13409
Szczegóły |
Tytuł |
13409 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13409 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13409 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13409 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MLADEN SYN
NIEDŹWIEDZI^
YLADIMIR COLIN
Wpisano do księgi inwentarza, inwen.
bibliotecznego,iiawea. ruchomego
Wał ..A; str.
MLADEN SYN NIEDŹWIEDZIA
I
Msza Ksiegarnia-Wamawa-fflf
Przełożył z języka rumuńskiego RAJMUND FLORANS
Wybór z książki pt. BAS ME
Ilustrował GUSTAW MAJEWSKI
Redaktor Celina Żmihorsha
Redaktor techniczny Jan Olesińshi
DLA STARSZYCH DZIECI
Państwowe Wydawnictwo Literatury Dziecięcej
„Nasza Księgarnia" Warszawa 1956.
Wydanie I
Nakład 20 000 + 205 egz. Ark. wyd. 13,0 Ark. druk. 13,25.
Papier druk. mat. kl. V, 70 g, 70 x 100/16.
produkcji Fabryki Celulozy i Papieru Szczecin-Skolwin
Oddano do składania 5 X 56 r. Podpisano do druku 13 XII 56 r.
Druk ukończono w grudniu 1956 r.
Wojskowe Zakłady Graficzne
w Warszawie, ul. Grzybowska 77
Nr zamówienia 7719
B-7-53841
MLADEN, SYNNIEDŻWIEDZIA
Baśń serbska
Żył
sobie raz bardzo porządny niedźwiedź.
Czekajcie, nie chcę, abyście mnie źle zrozumieli. Daleki jestem od tego, żeby twierdzić, że dzisiaj nie znalazłby się ani jeden porządny niedźwiedź; ale myślę, że się ze mną zgodzicie, że teraz jest już ich znacznie mniej..* A zresztą, by prawdę wam rzec, nie myślę, żeby znalazł się niedźwiedź podobny do tego, o którym wam opowiem. Posłuchajcie i osądźcie sami!
Pewnego dnia ów porządny niedźwiedź poszedł szukać miodu; szukał i szukał- i gdy tak wałęsał się po lesie, słyszy nagle jakieś chrząkania podobne do chrząkań żaby. Trzeba wam jednak wiedzieć, że strasznie głośne były te chrząkania!
— Cóż u diabła! Co to takiego?
Zbliża się niedźwiedź pomalutku i widzi, że to nie żadna żaba, ale maleńki dzieciaczek, niemowlę. Porządny niedźwiedź zamruczał kilka razy, nie wiedząc, co ma zrobić. Był przeświadczony, że jeśli zostawi niemowlę w lesie, drapieżny wilk je rozszarpie. Jeśli weźmie ze sobą, kto wie, z jakim przyjęciem spotka się ze strony niedźwiedzicy, która i tak miała sporo kłopotu z trzema łobuzerskimi niedźwiadkami, nie dającymi jej spokoju.
— Patrzcie, co za zdarzenie! — zamruczał basem niedźwiedź.— Właśnie ja musiałem znaleźć to dziecię, ja, który mam tak dobre serce! , ..
Cóż miał niedźwiedź począć? Wziął niemowlę delikatnie w ramiona i strasznie się zdziwił, gdy zauważył, że przestało płakać. Dobrze czuł się człowieczek w łapach niedźwiedzia!
"Łscnióal go do SNwe^o \ec,oW\sVa.
— Co tam masz, mężu? — zapytała niedźwiedzica. — Czy mi się zdaje, że to jagnię?
— Jagnię?! — zawołały trzy rozbrykane niedźwiadki czepiając się grubego futra ojca-niedźwiedzia.
Ale gdy zobaczyły, że to nie jagnię, tylko niemowlę, każdy z nich wetknął pazur w mokry pysk, nie posiadając się ze zdziwienia.
— Ja tego nie jadam — powiedziała zagniewana niedźwiedzica.
— Wcale nie przyniosłem tego do jedzenia! — odpowiedział porządny niedźwiedź. — Patrz, jak ładnie śpi...
Niedźwiedzica popatrzyła: rzeczywiście nie można było narzekać — niemowlę spało ładnie.
— Pokaż no mi je!
Dobry niedźwiedź uśmiechnął się pod wąsem i podał niemowlę. Niedźwiedzicę, skoro tylko poczuła niemCwlę w swoich łapach, ogarnęła wielka miłość do dzieciaczka, które, budząc się, chwyciło jej nos i, ściskając go w swoich paluszkach, śmiało się...
I tak niemowlę pozostało w niedźwiedzim legowisku.
Ojciec-niedźwiedź i mama-niedźwiedzica otoczyli dziecko opieką i nauczyli je wszystkiego, co powinna wiedzieć i umieć istota żyjąca w lesie. Nauczyli je badać i rozpoznawać każdy ślad i trop, polować i walczyć, a nawet nauczyli je niepisanego szyfru lasu. I rósł przybrany syn niedźwiedzia wśród niedźwiedzi, a ponieważ był najmłodszy ze wszystkich, otrzymał imię Mladen*.
— Ojcze — zapytał pewnego dnia Mladen — dlaczego ja jestem taki biały, jakbym był z tych niedźwiedzi, co to żyją wśród lodowców północy?
Mruczał porządny niedźwiedź, wiercił się i drapał, jakby go gryzły, kto wie, jakie robaki, lecz w końcu był zmuszony wyznać prawdę:
Mladen — w języku serbskim: młody.
— Ty, synu, nie jesteś z naszego rodu. Jesteś dzieckiem człowieka.
Słysząc to Mladen strasznie się zmartwił. Bo, widzicie, przyzwyczaił się już uważać, że niedźwiedź jest najładniejszym, najmądrzejszym i najodważniejszym mieszkańcem lasu. A teraz nagle dowiaduje się, że nie jest niedźwiedziem!
— W takim razie — powiedział zasępiony — pójdę do ludzi.
— Niemożliwe!
— Pójdę.
Zrozumiał niedźwiedź, że niesposób go zatrzymać.
— Widzisz ten buk, który rośnie przed naszym legowiskiem? Jeśli zdołasz go wyrwać z ziemi, pozwolę ci odejść — zamruczał niedźwiedź.
Buk był wysoki i gruby. Mladen zbliżył się, spróbował go ob-jąć, wytężył się i szarpnął — buk nawet nie drgnął.
— Musisz jeszcze poczekać, aż nabierzesz więcej siły — postanowił niedźwiedź.
I Mladen pozostał w dalszym ciągu w legowisku i bawił się dalej z trzema rozbrykanymi braćmi, i wyruszał z nimi na polowania. A niedźwiadki mówiły mu:
— Bracie Mladen, kiedy będziesz opuszczał nasze legowisko, wiedz, że ojciec zapyta cię, jakie masz życzenie; bo będzie chciał ci coś ofiarować. Posłuchaj nas i poproś o niemy język. Ojciec będzie się boczył, będzie chciał, abyś przyjął coś innego w darze, ale ty nie daj się ubłagać!
Minął znowu rok. Mladen ponownie poprosił niedźwiedzia:
— Pozwól mi, ojcze, iść do ludzi!
— Wyrwij buk!
Podszedł Mladen do grubego buka i gdy objął go ramionami i szarpnął, od razu wyrwał z ziemi razem z korzeniami. Ucieszył się porządny niedźwiedź, skoro przekonał się, że jego przybrany syn może dokonać takiego nie lada wyczynu, i pokazał mu, jak się oczyszcza pień z gałęzi i ciosa zeń maczugę.
Mladen wziął pień na ramiona i chciał się pożegnać.
— Teraz, synu, idziesz w świat i kto wie, czy kiedykolwiek się jeszcze zobaczymy — odezwał się porządny niedźwiedź. — Chcę ci
coś ofiarować. Powiedz mi, jakie jest twoje życzenie, a przysięgam na szyfr lasu, że je spełnię!
— Chcę niemy język — odpowiedział Mladen. Niedźwiedź się zmieszał.
— To nie dla ciebie, synu! Poproś o coś innego!
— Nie, ja chcę tylko niemy język!
Nie mógł nic niedźwiedź poradzić, bo przecież obiecał spełnić życzenie.
— Wysuń, synu, język!
Wysunął Mladen język i to samo uczynił porządny mec&wie^. Potem niedźwiedź wyrwał włos ze swego futra i położył go na je-•z.y^M calopca, a calopcu wyrwał włos z głowy \ pokrayl go ^ swoim jązyku.
— ISo, sysm, tera-z. masz ^uż memruy ^ąryW.
Mladen podziękował, pożegnał się ze swoją przybraną rodziną i z bukową maczugą na ramieniu wyruszył w drogą. Nagle spotyka na drodze dwa zające.
— Eh — powiedział pierwszy zając — gdyby ten zuch wiedział, co go czeka, wziąłby ze sobą żołądź!
— Rzeczywiście — odpowiedział drugi zając — bez żołędzi nie da rady!
Zdziwił się Mladen wielce, ale zerwał żołądź. Zrozumiał, że niemy język otwierał przed nim tajemnice języków wszystkich zwierząt. Niedźwiedzi język znał, lecz skądże mógłby znać języki pozostałych zwierząt?
Mladen, syn niedźwiedzia, wyszedł z lasu. I gdy tylko wyszedł, spotkał gromadę możnych panów, którzy wyruszyli właśnie na polowanie.
Nic nie upolowali, ale byli rozochoceni, bo wypili dwa gąsiory wina.
— Dzień dobry, czcigodni myśliwi!
— Dokąd wiedzie droga, zuchu?
— Tam, gdzie znajdę dobrą strawę i pełną beczkę. Zaczęli możni się śmiać ze słów Mladena.
—- Czekaj, bo zaraz przyjedzie do nas cały konwój z jedzeniem — powiedział jeden z nich. — Zobaczymy, co potrafisz! Jeżeli
8
tylko się chwalisz i nie zjesz wszystkiego, co ci damy, wiedz, że zabierzemy ci maczugę!
— A jeśli się nie chwalę? — zapytał Mladen. — Wtedy zabiorę wam całe żelazo!
— Żelazo?! Bierz go, zuchu!
I wielmoże znowu się roześmieli. Jakie żelazo miałby im wziąć? Ach! Jaki głupi chłopak!
Ledwie przestali się śmiać, a ukazała się fura, a potem jeszcze jedna i jeszcze jedna — cały konwój fur pełnych jadła i napojów dla możnych myśliwych.
— No, zobaczymy, jak sobie dasz radę!
Podszedł Mladen do pierwszej fury i zjadł dwa pieczone cielaki; po czym zaczął wołać:
— Czy to wszystko?!
Podszedł do drugiej fury i zjadł pięćdziesiąt gąsek.
— Czy macie coś jeszcze? ¦
Na trzeciej furze znalazł sto kurcząt i przełknął je w mgnieniu oka.
Wielmoże zaczęli szturchać się łokciami i niepokoić.
— Dosyć! Zrobi ci się niedobrze... Nam to nie zaszkodzi, ale tobie!...
Ale gdzie tam! Mladen przełknął jeszcze w pośpiechu jakieś kaczki, kilka prosiąt i dwieście chlebów. Potem przyłożył się do napojów, osuszył wszystkie beczułki wina, które znalazł — i jeszcze był głodny! Nie mówiąc już o pragnieniu!
Myśliwi osłupieli i rozdziawili usta, a Mladen zebrał wszystkie części żelazne znajdujące się przy ich uzbrojeniu i na furach. Zebrał wszystko do kupy i poszedł prosto do kowala.
— Przetop mi to, kowalu, i zrób buławę co się zowie! Kowal kazał mu przyjść na drugi dzień, a sam wziął się za
robotę.
Ale oto, co sobie pomyślał: „Szkoda tej góry żelastwa. Ileż to mógłbym zrobić pługów, łopat i obręczy, i wiele jeszcze innych rzeczy! Mógłbym pracować cały miesiąc i zarobić wiele pieniędzy".
Zrobił więc buławę tylko z połowy żelastwa.
— Czy gotowe, kowalu? — zapytał na drugi dzień Mladen.
— Gotowe, zuchu!
9
Wziął Mladen buławę i rzucił ją aż do słońca. Po czym położył się na brzuchu i czekał, aż spadnie mu na plecy.
Uderzając, pękła buława na drobne kawałeczki. Wtedy Mladen zrozumiał, że kowal go okradł. Zły, zebrał wszystkie kawałki buławy, przeszukał u kowala wszystkie kąty, aż znalazł schowane żelazo; potem prztyknął w mury i rozwalił cały dom.
— Taki będzie los wszystkich złodziei! — powiedział Mladen i odszedł pogwizdując, gdy tymczasem kowal z rozpaczy rwał sobie włosy na głowie.
I trafił Mladen do innego kowala, który słyszał o tym, co przydarzyło się jego nieuczciwemu koledze.
Nie pisnąwszy słówka pracował, wystukiwał żelazo na kowadle, napocił się jak tysiąc diabłów, aż wreszcie zrobił buławę co się zowie.
Wypróbował Mladen buławę, rzucając ją aż za słońce, a gdy spadła mu na plecy, nie rozłupała się; podskoczyła tylko kilka razy, jakby odbiła się o sprężyny, a nie o plecy człowieka.
— W porządku, kowalu!
Mladen odszedł zadowolony, a gdy tylko oddalił się od kuźni, spotkał popa.
— Dokąd to, zuchu?
— W szeroki świat, ojcze!
Pop spojrzał nań i pomyślał: „Silny chłopak!" i obliczył sobie od razu, że taki parobek zastąpi mu tych pięciu, których ma u siebie, i że więcej będzie z niego pociechy niż z tamtych razem wziętych.
— Czybyś nie poszedł do ranie na służbę, zuchu? Co ci z tego przyjdzie, że będziesz wałęsał się po świecie? Będę cię żywił i ubierał, a ponieważ mam dobre serce, dam ci jeszcze pięć denarów na rok. A ty sobie tam troszkę u mnie popracujesz, tyle tylko, aby ludzie Ilie gadali, Że Ci darmo jeść daję: porąbiesz drzewa, zamieciesz i sprzątniesz, pospacerujesz z krówkami na pastwisku, po-orzesz, zasiejesz, pozżynasz troszkę zboża, wymłócisz — co tam wiele mówić: zrobisz to i owo, tyle tylko, aby ludzie nie gadali, że cię uczę lenistwa...
Mladen przystał.
Poszedł z popem, a gdy zapadł zmierzch, położył się w stajni.
10
O świcie jego przewielebność tak chrapała, jak dawno już nie chrapała. Śniło jej się, że Mladen pracuje, pracuje... Tylko patrząc nań, jak pracuje, tak się pop zmęczył, iż nie chciało mu się wstać.
Wreszcie tuż przed obiadem — wstał. Wyszedł senny na podwórze.
— Gdzie jest ten nowy parobek?
— Jaki parobek? — zapytała żona papa. — Nie widziałam żadnego parobka!
Pop pobiegł do stajni. Mladen spał smacznie, o wiele smaczniej niż pop. To najbardziej rozzłościło jego przewielebność.
— Co robisz, darmozjadzie?! —• zawołał gniewnie. Mladen otworzył jedno oko.
— Jak śmiesz spać o tej porze?! — krzyknął pop z jeszcze większym gniewem.
Otworzył Mladen drugie oko.
— Czego krzyczysz, popie? Powiedziałeś, że mnie będziesz karmił i ubierał; więc wciąż czekając, aż przyjdziesz mnie nakarmić i ubrać, zasnąłem już sto razy!
Pozbył się pop czym prędzej takiego narwanego parobka, a Mladen wziął buławę i ruszył znowu w drogę.
Idzie i idzie, aż nagle widzi w polu piękną dziewczynę tonącą we łzach.
— Dlaczego płaczesz, piękna dziewczyno?
— Jakże mam nie płakać, skoro zaraz przyjdzie Wąsal!
— No i co z tego, że przyjdzie?
— Oh, chłopcze, chłopcze — westchnęła dziewczyna — z daleka pewnie przybywasz, skoroś nie słyszał, że Wąsal dręczy nas tu wszystkich i wszyscy muszą mu składać daninę. Mnie wybrał, żebym go iskała, i zabije mnie niechybnie, kiedy mu się to znudzi!... Uciekaj, uciekaj prędko — zawołała dziewczyna — ratuj się i dziękuj, że udało ci się w porę zbiec!
Zdziwił się Mladen słowom dziewczyny i usiadł obok niej. Co też to za Wąsal?
— A czy na pewno przyjdzie? Żebym tylko daremnie nie czekał...
11
d
Nie dokończył zdania, gdy dziewczyna krzyknęła nagle:
— Patrz! Uciekaj, uciekaj!...
Za wzgórzem zobaczył Mladen nagle połowę wąsów. Ale jakich wąsów! Trzysta sześćdziesiąt pięć gniazd uwiły sobie ptaki w tym gąszczu, a jeszcze pozostało miejsce na inne gniazda.
Mladen ukrył się w krzakach.
Wkrótce zobaczył drugą połowę wąsów, z innymi trzysta sześćdziesięcioma pięcioma gniazdami. A Wąsal, który nosił tę obfitą ozdobę, stąpał tak ciężko, że aż powietrze drżało, a tam, gdzie stawił nogę, pozostawała głęboka jama.
Olbrzym, gdy tylko przyszedł, położył głowę na kolanach dziewczyny i zasnął. Wtedy Mladen wyszedł z ukrycia i, zamachnąwszy się, uderzył go buławą.
i
— Uważaj, bo mnie gryzą komary! — mruknął gniewnie Wąsal, a dziewczyna, kiedy zobaczyła, że Wąsal się budzi, przestraszyła się niezmiernie.
Mladen uderzył jeszcze raz ze wszystkich sił; wtedy Wąsal otworzył oczy i spostrzegł go.
— To ty jesteś tym komarem? Ano, czekaj!.,.
Skoro Mladen zobaczył, że Wąsal wstaje, nie czekał więcej i pomknął jak strzała. Cóż miał począć, jeśli nawet buławą nic nie mógł zrobić temu potworowi. A Wąsal — za nim!
Mladen uciekał, aż dotarł do wielkiej rzeki, gdzie zaczynał się kraj olbrzymów o do6rym sercu. jZ&iTos&^r^ ^ć^^^^s"*^
brzegu.
— Jak mogę przejść na drugą stronę, bracie mój?
— Skacz na łopatę!
Mladen wskoczył na łopatę, a olbrzym rzucił go na drugi brzeg.
Ale dla Wąsala rzeka to była fraszka; zrobił jeden krok i też już był na drugim brzegu.
Mladen pędził jak jeleń! I wnet zobaczył rolnika z ludu olbrzymów. Z worka, zawieszonego u szyi, wyjmował ziarna; niektóre miażdżył w zębach, ale większość z nich rzucał w bruzdę.
— Wąsal mnie goni! — zawołał Mladen. — Gdzie mógłbym się schronić?!
— Wejdź do worka!
Wszedł Mladen do worka i schował się pod ziarnem. Ledwie tam przykucnął, a już Wąsal znalazł się przy rolniku.
— Którędy przeszedł człowiek z buławą na ramieniu?
— O, patrz, tędy — odpowiedział siewca, a Wąsal pomknął we wskazanym kierunku.
Ledwie Mladen uniknął jednego niebezpieczeństwa, a już czyhało nań drugie.
Siewca zaczął dalej rozrzucać ziarno i kiedy wetknął rękę do worka, razem z garścią ziarna wyjął i Mladena. Według swego zwyczaju wrzucił kilka ziaren do ust; Mladen znajdował się właśnie między tymi ziarnami.
W ustach siewcy było dosyć ciemno. Mladen zaczął sobie szukać schronienia między dwoma zębami i stamtąd widział, jak
13
wszystkie ziarna wlatują w pędzie do gardła siewcy. Gdyby i jego przełknął, byłoby już po nim, gdyż siewca łykał wszystko z zadziwiającą łatwością!
— Stój! Stój! — krzyczał Mładen co sił.
„Patrzcie! — powiedział sobie w duchu siewca. — Ledwie zacząłem siać, a już miałbym przerwać?"
Bo, widzicie, zdawało mu się, że to on sam pomyślał o tym, by przerwać siew.
Ale Mladen znowu zaczął potężnie krzyczeć:
— Stój! Stój!
Zdumiony siewca przystanął i zamyślił się.
„Zgłupiałem zupełnie — powiedział sobie. — Dlaczego mam stać? Czyż wyszedłem na pole po to, żeby stać?"
Nie wiedział już Mladen, co ma zrobić, żeby olbrzym zrozumiał, o co chodzi!
Wtedy przypomniał sobie o rozmowie zajęcy, którą zrozumiał dzięki niememu językowi. Wyjął żołądź z kieszeni i wetknął ją między dwa inne zęby siewcy. A z żołędzi owej od razu zaczęła wyrastać łodyżka. Pod wieczór przez wargi siewcy wyszła już gałązka z liśćmi.
— Do diabła, cóż to takiego?!
Rozgniewany olbrzym wyrwał gałązkę razem z łodygą; i tak uratował się Mladen, uczepiwszy się malutkiego dębu, który wyrósł z żołędzi.
— Toś ty był?! — zawołał siewca. — Zapomniałem o tobie na amen, niech cię kule biją!
Mladen za wszystko podziękował mu i ruszył prędko w drogę, gdyż nie chciał dłużej bawić w pobliżu olbrzyma, który omal go
nie połknął.
Przeszedł przez dziewięć gór, dziewięć dolin i dziewięćdziesiąt osiem parowów, a w dziewięćdziesiątym dziewiątym spotkał — konia.
— Wędrowcze, czy nie wiesz, kiedy przechodzić będzie tędy Mladen, syn niedźwiedzia? — zapytał go koń.
— To ja! A o co chodzi? — zdziwił się chłopak. Koń ucieszył się i odparł:
14
— Od stu lat czekam na ciebie, młodzieńcze! Ja, widzisz, byłem kiedyś człowiekiem... złym człowiekiem. Miałem brata i pewnego dnia, kłócąc się z nim, zabiłem go. I oto zostałem ukarany: zamieniono mnie w konia; i dotąd mam pozostać koniem, aż Mladen, syn niedźwiedzia, zrobi sobie rzemienie z mojej skóry. A teraz, skoroś już przyszedł, wykrój sobie, proszę, ile chcesz, pasków z mojej skóry i zbaw mnie!
Zdziwił się Mladen ponownie i odpowiedział:
— Jak mogę to zrobić? Musiałbym cię pierwej zabić...
— Zabij mnie, zabij! — prosił koń. — Dlaczego zwlekasz z dobrym uczynkiem?
— Daj mi spokój! — zawołał Mladen i chciał ruszyć w dalszą drogę.
Ale koń zaczął płakać, a widząc, że nie ubłaga Mladena, popro-
15
sił, by wziął go ze sobą; Mladen przystał. Wsiadł nań i ruszyli dalej w drogę.
Niewiele ujechali, aż Mladen, podnosząc oczy, dojrzał zamek w chmurach. Był to wspaniały zamek o mocnych i równych murach. Ale żadne schody nie łączyły Zamku w Chmurach z ziemią.
Mladen poczuł niepowstrzymane pragnienie dostania się do Zamku w Chmurach.
— No, Mladen — rzekł koń — widzisz, że teraz ci się przydam? Zrób rzemienie z mojej skóry, zwiąż ich końce, przymocuj do nich strzałę i wystrzel nią w zamek. Wspinając się po paskach, dojdziesz tam, gdzie pragniesz, a ja będę zbawiony...
Wahał się Mladen, czy ma usłuchać rady konia, lecz ten go tak gorąco prosił, a i pragnienie dostania się do zamku było tak wielkie, iż w końcu zgodził się. Zrobił sobie łuk i strzałę, potem zrobił paski ze skóry konia, związał ich końce, przymocował strzałę i wystrzelił prosto w mur obok okna. Ale gdy już zamierzał wspinać się po rzemiennej linie do zamku, zbliżył się doń jakiś młodzieniec.
— Kim jesteś? — zapytał Mladen.
— Nazywam się Lubomir i byłem koniem, z którego skóry pociąłeś sobie pasy — powiedział radośnie młodzieniec. — Teraz znowu jestem człowiekiem i będę ci wiernie służył za ten dobry uczynek, który mnie zbawił.
Wspięli się obydwaj po linie z pasków i weszli do Zamku w Chmurach. Któż mógłby opisać wspaniałości, które tam zobaczyli! Były tam złocone łoża i grube dywany, w których tonęły stopy, widzieli wysokie komnaty, drogocenne talerze i wazy! Ujrzeli też olbrzymią salę, w której znajdował się stół zastawiony najróżniejszymi potrawami i napojami.
Skoro zobaczyli, że nikogo w zamku nie ma, zasiedli do stołu i zaczęli zajadać stojące przed nimi smakołyki. Opróżniali złote półmiski i kryształowe butelki w takim tempie, iż rzekłbyś, że nie jedli od urodzenia!
Stuk noży uderzanych o półmiski i brzęk kielichów rozbudziły nagle jakiś głos w ciszy zamku.
— Dobry człowieku, zlituj się i daj mi szklankę wody! 16
'rżeli .-¦róż-
Spojrzał Mladen na Lubomira, spojrzał Lubomir na Mladena. Kto to przemówił? Wstali obydwaj i w sąsiedniej komnacie znaleźli beczkę z trzema żelaznymi obręczami.
— Dobry człowieku, wylej na beczkę szklankę wody! Usycham z pragnienia...
Wylał Mladen szklankę wody, a gdy tylko to zrobił, odskoczyła pierwsza żelazna obręcz.
— Wylej, dobry człowieku, jeszcze jedną szklankę! Strasznie jestem spragniony...
Wylał Mladen drugą szklankę i odleciała druga obręcz.
— Jeszcze jedną szklankę wylej, dobry człowieku! Czuję okropne pragnienie...
Trzecia obręcz odleciała, beczka pękła i wyskoczył z niej wśród kłębów dymu groźny potwór.
— Nie bójcie się, ludzie! — zawołał grzmiącym głosem. — I w naszym świecie, w świecie potworów, bywają potwory dobre i złe; chociaż wy nie bardzo nas odróżniacie i sądzicie, że musicie koniecznie ścinać nam głowy, skoro tylko nas spotkacie.
— A ty?... Czy ty jesteś dobrym potworem? — zapytał Lubomir.
— Dobrym, dobrym! — ryknął potwór. — Gdyby spotkał was mój brat, Wąsal, zjadłby was obu za jednym zamachem! Ale ja mam miłościwe serce i ponieważ mi się podobacie, zadowolę się na razie tylko jednym z was, a nawet zostawiam wam przyjemność zadecydowania, którego mam zjeść dzisiaj, a którego jutro!
— Ty to nazywasz dobrym sercem?! — zawołał gniewnie Mladen.
I jak uderzył potwora buławą, od razu rozbił mu jedną głowę! Bo zapomniałem wam powiedzieć, że ten „dobry" potwór był trzy-głowy.
Rozgorzała w Zamku w Chmurach straszna walka! Potwór ciskał się na wsze strony, łamał złocone łoża i drogocenne wazy, ale Mladen i Lubomir nie dawali mu ani chwili wytchnienia. Pędzili go od komnaty do komnaty. Potwór ryczał i przeklinał dwiema parami ust, które mu pozostały.
Bo, widzicie, będąc zamknięty w beczce tyle lat, osłabł i teraz zaczął sobie zdawać sprawę, że niepotrzebnie nawarzył sobie piwa...
2 — Mladen
n
Gdy następnie Mladen zmiażdżył mu drugi łeb, potwór zaczął wołać:
— Przebaczcie mi, bracia! Zlitujcie się nad biednym potworem z jednym łbem! Przebaczcie mi, a ja zostanę zakonnikiem i spędzę resztę mego życia w poście i na modlitwach!...
— Właśnie że ci nie przebaczymy.1 — odpowiedział Mladen. — Wie przebaczymy ci, abyś nie mógł więcej oszukiwać!
I rzekłszy to zmiażdżył mu ostatni łeb.
Wtedy zwycięzcy unieśli z trudem ciało potwora i wyrzucili je przez okno Zamku w Chmurach.
Potwór spadał cały dzień, a gdy grzmotnął o ziemię, ostał się z niego tylko proch. Zachowały się jedynie olbrzymie kości i dzisiaj jeszcze je tam można zobaczyć w postaci skał pokrytych mchem.
18
— Co dalej zrobimy? — zapytał Lubomir.
— Czyś nie słyszał, że ten potwór był bratem Wąsala? —odpowiedział Mladen. —- Wiele złego uczyniły te potwory! Nie zaznam spokoju, póki nie unicestwię i Wąsala!
Mladen z Lubomirem pozostali jeszcze w Zamku w Chmurach trzy dni i trzy noce, a na czwarty dzień zeszli na ziemię i dobrze ukryli linę z pasków, by jej móc użyć, kiedy zajdzie jeszcze potrzeba dostania się do zamku.
Potem szli i szli, aż zaszli na pole, gdzie płakała dziewczyna, której Wąsal kazał grzebać w swoich włosach.
Dziewczyna wciąż jeszcze płakała. Od wylanych łez powstała tam rzeka, a woda tej rzeki była tak słona jak woda morska.
— Nie płacz, piękna dziewczyno — rzekł wzruszony Mladen. — Lepiej pomóż mi zgładzić Wąsala.
Dziewczyna uniosła wzrok i poznała go.
— Znowu do nas przyszedłeś, młodzieńcze? Przekonałeś się przecież, że ten przeklęty potwór ciebie zwyciężył!
— Jest diabelnie silny — powiedział Mladen ze złością — lecz właśnie dlatego muszę się okazać zręczniejszy niż ten paskudny potwór. Jeśli nie możemy zgnębić go siłą — złamiemy go chytrością! Chcesz nam pomóc?
— Chłopcze, chłopcze — westchnęła dziewczyna — wiele dobrego byś uczynił dla świata, gdybyś go zwyciężył! Zrobię wszystko, co będzie w mej mocy!
Ucieszył się Mladen ze słów dziewczyny i zdawało mu się, że ją nagle pokochał.
— Zapytaj Wąsala, w czym tkwi jego siła. Gdy to będę wiedział, będę wiedział też, co dalej robić...
Dziewczyna obiecała, że to uczyni, a Mladen z Lubomirem skryli się w dziupli starej wierzby. Ledwie się tam ukryli, a zadrżała ziemia i zza wzgórza ukazała się najpierw jedna połowa wąsów, a potem druga, a wraz z nią — sam Wąsal, wciągając nozdrzami powietrze i rycząc co sił:
— Czuję zapach obcego człowieka! Gdzież on, niech go wezmę na ząb!
— Jaki zapach, Wąsalu? — odparła dziewczyna. — W promie-
19
niu dziewięciu mil nie pozostało ni żywej duszy, bo wszystkich już zjadłeś. Zdaje ci się...
Denerwował się jakiś czas potwór, lecz w końcu się uspokoił i położył głowę na kolanach dziewczyny.
Gdy zobaczyła, że potwór jest już senny, zaczęła mówić:
— Ach, Wąsalu, tak długo już opiekuję się twoimi włosami i po dziś dzień jednego dobrego słowa od ciebie nie usłyszałam...
— Jakiego słowa? — warknął potwór. — Co chciałabyś usłyszeć?
— Ano, mógłbyś okazać mi trochę zaufania — ciągnęła dalej dziewczyna — i powiedzieć na przykład, jak to się dzieje, że jesteś taki silny...
— Co?! — ryknął potwór. — Dlaczego jestem taki silny?! — i jak wybuchnął śmiechem, to aż chmury zaczęły podskakiwać na niebie niczym podrzucanej)oduszkjj
Poczekała dziewczyna, aż naśmiai się do woĄ a kiedy umilkł, znowu zaczęła:
— Jak to dobrze, że możesz się tak śmiać! Jakżeż zresztą miałbyś sią nie śmiać, skoro wiesz, że jesteś taki silny... a jakżeż śmielibyśmy się oboje, gdybym wiedziała, skąd się bierze twoja siła! Kpilibyśmy sobie ze wszystkich głupców, którzy marzą o tym, żeby cię pokonać!
Wąsal roześmiał się ponownie, rozpętując swoim śmiechem wiatr tak potężny, że omal nie przewrócił wierzby, gdzie skryli się Mladen i Lubomir.
— Dowiedz się więc, że siła moja jest dobrze schowana! — zawołał wesoło. — Mam Zamek w Chmurach, do którego nikt nie może się dostać. Tam w zamku jest beczka z trzema żelaznymi obręczami, a w tej beczce schowana jest moja siła pod postacią mego brata. Zamknąłem go tam, gdyż chciał mnie zabić... Kto go zgładzi, ten będzie miał mnie w ręku. Ale to, dziewczyno, nigdy się nie stanie!
Dziewczyna podziękowała za zaufanie, a Wąsal zasnął. Wtedy z dziupli wyszedł Mladen i zbliżył się do nich.
— Słyszałem, co ci powiedział. Kłamie! — szepnął Mladen. — Potwór z beczki nie żyje, a on w dalszym ciągu jest tak samo silny jak przedtem!
20
— Teraz nie mogę go już więcej pytać —odpowiedziała dziewczyna, również szeptem. — Jutro znowu będę się starała wydobyć od niego prawdę...
Mladen wrócił znowu do dziupli.
Wąsal spał i spał, aż wreszcie się obudził i poszedł do swoich spraw; wrócił dopiero na drugi dzień.
— Okłamałeś mnie — powiedziała dziewczyna, kiedy olbrzym położył jej głowę na kolana. — Potwór z beczki podobno nie żyje, a ty jesteś tak samo silny...
Wąsal nie wiedział, że jego brat został zabity. Powiedział dziewczynie, że tam ukryta jest jego siła, gdyż był pewny, że potwór zje każdego, ktokolwiek odważyłby się dotrzeć do Zamku w Chmurach. Słysząc jednak słowa dziewczyny skoczył na równe nogi, tak wstrząśnięty, iż zapomniał nawet zapytać ją, skąd o tym wie.
Pomknął do zamku i przekonał się, że to prawda. Właściwie brata-potwora nie było mu żal, bo sam go przecież uwięził po kłótni, ale nie dawało mu spokoju, kto i jak zdołał dostać się do zamku. Był wściekły, że aż strach!
Ale kiedy wrócił, dziewczyna potrafiła go tak uspokoić i udobruchać, uśpić jego czujność i zachwycić, że Wąsal powiedział:
— No. dobrze, powiem ci, jeśli chcesz wiedzieć: siła moja ukryta jest w studni. Studnia znajduje się w środku ziemi. Dlatego też nazywa się Studnią Pępka Ziemi.
Skąd mogła dziewczyna wiedzieć, że Wąsal umyślnie jej tak mówi! W studni owej mieszkał jego najmłodszy brat i potwór był pewien, że potrafi on zabić każdego, ktokolwiek dotarłby do studni!
Ale Mladen i Lubomir również o tym nie wiedzieli; nie wiedzieli też, co ich czeka.
Ruszyli od razu w drogę i po długiej, długiej wędrówce znaleźli Studnię Pępka Ziemi ukrytą w jodłowym lesie.
— Ja zejdę pierwszy — powiedział Lubomir.
— Ciągnijmy losy! — odrzekł Mladen.
Los wybrał Lubomira. Młodzieniec wsadził nogi w wiadro i powoli, powoli opuszczał się w głąb studni. Tam trafił prosto w paszczę potwora, który go od razu połknął.
21
Na górze Mladen czekał na znak swego towarzysza. Czekał, czekał, lecz daremnie.
— Na pewno coś mu się stało!
Skoro zobaczył, że jego towarzysz nie wraca, zrobił sobie z jodły znicz i począł opuszczać się w głąb studni. Znicz oświetlał kamienne ściany, widać było jaszczurki, które uciekały przestraszone, chowając się między wilgotnymi kamieniami.
Studnia była głęboka — dno jej znajdowało się aż na drugim końcu ziemi. Po pewnym czasie Mladen uniósł do góry znicz i spojrzał w dół. Widzi — potwór stoi z otwartą paszczą, ciesząc się już z góry nową zdobyczą.
— Czy to tyś połknął Lubomira?!
— No to co?! — zarżał potwór. — Teraz połknę także i ciebie!... Głęboko pod ziemią rozgorzała walka Mladena z potworem.
Mladen rzucił najpierw znicz w jedno jedyne oko potwora i oślepił go. Potem, nie pozwalając mu ochłonąć, zadał mu cios w głowę. Potwór zginął, a Mladen rozpruł mu brzuch, z którego wyszedł Lubomir, żywy i cały.
W tej samej sekundzie rozległ się straszny grzmot, a młodzieńcy znaleźli się od razu na zewnątrz, w jodłowym lesie. Po studni nie zostało ani śladu! Zniknęła, jakby jej nigdy nie było!
Wrócili tedy młodzieńcy do dziewczyny na polu i opowiedzieli jej wszystko, a potem znowu schowali się w dziupli, czekając na Wąsala.
Potwór przyszedł, położył głowę na kolanach dziewczyny i wciąż był tak silny jak przedtem.
— Nie masz do mnie zaufania — zaczęła skarżyć się dziewczyna. — Znowu mnie okłamałeś...
Tak go prosiła — niby chcąc mu dowieść swojej miłości i okazać wierność, nawet wtedy, gdyby był mały i słaby — tak nalegała, że Wąsal nie; byłw stanie więcej się opierać i w końcu zdradził jej swą tajemnicę:
— Siła moja tkwi w tych ptasich gniazdach uwitych w moich wielkich wąsach. Widzę, że nie wierzysz — ale gdyby ptaki mnie opuściły, byłbym do niczego!
Mladen na to tylko czekał! Gdy to posłyszał, zaczął wołać w ptasiej mowie, którą znal dzięki niememu językowi:
22
I
— Ptaszynki, siostrzyczki kochane, chodźcie do mnie i porzućcie Wąsala! Znajdę dla was dobre miejsce na gniazda i dam wam sto worków prosa! Wąsal jest okrutnym potworem — pomóżcie mi uwolnić świat od jego bezprawia!
Ptaki usłuchały go, ponieważ Wąsal nigdy nie umiał przemawiać w ich języku — i frrr! chmara ptaków oderwała się od nosa potwora i sfrunęła na gałęzie wierzby.
A olbrzymie wąsy potwora nagle opadły i Wąsal skoczył na równe nogi, przerażony.
— Oh, ojej, co się stało?! — wrzasnął w trwodze.
Mladen wyszedł z dziupli i zaczął się doń zbliżać. I wtedy stała się rzecz nieoczekiwana! Wąsal, nienasycony olbrzym, który dręczył ludzi zabijając ich i niszcząc im domy, który grabił kraj, ten sam Wąsal przeraził się i zaczął uciekać, krzycząc, a raczej sycząc jak żmija:
•— Na pomoc!!! Na pomoc!!!
Oczywiście nikt nie kwapił się z pomocą! A Mladen chwycił kamień i rzucił w plecy Wąsala. Kamień przeszedł przez plecy i wyszedł przez piersi, przedziurawiąjąc go na wylot — tak dalece potwór stracił swoją dawną moc!
Tak zginął Wąsal. A gdy zginął, pojawili się wokół niego, jakby spod ziemi, wszyscy ludzie, którzy ongiś padli z jego ręki. Śpiewali, cieszyli się i dziękowali Mladenowi, synowi niedźwiedzia, za wybawienie. < -
A Mladen ożenił się z piękną dziewczyną i razem z wiernym Lubomirem przeprowadzili się wszyscy do Zamku w Chmurach.
Ale Mladen nie chciał żyć z dala od ludzi i wybudował kamienne schody, od ziemi aż do zamku; a ponieważ wciąż odwiedzali go nowi przyjaciele, na schodach owych panował nieustanny ruch.
I ja również wszedłem tam razem z ludźmi, patrzyłem i słuchałem.
A jeśli kamiennych schodów dzisiaj już nie ma, to dlatego, że zniszczyły je stopy tylu gości, którzy odwiedzali Mladena; bo tak bywa ze schodami: czy będą one z drzewa, czy z kamienia, gdy ich najwięcej potrzebujecie — nie znajdziecie!
23
SŁAWA, CÓRKA ZIEMI. Baśń bułgarska
1 o, co wam opowiem, działo się chyba naprawdę. Bo inaczej, po co ludzie by o tym mówili?
Żyli sobie raz dziad i baba tak starzy, że nie mogli sobie przypomnieć, ile lat żyją już na świecie, i tak biedni, że nie mieli w swojej chatce nawet dzbanka, z którego mogliby pić wodę. Całym ich majątkiem było jedno pragnienie, które dotychczas im się nie spełniło!
— Oh, dziadziu, dziadziu, pusta jest nasza lepianka... jacy my nieszczęśliwi!
— Oh, babciu, babciu, czego dręczysz mnie daremnie i martwisz...
Nie mieli "biedni staruszkowie dziecka, nie mieli choćby psa czy kota, nawet kury, nawet żaby, o którą by się troszczyli i która napełniałaby ich serca radością. Nie mieli nic, nic!
Pewnego dnia — nie wiadomo, co się staruszkowi stało — rzekł do babci:
— Posłuchaj, babciu: mam już tego dość! Ile jeszcze będziemy cierpieć i mieszkać tak samotnie jak dwa puchacze i płakać z litości nad samymi sobą? Dowiedz się, że chcę w lepiance słyszeć głosik dziecka i pragnę, aby głosik ten wołał na mnie: „Tatusiu, zrób to! Tatusiu, zrób owo!" Właściwie, gdy sobie pomyśleć, czy tak wiele żądam?
24
— Coś ty, dziadku, zwariował, czy jak? — odpowiedziała babcia. — Skąd weźmiesz dziecko? Skąd weźmiesz głosik?
— Skąd, nie skąd, tak ma być! Postanowiłem!
I rzekłszy te słowa, poszedł sobie staruszek i zaczął zbierać... już on wiedział co! Potem zaczął majstrować, Majstrować i ulepił z gliny dziewczynkę... Zamiast policzków położył dwa płatki róży, z piórek kruka uwił piękne loki, z dwóch fiołków stworzył parę oczu — i tak powoli, powoli zrobił piękną twarzyczkę.
Kiedy babcia to zobaczyła, najpierw chciało jej się śmiać ze staruszka, ale potem się zastanowiła. Właściwie dlaczego nie mieliby mieć córeczki, choćby tak małej i milczącej? Wzięła ją babcia, zaczęła kołysać w ramionach, a potem przyrządziła jej posłanie i położyła spać.
— Ojczulku, a czy nie będziemy jeść kolacji? — zapytała nagle dziewczynka z gliny.
Staruszkowie oniemieli! Najwięcej przestraszył się staruszek, bo to przecież on, własnymi rękoma, zmajstrował tę maleńką istotkę; ale przecież głosu jej nie dał, bo nie wiedział jak!
— Nie, córeczko — odpowiedział w końcu. — Nigdy nie jadamy kolacji, bo jesteśmy biedni...
Ale babcia nie mogła przyjść do siebie. Zbliżyła się do posłania dziewczynki i patrzyła na nią, podniósłszy rękę do ust, i nie ośmielając się jej dotknąć.
— Czy mnie nie kochasz, mamusiu? Czy nie chcesz mnie utulić?
Babcia, gdy to usłyszała, poczuła, że topnieje jej serce! Wzięła dziewczynkę w ramiona, przycisnęła, pocałowała, a w oczach miała łzy duże jak czereśnie. Potem utulił ją staruszek, potem znowu babcia, potem znowu staruszek...
— Widzicie, tak to lubię! — powiedziała wtedy dziewczynka. — Ale to niedobrze, że idziemy spać głodni...
Babcia omal nie zapadła się ze wstydu pod ziemię! Ale cóż mogła poradzić, skoro nic nie mieli.
— Dlaczego nie gotujecie tych wielkich, białych jarzyn, które rosną w wodzie?
Bo trzeba wam wiedzieć, że koło lepianki staruszków płynęła rzeka. Ale co z niej był za pożytek, skoro nie miała ryb.
25
— Jakże je gotować, córeczko... — wmieszał się do rozmowy staruszek. — Przecież to kamienie rzeczne... Nie mogą ich jeść ludzie, którzy mają zdrowe zęby, a cóż dopiero tacy staruszkowie jak my, co to raczej miętoszą dziąsłami, niż gryzą!
— A spróbujmy je ugotować; co nam szkodzi!
I tak dziewczynka nalegała, że w końcu staruszkowie musieli się zgodzić. Pomyśleli sobie: „Przecież dziecko nie może wiedzieć, że kamienie nie nadają się do jedzenia".
— Zagotujemy kamienie i zobaczy sama, że nic z tego nie będzie.
Babcia rozpaliła ogień, postawiła garnek z wodą, a dziadek poszedł zebrać kamienie. Kiedy woda zaczęła się już gotować, wrzucili kamienie, a po pewnym czasie wyjęli je. I oto — co za cud?! Kamienie były miękkie jak kartofle i pachniały tak przyjemnie jak rzadko która strawa!
Cóż mieli rzec staruszkowie? Milczeli. Najedli się do syta sami, najadła się i córeczka, a potem wszyscy położyli się spać.
I odtąd już się nie martwili. Gotowali kamienie, a one miały za każdym razem inny smak — taki, jaki nadawała im dziewczynka o oczach z fiołków, policzkach z płatków róży i włosach z piórek kruka.
— A czy nie dacie mi żadnego imienia? — zapytała pewnego razu.
— Damy ci, a jakże... Nazwali ją — Sławą.
A dziewczynka była dzielna, mądra i grzeczna, jak rzadko! Tylko że nie rosła. Była wciąż malutka jak dłoń. Staruszek, kiedy zobaczył, że się wcale nie zmienia, rzekł do niej pewnego dnia:
— Córeńko, powiedz: ty, która jesteś taka rozumna, miałabyś nie znać sposobu na to, aby odrobinę urosnąć?
—¦ Chcesz, żebym była większa? — zapytała Sława. — Wiesz, nie pomyślałam o tym... Lecz skoro chcesz, niech tak będzie. Kiedy spadnie deszcz, pokrop mnie odrobinę deszczową wodą!
Wkrótce spadł deszcz. Staruszek pokropił ją, a Sława zaczęła rosnąć. W ciągu jednego dnia urosła tyle, ile inni w ciągu dziesięciu lat.
— Wystarczy, czy mam być jeszcze większa?
— Jeszcze odrobinę, córuchno... Popatrz, do tego gwoździa w drzwiach!
•—- Dobrze!
Sława urosła tyle, ile pragnął staruszek. Teraz była zgrabnym podlotkiem, nad wyraz pięknym.
Staruszkowie nie posiadali się z radości. Takiej dziewczyny jak ich Sława nie było w całym kraju!
Nic dziwnego, że wieść o niej rozeszła się wszędzie i dotarła aż do pałacu cara. A los chciał, że car właśnie owdowiał.
— Ot, taka caryca by mi się przydała! — powiedział sobie.
Od słowa — do czynu. Wsiadł do karocy, stangret pognał konie i po trzech dniach zajechali do lepianki staruszków. Sława rozwieszała akurat bieliznę na sznurach. Carowi, gdy ją zobaczył, dech zamarł w piersiach.
— Sławo — powiedział do niej — masz szczęście! Nie obchodzi mnie, że jesteś prostego rodu. Ciesz się — zostaniesz carycą!...
Ale Sława wcale się nie cieszyła. Jakże miała się cieszyć? Car był stary, kulawy i jąkała!
— Carze — odpowiedziała — poszukaj sobie carycy wśród
caryc. Mnie zostaw z moimi staruszkami...
Cóż wam powiem! Niedołężny car rozgniewał się, że aż strach! Ale im dłużej upierała się Sława, tym bardziej car pragnął ją posiąść za żonę.
— Będziesz miała wszystko, czego dusza zapragnie! Będziesz jeździła w złotych karocach, będziesz rozkazywała tysiącom sług!...
Ale Sława nawet nie chciała go słuchać!
Stał car i nalegał, aż wreszcie kiedy zobaczył, że zaczynają się zbierać ludzie i naśmiewać się z niego, wsiadł do karocy i odjechał. Ale niedaleko. Nie, bo serce ciągnęło go z powrotem. Przejechał tylko kawałek drogi i wydał rozkaz, żeby w pobliżu lepianki, w której mieszkała Sława, wzniesiono dlań pałac.
Przybyli kopacze, przybyli cieśle i murarze, a wszyscy pracowali na wyścigi, tak że pałac rósł w oczach.
A przez ten cały czas wysyłał car posłańców z darami dla Sławy. Dziewczyna jednak odsyłała wszystkich z kwitkiem, niczego nie przyjmując.
Car, rozgniewany nie na żarty, rozkazał przyprowadzić staruszka do pałacu.
— Słuchaj, dziadku — zapytał — dlaczego Sława mnie nie chce?!
— Czy ja wiem, wielki carze... Może dlatego, że jej się nie podobasz!
Car rozgniewał się teraz strasznie! Krzyczał, walił w dłonie, a ponieważ był stary, dostał ataku tak dzikiego kaszlu, że aż oczy zaszły mu. łzami.
Kiedy się uspokoił, rzekł z gniewem: 28
— Dziadku, masz tu trzydzieści ugotowanych jaj. Zanieś je Sławie i powiedz, że na mój carski rozkaz ma je położyć pod kwokę i ma się z nich wykluć trzydzieści kurcząt! Jeśli kurczęta się nie wyklują, niech wie, że wam utnę głowy — tobie i jej.
Staruszek chciał już odejść, lecz car zawołał go z drogi i powiedział:
— Słyszysz?! Zdaje mi się, że masz w domu żonę... Wiedz, że jej również każę uciąć głowę, jeśli Sława nie spełni mego rozkazu!
Gdybyście widzieli, w jakim przygnębieniu opuszczał staruszek pałac! Jak bolało go serce!
Gdy wrócił do lepianki, Sława zapytała go:
— Czego chciał przeklęty car, ojczulku?
— Oh, oh, córeńko moja! — I staruszek wszystko jej opowiedział. — Biada nam! Gorzka jest moja starość, ale nie jej mi żal! Myślę o tobie, mój gołąbku, o tobie myślę i nie wiem, co mam począć...
Wtedy Sława uśmiechnęła się i pouczyła staruszka:
— Nie bój się, ojczulku! Idź do cara i powiedz mu, że nie mamy czym żywić kwoki. Zanieś mu dwa ugotowane kaczany kukurydzy i poproś go, żeby zasiał ich ziarno. Gdy wyrosną z nich młode kaczany, wtedy i u nas wyklują się kurczaki z ugotowanych jaj...
Ah, jak się staruszek ucieszył! Zakręcił się na pięcie jak młody chłopak i pobiegł do pałacu! Gdy stawił się przed carem, powtórzył mu to, czego nauczyła go Sława.
— Dobrze cię pouczono! — zazgrzytał zębami car. — Czekajcie, znajdę ja na was sposób!
I dał car staruszkowi pęczek lnu, i rozkazał, aby Sława zrobiła zeń liny i płótno dla dużego okrętu. A jeśli tego nie zrobi, niech wie, że całej trójce utnie car głowy!
Biedny staruszek, który tak radośnie pędził do pałacu, wracał do domu jeszcze smutniejszy niż przedtem.
— Uspokoiłeś cara, ojczulku? — powitała go Sława.
— Obym go lepiej nigdy na oczy nie widział! — westchnął staruszek. — Niech go ogień pochłonie! Patrz, co jeszcze wymyślił, przeklęty!
29
I staruszek opowiedział jej wszystko, a Sława znowu sią uśmiechnęła:
— Me 60/się, ojczulku f Idź do cara i powiedz mu, że nie mamy ani wrzeciona, ani kądzieli, ani warsztatu tkackiego. Zanieś mu kawałek drewna i poproś go, żeby zrobił nam zeń wrzeciono, kądziel i warsztat tkacki. Jeśli to uczyni, to i my zrobimy mu liny i płótno...
Staruszek znowu się rozjaśnił i co tchu popędził do cara.
— Wielki carze... — I powtarza mu to, co kazała powiedzieć Sława.
Zasępił się car. Wezwał doradcę i szeptali między sobą i coś knowali. Dość powiedzieć, że dał car dziadkowi dzbanek i kazał mu wybrać nim morze tak, żeby na miejscu morza powstała nizina.
Dziadek omal się nie rozpłakał! Zrozumiał, że car chce za wszelką cenę skrócić ich wszystkich o głowy — Sławę, babcię i jego!
„Czy wymyślisz coś jeszcze, córeńko?" — zapytywał w duchu z przerażeniem, wracając do lepianki.
Sława, gdy go zobaczyła, zapytała od razu:
— Uspokoiłeś cara, ojczulku?
— Oh, wielki podlec z tego cara! — wybuchnął z gniewem dziadek. — Posłuchaj, co tym razem wymyślił.... — I opowiedział jej wszystko, jak i co.
Lecz Sława znowu uśmiechnęła się i pouczyła staruszka w ten sposób:
-— Nie bój się, ojczulku! Idź do cara i powiedz mu, że jesteśmy gotowi spełnić jego rozkaz, tylko niech zatrzyma wszystkie rzeki, by nie wlewały więcej swoich wód do morza, żebyśmy mieli jakiś rachunek...
Car, kiedy to usłyszał, omal nie wściekł się z gniewu i przede wszystkim kazał ściąć głowę doradcy, który dał mu tak bezskuteczną radę. Potem zawołał jeszcze innego doradcę i naradzali się obydwaj, i naradzali; dość powiedzieć, że posłali staruszka do domu bez żadnego rozkazu.
No, ojczulku, tym razem uspokoiłeś cara? — zapytała Sława na powitanie.
¦Staruszek promieniał z radości. 30
— Już, córuchno, zadaliśmy mu bobu! Nie odważył się, przeklęty, nic więcej wymyślić!
Sława ściągnęła brwi, a błękitne jej oczy pociemniały.
— To nie wróży nic dobrego, ojczulku! Car nie da się tak łatwo zbyć byle czym...
Ale staruszek nie chciał już więcej słyszeć o żadnym niebezpieczeństwie! Aby uczcić jego radość, babcia zgotowała podwójną porcję kamieni, którymi ugościli się lepiej niż wszyscy carowie na świecie!
A gdy zapadła noc, staruszkowie położyli się spać. Sława jednak nie mogła zasnąć. Bo, widzicie, była pewna, że car musi coś knuć, i ta myśl nie pozwalała jej zmrużyć oka. Wyszła tedy z lepianki; wkoło świeciły robaczki świętojańskie.
— Robaczki — szepnęła Sława — zgaście wasze świeczki, proszę was, bo jeszcze zobaczy nas car...
Robaczki świętojańskie od razu usłuchały i dziewczyna pogrążyła się w mroku. I stała tak jakiś czas, aż zobaczyła w oddali znicze i posłyszała szczęk broni.
— Oh, carze, carze — powiedziała Sława kiwając głową — wielki jest z ciebie nikczemnik!
Rzekłszy te słowa, weszła cichaczem do lepianki i odziała się w stare łachmany staruszka. Potem wyszła na podwórze i przywołała chrabąszcza. Dmuchnęła nań i natychmiast chrabąszcz zamienił się w ognistego rumaka, czarnego jak noc. A gdy go dosiadła, podarte łachmany zamieniły się w rycerski rynsztunek. Zerwała gałązkę z wierzby, a gałązka w tej samej sekundzie przeobraziła się w szpadę.
— Bywajcie zdrowi, staruszkowie! — zawołała Sława. — Jeszcze o mnie usłyszycie...
I jak błyskawica rzuciła się Sława ku żołnierzom cara.
A żołnierze, gdy zobaczyli obcego rycerza rzucającego się na nich tak znienacka, nie odważyli się nawet wyjąć szabel! Bo, rozumiecie, car rozkazał im wykraść dziewczynę, lecz nie uprzedził ich wcale, że będą musieli walczyć. Więc czegoś podobnego wcale się nie spodziewali!...
Sława rozpędziła ich jak stado owiec, a potem, gniewna, popędziła wprost do pałacu cara.
32
Car chodził z kąta w kąt, gryząc paznokcie z niecierpliwości, i wciąż nadsłuchując, czy nie powracają jego żołnierze. Kiedy zobaczył nieznanego rycerza, wskakującego na koniu przez okno wprost do jego komnaty, przeraził się okropnie.
— Co?... Co?... Kim jesteś?! — wyjąkał.
— Dosyć tego, carze! — zawołała Sława. — Znosiłam długo
32
twoje podłości, myśląc, że może się opamiętasz, lecz ty wciąż swoje i swoje! Spójrz na dwór, carze, gdyż więcej tego świata nie zobaczysz! — I powiedziawszy to Sława wyskoczyła przez okno razem z koniem, znikając w mrokach nocy.
Zaczęła krążyć na koniu dookoła pałacu. Najpierw spokojnie, potem prędzej, coraz prędzej, aż pałac też począł się kręcić, zupełnie jak bąk. Z wewnątrz słychać było krzyki cara, lecz pałac kręcił się, kręcił coraz szybciej i nagle, jakby mając jakiś olbrzymi świder w fundamencie, zaczął pogrążać się w ziemi. Wciąż kręcąc się, zapadał powoli w ziemię, aż znikł gdzieś bardzo głęboko! Z góry widać było tylko jamę bez dna i nic więcej!
Sława zawracając konia, popędziła do lepianki staruszków.
Staruszkowie spali, pojęcia nie mając o wszystkim, co zaszło. Sława uśmiechnęła się i pozwoliła im spać spokojnie. Lecz o świcie, kiedy się obudzili, odezwała się do nich w te słowa:
— Mamo i ojczulku, posłuchajcie, co wam powiem. Od dziś cesarstwo to należy do was i wy będziecie sprawiedliwie rządzić, gdyż zły car zginął!
I nie pozwalając im ochłonąć ani dojść do słowa wzięła Sława skorupę orzecha, kilka nitek pajęczyny i cztery chrabąszcze, dmuchnęła na to wszystko — i oto przed lepianką pojawiła s