13401

Szczegóły
Tytuł 13401
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

13401 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 13401 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

13401 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ANITA SHREVE OSTATNI RAZ Tytut orygina�u: THE LAST TIME THEY MET Prze�o�y�a Magdalena Gawlik-Ma�kowska 2003 Cz�� pierwsza Pi��dziesi�t dwa Wysz�a z samolotu; jazda z lotniska zaciera�a si� ju� w jej pami�ci. Cho� by� kwietniowy dzie�, aura p�nocnego klimatu w kanadyjskim mie�cie nie kry�a w sobie najmniejszej zapowiedzi wiosny. Gdy wysiada�a z samochodu, deszcz zmoczy� jej po�czochy. Kierowca lito�ciwie milcza� przez ca��, zapomnian� ju� drog� do hotelu. Pr�bowa�a i�� z godno�ci�, maj�c widowni� w osobie portiera w liberii oraz m�czyzny w ciemnym p�aszczu wychodz�cego przez obrotowe drzwi, lecz ci�ki baga� uniemo�liwia� poruszanie si� z gracj�. M�czyzna w ciemnym p�aszczu zawaha� si�, otwieraj�c parasol, kt�ry nag�ym, p�ynnym ruchem wywr�ci� si� na drug� stron�. Jego w�a�ciciel najpierw okaza� zdumienie, po czym z rozmy�lnym rozbawieniem - teraz ona by�a jego widowni� - cisn�� bezu�yteczny przedmiot do kosza i pod��y� przed siebie. Nie chcia�a, aby kto� ni�s� jej walizk�, i gdyby nie z�ocenia oraz wypolerowany mosi�dz u wej�cia do hotelu, ch�tnie odprawi�aby portiera. Nie spodziewa�a si� widoku wysokich kolumn si�gaj�cych sufitu, kt�ry gin�� gdzie� w g�rze, ani czerwonego dywanu, w sam raz na koronacj�. Portier w milczeniu, z przesadn� wytworno�ci� przekaza� walizk� boyowi, jakby powierza� mu cenny skarb. Min�wszy zdecydowanie kosztowne meble, skierowa�a si� w stron� recepcji. Linda, kt�ra dawniej niech�tnie ujawnia�a swe pospolite imi�, pos�usznie poda�a kart� kredytow� recepcjoni�cie, podpisa�a si� na skrawku papieru i si�gn�a po klucze, jeden plastikowy, drugi krzepi�co prawdziwy. Nast�pnie posz�a do windy, zauwa�aj�c po drodze ustawiony na mahoniowym stoliku bukiet hortensji oraz lilii wysoko�ci dziesi�ciolatka. Pomimo elegancji hotelu muzyka w windzie by�a ckliwa i banalna; Linda zastanawia�a si�, jakim cudem �w szczeg� m�g� umkn�� uwagi obs�ugi. Pod��aj�c za strza�kami, ruszy�a przestronnym, wyciszonym korytarzem powsta�ym w epoce, gdy przestrze� nie by�a luksusem. Ci�kie, bia�e drzwi jej pokoju otworzy�y si� z cichym szcz�kni�ciem. Obwieszony lustrami przedpok�j przechodzi� w salonik z ci�kimi draperiami w oknach, sk�d ozdobione firankami szklane drzwi prowadzi�y do sypialni wi�kszej ni� pok�j dzienny we w�asnym domu Lindy. Ci�ar niechcianego obowi�zku na chwil� ust�pi� miejsca ostro�nej satysfakcji na widok luksusu wok�. Potem jednak spojrza�a na �nie�nobia�e lniane poduszki na wielkim �o�u, i fakt, �e mia�a je tylko dla siebie, uzna�a za zbytek - teraz zadowoli�aby si� w�skim pos�aniem w ciasnym pokoju, poniewa� przesta�a traktowa� ��ko jako miejsce, gdzie mo�na dawa� i bra� mi�o��. Siedzia�a przez chwil� w mokrym p�aszczu, czekaj�c, a� boy przyniesie jej baga�. Przymkn�a oczy, pr�buj�c si� odpr�y�, co zawsze przychodzi�o jej z trudem. Nigdy nie uczestniczy�a w kursach jogi i nie by�a zwolenniczk� medytowania, gdy� uwa�a�a, �e podobne metody dowodzi�y kapitulacji i uznania w�asnej pora�ki w obcowaniu z rzeczywistym �yciem, jej odwiecznym kochankiem. Otworzy�a drzwi m�odemu boyowi i wysokim napiwkiem wynagrodzi�a mu przyniesienie �a�o�nie ma�ego baga�u. U�wiadomi�a sobie, �e ch�opak obrzuci� j� spojrzeniem m�czyzny taksuj�cego wzrokiem do�� m�od� jeszcze kobiet�. Podesz�a do okna i rozsun�a zas�ony. Blade �wiat�o deszczowego dnia pozostawa�o w ostrym kontra�cie z p�mrokiem panuj�cym w pokoju. Za oknem widnia� mglisty zarys budynk�w, mokre ulice po�yskiwa�y, a zza drapaczy chmur wygl�da�o poszarza�e jezioro. Dwie noce w pokoju hotelowym: mo�e do niedzielnego poranka zapami�ta numer i nie b�dzie musia�a pyta� w recepcji, jak cz�sto jej si� zdarza�o. W przeciwie�stwie do recepcjonist�w by�a przekonana, �e jej roztargnienie stanowi zjawisko czysto fizyczne: mia�a zbyt wiele spraw do przemy�lenia i za ma�o czasu, by po�wi�ci� wszystkim dostateczn� ilo�� uwagi. Dawno temu pogodzi�a si� z tym, �e potrzebuje du�o czasu na my�lenie (wi�cej ni�, jak zaobserwowa�a, wymagali lub pragn�li mie� inni), i w miar� up�ywu lat nauczy�a si� wierzy�, �e jest to element jej profesji, sztuki, podczas gdy w gruncie rzeczy by�o ca�kiem na odwr�t: to duch szuka� zaj�cia, a gdy go nie znajdowa�, rodzi�o si� niezadowolenie. Owa sztuka zawiera�a w sobie element fa�szu. Dlatego Linda zawsze sz�a do podium z przygn�bieniem, kt�re nie do ko�ca umia�a ukry�, kul�c ramiona pod bluzk� czy �akietem i unikaj�c wzroku s�uchaczy, zupe�nie jakby zgromadzeni ludzie mieli j� zaatakowa�, oskar�y� o oszustwo. Oszustwo, kt�rego - jak sama uwa�a�a - w istocie by�a winna. Nie istnia�o nic �atwiejszego a zarazem bardziej morderczego ni� uk�adanie d�ugich wers�w, kt�re publikowa� jej wydawca - �atwego, gdy� by�y to po prostu marzenia utrwalone na papierze; morderczego za� w chwili, gdy odzyskuj�c �wiadomo�� (dzwonek telefonu, trzask pieca w piwnicy), spogl�da�a na zapisan� stronic�, pierwszy raz dostrzegaj�c zafa�szowane obrazy, manipulacj�, naci�gane gry s��w i chytre czterowiersze - a wszystko to w sprzyjaj�cych warunkach uk�ada�o si� po jej my�li. Tworzy�a, jak jej m�wiono, poezj� przyst�pn�; cudowne i pojemne okre�lenie, odpowiednie zar�wno w kontek�cie jadowitej krytyki, jak i wielkiej pochwa�y. W swoim mniemaniu nie zas�ugiwa�a ani na jedno, ani na drugie. Jej najszczerszym pragnieniem by�o tworzy� anonimowo, cho� przesta�a wspomina� o tym wydawcom, ura�onym jawn� niewdzi�czno�ci� za lata d�ugotrwa�ej - i �mudnej? - promocji, kt�ra wreszcie zaczyna�a si� op�aca�. Kilka z jej zbiork�w sprzedawa�o si� nie�le (przy czym jeden z nich nadzwyczaj dobrze) z nieprzewidzianych i niezrozumia�ych przyczyn, co przypisywano bli�ej niejasnemu zjawisku o nazwie �poczty pantoflowej�. Roz�o�y�a na kretonowej narzucie sw�j dobytek: oliwkow� walizk�, osobn� torb� na komputer (dla u�atwienia kontroli celnej) i torebk� z o�mioma przegrodami na telefon kom�rkowy, notes, pi�ro, prawo jazdy, karty kredytowe, krem do r�k, szmink� oraz okulary przeciws�oneczne. Nie zdejmuj�c p�aszcza, skorzysta�a z �azienki, a nast�pnie odszuka�a pojemniczek na soczewki kontaktowe, zabrudzone powietrzem w samolocie i dymem z baru na lotnisku oraz czterogodzinnym postojem w Dal-las, zako�czonym kapitulacj� wobec talerza nachos i dietetycznej coki. Gdy zdejmowa�a soczewki, ogarn�� j� przyp�yw ulgi, kt�rej niezmiennie doznawa�a w pokoju hotelowym: by�o to miejsce, gdzie nikt nie mia� dost�pu. Ponownie usiad�a na wielkim �o�u, maj�c za plecami dwie poduszki. Na przeciwleg�ej �cianie wisia�o z�ocone lustro mieszcz�ce odbicie ca�ego ��ka. Spogl�daj�c na nie, Linda mimowolnie pomy�la�a o licznych nazwanych i nienazwanych aktach, kt�re mog�y si� tutaj rozegra� (uwa�a�a m�czyzn za szczeg�lnie podatnych na dzia�anie luster w hotelowych pokojach), co nieuchronnie doprowadzi�o do rozmy�la� na temat wielorakich substancji, kt�re wyla�y si� lub opad�y na t� w�a�nie narzut� (ile razy? mo�e tysi�c?), i pok�j natychmiast wype�ni� si� historiami. O �onatym m�czy�nie, kt�ry darzy� wielkim uczuciem �on�, lecz m�g� kocha� si� z ni� jedynie raz w miesi�cu, poniewa� uzale�ni� si� od seksualnych fantazji na temat jej cia�a przed hotelowymi lustrami podczas licznych delegacji. O m�czy�nie, kt�ry nam�wi� sw� partnerk� w interesach do pewnej czynno�ci, i z przyjemno�ci� obserwowa� poruszaj�c� si� g�ow� kobiety w lustrze nad komod�, by w ko�cu opa�� bezw�adnie na po�ciel i wyzna� - co w rezultacie kosztowa�o go utrat� pracy - �e ma opryszczk� (dlaczego tak si� dzisiaj uwzi�a na m�czyzn?). O niezbyt urodziwej kobiecie, kt�ra ta�czy�a nago przed lustrem, czego nigdy nie pr�bowa�a w domu i wi�cej nie o�mieli�a si� zrobi� (tak, teraz lepiej). Zdj�a okulary, �eby nic nie widzie�. Opar�a si� o wezg�owie i przymkn�a oczy. Nie mia�a nic do powiedzenia. Powiedzia�a ju� wszystko. Napisa�a wszystkie wiersze, kt�re mia�a napisa�. Cho� jej wizje zasila�o co� wielkiego i nieziemskiego, zalicza�a si� do grona �rednich poet�w. Po prostu dopisa�o jej szcz�cie. Dzi� wieczorem da si� poprowadzi� wydarzeniom, szybko przejdzie do pyta� i odpowiedzi - pozwoli, by publiczno�� nada�a ton spotkaniu. To nie potrwa d�ugo. Ceni�a zjazdy literat�w z okre�lonego powodu: mia�a by� jedn� z wielu pisarzy i poet�w (z przewag� tych pierwszych), z kt�rych wi�kszo�� cieszy�a si� wi�ksz� s�aw� ni� ona. Czu�a, �e powinna przestudiowa� program przed p�j�ciem na koktajl, by zawczasu znale�� sobie towarzysza i nie podpiera� �ciany samotnie, co nikomu nie przydawa�o popularno�ci i czyni�o kobiet� �atwym celem polowania. Gdyby jednak przeczyta�a program, zbyt szybko da�aby si� opanowa� atmosferze nadchodz�cego wieczoru, na co nie mia�a ochoty. Ostatnio strasznie si� nad sob� trz�s�a. Tak jakby by�o nad czym. Ze znajduj�cej si� dwana�cie pi�ter ni�ej ulicy dobieg� warkot du�ej maszyny. Na korytarzu rozleg�y si� wzburzone g�osy, kobiecy i m�ski. Linda czerpa�a przyjemno�� z pisania. Wci�� pami�ta�a (antidotum na melancholi�?) rado�� p�yn�c� z kre�lenia o��wkiem r�wnych linijek, wy�wiczon� pochy�o�� tekstu w pierwszym zeszycie (staranne i okr�g�e �u� w �umiarkowaniu�, eleganckie �z� w �zawi�ci�). Obecnie kolekcjonowa�a stare zeszyty, ma�e egzemplifikacje starannej kaligrafii. By�a przekonana, �e obcuje z prawdziw� sztuk�. Oprawi�a kilka pojedynczych kartek i powiesi�a je na �cianach gabinetu w domu. Zeszyty, pe�ne szkolnych zada� anonimowych, od dawna nie�yj�cych dziewcz�t, w�a�ciwie nie mia�y �adnej warto�ci - rzadko kiedy p�aci�a za nie w antykwariatach wi�cej ni� pi�� czy dziesi�� dolar�w - mimo to cieszy�y j� niewymownie: czu�a, �e dla niej pisanie osadza�o si� na samym akcie tworzenia, cho� jej w�asny charakter pisma by� koszmarny i prawie nieczytelny. Wsta�a i wsun�a okulary na nos. Zerkn�a w lustro. Dzisiaj wyszuka d�ugie kolczyki z r�owymi kamieniami i pomaluje usta pasuj�c� szmink�. Raz jeszcze w�o�y soczewki kontaktowe. I tyle. Ogl�dana pod pewnym k�tem mog�aby po prostu znikn��. Po co jeszcze pokazywa�a si� �wiatu? Przyj�cie odbywa�o si� w sali zarezerwowanej na podobne okazje - zapewne z uwagi na widok z okna, cho� miasto na zewn�trz szarza�o i zapada� zmrok. Mruga�y �wiat�a i nie mo�na by�o oprze� si� wra�eniu, �e niekt�re kobiety rozbieraj� si� w�a�nie, a m�czy�ni w poluzowanych krawatach nalewaj� drinki. Istnia�y te� inne, bardziej groteskowe scenariusze. Szyba zadr�a�a od podmuchu podobnego do tego, kt�ry potarga� w�osy Lindy. Lampy na moment przygas�y, powoduj�c przerw� w konwersacji, pauz�, podczas kt�rej wszystkim nasun�a si� nieodparta my�l o panice w zaciemnionym hotelu i d�oniach w�druj�cych w ciemno�ci. Poprzez g�osy przebija�a si� okropna muzyka, krewna poprzednich md�ych takt�w z windy. Linda nie dostrzeg�a �adnych znajomych twarzy; zaniepokoi�o j� to nieco. Kiedy przysz�a, w sali znajdowa�o si� jakie� dwadzie�cia pi�� os�b, wi�kszo�� trzyma�a w d�oniach kieliszki, stoj�c w, jak si� wydawa�o, zaprzyja�nionych grupkach. Pod jedn� ze �cian znajdowa� si� st� zastawiony konwencjonalnymi przystawkami. Po�o�y�a torebk� obok krzes�a przy drzwiach i podesz�a do baru. Poprosi�a o kieliszek wina, przewiduj�c, �e chardonnay nie dor�wna jako�ci� dywanowi koronacyjnemu i bukietom wzrostu ch�opc�w. Nie pomyli�a si� co do tego. Jaki� damski g�os wym�wi� jej nazwisko i Linda dostrzeg�a wyci�gni�t� r�k� nale��c� do drobnej kobiety w we�nianym kostiumie o barwie irys�w. Mi�o by�o popatrze� na kogo�, kto nie by� ubrany w czer�, jak prawie wszyscy w obecnych czasach, co jednak nale�a�o z�o�y� na karb prowincjonalno�ci. Linda u�cisn�a podan� d�o� wilgotn� i zimn� od kieliszka r�k�. - Nazywam si� Susan Sefton, nale�� do organizatorek zjazdu. Jestem pani wielbicielk�. Chcia�am podzi�kowa� za przybycie. - Ach. To ja dzi�kuj� - odrzek�a Linda. - Nie mog�am si� doczeka� - sk�ama�a. Kobieta mia�a ostre z�by, ale pi�kne zielone oczy. Trudni�a si� zawodowo organizacj� takich imprez? - Za oko�o p� godziny wyjdziemy przed hotel, sk�d autobus zabierze nas do restauracji Le Matin. To bistro. Lubi pani kuchni� francusk�? Odpowied� zapewne nie mia�a znaczenia, lecz Linda skin�a g�ow� twierdz�co. Pomys� wo�enia ludzi na kolacj� przywodzi� jej na my�l wycieczk� emeryt�w. Wra�enie nasili�o si�, gdy j� poinformowano, �e kolacja zosta�a zaplanowana wcze�nie z uwagi na harmonogram wyst�pie�. -Potem ka�dy autor b�dzie zawieziony na sw�j odczyt. Mamy cztery r�ne miejsca spotka�. - Susan spojrza�a w winylowy segregator z kolorowymi tabelami. - Pani jest w Red Wing Hali. Godzina dziewi�ta trzydzie�ci. Co gwarantuje niewielu s�uchaczy, pomy�la�a Linda, ale powstrzyma�a si� od komentarza. Wi�kszo�� s�uchaczy - a tak�e pisarzy - o wp� do dziesi�tej b�dzie si� szykowa�a do powrotu. - Zna pani Roberta Seizeka? Nazwisko brzmia�o znajomo, cho� Linda nie zdo�a�a powi�za� go z �adnym tytu�em ani nawet gatunkiem literackim. Wykona�a g�ow� ruch, kt�ry m�g� zosta� odczytany jako potwierdzenie. - Wyst�picie razem - oznajmi�a organizatorka, i Linda zrozumia�a, �e stanowi jedynie po�owiczn� atrakcj�. - Tak jest w programie - dorzuci�a obronnym tonem kobieta, by� mo�e w odpowiedzi na rozczarowane spojrzenie swej rozm�wczyni. - Nie dosta�a go pani? Dosta�a, ale wola�a zaprzeczy�, uznaj�c, �e nieprzeczytanie harmonogramu zakrawa�o na jawny nietakt. - Dopilnuj�, aby go pani dostarczono - zapewni�a j� organizatorka. Ostre z�by znik�y, gdy jej u�miech zgas�. Linda by�a tylko jedn� z rzeszy krn�brnych pisarek, za kt�re odpowiada�a Susan Sefton, w wi�kszo�ci niezorganizowanych i zbyt poch�oni�tych sob�, by robi� to, czego od nich oczekiwano. Jej znacz�ce spojrzenie pad�o na klatk� piersiow� Lindy. - Musi pani nosi� identyfikator. Do��czono go do materia��w - rzuci�a. Zasada, przeciwko kt�rej pisarze na pewno si� zbuntuj�, pomy�la�a Linda, rozgl�daj�c si� po sali wype�nionej bia�ymi identyfikatorami z plastiku przypi�tymi do klap i bluzek. - Pozna�a ju� pani Roberta? Zapoznam was - doda�a Susan Safton, nie czekaj�c na odpowied�. Przerwa�a rozmow� trzem m�czyznom, z kt�rych �aden nie wydawa� si� z tego powodu zachwycony. Rozmowa dotyczy�a komputer�w (mo�na si� by�o spodziewa�) oraz akcji technicznych, kt�re nale�a�o kiedy� kupi�, gdyby tylko cz�owiek na to wpad�. Seizek mia� du�� - mo�na rzec, lwi� - g�ow� i jeszcze wi�ksze cia�o, �wiadcz�ce o upodobaniach, o kt�rych m�wi�y jego niemal zab�jczy oddech oraz z lekka rozko�ysane cia�o, sprawiaj�ce wra�enie, jakby przymocowano je do innego �yroskopu ni� cia�a pozosta�ych. Mo�e ostatecznie uda jej si� wyst�pi� solo. Jeden z pozosta�ych dw�ch m�czyzn m�wi� przyjemnym dla ucha australijskim akcentem i Linda wywnioskowa�a (jak w wypadku audycji radiowej, kt�r� w��cza si� w trakcie), �e by� pisarzem, o kt�rym w �wietnej recenzji z ostatniego dziennika niedzielnego napisano, �e jego proza jest �jasna i zajmuj�ca�, a spostrze�enia �ci�te i b�yskotliwe�. (Powie�� opowiada�a o australijskim naukowcu? Wyt�y�a pami��. Nie, o in�ynierze.). I niemo�liwo�ci� by�o, pomimo nadu�ywanych i dlatego zdewaluowanych s��w pochwa�y, nie popatrze� na niego z zainteresowaniem wi�kszym ni� jeszcze minut� temu. Gdzie kr�l, tam czapki z g��w, skonstatowa�a z niezadowoleniem. Dostrzeg�a te�, �e pozostali dwaj rozm�wcy stoj� lekko zwr�ceni w stron� wyr�nionego, jak za spraw� pot�nego magnesu. - A pani, pani Fallon - rzuci� ochryple Seizek - uwa�a, �e jej pojmowanie mi�o�ci wynika bardziej z do�wiadczenia czy te� z lektur? Kolejna rozmowa, z kt�rej dotar�y do niej jedynie skrawki. Trzeci pisarz traktowa� j� jak powietrze. By�oby jednak niesprawiedliwie uzna� go za geja. Dziwne, pomy�la�a Linda, �e m�czy�ni dyskutuj� o mi�o�ci, �e dyskutowali o niej, zanim do nich podesz�a, chocia� to temat podobno zarezerwowany dla kobiet. - Z do�wiadczenia - odpar�a bez wahania. - Nikt nigdy trafnie nie opisa� ma��e�stwa. - Powie�� tego nie potrafi, prawda? - zapyta� Australijczyk swoj� angielszczyzn� z antypod�w. - Ma��e�stwo wymyka si� literaturze. Trudno w tym wypadku o zadowalaj�c� konstrukcj� lub interesuj�cy dialog. - Pisze pani o mi�o�ci? - odezwa� si� do Lindy m�czyzna, kt�ry nie m�g� by� gejem, nieoczekiwanie j� zauwa�aj�c. Poczu�a mimowolne zadowolenie, �e kto� zna jej tw�rczo��. - Owszem - odrzek�a, otwarcie zaznaczaj�c w�asne zdanie w tej dziedzinie. - Uwa�am, �e to centralny dramat naszego �ycia. - Natychmiast jednak z�agodzi�a odwa�n� wymow� tego stwierdzenia. - To znaczy, dla wi�kszo�ci z nas. - A nie �mier�? - rzuci� z pijack� przekor� Seizek. - Postrzegam j� jako fragment ca�o�ci - odrzek�a. - Wobec �mierci ka�da mi�o�� skazana jest na przegran�. - Przyjmuj�, �e nie wierzy pani w mi�o�� poza gr�b? - zagadn�� Australijczyk. Istotnie nie wierzy�a, cho� pr�bowa�a. Po Vincencie. - Dlaczego centralny? - zapyta� trzeci m�czyzna. Nazywa� si� William Wingate. - Zawiera w sobie wszystkie elementy dramatu - wyja�ni�a. - Nami�tno��, zazdro��, zdrad�, ryzyko. Jest niemal uniwersalna. To co� niezwyk�ego, co si� przytrafia zwyk�ym ludziom. - A jednak niezbyt to modny temat, mi�o�� - wtr�ci� pogardliwie Seizek. - Niezbyt - przyzna�a. - Lecz z mojego do�wiadczenia wynika, �e moda nie posiada wiele wsp�lnego z tym, co istotne. - Nie, oczywi�cie, �e nie - przyzna� spiesznie, nie chc�c, aby uznano, �e nie orientuje si� w tym, co wa�ne. Pod wp�ywem nag�ego ataku g�odu Linda odp�yn�a my�lami od tematu. Od hotelowego �niadania w mie�cie oddalonym o ponad tysi�c kilometr�w st�d nie mia�a nic w ustach (je�li nie liczy� ma�ych, niejadalnych trapezik�w nachos). Zapyta�a swoich towarzyszy, czy nie zamierzaj� skorzysta� z bufetu; mia�a ochot� na krakersa, by�a g�odna, nic nie jad�a od �niadania. Nie chcieli, ale oczywi�cie niech ona idzie. Salsa jest tu ca�kiem przyzwoita, zapewnili Linde; oni i tak przez najbli�sz� godzin� nie tkn� niczego. A przy okazji, czy kto� zna t� restauracj�? Odwracaj�c si� od nich, pomy�la�a, �e jeszcze rok, dwa lata wcze�niej jeden z tych m�czyzn zaprowadzi�by j� do sto�u, traktuj�c to jako dobr� okazj� do zawarcia bli�szej znajomo�ci. Ironia up�ywaj�cego czasu, pomy�la�a. Kiedy nie narzeka�a na brak uwagi ze strony p�ci przeciwnej, nie zale�a�o jej na zainteresowaniu m�czyzn. Niewielkie kolorowe miseczki z potrawami budzi�y pewne w�tpliwo�ci co do swego pochodzenia: zielone to pewnie guacamole, czerwone to z pewno�ci� owa �przyzwoita� salsa, a w r�owych jest chyba sos z krab�w albo krewetek. Danie o barwie szarawego be�u zbi�o Linde z tropu: w �adnym razie nie by� to odpowiedni kolor dla �ywno�ci. Linda si�gn�a po ma�y papierowy talerz - organizatorzy nie wzi�li pod uwag� apetytu go�ci - i us�ysza�a szmer, jak gdyby kto� minimalnie �ciszy� g�o�no��. Z k�ta dobieg�o wyszeptane tonem pe�nym podziwu nazwisko. Niemo�liwe, pomy�la�a. Odwr�ci�a si� w kierunku przyczyny nabo�nej ciszy. Sta� w progu, jakby na chwil� poczu� si� zak�opotany, znalaz�szy si� w obcym miejscu. Jakby na nowo musia� przyswoi� sobie oczywiste zasady post�powania w takiej sytuacji: t�um kobiet i m�czyzn z kieliszkami w d�oniach, twarze, kt�re mog�y, cho� nie musia�y by� znajome. Mia� zaskakuj�co posiwia�e w�osy, �le, a nawet fatalnie ostrzy�one, zbyt d�ugie po bokach i z ty�u. B�dzie si� tu �le czu�, pomy�la�a Linda, od razu bior�c jego stron�. Pomimo pokrytej zmarszczkami twarzy nadal by� przystojny. Mruga� cz�sto �agodnymi, ciemnoniebieskimi oczami, jakby wyszed� w�a�nie z ciemnego pokoju. Stara blizna, kt�ra sta�a si� integraln� cz�ci� jego twarzy, bieg�a przez ca�� d�ugo�� lewego policzka. Powitano go jak pacjenta obudzonego z d�ugiej �pi�czki; jak kr�la, od lat przebywaj�cego na wygnaniu. Odwr�ci�a si�, nie chc�c by� pierwsz� osob�, kt�r� zobaczy. Nast�pi�y dalsze powitania; w sali zapanowa�a atmosfera cichego, lecz wzmo�onego zainteresowania. Czy�by to by�o jego pierwsze publiczne wyst�pienie po wypadku i po tym, jak dobrowolnie odsun�� si� od �wiata? Ca�kiem mo�liwe. Linda sta�a nieruchomo, z talerzykiem w d�oni, staraj�c si� uspokoi� oddech. Powoli unios�a r�k�, by odgarn�� za ucho lu�ny kosmyk w�os�w. Potar�a lekko palcem skro�. Wzi�a krakersa i pr�bowa�a rozsmarowa� na nim ser, ale kruchy kr��ek z�ama� jej si� w palcach. Popatrzy�a na mis� truskawek i winogron lekko zbr�zowia�ych na brzegach. Kto� zaproponowa� ob�udnie: - Przynios� panu drinka. Inny g�os zaskrzecza�: - Tak mi mi�o. Pozosta�e szemra�y: - Nie wyobra�acie sobie... - i - co za... To nic, powiedzia�a sobie w duchu Linda, si�gaj�c po szklank� z wod�. Min�y lata, wszystko si� zmieni�o. Czu�a, �e idzie w jej kierunku. C� za pech, �e po tylu latach przywitaj� si� na oczach obcych ludzi. Wypowiedzia� jej imi�, bardzo pospolite imi�. - Witaj, Thomasie - odrzek�a, odwracaj�c si�. Jego imi� by�o r�wnie zwyczajne, d�wiga�o jednak ci�ar historii. Mia� na sobie kremow� koszul� i granatowy blezer o niemodnym fasonie. Troch� przyty�, co by�o do przewidzenia, nadal jednak pozosta� wysokim, szczup�ym m�czyzn�. W�osy opad�y mu na czo�o i odsun�� je ruchem, kt�ry tak dobrze pami�ta�a pomimo up�ywu lat. Przeci�� dziel�cy ich dystans i poca�owa� j� w policzek ko�o ust. Wyci�gn�a r�k�, by dotkn�� jego ramienia; za p�no, cofn�� si� i d�o� zawis�a w powietrzu. Wiek go przygarbi�. Linda patrzy�a, jak Thomas obrzuci� j� spojrzeniem. Pewnie te� zmala�a przez te wszystkie lata. Czy zauwa�y jej w�osy bez blasku i postarza�� twarz? - Jakie to dziwne - powiedzia�. - Pewnie ju� plotkuj� na nasz temat. - Mi�o pomy�le�, �e jeste�my obiektem og�lnego zainteresowania. - Jego r�ce jak gdyby nie przynale�a�y do reszty cia�a; blade, mi�kkie d�onie pisarza, z atramentem na zawsze wrytym w linie papilarne prawego �rodkowego palca. - �ledzi�em twoj� karier�. - O ile mo�na to tak nazwa�. - �wietnie sobie radzisz - pochwali� Linde. - Dopiero od niedawna. Pozostali si� odsun�li. Ich znajomo�� budzi�a szacunek, podobnie jak Australijczyk swoj� pochlebn� recenzj�. Kto� przyni�s� drinka; Thomas wzi�� kieliszek i podzi�kowa�, ku rozczarowaniu niedosz�ego rozm�wcy. - Od lat nie uczestniczy�em w czym� podobnym - zacz�� i urwa�. - Kiedy masz odczyt? - zapyta�a. - Dzi� wieczorem - odrzek�. - Ja te�. - Rywalizujemy o co�? - Mam szczer� nadziej�, �e nie. Plotka g�osi�a, �e po wielu latach milczenia Thomas zn�w zacz�� pisa�, i to z doskona�ym rezultatem. W przesz�o�ci w niewyt�umaczalny spos�b pomijano go przy podziale nagr�d, cho� w najlepszych latach wszyscy uwa�ali, �e nie mia� sobie r�wnych. - Dzisiaj przyjecha�e�? - Dopiero co. - Przyjecha�e� z...? - Hull. Kiwn�a g�ow�. - A ty? - zapyta�. Ka�de pytanie wydawa�o si� zapisane nie do ko�ca jasnym dla niej szyfrem. - Ko�cz� objazd. Przekrzywi� g�ow� z lekkim p�u�miechem, jakby chcia� powiedzie�: �przyjmij wyrazy wsp�czucia�. Ko�o jego �okcia kr�ci� si� jaki� m�czyzna, czekaj�c na swoj� kolej. - Powiedz mi co� - odezwa� si� Thomas, ignoruj�c go i pochylaj�c si� ku Lindzie, aby tylko ona mog�a s�ysze� pytanie - zosta�a� poetk� z mojego powodu? Przypomnia�a sobie, �e jego pytania cz�sto bywa�y zaskakuj�ce i obra�liwe, cho� i tak zawsze mu wybacza�a. - Dzi�ki poezji si� poznali�my - przypomnia�a mu. - W�a�nie - odpowiedzia� i upi� �yk z kieliszka. - To do mnie nie pasowa�o. - Pasowa�o. Reszta to oszustwo. - Reszta? - Udawanie szybkiej. Szybkiej. Od lat nie s�ysza�a tego s�owa w podobnym kontek�cie. - Teraz nawet bardziej pasuje - uzna�. - Sk�d mo�esz wiedzie�? - zapyta�a prowokuj�co. Sarkazm w jej g�osie nie uszed� jego uwagi. - Twoje cia�o i gesty �wiadcz�, �e doros�a� do swej roli, tak przynajmniej uwa�am. - Staro�� - odrzek�a, wymierzaj�c cios im obojgu. - Do twarzy ci z ni� - skwitowa�. Oboj�tnie zby�a komplement. M�czyzna stoj�cy obok Thomasa nie dawa� za wygran�. Za nim czekali inni, ��dni rozmowy z poet� pustelnikiem. Przeprosi�a i przecisn�a si� przez t�um wielbicieli i pochlebc�w, kt�rych oczywi�cie nie interesowa�a. To nic, powt�rzy�a w my�lach, dochodz�c do drzwi. Min�y lata, wszystko si� zmieni�o. Zjecha�a wind�, kt�ra z mordercz� powolno�ci� dowlok�a si� wreszcie na jej pi�tro. Zamkn�a drzwi do pokoju, swego chwilowego schronienia. Program zjazdu le�a� pod p�aszczem, ci�ni�ty tam jak przeczytana gazeta. Linda usiad�a na ��ku i przejrza�a list� uczestnik�w; znalaz�a jego nazwisko, wydrukowane grub�, bardziej widoczn� czcionk� ni� pozosta�e nazwiska. W zgi�ciu ok�adki po przeciwnej stronie, za bia�ym, plastikowym identyfikatorem z nazwiskiem, znajdowa� si� wycinek prasowy z informacj� o zje�dzie. Wydawca zamie�ci� obok tekstu zdj�cie Thomasa, m�odszego o dziesi�� lat. Na fotografii odwr�ci� twarz, by ukry� blizn�. Mimo to w jego wygl�dzie odczuwa�o si� co� sztucznego - by� to inny Thomas ni� ten, kt�rego kiedy� zna�a, inny ni� ten, kt�rego widzia�a przed chwil�. Podnios�a si� z ��ka, pr�buj�c opanowa� przyp�yw paniki. Spotkanie po tylu latach wydawa�o si� niemo�liwo�ci�; Linda czu�a, �e najwa�niejsze wydarzenia w �yciu ma ju� za sob�. Rozwa�y�a mo�liwo�� pozostania w hotelu i zrezygnowania z kolacji. Nie musia�a tam i�� - powinna tylko o wyznaczonym czasie stawi� si� na odczyt, a mog�a przecie� pojecha� na miejsce taks�wk�. Susan Sefton pewnie si� zaniepokoi, ale wystarczy�oby zostawi� w restauracji wiadomo��: Linda �le si� czuje i musi odpocz�� po d�ugim locie. Zreszt�, tak w�a�nie by�o: rzeczywi�cie �le si� poczu�a i naprawd� musia�a odpocz��. Cho� to zapewne widok Thomasa w du�ej mierze tak na ni� wp�yn��. To oraz niezno�ne poczucie winy: teraz, kiedy pozna�a �ad i odpowiedzialno�� �yciow�, jej post�pki wydawa�y si� niewybaczalne. Przed laty win� tuszowa�y dotkliwy b�l - a tak�e mi�o��. Mi�o�� mog�a uczyni� Linde wspania�omy�ln� lub sk�onn� do po�wi�cenia, ale tak si� nie sta�o. Wesz�a do �azienki i popatrzy�a w lustro. Kreska pod lewym okiem rozmaza�a si� kompromituj�ce Ucieka� si� do sztuczek to jedno, pomy�la�a, co innego za� by� w tym do niczego. W wilgotnym powietrzu fryzura straci�a kszta�t. Linda pochyli�a si� i przeczesa�a w�osy palcami, kiedy jednak si� wyprostowa�a, kosmyki znowu opad�y. �wiat�o w �azience by�o wyj�tkowo niekorzystne. Czy zosta�a poetk� z powodu Thomasa? Oto istotne, cho� jednocze�nie zuchwa�e pytanie. Czy mo�e po��czy� ich identyczny spos�b patrzenia na �wiat? Poezja Thomasa by�a lakoniczna i bezpo�rednia, usiana b�yskotliwymi zestawieniami, tote� lektura jego utwor�w przypomina�a potyczk�. Zupe�nie jakby cz�owiek pod��a� kr�t�, wyboist� drog� i szarpa� kierownic�, ryzykuj�c wypadek. Tymczasem wiersze Lindy wydawa�y si� powolne i marzycielskie - by�y w bardziej elegijnym, niemal ca�kowicie przeciwnym stylu. Wr�ci�a do sypialni i odzyskuj�c poczucie rzeczywisto�ci, spojrza�a na telefon, ni� ��cz�c� j� z dzie�mi. Przeczyta�a instrukcj� po��cze� mi�dzymiastowych. Rachunek z pewno�ci� b�dzie niebotyczny, ale w tej chwili jej to nie obchodzi�o. Przysiad�a na skraju ��ka i wybra�a numer Marii. Ku jej rozczarowaniu nikt nie podni�s� s�uchawki. Linda otworzy�a usta, �eby zostawi� wiadomo�� - irytowali j� ludzie, kt�rzy tego nie robili - lecz cho� szczerze chcia�a porozmawia� z c�rk� i, co wa�niejsze, us�ysze� jej g�os, nie umia�a znale�� odpowiednich s��w. �M�czyzna, o kt�rym nigdy ci nie wspomina�am, powr�ci��. Pozornie bez zwi�zku przysz�y jej na my�l kom�rka jajowa i sperma oraz pojedynczy plemnik przenikaj�cy przez cienk� membran�. Poczu�a niezwyk�� pustk� i od�o�y�a s�uchawk�. Po�o�y�a si� i przymkn�a oczy. Wyobrazi�a sobie c�rk� i syna, jedno odwa�ne, drugie nie�mia�e; co dziwne, z tych dwojga delikatniejszy by� w�a�nie ch�opiec. Kiedy my�la�a o Marii, widzia�a nasycone barwy i przejrzysto�� (Maria, podobnie jak jej ojciec, m�wi�a, co my�la�a, rzadko bior�c pod uwag� zgubne konsekwencje), podczas gdy my�l o Marcusie kojarzy�a si� Lindzie z kolorami pastelowymi, cho� mia� dopiero dwadzie�cia dwa lata. Syn odziedziczy� blad�, irlandzk� urod� Lindy, a gor�tsza, w�oska krew Vincenta da�a Marii krucze brwi oraz granatowoczarne w�osy, kt�re przyci�ga�y spojrzenia wszystkich. I cho� na twarzy Vincenta, zw�aszcza pod oczami, widnia�y czasem cienie (czy�by wczesne objawy choroby?), teraz, gdy min�� burzliwy, lecz lito�ciwie kr�tki okres dojrzewania, sk�ra Marii by�a r�owa i g�adka. Linda cz�sto zastanawia�a si�, jak to si� sta�o, czyjej w�asne przeczucia, zwi�zane z wygl�dem dzieci, nie wp�yn�y aby na charaktery obojga, decyduj�c o bezpo�rednio�ci Marii i skrytym charakterze Marcusa. (Kt�ry przez wszystkie lata musia� uwa�a� swoje imi� za pomy�k�: nazywa� si� Marcus Bertollini, a wygl�da� raczej jak Philip lub Edward). Nie uwa�a�a owych rozmy�la� o dzieciach za brak lojalno�ci; oboje kocha�a jednakowo. Nigdy nie rywalizowa�y ze sob�, od wczesnych lat wiedz�c, �e nie spos�b wygra� tej walki. Cyfry na tarczy zegara rozja�ni�y si� w miar� zapadania zmroku. Poeci i pisarze pewnie zbieraj� si� przed hotelem jak dzieci przed szkoln� wycieczk�. Schodz�, postanowi�a nagle. Nie b�d� si� ba�a. *** Chmury na horyzoncie rozst�pi�y si�, kr�tkotrwa�e r�owe �wiat�o nios�o obietnic� pogodniejszego dnia. Linda bacznie obserwowa�a otoczenie: kobieta wchodz�ca do autobusu nie utrzyma�a ci�aru cia�a na prawym kolanie i musia�a chwyci� si� por�czy; poeta w okularach w modnych czarnych oprawkach mia� pretensjonalnie sfatygowan� sk�rzan� akt�wk�; g�stniej�ca gromadka stoj�cych z r�kami w kieszeniach ludzi w prochowcach tr�ca�a si� i poszturchiwa�a. Pr�bowa�a jednak nie szuka� wzrokiem Thomasa, kt�ry musia� sta� za ni� albo w og�le nie przyszed�. Tote� kiedy zaj�a miejsce w tyle autobusu i zobaczy�a go, jak wsiada, ogarn�y j� zaskoczenie i za�enowanie wobec tej nieoczekiwanej degradacji, jako konieczno�� jazdy autobusem na podobie�stwo uczniaka. Nie mie�ci� si� na swoim miejscu, ramiona stercza�y mu przed reszt� cia�a. Robert Seizek - od lat nie widzia�a kogo� r�wnie pijanego - z twarz� wygl�daj�c� jakby pod dotkni�ciem mia�a trysn�� z niej woda, nie zdo�a� samodzielnie wej�� po schodkach. Pisarze, kt�rych wyst�pienia przypada�y na ten wiecz�r, wydawali si� bez reszty poch�oni�ci wytwarzaniem wok� siebie aury swobody i odpr�enia. Jechali przez szarzej�ce, opustosza�e o tej porze ulice o bardziej oficjalnym ni� uroczym wygl�dzie. Linda usi�owa�a nie patrze� na Thomasa, co okaza�o si� nie�atwe. Wygl�da� jak zmi�ty, w przeciwie�stwie do Vincenta, kt�ry w ka�dej sytuacji prezentowa� si� bez zarzutu. Lubi�a spos�b, w jaki materia� koszuli g�adko przylega� do ramion m�a, i to, jak przycina� zawsze idealnie wypiel�gnowan� brod�. Nosi� w�oskie sk�rzane paski i spodnie szyte na miar�, co w jego wypadku nie wynika�o z pr�no�ci, lecz raczej z nawyku wpojonego przez rodzic�w, emigrant�w, kt�rym zale�a�o, aby syn poradzi� sobie w nowym �wiecie. To, co u innych m�czyzn uchodzi�oby za przesad�, u niego by�o tylko codzienn� elegancj�. Vincent nie mia� zamiaru depta� niewinnych marze� rodzic�w i cz�sto zdumiewa�a go bezczelno�� przyjaci� w�asnych dzieci. Autobus stan�� i Linda twardo postanowi�a trzyma� si� za plecami innych. Znajdzie wolne miejsce w restauracji i przedstawi si� komu� nieznajomemu. Lecz kiedy wysz�a z autobusu, zobaczy�a, �e Thomas czeka na ni� przy drzwiach. Widzia�a, �e chce siedzie� w pewnym oddaleniu od pozosta�ych. Lokal by� niedu�y i chyba istotnie francuski. Uczestnicy zjazdu zostali umieszczeni w w�skim pomieszczeniu z dwoma d�ugimi sto�ami, wzd�u� kt�rych ustawiono �awy. Linda i Thomas zaj�li miejsca przy ko�cu znajduj�cym si� najbli�ej drzwi; uzna�a to za nietrudne do przewidzenia posuni�cie zwolennika �atwych rozwi�za�. Pomy�la�a, �e papierowy obrus, usiany p�ksi�ycami czerwonego wina, troch� nie pasuje do sytuacji. Thomas bazgra� co� d�ugopisem. Akustyka w pomieszczeniu by�a fatalna, i Linda czu�a, jakby ton�li w oceanie g�os�w i niezrozumia�ych s��w. �eby m�c rozmawia�, musieli konspiracyjnie pochyli� si� ku sobie. - Chyba mamy do czynienia z now� fal� zainteresowania poezj�, prawda? - zapyta�. - Ale nie z renesansem - odpowiedzia�a po chwili. - M�wiono mi, �e jest nas tutaj dziesi�cioro. W�r�d sze��dziesi�ciorga uczestnik�w zjazdu. Chyba to pewien rekord. - Za granic� lepiej sobie radz�. - Je�dzi�a� na zjazdy zagraniczne? - Czasami. - Widz�, �e od jakiego� czasu jeste� w obiegu. - Raczej nie - odpar�a, ura�ona t� k��liw� uwag�, i odsun�a si� od niego. Thomas pochyli� si� bli�ej, unosz�c wzrok znad swojej bazgraniny. - Pr�bujesz przekaza� zbyt wiele w poezji - uzna�. - Powinna� opowiada� swe historie jako historie. Spodoba�yby si� twoim czytelnikom. - Moim czytelnikom? -Twoja poezja jest znana. Musisz zna� swoich czytelnik�w. Milcza�a, dotkni�ta krytyk�. - Wierz�, �e w g��bi serca jeste� powie�ciopisark� - doda�. Odwr�ci�a twarz. Ach, te jego maniery, pomy�la�a. Rozwa�y�a mo�liwo�� wyj�cia st�d, lecz taki teatralny gest obna�y�by jej bezbronno��, przypominaj�c mu inne teatralne posuni�cia. - Urazi�em ci� - zauwa�y�, robi�c skruszon� min�. - Wcale nie - sk�ama�a. - Nie potrzebujesz, abym ja czy ktokolwiek inny m�wi� ci, ile jeste� warta - o�wiadczy�. - Masz racj�. - Jeste� wspania�� pisark�, bez wzgl�du na form�. Wierzy� w swoje s�owa i nie traktowa� ich jak komplement, co sugerowa�o co� lepszego ni� prawd�. Jedzenie podano na tak ogromnych talerzach, �e wszyscy musieli si� poprzesuwa�. Linda pr�bowa�a wyobrazi� sobie sztu�ce pasuj�ce do olbrzymich naczy�. Na tle imponuj�cej zastawy sama kolacja okaza�a si� mikroskopijna: indonezyjski kurczak dla niej oraz grillowany �oso� dla Thomasa. Robert Seizek wr�ci� z baru i tocz�c wok� przekrwionymi oczami, hukn�� pi�ci� w st�, wprawiaj�c w dr�enie szklanki z wod� i kieliszki. Linda podchwyci�a kilka ukradkowych i �mielszych spojrze�, pytaj�cych, co ��czy Linde Fallon z Thomasem Janesem. Thomas skosztowa� potrawy, po czym oboj�tnie wytar� usta. Pod tym wzgl�dem te� si� nie zmieni�: za p� godziny nie b�dzie pami�ta�, co jad�. - Nadal jeste� katoliczk�? - zapyta�, spogl�daj�c na tr�jk�t dekoltu widoczny ponad jej kremow� bluzk�. Jedwabne bluzki i w�skie sp�dnice stanowi�y dla Lindy rodzaj munduru. W walizce mia�a jeszcze po trzy egzemplarze ka�dej z nich. - Nie nosisz krzy�yka. - Przesta�am wiele lat temu - odrzek�a, zapominaj�c doda�: kiedy m�j m��, kt�ry zna� jego znaczenie, poprosi�, �ebym go zdj�a. Unios�a kieliszek i upi�a �yk, zbyt p�no zdaj�c sobie spraw�, �e wino wzmocni przebarwienia na jej z�bach. - Katolikiem zostaje si� na zawsze - uzupe�ni�a. - Nawet je�li kto� dopuszcza si� odst�pstw od wiary. - Sta�o si� tyle z�ego - odpowiedzia� w zamy�leniu, zapewne na wspomnienie katolickich grzech�w. - Jeste� religijna? - Jedynie w samolocie - rzuci�a szybko. Thomas roze�mia� si� i podni�s� do ust kolejny k�s. - A ja troch� - wyzna� ku jej zaskoczeniu, prawie onie�mielony w�asn� szczero�ci�. - Pewien pastor, znajomy rodzic�w, sp�dzi� ze mn� wiele czasu po �mierci Billie, cho� niemal nie czu�em jego obecno�ci. Jak�e by inaczej, prawda? Teraz cz�sto grywamy razem w tenisa, a czasem chodz� na nabo�e�stwa. Chyba �eby nie rani� jego uczu�. Poczu�a ucisk w gardle. Wspomnienie osobistego nieszcz�cia nadesz�o zbyt szybko. Ponownie us�ysza�a tamte s�owa: �Po �mierci Billie�... - Pewnie wychodz� z za�o�enia, �e powinienem okaza� mu troch� wdzi�czno�ci - ci�gn��. - Cho� musz� wiedzie�, �e w ko�cu to i tak na nic. Podobnie jak wszystko. Mo�e z wyj�tkiem lek�w. - Tak - szepn�a. Wychyli� si� do przodu. - Zdarza ci si� to? - zapyta�. - Ja zastanawiam si� nad tym, co zrobili�my, i nie mog� uwierzy�, �e byli�my tak okrutni. Nie zdoby�a si� na odpowied�. Zap�aci� cen� wy�sz�, ni� ktokolwiek by na to zas�ugiwa�. A ona? Jakie ona ponios�a konsekwencje? Spotka�a mi�o�� i mia�a dzieci, kt�re �y�y. Zosta�a nagrodzona, pomimo wszystko. Jaka to sprawiedliwo��? Od�o�y�a widelec, nie umiej�c nawet udawa�, �e je. Nie by�a przygotowana na podobn� rozmow�. Splot�a palce pod brod�. Nie mog�a rozmawia� dalej, bo nie wiedzia�a, ile Thomas jest w stanie znie��. B�dzie czerpa� od niego wskaz�wki, nie zadaj�c �adnych pyta�. Ogromne talerze zast�piono mniejszymi. Kelner nape�ni� kieliszki. - Masz jeszcze listy? - zapyta�. - Zgin�y - odpowiedzia�a, z ulg� przyjmuj�c przej�cie na mniej niebezpieczny grunt. - Wysypa�y si� z kartonu. Patrzy�am na to z drugiego pi�tra domu, do kt�rego wprowadzali�my si� z m�em. D�wiga� ten karton. Kiedy go podni�s�, ze strachu nie mog�am oddycha�. Zrani�yby go, chocia�... Chocia� nie widzieli�my si� od lat, chcia�a doda�. - �aden m�czyzna nie lubi my�le�, �e by� przed nim kto�, kto si� liczy� - zauwa�y� rozs�dnie Thomas. - Potem, po up�ywie kilku tygodni, gdy chcia�am je wyj��, okaza�o si�, �e znikn�y. Zapad�y si� pod ziemi�. Pr�bowa�am podpyta� m�a, ale chyba nie mia� poj�cia, o czym m�wi�. Ot, zagadka. Do dzisiaj nie wiem, co si� z nimi sta�o. - Zniszczy� je - odrzek� z prostot� Thomas. Linda nie potrafi�a przyj�� takiego rozwi�zania zagadki. Vincent by� wolny od sk�onno�ci, a co za tym idzie od zdolno�ci do wykr�t�w. Tymczasem ona i Thomas stali si� mistrzami w tej dziedzinie. Ramiona go�ci spoczywa�y na oparciach krzese�. Poch�aniano lub ignorowano jedzenie. Lustra �cienne podwaja�y twarze siedz�cych, wydobywaj�c z ukrycia te, kt�re chcia�y pozosta� z dala od spojrze�. Grupka niskich m�czyzn w przybrudzonych fartuchach wirowa�a wok� sto�u na podobie�stwo tancerzy. W sali nie by�o okien, kt�re przypomina�yby o deszczu, co sprawia�o, �e pomieszczenie wydawa�o si� bardziej zaciszne. Cierpieli tylko ci, kt�rym zabrak�o talentu do prowadzenia konwersacji. - Kiedy wysz�a� za m��? - zapyta� lekko Thomas. Rozmowa o przesz�o�ci powoduje b�l, pomy�la�a Linda, cho� g�upot� by�oby wierzy�, �e mogli rozmawia�, nie wspominaj�c tego, co najgorsze. - Dwadzie�cia cztery lata temu - odrzek�a. - W tysi�c dziewi��set siedemdziesi�tym sz�stym? Kiwn�a g�ow�. Wiedzia�a, o czym my�la�: o przygotowaniach do �lubu. Ojej najsilniejszej mi�o�ci fizycznej do innego m�czyzny. - I masz dzieci? - pyta� dalej. - Chyba gdzie� o tym czyta�em. - Tak: dwudziestotrzyletni� c�rk� i dwudziestodwuletniego syna. Mia�a to ju� za sob�; wzmiank� o dzieciach. Widzia�a, jak Thomas z wysi�kiem panuje nad sob�. Jak wielka musia�a by� rozpacz, kt�ra po dziesi�ciu latach ujawnia si� w postaci �wie�ych �ez. - Jak si� nazywaj�? - zapyta�. - Maria i Marcus. - Maria i Marcus...? - Bertollini. - A tw�j m��? - Vincent - powiedzia�a, nie wspominaj�c, �e umar�. - Pytam, �ebym �atwiej m�g� ich sobie wyobrazi� - wyja�ni� Thomas. Skin�a g�ow�. - �adnie si� teraz ubierasz - zauwa�y�. M�wi�c to, patrzy� jej w twarz, wiedzia�a jednak, �e zd��y� ju� oceni� jej wygl�d. - Dzi�kuj� - odrzek�a po prostu. - Billie sko�czy�aby tej wiosny dwana�cie lat - podj�� Thomas. Wypowiedziane g�o�no imi� zabrzmia�o zbyt smutno, zbyt chropowato. Linda widzia�a po zaci�ni�tych ustach Thomasa, ile go to kosztowa�o. - ��d� by�a pe�na wody i zbutwia�a. Pok�ad cuchn��. S�ycha� by�o, jak Rich pieprzy si� w przedniej kabinie... - Przez chwil� nie m�g� m�wi� dalej. - P�yn�li�my do Maine - podj��. Chwilowo zdo�a� zapanowa� nad dr�eniem w g�osie. - Na pok�adzie by� Rich z dziewczyn�. I Jean, moja �ona. - Spojrza� na Linde. -1 nasza c�rka, Billie. - Thomasie, przesta� - odezwa�a si� cicho. - Nie musisz mi tego opowiada�. Czyta�am o tym wypadku. Pami�ta�a zbyt dobrze, kiedy jak ka�dego ranka przewraca�a stronice �Boston Globe�. Vincent siedzia� z �The Times� po drugiej stronie sto�u. Mia�a lepk� d�o� od galaretki. S�owa �Thomas Janes i C�rka, i Zaton�a� - wszystko w jednym krzycz�cym nag��wku. Vincent natychmiast od�o�y� gazet�, pytaj�c: �Linda, co si� sta�o?�. Przesuwaj�cy talerze kelner stworzy� sztuczn� pauz�. - To nie by�a wina Jean, chocia� obwinia�em j� o �mier� Billie. Linda zobaczy�a, jak palce Thomasa zaciskaj� si� na n�ce jej kieliszka. Nie mia�a wp�ywu na to, �e on opowie jej t� histori�. - Bo�e, jak ja j� obwinia�em. Zabi�bym j� na tej �odzi, gdyby wystarczy�o mi odwagi i si�. Przycisn�a zaci�ni�t� r�k� do ust. Jak�e m�czymy si�, powstrzymuj�c to, co chcieliby�my powiedzie�, pomy�la�a. Rozejrza�a si� po sali, po bacznych i zaciekawionych twarzach zwr�conych w ich kierunku. Okropne. Uciec jak najdalej st�d. - Thomasie - powiedzia�a, wstaj�c. - Chod� ze mn�. Szli wzd�u� molo prowadz�cego w g��b jeziora. M�awka utworzy�a paj�czyn� wok� jej w�os�w i twarzy. Thomas kroczy� lekko przygarbiony, z r�kami wsuni�tymi w g��bokie kieszenie prochowca. Zawi�za� pasek lu�no; jeden koniec by� d�u�szy od drugiego. Jego buty dawno nie widzia�y pasty. Wiedzia�a, �e ten nieporz�dny wygl�d nie wynika� z biedy, lecz jedynie z niedba�o�ci. Czyjej� lub jego w�asnej. - Nadal mieszkasz w Hull? - zapyta�a. -Tak. - Jak tam Rich? - W porz�dku. O�eni� si�, ma dw�ch syn�w. Jego �ona jest lekark�. Maj� �wietnych ch�opak�w. Nie potrafi�a wyobrazi� sobie, jak Thomas m�g� si� bawi� lub cho�by rozmawia� z cudzymi dzie�mi. Czy b�l towarzyszy� mu ca�y czas? Czy mo�na znale�� godzin� lub nawet kilka sp�dzonych wsp�lnie godzin, kiedy sp�ywa na cz�owieka b�ogos�awione zapomnienie? - Czasami widuj� twoj� ciotk� - doda�. - Zawsze udaje, �e mnie nie zna. - Winisz j� za to? - Nie, jasne, �e nie. Nie winie teraz nikogo opr�cz siebie. To chyba post�p. Zimny wiatr dawa� si� Lindzie we znaki. Kurczowo chwyci�a za klapy p�aszcza. - Nie zapytam o twoj� �on� - powiedzia�a - chocia� mam na to ochot�. - Chodzi ci o Jean? Kiwn�a g�ow�, wiedz�c, �e nie mogli jeszcze rozmawia� o Reginie. Mo�e nigdy nie b�d� mogli. - Och, jestem w stanie m�wi� o Jean - odrzek�. Otrz�sn�� si� ju� z chwilowej s�abo�ci. �al ujawnia si� w tak nieoczekiwanych momentach, pomy�la�a Lin-da; pewne chwile s� nie do zniesienia, podczas gdy inne tworz� jedynie poszatkowane fragmenty wspomnie�. - Jak ju� powiedzia�em - ci�gn�� - przesta�em j� obwinia�. By�a dobr� kobiet�. Pewnie nadal taka pozosta�a. - Nie widujecie si�? - Bo�e, nie. Chyba �adne z nas by tego nie znios�o. Mniej wi�cej po roku przeprowadzi�a si� do Indianapolis, sk�d pochodzi. Pewnie tam czuje si� bezpieczniej. Z dala od oceanu. Chyba wci�� jest sama. Tak, na pewno jest sama. Czasem pisuje do Richa. A dlaczego ty torturujesz si� widokiem oceanu? - spyta�a w duchu. Doszli do czego�, co wygl�da�o na park. Linda przypomnia�a sobie Bo�e Narodzenie sprzed wielu lat, kiedy razem z Thomasem przemierzali wyludnione ulice Bostonu, jedyne istoty ludzkie w opustosza�ym wszech�wiecie. Nagle przysz�a jej do g�owy niespokojna my�l: cho� pami�ta�a tamten dzie� - �wiadomo�� ofiarowanego im niesko�czonego czasu, obietnic� mo�liwo�ci obecnych za ka�dym rogiem, przejrzysto�� powietrza - nie czu�a go. Zaniepokoi�o j� to spostrze�enie. �wiadomo�� podobnego oddalenia od struktury w�asnego �ycia nie nastraja�a optymistycznie. Sp�dnica falowa�a przy ka�dym kroku. Buty pewnie b�d� do wyrzucenia. Mimo ch�odu czu�a ciep�o bij�ce od id�cego obok Thomasa. Zdawa�a sobie spraw� z napi�cia w okolicach bark�w. Jego fizyczna blisko�� wydawa�a si� jednocze�nie znajoma i inna. Cia�o Thomasa by�o teraz ca�kowicie obce, trzy razy odmienione. - Uczysz? - zapyta�. - Tak. - Wymieni�a nazw� college�u. - Na p� etatu. M�j m�� zmar� dwa lata temu i dosta�am pieni�dze z ubezpieczenia. - Nie wiedzia�em. Przykro mi - powiedzia�. On, kt�ry lepiej ni� ktokolwiek inny pozna� bezu�yteczno�� tego s�owa. - D�ugo chorowa�? - Nie - odrzek�a. - To sta�o si� nagle. Thomas sadzi� przed siebie wielkimi krokami. - Po jego �mierci zacz�am cz�ciej wyje�d�a� - doda�a. - Odkry�am, �e w hotelach rzadziej o nim my�l�. Doszli do �awki. Gestem zach�ci� Linde, aby usiad�a. Nie wyjmuj�c r�k z kieszeni, �ci�gn�a je przed sob�. Nadchodz�cy weekend rysowa� si� wyra�niej ni� jeszcze kilka godzin wcze�niej. Wiedzia�a, �e za rok pomy�li mo�e: �To by� weekend, gdy...�. Ostatecznie, spotkanie po tylu latach by�o do�� znamienne. Znamienne w sensie historycznym, w �wietle weryfikacji w�asnych prze�y�. My�l o czym� powa�niejszym nie wchodzi�a w rachub�; budzi�a niech��, przeczy�a ustalonemu porz�dkowi. - Mia�a� udane ma��e�stwo? - zapyta� Thomas. Ludzie przestali ju� zadawa� jej podobne pytania. Konieczno�� udzielania odpowiedzi niezaprzeczalnie budzi�a pewne emocje. - Wed�ug mnie wspania�e - o�wiadczy�a. Nie wiedzia�a nic o drugim ma��e�stwie Thomasa, zwi�zku z kobiet� o imieniu Jean, pozna�a tylko okoliczno�ci tragicznego wydarzenia, kt�re doprowadzi�o do jego rozpadu. - �wietnie si� razem bawili�my. Pami�tam, �e po �mierci Vincenta nasz�a mnie w�a�nie taka my�l: ��wietnie si� razem bawili�my�. I raczej obywali�my si� bez �ez. - Ciesz� si� - powiedzia� Thomas. - Ale nikt nie przechodzi g�adko przez �ycie - uzupe�ni�a, my�l�c: Czy to rzeczywi�cie prawda? Czy ktokolwiek w wieku pi��dziesi�ciu dw�ch lat ma za sob� bezwarunkowo szcz�liwe �ycie? - Vincent nigdy nie sprawia� wra�enia smutnego - doda�a - i uzna�am to za zara�liwe. �ycie bieg�o normalniejszym, mniej zwariowanym trybem ni� przedtem. Ni� z tob�, mog�a doda�. - To chyba wystarczy, aby kogo� pokocha�. - W�a�nie wr�cili�my z naszego przysz�ego letniego domu w Maine. Pojechali�my tam na jeden dzie�, �eby spotka� si� z przedsi�biorc� budowlanym. To mia� by� wspania�y dom; c�, wspania�y dla nas. Po tylu latach oszcz�dzania wreszcie go stawiali�my. �a�owali�my tylko, �e nie zrobili�my tego, kiedy dzieci by�y m�odsze, cho� my�leli�my ju� o wnukach. - Urwa�a, aby zaczerpn�� powietrza. W gruncie rzeczy jednak to gniew na chwil� odebra� jej mow�. - Wysz�am do banku, zostawiaj�c Vincenta w domu. Kiedy wr�ci�am, le�a� na pod�odze, otoczony pomara�czami. - Atak serca? - Wylew. - Zamilk�a. - Nic nigdy nie wskazywa�o na podobn� mo�liwo��. Mia� dopiero pi��dziesi�t lat. Thomas po�o�y� r�k� na d�oni Lindy, kt�r� podczas tej opowie�ci wysun�a z kieszeni. Mia� zimn� r�k�, szorstk� jak pergamin, pomimo delikatnych palc�w pisarza. Dotkn�� jej niezgrabnie, gestem cz�owieka nie-nawyk�ego do pocieszania innych. - Tw�j widok sprawi� mi ogromn� niespodziank� - wyzna�a. - Nie mia�am poj�cia, �e b�dziesz. Nie czyta�am programu. - Przyjecha�aby�, gdyby� wiedzia�a? Pytanie by�o tunelem z tuzinem wyj�� awaryjnych. - Ciekawo�� mog�aby mnie sk�oni� do przyjazdu. Thomas uwolni� jej r�k� i wyj�� paczk� papieros�w. Zapali� jednego, seri� znajomych Lindzie gest�w zdj�� z wargi okruch tytoniu, po czym wydmucha� w wilgotne powietrze cienk� strug� niebieskawego dymu. Wzmianka o zdrowiu naturalnie nie mia�a �adnego sensu. Z pewno�ci� odpowiedzia�by, �e swoje ju� prze�y�. - Czu�aby� si� zaskoczona, gdybym powiedzia�, �e przyjecha�em tu ze wzgl�du na ciebie? - zapyta�. Co� wi�cej ni� zaskoczenie kaza�o jej przemilcze� to pytanie. - Tak, ja te� by�em zaskoczony - doda�. - Ale to prawda. Zobaczy�em twoje nazwisko i pomy�la�em... Sam nie wiem, co pomy�la�em. Za ich plecami rozleg�a si� syrena promu albo holownika. - W�a�ciwie to jestem g�odny - przyzna� si� Thomas. - Za p� godziny masz odczyt. - Niech to b�dzie zap�ata za t� ca�� przyjemno�� - odrzek�. Linda spojrza�a na niego i roze�mia�a si� nagle. Thomas wsta� i z kurtuazj� poda� jej rami�. - To chyba oznacza, �e b�dziemy sobie winni kolacj�. - W�a�nie - odpowiedzia�a. W milczeniu ruszyli w drog� powrotn�. Szli na pami��, jak ludzie zaabsorbowani mi�o�ci� lub strachem, i nim dostrzegli przed sob� zarys gmachu, prawie biegli. Rozdzielili si� przy drzwiach - w�r�d zwyczajowych �ycze� powodzenia Lindy i z obowi�zkowym grymasem Thomasa, kt�ry zel�a� nieco, kiedy natar�a na� Susan Sefton, przypominaj�c, �e spotkanie zaczyna si� za dziesi�� minut. Pomieszczenie amfiteatru wznosi�o si� uko�nie; mog�o dawniej pe�ni� funkcj� sali wyk�adowej. Fotele otacza�y podium na kszta�t wachlarza jak szprychy. Linda zdj�a mokry p�aszcz i przerzuci�a go przez siedzenie, gdzie gni�t� si�, wydzielaj�c dziwnie syntetyczn� wo�. Osamotniona teraz i anonimowa, mi�dzy dwojgiem nieznajomych siedz�cych po obu stronach, wr�ci�a my�lami do wyznania Thomasa, jakoby mia� przyjecha� na zjazd z jej powodu. Nie by�o to do ko�ca prawd� - po cz�ci chodzi�o tu o powr�t do porzuconego niegdy� �wiata - lecz sama mo�liwo�� podobnego wyja�nienia powa�niej� zaniepok