13609

Szczegóły
Tytuł 13609
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

13609 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 13609 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

13609 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

L. FRANK BAUM W KRAINIE CZARNOKSIĘŻNIKA OZA (Przełożyła: Stefania Wortman) NASZA KSIĘGARNIA 1973 Tip konstruuje Dyniogłowego W dalekiej krainie Gillikinów, znajdującej się w północnej części państwa Oza, mieszkał pewien chłopiec imieniem Tip. Nie było to jego pełne imię - stara czarownica Ognicha zapomniała, że naprawdę nazywał się Tipetarius. Ale któż by łamał sobie język wymawianiem takiego długiego imienia, jeżeli można się było bez tego obejść, skoro skrócone „Tip” wystarczało w zupełności Tip nie pamiętał swoich rodziców: kiedy był bardzo mały, oddano go na wychowanie starej czarownicy imieniem Ognicha, która, muszę to oznajmić z prawdziwą przykrością, nie cieszyła się dobrą opinią. Gillikinowie podejrzewali ją o zajmowanie się czarną magią, nikt więc nie miał ochoty przyjaźnić się z taką osobą. Ognicha nie była właściwie czarownicą, gdyż Dobra Czarownica, która władała tą częścią państwa Oza, zakazała innym czarownicom przebywać na ziemiach jej podległych. Dlatego też opiekunka Tipa, choćby nie wiem jak pragnęła pokazać swoje umiejętności w sztuce magicznej, dobrze wiedziała, że może być tylko wiedźmą albo najwyżej guślarką. Tip przynosił drewno z lasu, kiedy starucha chciała przygotować posiłek, pracował także w polu przekopując ziemię i łuskając ziarno. Karmił również prosięta i doił krowę o czterech rogach, która to osobliwość stanowiła powód szczególnej dumy starej Ognichy. Nie sądźcie jednak, że Tip nigdy nie przerywał pracy, chociaż doskonale wiedział, że może na tym wyjść źle. W lesie wdrapywał się na drzewa w poszukiwaniu jaj w gniazdach ptasich albo zabawiał się pogonią za białymi królikami czy połowem ryb w strumieniach. Potem pośpiesznie zbierał chrust i niósł do domu. Kiedy Ognicha była pewna, że Tip pilnie pracuje w polu, chłopiec, korzystając z osłony wysokich badyli kryjących go przed jej oczami, rozkopywał nory susłów albo, jeśli mu przyszła ochota, kładł się na plecach w bujnym zbożu i ucinał sobie drzemkę. I tak przezornie oszczędzając siły, wyrósł na mocnego i zdrowego urwisa. Magiczne zdolności Ognichy przerażały sąsiadów, którzy odnosili się do niej z lękiem, ale i z szacunkiem, obawiając się jej tajemniczych mocy. Ale Tip nienawidził Ognichy z całego serca i nie ukrywał wcale swoich uczuć. Przeciwnie, okazywał starej kobiecie znacznie mniej szacunku, niż powinien, zważywszy, że była jego opiekunką. Na polach, które były własnością Ognichy, rosły wielkie dynie, połyskując czerwonym złotem między rzędami zielonych łodyg. Czarownica zasiała je i troskliwie pielęgnowała, żeby krowa o czterech rogach żywiła się nimi zimową porą. Pewnego dnia po żniwach, kiedy zboże zżęto i zwieziono, Tip znosząc dynie do stodoły wpadł na pomysł, żeby z jednej z nich zrobić latarnię i napędzić strachu starej jędzy. Wybrał więc wielką, dorodną, błyszczącą dynię o kolorze pomarańczy. Ostrzem noża zaczął w niej wycinać twarz: wykroił dwoje okrągłych oczu, trójkątny nos i usta w kształcie półksiężyca. Twarz tę trudno byłoby uznać za piękną, ale uśmiechała się od ucha od ucha w tak miły i serdeczny sposób i taka wydawała się wesoła, że nawet Tip się roześmiał, podziwiając własne dzieło. Biedne dziecko było zupełnie samotne, nie miało przyjaciół ani towarzyszy zabaw, toteż nie wiedziało, że chłopcy często wydrążają dynie i wkładają do środka zapaloną świeczkę, żeby twarz stała się bardziej straszna. Tip wymyślił sobie inny sposób, za pomocą którego mógł osiągnąć ten sam rezultat: postanowił zmajstrować postać podobną do człowieka, a na to nadziać głowę z dyni i postawić w takim miejscu, gdzie stara Ognicha natknęłaby się na nią. - A wtedy - Tip roześmiał się cichutko - wrzaśnie głośniej niż prosiak, kiedy go ciągną za ogon, i będzie się trzęsła ze strachu gorzej, niż ja trząsłem się w zeszłym roku w gorączce! Miał mnóstwo czasu, żeby wykonać swój pomysł. Stara Ognicha udała się bowiem po zakupy do miasta, a podróż ta musiała potrwać przynajmniej dwa dni. Wziął więc siekierę i poszedł do lasu, gdzie wybrał krzepkie, śmigłe, młode drzewko, ściął je i oczyścił z gałązek i liści. Miał zamiar zrobić z niego ręce i nogi swojego człowieka. Tułów zmajstrował z wielkiego płata kory, który zdarł z grubego drzewa i z wielkim wysiłkiem uformował w walcowaty kształt odpowiedniej wielkości, spinając brzegi drewnianymi kołkami. A potem, gwiżdżąc wesoło, starannie dopasował ręce i nogi i przymocował je do tułowia. Zanim ukończył swoje dzieło, zapadł zmrok, i Tip przypomniał sobie, że musi wydoić krowę i nakarmić prosięta. Podniósł więc z ziemi swego drewnianego człowieka i zaniósł go do domu. Przez cały wieczór, przy blasku ognia w kominie, Tip zaokrąglał pieczołowicie wszystkie kanty przy spojeniach, wygładzając dokładnie i starannie wszelkie chropowatości. Kiedy skończył, oparł kukłę o ścianę i przyglądał się jej z zachwytem. Była chyba za wysoka, nawet jeśli miała przedstawiać dorosłego człowieka. Ale w oczach małego chłopca stanowiło to jeszcze jedną zaletę i Tip nie miał nic do zarzucenia rozmiarom swego dzieła. Rano, przyjrzawszy się raz jeszcze pracy swoich rąk, Tip stwierdził, że zapomniał o szyi, na której mógłby osadzić głowę. Poszedł więc znowu do lasu i odrąbał z drzewa kilka gałęzi, którymi miał uzupełnić swoje dzieło. Do górnej części korpusu przymocował poziomo przedziurawiony w środku kawałek drewna, w który wetknął ostro zastrugany patyk, stanowiący szyję. Kiedy wszystko było gotowe, Tip nasadził na korpus głowę z dyni i wcisnął ją mocno na szyję - pasowała doskonale. Głową można było kręcić na wszystkie strony, a wiązania rąk i nóg kukły pozwalały ustawiać ją w różnych pozycjach. - No - orzekł Tip z dumą - naprawdę wspaniały facet! Stara jędza wrzaśnie ze strachu, gdy go zobaczy! Będzie jeszcze bardziej wyglądał jak żywy, kiedy go przyzwoicie ubiorę. Znalezienie ubrania nie było łatwym zadaniem. Ale Tip odważnie przeszukał wielką szafę, w której Ognicha trzymała wszystkie swoje pamiątki i inne skarby, i na samym dnie odkrył parę purpurowych spodni, czernioną koszulę i różową kamizelkę w białe kropki. Zaniósł to wszystko swojemu człowiekowi i udało mu się, mimo że strój nie leżał zbyt dobrze, zrobić z niego wesołego eleganta. Para pończoch zrobiona na drutach przez Ognichę i jego własne mocno sfatygowane buty dopełniły stroju. Tip rozradowany skakał i fikał koziołki, i śmiał się na cały głos. - Muszę mu wymyślić imię! - wykrzyknął. - Taki wspaniały chłop musi się jakoś nazywać. Już wiem - dodał po chwili namysłu - będzie się nazywał Kubuś Dyniogłowy! Życiodajny proszek Po dokładnym przemyśleniu całej sprawy Tip zdecydował, że najlepiej będzie ulokować Kubusia na zakręcie drogi niedaleko domu. Usiłował więc zanieść go tam, ale Kubuś okazał się ciężki i bardzo niewygodny do niesienia. Po przebyciu niewielkiego kawałka drogi Tip postawił kukłę na ziemi i zginając kolejno jej nogi, a jednocześnie popychając z tyłu - doprowadził ją do zakrętu. Nie obeszło się oczywiście bez kilku koziołków i Tip tym razem pracował ciężej niż kiedykolwiek w polu czy w lesie. Ale zamiłowanie do figlom było silniejsze od lenistwa. A poza tym chciał koniecznie wypróbować możliwości swego dzieła. - Udał mi się ten Kubuś i spisuje się całkiem nieźle! - powiedział do siebie sapiąc z wysiłku. Nagle zauważył, że podczas wędrówki Kubusiowi odpadła lewa ręka. Zawrócił, żeby jej poszukać, a następnie wystrugawszy nową, znacznie grubszą zatyczkę naprawił uszkodzenie tak dobrze, że ramię było jeszcze mocniejsze. Zauważył również, że głowa z dyni przekręciła się i obróciła twarzą do tyłu. Z tym jednak poradził sobie łatwo. Kiedy wreszcie posadził kukłę twarzą do ścieżki, którą miała przyjść stara Ognicha, Kubuś wyglądał dokładnie tak samo jak zwykły farmer z pobliskiej okolicy, a jednocześnie dość niezwykle, aby się go przestraszyć. Ponieważ było jeszcze zbyt wcześnie, żeby Ognicha mogła wracać do domu, Tip udał się w niezbyt odległą od chaty dolinę i zaczął zrywać orzechy. Stara Ognicha wracała jednak wcześniej niż zwykle. Spotkała bowiem pewnego chytrego czarownika, który mieszkał w odludnej górskiej jaskini, i wyhandlowała od niego kilka ważnych tajemnic z dziedziny sztuki magicznej. Zapewniwszy sobie w ten sposób trzy nowe recepty, cztery magiczne proszki i kolekcję ziół pełnych czarodziejskich mocy, pokuśtykała do domu najszybciej, jak mogła, żeby wypróbować nowe sztuki czarodziejskie. Tak bardzo pochłonięta była myślą o skarbach, które udało się jej zdobyć, że kiedy minęła zakręt i znalazła się twarz w twarz z nieznajomym, skinęła głową i powiedziała: - Dobry wieczór panu! Ale w chwilę później, zauważywszy, że ów osobnik nawet nie drgnął i nie odezwał się ani słowem, spojrzała na niego bystro i zobaczyła zamiast ludzkiej głowy - dynię pracowicie wyżłobioną scyzorykiem Tipa. - Ejże! - wykrzyknęła Ognicha. - Ten hultaj zaczyna znowu swoje kawały! Bardzo dobrze! Dos-ko-na-le! Stłukę go na kwaśne jabłko za takie głupie strachy! Pomrukując gniewnie, podniosła do góry laskę, żeby uderzyć w głowę uśmiechniętego od ucha do ucha Kubusia. Ale nagle przyszło jej coś na myśl i stanęła nieruchomo trzymając laskę w powietrzu. - Oto doskonała okazja, żeby wypróbować mój nowy proszek! Wtedy będę wiedziała, czy ten chytrus uczciwie sprzedał tajemnicę, czy też oszukał mnie tak samo jak ja jego. Postawiła na ziemi koszyk i zaczęła grzebać w nim w poszukiwaniu cennego proszku. Kiedy Ognicha była zajęta przeszukiwaniem koszyka, Tip przywędrował z powrotem z kieszeniami pełnymi orzechów i ujrzał starą kobietę, jak stała obok Kubusia i nie okazywała ani odrobiny lęku. W pierwszej chwili bardzo się rozczarował. Ale potem zainteresowało go, co Ognicha ma zamiar dalej robić. Schował się więc za żywopłotem, gdzie mógł widzieć nie będąc widziany, i czekał. Po chwili kobieta wyciągnęła z koszyka starą pieprzniczkę. Na wyblakłym wieczku czarownik napisał ołówkiem: ,.Proszek życia”. - Znalazłam! - wykrzyknęła radośnie. - Teraz zobaczymy, czy jest naprawdę skuteczny. To skąpiradło nie dało mi dużo, ale chyba wystarczy na kilka porcji. Tip zdziwił się, słysząc te słowa. Zobaczył, że Ognicha podnosi rękę i posypuje proszkiem dyniową głowę Kubusia, tak jakby soliła pieczony ziemniak. Proszek osypywał się z dyni i spadał na czerwoną koszulę, różową kamizelkę i purpurowe spodnie, a trochę proszku spadło nawet na połatane, zniszczone buty. Następnie Ognicha odłożyła pieprzniczkę z powrotem do koszyka, podniosła lewą rękę i zakrzywiając mały palec powiedziała: - Woff! Potem uniosła prawą rękę, zakrzywiła wielki palec i powiedziała : - Toff! Wreszcie podniosła obie ręce, rozstawiając wszystkie palce, i krzyknęła: - Poff! Kubuś Dyniogłowy cofnął się o krok i odezwał się głosem pełnym wyrzutu: - Nie krzycz tak! Myślisz, że jestem głuchy? Słysząc te słowa Ognicha zaczęła tańczyć wokół niego prawie nieprzytomna z radości. - Żyje! - wrzeszczała. - Żyje! Żyje! Rzuciła laskę w powietrze i chwyciła ją w locie. Po czym wzięła się pod boki i próbowała zatańczyć jiga* [Jig (ang., czyt.: dżig) - skoczny taniec ludowy, popularny w Anglii i Szkocji w XVI i XVII w.; do dziś tańczony w Irlandii.], powtarzając cały czas w zachwycie: - Żyje! Żyje! Żyje! Możecie sobie wyobrazić, w jakie zdumienie wprawiło to Tipa. Najpierw bardzo się przeraził i chciał uciekać. Ale nogi tak mu drżały i tak dygotał na całym ciele, że nie mógł ruszyć się z miejsca. Lecz nagle wydało mu się strasznie komiczne, że Kubuś ożył, a szczególnie śmieszył go wyraz jego dyniowatej twarzy, jego mina tak zabawna, że Tip nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Ochłonąwszy więc z pierwszego strachu, Tip zaczął się śmiać. Saluty śmiechu dobiegły do uszu staruchy, która pokuśtykała szybko do żywopłotu, chwyciła Tipa za uszy i zaciągnęła tam, gdzie zostawiła koszyk i Kubusia. - Nieznośny, zuchwały chłopcze! - wykrzykiwała z wściekłością. - Ja cię nauczę szpiegować i podpatrywać moje tajemnice, a w dodatku kpić sobie ze mnie! - To wcale nie z pani się śmiałem - zaprotestował Tip - a z tej pokraki, Kubusia Dyniogłowego! Niech mu się pani przyjrzy, czy nie cudak z niego? - Mam nadzieję, że te krytyczne słowa nie dotyczą mojej powierzchowności - rzekł Kubuś z godnością. Jego pełen powagi sposób mówienia, a jednocześnie uśmiechnięta od ucha do ucha twarz stanowiły tak zabawny kontrast, że Tip znowu wybuchnął głośnym śmiechem. Ale i Ognichę ciekawił ów dziwny stwór, dzięki jej czarom powołany do życia. Przyglądając mu się uważnie, zapytała: - Co ty właściwie wiesz? - Ba, trudno to powiedzieć - odrzekł Kubuś. - Chociaż czuję, że wiem bardzo dużo, to nie wiem jednak, ile na tym świecie można się jeszcze dowiedzieć. Muszę mieć trochę czasu, żeby się dokładnie przekonać, czy jestem bardzo mądry, czy też bardzo głupi. - Żeby się przekonać - powtórzyła Ognicha w zamyśleniu. - Co pani ma zamiar z nim zrobić teraz, kiedy ożył? - zapytał Tip. - Muszę się nad tym zastanowić - odpowiedziała Ognicha. - Ale chodźmy już do domu, bo się ściemnia. Pomóż iść Dyniogłowemu. - Nie troszcz się o mnie - zaprotestował Kubuś. - Chodzę nie gorzej od ciebie. Mam przecież ręce i nogi i mogę nimi poruszać. - Czyżby? - spytała starucha zwracając się do Tipa. - Tak jest naprawdę. Sam je przecież zrobiłem - odrzekł Tip z dumą. Wyruszyli więc w drogę do domu. Ale kiedy znaleźli się na podwórku, stara Ognicha wepchnęła Kubusia do obory i zamknęła go w pustej przegrodzie, zaryglowawszy mocno drzwi. - Teraz się wezmę do ciebie, nicponiu - powiedziała, skinąwszy głową w kierunku Tipa. Słysząc te słowa, chłopiec poczuł się niepewnie. Wiedział dobrze, że Ognicha ma złe i mściwe serce i że nie cofnie się przed żadnym złym uczynkiem. Weszli do domu. Był to niewielki budynek o okrągłym kopulastym kształcie, jak zresztą wszystkie wiejskie domy w Krainie Oza. Ognicha kazała chłopcu zapalić świecę, a sama tymczasem schowała koszyk do szafy i powiesiła płaszcz na kołku. Tip szybko wykonał polecenie obawiając się gniewu staruchy. Gdy zapalił świecę, Ognicha kazała mu rozpalić ogień pod kuchnią, a sama tymczasem zjadła kolację. Kiedy ogień huczał już w kominie, chłopiec podszedł do niej i poprosił o zwykłą porcję chleba i sera. Ale Ognicha odmówiła. - Jestem głodny - powiedział Tip nadąsany. - Nie martw się, nie będziesz długo głodny - odrzekła ponuro Ognicha. Te słowa wcale się chłopcu nie podobały, zabrzmiały bowiem jak groźba. Ale przypomniał sobie, że ma w kieszeni orzechy, rozłupał więc parę i zjadł skrycie. Tymczasem stara kobieta podniosła się ze stołka, strząsnęła z fartucha okruchy i powiesiła nad ogniem czarny kociołek. Po czym odmierzyła jednakowe części mleka i octu i miała do kociołka. Następnie wyciągnęła kilka paczuszek ziół oraz proszku i dosypała trochę z każdej do zawartości kociołka. Od czasu do czasu przesuwała świecę bliżej do oczu i z pożółkłego papieru odczytywała przepis. Tip przyglądał się temu z niepokojem. - Dla kogo ta papka? - spytał. - Dla ciebie - odpowiedziała krótko Ognicha. Tip wiercił się na krześle i wpatrywał w kipiący już kociołek. Po czym spojrzał ukradkiem na surową, pomarszczoną twarz wiedźmy i zapragnął znaleźć się daleko od tej ponurej, zadymionej kuchni, gdzie nawet cienie rzucane przez świecę mogły najodważniejszemu napędzić stracha. Czas mijał w milczeniu, tylko bulgot kociołka i syk płomieni przerywały ciszę. Wreszcie Tip odezwał się znowu. - Czy ja muszę wypić to paskudztwo? - spytał wskazując kociołek. - Tak - odpowiedziała Ognicha. - A co się wtedy ze mną stanie? - spytał Tip. - Jeżeli to jest zrobione tak, jak trzeba - odrzekła starucha - zamienisz się w marmurową figurę. Tip jęknął i otarł rękawem pot z czoła. - Nie chcę być marmurową figurą! - zaprotestował. - Ale ja chcę, żebyś był - powiedziała starucha patrząc na niego groźnie. - Co ci z tego przyjdzie? - spytał Tip. - Nie będziesz miała nikogo, żeby dla ciebie pracował. - Dyniogłowy będzie pracował - rzekła Ognicha. Tip jęknął znowu. - Zamień mnie lepiej w kozę albo w kurę - zaproponował. - Z marmurowej figury nie będziesz miała żadnego pożytku. - Właśnie że będę miała - zaprzeczyła jędza. - Założę na wiosnę ogród, a w środku kwietnika postawię ciebie jako ozdobę. Dziwię się, że nie pomyślałam o tym wcześniej. Przez całe lata miałam z tobą tylko kłopoty. Słysząc te straszliwe słowa Tip oblał się zimnym potem i drżąc cały, spojrzał z przerażeniem na kociołek. - Może się nie uda - szepnął, ale głos jego zabrzmiał słabo i nieprzekonywająco. - O, uda się na pewno - odrzekła wesoło starucha. - Ja rzadko się mylę. I znowu nastąpiła cisza długa i ponura. Kiedy Ognicha zdjęła wreszcie kociołek z ognia, była już prawie północ. - Nie możesz pić tego, póki nie będzie zupełnie zimne - oznajmiła stara czarownica, która pomimo zakazu prawa dalej uprawiała czarodziejską sztukę. - Pójdziemy teraz spać, a jutro o świcie zawołam cię i zamienię w posąg. Z tymi słowy pokuśtykała do swej izby, niosąc dymiący kociołek. Tip słyszał, jak zaryglowuje drzwi. Chłopiec nie położył się spać, jak mu kazała, ale siedział dalej, patrząc na żarzące się węgle dogasającego ognia. Ucieczka Tip zastanawiał się nad swoim losem. ,,To nic przyjemnego być marmurowym posągiem - rozmyślał pełen buntu i gniewu. - Ja się na to nie zgadzam. Przez całe lata byłem dla niej ciężarem - powiedziała. Chce się więc po prostu mnie pozbyć. Istnieje na to lepszy sposób niż zamiana w posąg. Nie ma chyba chłopca, któremu sprawiałoby przyjemność stanie nieruchomo na środku kwietnika! Ucieknę, oto co zrobię! Ucieknę, zanim zostanę zmuszony do wypicia tego obrzydliwego płynu”. Poczekał, aż chrapanie starej czarownicy upewniło go, że mocno zasnęła, a wtedy wstał po cichutku i podszedł do kredensu, żeby znaleźć coś do jedzenia. „Nie należy rozpoczynać podróży o głodzie” - zdecydował myszkując po półkach. Była tam tylko odrobina chleba. Zajrzał więc do koszyka Ognichy i znalazł ser, który przyniosła z miasta. Przeszukując koszyk, trafił na pieprzniczkę zawierającą proszek życia. ,,Mogę z czystym sumieniem zabrać to z sobą - pomyślał. - Inaczej Ognicha wykorzysta to, żeby znowu uczynić coś złego”. Wsadził więc pudełko do kieszeni razem z serem i chlebem. Potem wymknął się ostrożnie z domu i zaryglował za sobą drzwi. Księżyc i gwiazdy śmieciły jasnym blaskiem, po ciasnej i dusznej kuchni spokojna noc kusiła do wędrówki. ,,Z jaką radością pójdę w świat - powiedział do siebie Tip. - Nigdy nie lubiłem tej starej jędzy. Ciekaw jestem, skąd się u niej wziąłem”. Szedł wolno w kierunku drogi, gdy nagła myśl kazała mu się zatrzymać. - Nie chciałbym zostawić Kubusia na niepewnej łasce starej czarownicy - mruknął. - Zresztą Kubuś należy do mnie, ja go zrobiłem, nawet jeśli ta stara czarownica go ożywiła. Zawrócił w kierunku obory i otworzył przegrodę, do której Ognicha wsadziła Dyniogłowego. W świetle księżyca ujrzał jego twarz jak zwykle pogodnie uśmiechniętą. - Chodź - skinął chłopiec. - Dokąd? - spytał Kubuś. - Dowiesz się natychmiast, kiedy tylko ja będę wiedział - odrzekł Tip patrząc życzliwie na Dyniogłowego. - Jedyne, co mamy do zrobienia, to powędrować w świat. - Dobra jest - zgodził się Kubuś, wyłażąc niezgrabnie z obory. Tip skręcił w kierunku drogi, a Kubuś utykając pomaszerował za nim. Od czasu do czasu jedna z nóg Dyniogłowego zginała się do tyłu zamiast do przodu i wtedy o mało się nie przewracał. Ale Dyniogłowy szybko zrozumiał, w czym rzecz, i starał się stąpać uważniej. Tak więc obyło się bez upadków. Tip szedł pierwszy nie zatrzymując się ani przez chwilę. Nie mogli iść bardzo szybko, ale szli wytrwale. Po pewnym czasie, gdy księżyc już zaszedł i słońce ukazało się nad wzgórzami, uszli taki kawał drogi, że mogli się nie obawiać pościgu starej czarownicy. Poza tym chłopiec skręcił najpierw w jedną ścieżkę, potem - w drugą, gdyby więc nawet ktoś podążał za nimi, bardzo by mu było trudno odgadnąć, jaką drogą poszli i gdzie ich szukać. Tip, zadowolony, że udało mu się przynajmniej na razie uniknąć przemiany w marmurowy posąg, zatrzymał swego towarzysza i usadowił się na przydrożnym kamieniu. - Teraz będziemy jedli śniadanie - powiedział. Kubuś Dyniogłowy przyglądał mu się ciekawie, ale nie chciał wziąć udziału w posiłku. - Zdaje mi się, że jestem inaczej zrobiony niż ty - zauważył nieśmiało. - Wiem, że jesteś inny - powiedział Tip - bo ja sam cię zrobiłem. - Jak to? - zdziwił się Kubuś. - Złożyłem cię z różnych części i wyrzeźbiłem ci oczy, nos, uszy i usta - poinformował go z dumą Tip. - I ubrałem cię. Kubuś Dyniogłowy przyjrzał się krytycznie własnej osobie. - Zdaje mi się, że ci się bardzo udałem - zauważył. - Tak sobie - stwierdził Tip. Zaczął bowiem dostrzegać pewne wady w budowie swego towarzysza. - Gdybym wtedy wiedział, że będziemy razem podróżować, zrobiłbym cię może trochę dokładniej. - A zatem - powiedział Dyniogłowy głosem pełnym podziwu - ty jesteś moim twórcą, moim najbliższym krewnym, moim ojcem! - Albo wynalazcą - odrzekł chłopiec śmiejąc się. - Tak, mój synu, jestem nim naprawdę. - Powinienem więc być ci posłuszny - mówił dalej Kubuś - a ty powinieneś się mną opiekować. - Tak - powiedział Tip, zrywając się. - A więc - w drogę! - Dokąd idziemy ? - spytał Kubuś, kiedy podjęli znowu swoją podróż. - Nie wiem na pewno - odrzekł Tip - ale zdaje mi się, że posuwamy się na południe, dostaniemy się więc prędzej czy później do Szmaragdowego Grodu. - A co to za gród? - spytał Kubuś. - To sam środek Krainy Oza i największe miasto w całym państwie. Nie byłem tam nigdy, ale dużo o nim słyszałem i znam jego dzieje. Gród ten został zbudowany przez potężnego Czarnoksiężnika imieniem Oz; wszystko tam jest zielone, jak tu w Kraju Gillikinów - purpurowe. - A tu wszystko jest purpurowe? - spytał Kubuś. - Naturalnie. Czy tego nie widzisz? - zdziwił się chłopiec. - Widocznie nie rozróżniam kolorów - zdecydował Dyniogłowy wytrzeszczając oczy. - Trawa jest purpurowa i drzewa, i domy, i płoty - wyjaśniał Tip. - Nawet błoto na drogach ma kolor purpurowy. A w Szmaragdowym Grodzie wszystko, co tu jest purpurowe, jest zielone. A na wschodzie, w Krainie Manczkinów, wszystko jest błękitne. A znowu na południu, w Krainie Kwadlingów, wszystko jest czerwone. A na zachodzie, w Krainie Winków, nad którymi panuje Blaszany Drwal, wszystko jest tak żółte jak żółtko jajka. - To dopiero! - zdziwił się Kubuś, a potem, po krótkim milczeniu, spytał: - Powiedziałeś, że Blaszany Drwal jest władcą Winków? - Tak. On właśnie był jednym z tych, którzy pomogli Dorocie zwyciężyć Złą Czarownicę z Zachodu. A Winkowie byli mu tak wdzięczni, że ofiarowali mu koronę - podobnie jak ludzie ze Szmaragdowego Grodu wybrali na swego władcę Stracha na Wróble. - Ojej, ojej! - jęknął Kubuś. - W głowie mi się kręci od tej całej historii. Kto to jest Strach na Wróble? - Jeden z przyjaciół Doroty - odpowiedział Tip. - A kto to jest Dorota? - To jest pewna dziewczynka, która przybyła do nas z Kansas, z kraju znajdującego się w dalekim, wielkim świecie. Cyklon porwał ją stamtąd i uniósł do Krainy Oza. I tam spotkała Blaszanego Drwala i Stracha na Wróble, którzy towarzyszyli jej w podróży. - A gdzie jest teraz Dorota? - dopytywał się Kubuś. - Gladiola Dobrotliwa, władczyni Kwadlingów, pomogła jej wrócić do domu. - Aha. A co się stało ze Strachem na Wróble? - Już ci mówiłem. Panuje w Szmaragdowym Grodzie - odpowiedział Tip. - Zdawało mi się, że powiedziałeś, że rządził tam pewien Czarnoksiężnik - sprzeciwił się Kubuś, coraz bardziej zakłopotany. - Tak rzeczywiście powiedziałem. Uważaj teraz, a wszystko ci wyjaśnię - powiedział Tip starając się mówić bardzo wolno i patrząc prosto w uśmiechniętą twarz Dyniogłowego. - Dorota przybyła do Szmaragdowego Grodu z prośbą do Czarnoksiężnika, żeby jej pomógł wrócić do Kansas. Towarzyszyli jej Strach na Wróble i Blaszany Drwal. Ale Czarnoksiężnik nie mógł jej odesłać do domu, bo nie był tak wielkim czarnoksiężnikiem, jak to się wszystkim zdawało. A wtedy Dorota i jej przyjaciele rozgniewali się na niego i zagrozili, że powiedzą całą prawdę o nim. Wówczas Czarnoksiężnik zrobił wielki balon i uciekł. I od tej pory nikt go więcej nie widział. - To bardzo interesująca opowieść - powiedział z zadowoleniem Kubuś. - I zrozumiałem wszystko doskonale z wyjątkiem wyjaśnienia. - Cieszę się bardzo - odrzekł Tip. - A kiedy Czarnoksiężnik uciekł, mieszkańcy Szmaragdowego Grodu wybrali królem Jego Dostojność Stracha na Wróble. Słyszałem, że poddani bardzo go lubią. - Czy zobaczymy tego dziwnego króla? - spytał z ciekawością Kubuś. - Myślę, że to się uda - odpowiedział chłopiec. - Chyba że będziesz miał coś lepszego do roboty. - Ach, nie, drogi ojcze! - wykrzyknął Dyniogłowy. - Jestem gotów iść tam, gdzie tylko zechcesz. Tip próbuje swoich sił w dziedzinie magii Tip będąc niewielkiego wzrostu i szczupłej budowy poczuł się z lekka zawstydzony, kiedy wielki, ociężały Dyniogłowy nazwał go ojcem. Ale zaprzeczenie pokrewieństwa pociągnęłoby za sobą długie i nudne wyjaśnienia. Zmienił więc temat pytając raptownie: - Czy jesteś zmęczony? - Ani trochę - odpowiedział Kubuś. - Ale - dodał po namyśle - moje drewniane nogi szybko się zużyją i będą wkrótce na nic, jeżeli będę tyle chodził. Tip zastanowił się: wobec konieczności dalszej podróży była to zupełnie słuszna uwaga. Zaczął więc żałować, że nie wykonał drewnianych nóg staranniej i dokładniej. Ale czy mógł przypuszczać, że stwór, którego zmajstrował tylko na złość starej czarownicy, zostanie obdarzony życiem dzięki życiodajnemu proszkowi ze starej pieprzniczki? Przestał zatem dręczyć się wyrzutami sumienia i zaczął się zastanawiać, jakim sposobem ulepszyć i wzmocnić słabe wiązania nóg Kubusia. Pogrążony w takich rozmyślaniach znalazł się wraz ze swoim towarzyszem na skraju lasu i usiadł, żeby chwilę odpocząć, na koźle do piłowania drzewa zostawionym przez któregoś z drwali. - Dlaczego nie siadasz? - spytał Dyniogłowego. - Czy to nie nadweręży moich nóg? - zaniepokoił się Kubuś. - Na pewno nie. Przeciwnie, będą mogły wypocząć - uspokoił go chłopiec. Kubuś spróbował usiąść. Ale zaledwie zgiął nogi bardziej niż zwykle, wiązania rozluźniły się i Dyniogłowy runął na ziemię z takim łoskotem, że Tip przeraził się przekonany, że rozleciał się w kawałki. Podbiegł do niego, podniósł go z ziemi, wyprostował mu ręce i nogi i obmacał głowę, czy przypadkiem nie pękła. Ale Kubuś pomimo wszystko czuł się zupełnie dobrze. - Wolę już, żebyś odpoczywał stojąc - powiedział chłopiec. - Tak będzie chyba najbezpieczniej. - Dobrze, drogi ojcze. Będzie, jak sobie życzysz - odpowiedział Kubuś jak zwykle uśmiechnięty, nie przejmując się wcale swoim upadkiem. Tip usiadł znowu. Po chwili Dyniogłowy zapytał ciekawie : - Jak się nazywa ta rzecz, na której siedzisz? - Kozioł - odpowiedział chłopiec niedbale. - Co to znaczy: kozioł? - pytał dalej Kubuś. - Kozioł? Hm, są dwa rodzaje kozłów - odrzekł Tip, nie bardzo wiedząc, jak to objaśnić. - Jeden rodzaj kozła jest stworzeniem żyjącym, ma cztery nogi, głowę i ogon... - Rozumiem! - wykrzyknął radośnie Kubuś. - Ten, na którym siedzisz, jest właśnie tym rodzajem kozła. - Ależ nic podobnego - odpowiedział pośpiesznie Tip. - Dlaczego? Ma przecież cztery nogi, głowę i ogon. Tip przyjrzał się uważniej drewnianemu kozłowi i stwierdził, że Dyniogłowy ma rację. Tułów został zrobiony z pnia drzewa, na jednym końcu sterczała gałąź, która wyglądała zupełnie jak ogon, na drugim dwa sęki przypominały oczy, a miejsce, gdzie pień odrąbano siekierą, mogło uchodzić za pysk zwierzęcia. Zamiast nóg były cztery proste, oczyszczone z gałązek kołki, szeroko rozstawione i przytwierdzone mocno do tułowia. Kozioł stał na nich pewnie, można było spokojnie piłować drewno. - Rzeczywiście przypomina. prawdziwego kozła jeszcze bardziej, niż myślałem - powiedział Tip. - Ale - dodał usiłując wytłumaczyć Kubusiowi różnicę - prawdziwy kozioł żyje, biega, skacze, je trawę. A ten jest tylko drewnianym kozłem, na którym piłuje się drewno. - Gdyby żył, czy biegałby, skakał i jadł trawę? - dopytywał się Dyniogłowy. - Prawdopodobnie by biegał i skakał. Ale nie jadłby trawy - odpowiedział chłopiec rozśmieszony tym pomysłem. - Nie może być jednak żywy, skoro jest zrobiony z drzewa. - Ja też jestem zrobiony z drzewa - przypomniał Dyniogłowy. Tip spojrzał na niego ze zdziwieniem. - Rzeczywiście! - wykrzyknął. - A czarodziejski proszek, który cię obdarował życiem, znajdzie się w moim posiadaniu. Wyjął z kieszeni pieprzniczkę i przyjrzał się jej ciekawie. - Zastanawiam się - powiedział z namysłem - czy to ożywi drewnianego kozła. - Jeżeli tak się stanie - odrzekł spokojnie Dyniogłowy, którego widocznie nic nie mogło zadziwić - będę mógł na nim jeździć i to uratuje moje nogi. - A wtedy będzie to koń, a nie kozioł! - zawołał chłopiec podskakując radośnie. - Wygląda przecież prawie tak samo! Spróbuję! Nie wiem tylko, czy potrafię przypomnieć sobie słowa zaklęcia wypowiedziane przez Ognichę i sposób, w jaki ponosiła ręce. Rozmyślał przez chwilę. Ponieważ jednak przypatrywał się uważnie zza żywopłotu każdemu poruszeniu starej czarownicy i przysłuchiwał każdemu jej słowu, spodziewał się, że potrafi dokładnie powtórzyć to, co mówiła i robiła. Rozpoczął czary posypując czarodziejskim proszkiem tułów drewnianego kozła. Potem podniósł lewą rękę odginając mały palec i powiedział: - Woff! - Co to znaczy, drogi ojcze? - spytał ciekawie Kubuś. - Nie mam pojęcia - odrzekł Tip. Podniósł prawą rękę wysuwając naprzód kciuk i powiedział: - Toff! - A co to znaczy, drogi ojcze? - do pytywał się Kubuś. - To znaczy, że masz być cicho! - mruknął chłopiec, którego drażniło zadawanie mu pytań w tak ważnej chwili. - Jak ja szybko się uczę! - zauważył Dyniogłowy jak zwykle uśmiechnięty. Tip uniósł teraz obie ręce nad głową rozsuwając wszystkie palce i wykrzyknął głośno: - Poff! Natychmiast drewniany kozioł mianowany koniem wyciągnął nogi, ziewnął wyrąbanym pyskiem i strząsnął z grzbietu odrobinę proszku. Wydawało się, że reszta zniknęła w drewnianym tułowiu. - Znakomicie! - wykrzyknął Kubuś, gdy Tip wpatrywał się z osłupieniem w swoje dzieło. - Jesteś naprawdę potężnym czarownikiem, drogi ojcze! Przebudzenie Drewnianego Konia Kiedy drewniany kozioł poczuł, że jest żywym koniem, był jeszcze bardziej zdumiony niż Tip. Obracał sękatymi oczyma na wszystkie strony, oglądając po raz pierwszy zachwycający obraz świata, w którym miał rozpocząć nowe życie. A potem spróbował obejrzeć samego siebie. Ale ponieważ nie miał szyi, żeby obracać na niej głowę, usiłował zobaczyć siebie, kręcąc się w koło. Nie udało mu się jednak nic dojrzeć. Nogi miał biedny koń sztywne, niezgrabne i nie mógł zginać kolan, toteż po chwili zderzył się z Kubusiem Dyniogłowym i potrącił go tak mocno, że Dyniogłowy fiknął koziołka. Na szczęście upadł na mech porastający skraj drogi. Ten wypadek oraz upór Drewnianego Konia obracającego się wciąż w kółko przeraził Tipa. Krzyknął więc: - Zatrzymaj się! Stój! Drewniany Koń nie zwrócił uwagi na rozkaz i brykał dalej: po chwili jedną ze swoich drewnianych nóg tak mocno nadepnął Tipowi na stopę, że chłopiec aż podskoczył z bólu. Odbiegł na bezpieczną odległość i znowu krzyknął: - Stój! Stój, mówię ci! Kubuś, któremu tymczasem udało się podnieść z ziemi i usiąść, spojrzał z ciekawością na Drewnianego Konia. - To zmierzę na pewno wcale cię nie słyszy - zauważył. - Chyba krzyczę dosyć głośno? - obruszył się Tip. - Tak, ale przecież ten Koń nie ma uszu - rzekł Kubuś z uśmiechem. - Święta prawda! - wykrzyknął Tip, zdając sobie nagle sprawę z tego niezwykłego faktu. - Jak ja go teraz zatrzymam? Ale właśnie w tej chwili Drewniany Koń sam się zatrzymał, doszedłszy do wniosku, że obejrzenie własnej osoby jest po prostu niemożliwe. Zobaczył jednak Tipa i ruszył w stronę chłopca, chcąc się mu dokładniej przyjrzeć. Widok idącego Konia był naprawdę zabawny: podnosił jednocześnie obie nogi z prawej strony, a potem z lewej, kołysząc się z boku na bok. Tip poklepał go po łbie i powiedział pieszczotliwym głosem: - Dobry konik! Grzeczny konik! Drewniany Koń stanął dęba jak prawdziwy koń, po czym pogalopował w kierunku Kubusia i zaczął się w niego wpatrywać wyłupiastymi oczami. - Muszę znaleźć dla niego uzdę, jeżeli ma być koniem - zdecydował Tip. Sięgnąwszy do kieszeni wyciągnął kłębek mocnego sznurka. Zbliżył się do Drewnianego Konia i okręcił jeden koniec wokół jego szyi, a drugi przywiązał do pnia wielkiego drzewa. Drewniany Koń nie orientując się w sytuacji, cofnął się i z łatwością zerwał sznur. Ale wcale nie próbował uciekać. - Jest silniejszy, niż myślałem - powiedział chłopiec - i straszny z niego uparciuch. - Zrób mu uszy - doradził Kubuś. - Powiesz mu wtedy, co trzeba robić. - Świetny pomysł! - przyznał Tip. - W jaki sposób przyszło ci to do głowy? - Nic mi nie przyszło - rzekł Dyniogłowy. - Wcale nie musiało przychodzić, bo to jest najłatwiejszy, najprostszy sposób. Wobec tego Tip wyciągnął nóż i wystrugał z kory małego drzewka parę uszu. - Nie mogą być za duże - rzekł przycinając korę - bo inaczej zamiast konia będziemy mieli osła. - Jak to? - dopytywał się Kubuś ze skraju drogi. - Widzisz, koń ma dłuższe uszy od człowieka, a osioł od konia. - A gdyby moje uszy były dłuższe, to i ja zamieniłbym się w osła? - zaniepokoił się Kubuś. - Mój przyjacielu - odpowiedział z powagą Tip - ty zawsze i wszędzie będziesz Dyniogłowym, choćbyś miał uszy najdłuższe na świecie. - Ach, więc to tak - odparł Kubuś. - Zdaje mi się, że rozumiem. - Jeżeli rozumiesz, jesteś po prostu nadzwyczajny - powiedział Tip. - Ale nawet jeśliby ci się tylko zdawało, że rozumiesz, nie miałbym ci tego za złe. No, uszy są gotowe. Czy możesz potrzymać konia, kiedy je będę przymocowywał? - Naturalnie, ale musisz pomóc mi wstać - powiedział Kubuś. Tip postawił go na nogi, a Dyniogłowy podszedł do konia i przytrzymywał mu głowę, gdy chłopiec ostrzem noża wiercił dwie dziurki i wtykał w nie uszy. - Bardzo mu z nimi ładnie - rzekł z zachwytem Kubuś. Ale słowa te wypowiedziane prosto w uszy Drewnianego Konia były pierwszymi dźwiękami, jakie usłyszał w życiu. Toteż nic dziwnego, że przestraszył się tak bardzo, że najpierw stanął dęba, a potem dał susa do przodu, przewracając Tipa na jedną stronę drogi, a Kubusia na drugą. Po czym pognał dalej, jakby go przeraził stukot jego własnych kroków. - Prr! Stój! - krzyknął Tip, podnosząc się z ziemi. - Stój, głuptasie! Prawdopodobnie Drewniany Koń nie zwróciłby na to uwagi, ale wsadził właśnie nogę w norę susła i fiknąwszy potężnego kozła upadł na grzbiet, wywijając wszystkimi czterema nogami. Tip podbiegł do niego. - Kawał łobuza z ciebie, a nie koń! - wykrzyknął. - Dlaczego nie zatrzymałeś się, kiedy wrzeszczałem „Prr!” - Czy ,,prr!” znaczy zatrzymaj się? - zdziwił się Drewniany Koń, przewracając oczami. - Naturalnie - odpowiedział chłopiec. - A dziura w ziemi znaczy też „zatrzymaj się”? - pytał dalej Koń. - No pewnie, chyba że ją ominiesz. - Jakie to dziwne miejsce! - wykrzyknął ze zdumieniem Koń. - I co ja tu właściwie robię, skąd się tu w ogóle wziąłem? - To ja cię ożywiłem - powiedział Tip. - Nie spotka cię żadna przykrość, jeżeli będziesz mnie słuchał i robił, co ci każę. - Będę robił, co mi każesz - odrzekł pokornie Drewniany Koń. - Ale co mi się przed chwilą przytrafiło? Nie czuję się zupełnie dobrze. - Po prostu przewróciłeś się - wyjaśnił Tip. - Nie ruszaj nogami, to odwrócę cię na właściwą stronę. - A ile ja mam stron? - zapytał ze zdziwieniem Koń. - Kilka - odpowiedział Tip. - Ale przestań wreszcie machać nogami. Drewniany Koń uspokoił się i wyprostował nogi, a Tipowi, chociaż z wielkim wysiłkiem, udało się odwrócić go i postawić na nogi. - Teraz czuję się doskonale - oznajmiło dziwne zwierzę z westchnieniem ulgi. - Masz jedno ucho złamane - stwierdził Tip obejrzawszy dokładnie Konia. - Muszę zrobić nowe. Przyprowadził Drewnianego Konia do Kubusia, który na próżno usiłował stanąć na nogi, i pomógł Dyniogłowemu wstać. Potem wystrugał nowe ucho i przytwierdził do głowy Konia. - A teraz - przemówił do rumaka - posłuchaj mnie uważnie. ,,Prr!” znaczy: „Stój!” „Wio!” - „Ruszaj naprzód!” „Galopem!” znaczy: „Pędź z całych sił”. Zrozumiałeś? - Myślę, że tak - odpowiedział Koń. - Doskonale! A więc wyruszamy w podróż do Szmaragdowego Grodu, w odwiedziny do Jego Królewskiej Mości Stracha na Wróble. Kubusia Dyniogłowego weźmiesz na grzbiet, żeby mógł oszczędzać nogi. - Nie mam nic przeciwko temu - powiedział Drewniany Koń. - Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. Tip pomógł Kubusiowi wsiąść na Konia. - Trzymaj się mocno - ostrzegł go - bo możesz spaść i rozbić głowę z dyni. - To byłoby straszne! - wykrzyknął Kubuś z przerażeniem. - Ale czego mam się trzymać? Tip zawahał się. - Trzymaj się uszu Konia - odpowiedział po chwili namysłu. - Nie rób tego! - zaprotestował Drewniany Koń. - Nic nie będę słyszał. Uwaga była słuszna. Tip spróbował więc wymyślić coś innego. - Poradzimy sobie - rzekł wreszcie. Wszedł do lasu i uciął krótką gałąź z młodego krzepkiego drzewka. Zaostrzył jeden koniec, a potem zrobił otwór w grzbiecie Drewnianego Konia. Przyniósł kamień i zaczął wbijać palik w grzbiet zwierzęcia. - Przestań! Przestań! - krzyknął Koń. - To mną strasznie trzęsie! - Czy boli? - zaniepokoił się chłopiec. - Właściwie nie boli - odpowiedział rumak - tylko strasznie mnie denerwuje. - Już po wszystkim - pocieszył go Tip. - Teraz, Kubusiu, trzymaj się mocno tego palika, a nic ci się złego nie stanie. Kubuś trzymał się mocno, a Tip zawołał: - Wio! Posłuszne zwierzę ruszyło naprzód kołyszącym się krokiem, a obok maszerował Tip, wielce rad z nowego członka wyprawy. Potem zaczął gwizdać. - A ten dźwięk co znaczy? - zapytał Koń. - Nie zwracaj na to uwagi - powiedział Tip - to oznaka zadowolenia. Gwiżdżę, bo jestem bardzo zadowolony. - Ja bym też gwizdał, gdybym tylko mógł ściągnąć usta - zauważył Kubuś. - Obawiam się, drogi ojcze, że pod wieloma względami mam poważne braki. Po dość długiej wędrówce wąską, niewygodną ścieżką skręcili na szeroką drogę wybrukowaną żółtą kostką. Po jednej stronie drogi Tip zauważył znak drogowy, który głosił: DO SZMARAGDOWEGO GRODU DZIESIĘĆ MIL Ale zaczęło się już ściemniać. Tip zdecydował więc przenocować przy drodze i o świcie podjąć podróż na nowo. Zatrzymał Drewnianego Konia obok pagórka porosłego bujną trawą, na którym wznosiło się kilka krzaczastych drzew, i pomógł zejść Kubusiowi. - Chyba na noc położę cię na ziemi - zaproponował. - Będzie ci wygodniej. - A co będzie ze mną? - dopytywał się Drewniany Koń. - Nic ci się nie stanie, jak postoisz - odpowiedział Tip. - A ponieważ i tak nie możesz spać, czuwaj nad nami i uważaj, żeby się nikt nie zbliżył i nie zakłócił nam snu. Chłopiec wyciągnął się na trawie obok Dyniogłowego, a ponieważ podróż bardzo go zmęczyła, niebawem spał jak zabity. Kubuś Dyniogłowy jedzie do Szmaragdowego Grodu Kubuś Dyniogłowy zbudził Tipa wczesnym rankiem. Chłopiec przetarł zaspane oczy, wykąpał się w źródełku, po czym posilił się chlebem z serem. Rozpocząwszy w ten sposób nowy dzień, oznajmił swoim towarzyszom: - Wyruszamy natychmiast. Dziesięć mil to porządny kawał drogi, ale jeżeli nic nam nie przeszkodzi, powinniśmy być w Szmaragdowym Grodzie już około południa. Wsadził Kubusia na grzbiet Drewnianego Konia i podróż rozpoczęła się na nowo. Tip zauważył, że purpurowy odcień trawy i drzew blednie i płowieje przechodząc w kolor przyćmionej lawendy, która z kolei zabarwiała się zielenią, rozjaśniającą się stopniowo coraz bardziej, im bliżej byli wielkiego grodu, nad którym panował Strach na Wróble. Wędrowcy przeszli zaledwie dwie mile gościńcem brukowanym żółtą kostką, kiedy zastąpiła im drogę szeroka, rwąca rzeka. Gdy Tip łamał sobie głowę, w jaki sposób przedostać się na drugą stronę, dostrzegł człowieka płynącego promem od przeciwległego brzegu. Kiedy prom się zatrzymał, Tip spytał: - Czy przewiezie nas pan na drugą stronę? - Oczywiście, jeżeli macie pieniądze - odpowiedział przewoźnik, ponury jegomość o złośliwej, nieprzyjemnej twarzy. - Nie mam pieniędzy - odrzekł Tip. - Jak to? Wcale? - dopytywał się człowiek. - Wcale - potwierdził chłopiec. - Nie będę więc narażał życia przeprawiając was na drugi brzeg - zdecydował przewoźnik. - Co za miły człowiek - stwierdził z uśmiechem Dyniogłowy. Przewoźnik spojrzał na niego, ale nie powiedział ani słowa. Tip usiłował coś wymyślić. Co za okropne rozczarowanie taki nagły i nieoczekiwany koniec wędrówki. - Muszę się dostać do Szmaragdowego Grodu - powiedział do przewoźnika - ale w jaki sposób przedostanę się przez rzekę, jeżeli nie zabierze nas pan na prom? Człowiek roześmiał się, ale nie był to miły śmiech. - Drewniany Koń przepłynie - powiedział - a ty możesz pojechać na nim. A o tę kukłę z głową dyni nie musisz się troszczyć: przepłynie czy utonie - to chyba nie ma wielkiego znaczenia. - Nie troszcz się o mnie - odezwał się Kubuś z miłym uśmiechem, patrząc z góry na opryskliwego przewoźnika - jestem przekonany, że wspaniale pływam. Tip pomyślał, że warto popróbować, a Drewniany Koń, który nie wiedział, co znaczy niebezpieczeństwo, nie oponował. Chłopiec zaprowadził go więc na brzeg rzeki i wdrapał się na jego grzbiet. Kubuś wszedł po kolana w wodę i uchwycił się końskiego ogona, dzięki czemu mógł trzymać głowę nad wodą. - Teraz - pouczał Tip Drewnianego Konia - jeżeli będziesz poruszał nogami, zaczniesz prawdopodobnie płynąć. A jeżeli potrafisz płynąć, to prawdopodobnie dostaniemy się na drugi brzeg. Drewniany Koń zaczął natychmiast poruszać nogami, tak jak gdyby to były wiosła. A z nim płynęli obaj jego towarzysze. Przeprawa się udała i wkrótce przemoczeni i ociekający wodą wdrapali się na porosły trawą przeciwległy brzeg. Tip przemoczył tylko buty i nogawki spodni, Drewniany Koń bowiem płynął tak wspaniale, że powyżej kolan chłopiec był zupełnie suchy. Ale świetny strój Dyniogłowego cały ociekał modą. - Słońce nas wkrótce osuszy - powiedział Tip. - W każdym razie przeprawiliśmy się przez rzekę bez łaski przewoźnika i możemy iść dalej. - Pływanie jest całkiem przyjemną rzeczą - stwierdził Koń. - Ja też tak uważam - dodał Dyniogłowy. Wkrótce znaleźli się znowu na drodze brukowanej żółtą kostką, stanowiącej dalszy ciąg drogi z tamtej strony rzeki, i chłopiec znowu usadowił Kubusia na grzbiecie Drewnianego Konia. - Jeżeli będziesz jechał szybko - rzekł do Kubusia - wiatr osuszy ci ubranie. Ja chwycę się końskiego ogona i będę biegł za tobą. W ten sposób wyschniemy wszyscy w bardzo krótkim czasie. - A więc Koń musi biec szybko - zauważył Kubuś. - Dołożę wszelkich starań - odpowiedział ochoczo Drewniany Koń. Tip chwycił się gałęzi stanowiącej ogon Drewnianego Konia i krzyknął głośno: - Wio! Koń ruszył szybko, a Tip za nim, trzymając się ogona. Niebawem chłopiec uznał, że mogą biec jeszcze szybciej. Krzyknął więc: - Galopem! I Drewniany Koń przypomniał sobie, że to słowo znaczyło, żeby biegł z całych sił. Zaczął więc gnać dzikim cwałem, a Tip musiał zdobyć się na ogromny wysiłek - biegnąc tak szybko jak jeszcze nigdy w życiu - żeby dotrzymać mu kroku. Zadyszał się wkrótce do utraty tchu i choć chciał zawołać ,,Prr!”, nie mógł wydobyć ani słowa ze ściśniętego gardła. Nagle koniec ogona, który trzymał, a który był przecież tylko suchą gałęzią, złamał się i chłopiec potoczył się w kurz drogi. Tymczasem Koń i jego dyniogłowy jeździec pędzili naprzód i niebawem zniknęli w oddali. Tip podniósł się, odkaszlnął oczyszczając gardło z kurzu i wreszcie mógł zawołać ,,Prr!” Ale teraz na nic by się to nie zdało, gdyż konia już dawno nie było widać. Chłopiec zrobił więc jedyną rozsądną rzecz, jaką mógł zrobić w tej sytuacji. Usiadł na ziemi i odpoczął sobie porządnie, a potem dopiero ruszył tu dalszą drogę. ,,Po jakimś czasie na pewno ich dogonię