13403
Szczegóły |
Tytuł |
13403 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13403 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13403 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13403 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
CZARODZIEJSKIE BAŚNIE
Tytuł oryginału Russkije wołszebnyje skazki
Redaktor Joanna Egert
Wydawnictwa „Alfa", Warszawa
Wydawnictwo „Raduga", Moskwa
Wydanie I.
Copyright for the Polish edition by Wydawnictwa „Alfa" Warszawa, Wydawnictwo „Raduga" Moskwa, 1990
ISBN 83-7001-304-X
BAJKA O IWANIECHŁOPSKIM SYNU I SMOKU-SMOCZySZCZU
a siedmioma górami, za siedmioma rzekami, w pewnym królestwie ^\ żyli dziad i baba. Mieli trzech synów, najmłodszemu było na imię Iwanuszka. Żyli wszyscy zgodnie i spokojnie, nigdy nie próżnowali, pola orali i zboże zasiewali.
Aż tu pewnego razu rozniosła się wieść, że okrutny Smok-Smoczyszcze chce napaść na królestwo, wszystkich ludzi pożreć, miasta, wsie ogniem spalić. Zamartwiają się dziad z babą, rozpaczają, a starsi synowie tak ich pocieszają:
— Nie zadręczajcie się tak, ojcze i matko! Staniemy do walki ze Smo-kiem-Smoczyszczem na śmierć i życie i albo sami zginiemy, albo potwora przepędzimy! A żeby wam nie było smutno, zostawimy w domu Iwanuszkę, za młody jeszcze, by walczyć.
4
l\l\\\\
\
c-Smoczyszcze nas nie zaskoczył. Pierwszej nocy trzymał straż najstarszy brat. Przeszedł się po brzegu, popatrzył za rzekę Szeroką — wszędzie cicho, nikogo nie widać, niczego nie słychać. Uspokojony położył się pod krzakiem wikliny i zasnął mocno, tylko głośne chrapanie wkoło się rozległo.
A Iwan uszka leży w chatce, nijak zasnąć nie może. O północy wziął swój ostry miecz i poszedł nad rzekę Szeroką. Patrzy—najstarszy brat pod krzakiem Śpi i z wszystkich sił chrapie.
Nie próbował go budzić Iwan, ukrył się pod kalinowym mosteczkiem, stoi, drogi pilnuje.
Nagle woda w rzece się wzburzyła, na dębach orły szum podniosły — zbliża się Smok-Smoczyszcze o sześciu głowach. Wjechał na kalinowy moste-
— Nie — powiada Iwanuszka — nie chcę w domu siedzieć i was wypatrywać. Pójdę i ja ze Smokiem się bić!
Nie próbowali rodzice zatrzymywać najmłodszego — przygotowali wszystkich synów do dalekiej drogi. Wzięli bracia ostre miecze, przewiesili sakwy z chlebem i solą, dosiedli szybkich koni i odjechali.
Jadą, jadą, trafili wreszcie do jakiejś wsi. Patrzą — dookoła żywej duszy nie widać, wszystko spalone, ostała się tylko jedna maleńka chatka.
Weszli bracia do środka, a tam na piecu leży staruszeczka i cichutko pojękuje.
— Witaj, babciu! — mówią bracia.
— Witajcie, dzielni młodzieńcy! Dokąd was droga prowadzi?
— Jedziemy, babciu, nad rzekę Szeroką, na kalinowy mosteczek. Chcemy pokonać Smoka-Smoczyszcze, żeby naszej ziemi więcej nie zagrażał.
— Zuchy z was, dobry uczynek spełnicie! Ten okrutny potwór wszystko niszczy, pali, ludzi na straszną śmierć skazuje. I naszą wieś spustoszył, tylko ja jedna ocalałam. Widać nawet dla Smoka nie jestem już smakołykiem...
Zanocowali bracia u staruszki, raniutko wstali i ruszyli w dalszą drogę.
Kiedy zmierzchać zaczęło, dotarli do rzeki Szerokiej, do kalinowego mo-steczka. Wzdłuż brzegów jak okiem sięgnąć leżą połamane miecze i łuki, bieleją kości ludzkie...
Znaleźli bracia pustą chatkę i postanowili w niej przenocować.
— No, braciszkowie—powiada Iwanuszka — przybyliśmy w obce strony, nie wiadomo, co nas spotkać może. Trzeba mieć się na baczności. Musimy po kolei czuwać przy moście, żeby Smok-Smoczyszcze nas nie zaskoczył.
Pierwszej nocy trzymał straż najstarszy brat. Przeszedł się po brzegu, popatrzył za rzekę Szeroką—wszędzie cicho, nikogo nie widać, niczego nie słychać. Uspokojony położył się pod krzakiem wikliny i zasnął mocno, tylko głośne chrapanie wkoło się rozległo.
A Iwanuszka leży w chatce, nijak zasnąć nie może. O północy wziął swój ostry miecz i poszedł nad rzekę Szeroką. Patrzy—najstarszy brat pod krzakiem śpi i z wszystkich sił chrapie.
Nie próbował go budzić Iwan, ukrył się pod kalinowym mosteczkiem, stoi, drogi pilnuje.
Nagle woda w rzece się wzburzyła, na dębach orły szum podniosły — zbliża się Smok-Smoczyszcze o sześciu głowach. Wjechał na kalinowy moste-
czek, a tu koń się pod nim potknął, czarny kruk na ramieniu otrząsnął, zjeżył sierść czarny pies biegnący z tyłu.
Powiada sześciogłowy Smok-Smoczyszcze:
— Czemu, mój koniu, się potykasz, a ty, czarny kruku, otrząsasz? Dlaczego, czarny psie, sierść jeżysz? Czy może czujecie, że Iwan-chłopski syn gdzieś tu jest? Przecież się taki jeszcze nie narodził, a jeśli nawet, to do boju się nie godzi: posadzę go na dłoni, a drugą rozgniotę jak muchę!
Na te słowa wychodzi spod mostu Iwan-chłopski syn i rzecze:
— Nie przechwalaj się tak, wstrętny potworze! Nie dziel za wcześnie skóry na niedźwiedziu! Nie obrzucaj błotem dzielnego młodzieńca, pókiś jego siły nie poznał! Lepiej zmierzmy się, kto wygra, ten będzie się chełpił!
Ruszyli do walki i tak się starli, że ziemia wokół zajęczała. Nie poszczęściło się Smokowi-Smoczyszczu: Iwan-chłopski syn za jednym zamachem ściął mu trzy głowy.
— Zaczekaj, Iwanie! — krzyczy.—-Pozwól chwilkę odsapnąć!
— Nic z tego! Ty, Smoku, masz trzy głowy, a ja jedną! Gdy będziemy mieli po równo, wtedy odpoczniemy!
I znów ruszyli do walki na śmierć i życie.
Iwan-chłopski syn odrąbał Smokowi-Smoczyszczu pozostałe trzy głowy. Posiekał tułów na kawałeczki, wrzucił do rzeki Szerokiej, a sześć łbów schował pod kalinowym mosteczkiem. Potem wrócił do chatki i położył się spać.
Rankiem wraca najstarszy brat. Pyta go Iwanuszka:
— No i co, widziałeś kogo?
— Nie, bracia, nawet mucha nie przeleciała. Nic na to nie powiedział Iwanuszka.
Następnej nocy poszedł czuwać średni brat. Pochodził, porozglądał się, niczego podejrzanego nie zauważył. Uspokojony umościł się w krzakach i zasnął.
I na nim nie polegał Iwan. Kiedy tylko minęła północ, przyszykował się, wziął ostry miecz i poszedł nad rzekę. Schował się pod kalinowym mosteczkiem i zaczął strzec przejazdu.
Nagle woda w rzece się wzburzyła, na dębach orły szum podniosły— podjeżdża Smok-Smoczyszcze o dziewięciu głowach.
Ledwie na most wkroczył, koń się pod nim potknął, otrząsnął na ramieniu czarny kruk, zjeżył sierść czarny pies biegnący z tyłu.
Smagnął biczem potwór konia po bokach, kruka po piórach, psa po uszach:
— Czemu, mój koniu, się potykasz, a ty, czarny kruku, otrząsasz? Dlaczego jeżysz sierść, czarny psie? Czy może czujecie, że Iwan-chłopski syn ptfzlfiś tu /est? Przecież się teki leszcze nie narodzi}, a jeśli /2& wet, to do bo/u się nie godzi: jednym palcem go zabiję!
— Ach ty, wstrętny potworze! Pokaż, zamiast się przechwalać, jak potrafisz mieczem władać! Wtedy zobaczymy, kto będzie górą!
I jak się nie zamachnie Iwanuszka swoim mieczem raz i drugi, i już sześć odrąbanych głów leży. Skoczył Smok-Smoczyszcze na Iwana i wbił go po kolana w ziemię. Złapał wtedy Iwan garść piasku i sypnął przeciwnikowi w oczy. Póki potwór ślepia tarł i czyścił, odrąbał mu Iwan pozostałe łby. Potem tułów posiekał na kawałeczki, wrzucił do rzeki, a dziewięć głów schował pod kalinowym mosteczkiem. Sam zaś do chatki wrócił, położył się i zasnął, jakby nic się nie zdarzyło.
Wraca rano średni brat.
— No i co — pyta Iwanuszka — widziałeś w nocy kogo?
— Nie, nie widziałem, nawet mucha nie przeleciała, nawet komar nie pisnął.
— Skoro tak, to chodźcie, braciszkowie mili, pokażę wam i muchę, i komara!
Przyprowadził ich Iwanuszka pod kalinowy mosteczek i pokazał głowy potworów.
— Patrzcie — powiada—jakie tu muchy i komary po nocy latają! A wy, bracia, lepiej do bitki się nie bierzcie, tylko na ciepłym piecu leżcie!
Zawstydzili się bracia.
— Sen — mówią — zmorzył...
Trzeciej nocy przyszła kolej na Iwanuszkę.
— Idę na śmiertelny bój — rzecze — a wy, bracia moi, w nocy nie śpijcie, tylko czuwajcie. Gdy usłyszycie mój gwizd, wypuśćcie mojego konia i sami śpieszcie mi na pomoc.
Przyszedł Iwan-chłopski syn nad rzekę Szeroką, schował się pod kalinowym mosteczkiem i czeka.
Ledwie północ wybiła, ziemia zadrżała, woda w rzece się wzburzyła, wi-
cher straszny się zerwał, na dębach orły szum podniosły... Podjeżdża Smok-Smoczyszcze o dwunastu głowach. Wszystkie głowy syczą i ogniem strasznym plują. Wierzchowiec pod Smokiem-Smoczyszczem ma dwanaście skrzydeł, sierść miedzianą, a ogon i grzywę żelazną. Ledwie wjechał potwór na most, koń się pod nim potknął, otrząsnął na ramieniu czarny kruk, zjeżył sierść czarny pies biegnący z tyłu. "Smagnął Smok biczem konia po bokach, kruka po piórach, psa po uszach:
— Czemu, mój koniu, się potykasz, a ty, czarny kruku, otrząsasz? Dlaczego, czarny psie, sierść jeżysz? Czy może czujecie, że Iwan-chłopski syn gdzieś tu jest? Przecież'się taki jeszcze nie narodził, a jeśli nawet, to do boju się nie godzi: niech no tylko dmuchnę, a śladu po nim nie zostanie!
Wychodzi spod mostu Iwan i rzecze:
— Poczekaj, potworze, nie przechwalaj się zawczasu, bo się jeszcze wstydem możesz okryć!
— A, to Iwan-chłopski syn do nas zawitał! I po cóż tu przyszedłeś?
— Na ciebie, wraże nasienie, popatrzeć, siłę twoją wypróbować!
— Gdzie ci, nędzna pluskwo, mierzyć się ze mną! Na to Iwanuszka tak odpowiada:
— Ani mi w głowie bajki opowiadać, ani twoich wysłuchiwać. Przyszedłem bić się na śmierć i życie, żeby od ciebie, przeklętego, ludzi wybawić!
Zamachnął się Iwanuszka swoim ostrym mieczem i odrąbał Smokowi-Smoczyszczu trzy łby. Złapał potwór ucięte głowy, przeciągnął po nich ognistym palcem, przyłożył do karku i wnet wszystkie przyrosły, jakby nigdy nie spadały.
Źle się dzieje z Iwanuszka: Smok-Smoczyszcze świstem go ogłusza, ogniem pali, iskrami osypuje i po kolana w ziemię wbija. A przy tym naśmiewa się:
— Nie chciałbyś odsapnąć odrobinkę, Iwanie^chłopski synu?
— Po cóż odpoczywać! Powiadają u nas — bij, zabij, siebie nie oszczędzaj.
Zagwizdał Iwanuszka, krzyknął i cisnął prawą rękawicę w chatkę, gdzie bracia zostali. Rękawica okno wybiła, a bracia śpią, niczego nie słyszą...
Zebrał Iwanuszka wszystkie siły, zamachnął się raz jeszcze i ściął Smokowi sześć łbów. Złapał potwór odrąbane głowy, przeciągnął po nich ognistym palcem, do szyi przyłożył — i wnet wszystkie przyrosły. Rzucił się na Iwana i wbił po pas w ziemię.
Widzi Iwanuszka, że krucho z nim. Zdjął lewą rękawicę i rzucił w chatkę. Rękawica dach przebiła, a bracia dalej smacznie śpią, niczego nie słyszą.
Trzeci raz zamachnął się Iwanuszka ostrym mieczem i odrąbał Smokowi-Smoczyszczu dziewięć łbów. Potwór złapał je, przeciągnął ognistym palcem, do szyi przyłożył i głowy przyrosły. A potem ruszył na Iwanuszkę i po same ramiona w ziemię wbił.
Zdjął Iwan czapkę i cisnął w chatkę. Zatrząsł się domek w posadach, szyby z okien powypadały. Dopiero teraz obudzili się bracia. Słyszą, że koń Iwa-nuszki głośno rży, łańcuchami szarpie.
Otworzyli stajnię, wypuścili rumaka i sami za nim pobiegli bratu na pomoc.
Przybiegł koń Iwanuszki i jak nie zacznie kopać Smoka kopytami, gryźć zębami. Zagwizdał Smok-Smoczyszcze, zasyczał i dalejże obsypywać dzielnego wierzchowca iskrami... A tymczasem Iwan-chłopski syn wydostał się z ziemi, odczekał chwilkę, obciął potworowi ognisty palec i zabrał się do rąbania głów. Wszystkie co do jednej ściął, tułów na maleńkie kawałeczki poćwiartował i do rzeki wrzucił.
Akurat bracia nadbiegli.
— Ach, wy śpiochy! — rzecze do nich Iwanuszka.— Omal głową nie zapłaciłem za wasze słodkie spanie!
Zaprowadzili go bracia do chatki, wymyli, nakarmili, napoili i do snu ułożyli.
Obudził się rano Iwanuszka i zaczął się ubierać.
— Po co tak wcześnie wstajesz? — pytają bracia.— Odpocząłbyś sobie po tej strasznej walce.
— Nie — odpowiada Iwanuszka — nie mogę. Muszę pójść nad rzekę i pas swój odszukać. Zgubiłem go wczoraj.
— E, to niewielka strata! Pojedziemy do miasta, nowy sobie kupisz.
— Nie, ten mi jest potrzebny!
I poszedł Iwan nad rzeczkę, ale nie pasa szukać. Przeszedł przez kalinowy mosteczek na drugi brzeg i niezauważenie prześlizgnął się pod smoczy zamek.
Podkradł się pod otwarte okienko i nasłuchuje, co się tam dzieje.
Siedzą w komnacie trzy żony Smoków-Smoczyszcz i matka, stara Smo-czyca, siedzą i tak się namawiają.
Pierwsza żona mówi:
— Zemszczę się na Iwanie-chłopskim synu za mojego męża! Gdy będzie wracał z braćmi do domu, ześlę na ziemię straszny upał, a sama w studnię się zamienię. Będą chcieli ugasić pragnienie i po pierwszym łyku wody padną martwi.
— Dobrześ to wymyśliła — chwali ją stara Smoczyca.
— A ja zamienię się w jabłonkę — druga powiada.— Ugryzą jabłuszko i pękną na maleńkie kawałeczki!
— I ty też mądrze zamyśliłaś — rzecze stara Smoczyca.
— A ja — mówi trzecia — ześlę na nich wielką senność. Sama zaś wybiegnę naprzód i zamienię się w mięeiutki kobierzec z jedwabnymi poduszkami. Zechcą bracia odpocząć, poleżeć i jak węgielki spłoną.
—-^ I twój pomysł jest dobry — powiada matka smoków.— A jeżeli wam się nie uda, sama ich jutro dogonię i wszystkich połknę! Iwan do końca wysłuchał rozmowy i do chatki wrócił.
— No i co, Iwanie — pytają bracia — znalazłeś swój pas?
— Znalazłem.
— I warto było tyle czasu tracić?
— Warto, bracia moi mili!
Zebrali się bracia i pojechali do domu.
Jadą przez pola i łąki, dzień gorący, upał doskwiera, strasznie pić się chce. Patrzą bracia — studnia stoi, a po przezroczystej wodzie pływa srebrny dzbanuszek. Proszą Iwana:
— .Zatrzymajmy się, braciszku, sami się napijemy i konie napoimy.
— Nie wiadomo, jaka woda w studni — odpowiada Iwanuszka.— Może jest zgniła i brudna.
Zeskoczył z konia i zaczął studnię swoim ostrym mieczem siec i rąbać. Zawyła studnia, zakrzyczała strasznym głosem. Rosa opadła, upał ustąpił i pić się od razu odechciało.
— Widzicie, bracia, jaka w studni woda była! — powiada Iwan.
— Teraz widzimy, bracie! Ruszyli dalej.
Jadą sobie, jadą, aż tu patrzą—stoi przy drodze jabłonka. Owoce na niej dojrzałe, rumiane, ślinka sama do ust płynie.
Zeskoczyli bracia z koni, chcieli jabłuszek skosztować, ale Iwan ich wy-
przedził. Podbiegł do drzewka i zaczął je przy samej nasadzie mieczem rąbać. Zawyła jabłonka, zakrzyczała...
— Widzicie, bracia, co to za jabłonka! Oj, niesmaczne ma owoce! Wsiedli bracia na konie i udali się w dalszą drogę.
Jechali długo, mocno się zmęczyli. Patrzą—a tu na ziemi kobierzec leży, mięciuteńki, wzorzysty, a na nim jedwabne puchate poduszki.
— Och, poleźmy chwilkę, odpocznijmy troszeczkę, utnijmy małą drzemkę — proszą bracia.
— Nie, drodzy moi, nie będzie nam miękko na tym kobiercu — odpowiada Iwan.
Rozgniewali się bracia:
— A ty czego się mądrzysz: tego nie wolno, tamtego nie wolno! Swój rozum mamy!
Nic nie powiedział Iwanuszka, tylko zdjął swój pas i na kobierzec rzucił. Natychmiast zajął się pas płomieniem i zgorzał, nawet garsteczki popiołu po nim nie zostało.
— Widzicie, z wami to samo by się stało! — mówi Iwanuszka. Podszedł do kobierca i dalejże go mieczem rąbać, poduszki w drobny
puch rozrywać. Posiekał, kawałeczki na wszystkie strony rozrzucił i rzecze:
— Niepotrzebnie gniewacie się na mnie! I studnia, i jabłonka, i kobierzec— to były żony Smoków-Smoczyszcz. Zgubić nas chciały, ale nie udało się im, same zginęły!
Przeprosili go bracia i ruszyli dalej.
Jadą, jadą, nagle niebo pociemniało, wicher się zerwał, ziemia zajęczała: to stara Smoczyca nadlatuje. Paszczę ogromną rozdziawiła, zaraz połknie Iwana i jego braci. Ale dzielni junacy, nie w ciemię bici, rzucili jej do pyska swoje sakwy podróżne z solą. Ucieszyła się Smoczyca, pewna, że już złapała śmiałków. Zatrzymała się i żuć zaczęła. Posmakowała soli, ze złością sakwy wypluła i puściła się w pogoń. Już, już ich dogania...
Widzi Iwanuszka, że śmierć blisko. Zaciął konia i puścił się kłusem. A bracia za nim. Pędzą, pędzą, zobaczyli kuźnię, co przy drodze stoi, a w niej dwunastu kowali z młotami.
— Kowale, ratujcie — prosi Iwanuszka.— Pozwólcie schronić się w kuź-
ni!
11
Wpuścili kowale braci, a sami zamknęli kuźnię dwunastoma żelaznymi wrotami na dwanaście ogromnych zamków. Przylatuje Smoczyca do kuźni i krzyczy:
— Kowale, oddajcie mi Iwana-chłopskiego syna i jego braci! A kowale na to:
— Najpierw zliż dwanaście żelaznych wrót, wtedy ich dostaniesz! Zaczęła Smoczyca lizać żelazne wrota. Liże, liże, już jedenaście drzwi puściło. Zostały ostatnie wrota...
Zmęczyła się Smoczyca, przysiadła odpocząć.
A wtedy Iwan-chłopski syn jak nie wyskoczy z kuźni, jak nie złapie po-tworzycy i nie rzuci o kamienie — tylko ziemia jęknęła! Rozbiła się Smoczyca w drobny mak, który wiatr na wszystkie strony porozrzucał. Od tego czasu Smoki-Smoczyszcza i inne potwory z daleka omijały ten kraj, a ludzie żyli w nim spokojnie.
Bracia zaś do domu rodzinnego powrócili. Wkrótce się pożenili i pewnie już wnuków doczekali.
'iśta&H&rfo/*' "*^_
>*
BAJKA O NIKiCiEMIESZNIKU
Nad jasnym Dnieprem, na rozległych wzgórzach wznosił się prastary gród Kijów — z wszystkich ruskich miast najpiękniejszy, z wszystkich ruskich miast najbogatszy.
Od wiek wieków żyli w nim Rusini. Pracy się nie bali, ziemię orali, płótno tkali, w dni świąteczne korowody wodzili i piwo popijali. A kiedy, bywało, ki-jowianki w dzień wiosenny wianki z kwiatów uplotą i ze śpiewem nad jasny Dniepr wyruszą—nie znajdziesz ni młodego, ni starego, co by urody ich nie podziwiał. A o młodzieńcach, junakach z Kijowa, szeroko po świecie całym wieść głosiła, że nie boją się ani wrogów okrutnych, ani zwierząt grasujących, ani gadów pełzających. Nikt na świecie nie ma, jak powiadają, strzał od nich celniejszych ni mieczów ostrzejszych.
13
Żyli tak kijowianie w szczęściu i zgodzie, zmartwień nie zaznając. A nieszczęście samo nadciągnęło ciemną chmurą.
Zaczął bowiem przylatywać do grodu straszny Smok. Cielsko ma zbrojne w zielone łuski, wijący się ogon, z szyi trzy głowy wyrastają. Ze ślepi ogień błyska, paszcze ogniem zioną, a na łapach pazury żelazne rosną. Nadleci Smok nad miasto, całe niebo czarnymi skrzydłami zasłoni, świata bożego nie widać. Krąży potwór nad grodem i syczy:
— Biada wam! Nie będzie Kijowa nad rzeką Dnieprem! Wszystko spalę, wszystkich w popiół obrócę! A jeśli żyć chcecie, musicie mnie, Smoka, podjąć i ugościć. Będę co miesiąc do was przylatywać, na górze siadać, piękną dziewczynę zjadać.
Zasmucili się kijowianie, zapłakali gorzko. Żal własne córki oddawać Smokowi na pożarcie. Ale cóż robić? Nie dadzą, Smok ogniem dmuchnie, spłonie miasto, a z nim i wszyscy ludzie.
Odtąd co miesiąc wyprowadzali kijowianie za miasto, na wysoką górę po jednej dziewczynie. Przywiążą łańcuchami do starego dębu i wracają. A nocą Smok przylatuje i pożera nieszczęsną.
W ten sposób zjadł okrutny potwór wszystkie dziewczęta w mieście. Została już tylko córka cara.
Zapłakał dwór, zaszlochał. Odziano piękną carównę w złote szaty, brokaty, jedwabie i poprowadzono na wysoką górę.
Przywiązali ją do starego dębu łańcuchami, nisko się do ziemi pokłonili i do miasta z płaczem wrócili. A z carówną został tylko jej ukochany gołąbek, nigdzie nie chciał odlecieć.
Stoi dziewczyna przy dębie i strach ją oblatuje. Wiatr po górze hula i świszczę, puchacz głucho jęczy, serce z trwogi zamiera. Nagle słychać szum skrzydeł.
— Och! To śmierć moja się zbliża! — płacze carówna. A tu już Smok nadlatuje. Usiadł przy starym dębie, na dziewczynę patrzy, oczu oderwać nie może.
— Nie lękaj się, ślicznotko — syczy—nie zjem ciebie. Zanadtoś piękna. Zabiorę cię ze sobą do mojej pieczary. Będziesz ze mną mieszkała, gospodarstwo prowadziła, a ja będę urodę twą podziwiał.
Złapał carównę, na skrzydłach posadził i wzbił się w powietrze. A gołąbek poleciał w ślad za nim.
14
Przyniósł Smok carównę do gęstego lasu, w sam środek puszczy, do swojej pieczary. Nałamał w lesie drzew i zawalił nimi wejście.
— Od dzisiaj — powiada—tu mieszkać będziesz.
Zostawił dziewczynę w pieczarze, a sam poleciał na polowanie. I nie zauważył, że biały gołąbek w ciemnym kąciku się schował.
Tylko Smok odleciał, gołąbek od razu wyskoczył z ukrycia i do carówny. Grucha, z nóżki na nóżkę przestępuje, w oczy jej zagląda.
I tak zamieszkała dziewczyna u Smoka. Dniem sama z gołąbkiem w pieczarze siedzi, a wieczorem Smok przylatuje, pożywienie przynosi, odpoczywa na swoim legowisku i na carównę ognistymi ślepiami popatruje.
Pewnego razu, gdy Smok odleciał już na łowy, mówi dziewczyna do ptaszka:
1— Leć, gołąbku, do domu, do rodzimego miasta, zanieś list ojczulkowi i mateczce. Niech się dowiedzą o moim losie. A nuż wymyślą, jak mnie stąd uwolnić.
Napisała carówna liścik i przywiązała gołąbkowi pod skrzydełkiem. Prześlizgnął się gołąbek pomiędzy drzewami tarasującymi wejście do pieczary, wydostał się z lasu i poleciał do Kijowa.
Długo leciał czy też krótko, trafił prosto w okna cara. Nie mogą się rodzice nacieszyć, że córka żywa. Karmią gołąbka, obsypują pieszczotami, a potem zwołują wszystkich swoich doradców i mówią:
— Pomyślcie, jak by tu carównę z łap Smoka uwolnić? A doradcy na to:
— Trzeba poprosić carównę w liście, żeby wyciągnęła od Smoka, kogo potwór najbardziej się boi. To niemożliwe, żeby na całym świecie nie było na niego zguby.
Napisali rodzice liścik, przywiązali gołąbkowi pod skrzydełkiem i wysłali skrzydlatego posłańca do córki. Przeczytała dziewczyna rodzicielskie słowa i czeka wieczoru.
Wraca o zmierzchu potwór do domu. Drzewa porozrzucał, wpełzł do pieczary i na legowisku się umościł.
— Och, Smoku-Smoczusiu, jakiś ty silny i straszny! — mówi carówna.— A czy to prawda, że nie ma na świecie nikogo od ciebie silniejszego i nikogo się nie boisz?
Leży Smok, ogon w pierścień zwinął, zadowolony mruczy:
15
I
— No dobrze, powiem ci prawdę. Jest w Kijowie dzielny junak. Nazywa się Nikita. Mieszka w Miechowej Wólce, ze skór mieszki wyrabia i dlatego nazywają go Nikitą-Miesznikiem. Żaden człowiek siłą mu nie dorównuje. Tylko on na calutkim świecie jest silniejszy ode mnie i jego jedynego się boję.
Powiedział to Smok, zwinął się w kłębek i zachrapał. A carówna ukradkiem zaczęła pisać list do rodziców.
„Smok boi się tylko Nikity-Miesznika. Przyślijcie go tu na pomoc".
Przywiązała liścik gołębiowi pod skrzydełkiem i posłała do Kijowa.
Przeczytano na dworze liścik od carówny. Rozkazuje car sługom udać się do Miechowej Wólki.
— Odnajdźcie Nikitę-Miesznika. Powiedzcie, że car go wzywa. Znaleźli słudzy Nikitę. A Nikita—chłop jak dąb, pierś szeroka, mięśnie
stalowe — akurat skórę wyprawiał.
— Chodź, Nikita, do pałacu, car cię wzywa — mówią mu.
— Nie pójdę. Nie mam czasu — odpowiada Nikita. Przerzucił na ramię za jednym zamachem dwanaście byczych skór i poniósł do rzeki. Biegną za nim słudzy:
— Chodź, Nikitko, chodź!
— Powiedziałem — nie pójdę. Nie mam czasu.
Cóż było robić? Wrócili słudzy do pałacu i mówią carowi, jak się sprawy mają. Musiał car sam pójść do Wólki.
— Nikita! Pomóż! Tylko ty zdołasz pokonać Smoka.. Uratuj carównęf A Nikita na to:
— Gdzież mi, carze, na takie czyny się porywać! Nie dam rady Smokowi. Prosi car, błaga, wszystko na próżno — nie zgadza się Nikita. Musiał car
]ak niepyszny wrócić do pałacu. Przez całą noc z doradcami głowę łamał i myślał, jak by tu Nikitę uprosić. I znalazł sposób: zebrał pięć tysięcy dziewuszek sierotek i wysłał je do Nikity.
Przychodzą sierotki do Miechowej Wólki, na kolana przed Nikita padają i w płacz:
— Wujku Nikito! Miej litość nad nami! Jeszcze tylko roczek, drugi, podrośniemy i wszystkie po kolei Smok pożre. Znajdź tego zbója i ukręć mu ohydne głowy.
Żal się zrobiło Nikicie sierotek.
— Dobrze już, dobrze, nie płaczcie. Pójdę, spróbuję.
16
I zaczął Nikita-Miesznik przygotowywać się do walki. Wziął trzysta pudów konopi, wysmarował je smołą i dookoła siebie okręcił. W taką zbroję się zawinął, że ani mieczem nie przebijesz, ani smoczymi kłami nie przegryziesz. I poszedł na Smoka.
Przychodzi do pieczary, patrzy — potwór z łowów tylko co wrócił, do spoczynku się układa.
— Wyłaź, Smoku, Nikita-Miesznik do ciebie przyszedł. Chcę się z tobą na siły zmierzyć.
Czuje Smok niechybną zgubę, zęby zaczyna ostrzyć. Ale Nikita ani myśli czekać: jak się nie zamachnie, jak nie trzaśnie w drzewa zasłaniające wejście— tylko huk się po lesie rozniósł. Rozpadły się drzewa w drobny mak. Wypełzł Smok z pieczary.
Zasyczały trzy potworne paszcze, buchnął na Nikitę gryzący dym, osmalił gorący płomień. Ale dzielny junak się nie wystraszył, częstuje Smoka swoją maczugą z lewa, z prawa, to po głowie go łupnie, to po ogonie uderzy. Syczy, miota się potwór w bólu i złości, ale widzi, że w żaden sposób nie da rady pokonać zucha. Wreszcie zebrał wszystkie siły, chciał przegryźć Nikitę na pół, ale zęby w smole utknęły, nijak ich wyciągnąć nie może. Zwalił się Smok na ziemię.
— Nikito, prawdę gadają, żeś najmocarniejszy junak na świecie! O wiele silniejszy ode mnie. Nie zabijaj mnie — lepiej po dobroci się dogadajmy, na świecie wystarczy miejsca dla nas dwóch. Podzielimy ziemię na pół — ty będziesz mieszkał na jednej połowie, a ja na drugiej. Nie będziemy sobie przeszkadzać.
— Niech i tak będzie—rzecze Nikita.— Trzeba tylko szeroką i głęboką granicę między nami wytyczyć.
Wziął sochę ważącą trzysta pudów i zaprzągł do niej Smoka.
— No, ruszaj!
Pociągnął Smok sochę. Ciągnie ją od Kijowa do Morza Kaspijskiego, a potem znów do Kijowa i jeszcze raz z powrotem. Zasapał się Smok, umordował, siódme poty na niego biją, a Nikita co rusz pokrzykuje:
— Ciągnij, ciągnij, bo miedzę słabo widać! Zaorał potwór bruzdę szeroką i głęboką.
— No, dobrze, podzieliliśmy ziemię — powiada Nikita — a teraz będziemy morze dzielić. Żebyś potem nie mówił, że po twojej wodzie pływamy.
18
L
Pociągnął Smok sochę do morza, pewnie myślał, że i wodę da się miedzą rozdzielić. Ale morze głębokie, dna nie widać. Stracił Smok grunt pod nogami, zachłysnął się wodą i utonął. Stuknął go jeszcze Nikita maczugą, żeby nie ożył, i na brzeg wyciągnął.
— Nie chcę — mówi — morza błękitnego i czystego tym cielskiem plugawić.
Rozniecił ogromne ognisko, spalił potwora w płomieniach. Porywisty wiatr popiół pochwycił i rozrzucił na wszystkie strony świata, zęby nawet ślad po Smoku nie został.
Wraca Nikita do Kijowa, a tu mieszkańcy naprzeciw mu wybiegają, cieszą się, tańczą, śpiewają. Car z carycą prowadzą córkę, niosą dary przebogate— złoto, futra, szaty z brokatu, perły pięknie toczone. Ale Nikita niczego przyjąć nie chce.
— Na co mi wasze dary? — powiada.— Nie dla nagrody walczyłem ze Smokiem, ludzi mi żal było. Praca droższa mi i milsza, niźli wasze prezenty. Pozwólcie wrócić z powrotem do Miechowej Wólki.
I wrócił Nikita do swojego domu, do Miechowej Wólki. Po staremu żyje, skóry wyprawia i w jasnym Dnieprze wymacza.
A sława o jego czynach rozniosła się szeroko po świecie całym. I ułożył lud taką właśnie bajkę o Nikicie-Mieszniku, wszystkim dobrym ludziom na pamiątkę.
SIWKA- BURKA
Za górami, za lasami, żył sobie pewien starzec. Miał trzech synów: dwóch było mądrych, a trzeciego wszyscy nazywali Iwanuszką-głuptaskiem.
Posiał starzec razu pewnego pszenicę. Wyrosła piękna, dorodna, ale co z tego, skoro ktoś ją zaczął deptać i niszczyć. Powiada starzec do swoich synów:
— Synkowie moi mili! Nie ma rady! Trzeba co noc w pszenicy stróżować, złodziejaszka upolować! Nadeszła pierwsza noc.
Poszedł pilnować najstarszy syn, ale sen go zmorzył. Wdrapał się na stóg siana i przespał noc do białego rana.
20
Przychodzi o świcie do domu i mówi:
— Całą nockę nie spałem, pszenicy pilnowałem! Zmarzłem na kość, a złodzieja nie widziałem.
Drugiej nocy stróżował średni syn, ale i on przespał do rana na sianie.
Trzeciej nocy przyszła kolej na Iwanuszkę-głuptaska.
Schował za pazuchę pieróg, wziął sznur i poszedł na pole. Usiadł na kamieniu, czuwa — pieróg podskubuje, na złodzieja czatuje.
O północy ziemia zadrżała—koń galopuje. Na jednym boku sierść srebrna, na drugim złota, z uszu dym w górę wali, z nozdrzy płomień bucha.
Zatrzymał się koń na polu i zaczął skubać pszenicę, tratować ją kopytami.
Podkradł się Iwanuszka do rumaka i zarzucił mu sznur na szyję.
Szarpnął się koń, natężył wszystkie siły—na próżno! A Iwanuszka zręcznie na grzbiet mu wskoczył i za grzywę złapał.
Poniósł go koń po szczerym polu. Galopował, dęba stawał, wierzgał, ale nie dał rady zrzucić jeźdźca.
Zaczął rumak błagać Iwanuszkę:
— Wypuść mnie, Iwanie, na wolność! Po stokroć ci się odwdzięczę!
— Dobrze — powiada Iwanuszka — wypuszczę, ale jak cię potem znajdę?
— Musisz wyjść w szczere pole, rozległe przestworze, trzy razy dziarsko gwizdnąć i chwacko krzyknąć: „Siwko-Burko, bądź mi wierny, Siwko-Burko, stań przede mną!" — i ja się zjawię.
Przyrzekł koń więcej w pszenicę nie chodzić, i Iwanuszka wypuścił go na wolność.
Rankiem wraca głuptasek do domu.
— No, widziałeś kogo? — pytają go bracia.
— Konia widziałem—odpowiada im Iwanuszka.— O sierści srebrnej i złotej. Złapałem go i ujeździłem.
— A gdzież jest ten koń?
— Obiecał więcej pszenicy nie tratować, więc go wypuściłem.
Nie dali wiary bracia, wyśmieli Iwana. Ale od tej nocy nikt już pszenicy nie niszczył...
Wkrótce po tym rozesłał car gońców do wszystkich miast, osad i wsi z taką wieścią:
— Niech się zbiorą bojarzy i dworzanie, kupcy i prości wieśniacy i przy-
21
na. tarakj v*a\cryc o rękę "Pięknej TAeYeny, carskiej jedynaczkW siedziała Helena przy okienku w wieży wysokiej. Kto na koniu do carów-ny doskoczy i pierścień złoty z jej palca zdejmie, ten carskim zięciem zostanie!
W wyznaczonym dniu szykują się bracia do drogi — nie po to, by w turnieju stawać, ale by choć na innych popatrzeć. A Iwanuszka-głuptasek na-prasza się:
— Bracia kochani, weźcie mnie ze sobą, dajcie choć najlichszą szkapinę, bo i ja chciałbym zobaczyć Piękną Helenę!
— Gdzie się pchasz, głupcze? Ludzi chcesz rozśmieszyć? Lepiej siedź na piecu i popiół przebieraj!
Odjechali bracia, a Iwanuszka mówi do bratowych:
— Dajcie mi kobiałkę, może w lesie trochę grzybów uzbieram! Wziął kobiałkę i niby to na grzyby poszedł.
Wyszedł w szczere pole, rozległe przestworze, kobiałkę pod krzak cisnął, trzy razy dziarsko gwizdną} i chwacko zakrzyknął: „Siwko-Burko, bądź mi wierny, Siwko-Burko, stań przede mną!"
I już ziemia drży, koń galopuje, z uszu dym w górę wali, płomień z nozdrzy bucha. Podbiegł i zatrzymał się przed Iwanuszka jak wryty.
— Czego sobie życzysz, Iwanie?
— Chcę popatrzeć na carską córkę, Piękną Helenę! — odpowiada Iwanuszka.
— To wejdź w moje prawe ucho, a lewym wyleź.
Wlazł Iwanuszka w jego prawe ucho, lewym wyszedł i zmienił się w takiego chwackiego młodzieńca, że nie sposób go wymyślić ani wyobrazić, ani w bajce opisać, ani słowem wyrazić!
Dosiadł Siwkę-Burkę i pogalopował prosto do miasta.
Po drodze dogonił swoich braci, przemknął obok, kurzem obsypał.
Zajechał Iwanuszka na plac przed carskim pałacem. Patrzy — ludzi zebrało się bez liku, nawet szpilki nie wetkniesz, a przy okienku na wysokiej wieży siedzi Piękna Helena. Na palcu pierścień pobłyskuje — nie znajdziesz na świecie cenniejszego! A i sama carówna — piękność nad pięknościami.
Patrzą wszyscy na Piękną Helenę, nikt jednak nie myśli skakać, bo któż by chciał kark skręcić?
22
i
I
Spiął Iwanuszka konia, po bokach piętami uderzył...
Parsknął rumak, zarżał, podskoczył — trzech stóp mu zabrakło, by ca-równy dosięgnąć.
Osłupieli ludzie, usta ze zdumienia pootwierali, a Iwanuszka zawrócił Siwkę i odjechał.
Krzyczą wszyscy:
— Kto to taki? Któż to jest?
Ale po Iwanuszce już ślad wszelki zaginął. Widzieli, skąd przyjechał, nie spostrzegli, dokąd odjechał.
Przygalopował Iwanuszka na pole, zsiadł z konia, wlazł w jego lewe ucho, prawym wyszedł i na powrót stał się Iwanuszką-głuptaskiem.
Puścił wolno Siwkę-Burkę, zebrał w lesie kobiałkę muchomorów i przyniósł do domu.
— Patrzcie, jakie dobre grzyby! Rozgniewały się bratowe na Iwana:
— Jakie ty grzyby, zakuty łbie, przynosisz! Sam je będziesz jadł! Uśmiechnął się Iwanuszka, wlazł na piec i siedzi.
Wrócili bracia do domu i opowiadają żonom, co w mieście widzieli:
— Ach, co to za junak do cara przyjechał! W życiu takiego nie widzieliśmy! Tylko trzech stóp zabrakło mu do carówny.
A Iwanuszka na piecu leży i podkpiwuje:
— Bracia mili, a może to byłem ja?
— Nie pleć trzy po trzy, głąbie kapuściany! Siedź lepiej na piecu i na muchy poluj!
Na drugi dzień znów pojechali bracia do miasta, a Iwanuszka wziął kobiałkę i ruszył na grzyby.
Wyszedł w szczere pole, rozległe przestworze, kobiałkę pod krzak cisnął, trzy razy dziarsko gwizdnął i chwacko zakrzyknął: „Siwko-Burko, bądź mi wierny, Siwko-Burko, stań przede mną!"
I już ziemia drży, koń galopuje, z uszu dym w górę wali, z nozdrzy ogień bucha.
Podbiegł i zatrzymał się przed Iwanem jak wryty.
Wlazł Iwanuszka w prawe ucho Siwki-Burki, lewym wyszedł i zamienił się w zucha nad zuchy. Dosiadł konia i pomknął do pałacu.
Patrzy — a na placu ludzi zebrało się jeszcze więcej niż dnia poprzednie-
23
go. Wszyscy z carówny wzroku nie spuszczają, nikt jednak skakać nie myśli, bo któż by chciał kark skręcić!
Spiął Iwanuszka konia. Zarżał Siwka-Burka, skoczył—i już tylko dwie stopy zostały mu do carówny.
Zawrócił Iwan rumaka i tyle go było. Wszyscy widzieli, skąd przyjechał, ale nie spostrzegli, dokąd odjechał.
Puścił wolno Iwanuszka Siwkę-Burkę, a sam do domu wrócił. Wdrapał się na piec, siedzi, braci wygląda.
Wracają bracia do domu, opowiadają:
— Znów junak przyjechał! Tylko dwóch stóp do carówny mu zabrakło. Pyta Iwan:
— Bracia, a może to byłem ja?
'— Milcz i nie pleć dub smalonych, matołku!
Na trzeci dzień wybierają się bracia do miasta. Iwanuszka znowu prosi:
— Dajcie choć najlichszą szkapinę, zabrałbym się z wami!
— Siedź, głuptasie, w domu! Tylko ciebie tam brakowało! I odjechali.
Wyszedł Iwanuszka w szczere pole, rozległe przestworze, trzy razy dziarsko gwizdnął i chwacko zakrzyknął: „Siwko-Burko, bądź mi wierny, Siwko-Burko, stań przede mną!"
I już ziemia drży, koń galopuje, z uszu dym w górę wali, z nozdrzy ogień bucha. Podbiegł i zatrzymał się przed Iwanuszka jak wryty. Wlazł mu Iwan w prawe ucho, lewym wyszedł, zamienił się w dzielnego junaka i pogalopował do pałacu.
Podjechał Iwanuszka do wysokiej wieży, smagnął konia biczem... Zarżał Siwka-Burka głośniej niż przedtem, uderzył w ziemię kopytami, skoczył — i dosięgną! okna!
Pocałował Iwanuszka carównę w purpurowe usteczka, zdjął z jej palca drogi pierścień i zniknął.
Gwar się podniósł, zakrzyczeli ludzie, rękami zamachali:
— Trzymaj go! Łapaj go!
Ale po Iwanuszce śladu już nie było. Tyle go widzieli! Zwolnił Siwkę i do domu przyszedł. Dłoń szmatką owinął.
— Go ci jest? — pytają bratowe.
— A nic, w lesie p sęczek się skaleczyłem!
I wdrapał się na piec.
Wrócili bracia, zaczęli opowiadać żonom, co i jak było:
— Tym razem junak doskoczył do carówny, w usta ucałował i pierścień z jej palca zdjął!
A Iwanuszka siedzi za dymnikiem i znowu swoje powtarza:
— Bracia, a może to ja byłem?
— Nie pleć andronów, durniu!
Zachciało się Iwanuszce popatrzeć na drogocenny pierścień carówny. Ledwie szmatkę odwinął, cała izba łuną rozbłysła.
— Przestań, głupcze, ogniem się bawić! — krzyczą bracia.—Jeszcze chałupę spalisz. Czas już najwyższy z domu cię przegnać!
Nic nie powiedział Iwanuszka, tylko pierścień znów pod szmatką ukrył.
Trzy dni później rozkazał car wieść rozgłosić: niech wszyscy ludzie, ilu ich tylko jest w carstwie, przyjadą na ucztę. I niech nikt nie śmie w domu zostawać, bo kto zaproszeniem wzgardzi, ten głowę straci.
Cóż było robić, musieli bracia zabrać ze sobą Iwanuszkę-głuptaska.
Przyjechali, zasiedli przy stołach dębowych, przy obrusach haftowanych, jedzą, piją, rozmawiają.
A Iwanuszka w kącie za piecem się schował i siedzi i siedzi.
Przechadza się Piękna Helena między stołami, gości ugaszcza, każdego winem, miodem częstuje i patrzy na ręce. Kto na palcu ma pierścień, ten za żonę ją pojmie.
Ale nikt pierścienia nie miał.
Wszystkich obeszła, podchodzi wreszcie do ostatniego gościa — Iwanuszki. A ten za piecem się schował, licho odziany, łapcie porwane, jedna dłoń szmatką obwiązana.
„Patrzcie no — myślą bracia — to i naszego Iwanuszkę carówna winem ugaszcza!"
Podała Helena kubek Iwanowi i pyta:
— Dlaczego, młodzieńcze, rękę masz obwiązaną?
— Chodziłem do lasu po grzyby i na sęczek się nadziałem.
— Pokaż, rozwiąż szmatkę!
Zdjął Iwanuszka szmatkę, a tu na palcu pierścień carówny migocze i błyszczy. »
26
Ucieszyła się Helena, wzięła Iwanuszkę za rękę, zaprowadziła do ojca i mówi:
— Ojcze, odnalazł się mój narzeczony!
Wymyto Iwanuszkę, uczesano, pięknie przyodziano. I już nie Iwanuszka-głuptasek stoi, ale junak nad junakami, chłopak jak malowanie!
A co dalej było? Wesele i uczta, jakiej świat nie widział.
I ja tam byłem, miód i wino piłem, po wąsach kapało, do ust nie trafiało.
BAJKA O CARÓU/NIE ZAKLąTEJ W ŻABKą
Daleko, daleko stąd, w pewnym carstwie żył sobie car. Doczekał się trzech synów. Najmłodszy miał na imię Iwan.
Pewnego razu wezwał car synów i tak powiada:
— Synkowie moi mili, jesteście już w odpowiednim wieku, najwyższy czas pomyśleć o ożenku!
— Ale do kogo, ojcze, mamy swaty posyłać?
— Jest na to sposób. Weźcie po strzale, mocno naciągnijcie łuki i wystrzelcie w różne strony świata. Tam, gdzie strzała upadnie, szukajcie narzeczonych.
Wyszli bracia na przestronny dziedziniec pałacowy, naciągnęli łuki i wypuścili strzały.
28
Strzała najstarszego carewicza upadła przed dworem bojarskim. Podniosła ją córka bojara.
Strzała średniego brata trafiła do siedziby bogatego kupca. Wbiła się w ziemię obok paradnego ganku. Akurat stała na nim kupiecka córka i strzałę podniosła.
A strzała Iwana poleciała prościutko w trzęsawiska. Podniosła ją zielona żabka...
Niedługo szukali starsi bracia swoich strzał: jeden znalazł na dworze bojara, drugi—w domu kupca. A Iwan długo nie mógł odnaleźć swojej strzały. Dwa dni wędrował po górach i lasach—wszystko na próżno. Na trzeci dzień zabrnął na trzęsawiska. Patrzy—a tu na kępie traw siedzi zielona żabka i trzyma jego strzałę. Westchnął ciężko Iwan i już chciał wracać do domu, kiedy nagle odezwała się żabka ludzkim głosem:
— Kum-kum, Iwanie-carewiczu! Podejdź tu, zabierz strzałę, a mnie pojmij za żonę!
Posmutniał Iwan, zmarkotniał i mówi:
— Ale jakże ja się z tobą ożenię? Przecież ludzie mnie wyśmieją!
— Ożeń się, Iwanie-carewiczu, ożeń się ze mną, a nie pożałujesz! Pomyślał Iwan, pomyślał, zawinął żabkę w chusteczkę i przyniósł do pałacu.
Wrócili starsi bracia, opowiedzieli ojcu, dokąd ich strzały trafiły. Opowiedział i Iwan. Śmieją się z niego bracia, drwią, a ojciec powiada:
— Nie ma rady, musisz pojąć żabkę za żonę!
Wkrótce wyprawiono trzy wesela, pożenili się carewicze: najstarszy z bo-jarówną, średni z kupcówną, a Iwan z zieloną żabką. Następnego dnia wzywa car swoich synów i mówi:
— No, synkowie, wszyscy już jesteście żonaci. Teraz chcę się przekonać, czy wasze żony umieją piec chleb. Niech na jutro każda upiecze po bochenku mięciutkiego, białego chleba.
Pokłonili się carewicze ojcu i wyszli.
Wrócił Iwan do swoich komnat, usiadł, głowę nisko zwiesił.
— Kum-kum, Iwanie-carewiczu, czemuś taki smutny? — pyta żabka.— Może usłyszałeś od ojca jakieś złe słowo?
— Jakże mam się nie smucić—Iwan na to — skoro ojciec kazał ci do jutra rana upiec chleb?
29
— Nie trap się, drogi mężu! Kładź się spać, sen przynosi dobrą radę.
Ułożyła żabka Iwana do snu, a sama zrzuciła żabią skórkę i zamieniła się w śliczną dziewczynę — Wasylisę Mądrą, tak piękną, że słowem nie opowiesz, piórem nie opiszesz!
Zakasała Wasylisa rękawy, wzięła rzeszota, sitka, przesiała drobno psze-niczną mąkę, zamiesiła ciasto i upiekła chlebek — pulchny i mięciutki. A na koniec przepięknie i wymyślnie go ozdobiła: miastami i pałacami, ogrodami i wieżami, ptakami lecącymi i zwierzętami polującymi.
Rankiem budzi żabka męża:
— Wstawaj, Iwanie, już czas zanieść chleb do pałacu!
Patrzy Iwan na chleb i nadziwić się nie może — nigdy takiego cudeńka nie widział!
Położył bochenek na złoty półmisek i poniósł do ojca.
Przyszli i starsi bracia, przynieśli wypieki swoich żon. Ale nie bardzo mają czym się chwalić: córka bojara chleb spaliła, a kupcównie — nie dopieczony i krzywoboki wyszedł.
Najpierw przyjął car chleb od najstarszego syna. Spojrzał i kazał rzucić psom na pożarcie.
Wziął od średniego, obejrzał i rzecze:
— Taki do ust weźmiesz dopiero, jak wielki głód przyciśnie! Przyszła kolej na Iwana. Wręczył ojcu swój bochenek, a car powiada:
— To ci dopiero chleb — godzien jest tylko świątecznego stołu! I zaraz wydał nowe polecenie:
— A teraz chcę się dowiedzieć, która z moich synowych najlepiej radzi sobie z rękodziełem. Weźcie jedwabiu, złotych, srebrnych nitek i niech każda do jutra własnymi rękami utka dla mnie dywan.
Wrócili carewicze do żon, powtórzyli żądanie ojca. Zakrzątnęły się żony, posłały co żywo po matki, siostry, niańki i służebne, żeby w pracy pomogły. Nie minęło czasu wiele, jak wszystkie się zebrały. I już dywany tkają, pięknie je wyszywają — która srebrem, która złotem, a która jedwabiem...
A Iwan do domu wrócił i głowę smutno zwiesił.
— Kum-kum, Iwanie — pyta żabka — czemuś taki markotny? Może u-słyszałeś od ojca jakieś złe słowo?
30
s
-Sii
— Jakże mam się nie smucić—odpowiada Iwan — skoro ojciec polecił ci do jutra rana utkać wzorzysty dywan...
— Nie trap się, mężu! Kładź się lepiej spać, sen przynosi dobrą radę! Ułożyła go żabka do snu, a sama zrzuciła żabią skórkę, zamieniła się
w piękną Wasylisę Mądrą i zaczęła tkać dywan. Gdzie igiełką ukłuje — kwiatek wyrasta, gdzie nitkę przeciągnie—cudny wzór się układa... Słońce jeszcze nie wzeszło, a dywan był gotów.
Obudził się rankiem Iwan, spojrzał na dywan i aż jęknął z zachwytu: takiego cudeńka jeszcze w swoim życiu nie widział!
Przyszli bracia do pałacu, każdy w rękach dywan dzierży. Najpierw obejrzał car dywan najstarszego syna.
— W ten — rzecze—najlepiej ubłocone nogi wycierać! Spojrzał na dywan średniego i mówi:
— Tym najlepiej konie przed deszczem chronić!
Wreszcie pokazał swój dywan Iwan-carewicz. Zapatrzył się car, oczu oderwać nie może, na koniec powiada:
— A ten dywan godzi się tylko w największe święta rozścielać. Zanieście go do moich komnat!
I polecił car swoim synom, żeby następnego dnia przyszli z żonami na ucztę: chce się przekonać, która z nich najpiękniej tańczy.
Rozeszli się carewicze do domów. Idzie Iwan i tak myśli: , Jakże ja moją żabkę na ucztę przyprowadzę?" Przyszedł do domu, a żabka pyta:
— Czemuż to, mężu, czoło marszczysz, nos na kwintę spuszczasz? Czym się trapisz?
— Jakże mam się nie smucić? — Iwan na to.— Ojciec rozkazał, żebym cię jutro na ucztę przyprowadził...
— Nie trap się, drogi mężu! Lepiej kładź się spać, sen przynosi dobrą radę!
Następnego dnia, kiedy trzeba już było jechać na ucztę, powiada żabka do carewicza:
— Kochany Iwanie, idź sam do pałacu, a ja przybędę w ślad za tobą. Kiedy rozlegnie się huk i piorun uderzy—nic się nie bój, tylko powiedz: „Oto moja żona, to nic, że zielona, kumka się nazywa, w podskokach przybywa!"
Udał się carewicz na ucztę sam.
32
I
Przyszli i starsi bracia ze swoimi żonami, pięknie uczesanymi i wystrojonymi. Stoją i wyśmiewają się z Iwana:
— Czemu to, bracie, bez żony przyszedłeś? Trzeba było ją bodaj w chusteczce przynieść i dać wszystkim posłuchać, jak kumka!
Wtem rozległ się potężny huk, uderzył piorun — cały pałac zatrząsł się w posadach. Wystraszyli się goście, w przerażeniu z miejsc powskakiwali — nie wiedzą, co robić. A Iwan powiada:
— Nie bójcie się, drodzy goście! Oto moja żona, to nic, że zielona, kumka się nazywa, w podskokach przybywa!
Rzucili się wszyscy do okien, patrzą — biegną heroldzi, jadą konni, a za nimi toczy się złocona kareta zaprzężona w parę gniadych koni.
Zajechała kareta przed pałac i wysiadła z niej nie żabka, lecz Wasylisa Mądra—jak słońce jasna, jak poranek majowy piękna. Patrzą wszyscy z zachwytem, ze zdziwienia usta pootwierali, języka w gębie pozapominali.
Wzięła Wasylisa Mądra Iwana pod rękę i powiodła do stołów bogato zastawionych.
Jedzą goście, piją, bawią się wesoło.
Upiła trochę Wasylisa Mądra z kielicha, resztę wlała do lewego rękawa. Skosztowała pieczonego łabędzia, a kosteczki do prawego rękawa wrzuciła.
Zobaczyły to żony starszych braci i nuże ją naśladować: czego nie dopiją— w rękaw wlewają, czego nie dojedzą — w drugi chowają. Ale po co i dlaczego— tego same nie wiedzą.
Wstali goście od stołów, zagrała muzyka, tańce się zaczęły. Poszła w tany Wasylisa Mądra z Iwanem. Machnęła lewym rękawem — rozlało się jezioro, machnęła prawym — popłynęły po wodzie łabędzie białe. Gar i goście nadziwić się nie mogą. Przestała tańczyć Wasylisa — wszystko zniknęło: i jezioro," i łabędzie...
Ruszyły do tańca żony starszych carewiczów. Machnęły lewymi rękawami— i gości ochlapały, machnęły prawymi — wszystkich kośćmi obsypały, o mało oka carowi nie wybiły. Rozgniewał się władca i kazał je precz przepędzić.
Kiedy uczta zbliżała się już do końca, Iwan-carewicz wyczekał na odpowiedni moment i pobiegł do domu. Odnalazł żabią skórkę i w piecu ją spalił.
33
Wraca z pałacu Wasylisa Mądra, patrzy—nie ma skórki! Szuka jej, szuka, znaleźć nie może. Powiada wreszcie do Iwana:
__ Ach, mężu mój, cóżeś ty narobił! Po co spaliłeś żabią skórkę? Gdybyś
poczekał trzy dni, byłabym już na wieki twoja. A teraz żegnaj! Szukaj mnie za siódmą górą, za siódmą rzeką, u Kościeja Nieśmiertelnego. Kiedy zetrzesz trzy pary żelaznych butów, zgryziesz trzy żelazne bochenki chleba wtedy dopiero mnie odnajdziesz.
Powiedziała to, zamieniła się w białą łabędzicę i przez okno odleciała.
Gorzko zapłakał \wan, a. potem do drogi się przygotował. Wz\a\ Vuk, strzały, włożył żelazne buty, schował do sakwy trzy żelazne bochenki chleba i ruszył na poszukiwanie Wasylisy Mądrej.
Długo szedł czy krótko, blisko czydaleko>~o tym bajfa nie mów. Zni-szczyłjuz dwie pary żelaznych butów i zjadł dwa żelazne chleby. Pewnego razu spotkał na swojej drodze wiekowego staruszka.
— Witaj, dziadku!—rzecze Iwan.
— Witaj, dzielny zuchu! Kogo szukasz, dokąd droga prowadzi? Opowiedział Iwan o swoim nieszczęściu.
— Ach, Iwanie-carewiczu, po coś palił żabią skórkę? — powiada staruszek.— Nie ty ją nałożyłeś, nie twoją sprawą było ją zdejmować! Wasylisa Mądra urodziła się przebieglejsza od swojego ojca, Kościeja Nieśmiertelnego. Kościej srogo się rozgniewał i zamienił ją na trzy lata w żabkę. No, ale cóż, słowami nieszczęścia nie odwrócisz. We�