13553

Szczegóły
Tytuł 13553
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

13553 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 13553 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

13553 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

J�zef Ignacy Kraszewski Milion posagu TOM I TOPOGRAFIA � Oj tak, tak, mo�ci dobrodzieju! � Co chcia�em m�wi� � Ow�, mociupanie� Ju� czwarta, a taka spiekota. � O! gor�co! � �arem pali� b�dzie deszcz. � Niezawodnie� parzy. Na moj� hreczk� je�li wypadnie nawalny, zginiona. � Te i tym podobne urywki rozmowy i wykrzykniki dobywa�y si� z ust kilku os�b zgromadzonych w do�� obszernym pokoju, w domu wiejskim, dowodz�c, �e towarzystwo w nim zebrane nie mog�o sobie przedmiotu do zajmuj�cej, ci�g�ej rozmowy wyszuka�. Na twarzach wszystkich przytomnych jednostajnymi rysy wypisa�o si� znu�enie i oczekiwanie czego�. By� to dzie� czerwcowy, do�� skwarny, godzina poobiednia� mo�e oczekiwano deszczu? � Osoby dramatu nast�puj�ce: � Naprz�d� gospodarz domu, pan Pokoty�o, pi�knego brzucha m�czyzna, rumiany, troch� �ysy, z bakenbardami w p�ksi�yce, w letnim surducie, z pi�rkiem* w z�bach. A pi�rko by�o paciorkami ubrane. � Synowiec* gospodarza, pan Fabian, wysoki, dobrze zbudowany ch�opiec, z br�dk� zapuszczon� i w�osami d�ugimi, cygarem w r�ku. � Trzecim by� pan Hasling, s�siad niedaleki, siwiej�cy ju� m�czyzna, w staro�wieckiego kroju fraku granatowym, chudy, wysoki, chmurnego wejrzenia. � Czwartym pan Teodor Doliwa, i ten z br�dk� ry��, w�sami blond, bakenbardami ciemnymi prawie, w�osami barwy po�redniej, r�nej od poprzedzaj�cych (co mog�o by� skutkiem fiksatuaru*), z cygarem w ustach. � Pi�tym i ostatnim male�ki cz�owieczek fertyczny* i ruchawy, pan Kulikowicz (jeszcze s�siad), brudny, niepozornie ubrany, z czupryn� czarn� do g�ry, oczyma czarnymi na wierzchu, nosz�cy buty na ogromnych korkach, mocno wykrzywione. � Dom, w kt�rym si� znajdowali ci panowie, by� staro�wieckim szlacheckim dworkiem, ocienionym lipami ogr�dka, ods�onionym od strony dziedzi�ca. Obok niego sta�y �ci�ni�te zabudowania gospodarskie wszelkiego rodzaju. Zza ga��zi topoli balsamicznych wystawa� tam dach stodo�y, �wdzie �ciana spaczona chlewku, dalej bielony niegdy� bok oficyny, to zn�w czarne �ebra szpichlerza z gankiem na s�upkach i d�ugim rz�dem kuf pr�nych, korzystaj�cych z pory i u�ywaj�cych �wie�ego powietrza. � Po dziedzi�cu przechadza�y si� bez ceremonii, powa�nie, swobodnie, znaj�c si� na swoim miejscu, po�r�d pio�unu, bylicy, �opuchu i ost�w, napuszone sw� wa�no�ci�, indyki z licznym potomstwem, g�si z c�reczkami w ��tobrudnych sukienkach, gadatliwe kumoszki kury i �wiergocz�ce nieustannie, trzpiotowate polatywa�y po p�otach wr�ble. Z�owr�bne �mieciuchy czubkami swymi zapowiada�y d�ug� s�ot�. Nieco dalej nad brzegiem cuchn�cej, obros�ej i zielonymi skrzeki pokrytej ka�u�y, nazywaj�cej si� sadzawk�, spacerowa� pozornie oboj�tny, ale nie bez z�ych my�li, bocian w czerwonych butach, z bliskiego na olsze gniazda. Sroczka wrzeszcza�a na bzach za oficyn�. � Dziedziniec wielce by� o�ywiony, je�li nie lud�mi, to ptastwem; a ko� ekonomski, sp�tany przez ostro�no�� zawsze wielce chwalebn�, zdawa� si� zajmowa� dozorem tej skrzydlatej czeredy, do kt�rej zapomnia�em doda� siwe go��bie, unosz�ce si� ponad dachy s�omianymi, poros�ymi zielonym aksamitnym mchem i gdzieniegdzie nawet traw�. � Nie wiem, czy potrzebnie opisuj� dworek tego rodzaju, tak one jeszcze niedawno pospolitymi by�y u nas, tak s� jeszcze pami�tne wszystkim ze swymi akcesoriami zwyk�ymi, �ywymi i nie�ywymi. Ale kt� wie, czy je wkr�tce zobaczym ju�, czy o nich pos�yszym, cywilizacja idzie ku nam tak szybko! a co gorzej, poczyna zawsze wprz�d dzia�a� na domy i suknie ni� na ludzi. Trzeba wi�c opisywa� i dworki, i s�omki, i co tylko nieco przesz�o�ci� pachnie, bo wkr�tce tego wszystkiego nie stanie. S� to zabytki staro�ytno�ci. � Zaraz za dziedzi�cem poczyna�a si� wioska w jedn�, �a� w drug� stron�. Na lewo czerwienia� krzy�, na prawo ��ci�a droga ku laskowi brzozowemu, i tam dalej. � W ty� za dom by� ogr�dek, ale ani angielski, ani francuski, ani chi�ski; po prostu szlachecka zagroda. �rodkiem ulice agrestowe, porzeczkowe, malinowe, jab�onie, stare grusze i �liwy; w bok dalej troch� grz�dy truskawek zaros�e, a za nimi utile dulci* przymierzane: kapusta, groch cukrowy, og�rki, marchew, koper, selery i �licznie na wysokich tyczkach prezentuj�ca si� fasola. Pod star� grusz� altanka z chmielu, w altance �awka z darniny, �cie�ki nigdy nie czyszczone, sadzawka tatarakiem od Zielonych �wi�t nie tykanym zaros�a, lamusik stary. Doko�a, �eby bro� Bo�e oczu w okolice nie pu�ci�, p�ot otarnowany, wysoki, porz�dny, szczelny, za nim r�w, a w dodatku popl�tana Wirginia. Pomimo takiego obwarowania uwa�ne oko badacza mog�o dojrze� wy�amanych gdzieniegdzie krzak�w, zdeptanej trawy, powykr�canych ga��zi, nieco pochylonych p�ot�w i widocznych �lad�w ukradkowego przej�cia. Jedna tego rodzaju �cie�ynka wiod�a ze wsi po zakazany owoc do raju pana Pokoty�y; druga od zabudowa� gospodarskich przemyka�a si� ku karczmie, skracaj�c drogi przyjacio�om starozakonnego Szmula. � Taki by� dworek cum attinentiis* pana Pokoty�y, starego kawalera i niegdy� wojskowego, dzi� dziedzica jednej trzeciej cz�ci wioski i gospodarza. � Pan Pokoty�o �y� zadowolniony wiejskim trybem �ycia, nie znajduj�c, �eby w nim warto by�o co� doda� lub od niego co uj��, przyjmowa� je jako fakt spe�niony (rzecz najwygodniejsza) i zastosowa� do niego. �ycie te� jego ani si� bardzo frasowa�o jutrem, ani rozmy�la�o o wczorajszym, p�yn�o, jak p�yn� wody, nie widz�c, k�dy i po co, przyjmuj�c w siebie i deszcz, i li�cie wierzb nadbrze�nych, i �aby, i szczupaki, i co tam zwykle w rzekach bywa. E sempre bene*. � Skar�y� si� skar�y� prawda i pan Pokoty�o, bo kt� si� nie skar�y? ale nie my�la� nigdy wszak�e na to, co mu dolega�o, radzi� nie pojmowa� nawet, �eby to by�o mo�na i �eby pr�ba na co si� przyda� mia�a. Rano wstawszy, herbat� wypiwszy, nieco si� przyodziawszy (buty nie co dzie� wdziewa� szuwaksowane, uwa�aj�c ich, zgodnie z Jankiem s�ug�, za zbytek szalony)� wychodzi� na �an troch�, troch� do stodo�y albo do ekonoma. Potem jad� �niadanie, z�o�one z w�dki starej, chleba i w�dliny lub marynaty; wczesny obiadek bardzo prosty, uwarzony z element�w niewytwornych, z dodatkiem butelki piwa lub kieliszka wina (je�li go�� si� trafi�). Wino jedyne, jakie zna� p. Pokoty�o, by�o owe tak zwane francuskie, kt�re Litwie na wicinach* przychodzi, garncami si� sprzedaje i butelkuje w domu. Je�li nikogo nie by�o, po obiedzie zasypia� i spa� do czwartej, czasem d�u�ej, je�li s�otna pora fizycznie i moralnie do snu sk�ania�a. Wieczorem przechadza� si� oko�o gospodarstwa lub jecha� w s�siedztwo; jeszcze p�niej k�ad� kaba��, chodzi� z fajk� po pokoju, studiowa� nad kalendarzem, gaw�dzi� z ekonomem u drzwi i z za�o�onymi r�koma atentuj�cym*� nareszcie usypia�. Tu zas�ona spada. � �ycie to mia�o za sob� wielk� prostot� cz�ci sk�adowych. Co si� tam dzia�o w duszy jego, nikt nie wie, nawet ekonom, kt�remu zwyk� si� najserdeczniej wynurza�, obja�ni� o tym dok�adnie nie by� w stanie, tym bardziej ni�ej podpisany. � To, co do pierwszego. � Synowiec gospodarza, mieszkaniec tej�e wioski, kt�ry przy starej matce gospodark� na drugiej cz�ci si� zajmowa�, �y� tak�e bez wielkiego na �ycie wysilenia. Matka poczciwa, prostoduszna staruszka, modli�a si�, rozdawa�a i odbiera�a prz�dz�, motki i p��tna, je�dzi�a koczobrykiem* starym do ko�cio�a, uk�ada�a ch�tnie kaba�� i karmi�a dwa pieski. Pan Fabian wyszed�szy z pi�tej klasy (gdy� sz�st� uzna� on i matka za zupe�nie zbyteczn�), zapu�ci� brod�, zacz�� pali� cygaro, polowa� z chartami i ugania� za dziewcz�tami. Zapomnia�em objawi�, �e gra� na skrzypcach i gitarze (wielki talent), s�u��cego wyuczy� gra� na klarnecie i improwizowa� muzyczk� na wieczorkach s�siedzkich. By� wi�c bardzo po��danym go�ciem. Mieszkali we dworze daleko wi�kszym i poka�niejszym od poprzednio opisanego, na starej sadybie, kt�ra si� zwa�a zamczyskiem, opasanej wa�ami zielonymi, zaros�ej d�bami, ustrojonej w stare popodpierane budowle. Naprzeciw niej ciemna cerkiew ze swymi gankami, obwodz�cymi j� doko�a, wysuwa�a si� spomi�dzy klon�w i lip, z b�yszcz�cym nowym krzy�em na czole i �wie�o pomalowanym jaskrawo dachem. Dalej bieg�a wioska ku dolinie z pochy�ymi chaty i b�otnist� ulic�. � Pan Hasling, s�siad Pokoty�y, mieszka� w drugiej wiosce, dawniej �onaty, dzi� wdowiec o kilkorgu dzieci, zak�opotany przysz�o�ci�, frasowny, zabieg�y, zgry�liwy, k��tliwy i po wi�kszej cz�ci smutny (chorowa� na w�trob�). Lubi� poncz pasjami, mia� trzy c�rki doros�e na wydaniu, co t�umaczy jego przyja�� dla Pokoty��w. Panny, to by�y bia�e, rumiane, weso�e i w perkalikach chodz�ce. Wszystkie trzy gra�y na gitarze, pisa�y jak kury, czyta�y pracowicie zbieraj�c rozpierzch�e g�oski; ale doskonale zna�y si� na r�nicy prz�dzy, na osiemnastk� i dwudziestk�* u�ywanej, na nabiale i pieczywie ciast wielkanocnych. �piewa�y dumki ukrai�skie, nie bez wdzi�ku. Dw�ch braci powi�ksza�o famili� wielce przyjemnie. Oba byli zawo�ani my�liwi, mieli ka�dy nejtyczank�*; trzy konie niema�ciste, cz�sto si� zmieniaj�ce, a niekiedy nosate i po jednym ose�edczonym* kozaczku, po dwa charty, po jednej strzelbie i po ogromnym nosie. Ojciec, synowie, c�rki �yli, nie mo�na powiedzie�, bardzo zgodnie i przyk�adnie; ale o�ywiaj�c sobie monotoni� wiejskiego po�ycia i �wawymi cz�stokro� sprzeczkami, kt�re interesu dodawa�y do wydziedziczonego z silnych wzrusze� �ywota. Spory mi�dzy rodzin� nigdy nie przechodzi�y granic przyzwoitej k��tni familijnej i ko�czy�y si� szcz�ciem na j�zyku, Zreszt� bywa�y i chwile ciszy i zgody, i serdeczno�ci nawet, bo si� kochali b�d� co b�d�. � Pan Teodor Doliwa item s�siad, a nawet z tej�e samej wsi, co panowie Pokoty�y; �w m�odzieniec o r�nobarwnych w�osach, kt�remu przyrodzenie z szczeg�lnego afektu nada�o pr�bki wszelkiego w�osiwa, jakie mia�o tylko w r�kawie, ubieraj�c mu g�ow� ze szczeg�lnym staraniem, Teodor Doliwa, z ojcem i matk�, siedzia� na najwi�kszej cz�ci wioski. Dw�r Doliw�w by� wp� murowany, bia�y; mia� z przodu intencj� czystego dziedzi�ca; z ty�u jakby ochot� angielskiego ogr�dka; wewn�trz wszystko by�o w tym sposobie. Znajdowa�y si� tam intencje mebli, woskowanej pod�ogi, obraz�w, ochota fortepianu, imaginacja liberii, cie� Danglowskiego, nowo przerobionego kocza*, fantazma*�kucharza i �ywe, najprawdziwsze pragnienie pewnej wy�szo�ci i dobrego tonu. � Jedynak, pan Teodor Doliwa, ostateczne wychowanie odebra� w Warszawie, gdzie szko�y uko�czy�, sk�d mia� buty i kamizelki, fraki i �elazko do w�os�w, upodobanie w piwie owsianym, o kt�rym bez uniesienia wspomnie� nie m�g�, i w francuskich romansach, kt�re podszarzane kupowa�. � Uwa�any by� w s�siedztwie za cz�owieka uczonego i wielkiego �wiata, l�kano si� go w domach, gdzie by�y panny na wydaniu, jakby przew�chiwano w nim Don Juana. Ojciec i matka u�miechali si�, pogl�daj�c na t� latoro�l, pe�n� nadziei staro�ytnego szczepu. Pan Teodor m�g� i powinien si� by� o�eni�, wedle nich, z pann� krociow�, co zostawa�o zawsze wielce do �yczenia, cho�by dlatego tylko, i� cz�� Pokoty�owszczyzny nale��ca do Doliw�w obci��ona by�a d�ugami. D�ugi rozwijaj� w ludziach dzia�alno��, rodz� dowcip, usposabiaj� do wielkich pomys��w; nie s� wszak�e dobrem, . na kt�rym by si� powszechnie pozna� i oceni� je umiano. Doliwowie st�kali na swoje d�ugi. Przypisywali je kosztownemu wychowaniu jedynaczka wielkich nadziei � ale nie �a�owali tego, i pan Teodor papla� po francusku zno�nie, ta�cowa� kontradanse francuskie, ubiera� si� z gustem (m�wili ojciec i matka), wreszcie gra� na fortepianie walce Straussa i Lannera, kt�re uwa�a�y si� w s�siedztwie za non plus ultra* sztuki i punkt kulminuj�cy muzykalnych utwor�w wieku. Chopin uchodzi� tu za niepoj�tnego ba�amuta, bez talentu i �piewno�ci! � Ostatni go�� u Pokoty�y, �w male�ki cz�owieczek � pan Kulikowicz, mieszka� w drugiej wsi, ca�ej w�asnej, ale mia� tak�e cz��, trzy chaty podobno i karczemk�, w Pokoty�owszczy�nie. By� nie�onaty, fajk� pali� od rana do nocy, gospodarowa� w�ciekle, nie zwa�aj�c na poddanych wcale, zbiera� grosz zapami�tale, dusi� nami�tnie, o nic wi�cej nie dba�, z ludzi �artowa�; cudze wino bardzo lubi�, swojego nigdy nie pokazywa�, poi� stark�, kt�r� i do herbaty dodawano pod pozorem, �e daleko jest lepsza od fa�szowanego rumu. � . Szczeg�lne i wielce r�ne zdania kr��y�y o tym cz�owieku. Ile razy kt�ra z panien, c�rek Haslinga, zar�cza�a ojca i braci, �e si� o ni� stara, ile razy do kt�rej z licznych dziewic s�siedztwa zdawa� si� zbli�a� z projektem, i tylekro� w domu wybranym wynoszono go pod ob�oki i gniewano si� przeciw ludziom, co niegodziwe plotki roznosi� zwykli. Jak tylko przesta� bywa�, zoboj�tnia�, prawiono dziwne rzeczy o nim i powtarzano o uciemi�eniu srogim poddanych, o nieprzyk�adnym �yciu itp. Dworek pana Kulikowicza w osobnej wsi zbudowany z jednej strony zacz�� si� by� murowa�, z drugiej by� drewniany. Sta� tak od dawna otoczony gruzem i rusztowaniem, naprzeciw ogromna gorzelnia z wysok� pomp� obudowan�, wo�ownia d�uga, owczarnie, ohacone so�nin�* obory. Wewn�trz domu najmniejszego starania o wygody jakiekolwiek �ycia, o wdzi�k. Go�e �ciany, st� z�amany, kilka krzese�, sofa brudna, kufer zielony, troch� tytoniu na stole, fuzja w k�cie, drzwi zaparte do spi�arenki. �ycie Kulikowicza by�o pracowite i czynne; p�dzone w gorzelni, na polu, w lesie, oko�o robotnika, po jarmarkach. Z takich pierwiastk�w sk�ada�o si� to wszystko, w kt�re wchodzimy; parny dzie� czerwcowy czy niedocieczone przyczyny o�owianym brzemieniem nudy ucisn�y wszystkich. Wykrzykniki tylko: � Gor�co! gor�co! prosz� ognia do fajki! � O tak! tak! � z rzadka s�ysze� si� dawa�y. Wejrzenia tylko, u�miechy, ruszanie ramionami, sapanie o�ywia�y nieco rozmow�. � Wtem skromne wprawdzie, ale wyra�ne kla�ni�cie z bata przerwa�o nudy i wszyscy jednomy�lnie rzucili si� do okna, krom gospodarza, kt�ry zosta� w miejscu i ozwa� si� oboj�tnie: � Owce p�dz�? � Ale� turkocze! � rzek� Fabian. � Mo�e siano wioz�, kt� by u licha jecha�. � Jedzie bo, jedzie, dali� B�g jedzie � skomla� pan Hasling � ot i wida�. � Mimo bramy droga � doda� gospodarz. � W bram� jedzie! � �miej�c si� rzek� troch� przez nos warszawianin, Teodor Doliwa, kt�rego niedowiarstwo pana Pokoty�y bawi�o. � To ekonom z pola! � niewzruszony odpar� gospodarz. � Diable ci si� go�cia nie chce, ale pr�no si� wykr�casz � wrzasn�� na ca�� g�b� Kulikowicz � wprost przed ganek. � To nie go��, to proboszcz! � mrukn�� gospodarz. Wszyscy parskn�li. On w duchu doda�: � Kt� by m�g� jeszcze nadjecha�! � wszak�e�cie tu wszyscy. � Nejtyczanka, cztery konie� � Powiedz, szkapy� � Furman� � Ch�op siako tako przyodziany� � Chom�ty� � Stare� � Ale kt� taki? � O! albo� nie znacie� graf! � Jaki u diab�a graf! � zrywaj�c si� zawo�a� Pokoty�o. Nowy �miech. � Nie b�j si�, nie ze �liwina przecie! � Ale c� za graf? � Seweryn Kotlina � szepn�� Hasling � ani chybi� on� Ale co go tu prowadzi? � Wszyscy odst�pili od okna z r�nymi minami i posiadali oboj�tnie, czekaj�c wej�cia go�cia, gospodarz rzek� tylko: � Skaranie bo�e, na taki upa�, taka nudna facjata! � Kwa�no go przyjm, to sobie pojedzie � doradzi� Kulikowicz. � A ju�ci�! Jeszczem go nigdy inaczej nie przyj��. My, korzystaj�c z czasu, narysujmy jednym poci�giem nowego przybylca. � Seweryn Kotlina, jedynak u matki, kt�ra przed rokiem go odumarla, mia� lat dwadzie�cia kilka. Ojciec jego, niegdy maj�tny, przez procesa i obywatelskie pos�ugi straci� wcze�nie maj�tek; matka reszt� maj�tno�ci wychowa�a ukochane dzieci�. Oboje byli lud�mi dobrego towarzystwa, szlachetnych uczu� i dawniej wielkich zwi�zk�w. Ale z upadkiem na mieniu upad�y kruche stosunki, opu�cili ich ludzie. Nadto dumni, by si� im k�ania� i o co b�d� prosi� ich mieli, zrujnowani, usun�li si�, zamkn�li i po�wi�cili dzieci�ciu. Historia jego wychowania by�a jednym z najpi�kniejszych przyk�ad�w po�wi�cenia rodzicielskiego. Ojciec nauczy� si�, czego nie umia�, aby da� dziecku pocz�tki; matka sta�a si� metrem* Sewerka. I wychowuj�c g�ow�, nie zapomnieli o sercu. � Pieszczone dzieci� nie wypie�ci�o si� na niezno�ne, dumne, gryma�ne i swawolne stworzenie. Wiedzione mi�o�ci�, naprz�d nauczy�o si� kocha� �wiat ca�y, ludzi wszystkich; znosi� cierpliwie, cieszy� si� powolnie i ostro�nie i po�wi�ca� ch�tnie, rado�nie dla drugich. Ojciec i matka dali mu pierwszy mi�o�ci i po�wi�cenia przyk�ad. � Potem nie utyskiwali nigdy przed nim na utrat� maj�tno�ci, na mierno��, na czekaj�ce ich w staro�ci ub�stwo; nie uczyli go ceni� grosza nade wszystko i �wi�ci� mu sumienie, poczciwo��; nabyciu jego spok�j i szcz�cie, utrzymaniu godno�� sw� i przekonania. Uczucia szlachetne najpierwsze wzros�y, zabuja�y na sercu m�odzie�czym. A to, co pierwsze zejdzie na tej roli, zag�uszy wszystko. Je�li chwast, chwasty na nim rosn�� b�d� tylko; je�li czyste ziarno, ono dojrzeje na �niwo. � Seweryn straci� ojca, ale nie pami�� na jego nauki � straci� matk� p�niej � i nie zmieni� si�. Czci� ich pami��, p�aka� na ich wspomnienia i modli� si� za ich dusz�. Nieraz w �yciu zda�o mu si�, �e duchy anielskie czu�ego ojca, �wi�tej matki wiod�y go po twardszych, po skalistszych �cie�kach �ycia. To mu dodawa�o odwagi. Wychowanie Sewerka sko�czy�o si�, jak pocz�o � w kraju. � Szcz�liwi zapewne ci, co mog� widzie� co� wi�cej, p�j�� dalej; ale tylko wychowanie w kraju daje krajowi ludzi u�ytecznych, prawdziwe jego dzieci. Zza granicy wracaj� nam pospolicie niedowarzone p�g��wki, kt�rych pierwsz� cech� � pogarda wszystkiego, co nasze. Mamy i tak nieszcz�sn� sk�onno�� ma�powania zagranicy, chwytania si� nowinek, jak je nazywa� ksi�dz Skarga, c� dopiero gdy t� sk�onno�� wrodzon� podeprze si� cho� powierzchownie wy�sz� umiej�tno�ci�, polorem, chwyconymi wiadomostki encyklopedycznymi? Na�wczas wracaj� nam o�mnastoletni znudzeni sob� i �wiatem m�odzie�cy, w towarzystwach dumni, szyderczy, nielito�ciwi i niezno�ni. Starcy bez w�s�w, co w kraju wytrwa� nie mog�, co w towarzystwach naszych nic dla siebie nie widz� i staj� si� bezu�ytecznymi klocami w praktycznym �yciu. � Nasz Seweryn naby� nauki, cho� za ni� nie je�dzi� daleko, bo nauka wsz�dzie si� nabywa, gdzie s� dwa wielkie jej czynniki � ochota i ksi��ki. Ukszta�ci� g�ow�, wychowa� serce, kt�re ju� rodzice dobrym kierunkiem pu�cili. Skromny jak ka�dy, co prawdziwie zna ludzi i cz�owieka i wie, �e nie ma mizernego, najmizerniejszego, co by od niego w czym� jednym wy�szym i wi�cej wartym nie by�; skromny jak ka�dy, co nie na jednej suchej nauce zasadza cen� ludzi; wyrozumia�y, szlachetny, w potrzebie odwa�ny, wstrzemi�liwy w s�owach, nie wyrywaj�cy si� z przyja�ni�, ale dla przyjaciela got�w na wszystko � nie m�g� si� podoba� w s�siedztwie i nie podoba� si�. � Po �mierci matki wzi�� maj�tek dawniej ich dziedziczny, dzier�aw� od nowego nabywcy. � A �e nie mia� �adnego na�ogu, �adnej �mieszno�ci swych s�siad�w, �e zimn� grzeczno�ci� tylko za ciekaw� i niespokojn� ich grzeczno�� p�aci�, �e nie gra�, �e nie pi�, �e ksi��ki czyta�, �e si� przyzwoicie do�� ubiera�, �e lepsze towarzystwo lubi� i o ile mo�no�ci ucz�szcza� do dom�w, w kt�rych go jeszcze z dawn� dla ojca �yczliwo�ci� witano � przezwano go grafem i pocz�to wy�miewa� powszechnie. � M�odzie�, kt�ra go zrozumie� nie mog�a, patrzy�a na� okiem niespokojnej, zazdrosnej ciekawo�ci. Panny, �e si� w �adnej dot�d zakocha� nie m�g�, szydzi�y z jego szlachetnej postawy i pe�nej umiarkowania rozmowy. Starzy, kt�rych oczy k�u�o por�wnanie Seweryna z w�asnymi dzie�mi i krewnymi, kwa�no o nim m�wili. S�owem, zrobi� sobie od razu tylu nieprzyjaci�, �e si� obr�ci� nie m�g�, �eby nie uczu�, jak go s�dz� i kochaj�. Wszak�e te oznaki nieprzyja�ni miarkowa�y si� wielce i ubiera�y rozmaicie, wiedziano bowiem, �e Seweryn uchybi� sobie nie pozwoli, �e by� prawdziwie odwa�nym i nie dawa� z siebie �artowa�. � Ca�e towarzystwo zebrane w Pokoty�owszczy�nie sk�ada�o si� z najzaci�tszych mo�e nieprzyjaci� Seweryna. Pocz�wszy od gospodarza, kt�ry sam nie wiedzia�, dlaczego nie lubi� Seweryna, wszyscy przytomni cierpie� go nie mogli. Zobaczywszy jego ciemn� nejtyczank�, usiedli na swoich miejscach powykrzywiani; ka�dy co� mrucza� przez z�by. � Wtem wszed� Seweryn. By� to s�usznego wzrostu, m�ody, pi�kny m�czyzna, silnej budowy, kszta�tnej postawy, czarnych �ywych oczu, ciemnego w�osa, bladej nieco twarzy. Ubrany niewykwintnie, ale smakownie i starannie. � Pan Pokoty�o wsta�, witaj�c go niewyra�nym mruczeniem, i podsun�� mu krzes�o, inni sk�onili si� od niechcenia, zmierzyli go od st�p do g��w z pewnym rodzajem wzgardy, poruszyli nieznacznie ramiony i zacz�li szepta� mi�dzy sob�. � Towarzystwo rozpad�o si� na dwoje. Gospodarz zosta� nos w nos z go�ciem, a reszta w drugim oddziele. � Rozmowa, urywana, ci�ka, zrywa�a si� jak drop do lotu i opada�a co chwila. Za to szepty i �miechy tajemnicze wrza�y w drugim ko�cu pokoju. Z wejrze� ukradkowych i szalonych weso�o�ci wybuch�w domy�le� si� by�o �atwo, o kim tam by�a mowa. � Seweryn przecie nie traci� bynajmniej powagi i odwagi, nie zwa�a� na oddzielaj�ce si� dobrowolnie towarzystwo i stara� kwa�nego rozrusza� Pokoty��. Powoli jeden, drugi zbli�y� si� ku nim. Naprz�d pan Teodor Doliwa, kt�rego w s�siedztwie zwano paniczem, ci�gniony sympati� do dobrze skrojonego surduta Seweryna, odsta� od opozycji i usiad� przy stoliku. Kilka s��w, ziewaniem przeplatanych, wrzuci� jak zadatek do rozmowy. Inni pocz�li si� ciekawi� i powoli zbli�yli. Rozmowa zaczyna�a si� o�ywia� i obiecywa�a w ko�cu sta� powszechn�, gdy gwar powsta� na dziedzi�cu jaki�. � Pewnie znowu trzod� z Krasnej G�ry zaj�li w szkodzie � zawo�a� gospodarz, lec�c do okna. � Albo mo�e ludzie nasi � doda� Doliwa � poczubili si�. � Albo jaka sprawa � rzek� pan Fabian. Dw�ch ludzi nieznajomych biegli ku domku. � C� za licho! to co� osobliwego! � trz�s� g�ow� � sam do siebie wyb�kn�� gospodarz. � Ekstraordynaryjny* wypadek. Ludzie w liberii. � Wszyscy wybiegli w ganek. � Czyi ludzie? � spyta� Fabian. � Gra�a ze �liwina� � Czego chcecie? � Nasz pan� � No i c� c� wasz pan� � Konie go ponios�y, wywr�ci�y, pot�uk�y, prosi� � A! dali� honor! � zawo�a� Hasling � ot� mi�ego b�dziesz mia� go�cia� � Pokoty�o os�upia�. � Ot� go nios� tutaj � rzek� jeden z ludzi. � Cho� siad�szy p�acz! � machaj�c r�k� rzek� gospodarz. � A co ja z nim b�d� robi�? � Go�cie si� �mieli. � Tymczasem na zaimprowizowanych noszach zbli�a� si� j�cz�cy, st�uczony, zb�ocony pan ze �liwina. � Dw�ch �udzi ze wsi z�apanych w ulicy i kozak hrabiego z trudno�ci� go d�wigali na ramionach. � Zbli�aj�c si� do ganku, podni�s� g�ow� siwiej�c� z kr�tko ostrzy�onymi w�osami, szarymi oczki, policzki bladymi i zawo�a�: � Ach! kochany panie Pokoty�o! � Wi�ksza poufa�o�� ni� znajomo�� � szepn�� bundiucz�c* si� Fabian, synowiec. � Kochany panie Pokoty�o, zmi�uj si�, ratuj mnie, daj gdzie k�tek, p�ki pow�z drugi nie nadejdzie. Nog� mam, zda mi si�, z�aman�, ani st�pi�. � Pokoty�o k�ania� si�, mrucza�, marszczy� i wskazywa� na drzwi, niby zapraszaj�c, ale niezbyt ra�nie. � Hrabia pozna� si� na tym, podni�s� na �okciu z ci�ko�ci� i obracaj�c si� do swego s�u��cego: � Pan masz go�ci � rzek� � mog� mu zawadza�, mo�e by gdzie w chacie albo w drugim jakim dworku k�tek jaki. � Postrzeg� si� Pokoty�o, �e zbyt widocznie by� niegrzecznym, odezwa� si� wi�c z zaprosinami. � Gdziekolwiek k�tek, kochany s�siedzie � odpar� hrabia � wszystko mi jedno, by�em moich koni doczeka�, pos�a�em ju� do �liwina� d�ugo zawadza� nie b�d�. � S�udzy wnie�li pot�uczonego do pokoju na prawo, gospodarz wszed� za nim, go�cie zostali, rozpytuj�c nadbieg�ych �wiadk�w o wypadku. � Hrabia Hubert, nie darmo to imi� nosz�cy, bo i order �wi�tego my�liwca w kolebce mia� ju�, i sam zawo�anym by� Nemrodem*; bez�enny, pod�y�y ju� kawaler � by� jednym z tych ludzi, kt�rzy klasyfikacjom towarzyskim fa�sz zadaj�. Chocia� z imienia pan, z maj�tno�ci pan, nie lubiany by� wszak�e od swoich, nie wiem dlaczego; nie lubiony tak�e od szlachty. O oboje zdawa� si� nie dba� wiele. Wychowanie bardzo niegruntowne, bardzo powierzchowne odebrawszy, w o�mnastu leciech pan swej woli; nie stara� si� o nic wi�cej i wycierpiawszy za �ycia ojca, nies�ychanie sk�pego, m�ki Tantala � pu�ci� si� u�ywa�. Konie, �owy, �atwe mi�ostki zaj�y mu �ycia reszt�. Towarzystwa nie lubi� krom poufa�ego, m�skiego; z kobietami lepszego wychowania nudzi� si� i ziewa�. A �e nic go nie zmusza�o do po�wi�ce�, czyni�, rozporz�dza� sob�, jak mu si� podoba�o. Sam by� nie umia�, z sobie r�wnymi nie znajdowa� przyjemno�ci, oddziela�a ich wielka wychowania r�nica; szlachta nieco dumniejsza nie ucz�szcza�a do niego, bo z g�ry j� traktowa�, wy�miewa� nielito�ciwie i mistyfikowa�* co chwila. � Hrabia Hubert pomimo zaniedbanej m�odo�ci, pomimo rodzaju �ycia, jaki prowadzi�, nie potrafi� zag�uszy� w sobie, zniszczy� przyrodzonych dar�w. � Dowcipny, przebieg�y, czego nie umia�, domy�la� si�; o czym nie wiedzia�, przeczuwa�; gdyby cokolwiek chcia� popracowa� nad sob� i mniej kocha� pr�nowanie, sybarytyzm, m�g�by by� bardzo przyzwoitym cz�owiekiem. Ale na��g u�ywania zas�ania� mu uczucie potrzeby nauki i pracy. Tym wi�c by�, czym go uczyni�a natura, kt�ra, mo�na powiedzie�, usposobi�a go na daleko znakomitszego cz�owieka, ni�eli nim sta� si�. Wszak�e zachowa� jeszcze mimo zaniedbania si� wielk� wy�szo�� umys�ow�. Uczucie swej warto�ci robi�o go szyderskim, powiedzieli�my, �e potrzebowa� towarzystwa, ale takiego, z kt�rym by wcale nie by� obowi�zanym przymusza� i zwyci�a�. Jednym s�owem, hrabia Hubert dworu i dworzan, nie towarzystwa chcia� z ludzi. O sto lub dwie�cie lat wprz�d by�by si� otoczy� klientami i b�aznami, teraz musia� si� uciec do darmozjad�w. � �y� sam na sam z sob� by�o mu niezno�nym, got�w by�, jak �w bohater podania, wychodzi� na trakt i wabi� go�ci, ale zawsze z warunkiem, �eby oni stosowali si� do niego i s�u�yli mu za marionetki bez woli i w�adzy w�asnej. Otacza� si� wi�c Hubert takowymi ludziskami, kt�rzy wko�o niego dworowali i b�aznowali. Ksi�dz kwestarz, stroiciel fortepian�w w�drowny, pijaczysko jakie�, zawsze miesi�cami, czasem latami ca�ymi bawili w pa�acu. On ich poi�, karmi�, szydzi� z nich, figle im p�ata�, mistyfikowa�, �mia� si� i znudziwszy nareszcie, kolanem w ty� wyprawia�. � Dwa by�o rodzaje bawicieli tych u hrabiego. Jedni dziedziczni, jak ich nazywa�, oswojeni z nim, wszystko znosz�cy i ju� do �mierci przysi�gli, trzymali si� klamki pokornie. � Drudzy, w�drowni, przybysze czasowi, siadywali z ko�mi, lud�mi, niekiedy bardzo d�ugo, ale w ko�cu po tragicznej jakiej awanturze, mo�e umy�lnie na wykurzenie ich z legowiska wymy�lonej, znikali. Po niejakim czasie jawili si� znowu. Poznamy bli�ej dw�r hrabiego p�niej, teraz wr��my do dworku pana Pokoty�y. DALSZY CI�G TOPOGRAFII Pan Seweryn, nie chc�c bez po�egnania wyje�d�a�, aby go bardziej jeszcze zapami�tale grafem i nowomodnym kawalerem nie okrzyczano, pozosta� w bawialnym pokoju z ca�ym towarzystwem, kt�re na niego, milcz�c, rzuca�o dziwne wejrzenia. � Dusz�c czapk� w r�ku, szuka� zaj�cia, przedmiotu, kt�rym by cho� udanie m�g� si� zatrudni�, aby belek w suficie nie liczy�; ale na pr�no! Pok�j bawialny w pokoty�owskim dworze nie mia� ani ksi��ki, ani nawet ryciny na �cianie, nic pr�cz kanapy, krzese�, pi�knego stolika i kilku cybuch�w po k�tach. �ci�le bior�c, mo�na si� by�o zaj�� rozpatrzeniem sino malowanych kafel pieca; ale Seweryn nie chcia� ju� tak wyra�nie okaza� i swego opuszczenia, i wzgardy towarzystwu. Kr�ci� si� wi�c po pokoju frasowny i niespokojny. � Nareszcie zlitowa� si� nad nim pan Teodor Doliwa. � Co pan tam w polu robi? � spyta�. � To zapewne co wszyscy teraz� hreczk� ostatni� posia�em, siano kosz�. � Ju� te� si� i deszcze poczn� na nasze siana. � Pan zna hrabiego? � dorzuci� Fabian Pokoty�o. � Znam go z widzenia � rzek� Seweryn � a! prawda� i ze sprawy, jak� z nim mia�em. � Pan mia�e� z nim spraw�? � podchwyci�o kilku. � Dzieci�stwo! � odpowiedzia� Seweryn � s�siedzki sp�r, kt�ry si� przerodzi� w spraw� przez up�r hrabiego. � Z�y cz�owiek � dorzuci� Kulikowicz � i zawsze mu w g�owie, �e to jeszcze czasy, kiedy panowie dawali szlachcie do wyboru albo k�ania� si� za kawa�ek pieczeni, albo procesowa� i da� n�ka� � Nie tak z�y, jak troch� uparty i dumny, a bardzo zepsuty pr�nowaniem � rzek� Seweryn � wi�cej go �a�uj�, ni� gniewam si� na niego. Odda� mu potrzeba sprawiedliwo��, �e uczciwy i gdy si� przekona, �e zszed� z prawej drogi, wraca na ni� cho� cichaczem. � To� zapewne, przynajmniej szlachecki sumek nie zachrapia i nie ka�e si� o nie procesowa� � Bardzo skaleczony? � spyta� Seweryn, nierad d�u�ej z tak dra�liwym pasowa� si� przedmiotem. � Kat go wie � rzek� Hasling � panowie wytrzymalsi s�, ni� si� zdaje� musi to by� ma�a rzecz, a tylko si� pie�ci, bo ani j�cza�, ani� � Ma�a rzecz! � zawo�a� ze �miechem Doliwa � noga z�amana! A tu ani doktora, ani cyrulika do jutra nie przywioz�! � Z�amana! � zawo�a� Seweryn. � Tak mi ludzie m�wili� � W istocie, je�eli do jutra czeka� b�dzie musia�a na opatrzenie, to ucierpi wiele� � A niech cierpi! � rzek� Kulikowicz � przynajmniej zwierzyny nam przez ten czas wyt�uka� nie b�dzie. � Czy mo�e by�, �eby ani cyrulika, ani doktora� � To� to panu wiadomo � muskaj�c w�osy doda� Doliwa � w naszym zak�cie na wszystkim zbywa� � Seweryn ruszy� ramionami, jakby si� zgadza�, i wyszed�. � Szybko pobieg� do izby, w kt�rej na ��ku spoczywa� bolej�cy Hubert. � Gdy wszed�, w�a�nie si� trzymaj�c za nog� hrabia narzeka� i skar�y� si� przed milcz�cym i zadumanym gospodarzem. � Konie, prawda, m�ode, ale je�d�one! dwa razy by�y w zaprz�gu. M�j Tomko wozi jak kr�lewski wo�nica� Diabe� nada� trzod� co� im tam wpl�ta�o si� pod nogi. I jak si� nie ponios�! Ho! panie! prawda, �e mnie to drogo kosztuje, alem w �yciu tak szybko, wy�mienicie nie jecha�. To m�wi�c spojrza� hrabia zyzem na wchodz�cego Seweryna. Znali si� oni, ale skutkiem nieporozumie� byli gorzej ni� na zimno; udawali, �e s� sobie obcy. Zdziwi� si� tedy pot�nie Hubert, gdy Seweryn, go skinieniem g�owy przywitawszy, rzek� �ywo: � W takich razach, panie hrabio� takich przypadkach� zapomina si� na chwil� o wzajemnych urazach� Potem je mo�na znowu przypomnie�, je�li si� podoba. Chodzi�em na medycyn�; jestem je�li nie doktor, to przynajmniej felczer jakikolwiek. Poniewa� nie ma komu nogi opatrzy� i a� jutro chyba znajdzie si� pan Freze lub Moszko, prosz� przyj�� moj� pos�ug� � Seweryn m�wi�, a hrabia oczy wytrzeszcza�, czerwieni� si�, dziwi�; nareszcie u�miechn��, wyci�gn�� r�k� i rzek� udaj�c weso�o��, co go nigdy nie opuszcza�a: � A! zlituj�e si�! a nie chcesz pan czasem powetowa� swojej szkody na mojej nodze? � Potem doda�: � Mam�e wierzy� propozycji?� Chcia��eby�? � Pozwolisz, hrabio! masz ufno��? � Zupe�n�! s�ysza�em o cudach twych kuracji� ale prawdziwie� zawstydzasz mnie� to kawa�ek heroizmu! � Nie szafujmy tak, panie hrabio, wielkimi s�owy, zdadz� si� one na wi�ksze czyny; a to proste spe�nienie obowi�zku. Co by� powiedzia� o cz�owieku, kt�ry by bli�niemu swemu m�g� skr�ci� cierpienia, a nie chcia�? c� dopiero gdyby nie chcia� przez zemst�! � Hrabia patrzy� na Seweryna z podziwieniem, ze czci� prawie, ale daleko wi�kszymi oczyma pogl�da� na niego pan Pokoty�o, kt�remu si� to w g�owie pomie�ci� nie mog�o, aby szlachcic, syn obywatelski, chcia� cyrulikowa�; aby jeszcze t� funkcj�, tak wedle niego upokarzaj�c�, spe�nia� dla� nieprzyjaciela. � Gdy Seweryn poprosi� wody, banda��w i wszystkiego, czego by�o potrzeba, gospodarz co� mrukn�� i wyszed�. � Wyszed� zdyszany, spocony, wprost do go�ci. � A wiecie, co si� dzieje? � rzek� na progu. � C�, hrabisko mo�e dochodzi? � rzek� Kulikowicz. � Niech B�g broni, w moim domu! mia�bym �ledztwo, k�opot! Nie godzi si� nawet �artem� Niech B�g broni. � A c� tam? � Co! ot pan Seweryn, jak zawsze orygina�� � Poszed� si� z nim k��ci�? � �eby�! to by by�o mniej dziwne� � A c� u licha� � A co! oto� sztuka, �e i diabe� nie zgadnie! R�kawy zakasa� i zaj�� si� opatrywaniem, po prostu jak cyrulik. � Tu �miech ogromny wyrwa� si� ze wszystkich k�t�w pokoju, �miech niedowiarstwa i szyderstwa. � Kpij z nas zdr�w! � krzykn�� Kulikowicz my�l�c, �e Pokoty�o �artuje. � Ale jak mi B�g mi�y, prawda� � Oszala� czy co? � Wszak�e byli z sob� i s� na udry� � A to, panie, prosto pochlebstwo � dorzuci� Hasling � chce si� panu zas�u�y� i �ap� mu li�e. � Gorzej, bo nog�! � dowcipnie rzek� Doliwa. Nowy �miech za chwil� rozmow� zag�uszy�. � Serio? prawda? � spyta� Kulikowicz. � Jak mam� kocham! � zakl�� si� Pokoty�o � jak cioci� kocham� � Niech�e mnie licho porwie, je�li rozumiem, co to znaczy! � rzek� Doliwa. � To pod�o��! � A w innych razach taki dumny! � kiwaj�c g�ow�, dorzuci� Kulikowicz. � Niech panowie pami�taj� � g�o�no wyrwa� si� pan Fabian � �e on i ch�opom, i �ydom nogi nastawia, jak gdzie si� zdarzy. To taka mania� zwyczajnie orygina�. � Orygina� nie orygina�, a dali honor � wrzuci� pan Hasling � to nie bez kalkulacji na ten raz. � Wa�pan to zaraz, panie regencie, mi�szasz do wszystkiego kalkulacj� � A co ja winien, �e kalkulacja do wszystkiego si� mi�sza! � Znowu si� �miano. � A mnie bieda, bo musz� szuka� szarpi, banda��w, kat wie tam czego � rzek� Pokoty�o � a to jasnemu panu trzeba cienkiego, �eby n�ki nie tar�o. Szlachcic b�dzie musia� da� najlepsz� bielizn�. Ot korzy��. Trzeba szuka�, a da� nie �a�uj�c, bo potem o�miej�, �e ju� u mnie w domu i ga�gana poczciwego nie ma. Klucznicy! � zawo�a�, si�gaj�c do g��bokiej kieszeni po klucze i dobieraj�c si� do starej komody. � Towarzystwo rozst�pi�o si� ciekawie na stron�, a wtem przez drzwi boczne, owijaj�c si� chustk� ogromn�, w czepcu ze wst��kami przedpotopowymi wesz�a pani Krzepicka, klucznica, lat oko�o czterdziestu licz�ca. � A wiesz wa�pani, co nam za k�opot pan B�g da� � rzek� zwracaj�c si� od zamka komody, do kt�rego klucza dobiera�, Pokoty�o. � Klucznica, zna� by�o z miny, jedna z tych niewiast z�ego humoru, kt�re �yj� gderaniem i d�sami, jak inni ludzie weselem i ochot�, a przy tym w �askach u pana, nieszpetna jeszcze niewiasta, pokr�ci�a g�ow� i odpowiedzia�a odwa�nie, nie frasuj�c si� licznymi s�uchaczami : � A wiem ci! wiem! Graf jaki�� ludzie karki kr�c�, dmuchaj� w samowar i poduszki u mnie po�yczyli. Ca�y dom do g�ry nogami� i dwie szklanki czeskie st�uczone. � Co wasani m�wisz? � przerwa� gospodarz � dwie szklanki? � Rysowane! � A!! jak mi honor mi�y, dziesi�� bizun�w dam Iwankowi! ju� to mu p�azem nie p�jdzie! � I sprawiedliwie! � popar�a klucznica. � A tu w dodatku potrzebuj� szarpi i banda��w. Uwa�aj�e no asani� Da� lada ga�gan, powiedz�, �e w domu dobrego nic nie ma� co dobrego, to szkoda! � E! niechajby sobie gadali, co chc�� a ja bym im da�a serwet�, w kt�r� r�ce ocieraj� od dw�ch lat po rakach� dziura na dziurze� � Zapewne! � potwierdzaj�co rzek� Fabian, wielce staraj�cy si� zawsze okaza� dowcipnym w oczach klucznicy, nie wiem z jakich powod�w. � A bardzo� brudna? � spyta� gospodarz. � Ju� to czysta nie jest! � wyzna�a pani Krzepicka � ale na banda�� � Wstyd mi b�dzie� znajdziemy czyst� � to m�wi�c wzni�s� przeciw okna ogromn�, niegdy� cienk�, dworsk� serwet�, �wiec�c� dziurami. � Szkoda! � rzek� Kulikowicz. � Szkoda! � poparli ch�rem klucznica i pan Fabian; pan Teodor �mia� si� szydersko, zapalaj�c cygaro. � Hasling tylko z ukosa rzuci� okiem. � Po serwecie nast�pi� obrusek, koszula dawniej holenderska, jeszcze wojskowa, i kilka sztuk bielizny, ale wszystkiego by�o szkoda. � Tymczasem s�u��cy wbieg�, ��daj�c szarpi i banda�y. � Z gniewem odwr�ci� si� ku niemu gospodarz i splun��. � Patrzajcie � rzek� � dysponuj� sobie jak u siebie. Ten paniczyk Seweryn my�li, �e si� got�w jestem, jak on, rozp�ata� na dwoje, dlatego �e to graf! � Da� serwet�! � doko�czy� zniecierpliwiony. � Szkoda, panie! � Szkoda, nie szkoda� niechaj znaj�! � powt�rzy�. � Serweta by�a w kawa�kach. � Poniesiono j�, ale po chwili wszed� s�u��cy, domagaj�c si� wi�cej. � Tu ju� cierpliwo�ci zabrak�o i panu, i klucznicy, ch�rem z panem Fabianem pocz�li lament. � Posz�a koszula i komoda zamkn�a si� hermetycznie. � Kulikowicz chodzi� po pokoju powtarzaj�c: � A ja bym mu da� stary maglownik i kwita! � I nie wstydzi�by� si�? � Cha! cha! albo� on si� czego wstydzi � wyrwa� si� Hasling. � Kulikowicz wzi�� to za �art i sam si� roz�mia� dumnie. � C� tam z t� nog�? � spytano s�u��cego, kt�ry wchodzi�. � Aby tylko wi�cej bielizny nie potrzebowali � rzek� w sobie gospodarz. � Noga tylko zwichni�ta by�a i ju� nastawiona. � T�gi felczer! dali honor! po co mamy za Moszkiem posy�a�, da� mu dwa z�ote, niechaj opatruje. � Ale wod� zimn� ok�adaj�� potrzebowali lodu! � �eby by�a lodownia! oni my�l�, �e to u mnie zajezdna gospoda, wszystkiego potrzebuj� � mrucza� niecierpliwy Pokoty�o. � I pan ten, co opatruje, prosi jeszcze bielizny � doda� s�uga. � Nie potrafi� opisa�, jak� na to min� zrobi� gospodarz, usta mu si� wykrzywi�y, oczy wytrzeszczy�y, czo�o pofa�dowa�o. � Bielizny! C� to sklep� czy co? A to mi go licho nada�o. � Prze�cierad�o, m�wi pan Seweryn, by�oby najlepsze� � A tak, niech�e po�le po swoje. � Nie b�dziemy opisywa� scen tego dramatu, do�� pr�bki. Hrabia, z owini�t� dosy� i nastawion� nog�, w karecie poczw�rnej, wyjecha� ku wieczorowi, noga za nog� wlok�c si� do �liwina; ale Seweryn, unikaj�c i prze�ladowa�, i �art�w, jeszcze wprz�dy umkn��. Pp. Hasling i Kulikowicz pospieszyli roznosi� po s�siedztwie histori� tego zdarzenia. Pokoty�o dwa dni wraca� do wywr�conego porz�dku i na pr�no oczekiwa� na odes�anie swojej bielizny. � Przepad�a. � Seweryn, wyszed�szy z pokoju hrabiego po kryjomu, wzi�� za czapk�, kr�tko po�egna� gospodarza, wskoczy� na nejtyczank� i kaza� po�piesza�. � Mia�o si� ku wieczorowi, s�o�ce zachodzi�o za g�st�, sin� �aw� chmur, w kt�rych b�yska�o i grzmia�o. Co chwila podnosi�a si� ona, szerzej zajmuj�c na horyzoncie i wystrz�pionymi brzegi zachodz�c na sklepienie niebios. Cisza by�a jak zwykle przed burz�. Seweryn na nic nie zwa�a� i razu si� nawet nie obejrza� na to, co go otacza�o, ca�y by� w my�lach swoich. � Wtem wo�nica na dwu rozchodz�cych si� drogach zwr�ci� si� ku niemu i spyta�: � Do domu? czy do G�rowa? � Zawaha� si� pan, ale konie same ruszy�y do G�rowa� kiwn�� g�ow� na znak zgody i szpaczki pu�ci�y si� szparkim k�usem. � Chmura coraz szybciej zasuwa�a si� na horyzont, jednostajnie sina a� do ziemi, na kt�r�, jak d�uga, spada�a zas�ona, w g�rze poszarpana; w po�rodku kilk� ledwie znacznymi bia�ymi ob�oczki napi�tnowana by�a. Na tle ciemnym to rozleg�y b�ysk, to struga �wiat�a w�ska i ostra ukazywa�a si� i nik�a. Z dala s�ycha� by�o szum w chmurze i chwilami zrywa� si� piaskiem miotaj�cy wiatr, kt�ry tumany py�u daleko unosi� po go�ci�cu. � Seweryn, uciekaj�c �wawo przed burz�, doje�d�a� do G�rowa. Ukaza�a si� wioska d�ugim sznurem ciemnych chatek na ��tym rozsypana piasku, rzek�by�, rozsypane paciorki� Wioska to litewska; nie jedna z tych, co na zielonej smudze wygodnie le�y, ocieniona brzozami i �wierkami, okryta od p�nocy pi�knym laskiem olszowym, ale smutna osada prawie poleska� Szerokie b�oto, w wielkim oddaleniu opasane bajrakowatym* lasem sosnowym, z dw�ch stron j� otacza�o. D�uga niegodziwa grobla par�a si� przez nie w g��b las�w. Na zielonobrudnym b�ocie, powiewaj�cym ogromnymi trawy, wznosi�y si� jak stra�nice stogi i stare sto�yska z stercz�cymi �erdziami i palami. Sama wie� usiad�a w piasku, chaty jeszcze si� czarniejsze wydawa�y na tym jasnym tle. Kilka chorych wierzb i biednych brzoz powiewa�y nad dwoma czy trzema chatkami. W po�rodku wznosi� si� na drodze krzy� czerwony wynios�y, nie opodal od niego drugi z kamieni wielkich ustawiony, rodzaj dolmenu*, u�wi�conego �elaznym, na wierzchu przytwierdzonym znakiem zbawienia. Stara brzoza p�aka�a nad kamieniem. D�uga czarna karczma na boku, z drobnoszybowymi okny, otoczona w tej chwili trzod� byd�a, sta�a opuszczona i milcz�ca. Nad szerok� ulic� piaszczyst�, gdzieniegdzie kamieniami kr�g�ymi wy�o�on�, czernia�y chatki niskie, ubogie, dranicami kryte, nie bielone. Tu� za nimi ca�e zabudowanie gospodarskie posuwa�o si� ku ogrodom, na nieco lepszej ziemi wygrodzonym, z wysoko usypanymi zagony. Nazwanie G�rowo musia�o pochodzi� od niewielkiej wynios�o�ci ponad b�otem, na kt�rej wioska i dwa dworki si� mie�ci�y. � Chocia� wie� nad dwadzie�cia kilka chat nie liczy�a, by�y w niej przecie dwie karczemki i dwa dworki. Rozst�pi�y si� te dwie budowy na dwa boki osady i sta�y przeciw sobie jak do boju. � Dw�r jeden osadzony topolami, g�stym otoczony ogrodem, biela� trojgiem komin�w w ciemnej �wierk�w i olch zieleni. Drugi oparkaniony szczelnie, osadzony �wie�o jeszcze nie daj�cymi cienia drzewkami, nowy, ma�y, chudy, z lamusikiem obok i loszkiem naprzeciw okien, zwiastowa� �wie�o osiedlonego. Drogi wiod�ce do dw�ch dwor�w, jedna oparkaniona �erdziami, druga wysadzona starymi drzewy, zdawa�y si�, stoj�c przeciw sobie, przeciwi� i dra�ni�. � Do mniejszego i nowszego dworku nale�a�a cz�� wsi wi�ksza; stary widocznie chyli� si� do upadku, gdy drugi szed� do wzrostu. Z jednej strony pr�chnia�y drzewa, gdy z tamtej ros�y dopiero. � Wysadzon� ulic� jecha� Seweryn; jecha� i ogl�da� si� smutnie. Wszystko, co oko uderza�o, zwiastowa�o nie�ad, opustoszenie, prawie n�dz�. Odarte p�oty, po�amane, dziurawe mosty, wybita g��boko i nie naprawiona grobla, rozgrodzony dziedziniec starymi lipy obros�y, nadgni�y dach domu, wybite jego okna �ciska�y za serce� Tym przykrzejsze musia�o by� wra�enie widokiem tym sprawione, �e spod ruiny przeziera�a jeszcze stara zamo�no�� i starowno��, niedawno mo�e by� dobry. Zabudowania by�y zdrowe jeszcze, z dobrego materia�u i z pewn� wykwintno�ci� nawet wiejska wystawione. Sernik, owa litewskich zagr�d ozdoba, oryginalna budowa prawdziwie litewska, wznosi� si� jeszcze z blaszannymi rynwami*, ze kszta�tnymi w g�rnym pi�trze okienkami, z wycinanymi w niby�gotyckie strza�ki arkadami. � Dziedziniec kr�g�o zarysowany, porz�dnym dawniej otoczony p�otem, teraz ju� powywalanym, zaros�y by� i pusty� Ganek dworu dawno nie bielony� okna poklejone papierem. � �ywej duszy ko�o domu. � Gdy bryczka Seweryna zatrzyma�a si� u ganku, nikt nie wyszed�, tylko g�owa jaka� mign�a zza drzwi i znik�a. Wielka sie� pusta rozrzyna�a dom na dwoje i przechodzi�a na przestrza�. � Na lewo i na prawo po dwoje drzwi si� ukazywa�y, ale z nich jedne zabite by�y w poprzek tarcicami, a inne pok�ute szerokimi szpary. Stary jaki� zabyty* wianek do�ynkowy, smutny, zapylony, sam jeden siedzia� na ko�ku� � Seweryn otworzy� drzwi, dawniej olejno malowane, w lewo i stan�� w obszernym pokoju trojgiem okien wychodz�cym na dziedziniec. Tu te� same �lady opuszczenia i ub�stwa, jeszcze widoczniejsze przy obszerno�ci mieszkania� Stary bejcowany st�, kilka r�nokszta�tnych krzese� i stary piec kaflowy zielony by�y ca�ym sprz�tem. Posadzka niegdy� starannie po�o�ona, powyginana, dziurawa, skrzypi�ca, ale czysta. Jedynym znakiem �ycia by� wielki bukiet kwiat�w na stole stoj�cy. Trzy portrety zakopcone, wyobra�aj�ce trzech m�czyzn w p�sowych kontuszach i sobolich ko�pakach, wisia�y rz�dem na �cianie przeciw okien. Drzwi otwarte w g��b domu puszcza�y wzrok do drugiego cia�niejszego pokoju, z kt�rego wchodz�cemu da� si� s�ysze� g�os m�ski. � Kto tam? � Seweryn, do us�ug pana krajczego. � A! to wy, kochany panie Sewerynie� chod��e, chod�! prosz� bardzo! � Nie przeszkodz�? � W czym�e by� mi m�g� przeszkodzi�? � Drugi pokoik, do kt�rego pospieszy� Seweryn, troch� by� wi�cej zamieszkany. W alkowie jego rozezna� by�o mo�na, cho� pod szarym mrokiem, ��eczko w�skie z krucyfiksem nad g�owy i szabl�, na wytartej makacie pod jednym oknem st� z wykr�canymi nogami, na kt�rym le�a�a gruba ksi�ga za�o�ona okularami, dalej dwa krzes�a bia�e, z kt�rych si� star�a poz�ota, kanapka taka� i wielka skrzynia nie zamkni�ta� Obrazek Naj�wi�tszej Panny �yrowickiej krzywo wisia� na �cianie. � Na jednym z krzese� siedzia� s�usznego wzrostu, siwy i �ysy m�czyzna, troch� zgarbiony wiekiem. Ogromny spu�cisty w�s biela� mu nad warg� wierzchni�, broda i cz�� g�owy ogolona by�a. Na nim kapota czarna z cienkiego sukna, ale wytarta do nitki, buty juchtowe na nogach� Rysami twarzy cz�owiek ten przypomina� wielce wisz�ce w pierwszej izbie portrety. Te same przeci�g�e, kszta�tne rysy, ta sama oczu siwych oprawa, u�miech ust w�skich i �piczasto�� brody. � Seweryn z uszanowaniem �cisn�� go za r�k� i poca�owa� w rami�, stary dotkn�� g�owy jego ustami i chwyci� krzes�o, kt�re mu wskaza�. � No siadaj, kochany panie Sewerynie, dobrze, �e� do nas dojecha�� co tam s�ycha�? Gdyby nie ty, ju� bym o bo�ym �wiecie nie wiedzia�; ludzie mnie opu�cili razem z fortun�� Spes in Deo*. C� robi�? sk�d powracasz? � Od Pokoty��w� � A! z Pokoty�owszczyzny? A c�e� tam robi�, bo nie uw�aczaj�c nikomu, nie bardzo to serdeczni ludzie! Ty� ubogi jak i ja, to waszeci pewnie, jak mnie, nie bardzo lubi� musz�? � W�a�nie �e mnie nie lubi�, musz� o nich pami�ta� i nie daj�c powodu do urazy, odwiedzi� czasem. � S�usznie, panie Sewerynie� Spes in Deo, wszak�e i diab�u �wieczka nie zawadzi. � Trafi�em na wielkie jakie� zgromadzenie s�siad�w. � No! konferencja? � Zdaje si�, �e przypadkowi go�cie� Hasling. � Pluder*, mo�cipanie, cho� naturalizowany, ale we krwi zna� szwaba. � Kulikowicz. � I to mi�y ptaszek � dorzuci� stary. � P. Teodor Doliwa. � Warszawianin� � Pan Fabian� � Muzykant� � W ko�cu zjawi� si� nam najniespodziewa�szy go��, hrabia Hubert, kt�ry nog� zwichn��, ponoszony od koni, pode dworem Pokoty�y. Nastawi�em mu j�� � Poczekaj no, poczekaj� Rozpowiedz, jak to by�o? Nog� skr�ci�? Seweryn rozpowiedzia� wypadek; stary g�ow� kiwa�. � Przestroga bo�a, wkr�tce mo�e i karku nad�amie, je�li si� nie poprawi. Dobrze mu tak, Sodoma i Gomora w domu� czas by si� z siwiej�cym w�osem upami�ta�. Gdy tych s��w domawia�, z trzaskiem od silnego wiatru zamykaj�ce si� drzwi sieni, wstrz��nione okna domu i szum nag�y drzew zwiastowa�y w�a�nie nadchodz�c� burz�. B�ysn�o i piorun uderzy�. W pierwszej izbie zaszele�cia�a kobieca sukienka, kroki s�ysze� si� da�y szybkie. Seweryn wsta�� Panna Marianna� � Dobry wiecz�r. I dziwnej pi�kno�ci m�ode dziewcz� ukaza�o si� w ramach drzwi. To zjawisko mia�o mo�e lat szesna�cie, kszta�tnej postawy, kruczego w�osa, czarnych wielkich oczu, rumianej twarzyczki� o�ywi�o nagle te puste szerokie izby. Jak wam opisa� wdzi�k dziewcz�cia, wyraz tych rys�w przedziwnej regularno�ci, blask wejrzenia, bia�o�� lica i u�miech ust czarodziejski? Bia�a perkalowa sukienka okrywa�a j� tylko, w�osy, uczesane g�adko, wielkim w�z�em warkocza schodzi�y na bia�� szyj�. W r�ku trzyma�a ksi��eczk�. � A! dawno nie widzianego! � zawo�a�a z u�miechem � burza nam pana przynios�a! Seweryn wsta� i zbli�y� si� ku niej� kilka s��w szepn�li z cicha. Stary zmierzy� ich oczyma zgas�ymi. � Wtem drugi piorun spad� niedaleko, oni si� rozst�pili, ale trzecia posta� ukaza�a si� za nimi. By�a to ciotka Marii, panna Scholastyka� � Jak si� masz, panie Sewerynie? Panie Jezu! co za burza � zawo�a�a. � Chmur� �egna�am! wprost na nas idzie! Chod�my do pokoju krajczego, tu nie tak wida� b�yskawice. To m�wi�c, panna Scholastyka pierwsza wsun�a si� do pokoju i usiad�a w k�cie na kanapie. � A! m�j dobrodzieju! c� za burza okropna � powt�rzy�a. Panna Scholastyka mog�a mie� lat oko�o czterdziestu, wysoka, m�skiej postawy, rumiana, z wyrazem si�y na twarzy; na pierwsze spojrzenie charakter nieugi�ty, otwarty, wcale nie kobiecy. Przyrodzenie, kt�re nigdy nie k�amie, da�o jej te� w�s prawie m�ski, g�os dono�ny, pier� such�, r�k� do pa�asza raczej ni� do ig�y. Maria przysiad�a przy niej na kanapie, a Seweryn przysun�� krzes�o i po cichu zacz�� z ni� rozmawia�. � Co tam za tajemnice szepczecie? � spyta�a po chwili ciotka. � M�wcie g�o�no, cierpie� nie mog� szept�w� Powiedz nam, co s�ycha�, panie Sewerynie, jeste�my tak opuszczone, �e nie wiemy nawet, co si� wko�o nas dzieje. A to doprawdy smutno� Niechby si� �y�o cho� cudzym �yciem, kiedy swoim nie mo�na. � Jak to! panno Scholastyko kochana � spyta� stary � albo� swoim nie �yjesz? � A �liczne� mi to �ycie, m�j krajczy. Nikt u nas, my u nikogo nie bywamy, niedostatek w domu� nudy niezno�ne, to si� �mierci r�wna� � Spes in Deo, moja dobrodziejka� Nie godzi si� skar�y� � Ja si� te� nie skar��, tak tylko m�wi�, trzeba przecie m�wi� o czym�, bo zapomnimy wkr�tce i gada�. Maria u�miechn�a si� � Moja ciociu, dzi� ci� burza tak w z�y humor wprowadzi�a. � A co mi tam burza! � Prosz� tego nie m�wi� � przerwa� krajczy � nie wyzywajmy� � Masz pan racj�� burza burz�� a nuda nud�� przywioz�e� nam jakich ksi��ek, panie Sewerynie? Sewery