13448
Szczegóły |
Tytuł |
13448 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13448 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13448 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13448 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
X
JADWIGA COURTHS-MAHLER
sprzedane dusze
nu?
1*1 2003 'I LIS. 2003
U OB. 2005 27l!*-m
. 20U
Katowice 1991 Q
26. 10. 2005 P7
?5 m. 2005 J1 W
ro
cn
o §
o" • .-
g
co
co co
i co
C5>
to
#
Q (A
m
jD
Adaptacja i redakcja tekstu HALINA KUTYBOWA
Redakcja techniczna LECH DOBRZAŃSKI
Projekt graficzny okładki i strony tytułowej MAREK MOSIŃSKI
MIEJSKA BIBlrortKAPIMICZNA
11-806 Zabrze, ul. Woir.o^, ^J
951
ISBN 83-85397-00-0
Wydanie pierwsze powojenne, P.P.U. AKAPIT sp. z o.o. Katowice
Nakład 70 000+150 egz. Ark. wyd. 11,60, ark. druk. 11,5.
Papier offset, kl. III, 70 g, rola 61 cm
Rzeszowskie Zakłady Graficzne
Rzeszów, ul. płk. Lisa-Kuli 19
Zam. 1319/91
Róża Rietberg miała dwanaście lat, gdy umarł jej ojciec; matkę straciła dwa lata wcześniej. Matka umarła przy urodzeniu syna, którego wydała na świat po trzynastu latach małżeństwa. Mąż jej tak gorąco pragnął tego syna, że gdy oznajmiono mu, iż się urodził, uważał się za najszczęśliwszego w świecie człowieka. Uradowany pobiegł do łoża swej żony, którą bardzo kochał i obsypał jej ręce pocałunkami. Spojrzała z bladym uśmiechem na męża i spytała cicho:
— Teraz chyba niczego nie brak ci do szczęścia, ukochany Albercie?
— Nie, jestem niewypowiedzianie szczęśliwy — odparł małżonek. Ponieważ kazano mu wyjść z pokoju, przycisnął raz tylko do serca
swego małego synka, po czym spiesznie się oddalił. Podążył do swej córeczki Róży i oznajmił jej, że urodził się braciszek.
Dziewczynka ucieszyła się ogromnie nie przeczuwając, że przyjdzie jej drogo okupić tę radość. Ojciec również nie spodziewał się, że w tak krótkim czasie zostanie rozbite jego szczęście, że szybkim krokiem zmierza cierpienie.
Jeszcze tego samego wieczoru zmarła jego żona, a następnego rana i maleńki synek.
Może też mała delikatna duszyczka wiedziała, jak źle bywa na świecie bez pieszczoty macierzyńskiej, w każdym razie — maleństwo umarło.
Wypadki te zrobiły wielkie wrażenie na Róży Rietberg. Była zbyt młoda, aby móc pojąć cały ogrom nieszczęścia, lecz dość rozumna,
3
by odczuć całą głębię bólu i zorientować się, jak wielką poniosła stratę. Po śmierci matki i brata, ojciec jej omal nie stracił zmysłów z rozpaczy, a boleść jego widziało i rozumiało dziecko.
Dziesięcioletnia wówczas, ogromnie subtelna i wrażliwa dziewczynka, szybko dojrzała podczas owych okropnych dni.
Wyczuwała intuicyjnie, że powinna zapełnić życie złamanemu na duszy człowiekowi, że powinna uczynić wszystko, aby się uspokoił i przyszedł do siebie. Nie rozumiała, dlaczego ojciec oskarża się, że stał się przyczyną śmierci ukochanej żony. Mówił, iż Bóg ukarał go za to, że nie zadowolił się dotychczasowym szczęściem i posiadaniem dobrej żony i maleńkiej córeczki.
Te namiętne oskarżenia, zgoła niestosowne dla uszu dziesięcioletniej dziewczynki, sprawiły na Róży głębokie wrażenie, aczkolwiek nie mogła jeszcze wtedy ogarnąć myślą, ani nawet przeczuć przyszłych wypadków życia. Dziecko to stało się prawdziwą bohaterką, usiłując pocieszyć ojca, choć samo było smutne i przygnębione.
Ojciec jednak od chwili, gdy spotkał go straszny cios, nie odzyskał już wesołości, ani nawet spokoju. Róża podczas ostatnich dwóch lat, które spędziła u jego boku, dojrzała w cieniu cierpienia. Stała się cicha, zrównoważona, gotowa do każdej ofiary i poświęcenia. Z natury żywa i wesoła, starała się zwyciężyć panującą w domu atmosferę smutku i cierpienia. A gdy udawało się jej wywołać blady, smętny uśmiech na ustach ojca, wówczas uważała to za najwspanialszą nagrodę za swoje starania, bowiem uświadamiała sobie, że wniosła trochę słońca w jego smutne życie.
W dwa lata po śmierci żony, dokładnie w rocznicę tego dnia, gdy powiła syna, Albert Rietberg uległ wypadkowi, jadąc samochodem na uniwersytet. Był on profesorem, wybitnym filologiem — językoznawcą. Uchodził za znakomitość, a przed ślubem podróżował po całym świecie, studiując rozmaite języki i narzecza.
Po katastrofie przewieziono go do domu w stanie bardzo groźnym. Zostało mu jednak tyle czasu, żeby sporządzić testament. Spadkobierczynią swego bardzo znacznego majątku mianował Różę, przy czym uczynił jej opiekunem Herberta Rietberga, swego kuzyna, jedynego krewnego z linii męskiej, który pozostał przy życiu. Przywołano go szybko do łoża umierającego, a Herbert Rietberg przy-
rzekł, że będzie się serdecznie i troskliwie opiekował Różą. Profesor Rietberg udzielił mu jeszcze kilku rad i wskazówek, dotyczących przyszłości córki i jej wychowania. Nie znał dobrze swego kuzyna, lecz uważał go za uczciwego, szlachetnego człowieka. Wiedział, że nie posiada on majątku, lecz zajmuje dobrze płatną posadę i żyje w dobrych warunkach. A ponieważ był jedynym jego krewnym przeto sądził, że nadaje się w zupełności na opiekuna Róży.
Róża siedziała z szeroko otwartymi, przerażonymi oczyma przy łożu swego ojca, nie zwracając uwagi na nikogo. Przeczuwała, pełna strachu, że oto śmierć wyciąga znowu ręce, aby zabrać jej najdroższego człowieka, jedynego, który pozostał jej na świecie. Z trudem tłumiła głośny szloch, zachowując się cicho, przez wzgląd na ukochanego ojca. Albert Rietberg wydał ostatnie tchnienie, trzymając w stygnącej dłoni rękę córeczki. Gdy powiedziano Róży, że ojciec nie żyje, padła bez jednego słowa przed łóżkiem na kolana, spoglądając z lękiem w jego martwą, bladą twarz...
Nie krzyczała, nie płakała, lecz osunęła się koło zwłok ojca, bezsilna i złamana, przygnieciona okrutnym bólem, który zalewał jej małe serduszko.
Zmartwiała z lęku, przed strasznym losem, który wydzierał jej po kolei wszystkich bliskich ludzi. Nie wypuszczała z rąk dłoni ojca, póki wreszcie nie poczuła martwego chłodu.
Wtedy cała drżąca pozwoliła się wyprowadzić do innego pokoju.
Nie potrafiła jednak serdecznie zapłakać, nie znalazła ani jednej łzy. Mówiono, że Róża jest dziwnym dzieckiem.
Kuzyn ojca, który został jej opiekunem prawnym, zaprowadził ją do swej żony. Z początku ciotka przyjęła dziewczynkę bardzo nieprzychylnie, gniewając się na męża, że przysporzył jej tyle kłopotu. Róża słyszała to, a oschłość ciotki dotknęła boleśnie drżące, zbolałe dziecko. Wuj pozostawił Różę pod opieką służącej, a sam wyszedł z żoną do innego pokoju. Tam między małżonkami odbyła się długa rozmowa, a gdy ukazali się znowu, zachowanie ciotki wobec Róży uległo zupełnej zmianie. Zbliżyła się serdecznie do dziewczynki, obsypując ją pieszczotami, lecz wrażliwe dziecko wyczuło instynktownie, że tkliwość ciotki jest udana i nieszczera. Róża nie potrafiła jakoś nabrać serca do tej kobiety, ani też do jej męża i to nie tylko
dlatego, że dawniej widywała ich bardzo rzadko i że byli jej obcy. Dziewczynka wyczuwała intuicyjnie fałsz i obłudę we wszystkich objawach czułości, których nie szczędzili jej krewni. Nie mogła się w ich słowach doszukać szczerego uczucia, toteż zamknęła się w sobie. Ten stosunek nigdy nie uległ zmianie, choć Róża była spokojnym i posłusznym dzieckiem. Skrywała przed nimi trwożliwie swoje życie wewnętrzne. Nie mogła się do nich w żaden sposób zbliżyć, choć nie słyszała nawet o czym wuj Herbert rozmawiał owego pamiętnego dnia ze swoją żoną.
Rozmowa ta potoczyła się w ten sposób, że pani Helena obsypała swego małżonka wyrzutami. Miała mu bardzo za złe, że przyjął obowiązek wychowania córki Alberta Rietberga i że przysparza jej trosk i kłopotów. Mąż jednak, po wysłuchaniu tych wymówek, odpowiedział:
— Posłuchaj spokojnie, Heleno, a na pewno zmienisz zdanie. Róża jest spadkobierczynią swego ojca, który pozostawił jej o wiele więcej, niż się tego można było spodziewać, sądząc po skromnym trybie życia, jaki prowadził. Zalecił on w testamencie, aby Róża otrzymała staranne wykształcenie, aby nie szczędzono wydatków na jej wychowanie, aby prowadziła takie życie, jak dotychczas. Każdego lata ma odbywać piękną podróż i używać wszelkich rozrywek i przyjemności, na jakie mogą wystarczyć odsetki od kapitału. Odsetki z jej majątku mogą być wydane na koszt jej utrzymania i wykształcenia. Albert wiedział, że nie jesteśmy zamożni i że posiadam jedynie moją pensję, toteż uczynił wszystko, aby nam ulżyć. Urządzimy się tak, abyśmy także w przyszłości mogli żyć z tych procentów, a przy tym będziemy żyć znacznie lepiej niż obecnie. Pojmujesz chyba, ile będziemy mieli korzyści, gdy Róża zamieszka u nas, pod naszą opieką. Ona ma prowadzić wystawne życie, więc i my będziemy je prowadzili, będziemy z nią razem podróżowali i zakosztujemy wszelkich rozrywek i przyjemności. Dziewczyna liczy obecnie lat dwanaście, możemy więc aż do jej pełnoletności, to znaczy przez dziewięć lat, utrzymywać się na jej koszt. Odsetki wynoszą około piętnastu tysięcy marek rocznie. Moją pensję będziemy składali do banku, więc sobie trochę grosza zaoszczędzimy. Cały majątek małej jest złożony w pewnych papierach. Przy tym Albert przed śmiercią za-
proponował mi, żebyśmy się przeprowadzili do jego mieszkania, aby dziecko nie musiało zmieniać otoczenia, do którego przywykło. To ci chyba odpowiada? Pomyśl tylko, to piękne, siedmiopokojowe mieszkanie, w eleganckiej dzielnicy, urządzone z komfortem, przepy-sznie umeblowane... Komorne będzie oczywiście płacone z dochodów Róży. Nasze meble oddamy na przechowanie, odbierzemy je dopiero w razie potrzeby. Pojmujesz chyba teraz, że przyjmując Różę do siebie, nie będziemy mieli żadnego kłopotu. Nigdy nie zdarzy nam się taka sposobność, żeby poprawić trochę nasze skromne warunki. Dzieci nie mamy, Róża wydaje się cichą, posłuszną, uległą dziewczynką, nietrudną do prowadzenia. Nie będziesz z nią miała wiele kłopotu, bo możemy przecież przyjąć jeszcze jedną służącą. Cóż ty na to? Pani Helena wysłuchała stów męża z zapartym tchem. Oczy jej zalśniły chciwością.
— W domu tym jest przecież mnóstwo kryształów, srebra, porcelany... Czy będziemy mogli tego używać? — spytała.
Mąż skinął głową.
— Naturalnie moja droga. Przez dziewięć lat będziemy mieli w tym mieszkaniu nieograniczoną władzę...
Helena była zadowolona.
— Jeśli tak, to inna sprawa — rzekła — oczywiście, że nie możemy nie skorzystać z takiej okazji. A teraz chodź ze mną do dziecka, musimy je pocieszyć.
Tak się też stało, lecz subtelna Róża, wyczuła w czułościach ciotki nutę fałszu. Zauważyła, że ta kobieta musiała mieć zapewne jakiś powód, który skłonił ją do zmiany zachowania. Jej serdeczność była nienaturalna.
Dziecko wykazywało w stosunku do wuja i ciotki bierność. Było ciche i zamknięte w sobie, lecz takie usposobienie dogadzało obojgu chciwym ludziom. Po pogrzebie Alberta Rietberga, wujostwo wprowadzili się natychmiast do mieszkania zmarłego. Róża mieszkała nadal w swoim pokoju, w pozostałych zaś zagospodarowała się pani Helena, czując się tak swobodnie, jak we własnym domu.
Róża była zadowolona, gdy zostawiano ją samą w jej pokoiku. Sprawiało jej przykrość, gdy patrzyła jak ciotka i wuj zadomowili się w pokojach, które dawniej zajmowali rodzice. Wuj Herbert siedział
7
przy biurku ojca, leżał na kanapie, na której ojciec po obiedzie drzemał, pił wodę z jego szklanki. A ciotka Helena szperała w toaletce matki, otwierała jej szafę, pielęgnowała jej kwiaty. Przy stole zajmowali miejsca zmarłych rodziców.
Wszystko to wydawało się Róży przykre. Cierpiała i stawała się coraz bledsza, coraz mizerniej sza. Często wymykała się do swego pokoiku, gdzie w samotności zalewała się łzami. A przy tym wydawała się samej sobie niewdzięczna i zła, bo wuj i ciotka obsypywali ją pieszczotami. Mimo to, nie mogła nabrać do nich przekonania. Od czasu śmierci ojca czuła się samotna i opuszczona, a gdy wuj i ciotka pieścili ją, doznawała uczucia, że powinna od nich uciec, gdzie oczy poniosą.
Nie wiedziała, że wujostwo w niesłychany sposób wyzyskują ją materialnie, gdyż nie miała jeszcze pojęcia o wartości pieniądza. Nie byłaby tego nawet zauważyła, gdyby nie służba, która nieraz w obecności dziecka rozmawiała na ten temat.
Służące pozostały te same. Były to sprytne wygadane dziewczęta, które zdawały sobie jasno sprawę ze stosunków panujących w domu. Nieraz wyśmiewały się z państwa Rietberg za ich chciwość. Róża nie chciała tego słuchać i uciekała do siebie. Kpiły z jej wuja i ciotki, że prowadzą oni wystawne życie, chodzą na bale, koncerty i do teatru, wyprawiają u siebie eleganckie przyjęcia, — a wszystko to za pieniądze Róży.
Róża nie przykładała do tego wagi. Bolał ją jedynie brak pietyzmu, jakiego dopuszczali się Rietbergowie używając rzeczy, które należały do zmarłych rodziców. Nie troszczyła się o to, że wykorzystują ją materialnie. Nie pytała nigdy o cenę żadnej rzeczy, nie wtrącała się zupełnie do spraw pieniężnych. Raz tylko wystąpiła energicznie, gdy ciotka Helena chciała, aby Róża przestała się uczyć języków i muzyki, bo lekcje te są zbyt kosztowne.
— Po cóż się masz niepotrzebnie męczyć, moje dziecko, na co ci te lekcje? Napiszemy twoim profesorom, żeby nie przychodzili — perswadowała ciotka.
Róża jednak sprzeciwiła się temu kategorycznie.
— Mój ojciec nigdy by się na to nie zgodził. Odziedziczyłam po nim zdolności do języków i pragnę je rozwijać. Muszę mówić tymi
8
czterema językami, których zaczęłam się uczyć. A lekcji muzyki także się nie wyrzeknę, bo ojciec życzył sobie, abym grała.
Pani Helena doszła wreszcie do wniosku, że w tym wypadku nic nie wskóra. Na ogół Róża nie sprzeciwiała się nigdy zarządzeniom wuja i ciotki, zgadzała się na wszystko, toteż oboje sądzili, że mają na nią wielki wpływ. Tym razem zaprotestowała i w dalszym ciągu pobierała lekcje. Byłoby zresztą szkoda, gdyby je przerwała, gdyż odziedziczyła po ojcu jego wielkie zdolności do języków. Jeszcze za życia profesora Rietberga, rozmawiała z nim po francusku, angielsku, włosku i hiszpańsku, aby się wprawić. Uczyniła w językach tych takie postępy, że z łatwością czytała książki, które pozostawił ojciec. Przy tym była bardzo muzykalna, grała biegle na fortepianie i posiadała miły mezzosopran.
Gdy rok dobiegał końca, wuj oświadczał jej zawsze, iż odsetki zostały wydane i że wystarczyły na pokrycie kosztów jej utrzymania i nauki.
Róża spokojnie przyjmowała te wiadomości, gdyż nie zdawała sobie zupełnie sprawy z wartości pieniądza.
Na szczęście profesor nakazał w swoim testamencie, że nie wolno naruszać kapitału córki, ani też spekulować nim: gdyby nie to, Herbert Rietberg byłby się w swej chciwości posunął jeszcze dalej i na pewno zagarnął majątek sieroty.
Opiekun Róży i jego żona musieli wcześniej zrezygnować ze zbytku, niż się tego spodziewali. Wybuchła wojna, a wskutek wzrastającej wciąż drożyzny, należało oszczędniej gospodarować. Herbert Rietberg nie mógł już odkładać do banku swej pensji, a gdyby to nawet czynił, to niewiele by miał z tego pożytku. Zarówno jego oszczędności, jak też i kapitał Róży stopniały w czasie inflacji. Jedyną deską ratunku stało się uposażenie, które podczas inflacji odpowiednio wzrosło.
Róża tymczasem ukończyła szkołę i oddała się całkowicie nauce języków obcych, pogłębiając wciąż swoje wiadomości. Studiowała w każdej wolnej chwili książki, które były spuścizną po ojcu.
Jednak, gdy odsetki od jej kapitału stawały się coraz mniejsze, wujostwo stanowczo zabronili dalszej nauki. W miarę, jak zmniejszały się dochody Róży, wuj i ciotka znacznie dla niej ochłodli.
Zwracano się do niej szorstko, a gdy zwolniono służbę, Róża musiała spełniać wszelkie czynności, które dawniej wykonywały służące. Wy-przedawano po kolei meble, kosztowne dywany i srebra, które należały do rodziców Róży. Do mieszkania wstawiono dawne urządzenie wuja. Herbert Rietberg oraz jego żona tak bardzo przywykli do zbytkownego życia, że nie przebierali w środkach, aby je nadal móc prowadzić.
Gdy wszystkie źródła dochodów zostały wyczerpane, zasypywali wyrzutami biedną Różę. Wymawiali jej, że przeliczyli się, biorąc ją do siebie, że jest ona tylko zbytecznym ciężarem.
Teraz dopiero Róża pojęła, że służące miały słuszność. Przekonała się obecnie, że wuj i ciotka dbali jedynie o jej majątek i dlatego udawali serdeczność.
Ciotka Helena narzekała na drogie mieszkanie, które zostało im narzucone użalając się, że ma mnóstwo roboty ze sprzątaniem. Jednak najcięższą robotę wykonywała Róża, która pracowała od świtu do późnej nocy. Ciotka nigdy nie była z niej zadowolona, bezustannie łajała dziewczynę.
Róża przystosowała się bez szemrania do zmienionych warunków życia. Widziała przecież, że wszyscy prawie znajdowali się obecnie w podobnym położeniu. Czuła coraz większy żal i pustkę w sercu. Między Herbertem Rietbergiem, a Heleną dochodziło coraz częściej do przykrych scen, po których wuj całą swoją złość wylewał na Różę. Miał do niej pretensje, że doszczętnie zubożała.
Róża przysłuchiwała się ze wstydem kłótniom między wujem, a ciotką. Spory te dotyczyły przeważnie jej osoby. Dziewczyna cierpiała, że stała się im ciężarem i byłaby chętnie ulżyła im w jakiś sposób. Nie zdawała sobie sprawy, że właściwie zarabiała na siebie, gdyż wykonywała w domu wszystkie, najniższe nawet posługi. Nie wzdragała się przed żadną pracą, pragnąc zdobyć sobie prawo bytu w domu.
Dla Róży nastały teraz bardzo ciężkie czasy. Wuj i ciotka traktowali ją jak służącą. Wskutek inflacji papiery Róży staniały, cały kapitał, który ojciec w nich ulokował przedstawiał wartość makulatury. Sierota była całkowicie zdana na łaskę i niełaskę krewnych. Pomimo ciężkich warunków życia, wyrosła Róża na bardzo ładną dziewczynę. Wysmukła, zręczna, posiadała wspaniałe blond włosy o ciepłym metalicznym połysku złota i prześliczną, delikatną cerę.
10
Oczy miała szare, błyszczące, ocienione długimi rzęsami, rysy bardzo regularne. Każdy jej ruch odznaczał się wdziękiem. Urodę dziewczyny owiewał jednak jakiś smutek. Rzadko kiedy na jej twarzy gościł uśmiech. Ona, która była dzieckiem wesołym i figlarnym, przycichła i przygasła, jakby wśród bólu i cierpienia. Gdy wujostwo byli wobec niej niesprawiedliwi, usta jej drgały boleśnie, lecz nigdy nie zdobyła się na słowo obrony. Raz tylko, kiedy znowu czynili jej wymówki, że jest im ciężarem. Róża wyrwała się ze swego zwykłego odrętwienia i rzekła głosem drżącym ze wzburzenia:
— Pozwólcie mi odejść. Poszukam sobie zajęcia. Posiadam wiele rozmaitych wiadomości, które mogę spożytkować. Zarobię na
chleb...
Ciotka jednak zaczęła na nią fukać, dowodząc, że znajomość języków obcych — to za mało, by otrzymać posadę, że potrzebne są jeszcze inne kwalifikacje.
Róża zebrała się na odwagę:
— Jeżeli mam jakieś braki, to chętnie je uzupełnię. Wiem. że znając dobrze języki obce, otrzymam na pewno jakieś zatrudnienie.
To zirytowało ciotkę:
— Aha, taka jest twoja wdzięczność za wszystkie ofiary, któreśmy ponieśli dla ciebie... Teraz chcesz odejść i zostawić mnie w lym wielkim mieszkaniu, choć wiesz, że nie mogę sobie pozwolić na trzymanie służącej... Chcesz, żebym się zapracowała na śmierć... Czy ci nie wstyd okazać się tak niewdzięczną?
Róża spojrzała ze zdumieniem na ciotkę, po czym odparła:
— Przecież mówicie wciąż, że jestem wam ciężarem. Chciałam wam ulżyć... Skoro jednak ciocia uważa że jestem potrzebna, w la-kim razie zostanę...
I Róża została i dalej pracowała w domu. Oprócz zajęć domowych, które całkowicie prawie spoczywały na jej barkach, naprawiała także bieliznę i przerabiała suknie ciotki i swoje. Nie mogły sobie teraz sprawić nic nowego, lecz z zapasów garderoby, pozostałych z lepszych czasów, można było jeszcze korzystać. Róża była bardzo zręczna, mimo to zbierała zamiast pochwał wyrzuty. Przestała się tym wreszcie przejmować, doszła bowiem do wniosku, że nie tylko nie jest ciężarem, lecz jest bardzo potrzebna w domu.
U
Czuła się w tym czasie bardziej samotna i opuszczona niż kiedykolwiek, toteż zrobiło na niej wrażenie, gdy pewnego dnia posłyszała rozmowę wuja i ciotki, mówiących o jednej z kuzynek Herberta Rietberga. Przypomniała sobie wówczas, że i ojciec opowiadał jej niegdyś o tej krewnej, mieszkającej w Argentynie. Zdziwiła się słysząc, że wuj i ciotka wyrażają się o niej bardzo niepochlebnie, ojciec jej w swoim czasie mówił o kuzynce z wielkim uznaniem i sympatią. Dziewczyna doznawała miłego uczucia, myśląc o tym, że owa kuzynka Józefina jest właśnie jej ciotką. Cieszyła się, że posiada jeszcze kogoś, z kim łączą ją więzy krwi. Ojciec Józefiny był bratem jej dziadka, a< ojciec wuja Herberta kuzynem ich obu. Róża była więc bliżej spokrewniona z Józefiną, niż wuj Herbert i ciotka Helena. Ta świadomość stanowiła niejaką pociechę dla samotnej dziewczyny. Chociaż nie widziała i nie znała tej ciotki, choć zapewne nigdy nie miała jej zobaczyć — cieszyła się jednak, że gdzieś daleko, na innej półkuli posiada krewną, o której ojciec tak dobrze się wyrażał. Wprawdzie ojciec nigdy o nikim źle nie mówił i wszystkim ludziom wierzył, dopóki nie zawiedli zaufania. Dlatego właśnie oddał swoje jedyne dziecko pod opiekę Herbertowi. Lecz ta ciocia Józefina mogła być jednak dobrą, szlachetną kobietą... I Róża stworzyła w swej wyobraźni idealną postać, którą wyposażyła we wszelkie zalety, aby mieć jakąś ostoję w swoim samotnym życiu.
Tymczasem wuj Herbert stracił posadę. Został zredukowany i doszłoby zapewne do ostatecznej ruiny, gdyby nie spotkał się przypadkowo ze swoim przyjacielem z młodych lat, który podczas inflacji dorobił się olbrzymiego majątku. Przyjaciel ten, niejaki pan Brickner posiadał fabrykę samochodów i przyjechał do Berlina, żeby tu założyć filię swego przedsiębiorstwa. Mianował Herberta Rietberga kierownikiem tej filii i dał mu znacznie wyższą pensję od tej, którą pobierał dawniej. Brickner uczynił to, gdy odwiedził Rietberga i zobaczył Różę, która od razu wywarła na nim ogromne wrażenie.
Był to mężczyzna, który przekroczył już czterdziestkę, niski, krępy, o pospolitej twarzy, grubych wydatnych wargach i małych, bystrych oczkach. Wydawał się Róży bardzo nieprzyjemny. Alfred Brickner od pierwszego wejrzenia zapałał namiętnością do Róży. Dotąd nie miał nigdy czasu, żeby zajmować się kobietami, bo dążył
12
jedynie do zrobienia coraz większego majątku. Teraz po zdobyciu olbrzymiej fortuny, po osiągnięciu celu, poczuł nagłą skłonność do pięknej dziewczyny. Ta delikatna, cicha istota o wielkich smutnych oczach wydawała mu się najpiękniejszą, najbardziej godną pożądania kobietą pod słońcem.
Nie ukrywał przed Rietbergiem, że zakochał się w Róży. Podobała mu się szczególnie dlatego, że nawet w swoich skromnych sukienkach wyglądała tak dumnie i wytwornie. Wyobrażał sobie, że będzie jeszcze piękniejsza, gdy zostanie jego żoną, gdy włoży kosztowną toaletę i cenną biżuterię. W myślach widział już, jak Róża przechadza się po wspaniale umeblowanych apartamentach jego willi, urządzonej z ogromnym przepychem.
Zaczął bywać coraz częściej u przyjaciela i teraz dopiero zaczął się dla Róży najgorszy okres w jej życiu. Ciotka i wuj nalegali wciąż, żeby okazywała względy Bricknerowi, żeby była miła i uprzejma. Twierdzili, że to jej obowiązek, gdyż pan Bruickner dał wujowi posadę i dzięki temu pozbyli się troski o byt. Tłumaczyli, że taka szansa zdarza się tylko raz w życiu, że nie wolno jej odrzucać jego ręki. Mówili, że Róża może się stać bogata, znacznie bogatsza, niż była, że będzie mogła mieć wszystko, czego zapragnie, a przede wszystkim pomóc „swoim dobroczyńcom".
Z przerażeniem słuchała tych wywodów. Gdy wuj po raz pierwszy powiedział, że wywarła wielkie wrażenie na Bricknerze, który zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia, dziewczyna zdziwiła się bardzo.
— Mylisz się chyba, wujaszku, przecież pan Brickner jest twoim rówieśnikiem. To niemożliwe, żeby się miał zakochać w tak młodej osobie jak ja.
— Dlaczego? Brickner jest człowiekiem w średnim wieku, a przede wszystkim niezmiernie bogatym. Będzie mógł ofiarować swej żonie, czego tylko zapragnie.
— Bogactwo nigdy nie zdoła zaspokoić tych pragnień, o których marzę. Nie powinieneś mi, wuju, wspominać o panu Bricknerze. Jest mi przykro, gdy ten okropny człowiek rzuca na mnie pożądliwe spojrzenia.
— Jak możesz nazywać „okropnym" człowieka, który dał mi
13
posadę i stał się w ten sposób także twoim dobroczyńcą? Nie zapominaj, że uchronił nas wszystkich od nędzy. Róża zbladła.
— Masz słuszność, nie powinnam była tego mówić, gdyż mamy mu wiele do zawdzięczenia. Niech jednak przestanie myśleć nawet o tym, że zostanę kiedykolwiek jego żoną. Wolałabym umrzeć, niż poślubić tego człowieka.
— Jesteś przesadna, zawsze to mówiłam — odezwała się ciotka Helena — a przy tym niezmiernie zarozumiała. Powinnaś Bogu na kolanach dziękować, że człowiek stateczny i przyzwoity pragnie ci złożyć u stóp swój majątek.
Róża przycisnęła dłonie do serca.
— Nie, ciociu, nigdy nie wyjdę za niego. Czuję do niego głęboką odrazę.
— Ach, tak! A co się z nami stanie? Jeżeli go odtrącisz, wuj na pewno straci posadę.
— Ciociu — zawołała dziewczyna, przerażona — on chyba tego nie zrobi! Nie może przecież czynić wuja odpowiedzialnym za to, że ja nie chcę za niego wyjść za mąż.
— Uczyni to z pewnością.
— W takim razie, to zły człowiek, o marnym charakterze.
— Nie gadaj głupstw. Powinnaś wreszcie nabrać rozumu i zastanowić się nad tym, ile nam masz do zawdzięczenia. Utrzymujemy cię od wielu lat, widzę, żeś o tym zapomniała.
Pani Helena zapomniała, że do niedawna korzystała wyłącznie z majątku Róży i nie przypisywała temu żadnego znaczenia. Siostrzenica spojrzała na nią z przestrachem.
— Nie będziesz chyba wymagała ode mnie, ciociu, żebym się sprzedała mężczyźnie, który wzbudza we mnie wstręt, tylko dlatego, aby wam okazać moją wdzięczność?
— Już ci raz powiedziałam, żebyś nie była taka przesadna. Przyjmiesz oświadczyny pana Bricknera. Chwała Bogu, wujaszek jest twoim opiekunem prawnym i także ma w tej sprawie słówko do powiedzenia. ,
Herbert Rietberg spostrzegł, że żona daje mu jakieś znaki i zrozumiał natychmiast, o co chodzi.
14
— Tak, Różo, jestem twoim opiekunem i nie pozwolę, abyś odrzuciła tak świetną partię. Powiem panu Bricknerowi, że się zgadzasz, a ty wówczas będziesz musiała ustąpić. Robię to wyłącznie dla twego dobra. Młodzi ludzie często bywają nierozsądni, trzeba czuwać nad ich szczęściem. Oświadczyny zaskoczyły cię, musisz się dopiero oswoić z tą myślą. Powiem więc dziś jeszcze panu Bricknerowi, że dziękujesz mu za tak wielki zaszczyt i że zostaniesz jego żoną, lecz prosisz o cztery tygodnie zwłoki, gdyż pragniesz się skupić i przygotować do nowej godności. Powiem mu to naturalnie w bardzo delikatny sposób, żeby się nie obraził i nie cofnął. Zaręczyny twoje odbędą się za cztery tygodnie, a wkrótce potem wyprawimy wesele. Basta! .
Róża chciała coś odpowiedzieć, lecz wuj Herbert ją ofuknął.
— Milcz! Nie chcę słuchać tych głupstw, jestem zmęczony! Dziewczyna zacisnęła mocno usta i wyszła z pokoju. Nikt nie
wiedział, jaka była przybita i nieszczęśliwa. Mimo to, powzięła niezłomne postanowienie. Tak, raczej umrzeć, niż poślubić tego człowieka! Zdawała sobie jednak sprawę, że uporem nic nie wskóra, i że żaden sprzeciw w tym wypadku nie pomoże.
Herbert Rietberg spotkał się tego samego dnia ze swoim nowym zwierzchnikiem i rzekł do niego:
— Powiedziałem mojej pupilce, że pan pragnie ją poślubić. Dziewczyna szaleje ze szczęścia, takie wrażenie zrobiły na niej pańskie oświadczyny. Jest ona w ogóle bardzo wrażliwa, musi się dopiero oswoić z tą myślą. Dlatego zechce pan jeszcze trochę poczekać...
Oczy Bricknera zabłysły. Pogładził z zadowoleniem podbródek.
— No, no, nic dziwnego, że straciła głowę, skoro ją spotyka takie szczęście. Dziewucha będzie miała forsy jak lodu. Pracowałem jak koń przez długie lata, a to com zebrał, dostanie teraz moja żona. Dla takiej biednej dziewczyny to wielki los. Podoba mi się jednak, że się trochę droży, inne baby zaraz się człowiekowi rzucają na szyję, a ta jest nie taka... Jak długo mam czekać na pierwszego buziaka?
— No, powiedzmy jakieś cztery tygodnie, drogi panie.
— Hm, troszkę długo, ale trudno, zgadzam się. Dziś jeszcze wyjadę, tu bym chyba nie wytrzymał. Od dziś za miesiąc wyprawi się zaręczyny.
75
— Dobrze, proszę pana.
— Nie nazywaj mnie wciąż panem, przecież byliśmy w młodości przyjaciółmi, a teraz zostaniemy krewnymi. No, nie wyjdziesz źle na tym pokrewieństwie, będę dbał o rodzinkę mojej żonusi. Wiesz przecież, że dobry ze mnie chłop.
Herbert Rietberg nie był wprawdzie tak mocno przekonany o dobroci Bricknera, lecz na razie wystarczyło mu zapewnienie, że będzie dbał o rodzinę żony. Postanowił korzystać w miarę możności z bogactwa Bricknera. Był pewny, że w przeciągu czterech tygodni uda mu się całkowicie przełamać opór siostrzenicy. Znajdzie już na nią jakiś sposób. Na razie przecież był jeszcze jej opiekunem, choć opieka ta dobiegała już końca. Róża miała wkrótce już zostać pełnoletnią, toteż należało szybko działać, żeby skłonić ją wcześniej do małżeństwa z Bricknerem.
Róża siedziała w swoim pokoju i tępym wzrokiem patrzyła przed siebie. W pokoju panowały ciemności, ciotka Helena gasiła wieczorem światło, aby zaoszczędzić prąd i nie płacić wysokich rachunków
za elektryczność.
Wujostwo od dawna już położyli się do łóżka i sądzili, że Róża także śpi. Lecz dziewczyna, mimo zmęczenia, nie mogła się uspokoić. Już przeszło godzinę siedziała nieruchomo wśród mroku, a w głowie jej krążyły niespokojne myśli. Tego wieczoru doszło znowu do przykrej sceny z wujem Herbertem. Oświadczył Róży, iż w jej imieniu przyjął oświadczyny pana Bricknera i że zaręczyny odbędą się za cztery tygodnie. Raz jeszcze próbowała go przebłagać, lecz nie dał jej dojść do słowa. Wtedy Róża zamilkła, a wuj z zadowoleniem doszedł do wniosku, że „dziewczyna nabrała wreszcie rozsądku".
Teraz siedziała w ciemności, drżąca ze wzburzenia i chłodu. Otuliła się szczelnie szerokim szalem. Szukała gorączkowo jakiegoś wyjścia z sytuacji. Zdawała sobie jasno sprawę, że nigdy nie zgodzi się na wstąpienie w związek małżeński z Bricknerem. Wolała już
16
umrzeć... Była jednak młoda i kochała życie, choć od chwili śmierci rodziców zaznała tyle cierpienia. Tak, kochała życie i spodziewała się, jak wszyscy młodzi ludzie, że i dla niej może kiedyś nadejdą lepsze dni.
Co jednak miała począć? Uciec z domu? Ale dokąd? Modliła się do zmarłych rodziców, prosząc ich o opiekę i pomoc. Nie miała przecież na całym świecie nikogo, nie wiedziała, gdzie się schronić... Miała jeszcze ciotkę, która mieszkała w Argentynie... W sercu Róży zamigotał słaby płomyk nadziei, któjy szybko zgasł... Jakże tu dotrzeć do owej ciotki? A gdyby się jej nawet udało, to nie wiadomo przecież, czy ta krewna zechciałaby jej dopomóc? Nie znała jej wcale, słyszała o niej jedynie od wuja i od swego ojca, których zdania były bardzo sprzeczne. Ojciec nazywał ciotkę Józefinę szlachetną i dzielną istotą. Przypomniała sobie słowa zmarłego, zdawało się jej, że słyszy wyraźnie jego głos. Opowiadał jej wtedy, jak kochał jej matkę, która mu była wszystkim. Mówił ze smutkiem, że obecnie, gdy stracił ukochaną żonę, nie posiada na świecie żadnej bliskiej istoty i że jego maleńka Różyczka powinna mu ją zastąpić. Wtedy Róża zapytała:
— Czy nie mamy, tatusiu, żadnych krewnych z wyjątkiem wuja Herberta i ciotki Heleny?
— Mam jeszcze jedną kuzynkę — odparł — która mieszka w Argentynie. Jest ze mną bliżej spokrewniona niż z Herbertem, nasi ojcowie byli braćmi. Nazywa się Józefina i była niegdyś bardzo piękna. Lubiłem ją bardzo, lecz byłem wówczas tak pochłonięty własnym szczęściem, że nie potrafiłem myśleć o niczym innym. Słyszałem potem, że uciekła w świat z ukochanym człowiekiem, ponieważ chciano ją zmusić, żeby poślubiła innego, bogatego, którego nie kochała. Odważna, szlachetna istota... Dobrze uczyniła. Należy zawsze iść za głosem serca i nie sprzeniewierzać się swoim uczuciom.
Róża nagle doznała wrażenia, jakby ręka ojca przesunęła się pieszczotliwie po jej włosach. Serce jej przestało na chwilę bić. Wydawało się jej, że ojciec powtarza te słowa, lecz wymawia je z większym naciskiem niż wówczas...
Tak, należało zawsze słuchać głosu serca!
— Ojcze, tatusiu mój najdroższy, wiem już dlaczego dziś właśnie
Sprzedane dusze
17
przypomniały mi się te słowa... Pragniesz mnie upomnieć, żebym się nie sprzeniewierzała moim zasadom. Jesteś w tej chwili przy mnie, żeby mi powiedzieć, że lepiej uciec, jak owa nieznana krewna, niż dać się zmusić do związku z niekochanym człowiekiem. Pomóż mi, tatusiu, pomóż mi, najdroższa mamo... Wy oboje patrzycie na mnie z nieba i nie opuścicie waszego jedynego dziecka... Dzięki ci za to ostrzeżenie, drogi ojcze. Pójdę w świat, lecz za żadną cenę nie poślubię tego okropnego człowieka.
Ach, gdyby Róża wiedziała, jak dotrzeć do owej nieznajomej
krewnej!
Przyszło jej znowu na myśl, co mówiła o ciotce Józefinie ciotka Helena. Nazywała ją istotą bez czci, opowiadała, że uciekła z domu z jakimś ubogim inżynierem, choć wuj Herbert przedstawił jej bogatego konkurenta, który chciał się z nią ożenić. Wuj Herbert pragnął jej dobra, próbował wszystkich środków, żeby ją przywieść do rozsądku, ona jednak nie chciała go posłuchać. Jej ukochany otrzymał posadę w Argentynie, dokąd z nim wyjechała. Zawiadomienie o ślubie przysłała z Buenos Aires, przed tym jednak była kochanką swego męża. Ciotka Helena nazywała ją lekkomyślną, godną potępienia
osobą.
To zawiadomienie o ślubie dało początek rozmowy na temat ciotki Józefiny. Ciotka Helena szperała w szufladzie i z pliku starych papierów wypadło owo zawiadomienie. Róża patrzyła z dziwnym uczuciem na pożółkły papier. Mąż ciotki nazywał się Jan Werth, wobec tego ona sama zwała się dziś Józefina Werth. Józefina Werth w Buenos Aires! Było to wszystko, co wiedziała o tej krewnej. Powtórzyła raz jeszcze nazwisko i doznała przy tym uczucia ogromnej sympatii dla ciotki Józefiny, której los był tak podobny do jej losu. Stanowczym ruchem podniosła głowę. Tak, ona również wolała uciec, niż należeć do mężczyzny, którego nie kochała. Musiała się przecież dla niej znaleźć jakaś praca. Była młoda, zdrowa i chciała pracować. Wiedziała wprawdzie, że dziś trudno jest o posadę, bo przecież, kiedy zredukowano wuja, on także przez długi czas nie mógł znaleźć nic odpowiedniego. Nasłuchała się wtedy dosyć o tym,-jak wielka jest liczba poszukujących pracy i jak mało posad do objęcia. Ciotka powtarzała wtedy nieraz:
18
— Tylko na służbę domową jest zawsze popyt. Służących jest mało, one zawsze znajdują miejsce.
Wobec tego, Róża postanowiła na razie szukać miejsca w charakterze służącej, dopóki nie znajdzie czegoś odpowiedniejszego. U obcych ludzi nie mogło być przecież gorzej niż u wuja i ciotki. W każdym razie należało się śpieszyć. Powinna była dostać posadę w ciągu tych czterech tygodni, aby wuj nie mógł jej zmusić do poślubienia Alfreda Bricknera. Należało się także postarać, aby wujostwo nie dowiedzieli się o jej miejscu pobytu, a w każdym razie, zanim Róża nie dojdzie do pełnoletności. Do tego czasu podlegała jeszcze władzy wuja Herberta. Za sześć tygodni miała ukończyć dwadzieścia jeden lat, a wówczas opiekun nie będzie miał już prawa rozstrzygać o jej losach.
Znowu zapadła w głęboką zadumę. Przypomniała sobie, że widziała w pobliżu domu wystawę sklepową, zasłoniętą szarą żaluzją. Nad drzwiami wisiał szyld: Kantor Służby Domowej. Przechodziła tam codziennie gdy szła po zakupy na obiad. Postanowiła, że jutro zdobędzie się na odwagę i wejdzie do kantoru, aby się zapytać o jakieś zajęcie.
Powziąwszy to postanowienie, uspokoiła się i poszła nareszcie spać. Była tak zmęczona, że mimo trosk, natychmiast usnęła. Nazajutrz rano, po załatwieniu wszystkich sprawunków, Róża weszła do Kantoru Służby Domowej. Za biurkiem siedziała starsza kobieta w okularach, która wpisywała szeregi cyfr do grubej księgi. Była to właścicielka przedsiębiorstwa, pani Siebenberg.
— Czego panienka sobie życzy? — zapytała, podnosząc wzrok znad księgi i spoglądając na Różę.
— Chciałabym zapytać, czy pani mogłaby wystarać się dla mnie o jakieś zajęcie?
— A o jakie zajęcie panience chodzi? — zapytała pani Siebenberg.
— Wszystko mi jedno. Chciałabym dostać się do jakiegoś domu jako pomocnica w gospodarstwie, lecz jeżeli nic takiego się nie trafi, to mogę również pracować jako służąca.
Pani Siebenberg zaczęła dokładnie rozpytywać dziewczynę, chcąc się dowiedzieć jakie ma kwalifikacje. Róża wyliczała wszystko co
19
potrafi; powiedziała, że umie sprzątać, szyć, i gotować, przypuszczając, że to jej najbardziej ułatwi otrzymanie posady. Nie wspominała, że jest muzykalna i zna cztery języki obce, w obawie, że będzie to brzmiało zbyt pretensjonalnie i stanie jej tylko na przeszkodzie. Pani Siebenberg kiwała głową, a wreszcie zapytała Różę o świadectwa. Zanim dziewczyna zdołała odpowiedzieć, do lokalu wszedł jakiś pan z panią i stanęli obok Róży.
— Nie mam świadectw — szepnęła Róża, zmieszana — nigdzie jeszcze nie służyłam...
— A gdzie pani mieszka? — pytała dalej pani Siebenberg, nie zwracając uwagi na przybyłych. Na pierwszy rzut oka poznała, że byli to państwo, którzy zapewne poszukiwali służącej. Takiej klienteli pani Siebenberg miała pod dostatkiem, brakło jedynie służby domowej.
— Nie mam rodziców, więc mieszkam z wujem i ciotką. Ale oni nie powinni się dowiedzieć, że staram się o pracę, bo byliby z tego niezadowoleni. Ja jednak wiem, że jestem tylko ciężarem i pragnę sama pracować na siebie.
— Niech mi panienka jednak poda swój adres, żebym wiedziała jak panienkę zawiadomić, jeżeli się znajdzie coś odpowiedniego.
Pan i pani zamienili ze sobą porozumiewawcze spojrzenia i w dalszym ciągu przysłuchiwali się z zainteresowaniem rozmo-
wie.
— Może pani pozwoli, żebym codziennie przychodziła i dowiadywała się, czy znalazło się dla mnie jakieś miejsce.
— Dobrze. Choć, prawdę mówiąc, trudno będzie coś znaleźć, bo panienka nie ma referencji. Postaram się jednak wyszukać miejsce dla panienki. Proszę uiścić wpisowe.
Róża przelękła się. Nie miała przy sobie ani grosza.
— A ile wynosi wpisowe?
Pani Siebenberg wymieniła kwotę. Róża odetchnęła. Postanowiła zdobyć w jakiś sposób pieniądze. Posiadała jszcze trochę biżuterii po matce. Nie chciała, aby te drobiazgi dostały się w ręce wuja i ciotki, więc od razu je ukryła. Biżuteria ta nie miała wielkiej wartości, mogła za nią dostać najwyżej kilkaset marek. Wyzbywała się niechętnie tych drobiazgów, które stanowiły jedyną spuściznę po matce.
20
Nie było jednak innej rady. Postanowiła sprzedać broszkę z brylancikami, gdyż zmarła matka najmniej ją lubiła.
Tymczasem przybyli obserwowali bacznie Różę, po czym szybko porozumieli się spojrzeniem. Zbliżyli się oboje do młodej dziewczyny, a obca pani zwróciła się do niej:
— Czy panienka wyjechałaby za granicę? Pani Siebenberg zmarszczyła gniewnie brwi:
— W moim kantorze pertraktacje są prowadzone jedynie przeze mnie. Ta panienka już się zapisała.
Nieznajoma zaśmiała się.
— Przecież słyszałam, że panienka dopiero jutro ma się zapisać. Ale niech się pani nie gniewa, przecież nie chcemy pani krzywdzić i zapłacimy wszystko, co się będzie należało za pośrednictwo. Pragniemy się porozumieć z tą panienką.
Pani Siebenberg uspokoiła się.
— A, to co innego!
Nieznajoma znowu zwróciła się do Róży:
— Więc jak, panienko, czy przyjęłaby panienka miejsce za granicą?
Róży mocno zabiło serce. Więc miała sposobność wyruszyć w świat. Doznała nagle wrażenia, jakby w tej nieznanej dali czekało ją wielkie szczęście.
— Ależ tak, pojadę! Im dalej, tym lepiej! — zawołała.
Teraz nieznajomy pan zbliżył się także do dziewczyny. Nie spuszczał on przez cały czas wzroku z Róży. On i jego towarzyszka zorientowali się od razu, że Róża nie jest zwykłą służącą. Była wprawdzie bardzo skromnie ubrana, lecz robiła wrażenie osoby wytwornej. A przede wszystkim była piękna, zwłaszcza jej złote włosy przyciągały wzrok. Miała przy tym delikatną, z lekka zaróżowioną cerę i śliczne oczy. Źrenice mężczyzny błysnęły pożądliwie, opanował się jednak i, przybierając dobroduszny uśmiech, rzekł:
— Jeżeli o to chodzi, to panienka będzie zadowolona, gdyż wybieramy się do Argentyny.
Róża drgnęła. Do Argentyny? Tam, dokąd wyjechała ciotka Józefina, gdy krewni chcieli ją zmusić do małżeństwa z niekochanym człowiekiem! Jakież to było dziwne!
21
— Do Argentyny? — wyjąkała. Nieznajomy zaśmiał się dobrotliwie.
— No i cóż, to się panience jednak wydaje zbyt daleko? Róża gwałtownie potrząsnęła głową.
— Nie o to chodzi, proszę pana. Tylko nie mam świadectw, więc nie wiem, czy podołam moim obowiązkom. Nie wiem, jakie państwo mają wymagania.
Na ustach mężczyzny pojawił się osobliwy uśmiech, który powinien był ostrzec Różę, gdyby miała więcej doświadczenia. Dziewczyna jednak pragnęła gorąco otrzymać miejsce właśnie u tych ludzi, gdyż jechali do Argentyny. Zdawało się jej, że niebo zesłało jej tych chlebodawców.
Oczy mężczyzny prześlizgnęły się po całej postaci dziewczyny. Odparł powoli:
— Sądzę, że panienka podoła wszystkiemu. Szukamy dla mojej teściowej, która mieszka w Argentynie, odpowiedniej towarzyszki. Staruszka czuje się bardzo samotna i pragnęłaby mieć przy sobie młodą dziewczynę, aby ją pielęgnowała i dotrzymywała jej towarzystwa. Czy panienka jest może muzykalna?
— O, tak, gram na fortepianie i śpiewam. Bardzo chętnie przyjęłabym miejsce u starszej osoby. Jestem młoda, zdrowa i nie lękam się pracy.
Zapewne Anioł — Stróż dziewczyny czuwał nad nią, gdyż i w tej chwili nie wspomniała, że mówi czterema językami. Ta drobna okoliczność miała jej w przyszłości wyjść na dobre.
Nieznajomy dał teraz znak swej towarzyszce, która z uprzejmym uśmiechem zwróciła się do Róży:
— Panienka nam się bardzo podoba i przypuszczam, że moja matka prędko się do panienki przyzwyczai. Matka moja jest Niemką, więc nie będzie się panienka czuła u niej obco. Mam dla niej także zaangażować pokojówkę. Jesteśmy teraz w odwiedzinach u krewnych, więc obiecaliśmy, że wystaramy się jej przy tej sposobności, o służącą i towarzyszkę. Dobrze się składa, że trafiliśmy na panienkę. Ale czy krewni zgodzą się, żeby panienka pojechała do Argentyny?
— Och, nie powinni się oni wcale domyślać, że staram się
22
o posadę, ponieważ sobie tego nie życzą. Mój wujaszek jest jednocześnie moim opiekunem prawnym i mógłby mi przeszkodzić w wyjeździe.
— Ach, więc pani nie jest jeszcze pełnoletnia? — spytał nieznajomy, najwidoczniej niemile zaskoczony.
— Za sześć tygodni będę pełnoletnia — odparła szybko Róża.
— Hm! Więc za sześć tygodni?... Trzeba się wystarać, żeby pani mimo wszystko otrzymała wizę, może się to uda, gdyż mamy stosunki w konsulacie. Spodziewam się-, że pani posiada dowód osobisty?
Róża zarumieniła się.
— Tak, ale nie mam go przy sobie. Mogę jednak przynieść wszystkie potrzebne dokumenty, wiem, gdzie wuj je przechowuje...
— Dobrze. Zapewne trzeba będzie przedłużyć termin paszportu i wystarać się o wizę. Powinna pani z wszystkimi dokumentami pójść razem z nami do biura paszportowego. Czy będzie to możliwe?
— Mogę przyjść jutro przed południem o tej samej porze. Zabiorę potrzebne papiery...
— Przepraszam pana — wtrąciła się do rozmowy pani Sieben-berg — ale pozwolę sobie powiedzieć słowo w tej sprawie. Ostrzegają nas ze wszystkich stron, aby czuwać nad młodymi dziewczętami, które poszukują posady za granicą. Uważam za swój obowiązek powiedzieć o tym tej panience...
Nieznajomy roześmiał się na pozór dobrodusznie.
— Szanowna pani ma zupełną słuszność. Ale w tym wypadku obawy są zbyteczne. Podamy pani referencje, może pani zasięgnąć informacji o nas. Niech pani zadzwoni do radcy Horsta, pod numer 96-94 i do pana profesora Jadę, telefon 39-35. Proszę się zapytać o państwo Petri, oto nasze paszporty... Państwo Petri z Buenos Aires, w Argentynie...
Pani Siebenberg uspokoiła się trochę, gdy posłyszała nazwisko radcy Horsta. Dla porządku przejrzała dokładnie dowody osobiste państwa Petri i chciała zanotować sobie numery telefonów.
— Proszę mi powtórzyć numery — rzekła.
— Może pani przecież od razu zatelefonować. Podam pani nu-
23
mer, po co to zapisywać. A więc przede wszystkim 96-94, do pana radcy Horsta...
Pani Siebenberg zgodziła się, a otrzymawszy połączenie, zapytała:
— Czy mogę poprosić pana radcę Horsta?
— Oczywiście. Panie radco, proszą pana do telefonu — odezwał się jakiś głos. Po chwili zabrzmiał w aparacie inny głos:
— Tu radca Horst. Kto mówi?
— Siebenbergowa, biuro pośrednictwa pracy. W tej chwili znajdują się u mnie państwo Petri z Buenos Aires, którzy pragną zaangażować służbę do Argentyny. Podali mi nazwisko pana radcy, prosiłabym więc o referencje. Czy mogę śmiało powierzyć im młode dziewczęta?
— Ależ naturalnie! Państwo ci prowadzą wielkie przedsiębiorstwo w Argentynie, a matka pani Petri jest bardzo zamożną i powszechnie szanowaną obywatelką. Służącym będzie u nich doskonale. Czy pani pragnie się jeszcze czegoś dowiedzieć?
— Nie, dziękuję, panie radco. Te informacje wystarczą mi w zupełności.
Pani Siebenberg była już zupełnie przekonana, że ma do czynienia z uczciwymi ludźmi. Zwróciła się nieśmiało do nieznajomych.
— Przepraszam, że zadzwonię jeszcze w to drugie miejsce. Nie chciałabym jednak zaniedbywać swoich obowiązków...
— Oczywiście, oczywiście, pani ma zupełną słuszność... A więc proszę, numer 39-35, do pana profesora Jadę...
Pan profesor sam podszedł do telefonu i udzielił również jak najlepszych referencji o państwu Petri. Pani Siebenberg powtórzyła wszystko Róży, po czym dała się wciągnąć w tak zajmującą rozmowę z nieznajomymi, że zapomniała zupełnie o nazwiskach i numerach telefonu.
Petri zaangażowali Różę i omówili z nią sprawę wynagrodzenia oraz inne warunki. Róża musiała się zgodzić, że zostanie u nich przez trzy lata, gdyż inaczej nie opłacałyby się duże koszty podróży. Gdyby jednak po upływie tego czasu pragnęła powrócić do kraju, wówczas miała otrzymać całkowitą zapłatę za przejazd.
— Wątpię jednak, czy pani będzie chciała wracać, tym bardziej, że pani nie posiada bliższej rodziny — rzekła pani Petri z uśmiechem.
24
— Nie, nie mam właściwie nikogo bliskiego. Powiem pani szczerą prawdę, dlaczego pragnę wyjechać. Mój opiekun żąda, abym poślubiła człowieka, którego nie mogę znieść. Dlatego chciałabym wyjechać jak najdalej.
Róża chciała jeszcze wspomnieć, że ciotka jej mieszka w Argentynie, przyszło jej jednak na myśl, że nie wypada nudzić przyszłych chlebodawców swymi prywatnymi sprawami, toteż przemilczała ten fakt.
— Aha, więc z tego powodu pani chce wy