L. FRANK BAUM W KRAINIE CZARNOKSIĘŻNIKA OZA (Przełożyła: Stefania Wortman) NASZA KSIĘGARNIA 1973 Tip konstruuje Dyniogłowego W dalekiej krainie Gillikinów, znajdującej się w północnej części państwa Oza, mieszkał pewien chłopiec imieniem Tip. Nie było to jego pełne imię - stara czarownica Ognicha zapomniała, że naprawdę nazywał się Tipetarius. Ale któż by łamał sobie język wymawianiem takiego długiego imienia, jeżeli można się było bez tego obejść, skoro skrócone „Tip” wystarczało w zupełności Tip nie pamiętał swoich rodziców: kiedy był bardzo mały, oddano go na wychowanie starej czarownicy imieniem Ognicha, która, muszę to oznajmić z prawdziwą przykrością, nie cieszyła się dobrą opinią. Gillikinowie podejrzewali ją o zajmowanie się czarną magią, nikt więc nie miał ochoty przyjaźnić się z taką osobą. Ognicha nie była właściwie czarownicą, gdyż Dobra Czarownica, która władała tą częścią państwa Oza, zakazała innym czarownicom przebywać na ziemiach jej podległych. Dlatego też opiekunka Tipa, choćby nie wiem jak pragnęła pokazać swoje umiejętności w sztuce magicznej, dobrze wiedziała, że może być tylko wiedźmą albo najwyżej guślarką. Tip przynosił drewno z lasu, kiedy starucha chciała przygotować posiłek, pracował także w polu przekopując ziemię i łuskając ziarno. Karmił również prosięta i doił krowę o czterech rogach, która to osobliwość stanowiła powód szczególnej dumy starej Ognichy. Nie sądźcie jednak, że Tip nigdy nie przerywał pracy, chociaż doskonale wiedział, że może na tym wyjść źle. W lesie wdrapywał się na drzewa w poszukiwaniu jaj w gniazdach ptasich albo zabawiał się pogonią za białymi królikami czy połowem ryb w strumieniach. Potem pośpiesznie zbierał chrust i niósł do domu. Kiedy Ognicha była pewna, że Tip pilnie pracuje w polu, chłopiec, korzystając z osłony wysokich badyli kryjących go przed jej oczami, rozkopywał nory susłów albo, jeśli mu przyszła ochota, kładł się na plecach w bujnym zbożu i ucinał sobie drzemkę. I tak przezornie oszczędzając siły, wyrósł na mocnego i zdrowego urwisa. Magiczne zdolności Ognichy przerażały sąsiadów, którzy odnosili się do niej z lękiem, ale i z szacunkiem, obawiając się jej tajemniczych mocy. Ale Tip nienawidził Ognichy z całego serca i nie ukrywał wcale swoich uczuć. Przeciwnie, okazywał starej kobiecie znacznie mniej szacunku, niż powinien, zważywszy, że była jego opiekunką. Na polach, które były własnością Ognichy, rosły wielkie dynie, połyskując czerwonym złotem między rzędami zielonych łodyg. Czarownica zasiała je i troskliwie pielęgnowała, żeby krowa o czterech rogach żywiła się nimi zimową porą. Pewnego dnia po żniwach, kiedy zboże zżęto i zwieziono, Tip znosząc dynie do stodoły wpadł na pomysł, żeby z jednej z nich zrobić latarnię i napędzić strachu starej jędzy. Wybrał więc wielką, dorodną, błyszczącą dynię o kolorze pomarańczy. Ostrzem noża zaczął w niej wycinać twarz: wykroił dwoje okrągłych oczu, trójkątny nos i usta w kształcie półksiężyca. Twarz tę trudno byłoby uznać za piękną, ale uśmiechała się od ucha od ucha w tak miły i serdeczny sposób i taka wydawała się wesoła, że nawet Tip się roześmiał, podziwiając własne dzieło. Biedne dziecko było zupełnie samotne, nie miało przyjaciół ani towarzyszy zabaw, toteż nie wiedziało, że chłopcy często wydrążają dynie i wkładają do środka zapaloną świeczkę, żeby twarz stała się bardziej straszna. Tip wymyślił sobie inny sposób, za pomocą którego mógł osiągnąć ten sam rezultat: postanowił zmajstrować postać podobną do człowieka, a na to nadziać głowę z dyni i postawić w takim miejscu, gdzie stara Ognicha natknęłaby się na nią. - A wtedy - Tip roześmiał się cichutko - wrzaśnie głośniej niż prosiak, kiedy go ciągną za ogon, i będzie się trzęsła ze strachu gorzej, niż ja trząsłem się w zeszłym roku w gorączce! Miał mnóstwo czasu, żeby wykonać swój pomysł. Stara Ognicha udała się bowiem po zakupy do miasta, a podróż ta musiała potrwać przynajmniej dwa dni. Wziął więc siekierę i poszedł do lasu, gdzie wybrał krzepkie, śmigłe, młode drzewko, ściął je i oczyścił z gałązek i liści. Miał zamiar zrobić z niego ręce i nogi swojego człowieka. Tułów zmajstrował z wielkiego płata kory, który zdarł z grubego drzewa i z wielkim wysiłkiem uformował w walcowaty kształt odpowiedniej wielkości, spinając brzegi drewnianymi kołkami. A potem, gwiżdżąc wesoło, starannie dopasował ręce i nogi i przymocował je do tułowia. Zanim ukończył swoje dzieło, zapadł zmrok, i Tip przypomniał sobie, że musi wydoić krowę i nakarmić prosięta. Podniósł więc z ziemi swego drewnianego człowieka i zaniósł go do domu. Przez cały wieczór, przy blasku ognia w kominie, Tip zaokrąglał pieczołowicie wszystkie kanty przy spojeniach, wygładzając dokładnie i starannie wszelkie chropowatości. Kiedy skończył, oparł kukłę o ścianę i przyglądał się jej z zachwytem. Była chyba za wysoka, nawet jeśli miała przedstawiać dorosłego człowieka. Ale w oczach małego chłopca stanowiło to jeszcze jedną zaletę i Tip nie miał nic do zarzucenia rozmiarom swego dzieła. Rano, przyjrzawszy się raz jeszcze pracy swoich rąk, Tip stwierdził, że zapomniał o szyi, na której mógłby osadzić głowę. Poszedł więc znowu do lasu i odrąbał z drzewa kilka gałęzi, którymi miał uzupełnić swoje dzieło. Do górnej części korpusu przymocował poziomo przedziurawiony w środku kawałek drewna, w który wetknął ostro zastrugany patyk, stanowiący szyję. Kiedy wszystko było gotowe, Tip nasadził na korpus głowę z dyni i wcisnął ją mocno na szyję - pasowała doskonale. Głową można było kręcić na wszystkie strony, a wiązania rąk i nóg kukły pozwalały ustawiać ją w różnych pozycjach. - No - orzekł Tip z dumą - naprawdę wspaniały facet! Stara jędza wrzaśnie ze strachu, gdy go zobaczy! Będzie jeszcze bardziej wyglądał jak żywy, kiedy go przyzwoicie ubiorę. Znalezienie ubrania nie było łatwym zadaniem. Ale Tip odważnie przeszukał wielką szafę, w której Ognicha trzymała wszystkie swoje pamiątki i inne skarby, i na samym dnie odkrył parę purpurowych spodni, czernioną koszulę i różową kamizelkę w białe kropki. Zaniósł to wszystko swojemu człowiekowi i udało mu się, mimo że strój nie leżał zbyt dobrze, zrobić z niego wesołego eleganta. Para pończoch zrobiona na drutach przez Ognichę i jego własne mocno sfatygowane buty dopełniły stroju. Tip rozradowany skakał i fikał koziołki, i śmiał się na cały głos. - Muszę mu wymyślić imię! - wykrzyknął. - Taki wspaniały chłop musi się jakoś nazywać. Już wiem - dodał po chwili namysłu - będzie się nazywał Kubuś Dyniogłowy! Życiodajny proszek Po dokładnym przemyśleniu całej sprawy Tip zdecydował, że najlepiej będzie ulokować Kubusia na zakręcie drogi niedaleko domu. Usiłował więc zanieść go tam, ale Kubuś okazał się ciężki i bardzo niewygodny do niesienia. Po przebyciu niewielkiego kawałka drogi Tip postawił kukłę na ziemi i zginając kolejno jej nogi, a jednocześnie popychając z tyłu - doprowadził ją do zakrętu. Nie obeszło się oczywiście bez kilku koziołków i Tip tym razem pracował ciężej niż kiedykolwiek w polu czy w lesie. Ale zamiłowanie do figlom było silniejsze od lenistwa. A poza tym chciał koniecznie wypróbować możliwości swego dzieła. - Udał mi się ten Kubuś i spisuje się całkiem nieźle! - powiedział do siebie sapiąc z wysiłku. Nagle zauważył, że podczas wędrówki Kubusiowi odpadła lewa ręka. Zawrócił, żeby jej poszukać, a następnie wystrugawszy nową, znacznie grubszą zatyczkę naprawił uszkodzenie tak dobrze, że ramię było jeszcze mocniejsze. Zauważył również, że głowa z dyni przekręciła się i obróciła twarzą do tyłu. Z tym jednak poradził sobie łatwo. Kiedy wreszcie posadził kukłę twarzą do ścieżki, którą miała przyjść stara Ognicha, Kubuś wyglądał dokładnie tak samo jak zwykły farmer z pobliskiej okolicy, a jednocześnie dość niezwykle, aby się go przestraszyć. Ponieważ było jeszcze zbyt wcześnie, żeby Ognicha mogła wracać do domu, Tip udał się w niezbyt odległą od chaty dolinę i zaczął zrywać orzechy. Stara Ognicha wracała jednak wcześniej niż zwykle. Spotkała bowiem pewnego chytrego czarownika, który mieszkał w odludnej górskiej jaskini, i wyhandlowała od niego kilka ważnych tajemnic z dziedziny sztuki magicznej. Zapewniwszy sobie w ten sposób trzy nowe recepty, cztery magiczne proszki i kolekcję ziół pełnych czarodziejskich mocy, pokuśtykała do domu najszybciej, jak mogła, żeby wypróbować nowe sztuki czarodziejskie. Tak bardzo pochłonięta była myślą o skarbach, które udało się jej zdobyć, że kiedy minęła zakręt i znalazła się twarz w twarz z nieznajomym, skinęła głową i powiedziała: - Dobry wieczór panu! Ale w chwilę później, zauważywszy, że ów osobnik nawet nie drgnął i nie odezwał się ani słowem, spojrzała na niego bystro i zobaczyła zamiast ludzkiej głowy - dynię pracowicie wyżłobioną scyzorykiem Tipa. - Ejże! - wykrzyknęła Ognicha. - Ten hultaj zaczyna znowu swoje kawały! Bardzo dobrze! Dos-ko-na-le! Stłukę go na kwaśne jabłko za takie głupie strachy! Pomrukując gniewnie, podniosła do góry laskę, żeby uderzyć w głowę uśmiechniętego od ucha do ucha Kubusia. Ale nagle przyszło jej coś na myśl i stanęła nieruchomo trzymając laskę w powietrzu. - Oto doskonała okazja, żeby wypróbować mój nowy proszek! Wtedy będę wiedziała, czy ten chytrus uczciwie sprzedał tajemnicę, czy też oszukał mnie tak samo jak ja jego. Postawiła na ziemi koszyk i zaczęła grzebać w nim w poszukiwaniu cennego proszku. Kiedy Ognicha była zajęta przeszukiwaniem koszyka, Tip przywędrował z powrotem z kieszeniami pełnymi orzechów i ujrzał starą kobietę, jak stała obok Kubusia i nie okazywała ani odrobiny lęku. W pierwszej chwili bardzo się rozczarował. Ale potem zainteresowało go, co Ognicha ma zamiar dalej robić. Schował się więc za żywopłotem, gdzie mógł widzieć nie będąc widziany, i czekał. Po chwili kobieta wyciągnęła z koszyka starą pieprzniczkę. Na wyblakłym wieczku czarownik napisał ołówkiem: ,.Proszek życia”. - Znalazłam! - wykrzyknęła radośnie. - Teraz zobaczymy, czy jest naprawdę skuteczny. To skąpiradło nie dało mi dużo, ale chyba wystarczy na kilka porcji. Tip zdziwił się, słysząc te słowa. Zobaczył, że Ognicha podnosi rękę i posypuje proszkiem dyniową głowę Kubusia, tak jakby soliła pieczony ziemniak. Proszek osypywał się z dyni i spadał na czerwoną koszulę, różową kamizelkę i purpurowe spodnie, a trochę proszku spadło nawet na połatane, zniszczone buty. Następnie Ognicha odłożyła pieprzniczkę z powrotem do koszyka, podniosła lewą rękę i zakrzywiając mały palec powiedziała: - Woff! Potem uniosła prawą rękę, zakrzywiła wielki palec i powiedziała : - Toff! Wreszcie podniosła obie ręce, rozstawiając wszystkie palce, i krzyknęła: - Poff! Kubuś Dyniogłowy cofnął się o krok i odezwał się głosem pełnym wyrzutu: - Nie krzycz tak! Myślisz, że jestem głuchy? Słysząc te słowa Ognicha zaczęła tańczyć wokół niego prawie nieprzytomna z radości. - Żyje! - wrzeszczała. - Żyje! Żyje! Rzuciła laskę w powietrze i chwyciła ją w locie. Po czym wzięła się pod boki i próbowała zatańczyć jiga* [Jig (ang., czyt.: dżig) - skoczny taniec ludowy, popularny w Anglii i Szkocji w XVI i XVII w.; do dziś tańczony w Irlandii.], powtarzając cały czas w zachwycie: - Żyje! Żyje! Żyje! Możecie sobie wyobrazić, w jakie zdumienie wprawiło to Tipa. Najpierw bardzo się przeraził i chciał uciekać. Ale nogi tak mu drżały i tak dygotał na całym ciele, że nie mógł ruszyć się z miejsca. Lecz nagle wydało mu się strasznie komiczne, że Kubuś ożył, a szczególnie śmieszył go wyraz jego dyniowatej twarzy, jego mina tak zabawna, że Tip nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Ochłonąwszy więc z pierwszego strachu, Tip zaczął się śmiać. Saluty śmiechu dobiegły do uszu staruchy, która pokuśtykała szybko do żywopłotu, chwyciła Tipa za uszy i zaciągnęła tam, gdzie zostawiła koszyk i Kubusia. - Nieznośny, zuchwały chłopcze! - wykrzykiwała z wściekłością. - Ja cię nauczę szpiegować i podpatrywać moje tajemnice, a w dodatku kpić sobie ze mnie! - To wcale nie z pani się śmiałem - zaprotestował Tip - a z tej pokraki, Kubusia Dyniogłowego! Niech mu się pani przyjrzy, czy nie cudak z niego? - Mam nadzieję, że te krytyczne słowa nie dotyczą mojej powierzchowności - rzekł Kubuś z godnością. Jego pełen powagi sposób mówienia, a jednocześnie uśmiechnięta od ucha do ucha twarz stanowiły tak zabawny kontrast, że Tip znowu wybuchnął głośnym śmiechem. Ale i Ognichę ciekawił ów dziwny stwór, dzięki jej czarom powołany do życia. Przyglądając mu się uważnie, zapytała: - Co ty właściwie wiesz? - Ba, trudno to powiedzieć - odrzekł Kubuś. - Chociaż czuję, że wiem bardzo dużo, to nie wiem jednak, ile na tym świecie można się jeszcze dowiedzieć. Muszę mieć trochę czasu, żeby się dokładnie przekonać, czy jestem bardzo mądry, czy też bardzo głupi. - Żeby się przekonać - powtórzyła Ognicha w zamyśleniu. - Co pani ma zamiar z nim zrobić teraz, kiedy ożył? - zapytał Tip. - Muszę się nad tym zastanowić - odpowiedziała Ognicha. - Ale chodźmy już do domu, bo się ściemnia. Pomóż iść Dyniogłowemu. - Nie troszcz się o mnie - zaprotestował Kubuś. - Chodzę nie gorzej od ciebie. Mam przecież ręce i nogi i mogę nimi poruszać. - Czyżby? - spytała starucha zwracając się do Tipa. - Tak jest naprawdę. Sam je przecież zrobiłem - odrzekł Tip z dumą. Wyruszyli więc w drogę do domu. Ale kiedy znaleźli się na podwórku, stara Ognicha wepchnęła Kubusia do obory i zamknęła go w pustej przegrodzie, zaryglowawszy mocno drzwi. - Teraz się wezmę do ciebie, nicponiu - powiedziała, skinąwszy głową w kierunku Tipa. Słysząc te słowa, chłopiec poczuł się niepewnie. Wiedział dobrze, że Ognicha ma złe i mściwe serce i że nie cofnie się przed żadnym złym uczynkiem. Weszli do domu. Był to niewielki budynek o okrągłym kopulastym kształcie, jak zresztą wszystkie wiejskie domy w Krainie Oza. Ognicha kazała chłopcu zapalić świecę, a sama tymczasem schowała koszyk do szafy i powiesiła płaszcz na kołku. Tip szybko wykonał polecenie obawiając się gniewu staruchy. Gdy zapalił świecę, Ognicha kazała mu rozpalić ogień pod kuchnią, a sama tymczasem zjadła kolację. Kiedy ogień huczał już w kominie, chłopiec podszedł do niej i poprosił o zwykłą porcję chleba i sera. Ale Ognicha odmówiła. - Jestem głodny - powiedział Tip nadąsany. - Nie martw się, nie będziesz długo głodny - odrzekła ponuro Ognicha. Te słowa wcale się chłopcu nie podobały, zabrzmiały bowiem jak groźba. Ale przypomniał sobie, że ma w kieszeni orzechy, rozłupał więc parę i zjadł skrycie. Tymczasem stara kobieta podniosła się ze stołka, strząsnęła z fartucha okruchy i powiesiła nad ogniem czarny kociołek. Po czym odmierzyła jednakowe części mleka i octu i miała do kociołka. Następnie wyciągnęła kilka paczuszek ziół oraz proszku i dosypała trochę z każdej do zawartości kociołka. Od czasu do czasu przesuwała świecę bliżej do oczu i z pożółkłego papieru odczytywała przepis. Tip przyglądał się temu z niepokojem. - Dla kogo ta papka? - spytał. - Dla ciebie - odpowiedziała krótko Ognicha. Tip wiercił się na krześle i wpatrywał w kipiący już kociołek. Po czym spojrzał ukradkiem na surową, pomarszczoną twarz wiedźmy i zapragnął znaleźć się daleko od tej ponurej, zadymionej kuchni, gdzie nawet cienie rzucane przez świecę mogły najodważniejszemu napędzić stracha. Czas mijał w milczeniu, tylko bulgot kociołka i syk płomieni przerywały ciszę. Wreszcie Tip odezwał się znowu. - Czy ja muszę wypić to paskudztwo? - spytał wskazując kociołek. - Tak - odpowiedziała Ognicha. - A co się wtedy ze mną stanie? - spytał Tip. - Jeżeli to jest zrobione tak, jak trzeba - odrzekła starucha - zamienisz się w marmurową figurę. Tip jęknął i otarł rękawem pot z czoła. - Nie chcę być marmurową figurą! - zaprotestował. - Ale ja chcę, żebyś był - powiedziała starucha patrząc na niego groźnie. - Co ci z tego przyjdzie? - spytał Tip. - Nie będziesz miała nikogo, żeby dla ciebie pracował. - Dyniogłowy będzie pracował - rzekła Ognicha. Tip jęknął znowu. - Zamień mnie lepiej w kozę albo w kurę - zaproponował. - Z marmurowej figury nie będziesz miała żadnego pożytku. - Właśnie że będę miała - zaprzeczyła jędza. - Założę na wiosnę ogród, a w środku kwietnika postawię ciebie jako ozdobę. Dziwię się, że nie pomyślałam o tym wcześniej. Przez całe lata miałam z tobą tylko kłopoty. Słysząc te straszliwe słowa Tip oblał się zimnym potem i drżąc cały, spojrzał z przerażeniem na kociołek. - Może się nie uda - szepnął, ale głos jego zabrzmiał słabo i nieprzekonywająco. - O, uda się na pewno - odrzekła wesoło starucha. - Ja rzadko się mylę. I znowu nastąpiła cisza długa i ponura. Kiedy Ognicha zdjęła wreszcie kociołek z ognia, była już prawie północ. - Nie możesz pić tego, póki nie będzie zupełnie zimne - oznajmiła stara czarownica, która pomimo zakazu prawa dalej uprawiała czarodziejską sztukę. - Pójdziemy teraz spać, a jutro o świcie zawołam cię i zamienię w posąg. Z tymi słowy pokuśtykała do swej izby, niosąc dymiący kociołek. Tip słyszał, jak zaryglowuje drzwi. Chłopiec nie położył się spać, jak mu kazała, ale siedział dalej, patrząc na żarzące się węgle dogasającego ognia. Ucieczka Tip zastanawiał się nad swoim losem. ,,To nic przyjemnego być marmurowym posągiem - rozmyślał pełen buntu i gniewu. - Ja się na to nie zgadzam. Przez całe lata byłem dla niej ciężarem - powiedziała. Chce się więc po prostu mnie pozbyć. Istnieje na to lepszy sposób niż zamiana w posąg. Nie ma chyba chłopca, któremu sprawiałoby przyjemność stanie nieruchomo na środku kwietnika! Ucieknę, oto co zrobię! Ucieknę, zanim zostanę zmuszony do wypicia tego obrzydliwego płynu”. Poczekał, aż chrapanie starej czarownicy upewniło go, że mocno zasnęła, a wtedy wstał po cichutku i podszedł do kredensu, żeby znaleźć coś do jedzenia. „Nie należy rozpoczynać podróży o głodzie” - zdecydował myszkując po półkach. Była tam tylko odrobina chleba. Zajrzał więc do koszyka Ognichy i znalazł ser, który przyniosła z miasta. Przeszukując koszyk, trafił na pieprzniczkę zawierającą proszek życia. ,,Mogę z czystym sumieniem zabrać to z sobą - pomyślał. - Inaczej Ognicha wykorzysta to, żeby znowu uczynić coś złego”. Wsadził więc pudełko do kieszeni razem z serem i chlebem. Potem wymknął się ostrożnie z domu i zaryglował za sobą drzwi. Księżyc i gwiazdy śmieciły jasnym blaskiem, po ciasnej i dusznej kuchni spokojna noc kusiła do wędrówki. ,,Z jaką radością pójdę w świat - powiedział do siebie Tip. - Nigdy nie lubiłem tej starej jędzy. Ciekaw jestem, skąd się u niej wziąłem”. Szedł wolno w kierunku drogi, gdy nagła myśl kazała mu się zatrzymać. - Nie chciałbym zostawić Kubusia na niepewnej łasce starej czarownicy - mruknął. - Zresztą Kubuś należy do mnie, ja go zrobiłem, nawet jeśli ta stara czarownica go ożywiła. Zawrócił w kierunku obory i otworzył przegrodę, do której Ognicha wsadziła Dyniogłowego. W świetle księżyca ujrzał jego twarz jak zwykle pogodnie uśmiechniętą. - Chodź - skinął chłopiec. - Dokąd? - spytał Kubuś. - Dowiesz się natychmiast, kiedy tylko ja będę wiedział - odrzekł Tip patrząc życzliwie na Dyniogłowego. - Jedyne, co mamy do zrobienia, to powędrować w świat. - Dobra jest - zgodził się Kubuś, wyłażąc niezgrabnie z obory. Tip skręcił w kierunku drogi, a Kubuś utykając pomaszerował za nim. Od czasu do czasu jedna z nóg Dyniogłowego zginała się do tyłu zamiast do przodu i wtedy o mało się nie przewracał. Ale Dyniogłowy szybko zrozumiał, w czym rzecz, i starał się stąpać uważniej. Tak więc obyło się bez upadków. Tip szedł pierwszy nie zatrzymując się ani przez chwilę. Nie mogli iść bardzo szybko, ale szli wytrwale. Po pewnym czasie, gdy księżyc już zaszedł i słońce ukazało się nad wzgórzami, uszli taki kawał drogi, że mogli się nie obawiać pościgu starej czarownicy. Poza tym chłopiec skręcił najpierw w jedną ścieżkę, potem - w drugą, gdyby więc nawet ktoś podążał za nimi, bardzo by mu było trudno odgadnąć, jaką drogą poszli i gdzie ich szukać. Tip, zadowolony, że udało mu się przynajmniej na razie uniknąć przemiany w marmurowy posąg, zatrzymał swego towarzysza i usadowił się na przydrożnym kamieniu. - Teraz będziemy jedli śniadanie - powiedział. Kubuś Dyniogłowy przyglądał mu się ciekawie, ale nie chciał wziąć udziału w posiłku. - Zdaje mi się, że jestem inaczej zrobiony niż ty - zauważył nieśmiało. - Wiem, że jesteś inny - powiedział Tip - bo ja sam cię zrobiłem. - Jak to? - zdziwił się Kubuś. - Złożyłem cię z różnych części i wyrzeźbiłem ci oczy, nos, uszy i usta - poinformował go z dumą Tip. - I ubrałem cię. Kubuś Dyniogłowy przyjrzał się krytycznie własnej osobie. - Zdaje mi się, że ci się bardzo udałem - zauważył. - Tak sobie - stwierdził Tip. Zaczął bowiem dostrzegać pewne wady w budowie swego towarzysza. - Gdybym wtedy wiedział, że będziemy razem podróżować, zrobiłbym cię może trochę dokładniej. - A zatem - powiedział Dyniogłowy głosem pełnym podziwu - ty jesteś moim twórcą, moim najbliższym krewnym, moim ojcem! - Albo wynalazcą - odrzekł chłopiec śmiejąc się. - Tak, mój synu, jestem nim naprawdę. - Powinienem więc być ci posłuszny - mówił dalej Kubuś - a ty powinieneś się mną opiekować. - Tak - powiedział Tip, zrywając się. - A więc - w drogę! - Dokąd idziemy ? - spytał Kubuś, kiedy podjęli znowu swoją podróż. - Nie wiem na pewno - odrzekł Tip - ale zdaje mi się, że posuwamy się na południe, dostaniemy się więc prędzej czy później do Szmaragdowego Grodu. - A co to za gród? - spytał Kubuś. - To sam środek Krainy Oza i największe miasto w całym państwie. Nie byłem tam nigdy, ale dużo o nim słyszałem i znam jego dzieje. Gród ten został zbudowany przez potężnego Czarnoksiężnika imieniem Oz; wszystko tam jest zielone, jak tu w Kraju Gillikinów - purpurowe. - A tu wszystko jest purpurowe? - spytał Kubuś. - Naturalnie. Czy tego nie widzisz? - zdziwił się chłopiec. - Widocznie nie rozróżniam kolorów - zdecydował Dyniogłowy wytrzeszczając oczy. - Trawa jest purpurowa i drzewa, i domy, i płoty - wyjaśniał Tip. - Nawet błoto na drogach ma kolor purpurowy. A w Szmaragdowym Grodzie wszystko, co tu jest purpurowe, jest zielone. A na wschodzie, w Krainie Manczkinów, wszystko jest błękitne. A znowu na południu, w Krainie Kwadlingów, wszystko jest czerwone. A na zachodzie, w Krainie Winków, nad którymi panuje Blaszany Drwal, wszystko jest tak żółte jak żółtko jajka. - To dopiero! - zdziwił się Kubuś, a potem, po krótkim milczeniu, spytał: - Powiedziałeś, że Blaszany Drwal jest władcą Winków? - Tak. On właśnie był jednym z tych, którzy pomogli Dorocie zwyciężyć Złą Czarownicę z Zachodu. A Winkowie byli mu tak wdzięczni, że ofiarowali mu koronę - podobnie jak ludzie ze Szmaragdowego Grodu wybrali na swego władcę Stracha na Wróble. - Ojej, ojej! - jęknął Kubuś. - W głowie mi się kręci od tej całej historii. Kto to jest Strach na Wróble? - Jeden z przyjaciół Doroty - odpowiedział Tip. - A kto to jest Dorota? - To jest pewna dziewczynka, która przybyła do nas z Kansas, z kraju znajdującego się w dalekim, wielkim świecie. Cyklon porwał ją stamtąd i uniósł do Krainy Oza. I tam spotkała Blaszanego Drwala i Stracha na Wróble, którzy towarzyszyli jej w podróży. - A gdzie jest teraz Dorota? - dopytywał się Kubuś. - Gladiola Dobrotliwa, władczyni Kwadlingów, pomogła jej wrócić do domu. - Aha. A co się stało ze Strachem na Wróble? - Już ci mówiłem. Panuje w Szmaragdowym Grodzie - odpowiedział Tip. - Zdawało mi się, że powiedziałeś, że rządził tam pewien Czarnoksiężnik - sprzeciwił się Kubuś, coraz bardziej zakłopotany. - Tak rzeczywiście powiedziałem. Uważaj teraz, a wszystko ci wyjaśnię - powiedział Tip starając się mówić bardzo wolno i patrząc prosto w uśmiechniętą twarz Dyniogłowego. - Dorota przybyła do Szmaragdowego Grodu z prośbą do Czarnoksiężnika, żeby jej pomógł wrócić do Kansas. Towarzyszyli jej Strach na Wróble i Blaszany Drwal. Ale Czarnoksiężnik nie mógł jej odesłać do domu, bo nie był tak wielkim czarnoksiężnikiem, jak to się wszystkim zdawało. A wtedy Dorota i jej przyjaciele rozgniewali się na niego i zagrozili, że powiedzą całą prawdę o nim. Wówczas Czarnoksiężnik zrobił wielki balon i uciekł. I od tej pory nikt go więcej nie widział. - To bardzo interesująca opowieść - powiedział z zadowoleniem Kubuś. - I zrozumiałem wszystko doskonale z wyjątkiem wyjaśnienia. - Cieszę się bardzo - odrzekł Tip. - A kiedy Czarnoksiężnik uciekł, mieszkańcy Szmaragdowego Grodu wybrali królem Jego Dostojność Stracha na Wróble. Słyszałem, że poddani bardzo go lubią. - Czy zobaczymy tego dziwnego króla? - spytał z ciekawością Kubuś. - Myślę, że to się uda - odpowiedział chłopiec. - Chyba że będziesz miał coś lepszego do roboty. - Ach, nie, drogi ojcze! - wykrzyknął Dyniogłowy. - Jestem gotów iść tam, gdzie tylko zechcesz. Tip próbuje swoich sił w dziedzinie magii Tip będąc niewielkiego wzrostu i szczupłej budowy poczuł się z lekka zawstydzony, kiedy wielki, ociężały Dyniogłowy nazwał go ojcem. Ale zaprzeczenie pokrewieństwa pociągnęłoby za sobą długie i nudne wyjaśnienia. Zmienił więc temat pytając raptownie: - Czy jesteś zmęczony? - Ani trochę - odpowiedział Kubuś. - Ale - dodał po namyśle - moje drewniane nogi szybko się zużyją i będą wkrótce na nic, jeżeli będę tyle chodził. Tip zastanowił się: wobec konieczności dalszej podróży była to zupełnie słuszna uwaga. Zaczął więc żałować, że nie wykonał drewnianych nóg staranniej i dokładniej. Ale czy mógł przypuszczać, że stwór, którego zmajstrował tylko na złość starej czarownicy, zostanie obdarzony życiem dzięki życiodajnemu proszkowi ze starej pieprzniczki? Przestał zatem dręczyć się wyrzutami sumienia i zaczął się zastanawiać, jakim sposobem ulepszyć i wzmocnić słabe wiązania nóg Kubusia. Pogrążony w takich rozmyślaniach znalazł się wraz ze swoim towarzyszem na skraju lasu i usiadł, żeby chwilę odpocząć, na koźle do piłowania drzewa zostawionym przez któregoś z drwali. - Dlaczego nie siadasz? - spytał Dyniogłowego. - Czy to nie nadweręży moich nóg? - zaniepokoił się Kubuś. - Na pewno nie. Przeciwnie, będą mogły wypocząć - uspokoił go chłopiec. Kubuś spróbował usiąść. Ale zaledwie zgiął nogi bardziej niż zwykle, wiązania rozluźniły się i Dyniogłowy runął na ziemię z takim łoskotem, że Tip przeraził się przekonany, że rozleciał się w kawałki. Podbiegł do niego, podniósł go z ziemi, wyprostował mu ręce i nogi i obmacał głowę, czy przypadkiem nie pękła. Ale Kubuś pomimo wszystko czuł się zupełnie dobrze. - Wolę już, żebyś odpoczywał stojąc - powiedział chłopiec. - Tak będzie chyba najbezpieczniej. - Dobrze, drogi ojcze. Będzie, jak sobie życzysz - odpowiedział Kubuś jak zwykle uśmiechnięty, nie przejmując się wcale swoim upadkiem. Tip usiadł znowu. Po chwili Dyniogłowy zapytał ciekawie : - Jak się nazywa ta rzecz, na której siedzisz? - Kozioł - odpowiedział chłopiec niedbale. - Co to znaczy: kozioł? - pytał dalej Kubuś. - Kozioł? Hm, są dwa rodzaje kozłów - odrzekł Tip, nie bardzo wiedząc, jak to objaśnić. - Jeden rodzaj kozła jest stworzeniem żyjącym, ma cztery nogi, głowę i ogon... - Rozumiem! - wykrzyknął radośnie Kubuś. - Ten, na którym siedzisz, jest właśnie tym rodzajem kozła. - Ależ nic podobnego - odpowiedział pośpiesznie Tip. - Dlaczego? Ma przecież cztery nogi, głowę i ogon. Tip przyjrzał się uważniej drewnianemu kozłowi i stwierdził, że Dyniogłowy ma rację. Tułów został zrobiony z pnia drzewa, na jednym końcu sterczała gałąź, która wyglądała zupełnie jak ogon, na drugim dwa sęki przypominały oczy, a miejsce, gdzie pień odrąbano siekierą, mogło uchodzić za pysk zwierzęcia. Zamiast nóg były cztery proste, oczyszczone z gałązek kołki, szeroko rozstawione i przytwierdzone mocno do tułowia. Kozioł stał na nich pewnie, można było spokojnie piłować drewno. - Rzeczywiście przypomina. prawdziwego kozła jeszcze bardziej, niż myślałem - powiedział Tip. - Ale - dodał usiłując wytłumaczyć Kubusiowi różnicę - prawdziwy kozioł żyje, biega, skacze, je trawę. A ten jest tylko drewnianym kozłem, na którym piłuje się drewno. - Gdyby żył, czy biegałby, skakał i jadł trawę? - dopytywał się Dyniogłowy. - Prawdopodobnie by biegał i skakał. Ale nie jadłby trawy - odpowiedział chłopiec rozśmieszony tym pomysłem. - Nie może być jednak żywy, skoro jest zrobiony z drzewa. - Ja też jestem zrobiony z drzewa - przypomniał Dyniogłowy. Tip spojrzał na niego ze zdziwieniem. - Rzeczywiście! - wykrzyknął. - A czarodziejski proszek, który cię obdarował życiem, znajdzie się w moim posiadaniu. Wyjął z kieszeni pieprzniczkę i przyjrzał się jej ciekawie. - Zastanawiam się - powiedział z namysłem - czy to ożywi drewnianego kozła. - Jeżeli tak się stanie - odrzekł spokojnie Dyniogłowy, którego widocznie nic nie mogło zadziwić - będę mógł na nim jeździć i to uratuje moje nogi. - A wtedy będzie to koń, a nie kozioł! - zawołał chłopiec podskakując radośnie. - Wygląda przecież prawie tak samo! Spróbuję! Nie wiem tylko, czy potrafię przypomnieć sobie słowa zaklęcia wypowiedziane przez Ognichę i sposób, w jaki ponosiła ręce. Rozmyślał przez chwilę. Ponieważ jednak przypatrywał się uważnie zza żywopłotu każdemu poruszeniu starej czarownicy i przysłuchiwał każdemu jej słowu, spodziewał się, że potrafi dokładnie powtórzyć to, co mówiła i robiła. Rozpoczął czary posypując czarodziejskim proszkiem tułów drewnianego kozła. Potem podniósł lewą rękę odginając mały palec i powiedział: - Woff! - Co to znaczy, drogi ojcze? - spytał ciekawie Kubuś. - Nie mam pojęcia - odrzekł Tip. Podniósł prawą rękę wysuwając naprzód kciuk i powiedział: - Toff! - A co to znaczy, drogi ojcze? - do pytywał się Kubuś. - To znaczy, że masz być cicho! - mruknął chłopiec, którego drażniło zadawanie mu pytań w tak ważnej chwili. - Jak ja szybko się uczę! - zauważył Dyniogłowy jak zwykle uśmiechnięty. Tip uniósł teraz obie ręce nad głową rozsuwając wszystkie palce i wykrzyknął głośno: - Poff! Natychmiast drewniany kozioł mianowany koniem wyciągnął nogi, ziewnął wyrąbanym pyskiem i strząsnął z grzbietu odrobinę proszku. Wydawało się, że reszta zniknęła w drewnianym tułowiu. - Znakomicie! - wykrzyknął Kubuś, gdy Tip wpatrywał się z osłupieniem w swoje dzieło. - Jesteś naprawdę potężnym czarownikiem, drogi ojcze! Przebudzenie Drewnianego Konia Kiedy drewniany kozioł poczuł, że jest żywym koniem, był jeszcze bardziej zdumiony niż Tip. Obracał sękatymi oczyma na wszystkie strony, oglądając po raz pierwszy zachwycający obraz świata, w którym miał rozpocząć nowe życie. A potem spróbował obejrzeć samego siebie. Ale ponieważ nie miał szyi, żeby obracać na niej głowę, usiłował zobaczyć siebie, kręcąc się w koło. Nie udało mu się jednak nic dojrzeć. Nogi miał biedny koń sztywne, niezgrabne i nie mógł zginać kolan, toteż po chwili zderzył się z Kubusiem Dyniogłowym i potrącił go tak mocno, że Dyniogłowy fiknął koziołka. Na szczęście upadł na mech porastający skraj drogi. Ten wypadek oraz upór Drewnianego Konia obracającego się wciąż w kółko przeraził Tipa. Krzyknął więc: - Zatrzymaj się! Stój! Drewniany Koń nie zwrócił uwagi na rozkaz i brykał dalej: po chwili jedną ze swoich drewnianych nóg tak mocno nadepnął Tipowi na stopę, że chłopiec aż podskoczył z bólu. Odbiegł na bezpieczną odległość i znowu krzyknął: - Stój! Stój, mówię ci! Kubuś, któremu tymczasem udało się podnieść z ziemi i usiąść, spojrzał z ciekawością na Drewnianego Konia. - To zmierzę na pewno wcale cię nie słyszy - zauważył. - Chyba krzyczę dosyć głośno? - obruszył się Tip. - Tak, ale przecież ten Koń nie ma uszu - rzekł Kubuś z uśmiechem. - Święta prawda! - wykrzyknął Tip, zdając sobie nagle sprawę z tego niezwykłego faktu. - Jak ja go teraz zatrzymam? Ale właśnie w tej chwili Drewniany Koń sam się zatrzymał, doszedłszy do wniosku, że obejrzenie własnej osoby jest po prostu niemożliwe. Zobaczył jednak Tipa i ruszył w stronę chłopca, chcąc się mu dokładniej przyjrzeć. Widok idącego Konia był naprawdę zabawny: podnosił jednocześnie obie nogi z prawej strony, a potem z lewej, kołysząc się z boku na bok. Tip poklepał go po łbie i powiedział pieszczotliwym głosem: - Dobry konik! Grzeczny konik! Drewniany Koń stanął dęba jak prawdziwy koń, po czym pogalopował w kierunku Kubusia i zaczął się w niego wpatrywać wyłupiastymi oczami. - Muszę znaleźć dla niego uzdę, jeżeli ma być koniem - zdecydował Tip. Sięgnąwszy do kieszeni wyciągnął kłębek mocnego sznurka. Zbliżył się do Drewnianego Konia i okręcił jeden koniec wokół jego szyi, a drugi przywiązał do pnia wielkiego drzewa. Drewniany Koń nie orientując się w sytuacji, cofnął się i z łatwością zerwał sznur. Ale wcale nie próbował uciekać. - Jest silniejszy, niż myślałem - powiedział chłopiec - i straszny z niego uparciuch. - Zrób mu uszy - doradził Kubuś. - Powiesz mu wtedy, co trzeba robić. - Świetny pomysł! - przyznał Tip. - W jaki sposób przyszło ci to do głowy? - Nic mi nie przyszło - rzekł Dyniogłowy. - Wcale nie musiało przychodzić, bo to jest najłatwiejszy, najprostszy sposób. Wobec tego Tip wyciągnął nóż i wystrugał z kory małego drzewka parę uszu. - Nie mogą być za duże - rzekł przycinając korę - bo inaczej zamiast konia będziemy mieli osła. - Jak to? - dopytywał się Kubuś ze skraju drogi. - Widzisz, koń ma dłuższe uszy od człowieka, a osioł od konia. - A gdyby moje uszy były dłuższe, to i ja zamieniłbym się w osła? - zaniepokoił się Kubuś. - Mój przyjacielu - odpowiedział z powagą Tip - ty zawsze i wszędzie będziesz Dyniogłowym, choćbyś miał uszy najdłuższe na świecie. - Ach, więc to tak - odparł Kubuś. - Zdaje mi się, że rozumiem. - Jeżeli rozumiesz, jesteś po prostu nadzwyczajny - powiedział Tip. - Ale nawet jeśliby ci się tylko zdawało, że rozumiesz, nie miałbym ci tego za złe. No, uszy są gotowe. Czy możesz potrzymać konia, kiedy je będę przymocowywał? - Naturalnie, ale musisz pomóc mi wstać - powiedział Kubuś. Tip postawił go na nogi, a Dyniogłowy podszedł do konia i przytrzymywał mu głowę, gdy chłopiec ostrzem noża wiercił dwie dziurki i wtykał w nie uszy. - Bardzo mu z nimi ładnie - rzekł z zachwytem Kubuś. Ale słowa te wypowiedziane prosto w uszy Drewnianego Konia były pierwszymi dźwiękami, jakie usłyszał w życiu. Toteż nic dziwnego, że przestraszył się tak bardzo, że najpierw stanął dęba, a potem dał susa do przodu, przewracając Tipa na jedną stronę drogi, a Kubusia na drugą. Po czym pognał dalej, jakby go przeraził stukot jego własnych kroków. - Prr! Stój! - krzyknął Tip, podnosząc się z ziemi. - Stój, głuptasie! Prawdopodobnie Drewniany Koń nie zwróciłby na to uwagi, ale wsadził właśnie nogę w norę susła i fiknąwszy potężnego kozła upadł na grzbiet, wywijając wszystkimi czterema nogami. Tip podbiegł do niego. - Kawał łobuza z ciebie, a nie koń! - wykrzyknął. - Dlaczego nie zatrzymałeś się, kiedy wrzeszczałem „Prr!” - Czy ,,prr!” znaczy zatrzymaj się? - zdziwił się Drewniany Koń, przewracając oczami. - Naturalnie - odpowiedział chłopiec. - A dziura w ziemi znaczy też „zatrzymaj się”? - pytał dalej Koń. - No pewnie, chyba że ją ominiesz. - Jakie to dziwne miejsce! - wykrzyknął ze zdumieniem Koń. - I co ja tu właściwie robię, skąd się tu w ogóle wziąłem? - To ja cię ożywiłem - powiedział Tip. - Nie spotka cię żadna przykrość, jeżeli będziesz mnie słuchał i robił, co ci każę. - Będę robił, co mi każesz - odrzekł pokornie Drewniany Koń. - Ale co mi się przed chwilą przytrafiło? Nie czuję się zupełnie dobrze. - Po prostu przewróciłeś się - wyjaśnił Tip. - Nie ruszaj nogami, to odwrócę cię na właściwą stronę. - A ile ja mam stron? - zapytał ze zdziwieniem Koń. - Kilka - odpowiedział Tip. - Ale przestań wreszcie machać nogami. Drewniany Koń uspokoił się i wyprostował nogi, a Tipowi, chociaż z wielkim wysiłkiem, udało się odwrócić go i postawić na nogi. - Teraz czuję się doskonale - oznajmiło dziwne zwierzę z westchnieniem ulgi. - Masz jedno ucho złamane - stwierdził Tip obejrzawszy dokładnie Konia. - Muszę zrobić nowe. Przyprowadził Drewnianego Konia do Kubusia, który na próżno usiłował stanąć na nogi, i pomógł Dyniogłowemu wstać. Potem wystrugał nowe ucho i przytwierdził do głowy Konia. - A teraz - przemówił do rumaka - posłuchaj mnie uważnie. ,,Prr!” znaczy: „Stój!” „Wio!” - „Ruszaj naprzód!” „Galopem!” znaczy: „Pędź z całych sił”. Zrozumiałeś? - Myślę, że tak - odpowiedział Koń. - Doskonale! A więc wyruszamy w podróż do Szmaragdowego Grodu, w odwiedziny do Jego Królewskiej Mości Stracha na Wróble. Kubusia Dyniogłowego weźmiesz na grzbiet, żeby mógł oszczędzać nogi. - Nie mam nic przeciwko temu - powiedział Drewniany Koń. - Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. Tip pomógł Kubusiowi wsiąść na Konia. - Trzymaj się mocno - ostrzegł go - bo możesz spaść i rozbić głowę z dyni. - To byłoby straszne! - wykrzyknął Kubuś z przerażeniem. - Ale czego mam się trzymać? Tip zawahał się. - Trzymaj się uszu Konia - odpowiedział po chwili namysłu. - Nie rób tego! - zaprotestował Drewniany Koń. - Nic nie będę słyszał. Uwaga była słuszna. Tip spróbował więc wymyślić coś innego. - Poradzimy sobie - rzekł wreszcie. Wszedł do lasu i uciął krótką gałąź z młodego krzepkiego drzewka. Zaostrzył jeden koniec, a potem zrobił otwór w grzbiecie Drewnianego Konia. Przyniósł kamień i zaczął wbijać palik w grzbiet zwierzęcia. - Przestań! Przestań! - krzyknął Koń. - To mną strasznie trzęsie! - Czy boli? - zaniepokoił się chłopiec. - Właściwie nie boli - odpowiedział rumak - tylko strasznie mnie denerwuje. - Już po wszystkim - pocieszył go Tip. - Teraz, Kubusiu, trzymaj się mocno tego palika, a nic ci się złego nie stanie. Kubuś trzymał się mocno, a Tip zawołał: - Wio! Posłuszne zwierzę ruszyło naprzód kołyszącym się krokiem, a obok maszerował Tip, wielce rad z nowego członka wyprawy. Potem zaczął gwizdać. - A ten dźwięk co znaczy? - zapytał Koń. - Nie zwracaj na to uwagi - powiedział Tip - to oznaka zadowolenia. Gwiżdżę, bo jestem bardzo zadowolony. - Ja bym też gwizdał, gdybym tylko mógł ściągnąć usta - zauważył Kubuś. - Obawiam się, drogi ojcze, że pod wieloma względami mam poważne braki. Po dość długiej wędrówce wąską, niewygodną ścieżką skręcili na szeroką drogę wybrukowaną żółtą kostką. Po jednej stronie drogi Tip zauważył znak drogowy, który głosił: DO SZMARAGDOWEGO GRODU DZIESIĘĆ MIL Ale zaczęło się już ściemniać. Tip zdecydował więc przenocować przy drodze i o świcie podjąć podróż na nowo. Zatrzymał Drewnianego Konia obok pagórka porosłego bujną trawą, na którym wznosiło się kilka krzaczastych drzew, i pomógł zejść Kubusiowi. - Chyba na noc położę cię na ziemi - zaproponował. - Będzie ci wygodniej. - A co będzie ze mną? - dopytywał się Drewniany Koń. - Nic ci się nie stanie, jak postoisz - odpowiedział Tip. - A ponieważ i tak nie możesz spać, czuwaj nad nami i uważaj, żeby się nikt nie zbliżył i nie zakłócił nam snu. Chłopiec wyciągnął się na trawie obok Dyniogłowego, a ponieważ podróż bardzo go zmęczyła, niebawem spał jak zabity. Kubuś Dyniogłowy jedzie do Szmaragdowego Grodu Kubuś Dyniogłowy zbudził Tipa wczesnym rankiem. Chłopiec przetarł zaspane oczy, wykąpał się w źródełku, po czym posilił się chlebem z serem. Rozpocząwszy w ten sposób nowy dzień, oznajmił swoim towarzyszom: - Wyruszamy natychmiast. Dziesięć mil to porządny kawał drogi, ale jeżeli nic nam nie przeszkodzi, powinniśmy być w Szmaragdowym Grodzie już około południa. Wsadził Kubusia na grzbiet Drewnianego Konia i podróż rozpoczęła się na nowo. Tip zauważył, że purpurowy odcień trawy i drzew blednie i płowieje przechodząc w kolor przyćmionej lawendy, która z kolei zabarwiała się zielenią, rozjaśniającą się stopniowo coraz bardziej, im bliżej byli wielkiego grodu, nad którym panował Strach na Wróble. Wędrowcy przeszli zaledwie dwie mile gościńcem brukowanym żółtą kostką, kiedy zastąpiła im drogę szeroka, rwąca rzeka. Gdy Tip łamał sobie głowę, w jaki sposób przedostać się na drugą stronę, dostrzegł człowieka płynącego promem od przeciwległego brzegu. Kiedy prom się zatrzymał, Tip spytał: - Czy przewiezie nas pan na drugą stronę? - Oczywiście, jeżeli macie pieniądze - odpowiedział przewoźnik, ponury jegomość o złośliwej, nieprzyjemnej twarzy. - Nie mam pieniędzy - odrzekł Tip. - Jak to? Wcale? - dopytywał się człowiek. - Wcale - potwierdził chłopiec. - Nie będę więc narażał życia przeprawiając was na drugi brzeg - zdecydował przewoźnik. - Co za miły człowiek - stwierdził z uśmiechem Dyniogłowy. Przewoźnik spojrzał na niego, ale nie powiedział ani słowa. Tip usiłował coś wymyślić. Co za okropne rozczarowanie taki nagły i nieoczekiwany koniec wędrówki. - Muszę się dostać do Szmaragdowego Grodu - powiedział do przewoźnika - ale w jaki sposób przedostanę się przez rzekę, jeżeli nie zabierze nas pan na prom? Człowiek roześmiał się, ale nie był to miły śmiech. - Drewniany Koń przepłynie - powiedział - a ty możesz pojechać na nim. A o tę kukłę z głową dyni nie musisz się troszczyć: przepłynie czy utonie - to chyba nie ma wielkiego znaczenia. - Nie troszcz się o mnie - odezwał się Kubuś z miłym uśmiechem, patrząc z góry na opryskliwego przewoźnika - jestem przekonany, że wspaniale pływam. Tip pomyślał, że warto popróbować, a Drewniany Koń, który nie wiedział, co znaczy niebezpieczeństwo, nie oponował. Chłopiec zaprowadził go więc na brzeg rzeki i wdrapał się na jego grzbiet. Kubuś wszedł po kolana w wodę i uchwycił się końskiego ogona, dzięki czemu mógł trzymać głowę nad wodą. - Teraz - pouczał Tip Drewnianego Konia - jeżeli będziesz poruszał nogami, zaczniesz prawdopodobnie płynąć. A jeżeli potrafisz płynąć, to prawdopodobnie dostaniemy się na drugi brzeg. Drewniany Koń zaczął natychmiast poruszać nogami, tak jak gdyby to były wiosła. A z nim płynęli obaj jego towarzysze. Przeprawa się udała i wkrótce przemoczeni i ociekający wodą wdrapali się na porosły trawą przeciwległy brzeg. Tip przemoczył tylko buty i nogawki spodni, Drewniany Koń bowiem płynął tak wspaniale, że powyżej kolan chłopiec był zupełnie suchy. Ale świetny strój Dyniogłowego cały ociekał modą. - Słońce nas wkrótce osuszy - powiedział Tip. - W każdym razie przeprawiliśmy się przez rzekę bez łaski przewoźnika i możemy iść dalej. - Pływanie jest całkiem przyjemną rzeczą - stwierdził Koń. - Ja też tak uważam - dodał Dyniogłowy. Wkrótce znaleźli się znowu na drodze brukowanej żółtą kostką, stanowiącej dalszy ciąg drogi z tamtej strony rzeki, i chłopiec znowu usadowił Kubusia na grzbiecie Drewnianego Konia. - Jeżeli będziesz jechał szybko - rzekł do Kubusia - wiatr osuszy ci ubranie. Ja chwycę się końskiego ogona i będę biegł za tobą. W ten sposób wyschniemy wszyscy w bardzo krótkim czasie. - A więc Koń musi biec szybko - zauważył Kubuś. - Dołożę wszelkich starań - odpowiedział ochoczo Drewniany Koń. Tip chwycił się gałęzi stanowiącej ogon Drewnianego Konia i krzyknął głośno: - Wio! Koń ruszył szybko, a Tip za nim, trzymając się ogona. Niebawem chłopiec uznał, że mogą biec jeszcze szybciej. Krzyknął więc: - Galopem! I Drewniany Koń przypomniał sobie, że to słowo znaczyło, żeby biegł z całych sił. Zaczął więc gnać dzikim cwałem, a Tip musiał zdobyć się na ogromny wysiłek - biegnąc tak szybko jak jeszcze nigdy w życiu - żeby dotrzymać mu kroku. Zadyszał się wkrótce do utraty tchu i choć chciał zawołać ,,Prr!”, nie mógł wydobyć ani słowa ze ściśniętego gardła. Nagle koniec ogona, który trzymał, a który był przecież tylko suchą gałęzią, złamał się i chłopiec potoczył się w kurz drogi. Tymczasem Koń i jego dyniogłowy jeździec pędzili naprzód i niebawem zniknęli w oddali. Tip podniósł się, odkaszlnął oczyszczając gardło z kurzu i wreszcie mógł zawołać ,,Prr!” Ale teraz na nic by się to nie zdało, gdyż konia już dawno nie było widać. Chłopiec zrobił więc jedyną rozsądną rzecz, jaką mógł zrobić w tej sytuacji. Usiadł na ziemi i odpoczął sobie porządnie, a potem dopiero ruszył tu dalszą drogę. ,,Po jakimś czasie na pewno ich dogonię - rozmyślał. - Droga skończy się przy bramach Szmaragdowego Grodu i nie będą mogli iść dalej.” Tymczasem Kubuś trzymał się mocno swego palika, a Drewniany Koń pędził jak strzała. Żaden z nich nie wiedział, że Tip został, bo Dyniogłowy nie pomyślał o tym, żeby się obejrzeć, a Koń nie mógł tego zrobić. Podczas jazdy Kubuś zauważył, że trawa i drzewa przybrały jasnozielony, szmaragdowy kolor, odgadli więc, nim jeszcze ujrzeli wysokie wieże i kopuły, że zbliżają się do Szmaragdowego Grodu. Wreszcie ukazał się wysoki mur z zielonego kamienia, wysadzany szmaragdami. Obawiając się, że Drewniany Koń wie za mało o świecie, żeby się w porę zatrzymać, i że obaj mogą się rozbić o mur, Kubuś odważył się krzyknąć „Prr!” tak głośno, jak tylko potrafił. Koń usłuchał natychmiast i zatrzymał się tak gwałtownie, że gdyby Kubuś nie trzymał się kija, byłby spadł na łeb na szyję i zniszczył całkiem swoją piękną twarz. - To była naprawdę szybka jazda, drogi ojcze! -wykrzyknął. A potem, nie słysząc odpowiedzi, odwrócił się i dopiero wtedy zobaczył, że Tipa nie ma. To nagłe zniknięcie chłopca zaniepokoiło Dyniogłowego. Kiedy zastanawiał się, co się stało z Tipem i co on sam powinien zrobić w tak trudnej sytuacji, otworzyła się brama w zielonym murze i wyszedł z niej mały, okrągły człowieczek o pulchnej twarzy pełnej pogody i życzliwości. Miał na sobie zielone ubranie, na głowie wysoki spiczasty kapelusz, a oczy zakrywały mu zielone okulary. Złożył głęboki ukłon Dyniogłowemu i powiedział: - Jestem Strażnikiem Wrót Szmaragdowego Grodu. Czy mógłbym się dowiedzieć, kim pan jest i jaki jest cel pańskiej wizyty? - Nazywam się Kubuś Dyniogłowy - odpowiedział z uśmiechem Kubuś - ale nie mam zielonego pojęcia, w jakim celu tu przyjechałem. Strażnik Wrót zrobił zdziwioną minę i potrząsnął głową, jak gdyby nie był zadowolony z tej odpowiedzi. - Czy jest pan człowiekiem, czy dynią? - spytał uprzejmie. - I jednym, i drugim - odpowiedział Kubuś. - A czy ten drewniany koń jest istotą żyjącą? - dopytywał się Strażnik. Koń wybałuszył sękate oko i mrugnął do Kubusia. Po czym stanął dęba i postawił drewnianą nogę na stopie Strażnika. - Aj! - krzyknął zielony człowiek. - Żałuję, że w ogóle pytałem! Ale odpowiedź jest przekonywająca! Czy szanowny pan przybywa w jakiejś sprawie do Szmaragdowego Grodu? - Zdaje mi się, że tak - odrzekł poważnie Dyniogłowy - ale nie mam pojęcia w jakiej. Mój ojciec wie dokładnie o wszystkim, ale niestety nie ma go tu. - To rzeczywiście dziwna historia, bardzo dziwna - rzekł Strażnik. - Ale zdaje mi się, że ty chyba jesteś całkiem nieszkodliwy. Ludzie nie uśmiechają się tak mile, jeżeli zamierzają popełnić coś złego. - A, co do tego - powiedział Kubuś - nie mam wpływu na mój uśmiech, wycięto mi go scyzorykiem na twarzy. - Chodź więc do mojej komnaty - zaproponował Strażnik - i zobaczymy, co można dla ciebie zrobić. Kubuś wjechał więc na Drewnianym Koniu przez bramę do niewielkiej izby w głębi muru. Strażnik pociągnął za sznur od dzwonka i natychmiast Żołnierz wysokiego wzrostu, w zielonym mundurze wyszedł z przeciwległych drzwi. Żołnierz miał na ramieniu zieloną strzelbę, a jego piękne zielone wąsy sięgały aż do kolan. - Ten obcy pan - rzekł Strażnik - nie wie, w jakim celu przybył do Szmaragdowego Grodu, ani też, czego tu właściwie szuka. Poradź mi, co z nim zrobić? Żołnierz przyglądał się Kubusiowi długo i uważnie. Wreszcie potrząsnął głową tak gwałtownie, aż zafalowały zielone wąsy, i powiedział: - Muszę go zaprowadzić do jego Królewskiej Mości Stracha na Wróble. - Ale co uczyni z nim Jego Królewska Mość Strach na Wróble? - zapytał Strażnik Wrót. - Jego Królewska Mość uczyni, co zechce - odpowiedział Żołnierz. - Mam dosyć własnych kłopotów, więc wszystkie cudze muszą być kierowane do Jego Królewskiej Mości. Załóż okulary temu jegomościowi, a ja go zaprowadzę do królewskiego pałacu. Strażnik otworzył wielkie pudło pełne okularów i zaczął je kolejno przymierzać Kubusiowi próbując dopasować do jego dużych, okrągłych oczu. - Nie ma w zapasie żadnej odpowiedniej pary, która by zasłoniła takie oczy - powiedział z westchnieniem mały człowiek. - A głowę masz tak wielką, że okulary będę musiał przywiązać. - Ale dlaczego muszę włożyć okulary ? - spytał Kubuś. - Taka jest tu moda - rzekł Żołnierz - a poza tym musisz osłonić oczy, żeby nie oślepił cię blask olśniewającego, wspaniałego Szmaragdowego Grodu. - Ach! - wykrzyknął Kubuś. - Zawiąż je koniecznie! Nie chcę oślepnąć! - Ani ja - wtrącił Drewniany Koń. Przywiązano więc szybko zielone okulary także do wystających sęków, które służyły Koniowi jako oczy. Żołnierz o zielonych wąsach poprowadził ich przez bramę na główną ulicę wspaniałego Szmaragdowego Grodu. Mieniące się zielonym blaskiem klejnoty ozdabiały frontony pięknych domów, a wieże i wieżyczki były wyłożone szmaragdami. Nawet zielony marmurowy gościniec połyskiwał drogimi kamieniami. Widok był cudowny i mógł naprawdę zachwycić każdego, kto oglądał to po raz pierwszy. Jednak zarówno Dyniogłowy, jak Drewniany Koń, którzy nie znali się ani na bogactwie, ani na piękności, nie zwracali wcale uwagi na te wszystkie wspaniałości oglądane przez zielone okulary. Szli spokojnie za zielonym Żołnierzem, ledwie dostrzegając ludzi w zielonych szatach, przyglądających się im z wielkim zdziwieniem. Kiedy zielony pies wybiegł z tłumu i zaczął na nich szczekać, Drewniany Koń trącił go drewnianą nogą i biedna psina wyjąc z bólu schroniła się w jednym z pobliskich domów. Poza tym nic poważniejszego nie przydarzyło się podczas ich wędrówki do królewskiego pałacu. Dyniogłowy chciał wjechać konno po zielonych marmurowych schodach wprost przed oblicze Stracha na Wróble, ale Żołnierz nie pozwolił na to. Wobec tego Kubuś zsiadł ze swego rumaka, zresztą z wielkim trudem. Sługa zabrał Drewnianego Konia na tyły pałacu, a Żołnierz o zielonych wąsach zaprowadził Dyniogłowego do głównego wejścia pałacowego. Pozostawił Kubusia w pięknie umeblowanej poczekalni, sam zaś pospieszył do królewskich komnat, żeby zapowiedzieć wizytę cudzoziemca. Tak się szczęśliwie złożyło, że o tej porze Jego Królewska Mość rozporządzał wolnym czasem i strasznie się nudził, nie mając właściwie nic do roboty. Rozkazał więc wprowadzić gościa od razu do sali tronowej. Kubuś, czekając na spotkanie z władcą tego wspaniałego miasta, nie czuł lęku ani też zakłopotania, nie znał bowiem zwyczajów światowych. Ale kiedy wszedł do komnaty i ujrzał po raz pierwszy Jego Królewską Mość Stracha na Wróble, siedzącego na błyszczącym klejnotami tronie, stanął jak wryty - zdumiony i zachwycony. Jego Królewska Mość Strach na Wróble Przypuszczam, że każdy czytelnik tej książki wie, co to jest strach na wróble. Ale Kubusia Dyniogłowego, który nigdy czegoś takiego nie widział, spotkanie z niezwykłym Królem Szmaragdowego Grodu zdziwiło bardziej niż jakiekolwiek inne wydarzenie w jego krótkim życiu. Jego Królewska Mość Strach na Wróble miał na sobie wyblakłe niebieskie ubranie, a zamiast głowy wypchany trawą worek, na którym namalowano grubą krechą oczy, uszy, nos i usta. Ubranie także wypchano słomą, ale tak nierówno czy też niedbale, że ręce i nogi Jego Królewskiej Mości były pełne fałdów i wybrzuszeń. Na dłoniach króla znajdowały się rękawiczki o długich wywatowanych palcach. Spod płaszcza władcy, zza kołnierza, a także i zza cholew jego butów wysuwały się źdźbła słomy. Na głowie dźwigał złotą koronę, wysadzaną połyskującymi klejnotami, ale tak ciężką, że jego królewskie czoło pokryło się zmarszczkami, dzięki którym namalowana twarz nabrała myślącego wyrazu. Jedynie ta korona stanowiła oznakę królewskości. Poza tym król był tylko zwykłym strachem na wróble - bezsilnym, niezgrabnym i nieprawdziwym. Ale jeżeli niezwykły wygląd Jego Królewskiej Mości wprawił w zdumienie Kubusia, to Strachowi Dyniogłowy wydał się nie mniej dziwaczny. Purpurowe spodnie, różowa kamizelka i czerwona koszula zwisały z drewnianego korpusu, a wycięta w dyni twarz uśmiechała się nieustannie od ucha do ucha, jak gdyby właściciel tej twarzy uważał życie za coś niezmiernie radosnego. W pierwszej chwili Jego Królewska Mość przypuszczał, że dziwny gość śmieje się z niego, i wcale mu się nie podobała taka śmiałość. Ale nie bez przyczyny miał opinię najmądrzejszego człowieka w Krainie Oza. Gdy przypatrzył się dokładniej swemu gościowi, szybko się zorientował, że szeroki uśmiech na twarzy Kubusia został wyryty na stałe i że właściciel tej twarzy nie mógł wyglądać poważnie, nawet gdyby bardzo tego chciał. Pierwszy przemówił król. Przyjrzawszy się Kubusiowi powiedział tonem pełnym zdumienia: - Powiedz mi, z jakiego zakątka ziemi pochodzisz i w jaki sposób stałeś się istotą żyjącą? - Bardzo przepraszam Waszą Królewską Mość - odrzekł Dyniogłowy - ale nic nie rozumiem. - Czego nie rozumiesz? - zapytał Strach. - Nie rozumiem waszej mowy. Pochodzę z Krainy Gillikinów, jestem więc cudzoziemcem. - Ach, oczywiście! - wykrzyknął Strach na Wróble. - Ja sam mówię językiem Manczkinów, który jest również mową mieszkańców Szmaragdowego Grodu. Ale ty mówisz chyba językiem Dyń? - Tak jest, Wasza Wysokość - odpowiedział Kubuś z niskim ukłonem - będzie nam więc trudno się porozumieć. - To doprawdy kłopotliwa sytuacja - rzekł Strach z namysłem. - Musimy mieć tłumacza. - Kto to jest tłumacz? - spytał Dyniogłowy. - Osoba, która zna obydwa języki, zarówno mój, jak i twój. Kiedy ja coś powiem, tłumacz ci wytłumaczy, co miałem na myśli. A kiedy ty coś powiesz, tłumacz mnie to wytłumaczy. Bo tłumacz i mówi, i rozumie mowę nas obu. - To naprawdę rozsądne - rzekł Kubuś, bardzo zadowolony z tak prostego wyjścia w tak trudnej sytuacji. Strach na Wróble kazał Żołnierzowi o zielonych wąsach poszukać kogoś takiego, kto by znał i mowę Gillikinów, i mowę mieszkańców Szmaragdowego Grodu, i natychmiast przyprowadzić do niego owego człowieka. Gdy Żołnierz odszedł, Strach na Wróble zaproponował: - Może zechce pan tymczasem usiąść? - Wasza Wysokość zapomina, że go nie rozumiem - odrzekł Dyniogłowy. - Jeżeli pan sobie życzy, żebym usiadł, musi mi pan to jakoś pokazać. Strach zszedł z tronu i potoczył fotel tuż przed Dyniogłowego. Potem nagle pchnął Kubusia i rozłożył na poduszkach zgiętego jak scyzoryk, tak że Kubusiowi z wielkim trudem udało się wywikłać z tej kłopotliwej pozycji. - Czy pokazałem ci dość wyraźnie? - spytał grzecznie. - Absolutnie wystarczająco - oznajmił Kubuś, podnosząc ręce, żeby odwrócić głowę do przodu, ponieważ dynia przekręciła się do tyłu na kijku, który służył jej za szyję. - Zrobiono cię na łapu-capu - zauważył Strach, obserwując wysiłki Kubusia. - Chyba nie bardziej niż Waszą Królewską Mość - odpowiedział szczerze Kubuś. - Jest pewna różnica - rzekł Strach - bo gdy ja się zegnę, to się nie złamię, a ty się złamiesz, ale nie potrafisz się zgiąć. W tej chwili wrócił Żołnierz prowadząc młodą dziewczynę o łagodnej, skromnej mince, ładnej twarzy i pięknych zielonych oczach i włosach. Gustowna sukienka z zielonego jedwabiu sięgała jej do kolan, ukazując jedwabne pończochy haftowane w strączki grochu i zielone atłasowe pantofelki ozdobione pęczkami sałaty zamiast sprzączek. Jedwabna kamizelka haftowana była w listki koniczyny, a zgrabny żakiecik, skrojony na wzór munduru, błyszczał od szmaragdów. - Witaj, Dżelio ! - wykrzyknął Strach na Wróble, gdy zielona dziewczyna pochyliła przed nim piękną głowę. - Moja droga, czy znasz język Gillikinów? - Tak, Wasza Królewska Mość - odpowiedziała. - Urodziłam się w Krainie Północnej. - Będziesz więc naszą tłumaczką - rzekł Strach na Wróble - i wytłumaczysz Dyniogłowemu wszystko, co ja powiem, a mnie wytłumaczysz to wszystko, co on powie. Czy jesteś zadowolony z takiej umowy? - spytał swego gościa. - Bardzo zadowolony - brzmiała odpowiedź. - Zapytaj go więc na początek - zdecydował Strach na Wróble, zwracając się do Dżelii - dlaczego przybył do Szmaragdowego Miasta. Ale dziewczyna zamiast zapytać o to, co kazał Król, wykrzyknęła ze wzrokiem utkwionym w Kubusia: - Jesteś na pewno kimś niezwykłym! Czyim jesteś dziełem? - Zrobił mnie pewien chłopiec, imieniem Tip - odrzekł Kubuś. - Co on mówi? - dopytywał się Strach. - Chyba mnie uszy mylą! Co on powiedział? - Powiedział, że Wasza Królewska Mość stracił panowanie nad własnym umysłem - oznajmiła z powagą dziewczyna. Strach poruszył się niespokojnie na tronie i dotknął lewą ręką głowy. - Jak to dobrze znać dwa różne języki - stwierdził z zakłopotaniem. - Zapytaj go, moja droga, czy miałby coś przeciwko temu, gdyby go wsadzono do więzienia za obrazę władcy Szmaragdowego Miasta. - Nie obraziłem nikogo - zaprotestował Kubuś z oburzeniem. - Pst! Pst! Cierpliwości! - ostrzegł go Strach. - Poczekaj, aż Dżelia przetłumaczy moje słowa. Co nam przyjdzie z tłumacza, jeżeli będziesz przerywał. - Dobrze, będę czekał - odpowiedział szorstko Dyniogłowy, chociaż jego twarz jak zwykle promieniała pogodnym uśmiechem. - Tłumacz dalej, młoda kobieto. - Jego Królewska Mość zapytuje, czy nie jesteś głodny - powiedziała Dżelia. - Ach, nie! Wcale nie! - odrzekł znacznie uprzejmiej Kubuś. - Sztuka jedzenia jest dla mnie czymś niemożliwym. - Tak jak i dla mnie - zauważył Strach. - Moja droga Dżelio, co on takiego powiedział? - Zapytał, czy Wasza Królewska Mość zdaje sobie sprawę, że każde królewskie oko jest namalowane inaczej: jedno jest szersze, a drugie węższe - rzekła złośliwie dziewczyna. - Niech Wasza Królewska Mość jej nie wierzy! - wykrzyknął Kubuś. - Nie mam zamiaru - odpowiedział spokojnie Strach i rzucając badawcze spojrzenie na dziewczynę, zapytał: - Czy jesteś pewna, moja droga, że znasz zarówno język Gillikinów, jak i Manczkinów? - Jestem zupełnie pewna, Wasza Królewska Mość - odrzekła Dżelia, starając się nie roześmiać w obecności króla. - W jaki więc sposób i ja też je rozumiem, a przynajmniej tak mi się wydaje? - dopytywał się dalej Strach. - Ponieważ jest to jeden i ten sam język - oznajmiła dziewczyna wybuchając teraz wesołym śmiechem. - Czy Wasza Królewska Mość nie wie, że w całym państwie Oza wszyscy mówią tym samym językiem? - Czy tak jest w istocie? - wykrzyknął z ulgą Strach, usłyszawszy te słowa. - W takim razie z łatwością mógłbym być swoim własnym tłumaczem. - To wszystko moja wina, Wasza Królewska Wysokość - rzekł Kubuś z miną nieco głupkowatą. - To przecież ja uważałem, że każdy z nas musi mówić innym językiem, ponieważ pochodzimy z różnych krajów. - Masz nauczkę, żebyś nigdy nie myślał - stwierdził surowo Strach. - Jeżeli ktoś nie potrafi myśleć mądrze, lepiej, żeby milczał, jak przystoi manekinowi, którym przecież jesteś. - Oczywiście, jestem na pewno - zgodził się Dyniogłowy. - Wydaje mi się - mówił dalej Strach już trochę łagodniej - że twórca twojej osoby zmarnował znakomite nadzienie do placka, żeby obdarzyć świat tak niewydarzonym człowiekiem. - Zapewniam Waszą Królewską Mość, że nie prosiłem o to - odrzekł Kubuś. - Ach, ze mną było tak samo! - powiedział wesoło Strach. - A więc ponieważ różnimy się od wszystkich zwykłych ludzi, zostańmy przyjaciółmi. - Zgadzam się z całego serca! - wykrzyknął Kubuś. - Jak to? Czyżbyś miał serce? - spytał zdumiony Strach. - Ach nie, to tylko wyobraźnia, chciałem powiedzieć... upiększony sposób mówienia - tłumaczył się Kubuś. - Muszę cię prosić, żebyś powściągnął swoją wyobraźnię, która, nie wsparta rozumem, może cię zaprowadzić na manowce - ostrzegł go Strach. - Święta prawda! - wykrzyknął Kubuś nie rozumiejąc ani słowa. Jego Królewska Mość zwolnił więc Dżelię i Żołnierza o zielonych wąsach. Kiedy się oddalili, wziął swego przyjaciela za rękę i poprowadził go na dziedziniec, żeby zabawić się w rzucanie pierścieniem. Zbuntowana armia generała Dendery Tip tak bardzo chciał być znowu razem z Kubusiem i Drewnianym Koniem, że przeszedł chyba z połowę drogi do Szmaragdowego Miasta nie odpoczywając ani przez chwilę. Wreszcie poczuł głód i stwierdził z przykrością, że nie ma już ani sucharów, ani sera, w które się zaopatrzył na drogę. Kiedy zastanawiał się, jak wybrnąć z tej trudnej sytuacji, natknął się niespodziewanie na siedzącą przy drodze dziewczynę, której strój bardzo mu się podobał: miała na sobie jedwabną zieloną jak szmaragd bluzkę i spódnicę w czterech jaskrawych kolorach: z przodu niebieską, z lewej strony żółtą, z tyłu czerwoną, a z prawej strony purpurową. Bluzka zapinała się na cztery guziki: górny guzik był biały, następny - żółty, trzeci - czerwony, ostatni zaś - purpurowy. Wspaniałość tego stroju była nieco przesadzona, nawet trochę rażąca. Toteż Tip był całkowicie usprawiedliwiony wpatrując się weń przez pewien czas, zanim skierował wzrok na piękną twarz właścicielki tych szat. ,,Tak, jest dość ładna” - stwierdził. Szpeciła ją jednak nadąsana, przekorna, a nawet nieco zuchwała mina. Widząc wlepiony w siebie wzrok chłopca, dziewczyna odwzajemniła mu się spokojnym spojrzeniem. Obok niej stał koszyk ze śniadaniem: w jednej ręce trzymała kawałek chleba grubo posmarowany masłem, a w drugiej jajko na twardo i zajadała z widocznym apetytem, co znalazło pełne zrozumienie u wygłodzonego Tipa. Już chciał prosić ją o podzielenie się z nim śniadaniem, gdy dziewczyna wstała i strząsnęła okruchy z kolan. - No! - rzekła. - Czas na mnie. Ponieś mi ten koszyk, a jeżeli jesteś głodny, możesz coś zjeść. Tip z zapałem chwycił koszyk i zaczął jeść idąc za dziwną dziewczyną i nie pytając o nic. Nieznajoma szła przed nim długimi, energicznymi krokami, zachowując wyniosły wyraz twarzy, co wzbudziło w nim przypuszczenie, że ma do czynienia z jakąś ważną osobistością. Kiedy wreszcie zaspokoił głód, dogonił dziewczynę i starał się iść równie szybko jak ona, co wcale nie przychodziło mu łatwo, bo była od niego o wiele wyższa i wyraźnie śpieszyła się. - Bardzo dziękuję za śniadanie - powiedział Tip biegnąc obok dziewczyny. - Czy mógłbym się dowiedzieć, jak pani na imię? - Jestem generał Dendera - brzmiała krótka odpowiedź. - Ach! - wykrzyknął zdziwiony Tip. - A jaki to rodzaj generała? - Dowodzę Armią Buntowniczek w obecnej wojnie - odpowiedziała dziewczyna może zbyt szorstko. - Ach! - wykrzyknął ponownie Tip. - Nie wiedziałem, że wybuchła wojna. - Nie mogłeś o tym wiedzieć - odrzekła dziewczyna - ponieważ utrzymujemy to w tajemnicy. A zważywszy, że armia nasza składa się wyłącznie z dziewcząt, jest rzeczą godną uwagi - dodała z dumą - że naszego buntu nie udało się dotychczas wykryć. - To rzeczywiście nadzwyczajne - przyznał Tip. - Ale gdzie znajduje się wasza armia? - Mniej więcej o milę stąd - rzekła Dendera. - Nasze siły przybyły ze wszystkich stron państwa Oza, zgodnie z moim rozkazem. Dziś nastąpi wielki dzień, w którym zwyciężymy Jego Królewską Mość Stracha na Wróble i odbierzemy mu tron. Armia Buntowniczek oczekuje tylko mojego przybycia, żeby rozpocząć marsz na Szmaragdowy Gród. - Coś podobnego! - wykrzyknął Tip, łapiąc z trudem oddech. - To naprawdę zadziwiające! Czy mogę wiedzieć, dlaczego chcesz zwyciężyć Jego Królewską Mość Stracha na Wróble? - Po pierwsze dlatego, że już dość długo mężczyźni rządzili Szmaragdowym Grodem - odparła dziewczyna. - Po drugie, Gród iskrzy się od klejnotów, które mogą być znacznie lepiej wykorzystane na pierścionki, bransoletki i naszyjniki. A w królewskim skarbcu jest dość złota, żeby każda z dziewcząt w naszej armii mogła sobie kupić tuzin nowych sukienek. Mamy więc zamiar zdobyć Gród i rządzić nim, jak nam się podoba. Dendera wykrzyknęła te słowa z takim zapałem i stanowczością, że trudno było wątpić w powagę jej zamierzeń. - Wojna jest przecież straszna - powiedział w zadumie Tip. - Ale ta wojna będzie bardzo przyjemna - odparła wesoło dziewczyna. - Przecież wiele z was może zginąć - mówił dalej chłopiec głosem pełnym lęku. - Ach, nie! - zaprzeczyła Dendera. - Jaki mężczyzna oprze się ładnej dziewczynie lub podniesie na nią rękę? A w całej mojej armii nie ma ani jednej brzydkiej twarzy. Tip roześmiał się. - Może masz rację - przyznał. - Ale Strażnik Wrót jest z pewnością strażnikiem godnym zaufania, a Armia Królewska nie podda się bez walki. - Armia Królewska jest słaba i stara - odparła dziewczyna pogardliwie. - Żołnierz o zielonych wąsach zużył całą swoją energię na zapuszczenie wąsów, a jego żona jest taką złośnicą, że więcej niż połowę wyrwała mu z korzeniami. Kiedy rządził jeszcze Czarnoksiężnik Oz, Żołnierz o zielonych wąsach stanowił zupełnie wystarczającą Armię Królewską, bo lud lękał się Czarnoksiężnika. Ale Stracha na Wróble nikt się nie boi. Armia Królewska nie będzie miała więc wielkiego znaczenia podczas wojny. Skończywszy rozmowę, szli dalej w milczeniu i wkrótce znaleźli się na wielkiej leśnej polanie, gdzie zgromadziło się czterysta młodych dziewcząt, które śmiały się i rozmawiały tak wesoło i beztrosko, jak gdyby znajdowały się na wycieczce, a nie w przededniu zwycięskiego boju. Podzielone były na cztery oddziały i Tip zauważył, że wszystkie nosiły strój podobny do stroju generała Dendery. Jedyną różnicę stanowiło to, że dziewczęta z Krainy Manczkinów miały na przedzie spódnicy pas w kolorze błękitnym, mieszkanki Krainy Kwadlingów - pas czerwony, pochodzące z Krainy Winków - żółty, a przybyłe z Krainy Gillikinów - purpurowy. Wszystkie nosiły bluzy w kolorze zielonym, kolorze kraju, który miały zamiar podbić, a górny guzik na każdej bluzce przypominał raz jeszcze barwy krainy, z której każda dziewczyna pochodziła. Mundury zgromadzone razem tworzyły ładny i pogodny obraz, a ich właścicielkom było w nich bardzo do twarzy. Tip sądził początkowo, że ta dziwna armia nie posiadała broni, mylił się jednak. Każda z dziewcząt miała wpięte w węzeł długich włosów dwa długie lśniące druty do robienia pończoch. Generał Dendera stanęła natychmiast na pniu drzewa i przemówiła do wojska: - Przyjaciele, obywatele i dziewczęta! - zawołała. - Oto rozpoczynamy wielki bunt przeciw mężczyznom Krainy Oza. Ruszamy na podbój Szmaragdowego Grodu! Zrzucimy z tronu pajacowatego króla, zdobędziemy tysiące bezcennych klejnotów, przetrząśniemy królewski skarbiec i będziemy rządzić naszymi uprzednimi ciemięzcami! - Hurra! - wykrzyknęły te dziewczęta, które przysłuchiwały się uważnie przemówieniu. Ale Tip odniósł wrażenie, że większa część Armii była zbyt pochłonięta pogaduszkami, żeby słuchać słów generała. Wydano rozkaz wymarszu, dziewczęta uformowały się tu cztery oddziały i ruszyły energicznym krokiem w stronę Szmaragdowego Grodu. Chłopiec szedł za nimi niosąc kilka koszyków, chustek i pakunków, które przedstawicielki armii powierzyły jego opiece. Zbliżyli się niebawem do zielonych kamiennych murów Grodu i zatrzymali przed bramą. Strażnik Wrót wyszedł z wartowni i przyglądał się dziewczętom z taką ciekawością, jak gdyby to cyrk przybył do miasta. Na złotym łańcuchu otaczającym jego szyję wisiał pęk kluczy, ręce niedbale trzymał w kieszeniach i widać było, że nie przyszło mu nawet do głowy, iż miastu zagrażają buntownicy. - Dzień dobry, moje drogie! Czym mogę wam służyć? - rzekł uprzejmie. - Musisz się natychmiast poddać - odrzekła generał Dendera stając obok niego i robiąc najbardziej srogą minę, jaką mogła przybrać jej śliczna twarz. - Poddać się? - powtórzył zdumiony Strażnik. - Przecież to niemożliwe, niezgodne z prawem! Nigdy w życiu nie słyszałem o czymś podobnym. - A jednak musicie się poddać - wykrzyknęła groźnie Dendera. - Ogłosiłyśmy bunt! - Wcale na to nie wyglądacie - powiedział Strażnik wpatrując się w dziewczęta z zachwytem. - A jednak tak jest! - zawołała Dendera, tupiąc nogą. - Właśnie mamy zamiar zdobyć Szmaragdowy Gród. - Wielkie nieba - zdumiał się Strażnik Wrót - co za bezsensowny pomysł! Wracajcie do domu, do mamuś, kochane dziewczęta, pomagajcie doić krowy i piec chleb. Czy nie zdajecie sobie sprawy, jakie to niebezpieczne zdobywać miasto? - Nie boimy się niczego - odpowiedziała generał Dendera tak stanowczo, że Strażnik stracił pewność siebie. Zadzwonił więc na Żołnierza o zielonych wąsach i pożałował tego zaraz. Natychmiast bowiem otoczył go tłum dziewcząt, które wyciągnęły druty z włosów i skierowały ich ostrza niebezpiecznie blisko tłustych policzków i mrugających oczek Strażnika. Biedny człowiek błagał głośno o litość i wcale nie stawiał oporu, gdy Dendera zdjęła mu z szyi pęk kluczy. Dendera, a za nią jej armia, podążyła w stronę bramy, gdy drogę zastąpiła im Armia Królewska Oza, znana również jako Żołnierz o zielonych wąsach. - Stój - wykrzyknął Żołnierz i wycelował długą strzelbę prosto w twarz wodza. Kilka dziewcząt zawróciło z krzykiem, ale Dendera bohatersko nie ruszając się z miejsca spytała z wyrzutem: - I cóż dalej? Czy chcesz zastrzelić biedną dziewczynę? - Nic podobnego - odrzekł Żołnierz. - Strzelba nie jest nabita. - Nie nabita? - Nie, w obawie wypadków. A poza tym zapomniałem, gdzie schowałem proch i śrut. Jeżeli jednak zechcesz chwilę poczekać, spróbuję poszukać. - Nie trudź się - rzekła wesoło Dendera. Po czym zwracając się do swojej armii wykrzyknęła: - Dziewczęta, strzelba nie jest nabita! - Hura! - wrzasnęły buntowniczki zachęcone dobrą nowiną i tak tłumnie rzuciły się na Żołnierza o zielonych wąsach, że tylko cudem nie pozabijały jedna drugiej drutami do pończoch. Ale Armia Królewska była zbyt wystraszona, żeby odpowiedzieć atakiem na atak. Zrobiła po prostu w tył zwrot i uciekła co sił w nogach poprzez bramę w kierunku królewskiego pałacu. Tymczasem Dendera wraz ze swoją bandą opanowała bezbronne miasto. W taki sposób Szmaragdowy Gród został zdobyty bez przelewu krwi. Armia Buntowniczek stała się armią zwycięską. Strach na Wróble planuje ucieczkę Tip wymknął się dziewczętom i podążył szybko za Żołnierzem o zielonych wąsach. Zwycięska armia wkraczała do podbitego miasta znacznie wolniej, ponieważ zatrzymywała się często, wydłubując swoimi drutami szmaragdy ze ścian domom i spomiędzy kamieni bruku. Dzięki temu Żołnierz i Tip dotarli do pałacu, zanim rozeszły się wiadomości o zdobyciu miasta. Strach na Wróble i Kubuś zabawiali się jeszcze rzucając pierścieniem do celu, gdy grę przerwało nagłe wejście Armii Królewskiej. Armia wbiegła na dziedziniec bez kapelusza i strzelby, strój miała w nieładzie, a jej długie wąsy powiewały w powietrzu. - Jeden dla mnie - rzekł spokojnie Strach na Wróble. - Co ci się stało, mój drogi? - dodał zwracając się do Żołnierza. - Ach, Wasza Królewska Mość, Wasza Królewska Mość! Nasze miasto znalazło się w rękach nieprzyjaciół! Miasto jest zdobyte! - wykrzyknęła Armia łapiąc z trudem oddech. - To coś niespodziewanego - zauważył Strach na Wróble. - Ale idź, proszę cię, i zabarykaduj drzwi i okna pałacu, a ja tymczasem pokażę Dyniogłowemu, jak rzucać pierścieniem. Żołnierz szybko wykonał rozkaz, gdy tymczasem Tip, który przybiegł tuż za nim, stanął na dziedzińcu wpatrując się w Stracha wzrokiem pełnym podziwu. Jego Królewska Mość rzucał dalej pierścieniem zupełnie spokojnie, jakby nic nie groziło jego tronowi, ale Dyniogłowy ujrzawszy Tipa rzucił się ku niemu tak szybko, jak tylko potrafiły jego drewniane nogi. - Witaj, czcigodny ojcze! - zawołał uszczęśliwiony. - Jakże się cieszę, że cię widzę! Ten okropny Drewniany Koń uciekł unosząc mnie z sobą. - Tak właśnie przypuszczałem - powiedział Tip. - Czy nie poniosłeś żadnej szkody? Czy nie skaleczyłeś się? A może coś ci pękło? - Nie, jestem w zupełnie dobrej formie - uspokoił go Dyniogłowy - a Jego Królewska Mość był dla mnie niezmiernie łaskawy. Tymczasem powrócił Żołnierz o zielonych wąsach i Strach powiedział: - Może mnie przy okazji poinformujesz, kim jest zwycięzca? - To zastępy dziewcząt przybyłych z czterech stron państwa Oza - odpowiedział Żołnierz, ciągle jeszcze blady i drżący z przerażenia. - A gdzież w owym czasie była moja armia? - dowiadywał się Jego Królewska Mość, wpatrując się groźnie w Żołnierza. - Armia Waszej Królewskiej Mości uciekła - przyznał się uczciwie Żołnierz - żaden bowiem człowiek nie zniósłby widoku straszliwej broni najeźdźców. - No, dobrze - powiedział Strach po namyśle. - Nie martwię się wcale utratą tronu. Władza nad Szmaragdowym Grodem jest zadaniem trudnym i męczącym. A korona jest tak ciężka, że stale boli mnie głowa. Mam nadzieję, że zwycięzcy nie zechcą wyrządzić mi krzywdy tylko dlatego, że przypadkiem jestem królem. - Słyszałem, jak mówiły - odezwał się Tip z wahaniem - że mają zamiar z wierzchniej strony Waszej Królewskiej Mości zrobić dywan, a do poduszki na kanapę zużyć słomę, którą Wasza Królewska Mość jest wypchany. - Jestem więc rzeczywiście w niebezpieczeństwie - stwierdził Strach z przekonaniem. - Najrozsądniej będzie rozważyć środki ucieczki. - Gdzie może pan uciec? - zapytał Kubuś Dyniogłowy. - Do mego przyjaciela, Blaszanego Drwala, który rządzi państwem Winków i zwie się cesarzem. Zaopiekuje się mną na pewno. Tip tymczasem wyglądał przez okno. - Nieprzyjaciel otoczył pałac - oznajmił. - Za późno już na ucieczkę, rozszarpałby cię w mgnieniu oka na kawałki. Strach westchnął. - W trudnych okolicznościach - powiedział - należy przerwać działanie i zacząć myśleć. Nie miejcie mi za złe, jeśli to zrobię: przestanę działać i pomyślę. - Ale przecież i my jesteśmy w niebezpieczeństwie - rzekł trwożnie Dyniogłowy. - Jeżeli któraś z tych dziewcząt zna się choć trochę na kuchni, koniec ze mną! - Bzdura! - wykrzyknął Strach. - Nawet jeżeli potrafią gotować, są zbyt zajęte, żeby je to interesowało. - Ach, czyż miałbym pozostać więźniem nie wiadomo jak długo! Och, nie, zbyt łatwo się psuję! - zaprotestował Kubuś. - W takim razie nie pasujesz do nas - odrzekł Strach. - Sprawa jest poważniejsza, niż przypuszczałem. - Wy - mruknął posępnie Dyniogłowy - możecie żyć wiele lat. Moje życie trwa krótko. Muszę więc wykorzystać tych kilka dni, które mi pozostały. - No, no! Nie jest tak źle. Nie martw się przedwcześnie - próbował go pocieszyć Strach na Wróble. - Jeżeli będziesz się zachowywał spokojnie i dasz mi czas do namysłu, mam nadzieję, że znajdę jakąś możliwość ucieczki. Czekali więc wszyscy cicho i cierpliwie, a tymczasem Strach stanął w kącie komnaty i odwrócił się twarzą do ściany. Trwał tak przynajmniej przez pięć minut, po czym spojrzał na nich ze znacznie pogodniejszym wyrazem namalowanej twarzy. - Co się dzieje z Drewnianym Koniem, na którym przyjechaliście tutaj? - Powiedziałem, że to istota niezmiernie cenna, i sługa Waszej Królewskiej Mości zamknął go w skarbcu - rzekł Kubuś. - To jedyne miejsce, które mi przyszło do głowy, Wasza Królewska Mość - dodał Żołnierz w strachu, czy nie popełnił błędu. - Uważam to za świetny pomysł - pochwalił go Strach. - Czy chociaż nakarmiono to poczciwe zmierzę? - Oczywiście, dałem mu całą górę trocin. - Znakomicie! - wykrzyknął Strach. - Przyprowadź go tu zaraz! Żołnierz pośpiesznie wykonał rozkaz i po chwili zgromadzeni usłyszeli tętent drewnianych kopyt na bruku dziedzińca. Król spojrzał krytycznie na rumaka. - Nie wydaje mi się specjalnie urodziwy - rzekł z namysłem - ale przypuszczam, że jest szybki. - Szybki jak strzała! - zawołał Tip, patrząc z zachwytem na Drewnianego Konia. - A więc niech weźmie nas na grzbiet, przedrze się przez szeregi buntowniczek i zaniesie nas do mego przyjaciela, Blaszanego Drwala - oznajmił Strach. - Nie uniesie aż czterech osób - zaprotestował Tip. - Nie, ale możliwe, że uniesie trzy - orzekł Jego Królewska Mość. - Postanowiłem pozostawić tu moją Królewską Armię. Sądząc z łatwości, z jaką się poddał, nie można za bardzo liczyć na jego pomoc. - Zresztą może pobiec za nami - zaśmiał się Tip. - Oczekiwałem tego ciosu - rzekł pochmurnie Żołnierz - ale zniosę go mężnie. Potrafię zmienić wygląd obcinając moje piękne, zielone wąsy. A poza tym z dwojga złego wolę wybrać rzecz mniej niebezpieczną i stawić czoła zuchwałym dziewczętom niż dosiąść tego dzikiego, nieujarzmionego konia. - Może masz nawet rację - zauważył Jego Królewska Mość. - Ale ja, ponieważ nie jestem żołnierzem, kocham niebezpieczeństwo. Teraz, mój chłopcze, wsiadaj pierwszy na konia i usiądź jak najbliżej szyi. Tip wdrapał się prędziutko na swoje miejsce, a Żołnierz i Strach wspólnymi siłami usadowili Dyniogłowego tuż za nim. Dla króla zostało tak mało miejsca, że w czasie jazdy mógł bardzo łatwo spaść. - Przynieś sznur od bielizny - rzekł król do Armii - i zwiąż nas. Wówczas, jeżeli któryś spadnie z konia, inni również spadną. A kiedy Żołnierz udał się po sznur od bielizny, Jego Królewska Mość mówił dalej: - Muszę być ostrożny, ponieważ właśnie mnie grozi największe niebezpieczeństwo. - Ja muszę być tak samo ostrożny jak Wasza Królewska Mość - powiedział Kubuś. - No, niezupełnie tak samo - rzekł Strach. - Jeśli mnie się wydarzy coś złego, to moje życie skończy się raz na zawsze. A jeżeli tobie się coś wydarzy, to jeszcze możesz być przydatny jako pestki na siew. Żołnierz powrócił z długim sznurem i obwiązał nim mocno całą trójkę, a ponadto przywiązał ich do grzbietu Konia. W ten sposób groźba upadku mocno się zmniejszyła. - Teraz szybko otwieraj bramę - rozkazał Strach. - Będzie to bieg ku wolności lub śmierci. Dziedziniec, na którym przebywali, znajdował się w samym środku pałacu i był ze wszystkich stron otoczony murem. Ale z jednej strony znajdował się długi korytarz prowadzący do zewnętrznej bramy zabarykadowanej niedawno na rozkaz władcy. Właśnie przez tę bramę Jego Królewska Mość planował ucieczkę. Armia Królewska powiodła Drewnianego Konia ku temu właśnie przejściu i odryglowała bramę, która rozwarła się z głośnym trzaskiem. - Teraz - powiedział Tip do Konia - nasze życie zależy od ciebie. Musisz nas wszystkich uratować. Pędź z całych sił ku bramom Grodu i nie pozwól się nikomu zatrzymać. - W porządku - mruknął Koń i tak raptownie śmignął naprzód, że Tipowi aż tchu zabrakło i tylko ściskał kurczowo drążek, który sam lubił tu grzbiet rumaka. Drewniany Koń, pędząc jak szalony, przewrócił kilka dziewcząt pełniących straż przed pałacem. Inne uciekły z wrzaskiem ustępując mu z drogi, a tylko jedna lub może dwie dźgnęły gniewnie drutami uciekających więźniów. Tipowi dostało się lekkie ukłucie w lewe ramię, a skaleczenie, choć niewielkie, bolało jeszcze z godzinę. Ale na Strachu i Kubuś w Dyniogłowym druty nie zrobiły najmniejszego wrażenia, nawet tego nie poczuli. Musimy przyznać Drewnianemu Koniowi, że dokonał wspaniałego wyczynu, przewracając wózek z owocami, kilku mężczyzn o wyglądzie słabeuszy i wreszcie nowego Strażnika Wrót - małą tłustą kobietę wyznaczoną przez generała Denderę. Ale i poza murami Szmaragdowego Grodu rozpędzony rumak nie zatrzymał się ani na chwilę, tylko gnał na zachód szybkimi, gwałtownymi susami. Ten straszliwy bieg o mało nie wytrząsł życia z Tipa, wzbudził natomiast podziw Jego Królewskiej Mości Stracha na Wróble. Kubuś zaś, ponieważ zaznał już kiedyś tej szalonej jazdy, ściskał z całej siły obiema rękami swoją nieszczęsną głowę z dyni, znosząc straszliwe podskoki z pogodą i odwagą filozofa. - Zróbcie coś, żeby zwolnił! Niech zwolni! - krzyknął nagle Strach. - Wytrzęsie mi całą słomę w nogi! Ale Tip łapiąc z trudem oddech nie mógł wykrztusić z siebie ani słowa i Drewniany Koń pędził dalej bez przeszkód, nie zwalniając kroku. A kiedy wreszcie znaleźli się nad brzegiem szerokiej rzeki, Koń, nie wahając się ani sekundy, dał ostatniego susa i jego pasażerowie wylecieli w powietrze. W chwilę później wszyscy znaleźli się w rzece pryskając i zachłystując się wodą. Koń walcząc z falami szukał oparcia dla nóg, a jeźdźcy, których gwałtowny wir wciągnął na dno, wypłynęli z głębokiej wody i unosili się na jej powierzchni jak korki. Podróż do Blaszanego Drwala Tip, mokrzusieńki, ociekający urodą, wychylił się ku przodowi i krzyknął w ucho Drewnianego Konia: - Uspokój się, głupcze! Uspokój się! Koń znieruchomiał natychmiast i, unosił się spokojnie na powierzchni; jego drewniane ciało utrzymywało się na wodzie jak tratwa. - Co to właściwie znaczy „głupiec” - dopytywał się. - Jest to coś w rodzaju nagany - odpowiedział Tip, nieco zawstydzony tym wyrażeniem. - Mówię tak tylko wtedy, kiedy się rozgniewam. - Miałbym więc ochotę nazwać wzajemnie i ciebie głupcem - rzekł Koń. - Ja przecież nie zrobiłem rzeki ani nie położyłem jej na naszej drodze. Nagana należy się więc temu, kto gniewa się na mnie za to, że wpadłem w wodę. - Masz zupełną rację, to była moja wina - przyznał Tip i zawołał do Dyniogłowego: - Jak się czujesz, Kubusiu? Nie było odpowiedzi. Chłopiec zakrzyknął więc: - Jak się czuje Wasza Królewska Mość? Strach na Wróble jęknął. - Czuję się fatalnie - rzekł słabym głosem. - Ale ta woda jest mokra! Tip był tak mocno związany sznurem, że nie mógł odwrócić głowy, żeby spojrzeć na swoich towarzyszy, powiedział więc do Konia: - Wiosłuj nogami m kierunku brzegu. Koń posłuchał i, chociaż bardzo wolno, posuwał się naprzód. Dopłynął wreszcie do przeciwległego brzegu rzeki, dość niskiego, żeby można się było wdrapać i wydostać na suchy grunt. Choć z pewnym trudem, chłopcu udało się wydobyć nóż z kieszeni i przeciąć sznur, którym jeźdźcy byli związani razem i przywiązani do Drewnianego Konia. Usłyszał głuchy odgłos: to Strach upadł na ziemię. Tip zszedł szybko z Konia i rozejrzał się za swoim przyjacielem Kubusiem. Drewniany tułów, we wspaniałych szatach, siedział wciąż wyprostowany na grzbiecie Konia, ale głowa z dyni zniknęła i widać było tylko zaostrzony drążek służący jako szyja. Strach na Wróble nie wyglądał o wiele lepiej, ponieważ słoma, którą był wypchany, obsunęła się ku dołowi - nogi więc i dolna część jego ciała robiły wrażenie pulchnych i okrągłych, góra natomiast przypominała pusty worek. Na głowie Stracha tkwiła ciągle ciężka korona; była przyszyta, żeby się nie zgubiła. Ale głowa Króla była teraz tak mokra i miękka, że pod ciężarem złota i klejnotów pochyliła się smętnie, wyciskając na malowanej twarzy tyle zmarszczek, że Jego Królewska Mość wyglądał zupełnie jak japoński mopsik. Tip byłby się roześmiał, gdyby nie lęk o biednego Kubusia. Strach na Wróble, chociaż uszkodzony, stanowił w dalszym ciągu jakąś całość, gdy tymczasem głowa z dyni, tak konieczna Kubusiowi do życia, gdzieś przepadła. Chłopiec chwycił więc długi kij, znajdujący się na szczęście pod ręką, i zawrócił w stronę rzeki. Daleko na falach zauważył złocistą dynię kołysaną łagodnie ruchem fal. Na razie znajdowała się poza zasięgiem Tipa, ale po jakimś czasie przypłynęła bliżej, potem jeszcze bliżej, aż w pewnej chwili chłopiec dosięgnął jej kijem i przyciągnął do brzegu. Następnie położył ją na piasku i troskliwie osuszył twarz Kubusia chusteczką do nosa. W końcu pobiegł do właściciela głowy i osadził mu ją na szyi. - Wielkie nieba! - były to pierwsze słowa Kubusia. - Co za okropne przeżycie! Niezmiernie jestem ciekaw, czy woda może zaszkodzić dyni. Tip nie trudził się odpowiedzią, wiedział przecież dobrze, że Strach na Wróble także potrzebuje pomocy. Powyjmował starannie słomę zarówno z tułowia, jak i z nóg króla i rozrzucił na słońcu, żeby ją wysuszyć. A mokre ubranie rozwiesił na grzbiecie Drewnianego Konia. - Jeżeli dynia psuje się w wodzie - westchnął żałośnie Kubuś - to moje dni są policzone. - Nigdy nie zauważyłem, żeby dynie psuły się w wodzie - odpowiedział Tip. - Chyba że jest to wrząca woda. Jeżeli nie popękała ci głowa, mój przyjacielu, jesteś na pewno dynią w najlepszym gatunku. - Głowa nie popękała mi ani trochę - odpowiedział Kubuś już trochę weselej. - Więc przestań rozmyślać - doradził mu chłopiec. - Indyk myślał i zdechł. - Cieszę się więc - rzekł Kubuś z powagą - że nie jestem indykiem. Słońce szybko suszyło ubranie, a Tip przewracał słomę Jego Królewskiej Mości, żeby gorące promienie wchłonęły wilgoć i słoma stała się znowu trzeszcząca i sucha jak przedtem. Kiedy już wyschła, Tip wypchał nią ubranie Stracha, przywracając mu poprzedni kształt, i wygładził twarz, która znowu rozjaśniła się pogodnym uśmiechem. - Dziękuję ci bardzo - powiedział radośnie monarcha, gdy po przejściu kilku kroków stwierdził, że znakomicie zachowuje równowagę. Ma się z tego pewną korzyść, że jest się Strachem na Wróble. Jeżeli tylko znajdą się obok przyjaciele, którzy potrafią naprawić szkodę, nic złego nie może się nam przytrafić. - Zastanawiam się, czy pod wpływem gorących promieni słonecznych dynia nie popęka - odezwał się z niepokojem Kubuś. - Ależ nie, na pewno nie popęka - rzekł wesoło Strach. - Jedyną rzeczą, której powinieneś się lękać, mój chłopcze, jest starość. Kiedy twoja złocista młodość przeminie, pożegnamy się szybko, ale nie myśl o tym przedwcześnie. Zauważymy to sami i zawiadomimy cię o tym. A teraz ruszajmy w drogę! Chciałbym jak najszybciej powitać mego przyjaciela, Blaszanego Drwala. Dosiedli więc znowu Drewnianego Konia. Tip chwycił się drążka, Dyniogłowy przywarł do jego pleców, a Strach na Wróble otoczył ramionami drewnianą postać Kubusia. - Jedź wolniej, teraz nie boimy się pościgu - rzekł Tip do swego rumaka. - W porządku - burknął rumak. - Czyżbyś był zachrypnięty? - spytał grzecznie Dyniogłowy. Drewniany Koń rozgniewał się i stanął dęba, oglądając się na Tipa sękatym okiem. - Słuchaj no - mruknął - dlaczego pozwalasz mnie obrażać? - Ależ nic podobnego - odrzekł uspokajająco Tip. - Jestem pewny, że Kubuś nie chciał cię obrazić, a kłótnia nie przyniesie nam nic dobrego; musimy nadal pozostać przyjaciółmi. - Nie chcę mieć więcej do czynienia z Dyniogłowym - oznajmił ze złością Drewniany Koń. - Zbyt łatwo traci głowę, żeby mi się to mogło podobać. Nikt nie znalazł stosownej odpowiedzi, toteż jechali dalej w milczeniu. Po kilku chwilach odezwał się Strach na Wróble: - To przypomina mi dawne czasy. Właśnie tu na tym porosłym trawą pagórku uratowałem Dorotę przed pszczołami Złej Czarownicy z Zachodu. - Czy pszczoły mogą wyrządzić szkodę dyniom? - zapytał Kubuś rozglądając się trwożliwie. - Dawno już nie żyją, więc czy mogą, czy nie, to nie ma znaczenia - odpowiedział Strach na Wróble. - A tutaj Nik Rębacz zgładził wilki Złej Czarownicy. - Kto to był Nik Rębacz? - zapytał Tip. - Tak się nazywa mój przyjaciel, Blaszany Drwal - odpowiedział Jego Królewska Mość. - A tutaj znowu Skrzydlate Małpy schwytały nas i związały, a potem odfrunęły porywając Dorotę - mówił dalej Strach w zamyśleniu gdy znowu ujechali kawałek drogi. Pogrążył się we wspomnieniach, przywołując dni minionych przygód. A Drewniany Koń pędził, kołysząc się z boku na bok, poprzez kwietne łąki i unosił swoich jeźdźców w daleką drogę. Zmrok zapadał szybko, a potem otoczyły ich ciemne cienie nocy. Tip zatrzymał konia i podróżni zaczęli powoli zsiadać. - Jestem bardzo zmęczony - oznajmił Tip - a trawa jest miękka i chłodna. Połóżmy się tutaj i śpijmy do rana. - Nie umiem spać - powiedział Kubuś. - Nigdy tego nie robię - dodał Strach. - Nawet nie wiem, czym jest sen - rzekł Drewniany Koń. - Musimy jednak zrozumieć zmęczenie tego biednego chłopca, który jest z krwi i kości - oświadczył Strach, myśląc jak zwykle o innych. - Pamiętam, że zupełnie to samo odczuwała mała Dorota. Siedzieliśmy zawsze przy niej przez całą noc, a ona spała. - Bardzo mi przykro - powiedział potulnie Tip - ale nie mogę obejść się bez snu. A poza tym jestem strasznie głodny. - Oto nowe niebezpieczeństwo - zmartwił się Kubuś. - Mam nadzieję, że nie lubisz dyni? - Lubię tylko placek z dynią albo pierogi - rzekł ze śmiechem chłopiec. - Nie masz mięć potrzeby obawiać się mnie, mój przyjacielu. - Co to za tchórz z tego Dyniogłowego! - powiedział pogardliwie Drewniany Koń. - Sam byłbyś tchórzem, gdybyś mógł się tak łatwo popsuć! - wykrzyknął gniewnie Kubuś. - No dobrze, już dobrze - przerwał Strach na Wróble. - Nie trzeba się kłócić. Wszyscy mamy słabostki, drodzy przyjaciele. Musimy więc być wyrozumiali jedni dla drugich. A ponieważ ten biedny chłopiec jest głodny i nie ma nic do jedzenia, bądźmy cicho i pozwólmy mu spać. Wiadomo bowiem, że we śnie człowiek może zapomnieć nawet o głodzie. - Dziękuję ci! - zawołał Tip z wdzięcznością. - Wasza Królewska Mość jest równie dobry, jak mądry, a to bardzo wiele! Chłopiec wyciągnął się na trawie, położył głowę jak na poduszce na wypchanym tułowiu Stracha i zasnął prawie natychmiast. Posrebrzany cesarz Tip obudził się o świcie, ale Strach na Wróble był już na nogach i zrywał niezgrabnymi paluchami dojrzałe owoce z pobliskich krzaków. Przyniósł chłopcu pełną garść, a Tip zjadł chciwie to wspaniałe śniadanie i wkrótce cała gromadka wyruszyła znowu w podróż. Po godzinnej jeździe znaleźli się na szczycie niewielkiego pagórka, skąd mogli już dostrzec miasto Winków i wyniosłe kopuły pałacu cesarza górujące ponad skromniejszymi budynkami. Strach, widząc to, uradował się ogromnie i wykrzyknął: - Cóż to będzie za radość spotkać znowu mego starego przyjaciela, Blaszanego Drwala! Mam nadzieję, że rządzi swym ludem z większym powodzeniem, niż mogę powiedzieć to o sobie. - Czyżby Blaszany Drwal był cesarzem Winków? - zapytał Drewniany Koń. - Tak jest w istocie. Gdy tylko pozbyli się Złej Czarownicy, natychmiast zaproponowali mu koronę, a ponieważ Blaszany Drwal ma najlepsze na świecie serce, jest na pewno wspaniałym, szlachetnym cesarzem. - Zawsze myślałem, że tytuł cesarza należy się temu, kto rządzi cesarstwem - powiedział Tip - a przecież Kraina Winków jest jedynie królestwem, - Nie wspominaj tylko o tym Blaszanemu Drwalowi - ostrzegł go z powagą Strach. - Zraniłbyś straszliwie jego uczucia. Jest bardzo dumny, zresztą całkiem słusznie, a tytuł cesarza podoba mu się znacznie bardziej niż tytuł króla. - Mnie na pewno byłoby wszystko jedno - oznajmił chłopiec. Drewniany Koń puścił się teraz takim pędem, że jeźdźcy z trudem mogli się utrzymać na jego grzbiecie. Rozmowa urwała się na razie, póki nie zajechali przed pałacowe schody. Wink w podeszłym wieku, odziany w mundur ze srebrzystej tkaniny, podszedł do nich, żeby im pomóc zejść z Konia. Strach na Wróble powiedział do niego: - Prowadź nas jak najszybciej do twego pana, cesarza! Człowiek zmieszał się wodząc oczami od jednego do drugiego i odrzekł: - Muszę was, niestety, poprosić, abyście zaczekali. Cesarz dzisiaj rano nie przyjmuje. - A to dlaczego? - zapytał Strach z niepokojem. - Mam nadzieję, że nic mu się nie stało? - Ach, nie, nic poważnego - odpowiedział srebrno odziany Wink. - Ale dzisiaj właśnie przypada dzień, w którym Jego Cesarska Mość każe się polerować, i w tej chwili jego dostojna osoba jest grubo posmarowana pastą do czyszczenia. - Ach, rozumiem! - zawołał Strach na Wróble, oddychając z ulgą. - Mój przyjaciel miał zawsze skłonności do przesadnej elegancji, przypuszczani więc, że obecnie jeszcze bardziej niż kiedyś dumny jest ze swojej powierzchowności. - Istotnie jest - przyznał Wink pochylając się w uprzejmym ukłonie. - Ostatnio potężny cesarz zdecydował się na posrebrzenie. - Wielkie nieba! - wykrzyknął Strach słysząc te słowa. - Jeżeli jego umysł błyszczy tak samo, jakże musi być olśniewający! Ale zaprowadź nas do niego - jestem przekonany, że cesarz przyjmie nas nawet w obecnej sytuacji. - Cesarz w każdej sytuacji jest wspaniały - powiedział sługa. - Ale odważę się powiedzieć mu o waszym przybyciu i wysłucham jego rozkazów. Poszli więc za swoim przewodnikiem do wspaniałej poczekalni, a Drewniany Koń pokłusował niezgrabnie za nimi, nieświadomy tego, że konie zostają zwykle na podwórzu. W pierwszej chwili otaczający ich przepych zrobił wielkie wrażenie na podróżnych i nawet Strach na Wróble z wielkim zachwytem przyglądał się bogatym zasłonom ze srebrzystej tkaniny, związanym kokardami i spiętym maleńkimi srebrnymi siekierkami. Na pięknym stole w środku sali znajdował się wielki dzban napełniony oliwą, na którym wyrzeźbione sceny przedstawiały dawne przygody Blaszanego Drwala, Doroty, Tchórzliwego Lwa i Stracha na Wróble. Wyryte w srebrze płaskorzeźby obramowane były złotem. Na ścianach wisiało kilka portretów, a wśród nich portret Stracha na Wróble odznaczający się wyjątkowo starannym wykonaniem. Wielkie malowidło, przedstawiające słynnego Czarnoksiężnika Oza w chwili gdy obdarza sercem Blaszanego Drwala, zajmowało prawie całą ścianę. Gdy goście spoglądali na to wszystko w milczącym podziwie, usłyszeli nagle głośny okrzyk z sąsiedniej komnaty: - Ach, cóż to za przemiła niespodzianka! Drzwi otworzyły się szeroko, Nik Rębacz wpadł do pokoju i chwycił Stracha w mocny, serdeczny uścisk wygniatając na słomianej postaci mnóstwo fałdów i zmarszczek. - Mój drogi, stary przyjacielu! Mój szlachetny towarzyszu! - wykrzykiwał radośnie Blaszany Drwal. - Jakże jestem szczęśliwy, że cię znowu widzę! Po czym wypuścił Stracha z objęć i trzymając go na długość wyciągniętego ramienia, wpatrywał się w ukochane, namalowane rysy. Ale, niestety, zarówno na twarzy Stracha, jak i na wielu innych częściach jego ciała znajdowały się wielkie tłuste plamy. Blaszany Drwal bowiem, w zapale powitania z przyjacielem, zapomniał zupełnie o stanie, w jakim się znajdował, i o zabiegach, jakim się poddawał, i przeniósł grubą warstwę pasty z własnego ciała na słomianą postać przyjaciela. - Ach, ja nieszczęsny! - wykrzyknął Strach żałośnie. - Ależ się ubrudziłem! - Nie martw się, mój przyjacielu - uspokajał go Blaszany Drwal - poślę cię do mojej cesarskiej pralni, z której wyjdziesz jak nowy. - Ale czy mnie fam nie poszarpią? - zapytał z lękiem Strach. - Na pewno nie - uspokoił go Drwal. - Ale niech się wreszcie dowiem, w jaki sposób Wasza Królewska Mość się tu znalazł? I kim są twoi towarzysze? Wówczas Strach na Wróble niezmiernie uprzejmie przedstawił cesarzowi Tipa i Kubusia Dyniogłowego, który ogromnie zaciekawił Blaszanego Drwala. - Muszę stwierdzić, że nie wyglądasz jak prawdziwy człowiek - powiedział cesarz - ale bez wątpienia jesteś istotą niezwykłą i dlatego zasługujesz na to, by stać się członkiem naszego doborowego towarzystwa. - Dziękuję Waszej Cesarskiej Mości - odrzekł Kubuś. - Mam nadzieję, że cieszysz się dobrym zdrowiem? - mówił dalej Blaszany Drwal. - Jak dotychczas, wszystko w porządku - odpowiedział z westchnieniem Dyniogłowy. - Ale żyję w ustawicznym strachu, lękając się dnia, w którym zacznę się psuć. - Cóż za bzdura! - przerwał cesarz, ale łaskawym, współczującym tonem. - Proszę cię, nie pozwól, aby jutrzejsze chmury przesłoniły ci dzisiejsze słońce. Zanim nadejdzie ta smutna chwila, może uda ci się zakonserwować głowę i w ten sposób będziesz istniał po wieczne czasy. Podczas tej rozmowy Tip patrzył na Blaszanego Drwala z niekłamanym podziwem: zauważył, że sławny cesarz Winkom składał się cały z kawałków blachy dokładnie zlutowanych i znitowanych, a następnie uformowanych w kształt człowieka. Władca, poruszając się, brzęczał z lekka i klekotał, na ogół jednak wydawał się bardzo mądrze skonstruowany, a urok i blask jego powierzchowności były tylko trochę przyćmione grubą warstwą pasty, która go pokrywała od stóp do głów. Wlepiony weń wzrok chłopca przypomniał Blaszanemu Drwalowi, że nie znajduje się w najbardziej korzystnej formie, przeprosił więc przyjaciół i wycofując się do swoich komnat rozkazał się wypolerować. Nie zabrało to dużo czasu i kiedy cesarz powrócił do gości, jego posrebrzone ciało lśniło tak wspaniale, że Strach na Wróble wyraził mu w serdecznych słowach swój podziw i zachwyt winszując cesarzowi tak pięknej powierzchowności. - To posrebrzanie - muszę sam siebie pochwalić - było bardzo szczęśliwym pomysłem i tym bardziej pożytecznym, że z moich przygód wyszedłem nieco podrapany. Zwróć uwagę na gwiazdę wyrytą na lewej piersi. Nie tylko wskazuje miejsce, w którym znajduje się moje wspaniałe serce, ale dokładnie kryje łatę, którą położył Czarnoksiężnik, umieszczając tam zręcznymi dłońmi ten bezcenny organ! - A więc serce twoje, panie, to ręczne organki? - spytał Dyniogłowy zaciekawiony. - Ależ nic podobnego - odpowiedział cesarz z godnością. - To serce pełnowartościowe, takie, jakie być powinno, jestem o tym głęboko przekonany, chociaż nieco większe i gorętsze, niż posiada większość ludzi. Po czym zwracając się do Stracha zapytał: - A twoi poddani, drogi przyjacielu, czy są szczęśliwi i zadowoleni? - Tego nie mogę powiedzieć - odrzekł Strach - bo dziewczęta z Krainy Oza podniosły bunt i wygnały mnie ze Szmaragdowego Grodu. - Wielkie nieba! - wykrzyknął Blaszany Drwal. - Cóż za hańba! Przecież na pewno nie mogły się uskarżać na twoje mądre i łaskawe rządy? - Oczywiście, że nie. Ale one twierdzą, że nędzne to rządy, jeśli tylko jedna strona ma coś do powiedzenia. A poza tym te kobiety sądzą, że panowanie mężczyzn trwało już dość długo. Zdobyły więc moje miasto, ograbiły skarbiec ze wszystkich klejnotów i robią teraz, co im się podoba. - Coś podobnego! Co za dziwaczny pomysł! - wykrzyknął cesarz, oburzony i zdumiony. - Słyszałem, jak niektóre z nich mówiły - wtrącił się Tip - że mają zamiar wkroczyć tutaj i podbić gród i zamek Blaszanego Drwala. - Oo! Nie damy im na to czasu - zdecydował szybko cesarz. - Wyruszymy natychmiast, odbijemy Szmaragdowy Gród i zwrócimy tron Strachowi na Wróble, - Byłem pewny, że mi pomożesz! - zawołał z zadowoleniem Strach. - Jak liczną armię mógłbyś zgromadzić? - Wcale nie potrzebujemy armii - rzekł Blaszany Drwal. - Nasza czwórka wspomożona moją błyszczącą siekierą wystarczy, żeby wzbudzić postrach w sercach zbuntowanych, - Nasza piątka - poprawił Dyniogłowy. - Piątka? - powtórzył Blaszany Drwal. - Tak! Drewniany Koń jest dzielny i nie wie, co to lęk - odpowiedział Kubuś zapominając o ostatniej sprzeczce z czworonogiem. Blaszany Drwal rozejrzał się wokoło, nieco zmieszany; Drewniany Koń stał dotychczas spokojnie w kącie i cesarz go nie zauważył. Tip zawołał natychmiast dziwacznego rumaka, który zbliżył się tak niezgrabnie, że o mało nie przewrócił pięknego stołu wraz z rzeźbionym dzbanem. - Zaczynam myśleć - rzekł Blaszany Drwal, patrząc z powagą na Drewnianego Konia - że cuda nigdy nie ustaną. W jaki sposób ten stwór stał się żywy? - Ja to uczyniłem za pomocą czarodziejskiego proszku - stwierdził skromnie Tip. - I Drewniany Koń okazał się bardzo pożyteczny. - Umożliwił nam ucieczkę przed buntowniczkami - dodał Strach. - Musimy więc przyjąć go jako współtowarzysza do naszej gromady - oznajmił cesarz. - Żywy Drewniany Koń to coś nowego i niezwykłego i może stać się interesującym przedmiotem badań. Czy on coś umie? - Nie mogę się pochwalić wielkim doświadczeniem - Drewniany Koń odpowiedział sam za siebie - ale zdaje mi się, że uczę się bardzo szybko i przychodzi mi często na myśl, że wiem więcej niż niejeden z tych, którzy mnie otaczają. - Może i tak jest - zgodził się cesarz - doświadczenie bowiem nie zawsze jest tym samym co mądrość. Ale szkoda cennego czasu, przygotujmy się szybko do drogi. Cesarz wezwał Lorda Kanclerza i pouczył go, jak ma rządzić państwem w czasie jego nieobecności. Tymczasem Strach po cichu oddalił się od towarzyszy, aby poddać się odświeżającym zabiegom: malowany worek, który służył, mu jako głowa, został starannie uprany i ponownie napełniony wspaniałym rozumem ofiarowanym mu niegdyś przez wielkiego Czarnoksiężnika. Cesarscy krawcy oczyścili i uprasowali jego szaty, wypolerowali i przyszyli koronę do królewskiej głowy. Blaszany Drwal nalegał bowiem, żeby Strach nie rezygnował z tej oznaki władzy. Odnowiony Strach wyglądał teraz bardzo pięknie i dostojnie i chociaż nie był próżny, cieszyła go ta zmiana na korzyść i stąpał dumnie niczym paw. Tip naprawił tymczasem drewniane ręce i nogi Kubusia, które stały się zgrabniejsze i mocniejsze niż uprzednio. Obejrzał również dokładnie Drewnianego Konia i sprawdził, czy nadaje się tu dalszym ciągu do użytku. Wczesnym jasnym porankiem udali się w powrotną drogę, a prowadził ich Blaszany Drwal z błyszczącą siekierą na ramieniu. Dyniogłowy jechał na grzbiecie Drewnianego Konia, a Tip i Strach na Wróble maszerowali po obu stronach rumaka uważając pilnie, aby Kubuś nie spadł z konia i żeby mu się nie stało nic złego. W.P. Wtyk Straszny Tymczasem Dendera, która, jak sobie zapewne przypominacie, stała na czele Armii Buntowniczek, straciła pewność siebie z chwilą ucieczki Stracha ze Szmaragdowego Grodu. Obawiała się, i to słusznie, że jeżeli Jego Królewska Mość Strach na Wróble i jego Cesarska Mość Blaszany Drwal połączą swe siły, stanie się to groźne dla niej i jej armii. Lud Oza nie zapomniał bowiem dotychczas czynów obu władców, którzy przebrnęli zwycięsko przez tyle niebezpieczeństw i zaznali tylu wspaniałych przygód. Dendera wysłała więc pośpiesznie gońca do starej Ognichy, przyrzekając jej hojną nagrodę, jeśli przyjdzie z pomocą buntowniczkom. Ognicha była wściekła na Tipa za figiel, który jej spłatał, oraz za ucieczkę i kradzież bezcennego proszku. Nie trzeba było jej przynaglać ani namawiać do podróży do Szmaragdowego Grodu. Bardzo chciała pomóc Denderze w zwycięstwie nad Strachem i Blaszanym Drwalem, którzy zaprzyjaźnili się z Tipem. Wiedźma przybyła do królewskiego pałacu dopiero wtedy, gdy stwierdziła za pomocą czarodziejskich swoich sztuczek, że nasi bohaterowie udali się w powrotną podróż do Szmaragdowego Grodu. Ukryła się wysoko na wieży w niewielkiej izdebce i wyczyniała tam rozmaite gusta i czary, aby udaremnić powrót Stracha i jego towarzyszy. Dlatego to właśnie Blaszany Drwal zatrzymał się nagle i powiedział: - Zdarzyło się coś bardzo dziwnego. Zdawało mi się, że znam na pamięć każdą piędź tej drogi, a teraz obawiam się, że zabłądziliśmy. - Ależ to niemożliwe - zaprotestował Strach na Wróble. - Dlaczego sądzisz, drogi przyjacielu, że nie jedziemy we właściwym kierunku? - Widzę przed nami wielkie pole słonecznikom - a nigdy w życiu nie widziałem tego pola. Słysząc te słowa, wszyscy spojrzeli wkoło i zauważyli, że w istocie otaczają ich wysokie łodygi, na których tkwiły olbrzymie kwiaty. A kwiaty te nie tylko że oślepiały jaskrawymi barwami czerwieni i złota, ale każdy wirował wokół łodygi jak maleńki wiatrak, rażąc wzrok i tak obałamucając patrzących, że nie wiedzieli, w którą stronę się obrócić. - To czarodziejskie sztuczki! - wykrzyknął Tip. Stanęli więc, wahający się i zdumieni, a Blaszany Drwal wydał przeraźliwy okrzyk i wymijając siekierą rzucił się w gąszcz najbliżej rosnących łodyg. A wówczas kołowrót słoneczników zatrzymał się i podróżni zobaczyli wyraźnie w każdym kwiecie twarz dziewczęcą. Te śliczne twarzyczki patrzyły na zdumioną gromadkę uśmiechając się ironicznie, a potem wybuchnęły chóralnym śmiechem na widok przerażenia wywołanego przez ich pojawienie się. - Stój! Stój! - wykrzyknął Tip chwytając za rękę Blaszanego Drwala. - One żyją! To dziewczęta! I w tej chwili kwiaty zaczęły znowu wirować, twarze zblakły i znikły w gwałtownych obrotach. Blaszany Drwal upuścił siekierę i usiadł na ziemi. - Byłbym bez serca, ścinając głowy tych pięknych istot - rzekł zniechęcony - ale doprawdy nie mam pojęcia, w jaki inny sposób możemy odnaleźć drogę. - Wydają mi się dziwnie podobne do twarzy dziewcząt z Armii Buntowniczek - zastanawiał się Strach. - Nie rozumiem tylko, jak te dziewczęta mogły tak szybko nadążyć za nami. - Myślę, że to czary - powiedział stanowczo Tip - i myślę, że ktoś chce wystrychnąć nas na dudków. Nie pierwszy to raz stara Ognicha robi podobne sztuczki. Wszystko to pewnie złudzenie i wcale tu nie ma słoneczników. - Zamknijmy więc oczy i ruszajmy naprzód - zaproponował Blaszany Drwal. - Bardzo mas przepraszam - odezwał się Strach - moje oczy nie są niestety tak namalowane, żeby mogły otwierać się i zamykać. Ty masz blaszane, ruchome powieki, ale nie wyobrażaj sobie, że wszyscy jesteśmy tak samo zbudowani, - A Drewniany Koń ma oczy z sęków - powiedział Kubuś, pochylając się naprzód, żeby przyjrzeć się im dokładniej. - Niezależnie od wszystkiego ruszaj szybko - rozkazał Tip. - A my za tobą. Może uda nam się uciec. Oczy mam już tak oślepione, że prawie nic nie widzę. Dyniogłowy popędził więc śmiało, a Tip za nim z zamkniętymi oczami, trzymając się krótkiego ogona Drewnianego Konia. Strach na Wróble i Blaszany Drwal stanowili tylną straż. Przebyli zaledwie kilka jardów* [Jard - angielska i północnoamerykańska miara długości = 91,4 cm.] od fatalnego miejsca, gdy Kubuś krzyknął radośnie, że droga wolna. Zatrzymali się więc, spoglądając wstecz: pole słoneczników zniknęło bez śladu. Teraz już weselej mijała im podróż, chociaż Ognicha tak zmieniła krajobraz, że zabłądziliby z pewnością, gdyby nie mądra decyzja Stracha, żeby iść za słońcem. Żadna bowiem czarodziejska moc nie mogła zmienić biegu słońca, które było najpewniejszym przewodnikiem. Inne jednak trudności piętrzyły się przed nimi. Drewniany Koń wsadził nogę w króliczą norę i upadł, a głowa Dyniogłowego wyleciała w powietrze. I na tym zakończyłaby się pewnie historia Kubusia, gdyby nie Blaszany Drwal, który zręcznie schwytał dynię i uratował w ten sposób głowę od rozbicia. Tip umocował ją znowu na szyi i postawił Kubusia na nogi. Z Drewnianym Koniem nie poszło tak łatwo: bo kiedy wyciągnęli jego nogę z króliczej nory, okazało się, że jest złamana i że trzeba ją zreperować albo wystrugać nową, zanim udadzą się w dalszą drogę. - Sytuacja jest poważna - oznajmił Blaszany Drwal. - Gdyby tu gdzieś blisko były drzewa, wystrugałbym natychmiast nogę dla tego zwierzaka. Ale jak okiem sięgnąć, nie widać nawet krzaczka. - W tej części Krainy Oza nie ma także ani płotów, ani domów - westchnął Strach. - To co zrobimy? - dopytywał się chłopiec. - Niech no moja głowa popracuje trochę - odrzekł Strach - wiem bowiem, że potrafię wszystko, jeśli tylko mam czas przemyśleć to dokładnie. - Myślmy więc wszyscy - powiedział Tip. - Może znajdziemy jakiś sposób, żeby naprawić Drewnianego Konia. Usiedli rzędem na trawie i zaczęli rozmyślać, a Drewniany Koń przypatrywał się tymczasem z zainteresowaniem swojej złamanej nodze. - Czy to bardzo boli? - zapytał Blaszany Drwal głosem pełnym współczucia. - Ani trochę - odrzekł Drewniany Koń. - Tylko moja duma cierpi boleśnie, że mam tak kruchą budowę. Przez pewien czas wszyscy milczeli pogrążeni w głębokiej zadumie. Wkrótce jednak Blaszany Drwal wstał i spojrzał w dal. - Cóż to za niezwykły stwór zbliża się do nas? - rzekł zdziwiony. Poszli za jego spojrzeniem i ujrzeli najbardziej zdumiewającą istotę, jaką kiedykolwiek oglądali. Szybko i bezszelestnie sunęła poprzez miękką trawę i po kilku chwilach stanęła przed podróżnikami i patrzyła na nich z takim samym zdziwieniem jak oni na nią. Tylko Strach we wszelkich okolicznościach potrafił zachować spokój. - Dzień dobry - powiedział grzecznie nieznajomy i uniósł z rozmachem kapelusz nad głową. Skłonił się bardzo nisko, po czym powiedział: - Dzień dobry wszystkim razem i każdemu z osobna. Mam nadzieję, że cała wasza gromada cieszy się dobrym zdrowiem. Pozwólcie, że wręczę mam moją kartę wizytową. Z tymi uprzejmymi słowami podał kartę Jego Królewskiej Mości. Strach wziął ją do ręki, obrócił na wszystkie strony, a potem, kiwając głową, wręczył Tipowi. Chłopiec przeczytał na głos: W.P. PLUSKWIAK WTYK STRASZNY W .W. - Coś podobnego! - wykrzyknął Dyniogłowy, przypatrując się uważnie. - Jakie to dziwne! - zawołał Blaszany Drwal. Oczy Tipa zaokrągliły się ze zdumienia, a Drewniany Koń, westchnąwszy głęboko, odwrócił głowę. - Czy pan jest rzeczywiście pluskwiakiem? - dopytywał się Strach. - Z wszelką pewnością, mój drogi panie - odpowiedział z ożywieniem nieznajomy. - Przecież na karcie jest moje nazwisko. - Tak, jest istotnie - potwierdził Strach. - Ale co znaczy to W.P. Czyżby Wielmożny Pan? - Bynajmniej - rzekł z dumą pluskwiak. - W.P, znaczy Wielce Powiększony, - Ach, tak! - Strach przyjrzał się krytycznie nieznajomemu. - I jest pan rzeczywiście wielce powiększony? - Uważam pana za osobę obdarzoną bystrym umysłem i zdrowym rozsądkiem - rzekł pluskwiak. - Czy nie zwrócił pan na to uwagi, że jestem kilka tysięcy razy większy od zwykłego pluskwiaka? Jest więc oczywiste, że jestem Wielce Powiększony, i nie widzę powodu, dlaczego miałby pan w to wątpić. - Proszę o wybaczenie - skłonił się Strach. - Mój umysł jest lekko zmęczony od czasu, kiedy był prany. Czy nie weźmie mi pan za złe, jeśli spytam jeszcze, co znaczą dwie litery W.W. po pana imieniu? - Te litery są skrótem mego tytułu naukowego - odpowiedział pluskwiak z łaskawym uśmiechem. - Żeby wyrazić się dokładniej, te inicjały znaczą: Wszechstronnie Wykształcony. - Ach, tak! - odrzekł Strach z wyraźną ulgą. Tip nie mógł oderwać oczu od tej niezwykłej osoby. Wpatrywał się w wielki, okrągły tułów, podtrzymywany przez smukłe nogi zakończone delikatnymi stopami o uniesionych w górę palcach. Tułów pana Wtyka był płaski i sądząc z tego, co wyglądało spod ubrania, z tyłu błyszczący i brązowy, a z przodu cały w paski białe i jasnobrązowe. Ręce miał pulchne w przeciwieństwie do cienkich nóżek, a na długiej szyi tkwiła głowa, trochę podobna do głowy ludzkiej, tylko że nos kończył się zakrzywioną macką, a z górnej części uszu również sterczały macki przypominające dwa maleńkie, zakręcone świńskie ogonki. Okrągłe czarne oczka były wprawdzie z lekka wypukłe, ale pomimo wszystko twarz pana Wtyka sprawiała na ogól miłe wrażenie. Owad miał na sobie ciemnoniebieski frak na żółtej jedwabnej podszewce, ozdobiony kwiatem w butonierce, kamizelkę z białego płótna, ciasno opinającą tułów, i krótkie spodnie z jasnego pluszu, spięte na kolanach złoconymi sprzączkami. A na małej głowie sterczał beztrosko jedwabny cylinder. Gdy pluskwiak stanął przed zdumionymi przyjaciółmi w całej swej okazałości, zobaczyli, że dorównuje wzrostem Blaszanemu Drwalowi. Z pewnością w całym państwie Oza nigdy nie było tak wielkiego pluskwiaka. - Przyznaję - rzekł Strach - że pańskie nagłe pojawienie się zdziwiło mnie, a moich towarzyszy nawet przestraszyło. Mam jednak nadzieję, że nie sprawiło to panu przykrości. Z czasem prawdopodobnie przyzwyczaimy się do pana. - Błagam, pana, niech mnie pan nie przeprasza - powiedział z powagą Wtyk. - Zdumiewać otoczenie to moja największa przyjemność. Z pewnością nie mogę być zaliczony do zwykłych owadów, mam więc pełne prawo, by budzić ciekawość i podziw u każdego, kogo spotykam. - Tak jest w istocie - zgodził się Jego Królewska Mość. - Jeżeli pan pozwoli mi usiąść w swojej dostojnej obecności - mówił dalej nieznajomy - opowiem chętnie historię mego życia. Łatwiej będzie pan mógł zrozumieć moją niezwykłą i - jeśli mogę tak powiedzieć - godną uwagi powierzchowność. - Może pan mówić, co pan tylko zechce - odparł krótko Blaszany Drwal. Wtyk Straszny usiadł więc na trawie naprzeciwko gromadki wędrowców i opowiedział im następującą historię: Wielce powiększona historia, czyli historia o wielkim powiększeniu - Muszę się uczciwie przyznać na początku opowiadania, że urodziłem się jako zwykły, pospolity pluskwiak - rozpoczął stwór szczerym, przyjacielskim tonem. - Nie mając pojęcia o lepszym sposobie, używałem do chodzenia tak samo rąk, jak i nóg, wpełzałem pod kamienie lub ukrywałem się pod korzeniami roślin, myśląc tylko o tym, jak znaleźć jakieś owady mniejsze ode mnie i pożreć je. Marzłem podczas chłodnych nocy, nie nosiłem bowiem ubrania, i rano z trudnością mogłem się poruszać, ale gorące promienie słońca wlewały we mnie nową energię i przywracały do życia. Okropne to było życie, lecz musicie pamiętać, że taki jest żywot pluskwiaków i w ogóle różnych innych małych stworzonek zamieszkujących ziemię. Ale los wyróżnił moją skromną osobę i przeznaczył do wyższych celów. Pewnego dnia popełzłem w stronę wiejskiej szkoły, ponieważ moją ciekawość pobudził monotonny pomruk uczniów. Ośmieliłem się nawet wejść do środka i pełznąć szparą między deskami, aż znalazłem się na samym końcu izby, gdzie naprzeciwko kominka z żarzącymi się węglami siedział przy biurku nauczyciel. Nikt nie zauważył tak małej istoty jak pluskwiak, a ja, gdy stwierdziłem, że przy kominku było nawet cieplej i przyjemniej niż w promieniach słońca, postanowiłem się tam osiedlić. Znalazłem urocze gniazdko między dwiema cegłami i ukrywałem się tam przez wiele, wiele miesięcy. Profesor Nowital był bez wątpienia jednym z najwybitniejszych uczonych w Krainie Oza i po kilku dniach zacząłem się przysłuchiwać jego wykładom i pogadankom. Żaden z jego uczniom nie słuchał uważniej niż skromny, niepozorny pluskwiak i przyswoiłem sobie w ten sposób zasób wiedzy, muszę to otwarcie przyznać, po prostu niezwykły. Dlatego umieściłem na moich kartach podwójne W: Wszechstronnie Wykształcony. Największą przyczyną mojej dumy jest bowiem fakt, że nie ma na świecie pluskwiaka nawet z dziesiątą częścią takiej kultury i wykształcenia jak moje. - Nie mam panu tego za złe - powiedział Strach na Wróble. - Można być dumnym z posiadanego wykształcenia. Ja również jestem wykształcony. Moi przyjaciele uważają, że rozum, który mi dał Wielki Czarnoksiężnik, jest po prostu bezkonkurencyjny. - Mimo wszystko - wtrącił się Blaszany Drwal - uważam dobre serce za o wiele ważniejsze od wykształcenia lub rozumu. - Według mnie - powiedział Drewniany Koń - najważniejsze są mocne nogi. - A czy w blasku mądrości można dojrzeć pestki? - zapytał nagle Dyniogłowy. - Cicho bądź! - rozkazał Tip surowym głosem. - Dobrze, drogi ojcze - odrzekł posłusznie Kubuś. Wtyk Straszny słuchał cierpliwie, a nawet z szacunkiem tych wszystkich uwag, a potem na nowo podjął swoje opowiadanie: - Przez trzy lata mieszkałem przy owym szkolnym zacisznym ognisku, pijąc chciwie z wiecznego, czystego źródła wiedzy. - Bardzo poetycznie - stwierdził Strach, kiwając aprobująco głową. - Ale nadszedł dzień - mówił dalej pluskwiak - kiedy przydarzyło mi się coś cudownego, co całkowicie przekształciło moją egzystencję i wyniosło mnie na szczyty mojej teraźniejszej wielkości. Profesor zauważył mnie, kiedy przemykałem się koło kominka, i zanim zdążyłem uciec, schwytał mnie między wielki palec i wskazujący. „Drogie dzieci - przemówił - złapałem pluskwiaka, bardzo rzadki i niezmiernie interesujący okaz Wtyka Strasznego. Czy któreś z was wie, co to jest pluskwiak?” „Nie!” - wrzasnęły chórem dzieci. ,,Wezmę więc moje sławne szkło powiększające i pokażę wam na ekranie mielce powiększonego owada. Będziecie mogli dokładnie obejrzeć jego szczególną budowę i zapoznać się z jego zwyczajami i sposobem życia”. Wyjął z szafy bardzo interesujący przyrząd i zanim zdałem sobie sprawę z tego, co się stało, znalazłem się na ekranie wielce powiększony - taki, jakiego mnie teraz oglądacie. Uczniowie stanęli na stołkach i wyciągnęli szyje, żeby mnie lepiej widzieć, a dwie małe dziewczynki wskoczyły na parapet okna, skąd mogły obejrzeć mnie dokładniej. „Patrzcie - wykrzyknął profesor grzmiącym głosem - oto wielce powiększony Wtyk Straszny, jeden z najbardziej interesujących o owadów!” Ponieważ jestem wszechstronnie wykształcony i wiem, czego się wymaga od istoty kulturalnej, stanąłem pionowo i kładąc rękę na piersi, skłoniłem się uprzejmie. Mój nieoczekiwany postępek widocznie ich przestraszył, ponieważ jedna z małych dziewczynek znajdujących się na parapecie wrzasnęła głośno i wypadła przez okno, pociągając za sobą koleżankę. Profesor wydal okrzyk przerażenia i wybiegł z klasy, żeby sprawdzić, czy biednym dzieciakom nie stało się nic złego. Uczniowie tłumnie popędzili za nim popychając się i krzycząc, a ja zostałem sam w klasie ciągle jeszcze wielce powiększony i całkowicie wolny: mogłem robić, co mi się podobało. Natychmiast przyszło mi do głowy, że trafiła mi się wspaniała sposobność ucieczki. Wielkość moich kształtów napawała mnie dumą; zdawałem sobie sprawę, że mogę teraz bezpiecznie wędrować po całym świecie i że dzięki mojej wysokiej kulturze będę odpowiednim towarzystwem nawet dla najbardziej uczonych osobistości, z którymi zetknie mnie szczęśliwy los. Kiedy więc profesor podnosił z ziemi małe dziewczynki (więcej tam było strachu niż bólu), a wokół nich tłoczyła się reszta uczniów - wyszedłem spokojnie z budynku szkolnego, minąłem róg uliczki i nie zwróciwszy niczyjej uwagi schroniłem się w pobliskim lasku. - Nadzwyczajne! - wykrzyknął Dyniogłowy z podziwem. - To było naprawdę nadzwyczajne - zgodził się pluskwiak. - Sam sobie winszowałem, że uciekłem właśnie wtedy, kiedy byłem wielce powiększony. Bo nawet z mojej niezwykłej wiedzy nie miałbym wielkiego pożytku, gdybym został małym, nic nie znaczącym owadem. - Nie wiedziałem o tym - powiedział Tip patrząc ze zdziwieniem na pluskwiaka - że owady noszą ubranie. - Bo też zazwyczaj, w normalnych warunkach nie noszą - odrzekł pluskwiak. - Ale podczas mojej wędrówki miałem szczęście uratować dziewiąte życie pewnemu krawcowi - krawcy mają, podobnie jak koty, dziewięć żyć, o czym prawdopodobnie wiecie. Ten krawiec był mi ogromnie wdzięczny, bo gdyby stracił dziewiąte, a więc ostatnie życie - czekałaby go śmierć. Prosił, żebym pozwolił ofiarować sobie ten oto strój, który noszę. Leży doskonale, czy nie uważacie? Pluskwiak wstał i obracał się powoli, żeby wszyscy mogli go dokładnie obejrzeć. - Musiał to być bardzo dobry krawiec - powiedział Strach na Wróble z lekką zazdrością. - Był to na pewno krawiec o dobrym sercu - zauważył Blaszany Drwal. - Ale dokąd pan szedł, gdyśmy się spotkali? - zapytał Tip. - Właściwie nigdzie w szczególności - brzmiała odpowiedź - chociaż pragnąłem przede wszystkim odwiedzić Szmaragdowy Gród i w ścisłym kółku wybranych słuchaczy wygłosić szereg wykładów pod tytułem: „Dobrodziejstwa powiększenia”. - My właśnie zmierzamy teraz do Szmaragdowego Grodu - oznajmił Blaszany Drwal - jeśli więc ma pan ochotę podróżować razem z nami, będzie pan mile widziany w naszym gronie. Pluskwiak skłonił się głęboko. - Z prawdziwą przyjemnością - powiedział - przyjmuję łaskawą propozycję. Nie mogłem nawet marzyć, że gdziekolwiek w Krainie Oza spotkam tak stosowne dla mnie towarzystwo. - To prawda - zgodził się Dyniogłowy. - Pasujemy do siebie jak miód i muchy. - Jednak... proszę mi wybaczyć wścibstwo... czy nie jesteście trochę, jakby to powiedzieć... niezwykli? - spytał pluskwiak, przyglądając się im z nie ukrywaną ciekawością. - Nie więcej od pana - odpowiedział Strach. - Wszystko wydaje się niezwykle, póki się do tego nie przyzwyczaisz. - Cóż za oryginalna filozofia! - wykrzyknął pluskwiak z podziwem. - Mój umysł bardzo dobrze dzisiaj pracuje - przyznał Strach. - A więc, jeżeli wypoczęliście dostatecznie, skierujmy nasze kroki w stronę Szmaragdowego Grodu - zaproponował Wielce Powiększony. - Nie możemy - odrzekł Tip. - Drewniany Koń złamał nogę i nie zrobi ani kroku, nigdzie zaś nie ma lasu, żeby mu wystrugać nową. A nie możemy go zostawić, ponieważ Dyniogłowy ma tak sztywne stawy, że musi jechać konno. - To po prostu fatalne! - wykrzyknął pluskwiak. Po czym przyjrzał się uważnie całemu towarzystwu i zaproponował: - Jeżeli Dyniogłowy musi koniecznie jechać konno, można wykorzystać jedną z jego nóg dla konia; przecież obaj są z drewna. - Oto prawdziwa mądrość! - pochwalił go Strach. - Że też mnie nic podobnego nie przyszło do głowy! Bierz się do roboty, drogi Niku, i dopasuj nogę Dyniogłowego Drewnianemu Koniowi. Kubuś nie był zachwycony tym pomysłem, ale posłusznie pozwolił Blaszanemu Drwalowi odjąć sobie lewą nogę, ostrugać i dopasować Drewnianemu Koniowi, który również nie był zachwycony tym zabiegiem. Mruczał i narzekał na „rzeźnicką” robotę, jak to nazwał, a potem jeszcze dodał, że nowa noga jest hańbą dla przyzwoitego Drewnianego Konia. - Bardzo pana proszę o więcej taktu w sposobie mówienia - powiedział z gniewem Dyniogłowy. - Zechce pan pamiętać, że obraża pan moją nogę. - Nie mogę o tym zapomnieć, choćbym chciał - odrzekł Drewniany Koń. - Jest tak samo pokraczna i do niczego jak i reszta pańskiej osoby. - Do niczego! Ja do niczego! - wykrzyknął Kubuś z wściekłością. - Jak śmiesz tak o mnie mówić! - Jesteś pokraczny jak pajac - zakpił Koń, przewracając złośliwie sękatymi oczami. - Nie umiesz nawet trzymać prosto głowy i nigdy nie wiadomo, czy patrzysz przed siebie, czy w tył. - Przyjaciele, błagam was, nie kłóćcie się! - prosił ich Blaszany Drwal. - Prawdę mówiąc, każdemu z nas można by coś zarzucić, bądźmy więc pobłażliwi dla innych. - Wspaniała propozycja - pochwalił go pluskwiak. - Mój metalowy przyjacielu, masz na pewno i serce wspaniałe. - Tak jest w istocie - odrzekł Blaszany Drwal zadowolony z uznania. - Serce stanowi moją najlepszą cząstkę. A teraz ruszajmy w drogę! Usadowili jednonogiego Kubusia na Drewnianym Koniu i przywiązali go sznurkami, żeby nie spadł. Po czym pod dowództwem Stracha skierowali kroki w stronę Szmaragdowego Grodu. Stara Ognicha rozpoczyna czary Wkrótce po rozpoczęciu podróży zauważyli, że Drewniany Koń kuleje: nowa noga była trochę za długa. Musieli więc się zatrzymać i Blaszany Drwal obciął ją siekierą, po czym Drewniany rumak stąpał znacznie zgrabniej. Ale i teraz nie był w zupełności zadowolony. - To pech, że złamałem nogę - narzekał. - Mam teraz kij zamiast nogi. - Ależ przeciwnie - rzekł z wyższością idący obok pluskwiak - powinieneś uważać ten przypadek za pomyślny. Każdy kij ma dwa końce, a noga tylko jeden. - Bardzo przepraszam - odezwał się Tip podrażniony, ponieważ obdarzał ciepłym uczuciem zarówno Drewnianego Konia, jak i Kubusia - ale pozwól sobie powiedzieć, że to dosyć głupi dowcip, a poza tym dowcip z brodą. - Ale mimo to dowcip - oznajmił stanowczo pluskwiak. - Ludzie wykształceni uważają dowcip oparty na grze słów za znakomitą zabawę. - Co to właściwie znaczy? - zapytał z głupią miną Dyniogłowy. - To znaczy, mój drogi przyjacielu - wyjaśnił pluskwiak - że nasz język zawiera wiele słów, które mają podwójne znaczenie. Gdy żartowniś opowiada dowcip w taki sposób, że uwydatnia oba znaczenia jakiegoś słowa, dowodzi to, że jest osobą kulturalną i pełną polotu, a poza tym wykazującą doskonałą znajomość języka, - Nie wierzę w to - powiedział otwarcie Tip - każdy potrafi zabawiać się dwuznacznikami. - Nic podobnego - odrzekł sztywno pluskwiak. - To wymaga pierwszorzędnego wykształcenia. A czy pan jest wykształcony, młody człowieku? - Nie bardzo - przyznał Tip. - Nie może więc pan zabierać w tej sprawie głosu. Ja jestem Wszechstronnie Wykształcony i moim zdaniem gra słów dowodzi talentu. Jeśli ja, na przykład, wsiądę na konia, przestanie on być zwierzęciem - stanie się ekwipażem. Bo będzie jednocześnie koniem i powozem. Na te słowa Strachowi zabrakło tchu, a Blaszany Drwal zatrzymał się raptownie i spojrzał z wyrzutem na pluskwiaka. Drewniany Koń parsknął głośno i szyderczo. Nawet Dyniogłowy uniósł rękę, żeby zasłonić uśmiech stale wyryty na jego twarzy, ponieważ nie mógł go zmienić na wyraz niezadowolenia. Ale pluskwiak kroczył dalej z dumną miną, jak gdyby zrobił jakieś znakomite spostrzeżenie, wobec czego Strach na Wróble poczuł się zobowiązany do zabrania głosu: - Słyszałem kiedyś, drogi przyjacielu, że ktoś może być przeuczony, i chociaż mamy najwyższy szacunek dla spraw rozumu, zaczynam podejrzewać, że pański jest z lekka pomieszany. W każdym razie proszę bardzo o powściągliwość w okazywaniu nam pańskiego wyższego wykształcenia, dopóki przebywa pan w naszym towarzystwie. - Nie jesteśmy bardzo wymagający - dodał Blaszany Drwal - i mamy dobre serca. Jeśli jednak pańska wyższa kultura przestanie nam się podobać... Nie dokończył zdania, ale zakręcił tak nieostrożnie błyszczącą siekierą, że pluskwiak z przerażoną miną cofnął się na przyzwoitą odległość. Inni maszerowali w milczeniu i Wielce Powiększony po głębokim namyśle odezwał się wreszcie pokornym głosem. - Postaram się opanować - powiedział. - Niczego więcej nie żądamy - odrzekł uprzejmie Strach na Wróble. Odzyskawszy dobry humor udali się w dalszą drogę. Po pewnym czasie zatrzymali się, żeby pozwolić odpocząć Tipowi - chłopiec bowiem był jedyną istotą, która odczuwała zmęczenie. Blaszany Drwal zauważył w trawie na łące dużo małych okrągłych dziurek. - To chyba wioska polnych myszy! - wykrzyknął. - Ciekaw jestem, czy moja dawna przyjaciółka, Królowa Myszy, gdzieś tu przebywa. - Jeśliby tak było, mogłaby nam oddać wielką przysługę - odpowiedział Strach, któremu coś nagle przyszło do głowy. - Spróbuj ją zawołać, drogi Niku. Blaszany Drwal podniósł do ust srebrny gwizdek wiszący na szyi i wydał ostry, przenikliwy dźwięk. Mała szara myszka wyskoczyła z pobliskiej norki i skierowała się ku nim bez trwogi. Blaszany Drwal kiedyś ocalił jej życie i Królowa Polnych Myszy wiedziała, że można mu zaufać. - Dzień dobry, Wasza Królewska Mość - przemówił Nik uprzejmie. - Mam nadzieję, że cieszy się pani dobrym zdrowiem, - Dziękuję, czuję się znakomicie - odrzekła mysz z nieco przesadną skromnością. Mówiąc te słowa usiadła ukazując w całej wspaniałości maleńką złotą koronę na głowie. - W czym mogę być pomocna moim starym przyjaciołom? - Możesz nam istotnie pomóc! - zawołał Strach. - Pozwól, bym zabrał dwanaście twoich poddanek do Szmaragdowego Grodu. - Czy nie stanie im się nic złego? - spytała Królowa z wahaniem. - Sądzę, że nie - uspokoił ją Strach na Wróble. - Zaniosę je ukryte w słomie, którą jestem wypchany, i kiedy dam im znak, rozpinając kurtkę, jedynym ich zadaniem będzie uciec najszybciej, jak potrafią. W ten sposób pomogą mi odzyskać tron wydarty przez Armię Buntowniczek. - W tym wypadku - powiedziała Królowa - nie odmówię twej prośbie. Gdy tylko będziesz gotów, zawołam tuzin moich najmądrzejszych poddanek. - Już jestem gotów - odrzekł Strach. Położył się płasko na ziemi, rozpinając kurtkę i ukazując słomę, którą był wypchany. Królowa wydala cichy pisk i w mgnieniu oka dwanaście zgrabnych polnych myszy wynurzyło się z norek i stanęło przed swoją władczynią, oczekując jej rozkazów. Żaden z podróżników nie rozumiał słów Królowej, ponieważ przemówiła w mysim języku, ale polne myszy usłuchały jej bez wahania, pobiegły do Stracha i schowały się w słomie na jego piersi. Gdy wszystkie dwanaście myszy ukryło się w ten sposób, Strach zapiął dokładnie kurtkę, po czym wstał i podziękował Królowej za jej przychylność. - Jeszcze jedną rzeczą mogłaby się nam Wasza Królewska Mość przysłużyć - zaproponował Blaszany Drwal. - Gdybyś zechciała pobiec naprzód i wskazywać nam drogę do Szmaragdowego Grodu, ponieważ nasi nieprzyjaciele usiłują przeszkodzić nam w osiągnięciu celu. - Uczynię to z radością - odpowiedziała Królowa. - Czy jesteście gotowi? Blaszany Drwal spojrzał na Tipa, - Już odpocząłem - rzekł chłopiec. - Ruszajmy. Podjęli więc podróż na nowo. Maleńka szara Królowa Polnych Myszy biegła szybko naprzód i zatrzymywała się tylko od czasu do czasu, czekając na podróżnych, a potem znowu pędziła jak strzała. Bez tej nieomylnej przewodniczki Strach i jego przyjaciele nigdy nie dotarliby do Szmaragdowego Grodu. Wiele bowiem było przeszkód, które stawiała na ich drodze czarodziejska moc Ognichy. Jednakże ani jedna z tych przeszkód nie istniała naprawdę - wszystkie były mądrze obmyślonymi złudzeniami. Kiedy wzburzone fale zagrodziły im drogę, maleńka Królowa szła wytrwale dalej przekraczając bezpiecznie nurt pozornie tylko płynącej rzeki. A podróżnicy podążali za nią nie tknięci nawet kroplą mody. To znowu, utrudniając im marsz, wzniósł się ponad ich głowy wysoki granitowy mur. Ale szara polna mysz przeszła przezeń śmiało, a gdy oni uczynili to samo, kamienna ściana rozpłynęła się w mgłę. Następnie, kiedy zatrzymali się na chwilę, żeby pozwolić odpocząć Tipowi, czterdzieści dróg rozgałęziło się u ich stóp w czterdziestu różnych kierunkach. I te czterdzieści dróg zaczęło wirować wokół nich jak olbrzymie koło, krążąc w lewo i w prawo i mącąc ich zdolności widzenia. Lecz Królowa pobiegła odważnie naprzód, każąc im podążać za sobą. I zaledwie uszli kilka kroków, wirujące drogi znikły i nie pojawiły się więcej. Ale najstraszniejsza była ostatnia sztuczka starej wiedźmy: wyczarowała na łące olbrzymi huczący ogień, który niby płomienna ściana zbliżał się ku nim w straszliwym pędzie i nie było przed nim ratunku, Po raz pierwszy Strach na Wróble przeraził się i rzucił do ucieczki. - Jeżeli ogień mnie doścignie, zginę w mgnieniu oka - powiedział drżąc z przerażenia, aż trzeszczała słoma. - Nigdy nie groziło mi większe niebezpieczeństwo. - I ja zginę! - wykrzyknął Drewniany Koń stając dęba. - Drzewo, z którego jestem zrobiony, jest tak suche, że będzie się paliło jak drzazga na podpałkę. - Czy ogień jest niebezpieczny dla dyni? - dopytywał się z trwogą Kubuś. - Upieczesz się jak placek - i ja również - powiedział pluskwiak, opuszczając się na wszystkie łapki, żeby szybciej uciekać. Ale Blaszany Drwal, który nie obawiał się ognia, opanował popłoch kilku rozsądnymi słowami. - Spójrzcie na polną mysz! - krzyknął. - Ani trochę nie boi się ognia. Przecież to nie jest prawdziwy ogień, tylko oszustwo. I rzeczywiście na widok maleńkiej Królowej, która kroczyła spokojnie wśród płomieni, członkowie wyprawy odzyskali odwagę i przeszli przez ogień bez śladu poparzenia. - Cóż za nadzwyczajna przygoda! - wykrzyknął pluskwiak z zachwytem. - Przewraca do góry nogami wszystkie prawa przyrody, których uczył w szkole profesor Nowital. - Tak jest istotnie - powiedział mądrze Strach. - Czary są wbrew naturze, dlatego wzbudzają w nas lęk i powinniśmy ich unikać. Ale oto wznoszą się przed nami bramy Szmaragdowego Grodu, sądzę więc, żeśmy już pokonali wszelkie czarodziejskie przeszkody, które usiłowały walczyć z nami. W istocie mury Grodu widać już było wyraźnie i Królowa Polnych Myszy, która tak sumiennie prowadziła podróżników, podeszła do nich, żeby się pożegnać. - Jesteśmy niezmiernie wdzięczni Waszej Królewskiej Mości za łaskawą pomoc - powiedział Blaszany Drwal pochylając się nisko ku małemu stworzonku. - Zamsze z przyjemnością jestem do usług moich przyjaciół - odpowiedziała Królowa i popędziła jak strzała do domu. Więźniowie królowej Gdy podróżnicy zbliżyli się do bram Szmaragdowego Grodu, zobaczyli na straży dwie dziewczyny z Armii Buntowniczek. Strażniczki, broniąc wejścia, wyciągnęły z włosów ostre druty grożąc nimi każdemu, kto się zbliży. Ale Blaszany Drwal nie uląkł się. - W najgorszym razie podrapią trochę moją piękną posrebrzaną pierś - powiedział. - Mam jednak nadzieję, że do tego najgorszego nie dojdzie, gdyż potrafię bardzo łatwo tych głupich żołnierzy przestraszyć. Chodźcie za mną! I wywijając siekierą na prawo i lewo, zbliżył się do bramy, a reszta podążyła za nim bez wahania. Dziewczęta, które nie spodziewały się oporu, przeraził zamaszysty ruch błyszczącej siekiery i z krzykiem schroniły się do Grodu. Podróżnicy przeszli więc bezpiecznie przez bramę i szeroką ulicą wykładaną zielonym marmurem pomaszerowali w kierunku królewskiego pałacu. - W ten sposób Wasza Królewska Wysokość szybko zasiądzie znowu na tronie - powiedział Blaszany Drwal, uradowany łatwym zwycięstwem nad strażą. - Dziękuję ci, przyjacielu Niku - odrzekł Strach z wdzięcznością. - Nic się nie oprze twemu dobremu sercu i ostrej siekierze. Przechodząc koło domów widzieli przez otwarte drzwi mężczyzn, którzy sprzątali, ścierali kurze i zmywali naczynia, gdy tymczasem gromadki kobiet siedziały bezczynnie, śmiejąc się i plotkując. - Co tu się stało? - spytał Strach pewnego mężczyznę o smutnym wyglądzie, z krzaczastą brodą, który miał na sobie fartuch kuchenny i popychał wózek z dzieckiem. - Mieliśmy rewolucję, przecież Wasza Królewska Mość powinien o tym dobrze wiedzieć - odpowiedział mężczyzna. - Od chwili kiedy Wasza Królewska Mość opuścił miasto, kobiety rządzą i robią, co im się podoba. Jakże się cieszę, że Wasza Królewska Mość postanowił wrócić i zaprowadzić porządek. Zajmowanie się gospodarstwem i pilnowaniem dzieci przerasta bowiem siły każdego mężczyzny w Szmaragdowym Grodzie. - Hm! - mruknął Strach. - Jeżeli, jak powiadasz, jest to tak ciężka praca, w jaki sposób kobiety tak łatwo sobie z tym radzą? - Nie mam pojęcia - odrzekł mężczyzna z głębokim westchnieniem. - Może są z żelaza? Gdy tak szli ulicą, nikt się nawet nie ruszył, żeby im przeszkodzić. Od czasu do czasu kilka kobiet przerywało na chwilę rozmowę, przyglądając się im ciekawie, ale odwracały się natychmiast ze śmiechem lub z kpiną i znowu rozpoczynały pogawędkę. A nawet kiedy spotykali dziewczęta należące do Armii Buntowniczek, ci żołnierze w spódnicach nie okazywali zaniepokojenia ani zdziwienia, tylko ustępowali im z drogi i bez protestu pozwalali iść dalej. Ich zachowanie wzbudziło niepokój Stracha. - Obawiam się, że wpadniemy w pułapkę - szepnął. - Bzdura! - powiedział Blaszany Drwal z wielką pewnością siebie. - Te głupie stworzenia już przegrały wojnę! Ale Strach na Wróble potrząsnął głową, z miną pełną wątpliwości, a Tip odezwał się: - To wszystko idzie nam za łatwo. Możemy napytać sobie biedy. Trzeba działać ostrożnie. - Ja będę na pewno ostrożny - odrzekł Strach. Bez przeszkód dotarli do królewskiego pałacu i wkroczyli na marmurowe schody niegdyś bogato wysadzane szmaragdami, teraz pełne maleńkich dziurek, z których Armia Buntowniczek bezlitośnie wydarła klejnoty. Do tej pory żadna z buntowniczek nie zastąpiła im drogi. Poprzez sklepioną sień Blaszany Drwal i jego towarzysze wkroczyli do wspaniałej sali tronowej i tu, gdy opadły za nimi zielone jedwabne zasłony, ujrzeli niezwykły widok. Na błyszczącym tronie siedziała Dendera w zapasowej koronie Stracha na głowie, trzymając w prawej ręce królewskie berło. Na jej kolanach leżało pudełko cukierków. Chrupiąc je z apetytem, miała minę osoby czującej się doskonale w swojej królewskiej sytuacji. Strach zrobił krok naprzód i śmiało spojrzał jej w oczy, Blaszany Drwal uniósł siekierę, a reszta otoczyła półkolem swego władcę. - Jak śmiesz siedzieć na moim tronie? - zapytał Strach, mierząc intruza surowym spojrzeniem. - Czy nie wiesz, że popełniłaś zdradę i że istnieje prawo, które za to karze? - Tron należy do tego, kto potrafi go zdobyć - odpowiedziała Dendera kładąc wolno do ust jeszcze jeden karmelek. - Zdobyłam go, jak widzisz. Ja więc jestem królową, a każdy, kto mnie się sprzeciwia, popełnia zdradę i musi zostać ukarany przez to właśnie prawo, o którym wspomniałeś. Taki pogląd na sprawę zmieszał Stracha. - Jak to jest właściwie, przyjacielu? - spytał zwracając się do Blaszanego Drwala. - Cóż, jeżeli chodzi o prawo, nie mam nic do powiedzenia - odrzekł Drwal. - Praw nie można rozumieć i bardzo jest niemądrze, jeżeli ktoś usiłuje to zrobić. - Cóż więc poczniemy?! - wykrzyknął Strach z przerażeniem. - Czemu nie poślubisz królowej? Wtedy oboje moglibyście rządzić - zaproponował pluskwiak. Dendera groźnie spojrzała na owada. - Dlaczego nie odeślesz jej do matki, tam gdzie powinna być? - spytał Dyniogłowy. Dendera zmarszczyła brwi. - Czemu nie zamkniesz; jej w komórce, póki nie nauczy się zachowywać przyzwoicie i póki nie przyrzeknie, że będzie grzeczna? - dopytywał się Tip, - Albo daj jej uczciwe lanie! - dorzucił Drewniany Koń. - Nie - sprzeciwił się Blaszany Drwal - trzeba dobrze traktować tę biedną dziewczynę. Dajmy jej tyle klejnotów, ile może unieść, i wyprawmy ją stąd szczęśliwą i zadowoloną. Na te słowa królowa Dendera roześmiała się głośno i klasnęła trzykrotnie w ręce, jak gdyby dając jakiś znak. - Dziwaczne z was stworzenia - powiedziała. - Ale zmęczyło mnie już wysłuchiwanie waszych bzdur, a poza tym nie mam czasu dłużej zawracać sobie wami głowy. Gdy monarcha i jego przyjaciele słuchali zdumieni tej bezczelnej wypowiedzi, zdarzyło się coś przerażającego: ktoś znajdujący się za plecami Blaszanego Drwala wyrwał mu z ręki siekierę i Nik Rębacz został z pustymi rękami, rozbrojony i bezradny. W tej samej chwili przyjaciele usłyszeli wybuch śmiechu: otoczył ich tłum dziewcząt, z których każda trzymała w obu rękach błyszczące druty. Armia Buntowniczek zapełniła salę tronową, a Strach na Wróble i jego towarzysze zrozumieli, że są więźniami. - Widzicie teraz, jak głupio jest stawiać opór mądrości kobiety - powiedziała wesoło Dendera. - To, co się zdarzyło, stanowi dowód, że do rządów w Szmaragdowym Grodzie bardziej nadaję się ja niż Strach na Wróble. Nie czuję do was niechęci, zapewniam was, ale jeśli w przyszłości będę miała z wami jakieś kłopoty, każę wszystkich was zniszczyć! Tak jest - wszystkich - z wyjątkiem chłopca, który jest własnością starej Ognichy i musi być jej zwrócony. Drewnianego Konia i tułów Dyniogłowego każę porąbać na drewno na podpałkę, a dynią nadzieję ciasto. Ze Stracha też będzie pożytek: słomą można rozniecić piękny ogień. A Blaszanego Drwala potnie się na kawałki i wyrzuci na śmieci. Zaś ten olbrzymi pluskwiak... - Wielce Powiększony, bardzo przepraszam - przerwał owad. - Poproszę kucharkę, żeby zrobiła z ciebie żółwiową zupę - powiedziała królowa po namyśle. Pluskwiak zadrżał. - Albo, jeśli to się nie uda, przydasz się na gulasz, węgierski, duszony i mocno przyprawiony korzeniami - dodała z okrutnym uśmiechem. Te plany zagłady były tak straszne, że więźniowie spojrzeli na siebie z przerażeniem. Tylko Strach na Wróble nie poddał się rozpaczy. Stał spokojnie przed królową marszcząc czoło w poszukiwaniu ratunku. Pogrążony w myślach poczuł nagle, że słoma na jego piersi lekko się porusza. Jego smutna twarz rozjaśniła się, uniósł rękę i szybko rozpiął kurtkę. Dziewczęta zgromadzone tłumnie wokół Stracha zauważyły ten ruch ręki, ale żadna z nich nie zdawała sobie sprawy z tego, co się dzieje, gdy nagle mała szara myszka skoczyła na podłogę i rzuciła się do ucieczki między nogami Armii Buntowniczek. Za pierwszą popędziła druga, za nią trzecia, czwarta, piąta, dziesiąta, dwunasta: biegły jak szalone! I nagle cała armia wydala krzyk tak pełen grozy, że mogło zadrżeć najmężniejsze serce. Buntowniczki runęły w popłochu we wszystkie strony, tłocząc się i popychając w ślepym przerażeniu, pragnąc jak najszybciej wydostać się z pałacu. Trzepotały ich spódniczki i migały nogi, a równie wystraszone i ogłupiałe myszy biegały dookoła sali. W pierwszej chwili przerażona królowa wskoczyła na poduszki tronu i wykonała szalony taniec na końcach palców. Nagle na poduszki wbiegła mysz: biedna Dendera jednym susem przeskoczyła przez głowę Stracha i wybiegła przez sklepioną bramę, pędząc ze wszystkich sił i nie zatrzymując się ani na chwilę, póki nie znalazła się za bramą miasta. I tak, jeszcze szybciej niż w opowiadaniu, sala tronowa opustoszała: został tylko Strach na Wróble i jego przyjaciele. Pluskwiak odetchnął z ulgą i wykrzyknął: - Co za szczęście, jesteśmy uratowani! - Na razie - powiedział Blaszany Drwal. - Ale obawiam się, że nieprzyjaciel szybko powróci. - Musimy zabarykadować wszystkie wejścia do pałacu - powiedział Strach. - Będziemy mieli dosyć czasu do zastanowienia się nad tym, co robić dalej. I wszyscy i wyjątkiem Kubusia Dyniogłowego, który był jeszcze przywiązany do Drewnianego Konia, pobiegli ku różnym wejściom królewskiego pałacu i pozamykali ciężkie drzwi na rygle i zasuwy. Po czym, spokojni, że Armia Buntowniczek nie poradzi sobie z tym przynajmniej przez kilka dni, podróżnicy zebrali się w sali tronowej na naradę wojenną. Strach na Wróble znajduje czas do namysłu - Wydaje mi się - rozpoczął Strach na Wróble, gdy zebrali się w sali tronowej, - że ta dziewczyna - jak jej tam, Dendera, zupełnie słusznie żąda korony. A jeżeli ona ma słuszność, to ja nie mam i nie wolno nam zajmować pałacu. - Ale przecież to ty byłeś królem, zanim ona się zjawiła - powiedział pluskwiak spacerując tam i z powrotem z rękami w kieszeniach. - Wydaje mi się więc, że to ona jest intruzem, a nie ty. - Tym bardziej, żeśmy ją zwyciężyli i zmusili do ucieczki - dodał Dyniogłowy, podnosząc ręce, żeby odwrócić twarz w stronę Stracha. - Czyśmy ją rzeczywiście zwyciężyli? - spytał spokojnie Strach, - Wyjrzyjcie przez okno i powiedzcie, co widzicie. Tip podbiegi do okna i wyjrzał. - Pałac został otoczony przez podwójny rząd dziewcząt żołnierzy - oznajmił. - Tak właśnie sądziłem - odpowiedział Strach. - Jesteśmy zupełnie tak samo ich więźniami, jak byliśmy przedtem, zanim myszy wystraszyły je z pałacu. - Mój przyjaciel ma rację - stwierdził Nik, polerując pierś kawałkiem zamszu. - Dendera jest w dalszym ciągu królową, a my jej więźniami. - Ale mam nadzieję, że nie wpadniemy w jej ręce! - wykrzyknął Dyniogłowy drżąc ze strachu. - Groziła, że zrobi ze mnie nadzienie do placka, przecież wiecie. - Nie martw się - powiedział Blaszany Drwal - to nie ma wielkiego znaczenia. Jeżeli pozostaniesz długo tu w zamknięciu, popsujesz się i tak po pewnym czasie. Dobre ciasto jest znacznie bardziej godne podziwu niż zmarnowany umysł. - To prawda - zgodził się Strach. - Biada mi - jęknął Kubuś. - Jakiż smutny spotyka mnie los! Dlaczego, drogi ojcze, nie zrobiłeś mnie z blachy albo nawet ze słomy, abym mógł istnieć wiecznie?! - Gadanie! - wykrzyknął z oburzeniem Tip. - Powinieneś być szczęśliwy, że cię tu ogóle zrobiłem. - I dodał po namyśle: - Wszystko się kiedyś kończy. - Chciałem wam przypomnieć - przerwał Wtyk z przerażonym spojrzeniem wypukłych, okrągłych oczu - że ta okropna królowa Dendera chce zrobić ze mnie gulasz - ze mnie! Z jedynego Wielce Powiększonego i Wszechstronnie Wykształconego Pluskwiaka na całym wielkim świecie! - Uważam, że to jest wspaniały pomysł - zauważył z uznaniem Strach. - Czy nie sądzisz jednak, że on lepiej nadaje się na zupę? - zapytał Blaszany Drwal zwracając się do przyjaciela. - Być może - zgodził się Strach. Pluskwiak jęknął. - Widzę oczami wyobraźni - powiedział ponuro - mego drogiego przyjaciela, Blaszanego Drwala, połamanego na drobne kawałki, gdy tymczasem zupa ze mnie gotuje się na ognisku zrobionym z Drewnianego Konia i Kubusia Dyniogłowego, a królowa Dendera dogląda gotowania podsycając płomienie słomianym ciałem mego przyjaciela Stracha. Ponury ten obraz rzucił cień na dobry humor całej gromadki, budząc tu ich sercach niepokój i trwogę. - Jeszcze nie tak prędko to się zdarzy - powiedział Blaszany Drwal udając wesołość. - Potrafimy nie wpuścić Dendery do pałacu, póki nie uda się jej wyłamać drzwi. - A ja tymczasem umrę z głodu razem z Wtykiem! - wykrzyknął Tip. - Co do mnie - orzekł pluskwiak - sądzę, że znajdę pożywienie. Oczywiście dynie wcale nie są moim ulubionym przysmakiem, ale uważam, że są pożywne, a Kubuś ma dużą i pulchną głowę. - Cóż za brak serca! - wykrzyknął Blaszany Drwal, wielce zgorszony. - Czy jesteśmy kanibalami? Czy też wiernymi przyjaciółmi? - Widzę jasno, że nie możemy pozostawać zamknięci w pałacu - powiedział stanowczo Strach. - Skończmy więc tę ponurą rozmowę i pomyślmy o środkach ucieczki. Usłyszawszy tę propozycję wszyscy zgromadzili się wokół tronu, na którym zasiadł Strach. Gdy Tip usiadł na stołku, z jego kieszeni wypadła pieprzniczka i potoczyła się po podłodze. - Co to takiego? - spytał Blaszany Drwal podnosząc pudełko. - Uważaj! - wykrzyknął chłopiec. - To mój proszek życia. Nie rozsyp go, już jest go bardzo mało. - A co to jest proszek życia? - dopytywał się Strach na Wróble, gdy Tip ostrożnie włożył pudełko do kieszeni. - To pewien czarodziejski środek, który stara Ognicha dostała od garbatego Czarownika - wyjaśnił chłopiec. - Za pomocą tego proszku ożywiła Kubusia, a ja Drewnianego Konia. Cokolwiek posypie się tym proszkiem, to ożyje. Ale została tylko jedna porcja. - To bardzo cenna rzecz - rzekł Blaszany Drwal. - Naprawdę cenna - zgodził się Strach, - Może okazać się najlepszym sposobem uwolnienia nas od naszych kłopotów. Chciałbym pomyśleć przez kilka minut. Będę ci ogromnie wdzięczny, przyjacielu Tipie, jeżeli wydobędziesz nóż i oderwiesz z mego czoła tę ciężką koronę. Tip rozciął natychmiast nici, którymi korona przyszyta była do głowy Stracha, a dawny monarcha Szmaragdowego Grodu zdjął ją z westchnieniem ulgi i powiesił na kołku obok tronu. - To moje ostatnie wspomnienie królewskości - powiedział. - Bardzo jestem zadowolony, że się tego pozbyłam. Wcześniejszy król tego grodu, imieniem Pastoria, stracił tę koronę na rzecz Czarnoksiężnika Oza, który z kolei odstąpił ją mnie. Teraz pragnie jej Dendera i mam szczerą nadzieję, że nie rozboli ją od niej głowa. - Myśl ta pełna jest dobroci, którą głęboko podziwiam - oznajmił Blaszany Drwal, kiwając głową ze zrozumieniem. - A teraz chciałbym spokojnie pomyśleć - mówił dalej Strach usadawiając się wygodnie na tronie w pozycji półleżącej. Wszyscy starali się zachowywać jak najciszej, żeby mu nie przeszkadzać. Pokładali bowiem wielkie zaufanie w niezwykłym umyśle Stracha. I po pewnym czasie, który oczekującym w niepokoju wydawał się bardzo długi, myśliciel wstał, spojrzał na przyjaciół z miną jeszcze bardziej dziwaczną niż zwykle i powiedział: - Umysł mój pracuje dzisiaj znakomicie. Jestem z niego dumny. Posłuchajcie teraz! Jeżeli będziemy usiłowali uciekać przez pałacowe drzwi, z pewnością nas schwytają. A ponieważ nie możemy wymknąć się pod ziemią, pozostaje nam jedyny sposób: uciekać drogą powietrzną! Przerwał obserwując efekt tych słów. Ale miny jego słuchaczy wyrażały zdziwienie i brak przekonania. - Czarnoksiężnik Oz uciekł balonem - mówił dalej Strach. - Nikt z nas nie umie skonstruować balonu. Ale każda rzecz fruwająca uniesie nas z łatwością. Proponuję więc, żeby nasz przyjaciel, Blaszany Drwal, który jest zręcznym mechanikiem, zbudował coś w rodzaju latającej maszyny o dobrych, silnych skrzydłach. A nasz przyjaciel Tip dzięki swemu czarodziejskiemu proszkowi tę Rzecz ożywi. - Brawo! - krzyknął Nik Rębacz. - Co za wspaniały umysł! - szepnął Kubuś. - Naprawdę bardzo mądrze! - orzekł Wszechstronnie Wykształcony Pluskwiak. - Sądzę, że to się da zrobić - oznajmił Tip. - Oczywiście jeżeli Blaszany Drwal potrafi tę Rzecz zbudować. - Zrobię, co będę mógł - powiedział wesoło Nik. - Muszę przyznać, że na ogół udaje mi się wszystko, do czego się wezmę. Ale tę Rzecz trzeba skonstruować na dachu pałacu, żeby łatwo mogła się unieść w powietrze. - Bardzo słusznie - zgodził się Strach. - Przeszukajmy więc pałac - mówił dalej Blaszany Drwal - i wszystko, co może nam się przydać, zaniesiemy na dach, gdzie wezmę się do roboty. - Przede wszystkim jednak - jęknął Dyniogłowy - bardzo proszę, uwolnij mnie od tego Konia i zrób mi drugą nogę, żebym mógł chodzić. Bo w mojej obecnej sytuacji nikt nie ma ze mnie żadnego pożytku: ani ja sam, ani inni. Blaszany Drwal porąbał więc mahoniowy stół stojący pośrodku sali i jedną z pięknie rzeźbionych nóg przymocował do tułowia Kubusia Dyniogłowego, bardzo dumnego z tego nabytku. - To dziwne - zawołał Kubuś przyglądając się robocie Blaszanego Drwala - że moja lewa noga będzie najwytworniejszą, a jednocześnie najmocniejszą częścią niego ciała! - To dowodzi, że jesteś istotą niezwykłą - rzekł Strach - a moim zdaniem, tylko istoty niezwykłe są godne uwagi. Zwykli ludzie bowiem są jak liście na drzewach, żyją i umierają nie zauważeni. - Powiedziałeś to jak prawdziwy filozof! - wykrzyknął pluskwiak, pomagając Blaszanemu Drwalowi postawić Kubusia na nogi. - Jak się teraz czujesz? - spytał Tip Kubusia, który sztywno stąpając, wypróbowywał swoją nową nogę. - Jak nowo narodzony - odpowiedział radośnie Dyniogłowy - i gotów jestem uciekać razem z wami. - Bierzmy się więc do roboty - zdecydował Strach. I wszyscy, zadowoleni, że mogą robić coś, co położy koniec ich niewoli, rozbiegli się po pałacu w poszukiwaniu materiału przydatnego do sporządzenia maszyny powietrznej. Zdumiewający lot Cudaka Gdy nasi podróżnicy zebrali się na dachu, okazało się, że zgromadzili przedziwny zestaw rozmaitych rupieci. Nikt chyba nie miał dokładnego pojęcia, co właściwie jest potrzebne, ale każdy coś przyniósł. Pluskwiak zabrał z półki nad kominkiem w wielkim holu głowę jakiegoś cudaka ozdobioną rozłożystymi rogami, którą z wielką ostrożnością i z jeszcze większymi trudnościami przydźwigał po schodach na dach. Głowa cudaka przypominała łeb łosia, ale miała kapryśnie do góry uniesiony nos i koźlą brodę. Pluskwiak nie umiał wyjaśnić, dlaczego wybrał ten właśnie przedmiot; chyba tylko dlatego, że po prostu go zaciekawił. Tip z pomocą Drewnianego Konia przydźwigał wielką wyściełaną kanapę. Był to staroświecki, niemodny mebel o wysokim oparciu i takich samych poręczach i tak ciężki, że chociaż większą część kanapy dźwigał Drewniany Koń, chłopiec ledwie dyszał, gdy wreszcie niezgrabny grat został wwindowany na dach. Dyniogłowy przyniósł miotłę, pierwszą rzecz, która mu wpadła w oko. Strach przywędrował ze zwojem sznurów i lin znalezionych na dziedzińcu, ale podczas wędrówki po schodach tak się w nie zaplątał, że wraz ze swoim ciężarem zatoczył się i byłby spadł, gdyby Tip nie pośpieszył mu z ratunkiem. Blaszany Drwal zjawił się na samym końcu. On także był na dziedzińcu, gdzie ściął cztery wielkie rozłożyste liście z olbrzymiej palmy, która stanowiła dumę wszystkich mieszkańcom Szmaragdowego Grodu. - Mój drogi Niku! - wykrzyknął Strach zgorszony uczynkiem przyjaciela. - Jesteś winien największej zbrodni, jaką można popełnić w Szmaragdowym Grodzie. Jeżeli sobie dobrze przypominam, to karę za zerwanie liści z królewskiej palmy stanowi siedmiokrotna kara śmierci, a potem dożywotnie więzienie. - Nic już na to nie poradzę - odrzekł Blaszany Drwal rzucając wielkie liście na dach. - Najwyżej mamy jeszcze jeden powód do ucieczki. A teraz niech zobaczę, jaką robotę macie dla mnie. Wiele pełnych wątpliwości spojrzeń padło na stos rupieci zwalonych bezładnie na dach; wreszcie Strach powiedział kiwając głową: - Jeżeli nasz przyjaciel Nik potrafi zmajstrować z tej kupy śmieci Rzecz, która wzbije się do góry i zaniesie nas w bezpieczne miejsce, przyznam, że jest lepszym mechanikiem, niż przypuszczałem. Blaszany Drwal początkowo wcale nie zdradzał pewności siebie ani wiary we własne możliwości i dopiero gdy energicznie potarł czoło zamszową skórką, podjął się tego trudnego zadania. - Pierwszą rzeczą niezbędną do budowy machiny - orzekł - jest przedmiot dość duży, żeby mógł nas unieść. Największa ze wszystkiego, co tu mamy, jest kanapa i właśnie ją moglibyśmy wykorzystać jako kadłub. Ale jeżeli machina się przechyli, ześliźniemy się z niej i spadniemy na ziemię. - A może weźmiemy dwie kanapy - zaproponował Tip. - Jeszcze jedna zupełnie taka sama stoi pod schodami. - Bardzo rozsądny pomysł! - wykrzyknął Blaszany Drwal. - Przynieśmy od razu i tę drugą. Tip i Drewniany Koń z wielkim trudem przydźwigali na dach drugą kanapę. Kiedy przysunięto jedną do drugiej, zestawiając je krawędziami, oparcia i poręcze utworzyły osłonę wokoło miejsc do siedzenia. - Wspaniale! - wykrzyknął Strach. - W tym przytulnym gniazdku będzie się nam jechało zupełnie wygodnie. Mocno przywiązano sznurami i linami jedną kanapę do drugiej, po czym Nik Rębacz przymocował z jednej strony głowę Cudaka. - To będzie oznaczało przód Rzeczy - powiedział bardzo zadowolony z tego pomysłu, - Naprawdę, jeżeli dokładnie się przyjrzeć, głowa Cudaka wygląda tu doskonale. Te wielkie liście palmowe, dla których naraziłem życie siedem razy, posłużą nam jako skrzydła. - Czy są dość mocne? - spytał chłopiec. - Są tak mocne, jak wszystko, co udało się nam zdobyć - odpowiedział Blaszany Drwal. - I chociaż nie są dość duże w stosunku do wielkości Rzeczy, nie możemy być zbyt wybredni. Przywiązał liście palmowe do obu kanap, dwa po każdej stronie. - Rzecz jest już gotowa i trzeba tylko powołać ją do życia - stwierdził z podziwem Wtyk Straszny, - Poczekajcie jeszcze! - wykrzyknął Kubuś. - A czy moja miotła się wam nie przyda? - A to po co? - zdziwił się Strach. - Można ją przymocować z tyłu zamiast ogona - odrzekł Dyniogłowy, - Bez ogona będzie tu czegoś brakowało. - Hm - mruknął Blaszany Drwal. - Wcale nie widzę potrzeby przyprawiania ogona. Nie chcemy naśladować natury - to nie jest przecież zwierzę ani ptak, ani ryba. Wymagamy od Rzeczy tylko tego, żeby nas uniosła w powietrze. - A może, kiedy Rzecz zostanie ożywiona, ogon posłuży jej zamiast steru - zastanowił się Strach. - Jeśli pofrunie, będzie czymś w rodzaju ptaka, zauważyłem zaś, że wszystkie ptaki mają ogony, którymi sterują w czasie lotu. - Zgoda zatem - odpowiedział Nik - użyjemy miotły zamiast ogona - i przymocował ją mocno z drugiej strony do kanapowego kadłuba. Tip wyjął pieprzniczkę z kieszeni. - Rzecz jest bardzo duża - powiedział lękliwie - i ja wcale nie jestem pewien, czy ta ilość proszku wystarczy, żeby cała ożyła. Ale postaram się posypać ją ze wszystkich stron. - Nie zapomnij o głowie! - wykrzyknął pluskwiak, - Ani o ogonie - dodał Dyniogłowy. - Uspokójcie się - zdenerwował się Tip - i pozwólcie mi zabrać się do czarów. I Tip bardzo ostrożnie zaczął posypywać Rzecz bezcennym proszkiem. Naprzód pokryte zostały leciutką warstwą wszystkie cztery skrzydła, potem obie kanapy, a wreszcie - miotła. - Głowa, głowa! Błagam cię, nie zapomnij o głowie! - wykrzyknął z podnieceniem Wtyk Straszny. - Została tylko odrobina proszku - oznajmił Tip, zaglądając do pudełeczka. - I chyba lepiej ożywić nogi niż głowę. - O, nie - zdecydował Strach. - Każda istota musi mieć głowę, która by nią kierowała. A ponieważ to oto stworzenie powinno fruwać, a nie chodzić po ziemi, nie ma wielkiego znaczenia, czy jej nogi będą żywe, czy też nie. Tip ustąpił więc i posypał resztą proszku głowę Cudaka. - A teraz - rzekł - zachowujcie się cicho. Rozpoczynam czary. Ponieważ Tip słyszał, jak stara Ognicha wymawiała magiczne słowa, i ponieważ udało mu się ożywić Drewnianego Konia, nie wahał się ani przez chwilę i wymówił trzy kabalistyczne słowa, którym towarzyszył dziwaczny ruch rąk. Była to poważna i pełna napięcia chwila. Gdy Tip skończył zaklęcie, przez całe ogromne cielsko Rzeczy przebiegł dreszcz, głowa Cudaka wydała skrzeczący głos, charakterystyczny dla tych stworzeń, a cztery wielkie skrzydła zaczęły wściekle łopotać. Tipowi udało się uchwycić komina, dzięki czemu trzepot straszliwych skrzydeł nie zdmuchnął go z dachu. Ale Stracha na Wróble, który ważył tak mało, potężny pęd powietrza wytworzony siłą ogromnych skrzydeł porwał i uniósł w powietrze; na szczęście Tip złapał go za nogę i przytrzymał. Pluskwiak leżał płasko na dachu i dzięki temu uniknął niebezpieczeństwa. Dla Drwala zaś zbawienny okazał się ciężar blachy. Uratował on też Kubusia Dyniogłowego obejmując go obu rękami. Drewniany Koń natomiast upadł na wznak i leżał wywijając nogami. I oto w chwili gdy wszyscy z trudem przychodzili do siebie, Rzecz dźwignęła się powoli i wzbiła w powietrze. - Hola! Wracaj! - krzyknął Tip przerażonym głosem jedną ręką trzymając się komina, a drugą przytrzymując Stracha. - Wracaj natychmiast. I teraz okazało się, jak mądrze doradził Strach proponując ożywienie głowy, a nie nóg Rzeczy. Cudak bowiem, chociaż już był wysoko w powietrzu, słysząc rozkaz Tipa odwrócił głowę i zaczął się opuszczać coraz niżej i niżej, żeby zobaczyć, kto go woła z dachu pałacu. - Wracaj! - krzyknął znowu chłopiec. I Cudak posłuchał kołysząc wolno i zgrabnie czterema skrzydłami, aż wreszcie Rzecz wylądowała na dachu i znieruchomiała. W gnieździe kawek - Jest to - powiedział Cudak piskliwym głosem, wcale nie pasującym do rozmiarów jego ogromnego ciała - najniezwyklejsze ze znanych mi przeżyć. Oto ostatnia chwila, jaką sobie wyraźnie przypominam: wędruję po lesie i nagle słyszę jakiś hałas. Zostałem prawdopodobnie zabity, był to z pewnością koniec mego życia. I oto znowu żyję, mam cztery potworne skrzydła i ciało, na widok którego, śmiem powiedzieć, każde szanujące się zwierzę płakałoby ze wstydu. Co to wszystko znaczy? Czy jestem łosiem, czy rydwanem jakiegoś nie znanego mi władcy? - Jesteś po prostu Rzeczą - odpowiedział Tip - o cudacznej głowie. To myśmy cię skonstruowali i obdarzyli życiem po to, żebyś mógł pofrunąć z nami tam, gdzie chcemy się znaleźć. - Bardzo dobrze - powiedziała Rzecz. - Ponieważ nie jestem już łosiem, nie mogę mieć ani dumy, ani niezależnego umysłu. Mogę więc równie dobrze być waszym sługą, jak i czymś innym. Cieszę się tylko z tego, że nie mam silnego organizmu i że prawdopodobnie nie będę długo żył jako niewolnik. - Nie mów tego, błagam cię! - wykrzyknął Blaszany Drwal, gdyż te smutne słowa bardzo wzruszyły jego szlachetne serce. - Czyżbyś nie czuł się dobrze? - Ach, jeżeli o to chodzi - odpowiedział Cudak - jest to pierwszy dzień mego życia. Trudno mi więc osądzić, czy czuję się dobrze, czy źle. - I w zamyśleniu pomachał ogonem z miotły. - No, no - uspokajał go Strach - staraj się być weselszy i ciesz się życiem. Będziemy dobrzy dla ciebie i postaramy się uprzyjemnić twój los. Czy masz ochotę zanieść nas tam, dokąd chcemy? - Oczywiście - odpowiedział Cudak. - Stanowczo wolę podróż powietrzną od podróży lądowej. Gdybym bowiem znajdował się na ziemi i spotkał kogoś z mojego rodu, wstydziłbym się straszliwie. - Rozumiem to - powiedział współczująco Blaszany Drwal. - A teraz - mówiła dalej Rzecz - kiedy przyglądam się wam uważnie, moi władcy, żaden z was nie wydaje mi się skonstruowany umiejętniej i doskonalej ode mnie. - Pozory mylą - stwierdził poważnie pluskwiak. - Ja na przykład jestem i Wielce Powiększony, i Wszechstronnie Wykształcony. - Czyżby? - mruknął obojętnie Cudak. - A mój umysł jest uważany za rzadko spotykane fenomenalne zjawisko - dodał dumnie Strach. - Jakie to dziwne - odrzekł Cudak. - A ja, chociaż jestem z blachy - zabrał głos Blaszany Drwal - posiadam serce najgorętsze i najbardziej godne podziwu w całym wielkim świecie. - Bardzo mi to miło słyszeć - odpowiedział Cudak odchrząknąwszy lekko. - Mój uśmiech - rzekł Kubuś Dyniogłowy - jest godny twojej uwagi, bo zawsze jest taki sam. - Semper idem* [Semper idem (łac.) - zawsze ten sam.] - objaśnił pompatycznie pluskwiak, a Cudak odwrócił głowę, żeby mu się przyjrzeć. - A ja - wtrącił Drewniany Koń, wpadając niezręcznie w przerwę w rozmowie - jestem tylko dlatego niezwykły, ponieważ nie mogę być inny. - Jestem naprawdę dumny posiadając tak wyjątkowo oryginalnych panów - stwierdził Cudak niedbałym tonem, - Byłbym więcej niż szczęśliwy, gdybym mógł i siebie przedstawić w tak pochlebny sposób. - To przyjdzie z czasem - zauważył Strach. - Ale teraz - zwrócił się do przyjaciół - wejdźmy na pokład i rozpocznijmy podróż. - Dokąd lecimy? - zapytał Tip wdrapując się na siedzenie podwójnej kanapy i pomagając Dyniogłowemu wgramolić się za sobą. - W Krainie Południa panuje czarująca królowa zwana Gladiolą Dobrotliwą, która, jestem tego pewien, przyjmie nas łaskawie - powiedział Strach siadając niezgrabnie na kanapie. - Lećmy do niej i poprośmy o radę. - To mądry pomysł - oświadczył Nik Rębacz podsadzając Wtyka i przewracając Drewnianego Konia na wyściełane siedzenie na samym końcu powietrznej maszyny. - Znam Gladiolę Dobrotliwą i wierzę, że dowiedzie swojej dla nas przyjaźni. - Czy wszyscy są gotowi? - spytał chłopiec. - Tak jest - oznajmił Blaszany Drwal siadając obok Stracha na Wróble. - Teraz więc - zwrócił się Tip do Cudaka - bądź tak dobry i pofruń z nami na południe. Ale nie wzbijaj się wyżej, niż potrzeba, żeby nie zawadzić o domy i drzewa, bo dostanę zawrotu głowy. - Dobrze - odrzekł krótko Cudak. Trzepocąc czterema skrzydłami Cudak wzbił się powoli w powietrze, a potem, gdy gromadka podróżników chwyciła się kurczowo oparć i poręczy podwójnej kanapy, skręcił w stronę południa i poszybował w nieznaną dal szybko i majestatycznie. - Widok z tej wysokości jest po prostu wspaniały - rzekł wykształcony pluskwiak, patrząc w dół. - Mniejsza o widok - odpowiedział Strach. - Trzymajcie się mocno, bo możecie wypaść. Ta Rzecz strasznie kołysze. - Zaraz się ściemni - zauważył Tip, obserwując zachodzące słońce. - Może powinniśmy zaczekać do rana. Zastanawiam się, czy Cudak potrafi fruwać nocą. - I ja się nad tym zastanawiam - odrzekł Cudak spokojnie. - Jest to przecież dla mnie zupełnie coś nowego. Byłem przyzwyczajony do nóg niosących mnie szybko po ziemi. A teraz mam wrażenie, jak gdyby spały. - I śpią rzeczywiście - rzekł Tip. - Nic obudziliśmy ich do życia. Chcemy, żebyś fruwał, a nie chodził po ziemi. - Chodzić potrafimy sami - pochwalił się pluskwiak. - Zaczynam rozumieć, czego ode mnie żądacie - stwierdził Cudak. - Postaram się to zrobić jak najlepiej, żebyście byli ze mnie zadowoleni - i przez pewien czas frunął w milczeniu. Tymczasem Kubuś Dyniogłowy zaczął się niepokoić. - Zastanawiam się, czy lot powietrzny nie szkodzi dyniom - powiedział. - Nic ci nie będzie, jeżeli lekkomyślnie nie upuścisz głowy - odrzekł pluskwiak. - W tym wypadku twoja głowa przestałaby być dynią, a zamieniłaby się w marmoladę z dyni. - Czy nie prosiłem cię, żebyś się wstrzymał od tych bezlitosnych żartów? - zapytał Tip patrząc surowo na pluskwiaka. - Prosiłeś i uczyniłem to - odpowiedział owad. - Ale gdy zdarza się okazja dla tylu znakomitych powiedzonek istniejących w naszej mowie, tak wykształconej osobie, jak ja, bardzo trudno jest się temu oprzeć. - Ludzie o większym czy mniejszym wykształceniu odkryli te powiedzonka już wieki temu - powiedział Tip. - Czy jesteś tego pewien? - zapytał ze zdumieniem pluskwiak. - Jestem zupełnie pewien - rzekł chłopiec. - Wykształcony pluskwiak to coś zupełnie nowego. Ale wykształcenie pluskwiaka jest stare jak świat, chociaż tak się tym popisujesz. Owad przejął się bardzo powyższą uwagą i przez pewien czas trwał w pokornym milczeniu. Strach na Wróble, przesiadając się na inne miejsce, zobaczył na poduszkach pieprzniczkę, którą Tip już wyrzucił, i zaczął ją oglądać. - Ciśnij ją w dół - zaproponował chłopiec - jest już zupełnie pusta i nie warto jej przechowywać. - Naprawdę jest pusta? - spytał Strach, oglądając z ciekawością pudełeczko. - Naturalnie - odrzekł Tip - zużyłem proszek do ostatniej szczypty. - To pudełko ma podwójne dno - oznajmił Strach. - Dno wewnętrzne dzieli od dna zewnętrznego prawie cały cal. - Chciałbym się temu przyjrzeć - powiedział Blaszany Drwal biorąc pudełko z rąk przyjaciela. - Tak jest - oznajmił po dokładnym obejrzeniu - rzeczywiście ma podwójne dno. Ciekaw jestem, po co? - Czy nie da się tego otworzyć i sprawdzić? - spytał Tip zainteresowany nową tajemnicą. - Tak, oczywiście - rzekł Blaszany Drwal - dolne dno można odkręcić. Ale ja mam zbyt sztywne palce, może ty potrafisz. Wręczył pudełko Tipowi, który z łatwością odkręcił denko. W zagłębieniu na starannie złożonym papierze leżały trzy srebrne pigułki. Gdy chłopiec ostrożnie rozwinął papier, starając się nie rozsypać pigułek, spostrzegł na nim kilkanaście słów napisanych wyraźnie czerwonym atramentem. - Przeczytaj to na głos - zaproponował Strach. I Tip odczytał. SŁYNNE PIGUŁKI ŻYCZEŃ DOKTORA NIKIDIKA Sposób użycia: Połknij pigułkę, policz do siedemnastu licząc co dwa. Potem powiedz życzenie. Życzenie spełni się natychmiast. UWAGA: Przechowywać w suchym i ciemnym miejscu. - Ależ to bezcenne odkrycie! - wykrzyknął Strach. - Rzeczywiście - powiedział poważnie Tip. - Takie pigułki mogą być dla nas niezmiernie pożyteczne. Ciekaw jestem, czy stara Ognicha wiedziała, co znajdowało się na dnie pieprzniczki. Pamiętam, jak mówiła, że dostała proszek ożywiający od tegoż właśnie Nikidika. - To był na pewno potężny czarownik! - zawołał Blaszany Drwal. - A ponieważ udało się nam z proszkiem, możemy zaufać i pigułkom. - Ale jak - zastanawiał się Strach - można podzielić siedemnaście przez dwa? Siedemnaście to liczba nieparzysta. - To prawda - odrzekł Tip z rozczarowaniem. - Tego nikt nie potrafi. - A więc i pigułki na nic się nam nie przydadzą! - jęknął Dyniogłowy. - Jakim smutkiem mnie to przejmuje. Miałem zamiar wypowiedzieć życzenie, żeby moja głowa nigdy się nie popsuła. - Nonsens - rozgniewał się Strach. - Jeżeli uda się nam coś zrobić z tymi pigułkami, znajdziemy ważniejsze życzenia. - Nie wyobrażam sobie nic uważniejszego - zaprotestował biedny Kubuś. - Gdyby groziło mam stale, tak jak mnie, zniszczenie w każdej chwili, zrozumielibyście mój niepokój. - Co do mnie - odezwał się Blaszany Drwal - współczuję ci z całego serca i rozumiem. Ale ponieważ nikt z nas nie potrafi podzielić siedemnastu przez dwa, mogę ci ofiarować tylko współczucie, Przez ten czas ściemniło się zupełnie i podróżnicy ujrzeli nad sobą niebo pokryte chmurami, przez które nie mogły przeniknąć promienie księżyca. Cudak frunął wytrwale dalej, ale nie wiadomo dlaczego, kanapy stanowiące jego olbrzymi tułów kołysały się coraz mocniej. Wtyk oznajmił, że cierpi na morską chorobę, Tip pobladł i stracił humor. Ale inni pasażerowie trzymając się mocno poręczy nic sobie nie robili z huśtania. Noc była coraz ciemniejsza, a Cudak coraz szybciej pędził przez czarne przestworza. Podróżni nie mogli nawet dojrzeć się wzajemnie, zapanowała między nimi dręcząca cisza. Po długim czasie odezwał się wreszcie Tip. - Skąd właściwie będziemy wiedzieli, że jesteśmy blisko pałacu Gladioli Dobrotliwej? - zapytał, - Do pałacu Gladioli jest ogromny kawał drogi - odpowiedział Blaszany Drwal. - Byłem tam kiedyś. - Ale nie wiemy przecież, z jaką szybkością leci Cudak - upierał się chłopiec. - Nie możemy stąd dostrzec ziemi i zanim ranek nastanie, możemy być już daleko za miejscem, do którego chcemy się dostać. - To prawda - odpowiedział Strach nieco zmieszany. - Ale nie sądzę, żebyśmy mogli zatrzymać się teraz. Moglibyśmy bowiem wylądować w rzece albo na szczycie wieży. To dopiero byłaby klęska! Cudak frunął dalej regularnym ruchem wielkich skrzydeł, a jego pasażerowie oczekiwali cierpliwie nadejścia poranku. Obawy Tipa okazały się słuszne. Kiedy bowiem w pierwszych mglistych smugach świtu spojrzeli w dół sponad oparcia kanap, zobaczyli umykające równiny, gdzie rozrzucone były dziwaczne miasteczka, których domy zamiast kopuł - jak w krainie Oza - nakrywały pochyłe dachy o spiczastych wierzchołkach. Wśród otwartych przestrzeni poruszały się zwierzęta o dziwnym wyglądzie. Ani Blaszany Drwal, ani Strach na Wróble nie znali tego kraju, chociaż Strach niedawno odwiedził państwo Gladioli Dobrotliwej, - Jesteśmy zgubieni! - rzekł smutnie Strach. - Cudak wyniósł nas poza granice Państwa Oza, poza piaszczyste pustynie, w straszliwy obcy świat, o którym opowiadała nam Dorota. - Trzeba wracać! - zawołał Blaszany Drwal. - Trzeba wracać jak najszybciej. - Zawracaj! - krzyknął Tip do Cudaka. - Zawracaj tak szybko, jak tylko potrafisz. - Jeśli to zrobię, wywrócę się do góry nogami - odpowiedział Cudak. - Nie jestem przyzwyczajony do fruwania. Najlepiej będzie, jeśli gdzieś wylądujemy, wtedy będę mógł się obrócić i rozpocząć lot od nowa. Zdawało się jednak, że nie ma odpowiedniego miejsca do lądowania. Przefrunął ponad wsią, która była tak duża, że Wtyk twierdził, że to chyba miasto. A potem ujrzeli łańcuch wysokich gór przedzielonych głębokimi wąwozami. - Może teraz uda nam się wylądować - powiedział chłopiec, gdy zbliżali się ku szczytom gór. Zwracając się do Cudaka rozkazał: - Zatrzymaj się na pierwszej płaszczyźnie, którą zobaczysz. - Dobrze - odrzekł Cudak i skierował się ku płaskiej jak stół skale, stojącej między dwiema innymi. Ale nie mając w tych sprawach doświadczenia, Cudak nie umiał dokładnie wymierzyć szybkości swego lotu. I zamiast osiąść na płaskiej skale, minął ją o całą szerokość swego ciała, łamiąc oba prawe skrzydła o ostrą krawędź; potem wywinąwszy w powietrzu koziołka, całym ciężarem runął w dół. Nasi przyjaciele trzymali się kurczowo kanap tak długo, jak mogli, ale kiedy Cudak zahaczył o sterczącą skałę i Rzecz zatrzymała się nagle do góry dnem, wszyscy wylecieli z niej jak z procy. Na szczęście spadli tylko o kilkanaście stóp niżej, gdyż pod nimi znajdowało się olbrzymie gniazdo zbudowane w zagłębieniu skały przez liczną kolonię kawek. Nikomu - nawet Dyniogłowemu - nie stało się nic złego przy upadku. Bezcenna głowa Kubusia spoczęła bowiem na miękkiej piersi Stracha na Wróble, stanowiącej doskonałą poduszkę, A Tip spadł na mnóstwo liści oraz papieru, co uchroniło go od skaleczenia. Pluskwiak uderzył okrągłą głową w bok Drewnianego Konia, ale spowodowało to tylko chwilowe zamroczenie. Blaszany Drwal w pierwszej chwili bardzo się przeląkł, Ale stwierdziwszy, że nawet nie zadrapał swojej pięknej posrebrzanej piersi, odzyskał zwykłą wesołość i zwrócił się do towarzyszy. - Nasza podróż zakończyła się niespodziewanie - powiedział - i nie możemy za ten wypadek obwiniać naszego przyjaciela Cudaka, ponieważ w tych okolicznościach zrobił wszystko, co mógł. Ale zadanie, jak wydostać się z tego gniazda, muszę pomierzyć komuś mądrzejszemu ode mnie. Tu spojrzał na Stracha, który przyczołgawszy się do krawędzi gniazda rozglądał się wokoło. Poniżej znajdowała się przepaść głębokości kilkuset stóp, a nad ich głowami wznosiła się gładka ściana skalna, na szczycie której tkwiły zaczepione krawędzią jednej kanapy szczątki rozbitego Cudaka. Wydawało się, że nie ma już ratunku, i kiedy nieszczęśni rozbitkowie zdali sobie sprawę ze swego beznadziejnego położenia, wpadli po prostu w rozpacz. - To gorsze więzienie niż pałac - zauważył ze smutkiem Wtyk Straszny. - Szkoda, żeśmy tam nie zostali - jęknął Kubuś. - Obawiam się, że górskie powietrze nie jest zdrowe dla dyń. - Na pewno nie okaże się zdrowe, gdy wrócą kawki - mruknął Drewniany Koń, który leżał na grzbiecie wywijając nogami i na próżno usiłując się podnieść. - Kawki przepadają za dyniami. - Czy myślisz, że te ptaki przylecą tutaj? - zapytał zrozpaczony Kubuś. - Na pewno - powiedział Tip. - Przecież to ich gniazdo. Musi ich być bardzo dużo - mówił dalej - bo, spójrzcie tylko, jaką masę rzeczy tu przydźwigały! Rzeczywiście w gnieździe znajdował się najdziwniejszy zbiór różnych przedmiotów nie przedstawiających żadnej wartości dla kawek, ale przez długie lala wykradanych z ludzkich domom przez złodziejskie ptaki. A ponieważ gniazdo było ukryte, daleko od zasięgu ludzkich rąk, nikt nie mógł liczyć na odzyskanie straconej własności. Pluskwiak szperając między rupieciami - kawki bowiem kradły zarówno pożyteczne, jak i niepotrzebne rzeczy - natrafił na piękny naszyjnik diamentowy. Blaszany Drwal tak się nim zachwycił, że pluskwiak ofiarował mu go z eleganckim przemówieniem, po czym Drwal zawiesił z dumą klejnot na szyi, ciesząc się migotaniem diamentów w promieniach słońca. Nagle usłyszeli głośne krakanie i trzepot skrzydeł; hałas zbliżał się coraz bardziej i Tip wykrzyknął z przerażeniem: - Kawki nadlatują! Gdy w gnieździe znajdą obcych, rozzłoszczą się na pewno i zabiją nas! - Tego się obawiałem - jęknął Dyniogłowy. - Teraz zginę marnie! Biada mi! Biada! - Biada również mnie - westchnął pluskwiak. - Kawki są największymi nieprzyjaciółmi mojego rodu! Inni nie bali się wcale, jednak Strach na Wróble powziął natychmiast decyzję, żeby ratować tych uczestników wyprawy, którym rozgniewane ptaki mogły uczynić krzywdę. Rozkazał więc Tipowi, by zdjął głowę Kubusia i schował się wraz z nią na dnie kawczego gniazda. Kazał również ukryć się tam pluskwiakowi. Blaszany Drwal, który dzięki poprzednim doświadczeniom wiedział, co czynić, rozebrał Stracha na kawałki (z wyjątkiem głowy) i rozrzucił słomę okrywając nią Tipa i Wtyka. Zaledwie tego dokonał, nadleciało stado kawek. Ujrzawszy w gnieździe intruzów ptaki sfrunęły w dół z gniewnym wrzaskiem. Sławne pigułki doktora Nikidika Blaszany Drwal był na ogół istotą łagodną, ale w potrzebie potrafił walczyć tak dzielnie jak rzymski gladiator. Gdy więc skrzydła kawek o mało go nie przewróciły, a ostre dzioby i pazury groziły zniszczeniem jego wspaniałego pancerza, Blaszany Drwal wzniósł siekierę i zakręcił nią szybkim ruchem wokół głowy. Ale chociaż odparł w ten sposób pierwszy atak nieprzyjaciela, ptaki były tak liczne i tak odważne, że ponowiły napaść równie wściekle i nieustraszenie. Jedne próbowały wydziobać oczy Cudakowi bezsilnie zwisającemu nad gniazdem, ale oczy Cudaka były szklane i nic im się nie mogło stać. Inne kawki rzuciły się na Drewnianego Konia, który leżąc na grzbiecie wywijał tak gwałtownie nogami, że odparł niemal tyle samo napastników, co siekiera Blaszanego Drwala. Wobec tak silnego oporu ptaki opadły na słomę leżącą pośrodku gniazda i kryjącą Tipa, pluskwiaka oraz dynię stanowiącą głowę Kubusia. Wyszarpywały ją z gniazda, odlatywały z nią i upuszczały w przepaść. Strach, patrząc na to ze zgrozą, wezwał na ratunek Blaszanego Drwala. I wierny przyjaciel ze świeżą energią przystąpił do ataku. Ostrze siekiery zaświeciło jak błyskawica, a Cudak zaczął nagle gwałtownie poruszać ocalałymi lewymi skrzydłami. Szum tych wielkich skrzydeł wzbudził wśród kawek prawdziwe przerażenie, kiedy zaś Cudak z olbrzymim wysiłkiem poderwał się ze skały, na której zwisał, i runął do gniazda, ptaki nieprzytomne z przerażenia odfrunęły z wrzaskiem i zniknęły za łańcuchem gór. Gdy stracono z oczu ostatniego nieprzyjaciela, Tip wypełzł spod kanap i pomógł wydostać się pluskwiakowi. - Jesteśmy uratowani! - zawołał radośnie. - Tak jest - odpowiedział Wielce Wykształcony Pluskwiak ściskając, pełen radości, sztywną głowę Cudaka. - A zawdzięczamy to mocnym skrzydłom Rzeczy i dzielnej siekierze Blaszanego Drwala. - Jeżeli i ja jestem uratowany, wydostańcie mnie stąd! - wykrzyknął Kubuś, którego głowa wciąż jeszcze znajdowała się pod kanapami. I Tip wytoczył dynię i umieścił na drewnianej szyi. Po czym postawił na nogi Drewnianego Konia i powiedział do niego: - Jesteśmy ci winni wdzięczność za bohaterski udział w walce. - Doprawdy, sądzę, że wywinęliśmy się gracko - stwierdził z dumą Blaszany Drwal. - Nie wszyscy! - wykrzyknął głucho jakiś głos. Odwrócili się zdziwieni i ujrzeli głowę Stracha leżącą na dnie gniazda. - Zniszczono mnie! - oznajmił Strach widząc ich zdumienie. - Gdzież jest słoma, którą byłem wypchany? To straszliwe pytanie zdumiało wszystkich. Popatrzyli z przerażeniem wokół gniazda: nigdzie nie było ani odrobiny słomy. Kawki wykradły ją do ostatniego źdźbła i cisnęły w przepaść, która, na sto stóp głęboka, otwierała się poniżej gniazda. - Mój biedny, nieszczęsny przyjacielu! - zawołał Blaszany Drwal obejmując głowę Stracha i gładząc ją czule. - Kto mógłby przypuszczać, że taki przedwczesny koniec cię czeka. - Zrobiłem to, żeby uratować przyjaciół - odpowiedziała głowa. - Jestem szczęśliwy, że ginę tak szlachetnie i niesamolubnie. - Dlaczego upadacie na duchu? - zapytał pluskwiak. - Ubranie Stracha nie poniosło szwanku. - Tak - odpowiedział Blaszany Drwal. - Ale ubranie naszego przyjaciela niczym nie wypchane jest bezużyteczne. - Dlaczego nie wypchać go pieniędzmi? - spytał Tip. - Pieniędzmi?! - wykrzyknęli chórem. - Oczywiście - odpowiedział chłopiec. - Na dnie gniazda leżą tysiące banknotów - po dwa dolary, po pięć i po dziesięć, po dwadzieścia i po pięćdziesiąt dolarów. Jest ich dosyć, żeby wypchać tuzin strachów. Skorzystajmy więc z tych pieniędzy. Blaszany Drwal zaczął grzebać rękojeścią siekiery wśród rupieci. I rzeczywiście to, co uważali za papier bez żadnej wartości, okazało się cennymi banknotami, które złośliwe kawki kradły od lat w miasteczkach i wioskach. Olbrzymi majątek leżał w tym niedostępnym gnieździe. Za zgodą Stracha projekt Tipa został urzeczywistniony. Wybrali najnowsze i najczyściejsze banknoty i ułożyli je według wartości. Po czym wypchali lewą nogę i lewy but Stracha pięciodolarowymi banknotami, a prawą dziesięciodolarowymi, całe ciało zaś wypełniono taką masą pięćdziesiątek, setek i tysięcy, że Strach z trudem dopiął kurtkę. - Jesteś teraz - powiedział wzruszony Wtyk, gdy wykonano zadanie - najcenniejszym członkiem naszej wyprawy. A ponieważ znajdujesz się między przyjaciółmi, możesz się nie obawiać, że cię wykorzystają. - Dziękuję ci - odrzekł z wdzięcznością Strach. - Czuję się zupełnie nowym człowiekiem. I chociaż na pierwszy rzut oka można mnie pomylić z kasą oszczędności, proszę, abyście pamiętali, że mój umysł pozostał ten sam i posiada właściwości, dzięki którym można na mnie polegać w nagłej potrzebie. - Nagła potrzeba już jest - zauważył Tip. - I jeżeli twój umysł nic nie wymyśli, musimy spędzić resztę życia w tym oto gnieździe. - A co sądzicie o pigułkach życzeń? - zapytał Strach wyjmując pudełko z kieszeni kurtki. - Czy nie mogą dopomóc nam w ucieczce? - Nic z tego, póki nie policzymy do siedemnastu, licząc co dwa - odrzekł Blaszany Drwal. - Ale ponieważ nasz przyjaciel Wtyk twierdzi, że jest wszechstronnie wykształcony, powinien więc z łatwością wpaść na pomysł, jak się do tego zabrać. - To nie jest sprawa wykształcenia - wyjaśnił owad - tylko matematyki. Widziałem, jak profesor wykonywał mnóstwo działań na tablicy i twierdził, że wszystko można obliczyć dzięki iksom i ygrekom mieszając je z plusami, minusami, znakami równania itd. Ale nigdy nic nie mówił, w każdym razie nie przypominam sobie tego, jak policzyć do siedemnastu licząc co dwa. - Przestań, dosyć już! - krzyknął Dyniogłowy. - Głowa mnie od tego rozbolała! - I mnie także - odrzekł Strach. - Twoja matematyka jest jak słoik marynowanych grzybów - im dłużej usiłujesz coś wyłowić, tym trudniej ci to przychodzi. Jestem przekonany, że jeżeli w ogóle można to zrobić, sposób okaże się bardzo prosty. - Tak - rzekł Tip. - Stara Ognicha nie umiała używać iksów ani ygreków, nigdy przecież nie chodziła do szkoły. - Może zaczniemy liczyć od połówki - wtrącił nagle Drewniany Koń. - Wtedy każdy może łatwo doliczyć do siedemnastu, licząc co dwa. Spojrzeli na siebie zdumieni. Drewniany Koń był bowiem uważany za najgłupszego z całej gromady. - Zawstydziłeś mnie - powiedział Strach kłaniając się nisko Drewnianemu Koniowi. - W każdym razie ten stwór ma rację - oznajmił pluskwiak. - Dwa razy po pół stanowi jeden i jeżeli uporasz się z jednym, to już bez trudu można policzyć parami od jednego do siedemnastu. - Ciekawy jestem, dlaczego ja na to nie wpadłem - odezwał się Dyniogłowy, - A ja nie - odrzekł Strach. - Czy uważasz się za mądrzejszego od nas wszystkich? Ale trzeba natychmiast wypowiedzieć życzenie. Kto połknie pierwszą pigułkę? - Powiedzmy, że ty - zaproponował Tip. - Ja nie mogę - powiedział Strach. - Dlaczego? Przecież masz usta - zdziwił się chłopiec. - Mam. Ale moje usta są tylko namalowane i nie mogę łykać - rzekł Strach. - Doprawdy - mówił dalej, przyglądając się krytycznie każdemu po kolei - uważam, że chłopiec i Wtyk są jedynymi pośród nas, którzy potrafią łykać. Stwierdzając słuszność tej uwagi, Tip rzekł: - Wobec tego ja pierwszy wypowiem życzenie. Daj mi jedną srebrną pigułkę. Strach usiłował to zrobić. Ale swymi wypchanymi watą rękawiczkami nie mógł uchwycić tak maleńkiego przedmiotu i podał pudełko chłopcu. Tip wybrał jedną pigułkę i połknął. - Licz! - krzyknął Strach. - Pół, jeden, trzy, pięć, siedem, dziewięć, jedenaście, trzynaście, piętnaście, siedemnaście! - liczył Tip. - Teraz życzenie! - szepnął Blaszany Drwal. Ale chłopiec przeraził się: odczuł nagle silne bóle. - Otrułem się - jęknął. - Ta pigułka jest zatruta. Ach! A-a-a-a-a! Och! Morderstwo! Pożar! A-a-ach I - i ku przerażeniu wszystkich Tip potoczył się na dno gniazda wijąc się z bólu. - Jak mógłbym ci pomóc? Mów, proszę cię! - błagał Blaszany Drwal, a łzy współczucia spływały mu po srebrnych policzkach. - Ja... ja nie wiem! Nic nie wiem! - odpowiedział Tip. - A-a-ach! Obym nigdy nie połknął tej pigułki! Nagle ból minął, chłopiec podniósł się z ziemi i ujrzał Stracha przyglądającego się ze zdumieniem pieprzniczce. - Co się stało? - zapytał chłopiec, nieco zmieszany swoim poprzednim wybuchem. - Znowu są trzy pigułki w pudełku! - zawołał Strach. - Zupełnie zrozumiałe - objaśnił pluskwiak. - Przecież Tip wyraził życzenie, żeby nigdy nie połknął pigułki. Życzenie spełniło się i pigułka nie została połknięta. Zupełnie więc zrozumiałe, że w pudełku są znowu wszystkie trzy. - Możliwe, że tak jest. Ale jednak przez tę właśnie pigułkę złapał mnie okropny ból. - Niemożliwe! - oznajmił pluskwiak. - Jeżeli jej nie połknąłeś, nie mogła ci sprawić bólu. A ponieważ twoje życzenie spełniając się dowiodło, że nie połknąłeś pigułki, jest równie jasne, że nie mogłeś odczuwać bólu. - To w takim razie było to znakomite naśladowanie bólu - odrzekł gniewnie Tip. - Może teraz ty wypróbujesz następną pigułkę. Zmarnowaliśmy już jedno życzenie. - Ależ nic podobnego - zaprotestował Strach. - Mamy jeszcze ciągle trzy pigułki w pudełku, a każda pigułka spełni jedno życzenie. - Rozbolała mnie już głowa od tego wszystkiego - powiedział Tip. - Nic z tego nie rozumiem! Ale nie połknę drugiej pigułki, przysięgam! - I z tymi słowy, nadąsany, schronił się w najdalszym kącie gniazda. - A więc - odezwał się Pluskwiak - na mnie spoczywa obowiązek ratowania nas wszystkich dzięki memu Wielkiemu Powiększeniu i Wszechstronnemu Wykształceniu. Wydaje mi się bowiem, że tylko ja jeden jestem zdolny, a zarazem chętny do wypowiedzenia życzenia. Dajcie mi więc jedną pigułkę. Połknął ją bez wahania i wszyscy podziwiali jego odwagę. Owad począł liczyć do siedemnastu, zaczynając od połówki, tak jak liczył Tip. I nie wiadomo z jakiej przyczyny - może pluskwiak miał mocniejszy żołądek od chłopca - srebrna pigułka nie sprawiła mu bólu. - Życzę sobie, żeby złamane skrzydła Cudaka były jak nowe - wyrzekł powoli wzruszonym głosem Wtyk Straszny. Wszyscy odwrócili się, żeby spojrzeć na Rzecz: życzenie spełniło się natychmiast i Cudak leżał przed nimi m doskonałym stanie, zdolny do uniesienia się w powietrze jak wówczas, kiedy po raz pierwszy został ożywiony na dachu pałacu. Strach wzywa Gladiolę Dobrotliwą - Hura! - wykrzyknął radośnie Strach. - Możemy teraz opuścić to nędzne kawcze gniazdo, kiedy tylko zechcemy. - Jest już prawie zupełnie ciemno - powiedział Blaszany Drwal - i jeżeli nie poczekamy z naszą ucieczką do rana, mogą nam grozić nowe kłopoty. Nie lubię nocnych wypraw, nigdy nie wiadomo, co się stanie. Zdecydowano więc czekać do rana i podróżnicy zabawiali się w zapadającym zmierzchu poszukiwaniem skarbów w kawczym gnieździe. Wtyk Straszny znalazł dwie piękne bransolety z kutego złota; bardzo ładnie wyglądały na jego smukłych ramionach. Strach natomiast upodobał sobie pierścienie, których było mnóstwo w gnieździe. Bardzo szybko dopasował pierścionki do palców rękawic wypchanych watą, ale było mu tego mało, więc ustroił jeszcze każdy kciuk w dodatkowy pierścień. Ponieważ wybierał pierścienie wysadzane błyszczącymi kamieniami, takimi jak rubiny, ametysty i szafiry, ręce jego świeciły niczym wystawa jubilerska. - Byłaby to nie lada uciecha dla królowej Dendery, gdyby znalazła się w tym gnieździe - powiedział w zadumie Strach. - Sądzę bowiem, że napadła mnie wraz ze swoimi dziewczętami tylko po to, żeby obrabować miasto ze szmaragdów. Blaszany Drwal był zupełnie zadowolony z diamentowego naszyjnika i odmówił przyjęcia dodatkowych ozdób. A Tip wybrał sobie piękny złoty zegarek z ciężkim łańcuchem i wsadził go w kieszeń z wielką dumą. Przypiął też kilka drogocennych broszek do czerwonej kamizelki Kubusia Dyniogłowego, a na szyi Drewnianego Konia zawiesił lornetkę na misternym łańcuszku, - Bardzo ładne - stwierdził ten ostatni przyglądając się z uznaniem lornetce - ale do czego to służy? Nikt jednak nie umiał mu odpowiedzieć na to pytanie. Drewniany Koń uznał więc, że posiada jakieś rzadkie odznaczenie, i bardzo był z tego zadowolony Ponieważ nie chciano pominąć nikogo z członków wyprawy, włożyli po kilka wielkich pierścieni na rogi Cudaka, aczkolwiek ta dziwna osobistość nie objawiła żadnych oznak wdzięczności. Wkrótce zapadła ciemność, Tip i Wtyk ułożyli się do snu, a inni uczestnicy wyprawy usiedli oczekując cierpliwie dnia. Następnego ranka mieli wszelkie powody, żeby się cieszyć z dobrej kondycji Cudaka. Wraz ze światłem dnia przyfrunęło bowiem wielkie stado kawek, chcąc stoczyć jeszcze jedną bitwę w obronie gniazda. Uczestnicy wyprawy nie czekali jednak na atak: skoczyli szybko na wyściełane siedzenia i Tip wezwał Cudaka do lotu. Stwór uniósł się od razu w powietrze i mocnymi regularnymi uderzeniami oddalił się w kilka chwil od gniazda, które hałaśliwy tłum kawek wziął znowu w posiadanie, nie próbując dalszego pościgu. Rzecz frunęła na północ podążając w tym samym kierunku, z którego przybyła. Tak przynajmniej twierdzi Strach na Wróble, inni zaś uznali go za najlepszego znawcę tych spraw. Minąwszy kilka miast i miasteczek Cudak uniósł ich wysoko ponad rozległą równinę, gdzie domy pojawiały się coraz rzadziej, aż wreszcie zniknęły zupełnie. Rozciągała się natomiast bezkresna piaszczysta pustynia oddzielająca resztę świata od Krainy Oza. Lecz zanim minęło południe, wrzeli domy pokryte kopulastymi dachami, co dowodziło, że znaleźli się znowu w granicach ojczystego kraju. - Ale domy i płoty pomalowane są na niebiesko - powiedział Blaszany Drwal - co wskazywałoby na to, że jesteśmy w Kraju Manczkinów, skąd jest jeszcze bardzo daleko do państwa Gladioli Dobrotliwej, - Cóż więc zrobimy? - spytał chłopiec zwracając się do przewodnika. - Doprawdy nie wiem - wyznał szczerze Strach. - Gdybyśmy byli w Szmaragdowym Grodzie, moglibyśmy udać się na południe i W ten sposób dotarlibyśmy do celu. Nie możemy jednak lecieć do Szmaragdowego Grodu, a każdy ruch skrzydeł Cudaka unosi nas prawdopodobnie w niewłaściwym kierunku. - Wobec tego Wtyk musi połknąć jeszcze jedną pigułkę - stwierdził energicznie Tip - i wyrazić życzenie, abyśmy podążyli we właściwym kierunku. - Bardzo dobrze - zgodził się Wielce Powiększony. - Jestem gotów! Ale gdy Strach sięgnął do kieszeni po pieprzniczkę zawierającą dwie pigułki życzeń, nie mógł jej znaleźć. Wędrowcy pełni trwogi przepatrzyli każdy kąt Rzeczy w poszukiwaniu bezcennego pudełka. Lecz wszystko na próżno - zginęło bezpowrotnie. A Cudak ciągle frunął naprzód unosząc ich nie wiadomo dokąd. - Prawdopodobnie zostawiłem pieprzniczkę w gnieździe kawek - powiedział Strach. - To prawdziwy pech - oświadczył Blaszany Drwal. - Ale ostatecznie nie jesteśmy w gorszej sytuacji niż przed znalezieniem pigułek życzeń. - Jesteśmy nawet w lepszej - sprzeciwił się Tip - ponieważ jedna pigułka umożliwiła nam ucieczkę z tego okropnego gniazda. - Jednak strata dwóch pigułek jest poważną szkodą i ja zasługuję na porządną burę za moje niedbalstwo - westchnął żałośnie Strach. - W takiej niezwykłej wyprawie jak nasza w każdej chwili może zdarzyć się wypadek, a kto wie, czy nawet i w tej chwili nie zbliżamy się ku nowemu niebezpieczeństwu. Nikt nie śmiał temu zaprzeczyć i zapanowało ponure milczenie, tylko Cudak frunął wytrwale dalej. Nagle Tip zawołał ze zdziwieniem: - Jesteśmy już chyba w Krainie Południa! Wszystko pod nami jest czerwone! Wszyscy natychmiast przechylili się przez oparcia kanap - wszyscy z wyjątkiem Kubusia, który był na to za ostrożny i w trosce o swoją głowę wolał nie ryzykować wyciągania szyi. I rzeczywiście tak było: czerwone domy, płoty i drzewa stanowiły dowód, że znajdowali się w dobrach Gladioli Dobrotliwej. Teraz - gdy ciągle posuwali się szybko naprzód - Blaszany Drwal rozpoznał mijane drogi i budynki i zmienił nieco kierunek lotu Cudaka, żeby mogli trafić na pałac sławnej Czarodziejki. - Dobrze! - wykrzyknął radośnie Strach. - Niepotrzebne są już nam zagubione pigułki, przybyliśmy na miejsce przeznaczenia! Stopniowo Rzecz opuszczała się coraz niżej i coraz bliżej ziemi, aż spoczęła w pięknym ogrodzie Gladioli, lądując na aksamitnym zielonym trawniku koło fontanny wyrzucającej wysoko w powietrze zamiast wody - świecące migotliwym blaskiem klejnoty, które z cichym melodyjnym dźwiękiem spadały w rzeźbiony, marmurowy basen otaczający wodotrysk, W ogrodach Gladioli było przepięknie i kiedy podróżnicy rozglądali się wokoło zachwyconymi oczami, pojawiła się cicho grupa żołnierzy i otoczyła ich. Ale armia Czarodziejki różniła się wielce od wojsk królowej Dendery, chociaż i ją także stanowiły dziewczęta: wojsko Gladioli nosiło schludne mundury, uzbrojone było w miecze i włócznie, maszerowało sprawnie i z wdziękiem, co świadczyło o wielkim wyćwiczeniu w sztuce wojennej. Kapitan, który dowodził tą grupą - stanowiącą straż przyboczną królowej - poznał od razu Stracha na Wróble i Blaszanego Drwala i przywitał ich z wielkim szacunkiem. - Dzień dobry - rzekł Strach na Wróble, uchylając grzecznie kapelusza, a Blaszany Drwal oddał żołnierskie pozdrowienie. - Przybyliśmy prosić o audiencję u waszej pięknej władczyni. - Gladiola oczekuje was w pałacu - odpowiedział kapitan - widziała was, zanim przybyliście tutaj. - To bardzo dziwne! - wykrzyknął ze zdumieniem Tip. - Ani trochę - wyjaśnił Strach. - Gladiola Dobrotliwa jest potężna Czarodziejką i cokolwiek dzieje się w Krainie Oza, nie uchodzi jej uwadze. Przypuszczam, że wie nie gorzej od nas, dlaczegośmy przybyli. - Jaki więc jest pożytek z naszego tu przybycia? - zapytał naiwnie Kubuś. - Żeby się przekonać, że masz głowę z dyni! - rzekł uszczypliwie Strach na Wróble. - Ale nie pozwólmy Czarodziejce dłużej czekać. Wygramolili się więc z kanap i podążyli za kapitanem - nawet Drewniany Koń wziął udział w tym dziwnym pochodzie. Gladiola siedziała na złotym tronie misternej roboty. Na widok dziwnych gości, pochylonych przed nią w niskim ukłonie, z trudem powstrzymała uśmiech. Znała i lubiła Stracha na Wróble i Blaszanego Drwala. Ale nigdy nie widziała niezgrabnego Dyniogłowego ani Wielce Powiększonego Pluskwiaka i wydali się jej chyba jeszcze bardziej dziwaczni niż tamci. Drewniany Koń nie wyglądał na nic lepszego od kawałka drewna, a gdy pochylił się tak sztywno, że uderzył głową o posadzkę, wywołał wśród żołnierzy serdeczny śmiech, w którym i Gladiola wzięła udział. - Chciałbym oznajmić Waszej Królewskiej Wysokości - rozpoczął uroczyście Strach - że na mój Szmaragdowy Gród napadł tłum bezwstydnych dziewcząt uzbrojonych w druty. Dziewczęta te uwięziły wszystkich mężczyzn, spustoszyły ulice i państwowe budynki rabując szmaragdy i przywłaszczyły sobie mój tron. - Wiem o tym - rzekła Gladiola. - Zagroziły również zniszczeniem mojej osoby, jak i wszystkich moich przyjaciół i sprzymierzeńców, których Wasza Królewska Wysokość widzi przed sobą - mówił dalej Strach na Wróble. - I gdyby nam się nie udało wymknąć z ich szponów, dawno już zakończylibyśmy życie. - Wiem o tym - powtórzyła Gladiola. - Dlatego przychodzę błagać cię o pomoc - podjął na nowo Strach - wierzę bowiem, że rada jesteś zawsze pomagać nieszczęśliwym i prześladowanym. - To prawda - powiedziała powoli Czarodziejka. - Ale Szmaragdowym Grodem rządzi teraz Dendera, która obwołała się królową. Jakie mam prawo, żeby z nią walczyć? - Ukradła mi tron - odrzekł Strach. - A w jaki sposób ten tron posiadłeś? - spytała Gladiola. - Ofiarował mi go Czarnoksiężnik Oz i wybrał mnie lud - wyjąkał Strach zmieszany tymi pytaniami, - A w jaki sposób zdobył tron Czarnoksiężnik? - wypytywała dalej Gladiola. - Mówiono mi, że otrzymał go od Pastorii, poprzedniego władcy - powiedział Strach tracąc pewność siebie pod uważnym spojrzeniem Czarodziejki. - Wobec tego - oznajmiła Gladiola - tron Szmaragdowego Grodu nie należy ani do ciebie, ani do Dendery, tylko do owego Pastorii, któremu Czarnoksiężnik go odebrał. - To prawda - przyznał pokornie Strach - ale Pastoria dawno już nie żyje i ktoś inny powinien objąć władzę zamiast niego. - Pastoria miał córkę, która jest prawowitą dziedziczką tronu w Szmaragdowym Grodzie. Czy wiedziałeś o tym? - zapytała Czarodziejka. - Nie było mi to wiadome - odrzekł Strach. - Ale jeśli dziewczyna żyje, nie stanę jej na drodze. Jeżeli Dendera jako fałszywa władczym straci tron, będę równie zadowolony, jakbym sam ten tron odzyskał. Naprawdę to nic zabawnego być królem, szczególnie jeśli się ma trochę oleju w głowie. Od pewnego czasu zdawałem sobie sprawę, że jestem stworzony do zajmowania znacznie godniejszego stanowiska. Ale gdzie jest ta dziewczyna, której należy się tron, i jak jej na imię? - Na imię jej Ozma - odrzekła Gladiola. - Ale na próżno usiłowałam odkryć, gdzie przebywa. Czarnoksiężnik Oz bowiem, gdy ukradł tron ojca Ozmy, ukrył dziewczynę w jakimś tajemniczym miejscu. I dzięki pewnym magicznym sposobom, których nie znam, udało mu się przeszkodzić w odnalezieniu jej nawet tak doświadczonej Czarodziejce jak ja. - To zadziwiające - przerwał z nadętą miną Wtyk Straszny. - Mówiono mi, że Czarnoksiężnik Oz był po prostu zwykłym oszustem! - Cóż za bzdura! - wykrzyknął Strach, oburzony tymi słowy. - Czy nie dał mi wspaniałego umysłu? - Moje serce też nie jest oszustwem - oznajmił Blaszany Drwal, spoglądając z gniewem na Wtyka. - Miałem widocznie niedokładne wiadomości - wyjąkał owad cofając się. - Nie znałem przecież osobiście Czarnoksiężnika. - Ale myśmy go znali - odrzekł Strach na Wróble. - Był naprawdę wielkim czarnoksiężnikiem, zapewniam cię. To prawda, że zawinił kilkoma drobnymi oszustwami, ale gdyby nie był wielkim czarnoksiężnikiem, w jaki sposób mógłby - pozwól zadać sobie to pytanie - ukryć tę dziewczynę, Ozmę, w tak pewnym miejscu, że nikt nie potrafi jej odnaleźć? - Poddaję się - szepnął słabym głosem Wtyk Straszny. - To najrozsądniejsze przemówienie, jakie kiedykolwiek wygłosiłeś - powiedział Blaszany Drwal. - Doprawdy muszę zdobyć się na jeszcze jeden wysiłek, żeby odkryć miejsce schowania dziewczynki - podjęła z namysłem Gladiola. - W mojej bibliotece znajduje się księga, tu której zapisane są wszystkie uczynki Czarnoksiężnika podczas jego pobytu w naszym kraju - w każdym razie przynajmniej to, co udało się wyśledzić naszym szpiegom. Dziś wieczorem przeczytam tę księgę uważnie i spróbuję wyłowić te fakty, które mogą naprowadzić nas na ślad zagubionej Ozmy. A tymczasem, proszę was, bawcie się dobrze w moim pałacu i rozkazujcie moim sługom, jakbyście byli u siebie. Jutro przyjmę was na następnej audiencji. Tymi miłymi i pełnymi wdzięku słowami Gladiola odprawiła podróżnych; udali się oni do wspaniałych ogrodów, gdzie spędzili długie godziny radując się wszystkimi pięknymi rzeczami, którymi władczyni południa ozdobiła swoją królewską siedzibę. Następnego ranka, gdy ponownie stawili się przed Gladiolą, królowa rzekła do nich: - Przeszukałam dokładnie zapiski dotyczące uczynków Czarnoksiężnika i znalazłam wśród nich zaledwie trzy, które wydały mi się podejrzane. Jadał mianowicie bób nożem, w tajemnicy odwiedził trzy razy starą Ognichę i utykał lekko na lewą nogę. - Ach! To ostatnie na pewno jest podejrzane! - wykrzyknął Dyniogłowy. - Niekoniecznie - sprzeciwił się Strach na Wróble. - Może miał odciski. Wydaje mi się, że jadanie nożem bobu jest znacznie bardziej podejrzane. - Może w Omaha dowodziło to dobrego wychowania, może tam istniał taki zwyczaj, a właśnie z tego kraju pochodził Czarnoksiężnik - zastanawiał się Blaszany Drwal. - I to możliwe - przyznał Strach na Wróble. - Ale dlaczego - zapytała Gladiola - trzy razy odwiedził potajemnie starą Ognichę? - O! Właśnie! Dlaczego? - powtórzył z przejęciem Wtyk Straszny. - Wiem, że Czarnoksiężnik nauczył starą kobietę wielu ze swoich magicznych sztuczek - mówiła dalej Gladiola - a nie robiłby tego, gdyby mu tu jakiś sposób nie była pomocna. Możemy więc z wszelką pewnością przypuszczać, że Ognicha pomogła mu ukryć Ozmę, która była prawowitą dziedziczką tronu Szmaragdowego Grodu i stanowiła stałe zagrożenie dla uzurpatora. Gdyby bowiem lud wiedział, że dziewczynka żyje, uczyniłby ją szybko królową i przywrócił należne jej stanowisko. - Oto trafny argument przemawiający do przekonania! - wykrzyknął Strach na Wróble, - Nie wątpię, że Ognicha była wmieszana w tę ponurą intrygę. Ale w jaki sposób znajomość tego faktu może nam być przydatna? - Musimy odnaleźć Ognichę - odrzekła Gladiola - i zmusić ją do powiedzenia, gdzie ukryła dziewczynkę. - Ognicha jest teraz w Szmaragdowym Grodzie u królowej Dendery - powiedział Tip. - To ona nagromadziła tyle przeszkód na naszej drodze, to pod jej wpływem Dendera groziła, że zniszczy naszych przyjaciół, a mnie odda z powrotem w moc starej jędzy. - A więc - zdecydowała Gladiola - poprowadzę moją armię do Szmaragdowego Grodu i wezmę Ognichę do niewoli. A potem może będziemy mogli zmusić ją do wyjawienia prawdy o losie Ozmy. - To straszna baba! - mruknął Tip, drżąc na myśl o czarnym kociołku Ognichy. - A także ogromnie uparta. - I ja również jestem uparta - powiedziała ze słodkim uśmiechem Gladiola. - Ani trochę więc nie obawiam się Ognichy. Dzisiaj poczynię wszystkie konieczne przygotowania, a jutro o świcie ruszymy. Blaszany Drwal zrywa różę Pięknie i okazale wyglądała armia Gladioli Dobrotliwej, gdy zebrała się o świcie przed bramami pałacu. Mundury dziewcząt-żołnierzy cieszyły wzrok wesołymi kolorami, a zakończone srebrem włócznie o długich drzewcach wyłożonych masą perłową świeciły jasnym blaskiem. Wszyscy oficerowie mieli ostre, błyszczące miecze przy boku i obramowane pawimi piórami tarcze i naprawdę wydawało się, że żadnemu wrogowi nie uda się zwyciężyć takiej wspaniałej armii. Czarodziejka jechała w pięknej lektyce w kształcie powozu, o drzwiczkach i oknach przysłoniętych jedwabnymi firankami, ale zamiast na kółkach powóz spoczywał na dwóch długich, poziomych prętach, opartych na ramionach dwunastu sług. Strach na Wróble, Blaszany Drwal i reszta przyjaciół zdecydowali się lecieć na Cudaku, żeby dotrzymać kroku maszerującemu szybko wojsku. Zaledwie Gladiola ze swoją armią wyruszyła w drogę przy wesołych dźwiękach melodii granych przez królewską orkiestrę, nasi przyjaciele wdrapali się na kanapy i podążyli za nimi. Cudak frunął powoli, unosząc się nad lektyką, w której jechała Czarodziejka. - Uważaj - powiedział Blaszany Drwal do Stracha, który przechylił się, żeby spojrzeć na maszerującą armię. - Możesz wypaść. - To nie ma znaczenia - zauważył uczony pluskwiak. - Nic mu się nie stanie, ponieważ jest wypchany pieniędzmi. - Czy cię nie prosiłem... - zaczął Tip głosem pełnym wyrzutu. - Prosiłeś! - zgodził się szybko Wtyk. - Bardzo cię przepraszam. Spróbuję wziąć się w ryzy. - Weź się szybko - poradził mu chłopiec - jeżeli pragniesz dalej podróżować w naszym towarzystwie. - Ach! Nie mógłbym znieść rozstania z wami - szepnął ze wzruszeniem owad. Wobec czego Tip zmienił temat rozmowy. Armia posuwała się wytrwale naprzód, zanim jednak dotarła do murów Szmaragdowego Grodu, zapadła noc. Przy zamglonym świetle księżyca armia Gladioli otoczyła bezszelestnie miasto i rozbiła namioty z purpurowego jedwabiu. Rozstawiono także namiot dla Stracha i jego przyjaciół. A kiedy zakończono przygotowania szybko i karnie, jak przystoi wojsku, armia udała się na spoczynek. Wielkie było zdumienie królowej Dendery, gdy następnego ranka przybiegli do niej żołnierze z wieścią o ogromnej armii otaczającej miasto. Dendera wdrapała się natychmiast na wysoką wieżę pałacową i ujrzała sztandary powiewające na wszystkie strony i wielki biały namiot Gladioli ustawiony naprzeciwko bram Grodu. - Jesteśmy zgubione! - wykrzyknęła zrozpaczona. - Cóż znaczą nasze druty wobec długich włóczni i straszliwych mieczy wroga! - Najlepszą rzeczą, jaką możemy uczynić - rzekła jedna z dziewcząt - to poddać się jak najszybciej, - O, nie! - odpowiedziała Dendera nabierając po trochu odwagi. - Nieprzyjaciel znajduje się jeszcze za murami miasta, spróbujemy więc zyskać na czasie wdając się z nim w układy. Idź z białą flagą do Gladioli i zapytaj, dlaczego ośmieliła się dokonać najazdu na moje państwo i jakie są jej żądania. Dziewczyna przeszła więc przez bramy, niosąc białą flagę jako znak jej pokojowej misji, i stanęła przed namiotem Gladioii. - Powiedz twojej królowej - rzekła dziewczynie Czarodziejka - że musi wydać mi starą Ognichę. Jeśli to uczyni, nie będę się jej dłużej naprzykrzać. Kiedy to żądanie Gladioii przekazano królowej, ogarnęło ją przerażenie, Ognicha bowiem była głównym doradcą Dendery, a poza tym Dendera śmiertelnie bała się starej jędzy. Posłała jednak po Ognichę i powtórzyła jej słowa Gladioii. - Przyjdą na nas kłopoty - mruknęła Ognicha, spojrzawszy w magiczne zwierciadełko, które wyciągnęła z kieszeni. - Ale możemy tego uniknąć, oszukawszy Czarodziejkę, chociaż uważa się za taką mądralę. - Czy nie sądzisz, że byłoby dla mnie bezpieczniej, gdybym cię wydała w jej ręce? - zapytała trwożnie Dendera. - Jeżeli to uczynisz, stracisz tron Szmaragdowego Grodu - odpowiedziała stanowczo wiedźma. - Ale jeśli zostawisz mi swobodę, z łatwością uratuję nas obie. - Rób więc, co uważasz za stosowne! - wykrzyknęła Dendera. - To tak wytwornie być królową! Wcale nie mam ochoty wracać do domu i pomagać matce w słaniu łóżek i zmywaniu naczyń! Ognicha wezwała więc Dżelię i wykonała pewien dobrze jej znany czar, który zawsze się jej udawał. Jako wynik czarów Dżelia przybrała postać i twarz Ognichy: stara czarownica uczyniła dziewczynę tak podobną do siebie, że wykrycie oszustwa było po prostu niepodobieństwem. - A teraz - powiedziała Ognicha do królowej Dendery - każ twoim żołnierzom wydać tę dziewczynę Gladioli. Pomyśli, że ma w swojej mocy prawdziwą Ognichę, i natychmiast wróci do swojej południowej krainy. Dżelia utykając jak stara kobieta wyszła pod strażą z bram miasta i stanęła przed obliczem Gladioli. - Oto ta, której żądałaś - oznajmił jeden ze strażnikom. - Nasza królowa uprasza cię, abyś spełniła przyrzeczenie: odejdź i zostaw nas w spokoju. - Uczynię to - odpowiedziała Gladiola szczerze zadowolona - jeśli ta osoba jest rzeczywiście tą, na którą wygląda. - Z wszelką pewnością jest to stara Ognicha - powiedział strażnik, przekonany, że mówi prawdę. I żołnierze Dendery powrócili za bramy Grodu. Czarodziejka wezwała szybko Stracha na Wróble i jego przyjaciół do królewskiego namiotu i zaczęła wypytywać mniemaną Ognichę o zaginioną królewnę Ozmę. Ale Dżelia nic o tym nie wiedziała i tak się zdenerwowała przesłuchaniem, że zaczęła płakać ku wielkiemu zdumieniu Gladioli. - Mamy tu do czynienia z jakimś niegodziwym oszustwem - rzekła Czarodziejka, a oczy jej zapłonęły gniewem. - To wcale nie Ognicha, ale ktoś zupełnie inny, komu nadano wygląd Ognichy! Powiedz - zwróciła się do drżącej dziewczyny - jak ci na imię? Tego Dżelia nie śmiała powiedzieć, ponieważ wiedźma zagroziła jej śmiercią, jeżeli przyzna się do oszustwa. Ale Gladiola, chociaż tak łagodna i dobra, znała się na czarach lepiej niż ktokolwiek w Krainie Oza. Wymawiając więc kilka potężnych zaklęć i wykonując osobliwe ruchy, przywróciła szybko dziewczynie jej właściwą postać. Stara Ognicha, chociaż znajdowała się w odległym od namiotu pałacu Dendery, odzyskała nagle swoją własną pokraczną postać i twarz. - Ależ to Dżelia! - wykrzyknął Strach na Wróble, poznając dawną znajomą. - To nasza tłumaczka - rzekł z miłym uśmiechem Dyniogłowy. Dżelia musiała więc wyznać, jakiego to oszustwa dopuściła się Ognicha, i prosiła Gladiolę o opiekę, na co Czarodziejka chętnie się zgodziła. Ale rozgniewała się jednak naprawdę i posłała kilka słów do Dendery, że oszustwo zostało odkryte i że albo wyda prawdziwą Ognichę, albo poniesie straszliwe skutki swego nieposłuszeństwa. Dendera spodziewała się tej wiadomości, czarownica bowiem, z chwilą gdy przybrała na powrót swą własną postać, wiedziała dobrze, że Gladiola odkryła jej oszustwo. Ale stara jędza wymyśliła już nowe oszustwo i kazała przyrzec Denderze, że jej pomoże. Królowa rzekła więc do posła Gladioli: - Powiedz twojej pani, że nie mogę odnaleźć nigdzie Ognichy. Ale Gladiola będzie mile widziana w naszym Grodzie. Niechże przyjdzie i niech sama poszuka starej kobiety. Jeśli sobie życzy, może przyprowadzić tu swoich przyjaciół. Musi jednak przyrzec, że jeśli do zachodu słońca nie odnajdzie Ognichy, odejdzie dobrowolnie i zostawi nas w spokoju. Gladiola zgodziła się na te warunki. Dobrze wiedziała, że Ognicha znajdowała się w murach Grodu. Dendera kazała otworzyć bramy i Gladiola wkroczyła do miasta na czele armii. Za nią postępowali Strach na Wróble i Blaszany Drwal. Kubuś Dyniogłowy siedział okrakiem na Drewnianym Koniu, a Wszechstronnie Wykształcony i Wielce Powiększony Wtyk Straszny stąpał za nimi dostojnym krokiem. Tip szedł przy boku Czarodziejki, Gladiola bowiem obdarzała chłopca wielką sympatią, Stara Ognicha nie miała oczywiście zamiaru dać się odszukać Gladioli. I gdy jej wrogowie maszerowali ulicami miasta, wiedźma zamieniła się w czerwoną różę kwitnącą na krzaku w pałacowym ogrodzie. Był to chytry pomysł i nawet Gladiola nie wpadła na ślad tego podstępu. Upłynęło więc kilka cennych godzin na daremnym poszukiwaniu Ognichy. Gdy zbliżał się zachód słońca, Czarodziejka zdała sobie sprawę, że przegrała w walce ze sprytniejszą od niej starą jędzą. Dała więc hasło wymarszu z Grodu i powrotu do namiotów. Strach na Wróble i jego towarzysze przeszukiwali właśnie pałacowy ogród i na rozkaz Gladioli przerwali to zajęcie wielce rozczarowani. Ale zanim opuścili ogród, Blaszany Drwal, który przepadał za kwiatami, zauważył kwitnącą na krzaku ogromną czerwoną różę. Zerwał więc kwiat i upiął w blaszaną butonierkę na blaszanej piersi. Gdy to uczynił, wydawało mu się, że usłyszał cichy jęk róży, ale nie zwrócił na to uwagi. W ten sposób Ognicha opuściła Szmaragdowy Gród i znalazła się w obozie Gladioli, gdzie nikt nie przypuszczał, że poszukiwania zostały uwieńczone sukcesem. Przemiana starej Ognichy W pierwszej chwili wiedźma przeraziła się widząc, że znajduje się w rękach nieprzyjaciela. Ale wkrótce stwierdziła, że jest równie bezpieczna w butonierce Drwala, jak na krzaku. Nik przecież nie wiedział, że Ognicha i róża to jedno i to samo, a poza tym fakt, że znajdowała się za bramami Grodu, mógł ułatwić jej ucieczkę z rąk Gladioli. „Nie ma się czego śpieszyć - myślała sobie Ognicha. - Poczekam chwilę i nacieszę się upokorzeniem tej Czarodziejki, kiedy się przekona, że ją przechytrzyłam i wyprowadziłam w pole”. Przez całą noc róża spoczywała spokojnie na piersi Drwala, a nazajutrz rano, kiedy Gladiola wezwała przyjaciół na naradę, Nik Rębacz zabrał swój piękny kwiat do białego jedwabnego namiotu. - Z niewiadomej przyczyny - rozpoczęła Gladiola - nie udało się nam odnaleźć tej złośliwej staruchy. Obawiam się, że nasza wyprawa zakończy się klęską. I to mnie martwi, bez naszej bowiem pomocy nie uda się uratować małej Ozmy i przywrócić jej należnej godności królowej Szmaragdowego Grodu. - Nie poddawajmy się tak łatwo - powiedział Dyniogłowy. - Spróbujmy zrobić coś innego. - Musimy naprawdę zrobić coś innego - odrzekła z uśmiechem Gladiola. - Nie mogę zupełnie zrozumieć, w jaki sposób mogła mnie pokonać stara wiedźma, która zna się na czarach znacznie mniej ode mnie. - Kiedy już mówimy na ten temat - powiedział Strach na Wróble - sądzę, że byłoby mądrze zdobyć najpierw Szmaragdowy Gród dla księżniczki Ozmy, a potem odnaleźć dziewczynkę. Na razie, póki nie znamy jej kryjówki, chętnie rządziłbym zamiast niej, znam się na tym znacznie lepiej od Dendery. - Ale ja przecież przyrzekłam zostawić ją w spokoju - zaoponowała Gladiola. - A może wszyscy wrócicie wraz ze mną do mojego królestwa, a właściwie cesarstwa? - powiedział Blaszany Drwal, zapraszając uprzejmie całą gromadę królewskim gestem ręki. - Sprawi mi wielką przyjemność gościć was w moim zamku. Miejsca jest dosyć. Komnaty mam obszerne i wygodne. Jeśli zaś ktoś zapragnie się posrebrzyć, mój lokaj uczyni to bezpłatnie. Gdy Blaszany Drwal tak rozprawiał, oczy Gladioli spoczęły na róży w jego butonierce. Zdawało się Czarodziejce, że wielkie purpurowe płatki kwiatu lekko zadrżały. Szybko obudziło się w niej podejrzenie, a w chwilę później Czarodziejka upewniła się, że mniemana róża jest po prostu nową przemianą starej Ognichy. W tej samej chwili wiedźma wiedziała już, że się zdradziła i że musi uciekać, a ponieważ wszelkie przeobrażanie się przychodziło jej z łatwością, natychmiast zamieniła się w cień i po ścianie namiotu zaczęła ześlizgiwać się w kierunku wyjścia, ażeby tamtędy uciec. Gladiola jednak nie tylko dorównywała jej przebiegłością, ale posiadała znacznie więcej doświadczenia od starej wiedźmy. Toteż dobiegła do wyjścia namiotu szybciej od cienia i jednym ruchem ręki zamknęła otwór tak szczelnie, że Ognicha nie znalazła nawet szparki, którą mogłaby się przeniknąć. Postępowanie Gladioli zdziwiło wielce Stracha na Wróble i jego przyjaciół, żaden z nich bowiem nie zauważył cienia. Ale Czarodziejka rozkazała im: - Zachowujcie się wszyscy spokojnie, stara Ognicha jest w namiocie wśród nas i mam nadzieję, że uda mi się ją schwytać! Te słowa tak przeraziły wiedźmę, że szybko przemieniła się tu czarną mrówkę i pełzając po ziemi próbowała ukryć się w jakiejś szparze czy szczelinie. Na szczęście ziemia, na której stał namiot, była twarda i gładka. Kiedy mrówka ciągle jeszcze poszukiwała kryjówki, Gladiola zauważyła ją i zastąpiła jej drogę. Ale gdy dłoń Czarodziejki już się zniżyła nad mrówką, Ognicha w ostatecznym przerażeniu przemieniła się raz jeszcze i w postaci olbrzymiego gryfa wyskoczyła przez ścianę namiotu - rozdzierając jedwab - i w mgnieniu oka śmignęła w dal z szybkością huraganu. Gladiola nie wahając się ani chwili skoczyła na grzbiet Drewnianego Konia i krzyknęła: - Teraz możesz dowieść, że masz prawo do życia! Pędź! Pędź! Pędź! Drewniany Koń popędził za gryfem niby błyskawica, a jego drewniane nogi poruszały się tak szybko jak migocące promienie gwiazd. Zanim nasi przyjaciele ochłonęli ze zdumienia, gryf i Drewniany Koń zniknęli im z oczu. - Szybko za nimi! - krzyknął Strach na Wróble. Podbiegli do leżącego Cudaka i błyskawicznie wdrapali się na pokład. - Leć! - rozkazał Tip. - Dokąd? - zapytał Cudak ze zwykłym spokojem. - Nie wiem - odpowiedział Tip zniecierpliwiony zwłoką. - Ale jeśli uniesiesz się w powietrze, sądzę, że uda nam się dostrzec, gdzie pojechała Gladiola. - Dobrze - odrzekł spokojnie Cudak. Rozwinął ogromne skrzydła i wzbił się wysoko w powietrze. W oddali, za łąkami, dostrzegli dwa maleńkie punkciki, które biegły szybko jeden za drugim. Wiedzieli, że jednym z tych punkcikom był gryf, a drugim. Drewniany Koń. Tip zwrócił więc na nie uwagę Cudaka, prosząc go, aby dogonił Ognichę i Czarodziejkę. Ale choć Cudak frunął niezmiernie szybko, zarówno ścigana, jak i ścigająca były jeszcze szybsze i w ciągu kilku chwil zniknęły z zamglonego horyzontu. - Podążajmy jednak za nimi - rzekł Strach na Wróble. - Kraina Oza nie jest przecież wielka i wcześniej czy później muszą się zatrzymać. Stara Ognicha uważała, że uczyniła mądrze przybierając postać gryfa, istoty o niezmiernie rączych nogach i obdarzonej znacznie większą siłą i wytrwałością od innych zwierząt. Nie doceniła jednak niestrudzonej energii Drewnianego Konia, którego drewniane nogi potrafiły biec dzień i noc bez odpoczynku. Toteż po godzinnym męczącym biegu gryf oddychał coraz ciężej i poruszał się coraz wolniej. W końcu znalazł się na skraju pustyni i zaczął biec po piasku. Ale jego zmęczone nogi zanurzały się głęboko w piasek i wreszcie śmiertelnie wyczerpany runął na ziemię. W chwilę później na Drewnianym Koniu, pełnym jeszcze sił i energii, nadjechała Gladiola. Wyciągnąwszy ze swojej przepaski cienką złotą nitkę zarzuciła ją na głowę ciężko dyszącego gryfa, niszcząc w ten sposób czarodziejską moc przeobrażenia Ognichy. Gryf wstrząśnięty gwałtownym dreszczem zniknął i zamiast niego ukazała się postać starej jędzy, która złowieszcze, pełne nienawiści spojrzenie utkwiła w pogodnej, pięknej twarzy Czarodziejki. Księżniczka Ozma z Krainy Oza - Jesteś moim więźniem, nie opieraj się dłużej, na nic ci się to nie przyda - rzekła cicho i łagodnie Gladiola. - Leż spokojnie przez chwilę, odpocznij, a potem zabiorę cię do mego namiotu. - Dlaczego mnie szukasz? - zapytała Ognicha; ledwie mogła mówić, brakło jej tchu. - Co ci uczyniłam, że tak mnie prześladujesz? - Wobec mnie niczym nie zawiniłaś - odpowiedziała miłym głosem Czarodziejka - sądzę jednak, że popełniłaś wiele złych uczynków; a jeśli się przekonam, że nadużyłaś swojej wiedzy magicznej, surowo cię ukarzę. - Wyzywam cię! - zaskrzeczała stara wiedźma. - Nie ośmielisz się mnie skrzywdzić! Tymczasem przyfrunął Cudak i wylądował na piaskach pustyni obok Gladioli. Jakże się wszyscy ucieszyli, że Ognicha została nareszcie schwytana! Zdecydowano, że powrócą do obozu na Cudaku. Podsadzono Drewnianego Konia, a potem zajęła miejsce Gladiola, która trzymając mocno złotą nić opasującą szyję Ognichy, wciągnęła swego więźnia na kanapę. Kiedy wszyscy siedli, Tip dał hasło powrotu. Podróż odbyła się w spokoju. Ognicha siedziała z miną ponurą i nadąsaną; stara wiedźma była absolutnie bezradna, ponieważ magiczna nić otaczała jej szyję. Armia powitała powrót Gladioli głośnymi okrzykami, a gromada naszych przyjaciół zebrała się znowu w królewskim namiocie, naprawionym podczas ich nieobecności. - Teraz - powiedziała Czarodziejka do Ognichy - rozkazuję ci wyjawić nam, dlaczego Czarnoksiężnik Oz odwiedził cię trzy razy i co się stało z dzieckiem imieniem Ozma, które zniknęło w tak dziwny sposób. Czarownica spojrzała wyzywająco na Gladiolę, lecz nie wymówiła ani słowa. - Odpowiedz! - krzyknęła Czarodziejka. Ale Ognicha nadal milczała. - Może ona nie wie - zauważył Kubuś. - Proszę cię, bądź cicho - rzekł Tip. - Możesz wszystko zepsuć swoją głupotą. - Dobrze, drogi ojcze - odpowiedział potulnie Dyniogłowy. - Jakże się cieszę, że jestem Wtyk Straszny - mruknął cichutko Wszechstronnie Wykształcony. - Trudno spodziewać się mądrości po dyni. - Wszystko dobrze - powiedział Strach na Wróble - ale w jaki sposób skłonimy Ognichę do mówienia? Jeżeli nie powie tego, czego chcemy, nic nam nie przyjdzie z jej uwięzienia. - Spróbujmy naprzód dobrocią - zaproponował Blaszany Drwal. - Słyszałem, że każdego można podbić dobrocią, żeby nie wiem jak był zły. Na te słowa wiedźma wlepiła w niego tak wściekłe spojrzenie, że Blaszany Drwal cofnął się zmieszany. Gladiola długo zastanawiała się, co robić, i wreszcie przemówiła w ten sposób: - Zapewniam cię, że nic nie wygrasz, milcząc. Muszę poznać prawdę i jeżeli nie powiesz nam wszystkiego, co ci wiadomo o losie Ozmy, zostaniesz skazana na śmierć. - Ach, nie czyń tego! - wykrzyknął Blaszany Drwal. - Zabić kogoś jest rzeczą straszną, nawet jeżeli tym kimś będzie stara wiedźma. - Przecież to tylko groźba - odrzekła Gladiola. - Nie stanie się jej nic złego, gdyż na pewno będzie wolała powiedzieć prawdę. - Jak to dobrze! - odetchnął z ulgą blaszany człowiek. - Jeżeli powiem wam wszystko, czego chcecie się dowiedzieć, co ze mną zrobicie? - odezwała się nagle Ognicha. Jej glos zabrzmiał tak niespodziewanie, że wszyscy drgnęli. - Dam ci napój, po wypiciu którego zapomnisz całej magii, której się kiedykolwiek nauczyłaś. - Stanę się wtedy bezsilną staruszką - jęknęła Ognicha. - Ale będziesz żyła - pocieszył ją Dyniogłowy. - Bądźże cicho! - zdenerwował się Tip. - Spróbuję - odrzekł Kubuś. - Ale musisz przyznać, że dobrze jest żyć. - Szczególnie jeżeli ktoś jest Wszechstronnie Wykształcony - powiedział Wtyk Straszny, kiwając z uznaniem głową. - Możesz wybierać - rzekła Gladiola - między śmiercią, jeśli będziesz milczała, i utratą magicznej potęgi, jeśli powiesz prawdę. Sądzę jednak, że wybierzesz życie. Ognicha niespokojnie spojrzała na Czarodziejkę. Zrozumiała, że Gladiola nie żartuje, tylko mówi serio, rzekła więc powoli: - Odpowiem na twoje pytania. - Na to właśnie czekałam - odrzekła uprzejmie Gladiola. - Mądrze rozstrzygnęłaś, zapewniam cię. Dała znak ręką jednemu ze swych dowódców, który przyniósł jej złotą szkatułkę. Czarodziejka wyjęła z niej olbrzymią białą perłę na cienkim łańcuszku i zawiesiła na szyi w ten sposób, że perła spoczęła na jej piersi tuż nad sercem. - Teraz - rzekła - zadam ci pierwsze pytanie. Dlaczego Czarnoksiężnik trzykrotnie cię odwiedził? - Ponieważ ja nie przyszłabym do niego - odpowiedziała Ognicha, - To nie jest właściwa odpowiedź - rzekła surowo Gladiola. - Powiedz mi prawdę. - A więc dobrze - szepnęła Ognicha spuszczając oczy. - Przyszedł do mnie, żeby się nauczyć wypiekać herbatniki. - Podnieś głowę - rozkazała Gladiola. Ognicha usłuchała. - Jakiego koloru jest moja perła? - zapytała Czarodziejka. - Jest przecież czarna - odpowiedziała stara czarownica głosem pełnym zdumienia. - A więc skłamałaś! - krzyknęła gniewnie Gladiola. - Perła pozostaje biała tylko wówczas, kiedy mówi się prawdę. Ognicha zrozumiała teraz, że na próżno próbowała oszukać Czarodziejkę. Rzekła więc ponuro, przeklinając w duchu swoją klęskę: - Czarnoksiężnik przyniósł do mnie Ozmę, która była wówczas maleńką dziewczynką, i prosił mnie o ukrycie dziecka. - Tak przypuszczałam - oznajmiła spokojnie Gladiola. - A co ofiarował ci za tę przysługę? - Wyuczył mnie wszystkich swoich czarodziejskich sztuczek. Niektóre z nich były coś warte, a inne były tylko oszustwem. Ale ja pozostałam wierna swojemu przyrzeczeniu. - Co uczyniłaś z dziewczynką? - zapytała Gladiola. Słysząc to pytanie wszyscy wyciągnęli głowy oczekując z ciekawością odpowiedzi. - Zaczarowałam ją - odrzekła Ognicha. - W co? - Zamieniłam ją w... - W co? - zapytała powtórnie Gladiola, gdy czarownica zawahała się. - W chłopca! - wyszeptała Ognicha. - W chłopca?! - powtórzyli wszyscy, a ponieważ wiedzieli, że stara kobieta wychowywała Tipa od dziecka, wszystkie oczy skierowały się w jego stronę. - Tak - rzekła wiedźma kimając głową. - Oto księżniczka Ozma, owo dziecko, które przyniósł do mnie Czarnoksiężnik, złodziej korony jej ojca. Oto prawowita władczyni Szmaragdowego Grodu. - I Ognicha wyciągnęła długi kościsty palec w kierunku chłopca. - Ja? - wykrzyknął zdumiony Tip. - Ależ ja nie jestem księżniczką Ozmą, nie jestem przecież dziewczynką! Gladiola uśmiechnęła się, podeszła do Tipa i wzięła jego małą, brązową rękę w swoje białe, delikatne dłonie. - Nie jesteś dziewczynką - rzekła łagodnie - ponieważ Ognicha zamieniła cię w chłopca. Ale urodziłeś się dziewczynką i księżniczką. Musisz odzyskać swój właściwy kształt, żeby stać się królową Szmaragdowego Grodu. - Ach, niech lepiej Dendera pozostanie królową - wykrzyknął Tip bliski płaczu. - Ja chcę pozostać chłopcem, podróżować ze Strachem na Wróble, z Blaszanym Drwalem, z Wtykiem Strasznym i z Kubusiem, właśnie z Kubusiem, i z moim przyjacielem Drewnianym Koniem, i z Cudakiem. Nie chcę być dziewczynką! - Nie martw się, stary - pocieszał go Blaszany Drwal - słyszałem, że to nic złego być dziewczynką. Zostaniemy dalej twoimi wiernymi przyjaciółmi. A powiem ci uczciwie, że zawsze uważałem dziewczęta za znacznie milsze od chłopców. - A przynajmniej równie miłe - dodał Strach na Wróble, głaszcząc serdecznie głowę Tipa. - I uczą się nie gorzej od chłopców - oznajmił Wtyk Straszny. - Chciałbym być twoim nauczycielem, kiedy zamienisz się z powrotem w dziewczynkę. - Ale posłuchaj! - wykrzyknął Kubuś Dyniogłowy. - Jeżeli staniesz się dziewczynką, nie będziesz już moim kochanym tatusiem! - Oczywiście, że nie - odrzekł Tip śmiejąc się pomimo smutku - i wcale to mnie nie martwi, że uniknę tego pokrewieństwa. - Po czym dodał z wahaniem, zwracając się do Gladioli; - Mógłbym spróbować... na krótko... po prostu, żeby zobaczyć, jak to jest. Ale musisz mi przyrzec, że jeżeli nie będzie mi się podobało, to zamienisz mnie z powrotem w chłopca. - Doprawdy - rzekła Czarodziejka - obawiam się, że to przekracza moje czarodziejskie możliwości. Nigdy nie zajmowałam się przemianami, uważam je bowiem za nieuczciwe i żadna szanująca się czarodziejka nie lubi ukazywać rzeczy innymi, niż są naprawdę. Tylko czarownice pozbawione wszelkich zasad posługują się tą sztuką i dlatego muszę zażądać od Ognichy uwolnienia cię od jej czarów i przywrócenia ci właściwej postaci. Będzie mogła po raz ostatni poćwiczyć się w sztuce magicznej. Teraz, kiedy prawda o księżniczce Ozmie wyszła na jaw, Ognicha nie dbała już o to, co stanie się z Tipem. Obawiała się jednak gniewu Gladioli, a poza tym chłopiec wspaniałomyślnie przyrzekł, że jeżeli zostanie władcą Szmaragdowego Grodu, otoczy ją na starość opieką. Czarownica zgodziła się więc dokonać przemiany i rozpoczęła przygotowania. Gladiola rozkazała umieścić w środku namiotu własne królewskie łoże. Na posłaniu piętrzyły się poduszki z różowego jedwabiu, a ze złotego baldachimu zwieszały się fałdy różowych, cienkich jak pajęczyna zasłon skrywających wnętrze. Wiedźma rozpoczęła czary podając chłopcu napój, po którym natychmiast zapadł w głęboki sen bez marzeń. Wówczas Blaszany Drwal i Wtyk Straszny zanieśli go na łoże, ułożyli na miękkich poduszkach i zaciągnęli pajęcze firanki, żeby go osłonić od wszelkich ziemskich spojrzeń. Czarownica pochyliła się i roznieciła niewielkie ognisko z suchych ziół, które wyciągnęła zza pazuchy. Kiedy zapaliło się jasnym blaskiem, stara Ognicha wsypała w płomienie garść czarodziejskiego proszku. Z ognia uniósł się gęsty fioletowy opar, wypełniając cały namiot tak mocnym zapachem, że Drewniany Koń zaczął kichać - chociaż go ostrzegano, żeby się zachowywał spokojnie. Teraz wiedźma zanuciła rytmiczny przyśpiew o słowach, których nikt nie rozumiał, pochylając chudą postać siedem razy naprzód i w tył nad ogniem. Wreszcie zaklęcia zostały ostatecznie ukończone. Czarownica wyprostowała się i wykrzyknęła jedno jedyne słowo: „Jerobom!” Mgła rozmiata się, powietrze było znowu czyste i jasne. Świeży powiew napełnił namiot, a różowe zasłony zwieszające się nad łożem zadrżały lekko, jak gdyby ktoś nimi poruszył. Gladiola zbliżyła się do baldachimu i rozsunęła jedwabne firanki. Pochylając się nad poduszkami wyciągnęła rękę, a z łoża podniosła się postać młodziutkiej dziewczyny, świeżej i pięknej jak majowy poranek, Jej oczy błyszczały jak diamenty, usta były różowe jak maliny, na ramiona zaś spływały rudozłociste loki, przytrzymywane nad czołem wąską, wysadzaną klejnotami opaską. Szaty z przezroczystego jedwabiu unosiły się wokół niej jak obłok, a zgrabne atłasowe trzewiczki obciskały jej nóżki. Na widok tego cudownego zjawiska starzy przyjaciele Tipa oniemieli na chwilę w zachwycie, po czym wszystkie głowy pochyliły się nisko przed piękną księżniczką Ozmą. Dziewczyna rzuciła tylko jedno spojrzenie na jasną twarz Gladioli promieniejącą radością i zadowoleniem i podeszła do swoich dawnych przyjaciół, - Mam nadzieję, że nie będziecie mnie teraz mniej lubili niż poprzednio - powiedziała łagodnie i nieśmiało. - Jestem przecież ten sam Tip co przedtem, tylko... tylko... - Tylko jesteś inny! - wykrzyknął Dyniogłowy, a wszyscy pomyśleli, że to były najmądrzejsze słowa, jakie Kubuś kiedykolwiek wymówił. Mądrość i dobroć - czyli prawdziwe bogactwo Gdy zdumiewające wieści dotarty do uszu królowej Dendery - jak to stara Ognicha została uwięziona, jak wyznała Gladioli swoją zbrodnię i jak odnaleziono księżniczkę Ozmę ni mniej, ni więcej tylko jako chłopca Tipa - Dendera rozpłakała się przelewając szczere łzy gniewu i rozpaczy. - Pomyśleć - lamentowała - że muszę wyrzec się władzy królewskiej, opuścić pałac, żeby szorować znowu podłogę i ubijać masło. Nie chcę nawet myśleć o tych okropnościach! Nigdy się na to nie zgodzę! Gdy więc armia Dendery, która większość wolnego czasu spędzała w zamkowych kuchniach na plotkach, doradziła jej opór, usłuchała ich bezmyślnej gadaniny i wysłała Gladioli Dobrotliwej i księżniczce Ozmie dumne wyzwanie do walki. W rezultacie ogłoszono wojnę i następnego dnia Gladiola ruszyła na Szmaragdowy Gród. Powiewały proporce, a las błyszczących włóczni świecił w promieniach słońca. Ale kiedy dzielni wojownicy znaleźli się przed murami miasta, musieli się zatrzymać, Dendera bowiem zamknęła i zabarykadowała każdą bramę, a mury Szmaragdowego Grodu były wysokie i grube, całe z wielkich brył zielonego marmuru. Gladiola widząc, że natarcie zostało udaremnione, zmarszczyła brwi zastanawiając się, co robić dalej, a Wtyk Straszny rzekł najbardziej stanowczym głosem, na jaki mógł się zdobyć: - Trzeba przystąpić do oblężenia miasta i zmusić ich głodem do poddania się. To jedyne wyjście. - O, nie - zaprzeczył Strach. - Mamy jeszcze Cudaka, a Cudak umie jeszcze fruwać. Czarodziejka, słysząc te słoma, odwróciła się szybko, a twarz jej rozjaśnił uśmiech. - Masz rację! - wykrzyknęła. - Słusznie jesteś dumny ze swego rozumu. Chodźmy natychmiast do Cudaka. Przeszli między szeregami żołnierzy i wkrótce znaleźli się na miejscu, gdzie niedaleko od namiotu Stracha leżał Cudak. Pierwsze wspięły się na niego Gladiola i księżniczka Ozma i zasiadły na kanapie. Następnie wdrapali się Strach i jego przyjaciele i jeszcze starczyło miejsca dla kapitana i trzech żołnierzy, których Gladiola uznała za wystarczającą ochronę. Teraz na rozkaz księżniczki dziwny stwór przezwany Cudakiem rozwinął palmowe skrzydła i wzbił się w powietrze, unosząc gromadkę podróżników wysoko ponad mury Grodu. Krążąc nad pałacem ujrzeli Denderę rozłożoną wygodnie w hamaku na środku dziedzińca. Czytała spokojnie książkę w zielonej okładce i jadła zielone czekoladki, ufna, że mury uchronią ją przed nieprzyjacielem. Cudak posłuszny szybkiemu rozkazowi wylądował bez szwanku w samym środku dziedzińca i zanim Dendera zdążyła krzyknąć, kapitan i trzej żołnierze jednym susem znaleźli się przy niej i związali jej ręce mocnymi łańcuchami - była królowa została jeńcem. W ten sposób wojna skończyła się naprawdę: Armia Buntowniczek poddała się natychmiast, dowiedziawszy się o uwięzieniu Dendery, i kapitan bezpiecznie przemaszerował przez ulice aż do bram miasta, otwierając je na rozcież. Orkiestra grała najweselsze melodie, gdy armia Gladioli wkraczała do Grodu, a heroldowie ogłosili klęskę zuchwałej Dendery i powrót pięknej księżniczki Ozmy na tron jej królewskich przodków. Mężczyźni Szmaragdowego Grodu zrzucili natychmiast fartuszki: opowiadano zresztą, że kobiety miały tak dosyć kucharowania swoich małżonków, iż powitały z radością klęskę Dendery. Jedno jest pewne, że wszystkie pobiegły do kuchen w swoich domach i wszystkie te dobre żony przygotowały dla zmęczonych mężów tak wspaniałą ucztę, że w każdej rodzinie zapanowała natychmiast idealna zgoda. W pierwszym swoim rozkazie królowa Ozma zażądała od Armii Buntowniczek zwrotu szmaragdów oraz innych klejnotów skradzionych z ulic i budynków. A tak wielka była ilość drogich kamieni wydartych z opraw przez różne dziewczyny, że królewscy jubilerzy pracowali dłużej niż miesiąc umieszczając je z powrotem we właściwych miejscach. Tymczasem Armia Buntowniczek poszła w rozsypkę, a dziewczęta odesłano do matek. Dendera przyrzekła poprawę, wiec i jej również została darowana wina. Ozma była najpiękniejszą ze wszystkich dotychczasowych królowych Szmaragdowego Grodu. I chociaż taka młoda i mało doświadczona, rządziła mądrze i sprawiedliwie. Gladiola udzielała jej dobrych rad przy każdej sposobności, a i Wtyk Straszny, który objął poważne stanowisko Królewskiego Wychowawcy, był niezmiernie pomocny, gdy królewskie obowiązki sprawiały jakiś kłopot. Dziewczyna wdzięczna Cudakowi za jego zasługi zaproponowała mu każdą nagrodę, jakiej by tylko zapragnął. - Proszę - odpowiedział Cudak - żeby rozebrano mnie na części. Nie chciałem, żeby mnie ożywiono, a moja sklecona osobowość po prostu mnie zawstydza. Byłem kiedyś królem lasu, czego dowodem są moje rogi. A teraz, kiedy pełniąc służbę w charakterze miękkiego mebla muszę fruwać, nawet nogi nie są mi potrzebne. Ozma kazała więc uczynić zadość jego prośbie. Głowa z rogami zawisła znowu nad kominkiem w holu, kanapy zaś postawiono w pokojach przyjęć. Miotła, która była ogonem, podjęła swoje zwykłe obowiązki w kuchni, a Strach na Wróble umieścił wszystkie sznury od bielizny i liny z powrotem na kółkach, z których je zdjął owego pamiętnego dnia, gdy skonstruowano latającą Rzecz. Nie myślcie jednak, że taki był koniec Cudaka. Owszem, to był koniec latającej maszyny. Ale głowa nad kominkiem nie straciła daru mowy i kiedy miała na to ochotę, straszyła niespodziewanymi pytaniami ludzi, którzy oczekiwali na przyjęcie u królowej. Drewniany Koń, który był osobistą własnością królowej, cieszył się jej specjalnie czułą opieką: dosiadała go często i udawała się na przejażdżkę ulicami miasta. Na drewnianych nogach dziwnego rumaka połyskiwały złote podkowy, chroniąc je od zniszczenia. A dźwięk tych złotych podków uderzających o bruk budził w sercach poddanych królowej uczucie czci połączonej z grozą, stanowiąc dowód jej czarodziejskiej potęgi. „Czarnoksiężnik Oz nie był wcale tak niezwykły jak królowa Ozma - mówili sobie na ucho mieszkańcy Grodu. - Chwalił się tylko, że potrafi robić różne rzeczy, a wcale tego nie umiał. Królowa Ozma czyni natomiast różne zupełnie nie oczekiwane rzeczy, choć nikt nawet nie przypuszcza, że potrafi. Kubuś Dyniogłowy pozostał z Ozmą do końca swego życia. A żył znacznie dłużej, niż się spodziewał, wcale jednak nie zmądrzał. Wtyk Straszny usiłował go kształcić w różnych dziedzinach wiedzy, ale na próżno. Kubuś był tak marnym uczniem, że każda próba kończyła się niepowodzeniem. Kiedy armia Gladioli powróciła do domu i w Szmaragdowym Grodzie zapanował znowu pokój, Blaszany Drwal oznajmił, że zamierza powrócić do swego własnego królestwa. - Nieduże to moje królestwo - powiedział do Ozmy - ale dzięki temu jest mi łatwiej rządzić. Przybrałem tytuł cesarza, bo posiadam nieograniczoną władzę i nikt się nie wtrąca ani do mego kierowania sprawami publicznymi, ani do moich spraw prywatnych; rządzę tak, jak uważam za słuszne. Kiedy wrócę do domu, sprawię sobie nowy płaszcz; ten bowiem jest nieco podrapany. Będzie mi bardzo miło, jeśli zechcesz mnie odwiedzić. - Bardzo dziękuję - rzekła Ozma. - Któregoś dnia z pewnością przyjmę zaproszenie. A co będzie ze Strachem? - Powrócę z moim przyjacielem Blaszanym Drwalem - odpowiedział z pomaga Strach na Wróble. - Zdecydowaliśmy nigdy się nie rozłączać. - Mianowałem Stracha Nadwornym Skarbnikiem - wyjaśnił Blaszany Drwal. - Przyszło mi bowiem do głowy, że dobrze będzie mieć skarbnika wypchanego pieniędzmi. Co o tym myślisz? - Myślę - powiedziała z uśmiechem mała królowa - że twój przyjaciel musi być najbogatszym człowiekiem na świecie. - Jestem bogaty - odrzekł Strach - ale nie dzięki pieniądzom. Uważam bowiem, że rozum ważniejszy jest pod każdym względem od pieniędzy. Zauważyliście z pewnością, że jeżeli głupiec ma pieniądze, nie umie ich używać z korzyścią dla siebie. Ale jeżeli ktoś ma rozum, to nawet bez pieniędzy potrafi żyć wygodnie do końca życia. - Mimo to - oznajmił Blaszany Drwal - musicie przyznać, że dobre serce jest czymś, czego nawet rozum nie stworzy i czego nie można kupić za pieniądze. Może to ja właśnie jestem najbogatszym człowiekiem na świecie. - Obaj jesteście bogaci, moi drodzy przyjaciele - rzekła łagodnie Ozma. - Bo wasze bogactwo to mądrość i dobroć.