliby odbierać wolności kobietom. Ten, kto jest wolny, nie musi nikomu innemu zabraniać być wolnym. Wypowiadasz wielkie słowa, mówi matka, łapie kroplę, żeby nie wpadła do ognia i nie zginęła z sykiem. Samira owija się w pasie długim szalem, żeby nikt nie dostrzegł, jaka jest w rzeczywistości smukła. Daria patrzy na swoje dziecko, jak stoi w pierwszych promieniach słońca, wyprostowana, dumna. Wysoka, z prostymi, mocnymi plecami, szerokimi, silnymi ramionami, z podniesioną głową. Moja mądra dziewczynka, mówi Daria. Twoja siła i twój rozum czynią cię piękną. Samira wtyka sztylet za szal, wsuwa krótki pejcz za cholewę ojcowskiego buta, wkłada błyszczącą czapkę, dotyka amuletu na szyi, spogląda na matkę, podchodzi do niej pewnym krokiem, pochyla się nad nią, głaszcze jej białe włosy, całuje w czoło. Daria zamyka oczy, rozkoszuje się siłą i czułą bliskością swojego dziecka. Módl się za mnie, mówi Samira. To on, mówią mężczyźni. To Samir. On zostanie najlepszym graczem w boskashi, jakiego kiedykolwiek widziano w Hindukuszu. On jest najlepszym jeźdźcem, jakiego kiedykolwiek widziano w Hindukuszu, wołają małe dzieci i podskakują. Dziewczęta i kobiety chichoczą, mówią, on jest najpiękniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziano w Hindukuszu. Niech go Bóg chroni i strzeże przed wszystkimi nieszczęściami. Niech Bóg da mu długie życie, żebyśmy nie musiały wyrzec się takiego pięknego widoku. 233 Samira jedzie do namiotu komendanta Raszida, zeskakuje z konia, jeszcze zanim staje na ziemi, kłania się komendantowi. Jest to tylko lekki ukłon. Obaj jadą obok siebie, jak ojciec i syn, jak król i książę. Samira mogłaby jechać tak ciągle, do końca. Do końca swojego życia i do końca Hindukuszu, do końca wszystkiego. Kiedy docierają na duży plac, gdzie odbędą się zawody, inni mężczyźni zatrzymują się, milkną, klaszczą w dłonie. Muzykanci stroją instrumenty, jedni chłopcy sprzedają wodę, inni sprzedają chleb, który ich matki i siostry wyjęły z pieców. Małe dziewczynki, te, które są tak małe, że jeszcze nie muszą chować się przed spojrzeniami obcych mężczyzn, biegają dookoła. Stare kobiety, te, które są tak stare, że już nie muszą chować się przed spojrzeniami obcych mężczyzn, siedzą na wzniesieniu i czekają na rozpoczęcie gry. Chłopcze, mówi komendant. W pierwszej grze pojadę na białym ogierze. Przygotuj go. Samira trzyma pejcz między zębami, owija wodze wokół nadgarstka, gwiżdże, jedzie przed siebie, popędza konia, aż kopyta dudnią o ziemię, jakby chciały się w nią wbić. Brzmi to jak muzyka, jakby stukot kopyt wymieszał się z sapaniem konia i brzęczeniem cugli. W spojrzeniach mężczyzn widać tęsknotę. Wiedzą, że nigdy nie będą jeździć tak jak ten chłopak. Samira jedzie, jakby uczestniczyła w prawdziwej grze, jakby inni jeźdźcy ścigali ją, polowali na nią. Samira nie wie, dlaczego robi to, co robi. Dostrzega przed sobą jednego z graczy, który przytrzymuje udem cielę, i chce objechać dookoła flagę. Samira wydaje krótki okrzyk, popędza ogiera, aż zrównuje się z człowiekiem, który wiezie zwierzę, pochyla się do niego, ciągnie za cugle drugiego konia, któ- 234 ry okazuje strach. Jeździec nie jest wystarczająco szybki, Samira wyrywa mu zwierzę, okrąża flagę, pędzi z powrotem do kręgu helal, powściąga wodze, ogier staje dęba, Samira pochyla się nisko, kładzie martwe zwierzę, kłania się przed nim i kręgiem. Pada strzał, gra może się rozpocząć. Samira jest przestraszona, budzi się ze snu, śpieszy się, żeby odprowadzić ogiera komendantowi, kłania mu się, mówi, przebacz mi. Oszalałem, nie wiem, dlaczego to zrobiłem. Komendant mówi, to był piękny dowód twojej zręczności i siły, ale musisz jeszcze nabrać cierpliwości, teraz jeszcze nie jesteś pochte do gry. Samira nic nie mówi, pomaga komendantowi Raszidowi wsiąść na grzbiet ogiera, sama siada na skraju pola gry i czuje rękę na swoim ramieniu, słyszy głos szepczący jej do ucha. Ma wrażenie, że to ręka jej dziadka. Ja mam inne zdanie niż komendant. Myślę, że jesteś gotowy, jesteś więcej niż pochte do gry. To miły sprzedawca dal, który usiadł obok Samiry. Samira cieszy się z odwiedzin przyjaciela, śmieje się, obejmuje starego człowieka, pyta, co tu robisz, na wyżynie? Myślałem, że wreszcie będę mógł cię podziwiać podczas gry, mówi miły sprzedawca dal. Samira uśmiecha się, mówi, ależ już mnie widziałeś. Zgadza się. Widziałem i kiedy przyjdzie mój czas i udam się na tamten świat, wezmę twojego dziadka na stronę i powiem mu, że jesteś lepszym graczem od każdego z tych ludzi tutaj. Samira śmieje się. Byłoby miło, gdybyś odnalazł mojego ojca i jemu też powiedział o tym. 235 Hej, chłopcze, mówi miły sprzedawca dal. A kiedy nadejdzie dzień, w którym ujrzę na niebie srebrzystego ptaka i będę wiedział, że to ty jesteś tam w górze? Man tshe midanam, mówi Samira. To wie tylko Bóg. On mi powie, że nadszedł właściwy czas na to i na inne rzeczy. Chłopcze, spójrz na mnie, mówi miły sprzedawca dal Przypatrz mi się dobrze. Moje dni są policzone. Samira przestaje się uśmiechać. Widzi to. Wie to. Kładzie rękę na ramieniu starca, przeżyjesz nas wszystkich, mówi. Zobaczysz. Tylko poczekaj. Miły sprzedawca dal potrząsa głową, śmieje się i śmieje, ociera łzy z oczu, opiera głowę na ramieniu Samiry. Na koniec opierania głowy, gry, słuchania muzyki, klaskania w dłonie, na koniec tego wszystkiego i wszystkiego innego miły sprzedawca dal mówi, że ten dzień był dla niego tak piękny jak żaden dotąd. Na pożegnanie Samira i miły sprzedawca dal obejmują się, ściskają długo, Samira odprowadza starego człowieka do drogi, która prowadzi w dół do doliny, nie może się z nim rozstać, idzie z nim jeszcze mały kawałek, idzie z nim jeszcze długi kawałek, schodzi z nim do doliny, prowadzi go do jego chaty. Jest już ciemno, gwiazdy i księżyc przykleiły się do nieba, kiedy Samira wraca na swoją górę, wie, że już nigdy nie zobaczy miłego sprzedawcy dal. Jego Bóg go wezwał, mówi niewidzialny słuchacz. Samira to wie. Wspina się na swoją skałę, kładzie na plecach, patrzy w niebo, czuje ciężar węża smutku na swojej piersi, jest mocno wystraszona, ponieważ słyszy kroki, których nie zna. Samira przeładowuje broń, wpatruje się w ciemność. Nie widzi nikogo. Wszędzie panuje cisza. Dlaczego nie płaczesz?, pyta niewidzialny słuchacz. 236 Samira nie zważa na niego, wpatruje się przed siebie, nic nie słyszy, nic nie mówi, nic nie myśli, sama staje się niczym. Dużym, pustym niczym z wężem na piersi. Samira zamyka oczy, czuje światło gwiazd, czuje lekki wietrzyk, który miękko głaszcze jej czoło i skórę. Delikatnie, a jednocześnie silnie usuwa z jej głowy czarne, puste obrazy. Samira czuje anioły, które biorą ją za ręce, unoszą w górę, mijając wszystko podążają tam, gdzie wszystko i nic mają swój początek i koniec. Samira rozpościera ramiona, pozwala swojemu ciału spadać, spada, spada w ramiona swego ojca Komendanta. Samira podnosi kamień, składa pod nim swoją tajemnicę. Wraca na skałę, chce się położyć na plecach, powstrzymuje się, wie, że nie jest sama. Wie, że ktoś siedzi za nią. Samira nie porusza się, chwyta powoli, całkiem powoli za rękojeść sztyletu, wyciąga go centymetr po centymetrze, wtedy czyjaś ręka ostrożnie dotyka jej ręki, chowa sztylet z powrotem. Samira uśmiecha się, nie reaguje, nie porusza się, czuje rękę na swojej ręce. To duża, silna ręka mężczyzny. To ręka, przed którą nie czuje strachu. Tak jak kiedyś, jakby to była ręka ojca. Samira czuje obecność kogoś, kto siedzi za nią. Ten ktoś to mężczyzna, mężczyzna, którego się nie boi. Samira czuje oddech mężczyzny. Jest to oddech, który nie budzi strachu. Jest jak kiedyś. Jak wtedy, kiedy siedziała na grzbiecie ogiera ojca, opierała swoje małe ciało o duże, silne ciało ojca. Samira zamyka oczy, jak kiedyś opiera się, traci swój ciężar. Samira traci wszystko. Traci. Traci, aż zauważa, że nie śpi. Aż zauważa, że opiera się o czyjś prawdziwy tułów. Nie wahając się wyciąga sztylet, odwraca się, spogląda w twarz mężczyzny, który siedzi za nią. To mężczyzna, którego Samira jeszcze nigdy nie widziała. Ma szerokie ramiona i silne ręce. Ma długie, czarne włosy, 237 które błyszczą w świetle księżyca, jakby były z jedwabiu. Jego twarz jest pełna smutku, jest pełna radości, jest pełna tęsknoty. Gdzie byłeś?, pyta Samira. Zszedłem Hindukusz wzdłuż i wszerz, mówi mężczyzna. Podczas wszystkich wędrówek oglądałem każdy kamień na mojej drodze w poszukiwaniu tego, pod którym mój przyjaciel złożył swoją tajemnicę. Znalazłeś to, czego szukałeś?, pyta Samira. Przyszedłem, żeby usłyszeć od ciebie, co to za tajemnica, której szukam, mówi mężczyzna. Obaj klęczą przed sobą, patrzą sobie w oczy, milczą. To milczenie mówi więcej niż tysiąc i jedno słowo. Powoli, całkiem powoli Samira kładzie sztylet na skale, wyciąga rękę, dotyka twarzy mężczyzny. Mężczyzna kładzie rękę na jej ramieniu, przyciąga ją do siebie, obejmuje. To znacznie więcej niż krótkie objęcie na przywitanie. Samira ujmuje twarz mężczyzny w dłonie, całuje go w czoło. Mężczyzna patrzy Sa-mirze w oczy, całuje ją w usta. Samira się nie broni. Samira opowiada mężczyźnie, że jest zaręczona. Że jej narzeczona nazywa się Gol-Sar. Mężczyzna to wie. Mężczyzna opowiada, że widział wojnę, że zabijał nieprzyjaciół, że nie było takiego dnia, kiedy nie myślał o swoim przyjacielu. O swoim przyjacielu Samirze. Samira to wie. Mężczyzna mówi, że wrócił tylko z jednego powodu. Samira to wie. Że wrócił, żeby zobaczyć przyjaciela. Samira opowiada o swojej wielkiej tęsknocie. Do jednego człowieka. Do swego przyjaciela. Do Baszira. Baszir to wie. Zachowujecie się jak zakochana para, mówi niewidzialny słuchacz. Samira nie zauważa go. Kładzie się obok Baszira na skale, patrzy w niebo, mówi, wreszcie gwiazdy odzyskały 238 swój blask. Baszir opiera głowę na ręce, patrzy Samirze w oczy, głaszcze ją po włosach, chce pocałować w czoło, całuje w usta. Samira pozwala na to. Najpierw raz, potem jeszcze raz i jeszcze wiele razy. Stałeś się mężczyzną, mówi Samira. Prawdziwym mężczyzną. Jesteś piękny, mówi Baszir. Piękniejszy niż moje wspomnienie. Jesteś najpiękniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziałem. Samira zastanawia się, myśli, chce coś powiedzieć, przestaje się zastanawiać, nie myśli, nic nie mówi, pozwala, żeby wydarzenia toczyły się swoim torem. Baszir podciąga kolano, kładzie nogę na jej brzuchu, naciska jej brzuch swoją męską żądzą. Jest jak kiedyś. Jak wtedy, kiedy Gol-Sar podciągnęła swoje kolano, położyła nogę na brzuchu Samiry. Krew napływa Samirze do głowy, napływa do brzucha. Samira nie wie, które pożądanie jest większe. To, kiedy jest z Gol-Sar, czy to, kiedy jest z Baszirem. Samirze podoba się jedno i drugie, podobają się oba. Pozwala, żeby wydarzenia toczyły się swoim torem. Baszira cieszy zadowolenie przyjaciela. Samira pozwala, żeby wydarzenia toczyły się swoim torem, nie wie, co się dzieje, nie wie, dlaczego rozkłada uda, nie wie, dlaczego Baszir robi to, co robi. Samira nie wie, że z dziewczyny stanie się kobietą, wie tylko, że to dobrze. Czuje swoje ciało, jak jeszcze nigdy go nie czuła, zatapia się w oddechu Baszira, tonie w jego dotknięciach, w jego pożądaniu. Baszir nic nie widzi. Nic nie słyszy, zanurza się w świecie, którego nie zna. Baszir znika, traci rozum. Myślisz, że teraz Baszir już zna twoją tajemnicę, mówi niewidzialny słuchacz. Biedna Samiro, mylisz się. Wie tak samo mało jak do tej pory. 239 Samira nie zważa na niego, przesuwa palcami po silnych plecach Baszira, staje się z nim jednym, wznosi się do góry, tam, gdzie jest początek i koniec. Wszystkiego i niczego. Samira i Baszir trzymają się w objęciach, milczą, leżą. Aż słońce rzuca pierwsze promienie i ciepło na góry Hindukuszu i Samira widzi to, co już wyczuła palcami w ciemności nocy. Wojna uczyniła z jej przyjaciela mężczyznę. Prawdziwego mężczyznę. Baszir widzi to, co już dostrzegł w ciemności nocy, jego przyjaciel Samir jest jeszcze piękniejszy niż wszystkie wspomnienia o nim, które nosił w sobie. Wtedy Samira była większa od niego, dzisiaj jest odwrotnie. Baszir ma szeroki kark, mocne plecy i silne ramiona. Na jego podbródku wyrasta krótka broda, jego loki są gęste i czarne. Jego oczy są ciemne i pełne tęsknej gorączki, pełne smutnej złości. Moje oczy widziały wojnę i śmierć, mówi Baszir. Zniosłem to tylko dlatego, bo cały czas miałem twoją twarz przed oczami. Samira kładzie rękę na oczach przyjaciela, twoje oczy przypominają oczy mojego ojca, mówi, są pełne bólu, który znają tylko mężczyźni, którzy zabijają innych mężczyzn i im samym śmierć zajrzała już w oczy. Chodź ze mną. Samira zeskakuje ze skały. Jest jak kiedyś, ona idzie przodem, a on podąża za nią. Ona prowadzi, on nie pyta. Samira wspina się w dół i w górę, aż docierają do małej, ukrytej łąki. Z jednej ze skał wypływa świeża, czysta woda, zbiera się w zagłębieniu i płynie dalej. Umyj się, mówi Samira. Ta woda cię uzdrowi, zabierze z twojej głowy te obrazy. Baszir jest posłuszny, zdejmuje ubranie, wchodzi do wody. Samira siada, ściąga buty, zanurza stopy w wodzie. 240 Chodź do mnie, mówi Baszir. Samira jest posłuszna, zdejmuje kamizelkę, zostaje w swoim kamiz i w shalvar, wchodzi do wody. Po tym wszystkim, co się stało, masz jeszcze ciągle sharml, pyta Baszir. Chodź już. Zdejmij ubranie. Baszir rzuca się na przyjaciela, szarpie go za ubranie, Samira broni się, śmieje, Baszir szarpie materiał, którym jest owinięta, zrywa go, widzi piersi Samiry. Baszir wydaje z siebie przestraszony okrzyk, przykłada rękę do ust, cofa się, upada. Samira przestaje się śmiać, widzi przerażenie, strach w oczach przyjaciela. Zbiera ubranie, ucieka za skałę, żeby się ubrać, wraca, milczy. Jesteś kobietą, mówi Baszir. Bale, mówi Samira. Nie wiedziałem, mówi Baszir. Ale przedtem na skale, przedtem, kiedy..., Samira nie mówi dalej. Baszir nie chce, żeby mówiła dalej, mówi, wiem. Ale nie wiedziałem..., Baszir nie mówi dalej. Samira nie chce, żeby to powiedział. Chce to powiedzieć sama. Myślałeś, że kochasz mężczyznę. Bale. A teraz, kiedy już wiesz, że jestem kobietą, już mnie nie kochasz? Baszir milczy. Jak wtedy, kiedy zobaczył Samirę pierwszy raz. Wszystko jest tak, jak było. Nic już nie jest tak, jak było. Baszir nie wie nic więcej. Nie rozumie nic więcej. Jego świat się załamał, rozpadł na tysiąc i jeden kawałków. Teraz znasz moją tajemnicę, mówi Samira i milknie. Słońce zabiera światło i znika za szczytem. Gwiazdy i księżyc przyklejają się wreszcie do nieba, kiedy Baszir 24 / mówi, nie martw się. Ja to wszystko załatwię. Powiem ojcu, powiem Gol-Sar. Zatroszczę się o kobiece rzeczy dla ciebie, odtąd możesz nosić długie włosy i zaplatać je w warkocze. Odtąd to moja rzecz troszczyć się o ciebie. Nie zrobisz tego, mówi Samira. Nie powiemy nikomu. Dlaczego nie?, pyta Baszir. Wezmę cię za żonę, będziemy żyć razem jak mąż i żona i wszyscy będą zadowoleni i szczęśliwi. Straciłeś rozum, mówi Samira. Nikt nie będzie zadowolony i szczęśliwy, ani inni ludzie, ani ty i ja. Ja będę zadowolony i szczęśliwy, jeśli zostaniesz moją żoną, mówi Baszir. Baszir, mój kochany przyjacielu, mówi Samira. Baszir przerywa jej. Nie nazywaj mnie tak. Nie jestem twoim przyjacielem. Będę twoim mężem, a ty będziesz moją żoną. Nie zostanę twoją żoną. To niemożliwe, mówi Samira. Dlaczego nie? Dlaczego nie możesz zostać moją żoną? Bo jestem mężczyzną, mówi Samira. Bo ty i ja jesteśmy przyjaciółmi. Nie jesteś mężczyzną. Widziałem. Na własne oczy. Widziałem twoje..., Baszir nie chce powiedzieć tego słowa, w końcu je wymawia. Widziałem twoje piersi. Samira zastanawia się i myśli, myśli i zastanawia się, wstaje, chodzi w tę i z powrotem, siada na kamieniu, siada na łące, rzuca kamienie do wody, wyciąga sztylet, skrobie nim ziemię, znajduje kawałek drewna, ostrzy jeden koniec, struga strzałę. Przestań, mówi Baszir. Co mam przestać?, pyta Samira i rzuca strzałę tak, że wbija się w ziemię. 242 Wszystko. Rzucać, strugać. Siedzieć na kamieniu jak mężczyzna. Chodzić w tę i z powrotem jak mężczyzna. Być Samirem. Powinnaś zachowywać się jak kobieta. Powinnaś zachowywać się jak Samira. Samira śmieje się, siada na kamieniu, szeroko rozstawia nogi. Jak mężczyzna. Widzisz? Jest tak, jak ja sądzę. Nie jestem kobietą. Jestem mężczyzną. I nie jestem twoją żoną, jestem twoim przyjacielem. Razem polowaliśmy, razem wspinaliśmy się na górę, razem łowiliśmy ryby, biliśmy się i razem chodziliśmy do szkoły. Byliśmy dwoma chłopcami. Dwoma prawdziwymi chłopcami. Co to będzie za życie, jeśli zostanę twoją żoną? Życie mężczyzny i kobiety. Prawdziwe życie, mówi Baszir, wyciąga strzałę z ziemi i wrzuca ją do wody. Strzała staje się łódką, tańczy na wodzie, woda unosi ją ze sobą. Dobrze, mówi Samira. Powiedz ojcu. Powiedz mu to. On zastrzeli najpierw mnie, potem moją matkę, potem twoją siostrę, a na koniec ciebie. Powiedz mu to. Nikogo nie zastrzeli. A dlaczego miałby mnie nie zastrzelić? Ośmieliłam się wstąpić w świat mężczyzn, podawałam się za jednego z nich. Chodzę na bazar jak oni, zajmuję się handlem, targuję się. Pluję jak oni, mówi Samira i spluwa na ziemię jak mężczyzna. Jak prawdziwy mężczyzna. Tak jak zawsze to robi. Baszir odwraca się. Ze wstrętem, z obrzydzeniem. Mierzy Samirę wzrokiem od stóp do głów, podnosi się, znika w ciemności. Samira zostaje sama na małej łące, chodzi w tę i z powrotem, siada nad wodą, przebiera nogami, owija materiał wokół piersi, ubiera się, jedzie z powrotem do swojego namiotu. 243 Daria siedzi przy ogniu, wyciąga chleb z pieca, mówi, przychodzisz w samą porę, chleb jest gotowy. Chodź, moje dziecko, usiądź, napij się herbaty, to ci dobrze zrobi. Samira siada, nie wie, od czego powinna zacząć opowieść o tym, co się stało. Nie chce niepokoić matki, ale wie, że musi to powiedzieć, bo jeśli Baszir rzeczywiście zrobi tak, jak obiecał, to nie potrwa długo i komendant Raszid zjawi się i zastrzeli ją i matkę. Samira opowiada o wszystkim, na nowo staje się dzieckiem, bawi się kolorową tkaniną matczynej sukni. Daria odzyskuje rozum. Nie na długo, na krótką chwilę. Widzi zmieszanie w oczach córki-syna, robi coś, czego już od dawna nie robiła, bierze Samirę w ramiona, całuje w czoło. I Samira robi coś, czego od dawna nie robiła, kładzie głowę na kolanach matki, płacze. Powinni nas zastrzelić, mówi Daria i śmieje się. Jaka to różnica, czy żyjemy, czy jesteśmy martwe? Daria leży pod kocem i nie może zasnąć. Samira siedzi przed namiotem, gra na flecie, kiedy Baszir przyjeżdża na koniu. Powiedziałeś mu?, pyta Samira. Przyjechałeś, żeby mnie zabić? Baszir patrzy na nią, zabierz mi rozum, mówi. Zrób ze mną, co zechcesz. Nie powiem nikomu. Ale powiedz mi, co powinienem zrobić. Powiedz mi, jak powinno wyglądać moje życie. Zawsze to robiłaś. Więc teraz też mi powiedz. Patrzy na Samirę, grzebie nożem w ziemi, czeka na odpowiedź. Nigdy ci nie mówiłam, że masz iść na wojnę. A mimo to poszedłeś. Mój ojciec bardzo tego chciał. Nie mieliśmy pieniędzy. Co miałem robić. Nic już nie wiem. Samir. Samira. Nie wiem 2 nawet, jak mam cię nazywać. Już nie wiem, kim jest osoba, którą kocham. Kim jest osoba, którą przez te wszystkie lata nosiłem w sercu? Kim jest osoba, z którą rozmawiam? Nie poszedłeś na wojnę, żeby zarobić pieniądze, mówi Samira. Poszedłeś na wojnę, ponieważ chciałeś wrócić do mnie jako mężczyzna, jako prawdziwy mężczyzna. Baszir milczy. Pozwólmy sprawom toczyć się ich własnym biegiem, mówi Samira. Zobaczymy, co się stanie. Samira i Baszir robią tak, jak powiedziała Samira, pozwalają toczyć się sprawom ich własnym biegiem i czekają, co się stanie. Samira pozostaje Samirem. Samira i Gol-Sar ciągle są zaręczeni. Samira i Baszir pozostają przyjaciółmi. Baszir dalej nazywa Samirę Samirem. Samira dalej chodzi na polowania, sprzedaje ryby, mięso i skóry. Baszir nie ma ochoty chodzić na polowania, ale chodzi z nią wszędzie, do wsi, nad strumień czy gdziekolwiek indziej. Baszir chodzi z nią tam, gdzie ona chodzi. Teraz, kiedy wrócił brat i spędza cały swój wolny czas z jej narzeczonym, Gol-Sar już nie ma odwagi skrycie, nocami przychodzić do Samiry na skałę. Ale nie jest głupia, a jej tęsknota za Samirem jest tak wielka, że zawsze znajduje sposób, aby potajemnie popatrzeć na niego. Tak więc Samira jest związana dwiema tajemnicami, jedną z Gol-Sar, drugą z Baszirem. Dni stają się ptakami, zbierają się i odlatują. Baszir, mówią mężczyźni, ludzie opowiadają, że u cudzoziemców kobiety też są żołnierzami. Czy spotkałeś jedną z nich? Czy była ładna? Czy spojrzała ci w oczy? 245 Dlaczego jej nie zaprosiłeś? Powinieneś ożenić się z jedną z nich, to byłoby dla ciebie lepiej, niż wziąć jedną z naszych dziewcząt. Z Samirą mężczyźni nie rozmawiają o dziewczętach, ponieważ jest zaręczona z Gol-Sar, siostrą Baszira, córką ich komendanta. Nigdy by nie zbruka-li honoru Gol-Sar, a przez to honoru jej brata, ojca i narzeczonego. Tylko czasem któryś z mężczyzn mówi, twoja narzeczona może stracić cierpliwość, kiedy wreszcie się z nią ożenisz? Chociaż już nie są chłopcami, Samira i Baszir każdego ranka jeżdżą do wsi, do szkoły. Dyskutują, zadają pytania, otrzymują odpowiedzi, porzucają dawne myśli, uczą się nowych. Dlaczego nie uczysz dzieci u siebie na górze?, pyta przyjazny pan nauczyciel. Nie mówi chłopców, mówi dzieci. Samira zbiera dziewczynki i chłopców wokół siebie, postępuje tak samo, jak przed laty postępował z nią przyjazny pan nauczyciel. Najpierw uczy je, jak napisać własne imię. Potem uczy każde dziecko ulubionego słowa. Potem uczy je, jak z liter, które tworzą ich imiona i ulubione słowa, utworzyć nowe słowa. Samira przyzwyczaiła się przesiadywać pod drzewem nad strumieniem, grać na flecie i czekać na przyjście dzieci. Kiedy chłopcy i dziewczynki nauczyły się czytać i pisać po dziesięć i więcej słów, Samira kupiła we wsi zeszyty i ołówki i podarowała im. Niektórzy ojcowie i bracia dziewczynek są sceptyczni, chcą na własne oczy zobaczyć, co Samira robi z małymi córkami nad strumieniem. Bracia i ojcowie przychodzą nad strumień, siadają, słuchają, widzą, że nic złego się nie dzieje, są zadowoleni. Niektórzy ojcowie i bracia sami zostają na lekcjach, uczą się pisać swoje imiona i ulubione słowa. 246 Chodź ze mną, mówi Samira do matki. Chcę, żebyś przyszła na moją lekcję. Chcę, żebyś odzyskała rozum. Chcę, żebyś zatroszczyła się o Gol-Sar, kiedy któregoś dnia ja sama nie będę mogła tego robić. Daria jest posłuszna. Idzie z nią. Zawsze, kiedy Samira mówi, idę nad strumień do dzieci, Daria wkłada chustę na głowę, idzie z nią, siada i uczy się wszystkiego, czego jej córka-syn uczy dzieci. Tymczasem wielu chłopców uczęszcza na lekcje we wsi, tak że przyjazny pan nauczyciel nigdy nie jest sam. Śmieje się, unosi związane sznurkiem okulary i mówi, po tylu latach ludzie wreszcie zauważyli, że walka i zabijanie nigdzie nas nie zaprowadzą. To dobrze, mówi przyjazny pan nauczyciel i uśmiecha się. Może Bóg da i się przekonają, że wiedza nie przychodzi tak szybko jak sztuka zabijania. Przyjazny pan nauczyciel wie, że wielu ojców pozwoliłoby swoim córkom chodzić do szkoły, gdyby uczyła je kobieta. Samira opowiada mu o Gol-Sar, która w tajemnicy nauczyła się tak dobrze czytać i pisać, że nawet czyta prawdziwe książki. Przyprowadź ją, mówi przyjazny pan nauczyciel. Jej ojciec mnie zastrzeli, mówi Samira. Wobec tego przyprowadź ją, kiedy się z nią ożenisz, kiedy będzie twoją żoną, zrobi to, co jej powiesz, mówi przyjazny pan nauczyciel. Tak zrobię, mówi Samira, opuszcza wzrok, żeby nie patrzeć nauczycielowi w oczy. Wszystko jest dobrze, tak jak jest. Wszyscy są zadowoleni. Wszyscy są szczęśliwi. Do dnia, kiedy przyjazny pan nauczyciel mówi, Samir, mój chłopcze, nie jesteś już dzieckiem. Jesteś silnym i mądrym mężczyzną. Nadszedł 247 czas, żebyś podjął decyzję. Nadszedł czas, żeby spełniły się twoje marzenia. Nadszedł czas, żeby pomyśleć o przyszłości. Jeszcze jest za wcześnie myśleć o przyszłości, mówi Samira. Przyszłość już nadeszła, mówi przyjazny pan nauczyciel. , w górach, w tej małej wiosce, tutaj, w samym środku niczego, nie masz żadnej przyszłości. Wyjedź. Chłopcze, posłuchaj mnie. Wyjedź. Gdzie powinienem wyjechać? Jedź tam, gdzie możesz nauczyć się zawodu, tam, gdzie możesz spełnić swoje marzenia. Gdzie to jest? Gdybym wiedział, gdzie jest to miejsce, nie byłoby mnie tutaj. Jak mam znaleźć to miejsce, jeśli ty go nie znalazłeś?, pyta Samira. Ty jesteś inny niż ja, mówi przyjazny pan nauczyciel. Samira uśmiecha się. Jesteś silniejszy ode mnie, jesteś..., przyjazny pan nauczyciel nie mówi dalej, szuka w głowie słów, których nie znajduje, znajduje je, mówi, jesteś człowiekiem, jakich świat dziś potrzebuje. Jesteś..., znowu przyjazny pan nauczyciel szuka słów, znajduje je, mówi, masz w sobie odwagę mężczyzny i dobroć kobiety. Samira już się nie uśmiecha, opuszcza wzrok, palcem na piasku rysuje linie, zamazuje je. Zastanawia się, wie, że byłoby nierozsądne powiedzieć przyjaznemu panu nauczycielowi prawdę o Samirze-chłopcu i Samirze-dziewczynie. Ale Samira wie też, że przyjazny pan nauczyciel jest jedynym człowiekiem w całym Hindukuszu, któremu mogłaby zaufać, który mógłby jej pomóc. Spogląda na niego, mówi, 248 nie jestem takim Samirem, jak myślisz, jak ci się wydaje, jakiego znasz. Przyjazny pan nauczyciel uśmiecha się, mówi, tę cnotę też bardzo w tobie cenię. Jesteś skromny. Nie jestem skromny, mówi Samira. Po prostu nauczyłem się grać w tę grę. Nauczyciel uśmiecha się, mierzy swojego ucznia wzrokiem, przestaje się uśmiechać, o jakiej grze mówisz?, pyta. O grze w życie. Gdybyś tylko mógł sam siebie usłyszeć, nie znasz doniosłości własnych słów. Byłoby to wielkim marnotrawstwem, gdybyś tu został. Samira opuszcza wzrok, przełyka łzy, nie mów tak o mnie. Na moich barkach spoczywa wina. Innym razem porozmawiamy o tym wszystkim. Przemyśl to, co ci powiedziałem. Samira myśli. Samira myśli dużo i często o słowach przyjaznego pana nauczyciela. Robi to nawet wtedy, kiedy nie ma takiego zamiaru. Swoimi słowami przyjazny pan nauczyciel znalazł drzwi do wnętrza Samiry i je otworzył. Aczkolwiek Samira próbuje, aczkolwiek napiera i napiera na te drzwi, nie może ich na powrót zamknąć. Przy tym nawet nie wiedziała, że to są te drzwi. Odkąd to wie, wszystko inne jest bez znaczenia. Jazda konna przestała być lataniem, wyżyna już nie jest najpiękniejszym miejscem, jakie potrafi sobie wyobrazić, szczęście, które Baszir i Gol-Sar wnoszą do jej serca, nie jest już jedynym szczęściem, jakiego pragnie. Jesteś niewdzięczna, mówi niewidzialny słuchacz. Jest dobrze tak, jak jest. Masz dość jedzenia. Masz pracę. Ludzie cię lubią. Żyjesz. Samira siada na skale. Sama. Bez Baszira. Bez Gol-Sar. Chce być sama. Nie chce rozmawiać. Z nikim. Chce myśleć. 24p Tylko do przyjaznego pana nauczyciela często zachodzi, siada z nim pod drzewem, słucha tego, co on mówi, rozmawia z nim. Nie mam marzenia, którym mógłbym żyć. Masz wiele marzeń, mówi przyjazny pan nauczyciel. Wiem to. Widzę to. Masz je głęboko ukryte w swoim wnętrzu. Tylko jeszcze o tym nie wiesz. t Plan Co chcesz robić, kiedy wyjdziesz za mąż? Wszystko, czego chcę, to uczynić cię szczęśliwym i zadowolonym, mówi Gol-Sar i uśmiecha się. Uśmiechem, który zmusza Samirę do uśmiechu. Samira powstrzymuje się od uśmiechu, próbuje nie stracić jasności umysłu. Powiedz mi, co będziesz robić, kiedy któregoś dnia mnie już tu nie będzie. Gol-Sar otwiera oczy, pyta narzeczonego, gdzie chce się udać. Pyta, czy chce ją opuścić. Pyta, czy znalazł sobie inną kobietę. Samira bierze małą Gol-Sar w ramiona, zapewnia ją, że nigdzie nie odchodzi, mówi, że drogi Boga są niezbadane, że nikt nie może wiedzieć, co się stanie następnego dnia. Gol-Sar ma łzy w oczach, mówi, zrobię wszystko, co będziesz chciał. Samira trzyma ją w ramionach, potrząsa, na wpół z bezsilności, na wpół z wściekłości. Dobrze, wobec tego powiem ci, czego od ciebie chcę. Chcę, żebyś uczyła dziewczęta i kobiety czytać i pisać. To jest to, czego od ciebie chcę. A co mam zrobić dla ciebie?, pyta Gol-Sar. Chcę cię uszczęśliwić. Samira uderza otwartą dłonią w skałę, patrzy w dal, znowu spogląda na Gol-Sar, mówi, to jest to, co powinnaś 25/ zrobić dla mnie. Właśnie to. Powinnaś uczyć dziewczęta i kobiety. To mnie uszczęśliwi. Z twarzy Gol-Sar znika uśmiech, spuszcza wzrok, potakuje. Jeśli takie jest twoje życzenie, zrobię to. I chcę też, żebyś chodziła do wsi i tam również uczyła dziewczęta i kobiety. Potem Samira rozmawia z komendantem Raszidem. Ten najpierw się śmieje. Uważa, że to niepotrzebne, żeby kobiety umiały czytać i pisać. Komendant nie rozumie, co może być w tym dobrego. Uważa, że kobiety powinny słuchać mężów i wychowywać dzieci. Dopiero kiedy Samira mówi, że dość już było wojen i śmierci, dopiero kiedy zaczyna mówić o przyszłości ojczyzny, dopiero wtedy komendant przestaje się śmiać. Dopiero kiedy Samira mówi, że chłopcy mogą stać się prawdziwymi mężczyznami tylko wówczas, kiedy będą mieli mądre matki, komendant rzeczywiście słucha. Dopiero kiedy Samira mówi, że Daria będzie towarzyszyć Gol-Sar, żeby ludzie nie pomyśleli nic złego, komendant przytakuje. Dopiero kiedy Samira mówi, że to dobrze, jeśli jego wnuki będą umiały czytać i pisać, komendant mówi, że się zastanowi. Dopiero kiedy Samira mówi, że chce, aby Gol-Sar zaczęła lekcje już teraz, że nie chce czekać, aż komendant Raszid się zastanowi, komendant Raszid mówi, wobec tego ożenisz się z nią jeszcze tego lata. Samira liczyła się z tym. Zrobię to, mówi, podaje rękę komendantowi, przysięgnij na życie twoich synów i twoich wnuków, że nigdy jej nie zabronisz uczyć dziewczęta i kobiety, mówi. Przysięgnij na życie Baszira, że pozostaniesz wierny swojej obietnicy, także wtedy, kiedy mnie już przy niej nie będzie. Komendant gładzi się po brodzie, pyta, ile czasu potrzeba, żeby nauczyć kogoś czytać i pisać? 252 Długo. To trwa całe życie. A więc upłynie całe życie, aż moja córka zajdzie tak daleko, że sama będzie potrafiła czytać i pisać. Do tego czasu niebo i ziemia mogą zamienić się miejscami. Do tego czasu może ja sam już nie będę żył. Czasami idzie to też bardzo szybko, mówi Samira. Niektórzy ludzie szybko uczą się czytać i pisać. Zobaczymy, co będzie, mówi komendant. Przysiągłeś na życie Baszira i twoich pozostałych synów i wnuki. Samira świdruje wzrokiem oczy komendanta, jego głowę, jego brzuch. Komendant zaciska wargi, nic nie mówi, potakuje. Jeszcze tego samego dnia Samira ciągnie Gol-Sar i swoją matkę od jednego namiotu kutshi do drugiego, posyła je do namiotów do kobiet i dziewcząt. Daria i Gol-Sar opowiadają kobietom, że powinny przychodzić nad strumień, żeby tam uczyć się czytać i pisać. Niektóre kobiety przyjmują to ze zrozumieniem. Inne pytają, co za to dostaną. Niektóre kobiety mówią, że ich mężowie nie pozwolą im na to, inne mówią, mamy pełne ręce roboty z wychowywaniem dzieci, pieczeniem chleba, tkaniem dywanów i wszystkim innym. Następnego dnia Daria i Gol-Sar siedzą nad strumieniem, najpierw przychodzą tylko dwie kobiety, potem dołączają do nich jeszcze dwie, potem kilka dziewcząt, a na koniec przychodzi nawet dawna ladacznica i przyprowadza ze sobą wszystkie swoje dzieci. Przychodzi, chociaż nie wie, czy Hadżi ma coś przeciwko temu. Albo mi pozwoli, albo nie pozwoli, mówi dawna ladacznica. Jeśli mi nie pozwoli i będzie chciał mnie zbesztać, to mnie zbeszta. Ale teraz jestem tutaj, zobaczymy, co się stanie. Życie zrobiło z ciebie wojowniczkę, jesteś odważna, mówi Samira. 253 Siirozmawia z przyjaznym panem nauczycielem, roz-■iiiężczyznami we wsi, chodzi od jednego do drugiego, unia z rzeźnikiem i z mułłą, z risch-sęfid i nawet ze Mii sprzedawcą warzyw. Od każdego zbiera pienią-(kifcyźni nie mogą albo nie chcą dużo płacić, ale to ich zoląinje i każe dotrzymać słowa. Za te pieniądze i z po-moQli.ii młodych i starych mężczyzn z wioski Samira bu-iijiiepokoju, w którym uczą się chłopcy, cztery gliniane śtiąiiy są już wysokie do kolan, Samira zbiera wszyst-iiijch i mniej ważnych mężczyzn z wioski, prosi też o pistjot komendanta Raszida. Samira mówi, mężczyźni piijslfty podziękować czcigodnemu komendantowi. Komendant dziwi się. Za co mężczyźni chcą mi podzięki  podziękować za to, że pozwoliłeś swojej córce, akplodziła do wsi i udzielała lekcji ich córkom tu, rtjlTak mówi Samira, potem robi się cicho. Tak ci-dio,isyscy mężczyźni słyszą oddech komendanta. Mle w chwili, kiedy ani Samira, ani żaden inny іі, ani komendant nie wiedzą, co powinni powiedział] zrobić, ktoś woła, niech żyje komendant, jego tthtoczność i jego miłość do ludzi i ojczyzny. lii to mówi, to chłopiec bez nóg. Chłopiec, który jiiiiiijetchłopcem, lecz młodym mężczyzną. Na koniec wota ilody mężczyzna klaszcze w dłonie. Inni męż-czyżniidąza jego przykładem, też klaszczą. Na początku tartitjest nieufny, na początku Samira nie wie, czy się rozgniewa. Ale później wszyscy mężczyźni i chłopcy їі^ niego, chcą uścisnąć mu dłoń, poklepują go po ramionach, podziwiają. Iniant rozgląda się dookoła, mówi, zanim ta glina zamieni się w prawdziwe mury, trzeba jeszcze włożyć 254  w nie dużo pracy, żeby dziewczęta mogły uczyć się w środku od mojej córki. Powinniście się pośpieszyć. Sięga do swojego szala, wyjmuje kilka banknotów, daje Samirze. Wiele dni i nocy przychodzi i odchodzi, wreszcie komendant dotrzymuje danego słowa i rzeczywiście pozwala córce zejść do wsi. Jeszcze więcej dni i nocy przychodzi i odchodzi, zanim Gol-Sar i Daria rzeczywiście odważają się zejść do wsi. A jeszcze więcej dni i nocy przychodzi i odchodzi, zanim ojcowie i najstarsi bracia, wujowie i mułłowie pozwalają kilku dziewczętom brać udział w lekcjach Gol-Sar i Darii. Ale ten dzień nadchodzi. Dzień, w którym kilka dziewcząt, ukrywając głowy pod chustami, nieśmiało przychodzi na lekcję. Dziewczętom towarzyszą ojcowie i bracia, wystraszone dziewczęta czepiają się mężczyzn lub innych dziewcząt. Na początku, kiedy wchodzą do małego pomieszczenia, siadają na ziemi, nie odsłaniają głów, nic nie mówią, na początku siadają na ziemi ze spuszczonym wzrokiem. Na początku nie rozumieją nic z tego, co mówi Gol-Sar, widać tylko ich niepewność i strach. Nie pojmują, dlaczego to, co wczoraj było zabronione, dzisiaj jest dozwolone. Dlaczego dzisiaj mogą wyjść na ulicę, skoro do wczoraj musiały pozostawać za drzwiami swoich domostw? Na początku mówią tylko Gol-Sar i Daria. Mówią cicho. Ponieważ nie są przyzwyczajone rozmawiać z obcymi ludźmi. Ponieważ nie są przyzwyczajone odzywać się niepyta-ne. Po jakimś czasie wszystkie zabierają głos. Dziewczęta unoszą ręce, zgłaszają się, mówią, z początku cicho, potem głośno, śmieją się, śpiewają i w końcu zaczynają zadawać pytania. Na początku dziewczęta trzymają się tylko ze sobą, później bawią się i rozmawiają z chłopcami. Nadszedł czas, żebyś teraz ty spełnił swoją część obietnicy, mówi komendant Raszid. Samira rozmawia z przyjaznym panem nauczycielem, rozmawia z mężczyznami we wsi, chodzi od jednego do drugiego, rozmawia z rzeźnikiem i z mułłą, z risch-sęfid i nawet ze wstrętnym sprzedawcą warzyw. Od każdego zbiera pieniądze. Mężczyźni nie mogą albo nie chcą dużo płacić, ale to ich zobowiązuje i każe dotrzymać słowa. Za te pieniądze i z pomocą kilku młodych i starych mężczyzn z wioski Samira buduje obok pokoju, w którym uczą się chłopcy, cztery gliniane ściany. Kiedy są już wysokie do kolan, Samira zbiera wszystkich ważnych i mniej ważnych mężczyzn z wioski, prosi też o przybycie komendanta Raszida. Samira mówi, mężczyźni przyszli, żeby podziękować czcigodnemu komendantowi. Komendant dziwi się. Za co mężczyźni chcą mi podziękować? Chcą ci podziękować za to, że pozwoliłeś swojej córce, aby przychodziła do wsi i udzielała lekcji ich córkom tu, w tej izbie. Tak mówi Samira, potem robi się cicho. Tak cicho, że wszyscy mężczyźni słyszą oddech komendanta. Dokładnie w chwili, kiedy ani Samira, ani żaden inny mężczyzna, ani komendant nie wiedzą, co powinni powiedzieć albo zrobić, ktoś woła, niech żyje komendant, jego dalekowzroczność i jego miłość do ludzi i ojczyzny. Ten, kto to mówi, to chłopiec bez nóg. Chłopiec, który już nie jest chłopcem, lecz młodym mężczyzną. Na koniec wołania młody mężczyzna klaszcze w dłonie. Inni mężczyźni idą za jego przykładem, też klaszczą. Na początku komendant jest nieufny, na początku Samira nie wie, czy się rozgniewa. Ale później wszyscy mężczyźni i chłopcy podchodzą do niego, chcą uścisnąć mu dłoń, poklepują go po ramionach, podziwiają. Komendant rozgląda się dookoła, mówi, zanim ta glina zamieni się w prawdziwe mury, trzeba jeszcze włożyć 254  w nie dużo pracy, żeby dziewczęta mogły uczyć się w środku od mojej córki. Powinniście się pośpieszyć. Sięga do swojego szala, wyjmuje kilka banknotów, daje Samirze. Wiele dni i nocy przychodzi i odchodzi, wreszcie komendant dotrzymuje danego słowa i rzeczywiście pozwala córce zejść do wsi. Jeszcze więcej dni i nocy przychodzi i odchodzi, zanim Gol-Sar i Daria rzeczywiście odważają się zejść do wsi. A jeszcze więcej dni i nocy przychodzi i odchodzi, zanim ojcowie i najstarsi bracia, wujowie i mułłowie pozwalają kilku dziewczętom brać udział w lekcjach Gol-Sar i Darii. Ale ten dzień nadchodzi. Dzień, w którym kilka dziewcząt, ukrywając głowy pod chustami, nieśmiało przychodzi na lekcję. Dziewczętom towarzyszą ojcowie i bracia, wystraszone dziewczęta czepiają się mężczyzn lub innych dziewcząt. Na początku, kiedy wchodzą do małego pomieszczenia, siadają na ziemi, nie odsłaniają głów, nic nie mówią, na początku siadają na ziemi ze spuszczonym wzrokiem. Na początku nie rozumieją nic z tego, co mówi Gol-Sar, widać tylko ich niepewność i strach. Nie pojmują, dlaczego to, co wczoraj było zabronione, dzisiaj jest dozwolone. Dlaczego dzisiaj mogą wyjść na ulicę, skoro do wczoraj musiały pozostawać za drzwiami swoich domostw? Na początku mówią tylko Gol-Sar i Daria. Mówią cicho. Ponieważ nie są przyzwyczajone rozmawiać z obcymi ludźmi. Ponieważ nie są przyzwyczajone odzywać się niepyta-ne. Po jakimś czasie wszystkie zabierają głos. Dziewczęta unoszą ręce, zgłaszają się, mówią, z początku cicho, potem głośno, śmieją się, śpiewają i w końcu zaczynają zadawać pytania. Na początku dziewczęta trzymają się tylko ze sobą, później bawią się i rozmawiają z chłopcami. Nadszedł czas, żebyś teraz ty spełnił swoją część obietnicy, mówi komendant Raszid. 255 Samira zgadza się, mówi, że ożeni się z Gol-Sar, kiedy księżyc jeszcze raz stanie się wąski i znowu okrągły. Baszir jest speszony. Nie wie, co ma oznaczać to budowanie sali lekcyjnej, posyłanie Gol-Sar do wsi i postanowienie zawarcia małżeństwa. Baszir nie wie, co jedno ma wspólnego z drugim, nie wie, w jaki sposób Samira chce rozwiązać problem, który na nią spadnie z chwilą ślubu. Z małżeństwem bowiem nieuchronnie związany jest obowiązek męża uczynienia z narzeczonej kobiety, zadowolenia jej i zasiania w niej synów. Zaufaj mi, mówi Samira. Bądź cierpliwy. Kiedy nadejdzie odpowiednia pora, powiem ci wszystko. Baszir spogląda na księżyc. Nie masz za dużo czasu. Wiem, mówi Samira. Dni stają się ptakami, zbierają się, wznoszą się w powietrze i odlatują. Komendant, matka Gol-Sar i ona sama, wszyscy są zajęci przygotowaniami do ślubu. Narzeczona nawleka koraliki i pajety, przyszywa je do nowej sukni, Przyszywa lusterka, żeby chroniły ją przed złymi spojrzeniami i nieszczęściem. Jej matka rozrabia hennę, żeby krew narzeczonej nie rozpalała jej zmysłów. Mężczyźni zabijają kozę, chłopcy rozkładają na łące dywany, kobiety ozdabiają namiot narzeczonej. Zawsze znajdowałam wyjście, mówi Samira. Teraz też je znajdę. Chcesz się ożenić z moją siostrą. To nie jest dobre wyjście, mówi Baszir. Ona odkryje, że nie jesteś mężczyzną. Nie odkryje, mówi Samira. Najpierw myślałam, że będzie najlepiej, jeśli odejdę. Ale to złamałoby serce Gol-Sar, ludzie gadaliby za jej plecami, a twój ojciec zemściłby się na mojej matce. Ślub jest jedynym wyjściem. 25Ó A jak chcesz ukryć przed Gol-Sar, że nie jesteś mężczyzną? Będę jej mężem tylko przez jedną noc. A potem?, pyta Baszir. Co zrobisz po tej jednej nocy? Umrę, mówi Samira. Postradałaś rozum, mówi Baszir. Nie dopuszczę do tego. I co to za pociecha dla biednej Gol-Sar? Jej mąż sam się zabił! Ludzie będą mówić, Gol-Sar nie potrafiła uszczęśliwić swojego męża, dlatego odebrał sobie życie. Będą za to winić Gol-Sar. Nie odbiorę sobie życia, mówi Samira. Pójdę w góry, wejdę na minę i zginę. Stanę się shahid wojny. A sława mojej męczeńskiej śmierci przejdzie na moją żonę. Baszir nie wie, czy powinien się śmiać, czy płakać, czy powinien uderzyć przyjaciela, czy uciec, czy powinien milczeć, czy coś zrobić. Baszir obejmuje Samirę. Nie jak przyjaciel, nie jak chłopiec. Obejmuje ją tak, jak prawdziwy mężczyzna obejmuje prawdziwą kobietę. Zdejmuje z niej ubranie i kocha ją tak, jak prawdziwy mężczyzna kocha prawdziwą kobietę. Teraz jest inaczej niż wtedy, kiedy robili to po raz pierwszy, teraz oboje wiedzą, co robią. Teraz oboje chcą tego. Samira i Baszir kochają się tak, jak już nigdy więcej nie będą się kochać. Baszir pierwszy przerywa milczenie. Głaszcze Samirę po włosach, mówi, jeśli ona nie krwawi i jest dziewicą, to tak, jakby nie wyszła za mąż. Wiem, mówi Samira. Zaufaj mi. Baszir mówi głosem, jakiego Samira nie zna. Zawsze cię kochałem. I teraz też cię kocham. Nawet jeśli nie wiem, kim jest osoba, którą kocham, Samirem czy Samira. Ale jedno mogę ci przyrzec, bo jestem mężczyzną, a Gol-Sar jest moją siostrą. Jeśli spadnie jej choćby jeden włos z głowy, jeśli splamisz jej honor albo honor mojego ojca, wtedy 257 splamisz także mój honor. Jeśli to zrobisz, zabiję cię. Będę musiał to zrobić. Wiesz o tym. Zimny wąż wpełza do brzucha Samiry, pożera ciepło, pożera wszystko, co jest w Samirze. Pożera Samirę-dziew-czynę, która powoli, w bólach rodziła się w Samirze--chłopcu. ■ Rozwiązanie Matka Gol-Sar smaruje ręce, stopy, kark i plecy swojej córki tak dużą ilością henny, że inne kobiety śmieją się i mówią, krew tej biednej dziewczyny będzie tak zimna, że nie odczuje żadnej przyjemności podczas pierwszej nocy ze swoim pięknym mężem. W nocy, kiedy Samira i Gol-Sar są sami, Samira obejmuje żonę, całuje ją, patrzy jej w oczy i mówi, posłuchaj. Gol-Sar cała płonie i słucha męża. Swojego Samira. Najpiękniejszego, najsilniejszego, najbardziej odważnego człowieka, jakiego kiedykolwiek widziano w Hindukuszu. Cokolwiek by się stało, mówi Samira, musisz wiedzieć, że bardzo cię kocham, szanuję i poważam. Wziąłem cię za żonę, ponieważ bardzo tego chciałem. Chciałem tego, ponieważ jesteś inna niż wszystkie pozostałe dziewczęta. Wziąłem cię za żonę, ponieważ masz marzenia, ponieważ chcesz zrobić ze swoim życiem coś więcej niż tylko zostać żoną jakiegoś mężczyzny i wyciągać mu synów ze swojego ciała. Gol-Sar otwiera usta, chce coś powiedzieć. Samira kładzie rękę na jej wargach, delikatnie, z czułością. Gol-Sar słucha. Chcę, żebyś dalej uczyła dziewczęta, mówi Samira. Chcę, żebyś została dobrą nauczycielką. Chcę, żebyś chodziła do 25Q wsi, żebyś była czymś więcej niż tylko żoną. Powinnaś być człowiekiem. Gol-Sar milczy, nie wie, dlaczego nie lubi, jak Samir w ten sposób do niej mówi. I nigdy nie zapomnij, mówi Samira, że gdziekolwiek będę, cokolwiek zrobię albo jeśli czegoś nie zrobię, czy będę żył, czy zginę, będziesz częścią mnie. Na zawsze i wiecznie i jeszcze dłużej niż po wieczne czasy. Przestań, budzisz we mnie strach, mówi Gol-Sar. Nie bój się. Nie obawiaj się niczego i nikogo. Także śmierci. Ani mojej, ani swojej. Nie obawiaj się życia. Obawiaj się tylko jednego. Żeby nie zmarnować swojego życia. Gol-Sar nie rozumie, bawi się tkaniną sukni, chce się oprzeć o silne ramiona męża, tęskni za tym. Samira zdejmuje swój amulet, zawiązuje go na szyi Gol--Sar, mówi, mam dla ciebie prezent. Ten amulet pomagał mi i strzegł przez całe życie. Teraz powinien chronić ciebie i zniszczy każdego, kto chciałby wyrządzić ci krzywdę. Gol-Sar dotyka amuletu, chce pocałować swojego Samira, ale Samira się uchyla, chodzi po namiocie, zastanawia się i myśli. Chodź do mnie, mówi Gol-Sar. Nie jestem tak nieświadoma jak inne dziewczęta. Wiem, co się dzieje w noc poślubną. Samira zdejmuje kamizelkę, zdejmuje błyszczącą czapkę, ściąga ojcowskie buty. Chodź do mnie, mówi Gol-Sar. Chodź i uczyń mnie swoją żoną, żeby nasze małżeństwo się spełniło. Samira patrzy na Gol-Sar, ledwie chwyta powietrze, przykręca płomień w lampie oliwnej, kładzie się obok żony. Powoli, bardzo powoli zaczynają się dotykać, głaskać, całować. A jednak się boję, mówi Gol-Sar. 2ÓO Ja też się boję, mówi Samira. Kobiety mówią, że to sprawia ból. Gol-Sar przełyka ślinę, zaczekajmy, mówi. Nie bój się. Nie sprawię ci bólu. Nigdy. Samira wstydzi się, chce umrzeć, modli się o przebaczenie win, przełyka łzy, nie może ich ukryć, płacze, szlocha. Gol-Sar nie widzi łez Samiry, kładzie głowę na jej karku, jęczy, unosi ciało, zamyka oczy. Gol-Sar śmieje się cicho, jest pełna szczęścia, mówi, to nie boli. To jest piękne. W gardle Samiry tkwi bryła, uciska, zabiera powietrze, którym oddycha. Gol-Sar śmieje się. Do brzucha Samiry wpeł-za wąż. Na początku jest to wąż bólu, potem pojawia się wąż strachu, potem wąż smutku, a na koniec przychodzi czwarty, wąż krwi. Gol-Sar krwawi, już nie jest dziewczyną, jest kobietą. Smak trucizny podchodzi Samirze do ust. Smak radości życia podchodzi do ust Gol-Sar. Smak bycia kobietą. Gol-Sar jest wypełniona wężami szczęścia, wężami radości, dobrymi wężami. Gol-Sar śmieje się. Samira płacze. Cicho. Żeby Gol-Sar nie zauważyła. Żeby cztery węże Samiry nie wystraszyły węży Gol-Sar. Żeby Gol-Sar nie utraciła swojego szczęścia. Żeby Gol-Sar nie straciła twarzy, żeby jej honor nie doznał uszczerbku. Żeby Samira nie brała na siebie jeszcze więcej winy. Gol-Sar śpi. Samira modli się, prosi o przebaczenie. Gol-Sar śni. Samira widzi swoją winę. Zanim jeszcze słońce razem z pierwszymi promieniami i pierwszym ciepłem wychodzi zza góry, Samira kładzie obok śpiącej małą, białą chustkę, która już nie jest biała, jest przyozdobiona kobiecą krwią Gol-Sar. Żeby Gol-Sar miała dowód, że była dziewicą, że została kobietą. Kobieca krew, która jest dowodem męskości Samiry. 2ÓI Samira całuje Gol-Sar w czoło, głaszcze jej włosy, wciąga ojcowskie buty, zakrada się do namiotu matki, budzi ją, obejmuje, całuje, wyjawia swój plan. Daria znowu odzyskuje rozum, spogląda na córkę-syna, mówi, moje mądre dziecko. Wiedziałam, że znajdziesz wyjście. Samira mówi spokojnie, głosem, który nie zdradza strachu. Matko, traktuj Gol-Sar jak córkę, której nigdy nie miałaś. Odzyskaj swoje własne życie. Wiem, że to potrafisz. Odkryj świat i pomóż Gol-Sar go poznać. Pomóż zrozumieć Gol-Sar, że nie potrzebuje męża, żeby być kobietą. Prawdziwą kobietą. Odzyskaj swój rozum. Idź swoją drogą. Daria głaszcze córkę po włosach, daje jej zawiniątko, mówi, teraz nadszedł czas, żebyś została Samira. Żyj swoim życiem. Żyj tak, jak żyłaś życiem Samira, ale żyj jako Samira. Dobrze mówisz, mówi Samira, patrzy na matkę, przełyka łzy, dziękuję, mówi. Daria bierze swoje dziecko w ramiona, przyciska do serca, nie chce jej wypuścić. Już nigdy. Kiedy Samira wraca do ślubnego namiotu, Baszir już na nią czeka. Oboje skradają się obok namiotów innych kutshi, kradną największego kozła Hadżiego, wloką go ze sobą w góry, tam uwiązują mocno i wracają. Nad ranem słychać głośny krzyk Hadżiego, który spostrzega, że jego największy kozioł zniknął. Mężczyźni z sąsiednich namiotów wybiegają, żeby zobaczyć, co się stało. Niektórzy szukają kozła, inni wracają do namiotów. Samira i Baszir wsiadają na konie. Poszukamy go, mówią i odjeżdżają. Samira nie jedzie szybko, nie frunie, taszczy ze sobą zawiniątko, które dała jej matka, i tobołek, który sama spa- 2Ó2 kowała. Samira patrzy na namioty, na innych kutshi, na łąkę, na strumień, na zwierzęta, na kwiaty, patrzy na góry, patrzy na swoją skałę, patrzy na wszystko i na jeszcze więcej. Wie, że to ostatni raz. Samira i Baszir wspinają się na górę, odwiązują kozła Hadżiego, prowadzą go na powrozie. Kozioł wygląda dziwnie. Samira wygoliła biednemu zwierzęciu brzuch, grzbiet, boki. Kozioł jest nagi. Jego goła skóra wygląda jak skóra człowieka. Samira pozostawiła sierść tylko na głowie i na ogonie zwierzęcia. Szkoda kozła, mówi Samira. Stary Hadżi zasłużył na to, mówi Baszir, chce się uśmiechnąć, ale nie może. Samira zdejmuje błyszczącą kamizelkę wyszywaną perłami i lusterkami, zdejmuje shalvar-kamiz, ściąga ojcowskie buty, całuje je, zdejmuje błyszczącą czapkę, wyjmuje nowe ubranie z tobołka. Stare rzeczy przywiązuje do kozła. Wybuch nie jest szczególnie silny, ale dostatecznie głośny, żeby usłyszeli go ludzie na dole w namiotach. Słyszą go komendant Raszid, Daria, Gol-Sar, słyszy go każdy kutshi. Wszyscy spoglądają na górę, skąd słychać było dźwięk eksplozji, widzą dym i kurz, które sięgają nieba. Komendant Raszid, Hadżi i kilku innych mężczyzn wskakują na konie i pędzą w kierunku góry. Kobiety i dziewczęta biegają dookoła, krzyczą, płaczą. Kobiety spuszczają wzrok, kładą ręce na sercach, inne biorą na ręce swoje dzieci. Dzieci krzyczą i płaczą. Dziewczęta przykładają dłonie do ust, biegną w kierunku miejsca eksplozji. Gol-Sar wchodzi do ślubnego namiotu, bierze do ręki zakrwawioną, małą, białą chustkę, daje ją swojej matce. Mężczyźni docierają do podnóża góry. Komendant widzi swojego syna, zeskakuje z konia, dziękuje Bogu, za to, że syn żyje. Baszir niesie wielką bryłę, mieszaninę z kawałków 2Ó3 ubrania, reszek butów, mięsa, skóry, koralików i lusterek, które miały chronić przed złym spojrzeniem i wszelkim nieszczęściem. Z krwi, błota, ziemi, poszarpanego łba kozła. Wszystko to zlepione ze sobą. Krew kapie. Strzępy spadają na ziemię. Komendant podbiega do syna, widzi smutek, strach, ból, zdejmuje z ramion patu, rozkłada je na ziemi, bierze od syna zlepek mięsa, krwi, błota i strzępów, kładzie napatu. Inni mężczyźni zawiązują patu, kładą na grzbiecie konia. Hadżi ubolewa, że zginął także jego kozioł, kiedy Sa-mir go złapał i chciał do niego przyprowadzić, ale razem z kozłem weszli na minę. Komendant stoi przed swoim synem, nie spuszcza go z oczu, trzyma za ręce, przyciąga do siebie, przyciska do serca, płacze. Baszir drży, płacze, obejmuje ojca, trzyma go mocno. Bardzo mocno. Nie chce go puścić. Już nigdy. Komendant wie, że nigdy dotąd nie trzymał tak syna. Syn wie, że ojciec już nigdy więcej tego nie zrobi. Baszir milczy. To milczenie jest początkiem wszystkiego. Początkiem i końcen. Początkiem ojca i syna. Końcem. Daria płacze, krzyczy, wyrywa sobie włosy, rozdrapuje twarz do krwi. Prawdziwej krwi. Daria płacze. Płacze za swoim utraconym Komendantem, płacze za synem, którego nie wyjęła ze swojego ciała, za utraconą dziewczynką, której nigdy nie miała. Daria płacze za utraconym ojcem, za utraconą matką, za którą nigdy nie płakała. Daria płacze za małym, wielkim „tak", które znaczyło wszystko, które nie znaczyło nic. Daria płacze za Samirą i Samirem, za utraconym rozumem, płacze za utraconym życiem. Twarz Gol-Sar straciła kolory, jej wargi drżą, siedzi przed patu, które mężczyźni położyli przed jej namiotem, wpatruje się w nie, chce je rozwiązać. Komendant chwyta córkę, trzyma ją. Gol-Sar nie opiera się, nie broni, dalej 2 64 wpatruje się w patu, nie porusza się, nie płacze. Nie płacze za swoim utraconym mężczyzną, który był jej mężem tylko przez jedną noc. Baszir siada obok Gol-Sar, patrzy na siostrę, bierze ją w ramiona, szepcze cicho do ucha, on żyje. Gol-Sar spogląda na brata, uśmiecha się. Delikatnym uśmiechem, który szybko znika. Uśmiechem, który zmienia się w płacz. Cichy płacz. Gol-Sar mówi, wiem. On żyje. Tu, w moim sercu. I ja żyję w jego sercu. On mi to powiedział. On to przewidział. Zanim jeszcze słońce razem z ostatnimi promieniami i z ostatnim ciepłem znika za górą, mężczyźni wygrzebują w ziemi jamę, wkładają do niej patu ze szczątkami nieżywego Samira, zasypują jamę, usypują pagórek. Gol-Sar, Baszir, komendant, Daria i inni kutshi siedzą wokół pagórka ziemi, modlą się, płaczą. Kiedy inni kutshi odchodzą, kiedy na niebie pojawiają się gwiazdy, kiedy przy pagórku ziemi pozostają tylko Daria, komendant, Baszir, Gol-Sar i jej matka, Gol-Sar żąda zwrotu małej, białej chustki ze swoją krwią. Matka nie chce jej oddać, wstydzi się, ponieważ brat i ojciec nie powinni jej widzieć, przecież są mężczyznami. Ojciec mówi, oddaj jej. Matka jest posłuszna. Gol-Sar napełnia chustkę ziemią z grobu, w którym spoczywa jej małżonek, opróżnia, znowu napełnia i opróżnia. I tak cztery razy. Potem znów wypełnia ją ziemią, kładzie sobie na głowie. Postradała rozum, mówi matka Gol-Sar i chce odebrać córce chustkę. Baszir chwyta matkę za rękę, mówi, zostaw ją. Matka zostawia ją, wstaje, odchodzi. Komendant Raszid i Baszir też odchodzą. Daria i Gol-Sar zostają. Jest jak kiedyś. Tylko tym razem to nie jest Samira, tym razem jest to Gol-Sar, która kładzie głowę na kolanach Darii. ■ Porażka Uni i noce przychodzą i odchodzą, stają się ptakami, zbierają się, unoszą w powietrze i odlatują. Daria i Gol-Sar codziennie chodzą do wsi i dają lekcje dziewczętom, uczą je czytać i pisać. Gol-Sar spogląda na Darię, uśmiecha się. Daria spogląda na Gol-Sar, uśmiecha się. Twój syn powiedział, że mam żyć, mówi Gol-Sar, więc próbuję żyć. Powiedział, że powinnam obawiać się tylko tego, żeby nie zmarnować swojego życia. Gol-Sar patrzy w dal, jakby stał tam jej Samir. Żyję, mówi. Tak dobrze, jak tylko potrafię. Daria głaszcze Gol-Sar po włosach, mówi, tak, to prawda. Dni przychodzą i odchodzą, stają się ptakami, unoszą w powietrze i odlatują. Baszir powiedział ojcu, że zamierza szukać pracy, w Pakistanie, w Iranie, gdziekolwiek. W końcu odchodzi. Ale nie udaje się ani do Pakistanu, ani do Iranu, ani gdziekolwiek. Baszir jedzie w góry, jedzie do Samiry. Samira rozwiązuje zawiniątko matki, w środku jest suknia, kolorowa jak łąka, na której kwitną kwiaty, wyszyta tysiącem i jednym koralikiem i lusterkami. W środku jest żółta chusta, która ma zakrywać jej włosy, ramiona i piersi. Samira długo siedzi przed rozłożoną suknią, patrzy na nią, dotyka, bawi się nią. Trzyma chustę na wietrze, chusta ło- 266 pocze i tańczy jak flaga. Samira przykłada suknię do ciała, przygląda się sobie. Na koniec tej zabawy z wiatrem, przymierzania, zawiązuje ubranie Samira w tobołek, wkłada kobiece ubranie, czesze włosy, związuje je, zarzuca chustę na głowę, siada, kładzie automat na kolanach i czeka. Kiedy Baszir wraca do niej, Samira nie rusza się, nie odzywa, tylko patrzy na Baszira. Baszir mówi, uwierzyły i mają cię za umarłego. Płakały. Pogodzą się z tym. Khoda-ra shokr, niech Bogu będą dzięki, mówi Samira. Co zrobimy?, pyta Baszir. Pojedziemy i zobaczymy, dokąd zaprowadzi nas droga, mówi Samira. W pierwszej wiosce, gdzie nikt ich nie zna, Baszir chce iść do mułły i wziąć Samirę za żonę. Ale Samira jeszcze nie wie, czy powinna zostać żoną mężczyzny, który jest jej przyjacielem. Nie wie, jak będzie wyglądało jej życie bez łowienia ryb i polowania, bez chodzenia do szkoły i na bazar, bez tego wszystkiego i bez wszystkiego innego. Baszir chce, żeby już więcej nie zdejmowała kobiecych ubrań, żeby spróbowali, a potem zobaczą, co będzie. Samira i Baszir próbują. W następnej wsi Baszir-mężczyzna i Samira-kobieta jadą konno główną ulicą, wolno, nie wzbijając kurzu, przejeżdżają obok mężczyzn w ich sklepach, obok herbaciarni, w których siedzą mężczyźni i piją herbatę. Samira i Baszir nie wiedzą, dlaczego mężczyźni przypatrują się im ze zdziwieniem i ze strachem, wreszcie jakiś chłopiec pokazuje na Samirę palcem i mówi, patrzcie, to ona. Kobieta z bronią na ramieniu. Samira zdejmuje automat z ramienia. Oboje jadą dalej. W następnej wiosce odnajdują sprzedawcę dal. Wiedzą, co wypada, Baszir kupuje dwie miski dal, idzie z nimi do 2Ó7 Samiry, która jak przyzwoita kobieta ukrywa się w bocznej uliczce przed spojrzeniami obcych mężczyzn, siedzi na ziemi z zakrytą twarzą i czeka na swojego Baszira. Samira i Baszir jedzą i piją herbatę. Wszystko jest w porządku. Samira jest kobietą, Baszir jest mężczyzną. W następnej wsi Baszir chce iść do mułły i wziąć Sami-rę za żonę. Samira mu ustępuje, idą do mułły, ten wypowiada swoje be-isme-Allah i inne modlitwy i przed Bogiem czyni z nich męża i żonę. W drodze do następnej wsi widzą kozła. Jest tak, jak zawsze, kiedy widzą kozła. Gwiżdżą przez zęby, wbijają obcasy w końskie boki, poganiają konie, podjeżdżają do zwierzęcia z dwóch stron, strzelają. Kula Baszira pierwsza trafia kozła. Ranne zwierzę zmienia kierunek ucieczki i zbliża się do Samiry. Samira zeskakuje z ogiera, rzuca się na niego, powala na ziemię, wyciąga sztylet, przeciąga ostrzem po gardle, jednym szybkim cięciem uwalnia zwierzę od śmiertelnej walki. Jest tak jak zawsze. Samira oddaje krew ofiary ziemi pod swoimi stopami, żeby boże błogosławieństwo towarzyszyło jej w drodze. Samira i Baszir wspólnie obdzierają zwierzę ze skóry, dzielą je na kawałki, ćwiartują mięso, jakby nauczyli się tego od rzeźnika, zawijają mięso w kawałki skóry, zawożą do następnej wsi, żeby je tam sprzedać, dopóki jest jeszcze świeże. Rzeźnik drapie się po brodzie, spogląda najpierw na Baszira, potem na Samirę, która skromnie stoi za nim, pyta, to twoja żona? Baszir nie odwraca się, nie patrzy na Samirę, patrzy na rzeźnika, nie uśmiecha się, mówi, bale. Rzeźnik mówi, ona ma krew na ubraniu. Ludzie opowiadają, że to ona poderżnęła gardło kozłowi. Baszir nie wie, co ma odpowiedzieć, po prostu patrzy na rzeźnika. 268 Rzeźnik mówi, ludzie opowiadają, że ona dosiadała konia jak mężczyzna, zeskoczyła z niego, rzuciła się na kozła, powaliła go na ziemię i poderżnęła mu gardło. Baszir otwiera usta, znowu je zamyka, nie wie, co ma powiedzieć. Samira wysuwa się przed Baszira, bierze się pod boki, mam broń, mówi, strzelam, podrzynam gardło kozłom, a kiedy będę musiała, zrobię to także tobie i innym mężczyznom, którzy sądzą, że muszą dużo wiedzieć i dużo gadać. Rzeźnik nie chce się kłócić, a już szczególnie nie z kobietą, która ma broń i sztylet i wygląda na to, że umie się z nimi obchodzić. Woli zrezygnować z interesu z mięsem. Wojny, susze, cudzoziemcy zrobili wszystko, co możliwe, z naszym krajem, mówi rzeźnik. Te lata, które przychodziły i odchodziły, wydały na świat także rozmaite osobliwości. Ale coś takiego jak ta kobieta? Nie. Bóg mi świadkiem. Czegoś takiego ani ja, ani inni mężczyźni w naszej wiosce nigdy nie widzieliśmy. A ponieważ jesteśmy uczciwymi ludźmi, nie chcielibyśmy niczego takiego widzieć. Nie w naszej wiosce. Samira jest wściekła, chce skoczyć do gardła bezczelnemu rzeźnikowi, Baszir jest zawstydzony, trzyma Samirę za rękę, powstrzymuje ją, odciąga od rzeźnika, jego sklepu i wsi. Mogliśmy ubić dobry interes, mówi Baszir. To nie moja wina, mówi Samira. Ten łotr mnie obraził. Nie zrobił tego, mówi Baszir. On tylko opowiedział, co ludzie widzieli i o czym rozmawiali, ponieważ to dla nich dziwne, kiedy kobieta zachowuje się jak mężczyzna. Następna wieś jest za daleko, w tym upale mięso nie zachowa długo świeżości. Samira i Baszir rozdają je ludziom, których spotykają po drodze. Jadą dalej. Wszystko jest w porządku, aż przemierzają następną wyżynę. 269 Już z daleka Samira rozpoznaje wołanie mężczyzn, ich gwizdy, tętent i stukot kopyt stu i więcej koni oraz ich jeźdźców. To odgłosy gry. Gry najlepszej z wszystkich gier. Samira krótko trzyma wodze swojego ogiera. Koń chce wziąć udział w grze, chce galopować, kręci głową, aż mu grzywa powiewa. Samira nie wie, dlaczego wszystko dzieje się tak, jak się dzieje. Nie ma zamiaru zagwizdać przez zęby, wbić obcasów w boki rumaka, nie ma zamiaru popędzić konia. A robi to, rzuca się do przodu, przejeżdża rzekę, woda pryska wysoko, pędzi przez równinę. Ogier dyszy, łomocze kopytami, jakby chciał wbić je w ziemię. Bóg zsyła anioły, które unoszą ogiera na swoich skrzydłach. Wiatr dostaje się pod żółtą chustę, wydyma ją, Samira galopuje, pędzi, leci, wydaje krótkie okrzyki, gwiżdże przez zęby, mija innych graczy, wpada w kłębowisko mężczyzn, ogier staje dęba, kilka koni cofa się, ogier prze do środka, opuszcza łeb, unosi go, otwiera oczy, otwiera pysk, wygląda jak potwór. Mężczyźni nie mogą uwierzyć w to, co widzą. Na początku przypuszczają, że kobieta straciła panowanie nad swoim koniem, że straciła rozum. Samira kieruje ogiera tam, gdzie inni jeźdźcy tłoczą się wokół martwego cielęcia, wyjmuje stopę ze strzemienia, trzyma się końskiej grzywy, sięga po cielę, wbija się palcami w jego skórę, podnosi martwe zwierzę, ale zwierzę wysuwa się z jej ręki, upada na ziemię. Jeden z mężczyzn ryczy, wkłada krótki pejcz w zęby, pochyla się, chwyta cielę, nie może go utrzymać, ponieważ ogier Samiry znów staje nad martwym zwierzęciem. Samira wie, że mężczyźni w końcu się domyślili, że ani nie straciła panowania nad koniem, ani nie postradała rozumu. Ponownie pochyla się na bok, ogier osłania jej szczupłe kobiece ciało swoim wielkim łbem, tym razem Samira pewnym ruchem chwyta martwe zwierzę, przyciąga je do 270 siebie, koń robi cztery kroki do przodu, unosi łeb, rży, robi jeszcze cztery kroki i rusza przed siebie. Wreszcie uwalnia się z kłębowiska koni i ludzi, inni jeźdźcy widzą, że w kręgu helal nie ma już cielęcia. Dopiero teraz Samira prostuje się, wkłada cielę pomiędzy swoje udo i grzbiet konia. Jej długa powłóczysta suknia przykrywa martwe zwierzę. Kiedy Samira pędzi przez równinę, gubi żółtą chustę, która fruwa w powietrzu. Samira pochyla się niżej, poprawia w siodle, owija cugle wokół nogi cielaka, pędzi, jak może najszybciej, w kierunku flagi. Odwraca się do tyłu, stu lub więcej jeźdźców ściga ją, są bliżej, niż myślała. Popuszcza wodze jeszcze luźniej, pochyla się jeszcze niżej, resztę zostawia ogierowi. Tylko jeden jeździec dogania ją, jedzie obok. Oczami, które są pełne wściekłości i nabiegłe krwią, patrzy w kobiece oczy Samiry. Flaga jest oddalona o cztery długości konia. Ogier mocno uderza kopytami, wyciąga szyję, pędzi, jakby chodziło o jego życie. Samira okrąża flagę, jedzie z powrotem do kręgu helal. Jakby na polu nie było innych graczy, Samira mija ich, nie zwraca na nich uwagi, nie omija ich, jedzie prosto na nich. Konie innych mężczyzn ustępują z drogi, stają dęba, zrzucają swoich jeźdźców. Samira dociera do kręgu helal, nie rzuca zwierzęcia, kładzie je, jej oczy odnajdują sędziego zawodów, najpierw kłania się cielęciu, potem sędziemu, wbija obcasy w boki ogiera, popędza go, wyjeżdża z placu gry na równinę, pędzi w kierunku gór, kluczy między skałami, upewnia się, że nikt nie podąża za nią. Ogier dyszy, porusza łbem w dół i w górę, jego sierść jest wilgotna i ciepła, Samira śmieje się. Śmieje się, aż zaczyna płakać. Samira zwyciężyła. Wzięła udział w prawdziwej grze i pobiła stu i więcej mężczyzn, wie, że nie ma nic, czego nie może osiągnąć. Samira wie, że otworzyła drzwi w swoim wnętrzu. 27/ Widziałeś?, pyta Samira, kiedy Baszir ją odnajduje. Samira podskakuje, śmieje się, całuje Baszira, zachowuje się jak małe dziecko, rzuca się Baszirowi w ramiona, tak jak rzucała się w ramiona swojego ojca, Komendanta. Baszir chwyta Samirę za szyję, ciągnie ją i szarpie, krzyczy na nią, uderza w twarz, przewraca na ziemię, rzuca się na nią, siada jej na piersi, ściska za gardło, patrzy na nią oczami, które są pełne złości. Pełne złości i nienawiści. Postradałaś rozum. Jesteś jak twoja matka. Pozbawiona rozumu. Samira nie broni się, leży spokojnie, tylko patrzy na Baszira, aż ten ją uwalnia, wstaje i odwraca się od niej. Samira strzepuje kurz z ubrania, widzi rozdartą tkaninę, staje przed Baszirem, otwiera usta, chce coś powiedzieć, ale nie wie, jakich słów ma użyć, nic nie mówi, robi to, co zrobił Baszir, chwyta go za szyję, patrzy na niego, nie uderza, całuje. Samira całuje Baszira w same usta. Całuje tak, jak nie całowała jeszcze żadnego człowieka. Samira nie wiedziała, że może kogoś tak pocałować. Tak naprawdę, Samira nawet nie wie, czy to, co robi swoimi ustami, jest pocałunkiem. Wiele lat przyjdzie i odejdzie, zanim Samira sobie uświadomi, że to, co zaszło tego dnia pomiędzy nią a Baszirem, istotnie było pocałunkiem. Prawdziwym pocałunkiem. Pomiędzy prawdziwą kobietą a prawdziwym mężczyzną. Kim jest ten, który to zrobił?, pyta Baszir. Samirem czy Samira? Samira wzrusza ramionami, uśmiecha się, mówi, man tshe midanam, wsiada na grzbiet ogiera, gwiżdże przez zęby, zjeżdża z góry, pogania konia, pędzi do wąwozu. W ciągu następnych dni, które przychodzą i odchodzą, Samira zadaje sobie wiele trudu. Nie chce zachowywać się 272 jak chłopak. Chce przestać być mężczyzną, chce być kobietą. Prawdziwą kobietą. W obecności innych ludzi milczy, nie nosi automatu na ramieniu, nie zeskakuje z konia, nie wsiada sama na ogiera, czeka, aż Baszir jej pomoże wsiąść na grzbiet konia i zsiąść z niego. Cokolwiek robi lub czego nie robi, najpierw spogląda na Baszira, próbuje poznać po jego spojrzeniu, czy zachowuje się jak mężczyzna, czy wreszcie jak kobieta. Chodzisz jak mężczyzna, mówisz jak mężczyzna, poruszasz się jak mężczyzna, twój głos brzmi po męsku, mówi Baszir. Czy to kobieta, która jest we mnie, budzi w tobie wstręt, czy mężczyzna?, pyta Samira. Baszir milczy, wyjmuje cugle z jej ręki, prowadzi jej konia. Baszir jedzie przodem, Samira podąża za nim, kiedy napotykają innych ludzi lub przejeżdżają przez wieś, opuszcza wzrok. Samira próbuje być prawdziwą kobietą. Wieczorem zbiera drewno, rozpala ogień, rozkłada koce, wypakowuje chleb i ser, stawia kociołek na ogniu, wsypuje do niego herbatę, napełnia nią czarkę, podaje Baszirowi. Baszir nie patrzy na Samirę, kiedy pyta, czy w środku czuje się kobietą. Samira nie rozumie. Baszir nie patrzy na Samirę, pyta, chcę wiedzieć, czy w swoim ciele, w swoim brzuchu jesteś prawdziwą kobietą, chcę wiedzieć, czy jesteś w stanie nosić w swoim brzuchu mojego syna, wyjąć go ze swego ciała i karmić mlekiem ze swoich piersi. Nad ranem, kiedy Baszir się budzi, ogień się nie pali. Popiół jest zimny. Samira ciągle jest odwrócona do Baszira plecami. Ciągle siedzi w tym samym miejscu. Wszystko jest tak samo jak poprzedniej nocy. Nic nie jest jak poprzedniej 273 nocy. Samira już nie jest ubrana w kolorową suknię, teraz nosi męskie ubranie. Samira nie odwraca się do Baszira, nie patrzy na niego. Jesteśmy przyjaciółmi, mówi Samira. Razem jeździliśmy w góry i polowaliśmy, razem jeździliśmy do wsi i chodziliśmy do szkoły. Samira śmieje się. Jest to krótki śmiech, który szybko znika. Razem widzieliśmy, jak wstrętny handlarz warzywami masował swego kutasa, razem paliliśmy opium, uwolniłam cię z łap człowieka, który twój... Baszir nie chce, żeby Samira mówiła dalej. Wiem, mówi. Razem polowaliśmy, mówi Samira. Łowiliśmy ryby, jeździliśmy konno po równinie. Nie moglibyśmy robić tego wszystkiego, gdybyśmy nie byli przyjaciółmi, gdybym była twoją żoną, a ty moim mężem. Baszir to wie, siada obok Samiry, kładzie rękę na jej ramieniu, patrzy w jej ciemne, zasmucone oczy, nie mówi dużo, mówi tylko, straciliśmy nasze „wtedy". Ich serca robią się cienkie jak z papieru. Drą się na strzępy. Z głośnym szelestem. Na tysiąc i jeden strzępów. Na strzępy, które wiatr unosi ze sobą i rozwiewa po okolicy. Na wszystkie góry, we wszystkie doliny, do wszystkich miejsc, do wszystkich ludzi. Samira nie przełyka łez. Baszir nie przełyka łez. Co zamierzasz zrobić?, pyta Baszir. Samira śmieje się. Płacze i śmieje się. Jest jak kiedyś. Kiedy weszli do wsi na południu. Czy Baszir zawsze pyta swojego przyjaciela, co zamierzasz zrobić? Baszir uśmiecha się. Zna odpowiedź przyjaciela. Zrobię to, co powinnam zrobić, mówi Samira. Baszir spogląda w niebo, chcesz zostać pilotem, mówi. Baszir, mój biedny Baszir, mówi Samira. Jesteś marzycielem. 274 Obiecaj mi coś, mówi Baszir. Kiedy zostaniesz pilotem, przeleć nad naszą równiną i pomyśl o nas. Najpierw przelecę nad siedmioma świętymi jeziorami, potem nad wyżyną, gdzie urodził się mój ojciec i ja, potem przelecę nad twoją wyżyną, przelecę nad naszą skałą i zawołam twoje imię. Nie boisz się?, pyta Baszir. Tak, mówi Samira. Jest to to samo „tak" co kiedyś. Krótkie „tak" bez żadnego znaczenia. Mające ogromne znaczenie. Samira mówi, stałam na skale, spojrzałam swojemu ojcu w oczy i powiedziałam, nic nie widzę. Jest tak jak wtedy. Mam sen. Tylko go nie widzę. Samira miała tysiąc i jedno pytanie i ani jednej odpowiedzi. Samira była niema. Samira zrobi to, co powinna zrobić. Wsiada na grzbiet ogiera ojca, popędza go, opuszcza Hindukusz i Baszira, nie przełyka łez, płacze. Płacze, aż jej płacz przechodzi w śmiech. Jest to śmiech, który szybko nie zniknie, pozostanie w niej długo. Jest to śmiech kobiety. Prawdziwej kobiety. Jest to śmiech Samiry. • Spis treści Dziewczynka................................... 9 Rozstrzygnięcie................................. 19 Amulet ....................................... 29 Pokusa ....................................... 41 Wystrzał...................................... 46 Odkrycie ...................................... 49 Kłamstwo ..................................... 59 Przeczucie..................................... 74 Cud.......................................... 85 Egzamin...................................... 104 Wymarsz...................................... 117 Wypadek...................................... 128 Ladacznica .................................... 144 Schody ....................................... 164 Misja......................................... 173 Rozstanie ..................................... 190 277 r Stajnia .......................................203 Zaręczyny.....................................219 Odkrycie ......................................232 Plan 251 Rozwiązanie ...................................259 Porażka.......................................266 1 . Książkę wydrukowano na papierze Amber Graphic 70 g/mz  ^S/^ BY ARCTIC PAPER www.arcticpaper.com Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA ul. Marszałkowska 8 00-590 Warszawa tel. (0-22) 8277721, 6296524 e-mail: info@muza.com.pl Dział zamówień: (0-22) 628 63 60, 629 32 01 Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl Warszawa 2005 Wydanie I Skład i łamanie: Avanti, Warszawa Druk i oprawa: EU.E ARSPOL, Bydgoszcz І ' dzikich przestrzeniach Hindukuszu pięknej ni i młodemu Komendantowi rodzi się dziecko. Vedług miejscowej tradycji tylko pierworodny syn ma prawo przeżyć, córka musi zostać zgładzona. Aby ocalić honor i dziecko, które darzy najczulszą miłości.), Komendant postanawia zataić przed współziomkami, że ma córkę, i wychować ją jak chłopca. Tak więc Samira staje się Samirem Wiedzie życie zarezerwowane tylko dla męża jeździ konno, strzela, chodzi do szkoły, uczy się trudnej sztuki męskiej gry w boskashi. Śmierć ojca przypieczętowuje los dziewczyny: aby chronić życie matki i swoje, Samira pozostaje chłopcem. Dorasta, jest piękna i silna, pożądaj.) jej zarówno kobiety, jak i mężczyźni. Pewnego dnia prawda wychodzi na jaw, ale Samira nie potrafi już być afgańską kobietą: jest samodzielna, ma własne ceh i marzenia, których w swoim kraju jako kobieta nigdy nie zrealizuje. Dlatego znowu wkłada męski ubranie i rusza w drogę. i jimmu, duiuiKd umuzona w Iranie, a mieszkająca w Kolonii i iNowym Jorku. Jej debiutancka książka pod tytułem Nad Afganistanem Bóg już tylko plac/e, wydana w wydawnictwie MUZA SA w 2002 roku, stała się światowym bestsellerem. Przetłumaczono ją na 16 jeżyków. Obecnie pracuje nad filmową wersją powieści. Od kiedy niemieccy żołnierze stacjonują w Afganistanie w ramach mandatu ONZ, Siba Shakib służy im radą i ściśle współpracuje z ISAr Cena 24,90 zł www.muza.com. 9788373196544