13553
Szczegóły |
Tytuł |
13553 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13553 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13553 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13553 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
J�zef Ignacy Kraszewski
Milion posagu
TOM I
TOPOGRAFIA
� Oj tak, tak, mo�ci dobrodzieju!
� Co chcia�em m�wi�
� Ow�, mociupanie� Ju� czwarta, a taka spiekota.
� O! gor�co!
� �arem pali� b�dzie deszcz.
� Niezawodnie� parzy. Na moj� hreczk� je�li wypadnie nawalny, zginiona.
� Te i tym podobne urywki rozmowy i wykrzykniki dobywa�y si� z ust kilku os�b
zgromadzonych w do�� obszernym pokoju, w domu wiejskim, dowodz�c, �e towarzystwo
w nim
zebrane nie mog�o sobie przedmiotu do zajmuj�cej, ci�g�ej rozmowy wyszuka�. Na
twarzach
wszystkich przytomnych jednostajnymi rysy wypisa�o si� znu�enie i oczekiwanie
czego�. By� to
dzie� czerwcowy, do�� skwarny, godzina poobiednia� mo�e oczekiwano deszczu?
� Osoby dramatu nast�puj�ce:
� Naprz�d� gospodarz domu, pan Pokoty�o, pi�knego brzucha m�czyzna, rumiany,
troch�
�ysy, z bakenbardami w p�ksi�yce, w letnim surducie, z pi�rkiem* w z�bach. A
pi�rko by�o
paciorkami ubrane.
� Synowiec* gospodarza, pan Fabian, wysoki, dobrze zbudowany ch�opiec, z br�dk�
zapuszczon� i w�osami d�ugimi, cygarem w r�ku.
� Trzecim by� pan Hasling, s�siad niedaleki, siwiej�cy ju� m�czyzna, w
staro�wieckiego
kroju fraku granatowym, chudy, wysoki, chmurnego wejrzenia.
� Czwartym pan Teodor Doliwa, i ten z br�dk� ry��, w�sami blond, bakenbardami
ciemnymi
prawie, w�osami barwy po�redniej, r�nej od poprzedzaj�cych (co mog�o by�
skutkiem
fiksatuaru*), z cygarem w ustach.
� Pi�tym i ostatnim male�ki cz�owieczek fertyczny* i ruchawy, pan Kulikowicz
(jeszcze
s�siad), brudny, niepozornie ubrany, z czupryn� czarn� do g�ry, oczyma czarnymi
na wierzchu,
nosz�cy buty na ogromnych korkach, mocno wykrzywione.
� Dom, w kt�rym si� znajdowali ci panowie, by� staro�wieckim szlacheckim
dworkiem,
ocienionym lipami ogr�dka, ods�onionym od strony dziedzi�ca. Obok niego sta�y
�ci�ni�te
zabudowania gospodarskie wszelkiego rodzaju. Zza ga��zi topoli balsamicznych
wystawa� tam
dach stodo�y, �wdzie �ciana spaczona chlewku, dalej bielony niegdy� bok oficyny,
to zn�w
czarne �ebra szpichlerza z gankiem na s�upkach i d�ugim rz�dem kuf pr�nych,
korzystaj�cych z
pory i u�ywaj�cych �wie�ego powietrza.
� Po dziedzi�cu przechadza�y si� bez ceremonii, powa�nie, swobodnie, znaj�c si�
na swoim
miejscu, po�r�d pio�unu, bylicy, �opuchu i ost�w, napuszone sw� wa�no�ci�,
indyki z licznym
potomstwem, g�si z c�reczkami w ��tobrudnych sukienkach, gadatliwe kumoszki
kury i
�wiergocz�ce nieustannie, trzpiotowate polatywa�y po p�otach wr�ble. Z�owr�bne
�mieciuchy
czubkami swymi zapowiada�y d�ug� s�ot�. Nieco dalej nad brzegiem cuchn�cej,
obros�ej i
zielonymi skrzeki pokrytej ka�u�y, nazywaj�cej si� sadzawk�, spacerowa� pozornie
oboj�tny, ale
nie bez z�ych my�li, bocian w czerwonych butach, z bliskiego na olsze gniazda.
Sroczka
wrzeszcza�a na bzach za oficyn�.
� Dziedziniec wielce by� o�ywiony, je�li nie lud�mi, to ptastwem; a ko�
ekonomski, sp�tany
przez ostro�no�� zawsze wielce chwalebn�, zdawa� si� zajmowa� dozorem tej
skrzydlatej
czeredy, do kt�rej zapomnia�em doda� siwe go��bie, unosz�ce si� ponad dachy
s�omianymi,
poros�ymi zielonym aksamitnym mchem i gdzieniegdzie nawet traw�.
� Nie wiem, czy potrzebnie opisuj� dworek tego rodzaju, tak one jeszcze niedawno
pospolitymi by�y u nas, tak s� jeszcze pami�tne wszystkim ze swymi akcesoriami
zwyk�ymi,
�ywymi i nie�ywymi. Ale kt� wie, czy je wkr�tce zobaczym ju�, czy o nich
pos�yszym,
cywilizacja idzie ku nam tak szybko! a co gorzej, poczyna zawsze wprz�d dzia�a�
na domy i
suknie ni� na ludzi. Trzeba wi�c opisywa� i dworki, i s�omki, i co tylko nieco
przesz�o�ci�
pachnie, bo wkr�tce tego wszystkiego nie stanie. S� to zabytki staro�ytno�ci.
� Zaraz za dziedzi�cem poczyna�a si� wioska w jedn�, �a� w drug� stron�. Na lewo
czerwienia� krzy�, na prawo ��ci�a droga ku laskowi brzozowemu, i tam dalej.
� W ty� za dom by� ogr�dek, ale ani angielski, ani francuski, ani chi�ski; po
prostu
szlachecka zagroda. �rodkiem ulice agrestowe, porzeczkowe, malinowe, jab�onie,
stare grusze i
�liwy; w bok dalej troch� grz�dy truskawek zaros�e, a za nimi utile dulci*
przymierzane:
kapusta, groch cukrowy, og�rki, marchew, koper, selery i �licznie na wysokich
tyczkach
prezentuj�ca si� fasola. Pod star� grusz� altanka z chmielu, w altance �awka z
darniny, �cie�ki
nigdy nie czyszczone, sadzawka tatarakiem od Zielonych �wi�t nie tykanym
zaros�a, lamusik
stary. Doko�a, �eby bro� Bo�e oczu w okolice nie pu�ci�, p�ot otarnowany,
wysoki, porz�dny,
szczelny, za nim r�w, a w dodatku popl�tana Wirginia. Pomimo takiego obwarowania
uwa�ne
oko badacza mog�o dojrze� wy�amanych gdzieniegdzie krzak�w, zdeptanej trawy,
powykr�canych ga��zi, nieco pochylonych p�ot�w i widocznych �lad�w ukradkowego
przej�cia.
Jedna tego rodzaju �cie�ynka wiod�a ze wsi po zakazany owoc do raju pana
Pokoty�y; druga od
zabudowa� gospodarskich przemyka�a si� ku karczmie, skracaj�c drogi przyjacio�om
starozakonnego Szmula.
� Taki by� dworek cum attinentiis* pana Pokoty�y, starego kawalera i niegdy�
wojskowego,
dzi� dziedzica jednej trzeciej cz�ci wioski i gospodarza.
� Pan Pokoty�o �y� zadowolniony wiejskim trybem �ycia, nie znajduj�c, �eby w nim
warto
by�o co� doda� lub od niego co uj��, przyjmowa� je jako fakt spe�niony (rzecz
najwygodniejsza) i zastosowa� do niego.
�ycie te� jego ani si� bardzo frasowa�o jutrem, ani rozmy�la�o o wczorajszym,
p�yn�o, jak
p�yn� wody, nie widz�c, k�dy i po co, przyjmuj�c w siebie i deszcz, i li�cie
wierzb nadbrze�nych,
i �aby, i szczupaki, i co tam zwykle w rzekach bywa. E sempre bene*.
� Skar�y� si� skar�y� prawda i pan Pokoty�o, bo kt� si� nie skar�y? ale nie
my�la� nigdy
wszak�e na to, co mu dolega�o, radzi� nie pojmowa� nawet, �eby to by�o mo�na i
�eby pr�ba
na co si� przyda� mia�a.
Rano wstawszy, herbat� wypiwszy, nieco si� przyodziawszy (buty nie co dzie�
wdziewa�
szuwaksowane, uwa�aj�c ich, zgodnie z Jankiem s�ug�, za zbytek szalony)�
wychodzi� na �an
troch�, troch� do stodo�y albo do ekonoma. Potem jad� �niadanie, z�o�one z w�dki
starej, chleba i
w�dliny lub marynaty; wczesny obiadek bardzo prosty, uwarzony z element�w
niewytwornych, z
dodatkiem butelki piwa lub kieliszka wina (je�li go�� si� trafi�). Wino jedyne,
jakie zna� p.
Pokoty�o, by�o owe tak zwane francuskie, kt�re Litwie na wicinach* przychodzi,
garncami si�
sprzedaje i butelkuje w domu. Je�li nikogo nie by�o, po obiedzie zasypia� i spa�
do czwartej,
czasem d�u�ej, je�li s�otna pora fizycznie i moralnie do snu sk�ania�a.
Wieczorem przechadza� si�
oko�o gospodarstwa lub jecha� w s�siedztwo; jeszcze p�niej k�ad� kaba��,
chodzi� z fajk� po
pokoju, studiowa� nad kalendarzem, gaw�dzi� z ekonomem u drzwi i z za�o�onymi
r�koma
atentuj�cym*� nareszcie usypia�. Tu zas�ona spada.
� �ycie to mia�o za sob� wielk� prostot� cz�ci sk�adowych. Co si� tam dzia�o w
duszy jego,
nikt nie wie, nawet ekonom, kt�remu zwyk� si� najserdeczniej wynurza�, obja�ni�
o tym
dok�adnie nie by� w stanie, tym bardziej ni�ej podpisany.
� To, co do pierwszego.
� Synowiec gospodarza, mieszkaniec tej�e wioski, kt�ry przy starej matce
gospodark� na
drugiej cz�ci si� zajmowa�, �y� tak�e bez wielkiego na �ycie wysilenia. Matka
poczciwa,
prostoduszna staruszka, modli�a si�, rozdawa�a i odbiera�a prz�dz�, motki i
p��tna, je�dzi�a
koczobrykiem* starym do ko�cio�a, uk�ada�a ch�tnie kaba�� i karmi�a dwa pieski.
Pan Fabian
wyszed�szy z pi�tej klasy (gdy� sz�st� uzna� on i matka za zupe�nie zbyteczn�),
zapu�ci� brod�,
zacz�� pali� cygaro, polowa� z chartami i ugania� za dziewcz�tami. Zapomnia�em
objawi�, �e
gra� na skrzypcach i gitarze (wielki talent), s�u��cego wyuczy� gra� na
klarnecie i improwizowa�
muzyczk� na wieczorkach s�siedzkich. By� wi�c bardzo po��danym go�ciem.
Mieszkali we
dworze daleko wi�kszym i poka�niejszym od poprzednio opisanego, na starej
sadybie, kt�ra si�
zwa�a zamczyskiem, opasanej wa�ami zielonymi, zaros�ej d�bami, ustrojonej w
stare
popodpierane budowle. Naprzeciw niej ciemna cerkiew ze swymi gankami,
obwodz�cymi j�
doko�a, wysuwa�a si� spomi�dzy klon�w i lip, z b�yszcz�cym nowym krzy�em na
czole i �wie�o
pomalowanym jaskrawo dachem. Dalej bieg�a wioska ku dolinie z pochy�ymi chaty i
b�otnist�
ulic�.
� Pan Hasling, s�siad Pokoty�y, mieszka� w drugiej wiosce, dawniej �onaty, dzi�
wdowiec o
kilkorgu dzieci, zak�opotany przysz�o�ci�, frasowny, zabieg�y, zgry�liwy,
k��tliwy i po wi�kszej
cz�ci smutny (chorowa� na w�trob�). Lubi� poncz pasjami, mia� trzy c�rki
doros�e na wydaniu,
co t�umaczy jego przyja�� dla Pokoty��w. Panny, to by�y bia�e, rumiane, weso�e i
w perkalikach
chodz�ce. Wszystkie trzy gra�y na gitarze, pisa�y jak kury, czyta�y pracowicie
zbieraj�c
rozpierzch�e g�oski; ale doskonale zna�y si� na r�nicy prz�dzy, na osiemnastk�
i dwudziestk�*
u�ywanej, na nabiale i pieczywie ciast wielkanocnych. �piewa�y dumki ukrai�skie,
nie bez
wdzi�ku. Dw�ch braci powi�ksza�o famili� wielce przyjemnie. Oba byli zawo�ani
my�liwi, mieli
ka�dy nejtyczank�*; trzy konie niema�ciste, cz�sto si� zmieniaj�ce, a niekiedy
nosate i po jednym
ose�edczonym* kozaczku, po dwa charty, po jednej strzelbie i po ogromnym nosie.
Ojciec,
synowie, c�rki �yli, nie mo�na powiedzie�, bardzo zgodnie i przyk�adnie; ale
o�ywiaj�c sobie
monotoni� wiejskiego po�ycia i �wawymi cz�stokro� sprzeczkami, kt�re interesu
dodawa�y do
wydziedziczonego z silnych wzrusze� �ywota. Spory mi�dzy rodzin� nigdy nie
przechodzi�y
granic przyzwoitej k��tni familijnej i ko�czy�y si� szcz�ciem na j�zyku,
Zreszt� bywa�y i chwile
ciszy i zgody, i serdeczno�ci nawet, bo si� kochali b�d� co b�d�.
� Pan Teodor Doliwa item s�siad, a nawet z tej�e samej wsi, co panowie Pokoty�y;
�w
m�odzieniec o r�nobarwnych w�osach, kt�remu przyrodzenie z szczeg�lnego afektu
nada�o
pr�bki wszelkiego w�osiwa, jakie mia�o tylko w r�kawie, ubieraj�c mu g�ow� ze
szczeg�lnym
staraniem, Teodor Doliwa, z ojcem i matk�, siedzia� na najwi�kszej cz�ci
wioski. Dw�r
Doliw�w by� wp� murowany, bia�y; mia� z przodu intencj� czystego dziedzi�ca; z
ty�u jakby
ochot� angielskiego ogr�dka; wewn�trz wszystko by�o w tym sposobie. Znajdowa�y
si� tam
intencje mebli, woskowanej pod�ogi, obraz�w, ochota fortepianu, imaginacja
liberii, cie�
Danglowskiego, nowo przerobionego kocza*, fantazma*�kucharza i �ywe,
najprawdziwsze
pragnienie pewnej wy�szo�ci i dobrego tonu.
� Jedynak, pan Teodor Doliwa, ostateczne wychowanie odebra� w Warszawie, gdzie
szko�y
uko�czy�, sk�d mia� buty i kamizelki, fraki i �elazko do w�os�w, upodobanie w
piwie owsianym,
o kt�rym bez uniesienia wspomnie� nie m�g�, i w francuskich romansach, kt�re
podszarzane
kupowa�.
� Uwa�any by� w s�siedztwie za cz�owieka uczonego i wielkiego �wiata, l�kano si�
go w
domach, gdzie by�y panny na wydaniu, jakby przew�chiwano w nim Don Juana. Ojciec
i matka
u�miechali si�, pogl�daj�c na t� latoro�l, pe�n� nadziei staro�ytnego szczepu.
Pan Teodor m�g� i
powinien si� by� o�eni�, wedle nich, z pann� krociow�, co zostawa�o zawsze
wielce do �yczenia,
cho�by dlatego tylko, i� cz�� Pokoty�owszczyzny nale��ca do Doliw�w obci��ona
by�a
d�ugami. D�ugi rozwijaj� w ludziach dzia�alno��, rodz� dowcip, usposabiaj� do
wielkich
pomys��w; nie s� wszak�e dobrem, . na kt�rym by si� powszechnie pozna� i oceni�
je umiano.
Doliwowie st�kali na swoje d�ugi.
Przypisywali je kosztownemu wychowaniu jedynaczka wielkich nadziei � ale nie
�a�owali
tego, i pan Teodor papla� po francusku zno�nie, ta�cowa� kontradanse francuskie,
ubiera� si� z
gustem (m�wili ojciec i matka), wreszcie gra� na fortepianie walce Straussa i
Lannera, kt�re
uwa�a�y si� w s�siedztwie za non plus ultra* sztuki i punkt kulminuj�cy
muzykalnych utwor�w
wieku. Chopin uchodzi� tu za niepoj�tnego ba�amuta, bez talentu i �piewno�ci!
� Ostatni go�� u Pokoty�y, �w male�ki cz�owieczek � pan Kulikowicz, mieszka� w
drugiej
wsi, ca�ej w�asnej, ale mia� tak�e cz��, trzy chaty podobno i karczemk�, w
Pokoty�owszczy�nie.
By� nie�onaty, fajk� pali� od rana do nocy, gospodarowa� w�ciekle, nie zwa�aj�c
na poddanych
wcale, zbiera� grosz zapami�tale, dusi� nami�tnie, o nic wi�cej nie dba�, z
ludzi �artowa�; cudze
wino bardzo lubi�, swojego nigdy nie pokazywa�, poi� stark�, kt�r� i do herbaty
dodawano pod
pozorem, �e daleko jest lepsza od fa�szowanego rumu.
� . Szczeg�lne i wielce r�ne zdania kr��y�y o tym cz�owieku. Ile razy kt�ra z
panien, c�rek
Haslinga, zar�cza�a ojca i braci, �e si� o ni� stara, ile razy do kt�rej z
licznych dziewic s�siedztwa
zdawa� si� zbli�a� z projektem, i tylekro� w domu wybranym wynoszono go pod
ob�oki i
gniewano si� przeciw ludziom, co niegodziwe plotki roznosi� zwykli. Jak tylko
przesta� bywa�,
zoboj�tnia�, prawiono dziwne rzeczy o nim i powtarzano o uciemi�eniu srogim
poddanych, o
nieprzyk�adnym �yciu itp. Dworek pana Kulikowicza w osobnej wsi zbudowany z
jednej strony
zacz�� si� by� murowa�, z drugiej by� drewniany. Sta� tak od dawna otoczony
gruzem i
rusztowaniem, naprzeciw ogromna gorzelnia z wysok� pomp� obudowan�, wo�ownia
d�uga,
owczarnie, ohacone so�nin�* obory. Wewn�trz domu najmniejszego starania o wygody
jakiekolwiek �ycia, o wdzi�k. Go�e �ciany, st� z�amany, kilka krzese�, sofa
brudna, kufer
zielony, troch� tytoniu na stole, fuzja w k�cie, drzwi zaparte do spi�arenki.
�ycie Kulikowicza
by�o pracowite i czynne; p�dzone w gorzelni, na polu, w lesie, oko�o robotnika,
po jarmarkach.
Z takich pierwiastk�w sk�ada�o si� to wszystko, w kt�re wchodzimy; parny dzie�
czerwcowy
czy niedocieczone przyczyny o�owianym brzemieniem nudy ucisn�y wszystkich.
Wykrzykniki
tylko:
� Gor�co! gor�co! prosz� ognia do fajki!
� O tak! tak! � z rzadka s�ysze� si� dawa�y. Wejrzenia tylko, u�miechy, ruszanie
ramionami,
sapanie o�ywia�y nieco rozmow�.
� Wtem skromne wprawdzie, ale wyra�ne kla�ni�cie z bata przerwa�o nudy i wszyscy
jednomy�lnie rzucili si� do okna, krom gospodarza, kt�ry zosta� w miejscu i
ozwa� si� oboj�tnie:
� Owce p�dz�?
� Ale� turkocze! � rzek� Fabian.
� Mo�e siano wioz�, kt� by u licha jecha�.
� Jedzie bo, jedzie, dali� B�g jedzie � skomla� pan Hasling � ot i wida�.
� Mimo bramy droga � doda� gospodarz.
� W bram� jedzie! � �miej�c si� rzek� troch� przez nos warszawianin, Teodor
Doliwa,
kt�rego niedowiarstwo pana Pokoty�y bawi�o.
� To ekonom z pola! � niewzruszony odpar� gospodarz.
� Diable ci si� go�cia nie chce, ale pr�no si� wykr�casz � wrzasn�� na ca��
g�b�
Kulikowicz � wprost przed ganek.
� To nie go��, to proboszcz! � mrukn�� gospodarz. Wszyscy parskn�li. On w duchu
doda�:
� Kt� by m�g� jeszcze nadjecha�! � wszak�e�cie tu wszyscy.
� Nejtyczanka, cztery konie�
� Powiedz, szkapy�
� Furman�
� Ch�op siako tako przyodziany�
� Chom�ty�
� Stare�
� Ale kt� taki?
� O! albo� nie znacie� graf!
� Jaki u diab�a graf! � zrywaj�c si� zawo�a� Pokoty�o. Nowy �miech.
� Nie b�j si�, nie ze �liwina przecie!
� Ale c� za graf?
� Seweryn Kotlina � szepn�� Hasling � ani chybi� on� Ale co go tu prowadzi?
� Wszyscy odst�pili od okna z r�nymi minami i posiadali oboj�tnie, czekaj�c
wej�cia
go�cia, gospodarz rzek� tylko:
� Skaranie bo�e, na taki upa�, taka nudna facjata!
� Kwa�no go przyjm, to sobie pojedzie � doradzi� Kulikowicz.
� A ju�ci�! Jeszczem go nigdy inaczej nie przyj��. My, korzystaj�c z czasu,
narysujmy
jednym poci�giem nowego przybylca.
� Seweryn Kotlina, jedynak u matki, kt�ra przed rokiem go odumarla, mia� lat
dwadzie�cia
kilka. Ojciec jego, niegdy maj�tny, przez procesa i obywatelskie pos�ugi straci�
wcze�nie
maj�tek; matka reszt� maj�tno�ci wychowa�a ukochane dzieci�. Oboje byli lud�mi
dobrego
towarzystwa, szlachetnych uczu� i dawniej wielkich zwi�zk�w. Ale z upadkiem na
mieniu
upad�y kruche stosunki, opu�cili ich ludzie. Nadto dumni, by si� im k�ania� i o
co b�d� prosi� ich
mieli, zrujnowani, usun�li si�, zamkn�li i po�wi�cili dzieci�ciu. Historia jego
wychowania by�a
jednym z najpi�kniejszych przyk�ad�w po�wi�cenia rodzicielskiego. Ojciec nauczy�
si�, czego
nie umia�, aby da� dziecku pocz�tki; matka sta�a si� metrem* Sewerka. I
wychowuj�c g�ow�, nie
zapomnieli o sercu.
� Pieszczone dzieci� nie wypie�ci�o si� na niezno�ne, dumne, gryma�ne i swawolne
stworzenie. Wiedzione mi�o�ci�, naprz�d nauczy�o si� kocha� �wiat ca�y, ludzi
wszystkich;
znosi� cierpliwie, cieszy� si� powolnie i ostro�nie i po�wi�ca� ch�tnie,
rado�nie dla drugich.
Ojciec i matka dali mu pierwszy mi�o�ci i po�wi�cenia przyk�ad.
� Potem nie utyskiwali nigdy przed nim na utrat� maj�tno�ci, na mierno��, na
czekaj�ce ich
w staro�ci ub�stwo; nie uczyli go ceni� grosza nade wszystko i �wi�ci� mu
sumienie,
poczciwo��; nabyciu jego spok�j i szcz�cie, utrzymaniu godno�� sw� i
przekonania. Uczucia
szlachetne najpierwsze wzros�y, zabuja�y na sercu m�odzie�czym. A to, co
pierwsze zejdzie na
tej roli, zag�uszy wszystko. Je�li chwast, chwasty na nim rosn�� b�d� tylko;
je�li czyste ziarno,
ono dojrzeje na �niwo.
� Seweryn straci� ojca, ale nie pami�� na jego nauki � straci� matk� p�niej � i
nie zmieni�
si�. Czci� ich pami��, p�aka� na ich wspomnienia i modli� si� za ich dusz�.
Nieraz w �yciu zda�o
mu si�, �e duchy anielskie czu�ego ojca, �wi�tej matki wiod�y go po twardszych,
po skalistszych
�cie�kach �ycia. To mu dodawa�o odwagi. Wychowanie Sewerka sko�czy�o si�, jak
pocz�o � w
kraju.
� Szcz�liwi zapewne ci, co mog� widzie� co� wi�cej, p�j�� dalej; ale tylko
wychowanie w
kraju daje krajowi ludzi u�ytecznych, prawdziwe jego dzieci. Zza granicy wracaj�
nam
pospolicie niedowarzone p�g��wki, kt�rych pierwsz� cech� � pogarda wszystkiego,
co nasze.
Mamy i tak nieszcz�sn� sk�onno�� ma�powania zagranicy, chwytania si� nowinek,
jak je nazywa�
ksi�dz Skarga, c� dopiero gdy t� sk�onno�� wrodzon� podeprze si� cho�
powierzchownie
wy�sz� umiej�tno�ci�, polorem, chwyconymi wiadomostki encyklopedycznymi?
Na�wczas
wracaj� nam o�mnastoletni znudzeni sob� i �wiatem m�odzie�cy, w towarzystwach
dumni,
szyderczy, nielito�ciwi i niezno�ni. Starcy bez w�s�w, co w kraju wytrwa� nie
mog�, co w
towarzystwach naszych nic dla siebie nie widz� i staj� si� bezu�ytecznymi
klocami w
praktycznym �yciu.
� Nasz Seweryn naby� nauki, cho� za ni� nie je�dzi� daleko, bo nauka wsz�dzie
si� nabywa,
gdzie s� dwa wielkie jej czynniki � ochota i ksi��ki. Ukszta�ci� g�ow�, wychowa�
serce, kt�re
ju� rodzice dobrym kierunkiem pu�cili. Skromny jak ka�dy, co prawdziwie zna
ludzi i cz�owieka
i wie, �e nie ma mizernego, najmizerniejszego, co by od niego w czym� jednym
wy�szym i
wi�cej wartym nie by�; skromny jak ka�dy, co nie na jednej suchej nauce zasadza
cen� ludzi;
wyrozumia�y, szlachetny, w potrzebie odwa�ny, wstrzemi�liwy w s�owach, nie
wyrywaj�cy si�
z przyja�ni�, ale dla przyjaciela got�w na wszystko � nie m�g� si� podoba� w
s�siedztwie i nie
podoba� si�.
� Po �mierci matki wzi�� maj�tek dawniej ich dziedziczny, dzier�aw� od nowego
nabywcy.
� A �e nie mia� �adnego na�ogu, �adnej �mieszno�ci swych s�siad�w, �e zimn�
grzeczno�ci�
tylko za ciekaw� i niespokojn� ich grzeczno�� p�aci�, �e nie gra�, �e nie pi�,
�e ksi��ki czyta�, �e
si� przyzwoicie do�� ubiera�, �e lepsze towarzystwo lubi� i o ile mo�no�ci
ucz�szcza� do dom�w,
w kt�rych go jeszcze z dawn� dla ojca �yczliwo�ci� witano � przezwano go grafem
i pocz�to
wy�miewa� powszechnie.
� M�odzie�, kt�ra go zrozumie� nie mog�a, patrzy�a na� okiem niespokojnej,
zazdrosnej
ciekawo�ci. Panny, �e si� w �adnej dot�d zakocha� nie m�g�, szydzi�y z jego
szlachetnej postawy
i pe�nej umiarkowania rozmowy. Starzy, kt�rych oczy k�u�o por�wnanie Seweryna z
w�asnymi
dzie�mi i krewnymi, kwa�no o nim m�wili. S�owem, zrobi� sobie od razu tylu
nieprzyjaci�, �e
si� obr�ci� nie m�g�, �eby nie uczu�, jak go s�dz� i kochaj�. Wszak�e te oznaki
nieprzyja�ni
miarkowa�y si� wielce i ubiera�y rozmaicie, wiedziano bowiem, �e Seweryn uchybi�
sobie nie
pozwoli, �e by� prawdziwie odwa�nym i nie dawa� z siebie �artowa�.
� Ca�e towarzystwo zebrane w Pokoty�owszczy�nie sk�ada�o si� z najzaci�tszych
mo�e
nieprzyjaci� Seweryna. Pocz�wszy od gospodarza, kt�ry sam nie wiedzia�,
dlaczego nie lubi�
Seweryna, wszyscy przytomni cierpie� go nie mogli. Zobaczywszy jego ciemn�
nejtyczank�,
usiedli na swoich miejscach powykrzywiani; ka�dy co� mrucza� przez z�by.
� Wtem wszed� Seweryn. By� to s�usznego wzrostu, m�ody, pi�kny m�czyzna, silnej
budowy, kszta�tnej postawy, czarnych �ywych oczu, ciemnego w�osa, bladej nieco
twarzy.
Ubrany niewykwintnie, ale smakownie i starannie.
� Pan Pokoty�o wsta�, witaj�c go niewyra�nym mruczeniem, i podsun�� mu krzes�o,
inni
sk�onili si� od niechcenia, zmierzyli go od st�p do g��w z pewnym rodzajem
wzgardy, poruszyli
nieznacznie ramiony i zacz�li szepta� mi�dzy sob�.
� Towarzystwo rozpad�o si� na dwoje. Gospodarz zosta� nos w nos z go�ciem, a
reszta w
drugim oddziele.
� Rozmowa, urywana, ci�ka, zrywa�a si� jak drop do lotu i opada�a co chwila. Za
to szepty i
�miechy tajemnicze wrza�y w drugim ko�cu pokoju. Z wejrze� ukradkowych i
szalonych
weso�o�ci wybuch�w domy�le� si� by�o �atwo, o kim tam by�a mowa.
� Seweryn przecie nie traci� bynajmniej powagi i odwagi, nie zwa�a� na
oddzielaj�ce si�
dobrowolnie towarzystwo i stara� kwa�nego rozrusza� Pokoty��. Powoli jeden,
drugi zbli�y� si�
ku nim. Naprz�d pan Teodor Doliwa, kt�rego w s�siedztwie zwano paniczem,
ci�gniony
sympati� do dobrze skrojonego surduta Seweryna, odsta� od opozycji i usiad� przy
stoliku. Kilka
s��w, ziewaniem przeplatanych, wrzuci� jak zadatek do rozmowy. Inni pocz�li si�
ciekawi� i
powoli zbli�yli. Rozmowa zaczyna�a si� o�ywia� i obiecywa�a w ko�cu sta�
powszechn�, gdy
gwar powsta� na dziedzi�cu jaki�.
� Pewnie znowu trzod� z Krasnej G�ry zaj�li w szkodzie � zawo�a� gospodarz,
lec�c do
okna.
� Albo mo�e ludzie nasi � doda� Doliwa � poczubili si�.
� Albo jaka sprawa � rzek� pan Fabian. Dw�ch ludzi nieznajomych biegli ku domku.
� C� za licho! to co� osobliwego! � trz�s� g�ow� � sam do siebie wyb�kn��
gospodarz. �
Ekstraordynaryjny* wypadek. Ludzie w liberii.
� Wszyscy wybiegli w ganek.
� Czyi ludzie? � spyta� Fabian.
� Gra�a ze �liwina�
� Czego chcecie?
� Nasz pan�
� No i c� c� wasz pan�
� Konie go ponios�y, wywr�ci�y, pot�uk�y, prosi�
� A! dali� honor! � zawo�a� Hasling � ot� mi�ego b�dziesz mia� go�cia�
� Pokoty�o os�upia�.
� Ot� go nios� tutaj � rzek� jeden z ludzi.
� Cho� siad�szy p�acz! � machaj�c r�k� rzek� gospodarz. � A co ja z nim b�d�
robi�?
� Go�cie si� �mieli.
� Tymczasem na zaimprowizowanych noszach zbli�a� si� j�cz�cy, st�uczony,
zb�ocony pan
ze �liwina.
� Dw�ch �udzi ze wsi z�apanych w ulicy i kozak hrabiego z trudno�ci� go d�wigali
na
ramionach.
� Zbli�aj�c si� do ganku, podni�s� g�ow� siwiej�c� z kr�tko ostrzy�onymi
w�osami, szarymi
oczki, policzki bladymi i zawo�a�:
� Ach! kochany panie Pokoty�o!
� Wi�ksza poufa�o�� ni� znajomo�� � szepn�� bundiucz�c* si� Fabian, synowiec.
� Kochany panie Pokoty�o, zmi�uj si�, ratuj mnie, daj gdzie k�tek, p�ki pow�z
drugi nie
nadejdzie. Nog� mam, zda mi si�, z�aman�, ani st�pi�.
� Pokoty�o k�ania� si�, mrucza�, marszczy� i wskazywa� na drzwi, niby
zapraszaj�c, ale
niezbyt ra�nie.
� Hrabia pozna� si� na tym, podni�s� na �okciu z ci�ko�ci� i obracaj�c si� do
swego
s�u��cego:
� Pan masz go�ci � rzek� � mog� mu zawadza�, mo�e by gdzie w chacie albo w
drugim
jakim dworku k�tek jaki.
� Postrzeg� si� Pokoty�o, �e zbyt widocznie by� niegrzecznym, odezwa� si� wi�c z
zaprosinami.
� Gdziekolwiek k�tek, kochany s�siedzie � odpar� hrabia � wszystko mi jedno,
by�em
moich koni doczeka�, pos�a�em ju� do �liwina� d�ugo zawadza� nie b�d�.
� S�udzy wnie�li pot�uczonego do pokoju na prawo, gospodarz wszed� za nim,
go�cie zostali,
rozpytuj�c nadbieg�ych �wiadk�w o wypadku.
� Hrabia Hubert, nie darmo to imi� nosz�cy, bo i order �wi�tego my�liwca w
kolebce mia�
ju�, i sam zawo�anym by� Nemrodem*; bez�enny, pod�y�y ju� kawaler � by� jednym z
tych
ludzi, kt�rzy klasyfikacjom towarzyskim fa�sz zadaj�. Chocia� z imienia pan, z
maj�tno�ci pan,
nie lubiany by� wszak�e od swoich, nie wiem dlaczego; nie lubiony tak�e od
szlachty.
O oboje zdawa� si� nie dba� wiele. Wychowanie bardzo niegruntowne, bardzo
powierzchowne
odebrawszy, w o�mnastu leciech pan swej woli; nie stara� si� o nic wi�cej i
wycierpiawszy za
�ycia ojca, nies�ychanie sk�pego, m�ki Tantala � pu�ci� si� u�ywa�. Konie, �owy,
�atwe mi�ostki
zaj�y mu �ycia reszt�. Towarzystwa nie lubi� krom poufa�ego, m�skiego; z
kobietami lepszego
wychowania nudzi� si� i ziewa�. A �e nic go nie zmusza�o do po�wi�ce�, czyni�,
rozporz�dza�
sob�, jak mu si� podoba�o. Sam by� nie umia�, z sobie r�wnymi nie znajdowa�
przyjemno�ci,
oddziela�a ich wielka wychowania r�nica; szlachta nieco dumniejsza nie
ucz�szcza�a do niego,
bo z g�ry j� traktowa�, wy�miewa� nielito�ciwie i mistyfikowa�* co chwila.
� Hrabia Hubert pomimo zaniedbanej m�odo�ci, pomimo rodzaju �ycia, jaki
prowadzi�, nie
potrafi� zag�uszy� w sobie, zniszczy� przyrodzonych dar�w.
� Dowcipny, przebieg�y, czego nie umia�, domy�la� si�; o czym nie wiedzia�,
przeczuwa�;
gdyby cokolwiek chcia� popracowa� nad sob� i mniej kocha� pr�nowanie,
sybarytyzm, m�g�by
by� bardzo przyzwoitym cz�owiekiem. Ale na��g u�ywania zas�ania� mu uczucie
potrzeby nauki i
pracy. Tym wi�c by�, czym go uczyni�a natura, kt�ra, mo�na powiedzie�,
usposobi�a go na
daleko znakomitszego cz�owieka, ni�eli nim sta� si�. Wszak�e zachowa� jeszcze
mimo
zaniedbania si� wielk� wy�szo�� umys�ow�. Uczucie swej warto�ci robi�o go
szyderskim,
powiedzieli�my, �e potrzebowa� towarzystwa, ale takiego, z kt�rym by wcale nie
by�
obowi�zanym przymusza� i zwyci�a�. Jednym s�owem, hrabia Hubert dworu i
dworzan, nie
towarzystwa chcia� z ludzi. O sto lub dwie�cie lat wprz�d by�by si� otoczy�
klientami i b�aznami,
teraz musia� si� uciec do darmozjad�w.
� �y� sam na sam z sob� by�o mu niezno�nym, got�w by�, jak �w bohater podania,
wychodzi� na trakt i wabi� go�ci, ale zawsze z warunkiem, �eby oni stosowali si�
do niego i
s�u�yli mu za marionetki bez woli i w�adzy w�asnej. Otacza� si� wi�c Hubert
takowymi
ludziskami, kt�rzy wko�o niego dworowali i b�aznowali. Ksi�dz kwestarz,
stroiciel fortepian�w
w�drowny, pijaczysko jakie�, zawsze miesi�cami, czasem latami ca�ymi bawili w
pa�acu. On ich
poi�, karmi�, szydzi� z nich, figle im p�ata�, mistyfikowa�, �mia� si� i
znudziwszy nareszcie,
kolanem w ty� wyprawia�.
� Dwa by�o rodzaje bawicieli tych u hrabiego. Jedni dziedziczni, jak ich
nazywa�, oswojeni z
nim, wszystko znosz�cy i ju� do �mierci przysi�gli, trzymali si� klamki
pokornie.
� Drudzy, w�drowni, przybysze czasowi, siadywali z ko�mi, lud�mi, niekiedy
bardzo d�ugo,
ale w ko�cu po tragicznej jakiej awanturze, mo�e umy�lnie na wykurzenie ich z
legowiska
wymy�lonej, znikali. Po niejakim czasie jawili si� znowu. Poznamy bli�ej dw�r
hrabiego p�niej,
teraz wr��my do dworku pana Pokoty�y.
DALSZY CI�G TOPOGRAFII
Pan Seweryn, nie chc�c bez po�egnania wyje�d�a�, aby go bardziej jeszcze
zapami�tale
grafem i nowomodnym kawalerem nie okrzyczano, pozosta� w bawialnym pokoju z
ca�ym towarzystwem, kt�re na niego, milcz�c, rzuca�o dziwne wejrzenia.
� Dusz�c czapk� w r�ku, szuka� zaj�cia, przedmiotu, kt�rym by cho� udanie m�g�
si�
zatrudni�, aby belek w suficie nie liczy�; ale na pr�no! Pok�j bawialny w
pokoty�owskim
dworze nie mia� ani ksi��ki, ani nawet ryciny na �cianie, nic pr�cz kanapy,
krzese�, pi�knego
stolika i kilku cybuch�w po k�tach. �ci�le bior�c, mo�na si� by�o zaj��
rozpatrzeniem sino
malowanych kafel pieca; ale Seweryn nie chcia� ju� tak wyra�nie okaza� i swego
opuszczenia, i
wzgardy towarzystwu. Kr�ci� si� wi�c po pokoju frasowny i niespokojny.
� Nareszcie zlitowa� si� nad nim pan Teodor Doliwa.
� Co pan tam w polu robi? � spyta�.
� To zapewne co wszyscy teraz� hreczk� ostatni� posia�em, siano kosz�.
� Ju� te� si� i deszcze poczn� na nasze siana.
� Pan zna hrabiego? � dorzuci� Fabian Pokoty�o.
� Znam go z widzenia � rzek� Seweryn � a! prawda� i ze sprawy, jak� z nim
mia�em.
� Pan mia�e� z nim spraw�? � podchwyci�o kilku.
� Dzieci�stwo! � odpowiedzia� Seweryn � s�siedzki sp�r, kt�ry si� przerodzi� w
spraw�
przez up�r hrabiego.
� Z�y cz�owiek � dorzuci� Kulikowicz � i zawsze mu w g�owie, �e to jeszcze
czasy, kiedy
panowie dawali szlachcie do wyboru albo k�ania� si� za kawa�ek pieczeni, albo
procesowa� i da�
n�ka�
� Nie tak z�y, jak troch� uparty i dumny, a bardzo zepsuty pr�nowaniem � rzek�
Seweryn
� wi�cej go �a�uj�, ni� gniewam si� na niego. Odda� mu potrzeba sprawiedliwo��,
�e uczciwy i
gdy si� przekona, �e zszed� z prawej drogi, wraca na ni� cho� cichaczem.
� To� zapewne, przynajmniej szlachecki sumek nie zachrapia i nie ka�e si� o nie
procesowa�
� Bardzo skaleczony? � spyta� Seweryn, nierad d�u�ej z tak dra�liwym pasowa� si�
przedmiotem.
� Kat go wie � rzek� Hasling � panowie wytrzymalsi s�, ni� si� zdaje� musi to
by� ma�a
rzecz, a tylko si� pie�ci, bo ani j�cza�, ani�
� Ma�a rzecz! � zawo�a� ze �miechem Doliwa � noga z�amana! A tu ani doktora, ani
cyrulika do jutra nie przywioz�!
� Z�amana! � zawo�a� Seweryn.
� Tak mi ludzie m�wili�
� W istocie, je�eli do jutra czeka� b�dzie musia�a na opatrzenie, to ucierpi
wiele�
� A niech cierpi! � rzek� Kulikowicz � przynajmniej zwierzyny nam przez ten czas
wyt�uka� nie b�dzie.
� Czy mo�e by�, �eby ani cyrulika, ani doktora�
� To� to panu wiadomo � muskaj�c w�osy doda� Doliwa � w naszym zak�cie na
wszystkim zbywa�
� Seweryn ruszy� ramionami, jakby si� zgadza�, i wyszed�.
� Szybko pobieg� do izby, w kt�rej na ��ku spoczywa� bolej�cy Hubert.
� Gdy wszed�, w�a�nie si� trzymaj�c za nog� hrabia narzeka� i skar�y� si� przed
milcz�cym i
zadumanym gospodarzem.
� Konie, prawda, m�ode, ale je�d�one! dwa razy by�y w zaprz�gu. M�j Tomko wozi
jak
kr�lewski wo�nica� Diabe� nada� trzod� co� im tam wpl�ta�o si� pod nogi. I jak
si� nie
ponios�! Ho! panie! prawda, �e mnie to drogo kosztuje, alem w �yciu tak szybko,
wy�mienicie
nie jecha�.
To m�wi�c spojrza� hrabia zyzem na wchodz�cego Seweryna. Znali si� oni, ale
skutkiem
nieporozumie� byli gorzej ni� na zimno; udawali, �e s� sobie obcy. Zdziwi� si�
tedy pot�nie
Hubert, gdy Seweryn, go skinieniem g�owy przywitawszy, rzek� �ywo:
� W takich razach, panie hrabio� takich przypadkach� zapomina si� na chwil� o
wzajemnych urazach� Potem je mo�na znowu przypomnie�, je�li si� podoba.
Chodzi�em na
medycyn�; jestem je�li nie doktor, to przynajmniej felczer jakikolwiek. Poniewa�
nie ma komu
nogi opatrzy� i a� jutro chyba znajdzie si� pan Freze lub Moszko, prosz� przyj��
moj� pos�ug�
� Seweryn m�wi�, a hrabia oczy wytrzeszcza�, czerwieni� si�, dziwi�; nareszcie
u�miechn��,
wyci�gn�� r�k� i rzek� udaj�c weso�o��, co go nigdy nie opuszcza�a:
� A! zlituj�e si�! a nie chcesz pan czasem powetowa� swojej szkody na mojej
nodze?
� Potem doda�:
� Mam�e wierzy� propozycji?� Chcia��eby�?
� Pozwolisz, hrabio! masz ufno��?
� Zupe�n�! s�ysza�em o cudach twych kuracji� ale prawdziwie� zawstydzasz mnie�
to
kawa�ek heroizmu!
� Nie szafujmy tak, panie hrabio, wielkimi s�owy, zdadz� si� one na wi�ksze
czyny; a to
proste spe�nienie obowi�zku. Co by� powiedzia� o cz�owieku, kt�ry by bli�niemu
swemu m�g�
skr�ci� cierpienia, a nie chcia�? c� dopiero gdyby nie chcia� przez zemst�!
� Hrabia patrzy� na Seweryna z podziwieniem, ze czci� prawie, ale daleko
wi�kszymi
oczyma pogl�da� na niego pan Pokoty�o, kt�remu si� to w g�owie pomie�ci� nie
mog�o, aby
szlachcic, syn obywatelski, chcia� cyrulikowa�; aby jeszcze t� funkcj�, tak
wedle niego
upokarzaj�c�, spe�nia� dla� nieprzyjaciela.
� Gdy Seweryn poprosi� wody, banda��w i wszystkiego, czego by�o potrzeba,
gospodarz co�
mrukn�� i wyszed�.
� Wyszed� zdyszany, spocony, wprost do go�ci.
� A wiecie, co si� dzieje? � rzek� na progu.
� C�, hrabisko mo�e dochodzi? � rzek� Kulikowicz.
� Niech B�g broni, w moim domu! mia�bym �ledztwo, k�opot! Nie godzi si� nawet
�artem�
Niech B�g broni.
� A c� tam?
� Co! ot pan Seweryn, jak zawsze orygina��
� Poszed� si� z nim k��ci�?
� �eby�! to by by�o mniej dziwne�
� A c� u licha�
� A co! oto� sztuka, �e i diabe� nie zgadnie! R�kawy zakasa� i zaj�� si�
opatrywaniem, po
prostu jak cyrulik.
� Tu �miech ogromny wyrwa� si� ze wszystkich k�t�w pokoju, �miech niedowiarstwa
i
szyderstwa.
� Kpij z nas zdr�w! � krzykn�� Kulikowicz my�l�c, �e Pokoty�o �artuje.
� Ale jak mi B�g mi�y, prawda�
� Oszala� czy co?
� Wszak�e byli z sob� i s� na udry�
� A to, panie, prosto pochlebstwo � dorzuci� Hasling � chce si� panu zas�u�y� i
�ap� mu
li�e.
� Gorzej, bo nog�! � dowcipnie rzek� Doliwa. Nowy �miech za chwil� rozmow�
zag�uszy�.
� Serio? prawda? � spyta� Kulikowicz.
� Jak mam� kocham! � zakl�� si� Pokoty�o � jak cioci� kocham�
� Niech�e mnie licho porwie, je�li rozumiem, co to znaczy! � rzek� Doliwa. � To
pod�o��!
� A w innych razach taki dumny! � kiwaj�c g�ow�, dorzuci� Kulikowicz.
� Niech panowie pami�taj� � g�o�no wyrwa� si� pan Fabian � �e on i ch�opom, i
�ydom
nogi nastawia, jak gdzie si� zdarzy. To taka mania� zwyczajnie orygina�.
� Orygina� nie orygina�, a dali honor � wrzuci� pan Hasling � to nie bez
kalkulacji na ten
raz.
� Wa�pan to zaraz, panie regencie, mi�szasz do wszystkiego kalkulacj�
� A co ja winien, �e kalkulacja do wszystkiego si� mi�sza!
� Znowu si� �miano.
� A mnie bieda, bo musz� szuka� szarpi, banda��w, kat wie tam czego � rzek�
Pokoty�o �
a to jasnemu panu trzeba cienkiego, �eby n�ki nie tar�o. Szlachcic b�dzie
musia� da� najlepsz�
bielizn�. Ot korzy��. Trzeba szuka�, a da� nie �a�uj�c, bo potem o�miej�, �e ju�
u mnie w domu i
ga�gana poczciwego nie ma. Klucznicy! � zawo�a�, si�gaj�c do g��bokiej kieszeni
po klucze i
dobieraj�c si� do starej komody.
� Towarzystwo rozst�pi�o si� ciekawie na stron�, a wtem przez drzwi boczne,
owijaj�c si�
chustk� ogromn�, w czepcu ze wst��kami przedpotopowymi wesz�a pani Krzepicka,
klucznica,
lat oko�o czterdziestu licz�ca.
� A wiesz wa�pani, co nam za k�opot pan B�g da� � rzek� zwracaj�c si� od zamka
komody,
do kt�rego klucza dobiera�, Pokoty�o.
� Klucznica, zna� by�o z miny, jedna z tych niewiast z�ego humoru, kt�re �yj�
gderaniem i
d�sami, jak inni ludzie weselem i ochot�, a przy tym w �askach u pana,
nieszpetna jeszcze
niewiasta, pokr�ci�a g�ow� i odpowiedzia�a odwa�nie, nie frasuj�c si� licznymi
s�uchaczami :
� A wiem ci! wiem! Graf jaki�� ludzie karki kr�c�, dmuchaj� w samowar i poduszki
u mnie
po�yczyli. Ca�y dom do g�ry nogami� i dwie szklanki czeskie st�uczone.
� Co wasani m�wisz? � przerwa� gospodarz � dwie szklanki?
� Rysowane!
� A!! jak mi honor mi�y, dziesi�� bizun�w dam Iwankowi! ju� to mu p�azem nie
p�jdzie!
� I sprawiedliwie! � popar�a klucznica.
� A tu w dodatku potrzebuj� szarpi i banda��w. Uwa�aj�e no asani� Da� lada
ga�gan,
powiedz�, �e w domu dobrego nic nie ma� co dobrego, to szkoda!
� E! niechajby sobie gadali, co chc�� a ja bym im da�a serwet�, w kt�r� r�ce
ocieraj� od
dw�ch lat po rakach� dziura na dziurze�
� Zapewne! � potwierdzaj�co rzek� Fabian, wielce staraj�cy si� zawsze okaza�
dowcipnym
w oczach klucznicy, nie wiem z jakich powod�w.
� A bardzo� brudna? � spyta� gospodarz.
� Ju� to czysta nie jest! � wyzna�a pani Krzepicka � ale na banda��
� Wstyd mi b�dzie� znajdziemy czyst� � to m�wi�c wzni�s� przeciw okna ogromn�,
niegdy� cienk�, dworsk� serwet�, �wiec�c� dziurami.
� Szkoda! � rzek� Kulikowicz.
� Szkoda! � poparli ch�rem klucznica i pan Fabian; pan Teodor �mia� si�
szydersko,
zapalaj�c cygaro.
� Hasling tylko z ukosa rzuci� okiem.
� Po serwecie nast�pi� obrusek, koszula dawniej holenderska, jeszcze wojskowa, i
kilka sztuk
bielizny, ale wszystkiego by�o szkoda.
� Tymczasem s�u��cy wbieg�, ��daj�c szarpi i banda�y.
� Z gniewem odwr�ci� si� ku niemu gospodarz i splun��.
� Patrzajcie � rzek� � dysponuj� sobie jak u siebie. Ten paniczyk Seweryn my�li,
�e si�
got�w jestem, jak on, rozp�ata� na dwoje, dlatego �e to graf!
� Da� serwet�! � doko�czy� zniecierpliwiony.
� Szkoda, panie!
� Szkoda, nie szkoda� niechaj znaj�! � powt�rzy�. � Serweta by�a w kawa�kach.
� Poniesiono j�, ale po chwili wszed� s�u��cy, domagaj�c si� wi�cej.
� Tu ju� cierpliwo�ci zabrak�o i panu, i klucznicy, ch�rem z panem Fabianem
pocz�li lament.
� Posz�a koszula i komoda zamkn�a si� hermetycznie.
� Kulikowicz chodzi� po pokoju powtarzaj�c:
� A ja bym mu da� stary maglownik i kwita!
� I nie wstydzi�by� si�?
� Cha! cha! albo� on si� czego wstydzi � wyrwa� si� Hasling.
� Kulikowicz wzi�� to za �art i sam si� roz�mia� dumnie.
� C� tam z t� nog�? � spytano s�u��cego, kt�ry wchodzi�.
� Aby tylko wi�cej bielizny nie potrzebowali � rzek� w sobie gospodarz.
� Noga tylko zwichni�ta by�a i ju� nastawiona.
� T�gi felczer! dali honor! po co mamy za Moszkiem posy�a�, da� mu dwa z�ote,
niechaj
opatruje.
� Ale wod� zimn� ok�adaj�� potrzebowali lodu!
� �eby by�a lodownia! oni my�l�, �e to u mnie zajezdna gospoda, wszystkiego
potrzebuj� �
mrucza� niecierpliwy Pokoty�o.
� I pan ten, co opatruje, prosi jeszcze bielizny � doda� s�uga.
� Nie potrafi� opisa�, jak� na to min� zrobi� gospodarz, usta mu si� wykrzywi�y,
oczy
wytrzeszczy�y, czo�o pofa�dowa�o.
� Bielizny! C� to sklep� czy co? A to mi go licho nada�o.
� Prze�cierad�o, m�wi pan Seweryn, by�oby najlepsze�
� A tak, niech�e po�le po swoje.
� Nie b�dziemy opisywa� scen tego dramatu, do�� pr�bki. Hrabia, z owini�t� dosy�
i
nastawion� nog�, w karecie poczw�rnej, wyjecha� ku wieczorowi, noga za nog�
wlok�c si� do
�liwina; ale Seweryn, unikaj�c i prze�ladowa�, i �art�w, jeszcze wprz�dy umkn��.
Pp. Hasling i
Kulikowicz pospieszyli roznosi� po s�siedztwie histori� tego zdarzenia. Pokoty�o
dwa dni wraca�
do wywr�conego porz�dku i na pr�no oczekiwa� na odes�anie swojej bielizny.
� Przepad�a.
� Seweryn, wyszed�szy z pokoju hrabiego po kryjomu, wzi�� za czapk�, kr�tko
po�egna�
gospodarza, wskoczy� na nejtyczank� i kaza� po�piesza�.
� Mia�o si� ku wieczorowi, s�o�ce zachodzi�o za g�st�, sin� �aw� chmur, w
kt�rych b�yska�o i
grzmia�o. Co chwila podnosi�a si� ona, szerzej zajmuj�c na horyzoncie i
wystrz�pionymi brzegi
zachodz�c na sklepienie niebios. Cisza by�a jak zwykle przed burz�. Seweryn na
nic nie zwa�a� i
razu si� nawet nie obejrza� na to, co go otacza�o, ca�y by� w my�lach swoich.
� Wtem wo�nica na dwu rozchodz�cych si� drogach zwr�ci� si� ku niemu i spyta�:
� Do domu? czy do G�rowa?
� Zawaha� si� pan, ale konie same ruszy�y do G�rowa� kiwn�� g�ow� na znak zgody
i
szpaczki pu�ci�y si� szparkim k�usem.
� Chmura coraz szybciej zasuwa�a si� na horyzont, jednostajnie sina a� do ziemi,
na kt�r�,
jak d�uga, spada�a zas�ona, w g�rze poszarpana; w po�rodku kilk� ledwie
znacznymi bia�ymi
ob�oczki napi�tnowana by�a. Na tle ciemnym to rozleg�y b�ysk, to struga �wiat�a
w�ska i ostra
ukazywa�a si� i nik�a. Z dala s�ycha� by�o szum w chmurze i chwilami zrywa� si�
piaskiem
miotaj�cy wiatr, kt�ry tumany py�u daleko unosi� po go�ci�cu.
� Seweryn, uciekaj�c �wawo przed burz�, doje�d�a� do G�rowa. Ukaza�a si� wioska
d�ugim
sznurem ciemnych chatek na ��tym rozsypana piasku, rzek�by�, rozsypane
paciorki� Wioska to
litewska; nie jedna z tych, co na zielonej smudze wygodnie le�y, ocieniona
brzozami i �wierkami,
okryta od p�nocy pi�knym laskiem olszowym, ale smutna osada prawie poleska�
Szerokie
b�oto, w wielkim oddaleniu opasane bajrakowatym* lasem sosnowym, z dw�ch stron
j� otacza�o.
D�uga niegodziwa grobla par�a si� przez nie w g��b las�w. Na zielonobrudnym
b�ocie,
powiewaj�cym ogromnymi trawy, wznosi�y si� jak stra�nice stogi i stare sto�yska
z stercz�cymi
�erdziami i palami. Sama wie� usiad�a w piasku, chaty jeszcze si� czarniejsze
wydawa�y na tym
jasnym tle. Kilka chorych wierzb i biednych brzoz powiewa�y nad dwoma czy trzema
chatkami.
W po�rodku wznosi� si� na drodze krzy� czerwony wynios�y, nie opodal od niego
drugi z
kamieni wielkich ustawiony, rodzaj dolmenu*, u�wi�conego �elaznym, na wierzchu
przytwierdzonym znakiem zbawienia. Stara brzoza p�aka�a nad kamieniem. D�uga
czarna
karczma na boku, z drobnoszybowymi okny, otoczona w tej chwili trzod� byd�a,
sta�a
opuszczona i milcz�ca. Nad szerok� ulic� piaszczyst�, gdzieniegdzie kamieniami
kr�g�ymi
wy�o�on�, czernia�y chatki niskie, ubogie, dranicami kryte, nie bielone. Tu� za
nimi ca�e
zabudowanie gospodarskie posuwa�o si� ku ogrodom, na nieco lepszej ziemi
wygrodzonym, z
wysoko usypanymi zagony. Nazwanie G�rowo musia�o pochodzi� od niewielkiej
wynios�o�ci
ponad b�otem, na kt�rej wioska i dwa dworki si� mie�ci�y.
� Chocia� wie� nad dwadzie�cia kilka chat nie liczy�a, by�y w niej przecie dwie
karczemki i
dwa dworki. Rozst�pi�y si� te dwie budowy na dwa boki osady i sta�y przeciw
sobie jak do boju.
� Dw�r jeden osadzony topolami, g�stym otoczony ogrodem, biela� trojgiem komin�w
w
ciemnej �wierk�w i olch zieleni. Drugi oparkaniony szczelnie, osadzony �wie�o
jeszcze nie
daj�cymi cienia drzewkami, nowy, ma�y, chudy, z lamusikiem obok i loszkiem
naprzeciw okien,
zwiastowa� �wie�o osiedlonego. Drogi wiod�ce do dw�ch dwor�w, jedna oparkaniona
�erdziami,
druga wysadzona starymi drzewy, zdawa�y si�, stoj�c przeciw sobie, przeciwi� i
dra�ni�.
� Do mniejszego i nowszego dworku nale�a�a cz�� wsi wi�ksza; stary widocznie
chyli� si�
do upadku, gdy drugi szed� do wzrostu. Z jednej strony pr�chnia�y drzewa, gdy z
tamtej ros�y
dopiero.
� Wysadzon� ulic� jecha� Seweryn; jecha� i ogl�da� si� smutnie. Wszystko, co oko
uderza�o,
zwiastowa�o nie�ad, opustoszenie, prawie n�dz�. Odarte p�oty, po�amane, dziurawe
mosty, wybita
g��boko i nie naprawiona grobla, rozgrodzony dziedziniec starymi lipy obros�y,
nadgni�y dach
domu, wybite jego okna �ciska�y za serce� Tym przykrzejsze musia�o by� wra�enie
widokiem
tym sprawione, �e spod ruiny przeziera�a jeszcze stara zamo�no�� i starowno��,
niedawno mo�e
by� dobry. Zabudowania by�y zdrowe jeszcze, z dobrego materia�u i z pewn�
wykwintno�ci�
nawet wiejska wystawione. Sernik, owa litewskich zagr�d ozdoba, oryginalna
budowa
prawdziwie litewska, wznosi� si� jeszcze z blaszannymi rynwami*, ze kszta�tnymi
w g�rnym
pi�trze okienkami, z wycinanymi w niby�gotyckie strza�ki arkadami.
� Dziedziniec kr�g�o zarysowany, porz�dnym dawniej otoczony p�otem, teraz ju�
powywalanym, zaros�y by� i pusty� Ganek dworu dawno nie bielony� okna poklejone
papierem.
� �ywej duszy ko�o domu.
� Gdy bryczka Seweryna zatrzyma�a si� u ganku, nikt nie wyszed�, tylko g�owa
jaka�
mign�a zza drzwi i znik�a. Wielka sie� pusta rozrzyna�a dom na dwoje i
przechodzi�a na
przestrza�.
� Na lewo i na prawo po dwoje drzwi si� ukazywa�y, ale z nich jedne zabite by�y
w poprzek
tarcicami, a inne pok�ute szerokimi szpary. Stary jaki� zabyty* wianek
do�ynkowy, smutny,
zapylony, sam jeden siedzia� na ko�ku�
� Seweryn otworzy� drzwi, dawniej olejno malowane, w lewo i stan�� w obszernym
pokoju
trojgiem okien wychodz�cym na dziedziniec. Tu te� same �lady opuszczenia i
ub�stwa, jeszcze
widoczniejsze przy obszerno�ci mieszkania� Stary bejcowany st�, kilka
r�nokszta�tnych
krzese� i stary piec kaflowy zielony by�y ca�ym sprz�tem. Posadzka niegdy�
starannie po�o�ona,
powyginana, dziurawa, skrzypi�ca, ale czysta. Jedynym znakiem �ycia by� wielki
bukiet kwiat�w
na stole stoj�cy. Trzy portrety zakopcone, wyobra�aj�ce trzech m�czyzn w
p�sowych
kontuszach i sobolich ko�pakach, wisia�y rz�dem na �cianie przeciw okien. Drzwi
otwarte w g��b
domu puszcza�y wzrok do drugiego cia�niejszego pokoju, z kt�rego wchodz�cemu da�
si� s�ysze�
g�os m�ski.
� Kto tam?
� Seweryn, do us�ug pana krajczego.
� A! to wy, kochany panie Sewerynie� chod��e, chod�! prosz� bardzo!
� Nie przeszkodz�?
� W czym�e by� mi m�g� przeszkodzi�?
� Drugi pokoik, do kt�rego pospieszy� Seweryn, troch� by� wi�cej zamieszkany. W
alkowie
jego rozezna� by�o mo�na, cho� pod szarym mrokiem, ��eczko w�skie z krucyfiksem
nad g�owy
i szabl�, na wytartej makacie pod jednym oknem st� z wykr�canymi nogami, na
kt�rym le�a�a
gruba ksi�ga za�o�ona okularami, dalej dwa krzes�a bia�e, z kt�rych si� star�a
poz�ota, kanapka
taka� i wielka skrzynia nie zamkni�ta� Obrazek Naj�wi�tszej Panny �yrowickiej
krzywo wisia�
na �cianie.
� Na jednym z krzese� siedzia� s�usznego wzrostu, siwy i �ysy m�czyzna, troch�
zgarbiony
wiekiem. Ogromny spu�cisty w�s biela� mu nad warg� wierzchni�, broda i cz��
g�owy ogolona
by�a. Na nim kapota czarna z cienkiego sukna, ale wytarta do nitki, buty
juchtowe na nogach�
Rysami twarzy cz�owiek ten przypomina� wielce wisz�ce w pierwszej izbie
portrety. Te same
przeci�g�e, kszta�tne rysy, ta sama oczu siwych oprawa, u�miech ust w�skich i
�piczasto�� brody.
� Seweryn z uszanowaniem �cisn�� go za r�k� i poca�owa� w rami�, stary dotkn��
g�owy jego
ustami i chwyci� krzes�o, kt�re mu wskaza�.
� No siadaj, kochany panie Sewerynie, dobrze, �e� do nas dojecha�� co tam
s�ycha�? Gdyby
nie ty, ju� bym o bo�ym �wiecie nie wiedzia�; ludzie mnie opu�cili razem z
fortun�� Spes in
Deo*. C� robi�? sk�d powracasz?
� Od Pokoty��w�
� A! z Pokoty�owszczyzny? A c�e� tam robi�, bo nie uw�aczaj�c nikomu, nie
bardzo to
serdeczni ludzie! Ty� ubogi jak i ja, to waszeci pewnie, jak mnie, nie bardzo
lubi� musz�?
� W�a�nie �e mnie nie lubi�, musz� o nich pami�ta� i nie daj�c powodu do urazy,
odwiedzi�
czasem.
� S�usznie, panie Sewerynie� Spes in Deo, wszak�e i diab�u �wieczka nie zawadzi.
� Trafi�em na wielkie jakie� zgromadzenie s�siad�w.
� No! konferencja?
� Zdaje si�, �e przypadkowi go�cie� Hasling.
� Pluder*, mo�cipanie, cho� naturalizowany, ale we krwi zna� szwaba.
� Kulikowicz.
� I to mi�y ptaszek � dorzuci� stary.
� P. Teodor Doliwa.
� Warszawianin�
� Pan Fabian�
� Muzykant�
� W ko�cu zjawi� si� nam najniespodziewa�szy go��, hrabia Hubert, kt�ry nog�
zwichn��,
ponoszony od koni, pode dworem Pokoty�y. Nastawi�em mu j��
� Poczekaj no, poczekaj� Rozpowiedz, jak to by�o? Nog� skr�ci�?
Seweryn rozpowiedzia� wypadek; stary g�ow� kiwa�.
� Przestroga bo�a, wkr�tce mo�e i karku nad�amie, je�li si� nie poprawi. Dobrze
mu tak,
Sodoma i Gomora w domu� czas by si� z siwiej�cym w�osem upami�ta�.
Gdy tych s��w domawia�, z trzaskiem od silnego wiatru zamykaj�ce si� drzwi
sieni,
wstrz��nione okna domu i szum nag�y drzew zwiastowa�y w�a�nie nadchodz�c� burz�.
B�ysn�o i
piorun uderzy�. W pierwszej izbie zaszele�cia�a kobieca sukienka, kroki s�ysze�
si� da�y szybkie.
Seweryn wsta�� Panna Marianna�
� Dobry wiecz�r.
I dziwnej pi�kno�ci m�ode dziewcz� ukaza�o si� w ramach drzwi.
To zjawisko mia�o mo�e lat szesna�cie, kszta�tnej postawy, kruczego w�osa,
czarnych wielkich
oczu, rumianej twarzyczki� o�ywi�o nagle te puste szerokie izby. Jak wam opisa�
wdzi�k
dziewcz�cia, wyraz tych rys�w przedziwnej regularno�ci, blask wejrzenia, bia�o��
lica i u�miech
ust czarodziejski?
Bia�a perkalowa sukienka okrywa�a j� tylko, w�osy, uczesane g�adko, wielkim
w�z�em
warkocza schodzi�y na bia�� szyj�. W r�ku trzyma�a ksi��eczk�.
� A! dawno nie widzianego! � zawo�a�a z u�miechem � burza nam pana przynios�a!
Seweryn wsta� i zbli�y� si� ku niej� kilka s��w szepn�li z cicha. Stary zmierzy�
ich oczyma
zgas�ymi.
� Wtem drugi piorun spad� niedaleko, oni si� rozst�pili, ale trzecia posta�
ukaza�a si� za
nimi. By�a to ciotka Marii, panna Scholastyka�
� Jak si� masz, panie Sewerynie? Panie Jezu! co za burza � zawo�a�a. � Chmur�
�egna�am!
wprost na nas idzie! Chod�my do pokoju krajczego, tu nie tak wida� b�yskawice.
To m�wi�c, panna Scholastyka pierwsza wsun�a si� do pokoju i usiad�a w k�cie na
kanapie.
� A! m�j dobrodzieju! c� za burza okropna � powt�rzy�a.
Panna Scholastyka mog�a mie� lat oko�o czterdziestu, wysoka, m�skiej postawy,
rumiana, z
wyrazem si�y na twarzy; na pierwsze spojrzenie charakter nieugi�ty, otwarty,
wcale nie kobiecy.
Przyrodzenie, kt�re nigdy nie k�amie, da�o jej te� w�s prawie m�ski, g�os
dono�ny, pier� such�,
r�k� do pa�asza raczej ni� do ig�y.
Maria przysiad�a przy niej na kanapie, a Seweryn przysun�� krzes�o i po cichu
zacz�� z ni�
rozmawia�.
� Co tam za tajemnice szepczecie? � spyta�a po chwili ciotka. � M�wcie g�o�no,
cierpie�
nie mog� szept�w� Powiedz nam, co s�ycha�, panie Sewerynie, jeste�my tak
opuszczone, �e nie
wiemy nawet, co si� wko�o nas dzieje. A to doprawdy smutno� Niechby si� �y�o
cho� cudzym
�yciem, kiedy swoim nie mo�na.
� Jak to! panno Scholastyko kochana � spyta� stary � albo� swoim nie �yjesz?
� A �liczne� mi to �ycie, m�j krajczy. Nikt u nas, my u nikogo nie bywamy,
niedostatek w
domu� nudy niezno�ne, to si� �mierci r�wna�
� Spes in Deo, moja dobrodziejka� Nie godzi si� skar�y�
� Ja si� te� nie skar��, tak tylko m�wi�, trzeba przecie m�wi� o czym�, bo
zapomnimy
wkr�tce i gada�.
Maria u�miechn�a si�
� Moja ciociu, dzi� ci� burza tak w z�y humor wprowadzi�a.
� A co mi tam burza!
� Prosz� tego nie m�wi� � przerwa� krajczy � nie wyzywajmy�
� Masz pan racj�� burza burz�� a nuda nud�� przywioz�e� nam jakich ksi��ek,
panie
Sewerynie?
Sewery